Wantule nr 4
1
NR 4
WARSZAWA X 2016
MAMY NOWY ZARZĄD ODDZIAŁU WARSZAWSKIEGO ZARZĄD
KOMISJA REWIZYJNA
Prezes Helena Tokarska
Andrzej Śliwiński
Vice-Prezes Laura Perchuć
Danuta Giel
Sekretarz Anna Cichomska
Roman Wożniak
Skarbnik Andrzej Osiak Tomasz Gutry członek zarządu
www.pttwarszawa.pl www.kondratowa.com.pl
Wantule nr 4
2
Październik Jan Brzechwa Nad ranem jeszcze bielał szron, A oto już się dzień płomieni.
Przelatujące stado wron
I stoi mój rówieśnik - klon
Rzuca na trawę smugi cieni,
W pozłocie słońca i jesieni.
I stoi mój rówieśnik klon W pozłocie słońca i jesieni.
Jastrzębie, wypatrując cel, Jak dwa przecinki tkwią w bezkresie. I resztką sił wesoły chmiel
Sklepioną dłonią skupiasz cień Nad zapatrzonym w górę wzrokiem,
Po drzewach do nich w górę pnie się.
Ale już wkrótce zgaśnie dzień W niebie na pozór tak wysokim.
Obłoki wolno suną wpław Jak rozsypane piórka gęsie, A w dole, popatrz - usnął staw
Z moczarów, z okolicznych łąk O zmierzchu wczesny chłód przenika,
I znieruchomiał cały w rzęsie.
I szybko spada słońca krąg W pobliskie mroki października.
Nad polną drogą nagi grab Wyciąga sęki uroczyście
Dnia jutrzejszego mądry sens
I dźwięczy śmiech rumianych bab Odmiatających suche liście.
Wypełnia noc jak szept miłosny I w twoich oczach, w cieniu rzęs Czytam zapowiedź nowej wiosny.
Zaczepny szczeniak w gąszczu traw Z indykiem śmieszną walkę stacza,
(Obory, 1953)
A wierzba zapatrzona w staw Nie widzi tego - i rozpacza.
Retezat, jedno z najwyższych pasm Karpat, bywa porównywany do Alp ze względu na skaliste krajobrazy i potężne urwiska. Nie zabraknie tu jednak łagodniejszych klimatów: malowniczych połonin i polodowcowych jeziorek, w których na wysokości ponad 2000 metrów pasą się krowy. Jeśli ktoś nie był wcześniej w górach Rumunii, Retezat będzie świetnym miejscem do zapoznania się z południowymi Karpatami. Przede wszystkim góry te są bardzo ciekawe widokowo, stosunkowo łatwo dostępne i dobrze (jak na Rumunię) zagospodarowane. Ich krajobraz łatwo sobie można wyobrazić: są to jakby trochę wyższe Tatry Zachodnie, skaliste jak Rohacze (czyli bez przesady) z charakterystycznymi szczytami w postaci wielkich stromych kop granitowych głazów. Porównanie z Rohaczami, które mają podobną budowę geologiczną, da nam dobre wyobrażenie o Retezacie.
www.pttwarszawa.pl www.kondratowa.com.pl
Wantule nr 4
3
Wyższe szczyty „Gór Pociętych” (jak można przetłumaczyć z rumuńskiego nazwę Retezat) pokrywają albo trawiaste połoniny albo rumosz skalny. Pod szczytami, w głębokich kotlinach, gnieżdżą się niewielkie jeziorka. Podobnie jak w Tatrach, stawy są położone zwykle na końcach dolin, pod samymi grzbietami – i również tu są efektem działań lodowca. Pod względem wysokości Retezat jest trzeci wśród pasm górskich Rumunii (po Fogaraszach i Parangu) z najwyższą Peleagą (2509 m). Następne szczyty są niewiele niższe i równie ciekawe – Papusa (2508 m), Retezat (2482 m) i Varful Mare (2463 m; varful to w języku rumuńskim szczyt). Dwa najwyższe wierzchołki znajdują się w głównym grzbiecie pasma, od którego odchodzą niższe ramiona na kształt litery H. Przyroda w Retezacie jest na tyle bogata, że jego teren został w 1935 roku uznany za park narodowy. Od 1979 roku Retezat znajduje się na liście rezerwatów biosfery UNESCO. Chroni się tu przede wszystkim kosówkę, która porasta niemal 30% parku, oraz alpejskie łąki (15% powierzchni). Świat zwierząt reprezentują m.in. niedźwiedzie i świstaki, które jednak trudno zobaczyć ze względu na sporą liczbę turystów w tych górach. Ściśle chronioną częścią jest tylko rezerwat Gemenele. Wielu turystów, którzy chodzili po górach Rumunii, narzeka na pogodę w południowych Karpatach. Potrafi bez przerwy padać nawet 2-3 tygodnie. Podstawową kwestią przy wyjeździe w Retezat (lub okoliczne pasma) jest wybór odpowiedniego terminu podróży. Zdecydowanie polecamy sierpień (zwłaszcza 2. połowę) lub wrzesień. W czerwcu i lipcu są największe opady i potrafi jeszcze zalegać śnieg. Powyżej granicy lasu ok. 190 dni rocznie pada, a przez ponad 260 utrzymuje się mgła.Ponieważ dojazd w Retezat jest bardzo łatwy, w sezonie wakacyjnym spotkać tu można wiele osób. Przede wszystkim Rumunów, Polaków, Czechów i Niemców. Pola namiotowe oraz miejsca w schroniskach mogą być dosyć zajęte. Ze względu na ceny i niski standard schronisk (największe z nich, Pietrele, spaliło się w lutym 2007 roku) proponujemy wyjazd z namiotem. Można bezpłatnie rozbić się na jednym z pól namiotowych, a najlepsze pod względem możliwości komponowania tras są: pole przy dawnym schronisku Pietrele (1480 m), nad jeziorem Bucura (2070 m), nad jeziorem Zanoaga (1897 m), na polanie Pelegii (ok. 1600 m). Dużo do życzenia pozostawia czystość pól namiotowych. Bezpiecznie można pozostawiać namiot na polu i w wyższe szczyty chodzić „na lekko”. Pamiętajmy o dużych różnicach wysokości i słabo przedeptanych szlakach (na których nie ma wcale dużo ludzi). Na pewno przydadzą się, oprócz standardowego wyposażenia górskiego, kije teleskopowe, wszelkie rzeczy zabezpieczające przed słońcem, deszczem oraz duże ilości wody. Z tą ostatnią jest nie lada problem. Jeśli nie chcemy mieć zepsutej wycieczki, lepiej nie pić i nie nabierać wody z niżej płynących potoków, ponieważ… wyżej pasą się krowy. W słoneczne dni uwielbiają one chłodzić się w jeziorkach, z których wypływają potoczki. Warto wtedy zainwestować w uzdatniacz wody lub ją przegotowywać. Wyżej niestety wody jest bardzo mało. Polecane wycieczki Na Retezat warto przeznaczyć kilka dni, aby posmakować tutejszych krajobrazów, poodkrywać coraz to nowe dolinki pełne jeziorek i skaliste kulminacje szczytów. Przez całe pasmo poprowadzone są szlaki w 4 rodzajach: kropka, krzyżyk, pasek i trójkąt i w 3 kolorach: czerwony, niebieski i żółty. Daje to razem aż 12 możliwych kombinacji oznaczeń szlaków (w Polsce jest tylko 5!).
www.pttwarszawa.pl www.kondratowa.com.pl
Wantule nr 4
4
Koniecznie trzeba wejść na skalną kopułę Peleagi (2509 m). Najłatwiej założyć bazę przy jeziorze Bucura (2070 m) i stamtąd wyruszyć przez przełęcz Bucurei (2206 m) lub bezpośrednio na najwyższy szczyt. Na wejście na Peleagę potrzebne będzie prawie 1:30 h. Bardzo ciekawe są urwiska i skałki od strony północnej oraz widoki na dolinę jezior (m.in. jezioro Bucura). Z Peleagi można kontynuować wycieczkę przez drugi najwyższy szczyt Retezatu – Papusę (2508 m) – wielką granitową kopę, z której roztaczają się równie wspaniałe widoki. Z Papusy dalej przechodzimy wąskimi ścieżkami (liczne warianty, niewielkie trudności techniczne) na grzbiet Custury (2457 m) – rozległego połoninnego szczytu o zupełnie innym charakterze niż najwyższe wierzchołki Retezatu. Z Custury długie dość łagodne zejście poprowadzi na przełęcz Plaiul Mic (1879 m), skąd możemy wrócić nad jezioro Bucura. Pokonanie opisanej trasy zajmuje cały dzień. Na pewno warto „zahaczyć” o najbardziej malowniczy szczyt pasma – Varful Retezat (Szczyt Retezat, 2482 m). Wydaje się on większy w rzeczywistości niż na mapach. Można go zdobyć, idąc od strony jeziora Bucura (2070 m), przez szczyt Bucura I (2433 m; stromy skalisty czubek). Druga interesująca trasa prowadzi od dawnego schroniska Pietrele (1480 m) przez grzbiet Lolaia (2270 m). Ostatnie podejście to bardzo stroma uciążliwa do wejścia rynna pod szczytem Retezat. Szukającym silniejszych wrażeń polecam pójście na przełęcz Judele (2370 m) – przejście pomiędzy bardzo stromymi szczytami a la Tatry Wysokie. Drugi ciekawy odcinek stanowi grań Portile Inchise między szczytami Papusa i Varful Mare (2463 m). Jest to kilku metrowej szerokości skalny grzbiet z bardzo stromymi zboczami. Mało kto tędy chodzi, zapewne ze względu na bardzo dużą ekspozycję i brak zabezpieczeń. Na sam Varful Mare szlak nie wprowadza, a jest to góra przygniatająca swym ogromem, zwłaszcza od strony dolin. Bardzo ciekawe przyrodniczo są dolinki na północ od głównego grzbietu. Rzadko odwiedzaną kotlinką z licznymi maleńkimi jeziorkami pośrodku wysokogórskiej podmokłej łąki jest La Scortar (na północ od Peleagi). Warto również zobaczyć jezioro Gales (1990 m) i zagubiony pośród kosodrzewiny staw dintre Brazi (1740 m) w kolejnej dolinie na wschód. Wreszcie – polecamy również malownicze wodospady Lolaia oraz Ciomfu w niższych partiach dolin. Wyprawa w Retezat może być fantastyczną przygodą, zwłaszcza jeśli trafimy na pogodę. Zdjęcia do tego artykułu były robione podczas sierpniowych upałów w 2007 roku. Przez dwa tygodnie prawie nie padało, natomiast w dzień temperatura dochodziła do 30 stopni (!). Jeśli tylko pogoda nie spłata nam figla, możemy być pewni, że Karpaty o alpejskim charakterze nas nie rozczarują. Pozostałe informacje praktyczne: W Retezat najlepiej dojechać samochodem lub bezpośrednim pociągiem z Krakowa przez Słowację i Węgry, np. do Devy, która leży 30 km od Retezatu. W same góry nieco trudniej dotrzeć komunikacją publiczną – najbliżej można dojechać do Campu lui Neag (840 m) lub do Nucsoary (630 m). Mapę Retezatu w skali 1:50 000 węgierskiego wydawnictwa Dimap można kupić w Polsce w cenie ok. 25 zł w dobrych sklepach turystycznych.Trudność szlaków w Retezacie: większość 2 (łatwe) lub 3 (średnio-trudne, wymagające użycia rąk, możliwa ekspozycja), np.: Varful Retezat, południowe podejście na Papusę. Portile Inchise (trudność 34). .
www.pttwarszawa.pl www.kondratowa.com.pl
Wantule nr 4
5
Ceny w schroniskach wyższe niż w Polsce. PRAKTYCZNE PORADY w dni upalne i przy silnym nasłonecznieniu unikaj wędrówki w godzinach popołudniowych, pamiętaj o przerwach na odpoczynek w czasie marszu, dbaj o odpowiedni do warunków pogodowych ubiór uczestników wycieczki, powinnaś/powinieneś znać teren i posiadać jego mapę, na terenie parków narodowych i krajobrazowych poruszaj się po wyznaczonych szlakach turystycznych lub ścieSkach przyrodniczych, idących na początku i na końcu kolumny warto zaopatrzyć w kamizelki odblaskowe, najlepiej jaskrawoSółte i uSywać ich niezaleSnie od warunków widoczności, powinnaś/powinieneś posiadać apteczkę i umieć udzielić pierwszej pomocy, pamiętaj o ubezpieczeniu uczestników wycieczki, . dbaj o to, aby nikt nie odłączał się od grupy bez Twojej zgody, . pamiętaj o odpowiednim szyku kolumny, zasadach poruszania się po drogach oraz przepisach ruchu drogowego, nie zatrzymuj kolumny na zakręcie, za i przed wzniesieniem oraz w innych miejscach, w których utrudniona jest widoczność, w miastach prowadź grupę chodnikiem, prowadząc kolumnę w nocy lub w czasie deszczu pamiętaj o latarkach i kamizelkach odblaskowych, nie wychodź z grupą w czasie mgły, a z uczestnikami w wieku ponizej 10 lat takze w nocy i w czasie deszczu, aby móc prowadzić kolumnę pieszych musisz być pełnoletni, pamiętaj o dostosowaniu długości trasy i wagi obciąSenia do wieku i płci uczestników wycieczki, .powinnaś\powinieneś wiedzieć, jak zachować się w czasie burzy. Andrzej Osiak
Tadeusz Skorupski Podróżnik, pisarz,przodownik, znawca i miłośnik Tatr. Przyjaciel i sympatyk warszawskiego oddziału PTT . będziemy zamieszczali cykl Jego opowiadań pod tytułem Historyjki z moich Tatr
Jak pisze sam Autor,wspólnym jakby mottem mojej "twórczości" jest powiedzenie z książki Stanisława Zielińskiego "W stronę Pysznej"
"Bo każdy ma swoje Tatry, góry wypełnione przeżyciami prawdziwymi i zmyślonymi, anegdotami i faktami, fotografiami i pejzażami kreślonymi z pamięci". DUCH GÓR
www.pttwarszawa.pl www.kondratowa.com.pl
Wantule nr 4
6
Jeśli mamy rozmawiać o górach to musimy zacząć od podstaw, a podstawą chodzenia po górach jest świadomość możliwości i zagrożeń, jakie czekają na nas wśród tych szczytów, dolin i potoków. Co do możliwości gór, co do tego, co mogą nam dać dobrego góry to napisano już tak wiele, że jedyną radą jest powiedzieć przekonajcie się sami. Natomiast, co do zagrożeń, co do tego, co mogą nam zabrać to wciąż moim zdaniem jest za mało, o czym świadczą kroniki wypadków a także własne obserwacje. Długo myślałem nad tym jak mówić o bezpieczeństwie i nie nudzić w typie nie podskakuj, nie czepiaj się furmanek, nie rzucaj kamieniami, nie pluj itd. Wreszcie olśniło mnie i postanowiłem, że przedstawię wam fragment mojego życia. Fragmencik, który na mnie wywarł decydujące wrażenie i pokazuje z jednej strony ten fenomen gór a z drugiej jak fascynacji nie przepłacić życiem lub kalectwem. Dla lepszego zrozumienia ubrałem go w dzisiejsze realia, ale sens jest ten sam. No dobra. Czas zacząć. To było jakieś 42 może 43 lata temu., Wtedy chodziliśmy po Tatrach całą rodziną, znaczy ja, mama, tata i dwa lata młodsza siostra. Czasem też zabieraliśmy dwóch, trzech kolegów. Ponieważ zaczęliśmy chodzenie po górach już z 5 lat wcześniej nie byliśmy już żółtodziobami, zwłaszcza, że sezony mieliśmy potężne, mama była wychowawczynią w przedszkolu, więc miała wakacje tak samo jak my, tata jakoś sobie załatwiał urlopy, więc na ogół wyjeżdżaliśmy tego dnia, w którym otrzymywaliśmy świadectwa szkolne i wracaliśmy w połowie sierpnia, a więc po prawie dwóch miesiącach wędrówek. Tego dnia, o którym chcę opowiedzieć planowaliśmy wyprawę na Mięguszowieckie szczyty. Już od kilku dni mieszkaliśmy w schronisku nad Morskim Okiem i systematycznie obchodziliśmy wszystkie dostępne zakątki. Z racji posiadania uprawnień do wspinaczki, z racji bycia Strażnikiem Przyrody i członkiem prestiżowej wtedy Służby Kultury Szlaku i co w tamtych czasach było najważniejsze z racji znajomości z wieloma przewodnikami i ratownikami górskimi mieliśmy prawo chodzić również nieznakowanymi ścieżkami, więc „roboty” było dużo. Był przepiękny dzień w początkach sierpnia. W Tatrach to czas gwarantowanej pogody. Po szybkim śniadaniu wyszliśmy Ok 7, 30. Mieliśmy wejść do Czarnego Stawu, tu ciekawostka – różnica poziomów między taflą Morskiego Oka i Czarnego Stawu wynosi 187 m a głębokość Czarnego Stawu to 76m przy średnicy ok 500m, czyli jego dno sięga prawie połowy podejścia - potem zielonym szlakiem na Kazalnicę, stąd skośnym trawersem na Przełęcz pod Chłopkiem, a dalej już nieznakowaną ścieżką zwaną Drogą po Głazach na Mięguszowiecki Pośredni i Mięguszowiecki. Stąd przez Hińczową przełączkę, pod Cubryną do Doliny za Mnichem a dalej znów szlakiem wiodącym ze Szpiglasowej Przełęczy powrót do schroniska. Szło się wyśmienicie, bo po ponad miesiącu chodzenia byliśmy tak zaprawieni, że prawie nie czuliśmy zmęczenia bardzo ostrym podejściem, a po drugie to tą drogę znaliśmy tylko z opisów, więc w nozdrzach pachniało nam nową przygodą i wielkim sukcesem. Już koło 13-tej byliśmy na „Mięguszu”. Zjedliśmy „obiad” porozkoszowaliśmy się widokami i zaczęliśmy schodzić. Niestety po kilku metrach
www.pttwarszawa.pl www.kondratowa.com.pl
Wantule nr 4
7
napotkaliśmy na przeszkodę nie do przebycia. Nie wiadomo czy to piorun, czy może mróz odwalił potężny kawał ściany i tak zatarasował ścieżkę, że w żaden sposób nie mogliśmy jej obejść. No znaczy bezpiecznie obejść, a nie mieliśmy ani wystarczającej ilości liny, ani haków żeby zrobić jakąś poręcz czy choćby namiastkę ubezpieczenia. Trzeba wam wiedzieć, że na polską stronę w tamtym miejscu jest jakieś 500 metrów pionowej ściany a na słowacką trochę mniej, ale przecież do zabicia się wystarczy upadek z 5 metrów. Cóż. Z żalem i bólem odtrąbiliśmy powrót tą samą drogą, którą przyszliśmy. W ponurych humorach już koło 17-tej byliśmy znów nad Czarnym Stawem. Jakby na pocieszenie na czołowej morenie było ciepło, świeciło jeszcze słońce i było cicho i pusto. Popatrzyliśmy na siebie i jednogłośnie zdecydowaliśmy, że tu poczekamy aż „stonka” wyjedzie ostatnim autobusem z Morskiego Oka. Pewnie mało już ludzi wie, że wtedy regularne pekaesy z Zakopanego miały „pętlę” 5 metrów od schroniska. Wygodne to było, ale w piękne dni przywoziły one tysiące „turystów”, którzy zjadali tam bigos, wypijali po parę piw, robili zdjęcia a potem zadeptywali i zasrywali każde wolne miejsce nie bacząc na ochronę przyrody, park narodowy i racje dzikich zwierząt tam mieszkających. Zdjęliśmy buty, rozpaliliśmy „juwla” na herbatę i chłonęliśmy ciszę. Jednak tego dnia szczęście nam nie dopisywało, bo właśnie jeden ze słynniejszych przewodników z Zakopanego i wielki miłośnik Tatr przyprowadził jakąś klasę na lekcję czegoś tam. Dał im 20 minut wolnego a sam usiadł kolo nas. Przerażeni patrzyliśmy, z jakim zapałem dzieciaki zabrały się do zasypywania Czarnego Stawu kamieniami. Nauczycielka nie dawała sobie z nimi rady, biegała od jednego do drugiego i błagalnym tonem upominała –„Krzysiu, prosiłam nie rzucaj, Magduniu! Co ja mówiłam?” I tak bez przerwy, ale oni odbiegali na parę metrów i prali kamieniami raz przy razie jakby mówiła do Bandziocha (kocioł pod Rysami). Na szczęście odnosiła jeden sukces, uciekając przed nią oddalili się od nas. Siedzieliśmy i komentowaliśmy spędzony dzień, to, co widzieliśmy, beztroskie zachowanie niektórych ludzi, zły ekwipunek i jeszcze tysiące spraw. Stary góral przysłuchiwał się naszej rozmowie, zupełnie jakby uczestniczył w niej, ale mimiką, czasem kiwał głową jakby potwierdzając, że on też tak uważa, albo krzywił się z niesmakiem, kiedy mówiliśmy o czymś z pogardą, sam jednak nie włączał się do rozmowy. Poczęstowany herbatą z wody Czarnego Stawu ze sokiem też sycił się widokiem. Aż nagle, jakby kontynuując wypowiedź, którą ciągnął dotąd w myślach powiedział tak poważnym tonem, że chcieliśmy wstać;
-
Bo wicie, te góry mają swojego wielkiego, potężnego i omalże wszechmogącego ducha. I ten Duch jest uokrutnie zazdrosny uo te swoje góry, percie i strumyki szemrzące w dolinach i najchętniej to by je zakrył jakomś zelaznom pokrywą i nikogusieńko nie wpuscoł. No, na nase scęście az tak mocny to on nie jest, więc za to lata wkurwiony na tych swoich sksydłach i patsy, kto idzie, jak idzie, jak się ubrał i co robi. Na wsyćkich ślakach naustawiał rózne pułapki i wciąż je kontroluje i zmienia. A to kamień jakiś rozcheboce, albo kozenie rosą pomocy zeby śliskie były, w środku lipca śniegiem zaniesie, albo w piękny dzień gradem posypie. Patsy na nas z góry i zaciera ręce – „a mocie, a po cośta tu psyleźli, w domu siedzieć a nie po górach się włucyć”, a jak zobacy taką grupę, co to nie dość, że w sandałkach idą, to jesce z tymi słuchawkami w usach i jesce esemesy na telefonach pisą to zarutko komuś nogę podstawi i jus lezy taki i becy, kolano rozwalone albo ząbecki na kamieniach zostały. Ale psecie kazdy to wie, nawet malusieńkie dziecko, ze jak po nierównej drodze idzies to se patsaj pod nogi, a jak
www.pttwarszawa.pl www.kondratowa.com.pl
Wantule nr 4
8
kces esemesa pisać to się zatsymaj, a jak tego nie wies to cierp. Ale wicie, nagozej to nie lubi tych panicyków z Warsawy albo z jakiegoś innego duzego miasta, co to myślom, ze jak tatuś ma pieniązki, albo jest w partyji to juz im wsyćko mozno. Jak takich zobacy, to nawet im pomaga, zeby wyzej wesli, „a co tam bezpieczeństwo, tobie nic nie moze się stać a jak juz, to tata weźmie swojego papuge i wybroni.” Tak im szepce do ucha. A jak juz wlezą na samiutki scyt to trach, potem długie aaaaaaaaa! I po panicyku zastaje ino informacyja. Paniusia w dzienniku telewizyjnym psecyta z kartecki kilka suchych zdań – Tatry pochłonęły kolejne ofiary. Dziś w rejonie Orlej Preci dwóch turystów z Warszawy poniosło śmierć w wyniku poślizgnięcia się na oblodzonych skałach. Obaj nie mieli odpowiedniego ubrania i ekwipunku do chodzenia w tym rejonie. Wieczorem ratownicy TOPR znieśli ich ciała do Zakopanego. Ale musicie tys wiedzieć, ze ten Duch jest strasnie honorowy i ucciwy, więc jak zobacy takich turystów jak wy, co to idą uwaznie, bezpiecnie, nie wstydzom się wycofać ze zbyt niebezpiecnego uodcinka, na psodzie ktoś doświadcony, co juz nie jeden raz z Nim się spotkoł i odziani uodpowiednio – no bo patsajcie – godoją, że ubranie nie cyni cłowieka, ale tys ubranie wsyndzie, nie tylko w górach jest wazne. No poprobój se z gołym zadkiem iść do kościoła – zaroz cię z niego wyzucom i jesce do zadka nakopią, ale jak na plaze nudystów pójdzies w długiej kiecce to tys cie wyzucom i tys nakopiom. Do dyskoteki idzies w adidasach a na studniówke w śtybletach. Tak jus jest ten świat zrobiony i tak tsa się zachowywać. A góry mają tom psewage, ze tu jak sobie cosik zlekcewazys to nikt ci do zadka nie nakopie, ale zycie postradas, albo jesce gozej – bo kalekom ostanies. Taaak. No, ale was to nie dotycy, bo juz samo to, ze chcecie o tym rozmawiać to jest głęboki szacunek dla Ducha gór, a uon to widzi i cuje i nie zapomina. Nigdy. A jak nastepnym razem będziecie sli gdzieś tam po perciach to On będzie tam niedaleko was krązył i nawet jeśli się komuś noga podwinie i straci równowagę to go zaraz podtsymie za, za...no wicie, jeśli to będzie chłopacek to za kosulkę a jeśli dziewcynka to....no tam...uod zadku i nie pozwoli ksywdy wam zrobić. Ale nie myślcie sobie, ze jak raz Mu się podlizecie to on jus na zawse będzie was. Ooooo, nie. Nic takiego. Nawet nie będziecie wiedziali kiedy wystawi was na kolejne próby, jakby aktualizacyje uprawnień. I tak nie raz jeszcze w środku lipca nie wiadomo skąd śniegiem sypnie po ocach, z 25 stopni ciepła zrobi 0 albo minus parę i patsy z góry i ciekawie pyta – no i co? Moje robacki. Co wy na to? – a wy? Wyciągacie z plecaka sweter, albo polar ciepły, kurtecke – ja sam wiele razy załowałem ze latem nie nosę zimowej – uodziewacie to syćko na siebie a na wieżch to najlepsa jest taka peleryna co to poncho się nazywa, bo ją zakładas na plecak i z psodka aparet tyz zakryje i na dole odstaje uod ciała więc po spodniach i do butów dysc się nie wdziera. Potem jesce wypijacie po kubku gorącej herbaty z termosa – ino nie góralskiej, bez gozołki – moze jakaś kanapecka albo kawałek cekolady, a prowadzący analizuje sytuację, i decyduje – jeśli będziemy śli uostroznie, nie zbaczali ze ślaku to nic nam na tej trasie nie grozi więc idziemy dalej sukać lepsej pogody. I wtedy ten nas Duch gór zaciera ręce, z dumą sturcha łokciem swoją zonę i powiada – patsaj ze no stara, to moje paniątka, to maja skoła, moja krew. Az któregoś dnia zasłuzycie na to, ze pocujecie jego uobecnośc, jego pomoc, a moze kiedyś, kiedyś, jak traficie na jego wyjątkowo dobry humor to moze w pochmórny dzień rozłozy te swoje potęzne sksydła i stłamsi te sare chmury w dół, w doliny i wtedy nagle, bez zadnej zapowiedzi ujzycie nad sobą błękitne, w granat wpadające niebo, złote, ciepłe słońce a z rozciągającego się do horyzontu oceanu chmur wystawać będą dumnie tylko najwyzse scyty Tater, groźne i błyscące od descu cy lodu ale tys znajome i psyjazne jakby, no bo popatrzcie tam, pseciez to Krywań psed nami a obok na lewo Świnica, tam byliśmy w piątek, a tam dalej, za Wołoszynem to Lodowy i Łomnica....a na jednym ze scytów stois ty, płuca z trudem łapią oddech, łzy wzruszenia przesłaniają widok, stoisz zauroczony widokiem a dusza wyrywa się
www.pttwarszawa.pl www.kondratowa.com.pl
Wantule nr 4
9
i woła – patrzcie, patrzcie, oto ja, zwyciężyłem, jestem tu – i nie chodzi tu o to, że wszedłeś minutę wcześniej niż twój kolega, nie chodzi tu o to, że byłeś pierwszy, nie o takie zwycięstwo tu chodzi. Tu jest zwycięstewo nad samym sobą, nad lenistwem wrodzonym, wygodnictwem, zmęczeniem i nierzadko obtartymi nogami czy przemoczonym ubraniem i wychłodzeniem ale to właśnie jest najwyższym zwycięstwem. Pokonanie samego siebie...za to nikt nie wręcza medali, ani nie płaci i dlatego właśnie to jest największym sukcesem. I nie zamienisz tej chwili na żadne pieniądze, zaszczyty, czy wygodną posadę, bo tylko tam można znaleźc prawdziwy sens życia. I wicie co jeszcze? Za sprawą psyjaźni z Duchem gór jus nigdy, nigdy nie będziecie się nudzić. Bo gdy najdzie was jakaś handra, zły humor albo zycie wam dopiece tak, że schowalibyście się gdzieś w mysią norę to nie wazne gdzie będziecie, cy to na lekcji cy na dywaniku u szefa-skurwysyna wystarcy psymknąc ocy, przywołać wspomnienia i znów będzies mógł zdobyć z psyjacielem Czarą Ściany Źlebem Kulczyńskiego, czy poczuć ten cudowny powiew wiatru gdzieś na Czerwonych Wierchach a kiedyindziej usiąść nad Potokiem Chochołowskim z dziewczyną i wsłuchać się w odwieczą pieśń, pieśń gór, pieśń przygody, pieśń wolności i znów wróci wam humor, znów ujrzycie „dary losu” i wszystko wróci do normy. Taaaak. Tego wam zycę uod serca, bo widzem, że zasługujecie na to. CIELĘCE TAŃCE
Nie pamiętam gdzie naczytałem się o zjazdach narciarskich przez Cielęce Tańce. Autor opisywał je, jako coś ekstremalnie trudnego, ale za razem ekstremalnie pięknego. Nic więc dziwnego, że ciągnęły mnie, nurtowały i podpowiadały - sprawdzić się, spróbować. Niestety stale coś stawało mi na przeszkodzie. A to pogoda, a to brak towarzysza, bo na ekstremalną wyrypę w dzikich Tatrach nie idzie się z byle kim, bo przecież życie twoje zależy od towarzysza, a to brak czasu. Wreszcie poszedłem na nie bez zapowiedzi, bez planu i przygotowań. Kilka lat z rzędu robiłem wyskoki w zimowe Tatry ze swoim szefem i jego ojcem. Obaj byli świetnymi narciarzami, obaj lubili nieprzetarte stoki i nie bali się parogodzinnego podchodzenia z plecakiem i nartami i do tego obaj byli dobrymi towarzyszami i godni zaufania. Kiedy któregoś wieczoru ojciec planował jutrzejszy dzień powiedziałem nieśmiało, że od lat marzą mi się Cielęce Tańce, ale nie mam z kim tam iść. Stary natychmiast podchwycił temat. Też czytał o nich i od razu zgodził się. Następnego dnia byłem gotów zanim tamci wstali, no bo przecież miało spełnić się moje marzenie. „Stary” – bogaty facet – nie musiał oszczędzać pieniędzy, więc mógł oszczędzać siły i nie tracić ich na „jałowe” chodzenie tam, gdzie można jechać, więc samochodem dojechaliśmy do Pol. Huciska, chociaż nie wszyscy tam mogli dojeżdżać, a tu bez krępacji „stary” wziął sanki, którymi jak rasowe cepry dojechaliśmy do wylotu Dol. Jarząbczej. Trzeba wam wiedzieć, że w tamtych czasach rasowi wyrypiarze – tacy jak ja - nie jeździli saniami. Według obowiązujących norm sanie zarezerwowane były dla wycieczkowiczów i jeszcze niższego poziomu, nigdy jednak dla taterników, ale magia Cielęcych Tańców przytłumiła wstyd. Stąd już nie było innego sposobu jak piechota. Pogoda była wyśmienita, przełom marca i kwietnia, śniegu ponad metr, minus 5 - 6 i granatowe bezchmurne niebo nad głowami zapowiadało, że przygoda nie zostanie zakłócona jakąś zadymą czy mgłą. W świetnych nastrojach ruszyliśmy czerwonym szlakiem prowadzącym na Trzydniowiański Wierch. Zimą nikt tam nie chodzi, więc mówienie szlakiem jest trochę nieprawdziwe. Ścieżki nie ma, więc trzeba ją sobie zrobić. Pierwszy „zakłada”
www.pttwarszawa.pl www.kondratowa.com.pl
Wantule nr 4
10
ślad a pozostali idą jego śladami. Oczywiście zakładanie śladu jest wielkim wysiłkiem i trzeba często zmieniać się. Największą trudnością jest to, że nie wiadomo co jest pod śniegiem. Przecież najczęściej idziemy po zasypanej śniegiem kosodrzewinie, więc często noga wpada w jakąś pustkę między gałęziami do pasa, trzeba wtedy odłożyć narty na bok i wydostać się na brzuchu z dziury. To męczy jak skur....bardzo, ale w góry nie idzie się dla leniuchowania. Po wyjściu z lasu nasza umowna ścieżka skręca na północ, na Trzydniowiański, a my idziemy prosto na Czubik. Tu śnieg jest bardziej przewiany, twardy, więc mniej męczący, nogi nie wpadają w dziury i można wreszcie ustalić własny rytm marszu. Idziemy każdy swoim śladem i w pewnej odległości od siebie żeby nie prowokować ewentualnych lawin. Daje to wreszcie możliwość porozglądania się po okolicy i można powiedzieć zachłystywania się ciszą, przestrzenią i wolnością. Poczucie, że w tej groźnie wyglądającej scenerii nie ma i dawno nie było innych ludzi, że zdany jesteś tylko na siebie, swoją rozwagę, swoje umiejętności i doświadczenie, że nie masz łączności ze światem, więc jeśli zrobisz błąd to nikt ci nie pomoże sprawia, że stajesz się jakby innym człowiekiem. Wracają wspomnienia przeczytanych w młodości książek podróżniczych, przygodowych, przypominają się własne przeżycia i ludzie związani z nimi. W pewnym momencie ze zdumieniem zauważasz, że zapomniałeś, że idziesz. Stawiasz nogi powoli i ciężko, jakby buty ważyły po 50 kilo ale to właśnie daje lepszą przyczepność. Idziesz stałym rytmem, bo nie musisz szukać stopni, bo właśnie tym „ciężkim” krokiem sam je sobie robisz i po prostu stajesz się jakby częścią tych gór, a nie gościem. To najcudowniejsze uczucie. Spełnienie tego, czego tu szukasz, tego, po co tu przyjechałeś. Na grań dotarliśmy po dwóch godzinach marszu i tu okazało się, że potężny nawis śnieżny uniemożliwia nam zjazd na Dol. Starorobociańską. Są dwa wyjścia. Szukać przejścia, albo mniej bezpieczne, a może nawet niebezpieczne – przekopać się przez nawis. Wyciąć nartami furtkę i zwalić ją na dół, tak jak robili to pionierzy taternictwa. Jednak nikt z nas jeszcze tego nie robił i szczerze mówiąc trochę baliśmy się skutków. Ruszyliśmy więc granią w górę w stronę Kończystej, z nadzieją, że wyżej znajdziemy jakąś grzędę czy żebro bez nawisu i dobrze, bo gdzieś tak po półgodzinnym szukaniu znaleźliśmy miejsce do startu. Tu nawis był przewiany, jakby od dołu potężnym żlebem ciągnął inny wiatr. Stąd wreszcie mogliśmy zobaczyć, co nas czeka. Przed nami było 400 metrów stromego stoku, co ja mówię – prawie pionowej ściany do miejsca, które kiedyś pasterze krów nazwali Cielęce Tańce. Ludzie, tego nie da się opisać. Szeroki, wygodny żleb był położony tak, że po stronie północnej pokrywał go przepiękny klasyczny firn, ciężkawy i hamujący, na dnie firn przechodził w beton, a na stronie południowej, gdzie słońce nie docierało nigdy, bo zasłaniał je Kończysty i Starorobociański leżał puch, a więc po kilku skrętach w puchu wypadałeś na beton, który przyspieszał nagle i niebezpiecznie, ale gdy dochodziłeś do szybkości kosmicznej skręcałeś w lewo na firn, jakby dla odpoczynku i naturalnego wyhamowania, a gdy cię to zaczynało nudzić jeden głębszy skręt i już pędziłeś po betonie i zaraz w puch.... Tam, gdzie spod śniegu wystają niebezpiecznie Dudowe Turnie zatrzymaliśmy się i kilka minut dyszeliśmy. Nie wiem, czy bardziej ze zmęczenia czy z emocji, ale to było wydarzenie życia. Byliśmy tak zafascynowani tym zjazdem, że bez narady zarzuciliśmy narty na ramiona i podeszliśmy na grań jeszcze raz. Niestety żleb był już rozjechany przez nas i stracił najważniejsze atuty - nie był już tajemniczy, nieznajomy, więc po tym drugim zjeździe czuliśmy się lekko zawiedzeni, więc żeby nadrobić niedostatek weszliśmy jeszcze raz i puściliśmy się do trochę na północ leżących Dudowych Stawów. Tu było szeroko, ale bardzo stromo, kilkaset metrów szaleńczego zjazdu ze świadomością, że jeden błąd, sekunda dekoncentracji i poznasz moc Ducha Gór. Masz 50 procent szansy - albo przeżyjesz albo nie. Często w telewizji oglądamy „karkołomne zjazdy zawodowców w Alpach, ale
www.pttwarszawa.pl www.kondratowa.com.pl
Wantule nr 4
11
wszędzie tam, gdzie oni jeżdżą, jak się dobrze przyjrzysz jest na dole jakieś wypłaszczenie, miejsce do naturalnego, nawet na głowie wyhamowania, tatrzańskie stoki kończą się albo urwiskiem, albo skałami – tak jak tu – albo lasem i to nas – taterników odróżnia od alpejskich zawodowców. Tu, więc wreszcie osiągnęliśmy nasz cel – zdrowo zmęczyć się fizycznie i pokonać siebie, swój strach i również zapanować nad chęcią brawury – najniebezpieczniejszej z niebezpiecznych cech człowieka. Koło Dudowych Stawów – oczywiście zasypanych śniegiem - zrobiliśmy „obiad” i godzinny odpoczynek przed jeszcze jedną, całkiem inną atrakcją. Stąd schodzi przez Dudowe Turnie piękny żleb – Szczerba - tworzący jakby furtkę do spokojnych hal i krzaczków, którymi około 11 kilometrów pędzimy – już na luzie - w dół Dol. Starej Roboty, ostatnie parę kilometrów jedziemy już lasem do drogi od schroniska na Pol. Chochołowskiej, gdzie znów łapiemy sanki i tylko my wiemy, że nie doszlibyśmy piechotą do samochodu. W czasie maksymalnej koncentracji, prawie walki o życie człowiek nie czuje zmęczenia, ale po zakończeniu przygody zwala się ono na człowieka z jakby podwójną siłą i znienacka. Na szczęście sporo sanek wraca w dół „na pusto”, więc bez problemu łapiemy jedne z nich. Po drodze łapiemy spojrzenia innych wyrypiarzy oczywiście piechotą idących po górę, z których czytamy lekko pogardliwe opinie o nas – to wycieczkowicze, niższa klasa, nie mają pojęcia, co to prawdziwe góry, nawet w dół jadą saniami. Tymczasem my myślimy o nich – no cóż chłopcy, może za kilka lat, jak dobrze potrenujecie, nabierzecie doświadczenia to i wy dojrzejecie do Cielęcych Tańców. Nigdy więcej nie udało mi się tam powrócić z nartami i mogę śmiało przyznać się, że tęsknię za Cielęcymi Tańcami, ale też dzięki temu do końca pozostaną one w mej pamięci jedną z największych przygód.
W dniu 2 pazdziernika 2016 r. na Wyścigach Konnych 2016 na Służewcu w Warszawie spotkali się członkowie Oddziału Warszawskiego PTT z członkami Oddziału Łódzkiego PTT. Wyścigi na Służewcu, to piękna impreza wyścigów konnych w Warszawie, a tor na Służewcu, to jeden z najpiękniejszych torów w Europie, który powstał w 1939 r. Wcześniej wyścigi konne rozgrywane były na Polach Mokotowskich, gdzie długość toru wynosiła ok. 1 km.
www.pttwarszawa.pl www.kondratowa.com.pl
Wantule nr 4
www.pttwarszawa.pl www.kondratowa.com.pl
12
Wantule nr 4
13
Natomiast rozgrywana gonitwa Wielka
Warszawska, to jedno z najważniejszych wydarzeń sezonu wyścigowego w Polsce! Historia Wielkiej Warszawskiej rozpoczyna się od roku 1895, kiedy to rozegrana została pierwsza gonitwa. www.pttwarszawa.pl www.kondratowa.com.pl
Wantule nr 4
14
Obecnie ten klasyczny wyścig rozgrywany jest na dystansie 2600 metrów. Tegoroczna Wielka Warszawska była tym bardziej interesująca, że na jej starcie stanął niepokonany Va Bank (z numerem 6) - koń, który skradł serca nie tylko miłośnikom wyścigów konnych. W zeszłym roku w plebiscycie na Ikonę Sportu 2015 przegrał jedynie z Robertem Lewandowskim. Jego rywalem w walce o zwycięstwo były: tegoroczny derbista Caccini, najlepsza klacz sezonu Iron Belle, czy www.pttwarszawa.pl www.kondratowa.com.pl
Wantule nr 4
15
doświadczony Tantal. Jeszcze nigdy ze sobą nie rywalizowały - czteroletni Va Bank, trenowany przez Macieja Janikowskiego i rok młodszy Caccini, przygotowywany przez trenera Adama Wyrzyka, to gwiazdy polskich wyścigów konnych. Ten pierwszy zachwyca nie tylko kibiców ze Służewca. Po wygraniu wszystkiego, co było do wygrania na polskiej ziemi - m.in. Derby i Wielkiej Warszawskiej w 2015 roku - w tym sezonie spróbował sił w gonitwie G3 w Niemczech . Faworytem nie był, ale znów zwyciężył, pokonując szeroką czołówkę niemieckich koni lekkim finiszem w Baden-Baden. 12 triumfów w 12 startach - takie wyczyny rzadko są spotykane i nie dziwne, że zostało to zauważone nie tylko w Polsce. Koń został nawet nazwany przez specjalizujące się w tematyce wyścigów konnych portale "polskim Frankelem", w nawiązaniu do również niepokonanego brytyjskiego czempiona, który karierę zakończył w 2012 roku z 14 wygranymi gonitwami na koncie. Po tym zwycięstwie Va Bankiem, pochodzącym z irlandzkiej hodowli, którego zakupiono trzy lata temu na aukcji za nieco ponad 4 tys. euro (ledwie!), zainteresowało się znane wyścigowe konsorcjum Team Valor International. Konsorcjum zarządzane przez Bary'ego Irwina przejęło połowę udziałów w Va Banku, drugie pół pozostało w rękach właścicieli Janusza Piotra Zienkiewicza i trenera Janikowskiego. Możliwe, że nowy właściciel to zapowiedź kolejnych startów za granicą. Dobry koń może pojawić się gdziekolwiek na świecie, w sytuacji kiedy jest niepokonany, nikt nie wie, gdzie jest granica jego możliwości. To jest bardzo wyjątkowy koń, ma niesamowitą przerzutkę i co najważniejsze, ma niesamowite serce do walki. Nowy właściciel nie zobaczł jednak Va Banka w Warszawie. Można mu wybaczyć, bo w tym czasie był na Łuku Triumfalnym w Paryżu, jednej z najsłynniejszych gonitw świata. Va Bank wydawł się być murowanym faworytem, tym bardziej, że chyba sprzyjała mu nawet pogoda. Nie jest tajemnicą, że Caccini też zaliczył start w Niemczech. W bardzo mocno obsadzonym wyścigu zajął piąte miejsce, przegrywając m.in. z triumfatorem Melbourne Cup Protectionistem. Po wyścigu w Berlinie trochę się ponaciągał i porozbijał. Po powrocie odpoczywał kilka dni. Od tamtej pory trenował regularnie. Niekorzystnym faktem dla Cacciniego była długa, 7tygodniowa przerwa w startach, która wydawać się mogło wybiła go z rytmu. Jednak był wypoczęty, rześki i wesoły, ale wynik gonitwy w dużej mierze zależy od sposobu jej rozegrania.Prawdopodobnie jest to jego ostatni start w tym roku. Nie chcąc go zbytnio eksploatować z myślą o przyszłym sezonie. Caccini to gwiazda tego sezonu, trochę tylko przygaszona spektakularnymi sukcesami Va Banka. Wygrał Derby 2016, dosiada go Tomas Lukasek, który poprowadził konie do najważniejszych zwycięstw oraz już triumfował w Derby - w 2011 roku na niezapomnianym Intensie, który pobił wtedy rekord toru. A Va Banka dosiada z kolei doświadczony Marek Brezina, który też już nieraz wygrywał na nim gonitwy. Zwycięzcą tegorocznej Wielkiej Warszawskiej 2016 - został Caccini (z numerem1)!!! www.pttwarszawa.pl www.kondratowa.com.pl
Wantule nr 4
16
Podczas oglądania Wyścigów oraz kibicowania członkowie obu oddziałów PTT świetnie sie bawili. Obstawiając swoje typy obejrzanych na padoku koni, niejednokrotnie trafiały się wygrane, dochodzące nawet do 160 zł w jednej gonitwie! Dodatkową atrakcją imprezy był konkurs na strój z epoki.
Po Wyścigach na Służewcu członkowie Oddziału Warszawskiego i Łódzkiego PTT odbyli spacer po PARKU MORSKIE OKO na warszawskim Mokotowie, gdzie znajduje się obiekt historyczny Pałacyk Szustra, który powstał w 1772 r. z inicjatywy ksieżnej Izabeli z Czartoryskich Lubomirskiej i Stanisława Lubomirskiego. Obecnie mieści się w nim siedziba Warszawskiego Towarzystwa Muzycznego im. Stanisława Moniuszki. Działa tu także Lothmann Videoteatr POZA. PARK MORSKIE OKO położony jest wokół Pałacyku Szustra, a w samym środku parku znajduje się staw o nazwie Morskie Oko .
Następie po atrakcjach całego dnia członkowie obu Oddziałów PTT odpoczywali w znajdującej się tuż obok PARKU MORSKIE OKO kawiarni MOZAIKA.
Atmosfera całodziennego spotkania była nadwyraz miła, koleżeńska i przyjacielska. Jest to już kolejne spotkanie członków Oddziału Warszawskiego PTT i Oddziału Łódzkiego PTT, które przebiega w zaprzyjaźnionej atmosferze i pogłębia wzajemne pozytywne relacje. Spotkanie odbyło się z inicjatywy Oddziału Łódzkiego PTT. Przygotowała Prezes PTT Warszawa www.pttwarszawa.pl www.kondratowa.com.pl
Wantule nr 4
Helena Tokarska
www.pttwarszawa.pl www.kondratowa.com.pl
17