Przełożył
Marcin Mortka Ilustracje
Paweł Zaręba
Lublin – Warszawa
KRONIKI OLCHY
Dłoń Króla Słońca The Garden of Empire
Dla Hannah. Mówiłem Ci, że chcę zostać pisarzem, a Ty mimo wszystko zgodziłaś się za mnie wyjść. Trudno mi wyobrazić sobie większy dowód oddania.
1
Imiona
abcia obudziła mnie w środku nocy i kazała być cicho. Prowadziła mnie przez las na wpół zapomnianymi ścieżkami, których sieneńscy żołnierze nie mogli znać. Pod podeszwami moich sandałów trzaskały cicho gałązki, a o łydki ocierały się szorstkie, wilgotne liście. W chłodnym mroku niosły się pokrzykiwania lisów i sów. Blask księżyca i gwiazd rozlewał się po bezchmurnym niebie, sprawiał, że noc wydawała się jeszcze zimniejsza. Rozespanie i dezorientacja ustąpiły miejsca lękowi. Czy matka wiedziała, że zostałem zabrany przez babcię? No i dokąd byłem prowadzony? Chciałem spytać o to wszystko, ale nie znalazłem w sobie odwagi. Babcię zawsze otaczała aura tajemniczości. Miałem wrażenie, że ta żyjąca pod naszym dachem staruszka jest istotą z owianych cieniami mitów. 7
Część I • Uczeń
Kilka nocy temu leżałem w łóżku pod nakryciem z jedwabiu i bawełny i przysłuchiwałem się kłótni matki z babcią, wyraźnie dającej się słyszeć przez nasączoną olejem papierową ścianę. Mój ojciec wyjechał rankiem w interesach i babcia zdawała się wypełniać przestrzeń, jaką po sobie zostawił. Ostro krytykowała Sieneńczyków, a matka, która sama wyszła za jednego z nich, usiłowała wybić jej z głowy uprzedzenia i nienawiść. Nie zadałem sobie wówczas pytania, dlaczego babcia w ogóle postanowiła zamieszkać z nami, pod sieneńskim dachem, z córką, którą pogardzała, oraz zięciem, którego nienawidziła. Ale byłem tylko małym chłopcem. Nie wiedziałem wiele o Sienie, a o przodkach babci czy jej bóstwach nie miałem zgoła pojęcia. Nigdy bym też nie przypuszczał, że stanę się bronią w długiej, zaciekłej wojnie między światami babci i matki. „Ty i twój brat otrzymaliście imiona, gdy mieliście po sześć lat! Tymczasem twój syn skończył już osiem, a imienia nadal nie ma!” – powiedziała babka. Papierowa ściana tłumiła jej głos. „W naszych czasach to nie było przestępstwo” – odparła matka. „I nie stanowiło wówczas niebezpieczeństwa”. Ich rozmowa nie miała dla mnie wielkiego sensu. Miałem przecież imię. Ojciec ochrzcił mnie mianem Wen Olcha wedle tradycji nadawania imion w jego klanie. Sam nazywał się Wen Róża, a więc moje imię stanowiło przedłużenie jego własnego. Po co miałbym otrzymać jeszcze jedno? „Jeśli nie teraz, to nigdy” – warknęła babcia. „A wtedy jedynym, co mu pozostanie, będzie służba najeźdźcom. Chciałabyś, żeby został jakimś cesarskim biurokratą i zajmował się wyliczaniem odsetek zaległych podatków, których głodujący wieśniacy nigdy nie będą w stanie zapłacić? Tę właśnie drogę kariery wytycza dla niego twój mąż”. 8
Rozdział 1 • Imiona
„Nie poślesz mojego syna na swoją wojnę” – w głosie matki słyszałem żal. „A więc lepiej, żeby stał się wrogiem bogów? Wrogiem własnej rodziny?” Muzyka świerszczy wypełniła ciszę w rozmowie. Senność odeszła na dobre, rozproszona prowadzoną szeptem rozmową o bogach i wojnie. Jedynym bogiem, jakiego znałem, był sieneński cesarz, którego rytuały zacząłem studiować w zeszłym roku pod okiem prywatnego nauczyciela. Widziałem demonstracje potęgi władcy podczas festiwali na cześć Nowego Roku, kiedy to sieneńscy czarodzieje – Dłonie cesarza – ciskali ku niebu kule mieniących się płomieni, które później tańczyły między gwiazdami. Wyznawałem cesarza i czciłem mędrców tak jak mój ojciec, który szedł w ślady własnego ojca i tak dalej, aż do początków dziejów naszego klanu, niknących w mrokach historii. O jakich bogach mówiła babcia? „Nie wyślę go do walki” – kontynuowała. „Ale czy zataisz przed własnym synem połowę jego dziedzictwa?” Nie usłyszałem odpowiedzi matki, ale teraz, gdy szedłem rozespany za babcią w głąb lasu, potykając się o wysokie trawy, uświadomiłem sobie, że chyba wiem, co wówczas powiedziała. Spośród gałęzi wyłoniły się wsporniki dachu i sufitu. Ścieżka doprowadziła nas do wysłużonej wiklinowej bramy, sypiącej się po wielu latach zaniedbania, strzeżonej przez trzy kamienne wilki. Jeden z nich stał na środku ścieżki, a pozostałe dwa siedziały po obu stronach bramy. – Oto Świątynia Płomienia – rzekła babcia, po czym gestem wskazała dwa siedzące wilki: – A to Okara i jego siostra Tollu. A to ich matka, wilczyca Ateri, poślubiona ogniowi. Zapamiętaj ich imiona, chłopcze. Zawsze zwracała się do mnie w ten sposób. Nigdy nie nazywała mnie po sieneńsku. 9
Część I • Uczeń
Mijając wilki, wzdrygnąłem się odruchowo, choć zgodnie z życzeniem babci zapamiętałem ich imiona. Ateri stała z pochylonym łbem, jakby była gotowa do skoku. Na obliczu Tollu malowały się spokój oraz duma, a ślepia nad krótkim pyskiem wydawały się przeszywać na wylot. Najbardziej przerażającym z wilków był jednak Okara. Jego pysk znaczyły wyraźne blizny, z których jedna przecinała prawe oko. Wilk odsłaniał we wściekłym grymasie kły. Później babcia miała mi opowiedzieć wiele historii o tych dziwnych wilczych bogach – o mądrości Ateri, szlachetności Tollu oraz dzikości i przebiegłości Okary – ale tej nocy przeprowadziła mnie jedynie obok nich, okazując zarówno stanowczość, jak i łagodność, i powiodła ku bramie, a potem do świątyni. Blask księżyca tłumił czerwień i żółć farb, którymi pokryto Świątynię Płomienia. Okna już dawno temu zasłonięto płachtami papieru pokrytymi licznymi dziurami. Jedna z płacht została przedarta przewracającą się tyczką bambusa. Do wsporników sufitu przylgnęła cała kolonia lisoperzy, które przyglądały nam się błyszczącymi ślepiami. Wszędzie unosił się zapach ich guana. Babcia poprowadziła mnie po schodach do ołtarza znajdującego się w samym sercu świątyni. Rozpuściła włosy i jej rudawobrązowe loki, przyprószone siwizną przy skroniach, rozsypały się na ramionach. Ja, podobnie jak wszystkie sieneńskie dzieci, miałem głowę wygoloną po bokach. Babcia zmarszczyła brwi i rozsupłała mi rzemyk spinający włosy na czubku, jakże podobne do jej własnych, choć prostowane na życzenie ojca. Kosmyki opadły na boki i połaskotały mnie w koniuszki uszu. Babcia ruchem dłoni wytarła kurz gromadzący się w świątyni od dekad, ale na tym jej wysiłki się skończyły. Panujący tu nieporządek stanowił ostry kontrast z rytualną czystością Sieneńczyków, której nauczył mnie ojciec. Nasz 10
Rozdział 1 • Imiona
kult obracał się wokół kadzidełek, pięknie rzeźbionych i malowanych posążków oraz pieczołowicie zamiatanych, mytych i odnawianych świątyń, nad którymi pieczę sprawowali służalczy mnisi. Wedle Sieneńczyków żaden rytuał nie miał prawa się zacząć, jeśli mędrcy nie zostali należycie uhonorowani i powitani w świętej przestrzeni. Religia mojej babci nie opierała się na znanych mi rytuałach – jej sednem były ogień i krew. Kazała mi usiąść na kamiennym ołtarzu, a potem wyjęła z sakwy nóż z czarnego szkła. Wyczuwając mój lęk, zacisnęła mocno usta i ułożyła nóż obok mnie na ołtarzu. Świadomość, że zajmujemy się czymś niestosownym, cisza nocy oraz osobliwy wygląd innych artefaktów, które babcia wyciągnęła z sakwy – glinianej miski, pędzelka do pisania, arkusza papieru ryżowego, zaczopowanej tykwy oraz garści drewnianych listewek oplecionych rzemieniem – obudziły we mnie niepokój. Znów zadałem sobie w myślach pytanie, po co mnie tu sprowadziła, i zatęskniłem za moją pościelą. Oddałbym wiele, żeby ta osobliwa wyprawa okazała się tylko snem. Babcia przeszła na tył ołtarza i otworzyła drzwiczki z mosiądzu, jedynego metalu, jaki znajdował się w świątyni. Przez chwilę wpatrywała się w ciemność za drzwiami, a w jej oczach pojawiła się mgła. Staruszka wytężała wzrok, jakby chciała wejrzeć w jakieś odległe wspomnienie. – Dawno temu – powiedziała cicho – ognia w tym palenisku przez dzień i noc pilnowałaby wyznaczona wiedźma. Dawno temu, gdy nadal płonął tu Pierwszy Płomień, odpalony od niego ogień był tym, co odróżniało ludzi od zwierząt. Teraz mamy tu jedynie zimne węgle i popiół. Upchnęła kilka szczap drewna w palenisku, a potem wsunęła rękę w mrok. Wychyliłem się zza ołtarza, nie chcąc stracić jej z oczu. 11
Część I • Uczeń
Babcia strzeliła palcami. Nie mam pojęcia, jaką ścieżką życia podążałem, ale w tym momencie uległa ona zmianie. Po raz pierwszy w życiu poczułem upajające, ekscytujące działanie magii. Miałem wrażenie, że łapie mnie za pierś i wtłacza w nią gorące tchnienie, które rozlewa się po moich żebrach i ramionach, a potem spływa w dół po kręgosłupie. Niespodziewanie ujrzałem wyraźnie ziarnistość drewna i kamienia, która wydała mi się pismem starożytnego boga. Oszałamiające wrażenie przypomniało mi jedną z pierwszych lekcji z Koro Ha, moim nauczycielem. To było w zeszłym roku. Analizowaliśmy moje pochodzenie, a ściślej mówiąc, długą listę przodków ojca, ciągnącą się aż do początków naszego rodu. Był to jeden z wielu tekstów, których musiałem nauczyć się na pamięć przed egzaminami cesarskimi. Choć mój ojciec był zwykłym kupcem i nie wyróżniał się pozycją, to wśród założycieli naszego rodu było wielu znaczących, potężnych ludzi, a najwybitniejszym pośród nich był Wen Dąb – Dłoń cesarza, czarownik i generał, który wydatnie przyczynił się do pokonania plemion konnych wojowników ze stepów girzańskich. Nie mogłem uwierzyć, że ja, syn zwykłego kupca, mam tak wybitnych i wysoko sytuowanych przodków. „Czy ja też mogę być Dłonią cesarza?” – spytałem wówczas Koro Ha. „Być może” – odparł, zaskoczony moją dziecięcą ambicją. „Jeśli będziesz wytrwale pracował. Ścieżka prowadząca ku przyszłości jest niepewna”. „A ty? Ty też mogłeś zostać Dłonią cesarza?” Rozbawiło go to pytanie. „Nie, nie sądzę. Zresztą odmówiłbym, gdyby zaproponowano mi ten zaszczyt”. Zdziwiło mnie to. Mój ojciec zawsze mówił o naszych przodkach, stawiając ich jako wzór do naśladowania, a jego 12
Rozdział 1 • Imiona
celem życiowym było ponowne doprowadzenie naszej rodziny do utraconej pozycji. Owo zadanie wymagało zgromadzenia majątku, czemu ojciec poświęcał całe dnie, oraz prestiżu, który miałem zdobyć dzięki wykształceniu i służbie dla cesarza. „Dlaczego nie chciałbyś zostać Dłonią cesarza?” – zapytałem nauczyciela. „Czy istnieje większy zaszczyt?” „Za moc i potęgę zawsze trzeba zapłacić” – odparł Koro Ha. „Obiło mi się o uszy, że w zamian za dar rzucania czarów cesarz zyskuje możliwość spoglądania oczami swoich Dłoni, choć nie wiem, czy to prawda. Niektórzy mówią nawet, że słyszy echa każdej ich myśli. Tak czy owak, wolę wybierać własną ścieżkę przez świat, bo moc to brzemię, którego nie chcę dźwigać”. „To jedynie wymówka” – oznajmiłem. „Bo gdybyś miał taką możliwość, na pewno nie pozwoliłbyś, żeby taka okazja przeszła ci koło nosa. Nie udało ci się, a więc teraz udajesz, że na żadnej mocy ci nie zależy. Ja nie mam zamiaru ponieść porażki. Przywrócę rodzinie Wen dawną chwałę i stanę się największym czarownikiem w historii cesarstwa”. „Czyżby?” – spytał Koro Ha, rozbawiony oskarżeniami swojego siedmioletniego ucznia. „Większym od samego cesarza?” To dało mi do myślenia. „No dobra, drugim po nim” – odpowiedziałem. Koro Ha zachichotał i rzekł: „Dobrze, a zatem wróćmy do nauki”. Z paleniska dobiegał trzask płomieni pochłaniających suche szczapki, a ołtarz pode mną zaczynał się rozgrzewać, co kazało mi wrócić myślami do chwili obecnej. Dzieje mojego rodu skupiały się głównie na linii ojca, ale teraz widziałem, że w linii matki również gromadziła się moc. Moja babcia nie była Dłonią cesarza, ale władała magią. Porządne 13
Część I • Uczeń
sieneńskie dziecko uciekłoby na widok takiej herezji i wydało babcię ojcu. Ojciec zdążył zaszczepić we mnie silną ambicję, ale jego pragnienie przywrócenia rodzinie dawnej chwały na razie do mnie nie przemawiało. Plany, jakie czynił wobec mnie, ciążyły mi, odkąd dorosłem na tyle, by zdać sobie sprawę z wagi jego oczekiwań. Robiłem, co w mojej mocy, żeby im sprostać, ale tylko z synowskiego obowiązku. Niemniej widok babci wzniecającej ogień pstryknięciem palców całkiem mną zawładnął. Pragnąłem takiej mocy równie mocno jak następnego oddechu. Gdy babcia wyczarowała język ognia, poczułem przez moment, że cały świat łączy się i spaja, a sam czar przeszył mnie niczym tchnienie wolności. Nie natknąłem się w swoim młodym życiu na nic, co kryłoby w sobie takie pokłady prawdy oraz potęgi, i wiedziałem już, że nigdy niczego podobnego nie odkryję, nawet podczas lektury najświętszych tomów sieneńskiego kanonu wiary. Czy może istnieć coś bardziej godnego zgłębienia niż magia? Babcia wyciągnęła korek z tykwy i wlała do miski trochę czystego alkoholu o mocnym smaku i intensywnym, uderzającym do głowy zapachu, a potem rozwinęła zwitek drewnianych deseczek. Jej usta poruszały się, gdy wymawiała nieznane mi słowa. Widziałem teraz, że na każdej deseczce wygrawerowano dziwne symbole, drobniejsze i mniej skomplikowane od sieneńskich logogramów, których uczyłem się pod okiem Koro Ha. Na ostatnich trzech nie było grawerów. – Podaj mi rękę – rzekła babcia. – Tę, którą piszesz. Blizny rozbiegające się na jej prawej dłoni jaśniały lekko, niczym blask księżyca na spokojnej wodzie. Nigdy wcześniej ich nie widziałem. Bez namysłu zacisnąłem ręce na kolanach. – Uspokój się, chłopcze – powiedziała. – Nie zrobię ci nic, czego dawno temu nie zrobiono mnie, a potem twojej matce. 14
Rozdział 1 • Imiona
Nadal bałem się noża, ale babcia właśnie dała mi szansę zerknąć za zasłonę tajemnicy, za którą skrywała się przez całe życie. Co więcej, pozwoliła mi posmakować magii i rozpaliła we mnie pragnienie, by dowiedzieć się więcej. To właśnie pragnienie miało kiedyś zaprowadzić mnie zarówno na wyżyny prestiżu, jak i prosto w czeluść zagłady. Podałem jej prawą dłoń. Zacięła mnie raz. Pisnąłem z bólu, ale babcia nie puszczała mojego nadgarstka i pozwalała, by krew ściekała prosto do miseczki z alkoholem. W końcu mnie puściła, a ja cofnąłem rękę, by przyjrzeć się skaleczeniu. Było płytkie i przebiegało wzdłuż głównej linii papilarnej. Blizna nie będzie widoczna, chyba że ktoś będzie wiedział, czego szukać. – Spójrz tutaj, chłopcze – powiedziała babcia. – Wiem, że boli, ale musisz się teraz skupić. Twoja matka cię tego nie nauczy. Kiedyś będziesz miał własne dzieci. Nie mogę cię zmusić, żebyś nadał im imiona tak, jak należy, a zresztą wątpię, czy tych chwil dożyję, ale dołożę wszelkich starań, żeby zachować naszą tradycję, i niech Okara pożre moją wątrobę, jeśli zawiodę. Patrz więc i zapamiętuj. Oderwałem wzrok od rany. Babcia z powagą pokiwała głową i zaczekała, aż również odpowiem jej skinieniem. Wtedy przecięła własny kciuk ostrzem noża i zakręciła pędzelkiem w misce, by zmieszać naszą krew z alkoholem. Gdy uzyskała idealną zawiesinę, maznęła jedną z czystych deseczek. Krew zmieszana z alkoholem wsiąkła w słoje drewna. Babcia przycisnęła do deseczki papier ryżowy, po czym oderwała go z powrotem i rozpłaszczyła na ołtarzu. Pochyliłem się, próbując dojrzeć, czego babcia szuka. – Tu. – Stuknęła palcem w jeden kanciasty kleks, a potem w drugi. – Oto twoje imię. Zakrwawionym czubkiem noża wyryła na desce dwa symbole przypominające nieco plamy na papierze. Powie15
Część I • Uczeń
działa kilka słów w jakimś obcym języku, pozbawionym zauważalnej intonacji, a potem kazała mi je powtórzyć. Nie rozumiałem ich, ale czułem, jak rozchodzą się echem po moim ciele, podobnie jak moc, którą poczułem, gdy wyczarowała płomień. – Oto twoje prawdziwe imię, chłopcze. Nazywasz się Głupi Kundel. Bogowie mają jednak poczucie humoru. Pokazała mi inne deseczki. – Spójrz, to moje imię. Złamana Kończyna. Mam wrażenie, że okazało się proroctwem. Tu zaś znajdowało się imię twojej matki, choć straciła prawo do noszenia go, z chwilą gdy poślubiła tego człowieka. Symbole na tej desce zostały wydrapane. – A tu mamy imię twojego wujka. Wredny Lis. Wpatrywałem się w trzecie imię, które obudziło mgliste wspomnienia z wczesnego dzieciństwa. Pewnego dnia, gdy mój ojciec wyjechał w interesach, w naszym domu pojawił się dziwny rozczochrany mężczyzna. Moja matka często odprawiała żebraków uprzejmym słowem, kilkoma monetami albo kubkiem ryżu, ale na widok tego mężczyzny ogarnął ją gniew tak potężny, że nie mogła zrobić kroku. „Jak śmiesz przychodzić do mojego domu?” – warknęła, podczas gdy ja przyglądałem się scenie z wejścia do sali przyjęć. „Co, zmęczyło cię spanie po jaskiniach i krzakach? Masz dość, że polują na ciebie jak na lisa, którym zresztą jesteś?” Mężczyzna uśmiechnął się, pokazując zepsuty ząb. „Zawsze mi się wydawało, że oddanie wobec rodziny to najważniejsza z cnót sieneńskich. Nie kochasz już swojego brata?” „Nie ma tu nic dla ciebie” – powiedziała matka. „Idź stąd, zanim poślę gońca do garnizonu”. Przybysz uniósł obie dłonie, po czy wyciągnął zwitek papieru z rękawa. 16
Rozdział 1 • Imiona
„Przekaż to matce”. „Nie mam zamiaru wyświadczać ci przysług!” – odparła moja matka i zacisnęła usta tak mocno, że przypominały teraz cienką linię. „No to przynajmniej przekaż jej, żeby się nie wychylała” – powiedział przybysz. „I niech wie, że przegrupowujemy się na północy, niedaleko Twierdzy Szarego Mrozu, gdyby chciała do nas dołączyć”. „Ani mi się śni”. „A więc narażasz się na niebezpieczeństwo” – warknął obcy, w którym nagle wezbrał gniew. Jego spojrzenie padło na mnie. „Zarówno siebie, jak i swojego syna, bo oni zaczną mnie szukać i tu przyjdą. Być może chcesz zapomnieć, że jestem twoim bratem, ale Sieneńczycy będą pamiętać”. Mężczyzna odwrócił się i odszedł, a matka przytuliła mnie do siebie i szeptała do ucha słowa otuchy, choć to ona się bała, a nie ja. Trzy dni później przybył sieneński patrol i gruntownie przeszukał naszą posiadłość. Matka oparła dłoń na moim ramieniu i wbijała w nie palce, kiedy żołnierze otwierali kufry i rozrzucali ich zawartość po komnatach. „Czy utrzymujesz kontakt z buntownikiem zwanym Wrednym Lisem?” – spytał ostro dowódca patrolu. Matka zaprzeczyła, po czym oficer zapytał, czy zna miejsce pobytu uciekinierki znanej jako Złamana Kończyna. Matka znów zaprzeczyła, tym razem zgodnie z prawdą, bo babcia zniknęła tego samego dnia, gdy odwiedził nas ów rozczochraniec, i pojawiła się dopiero tydzień później, długo po tym, jak żołnierze opuścili naszą posiadłość i pozostawili matce surowe wytyczne. Miała ich poinformować, gdy tylko dowie się o jakichkolwiek poczynaniach członków rodziny. Byłem tylko małym chłopcem i nie rozumiałem, dlaczego ktoś może polować na mojego wujka i babcię. Nie pojmo17
Część I • Uczeń
wałem również, dlaczego matka pozwalała babci mieszkać z nami, ale nie chciała pomagać bratu. Wiedziałem tylko tyle, że to wszystko nie podobało się ojcu. Gdy wrócił do domu i usłyszał od swojego zarządcy, do czego doszło pod jego nieobecność, groźby wyrzucenia babci na ulicę długo rozbrzmiewały echem po posiadłości. „Ona się starzeje!” – błagała go matka, a ja chowałem się w kącie, próbując powstrzymać łzy, bo te tylko podsyciłyby gniew ojca. „Opiekowanie się nią to mój obowiązek. Ona nie stanowi dla nikogo żadnego zagrożenia! Żołnierze ścigają ją za przestępstwa, które popełniła dawno temu!” Ojciec ustąpił, ale obiecał, że jeśli żołnierze ponownie przeszukają jego dom, studnia z miłosierdziem okazywanym teściowej wyschnie na dobre. Przez kolejne cztery lata nie doszło do ponownej wizyty i czasami można było odnieść wrażenie, że ojciec zapomniał, iż pod jego dachem mieszka uciekinierka. Ba, zapomniał bądź udawał, że zapomniał. Babcia milczała przez moment, przyglądając się imionom syna i córki, po czym zwinęła rulon z deseczkami i rzekła: – Musimy zrobić jeszcze jedno. Ułożyła splamiony krwią papier ryżowy na powierzchni alkoholu, a potem podpaliła go cienką świeczką, odpaloną od płomienia na ołtarzu. Czekała, aż popiół ze spalonej kartki osiądzie na dnie miseczki, a potem upiła łyk mieszaniny krwi, popiołu i spirytusu. Następnie wręczyła miseczkę mnie. Wypiłem resztę, a wtedy babcia nauczyła mnie hymnu towarzyszącego rytuałowi nadawania imienia. Nie rozumiałem słów w obcym języku, którego jeszcze nie zacząłem się uczyć. Nie miałem wówczas pojęcia, że nasze mało znaczące imiona, wyryte w drewnie i przypieczętowane krwią, któregoś dnia będą rozbrzmiewać echem w ogromnych, obramowanych kolumnami korytarzach imperium.
Polub nas na
facebooku
kup teraz na