Gratus Piotr Abramik
1
DedykujÄ™ to opowiadanie mojej ukochanej S.
2
Część I
Gratus spojrzał na przeciwnika. Kodratos stał po drugiej stronie okręgu wyznaczonego granicą z białego proszku. Ubrany jedynie w skórzaną przepaskę biodrową i sandały, dumnie zadzierał głowę, niczym mityczny heros witający poranek. Promienie wschodzącego słońca padły na jego hełm, dodając majestatu. – Czy nogi rozbolały cię ze strachu? – Zapytał po polsku niskim głosem i uderzył płazem miecza w dużą, owalną tarczą jakby chciał w ten sposób ponaglić przeciwnika. – Nie. – Odpowiedział Gratus. Roztarł piach w dłoniach, chwycił zakrzywiony miecz i małą, owalną tarczę, po czym wstał nieśpiesznie. Prowokacyjne odzywki Kodratosa już dawno przestały robić na nim wrażenie, tak samo jak jego posągowe ciało, które zawdzięczał rozmaitym modyfikacjom. Kiwnął głową do lanisty meldując, że jest gotów do walki. Flawiusz, niemłody właściciel Nowej Rzymskiej Szkoły Gladiatorów, musiał zadrzeć głowę pomimo ponadprzeciętnego wzrostu by spojrzeć na gladiatora i odwzajemnić gest. Wówczas Gratus spojrzał na przeciwnika, lekko pochylając głowę. – Moi uczniowie! – Flawiusz przemówił energicznie po polsku. – Znacie zasady! To ma być prawdziwa walka! Przegra pierwszy obezwładniony! Przestąp linię! Gratus wszedł na parcelę w tej samej chwili co przeciwnik. Zatrzymali się po dwóch krokach i jednocześnie rozpoczęli powitanie, obligatoryjny element każdego duellum. Gratus nie spuszczając z oczu Kodratosa, wysunął nogę do przodu i ukłonił się lekko, jednocześnie rozpościerając ramiona. Tętno mu przyspieszyło i zaczął widzieć świat wyraźniej. Czekał na sygnał. Flawiusz klasnął w dłonie. Do walki! Ruszyli na siebie, spotykając w połowie drogi. Gratus odskoczył w bok, schodząc z drogi płynnego pchnięcia. Miał krótszą broń, więc musiał zbliżyć się do Kodratosa. Nie mógł przy tym atakować od frontu, przeciwnik zbyt dobrze umiał osłaniać się dużą tarczą. Mimo swoich rozmiarów, Kodratos atakował żywiołowo z nadludzką szybkością dzięki sieciom nadprzewodzącej syntetycznej mieliny, oplatającym układ nerwowy wytrenowanego wojownika. Ten sterował ciałem wzmocnionym najlepszymi dostępnymi dla cywili wszczepami, umożliwiającymi zabicie dorosłego byka gołą pięścią czy zwycięstwo w wyścigach z końmi. Dodając do tego rzutki umysł
3
zawodowego gladiatora mającego za sobą siedemdziesiąt dwa pojedynki, z czego trzynaście na śmierć i życie, Gratus miał przed sobą godnego siebie rywala. Jedynego w całej szkole. Jako były członek jednostek specjalnych w nieistniejącej już Armii Unii Europejskiej, był uczony walczyć by zabijać i także miał wszczepy. Chociaż mógł się pochwalić znacznie krótszym stażem jako gladiator, położył więcej ludzi podczas Wojny Euro Chińskiej niż wszyscy uczniowie szkoły razem wzięci. Dzięki doświadczeniu zbijał ciosy tarczą, tańcząc wokół przeciwnika unikając pchnięć. Kodratos jednak nie rezygnował. Obnażył zęby w zaciętym grymasie i siekał mieczem, by wnet sprawnie przejść do uderzenia po prostej lub na ukos; nacierał cały czas! Zarazem osłaniał się tarczą, nie dając cienia szansy na skuteczny kontratak. Niezmordowanie parł do przodu jak posłannik samej śmierci, zachowując mechaniczną precyzję ciosów, właściwą dla zawodowego szermierza. Piruety, ciosy z obrotu czy inne akrobacje godne mistrzów cyrkowych – ozdobniki dla uciechy tłumów, wszystko to zostało odrzucone na bok. Traktowali to starcie jak pojedynek na śmierć i życie! Kodratos nie przestawał atakować. Poruszał się po prostej lub krążył po łuku, próbując dosięgnąć Gratusa ostrzem. Mało kto zdołałby wytrzymać tempo, które narzucił agresywny goliat, jednak trafił na równego sobie kombatanta. Gratus bronił się. Dzięki refleksowi i wyćwiczonym ruchom unikał ciosów, które rozerwałyby zwykłego człowieka na pół, rozbiłyby lity kamień! Podsycał zapalczywość przeciwnika tylko się broniąc. Wiedział, że nie będzie w stanie robić tego w nieskończoność, ale tamten nie mógł atakować bez końca. Trwali w morderczych pląsach. Walka trwała już tak długo, że pot zalewał Gratusowi twarz i co rusz świeciły mu w twarz promienie słońca, które zdążyło wspiąć się ponad krawędź muru. Nagle Kodratos wykreślił mieczem łuk z góry na dół. Gratus uskoczył przed miażdżącym ciosem, dostrzegając okazję do ataku! Wykorzystał moment i kopnął piachem w twarz pochylonego przeciwnika. Ten zasłonił się tarczą, nic nie widział – teraz! Skoczył naprzód. Biegnąc, przygotował się do zadania zabójczego ciosu w bok… Był w zasięgu! Nie wiedział czy to on krzyknął czy przeciwnik. Kodratos zdążył zasłonić bok tarczą, lecz to było za mało. Gratus był na to przygotowany, metalowa pięść tylko na to czekała. Grzmotnął przeciwnika twardą krawędzią osłony prosto w odsłonięty obojczyk. Trafiony wrzasnął i przechylił się sparaliżowany bólem, nie miał sił unieść tarczy, teraz! Gratus ponowił atak i tym razem dotknął płazem karku przeciwnika. – Koniec! – zagrzmiał sędzia – Podejdźcie do mnie!
4
Gratus łapał oddech. Spojrzał na Kodratosa czując satysfakcję. Dopadł go, tak jak chciał. Pysznie! Zdyszani, podeszli do lanisty, stanęli obok siebie, wyprostowani jak struny. Gratus wyprężył pierś, opuścił broń i starał się uspokoić oddech. Flawiusz przyglądał się swoim podopiecznym, trzymając szczupłe, owłosione ramiona za plecami. Jak na przedsiębiorcę traktującego swój biznes poważnie przystało, oceniał ich krytycznym okiem, zachowując pełne koncentracji milczenie. Gratus wiedział że zważywszy na swoją jutrzejszą walkę, szef jest dzisiaj szczególnie czujny. Wszak dopilnowanie by jeden z jego najbardziej dochodowych gladiatorów był w formie, oznaczało zwiększenie szansy na zarobienie astronomicznych kwot pieniędzy. I powiększenie prestiżu jego osoby oraz firmy. Co prawda dbanie o największą szkołę gladiatorów w Europa Imperium tworzyło wiele okazji do stresu, lecz Flawiusz musiał mieć jakiś sposób aby sobie z tym radzić. Inaczej nie byłby wstanie prowadzić tego biznesu trzecią dekadę, nie przerywając działalności nawet podczas cholernej wojny! Samoopanowanie i dystans do pracy okazywał wielokrotnie w ciągu pięcioletniej kariery Gratusa. Dlatego też uważał lanistę za człowieka o zaradnym usposobieniu i surowej powierzchowności, który eksponował charakterystyczne dla samca alfy cechy przy pierwszej okazji. To ułatwiało – jeśli nie umożliwiało, zapanowanie nad ponad pięćdziesięcioma gladiatorami i dwukrotnie liczniejszą obsługą szkoły. Dziany senior był dobry w swej pracy, bardzo dobry. – Dlaczego przegrałeś, Kodratosie? – zapytał Flawiusz. – Straciłem czujność i pozwoliłem się zaskoczyć, panie! – Wielkolud miał chrypę po walce. – Zgadza się! – Laniście wyraźnie podobała się odpowiedź. – Na arenie już byś nie żył! Twoja słynna szybkość nie wystarczy aby pokonać każdego przeciwnika. Czy wiesz, dlaczego? – Ponieważ przeciwnik może skorzystać z modyfikatora biologicznego i stać się jeszcze szybszy ode mnie! – odparł Kodratos bez wahania. – Dokładnie – potwierdził Flawiusz z grobową powagą, po czym zwrócił się do Gratusa – Dostrzegłem celowość twoich działań. Teraz powiedz mi, jakie błędy popełniłeś. Zastanowił się i odezwał. – Panie! Popełniłem błąd wybierając niewłaściwy rodzaj wyposażenia do ćwiczeń z Kodratosem! Pomimo, że walczyliśmy zgodnie z kanonicznymi zasadami jako trak i samnita, zbyt duże różnice wzrostu dawały mu dodatkową przewagę w walce! – To prawda. – Jego pan kiwnął głową. – Dlaczego to zrobiłeś?
5
– Ponieważ w armii nauczono mnie, aby przygotowywać się na najgorsze, a liczyć na najlepsze, mój panie! Zapadła cisza, którą przerwał po chwili Flawiusz. – Gratusie, doświadczenia zebrane podczas służby z pewnością ukształtowały twój pogląd na walkę. Nie życzę sobie jednak podobnego ryzykanctwa podczas właściwego pojedynku. Czy wyrażam się jasno? – Tak, mój panie! – Dobrze. – kontynuował sędzia. – Jaki jeszcze błąd popełniłeś? Zaskoczył go! Cholera, co on mógł mieć na myśli?! Gratus myślał gorączkowo, czując narastający niepokój niewiedzy, aż poddał się, nie chcą przedłużyć wstydliwej chwili. – Panie, nie wiem! – Zdejmij hełm. – powiedział szef. Odłożył uzbrojenie na ziemię i wykonał polecenie. – Gdzie twoja chusta, mój uczniu? – zapytał chłodno nauczyciel. Kurwa mać! Poczuł jak pali się ze wstydu. Jak mógł zapomnieć!? Zwykły kawałek materiału, który chronił oczy przed zalaniem potem. Pewnie zostawił go w przebieralni! Jak on to zauważył?!...Podglądał go? Już miał się pokajać gdy rozległ się głos, którego nie pomyliłby z żadnym innym. Natychmiast się wyprostował, dostrzegając jak szef poprawia się w miejscu, a słowa padające po niemiecku tłumaczył w czasie rzeczywistym jego prywatny implant umieszczony w głowie. – Lanisto Flawiuszu! – przemówił głośno Imperator rozkazującym tonem. – Ty i człowiek w hełmie opuśćcie plac. Wspomniani odeszli bez słowa, a jemu serce zabiło mocniej. Gratus próbował zaakceptować bieżące wydarzenia, ale nagły ból nóg utrudniał pogodzenie się z cholernymi faktami! Człowiek którego nienawidził przyszedł bez zapowiedzi, przerwał trening i do tego…Właśnie, czego on chciał?! Co to miało znaczyć?! W miarę jak gorączkowo rozmyślał, próbując nie dać poznać po sobie stresu, niższy odeń Władca stanął przed nim. Udawał że nie widzi krótko ściętego, przystojnego blondyna noszącego mleczną togę, okrytą elegancko udrapowaną purpurową togą opartą na szerokich barkach, ani dorównujących mu wzrostem Pretorianów uzbrojonych w krótkie miecze i wysokie owalne tarcze z wizerunkiem rozchodzących się ze środka piorunów. Gdy ochroniarze otoczyli jego oraz Imperatora pancernym pierścieniem kredowych egzopancerzy o kanciastym wykroju, władca przemówił. – Obywatelu, odłóż hełm. 6
– Rozkaz, wasza wysokość! Wykonał polecenie, wyprostował się i patrzył przed siebie, zaciskając mocno dłonie. Dlaczego to się działo?! – Suntarionie. – powiedział Imperator. W tej samej chwili jeden z ochroniarzy podszedł zupełnie bezgłośnie do Gratusa i gładkim ruchem wyciągnął do niego kanciastą, pancerną pięść. – Wetknij do swojego gniazda. – powiedział syntetycznym głosem. Gratus spojrzał odruchowo na nieznajomego, lecz jego twarz była zasłonięta maską przypominającą surową, męską twarz o stoickim wyrazie. Wysunął otwartą dłoń na którą Pretorianin upuścił przedmiot wielkości małego paznokcia. Przyciągnął rękę i spojrzał na biały plaster. Tak jak się spodziewał, neurokomunikator radiowy. Mały, osobisty, sterowany myślą i najprawdopodobniej szyfrowany. Nie chcąc odmawiać, przytknął nekoma do gniazda umieszczonego z tyłu głowy. Urządzenie zadziałało natychmiast, rozpoczynając odbiór sygnału z aparatu Imperatora. Usłyszał jego głos w swojej głowie. – Obywatelu Mateuszu Cholewo. – Wasza wysokość! – Odruchowo opuścił głowę, czując jak robi mu się gorąco. – Wiem, że czeka cię walka. Pojedynek na śmierć i życie w murach Colosseum Novus. W związku z tym, chcę abyś oszczędził swojego rywala. Jeżeli nie wykonasz mojego polecenia, kobieta z którą żyjesz zostanie przerobiona na materiał do produkcji androidów, po tym jak ją zerżnę. Czy wyrażam się jasno? Skóra mu ścierpła, gorąc wypełnił pierś a serce zakłuło, bijąc gwałtownie o żebra. Ty chuju zawinięty, pomyślał nienawistnie by zaraz podjąć decyzję, wszak pragnął bezpieczeństwa Kidmy. – Tak jest, wasza wysokość! Połączenie zostało przerwane, a chwilę później poczuł na karku proszek. Komuniaktor uległ samozniszczeniu. Gratus stał nieruchomo, czekając na rozwój wydarzeń. Imperator i jego eskorta opuścili plac bez chwili zwłoki, odchodząc równie bezgłośnie jak się pojawili. Stał dalej, aż pojawił się Flawiusz. Dopiero słysząc przejęty głos szefa mówiącego w ojczystym ukraińskim, przestał gorączkowo rozmyślać i odetchnął głębiej. – Co jest, do chuja? – Stanął przed Gratusem, składając ręce na piersi. – Nie mogę zabić tamtego. – odpowiedział tępo. – To znaczy kogo? – Tego, z którym jutro walczę. Imperator mi zakazał. 7
– Czy to wszystko? – odparł lanista. – Tak. – Zdecydował się nie wspominać o roli Kidmy w tym wszystkim. Zapadła cisza, którą przerwał zdecydowany głos Flawiusza. – W takim razie, zmienimy strategię. A teraz chodź na śniadanie. – Jasne… Zebrał wyposażenie, po czym ruszyli w stronę rozległego, dwupiętrowego gmachu z białych cegieł. Ledwo pomyślał o słowach Imperatora, a przeszedł go lodowaty dreszcz, zadrżały dłonie wielkości szufli, serce zakłuło palącym bólem. Jak on śmiał!? Gratus przekonał się co znaczy niespodzianka od życia, gdy w dzieciństwie zdiagnozowano u niego nowotwór mózgu. Zagrożenie pokonała oczywiście medycyna, ale świadomość kruchości życia odcisnęła w nim niezatarty ślad. Ponure wspomnienia ożyły ze zdwojoną mocą, gdy w wieku dwudziestu dwóch lat zobaczył jak wojna wywołana przez Chińską Republikę Ludową dociera do wschodniej granicy Unii Europejskiej, na terenie dawnej Ukrainy. Trwający w sumie trzynaście miesięcy, dynamiczny konflikt odebrał mu bliskich i ukształtował nie tylko charakter, ale też realia w których przyszło mu dalej żyć. Przewrót wojskowy w dawnej Unii Europejskiej przyszedł niespodziewanie, a potem otrąbiono pokój między Starym Kontynentem a Państwem Środka. Zaczynanie życia od nowa w karykaturze cesarstwa rzymskiego było bolesne szczególnie u schyłku dwudziestego pierwszego wieku. Pamiętał bardzo dobrze, frustrujące w najlepszym wypadku, odnajdywanie się w technokratycznej fasadzie demokracji połączone z zimną samotnością weterana. Ale poradził sobie. Jakiś czas wegetował pracując w prywatnej firmie ochroniarskiej. Tam ktoś go rozpoznał i poszła fama, że bohater wojenny pracuje jako zwykły goryl na meczach Mecha– Mistrzów. Wtedy się zaczęło. Media rozdmuchały temat do tego stopnia, aż ruszyła akcja społeczna „Obywatele Bohaterom!”, a w najbliższą rocznicę zakończenia wojny, władza zorganizowała zjazd weteranów w monumentalnym gmachu Europejskiej Galerii Pamięci położonej w stolicy Europa Imperium, Monachium. Mając opłacony nocleg oraz podróż w obie strony przez fundusze z akcji, pojechał naddźwiękowym pociągiem, chcąc się przekonać czy pogodził się z przeszłością. Spotkanie dziesiątek tysięcy ludzi trwało w oprawie przewyższającej splendorem pamiętne powitanie w 2068 roku na Ziemi pierwszych dzieci urodzonych na Marasie, gdy niezapowiedzianie pojawił się Imperator, aby osobiście podziękować weteranom i wręczyć im nieschnącą gałązkę wawrzynu szlachetnego. Wówczas Mateusz rozpieprzył imprezę oglądaną przez setki milionów użytkowników Solarnetu. Wyszedł z loży VIP, by na oczach gości z najwyższych kręgów władzy, armii i widzów na Ziemi oraz innych ciałach niebieskich Układu Słonecznego opuścić salę w milczeniu. Potem 8
wydarzenia potoczyły się szybko. Wypieprzyli go z roboty, odebrano mu tytuły honorowe, odznaczenia i rentę weterana, odciął się od znajomych i resztki wiary w to, że może pogodzić się z przeszłością. Ale zawziął się, by przetrwać. Żeby to zrobić, wrócił do tego, na czym się znał. Do walki. Uporem i podstępem zdobył kontrakt jako zawodowy gladiator. Rok po tym, będąc na urlopie, poznał Kidmę a życie stało się pełniejsze. Niemal nabrało sensu…Na niecałe cztery lata, aż do dzisiaj. Że też ten skurwiel miał tupet do niego przyjść! – Niech to Chińczyk… – Zaklął pod nosem. – Zauważyłem u ciebie poprawę. – odparł lanista, po czym weszli po kamiennych schodkach. Zostawił uzbrojenie w przestronnej kamiennej wnęce, a mleczny fulerenowy blat wnet zmiękł i pochłonął je szumiąc delikatnie. Sprzęt ruszył w drogę do magazynu, a oni poszli w stronę drzwi. – Dzisiaj pobiłeś swój rekord prędkości. – kontynuował. – Walka została zakończona w czasie poniżej pięciu minut. Gratuluję, Gratusie. – Dziękuję. – Po fakcie zorientował się, że mógł brzmieć zbyt ostro, ale Flawiusz nie zareagował. – Muszę się umyć. – Jak sobie życzysz. Czujnik ukryty w ścianie otworzył pancerne drzwi stylizowane na proste, drewniane przejście i w milczeniu ruszyli przez surowy, kamienny korytarz. Gratus spojrzał na bok, przez wielkie okno, ale widok soczystej zielni otaczającego szkołę lasu nie przyniósł ukojenia. Kilka kroków dalej rozstali się na skrzyżowaniu, gdzie skręcił do łaźni.
9
Część II
Umyty i przebrany w oliwkową tunikę zarezerwowaną dla doświadczonych gladiatorów, Gratus zostawił dla sług odzież treningową w drewnianej skrzyni i skierował się do jadalni. Idąc dobrze oświetlonym korytarzem spotkał pracowników szkoły i gladiatorów, zarówno modyfikowanych jak i nie, tak zwanych normalsów. Kilku znajomych zaczepiło go, próbując nawiązać rozmowę, ale nie mając na to ochoty zbywał ich. W pewnej chwili usłyszał gwar dobiegający ze stołówki i poczuł zapach gorącego jedzenia. Natychmiast poczuł głód. Dotarł do szerokiego przejścia i wszedł do przestronnej, kamiennej izby o wielkich okiennicach. Surowo urządzone wnętrze kipiało od rozmów, trzasków sztućców i naczyń. Głodni napełniali talerze z ogólnodostępnych mis, a obsługa robiła co do niej należało. Niektórzy jedli w samotności, a inni w gwarnych grupach. Lanistę zauważył po dłuższej chwili, bo siedział zasłonięty przez wielkiego Kodratosa. Razem z kilkoma innymi gladiatorami, zajmowali miejsce obok okna, przy drewnianym stole. Podszedł do nich. – O, przyszedł nasz poeta! – Zagrzmiał Kodratos, podnosząc swój ciemnowłosy, ogolony na jeżyka łeb wielkości wiadra, znad miski parującej jajecznicy z grzybami i szczypiorem. Pobliscy ludzie zaśmiali się jak z dobrego żartu. Powszechnie wiadomo było, że w wolnych chwilach Gratus lubi pisać poezje, co przysporzyło mu popularności nie tylko pośród widzów walk. Przysiadł obok Kodratosa i zaczął nakładać sobie owsiankę, a po namyśle dodał do niej miód i orzechy włoskie. Zaczął jeść. – Zajebiście mnie załatwiłeś. – odezwał się Kodratos. – Czekam na okazję do rewanżu. A poza tym, czego chciał od ciebie Imperator? Czyżby okazał się twoim skrytym fanem pomimo twojego małego ekscesu sprzed kilku lat? Gratus przeżuł i spojrzał na znajomego. – Pytał się, czy pokażę mu jak wsadzam miecz do pochwy… – Wrócił do jedzenia. Pobliscy mężczyźni zaklaskali brawo i wykrzyczeli wulgarne komentarze, ale Kodratos nie odpuścił. – No wal że, chłopie! – Nie powiem. 10
– A jak chcesz. – Kodratos beknął głośno. – A chociaż zgodziłeś się na to? Brew podskoczyła Gratusowi na środek czoła. – Kiedy ostatnio słyszałeś, aby ktoś odmówił Imperatorowi? – Wtedy, gdy obróciłeś się do niego dupą w Monachium i wyszedłeś z sali. Nie mogę uwierzyć, że ochrona cię nie zatrzymała! Ha–ha–ha! – Kodratosie, wystarczy. – Powiedział Flawiusz. – Dobrze, dobrze. – odpowiedział rozbawiony Kodratos. – Też bym tobie nie powiedział, gdyby chodziło o babę… Gratus wzruszył ramionami, tłumiąc wzbierający gniew na cholernego gadułę. Szukając okazji do zmiany tematu, rozejrzał się i dostrzegł znajomego z obsługi szkoły. – Hej, Atrycjanie! – zawołał. Niemłody, krótko ścięty mężczyzna o małym, złamanym nosie i cofniętym podbródku podkreślającym smutną twarz podszedł do ich stołu. Nosił lekką, szarą tunikę z pasem i sandały. – Czy ktoś mnie wzywał? – zapytał rozglądając się po zebranych. – Tak. – odpowiedział Gratus. – Czy możesz napełnić dzban? – Wskazał naczynie palcem. – Oczywiście. – Atrycjan kiwnął głową, zagarniając naczynie na tackę z ogromnym stosem brudnych naczyń, po czym odszedł żwawym krokiem. – Ten to jest ułożony... – zagadnął Kodratos, dłubiąc wykałaczką w zębach. – Ale z takich marni wojownicy. Trzeba być zajadłym, ostrym, stanowczym! Ale nie tak jak ty, Gratusie! – Udam, że tego nie słyszałem. – Nie spodobał mu się kierunek, w którym szła rozmowa. – Znowu jesteś niezadowolony. – westchnął Kodratos. – Tobie zawsze coś się nie podoba! Unia Europejska zła, Imperium też, tak samo Imperator i wiele innych rzeczy. W kółko na coś narzekasz! Pomyśl, że mogłeś trafić do chińskiej niewoli albo umrzeć pod Warszawą, jak wielu innych. A jednak przeżyłeś! A teraz jesteś tutaj, pośród swoich, wolny, i nie podoba ci się dostatnie życie! Ech! Coś gorącego przetoczyło się przez jelita Gratusa, gdy usłyszał „wolny”. – Kodratosie. – wycedził. – Ja tam byłem, bo służyłem. – odpowiedział, przyjmując dzban z wodą od Atrycjana, który po chwili odszedł. – Dziękuję. Poza tym, dostatek nie jest najważniejszy.
11
– Doprawdy? – westchnął Kodratos i odrzucił wykałaczkę, zaczynając żywo gestykulować. – Łatwo to powiedzieć z punktu widzenia milionera, prawda? – Nie zawsze nim byłem. – odpowiedział gładko Gratus i nalał sobie wody do kubka. – I co? Czy kiedy pracowałeś na bramce w hali sportowej, też byłeś taki skromny? – tamten nie odpuszczał. – To nie skromność. A wracając, nawet największe pieniądze nie dają spełnienia, po prostu. – A co tobie daje spełnienie? – zapytał Kodratos, robiąc zaciekawioną minę. Gratus zamilkł w poczuciu satysfakcji. Już dawno dobrze przemyślał sobie ten temat. – Robienie tak, jak lubię. Kodratos roześmiał się głośno. – Ciekaw jestem, jak pogodzisz to z dzisiejszym spotkaniem z Imperatorem. – Wystarczy już. – Powiedział Flawiusz. – Gratusie, trzeba zrobić powtórkę przed walką. Czekaj na mnie tam, gdzie ostatnio. Przyjdę za pół godziny. – Oczywiście. Pożegnał się z Kodratosem i opuścił stołówkę mijając obsługę i gladiatorów. Pokonując kamienny korytarz, wyszedł przez podwójne, otwarte na oścież drzwi prowadzące na przestronny taras z kamienną balustradą. Po szerokich stopniach zszedł na wybrukowany dziedziniec otoczony rozłożystymi sosnami pinia, którego centralny punkt stanowiła wysepka porośnięta fantazyjnie przystrzyżoną trawą i kwitnącymi judaszowcami. Zaciągając się słodkim zapachem roślin, dotarł do skrzydła z salami wykładowymi. Przeciął marmurowy hol z wysokimi oknami i wszedł po biegnących wzdłuż ściany szerokich schodach, witając się po drodze z grupą znajomych idących na zajęcia. Mijając po drodze szczegółowe płaskorzeźby zasłużonych pracowników szkoły wykonane z ruchomej nanomasy, wszedł na piętro pachnące bliżej niezidentyfikowanym, świeżym zapachem. Wysoki korytarz prowadził wzdłuż całego obiektu, a idąc nim widział przez okna las otaczający uczelnię i łuk otaczającej ją rzeki. Wreszcie stanął pod właściwymi drzwiami i przyłożył palec do płytki osadzonej w drewnianym, eleganckim skrzydle. Czujnik rozpoznał krążące w jego ciele nanity tożsamości i zwolnił blokadę zamka, sygnalizując to zmianą koloru z szarego na biały. Wszedł do wyłożonej ciemnym drewnem, pięknej auli. Minął rozległy podest dla wykładowców i usiadł w najniższym rzędzie na wygodnym krześle dla kogoś o jego gabarytach. Myślą wywołał komunikator ThinkType, a wszczep przeznaczony do korzystania w codziennym życiu wygenerował okienko nowej wiadomości w rogu pola widzenia. 12
Czekając na Flawiusza, napisał do Kidmy, po czym rzucił okiem na pobliskie animowane płaskorzeźby walczących gladiatorów. Postacie miały naturalne proporcje, a płynność i dynamika ruchów potęgowały wrażenie, że widzi prawdziwych ludzi w boju. Nie wiedział kto był autorem programu realizowanego przez nanomasę, ale w myślach pogratulował mu wykonania efektownej, szybkiej i brutalnej w swej prostocie, zapętlonej potyczki. Westchnął i przeniósł spojrzenie za okno, na bujające się od wiatru gałęzie drzew. – Serwusie. – zwrócił się w myślach do Ograniczonej Inteligencji współtworzącej infrastrukturę techniczną szkoły. Jego wszczep posiadał najnowszy moduł interfejsu człowiek–maszyna. – Tak, H.Gratus? – Usłyszał bezpłciowy, syntetyczny głos w swojej głowie. – Aktywuj i wstrzymaj projekcję, identyfikator PHKOB2090. – Jak pan sobie życzy. W mgnieniu oka, przestrzeń nad podestem wykładowcy wypełniło rozproszone światło trójwymiarowej projekcji, która iluzorycznie natychmiast uformowała się w prostopadłościan wielkości obszernego pokoju, prezentując wnętrze monumentalnego Colloseum Novus, a tam arenę Płaskowyż widzianą z perspektywy trybun. Otoczone owalnym, czarno złotym murem godnym najwspanialszych pałaców wzniesienie z imitującej skałę nanomasy, zajmowało powierzchnię szesnastu kilometrów kwadratowych i posiadało ledwie kilometrowej powierzchni teren przeznaczony do walki na szczycie. Tam skaliste półki obiegały nieregularny, piaszczysty placyk, przecięty zgrupowaniem kilkumetrowych, kamiennych iglic… – Już jestem! – Rozległ się znajomy głos. Gratus spojrzał w stronę drzwi, to Flawiusz wszedł do Sali równym krokiem. – Ach! Przygotowałeś nagranie, bardzo dobrze. – powiedział nauczyciel zatrzymując się w pobliżu podestu i robiąc pytającą minę. – Gotowy do pracy? Kiwnął przytakująco głową. – Świetnie! – Flawiusz obrócił się twarzą do projekcji. – Serwusie, odtwórz nagranie bez dźwięku! – Wykonuję, lanisto. – Głos rozszedł się po sali. Gratus spojrzał na ożywającą projekcję. Punkt widzenia zapewniany przez jedną z dziesiątek milimetrowej wielkości latających kamer zmienił się raptownie. Przeniósł się, jak spadający na ofiarę drapieżny ptak. Po chwili obraz wyostrzył się. Teraz widział muskularnego gladiatora uzbrojonego w długi, prosty miecz i szeroką, okrągłą tarczę. Nosił złoty, zamknięty hełm o szerokim rondzie i czerwonej grzywie, skórzaną przepaskę biodrową 13
oraz mniejszą opaskę na udzie, w której mieściły się kolorowe, pancerne tubki. To był Prospero Damacanti, znany jako gladiator Ostatni Brzask, walczący w klasie samnity. Punkt widzenia zmienił się ponownie. Teraz widoczny był drugi atletycznie zbudowany mężczyzna, uzbrojony w krótki zakrzywiony miecz i małą, okrągłą tarczę. Nosił srebrny, zamknięty hełm z czarnym pióropuszem i podobną przepaskę na nodze. Felix Strauss, nazywanym Posłannikiem Hadesu. W tym pojedynku występował jako trak. Obaj byli doświadczonymi gladiatorami, mając na koncie ponad pięćdziesiąt pojedynków, z czego Brzask jedenaście na śmierć i życie, a Posłannik o dwa więcej. Obaj wielokrotnie walczyli w swoich klasach, znając ich mocne i słabe strony. Obaj chcieli przeżyć. Perspektywa zmieniła się raz jeszcze, ukazując gladiatorów stojących do twarzami do siebie. Chwilę później skłonili się sobie, zaczynając pojedynek. Gratus patrzył jak Ostatni Brzask, nazwał go w myślach „złotym”, bezgłośnie natarł na „czarnego”, atakując szybkim cieciem z prawa na lewo. Posłannik sparował ostrze tarczą, by wnet uderzyć krótkim mieczem od dołu. „Złoty” uskoczył do tyłu i odpowiedział serią błyskawicznych ciosów. „Czarny” cofał się przed zapalczywym natarciem, broniąc się tarczą i wirując w unikach, aż przenieśli się na teren otoczony skałami. Perspektywa zmieniła się płynnym lotem, wisząc teraz za plecami „złotego.” Wtedy dostrzegł, że „czarny” zerwał kontakt chowając się za skałę, klepiąc jednocześnie skórzaną opaskę na udzie. „Złoty” nie pobiegł za nim. Zamiast tego, przyciągnął tarczę do siebie, miecz opuścił nisko i zasłonięty, ostrożnie zagłębiał się w skalisty labirynt. Nie bawili się w kotka i myszkę długo. Ledwo Ostatni Brzask wykonał trzy kroki, a „czarny” wyłonił się zza kamienia i ruszył do zapalczywego ataku, żądląc z nadludzką precyzją. Atakował żwawo i wprawnie, po mistrzowsku pracując ramieniem jak i nadgarstkiem by w ostatniej chwili obrócić ostrze i zbliżyć je do ciała wroga, ale „złoty” skutecznie się bronił, łącząc akrobatyczną pracę ciałem z funkcjonalnością szerokiej tarczy. W pewnej chwili, Ostatni Brzask odskoczył do tyłu, a ostrze przeciwnika roztrzaskało sztuczny kamień. „Złoty” wykorzystał chwilę i sam schował się za pobliską iglicę. Posłannik Hadesu natychmiast za nim podążył. Perspektywa zmieniła się i teraz, Gratus widział gonitwę z punktu zawieszonego nad plecami „czarnego”. Gladiator pędził tak, trzymając tarczę blisko siebie i nagle się przewrócił. Bluznęła krew, piach zasłonił pole widzenia. Złoty Brzask pojawił się znienacka w polu widzenia i bez wahania wbił miecz w plecy powalonego przeciwnika, przebijając serce. Posłannik Hadesu zadrżał i znieruchomiał. 14
– Stop. – Powiedział Flawiusz, a projekcja zastygła w miejscu. – Już nie mogę na to patrzeć... Gratusie, gdzie poległy popełnił błąd? – Użył biomodyfikatora wbrew zasadom sztuki pojedynku. – Czy możesz to doprecyzować? Gratus nabrał powietrz i przemówił zdecydowanym głosem. – Posłannik zwiększył swoją siłę w momencie, gdy nie miał dogodnej sposobności aby zrobić z niej skuteczny użytek. Rozumiał, że musi odsunąć się na bezpieczną odległość aby zyskać czas na aplikację biomodyfikatora, ale wybrał zły moment. Zamiast najpierw uciec między skały gdzie miałby pod dostatkiem osłony, zrobił to będąc na widoku. – Dokładnie. – Flawiusz był zadowolony z odpowiedzi. – Coś jeszcze? – Posłannik Hadesu schrzanił sprawę rzucając się w pogoń za przeciwnikiem. Ostatni Brzask bronił się tak długo, aż udało mu się zerwać walkę, a następnie użyć hologramu będąc w ukryciu. W ten sposób, mógł skutecznie zwieść Posłannika i sprowokować go do podjęcia tej kretyńskiej gonitwy. Spojrzał na lanistę, który przestąpił w miejscu składając palce dłoni. – Tak! Właśnie tak! – Flawiusz kiwnął głową. – Czego twoim zdaniem zabrakło Posłannikowi, by przeżyć? – Opanowania. Rzucił się w pogoń, niepotrzebnie śpiesząc się do walki. Zlekceważył także środowisko walki, ignorując obecność licznych osłon w pobliżu. – Dobrze. – odparł nauczyciel. – Przez ostatni miesiąc analizowaliśmy sylwetkę naszego przeciwnika. Jakie słabości zauważyliśmy? – Skłonność do spektakularnych zagrać. – odpowiedział Gratus. – Myślę, że lubi dostarczać tłumowi mocnych wrażeń. To sugeruje, że jest próżny... Ponadto lubuje się w prowokowaniu przeciwnika, co sugeruje zbytnią pewność siebie. – Zgadzam się. Czy możesz podać jego mocne strony. Spojrzeli na siebie, wzrok lanisty był twardy. – Jest cierpliwy, opanowany i subtelny. – Co oznacza to ostatnie? – Flawiusz spojrzał na niego, robiąc zaciekawioną minę. – Komunikuje się poprzez ruch. Nie odezwał się podczas żadnego z pojedynków, które oglądaliśmy. – Dobrze, że to zapamiętałeś. Uważam, że to element jego strategii służącej podkopaniu pewności siebie przeciwnika. – Zrobił przerwę na głęboki wdech i mówił dalej. – Jakie są twoje słabe strony? – Na arenie najbardziej może mi zaszkodzić porywczość i mściwość. 15
– Szczególnie to pierwsze. – Flawiusz kiwnął głową. – Dlatego przypominam tobie, że idziesz tam do pracy. Ta walka to nic osobistego, czyż nie? – Tak. – Zmusił się, by zignorować wywołujące szybsze bicie serca wspomnienie rozmowy z Imperatorem. Starał się niczego po sobie nie poznać, ale Flawiusz zdawał się na niego nie patrzeć. Zamiast tego, powoli przechadzał się po sali. – Zacnie. – podjął lanista dziarskim tonem. – Teraz przejdziemy do aren. W ciągu ostatnich kilku miesięcy, w oparciu o informacje zebrane przy pomocy Serwusa, wytypowaliśmy najbardziej prawdopodobne miejsca do stoczenia waszego pojedynku. Przypomnijmy je sobie. Flawiusz zatrzymał się i obrócił w stronę podestu. W tym samym momencie nagranie z pojedynku zostało zastąpione widokiem na ogromny, piaszczysty plac. – Dziękuję, Serwusie. – Gratus uważał za śmieszne, że jego mentor zwraca się do programu komputerowego jak do człowieka, ale nie komentował tego. – Na początek, Starożytna Arena. Odwzorowuje stereotypowe wyobrażenie ludzi o arenie z oryginalnego Koloseum. To otwarty plac, więc będziecie dla siebie dobrze widoczni. Łatwo tu nawiązać kontakt z przeciwnikiem i trudno o zerwanie walki. Jeżeli chodzi o dodatki jak przeszkody, platformy grawitacyjne, pułapki albo ruchome chodniki, tu ich nie ma. Zważywszy na to, że masz walczyć jako samnita, zasięg twojego miecza da ci tutaj przewagę. Jeżeli zaś chodzi o gadżety, skuteczne użycie hologramu graniczy w tym przypadku z cudem. Pozostałe wspomagacze warto tutaj używać adekwatnie do przebiegu walki. Mówiąc inaczej, radzę zachować elastyczność. Zapadła cisza, którą Flawiusz robił aby dać im obu czas do namysłu. Gratus zamyślił się. Pamiętał doskonale przytoczone informacje i rozumiał związek między nimi, lecz coś nie dawało mu spokoju. Od momentu gdy tylko zobaczył projekcję, widział coś nowego, lecz nie bardzo potrafił powiedzieć co. Wstał z miejsca aby przyjrzeć się projekcji. Szedł po twardym podłożu, gdy nagle zrozumiał. – Mam to... – zaczął Gratus, czując podniecenie. – Czy zmieniono ustawienia twardości podłoża w ciągu ostatnich sześciu miesięcy? – Pół roku temu walczył na tej arenie ostatnim razem. Spojrzał na lanistę. – Dobre pytanie. – Flawiusz uniósł palec, dając do zrozumienia żeby dać mu czas. – Mmm…Nie, Gratusie. Ostatnia zmiana miała miejsce trzy lata temu, a dokładnie w maju dwa tysiące osiemdziesiątego siódmego. Od tamtej pory, podłoże na tej arenie ma konsystencję ubitego, suchego piasku. – To mi odpowiada. – Kiwnął głową. 16
– Dobrze. Teraz omówmy Podniebne Platformy. Przeniósł spojrzenie na projekcję. Obraz zmienił się. Teraz zamiast piachu widział gęstą mgłę. Nad nią, w centralnej części areny, unosiło się na różnej wysokości pięć skupisk potężnych platform opartych na polu elektromagnetycznym Ziemi, a nad wszystkimi górowała para potężnych iglic. Przejścia pomiędzy platformami nimi tworzyły ścieżki z bloków o kanciastych krawędziach, przypominających naturalne głazy wielkości kontenera transportowego, płaskie na szczycie, a w obwodzie porośnięte mchem i kwiatami. – To szczególna arena. Łączy cechy terenu typu wąskiego, zamkniętego i sztywnego. – zaczął Flawiusz, a Gratus pilnie go słuchał, obserwując projekcję. W miarę jak nauczyciel mówił, punkt widzenia na arenę zmieniał się. – Chodniki łączące platformy to oczywiście teren wąski, gdzie łatwiej będzie walczyć tobie dzięki dłuższemu mieczowi, ale pamiętaj że Brzask może użyć gadżetów, aby zyskać nad tobą przewagę. – Bez czujności się nie obejdzie. – wtrącił Gratus. – Tak. Wracając, platformy, to teren zamknięty, gdzie łatwo wkroczyć, ale trudno z nich zejść, mając pogoń na karku. Jeżeli zdarzy się, że tamten będzie na ciebie czekać w takim miejscu, powstrzymaj się od ataku, zaczekaj i pomyśl. Obserwuj przeciwnika, a jeżeli będzie cię prowokował, sam zaczekaj. To przecież nie będzie walka na czas…No i wreszcie ruchomy chodnik, czyli teren sztywny. To pułapka. Ścieżka wiedzie pomiędzy dwoma iglicami unoszącymi się w centralnym punkcie areny. Najwęższe miejsce na całej arenie, a do tego ruszy się, gdy wejdziecie na niej obaj. W takim wypadku zaczekaj z walką, nie daj się sprowokować! Nawet dłuższy miecz tutaj nie wystarczy, bo jeżeli Brzask sparuje twoje uderzenie, możesz stracić równowagę i spaść. Poczekaj, aż chodnik przesunie się pod drugą z iglic, a wtedy jak najszybciej z niego zejdź. – Zapamiętałem. – powiedział Gratus. – Dobrze. Dalej. Obraz znów się zmienił, a wiszące platformy zostały zastąpione przez wyrastające z błotnistej równiny pokrytej szczątkami kroczących maszyn bojowych mury, tworzące zamknięty dziedziniec, wyłożony ociosanymi kamieniami. – Imperialna Twierdza. – kontynuował Flawiusz. – To kolejna arena złożona. Dziedziniec stanowi teren otwarty, ale chodniki ciągnące się wzdłuż murów to już teren wąski, lepiej zatem abyś ty wszedł nań pierwszy, niż miał ścigać uciekającego tam przeciwnika. Są tam również dwie pułapki. Jedna jest w posągu wojownika… – Gratus spojrzał na stojący pod jedną ze ścian monument wykonany z nanomasy. – Wystarczy 17
przekroczyć granicę złotego pierścienia okalającego rzeźbę, a można się spodziewać ciosu maczugą w plecy. Nie zabije, ale na pewno zaszkodzi. Druga jest ukryta we wraku mecha, po przeciwnej stronie areny. Wystarczy wejść na osmoloną część podłoża, a uderzy ramieniem. – Pamiętam… – Na wspomnienie o tym jak oberwał pancernym wysięgnikiem, przez co przegrał walkę poczuł nieprzyjemny ścisk w sercu. – To dobrze. – powiedział spokojnie lanista. – Zatem, możesz spodziewać się walczyć na jednej z nich…Słucham? – Podejrzewam, że areny będą się zmieniać w trakcie walki. – To bardzo prawdopodobne. – Zgodził się Flawiusz, kiwając głową. – Mówimy przecież o długo wyczekiwanym przez widzów pojedynku, prawda? Marketingowcy Ligii Gladiatorów też to wiedzą i na pewno zrobili wszystko co w ich mocy, aby…urozmaicić walkę, celem przyciągnięcia większej liczby widzów… – Pewnie tak… – Gratus westchnął. – Co teraz, Flawi? – Biomodyfikatory. Sugeruję tobie zabrać sprawdzony zestaw przetrwania. Szybkość Hermesa dla oczywistej przewagi, Kielich Higiei na wypadek poważnych ran i Uderzenie Tytana, gdybyś został przyparty do muru. Ewentualnie zamień szybkość na Boskie Sztuczki. Jak wiemy, dobrze użyty hologram pozwala odmienić bieg walki. – Wiesz, zastanawiałem się nad zabraniem dwóch regeneratorów. Flawiusz cmoknął ustami. – To drastycznie zwiększy twoje szanse przetrwania. Hmm…W takim razie, do takiego zestawu sugeruję dokompletować Hermesa. Krótszy czas reakcji zawsze się przyda. – O tak... – Spojrzał na Flawiusza. – Hermes brzmi dobrze. – Przypominam o najważniejszym gadżecie… – Flawiusz zrobił efektowną pauzę unosząc palec i patrząc w niebyt. – Pokorze. Pokora pomaga przeżyć. Mam rację? – Tak, lanisto. – Też tak myślę. Na wojnie nauczyłem się, że czasami najlepszym co możemy zrobić, to zachować bierność, zaczekać, zamiast porywać się na przeciwności losu. Tak… – To może bardzo boleć, wiesz? – odezwał się pod naciskiem napływających wspomnień z płonącej Warszawy. – Naturalnie. – odparł lekkim tamten lekkim tonem. Spojrzeli na siebie. – Ucieczka mojej rodziny dronem z Ukrainy do Polski nie była taka łatwa, jak głosi oficjalna wersja wydarzeń. Nasz latacz został trafiony przez wasze służby graniczne. Spadłem na terenie Karpat, rozbijając się na gołych skałach. Straciłem wtedy żonę, połamałem kręgosłup, ale uratowałem siebie i dzieci. Strażnicy szybko nas znaleźli i odesłali do szpitala. Dalej była 18
łapówka by przeskoczyć kolejkę, leczenie i dołączenie do walczących z Chińczykami. Ale tą historię już znasz… Gratus kiwnął lekko głową, w duchu uśmiechając się z rozbawienia, na wieść o tym doświadczeniu. Znał ludzi, którzy pozazdrościliby Flawiuszowi jego losu, na przykład siebie. – Gratus? – Jestem tutaj. Zastanawiałem się nad doborem biomodów… – skłamał. – Dobrze. Wszystko powtórzymy przed podróżą. Teraz możesz pójść na spotkanie. Chcę jednak, abyś wrócił na obiad i proszę, powstrzymaj się od sam wiesz czego. Spadek testosteronu przed walką to ostatnie czego ci teraz potrzeba, a korzystanie z chemii by stymulować jego wzrost zostaw sobie na czas pojedynku. – Pamiętam o zasadach. – odpowiedział Gratus. – Dziękuję i do zobaczenia. Flawiusz skinął głową, po czym aktywował nagranie z innej walki Ostatniego Brzasku i składając ręce za plecami odtworzył projekcję bez dźwięku. Robił tak bo jak sam twierdził, ułatwiało mu to koncentrację na milczącym gladiatorze. Gratus minął lanistę bez słowa i wyszedł na korytarz i opuścił gmach. Ciesząc się słońcem, pokonał nieśpiesznie dziedziniec schodząc na kamienną ścieżkę biegnącą wzdłuż boskietu przyciętych na podobieństwo gigantycznej kropli drzew, dotarł do piętrowego budynku recepcji przez zamaskowane drewnianymi ornamentami pancerne drzwi, mijając parę białych, humanoidalnych acz kanciastych robostrażników oznaczonych godłem szkoły i numerem identyfikacyjnym. Przestronne wnętrze holu o naprawdę wysokim suficie utrzymane w funkcjonalnym stylu zalewało światło wpadające przez wysokie okna, a stoisko recepcji i meble użytkowe utrzymane w spójnej linii podstawowych figur geometrycznych sprawiały wrażenie dostępnych dla każdego człowieka, modyfikowanego czy nie. Minął ściany cieszące oczy ręcznie wykonanymi przy użyciu klasycznych narzędzi, najwyższej jakości mozaikami przedstawiającymi ludzi i wydarzenia kształtujące liczącą sobie równo pół wieku historię Nowej Rzymskiej Szkoły Gladiatorów, przywitał się ze znajomą recepcjonistką i wyszedł na zewnątrz, mijając ukryty w ścianie skaner identyfikujący. Zobaczył rozległy parking, przetykany pasami obsadzonymi przez zadbane, wysokie sosny pinie. Plac zajmowały liczne pionowzloty o napędzie wirnikowym lub spalinowym, w przypadku bardziej luksusowych modeli. Prywatne, w tym jego, i szkolne maszyny o smukłych kadłubach najwyższej klasy dostępnej na rynku cywilnym stały przy stacjach dokujących przypominających wystające z podłoża metalowe szpony. Sprawdził czas, było wpół do dziewiątej, zatem do przylotu Kidmy miał jeszcze pół godziny. Skierował się do 19
pobliskiej ławki aby zaczekać. Idąc po jasnych marmurowych płytach szerokiego chodnika, dostrzegł coś leżącego na siedzisku. Podszedł i zobaczył papierową kopertę podpisaną jego imieniem. Natychmiast rozpoznał frymuśny charakter pisma…Kidma! Czyżby przyleciała wcześniej?! Z bijącym sercem wyciągnął ze środka kartkę, rozłożył i przeczytał instrukcję, aby udać się ścieżką nad rzekę płynącą obok szkoły, do miejsca przy „podwójnym kamieniu”, a następnie nacisnąć kartkę w miejscu oznaczonym czarną kropką. To było wszystko. Nie zwlekając zostawił parking i wszedł do lasu, otoczony ptasim trelem i wilgotnym zapachem zieleni. Pokonawszy długą, krętą ścieżkę dotarł do wskazanego miejsca. Stojąc obok szumiącej wody, rozejrzał się zaintrygowany. Czy ona była gdzieś tutaj?...Obszedł okolicę, ale bez skutku. Otworzył list i nacisnął palcem w wyznaczonym miejscu. Napis przetransformował się w nową wiadomość, niczym pchły skaczące po papierze. Ha! Użyła programowalnego tuszu! Według nowej instrukcji miał przepłynąć na drugą stronę nurtu, drobnostka. Ściągnął ubrania, zwinął je ciasno i rzucił na drugi brzeg, a potem wsadził list w zęby, by przepłynąć na drugą stronę. Ledwo wyszedł na brzeg, a usłyszał jej głos. – Co za widok… Wyjął kopertę z ust i szczerząc zęby, wyprostował się zakrywając krocze. – Kidma? – Rozglądał się, ale nie widział jej. – Podać ci ręcznik, czy się wytrzepiesz? – Zignorowała jego pytanie, śmiejąc się perliście. – Poproszę o ręcznik. – Uwaga! – Z pobliskich krzaków wyleciał niewielki kawałek białego materiału. Gratus roześmiał się, chwytając go w locie. – To?! Jak mam się tym wytrzeć? – Niezbyt szybko. Chcę nacieszyć oczy! Spełnił jej życzenie, chociaż nie był w stanie zachować zupełnej powagi. – A może w ogóle się nie ubiorę? – zaproponował. – Mateusz, podoba mi się twój pomysł! – Kidma była wyraźnie zadowolona. Znów się roześmiał. Właśnie poczuł się naprawdę swobodnie. W szkole i na arenie był gladiatorem Gratusem Liberiuszem. To był jego pseudonim sportowy, bardzo przydatny w działaniach marketingowych, a zarazem część osobowości, która specjalizowała się w zarabianiu pieniędzy na walce. – Chodź, piknik czeka! – Ponagliła go wesoło. – Przygotowałaś dla nas jedzenie? – A co myślałeś? Musisz mieć siły na spacer! 20
– Naprawdę? A jeżeli…O… Wyszła z zarośli. Wysoka jak na kobietę, ale niższa od niego, ubrana we fioletową sukienkę do kolan, podkreślającą fasonem pełną sylwetkę z odznaczającymi się obojczykami. – Wyglądasz przepięknie! – Podszedł do niej i pocałowali się po prawie dwutygodniowej przerwie, długo i namiętnie. Przestali, a Kidma oparła dłoń na jego torsie i uśmiechnęła się do niego szerokimi, błyszczącymi ustami, czemu wtórowało przymrużenie bardzo ciemnych, otoczonych czerwonymi kreskami oczu o wyrazistych brwiach, wspaniale kontrastujących z jasną karnacją. Ale najwspanialsze były jej włosy. Smoliście ciemne i bardzo gęste, wygolone po bokach do skóry, spięte tak by opadać na plecy. Jej pociągłą twarz była taka pociągająca, że przez chwilę miał ochotę zapomnieć o abstynencji seksualnej przed walką. – Czy to nowy tatuaż? – Skinął głową, patrząc na jej ramię, gdzie skomplikowany czarno biały splot linii i wielokątów tworzył animację szybującego pośród chmur ptaka. – Owszem. Może później dam ci się przyjrzeć. – Mrugnęła figlarnie. – Ubierz się, czekam za tymi bzami. Odeszła, a on pośpiesznie się ubrał. Pokonał zarośla w kilku krokach i zobaczył Kidmę. Stała na zacienionej polanie, opierając się plecami o rosły jesion. Była bosa, uśmiechnięta i odchylała głowę do tyłu, prezentując kulisty wisior z czystego srebra, który wykonała samodzielnie. Nie ukrywając radości, zaczął rozmowę. – Cieszę się, że jesteś wcześniej! – Ja też! – Skinęła głową na bok. – Chodź jeść! Potem porozmawiamy! Usiedli na ciemnym kocu leżącym pod zwalonym drzewem, zasłanym talerzami i sztućcami dla dwojga. Mateusz usiadł wygodnie, opierając się o wyschnięty pień i obserwował jak Kidma wyciąga z antycznego wiklinowego kosza ceramiczne naczynia z jedzeniem. Śpiewały ptaki, świeciło słońce, a ich sielanka dopiero się zaczęła. To była rozkoszna świadomość. Jednak milej zrobiło się wtedy, gdy poczuł znajomy zapach sowicie przyprawionego mięsa w panierce. – Nie mów, że to schabowy… – zaczął niepewnie, widząc jak żona otwiera i podaje mu naczynie z przedziałkami. – Dla ciebie, tak jak lubisz. Do tego marchew z groszkiem i ziemniaki pieczone z koperkiem i cebulą…A tu masz termos z kompotem gruszkowym. – Postawiła naczynie tak, aby oboje mieli do niego dostęp. – Dziękuję! – zwołał w zachwycie.
21
Zaczęli jeść. Pracując widelcem, ukradkiem patrzył na nią. Kidma siedziała wyprostowana z podciągniętymi nogami, zwrócona do niego wyniosłym profilem twarzy i pełnym słodkich krzywizn ciałem i zdawała się w ogóle nie zwracać na niego uwagi. Zajadała zapiekany makaron z warzywami elegancko, lekko przymykając przy tym oczy. Jako projektantka biżuterii potrafiła wyglądać świetnie w każdej chwili, a on cieszył się tym do upojenia. Gdy skończyli, zapadła przyjemna cisza. Najedzony popijał ze szklanki zimny kompot i rozglądał się po okolicy. Pobliskie kwiaty zapylały pszczoły, a barwne motyle sporadycznie przecinały pole widzenia. – Będę jutro na widowni. – powiedziała Kidma. Obrócił się na nią, czując ogarniające go ciepło. – Jak zawsze. – odpowiedział z wdzięcznością. Kącik jej ust podniósł się, gdy patrząc przed siebie poprawiła włosy. Zrobiła to tak wdzięcznie, że poczuł wzwód. – Masz ochotę na przechadzkę? – zapytał. – Moglibyśmy pójść nad jezioro i popatrzeć na ryby. Nie znam się na nich, ale mają piękne kolory. – Prowadź. Wstał, zabrał termos i podał żonie rękę. Ruszyli przez szumiący i pachnący bujną roślinnością las. Rozmowę zainicjowała Kidma. Opowiedziała mu o swoim pobycie w Warszawie, gdzie prowadziła dwudniowy pokaz letniej kolekcji biżuterii własnej marki. Słuchał jej, delektując się miękkim głosem, czasem śmiejąc z anegdotek a czasem przeklinając naturalne dla prowadzenia międzynarodowej korporacji problemy. Kidma pochwaliła się też uzyskaniem nagrody przyznanej przez prestiżowy magazyn ekonomiczny Saulsky Economics Monitor i w szczegółach opowiedziała o zakusach swojej kuzynki, chcącej uwieźć jedną z jej pracownic, którą poznała na wiecu charytatywnym. Kiedy dotarli na piaszczystą plażę, była w trakcie podsumowania swojej opinii na temat widzianej poprzedniego dna sztuki teatralnej Wolny Sługa, opowiadającej o losach chińskiego jeńca wojennego, który wolał trafić do europejskiej niewoli niż wrócić po wojnie do ojczyzny. – Wiesz – westchnęła. – To był dobry spektakl, mocny. Przesłanie było wyraźnie przedstawione, ale nie rzucone w widzów. Zero nachalności, maksimum narracji. – Tak jak lubisz. – Zatrzymał się i spojrzał w przejrzystą wodę. Musiał poruszyć jedną z wielu nie dających mu spokoju spraw, tą naprawdę ważną. Nie miał na to ochoty, ale lepiej było to zrobić tutaj, gdzie było mnóstwo przestrzeni dającej poczcie swobody. – Kidma, jeżeli zginę, wiesz co robić, prawda? 22
– Nie zginiesz. – odpowiedziała spokojnie. – Postaram się. Ale, wiesz…tak? – Oczywiście, że wiem, do cholery. – syknęła. Zamilkli. Sprawa została obgadana lata temu, ale przed każdą potencjalnie ostatnią walką, musiał się upewnić, że ona pamięta o ich umowie. A ta była prosta. Kidma, jako prawowita spadkobierczyni majątku męża, miała do śmierci konsekwentnie odmawiać wywiadów na jego temat. Jego życie, jego sprawa, tak o tym opowiadał. Była jeszcze jedna rzecz, którą nieodzownie sobie przypominał, ilekroć rozmawiał z żoną o tym. Coś, o czym Kidma nie wiedziała. Kiedy on umrze, kwantowy nadajnik ukryty w obojczyku straci zasilanie przerywając tym samym pracę, a wówczas mikrokomputer zainstalowany na dnie rzeki płynącej gdzieś na prowincji dawnej Federacji Niemieckiej przestanie odbierać niepowtarzalny sygnał i aktywuje program. W ten sposób prześle na adresy Solarnetowe wszystkich europejskich agencji prasowych unikalne nagranie, które ukrywał we własnym ciele od lat. Film, na którym opowiada o wspólnej przeszłości z Imperatorem i nazywa go samolubnym frajerem pozbawionym ćwiartki jaj, To miała być niespodzianka dla wszystkich mieszkańców powojennej Europy i pożegnalny prezent dla rodzin tych, których stary zdradził na drodze do władzy. – Mateusz? – Tak? – Spojrzał na żonę roztargniony. – Złowisz dla mnie rybkę? – Zakołysała brwiami, wiedząc jak bardzo go to bawi. Uśmiechnął się w odpowiedzi i kiwnął głową. – Dobrze. Ale potem ją wypuszczę. Obrócił się i ruszył do wody. *** Zanim poszedł na miejsce spotkania, wziął prysznic i przebrał się w świeże ciuchy. Nie chciał, by inni ludzie czuli zapach jego żony. Na podróż ubrał się w białe spodnie z czystego lnu noszone na skórzanym, lekkie ciemne mokasyny o nieprzebijalnej podeszwie i czarną koszulę o wysokim, fantazyjnym kołnierzu, prezent od małżonki. Całość uzupełniała szeroka bransoleta z inteligentnego włókna imitującego czarną skórę, która w razie potrzeby mogła zesztywnieć, zamieniając się w długą, twardą pałkę. – Co słychać u Kidmy? – Zapytał Kodratos. Stał obok Gratusa obserwującego pracę ubranych w szare tuniki pracowników szkoły. Krótko ostrzyżeni młodzi mężczyźni ostrożnie układali biało–złote, pancerne pojemniki z 23
jego uzbrojeniem do luku ładunkowego z tyłu szkolnego pionowzlotu spoczywającego na platformie dokującej. Sylwetka kredowo białej maszyny wyposażonej w stateczniki z czarnym wykończeniem była smukła, upodabniając ją do grotu strzały wielkości kontenera przemysłowego. – Ma urlop. – odparł Gratus. – Szczęściara. Czuł, że rozmowa nie będzie się kleić. Przed zbliżającym się pojedynkiem „na ostro” zwykle stawał się małomówny, więc Kodratos nie naciskał. Cierpliwie czekał aż pracownicy zrobili swoje, a wówczas komputer pokładowy rozpoznał identyfikatory pakunków i zamknął luk bagażowy. Podziękował i odprawił ich. Teraz pozostało czekać na Flawiusza… – Panie Gratusie? Zorientował się, że jeden z pracowników, niższy od niego o ponad głowę młody człowiek o sympatycznym wyrazie twarzy, patrzy na niego pytająco. – Słucham. – Zmusił się do uprzejmości. – Przybije mi pan piątkę? Tak na szczęście. – Czyje? – zapytał Gratus przezornie. – Nasze! – Odparł entuzjastycznie tamten. – Pewnie, podejdź do mnie. Chłopak uśmiechnął się, postąpił krok do przodu. Klasnęły dłonie. – Ałaaaa…Super! Dzięki! Gratus kiwnął głową i odwrócił wzrok, koncentrując się na maszynie. Kątem oka widział jak młody odchodzi, obracając się do niego ostatni raz, po czym znika z pola widzenia. – Właśnie uszczęśliwiłeś człowieka. – powiedział Kodratos po chwili. – Mhm…Idą. Flawiusz, ubrany w prostą podróżną tunikę i skórzaną torbę na ramieniu wyszedł zza dziobu maszyny w towarzystwie znajomego pilota noszącego cywilny, szary kombinezon wyposażony w porty pozwalające na sprzęgnięcie z maszyną i zintegrowany spadochron. Antonio lekko się bujał, jakby idąc słuchał muzyki. – Gotowy, Gratusie? – zagaił uśmiechnięty lanista, stając przed nim i patrząc czujnie w oczy. – Jest dobrze. Cześć Patyk. – Miło cię widzieć, skurczybyku. – Szczupły i niski albinos skinął mu głową, po czym obejrzał się na Flawiusza. – Czy wszystko spakowane? 24
– Tak. – odparł bez wahania jego szef – W takim razie zapraszam na pokład. Gratus spojrzał na lekko uśmiechniętego Kodratosa. – Na razie. – Do zobaczenia. – odparł dryblas kiwając głową, po czym odszedł z dala od maszyny. Pilot odwrócił się na pięcie. W chwili gdy ruszył w stronę dziobu, z kołnierza stroju wysunęły się ciemne włókna formujące czaszę hełmu z białym napisem Patyk w okolicach potylicy. Blisko Gratusa, w bocznej ścianie maszyny, bez zapowiedzi pojawiła się pozioma szczelina, która bezgłośnie podwinęła się do góry jak staroświecka roleta, ukazując przestronne i komfortowe wnętrze przedziału pasażerskiego. W tej samej chwili pojawił się grafenowy trap o stopniach dostosowanych dla kogoś jego postury. – Za tobą. – Flawiusz wskazał dłonią wnętrze i uśmiechnął się, lekko mrużąc oczy. Kiwając głową, Gratus wszedł do środka, a zaraz za nim był szef. Przejście zamknęło się bezgłośnie, a klimatyzacja działała czyniąc wnętrze pokładu przyjemnie rześkim. Zajęli rozkładane, głębokie siedziska z podnóżkiem i zapięli pasy bezpieczeństwa. – To znów ten dzień… – mruknął Flawiusz, siadając obok niewielkiego, pancernego okna. Jego twarz wyrażała zadumę. Gratus nie przemilczał uwagę. Silniki odrzutowe ożyły. Dochodzący z zewnątrz pomruk napędzanego zimną fuzją Stiletto marki Ostrowski & Neumann przyjemnie masował uszy. W kabinie rozległ się wyraźny głos. – Mówi pilot. Rozpoczynamy podróż do Berlina. W porcie lotniczym Colloseum Novus będziemy w ciągu piętnastu minut, zakładając że nie będzie kolejki przy dokach i że nie poprosicie bym zwolnił. Jakieś życzenia, panowie? – Flawiusz? – Gratus zauważył, że trener pochwycił jego spojrzenie. – Czy możesz poprosić aby lecąc wykonał beczkę? Lubię to. – Słyszałeś, Axel? – Pewnie! – odpowiedział z entuzjazmem. – Zrobię dla ciebie taki piruet, jakiego jeszcze nikt nie przeżył! – Ja chcę tylko beczkę! – Gratus zaprotestował ruchem ręki, odruchowo spoglądając w obity kremową skórą sufit. Pilot roześmiał się w odpowiedzi i zerwał połączenie. Pojazd ruszył gładko z miejsca. Przez okno Gratus zauważył jak szybko wznoszą się ponad placem, a postać Kodratosa staje się coraz mniejsza, aż przestał być niewidoczny na tle
25
białej plamy szkoły leżącej przy rozległym lesie. Widział stąd jezioro, przy którym całował się z żoną kilka godzin wcześniej… – Osiągnęliśmy wysokość podróżną. – Zauważył Flawiusz. – Dobrze. Idę spać. – odpowiedział Graus. – Dobry pomysł. – Flawiusz sięgnął do wnęki w ścianie. Pogrzebał w swojej torbie i wyjął książkę, Krótka Historia Improwizacji autorstwa człowieka o polsko brzmiącym nazwisku. Gratus dotknął pulpitu sterującego siedzeniem, wybrał odpowiednią funkcję i zaznaczył tryb „sen”. Fotel rozłożył się niemal do poziomej pozycji, ułatwiając odpoczynek. Jakiś czas leżał, aż w końcu zasnął w akompaniamencie przyjemnego szumu.
26
Część III
– …Gratus! Jesteśmy na miejscu. Otworzył oczy i zobaczył Flawiusza stojącego obok. – Już…wstaje… Rozpiął pasy i czując w żołądku efekty beczki wykonanej przez Patyka przed kilkoma minutami, zebrał się i wyszedł na rampę otaczającą stację dokującą. Podziemna sekcja portu dla kombatantów była dobrze oświetlona i rozległa jak pole uprawne
otoczone
ścianami
z
betonu
architektonicznego,
pokrytego
ozdobnymi
płaskorzeźbami przedstawiającymi wojujących gladiatorów obu płci. Wystarczył rzut oka, aby dostrzegł dziesiątki innych maszyn różnych marek i rozmiarów, osobistych jak i noszących godła szkół do których należały. Rozpoznał kilka znajomych symboli, ale pośród zgiełku wymieszanych ze sobą gladiatorów, żywej obsługi w eleganckich koszulach i serwobotów nie dostrzegł znajomych twarzy. No i dobrze. – Zapraszam do kwatery. – Flawiusz wskazał ręką na schody prowadzące do wydzielonego barierami chodnika. Obejrzał się by pomachać do Patyka, pilot odwzajemnił gest, po czym ruszyli. Mijając pracowników zmierzających po ich bagaże, dotarli do szybów wind. Najbliższą dostępną kabiną dostali się na dwudzieste pierwsze piętro, gdzie znajdowały się kwatery dla uczestników walk. Drzwi otworzyły się do wtóru z piskiem staromodnego dzwonka. Wyszli na szeroki korytarz o nietypowo wysokim stropie, pod którym wisiały eleganckie mosiężne lampy. Białe ściany zdobiły stylizowane płaskorzeźby z drewna przedstawiające skomplikowane wzory, dodatkowo wzbogacone wypolerowanym złotem. Misterne zdobienia zaczynały się przy podłodze, sięgając mu na wysokość piersi. – Gratusie. – zaczął szef. – Tutaj się rozstajemy. Twój pokój to siódemka. W razie pytań, wiesz jak mnie znaleźć. A teraz, ulatniam się by coś zjeść. – Do zobaczenia. Odczekał, aż trener się oddali, po czym ruszył na spontaniczną przechadzkę. Złożył ręce za plecami i nie śpiesząc się, wyszedł za róg i poszedł zakręcającym po łuku korytarzem. Mijał innych ludzi, głównie mężczyzn, ubranych w zmyślnie uformowane, zdobione najróżniejszymi barwami i wzorami togi oraz współczesne stroje formalne. 27
Rozpoznając kilka osób, skinął im głową, odmawiając prób rozpoczęcia rozmowy. Nie miał ochoty na towarzystwo. Po jednej stronie mijał zdobione ściany, a po drugiej jednolite fulerenowe tafle, zapewniające widok na zarośnięte drzewami okolice kompleksu sportowo widowiskowego Colloseum Novus. Podszedł do okna otoczonego skomplikowanym systemem łodyg. Na horyzoncie dostrzegł zabudowania, Berlin. Natomiast pod sobą widział ozdobiony zielenią drzew i kwietników rozległy plac otaczający budynek, dużo dalej, wielopoziomowy parking dla lataczy widzów – maszyny oczekujące na pozwolenie do lądowania czekały w długich kolejkach, a za nimi drogę dla pojazdów wykorzystywanych głównie przez najuboższą część społeczeństwa. Stał jakiś czas chłonąc widok, aż ruszył do kawiarni. Przechodząc między ludźmi, zawiesił oko na parze czarnych serwobotów ochrony. Humanoidalne, kanciaste maszyny dorównywały mu wzrostem. Przypominały modele, które wspomagały jego drużynę w trakcie zdobywania schronu członków Parlamentu Europejskiego kilka lat temu. Ciekawe, czy szefostwo Colosseum…Kątem oka zobaczył ruch przed sobą. – Uch!... – Wpadł na kogoś. Odsunął się i poprawił. – Przepraszam. Czy coś się panu stało? Przystojny mężczyzna w popielatej koszuli uśmiechnął. Śniada twarz była młoda, wesoła. Wyglądała bardzo znajomo… – Pan Damacanti? Tamten skinął głową i znieruchomiał. Wpadł na swojego rywala, na dzień przed walką. Nic nowego. – Trzymaj się, chłopie. Damacanti skłonił mu się lekko i poszedł dalej. Gratus odprowadził go wzrokiem, jednak Włoch po prostu szedł, aż zniknął pomiędzy ludźmi. Nie, żeby spodziewał się czegoś konkretnego po swoim przeciwniku, ale nie mógł zmarnować okazji do choćby pobieżnej obserwacji tego milczącego zabijaki. Postanowił pójść do kafejki. Ruszył korytarzem, i po kilku minutach dotarł na miejsce. Wszedł do przestronnej, wyłożonej kamieniem izby. Wnętrze było wyposażone w elegancko stylizowane, drewniane meble. Duże okna zapewniały widok na plac po zewnętrznej stronie budynku i położony tam zespół pomników kombatantów z różnych epok. Wybrał stosowny rozmiarem stolik położony na uboczu, w zarośniętej bluszczem wnęce. Ledwo zajął miejsce, a pojawił się znajomy kelner, ubrany w klasyczny strój obsługi. Stojąc, był ledwo wyższy od Gratusa. 28
– Cezary! – Uśmiechnął się na widok zadbanego, krótko ściętego Polaka o zabawnej twarzy i drobnym, ciemnym wąsiku. – Witamy w Aristo, panie Cholewa. Czym mogę służyć? – Kelner spojrzał pytająco. – Proszę o zimny sok, ale bez lodu, z granatu i liście mięty pieprzowej. – Czy podać miętę osobno czy w soku? – Osobno. – Gratus skinął głową w zadowoleniu podpierając się na blacie stołu. – Zamówienie przyjęte, proszę pana. Kelner dszedł sprężystym krokiem w kierunku baru. Gratus spojrzał za okno. Zauważył teraz, że pod budynkiem było wiele osób. Ludzie spacerowali pomiędzy drzewami, siedzieli przy fontannach lub podziwiali pomniki, wszyscy maleńcy jak pchły. Wydawali się tacy nieważni…Naraz coś go tknęło. Wielokrotnie zastanawiał się, czy Imperator myślał w ten sposób o nim i jego towarzyszach, kiedy spisywał jego oddział na straty. Za każdym razem dochodził do wniosku, że na pewno tak było. W końcu ci, którzy dzierżą władzę, płacą za to na różne sposoby, czasem życiem innych ludzi. – Dzień dobry panu. Obrócił się i zobaczył piękną kobietę. Trzymała rękę wzdłuż ciała, a drugą podpierała zgrabną talię. Była krągła, co podkreślała długa, obcisła czarna suknia bez rękawów. Patrzył w duże, umalowane oczy, idealnie pasujące do zmysłowej twarzy o czerwonych ustach, zdając sobie sprawę, że jest nieprzeciętnie wysoka. Miała długie, ciemne kręcone włosy, drobne złote kolczyki, wysokie czerwone szpilki podkreślające zgrabne nogi i uśmiech na mocno opalonej twarzy. Nie znał jej. – Dzień dobry… Piękność uśmiechnęła się promiennie. Zaczęła mówić szybko i wyraźnie, pewnym głosem, przytykając palec do plakietki informacyjnej a pełnej piersi. – Nazywam się Sybilla Hockenheim, jestem dziennikarką stacji Euro Sygnał. Czy zgodzi się pan na krótki wywiad, panie Cholewa? – Nie. – Zapłacimy panu, za pański czas. – Nie stać państwa. – odpowiedział spokojnie, patrząc w jej śmiałe oczy. – Oferujemy pięćset tysięcy marek europejskich za każdą minutę rozmowy, także niepełną. Uśmiechnął się, czując rozbawienie. Wiedział, że jej pracodawcę było stać na więcej.
29
– Rozumiem, w takim razie milion na tych samych warunkach. Czy zgodzi się pan, panie Cholewa? – mówiła tak ciepło. Ciekawe, czy wymieniła sobie struny głosowe z myślą o pracy? Pokręcił głową. – Dobrze. W takim razie, trzy miliony, proszę pana. Warunki pozostają bez zmian. Mogę pana zapewnić, że żadna stacja nie zaproponuje panu więcej. To była prawda, przynajmniej według tego co wiedział. Euro Sygnał była największą na rynku stacją holowizyjną, o rocznym obrocie liczonym w dziesiątkach miliardów. Trzy miliony…Jego latacz, Izera Lancet klasy F, kosztował dwie bańki i to tylko dlatego, że właściciel marki był jego fanem i dał mu duży rabat w zamian za pokazową walkę na zbiórce pieniężnej dla dzieciaków ludzi, których DNA uszkodziła Chińska superbroń. Zbierał pieniądze prawie trzy lata ryzykując życiem, żeby kupić tą maszynę, a teraz mógł zarobić kilkanaście razy więcej za rozmowę o sobie… – Odmawiam udzielenia wywiadu, proszę pani. Kobieta zmieniła uśmiech. Nadal wyglądała naprawdę przyjaźnie, po prostu inaczej się wdzięczyła. – Wyłączyłam nagrywanie. Jesteśmy teraz sam na sam, proszę pana, nie licząc gości lokalu. – Powiedzmy, że pani wierzę. – Poprawił się w miejscu. – Rozumiem pana. Przejdę do rzeczy. Ludzie źle o panu mówią. W społeczeństwie i branży jest pan postrzegany jako arogancki, antysystemowy, oziębły kalkulant, pozbawiony krzty poczucia humoru i dobrej woli. Teraz natrafiła się okazja, aby ocieplić swój wizerunek. Czy zgodzi się pan, że to wygeneruje nie tylko dochody, ale także odbije się pozytywnie na rozwoju pana kariery, jako sportowca? – Zakończyła wypowiedź, uśmiechając się miło. Patrzył na nią i myślał nad odpowiedzią...Swoją drogą, gdzie był kelner? Rozejrzał się, ale nigdzie nie dostrzegł Czarka. Ciekawe. Spojrzał na kobietę i odetchnął, wspominając pewne wydarzenie z przeszłości. Skoro tak bardzo chciała z nim rozmawiać, to wykorzysta okazję by nieco się zabawić. – Czy była pani na wojnie? – Tak. Przez trzy miesiące pracowałam jako korespondentka w trakcie wojny Euro Chińskiej. Wschodnia flanka, rok dwa tysiące osiemdziesiąty trzeci. – Dobrze. A czy jakimś trafem walczyła pani zbrojnie? – Nie. – Poprawiła włosy, przenosząc je za ucho. – Za to trenuję sambo w odmianie bojowej. 30
– Czy zdarzyło się pani kiedyś użyć tego, aby kogoś zabić? – Na szczęście nie. – Ach... – Pokiwał głową, nie przestając patrzeć jej w oczy. – Zatem podsumujmy. Przychodzi pani do człowieka który posiada potwierdzoną administracyjnie historię służby przez cały okres wojny, publicznie znieważa głowę Senatu, a obecnie zarabia na życie piorąc tyłki podobnym sobie ludziom, czasem ich zabijając, i kusi mnie pani pieniędzmi? Kobieta patrzyła na niego wyczekująco. – Widzi pani, my się nie zrozumiemy. Pani jest z innego świata. Ja nie potrzebuję pieniędzy, ani uwagi mediów, ani społeczeństwa, ani ocieplenia wizerunku czy rozwoju kariery. Ja potrzebuję innych rzeczy. Zauważył jak twarz dziennikarki przyjmuje napięty wyraz. – Wierzę panu. Ma pan teraz okazję o tym opowiedzieć, na stopie prywatnej. Daję panu moje słowo, że tego nie nagrywam. Uśmiechnął się szeroko. Miał nadzieję, znów usłyszy podobną deklarację. – Ja panią znam. – odpowiedział bezceremonialnie. – Rozmawialiśmy lata temu w forcie. – …Proszę? – stęknęła, uśmiechając się lekko. – Tak, tak. Byłem wtedy w pełnym pancerzu, więc nie widziała pani mojej twarzy. Wtedy także powiedziała pani, że nagrania z walk pod Pragą nie zostaną opublikowane, ale zostały. Taki materiał, z pierwszej ręki, ekskluzywne nagranie prosto z linii frontu, gdzie było widać efekty użycia chińskiego denexu…Dobrze na tym zarobiliście, prawda? – Tak. – odpowiedziała wyraźnie. – Dobrze. – Oczywiście. Do widzenia. – Machnął ręką jakby odganiał natrętną muchę. Kobieta stała w miejscu. Wyglądała, jakby gorączkowo myślała. – Panie Cholewa. – zaczęła cichym głosem. – Jeżeli zgodzi się pan na wywiad, dostanę premię, za którą będę mogła zafundować leczenie bezpłodnej siostrze. Proszę, niech pan weźmie to pod uwagę. Uśmiechnął się do niej. – Proszę powiedzieć siostrze, aby skontaktowała się z moim menedżerem, Artemem Konieczko znanym jako Flawiusz Gamaruss. Z chęcią przekażę darowiznę na rzecz leczenia pani siostry. A teraz, żegnam. Dziennikarka mrugnęła nerwowo i odeszła wolnym krokiem. Odprowadził ją wzrokiem do wyjścia, a po chwili przybył Czarek z tacą i przepraszającą miną.
31
– Przepraszam za opóźnienie! Zatrzymali mnie! – syknął kelner, stawiając naczynia na stole. – Kto? Dziękuję… – Dwóch ludzi. Pierwszy raz ich tutaj widziałem. – Zrobili ci coś? – Nie. – prychnął. – Po prostu nie pozwoli mi wyjść, z zaplecza. – Powiadomiłeś ochronę? – Oczywiście! – spojrzał wyzywająco. – Nie ujdzie im to płazem! – Na pewno. Ile się należy? – Dwadzieścia marek, proszę pana. – odparł spokojniejszym tonem kelner. – Proszę. – Położył na tacy banknot o dużo większym nominale niż było trzeba. – Reszta dla ciebie. Kelner zrobił zaskoczoną minę, ale szybko podziękował i odszedł z uśmiechem na twarzy. Przez następne pół godziny Gratus sączył swój doskonale zimny sok, aż opróżnił szklankę. Potem trwał w miejscu i myślał nad jutrzejszą walką, do momentu gdy obsługa zaczęła sprzątać kawiarenkę. W między czasie skontaktował się z nim Flawiusz, pytając o to, czy wie coś o kobiecie nazywającej się Sybilla Hockenheim, która prosi o wsparcie finansowe dla siostry. Opowiedział mu wówczas o spotkaniu w kawiarni, po czym wykonał przelew na sto tysięcy marek na zbiórkę orgnizowaną w Solarnetowym portalu, której identyfikator przekazał mu Flawiusz. Znając plan jutrzejszego dnia, poszedł do swojego pokoju spać.
32
Część IV
Budzik piszczał. W przestronnym i komfortowo urządzonym pokoju dla jednej osoby wycie dzwonka brzmiało jak alarm pożarowy, dopóki nie przypomniał sobie, że wycie jest tylko w jego głowie. Usiadł na łóżku i wyłączył alarm. Sen musiał przyjść szybko, bo ostatnie co pamiętał to zawinięcie się w aksamitną kołdrę. Zegarek pokazywał jedenastą zero jeden. Pojedynek miał o szesnastej, lecz przygotowania zaczynał przeważnie trzy godziny wcześniej. Czas zacząć dzień. Skończywszy poranną toaletę, poszedł do szafy i ubrał się w dostarczone przez obsługę hotelu własne ciuchy. Czarne jeansy z oddychającego materiału, zwykły skórzany pas i czarny bezrękawnik, do tego lekkie, ciemne półbuty na sznurowadła. Wysłał jeszcze wiadomość do Kidmy i udał się do windy, aby zjechać na piętro ze stołówką wyłącznie dla gladiatorów. Gdy zjechał na właściwe piętro, dotarł do kantyny witając się po drodze z kilkoma znajomymi. Sala mająca kształt łuku z oszkloną ścianą wychodzącą na zewnętrzną stronę budowli
mieściła
w
sobie
stoliki
różnej
wielkości
i
wysokości,
odseparowane
dźwiękochłonną, kolorową zabudową. Nie widząc pośród zebranych mężczyzn różnej narodowości Damacanti, zajął pojedyncze miejsce i poczekał na kelnera, u którego złożył zamówienie. Najpierw dostał chłodną wodę z liśćmi mięty, a gdy popijał orzeźwiający napój, taca z jajecznicą, papryką i gorącymi bagietkami z oliwą ziołową została przed nim postawiona i życzono mu smacznego. Zjadł wszystko nie śpiesząc się i opuścił salę, nie myśląc o niczym szczególnym. Czuł, że zupełnie przeszedł w tryb nazywany w środowisku po prostu „przed”. Miał trzy godziny do obiadu, a że chciał być sam, po prostu wrócił do pokoju. W tym czasie dostał wiadomość od Kidmy, która zapewniła go że będzie na trybunach zgodnie z planem. Odpowiedział dziękując zdawkowo. Nastawił budzik na czternastą trzydzieści, po czym usiadł w fotelu i po prostu patrzył w fantazyjnie zachmurzone niebo. Gdy poczuł, że żołądek stał się lżejszy, przeszedł do medytacji. Przyjął pozycję, tym razem siadając po prostu ma podłodze ze skrzyżowanymi nogami na których oparł ręce, wyprostował plecy i zaczął miarowo oddychać. … 33
Otworzył oczy. Musiał do toalety. Budzik zadzwonił w tej samej chwili, gdy spłukał wodę. Założył buty, wysłał wiadomość do Flawiusza, po czym wyszedł z pokoju i skierował się do windy. Podróż do podziemi odbył w towarzystwie łysego, czarnoskórego mężczyzny ubranego w żółtobiałą togę. Nieznajomy dorównywał mu wzrostem, ale był szczuplejszy. Wyszli na tym samym piętrze. Przez jakiś czas szli w milczeniu obok siebie wyłożonym kamieniem korytarzem, oświetlonym ciepłym światłem lamp. Pachniało tutaj ziemią, a powietrze było rześkie. Mijając wnęki z posągowymi serwobotami ochrony, dotarli do stacji kontrolnej. Elektroniczna
bramka
sprawdzała
organizm
pod
kątem
obecności
substancji
psychoaktywnych jako ostatnie zabezpieczenie. Próbki moczu i potu były regularnie wysyłane przez pracowników jego szkoły przez ostatnie dwa miesiące, więc lekarze sportowi wiedzieli prawie wszystko o stanie jego zdrowia. Przepuścił nieznajomego, a ten zatrzymał się między skanerami na dłuższą chwilę. Nagle rozległo się krótkie pik–pik, i przejście na drugą stronę tunelu zwinęło się na boki jak czarna błona. Potem przyszła jego kolej. Przeszedł kontrolę pomyślnie i ruszył dalej. Szedł aż dotarł do rozległej szatni. Przebrał się w pteruges i sandały. Lubił w tym miejscu to, że bardzo rzadko ktoś tu gadał. Przygotowany, ruszył na rozgrzewkę. Gdy dotarł do sali o bardzo wysokim sklepieniu, zignorował zebranych ludzi którzy rozgrzewali się w pojedynkę, w parach lub rozmawiali szeptem. Rzucił okiem na zegarek. Do walki zostały ponad trzy godziny. Przeszedł do jednej z wnęk w ścianie, usiadł na ławce, oparł się i zaczął medytować, oddychając głęboko. … Otworzył oczy i przywołał myślą zegarek. Dochodziła piętnasta. Czuł się wypoczęty i rześki. Odświeżył się w toalecie i zaczął rozgrzewkę. Całość zajęła mu pół godziny, bardzo się przykładając. Zadowolony z siebie, skierował się do kolejnego przejścia kontrolnego, które prowadziło do węzła komunikacyjnego. Minął bramkę i odbił na prawo, do prywatnych zbrojowni. Utrzymanie swojej komórki kosztowało niemałe pieniądze, ale warto było płacić komfort uzbrajania się w samotności. Gdy dotarł do swojej komnaty oznaczonej tabliczką z rzeźbionej dębiny, przyłożył palec do metalowej płytki umieszczonej w ścianie. System bezpieczeństwa natychmiast zareagował, chowając w ścianie tytanowe drzwi. Kamienna izba była oświetlona przez liczne lampy umieszczone w otworach udających iluminatory. Czując ekscytację, podszedł do stojących pod ścianą drewnianych
34
stojaków i spojrzał na swój rynsztunek. Warte majątek, uzbrojenie Samnity było wzorowo ułożone na drewnianych stojakach, wypolerowane i gotowe do użycia. Usłyszał coś i obrócił się. Ktoś szedł nieśpiesznie korytarzem. Nagle Flawiusz stanął przed wejściem i kiwnął porozumiewawczo głową. – Poczekam na zewnątrz. – powiedział lanista. Odpowiedział mu kiwnięciem głowy i zabrał się do roboty. Zaczął od założenia pasa udowego z syntetycznej, wytrzymałej skóry. Z dyspozytora w ścianie pobrał trzy gadżety. Metalowe, kolorowe i opisane tubki wielkości świeczki urodzinowej zostały podane na wysuwanej, pancernej tacy. Wsadził je w uprząż mechanicznymi ruchami. Przeszedł do zbroi. Przywdział kute przez wspomaganych maszynowo płatnerzy, zdobione ikoniczną płaskorzeźbą słońca i księżyca nagolennice, pokryte warstwą polerowanego srebra. Następnie sięgnął po manicae. Mocowana
pasami, segmentowa
ochrona prawego ramienia była kolorystycznie dopasowana do osłony nóg. Kolejny był zamknięty srebrny hełm, mający szerokie rondo i czerwony grzebień z farbowanego, naturalnego końskiego włosia. Teraz najważniejsze. Odwrócił się do lepiej oświetlonej części zbrojowni i spojrzał na swoją broń, leżący w drewnianych ramionach stojaka miecz wykonany z durastali wzmocnionej zbrojeniem fulerenowym. Lśniący i naostrzony był gotów do użycia, tak samo jak duża, wyprofilowana tarcza stojąca obok. Wziął oręż, poprawił chwyt i wyszedł na korytarz. – Paratus sum. – oznajmił laniście swą gotowość. Flawiusz przyjął oświadczenie skinieniem głowy i wskazał otwartą dłonią kierunek. – Tędy, gladiatorze. Miarowym tempem ruszyli do skrzyżowania pilnowanego przez milczące serwoboty, gdzie skręcili do długiego tunelu prowadzącego prosto na arenę. Posadzka była tutaj wytarta, a powietrze pachniało potem. Widział przed sobą żelazną bramę zdobioną okuciem przypominającym wijącą się po kratach latorośl. Za nią świeciło intensywne światło, a dalej była arena. Tylko jaka? Do wtóru z echem kroków, dotarli do przejścia i zatrzymali się. Do walki zostało dziesięć minut. Większość czasu stali zwyczajowo w milczeniu, aż na trzy minut przed pojedynkiem Flawiusz zabrał głos. – Gratusie. – Rozpoczął zwyczajową przemowę pewnym siebie głosem. – Wiesz, co robić. – Wiem, lanisto. – Skinął głową. Odetchnął głębiej i postąpił naprzód, a drzwi otworzyły się samoistnie. 35
Brama zamknęła się za nim z trzaskiem, a w tej samej chwili przestał mieć dostęp do swojego implantu podstawowego; nie mógł nawet sprawdzić które jest godzina. Serce zaczęło mu bić szybciej. Nic nowego, wszak szedł walczyć na śmierć i życie. Po kilku krokach wyszedł z tunelu, na zalaną światłem słonecznym arenę. Piach oczywiście nie był prawdziwy, ale imitująca go masa nano robotów sprawdzała się tak dobrze, że nawet pachniała jak nagrzany po słonecznym dniu, bladożółty szczerk. Rozejrzał się…Wyszedł na Klasyczną Arenę! Świat zagrzmiał wrzaskiem zebranych ludzi. Fani skandowali zagrzewające do walki hasła, pozdrowienia i okrzyki radości, przeciwnicy wprost przeciwnie. Zignorował ich wszystkich, czując w nosie suche powietrze pola zbliżającej się walki. Widział sędziego, który czekał na środku otoczonego przez potężny, jasny mur terenu. Biały marmur wysokości dwóch pięter pokrywały nanomaszyny. Tym razem przedstawiały ruchomą, kolorową płaskorzeźbę lazurowego morza otaczającego piaszczystą wyspę, wraz ze wszelkimi szczegółami jak ruchome fale rozbijające się o brzeg, postrzępione białe chmury płynące po błękitnym niebie, słońce wiszące nad linią horyzontu i morskie ptaki szybujące nad wodą. Przyszło mu do głowy, że od momentu wejścia na arenę nie zauważył jeszcze małego jak ziarno grochu kamerodrona. Maszyny jak ta przesyłały obraz do gigantycznych telebimów z myślą o tych widzach, którzy nie mieli cybernetycznych wszczepów pozwalających na cieszenie się z walki nadludzko szybkich zawodników. Każdy obywatel miał prawo widzieć ich krew wyraźnie, usłyszał kiedyś od jednego, martwego już gladiatora. Skoncentrował się na samotnej postaci stojącej na środku sztucznej pustyni, aż stanął z lewej strony niewysokiego, szczupłego sędziego o przystojnej twarzy i kręconych blond włosach. Człowiek ubrany w sandały, białą tunikę z dwoma czarnymi pasami biegnącymi od barków po dolną krawędź szaty trzymał w ręce długą laskę kinetyczną, udającą drewniany kostur, skinął do Gratusa głową. Wtedy dostrzegł ruch. Samotna postać nadciągała z przeciwległego końca areny. Wtedy zorientował się, że popełnił pierwszy błąd. Złamał kodeks walki nie czekając z uniesioną bronią. Powinien wznieść ją na wysokość klatki piersiowej w geście oczekiwania na przeciwnika, w innym razie wychodził na nieprzestrzegającego zasad prostaka, tak przynajmniej uczył go Flawiusz…W zasadzie, dlaczego by nie podtrzymać tego wrażenia? Porzucił rozmyślenia. Widząc że Ostatni Brzask jest blisko, skupił się na nim bez reszty. Przeciwnik ubrany w karmazynowy pancerz i prosty, odsłaniający twarz hełm
36
zatrzymał się w odległości przepisowych czterech metrów od niego i uniósł miecz w geście szacunku. Nie odpowiedział na to. Sędzia przemówił donośnym, idealnie czystym głosem. – Witaj, ludu Europa Imperium! Gladiatorzy spotykają się dzisiaj w Colosseum Novus aby odbyć walkę na śmierć i życie, ku waszej uciesze! Oto Samarytanin i Ostatni Brzask, samnici! – Wskazał kolejno na kombatantów. Tłum zawył w zachwycie. Zauważył ruch kątem oka. Ze skraju areny nadleciała platforma sędziego, do tej pory ukryta w ścianie. Podczas gdy sześcioramienny, wyposażony w śmigła i poręcze pojazd wylądował obok , blondyn dokończył przemowę. – Odmowa walki będzie karana śmiercią! Wygra ten, kto zabije przeciwnika lub obezwładni go jako pierwszy! Wszystkie chwyty są dozwolone! Kolumna czasomierza stoi gotowa! Wszedł na platformę zamykając za sobą barierkę, po czym klasnął w dłonie, jednocześnie wzbijając się do góry. Pojedynek został rozpoczęty. Gratus przyjął postawę bojową w tej samej chwili co przeciwnik. Mierzyli się wzrokiem, aż w pewnej chwili Ostatni Brzask zaatakował. Trzymając tarczę blisko siebie, sunął do przodu jak pocisk, trzymając miecz nisko. Gratus stał. Czekał do ostatniej chwili, obserwując jak całe ciało wroga sugeruje atak z dołu na dół. Nie pomylił się. Prospero wykonał cięcie po łuku, które skutecznie zbił tarczą, samemu przechodząc do błyskawicznego kontrataku. Damacanti odskoczył na bok z gracją akrobaty, mijając się z ostrzem o grubość włosa. Gratus wycofał broń najszybciej jak potrafił i przyjął postawę bojową, chowając się za nisko położoną tarczą. Rozsunęli się. Stali w bezruchu, aż Gratus zaczął obchodzić wroga. Miecz trzymał nisko, z tyłu. Podejrzewając, że tamten czeka na jego ruch, nie śpieszył się. Już prawie zatoczyli koło, gdy Gratus zaatakował powtórnie, tnąc poziomo na wysokości pasa, po czym natychmiast cofnął broń po ukosie, celując w pierś. Jego atak został zbity tarczą raz i drugi, ale nie było kontry. Damacanti po prostu odsunął się do tyłu. Odsłonił pierś, prowokując do ataku. Spodziewał się czegoś takiego. Zaczęli kręcić kolejne koło. Obserwował chodzącego z gracją tancerza Prospero, który wydawał się odprężony. W pewnej chwili Gratus stanął w miejscu, a tamten zrobił to samo. Trwali w bezruchu, czuł narastający suspens, gdy nagle Ostatni Brzask wskazał mieczem na bok, powoli opuszczając ramię. Obserwowali się, gdy nagle go olśniło. Prospero grał na czas!
37
Widzowie zareagowali na statyczny pojedynek pohukiwaniem i gwizdami. Wtem spod piachu wyskoczyły maszyny bojowe. Dwie biało złote jednostki, równie kanciaste co mechy ochrony zaczęły biec w ich stronę. O kurwa. Tego jeszcze nie przerabiał! Czy zaatakują tylko Prospero?! Nagle zauważył że przeciwnik odwraca się i biegnie na spotkanie maszynami. Brew mu drgnęła. Człowiek, nawet modyfikowany, nie miał z nimi szans bez specjalistycznego uzbrojenia, zarezerwowanego dla służb mundurowych! Jeden mech zatrzymał się, ale drugi mknął długimi susami na spotkanie z gladiatorem. Spodziewając się, że idiota zostanie zaraz wdeptany w podłoże, patrzył z fascynacją jak działo się coś innego. Damacanti zaatakował podrywając miecz i tarczę. Ciął do góry na ukos, dokonując niemożliwego! Uciął ramię serwobota! Po tym odskoczył do tyłu, uchylając się przed ciosem wolnej pancernej ręki. To nie miało prawa się wydarzyć! Albo algorytm zadziałał wadliwie, w co wątpił, albo to była ustawka! Innej możliwości nie widział...Maszyna ponowiła atak, ale tamten uniknął ciosu, ponownie się wycofując i blokując tarczą kopniak metalowej nogi. Następnie przeszedł do szybkiej kontry, uderzając mieczem kończynę i odcinając stopę. – Nie ma chuja… – jęknął Gratus. To był teatrzyk kukiełkowy, albo koleś miał miecz i ciało, o którym jemu się nie śniło. Obserwował jak mech podpiera się na uszkodzonej nodze i przechodzi do ataku jak gdyby nic się nie stało, uderzając pokrytymi grafenem szponami, zdolnymi rozerwać litą skałę. Jednak Damacanti umknął przed ciosem na bok. Błyskawicznie uderzył mieczem w plecy machiny, która zrobiła tułowiem półkole, próbując dosięgnąć go pięścią. Nie udało się, bo kucnął i ciął bezbłędnie! Pozbawiona większości drugiej ręki machina obróciła się. Przez ułamek sekundy Gratus myślał że serwobot po prostu się zaciął, ale wnet zauważył ruch. Druga maszyna zaatakowała gladiatora od tyłu…Jebaniec zrobił unik! Robiąc gwiazdę zwiał na bok, po drodze odcinając w udzie nogę uszkodzonej jednostce. Kiedy okaleczony bot leciał na ziemię, drugi już atakował wycofującego się człowieka…A ten uciął mu jedno ramie, potem drugie, a gdy pozbawiony rąk mech chciał go kopnąć, uniknął ciosu odrąbując mu nogę. Maszyna zdołała ustać w pionie i to ją zgubiło. Damacanti podskoczył i odciął jej głowę. Zrobił to popisowo, bo układ sterujący znajdował się najbardziej opancerzonym korpusie, jednak chwilę później odciął drugą nogę, czyniąc z mecha niegroźny kadłubek. Następnie to samo zrobił z czołgającym się do niego niedobitkiem. A potem drań obrócił się i pobiegł w jego stronę. 38
Zadęły trąby, zwiastując zmianę areny. W chwili gdy niski dźwięk rozchodził się w powietrzu, ziemia zadrżała. Zachował spokój, bo masa pod jego stopami jest zaprogramowana w taki sposób, aby dać mu pewne oparcie. Stracił przeciwnika z oczu, bo z rozgrzanych piasków wyłaniają się tropikalne rośliny i krzewy. Równina zamienia się w zróżnicowany od wzniesień i kotlin las, pełen drzew i lian a nierówności terenu łączyły drewniane kładki. Wszystkiemu towarzyszyła zmiana zapachu z pustynnego kurzu na wilgoć leśnej biosfery i dźwięk trzaskającego kompozytu. Teraz był w Tropikalnym Gąszczu. Tutaj nie było pułapek, ale były platformy wybijające. Kiedy wychodzące wokół spod ziemi zarośla przyjęły ostateczną formę zastygając w miejscu, ruszył na polowanie. Uważnie omijając snopy światła, penetrował las chodząc od pnia do pnia po miękkiej ściółce, trzymając tarczę blisko siebie a miecz nisko. Gdy przechodził po kładce łączącej dwa porośnięte szczyty, zauważył ruch. Damacanti zaatakował spadając spomiędzy gałęzi koron potężnego drzewa, rosnącego przy wartkiej rzece. Gratus zareagował odruchowo. Wykonał szybki kontratak, ścinając pobliskie gałęzie i pnie. W ułamku sekundy zobaczył przed sobą ludzką sylwetkę, na którą spadły liście, kawałki drewna i jego ostrze…Jak?! Prospero zasłonił się w ostatniej chwili, ratując się przed zabójczym ciosem, ale nie zdołał oprzeć się surowej sile. Poleciał między zarośla z takim impetem, że ściął kilka drzewek, znikając w zaroślach. Gratus zszedł z kładki czując nieprzyjemne pieczenie w ręce. Rzucił okiem i zauważył rozciętą skórę przedramienia. Przeciwnik zdołał go zranić! Skurwysyn był szybki, jakby zaaplikował sobie „Hermesa”. Damacanti wystrzelił spomiędzy zarośli niczym żywa rakieta zakończona czerwonym szpicem. Zaatakował gradem skoordynowanych ciosów. Szybkość ataków oszołomiła, tak samo jak ich precyzja. Gratus blokował uderzenia tarczą albo zbijał bronią, ale tamten napierał. Zepchnięty do defensywy, cofał się na drugi koniec kładki! Zebrał nowe rany, próbując nadążyć za obłąkańczym tempem przeciwnika. Jeżeli nie zdąży aktywować wspomagacza, długo nie wytrzyma! …Wyrzutnia grawitacyjna! Parując tarczą kolejne uderzenie, natychmiast skoczył do tyłu. Zanim spadł za skalistą krawędź wzniesienia zobaczył, że przeciwnik rzucił się za nim z bronią gotową do ataku. Zasłonił się tarczą i poczuł jak jego ciało przechwytuje strumień ukierunkowanych 39
grawitonów. Cud inżynierii zadziałał, wyrzucając go do góry z prędkością pocisku moździerzowego, prosto na przeciwnika. Zderzyli się z hukiem, ale leciał dalej. Otrząsnął się i spojrzał w dół. Tamten był tuż za nim! Lecieli wysoko ponad koronami najwyższych drzew, gdy zorientował się że ma poranione ręce. Głębokie cięcia krwawiły obficie. W takim stanie długo nie powalczy! Sięgnął do uda i aktywował dłonią Kielich Higiei. Czując rozchodzące się po organizmie ciepło, zauważył że leci prosto na kolejny wybijak! To był moment. Ledwo dostrzegł zbliżającą się platformę, a mrugnięcie okiem później znów ciął powietrze. Mknął, gdy w pewnej chwili zorientował się że leci prosto w migoczącą zawiesinę strefy kompensacyjnej, unoszącą się nad brzegiem stawu. Wpadł w obłok, na chwilę przed tym aktywując gadżet. Wyhamował. Gęsty jak pianka balistyczna obłok otoczył go, tłumiąc wszelkie dźwięki. Spojrzał na swoje ręce, wyglądały lepiej, lecz medboty jeszcze nie skończyło go łatać. Przeniósł spojrzenie na przeciwnika. Opadali na nogi w jednakowym tempie. Gdy sandały stanęły na piaszczystym brzegu, zawiesina ulotniła się. Znowu mógł walczyć i czuł się dużo sprawniejszy. Zaszarżował na wroga. Tamten odpowiedział tym samym, ale jakby ociężąle. Zderzyli się w połowie drogi, krzyżując miecze. Cofnął broń, zasłaniając się tarczą przed kopnięciem. Równie dobrze, mógłbym zatrzymać rozpędzony samochód na drodze, ale wytrzymał. Przeszedł do kontrataku. Uderzył dwoma prostymi ciosami z lewa na prawo, Damacanti ledwo nadążył za zbiciem ich. To był ten moment! Wycofał broń i pchnął ostrzem. Przeciwnik zasłonił się tarczą, ale niedostatecznie. Gratus sięgnął ciała, rozcinając bok! Szybko przeszedł do kolejnego ataku, ale tamten nie poddał się, tylko odpowiedział tym samym. Mocny był! Zmagali się. Miecze cięły powietrze, świszcząc wściekle. Klangor stali, brzdęk pracujących tarcz, sapnięcia wysiłku, pot spływający po ciele i wola zwycięstwa, z tego składał się teraz świat Gratus. Nie wiedział jak długo trwał morderczy taniec. Zataczali koła, przesuwali się raz na jedną stronę, to na drugą. Jakim cudem ten skurwysyn zaczął zanim nadążać!? Gratus nie zauważył, aby użył wspomagacza, a jednak walczył, jakby był pod wpływem „Hermesa”! Znów zadęły trąby, ale nie przestawali walczyć. Wymieniali ciosy, parując uderzenia tarczą albo uskakując przed bronią, gdy nagle zorientował się, że walczą na arenie Ruiny Miasta. Pod nogami miał brukowaną drogę, a obok osmolone zgliszcza potężnego gmachu. Czując zapach spalenizny unoszącej się z antycznych zgliszcz, oberwał mieczem po łbie. 40
…Osłonił się tarczą i skulił, trzęsąc głową by pozbyć się mroczków. Jebany, miał parę w łapie! Ruch! Uskoczył na bok, unikając cięcia dochodzącego z prawej. Odskoczył do tyłu, czując że efekty działania gadżetu zaczynają przemijać. Był obtłuczony, zebrał nowe rany, ale tamten też nie wyglądał dobrze. Bok mu krwawił, tarczę miał wgniecioną, ale uśmiechał się w sposób budzący niepokój. – Stop! – Rozległ się nienaturalnie głośny krzyk. Platforma sędziego nadleciała z szumem śmigieł. Zawisła pomiędzy nimi kilka metrów nad ziemią, a blondyn przemówił. – Przekazuje wam wolę Imperatora! Kontynuujcie walkę wręcz! Oddajcie miecze i gadżety strażnikom! – Wskazał kosturem na bok. Nie musiał odwracać głowy, aby dostrzec piękną, rudowłosą kobietę noszącą złote bikini i koturny. Rozciął mieczem opaskę biodrową, nie spuszczając z oczu przeciwnika, który także się rozbrajał. Oddał gadżet rudej, a potem tarcze i miecz. Kobiety weszły z wyposażeniem na osobną platformę, które spłynęła z nieba. Gdy weszły na pokład, sędzia krzyknął. – Walczcie! Platformy odleciały. Zlany potem Gratus obserwował przeciwnika. Zaczęli krążyć jak drapieżniki. Jego rywal był niebezpieczny, ale on także. – Aaa! – Ruszył do ataku. Dobył celu i wyprowadził niskie kopnięcie w kolano. Wróg odskoczył na bok unikając ciosu, samemu przechodząc do kontry. Gratus sparował uderzenie pięścią odsuwając od siebie wraże ramie, nie dając się dosięgnąć drugą ręką. Zablokowali się ramionami. Ostatni Brzask kopnął go w krocze, ale Gratus zatrzymał nogę nagolennicą, płacąc za to przeszywającym bólem, który po chwili stępiła adrenalina. Przeszli na wyższe obroty, wymieniając ciosy z prędkością pocisków. Ostatni Brzask bronił się z mechaniczną precyzją, nieustannie próbując zaatakować. Gratus kontrował i odbijał uderzenia, zachowując równowagę. Próbował uderzyć tamtego w ranny bok. Nie wiedząc kiedy dotarli do jakiś schodów. Nie dobrze! Damacanti zauważył to i naparł dzikim atakiem. Gratus zatrzymał kopnięcie, ale runął na schody. W desperackiej improwizacji, złapał za nogę przeciwnika ciągnąc go za sobą. Przewrócili się na bok i przeturlali. Teraz! Jebnął z całej siły w odsłoniętą ranę wroga! Widział jak trafia, czuł wilgotne ciało wroga, poczuł zapach bluzgającej krwi…I nic! Damacanti wykorzystał jego zaskoczenie i rąbnął kolanem w krocze. 41
– Taki chuj! – ryknął Gratus. Miał wzmocnioną opaskę. Przyciągnął zdziwionego wroga do siebie i zaczął go dusić na własnym barku. Ostatni Brzask wierzgał się. Machał rękami i nogami, szukając dla siebie ratunku. Nagle coś zdzieliło Gratusa w głowę raz i drugi. To było twarde, bo łeb zabolał mimo hełmu. W chwili gdy zaczynał czuć satysfakcję z rozbrojenia tego sukinsyna, poczuł jak coś rozcina mu kark. Wrzasnął z bólu i zrzucił z siebie wroga. Rozdzieli się i poderwali do góry. W ostatniej chwili zauważył rozpędzoną nogę wroga. Przeturlał się na bok, słysząc za sobą głośny trzask. Podniósł się w samą porę aby uciec przed niskim uderzeniem stopą. Stanął na równe nogi i zobaczył krew na dłoniach rywala. A więc miał wzmocnione paznokcie, czy raczej szpony… Rozległ się chrobot. Damacanti ruszył do ataku. Gratus odskoczył na bok, a pięść wroga trafiła w kolumnę. Podpora runęła na ulicę, rozdzielając ich. Odłamki potoczyły się po drodze, a on czuł żądzę zamordowania tamtego typa. Przeciwnik przeskoczył nad przeszkodą i ruszył do niemego ataku. Improwizując, Gratus kopnął pobliski kawałek gruzu, by zaraz potem rzucić się do biegu. Przeciwnik zbił nadlatujący pocisk nogą, ale przez to uniemożliwił sobie skuteczną obronę, a Gratus to wykorzystał. Widział jak wściekły przeciwnik robi gniewną minę, a zaraz potem dostaje kopa w udo i zostaje rzucony na ziemię. Próbował się odturlać, ale nie zdążył, bo Gratus skoczył na niego tygrysim susem. Unieruchomił rannego wroga, jednak ten walczył zajadle. Uderzał rękami i próbował go zrzucić, ale jedna sprawna noga nie wystarczyła. Po chwili zmagań i kilku brutalnych ciosach w twarz, zmienił pozycję i założył dźwignię na ramieniu wroga. Gratus naparł z całej siły. Poczuł ustępujący z trzaskiem staw. Wróg zawył przeraźliwie. Puścił rękę, która opadła bezwładnie i spróbował wstać, ale przewrócił się na chodnik. Po chwili doszło do niego, że tłum szaleje. Miał to gdzieś. Podniósł głowę i zobaczył że Damacanti wstaje i rzuca się na niego. Kopnął go prosto w uszkodzoną rękę, a tamten runął na drogę jak długi. Mimo to z trudem wstał ponownie i szedł na Gratusa, ledwo patrząc na oczy. Tego było za wiele. Gratus ściągnął hełm i przypieprzył w twarz przeciwnika posyłając go kilka metrów do tyłu. Sam się przewrócił po tym ciosie. Gdy odzyskał ostrość widzenia przetarł zalaną potem twarz. Rozejrzał się. Ostatni Brzask leżał w pobliżu i nie ruszał się. Tłum szalał z zachwytu. – Zrób to... – wyrzęził przeciwnik. Gratus powstał z trudem i doczłapał do przeciwnika. – C–co?... – Spojrzał na zdeformowaną, zakrwawioną twarz rywala. 42
– Zabij mnie. – Nie mogę, stary. He–he… – Zabij… – Damacanti wypluł krew. – Proszę… – Wiem, że boli. Spoko…Poskładają cię... – Odetchnął z ulgą. Udało mu się! Udało! – Nie…Ty miałeś umrzeć… – wychrypiał tamten. Gratus już miał dopytać o chodzi, ale mężczyzna po prostu znieruchomiał. – Ej!... – zawołał, ale tamten nie reagował. Zmusił się, aby doczłapać do przeciwnika i spojrzeć mu w oczy, ale na nic się to nie zdało. Widział takie spojrzenie wcześniej wiele razy. To były oczy trupa. Ogarną go niepokój. Taki twardy skurwysyn nie umarłby od zebrania ciosu w twarz! Co tu się działo?! I te słowa…Czym on się przejmuje! Facet, nie żył! Nie żył! Imperator…Kidma… Podczas gdy tłum szalał, on wiedział, że przegrał. Przewróci się na chodnik i zapadł w sobie w bezdennej otchłani.
43
Część V
Gratus miał czas na przemyślenia, gdy dwóch rosłych ludzi niosło go na noszach do stacji medycznej. Prospero chciał mu coś powiedzieć, a on domyślał się co takiego. Gratus miał oszczędzić przeciwnika, podczas gdy on robił wszystko co mógł, aby go zabić. Nawet, gdy miał strzaskaną nogę i zniszczony staw, chciał walczyć. Gratus znał tylko jeden typ człowieka, który walczy z taką zaciekłością. Tak robili desperaci. Dlaczego tamten był zdesperowany, domyślił się gdy sanitariusze ostrożnie położyli go na stole. Tak samo jak domyślił się, dlaczego chętny do zwierzeń przeciwnik umarł. Flawiusz odwiedził go w białym, przestronnym lazarecie jako pierwszy, gratulując wygranej. Powiedział, że Kidma czeka za drzwiami, a sam Imperator chce mu pogratulować zwycięstwa i będzie tutaj za kilka minut. – Świetnie się spisałeś, Gratus! – Jestem Mateusz. – odpowiedział twardym tonem. – Ach! Daruj! To te emocje! A, właśnie! Żebyś widział jak Kidma się cieszyła!... – Niech wejdzie… – sapnął do laniasty, odpychając od siebie medyka. – …To było coś pięknego! Ona szalała z radości!... – KIDMA! Już! – wrzasnął na trenera po raz pierwszy w życiu. Flawiusz pobladł. Przez chwilę wyglądał jakby miał zamiar się kłócić, ale poprawił się i skinął głową. – Oczywiście. Pójdę po nią. Medyk ubrany w żółty fartuch wrócił do pracy przy ranach Gratusa, zasłaniając mu trenera Po chwili usłyszał kroki. – Kidma? – To ja, tygrysie. Szarpnięciem ręki odsunął od siebie sanitariusza. Człowiek polecił na ścianę i osunął się na posadzkę. Nie podniósł się. – Mateusz! – Żona ubrana w błękitną, przylegającą sukienkę zakryła usta. – Podejdź…proszę. – Usiadł na stole i podparł się. – Szybko… Kidma zbliżyła się do niego i przemówiła trzęsącym się głosem. – Mateusz?...
44
Podniósł głowę i spojrzał jej w oczy. Patrzyła na niego pytająco, była przestraszona. Zawsze była dla niego dobra. Zawsze ją kochał. Nie pozwoli jej cierpieć. – Tamten nie żyje, a miał żyć…Zawsze byłem ci wierny, piękna. – powiedział głośno. – Och, no wie…Mateu..mhhhhh! Złapał ją szyję i szarpnął tak gwałtownie, że nie miała szansy przeżyć. Kark pękł. Zwiotczałe ciało zawisło w jego ręce. Delikatnie położył je na posadzkę. – Ty chory sukinsynu… Spojrzał na Flawiusza, który powoli odsuwał się do wyjścia. Był blady, z oczami wielkimi jak spodki szklanek, trząsł się. – Daj spokój, Artem. – zaczął Mateusz, czując że środki przeciwbólowe zaczynają działać. – On by ją zgwałcił. Rozumiesz? Wiesz, kto gwałci innych ludzi? Bo ja wiem. Drzwi lazaretu otworzyły się. Imperator ubrany w elegancką, purpurową szatę wszedł do pomieszczenia i bez słowa skierował się w stronę Gratusa. Lanista odwrócił się na dźwięk kroków. – Mój pa…! – Tamten uderzył go ręką w głowę. Ciało runęło na ziemię i znieruchomiało. Mateusz nie czekał. Jeszcze miał w sobie trochę siły, jeszcze miał wolę walki. Rzucił się na swojego byłego dowódcę. – Ty! – warknął Imperator. Złapał Mateusza w locie. Trzymając go za gardło, uniósł nad podłogą. – Powinienem był zrobić to już dawno temu! – wycedził z nieskrywaną nienawiścią. Nie mógł mówić. Patrzy oprawcy w oczy. Spodziewał się, że ten dzień kiedyś nadejdzie. Najwyraźniej stary nie mógł dłużej żyć ze świadomością, że ktoś wiedział jaki jest naprawdę. Nie on pierwszy. Uśmiechnął się do niego. – Czego się szczerzysz…! Napluł mu w twarz. – Umieraj! Świat zawirował. Coś twardego uderzyło go w twarz. Zobaczył twarz żony. Miała zamknięte oczy, wyglądała jakby spała…Zapadła ciemność. Był wolny od przeszłości.
KONIEC 45