DZIENNIK FRANTIŠKA JOSEFA GEISLERA

Page 1

DZIENNIK FRANTIŠKA JOSEFA GEISLERA

Codzienne zapiski z podróży z Brna w Czechosłowacji do Francji i jego pobyt w Agde i La Palme W okresie pomiędzy 18 grudnia 1939 do 16 kwietnia 1940

Przetłumaczone na język angielski z ręcznie pisanego oryginału przez Matúš Ličko Zdjęcia dodane po przetłumaczeniu



18 grudzień 1939

Ty, który wybrałeś tę drogę nie oczekuj żadnej zapłaty; - wolność ojczyzny będzie największą nagrodą.

Agde Francja 8 kwiecień 1940

Kto znajdzie ten dziennik, powinien oddać do: Anna Holčiková Olomouc VIII Sibiřská 2 Czechoslovakia


Poniedziałek, 18 grudnia 1939 Ranek jest mglisty, krótkie pożegnanie z rodzicami, muszę iść, ojczyzna mnie woła. Biegnę na dworzec kolejowy. Monotonne stukanie kół i gwizd lokomotywy – żegnaj.......żegnaj........... Przed 9 rano dotarłem do Veseli na Morawach. Nikt tutaj nie czeka, nagle pojawił się mężczyzna pytając: “Inżynier”, odpowiedziałem :”Brno”. Idę za nim, pokój nr 10. Delegat Laušman – Liška czeka na mnie. Zostałem przedstawiony jako Strzecha. O 8 wieczorem wyjeżdżam jako palacz z delegatem do Słowacji, mój fundusz 400 koron zmniejszył się znacznie. Ostatecznie jestem w Skalicy. Pomimo, że musiałem przejść dwukrotnie przez kontrolę graniczną nie zostałem rozpoznany. Wyskoczyłem z lokomotywy, udało się, delegat skoczył prosto na lód, który załamał się pod nim. Udało się mnie go wyciągnąć. U.H. pomógł nam bardzo. Nigdy nie zapomnę jak delegat prychał. Hej, przyjdzie czas gdy się odwdzięczymy.

Wtorek, 19 grudzień 1939 Ranek 6:30, siedzimy w samochodzie. Ja nazywam się Šterba Ivan. Mam jego dokumenty. Spożywamy posiłek w Švancbach. Wieczorem wymieniłem moje pozostałe korony na pengó, otrzymałem 17 pengó co równało się 119 czechosłowackich koron. Zniszczyłem moje dokumenty ale zamiar przekroczenia granicy nie powiódł się, może jutro. Otrzymałem szkic granicy. Jeszcze jeden Węgier pójdzie z nami.


Środa, 20 grudzień 1939 Spędziłem cały dzień na farmie. Po południu oglądam teren graniczny z dachu! O 18:00 jestem gotowy do wyjścia. Chciałbym wiedzieć jaki głupiec rysował tę mapę. Idziemy bezpiecznie wiedząc, że strażnica jest po naszej prawej stronie, kiedy prawie weszliśmy na nią po naszej lewej. „Stop bo będę strzelał!!!” Tak, będę czekał, 1, 2, 3, 4 strzały – no nasi słowaccy bracia rzeczywiście potrafią strzelać! Biegniemy zwracając uwagę na psa, mój pistolet zablokował się, biedny Węgier będę pamiętał go przez długi czas. Następny strzał. Pies zaskomlał. Brniemy przez strumień. Jakie to było przyjemne. Jeszcze jeden strzał. Może mieć krzywą lufę, wyrzucam wszystko i kładę się na ziemi, nie czuję nóg a zęby szczękają. Zamiast polityki delegat powinien lepiej nauczyć się jak pokonywać ogrodzenia. Pamiętaj: nie wierz automatycznym pistoletom, colt jest lepszy. Przez 4 godziny pokonaliśmy tylko 4 kilometry. Było rzeczywiście przyjemnie leżeć w rowie w mokrym ubraniu! Ale dobrze poszło, jesteśmy w Szenc, Węgry. Na noc zatrzymujemy się w domu Słowaka.

Czwartek, 21 grudzień 1939 Rano wyjeżdżamy do Galanty samochodem i kosztuje mnie to 9 pengó. Stamtąd pociągiem do Budapesztu, kosztuje 16 pengó co oznacza, że nie mam wystarczająco pieniędzy. Ale szczęśliwie delegat płaci za to. Przyjeżdżamy do Budapesztu o 11:30. Złapali mnie tuż przed celem. Krótka rozmowa i chcieli mnie odesłać z powrotem na słowacką granicę ale udało mnie się uciec do konsulatu. Poznałem kapitana, który poświadczył, że mnie zna i jestem Czechem – zapomniał tylko moje nazwisko. Dopiero teraz widzę ile przeszkód jest na naszej drodze. Smutne ale pozostaję spokojny. Nazywamy siebie braćmi ale gdzie jest to braterstwo. Prowadzą mnie do małego mieszkania jeżeli tak można nazwać komorę. 4 nas śpi na dwóch łóżkach. Ja piszę listy. Delegat wyjeżdża rano. Wszystko jest tutaj drogie. Z wyjątkiem wina, które jest dobre i tanie.


Piatek, 22 grudzień 1939 Spędzamy ten dzień w czterech ścianach, tylko światło się świeci. Dostajemy 2 pengó każdego dnia, śniadanie kosztuje 90 halerzy. Nigdy nie zapomnę widoku Budapesztu. Napisałem do Ludki aby przyjechała , nie wiem ale mam nadzieję, że to zrobi. Wysyłam jej 200 słowackich koron. Nikt nie chce sprzedać mnie niczego za to. Jestem teraz bez pieniędzy. Świętujemy wieczorem. Ludzie tutaj myślą, że jesteśmy uciekinierami z Polski. Jeżeli chodzi o jedzenie to jemy jak Niemcy w naszym kraju. Wino jest naprawdę dobre. Dużo śmiechu podczas kupowania, ręce mogą boleć od tego. Zasypiam mając nadzieję na szybki wyjazd. Sobota, 23 grudzień 1939 Bazdĕch wyjeżdża dzisiaj rano. W nawiązaniu do tutejszej tradycji zostawił resztę swoich pieniędzy. Później piorę moje ubranie. Jemy tylko jeden ciepły posiłek dziennie. Postanowiłem kupić kuchenkę. Po południu spaliśmy aby zabić głód. Jak prosto jest stracić ojczyznę ale jak wiele walki i niebezpieczeństw trzeba pokonać aby ją odzyskać. Sprzątamy naszą szopę. Wreszcie tej nocy każdy będzie mógł spać osobno. Grzejemy wino wieczorem i tworzymy budżet na wigilię Bożego Narodzenia. Zdecydowaliśmy nie jeść cały dzień aby kupić za to choinkę, bardzo mała, mniejsza niż ta, którą przyniosłem do domu i kosztowała 14 koron. Mam nadzieję, że wystarczy nam pieniędzy.


Niedziela, 24 grudzień 1939 Przesypiamy śniadanie i południowy posiłek. Delegat wrócił z granicy. Konsulat nie ma pieniędzy. Co teraz? Zapłaciliśmy za mieszkanie do środy i na jedzenie dla dwóch osób mamy 160 pengó. Sprzedajemy wszystko co mamy. Ja zostawiłem tylko mój zegarek. Nigdy nie trać nadziei. Kapitan, który ręczył za mnie to Šeda, mąż Heli Buzdová wyjechał sam. Węgrzy oddają nas Niemcom, my udajemy, że jesteśmy Polakami. Po południu poszedłem z delegatem do francuskiego attaché Donis. Zobaczyłem tam całkiem dziwne rzeczy, np. pułkownik przyszedł z swoją kochanką, inny rozkazał przywieźć swoją żonę i dzieci, tak wydają pieniądze przeznaczone dla żołnierzy. Zachowanie Czechów nigdy nie zmieni się, prawda?! Angielski kurier jest opłacony przez Niemców, itd. Kiedy wróciłem do domu zobaczyłem choinkę z 9 świeczkami a przy stole obok było zaproszenie od francuskiej rodziny na Święta Bożego Narodzenia. Nawet oni myślą, że my jesteśmy Polakami. Podczas długiej rozmowy dyskutowaliśmy jak bardzo źle lokalni mieszkańcy myślą o Czechach, nawet ta rodzina jest przeciwko nam. Kiedy usłyszałem ich mówiących, że Czesi nie są żołnierzami ale tchórzami, wstałem i opuściłem pokój. Tak właśnie spędziłem Wigilię. Kiedy wróciłem z powrotem do szopy, zapaliłem 9 świeczek, przygotowałem sobie herbatę i zjadłem chleb. Zasypiam mając nadzieje, że przyjdzie dzień kiedy odpłacimy się. Planuję jak przekroczyć granicę do Jugosławi. Spróbuję w czwartek. Poniedziałek, 25 grudzień 1939 Obudziło mnie zimno. Kupiliśmy śniadanie wydając resztę naszych pieniędzy, co będzie jutro? Dzień jest ponury, mgła z Dunaju pokrywa miasto. Dzień stworzony do morderstwa, myślę o tym wędrując po mieście z pustym żołądkiem.


Ty, który przyjdziesz po nas wiedząc, że to jest dla ojczyzny przejdziesz przez te problemy łatwo. Rano piorę moje ubrania. Biedny delegat jest całkowicie zmartwiony. Przyszedł do nas na obiad. O Boże, gdybyśmy mogli nazwać to obiadem. Może. Dzień umyka powoli. W tym baraku nawet nie wiesz czy to dzień bo żarówka świeci się cały czas. Chleb na obiad, och jaki smaczny. Ostatni list do Ludki, dostałem od niej telegram. List do Very aby dostarczyła to do naszego domu. Napisany cytryną pomiędzy liniami. Mam nadzieję, że będą to w stanie zrozumieć tam w domu. Na stole przede mną leży 46 fillerów. Niewystarczające nawet na śniadanie. Nie mamy nawet papierosa. Lepiej pójść spać aby nie czuć głodu. Wtorek, 26 grudzień 1939 Śniadanie o 12, zastąpi obiad. Lád'a poszedł aby zdobyć jakieś pieniądze. Laušman przyszedł w odwiedziny, marnie się czuje. Lád'a wrócił i przyniósł trochę pieniędzy. Ale i tak nie możemy ich użyć bo wszystko jest zamknięte. Z boską pomocą kupiłem trochę chleba w tawernie. Czas płynie powoli. W końcu jest wieczór. Gramy w karty. Odwiedziłem pokój nr 33. Są tam tylko bolszewicy. Jutro idę do konsulatu. Muszą z nami coś zrobić. Nastroje są straszne. Środa, 27 grudzień 1939 Obudziła mnie gospodyni, dała mi list od Ludki. Nie może przyjechać, rodzice jej nie pozwalają. Stare powiedzenie mówi ”swoich przyjaciół poznajesz w biedzie”. Pędzę do konsulatu ciekawy co uda mi się zorganizować. Pewnie nic. Ale zaskoczyli mnie swoim zachowaniem. Wysłali mnie do fotografa.


Może dostanę polski paszport. Oczekuję całe popołudnie. Zrobili mnie odpowiedzialnym za 5 domów noclegowych co oznacza, że utknę tutaj na długi czas. Mam nadzieję, że uda mi się uciec. Dostaliśmy pieniądze na dwa dni. Wracam do domu wieczorem zmęczony. Na obiad mieliśmy chleb z skwarkami. Na obiad to samo. Cudownie. Udało się znaleźć połówkę noweli. Zaczyna się na stronie 17, nie szkodzi. Dobranoc. Czwartek, 28 grudzień 1939 Złe czasy tutaj nastały, muszę pisać ołówkiem. Jest czwartek, muszę pisać daty bo nie wiedziałbym jaki dzień jest. Nasza dzienna porcja została zmniejszona. Jedzenie pozostaje niezmienione. Chleb z skwarkami. Śpieszę się od samego rana. Żadnego znaku abym wyjeżdżał stąd. Spotkałem Lád'a Prchala w konsulacie. Tak wielu legionistów w ostatnim czasie. Ale co możemy zrobić. Wygląda na to, że przybędziemy do Francji kiedy skończy się wojna. Nawet może to być nazwane zabawnym oporem. Panie zebrały się tutaj wieczorem. Próbuję zmienić pieniądze z czechosłowackich koron na pengó, mam nadzieję, że się uda. Jest tutaj okropny bałagan. Około 20 osób przybywa codziennie ale nikt nie ubywa. Piątek, 29 grudzień 1939 Wysyłają mnie znowu na policję. Wygląda to tak: ktoś chce walczyć o wolność swojego kraju, pełen entuzjazmu i jest witany tymi słowami: „Co tu chcesz robić, dlaczego nie zostałeś w domu? Musimy cię aresztować.” I entuzjazm znika. Kiedy powiedzieli to jednemu z starszych legionistów to przeklinał tak, że cały Konsulat zbladł.


Ludzie tutaj są traktowani jak psy. Po tygodniu przerwy miałem ciepły obiad. Po obiedzie poszedłem do szewca naprawić buty, teraz nie będę jadł przez dwa dni. Och, jak piękne są węgierskie dziewczyny. Zmieniam moje nazwisko – Menšik – mam paszport, który jest tylko ważny w Budapeszcie. Dzisiaj w moim pokoju będzie spał delegat – biedny! Sobota, 30 grudzień 1939 Przez całe rano siedzę w Kufózeši co oznacza węgierską kawiarnię i jestem tutaj na służbie. W południe idę poszukać jakiegoś mieszkania gdzieś za Dunajem. Przyszedłem pod adres, który miałem, wchodzę do żydowskiego mieszkania i szukam Polaków. Żydzi pytają mnie czy jestem Polakiem. Kiedy odpowiedziałem „tak” próbował rozmawiać ze mną po polsku. Ja zacząłem z Šariš dialektem a on z polskim. Zabawne. W końcu musiałem uciec. Wieczorem zrobili mnie odpowiedzialnym za 6 domów noclegowych. Blast, noc będzie niespokojna. Niedziela, 31 grudzień 1939 Ostatni dzień starego roku. Obiecali nam dzisiaj pieniądze. Jak można było się spodziewać nie dostaliśmy żadnych. Byłem bardzo zajęty cały dzień. Nigdy tego dnia nie świętowałem, mnóstwo kieliszków a nas tylko trzech i kilka butelek opróżnionych a my nie jesteśmy pijani. Mleko bardzo smakuje z chlebem. O 22:00 zasypiam, pełen wspomnień.


Poniedziałek, 1 styczeń 1940 Rano czekam aby zdać raport co powinienem zrobić o 10:00, nigdy nie czułem się tak swieżo po nocy sylwestrowej jak dzisiaj. Ostatecznie o 10:45 znalazłem dowództwo ale bez dowódcy. Upił się wcześniej kompletnie. O 12:00 dowiedziałem się, że wyruszam w podróż o 14:00. Po 11 dniach zostawiam Budapeszt. Od 15:00 do 21:30 jadę samochodem z dr Fandrlik do jugosłowiańskiej granicy. Zostawili nas bez żadnej wiedzy, gdzie jesteśmy. Co teraz? Znaleźli nam kilku Węgrów którzy prawdopodobnie wciąż świętowali Nowy Rok, ledwie trzymający się na nogach, prowadzili nas trochę a potem powiedzieli, że za chwilę będziemy w Zadoš. Okłamali nas. Idziemy przez krzaki wzdłuż trasy, śnieg skrzypi pod butami i prawie zamarzamy, musieliśmy często wchodzić do lasu aby się ukryć. Jesteśmy gdzieś ale nie wiemy gdzie. Idziemy powoli aż do północy. Nagle cisza nocna jest przerwana - „Stop!”. To był Jugosłowianin. Co oznacza, że jesteśmy w domu. Zabrał nas do Brodvaj no.6 , widzę piękne baraki. Wszystko przypomina obrazek rosyjskiej (..?) Nakarmili nas i przydzielili królewskie łoża. Zapadam w sen dzięki pomocy Jugosławian. Wtorek, 2 styczeń 1940 Pozwolili nam spać dłużej, podali śniadanie, czarną kawę i herbatę. Później zabrali na posterunek policji, gdzie traktowano nas uprzejmie. Po południu o 16:00 jedziemy do Zagrzebia. Połowa wsi odprowadza nas na stację. Pociąg stamtąd odjeżdża tylko raz dziennie. Posadzili nas w klasie ekonomicznej, dostaliśmy jabłka i papierosy. Odjeżdżamy jak szlachta. W Murskiej Sobocie zawiadowca stacji już czekał na nas. Dostaliśmy jedzenie i 50 dinarów każdy. Nigdy nie zapomnimy – i ty, który to czytasz – nigdy nie zapomnij Jugosławian i to co oni dla nas zrobili, co oznacza dla naszej Ojczyzny. Następny przystanek to Ormoš.


Kawa po długim czasie. Jedziemy przez Čakovac i o 7:05 rano jestem w Zagrzebiu. Tutaj w Jugosławii widzę prawdziwe braterstwo. What would be our talking without deeds?! Środa, 3 styczeń 1940 Po długich poszukiwaniach znaleźliśmy dom czeskiej rodziny. Tam dostaliśmy śniadanie i obiad. Zrobili nam zdjęcia i wieczorem jedziemy do Belgradu. Podróż będzie trwała 14 godzin. Trudno będzie wytrzymać to siedzenie. Czwartek, 4 styczeń 1940 W domu czeskiej rodziny wciąż, śniadanie i czekanie. Prawdopodobnie we wtorek pojedziemy przez Grecję do Bejrutu. Piątek, 5 styczeń 1940 Wszystko toczy się jak powinno. Zwiedziłem miasto. Piękny wschód. Możesz łatwo zobaczyć tutaj wpływy orientu. Niektórzy mężczyźni w turbanach, kobiety z welonem na twarzy. W południe odwiedziłem Štancl. Ta miłosierna kobieta jest chora. Zaprosili mnie na obiad, był bardzo smaczny. Wracam z powrotem o 21:30. Widzę moich towarzyszy w dobrym humorze. Kilku młodych chłopców. Idziemy spać o 23:30.


Sobota, 6 styczeń 1940 Rano z powrotem w mieście gdzie wszystko jest gotowe na Święta. Wracam na obiad.. Całe popołudnie spędzam w domu. Dowiedziałem się, że w poniedziałek wieczorem na pewno wyjeżdżamy. Niedziela, 7 styczeń 1940 Moim obowiązkiem dzisiaj jest palenie w piecu. Cały ranek spędzam w domu czeskiej rodziny. Odwiedził nas mężczyzna i dał nam 100 dinarów na papierosy. Już prawie nie mieliśmy nic do palenia. Jest nas już 70 osób tutaj. Jedna grupa złożona z 24 mężczyzn już wyjechała, my wyjeżdżamy jutro. Štancl zaprosił mnie na wieczór. Czuję się bardzo dobrze. Jeżeli pewnego dnia wrócę do domu to upiekę całe prosię. Od Štanclów wychodzę o 2:45, pisaliśmy list do Oto, mamy nadzieję, że nas zrozumie. Poniedziałek, 8 styczeń 1940 Rano obudziła mnie rozmowa, przyszli młodzi chłopcy. Wygląda na to, że nie byłem ostatni. Uświadomiłem sobie, że nie potrafię odróżnić koszuli od czarnych spodni, tak była brudna. Trzeba się zabrać za pranie. Przed południem przyszedł Lanóna. Po południu mamy otrzymać ostatnie wskazówki na drogę. Na obiad poszedłem do Štanclów. Nigdy nie będę się mógł im odwdzięczyć. Czuję się wspaniale. Honza jest oszustem. Zostawiłem tam mój kapelusz w zamian za beret, dostałem też 80 papierosów Diplom. Nigdy nie myślałem, że pewnego dnia będę je palił – pan Štancl jest attaché prasowym. Pożegnanie, wino, wspaniały nastrój. Wyjazd o 11:00.


Wtorek, 9 styczeń 1940 Po 22 godzinach podróży podczas której dawali nam jugosłowiańskie papierosy, mięso i słodycze przekraczamy jugosłowiańsko-grecką granicę i jesteśmy w Tessalonikach. Tutaj zakwaterowali nas w dobrym hotelu. Wszędzie witają nas jak Francuzów, problem tylko z językiem. Przed spaniem idę pooglądać morze pierwszy raz w moim życiu – wzburzone Morze Egejskie. Rano kontynuujemy naszą podróż. O 15:40 zmieniliśmy strefę czasową na wschodnio – europejski czas – 16:40. Środa, 10 styczeń 1940 Wyruszyliśmy o 6:30. Pojechaliśmy do Aleksandrii, potem 2 godziny klasą ekonomiczną do Pythio i Orient Expresem do Istambułu. Jugosławia – cudowny kraj. Skaliste wzgórza wzdłuż rzeki Vardar ciągnące się aż do Grecji. Wysłałem list do Zdenka Z. i Ludki. Siedzę w pociągu i wspominam. Kiedy tylko słyszę młodych mężczyzn rozmawiających o swoich dziewczynach a ja? Nie mam dziewczyny! Po co miałbym wrócić do domu. Cały czas jestem w tarapatach, naprawdę jestem tak brzydki i zły, że nie zostawiłem nikogo więc nie mam do kogo wracać? Nie ma znaczenia, obowiązek jest najważniejszy. Jak trudno byłoby wrócić do kraju, jestem pewien, że po tym co przeszliśmy będziemy więcej to doceniać. Czwartek, 11 styczeń 1940 Niestety, nasz Expres był spóźniony trzy i pół godziny przez co dotarliśmy do Istambułu o 24:00. Zakwaterowano nas w hotelu pierwszej klasy – Palace de Europe. Nie oczekiwałem, że będę przebywał w tak luksusowym hotelu podczas tej podróży.


Po południu po smacznym obiedzie, poszedłem zobaczyć Istambuł. Gdybym był tutaj cały tydzień i tak nie byłbym w stanie zobaczyć wszystkiego. Meczety, bazary i wiele więcej. Wspaniały obiad, morska ryba bardzo dobrze przyrządzona i turecka czarna kawa, papieros. Turecki i zaczynam się dobrze czuć. Tej nocy będę spał jak król. Piątek, 12 styczeń 1940 Rano o 7:30 wyjeżdżamy z Europy. Parowcem przez Dardanele. Co za cudowny widok budzącego się Istanbułu. Minarety, kopuły, wieże, niebo, wspaniałe. W Haydarpasa zostaliśmy sfotografowani. Przebywamy w wynajętych przedziałach, za dwa dni przybędziemy do Aleppo. Śpimy w siatkach, na ławkach, gdziekolwiek to możliwe. Pozwoliłem sobie pójść do wagonu jadalnego na obiad. Morska ryba, świetnie sporządzona. Sobota, 13 styczeń 1940 Byłem na służbie tego ranka. Spaliśmy bardzo dobrze. Przejeżdżamy przez zadziwiające krajobrazy. Skały, skały – co za piękność. Nigdy nie będę żałował tej podróży. Na przykład, przejeżdżamy przez 11 tuneli mniej więcej 26 km długich. Obiad zjadłem w wagonie jadalnym. 6 dań, w moim kraju niektórzy nigdy nie byli w stanie zjeść tak dużo. Po pięciu godzinach przybywamy na prawdziwe południe. Palmy rosnące przy drodze. Jeden kilogram pomarańczy 0.80 korony, banany 1.90 koron. Nawet już nie możemy jeść ich więcej. Następny przystanek Aleppo.


Niedziela, 14 styczeń 1940 O 2:00 przyjeżdżamy do Aleppo. Prowadzą nas do eleganckiego hotelu. Było bardzo zimno. Śniadanie rano. Potem do dowództwa. Papierowa wojna znowu. Obiad jemy z mężczyznami z Senegalu. Całkiem smaczny. Jedzenie z puszek, pomarańcze na deser, wino. Po południu zwiedzam miasto, wspaniałe orientalne. Wieczorem o 21:30 wyjeżdżamy do Bejrutu. Zajmujemy jeden przedział, ja śpię na ławce. Noc była spokojna. Poniedziałek, 15 styczeń 1940 Rano przesiadka do Ryah. Samarytanie dają nam śniadanie. Jedziemy koleją przez Liban. Przyjeżdżamy do Bejrutu, czekamy na dworcu. Prowadzą nas do obozu. Jesteśmy zakwaterowani w baraku razem z żolnierzami z pułku z Senegalu i Legii Cudzoziemskiej. Pokazali nam jak oni żyją. Walczyli tak ciężko, że obydwaj byli ranni w głowę. Każdy, kto chciałby zaciągnąć się do Legii Cudzoziemskiej powinien pomyśleć o tym dwa razy. Wieczorem przeprowadzam zwiad terenu. Piękno, brud, bieda, plugastwo, wszystko wymieszane razem. Palmy, morze, wino, śpiew, żadnych dziewczyn, zadowolony jestem, że nie. Nie najlepsza noc w moim życiu. Wtorek, 16 styczeń 1940 Rano jesteśmy przedstawieni. Zgodnie z rekomendacją kapitana Šeda, zostałem podoficerem. Jestem komendantem i instruktorem podstawowego szkolenia wojskowego dla nowych rekrutów, ogółem 15 osób. Po południu pływamy w morzu. Niemożliwe aby opisać to piękno. Jutro spróbuję złapać trochę ryb. Ciągle jemy baraninę, wino, pomarańcze i banany, jesteśmy tutaj ciągle pijani. Musimy się do tego przyzwyczaić.


Woda nie nadaje się do picia. Jedna pomarańcza tutaj kosztuje 14 halerzy, za 1 franka kupisz 6 bananów. Środa, 17 styczeń 1940 Ciągle to samo życie, baranina, wino, szczury, pluskwy, banany. Wieczorem idę do zakonnic, szyją dla nas francuskie flagi. Bejrut, czwartek 18 styczeń 1940 Od rana do południa nad morzem. Potem obrałem ziemniaki i ugotowałem sobie sam obiad. Wreszcie spotkałem człowieka z naszego pułku. Po obiedzie poszedłem znowu nad morze, nie mam już papierosów, muszę coś sprzedać wieczorem. I rzeczywiście sprzedaję częściowo pęknięte pióro za 20 franków i płaszcz gumowy za 150 franków co oznacza, że mam znowu pieniądze. Nie możesz sobie nawet wyobrazić jak bosko jest spać pomiędzy szczurami, jak chodzą po tobie, poruszysz ramieniem a one biegną na drugie. One feels like it is sentenced to death in the last hours he lives in wellbeing. Bejrut, piątek 19 styczeń 1940 Tego ranka jestem na służbie. Nawet nieźle się tutaj żyje, często chodzimy pływać w morzu. Wczoraj wypłynąłem trochę za daleko od brzegu i rozzłościłem Posejdona, który rzucił mnie na skały. Cały jestem podrapany. Wciąż czekamy na statek, który ma nas zabrać do Francji. To będzie trudna podróż. Dzisiaj mam zamiar napisać do Štancls, mam nadzieję, że będą mogli wysłać to do domu. Wieczorem miałem kłótnię z jednym panem ale to ja miałem rację. Zostałem dowódcą plutonu.


Bejrut, sobota 20 styczeń 1940 Dzień jak zwykle, morze, baranina, wino. Wieczorem w domu. Wypiłem trochę wina i poweselałem.

Bejrut, niedziela 21 styczeń 1940 Morze, morze, plaża, obiad, ryba, morze znowu. Idę do miasta. Moje cywilne ubranie jest naprawdę zniszczone. Jestem ciekawy kiedy wydostaniemy się stąd. Mundury dostaniemy dopiero w Marsyli. Żadnej pensji. Wspominam dom. Ale jak dotychczas czuję się dobrze. Napiszę do Ludki a ona napisze do rodziców. Bejrut, poniedziałek 22 styczeń 1940 Po śniadaniu leżę na łóżku przez pół godziny. Po południu jestem w mieście i zostaję tam do wieczora. Nic nowego się tutaj nie dzieje. Bejrut, wtorek 23 styczeń 1940 Rano widzimy zbliżający się statek. Mam nadzieję, że tym popłyniemy. Jesteśmy już tutaj 9 dni. Wszystko jest już nudne, ciągle myślę o domu. Siedzę na skałach przy brzegu i słuchając szumu fal wspominam całe moje dotychczasowe życie. Po południu dowiedzieliśmy się, że popłyniemy tym statkiem, który widzieliśmy rano. Piorę moje ubrania, pluskwy wszędzie. Co za rozkosz.


Bejrut, środa 24 styczeń 1940 Wieści z rana. Dowiedzieliśmy się, że odpływamy jutro. Z tego powodu jesteśmy cały czas w pogotowiu. Co za jedzenie, jem tutaj tylko pomarańcze, banany, figi i wino. Byłem w mieście na zakupy, kupiłem kilka kilogramów pomarańczy, trochę cytryn. To zabiorę ze sobą na statek. Mówili, że podróż będzie trwała ok. 8 dni. Będzie zabawa. Mam 130 franków i 300 papierosów. Wieczorne wyjście zakazane. Dlatego przeszliśmy przez pole kaktusów aby popatrzeć na zachód słońca. Wróciłem w lepszym humorze. Pobudka o 5 rano. Bejrut, czwartek 25 styczeń 1940 Rano o 6 mamy być na statku. Myślę, że powinniśmy być na statku. Jak dotychczas wygląda to jak na wojnie. Około 9 jesteśmy ostatecznie na statku. Nasz mały statek nazywa się Qatrie. Ma około 150 metrów długości. Po raz pierwszy w życiu widzę flotylę statków. Nie potrafię tego opisać. Bejrut nie wygląda wcale taki duży. O 11 dźwigamy kotwicę. Jesteśmy zakwaterowani w klasie ekonomicznej. Całkiem dobrze ale nie potrafię tego opisać. Wieczorem siedzę w salonie dla palaczy dla klasy ekonomicznej i patrzę na francuskich żołnierzy jak bardzo są hałaśliwi. Pierwsza noc na statku. Morze, piątek 26 styczeń 1940 Płyniemy szczęśliwie. Nie mam jeszcze morskiej choroby. O 10:30 widzimy brzegi Afryki. O 13:30 jesteśmy w Aleksandri w Egipcie. Kupuję srebrną bransoletkę. Mam nadzieję, że pewnego dnia wręczę ją osobiście. Przez całą noc ładujemy towary, bawełnę, olej. Mam nadzieję, że wyruszamy jutro.


Morze, sobota 27 styczeń 1940 Do rana wszystko jest załadowane. Wypływamy o 11:00, następny port to Tunis lub Algier. Będziemy płynąć przez 6 dni bez zatrzymywania się. Choroba morska jeszcze mnie nie męczy ale nie czuję się zbyt dobrze. Finanse – 120 franków. Pełnię służbę od północy. Alert, kamizelki ratunkowe i łodzie. Dwa delfiny pływają wokół statku, wspaniale wyglądają. Morze, niedziela, 28 styczeń 1940 Cały czas to samo. Ląd na horyzoncie – to Malta. Delfiny płyną za nami. Leżę cały czas bo gdy wstaję wszystko się kręci. Morze, poniedziałek 29 styczeń 1940 Po północy przesunęliśmy czas dwa razy po półgodziny do tyłu. O 2 w nocy zaczął się sztorm. Fale zalewają pokład. Choroba morska ostatecznie mnie zmogła. Rankiem płyniemy blisko Malty, widzę delfiny kiedy przechylam się przez burtę. Po obiedzie gram w szachy, wygrałem 40 franków. Wieczorem próbuję zasnąć. Sztorm trwa. Morze, wtorek 30 styczeń 1940 Budzę się zdrowy. Morze jest spokojne, przepływamy blisko Pantelleria, wyspa włoska, najbardziej strzeżona. Widzimy wypływającą łódź podwodną. Potem płyniemy blisko Sycyli, Etna na horyzoncie. Gram w szachy i karty, bardzo nudno tutaj. Morze jest już spkojne. Każdego dnia płyniemy około 750 kilometrów. Dowiedziałem się, że powinniśmy zawinąć do portu w czwartek.


Morze, środa 31 styczeń 1940 Spędziłem prawie cały ranek z tyłu statku. Nie mogę przyzwyczaić się do francuskiego jedzenia. Można już zobaczyć podział między ludźmi, wygląda, że braterstwo się kończy tutaj, trochę za szybko. Po południu gram w szachy. Po tej grze moje zasoby finansowe wzrosły, mam teraz 170 franków. Patrzę na zachód słońca stojąc z tyłu statku i myślę o domu, kogo tam zostawiłem. Boli widząc innych spoglądających na zdjęcia, które zabrali z sobą, a ja? Jestem tylko żołnierzem. Morze było spokojne w nocy. Morze, czwartek 1 luty 1940 Chłopiec okrętowy budzi mnie rankiem. Powinniśmy cumować wkrótce. Wszystko jest gotowe. Kto nie widział tego wschodu słońca nad górami Atlas, ten nie wie jakie to piękno. Przepiękny, ośnieżony Atlas i pomarańcze dojrzewające niżej. 6 sztuk za 1 franka. O 8:00 zacumowaliśmy w Algierze. Nie możemy opuszczać statku ale ja już byłem na afrykańskiej ziemi. Wysyłam list do Ludki prosząc ją aby przekazała wieści rodzicom. Planowany odpływ o 15:00. Odpływamy ostatecznie o 18:30 z Algieru, za 36 godzin powinniśmy być w Marsyli. Przesuwamy czas dwa razy po pół godziny do przodu. Mój zegarek nie działa, zepsuty. Przepiękny zachód słońca ponad Algierem. Głowa mnie boli. Jestem na morzu przez tydzień, 6 tygodni odkąd zostawiłem dom. Uprałem moje koszule w słonej wodzie, mam nadzieję, że będą czystsze. Wieczorem złowiłem rybę. Co robiłbym teraz w domu? Co nowego w Brnie, Libuška z pewnością ma wakacje. Czy dostała wyróżnienie? Co słychać?


Morze, piątek 2 luty 1940 Ląd na horyzoncie – wyspy Baleary, z wyjątkiem tego morze przez cały dzień. Po południu gram w szachy. Wieczorem śpiewamy nasze piosenki. To nasz ostatnie wieczór na morzu i statku ponieważ rano przybędziemy do Marsyli. Próbuję pływać, pływałem już w gorącej słonej wodzie wcześniej. Marsylia, sobota 3 luty 1940 6:10 rano, wybrzeże Francji.Zacumujemy ok. 8:30, uczymy się hymnu francuskiego. Będziemy czekać na statku do 11:00. Wyładowali nas i przewieźli do fortu, gdzie dostaliśmy obiad i czekaliśmy do wieczora. Powinniśmy jechać do Agde dzisiaj wieczorem. Wszystko zmienione, pojedziemy jutro rano. Czekam w kolejce do zapisu. Zaciągnięty. Zakwaterowali nas w barakach Legii Cudzoziemskiej. Tutaj można zobaczyć co naprawdę znaczy być legionistą. Jak można zauważyć, kupiłem nowe pióro. Kosztowało 18 franków. Pozostało 170 franków. Jeszcze nie dostaliśmy żołdu. Bóg wie jak będziemy spać. Marsylia, niedziela 4 luty 1940 Rano o 5 wyjeżdżamy z Marsylii. Po 4 godzinach w expresowym pociągu dojeżdżamy do Agde. Z pociągu widzę drut kolczasty – obóz koncentracyjny. Tam nas prowadzą. Widziałem już bałagan ale nigdy taki jak tutaj. Teraz rozumiem dlaczego zawsze mówiono do mnie zostań w domu. Rozczarowany – rozczarowany i znowu rozczarowany.


Żydzi wszędzie. W biurze i wszędzie. Na początek opiekuje się mną porucznik Matl. Prowadzą nas do baraków w lesie, kryte strzechą. Po południu oddałem mój zegarek do naprawy. Błąd – dom jest domem. Agde, poniedziałek 5 luty 1940 Przedstawianie – zaciągnąłem się do kawalerii. Służę pod komendą kapitana Voves. Przez cały dzień obchodziliśmy cały obóz. Należę do SPO (dodatek tłumacza: smišený přezvědný oddil - mieszanej jednostki zwiadowczej) co oznacza nadzieję, że nie wrócę do domu. Wieczorem myślę o domu. Mały Józiu, gdybyś był.... Agde, wtorek, 6 luty 1940 Rano zaprowadzili nas wreszcie do kompani kawalerii. Mundury dostaniemy przed południem. Co za nieporządek. Będziemy walczyć za Żydów. Dostaliśmy też wyposażenie. Broń sprzed 50 lat przed małpami, to będzie zabawa. Teraz rzeczywiście mówię “żegnaj moje dotychczasowe życie”. Wojna. Agde, środa 7 luty 1940 Jestem w kompani kawalerii. Trenuję rekrutów. Poinformowałem porucznika, że nie mam odpowiednich do tego egzaminów. Otrzymałem rozkaz przyszycia naszywki aspiranta. Życie w wojsku.


Wieczorem w kinie. Kupiłem sobie fajkę. Papierosy są okropne tutaj, nie można ich palić. Mam 105 franków, żołd to 3.5 franka na dzień. Agde, czwartek 8 luty 1940 Życie tutaj jest wciąż takie samo. Jedzenie całkiem dobre. Przed południem ćwiczenia na placu ćwiczeń na polu winorośli. Popołudnie tak samo. Oficerowie są dobrzy. Pavelka, Krečmár, Matoušek, Láslo są tutaj. Bardzo dobrzy ludzie. Agde, piątek 9 luty 1940 Cały czas to samo żołnierskie życie. Napisałem do Štancls i Ludki, mam nadzieję, że listy dotrą. Wieczorem siedzimy w biurze i jemy smażony chleb. Nie potrafię opisać naszych zgryzot, może później. Na wieczornej odprawie zostałem mianowany zastępcą komendanta plutonu. Dowódcą plutonu jest porucznik Špot. Agde, sobota 10 luty 1940 Rano trening w obozie. O nie, nigdy nie chciałbym iść na wojnę z tymi mężczyznami. 80% Słowaków. Część z nich to stare chłopy. Wieczorem dowiedziałem się, że wyjeżdżamy w czwartek. Mamy zamiar świętować pożegnanie. O 21:30 jestem już w domu. Odebrałem naprawiony zegarek – 25 franków. Pozostało 50. Co porabiacie w domu? Jutro mam służbę w baraku jako nadzorujący oficer.






Agde, niedziela 11 luty 1940 Moje pióro znowu nic nie warte. Byłem na służbie ale i tak udało się wybrać nad morze. W drodze powrotnej zgubiłem się na bagnach. Mnóstwo gatunków ptaków. Przyszedłem do baraku tuż przed 21:00. Agde, poniedziałek 12 luty 1940 Szkolenie rano. Cały dzień jest nudny. Wieczorem ogłoszono, że cały SPO będzie przeniesione. Agde, wtorek 13 luty 1940 Maszerowaanie rano, pływanie po południu. Jest trochę zimno. Kąpiel i zmiana odzieży dla całego szwadronu. Agde, środa 14 luty 1940 Przygotowania do wyjazdu. Po południu idę wymienić moje ubranie. Dostałem całkiem dobry płaszcz. Wieczorem mówię “do widzenia” do młodych chłopaków i o 2 rano budzę się. Mam nadzieję, że w nowym miejscu będzie lepiej. La Palme, czwartek 15 luty 1940 Bardzo zimno podczas podróży. O 10 przybywamy do Narbonne. Zimno. Drzewa kwitną. Zrywamy migdały z drzew. Stąd jest 8 km


do La Palme. To jest nad morzem. Okropne zakwaterowanie. Szukam jakiegoś prywatnego i znalazłem. La Palme, piątek 16 luty 1940 Nie spałem dobrze przez długi czas ale tej nocy rzeczywiście dobrze się spało. Cały dzień urządzamy baraki. Po południu ustrzeliłem 7 kaczek, piękne. Wieczorem piliśmy bardzo dobre wino. 2 franki za litr. La Palme, sobota 17 luty 1940 Zawsze to samo ale może dostaniemy nasz żołd dzisiaj. Nie mam już nic. Śmieszne, nie mamy koni tutaj. Parada po południu, potem wizyta. Wino, wino, wino. Jutro będę maszerował przed generałem. Mówili, że on już proponował mój awans. Kapitan Voves przekazał mi. La Palme, niedziela 18 luty 1940 Rano przygotowania do parady. Jestem zastępcą komendanta warty honorowej. O 10:30 maszerujemy przed francuskim generałem.. Kładziemy wieniec na pomniku poległych żołnierzy. Udało się, wszystko dobrze. Po południu wybrałem się sam na spacer. Spać poszedłem wcześnie.


La Palme, poniedziałek 19 luty 1940 Ciągle to samo. Szkolenie rano. Szkolenie po południu. Wieczorem byłem w kinie “Hong Kong”. Ponieważ nie mam pieniędzy będę musiał sprzedać buty jeździeckie. Szkoda. La Palme, wtorek20 luty 1940 Prawie zaspałem. Obudził mnie ordynans. Cały czas to samo przez cały dzień, szkolenie. Jesteśmy kawalerią bez koni. Powoli poprawiam mój francuski. Będę mógł wkrótce rozmawiać. La Palme, środa 21 luty 1940 Ciągle szkolenie. Dostałem 40 franków za moje buty. Kupiłem alkohol, cukier i herbatę, i zostało mi tylko parę franków. Cóż, to jest życie żołnierza. Jestem zadowolony, że mam gdzie mieszkać samemu. Właściciele to dobrzy ludzie. Ordynans robi dla mnie wszystko. La Palme, czwartek 22 luty 1940 Jestem komendantem baraków w SPO. Wszystko po staremu i w porządku. Wieczorem siedzę na bujanym krześle i patrzę na morze paląc moją turecką fajkę. Mieszkam na pierwszym piętrze. Okna mojego pokoju wychodzą prosto na morze i na ogród, który jest pełen różowego i białego kwiecia drzew migdałowych, kończący się pagórkiem porośniętym winoroślą. Widzę także kwitnące agawy. Ale silniejsze niż ten widok jest uczucie tęsknoty za domem. Ale co to za dom, który jest w niewoli. Niewola jest gorsza niż śmierć. Wolność jest cenniejsza niż śmierć.


La Palme, piątek 23 luty 1940 Przyjechał generał Viest. Ostatecznie mój mundur jest w porządku. Dobrze leżący mundur, spodnie, sztylpy i brązowe buty. Po południu znowu strzelanie. Na wieczór zostałem zaproszony na wizytę. Jest to rodzina rządowego urzędnika z dwoma córkami, która została tutaj ewakuowana. La Palme, sobota 24 luty 1940 Szkolenie rano, łowienie ryb po południu. Mój kochany ojcze, jakie piękne pstrągi są tutaj. Na wieczór zostałem zaproszony na jacht aby polować z karabinem na delfiny. Ćwiczyć, ćwiczyć. Dzisiaj awansowałem na sierżanta, co daje wzrost żołdu do 4,10 franków. La Palme, niedziela, 25 luty 1940 Rano polowanie na kaczki. Obiad z Francuzami. Potem spacer pod palmami. Następny tydzień minął. A ja wciąż jestem daleko od pól bitewnych.


La Palme, poniedziałek 26 luty 1940 Zmiana czasu więc budzimy się godzinę wcześniej. Dzień jak co dzień. Wieczory takie same. Jakaś choroba rozprzestrzenia się tutaj, sztywność szyi. Wieś jest zamknięta. Kwarantanna. La Palme, środa 27 luty 1940 Szkolenia, zarówno do południa jak i po. Przygotowania do jutrzejszego szkolenia w nocy. Żyjemy w zawsze pijanej sytuacji tutaj, zabijając bakterie alkoholem. Wieczór spędziłem z zaprzyjaźnioną rodziną francuskich urzędników. La Palme, środa 28 luty 1940 Piję od rana. Pojawiła się wokół druga fala choroby. Umrę zanim dotrę na front. Podczas nocnego szkolenia trenowaliśmy prawdziwie walkę ale każdy był odurzony. Pomimo tego udało się złapać najwięcej “wrogów”. Zakochałem się w francuskiej dziewczynie. Starszą córką francuskiego urzędnika Juju. Typ prawdziwej francuskiej dziewczyny. Przyniosłem jej gałązkę kwitnącego drzewa migdałowego. Jak pięknie jest tutaj, kiedy kwitną drzewa wiśni, migdałów, fig i moreli. La Palme, środa 29 luty 1940 Czekamy podnieceni na wieczór. Może promocje? W południe przyszli porucznik Matoušek i porucznik Krčmář.


Służyłem pod ich komendą. Dostałem stopień sierżanta, podoficera - tak więc odbyło się to wcześniej niż wieczorem. La Palme, piątek 1 marzec 1940 Jest bardzo gorąco, nie do wytrzymania i zabronione jest pić wodę. Pijemy więc wino. 1 litr szampana kosztuje tutaj 4 franki, czyli ok. 3,5 korony. Jest nas tutaj trzech podoficerów, sierżantów, trzymamy sie razem. Podpici cały dzień. Trochę więcej picia wieczorem. Wysikaliśmy się dokładnie przed budką strażnika – bedzie wielka awantura jutro. La Palme, sobota 2 marzec 1940 Całe rano ćwiczenie maszerowania. W południe obejmuję dyżur oficerski w SPO II. Okropny obowiązek. O 16:00 wsadziłem do aresztu jednego. O 22:30 było tam już siedmiu. Co za funkcja. Później kapitan sztabowy Voves zmusił mnie do maszerowania wokół wioski aż do 2:30 aby sprawdzać teren. La Palme, niedziela 3 marzec 1940 Spotkanie podoficerów o 10:20. przedtem my podoficerowie i inni zastępcy dowódców spotykaliśmy się aby dyskutować. Na spotkaniu wykład. Po tym wszyscy podoficerowie dostali rozkaz pozostania. Wzmocniono nas koniakiem, więcej i więcej. Nie daliśmy się, wygraliśmy. Po południu spałem aż do 18:00. Potem poszedłem na obiad do znajomych Francuzów., zostałem tam do północy. Na stoliku stała kwitnąca gałązka mimozy.


La Palme, poniedziałek 4 marzec 1940 Od 7 rano szkolenia. Dzień przechodzi spokojnie. Wieczorem zapijamy smutki. Jak pięknie jest tutaj nad morzem ale jednocześnie jak smutno. Mógłbym się zakochać w tym ale jestem żołnierzem i należę do Ojczyzny. La Palme, wtorek 5 marzec 1940 Rano znowu ćwiczenia. Kiedy wychodzimy kapitan daje nam podoficerom po 50 franków aby kupić wino. Po południu chciałem odpocząć ale rozkazali abym przyprowadził konie. Połowa koni jest z Afryki a druga połowa z Ameryki. Wracałem na arabskiej klaczy. Jeździłem na wielu koniach ale ten tutaj – cudowny. Co za jazda. Skoczna ale delikatna. Szkoda, że nie dostanę jej i nie mam takiej w Brnie. Wychodzę, kupiłem francuskie znaczki za 40 marek, będą stemplowane 7 marca. La Palme, środa 6 marzec 1940 Siodłanie koni rano. Co za cyrk. Później poszedłem popatrzeć do szkoły jeździeckiej. Prawie połowa koni biega wolno. Siedziałem już na wielu dzikich ale tym razem! Ujeździłem 9 koni. Spadłem 6 razy. Krew leci z nosa, prawe ramię stłuczone, palec u prawej nogi bolący, lewy policzek bez skóry. Kiedy nasz stary dowódca powiedział, że jestem dobrym jeźdzcem, musiało to coś znaczyć. W końcu siedzę na tym arabie. Nie mogę go utrzymać, skacze ze mną poprzez potok, potem pogonił na kamienną ścianę. Leży po jednej stronie ściany a ja po drugiej. Zdechł zanim do niego dobiegłem. Co za strata.


La Palme, czwartek 7 marzec 1940 Rano przysięga. Dowodziłem plutonem. Po południu jesteśmy wolni. Wieczorem spotkanie z Juju. La Palme, piatek 8 marzec 1940 Ujeżdżanie koni. Biały arab ujeżdżony. Cały dzień praca z końmi. Mój pluton nie ma jeszcze koni. La Palme, sobota 9 marzec 1940 W szkole jeździeckiej, kończę ujeżdżanie rano. Po południu mamy wizytę. Generał Ingr, Locker(?), Viest i inni. Wieczorem zmora w kantynie. Tak, to było okropne. La Palme, niedziela 10 marzec 1940 Rano poszedłem do kościoła. Po południu pojechałem z oficerami do Perpignan. Rugby i piłka nożna. Wieczorem z Juju. La Palme, poniedziałek 11 marzec 1940 Rano szkoła jeździecka. Przed południem wezwano nas do kwatery głównej. Powiedziano mi, że muszę zdać egzamin oficerski. O 16:30 pisałem egzamin. Dzięki Bogu poszło dobrze. Mam bardzo dobrego dowódcę kapitana Voves.


La Palme, wtorek 12 marzec 1940 Dzień jak inne. Dowiedziałem się, że mój egzamin wypadł bardzo dobrze. Teraz mogę tylko czekać. La Palme, sroda 13 marzec 1940 Jestem na służbie. Wsadziłem jednego do więzienia. Pijany. Wkrótce ja będę się bał. Chodzę do Juju codziennie. Kilku nowych mlodych ludzi tutaj. Jeden z nich przyniósł mi list od Zden i At'a. Napisali mi ich adres. Odpisałem, że ich odwiedzę. Jestem przy telegrafie. Pierwsze pozdrowienia z domu. La Palme, czwartek 14 marzec 1940 Szkoła jeździecka znowu. Nie pozwalają mi jeździć bo mówią, że umiem,. Czyli tylko spędzam tam czas. Napisałem do Zdeno Zvěř dzisiaj przez Belgię, mam nadzieję, że dotrze do niego. La Palme, piatek 15 marzec 1940 Ciągle to samo. Dowiedziałem się, że będę musiał zdawać ten egzamin znowu, tym razem dla sztabu dywizji. Przysłali pytania. Jeden porucznik będzie mnie przygotowywał. Ale zabawa. Już się cieszę na to. Mam nadzieję, że nie będzie źle.


La Palme, sobota, 16 marzec 1940 Te same zadania. Śpię po południu. Wieczorem u Juju. Potem idę z chłopcami łowić ryby. Wróciłem o 2:30. Bogaty połów. O 14 zaprosili mnie na drinka do oficerskiej kantyny. Żołd 62.70 franków. La Palme, niedziela 17 marzec 1940 Obudziłem się o 9, poszedłem do kościoła. Jestem zaproszony na piwo do kantyny oficerskiej. Śpię po południu. O 15 idę na spacer z Juju. Wieczorem u niej w domu. Mówią, że jutro przyjdzie nowy komendant. Pułkownik Vrzáček. La Palme, poniedziałek 18 marzec 1940 Dzisiejsze zadania takie same jak każdego innego dnia. Wieczorem u Juju. La Palme, wtorek 19 marzec 1940 Dzisiaj są urodziny Juju. Tak trudno było dostać kwiaty dla niej. Po południu dowodziłem szwadronem. Pułkownik Vrzáček przyjechał. Wieczorem jestem u kapitana sztabowego na odprawie. Potem idę zobaczyć się z Juju. Pierwszy pocałunek.


La palme, środa 20 marzec 1940 Życie wciąż takie samo. Nuda. Pierwsi z młodych żołnierzy dostają urlopy. Gdzie i kiedy ja pojadę? Prawdopodobnie nigdzie. Ale czekam.

La Palme, czwartek 21 marzec 1940 Sprawdzanie koni rano. Przerwano mi, wyjeżdżam po nowe konie. Och Boże, ale konie, wszystkie były ciężkie ale wybrałem kilka. Po południu układanie rozkładu zajęć aż do 16. Rano już wszystkie wisiały i dlatego wygrałem 5 butelek szampana. La Palme, piatek 22 marzec 1940 Dzisiaj nowe ujeżdżanie. To była zabawa ale przecież mogłem jeździć. Po południu spokojnie. Wielkanoc za pasem a ja nie mam żadnych pieniędzy, chociaż wciąż żyję. Jak żyję, nie ma znaczenia. Kiedyś będzie lepiej. La Palme, sobota 23 marzec 1940 Rano ujeżdżanie a potem pierwsza jazda w morzu. Nudzę się bardzo dlatego mam aparat fotograficzny i mogę robić zdjęcia. Cały czas jestem z końmi. Jeden ciągle zachowuje się jak źrebak, mam nadzieję, że uspokoi się i będzie moim koniem. Jak dotychczas to jest to trzeci koń, którego faworyzuję. Oczywiście wszystkie trenowałem. Pierwszy to była Elisa, drugi Kiki a ten nazywa się Boulete. Ten tutaj jest łobuzem. Wieczorem


okropna wrzawa. Nie można rozpoznać kantyny. Nie do opisania. La Palme, niedziela 24 marzec 1940 Na śniadanie piję szampana. Co za czasy. Później śpię. Potem francuski obiad. Śpię znowu. O 19 wieczorem idę do Juju. Obiad i znowu picie. Okropność. Do domu wracam o 3 nad ranem.

La Palme, poniedziałek wielkanocny 25 marzec 1940 Rano pada. Przed południem jesteśmy w stajni. Po południu w Jarka biurze. Wieczorem pójdę do Juju. Pojadę do nich na urlop. Powinienem już być żonaty. Ciekawe co następny miesiąc nam przyniesie. La Palme, wtorek 26 marzec 1940 Rano pada. Pomimo tego jeździmy na koniach. Moja Boulotte pełna zapału jak szescioletni koń. Po południu sprzątam stajnię. Wieczorem wychodzimy do Etoble. La Palme, środa 27 marzec 1940 Szkoła jeździecka rano. Juju pojechała do Narbon. Podarowała mi zdjęcie. Ona jest miła dziewczyną i jestem zadowolony, że mam z kim porozmawiać. Mój francuski pomału się poprawia. Mogę już rozmawiać. Przed południem przespałem się a potem idziemy maszerować. Wieczorem siedzimy z Juju przed palącym się kominkiem. Na zewnątrz pada.


La Palme, czwartek 28 marzec 1940 Szkoła jeździecka rano. Po obiedzie zaspałem nad aplikacją treningową. Później siedzę w baraku i rozmyślam. Dostaliśmy czechosłowackie kartki pocztowe, napisałem do domu, do Manka i Viery. La Palme, piatek 29 marzec 1940 Zawsze te same zadania. Jest troche zimno. Wieczór spędzam u Juju. La Palme, sobota 30 marzec 1940 Szkoła jeździecka rano. Sprzątanie baraków po obiedzie. Wieczorem u Juju. W poniedziałek wyjeżdża do St. Paterne. Dostałem medalion na pamiątkę i na szczęście. La Palme, niedziela 31 marzec 1940 Rano w kościele. Potem w tawernie. Po obiedzie poszedłem na spacer. Mam dyżur SPO. Wieczorem upiliśmy się. Tak samo jak i inne szwadrony. La Palme, poniedziałek 1 kwiecień 1940 Czuję się źle z powodu wczorajszego wieczoru. Szkoła jeździecka rano. Ćwiczenia piechoty po południu. Juju wyjeżdża.


Być może byłem trochę niemiły. To ja byłem zaproszonym gościem. Dostanę urlop w piątek. La Palme, wtorek 2 kwiecień 1940 Juju wyjechała, wszystko jest jak było. Szkoła jeździecka rano. Ćwiczenia piechoty po południu. Nudny wieczór. Właśnie dowiedziałem się, że Paryż jest zakazany. Co za szczęście, że tam nie planowałem pojechać. Jutro muszę zameldować mój urlop. Ciekawe co mi powiedzą? La Palme, środa 3 kwiecień 1940 Szkoła jeździecka rano. Zostałem pochwalony. Po długim proszeniu dostaję mój urlop. Zaczyna się w piątek. Ćwiczenia po południu. Ćwiczenia wieczorem – co za okropność. Po powrocie piję z oficerami – nie za dużo, jeden kieliszek a potem szampana. La Palme, czwartek, 4 kwiecień 1940 Po południu ma odbyć się parada więc ćwiczymy. Dostałem telegram od Juju, w którym pisze “będę czekała z samochodem w sobotę na stacji kolejowej w St. Paterne.” Po południu przybył nowy transport, Grýgera z mojego roku wśród nich. Wieczorem nie jest przyjemnie, nigdy więcej nie będę już pił szampana.


La Palme, piatek 5 kwiecień 1940 Dobre, świeże powietrze wokół, idę do szkoły jeździeckiej. Po obiedzie jestem gotowy do drogi. Buty pożyczone od por. Šatana, spodnie i bielizna od por. Křičinský, bluza od sierżanta aspiranta Tutch, krawat, koszula i pas również od Šatana. Ale zabawa. Oficerska czapka od por. Špot. Pojadę expresem w klasie ekonomicznej całą noc. Dotrę na miejsce ok. 8 rano. Mam ok. 480 franków, 150 papierosów. Jestem ciekawy jak wszystko pójdzie. La Roche, sobota 6 kwiecień 1940 Całą noc trzęsę się z głodu. Wszędzie wokoło francuscy oficerowie, bardzo uprzejmi ale z tego powodu nawet nie mógłbym nic zjeść. Rano o 10 jestem w St.Paterne. Na dworcu czeka panienka Juju, przed stacją czeka kierowca z samochodem, kłania się głęboko. Co za honor, sierżant aspirant przyjechał. W zamku zbudowali dla mnie prawie pomnik zwycięstwa. Krążą wokól mnie jakbym był dzieckiem wymagającym opieki. Jeden zabiera moją walizkę, drugi moją czapkę a trzeci mój płaszcz. Wogóle tego nie rozumiem. Mam dla siebie 4 pokoje, łazienkę i pokój do ćwiczeń. Na obiad jestem wzywany dzwonkiem. Bawię się jedzeniem, mój żołądek burczy, slimaki, ostrygi, sepias i jak mogę znać te wszystkie nazwy. Tak wiele talerzy, tak wiele sztućców. Modlę się aby sie to skończyło. Juju ostrzegła mnie cicho, ze najlepsze przyjdzie – stek prawie surowy. Krew została na talerzu. Nie mogę już nic więcej jeść. Niewidocznie poluzowałem pasek u spodni. Teraz wino. Ostatecznie owoce i wreszcie koniec. Po obiedzie odpoczywam. Potem ide na spacer do parku z moją panienką i psami. Po powrocie idę do mojego pokoju zły. Obawiam się kolacji. Taak, juz dzwonią. To było okropne. Jutro umrę. Załączam zdjęcie willi, gdzie od jutra będę mieszkał z ich synem. Jeżeli czekać to we Francji.


Urlop, La Roche, niedziela 7 kwiecień 1940 Noc pod gwiazdami była urocza. Kiedy tylko się obudziłem zobaczyłem wóz pełen a.Z.a.

9.IV.40 12:30 po południu Zaręczony!?


Jak to się stało nie mogę opisać. Nigdy tego nie zapomnę! Wtorek, 16 kwiecień 1940 Znowu La Palme.


(Następna kartka:) Brno – Veseli 22.10 koron czeskich – pociąg Skalice – Švancbach 250 koron slowackich – samochód Senec – Galanta 18 pengó – samochód Galanta – Budapest 11.70 pengó Budapest – Senyeháza 100 pengó Chodoš – Murska Sobota 10.50 dinarów Murska Sobota – Zagrzeb 63 dinary Zagrzeb – Belgrad 150 dinarów 617 700 1317

(Następna kartka)


29.XII. 1939

11.2x. pierwsza część



FRANTIÅ EK JOSEF GEISLER

25.VII.1918 - 18.IX.1944


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.