Home
Z językami inteligentniej AGATA WOŹNIAK
Za każdym razem, gdy ktoś mnie pyta, ile znam języków, nie potrafię odpowiedzieć bez policzenia ich na palcach. Sześć. Sama nie wiem, jak to się stało. Zostanie poliglotką nigdy nie było moją ambicją, a nauka języków obcych – pasją. Tak po prostu wyszło.
P
olski jest moim jedynym językiem ojczystym. Pierwszym językiem obcym był angielski. Gdy miałam osiem lat, rodzice zapisali mnie na prywatny kurs, który odbywał się w szkole po lekcjach. Piszę „prywatny”, ponieważ działo się to w połowie lat osiemdziesiątych, a wówczas nie było to takie oczywiste. Uwielbiałam te zajęcia. Pamiętam, że na pierwszej lekcji dostałam nowe imię. Odtąd dwa razy w tygodniu byłam „Aggie” i bardzo mi się to spodobało. Lubiłam wierszyki, zabawy i piosenki. Na zajęciach panował niespotykany wówczas w szkole luz. W zeszycie można było do woli rysować i wklejać zdjęcia z gazet. Jednak najbardziej podobało mi się to, że kurs był naszym małym okienkiem na świat. Choć nikt z uczestników nie był jeszcze za granicą, nasz nauczyciel zaprosił zagranicę do nas. Zorganizował spotkanie ze znajomą z Meksyku, a innym razem z kolegą z Palestyny. To byli pierwsi obcokrajowcy, jakich poznałam. Mogliśmy się z nimi porozumiewać tylko po angielsku. To doświadczenie wywarło na mnie duże wrażenie i było nie lada motywacją do dalszej nauki. Po kilku latach przeniosłam się na kurs do jednej z licznych już wówczas szkół języków obcych. Jako nastolatka mogłam dojeżdżać w tym celu sama do centrum miasta – chętnie robiłam to w ostatnich klasach szkoły podstawowej i przez całe liceum. Później był lektorat na studiach, gdzie zajęcia często polegały na omawianiu artykułów z „The Economist”, który okazał się doskonałym tygodnikiem do nauki języka dla zaawansowanych. Do tej pory potrafię znaleźć w nim słowa, których jeszcze nie znam. Koniec studiów to dodatkowo semestr na uniwersytecie w Londynie w ramach programu Erasmus, połączony ze stażem w Izbie Gmin, a także napisanie i obrona pracy magisterskiej po angielsku na temat polityki brytyjskiej. Następnie przyszła pierwsza praca, w której biegła znajomość angielskiego stanowiła duży atut. W drugiej i każdej następnej była już koniecznością. Rosyjska rutyna
Kolejnym językiem obcym, którego zaczęłam się uczyć dwa lata po rozpoczęciu kursu angielskiego, był, jak łatwo się domyślić, rosyjski. Należę do ostatniego rocznika, dla którego nauka tego języka była obowiązkowa od piątej klasy szkoły podstawowej. Cztery lata tych lekcji nie były jednak najlepiej wykorzystane. Pod koniec lat osiemdziesiątych wyczuwało się ogólną niechęć do rosyjskiego. Nawet nasza rusycystka nie była przekonana do tego, by nas czegokolwiek uczyć. „Przerabialiśmy” mnóstwo czytanek i ćwiczeń gramatycznych z książeczki wydanej na szarym, szorstkim papierze. Później w wielu sytuacjach żałowałam, że przez ten czas nauczyłam się niewiele „żywego” języka. Wyjątkiem od tej rutyny było dłuższe zastępstwo w szóstej klasie, które prowadziła nasza nauczycielka z klas I–III – i choć nie była rusycystką, a może właśnie dlatego, 119