RECENZJE
SERIALE I FILMY
Armia umarłych
Umarłem z nudów, proszę nie wskrzeszać! Ach,
Zack Snyder. Złote dziecko hiperagresywnego stylu rodem z reklam i nadużywania slow motion. Siedemnaście lat po niezłym remake’u „Świtu żywych trupów“ George’a A. Romero, Amerykanin zabiera nas ponownie do świata chodzących trucheł. Gotowi? No to jazda! ~Hefajstos Gwoli ścisłości: „Armia umarłych“ nie jest ani kontynuacją, ani kolejną historią w uniwersum. To duchowy następca i fundament nowego (nie)świeżego uniwersum, nastawionego nie na przetrwanie i ludzkie interakcje, a rozrywkę (oraz znudzenie widza). Snyder wpadł na pomysł już w 2007 roku (trzy lata po remake’u i rok po entuzjastycznie przyjętym „300“), a Warner Bros. Pictures dało zielone światło. Na reżyserskim stołku miał zasiąść Matthijs van Heijningen Jr. (znany głównie z prequela do „Coś“ Carpentera). Jak to jednak bywa, projekt utknął w produkcyjnym piekle aż do 2019, kiedy to został wykupiony przez Netflix i reaktywowany ze Snyderem w roli reżysera. Planowana premiera w 2020 roku została opóźniona przez pandemię Covid-19 oraz konieczność nagrania nowego materiału (o tym niżej). Wszystko zaczyna się od nieszczęśliwego wypadku na drodze gdzieś w Nevadzie, niedaleko Las Vegas. Przewożący „tajemniczy ładunek ze Strefy 51“ konwój wojskowy zderza się z samochodem nowożeńców, wynikiem czego jest uszkodzenie
8
kontenera i uwolnienie zombiaka-pacjenta zero (zwanego Zeusem). Ten szybko rozprawia się z żołdakami (biedacy byli świeżo po obozie szkoleniowym i mieli dwa dni do emerytury) i razem ruszają do Stolicy Hazardu (by stworzyć więcej ożywieńców, oczywiście). I tu następuje ukochana przez Snydera scena, w której dostajemy streszczenie najważniejszych wydarzeń i poznajemy naszych bohaterów. Widzimy więc, jak miasto powoli staje się wypełnioną po brzegi żywymi trupami strefą zamkniętą i jak Scott Ward (Dave Bautista), Maria (Ana de la Reguera) i Vanderohe (Omari Hardwick) ratują ludzi, strzelając zawsze celnie. Wszystko to okraszone coverem „Viva Las Vegas“ w wykonaniu Allison Crowe i Marka Jonathana Davisa. Czapki z głów, panie Snyder, nie żartuję.
Po opanowaniu sytuacji nasze trio wraca do starych-nowych żywotów ludzi pracujących. Wszystko zmienia się, gdy japoński biznesmen Tanaka (jak zawsze świetny Hiroyuki Sanada) składa