Krwawa kampania - Brian McClellan - fragment

Page 1



trylogia magów prochowych

Obietnica krwi Krwawa kampania Jesienna republika

Tłumaczyła Dominik a Repeczko

Lublin 2015






Dla Michelle, mojej jedynej, przyjaciółki, współpracowniczki, mojej miłości


1 Ro z d z i a ł

A

damat tkwił absolutnie nieruchomo w żywopłocie przed swoim letnim domem, wpatrując się w okno jadalni, gdzie przy stole siedziało czterech mężczyzn. Samotny dwupiętrowy budynek znajdował się w lesie, na końcu piaszczystej drogi, dwadzieścia minut pieszo od miasta. Mało prawdopodobne, żeby ktokolwiek usły­ szał strzały.  Albo krzyki.  Okupujący jadalnię ludzie lorda Vetasa popijali i grali w karty. Dwaj byli rośli i umięśnieni, niczym konie pociągowe. Trzeci, średniego wzrostu, miał wiel­ kie brzuszysko, wyzierające spod koszuli, i gęstą, c­ zarną brodę.  Adamat rozpoznał jedynie czwartego, tego o kwadra­ towej twarzy i wprost komicznie małej głowie. Nazywał się Lis Roja i był najmniejszym bokserem wśród tych walczących na gołe pięści dla Szafarza, w Adopeście. Wyróżniał się, poniekąd z konieczności, n ­ iesamowitą


10

Brian McClellan

szybkością, ale nie zdobył popularności wśród widow­ ni, więc nie walczył zbyt często.  Adamat nie miał pojęcia, co ten człowiek tu robi.  Wiedział za to z pewnością jedno – że towarzystwo tych typów stanowi zagrożenie dla jego dzieci, szcze­ gólnie córek.  –  Sierżancie – szepnął.  K rzewy nieopodal zaszeleściły i detektyw wyło­ wił w ciemności ostry zarys szczęki sierżanta Oldricha i charakterystyczny kształt policzka wypchanego tyto­ niem do żucia.  – Moi ludzie są na miejscach – odezwał się Oldrich. – Wszyscy siedzą w jadalni?  – Tak. – Adamat obserwował dom od trzech dni. Od trzech dni patrzył, jak ci mężczyźni wrzeszczą na jego dzieci, palą cygara w jego domu, strzepują popiół na dywany i rozlewają piwsko na piękne obrusy Faye. Znał ich nawyki.  Wiedział, że brzuchaty brodacz przez cały dzień sie­ dzi na piętrze i pilnuje dzieci. Wiedział, że dwóch osił­ ków wyprowadza je do wygódki, a Lis Roja obserwuje wtedy otoczenie. Wiedział, że ta czwórka nie spuszcza dzieci z oczu, póki nie zapadnie zmrok i nie nadejdzie pora nocnej gry w karty.  Wiedział też, że w ciągu tych trzech dni nie widział swojej żony ani najstarszego syna.  Sierżant Oldrich wcisnął mu w dłoń naładowany pi­ stolet.  – Jest pan pewien, że chce poprowadzić akcję? Moi ludzie są świetni. Zapewniam, wydostaną dzieci całe i zdrowe.  – Jestem pewien. To moja rodzina. Moja odpowie­ dzialność.


Rozdział 1

– Niech pan nie waha się strzelać, jeśli któryś ruszy w kierunku schodów. Nie chcemy, żeby wzięli zakład­ ników.  Adamat chciał zauważyć, że dzieci i tak już są za­ kładnikami, ale ugryzł się w język i tylko przygładził gors koszuli. Niebo było zachmurzone, więc teraz, gdy słońce już zaszło, zrobiło się całkiem ciemno. Czekał na ten moment, wiedząc, że mrok ukryje go przed ludź­ mi w domu. Wyszedł z zarośli i nieoczekiwanie przy­ pomniał sobie noc, kiedy został wezwany do Pałacu Wschodzącego Słońca. Od tego wszystko się zaczęło, przewrót, zdrada, a potem lord Vetas.  Przeklął w duchu marszałka polnego Tamasa za to, że wciągnął go w te wydarzenia, a tym samym naraził na straszliwe niebezpieczeństwo jego rodzinę.  Sierżant Oldrich ze swoimi ludźmi przemknęli przez wyboistą, piaszczystą drogę śladem Adamata, kierując się ku frontowemu wejściu. Detektyw miał świadomość, że kolejnych ośmiu żołnierzy czai się na tyłach budyn­ ku. Razem było ich szesnastu. Mieli przewagę liczebną. Mieli przewagę elementu zaskoczenia.  Za to bandyci Vetasa mieli dzieci Adamata.  Z atrzymał się przed drzwiami. Żołnierze, którzy w adrańskich granatowych mundurach byli w nocy niemal niewidoczni, zajęli pozycje pod oknami jadalni z muszkietami gotowymi do strzału. Adamat popatrzył na drzwi. Faye wybrała ten dom zamiast położonego bli­ żej miasta po części właśnie ze względu na te drzwi. Ma­ sywne, dębowe, o porządnych żelaznych zawiasach. Uwa­ żała, że takie drzwi zapewnią rodzinie bezpieczeństwo.  Adamat nie miał serca powiedzieć jej, że futryna jest przeżarta przez korniki. Ciągle obiecywał sobie, że zro­ bi z tym porządek.

11


12

Brian McClellan

Teraz odsunął się trochę i kopnął w drzwi, tuż przy klamce.  Zbutwiałe drewno poddało się z hukiem. Adamat wpadł do holu, skręcił za róg i od razu podniósł dłoń z pistoletem.  Oprychy zerwały się na równe nogi. Jeden rzucił się ku schodom. Adamat nacisnął spust i bandzior padł jak kłoda.  – Nie ruszać się! – krzyknął do pozostałych. – Jeste­ ście otoczeni!  Zamarli. Adamat zauważył, że patrzą na jego pusty pistolet. W jednej chwili cała trójka rzuciła się na niego.  Kule z muszkietów przebiły szyby, zasypując pokój gradem odłamków szkła. Dwóch napastników padło, Lis dostał w ramię. Wyciągnął nóż i chwiejnym krokiem ru­ szył na Adamata.  D etektyw przerzucił pistolet do drugiej dłoni i grzmotnął Roję kolbą. I było po wszystkim.  D o jadalni wsypali się żołnierze. Adamat prze­ pchnął się pomiędzy nimi, pędząc ku schodom. Naj­ pierw sprawdził pokoje dzieci – puste. Potem skoczył ku sypialni. Otworzył drzwi z taką siłą, że nieomal wy­ rwał je z zawiasów.  Dzieci kuliły się w ciasnej przestrzeni pomiędzy łóżkiem a ścianą. Starsze obejmowały mocno te młod­ sze, próbując osłonić maluchy, jak umiały najlepiej. Ku Adamatowi zwracało się siedem przerażonych twarzy­ czek. Jedno z bliźniąt, pewnie przestraszone wystrzała­ mi z muszkietów, płakało bezgłośnie. Po pucułowatych policzkach płynęły wielkie łzy. Drugie zaś ostrożnie wy­ stawiło główkę ze swojej kryjówki pod łóżkiem.  Adamat odetchnął z ulgą i opadł na kolana. Żyły. Jego dzieci żyły. Kiedy do niego przypadły, poczuł wilgoć


Rozdział 1

pod powiekami. Rozwarł ramiona najszerzej jak potrafił, by przygarnąć najwięcej z nich. Małe dłonie wczepiały się w niego i dotykały jego twarzy.  Adamat otarł oczy. Płacz przy dzieciach wydawał mu się niewłaściwy, odetchnął więc głęboko, żeby odzyskać równowagę.  – Jestem, już jestem. Nic wam nie będzie. Są ze mną ludzie marszałka Tamasa.  Szlochały, tym razem ze szczęścia i z ulgi, i zanim Adamatowi udało się je uciszyć, raz jeszcze musiał wszystkie wyściskać.  – Gdzie matka? – zapytał wreszcie. – Gdzie Josep?  Fanish, najstarsza córka, pomogła mu uspokoić ro­ dzeństwo.  – Kilka tygodni temu zabrali Astrit – powiedziała, szarpiąc nerwowo długi warkocz. – A tydzień temu wró­ cili po mamę i Josepa.  – Astrit jest bezpieczna, nie martw się. Mówili, gdzie zabierają mamę i Josepa?  Fanish pokręciła głową.  Adamatowi serce ścisnęło się boleśnie, ale nie poka­ zał po sobie rozpaczy.  – Skrzywdzili któreś z was? Zrobili ci coś? – Najbar­ dziej martwił się o Fanish. Miała czternaście lat, była prawie kobietą. Pod cienkim materiałem koszuli widać było jej nagie, krągłe ramiona. Adamat przyjrzał się córce uważnie, sprawdzając, czy nie ma sińców, i wyszeptał po­ dziękowania do bogów, gdy okazało się, że jest nietknięta.  – Nie, tato – uspokoiła go Fanish. – Słyszałam ich rozmowy. Chcieli, ale...  –  Ale?  – Po mamę i Josepa przybył jakiś mężczyzna. Nie usły­ szałam, jak się nazywa, ale był ubrany jak d ­ żentelmen

13


14

Brian McClellan

i mówił bardzo cicho. Zagroził tym łotrom, że jeśli nas tkną bez jego wyraźnej zgody, to... – Pobladła, a głos jej zadrżał.  Adamat pogładził ją po policzku.  – Byłaś bardzo dzielna – pocieszył ją czule, choć w środku kipiał. Gdyby tylko przestał być potrzebny Ve­ tasowi, ten bez mrugnięcia okiem oddałby dzieci tym zbirom.  – Znajdę ich – obiecał. Jeszcze raz pogładził Fanish po policzku, a potem wstał. Jeden z bliźniaków złapał go za rękę.  – Nie idź – poprosił płaczliwie.  Delikatnie otarł łzy malucha.  – Zaraz wrócę. Zostańcie tu z Fanish. – Uwolnił się z uścisku drobnych rączek. Wciąż jeszcze musiał urato­ wać jedno dziecko i żonę. A to oznaczało kolejne bitwy, które musiał wygrać, zanim znów zjednoczy rodzinę.  Sierżant Oldrich czekał pod drzwiami sypialni, obra­ cając kapelusz w rękach.  – Zabrali Faye i najstarszego syna – poinformował go Adamat. – Reszta dzieci jest cała i zdrowa. Czy któ­ raś z tych bestii żyje?  Oldrich ściszył głos, żeby dzieci nie słyszały jego od­ powiedzi.  – Jeden zarobił kulkę w oko, drugi w serce. Dopi­ sało nam szczęście. – Podrapał się po karku. Choć do starości było mu daleko, siwiał na skroniach. Policzki miał zaczerwienione od gwałtownych emocji, ale mó­ wił spokojnie.  – Aż nazbyt – skrzywił się Adamat. – Potrzebuję któ­ regoś żywego.  –  Jeden przeżył.


Rozdział 1

W kuchni zastali przywiązanego do krzesła Roję. Bokser krwawił z ran na ramieniu i biodrze. Adamat sięgnął do stojaka na parasole i wyciągnął z niego laskę. Lis siedział ze wzrokiem wbitym w podłogę. Był bok­ serem, walczył. Nie zwyciężał często, ale też nie pod­ dawał się łatwo.  – Masz szczęście, Roja – powiedział Adamat, wska­ zując laską jego rany. – Możesz z tego wyjść. Jeśli odpo­ wiednio szybko otrzymasz pomoc medyczną.  – Znamy się? – parsknął Lis, obryzgując krwią brud­ ną koszulę.  – Ty mnie nie, ale ja ciebie owszem. Widziałem cię na ringu. Gdzie Vetas?  Roja przekrzywił głowę na bok, aż trzasnęły stawy. W jego oczach zapłonęło wyzwanie.  – Vetas? Nie znam.  Adamatowi wydało się, że pod udawaną obojętnością w głosie boksera usłyszał nutkę świadczącą o tym, że Lis rozpoznał gospodarza. Detektyw oparł czubek laski o ramię jeńca, tuż obok rany.  –  Twój pracodawca.  –  Wal się.  Adamat naparł na laskę. Czuł, że kula nadal znajduje się w ciele boksera, tuż przy kości. Roja próbował się od­ sunąć, ale trzeba mu było oddać: nawet nie pisnął. Czło­ wiek walczący na gołe pięści musiał umieć znosić ból.  –  Gdzie Vetas?  Roja milczał.  Adamat podszedł do niego.  – Chcesz dożyć jutra?  – On potraktuje mnie gorzej, niż ty byś dał radę. Poza tym i tak nic nie wiem.

15


16

Brian McClellan

Adamat cofnął się i obrócił do więźnia plecami. Sły­ szał, jak do boksera podchodzi Oldrich, a potem nastę­ puje seria głuchych uderzeń kolbą muszkietu. Odczekał chwilę, nim gestem powstrzymał sierżanta.  Twarz Roi wyglądała jak po kilku rundach z Sou­ Smithem. Wisiał zgięty wpół, wypluwając krew.  – Gdzie zabrali Faye? – powtórzył twardo, w du­ chu jednak prosił: Powiedz, błagam. Dla własnego dobra, jej i mojego. Powiedz, gdzie ona jest. – A chłopak, Josep? Gdzie go zabrali?  Roja splunął.  – To ty, nie? Ty jesteś ojcem tych smarkaczy? – Nie czekał na odpowiedź. – Mieliśmy je wychędożyć, zaczy­ nając od najmłodszych. Tylko Vetas nie pozwolił. Ale twoja żona... – Roja oblizał popękane wargi. – Sama chciała. Myślała, że jak nam wszystkim da, to zostawi­ my dzieciaki w spokoju.  Oldrich przyskoczył do więźnia i grzmotnął go kol­ bą w twarz. Lis z jękiem przechylił się na jedną stronę.  Adamat czuł, że zaczyna trząść się z wściekłości. Nie Faye. Nie jego piękna żona, przyjaciółka, partnerka, po­ wiernica i matka jego dzieci. Powstrzymał Oldricha, któ­ ry po raz kolejny zamierzał się na boksera.  – Nie. Dla tego to norma. Dajcie lampę.  Złapał Roję za kark i zwlókł z krzesła, a potem po­ pchnął w stronę tylnych drzwi. Lis zatoczył się na prze­ rośnięte krzewy różane. Adamat postawił go brutalnie na nogi, umyślnie chwytając za zranione ramię, i po­ ciągnął w stronę wychodka.  – Dopilnuj, żeby dzieci zostały w środku – nakazał Oldrichowi. – I przyślij mi tu paru ludzi.  Wychodek był duży, podwójny, konieczność w domu, gdzie mieszkało dziewięcioro dzieci. Adamat otworzył


Rozdział 1

drzwi, a dwóch żołnierzy wzięło Roję pomiędzy siebie. Detektyw zabrał od sierżanta latarnię i oświetlił wnę­ trze, pokazując Lisowi pomieszczenie. Wreszcie ściąg­ nął deskę zakrywającą otwory. Smród był porażający.  – Sam wykopałem tę dziurę. Jest głęboka na dwa i pół metra. Miałem wykopać nową już dawno temu, ale jakoś mi zeszło. Tej ostatnio sporo się używało, przez całe lato. – Poświecił do dziury, marszcząc przesadnie nos. – Prawie pełna. A teraz gadaj, gdzie Vetas? Gdzie zabrali Faye?  – Sam żryj gówno – warknął Roja.  – Goście pierwsi. – Adamat chwycił go za kark i we­ pchnął do wychodka. Ledwie się w nim mieścili. Roja próbował walczyć, ale Adamatowi sił dodawała furia. Kopnął Lisa pod kolana, zbił z nóg i wepchnął mu gło­ wę do dziury.  – Mów, gdzie Vetas – syknął.  Żadnej reakcji.  –  Gadaj!  – Nie! – Echo słów Roi odbiło się od desek tworzą­ cych siedzenie. Adamat złapał Lisa za kark i pchnął tak, że twarz boksera znajdowała się tuż przy powierzchni nieczystości. Okrutne. Nieludzkie. Ale takie samo było porwanie mężowi żony i ojcu dzieci. Czoło Roi dotknęło cuchnącej tafli. Mężczyzna wydał zduszony jęk.  – Gdzie Vetas? Więcej nie zapytam!  – Nie wiem! Nie wiem! Nic mi nie mówił! Zapłacił tylko za trzymanie tu dzieciaków!  – Jak ci zapłacił?  Ciałem boksera szarpnęły torsje.  –  Gotówką!  – Boksujesz dla Szafarza – rzekł Adamat. – Szafarz wie o tym, co tu się działo?

17


18

Brian McClellan

– Vetas mówił, że przychodzi z polecenia. Nikt nas nie zatrudnia bez zgody Szafarza.  Adamat zazgrzytał zębami. Szafarz. Król przestęp­ czego światka i członek rady Tamasa. Jeden z najpotęż­ niejszych ludzi w Adro. Skoro wiedział o Vetasie, może od początku był zdrajcą?  – Co jeszcze wiesz?  – Ledwie zamieniłem z facetem kilka słów – wyrzę­ ził Roja. – Nic więcej nie wiem!  Detektyw uderzył Roję w potylicę, ogłuszając bok­ sera, ale nie pozbawiając przytomności. Potem złapał za pasek, uniósł i wepchnął twarzą w szambo. I jeszcze raz, głębiej. Roja szamotał się i kopał, usiłując złapać oddech w masie gówna. Adamat chwycił go za kostki i wcisnął do dołu. Odwrócił się i wyszedł z wygódki. Wściekłość odbierała mu jasność myślenia. Pragnął zniszczyć Veta­ sa za to, na co naraził jego żonę i dzieci.  Oldrich i żołnierze przyglądali się, jak Roja tonie w szambie. Jeden z wojaków z obrzydzeniem, inny ki­ wając głową z aprobatą. Ciszę nocy zakłócały jedynie ćwierkania świerszczy.  – Nie chce pan go jeszcze popytać? – zapytał sierżant.  – Przecież mówił, że nic więcej nie wie. – Adamat poczuł, jak przewraca mu się żołądek. Spojrzał na młó­ cące nogi Lisa. Obraz łotra zadającego gwałt jego żo­ nie nieomal go powstrzymał, ale wreszcie udało mu się przemóc.  – Wyciągnijcie go, zanim zdechnie. A potem odeślij­ cie do najpodlejszej kopalni w górach.  Adamat poprzysiągł sobie, że Vetasowi zgotuje jesz­ cze gorszy los.


Premiera 23 pazdziernika Polub nas na

facebooku

kup teraz



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.