UCIECZKA „EISENSTEINA”
THE HORUS HERESY James Swallow
Herezja trwa
Tłumaczył
Przemysław Bieliński
Lublin 2013
English version originally published in Great Britain in 2007 by BL Publishing Games Workshop Ltd., Willow Road, Nottingham, NG7 2WS, UK The Horus Heresy ® The Flight of the Eisenstein by James Swallow Cover art by Neil Roberts Second page illustration by Neil Roberts Th is edition published in Lublin by Fabryka Słów in 2013. Copyright © Games Workshop Ltd. 2007, 2013. Th is translation copyright © Games Workshop Ltd. 2013. All rights reserved. Black Library, the Black Library logo, BL Publishing, The Horus Heresy, The Horus Heresy logo, Space Marine Battles, the Space Marine Battles logo, Warhammer 40,000, the Warhammer 40,000 logo, Games Workshop, the Games Workshop logo and all associated brands, names, characters, illustrations and images from the Warhammer 40,000 universe are either , TM and/or © Games Workshop Ltd 2000-2013, variably registered in the UK and other countries around the world. Used under license to Fabryka Slow. All rights reserved http://blacklibrary.com/
Wydanie I
isbn 978-83-7574-631-0 Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy. Niniejsza książka jest fi kcją literacką. Wszystkie postaci i zdarzenia opisane w powieści są fi kcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do realnie istniejących osób lub zdarzeń jest przypadkowe.
Podziękowania dla Lindsey Priestley, Marca Gascoigne’a, Alana Merretta, Steve’a Horvatha, Johna Gravato, Matta Farrera i załogi z GW Bromley, a zwłaszcza dla Dana, Grahama i Bena za ukazanie mi właściwej drogi
HEREZJA HORUSA Nadszedł czas legend
Potężni bohaterowie walczą o władzę nad galaktyką. Podczas Wielkiej Krucjaty nieprzeliczone armie Imperatora Ziemi zgniotły napotkane rasy obcych, nie pozostawiając po nich nawet śladu na kartach historii. Nadchodzi nowy wiek dominacji ludzkości. Lśniące cytadele z marmuru i złota upamiętniają zwycięstwa Imperatora. Na powierzchniach milionów planet wznoszone są tryumfalne pomniki, świadectwa heroicznych czynów największych z jego bohaterów. Najważniejszymi z nich są Prymarchowie, nadludzkie istoty, którzy prowadzą armie Kosmicznych Marines Imperatora do kolejnych zwycięstw i stanowią szczytowe osiągnięcie jego inżynierii genetycznej. Kosmiczni Marines są najgroźniejszymi wojownikami, jakich kiedykolwiek znała galaktyka, a każdy z nich wart jest w walce stu zwykłych żołnierzy. Kosmiczni Marines zorganizowani są w wielotysięczne armie zwane Legionami, które dowodzone przez Prymarchów, prowadzą w imieniu Imperatora podbój galaktyki. Największym spośród Prymarchów jest Horus, Horus Wspaniały, Najjaśniejsza Gwiazda, ulubieniec Imperatora, który traktuje go jak rodzonego syna. Horus Mistrz Wojny, najwyższy wódz wszystkich armii Imperium, pogromca tysiąca światów i zdobywca galaktyki. Horus, wojownik bez skazy i niezrównany dyplomata. Grunt został przygotowany.
~ DRAMATIS PERSONAE ~ Prymarchowie Horus Rogal Dorn Mortarion
Mistrz Wojny i Naczelny Wódz Legionu Synów Horusa Prymarcha Imperialnych Pięści Prymarcha Gwardii Śmierci
Gwardia Śmierci Nataniel Garro Ignatius Grulgor Calas Typhon Ullis Temeter Andus Hakur Meric Voyen Tollen Sendek Pyr Rahl Solun Decius Kaleb Arin
kapitan liniowy Siódmej Kompanii dowódca Drugiej Kompanii Pierwszy Kapitan kapitan Czwartej Kompanii sierżant-weteran, Siódma Kompania konsyliarz, Siódma Kompania Siódma Kompania Siódma Kompania Siódma Kompania huskarl kapitana Garro
Inni Astartes Saul Tarvitz Iacton Qruze, „Cichy” Sigismund Maloghurst „Skrzywiony”
Pierwszy Kapitan Dzieci Imperatora kapitan, Trzecia Kompania, Synowie Horusa Pierwszy Kapitan Imperialnych Pięści adiutant Mistrza Wojny
Inni obywatele Imperium Amendera Kendel Strażniczka Zapomnienia, drużyna Łowczyń Czarownic, Sztylet Burzy Sygilita, Regent Terry Malcador Kyril Sindermann naczelny iterator Mersadie Oliton upamiętniaczka, dokumentarzystka Euphrati Keeler „nowa święta”, upamiętniaczka kapitan fregaty „Eisenstein” Baryk Carya oficer pokładowa fregaty „EisenRacel Vought stein” oficer voxu fregaty „Eisenstein” Tirin Maas
CZĘŚĆ PIERWSZA
ŚLEPA GWIAZDA
Jeśli jedyną wspólną cechą Astartes i nas, zwykłych śmiertelników, jest ich braterska więź, to trzeba zadać sobie pytanie: co by się z nimi stało, gdyby ją zatracili? przypisywane upamiętniaczowi Ignace Karkasemu
Myśmy są głosem i lamentem rogów, Klęską tyranów i ruiną wrogów. z bojowej mantry Wojowników Zmierzchu
Z ludźmi jest jak z jedwabiem: trudno zmienić ich barwy, kiedy już okrzepną. przypisywane starożytnemu wodzowi z Terry, Mo Zi
JEDEN Odprawa Świetny miecz Pan Śmierci
W
pustce kosmosu zebrały się okręty. Sunące powoli w bezdźwięcznej ciemności zębate kadłuby i gigantyczne, zdobione kształty jawiły się zbiorem gotyckich budowli, dryfujących katedr wyrwanych z powierzchni planet i przemienionych w statki. Rzeźbione, ostro zakończone dzioby gigantów jak jeden obróciły się bezgłośnie i wycelowały w kosmiczną pustkę. Na niektórych płonęły pochodnie, nic sobie nie robiąc z próżni. Kominy na wielokilometrowych, szarych kadłubach ziały biało-pomarańczowymi smugami skłębionych gazów z plazmowych reaktorów. Zapalano je tylko na czas wojny; ich wyzywające rozbłyski na termowizyjnych odczytach były sygnałem dla wroga: „Przynosimy wam światło oświecenia”.
14
J A MES S WA LLOW
Statek na czele flotylli wyrzeźbiono ze stali koloru burzowego nieba, tylko jego dziób mienił się oceaniczną, ciemną zielenią. Poruszał się jak sztylet w dłoni cierpliwego mordercy – powoli i nieubłaganie. Nie było na nim wielu ornamentów – jedynie wojenne znaki, słowa wytrawione na lemieszu dziobu literami wysokości człowieka, długie wersy tekstu upamiętniającego stoczone bitwy, widziane światy i zrujnowanych wrogów. W oczy rzucały się tylko dwie ozdoby: złoty, dwugłowy orzeł na przodzie nadbudówki mostka i olbrzymi symbol z niklowej rudy na krawędzi dziobu: kamienna czaszka w stalowym, promienistym na kształt gwiazdy kręgu, czujna i groźna. Za pierwszym statkiem kolejne przyjmowały szyk taki sam, w jakim zwykli walczyć wojownicy na ich pokładach, zaś na żelaznym kadłubie największego okrętu widniało wypisane literami wysokiego gotyku dumne imię, które oddawało ich zaciętość i determinację: „Niezłomny”. Za nim na pozycjach ustawiały się następne okręty, różnych klas i wielkości: „Niezłomna Wola”, „Żądło Barbarusa”, „Pan Hyrusa”, „Terminus Est”, „Nieśmiertelny”, „Widmo Śmierci” i inne. Cała ta flota zebrała się w umbrze słońca Iota Horologii, by w duchu Wielkiej Krucjaty ziścić wolę Imperatora na jednym z kolosalnych, cylindrycznych światów jorgallów, a na swoich pokładach wiozła wielotysięczne narzędzie tej woli – Astartes z xiv Legionu, Gwardię Śmierci.
U CIECZK A „E ISENSTEINA”
15
Kaleb Arin szedł korytarzami „Niezłomnego” szybko i zwinnie, tuląc do piersi swoje ciężkie, owinięte w tkaninę brzemię. Lata służby nauczyły go chodzić i zachowywać się tak, że pozostawał praktycznie niewidzialny wśród wyniosłych Astartes. Był mistrzem nierzucania się im w oczy. Choć liczne ćwieki na jego obojczyku upamiętniały lata owocnej służby, wciąż żywił dla Legionistów przejmujący, nabożny podziw, towarzyszący mu, odkąd rozpoczął służbę w xiv Legionie. Zmarszczki na bladej twarzy i biel posiwiałych włosów zdradzały jego wiek, ale wciąż nosił się z werwą człowieka o wiele młodszego. Ochoczą, niestrudzoną służbę umożliwiała mu siła przekonań – w tym tych, które zachowywał dla siebie. W galaktyce, myślał, nie było wielu ludzi tak szczęśliwych jak on. Prawda, która nigdy go nie opuszczała, była dla niego oczywista tak samo teraz, jak i wiele dziesiątków lat temu, kiedy pod niebem płaczącym toksycznymi łzami burzowych chmur pogodził się z własnymi ograniczeniami, z własnymi niedostatkami. Ci, którzy wciąż usiłowali osiągnąć coś, co leżało poza ich zasięgiem, którzy wyrzucali sobie niemożność wspięcia się na niedostępne dla nich, oszałamiające wyżyny – tacy ludzie nie zaznali w życiu spokoju. Kaleb był inny. Kaleb znał swoje miejsce w porządku rzeczy. Wiedział, gdzie powinien być i co powinien robić. Przynależał tu i teraz, jego zadaniem
16
J A MES S WA LLOW
było nie kwestionować, nie próbować zmieniać – wyłącznie służyć. Mimo to rozpierała go duma. Kto, rozmyślał, kto mógł mieć nadzieję stąpać tam, gdzie on: wśród półbogów zrodzonych z ciała samego Imperatora? Huskarl nigdy nie przestał ich podziwiać. Trzymał się blisko ścian i schodził z drogi olbrzymim wojownikom, zajętym przygotowaniami do desantu. Astartes przypominali ożywione posągi, zaklęte w kamieniu legendy, które zstąpiły ze swoich cokołów. Chodzili w zbrojach koloru marmuru, błyskających zielonymi lamówkami i złotem, niektórzy w nowszych, gładszych modelach, inni w starszych wersjach, ze spiczastymi ćwiekami i grubymi nawisami przyłbic. Byli istotami rodem z legend, żywymi ramionami Imperium, wojownikami, którzy w nimbie chwały dokonywali niezwykłych czynów i którym nie było dane zrozumieć, jak postrzegali ich zwykli śmiertelnicy. Kaleb wiedział, że niektórzy Legioniści gardzili nim z powodu jego służby, traktowali go w najlepszym razie jako coś uciążliwego i irytującego, w najgorszym – jak istotę niewiele lepszą od zaślinionego serwitora. Godził się z tym ze stoicyzmem i uporem właściwym całej Gwardii Śmierci. Nigdy nie oszukiwał się, że jest jednym z nich – stanął przed taką szansą i jej nie sprostał – ale w głębi serca wiedział, że żył według tego samego kodeksu i oddałby swoje nędzne, ludzkie życie, gdyby tylko mógł się w ten sposób
U CIECZK A „E ISENSTEINA”
17
przysłużyć Imperium. Kaleb Arin, odrzucony kandydat, huskarl i adiutant kapitana, był tak zadowolony ze swojego życia, jak tylko zadowolonym być można. Przedmiot niesiony przez niego w zwoju tkaniny był nieporęczny i Kaleb poprawił uchwyt, przycisnął go ukośnie do piersi. Ani razu nie pozwolił, by tobołek dotknął podłogi czy zbliżył się zanadto do jakiejś przeszkody. Samo trzymanie go w rękach było dla niego zaszczytem, nawet przez gruby, ciemnozielony aksamit. Szedł przed siebie i w górę labiryntowymi korytarzami i pomostami nad otchłanią cuchnących, grzmiących pokładów działowych. Wyszedł na górne poziomy, gdzie nie wolno było wchodzić zwykłym członkom załogi, w rejony okrętu przeznaczone wyłącznie dla Astartes. Nawet kapitan „Niezłomnego”, gdyby zechciała się tu zapuścić, musiałaby uzyskać zgodę jakiegoś wysokiego rangą oficera Gwardii Śmierci. Kaleb poczuł przypływ satysfakcji; odruchowo przygładził szaty i zapinkę kołnierza w kształcie czaszki. Była duża, rozmiaru jego dłoni, i odlana z jakiegoś stopu. Wbudowane w nią mechanizmy funkcjonowały jak przepustka dla mechanicznych oczu i zdalnych systemów kontrolnych okrętu. Można było powiedzieć, że stanowiła symbol funkcji huskarla. Kaleb wyobrażał sobie, że zapinka jest równie stara jak statek, może nawet jak sam Legion. Używały jej setki służących, którzy umarli, pełniąc tę samą rolę co on teraz, i miała przeżyć także i jego.
18
J A MES S WA LLOW
A może nie. Dawne zwyczaje odchodziły w niepamięć i mało który z wyższych rangą braci Gwardii Śmierci zniżał się do podtrzymywania tradycji Legionu. Czasy się zmieniały, a Astartes wraz z nimi. Kaleb mógł być świadkiem tych zmian dzięki procedurom odmładzającym, które przedłużyły mu życie i obdarzyły namiastką długowieczności jego panów. Zawsze blisko Astartes, a zarazem trzymany przez nich na dystans, obserwował powolną zmianę nastrojów. Zaczęła się w miesiącach po decyzji Imperatora, by wycofać się z Wielkiej Krucjaty – od chwili, kiedy zaszczycił szlachetnego Horusa tytułem Mistrza Wojny – i wciąż postępowała wszędzie dookoła, powolna i zimna jak czoło lodowca. W gorszych chwilach Kaleb zastanawiał się mimowolnie, dokąd te nowe obyczaje zaprowadzą jego i jego ukochany Legion. Spochmurniał i skrzywił się, by odpędzić nagły atak melancholii. To nie była dobra pora na rozważania o niepewnej przyszłości i zamartwianie się o to, co może nadejść. To była wigilia bitwy, walki o prawo ludzkości, by przemierzać kosmos bez przeszkód i strachu. Zbliżając się do zbrojowni, Kaleb wyjrzał przez iluminator z pancernego szkła i ujrzał gwiazdy. Zastanawiał się, która z nich jest kolonią jorgallów i czy obcy przeczuwają, jaka burza się nad nimi rozpęta.
U CIECZK A „E ISENSTEINA”
19
Nataniel Garro podniósł Libertas do oka i spojrzał wzdłuż klingi. Ciężki, gęsty metal miecza mienił się w niebieskim świetle zbrojowni, a gdy Garro opuścił ostrze, po głowni przeszła fala tęczowych refleksów. Na kryształowej matrycy monostali nie było widać żadnych niedoskonałości. Kapitan nie obejrzał się na swojego huskarla, który stał obok wciąż zgięty w półukłonie. – Dobra robota. – Gestem kazał mu się wyprostować. – Jestem zadowolony. Kaleb zmiął aksamit w dłoniach. – Z tego, co zrozumiałem, serwitor, który zajmował się twoim mieczem, panie, w poprzednim życiu był ślusarzem czy nożownikiem. Musiały się w nim ostać jakieś pozostałości dawnego kunsztu. – Na to wygląda. Garro na próbę machnął kilka razy Libertas, zwinny i szybki w swojej zbroi szturmowej Wzór iv, i pozwolił, by na jego pociągłej twarzy odmalowała się prawie niewidoczna sugestia uśmiechu. Martwiły go szczerby, które zostały na ostrzu po pacyfikacji przez Legion księżyców Carinei – rezultat jednego, chybionego ciosu, który zamiast ciała przeciął stalowy wspornik. Dobrze było znów mieć w rękach swoją ulubioną broń. Ciężar miecza w dłoni sprawiał, że Garro czuł się znów kompletny; myśl o wyruszeniu w bój bez niego mocno go niepokoiła. Nie pozwoliłby sobie wypowiedzieć na głos słów takich jak szczęście czy los,
20
J A MES S WA LLOW
chyba że jako kpinę, a mimo to bez Libertas przy boku czuł się, musiał to przyznać... słabiej chroniony. Ujrzał własne odbicie w wypolerowanym metalu: stare oczy w twarzy, która – pomimo często malującego się na niej znużenia – wydawała się dla nich zbyt młoda. Głowa była bezwłosa i poorana starymi bliznami. Patrycjuszowskie oblicze, zdradzające pochodzenie od dynastii wojowników ze starożytnej Terry, jasna karnacja, ale pozbawiona chorobliwej bladości tych braci z Gwardii Śmierci, którzy pochodzili z zimnego i śmiercionośnego Barbarusa. Garro podniósł miecz w salucie i schował go do pochwy u pasa. Zerknął na Kaleba. – Jest starsza nawet ode mnie, wiedziałeś? Jak mi powiedziano, niektóre części tego miecza zostały wyprodukowane na Dawnej Ziemi, jeszcze przed Erą Zamętu. Huskarl kiwnął głową. – W takim razie, panie, dobrze się złożyło, że teraz dzierży go wojownik urodzony na Terze. – Liczy się tylko to, że uderza w służbie Imperatora – odparł Garro i splótł urękawiczone dłonie. Kaleb chciał odpowiedzieć, ale zauważył jakieś poruszenie w drzwiach komnaty i natychmiast zgiął się w uniżonym ukłonie. – Świetna broń – rzekł czyjś głos. Garro odwrócił się i ujrzał wchodzących dwóch swoich braci. Kiedy podeszli bliżej, powstrzymał chęć, by kpiąco się uśmiechnąć. – Wielka szkoda – ciągnął mówiący – że
U CIECZK A „E ISENSTEINA”
21
nie może znaleźć się w pieczy młodszego, żwawszego wojownika. Garro popatrzył na Legionistę. Jak wielu Astartes z Gwardii Śmierci nowo przybyły miał gładko wygoloną czaszkę, w przeciwieństwie jednak do większości nosił z tyłu głowy czarny kucyk, opadający na kark i przetykany pasmami siwizny. Jego twarz była kanciasta i pobrużdżona, ale w oczach migotało cięte poczucie humoru. – Głupstwa młodości... – odparł Garro lekceważąco. – Jesteś pewny, że byś ją dźwignął, Temeter? Może potrzebowałbyś pomocy starego Hakura? Wskazał drugiego wojownika, żylastego Astartes o chudej twarzy i augmetycznym oku. Jego szorstki dowcip wywołał głośny, suchy rechot. – Proszę o wybaczenie, kapitanie – powiedział Temeter. – Myślałem po prostu, że zechcesz wymienić ten miecz na coś, co by ci bardziej pasowało... może starczą laskę? Garro ostentacyjnie rozważył jego propozycję. – Może i masz rację, ale jak mógłbym oddać swoją broń komuś, kogo oddech wciąż pachnie mlekiem matki? Śmiech odbił się echem od ścian i Temeter podniósł ręce na znak kapitulacji. – Nie mam na to odpowiedzi, pozostaje mi więc tylko pokłonić się przed wiekiem i doświadczeniem kapitana liniowego.
22
J A MES S WA LLOW
Garro podszedł do Astartes i chwycił jego opancerzoną dłoń w mocnym uścisku. – Ullisie Temeterze, ty bestio. Masz na karku tylko parę lat mniej ode mnie! – Owszem, ale to wystarczy. Zresztą nie liczy się ilość, tylko jakość. Drugi wojownik Gwardii Śmierci zachował ponurą minę. – W takim razie muszę stwierdzić, że kapitan Temeter, niestety, nie spełnia własnych kryteriów – rzucił. – Nie pomagaj mu, Andusie – oburzył się Temeter. – Nataniel potrafi się nieźle odgryźć i bez twojej pomocy! – Ja tylko wspieram dowódcę mojej Kompanii, jak każdy dobry sierżant powinien – odrzekł weteran, kiwając głową. Ktoś, kto nie znałby Andusa Hakura tak dobrze jak jego dowódca, mógłby pomyśleć, że jego obraźliwe słowa wobec Temetera były szczere – Garro usłyszał nawet, jak jego huskarl gwałtownie wciąga powietrze do płuc – ale sierżant miał po prostu poczucie humoru cięte do granic obcesowości. Kapitan Temeter tylko się zaśmiał. On i Garro służyli z Hakurem, zanim jeszcze objęli dowodzenie swoich Kompanii; Temeter wciąż wyrzucał Natanielowi, że przekonał weterana, by ten dołączył do właśnie jego drużyny dowodzenia. Garro odwzajemnił skinienie głowy starego Astartes i odciągnął Temetera na bok.
U CIECZK A „E ISENSTEINA”
23
– Spodziewałem się, że zobaczymy się dopiero po odprawie na „Terminus Est”. Dlatego właśnie tu jestem. – Poklepał głowicę miecza. – Nie chciałem stawać na pokładzie okrętu Typhona bez tego. Temeter zerknął pytająco na huskarla, a potem uśmiechnął się pod nosem. – Tak, to nie jest okręt, na który powinno się wchodzić nieuzbrojonym, prawda? Wnoszę z tego, że nie słyszałeś wieści? Garro spojrzał na niego z ukosa. – Jakich wieści, Ullisie? Przestań, nie przesadzaj z dramaturgią, mów. Temeter ściszył głos. – Czcigodny dowódca Pierwszej Wielkiej Kompanii, kapitan Calas Typhon, zrzekł się dowodzenia atakiem na jorgallów. Poprowadzi nas ktoś inny. – Kto? – spytał Garro. – Typhon nie ustąpiłby miejsca żadnemu Astartes. Duma by mu na to nie pozwoliła. – Nie mylisz się – przytaknął Temeter. – Nie ustąpiłby żadnemu Astartes. Nagłe zrozumienie spadło na Garra jak wiadro lodowatej wody. – Czyli chcesz powiedzieć... – Prymarcha wrócił, Natanielu. Sam Mortarion postanowił wziąć udział w tym starciu. Przyspieszył plany. – Prymarcha? – szepnął Kaleb. Każdą sylabę tego słowa przesycał nabożny lęk.
24
J A MES S WA LLOW
Temeter spojrzał na niego, jakby dopiero teraz zauważył helotę Garra. – W rzeczy samej, mały człowieczku. Kiedy my tu rozmawiamy, on przemierza korytarze „Niezłomnego”. Kaleb padł na kolana i złożył drżące dłonie w znak Akwili. Jego panu mimowolnie zaschło w gardle. Dopóki nie usłyszał wieści od Temetera, jak większość Legionu wierzył, że posępny wódz Gwardii Śmierci wykonuje gdzieś jakieś ważne zadanie, wyznaczone mu przez samego Mistrza Wojny. Na myśl o jego nagłym i potajemnym powrocie kapitanowi zakręciło się w głowie. Świadomość, że Mortarion poprowadzi ich natarcie na jorgallów, napawała go zarazem radością i obawą. – Kiedy odprawa? – spytał, odzyskując głos. Temeter uśmiechnął się szeroko. Rozbawił go widok wzburzenia stoickiego zazwyczaj Garra. – Teraz, stary przyjacielu. Przyszedłem wezwać cię na naradę. – Nachylił się bliżej. – I muszę cię uprzedzić – dodał konspiracyjnym szeptem – że Prymarcha przywiózł ze sobą interesujące towarzystwo.
Sala odpraw była niewyróżniającym się pomieszczeniem, zaledwie pustą, prostokątną komorą w przedniej części kadłuba „Niezłomnego”. Za dwoma owalnymi,
U CIECZK A „E ISENSTEINA”
25
pancernymi iluminatorami w głębi, broniącymi dostępu śmiercionośnej próżni, migotały gwiazdy. Okręt zwrócony był ku pobliskiej mgławicy i wpadające przez uchylone pancerne żaluzje słabe, białe światło kreśliło na pokładzie na przemian jasne i ciemne pasy. Sklepienie tworzyły główne wręgi stalowego szkieletu okrętu, spięte nitowaną płytą. Nie było tu foteli ani żadnych innych siedzisk – nikt ich nie potrzebował. W sali odpraw nie prowadzono długich dyskusji ani nie snuto skomplikowanych intryg, lecz wydawano proste rozkazy, udzielano wskazówek i sprawnie układano bitewne plany. Jedyną ozdobę stanowiło kilka chorągwi zawieszonych na metalowych belkach. Wszędzie kładły się cienie czarne jak atrament. Plamy światła z nielicznych lamp miały żółtobiały odcień, taki sam jak słońce Barbarusa. Na środku pomieszczenia obracał się powoli zbiornik hololityczny – dryfujący, prześwitujący, błękitny sześcian. Przy okrągłym projektorze pod nim krzątali się adepci Mechanicum; krążyli jeden wokół drugiego, ale nie oddalali się od siebie bardziej niż na długość wyciągniętej ręki. Być może, pomyślał Garro, bali się zgromadzonych wojowników. Kapitan rozejrzał się po twarzach wysokich rangą oficerów floty i wyznaczonych przedstawicieli okrętów wchodzących w skład flotylli. Dowódca „Niezłomnego”, żylasta kobieta o surowej twarzy, zauwa-
26
J A MES S WA LLOW
żyła jego spojrzenie i skinęła mu z szacunkiem głową. Garro odwzajemnił pozdrowienie i wyminął ją. – Gdzie Grulgor? – spytał szeptem idący obok Temeter. – Tam – wskazał Garro brodą. – Z Typhonem. – Ach. – Temeter pokiwał głową z mądrą miną. – Nie powinienem być zaskoczony. Kapitanowie Pierwszej i Drugiej Kompanii Gwardii Śmierci pogrążeni byli w cichej rozmowie – tak cichej, że nawet czuły słuch innych Astartes nie pozwalał wychwycić wypowiedzianych słów. Garro zobaczył, że Grulgor zauważył ich przybycie i jak zwykle zignorował, choć stanowiło to naruszenie protokołu. – Nigdy nie będziecie przyjaciółmi, prawda? – odezwał się Temeter, który też to widział. – Nawet przez chwilę. Garro niemal niedostrzegalnie wzruszył ramionami. – Nie jest to coś, co by mi spędzało sen z powiek. O naszych awansach nie decyduje to, jak bardzo jesteśmy lubiani. To Krucjata, a nie konkurs popularności. Temeter pociągnął nosem. – Mów za siebie. Ja jestem powszechnie lubiany. – Nie wątpię, że w to wierzysz. Kiedy podeszli bliżej, Typhon i Grulgor przerwali rozmowę i odwrócili się do nich. Pierwszy Kapitan
U CIECZK A „E ISENSTEINA”
27
Gwardii Śmierci, dowódca Pierwszej Kompanii i prawa ręka Prymarchy, wyglądał imponująco w swojej stalowoszarej zbroi Terminatora. Związane w kucyk, ciemne włosy opadały mu na ramiona, gruby kołnierz pancerza okalał brodatą twarz. Pod pachą trzymał hełm ze sterczącym z czoła rogiem. Wszelkie emocje, jakie mógł odczuwać, maskował udanie – ale nie dość udanie, by całkowicie ukryć zmarszczki irytacji wokół oczu. – Temeter. Garro. – Typhon chłodno zmierzył ich obu wzrokiem. Jego głos brzmiał jak cichy warkot. Temeter natychmiast spoważniał, jakby jego pogodny nastrój wyparował pod przeszywającym spojrzeniem Pierwszego Kapitana. Nataniela zastanawiał gniew kryjący się w tych ciemnych oczach. Typhon wciąż nie mógł przełknąć obrazy, jaką było dla niego odsunięcie w ostatniej chwili od dowodzenia atakiem. – Grulgor i ja omawialiśmy zmiany w planie natarcia – powiedział. – Zmiany? – powtórzył Temeter. – Nie informowano mnie o żadnych... – Właśnie jesteś informowany – przerwał mu Grulgor zdradzającym niechęć tonem. Choć urodził się na planecie po przeciwnej stronie galaktyki, Ignatius Grulgor nosił się i wyglądał podobnie do Garra, miał nawet tak samo ogoloną głowę i kolekcję blizn. Nataniel jednak był opanowany i spokojny, Grulgor
28
J A MES S WA LLOW
zaś nieustannie balansował na granicy arogancji: warczał, zamiast mówić; osądzał, zamiast rozumieć. – Czwarta Kompania została przydzielona do operacji abordażu jednostek osłony. Temeter się skłonił, ukrywając irytację, którą musiał czuć, odsunięty od chwalebniejszych zadań. – Jak Prymarcha rozkaże. – Podniósł wzrok i spojrzał Grulgorowi w oczy. – Dziękuję za przygotowanie, kapitanie. – Komandorze – wycedził Grulgor. – Masz się do mnie zwracać stosownie do mojej rangi, kapitanie Temeter. Ullis ściągnął brwi. – Mój błąd, komandorze, oczywiście. Czasem zapominam o nakazach tradycji, kiedy moje myśli zaprzątają inne rzeczy. Garro zobaczył, że Grulgor zaciska zęby. Podobnie jak wszystkie Legiony Astartes, Gwardia Śmierci również miała swoje wyjątkowe zwyczaje i nawyki – wyróżniała się strukturą organizacyjną i stopniami. Tradycja nakazywała, by xiv Legion nie miał nigdy więcej niż siedem Wielkich Kompanii, choć były one o wiele liczniejsze niż Kompanie innych Legionów, takich jak Kosmiczne Wilki czy Krwawe Anioły. Podczas gdy wiele Legionów tradycyjnie wiązało honorowy tytuł Pierwszego Kapitana z dowództwem Pierwszej Kompanii, Gwardia Śmierci posiadała jeszcze dwa inne podobne wyróżnienia, należne odpowiednio
U CIECZK A „E ISENSTEINA”
29
dowódcom Drugiej i Siódmej Kompanii. Dlatego też Grulgor, choć faktycznie nie przewyższał ich rangą, mógł kazać się nazywać komandorem, tak samo jak Garra tytułowano kapitanem liniowym. Z tego, co Garro wiedział, ten konkretny przywilej pochodził z czasów Wojen o Zjednoczenie i upamiętniał chwilę, gdy sam Imperator nadał honorowy tytuł ówczesnemu oficerowi xiv Legionu. Garro był dumny, że może go nosić tyle wieków później. – To nasze tradycje czynią nas tym, kim jesteśmy – powiedział cicho. – Przestrzeganie ich jest słuszne i sprawiedliwe. – Być może, ale bez przesady – zaoponował Typhon. – Nie możemy pozwolić, by pętały nas przykazania z zamierzchłej przeszłości, która dawno obróciła się w proch. – Właśnie – przytaknął Grulgor. – Ach – westchnął przeciągle Temeter – czyli, Ignatiusie, jedną ręką trzymasz się tradycji, a drugą ją odpychasz? – Stare zwyczaje są słuszne i sprawiedliwe, dopóki służą jakimś celom. – Grulgor rzucił Garrowi chłodne spojrzenie. – Ten helota, którego trzymasz, to „tradycja”, a mimo to niczemu nie służy. To zwyczaj bez wartości. – Ośmielę się nie zgodzić, komandorze – odparł Garro. – Huskarl spisuje się bez zarzutu jako mój adiutant...
30
J A MES S WA LLOW
Grulgor prychnął. – Ha. Miałem kiedyś coś takiego. Zgubiłem to chyba na jakimś lodowym księżycu. Zamarzło na śmierć, nikczemne stworzenie. – Odwrócił wzrok. – Śmierdzi mi to sentymentem, Garro. – Jak zawsze, Grulgorze, potraktuję twoje słowa z całą powagą, na jaką zasługują – zaczął Nataniel i przerwał, ujrzawszy przechodzącą przez snop światła postać w złocie. Temeter zobaczył, gdzie jego przyjaciel patrzy, i dwukrotnie klepnął go w naramiennik. – Mówiłem ci, że Mortarion przywiózł towarzystwo.
Kaleb starannie złożył aksamitny pokrowiec miecza w równą kostkę. Siedział we wnęce zbrojowni, otoczony wiszącymi na hakach i stojakach elementami wyposażenia i uzbrojenia kapitana Garro. Na stalowych bolcach obok niego spoczywała ciężka, srebrzysta bryła boltera jego pana. Została wypolerowana na mat; w słabym świetle bioluminescencyjnych kul jarzeniowych lśniły mosiężne detale. Huskarl odłożył pokrowiec i w zamyśleniu wykręcił dłonie. Świadomość, że zaledwie kilka poziomów nad nim znajduje się Prymarcha, nie pozwalała mu się skupić. Popatrzył na stalowy sufit i wyobraził sobie, co by zobaczył, gdyby „Niezłomny” był zro-
U CIECZK A „E ISENSTEINA”
31
biony ze szkła. Czy Mortarion promieniował mrokiem i chłodem, jak niektórzy mówili? Czy zwykły człowiek, taki jak on, mógłby w ogóle spojrzeć w oczy Panu Śmierci, czy serce nie przestałoby mu bić? Sługa wziął głęboki oddech, żeby się uspokoić. Miał dużo na głowie, a rozkojarzenie utrudniało mu wykonywanie normalnych obowiązków. Mortarion był synem samego Imperatora, a Imperator... Imperator był... – Kaleb. Odwrócił się i zobaczył Hakura. Weteran był jednym z nielicznych Astartes, którzy zwracali się do huskarla po imieniu. – Tak, panie? – Zajmij się swoją pracą. – Hakur ruchem głowy wskazał sufit, w który wpatrywał się Kaleb. – On sięga wzrokiem przez stal. Nasz Prymarcha. Sługa zmusił się do słabego uśmiechu, ukłonił, a potem wziął szmatkę do czyszczenia i puszkę pasty polerskiej. Pod nieprzeniknionym spojrzeniem Hakura przeszedł na środek wnęki i zabrał się do spoczywającego tam ciężkiego napierśnika z ceramitu i mosiądzu. Był to ceremonialny pancerz, który Garro zakładał tylko do walki albo na oficjalne okazje. Honorowa ranga kapitana liniowego pozwalała mu nosić na nim ozdobnego orła z rozłożonymi skrzydłami i uniesionym dziobem, wyrzeźbionego tak, jakby miał się wzbić do lotu. Drugi orzeł, na plecach kiry-
32
J A MES S WA LLOW
su, wznosił się z jego ramion i osłaniał głowę kapitana znad plecaka zbroi. Pancerz był wyjątkowy – jego orły różniły się od Akwili Imperatora. Podczas gdy symbol Imperium Ludzkości miał dwie głowy, jedną ślepą, zwróconą ku przeszłości, i drugą, widzącą przyszłość, orły kapitana posiadały tylko po jednej. Kaleb lubił myśleć, że dzięki temu widziały tylko czasy, które jeszcze nie nadeszły, że były jakimś talizmanem, widzącym z wyprzedzeniem każdy zabójczy strzał czy śmiercionośne ostrze. Raz powiedział to głośno i spotkała go za to pogarda i niechęć ze strony ludzi Garra. Takie myśli, wyjaśnił później sierżant Hakur, były zabobonami, dla których nie ma miejsca na okręcie Krucjaty Imperatora. „Prowadzimy tę wojnę po to, by pokonać bajania i kłamstwa zimnym światłem prawdy, a nie, żeby rozpowszechniać mity”. Weteran postukał orły palcem. „To martwy mosiądz i nic poza tym, tak samo jak my jesteśmy z krwi i kości”. Mimo to Kaleb sięgnął dłonią do szyi, do mosiężnego symbolu na łańcuszku, noszonego pod fałdami tuniki, gdzie nikt nie mógł go zobaczyć.
Była to z całą pewnością kobieta, smukła i emanująca siłą, odziana w mieniącą się, przylegającą do ciała kolczugę z gęsto splecionych ogniw i złotą płytową zbroję stylizowaną na gorset. Rozpięta półmaska
U CIECZK A „E ISENSTEINA”
33
ukazywała szlachetne oblicze. Garro czasami miewał trudność z określeniem wieku kogoś, kto nie był Astartes, ale przypuszczał, że kobieta nie mogła mieć więcej niż trzydzieści solarnych lat. Fioletowo-czarne włosy związała w czub sterczący z wygolonej poza tym czaszki, gładkiej, jeśli nie liczyć wytatuowanego krwistoczerwonego imperialnego Orła. Była bardzo piękna, ale uwagę kapitana zwróciło przede wszystkim to, jak bezszelestnie sunęła po stalowej podłodze komnaty. Gdyby nie widział, jak wyłoniła się z ciemności, mógłby pomyśleć, że to jakaś holozjawa, dopracowana w szczegółach projekcja. – Amendera Kendel – powiedział Typhon z nutką niesmaku w głosie. – Łowczyni Czarownic. Temeter kiwnął głową. – Z kadry Sztyletu Burzy. Przysłały ją tu Milczące Siostry, najwyraźniej z rozkazu samego Sygility. Grulgor się skrzywił. – Nie ma tu żadnych psioników. Co te kobiety miałyby robić w nadchodzącej bitwie? – Regent Terry musiał mieć swoje powody – zasugerował Typhon, ale jego ton jasno zdradzał, że jakie by nie były, on sam miał je w małym poważaniu. Garro patrzył, jak Łowczyni okrąża salę. Jej umiejętności były godne pochwały. Poruszała się niepostrzeżenie, jednocześnie pozostając całkowicie na widoku; mijała oficerów floty na pozór przypadkowo, choć wyszkolenie Garra podpowiadało mu, że tak nie jest.
34
J A MES S WA LLOW
Kendel obserwowała. Katalogowała reakcje ludzi w sali, gromadziła je do późniejszej analizy. Skojarzyła się kapitanowi ze zwiadowcą badającym teren przed bitwą, wyszukującym słabe punkty i cele. Nigdy wcześniej nie zetknął się z Milczącymi Siostrami, słyszał tylko o ich dokonaniach w służbie Imperium. „W pełni zasługiwały na swoje miano, pomyślał. Kendel faktycznie była cicha jak wiatr wśród grobów; zauważył, że niektórzy z mijanych przez nią ludzi bezwiednie drżeli albo na chwilę gubili wątek, zupełnie jakby Łowczyni roztaczała wokół siebie niewidzialną aurę, budzącą u zwykłych śmiertelników niewytłumaczalne zdenerwowanie. Kiedy przechodziła obok wejścia, śledzący ją wzrok kapitana napotkał błysk stali i mosiądzu, okrywających dwie ogromne postacie po obu stronach włazu. Identyczni wartownicy, zwaliści w swoich niestandardowych zbrojach, wyżsi od Typhona, zagradzali wyjście skrzyżowanymi kosami bojowymi – bronią przysługującą wyłącznie elicie Gwardii Śmierci. Tylko nieliczni, wyróżnieni osobiście przez Prymarchę wojownicy mogli nosić takie artefakty. Kosy, zwane żniwiarzami, wykuto na podobieństwo zwykłego, rolniczego narzędzia, którym Mortarion – jak głosiła legenda – walczył w młodości. Pierwszy Kapitan Typhon również taką władał, a te dwa egzemplarze Garro rozpoznał natychmiast. – To Całun – szepnął. Dwaj Astartes byli osobistą, honorową obstawą Prymarchy; do końca życia nie
U CIECZK A „E ISENSTEINA”
35
wolno im było pokazywać twarzy nikomu z wyjątkiem samego Mortariona. Mówiło się, że wojownicy Całunu są wybierani przez Prymarchę w tajemnicy, a potem skreślani jako polegli. Byli jego bezimiennymi strażnikami i nie mogli oddalić się od boku swojego pana na więcej niż czterdzieści dziewięć kroków. Garro poczuł chłód, kiedy uzmysłowił sobie, że nie zauważył nawet, jak Całun wchodzi do sali. – Skoro oni tu są, to gdzie jest nasz pan? – spytał Grulgor. Po ustach Typhona przemknął chłodny uśmiech zrozumienia. – Był tu od samego początku. Na drugim końcu komnaty z półmroku zalegającego przy owalnych iluminatorach wyłoniła się wyniosła, ciemna postać. Odgłos miarowych kroków przemierzających płyty pokładu uciszył gwar rozmów. Co drugi krok rozlegał się ciężki, metaliczny brzęk okucia żelaznego styliska. Garro zesztywniał, a kilku oficerów floty cofnęło się od hololitu. W zakurzonych terrańskich mitach, ocalałych z dziejów państw narodowych takich jak Meryka, Stare Ursh i Oseania, istniała legenda o przybyszu z ciemności, który przychodził po zmarłych – o żywym szkielecie, co wymłócał dusze z ciał niczym zboże na polu. Były to tylko bajki, wymysły zabobonnych i lękliwych umysłów, a mimo to, miliard lat świetlnych od miejsca narodzin owych opowieści, uosobienie tej legendy wkroczyło w słabe światło na pokładzie
36
J A MES S WA LLOW
„Niezłomnego”, postać wysoka i wychudzona, spowita w płaszcz szary jak morski lód. Mortarion zatrzymał się i dotknął płyt pokładu styliskiem swojego żniwiarza, kosy przewyższającej go o długość głowy. Tylko Całun pozostał wyprostowany. Wszyscy inni, ludzie czy Astartes, padli na kolana. Płaszcz Mortariona rozchylił się i Prymarcha podniósł wolną dłoń wnętrzem do góry. – Powstańcie. Jego głos był cichy i stanowczy, kontrastował z szarą, pozbawioną zarostu twarzą, widoczną nad grubym kołnierzem otaczającym gardło. Znad kołnierza unosiły się smużki białego gazu – oparów atmosfery Barbarusa. Garro poczuł ich zapach i oczami wyobraźni ujrzał przelotnie tę ponurą, ciemną planetę i jej zachmurzone, śmiercionośne niebo. Zgromadzeni wstali, ale Prymarcha wciąż górował nad nimi wzrostem. Pod szarym płaszczem był rycerzem w lśniącym mosiądzu i nagiej stali. Z jego napierśnika szczerzyła się zdobiona czaszka w gwieździe – symbol Gwardii Śmierci– a przy pasie Prymarchy, na wysokości klatki piersiowej zwykłego wojownika Astartes, Garro zobaczył beczkowatą kaburę z Latarnią: pistoletem energetycznym unikalnej, shenlońskiej roboty. Poza tym jedyną ozdobą Mortariona był sznur mosiężnych, kulistych kadzielnic. One również zawierały pierwiastki z trującej atmosfery przybranej macierzy-
U CIECZK A „E ISENSTEINA”
37
stej planety Prymarchy. Garro słyszał, że Mortarion czasem kosztuje ich zawartości, jak koneser próbujący dobrego wina, albo ciska je w bitwie niczym granaty, siejąc duszącą śmierć wśród wrogów. Kapitan uświadomił sobie, że wstrzymywał oddech, i wypuścił go. Bursztynowe oczy Mortariona rozejrzały się po komnacie. Zapadła cisza, a wódz xiv Legionu zaczął mówić.
– Ksenosi – Pyr Rahl wymówił to słowo jak przekleństwo, bębniąc palcami po pękatej lufie boltera. – Zastanawiam się, na jaki kolor będą krwawić. Biały? Fioletowy? Zielony? – Rozejrzał się i przeciągnął ręką po krótko ostrzyżonych włosach. – No dalej, kto się ze mną założy? – Nikt, Pyrze – odparł Hakur i pokręcił głową. – Wszyscy mamy dość twoich zakładów. Obejrzał się w głąb zbrojowni, gdzie w skupieniu pracował huskarl Garra. – Zresztą o jaką walutę mielibyśmy się zakładać? – dodał Voyen, stając obok Hakura przy stojakach z mieczami. Dwaj weterani byli do siebie na pozór zupełnie niepodobni, Voyen zwalisty, Hakur żylasty, ale w większości spraw dotyczących drużyny pozostawali jednomyślni. – Nie jesteśmy majtkami czy byle żołdakami, żeby się kłócić o brzęczącą monetę!