Płoń dla mnie - Ilona Andrews (fragment)

Page 1



ilona andrews U k ry t e dz iedz ic t wo

tom 1

Płoń dla mnie przełożyła

Dominik a Schimscheiner

Lublin – Warszawa


Cykl U k ry t e Dz i e dz ic t wo •

1. Płoń dla mnie 2. Biały żar 3. Pożoga


Dla naszych wspaniałych córek, które nadają wszystkiemu sens, i dla reszty naszej rodziny, która doprowadza nas do szaleństwa



1

M

Mężczyźni to kłamcy, wszyscy. Kobiety również. Przekonałam się o tym, mając dwa lata. Babcia zapewniała mnie, że jeśli będę siedzieć spokojnie, zastrzyk, który miał mi dać lekarz, nie będzie bolał. Wtedy po raz pierwszy mój dziecięcy mózg powiązał to dziwne uczucie, jakim mój talent reagował na kłamstwo, z działaniem innego człowieka. Ludzie kłamią z najróżniejszych powodów: żeby ocalić własną skórę, wywinąć się z kłopotów, oszczędzić komuś przykrości. Manipulator kłamie, aby osiągnąć swój cel. Narcyz – aby urosnąć w oczach


8

Ilona A ndr ews

i­nnych i w swoich. Niepijący alkoholik o ­zszarganej ­reputacji – aby odzyskać dobre imię. A najbardziej okłamują nas ci, którzy nas kochają, ponieważ życie jest wyboiste, a oni pragną je nam maksymalnie ugładzić. John Rutger kłamał, bo był draniem. Nic w jego wyglądzie na pierwszy rzut oka nie mówiło: „Hej, jestem nikczemnikiem”. Gdy wyszedł z hotelowej windy, wydawał się całkiem sympatycznym mężczyzną. Wysoki, wysportowany, miał ciemne, lekko falowane włosy, posiwiałe na skroniach akurat na tyle, by przydać mu dystyngowanego poloru. Twarz miał taką, jakiej można spodziewać się po odnoszącym sukcesy czterdziestolatku w dobrej formie – męską, gładko ogoloną, świadczącą o pewności siebie. Ot, jeden z tych przystojnych tatusiów, którzy entuzjastycznie zagrzewają do walki swoje dziecko na meczu małej ligi. Był też godnym zaufania maklerem giełdowym, który nigdy nie wciągnąłby swoich klientów w tarapaty. Inteligentny człowiek sukcesu, solidny niczym skała. Za to ta rudowłosa piękność, która trzymała go za rękę, nie była jego żoną. Żona Rutgera Liz wynajęła mnie dwa dni wcześniej, chcąc dowiedzieć się, czy mąż ją zdradza. Raz już go na tym przyłapała, dziesięć miesięcy wcześniej, i oświadczyła mu wtedy, że następny raz będzie jego ostatnim. John i rudzielec żeglowali przez hotelowe lobby. Siedziałam w części recepcyjnej na wpół ukryta za gęstą rośliną, udając bez reszty pochłoniętą telefonem, a mała kamera ukryta w mojej czarnej


Roz dz i a ł 1

szydełkowej torebce nagrywała kochanków. Torebkę wybrałam właśnie ze względu na jej dekoracyjne dziurki. Rutger i jego kochanica zatrzymali się nieopodal. Furiacko strzelałam ptakami do wrednych zielonych świń na moim ekraniku. Idźcie dalej, tu nie ma nic ciekawego, tylko jakaś młoda blondynka za krzaczorem łupiąca w grę na telefonie. – Kocham cię – wyznała ruda. Prawda. Głupia naiwniaczka. Świnie rechotały z mojej niezdarności. Byłam w tym naprawdę fatalna. – Ja ciebie też – odpowiedział, patrząc jej w oczy. Poczułam znajomą narastającą irytację, jakby wokół mojej głowy latała uparta mucha. Magia zaskoczyła. John kłamał. No coś podobnego! Zrobiło mi się żal Liz. Byli małżeństwem od dziewięciu lat, mieli dwójkę dzieci, ośmioletniego chłopca i czteroletnią dziewczynkę. Pokazywała zdjęcia, kiedy rozmawiałyśmy w sprawie zlecenia. Teraz ich małżeństwo miało zatonąć niczym Titanic, a ja właśnie patrzyłam na zbliżającą się górę lodową. – Och, naprawdę? – zakwiliła ruda, wpatrując się w niego z uwielbieniem. – Oczywiście. Przecież wiesz. Magia zabrzęczała. Kłamstwo. U większości ludzi kłamanie wywołuje stres. Przeinaczanie prawdy i wymyślanie wiarygodnej alternatywnej rzeczywistości wymaga dobrej pamięci i sprawnego umysłu. John Rutger na zimno kłamał w żywe oczy. I był autentycznie przekonujący.

9


10

Ilona A ndr ews

– Chciałabym, żebyśmy w końcu mogli być razem – westchnęła ruda. – Mam dość ukrywania się. – Wiem, kochanie. Ale to nieodpowiedni moment. Pracuję nad tym. Nie martw się. Moi kuzyni go sprawdzili. John nie miał powiązań z żadnym z ważnych magicznych rodów, które poprzez korporacje rządziły Houston. Nie miał kryminalnej przeszłości, a mimo to coś w jego sposobie bycia nie dawało mi spokoju. Instynkt podpowiadał mi, że jest niebezpieczny, a ja ufam swoim instynktom. Sprawdziliśmy też jego finanse. John nie mógł sobie pozwolić na rozwód. Jego osiągnięcia jako maklera były znośne, ale nie rewelacyjne. Był zakredytowany po uszy. Cały majątek miał w akcjach, a ich podział byłby kosztowny. Mając tego świadomość, John powziął wszelkie środki ostrożności, żeby nie wpaść. Przyjechali do hotelu dwoma samochodami w odstępie dwudziestu minut. Prawdopodobnie chciał, żeby kochanka wyszła pierwsza, a sądząc po napięciu widocznym w linii pleców, otwarte okazywanie uczuć też nie należało do jego planu. Ruda rozchyliła wargi, a John pochylił się i sumiennie ją pocałował. Po przedstawieniu dowodów Liz miała nam zapłacić tysiąc dolarów. Tyle mogła wysupłać bez wiedzy Johna. Żadne kokosy, ale nie stać nas było na odrzucanie zleceń, a to zapowiadało się na łatwe. Po wyjściu gołąbeczków z hotelu planowałam wymknąć się bocznymi drzwiami, zawiadomić Liz i zainkasować płatność.


Roz dz i a ł 1

Główne drzwi hotelu otworzyły się i do lobby wkroczyła Liz Rutger. Moje nerwy stanęły na baczność. Dlaczego? Dlaczego ludzie nigdy mnie nie słuchają? Ustaliłyśmy z Liz, że nie podejmie żadnych działań na własną rękę. To nigdy nie kończyło się dobrze. Na widok całującej się pary Liz zbladła jak płótno. John dostrzegł ją i puścił kochankę z wyrazem kompletnego zaskoczenia na twarzy. Ruda gapiła się na Liz przerażona. – Liz, to nie tak, jak wygląda – wyrecytował John. Ależ dokładnie tak, jak wygląda. – Cześć – przemówiła Liz bardzo głośno i ostro do kobiety. – Kim jesteś? Bo ja jego żoną! Ruda okręciła się na pięcie i czmychnęła w głąb hotelu. Liz odwróciła się do męża. – Ty draniu! – Nie róbmy sceny. – O, nagle przejmujesz się widownią? – Elizabeth! – W głosie Johna pobrzmiewał rozkaz. Oj. – Zniszczyłeś wszystko! Zniszczyłeś nas! – Posłuchaj... Otworzyła usta. Słowa wydobyły się z nich z opóźnieniem, jakby musiała je z siebie wypchnąć. – Chcę rozwodu. Robię w tym interesie, odkąd skończyłam siedemnaście lat, więc rozpoznałam dokładnie moment, w którym fala adrenaliny uderzyła w system nerwowy Johna. Niektórzy w takich chwilach purpurowieją

11


12

Ilona A ndr ews

i zaczynają się pieklić. Inni tężeją – ich strach przeradza się w agresję. Jeśli się zbyt mocno naciśnie, wpadają w szał. John Rutger zlodowaciał. Emocje odpłynęły mu z twarzy. Oczy rozszerzyły się i pojawiła się w nich twarda kalkulacja. Oceniał sytuację z chłodną precyzją. – W porządku – powiedział spokojnie. – Porozmawiamy o tym. Tu nie chodzi tylko o nas. Są jeszcze dzieci. Chodź, wrócimy do domu. – Wyciągnął rękę, żeby złapać ją za ramię. – Nie waż się mnie tknąć! – syknęła. – Liz – zaczął niby rzeczowo i spokojnie, spoglądając na nią skupionym, drapieżnym wzrokiem zimnego snajpera wpatrzonego w swój cel. – To nie jest rozmowa na hotelowe lobby. Nie wygłupiaj się. Jesteśmy dorośli. Daj kluczyki, ja poprowadzę. Nie mogłam dopuścić, żeby Liz wsiadła z nim do samochodu. Widziałam w jego oczach, że jeśli pozwolę mu przejąć nad nią kontrolę, już nigdy tej kobiety nie ujrzę. Wystartowałam i weszłam pomiędzy nich. – Nevada? – Liz zamrugała skonfundowana. – Musisz stąd wyjść, Liz – powiedziałam z naciskiem. – Kto to jest? – John przeniósł uwagę na mnie. O tak, właśnie tak. Patrz na mnie, nie na nią. Ja stanowię większe zagrożenie. Zasłoniłam sobą Liz. – Liz, idź do samochodu. Nie wracaj do domu. Jedź do kogoś z rodziny. Szybko. John zacisnął zęby, mięśnie na jego szczękach zadrgały.


Roz dz i a ł 1

– Co? – Liz gapiła się na mnie oszołomiona. – Wynajęłaś ją, żeby mnie szpiegowała! – John poruszył ramionami i pokręcił głową, jak wojownik rozluźniający mięśnie przed walką. – Pozwoliłaś jej grzebać w naszych prywatnych sprawach. – Pospiesz się, Liz! – ponagliłam ją. Liz odwróciła się i uciekła. Podniosłam ręce i zaczęłam się cofać, pilnując, żeby przez cały czas znajdować się w polu kamery monitoringu hotelowego. Usłyszałam syk drzwi za plecami, kiedy Liz wybiegała na ulicę. – Już po wszystkim, panie Rutger. Nie stanowię dla pana zagrożenia. – Ty wścibska suko. Obie w tym siedzicie, ty i ta harpia. Recepcjonista przy kontuarze gorączkowo wduszał guziki na telefonie. Gdyby chodziło tylko o mnie, odwróciłabym się i uciekła. Niektórzy z uporem obstają przy swoim bez względu na sytuację. W przypadku mojego fachu pobyt w szpitalu plus rachunek, którego nie można zapłacić, bo się nie pracuje, szybko koryguje takie pomysły. Mając wybór, wyprułabym stąd jak zając, ale musiałam kupić Liz trochę czasu, żeby zdążyła dotrzeć do samochodu. John uniósł zgięte w łokciach ręce i rozczapierzył palce, jakby trzymał w dłoniach niewidzialne piłeczki. Pozycja maga. Niech to szlag. – Panie Rutger, proszę się zastanowić. Cudzołóstwo nie jest karalne. Nie złamał pan jeszcze prawa. Proszę nie pogarszać sytuacji.

13


14

Ilona A ndr ews

Utkwił we mnie oczy, zimne i bezlitosne. – Może pan jeszcze odejść bez konsekwencji. – Myślałaś, że możesz mnie bezkarnie upokorzyć? Że zawstydzisz mnie publicznie i ujdzie ci to na sucho? – Twarz mu pociemniała, przemknął po niej upiorny cień magii. Drobne czerwone skierki zapłonęły nad jego dłońmi. Pojaśniały, zmieniając się w szkarłatne błyskawice, i rozciągnęły się aż do opuszek palców. Gdzie ci ochroniarze? Nie mogłam zaatakować pierwsza, to byłaby czynna napaść, a nie stać nas na pozwy. Hotel za to owszem, stać. – No to pokażę ci, co dzieje się z tymi, którzy próbują mnie poniżyć. Uskoczyłam w bok. Rozległ się grzmot. Szklane drzwi hotelu poszły w drobny mak. Fala uderzeniowa poderwała mnie z podłogi. Widząc, jak krzesło z holu leci prosto na mnie, uniosłam ręce, kuląc się w powietrzu. Ściana grzmotnęła mnie w prawe ramię. Krzesło w bok i twarz. Ała. Upadłam przy szczątkach ceramicznej donicy, w której jeszcze dwie sekundy wcześniej znajdowała się roślina. Natychmiast zerwałam się na nogi. Czerwone iskry zapłonęły ponownie. Przygotowywał się do drugiej rundy. Panuje przekonanie, że sześćdziesięciokilogramowa kobieta nie ma szans w starciu z atletycznym, stukilogramowym mężczyzną. To nieprawda. Trzeba tylko podjąć decyzję, że chce się zrobić krzywdę przeciwnikowi, a potem przejść do czynów.


Roz dz i a ł 1

Chwyciłam ciężką skorupę donicy i cisnęłam w Rut­gera. Trafiłam w klatkę piersiową. Zachwiał się, a ja runęłam ku niemu, wyciągając z kieszeni paralizator. Zamachnął się na mnie. Był silny i szybki. Grzmotnął mnie w brzuch. Oczy nabiegły mi łzami, ale rzuciłam się naprzód i przytknęłam mu paralizator do szyi. Zaczął drgać, a oczy wyszły mu na wierzch. Proszę, niech straci przytomność. Niech padnie. Otworzył usta. Zesztywniał. I runął na ziemię jak kłoda. Przyklękłam na jego piersi tuż pod szyją, wyciągnęłam z kieszeni plastikowy zacisk i szarpnęłam jego dłonie, spinając je razem. John warknął. Usiadłam na podłodze obok. Bolała mnie twarz. Z bocznych drzwi wypadło dwóch mężczyzn w marynarkach ochrony hotelowej. Rzucili się ku nam biegiem. No proszę, kawaleria. Rychło w czas. W oddali zawyła syrena policyjna. •

Sierżant Munoz, krępy mężczyzna w średnim wieku, znów zerknął na nagranie z kamer ochrony. Oglądał je już dwa razy. – Nie mogłam pozwolić, żeby wsadził ją do samochodu – przekonywałam. Posadzono mnie na krześle obok jego biurka. Ramię bolało, ale kajdanki na rękach nie pozwalały nawet pomasować stłuczenia. W pobliżu gliniarzy ­robię

15


16

Ilona A ndr ews

się niespokojna. Siedziałam jak na szpilkach, ale wysiłkiem woli nie wierciłam się, żeby nie wyglądać na zdenerwowaną. – Miała pani rację – przyznał Munoz i dotknął ekranu, zatrzymując nagranie na scenie, kiedy John Rutger wyciągał rękę, żeby złapać za ramię żonę. – Widać to jak na dłoni. Facet zostaje przyłapany na gorącym uczynku i nie mówi: „Przepraszam, schrzaniłem”, nie błaga o wybaczenie ani nie wpada we wściekłość. Jest nienaturalnie spokojny i usiłuje ­zabrać ją z miejsca publicznego. – Nie sprowokowałam go. I nie podniosłam na niego ręki, dopóki mnie nie zaatakował, wyraźnie chcąc zabić – podkreśliłam. – Widzę. – Munoz odwrócił się do mnie. – Ma pani paralizator C2. Wie pani, że jego zasięg to ponad cztery metry? – Wolałam nie ryzykować. Wyglądało na to, że posiada magię elektryczności, i bałam się, że może zablokować ładunek. Munoz pokręcił głową. – Nie. Jest enerkinetą. Czysta energia magiczna. I wie, jak jej używać, przeszedł specjalistyczne ­szkolenie. Na koszt armii. Ten facet to były woj­skowy. – O! – To wyjaśniało jego nieludzkie opanowanie. Umiał radzić sobie z wyrzutem adrenaliny. No i był enerkinetą, to miało sens. Pirokineci posługiwali się ogniem, akwakineci wodą, a enerkineci czystą energią magii. Natura tej energii nie była do końca poznana, ale tego rodzaju talent występował względnie często. Jak, do diabła, Bern mógł coś takiego przega-


Roz dz i a ł 1

pić, kiedy go sprawdzał? Już ja sobie pogadam z kochanym kuzynkiem, jak wrócę do domu. Do salki zajrzał mundurowy i oddał Munozowi moją licencję. – Sprawdzona, wszystko w porządku. Munoz odemknął kajdanki, zdjął je, a potem wręczył mi torebkę, kamerę, komórkę i portfel. – Mamy pani zeznania, kartę pamięci zatrzymaliśmy. Będzie do odbioru po wszystkim. A teraz proszę wracać do domu i położyć lód na tę szyję. – Każe mi pan zostać w mieście, sierżancie? – Wyszczerzyłam się do niego. Zrobił minę pod tytułem: „Oho, kolejny cwaniaczek”. – Nie. Za tysiaka rzuciłaś się na ekswojskowego maga. Skoro tak bardzo potrzebujesz kasy, to pewnie i tak nie stać cię na paliwo. Trzy minuty później wsiadłam do mojej pięcioletniej mazdy. W dokumentach kolor minivana określono jako złoty, a ludzie zazwyczaj mówili, że to „jakby szampan” lub „taki beż”. To w połączeniu z charakterystyczną linią typowego samochodu mamuśki z przedmieścia czyniło z niego doskonały pojazd do obserwacji. Był prawie niewidzialny. Raz jechałam nim za facetem przez dwie godziny na prawie pustej autostradzie, a kiedy ubezpieczyciel pokazał mu później nagranie na dowód, że jego kolano działa bez zarzutu, gdy zmienia biegi w swoim el camino, był strasznie zaskoczony, że ktoś go śledził. Spojrzałam w lusterko. Na szyi i prawym barku wykwitła wielka czerwona pręga, dojrzewająca miej-

17


18

Ilona A ndr ews

scami do piekielnego fioletowego siniaka. Zupełnie jakby ktoś wziął garść borówek i roztarł mi je na ­skórze. Druga, jaskrawoczerwona plama znaczyła policzek po lewej stronie. Westchnęłam, wyregulowałam lusterko i ruszyłam w kierunku domu. Jasne, łatwa kasa. Tyle dobrze, że obyło się bez szpitala. Skrzywiłam się. Siniak zaprotestował przeciwko gimnastyce twarzy. Ałć. Agencja Detektywistyczna Baylorów została założona jako firma rodzinna. Nadal pracowała w niej rodzina. Oficjalnie prawo własności posiadał ktoś inny, ale generalnie nikt się do niczego nie wtrącał i mogliśmy prowadzić sprawy wedle własnego uznania. A przestrzegamy tylko trzech zasad. Zasada numer 1: kupione – sprzedane. Gdy klient nas zatrudnił, byliśmy wobec niego lojalni. Zasada numer 2: nie łamać prawa. To dobra zasada. Chroniła przed więzieniem i procesami sądowymi. I zasada numer 3, najważniejsza: działamy tak, żeby po zakończeniu pracy móc spojrzeć sobie w oczy w lustrze. Dzisiaj kierowałam się tą ostatnią. Może to tylko moja paranoja i John Rutger zabrałby żonę do domu i tam na kolanach błagał o przebaczenie, ale teraz nie żałowałam niczego i nie musiałam się zastanawiać, czy postąpiłam właściwie, a dwoje dzieci Liz nadal będzie wychowywała mama. Czy ojciec też, to inna sprawa, ale już nie moja. Sam sobie napytał biedy. Ominęłam wieczorny korek na I-290, skręcając na północny zachód, a potem na południe. Parę minut później zajechałam pod naszą halę. Poobijana czarna honda civic Berna stała na parkingu obok nie-


Roz dz i a ł 1

bieskiej hondy element należącej do mamy. O, jak ­dobrze. Wszyscy w domu. Zaparkowałam, podeszłam do drzwi i wstukałam kod do alarmu. Weszłam i odczekałam, dopóki nie usłyszałam uspokajającego brzęknięcia ­zamykającego się zamka. Od tej strony wnętrze hali magazynowej wyglądało jak zwykłe biuro. Postawiliśmy ścianki, zamontowaliśmy kilka szklanych paneli i położyliśmy beżową wykładzinę przeznaczoną do pomieszczeń o dużym natężeniu ruchu. W ten sposób uzyskaliśmy trzy gabinety po lewej stronie oraz zaplecze z kuchenką i dużą salę konferencyjną po prawej. Podwieszany sufit dopełnił biurowej iluzji. Już w swoim gabinecie odłożyłam torebkę i kamerę na biurko, po czym rozsiadłam się w fotelu. Powinnam zabrać się do roboty papierkowej, ale nie chciało mi się. Odłożyłam to na później. W wygłuszonym biurze panowała cisza. Napłynęła do mnie znajoma delikatna woń olejku grejpfrutowego. Podgrzewacz i olejki aromatyczne stanowiły moją ulubioną odrobinę luksusu. Wdychałam zapach. Byłam w domu. Przeżyłam. A mogłam zginąć, gdybym zamiast barkiem grzmotnęła dzisiaj o ścianę głową. Zamiast rozpierać się w fotelu kilka metrów od domu, mogłam teraz leżeć martwa w kostnicy, a mama identyfikowałaby moje ciało. Serce waliło mi młotem. Fala mdłości podnosiła się, zaciskając gardło. Pochyliłam się i skupiłam na oddychaniu. Głębokie, powolne wdechy i wydechy. Wystarczy przeczekać, ­pozwalając, żeby samo przeszło.

19


20

Ilona A ndr ews

Wdech, wydech. Wdech, wydech. Niepokój z wolna opadał. Wdech, wydech. No, lepiej. Wstałam i przez zaplecze przeszłam do drugiej części hali. Po obu stronach ciągnął się szeroki korytarz. Betonowa, pokryta żywicą posadzka odbijała miękko światło. Sufit znajdował się dziewięć metrów nad nią. Po tym jak musieliśmy sprzedać dom i przenieść się do hali, rodzice chcieli tak zaaranżować wnętrze, żeby przypominało normalny dom. Skończyło się na postawieniu wielkiej przegrody oddzielającej naszą przestrzeń życiową od warsztatu babci, żeby nie trzeba było ogrzewać ani klimatyzować całych dwóch tysięcy metrów kwadratowych. Reszta ścianek powstawała „na bieżąco”, co było eufemistycznym określeniem dla: „stawialiśmy je w ­miarę ­potrzeb z ­materiałów, które akurat były pod ręką”. Gdyby mama mnie zobaczyła, nie obyłoby się bez wizyty u lekarza. A ja marzyłam tylko o prysznicu i posiłku. O tej porze mama zwykle pomagała w pracy babci, istniała więc niewielka szansa, że zachowując najwyższą ostrożność, zdołam przemknąć się do mojego pokoju. Pokonałam korytarz na paluszkach. Wyobraź sobie, że jesteś cieniem... Bądź niewidzialna... Przy odrobinie szczęścia nic nie ściągnie ­uwagi mamy. – Zabiję cię! – ryknął znajomy głos.


Roz dz i a ł 1

Niech to piorun strzeli. Oczywiście, Arabella. Najsłodsza piętnastoletnia siostrunia znajdowała się w stanie wyjątkowym, sądząc z jej tonu. – No, to naprawdę megadojrzałe! A oto i Catalina, druga siostrzyczka, dwa lata starsza od Arabelli i osiem młodsza ode mnie. Trzeba było to przerwać, zanim mama przyjdzie sprawdzić, co się dzieje. Ruszyłam szybko w stronę drzwi do pokoju telewizyjnego. – Ja przynajmniej nie jestem głupią dziwką, która nie ma przyjaciół! – Ja przynajmniej nie jestem tłustą świnią! – Ja przynajmniej nie jestem takim pasztetem! Nie żeby któraś z nich była gruba, brzydka czy rozwiązła. Za to obie były piekielnicami i wiedziałam, że jeśli zaraz nie zgaszę pożaru, mama wpadnie tu jak burza. – Nienawidzę cię! Wkroczyłam do telewizyjnego. Catalina, szczupła brunetka, stała z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Po przeciwnej stronie pokoju nasz kuzyn Bern trzymał ostrożnie, acz mocno, wierzgającą blondynkę. Arabella była naprawdę silna, ale Bern przez całą szkołę średnią uprawiał zapasy i dwa razy w tygodniu chodził na judo. Teraz miał dziewiętnaście lat i choć jeszcze nie przestał rosnąć, miał już metr osiemdziesiąt pięć wzrostu i ważył około stu kilogramów, z czego większość stanowiły potężne, elastyczne mięśnie. Utrzymanie ważącej połowę tego Arabelli nie stanowiło dla niego problemu.

21


22

Ilona A ndr ews

– Puszczaj! – parskała Arabella. – Spokojnie, pomyśl, co robisz – łagodził Bern głębokim, cierpliwym głosem. – Umawialiśmy się przecież, żadnej przemocy. – O co poszło tym razem? – zapytałam. Catalina wymierzyła palcem w siostrę. – Nigdy nie zamyka słoiczka z podkładem! No i wysechł! No tak. Nigdy nie awanturowały się o nic ważnego. Nie podkradały sobie ubrań, nie sabotowały wzajemnie swoich związków, a jak tylko ktoś śmiał spojrzeć na którąś krzywo, druga natychmiast stawała w jej obronie. Jednak wystarczyło, że jedna pożyczyła sobie szczotkę do włosów i nie usunęła śladów zbrodni, a rozpętywała się trzecia wojna światowa. – Nieprawda...! – Arabella zamarła. – Neva! Co ci się stało?! Świat się zatrzymał. A potem wszyscy nagle zaczęli mówić, bardzo, bardzo głośno. – Cisza! Spokój! To tylko powierzchowne przebarwienia. Wystarczy prysznic i będę jak nowa. I przestańcie się wykłócać, bo mama usłyszy i przyjdzie, a nie chcę... – Czego nie chcesz? – Mama weszła do pokoju, lekko kulejąc. Znów bolała ją noga. Kiedyś mama była szczupła, zwinna i umięśniona, ale uraz ograniczył jej aktywność i zrobiła się nieco pulchniejsza. Średniego wzrostu, miała kasztanowe włosy i ciemne oczy, których kolor odziedziczyłam po niej.


Roz dz i a ł 1

W drzwiach za mamą pojawiła się babcia Frida. Mniej więcej mojego wzrostu, szczupła, z aureolą białych loków uczernionych gdzieniegdzie towotem. Wniosła ze sobą swojską, uspokajającą woń oleju silnikowego, gumy i prochu strzelniczego. Niebieskie oczy babci rozszerzyły się na mój widok. O nie! – Penelopo, dlaczego dzidzia jest ranna? Najlepszą obroną jest energiczny atak. – Nie jestem dzidzią. Mam dwadzieścia pięć lat. – Byłam pierwszą wnuczką babci i nawet jeśli dożyłabym pięćdziesiątki i dochrapałabym się własnych wnucząt, dla babci już po wsze czasy miałam być dzidzią. – Co się stało? – zapytała mama. Cholewcia. – Ładunek energii magicznej, ściana, krzesło. – Energii magicznej? – powtórzył Bern. – Sprawa Rutgera. – Myślałem, że jest karłakiem? – Enerkinetą. Były wojskowy. Bernowi zrzedła mina. Zmarszczył brwi i wymaszerował z pokoju. – Arabella, przynieś apteczkę – zarządziła mama. – Nevada, kładź się. Możesz mieć wstrząśnienie mózgu. Arabella wybiegła. – Przesadzacie. To nic takiego. Nie mam żadnego wstrząśnienia. Matka popatrzyła na mnie. Znałam to spojrzenie. Wzrok sierżant Baylor. Opór był daremny. – Ratownicy obejrzeli cię na miejscu? – Tak.

23


24

Ilona A ndr ews

– Co powiedzieli? Nie było sensu kłamać. – Mówili, że na wszelki wypadek powinnam jechać do szpitala. Mama przyszpiliła mnie wzrokiem. – Pojechałaś? – Nie. – Kładź się. Z rezygnacją poddałam się losowi. •


P REMIERA

22 kwietnia

Kliknij

i przejdź do sklepu, by kupić książkę

Kliknij

i przejdź do sklepu, by kupić książkę

Polub nas na

facebooku



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.