Odlotowa czternastka, Janet Evanovich - fragment

Page 1



Janet

Evanovich stephanie

plum odlotowa czternastka Tłumaczyła

Dominika Repeczko

Lublin 2015


Łowczyni nagród Stephanie Plum: 1. Jak upolować faceta. Po pierwsze dla pieniędzy 2. Po drugie dla kasy 3. Po trzecie dla zasady 4. Zaliczyć czwórkę 5. Przybić piątkę 6. Po szóste nie odpuszczaj 7. Szczęśliwa siódemka 8. Ósemka wygrywa 9. Wystrzałowa dziewiątka 10. Dziesięć kawałków 11. Najlepsza jedenastka 12. Parszywa dwunastka 13. Złośliwa trzynastka 14. Odlotowa czternastka 15. Finger Lickin’ Fifteen 16. Sizzling Sixteen


Raz

K

iedy zamykam oczy, moja kuchnia pełna jest kra‑ kersów i sera, resztek pieczonego kurczaka, świe‑ żych wiejskich jajek i aromatycznej kawy gotowej do zmielenia. W rzeczywistości w słoju na ciasteczka trzymam swój smith & wesson, w mikrofalówce pacz‑ kę oreo, w wiszących szafkach słoik z masłem orzecho‑ wym i karmę dla chomika, a w lodówce mam piwo i oliwki. Kiedyś miałam w zamrażalniku tort urodzi‑ nowy na wypadek sytuacji awaryjnej, ale go zjadłam.  Prawda jest taka, że bardzo chętnie zostałabym bo‑ ginią domowego ogniska, ale tort urodzinowy jakoś za‑ wsze zostaje zjedzony. Chodzi mi o to, że go kupujesz i zjadasz, czy nie? I z czym zostajesz? Z niczym. Tak samo dzieje się z krakersami i z serem, i jajkami, i reszt‑ kami pieczonego kurczaka (które dostaję od mamy).


6

Janet Evanovich

Aromatyczne ziarna kawy są odległe ode mnie o lata świetlne. W ogóle nie posiadam młynka. Pewnie mog‑ łabym kupić dwa torty, ale obawiam się, że wtedy zjad‑ łabym oba.  Nazywam się Stephanie Plum, na swoją obronę mogę dodać, że zarówno chleb, jak i mleko znajdują się na mojej liście zakupów i nie posiadam żadnych chorób zakaźnych. Mam metr siedemdziesiąt wzrostu, brązowe, naturalnie kręcone włosy do ramion, niebieskie oczy. I proste zęby, w większości. Manicure, który wyglą‑ dał ślicznie jeszcze trzy dni temu, i nie najgorszą figurę. Pracuję jako agentka w firmie poręczycielskiej moje‑ go kuzyna Vinniego i dlatego znalazłam się w kuchni Loretty Rizzi, myśląc sobie, że Loretta nie tylko moc‑ no mnie wyprzedziła w rankingu „twoja kuchnia po‑ trzebuje całkowitej przemiany”, ale też sama sprawiała, że w ogóle przestałam się liczyć w rankingu na totalną wariatkę.  Dochodziła ósma rano. Loretta miała na sobie różo‑ wą flanelową koszulę nocną i trzymała rewolwer przy‑ stawiony do własnej skroni.  – Zastrzelę się – oznajmiła. – Wiem, że dla ciebie to nie ma znaczenia, bo ty kasę dostajesz tak samo, za ży‑ wych czy martwych, prawda?  – Zasadniczo tak – przyznałam. – Ale martwi to prawdziwy ból w zadku. Mnóstwo papierkowej roboty.  Sporo ludzi, z którymi Vinnie podpisuje umowy o kaucje, pochodzi z Chambersburg, dzielnicy w Tren‑


Raz

7

ton nazywanej Grajdołem, gdzie się wychowałam. Lo‑ retta Rizzi też do nich należała. Chodziłyśmy do tej samej szkoły, z tym że ona o rok wyżej. Zrezygnowała przed maturą, żeby urodzić dziecko. Teraz poszukiwa‑ na była za napad z bronią w ręku i zamierzała odstrze‑ lić sobie łeb.  Vinnie wpłacił za nią kaucję, a Loretta nie stawiła się w sądzie, więc zostałam wysłana, by zawlec jej ty‑ łek do ciupy. I tu oczywiście zadziałało moje szczęście, weszłam do mieszkania w nie najlepszym momencie. Przerwałam jej popełnianie samobójstwa.  – Chciałam się tylko napić – powiedziała.  – No wiem, ale obrabowałaś monopolowy, więk‑ szość ludzi poszłaby do baru.  – Nie miałam kasy i było gorąco, i potrzebowałam drinka. – Łza spłynęła jej po policzku. – Ostatnio ciąg‑ le chce mi się pić.  Loretta jest o głowę niższa ode mnie, ma kręcone czarne włosy i świetną figurę od dźwigania tac na im‑ prezach w remizie. Nie zmieniła się za bardzo od czasów szkoły średniej. Zyskała kilka zmarszczek w kącikach oczu i może nieco twardszą linię ust. Jest Amerykanką włoskiego pochodzenia, spokrewnioną z połową Graj‑ doła, w tym z moim chłopakiem Joem Morellim.  – Pierwszy raz złamałaś prawo i nikogo nie zastrze‑ liłaś, pewnie skończyłoby się tylko na upomnieniu albo pracach społecznych – stwierdziłam.  – Miałam okres. Nie myślałam jasno.


8

Janet Evanovich

Loretta mieszkała w wynajętym szeregowcu na gra‑ nicy Grajdoła. Dwie sypialnie, łazienka, wyszorowana do czystości mikroskopijna kuchnia i salon pełen mebli z odzysku. Ciężko związać koniec z końcem, gdy jest się samotną matką bez matury.  Tylne drzwi otworzyły się z rozmachem i pojawiła się w nich głowa Luli, mojej pomocnicy.  – Co jest grane? Zmęczyłam się tym czekaniem w samochodzie. Myślałam, że załatwimy to raz‑dwa i pojedziemy na śniadanie.  Lula kiedyś była prostytutką, teraz pracuje w firmie Vinniego jako pomoc biurowa, a czasem kierowca. Jest czarną kobietą w rozmiarze xxl, która uwielbia wpy‑ chać się w za małe ciuchy, ze szczególnym uwzględnie‑ niem tych w zwierzęce wzory i z lycrą. Luli nie brakuje niczego od stóp do głów.  – Loretta ma zły dzień – wyjaśniłam.  Lula obrzuciła Lorettę przeciągłym spojrzeniem.  – No, to widzę. Ciągle jest w piżamie.  – A zauważyłaś coś jeszcze? – spytałam słodko.  – Jak na przykład to, że próbuje ułożyć sobie włosy rewolwerem?  – Nie chcę iść do więzienia – jęknęła Loretta.  – Nie jest tak źle – pocieszyła ją Lula. – Jak dosta‑ niesz się do więzienia o zmniejszonym rygorze, to jesz‑ cze ci zrobią wszystkie zęby.  – Jestem do niczego – oznajmiła Loretta.


Raz

9

Lula przestąpiła z nogi na nogę w swoich podrób‑ kach Manola na nabijanych ćwiekami obcasach.  – Do niczego to będziesz, jak pociągniesz za ten spust. Zrobisz sobie w głowie wielką dziurę i twoja matka nie będzie mogła urządzić pogrzebu z otwartą trumną. I kto posprząta ten bałagan, jakiego narobisz w kuchni?!  – Mam polisę na życie – odpowiedziała Loretta. – Jak się zabiję, mój synek, Mario, będzie miał za co żyć, póki sam nie znajdzie pracy. A jak pójdę siedzieć, to zo‑ stanie sam i bez pieniędzy.  – Po samobójstwie nie wypłacają polisy – wytknę‑ ła Lula.  – O cholera! To prawda? – zwróciła się do mnie Lo‑ retta.  – Prawda. A tak w ogóle to nie wiem, o co się mar‑ twisz. Masz dużą rodzinę. Ktoś zajmie się Mariem.  – To nie takie proste. Moja matka jest w trakcie re‑ habilitacji po wylewie. Nie może go zabrać. Mój brat Dom też nie. Dopiero co wyszedł z więzienia. Jest na warunkowym.  –  A siostra?  – Siostra ma dość kłopotu z własnymi dzieciakami. Ten dupek jej mąż porzucił ją dla jakiejś niedorosłej tan‑ cerki erotycznej.  – Musi być ktoś, kto zajmie się twoim dzieciakiem – upierała się Lula.


10

Janet Evanovich

– Każdy ma swoje sprawy i problemy. A ja nie chcę zostawiać Maria z byle kim. Jest taki wrażliwy... arty‑ styczna dusza.  Policzyłam do tyłu i doszłam do wniosku, że chło‑ pak musi być nastolatkiem. Loretta nigdy nie wyszła za mąż i z tego, co słyszałam, nie zdradziła też, kto był ojcem dzieciaka.  – Może ty byś się nim zajęła? – spytała mnie Loretta.  –  Co?! Nie. Nie, nie, nie, nie.  – Tylko póki znowu nie wyjdę za kaucją. A wtedy poszukam kogoś, kto się nim zajmie na dłużej.  – Jeśli zabierzemy cię teraz, to Vinnie da radę od razu cię wykupić.  – Tak, ale jak coś pójdzie nie tak, to ktoś będzie mu‑ siał odebrać Maria ze szkoły.  – A co może pójść nie tak?  – Nie wiem. Matki martwią się na zapas. Obiecaj, że go odbierzesz, jeśli jeszcze będę w więzieniu.  – Odbierze – zapewniła ją Lula. – Odłóż tą spluwę i się ubieraj, żebyśmy mogły mieć to z głowy. Potrzebu‑ ję takiej ekstratłustej kanapki na śniadanie. Muszę sobie zatkać arterie, w przeciwnym wypadku krew będzie mi płynąć zbyt szybko i jeszcze mi się w głowie zakręci.

ΜΜ Lula siedziała rozparta na pokrytej sztuczną skórą

kanapie w biurze firmy. Kierowniczka biura Vinniego, Connie Rosolli, siedziała za swoim biurkiem, ustawio‑


Raz

11

nym strategicznie przed drzwiami do prywatnego gabi‑ netu Vinniego. Miało to zniechęcić wkurzonych alfon‑ sów, bukmacherów i inne szumowiny do wtargnięcia do środka i zaduszenia Vinniego.  – Co to znaczy, że nie wyjdzie za kaucją?! – spyta‑ łam Connie głosem tak wysokim, że zazwyczaj słyszy się go jedynie u Myszki Minnie.  – Nie ma pieniędzy na zabezpieczenie umowy. I żadnych środków.  – Niemożliwe, każdy ma jakieś środki. A jej matka? Albo brat? Ona ma jak nic z setkę kuzynów i wszyscy mieszkają w promieniu mili.  – Pracuję nad tym, ale na razie nie ma nic. Zero. Pustka. Kasa bubu. No to Vinnie czeka, aż coś się sko‑ łuje.  – Ta, ale jest prawie druga trzydzieści – przypo‑ mniała mi Lula. – Lepiej jedź po dzieciaka, jak obiecałaś.  Connie obróciła się błyskawicznie w moją stronę, a brwi jej podskoczyły niemal do linii włosów.  – Obiecałaś zająć się Mariem?!  – Powiedziałam, że go odbiorę ze szkoły, jeśli Lo‑ retta nie wyjdzie z aresztu na czas. Nie wiedziałam, że będzie jakiś problem z kaucją.  – O rany. No to powodzenia – skwitowała Connie.  – Loretta powiedziała, że chłopiec jest wrażliwy i ma artystyczną duszę.  – Nie wiem nic na temat tej wrażliwości, ale artysta z niego od puszki ze sprayem. Prawdopodobnie oszpecił


12

Janet Evanovich

połowę budynków w Trenton. Loretta musi odbierać go ze szkoły, bo nie wpuszczają go do szkolnego autobusu.  Przewiesiłam torbę przez ramię.  – Ja go tylko odwożę do domu. Taka była umowa.  – No wiesz, nie była tak dokładnie sprecyzowa‑ na – przypomniała mi Lula. – Mogłaś powiedzieć, że się nim zajmiesz. I poza tym nie możesz porzucić dzie‑ ciaka w pustym domu. Zaraz się tobą zainteresują pra‑ cownicy socjalni.  – No a co, do diabła, mam z nim począć?  Lula i Connie wzruszyły ramionami w jednoznacz‑ nym „nie mam pojęcia”.  – Może ja mogłabym podpisać umowę o kaucję dla Loretty? – spytałam Connie.  – To raczej nie przejdzie. Jesteś jedyną osobą, o któ‑ rej wiadomo, że ma mniej środków niż Loretta.  – Bosko – burknęłam. Wściekła wyszłam z biura i zapakowałam się do mojego złomochodu. Był to nissan sentra, swego czasu srebrny, obecnie głównie zardze‑ wiały. Koła miał wielkości pączków, ozdobę z jagua‑ ra na masce i laleczkę Tony’ego Stewarta, która kiwała głową na tylnej szybie. Bardzo lubię Tony’ego Stewar‑ ta, ale widok jego kiwającej się głowy w lusterku wcale mi dobrze nie robił. Niestety, ktoś go przylepił super‑ glue i żeby się go pozbyć, musiałabym chyba rozłożyć samochód na części.  Loretta zaopatrzyła mnie w fotografię Maria i po‑ dała miejsce, gdzie należy go odebrać. Podjechałam


Raz

13

tam i zobaczyłam grupkę dzieciaków, które snuły się w kółko, czekając na swoją podwózkę. Bez trudu roz‑ poznałam Maria. Przypominał Morellego w tym wie‑ ku. Falujące czarne włosy, szczupła sylwetka, podobne rysy. Z tym że Morelli miał urodę gwiazdy filmowej, podczas gdy Mariowi trochę do tej gwiazdy brako‑ wało. Oczywiście mogły mnie zmylić liczne kolczyki w brwiach, uszach i w nosie. Ubrany był w biało‑czar‑ ne conversy, obcisłe jean­sy z łańcuszkowym paskiem, czarną koszulę z japońskimi znakami i czarną jeanso‑ wą kurtkę.  Morelli wcześnie dojrzał. Wcześnie i w niełatwych okolicznościach. Jego ojciec był wrednym pijakiem i Morelli szybko nauczył się używać rąk. W bijatykach i do tego, by skłonić dziewczyny do zrzucenia ubrania. Kiedy pierwszy raz bawiliśmy się z Morellim w dok‑ tora, ja miałam pięć lat, a on siedem. Powtarzaliśmy tę zabawę co jakiś czas przez lata, a ostatnio chyba byli‑ śmy parą. Teraz Morelli jest gliniarzem i co zaskakują‑ ce, wyrósł z przepełniającego go gniewu. Odziedziczył przytulny domek po swojej cioci Rose i stał się doma‑ torem na tyle, by posiadać psa i toster. Ale na razie nie osiągnął jeszcze etapu szybkowaru i opuszczanej de‑ ski w toalecie albo doniczek z kwiatami na parapetach w kuchni.  Mario wyglądał na takiego, co dojrzewa późno. Był niski, jak na swój wiek, i niemalże miał wyryte na czole„kujon desperat”.


14

Janet Evanovich

Wysiadłam z samochodu i podeszłam do dzieciaka.  –  Mario Rizzi?  –  A kto pyta?  – Ja – odpowiedziałam. – Matka nie może po cie‑ bie dzisiaj przyjechać. Obiecałam jej, że zawiozę cię do domu.  To dało mi okazję wysłuchać kilku debilnych ko‑ mentarzy i śmieszków Maria i jego kolegów.  – Nazywam się Zook – poinformował mnie Ma‑ rio. – Nie reaguję na Mario.  Wywróciłam oczami, złapałam Zooka za pasek ple‑ caka i pociągnęłam do samochodu.  – To jest kupa gówna – stwierdził, stojąc z rękoma wiszącymi po bokach i taksując mój wóz.  –  No i?  Wzruszył ramionami i otworzył drzwi po stronie pasażera.  – Tak tylko mówię.  Przejechałam niewielki dystans do firmy i zaparko‑ wałam pod biurem.  – Co jest? – zainteresował się Zook.  – Twoja mama wróciła do więzienia, bo nie stawi‑ ła się na rozprawie. Nie stać ją na kaucję, a ja nie mogę zostawić cię w pustym domu, więc zamierzam zaparko‑ wać cię w agencji, póki czegoś nie wymyślę i nie znajdę ci jakiegoś lepszego miejsca.  –  Nie.  – Co znaczy „nie”? „Nie” nie wchodzi w grę.


Raz

15

– Nie wysiadam z tego samochodu.  – Jestem łowcą nagród. Mogę cię pobić albo postrze‑ lić, albo coś, jak nie wysiądziesz dobrowolnie.  – Nie sądzę. Jestem tylko dzieckiem. Zaraz ci się do‑ biorą do tyłka. I oko ci drga.  Wyciągnęłam komórkę z torebki i zadzwoniłam do Morellego.  –  Pomocy – zażądałam.  –  Co znowu?  – Pamiętasz syna swojej kuzynki Loretty? Maria?  –  Mgliście.  – Siedzi w moim samochodzie i nie chce wysiąść.  – Zajęcie przez zasiedzenie.  Zook siedział rozparty w fotelu i obserwował mnie kątem oka. Zaplótł ramiona na piersi. Minę miał ponurą. Westchnęłam z rezygnacją i opowiedziałam Morellemu o umowie z Lorettą.  – Kończę o czwartej – powiedział Morelli. – Jeśli Loretta nie wyjdzie, zabiorę dzieciaka od ciebie. Ale do tego czasu jest cały twój, cukiereczku.  Rozłączyłam się i zadzwoniłam do Luli.  – Taa? – usłyszałam w słuchawce.  – Jestem na zewnątrz i mam syna Loretty w samo‑ chodzie.  Lula wyjrzała przez frontowe okno.  – No widzę ciebie i dzieciaka. Co jest grane?  – Nie chce wysiąść – poskarżyłam się. – Pomyśla‑ łam, że może ty go jakoś przekonasz.


16

Janet Evanovich

– Jasne – powiedziała Lula. – Przekonam go jak wszyscy diabli.  Drzwi firmy otworzyły się szeroko, Lula wymasze‑ rowała, kołysząc biodrami, podeszła do nissana i otwo‑ rzyła drzwi po stronie pasażera.  – Co jest? – spytała dzieciaka.  Zook nie odpowiedział. Nadal był obrażony.  – Mam cię eskortować z tego samochodu. – Lula po‑ chyliła się, wypełniając przestrzeń drzwi swoimi prze‑ dłużonymi, czerwonymi włosami i hektarami cycków w kolorze czekolady, które wyłaniały się z głęboko wy‑ ciętej bluzki w biało‑czarne paski.  Zook uważnie obejrzał złoty ząb Luli z małym dia‑ mencikiem i skierował spojrzenie poniżej na kilome‑ trowy rowek między jej piersiami. Oczy niemal wy‑ szły mu z orbit.  – Jej – powiedział nieco ochrypłym głosem i po omacku zaczął odpinać pas.  – Umiem sobie radzić z mężczyznami – stwierdzi‑ ła Lula.  – To nie jest mężczyzna – uściśliłam. – To dzie‑ ciak.  – O, jestem już mężczyzną – zaprotestował Zook. – Chcecie, żebym to udowodnił?  –  Nie! – krzyknęłyśmy z Lulą zgodnym chórem.  – Co jest? – zdziwiła się Connie, gdy we troje we‑ szliśmy do biura.


Raz

17

– Muszę gdzieś zostawić Maria na godzinę, bo jadę do KomandoMan.  – Mówiłem, że nazywam się Zook! I co to jest Ko‑ mandoMan?  – Pracuję z facetem, który nazywa się Komandos, a KomandoMan to firma ochroniarska, której jest właś‑ cicielem.  – To ty jesteś ten Zook, który wypisał swoje imię na połowie budynków w mieście? – zainteresowała się Lula. – I co to w ogóle znaczy „Zook”?  – To jest moje imię z „Minionfire”.  – A co to jest „Minionfire”?  – Żartujesz?! Nie wiesz, co to „Minionfire”?! To naj‑ popularniejsza, najbardziej odlotowa, absolutnie wycze‑ sana, zajebiście trudna gra. Nie mów mi, że nie słyszałaś nigdy o „Ludach Minionfire”?  – W mojej okolicy mamy tylko Bloodsów, Cripsów i islam. Może kilku baptystów, ale oni się właściwie nie liczą – odparła Lula.  Zook wyciągnął laptop z plecaka.  – Mogę się tu podłączyć, tak?  – Nie masz jakiegoś zadania domowego? – spyta‑ ła Connie.  – Odrobiłem, jak musiałem siedzieć za karę po lek‑ cjach. Muszę sprawdzić, co ze Skręconym Psem. To griefer i właśnie zbiera leśne elfy.  To przykuło uwagę Luli.


18

Janet Evanovich

– A te leśne elfy to to samo co elfy Świętego Mi‑ kołaja?  – Leśne elfy są złe, może je powstrzymać tylko Wy‑ gaśmiały. Mag trzeciego poziomu jak Zook.  – Ty mi nie wyglądasz jak Wygaśmiały Mag – stwierdziła Lula. – Wyglądasz na dzieciaka, który wy‑ wiercił w sobie zbyt wiele dziur. Będziesz tak dalej ro‑ bił, to zacznie z ciebie wszystko wyciekać.  Zook bezwiednie dotknął kolczyka w uchu.  – Laski to uwielbiają.  – Taa. – Lula pokiwała głową. – Najpewniej chcą pożyczyć twoje kolczyki.  – Wróćmy może do bieżącego problemu – wtrąci‑ łam. – Muszę zaparkować tu Maria, Zooka czy kim on tam jest. Komandos chce ze mną pogadać, bo ma dla mnie jakąś robotę.  – O rany – mruknęła Lula.  –  Prawdziwą robotę – powiedziałam z naciskiem.  – Jasne – zgodziła się Lula. – Przecież wiedziałam. Jaką robotę?  –  Nie wiem.  – O rany – mruknęła Lula.

ΜΜ Carlos Manoso jest w moim wieku, ale doświadcze‑

niem życiowym przerasta mnie po wielokroć. Z po‑ chodzenia jest Kubańczykiem i ma rodzinę w Newark i Miami. Ma ciemną skórę, ciemne oczy i ciemne wło‑


Raz

19

sy, obecnie zbyt krótkie, by wiązać je w kucyk, ale na tyle długie, by spadały mu na czoło, gdy śpi albo robi co innego w łóżku. Ma też mnóstwo mięśni we właści‑ wych miejscach i zabójczy uśmiech, który rzadko moż‑ na zobaczyć. Przezwisko Komandos zostało mu po la‑ tach służby w siłach specjalnych.  Kiedy zaczynałam pracować u Vinniego, Komandos był głównie łowcą nagród i moim mentorem. Obecnie jest współwłaścicielem firmy ochroniarskiej, która ma filie w Bostonie, Atlancie i Miami. Ubiera się wyłącznie na czarno, pachnie jak zielony żel Bulgari, jest niesamo‑ wicie skryty i je tylko zdrowe jedzenie. Właściwie to kusi mnie, żeby powiedzieć, że nie ma z nim za wiele zabawy, ale Komandos ma swoje momenty. A przy tych nielicznych okazjach, gdy byliśmy ze sobą blisko... łał.  Firma Komandosa mieści się na bocznej ulicy w cen‑ trum Trenton, w nierzucającym się w oczy sześciopię‑ trowym budynku. Jej nazwa widoczna jest tylko na nie‑ wielkiej tabliczce nad domofonem. Na szóstym piętrze znajduje się mieszkanie Komandosa. Dwa inne piętra zostały przeznaczone na kawalerki dla pracowników. Jedno zajmuje zarządca budynku i jego żona Ella. Na czwartym znajduje się centrum monitoringu, na par‑ terze recepcja, a na pierwszym pomieszczenia konfe‑ rencyjne. Wiem, że są jeszcze dwa piętra poniżej grun‑ tu, ale jakoś nie załapałam się na dokładne zwiedzanie, moim zdaniem tam są lochy, zbrojownie i komórka dla osobistego krawca Komandosa.


20

Janet Evanovich

Wjechałam do podziemnego garażu i zaparkowałam obok czarnego porsche turbo należącego do Koman‑ dosa. Pojechałam windą na czwarte, pomachałam do chłopaków przy monitorach i poszłam od razu do biura Komandosa. Drzwi były otwarte. Komandos siedział za biurkiem i rozmawiał przez zestaw słuchawkowy. Kie‑ dy mnie zobaczył, skończył rozmowę i zdjął słuchawki.  –  Dziewczyno – powiedział.  „Dziewczyna”, jak inne słowa, jakimi się do mnie zwracał, zazwyczaj miały całkiem spore spektrum zna‑ czeń. Mogły oznaczać pochwałę, naganę, rozbawienie, a nawet pożądanie. Dzisiaj to było „cześć”.  – Co jest? – Usiadłam po przeciwnej stronie biurka.  –  Potrzebuję partnerki.  – Czy to jest jakieś zawoalowane określenie seksu?  – Nie. To określenie interesów, ale seks mogę dorzu‑ cić jako premię, jeśli jesteś zainteresowana.  Uśmiechnęłam się na te słowa. Nie byłam zain‑ teresowana z wielu bardzo skomplikowanych powo‑ dów, z których wcale nie najmniejszym był Joe Mo‑ relli. A jednak miło było wiedzieć, że oferta nadal jest aktualna.  – Jaki to interes?  – Poproszono mnie, żebym ochraniał Brendę.  – Tę Brendę? Piosenkarkę?  – Tak. Przyjeżdża do miasta na trzy dni, da koncert, kilka wywiadów i weźmie udział w aukcji charytatyw‑ nej. Mam dopilnować, żeby była trzeźwa, nie brała pro‑


Raz

21

chów i żeby nie stała jej się krzywda. Jeśli przydzielę jej jednego z moich ochroniarzy, to go zje żywcem, a po‑ tem wypluje przed dziennikarzami. No więc postano‑ wiłem sam jej pilnować i potrzebuję kogoś do pomocy.  –  A Czołg?  Czołg jest zastępcą Komandosa i człowiekiem, który pilnuje pleców swego szefa. Czołg nazywany jest Czoł‑ giem, bo taki jest. To mięśnie z ponad dwumetrowego ciała, skompaktowane w ciele niespełna dwumetrowym, całkowicie pozbawionym szyi. Czołg jest również chło‑ pakiem Luli.  – Marketing Brendy prosił, by ochrona w miejscach publicznych była możliwie niewidzialna, a sama wiesz, że nie da się łatwo schować Czołga – wyjaśnił Koman‑ dos. – Czołg i Hal będą trzymać straż w jej hotelu, ale gdy Brenda będzie na wolności, wtedy my ją przejmie‑ my. Może twierdzić, że towarzyszymy jej w podróży, a ty możesz z nią chodzić do łazienki i upewnić się, że nie będzie testować grzybków.  – Nie ma własnego ochroniarza?  – Poślizgnął się i złamał kostkę, gdy wczoraj wysia‑ dał z samolotu. Odesłali go do Kalifornii.  – Dziwię się, że to bierzesz.  – Robię przysługę Lew Pepperowi, który organi‑ zuje koncert. – Komandos podsunął mi arkusz papie‑ ru. – To jest grafik jej publicznych wystąpień. Musimy być w hotelu pół godziny wcześniej. I jesteśmy pod te‑ lefonem. Jeśli tylko wyjdzie z pokoju, mamy robotę.


22

Janet Evanovich

Popatrzyłam na grafik i przygryzłam dolną wargę. Morelli nie będzie zadowolony, że tyle czasu spędzam z Komandosem. A Brenda była jak chodząca katastro‑ fa. Podobnie jak Cher i Madonna nie używała nazwi‑ ska. Po prostu Brenda. Przeżyła sześćdziesiąt jeden lat i osiem małżeństw. Mogła łupać orzechy pośladkami, takie miała mięśnie. I mówiło się, że jest wredna jak żmija. Nie pamiętałam jej ostatniego albumu, ale wie‑ działam, że ma jakiś kabaretowy numer. Opieka nad Brendą nie mogła być niczym innym jak koszmarem.  – Dziewczyno. – Komandos chyba czytał w moich myślach. – Rzadko proszę o przysługi.  Westchnęłam, złożyłam grafik i wepchnęłam do kie‑ szeni jeansów.  – Ta aukcja charytatywna ma być dzisiaj. Rozpo‑ czyna się o piątej trzydzieści. Spotkamy się w hotelo‑ wym lobby o piątej.

ΜΜ Kiedy wróciłam do firmy, Zook był gdzieś w świe‑

cie „Minionfire”. Connie pracowała przy biurku, Lula się pakowała, niemal gotowa do wyjścia.  – Muszę iść do domu i zrobić się na bóstwo – po‑ wiedziała do mnie. – Czołg przychodzi dzisiaj na noc. Spotkam się z nim trzeci raz w tym tygodniu. Chyba się zaangażował. Nie zdziwiłabym się, gdyby zadał mi pytanie.  – A jakie pytanie masz na myśli? – spytała Connie.


Raz

23

– Wielkie pytanie. Pytanie o M. Pewnie już daw‑ no zadałby mi M-pytanie, gdyby nie był taki nieśmiały. Chyba muszę mu z tym pomóc. Ułatwić. Może powin‑ nam go najpierw upić? Żeby był rozluźniony i w do‑ brym nastroju. I może nawet wstąpię do jubilera po drodze do domu i sama kupię pierścionek zaręczyno‑ wy, żeby nie musiał robić zakupów. Mężczyźni niena‑ widzą zakupów.  – Jak tam stoimy z kaucją dla Loretty? – przerwa‑ łam.  Connie zerknęła na Zooka pochylonego nad klawia‑ turą, a potem na mnie. Nie miałam wątpliwości, co zna‑ czy ten milczący komunikat: „Jak na razie nic z tego”. Ciężko znaleźć zabezpieczenie kilku tysięcy dolarów na kaucję, kiedy ostatniej osobie, która to zrobiła, sąd skonfiskował wyłożone pieniądze.  Lula miała torbę na ramieniu i kluczyki samocho‑ dowe w dłoni.  – Co Komandos chciał od ciebie?  – Przez następne trzy dni będzie ochraniał Brendę i chce, żebym mu pomogła.

ΜΜ Morelli mieszka w połowie drogi między moim

mieszkaniem na granicy Trenton a domem moich ro‑ dziców w Grajdole. Dom Morellego to skromny pię‑ trowy bliźniak na cichej ulicy, w statecznej okolicy. Sa‑ lon, jadalnia, kuchnia i niewielka toaleta na parterze.


24

Janet Evanovich

Dwie sypialnie, gabinet i łazienka na piętrze. Z tego, co wiedziałam, Morelli jeszcze nigdy nie zjadł posił‑ ku w jadalni, śniadania jadał przy niewielkim stoliku kuchennym, lunche przy zlewie, a obiady przed tele‑ wizorem w salonie. Na tyłach domu znajdował się nie‑ wielki garaż, do którego prowadziła też wąska dro‑ ga dojazdowa, ale Morelli zwykle parkował swojego suv‑a przy krawężniku przed domem. Podwórko na tyłach było ściśle użytkowe – użytkowane przez Boba, psa Morellego.  Zaparkowałam przed domem i popatrzyłam na Zoo‑ ka.  – Znasz Joego Morellego, prawda?  –  Nieprawda.  –  Jesteście spokrewnieni.  – Słyszałem. – Zook taksował dom. – Myślałem, że będzie większy. Mój wujek tylko o nim mówi, odkąd wyszedł z więzienia. Mówi, że dom miał być jego, ale Morelli go oskubał.  – To niepodobne do Morellego.  – Myślałem, że jest wielkim, wrednym twardzie‑ lem, co to może wyrwać każdą laskę. Po co mu taki frajerski dom?  Początkowo też się zastanawiałam. Oczyma duszy widziałam Morellego w jakimś fajnym mieszkaniu z ki‑ nem domowym i wielkim telewizorem, może nawet z flipperem w salonie. Okazało się jednak, że Morelle‑ go zmęczyła ta droga. Przeprowadził się do domu cio‑


Raz

25

ci Rose z otwartym umysłem. Obejrzeli się z domem wzajemnie i zaadaptowali. Dom stracił nieco bibelotów, a Morelli stłumił nieco swą dziką stronę.  Wyjęłam kluczyk ze stacyjki, wysiadłam i ruszyłam w stronę domu z Zookiem następującym mi na pięty.  – Ale żenada – powiedział, szurając nogami. – Nie mogę uwierzyć, że moja matka próbowała okraść sklep z wódą.  Nie wiedziałam, co na to powiedzieć. Nie chciałam sprawiać wrażenia, że napad z bronią w ręku jest okay, ale nie chciałam też chłopaka przygnębiać.  – Czasami dobrzy ludzie robią głupie rzeczy – po‑ wiedziałam więc. – Jeśli jakoś to przetrzymacie, ty ra‑ zem z mamą, w końcu wszystko się wyprostuje... jakoś. Odsuń się, gdy otworzę drzwi, bo pies cię przewróci.  Nacisnęłam klamkę, rozległo się basowe „hau” i ło‑ mot łap, Bob przygalopował do nas z kuchni. Jego uszy powiewały we wszystkie strony, język zwisał wesoło, ślina bryzgała naokoło. Bob przebiegł obok nas, zesko‑ czył z ganku i popędził wprost do najbliższego drzewa, gdzie szybciutko podniósł nogę.  Zook miał oczy jak spodki.  – Co to za pies?  – Nie jesteśmy pewni, ale chyba w większej części golden retriever. Nazywa się Bob.  Bob sikał i sikał, jak nic przez jakieś pół godziny, a potem truchcikiem wrócił do domu. Zamknęłam drzwi i sprawdziłam zegarek. Czwarta. Morelli koń‑


26

Janet Evanovich

czył zmianę o czwartej. Za pół godziny powinien być w domu. A ja musiałam się ubrać i dotrzeć do hotelu o piątej. O tej porze potrzebowałam trzydziestu minut, żeby dotrzeć tam ze swojego mieszkania. Nie miałam szans.  Zook rozejrzał się po salonie Morellego.  – Jest tu Wi-Fi?  – Nie wiem. Komputer Morellego jest na górze w gabinecie, ale widziałam, że na dole też pracował.  Zook wyciągnął laptop z plecaka.  –  Sam sprawdzę.  – Świetnie, bo ja muszę lecieć. Morelli zaraz tu bę‑ dzie. Ufam ci, że tu zostaniesz, poczekasz na niego i nie narobisz kłopotów.  – Spoko – odpowiedział Zook.  Zadzwoniłam do Morellego na komórkę.  –  Gdzie jesteś?  – Właśnie skręciłem na Hamilton.  – Jesteśmy u ciebie. Niestety, mam robotę o piątej i najpierw muszę wrócić do domu i się przebrać, więc zostawię tu Zooka samego na pięć minut.  – Kim jest ten Zook?  – Sam zobaczysz. I taka nieśmiała sugestia, może będziesz chciał odpalić koguta i dodać gazu?


a r e i m e pr

a c p i l 10 Polub fanpage

Stephanie Plum

kup teraz



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.