Xerofeeria 2.0 antologia artzinów polskie alternatywne pisma literackie 1980-2000 wersja beta opracowa³ Pawe³ Dunin-W¹sowicz
Lampa i Iskra Bo¿a Warszawa 2002
Copyleft 2002 wydanie II - bardzo rozszerzone Na ok³adce wykorzystano rysunek Krzysztofa KuŸni (Piotra Roszczyka) z nr. 10 pisma LINIE oraz uk³ad graficzny I wydania XEROFEERII z roku 1993 zdjêcie redaktora na stronie 3: Marek Szczepañski
ISBN 83-86735-90-2 Druk cyfrowy i oprawa: SOWA - Druk na ¿yczenie tel. 0 (22) 431-81-40 www.sowadruk.pl
technologia i oœmielenie Na pewno rok 1989 by³ oœmieleniem, ale ta bajka zaczê³a siê jeszcze wczeœniej. Bo nie tylko instytucjonalna wolnoœæ i zniesienie cenzury spowodowa³y erupcjê prywatnych, spontanicznych gazetek literackich. Ona zaczê³a siê jeszcze wczeœniej - od mo¿liwoœci. Od rozpowszechnienia - jeszcze za komuny - kserografów i mo¿liwoœci (prawda, ¿e pocz¹tkowo mocno ograniczonej) kopiowania dowolnej iloœci egzemplarzy bez kosztownych matryc, profesjonalnego sk³adu drukarskiego. A tak¿e razem uœwiadomieniem sobie mo¿liwoœci prywatnej ekspresji artystycznej - co w tym przypadku zaczyna siê od czasów pierwszego NZS-u i pierwszych numerów CZERWONEGO KAPTURKA - pisma niezale¿nego ale w odró¿nieniu od politycznego, drugoobiegowego KOR-owskiego ZAPISU odlatuj¹cego zupe³nie gdzieœ indziej. Technologia powo³a³a artziny do ¿ycia i je zabi³a. Najpierw komputer zniweczy³ horyzonty graficzne, kusz¹c mo¿liwoœci¹ naœladowania "prawdziwych", powa¿nych czasopism i ksi¹¿ek (szybsze komputery z lepsz¹ grafik¹ pojawi³y siê za póŸno). Potem internet pozwoli³ publikowaæ bez papieru. Pierwsza spróbowa³a tego bodaj MA£A ULICZNICA, ale dziœ w Sieci pró¿no szukaæ weteranów literackiego undergoundu - ich miejsce zajê³y nowe pokolenia. I choæ ci¹gle powstaj¹ papierowe artziny jak PRZESUW czy ZOOPA, ich rolê przejê³y takie witryny jak www.barmleczny.com, www.wywrota.pl czy choæby internetowa wersja PRZESUWU i bliski mu http://klub.art.pl. Pierwsza, bardzo uboga graficznie wersja XEROFEERII zosta³a wydana w 1993 r. (przygotowa³em j¹ razem z Adaœkiem Wasilkowskim, Jankiem Sobczakiem i Jackiem Katarzyñskim), o czym dalej w tekœcie Krzysztofa Vargi mo¿na przeczytaæ wiêcej (jego praca magisterska nie jest jedyn¹ o artzinach, inne obronili na ró¿nych uczelniach Micha³ Lewkowicz, Krzysztof Kaim, S³awomir Burszewski - ten ostatni pisa³ o zinach czêstochowskich). Jej publikacji przyœwieca³a refleksja o ulotnoœci naszych kserowanych gazetek i chêæ ich archiwizacji. Jak bardzo ulotne bêd¹ ziny internetowe? *** Panuje opinia, ¿e ludzie drukuj¹cy cokolwiek w³asnym nak³adem, a wydawcy artzinów w szczególnoœci, to grafomani i nieudacznicy. Chyba nie do koñca. Jacek Podsiad³o, poeta wspó³tworz¹cy DOBREGO JAŒKA zosta³ dziesiêæ lat póŸniej laureatem nagrody Koœcielskich oraz prywatnej nagrody Czes³awa Mi³osza. Twórcy pism TOTARTU zasilili BRULION a ludzie tworz¹cy JU¯ JEST JUTRO i WOSKÓWKÊ - CZAS KULTURY. Dwóch z nich - Mariusz Grzebalski i Dariusz Soœnicki, nie tylko zostali uznani za dobrych poetów, ale prze¿yli tak¿e powa¿n¹ redaktorsk¹ przygodê w NOWYM NURCIE. Ca³kiem presti¿owe wydawnictwo Czarne, którego wspó³w³aœcicielem jest Andrzej Stasiuk (ma³o kto wie, ale debiutowa³ w 1988 r. w serii anarchistycznej A CAPELLI broszurk¹ "Prison Is Hell") razem z moj¹ Lamp¹ i Iskr¹ Bo¿a opublikowa³o we wsopólnej serii powieœci Jana Sobczaka (TYTU£ DZIEN DOBLYYY) i Marka Karcerowicza (LINIE). Kilka powieœci uda³o siê ostatnio wydaæ tak¿e S³awkowi £uczakowi (¯ULIO CEZARO). Adaœko Wasilkowski nagra³ p³ytê z Buzu Squat a Expert z Inkwizycj¹. W trzecim obiegu swoje pierwsze numery wydawa³ FA-ART., którego redaktorzy porobili doktoraty na Uniwersytecie Œl¹skim. Doktorat napisa³ Tomek Kitliñski z REWII KONTRSZTUKI, który przypomnia³ siê ostatnio ksi¹¿k¹ o Julii Kristevej. Doktorat pisze obecnie w poznañskiej uczelni plastycznej tak¿e Ewa Wójtowicz z SZOKIREN SZIKZAL. *** Nad poszerzon¹ wersj¹ XEROFEERII pracowa³em ju¿ od 1994 roku, ale kolejne nadzieje na adekwatne graficznie i wystarczaj¹co obszerne dzie³o okazywa³y siê p³onne. Strony tej ksi¹¿ki nabra³y swego obecnego kszta³tu w roku 1999. Opracowa³em wówczas wstêpnie graficznie posiadany materia³, zaczynaj¹c od zinów moim zdaniem najciekawszych, do których mia³em najwiêkszy sentyment i o których mia³em najwiêcej informacji. Zatrzyma³em siê wykonawszy mniej wiêcej 75% planowanej zawartoœci. Wobec braku zainteresowania wsparciem wydania tej antologii (sfinansowanie takiej edycji wówczas przekracza³o mo¿liwoœci mojego wydawnictwa) przez Fundacjê Kultury, Ministerstwo Kultury a nawet Bibliotekê Narodow¹ (jedynie Fundacja im. Stefana Batorego wspar³a mnie poœrednio - za dotacjê dla pisma "Lampa i Iskra Bo¿a" kupi³em sprzêt komputerowy), zniechêci³em siê i nie kontynuowa³em pracy. W wielkim tekturowym pudle zalegaj¹ u mnie czekaj¹ce na opracowanie egzemplarze nastêpuj¹cych artzinów: A TO CI DOPIERO, BIEGUNKA (+ CHOROBA, CONIECO, DOLINA LALEK, ODLEWAMY SIÊ ZA DARMO i inne tytu³y Krzysztofa Go³oñskiego), DEMENTIA,
ENAK BAKIA, ESCHER ZINE, GÓWNOPRAWDA, IBIDEM (oraz HABER HABERAMIS tego samego wydawcy), LUPUS IN FABULA, MAKULATURA, MARTWA NATURA, MASSALIA, MASSTURBATOR, OI-EZU, OKNO, PAYTON (+ SYNTEZA, ZNACZEK, LUKRECJA, CA£A PRZYJEMNOŒÆ PO MOJEJ STRONIE - inne tytu³y pism Stroszka), PÓ£ NOCNIK, RASTER, SZAFA, SZAJBA, SZELEST, W MALIGNIE, W¥TROBA, WOSKÓWKA. Wydawa³o mi siê wówczas, ¿e ogarn¹³em wszystkie tytu³y, ale nie! Z wydanej w Kielcach w 2001 r. "Antologii zinów 1989-2001" opracowanej przez Dariusza Ciosmaka (wbrew tytu³owi ksi¹¿ka nie jest antologi¹, lecz rodzajem niepe³nej bibliografii) dowiedzia³em siê o kilkudziesiêciu w ogóle nieznanych mi tytu³ach takich artzinów jak: AES DANA, ALKALOGANIA, ARYSTOKRACJA DUCHA, B£ÊKITNA NORWESKA, B£ONA JEST NIEWINNA, BÓTKA SAPERA, BRUCHA MARUCHA, BREG ART., BUBLSONALIA, BUNTOWNIK, BUTATRÊD, CAS Z£A, CHIMERYK, COCHIN RADIO, CODZIENNOŒÆ, CZARNA WO£GA, CZECIOBIEG, DIKE, D¯ENEREJSZYN, ECHOES, EUTANAZJA, FILART, FARMA, GOTTERDAMERUNG, HACMAPK, INFERNO, KONSTELACJA CIENIA, KÓÓRKI, KRAJOBRAZY, KROKI, KUNDEL, KWIECIE POLNE, LACRIMAE LUCIFERI, LAGOSTON LABERDAN, NIC NOWEGO, NO FUTURE, NORA, NP.WAT, ODG£OSY BESTIARIUM, PIGALL, PIPI, POŒCIEL, POTARGANI, POZYTYWKA, PROLOG, PTASZEK, RAJ G£UPCÓW, RASTURACJA, RENIFER, RH+, SKARPETA SQUATERSA, S£OÑ POLSKI, SOWA ZINE, STINK, SUBKULTURA, SZEPT MURU, ŒCIANA, TEATR WSPULNY, TO BÊDZIE ZINE, TRANSGRESJE, TYTÓL DO WYBORU, TRUTH, UCZUCIA, WAEDD, WEJŒCIE DO PRZYCHODNI Z DRUGIEJ STRONY,M WOLNY PTAK i ZAWA£. Antologia oparta na pe³nej kolekcji polskich artizinów wydaje siê zatem niemo¿liwa. XEROFEERIA w tej postaci jest wed³ug mnie doœæ reprezentatywna, choæ by³aby zdecydowanie bardziej reprezentatywna gdybym uwzglêdni³ przynajmniej po³owê nieopracowanych a posiadanych przeze mnie w zbiorach pism. Co jednak by³o pomijane œwiadomie? Po pierwsze, nieoficjalne pisma artystyczne produkowane jako artefakty przez artystów-profesjonalistów, zw³aszcza plastyków. Chodzi tu o wydawnictwa grupy LUXUS oraz pismo TANGO grupy £ódŸ Kaliska w latach 80. Po drugie literackie pisma œrodowiska fanów science fiction, przez nich samych zreszt¹ nazywane fanzinami. Tworzy³y one kolejny, byæ mo¿e czwarty albo pi¹ty obieg i nie mia³y stycznoœci z obiegiem artzinowym (jedynym znanym mi autorem publikuj¹cym w obu by³ Ziggy Stardust, wydawca SZAJBY), w wiêkszoœci by³y w jakiœ te¿ sposób afiliowane i legalizowane przy stowarzyszeniach, klubach i domach kultury. Po trzecie, pomin¹³bym stylizowane na artziny dodatki do krakowskich pism literackich redagowane przez Adama Wiedemanna (KABOTYN - wk³adka do STUDIUM) oraz S³awomira Shuty (BATON - wk³adka do HA!ARTU). *** Technologia umo¿liwi³a rozkwit polskich artzinów i technologia by³a przyczyn¹ ich zanikania. Równie¿ kolejna rewolucja technologiczna stoi za wydaniem tej ksi¹¿ki. Oto razem z XXI wiekiem nadszed³ druk cyfrowy, pozwalaj¹cy na publikowanie ksi¹¿ek w bardzo niskich nak³adach po kosztach zbli¿onych do najmniejszego sensownego nak³adu na offsecie, bez kosztownych diapozytywów i blach. Nie wierzê, aby dziêki niemu artzinowa przygoda, w której uczestniczy³em mia³a siê dok³adnie powtórzyæ. Ale w³aœnie ta technologia pozwoli³a na opublikowanie wreszcie - w sonda¿owym nak³adzie - ksi¹¿ki, na której wydanie nie mia³em nigdy pieniêdzy (inn¹ spraw¹ jest to, ¿e akurat w ci¹gu ostatnich paru miesiêcy pozyska³em œrodki, za które móg³bym wydaæ tê XEROFEERIÊ na profesjonalnym poziomie, w nak³adzie 500 czy 1000 egzemplarzy, tylko po co?). Robiê to bez korekty i uzupe³nieñ, na które obecnie brak mi czasu i energii. Ale mogê to zrobiæ! Pawe³ Dunin-W¹sowicz 6 grudnia 2002
3
trzecia droga czyli POLSKIE PISMA ARTYSTYCZNE W OBIEGU ALTERNATYWNYM W LATACH 80 I 90. KRAJOBRAZ ZJAWISKA - WIDOK OGÓLNY Dzia³ania subkulturowe z grubsza podzieliæ mo¿na na dwie kategorie pierwsz¹ stanowi¹ dzia³ania kreacyjne, drug¹ adaptacyjne. Tak pisze o tym Roch Sulima: "Mo¿na mówiæ o dwu aspektach subkultury, a mo¿e nawet o dwu jej typach: adaptacyjnym i kreacyjnym. Pierwszy z nich dotyczy zachowañ typu subkulturowego w ramach systemów organizacyjno-instytucjonalnych kultury np. systemu edukacyjnego, systemu reguluj¹cego ¿ycie koszar itp. Subkulturowoœæ mo¿e byæ wówczas aspektem ca³okszta³tu zachowañ np. klasy szkolnej, dru¿yny harcerskiej, grupy oazowej, ale nie mo¿e byæ uto¿samiana z symboliczn¹ treœci¹ ca³okszta³tu organizacji czy grupy celowej. Mo¿na by powiedzieæ, ¿e wiêcej tu rygorów struktury ni¿ poczucia wspólnotowoœci. Drugi aspekt (typ) okreœli³bym kreacyjnym, choæ bardziej trafne by³oby nazwanie go typem samorealizacyjnym. Przynale¿¹ tu zachowania charakterystyczne dla wspólnot typu emocjonalnego, spontanicznego, charakteryzuj¹ce siê intensywn¹ gr¹ w ró¿norodnoœæ, odmiennoœæ, przemiennoœæ ról swojskoœci i obcoœci. Mo¿na by powiedzieæ, ¿e wiêcej tu poczucia wspólnotowoœci ni¿ rygorów i praw struktury" (R. Sulima, O m³odzie¿owych subkulturach. Glosa folklorysty.,Literatura Ludowa, 3/1993). Samo okreœlenie jakiejœ formacji czy zbiorowoœci jako subkultury sytuuje j¹ (ze wzglêdu na etymologiê chocia¿by) w obrêbie kultury w³aœnie, choæ pojmowanej nie tyle nawet jako "podkulturowa", czyli znajduj¹ca siê na ni¿szym poziomie rozwoju intelektualnego, ale gettowo, sekciarsko. Równie¿ okreœlenie jakiegoœ dzia³ania, inicjatywy jako kontrkulturowego rozumie siê jako nie dzia³alnoœæ przeciw kulturze w ogóle, ale przeciw pewnym jej przejawom, odgórnie narzuconej hierarchii, komercjalizacji sztuki i jej konformizmowi. Kultura koñca XX wieku w du¿ej mierze jest przejawem sprzeciwu wobec hipokryzji kultury popularnej, której wytwory (gdyby rygorystycznie trzymaæ siê etymologii s³ów "subkultura", "kontrkultura", w³aœnie do tych przegródek nale¿a³oby wrzuciæ) stanowi¹ produkt masowy niczym plastikowy gad¿et odpustowy. Dlatego w obrêbie szeroko pojmowanych subkultur neguj¹cych istniej¹cy uk³ad spo³eczny, polityczny, kulturowy, znaleŸæ mo¿na subkultury kreacyjne (do takich nale¿y subkultura punkowa), i adaptacyjne, do których nale¿y np. skinheadzka czy subkultura fanów heavy metalu, które na dobr¹ sprawê, z pewnymi wyj¹tkami, o których przy okazji, nie wytwarzaj¹ "dóbr kultury" alternatywnych w stosunku do oficjalnej propozycji. Dlatego najlepiej by by³o u¿ywaæ do opisu przedmiotu naszych badañ sformu³owania "kultura alternatywna", czyli poszukuj¹ca nowych formu³ istnienia w œwiecie sztuki, próbuj¹ca odnaleŸæ siê artystycznie. To w³aœnie subkultura punkowa jest wa¿nym elementem rozwoju alternatywnych, undergroundowych wydawnictw, zwanych umownie "trzecim obiegiem", który zaistnia³ w Polsce w latach osiemdziesi¹tych jako alternatywny w³aœnie w stosunku do obiegu oficjalnego, a tak¿e do "drugiego obiegu" podziemnego. Oba te obiegi funkcjonowa³y bowiem wed³ug antynomii politycznej w³adza-opozycja, tymczasem obieg trzeci, wywodz¹cy siê z anarchizuj¹cego ruchu punkowego ex definitione negowa³ politycznoœæ jako formu³ê istnienia w kulturze. Nazwa "art zine" pochodzi z jêzyka angielskiego i jest skrótem od "art magazine" czyli "magazyn sztuki", a wiêc ma byæ pod³ug za³o¿eñ teoretycznych pismem zajmuj¹cym siê szeroko poj¹t¹ sztuk¹, lansuj¹cym jakiœ jej kierunek. Art zine jest artystyczn¹ mutacj¹ muzycznego fanzina (fan magazine) czyli pisma wydawanego przez fanów muzyki, g³ównie punkowej, zwi¹zanych z ruchami anarchizuj¹cymi, pacyfistycznymi czy ekologicznymi. Sama formu³a fanzinu bardzo siê rozros³a, w jej obrêbie prócz pism muzycznych znalaz³y siê pisma nacechowane ideowo i politycznie, jak pisma lewackie i anarchistyczne, skin ziny, czyli pisma ró¿nych od³amów skinheadów (w Polsce np. "Ko³omir", "Skinhead Sarmata", "Krzy¿owiec"), pisma ekologiczne ("Zielone Brygady"), ruchów wyzwolenia zwierz¹t ("Mam k³y, mam pazury") wegetariañskie i straight edgowe ("Mysha", "Refuse"), feministyczne ("Czarna suko", "Matka Bolka"). W przeciwieñstwie do zdefiniowanego fanzina, z art zinem s¹ pewne k³opoty natury terminologiczno-definicyjnej. Jaki bowiem procent literatury wystêpuj¹cy w powielaczowym prywatnym piœmie uznamy za decyduj¹cy o artystycznej prowienencji tej produkcji, czy zdecydujemy siê doñ przyk³adaæ miarkê krytyczno-literack¹, czy w przypadku pism prezentuj¹cych ¿enuj¹co niski poziom literacki, bêdziemy odmawiaæ im prawa do art zinowej tytulatury?
4
Poniewa¿ jednak istnienie ruchu art zinowego w³¹czyæ nale¿y w obrêb "spontanicznej kultury m³odzie¿owej" (by u¿yæ tu sformu³owania Miros³awa Pêczaka i Jerzego Wertensteina-¯u³awskiego zawartego w tytyle zredagowanej przez nich ksi¹¿ki "Spontaniczna kultura m³odzie¿owa. Wybrane zjawiska." Wroc³aw 1991) nie bêdziemy prowadziæ wartoœciowania stricte literackiego, ale spróbujemy obejrzeæ dok³adniej i omówiæ ca³y fenomen zjawiska. Pewne problemy pojawiaj¹ siê ju¿ w przypadku nazewnictwa, gdy¿ wyraŸna jest niekonsekwencja pisania has³a "art zin". Prócz tego¿, pojawiaj¹ siê tak¿e takie pisowanie jak "artzin", czy bardziej z angielska "art zine". My pozostaniemy przy pierwszej formie, g³ównie ze wzglêdu na jej graficzne - poprzez rozdzielenie - odró¿nienie od fanzinów, jak i ze wzglêdu na brak angielskiej koñcówki "e", co nam u³atwi odmianê tego s³owa, zw³aszcza, ¿e omawiaæ bêdziemy zjawisko polskie, rozgrywaj¹ce siê w obrêbie polskiej kultury alternatywnej. "Pierwsze fanziny (Sniffin Glue, Ripped and Torn) pojawi³y siê w Wielkiej Brytanii jako druki popularyzuj¹ce idee punku i wykonawców punk rocka, w momencie debiutu takich wykonawców jak Sex Pistols czy The Ants w latach 1976-77" (Miros³aw Pêczak, "Ma³y s³ownik subkultur m³odzie¿owych", Warszawa 1992, s.23-25). Za jeden z pierwszych fanzinów uwa¿a amerykañskie pismo "Punk", które pojawi³o siê w styczniu 1978 roku Tony Thorne w swoim leksykonie "Mody kultury, fascynacje", który w Polsce ukaza³ siê z dodatkowym nadtytu³em "S³ownik pojêæ kultury postmodernistycznej". Thorne dokonuje wa¿nego rozdzia³u na fanziny amerykañskie i angielskie, przede wszystkim na poziomie techniki produkcji. "Pierwsze fanziny amerykañskie z tego okresu by³y czêsto drukowane technik¹ œwiat³odruku lub litografii offsetowej, natomiast typowy fanzin brytyjski sk³ada³ siê ze spiêtych kartek maszynopisu formatu A-4 z odrêcznie wypisanymi tytu³ami, ozdobionymi kiepskimi jakoœciowo czarno-bia³ymi fotomonta¿ami." (Warszawa 1995, s. 94-95) O ile jednak art ziny uznaæ nale¿y za mutacjê fanzinów, to paradoksalnie ich korzenie tkwi¹ daleko wczeœniej ni¿ w drugiej po³owie lat 70. Szukaæ ich nale¿y w pocz¹tkach naszego stulecia. Za pre art ziny uznaæ nale¿y nieregularniki modernistyczne jak choæby bardzo dba³¹ o stronê graficzn¹ nieregularnie siê ukazuj¹c¹ i datuj¹c¹ doœæ dowolnie "Chimerê", wszelkiego rodzaju jednodniówki futurystyczne, dadaistyczne, czy pisma ekspresjonistyczne jak "Zdrój". W penetruj¹cym kulturê anglosask¹ s³owniku Thorne'a poœród mnogoœci hase³, nie znajdziemy jednak ani jednego zdania o art zinach, co powoduje, ¿e uznajemy je za zjawisko charakterystyczne dla tutejszej kultury. Za dwa podstawowe, "techniczne" wyró¿niki, uznaæ nale¿y w przypadku zarówno fanzinów, jak i art zinów: nieregularnoœæ ich ukazywania siê, antyperiodycznoœæ oraz manufakturowy, prymitywny sposób przygotowania do publikacji. Tak by³o w ka¿dym razie w pocz¹tkach ruchu (ewolucjê techniczno-estetyczn¹ omówimy w rozdziale nastêpnym). Teksty pisane by³y odrêcznie b¹dŸ na maszynie do pisania, uzupe³niane w³asnorêczn¹ grafik¹ oraz kola¿ami i odbijane na ksero w niewielkiej iloœci egzemplarzy. Ich dystrybucja odbywa³a siê w alternatywnej sieci pocztowej oraz na imprezach, koncertach i w trakcie spotkañ towarzyskich. Niezale¿ny ruch wydawniczy na œwiecie (a przez to ogólne okreœlenie bêdziemy rozumieli, nic nie ujmuj¹c rosyjskiej tradycji samizdatu, Europê Zachodni¹ z Wielk¹ Brytani¹ na czele oraz Stany Zjednoczone, gdy¿ to przede wszystkim kulturê anglosask¹ uznaæ nale¿y za wiod¹c¹ na polu, zarówno dzia³añ komercyjnej kultury popularnej, jak i przeciwstawiaj¹cej siê jej kultury alternatywnej. St¹d te¿ oczywistym staje siê, ¿e tak¿e terminologia tycz¹ca owych problemów pochodziæ bêdzie z jêzyka angielskiego) powsta³ z innych powodów, ni¿ ten rozwijaj¹cy siê od lat 80. w Europie Wschodniej. Na Zachodzie wydawanie w³asnego pisemka muzycznego czy artystycznego by³o wynikiem nonkonformistycznej postawy wobec oficjalnego rynku muzycznego i czasopiœmiennictwa muzycznego. Tam robienie fanzinów stanowi³o akt wyboru, odrzucenia sztuki komercyjnej i artystycznej poprawnoœci kastruj¹cej sztukê z jej spontanicznoœci. W Polsce zaœ nie istnia³ autentyczny rynek pism muzycznych. Si³¹ rzeczy polskie fanziny wype³nia³y lukê informacyjn¹, zajmuj¹c siê tematyk¹ ignorowan¹ przez oficjalne pisma muzyczne jak "Non Stop" i "Magazyn Muzyczny". Nowe, wstêpuj¹ce pokolenie, zafascynowane punk rockiem, now¹ fal¹ ( z jej zimnofalow¹ odmian¹) i reggae, w dodatku zorientowane bardzo negatywnie w stosunku do zastanych struktur i hierachii spo³ecznych i politycznych nie mia³o w³asnego pisma. Wy¿ej wymienione periodyki tylko udawa³y czasami zainteresowanie now¹ kultur¹, wyraŸnie jednak boj¹c siê jej nieprzewidywalnoœci, zadziornoœci i g³oœno wypowiadanej niechêci do polityki, szczególnie w polskim wydaniu lat 80. Najwa¿niejeszy polski fanzin "QQRYQ" doczeka³ siê nawet kilkutysiêcznego nak³adu i dzisiaj dzia³a ju¿ jak najbardziej oficjalnie, firmuj¹c równie¿ jako "QQRYQ Productions" wydawnictwa muzyczne (kasety) i organizuj¹c koncerty. Wa¿nym pismem by³ firmowany przez
czo³owy polski zespó³ punkowy Dezerter, zin "Azotox". Inne fanziny, jak "Szmata" czy "Zjadacz Radia" by³y raczej efemerydami. Twórcy (czyli redaktorzy, autorzy i wydawcy w jednej osobie) art zinów poszerzyli w stosunku do fanzinów kr¹g zainteresowañ o literaturê i sztuki plastyczne, lansuj¹c w³asn¹ wizjê poetyck¹, prozatorsk¹ i graficzn¹. Powstawa³y one g³ównie w sytuacji, gdy oficjalna prasa literacka nie by³a zainteresowana publikacj¹ twórczoœci m³odych, undergroundowych twórców, choæ czêsto to nie niechêæ wobec oficjalnej prasy by³a powodem, ¿e zak³adano w³asne, jedno- lub kilkuosobowe wydawnictwa niezale¿ne. Dobrze to ilustruje fragment wypowiedzi jednego z czo³owych twórców art-zinowych, dziœ uznanego pisarza eksperymentuj¹cego, autora zbioru opowiadañ "Powieœæ i inne opowiadania" Jana Sobczaka: "Trzeba siê zastanowiæ dlaczego my robiliœmy te pisemka, dlaczego ja robi³em swojego art zina. Poniewa¿ akurat mia³em wtedy jakieœ ciœnienie na publikacje, w momencie kiedy wiêkszoœæ pism pada³a lub popada³a w stan uœpienia. Mia³em takie szczêœcie, ¿e przychodzi³em do jakiejœ redakcji, dawa³em teksty, a goœcie zza biurek mówili: "O jakie fajne teksty! Bêdziemy drukowaæ!" Po czym szybko padali. Tak by³o z "Radarem", "Poezj¹" i gdañskim "Autografem". A ¿e wyprowadzi³em siê w Warszawy do Zalesia, to straci³em bezpoœredni kontakt z ludŸmi, zacz¹³em porozumiewaæ siê ze œwiatem za pomoc¹ poczty, wysy³aj¹c miêdzy innymi swoje pismo. Wygl¹da to podobnie jak z mail-artem, którym tak¿e siê para³em. Trochê moich prac szwêda³o siê po œwiecie. Zarówno art ziny jak i mail-art wynikaj¹ po prostu z chêci kontaktu ludzi z ludŸmi." (fragment wywiadu, który przeprowadzi³em z Sobczakiem dla pisma "Nowy Nurt", a który nigdy nie ukaza³ siê drukiem ze wzglêdu na upadek poznañskiego dwutygodnika). Wtóruje tej wypowiedzi g³os Jacka "Katosa" Katarzyñskiego: "Na samym pocz¹tku wszyscy z nas robili w okreœlonych malutkich krêgach pisma dla kilkunastu, kilkudziesiêciu osób. Robili je, ka¿dy na swoim obszarze, na swoim terenie. I w pewnym momencie okaza³o siê, ¿e tych ludzi, dzia³aj¹cych na tej samej p³aszczyŸnie, jest znacznie wiêcej (...) To, ¿e kiedyœ tam znaliœmy siê przez korespondencjê, wiadomo. ¯e pisma gdzieœ tam wypuszczaliœmy, wiadomo. Ten da³ temu, ten da³ tamtemu, ten akurat gdzieœ odbi³, nawi¹za³a siê jakaœ tam sieæ w pewnym momencie. I to w³aœnie by³o najwa¿niejsze (...), ¿e wiêkszoœæ tych wszystkich ludzi, którzy robili wa¿ne pisma w tym obiegu, spotyka siê i stwierdza, ¿e dzia³aj¹ bardzo podobnie, tu siê robi dopiero (..) generacja." (Krzywe Ko³o Literatury, 7/8/1995) To w³aœnie chêæ wspólnoty, charakterystyczna dla dzia³añ alternatywnych, jest jednym z wyró¿ników, podstawowych przyczyn rozwoju ruchu art zinowego, a zw³aszcza tzw. "sieci", w której po alternatywnych trajektoriach te produkty niezale¿nej dzia³alnoœci wêdrowa³y. Niebagatelna jest tu w³aœnie rola tradycji mail-artu, która niew¹tpliwie dopomog³a w stworzeniu sieci dystrybucji. Tak, jak u podstaw ka¿dej wspólnoty le¿y chêæ samoobrony, tak za próbê samoobrony przed kultur¹ narzucon¹ uznaæ mo¿na tworzenie siê ruchu nieformalnych wydawnictw artystycznych. Kultura narzucona rozstrzyga bowiem arbitralnie o swojej wa¿koœci, co jest oczywiœcie nie do przyjêcia dla artysty alternatywnego, niezale¿nego, z definicji kontestuj¹cego narzucone odgórnie hierarchie artystyczne. Gdyby jednak nie sytuacja w jakiej znalaz³o siê polskie piœmiennictwo literackie w latach 80, jego uwik³anie siê w spór polityczny (je¿eli nawet dane pismo nie wystêpowa³o z tekstami ideowymi, to si³¹ rzeczy przynale¿a³o do jednego z dwóch obiegów - pierwszego alias re¿imowego i drugiego, czyli podziemnego) to wiêkszoœæ twórców - za³o¿ycieli ruchu zinowego zapewne zadebiutowa³aby jak najzupe³niej oficjalnie. Kategoria trzecioobiegowoœci nie by³a ograniczana do wydawnictw alternatywnych. B³êdnie jednak dopisywano do niego wszelkiego rodzaju liczne "druki wewnêtrzne", wydawane na powielaczach w oficjalnych klubach literackich i domach kultury. B³¹d jest tu podstawowy, bowiem podlega³y one ograniczeniom cenzuralnym, mimo i¿ formu³a "druku na prawach rêkopisu" w nak³adzie do 100 egzemplarzy, nie wymaga³a akceptacji Urzêdu Kontroli Publikacji i Widowisk. Warta osobnej rozprawy jest historia owej, obawiam siê skazanej za zagubienie w odmêtach czasu, produkcji niskonak³adowych arkuszy literackich firmowanych przez oficjalne struktury, zarówno polityczne, jak ZSMP czy ZSP, jak i placówki kulturalne, czyli wszelkiego rodzaju kluby literackie, domy i oœrodki kultury. Drugim nieporozumieniem by³o uznawanie za "trzeci obieg" wydawnictw emigracyjnych, a to dlatego, ¿e w Polsce (bêd¹c produktami oficyn londyñskich czy paryskich) funkcjonowa³y one w drugim obiegu - solidarnoœciowym. Za pierwsze polskie art ziny uznaæ mo¿na takie klasyczne tytu³y jak "Czerwony Kapturek", "Tango", czy pisma grupy LUXUS, które pojawi³y siê na pocz¹tku lat 80. Do "pierwszej fali" art zinów nale¿¹ tak¿e ukazuj¹ce siê od po³owy ósmej dekady takie tytu³y jak: "Drut" (1986-87 wydawany w Dêbicy), "Linie" (Warszawa, 1988-1994) "Czy¿by Agonia Uczuæ?" (Grodzisk Mazowiecki, 1987-88), "Skafander" (Szczecin, 198792), "Ju¿ Jest Jutro" (Poznañ, 1987-95) "Kau Gryzoni Na Serze" (£odŸ), "Europa X" (Wroc³aw 1989-90 i 1994) "Dobry Jaœko" (Opole 1989), a
tak¿e pisma TotArtu pod zmieniaj¹cymi siê tytu³ami "Gangrena", "Futurfoto", "Higiena" oraz póŸniej wyraŸnie obecne, g³ównie ze wzglêdu na dzia³alnoœæ ich redaktorów i stanowi¹ce poŸniej trzon ruchu "Lampa i Iskra Bo¿a"(Warszawa, od 1988 jako "Iskra Bo¿a", od 1991 z poszerzon¹ tytulatur¹) "Ma³a Ulicznica" (Lublin, od 1990) "Rewia Kontrsztuki" (Lublin 1991-93) "Tytu³ Dieñ Do Blyy" (Piaseczno, 1987-93), "Schistosoma" (Staszów 1990-93). Pierwszy numer "Czerwonego Kapturka" ukaza³ siê wiosn¹ 1980 roku w Warszawie z podtytu³em "spo³eczno myœlnik metafizyczny". Jako jego redaktor i wydawca wystêpowa³ Jakub Bu³at, podówczas student etnografii na Uniwersytecie Warszawskim. To on równie¿ by³ g³ównym autorem zamieszczanych w "Czerwonym Kapturku" tekstów. W latach 1980-81, a wiêc w wiêkszoœci w okresie miêdzy sierpniem 1980 a grudniem 1981 ukaza³o siê 9 numerów pisma. Jako wydawca pojawi³o siê wtedy tak¿e Niezale¿ne Zrzeszenie Studentów Politechniki Warszawskiej. W latach póŸniejszych firmowanie alternatywnego pisma przez oficjaln¹ organizacjê m³odzie¿ow¹, studenck¹ czy partyjn¹ by³oby nie do pomyœlenia, gdy¿ k³óci³oby siê to z jego definicj¹. Pismo, w którego stopce znalaz³aby siê jakakolwiek nazwa insytytucji (np. NZS, ZSP, ZSMP etc. etc) sprawia³oby ¿e automatycznie przestawa³oby ono byæ alternatywnym, wiêc umieszczanie w tym kontekœcie nazwy "art zine" nie mia³oby sensu. "Czerwony Kapturek" funkcjonowa³ jednak w specyficznym czasie prze³omu 1980-81. Pismo reaktywowa³o siê pod koniec ósmej dekady, wydaj¹c w 1989 i 1990 roku dwa (11, 12) numery, zaœ rubryka pod takim tytu³em pojawi³a siê w miesiêczniku samorz¹dowym "Asocjacje" w 1991, w którym to piœmie pracowali redaktorzy "Czerwonego Kapturka". Jednak dopiero w koñcówce lat 80 mo¿na mówiæ o o¿ywieniu ruchu art zinowego. Czas stanu wojennego to raczej rozkwit drugiego obiegu, piœmiennictwa politycznego, nie zaœ artystycznego. Dobrym przyk³adem mo¿e tu byæ pocz¹tek dzia³alnoœci "bruLionu", pisma, które powsta³e w 1986 roku w jednym z krakowskich akademików, dziœ uznane za czo³owe pismo m³odego pokolenia literackiego, pocz¹tkowo publikowa³o przede wszystkim twórczoœæ pisarzy starszych: Wiktora Woroszylskiego, Jaros³awa Marka Rymkiewicza, Jana B³oñskiego, Artura Miêdzyrzeckiego, Jana Józefa Szczepañskiego, nie zaœ m³odych poetów i prozaików, bêd¹c pismem na dobr¹ sprawê drugoobiegowym. By³o to dodatkowo akcentowane przez obecnoœæ na jego ³amach czo³owych poetów stanu wojennego - Tomasza Jastruna czy Antoniego Pawlaka. Podobne zreszt¹, drugoobiegowe pocz¹tki, ma konkurencyjny do "bruLionu" poznañski "Czas Kultury", pismo istniej¹ce od 1985 roku i pocz¹tkowo, deklaruj¹ce siê jako to, które chce zamieniæ "czas polityki na czas kultury" firmowane przez "Solidarnoœæ Walcz¹c¹". W pewnym sensie ten wybór osobowy zosta³ zachowany, gdy¿ nawet po rozstaniu siê z "bruLionem" pisarzy starszej generacji, pismo redagowane przez Roberta Tekieli nie stworzy³o w³asnej formacji krytycznej, przy prezentacji dokonañ m³odych talentów literackich podpieraj¹c siê opiniami i autorytetem krytyków starszego pokolenia jak Marian Stala, Tadeusz Nyczek a nawet Zbigniew Bieñkowski. Lata 1980-87 zdominowane przez konfrontacjê polityczn¹, której podporz¹dkowana by³a tak¿e sztuka i literatura, mocno zaznaczony podzia³ na dwa obozy znany jako "my i oni", spowodowa³ ¿e uczestnictwo w kulturze oznacza³o automatycznie deklaracjê polityczn¹, czego przyk³adem by³o chocia¿by wystêpowanie w telewizji oraz jej ostentacyjne bojkotowanie z drugiej strony. Efektem tego by³y oczywiœcie podzia³y œrodowiskowe, które hierarchie artystyczne zepchnê³y na plan dalszy, zastêpuj¹c je hierarchiami politycznymi. Efektem tego by³o powstanie ca³ego nurtu literatury doraŸnej, aktywnej ideowo poezji o inklinacjach tyrtejskich, kwalifikowania autorów do druku na zasadzie przynale¿noœci do danego obozu i "zas³u¿enia siê" w jednym wypadku w "walce z komun¹", b¹dŸ, po drugiej stronie barykady, w zwalczaniu opozycji. St¹d niemo¿noœæ istnienia podówczas czysto artystycznego obiegu funkcjonuj¹cego bez parafki cenzorskiej. W latach 80 istnia³a ju¿ jednak i prê¿nie rozwija³a siê scena punkowa. Odbywa³y siê koncerty, przegl¹dy, zloty, istnia³o ju¿ piœmiennictwo niezale¿ne. Dzia³a³y zespo³y tak wa¿ne dla stworzenia œwiadomoœci pokoleniowej i wspólnoty kontrkulturowej (czyli kontestuj¹cej kulturê narzucon¹) jak Brygada Kryzys (wczeœniej Kryzys), Dezerter, Tzn. Xenna, itd. To w³aœnie na bazie wspólnoty punkowej mog³a powstaæ korespondencyjna wspólnota artystyczna. Istot¹ bowiem uczestniczenia w kulturze spontanicznej by³o przebywanie ze sob¹, zaœ wspólnoty art zinowej korespondowanie ze sob¹ (oczywiœcie ju¿ po okresie kontroli korespondencji), coœ co mo¿na nazwaæ "wspólnot¹ w <<sieci>>". Trudno jest podaæ nazwê, obok "Czerwonego Kapturka", naprawdê pierwszego pisma alternatywnego w latach 80. Jednym z tych, które zapocz¹tkowa³y ten ruch, by³o pismo "Drut" z Dêbicy, ukazuj¹ce siê w latach 1986-87. W tym czasie wydano siedem numerów pisma zaœ wydawc¹ "Druta" by³ lider zespo³u "Kirkut Koncept" Ireneusz Socha. Jednym z najwa¿niejszych art zinów "pierwszej fali" by³y warszawskie "Linie" z podtytu³em "nasi¹kniêty organ Joanny Macabrescu". Ten dzi-
5
6
wny podtytu³ wzi¹³ siê st¹d, i¿ za³o¿ycielami "Linii" byli cz³onkowie zespo³u "Joanna Macabrescu" - Marek Karcerowicz i Adam Wasilkowski. Pocz¹tkowo pismo stanowi³o promocyjny dodatek do dzia³alnoœci zespo³u, a wiêc by³o fanzinem, ale firmowanym nie przez fan club zespo³u, ale sam zespó³, póŸniej sta³o siê autonomicznym noœnikiem ekspresji artystycznej, dokonuj¹c chyba wiêcej na scenie literacko-alternatywnej ni¿ zespó³ na scenie muzyczno-alternatywnej. "Linie" prócz drukowania literatury tworzonej przez za³o¿ycieli pisma a tak¿e innych cz³onków "S³onecznej Ekipy Tworz¹cej" - m.in. Krzysztofa Rekosza, Krzysztofa KuŸniê i Czcibora Ossoliñskiego prowadzi³y aktualn¹ kronikê warszawskich dzia³añ alternatywnych, co z perspektywy czasu uznaæ nale¿y za niezwykle cenn¹ dzia³alnoœæ archiwistyczn¹. W "Liniach" w latach 1988-89 opisywano g³ównie happeningi i koncerty, a by³ to czas du¿ej aktywnoœci artystycznej ujawniaj¹cego siê podziemia. W latach 1988-1994 ukaza³o siê 15 numerów pisma a tak¿e pojedynczy numer agielskojêzyczny "The Lines". Pismo "Czy¿by Agonia Uczuæ?" powsta³o w 1987 roku w Grodzisku Mazowieckim. Za³o¿one zosta³o przez Aleksandra Kaczorowskiego i Tomasza Karonia, wystêpuj¹cych wspólnie w zespole "Rapsodia Pirantenia". Podobnie jak w przypadku "Joanny Macabrescu" by³a to grupa zimnofalowa, czyli graj¹ca ciê¿k¹, ale nastrojow¹ muzykê postpunkow¹, wzorowan¹ na takich angielskich zespo³ach jak "The Cure" czy "Siouxsie and the Banshees". Po³owa lat osiemdziesi¹tych i pojawienie siê tzw. "drugiej za³ogi" punkowców to czas du¿ej popularnoœci "zimnej fali". Czo³ówkê tego nurtu stanowi³y takie zespo³y jak "Made in Poland", "Variete" czy "Ivo Partizan". Zarówno "Joanna Macabrescu" jak i "Rapsodia Pirantenia" nigdy do czo³ówki nie nale¿a³y, funkcjonuj¹c zdecydowanie na uboczu sceny zimnofalowej. Za to ich cz³onkowie rekompensowali to sobie dzia³alnoœci¹ wydawnicz¹. "Czy¿by Agonia Uczuæ?" by³a pismem zajmuj¹cym siê prócz literatury (wiersze, opowiadania) publicystyk¹ spo³eczno-polityczn¹. Redaktorzy pisma byli tak¿e, co nie pozosta³o bez wp³ywu na oblicze "Agonii", uczniami ksiêdza Sylwestra Zycha, którego sprawa zbulwersowa³a œrodowisko nie tylko Grodziska. Ukaza³o siê 5 numerów pisma (czerwiec 1987 - paŸdziernik 1988). Cezur¹ okaza³a siê tu matura redaktorów, któr¹ zdali w 1988 roku, jednoczeœnie pokonuj¹c kolejny stopieñ ewolucji humanistycznej. Aleksander Kaczorowski jest dzisiaj bohemist¹, t³umaczem literatury czeskiej, redaktorem "Gazety Œrodkowoeuropejskiej", comiesiêcznego dodatku "Gazety Wyborczej". To on podpisa³ inicja³ami artyku³ wstêpny w 1 numerze "Agonii", który mo¿na uznaæ za manifest œwiatopogl¹dowoartystyczny jego redaktorów, manifest niezgody na kulturê narzucon¹ i konsumpcjonizm. "Od dawna dojrzewa³a w nas myœl o przeciwstawieniu siê otaczaj¹cej nas pseudokulturalnej papce serwowanej przez prasê, radio i telewizjê. Zatruwani codziennie szkolnymi lekturami, trzymani za mordê w ramach ustalonego porz¹dku, co piêkne i dobre, doszliœmy do wniosku ¿e jedynym ratunkiem przed zidioceniem i wpadniêciem w podsuwane przez œrodki masowego przekazu schematy jest stworzenie w³asnej kontrkultury. Nie chodzi tu o któryœ z nieformalnych ruchów m³odzie¿owych, lecz o stworzenie warunków, w których mo¿e siê rozwijaæ inteligentna ludzka istota, myœl¹ca o czymœ jeszcze poza wódk¹ i pieprzeniem" (Xerofeeria, Warszawa - Zielona Góra 1993, s.17). Ten manifest bêd¹cy jedn¹ z bardziej wyraŸnych deklaracji pokolenia dojrzewaj¹cego w latach 80, okreœla tak¿e rolê kontrkultury rozumianej tutaj jako alternatywa dla oficjalnego modelu lansowanego przez mass media. WyraŸna jest tu niechêæ do okreœlenia siê jako "intelektualne ramiê" subkultury m³odzie¿owej. Nie chodzi w tym przypadku bowiem o kulturê punkow¹, anarchistyczn¹ czy jak¹kolwiek inn¹, ale kulturê robion¹ przez nieuwik³anych w podzia³y ideowe, a jedynie artystyczne m³odych twórców i zarazem przecie¿ odbiorców kulturowej produkcji. W roku 1987 powsta³o pismo Jana Sobczaka "Tytu³ Dieñ Do Blyy". Do roku 1993, kiedy to Sobczak zrezygnowa³ z wydawania swego pisma, ukaza³o siê 10 edycji "Tyty³u", w nak³adzie nigdy nie przekraczaj¹cym 100 egzemplarzy. Ka¿dy z kolejnych numerów ukazywa³ siê w innej formie, zaskakuj¹c za ka¿dym razem swych odbiorców w "sieci". "Tytu³" jest typowym pismem personalnym, w którym wszystkie role (autora, redaktora, drukarza, dystrybutora) odgrywa jedna osoba, bowiem znakomita wiêkszoœæ zamieszczonych w "Tytule" utworów by³a autorstwa Sobczaka, choæ pojawia³y siê w nim tak¿e fragmenty przemówieñ Mao Tse Tunga czy zarejestrowane przez redaktora wyznania schizofreniczki z s¹siedztwa. W 1988 powsta³ ukazuj¹cy siê w Wa³brzychu i Szczawnie-Zdroju art zin "¯aden", którego redaktorem by³ Rafa³ "Qba" Jakubowski, a jego pocz¹tkowym wspó³pracownikiem zosta³ Andrzej Brzozowy, a nastêpnie po jego odejœciu, i za³o¿eniu przezeñ fanzinu "Arlekin" Ada No, czyli Adrianna Kowalska. "¯aden" jest jednym z najbardziej zaanga¿owanych ideowo pism alternatywnego obiegu artystycznego (zaanga¿owanie ideowe pism politycznych - anarchistycznych, lewackich, skinheadzkich w obiegu niezale¿nym jest bezdyskusyjne). W "¯adnym" wyraŸne jest zajmowanie siê z pozycji uczestnika kultur¹ undergoundow¹, kontestacja zaistnia³ego porz¹dku spo³ecznego, ale tak¿e anarchizmu i nihilizmu
kontestatorów. Do roku 1995 ukaza³o siê 13 edycji "¯adnego", z czego ka¿da posiada³a nieadekwatn¹ numeracjê - np. 105, 300, 1622. Rafa³ "Qba" Jakubowski jest tak¿e wspó³autorem inicjatywy, która zrezalizowa³a siê we wspó³pracy z wydawc¹ zina komiksowego "Prosiacek" czyli w fanzinie "40i4", w którego jedynym numerze wydrukowano nigdy nie przeprowadzone wywiady z istniej¹cymi i wymyœlonymi zespo³ami sceny niezale¿nej. Projekt zakoñczy³ siê sukcesem - ca³e œrodowisko undergroundu muzycznego uwierzy³o w autentycznoœæ materia³ów zamieszczonych w piœmie. By³ to namacalny dowód na to, jak ³atwo, maj¹c odpowiednie narzêdzia, mo¿na dopuœciæ siê skutecznej manipulacji. Równie¿ jednym z wczesnych wa¿nych art zinów by³ szczeciñski "Skafander", którego pierwszy numer ukaza³ siê na prze³omie roku 1986/87, zaœ do roku wyborów czerwcowych ukaza³o siê dziesiêæ edycji pisma jako magazynu grupy literackiej "44". Prócz prezentacji literackich na ³amach "Skafandra" ukazywa³y siê m.in. materia³y poœwiêcone seksowi i literatura homseksualna. Od roku 1990 "Skafander" funkcjonowa³ jako wk³adka do fanzina "Gara¿", wydawanego w du¿ym jak na inicjatywy underoundowe nak³adzie 1000 egzemplarzy. Równie¿ na prze³omie, ale poŸniejszym, bo lat 1988/89 powsta³o jedno z najwa¿niejszych pism tego obiegu "Iskra Bo¿a", które w 1991 po wydaniu 4 numerów zmieni³o nazwê na "Lampa i Iskra Bo¿a". Pocz¹tkowo g³ówn¹ dzia³alnoœci¹ "Iskry Bo¿ej" jako "Zjednoczonych Oficyn Odlotystów" by³o wydawanie bardzo niskonak³adowych tomików poetyckich i prozatorskich. Jego redaktorami byli Andrzej Stefan Rodys i Pawe³ Dunin-W¹sowicz. Od 1993 rozszerzy³a ona dzia³anoœæ staj¹c siê tak¿e wydawnictwem publikuj¹cym ksi¹¿ki autorów drukowanych w piœmie. "Lampa i Iskra Bo¿a" zebra³a najwiêksz¹ spoœród pism trzecioobiegowych grupê autorów. W piœmie bowiem prócz twórców funkcjonuj¹cych w obiegu alternatywnym drukowali tak¿e autorzy "nadziemni". Dotychczas ukaza³o siê 14 edycji pisma. Ostatnie numery ukazywa³y siê ju¿ jako oficjalnie zarejestrowane pismo w nak³adzie 500 egzemplarzy. Jedynym obecnie redaktorem "Lampy i Iskry Bo¿ej" jest stoj¹cy równie¿ na czele wydawnictwa Pawe³-Dunin W¹sowicz. Tak¿e jedno ze starszych i bardziej zas³u¿onych pism tego obiegu powsta³o w Poznaniu w 1986 roku pod futurologicznym tytu³em "Ju¿ Jest Jutro". Za³o¿ycielami pisma byli Jacek Krzy¿anowski, Krzysztof WróbelekKaŸmierczak i Szymon Kantorski. Stopniowo do³¹czali nastêpni - rok póŸniej Jerzy £ukasz Kaczmarek i Patryk Jab³czyñski, w roku nastêpnym Mariusz Grzebalski i Dariusz Soœnicki. Do roku 1994 kiedy to ukaza³ siê numer po¿egnalny, w kolejnoœci 21, stopkê redakcyjn¹ wype³nia³y nazwiska: Mariusza Grzebalskiego, Jerzego Kaczmarka, Szymona Kantorskiego, Marka Krajewskiego, Dariusza Soœnickiego i Rafa³a Stoleckiego. Ostatni numer sygnowany jako "Kwartalnik Literacko-Artystyczny" ukaza³ siê dziêki wsparciu Wydzia³u Kultury i Sztuki Urzêdu Miejskiego w Poznaniu i Wydzia³u Kultury i Sztuku Urzêdu Wojewódzkiego, a tak¿e przy pomocy aktualnego wydawcy "Czasu Kultury" czyli wydawnictwa "Obserwator". "Ju¿ Jest Jutro" u schy³ku swego istnienia nie by³ ju¿ wiêc art zinem, ale "regularnym" pismem literackim funkcjonuj¹cym na takiej samej zasadzie jak wiêkszoœæ pism kulturalnych w Polsce. Kategoria nieregularnoœci ukazywania siê pisma na rynku nie jest przes¹dzaj¹c¹ przynale¿noœæ do obiegu oficjalnego lub alternatywnego, dlatego, ¿e du¿y procent wydawanych jak najbardziej oficjalnie i dotowanych z bud¿etów lokalnych b¹dŸ ministerialnych pism, równie¿ nie ukazuje siê regularnie. U¿ywanie zwrotu "periodyk literacki" ma bardzo ma³e pole zastosowania. St¹d proponujê formu³ê "antyperiodyku" w stosunku do pism niezale¿nych, co mo¿e byæ ciekawe w kontekœcie programowej, choæ nie zawsze artyku³owanej niechêci do "periodyzacji literartury". Tak wiêc to raczej w pocz¹tkowej fazie dzia³alnoœæi "Ju¿ Jest Jutro" nale¿a³oby szukaæ jego alternatywnych korzeni, gdy pod wzglêdem struktury kojarzy³o siê ono z pismem undergroundowym, choæ ambicje jego twórców uznaæ nale¿y za wysokokulturowe. Dawni redaktorzy "Ju¿ Jest Jurtro" Mariusz Grzebalski i Dariusz Soœnicki byli do niedawna redaktorami ju¿ nieistniej¹cego dwutygodnika literackiego "Nowy Nurt", jednego z najwa¿niejszych (i zarazem nielicznych) periodyków literackich w kraju. Wielce zas³u¿one dla rozwoju ruchu s¹ wydawnictwa zielonogórskiej grupy "N.Toxic", na której czele sta³ od pocz¹tku Jacek "Katos" Katarzyñski, przy wspó³udziale Jakuba "Qby" Nowaka, do którego do³¹czy³ przy robieniu numeru 6 autor ukrywaj¹cy siê pod pseudonimem "Thompson Wilf". G³ównym organem grupy by³o pismo "Dada Rzyje", którego pierwszy numer ukaza³ siê w sierpniu 1988. Wydano 12 numerów pisma. Jego kontynuacj¹ by³y efemerydy: "God Is Black! Yes She Is" spe³niaj¹cy tak¿e rolê informatora o tym, co siê dzieje w obiegu alternatywnym, podaj¹cy kontakty z zinami nie tylko w Polsce ale tak¿e na œwiecie, oraz jednorazowe wydawnictwo pt. "Podaj mnie nu¿". W roku 1989 powsta³o pismo "Litera", którego za³o¿ycielem by³ ukrywaj¹cy siê pod pseudonimem "ExPert" Dariusz Eckert, wokalista punkowych zespo³ów "Ustawa o M³odzie¿y" i "Inkwizycja". Prócz twórczoœci w³asnej redaktora, w piœmie ukazywa³y siê przedruki ulubionych
twórców za³o¿yciela "Litery" - np. Krzysztofa Kamila Baczyñskiego czy Rafa³a Wojaczka. W ci¹gu czterech lat ukaza³y siê cztery numery pisma, za to w du¿ym jak na ten obieg nak³adzie 1000 egzemplarzy (jest to szczytowy nak³ad w obiegu niezale¿nym, osi¹gnê³o go zaledwie kilka tytu³ów, choæ by³y wyj¹tki jak w przypadku fanzina QQRYQ czy art zina "Rewia Kontrsztuki"). Swoje prywatne pismo "Szajba" wydawa³ tak¿e jeden z najwa¿niejszych bohaterów sceny alternatywnej - Ziggy Starust czyli Andrzej Tokarski poeta, prozaik, komiksowiec, a tak¿e wokalista "antyrockowego" zespo³u "Rozkrock", w którym wystêpowa³ tak¿e Jacek "Katos" Katarzyñski. W latach 1988-1992 w Zielonej Górze i rodzinnym mieœcie Starusta - Ko¿uchowie, ukaza³o siê 13 numerów pisma. Twórczoœæ Ziggy'ego Stardusta zebrana zosta³a w wydanej przez Marsjañsk¹ Oficynê Wydawnicz¹ ksi¹¿ce "Moja szajba", która ukaza³a siê w nak³adzie a¿ 2000 egzemplarzy. Ziggy Stardust jest tak¿e autorem cyklu komiksów o Sidoraku, pastiszu japoñskich historii o Godzilii i tym podobnych potworach. Na pocz¹tku lat 90 pojawi³o siê na scenie kilka wa¿nych pism artystycznych obiegu alternatywnego, przede wszystkim "Ma³a Ulicznica", "Rewia Kontrsztuki", "Szokiren Sziksal", "Schistosoma", "Exkluziv". Dwa pierwsze spoœród nich, czyli "Ma³a Ulicznica" i "Rewia Kontrsztuki" powsta³y w Lublinie w œrodowiskach akademickich. "Ma³a ulicznica" powsta³a w 1990 roku za³o¿ona przez Jaros³awa Górnego, Mariusza Stasiaka, Tomasza Zdunka i Paw³a £atê. W piœmie drukowali g³ównie ci autorzy, oraz m³odzi lubelscy (Jaros³aw Suszek, Kazik Malinowski, Marcin Wroñski) i zaprzyjaŸnieni, choæ z innych miast, art zinowcy (S³awomir "Almanzor" Burszewski, Jan Sobczak). Dotychczas ukaza³o siê 10 numerów pisma. Nosi³o takie podtytu³y jak "Szmat³awiec dla zakochanych", "Magazyn sztucznej sztuki". "Rewia Kontrsztuki" powsta³a w 1991, za³o¿ona przez Jaros³awa Suszka i Tomasza Kitliñskiego jako pismo "postpostmodernistyczne" i funkcjonuj¹ce na pograniczu obiegu oficjalnego i "sieciowego". "Rewia", której w przeci¹gu dwóch lat istnienia ukaza³y siê tylko trzy numery, poœwiêca³a bardzo du¿o miejsca, jak ¿aden inny art zin, literaturze œwiatowej. W "Rewii" publikowano utwory takich pisarzy i poetów jak Gotfried Benn, Fernando Pessoa, Pier Paolo Passolini, Susan Sontag, Julia Kristeva, Hiromi Ito. Spoœród polskich autorów obecni na ³amach "Rewii" byli ju¿ jednak przede wszystkim autorzy z obiegu zinowego: Jaros³aw Suszek, Wojciech Kozak, Jan Sobczak. "Szokiren Sziksal" to art zin wydawany w Poznaniu od 1991 przez Hannê Nawrock¹ i Ewê Wójtowicz, pocz¹tkowo jako "Róbta co chceta" i w formie raczej fanzinu. Zmiana nazwy w 1992 roku podyktowana by³a u¿ywaniem takiej samej przez Jerzego Owsiaka w jego programach telewizyjnych. Od momentu zmiany tytu³u na "Szokiren Sziksal" (co t³umaczyæ chyba nale¿y jako "Szokuj¹ce siksy") pismo sta³o siê noœnikiem formu³y literackiej rezygnuj¹c z penetrowania sceny muzycznej. Do koñca roku 1995 ukaza³o siê piêæ edycji pisma. W "Szokiren Sziksal" prócz utworów redaktorek pojawia³y siê tak¿e teksty autorów zagranicznych uzyskane z sieci mail-artu. Czêstochowskie pismo "Exkluziv" wydawane by³o od roku 1991 przez studentów polonistyki w Wy¿szej Szkole Pedagogicznej - S³owomira "Almanzora" Burszewskiego (wystêpuj¹cego tak¿e jako Ruben Amfiteatr, Fredek Aldi), S³awomira "Tisona" ¯uberka (tak¿e jako Brakodyl, ¯u¯u) i Marcina "Cienkiego" Paruzela (tak¿e jako Anna Karenina, M.Ptak). Dwaj pierwsi wydawali swego czasu pisma "Fenactil" i "Nootropil", drugi zaœ "Mas³o roœlinne". Pocz¹tkowo jako "pismo studentów i studentek WSP w Czêstochowie", "Exkluziv" nawi¹zywa³ do tematyki ¿akowskiej (felieton "brzydkiej kujonki" Anny Kareniny, wywiady z ciekawymi postaciami czêstochowskiej kultury studenckiej) i chêtnie wydawa³ numery tematyczne. Kolejne edycje pisma poœwiêcone by³y: gastronomizmowi, sakralizmowi lokalnemu (miejsce zamieszkania redaktorów pisma zawsze odgrywa³o du¿¹ rolê w ich ekspresji twórczej - np. utwór "Mieszkam ko³o koœcio³a"), subiektywizmowi i rzemios³u (sic!). W 1994 roku z pisma odszed³ Marcin Paruzel, co w efekcie, po wydaniu jeszcze dwóch numerów "Exkluziva" zakoñczy³o siê jego upadkiem i powstaniem pisma "Bachor", które jednak nie jest ju¿ ani tak intersuj¹ce, ani oryginalne jak jego poprzednik. Do roku 1995 ukaza³o siê szeœæ numerów pisma, których nak³ad nie przekraczaa³ 200 egzemplarzy, zaœ jako jego swego rodzaju podsumowanie w tym samym roku, nak³adem wydawnictwa "Lampa i Iskra Bo¿a" ukaza³a siê ksi¹¿ka z opowiadaniami, dramatami i publicystyk¹ S³awomira "Almanzora" Burszewskiego pt. "Exkluziv". "Schistosoma" powsta³a w 1990 roku w Staszowie, za³o¿ona przez Wojciecha ¯mudê przy wspó³udziale Romana Mroza. Do 1993 roku ukaza³o siê 12 edycji pisma, z tym, ¿e te póŸniejsze sygnowane by³y ju¿ jako "osobiste pismo Wojtka ¯mudy" zamieszczaj¹ce przede wszystkim jego twórczoœæ, zarówno literack¹, jak i plastyczn¹. Nak³ad tego kserowanego pisma nie przekracza³ kilkudziesiêciu egzemplarzy. Jako swoisty appendix do "Schistosomy" po ostatnim jej numerze ukaza³y siê pojedyñcze edycje pism "Ryt" i "Pó³ na pó³", które pod wzglêdem etsety-
ki i zawartoœci od "Schistosomy" ró¿ni³y siê w³aœciwie tylko tytu³ami. "Schistosoma" by³a (jest?) przedsiêwziêciem multimedialnym, gdy¿ pod t¹ sam¹ nazw¹ funkcjonuje duet muzyczno-literacki (Wojciech ¯muda i ¿ona), który wystêpowa³ na niekomercyjnych imprezach artystycznych, a tak¿e nagra³ kasetê dla znanej alternatywnej wytwórni "Obuh Records". "Schistosoma" jako "osobiste pismo Wojtka ¯mudy" publikowa³a (podobnie jak to by³o np. z "Tytu³em" Sobczaka) przede wszystkim twórczoœæ redaktora pisma). Osobne miejsce nale¿y siê kulturotwórczej dzia³alnoœci trójmiejskiego Totartu, który zaistnia³ przede wszystkim jako grupa artystyczna powsta³a w Gdañsku w 1986 roku. Na pocz¹tku swej historii wystêpowa³a jako grupa "Miasto-Masa-Masarnia". Totart to skrót od "sztuka totalna", co dobrze oddaje hapenningowo-prowokacyjny charakter przedsiêwziêcia. Historia Totartu jest oczywiœcie materia³em na osobn¹ dystertacjê, nas bêdzie interesowa³o to, co Totart stworzy³ na polu czasopiœmienniczym. Historiê tê otwiera pismo stworzone przez jedn¹ z czo³owych postaci trójmiejskiej, a potem ogólnopolskiej sceny happeningowej, Paw³a Konnaka - "Gangrena" z podtytu³em "magazyn Tad¿y-Pao m³odzie¿y wegetuj¹cej". Inspiracj¹ do powstania pisma mia³yby byæ zachêty ze strony innej, wa¿nej postaci sceny punkowej lat 80, a mianowicie Zygzaka, wokalisty zespo³u Tzn. Xenna, który zak³ada³ podówczas fanzin "Fortran". Pierwszy numer "Gangreny" ukaza³ siê na wiosnê 1985 roku i jak wyznaje Konnak by³ "nasycony treœci¹ skrajnie cierpiêtnicz¹, pe³en poezji przejmuj¹cej lêkami egzystencjalnymi" (Xerofeeria, s.175). Kolejnym etapem dzia³alnoœci wydawniczej Totartu by³o pismo "Futurfoto" powsta³e w 1986 roku, zaœ zwieñczeniem poszukiwañ sta³o siê pismo "Higiena" uznawane wrêcz za wzorcowy art zin. Nosi³o, jak to czêsto w przypadku pism tego obiegu, prowokacyjny artystycznie podtytu³ "przegl¹d archeologiczny metafizyki spo³ecznej". Jako kontynuacja "Higieny" w 1992 roku pojawi³o siê pismo "Metafizyka spo³eczna", tym razem z podtytu³em "esencjonalny kwartalnik na rzecz zbli¿enia estetyki z egzystencj¹". "Higiena" zawiera³a g³ównie teksty teoretyczne, z których Totart s³ynie ("Przed drzwiami trawierni. Vademecum konesera Totartu"), a tak¿e prezentacje literackie znanej obecnie, przede wszystkim z ³amów "bruLionu" i programów telewizyjnych grupy "Zlali mi siê do œrodka". Prócz pism literackich w trzecim obiegu zaistnia³y tak¿e ziny komiksowe, które tak¿e nale¿y uznaæ za "antyperiodyki" artystyczne. Ich liczba nie jest tak imponuj¹ca jak zinów literackich, g³ównie oczywiœcie ze wzglêdu na barierê techniczn¹. O ile bowiem w piœmie literackim zrealizowaæ siê mo¿e koncepcja "ka¿dy artyst¹", to jednak w przypadku pisma komiksowego konieczne jest minimum zdolnoœci pos³ugiwania siê kresk¹, czy jakimikolwiek technikami plastycznymi. G³ówne ziny komiksowe to "AQQ", "Saturator", "Zakazany owoc" i "Prosiacek", choæ ukazywa³y siê równie¿ inne, jak "Jolka", "Kurzonada" oraz ziny twórców graffiti, jak "Nie daj siê z³apaæ", "Maluj mury", "Spray & Art". "AQQ" powsta³o w 1993 roku, do koñca 1995 ukaza³o siê siedem edycji pisma. "AQQ" integruje œrodowisko undergroundowe i oficjalne, komercyjne, stanowi¹c próbê reakcji na zapotrzebowanie na ogólnopolskie pismo komiksowe i usi³uj¹c przeciwstawiæ siê dominacji amerykañskich komiksów spod jednej sztancy, g³ównie produkcji komiksowego potentata czyli wydawnictwa "Marvel", które zmonopolizowa³o obecnie polski rynek komiksowy. W "AQQ" rysuj¹ czo³owi polscy autorzy, du¿o miejsca pismo poœwiêca tak¿e stronie organizacyjnej obiegu komiksowego, pisz¹c o nowoœciach na rynku, recenzuj¹c komiksy i inne ziny oraz zamieszczaj¹c relacje z takich imprez komiksowych jak warsztaty komiksowe czy konwenty komiksu, a tak¿e publikuj¹c wywiady z rysownikami. W 1990 roku powsta³ zin "Prosiacek" wydawany w Katowicach przez Krzysztofa Owedyka, jednego z czo³owych rysowników obiegu alternatywnego, który swoje dzie³a publikuje tak¿e w innych pismach niezale¿nych (np. QQRYQ, Lampa i Iskra Bo¿a, Litera). Du¿y procent komiksów zamieszczanych w piœmie, co akurat jest charakterystyczne dla tego obiegu i przejawia siê tak¿e np. w twórczoœci rysunkowej zamieszczanej na ³amach innego zina komiksowego "Zakazany owoc", stanowi¹ historie wyraŸnie nacechowane ideologicznie. W trzecim obiegu komiksy bowiem czêsto opowiadaj¹c pewn¹ historiê, jednoczeœnie s¹ anarchistyczne, antyklerykalne, pacyfistyczne, b¹dŸ wegetariañskie. To zaanga¿owanie i groteskowa forma wypowiedzi wyró¿niaj¹ komiks undergroundowy od oficjalnego, rysowanego "na serio" i pozbawionego ideologicznego kontekstu. Czêsto s¹ to komiksy bardzo prowokacyjne obyczajowo, jak w przypadku zina "Saturator", wspólnej inicjatywy wydawców "Lampy i Iskry Bo¿ej", "Exkluziva" i "Rewii Kontrsztuki", w którym dosz³o wrêcz do epatowania perwersj¹ i tematyk¹ fizjologiczn¹. St¹d podtytu³ "Saturatora" - "magazyn komiksów ohydnych". W latach 1994-95 ukaza³y siê trzy numery "Saturatora". Pismo obecnie ju¿ nie istnieje. To, czy dane pismo istnieje, czy te¿ ju¿ nie, jest w³aœnie w przypadku wydawnictw trzecioobiegowych najtrudniejsze do ustalenia. "Saturator"
7
przesta³ siê ukazywaæ, ale by³a te¿ wyraŸna deklaracja rozwi¹zania pisma przez redaktorów. W przypadku innych pism nie jest to tak oczywiste. Mo¿emy z ca³¹ pewnoœci¹ powiedzieæ, ¿e nie istniej¹ ju¿ takie pisma jak "Czy¿by Agonia Uczuæ?" czy "Tytu³". W przypadku tego pierwszego minê³o bowiem zbyt du¿o czasu, a jego redaktorzy zajmuj¹ siê obecnie czymœ zupe³nie innym, i coœ innego ich interesuje. W przypadku "Tytu³u" sam wydawca zadeklarowa³ koniec pisma. Gorzej sprawa wygl¹da jeœli chodzi o wiêkszoœæ pism, bowiem trudno wyrokowaæ, czy uka¿¹ siê jeszcze kiedyœ kolejne numery takich art zinów jak "Ma³a Ulicznica" czy "Szokiren Sziksal". Jedno chyba jest pewne - ruch art zinowy wydaje siê byæ obecnie zamieraj¹cym, mimo pojawiaj¹cych siê czasami nowych inicjatyw, jak choæby niezwykle ciekawe pismo "Xerro" z Zabrza wydawane przez Dariusza Patisona. Dla poczucia spe³nienia obowi¹zku porz¹dkowo-statystycznego wymieñmy pozosta³e (choæ na pewno nie wszystkie) art ziny, które pojawi³y siê w polu obserwacji tego zjawiska. Wiêkszoœæ z nich by³a efemerydami, ¿aden zaœ nie odegra³ takiej roli w ruchu art zinowym jak wy¿ej omówione. Ukazywa³y siê (b¹dŸ ukazuj¹ nadal) w latach 19881995) By³y to: Alfa, Anty Zine, Bee Hop, Brutt - Churra, Blama¿, Brains Curiosity, Brama, Brytan od nowa, Cabaret Nonsens, Choroba, Coeil, Conieco, Chelmód, Czêstochowski zapierdolec, Dedalus, De Lirnik, Dobry Jaœko, Dzi¹s³o, Don Alejo, Egoistycza butelka, Energia, Flauta, Grzebieñ do traw, Gorycz, Gównoprawda, Haber haberabis, Haha Kurier Œwiec¹cy, Die Hulle, Jutrzenka, Kau Gryzoni Na Serze, Kobieta, Ko³nierz wolnoœci, Krew w wannie, Lupus in fabula, Mamusiu, Mas³o Roœlinne, Martwa natura, Masz medium, Na bezdro¿ach, Non conform, Okno, Ojo de dios, Opiekun, Paradygmat wyobraŸni, Patia, Podaj mi nu¿, Pó³-nocnik, Silenzio e parole, Shuflada, Strategia, Synteza, Szelest, Œwinia, Vae Victis, Wyborny trup, Wyrazy, Xerro, Zapa³ka, ¯ulio Cezaro. W latach 80 i do po³owy lat 90 przez trzeci obieg przewinê³o siê oko³o stu tytu³ów pism artystycznych, w których wydawanie zaanga¿owanych by³o zapewne ponad 200 osób. Wiele z nich pojawi³o siê na scenie tylko na chwilê, by czêsto znikn¹æ po wydaniu jednego lub dwóch numerów. Trudna do oszacowania jest liczba odbiorców tej produkcji. Wydaje siê, ¿e przyjmuj¹c doœæ nieprecyzyjne przeliczniki mo¿na uznaæ, ¿e oscyluje ona oko³o tysi¹ca osób. Ta publicznoœæ stworzy³a doœæ hermetyczne œrodowisko twórców i odbiorców przekazu art zinowego, co by³o jedn¹ z g³ównych przyczyn tego, ¿e art ziny sytuuj¹ siê na obrze¿ach ¿ycia kulturalnego, literackiego, poza g³ównym nurtem. Inn¹ tego przyczyn¹ jest doœæ swobodne podejœcie do literatury prezentowane przez ich redaktorów, jej desakralizacja, strategia na pewno nie skierowana do masowego czytelnika, a jednoczeœnie nie akceptowana przez kulturê elitarn¹. Wreszcie, na koniec, niew¹tpliwie du¿y procent amatorszczyzny, maskowanej czêsto prowokacyjnoœci¹. Zdarza siê bowiem, ¿e w art zinach, obok interesuj¹cych tekstów znaleŸæ mo¿na ewidentne przejawy grafomanii. Pozbawione bowiem cenzury, zarówno politycznej, jak przede wszystkim artystycznej, a tak¿e, co wa¿ne, nie uznaj¹ce istnienia autocenzury, art ziny s¹ przede wszystkim doskona³ym spe³nieniem siê has³a "ka¿dy artyst¹". TECHNIKA I ESTETYKA
8
Te dwa, zawarte w tytule niniejszego rozdzia³u has³a s¹ niew¹tpliwie najwa¿niejszymi, od strony formalnej, pomijaj¹c zawartoœæ tekstow¹, wyró¿nikami niezale¿nego pisma artystycznego. Poniewa¿ art ziny s¹ mutacj¹ fanzinów, si³¹ rzeczy przejê³y od nich technikê wykonania. Podstawowymi narzêdziami pracy redaktorskiej wydawcy zina by³a maszyna do pisania, no¿yczki, klej i kserograf, choæ ten ostatni, swego czasu trudno dostêpny, zw³aszcza w okresie stanu wojennego i reglamentacji, ze wzglêdów cenzorskich, powielania, niczym nie bêd¹c zastêpowany, powodowa³, ¿e niektóre pisma by³y rêcznie przepisywane w niewielkiej iloœci egzemplarzy. Podstawow¹ technik¹ opracowania graficznego pisma by³a sprawdzona ju¿ kilkadziesi¹t lat wczeœniej, i daj¹ca du¿e pole manewru, technika kola¿u. Tak wiêc teksty przepisywane na maszynie by³y opatrywane tytu³ami sporz¹dzanymi z pojedynczych liter wyciêtych z gazetowych tytu³ów. Ta technika, jak pamiêtamy choæby z filmów kryminalnych, stosowana by³a chêtnie przez autorów anonimów, którzy nie chcieli zostaæ zdemaskowani na skutek rozpoznania przez grafologa ich stylu pisma. Takiej samej metody u¿yli równie¿ przy graficznym przedstawianiu logo swego zespo³u cz³onkowie s³ynnej grupy Sex Pistols, która zapocz¹tkowa³a rewolucjê punkow¹, której to rewolucji s¹ poniek¹d art ziny wynikiem. Technika produkcji bowiem w przypadku fanzinów jest w³aœnie punkow¹ karykatur¹ chaosu informacyjnego. Ta sama technika wykorzystywana jest przecie¿ tak¿e w produkcji wk³adek z tekstami do kaset muzycznych czy plakatów informuj¹cych o koncertach. "Jak œwiat d³ugi i szeroki wiêkszoœæ fanzinów jest do siebie podobna; ich estetyka stanowi wypadkow¹ technikê kola¿u, dadaistyczno-punkrockowej typografii, krótkich tekstów i komunikatów." pisze Piotr Rypson (Doœæ Podporz¹dku, Ex Libris, styczeñ
1994) dodaj¹c: "To tak jakby barwne programy MTV prze³o¿yæ na bardziej siermiê¿ne œrodki przekazu". Ta ostatnia wypowiedŸ jest doœæ charakterystyczna, bowiem porównanie produkcji literackiej z teledyskami sta³o siê ostanio doœæ popularnym chwytem interpretacyjnym. Mówi siê przecie¿ wrêcz o "poetyce wideoclipu". Wszystko to oczywiœcie mo¿na rozpatrywaæ w kontekœcie postmodernistycznej wizji kultury, w której na równych prawach œcieraj¹ siê ze sob¹, dotychczas zamkniête we w³asnych enklawach - sztuka wysoka i popularna (masowa). To œcieranie siê zaoowocowa³o zacieraniem siê tradycyjnego rozdzia³u na kulturê wysokoartystyczn¹ i masow¹ ( w domyœle: plebejsk¹, w przeciwieñstwie do elitarnej) i tworzeniem siê nowej (ponowoczesnej) wizji kultury otwartej. Kultura bowiem pozbywa siê obecnie swego wymiaru elitarnego, poprzez to ¿e dostêp do jej produktów jest taki sam w przypadku sztuki salonowej i ulicznej, zaœ otwartoœæ interpretacyjna pozwala na to, ¿e tê drug¹ mo¿emy opisywaæ i recenzowaæ równie "powa¿nym" jêzykiem, jak tê pierwsz¹, nie wyró¿niaj¹c na pocz¹tku dyskursu ¿adnej z nich. "Do maksimum wykorzystywane s¹ mo¿liwoœci niesione przez owoc rewolucji technicznej jakim jest ksero - wierne powtórzenie zaprojektowanych szczegó³ów. Zmniejszany tekst maszynopisu naklejany jest czêsto na ciemne t³o, otaczany kradzionymi z gazet wycinkami, kola¿ami przecz¹cymi zasadom tradycyjnej typografii, ale charakteryzuj¹cymi postpunkowy, ekspresyjny styl. Ostatnio zw³aszcza wiod¹ce tytu³y zaczê³y korzystaæ ze sk³adu komputerowego, co hamuje inwencjê graficzn¹." Tak technikê produkcji art zinów scharakteryzowa³ w artykule "Inny obieg" Pawe³ Dunin-W¹sowicz (Polityka 1991, nr 47). Ostatnie zdanie tej wypowiedzi napisane jest nota bene przez wydawcê zina, który poszed³ w koñcu w³aœnie w tê stronê. "Forma graficzna, liternictwo, struktura tekstu wraz ze sta³ymi motywami treœci sk³ada³y siê na ca³oœæ przejêt¹ raczej [ze wzorów zachodnich] ni¿ wymyœlon¹ ad hoc (...) zatem w³aœciwie ju¿ od zarania wzór przejêty podlega³, bo podlegaæ musia³, adaptacji." napisa³ Miros³aw Pêczak w "bruLionie"(bL. 11-12/89). Tak wiêc wyjœciowa forma art zinu by³a taka jak fanzinu, i to po prawdzie pisma "zachodniego" autoramentu, dopiero z czasem ulegaj¹c modyfikacjom i przystosowaniom. Wiêkszoœæ pism trzeciego obiegu pozosta³a przy tym sprawdzonym ju¿ techniczno-estetycznym wzorcu, choæ pojawi³y siê od niego inspiruj¹ce i interesuj¹ce odstêpstwa. Przyjrzyjmy siê formatowi i objêtoœci poszczególnych pism (wed³ug informacji zamieszczonych w "Xerofeerii"). "Alfa" - format A5, objêtoœæ 36 stron, xero; "Blama¿" -A5, 24s., xero; "Czerwony Kapturek" -A5, 24s., offset z maszynopisu komputerowego; "Czy¿by Agonia Uczuæ?" -A4, 48s. xero; "Dada Rzyje" format A4 i A5, objêtoœæ od 4 do 16 stron w zale¿noœci od numeru, xero; "Europa X" - A4, 24 s. offset; "Exkluziv" A5, 28-40 stron, xero; "God Is Black, Yes She Is!" - A5, 12 s. xero; "Lampa i Iskra Bo¿a" pocz¹tkowo (lata 1989-91) A6, 16 s., xero, poprzez (1991-93) A4, 36 stron, offset, sk³ad komputerowy, do dzisiejszej formu³y A5, 120 s. sk³ad komputerowy, offset; "Linie" - na pocz¹tku A5, 4s. xero, systematycznie zwiêkszana objêtoœæ do 20 stron; "Litera" - A5, 48-80 s. offset, "Ma³a Ulicznica" - A5, 30-72 strony, pocz¹tkowo xero, póŸniej offset z wydruków komputerowych; "Rewia Kontrsztuki" - A4, 20-28 s. sk³ad komputerowy, offset, "Szokiren sziksal", B4, 20-24 s. xero; "¯aden", A4, 32 s. xero, offset. To w miarê reprezentatywny przegl¹d technik poligraficznych stosowanych przez niezale¿nych wydawców trzecioobiegowych. Podano tu w przypadku liczby stron raczej ich œredni¹, b¹dŸ najczêœciej wystêpuj¹c¹ liczbê, gdy¿ ta akurat nigdy nie by³a zdefiniowana ani konsekwentnie utrzymywana na sta³ym poziomie. Daje siê zauwa¿yæ dominacja dwóch formatów, czyli A4 i A5, oraz metod druku - xero i offset. Jeœli chodzi o format, to wynika on oczywiœcie z optymalizacji technik powielania, gdy¿ s¹ to najpowszechniej dostêpne w kserokopiarkach formaty. Tak wiêc technika zdeterminowa³a tutaj sposób przekazu artystycznego. Oczywiœcie s¹ od tego odstêpstwa. Je¿eli przyk³ady wy¿ej wymienione uznamy za, nie tyle wzorcowe, ile raczej "g³ównonurtowe", to niew¹tpliwie istniej¹ nurty poboczne. Zwi¹zane jest to z wy³onieniem siê dwóch skrajnych modeli, a co za tym idzie - idei art zinu. Typowy (najczêœciej wystêpuj¹cy, by u¿yæ tu terminologii wrêcz przyrodniczej) art zin jest wiêc odbijany na xero lub drukowany na offsecie w formacie A4 lub A5 i objêtoœci od kilku do kilkudziesiêciu stron, (poniewa¿ jest zszywany to liczba stron wystêpuje w systemie czwórkowym np. 16, 32, 48 etc.) zazwyczaj doœæ bogato ilustrowanych, zarówno poprzez kola¿e, grafiki oryginalne, jak i reprodukcje oraz zdjêcia. Wszystko oczywiœcie zachowane g³ównie w tonacji czarno-bia³ej ze wzglêdów czysto technicznych. Taki wygl¹d pisma jest efektem ograniczeñ narzucanych przez technikê. Ograniczeniom mo¿na siê poddaæ lub spróbowaæ je prze³amaæ, lub te¿ wykorzystaæ. Te dwa skrajne modele to: z jednej strony nurt zwany "hand-made" oraz, z drugiej jego przeciwieñstwo, d¹¿¹cy do profesjonalizacji sk³adu i druku, tak aby od strony technicznej jak najbardziej przypominaæ pisma obiegu oficjalnego. Oczywiœcie idzie za tym wybór najwa¿niejszy - estetyczny. Do pierwszej grupy, czyli "hand-made" zaliczyæ mo¿na takie pisma jak
"Schistosoma", "Tytu³ Dieeñ Do Blyy" i "Xerro". To, co wyró¿nia te antyperiodyki spoœród omówionych w tym krótkim wyliczeniu formatowoobjêtoœciowym, to przede wszystkim "rêkodzielnictwo", by u¿yæ tu chyba doœæ adekwatnego sformu³owania Janusza Waluszko (patrz rozdz. "Imprezy i antologie"). W tego typu propozycji wydawniczej widoczny nade wszystko jest indywidulany rys artystyczny (trzy w/w pisma prokurowane s¹(by³y) przez pojedyncze osoby, jako trybuna z której pada konkretny (jednostkowy, nie zaœ grupowy, czy wrêcz pokoleniowy) g³os w dyskusji o sztuce. Ciekawy jest przypadek "Xerro". To jedno z najm³odszych pism tego obiegu, które w trakcie swojej, krótkiej jak dot¹d, kariery sta³o siê jedn¹ z najbardziej wyrazistych propozycji artystycznych. Historia "osobistego pisma" (taki "podtytu³", a mo¿e okreœlnik, pojawi³ siê ju¿ w "Schistosomie", mo¿na wiêc chyba u¿ywaæ go do opisywania indywidualnych inicjatyw pojedynczych osób) Dariusza Patisona jest doœæ krótka. Samo powstanie pisma jest efektem tego, ¿e podówczas pracuj¹cy w hucie w Zabrzu Dariusz Patison (pseud. prawdziwe nazwisko Dariusz Œwieæ.), us³ysza³ audycjê programu III Polskiego Radia "Rêka Boksera" (listopad 1993) przygotowan¹ przez krytyka muzycznego Macieja Chmiela, a poœwiêcon¹ w³aœnie ruchowi art zinowemu, której goœæmi byli m.in. Jan Sobczak i Pawe³ Dunin-W¹sowicz. Przypadek jest ciekawy, dlatego, ¿e Patison nie s³ysza³ nigdy wczeœniej o art zinach, i oczywiœcie czegoœ takiego nie widzia³. Tak wiêc nie mog³o byæ w tym przypadku mowy o jakimkolwiek naœladownictwie, prócz s³ownej (radiowej) isnpiracji. Stworzone wiêc przez niego pismo, które nazwa³ "Xerro" (nazwa okreœla tu automatycznie kierunek jaki wybra³ i metodê produkcji) stanowi³o wyraz jego personalnego, nie determinowanego przez znajomoœæ pism istniej¹cych spojrzenia na niezale¿n¹ sztukê plastyczno-literacko-edytorsk¹. Pierwszy numer "Xerro" ukaza³ siê na pocz¹tku 1994 roku. Do maja 1996 ukaza³y siê cztery edycje pisma. Ka¿da z nich jest w innym formacie (np. nr. 2 - 16cm x 25,5 cm; nr. 4 23 cm x 17 cm) a wiêc bez zachowania znormalizowanej miary potrzebnej do kserowania np. A5 lub B5. Nak³ad pisma nie przekracza 40-50 egzemplarzy. Kserowane lub kaligrafowane wymyœlnie teksty uzupe³niane s¹ grafik¹ autora (podtytu³ pisma brzmi "mega-zine a³torski" - pis. oryg.). G³ównie, zgodnie z zasad¹ "pisma osobistego", s¹ to przede wszystkim teksty samego Patisona, choæ na ³amach "Xerro" pojawili siê tak¿e inni autorzy tego obiegu, np. Jan Sobczak i Wojciech Maria Koronkiewicz. Strony w piœmie maj¹ ró¿ny format (kolejna niedogodnoœæ w przypadku masowego powielania) i paginacjê. I tak numer 2 tego antyperiodyku zaczyna siê od strony 39, a potem nastêpuj¹ strony: 183, 60, 37, 6, 12, 666 (sic!), 16, 17 (jedyna konsekwencja, ale to akurat jest rozk³adówka, w dodatku znajduje siê na nich jeden utwór), 30, 223, 613, 51, 241, 184, 79, 18. Podobnie jest w przypadku pozosta³ych numerów ( np. taka kolejnoœæ: 20, 139, 70, 21, 56, 375, 81 itp. itd.). Mimo, i¿ trudno tutaj dopatrzyæ siê jakiegoœ klucza w doborze akurat takiej numeracji, to wyraŸna jest dba³oœæ autora o zachowanie tej strategii. Dba³oœæ techniczno-plastyczna jest tu bardzo wyraŸna i wydaje siê, ¿e dominuje zdecydowanie nad przekazem literackim. Czarno - bia³e grafiki s¹ kolorowane, stosuje siê zró¿nicowane liternictwo, poszczególne strony s¹ przycinane, opalane, otaczane "szlaczkami". Patison stara siê tak¿e, by kolejne numery posiada³y tematy wiod¹ce, np. "wolnoœæ totalna" lub kolor fioletowy, ale s¹ to raczej artystyczne ni¿ ideologiczne ozdobniki, gdy¿ numer "fioletowy" zawiera przede wszystkim fioletow¹ ok³adkê, oraz w takim¿ kolorze elementy graficzne na poszczególnych stronach. Do numerów do³¹czane bywaj¹ tak¿e inne elementy, jak np, odbitki zdjêæ przedstawiaj¹cych wydawcê pisma. Zdjêcie na pocz¹tku numeru 2 przedstawia Patisona "ukrzy¿owanego" z koron¹ z ró¿ na g³owie i tablic¹ na piersiach z napisem "Jestem sztuk¹". Zdjêcie na ostatniej stronie przedstawia ju¿ pe³ny napis na tej tablicy, który brzmi: "Jestem sztuk¹ miêsa ludzkiego z koœci¹". Tradycja prowokacji awangardowej jest w tym piœmie zachowana tak¿e w takich przejawach jak do³¹czenie do numeru 3 przedziurawionej prezerwatywy z propozycj¹ "zagrania w coœ w rodzaju rosyjskiej ruletki". Nak³adem pisma "Xerro" ukaza³ siê tak¿e, wykonany w tej samej technice (kaligrafowane wiersze plus kolorowana grafika) w nak³adzie 50 egz. tomik Jacka Podsiad³o "Królowo Kolorów". Mimo przyk³adu "Xerro" wydaje siê, ¿e (bior¹c pod uwagê wyraŸne zamierane ca³ego ruchu art zinowego) tendencja "hand-made" jest w odwrocie. Œwiadczy³oby o tym to, ¿e pozosta³e przywo³ane tu w tym kontekœcie pisma, tzn. "Schistosoma" i "Tyty³ Dieeñ Do Blyy" ju¿ nie istniej¹. Podobnie jak w przypadku "Xerro", na wygl¹d pisma "Schistosoma" wp³yw mia³y, mówi¹c wprost - zdolnoœci plastyczne redaktora i wydawcy zarazem, czyli Wojciecha ¯mudy. Pocz¹tkowo wydawc¹ oficjalnie by³ Staszowski Oœrodek Kultury, w którym pracowa³ ¯muda, póŸniej jako "pismo osobiste" nie by³o ono firmowane przez ¿adn¹ instytucjê, a jedynie nazwisko redaktora. W przypadku "Schistosomy" oprawa graficzna mia³a nie mniejsze znaczenie ni¿ tekst literacki. Nie uzupe³nia³a go, ale wspó³tworzy³a wraz z nim integraln¹ ca³oœæ na równych prawach. Staranne liternictwo, wyszukana grafika, niebanalne
kola¿e by³y wiêc przeciwieñstwem estetyki punkowej dominuj¹cej w wiêkszoœci art zinów wywodz¹cych siê z tradycji fanzinowej, do jakich mo¿na zaliczyæ chocia¿by wydawnictwa zielonogórskiej grupy "N.Toxic" czy czêstochowski "Exkluziv", który w trakcie swojej historii na dobr¹ sprawê nie podda³ siê ¿adnej ewolucji, zaœ w momencie kiedy wyczerpa³a siê stosowana przez niego formu³a - przesta³ istnieæ. Czy oznacza to, ¿e wyszukana formu³a prezentowana przez "Schistosomê" równie¿ siê wyczerpa³a, skoro to pismo te¿ ju¿ nie istnieje? Istniej¹ jednak jego mutacje, g³ównie tytu³owe, poniewa¿ ¯muda wyda³ w³aœnie nowe pismo "Szczyt wszystkiego", tak wiêc na dobr¹ sprawê, mamy tu, przy zachowaniu wci¹¿ tej samej estetyki i techniki, choæ chyba ju¿ nie tak œwie¿ej i spontanicznej, jedynie zmiany tytu³ów (po "Schsistosomie" a przed "Szczytem" by³y pisma "Ryt" i "Pó³ na pó³"). Zamarcie pisma "Tytu³ Dieeñ Do Blyy" jak utrzymuje Jan Sobczak spowodowane by³o nie wyczerpaniem siê jakiejkolwiek formu³y ale uwarunkowaniami czysto czasowymi, czyli mówi¹c wprost - brakiem czasu redaktora. Jednoczeœnie nasuwa siê refleksja, ¿e to nie jedynie w kategoriach czasu mo¿na rozpatrywaæ zamarcie "Tytu³u" i tak¿e innych, aktywnych swego czasu pism. Byæ mo¿e dokona³a siê wspomniana przez Sobczaka (patrz rozdz. "Krajobraz zjawiska - widok ogólny") integracja, której pragnienie le¿a³o u podstaw tego typu dzia³alnoœci, st¹d w pewnym momencie brak "wewnêtrznego przymusu" wydawania takiego pisma, bêd¹cego przecie¿ ujœciem pewnych gromadz¹cych siê emocji. "Tytu³" w przeciwieñstwie do "Xerro" czy "Schistosomy" nie by³ pismem tak dba³ym o stronê plastyczn¹. Ka¿dy spoœród wydanych 11 numerów tego specyficznego i oryginalnego antypisma by³ inny. Szczytowym nak³adem "Tyty³u" by³o 60 egzemplarzy, zaœ format by³ ruchomy - od A3 a¿ do A6. O ile sama technika prezentacji artystycznej by³a w tym piœmie doœæ tradycyjna, bo tekst napisany na maszynie zostawa³ ozdobiony kola¿ami i powielony na xero, to interesuj¹ca jest forma w jakiej to podano. I tak np. numer 7 ( od tego numeru, prze³omowego, bo dotychczas edycje "Tytu³u" by³y raczej "tradycyjne" czyli zamyka³y siê w granicach formu³y kola¿owo-kserograficznej, nastêpuje pod³ug Sobczaka d¹¿enie do nieskoñczonoœci formy. Treœæ zatem schodzi na plan dalszy, stanowi konieczne uzupe³nienie formy. Sobczak zamieszcza³ w piœmie prócz tekstów w³asnych tak¿e mi.n. spisane przezeñ wyznania schizofreniczki czy przemówienia Mao Tse Tunga, wed³ug zasady, ¿e istniej¹ rzeczy, które mog¹ byæ sztuk¹ w zale¿noœci od kontekstu - vide pisuar-fontanna Marcela Duchampa) zmniejsza³ siê formatem swoich stron do œrodka (wed³ug wydawcy by³ to "z³oty œrodek", w rzeczywistoœci zasuszona pietruszka) i powraca³ do formatu wyjœciowego. Numer 8 by³ w formie roda³u - sk³ada³ siê z papierowej taœmy i wiklinowych patyczków, zaœ numer 9 zosta³ nazwany "Tytu³em hermetycznym" i zosta³ sklejony (zamkniêty) klejem (aby nawi¹zaæ do formu³y hermetycznoœci - by³ to klej "hermol"), wiêc niemo¿liwoœci¹ by³o poznaæ jego zwartoœæ, choæ umieszczony na ok³adce spis treœci zapowiada³ materia³y o "hermetycznoœci". Numer 10 i ukaza³ siê jako niewielkiego formatu ( wed³ug Sobczaka by³a to po³owa A6) wk³adka do numeru 3 art zinu "Vae Victis" wed³ug koncepcji "grzyba paso¿yta", która pod³ug Sobczaka mia³a od tej pory byæ strategi¹ jego pisma. Skoñczy³o siê na tym jednym przypadku "paso¿ytowania". Ostatni numer, 11 (luŸne kartki A4 i do³¹czona kaseta magnetofonowa, na której by³a nagrana instrukcja obs³ugi pisma oraz fragmenty ulubionych ksi¹¿ek Sobczaka czytanych przez niego samego oraz jego w³asne opowiadanie "Dryfuj¹ce soboty") zosta³ umieszczony w plastikowym, pró¿niowo zamkniêtym worku. Nak³ad numeru 11 osi¹gn¹³ dziesiêæ worków. Sobczak dokonywa³ tak¿e innych, ju¿ nie edytorskich dzia³añ artystycznych. I tak kiedyœ wyci¹³ z nieistniej¹cego ju¿ pisma dla m³odzie¿y "Razem" umieszczane na ostatniej stronie w dziale zwanym "Osobno" zdjêcia nagich kobiet (podówczas, a dotyczy to lat 80, chyba jedyne oficjalne pismo zamieszczaj¹ce akty, st¹d te¿ zapewne jego du¿a popularnoœæ wœród m³odzie¿y) i zakupiwszy pó³ kilo ¿ó³tego sera w plasterkach, umieœci³ owe zdjêcia pomiêdzy plasterkami i wys³a³ na adres redakcji "Razem". Ale to nie nale¿y do przedmiotu tej pracy, by³o zaœ prób¹ pokazania, ¿e wydawca "Tytu³u" to jedna z ciekawszych postaci ruchu, dziœ pisarz awangardowy, autor ksi¹¿ki "Powieœæ i inne opowiadania", któr¹ mo¿na uznaæ za jedn¹ z najlepszych propozycji polskiego postmodernizmu. W przypadku nurtu hand-made nasuwa siê porównanie z bricolagem. Tworzenie osobistego pisma podlega zasadom "modelu zredukowanego", wykonanego rêcznie i stanowi¹cego efekt dialogu twórcy z materia³em. Efektem takiego zmagania siê z materia³em jest plastyczno-wydawnicza twórczoœæ Jana Sobczaka. W "Myœli nieoswojonej" Claude Levi-Strauss akcentuje powi¹zania sztuki naiwnej z bricolagem (PWN, Warszawa 1969). Pojawia siê wiêc w tym momencie pytanie o zwi¹zek pomiêdzy sztuk¹ naiwn¹ a robieniem osobistego pisma artystycznego. Nie mo¿na jednak przecie¿ zaliczyæ twórczoœci art zinowej (nawet w wersji hand-made) do przejawów sztuki naiwnej, chocia¿ mo¿na podporz¹dkowaæ j¹ do koñca jeszcze chyba nieokreœlonemu zjawisku, nazywanemu umownie "folklorem miejskim", pod którym to has³em rozumie siê na przyk³ad pewne dzia³ania muzyczne z pogranicza
9
10
muzyki punk i pop. Spo³eczeñstwo industrialne traktuje bricolage jako hobby lub sposób zabijania czasu, uwa¿a Claude Levi-Staruss. Dlatego dawne tworzenie idywidualnych modeli (np. statków w butelkach) zosta³o zast¹pione przez odtwórczoœæ, czyli sklejanie gotowych modeli statków, czo³gów czy samolotów kupionych w specjalistycznych sklepach, gdzie tak¿e dotêpne s¹ odpowiednie farby, kalkomanie i wzory. W przypadku tworzenia art zinu mamy do czynienia z myœleniem mitycznym organizuj¹cym zasady wypowiedzi artystycznej poprzez u¿ywan¹ technikê. Istot¹ dzia³alnoœci maj¹cej na celu zabicie zbytecznego czasu, jest wyeliminowanie ca³ej sfery obrzêdowej. Pozostaj¹ sfery nauki i gry. Robienie pisma hand-made jest po³¹czeniem obrzêdowoœci i gry (korespondencyjnej), natomiast wydaje siê, i¿ pomniejszeniu ulega sfera nauki. Do nurtu "hand-made" przynale¿y tak¿e dzia³alnoœæ wydawnicza bia³ostockiej jednoosobowej "Grópy Ob³êd" Wojciecha Marii Koronkiewicza. W wydawanej przez niego "Bibliotece Jednego Wiersza" ukaza³y siê utwory m.in. Jacka Podsiad³o, Marcina Barana, Lopeza Mausere, Artura Cezara Krasickiego. Technika produkcji tych, nie przekraczaj¹cych z regu³y czterech stron (nie licz¹c ok³adki) i wydanych w nak³adzie od kilkunastu do kilkudziesiêciu egzemplarzy (najczêœciej 50) numerowanych arkuszy jest nastêpuj¹ca: œrodek zazwyczaj jest kserowany, czasami uzupe³niany grafik¹, zaœ ok³adki produkowane s¹ z innych ni¿ zwyk³y karton u¿ywany do tego celu. Ok³adk¹ tomiku Lopeza Mausere by³y zgniecione opakowania po jajkach, zaœ wiersz Marcina Barana wydrukowany na folii zosta³ laminowany, a do ka¿dego egzemplarza by³a do³¹czona wtopiona w ok³adkê martwa mucha. Koronkiewicz do produkcji ok³adek stosuje tak¿e inne elementy, np. p³yty metalowe. Prócz tego bia³ostocki artysta wydaje "Magazyn Kulturury" równie¿ firmowany przez "Grópê Ob³êd", którego jak dot¹d ukaza³y siê 22 numery, tak¿e, konsekwentnie w niskim nak³adzie i tej samej, kserograficznej technice, jednak ju¿ nie z tak niekonwencjonalnymi ok³adkami. "Magazyn Kulturury" zawiera g³ównie twórczoœæ w³asn¹ jego wydawcy, czyli wzbogacone grafik¹ i kola¿ami wiersze i prozê utrzyman¹ g³ównie w poetyce, któr¹ nazwaæ mo¿na surrealistyczno-ludow¹. Wybór "hand-made" musi byæ œwiadomym wyborem, nie zaœ tylko przymusem zdeterminowanym sytuacj¹ techniczn¹. Tak uj¹³ to Sobczak w tekœcie "Xerolit" (Krzywe Ko³o Literatury, 4(64) kwiecieñ 1994) pisz¹c o przysz³oœci ruchu: "Jedn¹ z dróg jest dalsza profesjonalizacja pisma, zwiêkszenie nak³adu oraz zalegalizowanie dzia³alnoœci wydawniczej, drug¹ - postawienie na ca³kowite "hand-made" i pozostanie w hermetycznej sieci mail-artowskiej. Wyjœciem trzecim jest... œmieræ pisma". Wydaje siê jednak, ¿e szanse na utrzymanie siê danego pisma maj¹ tylko te tytu³y, które zdecyduj¹ siê na wyjœcie ( a przynajmniej podejm¹ tak¹ próbê, a wiêc odrzuc¹ strategiê ideologicznej walki z "komercj¹") do szerszego grona czytelników, gdy¿ pismo, które funkcjonuje jedynie w obiegu zamkniêtym docieraj¹c do kilkudziesiêciu osób skazane jest na obumieranie i w konsekwencji œmieræ. Wydaje siê wiêc, obserwuj¹c historie "pism osobistych" ¿e "hand-made" mo¿e byæ elementem rozwoju, faz¹ przejœciow¹ pisma, i samego autora, którego celem, tak jak to siê sta³o w przypadku Sobczaka, jest próba wejœcia w obieg oficjalny. W drug¹ stronê posz³y inne pisma, które wybra³y drogê ku profesjonalizacji. Przyk³adem takiej ewolucji jest historia "Lampy i Iskry Bo¿ej". Pocz¹wszy w roku 1989 od formatu A6 i objêtoœci 16 stron, w technice kola¿owej, odbijania na ksero, poprzez format A4 w objêtoœci 36 stron w sk³adzie komputerowym i drukowany na offsecie a¿ do stan dzisiejszy. Ostatni jak dot¹d numer "Lampy" 9(14) wydany jesieni¹ 1995 roku ma ju¿ format A5 i objêtoœæ 120 stron druku, zaœ nak³ad osi¹gn¹³ 1000 egzemplarzy, czyli tyle, ile niejedno oficjalne pismo literacko-artystyczne. W dodatku mo¿na go kupiæ w niektórych ksiêgarniach w dystrybucji jak najbardziej oficjalnej, znajduje siê tak¿e w ofercie jednej du¿ej hurtowni ksi¹¿ek, podobnie jak i inne produkty wydawnictwa "Lampa i Iskra Bo¿a". W przypadku "Lampy" widoczne jest d¹¿enie do profesjonalizacji opisane przez Miros³awa Pêczaka w tekœcie "Amatorzy awangardy" (Polityka, nr 47, 1993), w którym zauwa¿y³, ¿e "Byæ mo¿e robienie zina jest dla niektórych namiastk¹ pe³nego profesjonalizmu, dla innych okazj¹ do zabawy, a dla jeszcze innych - mo¿liwoœci¹ nawi¹zania kontaktu uwznioœlonego sam¹ jego form¹". Tekst ten koñczy zdanie, które odbi³o siê echem w przekonanej o swojej awangardowoœci i nonkonformiŸmie artystycznym czêœci œrodowiska art zinowców: "A mo¿e alternatywa ju¿ dawno nie ¿yje, a zamiast niej mamy now¹ postaæ twórczoœci amatorskiej?". To chyba przede wszystkim to spostrze¿enie spowodowa³o ostr¹ ripostê "Ma³ej Ulicznicy" (nr.8 datowany "póŸna zimowa jesieñ 1993"). Tymczasem, jak wynika z innych jego wypowiedzi, Pêczakowi nie chodzi³o o zdyskredytowanie zjawiska poprzez tytulaturê, nazywaj¹c je "twórczoœci¹ amatorsk¹". "To dobrze, ¿e coœ takiego [twórczoœæ amatorska] jest i nie ma co siê obra¿aæ. Bardzo bolesnym dylematem jest to, ¿e chce siê byæ niezale¿nym, a z drugiej strony podlega siê pewnym koniecznoœciom" powiedzia³ Pêczak w trakcie sesji poœwiêconej niezale¿nym inicjatywom wydawniczym, która mia³a miejsce 21 maja 1994 w Staromiejskim Domu Kultury przy
okazji II Art Zine Show. W trakcie swego wyst¹pienia Pêczak nawi¹zywa³ do "procesu instytucjonalizacji", zaœ zapis tego wyst¹pienia ukaza³ siê w numerze 8 (13) "Lampy i Iskry Bo¿ej". W tym wyst¹pieniu pad³o te¿ wa¿ne z punktu widzenia naszych rozwa¿añ pytanie "Czy technologia jest ideologi¹?" Pêczak uwa¿a, ¿e tak. Zatem wybór techniki produkcji musi byæ motywowany ideowo, musi byæ zatem, co wydaje siê wyraŸnie widoczne, œwiadomym wyborem ideowo-artystycznym. "U¿ywaj¹c nowych gad¿etów technologicznych zgadzamy siê na status quo, które jest okreœlone przez rozwój technologiczny (...) W tym sensie sytuacja œrodowiska art zinowego, czy w ogóle niezale¿nych wydawnictw, jest sytuacj¹ paradoksaln¹. Zmierzamy do tego, ¿eby by³o to coraz ³adniejsze, w³aœnie profesjonalne. Dzia³amy jakby w ruchu amatorskim, ale nie chcemy byæ amatorami" mówi³ Pêczak w Staromiejskim Domu Kultury. Kolejnym dowodem na zanik opcji "hand-made" i d¹¿enie do profesjonalizacji technicznej (co oczywiœcie nie neguje plastycznej wartoœci rêkodzielnictwa, a jedynie jego dostêp do odbiorców) mo¿e byæ wypowiedŸ Jacka Katarzyñskiego, wszak jednego z najaktywniejszych twórców z tego obiegu, œwiadomie i konsekwentnie przeciwstawi¹j¹cego siê technologicznej doskona³oœci: "... by³a pewna epoka, w której liczy³y siê pisma robione dos³ownie w piwnicach, odbijane po godzinach pracy, o czym nikt nie wiedzia³, w iloœci 30 egzemplarzy, gdzie w pewnym sensie nawet jakieœ tam bzdury mia³y swoj¹ si³ê, gdzie zdjêcia odbite na xero, mia³y taki, a nie inny wyraz (...) ja nie mówiê, ¿e jest to koniec tych twórców [dom. "rêkodzielników"], to jest po prostu koniec pewnej epoki. Jest w Zielonej Górze taki sklep, gdzie sprzedaje siê tego typu literaturê, od najbardziej prymitywnej, do wydawanej ju¿ w pe³ni profesjonalnie, i wiem, ¿e pism odbijanych na ksero nikt ju¿ nie przegl¹da, a jeœli jest to odbijane w takiej formie, jak kiedyœ siê to robi³o, i kiedyœ to mia³o swoj¹ si³ê, to w tej chwili to nikogo nie interesuje, to siê gubi, to po prostu zakoñczy³a siê pewna epoka, co nie znaczy, ¿e skoñczyli siê ci twórcy" ( Zapis dyskusji z 21 maja 1995 pt. "Czy mamy sobie w ogóle coœ do powiedzenia?" z okazji III Warszawskiego Art Zine Show; KKL, nr. 78/79). Ostatnie zdanie w wypowiedzi "Katosa" mo¿na uznaæ za dyskusyjne, gdy¿ wydaje siê, ¿e obecnoœæ poszczególnych twórców z tego obiegu, nierozerwalnie z³¹czona jest z danymi pismami, w których publikuj¹, i które wspó³tworz¹. Koniec jakiegoœ pisma, nurtu wydawniczego, oznacza znikniêcie danego twórcy z obiegu. Dotyczy to oczywiœcie twórców, którzy nie "przeniknêli" do obiegu oficjalnego. Pomijaj¹c wartoœæ artystyczn¹ ich dokonañ, trzeba powiedzieæ, ¿e bez tego ruchu wydawniczego, tych kserograficznych nieregularników, o których wspomina "Katos", ich artystyczny byt jest zagro¿ony. Jestem bowiem przekonany, ¿e je¿eli twórczoœæ nie znajduje ujœcia w druku, zanika (oczywiœcie od tej regu³y mog¹ byæ wyj¹tki) gdy¿ literatura istnieje naprawdê tylko wtedy, gdy ma odbiorców. Obawiam siê, ¿e w czasach promocji sztuki jako towaru, nie ma miejsca dla odkrytych po latach Norwidów. St¹d mo¿na wysnuæ podejrzenie, ¿e w momencie zamarcia amatorskiego ruchu wydawniczego, ci poeci i prozaicy, publikuj¹cy w nim swoje dokonania przestan¹ pisaæ, zaœ ich nastêpcy, czyli m³odsze pokolenia, bêd¹ ju¿ szukaæ mo¿liwoœci artystycznego spe³nienia siê jedynie w nurcie oficjalnym, bo tylko takowy bêdzie istnia³, zaœ profesjonalizacja techniczna poci¹gnie za sob¹ koniecznoœæ profesjonalizacji warsztatowej autorów. Zapewne wiêc owa "awangardowa amatorszczyzna" zaniknie zupe³nie. W historii ruchu art zinowego by³y pisma, które na profesjonalizacjê technologiczn¹ postawi³y ju¿ na pocz¹tku swojej dzia³alnoœci, co nie uchroni³o ich przed upadkiem. Mam tu na myœli "Rewiê Kontrsztuki" wydawan¹ w profesjonalnej w³aœnie technice druku. "Rewia Kontrsztuki" wydawana by³a na offsecie w nak³adzie do 1000 egz (ponoæ w przypadku jednego numeru nak³ad osi¹gn¹³ a¿ 1500 egz. ), zaœ sk³ad by³ komputerowy, choæ niewielka objêtoœæ pisma nie przekracza³a 28 stron. "Rewia" by³a wed³ug informacji zamieszczonej w "Xerofurii" - "pionierskim przedsiêwziêciem ujêcia treœci undergroundowej, postpostmodernistycznej zawartoœci w profesjonalne formy wydawnicze zarejestrowanego prawnie tytu³u"( Xerofuria, s. 54). I rzeczywiœcie, "Rewia" mog³aby uchodziæ za jak najbardziej oficjalne pismo artystyczne (kredowe ok³adki, wysoka jakoœæ reprodukcji, a przede wszystkim rejestracja tytu³u i oficjalna dystrybucja - pismo mo¿na by³o kupiæ w niektórych lubelskich kioskach) gdyby nie prowokacyjno-eklektyczna estetyka panuj¹ca w tym piœmie. W "Rewii" bowiem obok przedruków Julii Kristevej, Pier Paolo Pasolniego, Hiromi Ito, strategi¹ prowokacyjn¹ by³o drukowanie wulgarnych opowiadañ samych redaktorów pisma i zamieszczanie obscenicznych rysunków. Ok³adka numeru 3 przedstawia ukrzy¿owanego Hitlera i nagich esesmanów po bokach, zaœ od logo pisma promieniœcie odchodz¹ zapowiedzi tematyczne numeru np. "Aborcja", "Fascynuj¹cy faszyzm", "Czaszka w brzuchu". Pismo jednak przesta³o siê ukazywaæ po wydaniu zaledwie trzech numerów. Profesjonaln¹ formê prezentuje wroc³awskie pismo artystyczne reprezentuj¹ce tamtejsz¹ "Galeriê Nie Galeriê" - "Xuxem" ukazuj¹ce siê nieregularnie w doœæ du¿ych odstêpach czasowych w formacie a¿ A3, objêtoœci kilkudziesiêciu stron, sk³adane komputerowo i drukowane na
offsecie, niezwykle dba³e o stronê graficzn¹. Mo¿na je kupiæ w ksiêgarniach artystycznych, galeriach i jest na dobr¹ sprawê pismem raczej œrodowiska plastycznego ni¿ literackiego, zaœ jego art zinowe korzenie (pismo zwi¹zne pocz¹tkowo z grup¹ twórców graffiti) nie przes¹dzaj¹ raczej o przynale¿noœci do tego ruchu, zw³aszcza, ¿e pismo chyba raczej nie funkcjonowa³o w "sieci", chocia¿by ze wzglêdu na swój "niepocztowy" format, zaœ o jego obecnoœci w antologii "Xerofeeria" przes¹dzi³a chyba g³ównie "antyperiodycznoœæ". Jednak w przypadku art zinów, w przeciwieñstwie do oficjalnych periodyków, œmieræ pisma nie jest uwarunkowana przyczynami stricte finansowo-technicznymi, które na funkcjonowanie danego tytu³u maj¹ po prawdzie wp³yw co najmniej drugorzêdny ( to przecie¿ nie zobligowana terminami i rozliczeniami dzia³alnoœæ hobbystyczna, do której siê dok³ada, a nie prowadzi siê j¹ w celach zarobkowych), ale raczej mentalnymi. Pismo upada, gdy jego redaktor-wydawca-autor przestaje mieæ w³asn¹ wizjê kultury, b¹dŸ te¿ traci do takowej zaufanie.
IMPREZY I ANTOLOGIE ART ZINOWE Specyfik¹ ruchu art zinowego by³o od jego zarania to, ¿e artyœci w nim funkcjonuj¹cy komunikowali siê ze sob¹ jedynie w obrêbie "sieci", czyli korespondencyjnie. Czytali wiêc swoje pisma, wymieniali siê swoimi produkcjami, lecz nie znali siê osobiœcie. Poniewa¿ ta dzia³anoœæ wywodzi siê miêdzy innymi z ruchu punkowego, nie od rzeczy bêdzie tu porównanie ze scen¹ muzyczn¹. O ile linia nadawca-odbiorca w przypadku ¿ywych dzia³añ muzycznych przebiega miêdzy dwoma grupami, czyli zespo³em na estradzie (kilka osób) a publicznoœci¹ (kilkadziesi¹t, kilkaset, kilka tysiêcy), to w przypadku pisma jest to kontakt miêdzy jego producentem (zazwyczaj jedna osoba, czasami kilka) a jednostkowym odbiorc¹, który wyjmuje tê przesy³kê ze skrzynki pocztowej. W tym przypadku jest to element wywodz¹cy siê z tradycji mail-artu, kiedy to prowadz¹cy dialog artystyczny twórcy nie znaj¹ siê osobiœcie. Oczywiœcie dany egzemplarz pisma nie ma tylko jednego czytelnika, gdy¿ numer po przeczytaniu zostaje przekazany innym "cz³onkom wspólnoty" na zasadzie "podaj dalej", b¹dŸ po¿yczony. Czêsto wiêc wci¹¿ kursuje w sieci, tym razem ju¿ nie pocztowej, ale z rêki do rêki, co nie ma raczej miejsca w przypadku ³atwo dostêpnych pism oficjalnych. St¹d te¿ wziê³a siê, naturalna przecie¿, potrzeba osobistego kontaktu ludzi funkcjonuj¹cych w tym obiegu i stwarzaj¹cych (korespondencyjnie) pewne, poniek¹d doœæ gettowe, œrodowisko. Pierwsze spotkanie mia³o miejsce w Zielonej Górze (od tej pory to miasto postrzegane jest jako jedno z centrów ruchu art zinowego) w paŸdzierniku 1992 jako Art Zine Gallery. Spotkañ w tym cyklu odby³o siê jeszcze dwa w kolejnych latach 1993 i 1994. Pomys³odawcami tego¿ byli wydawcy pism "Dada Rzyje" i "¯aden". W programie Art Zine Gallery znajdowa³y siê m.in. koncerty zespo³ów udergroundowych (m.in. Agnostic Mantra, Paul Pavique Movement), pokazy mody, malarstwa i graffiti (pojedynczy plastycy przyje¿dzali tak¿e z Czech i Anglii), a tak¿e pokazy wideo wyprodukowanych przez podziemnych filmowców, g³ównie parodii filmów sensacyjnych. Do Zielonej Góry przyje¿dzali przedstawiciele pism: "Lampa i Iskra Bo¿a", "Tytu³ Dieñ Do Blyy", "Szokiren Sziksal", "Xerro", "Litera", "Exkluziv", "Ma³a Ulicznica", "Blama¿". Oczywiœcie obecni byli tak¿e artyœci reprezentuj¹cy pisma zielongórskie: "Dada Rzyje", "Die Hulle", "Szajba". Pojawiali siê tam tak¿e twórcy nie zwi¹zani bezpoœrednio z dzia³alnoœci¹ wydawnicz¹, którzy jednak maj¹ na swoim koncie ksi¹¿ki wydane w tym obiegu. Mo¿na ich uznaæ za flirtuj¹cych z ruchem art zinowym bez osobistego anga¿owania siê, ich status zaœ przyrównaæ do "sympatyzowania". Co ciekawe, byli to twórcy znani w obiegu jak najbardziej oficjalnym, czyli Muniek Staszczyk, wokalista zespo³ów "T.Love" a ostatnio "Szwagierkolaska" oraz Jacek Podsiad³o, poeta, uto¿samiany najczêœciej ze œrodowiskiem "bruLionu". Oczywiœcie, najwa¿niejszym elementem tych spotkañ by³ ich wymiar towarzyski, wzajemne poznanie siê dot¹d jedynie koresponduj¹cych ze sob¹ twórców. Art Zine Gallery mia³a tak¿e wymiar ludyczny, gdy¿ to wspólna "zabawa w sztukê" stawa³a siê elementem integruj¹cym. W trakcie Art Zine Gallery, która by³a imprez¹ z nazwy i idei alternatywn¹, dosz³o do specyficznego wymieszania œrodowiskowego. Jako impreza otwarta i, co ciekawe, sponsorowana z oficjalnych funduszy przeznaczonych na kulturê przez odnoœne w³adze miejskie, zgromadzi³a ona niekoniecznie w pe³ni kontrkulturow¹, nonkonformistyczn¹ artystycznie publicznoœæ. Na koncerty do sali widowiskowej w gmachu Biblioteki Wojewódzkiej przysz³a w du¿ej mierze miejscowa m³odzie¿ nastawiona na prze¿ycia muzyczne. Mo¿na powiedzieæ, ¿e nast¹pi³o upowszechnianie kultury niezale¿nej. St¹d, tak jak to ma miejsce w przypadku imprez przeplataj¹cych wystêpy poetyckie z muzycznymi (nie mamy tu na myœli "poezji œpiewanej" ani deklamowania wierszy z
delikatnym gitarowym podk³adem), wiêkszoœæ osób na widowni domaga siê b¹dŸ to poezji "zabawowej" (sproœnej, prowokacyjnej, nie zaœ operuj¹cej np. wyszukan¹ metafor¹, pauz¹ czy piêknem kompozycji) b¹dŸ g³oœnego grania. St¹d na III Art Zine Gallery pomiêdzy zespo³em Paul Pavique Movement a poetyckim w duchu surrealistycznym wyst¹pieniem Ziggy'ego Stardusta, zaprezentowa³ siê zielonogórski zespó³ wykonuj¹cy szanty, co trudno uznaæ za alternatywn¹ propozycjê artystyczn¹. Wystêpy estradowe zgromadzi³y doœæ du¿¹, ponad dwustuosobow¹ publicznoœæ. Przez Art Zine Gallery przewinê³o siê oko³o pó³ setki twórców, choæ niektórzy z nich zagoœcili na zielogórskich prezentacjach tylko raz, inni zaœ przybywali na ka¿de z nich. Swoistym dope³nieniem AZG by³y Art Zine Kongresy, organizowane w tym samym mieœcie przez te same osoby (przede wszystkim g³ównego animatora kultury alternatywnej w Zielonej Górze - Jacka "Katosa" Katarzyñskiego). Spotkania owe pozbawione ju¿ jednak by³y wymiaru estradowego, jak zreszt¹ nazwa tej inicjatywy sugeruje. Skoncentrowano siê na kameralnych debatach zaznajomionych ju¿ ze sob¹ przedstawicieli pism trzecioobiegowych, które tyczy³y przede wszystkim zebrania dokumentacji ruchu i zredagowania antologii twórczoœci trzecioobiegowej. Odby³y siê dwa Kongresy, oba wiosn¹. Pierwszy w 1993 roku, drugi rok póŸniej. Ciekawostk¹ mo¿e byæ to, ¿e wy¿ej wymienione zielogórskie imprezy, konsoliduj¹ce w zamierzeniu œrodowisko niezale¿ne, wsparte by³y finansowo przez instytucje oficjalne, kieruj¹ce œrodki na dzia³alnoœæ kulturotwórcz¹. Nie bêdziemy tu jednak podejmowaæ tematu o granicach niezale¿noœci, zw³aszcza, ¿e jak siê oka¿e poni¿ej, inicjatywy tego typu wspomagane by³y przez placówki statutowo zajmuj¹ce siê animacj¹ kultury i sprawuj¹ce opiekê nad amatorsk¹ dzia³alnoœci¹ artystyczn¹. Prócz zlotów zielonogórskich, twórcy art zinowi spotykali siê tak¿e trzykrotnie w Warszawie. Pierwszy warszawski Art Zine Show odby³ siê w Staromiejskim Domu Kultury (ta instytucja by³a tak¿e wspó³organizatorem pozosta³ych dwóch sto³ecznych AZS) w paŸdzierniku 1993 roku. Organizacj¹ imprezy zajmowa³ siê autor niniejszej pracy, w przypadku trzeciego AZS wspólnie z Paw³em Duninem-W¹sowiczem. Przybyli m.in. przedstawiciele pism "Dada Rzyje", "Ma³a Ulicznica", "Rewia Kontrsztuki", "Exkluziv", "Linie", "Lampa i Iskra Bo¿a". Ten sk³ad sukcesywnie poszerzany, bêdzie pojawia³ siê tak¿e w przypadku kolejnych edycji imprezy tworz¹c, czy mo¿e raczej potwierdzaj¹c, istniene aktywnej czo³ówki w ruchu, zainteresowanej szersz¹ prezentacj¹ swych dokonañ i otwartej na pozaedytorsk¹ dzia³alnoœæ i promocjê. Drugi Art Zine Show, formalnie ju¿ jako impreza towarzysz¹ca 39 Miêdzynarodowym Targom Ksi¹¿ki w Warszawie, odby³ siê w maju 1994 roku, bêd¹c, nieudan¹ niestety, prób¹ zainteresowania szerszej publicznoœci t¹ twórczoœci¹. Chyba g³ównie na skutek fatalnej pogody, wystêpy na estradzie ustawionej na Rynku Starego Miasta nie wzbudzi³y wiêkszego zainteresowania. Trzeci Art Zine Show, tak¿e by³ imprez¹ towarzysz¹ca, tym razem jubileuszowym 40 MTK. Trzeba przyznaæ, ¿e raczej nie zainteresowa³ on ani wydawców, ani publicznoœci targowej, bêd¹c zupe³nie autonomiczn¹ artystycznie, a przyporz¹dkowan¹ Targom jedynie organizacyjnie, imprez¹ odbywaj¹c¹ siê jakby w innym wymiarze intelektualnym. Jednoczeœnie okaza³ siê byæ du¿ym sukcesem artystycznym. Trzeci i ostatni AZS mia³ bowiem miejsce w ¿oliborskim kino-teatrze "Têcza" a jego publicznoœæ stanowi³o ponad 400 osób, co uznaæ nale¿y za rekord frekwencji na tego typu imprezach. W trakcie III AZS odby³y siê koncerty zespo³ów undergroundowych: reaktywowanych specjalnie na tê okazjê: "Joanna Macabrescu" i zielonogórski "Rozkrock", oraz legendy muzycznej sceny niezale¿nej, zespo³u "Pid¿ama Porno" z Poznania. Odby³y siê tak¿e prezentacje dokonañ w dziedzinie wideo, performance literacko-muzyczne oraz oczywiœcie wyst¹pienia literackie. Przyjechali, podobnie jak w latach poprzednich przedstawiciele czo³owych pism tego obiegu, oraz artyœci goszcz¹cy po raz pierwszy na tej imprezie. Przez scenê "Têczy" przewinêli siê twórcy zinów: "Lampa i Iskra Bo¿a", "Linie", "Schistosoma", "Dada Rzyje", "Opiekun", "Rewia Kontrsztuki" (mimo, ¿e pismo formalnie ju¿ nie istnieje), "Xerro", "Kartki", a tak¿e nie przynale¿¹cy do konkretnego pisma twórcy: Jacek Podsiad³o, Artur Cezar Krasicki, Kazik Malinowski, Kain May a tak¿e zaproszeni goœcie z Litwy, Ukrainy i Bia³orusi. Nie oznacza to jednak, ¿e przybysze ze Wschodu reprezentowali tamtejsze œrodowiska niezale¿ne. Tak by³o jedynie w przypadku Ukraiñców: Stasa Michnowskiego i Aidy, którzy byli wspó³za³o¿ycielami kijowskiej "Fluxus Zony", nawi¹zuj¹cej do dokonañ legendarnej amerykañsko-niemieckieh grupy happenerskiej, której cz³onkiem by³ przecie¿ autor has³a "ka¿dy artyst¹" Joseph Beuys. Goœcie z pozosta³ych dwóch krajów reprezentowali œrodowiska jak najbardziej oficjalne. Wynika³o to z jednej strony z niemo¿liwoœci rozpoznania sytuacji na Litwie i Bia³orusi, z drugiej zaœ brak w tych pañstwach rzeczywistego ruchu niezale¿nego, co zreszt¹ przyznawali sami goœcie. Na tej mapie tylko Ukraina mo¿e poszczyciæ siê prê¿nymi inicjatywami niezale¿nymi, zarówno na scenie muzycznej, jak i literackiej. Drugiemu i trzeciemu AZS towarzyszy³y wyk³ady i
11
12
dyskusje o kulturze alternatywnej. W 1994 roku z prelekcj¹ wyst¹pi³ dr. Miros³aw Pêczak, rok póŸniej spotkanie przybra³o formê wspólnej dyskusji uczestników i publicznoœci o historii undergroundu w Polsce i na œwiecie, fenomenie wydawniczo-kulturowym oraz o kulturotwórczej roli takich dzia³añ, niebezpieczeñstwach i zaletach komercjalizacji oraz miejscu sztuki niezale¿nej w kontekœcie kultury ogólnopolskiej. Wy¿ej wymienionym imprezom towarzyszy³o zazwyczaj wydawanie antologii i katalogów, maj¹cych w zamyœle podj¹æ próbê objêcia oraz obiektywnego opisania i skatalogowania zjawiska. Pierwszym by³ katalog "Art Zine Gallery" z jesieni 1992, który zapocz¹tkowa³ tê drogê. Ukaza³ siê on w nak³adzie 200 egzemplarzy w formacie A4 i objêtoœci 54 stron na offsecie. Katalog zawiera³ prócz fragmentów utworów z zinów tekst Janusza Waluszko z Ruchu Spo³eczeñstwa Alternatywnego i wydawcy pisma "Homek", w którym pisa³ on o istocie wydawania niezale¿nego, trzecioobiegowego pisma: "Dlatego tak wa¿na jest mo¿liwoœæ uczestniczenia w pracy nad swym dzie³em od pocz¹tku do koñca: od idei w g³owie, poprzez s³owa, obrazy, dŸwiêki, w których próbujemy ideê wyraziæ, ich wykonanie i powielenie, a¿ po sam odbiór, bezpoœredni kontakt z drugim cz³owiekiem (...) Tego wszystkiego pozbawiona jest kultura wysoka i kultura masowa, p³ac¹ce w ten sposób haracz za s³awê, wysokie nak³ady i dochody. Jako rêkodzielnicy (podkr. moje KV), wydawcy pojedynczy, panuj¹cy nad swoim dzie³em w pe³ni, znaj¹cy z wzajemnoœci¹ swych odbiorców, jesteœmy niczym dawny szewc, szyj¹cy buty na w³asn¹ miarê". Ten fragment, doœæ górnolotnego i momentami pretensjonalnego tekstu, oddaje jednak dobrze przyœwiecaj¹c¹ twórcom z tego obiegu ideê tworzenia takich pism, i wzmiankowan¹ ju¿ wczeœniej ( patrz wypowiedŸ Jana Sobczaka w rozdz. pierwszym) nadrzêdn¹ wolê wspólnoty i kontaktu miêdzy twórc¹ a odbiorc¹. Jednak pierwsz¹ wa¿n¹, zwart¹ publikacj¹ by³a, bêd¹ca efektem spotkañ w ramach Art Zine Kongresu, "na mocy uchwa³y z 17 kwietnia 1993", "antologia art zinów" - "Xerofeeria". Na 224 stronach w formacie A5 zawar³a ona podstawowe informacje o 46 pismach i przedruki fragmentów wierszy, opowiadañ, manifestów artystycznych oraz komiksów. Zawarte s¹ w niej utwory ponad 200 autorów. Zredagowana zosta³a przez wydawców pism "Lampa i Iskra Bo¿a", "Linie", "Tytu³ Dieñ Do Blyy" i "Dada Rzyje". Jej wydanie wsparte zosta³o finansowo przez Urzêdy: Miejski i Wojewódzki w Zielonej Górze, oraz technicznie przez redakcjê "¯ycia Warszawy". Autorzy we wstêpie deklarowali przede wszystkim chêæ ocalenia dorobku czasopiœmiennictwa niezale¿nego. Zrezygnowali z omawiania pism "Pomarañczowej Alternatywy", uznaj¹c j¹ za osobny nurt i wyra¿aj¹c przekonanie, ¿e nale¿y jej siê w zwi¹zku z tym osobna antologia, oraz zinów komiksowych, skupiaj¹c siê wy³¹cznie na pismach literackich. "Staraliœmy siê odzwierciedliæ charakter dostêpnych pism poprzez wybór reprezentatywnych dlañ materia³ów. Iloœæ miejsca poœwiêcona danemu pismu w tej ksi¹¿ce powi¹zana jest z pozycj¹ danego tytu³u w obiegu. Suma naszych wyborów subiektywnych mo¿e byæ obiektywna, ale to nic pewnego" pisali we wstêpie redaktorzy. Antologia doczeka³a siê wnikliwego omówienia na ³amach "Ex Librisu" (styczeñ 1994) we wspomnianym ju¿ wczeœniej tekœcie o znamiennynm tytule "Doœæ Podporz¹dku!" Piotra Rypsona, kiedyœ równie¿ paraj¹cego siê t¹ dziedzin¹ sztuki, a wiêc autora jak najbardziej kompetentnego, który podj¹³ w tym artykule próbê wiêkszej analizy zjawiska. Rypson zwróci³ uwagê na wa¿k¹ rolê ironii w zamieszczanych w tych pismach tekstach. "Na samozadowolenie nowej bur¿uazji, polityczn¹ i religijn¹ tromtradacjê najlepiej reagowaæ ironi¹ i œmiechem, absurdem, grotesk¹ i pastiszem cudzej mowy - tymi sprawdzonymi wzorami czerpanymi z poetyki dada, surrealizmu, polskiego futuryzmu i twórczoœci Witkacego". Rypson zaakcentowa³ to, co stanie siê wkrótce uznane za pierwszoplanow¹ cechê wyró¿niaj¹c¹ twórczoœæ zinow¹, czyli czerpanie z tradycji XX wiecznych awangard. Jednoczeœnie, przy ca³ej swojej admiracji zjawiska, Rypson zwróci³ uwagê na to, ¿e "wyjêcie wiêkszoœci tekstów z w³aœciwej im ikonosfery, a wiêc ze zró¿nicowanej tektoniki graficznej art zinu, i wrzucenie do ksi¹¿kowego pojemnika daje nieuchronny efekt monotonii". W maju 1995 roku z okazji III Warszawskiego Art Zine Show mia³o siê ukazaæ wznowienie "Xerofeerii", poszerzone o prezentacjê dodatkowych dwudziestu pism. Niestety, wydawnictwo "Lupus", które mia³o wydaæ tê pozycjê okaza³o siê wilkiem w owczej skórze, i nowe wydanie antologii nie ujrza³o nigdy œwiat³a dziennego. Kolejnym tego typu, podsumowuj¹cym wydawnictwem by³a, wydana w 1994 roku "Xerofrenia", czyli "antologia wierszy z tomików wydawanych w obiegu alternatywnym i nie tylko", przygotowana przez Wydawnictwo "Lampa i Iskra Bo¿a" dla Art Zine Gallery III. Zredagowana zosta³a przez Paw³a Dunina-W¹sowicza i Jana Sobczaka. Zawarto w niej na stu stronach wybór 292 wierszy z tomików 76 autorów z trzeciego obiegu. Byli to zarówno poeci ju¿ znani w obrêbie kultury art zinowej (S³owomir Burszewski, Jacek "Katos" Katarzyñski, Kazik Malinowski, Marcin Paruzel, Jan Sobczak, S³awomir ¯uberek), ale te¿ twórcy nie zwi¹zani na sta³e z tym obiegiem (Jacek Podsiad³o, Mariusz Grzebalski, Szymon Kantorski, Muniek Staszczyk) oraz przede wszystkim du¿a grupa poetów funkcjonuj¹cych zupe³nie na uboczu, tak¿e ruchu zinowego, a w
ka¿dym razie nie zaliczaj¹cych siê do aktywnego jej rdzenia. Wielu z nich wyst¹pi³o tylko pod pseudonimami, którymi podpisali swoje niskonak³adowe, kserograficzne tomiki, i nawet sami redaktorzy antologii, którym nie mo¿na odmówiæ kompetencji i dok³adnego rozpoznania "rynku" zinowego, nie potrafili stwierdziæ z ca³¹ pewnoœci¹, kim s¹ autorzy ukrywaj¹cy siê pod pseudonimami "Sku", "Sralis Mazgalis", "Vermin Horset" czy "MPR". "Xerofrenia" dokona³a ogl¹du twórczoœci niezale¿nej, jednoczeœnie nie wartoœciuj¹c, a jedynie dokumentuj¹c zjawisko, bo taka by³a w za³o¿eniu rola tych wydawnictw. Trudno siê pozbyæ wra¿enia, ¿e mamy tu raczej do czynienia z twórczoœci¹ amatorsk¹, s³ab¹ poetycko, ale zadaniem tej antologii nie by³o pokazanie wartoœci artystycznej zebranych wierszy, choæ w recenzjach pojawia³y siê interpretacje, ¿e jest to w du¿ej mierze alternatywa poetycka dla tzw. "pokolenia bruLionu" (Janusz Drzewucki, Rzeczpospolita) Ostatnim jak dot¹d wydawnictwem z tej serii jest "Xerofuria". W tym przypadku nie jest to antologia, ale wydany w maju 1995 roku katalog z okazji III Warszawskiego Art Zine Show. Redaktorem "Xerofurii" by³ tym razem samotnie Pawe³ Dunin-W¹sowicz, zaœ wydawc¹ zaanga¿owany od trzech lat w organizacjê AZS Staromiejski Dom Kultury. W katalogu zaprezentowano 15 czo³owych zinów, g³ównie tych, których przedstawiciele brali udzia³ w warszawskich imprezach. By³y to w kolejnoœci alfabetycznej w jakiej znalaz³y siê w katalogu: "Dada Rzyje"(wraz ze sw¹ mutacj¹ "God Is Black, Yes She Is"), "Europa X", "Exkluziv", "Kartki", "Lampa i Iskra Bo¿a", "Linie", "Litera" "Ma³a Ulicznica", "Rewia Kontrsztuki", "Schistosoma", "Szajba", "Szokiren Sziksal", "Tytu³ Dieñ Do Blyy", "Xerro", "¯aden". Listê tê uzupe³nia³y sylwetki twórców z tego obiegu nie zwi¹zanych z konkretnymi tytu³ami: Moniki Kopiec, Bogus³awa Kopca, Kaina Maya, Kazika Malinowskiego, Jacka Podsiad³o, a tak¿e wystepuj¹cych na estradzie kino-teatru "Têcza" zespo³ów Pid¿ama Porno i Joanna Makabrescu. Do³¹czono tak¿e listê zinów drugoplanowych oraz efemeryd. "Xeroferiê" koñczy tekst niemieckiego slawisty, profesora Michaela Fleischera z Bochum pt. "Banalizm?" z podtytu³em "Overground: cechy charakterystyczne - tendencje, pr¹dy". Michael Fleischer jest autorem wydanej w 1994 roku nak³adem Verlag Otto Sagner z Monachium monografii polskiej alternatywy literackiej pt. "Overground. Die Literatur der polonischen alternativen Subkulturen der 80er und 90er Jahre". Ta ksi¹¿ka dope³nia poniek¹d zestaw antologii, zawieraj¹c dodatkowo cenne uwagi naukowe, niestety jedynie w jêzyku niemieckim. Fleischer opieraj¹c siê w du¿ej mierze na "Xeroferii" w swojej ksi¹¿ce omówi³ fenomem zjawiska, nie poprzestaj¹c bynajmniej na art zinach, ale kreœl¹c sylwetki pism punkowych, "bruLionu" i Pomarañczowej Alternatywy. Omówienia poszczególnych zjawisk uzupe³nione s¹ autorskimi przek³adami Fleischera. Jest to jak dot¹d jedyne wiêksze omówienie tego zjawiska, paradoksalnie ukaza³o siê ono nie w Polsce, ale w Niemczech, zaœ tekst pt. "Banalizm?" prze³o¿ony na polski przez Mateusza Jakuba Jaworowskiego to cenny materia³ naukowy, z którego bêdziemy korzystaæ tak¿e w trakcie tej pracy. Do tego nurtu antalogijnego do³¹czyæ tak¿e mo¿na wydawnictwo prezentuj¹ce wywodz¹c¹ siê z Totartu g³oœn¹ obecnie, zwi¹zan¹ z "bruLionem" grupê poetyck¹ "Zlali mi siê do œrodka", która to antologia ukaza³a siê w sopockim wydawnictwie "Man-Gala Press" w 1994 pt. "Jak nie sprzedaæ siê za mleczko i serek?" zbieraj¹c rozproszone wiersze jej uczestników z lat 1984-1993. Ta ma³oformatowa ksi¹¿eczka w objêtoœci 77 stron prezentuje g³ównie parapoetyckie utwory nastêpuj¹cych autorów: Paw³a "Paulusa" Mazura, Romana "Malarza" Kobiet, Artura "Qud³atego" Kozdrowskiego, Miko³aja Silinickiego, Macieja Ruciñskiego, Krzysztofa Siemaka, Tomasza Betrisa, Zbigniewa Sajnóga, Dariusza "Brzóski" Brzoskiewicza, Lopeza Mausere, Paw³a "Konjo" Konnaka i Ryszarda "Tymona" Tymañskiego, wzbogacona o szablony graffiti i notki biograficzne autorów. Utwory niektórych spoœród twórców trzeciobiegowych znalaz³y siê tak¿e w prezentuj¹cej dorobek poetycki pokolenia urodzonego w latach 60 i 70 antologii "Macie swoich poetów", któr¹ zredagowali Pawe³ DuninW¹sowicz, Jaros³aw Klejnocki i Krzysztof Varga (Lampa i Iskra Bo¿a, Warszawa 1996) prezentuj¹cej dorobek poetycki pokolenia urodzonego po 1960 roku. Obok poetów pierwszoobiegowych, uto¿samianych z "bruLionem" oraz klasycyzuj¹cych a tak¿e m³odych poetów przynale¿¹cych ju¿ do organizacji twórczych (np. SPP) znaleŸli siê twórcy trzeciego obiegu. Byli to m.in.: S³awomir Burszewski, Ex Pert, Jacek Katarzyñski, Wojciech Maria Koronkiewicz, Artur Cezar Krasicki, Andrzej Stefan Rodys, Ziggy Stardust, S³awomir ¯uberek. Podobnie wydana ostatnio antologia "Lubelscy sentymentaliœci" zawieraj¹ca wiersze czterech autorów: Jaros³awa Suszka, Arkadiusza Kobusa, Wojciecha Kozaka i Kazika Malinowskiego (Wydawnictwo Lampa i Iskra Bo¿a, oprac. Pawe³ Dunin-W¹sowicz, Warszawa 1996) grupuje utwory poetów funkcjonuj¹cych w trzecim obiegu, aczkolwiek nie jest dokumentem dzia³añ art zinowych, ale uprawiania pewnej, archaicznej, poetyki nawi¹zuj¹cej do poezji skamandryckiej.
POSTULATYWNOŒÆ W SZTUCE - MANIFESTY ARTYSTYCZNE I PROGRAMOWE W OBIEGU ART ZINOWYM. Wydawa³oby siê, ¿e czas manifestów artystycznych, a nade wszystko teoretycznej podstawy do uprawiania literatury min¹³ wraz z wy³onieniem siê postnowoczesnej koncepcji sztuki, zacieraj¹cej granice pomiêdzy sztuk¹ "wysok¹" i "nisk¹". W realiach totalnej wolnoœci recepcji, nie potrzeba ju¿ teoretycznego szablonu "pomagaj¹cego" czytaæ literaturê, tak¿e nie pisze siê ju¿ raczej literatury bêd¹cej nade wszystko dope³nieniem manifestu, przeprowadzeniem dowodu pod³ug wymyœlonego wzoru. W przypadku polskiej literatury wspó³czesnej, postulatywnoœæ sztuki, widoczna w og³aszanych w trzecim obiegu manifestach wydaje siê jedyn¹ realizacj¹ tego modelu, wskrzeszaj¹c tradycje awangard pocz¹tku XX wieku. Jak ju¿ wspomniano przy okazji rozwa¿añ o jêzyku i inspiracjach literackich, w przypadku art zinów wyraŸna jest fascynacja futuryzmem. I tak na przyk³ad opublikowany w numerze 4 "Fenactila" z 1991 roku manifest "Smrut w butoñerce" nawi¹zuje ju¿ samym tytu³em do klasycznego wiersza czo³owego polskiego futurysty Bruno Jasieñskiego, a tak¿e, w warstwie semantycznej, do takich jego manifestów jak "Do narodu polskiego. Mañifest w sprawie natyhmiastowej futuryzacji ¿yæa" czy "Mañifest w sprawie poezji futurystycznej". Warto przytoczyæ go tutaj w ca³oœci, zw³aszcza, ¿e prócz artystycznego epigoñstwa na p³aszczyŸnie tekstowej, oraz wyraŸnej deklaracji powrotu do hase³ awangardowych, zawiera charakterystyczny, jak mi siê wydaje, dla postpunkowej kontestacji, ³adunek niechêci do kontekstów politycznych, które przecie¿ tak bardzo nacechowa³y polsk¹ sztukê ostatnich lat. SMRUT W BUTOÑERCE "Mamy lata 90-te, polityczne lata 80-te minê³y - czasy heroicznej walki z komun¹. Podobno nasta³ czas demokracji, wolnoœci s³owa, swobody, praw obywatelskich - jednym s³owem inny klimat, inna epoka. Poezja te¿ powinna byæ inna. W latach 90-tych nie ma ju¿ miejsca dla politycznego Barañczaka, Kornhausera, Polkowskiego, sztywnego Mi³osza i Herberta. Doœæ tych konserwatywnych gustów! Doœæ martyrologii i rzeczywistoœci spo³eczno-politycznej w poezji. To siê musi zmieniæ! Najlepszym sposobem na to bêdzie popularyzowanie twórczoœci wolnej od problemów i kanonu zaanga¿owania oraz od smucenia na wszystko dooko³a. Inspiracj¹ dla nas bêd¹ kierunki okresu miêdzywojennego, a wiêc surrealizm, dadaizm i futuryzm (ale nie zapominajmy, ¿e ¿yjemy 70 lat póŸniej). Pragniemy stworzyæ œwie¿¹ atmosferê nowych czasów, odnowê uzêbienia naszej œwiadomoœci. Umys³y nasze musz¹ odpocz¹æ od szarej polskiej rzeczywistoœci i przygotowaæ siê do natychmiastowej europeizacji, a trzeba dodaæ, ¿e DADA jest jêzykiem ponadnarodowym. Vivat lata 90-te! Vivat FIN DE SIECLE! Mo¿e zostaniemy niezauwa¿eni, ale takich, jak my, bêdzie wiêcej i wiêcej i wiêcej i z czasem powstanie z tego nowy pr¹d. Znamy ju¿ z historii walki romantyków z klasykami, lecz wierzymy, ¿e dzisiejsza zmiana nast¹pi samoistnie. Jesteœmy NOW¥ GENERACJ¥! FORMACJ¥! JESTEŒMY FUTURYZACJ¥! Trzeba nam absurdu, bezsensu, wulgarnoœci, perwersji i brzydoty. I to mamy do zaoferowania. Dosyæ pozytywizmu spo³eczeñstwa, komunizmu, religii i romantyzmu Solidarnoœci! Dosyæ przeintelektualizowania, nadêcia i filozofowania! Niech zagraj¹ EMOCJE, INSTYNKT, PRYMITYW i szaleñstwo m³odych mózgów. Skaczemy z wie¿owców i mówimy wszystkim "ADIEU!" Vivat Breton! Schwitters! Jasieñski! Chlebnikow! Tzara!!! NIECH ¯YJ¥!!! 7.04.1991. - Pardubice" Ten tekst móg³by byæ pastiszem manifestów futurystycznych, gdyby nie to ¿e, jak s¹dzê, w du¿ej mierze nie ma podtekstów ironicznych, jest za to prób¹ (wydaje siê, ¿e raczej ma³o oryginaln¹) wskrzeszenia tradycji postulatywnoœci sztuki. Pismo "Fenactil", a potem tak¿e wywodz¹cy siê z niego "Exkluziv" bardzo chêtnie publikowa³y wszelkiego rodzaju manifesty, czasami, zgodnie z koncepcj¹ prowokacji artystycznej, doœæ przewrotne, bo czy¿ nie zaskakuje pomys³ og³oszenia wierszowanego za pomoc¹, (a jak¿e!) rymów "czêstochowskich" - "Manifestu grafomanii pozytywnej"? Postulowa³ on cha³turzenie i literaturê pisan¹ na zamówienie oraz wychwala³ plagiat jako sposób zaistnienia artystycznego. Trzeba pamiêtaæ, ¿e redaktorzy czêstochowskich pism trzecioobiegowych byli studentami filologii polskiej na tamtejszej WSP, wiêc z pewnoœci¹ znali manifesty Marinettiego, Chlebnikowa, Bretona, Jasieñskiego. Zwrócmy uwagê, jak wyraŸna jest chêæ reaktywowania sporu artystyczno-pokoleniowego wyra¿ana w nawi¹zaniu do sporu klasyków z romantykami, pierwszego i zarazem jednego z najwa¿niejszych sporów literackich w historii polskiego piœmiennictwa. Wydaje siê, ¿e ta têsknota jest efektem doœæ d³ugiego czasu nieistnienia takowych sporów. Przecie¿ kolejne powojenne pokolenia wchodzi³y do
literatury, tworz¹c co prawda formacje artystyczne (Pryszczaci, Pokolenie "Wspó³czesnoœci", Orientacja Poetycka "Hybrydy"), ale nie pod sztandarami przewartoœciowuj¹cych wszystko manifestów i wolt artystycznych. Trudno te¿ uznaæ za wyraŸnie wyartyku³owany (a przede wszystkim spe³niony) manifest koncepcjê "rewolucji jêzykowo-artystycznej" lansowan¹ przez Henryka Berezê. Chyba jedynym wyraŸnym tekstem o charakterze manifestu postulatywnego jest "Œwiat nie przedstawiony" Adama Zagajewskiego i Juliana Kornhausera, ksi¹¿ka, do której dzisiaj jej autorzy odnosz¹ siê z doœæ du¿¹ rezerw¹. Obecnie bêd¹ce tematem próby opisu krytycznego tzw. pokolenie "bruLionu", a nawet ostatnio powo³ane do ¿ycia przez Karola Maliszewskiego ( w trakcie jego wyst¹pienia w czerwcu br. w Bia³ymstoku na tamtejszym "Forum M³odych") pokolenie "Nowego Nurtu", nie wyda³y z siebie przecie¿ g³osu teoretyzuj¹cego uprawian¹ przez nich literaturê. Tak wiêc po wojnie nie pojawi³y siê koncepcje artystyczne na miarê "Têdy" czy "Nowych ust" Tadeusza Peipera. Inklinacje "manifestotwórcze" najbardziej wyraŸne s¹ w przypadku œrodowiska czêstochowskiego. Przywo³aæ tu mo¿na, ponad to, co zosta³o zacytowane wy¿ej, przyk³ady takich manifestów programowych, jak "¯eby siê dobrze od¿ywiaæ" (Exkluziv, nr 1), w którym wytyczono nowy kierunek w sztuce - "Gastronomizm", którego wynikiem ma byæ "treœciowy Kaloryzm". Manifest koñczy³ siê zawo³aniem "Niech ¿yj¹ kluski i pierogi". Kolejny manifest zawarty w nastêpnym numerze pisma nazywa³ siê "Jesteœmy tutejsi" (Exkluziv, nr.2). Propagowa³ on szowinistyczny patriotyzm lokalny nacechowany wyraŸnie niechêci¹ do Mazowsza. Wszystko to oczywiœcie utrzymane by³o w konwencji absurdu, bêd¹c raczej parodi¹ nacjonalistycznych odezw. "Subiektywizm" (Exkluziv, nr.3) zaœ zaczyna³ siê tak: "Nie wiadomo jak jest, jak by³o, jak bêdzie. Za tysi¹c lat nikt nie bêdzie odró¿nia³ kapitalizmu i feudalizmu, socjalizmu i narodowego socjalizmu, hippisów i hitlerowców, hi-fi, i heil hitler, Sterna i stereo, pornografii i fonografii, z mody ocalej¹ tylko krawaty i stalowe zbroje" zaœ koñczy³ siê w ten sposób: "Nic nie wiadomo. Nic nie jest obiektywne. Wszystko jest subiektywne. Precz z encyklopedystami! Potrzaskaæ obiektywy. Zak³adamy subiektywne filtry na kamery!" Pod manifestem podpisali siê "Subiektywiœci". To, co œwiadczyæ mo¿e o bardziej ludycznym ni¿ programowym charakterze tych manifestów, to to, ¿e nigdy nie by³y one wprowadzane w ¿ycie. Na przyk³ad opublikowany w "Exkluzivie" "Man-Fest" postulowa³, by spe³niæ ideê zrozumienia dobrodziejstwa "Szczêœcia i Pracy" poprzez powszechne zatrudnienie w MPO i wyrzeczenie siê bogactwa i amerykañskiego stylu ¿ycia w imiê siermiê¿nego upodlenia i cierpienia w znoju, trudzie i krwi. Tak¿e pismo "God Is Black, Yes She Is!" zamieszcza³o manifesty np. "Manifest - nie Manifest" (GIBYSI, nr. 1), w którym deklarowano siê w ten sposób: "KOCHAMY SZTUKÊ. JESTEŒMY SZTUKMISTRZAMI. BO SZTUK¥ JEST PUSZYÆ SIÊ Z ZADOWOLENIA, KIEDY WIADOMO, ¯E SZTUKI NIE MA". W tym tekœcie znajdujemy kolejne dowody na postawangardow¹ prowienencjê artystów z tego obiegu. Podpisany pod tekstem Katos uwa¿a, ¿e "sztuka nie ma rodzajów. Sztuka po prostu jest. I sztuk¹ jest wszystko: JA, TY i JEJ CIPA. Tyle tylko, ¿e nasze œlepia zaropia³y egzystencjalizmem. Nasze myœli opanowa³a przysz³oœæ niedokonana. Nie potrafimy dostrzec omsza³ych kamieni. Nie potrafimy dostrzec piêkna chwili. Nie potrafimy dojrzeæ w pe³ni teraŸniejszoœci. Nasze ¿ycie ucieka w potoku gówna. Nie potrafimy byæ sztuk¹(...) Teraz kiedy wiadomo, ¿e sztuka jest tylko bardziej lub mniej udanym falsyfikatem i jej wtórnoœæ nie podlega dyskusji, za cel g³ówny stawiamy sobie bezczelne targanie dowolnymi podmiotami dla uzyskania waszej uwagi i zmuszenia was do odreagowania". Czy¿ nie jest to w jakimœ stopniu manifest i apoteoza œwiadomego epigonizmu? W "Dada Rzygi", specjalnym jednorazowym dodatku do "Dada Rzyje" ukaza³ siê manifest analno-womitacyjny pt. "Dada Rzyje to tylko has³o umowne". Oto on: "Popieramy ka¿de dzia³anie zapobiegaj¹ce gnuœnieniu i flaczeniu, choæ nie ukrywamy, i¿ poezja poszarpana jest nam najbli¿sza. I ty mo¿esz zostaæ lewatywy ekstraktem, któr¹ bezczelnie wstrzykniem w dupowate ³by zatwardzeniem gnuœnym stabilizacji myœli pogr¹¿one. WSZYSTKO LUB NIC - poezj¹ jest: EXPLODUJ OCZYMA EXPLODUJ JÊZYKIEM EXPLODUJ RÊKOMA EXPLODUJ MYŒL¥ EXPLODUJ DZIA£ANIEM na szarym p³ótnie ¿ycia codziennego. W mordê lejem kultury naszej entopaso¿yta sikaj¹c na papier, poezji kwasem stê¿onym.
13
B¥D MY LEWATYW¥ DLA SPO£ECZEÑSTWA CIERPI¥CEGO NA ZATWARDZENIE MÓZGU!!! RZYGACZE WSZYSTKICH KRAJÓW £ACZCIE SIÊ!" W numerze 1 pisma "Europa X" (1989) ukaza³ siê nastêpu¹cy manifest: "Oddajemy dziœ w wasze zapocone ³apska pierwszy numer naszej gazety. Zapamiêtajcie ten dzieñ zakute pa³y w pozornie inteligentnych opakowaniach, dlatego, ¿e my potêg¹ naszych umys³ów podbijemy œwiat. Precz z gombrowiczowskim be³kotem i narzekañstwem Mickiewicza. Stachura i Wojaczek nie s¹ nawet godni ca³owania miejsc, w których raczyliœmy po³o¿yæ nasze czcigodne stopy. To nie bêdzie rewolucja! To ju¿ jest rewolucja! Nie zmog¹ nas bezzêbni psychopaci w bia³ych kitlach. A nawet jeœli zdarzy siê, to z³amiemy bezklamkowe okowy si³¹ niek³amanego talentu. Nie œmiejcie siê. To szczera prawda. JESTEŒMY PO PROSTU ZDOLNI! CHOLERNIE ZDOLNI! Naprzód! Do boju! Nasze has³o na dziœ: HOCIARZ S£ABO KOÑCUFKUJEM WCALE WIERSZUF TO NIE PSÓJE"
14
Manifestem by³ te¿ przytaczany ju¿ we fragmentach w pierwszym rozdziale niniejszej pracy wstêpniak do pierwszego numeru pisma "Czy¿by Agonia Uczuæ?" By³ on jednak w przeciwieñstwie do tekstów zamieszczanych na ³amach "Exkluziva" czy "Dada Rzyje" przejawem konstruktywnego, wyzbytego prowokacyjnoœci myœlenia jego redaktorów, którzy z pozycji bardziej spo³eczno-politycznych ni¿ czysto artystycznych szukali alternatywy dla masowej kultury PRL-u. Formê postulatywn¹, czêsto w kontekœcie przeœmiewczym, surrealistycznym, tworz¹c jednak trzeciobiegow¹ publicystykê znajdujemy tak¿e, choæ w mniejszym wymiarze, równie¿ w innych pismach. W tekœcie "S³onina i ultradŸwiêki" zamieszczonym w "Liniach" postulowano "przedk³adanie wra¿eñ nad rzeczywistoœæ i formy nad sk¹p¹ treœæ". W tym samym piœmie ukaza³ siê te¿, nawi¹zuj¹cy momentami do chwytów parafuturystycznych artyku³ "Na motywach manifestu sprzed piêciu lat" (autor tej pracy z ¿alem zawiadamia, ¿e nie uda³o mu siê dotrzeæ do owego "manifestu sprzed piêciu lat" - je¿eli takowy w ogóle istnia³), w którym pisano o "pozbawionej uczuæ rozlaz³ej konsumpcji z ekscytuj¹c¹ i zarazem przera¿aj¹c¹ wizj¹ fabryk, maszyn, urz¹dzeñ elektrycznych, pracy i wszelkich konstrukcji w odniesieniu do ruchu np. rozpêdzonej lokomotywy - w ka¿dej mo¿liwej i niemo¿liwej przestrzeni... chodzi nam raczej o myœl zwart¹ w kolejnej zmianie (figur czy pojêæ) zmianie, która uwypukla i nadaje sens prawdziwej przestrzeni". Pozostaje kwesti¹ sporn¹, czy widoczny w tym tekœcie du¿y ³adunek "be³kotliwoœci" jest zamierzony, maj¹cy pokazaæ degeneracjê jêzyka humanistycznego, wytworzenie siê md³ej komunikatywnie nowomowy, czy te¿ jest wynikiem klêski autora tekstu w starciu z tym¿e jêzykiem. Postulatywnoœæ powrotu do kontrkulturowych korzeni widoczna jest w tekœcie publicystycznym Paula Pavique'a (czyli Paw³a Dunina - W¹sowicza) pt. "Jutro, pojutrze utylizacja dzikich", w którym wyartyku³owany jest doœæ wyraŸny przecie¿ w spo³eczeñstwie postindustrialnym niepokój o kulturê w epoce zdominowanej przez powszechn¹ komputeryzacjê i nowe noœniki rozrywyki, jak telewizja interaktywna czy rzeczywistoœæ wirtualna. "Ka¿dy cz³owiek bêdzie móg³ spe³niaæ swoje marzenia, sam wymyœlaæ swoje przygody i realizowaæ siê w nich. Nowe komputery osi¹gn¹ w dziedzinie virtual reality doskona³oœæ. Umo¿liwi¹ podró¿e w czasie - ale takie w³aœnie jakich pragniesz, z baœniowymi zamkami i z mi³oœci¹ z czteropierœnymi ksiê¿niczkami. Nie bêdziesz potrzebowa³ nawet przyjació³." (cyt. za: Krzywe Ko³o Literatury, nr.64/1994) Tekst ten koñczy siê pytaniem o przysz³oœæ najm³odszych generacji, zauwa¿alnie konfomistycznych, postkontestacyjnych. Dziœ odgórnie lansowana "kreatywnoœæ" (bêd¹ca w moim mniemaniu czymœ w rodzaju wentyla bezpieczeñstwa) zast¹pi³a "kontestacjê", czyli przystosowanie siê do norm spo³ecznych zast¹pi³o bunt przeciwko tym¿e. Je¿eli nawet wydaje jej siê, ¿e nowa generacja "kreatywnych" kontestuje, to ta powierzchowna kontestacja jest programowana przez wielkie koncerny ¿ywieniowomuzyczno-ubraniowe, nie generuje siê za to na skutek w³asnych spostrze¿eñ. Autor tego tekstu zadaje takie oto pytania: "Jacy oni s¹? [nowe pokolenie] Jaka jest ich przysz³oœæ? Dlaczego nie rodzi siê nowa kontrkultura, dlaczego nie graj¹ Ÿle na kiepskich gitarach, dlaczego chc¹ graæ dobrze na dobrych gitarach, dlaczego nie do³¹czaj¹ do starej kontrkultury, dlaczego czytaj¹ BRAVO, POPCORN, DZIEWCZYNÊ?" Jednoczeœnie odchodzi stara PRL-owska pop-kultura m³odzie¿owa reprezentowana przez takich bohaterów jak wymienieni w ostatnim zdaniu tekstu: "Dobranoc Tomku, Tytusie, kapitanie ¯biku i Panie Samochodziku." Jest ona zastêpowana przez masow¹ produkcjê wielkich koncernów rozrywkowych. Pismo "Kau Gryzoni Na Serze" wraz ze "Wspólnot¹ Leee¿eæ" proklamowa³y swego czasu (numer 11, 1990) akcjê "Artyœci przeciw Rzeczypospolitej", w ramach której wydano manifest, a w nim
postanowiono m.in. "nie kupowaæ ksi¹¿ek oraz góralskich serków zwanych oscypkami" oraz "organizowaæ w newralgicznych punktach miasta uroczyste recytacje, pokazy i aukcje dzie³ naszych" co uznaæ nale¿y po prostu za deklaracjê urz¹dzania happeningów. W "Rewii Kontrsztuki" (nr.1) w tekœcie "A ja wolê mousse" propagowano m.in. "Zak³ócanie porz¹dku" oraz "Infantylizm". Pismo "Skafander" w swych tekstach programowych nie by³o zbyt oryginalne. W "Czterech tezach o s³owie"(nr.4), jedna z tez brzmia³a, ¿e "najwiêkszym zadaniem poezji jest poznaæ cz³owieka i œwiat, przyrodê, i rzeczy martwe lub te¿ stany ducha i zjawiska (...) poezja jest analiz¹ sam¹ w sobie, ostatecznym ogl¹dem rzeczy. Poloniœci i semantycy s¹ wrogami dobrej poezji". Manifesty, tak jak w przypadku "Skafandra" uznaæ mo¿na niestety za epatowanie pustos³owiem, w dodatku bez wyraŸnych, jak w "Exkluzivie", odwo³añ do historii literatury. W "Staæ nas na wiêcej!!" (Skafander nr.6) podpisuj¹cy siê inicja³mi M.W. autor og³osi³: "Proponujemy now¹ literaturê, nowe spojrzenie na literaturê, proponujemy now¹ poezjê! Wierzymy, ¿e to nowe, bêdzie nasze, co zreszt¹ nie jest najwa¿niejsze. Byæ mo¿e nie ¿yjemy w czasach wiekopomnych, gdy oto nareszcie poczuliœmy nieodpart¹ potrzebê potêgi idei. Czasy, jakie s¹, to zalew obojêtnoœci i nihilizmu. Ulegamy temu sami. Ale nowa literatura, nasza literatura, musi w³aœnie wybiegaæ ponad tê przeciêtnoœæ. S t a æ n a s n a w i ê c e j !! Nie ma potrzeby budowania literackich pa³aców, potrzeba natomiast sugestywnej literatury, bêd¹cej wizytówk¹ nas samych i czasów, w jakich ¿yjemy. Trzeba wyzbyæ siê sentymentalnej autorefleksji, gdzie widzi siê wszystko, tylko nie innych ludzi, a najczêœciej tylko siebie samych. Niech literatura coœ robi, coœ burzy, buduje, walczy, sugeruje, niech podejmuje próby obrony samej siebie. Literatura musi byæ ¿ywa". Trzeba przyznaæ, ¿e postulaty "robienia czegoœ" i "burzenia czegoœ" nie s¹ przekonuj¹ce, chyba dlatego, ¿e istniej¹ zupe³nie poza kontekstem dyskusji o tradycji literackiej. ¯eby coœ burzyæ, trzeba to "coœ" zdefiniowaæ. Powy¿szy manifest nie ustosunkowuje siê do literatury ju¿ obecnej w œwiadomoœci czytelników, brak tu konkretu, dyskusji bêd¹cej zawsze ostoj¹ wszystkich tekstów programowych, choæ chyba mo¿na zauwa¿yæ tu pewne wp³ywy modernistycznego ujêcia problemu zadañ sztuki, byæ mo¿e bêd¹ce efektem lektur, np. sztandarowego manifestu M³odej Polski czyli "Confiteora" Stanis³awa Przybyszewskiego. Najs³ynniejszym bodaj tekstem programowym trzeciego obiegu by³ artyku³ "Przed drzwiami trawierni. Vademecum konesera Totartu" opublikowany w "Higienie". Koncepcja sztuki wed³ug Totartu zak³ada³a przede wszystkim "tranzystorium" czyli p³ynnoœæ liczby osób w grupach urz¹dzaj¹cych happeningi, "nieustaj¹c¹ metamorfozê nomenklatur i kszta³tów, brak harmonii". Tranzystorium to tak¿e "przejœciowoœæ historyczna w zwi¹zku z up³ywem czasu w ogóle", a tak¿e "ci¹g³a rotacja podmiotów". Inne postulowane metody uprawiana sztuki to m.in.: "Terapia", "Wylanie, Zlewnoœæ" (czyli wyswobodzenie siê spod kontroli racjonalnego umys³u), "Psychologia przeboju", "Psychologia œwiata montowanego", "Adekwatnoœæ" (odrzucenie postulatu nowoœci w sztuce na rzecz adekwatnoœci, programowej wtórnoœci). Zauwa¿my, ¿e w tych manifestach czêsto pojawiaj¹ siê, prócz wyraŸnych motywów futurystycznych wynikaj¹cych z indywidualnych fascynacji tym kierunkiem autorów pisz¹cych owe manifesty, tak¿e postulaty wtórnoœci sztuki, co przecie¿ stoi w sprzecznoœci z definicyjn¹ wrêcz rol¹ manifestu, tworz¹cego przygotowanie teoretyczne pod now¹ sztukê, która ma siê, na skutek przewidzianych dzia³añ artystycznych wyzwoliæ z okowów sztuki starej. Tak wiêc mamy tu do czynienia z negacj¹ potrzeby rozwoju sztuki, co przejawia siê choæby w "banalizmie" czyli programowym pisaniu tekstów "banalnych", nieciekawych i nie rozwijaj¹cych siê formalnie (co oczywiœcie uznaæ mo¿na tak¿e za awangardowoœæ). Tak wiêc np. proza trzecioobiegowa, je¿eli nie idzie w kierunku surrealizmu, "vianoizmu", ale "banalnego" realizmu, to, mo¿e nawet nieœwiadomie, ale penetruje rejony uprawiane swego czasu przez rozwijaj¹c¹ siê dopiero nowoczesn¹ prozê narracyjn¹ polskiego wczesnego pozytywizmu. Gdyby spróbowaæ prze³o¿yæ tu na nasze potrzeby, fantastyczno-naukowe koncepcje powtarzalnoœci siê œwiatów, b¹dŸ bardziej przystaj¹ce do "ziemskich" warunków zauwa¿alne powtarzanie siê mód i snobizmów, uznaæ mo¿emy, ¿e pisarstwo trzeciego obiegu, programowo stara siê powracaæ do wykorzystanych ju¿ wzorów uprawiania literatury, nie deklaruj¹c jednoczeœnie, co mo¿e siê wydaæ zaskakuj¹ce w przypadku twórczoœci undergroundowej, roszcz¹cej sobie przecie¿ pretensje do bycia sztuk¹ awangardow¹, wynajdowania nowych metod pisarskich. Postulatywnoœæ w publicystyce trzecioobiegowej nie nale¿y do gatunku dominuj¹cego na ³amach art zinów. O wiele wiêcej i niewspó³miernie bardziej zaanga¿owanej twórczoœci tego rodzaju znajdziemy przy lekturze fanzinów muzycznych zorientowanych na konkretn¹ opcjê spo³eczno-polityczn¹, a wiêc pism anarchistów, skinheadów czy straight egde'owców. W przypadku art zinów szczególnie wyró¿niaj¹ siê, co ³atwo zauwa¿yæ, iloœci¹ i ¿arliwoœci¹ zamieszczanych tekstów czêsto-
chowskie pisma, a wiêc ograniczona grupa autorów, nie mog¹ca uzurpowaæ sobie prawa do reprezentowania ca³ego œrodowiska. Jednoczeœnie owe manifesty pozostaj¹c w relacji wyj¹tek-regu³a s¹ ciekawym materia³em do szerszych rozwa¿añ nad chyba definitywnym koñcem postulatywnoœci w "profesjonalizuj¹cym" siê i urynkawiaj¹cym obiegu oficjalnym, gdzie podstawowym kryterium staje siê komercyjnoœæ a sukces rynkowy, a nie artystyczny jest spe³nieniem siê niezapisanego postulatu. LITERATURA, INSPIRACJE I JÊZYK ART ZINÓW Kultury alternatywne kontestuj¹ce aktualn¹ hierarchiê spo³eczn¹ (polityczn¹, artystyczn¹), si³¹ rzeczy musz¹ te¿ kontestowaæ jêzyk znajduj¹cy siê w powszechnym u¿yciu, i to nie tyle jêzyk literacki, funkcjonuj¹cy jedynie w piœmie, oraz jêzyk oficjalny kojarzony z negowanymi instytucjami ¿ycia spo³ecznego, ale tak¿e jêzyk potoczny, którego u¿ywanie automatycznie przyporz¹dkowuje u¿ytkownika do danej spo³ecznoœci. Tak wiêc ka¿da "antykultura" usi³uje stworzyæ w³asny metajêzyk, wyró¿niaj¹cy j¹ spoœród innych, zarówno formacji subkulturowych, jak i zwyk³ych u¿ytkowników jêzyka potocznego, ogólnokrajowego. Jednak w przypadku polskich kultur alternatywnych chyba nie uda³o siê stworzyæ oryginalnego, nowego narzêdzia komunikacji wewn¹trzgrupowej. Je¿eli uwa¿nie przyjrzeæ siê slangowi, jakim pos³uguj¹ siê przedstawiciele antyspo³ecznoœci m³odzie¿owych np. punkowej, anarchistycznej, skinheadzkiej itd., to da siê zauwa¿yæ, ¿e ich jêzyk nie stwarza raczej nowych elementów ewolucji jêzykowej, ale korzysta z ju¿ istniej¹cych, adaptuj¹c na swój u¿ytek zarówno pojedyncze wyrazy, jak i nawet ca³e zwi¹zki frazeologiczne. I w tym momencie mo¿na wyró¿niæ dwie drogi. Pierwsza to powielanie istniej¹cego jêzyka po to, aby go oœmieszyæ, a wiêc w celach ironistycznych, czy te¿ ludycznych - w tym przypadku jest nim u¿ywanie w pismach anarchistycznych jêzyka faszystowskiego, ch³opskiego, "menelskiego" (widoczne jest to chyba najbardziej w przypadku undergroundowych komiksów, gdzie tekst w "dymkach" dope³nia obraz). Droga druga to przyw³aszczanie sobie istniej¹cego ju¿ jêzyka "na serio", np. w celach ideowych. To zjawisko jest widoczne w przypadku zinów zaanga¿owanych ideowo, a wiêc pism politycznych, g³ównie skinheadzkich, radykalnie prawicowych, faszyzuj¹cych, ale tak¿e w drukach anarchistów i lewaków. Rozpoznawalne jest tu u¿ywanie ju¿, wydawa³oby siê, skompromitowanej retoryki politycznej o totalitarnej prowienencji, wiecowych hase³ i sloganów. Jêzyk subkultur nie stwarza wiêc nowej jakoœci, a jedynie uwypukla pewne cechy metajêzyków istniej¹cych, Sytuacja ta mo¿e byæ porównana do dawnego zalewu barbaryzmów i makaronizmów (dziœ anglicyzmów) w jêzyku zarówno potocznym, jak i artystycznynm (dziœ np. dziennikarskim), choæ nie wp³ywa chyba zasadniczo w wiêkszym stopniu na jêzyk ogólnonarodowy. Art ziny to nade wszystko pisma literackie (choæ zgodnie z etymologi¹ nazwy art magazine winno byæ to pismo poœwiêcone szeroko rozumianej sztuce - malarstwu, rzeŸbie, filmowi, muzyce, choæby nawet, a mo¿e przede wszystkim w wersji alternatywnej, niekomercyjnej czy, u¿ywaj¹c doœæ wygodnego pojêcia dla sztuki niekomunikatywnej - awangardowej), wiêc to jêzyk literacki, literatura piêkna, by u¿yæ tu wrêcz katalogowobibliotecznej formu³y, powinna byæ bohaterem takiego antyperiodyku. Jak powszechnie wiadomo, w Polsce nie powsta³a jak dot¹d ¿adna analityczna i syntetyzuj¹ca praca o tym fenomenie wydawniczo-artystycznym, zaœ jedyne takie opracowanie ksi¹¿kowe autorstwa Michaela Fleischera ukaza³o siê w Niemczech, a w polskim przek³adzie znamy tylko fragment tej pozycji zatytu³owany "Banalizm?" i zamieszczony w "Xerofurii". Do naszej dyspozycji pozostaje tak¿e garœæ artyku³ów prasowych, które omawiaj¹ to zjawisko, k³ad¹c nacisk, co naturalne, na socjologiczny raczej, ni¿ stricte literacki, wymiar tego fenomenu. Mamy wreszcie corpus delicti, czyli same pisma i antologie im poœwiêcone, szczególnie w przypadku próby ogl¹du wiod¹cych "strategii literackich" tych pism, na skutek ulotnoœci owych druków niezwykle po¿yteczne, bo zbieraj¹ce materia³y (przede wszystkim "Xerofeeria" - istny sezam), które zapewne zaginê³yby w pomroce dziejów, lub przesz³y zupe³nie niezauwa¿one. Michael Fleischer wprowadza nastêpuj¹ce rozró¿nienie w obrêbie jêzyka tego rodzaju pism. Wyró¿nia on trzy g³ówne nurty, nazywaj¹c je "kompleksowymi pr¹dami": 1. pr¹d prowokuj¹cy 2. pr¹d spokojny 3. pr¹d awangardowy Ten pierwszy charakteryzuje siê, w obrêbie zapisu tekstu literackiego, wed³ug niemieckiego slawisty mocnym, grubiañskim i prowokuj¹cym jêzykiem oraz motywacj¹ (zapewne chodzi tu o tematykê poruszan¹ przez utwory zamieszczane w zinach, zw³aszcza ¿e Fleischer pisze i¿ "s¹ to teksty anarchistyczne, które nie pozostawiaj¹
w¹tpliwoœci co do tego, który z subkulturowych nurtów reprezentuj¹"). Pr¹d spokojny charakteryzuje siê wed³ug Fleischera "literatur¹ skierowan¹ do wewn¹trz". Cech¹ rozpoznawcz¹ ma byæ tutaj to, ¿e "œrodki jêzykowe stosowane s¹ tu rzadko, dominuje jêzyk cichy, odseparowany od œwiata" zaœ "motywy koncentruj¹ siê na sferze prywatnej, najbli¿szym krêgu przyjació³". Jednoczeœnie Fleischer zaznacza, ¿e nale¿y w tym miejscu odró¿niæ ten sposób uprawiania literatury od twórczoœci przedstawicieli "Nowej Prywatnoœci", gdy¿ mamy tu jednoczeœnie do czynienia z manifestacj¹ przynale¿noœci subkulturowej, z tym, ¿e autorzy tworz¹cy w tym krêgu "nie pozostawiaj¹ w¹tpliwoœci, do jakiej subkultury nale¿¹ bohaterowie tekstów". Wydaje siê, i¿ Fleischer i tak zbyt odwa¿nie przywo³uje tutaj przypadek "Nowej Prywatnoœci". Nazwy kataloguj¹ce maj¹ sens przede wszystkim wtedy, gdy mamy do czynienia ze wspólnym, przemyœlanym wyst¹pieniem artystycznym grupy twórców posiadaj¹cych wspólny mianownik pokoleniowo-programowy. Obecnie, obawiam siê, has³o "pokoleniowoœci", szczególnie w rozumieniu wywodz¹cym siê z teorii Kazimierza Wyki, straci³o racjê bytu (podobnie jak sinusoida Krzy¿anowskiego). Zw³aszcza, ¿e jeden z g³ównych twórców kojarzonych z t¹ przywo³an¹ przez Fleischera formacj¹, Antoni Pawlak (rówieœnik Fleischera) wypowiedzia³ siê o niej tak: "Pokolenie w literaturze istnieje tylko w takim przypadku, je¿eli grupa ludzi urodzonych mniej wiêcej w tym samym czasie ma wspólne coœ, co siê ³adnie nazywa prze¿yciem pokoleniowym. A wiêc termin ten da siê zastosowaæ do poetów debiutuj¹cych podczas wojny - Trzebiñskiego, Baczyñskiego czy Gajcego. Podobnie do "Pryszczatych", którzy weszli w literaturê w staliznizmie - Woroszylski, Konwicki, Mandalian. Dalej do tych, których dojrzewanie przypad³o na paŸdziernik '56. A tak¿e wobec Nowej Fali, bo to by³ marzec '68. Natomiast Nowa Prywatnoœæ to twór sztuczny." ("Nikt nas nie kocha", rozmowa z Antonim Pawlakiem, Nowy Nurt, nr. 22/95) A dlaczego? Oto¿ wed³ug Pawlaka z powodu odgórnie wymuszonego zamilkniêcia ostatniej wyraŸnej formacji pokoleniowej, czyli Nowej Fali. "Trzeba by³o tê ciszê czymœ wype³niæ. I tak oto Nowa Prywatnoœæ sta³a siê narzêdziem w rêkach polityków. Zamilk³a Nowa Fala? I co z tego? To nieprawda, proszê towarzyszy, ¿e nie mamy m³odych poetów, albo ¿e wszycy s¹ przeciw nam" ironizuje Pawlak. Ta dygresja i przywo³anie sporu o "Now¹ Prywatnoœæ" pozwoli nam ma³ym kosztem od³o¿yæ ad acta rozwa¿ania na temat pokoleniowoœci w sztuce. Ostatnim wydarzeniem mog¹cym staæ siê traum¹ procentuj¹c¹ artystycznie by³ oczywiœcie stan wojenny. Ale by³o to wydarzenie, które wp³ynê³o w³aœnie raczej na pokolenie Antoniego Pawlaka ni¿ Jana Sobczaka. To tacy autorzy jak Pawlak, Tomasz Jastrun czy Tomasz Soldenhoff tworzyli zaanga¿owan¹ "poezjê stanu wojennego", zaœ póŸniejsi wydawcy art zinów je¿eli wtedy ju¿ kontestowali, to z pozycji punkowo-anarchistycznych, nie zaœ politycznych, jak ich starsi koledzy urodzni w latach 50. Trzecim pr¹dem wed³ug Fleischera jest "pr¹d awangardowy", któremu w swym omówieniu poœwiêca on najwiêcej miejsca. Nale¿¹ do niego artyœci, którzy "opieraj¹ siê na awangardowych cechach tradycji Moderny" i tutaj przywo³uje w nawiasie takie has³a jak: surrealizm, happenig, dadaizm. My moglibyœmy do³o¿yæ tu jeszcze futuryzm, którego wp³ywy s¹ widoczne na pierwszy rzut oka, bo ju¿ w przypadku tytulatury pism (patrz rozdzia³ pierwszy) oraz poszczególnych tekstów, a tak¿e w doœæ czêsto u¿ywanej nieortograficznej pisowni (patrz rozdz. o postulatywnoœci). W trakcie próby zdefiniowania "pr¹du awangardowego" Fleischer tworzy tak¿e podstawy do rozwa¿añ o nowym sposobie "tworzenia nieistniej¹cych tekstów", przywo³uj¹c przy tym przyk³ad wiersza z pisma "Gorycz", który brzmi tak: jak by³em/ w drugiej/ klasie, to/ zawsze/ rysowa³em/ czo³gi, ale/ teraz ju¿/ nie rysujê. Fleischer tak oto komentuje ten dziwny nurt, który zyska³ ju¿ nawet adekwatn¹ nazwê "banalizm": "Do rangi zasady awangardowej wyniesione zostaje to, co bez znaczenia, to co nie interesuj¹ce, to co z ¿ycia codziennego i to, co uwa¿a siê za niezdolne do bycia literatur¹. Wyniesienie to jest efektowne, jako ¿e najwyraŸniej przesadzanie postrzegane jest za zautomatyzowane". Fleischer na pocz¹tku swych rozwa¿añ, asekuruj¹c siê przed wydawaniem arbitralnego wyroku co do przysz³oœci tego obiegu ("nie sposób tak¿e udzieliæ odpowiedzi na pytanie, czy subkultura ta rozwinie siê ze zjawiska spo³ecznego, wzglêdnie socjologicznego do nowej literackiej generacji") przeprowadza rzeteln¹ analizê jêzyka pism trzeciobiegowych. Na pocz¹tku zwraca uwagê na zaadoptowanie przez ten obieg jêzyka potocznego, który tutaj urasta, poprzez swój weryzm, do jêzyka artystycznego. "Podstaw¹ tekstów zinowskich jest jêzyk potoczny (...) Jêzykiem charakterystycznym dla subkultury alternatywnej jest zatem potoczny ¿argon m³odzie¿owy. W wielu przypadkach nie omija siê brutalizmów czy te¿ wyra¿eñ uwa¿anych powszechnie za wstrêtne lub obsceniczne". Fleischer zwraca uwagê ¿e "parodiowane i ironizowane s¹ style oraz okreœlone, szczególnie spo³eczenie, ugruntowane dyskursy". Jêzyk pism artystycznych trzeciego obiegu bowiem nacechowany jest, w przypadku tych zorientowanych politycznie w kierunku anarchistycznym.
15
Widoczna jest kpina z jêzyka potocznego u¿ywanego zarówno przez œrodowiska subkulturowe (a bêdziemy tu mieli na myœli tak¿e gwary wiêzienne, czy metajêzyk przestêpczy) ze szczególnym uwzglêdnieniem np. jêzyka skinheadów, co ma byæ dowodem na ich kompletn¹ g³upotê. Wbrew pozorom, to nie lektura tekstów literackich, ale trzecioobiegowych komiksów daje lepsze rozpoznanie w dziedzinie parodii jêzykowej, gdy¿ to w obrazkowych historyjkach o zabarwieniu antyfaszystowskim, antyklerykalnym, czy czymœ, co bym nazwa³ "antymenelskim", jest sparodiowany jêzyk, jakim pos³uguj¹ siê te grupy subspo³eczne. Jêzyk art zinów generalnie rzecz bior¹c nie wytwarza nowej jakoœci jêzykowej, czerpi¹c za to pe³nymi garœciami z jêzyków dostêpnych. £¹czy siê to oczywiœcie nierozerwalnie z rodzajami uprawianej na ³amach art zinów literatury. Jeœli chodzi o inspiracje literackie le¿¹ce u podstaw twórczoœci art zinowej, mo¿na tu wyró¿niæ kilka podstawowych, wyraŸnych nurtów, zarówno w przypadku prozy, jak i poezji. To, co mo¿e zaskakiwaæ po dok³adniejszym przyjrzeniu siê literaturze zamieszczanej w art zinach, to wyraŸny wp³yw na tê twórczoœæ przetrawionych lektur szkolnych, najczêœciej z zakresu szko³y œredniej, i wyraŸne ukierunkowanie siê na tradycje XX-wiecznych awangard, ale tak¿e raczej w obrêbie materia³u przerobionego w ramach zajêæ. W prozie bardzo wyraŸne jest coœ, co mo¿na nazwaæ "weryzmem ironicznym". Podjêta zostaje pró55ba wiernego odwzorowania rzeczywistoœci przy jednoczesnym uwypukleniu jej karykaturalnych aspektów w celach satyrycznych. S³usznie zauwa¿ono ostatnio, ¿e komizm rodem z telewizyjnych seriali oœmieszaj¹cych polsk¹ rzeczywistoœæ lat 80, ze wzglêdu na zanik absurdalnego kontekstu ju¿ niebawem przestanie byæ zabawny. Nast¹pi to w momencie zanikniêcia spo³ecznej œwiadomoœci tego absurdu. Dotyczy to szczególnie utworów poruszaj¹cych wspomnian¹ ju¿ tematykê "menelsk¹", która sta³a siê jednym z najchêtniej i najczêœciej penetrowanych w tym obiegu artystycznie rejonów. Nie jest to jednak, jak by siê mog³o zdawaæ, w prostej linii czerpanie z tradycji prozy uprawianej przez Marka H³askê czy Marka Nowakowskiego. Bohaterowie opowiadañ art zinowych nie staj¹ przed dylematami natury moralnej, stawia siê tu na komizm sytuacyjny, stara siê zaskoczyæ raczej absurdalnym lub obscenicznym opisem ni¿ portretem psychologicznym. Czyny a nie myœli bohaterów s¹ tu eksponowane. W trzecioobiegowej liryce widoczne s¹ wp³ywy poezji polskiej lat 70tych. G³ównymi patronami jawi¹ siê tu Rafa³ Wojaczek i Edward Stachura, a wiêc autorzy w przypadku których równie silnie na wyobraŸniê jak ich twórczoœæ dzia³a legenda poetów przeklêtych. Nie widaæ za to, w przeciwieñstwie do poezji pierwszoobiegowej pisanej przez rówieœników zinowców fascynacji np. klasycyzmem. WyraŸny bywa te¿ aspekt pokoleniowy wyra¿aj¹cy siê czêsto w literackim przedstawianiu s³ynnego punkowego has³a zaczerpniêtego z utworu grupy Sex Pistols "God Save The Queen", bêd¹cego okrzykiem sfrustrowanej, nihilistycznej m³odzie¿y kontestuj¹cej - "no future!". Oto wiersz "Pokolenie '87" Artura "Kud³atego" Kozdrowskiego (ur. 1966), autora powieœci "Tomek w poszukiwaniu Tomka na piêtach Smugi", bêd¹cej postmodernistycznym nawi¹zaniem do s³ynnego cyklu powieœci m³odzie¿owych o Tomku Wilmowskim pióra Alfreda Szklarskiego: "znam do ³ez sw¹ pust¹ kieszeñ i oczy swe wbite w wilgoæ œciany i zmiête bilety na tramwaj (jeszcze ulgowe) i to ¿ycie w kraju szatana gdzie nikt godnoœci swej nie zachowa gdzie ³ajdak bezkarnie ka¿e nam ¿yæ gdzie cz³owiek nie ma znaczenia a w sercu jeno rozpacz i gniew Bowiem nie dla nas piasek Karaibów ni trawy prowansalskiej ³godny ³an My szczeŸniem tutaj gdzie dziadek nasz o Polskê bi³ siê w AK" (pierwodruk "Higienia" cyt za: "Xerofeeria" str. 186.) WyraŸny jest te¿ nurt aforystyczny. Tu autorów mo¿na podejrzewaæ o lekturê np. "Myœli nieuczesanych" Stanis³awa Jerzego Leca. Oto przyk³ad zamieszczony w numerze 1 pisma "Shuflada" podpisany inicja³ami "m.ch": "¯ycie jest jak pryszcz. Brzydkie, ohydne, ale zawsze coœ mo¿na z niego wycisn¹æ" lub: "Najbardziej niebezpieczne narzêdzie - nó¿ sprê¿ynowy z czkawk¹" (Jan Sobczak, Tytu³ nr. 3)
16
Poniewa¿ kultura art zinowa z³¹czona jest ju¿ u swoich Ÿróde³ z muzyk¹, z niej czerpie, do niej siê odwo³uje, autorzy s¹ czêsto muzykami i autorami tekstów, st¹d te¿ zdarzaj¹ siê utwory nawi¹zuj¹ce do formu³y tekstu piosenki, jak ten Andrzeja Balewskiego z numeru 8 pisma "Skafander": "TRA, LA, LA mo¿emy siê kochaæ mo¿emy siê kochaæ ale bez zobowi¹zañ œlub pieluchy te k³opoty nie chcê mieæ mo¿emy siê kochaæ mo¿emy siê kochaæ chocia¿ wolê robiæ to sam bez obci¹¿eñ bez problemów bo ja mam w g³owie tylko rewolucjê wielkie sprawy mi siê œni¹" Czasami art zinowa liryka jest te¿ wykonywana na scenie. Tak siê sta³o z wierszem Jaros³awa Suszka pt. "Moje miasto" œpiewanym przez zespó³ Paul Pavique Movement : Moje miasto - z³oty sen Tutaj urodzi³em siê Tutaj kumple i speluny Tutaj kurwy, punki, æpuny I kasztany kwitn¹ w maju Bo za rêce siê trzymaj¹ Zakochani Moje miasto - z³oty sen Tutaj pokocha³em ciê Lecz ju¿ teraz nie pamiêtam Jak cudownie by³aœ piêkna Wszystko to minê³o, zgas³o Lecz wci¹¿ kocham moje miasto Jakie jest Moje miasto - zwyk³y dzieñ Tu sny nie spe³niaj¹ siê Tu dzaidkowie na Lipowej Po³¹czeni w jednym grobie Tutaj ludzie s¹ zmêczeni I nie wierz¹ ¿e siê zmieni Pod³y los Moje miasto - z³oty sen Choæ niejeden czarny cieñ K³ad³ siê w poprzek, jakby drwi³ Chcia³em siêgaæ no¿em ¿y³ Chocia¿ kl¹³em fart zasrany To wci¹¿ by³em zakochany W mieœcie mym Moje miasto - z³oty sen Œnij siê, czaruj, czaruj mnie Jak pierœ starej prostytutki Jest to miasto - nalej wódki Wypij do dna - dalej pij By siê ci¹gle, ci¹gle œni³ Z³oty sen Utwór ten otwiera antologiê "Lubelscy sentymentaliœci" przygotowan¹ przez Paw³a Dunina-W¹sowicza (Lampa i Iskra Bo¿a, Warszawa 1996). Prócz tego wiersza Suszka znajduj¹ siê tam liryki Arkadiusza Kobusa, Wojciecha Kozaka i Kazika Malinowskiego. Wspóln¹ ich cech¹ jest nawi¹zywanie do poetyki skamandryckiej, tradycyjna strofowa budowa wiersza i u¿ywanie rymów oraz rytmizacja. Jednak¿e ta stylizacja odbiega wyraŸnie od bardziej wyrafinowanych nawi¹zañ np. do formy sonetu lub stylistyki barokowej widocznych w pierwszym, "wysokoartystycznym" obiegu. W podobnej poetyce jak wiersz Suszka jest utrzymany utwór "Czêstochowa coraz czêœciej" z numeru 2 "Exkluziva" podpisany przez M. Ptaka czyli Marcina Paruzela: Moje miasto jest jak butapren klej gdy go w¹cham to mi odbija ten budynek codziennie mijam dzieñ w dzieñ dwa razy w dzieñ
Moje miasto mnie zachwyca moja jest moja ulica Dwa razy na dzieñ têdy sz³em dzieñ w dzieñ dwa razy na dzieñ Tutaj za rogiem ch³opaki zabili ch³opaka somsiada przejecha³ motocykl dwa razy na dzieñ ja ¿em dzieñ w dzieñ ja ¿em(pis. oryg.) W twórczoœci trzecioobiegowej zdarza³y siê te¿ próby poszukiwania nowego jêzyka poetyckiej ekspresji, bêd¹ce tak¿e efektem dadaistycznych facsynacji. Przyk³adem na to jest utwór Jacka "Katosa" Katarzyñskiego "Zgrudewiszcze Badgaszcze" (Dada Rzyje, nr.1): Istio³di Rode Ganda Isto³di Rode Wande Badgluszczi Pads W³ane Er Tiudi Zamiskane Wando Zgres Zatio³di Wando Zoso Go³di I Grane Bads Bads Zane I Grane Bads Olszane A Zgraszczo Budu Ronde A Zgraszczo War Sukonde I Waszczi Pald Mazdane El Tiudi Zamiskane A Szczlode Giuzo £adin Warsin De Wasti Gradin El Niuszczi Mazgaszcze Zgrudewiszcze Mazgaszcze Typowym przyk³adem banalizmu jest utwór pt "Oficjalizm dworski" (Exkluziv, nr. 2, maj 1994) : W handlu pracujê od 1968 roku, w tym przez ca³y czas jako sprzedawca w RSW "P-K-R" w Czêstochowie. Obowi¹zki wynikaj¹ce z tytu³u zatrudnienia dobrze mi s¹ znane. Przyznajê, ¿e w dniu /.../ zakupi³am w kiosku, w którym pracujê 100 paczek papierosów popularnych, w dniu /.../ 50 paczek papierosów klubowych, w dniu /.../ 50 paczek papierosów klubowych, w dniu /.../ 25 paczek papierosów klubowych, i w dniu /.../ 100 sztuk tabletek od bólu g³owy, czym naruszy³am przepis Rozporz¹dzenia Ministra Handlu Wewnêtrznego i Us³ug z /.../ paragraf 7 pkt 4, zakupuj¹c ponad dopuszczalne 3% artyku³y z wy¿ej wymienionych na wartoœæ 63 600 z³. Powy¿sze wyjaœniam tym, ¿e osoby zatrudnione w Biurze Handlu RSW poinformowa³y mnie, ¿e mogê sobie zakupiæ do 3% od danej sumy z dostawy tj. kwoty wynikaj¹cej z fakturyspecyfikacji na podstawie której dana grupa towarów zosta³a dostarczona. Przyznajê równie¿, ¿e przy sprzeda¿y towarów nieznanemu mi klientowi sprzeda³am szczoteczkê do zêbów za 2150 z³. zamiast za 2125 nara¿aj¹c go na startê w wysokoœci 25 z³.......................... Przes³ucha³.................. st. insp........................................................................... Stosunek do pokrzywdzonego.....................obcy................................................." Wy¿ej zademonstrowany przyk³ad mo¿na uznaæ za wzorcowy, poniewa¿ kumuluje siê w nim kilka kierunków wyraŸnych w art zinowej prozie. Stylizacja na pismo urzêdowe, zastosowanie stylu oficjalnego dokumentu i dodatkowo absurd opisanej sytuacji, charakterystyczny dla minionych czasów, a który dla czytelników, którzy przeczytaj¹ ten tekst za pokolenie lub dwa, mo¿e okazaæ siê zupe³nie nieczytelny i niezrozumia³y. W eseju Grzegorza Planety (jeden z pseudonimów Paw³a DuninaW¹sowicza) "Banalizm, czyli honorowe wyjœcie z sytuacji" (Fronda, nr 4/5, wiosna-lato 1995) pojawia siê takie oto sformu³owanie: "Mo¿na wreszcie wy³o¿yæ wszystkie karty na stó³. Nie ma sensu zabijaæ nudy, trzeba siê z ni¹ pogodziæ. Piszemy o rzeczach zwyk³ych, nudnych, trywialnych, zdaj¹ siê wo³aæ ci, którzy zdecydowali siê na honorowe wyjœcie z sytuacji - banalizm". W uzupe³niaj¹cej esej miniantologii banalizmu pojawiaj¹ siê fragmenty utworów pochodz¹cych z takich art zinów jak: "Exkluziv", "Lampa i Iskra Bo¿a", "Metafizyka spo³eczna", "Rewia Kontrsztuki", "Pi¹tek wieczorem". WyraŸnie widoczna jest iloœciowa dominacja czêstochowskiego pisma, co mo¿e byæ dowodem na to, ¿e nie tylko na polu pisania manifestów, ale tak¿e uprawiania banalistycznej dzia³ki studenci tamtejszej WSP mieli du¿o do powiedzenia. Banalizm jest wiêc prób¹ reakcji literackiej na nudê œwiata, w którym przysz³o ¿yæ autorom. Próba walki ze œwiatem w³aœnie za pomoc¹ broni przezeñ stosowanej - nudy. Po³¹czenie banalizmu z prowokacj¹ obyczajow¹ bêd¹c¹ charakterysty-
czn¹ dla dzia³añ awangardowo-undergroundowych znajdujemy w zamieszczonym w numerze dziesi¹tym "Ma³ej Ulicznicy" tekœcie pod wszystko mówi¹cym tytu³em "Sekcja zw³ok" podpisanym przez E. Chruœcielewskiego i R. Raszeja. Oto jego fragment: Po zakoñczeniu sekcji i pobraniu materia³u ze zw³ok do badañ dodatkowych, lub te¿ po zabezpieczeniu niektórych narz¹dów jako preparatów muzealnych - przystêpujemy do uporz¹dkowania zw³ok. W tym celu osuszamy g¹bk¹ jamy cia³a, a odbyt i szparê sromow¹ zaszywamy. Wyciête narz¹dy wraz z mózgiem wk³adamy do jamy brzusznej i klatki piersiowej w ten sposób, aby mo¿liwie jak najbardziej zbli¿yæ wygl¹d zw³ok do stanu pierwotnego. Wszystkie puste miejsca uzupe³niamy lignin¹, wat¹ lub papierem, aby nie dopuœciæ do zapadania siê cia³a. Mostek ³¹czymy za pomoc¹ drutu z odciêtymi kostnymi ¿eber, a nastêpnie zeszywamy skórê.(...) Szew ci¹g³y rozpoczynamy na szyi, a koñczymy na spojeniu ³onowym Wizja codziennoœci w prozie trzecioobiegowej jest doœæ przygnêbiaj¹ca. Oto pocz¹tkowy fragment utworu pt. "Chwile z ¿ycia Jacka R": ..strajkuj¹cy górnicy nie maj¹ wiêkszych szans w rozmowach z rz¹dem. Ich rz¹dania wydaj¹ siê byæ zbyt wygórowane, a momentami wrêcz œmieszne. Rzecznik prasowy zapowiedzia³ u¿ycie, w najbli¿szym czasie, si³y jako czynnika mog¹cego po³o¿yæ kres, jak to okreœli³, bezpodstawnym i prowokacyjnym ¿¹daniom. Pogoda. Ciep³o... Stary spojrza³ na telewizor, przecieraj¹c zapite oczy. - Spadaj wa¿niaku - powiedzia³ rzucaj¹c butem w ekran i zacz¹³ wymiotowaæ prosto na dywan. Odda³ siê tej czynnoœci z luboœci¹, wrêcz z namaszczeniem. Po paru minutach znudzony jej jednostajnoœci¹ postanowi³ coœ przek¹siæ. Wyci¹gn¹³ z kieszeni bu³kê z kie³bas¹, kupion¹ wczoraj w budce na rogu i zacz¹³ jeœæ(Ma³a Ulicznica nr 8). Jednym z najs³ynniejszych prozatorskich tekstów tego obiegu jest opowiadanie "Mitteleuropa" autorstwa Paw³a Dunina-W¹sowicza i Andrzeja Stefana Rodysa demontuj¹ce mit Europy Œrodkowej. "Mitteleuropa" opowiada hsitoriê Jakuba Zumbeispiela, producenta melasy produkowanej z bu³garskich arbuzów. Jego ¿ycie "w czynszowej kamienicy na rogu ulic, gdzieœ w Europie Œrodkowej" toczy siê na tle wydarzeñ historycznych od czasów poprzedzaj¹cych wybuch pierwszej wojny œwiatowej po rok 1939. Tak oto autorzy opowiadania t³umacz¹ przyczyny wybuchy Wielkiej Wojny: Popyt spad³. Fabryka przesta³a przynosiæ zyski i straty. Melasa dojrzewa³a w kadziach. Piwowar Haberbusch z Warszawy i jego wspólnik Schiele kupili melasê i nawarzyli piwa. Wybuch³a II wojna ba³kañska. Stary Corleone poleg³ na torpedowcu "Arcyksi¹¿ê Karol" zatopionym przez flotê czarnogórsk¹. Bracaia obiecali zemstê. W³adys³aw wbrew woli ojca przekrad³ siê za kordon. M³odszy syn, Boles³awZumbeispiel wst¹pi³ jako jednoroczny ochotnik do CK Artyleryi Górskiej. Noemi Corleone-Zumbeispiel powi³a syna. Ochrzczony zosta³ w katedrze wawelskiej dwojgiem imion: Franciszek Józef, na chwa³ê Najjaœniejszego Pana. Sprzeda¿ melasy szczytowa³a. Austrya czyni³a zapasy wojenne.(...) Do Czarnogóry przyby³ John Corleone. Przeby³ d³ug¹ drogê z Ameryki. Zabi³ potajemnie jednego Czarnogórca. Czarnogórcy, myœl¹c ¿e to Serbowie, zabili potajemnie jednego Serba. Serbowie myœl¹c, ¿e to Austryacy, zabili jednego Austryaka. Nazywa³ siê on Franciszek Ferdynand i by³ arcyksiêciem. (Lampa i Iskra Bo¿a, nr 5, 1991) Dziœ mo¿na opowiadanie to, wykpiwaj¹ce sk³onnoœæ do historycznych odniesieñ i uwarunkowañ ci¹¿¹cych na twórczoœci naszego regionu, uznaæ za g³os w dyskusji o literaturze "ma³ych ojczyzn" i wyraŸnego nurtu we wspó³czesnej prozie polskiej zwanego "mitotwórczym", a do którego zaliczyæ mo¿na np. "galicyjskie" powieœci Andrzeja Kuœniewicza, a z ostatnio wydanych pozycji g³oœnego "Hanemanna" Stefana Chwina i "Dom, sen i gry dzieciêce" Juliana Kornhausera. Po lekturze prozy drukowanej w art zinach, mo¿na odnieœæ wra¿enie, ¿e o ile du¿y wp³yw na jej twórców mia³y lektury niepokornych twórców XX wieku - Witkacego, Gombrowicza, Viana, Topora, Mro¿ka, to nie odnajdujemy tam raczej wp³ywów amerykañskiej neoawangardy czy po³udniowoamerykañskiego realizmu magicznego, ani francuskiej "nowej powieœci", a wiêc nurtów (je¿eli musimy ju¿ generalizowaæ, maj¹c na uwadze ró¿nice pomiêdzy poszczególnymi autorami) niezwykle wa¿nych w obrazie XX-wieczej prozy œwiatowej. WyraŸne jest tu odró¿nienie literatury pisanej w pierwszym i trzecim obiegu (obieg drugi, jak pamiêtamy, ju¿ nie istnieje). Jedynym wyraŸnym przyk³adem nawi¹zywania do prozy neoawangarodowej wydaje siê wspominy ju¿ wczeœniej zbiór Jana Sobczaka "Powieœæ i inne opowiadania". Pokrewieñstwo z proz¹ Bruno Schulza znajdziemy w ksi¹¿kach Marka Sieprawskiego "Mokra zmiana" (Lampa i Iskra Bo¿a, Warszawa 1995) oraz Marcina Wroñskiego "Obsesyjny motyw babiego lata" (nak³adem w³asnym, Lublin 1994). Wroñski jest tak¿e autorem zbioru opowiadañ "Udo pani nocy" (nak³adem w³asnym, Lublin 1993). Literatura tworzona w trzecim obiegu pisana jest g³ównie przez "pisarzyamatorów". Nie chcemy tu oczywiœcie dzieliæ twórców na tych "zawodowych" (czyli publikuj¹cych w pismach pierwszoobiegowych, wydaj¹cych ksi¹¿ki oficjalnie, czy te¿ nale¿¹cych do zwi¹zków twór-
17
czych, wzglêdnie utrzymuj¹cych siê z pracy literackiej) oraz "amatorów" lub "hobbystów" (uprawiaj¹cych twórczoœæ literack¹ w czasie wolnym od pracy zawodowej, np. hutnika lub policjanta). Jednoczeœnie trzeba zauwa¿yæ, ¿e wiêkszoœæ autorów publikuj¹cych w art zinach nie traktuje pisarstwa jako zawodu, a jedynie jako sposób odreagowania na œwiat, w którym ¿yj¹, choæ jest to czêsto podbudowane przeœwiadczeniem o dziejowej misji artystycznej. I tak wœród twórców art zinowych znajdziemy zarówno pracowników fizycznych jak i studentów, dla których pisanie posiada czêsto bardziej wymiar terapeutyczny ni¿ artystyczny. Stefan ¯ó³kiewski w ksi¹¿ce "Kultura literacka 1918-1932" (Ossolineum, Wroc³aw 1973) napisa³, analizuj¹c spo³eczne role pisarzy miêdzywojnia, ¿e w pewnym momencie "rodzi³a siê potrzeba pisarstwa "autentycznego", nie zak³amanego przez instrumentalizacjê i konwencjonalizacjê, przez wiernoœæ zadaniom i wiernoœæ rzemios³u. Budzi³a siê potrzeba pisarstwa samorodnego i swobodnego.(s.248)" Wydaje siê, ¿e ta potrzeba ujawnia siê ponownie w³aœnie w pisarstwie art zinowym. Mo¿e wiêc sama idea art zinu jest odpowiedzi¹ na tak¹ potrzebê? Stefan ¯o³kiewski w "Kulturze literackiej" podzieli³ pisarzy na pisarzy-dzia³aczy, pisarzy-ekspertów kultury i techników literackich. Ten trzeci model nie funkcjonuje w obiegu niezale¿nym ze wzglêdu choæby na jego komercyjnoœæ. Pisarz-technik pisze z pobudek finansowych, zaœ u podstaw pisarstwa zinowego le¿y próba realizacji artystycznej. Autorzy trzecioobiegowi to czêsto pisarze-dzia³acze. "Pisarz, kszta³tuj¹cy swe indywidualne dzie³a, swe ekspresywne, indywidualne wypowiedzi, manifestacje w³asnej osobowoœci i w³asnej ¿ywej mowy literackiej za pomoc¹ niezbêdnych w intersubiektywnej komunikacji kodów w³aœciwych modelowi literatury zaanga¿owanej, literatury instrumentalnej spo³ecznie, musia³ spe³niaæ rolê spo³eczn¹ dzia³acza"(s.243). Jeœli weŸmiemy pod uwagê czêsty anarchistyczny czy antyprawicowy wydŸwiêk wielu utworów prozatorskich w tym obiegu, to mo¿emy uznaæ, i¿ czêœæ autorów spe³nia podobne funkcje jak pisarz-dzia³acz. W swojej ksi¹¿ce ¯ó³kiewski dokona³ te¿ podzia³u na spo³eczne obiegi literatury, wyró¿niaj¹c ich piêæ: wysokoartystyczny, trywialny, brukowy, literatury "dla ludu" i jarmarczno-odpustowy. Jednak¿e spoœród tych piêciu obiegów tylko jeden jest wysokoartystyczny, pozosta³e cztery zaliczyæ nale¿y do grupy literatury bez wiêkszych ambicji artystycznych, a wiêc wyró¿niæ nale¿y obiegi: "wysokoartystyczny" i "niskoartystyczny" sk³adaj¹cy siê z czterech podobiegów. Literatura art zinów wydaje siê stanowiæ wypadkow¹ kilku z nich. Posiada ambicje literackie (sprawa realizacji mo¿e pozostaæ dyskusyjn¹) a jednoczeœnie u¿ywa chwytów literatury rozrywkowej (brukowej), parodiuje literaturê "dla ludu", a tak¿e czêsto posiada charakter jarmarczno-odpustowy. Z perspektywy ogólnoczytelniczej literatura art zinowa stanowi ma³o widoczny margines, nie bêd¹c z pewnoœci¹ konkurencj¹ dla ksi¹¿ek wydawanych w obiegu pierwszym i dostêpnych w oficjalnej dystrybucji. Stanowi zamkniêty obieg literacki, który nie jest raczej podatny na koniunktury literackie i nowe, modne pr¹dy ¿ywi¹c siê w³asnymi mitami. Jednak¿e podobna sytuacja panuje w elitarnej, "akademickiej" prasie literackiej. Paradoksalnie oba obiegi, wydawa³oby siê tak sobie dalekie, okazuj¹ siê kr¹¿yæ po zbli¿onych trajektoriach. Krzysztof Varga 1997 BIBLIOGRAFIA Robert Tekieli, "Fuckty", bruLion nr. 11-12, lato-jesieñ 1989, Pawe³ Dunin-W¹sowicz, Inny obieg, Polityka 1991, nr. 47 Miros³aw Pêczak, Amatorzy awangardy, Polityka, 1993, nr 47 Piotr Rypson, Doœæ Podporz¹dku, Ex Libris, nr. 48, styczeñ 1994 Parnas Bis, S³ownik literatury polskiej urodzonej po 1960 roku. Opracowali Pawe³ Dunin-W¹sowicz i Krzysztof Varga, Wydawnictwo Lampa i Iskra Bo¿a 1995, wydanie II - Odeon & Empik 1995. Xerofeeria, antologia art zinów, Wydawnictwo Lampa i Iskra Bo¿a dla Art Zine Gallery II, Warszawa - Zielona Góra 1993. Xerofrenia, antologia nowych wierszy wydanych w obiegu alternatywnym i nie tylko, opracowali Pawe³ Dunin-W¹sowicz i Jan Sobczak, Wydawnictwo Lampa i Iskra Bo¿a dla Art Zine Gallery III, Warszawa - Zielona Góra 1994. Xerofuria, katalog III warszawskiego Art Zine Show 20 maja 1995, opracowa³ Pawe³ Dunin-W¹sowicz, Staromiejski Dom Kultury, Warszawa 1995. Macie swoich poetów, liryka polska urodzona po 1960 roku - wypisy, opracowali Pawe³-Dunin -W¹sowicz, Jaros³aw Klejnocki, Krzysztof Varga, Lampa i Iskra Bo¿a, Warszawa 1996. Lubelscy sentymentaliœci, opracowa³ Pawe³ Dunin - W¹sowicz, Wydawnictwo Lampa i Iskra Bo¿a, Warszawa 1996. Roch Sulima, O m³odzie¿owych subkulturach. Glosa folklorysty, w: "Literatura ludowa" dwumiesiêcznik naukowo-literacki, nr.3/1993 Krzywe Ko³o Literatury nr. 64/1994 Krzywe Ko³o Literatury nr. 78/79/1995 Miros³aw Pêczak, Ma³y s³ownik subkultur m³odzie¿owych, Wydawnictwo Semper, Warszawa 1992. Spontaniczna kultura m³odzie¿owa. Wybrane zjawiska, red. J. Werteinstein¯u³awski i M. Pêczak, Wydawnciwo "Wiedza o kulturze", Wroc³aw 1991. Michael Fleischer, Overground - Die Literatur der polonischen alternativen Subkulturen der 80er und 90er Jahre, Verlag Otto Sagner, Munchen 1994.
18
Overground CECHY CHARAKTERYSTYCZNE - TENDENCJE - PR¹DY Dziœ nie sposób jeszcze mówiæ o tym, nie wspominaj¹c nawet o prognozowaniu, jaki kierunek rozwoju ta subkultura (=alternatywna przyp. t³um.) obierze, czy wyjdzie ona z undergroundu, czyli z trzeciego obiegu i wtopi siê w literaturê oficjaln¹, czy zmieni siê przez to jej poetyka i jakim autorom powiedzie siê owo przejœcie na pole interdyskursu. Nie sposób tak¿e udzieliæ odpowiedzi na pytanie, czy subkultura ta rozwinie siê ze zjawiska spo³ecznego, wzglêdnie socjologicznego do nowej literackiej generacji. W odniesieniu do niektórych autorów mo¿emy ju¿ teraz zaobserwowaæ, i¿ publikuj¹ oni swoje teksty tak¿e w oficjalnych, choæ subkulturowych pismach. Jednym z takich organów jest bez w¹tpienia pismo brulion. Niektórzy poeci, w szczególnoœci z gdañskiej grupy TOTART pojawiaj¹ siê w jego ostatnich numerach. I tak na przyk³ad czêœæ grupy Zlali mi siê do œrodka (Lopez Mausere, Dariusz Brzóska Brzoskiewicz, Ryszard Tymañski i Antoni Koz³owski) w zeszycie 21/22 (1993). Niektórzy autorzy przygotowywuj¹ swój tomik debiutancki i nale¿y odczekaæ, aby móc stwierdziæ jak rozwinie siê sytuacja i generacja. Przedstawienie zinów literackich pozwala na diagnozowanie nastêpuj¹cych cech charakterystycznych: 1) Najbardziej wyró¿niaj¹c¹ siê cech¹ jest u¿ywany w tych tekstach jêzyk. Stosowany styl ró¿ni siê znacznie od stylu innych dyskursów. Podstaw¹ tekstów zinowskich jest jêzyk potoczny, a dok³adniej m³odzie¿owy jêzyk potoczny, który lansowany jest od czasu do czasu odpowiednimi wyra¿eniami specyficznymi dla dyskursu, w celu oznaczenia ich dyskursowej przynale¿noœci. P³aszczyzna ta tworzy tzw. poziom normalny. Odpowiedni dyskurs mo¿na wyró¿niæ na powierzchni. Dok³adne rozró¿nianie dyskursów specjalistycznych jest mo¿liwe dziêki zastosowanym symbolom dyskursywnym. Jêzyk literacki jako œrodek kszta³tuj¹cy nie ulega jednak ca³kowitemu zanikowi. Jest on stosowany na dwa sposoby: po pierwsze je¿eli chodzi o ironiê w odniesieniu do interdyskursu i po drugie je¿eli ma stanowiæ on t³o do osi¹gniêcia w³asnych postêpowañ. Jêzykiem charakterystycznym dla subkultury alternatywnej jest zatem potoczny ¿argon m³odzie¿owy. W wielu przypadkach nie omija siê brutalizmów czy te¿ wyra¿eñ uwa¿anych powszechnie za wstrêtne lub obsceniczne. Spe³niaj¹ one rolê œrodków emotywnych (nacechowanych emocjonalnie); w tekstach umieszczane s¹ one w eksponowanych miejscach aby coœ podkreœliæ, uwypukliæ, nadaæ czemuœ szczególny semantyczny odcieñ, lub te¿ u¿ywane s¹ one jako œrodki prowokacji i wówczas chodzi o naruszenie “dobrego” smaku itp. Jest to funkcja skierowana do wewn¹trz, która niekiedy s³u¿y utrzymaniu jednoœci subkultury. Jako ¿e teksty te prawie wcale nie s¹ rozpowszechniane poza w³asn¹ subkultur¹, staj¹ siê one dostêpne wy³¹cznie dla cz³onków w³asnej grupy. Tak wiêc pos³ugiwanie siê brutalizmami b¹dŸ kolokwializmami jest tak¿e wyrazem przynale¿noœci do grupy. W ten sposób mo¿na siê odgraniczyæ i zaznaczyæ swoj¹ przynale¿noœæ do grupy. Szokowanie jêzykiem, tzw. nieprzyzwoitymi wyrazami jest wyraŸnie i szeroko rozpowszechnion¹ w³aœciwoœci¹ subkultur alternatywnych. Ohyda stosowana jest jako prowokuj¹cy, anarchistyczny œrodek sama dla siebie, lub te¿ u¿ywana jest do okreœlonych celów specyficznych dla dyskursu. 2) Dalsz¹ znamienn¹ cech¹ jest ignorowanie, wzglêdnie nie branie powa¿nie interdyskursu i tak zwanej - w Polsce - w³adzy. Zwracanie siê do oficjalnych politycznych krêgów i szukanie sporu z interdyskursem jest rzadkie, du¿o czêœciej na pierwszym planie stoi podœmiewanie siê i wyœmiewanie lub ignorowanie. Mo¿na odnieœæ wra¿enie braku zainteresowania ¿yciem oficjalnym, nawi¹zywaniem kontaktów i dyskusj¹ z interdyskursem, a raczej zajmowaniem siê samymi sob¹, sprawozdaniami na temat wydarzeñ wewn¹trz w³asnej subkultury itd. Poza tym uwagê zwraca zjawisko poruszania - z punktu widzenia interdyskursu - tzw. b³ahych tematów, a nie wa¿nych problemów “historii powszechnej”; w centrum stoi ograniczenie siê do obszaru zainteresowañ adresata lub nadawcy, dominuje metaforyka dnia powszedniego. Œwiadczy to z jednej strony o doœæ silnym i stabilnym dyskursie i o odpornoœci subkultury, która w konfrontacji z subkulturami zewnêtrznymi nie musi zabiegaæ o swoje przetrwanie, z drugiej zaœ strony o s³abo wykszta³coym d¹¿eniu do zwiêkszenia swojego udzia³u w interdyskursie. 3) W tekstach tych brak rozprawiania siê z tradycj¹; jest ona, o ile w ogóle jest, rzadkim tematem. Mam tu na myœli zarówno ogóln¹ polsk¹ tradycjê kulturaln¹, jak i specyficzn¹ tradycjê literack¹; nie znajdujê w nich aktualizacji ani kulturowej, ani literackiej przesz³oœci. Jest to cecha, która prawie ¿e nie wystêpuje w dotchczasowej polskiej kulturze i literaturze. Istotn¹ i wrodzon¹ cech¹ polskiej literatury by³o zawsze jej powi¹zanie z tradycj¹, odnoszenie siê do tradycji zarówno samych tekstów jak i literackich programów i nurtów. Nie jest przy tym istotne, czy w sensie pozytywnym, jak np. w Romantyzmie czy M³odej Polsce czy te¿ w sensie negatywntym,
jak np. w przypadku Krakowskiej Awangardy czy Nowej Fali. Tradycja w subkulturze alternatywnej jest ca³kowicie ignorowana. W tekstach prawie ¿e nie pojawiaj¹ siê znamiona symboli kolektywnych, ani te¿ ¿adne inne odniesienia do tradycji literackiej, nie wy³¹czaj¹c œrodków eficientnych, maj¹cych na celu skumulowanie wypowiedzi tekstu. W tekstach programowych poza zinami artystycznymi pojawiaj¹ siê sporadycznie interdyskursywne elementy tradycji, które siêgaj¹ jednak nie wczeœniej ni¿ do roku 1945. Jedyny wyj¹tek stanowi¹ tu grupy dadaistyczne, wzglêdnie futurystyczne, które powo³uj¹ siê na odpowiednie nurty. Jednak¿e równie¿ i one wskazuj¹ na to, ¿e “my ¿yjemy 70 lat póŸniej” (patrz manifest grupy Fenactil *). Po raz pierwszy nale¿y zatem skonstatowaæ istnienie generacji lub co najmniej subkulturowego nurtu, który zerwa³, wzglêdnie w³aœnie zrywa, z odnoszeniem siê do tradycji przez polski interdyskurs. Z odpowiedzi¹ na pytanie, czy jest to zjawisko rozci¹gniête w czasie, a zatem trwa³e, nale¿y siê jak zwykle wstrzymaæ. 4) Innym wyró¿nikiem okreœlonej, choæ licznej grupy jest oszczêdne stosowanie poetyckich lub ogólnoliterackich metod, powstaje cicha i ukryta ale jednak aktywna i to w³aœnie przez to aktywna literatura, przy czym za³o¿eniem jej pozostaje prosty i prawie nie manipulowany jêzyk potoczny. 5) Dalsz¹, poprzedniej przeciwstawn¹ cech¹ charakterystyczn¹, jest mocne i dosadne stosowanie obscenicznego jêzyka i za tak¹ uwa¿anej tematyki jak równie¿ zastosowanie wielu motywów i tematów p³ciowych po³¹czonych czêsto za pomoc¹ surrealistycznych metod i poetyk. 6) Liczne teksty wykazuj¹ znamiona gry jêzykowej wzglêdnie tematyzowania regu³ jêzykowych. Gra prowadzona jest zarówno jêzykiem jako œrodkiem komunikacji; ró¿nymi socjolektami i dialektami, jak równie¿ ortografi¹. Jest to przy tym z jednej strony œrodek do okreœlonych celów, z drugiej zaœ strony cel sam w sobie, gra w³aœnie. S³owa odrywane s¹ od ich znaczeñ, gra prowadzona jest mechanizmami semantyki, poddawany w w¹tpliwoœæ jest sens tekstu i jego kontekst, generowane s¹ semantyczne nieokreœlonoœci, pow¹tpiewa siê w zrozumienie tekstu, ale mówi siê. Œrodki prowadz¹ nie do zamilkniêcia i pow¹tpiewania w sensownoœæ œwiata, lecz przeciwnie do semantycznej papki, która stosowana jest jak w grze, ze wzglêdu na tê grê. 7) Do tego dochodzi gra symbolami kolektywnymi i stylami jêzyka, wzglêdnie dyskursami. Jest to cecha nie wystêpuj¹ca czêsto, ale istniej¹ca, przy czym gra symbolami kolektywnymi jest wzglêdnie rzadka, o wiele czêœciej parodiowane i ironizowane s¹ style oraz okreœlone, szczególnie spo³ecznie ugruntowane dyskursy. Cech¹ pojawiaj¹c¹ siê du¿o czêœciej jest - prawdziwa b¹dŸ rzekoma - archaizacja oraz tworzenie neologizmów o funkcji humorystycznej gry. W ten sposób poœrednio atakowana i wyœmiewana jest tradycja, w ten sposób osi¹gniêty mo¿e zostaæ szczególnie zwarty, barokowy styl, który wspiera metodê semanycznej papki. 8) W³aœciwoœci¹ geograficzn¹ ca³ej sceny jest jej prowincjonalny charakter, przy czym nie jest to w ¿adnym razie odbierane jako cecha pejoratywna. Prowincja, ma³e miasto obierane jest jako temat, prowincjonalnoœæ zyskuje w tej subkulturze wysok¹ rangê, wiele zinów ukazuje siê w ma³ych miastach, wiele akcji przeprowadzanych jest na tzw. prowincji. 9) To co codzienne, banalne i trywialne stanowi centrum wielu tekstów, “banalne” s¹ zarówno tematy i poruszane problemy jak i zastosowane œrodki, które s³u¿¹ do osi¹gniêcia tego celu. Ani do tekstów, ani do poetyki nie maj¹ wstêpu zarówno polityczne jak i spo³eczne przemiany czy przewroty ostatnich lat w Polsce; tematów tych nie znajdzie siê w zinach, za wyj¹tkiem manifestów, w których to wystêpuj¹ one w ujêciu negatywnym (np. “precz z romantyk¹ Solidarnoœci”). Podchwycone przez m³od¹ generacjê tematy czy wartoœci literackie zaszeregowywane s¹ przez tak zwan¹ - i tak te¿ pod wzglêdem kolektywnych symboli fun- kcjonuj¹c¹ wysok¹ kulturê jako banalne i trywialne. W centrum nie stoi interdyskurs, lecz w³asny wypracowany i posiadany dyskurs z jego hierarchi¹ wartoœci i norm. To co codzienne i banalne funkcjonuje tu - jawnie - inaczej ni¿ w interdyskursie oraz wykazuje rozbie¿n¹ z nim semantyzacjê. 10) W odniesieniu do metod nale¿y jeszcze wspomnieæ pewn¹ szczególn¹ w³aœciwoœæ tekstów. Jest to, jak ja to nazywam, stosowanie metody zerowej na ró¿nych p³aszczyznach tekstu, a zatem zarówno pod wzglêdem motywów, metaforyki, budowy zdania, jak równie¿ pod wzglêdem budowy tekstu oraz takich elementów jak napiêcie, zaskoczenie czy pointa. Postêpowanie to polega na budowaniu ka¿dorazowo odpowiedniego - specyficznego dla tej metody - wyczekiwania, lub te¿ na jego rozbudzaniu, je¿eli istnienie owego wyczekiwania u odbiorcy mo¿na za³o¿yæ na podstawie jego tekstualnej kompetencji, a nastêpnie na braku jego spe³nienia, roz³adowanie napiêcia, oczekiwania nie nastêpuje. Proponowane s¹ elementy napiêcia, napiêcie jest budowane, roz³adowywane jest ono jednak nie poprzez - wyczekiwan¹ - pointê, lecz poprzez trywializowanie. Tekst kszta³towany jest jako nieinteresuj¹cy, pozbawia siê go takich cech, które zwyczajowo wyró¿niaj¹ go jako tekst literacki, artystyczny, wartoœciowy itd., wzglêdnie nie jest on w te cechy wyposa¿ony, jednak w taki sposób, który sprawia, i¿ staje siê on ponownie interesuj¹cy, jednak¿e dla kogoœ, kto nale¿y do danej subkultury, a
zatem zna powy¿sz¹ metodê. 11) W tekstach literatury alternatywnej wystêpuje albo bardzo oszczêdne wykorzystanie œrodków poetyckich (= wersja metody zerowej), albo te¿ jêzyk barokowy, przenikniêty neologizmami i archaizmami. W tekstach tych panuje zami³owanie do ekstremy. W niektórych jednak wypadkach stosowane s¹ (w sposób wymieszany) obie metody obok siebie. 12) W bardzo wielu tekstach znaleŸæ mo¿na elementy humorystyczne i parodiuj¹ce, które wynoszone s¹ do wysokoœci i staj¹ siê zasad¹ tekstu, tekstom odbiera siê wszelkie pozory oficjalnoœci, mo¿na ju¿ nawet mówiæ o karnawa³owych cechach i w³aœciwoœciach (w czym zreszt¹ bardzo pomocny jest grubiañski jêzyk). Œmianie siê i wyœmiewanie, czêsto tak¿e œmianie-siê-z-samych-siebie staje siê celem samym wypowiedzi. Punktem wyjœcia literatury alternatywnej nie jest wysoka sztuka czy wysoka polityka, o ile takie istniej¹, lecz karnawa³owe, humorystyczne wytwarzanie tekstów. 13) Podobnie jako zasady tematyczne wymieniæ nale¿y prywatnoœæ (rozumian¹ jako kr¹g przyjació³), odnoszony do grupy indywidualizm oraz powierzchownoœæ. Teksty nie sprawiaj¹ wra¿enia, ¿e zainwestowano w nie - wiele czy ma³o, z powodzeniem czy bez pozostaje nierozstrzygniête - wysi³ku, celem zachwycenia b¹dŸ wp³yniêcia na potomnych lub chocia¿ na oficjaln¹ krytykê literack¹, lecz i¿ pisano je dla dobrze znanych czytelników, dla w³asnej subkultury. 14) Generlnie mo¿na ostatecznie wyró¿niæ w subkulturze alternatywnej trzy wiêksze i kompleksowe pr¹dy. i) Po pierwsze nale¿a³oby omówiæ teksty, które stosuj¹ b¹dŸ tematyzuj¹ tzw. mocny, grubiañski i prowokuj¹cy jêzyk jak i motywy. S¹ to teksty anarchistyczne, które nie pozostawiaj¹ w¹tpliwoœci co do tego, który z subkulturowych nurtów one reprezentuj¹. Tak wiêc mo¿emy mówiæ o pr¹dzie prowokuj¹cym literatury alternatywnej. ii) Po drugie nale¿y wyró¿niæ grupê tekstów, które - w odró¿nieniu od pierwszej - reprezentuj¹ literaturê cich¹, skierowan¹ do wewn¹trz, zajmujac¹ siê sprawami w³asnej grupy. Œrodki jêzykowe stosowane s¹ tu wyj¹tkowo rzadko, dominuje jêzyk cichy, odseparowany od œwiata, motywy koncentruj¹ siê na sferze prywatnej, na najbli¿szym krêgu przyjació³ itd. Przy tym uwydatnia siê subkulturowy kontekst; nie pozostawia siê niemal¿e w¹tpliwoœci, do jakiej subkultury nale¿¹ bohaterowie tekstów. Autorzy wypowiadaj¹ siê za t¹ sam¹, swoj¹ subkulturê, podkreœlaja powi¹zania, stosuj¹ jedynie inne - ni¿ prowokuj¹ce - œrodki. To odró¿nia ow¹ formacjê od Nowej Prywatnoœci póŸnych lat siedemdziesi¹tych. Mo¿emy zatem mówiæ o spokojnym pr¹dzie. iii) I na koniec, a zatem po trzecie, wyró¿niæ mo¿na pr¹d awangardowy, do którego nale¿a³oby zaliczyæ zarówno te grupy i poetów, którzy opieraj¹ siê na awangardowych cechach tradycji Moderny (has³a: surrealizm, happening, dadaizm itd.), jak i tych poetów i te grupy, które staraj¹ siê o rozwiniêcie-wytworzenie nowych metod i mechanizmów generowania tekstów. W tym miejscu nale¿a³oby wymieniæ Scenê Gdañsk¹, w tym grupê Zlali mi siê do œrodka, a odnoœnie metod metodê zerow¹. Obok typowych, jako awangardowe zakwalifikowanych œrodków, wystêpuj¹ jednak¿e i inne metody, w szczególnoœci takie, które nie zaczynaj¹ siê na p³aszczyŸnie s³ów i motywów, lecz s¹ raczej zorientowane na tekst, siêgaj¹ do p³aszczyzny ca³ego tekstu. Myœlê tu w szczególnoœci o stosowanej w wielu tekstach metodzie tworzenia nieinteresuj¹cych tekstów. Zwyczajowo uwa¿a sie za awangardowe coœ, co odbiega od poziomu normalnego w górê, przedstawia wyró¿nienie bazuj¹ce na przesadzaniu. Obowi¹zuje tu zasada zabrania tego co by³o dane, stosuje siê mo¿liwie najmniej œrodków i w ten sposób powstaje wra¿enie, i¿ nie ma siê przed sob¹ tekstu literackiego, a z drugiej strony generowane s¹ teksty, które zwyczajowo uwa¿ane s¹ za “nieinteresujace” (por. np. tekst “Jak by³em” z zina “Gorycz” **). Poniewa¿ metoda ta pojawia siê w ró¿nych centrach i ró¿nych zinach, nie mo¿e byæ raczej mowy o przypadku. Do rangi zasady awangardowej wyniesione zostaje to co bez znaczenia, to co nie interesuj¹ce (nale¿a³oby spytaæ: dla kogo i w odniesieniu do czego nie interesuj¹ce), to co z ¿ycia codziennego i to co uwa¿a siê za niezdolne do bycia literatur¹. Wyniesienie to jest efektowne, jako ¿e najwyraŸniej przesadzanie postrzegane jest za zautomatyzowane. Michael Fleischer T³umaczenie: Mateusz Jakub Jaworowski Tekst pochodzi z ksi¹¿ki Michela Fleischera “Overground - Die Literatur der polnischen alternativen Subkulturen der 80er und 90er Jahre”, Verlag Otto Sagner, München 1994. Druk za: XEROFRENIA, SDK, Warszawa 1995 (jako “Banalizm?”)
19
ALFA zezem, wyznaczaj¹cych szlaki dla ostatnich samochodów i pieszych. Latarnie stawa³y siê miejscem jakby bardziej uprzywilejowanym, niŸ w samotny cz³owiek dzieñ. Tu psy za³atwia³y swoje niema³e potrzeby, tu ludzie interesu, na ulicy wykorzystuj¹c oœwietlone miejsce, sprawdzali ostatnie notowania podjak piêkna kobieta wórkowej gie³dy, tu prostytutki szuka³y klientów, którzy pragnêli szczêœpoci¹ga cia choæby na jedn¹ noc. i Za krêgiem œwiat³a rzucanego przez elektryczne Ÿarówki, czai³ siê tak onieœmiela popularny o tej porze mrok, czai³ siê czêsto ze sztyletem w rêku, z kamienie podejdê niem w kieszeni lub innym specyfikiem mog¹cym nas pozbawiæ nie tylko samotni ludzie Ÿycia, ale nawet nêdznego srebrnika zarobionego w upojnym dniu. W nie chodz¹ parami mroku wa³êsa³y siê koty, których jasne œlepia by³y niczym z³ote pierœcieInga Sieprawska, Alfa nr 9 nie zagubione na ulicy, w mroku czo³ga³y siê szczury, skowycza³y psy, dla których domem sta³ siê ca³y œwiat, a przynajmniej to miasto. W mroku z upojenia wykañczali siê alkoholicy zalegaj¹cy parkowe ³awki Chcia³em poznaæ kobietê obstawione jak coœ niezwykle cennego przez eskortê pustych butelek po przez jej pot, ka³ i krew Bóg wie czym. Mieszkañcami czarnych przestworzy byli takŸe ci, którzy chcia³em dotrzeæ do prawdy dom pamiêtali z dziecinnych snów, którzy odŸywiali siê w McDonaldach zdzieraj¹c naskórek osiedlowych œmietników, którzy zawsze ci¹gnêli za sob¹ wózki pe³ne i wyrywaj¹c w³osy niczego, a dla nich wszystkiego. Oni teŸ powoli szykowali siê do snu, stawa³em przed ni¹ nagi porzucaj¹c swoje pojazdy, wyci¹gaj¹c nogi na zielonych kanapach, drewods³ania³em swój brzuch i w¹trobê nianych wersalkach i betonowych amerykankach. Im teŸ naleŸa³ siê otwiera³em usta odpoczynek po upalnym dniu, w którym za³atwili tak wielle swoich spraw. by widzia³a plombê w moich zêbach By³a wiêc juŸ noc. Ulice by³y prawie puste. Jeszcze tylko gdzieniegdzie przemknê³a jakaœ para salenie zakochanych, którzy chc¹c dokoñczyæ w pogoni za nieskoñczonoœci¹ swe mi³osne obrzêdy zapominali o ostatnim tramwaju i gnali na oœlep do dobieg³em do brzegu jej cia³a odmów czekaj¹cych z zimn¹ kolacj¹, krzykiem ojca i lamentem matki. Waldemar Wawerski, Alfa nr 9 Wy³aniali siê zza rogów rogów stróŸe prawa i porz¹dku publicznego, dla których noc by³a dniem pe³nym pracy. Chodzili dwójkami, pal¹c marne, albañskie papierosy i pogwizduj¹c z cicha zas³yszane w radio piosenki. Wêdrowanie trwa dawno. Wiele nie mówili, nie, Ÿe tematów brakowa³o, bo to i polityka, i kobiety, i Szczêœcie które gdzieœ jest wódka, ale tak zwyczajnie nie chcia³o im siê. Jeden z dwójki patrzy³ w - bo byæ musi gwiazdy, szukaj¹c tej swojej, o której marzy³, Ÿe spadnie mu kiedyœ na jeœli ziemia nie jest przypadkiem pagon. a mowa ma coœ wyraŸaæ Drugi zaduma³ siê patrz¹c pod nogi. Liczy³ p³yty chodnikowe, myœl¹c przy Szczêœcie ukryte jest kresem. tym o brzydkiej Ÿonie i zawsze brudnych dzieciach. Chodzili dwójkami, To ono nie myœl¹c o tym, co dzieje siê wokó³ nich, waŸne by³y tylko te gwiazdy i dawa³o twemu wêdrowaniu pocz¹tek. p³yty. S³ysz¹c samochód równali krok, a s³ysz¹c, Ÿe to swoi w nie-bieskim Pragniesz odkrywaæ je anielskim pojeŸdzie, przyjacielsko unosili d³onie w geœcie pozdrowienia. w kaŸdym nowym s³owie Chodzili i oprócz nich nie by³o juŸ nikogo. S³ychaæ by³o tylko wiatr chuwiêc wymawiasz kolejno imiê laj¹cy w oddali i przejeŸdŸaj¹ce daleko Wydaj¹cy w Pu³awach to pismo Zbigniew Cieloch (1969), nie i jeszcze jedno poci¹gi. uwa¿a³ swej ALFY za art zin. Publikuj¹c wiersze, opowiadania, recenzje Misato spa³o, powleczone ukojeniem. lecz to wci¹Ÿ i eseje umieszcza³ noty o autorach, tak jak powaŸne czasopisma literack- Miasto by³o bezpieczne, ktoœ czuwa, by jedynie d¿wiêki. ie. W latach1989-90 ukaza³o siê 8 numerów ALFY (nr 8, 36s A5, xero), po spaæ móg³ ktoœ. Ranna zmiana spa³a czuW wêdrowaniu swoim blisko trzyletniej przerwie jeszcze dwa kolezagubi³eœ nadziejê. jniej, przekrêcaj¹c siê z boku na bok. jne, z czego ostatni poœwiêcony by³ niemal Patrzysz za siebie Ludzie œnili, mêŸczy¿ni o kobiwy³¹cznie twórcom "kultury wysokiej" z tylko samotnoœæ etach, kobiety o mêŸczyznach, Józefem Czapskim na czele. liczy na twe towarzystwo. dzieci o zabawkach, m³odzieŸ o Kontakt: Zbigniew Cieloch, ul. Niemcewicza Wêdrowanie trwa dawno. zbliŸeniach, Ÿony o aktorach, 3 m 6, 24-100 Pu³awy Nie rozumia³eœ. Nie dostrzega³eœ. mêŸowie o aktorkach, babcie o Ani nie przeczuwa³eœ przedtem emeryturach, dziadkowie o wódce, kaŸdy niczego. œni³ o tym, czego nie mia³, o tym, co chcia³by Teraz dopiero mieæ. spotka³eœ Mija noc na spaniu, na uk³adaniu ze snów wybuja³ej przysz³oœci cz³owieka. pe³nej chleba z miodem. Mija noc spêdzona w ³óŸkach, na Podaj mu rêkê ³awkach i trawnikach. Wstaj¹ mleczarze, konwojenci pieczywa, Bo o co prosi³eœ wstaje ranna zmiana, wstaje œwit. Na wschodzie wy³ania siê zasWype³ni³o siê prawdziwie. pane s³oñce, niewinnie wypuszczaj¹c ledwo co odœwieŸone Zbigniew Cieloch, Alfa nr 9 promienie. Jest wyra¿nie niewyspane, wszak ta noc by³a taka krótka - jak kaŸda czerwcowa noc w wielkim mieœcie. Marek Rodzik, Alfa nr 8
***
***
***
alfa
Opowiem wam o nocy - nocy zwyk³ej i nadzwyczajnej, nocy piêknej i ciemnej, nocy brudnych ulic i piêknych pa³aców, o nocy od zmierzchu do œwitu poprzez godziny oœwietlane tym razem bardzo jasnym ksiêŸycem i wcale nie w kszta³cie rogalika, ale ca³kiem zwycajnego, okr¹g³ego, powszedniego bochenka chleba. Noc zaczê³a siê nie wiadomo kiedy, najpierw by³o ca³kiem jasno, potem trochê mniej, potem zachód na niebie sta³ siê czerwony, jak skarpetki wytrawnego komunisty z 23. tomem "Dzie³ Wszystkich" Lenina pod pach¹, a potem radio og³osi³o wieczorny stan morza. Czerwieñ wpierwrosn¹ca i budz¹ca strach wywo³any mimo wszystko pewnymi skojarzeniami stawa³a siê coraz mniej widoczna aŸ wreszcie osunê³a siê za horyzont pozostawiaj¹c na niebie czysty, niczym nie splamiony mrok z jasnym bochenkiem chleba, który choæ nie mia³ oczu i œmiej¹cych siê ust, jak na dzieciêcym obrazku, by³ bardzo weso³y w swojej pe³ni - wypieczony, chrupi¹cy bochen jasnego, pszennego chleba. Nasta³a wiêc noc - letnia noc, bo to by³o w szóstym miesi¹cu kolejnego roku w kolejnej dekadzie, kolejnego stulecia. Wzrokiem obejmuj¹c miasto moŸna by³o dostrzec tysi¹ce latarñ porozrzucanych tak chaotycznie, jak wzrok cz³owieka obarczonego
20
CZEGO OCZY NIE WIDZ¥
- No spójrz! Spójrz, przecieŸ to niesamowite! - krzyknê³a Anka, wskazuj¹c coœ rêk¹. Popatrzy³em w tym kierunku, lecz niczego nie dostrzeg³em, niczego interesuj¹cego. Biegaliœmy juŸ niemal pó³ godziny po bezkresnej, czerwonoz³otej ³¹ce koñcz¹cego siê lata. Wci¹Ÿ czu³o siê ciep³o, w kaŸdym ¿dŸble trawy, wiêdn¹cym liœciu, w wabi¹cych nadal owady p³atkach kwiatów. Promieniuj¹ce, daj¹ce poczucie szczêœcia ciep³o, rozp³ywaj¹ce siê po ca³ym ciele i docieraj¹ce od serca aŸ po koniuszki palców. Jeszcze miesi¹c, moŸe trochê d³uŸej mia³o w³adaæ nasz¹ okolic¹, by pó¿niej opuœciæ j¹ i odejœæ w poszukiwaniu innych, spragnionych go obszarów. Zalewa³a nas ta fala wibruj¹cego, zniewalaj¹cego powietrza, przyjemnie gladki, g³aszcz¹cy po policzku powiew wiatru popycha³ nas to w tê, to w tamt¹ stronê. Porwani tym powiewem, b³¹dziliœmy wœród wysokich traw, maków, jakichœ Ÿó³tych, wielkich kwiatów, nad którymi wci¹Ÿ kr¹Ÿy³y pszczo³y, dawno dojrza³ych s³oneczników, i blask popo³udniowego s³oñca. Trzymaj¹c siê za rêce wirowaliœmy w szalonym tañcu, krêciliœmy coraz to wiêksze ko³a, kreœliliœmy coraz to nowe, bardziej bez³adne i fantastyczne linie, aŸ zapiera³o nam dech a w uszach s³ychaæ by³o œwist wiatru i dalek¹, prawie nieobecn¹ grê œwierszczy. Wreszcie, ko³ysz¹ce nad nami stadko ptaków, ujrza³o dwie ma³e ludzkie sylwetki odrywaj¹ce siê od siebie i bebezw³adnie l¹duj¹ce, z g³oœnym œmiechem, na ziemi. Wci¹Ÿ siê zataczaj¹c i chwiej¹c na nogach, ALFA NR 9
OPOWIEM WAM O NOCY
ALFA padliœmy miêkko na ten pachn¹cy, pokrywaj¹cy ziemiê, usypiaj¹co jednobarwny dywan. Na krótk¹ chwilê zamarliœmy w ciszy. Dysza³em ciêŸko, Anka nie stara³a siê nawet powstrzymaæ œmiechu. Wokó³ szumia³y ³any traw, trzeszcza³y suche ³odygi kwiatów. Patrz¹c w zmieniaj¹ce siê z minuty na minutê niebo, na wspania³e, ogromne chmury, spoœród których s³yszeliœmy przenikliwy, drŸ¹cy œpiew skowronka, leŸeliœmy z rêkoma pod g³ow¹ i zatapialiœmy siê w marzeniach. Nape³nialiœmy p³uca zielnymi, soczystymi zapachami ciep³ej i suchej ³¹ki, s³ab¹, zwietrza³¹ juŸ niemal woni¹ odleg³ego o godzinê drogi morza, wreszcie specyficznym, a niezwykle przecieŸ mi³ym, tchnieniem zachodz¹cego s³oñca. Na swetrach, spodniach i we w³osach pe³no mieliœmy listrków, trawek, delikatnych we³nistych kuleczek ostów i ³opianów, jedwabistych niteczek babiego lata i spragnionych podróŸy najprzeróŸniejszych roœlin. By³o nam z tym dobrze i nie zamierzaliœmy z tego zrezygnowaæ. Chcieliœmy wróciæ w tym stroju na kolacjê i dumnie wyst¹piæ w nim przed ca³¹ rodzin¹. W³aœnie wtedy, gdy myœla³em, jak mog³oby wygl¹daæ to nasze spotkanie z domownikami, us³ysza³em g³os Ani - Spójrz! No spójrz, jakieŸ to niezwyk³e! popatrzy³em za jej wyci¹gniêt¹ w górê rêk¹, ale niczego nie dostrzeg³em, moŸecie mi wierzyæ, naprawdê niczego. A w chwilê pó¿niej poczu³em ogromny, przejmuj¹cy Ÿal. Przymkn¹³em powieki. Do wszystkich przynoszonych przez wiatr zapachów do³¹czy³ jeszcze jeden, nieoczekiwany, lecz znajomy - zapach dymu. - Pal¹ œcierniska - powiedzia³em cicho, w³aœciwie do siebie. Nieokreœlone, ale barzo silne poczucie straty nie opuszcza³o mnie aŸ do koñca tamtaego wieczoru, jednak dopiero dziœ, po latach, przypomnia³o o sobie znowu. Janusz Wo³oszyn, Alfa nr 9
MEZALIA
ALFA NR 9
By³em pewien, ¿e tam go znajdê. Zawsze gdy jest pochmurno, chodzi nad staw i siada na tym zerwanym starym mostku. Puszcza sobie statki z liœci, moczy patyki niby wêdki. Czêsto te¿ zabiera ze sob¹ swoich ¿o³nierzy z plastyku i bawi siê nimi na brzegu. Czasem wsadza swoich wojaków do d³ubanek z kory i wysy³a na niebezpieczne "morskie" wyprawy. Tych, którzy uratuj¹ siê z wodnych opresji, dop³ywaj¹ do brzegu, dekoruje i odk³ada do specjalnego pude³ka dla kombatantów. To pude³ko stanowi dla niego œwiêtoœæ. Ci¹gle je gdzieœ chowa, o czym tylko mnie zawiadamia. To na wypadek, gdyby zapomnia³ miejsce skrytki, ale nie s¹dze ¿eby kiedykolwiek do tego dosz³o. Tego dnia i ja nios³em coœ z sob¹ nad staw. Tak zazwyczaj, to przychodzê z pustymi rêkami i bawiê siê tym, co znajdê na miejscu. Ale tym razem mia³em pod pach¹ wspania³e pud³o przewi¹zane niebiesk¹ kokard¹. Milo siedzia³ na skraju mostka. Spuszczonymi nogami dotyka³ powierzchni wody. Kapelusz z wygniecionym wielkim rondem naciœniêty mia³ jak zwykle g³êboko na g³owê. W rêku trzyma³ wiotk¹ ga³¹Ÿ, któr¹ - niczym batem - co i raz siek³ wodê. - Czeœæ - przywita³em siê pogodnie. Odwróci³ siê i kiwn¹³ g³ow¹, po czym wróci³ do poprzedniej pozycji i zajêcia. By³ z³y. - Zobacz co mam - wysun¹³em w jego stronê pude³ko Dosta³em od Mamy. Tym razem ca³ym cia³em zwróci³ siê do mnie. - Zapakowane? Jeszcze nie wiesz co jest w œrodku - spyta³. - Wiem, ale poprosi³em Mamê, ¿eby jeszcze raz zapakowa³a. Chcia³em abyœmy wspólnie dokonali uroczystego otwarcia tego prezentu. - Aa, to fajnie - ucieszy³ siê. - Ja rozwi¹¿ê kokardê, a ty zdejmiesz wieko. - Dobra. Klêknêliœmy nad pakunkiem i zabraliœmy siê do niego. Gdy zdj¹³em pokrywkê, Milo z entuzjazmem i pe³nym uznaniem przyj¹³ to, co zobaczy³ wewn¹trz. - Ha! Prawdziwa ³ódŸ z ¿aglem! - wykrzykn¹³ - Jest wspania³a, prawda? - by³em dumny. - Jasne, uwa¿am, ¿e jest doskona³a - Milo wyj¹³ ³ódŸ i obraca³ przygl¹daj¹c siê jej ze wszystkich stron. - Mama kupi³a ci j¹ z jakiejœ okazji? - Nie, tak ot - chcia³em zbagatelizowaæ ca³e wydarzenie. Po prostu by³a w mieœcie i mi kupi³a. Milo westchn¹³. - Masz dobr¹ Mamê. A moja znów mi po³ama³a ¿o³nierzyki. Mama Mila nie znosi jego ¿o³nierzyków. Uwa¿a, ¿e takie zabawki nie mog¹ niczego dobrego nauczyæ. Wiêc niszczy lub wyrzuca wszystkie ¿o³nierzyki, które wpadn¹ jej w rêce. Nawet niewinnych wartowników. To w³aœnie z tego powodu chowa pude³ko z komabatantami. Na szczêœcie ma du¿o ¿o³nierzy, jeszcze po Tacie. - Wiesz - Milo jakby zapomnia³ o swych zmartwieniach. - Trzeba bêdzie wypróbowaæ tê ³ódŸ. - Wypróbowaæ? Teraz? - nie by³em zadowolony z pomys³u, a zapa³ z jakim Milo go wyrazi³, wrêcz mnie zaniepokoi³. - Jasne! Puœcimy ja w rejs na drug¹ stronê stawu. Szkoda, ¿e nie mam z sob¹ ¿o³nierzy, mieliby prawdziw¹ gratkê. - Ale¿ Milo! - zareagowa³em przestraszony. - Przecie¿ to niebezpieczne. Po co nara¿aæ ³ódŸ na szwank i to jeszcze tak pierwszego dnia?
- A tam, ty zawsze tak. £ódŸ s³u¿y do p³ywania, no nie? Sprawdzimy j¹ najpierw przy brzegu, a potem puœcimy w bój. Wiedzia³em, ¿e nie uda mi siê odwieœæ Mila od tego zamiaru. Zmarkotnia³em. Poza tym wstyd mi by³o siê sprzeciwiaæ, ¿eby nie wyjœæ na jakiegoœ maminsynka. - Nno dobra, chodŸ j¹ wypróbowaæ - zgodzi³em siê opieszale. W g³êbi duszy liczy³em na to, ¿e wodowanie wypadnie niezbyt okazale i trzeba bêdzie odst¹piæ od zamiaru puszczenia ³ódki w d³u¿szy rejs. Milo tymczasem chwyci³ mój skarb i ¿wawo popêdzi³ za nim na brzeg. Gdy ja siê tam zjawi³em, sta³ ju¿ po kolana w wodzie, bez butów, z podwiniêtymi nogawkami i trzyma³ dumnie ³ódŸ w górze. - Nic siê nie bój - pokrzepia³ mnie. - Tak trzeba. Pamiêtasz jak by³o z twoim blaszanym pajacem na kluczyki? Tak go oszczêdza³eœ. Nie chcia³eœ go nakrêcaæ i co? Odszed³ sobie pewnej nocy i tyle go wiêcej widzia³eœ. Przerwa³ na chwilê, po czym stwierdzi³: - £ódŸ trzeba jakoœ nazwaæ przed wodowaniem. Co proponujesz? - Hm... Mezalia - zaproponowa³em cicho imiê, które samo nasz³o mi na jêzyk. - Mezalia? Jakoœ tak... - skrzywi³ siê. No, ale niech ju¿ bêdzie, to twoja ³ódŸ ostatecznie. Majestatycznie opuœci³ stateczek na wodê i pchn¹³ lekko rêk¹. £ódka zako³ysa³a siê lekko, po czym piêknie rozcinaj¹c wodê posunê³a przed siebie. - Œwietnie p³ywa - zachwyci³ siê Milo. - Tak, bardzo ³adnie - przyzna³em z zadowoleniem, mimo, ¿e wiedzia³em, i¿ to przes¹dza jej dalszy trudny los. - Nie ma co - Milo dogoni³ ³ódkê. - Dajmy j¹ na g³êbsz¹ wodê. Warunki s¹ w sam raz. Nawet jest taka jakby ma³a fala. Nie bêdzie obawy o to, ¿e utknie gdzieœ poœrodku stawu. Faktycznie, wia³ lekki wiatr, który marszczy³ lekko powierzchniê wody. Nieoczekiwanie udzieli³ mi siê nastrój Mila. - No to daj j¹ - powiedzia³em. - Wracamy na mostek. Sam j¹ stamt¹d puszczê. Milo wylaz³ z wody. Da³ mi ³ódŸ, a sam wzi¹³ w rêce buty i na bosaka pomaszerowa³ za mn¹. Na koñcu mostka po³o¿yliœmy siê na deskach. Ja trochê spuœci³em siê w dó³, aby dotykaæ rêkami wody. - B¹dŸ dzielna, Mezalio. P³yñ œmia³o i nie spraw nam zawodu - wypowiedzia³em uroczyœcie i puœci³em lekko ³ódkê na otwart¹ wodê. Znów siê lekko zako³ysa³a po czym miêkko pop³ynê³a poprzez ma³e zmarszczki na wodzie, wydymaj¹c nieco swój ¿agielek. Milo wspar³ brodê na rêkach i zacz¹³ wpatrywaæ siê w œlad za ³ódk¹. Ja te¿ przyj¹³em tak¹ pozycjê i z bij¹cym sercem obserwowa³em rejs swojego stateczku. P³yn¹³ wolno, jak liœæ albo d³ubanka, ale wygl¹da³ du¿o ³¹dniej. By³ coraz dalej. Wiatr pochyla³ go miarowo. Spokojnie rozgarnia³ gnij¹ce na wodzie liœcie, na które nap³ywa³. - Dalej! Dalej! - Milo porywczo zacz¹³ robiæ rêkami sztuczne fale, których szerokie krêgi bezpiecznie dociera³y do ³ódki. - Widzisz, nie by³o siê czego baæ cieszy³ siê - to doskona³y statek. Wtem niespodziewanie gwa³towny poryw wiatru zako³ysa³ niebezpiecznie ³ódk¹, która na moment mocno przechyli³a siê na bok. - Oho! - wykrzykn¹³em. - Spokojnie - powiedzia³ Milo, ale sam z niepokojem spojrza³ na niebo, po którym ci¹gnê³y coraz wiêksze i ciemniejsze chmury. Wtem nagle drugi silny powiew po³o¿y³ Mezaliê zupe³nie na lewej burcie. Z piersi wyrwa³ mi siê krótki i bolesny jêk. - A niech to! - zakrzykn¹³ Milo. P³ócienny ¿agielek miarowo nasi¹k³ i poci¹gn¹³ ³ódŸ do do³u, tak ¿e po chwili obróci³a siê ona do góry dnem. Serce t³uk³o mi jak nie wiem co. - To ju¿ po niej - wymamrota³em zrozpaczony. Milo w milczeniu gor¹czkowo przestêpowa³ z nogi na nogê. £ódka tymczasem do reszty pogr¹¿y³a siê w zgni³ej toni stawu mniej wiêcej w po³owie drogi miêdzy nami a przeciwleg³ym brzegiem. - Co ja powiem Mamie? - wyrzuci³em z siebie jeszcze zanim ogarn¹³ mnie spazmatyczny p³acz. Milo sta³ z boku, wpatruj¹c siê to we mnie, to w miejsce, w którym zniknê³a ³ódka. Rêkami bezwiednie zwija³ w rulon koniec swej kurtki. Coœ jakby pob¹kiwa³ niezrozumiale. Nagle zerwa³ siê i rzuci³ biegiem w stronê brzegu. Pobieg³ do domu. Ja wci¹¿ jeszcze siedzia³em zap³akany i roz¿alony, gdy Milo wróci³ z pude³kiem swoich kombatantów. Deszcz ju¿ kropi³, a on zacz¹³ rozstawiaæ wszystkich swoich ¿o³nierzy na skraju mostka. Robi³ to trochê nerwowo i kilku spad³o mu do wody. Gdy skoñczy³, oœwiadczy³ powa¿nym g³osem: - Bêd¹ tak stali przez ca³¹ noc. W ho³dzie dla Mezalii. Spojrza³em na niego, a potem na jego ¿o³nierzy. Stali dzielnie, wszyscy, ci najlepsi i najdzielniejsi. W szeregu oddawali czeœæ mojej ³ódce. Szkoda, ¿e moja Mama tego nie widzia³a. Marek Sieprawski, Alfa nr 8
21
ANTY ZINE
PRZYJÊCIE U MAS PRACUJACYCH
Ja, zwolennik soku o smaku malinowym i ty - kobieta stanowcza, jak stanowcze mo¿e byæ tylko morze wci¹¿ p³yn¹ce od brzegu do brzegu. Spotkaliœmy siê na martwym przyjêciu dla mas pracuj¹cych dla mas umieraj¹cych, wraz z setkami innych martwych i ¿ywych, konaj¹cych w oparach naszych mrocznych onaninistycznych wizji w których kobieta o siedmiu piersiach zamkniêta w trójk¹cie oddaje swe cia³o za butelkê mszalnego wina o jej prawy bok ocieraj¹ siê staro¿ytne ptaki nigdy nie wymknie siê przed przeznaczeniem A kiedy wstaje blady œwit i opadaj¹ mg³y i wstajemy znów nie wyspani by trzeŸwieæ gdy z kranu p³yn¹ zimne ³zy wody i w œrodku masowej komunikacji dziœ (jak co dzieñ) przepe³nionym, wtulamy siê w siebie i próbujemy jeszcze na chwilê zatopiæ siê w mroku, a potem ju¿ siê ¿egnamy szybkim poca³unkiem, na stopniach do krwi zadanym i przez osiem godzin swojej powolnej œmierci czekam z chyba wci¹¿ mniejszym utêsknieniem powrotu, by póŸniej ton¹æ z tob¹, kobiet¹ stanowcz¹ w onanistycznym samouwielbieniu, ju¿ chyba z coraz mniejsz¹ radoœci¹ Bartuœ Gutowski, Anty Zine nr 1(12)
BIA£O-CZERWONY DOMEK
22
Mój dom sta³ na wzgórzu poœród wielu innych domów. Ale mój dom by³ inny. Bia³o-czerwona ceg³a z której by³ zbudowany, przyci¹ga³a swym ciep³em i stwarza³a poczucie bezpieczeñstwa. Wszyscy w moim domu lubili, kiedy przychodzili do nas mieszkañcy innych domów w odwiedziny. Mama robi³a wtedy gor¹c¹ herbatê i rozmawialiœmy o ró¿nych sprawach w najwiêkszym pokoju, w tym z kominkiem, kiedy by³a zima a latem wychodziliœmy na taras. Nie zawsze zgadzaliœmy siê z naszymi s¹siadami, ale szanowaliœmy ich pogl¹dy i cieszyliœmy siê jak dzieci widz¹c, ¿e i oni szanuj¹ nasze. Nieraz nawet pok³óciliœmy siê, lecz spory by³y szybko za¿egnywane. Moi m³odsi brat i siostra chodzili do jednej szko³y z dzieæmi z innych domów i kiedy wracali siadali w kuchni na stole i w czasie, gdy mama ugniata³a ciasto na placek dro¿d¿owy, opowiada³y, co nowego zdarzy³o siê w szkole. Do naszego domu rzadko dochodzi³y wieœci spoza naszego miasta a i my specjalnie siê do ich kolekcjonowania nie kwapiliœmy. By³o nam dobrze, wiêc po có¿ mielibyœmy to zmieniaæ? I wszystko by³o dobrze, a¿ do pewnego dnia... Pamiêtam dobrze ten wiosenny poranek, choæ nie przypuszcza³em nawet, ¿e zmieni on nasze ¿ycie. Wtedy to wprowadzi³ siê do naszego domu lokator. By³ wysoki i mówi³ z du¿¹ powag¹, u¿ywaj¹c s³ów, których znaczenia do dziœ nie rozumiem. Od pocz¹tku odnosi³ siê nie¿yczliwie do naszych s¹siadów. Mówi³ g³oœno, ¿e to niedobrze zadawaæ siê z obcymi. Jego s³owa zburzy³y nasz dotychczasowy spokój. Paru lokatorów z naszego domu popar³o go i przestali przychodziæ na nasze wieczorne spotkania. Zamykali siê w jednym pokoju z tym nowym i rozmawiali o ró¿nych izmach. By³em m³ody i wcale nie interesowa³em siê ¿adnymi izmami, które wyobra¿a³em sobie jako olbrzymie potwory. Bo któ¿ inny móg³by jednym s³owem zniewoliæ tysi¹ce ludzi? Od tego czasu nasi wrogo nastawieni do s¹siadów lokatorzy, zaczêli nosiæ na rêkach bia³o-czerwone opaski (na znak ceg³y, z której zbudowanej by³ nasz dom), aby
odró¿niæ siê od innych. Nie ma ju¿ wieczornych spotkañ przy kominku, bo mieszkañcy innych domów boj¹ siê tych naszych, a niektórzy to nawet zaczêli nosiæ opaski, tyle ¿e w innych kolorach. Moje m³odsze rodzeñstwo ju¿ nie opowiada jak to by³o w szkole, lecz przychodz¹ do domu i nic nie mówi¹. Mój brat nieraz musi biæ siê w szkole z innymi przez to, ¿e jest od bia³o-czerwonych. On wcale nie chce siê biæ. Hejen von Satan, Anty Zine nr 1(12)
MISIEK
Walenty Kadzide³ko by³ zrozpaczony. Kiedy prze¿uwaj¹c moczem ciep³¹ zalewajkê z miêty pochodz¹cej z eksportu - spojrza³ na jasny ob³ok jajecznicy z ciep³¹ porcj¹ maœlanki, poczu³ w sercu gorycz. Tym razem, pomyœla³ umyjê sobie grzanki. Wiedzia³, ¿e za cztery doby przyjdzie komornik by ¿yczyæ mu radosnych wakacji i wigilii. Ta myœl ca³y czas ko³ata³a jego moszn¹. ¯ona, jak co dzieñ z wieczornego ranka otwiera³a swoj¹ mordê, z której radosne myszy fruwa³y ko³o ob³oku jajecznicy z ciep³¹ maœlank¹ i ze stêch³ymi, ale umytymi grzankami z zesz³orocznych darów. Kolarka œwiec¹ca nad ca³ym rodzinnym powiatem Kadzide³ków by³a czu³a na niedolê swych wspó³biesiadników. Z jej pe³nego uroku rozporka dochodzi³y piosenki pastora³ki wykonywane przez znienawidzon¹ w okolicy mistrzyniê barytonu w skokach o tyczce - z krêglami Gretê Garbo. Kiedy pies o dŸwiêcznym imieniu serek odgryz³ sobie falusa Walenty zap³aka³... - tak jak p³acz¹ ptaki bociany gdy maj¹ wyjœæ na spacer na Plac Trzech Krzy¿y. Tym razem nie by³o wyjœcia... Trzeba by³o wykompaæ stonkom paznokcie. Wojtek Lis, Anty Zine nr 1(12) Pismo powsta³e wiosn¹ 1994 r. po metamorfozie wydawanego od kilku lat przez Bartka Gutowskiego (ur. 1973) muzycznego thrashowo-grindowo metalowego FUCKING ZINE. (nr 1 ANTY ZINE nosil jako kontynuacja FUCKING ZINE numer 12). FUCKING ZINE w 1993 wyraŸnie ewoluowa³ w stronê formu³y art zinu, gdy formy literackie i dotycz¹ce sztuki przewa¿y³y, zmieni³ siê jego tytu³. Czêste przedruki z prasy oficjalnej, nadal w tematach muzycznych widoczne by³y wp³ywy metalowe. Kontakt: Bartek Gutowski, ul. Poniatowskiego 25, 05-220 Zielonka *
anty zine
BARBARZYÑCA W KATEDRZE
***
Tak wiele wokó³ zagubionych serc Zamglone œcie¿ki pl¹cz¹ siê Brak ju¿ kierunku nieznany cel P³yniemy wci¹¿ nie wiemy gdzie Do wielkiej Drogi daleko st¹d I prawie nikt nie wierzy w ni¹ A przecie¿ tylu ju¿ dosz³o tam Gdzie jeden duch jeden czas Panuje wokó³ zabójca chaos On nasze dusze roztapia w noc I nie ma dok¹d uciekaæ st¹d Wszêdzie straszy kajdanów dzwon Barbarzyñca w katedrze
ODCIENIE SZAROŒCI Wychodzê na zewn¹trz Rozgl¹dam siê, szukam resztek trawy Zanim poch³on¹ mnie bloki Wygl¹dasz przez okno Kiedyœ bawi³aœ siê pod tym drzewem Gra³aœ w chowanego Poch³onê³y bloki Marzenia, uczucia i entuzjazm Krew, rozbite szk³o i koniak Bloki Barbarzyñca w katedrze
barbarzyńca w katedrze Najprawdopodobniej jednorazowe, anonimowe wydawnictwo BARBARZYÑCA W KATEDRZE ukaza³o siê w kwietniu 1996 r, w objêtoœci 20s formatu A5 (ksero). Reklamowa³o siê jako "najbardziej szowinistyczny zine w kraju". Oprócz tekstów w³asnych Piotra Filipczuka i Heimlicha (?) prezentowa³o cytaty z dzie³ Marcela Prousta i Jana Kasprowicza.
***
Zawsze kiedy ogl¹dam stare fotografie, zwracam uwagê na jedn¹ rzecz: ubiory kobiet. Jest to zupe³nie inny, fascynuj¹cy œwiat, tchn¹cy czymœ tak subtelnym, czego trudno by³oby dzisiaj znaleŸæ. Strojne, bogate suknie z tysi¹cami dodatków, niewiele zdawa³oby siê znacz¹cymi szczególikami, które tworzy³y ca³oœæ tak g³êbok¹, ¿e przyæmiewaj¹c¹ wszystko woko³o, czyni¹c z kobiety prawdziwe dzie³o sztuki. I na pró¿no szukaæ doko³a siebie czegoœ, co przypomina³oby tamte czasy. Tabuny dziewcz¹t przechadzaj¹ce siê ulicami wygl¹daj¹ w³aœciwie tak samo. Sprawia to wra¿enie, jakby umyœlnie rezygnowa³y ze swojej urody i d¹¿y³y do upodobnienia siê do innych. Czy jest to mo¿e skutek zmiany stosunków miêdzyludzkich. A mo¿e jesteœmy ju¿ do tego stopnia materialistami, ¿e nie zwracamy uwagi na ca³¹ tê otoczkê., jaka towarzyszy wszystkim ludzkim czynnoœciom, zw³aszcza tym zwi¹zanym z intymnoœci¹. Mo¿e jest to skutek ca³kowitego odciêcia siê od kultury, w której mieœci³y siê kiedyœ stroje kobiet. Mo¿e u¿ytkowoœæ tego co nosimy dyktuje te wszystkie spodnie, sweterki, kurtki. Obdarte do tego stopnia z piêkna, ¿e czêsto wrêcz szpetne, odstraszaj¹ce. A mo¿e kobiety, d¹¿¹c do zrównania siê z mê¿czyznami w którymœ momencie tak dalece zagubi³y poczucie swej p³ci, ¿e nie potrafi¹ obecnie odnaleŸæ tego, co kiedyœ stanowi³o o ich uroku. Ju¿ pojawiaj¹ siê kochanki bezp³ciowe - komputerowe naœladowczynie, niewiele ró¿ni¹ce siê od tych rzeczywistych (a wrêcz te rzeczywiste staraj¹ siê dopasowaæ do wirtualnego modelu). I tutaj nie chodzi ju¿ tylko o zewnêtrzn¹ pow³okê - ubiór czy makija¿. Nie ma ju¿ tylu kobiet fascynuj¹cych samym spojrzeniem, gestem r¹k, ust, powiek. Trudno dostêpne kusicielki zamieni³y siê albo w prostytutki, albo w dewotki. Te dwa typy kobiet sta³y siê tak powszechne, ¿e trudno wrêcz sobie wyobraziæ, by mog³y byæ one kiedyœ inne, wbrew pozorom bardziej wyzwolone od mê¿czyzn, bo nie buduj¹ce swego œwiata na rywalizowaniu z mê¿czyznami b¹dŸ rywalizowaniu o mê¿czyzn. Barbarzyñca w katedrze
23
BLAMA¯
ZBAWIENIE
Mia³o nadejœæ zbawienie. Wiedzieliœmy, ¿e musimy iœæ, ¿e musimy spotkaæ siê z Bogiem. Nikt z nas nie wierzy³ w niego do koñca, ale coœ ci¹gnê³o nas na spotkanie. Droga by³a prosta, wystarcza³o iœæ ci¹gle przed siebie. Kiedy doszliœmy do celu, ku naszemu niezadowoleniu, nie zobaczyliœmy nic nadzwyczajnego. Pytaliœmy ludzi: gdzie ten ich Zbawca, a oni szeptem odpowiadali, ¿e ju¿ rozpocz¹³ s¹d, po czym pochylali twarze na których widnia³ strach. Zapytani o miejsce s¹du nie odpowiadali, daj¹c jedynie mimik¹ do zrozumienia, i¿ nasze pytanie nie jest na miejscu. Patrzyli w stronê oddalonego cz³owieka i k³adli palce na usta. Po d³ugich staraniach dowiedzieliœmy siê, ¿e ów cz³owiek to w³aœnie Bóg. Zdziwieni zamilkliœmy. Nie tak go sobie wyobra¿aliœmy. By³a to, normalna szara postaæ, niewyró¿niaj¹ca siê spoœród t³umu. W dodatku by³a to kobieta, co nie spodoba³o siê nam jeszcze bardziej. "Ten ich Bóg - kobieta", ko³ata³o nam siê w g³owach. I wtedy zrozumieliœmy wszystko. W jednej chwili rozwia³y siê wszystkie nasze w¹tpliwoœci. Nie by³o oczywiœcie mo¿liwe ¿eby œwiat stworzony przez kobietê by³ szczêœliwy i idealny. Nareszcie zrozumieliœmy pod³oœæ i bezsens naszego ¿ycia. Stworzeni przez przedstawicielkê p³ci ¿eñskiej byliœmy s³abi i niedoskonali. Odeszliœmy z miejsca s¹du ostatecznego rozczarowani, ale doœwiadczeni. Odeszliœmy, gdy¿ nie chcieliœmy byæ poddani kolejnemu nieudanemu eksperymentowi szalonej Stwórczyni. Postanowiliœmy odt¹d ¿yæ na w³asn¹ rêkê. Byliœmy te¿ przekonani, ¿e bêdzie nam o wiele lepiej w rzeczywistoœci stworzonej przez mê¿czyzn. Kiedy my zaczynaliœmy budowaæ swój œwiat, owa kobieta decydowa³a o losie jeszcze ¿yj¹cych i ju¿ umar³ych. Skoñczy³a swoje dzie³o (tak jej siê wydawa³o, bo przecie¿ zostaliœmy jeszcze my). Odesz³a w swoj¹ stronê i pozostawi³a nam ca³y œwiat. By³ nasz, wymarzony, ogromny i z ca³¹ pewnoœci¹ lepszy od poprzedniego wytworu zgorzknia³ej fanatyczki stworzeñ. Tak s¹dziliœmy. Nasz œwiat by³ wreszcie nasz. Budowaliœmy domy, stawialiœmy pomniki, tworzyliœmy rz¹dy. W koñcu przyszed³ czas by odpowiedzieæ na pytanie: dla kogo to wszystko? Dla Nas. ¯yliœmy w œwiecie, który z chwili na chwilê stawia³ siê coraz bardziej podobny to tego stworzonego przez Boga. Wtedy zrozumieliœmy jak mali i proœci jesteœmy, jak niedoskona³y i s³aby jest Zbawiciel. A wiara? Jaha, Blama¿ nr 1 Art zine za³o¿ony w maju 1992 przez Darka Trzaskê (ur. 1974). W pierwszym BLAMA¯U obok wierszy i opowiadañ pojawia³y siê artyku³y na tematy muzyczne, w drugim (jesieñ 1992) zamieszczono wy³¹cznie teksty literackie (oba numery po 24s A5, xero). Z kolei wydany jesieni¹ 1993 nr 3 BLAMA¯A (48sA5, xero) zawiera³ oprócz oryginalnych form literackich m.in. oryginalny wywiad z Czerwonymi Gitarami i przedruk opowiadania Janusza Andermana. Jako Suterena Wydawnicza "Pró¿nia" razem z Gu³ajem (GÓWNOPRAWDA) Darek Trzaska wydawa³ tak¿e tomiki poezji. Kontakt: Dariusz Trzaska, ul. Krakowska 30 m 6, 44-335 Jastrzêbie Zdrój *
blamaż
***
Mówiæ bêdê krótko. Nazywam siê Henryk D³utko, mia³em kiedyœ przyjaciela. O¿eni³ siê z bardzo piêkn¹ kobiet¹. Pech jednak chcia³, ¿e by³a g³uchoniema. Na dodatek urodzi³a im siê niewidoma córeczka. Przyjaciel mój nieustannie wierzy³, i¿ kiedyœ przyjdzie dzieñ, w którym ¿ona wypowie jego imiê, a córka odzyska wzrok. Kocha³ swoj¹ rodzinê i bardzo cierpia³ oczekuj¹c tego dnia. W koñcu nie wytrzyma³. Postanowi³ siê w jakiœ sposób okaleczyæ, aby byæ podobnym do swych bliskich. Zamkn¹³ siê w ³azience i d³ugim prêtem przebi³ sobie uszy. Gdy wychodzi³ z ³azienki, zauwa¿y³a go ¿ona. - Ale masz ³adne kolczyki - powiedzia³a. - To nie kolczyki, mamo, tylko klipsy - poprawi³a j¹ córeczka. Pegaz, BlamaŸ nr 3
BLAMA¯ NR 3
***
ile po wolnorynkowej cenie mo¿e kosztowaæ kilogram szczêœcia ? ile zap³acisz za moj¹ przyjaŸñ ? za ile sprzedasz swoje sumienie? do kogo modlisz siê tak gorliwie? u czyich stóp siê zwijasz jak robak? czy nie wiesz, ¿e On nas w karty przegra³ w zaplutej knajpie przy kwaœnym piwie? ile ju¿ razy zamordowa³eœ s³owem zimnym jak ostra siekiera? czy nienawiœæ ciê nic nie kosztuje? z ka¿dym dniem prawda we mnie umiera nie zbieram z betonu szcz¹tków marzeñ nic ju¿ nie czujê i tylko pytam Blama¿, nr 2 BLAMA¯ NR 1
ZOMIÊT
szlakiem trafiony w zamieæ siê uda³em po siebie by wyprostowaæ i drogowy liszaj brzegi o brzegi a ko³em wyci¹gaæ mnie czy do bulowic odwozy przez wzgl¹d na ko³obrzeg lepiej zelówki drzeæ piechotnie za osolony œnieg niebem ¿eby pod³o¿yæ drzwi gdy w g³owie zamêt Bogus³aw Kopiec, Blama¿ nr 2
***
24
BLAMA¯ NR 3
Moje frustracje ton¹ w bia³ej czeluœci Gaœnie œwiat³o Czeluœæ jest ju¿ czarna. T.L. Blama¿ nr 1
BLAMA¯ NR 2
BLAMA¯ NR 1
BLAMA¯
TEXTYLIA
Za³ó¿ gruby sweter. Rozmowy prowadzone w klimacie umiarkowanym wymagaj¹ ciep³ego odzienia. Dbaj o swój termostat: jedwab, len, bawe³na - odpowiedni materia³ na odpowiedni¹ okazjê. Ubrania musz¹ byæ dostosowane do aktualnego stanu pogody. Nakrycia g³owy zmieniaj w zale¿noœci od towarzystwa. Nie wierz w prognozy synoptyków - nawet gdy zapowiadaj¹ upa³ zaopatrz siê w zapasow¹ parê ciep³ych skarpet. Nigdy nie wychodŸ z domu bez parasola! Zdarza siê czasem, ¿e po drugiej stronie skóry poczujesz przyjemn¹ obecnoœæ cz³owieka. Rysy twarzy i dotyk jego s³ów tak g³êboko zakorzeni¹ siê w twojej œwadomoœci, i¿ bêdzie ci siê wydawa³o, ¿e kochasz. Zaczniesz siê pociæ - wtedy mo¿esz zdj¹æ czêœæ ubrania, lecz pozostañ przynajmniej w podkoszulku i kalesonach. Przetrzymaj najtrudniejszy okres. Jeœli objawy nie ust¹pi¹, przyjmij sakramenty, ale garnituru œlubnego nie rozpinaj, nawet gdy bêdziesz sam na sam ze swoim partnerem. Nie ufaj nikomu. Twój w³asny wzrok równie¿ mo¿e okazaæ siê oszustem. Kto wie co kryje siê pod przyjemnie wygl¹daj¹cymi twarzami przyjació³? Nie poszukuj sklepów z tekstyliami. Rozejrzyj siê tylko wokó³ siebie. Czy widzisz tych ludzi z no¿ycami w d³oniach? Potrafi¹ przeci¹æ nimi wyp³ywaj¹cy z ust potok s³ów zanim nie zrobi siê zbyt mokro. Krawcy. Znajdziesz ich wszêdzie, w domu, w szkole, wœród starszych kolegów i na koœcielnym o³tarzu. Dbaj¹ o to byœ nie chodzi³ zbyt sk¹po ubrany, zawsze s¹ gotwoi s³u¿yæ nowym modelem ciep³ego p³aszcza. Pomog¹ ci, musisz tylko wyci¹gn¹æ do nich rêkê. Pamiêtaj wiêc, ubieraj siê ciep³o i zgodnie z obowi¹zuj¹c¹ mod¹. Oczywiœcie mo¿esz równie¿ zostaæ ekshibicjonist¹, ale wtedy nie licz na ludzk¹ litoœæ. Nikt nie wybaczy ci nagoœci. Blama¿ nr 2
AKWARIUM
Sz³a powoli w¹skimi alejami starego parku. Nie by³ to jednak park dziki i zapuszczony, na ka¿dym krzewie mo¿na by³o dostrzec œlad troskliwej d³oni. Œwie¿o przyciête trawniki, kolorowe ³awki, umiejêtnie pielêgnowane drzewa cieszy³y oko ka¿dego przechodz¹cego w pobli¿u cz³owieka. Dzieñ by³ wiosenny, ziemia parowa³a jeszcze po rannym deszczu, s³oñce ogrzewa³o ptakom pióra. Obraz idealnej wiosny. Rozgl¹da³a siê na boki, wch³ania³a wzrokiem soczyst¹ zieleñ m³odych liœci i jaskrawe barwy pierwszych tegorocznych kwiatów. S³ysza³a radosny œpiew ptaków, skrzypienie huœtawki, œmiech dzieci. Przystanê³a przed jednym z drzew i spojrza³a do góry. Na najwy¿szej ga³êzi ko³ysa³ siê liœæ. Nie, nie by³ to jedyny liœæ na drzewie, wy³oni³a go z g¹szczu, nadaj¹c tym samym jakieœ nowe znaczenie. Nie wiedzia³a dlaczego by³ akurat jeden i dlaczego ten, a nie inny. By³a wiosna, nie mia³a czasu tego rozwa¿aæ. RENATA, ANIA, GRA¯YNA, SYLWIA, KAŒKA, IWONA, DAGMARA, LILA, EDYTA, MAGDA, BEATA, LUCYNA, AGNIESZKA, MONIKA, AŒKA, LIDKA........ Dziewczynki z pierwszej A. Ka¿da ma piêkne marzenia, ka¿da pisze pamiêtnik, ka¿da œni o pa³acu, królewiczu, ogromnej fortunie i ogrodzie wspania³ych kwiatów. Niektóre maj¹ plecione warkoczyki, kolorowe wst¹¿ki we w³osach, zadarte noski, piegi, okulary. Sta³a pod swym kasztanem i patrza³a na liœæ, który wzniós³ siê w górê, by po chwili zupe³nie wiotczeæ. Wiatr niós³ ze sob¹ zapach kwitn¹cych na klombach ró¿. By³o gor¹co. Œci¹gnê³a bluzkê, otar³a pot z czo³a, czerwcowe s³oñce grza³o ju¿ znacznie silniej ni¿ wiosn¹. Wpatrzona w swój liœæ siêg³a do torby po oran¿adê. Nagle krzyk³a z bólu. Po chwili jednak uœmiechnê³a siê, to tylko b³¹dz¹ca po omacku d³oñ natrafi³a na ostrze le¿¹cego pomiêdzy ksi¹¿kami cyrkla. Nadal by³o piêknie. Przed laty Asia i Krzysiu czêsto bawili siê w lekarza. Zamykali siê w pokoju i robili sobie ró¿ne, naprawdê brzydkie rzeczy. Gdy Krzysiu by³ lekarzem Asia przychodzi³a z gryp¹, kaza³ jej œci¹gaæ majtki. Gdy pani¹ doktor by³a Asia Krzysiu rozpina³ rozporek z powodu bólu zêba. Mieli naprawdê du¿e szczêœcie, ¿e ani razu podczas tych zabaw nie wesz³a mama. Dziœ pani Joanna i pan Krzysztof spotykaj¹ siê czasami na ulicy, mówi¹ sobie ukradkiem dzêdobry i id¹ dalej. Kiedyœ ze wstydem zwyciê¿a³a ciekawoœæ, teraz nie uczyni tego nawet uczucie. By³o wiele liœcie bardziej kolorowych i bardziej harmonijnych, jednak jej by³ najpiêkniejszy. Wiedzia³a to, chocia¿ czasem zupe³nie nie mog³a go odnaleŸæ wœród innych liœci. Coraz czêœciej znika³ jej z oczu, coraz wiêcej czasu spêdza³a na odnajdywaniu go. Czêsto ³apa³a siê na tym, i¿ patrzy z oddaniem na jakiœ inny liœæ, spuszcza³ póŸniej wstydliwie oczy i z poczuciem winy kierowa³a wzrok na swojego jedynego. RENATA, ANNA, GRA¯YNA, SYLWIA, KATARZYNA, IWONA, DAGMARA, LILIANA, EDYTA, MAGDALENA, BEATA, LUCYNA, AGNIESZKA, MONIKA, JOANNA........ Kobiety. Ka¿da wstaje rano, gotuje, prasuje, podaje mê¿owi do sto³u, ka¿da d³ubie w zêbach, wysy³a starsz¹ córkê po watê do apteki. Niektóre ogl¹daj¹ na video melodramaty, wychodz¹ na niedzielne spacery, czytaj¹ Harlequina, czasem id¹ do fryzjera. Jest ju¿ naprawdê zimno. Z postawionym ko³nierzem wpatruje siê w suchy, poskrêcany kawa³ek przesz³oœci, zawieszony gdzieœ tam wysoko na prawie nagiej ga³êzi. Spad³. Z góry wygl¹da ca³kiem zwyczajnie, nie ró¿ni siê zbyt od innych liœci. Przez chwilê ma zamiar schyliæ siê i wzi¹æ go do rêki, ale rezygnuje. Kurtkê ma zbyt krótk¹, mog³aby zsun¹æ siê z pleców i wystawiæ na ³up zimnego, bezlitosnego wiatru. Poza tym sama ju¿ nie nie po co tyle razy przychodzi³a do parku. To takie g³upie. Ma du¿e, wystraszone oczy, wci¹¿ gdzieœ uciekaj¹, b³¹dz¹ po œcianie, chowaj¹ siê po k¹tach. Bez przerwy porusza dr¿¹cymi ustami. Wargi ma szerokie, poci¹gniête jaskraw¹ szmink¹. K³amie. Wiem choæ nie s³yszê wypowiedzianych przez ni¹ s³ów. A mo¿e udaje i po prostu milczy? W ka¿dym razie poprzez grub¹ szybê akwarium nie docieraj¹ do mnie ¿adne dŸwiêki. Wiêc po co, kurwa, to wszystko? Darek Trzaska, Blama¿ nr 3
CHLEBOSKOP
BLAMA¯ NR 2
***
Pewnego razu w koœciele, a by³o to w Bo¿e Narodzenie, g³upi Wasyl zacz¹³ kaszleæ. Zakrztusi³ siê i nie móg³ przestaæ. Ucich³a muzyka, ucich³ tak¿e ksi¹dz. Wszystkie oczy skierowa³y siê na Wasyla, a on kaszla³ i kaszla³. Ludzie z grymasem na twarzach poczêli ciskaæ pod jego adresem niewyszukane przekleñstwa. W koñcu upad³, udusi³ siê. Trzech dobrze zbudowanych mê¿czyzn wynios³o go z koœcio³a. Ktoœ z zebranych westchn¹³ - g³upi Wasyl, obrzydzi³ nam ca³e nabo¿eñstwo. Ksi¹dz ponownie rozpocz¹³ przerwan¹ mszê, organista zacz¹³ œpiewaæ ALLELUJA, ALLELUJA!!! Pegaz, Blama¿ nr 3
Pan Wacuœ p³acze ¿e mu miêgwa pod kapeluszem skrzypi ale nie wie ¿e to kab³¹k bardzo miêdzyzêbowy co pobekuje z cicha gdy mu chom¹to za³o¿yæ - Hm... - zatrwo¿y³ siê pan Wacuœ i wyprysn¹³ Pacarek gulgota do gwiazd bo mu studnia zaros³a grzybami i szczeka gdy wody nabraæ naraz pan Wacuœ lotem œlizgowym wystruga³ przedzia³ek w przy³bicy Pacarka i pop³ynêli - zakab³¹¿yæ by coœ przed wielkanoc¹ bo nas miêgwa zaskoczy - mrukn¹³ Pacarek a miêgwa schwyci³a liœæ ³opianu i wyklu³a siê znienacka - œledzi³em j¹ - wrzasn¹³ pan Wacuœ i spoliczkowa³ miêgwê œledziem a miêgwa nie z takich co j¹ ³okciem do buk³aka przytroczyæ z ni¹ ka¿d¹ piêdŸ ziemi dudkiem uczesaæ zabulwiæ i klaskaæ PS. Pacarek sczez³ w sobotê gdy herbatê ¿elazkiem parzy³ pan Wacuœ zaœ poszed³ z ³obuzami po chlebak ?, Blama¿ nr 3
25
BOHOMAZIN
KONCERT
pulsacja doznañ wibracje uczuæ gêsta mg³a pozytywnej energii wyp³ywaj¹ce z garde³ strugi wzruszeñ paleta dŸwiêków odbijaj¹ca siê w zwierciadle uszu gonitwa palców po strunach gitar drganie cia³a przesi¹kniêtych muzyk¹ i eksplozja ciszy "O kurwa! Wy³¹czyli pr¹d". K., Bohomazin nr 1
AUTOBUSÓW W BLOKACH PRZYSTANKÓW KILKORO
Autobusy- wytwory nieostatniej ju¿ chwili, symbole techniki, a mo¿e pewien sposób krótkotrwa³ej wspólnoty. Czy poszczególne chwile tam spêdzane to du¿o! Wydaje siê, ¿e nie. A gdyby je zsumowaæ ? Choæ na pierwszy rzut myœl¹ wydaje siê, ¿e to nasz wybór przemieszczaæ siê pojazdem komunikacji pañstwowej, w myœl tradycji czerwonych autobusów. Na pewno w kategorii firmy, systemu w³asnoœci. Czy jednak szy-
Pismo wydawane w Wa³brzychu ok. 1994-96 r. przez Katarzynê G³owack¹ i Sylwiê Bujanowsk¹. Ukaza³y siê trzy wydania BOHOMAZINA, z czego pierwsze dwa odbijane w formacie A5 na ksero (16-28stron) z maszynopisu, trzecie zaœ powielane na risografie z komputerowych matryc. Materia³y stricte literackie stanowi³y wiêkszoœæ zawartoœci BOHOMAZINA, ale pojawia³y siê w nim równie¿ wywiady z zespo³ami punkowymi.
bohomazin Kontakt: Sylwia Bujanowska, ul. Basztowa 29/26, 58-314 WA£BRZYCH
BOHOMAZIN NR 3
bkoœæ, jak¹ dziêki tym wehiku³om uzyskujemy, to ... wolnoœæ ? Przecie¿ jak ma to du¿o z niezale¿noœci¹ wspólnego, gdy dziœ nie skasujemy biletu. A co na to otaczaj¹cy przypadkowi wspó³towarzysze, a blaszana karoseria ?A obojêtne twarze, odjechane, bo w¹tpliwym jest, czy z rytmem busu. Czy w stosunku do powy¿szych mielibyœmy jakieœ prawo do konwersacji nie zawieraj¹cej ¿adnej wyczuwalnej nitki podtekstu ?Nieobliczalne w skutkach staæ by siê mog³y nasze intencje, a my sami okreœleni mianem niebezpiecznych zagadywaczy. Zreszt¹ za ka¿dym niespodziewanym s³owem mog³aby nast¹piæ jakaœ chwila na nieproszon¹ ciszê zag³uszon¹ zgrzytami mijaj¹cych pojazdów i innych rozmów. Tak siê od zaistnienia pewnej myœli zastanawiam, co czuje pasa¿er rozkoszuj¹cy siê wolnym miejscem do siedzenia, gdy· wstaj¹c nie zd¹¿y do koñca stan¹æ na swych wypoczêtych nogach, ogl¹daj¹c siê po¿egnalnie na "swój fotel " i zobaczaj¹c zderzenie jego wyobra¿eñ z rzeczywistoœci¹, a raczej wspó³pasa¿era z ciep³ym jeszcze siedzonkiem, hi... Oczywiœcie mo¿e byæ dumny z przekazania owej energii nastêpcy - to zim¹, a latem? O tej porze roku najdobitniej daje siê uchwyciæ fakt doty-
BOHOMAZIN NR 3
26
cz¹cy gêstej i nieufnej masy smutku jaka go ogarnie na widok i id¹ca za nim myœl na temat wspó³towarzyszy. Sêpy w ludzkiej szacie i mózgach. Wbrew s³owom : c z ³ o w i e k t o b r z m i d u m n i e zatrzepotaj¹ inne- tak banalne, ¿e nie zostan¹ tu przytoczone. I dlaczego jeszcze ? Coœ siê dzieje i nie jest obojêtnie. . Czym siê porusza przeciêtny autobus ? Zwykle dywanem jezdni, która w tonacji w³osów pulsuje echem, czesto próbuj¹c podtrzymaæ bulgot zupy pojazdów. P³yn¹ razem zahaczaj¹c o przystanki. Ich podró¿ wype³nia puls - fragmentaryczne drganie, dope³niaj¹ce bicia serc wspó³podró¿ników. Wieczorkiem, szczególnie tym , gdy latarnie szeroko otwieraj¹ oczy, a spojrzenia nasze zaczynaj¹ powoli gasn¹æ, nietrudno wnêtrze busu z galeri¹ pomyliæ. Ka¿dorazowo inna wystawa gestów , grymasów , masek. Pe³nia obrazów , niesamowitych pejza¿y; malowanych na twarzach farbami uczuæ. Obrazy strasznie szybko zmieniaj¹ siê , nak³adaj¹ na siebie i bezpowrotnie znikaj¹. S¹ niepowtarzalne. U schy³ku dnia przyozdobione dekoracjami zachodz¹cego s³oñca , za œcianami z rozpalonego nieba, z sufuitem chmur galopuj¹cych nad g³owami . Wszystkie, a w innym rytmie . ...dwubarwne œwiate³ka kasowników , zastêpuj¹ce wczeœniejsze eksponaty - metalowe wygryzacze dziur biletowych... Czy¿ nie mrugaj¹ przyjaŸnie punktami zielono - czerwonych sygna³ów? Mo¿e to w³aœnie w nich mieszka prawdziwy duch pojazdów , w machinie silnika zwykle przesiaduj¹cy ? Zamieszkiwanie samo w sobie jest stanem o pewnej trwa³oœci i stabilnoœci œwiadcz¹cym. a jeszcze takowe na pewnej kondygnacji , to juz tylko
BOHOMAZIN dla szczególnego wybrañca spó³dzielni blokowej , czy ulicy miedzywie¿owcowej. Bo dziœ siê, mieszka, a bardziej posiada , metry kwadratowe do sob¹ zape³nienia. Gdzie œwiatem s¹ okna , przypadaj¹ce swym poziomem najczêœciej na inne tego typu przekaŸniki s¹siadów. Ich czapki "niewidki" , które wraz z zasuniêciem sztor powoduj¹ œwiadomoœæ znikniêcia dla innych. I to daje bezpieczeñstwo , a mo¿e obronê . Przed kim? Wstydzimy siê ? Ale pozostaj¹ zawsze strychy - schronienia dla przyjezdnych, tych zawsze w drodze, z kompasem w oczach. I nocne dachy z ugwie¿d¿onym sufitem. A poruszaj¹ce siê wokó³ karuzele, defilady ludzkiego zachowania mog¹ , wed³ug potrzeby , telewizorkami ¿ycia siê okazaæ. Wiêc pnijmy siê windami na szczyty, by o œwicie znów w beton wsi¹kn¹æ , przez zêby okiennych szyb autobusom pomachiwaj¹c. Usta przestrzeni zamyka zbyt g³oœna muzyka miasta gdy z krokami uli gdy z oddechem sklepów odp³ywa ostatni autobus do œwiat³a zapala zmrok zwiêdniêtych r¹k wci¹¿ coraz wiêcej w pustych wazonach przystanków g³oœno milcz¹ porozrzucane wszêdzie kamienie fabryk i tylko czasami na krzakami domów okna rysuj¹ swój uœmiech kwadratowo. Bohomazin nr 3
***
pogo atomów wokó³ j¹dra czasu brzeg nad którym przelewa siê niebo. Przyl¹dek chwili Ukradkiem rozplatam warkocze wiatru przenikam kilka struktur powietrza Nagle zza lasów rzês
zwarcie myœli przeb³ysk Wolny przep³yw cienia miêdzy rzeŸbami z metafizyki ob³oków (z rozpuszczonych kszta³tów wycieka b³êkit) Jeszcze kilka form przed wierzcho³kiem œwiata Koñczy siê widok zaczyna wyobraŸnia
BOHOMAZIN NR 3
klika uœpionych jezior oczu Przysiadam nad ich spojrzeniem Zstêpuj¹c na dno zdziwienia Przep³ywam obok targaj¹c w³ókno oddechu osiada w p³ucach materia powietrza. Brak uczucia ciê¿aru siebie Palce osiadaj¹ w zatokach kieszeni Rzeki dotyku powrót do brzegów U Ÿród³a wytryskuj¹ pomosty œwiat³a
W dreadlockach wspomnieñ zgubione snów ogryzki wysycha pêdzel na pêdzlu ubabranym plakatówk¹ serca Sam wiesz ¯e portrety k³ami¹ Odbijaj¹ przecie¿ tylko maski Po co malujesz? Dawno skoñczy³a siê forma. Masz pecha, nie na twoich sztalugach rozpiêty ¿agiel œwiata mo¿esz chuchaæ, dmuchac czy kopaæ pozostanie wypiêty w twoj¹ stronê. By³ sobie malarz chcia³ namalowaæ ¿ycie a ono siê wierci³o i nie chcia³o pozowaæ Kupi³ sobie fotograficzny aparat, by w klatkach identycznych chwil pozamykaæ kolorowe treœci S³uchaj, w ko³tunach marzeñ niech sobie spi wra¿liwoœæ Niech œpi... Nie budŸ jej wiêcej Bohomazin nr 3
BOHOMAZIN NR 2
27
BRAIN’S CURIOSITY
***
A s³owo sta³o siê wod¹ i teraz j¹ pijemy Brain's Curiosity, nr 1
DOM
By³ dom, okna drzwi. Dom I cz³owiek w nim by³ sam. ¯y³ wœród ludzi, ale sam. Bo taki by³ ten dom. By³o okno, szk³o te¿ i krata by³a w nim (niewidoczna krata) a za ni¹ cz³owiek ¿y³. By³ mur, wysoki mur (on jest niewidoczny) i za nim cz³owiek ¿y³. Mur z cegie³ jego ³ez. I by³ cz³owiek, on sam za murem i krat¹, jego obraz tam by³ zas³oniêty szmat¹. By³ dom, okna drzwi. Mur! Cz³owiek ze szmat¹ by³. Nie mia³ twarzy i oczu, lecz posiada³ ci¹gle mózg. Brain's Curiosity, nr 1
***
"napisz jak spendzi³eœ Sylwestra ja bardzo œwietnie strzela³em z bombuw co w górze buchaj¹ i powiec Szpycie ¿eby odpisa³a ja j¹ proszê" Brain's Curiosity, nr 1
WYSPA
brain’s curiosity
Dwunastu marynarzy spalonych od s³oñca i wybielonych od soli morskiej wios³owa³o z wysi³kiem w przyciasnej ³upinie ³odzi ratunkowej. Ich twarze zaroœniête od tygodni nie wyra¿a³y zbyt wiele, chyba ¿e rezygnacjê. Nagle bosman, umieszczony na przedzie, zerwa³ siê na równe nogi i chrypia³:
W 1991 i 1992 r. ukaza³y siê 2 nienumerowane wydania BRAIN'S CURIOSITY (po 20s A5, xero). Zawiera³y wy³¹cznie opowiadania, wiersze i kola¿e. W pierwszym numerze wiêkszoœæ materia³ów nie by³a w ogóle podpisana. Kontakt: Wojtek Czubek ul. Zielona 14 £ m 4, 47-220 Kêdzierzyn-KoŸle * l¹d, l¹d, do stu tysiêcy diab³ów morskich!". I rzeczywiœcie, regularn¹ liniê horyzontu zak³óca³ charakterystyczny zarys, jakby wygryziony z b³êkitu nieba i oceanu prze ogromnego rekina. Dop³ywali, gdy¿ teraz szybko sz³a im robota. I p³ynêli zdecydowanie nie zdaj¹c sobie sprawy, ¿e d¹¿¹ ku swej zgubie - ziemi pe³nej kanibali. Nie ¿artujê. Ilekroæ patrzê na twój g³adki, idealny brzuch, p³askoœci¹ przypomina mi samotn¹ wyspê na oceanie, ku której zmierzaj¹ z nadziej¹ rozbitkowie, jak choæby tych 12 marynarzy, którzy gdy tam dotr¹, okrzykn¹ to miejsce rajem. Ty œmiejesz siê ods³aniaj¹c swoje piêkne zêby i ró¿owe dzi¹s³a i mówisz do mnie "mój ty Hemingwayu.". Ale twoje oczy k³ami¹ i twój brzuch nie okazuje siê niczym innym jak kobiecym brzuchem. I có¿... Marynarze zgin¹, a mo¿e nawet w ogóle ich nie by³o, tak jak wyspy ku której p³ynêli. Ale jesteœ ty i twój brzuch, oczekuj¹cy spotkania z moim, lecz to fa³sz. Naprawdê to wiem, ¿e jest gor¹co, straszliwie duszno, nic na to jednak nie mo¿na poradziæ, tu nie ma wentylacji. Ta okropna noc zdaje siê nie mieæ koñca i nawet wyspa, na korej spêdzamy tê nasz¹ wstrêtn¹ mi³oœæ fa³szyw¹, jest ju¿ w nas na zawsze , tak jak ci marynarze, którzy tu kiedyœ dop³yn¹. Ryszard Haja, Brain's Curiosity nr 2
***
W podartej, poszarpanej duszy podesz³a do bramy raju otworzy³ jej bia³y od dobroci anio³ powiedzia³ "¯ebrakow nie przyjmujemy". Odesz³a. Kasia Szymanek from Pu³awy, Brain's Curiosity nr 1
28
BRAMA
***
Kolejny raz budz¹c siê rano, dziêkujesz Temu, co stworzy³ nas i ten œwiat, ¿e mog³eœ przespaæ jeszcze jedn¹ noc. Niczego ju¿ tak nie pragniesz bardzo jak snu. Snu, w którym mo¿na o wszystkim zapomnieæ, a mo¿e przy odrobinie szczêœcia ujrzeæ znów to, co by³o kiedyœ. Wtedy jednak wstajesz z oczami pe³nymi ³ez. Dr¿¹ce z wœciek³oœci rêce wyci¹gasz w górê, przeklinaj¹c Jego za wszystko; za to, ¿e dopuœci³ do tego wszystkiego. On jednak milczy i zamiast jego oblicza widzisz tylko sufit z od³a¿¹cymi p³atami starej farby. Próbujesz wykonywaæ codzienne czynnoœci. Z czasem dochodzisz w³aœciwie do perfekcji! Poranne œniadanie, s³anie ³ó¿ka, zmywanie naczyñ. Móg³byœ to wykonywaæ z zamkniêtymi oczami. O niczym wtedy nie myœlisz. W³aœciwie ta umys³owa apatia jest du¿o lepsza, ani¿eli myœlenie o tym wszystkim. Tylko czasem zastanawiasz siê, czy nie by³oby lepiej, gdyby zdarzy³a siê jakaœ awaria, poczu³byœ mo¿e wtedy choæ chwilê grozy; mo¿e ona by³aby lepsza ni¿ to wieczne poczucie beznadziejnego bezpieczeñstwa. Siadasz na chwilê przy stole zastanawiaj¹c siê co robiæ. Jak co dzieñ masz do wyboru: s³uchanie muzyki, czytanie ksi¹¿ek, które przeczyta³eœ ju¿ milion razy, lub granie na komputerze. W koñcu wystukujesz na klawiaturze znane symbole i po chwili na ekranie pojawia siê znów zakuta w stalowy he³m twarz niezwyciê¿onego stró¿a prawa. Pod ni¹ widnieje napis: ROBOCOP. Chwytasz w praw¹ d³oñ joystick i wciskasz START. Ma³a figurka policjanta-pó³ maszyny sprawnie przemyka w labiryntach nieznanego miasta, zabijaj¹c coraz to nowe rzesze bandytów. Ruchy twojej rêki kieruj¹ ni¹ niezawodnie. Kciuk miarowo przyciska czerwony guzik, co powoduje zag³adê coraz wiêkszej iloœci przeciwników, a licznik w tym czasie wskazuje wci¹¿ zwiêkszaj¹c¹ siê liczbê punktów, które przybli¿aj¹ ciê do zwyciêstwa. W koñcu, po kilkunastu minutach miarowego zabijania dochodzisz do ostatniej przeszkody. Musisz zabiæ najwiêkszego wroga. Broñ, któr¹ dysponujesz, jest wystarczaj¹co
brama
Wydana w 1995 r. bez adresu kontaktowego BRAMA by³a zbiorem anonimowych wierszy i krótkich próz przeplatanych cytatami z Dantego, Prusa, Lovecrafta i Nietzschego (objêtoœæ 28s A5, xero).
doskona³a by tego dokonaæ, lecz wszystko zale¿y od twego refleksu i zrêcznoœci. Najwa¿niejsze, by w odpowiednim momencie nacisn¹æ czerwony guzik. Uda³o ci siê! Plansza GAME OVER oznajmia, ¿e znów zwyciê¿y³eœ, lecz ty marszczysz brwi z niezadowolenia. Zbyt ma³a liczba punktów nie pozwoli³a ci zaj¹æ pierwszego miejsca w rankingu. Rozpoczynasz grê od nowa. Tym razem jednak starasz siê zabiæ wiêksz¹ liczbê wrogów, co da ci wiêcej punktów, a w efekcie czo³ow¹ pozycjê. Przyciszasz ca³kiem g³os w komputerze, by nie s³yszeæ muzyki, która ciê rozprasza. Teraz w pomieszczeniu s³ychaæ jedynie miarowe odg³osy przyciskania guzika w joysticku: klick, klick, klick, klick, klick... Tak spêdzasz kilka godzin. W koñcu spocony wstajesz od klawiatury. Znów robisz coœ do jedzenia. Znów zmywasz naczynia. Po chwili k³adziesz siê na ³ó¿ko. Wpatruj¹c siê w sufit czekasz cierpliwie na odpowiedni¹ chwilê. Ju¿ nie denerwuje ciê to oczekiwanie jak dawniej. W³aœciwie czekasz tylko dlatego, poniewa¿ taki masz ustalony harmonogram dnia. Kiedy dochodzisz do wniosku, ¿e zmrok ju¿ zapad³ na pewno, przechodzisz od ma³ego pomieszczenia obok. Opuszczasz znajduj¹cy siê w nim peryskop i obserwujesz. Niczego nowego nie spodziewa³eœ siê zobaczyæ i niczego nie zobaczy³eœ. Znów ta sama bezkresna pustynia zasnuta oparami radioaktywnych gazów. Ich poziom jest jak zwykle œmiertelny. Lecz ty, tutaj, 200 metrów pod ziemi¹, w przeciwatomowym schronie, jesteœ bezpieczny; tak beznadziejnie bezpieczny... Wchodzisz jeszcze na momeny do magazynu. Wszystko w porz¹dku. Jedzenia i paliwa do agregatów starczy na oko³o 30 lat. Po chwili le¿ysz ju¿ w ³ó¿ku i zastanawiasz siê: wzi¹æ proszki nasenne, czy mo¿e w³¹czyæ magnetowid i po raz kolejny obejrzeæ jakiœ program z cyklu "Wspomnienia", na przyk³ad ten pt. "W dorzeczu Amazonii...". Brama
***
w mej g³owie brzmi pieœñ ostateczna oddana we w³adanie bytowi tylko noc¹ st¹d do wiecznoœci jest daleko i droga to krêta zbyt wiele jeszcze ujrzê kapliczek na rozstajach nim osi¹gnê kres pieœni zbyt wiele jeszcze nie odœpiewanych wersetów nie nasta³ jeszcze czas fina³u ze skrzypcami mroku Brama
29
BRYTAN OD NOWA
Wziê³a potworka na rêce i pobieg³a w kierunku pla¿y. Wiatr smaga³ jaj gor¹ce policzki i suszy³ ³zy, które mimowolnie sp³ywa³y w g³êbinê roz- No, chodŸ, chodŸ... - szepta³o morze - chodŸ... z³¹cz siê ze mn¹. paczy. Poczu³a, jak fale muskaj¹j ej kolana. Na pla¿y nie by³o nikogo. - PrryjdŸ do mnie, chodŸ... - kusi³y g³êbokie tonie. Deborah kocha³a je. - Dziewczyno... - us³ysza³a znów hipnotyzuj¹cy szept - Przysz³aœ. ChodŸ. Posuwa³a siê coraz dalej. Morze otula³o j¹ a¿ po szyjê. Morze owinê³o siê wokó³ jej stóp i zaci¹gnê³o wg³¹b bezkresnych toni. - Deborah! Deborah! - us³ysza³a za sob¹ g³os Jasona, ale by³ on teraz - Nie... Nie chcê! - krzyknê³a rozpaczliwie Deborah. W odpowiedzi niewa¿ny. Wreszcie mia³a zespoliæ siê w jednoœæ z ukochanym Morzem. us³ysza³a szyderczy œmiech. Czeka³a na tê chwilê od dawna. - Bêdziesz teraz tylko moja! - szumia³o Morze i silnie szarpa³o jej cia³o. *** Po³o¿y³a potworka na fali. Niespokojny szum ci¹gle wibrowa³ w jej uszach. Otworzy³a oczy. - Och... -jêkn¹³ z zachwytem g³os, a fale objê³y j¹ za szyjê. - Bêdzie ¿yæ - us³ysza³a obok g³oœny baryton. Poczu³a siln¹ d³oñ na karku. Nie uda³o siê. I nagle wszystko runê³o. Œwiat Deborah rozkruszy³ siê na - Jason! - szepnê³a i uczepi³a siê kurczowo jego ramion. Morze wzburzy³o drobne, k³uj¹ce kawa³ki. siê wœciek³¹ pian¹ i pchnê³o z ca³¹ si³¹ mê¿czyznê. Przewróci³ siê, ale po - Kochanie... - aksamitny g³os Jasona wyrwa³ j¹ z rozmyœlañ. - Dobrze siê chwili wsta³ i stanowczo poci¹gn¹³ Deborah za rêkê. - Po¿a³ujesz! - krzycza³y fale biczuj¹c ich Pismo za³o¿one ponoæ ju¿ w 1990 r. w Siedlcach przez Bartka Szumowskiego (ur. 1976, pseud. K.M.), cia³a. Wreszcie wyszli na pla¿ê. pocz¹tkowo ukazuj¹ce siê w nak³adzie 15 egzemplarzy jako coœ pomiêdzy gazetk¹ towarzysk¹ a fanzinem. Od Wygrali. 1993 do 1995 roku (nr 12) BRYTAN OD NOWA funkcjonowa³ jako "osobliwe pismo literackie", zawieraj¹c Mila, Brytan Od Nowa nr 15 g³ównie prozê m³odych autorów siedleckich: K.M., Thomasa B. Brandta (w³aœc. Tomasz Budek, ur. 1973), Mili (w³aœc. Emilia Tokarska, ur. 1979) oraz Badyla (w³aœc. Przemek Badowski, wydawca anarchistycznego zina VALLAS) Po wydaniu 17 numerów (ostatni, wydany w 1995 r. drukowany by³ na offsecie w objêtoœci 46sA5) z Siêgasz bardzo niechêtnie, patrzysz z odraz¹, macasz, przygl¹dasz siê i zaczynasz czytaæ. Wstêp, rozdzia³ pierwszy, drugi. Zaczyna ci siê podobaæ. Wci¹ga ciê i zapominaj¹c o innych rzeczach, poœwiêcasz siê jej bezgranicznie. Ale pamiêtasz, ¿e na pocz¹tkiem K.M. zaprzesta³ wydawania pisma, jak sam podaje, w zwi¹zku z rozpowszchnianiem czeœci nak³adu pocz¹tku jej nie zauwa¿a³eœ, przechodzi³eœ nr. 17 przez dotychczasowych wspó³pracowników BRYTANA - braci Trojanowskich (Manufaktura Wydawnicza obojêtnie, ona sta³a sobie i czeka³a. Ty zad"Bez Sensu"), którzy przyw³aszczyli sobie tytu³. W latach 1993-94 przy pioœmie istnia³a Manufaktura Wydawnicza owalaj¹c siê innymi i tocz¹c z³e i nieczyste "JeŸdziec Bez G³owy'", która wyda³a szeœæ niskonak³adowych arkuszy poetyckich. W 1998 r, nak³adem ¿ycie spogl¹da³eœ tylko czasem na ni¹, tylko Miejskiego Oœrodka Kultury w Siedlcach pt. "Od nowa" ukaza³a siê zredagowana przez Szumowskiego 200-stron- czasem zdmuchn¹³eœ kurz. Dotykaj¹c j¹ icowa siedlecka antologia m³odej prozy, w której oprócz autorów zwi¹zanych z BRYTANEM znalaz³y siê teksty przypadkiem nie zwraca³eœ uwagi na to, ¿e ona chce abyœ j¹ czyta³. Tak. By³eœ obojêtny. Evy Montany, Jana Sobczaka, W.M. Koronkiewicza i Marcina Wroñskiego. Ale tylko by³eœ. Kontakt: Bartek Szumowski, ul. Wyszyñskiego 19 m 19, 08-110 SIEDLCE
POWIEW MORZA
BEZ TYTU£U
brytan od nowa
czujesz? Spojrza³a g³êboko w jego g³êbokie oczy. By³o w nich tyle mi³oœci i dobroci. - Tak - odpowiedzia³a oschle. Trudno. Tym razem siê nie uda³o, ale mo¿e... kiedyœ. *** Dziecko. Bêdzie mia³a dziecko. Owoc zakazanej mi³oœci i uwielbienia. A jednak niepokój ogarnia³ j¹ z ka¿d¹ chwil~ Ba³a siê, a Jason oczekiwa³ tego dziecka z radoœci¹. - G³upiec! - myœla³a - To przecie¿ nie jego potworek! Jason by³ potrzebny tylko, ¿eby istnia³. Egzystowa³ przy niej, nie oczekuj¹c z jej strony ¿adnych zapewnieñ i mi³oœci. *** Przerazi³a siê jego widokiem. Bezkszta³tny, przezroczysty stwór wzbudzi³ w niej odrazê i nienawiœæ. - Jason! - krzyknê³a histerycznie - Jason! Bo¿e, co to jest! Mê¿czyzna próbowa³ j¹ uspokoiæ, ale ona odsunê³a potworka od siebie i szepnê³a : - To niemo¿liwe. To po prostu niemo¿liwe! - Zastanówmy siê nad tym. Rozwi¹¿emy wspólnie problem - Jason czule g³adzi³ j¹ po w³osach. - Nie mo¿emy odtr¹ciæ tego dziecka. - To nie jest twoje dziecko! - wybuchnê³a p³aczem. -Wiem. Tym bardziej nie odrzucaj go. Minê³o piêæ lat. Deborah zaakceptowa³a potworka i powoli zapomnia³a o swojej niespe³nionej mi³oœci. Pewnego dnia, na usilne proœby m³odszej córki, ca³¹ rodzin¹ wyjechali nad morze. ***
30
Minê³o kilka dni. ¯ycie Toma przebiega³o
BRYTAN OD NOWA
nienormalnie. Dawniej spokojny i stonowany, teraz zabiegany i pe³en k³opotów. Organizowanie imprez, akcji propagandowych, uroczystoœci szkoleniowo - partyjnych sta³o siê dla niego chlebem powszednim. Jednak¿e mimo tych wszystkich problemów i wa¿nych spraw ci¹gnê³o go coœ do niej. Ona by³a... có¿, inna. Wyró¿nia³a siê, a jednak nie wszyscy j¹ zauwa¿ali. Tylko Tom widzia³ j¹ i dostrzega³ jej, hmm jak by to uj¹æ, niepohamowan¹ chêæ ku temu, aby to w³aœnie on j¹ przeczyta³. W ¿yciu Toma by³o du¿o "brudu". Nie traktujcie tego dos³ownie. By³ on bowiem cz³owiekiem wielce szlachetnym, dobrym i pracowitym. Przy tym ostatnim trzeba by dodaæ, i¿ robi³ to, na co mia³ ochotê i je¿eli ju¿ coœ zacz¹³ robiæ to ci¹gn¹³ to do koñca. Tom zwany te¿ przez przyjació³ Miœkiem bardzo lubi³ czytaæ ksi¹¿ki i dobrze zjeœæ. Uwielbia³ kuchniê chiñsk¹, w³osk¹, francusk¹ i w³asn¹. Przy czym ta ostatnia zas³ugiwa³aby na najwiêksz¹ uwagê. Dlaczego? Otó¿ dlatego, ¿e przy jej pomocy uda³o siê Tomowi zrzuciæ trochê niepotrzebnych kilogramów, których mu nie brakowa³o. Przygotowywa³ sobie ró¿ne dania, niektóre z nich by³y ca³kowicie abstrakcyjne a inne zupe³nie nie nadawa³y siê do spo¿ycia. Wówczas Misiek robi³ sobie post. Czyli nie jad³ nic. I mo¿e to go zgubi³o? Nie, to jeszcze nie czas na pesymistyczne myœli. Jeszcze nie teraz. Czyta³, bardzo du¿o i kiedy tylko móg³. Ca³e wieczory, a czasami nawet noce, siedzia³ w swoim ulubionym fotelu i oddawa³ siê lekturze. Wolne dni, których mia³ strasznie ma³o, spêdza³ w bibliotekach przegl¹daj¹c woluminy oraz katalogi. Mia³ bardzo dobry gust, wybiera³ bowiem same najlepsze rzeczy, wrêcz arcydzie³a literatury piêknej, fantastyczno naukowej i technicznej. Tak, to wcale nie jest b³¹d. Tom bardzo interesowa³ siê nowinkami technicznymi, wiêc czyta³ równie¿ ksi¹¿ki techniczne, wœród których znalaz³ kilka naprawdê bezcennych dzie³. Szalony, nieobliczalny i inteligentny, nie by³ ³adny ani zgrabny. Sam o sobie mówi³, ¿e jest prawid³owy i, co przykre, te umiera. Wiêkszoœæ otaczaj¹cych go ludzi nabija³a siê z niego, b¹dŸ te¿ ceni³a i szanowa³a. By³ wspania³ym, m³odym cz³owiekiem o ogromnej sile woli i wielkim sercu, pe³nym mi³oœci. Los sprawi³, ¿e wszystkie kobiety, do których on czu³ coœ wiêcej ni¿ przyjaŸñ, które kocha³ i z którymi pragn¹³ byæ, odrzuca³y jego uczucia, twierdz¹c, iz nie potrafi¹ kochaæ b¹dŸ te¿ nie zas³uguj¹ na jego mi³oœæ. Dra¿ni³a go bardzo taka kolejnoœæ rzeczy i nie rozumia³ dlaczego tak siê dzieje. Postanowi³, ¿e poœwiêci siê tej jednej, jedynej w swoim rodzaju, znakomitej i jak¿e piêknej. M³odej i pe³nej ¿ycia. Nieskazitelnie czystej. Tej, która od dawna zachêca³a go aby to w³aœnie on j¹ przeczyta³. Minê³o kolejnych kilka dni, podczas, których Tom zwiedza³ stare miasta we W³oszech, Hiszpanii i Francji, przeprowadzaj¹c tam akcjê promuj¹c¹ nowy produkt japoñskiej firmy elektronicznej. Praca, któr¹ wykonywa³,
poch³onê³a go tak g³êboko, ¿e wieczorami nie by³ w stanie, nic zrobiæ. K³ad³ siê spaæ nie rozbieraj¹c siê przed tym. Nastêpnego dnia znów powraca³ do pracy. Trwa³o to kilka dni, d³ugich i ciê¿kich dni. Powróci³ do kraju. By³ 12 luty 1984 rok. Dzieñ urodzin Toma. Dzieñ dwudziestych urodzin Toma. To, co zobaczy³ po przyjœciu do domu sprawi³o, ¿e poczu³ siê tak dowartoœciowany, jak nigdy przedtem. Ju¿ w progu przywita³a go matka wraz z ojcem i braæmi. PóŸniej jego oczom ukaza³ siê œwi¹tecznie przystrojony dom pe³en przyjació³ i niesamowitych smako³yków. By³y tak¿e prezenty oraz olbrzymich rozmiarów tort czekoladowo - makowy z lodami waniliowymi. By³a tak¿e ona, jak¿e inna i... To niemo¿liwe, le¿a³a w rêkach najwiêkszego wroga Toma, który z uœmiechem na twarzy podszed³ do niego i powiedzia³ mu mniej wiêcej coœ takiego: - W imiê naszej przyjaŸni, która gdzieœ odp³ynê³a, a¿.do dzisiaj, przyjmij proszê, drogi Tomie, tê oto ksi¹¿kê. Jest ona bowiem-jedynym w swoim . rodzaju, niepowtarzalnie piêknym i cudownym arcydzie³em, którego ty przez tyle lat ba³eœ siê dotkn¹æ, spogl¹da³eœ tylko i czeka³êœ, ba³eœ siê wzi¹æ w rêce i zag³êbiæ siê wjego tajemnice. Ksi¹¿kê, która tak d³ugo sta³a na pó³ce i prosi³a sw¹ nieziemsk¹ moc¹, abyœ j¹ przeczyta³, pragnê ci podaæ do rêki, aby powróci³a twa radoœæ, chêæ do ¿ycia i aby twe serce ponownie poczê³o tryskaæ mi³oœci¹. Zdziwiony tym zajœciem Misiek, przyj¹³ prezent od Martina, podziêkowa³ mu i uœcisnêli siê wzajemnie. Rozpoczê³a siê zabawa. Przyjaciele Toma byli bardzo rozrywkowi i towarzyscy. Wiêc szybko zaczêli siê dobrze bawiæ. Tom uda³ siê z ni¹ do pokoju na górê. Wci¹¿ niepewny i troszeczkê zdenerwowany zacz¹³ j¹ przegl¹daæ. Przygl¹da³ siê jej z zaciekawieniem, poznawa³ j¹ i coraz mocniej czu³, ¿e naprawdê jest wspania³a. Po przejrzeniu i zapoznaniu siê z not¹ odautorsk¹, Tom pocz¹³ zag³êbiaæ siê w treœæ tego arcydzie³a. Przebrn¹³ przez wstêp, rozdzia³ pierwszy, drugi, trzeci, czwarty, pi¹ty. Tu przerwa³, zacz¹³ zastanawiaæ siê nad tym, co uczyni³. Czuj¹c siê wspaniale, i jak zdrajca jednoczeœnie, zrozumia³, ¿e nie powinien by³ tego robiæ. Zawiedziony i wci¹¿ pragn¹cy poznaæ dalsz¹ treœæ Nie wiedzia³ co siê z nim dzieje. Miliony mieszanych odczuæ nim wstrz¹snê³y, pragn¹³ byæ z ni¹, poznawaæ ja i opiekowaæ siê jej osobowoœci¹, mimo tego, i¿ okaza³a siê boj¹c¹ i delikatn¹, a tak¿e przestrzegaj¹c¹ wszelkie tradycyjne nakazy i zakazy person¹. Dzia³a³ pod wp³ywem chwili, rozgrzanych do Czerwonoœci uczuæ szukaj¹cych w³aœciwej drogi zakoñczonej os³awionym spokojem Edenem. Wiedzia³, ¿e zniszczy³ coœ bardzo cennego i ba³ siê, ¿e ju¿ nigdy nie bêdzie móg³ powróciæ do przerwanej, jak¿e ciekawej, pe³nej mi³oœci, przepe³nionej romantyzmem, piêknej i przyjemnej lektury, tej jak¿e cudownej i niepowtarzalnej ksi¹¿ki. Nast¹pi³a metamorfoza. Tom ju¿ nie by³ Tomem. Mo¿na by mu nadaæ dane innej osoby. To co siê z nim sta³o, jest bardzo trudne do opisania. Z bogatego i szanowanego cz³owieka pozosta³o tylko wspomnienie. Kiedy dowiedzia³ siê, ¿e jego prezent zosta³ skradziony i ¿e ju¿ nigdy nie dokoñczy lektury tej cudownej ksi¹¿ki, zamkn¹³ siê, a w³aœciwie zamelinowa³ w najwiêkszej na œwiecie bibliotece, aby tam dokonaæ poszukiwania drugiego egzemplarza. Minê³o kilka lat, a Tom nadal szuka. Zwiedzi³ ca³y œwiat. Nauczy³ siê kilkaset jêzyków i temu podobnych rzeczy. Potrafi³ siê dogadaæ nawet z nienormalnymi - niemowami. Posiad³ zdolnoœci metafizyczne i paranormalne. Si³¹ swego skoncentrowanego umys³u potrafi³ dokonaæ rzeczy niemo¿liwych. Nie móg³ jednak znaleŸæ drugiej, takiej samej, niepowtarzalnej ksi¹¿ki. I ten fakt powodowa³ jego ogromne cierpienie. Uczucie to sprawi³o, i¿ Tom pocz¹³ wychodziæ ze swego cia³a. Opanowa³ to do perfekcji. W koñcu przesta³ istnieæ. Teraz jest miêdzy nami i w ka¿dym z nas. Chêæ poznania dalszego ci¹gu powoduje, i¿ wszyscy jesteœmy w pewnym sensie ostro¿ni. Boimy siê powiedzieæ tak, powiedzieæ, ze kogoœ, b¹dŸ coœ kochamy, ¿e kogoœ lub coœ pragniemy mieæ, byæ z tym czymœ, ewentualnie kimœ. To w³aœnie Tom, cierpi¹c i nie znaj¹c dalszego ci¹gu powoduje, i¿ siê boimy. Dajmy wiêc poznaæ Tomowi ci¹g dalszy. pozwólmy mu wejœæ w siebie. Powiedzmy tak. Kochajmy siê. Kochajmy nasze ksi¹¿ki. Bo có¿ byœmy byli warci gdyby nie one. Tak cudowne, mi³e, wierne i szlachetne. Czy do koñca jesteœcie pewni, ¿e chodzi tu w³aœnie o nie ?! Zastanówcie siê dobrze, proszê! Zastanówcie siê. Ksi¹¿ki ?! R.T., Brytan Od Nowa nr 15
ZEZOWATE SZCZÊŒCIE
23 luty 1997 rok. Zimowy, mroŸny poranek. Mróz malowa³ szyby w oknach, gdy Klaudiusz Popie³uszko - szeœædziesiêciodwuletni emerytpucowa³ starannie szmatk¹ swój stary, lampowy telewizor. Koñczy³ w³aœnie polerowaæ kineskop, gdy dobieg³ go dzwonek do drzwi wejœciowych. - Kogo tam cholera niesie ! - b¹kn¹³ Klaudiusz odrywaj¹c siê od swojego ulubionego zajêcia. Powoli zbli¿y³ siê do drzwi. Zgrzytnê³y zamki i Klaudiuszowi ukaza³a siê postaæ starego mê¿czyzny ubranego w œnie¿noebia³¹ sukmanê i niebieskie narciarskie buty. - Je¿eli chcesz mi pan wcisn¹æ znowu jakiœ fenomenalny proszek do prania, to ostrzegam, ¿e od razu walê w pysk - stanowczo rzuci³ Klaudiusz i
31
BRYTAN OD NOWA trzasn¹³ drzwiami przed os³upia³¹ za zdziwienia postaci¹. - Ach ci domokr¹¿cy - pomyœla³ - z nimi trzeba krótko, inaczej na ³eb wlez¹. Nie zd¹¿y³ jednak wyjœæ z przedpokojul gdy od drzwi dobieg³ kolejny dŸwiêk dzwonka. Nieco zdenerwowany cofn¹³ siê i otworzy³ delikatnie rzucaj¹c: - Czego jeszcze?! - Niech bêdzie pochwalony...! - niepewnie wyszepta³ przybysz. - Ano niech bêdzie - odpar³ zaskoczony Klaudiusz. - Przepraszam ~ czy pan jest Polakiem?! - To pytanie wyda³o siê Klaudiuszowi wrêcz obraŸliwe. Jak jakiœ parszywy domokr¹¿ca ³a¿¹cy w szlafroku i narciarskich butach œmie stawiaæ pod znakiem zapytania jego narodowoœæ? - A kim pan myœli, ¿e ja jestem, co?! Mo¿e Marsjaninem? Jasne, ¿e jestem Polakiem, moi rodzice byli Polakami, wiêc ja te¿ do cholery jestem Polakiem - wykrzykiwa³ wzburzony Klaudiusz - Coœ pan z choinki sie urwa³? Ja jestem takim Polakiem, ¿e ... ¿e a¿ od szeœciedziesiêciu dwu lat jestem Polakiem! ! - Ale ja wcale nie stwierdzi³em dobrodzieju, ¿e pan Polakiem nie jest - powiedzia³ wystraszony przybysz. Klaudiusz wytar³ pot z czo³a, rozpi¹³ sobie ko³nierzyk i powiedzia³: - No dobra! Kupiê ju¿ od pana ten proszek i idŸ pan w cholerê! - Siêgn¹³ rêk¹ do kieszeni po portfel i zacz¹³ liczyæ pieni¹dze. - Ale ja nie sprzedajê ¿adnego proszku! - powiedzia³ natrêt. - No wiêc o co chodzi? - Jak tak z panem rozmawiam to wydaje mi siê wielkim szczêœciem to, ¿e z panem rozmawiam! - Nie rozumiem! - No ja siê cieszê, ¿e spotka³em tutaj Polaka i ¿e mogê sobie z nim porozmawiaæ. Bo¿e, co za plagê zes³a³eœ na moj¹ biedn¹ g³owê pomyœla³ Klaudiusz. - Idiota, kompletny idiota. Mo¿e on uciek³ z zak³adu i jest groŸny dla otoczenia? - Przepraszam pana - delikatnie napomkn¹³ Klaudiusz - a czy nie móg³ by pan siê równie cieszyæ z rozmowy z moj¹ s¹siadk¹?! Mo¿e wyda siê to panu dziwne, ale ona a tak¿e i reszta mieszkañców tej kamienicy to Polacy. - Niemo¿liwe! - Mo¿e wyda siê panu bardziej nieprawdopodobne to, i¿ znajduje siê pan w polskiej dzielnicy polskiego miasta, które le¿y w równie polskim kraju, bo w Polsce. Przez chwilê Klaudiuszowi wydawa³o siê, ¿e dziwny nieznajomy omdlewa ze szczêœcia. £zy radoœci obficie sp³ywa³y po policzkach przybysza i rozpryskiwa³y siê na pod³odze. Klaudiusz och³on¹³, opar³ siê o futrynê i patrz¹c na p³acz¹cego mê¿czyznê zacz¹³ intensywnie myœleæ. W tym czasie przybysz powoli usun¹³ siê na kolana i zacz¹³ ca³owaæ pod³ogê. Klaudiusz wiedzia³, ¿e ma do czynienia z cz³owiekiem szalonym, opêtanym, a z takimi to trzeba uwa¿aæ, bo jak sam zreszt¹ zawsze powtarza³ "jeden g³upi to i dziesiêciu ukatrupi". Postanowi³ podejœæ przybysza psychologicznie. - Ale¿ daj pan spokój - powiedzia³ czule Klaudiusz -Przestañ pan mi w koñcu œliniæ wycieraczkê! Wstañ pan. Postaæ na klêczkach przytuli³a siê , do Klaudiusza i zaczê³a g³oœno ³kaæ. - WejdŸ pan do domu, po co mnie maj¹ s¹siadki na jêzykach nosiæ. - A mogê w butach? - p³aczliwie zapyta³ przybysz. - W tych?! - zapyta³ Klaudiusz wskazuj¹c na wielkie zab³ocone niebieskie
buty narciarskie nieznajomego. - Niestety, nie mam innych. - No dobrze! mo¿e pan wejœæ w tych butach. Tylko poczekaj pan chwilê, a ja gazetê roz³o¿ê w przedpokoju, co byœ mi pan wyk³adziny za bardzo nie utyt³a³. Ale nieoczekiwany goœæ by³ szybszy, min¹³ os³upia³ego Klaudiusza i stawiaj¹c b³otniste œlady na jasnym dywaniku wchodzi³ w g³¹b mieszkania. - Ale¿ proszê pana, niech siê pan nie trudzi - wola³ przybysz - ja mogê wejœæ i bez gazet. Tak, to jest ta s³ynna polska goœcinnoœæ. Klaudiusz zrobi³ siê czerwony na twarzy, ogarnê³a go dzika furia i mia³ ju¿ ochotê otworzyæ drzwi na balkon i wykopaæ delikwenta na mordê z drugiego piêtra, ale przypomnia³ sobie, ¿e ma do czynienia z osob¹ nieszczêœliw¹ i ¿e z tak¹ w³aœnie nale¿y obchodziæ siê z nadzwyczajn¹ ostro¿noœci¹. Szybko och³on¹³, otworzy³ barek, pewnym ruchem rêki wyci¹gn¹³ dwulitrow¹ butelkê z bimbrem i spojrza³ na Przybysza. - Pije pan?! - W zasadzie to nie, ale na czeœæ naszego spotkania... - odpowiedzia³ nieznajomy goœæ siedz¹cy w bujanym fotelu Klaudiusza. Klaudiusz poda³ mê¿czyŸnie szklankê i nala³. Siedzieli na przeciwko siebie i pili wolno samogon, delektuj¹c siê unikalnym smakiem. Przybysz nagle zm¹ci³ panuj¹c¹ ciszê pytaniem: - A dlaczego to u pana w domu nie ma krzy¿a ani ¿adnych obrazków religijnych? Czy aby pan na pewno jesteœ Polakiem? Ten argument wymierzony przeciw polskoœci Klaudiusza wyda³ siê raczej sensowny, bo przecie¿ ka¿dy Polak to katolik, wiêc czuj¹c siê trochê winny zacz¹³ siê t³umaczyæ. - No wiêc ja ... bo u nas w "Veritasie" wszystkie figurki i krucyfiksy by³y tego no ... spartaczone. - Jak to spartaczone? Jak krucyfiks mo¿e byæ spartaczony?! ! - wo³a³ najwyraŸniej zdenerwowany przybysz. - Ano mo¿e..., bo u nas w "Veritasie" sprzedawane s¹ artyku³y z odrzutu, te dobre s¹ sprzedawane w stolicy. A ja nie chcê siê modliæ do zezowatego krucyfiksu. - Jak pan tak mo¿e mówiæ na krucyfiks? Toæ to œwiêtoœæ. Pan jest bydle! - Co?! Ja jestem bydle!? Wynoœ siê wypierdku z mojego mieszkania, idŸ kup se zezowaty krzy¿yk, idŸ. Ja do tego modli³ siê nie bêdê. - odezwa³ siê w Klaudiuszu jego choleryczny charakter. - Pan nie wiesz kim pan rozmawiasz - parskn¹³ nieznajomy. Wsta³ i sprê¿ystym krokiem zmierza³ ku drzwiom. - Jasne, ¿e wiem!, pan jesteœ ba³wan, ba³wan, który ³azi po mieszkaniach i denerwuje spokojnych ludzi. Wy³aŸ pan za drzwi, bo dam po ryju. Wypity przed chwil¹ samogon sprawi³, ¿e obaj zapomnieli o obowi¹zuj¹cej kulturze. Przybysz protestowa³, zapar³ siê mocno nogami o drzwi i nie dawa³ wypchn¹æ siê z mieszkania. Klaudiusz przesta³ siê patyczkowaæ, pierwszym uderzeniem rozwali³ natrêtowi nos, kolejnym pozbawi³ przytomnoœci, a póŸniej wystarczy³ ju¿ tylko kopniak, by nieznajomy sturla³ siê ze schodów na pó³piêtro. Klaudiusz Popie³uszko obecnie odsiaduje d³ugi wyrok. Ma wystarczaj¹co du¿o czasu na przemyœlenie sobie kilku spraw: Czy warto rozmawiaæ z nieznajomymi, wpuszczaæ ich do domu, piæ razem alkohol, dyskutowaæ? W g³êbi serca ¿a³owa³ swojego postêpowania, gdyby móg³ przewidzieæ co siê stanie, na pewno zaopatrzy³ by siê w zezowatego krucyfiksa, zreszt¹ takiego samego jaki wisi nad jego metalowym wiêziennym ³ó¿kiem, na pewno stara³by siê nie k³óciæ z nieznajomym, a w konsekwencji go biæ tym bardziej, ¿e nieznajomy okaza³ siê byæ Ojcem Œwiêlym Janem Paw³em II, klóry znalaz³ siê w Polsce z nie wiadomych nawet sobie przyczyn. Naukowcy okreœlili to zjawisko telepatycznym przerzuceniem materii. Ale nikt w to nie wierzy³, ca³a ³awa przysiêg³ych uzna³a to za cud, widocznie Bóg tego chcia³. Badyl, Brytan Od Nowa nr 16
NOWY MʯCZYZNA
Nie wiem, dlaczego tak siê dzieje, ale nauki tak nie pasuj¹ do kobiety jak siod³odo wo³u. Erazm z Rotterdamu Odstawi³am probówkê i zaczê³am intensywnie myœleæ. Problem by³ naprawdê powa¿ny. Ju¿ za naprawdê nied³ugi czas dokonaæ mia³o siê coœ, na co nauka nie odwa¿y³a siê nigdy. Coœ, co uczyni³oby œwiat nie tyle innym czy lepszym, ile W³.AŒCIWYM. Wysi³kiem grupy prawdziwych, rozumiej¹cych swe znaczenie kobiet i przy wykorzystaniu najnowszych osi¹gniêæ in¿ynierii genetycznej powstaæ mia³ mê¿czyzna. Nie biologiczna kopia ju¿ istniej¹cego, ale nowy i doskonalszy; zarówno fizycznie, jak i psychicznie, lepszy i w³aœciwszy. GODZIEN kobiety. Dlaczego? spyta³by ktoœ. Moja argumentacja by³a bez zarzutu. Kiedy twój stary sweter zaczyna siê pruæ, b¹dŸ skurcza siê w praniu, sprawiasz sobie drugi, prawda? Nowszy i lepiej przystosowany do tego, by nie spotka³ go los poprzedniego. Podobnie z mê¿czyznami, ale tu nie pomo¿e wymiana jednego egzem-
32
BRYTAN OD NOWA plarza na kolejny. Tu trzeba zacz¹æ od podstaw. Rozpocz¹æ produkcjê nowoczeœniejszego modelu. Tak, to zmiana, jakiej œwiat oczekiwa³ od dawna i jakiej naprawdê potrzebuje - pomyœla³a jeszcze raz, szykuj¹c siê do wyjœcia z laboratorium. Zabezpieczy³am wszystkie odczynniki, schowa³am dokumentacjê i powiesi³am swój bia³y fartuch na wieszaku. Wychodz¹c, rozpuœci³am w³osy, spojrza³am w stronê szafki z probówkami i, sama nie wiem, dlaczego, szepnê³am: - Dobranoc, mój nowy mê¿czyzno. Jutro siê, zaczniesz, wiesz? - doda³am czule i zamknê³am drzwi. Otworzy³am je kilka sekund póŸniej i równie podnieconym g³osem uzupe³ni³am: - Wszystko zarejestrujemy na video. Bêdziesz mia³ pami¹tkê. I zamknê³am drzwi. Sztuczne zap³odnienie przebieg³o bez komplikacji. Zaczê³a siê moja pierwsza, ale jak¿e niezwyk³a ci¹¿a. Moja, bo to ja, jako autorka tego œciœle tajnego programu badañ zg³osi³am siê na ochotnika do wype³nienia tej zaszczytnej dla kobiety funkcji. I cieszê siê, ¿e operatorowi kamery uda³o siê zarejestrowaæ wyraz dumy na mej twarzy. Oraz to, te sztuczne zap³odnienie przebieg³o bez komplikacji. Bo k³opoty zaczê³y siê póŸniej. Doktor Summers ze zdenerwowaniem odgarnê³a w³osy z czo³a. - Bóle w czwartym miesi¹cu ci¹¿y. - stwierdzi³a - To nie jest normalne. - Dlaczego? - zaoponowa³am - To, co dziœ wydaje siê nienormalne, po sukcesie naszych doœwiadczeñ stanie siê... - Normalne. Ale tylko po sukcesie doœwiadczeñ - dokoñczy³a z gorycz¹. W ka¿dym razie dziœ kierujê ciê do izolatki. - doda³a po chwili. Z chwila porodu wszelkie pozory normalnoœci zniknê³y. Stworzenie, które przysz³o na œwiat, nie legitymowa³o siê chocia¿by jedn¹ cech¹ pozwalaj¹ca uznaæ je za mê¿czyznê. Ale na pewno by³ to samiec. Przeroœniêty, nadmiernie ow³osiony i krwio¿erczy. W drugiej minucie ¿ycia wpi³ siê swymi m³odymi zêbiskami w moj¹ rêkê. Poczu³am ogromny ból, oczy zasnu³a mi czarna mg³a, a ju¿ po chwili straci³am przytomnoœæ. Ocknê³am siê po kilkunastu minutach. Parê kroków przy ³ó¿ku le¿a³ operator kamery z przegryzion¹ têtnic¹ szyjn¹ i wyd³ubanymi oczyma. Wokó³ niego b³yszcza³a zakrzep³a tafla krwi, w której œrodku bezw³adnie stercza³a wyrwana ze stawu rêka z rewolwerem. Wstrz¹snê³a mn¹ fala strachu i nienawiœci. Potworek, którego urodzi³am, grasowa³ teraz po oœrodku, a ja le¿a³am bezw³adnie w swoim ³ó¿ku. Cholera, - pomyœla³am - to ja nawa¿y³am tego piwa i to ja je wypijê. Jêczac z bólu i brocz¹c krwi¹ zwlok³am siê z ³ó¿ka i na czworakach dobrnê³am do kamerzysty. Z trupiozimnej d³oni wyjê³am rewolwer i wci¹¿ nie maj¹c si³y na staniêcie na nogach wysz³am na d³ugi, lodowaty korytarz. Wytê¿y³am s³uch i rozejrza³am siê uwa¿nie. Krew by³a wszêdzie, a najwyraŸniejsza smuga prowadzi³a w kierunku schodów. Ruszy³am tam. Przy wyjœciu dla personelu us³ysza³am odg³osy walki. Odrêtwia³¹ z bólu rêk¹ pchnê³am drzwi i wysz³am q¹ zewn¹trz. Rozejrza³am siê znowu. Trawnik przy wyjœciu z oœrodka wygl¹da³ pozornie spokojnie, jednak przy samym ogrodzeniu zauwa¿y³am dziwny ruch. Nie przestaj¹c krwawiæ, dobieg³am tam i odbezpieczy³am rewolwer. Oczom mym ukaza³a siê walka, doktor Summers z niespe³na godzinnym, ma³popodobnym potworem urodzonym przeze mnie. Stwór podskakiwa³ na sprê¿ystych koñczynach i k¹sa³ j¹, szarpi¹c bia³y kitel i rozrywaj¹c skórê. Wyczerpana walk¹ doktor Summers upad³a wreszcie i niezdolna do jakiejkolwiek obrony nakry³a twarz rêkoma i czeka³a na œmieræ. Potworek rzuci³ siê na ni¹, próbuj¹c zmasakrowaæ twarz. Zawy³a z bólu, gdy ostrymi k³ami skaleczy³ jej policzek. Odda³am strza³. Potem drugi, trzeci i nastêpne, a¿ by³am pewna, ¿e cia³o potworka nie poruszy siê nigdy wiêcej. Doktor Summers wsta³a oszo³omiona i krwawi¹ca i zaczê³a mi dziêkowaæ. Chwilê póŸniej na trawniku znaleŸli siê pracownicy oœrodka i zabrali nas na oddzia³ intensywnej pomocy. Pierwszy raz zawsze siê nie udaje. To nie by³ mêtczyzna godny kobiety. Ale spróbujemy jeszcze raz. K.M., Brytan Od Nowa nr 15
NIEZNISZCZALNI POTRAFI¥ FRUWAÆ (manifest m³odoœci)
Szukajcie prawdy jasnego p³omienia Szukajcie nowych nieodkrytych dróg Adam Asnyk - To jest extra, to jest czad! - krzycza³a Dominika chwytaj¹c w d³onie ostatnie promicnie zachcodz¹cego s³oñca. Podkrêci³em radio i wdusi³em mocniej peda³ gazu. Niech ma³olata rzuci w przestrzeñ jakiœ bluzg ze strachu. Trzyma³a siê dzielnie, leniwie mru¿¹c oczy. U³amek sekundy. który poœwiêci³em na dok³adny wgl¹d w jej spojrzenie, spowodowa³ na pewno paniczny trzepot serca we wnêtrzu przypadkowego rowerzysty. - Przyb³êda! -jej dziki chichot zosta³ st³umiony przez ryk silnika. Warszawa ucieka³a nam spod kó³, a ja równoczeœnie z cwa³em zaczai³em klimat. Taka lala jak Dominika umia³a o¿ywiæ najbardziej senne popo³udnie. Co wiêcej - by³a tego do koñca œwiadoma. Wyrwa³em j¹ w jakiejœ nadmorskiej tancbudzie, gdzie z ka¿dym ³ykiem piwa musisz bardziej ostrzyæ uwagê nad w³asn¹ kas¹. Co robiæ, od kiedy œwiat dosta³ kopa, coraz trudniej jest spotkaæ uczciwego pingwina - nawet w piêciogwiazdkowej spelunie. Dominika jest dok³adnie taka sama jak ca³e stado alternatywnych laseczek, które swoj¹. nienawiœæ do zak³amanego otoczenia manifestuj¹ wielkim skórzanym krzy¿em swobodnie uwiêzionym na rzemieniu. Wyrywa siê je przybieraj¹c manierê zbuntowanego palanta, który nie wie czego chce, ale dok³adnie wie co robi. Po kilku dniach Lala nie ma ju¿ w¹tpliwoœci, ¿e poleci za tob¹ w ka¿dy plener, wiêc pakujesz manele i po dwóch dniach obróbki na piêæsetnym kilometrze waszej wspólnej znajomoœci dziurawisz j¹ do bólu, zyskuj¹c maskotkê na jak d³ugo zechcesz. Dominika nie by³a pierwsz¹ dzitk¹, któr¹ wyrwa³em w ten sposób, ale kisieli³a siê nieŸle i ba³a tak cholernie, uroczo naiwna, ze trzyma³em siê jej obiema garœciami pêdz¹c rakiet¹ ¿ycia. Kobieta wszak to odpoczynek wojownika, nie? Rwaliœmy przestrzeñ bia³¹ beemk¹ mojego starego ju¿ dostatecznie d³ugo ¿eby poczuæ g³ód. Lala pierwsza wyrazi³a ¿yczenie spo¿ycia posi³ku. Zwolni³em nieco, pakuj¹c grabê w jej stronê. Pisnê³a z radoœci, ale ja posun¹³em siê dalej i ze schowka wyj¹³em mapê. - ZnajdŸ coœ! - zagadn¹³em kociaka. Ma³a zaczê³a obczajaæ mapê, wiêc szêda³em siê szeœædziesi¹tk¹, podziwiaj¹c krajobrazy. - Zaraz, skrêæ w... lewo - powiedzia³a niepewnie, a ja skuma³em, ¿e ma k³opoty z ³apciamui. - Lewa to ta r¹czka, której nie podajesz na dzieñ dobry? upewni³em siê miêkko. Skinê³a g³ow¹, wiêc z³ama³em kierunkowskaz. Droga jak to droga - zupe³nie nieciekawa z krajoznawczego punktu widzenia, ale dziury w nawierzchni by³y rozmieszczone w sposób nie pozwalaj¹cy kimn¹æ za kierownic¹. Jechaliœmy jakieœ piêtnaœcie minut. M³odej mina ob³azi³a coraz ni¿ej, tak ¿e przestraszy³em siê, ¿e zacznie œlimaczyæ. Zatrzyma³em auto. - Co jest? - spyta³em. - Chy... chyba skrêci³eœ za wczeœnie... - wyszepta³a. Pokiwa³em g³ow¹, a¿ uœmiech rozp³yn¹³ mi siê na masce. Tak to z lalami bywa. M³oda najpierw coœ skwasi, a potem bezczelnie rzuca ci w twarz nudn¹ szpundê. Ju¿ mia³em paln¹æ umoralniaj¹cy tekst na tematy inteligentne, ale Dominika chwyci³a mnie za ramiê. Pop³yn¹³em za jej wzrokiem. Knajpa by³a. Ma³a nie zalewa³a nic a nic. Odpali³em maszynê i zwali³em siê na podjazd. *** Drzwi ci¹ga³o siê do siebie. Wewn¹trz czysto, jasno i przestronnie. Zupe³nie jak nie w Polsce. Nieco mnie zmroczy³o, bo Pierdziszewo by³o okrutne a kanapy jak z centrum metropolii. Spróbuj choæ raz Ods³oniæ twarz I spojrzeæ Prosto w s³oñce... Sympatyczny kawa³ek rozgarnia³ ciszê, ale jej nie m¹ci³. Muzyka p³ynê³a przez doœæ obszern¹ salê przydro¿nego grill-baru i wraca³a, obijaj¹c siê od czystych okien. Dosta³em od rêki jad³ospis, ale z niesmakiem poda³em go Dominice, prosz¹c aby coœ zamówi³a. - Dlaczego ja? - zdziwi³a siê. By³o tak zupe³nie nie na miejscu, ¿e parskn¹³em z rzorzewnieniem. - Nie lubiê, kocie, na kanapki mówiæ sandwicz - Sêd³ycz - poprawi³a. Machn¹³em rêk¹. Kruczoczarna Barbie w obcis³ym fartuszku podes¿³a do nas stukaj¹c pisakiem w notes. Dominika szybko z³o¿y³a zamówienia na szamanie i popatrzy³a na mnie szukaj¹c aprobaty. Nic nie powiedzia³em tylko machn¹³em rêk¹ i lalunia odesz³a. Moja Bejbi zaczê³a kolorowaæ jakieœ obrazki z przesz³oœci, ale ja zas³ucha³em siê w muzykê i nie bardzo wiedzia³em o czym ma³a szumi.
33
BRYTAN OD NOWA W pewnej chwili podrajcowa³ mnie tekst na œcianie: "Jeœli jesteœ niezniszczalny i potrafisz fruwaæ, to wpadnij na chwileczkê". Pod spodem by³ adres. Burdel na zadupiu? W œrodku Polski? Niby nic dziwnego, ale roz³o¿y³em siê na amen. Przez kilkanaœcie sekund wyczai³em jak opuœciæ maskotke na kwadrans, bo kombinowa³em, ¿e dom rozkoszy nie mo¿e byæ daleko i urwa³em siê w coraz bardziej gêsty mrok. *** Instytucje namierzy³em szybko i ³atwo. Moje w¹tpliwoœci rozwia³a ko³ysz¹ca siê przy wejœciu czerwona latarnia. Umi³owanie tradycji jest oznak¹ d³ugiej praktyki, a ta jest gwarancj¹ dobrych us³ug. Nie wiem dlaczego wyszed³em z wozu. Nie klajstrujê, pod chajrem! Chcia³em zobaczyæ tylko jak rozkoszny domek prezentuje siê od wierzchu. Lecz w pewnym momencie sklossi³em siê i wszed³em do œrodka. Skubana przy drzwiach ju¿ by³a do wyjêcia, ale z doœwiadczenia wiedzia³em, ¿e taka panienka przy drzwiach to nobliwa matka dwojga dzieci, która oddaje siê tylko mê¿owi i to raz na miesi¹c, przy gaszonym œwietle. - Czym mo¿emy s³u¿yæ? - wyszczerzy³a siê do mnie. Uœmiechn¹³em siê - Jestem niezniszczalny i potrafiê fruwaæ wyrzuci³em z siebie lubie¿nie. Zamyœli³a siê. - Zaraz Krzysztof zaprowadzi pana na górê. - Fajnie! Tylko proszê siê pospieszyæ, bo ja tylko na chwileczkê. Pokiwa³a g³ow¹ ze zrozumieniem. Krzysztof prezentowa³ siê jak m³odziutki Boris Karloff. Nie jestem specem od burdeli, ale chyba specjalnie zatrudnili takiego fotomonta¿a, ¿eby panienki w oczekiwaniu na klienta nie grza³y sobie nim ud. Krzysztof kroczy³ dostojnie po starych schodach. Szed³em z ty³u, podziwiaj¹c wnêtrze burdelu. By³ to prawdziwy kawa³ historii. Kiedy stanêliœmy przed solidnymi drzwiami do komnaty numer osiem, Krzysztof przepuœci³ mnie przodem. Przekroczy³em próg, a za mn¹ szczêkn¹³ zamek. By³o ciemno. *** - Dobry wieczór - rzuci³em przed siebie, ale nikt nawet nie cmokn¹³. Sta³em przez chwilê jak palant, ze spuszczonymi rêkami, nie bardzo wiedz¹c co ze sob¹ zrobiæ. - Jest tu ktoœ? W odpowiedzi mrugnê³a zapalniczk¹, ale latara, która zmia¿d¿y³a mi twarz by³a pewniejszym, namacalnym dowodem obecnoœci drugiego cz³owieka. Odruchowo przesun¹³em jêzykiem po zêbach. Klawiatura by³a ca³a. Ostre œwiat³o porazi³o mi oczy. - Dobry wieczór - wyszepta³em, le¿¹c na pod³odze. Cisza. Poniewa¿, choæ krótko ¿yjê, mia³em ju¿ kilka przygód, wiêc wiedzia³em, ¿e nie nale¿y daæ siê z³amaæ. Usiad³em spokojni, podsuwaj¹c nogi pod brodê i czeka³em na ci¹g dalszy. Trwa³o to jakiœ czas. Fejs mi z deka spuch³a, ale nie odezwa³em siê s³owem. - Dobra - chrz¹knê³o coœ zza œwiat³a i wysz³o do przodu. Cholejne rypad³o, truch³o zapluszczone, musia³o mieæ tu jakichœ funfli, bo samo wygl¹da³o na parapeciarza, co ma k³opot z odnalezieniem zapalniczki. - Co jest? - spyta³em. - Nikt mnie nie uprzedza³, ¿e op³atê uiszczamy przy wejœciu. - Proszê siê uspokoiæ - powiedzia³o. - Stul pysk panie baranie - doda³o wyraŸnie usatysfakcjonowane. - No i co? - pojawi³o siê nagle i znik³o. Ale pozna³em kwadratow¹ twarz Krzysztofa. - Tonie ten - mruknê³o zapluszczone. - Tamten wygl¹da starzej. - Ten, ten - pozna³em g³os szprychy z okolic wejœcia. Mówi³, ¿e jest niezniszczalny i potrafi fruwaæ. Zaczai³em aferê miêdzynarodow¹ i przesta³em siê tarmosiæ. Zostawi¹ w spokoju, a morda nie szklanka. Nie takie numery odstawia³o siê ze stryjem po pijanemu. Zapluszczony podszed³ bli¿ej i spojrza³ mi w œlipia. - Któryœ z nas ma k³opot... pytanie tylko czy ja, czy pan... - Z tego co siê zorientowa³em, proszê pañstwa, zosta³em zupe³nie przypadkowym œwiadkiem zajœcia, które nast¹pi³o nie z mojej winy i absolutnie bez mojej wiedzy. A tak od siebie dodam: macie tu niez³y burdel, jak widzê... - To dwuznaczne powiedzenie - wy³uszczy³ siê Krzysztof - dyskalifikuje pana w moich oczach. Chocia¿ przyznajê, ¿e z powodu pewnego... hmmm... zamiesza-
34
nia zosta³ pan wziêty za kogoœ innego. Tamten ów jest k³amc¹ na szerok¹ skalê, wiêc postanowiono, ¿e zostanie zlikwidowany. Jednak pan te¿ jest k³amc¹... Bo przecie¿ nikt nie potrafi fruwaæ... - zarechota³. Irytowa³ mnie kompletny zanik pojêæ abstrakcyjnych u tych osób, lecz zwar³em siê. - Panu Supermena do poduszki mamusia nie pozwala³a ogl¹daæ? spyta³em niewinnie. - Bajka - wycedzi³. Chcia³ jeszcze coœ dodaæ, ale zapluszczony odepchn¹³ go delikatnie. Krzysztof znikn¹³ w cieniu. - Myœlê panie szanowny - odezwa³ siê parapeciarz - ¿e wyrok w pañskiej sprawie bêdzie jednoznaczny. K³amie pan - to jasne, nie myœli pan o swojej przysz³oœci, dziewczynie. Zostawia j¹ pan w przydro¿nym barze, samemu udaj¹c siê do domu publicznego. To jest moralnie dwuznaczna sytuacja. I jeszcze dodam, w formie konkluzji, ¿e skoro my obserwujemy pana od niedawna, od godziny zaledwie, i mamy wyrobione zdanie na pañski temat, to jak musi wygl¹daæ d³u¿szy odcinek pana ¿ycia... powiedzmy jeden rok? Co o panu s¹dzi pañskie otoczenie? Wzi¹³ mnie dziadzio do spowiedzi. Co gorsza, kaza³ jeszcze zrobiæ b³yskawiczny rachunek sumienia. Normalne, ¿e nie bêdê przed burakiem t³umaczy³ siê z jednego roku mojego sumienia, sam jednak przelecia³em w poœpiechu skrócon¹ wersjê ¿yciorysu. Nie by³ blady i trzyma³ siê kupy. Jak wpano bêdzie chcia³o ksi¹¿kê pisaæ, to opowiaem mu swoj¹ historiê nawet za darmo. - Mogê panu powiedzieæ jak to wygl¹da... paskudnie wycedzi³ zapluszczony przez zêby. - Dziadzio uwa¿a, ze jestem kanali¹ - zaduma³em siê nad w³asnymi s³owami - A pan to kto, ¿e mo¿esz wydawaæ taki s¹d nad innymi? - Zamilknij sssynu - sykn¹³ Krzysztof. Zgredzicha przechadza³ siê w krêgu œwiat³a, rzucaj¹ w moj¹ stronê zabójcze spojrzenia. Nagle stan¹³ i wyrzuci³ z siebie s³owa, których mocy nie by³ w stanie nikt podwa¿yæ. - Szczeniak jesteœ. M³ody bachor na garnuszku bogatego tatusia. Uwa¿asz, ¿e jesteœ wielki i nieœmiertelny. Wierzysz, ¿e przed tob¹ jeszcze wszystko... B³¹d! Bo ja ci udowodniê, ¿e tak nie jest. - Myœli szczyl, ¿e jest wieczny - Krzysztof podrapa³ siê po brodzie. - Skazujê ciê na œmieræ - swoim teatralnym gestem staruch o ma³o nie wyklu³ mi oka. Do momentu, gdy pojawi³ siê przede mn¹ klient ze spluw¹, myœla³em, ¿e to wszystko jest jednym wielkim zgrywem, ale teraz o ma³o siê nie zeszcza³em. Myœla³em, ¿eby zamkn¹æ oczy i byæ spokojnym jak te buce na filmach z Hollywoodu, ale czadzia³em powoli i kwasi³em siê niemo¿ebnie. Goœæ, którego nie zna³em, do którego nic nie mia³em, któremu nic nie zrobi³em, podszed³ bardzo blisko. Czu³em zimn¹ lufê przy czole i nie mia³em czasu na pacierz. Z dzik¹ zaciêtoœci¹, nie wiadomo dlaczego, liczy³em tylko raz, dwa, trzy... Innych ju¿ dawno nie by³o, poszli czekaæ na faceta przez którego ja musia³em umrzeæ... ...siedem... osiem... dziewiêæ.... Nie œmia³em mu spojrzeæ w oczy, ale czu³em, ¿e ma nieodpart¹ chêæ... ¿e.... ...dwanaœcie... trzynaœcie.... W momencie, gdy poci¹gn¹³ za spust, skrzywi³em twarz. Coœ eksplodowa³o we mnie jak gwiazda, lecz zachowa³em œwiadomoœæ. Facet kopn¹³ mój zew³ok butem z krokodylej skóry i wyszed³. Ledwie zamkn¹³ za sob¹ drzwi, podnios³em siê niemrawo. Skoro tylko udowodni³em sobie, ¿e jestem niezniszczalny, szybko pozbiera³em bebechy i odfrun³¹em. Thomas B. Brandt, Brytan Od Nowa nr 17
CABARET NONSENS
**
***
hej ty dziadu z ³ysej góry weŸ ty ³apy z poezyi bo wyrzucê z posesyi i polecisz a¿ pod chmury waszoœæ drapi-chrusta wabi nie potrafi on sznurowaæ chcia³by siê za nicoœæ schowaæ taki z niego ksi¹¿ê ¿¹bi wiêc siê nie bój poezyi póki jestem ona ¿yi póki bêdê ona ty i ja bêdziemy potrafiæ cieszyæ a i na coœ trafiæ podobnaœ do fotografii Ryboldacz Gyboldacz Graf, Cabaret Nonsens
i by³eœ wtedy ¿o³nierz zielony i twoje jasno-niebieskie skronie ¿ó³ty jak pies i gruby jak mucha sta³eœ samotnie po drugiej stronie i wiersze w górze niczym polecieæ frulec¹ niczym czapli dziewiêæ ¿ó³ty jak pies i gruby jak mucha sta³eœ i zacz¹³eœ zielenieæ i wokó³ bardzo zielono sta³o siê szybko niczym posiedzieæ krótko z m¹ prostytuttk¹ w armii jak ma³o kto by³eœ bliski kolorem liœcia i by³eœ wtedy ¿o³nierz zielony i twoje jasno-niebieskie skronie ¿ó³ty jak pies i gruby jak mucha sta³eœ samotnie po drugiej stronie koniec - zielo³nierz nowiciej -, Cabaret Nonsens
****
podaj mi okulary, w¹sy, skrzypce i samochód (koreañskie przys³owie ludowe) Cabaret Nonsens
Ze stopki: W kabarecie wyst¹pili kac zorro bert, nowiciej, O.G-ur., vladimyr burazovski. symeon atrêb, G."D"., zdanko milanoviæ, ryboldacz gyboldacz grap, tomasz
cabaret nonsens
ŒRÓDŒRUBUNEK
butapirazol, grabi¿yn, prognytyzm, tadeusz koanemi, darek olejniczak, tao-mao-wyleaustraliê zamieszkuje ponad szeœæ miliardów ludzi. wœród tym ciao*. Rzecz (20sA5, offset w kolorze niebieskim) wydana przed 1989 r. przez jeleowce. s¹ bardzo po¿yteczne - zjadaj¹ ludzi. mo¿e to zmniejszy niogórski oddzia³ Monaru, pod tytu³em CABARET NONSENS zawiera³a wiersze, przyrost naturalny œwiata. prozki, obrazki i komiks. w z³otowie, woj. koszaliñskie, stoi pomnik konia. jest to chyba Kontakt: Jeleniogórski MONAR, ul. Œwierczewskiego 11/1, 58-500 Jelenia Góra * jedyny w polsce pomnik poœwiêcony legendarnemu w³adcy polan. afryka jest ósmym co do obszaru kontynentem œwiata. najstarszymi mieszkañcami czarnego l¹du s¹ pigu³ki, ¿yj¹cy w niedostepnych Czasem mamy takie ró¿ne czo³gach afryki œrodkowej. lekarze maj¹ trudnoœci z dostarczeniem œni¹ siê noc¹ i ³opoc¹ lekarstw dla wszystkich potrzebuj¹cych. strasz¹ mrgwieniem i przemoc¹ w gêstych zaroœlach tajgi latem przepada kilkaset komarów na metr gardz¹ m¹ niemoc¹ noc¹ kwadratowy powierzchni. dzikie zwierzêta czuj¹ przed komarami pani szprechaj¹ i szwargoc¹ iczny lêk. niedŸwiedzie maj¹ trudnoœci w opanowaniu strachu, wpadaj¹ trac¹c na szk³a i rowy i rozwalaja sobie ryje. prac¹ nie migoc¹ Tadeusz Koanemi, Cabaret Nonsens nie pracuj¹c tubê truj¹ ranem popo³udniem noc¹ gwa³c¹ niszcz¹ i szeleszcz¹ trwoni¹c broni¹c bronia gonia samowite niekosmaszne p³aszcze straszne i rubaszne O. G-ur, Cabaret Nonsens
+++++++++
***
w ¿yciu piêkne s¹ tylko szczyle Tao-Mao-Wyleciao, Cabaret Nonsens
37
35
CHELMUD
***
Ka¿dy HaCesz pisze wiersze a biorê jab³ko pierwsze! Ka¿dy HaCesz pisze wiersze d³ugie a ja biorê jab³ko drugie! Ka¿dy HaCesz pisze wiersze m¹dre a ja jab³kiem karmiê fl¹drê! Ka¿dy HaCesz pisze wiersze odlotowe a ja jab³kiem karmiê krowê! Ka¿dy HaCesz ma xero i o³ówek to ju¿ nie palant lecz pó³g³ówek Ka¿dy HaCesz to poesty kawa³ek a ja mam doœæ jab³ek! Zoha-Wioha-Helmuela
Efekty dzia³alnoœci papierowej Maæka Welanca i Marcina Siehankiewicza stanowi³y dwa ziny wydane w 1993 r. Pierwszym by³ CHELMÓD w 1993 r.,(28sA5, xero, pisany rêcznie, zawiera³ wiersze, opowiadania? i komiksy) drugim ZOHA-W WIOHA HELMUELA (16sA5, xero, zawieraj¹ca fragmenty ksi¹¿ki telefonicznej, reklamówki ró¿nych zinów oraz 2 wiersze). Ilustracje Siehankiewicza publikowa³y w tym czasie tak¿e COEIL i OJO DE DIOS. Kontakt: Maciuœ Welanc, ul. RzeŸnicza 52A, 58-200 Dzier¿oniów
JAK TO ANDRZEJ KUPI£ PÓ£ DARMO "PANONIÊ"
Pewnego razu, bardzo niedawno, bohater naszego opowiadania dowiedzia³ siê z nieoficjalnego Ÿród³a, ¿e niejaki Stefan ma do sprzedania moto-cykl. Tranzakcja szybko dosz³a do skutku i motor zmieni³ w³aœciciela. Andzrej po doprowadzeniu maszyny do stanu "cacy" pocz¹³ szaleñstwa. Pewnego razu jechali z 2 kolesiami i coœ niesamowitego zaczê³o dziaæ siê. Zdawa³o siê, ¿e siê wznosz¹ jak samolot. Nic podobnego. Osi¹gnêli prêdkoœæ przy której ich dusze zaczê³y nie nad¹¿aæ za cia³ami. Je¿eli któremuœ z was przdarzy³o siê to samo, drodzy czytelniki, to dajcie znaæ. Ka¿dy z was otrzyma nagrodê niespodziankê od Instytutu Obserwacji i Badañ Zachowañ Ludzi wraz z ich Duszami pod patronatem naszego pisma. Wiêc do rzeczy. Zobaczy³ to policjant i kaza³ zwoln8iæ i daæ dokumenty. Delegaci ich nie mieli. Postanowili porozmawiaæ inaczej. Na pocz¹tku zaproponowali ¿eby im nic nie robi³ bo boj¹ siê rodziców. Policjanta to nie wzruszy³o i to by³ jego wielki b³¹d. Andrzej, tak siê nazywa bohater, je¿eli pamiêtacie przeszed³ do rêkoczynu. Policjanta przewieziono do biura, gdzie mia³ stracha spotkaæ "Adina". "Adin" do dziœ, mo¿e jeszcze niedawno mia³ palca obanda¿owanego i chodzi³ do chirurga ze swoj¹ torebk¹ stawowom. Wiêc znowu konkurs. Kto z was zrobi³ siku w majtki niech napisze. Ka¿dy kto napisze i da adres, dostanie nagrodê. Chelmód
36
chelmud
CHURA
MANIFEST 9/87 pop.
Najproœciej rzecz ujmuj¹c jesteœmy subnostalistami, to znaczy uprawiamy subnostalizm w fazie powstaj¹cej. Nie uznajemy szaradzisty Duchampa, który zajmowa³ siê bardziej filozofi¹ sztuki ni¿ sam¹ sztuk¹. Najproœciej rzecz ujmuj¹c jesteœmy ukuelwrtystami czasu nadu¿ywania pojêæ "huj, gówno, kibel ruhania, kórwa" dla podniesienia jakoœci bytu. Nie uznajemy œmierci ani siebie. Jesteœmy przeciwnikami religii i ateizmu, filmu i muzyki, komunizmu i kapitalizmu. Ale jesteœmy te¿ za tym wszystkim. Naprawdê jesteœmy natomistami postpopabsurdeksrealistycznymi wyhowanymi w przedziwnych kategoriach socjologii jako religii, znudzenia jako zmêczenia, nienawiœci jako ¿ywotnoœci. Bóg Socja znajduje siê na koñcu i na pocz¹tku naszych rozmyœlañ. Jesteœmy przeciwnikami tego. KCN, Chura Chura 1991 poœwiêcone wspó³czesnej surrealno - futurystycznej poezji abstrakcyjnej, ternioselicznej i ekspresyjnej bój o nowy gnuj. WYSTÊPUJ¥: cena 5 tys.W rêce czytelników dosta³o siê oto najœwie¿sze s³owo Bo¿e, lek kukug, ble, sen, jo. Bug mówi - ble, ble - Bug zreszt¹ w ogóle nic nie mówi. Mówi Janek Selt - "mówi kube do tromby kubistyczna. WYSTÊPUJ¥: cena 5 tys. W rêce plujni". Albo mówi ktoœ tam - grypur. Codziennie kochaæ mocno. Wydawnictwo syf i œmieræ bêdzie produkowaæ czyste, lekkie prawdy. wydawnictwo anonimowoœæ, tak, chodŸmy ju¿. (cytat z pisma) Nie wiadomo czy egzemplarz bydgoskiego pisma CHURA z r. 1991 by³ jedynym wydaniem tego tytu³u. Gazeta (32s A5, druk) zawiera³a w sobie tak¿e wszystkie teksty z kserowanego w innym uk³adzie pisemka BRÜTT. Kontakt: PO box 8, 85-791 Bydgoszz 44*
CHURA
chura
45/89 - ADAM I EWA - pop, treœciówka 15 PScH.
CHURA
Nagle wszystko wróci³o. Nagle o trzeciej w nocy zasn¹³em - smród podszed³ pod brzeg - smród nadszed³ w macicy zawiniêtej w brzuh. O tak. Nagle narysowa³em ci to têpym scyzorem na ³echtaczce. O tak. Zaklêcie dobre podzia³a - opar³em siê na tym. Nagle wyszy³em ci to na prawej wiêkszej piersi która zawsze bardziej mnie poci¹ga³a ni¿ drzwi do piwnicy która zawsze wymusza³a na mnie odpowiedzialnoœæ która powo³ywa³a mnie na œmieræ przez czyszczenie która wzmacnia³a katabolizê. Nagle zacz¹³em to znowu odczuwaæ ca³ym sob¹ nazywaj to jak chcesz nazywaj to nawet jethrhak powiedzia³em ju¿, nazywaj to jak chcesz. Kertosmogenoza szip szip. Nagle wszystko wróci³o szybkim samohodem, przestraszy³em siê naprawdê Bozi, wróci³ smród koniec pomyœla³em koniec. Kets spyta³ mnie, czy to mo¿liwe, ¿e ludzie umieraj¹, a jak to mo¿liwe, skoro wymyœlili tyle cudownych rzeczy, nie bêdê ci teraz wymieniaæ tyh rzeczy - mówi³a - ale ty wiesz, no hodzi mi o abstrakcjê, o du¿e szybkie poci¹gi, o soft³erk, cici, wiêc czy ludzie ci¹gle jeszcze umieraj¹ tak jak przedtem, mo¿e w na przyk³ad jakimœ rozwiniêtym kraju ju¿ nie umieraj¹? Pyta³a mnie te¿, czy nie widzia³em gdzieœ Ewy. Oh Ketsy! Ludzie nie umieraj¹. Ludzie s¹ mordowani. Na przyk³ad ja czujê jak morduje mnie ja czujê ca³y czas to morderstwo w œrodku szybko morduj¹ce cz¹steczki szybko radz¹ce sobie nosz¹ce maski z zaskorupia³ej krwi ka³u i wpadaj¹cych p¿ez oczy owadów! Tak Ketsy! Nie mówmy wiêcej o umieraniu! To mord! MORD! MORD! to wszystko jedno co! To - "chodŸ ju¿ Mimi, œciemnia siê". To i tak umieranie. Ewa jest w szpitalu, Ketsy. Wyci¹³em jej w ³echtaczce barokowy motyw i wyszy³em na cycku znak wiecznego trwania w czystoœci. KCN, Chura
VIVA TORNADO
Serdeczny uœcisk d³oni w ramionach miêsistego cytrusa z bewerly Hills. Mi³o i dostatnio. Very exciting. WeŸ zapa³ki i zobacz czy w baku jest benzyna. Wrodzone karby. Czujê siê dobrze, du¿o i dobrze. mam taki kaprys. Jest mi dobrze. T³usty zarz¹dca z nudów d³ubie w nosie swojego mercedesa. Plutokrata, Chura & Brütt
37
BRÜTT
CHURA
CZARNA G£OWA 1, opowiadaj¹c czarnej g³owie. zawsze chcia³am ci powiedzieæ u¿yæ jakiegoœ œrodka wyrazu u¿yæ brzegu krzes³a ³apiê siê na tym, wiesz, tuta magille ³apiê siê na tym, wiesz, miasto potrafi zamieniaæ siê w to, wiesz, wiesz, no wiesz, to tam wiesz co zawsze chcia³am? chcia³am powtórzyæ okupacjê oryginalne kolczyki z czasu ba cudu, inkryny du¿o chcia³am u¿yæ brzegu krzes³a we œnie, najlepiej ¿eby to by³ twój sen, ¿eby to by³a twoja g³owa
HESSE
twoja czerwona kie³basa dojrzewam a ona czeka na mnie przed szko³¹, wrze, rzeŸnik Hess twoja czerwona kie³basa, zrób mi to samo, w ka¿dym nowym mieszkaniu szukam nosem utajonej spermy s³yszê jej bulgot we wnêtrzu czajnika, we wnêtrzu pod³ogi. Pipuch(?) Kiblizm - Chura
od tej chwili jestem stolarczykiem przek³adam jêzyk dupy na jêzyk drewna jêzyk koloru na jêzyk wieprza ze skóry jêzyk coraz czêœciej pojawia siê ten problem jêzyk, jêzon, jedeter wyobraŸ sobie kawa³ek widoku zza okna po³o¿ony na pod³odze i obdd³ubywany z cienia jêzyczek, job, kraelly wyrabiam tê piêkn¹ szafkê dla ciebie dla siebie dla piêknej szafki dla czasu w którym coœ tam jêzyk chcê w³o¿yæ do œrodka ¿eby krzycza³ pomlaska³ ciemnoœæ, wiesz, chcê tam zamkn¹æ jêzyk z jego miêsem do tej chwili by³am stolarczykiem by³am kosmonautk¹ piêtnaœcie po szóstej zas³ania³am rêk¹ otworek w buzi ods³ania³am zas³ania³am i ods³ania³am by³o to zabawne, Jezu, myœla³am ¿eby ci to opowiedzieæ ju¿ chcia³am zawróciæ rakietê i polecieæ do domu, ¿eby sprawdziæ czy wszystkojest tak jak myœlê czy - bardzo mi na tym zale¿y o¿y³eœ, czy zrozumia³eœ co chcê przez to powiedzieæ, czy jesteœ wdziêczny czy wyobra¿asz sobie jak jestem popierdolona? czy wiesz ¿e mo¿esz siê sobie przygl¹daæ ¿e mo¿esz siê w sobie przygl¹daæ fufie mitajena kioper martynase tak jak ja widzê w sobie jedyny rodzaj który uprawiam Utte, Chura
38
CHURA
POZDROWIENIA jadê autobusem, ca³ujê was puszczam sobie dzieñ od koñca du¿o rzygam, jest s³odkie. Pipuch (?), Kiblizm - Chura
KOKO SHANEL
Rolf poda³ burbona z wod¹ sodow¹ i blondynk¹. By³a pi¹ta i ca³a dru¿yna bejzbolowa. - twoje zdrowie. Cha! To niesamowite! - Zamknij siê ty dziwko! Poœladki opuszków stercza³y fikuœnie okrakiem. Pieœæki obsmarowane szmalcem. Ró¿owe w¹sy fantastycznych igraszek. Szlam zciega i ³upie¿ z podu ³ojotokiem z batoga. Plutokrata, Chura & Brütt
CHURA
WIDZIEC TO
CHURA
dam ci kiedyœ mój rojenie proszek, moj¹ wilgoæ, mój perkusjê statysmu i byæ dobry w noszy ktoœ mówi to œmierdzie to bywa³em ju¿ tym zrozpaczony ca³owa³em plastikowe kobiety estetyke zuszów hiperrealism lataæ ³adnie - tak, to by³ czas dowidzenia. Pipuch(?) - Kiblizm, Chura
CHURA
BYLOK
Cz³owiek lgli nijak. Brokatowa œlinianka przyuszczna lpiem goleñ. Macior chr¹cha rgi. Zdar³ane, zapch³e szmachty szfinia mieni. - Plwawy rju! Rho ty jendna! - wyplwoci³ zdech³aj¹cy buchaj. Blki cymenta chrpawie siê stk³y. Zyr¿¹ œliwie. Mrocznic¹ kafar turkoce. Chlipiom buciory. Szli i szli, be³ty uklikrane. Jino dalech bynlaki Plutokrata, Chura & Brütt
BYT POPRZECZNY 7/88
CHURA
obsypana asfaltem, ¿y¿y¿y¿y -1wiele dni he hu hy konik z tu odwiedza³ karuzelarza, jedli grzyby wymierzony w m3 w œrodek g³owy ból zjad³ ich potem. -2¿yjê w zdjêciu sprzed piêtnastu minut, jedna minuta kosztuje mnie trzy siebie, odchodzi z k¹ta czwartek sznuruj¹c telefonem trzysta warg moich stupiêædziesiêciu g³ó stu powracaj¹cych pip - w³aœnie tak zawsze sobie to wyobra¿a³em - iœæ i piœæ, szlony i hujwiejak. -3to podru¿ s³otka by³a obca z facetem pustym. Mogê napisaæ to wszystko. Mogê kalekom patrzeæ prosto w oczy, nakleiæ ci szietejas kierowaæ siê. Wyczucia rytmu szpad¹. -4irek w swoim szambie samoœci swojej wyhodowa³ regularny powstañ prawda. Jednak rus³ szybko. rus³an. KCN, Chura
BRÜTT
NADSZED£EM W CZAPCE. pop/89/6
to bezradne. Powysysane kawa³ki cycków tresuj¹ przychodz¹c¹ kobietê - konia. Jest w niej inkub. Coœ tam w niej jest hwaster. Pali siê w niej. Pal¹ siê papierosy i firana. Ryczy inkub. To smutne jak ³atwo wydoiæ odkurzacz. Dziwki go³êbie wisz¹ jak reprodukcje delacroix pe³ne pieniêdzy blisko szlafroka. Tak, w twojej czarnej skórze ma³y murzynku odbija siê zmierzch i niepokój wieku. Filmy o duchach i patolach. W twojej czarnej skórze ma³y murzynku móg³bym pójœæ na pla¿ê k¹paæ siê w szaleñstwie kalectwie wszystko siê zgadza. W twoich w³osach móg³bym wyhodowaæ drugi dzieñ pod rozp³ód. W twoim odbycie odnale¿æ swoje usta i odwrotnie - w swoich bo¿kach pieprzê od 287 lat twoje siostry w¹skie. Za piêtnaœcie pi¹ta. Wrzucam coœ na zimno, wrzucam kl¹twê, dzieñ i noc do góry nogami, rzucam w was ka³em który w locie zamienia siê w twaróg który w locie zamienia siê w powietrze, rzucam w was trupim jadem który nie dzia³a bo go zapha³. Jest pi¹ta, nadszed³em w czapce, poróbmy lowe Fufi. to bezradne. KCN, Chura
39
CZAS NA PORZECZKI
***
To ogromna sztuka Otworzyæ rano oczy i zobaczyæ Monika, Czas na porzeczki
***
Mój suszony kwiat z ogrodu tajemnic pokruszy³a mrówka Monika, Czas na porzeczki
***
czy to znów czas lataj¹cych liœci nie spad³y oczy i utonê³y Monka, Czas na porzeczki RYS. KASIA DROBNER, CZAS NA PORZECZKI
***
Skarbnicy Boga mego kwestarze religii wiecznej czy dusza moja jest dziœ wiele warta? Kasia, Czas na porzeczki
***
Po ³¹czce biega przemi³y ma³y puszysty zaj¹czek. (Zrobiê wszystko, by opowiadanie nabra³o tempa). Na ³¹czkê wpada dwóch ziej¹cych krwi¹ myœliwych i zabija zaj¹czka! (Myœlicie, ¿e nie mam wyrzutów sumienia?). Nitka, Czas na porzeczki
DWUNASTU GNIEWNYCH LUDZI
Mieli tego naprawdê dosyæ. Nie znosili indoktrynacji, chcieli sami podejmowaæ decyzje, bez ogl¹dania siê na jakies ideologie, dogmaty. Ju¿ od kilku miesiêcy p³omieñ buntu ¿arzy³ siê w ich sercach. Pewnego dnia eksplodowa³. Nie wiadomo, kto wpad³ na ten pomys³. Prawdopodobnie w podœwiadomoœci ka¿dego z nich ko³ata³a podobna myœl. Czuli, ¿e musieli dokonaæ czegoœ obrazoburczego, z jajem. Taki rodzaj protestu. Oczywiœcie, Ostatnia Wieczerza. Wszyscy byli entuzjastycznie nastawieni
Kontynuacja wczeœniejszego wydawnictwa zatytu³owanego WYRAZY. Wydany w 1995 r. w £odzi CZAS NA PORZECZKI zawiera³ wiersze, opowiadania, rysunki oraz kola¿e na 32 stronach kserowanych w formacie A5. Jeden z autorów tej edycji, warszawiak Jasiek Klata wyda³ trzy lata wczeœniej ksi¹¿kê "Œfinks/Prometeusz". Kontakt: Czarna Nitka, skr. poczt. 5348, 90-963 £ÓD
40
RYS. KASIA DROBNER, CZAS NA PORZECZKI
czas na porzeczki do tej propozycji. Rozpoczê³y siê intensywne przygotowania. Znalaz³o siê dwunastu ochotników, trzeba by³o nawet dokonaæ selekcji - kandydatów by³o bowiem a¿ nadto. Ka¿dy z dwunastu aposto³ów mia³ swego odtwórcê. Niestety, nikt nie chcia³ kreowaæ Chrystusa. Najwiêksi antykleryka³owie nie chcieli przyj¹æ tej roli. "No trudno, zrobimy Ostatni¹ Wieczerzê bez Jezusa" - zadecydowali. - "Bêdzie nawet œmieszniej". Poch³oniêciu sw¹ ide¹ wykombinowali odpowiednie ubiory. ZnaleŸli tak¿e lokum: szopê przy domu jednego ze znajomych - sympatyków przedsiêwziêcia. Na miejscu by³ nawet odpowiedni stó³, ale pomieszczenie trzeba by³o gruntownie odgraciæ, co te¿ bezzw³ocznie uczynili. Na œcianie wisia³ staroœwiecki zegar z kuku³k¹. By³ za wysoko, ale nie chcia³o im siê go œci¹gn¹æ. Pomyœleli zreszt¹, ¿e to nawet lepiej: ten gad¿et bêdzie dodawa³ ich happeningowi pewnej niezbêdnej przy tego rodzaju dzia³alnoœci porcji groteski, absurdu. "Zegar podczas Ostatniej Wieczerzy! I do tego jeszcze kuku³ka! Ku - ku, ku - ku" - po prostu boki zrywaæ. W ka¿dym razie, akcja przygotowana by³a drobiazgowo. Owego dnia stawili siê wszyscy. Dwunastu ch³opaków przebranych w odpowiednie szaty, niektórzy nawet ze sztucznymi brodami. Usiedli za nakrytym bia³ym obrusem sto³em, jak Leonarda przykaza³. Miejsce Chrystusa by³o puste. Nie wiadomo kto ma zacz¹æ. Rafa³ zdecydowa³ siê pierwszy. Gra³ Judasza, wiêc czu³ na sobie pewien obowi¹zek. Wyci¹gn¹³ tabliczkê czekolady, aby prze³amaæ siê z najbli¿ej siedz¹cym ch³opakiem. Wtedy za ich plecami zacz¹³ biæ zegar. W³aœciwie powinni byli to przewidzieæ. Ba! - niby nawet brali to pod uwagê. Jako coœ œmiesznego, zgodnego z ich zamiarami. Nagle otworzy³y siê drzwiczki w zegarze i zamiast kukie³ki z wewn¹trz wy³oni³ siê krucyfiks. Pierwszy odwróci³ siê Judasz. Po chwili obejrza³o siê dalsze jedenaœcie par oczu. Zrozumieli w jednej chwili. Wszyscy patrzyli Tam: Szymon, którego zwano Piotrem, i Andrzej, brat jego, i Jakub syn Zebedeusza, i Jan brat jego, i Filip, i Bart³omiej, Tomasz i Mateusz celnik, Jakub syn Alfeusza i Tadeusz: Szymon Kananejczyki i Judasz Iskariota. I tak ju¿ zosta³o a czas siê ich nie ima³. Jan Klata, Czas na porzeczki
CZERWONY KAPTUREK
OD SZANOWNEJ REDAKCJI
Wychodz¹c naprzeciw, nie wiadomo dlaczego, pragniemy siê przekreœliæ wobec przysz³ych pokoleñ. Uwa¿amy, ¿e zatrwa¿aj¹cy stan naszych umys³ów predystynuje nas do odegrania powa¿nej roli w procesie degeneracji polskiej kultury. Dlatego wa¿ne jest, aby zdaæ sobie sprawê z faktu, ¿e jeœli gumka za m³odu nasi¹knie, Mysi¹ na staroœæ tr¹ci. W sytuacji, kiedy listy pisze siê, b¹dŸ z polecenia organizacji partyjnej, b¹dŸ z poduszczenia wrogich oœrodków zachodnich; kiedy zgadasz siê na to, by kierowa³a tob¹ albo Parti¹, albo mafia syjonistów, a sam nic zrobiæ nie mo¿esz; kiedy proces ateizacji doprowadzi³ nas do momentu, w którym Bóg kojarzy siê ju¿ tylko ze stoj¹cymi za nim czo³gami, ze wszech miar pos³uszn¹ jest rzeczn¹, abyœmy opowiedzieli siê za komunizmem. My, Czerwony Kapturek, jako postaæ socrealistycznej bajki chcielibyœmy jednak znaleŸæ miejsce na pytanie: czym jest sztuka? OdpowiedŸ: sztuka jest gigantycznym zakrêtasem z malutkim kutasikiem œmierci. I choæ na pazur powinna w takim razie byæ niezrozumia³a, to przecie¿ geniusz artysty pozwala Nam wejœæ w ten skrêt kiszek, przeœwietliæ go jasnym spojrzeniem i wyjrzeæ na zewn¹trz: co dzieje siê z ty³u, czyli za plecami naszego rozumu. My, Czerwony Kapturek, chcemy wyjœæ na ludzi sztuki i jako tacy aferowaæ wam bêdziemy czerwony kicz-up. Bêdziemy siê przeciwpodstawiaæ mitycznemu posêpowi spo³ecznemu, co le¿y na w¹trobie Prometeusza, tego cz³owieka greckiego, przodownika pracy u podstaw. Wreszcie, My, Czerwony Kapturek, postaramy siê paœæ ofiar¹ najprawdopodobniej dalszego ci¹gu... Czerwony Kapturek nr 1
COŒ dla PAÑ
Instrukcja obs³ugi psa, aby byæ piêkn¹ i m³od¹. Niezawodna recepta na œwie¿¹ cerê i piêknoœæ: Wzi¹æ psa; polakierowanym paznokciem naci¹æ skórê a¿ do nasady ogona. Wsun¹æ d³onie pomiêdzy skórê a samo cia³o - ciep³e, czerwone miêso po obu stronach ods³oniêtego krêgos³upa mocno szarpn¹æ, po czym ostro¿nie oddzieliæ j¹ (skórê) tak, aby z ka¿dego boku psa utworzy³o siê coœ na kszta³t g³êbokiej niecki, pojemnika czy futera³u, w którym mog³aby siê zbieraæ sp³ywaj¹ca ciecz. Poczekaæ, ¹z uzyskane w ten sposób naczynia nape³ni¹ siê po brzegi. Podnieœæ pysk do góry i wci¹gn¹æ powietrze w p³uca, a¿ do oporu, nastêpnie zanurzyæ go w cieczy po lewej stronie psa. Czekaæ z g³ow¹ zanurzon¹, a¿ do rozkosznej utraty tchu zach³yœniêcia lub zad³awienia. Czynnoœæ CZERWONY KAPTUREK jest najstarszym pismem pojawiaj¹cym siê powtórzyæ po prawej stronie psa. w tym wyborze, starszym chyba ni¿ s³owo art zine. Do III obiegu kwalifikowa³ go Uwaga! Nie pomyliæ stron: ods³oniêtego psa mo¿na nastêpnie u¿yæ do jednak absolutny subiektywizm i nieformalnoœæ. Sami wydawcy CZERWONEGO KAPTURKA pojawili siê zreszt¹ na Wystawie Prasy Zajebistej, któr¹ zorganizowa³ Skiba innych celów. Czerwony Kapturek nr 1 w listopadzie 1989 r. w £odzi. Pierwszy numer CZERWONEGO KAPTURKA wydany w Warszawie wiosn¹ 1980 r.
czerwony kapturek
MANIFEST CZERWONEGO KAPTURKA
Zbli¿amy siê do miejsca, w którym vin de siecle uderzy nam do g³owy - do tej cowiecznej opoki Dekademencji - i ju¿ teraz co s³abszym g³owom w³os siê jerzy, gdy czuj¹ wiatr dystrakcyjnych idei oraz szum dyskreynnego zaKaCowania. Poniewa¿ tak¿e i My C.K. zaliczamy siê do nich, z pe³n¹ jasn¹ nieœwiadomoœci¹ pytamy: co nas czeka? OdpowiedŸ nie jest taka prosta jakby siê wydawa³o "Czerwonego Kapturka" czy nawet "Przyjació³kê" na ¿er rozpasanego odbiorcy. Ale "Co nam zdrady?" Trzeba tylko wyjrzeæ poza ten nasz partykularny punkt widzenia, aby zajrzeæ w zêby darowanemu koniowi trojañskiemu na biegunce dziejów kracz¹cemy po swej zajebistej drodze - jak i one. Wygl¹daj¹c co koñ wyskoczy w dal ogl¹damy siê, ¿e nic nam nie dali. Bo co nam Dali? Nadruralizm Wa¿kiej Antologii? (wa¿ykiem, wa¿ykiem) Stol lat
CZERWONY KAPTUREK NR 1
CZERWONY KAPTUREK NR 7
podpisa³ jako redaktor Jakub Bu³at, wówczas student IV roku etnografii (ur. 1956). Deklarowany nak³ad (sitodruk b¹dŸ offset z p³yt xero) podano jako "i tak za du¿y". Jako motto wydrukowano zdanie "Dlaczego zrobiæ raczej coœ niŸli nic?". Osobisty charakter wydawnictwa wyró¿nia³ je spoœród politycznych wydawnictw IIobiegowych. W latach 80-81 pisemko mia³o postaæ sk³adanego w czworo arkusza A3. Nr 7(3) datowany jest na luty 81, nr 4 i 5 - na marzec 1981. Numery z 81 r. sygnowane s¹ przez NZS Politechniki Warszawskiej. Po kilku latach niebytu, CZERWONY KAPTUREK reaktywowa³ siê w sprzyjaj¹cych warunkach politycznych, - powsta³y numery 11 (1989) i 12 (wiosna 1990) - oba po 24s A5, offset z maszynopisu komputerowego. W 1991 roku CZERWONY KAPTUREK by³ autonomiczn¹ rubryk¹ w niskonak³adowym miesiêczniku poœwieconym stowarzyszeniom ASOCJACJE, którego twórcy CZERWONEGO KAPTURKA byli wówczas naczelnymi redaktorami. Na jego ³amach ukaza³ siê m.in. artyku³ o historii CZERWONEGO KAPTURKA. W 1998 r. CZERWONY KAPTUREK na krótko reaktywowa³ siê ponownie jako samodzielny dzia³ MAGAZYNU LITERACKIEGO, a w 1999 jako samodzielne pismo. Kontakt: Jakub Bu³at, ul. Urbanistów 8 m 129, Warszawa
CZERWONY KAPTUREK NR 4
CZERWONY KAPTUREK NR 5
CZERWONY KAPTUREK NR 11
41
CZERWONY KAPTUREK
CZERWONY KAPTUREK NR 11
kiem kultura wyalienowana? Ta kultura mroku i staroœci, jak¹ mamy? /.../ A jednak jest zaraŸliwa. Jej kanibalizm poci¹ga i roznosi siê niczym mór, odbiera zmys³y, jak odebra³a je Jonathanowi. A to st¹d pochodzi, ¿e ka¿dy z nas zbli¿a siê nieuchronnie do Niej - zbli¿a siê do staroœci, prêdzej lub póŸniej wiêc jej wilczy zew poczuæ musi. I kultura nie umiera nigdy - podobnie jak Nosferatu jest skazana na wiecznê mêkê g³odu krwi. Kobieta o czystym sercu - która w obliczu Kultury nie powstydzi siê swojej m³odoœci i swojej mi³oœci, swego ¿ycia, swojej... akulturalnoœci - ona sprowadza Jasnoœæ, która zabija. Ale: walka ¿ycia i kultury - jak¿e straszna, wyczerpuj¹ca, nieub³agana. Jeœli raz zetr¹ siê œwiadome swych wartoœci - gin¹ oboje. Pozostaje Johathan, aby daæ œwiadectwo jeszcze jednemu zwyciêstwu kultury - bo jest wieczna, bo jej krwio¿erczoœæ jest niezbêdna tak¿e m³odoœci, a ¿ycie (choæ siê odradza) przecie¿ ginie wci¹¿ na nowo: nie trwa. (Jedyny dopuszczony mu sposób trwania jest cyklicznoœci¹ i cyklofreni¹, która nie daje siê rozwijaæ ca³kowicie zapoznaje Historiê.) Dziêki m³odej krwi o¿ywia zatem martwota kultury, która g³osem Gombrowicza zaœpiewa swoje: "Nagoœæ, nagoœæ" z zachwytem równym temu, z jakim Dracula mówi: "Jaka piêkna szyja!" Dlatego: myœl o œmierci jest równie¿ ciemn¹ stron¹ Gombrowicza. Nie mo¿e on o niej mówiæ (nie mo¿e widzieæ jej problemu) gdy¿ jest w³aœnie jej pos³em, który zbiera krwawe ¿niwo. Cz³owiek ugryziony przez wampira - sam staje siê wampirem. Podobnie Zmiana Wiary+ - od pierwszego powiewu zw¹tpienia nieodmiennie prowadzi do wampiryzmu kulturowego. Kultura wysy³a swoje szczury, aby nas jad³y. Lecz taka kultura nie jest w stanie walczyæ z Prawem, z przemoc¹ i w³adz¹. Potrzebuje ich i od nich siê uzale¿nia, choæ nie lubi siê do tego przyznawaæ. I mimo ¿e odcina siê i "gardzi w³adz¹ tego œwiata" i chocia¿ nieraz podejmuje tê walkê - ale jest to tylko walka o prawo do ssania. ¿ycie i m³odoœæ ma przeto dwóch potê¿nych wrogów, którzy choæ wzajem siê nienawidz¹, przecie¿ ¿yj¹ w symbiozie - Kultura i Cywilizacja - we wspólnej unii przeciwko ¿yciu. Podobno ma m³odoœæ tajnego sprzymierzeñca, bo on jest wrogiem Porz¹dku - to iloœæ (Gombrowiczowska), ostatnia nadzieja m³odoœci. Iloœæ jest kusz¹ca nawet dla kultury (nie mówi¹c o walkach, jakie o ni¹ toczy zazdrosne prawo). Kultura ¿ywi swoj¹ przys³own¹ jakoœæ tak¿e iloœci¹, lecz iloœæ ma zbyt wiele ¿ycia w sobie, aby da³a siê wyssaæ do cna, jak kobieta. Pozostanie kwesti¹ sporn¹ na ile nadzieja ta nie jest z³ud¹ tylko, bo w koñcu ka¿dej iloœci mo¿na porachowaæ koœci. myœla³ dla Was: Micha³ Worw¹g ----------+ Patrz: "Dzienniki" R. 1963 + Wampirem, jak wiadomo, mo¿e siê staæ cz³owiek ugryziony przez wampira lub wyznawca wiary moj¿eszowej, który przejdzie na Islam. Micha³ Worw¹g, Czerwony Kapturek nr 4
samotnoœci albo i tego nie? Podœwiadom¹ Psychoonanolizê? Syntetyczne homo-creacje Janusza Kuczyñskiego? Wszystko¿erny humanizm pedagogiczny w diaeklektycznym wydaniu Suchodolskiego? Ziemianki-Obiecanki Kazimierza Jankowskiego? Takie danie mog³oby usprawiedliwiæ zachwistywanie siê poschulzkiwaniami takiego czy innego gówniarza Witkacego z Krupowej Równi b¹dŸ te¿ peiperyzacjê kultury przez G³ombrowicza, gdyby nie to ¿e to jeszcze jedna Niedosz³oœæ. Zbli¿amy siê do si³ u kresu spo³eczeñstwa... Czerwony Kapturek nr 4
NOSFERATU - GOMBROWICZ (recenzja z myœlenia na filmie)
Dracula - to staroœæ. Staroœæ wysokolotna, samotnicza i wielka, w jak¹ zaopatruje nas kultura. Staroœæ, poczucie braku mi³oœci ("najpodlejszy ból" - jak powiada Dracula) - ta staroœæ musi ssaæ krew m³odoœci. Tak czu³, tak ssa³ Gombrowicz. Ró¿nica miêdzy Gombrowiczem, a opisanymi przez niego Francuzami+, którzy próbuj¹ wylansowaæ swoj¹ brzydotê: Oni chc¹ byæ wampirami, jak i on, ale siê tego wstydz¹. Dlatego szminka, poza, wyrafinowanie i lubie¿ny uœmiech. On ssie i wie o tym, i chce tego; on wie, ¿e na tym ju¿ tylko polega jego ¿ycie. Bo tym ¿yje Kultura: krwi¹ odebran¹ m³odoœci. Twierdzê: nie bêdzie "m³odej kultury", jakiej chcia³by Gombrowicz; Kultura - Dracula. Sztuka bez mi³oœci - tylko to mo¿e zapewniæ dystans. A dystans ten, to tylko pustka, która ssie od œrodka i dlatego ³akoma jest krwi dzieciêcia. Jeszcze raz Conte Dracula - on równie¿ nie udaje: zbyt dobrze zna swoj¹ potrzebê, ale dlatego w³aœnie musi kryæ siê w mrokach i skazaæ siê na odciêcie od œwiat³a. Kultura nie cierpi dnia, jasnoœci i Piêkna. Tak, piêkna, bo i sztuka piêknem nie jest, a tylko ¿erowaniem na piêknie. Pytanie fundamentalne: Czy taka kultura, to nie jest przypad-
42
2 z³
Od red. W zwi¹zku z ma³¹ wartoœci¹ dorzucon¹ przez redakcjê w tytule cytujemy: "Ka¿demu bowiem kto ma bêdzie dane i obfitowaæ bêdzie, a temu kto nie ma odbior¹ i to co zdaje siê posiadaæ." Ewangelia wg Mateusza Wyszed³em na œwiat i dostatecznie d³ugo widzia³em tylko swoich bliskich, a¿ oni mi pokazali mnie w lustrze. Wtedy sta³em siê sobie najbli¿szy. Potem d³ugo wpajano mi, ¿e altruizm, ¿e brat, ¿e drugi cz³owiek... Wierzy³em, a jak¿e, zd³awiliby mnie gdybym nie wierzy³ i tak to w³aœnie wychowa³em siê w inkubatorze przegni³ych, zdziecinnia³ych ze staroœci pojêæ. Otrz¹sn¹³em siê w odpowiednim momencie i poczu³em swoj¹ wartoœæ. Nikt nigdy jeszcze nie czu³ tak dos³ownie swo-
CZERWONY KAPTUREK NR 11
CZERWONY KAPTUREK ¿yciu, któremu tak d³ugo, choæ nieœwiadomie jej wartoœci. wymyka³ siê zatopiony w swym sza³asie na Siedzia³em wtedy przy biurku wpatrzony w skraju szalonej pryszczy, bielizna pod lewym stertê ksi¹¿ek. Nie, nie pracowa³em. Nie czo³em pami¹tka starcia z trawionym mia³em ju¿ ani si³ ani ochoty, aby coœ jeszcze ob³êdem Meksykaninem z Chaco, zrobiæ. Siedzia³em. Musia³em siedzieæ i nabrzmia³a gniewn¹ purpur¹, fuj chwyci³ chcia³em siedzieæ. W g³owie miesza³o mi siê maczetê, aby po raz pierwszy w swym ¿yciu, wszystko - wspomnienia z marzeniami, terktóre by³o pewnego rodzaju wiecznoœci¹, aŸniejszoœæ, rzeczywistoœæ z ponadczasowypozostawiæ bez ¿alu bambusowy sza³as i mi omamami. Ze wstrêtem patrzy³em na te nieruchom¹ dratwê. idiotyczne ksi¹¿ki, które by³y przyczyn¹ - do Trudno powiedzieæ, czy pierwsz¹ rzecz¹, tej pory nawet nie wiem czego! Wtedy zwróktór¹ Pedlarez zrobi³ po odejœciu fuja, by³o ci³em uwagê na plan zajêæ, który wisia³ spuszczenie na mêtne wody niewzruszonej przede mn¹. Zapewne znacie takie chwilowe dratwy, nie wykluczone, ¿e czynnoœæ tê odkrycia rzeczy zwyk³ych. Tylko to nie by³a poprzedzi³o usprawiedliwione przeczuciem chwila. Czyta³em czwarty, drugi, ósmy raz to gor¹czkowe przeszukiwanie bezlitoœnie co bêdê robi³ jutro, pojutrze i jeszcze dalej. szafirowych zaroœli. Dziwne, nie mog³em oderwaæ wzroku od tej CZERWONY KAPTUREK NR 11 Emiliano urodzi³ siê w bambusowym g³upiej kartki papieru, a¿ napisy zaczê³y siê sza³asie, który nie dawa³ nale¿ytej ochrony rozmazywaæ i jak w lustrze zobaczy³em siebie, po tamtej stronie kartki. Nie by³o to jednak proste odbicie rzeczy- przed moskitami, to i jeszcze fakt, ¿e spróchnia³a dratwa do niczego siê wistoœci /?/ przedplanowej. Tamten ja pracowa³. G³owa jego ani na ju¿ nie nadaje by³y jedynymi rzeczami, którr fuj wiedzia³ na pewno. Niedokoñczony wrzask zm¹ci³ na krótk¹ chwilê szafirowe powietrze, chwilê nie podnosi³a siê znad notatnika, który z zadziwiaj¹c¹ szybkoœci¹ gdzieœ po przeciwnej stronie Orinoko za³omota³y skrzyd³a wyp³oszonego zostawa³ zapisywany. Cz³owiek pracy i cz³owiek myœli naprzeciw siebie, ale tylko ja sobie to uœwiadamia³em. Tamten drugi, chocia¿ w³aœciwie partactwa. J.M., Czerwony Kapturek nr 4 mo¿e on by³ pierwszym, nie mia³ czasu spojrzeæ na planlustr przed sob¹. Próbowa³em przeczytaæ, co tamten pisze ale to by³o coœ poœredniego miêdzy rachunkiem a dialogiem, ¿e nie sposób by³o zrozumieæ. Czeka³em na wynik i nagle zauwa¿y³em jakieœ niesamowite zmiany w twarzy mojej naprzeciwko. Niestety By³a taka wiosna, kiedy chcia³em siê kochaæ z tob¹, kiedy chcia³em siê kochaæ z ka¿d¹ dziewczyn¹, któr¹ spotka³em. Wszystkim wko³o krzynie by³o to nic na tyle okreœlonego, abym cza³em, ¿e nie ma cudowniejszej rzeczy ni¿ happening mi³oœci fizycznej. móg³ to opisaæ. Twarz Nigdy nie spe³ni siê moje marzenie. Ta, która mi szczêœcie dawa³a, nie stawa³a siê podobna do jest ju¿ t¹ i wyzna³a mi, ¿e ja jej nigdy szczêœcia nie da³em. Te, którym ja szczêœcie dawa³em nigdy mi szczêœcia daæ nie mog³y. jakiegoœ kr¹¿ka, mo¿e Szaleñstwo spe³nienia jest dla was tak wielkie, ¿e oddala, sprawia, ¿e medalu, albo monety, gdy¿ widaæ by³o zatarte przestajecie byæ ze mn¹, odchodzicie, uciekacie, zatracacie siê w swoim prze¿yciu, które jest ju¿ tylko zwierzêc¹ rozkosz¹. jeszcze napisy. W tym momencie on skoñczy³ i Czego chcê od mi³oœci fizycznej? W tym akcie najbardziej ludzkim, jak w soczewce, mo¿e skupiæ siê ca³a napisa³ wynik, który sta³ siê podpisem. JESTEM PIÊCIOZ£OTÓWKA. Naprawdê mnie to nie z³o¿onoœæ i sprzecznoœæ ludzkich kontaktów. Nie bêdê mówi³ o tym, co zaskoczy³o, przyj¹³em to bezboleœnie i po prostu u siebie na kartce tak¿e ju¿ kiedyœ opisa³em. Wspomnê tylko, ¿e do prawdziwego prze¿ycia wydaje mi siê konieczne spe³nienie kilku warunków: œwiadomoœci, siê podpisa³em. Je¿eli ktoœ nazwie to jasnowidzeniem, proszê bardzo, ale inna jest umiejêtnoœci, która pozwala na swobodê dzia³ania, wspó³dzia³ania, które jest realizacj¹ wzajemnie stawianych warunków, która to realizacja chyba przyczyna. Wszyscy zawsze na mnie napadali, mówili: co ty sob¹ reprezentujesz, co jesteœ wart. To by³a koniecznoœæ. Musia³em siê samookreœliæ. Piêcioz³otówka, dawniej Piotr Fr¹czak pierwszoklasista pedagogiki Piotr Fr¹czak, Czerwony Kapturek nr 4
CZERWONY KAPTUREK NR 1
HAPPENING - ANALIZA FINA£U DEDYKACJA
DRATWA
Manuel Pedlarez urodzi³ siê 11-ego marca 1921 roku na przeciwnym brzegu Orinoko; jego matk¹ by³a hinduska ze szczepu Orakora, jednego z wielu wysypisk ludzkich odgrodzonych od œwiata zagmatwan¹ pryszcz¹, ojcem, albo jakiœ prestidigitator z Rio, którego ulubion¹ sztuczk¹ by³o puszczanie z dymem uszu, albo sp³awca kry znad Amazonki. ¿ycie Pedlareza nie by³o ciekawe poza jednym mo¿e momentem, choæ wynika³ on z jego dzieciñstwa przesi¹kniêtego ¿ywic¹, m³odoœci spêdzonej u podnó¿a nieutulonej chaty, któr¹ znios³a jego matka, kobieta cicha i pustawa o zmierzchu. Jak wszyscy bêkarci, Pedlarez mia³ nieraz okazjê przekonaæ siê, ¿e przeciwleg³y brzeg Orinoko jest b³êkitny w odró¿nieniu od wszystkich pozosta³ych rzeczy, które by³y szafirowe, w wieku 16-stu lat mia³ ciotkê, która zmar³a w rok póŸniej nawet o tym nie wiedz¹c, rzeczy ostateczne uchodz¹ naszej uwadze, byæ mo¿e, dlatego je zauwa¿amy, pamiêæ Pedlareza ukaza³a mu pewnego dnia ciotkê; sz³a na przekór wiatrowi rozwiewaj¹cemu jej nieodgadnione, siwe w³osy, nios¹c przyb³êd w oczach, trudno powiedzieæ, czy to ona, czy sam Pedlarez, czy mo¿e ktoœ, kto nie by³ ani ciotk¹, ani Pedlarezem bêd¹c i ni¹, i nim wskaza³ d³oni¹ przeciwleg³y brzeg Orinoko. Niedostrzegalny brzask zasta³ Pedlareza opartego o cieñ plamy kokosowej, wieczny szum rzeki przypomnia³ mu to, o czym wci¹¿ pamiêta³, byæ mo¿e oczekiwa³ potwierdzenia, jakiegoœ odg³osu pryszczy, który by³by nieznany, fragmentu chaty, który by go zdziwi³, zaci¹gniête chmurami niebo ogl¹da³o go pokonuj¹cego spl¹tane, nadrzeczne szarawary. Fuj Emiliano urodzi³ siê w bambusowym sza³asie, ten sza³as i nieruchomo spoczywaj¹ca dratwa by³y jedynymi rzeczami, które posiada³. - Dona Eulalia y Pipeta umar³a. Fuj drgn¹³, s³owa Pedlareza, czy mo¿e nieœmiertelny przez swe wyblak³e zapomnienie wizerunek smuk³ej twarzy, oczu tak g³êbokich, ¿e trudno by je pos¹dziæ o jakikolwiek kolor, który mo¿na by zapamiêtaæ, czy mo¿e przejmuj¹cy dotyk przemijania sprawi³, ¿e Emiliano zosta³ zwrócony CZERWONY KAPTUREK NR 1
43
CZERWONY KAPTUREK NR 7
próbuj¹ daæ sobie dowody w³asnej bliskoœci, wyci¹gaj¹ do siebie rêce, choæ gwa³townie oddalaj¹ siê od siebie i jest to nieuniknione? Wydaje mi siê, ¿e tym czego poszukujemy wtedy w drugiej osobie jest pocieszenie, przebaczenie i zwrócenie wolnoœci. Pocieszenie, ¿e bêdziemy jeszcze czegoœ chcieli, przebaczenie, ¿e na moment tak mocno uwierzyliœmy w jakieœ wartoœci, w znaczenie okreœlonego faktu i zwrócenie wolnoœci konieczne do wyjœcia z formy, do rozpoczêcia poszukiwañ od pocz¹tku. Nigdy nie lubi³em iœæ spaæ po spe³nieniu, mo¿e dlatego, ¿e sen nie dawa³ mi zapomnienia i rano budzi³em siê z tym samym problemem. Je¿eli jednak zasypia³em, decydowa³em siê na chwilow¹ bodaj utratê œwiadomoœci, œwiadczy³o to b. Ÿle o moim kontakcie z dan¹ osob¹. Dopiero prze³amanie tego stanu bezpoœrednio po i wobec tej osoby dawa³o mi poczucie sensu. Co udowadniamy takim aktem? Udowadniamy, ¿e aktywnoœæ sama w sobie wystarcza nam, ¿e mo¿e usprawiedliwiæ nasze ¿ycie i to siê liczy. Aktywnoœæ wbrew wszystkiemu i pomimo wszystko daje poczucie si³y i mo¿liwoœci. A przecie¿ coœ na kszta³t snu czy wspomnienia telepie siê po zagmatwanych œcie¿kach myœli. Kiedyœ nie trzeba mi by³o tych usprawiedliwieñ, kiedyœ fina³ ¿adnego happeningu nie rodzi³ pustki i obrzydzenia. Tak, ale ubóstwo mojej wyobraŸni nie pozwoli³o mi nigdy stworzyæ wartoœci na miarê i mo¿liwoœci czasu, w którym ¿yjê. Z wartoœciami, w które wyposa¿yl mnie uk³ad mojego dzieciñstwa sta³a siê rzecz dziwna. Ewoluowa³y zanim nie sprawdzi³em siê w nich w rzeczywistoœci. Odrzucone teoretycznie zanim praktyka zd¹¿y³a wzi¹æ nad nimi górê rozmy³y siê w mojej przestrzeni spo³ecznej, znik³y. Kiedyœ mnie to bawi³o, dziœ wiem, ¿e nie ma to wiele wspólnego z komedi¹. A przecie¿ zostaje du¿o, b. du¿o: gra, estetyka, intelektualizm - czyli happening i oczekiwanie na happening. A prawdziwy, du¿y happening rodzi d³ugi fina³, b. d³ugi i chyba trudny, i d³ugie ju¿ ³atwiejsze oczekiwanie, w którym aktywnoœæ pozostaje przewodniczk¹ mojego ¿ycia. J.W. cbdo. Janusz Wójcikowski, Czerwony Kapturek nr 5
44
CZERWONY KAPTUREK NR 11
CZERWONY KAPTUREK stanowi przyczynê, a zarazem wynika z uczucia, które ogranicza swobodê dzia³ania, wyobraŸni, która jest Ÿród³em tych¿e warunków. Tylko wtedy prze¿ycie to bêdzie nie tylko fizjologicznym, ale równie¿ emocjonalnym, estetycznym i intelektualnym. W tym, o czym dotychczas pisa³em, nie zajmowa³em siê nigdy szczegó³owo fina³em - podkreœlam: nie chodzi o punkt kulminacyjny, ale o to co dzieje siê póŸniej. Spójrzmy raz jeszcze, pamiêtaj¹c, ¿e akt mi³oœci fizycznej jest tu tylko przyk³adem, choæ niew¹tpliwie znacz¹cym. W czasie ca³ej gry poprzedzaj¹cej spe³nienie nastêpuje wzrost pobudzenia, mobilizacja wewnêtrzna, roœnie nasze zaanga¿owanie. Czegoœ chcemy i to bardzo. I oto nastêpuje spe³nienie i krach wartoœci, w które na moment uwierzyliœmy. Chwila, kiedy ju¿ ich nie chcemy, kiedy nic nie chcemy. Chwila chyba najtrudniejsza, przed któr¹ psychikê nasz¹ chroni os³abienie, sennoœæ; z uwagi na któr¹ decydujemy siê na ten akt tylko z osobami b. bliskimi, z którymi czujemy siê bezpiecznie. Spróbujmy zachowaæ œwiadomoœæ i zanalizowaæ ten stan jak¿e charakterystyczny i brzemienny w skutki. Pierwszy moment absolutnej obojêtnoœci wraz ze wzrastaj¹c¹ œwiadomoœci¹ niesie pierwsze uczucie i jest ono negatywne - niechêæ do tego co by³o. Pocz¹tkowa pustka przeradza siê w obrzydzenie. Dlaczego wiêc ludzie przytulaj¹ siê wtedy do siebie,
PADA DESZCZ
Pada³o, a on nie chcia³ mi wierzyæ. Dlaczego? Podesz³am do niego i uchwyci³a jego d³oñ: Spójrz mi w oczy. Ale on dalej nie chcia³, tylko siê odwróci³ i splun¹³. Powiedzia³: "Spa³aœ z nim". To prawda, wiedzia³am, ¿e tego nie chcia³, ale jak mam poznawaæ jego kolegów, skoro on ich przede ukrywa? Przecie¿ nie bêdê prowadziæ z nimi dyskusji intelektualnych! Czy to moja wina? Powtórzy³: "Spa³aœ z nim, wiedzia³aœ, ¿e tego nie chcê.". I to z nim doda³ posêpnie. Odpowiedzia³am: Tak, ale teraz pada deszcz. A on: Jutro bêdzie ³adna pogoda. Znów odwróci³am g³owê w jego kierunku: A ty to nie spa³eœ z t¹ cycast¹? Mo¿e nie, co? - Tak, ale ona by³a cycasta. Powiedz, no powiedz tylko - czy on by³ cycasty? Musia³am przyznaæ mu racjê. Wtedy uzupe³ni³: Poza tym by³o bardzo gor¹co i chcia³o mi siê piæ. - Te¿ bym siê czegoœ napi³a. - To mo¿e do kawiarni? - W kawiarniach pada deszcz - By³o mi smutno i chcia³am p³akaæ. Wtedy on krzykn¹³: Ty wstrêtna relatywistko! Ale by³o ju¿ za póŸno, pada³ deszcz. Na wszelki wypadek chwyci³am go za ucho i zauwa¿y³am, ¿e znów go nie umy³. Dlatego krzyknê³am: Doœæ mam tego artyzmu! Spurpurowia³ i ukry³ twarz w rogatywkê. Da³am mu klapsa a on wymamrota³: Nie, nie, ju¿ wiêcej nie bêdê, wiêc oplu³am go i uciek³am. "A to za pogodê" - powiedzia³am na odchodnym. Jest druga po po³udniu i nadal pada deszcz. Micha³ Worw¹g, Czerwony Kapturek nr 5
KTO ZROBI£ MAJORA MAJORA MAJOREM I CO Z TEGO WYNIK£O?
Kiedy zaczyna³, jako ten, nie przymierzaj¹c, Byczek Fernando rozdaj¹c kwiatki wydawa³o siê, wydawa³o siê, ¿e nie zadzia³a na niego czerwona p³achta. Ale te¿ i od razu ludziska wmawiali (jemu wmawiali, czy mo¿e sobie?), ¿e to giez z powodu wypuszczenia Frasyniuka, czy innej okazji, uk¹si³. Tak te¿ zwidzieli siê Jedni i Drudzy, wiêc dalej wsiadaæ na niego by choæ kawa³ek podjechaæ. Ci upatrzyli go, jako tego, co ferment sieje i opozycjê zbiera podejrzawszy uprzednio, i¿ za krasnoludki przebrany "œl¹sk¹ wodê m¹ci". Inni zaœ od razu siê do nie-w³asnej winy przyznali, ¿e niby jego kolorowoœæ (w kontraœcie z niebieskim) taka ichnia, i ¿e Major na ich m³yn leje ze swojego wiaderka. Wpad³ wiêc miêdzy te szczêki umys³owej prasy obu obiegów (kolejno "Szczêki " 1, "Szczêki" 2), œciskaj¹ce sobie opiniê publiczn¹ przegryzaj¹c jednoczeœnie nêdzne och³apy wiadomoœci o tym nowym akcjonariuszu z Wroc³awia. I tu nagle okaza³o siê, ¿e jego zabarwiony socjalizmem surrealizm sta³ siê zbyt twardym orzechem. To konsekwentne d¹¿enie od pokochania krasnoludków (bo s¹ czerwone) do Rewolucji PaŸdziernikowej stanê³o koœci¹ w gardle zaczerwienionej w³adzy i skrojonej na jej miarê opozycji. "Kim¿e on jest wo³ali w naturalnym odruchu redaktorzy na ³amach - ten czerwony Zorro (Winnetau w masce?). O ile¿ proœciej komponowa³by siê na bia³ym koniu kontrrewolucji lub w czerwonym parowozie dziejów. Przemalujmy go, przemalujmy!" I dalej malowaæ go na swój obraz i obraz-ê tych drugich dobrze wiedz¹c, ¿e nie taki diabe³ straszny, jak siê go przemaluje. A on sam, jakby za pisankê siê wzi¹³ i za przyk³adem niejakiego Haszka za CZERWONY KAPTUREK NR 12 kandydata siê przebra³. I to nawet nie
CZERWONY KAPTUREK NR 12
W£AŒCIWY POCZ¥TEK NASZEGO WYPRACOWANIA
Dawno, dawno temu, ca³y œwiat spowija³a gêsta mg³a snów, baœni i przywidzeñ. Ludzie snuli siê poœród najfantastyczniejszych opowieœci i domys³ów, i nie by³o takiej si³y, która by³aby w stanie rozwiaæ te na wpó³ senne marzenia i niesamowite zwidy. Bo te¿ uroili sobie wtedy wiele nieprawdopodobnych rzeczy, a czego sobie nie uroili, to samo siê roi³o w leœnych chaszczach i na piaszczystych pustkowiach. Nie kry³y przed cz³owiekiem swej obecnoœci karze³ki szczerz¹ce siê w podstêpnych uœmiechach, ani bogu winne duchy, które oci¹ga³y siê z odejœciem z tego œwiata. Szczerbate wiedŸmy o twarzach zasuszonych prawdziwków chêtnie zamieszkiwa³y na skrajach wsi i lasów a w przydro¿nych krzakach strzyg³y uszami i œwieci³y oczami migonie i dusio³ki, ¿ywi¹ce siê ludzkim strachem. Wyg³odnia³e olbrzymy w³óczy³y siê po goœciñcach napadaj¹c na podró¿nych przewa¿nie w porach posi³ków. Królestwa cierpia³y nawiedzane przez wielog³owe smoki i okrutnych czarnoksiê¿ników. Rzeczy najbardziej niecodzienne zdarza³y siê conajmniej kilka razy dziennie a niespotykane widywano jeszcze czêœciej. Nocne koszmary by³y na porz¹dku dziennym. Takie to by³y czasy dawno, dawno temu... Trzeba tu jednak dodaæ, ¿e ludzie cierpliwie znosili swój los. Nie skar¿yli siê ani nie chwalili sobie owej obfitoœci niespodziewanych wydarzeñ. Mo¿na powiedzieæ, ¿e siê przyzwyczaili do niezwyk³oœci ¿ycia i to do tego stopnia, ¿e nawet w chwilach wytchnienia, jakby im ma³o by³o w³asnych prze¿yæ, spêdzali czas na wys³uchiwaniu zapieraj¹cych dech opowieœci. Wszystkiemu dawali wiarê, bo te¿ wszystko w rzeczy samej mo¿liwe by³o, zaœ k³amstwo, lub zmyœlenie, jak wiecie, po tym poznaæ mo¿na, ¿e jest nieprawdopodobne i niemo¿liwe, lecz wtedy rzeczy niemo¿liwych nie by³o. I wydawa³o siê, ¿e œwiat taki móg³by trwaæ bez koñca. A przecie¿ sta³o siê coœ takiego, na co zrazu w ogólnej ciszy, jaka wtedy zapad³a, nie zwrócono wiêkszej uwagi, a w³aœnie w tym momencie zapowiedzia³o siê zakoñczenie wszystkich cudownoœci. I w tym miejscu znajduje w³aœciwe miejsce nasza opowieœæ. Jakub Bu³at, Czerwony Kapturek nr 12
na tego zwyk³ego na Posy³ki wiêkszoœci, ale z marszu na Sensatora siê wykierowa³. No i dosta³, co swoje (9 tys. g³osów) oddaj¹c, co boskie, "Solidarnoœci" (czyli ca³¹ resztê) ciesz¹c siê przy tym ogromnie, bo przecie¿ ogólnie wiadomo, ¿e nie o to chodzi, by wybraæ króliczka, ale by goniæ go (zygzakiem). Jednak to, co w sumie Major za te uszy z kapelusza wyci¹gn¹³, daleko wykracza (nie kracz, nie kracz bo wykraczesz) poza dopisywan¹ mu otoczk¹. Bo oto zdawaæ by siê mog³o, ¿e po trwaj¹cym ju¿ dostatecznie d³ugo strajku umys³owym czas wyrwaæ siê s³owem na gwa³t i swobodê. Tym bardziej przecie¿, ¿e ów strajk powszechny, generalny, w którym brak zainteresowania skutecznie broni³ przed agresywnoœci¹ propagandy, brak spontanicznoœci i biernoœæ prost¹ by³y odpowiedzi¹ na prowokacjê i manipulacjê, wygl¹da³ na chwalebn¹ formê egzystowania w miarê niezale¿nego spo³eczeñstwa w warunkach totalitarnych. A tu nic w³aœnie, bo albo wszystko jasnym siê zdaje (jak to pokaza³a akcja 15 lutego w £odzi) i krzyk zbyt g³oœny œmiesznym i ¿enuj¹cym okazaæ siê mo¿e, albo te¿ wzglêdnym jest wszystko do tego stopnia, ¿e i upieraæ siê nie ma po co. Tak oto d³ugotrwa³e rz¹dy degeneralicji umys³owej postawi³y nas wobec wyboru opozycyjnoœci, która ze swej istoty jest tylko usprawiedliwieniem swojego istnienia b³êdami innych (a wiêc usprawiedliwieniem tych innych) czy te¿ UTOPIAnia wolnoœci w konstruktywnych bagnach kolejnych systemów. W tej niemo¿noœci powiedzenia czegokolwiek sensownego Rozum wêszy oczywiœcie podstêp Ideologii. Ta jednak wymyka siê racjonalizmowi, jak zaj¹c, choæ przecie¿ ¿adnym zaj¹cem nie jest, a co najwy¿ej, jak sobie twierdzi Besancon, dot¹d "nieznanym zwierzêciem". Czym¿e jest wiêc ten pseudozaj¹c, który zbyt ¿ywotnie siê jawi, zbyt radzi sobie dobrze, aby za farbowanego lisa go mieæ, zbyt irracjonalnie skuteczny by z innymi wrzuciæ go do worka, gdzie pomy³ki, przes¹dy, wierzenia i zabobony siê k³êbi¹. Jak¿e ten pies goñczy ma go dopaœæ, gdy on ju¿ w zagonach potocznego myœlenia na zasadzie lustrzanego odbicia (tzw. zaj¹czki) sobie poczyna, co zreszt¹ u za¿artych przeciwników widaæ najlepiej. I ideologicznie siê tu mówi o Ideologii albo nie mówi siê wcale - wymieniaj¹c w ten sposób nad wyraz funkcjonalny be³kot nowomowy na prywatny s³owotok milczenia.* To w³aœnie nieudacznoœæ przerabiania zaj¹ca w tego obieralnego królika (z ludzk¹ twarz¹) w naturalny sposób zmienia ideowca w rewizjonistê, tego znów w antykomunistycznego socjalistê, sk¹d skok ju¿ niewielki do nawrócenia siê na myœlowe ciepe³ko zachodniego liberalizmu z jego fundamentalnie na z³ocie opart¹ dewiz¹ - racje mierzy siê ich skutecznoœci¹. Jednak i sam rozum u m¹drych ludzi w nie³askê popad³. Co prawda do koñca zgadn¹æ nie mo¿na czy to rzeczywiœcie jego Immanuelentne spo³eczeñstwo w tym nag³ym Oœwieceniu pomyœla³o przerodzi³o siê na zasadzie postêpu w rzeczy nie do pomyœlenia. Samobójcze okaza³y siê te zapêdy Rozumu, gdzie cseptycyzm podda³ w w¹tpliwoœæ wszelk¹ zasadnoœæ, empiryzm poszatkowa³ sobie rzeczywistoœæ na niesk³adne elementy a racjonalizm (po ekhibicjonistycznych odkryciach siê Freuda i Marksa) sta³ siê nagle tylko racjonalizacj¹ naszych idiotycznych zachowañ w codziennej "rat-io race". I na nic nam t³umaczenia, jakie powtarza³, przedrzeŸniaj¹c pewn¹ moj¹ by³¹ znajom¹, Popper, ¿e niby jest racjonalizm i racjonalizm, kiedy wyraŸnie widaæ, ¿e i tak nic tu do powiedzenia nie mamy. A tu w³aœnie gdzieœ schowa³ siê nam Major w tej miedzy zielonej i pozwala nam odetchn¹æ. Przecie¿ nie ³atwo jest ¿yæ w kraju, gdzie "Aby Polska by³a Polska, 2 x 2 musi byæ zawsze cztery!" ____________________ *) Czym¿e bowiem jest ta tak antytotalitarna z pozoru prywatnoœæ, jak nie prywat¹ jak¹œ, czy wrêcz prób¹ reprywatyzacji problemów ogólnych. CZERWONY KAPTUREK NR 11 Anatol F., Czerwony Kapturek nr 11
45
CZÊSTOCHOWSKI ZAPIERDOLEC
NOLOTY, ODLOTY
U MATKI BOSKIEJ
...rano z³o¿ê wiersz z kawa³ków szk³a têpej anatomii pêczniej¹cych wyrzutów brykietów krzyku
rêka noga mózg na œcianie wszystko ze z³otej blaszki tylko impotenci nie mog¹ liczyæ na cud œlepi wypatruj¹ g³usi nas³uchuj¹ na stole cia³o i krew czarne fartuchy felczerów panienkom rosn¹ paznokcie starcom zêby mleczne Tom, Czêœtochowski Zapierdolec
wystawiê go na sprzeda¿ a u³o¿eni onaniœci i zasuszone kobiety bêd¹ odwracaæ siê z niesmakiem a¿ zgaœnie s³oñce wtedy podejdzie do mnie lustrzany goœæ odchyli po³y p³aszcza: litr wódki i wnêtrznoœci - b³ysk porozumienia
WSPOMNIENIE WAKACYJNE PEWNEJ BLONDYNKI
bêdziemy rajcowaæ piæ i zagryzaæ po kawa³eczku prze¿uwaæ delikatny comber zboczeñ kwaœne owoce dewiacji magnoliowe cukierki z³a i bia³e pestki snów a gdy noc siê przepe³ni i odbyt upomni siê o swoj¹ pró¿noœæ uca³ujemy siê schowamy szk³o i rozejdziemy udaj¹c siê w tê sam¹ stronê rano...?, Czêstochowski Zapierdolec
zesz³ego lata morze zabra³o mojego mê¿czyznê wszed³ do wody lazurowej jak na pocztówce i rozpuœci³ siê w niej zosta³a tylko bia³a piana i œmiech nad powierzchni¹
patrzê na szalej¹ce morze nie polubi³o go nie dziwiê siê pewnie jak zwykle powiedzia³ coœ g³upiego Aga, Czêstochowski Zapierdolec Pismo zwi¹zne z czêstochowskim kabaretem WiFiFI. Jedyny znany numer CZÊSTOCHOWSKIEGO ZAPIERDOLCA datowany na paŸdziernik 1993 r., sk³adany by³ na komputerze a odbijany na ksero w objêtoœci 12sA5.
częstochowski zapierdolec xxx
¯o³nierz bez twarzy mia³ poszarpan¹ bliznê na dnie uczuæ prowadzi³am go brzegiem bagna pi³am krew on wódkê mia³ tylko bliznê ja mia³am ¿o³nierza Aga, Czêstochowski Zapierdolec
MINIATURA XIII
46
Spotka³em j¹ w g³ównej alei - p³ynê³a nurtem. Nurtem sobie podobnych, w górê ulicy, w stronê strzelistej wie¿y. Ja id¹c w swoim kierunku, chcia³em przeci¹æ ten rozœpiewany potok, ale potkn¹³em siê o ni¹ w³aœnie. Fantazja pozwoli³a mi wyrwaæ ciê w boczn¹ ulicê. Gdy byliœmy ju¿ w bezpiecznej odleg³oœci od ¦ród³a, siedliœmy w barze. Jad³aœ ³apczywie, ja natomiast syci³em siê twoim zapachem przesyconym kurzem i potem asfaltu. Kiedy zaspokoi³aœ g³ód zapragnê³aœ powróciæ do tych forsuj¹cych wzgórze. Upór pomóg³ mi w przekonaniu ciê, ¿e nie trzeba wracaæ, ¿e lepiej trzymaæ siê ze mn¹. Nie wierzy³aœ pocz¹tkowo, ale œwie¿¹ obudzona przekora kaza³a ci brn¹æ ze mn¹ po b³ocie na Pó³noc. Pojawi³a siê pierwsza gwiazda, powia³o ch³odem, gdy wreszcie dotarliœmy do miejsca przeznaczenia. Tam najpierw przejrza³aœ siê w wannie, nastêpnie ogrza³aœ przy telewizorze, po czym odpiê³aœ uwieraj¹cy ³añcuszek i wtopi³aœ siê w ³ó¿ko. Przyklêkn¹³em przy tobie, ale po chwili spotka³o mnie rozczarowanie: okaza³o siê, ¿e jesteœ zwyczajn¹ dziewczyn¹, podczas gdy ja wyobra¿a³em sobie, ¿e masz smak hostii. Oszala³y, kaza³em ci wiêc odejœæ, nie potrafi³em znieœæ zawodu. Ty jednak sprawi³aœ wówczas kilka dobrych uczynków, co spowodowa³o, ¿e zmiêk³em, sta³em siê uleg³y i otêpia³y. Zjad³em ciê po kilku godzinach skruchy. Lipski, Czêstochowski Zapierdolec
SEX TELEFON
Znam ciê dobrze. Wiem czego pragniesz, wiem czego pragnie twoje rozwi¹z³e cia³o, twoje rozwi¹z³e myœli. Kryjesz siê za nimi, kryjesz - nie zawsze skutecznie. Ja ogarniam ciê wraz z twoj¹ chorobliw¹ tajemnic¹. Wiesz, posiadam pa³ac, a w nim tysi¹ce wilczych kobiet czekaj¹cych na rozkosze. Wyszepcz s³owo a bêdê twoja, zamknij oczy a zdobêdziesz to o czym marzy ka¿dy mê¿czyzna. Czujesz? Zbli¿am siê do ciebie, podchodzê tak blisko, ¿e mo¿esz dotkn¹æ moich rozpalonych gor¹cych ud. Twoje oczy pod mg³¹ powiek budz¹ po¿¹danie, bruzdy wokó³ twoich ust mówi¹, ¿e nie jesteœ ca³kiem niewinny. Smakujê twój jêzyk, jest stêskniony, gotowy do zadawania bólu. Nie spiesz siê, tak jest dobrze. Niech twoje zêby delikatnie dotykaj¹ moich ramion, przemieszczaj¹ siê d³ugo, d³ugo rani¹c szyjê i stwardnia³e sutki. Dotykam twojej szramy poœrodku brzucha, ³¹czy³a ciê kiedyœ z matk¹, któr¹ teraz widzisz. Jej ³agodne spojrzenie i wulgarne poruszenia bioder, kiedy tuli³a ciê do snu. Wsuñ d³oñ miêdzy moje uda a poczujesz jej dr¿¹ce ciep³o i jej œliski i gêsty sok, który potrzebuje rozkoszy. Wejd¦ we mnie a namaszczê twoje cia³o. Nie spiesz siê tak jest dobrze. Twój pot zla³ siê z moimi w³osami, czujesz na sobie mnóstwo drobnych paznokci rozszarpuj¹cych twoje plecy. To moje wilcze przyjació³ki. Jesteœmy twoimi matkami. Ja jestem twoj¹ matk¹, wszystkimi kobietami, których kiedykolwiek pragn¹³eœ. Nasze ramiona s¹ beznadziejnie spl¹tane. I nie wiesz ju¿ czyje ramiê daje czyje otrzymuje poca³unki. Przesuwasz palcami po moim brzuchu i czujesz pieszczotê na swoim. Oplatam ciasno twoje biodra. Poruszam siê w rytm rytualnego tañca. Muzykê wybijaj¹ nasze przyspieszone oddechy i wchodz¹ ³agodnie wzd³u¿ krêgos³upa. Znów klêczê przed tob¹ i w obu d³oniach trzymam twoj¹ mêskoœæ, owijam jêzyk wokó³ rubinowego klejnotu. Klêczê a¿ runiesz na moje plecy. Chcê byœ by³ zwierzêciem, jesteœ gównem, pragnê jeœæ twój ka³, kocham ciê. Monika, Czêstochowski Zapierdolec
CZYZBY AGONIA UCZUÆ
***
Od dawna dojrzewa³a w nas myœl o przeciwstawieniu siê otaczaj¹cej nas pseudokulturalnej papce serwowanej przez prasê, radio i telewizjê. Zatruwani codziennie szkolnymi lekturami, trzymani za mordê w ramach ustalonego porz¹dku, co piêkne i dobre, doszliœmy do wniosku, ¿e jedynym ratunkiem przed zidioceniem i wpadniêciem w podsuwane przez œrodki masowego przekazu schematy jest stworzenie w³asnej kontrkultury. Nie chodzi tu o ktoryœ z nieformalnych ruchów m³odzie¿owych, lecz o stworzenie warunków, w których mo¿e siê rozwijaæ inteligentna ludzka istota, myœl¹ca o czymœ jeszcze poza wódk¹ i pieprzeniem. Do wœciek³oœci doprowadzi³ nas fakt, ¿e wielu naszych kumpli i my sami nie mamy mo¿liwoœci samodzielnego rozwoju i ukazania tego, o czym myœlimy i czego pragniemy. Nie interesuj¹ nas konkursy recytatorskie, festiwal ko³obrzeski i tym podobne szopki. Tworzymy coœ, co wed³ug nas jest sztuk¹ i zas³uguje na o d p o w i e d n i e przedstawienie. Najbardziej dostêpn¹ dla nas form¹ rozpowszechniania jest s³owo pisane, dlatego te¿ postanowiliœmy stworzyæ w³asn¹ gazetê, na ³amach której mo¿liwe stanie siê pe³ne zaprezentowanie naszej twórczoœci. Nie jest ona jednorodna, ka¿dy z nas ma swój styl, ale ³¹czy nas chêæ stworzenia czegoœ w³asnego. Wiemy, ¿e nasze mo¿liwoœci techniczne s¹ ograniczone, ¿e nie ma wiêkszych szans na wyjœcie z t¹ gazet¹ poza pewien ustalony kr¹g znajomych, lecz to nas nie za³amuje. Najwa¿niejsze, ¿e wreszcie coœ siê ruszy, otrz¹œniemy siê z otêpienia, a ¿ycie nabierze prawdziwego sensu. Wreszcie oka¿e siê czy jesteœmy - jak twierdz¹ starzy - gromad¹ durniów i z³odziei, czy te¿ staæ nas na coœ w³asnego i twórczego. Ta gazeta jest dowodem tkwi¹cych w nas mo¿liwoœci. A.K., Czy¿by Agonia Uczuæ nr 1
Pismo CZYZBY AGONIA UCZUC za³o¿yli w czerwcu 1987 (nr 1) uczniowie III klasy liceum w Grodzisku Mazowieckim, dzia³aj¹cy wczeœniej w zespole muzycznym Rapsodia Pirantenia. G³ownymi redaktorami byli Aleksander Kaczorowski - A.K. i Tomasz Karoñ - T.K. (obaj 1969). Teksty w CZYZBY AGONII UCZUC by³y podpisywane tylko inicja³ami, pismo nie podawa³o adresu. Du¿y wp³yw na twórców CzAU mia³a sprawa m³odzie¿owej konspiracji w Grodzisku Maz., zabójstwo sier¿anta Karosa i proces ich katechety ks. Sylwestra Zycha. Oprócz wierszy, opowiadañ, aktualnej publicystyki, CzAU publikowa³a m.in. wspomnienia stanu w o j e n n e g o widzianego oczami ówczesnych 12latow, ale i wywiad z Pieti¹ z QQRYQ. Do paŸdziernika 1988 r. ukaz¹³o siê 5 wydañ CzAU. Wywiad z jej redaktorami ukaza³ siê w 1990 r. w numerze 1(8) wroc³awskiego pisma MANDRAGORA. Kontakt: Aleksander Kaczorowski, ul. Kopernika 16 m 10, 05-825 Grodzisk Mazowiecki
ustroju Króleswta Naszego. "Pan Nasz" (tzn. mój) nadal trzyma mocn¹ rêk¹ star w³adzy, a rêka ta jest jeszcze silniejsza ni¿ kilka lat temu. Faktem jest jednak, ¿e ster spróchnia³ (to bardzo stary ster, którego próbê naprawy podjêto w latach 70-tych naszego wieku), rêka jednak jak ju¿ wspomnia³em jest mocna i mo¿na jej w pe³ni zaufaæ. Obecna sytuacja w Królestwie jest odzwierciedleniem polityki mi³oœciwie panuj¹cego "Pana Naszego", który w swojej genialnoœci (i oczywiœcie wielkodusznoœci) postanowi³ dopuœciæ (przy najmniejszych kosztach w³asnych) spiskowców do w³adzy w celu umocnienia w³asnej w³adzy, tzn. manewr ten ma doprowadziæ do wymiany nieekonomicznego, energoch³onnego steru(tak wiec nie trzeba siê niepokoiæ, wszystko jest na jak najlepszej drodze). Oczywiœcie przez ca³y czas aktualny jest problem steru (nie jest to jednak niedopatrzenie "Pana Naszego", a jedynie nieodpowiedzialnoœæ z³ych doradców, którzy, proszê mi wierzyæ, z³o¿yli ju¿ g³owy), który spêdza sen z oczu "Panu Naszemu" i pobudza go wci¹¿ do knowañ i intryg (oczywiœcie w dodatnim tego s³owa znaczeniu). "Panu Naszemu" nale¿y w pe³ni zaufaæ i zdaæ siê na jego intelekt (intelekt ten oczywiœcie nie jeste nawet wspó³mierny z intelektem S³oñca S³oñc). Dlaczego trzeba zaufaæ? Moja argumentacja bêdzie dziwna dla Ekscelencji, œmiem jednak twierdziæ, doœwiadczenia w wykorzystywaniu do swoich celów obmierz³ych spiskowców (jest w tym dziele nowatorem). Proszê zwróciæ uwagê na konsekwencjê w dzia³aniu "Pana Naszego", który np. po "pamiêtnej nocy" wypuœci³ z lochu spiskowców i pozostawi³ ich w spokoju ograniczaj¹c siê do kilku tylko procesów i ustnego piêtnowania ich dzia³alnoœci (z wiarygodnych ¿róde³ wiem, ¿e "Pan Nasz zna³ dok³adnie struktury organizacyjne spiskowców i "Cechu Soli", jednak "Pan Nasz" pozostawi³ ich samych sobie, pozwalaj¹c nawet na dzia³anie tajnych drukarñ). Wynika z tego, ¿e "Pan Nasz" mia³ wzgledem spiskowców dalekosiê¿ne plany (podejrzewam, ¿e XX XXX" chcia³ mieæ boczn¹ furtkê na wypadk gdyby wymiana steru przed³u¿a³a siê w nieskoñczonoœæ). Niech Ekscelencja przypomni te¿ sobie usuniêcie duchownego. Ekscelencjo, proszê zadaæ sobie przynajmniej 3 pytania (ka¿de z nich powinno zaczynaæ siê od s³owa "Dlaczego?"). Mnie osobiœcie wydaje siê, ¿e "Pan Nasz" przez usuniêcie duchownego chcia³ pobudziæ do dzia³ania spiskowców i cz³onków "Cechu Soli" w celu przekonania udzielnych ksi¹¿¹t o tym, ¿e wymiany steru nie mo¿na dokonaæ bez ekonomistów sympatyzuj¹cych ze spiskowcami. Wtedy jednak doradcy "Pana Naszego" nie zwrócili uwagi "Panu Naszemu" na apatyczne nastroje spo³eczne. "Pan Nasz" czeka³, d³ugo czea³ i byæ mo¿e nawet skraca³
czyżby agonia uczuć
***
Napisa³! Znowu napisa³! Przypomnia³ sobie o mnie. Ostatni raz odezwa³ siê kilka lat temu, jednak wtedy nie by³em w stanie zebraæ dostatecznie wiarygodnych informacji. Pamiêtam, ¿e nie chcia³ przyj¹æ do wiadomoœci, ¿e moj¹ misjê skutecznie dezorganizowa³a pancerna konnica "Pana Naszego" , która rozpe³z³a siê jak robactwo po duktach, traktach, wy³apuj¹c dwulicowych spiskowców oraz cz³onków "Cechu Soli". Jednak obecnie mój zwierzchnik uwa¿a widocznie, ¿e nie powinienem mieæ ¿adnych k³opotów i ¿¹da mojej (podkreœli³ - mojej) wersji wydarzeñ w Królestwie Naszym. Mojej wersji - œmieszne. Ekscelencja jest chyba bardzo naiwny i w swej naiwnoœci nie wie czego ¿¹da. W jaki sposób? Wersji wydarzeñ? Nie mogê sobie jednak pozwoliæ na luksus nie odpisania, gdy¿ równa³oby siê to z utraceniem autorytetu i poparcia pewnych wp³ywowych osób. Co robiæ? Co napisaæ? Gdybym potrafi³ zbudowaæ teoriê przyczyn i skutków wydarzeñ w Królestwie Naszym i gdyby teoria ta przypad³a do gustu Ekscelencji oraz jego prze³o¿onemu(S³oñcu S³oñc), któremu ja a tym bardziej On nie jesteœmy godni... By³bym dumny! Tak! Szczêœliwy i prawdopodobnie podniós³bym swój presti¿ na dworze S³oñca S³oñc. Bior¹c to pod uwagê, nie mogê poddaæ krytyce "Pana Naszego" i Jego doradców, którzy piastuj¹ swoje funkcje dziêki przychylnoœci S³oñca S³oñc. Muszê wiêc tak przedstawiaæ fakty aby ukazaæ wykonawców polityki S³oñca S³oñc jako ludzi wielkich, inteligentnych (muszê te¿ zachowaæ ostro¿noœæ, gdy¿ list ten móg³by siê dostaæ do r¹k "Pana Naszego" lub co gorsza udzielnych ksi¹¿¹t). Tak wiêc podziw , olœnienie "Panem Naszym" , ¿adnej krytyki. Zacznê tak: Ekscelencjo, sytuacja jest trudna. Nie! Jeszcze raz nie! Optymizm, wiêcej optymizmu. Ekscelencjo, w Królestwie, którego jestem poddanym, a ktore to Królestwo jest poddane Twojemu Panu S³oñcu S³oñc panuje spokój. Nie wierz proszê prasie naszej i jej dywagacjom, dotycz¹cym rozpadu podstaw
czekanie podpi³owuj¹c ju¿ spróchnia³y ster. Czekanie (podpi³owywania nie jestem jednak do koñca pewien) op³aca³o siê Mu, gdy¿ spo³eczeñstwo ocknê³o siê z letargu, na chwa³ê "Pana Naszego" Czy mylê pojêcia, fakty? Nie! Ekscelencjo, "Pan Nasz" jest z takiego obrotu sprawy bardzo zadowolony - i to jak! Ugoda ze spiskowcami daje przecie¿ "Panu Naszemu" olbrzymie korzyœci, tzn. "Pan Nasz"ma zamiar otrzymaæ w zamian za ugodê kilka skrzyñ z³ota od królów Zachodu oraz pozyskaæ poddanych. Widzi wiec Wasza Ekscelencja dlaczego "Pan Nasz" wprost upaja siê przewrotnoœci¹ poddanych. Na pewno w tym momencie Ekscelencja pyta siê siebie w duchu "Dlaczego "Pan Nasz" ma tak¹ smutn¹ minê gdy przemawia do ludu?" To proste. "Pan Nasz" musi stworzyæ atmosferê grozy, aby CZYZBY AGONIA UCZUÆ NR 5 ksi¹¿êta udzielni chcieli pójœæ na pewne (naprawdê drobne) ustêpstwa. Pisz¹c te s³owa zdajê sobie sprawê ¿e podobna sytuacja mia³a miejsce kilka lat temu. Dlaczego nie zosta³a wykorzystana? Niech Ekscelencja zwróci uwagê na radykalnoœæ spiskowców "minionego czasu", na ich knowania, na cele, które sobie stawiali. Czy wiec "Pan Nasz" minionym czasie móg³ byæ a¿ tak nieostro¿ny? Obecnie "Pan Nasz" swoj¹ polityk¹ rozwia³ w¹tpliwoœci i potwierdzi³, ¿e drogi powrotu nie ma i nie bêdzie. Spiskowcy, jak mi siê wydaje, przyjêli tê argumentacjê. Obecnie s¹ znacznie rozwa¿niejsi i bardziej dojrzali (z naszego punktu widzenia). Rozmowy (prawdopodobnie przejm¹ czêœæ w³adzy) maj¹ daæ nadziejê plebsowi i przekazaæ czêœæ odpowiedzialnoœci za brak steru spiskowcom. Poza tym nasz wielki myœliciel zamierza doprowadziæ do podzia³u w ³onie m³odych spiskowców (liczy na to, ¿e czêœæ tej radykalnej grupy przy³¹czy siê do rozmów z "Panem Naszym" bazuj¹c na autorytecie starych spiskowców), co w znacznym stopniu os³abi m³ode si³y narodu. Jeszcze raz wiêc apelujê do Ekscelencji, aby nie przejmowa³ siê pras¹, która w swej naiwnoœci ¿¹da od "Pana Naszego" przeprosin oraz rozwa¿a mo¿liwoœæ istnienia 2 nurtów na dworze "Pana Naszego" tzn.
47
CZYZBY AGONIA UCZUÆ nurtu ugody i tzw. betonu. Œmieszne, prawda? Trzeba siê tylko cieszyæ z takiego obrotu sprawy, tzn. ¿e prasa, spiskowcy, cz³onkowie "Cechu Soli" s¹ tak krótkowzroczni i nie potrafi¹ dostrzec, ¿e dwór dzieli siê na zorientowanych i niezorientowanych w zamiarach "Pana Naszego" (dlatego pewna grupa g³osi, ¿e zosta³y zdradzone jej interesy oraz przeciwstawia siê ugodzie). Niech jednak Ekscelencja nie myœli, ¿e ugoda bêdzie trwa³a wiecznie. Nic podobnego. Gdy tylko zostanie wzmocniony ster, "Pan Nasz" znów weŸmie sw¹ ¿elazn¹ konnicê (to s¹ plotki, jednak z dobrych Ÿróde³). Oczywiœcie manewr ten zostanie zastosowany, je¿eli spiskowcy sami nie bêd¹ zmuszeni opuœciæ pozycji, które w duchu ugody i przychylnoœci "Pana Naszego" otrzymaj¹ (Dlaczego bêd¹ musieli je opuœciæ? Dlatego, ¿e manufaktury w których bêdzie dzia³a³ "Cech Soli" œ¹ nierentowne i w imiê wymiany steru trzeba bêdzie z nich usun¹æ rzemieœlników. Jak zachowa siê "Cech Soli"? Jako dobry cech mo¿e byæ tylko przeciw, lecz tym samym CZYZBY AGONIA UCZUÆ NR 5 bêdzie przeciwko wymianie steru na któr¹ to wymianê tak bardzo licz¹ poddani - teoria zas³yszana). Podobna sytuacja bêdzie mia³a miejsce gdy na ulice wyjd¹ m³odzi spiskowcy. "Pan Nasz" za¿¹da od starych spiskowców ustosunkowania siê do tego incydentu. Je¿eli starzy spiskowcy (którzy bêd¹ wspó³dzia³aæ przy wymianie steru) bêd¹ przeciw incydentowi, strac¹ wiele w oczach m³odych, co jest wygodne dla "Pana Naszego". Jeœli opowiedz¹ siê za, "Pan Nasz" oskar¿y ich o wiaro³omstwo i og³osi wszem i wobec przeciwnikami wymiany steru, a co za tym idzie bêd¹ przeciwnikami poddanych "Pana Naszego". Tak wiêc Jego Ekscelencja mo¿e byæ zupe³nie spokojny: "Pan Nasz" dzia³a w zgodzie z wytycznymi S³oñca S³oñc. PS. Nie mogê dok³adnie okreœliæ kto ukrywa siê pod tytu³em "Pan Nasz". Sprawê tê postaram siê wyjaœniæ. Jednak Wasza Ekscelencja z mojego listu móg³ siê zorientowaæ - jest to cz³owiek wielki, o nieograniczonej inteligencji, nieprawda¿? Pytania dotycz¹ce sprawy duchownego zamieszczam w osobnej kopercie. Szczerze oddany Udzielny Ksi¹¿ê. T.K. Czy¿by Agonia Uczuæ nr 5
FILOZOFIA I W MORDÊ CZYLI MI£OŒÆ A ZYCIE To mia³aœ byæ Ty wysoka szczup³a blondynka lecz przysz³aœ za wczeœnie o swoj¹ mi³oœæ gdy chcia³aœ odejœæ ja chcia³em zostaæ przyszed³em za póŸno o moj¹ mi³oœæ
Rozmin¹wszy siê na z pozoru prostej drodze widzimy siê teraz czêœciej ni¿ wtedy nawet myœlimy o sobie czêœciej. Stoimy jak w œwi¹tyni np. chrzeœcijan, lecz oboje nie wierzymy; ch³opcy na lewo, dziewczynki na prawo, a dzieci rodz¹ siê na o³tarzu To mia³em byæ ja teraz Ciê goniê, a Ty uciekasz chcê Ci zadaæ kilka pytañ: czy jesteœ szczêœliwa sk¹d bierzesz si³ê na to by uciekaæ a sk¹d ja by goniæ? Zadawszy te pytania snujê hipotezê ¿e mi³oœæ jest mo¿liwa tylko na siedz¹co, wiec siadam na z pozoru prostej drodze dumny z wynalazku i ginê zdeptany przez kobietê, któr¹ mia³a byæ Ona ockniêcie... ...To masz byæ Ty? ma³a gruba szatynka... zjawi³aœ siê w sam¹ porê gdy chcia³em odejœæ Ty chcia³aœ zostaæ przysz³aœ zbyt póŸno ...wiêc chodŸ do ³ó¿ka Rysiek, Czy¿by Agonia Uczuæ nr 5
xxx POKÓJ Z WIDOKIEM NA MORZE WyobraŸ sobie œwiat za 30 lat wyobraŸ sobie piêkne mieszkanie dzieci bawi¹ce siê w berka, czarnego luda ¿onê piêkn¹ i zadban¹ oraz siebie jako cz³owieka umiej¹cego i mog¹cego wybieraæ z³o lub dobro Za oknem statki ko³ysz¹ siê na pe³nym morzu - morzu wolnoœci przejrzystym jak prawda. Czujesz szczêœcie i dumê ¿e ludzie, ktorzy byli z tob¹, gdy by³o ciê¿ko zmienili ten œwiat Szansa jest zawsze, choæ mo¿e na granicy utopii Œwiat zmieniaj¹ poeci. T.K., Czy¿by Agonia Uczuæ nr ?
Pierzaste chmury z rozgrzanego powietrza Afryki Wiatr znad oceanu dm¹cy w ¿agle korsarskich statków Bóg by³ wszêdzie, nawet w drewnianym wychodku u babci Marii która prawi³a o carskich ¿o³nierzach gdy nie mog³em zasn¹æ Twaróg, zabawy na r¿ysku, chabry, maki dla babci i mamy Wszystko by³o poezj¹. T.K. Czy¿by Agonia Uczuæ nr ?
YESTERDAY
powiedz mi jak to bêdzie kiedy nas po³¹cz¹ kiedy bêdziesz musia³a praæ moj¹ bieliznê ja siê przyzwyczajê do twoich obiadów kupimy telewizor i dwie lampki nocne i bedê siê wœcieka³, ¿e nie zawsze mo¿esz posiwiej¹ nam g³owy w dymie papierosów mi³oœæ wsi¹knie w dywan razem z ka¿d¹ z ³ez potem bêdziemy starzy jak sprêty domowe bêd¹ nas przestawiaæ w tê albo z powrotem modlê siê jednak o to byœmy póki m³odzi zapomnieli kiedyœ zap³aciæ za œwiat³o wyjdziemy z pierwsz¹ gwiazd¹ na kolacjê we dwoje bêdziemy siê trzymali za rêce pod sto³em i œwiat nam siê zakrêci a z nim nasze g³owy póŸn¹ noc¹ wrócimy do naszego domu telewizor bêdzie chrapa³ niepotrzebny w k¹cie zapalimy œwiecê i przy œwiecach jak teraz zanurzymy siê w poœcieli i w sobie A.K. Czy¿by Agonia Uczuæ nr 5
48
CZYZBY AGONIA UCZUÆ NR 5
xxx
z dzie³ami wyszliœmy na ulice salwy gra³y valtz macabre okrzyki gor¹ce jak rosó³ w czopkach wskrzesano z obu stron ha - szlachtowano jagniê w z³ocie ha - wznoszono piramidy allana kaprowa ha - p³on¹ce zabawy kaina karawanha topi¹ mnie i ciebie zapomnia³em jak siê robi rewolucje mam farbê na d³oniach zamiast krwi ostatnio wynaleziono now¹ broñ oddech sklerozy czy nie grozi nam kolego marx west kolejne sto lat samotnoœci J.S. (Jan Sobczak) Czy¿by Agonia Uczuæ nr 5
DADA RZYJE
ZGRUDEWISZCZE BADGASZCZE ISTIO£DI RODE GANDA ISTIO£DI RODE WANDE BADGLUSZCZI PADS W£ANE ER TIUDI ZAMISKANE WANDO ZGRES ZATIO£DI WANDO ZOSO GO£DI I GRANE BADS BANS ZANE I GRANE BADS OLSZANE A ZGRASZCZO BUDU RONDE A ZGRASZCZO WAR SUKONDE I WASZCI PALD MAZDANE EL TIUDI ZAMISKANE A SZCZLODE GIUZO £ADIN WARSON DE WASTI GRADIN EL NIUSZCZI MAZGASZCZE ZGRUDEWISZCZE MAZGASZCZE Katos, Dada Rzyje nr1
TYGRYSY W NAS DRZEMI¥ Aresa godne tygrysy w nas drzemi¹ i Ÿmije w nas drzemi¹ i œwinie i szakale leniwce i Ÿó³wie os³y i pawiany
¯agle niestrudzone g³uptaków w nas drzemi¹ a reszta marabuta zasnê³a w nas twardo œni¹c o wolu pe³nym i striptizerkach Wytrwa³oœæ i zdrowie karaluchów w nas drzemie a gdy siê zbudzi... a zw³aszcza geotrupes sercorarius a zw³aszcza necrophorus vespillo.................. ........................... ........................... Katos, Dada Rzyje nr 3
KATOS ‘93
Pismo DADA RZYJE za³o¿y³ - jako organ grupy N. Toxic - Jacek Katos Katarzyñski (ur. 1966) pod wp³ywem wydawnictw Totartu, z którymi zetkn¹³ siê jako muzyk zespo³u Rozkrock. Pierwszy numer ukaza³ siê 16 sierpnia 1988 w Olsztynie (4s A5), a nastêpne w Zielonej Górze. DADA RZYJE publikowa³o wy³¹cznie poezjê i zdjêcia z imprez artystycznych m.in. z cyklu "Wieczórów poezji poszarpanej", których cz³onkowie N.Toxic byli autorami. Nak³ad pisma, odbijanego na xero, nie przekroczy³ nigdy 100 egzemplarzy. W przygotowaniu nr. 4-6 wspó³pracowa³ z Katosem Qba (nie ten z ZADNEGO) - Jakub Nowak. Kolejne numery: DADA RZYJE - NAMBER TU (paŸdziernik 88, 4s A4), DADA RZYJE - TRZECIE PODEIŒCIE (wiosna 89, 8s A4), DADA RZYJE - KRZESE£KIEM DO GÓRY NOGAMI czyli nr 4 (grudzieñ 89, 8s A5), DADA RZYJE 5 PIÊŒÆ CZYLI TWARZNOŒÆ (wrzesieñ 90, na br¹zowym papierze), DADA RZYJE - o go³ych facetach (wyd. specjalne bo¿onarodzeniowe, m.in. perwersyjne sesja zdjêciowa z Konjem - Totart, 8s A5), DADA RZYJE SIX CZYLI SEX (luty 91, 12s A5), SZCZÊŒLIWA 7 CZYLI STRZA£ W 10 (maj 91, 8s A5), DADA RZYJE 11 CZYLI CO W DEKALOGU MIEŒCIÆ SIÊ NIE POWINNO (lipiec 91, 12s A5), DADA RZYJE 12 CZYLI APOSTO£ÓW NADKOMPLET (styczeñ 92, 16s A5), DADA RZYGI - DODATEK NADZWYCZAJNY DO PISMA DADA RZYJE (luty 92, 4s A5). Od nr 6. œciœle wspó³pracowa³ z Katosem Thmopson Wilf (ur. 1969). Za jego spraw¹ DADA RZYJE przekszta³ci³o siê w biuletyn GOD IS BLACK YES SHE IS, którego 5 numerów (zwykle 12s A5, xero, nak³ady kilkadziesi¹t egzemplarzy) u ukaza³o siê w latach 1993-94. Po zakoñczeniu studiów w Zielonej Górze i powrocie do rodzinnego Jawora, Thompson wyda³ jeszcze dwa numery zina EGOISTYCZNA BUTELKA bêd¹cego kontynuacj¹ wczeœniejszego wydawnictwa pod tym tytu³em. Grupa N.Toxic by³a organizatorem imprez Art Zine Gallery i Art Zine Kongres w Zielonej Górze 1992-1994. Firmowa³a pierwszy katalog polskich artzinów (1992), a tak¿e (nieoficjalnie) okazjonalniki PODAJ MI NOZ i KREW W WANNIE. W 1997 r. nak³adem zielonogórskiego wydawnictwa "And" pt. "Dada rzyje czyli co by³o jest i wcale nie musi byæ dada" ukaza³a siê ksi¹¿ka bêd¹ca wyborem wierszy Jacka Katarzyñskiego. Kontakt: Jacek Katarzyñski, skr. poczt. 122, 65-001 Zielona Góra 1
dada rzyje
THOMPSON ‘93
KARL VALENTIN x3
* / Qba Od dzisiaj samochody zaczê³y jeŸdziæ Po krawêdzi mego okna Jeden po drugim jecha³y w rysê I gas³y TeŸ jeden po drugim Poczu³em siê ma³y Wzi¹³em zabawkê i wyszed³em **/ Thompson W. Rower, buty, Buty, rower O, czapka Suchy Szprych i wentyl Zakrêconej sprêŸyny ***/Katos So³¿enicyn Padikrwista Siepacz i Mistyk Odlot 12.10 Fanatyczny Pary¿anin Ra¿ony Syfilisem Odlot 12.10 Prekursor Kolarstwa Ulicznego Kloszard Burdelu So³¿ynicyn Padikrwista To Tylko Jego Pseudonim Qba, Thompson, Katos, Dada Rzyje nr 6
49
DADA RZYJE
"DADA RZYJE" to tylko has³o umowne.
Popieramy ka¿de dzia³anie zapobiegaj¹ce gnuœnieniu i flaczeniu, choæ nie ukrywamy, i¿ poezja poszarpana jest nam najbli¿sza. I ty mo¿esz zostaæ lewatywy ekstraktem, któr¹ bezczelnie wstrzykniem w dupowate ³by, zatwardzeniem gnuœnym stabilizacji myœli pogr¹¿one. WSZYSTKO LUB NIC - poezj¹ jest: EXPLODUJ OCZYMA EXPLODUJ JÊZYKIEM EXPLODUJ RÊKOMA EXPLODUJ MYŒL¥ EXPLODUJ DZIA£ANIEM na szarym p³ótnie ¿ycia codziennego. W mordê lejem kultury naszej entopaso¿yta sikaj¹c na papier, poezji kwasem stê¿onym. B¥D MY LEWATYW¥ DLA SPO£ECZEÑSTWA CIRERPI¥CEGO NA ZATWARDZENIE MÓZGU !!! RZYGACZE WSZYSTKICH RAJÓW £¥CZCIE SIÊ! Dada Rzygi - dodatek nadzwyczajny do pisma Dada Rzyje.
MANIFEST - NIE MANIFEST
KOCHAMY SZTUKÊ. JESTEŒMY SZTUKMISTRZAMI. BO SZTUK¥ JEST PUSZYÆ SIÊ Z ZADOWOLENIA, KIEDY WIADOMO, ZE SZTUKI NIE MA Sztuk¹ jest zdarzenie wyrwane z ci¹gu trwania i otoczone ram¹ uwagi. To uwaga, a wiêc zaanga¿owanie potencjalnego odbiorcy, czyni podkreœlanie szczególnego piêkna lub szczególnego niepiêkna chwil czyli sztuki. Teraz kiedy szok jest juŸ histori¹ i kiedy podniecenie odczuwamy tylko w bezpoœrednim kontakcie z Ÿarem zdarzeñ, nasze dzia³ania kierujemy wprost ku ogniu inwencji. Nie liczymy na nikogo, choæ jako wyznawcy piêkna chwili (bez wzglêdu na stopieñ jej zaawansowania) doceniamy wszelkie przejawy pozytywnych dzia³añ. Nie kreujemy ¿adnego rodzaju sztuki. Bo sztuka nie ma rodzajów. Sztuka po prostu jest. I sztuk¹ jest wszystko (czyt. W S Z Y S T K O); JA, TY i JEJ CIPA. Tyle tylko, Ÿe nasze œlepia zaropia³y egzystencjalizmem. Nasze myœli opanowa³a przysz³oœæ niedokonana. Nie potrafimy dostrzec omsza³ych kamieni. Nie potrafimy dostrzec piêkna chwili. Nie potrafimy dostrzec w pe³ni teraŸniejszoœci. Nasze Ÿycie ucieka w potoku gówna. Nie potrafimy byæ sztuk¹. Dlatego teŸ za cel g³ówny stawiamy sobie zaistnienia za wszelk¹ cenê (z pobudek nie tylko postpacyfistycznych wykluczamy poœwiêcanie ofiar) w TWOJEJ TERA NIEJSZOŒCI. Teraz kiedy wiadomo, ¿e sztuka jest tylko bardziej lub mniej udanym falsyfikatem i jej wtórnoœæ nie podlega dyskusji za cel g³ówny stawiamy sobie bezczelne targanie dowolnymi podmiotami dla uzyskania waszej uwagi i zmuszenia was do odreagowania. Przy czym nie istotna jest tu osoba (w tym wypadku my) wprawiaj¹ca w ruch machinê zmys³ów, lecz osoba, której wra¿liwoœæ zostaje wprawiona w dr¿enie. Nie istotne jest te¿ to czy reakcje bêd¹ pozytywne czy negatywne. Wa¿ne jest to, by obligowa³y odbiorcê do dalszego dzia³ania. Rezygnujemy z wyraŸnego gwiazdorstwa, lecz nie pozbawiamy siê autorstwa. Katos, God Is Black Yes She Is nr 1
COŒ NA OSTATEK (fragment)
...Jakiœ czas temu nawin¹³ mi siê przed oczy program (TV zreszt¹), w którym nawiedzeni uczeni, krytycy i m³odzi licealiœci deliberowali o najnowszych osi¹gniêciach polskiej poezji. Niby wszystko OK, ale prawdziwy szok prze¿y³em, gdy ci m³odzi ludzie zaczêli piaæ peany na temat jacy to niby m³odzie¿owi s¹: i Mi³osz, i Wojaczek, i Gombrowicz itd. Ludziska, przecie¿ taka nauka (bo takie pieprzenie to jej efekty) to samo uwstecznianie. Jak mo¿e byæ m³odzie¿owym, nowoczesnym itp. ktoœ kto
50
dajmy na to, mia³by obecnie gdzieœ pod 60-tkê lub 70-tkê. Wiem, w tym momencie kupê szanownych ludzisków p³onie oburzeniem. Lecz, jeœli nadal takie zjawiska jak choæby postmodernizm bêd¹ wstydliwie pomijane, to takiemu delikwentowi znowu pozostaj¹ do dyspozycji zine'y. Potem w szacownych gazetach czyta siê, jaki to okropny jêzyk panuje w prasie III obiegowej. No i kó³ko siê zamyka, a gówniarzy w szkole karmi siê papk¹ z lat 50-tych i 60-tych, a jeœli czymœ nowym, to o zabarwieniu martyrologicznym, czyli jaka komuna by³a z³a. O co mi chodzi? Ano o nic, nie wierzê w to by coœ siê zmieni³o, ale jest ma³a szansa. Tak siê sk³ada, Ÿe jako organizatorzy "Art Zine Gallery" mamy szansê (dziêki waszej pomocy) stworzyæ doœæ silne lobby, grupê nacisku. Nie ¿eby zaraz pchaæ siê na si³ê do historii, lecz by dzieciaki w szko³ach nie idiocia³y i kretynia³y przez ZChN-owski program nauczania. Tak jak kiedyœ ktoœ da³ kopa szkole tzw. akademickiej i pojawili siê impresjoniœci, potem dadaiœci, tak teraz na nas kolej byœmy i my dali kopa komu trzeba. TERAZ MY! Thompson, God Is Black Yes She Is nr 2
MONTANA
Montana to mój brat. Montana brat i Montana facet to nie to samo. Montana brat marzy w ciemnym pokoju o eterycznej blondynce z d³ugimi nogami. Montana facet ignoruje dziewczyny, a wieczorami po kolejce piwa - bilarda - albo po nie-wiadomo-jak-odjazdowych imprezowych imprezach w³óczy siê z kolegami po MIEŒCIE. Montana brat chichocze ogl¹daj¹c pirackie kasety z siedemdziesi¹t¹ wersj¹ "Lodów na patyku" z wietnamskim dubbingiem, holenderskimi napisami i bohaterskim sopranem lektora z mozo³em przedzieraj¹cym siê przez sieæ dystrybucji pe³nej nowych, nieodgadnionych dŸwiêków i zaszfrowanych hase³. Montana facet ziewa po raz dziesi¹ty widz¹c Teresê Orlovsky i wylinia³ego Rasputina. Montana brat ma siostrê. Ta siostra to w³aœnie ja. Montana siostra to nie to samo co Montana facetka. Montana siostra zamyka siê w sypialni i s³uchaj¹c starych nie-wiadomo-sk¹d-wyci¹gniêtych p³yt uk³ada swoj¹ szalon¹ powieœæ. Ju¿ od dziesiêciu lat. Montana facetka czasem znika i wtedy nie bardzo wiadomo co siê z ni¹ dzieje. Maluje siê na fio³kowo, wk³ada swój obcy-nocny-czarny p³aszcz, a potem znika. Czasem Montana siostra idzie do kina. Montana facetka chodzi tylko do kawiarni, klubu albo do kochanka (jeœli akurat ma kochanka). Kiedy Montana facetka by³a w wieku Montany faceta chodzi³a na koncerty. Teraz chodzi na nie Montana brat. Kiedy Montana brat siê o¿eni bêdzie ju¿ tylko Montana facet. Montana facet bêdzie gromadzi³ szmal. A potem urodzi siê Montana bebe, a jeszcze pó¿niej Montana facet umrze i zostanie zakopany. Umrze te¿ Montana Darling i Montana bebe. Zostanê ju¿ tylko ja. Montana ja bêdzie wieczna dziêki swym opowieœciom, szmaragdowym pazurom i tajemniczym przygodom. Montana siostra siada za biurkiem i szmaragdowym atramentem na lœni¹cej bieli przeœcierad³a zaczyna spisywaæ swoj¹ historiê. Za drzwiami Montana brat s³ucha radia. "Montana to mój brat. Montana brat i Montana facet to nie to samo..." Eva, God Is Black Yes She Is nr 1
IDZIE GRZEŒ
idzie grzeœ przez wieœ kupê w majtkach niesie leci rój robacznic przy ty³ku za Grzesiem Jachu Kaczor, Dada Rzyje nr 4
BERDYSZ
A co, berdysz? ¯e berdysz? A Ÿ\¿e w kark wra¿y, to niby nie berdysz? Ryszard Tymon Tymañski, God Is Black Yes She Is nr 1
DADA RZYJE
WIERTACZE - faza I POEZJA TRZECIEJ KLASY SZKODLIWOŒCI
mendy same mêty menty menty sza la la la Jose Luis Maria Martinez & Katos, Dada Rzyje nr 2
zaci¹¿y³y dymem kursokonferencyjne sto³y podpieraj¹ce podparciem g³owy mato³y
PIEPRZENIE
pracownica tali¹ kart spracowanych zmieszana wypchnê³a obrzydliwie ³ono swoje rozdête
***
poezja trzeciej klasy szkodliwoœci rozporz¹dza bezkarnie flaków popielnicy zdymionych smrodliwoœci¹ i kilogramowoœci¹¿ skojarzony dowoln¹ korytarz taczkê pchaj¹c siê odezwa³ tak oto wszechobecny b³ogos³awionoœæ rozdyma Jose Luis Maria Martinez, Dada Rzyje nr 2
twarde bie¿niki opon wbi³y wszystkie kawa³ki w asfalt zarzygany benzyn¹ z moich ust Qba Nowak, Dada Rzyje nr 4
WIERTACZE faza II zaci¹¿y³y dymem kursokonferencyjne sto³y szorstkie piêœci w mózgi podparciem wrastaj¹
miêdzy karty spracowane ³ono swe rozdête i piersi wci¹Ÿ karmi¹ce wepchnê³a w przerwie entej partii pokera poezja trzeciej klasy petem spada na pod³ogê w niedzielny poranek Katos, Dada Rzyje nr 2
LAMENT M£ODEGO CZAROWNIKA ipoco ipoco ipoco ipoco siê narobi³o tyle ciep³a zgrzytaj¹ce ziêby zi¹by ziêby zgrzytaj¹ce i purhawki i pajunki czarnych kurów mordowanie i brodawy i liszaje sza la la la sza la la la la la menty
szkoda ¿e w lesie nie ma ³ó¿ek Qba, Katos, Dada Rzyje nr 11
upragnione dziedzictwo bogini wenus rozprys³o siê na kawa³ki najechane ko³em 19-tonowej ciê¿arówki
***
E (Ee) - czyli wyznania neoromantycznego kochanka, którego losy s¹ na kszta³t obwarzanka Z³oœliwoœæ straszliwa £echcze mnie okrutnie Lecz ¿¹d³a wydobyæ nie mogê... - bêd¹c trutniem Ziggy Stardust, Dada Rzyje nr 4
Z KSIÊGI PRZYS£ÓW POLSKICH
Podaj¹ Ÿród³a mniej wiarygodne - œlusarz zawini³ kowala powiesili - dziewczyna pijana dupa sprzedana - goœæ w dom ¿ona w ci¹¿y - uderz w stó³ a siê rozleci - gdzie kucharek szeœæ tam wióra lec¹ - gdzie drwa r¹bi¹ tam nie ma co jeœæ - nie po to lelek przychodzi do myszy na przyjêcie aby z nimi tañcowaæ - gdzie baba nie moŸe tam diab³a poœle - kto pyta - wielb³¹dzik Podajê Ÿród³a bardziej wiarygodne - Lepszy ptaszek w garœci niŸli dupa na dachu - Jak ty mi tak ja twojej ¿onie - Oko za oko cz³onek za cz³onek - Umêczonego Pan Bóg udrêczy - Póty wilk nosi wilka, póty mu siê k...kita nie urwie - ¯eby kózka nie rucha³a - to by jej jêzyk do dupy nie ucik³ - Z pustego i saturator nie naleje - M¹dry Polak po szkole - Jeœli wchodzisz miêdzy wrony, za³ó¿ im obóz koncentracyjny - Baba z koi koniom l¿ej - Niesie g³os po wzwodzie - Nie ma tego z³ego z czego by siê diabe³ nie ucieszy³ - Lochem bli¿ej - Nie taki diabe³ thrashny jak go widuj¹ - Nie wszyscy œwiêci kit ¿eni¹ - Czym skorupka za m³odu nasi¹knie, tym na staroœæ gnije - Szczêœliwi forsy nie licz¹ Opracowa³ doc. dr hab. Qba Nowak i prof. Jacek Katos Katarzyñski, Dada Rzyje nr 5
51
DADA RZYJE
ERRATA
Strona 70 wiersz 15 od góry jest - œwierzb¹czka róŸni siê wywi¹dem skazy atopowej. powinno byæ - fizjokratyzm nie odegra³ istotnej roli Strona 181 wiersz 2 od do³u jest - wyprysk zlichenifikowany reaguje dobrze na ichtioiproderminy w stosunku 5 - 10 % powinno byæ - Jan Suzin Strona 82 wierz 8 od do³u jest - ³ysienie ki³owe róŸni siê bardzo powinno byæ - miar¹ liczbow¹ koncentracji zwan¹ stosunkiem koncentracji jest stosunek powierzchni A ograniczonej przek¹tn¹ OB i krzyw¹ koncentracji do ca³ej powierzcni trójk¹ta OCB, a wiêc do powierzchni A + B Strona 33 wiersz 1 od do³u jest - Jest. powinno byæ - Powinno byæ. Qba Nowak, Dada Rzyje nr 5
***
Szkoda, Ÿe £ysa ju¿ nie jest ³ysa nosi kitkê i marcow¹ pogodê w kieszeniach Szkoda, ¿e czasem ma³y ch³opiec jest £ysa i siê gniewa Kochamy £ysa! Thompson , Dada Rzyje nr 12
SEN Z NOCY... czêœæ II
Œni³o mi siê, Ÿe siedzê na lekcji j. angielskiego a moja nauczycielka stoi za biurkiem z gitar¹ akustyczn¹ i œpiewa piosenki zespo³u Guns'n'Roses (fatalnie, co?). By³am strasznie niespokojna i zapyta³am siê, czy mogê wyjœæ na moment, poniewa¿ zostawi³am ZOO bez opieki. Kobieta zgodzi³a siê i powiedzia³a, ¿e ostatnio tam by³a i jednak nie potrafiê pogodziæ nauki z prowadzeniem ZOO. Wybieg³am z salki i spotka³am moj¹ przyjació³kê, która speszy³a siê na lekcje ze swoim ¿ó³wiem, powiedzia³a do mnie: - ¯ó³w nie chcia³ siê spóŸniæ na lekcjê, a ja go zawiod³am. Posz³am dalej i znalaz³am siê na autostradzie. Przy autostradzie by³ murek i wy³amany p³ot. Na murku siedzia³a trójka ma³ych dzieci i dwa ma³e tygrysy. By³am przera¿ona, ¿e dzieci mog¹ spaœæ na ulicê. Wdrapa³am siê na murek. Wziê³am tygrysy na rêce i posz³am dalej. By³am w swoim ZOO. Mówiê Ci, jaki tam panowa³ CHAOS! Mnóstwo zwierz¹t, wszystkie wysz³y z klatek, biega³y, skaka³y, wylegiwa³y siê w s³oñcu. Najwiêcej by³o ¿yraf, krokodyli, zebr i s³oni. Po ZOO krêci³o siê mnóstwo ludzi (personelu) w niebieskich kombinezonach z napisem "MARTKA's ZOO". Zaczê³am rozpaczaæ i mówiæ do tych ludzi: - Co ¿eœcie zrobili z tego ZOO? Uspokójcie te zwierzêta, przecie¿ one robi¹ co chc¹! Sz³am z dwoma tygrysami na rêkach, przelatywa³y obok mnie ¿yrafy zostawiaj¹c tylko tumany kurzu. Wysz³am z ZOO i wróci³am do szko³y. Usiad³am ko³o kumpeli, która zamiast spinek do w³osów mia³a mnóstwo cen typu: 12400 lub 20900. Kobieta od angielskiego zapyta³a siê: - No i co Martko? Jak tam lamy i zebry? A co u s³oni? Jak tam siê czuj¹ s³onie? Ja machnê³am tylko rêk¹ i powiedzia³am coœ takiego: - Co tam zebry, co tam s³onie, TYGRYSY TO DOPIERO S¥ URWISY!!! Martka Bee, God Is Black Yes She Is nr 2
TYLKO NIEKTÓRE groŸna pogoda w zamku Lacoste z³uda wspomnienie z przesz³oœci tajemnica i melancholia ulicy melancholia odjazdu wielkie wnêtrze metafizyczne wielki metafizyk robi³ co chcia³ powietrze w twoim zwierciadle nieskoñczona podzielnoœæ rozmna¿anie siê ³uków akomodacja pragnieñ widmo libido to tylko niektóre z tytu³ów ilustracji
52
ksi¹¿ki pt. "Surrealizm" Krystyny Janickiej Katos, Dada Rzyje nr 12
DZIECIÊCE ZABAWY Piotruœ bawi³ siê w doktora przez dziurkê podgl¹da³ tatusia Piotruœ by³ moim koleg¹ ja - jego pierwsz¹ pacjentk¹ Mój ma³y kolega chcia³ zostaæ ginekologiem
Kiedy mia³am 4 lata lubi³am zabawê w chowanego bieg³am do piwnicy dreszczyk czterolatki tak, ON tam czeka³ du¿y mi³y z cukierkami dawa³am mu za nie moje ma³e majteczki Na placu zabaw zbudowa³ mi domek ca³owa³am go w usta a spod spódniczki wyci¹ga³am lalki To mój m¹¿ i moje dzieci Mama zbi³a mi pupê Bachanalia, Dada Rzyje nr 12
PODRÓ¯
Œci¹³em s³owa gilotyn¹ ust udowodni³em sobie w ten sposób Ÿe moje cia³o mo¿e krwawiæ cisz¹ Qba Nowak, Dada Rzyje nr 6
DADA RZYJE
KRÓTKA HISTORIA W ODPOWIEDZI NA LIST Pan Bóczek z Buczacza nabzdyczy³ brew i wychyn¹³ z ponad pa pa pa da da da Thompson, Dada Rzyje nr 12
RELACJA Z WYSTAWY SALWADORA DALI Wenecja kana³, mostek, gondola inteligentne rozmowy o sztuce japoñscy turyœci w krótkich portkach
A usta le¿a³y po prostu na ulicy ogromne, kusz¹ce, niesamowite zaniminadnimi nos zobustronzaniminadnimi uszy wg³êbizaniminadnimi oczy A nad tym wszystkim w³osy A za tym wszystkim co z bliska tylko nos uszy oczy w³osy i USTA A za tym wszystkim ukryty Dali zaklêty w obrazach, zdjêciach, rysunkach A w tym wszystkim ja i mog³abym tak bez koñca ale mnie boli g³owa AGGE, Dada Rzyje nr 12
TEKST SPONTANICZNIE WYŒPIEWANY matka boska ojciec vicious matka boska ojciec sidu
siostra kurwa brat makary siostra kurwa brat makary na nich kary na nich kary córka za araba syn do west germany córka za araba syn do west germany na nich kary na nich kary Katos, God Is Black Yes She Is nr 1 (tekst piosenki grupy Dalioza, której Katos by³ liderem; tekst zamieszczony by³ równie¿ w "Dada Rzyje")
TYDZIEÑ
Poniedzia³ek senna gor¹czka a myœli p³on¹ wyjœcie i do szko³y pod górê Wtorek zaprzêgniêty w pracê i tak dalej rêce nogi potem rêce i tak dalej Œroda Ÿycie jak Ÿycie przydymione uœmiechy i kwitn¹ce szminki na kieliszku Czwartek czas na po³kniecie myœli przegryzanych od czasu do czasu kie³bas¹ z musztard¹ trudnych myœli Pi¹tek rozpuszczanie uczuæ w spirytusie marzenia nadzieje z³udzenia
Sobota ciep³o obcych d³oni przy w³asnym ciele podczas próby sprzeda¿y egoizmu Niedziela alleluja czerwone wino chleb i panienki Thompson, God Is Black Yes She Is nr 1
KREMACJA REINKARNACJA Cia³opalenie przestrasza mnie codziennie Gdy pomyœlê bowiem, ¿e bêdzie ju¿ tylko dym nie wiem po co palce monotematycznie zginam przewlekaj¹c przez nie cyngle niezliczonych pistoletów Kiedy nie bêdzie woskowych laseczek ani baraków w majersaku mi³ym umdŸwa nam zaœpiewa nokturny w poœcieli a stary dureñ zaceruje mur w swojej szczêce Kiedyœ - wszyscy to pamiêtaj¹ - nikogo nie wieszano za krawaty na ¿erdziach a teraz lasy p³on¹ pstrykane przez helikoptery a ujœæ z dymem tego to wcale nie takie mo¿ebne bo lepsze niŸli zostaæ i kopciæ siê jak huby !!! Kud³aty, God Is Black Yes She Is nr 2
53
DE LIRNIK
DUDI
Dudiego wydaje mi siê, Ÿe znam od zawsze, od zarania dziejów, od Ksiêgi Genezis i aŸ po Apokalipsê. A przecieŸ by³ kiedyœ ten pierwszy raz, kiedy go zobaczy³em. D³ugi, chwiejny, juŸ dwudziestoczteroletni, z kundlastym psem marki Hipol i dziewczyn¹, która pó¿niej odesz³a. Pasa takŸe musia³ odes³aæ do domu, gdyŸ nie by³o dla niego miejsca w akademiku. Dudi by³ typowym studentem. Kiedy tylko dostawa³ pieni¹dze z domu, od razu bieg³ do antykwariatu, a nastêpnie do kiosku po najlepsze z moŸliwych papierosy - najczêœciej najdroŸsze. Pó¿niej siada³ i czyta³ zakupione ksi¹Ÿki, gêsto przepalaj¹c papierosami. Pieniêdzy nigdy mu nie wystarcza³o. Wygl¹d Dudiego nie pozostawia³ z³udzeñ. JuŸ na pierwszy rzut oka widaæ by³o Ÿe cz³owiek ten znajduje siê o krok od œmierci g³odowej. Ratowa³ siê jednak jak umia³. Wesz³o mu w krew, Ÿe gdy jeszcze okno nie zajaœnia³o brzaskiem, on podnosi³ siê z ³óŸka i po omacku skrada³ siê do szafki z chlebem. Potem huk bochenka wal¹cego siê z olbrzymiej wysokoœci na pod³ogê i cisza. S³ychaæ chwianie siê cia³a w zgêstnia³ym od snu powietrzu i palce myszkuj¹ce po pod³odze. Nastêpnie otwiera³ lodówkê, czyni¹c rumor, zgie³k i pop³och. I znów siê wycisza³o. Dudi myœliwskim noŸem kroi³ chleb (cienko) i wygrzebywa³ ze zgrzytem miêso z puszki, smarowa³ na chleb (grubo). A potem to ciamkanie, siorbanie wystyg³ej wody z garnka, który nam s³uŸy³ jako czajnik. Trwa³o to d³ugo, by w koñcu rozp³yn¹æ siê st¹paniem zmierzaj¹cym w stronê ³óŸka. Jeszcze skrzypniêcie sprêŸyn, bolesne przewracanie siê cia³a... i spokój. Za oknem zaczyna³o jaœnieæ i ptaki siê budzi³y. W dzieñ podci¹ga³ siê, robi³ pompki i przysiady, macha³ w powietrzu hantlami i pali³ duŸo papierosów. Nie jest to jeszcze nic takiego, co mog³oby go stawiaæ w rzêdzie osobników zas³uguj¹cych na uwagê. W pewnym momencie Dudi sta³ siê jednak person¹ niezwyk³¹. Jego ewolucja rozpoczê³a siê chyba od chwili gdy otrzyma³ urlop zdrowotny i dziêki temu móg³ zaj¹æ siê naprawdê studiami. Co czyta³, czy w ogóle coœ czyta³ - trudno dociec. PowaŸnia³ jednak coraz bardziej. W miejsce beztroskiego powiedzonka "O'kay" i dowcipów rodem z amerykañskich
de lirnik
Lubelsko-warszawski dwumiesiêcznik redagowany przez studentów i absolwentów KUL i UW DE LIRNIK ukazywa³ siê regularnie (6 numerów) przez ca³y rok 1990. W 1991 roku wyszed³ tylko jeden, poŸegnalny numer. DE LIRNIK oprócz poezji i prozy drukowa³ artyku³y, szkice, a takŸe recenzje-korespondencje w formie listów z Lublina i z Warszawy. Pismo sk³adane by³o komputerowo, drukowa³a je Poligrafia Regionu Mazowsze "S" w nak³adzie 500 egz (20-24s A5). Pocz¹tkowo jako redaktor i wydawca podpisywa³ DE LIRNIKA Pawe³ Ber³owski (ur. 1964), od nr 3/90 Ber³owski figurowa³ w stopce tylko jako wydawca, a redaktorem pisma zosta³ Dariusz Morawski. Do ostatniego numeru pisma do³¹czone zosta³y arkusze poetyckie Józefy Drozdowskiej i Zbigniewa Gorzyñskiego. Kontakt: Pawe³ Ber³owski, ul. Perzyñskiego 13 m 69, 01-855 Warszawa filmów i powieœci, rozko³ysanie swoje po³¹czy³ z g³êbok¹ zadum¹ w³asn¹ i aforyzmami m¹drych filozofów. Ale to chyba tak na zewn¹trz. Najwiêksze zmiany dokona³y siê bowiem w jego duszy. A dzia³o siê to w ten sposób: Pewnego dnia Dudi spotka³ Ewê. Ewa jest ruda i jak twierdz¹ zazdroœni koledzy, stanowczo za ³adna dla takiego Dudiego. Wkrótce zamieszkali razem, a ja lubi³em ich odwiedzaæ. A dlatego lubi³em ich odwiedzaæ, Ÿe mog³em wtedy obserwowaæ niezwyk³oœæ mojego przemienionego kolegi. W pokoju pali³a siê zawsze ma³a lampka i cienie b³¹ka³y siê po œcianach. Ewa siedzia³a w k¹cie z rzadka rzucaj¹c s³owo i œlepia siê jej jarzy³y w pó³mroku. Okno zwykle by³o zas³oniête okiennicami - jak tryptyk jakiœ sk³adany i rozk³adany. W centrum znajdowa³o siê zapewne bardzo brudne podwórko, ale nigdy go nie widzia³em, bo albo o³tarz by³ zamkniêty, albo wype³nia³a go po otwarciu majestatyczna ciemnoœæ. Skrzyd³a s¹ bia³e i symbolizuj¹ niewinnoœæ lub coœ nienapisanego i nienamalowanego. Tabula rasa. Arcykap³anem by³ Dudi. Ko³ysa³ siê i pochyla³, stoj¹c przed wielkim bia³ym piecem. Ca³y czas w rytmie reggae - monotonnnych, medytacyjnych pieœni wêdrowców. Ten nies³ychany trans pochwytywa³ we w³adanie wszystkie jego koñczyny, od górnych zaczynaj¹c, a na dolnych koñcz¹c. Wreszcie zapada³ w pochylenie. Przebiera³ d³oñmi w czarnej, sadzami pokrytej czeluœci, z korej dochodzi³y jêki wiatru albo opêtanych duchów. Z szelestem rzuca³ weñ kartki pokryte tajemniczymi hieroglifami. Mamrota³ pod nosem zaklêcia, rozmawia³ z duchami pieca, przekomarza³ siê z wiatrem, grozi³ im, blu¿ni³ gwa³townie, to znów szeleœci³ papierzyskami, dok³ada³ pachn¹ce œmierci¹ szczapki drewna, mamrota³. Potem w czeluœci wybucha³a jasnoœæ i jasnoœæ odbija³a siê w skupionej twarzy Dudiego. Z drugiego k¹ta pokoju w odpowiedzi rozjarzy³y siê oczy Ewy. Ogniki oplata³y g³owê arcykap³ana,
54
stroj¹c j¹ w drogocenny diadem. W piecu tymczasem hucza³o i b³yska³o. Ale Dudi panowa³ nad Ÿywio³em uwiêzionym w tunelu powietrza. Wrzuca³ w jego Ÿar³oczne gard³o wielkie, ca³opalne bry³y wêgla, a one ginê³y w tej jamie, by wylecieæ na pokryty sadz¹ sufit œwiata i zgasn¹æ. Kiedy zatrzaskiwa³y siê Ÿeliwne drzwiczki i spêtane ogniem demony zniszczenia poŸera³y siebie nawzajem, on zwolna powraca³, odzyskiwa³ œwiadomoœæ. Tajemnicze eksperymenty, pasja przekraczania granic, karko³omne spogl¹danie na krawêd¿ rzeczy - poŸera³y go nie na Ÿarty. On po prostu zanika³ i tylko oczy b³yszcza³y mu coraz wiêkszym niepokojem. Rozmawia³ z dzieæmi, które zaczepia³y go na ulicy i odwiedza³y w owym pokoju, zna³ zwierzêta. A kiedy zacz¹³ siê uspokajaæ, spakowa³ rzeczy i wys³a³ je do domu. Z wolna porz¹dkowa³ swoje sprawy, zda³ nawet egzaminy. Sprawia³ wraŸenie cz³owieka, który czeka na coœ, czeka nie wiedz¹c i nie wierz¹c. Trwa³o to wszystko prawie miesi¹c. AŸ pewnego razu zaprosi³ mnie a by³o to juŸ po wyje¿dzie Ewy, tuŸ przed wakacjami. Usadzi³ na krzeœle i rozwar³ na oœcieŸ bia³e okiennice. Ukaza³o siê niebo, kilka okien kamienicy naprzeciw, ga³êzie okryte zieleni¹. Nie odwracaj¹c siê od okna wspi¹³ siê na parapet i wyszed³. Czeka³em co bêdzie dalej. Nic siê nie dzia³o. Zaniepokojony wyjrza³em. Ma³y ch³opczyk, który wstawia³ rower do drewnianej komórki, powiedzia³ mi, Ÿe nikogo nie widzia³. Wrzesieñ 1986 Pawe³ Ber³owski, De Lirnik nr 1/1990
RÓZGMISTRZ
Zupe³nie nie cieszy siê z ciep³a w lutym. Z tego s³oñca i ³agodnego wiatru. Twierdzi, Ÿe teraz drzewa i krzewy powinny spaæ, a takie zwodnicze ciep³o im tylko szkodzi. Mówi to z przekonaniem i boi siê, Ÿe jeszcze przyjd¹ ch³ody. Ch³ody, kore zrobi¹ krzywdê m³odym pêdom, zwarz¹ soki, os³abi¹ ga³êzie. Patrzê, jak z trosk¹ ogl¹da pierwsze bazie i listki. Dotyka zaniedbanymi d³oñmi ga³¹zki - z dziwn¹ delikatnoœci¹. Delikatnoœci¹, której nikt by siê nie spodziewa³ po takich d³oniach... Teraz juŸ nasze spotkanie nie jest takie obce, inne niŸ to pierwsze zimowe. Choæ teŸ zupe³nie przypadkowe. By³o to przed œwiêtami, na Wigiliê jeszcze siê nawet nie zanosi³o... B³otniste, grudniowe przedmieœcie wojewódzkiego miasta. W oddali nowe osiedla, odg³os jeŸdŸ¹cych samochodów. Tu, biedne i smutne domy, bez w³aœciciela i gospodarza. Kolebi¹ca siê na jednym gwo¿dziu tabliczka z numerem i œlad po tej z nazw¹ ulicy. Odrapany mur z
DE LIRNIK popêkanym tynkiem, na ktorym moŸna odnale¿æ zarysy obu Ameryk i Atlantydy. Woda z dziurawej rynny pracowicie uczy³a siê na nim geografii... Otwarte okiennice wrêcz zapraszaj¹ do wspiêcia siê na palce i zajrzenia do œrodka. Dziwny, chemiczny zapach jest równie prowokuj¹cy. Wewn¹trz sporego pokoju-pracowni pracuj¹ trzy kobiety. Jedna dobiera odpowiedniej d³ugoœci ga³êzie, druga z chlupotem wrzuca je do misek z farb¹. Trzecia wiesza, te juŸ pomalowane, na skomplikowanej konstrukcji z drutu i sznurka. A wœród stosów ga³êzi, oparów znad misek z farb¹ - króluje on. Rózgmistrz. Prawa rêka œwiêtego Miko³aja... Ile osób znajduj¹cych pod poduszk¹ miko³ajow¹ rózgê, myœli o tym, kto j¹ zrobi³? Bo rózgi wraz z prezentami nie spadaj¹ z nieba. Rózgi to ziemski przywilej... Ale robienie ich jest zajêciem trochê jednak poetycznym. Teraz, gdy patrzê na Rózgmistrza, przypominam sobie jego opowieœci o zmiennej koniukturze na rózgowy dodatek do podarunków. Jednego roku "id¹" lepiej te z³ote, z dodatkiem œwierkowej ga³¹zki i szyszk¹. Innym razem wszyscy szukaj¹ tych srebrnych. I ten zawodowy stres, bo jak tu siê nie denerwowaæ, kiedy interes idzie dwa, no góra - trzy dni w roku. Ze towar siê nie zepsuje? Fakt, tylko to chyba nie honor, dla Rózgmistrza, sprzedawaæ takie zesz³oroczne. Gdzie go moŸna spotkaæ? W czasie œwi¹t , on i jego pomocnicy s¹ na g³ównych ulicach miasta. Marzn¹ i handluj¹. A z nadejœciem wiosny? Kiedy wszyscy myœl¹ o pisankach i zielonej sa³acie, a nie o choinkowych dodatkach, Rózgmistrz moŸe spacerowaæ i ogl¹daæ drzewa i krzewy. Ot, choæby jak teraz. Bywa nad rzek¹, na przedmieœciach wojewódzkiego miasta. Tych bezpañskich i pachn¹cych ziemi¹ i wiosn¹. Zbiera trochê ga³êzi, wiosenne przycinki to czas jego zbiorów. Ga³êzie s¹ juŸ wiotkie, ale jeszcze nie maj¹ w sobie zbyt wiele soków. Uk³ada grubsze konary na wózku, tych cienkich nie zbiera, wyschn¹ do zimy, bêd¹ siê ³ama³y. te cienkie to s¹ "zbiory" jesienne. Kiedyœ nie wytrzyma³ stresu zawodowego i zacz¹³ robiæ zwyczajne miot³y. Takie na d³ugich kijach i takie bez. Dla gospodarzy domów, do wiejskich gospodarstw. Ale kiedy ostatnie miot³y odebra³ jakiœ handlarz i widzia³ jak odjeŸdŸaj¹ zwalone stosem na Ÿuka - postanowi³ Ÿe nigdy wiêcej. Ona ma duszê, coœ niezbêdnego do robienia tych srebrnych albo z³otych. A te bezwolne i nijakie miot³y moŸe robiæ byle... On nie. Nie pytam, czy chodzi o etykê zawodow¹. Bo s³owo etyka tak pusto brzmi przy s³owie dusza. Czy jest artyst¹? Tak. Bo jak ktoœ, tak subtelnie dobieraj¹cy kolor wst¹Ÿeczki do koloru ca³ej rózgi moŸe nie byæ artyst¹. I kto inny jest w stanie zamieniæ sta³y dop³yw gotowki na wielk¹ niewiadom¹ - raz do roku. Tylko artysta. Lubi swój zawód, jeœli to co robi tak moŸna nazwaæ. ChociaŸ uœmiecha siê, kiedy ktoœ próbuje go zaszeregowaæ do jakiejœ grupy zawodowej. Czy nie moŸe Ÿyæ cz³owiek, poza tym wszystkim? Tak jak on. Jemu wystarcza, Ÿe jest ludziom potrzebny, a wie, Ÿe jest. Ze raz do roku? To co. Jesieni¹, jak ma trochê ususzonych zió³, to teŸ sobie o nim przypominaj¹. Nie chce nic zmianiaæ, od zawsze robi rózgi i bêdzie robi³ je do koñca. Bo zawsze bêd¹ œwiêta i zawsze bêdzie potrzebny on. Rózgmistrz. Ale to ciep³o, takie wczesne, to nic dobrego. A jak jeszcze mróz sobie przypomni o ziemi i wróci... To co w ziemi, to pod œniegiem przetrwa, ale m³ode ga³êzie? A on siê przecieŸ na ga³êziach zna najlepiej. Jak to Rózgmistrz. Agnieszka Joanna Dybek, De Lirnik nr 2/1990
WIELKI PI¥TEK
Szeœæ po piêtnaœcie jeszcze przed trzydziestym pierwszym Marca, kupujê w kiosku, gdzie Bóg zmartwychwstaje TuŸ pod fotografi¹ Marksa. Daty, liczby czy one Rzeczywiœcie tak wielkie maj¹ tu znaczenie i czy na kaŸdy kurs Doko³a s³oñca obowi¹zuje inny wzorzec kasowania Sumieñ? I który k a n a r zna go aŸ tak dobrze By móg³ staruszkê zatrzymaæ, która mu Umkn¹æ próbuje jak dziecko, raz jeszcze wierz¹c W to, czego daremnoœæ co dzieñ objaœnia jej srebrne Lusterko. Papier rozdarty ostrymi kolcami wzoru Tabula rasa z nadrukiem Miejskiego Przedsiêbiorstwa Komunikacyjnego zak³uta aby triumfowaæ mog³a Sprawiedliwoœæ Artur Fryz, De Lirnik nr 6/1990
PIEŒÑ S£OWIAÑSKIEGO WOJOWNIKA
"naszym przodkom wystarcza³y ryby s³one i cuchn¹ce" Wielki! Mocny! Przenajœwiêtszy! Gwo¿dziu nêdzy wbity w krzyŸ. Gwiazdo œlepn¹ca czerwono za wzgórzem. Na zachodzie rzeki p³yn¹ naft¹. W deltach autostrad szczupaki goni¹ ikrê miast. Tam kobiety b³yskawicznie otwieraj¹ zamki przed w³óczni¹ barbarzyñcy. Zdobi¹ cia³o nagoœci¹ pe³niejsz¹ niŸ brzuch ksiêŸyca. A nade mn¹ sierp i Ÿniwa wlok¹ siê w przepoconych ³achach. Ciebie œw. Wojciechu teŸ obrabowano? Wstaw siê ze mn¹. Œledziem pluszcz¹cym w wódce zagryziemy wargi. Nim g³upia têsknota zeŸre resztê podlejemy maki na Monte Cassino. Pod Samosierr¹ otworzymy sklepik z gor¹cym bigosem. A jeœli szarŸa siê uda i jesieñ sypnie z³ota? Powrócê z ³upami w stukonnym rydwanie. Przenajœwiêtszy! Mocny! Wielki! Attyla w wieñcu bocianiego gniazda. Bêdê teraz Ÿar³ pi³ i jeba³. Zar³ pi³ i œpiewa³ pieœni o szczêœciu w rezerwacie. Wojciech M. Darski, De Lirnik nr 1/1991
SONET Z MUZEUM
W parku jak w sennej katarakcie miasta Schowaliœmy siê rankiem uciekinierzy z muzeum Do wieczora kaŸdy móg³ wysuszyæ ubranie ciêŸkie od naftaliny, deszczu, ulicznego œpiewu Cztery dni w podróŸy Ÿywiliœmy siê jedynie Tomami klasyków, powolnym dominem czasu Pozwalaliœmy przechodniom szarpaæ siê za brody Twarze chroni¹c przed s³oñcem pod czarny parasol Prowadzeni kresk¹ niewidzialnego cyrkla Pod paierowym namiotem wolno opada³ linoskoczek AŸurowy motyl, imperatyw liryczny dzieciñstwa W k¹ciku naszych ust gorej¹cego krzewu Z¹b m¹droœci palec serdeczny snuli wspólne plany b³¹dziliœmy ci¹gle dalej, w rekwizytorni naszego muzeum Szymon Kantorski, De Lirnik nr 6/1990
55
DE LIRNIK
SPACER
Nagrodzony tym widokiem, mówisz, podziwiaj¹c Kopy lipcowego siana poœrodku beskidzkiego zbocza. Modrowe niebo nad œwierkowym lasem, takŸe buki, brzozy. NiŸej w strumieniu têczuj¹ pstr¹gi. CóŸ tu po mnie, myœla³em, podjadaj¹c jagody, z urojenia w³asnej mocy bierze siê ten zachwyt. Obca m³odoœæ, niewygodna staroœæ. A teraz tu. Osty na moczarach, gdzie postawisz nogê tam bulgot, morowe powietrze s¹czy siê jadem. O dwa kroki dalej suche, psie, trawiaste ³ugi, aŸ do miasta. Na ulicach, jakby inni, nie podlegli cyklom wiary i w¹tpienia, id¹ juŸ po nas, wo³aj¹ taksówkê. Oswojeni z pierwsz¹ przyczyn¹, przeklinaj¹ los, niewinny niczemu. Miros³aw H. Polak, De Lirnik nr 3/1990
POZEGNANIE
Zazgrzyta³ stary mechanizm i bicie godziny pó¿nej przepe³ni³o k¹ty... Okr¹g³y stó³ i krzes³a na orbicie, kaŸde rozciête blatu horyzontem, Ÿagiel serwety wypuszczony w ³opot przeci¹g³y, bo przeci¹g drzwi otwartych i okien; i okiem œledz¹c w ko³o ujrza³byœ wiatr zagl¹daj¹cy w karty ksi¹Ÿkom pouk³adanym ciasno jak sznur wagonów przed odjazdem. Prowincja noc, co mg³ê ugniata w dzieŸy miêdzy pagórów koliskiem. Kogucik blaszany furgota³ na wieŸy: Nasze dzienne sprawy wszystkie... Jesieñ by³a. Opada³y liœcie. Czas siê tu przeŸy³. (1988) Pawe³ Ber³owski, De Lirnik nr 2/1990
***
CA£A W£ADZA wisi wysoko czerwono na bia³ym W RÊCE LUDU spadaj¹ ulotki PRECZ Z DYKTATUR¥ BIUROKRACJI
***
Prowincjonalne miasto. Pod stopami têtno listopadowej nocy. Ludzka sylwetka w perspektywie alei. J¹dro chwili jest niepodzielne. Jak ziemski glob moŸna opasaæ je spacerowym, nonszalanckim krokiem. Tylko czas dzieli siê z nieskoñczonym szaleñstwem ameby. Place. Nad coko³ami pomników pusta przestrzeñ nie chroni ¿renicy. Patrzeæ d³ugo i boleœnie tam, gdzie jak wiemy dzia³a prawo grawitacji. Nie ma sensu wiêcej niŸ chcieæ by przemówi³y minera³y. Zau³ki. Wisielec lampy dynda na s³upie Kroki spó¿nionego przechodnia. Dymi¹ tl¹ce kupki œmieci. Tajemnica. Za rogiem moŸna oczekiwaæ wszystkiego. Porzucone w b³ocie Archanielskie Tr¹by, cieñ kota, œmierdz¹ce szczyn¹ bramy. Droga powrotna. Na skrzyŸowaniu 90' d³ug. pn. i 30' szer. wsch. oszroniony znak "Œlepa ulica". Przystajê na chwilê by zawi¹zaæ sznurowad³o. Dom. Trzasnê³a bramka, schody, zgrzytliwe zaklêcie klucza I oto wnêtrze swe otwiera - zorganizowana forma materii. Pokój. Skrzypniêcie krzes³a. Cisza. S³ychaæ jak wiêdn¹ róŸe na Corso w Neapolu. Dariusz Morawski, De Lirnik nr 1/1990
56
niech was b³ogos³awi czerwona gwiazda na czapce portretu Ernesto Che Guevary starcze przekrwione oczy rewolucji wiêc jeszcze patrzy powieki zsinia³e i bol¹ neony nad pust¹ ulic¹ maj 1988, Uniwersytet Warszawski Robert Zebrowski, De Lirnik nr 2/1990
DEDALUS
SCHIZO
Pada³ deszcz. Krople wody g³ucho stuka³y o parapet i szyby w oknach starego domu. Drzewa wokó³ niego sta³y nieruchome, a strugi deszczu lecia³y z szarego nieba prawie pionowo. Z góry na dó³, z góry na dó³, jak tysi¹ce srebrnych igie³. Dom by³ murowany z wielkich, poroœniêtych ju¿ mchem, kamieni, piêtrowy, ze spadzistym dachem i prze³adowanym gratami strychem. Sprawia³ wra¿enie opuszczonego, by³ trochê zaniedbany a i czas wycisn¹³ na nim swoje piêtno. Sta³ z dala od innych domów, otoczony wysokim parkanem i grubymi, wiekowymi dêbami. Zreszt¹ by³y to przedmieœcia miasta idomy nie sta³y zbyt blisko siebie, ale ten akurat by³ starszy od innych i nawet w œrodku miasta by³by samotny przez ten surowy majestat bij¹cy z jego murów. Szare niebo poszarza³o jeszcze bardziej, w oknie na piêtrze pojawi³o siê ¿ó³tawe œwiat³o. Deszcz ci¹gle pada³... W owym domu mieszka³ pewien artysta. Zapomniany przez wszystkich malarz, maluj¹cy dniem i noc¹ dziwne, zaskakuj¹ce obrazy. Co jakiœ czas wychodzi³ na miasto, robi³ zakupy i sprzedawa³ po kilka obrazów znajomemu marszandowi. Zy³ tak od dosyæ dawna i samotnoœæ wcale mu nie przeszkadza³a. By³ ju¿ stary. Pewnego dnia, gdy odpoczywa³ po ca³ej nocy spêdzonej przy sztalugach, jego drzemkê przerwa³ brzêk t³uczonej szyby. By³ to dŸwiêk tak nowy dla niego, ¿e zareagowa³ dopiero po chwili. Zbieg³ szybko po schodach na dó³. W hallu na pod³odze le¿a³a czerwona pi³ka a przez uchylone do pokoju drzwi widaæ by³o wybit¹ szybê. Stan¹³ na œrodku pokoju szczerze zdziwiony. Popatrzy³ na pi³kê, potem na okno, potem znowu na pi³kê i ju¿ zacz¹³ siê zastanawiaæ nad istot¹ zjawiska, gdy rozleg³o siê cichutkie pukanie do drzwi wejœciowych, co by³o rzecz¹ ca³kowicie niepojêt¹, jako
pod œcian¹ i wpatrywa³ siê w niego przez d³u¿sz¹ chwilê. - Lepszy œwiat... - wyszepta³ - Ilu¿ przede mn¹ tego pragnê³o? - opar³ g³owê o oparcie fotela i usn¹³. Nastêpnego dnia malarz wsta³ póŸno. By³ coraz bardziej wymizerowany. Wiedzia³ jednak, ¿e staje siê coraz lepszy, wiedzia³, ¿e zbli¿a siê do swojego przeznaczenia i lada dzieñ odnajdzie p³omieñ, który w nim p³onie, ogieñ, który rozpala³ ¿¹dzê tworzenia, dla którego malowa³. Obrazy by³y coraz doskonalsze. Technikê opanowa³ ju¿ dawno, by³ mistrzem, lecz ci¹gle czegoœ poszukiwa³. Zjad³ skromne œniadanie i zabra³ siê do pracy. - A dlaczego pan je maluje? - Zaszumia³o mu w g³owie. - O bo¿e! - szepn¹³ ³api¹c siê rêkami za skroñ. Zrobi³o mu siê s³abo. - To z przemêczenia, - opar³ siê o szafkê - omamy. - A dlaczego pan je namalowa³? - g³os nie dawa³ spokoju - A dlaczego?.. Dlaczego? Malarz potkn¹³ siê o jakiœ grat i przewróci³. Gdy wsta³, zauwa¿y³ k¹tem oka, ¿e s³oik z czarn¹ farb¹ spad³ z szafki i zala³ œwie¿o zagruntowane p³ótno. By³ jednak zbyt zmêczony, by coœ z tym zrobiæ. Poszed³ spaæ. *** Pierwsz¹ rzecz¹, któr¹ dostrzeg³ po przebudzeniu by³o do po³owy zaczernione p³ótno. Nie chcia³o mu siê wstaæ, wiêc le¿a³ na fotelu i uporczywie na nie patrzy³. Im d³u¿ej siê gapi³ tym dziwniejszego doznawa³ uczucia. P³omieñ da³ znaæ o sobie. Zerwa³ siê z fotela, podbieg³ do p³ótna i ca³e zamalowa³ na czarno. Serce zabi³o mu szybciej, poczu³ mrowienie w rêkach. Coœ siê zbli¿a³o, jakieœ ogromne odrzwia, tak potê¿ne, ¿e ¿adna myœl ludzka nie mog³aby ich nazwaæ, zarysowa³y siê gdzieœ w jego duszy. . Pozwoli³ rêce dokoñczyæ dzie³a bez pomocy rozumu. - Tak! - krzykn¹³ - Te wszystkie lata... Nie by³y stracone!.. - urwa³ padaj¹c na kolana przed skoñczonym dzie³em. Szybko jednak podniós³ siê,
Pismo powsta³o jesieni¹ 1991 r, przygotowane przez Macieja Daneckiego (ur. 1973) i Macieja Polaka (ur. 1972). Ukaza³ siê tylko pierwszy numer DEDALUSA (8s A4, sk³ad komputerowy, xero, nak³ad ok. 100 sztuk) zawieraj¹cy artyku³y, wiersze, opowiadania i fotoreporta¿. Przygotowany w 1992 nr 2 zosta³ "zjedzony" w wyniku skasowania twardego dysku w komputerze Stasia Biegi. Kontakt: Maciej Danecki, ul. Sewerynów 6 m 1 d, 00-331 Warszawa
dedalus
MACIEJ DANECKI ‘92
MACIEJ POLAK ‘92
¿e od dawna nikt do niego nie zawita³. - Proszê! - powiedzia³ g³oœno i ruszy³ do drzwi, które niespodzianie same siê otworzy³y. Za drzwiami sta³a ma³a dziewczynka. Mia³a na sobie czerwon¹ spódniczkê w tym samym odcieniu, co pi³ka. Popatrzy³a przed siebie niepewnie. - Cynober jasny, - mrukn¹³ - ca³kiem niez³y odcieñ. Dziewczynka zaczê³a mówiæ i dopiero wtedy zwróci³ na ni¹ uwagê. J¹kaj¹c siê, ze spuszczon¹ g³ow¹, przeprosi³a za st³uczon¹ szybê. - Co? Szyba?.. A..., tak. - spojrza³ na okno - to drobiazg. Dziewczynka wziê³a swoj¹ pi³kê. Chcia³a ju¿ odejœæ, ale nie wiedzia³a, jak to zrobiæ. - To pan namalowa³ te wszystkie obrazy? - spyta³a szybko. - Obrazy? Tak ja. - nie wiedzia³ za bardzo, jak siê rozmawia z ma³ymi dziewczynkami, ani co ma jej odpowiedzieæ. Dziewczynka, odwracaj¹c uwagê od pope³nionego przestêpstwa, zaatakowa³a znowu: - A dlaczego pan je namalowa³ - Dlaczego? - Na to pytanie malarz zupe³nie nie wiedzia³, co jej odpowiedzieæ. Taka ma³a dziewczynka na pewno nie mia³a ¿adnego pojêcia o malarstwie, ani o sztuce, ani o filozofii, ani o niczym, co dla niego by³o wa¿ne. Zastanowi³ siê chwilê. - Bo ja jestem malarzem - byæ mo¿e zabrzmia³o to trochê bezsensownie, ale nic sensownego nie przychodzi³o mu do g³owy. - Aha... - odpar³a - Bardzo ³adne. - posta³a jeszcze chwilkê wyczekuj¹co. - No to do widzenia. - powiedzia³a i uciek³a. - Do widzenia. - odpar³ i przypomnia³ sobie o st³uczonej szybie, lecz sprawczyni ju¿ nie by³o. Nazajutrz, gdy szed³ po zakupy do miasta, wst¹pi³ po drodze do szklarza. Szklarz przyszed³, wstawi³ szybê i tak zakoñczy³a siê ta przygoda. Teraz siedz¹c przy p³on¹cym kominku, którego trzaski przerywa³y monotonny szum deszczu, przypomnia³ sobie tamto zdarzenie. "A dlaczego pan je namalowa³?" - zadŸwiêcza³o nagle pytanie. Uœmiechn¹³ siê. - Namalowa³em je poniewa¿ poszukujê lepszego œwiata - A mo¿e... - zastanowi³ siê przez chwilê. - Mo¿e go nie ma? Czas wróciæ do pracy powiedzia³ g³oœno i podniós³ siê z fotela dorzucaj¹c drew do ognia. Tej nocy skoñczy³ obraz, nad którym pracowa³ od jakiegoœ czasu. Znów nie ca³kiem to! Postawi³ obraz
chwyci³ obraz i ustawi³ pod œcian¹ obok kominka, gdzie by³o trochê wolnego miejsca. Opad³ ciê¿ko na fotel i patrzy³ na swoje dzie³o. To w³aœnie by³o przejœciem do lepszego œwiata! Na pewno! Tylko... Jak tam siê dostaæ? Ca³y nastêpny dzieñ siedzia³ w fotelu i myœla³. Tak min¹³ ten dzieñ a potem kolejny i jeszcze jeden. Przesta³ malowaæ, pêdzle i paleta zasch³y, sztalugi le¿a³y przewrócone w k¹cie a zapas jedzenia by³ na wyczerpaniu. Malarz s³ab³ coraz bardziej, by³ chory. Nie wiedzia³, co mu jest, ale mia³ pewnoœæ, ¿e niewiele czasu mu pozosta³o... Dorzuci³ drew do kominka i podszed³ do okna. Nie czu³ siê dobrze. Œwiat za oknem chyba te¿ nie. Odwróci³ siê i zobaczy³, ¿e jedna szczapa wypad³a z kominka i p³onie na pod³odze. Ogieñ zaczyna³ ju¿ powoli zjadaæ obicie starego fotela. Skoczy³ prêdko do obrazu, jako ¿e on by³ teraz najcenniejszy. Daj¹c krok przez rozrzucone na pod³odze tuby potkn¹³ siê i padaj¹c uderzy³ g³ow¹ w œcianê. Straci³ przytomnoœæ. Ogieñ tymczasem szybko opanowa³ wyschniêty na wiór, wypchany trocinami fotel i przeniós³ siê na szafkê z tubami. Stoj¹cy na brzegu werniks zaj¹³ siê b³yskawicznie i pokry³ ko¿uchem ognia ca³¹ szafkê. Tymczasem dusza malarza opuœci³a cia³o i przez otwarte odrzwia przesz³a powoli do lepszego œwiata, który tworzy³a przez ca³e ¿ycie. Ogieñ rozprzestrzeni³ siê wnet po ca³ym domu trawi¹c niezliczone iloœci obrazów, stare meble i pajêczyny. Kiedy przyjecha³a stra¿ po¿arna, zosta³y tylko kamienne mury a niewidzialne odrzwia zamknê³y siê za dusz¹ malarza na zawsze. Ludzie, którzy przybiegli widz¹c po¿ar powoli wracali do swych codziennych zajêæ. Poœród nich sta³a dziewczynka œciskaj¹c w rêku tubkê farby. Œciska³a tak mocno, ¿e tubka pêk³a brudz¹c jej sukienkê na ciemnogranatowo. - Jakie to ³adne - powiedzia³a sama nie wiedz¹c, co mówi. Granat p³ynnie zmiesza³ siê z kolorem niebieskawej sukienki. Dziewczynka d³ugo jeszcze patrzy³a na pêkniêt¹ tubkê i pobrudzon¹ sukienkê, potem szybko pobieg³a do domu w poszukiwaniu czegoœ do namalowania obrazu... Ksi¹¿ê, Dedalus nr 1
57
DOBRY JAŒKO
Deklaracja programowa KO£A NOWA KULTURA
Polska kultura umiera. Mamy tu na myœli kulturê rozumian¹ jako prawo do swobodnego wyra¿ania swoich pogl¹dów za pomoc¹ dzie³ sztuki przez twórców, a nie ideologiczny surogat proponowany odbiorcom przez koterie, których egzystencja jest bezpoœrednio zale¿na od losu nastêpuj¹cych po sobie ekip w³adzy. Na placu boju widzimy monstrum o nazwie MONOPOL PAÑSTWOWY oraz dzia³aczy z kó³ katolickich, próbuj¹cych doprowadziæ walkê Dawida z Goliatem do szczêœliwego koñca. Zdajemy sobie jednak sprawê, ¿e te dwie propozycje nie wyczerpuj¹ mo¿liwoœci, o czym mog¹ zw³aszcza powiedzieæ twórcy których nie interesuje ani monopol pañstwowy, ani monopol koœcielny. W obu przypadkach artysta ma do czynienia z ograniczeniami, te zaœ bywaj¹ dla sztuki zabójcze. Nie chcemy zarazem byæ uwa¿ani za ludzi obojêtnych na wszystko co nie jest ich kulturalnym poletkiem - wszyscy wiemy dobrze, ¿e problematyka kulturalna jest œciœle zwi¹zana z realiami spo³eczno-politycznymi. Dlatego te¿ nieobcy nam jest ca³okszta³t dzia³añ na rzecz rozbudzania oraz kszta³towania œwiadomoœci spo³ecznej i politycznej. Trzeba przy tym zaznaczyæ, i¿ g³êbok¹ awersjê wzbudza w nas traktowanie kultury jako narzêdzia propagandy, lub szerzej - socjotechniki. Jako zwolennicy kierunku spo³eczno-filozoficznego zwanego g³êbokim ekologizmem odnajdujemy siê w szerokim nurcie ruchu alternatywnego, którego zasadniczym celem jest tworzenie nowego paradygmatu. Paradygmatu pozbawionegpo instrumentalnego podejœcia do otaczaj¹cej cz³owieka rzeczywistoœci oraz mechanistycznego traktowania zjawisk spo³ecznych. Uwa¿amy, i¿ integraln¹ czêœci¹ tych dzia³añ jest budowa prawdziwie niezale¿nego obiegu informacji, myœli i szeroko pojêtej kultury. Do wspó³pracy zapraszamy wszystkich, którzy widz¹ swoje miejsce w tak sformu³owanym programie dzia³ania. Wszystkich, którym nie wystarcza ministerstwo tzw. kultury i tzw. sztuki. Wszystkich którzy wierz¹, ¿e jeszcze mo¿na coœ zrobiæ. Ko³o NOWA KULTURA, Opole Dobry Jaœko nr 1 Jedyny numer pisma DOBRY JAŒKO ukaza³ siê wiosn¹ 1989 r. za spraw¹ Piotra Goæka (ur. 1969) i Marcina "Jah'decka" Kaczyñskiego (zmar³y w 1990 r. ju¿ muzyk "Bakszyszu") Z tego co wiem wynika, ¿e merytorycznie ca³y ten numer przygotowa³ Gociek, on równie¿ stanowi³ firmuj¹ce go jednoosobowe ko³o "Nowa Kultura" przy opolskim WiP-ie oraz Pierwsz¹ Opolsk¹ Grupê Artystycznych Dzia³añ Depresyjnych, te¿ jednoosobow¹. Jak twierdzi Jacek Jacka Podsiad³ to równie¿ Gociek zdefraudowa³ szmalec z rozsprzedanego nak³adu pierwszego
dobry jaśko numeru, WiP nie da³ forsy na numer drugi, który w tej sytuacji na zawsze pozosta³ jedynie smug¹ niespolaryzowanych fluidów w ametrycznych mg³awicach goækowego umys³u. DOBRY JAŒKO (64sA5, offset z p³yt xero) oprócz form literackich i komiksów zawiera³ tak¿e teksty krytycznoliterackie i wywiady, m.in. przedruk rozmowy z Frankiem Zapp¹. Ko³o Nowej Kultury wyda³o tak¿e pisemko DOWN ART (4sA5, offset) zawieraj¹ce trzy wiersze poœwiêcone Sidowi i Nancy, a tak¿e tomiki poetyckie Jacka Podsiad³y, Paw³a Marcinkiewicza i Piotra Goæka.
S£UCHAJ, DRZAZGA
S³uchaj, Drzazga, kiedy wrócisz z Ameryki powiesz mi kto ma racjê i czy naprawdê mo¿na napisaæ wiersz o Nowym Jorku nawet jeœli w nazwisku nie ma siê Ginsberg lub O'Hara. Taki raport z cuchn¹cego wolnoœci¹ miasta, musisz to zrobiæ, muszê wiedzieæ. Gdybyœ mnie tam przypadkiem znalaz³a, powiedz ¿e czekam w kraju cierpliwie wertuj¹c Updike'a i têgo ci¹gn¹c ze zwieñczonych pian¹ wysokich szklanic. Coœ mi mówi ¿e tam jestem, bo przecie¿ nie mo¿na umrzeæ tak od razu, nie zobaczywszy ani jednego wystêpu Willie Dixona. Myœlê ¿e jestem tam na pewno, trzeba tylko dobrze szukaæ, nie przegap podejrzanych barów ani wnêtrz dzia³ów poezji w tanich ksiêgarniach. Mo¿liwe te¿, ma³o nie zapomnia³em, mogê le¿eæ na siedzeniu wypo¿yczonego, zdezelowanego forda, ukryty za p³ask¹ œcian¹ ok³adki Newsweeka, œni¹c dziewiêtnastoletni sen o Polsce, krainie bia³ych niedŸwiedzi. Piotr Gociek, Dobry Jaœko nr 1
58
OBECNY - NIEOBECNY
obiecywa³em Pocahontas ¿e zabiorê j¹ do Londynu malowa³em Van Gogha gdy obcina³ sobie ucho widzia³em Alice Lidell pozuj¹c¹ do zdjêæ w krainie koszmarów bra³em udzia³ w bójce pod Grunwaldem ch³opaki napierdalali siê ostro i trup pada³ gêsto ca³owa³em Janis Joplin kiedy umiera³a przeprowadzi³em wywiad z Maksymilianem Kolbe w komorze œmierci sta³em ze Stachur¹ przed s³oñcem na kolanach potem przemyœla³em wszystko i zosta³em disc-jockeyem w nie bardzo pod³ym mieœcie 86.09.17 Jacek Podsiad³o, Dobry Jaœko nr 1
DOBRY JAŒKO
OPOWIADANIE DLA DZIEWCZYNY
On wci¹¿ ciebie kocha. Uwierz mi. Mówi o tobie. Pamiêtam, muzykê zostawa³a za naszymi plecami. Zbieraliœmy siê, radiowi kochankowie s³uchaj¹c w piwnicach p³yt, obejmuj¹c siê i ko³ysz¹c. Wychodziliœmy na ulice z mokrymi twarzami. Asfalt dotyka³ nas delikatnie, noc poda³a d³oñ jak œlepcom odgradzaj¹c od wieczornej procesji samochodów. S³ysza³em jego szalony szept. Widzia³em w jego oczach ciemnoœæ gdy rozpaczliwie chcia³ uwierzyæ ¿e istniejesz. e to pomy³ka. e ¿ycie wcale nie skacze nam do gard³a. Piotr Gociek, Dobry Jaœko nr 1
Z£Y GUBERNATOR - DOBRY JAŒKO
I Kiedy zmar³o siê jego rodzicom, Jaœko opuœci³ rozpadaj¹c¹ siê macierzyst¹ cha³upê i wyruszy³ w œwiat. W woreczku na szyi mia³ pieni¹dze za sprzedany grunt. Planowa³ po dotarciu do miasta wynaj¹æ mieszkanie z ciep³¹ wod¹, znaleŸæ pracê w przemyœle i zostaæ kimœ. Szed³ myœl¹c o swojej przysz³oœci i nawet nie usiad³ na miedzy aby siê posiliæ. Jad³ w marszu tak mu by³o œpieszno. Dopiero zmierzch zatrzyma³ wêdrowca, chocia¿ pocz¹tkowo chcia³ on iœæ nieprzerwanie. Zmêczenie i sennoœæ zmog³y go, pad³ na miêkk¹ trawê. Nie spa³ jednak d³ugo. Deszcz rozbudzi³ go przedwczeœnie i zmusi³ Jaœka do poszukania jakiegoœ schronienia. Los mu sprzyja³ - mniej ni¿ wiorsta dzieli³a go od podœwietlonej chaty. Gospodarze udzielili Jaœkowi goœciny i okradli go, bo takie jest ¿ycie. Jaœko dowiedzia³ siê o tym dopiero du¿o póŸniej, dlatego rankiem serdecznie podziêkowa³ za nocleg i poszed³ dalej. /.../ Jaœko dociera do wsi z przystankiem, gdzie podejmuje pracê u stolarza, celem zarobienia na bilet. Do wsi przybywa wys³annik gubernatora, aby zorganizowaæ nagonkê na polowanie. Jaœko bierze w niej udzia³. Ludzie opowiadaj¹ mu o bezeceñstwach gubernatora, w co on jednak nie wierzy. Opis bezeceñstw na polowaniu, których Jaœko nie widzi. II
Jaœko kupuje bilet i czeka na autobus, który bardzo d³ugo nie nadje¿d¿a. W miêdzyczasie Jaœko robi dobre uczynki, uwodzi go córka kopido³a spodziewaj¹ca siê dziecka (ponoæ gubernatorskiego). Jaœko obiecuje wróciæ z pieniêdzmi i pobraæ siê z ni¹. Nadje¿d¿a autobus, nastêpuje ckliwe po¿egnanie. Jaœko wyje¿d¿a. III Jaœko po przybyciu do miasta podejmuje pracê w cementowni. Pracuje rzetelnie i zarabia dobrze. Koledzy pod jego wp³ywem zmieniaj¹ stosunek do pracy. Brygada otrzymuje kolejne premie. Jaœko cieszy siê powszechnym uznaniem. IV Koledzy znajduj¹ cia³o Jaœka zamordowanego bestialsko. Przybywaj¹ organa œledcze. Rozpoczyna siê dochodzenie, w trakcie którego Jaœko wci¹¿ okazuje siê cz³owiekiem bez skazy. Kto i dlaczego zabi³? V Dochodzenie zostaje umorzone. Wszyscy szybko zapominaj¹ o sprawie, jedynie kapitan Sowa nie mo¿e pogodziæ siê z niesprawiedliwoœci¹ losu. Postanawia prowadziæ œledztwo na w³asn¹ rêkê. Przypadkiem wykrywa systematyczne kradzie¿e cementu. Dowiaduje siê, ¿e Jaœko wiedzia³ o tym i wraz z kolegami prowadzi³ dochodzenie, przerwane jego zgonem. Koledzy Jaœka nie chc¹ o tym mówiæ. Kapitan Sowa zostaje dotkliwie pobity przez nieznanych sprawców. VI Kapitan Sowa le¿y w szpitalu, gdzie rozmyœla nad sensem wszystkiego i sprawiedliwoœci¹. Wysy³a list do gubernatora z proœb¹ o zajêcie siê spraw¹. VII Kapitan Sowa umiera w szpitalu. Wczeœniej, na krótko przed œmierci¹ zobowi¹zuje pierworodnego syna do dalszego dochodzenia prawdy. Syn jego dzia³a, lecz zostaje zamieszany w aferê obyczajow¹ i trafia do wiêzienia na d³ugie lata. VIII Wybucha wojna, a potem rewolucja. Obalenie gubernatora i obwo³anie Jaœka mêczennikiem. Andrzej WoŸniak, Dobry Jaœko nr 1
RURNY PODZIA£
- ChodŸmy do opuszczonej przez Boga œwi¹tyni, ksi¹dz le¿y zabity (i prosi o wsparcie - i wo³a o pomstê - i wo³a do nieba i wo³a o wsparcie - i prosi do nieba). Poszliœmy w milczeniu. - Gdzie tu ksi¹dz le¿y zabity, przyjacielu - rzek³em. - Nie ma. Rozejrza³em siê po koœciele. - Siedzi dudek na koœciele - powiedzia³em sam z siebie. Przyjaciel mój nogami roztr¹ci³ gromnice poustawiane poœrodku. - By³ ale nie ma. Zabrali go. - Anio³y? Anielu? - Poszed³ w anio³y, a tak go prozuogruby bajad³o. - Nie znaju sztiutonge ty dugawa. Ne, ne. Ne czas na wzmorje otkuda. Wyszliœmy na kurytarz. - Ty s³atko mówi³ o dudoke. - Ja. Siedzi dudok na kosteli. - £adna. Te dudok to u nas by³ zosz³ogo lata. - I co de³a³? - Ano, zwyczajnie, dzio³gy durga³ bez oszcybok. - Tak wszetkio? - Bez oczyszczok pes wojeho derda³a. I oszco za tyla bezondern. Eho se wadil na mokrom imatke. Walsemicy i Walseho ot kola! Marcin Paruzel, Dobry Jaœko nr 1
59
DOBRY JAÅ&#x2019;KO
60
DON ALEJO
MI£OŒÆ NAS¥CZONEGO BENZYN¥
HISTORIA PEWNEJ MI£OŒCI
Drugi dzieñ lata ta sama trasa rozciêty fiat na czyjejœ nodze siedzi ta noga jak wó³ obywa siê bez kó³ cz³owiek tu¿ przed ni¹ jest z miedzi niebieski zapach benzyny kwiaty niebotycznie bajeczne ni¹ kapi¹ na przydro¿ne dziewczyny Micha³ Witkowski, Don Alejo nr 1
DON ALEJO NR 2
W pierwszy dzieñ lata i prowadzi fiata cz³owiek nas¹czony benzyn¹ precz wo³a ze œmierci¹ dziewczyna na drodze kocham ciê mówi dziewczyna i wsi¹dê k³amiesz œmierci siê boisz precz wo³a za d³ugo tu stoisz
jego dziewczyna chcia³a mi³oœci która by³aby jak b³ysk i olœnienie on mia³ za du¿o tych b³ysków ci¹gnê³y siê za nim jak przekleñstwo chcia³ odpocz¹æ w zacisznym miejscu chcia³ zbudowaæ z ni¹ dom ma³y lecz potê¿ny bo z tysi¹cem zamków przy drzwiach jego dziewczyna by³a stworzona do zupe³nie innego ¿ycia znikn¹³ gdzieœ na pó³nocy poch³onê³a go lodowa pustka ona wyjecha³a na po³udnie per³y brzoskwinie morza koralowe czasami dostawa³a dziwne pocztówki poznaczone kryszta³kami lodu zjada³a go jak op³atek a lód mrozi³ jej serce w koñcu zamar³o zupe³nie i wszystko skoñczy³o siê szczêœliwie m.o., Don Alejo nr 2
sta³am tak zg³odnia³a ciebie do bólu powietrze miêdzy nami wstrzymywa³o oddech
cokolwiek byœ powiedzia³ zabrzmia³oby jak obelga wyczu³eœ to
DON ALEJO NR 1
STA£AM TAK ZG£ODNIA£A
czas siê nam rozpryskiwa³ w bezradne gesty ¿a³oœnie a ja chcia³am tylko tego zaœlepionego ¿alu po¿egnania kochany to jakbym sz³a na wojnê Magda Stachyra, Don Alejo nr 1 DON ALEJO - pismo za³o¿one zim¹ 1993 przez Micha³a Okoniewskiego (1974). Nr 1 (24s A5, ksero), zawieraj¹cy opowiadania, wiersze i kola¿e rozszed³ siê w iloœci kilkudziesiêciu egzemplarzy g³ównie w Lublinie. Latem 1993 DON ALEJO wyda³o dwa tomiki wierszy - Okoniewskiego i Lee.. Zim¹ 1994 ukaza³ siê numer 2 (48sA5, z czego 28s stanowi³ dodatek FARBA WRA¯EÑ, powsta³y prawdopodobnie w £odzi w œrodowisku zbli¿onym do grupy 19 Wiosen i pisma STRIPTIZ) oraz drugi tomik wierszy Micha³a O. Kontakt: Micha³ Okoniewski, ul. Braci Wieniawskich 4/32, 20-844 Lublin
DON ALEJO NR 1
don alejo
(kajtek)
Kajtek to pierwszy i jedyny pies jakiego mia³am w dotychczasowym ¿yciu. By³a to ma³a suczka br¹zowo-czarna, bardzo j¹ kocha³am. Niestety los chcia³ inaczej, musia³am j¹ oddaæ, poniewa¿ wyprowadzi³am siê, a ona nie przystosowa³aby siê do ¿ycia w mieœcie, mam nadziejê, ¿e jeszcze ¿yje choæ prawdê mówi¹c ju¿ prawie o niej nie pamiêtam mo¿e czasem j¹ wspomnê jakim by³a wspania³ym psem. Choæ ju¿ jej tak czêsto nie wspominam na zawsze zostanie w moim sercu. Kubuœ by³ moim drugim i ostatnim jak do tychczas zwierzêciem w mieœcie. Ten kochany chomik zdech³, poniewa¿ zjad³ coœ. To moja wina, gdy¿ to ja mu da³am miêso, ale w ksi¹¿ce pisali, ¿e one jedz¹ je. Nie têskniê za nim tak jak za Kajtk¹. Ma³gorzata, Don Alejo nr 2 DON ALEJO NR 2
61
DON ALEJO NR 2
DON ALEJO
MI£OŒÆ W TRUSKAWKACH. (CZYLI WSZYSTKO PRZEZ RUDE TRAMPKI) -
Siedzia³a skulona na œrodku wielkiego materaca. Srebrna poœciel lœni³a kosmicznym blaskiem, uk³adaj¹c swoje fa³dy w srebrny planetarny krajobraz, spod którego totu, totam wystawa³y zaspane kawa³ki cia³a Hervé. Obok le¿a³y z³ote poñczochy, srebrny kombinezon i w tym kolorze jej wspania³a peruka. - Czy ja jestem manekinem na którym wiesza siê fantastyczne szmatki +! (W tym momencie musimy przerwaæ projekcjê filmu i opowiedzieæ co najistotniejsze o jej lubelskich oczach.) Wzrost iks, iks, iks, x, x, x. W biuœcie tyle ile Kalina J. czy wiêcej? Z dziewiêædziesi¹t szeœæ, gdzieœ tak - oczy zielone, czarna oprawa, d³ugie rzêsy, brwi (ma). Zawsze wierny jej lubelskim oczom. Uroda Francuzki. Wiek - o wieku modelki, mojej pierwszej modelki do zdjêæ artystycznych, akcji, pokazów siê nie mówi. Obecnie zajmuje siê tym wszystkim o czym nie mam ochoty mówiæ i pisaæ, tym co nazywa siê Kosmoscosmique-cosmos. Rozsunê³a rêkami srebrne fa³dy poœcieli wyrzucaj¹c na nagie cia³o Hervé kilogram zimnych truskawek, przed chwil¹ wyjêtych z zamra¿alnika. MI£OŒÆ W TRUSKAWKACH. cdn. Z braku papieru odcinek dokoñczony w nastêpnym odcinku rozdzia³u. Cukiereczek w nastêpnym odcinku - CUKIERECZEK. 03.06092 Oktawia Chaber, Farba Wra¿eñ - Don Alejo nr 2
ŒMIERÆ PANA KRÓLA
(baœñ romantyczna) Czasami jeszcze wyp³ywam. Nie, ¿ebym musia³ zaczerpn¹æ powietrza. Po prostu niejako z przyzwyczajenia daj¹ siê przywo³aæ do porz¹dku. Zaraz potem z powrotem zasypiam. Nie! To nie sen, to mg³a po lekach. Dzieje
62
siê coœ z³ego. Widma szalej¹ po ca³ym królestwie. Nie wiem, czy by³a zadowolona. Odebra³a mi moje fetysze i pobrudzi³a ca³¹ ³azienkê. Niczego siê nie nauczy³em. Klown wró¿y mi z gwiazd. A gwiazdy jak to gwiazdy. Krêc¹ siê dooko³a, rozwieraj¹, zwieraj¹, trawi¹ zaklêcia mi³osne na myd³o zachwycone rêkoma w kieszeniach i wzmiankami w prasie. Zamykam oczy i widzê ró¿ne specjalne aparaty s³u¿¹ce oczywiœcie urodzie dziewcz¹t i takie tam... Nie mogê opuœciæ stanowiska wiêc siedzê sztywno i zachwycony. Powiem ¿e chce mi siê spaæ. Pójdê spaæ. Lekarstwa mi wyrzuci³a kurwa jedna. Lekarz uciek³ z kuchark¹. Zamiast ludzi spotykam archetypy. Jest grzeczna, mi³a, poci¹gaj¹ca, ³adnie pali papierosa, czerwone usta, makija¿, rozrzucone nogi w czarnych poñczochach, w radiu cicho skrzeczy Dead Kennedys i tak dalej. Krew gêstnieje i zastyga w sen. Pójdê spaæ. No i dobrze. IdŸ i nie wracaj wiêcej. Mam co wspominaæ. ...ciep³o, jak kot przeci¹ga siê, mruczy cichutko podczas gdy ja roztr¹cam zdumione skrajnoœci. Pod³oœæ w plecy przeci¹gniêta przez jej cia³o, wyci¹gniêta na œwiat³o ka¿da najmniejsza ¿y³ka, zmarzniêta skóra pod figury z E na F zdmuchniête przy okazji œwiêtoœci. Œwiat³o nie pada. Po prostu œwiêtoœæ. Nie solidaryzujê siê z nikim. Nie odczuwam bliskoœci drugiego cz³owieka. M³ode jaskó³ki wylatuj¹ mi z rêkawów. Jak szczury uciekaj¹ z koñcz¹cego siê œwiata. Sam nie wiem co mnie boli. ¿yjê ju¿ chyba ze sto lat. Drugie tyle przede mn¹. Mo¿e kiedyœ uda mi siê w koñcu w nieskoñczonym orgaŸmie zapanowaæ nad œmierci¹. Siadam przed lustrem. Chude ¿ó³te rêce opieram ciê¿ko. Wczoraj zniknê³y mi blizny i nie mam ju¿ z czym siê obnosiæ. Chude ¿ó³te rêce opieram ciê¿ko. Ca³y zlew wody. Wylewa siê na pod³ogê. Wylewa siê na schody. P³ynie sobie rzeka z wody. Rêce powykrêcane. Przyklejone do mnie na zawsze i krzywo. Dosta³em pocztówkê z Anglii i chodzê na d³ugie spacery. Siadam przed lustrem. Chude ¿ó³te rêce opieram ciê¿ko. Wychodzê. Zamek. Trzy zamki. Br¹zowy, srebrny i z³oty. Kieszenie mam puste. Zmrok. Zamki s¹ puste. Maj¹ swój ukryty sens. DON ALEJO NR 2
DON ALEJO Nad ranem rycerze przywo¿¹ zwierciad³a. Ze zwierciade³ wyskakuj¹ królewny. Br¹zowa, srebrna i z³ota. Jedna jest dobra, druga œrednia a trzecia z³a. Uk³oni³em siê i przesta³em widzieæ. Prawa rêka zaczyna siê odklejaæ. Wychodzê. Moja ¿ona przygotowa³a mi œniadanie. Zjad³em. Poca³owa³em ¿onê i pobieg³em do ³azienki. Lustro by³o na swoim miejscu. Oczy mi zszarza³y. Zmiany negatywne. Widma robi¹ swoje. Wychodzê Izolator. Izo-lator. Izolator. Oczy mi zszarza³y, spowszednia³a swoboda. Pokocha³em koronkowe gorsety, kostiumy dobrane starannie na ka¿d¹ okazjê. Znajomi przechodnie, idole zachlani starannie na ka¿d¹ i bez okazji ci¹¿¹ mi. Nie znajdujê œmiechu szczerego. Gdzie moje królestwo? Co to za pustynia? Zmêczony i zgorzknia³y wznoszê kamienne skrzyd³a... koniec m.o., Don Alejo nr 2
RZECZ LUDZKA
ach ten koñ wzdychali czekali na niego jak na bia³y ¿agiel tristan dogorywaj¹cy czy¿by nie znali innych kolorów prócz barw egzaltacji nie s³ysz¹c wyraŸnie ten têtent wydzwoni³ hosanna ich serc dzwonnice zardzewia³e przypad³y w udziale zasnute bielmem oczy mia¿d¿yca i oœliz³e gard³o wtedy na osio³ku przyjecha³ nowy zbawiciel stary faust wyrozumiale pokiwa³ g³ow¹ Monika Kopiec, Don Alejo nr 1 jezus chrystus w momencie wniebowst¹pienia zdradzi³ ludzkoœæ Jak by tu powiedzieæ, jestem po stronie iluzji. Sztuka polega na umiejêtnym stwarzaniu iluzji rzeczywistoœci. Wszystkie realizmy - fuck off! Najdoskonalszym œrodkiem dla stworzenia iluzji doskona³ej jest film. Nie umiem krêciæ filmów. Poezja to pro-pa-gan-da. Historyjki kusz¹ce iluzj¹. Niech ¿yj¹ wszystkie naiwne wzorce osobowe lansowane przez kulturê masow¹. Niech ¿yj¹ telma i luiza i wiêcej czadu. Niech ¿yj¹ sklepy levi sztraus. Niech ¿yje koncern koka-koli. Niech ¿yje iluzja, której stwarzanie jest jedynym zadaniem sztuki. m.o. Don Alejo nr 2
DON ALEJO NR 2
***
SONIA PACYFIK PIERWSZA ZA£O¯YCIELKA AWANGARDOWEGO PR¥DU KELPISBOMBOLO
DON ALEJO NR 2
- Dzieñ dobry, mo¿e dobranoc wczesnym rankiem myœlisz a oni mieszaj¹ swymi jêzykami wyrazy. dojcze mojcze pojcze englisz szrenglisz spiddit hajnit nacjonalisto, rastamano, marihuano, pijano. bezt, be st y. g³oska, zg³oska i samog³oska. artykulujemy, wskazówka w rêkê pani nauczycielka gra, ca³usy pompecjuszy, tak masz minusy, szybkie przemyœlenia, hop przez krawê¿nik, hop przez ka³u¿ê, hop przez ¿ycie. a wobec œmierci g³os jak z ambony. SONIA PACYFIK 92. (SOUTH PACIFIC) Farba Wra¿eñ - Don Alejo nr 2
63
DRUT przekleñstwa któremu na imiê aids by³a to bowiem prawdziwa intuicyjna przepowiednia napawaj¹ca groz¹ i prawd¹ kwiaty dla zwyciêzców spada³y z czo³gów pod g¹sienice które mia¿d¿y³y uczucia wolnoœci wyra¿one w symbolice otwartego kielichu kwiatu który bierzesz rozkwitniêty w ogrodzie mi³oœci by sobie go przyw³aszczyæ œcinasz ostrzem fa³szywej koniecznoœci ¿yciowej krótkowzroczny protoplasto inne kobiety w ch³opskich chustach i stalowych objêciach feudalizmu zostaj¹ napiêtnowane przez mêskich zwierzchników wszelkich instancji i porzucone trawione p³omieniem ruszaj¹ z rodzinnych wsi emigracja jest potê¿na to zalew plaga per£y trafiaj¹ przed wieprze budowa statusu pe³noprawnego obywatela rozczarowuje lecz przynosi upragnione efekty oralnoœæ ginie mentalnoœæ wietrzeje lub gnije na miejscu pracy i œmierci swych kochanków i wrogów semickich nowa klasa post¿ydowska szybko siê aklimatyzuje ka¿da klasa plemiê czy partia maj¹ca monopol powtarza tradycjê upadku i bagna powszechnego wyjœciow¹ alternatyw¹ niekonwencjonaln¹ staj¹ siê osobiste badania œwiadomych tych czuj¹cych siê osobami prywatnymi o sile indywidualnego wyboru czu³ych na smród pokusy w³adzy k-k - pomys³ wyra¿a ewolucyjne b³êdne ko³o i oddaje tragizm i przeraŸliwie wyraŸn¹ martyrologiê twórczego czy wybitnie nie twórczego ducha gin¹cego przeinaczonego pod fa³szywym nazwiskiem umieraj¹cego na naszych oczach historia siê nie liczy z uwagi na terror oczekiwania i powtarzalnej w³adzy zag³ady fanatycznych piêknoduchów których manipulatorami s¹ ich ulubione doktrynalne zabawki satelici doradcy krytycy marszandzi mecenasi przysz³oœæ nie musi byæ logiczna nie musi wyp³ywaæ z tej skrzepniêtej rzeki nawet upragniona przez nas w najnowoczeœniejszym przecie¿ systemie ziemi upragniona rewolucja obrót rzeczy gdy bêdzie krwawa i obróci siê lecz przeciw nam gdy¿ wyizoluje siê przez przywództwo jednostek nad masami co potwierdza jak na razie ³añcuch czasów na naszych barkach i nogach nim zaszmerz¹ deszcze ska¿one i nim zostanie piach i wiatr walczmy o wszystkich przez siebie i ze sob¹ odwagi ! Kirkut, Drut nr 1
STAÆ SIÊ S£U¯¥CYM
Wydaje siê, ¿e dobrzy by by³o staæ siê s³u¿¹cym i siedzieæ przy swiecy nad ksi¹¿k¹, i czekaæ na dzwonek pana; dobrze by by³o potem wstaæ, wpatrzyæ siê w szaroœæ za oknem, powêdrowaæ w górê wyludnionymi schodami i pukaj¹c cicho w drzwi oznajmiæ panu, i¿ ranek w³aœnie siê zbli¿a. Dobrze by by³o zdj¹æ ze œciany pistolet i podaæ do wychylaj¹cych siê z w¹skich pokoi r¹k pana, i odebraæ zalakowany list, i potwierdziæ "Tak, proszê pana, jeszcze dziœ odejdê", a potem zwlec siê do s³u¿bowej klitki i
HISTORIA GRUPY k-k
drut
Pismo DRUT ukazywa³o siê w Dêbicy w latach 1986-87. Jego wydawc¹ by³ Irek Socha (ur. 1964, u¿ywaj¹cy te¿ paru pseudonimów), lider awangardowo-folkowej kapeli Kirkut Koncept. Oprócz w³asnych form literackich DRUT drukowa³ t³umaczenia tekstów m.in. Davida Thomasa oraz noty o dzia³alnoœci k-k. W roku 1986 wydane zosta³y numery 1,2,3, a numery 5,6,7,8 w roku 1987 (nr 8 datowany jest we wrzeœniu 1987). Makieta nr 4 zaginê³a bezpowrotnie w Warszawie, gdzie zin mia³ byæ xerowany i numer ten nie ukaza³ siê w ogóle. DRUT odbijany by³ w nak³adzie od 10 egz. wzwy¿, po 12-16 stron A5 maszynopisu ³¹czonego z rêkopisem oraz okazjonalnie - rêcznym sk³adem drukarskim. Niektóre numery nie mia³y na ok³adce tytu³u DRUT, choæ by³y kolejnymi wydaniami tego pisma. W latach 90. Ireneusz Socha rozpocz¹³ wspó³pracê autorsk¹ z dêbickim fanzinem PASA¯ER, zaœ jego t³umaczenia z angielskiego drukowa³y pisma BRULION i STUDIUM. Kontakt: Ireneusz Socha, Straszêcin 236/23, 39-216 Straszêcin
Historia jest wiedz¹ sêdziego czarownika lub wodza nazwy ka¿da ma cechy swych partnerów w triadzie historia lubi faktografiê k-k nie lubi¹ logiki nie bêd¹c niewolnikami latentnego widzenia s¹ na tyle Œwiadomi by nie mieæ oporów w pokonywaniu w³asnych i cudzych ¿¹dz destruktywnych do tego stopnia by chaos zacz¹³ pracowaæ dzie³o przypadku lecz nie bóg wyrzeczenie lecz nie ból pêpek a nie brzuch pomys³ lecz nie ruch dzia³anie jest nihilistyczne dzia³anie artystyczne jest z logicznego za³o¿enia bezsensowne i bezproduktywne k-k nie dziel¹ ¿ycia na sztukê i rzeczywistoœæ oni s¹ otwarci jak siatka na motyle s¹ bezwolni w swej wolnoœci jak kurki na dachach dopuszczalnoœæ form i zwyczajowych szoków odmiennoœci prowadzi do stresów i wynaturzeñ psychicznych w pierwszym okresie i w konsekwencji u silnych osobników z k-k do utrwalenia udopornienia moralnego na mórum organizacja powsta³a pod takim wezwaniem nie mia³a niczego do czynienia z tradycyjnym rozumieniem organizacji wizja artystyczna i ja£owa projekt wykastrowany z macicy pomys³u przesun¹³ siê w wirze napiêciowym wielkiego nierozpoznawalnego chaosu w rejony groŸnego
64
siedzieæ przy stole, czekaj¹c, choæ krzes³o gniecie w koœæ ogonow¹ od ca³onocnego czuwania - wiêc przyda³oby siê coœ miêkkiego pod ty³ek, skórzany fotel wysoki, przed nim biurko z ka³amarzem i w¹ska rêka na lœni¹cej srebrem ryzie papieru, i ch³ód lufy na skroni, i ta ostatnia rozpryskuj¹ca siê myœl, ¿e dobrze by by³o staæ siê s³u¿¹cym i drgn¹æ na odg³os huku, który ma echo w kolorach czarnym i czerwonym. Aleksander Jensko, Drut nr 7
DRUT
WIERSZ NAPISANY DLA GOSI PANEK ka¿dy musi na tym œwiecie ty masz kuchniê, koœció³, dzieci jesteœ z³a gdy o tym mówiê ale myœlê ¿e zrozumiesz mam ciebie wype³niæ, kuchniê nie daæ innym ¿yæ i sobie do celu, którego nie ma do œmierci na bzdurnej wojnie wszystko rodzi siê, nie ginie a twój m¹¿ leg³ z karabinem ³ama³ rozkaz - staæ bez ruchu gdy nosi³aœ nowe w brzuchu bardzo ³atwo mnie zrozumieæ nie b¹dŸ z³a gdy o tym mówiê ty szlachetnie wierzysz wszystkim a s¹ ludzie i s¹ ludzie na kobietê i mê¿czyznê jednoœæ zobcowali - ludzie p³eæ jest wyniesieniem - zwierza kobieta jest wychowaniem to nie ludŸmi s¹ ci ludzie co kieruj¹ naszym ¿yciem chcemy zmian lecz wy nad nami za ma³o widzicie Irek Socha, Drut nr 6
CH£OPCY ODCHODZ¥ GABI
wszystko odp³ynê³o by³ znów przy mamie i du¿o czasu mia³ wypadek przy pracy œmig³o maszyny obciê³o mu g³owê jego czaszka by³a pêkniêtym orzeszkiem w czyjejœ stalowotwardej garœci mówiono o roztargnionym mechaniku przypomnia³ sobie ¿e mechanik w czasie ostatniego z ci¹g³ych remontów zamieni³ podk³adki przy œrubach mocuj¹cych ramiona œmig³a konstrukcji której zlekcewa¿enia dopuœci³ siê mechanik konstrukcji w której zamyka³ siê ³ad i harmonia porz¹dku podk³adki bêd¹c o 0,06 mm cieñsze nie wytrzyma³y naporu geometrycznie wzrastaj¹cego napiêcia materia³owego nast¹pi³ o rozerwanie ³añcucha elektronowego z wybiciem spinowym na ni¿szych orbitach co wywo³a³o zmiany w polach magnetycznych i elektrycznych potencja³ów atomowych stopu z którego zrobiona by³a cieñsza pod³adka czy mo¿e byæ wymówk¹ mechanika dwutygodniowy okres rekonwalescencji jego ma³¿onki po przebytej operacji usuniêcia woreczka ¿ó³ciowego okresu podczas którego jak sobie przypomnia³ mechanik by³ stale karcony przez sw¹ chor¹ ¿onê za póŸne powroty i karmiony dawk¹ nerwowego g³odowego œniadania które zjada³ w jego obecnoœci dziel¹c siê z nim swoimi zwierzeniami czêsto darzy³ mechanika wyrazami wspó³czucia i sympatii odstêpuj¹c mu swe salcesonem okraszone II œniadanie rozmawiali wtedy du¿o przewa¿nie o postêpach III ligowej dru¿yny pi³karskiej "tempo czasów" czy dopinguj¹c siê we wspomnieniach jurnika zawodnika klubu bokserskiego "kultura i nauka" wszystko odp³ynê³o dobrze pamiêta³ gdy zosta³ kompletnie zaskoczony nag³ym nieopisanym zimnym uderzeniem œmig³a które wyprzedzi³o jego œwiadomoœæ bólu i faktu w jego czaszce by³o dziwne pytanie o powód dobrego wygl¹du swojej 39 letniej matki która po 6 skrobankach i 20 latach pracy na etacie pracownika fizycznego niewykwalifikowanego zachowa³a brzoskwiniow¹ cerê at³asowe d³onie i pogodê ducha bardzo go kocha³a nawet przed wypadkiem w ten sam dzieñ zwróci³ siê do niej o pomoc w umyciu w³osów poniewa¿ wci¹¿ daremnie zwalcza³ ³upie¿ po szamponach tataro-chmielowych o objêtoœci 140 ml co nie by³o bez znaczenia w sprawie ³upie¿u który bra³ siê ze z³ej jakoœci przechowywania jednego z komponentów szamponu tataro-chmielowego w nie wyk³adanej zewnêtrznie blach¹ o³owiow¹ kadzi kompozycyjnej s¹siaduj¹cej przez gipsow¹ œciankê przepierzenia z zak³adowym gabinetem lekarskim w którym na noc w³¹czono rêk¹ wysoko wykwalifikowanych pielêgniarek lampy wyja³awiaj¹ce promieniuj¹ce ultrafioletem nie pamiêta³ przez dojrza³e 23 lata czy p³aka³ nie pamiêta³ czy p³aka³ w dzieciñstwie lecz jedno wiedzia³ dopiero widok ³ez mamy lej¹cych siê strumieniami po jej policzkach wywo³a³ w nim wyrzuty sumienia oprócz tej incydentalnej s³aboœci niczego z rzeczy babskich nie móg³ sobie zarzuciæ nie przejmowanie siê byle czym zapewnia szczêœliw¹ drogê w ¿yciu mama nie chcia³a pogrzebu gabiego w koñcu by³ jej synem jedynakiem i wed³ug starego prawa mog³a dysponowaæ jego cia³em w wypadku zrzekniêcia siê praw rodzicielskich przez rodzica ojca co przewodem s¹dowym uzyska³a zachowuj¹c z mê¿em dalej bliskie i serdeczne stosunki kad³ub schowa³a przed krewnymi którzy hordami nachodzili rodzinny dom ¿a³oby w celu z³o¿enia poœmiertnego ho³du zmar³emu i jego bliskim w jego prywatnym pokoju do którego specjalnie zamówi³a zamek zatrzaskowy firmy "Yjak" nie widzia³ ile czasu minê³o od kiedy myœla³ i ogl¹da³ mamê w swoim pokoju Aszer Goldberg, Drut nr 1
Droga jest w¹ska nie mam ju¿ tyle si³ id¹cy tworz¹ wieczny ruch - czas * na huœtawce ma³e dziecko ty te¿ kiedy¿ taka by³aœ dzisiaj nie staæ nas na uœmiech codziennie s³oñce wyprzedza tych na drodze nasza mi³oœæ by³a inna ni¿ wszystkie nad ranem ch³opcy odchodz¹, codziennie Bogus³aw Dubiel, Drut nr 6
65
DRUT
NOWA JAKOή
mog³o byæ inaczej, lecz zosta³em sk³adaczem. zew podró¿y cierpia³em i bola³em nad transmutacj¹ w z³oto plumbum kilka lat. mój to by³ dom sk¹d prywa³ historii pr¹d: miesi¹c po miesi¹cu zebra³ "polski rok". wieczysta banicja z ulic galicji. spocone plecy nad bieda - szybem: krecik w za¿ywiu ma paliwo - piwo w klatce piersiowej wiêzieñ spasowa³... ma³a karuzela siê w du¿ej zawiera. kierat nazw¹ zaprzesz³¹ jest... cyttt... wierzby p³acz¹ce wiecznie do teraz dziœ warunkuj¹ mój byt. mog³o byæ inaczej, lecz zosta³em sk³adaczem. zew podró¿y cierpia³em i bola³em nad transmutacj¹ plumbum kilkadziesi¹t lat... tak przez zagapienie nowa jakoœæ rodzi siê. w portkach ukraiñskiego zbiega, w czapce folksdojcza, o brodzie rabina i z piórem krakusa mówiê wam: dzieñ dobry... Aszer Goldberg, Drut nr 8
ZE AZ SIÊ WZRUSZAM RAMIENIEM Lubiê tylko trwa³e rzeczy star¹ szafkê lub coœ w rodzaju Biblii Maœlakowo zawsze mia³a lepiej nie mogê znaleŸæ tego, no jak to siê mówi... sposobu i stojê tak tylko na niby powa¿nie za tym wszystkim coœ siê kryje wszyscy mi wierz¹ w planowane gesty ostatnio w prawdzie by³em w porz¹dku ale tak tylko prowizorycznie. Choæ - teraz opowiem ci bajkê bo jutro rano znów w³¹czysz radio... Andrzej Karpiñski, Drut nr 8
66
DZI¥$£O
EPOPEJA
INWOKACJA Wolnoœci, Kochanko Gzechu Nie staje mi oddechu O ladacznico zedpsuta Bagnetem w pierœ uk³uta By musn¹æ Twego Lica I wyj¹æ bagnet z Cyca KSIÊGA I Kazimierz m³odzian przystojny Wróci³ by³ wczora z wojny Cieszy³a siê rodzina Z powrotu kaleki-syna Nogê postrada³ pod £om¿¹ Gdzie sêpy nad nog¹ kr¹¿¹ Rêkê uciêli mu Niemce, Gdy walczy³ on w Ostro³êce Wyciêli mu obie nerki, Gdy bi³ siê na murach Dunkierki Pusty oczodó³ przestrasza W karczmie, gdzie tañczy³ czardasza Wybili mu oko wrogowie Têpi¹c szabelki na g³owie I kikut wisi u pasa Jako krakowska kie³basa A ponoæ krakowskie kie³basy - wyroby pierwszej klasy! Wiarus próg domu przyst¹pi³ I do konsumpcji przyst¹pi³ Potrawê w milczeniu ¿uje Bezzêbne Dzi¹s³o pracuje... EPILOG Bagnet wci¹¿ w Cycu utkwiony A Kazik niezwyciê¿ony! M³odzie¿o, Bierz przyk³ad z niego Cz³owieka prawdziwego Rycerza bezzêbnego Kazika poczciwego Burek Jogurt, Dzi¹$³o nr 6 Pismo powsta³e w 1993 r. w Starachowicach. Za³o¿ycielami DZI¥$£A byli Yanek (w³aœc. Jacek Jankowski) i Bujek (Marcin Bujnowski, obaj ur. 1976), graj¹cy w kapeli Gabaryty. Najwiêkszym osi¹gniêciem owej epoki by³o wygranie przez DZI¥$£O konkursu na gazetkê szkoln¹ og³oszon¹ przez lokalny dziennik S£OWO LUDU. Po rozpoczêciu studiów wPoznaniu, Yanek i Bujek tam¿e przenieœli swoj¹ aktywnoœæ wydawnicz¹, Do 1998 r. ukaza³o siê 8 wydañ DZI¥$£A (sk³ad komputerowy, ksero, do 28sA5) a tak¿e firmowana przez jego zespó³ broszurka o ¿ydowskich cmentarzach. Yanek prowadzi tak¿e DZI¥$£O DISTRO i udziela siê w poznañskim Kolektywie Rozbrat. Kontakt: Jacek Jankowski, skr. poczt 93, 60-972 Poznañ 1
dzią$ło
MELA Z PRZEDMIEŒCIA
By³a ¿e s razu mela, a tuleja s niej jakowych ¿atko. Pochrympane w³osy mia³a, nadrach i chulbos s niej by³, jeno dytki mia³a! "Fajna babka" szczuny mówi³y. Kliber mia³a czerwony naj u pijaka i krechtate giry i patrzyd³a nosi³a a wygoglona zafsze by³a. Do kintopu chodzi³a s ka¿dym, s ka¿dym kieluñdek luchnê³a a pierduœnica s niej by³a mocna. Podylaæ lubi³a, ale na migane nie chodzi³a guli skatajona po robocie by³a. £añskiego roku opskiego szczuna pozna³a i preli posz³a. "skoda" - mówili - "bo rajcowna by³a". A posz³a na odsiebkê. Zrazu latoœ wyfajurzy³ j¹ s domu, gali fortrentny opyp³aniec by³a. Tera churchla i churchla, ju¿ tego suchadŸ nie mo¿na. Bida pewnie jest chora, bo tag bez przerwy chrchla. Musaia³ s wiele wystaæ. Dzi¹$³o nr 6
Z BOGIEM NAD JEZIORO
Niech bêdzie Pochwa Ilony. Mam na imiê Wiktor i miêdzy Bogiem a prawd¹, to jestem Bogu ducha winnym ministrantem. Wczoraj by³em na sumie i w sumie to mi siê podoba³o, zw³aszcza kazanie x.Czes³awa Setki, który nakaza³ mi³owaæ, ale nie do koñca. Nawiasem mówi¹c, to s³uga bo¿y Setka jest moim Bo¿yszczem, chcia³bym byæ tak blisko Boga jak On. On chyba naprawdê czuje Pana, to musi byæ wspania³a Woñ... Na Matki Boskiej Gromnicznej ksiaidz Setka zorganizowa³ parafialnej wspólnocie wycieczkê. Proboszcz podstawi³ autokar i pojechaliœmy. W Ikarusie wikary Setka czu³ siê jak przys³owiowa ryba w wodzie, a my diecezjalny narybek falowaliœmy w rytm ascetycznych kawa³ków. Ksi¹dz puœci³ stereo ostatni longplej "Niepokalanie Poczêtych", a potem zelektryzowa³ nas "bez pr¹du" "Pasterzami Suwalszczyzny" - "My chcemy tycia bez palenia i bez picia ... ". Zajechaliœmy do wsi Trzy Krzy¿e. Radoœci by³o co niemiara, brnac przez pola w kierunku jeziora Bo¿a Woda, obdarowywaliœmy miejscowych ch³opów dewocjonaliami, a oni ca³owali nas po rêkach, a my g³askaliœmy ich po p³owych ch³opskich czuprynach i b³ogos³awiliœmy Wymiê Ojca Syna ,Duch Swiêtego. Wstrzaœniêta Setka z nag³a wrzasn¹³ : "Na Boga!" - zakl¹³ szpetnie "Zabrak³o dewocjonaliów!". Abstrachuj¹c , o przepraszam !, od tema........ P.S. I w tym momencie skoñczyliœmy pisaæ, Bóg raczy wiedziaæ dlaczego. A jut mieliœmy chwyciæ Diabla z rogi, no ale jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie, wiêc jak Bóg da to coœ jeszcze napiszemy! Szczêœæ Bo¿e ! Jogurt Burek, Dzi¹$³o nr 6
RÓM
Jestem D¿ord¿, chocia¿ niektórzy z naszych mówi¹ do mnie D¿ery. Ale po angielsku Jerzy to jest D¿ord¿. Wstajê o wpó³ do ósmej, myjê siê woda pod pachami, puszczam sobie radyjko, albo wie¿ê, wrzucam coœ na z¹b, jak to siê u nas mówi, a na koniec jadê do pracy. Czasami z³apiê Karolajnê, z któr¹ pracujê za pierœ albo za kolano. Potem zje¿d¿am do "Antylopy`. Gadamy trochê z barmanem i zjazd do bazy. Gazeta, czasem telewizor, ale bardzo rzadko. Lubiê pos³uchaæ dobrej muzyki z wie¿y. Dzwoniê od czasu do czasu do Karolajny, albo jadê do niej spotkaæ siê
67
DZI¥$£O na drinka. Dring, dring. Przynios³em drink. S¹czymy drinki, a stosunkowo czêsto dzwoni siê wtedy do pizzerii, ¿eby przynieœli pizzê i ró¿ne dodatki. Ch³opak, który tam pracuje wyraziœcie nas lubi. Dajemy mu czasem napiæ siê nasze drinki. Ludzie siê dziwi¹ czemu wyemigrowa³em z Polski. Byæ mo¿e jednym z powodów by³ brak dobrych drinków w Polsce. Chodzi³em czêsto do barów w kraju, ale nie smakowa³y mi sporz¹dzane przez polskich barmanów drinki. Polak nie potrafi doceniæ takiego faktu, co to jest dobry drink. Brakowa³o mi kultury picia alkoholi nad Wis³¹. Dlatego wyjecha³em. Pamiêtam dok³adnie, ¿e jak tylko przyjecha³o siê tutaj, to siê od razu posz³o do Irish Pubu. Myœlê, ¿e drugim z czynników, które sk³oni³y mnie do tego faktu, ¿ebym postanowi³ szukaæ swego ³udu szczêœcia za granic¹ by³o odczucie dystansu miêdzy cz³owiekiem jaki panuje w kraju. Ma³o siê widzi, ¿eby ktoœ nie mia³ braku dystansu do drugiego cz³owieka. Przypomina mi siê taki fakt, który jest autentyczny. Jak zaczê³y wchodziæ fast-foody do kraju to wzi¹³em matkê do teatru. Nastêpnie poszliœmy do fast-foodu, nie pamiêtam ju¿ jaki to by³. Chyba Burger King. I naprawdê jak siê by chcia³o porównaæ ten styl w jaki siê obs³uguje klijentów w Polsce, to wypada to bardzo na niekorzyœæ polskich odpowiedników fastfoodów w porównaniu z tym co tu jest na Zachodzie. Jak powiedzia³em Karolajnie, ¿e w Polsce siê chodzi w ogóle rzadko do lokali, to mi nie chcia³a uwierzyæ. A tu mam wszystko na wysokim poziomie ¿ycia. Siedzê sobie, pijê drinka i jest O.K. Niektórzy znajomi oskar¿aj¹ mnie o to, ¿e wyjecha³em. Nie rozumiê tego podejœcia do ¿ycia innych ludzi, ¿e wyjechanie stanowi dla nich jakiœ punkt zwrotny , albo coœ takiego lub coœ z czym mo¿na by siê by³o zidentyfikowaæ. Nie rozumiem tego. Dla mnie jest ca³kowicie diametralnie. Jak mie najdzie ochota na dobrego drinka, np: "Krwawa Mary', albo rum to wyje¿d¿am i tyle. Nie mam ¿adnego skrupu³u je¿eli chodzi o moja decyzjê postanowienia wyjazdu. Wprost przeciwnie. Cieszê siê w g³êbi duszy, ¿e opuœci³em kraj i ¿yjê za granica. Mo¿na tu sobie zrealizowaæ samego siebie. Czasami nawet mogê liczyæ na taki fakt, ¿e mie Karolajna zabiera do China Town na chiñska kuchniê. Dzi¹$³o nr 8
O KOPULACJI
- Wracam z Krakowa. Pies czeka³ na mnie. Wyszed³em na dwór. Zapali³em szluga. Spotka³em kolegów. Okaza³o siê, ¿e jest impreza. Poszed³em na imprezê. Na imprezê by³y kobiety takie ... wêdruj¹ce dziewice. Pies by³ ze mn¹. Blondyna krotko obciêta, lat 38. No 38, 39-37 jakoœ tak. No i ona mówi do mnie. Znaczy wiesz by³o tak, ¿e ona tam kogoœ lubi ja- koœ tak by³o ¿e tam kumpel mówi: "Ja to lubiê tak". A ona mówi: "Ja lubiê twojego kolegê Tomiego". Œpiewamy, œpiewamy, potem ona mówi tak: "Mam ochotê teraz, ¿ebyœ by³ u mnie na kawie". Poszliœmy do niej. Kawa by³a, nie by³o szlug. Góral sta³ w przedpokoju, to mówiê: "Wskoczê zajadê po szlugi, nie - przywiozê". Ona mówi: "Nie". Ja mówiê: "No co? Boisz siê, to ci dowód zostawiê", "Nie" mówi "to ja te¿ siê przejdê". Poszliœmy do "Karatu", kupiliœmy szlugi wróciliœmy. Kawa by³a, nie. Pijemy kawê, nie. No i ona do mnie uderza, nie. Ona do mnie uderza. Ja nic, jestem spokojny, nie. Ja nikomu nie`wadzê, no. Nie jestem taki, ¿eby komuœ wadziæ, nie. A ona - mia³a na imiê Irena - do rozporka nie. No to ja rozpinam, nie. Ona mówi: "Nie, ja sama". Rozpiê³a. Jedzie. Chu. Chu. Chu. Profesjonalistka, cz³owieku. A wiesz co, zdziwi³em siê, ¿e tak mo¿na. Jak mi zaczê³a obci¹gaæ, to mi nogi skaka³y o tak... tak. Trachtrachtrachtrachtrach. A potem siê pyta tak ~ "No co chcesz zrobiæ ?". A ja mówiê: "Rozebraæ ciê myszunio". Nar¹ba³a wody do wanny, wr¹ba³a tam wiesz Wash&Go, piana na wodzie. Wo³a mnie. Idê, nie. "Lubisz œwiece?" - œwiece siê pal¹ na klopie, nie. Ja mówiê ¿e lubiê. "Chcesz szlugiê ?". Palimy szlugie, nie, ale ona siê rozebra³a, nie. A ja mówiê dlatego: "Nie chcê œwiec". Zdmuchnê³a œwiece, k¹piel by³a. Po k¹pieli - w ³azience. Reks le¿a³ na kanapie. Najpierw wziê³a siê za ma³ego, za ma³ego siê wziê³a. - Za Reksa? - Nie, za mojego ma³ego siê wziê³a. Fu. Fu. Ja tak patrzê, nie, ja tak patrzê, ale coœ nie pc mojej myœli, nie, to ja za g³owê z³apa³em. Dyktujê rytm: fu, fu, fu. I cz³owieku, nagle cyk, le¿ê ju¿, uje¿d¿a mnie. Ja tak patrzê, co ona robi, nie, a ona tak spirale, ko³a, cirkule ró¿ne, wiesz. Cyk, cyk, cyk. Ja tak patrzê, wiesz, ale nic nie czujê, nie. Zero, no. Jak papierow¹ torbê, z bardzo taka, wiesz przegrzmiona. Ja mówiê: "Z góry, z góry, nie". Ale jak wlaz³em na ni¹, nie, najpierw paluszkiem, a ona: "Ile masz palców ?". No to kurwa, co siê bêdê opierdala³, kciuka do góry i ³adowa³ern ca³¹. I ³adujê, nie. £adujê, ³adujê, ³adujê. A ona tak: "Uach!, Uach!" i w tym momencie Reks zacz¹³ szczekaæ. A ona, ona tak: "Ua! Ua!". "Hau, hau, szczeka, nie, bo ta cipa zaczê³a siê drzeæ, nie. A ona mówi: "Dawaj!". A ja mówiê: "Prawa noga do góry". I za nogê j¹ z³apa³em, do góry podjecha³em. I tak cyk, cyk, cyk. £adujê raz drugi, trzeci, czwarty. I ty wiesz, ¿e stoi, ale nie chce pluæ ? I tak j¹ ³adujê tak piêæ minut, dziesiêæ minut, piêtnaœcie, ³adujê, a ona mówi: "Mo¿e od ty³u?". Ja mówiê: "No mo¿e". £adujê j¹ od ty³u. Ty wiesz, ¿e nie mog³em siê w ni¹ spuœciæ, no nie da³o siê, wiesz jakoœ nie mog³em siê spuœciæ w ni¹. I w tym momencie ju¿ wyj¹³em cyca, kciuka do góry i dokoñczy³em sprawê d³oni¹. Jak siê zaczê³a drzeæ, cz³owieku, a Reks zacz¹³ szczekaæ. No to mówiê:"Ja ju¿ nie wiem jak ty , mówiê "ale ja ju¿ mam doœæ". Ona mówi: "No to chodŸmy na herbatê". To by³o, wiesz kiedy, teraz mamy kwiecieñ - to by³o rok temu na wiosnê gdzieœ. Dzi¹$³o nr 8
JAZDA
Robek musia³ codziennie doje¿d¿aæ na politechnikê. Najczêœciej jeŸdzi³ tramwajem. Te przeja¿d¿ki nauczy³y go wiêcej ni¿ wyk³ady z maszyn. Wzd³u¿ ca³ej trasy rozmieszczone by³y bowiem interesuj¹ce podzbiory obiektów z przyporz¹dkowanymi im typami ludzkimi. Przewa¿nie ka¿demu typowi ludzkiemu przyporz¹dkowany by³ jeden i tylko jeden obiekt (handlowy, us³ugowy, przemys³owy). Robek zazwyczaj sta³ na koñcu sk³adu i patrzy³ na ludzi od ty³u. Raz do tramwaju wsiad³y dwa psy. Pies i suka - zaczê³y siê pierdoliæ. Jeden z pasa¿erów, w podesz³ym wieku i kapeluszu, zas³oni³ wnukowi oczy. Robert obserwowa³ ca³e zajœcie od ty³u. Kiedy indziej obok Robka stan¹³ m³ody mê¿czyzna. Wkrótce okaza³o siê, ¿e mia³ on tik - w kilkunastosekundowych odstêpach czasu jego cia³em wstrz¹sa³ skurcz, towarzyszy³ temu dziwny odg³os. Parê dni póŸniej tramwaj, którym jecha³ Robek po prostu zacz¹³ siê paliæ. Robek powi¹za³ ze sob¹ fakty. Psy, cz³owiek z nerwowym tikiem, awaria tramwaju. Szybko u³o¿y³ algorytm i rozwi¹za³ go. Od tego momentu oczekiwa³ dnia, gdy do tramwaju wsi¹dzie Murzyn. Ju¿ nazajutrz po awarii na porêczy, której dotkn¹³ Robek by³a œlina. A potem do tramwaju wsia³ Murzyn. Robek zauwa¿y³ go. Natomiast Murzyn wyci¹gn¹³ legitymacjê i poprosi³ o okazanie biletu. "Kurwa maæ" - pomyœla³ Robek, gdy¿ nie mia³ biletu. "Ostatni raz przepuszczam" - powiedzia³ Murzyn. "Murzyn ma luz" - podsumowa³ Robek. Dzi¹$³o nr 8
68
DZI¥$£O
69
ENERGIA 6. Kiedyœ... CO KIEDYŒ??? Kiedzœ by³o ³atwiej. Dramatyczniej, ale ³atwiej. By³o niemal¿e - wieczne "my" i "oni". Bia³e i czerwone. Zy³o siê na "anty" i by³o weso³o. Dziœ jest trudniej. Podzia³y s¹ mniej przejrzyste. Wiêksze mo¿liwoœci wyboru drogi. Oczywiœcie mo¿na uciec we w³asn¹ pupê. pupiæ siê. Z banalnego komunizmu ten kraj wchodzi w czasy hegemonii pieni¹dza. To pieni¹dz zadecyduje o wielu kwestiach. Trzeba bêdzie walczyæ z jego wp³ywem. Nie daæ siê st³amsiæ. To bêdzie nowa walka o osobowoœæ. O próbê samookreœlenia siê.Od pieni¹dza nie da siê uciec. Trzeba z nim ¿yæ - ale nie "w nim". Niezale¿nie od ³atwych z nim kompromisów. Odnale¿æ siebie w nowej rzeczywistoœci jest coraz trudniej. Nowe wyzwania, nowe problemy. Szukaj prostych formu³ opisuj¹cych zawi³¹ rzeczywistoœæ. Odnajduj w nich recepty na bycie dobrym cz³owiekiem. Dyrektor Zapalniczki, Energia nr 1
PROSTE FORMU£Y
1. Zamiast siedzieæ grzecznie w nadzwyczaj miêkkim fotelu, nogi pr¹ ku spacerowi, a palce nerwowo podryguj¹ce kolana.. Nastêpuj¹ zjawiska, od których tzreba siê odbiæ. Wszystko, by zyskaæ przewagê w percepcji zachodz¹cych procesów. W œlad za rzeszami buntowników, w poczuciu wyartyku³owanej niechêci do siedzenia w fotelu, rysuj¹ siê pewne p³aszczyzny, na nich misternie rozrzucone kszta³ty zachowañ, postaw i wzajemnej pretensji. Wspomniana niechêæ burzy spokój egzystencji. 2. W czerwcu '89 przesta³em byæ anarchist¹. Poszed³em do urny, w ostatniej - niemal¿e chwili. Decyzja kierowana imperatywem opowiedzenia siê - wreszcie - po wiadomej stronie by³a trudna, ale konieczna. Dziœ nie wiem, czy s³uszna. Najproœciej by³o zostaæ w domu ulegaj¹c prymitywnej demagogii skrajnych antyre¿imowców, tkwi¹c w œwiadomoœci nieuczestniczenia. Dziœ, gdy patrzê na bagno, jakie powstaje na œwieczniku, zastanawiam siê g³êboko, analizujê fakty i osoby, doznaj¹c ogromnego rozczarowania po³¹czonego z przejmuj¹cym poczuciem smutku i bezsilnoœci. Chcieli ludzie demokracji, to j¹ maj¹! - rzec mo¿na trywialnie, prostacko. Demokracjê w skrajnie plugawym wydaniu - zamordyzm, sper-
CLASS'68 UMAR³ BóG NOWEJ LEWICY
Od polityki nie da siê odseparowaæ w³asnych narz¹dów percepcji. Apolitycznoœæ - credo ENERGII'90 - to te¿ uprawianie polityki. Kto Pismo za³oŸone w Poznaniu przez Andrzeja Nowaka - NoFuck, Dyrektor Zapalniczki (ur. 1966) - by³o rzadmilczy, byæ mo¿e jej nie uprawia. kim w swoim czasie skrzy¿owaniem zina muzycznego z pismem literackoogólnokulturalnym. Oprócz tekstów * * * Sugarcubes i Fugazi mo¿na w ENERGII przeczytaæ Wielcy buntownicy z Class '68 maj¹ dziœ po np. o Kierkegardzie. Wydane zosta³ 3 numery - nr 1 czterdzieœci kilka lat i ró¿nie u³o¿yli sobie (1989, nak³ad 60 egz.), nr 2 (199O - nak³ad 300 ¿ycie. Wiêkszoœæ wtopi³a siê w szaroœæ egz.) i nr 3 (1991, nak³ad 500 egz.). Dwa ostatnie spo³eczeñstwa, czêœæ zasili³a szeregi drukowane by³y na offsecie, w objêtoœci 20s A4. prê¿nych i przedsiêbiorczych Yuppies. Po zaprzestaniu wydawania ENERGII NoFuck zosta³ Niektórzy zaœ pozostali wierni swoim wspó³ pracownikiem poznañskiego pisma poœwiêconego muzyce alternatywnej OUTSIDE. W 1996 r. opublikowa³ m³odzieñczym ides³om. Przedstawiciele powieœæ“1995” (Lampa i Iskra BoŸa). Class '68 wchodzili w ¿ycie doros³e u Kontakt: Andrzej Nowak, Warszawa ??????? schy³ku lat szeœædziesi¹tych, w czasach obyczajowej kontestacji, buntu dzieci przeciwko rodzicom, w latach naporu Nowej sonifikowana zajad³oœæ, wzajemne ataki. Chyba NO FUCK ‘96 Lewicy i radyka³ów na uniwersytety. Nie rzucê laczkiem w chwiêj¹cy siê ¿yrandol. wnikaj¹c w polityczne inklinacje studenckich Szkoda s³ów. protestów i ich inspiratorów, przeœledzimy 3. Ucieczka w nadzwyczaj miêkki fotel, przylosy g³ównych postaci Students Revolt 1968. jemna lektura, wysublimowany czad p³yn¹cy z W roku ubieg³ym gazety amerykañskie mojego kochanego "Technicsa", œwia¿a bielizna, donios³y o œmierci jednego z duchowych umyte za napletkiem, ch³odne piwo "Kwik Pils". przywódców pokolenia '68 i najbarwniejszej Udany pobyt na wyj¹tkowo o¿ywczym powichyba jego postaci. ABBIE HOFFMAN - ideetrzu. Po miesi¹cach przebywania w zasmrodolog ruchu hippiesowskiego - zmar³ w swoim zonym mieœcie czujê, ¿e oddycham. To zaiste domu, w Pensylwanii, z przedawkowania wielka przygoda. lekarstw (jak twierdzi rodzina, by³a to œmieræ 4. Idea kultury niezale¿nej. Muzyki, malarstwa, zamierzona). Hoffman nale¿a³ do "Siódemki poezji. Ucieczka od pieniêdzy, których i tak nie Chicagowskiej", aktywistów lewicowego ma. Niezale¿noœæ jako œrodek, czy cel? SDS (Students for Democratic Society), Niezale¿noœæ od kogo? Powiem najproœciej - od oskar¿onej o wzniecenie rozruchów w WSZYSTKIEGO. Od cudzych myœli, problemów, Chicago w trakcie konwentu Partii nie moich pieniêdzy, pogl¹dów i czegokolwiek Demokratycznej w 1967 roku. Hoffman pachn¹cego ponurym doktrynerstwem. Bez buntownik i b³azen - szyderca. W trakcie zbêdnej ideologii. Byleby nie tylko ³adny t-shirt, s³ynnego "marszu na Waszyngton", przekangurek i deska. Pozytywna wibracja jako antiwodz¹c demonstrantom, zaproponowa³, aby dotum na szelmostwo, chamstwo i obskuranctw dowód swej si³y i s³usznoœci, moc¹ swej wo. Niezale¿noœæ JAKO CEL. Jako implikacja woli unieœli Pentagon w powietrze. Wielk¹ wszelkich dzia³añ twórczych. cieczka od kultury s³awê przynios³o mu zamieszanie, jakie masowej, prymitywnej komercjalizacji. Chcê byæ wywo³a³ w gmachu Wall Streat - nowojorskiej dla innych, ale tak¿e dla siebie. Dla bliskich. W gie³dy, kiedy to z galerii wysypa³ na g³owy perspektywie widzieæ siebie niezapl¹tanego w biznesmenów i dealerów walizkê tanie i proste koneksje. Zyæ w poczuciu jednodolarowych banknotów. Na kilka chwil nieschamienia, by spojrzeæ po latach w lustro i gie³da stanê³a! Ludzie obracaj¹cy wielkimi zobaczyæ tê sam¹ twarz. Chcê byæ niezale¿ny sumami, decyduj¹cy o œwiatowych kursach od ³atwych decyzji i g³adko skrojonych uniforwalut, pe³zali po pod³odze zbieraj¹c owe mów. Chcê co roku je¿dziæ do Dêbek i taplaæ siê w morzu. Mieæ tych samych przyjació³ i nie traciæ czasu na zbêdne dyskus- jednodolarówki. Hoffman by³ aresztowany 42 razy (!!!). W 1973 r. , skazany za narkotyki, uciek³ z wiêzienia, zrobi³ sobie operacjê plastyczn¹ je. 5. Nie sposób ogarn¹æ wszystkich p³aszczyzn ¿ycia. Jego egzemplifikac- i pod przybranym nazwiskiem da³ siê poznaæ jako obroñca œrodowiska ja, to ci¹g³e zadawanie prostych pytañ i otrzymywanie banalnych naturalnego. W 1980 r. po ujawnieniu i odbyciu zaleg³ej 3 miesiêcznej kary odpowiedzi. W banale tkwi sedno stawianych problemów. Bana³ - prosta w³¹czy³ siê w ¿ycie polityczne. œwiat Hoffmana by³ mieszank¹ burleski filformu³a opisuj¹ca ludzkie zachowania. Cz³owiek jest dobry dla innych, mowej braci Marx, prawd objawionych za pomoc¹ LSD i filozofii niemieckjeœli im nie szkodzi. Ukryty sens w jedwabnej poœcieli. Banalna jest œmieræ iego emigranta Herberta Marcuse (Hoffman by³ jego studentem). Humor setek tysiêcy ludzi z powodu banalnych ruchów ziemi. Jeœli kochasz, to Hoffmana potwierdza³ tezê, i¿ nic nie jest naprawdê, a wszystko jest tylko dajesz siebie. Ca³ym sob¹ pod¹¿asz ku wyznaczonym celom. Kochasz tworem w³asnego umys³u. Humor w s³u¿bie Wielkiem Odmowy. kogoœ dla niego i dla siebie. Prawda jest w banale. Prawda niekoniecznie Fundament filozofii ¿ycia Hoffmana, to dwa aksjomaty: - to, co postrzegasz, wszystko jedno, czy bêdzie to demokracja, czy fabu³a powieœci, nieomylna. Prawda w prostej formule. To mo¿e byæ miêkki fotel okraszony s³odkim lenistwem. Nie trzeba niczego burzyæ. Wystarczy dostrzec, ¿e czy cokolwiek, JEST ILUZJ¹, - rzeczywistoœæ jest nieprzejrzysta i nie do rozszyfrowania. Ci, którzy myœl¹, ¿e jest inaczej, robi¹ tak ze wzglêdu na czasami nie ma czego burzyæ.
energia
70
ENERGIA NR2
ENERGIA to, kim s¹, a nie dlatego, ¿e tak w³aœnie widz¹. Œwiat Hoffmana to trochê Marksa, Freuda, Levi-Staussa, Nietzschego, braci Marx. Sam wybieraj i pamiêtaj, ¿e najwa¿niejsze to "enjoy yourself". Baw siê dobrze swoim ¿yciem. Na pogrzebie boga Nowej Lewicy zabawia³a siê ca³a œmietanka Class '68. Prasa rozpisywa³a siê o nich, przypominaj¹c jednoczeœnie ich ¿yciorysy. Kilku z nich spotka³ smutny zaiste koniec. Dwaj czo³owi dzia³acza SDS zginêli przy produkcji bomb domowym sposobem. Sam Melville zgin¹³ jako przywódca buntu wiê¿nió w Attica w 1972 r. Kathy Boudin, przywódczyni grupy Weathermen (terroryœci rzecz jasna), odsiaduje d³ugi wyrok za wspó³udzia³ w zabójstwie policjanta w 1981 r. Gros tych buntowników sta³o siê politykami, intelektualistami czy biznesmenami. Bernardine Dohrn, inna aktywistka z Weathermen, jest dziœ prawnikiem ubiegaj¹cym siê o cz³onkowstwo w Amerykañskim Stowarzyszeniu Adwokatów. Jonathan Culler, cz³onek SDS na Harvardzie, jest dziœ znanym teoretykiem literatury i dyrektorem Humanities Institute w Cornell University. Carol Berkin, przywódczyni Daughters of American Revolution i studentów æolumbia niversity, jest obecnie profesorem historii amerykañskiej i jedn¹ z czo³owych feministek. David Stockman, marksista i aktywista ruchu przeciw wojnie wietnamskiej, zosta³ kongresmenem republikañskim, dyrektorem na Wall Street i teoretykiem rewolucji reaganowskiej. Gary Grant zosta³ senatorem z Colorado i niedosz³ym kandydatem na prezydenta. Jerry Rubin, przyjaciel Hoffmana, sprzedaje dziS akcje na Wall Street. Jeden z za³o¿ycieli SDS, który rzuca³ cocktaile Mo³otowa na wozy policyjne, jest senatorem z Kalifornii i szczêœliwym mê¿em Jane Fondy (gratulujemy i szczerz zazdroœcimy - uff!!!). Pozosta³a ca³a masa szaraczków, która z kacem niedowartoœciowania wkomponowa³a siê w purytañskie spo³eczeñstwo amerykañskie, z mniejszym lub wiêkszym trudem. Dziœ w g³adkich uniformach pod¹¿aj¹ do ukochanej pracy, na wymarzon¹ posadkê a ¿ona czeka w domu z wymarzonym obiadkiem. Dwadzieœcia lat temu s³uchali okrzyków Hoffmana, powtarzali rzucane przez niego slogany, unosili rêce, szli w pochodach. Dziœ s¹ tym "œrodkiem" - wielkim i szarym - drabinki spo³ecznej. Jedz¹ u McDonalda, pij¹ CocaColê, pal¹ Marlboro. Maj¹ wypudrowane ¿ony i dzieci bawi¹ce siê klockami "Lego". Dzie³o swej nieznoœnej m³odoœci ju¿ zakoñczyli. A Abbie umar³. Nie zd¹¿y³ trafiæ za kratki po raz ENERGIA NR2 czterdziesty trzeci. By³e "Flower children" rzuci³y grudkê ziemi na trumnê z jego cia³em. * * * * * Powy¿sze s³owa nie nios¹ ze sob¹ ani krzty wartoœciowania. Nie twierdzê, ¿e ktoœ jest lepszy, a ktoœ gorszy. Wymieniaj¹c listê kongresmenów, senatorów i profesorów nie sugerujê, ¿e sposób w jaki u³o¿yli sobie ¿ycie jest niew³aœciwy i moralnie naganny. To by³ ich wybór, ich droga ¿yciowa. Zdecydowana wiêkszoœæ m³odych kontestatorówjakiegokolwiek pokolenia w pewnym momencie swego ¿ycia osi¹gnie wiek progowy, w którym trzeba bêdzie dokonaæ owego wyboru, wsun¹æ siê w uniform i popêdziæ do pracy, by przynieœæ do domu pieni¹¿ki. Dla ¿ony, dla dzieci, dla w³asnej wygody. Kiedy mamusia przestaje karmiæ, has³a najwznioœlejszej nawet kontestacji trac¹ na sile przebicia. Wchodzi siê w wiek trudnych decyzji, moralnego relatywizmu. Trzeba zacz¹æ uczyæ siê pewnych konwencji, poznaæ smak kompromisu. Chwa³a tym, którzy nie musz¹ im ulegaæ przez ca³e swoje ¿ycie. Wszyscy wiemy, ze nie jest to kwestia kilku banknotów. NoFuck, Energia nr 2
ANTYHEGEL
Wo³anie o wolnoœæ, o prawo samotworzenia, to wyzwanie, jakie rzuca³ otoczeniu Kierkegaard. W zacofanej, dziewiêtnastowiecznej Danii, przepe³nionej mieszczañskim ko³tuñstwem, wo³anie owo by³o protestem przeciwko ciasnocie i têpocie koœcio³a, uzurpacji pañstwa. Wo³anie na pustyni, tam gdzie wiara w skutecznoœæ koegzystencji "ja i ty", miêdzy cz³owiekiem a spo³eczeñstwem, wierz¹cym a ogiem wydaæ siê mog³a pozbawiona realnych podstaw. W takim œwiecie przejrzystoœæ, logika i systematycznoœæ koncepcji spo³ecznych Hegla, t³umacz¹cych œwiat jako byt logiczny, stanowi³a dla Kierkegaarda ¿ród³o totalnego absurdu. Hegel poprzez sw¹ analizê etapów samorealizacji ducha absolutnego, usuwaj¹c¹ w cieñ byt steranego samotnoœci¹ "pojedynczego", budzi³ w
nim bunt, który realizowa³ przez ca³e ¿ycie, jak na zatwardzia³ego antyheglistê przysta³o. Hegel budzi³ w nim wreszcie nienawiœæ do systematyki ogarniaj¹cej jednostkê szponami determinacji. Kierkegaardowska filozofia egzystencji by³a skrajn¹ opozycj¹ do heglowskiego uniwersalismu. Dla Hegla konkretem by³a ogólnoœæ, konkret to totalna egzystencja. Kierkegaard nie uznawa³ ogólnoœci, obiektywnoœci. Uznawa³ jednostkê uwik³an¹ w sprzecznoœci "skutecznie zapoœredniczone" w kontaktach subiektywnych. Dla niego istnienie innych ludzi stanowi fakt wy³¹cznie negatywny, zagra¿aj¹cy swobodnemu indywiduum. Ludzie nie s¹ potrzebni do wytworzenia w³asnej œwiadomoœci, wystarczaj¹ce jest izolowanie siê wobec Boga. Cz³owiek uzmys³awia sobie w³asn¹ indywidualnoœæ w grzechu a nastêpnie w wierze pe³nej sprzecznoœci i paradoksu. PARADOKS WIARY Konflikt panuj¹cy w cz³owieku przejawia siê w kierkegaardowskim wizerunku Chrystusa. Dostrzega on faktyczn¹ formê teologicznego myœlenia. Jest ni¹ paradoks. Paradoks nie jako koncepcja, ale kategoria, "ontologiczne stwierdzenie" wyra¿aj¹ce miêdzy istniej¹cym duchem i prawd¹ wieczn¹. Paradoks Chrystusa, chrzeœcijañstwa, wiary. Chrystus to paradoks absolutny, podstawa wszelkich paradoksów. Jako Bóg i cz³owiek jednoczeœnie, jako efekt polaryzacji skrajnoœci utkwionej w cz³owieczeñstwie i boskoœci. Oto bowiem dzieje œwiata nie wch³on¹ do Chrystusa, nie potrafi¹ wyjaœniæ jego natury. Chrystus kumuluje w sobie paradoks cierpienia! On przyszed³ na œwiat, by cierpieæ! Kierkegaard mówi: "Absurdem jest, ¿e prawda wieczna manifestuje siê w czasie, ¿e Bóg siê objawi³, wzrasta³, ¿e objawi³ siê ca³kowicie jako cz³owiek, którego nie mo¿na odró¿niæ od drugiego cz³owieka". Chrzeœcijañstwo jest tak¿e absurdem, mówi bowiem filozof: "... prezentuje siê (ono) samo jako posiadacz prawdy wiecznej, która objawia siê w czasie. Przedstawia siê zatem jako paradoks i wymaga wewnêtrznoœci wiary w tym, co jest skandalem dla Zydów, szaleñstwem dla Greków i absurdem dla inteligencji". Dodaje te¿: "Po ludzku rzecz bior¹c, chrzeœcijañstwo jest szaleñstwem". Cz³owiek jest te¿ paradoksem. W przeciwieñstwie do absolutyzmu Chrystusa, jest nim jedynie w sposób wzglêdny. Jedyn¹ jego realnoœci¹ jest jego indywidualnoœæ, subiektywnoœæ, wewnêtrznoœæ. W nim jest nieskoñczonoœæ i skoñczonoœæ, doczesnoœæ i wiecznoœæ, wolnoœæ i koniecznoœæ. Paradoks stoi wy¿ej ni¿ system. Najwy¿sze stadium ¿ycia to stadium "religijne" - religijnoœæ potoczna i ta, prze¿ywana przez wybranych "rycerzy wiary"! W tej drugiej kategorii uwypukla siê sytuacja cz³owieka w paradoksie wiary. Zycie bez Boga nic nie jest warte, z Bogiem zaœ polega na œwiadomym oddaniu siê. Oddanie siê woli stwórcy stanowi cel sam w sobie. Wiara jest stosunkiem cz³owieka z Bogiem. "Wiara - pisze Kierkegaard - jest tego rodzaju paradoksem, ¿e pojedynczy stoi wy¿ej od ogólnego". Oddanie siê Bogu umo¿liwia izolacja "pojedynczego", wyniesienie siê ponad powszechn¹ etykê. Wyzucie siê wszelkiego oddzia³ywania otoczenia, myœlenia i czucia "na zewn¹trz" Ukryty sens paradoksów staje siê udzia³em "pojedynczego". PARADOKS EGZYSTENCJI Paradoks wiary otwiera nam wrota do paradoksu egzystencji, bytu jako ca³oœci. Byt jest absurdem. Oto fundament kierkegaardowskiej filozofii egzystencji - "... zadanie myœliciela subiektywnego polegana zrozumieniu samego siebie jako istniej¹cego, na dotarciu do czystej egzystencji i do sprzecznoœci w niej zawartej". Paradoks poznania samego siebie. Kierekegaard powiada: "Egzystencja to intensywne drganie ¿ycia, to ostry punkt subiektywnoœci. Bóg, który jest prawd¹ najwy¿sz¹, œciœle mówi¹c nie myœli ani nie istnieje. Pomiêdzy t¹ nieegzystencj¹ i naszym ludzkim
71
IMAGO VERBIS 72
ENERGIA NR2
ENERGIA myœleniem wystêpowaæ ma ¿ywa jednoœæ i to w³aœnie jest paradoksem, przez który Bóg nadaje sobie egzystencjê i byt". Kierkegaard dodaje: "Cz³owiek synteza nieskoñczonego i skoñczonego, znajduje sw¹ realnoœæ w zachowaniu tej syntezy, jest nieskoñczenie zaiteresowany,by istnieæ". I znów mówi: "Jakim¿e nieskoñczonym bogactwem jest egzystencja. Tylko jeden jedyny cz³owiek wystarczy, by by³ on wszystkim". Egzystencja - wg Kierkegaarda to byæ wobec Boga, w sposób kontaktowy i konfliktowy, jednoczeœnie i nierozerwalnie, w sobie" i "poza sob¹". Ma ona sw¹ absurdaln¹ g³êbiê. Docieramy do niej przez introspekcjê, zejœcie poni¿ej relacji dusza - cia³o. Bóg Kierkegaarda jest milcz¹cy i okrutny, sprzeczny w sobie i dominuj¹cy. Wiara dla rozumu to absurd. Chrystus Zbawiciel jako taki nie mo¿e buæ pocieszycielem. "Pojedynczy zostaje sam. Tak rozumiana egzystencja prowadzi do okreœlenia nieod³¹cznej cechy tej¿e - rozpaczliwoœci, "choroby na œmieræ". Rozpacz jest w piêknie i radoœci. Myœl egzystencjalna predestynuje do miana samobójczej, wobec paradoksu absurdu, a mo¿e jednak samobójstwa o¿ywiaj¹cego, oczyszczaj¹cego d¹¿enia do ponownego "stania siê pojedynczym". ON SOEREN KIERKEGAARD - tragiczny dziwak, wiecznie uwik³any w konflikty, ci¹gle ulegaj¹cy domniemanym i rzeczywistym kompleksom osobowoœci rozbudowanej do niebotycznych rozmiarów, poddaj¹cy siê swemu zami³owaniu do cierpienia i samotnoœci. Niedosz³y pastor kopenhaski, narcyz zapatrzony w soje "wnêtrze", które wykreowa³ swym niew¹tpliwym geniuszem do rangi podtawowej kategorii rodz¹cej siê w nim filozofii egzystencji. "Prorok zagubionych", twórca paradoksu w nowym wymiarze, przepe³niony "boja¿ni¹ i dr¿eniem", d¹¿¹cy do samodoskonalenia poprzez odrzucenie, skrajne zanegowanie wszelkich punktów zaczepienia. Kierekegaard prekursor potê¿nego nurtu filozofii egzystencji, nieznany za ¿ycia, doceniony po œmierci. Walczy³ o swobodê wyboru, o "albo albo". Jego s³owa bêd¹ce odbiciem bogactwa myœlowego, by³y efektem ¿yciowego wyboru uwarunkowanego jego konstrukcj¹ psychiczn¹. Geniusz s³owa nie powsta³ z popio³ów. Obarczony kompleksem ojca, który przekl¹³ Boga za swoj¹ niedolê, zanurzony w kompleksie wielkiej, nierzeczywistej mi³oœci do Reginy Olsen, po³¹czonej z seksualn¹ niemoc¹. Dla niej rzuci³ stan duchowny w momencie niemal¿e kulminacyjnym. Brn¹³ w poczuciu winy i bo¿ego przekleñstwa ku sobie, tam bowiem szuka³ ratunku. Walczy³ ze shierarchizowanym koœcio³em, nienawidzi³ wszystkiego co systematyczne i uporz¹dkowane. O koœciele mówi³: "Ca³oSC jest ³otrowstwem. Tych dwa tysi¹ce koœcio³ów, czy wiele ich tam jest - po chrzeœcijañsku rzecz bior¹c ³otrowstwem; tych tysi¹c duchownych w aksamicie, jedwabiu , tybecie i orleamie, jest - po chrzeœcijañsku rzecz bior¹c równie¿ ³otrowstwem". O NIM RENE MAEHU: "Myœl Kierkegaarda jest w najwy¿szym stopniu aktualna, (...) gdy¿ okazuje siê ona znakiem œwiata, na który czycha nicoœæ (...). Rzec mo¿na, ¿e absurd sta³ siê czêœci¹ codziennej realnoœci naszego czasu". JERZY IWASZKIEWICZ: "To, co do dziœ dnia interesuje nas w filozofii Kierkegaarda i co ma znaczenie tak¿e w dziejach myœli œwiatowej, to jego walka przeciw tworzeniu systemów filozoficznych z ich przekonaniem, i¿ mog¹ one rozwi¹zaæ zagadkê bytu na drodze czysto spekulatywnej". OD AUTORA: "Wartoœciowa jest bowiem tylko jednostka, jej walka i bunt, wo³anie o prawo wolnego wyboru, kontakt z absolutem, izolacja od systemowoœci. Sartre: "Jesteœmy sami i nic nas nie usprawiedliwia". Etyka jest wzglêdna. Nie ma obiektywnoœci w czymkolwiek. Jednostka to subiektywnoœæ, odczuwanie siebie. Pozwala unikn¹æ samotnoœci w sobie. Jest "echo - przyjaciel" i "cisza - powiernik". I co najwa¿niejsze - milcz¹. Andrzej Nowak, Energia nr 2
PYTANIE O PRAWO CI¹¿ENIA
Credo W Zarysie Poezja jest pisactwem. Poezja obrasta wokó³ metafory. Poezja jest gr¹ s³ów, alogicznym ci¹giem wyrazów. Poezja nie niesie ze sob¹ przekazu. Jest trywialna - niech ka¿dy odszuka swoj¹ myœl. Jest zdeflorowan¹ form¹ staro¿ytnego dramatu. To czas, który narasta, pêcznieje. To koniecznoœæ zbêdnej samokreacji. Poezja jest imperatywem sytuacyjnym. Gdy skumuluj¹ siê pewne zjawiska, stany œwiadomoœci "w sobie i "poza sob¹", nastêpuje eksplozja alogicznych ci¹gów skojarzeñ w postaci s³ów, które gromadzi³y siê wieki dni, czy sekund w centralnym uk³adzie nerwowym. Poezja - pisactwo, gra, koniecznoœæ.
1. Jestem Poezj¹ Brudu za paznokciem ocieraj¹cej siê o skwar leœnej piosenki przem¹drza³ego dziêcio³a. on puka bez sensu mu siê chce Byæ Poet¹ Udrêki proza rozmazanej na szybie muchy jak nos wlepiony w szk³o czeka choæ nie jest z tej strony oczekiwania 2. PO-ZYCIE przez okno wygl¹dam jesteœ tam myjesz gary zrobi³aœ surówkê wysoce metaboliczn¹ masz mnie w d³oniach mi³oœæ p³ynu do naczyñ no i mój brzuch wielki jak cytryna 4. dzicz we mnie jazzgot poœcieli sterylnej poirytowaniem noc jak przypalony naleœnik chowa siê d³oñmi w dosadnoœæ 5. ROBAKI CH³óD z tym o tym ¿e zawsze pora dnia czy roku nadmiar potrzeby - krew w ¿y³ach nogi miêdzy œcianami robaka czy niekoniecznie robaka Sentyment kolorowego wazonu do kolczastej ró¿y b³êkit owalnej struktury œniadania naczyniem wype³nionym moczem zwiewnoœci¹ m³otu pneumatycznego poganiany Za kaskad¹ serii z automatu uwierzy³ robakom dziura w pod³odze mo¿e pod³oga w szczelinie gdy g³owa czeka na bezsensowne paplanie o zdeflorowaniu kwiatka kapustnika i ¿e noc nie nast¹pi nim pokrywa nie pokryje tego co ma pokryæ 6. Na wieszaczku dni co bez przerwy palec w odbycie paznokciem siê koñczy pytanie o prawo ci¹¿enia Nowak, Energia nr 1
EUROPA
X
czasie trwania akcji "Trawa na du¿ej przerwie" stara siê zrêcznie omijaæ niezrêczny problem. Nawet nie wie jak takie traktowanie sprawy potrafi Dzisiaj uciekliœmy. Decyzja by³a szybka i odby³a siê bez zbêdnych s³ów. roznieciæ chêæ spróbowania zakazanego owocu. Ju¿ parê miesiêcy temu Wystarczy³ ledwie dostrzegalny gest Kapsla. Nie wyobra¿am sobie ¿eby postanowiliœmy siê wzi¹æ za produkcjê legendarnego napitku i cel nie poszed³ z nami Kondom. Od trzech lat, to znaczy od chwili kiedy osi¹gnêliœmy, a w³aœciwie osi¹gn¹³ go Kondom, który przeprowadzi³ ca³¹ przekroczyliœmy mury naszej szko³y, stanowimy nieroz³¹czn¹ trójkê. operacjê. Okazja ¿eby je wypiæ nadesz³a dzisiaj. Kapsel, Kondom no i ja. Idziemy tak sobie ulic¹ i podniecamy siê wizj¹ chwili, która nied³ugo Sta³o siê. Idziemy ulic¹ gêst¹ od upa³u i kurzu. Przera¿aj¹ca perspektywa nast¹pi. Ka¿dy chyba na inny sposób, ale w naszych s³owach i gestach klasówki z pacyfizmu stosowanego znika pogrzebana w gwarze letniej udaje siê wyczuæ nastrój wyczekiwania. Chcia³em ¿eby ten dzieñ by³ ulicy. Cieszymy siê. Sam nawet nie wiem dlaczego. Pech chce, ¿e po wyj¹tkowy, nie tylko ze wzglêdu na piwo. Uporczywie myœla³em nad dziesiêciu minutach swobodnego spaceru spotykamy moj¹ babciê. jak¹œ dla ch³opaków niespodziank¹. I wymyœli³em. Os³oniêta przed Cholera! Jest za póŸno ¿eby siê ukryæ. Robiê wiec dobr¹ minê do z³ej gry. wœcibskimi oczami skórzan¹ kurtk¹, tkwi³a na moich piersiach p³yta z - Hej stara ruro - wo³am przybieraj¹c przymilny uœmiech. Modlê siê przy muzyk¹ Bacha. Jak wszed³em w jej posiadanie? To historia na osobn¹ tym, ¿eby nie wspomina³a o szkole. Chwytam siê jej sklerozy jak ostatniej opowieœæ. Najwa¿niejsze jest to, ¿e j¹ mia³em, wytêsknion¹ i op³acon¹ wieloma trudami. Moi kolesie tego nie s³yszeli, podobnie jak lwia X EUROPA powsta³a we Wroc³awiu w marcu 1989 r. Czêœæ jej ojców by³a czêœæ ludzi. W czasach gdy edukacjê muzyczn¹ zaczyna siê od proweniencji alternatywnej, czêœæ wywodzi³a siê raczej ze spokojniejszych œrodowisk. klasyków miary Sex Pistols czy Dead Kennedys, trudno o miejsce Byli to: Daniel Marcisz (ur. 1968), Jacek "£askot" Królak (ur. 1966), Cyprian Ska³a (ur. dla Bacha. To nie tak, ¿e nie lubiê klasyki. Wrêcz przeciwnie. 1968) i Marcin "Poœpiech" Popiel (ur. 1968). W latach 1989-90 ukaza³y siê cztery numery Jednak od czasu gdy zupe³nie przypadkowo us³ysza³em muzykê (8 do 24 sA4) drukowane na WiP-owskim offsecie w nak³adzie do 500 egz. W 1994-95 r. Czajkowskiego, ocipia³em na punkcie muzycznego underSka³a i Popiel, wyemigrowani czagroundu. Zacz¹³em regularnie odwiedzaæ miejskie wysypiska i sowo z Wroc³awia, wznowili pismo handlarzy starzyzn¹, gdzie odkrywa³em zapomniane od EUROPA x. Trzy pod tytu³em n-E dziesiêcioleci winylowe cudeñka. nowe numery ukaza³y siê w bardzo Powoli zaczynamy zbli¿aæ siê do domu Kapsla. Ulic¹ przeograniczonym, (do 30 egz.) jecha³ zielony tramwaj na energiê s³oneczn¹. Przy pomniku kserowanym, nak³adzie. Oprócz form Abramowskiego krz¹taj¹ siê dwaj d³ugow³osi z przepisowym literackich, zwraca³y uwagê fachowe artyku³y farmaceutyczne na temat THC i Prozacu, a tak¿e nieznane wiersze dawnego kumpla redaktorów "n-Europy" - Jacka Podsiad³o. KONTAKT: Cyprian Ska³a, ul. ....... 58-100 Œwidnica
STARY GEORGE
europa x
CYPRIAN SKALA ‘98
deski ratunku. Mam szczêœcie. Mojej babci nie s³u¿¹ takie upa³y jak dzisiejszy. Patrzy na mnie przez chwilê b³êdnym wzrokiem, zupe³nie tak, jakby mnie nie poznawa³a, potem grzecznie odpowiada na powitanie: - Witaj ma³y zat³uszczony skurwysynu. W myœlach szukam najodpowiedniejszego pytania jakie powinno znaleŸæ siê w ustach dobrze wychowanego wnuka. - A jak tam u gnoja dziadka? ¯yje? - Ledwo, ledwo - odpowiada szczerze zmartwiona - A¿ tak z nim Ÿle? - Oj Ÿle, kurwa, Ÿle - potwierdza. Nagle ni z tego ni z owego rzucam jej sakramentalne "no to czeœæ" i zmywamy siê zanim zd¹¿y skojarzyæ poranek z moj¹ nieobecnoœci¹ w szkole. Ona poprawiwszy swe siwe dredy rusza w swoj¹ stronê. Uda³o siê. Teraz ju¿ nic nie jest w stanie zaszkodziæ naszym planom, a zapowiadaj¹ siê bardzo ciekawie, bowiem w domu Kapsla zamelinowane czeka³o na nas piwo. Piwo wyprodukowa³ Kondom pos³uguj¹c siê nie wiadomo sk¹d wytrzaœniêt¹ receptur¹ i nie bacz¹c na niebezpieczeñstwa z tym zwi¹zane. By³o to tak. Wiele razy s³yszeliœmy o tym napoju. Tradycja tkwi¹ca w ludziach nie wygas³a doszczêtnie. I chocia¿ produkcja i handel piwem by³y zabronione, wœród starszych ludzi czêsto mo¿na by³o us³yszeæ przeprowadzane o nim szeptem dyskusje. Nasz nauczyciel od teorii odlotu twierdzi, ¿e piwo i inne alkohole by³y œrodkiem do manipulacji spo³eczeñstwa i w dyskusjach np. w
EUROPA X NR 1
73
EUROPA
X
WSPOMNIENIE UFANTAZJOWANE
74
Z ZAMKNIÊTYMI OCZAMI droga która wbija siê w moj¹ pamiêæ jest piaszczysta na niebie bia³e puszyste ob³oki drzewa zielone zielona tr¹ba zielony huragan moja pamiêæ jest kolczasta ale bez niej nie mogê IV 80 Jacek "£askot" Królak,Europa X nr 4
EUROPA X NR 3
uœmiechem na ustach. Otwarte drzwi pogoteki zapraszaj¹ do wnêtrza. Skarpetki w ciê¿kich, czarnych butach staj¹ siê mokre. Dzisiaj jednak nic nie jest w stanie zepsuæ nam dobrego klimatu. W przyp³ywie fantazji wskakujê, pomimo, ¿e to zabronione, na pobliski klomb. Zrywam jakiœ kwiat. I nagle ciemnieje mi w oczach. Wyszli zza rogu. Ich czterdziestocentymetrowe irokezy nie pozostawiaj¹ w¹tpliwoœci kim s¹. Zaczynaj¹ bez wiêkszych ceremonii: - Ksywa? - Biafra - odpowiadam. Zdajê sobie sprawê, ¿e historyczne nazwisko jakie noszê niewiele mi teraz pomo¿e. Moi towarzysze stoj¹ obok. Milcz¹. Nie ruszaj¹ siê. Pada nastêpne pytanie. - Zamieszka³y? - No future. Siedem przez piêæ. - ze zdenerwowania zaczynam siê j¹kaæ. Mam to od dziecka. - Uczy siê? - teraz to ju¿ w³aœciwie stwierdzenie. Potwierdzam. W myœlach przesuwaj¹ mi siê z szybkoœci¹ hard core'owej kapeli wszystkie przewinienia dzisiejszego dnia. Wagary. Niewypalenie obowi¹zkowego skrêta. Zle wygolone pó³kule woko³o irokeza. Oczy porz¹dkowych zdaj¹ siê mówiæ: Wiemy o tym, ch³opcze. Uwaga skupia siê jednak na mojej d³oni, w której trzymam zerwany przed chwil¹ kwiat. No tak. Podpadam pod tzw. "nieekologiczne postêpowanie". Nie odzywaj¹ siê. Ich spojrzeñ nie trzeba interpretowaæ. Zreszt¹ znajomoœæ kodeksu Non Violence jest u nas wpajana od najm³odszych lat. Rozgl¹dam siê dooko³a i wybieram najwiêksze mrowisko. Z s¹siedniego bloku patrzy na mnie plakat Bakunina. Podchodzê do mrowiska, œci¹gam spodnie i siadam. Uœmiechy porz¹dkowych wyra¿aj¹ aprobatê. Bêdê siedzieæ tu jeszcze parê godzin z piek¹cym ty³kiem i œlin¹, która mieszaæ siê bêdzie ze ³zami... S³oñce, jakby chcia³o mi ul¿yæ, zachodzi za chmurê. Mia³ racjê stary George, mia³ racjê. Marcin "Poœpiech" Popiel, Europa X nr 4
U nas w Œwidnicy na s³onecznik pra¿ony mówi siê siemiczki. Siemiczki je siê w Œwidnicy odk¹d pamiêtam. To by³a nasza lokalna egzotyka, bo w Warszawie na ten przyk³ad siemiczków na tak masow¹ skalê nie jedzono. (...) Kiedy uczêszcza³em jeszcze do podstawówki, po lekcjach zawsze lubi³em siê przejœæ z kolegami przez miasto. Szliœmy do rynku, a zrynku na "Grunwald", gdzie wsiadaliœmy do czerwonych autosanów, które wioz³y nas do domów. Miêdzy rynkiem a Grunwaldem jest ulica £ukowa. Na tej to ulicy zawsze sta³y baby z siemiczkami, mimo surowego zakazu handlu ulicznego i mimo okresowych nalotów glin. A jeœli wyj¹tkowo nie sta³y, to zawsze towar mo¿na by³o dostaæ u nich w mieszkaniu. Pamiêtam te mroczne klatki schodowe przesycone smrodem kociego i ludzkiego moczu... Siemki (zdrobnienie od: siemiczki) kosztowa³y wtedy piêæ zetów. Opakowane by³y w takie odwrócone sto¿ki z gazety lub kartek z zeszytu. Z regu³y by³y jeszcze ciep³e. I by³y pyszne. Teraz, z perspektywy czasu, widz¹ w tych babach sprzedaj¹cych siemiczki i w zakazach jakimi by³a objêta ich dzia³alnoœæ swoist¹ kwintesencjê absurdu w jakim ¿yliœmy (¿yliœmy?). Widzê w tych babach ma³e przyczó³ki wolnego handlu. Widzê w nich te¿ zdrowy zmys³ ludu, który ka¿e sobie radziæ - nawet wbrew zakazom. Du¿o w nich widzê, ale zachowam to sobie. Tutaj chcê opowiedzieæ coœ innego. (Nawiasowo dodam jeszcze, ¿e w ka¿dy czwartek siemki mo¿na by³o dostaæ na targu. To by³o œwietne, bo targ le¿a³ w pobli¿u naszej budy.) Pewnego wiosennego dnia, wracaj¹c z kumplami ze szko³y byliœmy œwiadkami zdarzenia. Zaprawdê. Jedna z bab poczu³a rozdawaæ siemki za darmochê. Sz³a przez rynek i wrêcza³a ludziom odwrócone sto¿ki z czarnymi, ciep³ymi ziarenkami. Wci¹¿ wrêcza³a i wci¹¿ sto¿ków by³o tyle samo. Dziwili siê ludzie temu le¿ brali, bo zapach siemiczków i smak ich silniejsze by³y od zdziwienia. Brali wiêc ludzie te sto¿ki i zaczynali jeœæ siemiczki. I szli dalej za bab¹, która na czele wrêcza³a ludziom wci¹¿ nowe sto¿ki. To by³o piêkne. Ludzie nagle przestawali siê spieszyæ. Jedli s³onecznik i rzucali ³upki na ziemiê i szli za bab¹. W miarê jak coraz wiêcej ludzi przy³¹cza³o siê do swoistej procesji na rynku zaczê³a panowaæ cisza, przetykana tylko szumem ludzkich butów i cichymi trzaskami roz³upywanych siemiczków i rozdeptywanych skorupek. I tak szli. I my tez. Jedliœmy s³onecznik. Œwieci³o s³oñce. Zieleni³y siê drzewa. Szliœmy. Widzia³em w oczach ludzi szczêœcie i spokój. Przyjecha³a milicja. Chcieli skonfiskowaæ babie siemki. Jednak kiedy owion¹³ ich zapach, kiedy poczuli w ustach smak, przy³¹czyli siê do t³umu. Twarze ich wypogodnia³y. EUROPA X NR 1 Oczy zaniela³y. Okr¹¿yliœmy rynek wielokrotnie, boæ nie jest to rynek w Krakowie. W skupieniu. Ciszy. I w cichej radoœci. Ludzie czêstowali siê siemieczkami. Dotykali sobie nawzajem twarzy. I trwa³o tak... A¿ s³oñce zaczê³o zachodziæ. A baba zamieni³a siê w go³êbicê koloru mleka. I pofrunê³a. Zrobi³a kilka kó³eczek w powietrzu, po czym zniknê³a. Ludzie (i my wœród nich) stali jeszcze d³ug¹ chwilê i wpatrywali siê w niebo. Niebo barwi³o siê zmierzchem i p³ynê³y po nim pojedyncze ró¿owe chmury. Potem zadzwoni³y dzwony na koœcielnej wie¿y. Dzwoni³y d³ugo. I w czasie tej spi¿owej symfonii ludzie zaczêli powoli rozchodziæ siê w swoje strony. Rozchodzili siê w spokoju. Ich usta lekko siê uœmiecha³y. Przed snem s³ucha³em kociej muzyki mi³oœci z naszego ogródka i szumu fabryki z naprzeciwka. W lufcie okna widzia³em ksiê¿yc i gwiazdy. Nie powiem nic wiêcej. 7 III 90 Cyprian Ska³a, Europa X nr 4
EUROPA
X
CURRICULUM VITAE kiedy by³em ma³y polowa³em na motyle biega³em po ³¹kach z siatk¹ i ³apa³em co ³adniejsze sztuki raz jednak z³apa³em æmê co wprawi³o mnie w zdumienie postanowi³em wtedy ¿e zostanê motorniczym jednak ojciec nalega³ bym siê kszta³ci³ na tokarza Sz³aœ stukaj¹c obcasami sukienka mini ods³ania³a Twoje d³ugie zgrabne nogi pada³ deszcz a Ty sz³aœ bez parasola wchodzi³aœ w ka³u¿e które przecina³y Ci drogê przystanê³aœ na chwilê podnios³em g³owê deszcz obmywa³ Twoj¹ twarz z szaleñstwa nocnego lokalu krople deszczu osiada³y na Twoich w³osach odbijaj¹c œwiat³o ulicznych latarni patrzy³em na Ciebie Wroc³aw 25 VIII 89 Jacek "£askot" Królak, Europa X nr 4
OKNO
Patrz - okno œwiat ja cztery szyby cztery s³owa patrzê widzê okno patrzê widzê œwiat patrzê gdy dotykam twoich w³osów gdy ca³ujê twoje oczy gdy przytulam ciê na jednym z tysi¹ca skrzy¿owañ gdy szczypiê ciê i gdy s³yszê ¿e tego nie lubisz czujê ja Daniel Marcisz, Europa X nr 4
EUROPA X NR 3
LIST
***
Orle Bia³y Przywrócono Ci koronê to znak ¿e jesteœmy wreszcie we w³asnym domu. Nie stój, nie czekaj co robiæ? nie wiem spytaj artystów... Cyprian Ska³a, Europa X nr 4
EUROPA X NR 3
Droga mamusiu! Jestem zmêczona (jak zwykle) wiêc tym razem piszê krótko (jak zwykle). Smutki mnie nachodz¹ ostatnio jak was gestapowcy po powstaniu. Myœlê o tym swoim mê¿u. Znów mnie dziœ wkurzy³; nawet nie wiem czym. Wróci³ z wyjazdu, gdzie robi³ zdjêcia do swojej nowej ksi¹¿ki. Wróci³ i, o mamusiu, ja za nim têskni³am, nawet wiersz napisa³am, a kiedy stan¹³ w drzwiach, to mnie od razu czymœ zdenerwowa³. Chyba mnie zdenerwowa³ tym, ¿e Ÿle wytar³ buty. I tak ca³y dzieñ do teraz, do nocy, jak poszed³ spaæ. Zreszt¹ on sapie przez sen i jak patrzê na jego œpi¹c¹ twarz to jakoœ tak mnie odra¿a. Jak to jest? Kiedy on wychodzi, to brak mi go tak, jakby mi nóg by³o brak, gdyby mi je poci¹g obci¹³. O, mamo! Kocham go wtedy i myœlê o nim. Myœlê, i¿ cudownie by³oby gdzieœ razem pojechaæ, powêdrowaæ jak przed laty. Myœlê, ¿e on inteligentny jest i niebanalny. A kiedy jest ze mn¹, to mnie wkurza tak jakoœ i wcale go wtedy nie lubiê. Czasem myœlê, mamusiu, i¿ mo¿e ja go wcale nie kocham, tylko kocham swoje wyobra¿enie psychiczne o nim... To straszne, bo takich mê¿czyzn nie ma, jak ten, którego kocham. Wiesz, mamciu, zjad³am niedawno 25 grzybów halucynogennych, poniewa¿ Lucyna mi je poleci³a, jako odpowiedŸ na nurtuj¹ce mnie pytania. Po tych grzybach zrozumia³am wszystko, lecz potem zapomnia³am to, co zrozumia³am. Co ja mam za ¿ycie. Idê spaæ (razem z nim). Mamusiu, odpisz szybko. Twoja córeczka. Bogna Sobór-Pobór , n-Europa X nr 1(5)
75
EUROPA
X
N-EUROPA X NR 1(5)
LODY RUSZAJ¥
Anthony gwa³twonie otworzy³ drzwi do chaty i otrzepa³ buty ze œniegu, którego pe³no le¿a³o na ziemi i drzewach. Podszed³ do sto³u i rzuci³ dwa srebrne lisy i bobra. Jego ¿ona, Alice, powiedzia³a: - Dobrze, ¿e jesteœ Anthony, kolacja zaraz bêdzie. Rozbierz siê.- Potem, patrz¹c na bobra, dorzuci³a od niechcenia: - Piêkna sztuka. Billy wzi¹³ zwierzêta, pog³adzi³ sprawdzaj¹c gêstoœæ futra i zabra³ siê do oprawiania. Natasza przestawia³a garnki na kominie , staraj¹c siê robiæ jak najmniej ha³asu. Anthony, który zd¹¿y³ siê juz rozebraæ, odwróci³ siê i rzuci³ oskar¿ycielsko: - Lody ruszaj¹ na rzece. - Tak? - zdziwi³a siê Alice. - Przecie¿ jeszcze wszêdzie œnieg. - Nie wierzysz mi? - spyta³ Anthony i zwróci³ siê do Nataszy: Mówi³aœ, ¿e jak rusz¹ lody na rzece, to bêdziesz mia³a dziecko! Natasza schyli³a g³owê nad garnkami i nerwowo odrzuci³a warkocz na plecy. - No! - ponagli³ Anthony. - Daj jej spokój - powiedzia³a Alice. - Ale mówi³a, sama wiesz "jak rusz¹ lody, bêdziesz mia³ wnuka, tatusiu". No! Mówi³a. Nie tak? Natasza odwróci³a siê z determinacj¹. - Tak dady, mówi³am. - I co! Lody ruszaj¹! Chcê mojego wnuka - piekli³ siê Anthony. Natasza podnios³a g³owê. - Jak mo¿na mieæ dziecko, kiedy wszyscy ¿yjemy w jednej izbie! - Mi to nie przeszkadza³o - powiedzia³a Alice - urodzi³am dwóch synów, choc mieszka³am z dziadkiem i babci¹ Anthonyego piêæ lat po œlubie. Zreszt¹ Billy nied³ugo skoñczy budowê nowego domu. Nie powinnaœ tak mówiæ, Nataszo. Anthony szarpa³ siwiej¹c¹ brodê i nagle rzuci³: - A mo¿e Billy nie jest mê¿czyzn¹? No! Billy, powiedz czy jesteœ mê¿czyzn¹? - zwróci³ siê do syna. Billy, nie odrywaj¹c siê od roboty, powiedzia³ pokornie: - Jestem, tatusiu. - Mo¿e nie? No! Przyznaj siê! - nalega³ Anthony - Dady! - wtr¹ci³a Natasza prosz¹co. - Cicho! Mów prawdê: jesteœ? - Jestem, tatusiu - powtórzy³ Billy i po d³u¿szym namyœle doda³:Naprawdê, a tatuœ móg³by daæ spokój. - Ale mówi³a, mówi³a, ¿e jak rusz¹ lody. No! S³ysza³eœ. Wszyscy s³yszeli. Natasza zgarbi³a plecy, wbi³a wzrok w pod³ogê, a Anthony dorzuci³: - Czu³em, ¿e to tak bêdzie.
76
Wszyscy dobrze wiedzieli o co mu chodzi³o. To tak zawsze siê koñczy kiedy uczciwy Kanadyjczyk bierze za ¿onê córkê rosyjskiego emigranta. Alice te¿ wiedzia³a, ale zawo³a³a sztucznie radosnym g³osem: - Kolacja! Usiedli do sto³u i jedli w milczeniu, choæ nikt nie przejawia³ apetytu. Po posi³ku Anthony ogl¹da³ zapas futer, Alice sprz¹ta³a, a Billy coœ klarowa³ w k¹cie Nataszy. Nagle Anthony powiedzia³: - Za tydzieñ ruszamy z Billym sprzedaæ skóry. - Nie jest jeszcze za wczeœnie? - spyta³ Billy. - Ale w przysz³ym roku jak rusz¹ lody bêdê mia³ wnuka? Co? zignorowa³ go Anthony. Natasza wtuli³a g³owê w ramiona, a Alice która na ni¹ spojrza³a, pomyœla³a, ¿e chyba musi j¹ boleæ kark. - Mów! - niecierpliwi³ siê Anthony. Natasza prze³knê³a œlinê i zdoby³a siê na ciche: - Tak, dady, obiecujê. - No! - odetchn¹³ Anthony - pójdziemy chyba spaæ. Szybko poœcielono dwa ogromne ³ó¿ka i po³o¿yli siê Natasza z Billym a Anthony z Alice. Zgaszono lampê i zapad³a cisza. Anthony d³ugo w noc nads³uchiwa³. Nagle Natasza wsta³a i powiedzia³a mamrocz¹cemu pod nosem Billemu, ¿e idzie do ustêpu. Cicho zamknê³a za sob¹ drzwi. Anthony zmêczony w koñcu zasn¹³. Na dworze ju¿ gorza³o, kiedy Alice zaniepokojona odg³osami z zewn¹trz obudzi³a Anthonyego. - Coœ siê dzieje! Pos³uchaj - szepnê³a. Ws³uchali siê oboje. Alice wydawa³o siê, ¿e to jakby szloch czy plusk, mo¿e szmer, a mo¿e coœ innego. S³uch jej ju¿ szwankowa³. - No i...? - zwróci³a siê do mê¿a. - To nic, to tylko lody ruszaj¹ na rzece. Œpij, jeszcze du¿o czasu powiedzia³ Anthony. - Acha! - mruknê³a Alice. Odwróci³a siê na drugi bok i uspokojona zasnê³a. Myszka, Europa X nr 3
PRZEMIANY siedzi ich czworo i pal¹ marlboro podchodzi pi¹ty on pali duymonty mówi¹ o czasach kiedy luksusem by³o czêstowaæ kumpli wiarusem Cyp, n-Europa X, nr 2(6)
EUROPA
UL. ŒWIDNICKA znowu pod arkadami Jasiu Perskie Oko œpiewa i gra ktoœ siê g³upio uœmiechnie ktoœ wstydliwie spuœci wzrok w delikatesach kolejka nikogo to nie dziwi ¿e czysta jest tylko turysta zza muru zdumiony krêci g³ow¹ w nocy ktoœ pomalowa³ mury w ca³ym mieœcie wrze on musi odejœæ sprawa chyba przes¹dzona m³ody robotnik gasi peta i wyostrza wzrok ko³ysz¹c biodrami idzie d³ugonoga m³oda dziewczyna milicjantowi oczy zachodz¹ mg³¹ zegar odmierza czas w "Barbarze" wojenna trwa narada sztab "Majora" sk³ócony dzisiaj jest bo jedni konstruktywni s¹ inni na wódkê chêtnie poszliby wszystkich zasmuca fakt (ale nie za
bardzo) ¿e pod barem "Polonez" stoi a jego rejestracja na koñcu ma literkê "B" szybko zrzuta po kilka dych i ju¿ cztery, czerwone barszcze s¹ "D³ugi" udaj¹c kelnera do samochodu niesie je maj¹ niez³y podwieczorek zmywaj¹ siê jednak szybko smutni jegomoœcie Zegar Historii odmierza czas wzbija siê do Boga pomarañczowa fantazja roœnie si³a twierdzy Wroc³aw w "Barbarze" wojenna narada trwa w przejœciu t³um w przejœciu smród od tostów w przejœciu Jacek Ch. na flecie gra przeje¿d¿a tramwaj trzêsie siê strop udana transakcja poszed³ sweter z owczej we³ny i ze skóry kierpce dobry interes dwadzieœcia patyków parzy w kieszeñ w przejœciu gwar
X
ruch œcisk N-EUROPA X NR 3(7) na schodach jakiœ brodaty goœæ ¿eni Wyborcz¹ dzisiaj juz po osiem dych nowy premier wolny rynek w przejœciu ¿ycie toczy siê wrze pulsuje ulotki na g³owê sypi¹ siê tu prawdziwe podziemie Jacek "£askot" Królak, Europa X nr 3
O QURWA! JAK TRUDNO ROBIÆ ZA MUZÊ (poetom) Mówisz: - Jak ³atwo bluŸniæ, ¿e ¿e szaro, prosto bez sensu - jak ³atwo, broczyæ s³owami, jak z dziurawego garnka, ¿e Ÿle nie tak i do ty³u - jak ³atwo powiedzieæ, ¿e koniec, ju¿ nic i nie warto ¿yæ... O qurwa! ¯ebyœ ty wiedzia³, Jest trudno robiæ za muzê Dagmara £apicka, Europa X nr 3
77
EUROPA
PRZYJECHA£A PO NICH NOCNA STRA¯
BUTELKA
a mi³oœæ nasza moja wróbelko jest jako flaszka z winem szlachetnym ja trunkiem jestem ty zaœ butelk¹ wzajem jesteœmy sobie kompletni bez ciebie cenny bukiecik tracê wietrzeje smêtnie sikaczem tr¹cê co go maszynki za niskie p³ace ¿³opi¹ na skwerku albo na ³¹ce i tak z têsknoty wielkiej za tob¹ moc têga czeŸnie ubywa ducha co go z ³aciñska spirytem zowi¹ s³aby siê robiê jak z nosa jucha a ty beze mnie kochanko mi³a niepe³na i niepotrzebna jesteœ niepospolita jest twoja szyja nawet do sklepu nikt ciê nie zechce gdy etykietkê swoj¹ poprawiasz mam tak¹ proœbê do Ciê kochanie spójrz jak siê czuje korek nasz stary szczêœcia naszego gwarantowanie Marcin Popiel, n-Europa X nr 2(6)
pe³no ognia, ma³o ciep³a ma³o gor¹ca mokrym pasa¿em toczy siê Nocna Stra¿ wyrywa nas z korzeniami a¿ nie mo¿emy siê widzieæ a¿ nie mo¿emy siê œmiaæ i drgaæ nie byliœmy ostro¿ni Przejecha³a siê po nas Nocna Stra¿ gdy odwracali moj¹ twarz ustami la³em przekleñstwa a najgorsze z nich NOCSYNY by³em go³êbiem i b³yszcza³o przejecha³a siê po braciach Nocna Stra¿ lecia³y w powietrze k³aki, œmieci, dykta polecia³y strzelone piorunem Dwa Pióra rozje¿d¿ali klatki piersiowe rozje¿d¿ali w³osy brwi, oczy lekkim gestem zlewali osocze do mis nie sposób ukryæ siê przed miastem pilnuj siê bo przejedzie siê po tobie Nocna Stra¿ to dni urojone obojêtne sny bêdê go³êbiem i bêdê b³yszcza³ œmiejcie siê Maciek Dêbek, n-Europa X, nr 1(5)
NOWA FILOZOFIA ¯YCIOWA
Ty, przyjacielu, co tkwisz w depresji. Ty, co nie widzisz szansy na SUKCES finansowo-¿yciowy. S³uchaj mnie. Próbowa³em kroczyæ drog¹ wytyczon¹ przez pokolenia przodków naszych œródziemnomorskich. Buntuj¹c siê nawet, buntowa³em siê po europejsku i w krêgu naszych euro-treœci. I tak dalej. Nie bêdê mieli³ piórem nadaremno. Czas na istotê mej propozycji: Nie rezygnuj z pojêcia sukcesu. Nie rezygnuj z pojêcia samospe³nienia i samoutwierdzenia. Nie wstydŸ siê konsumpcjonizmu. Nie rezygnuj z kategorii umys³owych europy i z wartoœci, które rzeczywiœcie tu panuj¹. Zmieñ tylko jedno. Zauwa¿, ¿e twoje ¿ycie to pasmo sukcesów. Zauwa¿, jak¿e¿ wspania³e jest to, ¿e nic ci siê nie udaje. Jesteœ perfekcjonist¹ nieudacznictwa. Twoja wspania³a ojczyzna wspiera ciê w d¹¿eniu do sukcesu w nieudacznictwie. Nie rezygnuj z myœli o szmalu! Jednak kwotom, o których myœlisz, obetnij kilka zer. W koñcu zero to zero, czyli zero. I patrz. Masz stówê. To jest szmal. Masz szmal. Kup sobie zapa³ki. Masz zapa³ki. Mo¿esz zamiast auta kupowaæ zapa³ki. Tylko spójrz. Sukces jest w zasiêgu twojej rêki. Przekonaj do tego znajomych. Twórzcie wiersze o takich jak wy. Twórzcie filmy (o ile uda siê wam po¿yczyæ kamerê) lub scenariusze. Cieszcie siê wszechobecnym sukcesem. Nawet œmieræ jest sukcesem. Hej. Cyp, n-Europa X nr 1(5
***
Brudne poci¹gi na ma³ych stacyjkach s¹ martwe mokre dudnienie samochodów o œwicie jest martwe i niesie siê ponad stolikiem przez mrok do mych uszu o œwicie i w ogóle najwiêcej martwych rzeczy jest o œwicie tamte poci¹gi te¿ zw³aszcza martwi ludzie czekaj¹ na martwe tramwaje robi¹ œniadania martwym dzieciom tylko dlaczego wszyscy coraz bardziej... czy ja te¿ umieram coraz bardziej a groby? Wiesz pos³uchaj ja ¿yjê Grzegorz Kwaœnica, Europa X nr 1
EUROPA X NR 3
N-EUROPA X NR 1(5)
POGO SPODARSKU tañczyli na wsi wczoraj pogo a dziœ kartofli zebraæ nie mogo Marcin Popiel, Europa X nr 3
xxx
... w kraju mgie³ trzynastu niewidomych kowali wykuwa miecz... Marek Mejgier, n-Europa nr 2(6)
BABA
æpa³a baba mak teraz to ju¿ wrak Marcin Popiel, Europa X nr 3
78
X
)
N-EUROPA X NR 2(6)
N-EUROPA X NR 3(7)
EXKLUZIV
MANIFEST NR 1. SMRUT W BUTOÑERCE
Mamy lata 90-te, polityczne lata 80-te minê³y - czasy heroicznej walki z komun¹. Podobno nasta³ czas demokracji, wolnoœci s³owa, swobody, praw obywatelskich - jednym s³owem inny klimat, inna epoka. Poezja te¿ powinna byæ inna. W latach 90-tych nie ma ju¿ miejsca dla politycznego Barañczaka, Kornhausera, Polkowskiego, sztywnego Mi³osza i Herberta. Dosyæ tych konserwatywnych gustów! Dosyæ martyrologii i rzeczywistoœci spo³eczno - politycznej w poezji. To siê musi zmieniæ! Najlepszym sposobem na to bêdzie popularyzowanie twórczoœci wolnej od problemów i kanonu zaanga¿owania oraz od smucenia na wszystko dooko³a. Inspiracj¹ dla nas bêd¹ kierunki okresu miêdzywojennego, a wiêc surrealizm, dadaizm i futuryzm. (ale nie zapominajmy, ¿e ¿yjemy 70 lat póŸniej). Pragniemy stworzyæ œwie¿¹ atmosferê nowych czasów, odnowê uzêbienia naszej œwiadomoœci. Umys³y nasze musz¹ odpocz¹æ od szarej polskiej rzeczywistoœci i przygotowaæ siê do natychmiastowej europeizacji, a trzeba dodaæ, ¿e DADA jest jêzykiem ponadnarodowym. Vivat lata 90-te! Vivat FIN DE SIECLE! Mo¿e zostaniemy niezauwa¿eni, ale takich, jak my bêdzie wiêcej i wiêcej i z czasem powstanie z tego nowy pr¹d. Znamy ju¿ z historii walki romantyków z klasykami, lecz wierzymy, ¿e dzisiejsza zmiana nast¹pi samoistnie. Jesteœmy NOW¥ GENERACJ¥! FORMACJ¥! JESTEŒMY FUTURYZACJ¥! Trzeba nam absurdu, bezsensu, wulgarnoœci, perwersji i brzydoty. I to mamy do zaoferowania. Dosyæ pozytywizmu spo³eczeñstwa, komunizmu, religii i romantyzmu Solidarnoœci! Dosyæ przeintelektualizowania, nadêcia i filozofowania! Niech zagraj¹ EMOCJE, INSTYNKT, PRYMITYW i szaleñstwo m³odych mózgów. Skaczmy z wie¿owców i mówmy wszystkim "ADIEU!". Vivat Breton! Schwitters! Jasieñski! Chlebnikow! Tzara!!! NIECH ¯YJ¥!!! 7.04.1991 - Pardubice Fenactil nr 4 Burszewski: Magazyn subiektywny EXKLUZIV powsta³ pod koniec roku 1991 w œrodowiskach polonistycznych Czêstochowy. Do tej pory ukaza³y siê cztery numery pisma i planowanych jest tysi¹c nastêpnych. EXKLUZIV jest pismem progresywnym, wymagaj¹cym od czytelnika pewnego oczytania i kultury literackiej, zmuszaj¹cym do wysi³ku umys³owego. EXKLUZIV to nie ¿adna za³oga, a korporacja m³odzie¿y twórczej z pozytywnym podejœciem do rzeczywistoœci spo³eczno-gospodarczej (posiadamy prywatn¹ filmotekê i teatr). EXKLUZIV to ju¿ nie underground, a s³oneczne biznes-party ludzi zadowolonych z ¿ycia, popijaj¹cych przez s³omkê wodê z kranu, ale za to z lodem i pieprzem. Dotychczasowe numery poœwiêcone by³y problemom jedzenia, rasy, ziemi rodzimej, fachu i rzemios³a. Podstawow¹ form¹ dzia³alnoœci EXKLUZIVU s¹ bogate kontakty towarzyskie. (1993)
exkluziv
¯EBY SIÊ DOBRZE OD¯YWIAÆ. MANIFEST PROGRAMOWY.
Kto nie ¿yje, ten nie je - pokarm jest najwa¿niejsz¹ spraw¹ w ¿yciu cz³owieka. O nim poeci pisz¹ wiersze a prozaicy powieœci, do niego wzdycha³ Napoleon na wygnaniu i Jermak na Syberii, Waryñski w Cytadeli. Kto du¿o je, ten ma wy¿szy poziom umys³owy. Ka¿de jedzenie to kalorie, nie mo¿na nie jeœæ. Ta wa¿na kwestia w historii ludzkoœci by³a dotychczas wstydliwie pomijana, jeden tylko Cezanne namalowa³ "Jedz¹cych kartofle", natomiast w Polsce nikt siê tym nigdy nie interesowa³. My jesteœmy pierwsi i wytyczamy nowy kierunek - GASTRONOMIZM. Kierunek ten nasyci wszystkich, a my œwiecie wierzymy, ¿e przerodzi siê on w treœciowy KALORYZM. Jedzenie to wyrafinowana rozrywka dla dusz i cia³. Pomyœlcie o tym, sporz¹dzaj¹c sobie ziemniaki z zsiad³ym mlekiem i du¿o, du¿o t³uszczu, który oby wam sp³ywa³ po brodach. Jeœli dobrze pójdzie, wszyscy bêdziemy jeœæ pieczeñ. Nie ma nic szlachetniejszego ni¿ pieczeñ a EXKLUZIV jest aposto³em i gorliwym wyznawc¹. Budda b³¹dzi³, bo jedzenie nie dostarcza cierpienia, a wrêcz przeciwnie - jest NIRVAN¥. "Ja kiedy usta ku pieczeni chylê nie samych tylko zmys³ów szukam ukojenia Ja chcê by myœl ma omdla³a na chwilê Chcê czuæ najwiêksz¹ rozkosz - przejedzenia" Niech ¿yj¹ kluski i pierogi!!!!!!!!!! 24.01.1992, Sto³ówka Komitetu Wojewódzkiego, Czêstochowa Exkluziv nr 1
EXKLUZIV powsta³ pod koniec 1991 r. na gruzach dwóch wczeœniejszych zinów wydawanych przez studiuj¹cych polonistykê na czêstochowskiej WSP S³awomira "Almanzora" Burszewskiego (ur. 1969) i S³awomira "Tisona" uberka (ur. 1970) - FENACTILU (I-VII 1991, 4 numery, pierwotnie sygnowany przez NZS) i NOOTROPILA ((VIII-XIII 1991 - 5 numerów). By³ od nich kilkakrotnie grubszy (28-40sA5), sk³ad maszynowy ³¹czono z komputerowym, zaœ kserowany nak³ad siêga³ w porywach do 200 egz. Do Tisona i Almanzora do³¹czy³y wówczas niedobitki MAS£A ROŒLINNEGO z Marcinem "Cienkiem" Paruzelem (ur. 1968) na czele. Numery EXKLUZIVA mia³y tematy przewodnie wyra¿ane w manifestach: gastronomizm (nr 1 -zima 92), sakralizm lokalny (nr 2 - wiosna 92), subiektywizm (nr 3 - lato 92), biedermayer (nr 4 - jesieñ 92/ wiosna 93). Exkluziv Verlag asygnowa³ te¿ pismo studenckie NOWY KONTEKST (nr 1 - 20s A4, maj 1993). W 1993 r. Cienki opusci³ jednak zespó³ EXKLUZIVA (patrz ugoda). Almanzor wyda³ jeszcze dwa numery pod tym tytu³em, po czym w 1995 r. zainicjowa³ nowe, w³asne pismo, o zdecydowanie mniejszej objêtoœci (do 12sA5) - BACHOR, którego do 1997 r. ukaza³o siê kilkanaœcie numerów w nak³adzie po 20-30 egz. Pod tytu³em "EXKLUZIV (EDDA DOMOWA KA DEGO POLAKA)" ukaza³a siê w 1995 r. w wyd. Lampa i Iskra BoŸa ksi¹¿ka Burszewskiego zawieraj¹ca jego TISON ‘95 prozy, dramaty oraz wybór publicystyki. Burszewski w tym samym wydawnictwie wyda³ jeszcze kolejny zbiór opowiadañ "Carpe diem" (1997) oraz tomiki poezji "Rymarstwo" (1996) i "Rytmika" (1998). Kontakt : S³awomir Burszewski, ul. Zimorowicza 3/5 m 44, 42-200 Czêstochowa
IF ONLY SLEEPING
Jestem studenckim kotem I robiê to co chcê Ja nie narzekam Mam lekk¹ robotê Gdy mam ochotê to pijê mleko Gdy mam ochotê to sobie œpiê Fenactil nr 1
POGAWÊDKA W ZOOPARKU
ALMANZOR ‘91
- Zoczi foczi, zoczi lwy! Co czi sonczi z oczi lzy? - Bo pojechaæ chcê do Soczi, a tam nie chcesz jechaæ ty. Andrzej Wo¿niak, Exkluziv nr 3
79
EXKLUZIV
WSZÊDZIE I NIGDZIE
W Sochaczewie W Skierniewicach Jednak w Sochaczewie Gospodarz Siekiera Syn Siekiery i Córka Siekiery Nikt inny o tym nie mówi³ Stary mieszkaniec, Akowiec i Szkic G³owackiego Fenactil nr 1
1991
salwador dali i ja adolf hitler i ja julisz cezar i ja ja i granat BUM!? Fenactil nr 2
ROMANTYZM NOWEGO HABSBURGA
80
Umarli ¿yj¹? - zapyta³ mnie raz trumienny goœæ A ja na jego grobie zapisa³em drukowany odczuæ zmrok: Moje twoje ¿ycie to cieñ szubienicy i psychoterapia krzes³a elektrycznego to wyŸ neurasteniczny nad centrum snobistycznego delirium to urzêdowa codziennoœæ œwiata formularzowych biur to praktyczna nienawiœæ na zawo³anie, pierwszeñstwa znak to marzenia o koñcu œwiata i ci¹g³e pocz¹tki nowych dat to skoczne zw³oki po wypadku z przypadku, jutro mo¿e ty! to narodziny oœmiorêkiego maleñstwa, jego imiê niebezpieczne gry to dramat everymana na szafocie nieogolonej egzystencji to zgrzyt ludzkich p³yt przygniatanych kamieniami historii potrzeb¹ pieniêdzy to fotel ginekologa krew sufit pod³oga i cierpienia kran to samotnoœæ trwania w kabinie przeczekania z³ych lat to poranny atak padaczki przed œniadaniem w towarzystwie mi³oœników wisielczego humoru to trywialnoœæ dopo³udni zmarnowanych wœród kawiarnianego be³kotu to dygot dygnitarzy by³ej dekady, jak mi³o ogl¹daæ ich œmieræ to psia jucha kurwa maæ bierz go Burek spieprzaj waœæ! gdym w niedzielê na spacer szed³ to czarnolice zakonnice ubijaj¹ce co noc interes z opatrznoœci¹ to pudding z kleru, potem skrêt wnêtrznoœci to karko³omna wyprawa po runo kobiecego cia³a kosztem za mordê spo³ecznego uwarunkowania to przytu³ki dla ob³¹kanych, bezp³atne kwatery, komory to przestarza³oœæ wspó³czesnej poezji rzucanej na bruk pragmatyzmu ci¹gle brakuje w ludziach widma Romantyzmu to delikatne rajtuzy rozprute na taaaakich nogach nie mogê pisaæ - ogarnia mnie namiêtnoœci poŸoga to amnestia dzieciñstwa, wigilijnych ¿yczeñ, dorastania œwiñstw to nekrolog... nekrofil... nekrolog... nekrofil... urywa siê film, fin to zakamuflowana walka o dominacjê w serdecznoœci kole¿eñstwa stosunkach to Jahwe czy Kant, To be or not to be - bezsensowny wahañ mit to spó³kowanie z pra Ew¹, Good morning mr Bosch! Nadesz³a noc Po³o¿y³em siê z nim spaæ pod zgni³y darniny koc ¯ycie to ¿yæ S³awomir Burszewski, Nootropil nr 6
WSZYSCY
Biskup z papie¿em na randkê chodz¹ Pani rozje¿d¿a swojego pieska Komisarz znêca siê nad ofiar¹ Pañstwo m³odzi gorzko ! ¿a³uj¹ Duszony atleta zgrabnie w saunie kona Matka i ojciec z dzieæmi spó³kuj¹ Dzielni lotnicy p³on¹ w silnikach Elektryk i anemik knuj¹ zamach stanu khhh... œlad zagin¹³ po wszystkich ŒLAD ZAGINIE PO WSZYSTKICH!!! Fenactil nr 2
GANZE POLEN Wer ist das? Das ist Polen Ist das ganze Polen? Nein, das ist Ost-Preussen Und ist das auch Polen? Nein, das ist Slessien Und das? Das ist Pommern (o ja nie mogê) Aldi, Nowy Kontekst nr 1
EXKLUZIV
K£AK NA ZAMKU, CZYLI O SYNU GARBATEGO ZYDA.
Ryby lubimy prawie wszyscy. Jedni je lubi¹ wêdzone, inni sma¿one, a jeszcze inni konserwowane. Do tych ostatnich zalicza³ siê Tomcio Misiak, który nie cierpia³ ¿ywych ryb, a wrêcz uwielbia³ te w puszce, zalane ¿ó³tym olejem, a jeszcze lepiej sosem pomidorowym. Sprytny, ma³y berbeæ, zbiera³ butelki po piwie i sprzedawa³ je w restauracji na zamku w Pieskowej Skale i kupowa³ sobie sardynki albo szprotki. Ale od czasu, jak rz¹d zwróci³ prawowitemu w³aœcicielowi, imæ Górce, t¹ posiad³oœæ, jego ludzie nie pozwalali ju¿ Tomkowi przekraczaæ bramy zamku, a restauracjê zlikwidowano. Widmo nêdzy kulinarnej zawis³o nad wydêtym brzuchem Tomka. - Podli! Zmówili siê! - denerwowa³ siê w swej dzieciêcej z³oœci Tomek. Poradzi³ siê ojczyma, starego, wêdrownego ¯ydka, który przywêdrowa³ tu, pod Pieskow¹ Ska³ê ze strefy Gazy po podbiciu przez sprzymierzeñców Arafata Izraela. Szynszyl i jego bracia udali siê w kolejn¹ diasporê. Osiedlili siê u podnó¿a góry i prowadzili zajazd dla turystów ci¹gn¹cych ze Œl¹ska na Kijów. Przyniós³ ze sob¹ tobo³ek, karty bankowe produkcji szwajcarskiej i wiarê w k³aka, któr¹ odziedziczy³ po dziadku z Timisoary. To z³y znak, to z³y znak... - mamrota³ pod brod¹ i dawa³ przygarniêtemu z ulicy synowcowi wiêcej czosnku na œniadanie. - Ino nie chodŸ tam teraz, bo ciê co z³ego z³apie! - przestrzega³, a pamiêæ jego rodziców by³a dalej dla niego mêtna. Synalek twierdzi³ rezolutnie, ¿e
narodzi³ siê z wody, ale jak mówi³ rabe Ditfurth, "na pocz¹tku by³ wodór", wiêc mia³ szczeniak trochê racji. Zreszt¹ to t³umaczy³o trochê to jego zami³owanie do ryb i nie mêczy³ go o to. Szkorbut siê jego nie ima³ i wilk bury omija³, byle siê tam k³ak Górki jego nie czepie³. Bo je¿eli sam Górka nie jest k³akiem - t³umaczy³ sobie - to z pewnoœci¹ ma takiego na swoim dworze. Brrrrrr... Tomcio raz zobaczy³ przez drzwi kuchni, jak ¿arli na zamku ³ososia sote, na tym zamczysku ponurym i œpiewano: "Mi³oœæ to wojna, kurdupelka, Dam ci ca³usa, ty wafelka, Do rybki t³ustej dwa widelce Tu³ów obgryzê, ³eb ukrêcê!" Na drogê lewego zarobku pchnê³o go natchnienie, a mo¿e minera³y w wodzie ze Ÿród³a œw. Jadwigi, któr¹ co dzieñ zapija³ marynowanego œledzia z cebulk¹. Krad³ teraz pstr¹gi z pañskiej pstr¹garni i nosi³ je do zamku, aby jaœnie pan mia³ co jeœæ. Ten nie wiedzia³, sk¹d te pstr¹gi. Czasem podejrzliwie pyta³: Sk¹d te pstr¹gi? - Z nieba spad³y - odpowiada³ enigmatycznie ch³opiec, a pan ze zrozumieniem kiwa³ g³ow¹. - Ano tak - mówi³ mlaskaj¹c i wraca³ do zastawionego sto³u. Udawa³o mu siê tak z pó³ roku. Przyty³ na zamkowym wikcie, gdy¿ zawsze dostawa³y mu siê jakieœ och³apy z pañskiego. Pana siê nie ba³, by³ ca³kiem ludzki, nie wygl¹da³ na k³aka, jak straszy³ ojczym. Jego rumiane lica, g³adko ogolona twarz œwiadczy³y a¿ nadto o europejskiej og³adzie. Ma³o kto w tych czasach wygl¹da³, wszyscy byli kud³aci i kos-
81
EXKLUZIV mi martw¹ ta lê stawu. Setki ich, setki, wygl¹da³y jak wyszlifowany bruk na dziedziñcu starego zamczyska, w œwietle lamp kwarcowych i laserów z aparatury tego galijskiego grajka, którego synchroniczno-klawikordowej muzyki nie móg³ zapomnieæ i s³uchaæ. Nad ranem zbiegli siê i biadolili, przymu³y wielmo¿y. Dojrza³y w cierpieniu i satysfakcji Tomcio z ukrycia obserwowa³ to piêkne zamieszania. - Tyle ryb... - jêkn¹³ w pewnym momencie. Przyszed³ sam imæ Górka z kapelmistrzem. Nie wierzyli. Aby nie za s³ona ta woda? - pyta³ i nie uzyskuj¹c odpowiedzi zanurzy³ dla próby rêkê i ju¿ by³o po nim. Jaœnie pan hrabia stoczy³ siê do wody i poch³onê³y go otch³anie pe³ne morskich bestii. By³o ju¿ po wszystkim. Œmieræ stoi zwykle na dwóch nogach. Ale Tomcio nie mia³ ani jednej. Tego wieczora Wiktor Jear zagra³ w kaplicy zamkowej marsza pogrzebowego. W gumowych rêkawiczkach. R. Almanzor, Exkluziv nr 3
SUBIEKTYWIZM. MANIFEST PROGRAMOWY.
82
maci, nie by³o ju¿ fryzjerów. Francuski dwór dba³ jednak o pana. Mia³ nawet, jak zauwa¿y³ malec, dziwnie wychudzonego grajka w skrzydlatej marynarce i o gotyckich brwiach. Przejmowa³ go ch³ód, gdy s³ysza³ mszê niedzieln¹ w jego wykonaniu, gdy rankiem tam zanosi³ po³ów. - To mo¿e byæ on, k³ak papy Szynszyla - myœla³ i omija³ go z daleka. A¿ go pewnej nocy z³apali. Robotnicy najemni i przebudzeni praktykanci, co zap³adniali pszczelim mleczkiem jajeczka, chcieli go od razu linczowaæ, ale najpierw dali znaæ panu, a ten bez pytania kaza³ przyk³adnie ukaraæ. Ch³opiec wiedzia³, co go czeka. Prawo by³o surowe. - Oby wam zygota spleœnia³a! - dar³ siê jak wœciek³y kot Tomcio Misiak. Robotnicy nie byli mœciwi, ale pan ka¿e, s³uga musi. Wrzucili. Do stawu z drapie¿n¹ odmian¹ karasi, które po¿ar³y nogi Tomcia. - Teraz wy mnie - myœla³ w konwulsjach. Po kilku minutach wyci¹gnêli go z tej matni rybackiej, usadzili na wózek dzieciêcy, na którym wozi³ co noc podwêdzone ryby i puœcili z górki. Potoczy³ siê prosto do karczmy Szynszyla. Rozbi³ siê o wrota. To, co z niego zosta³o, psy rozwlek³y po polach, a ociec zebrali na ³opatê i kuracj¹ czosnkow¹, której to przepis wykrad³ Egipcjanom z Synaju, wróci³ synowcowi jaŸñ. Tomcio prze¿y³ i zaprzysi¹g³ zemstê. Znienawidzi³ pana z zamku i jego gotyckiego powiernika. Jego g³adka twarz nie by³a mu ju¿ bliska, tak jak dawniej. Sta³a siê zimna i koœcista. - Nie warto, nie warto... - powtarza³ ojczym i zasypywa³ cebulê cukrem. - Fatalista! - mamrota³ w myœlach synalek i dalej snu³ plany zemsty. - To k³ak. Nie mamy ko³a na niego, a tyœ ma³y i s³aby... - uparcie hamowa³ synowca przes¹dny ¯yd. - Zobaczymy, czy przysz³oœæ nale¿y do m³odych. Tomciem zaopiekowa³ siê wujek ze Szczytna, potentat w handlu œlimakami. Jego firma "Silmarilion" mia³a agendê w Bretanii i ten chc¹c jakoœ pomóc rodzinie w nieszczêœciu, wys³a³ go niejako na inspekcjê buchalterii, jako ¿e sprytny by³ ju¿ do rachunków ch³opak, a tak naprawdê to na odpoczynek i kuracjê. On ju¿ tam zreszt¹ wiedzia³ po co. Owszem, poradzi³ sobie. Ale nie to by³o najwa¿niejsze. Poza wykrywaniem kantów i prasowaniem spodni do swoich protez najwiêcej czasu spêdza³ nad morzem. - Francja! Francja! Kraj Burbonów i Karolingów! krzycza³ stoj¹c na wysokiej, klifowej skale. Œwiadomoœæ przebywania w ojczyŸnie pradawnych Brytów dodawa³a mu si³ i pozwala³a siê g³êbiej zaci¹gaæ somatycznym powietrzem. Wysokie brzegi i niskie pla¿e koi³y jego zranion¹ wyobraŸniê. Ju¿ nie pod³y pan ze swoim zausznikiem tkwi³ mu w prawej pó³kuli mózgowej. Przed oczyma przewija³y siê fale, fale, fale i obrazki z atlasu ryb oceanicznych, który studiowa³ z celtyck¹ pilnoœci¹. Na g³êbokoœci setek metrów pod powierzchni¹ morza, gdzie nie dociera nawet odrobina œwiat³a, a wody s¹ ci¹gle nieruchome, ¿yj¹ tajemnicze istoty znane z opowiadañ œredniowiecznych ¿eglarzy. Niektórzy mieszkañcy otch³ani potrafi¹ rozjaœniaæ ciemnoœæ w³asnym œwiat³em, inni potrafi¹ zabijaæ swe ofiary przy pomocy wy³adowañ elektrycznych. To postanowi³ wykorzystaæ Tomcio. Op³aci³ starego p³etwonurka Anatola France'a, zu¿ytego rybaka z Dunkierki i zawierzy³ elektrycznoœci. Po dwóch miesi¹cach Tomcio pe³en si³ i pewny swego wróci³ na wózku inwalidzkim do podnó¿y zamczyska Pieskowa Ska³a. Ojczym widzia³ jasno wypisan¹ groŸbê na jego czole. Nie pyta³. Tomek doczeka³ wieczora, d³ugi ten wieczór, i na swoim cichobie¿nym pojeŸdzie podjecha³ pod ogrodzenie pstr¹garni. Mocnym wymachem prawej rêki umieœci³ ³awicê ryb w opakowaniu reaguj¹cym na wodê. Fryzyjski wynalazek szybko siê rozpuœci³ i potwory zabra³y siê do dzie³a. Choæ nikt ich nie pogania³, tygodniowe wyg³odzenie zrobi³o swoje. Pora¿one pstr¹gi rozœwietla³y brzucha-
Nie wiadomo jak jest, jak by³o, jak bêdzie. Za tysi¹c lat nikt nie bêdzie odró¿nia³ kapitalizmu i feudalizmu, socjalizmu i narodowego socjalizmu, hippiesów i hitlerowców, fi-fi i heil hitler, Sterna i stereo, pornografii i fonografii, z mody ocalej¹ tylko krawaty i stalowe zbroje. Nic nie wiadomo, bo nic nie jest sprawdzone. Nie wiadomo, czy jest Wa³êsa, bo nikt go nie dotkn¹³. Prawdziwe jest tylko to, co sami dotkniemy. Prawd¹ jest to, w co wierzê, ¿e jest prawdziwe. Nie ma wiedzy. Jest tylko œlepa wiara! Nie wiadomo, czy Œwiatowid by³ bogiem, czy awangardow¹ rzeŸb¹ pras³owiañsk¹. Wszystkie te wykopaliska to nie przedmioty kultu, tylko kamienie graniczne na miedzy. A mo¿e Mieszko mia³ na imiê Melchior? Nie wiadomo, czy byli Grecy. Nie wiadomo, czy Pompeje by³y weso³ym miasteczkiem, czy domem schadzek. Nic nie wiadomo, bo do naszych czasów nie do¿y³ nikt, kto by to pamiêta³, a jak by do¿y³, to nie wiadomo, czy mo¿na by mu wierzyæ. Jeœli naukowcy i politycy k³ami¹ teraz, to nie wiadomo, czy nie k³amali kiedyœ. Nie wiadomo, czy rozbiory to nie jakaœ zgrywa z dawnych czasów. Sienkiewicz to k³amca! Bo nigdy nie dotkn¹³ Wo³odyjowskiego na swoje oczy, ani Krzy¿aka, ani Jagienki nie klepn¹³ po dupie, ani Nel. Mickiewicz tak¿e k³ama³ i wszyscy k³amali. Wszyscy k³ami¹ i tylko my mówimy prawdê, gdy¿ wierzymy w to, co mówimy i wiemy, ¿e tak jest naprawdê. Najwa¿niejsza jest intuicja, która nam to mówi, a rozum i zmys³y k³ami¹! Kant by³ na dobrej drodze. Nie wierzy³ w to, co dooko³a. Natomiast Kartezjusz by³ w wielkim b³êdzie, poniewa¿ myœla³, ¿e skoro on myœli, to jest. A to wcale nie on myœla³, tylko by³y to g³osy psychozy Korczakowa. To nie on myœla³. Wydawa³o mu siê. Nic nie wiadomo. Nic nie jest obiektywne. Wszystko jest subiektywne. Precz z encyklopedystami! Potrzaskaæ obiektywy! Zak³adamy subiektywne filtry na kamery! Subiektywiœci Exkluziv nr 3
EXKLUZIV
£UPIE¯ PAPIE¯A On nigdy siê nie zwierza ¿e mia³ ³upie¿ na g³owie ON nigdy nie nie mówi o swej pierwszej polucji masturbacji, owulacji On chyba dziewczyny nie mia³ one tak ma³o boskie jego bardziej interesuj¹ sprawy w³osko-latynoskie ON nigdy nie u¿ywa³ œwiata dla niego œwiat marny jego dusza wysoko wzlata wy¿ej ni¿ koœció³ farny On nie zna z³a i ¿¹dzy On nie lubi dotyku pieniêdzy ON nigdy nie wspomina o nocach spêdzonych nad kieliszkiem Wszyscy s¹ dla niego tylko owieczk¹ lub p¹tniczkiem KOLEGO! Zadaj sobie w duchu pytanie CZY TAKI Cz³owiek do nieba siê DOSTANIE? Fenactil nr 4
HALINIE P. NA-GROBEK boli no to co ¿e boli nie co dzieñ siê wchodzi do historii literatury serce serce serce bez niego by³abyœ jak martwa ono jest twój poci¹g do hollywood epigoni pij¹ twoje zdrowie potem rzygaj¹ ty jesteœ madonna ty jesteœ chrystus ty ukrzy¿owana w twardych ok³adkach trumny Tomasz Zaborowicz, Exkluziv nr 1
KONIEC ROZDZIA£U PIERWSZEGO
Na dzisiejsze popo³udnie zaplanowaliœmy przeja¿d¿kê mercedesem po okolicznych wioskach w sk³adzie: Tereska, Alicja i ja. Chcieliœmy w trójeczkê poogl¹daæ krajobrazy i zjeœæ obiad gdzieœ w wiejskiej gospodzie. Przespawszy siê pó³ dnia po pijañstwie, wsiedliœmy do auta i ruszyliœmy. Jedziemy przez miasto, jedziemy, popijamy kefirek, palimy ¿itany. Nieoczekiwanie patrz¹c na ludzi na chodnikach zauwa¿am Murzyna na wrotkach. Jest to prawdziwy aktor egzotyczny - pó³nagi, atletycznie zbudowany, kompletnie ³ysy, jedzie na wrotkach na chodniku. Ci¹gnê siostrzyczkê za w³osy, ¿eby siê zatrzyma³a, zatrzymujemy siê, wysiadamy wszyscy troje. Ja pokazujê dziewczynom palcem tego aktora egzotycznego. Tereska wo³a go, rozmawia z nim, on szczerzy swoje bia³e mocne zêby. Po chwili wsiadamy do mercedesa a z nami aktor egzotyczny, w rêkach trzyma wrotki, które zdj¹³. Chyba coœ do mnie mówi, bo rusza buzi¹. Siostrzyczka podaje mi mapê, ¿ebym pokaza³ gdzie pojedziemy, bo to ja zawsze wybieram nazwy na mapie. Patrzê i widzê nazwê Mikstat, ta nazwa mi siê podoba, jest egzotyczna, pasuje do Murzyna. Pokazujê siostrzyczce ¿eby tam jechaæ, kiwa g³ow¹ i rysuje pisakiem którêdy pojedziemy. Nie bardzo mi siê podoba, ¿e mamy jechaæ g³ówn¹ drog¹, lepiej jest jechaæ bocznymi drogami po dziurach. Ale Alicja kiwa Teresce g³ow¹ i pokazuje jakieœ miejsca na mapie. Nie jestem zadowolony, pokazujê ¿eby póŸniej z powrotem wracaæ po dziurach. Tereska jest dobr¹
siostrzyczk¹, zgadza siê i ju¿ jedziemy dalej. Jestem zadowolony, ¿e z powrotem pojedziemy po dziurach, lubiê jazdê po dziurach, bo na g³ównej drodze jest ma³o do patrzenia. Mijamy sklep z wódk¹, zatrzymujemy siê i cofamy. Tereska wysiada, zaraz wraca i niesie dwie butelki, jedn¹ daje Murzynowi, a drug¹ mi. Jedziemy, Murzyn pije wódkê ze swojej butelki, a ja ze swojej. Alicja siê do nas obraca i siê œmieje, mówi coœ do Murzyna. Dobrze mi siê pije, przepijam do Murzyna, a on przepija do mnie. Wiadomo, ¿e na g³ównej drodze nie widaæ nic ciekawego, lepiej piæ wódkê ¿eby czas szybciej zlecia³. Tak to wypi³em ca³ê butelkê wódki i usn¹³em, nawet nie wiem jak to by³o. Obudzi³em siê w jakimœ pokoju. Alicja mnie rozbiera ¿ebym nie spa³ w ubraniu. Chyba te¿ trochê wypi³a, bo nie bardzo jej to idzie. Chcê jej pomóc, idzie mi jeszcze gorzej, nie mogê rozpi¹æ sobie guziczków i znowu usypiam. Jest ju¿ rano, jemy œniadanie. Tu gdzie jesteœmy to jest jakiœ zajazd albo pensjonat. Przy jedzeniu Murzyn ³apie zêbami w³osy Tereski, wszyscy siê œmiejemy. Ja ³apiê zêbami w³osy Alicji, ale nie s¹ smaczne i ju¿ tego wiêcej nie robiê. Teraz Murzyn je jajecznicê i ³apie zêbami na przemian w³osy Tereski i Alicji. Bardzo œmieszny jest taki czarny Murzyn. Chyba dziewczyny te¿ go lubi¹ bo go klepi¹ po jego go³ych plecach. Szkoda, ¿e spa³em w nocy, bo pewnie œmiesznie by³o z tym Murzynem. Ciekawy jestem czy on te¿ wypi³ swoj¹ butelkê i czy usn¹³ i go dziewczyny rozbiera³y do spania. Mo¿e on ma mocniejsz¹ g³owê ode mnie i nie usn¹³. Piszê na serwetce do siostrzyczki: "Murzyn usn¹³?", ona mi odpisuje: "Nie
83
EXKLUZIV usn¹³". Czyli ¿e to tylko ja spa³em. "Wypi³ ca³¹ butelkê?" - napisa³em. "Na pó³ z Alicj¹" - odpisa³a mi siostrzyczka. No to Murzyn wcale nie ma mocniejszej g³owy ni¿ ja, to mi poprawia humor. Po jedzeniu idziemy siê przejœæ po powietrzu. Niedaleko uszliœmy i doszliœmy do jakiegoœ budynku z drewna. To taki jakby pa³ac, tyle ¿e z drewna. Taka nazwa Mikstat i taki pa³ac z drewna? "Taki Mikstat?" - napisa³em do siostrzyczki na papierku. "To nie jest Mikstat. Zatrzymaliœmy siê po drodze jak spa³eœ" - tak mi odpisa³a siostrzyczka. Dobry ¿art! Ja myœla³em ¿e to Mikstat! A tu dopiero dzisiaj pojedziemy do tego Mikstatu, bardzo dobrze, i tak spa³em. J.Cienki, Exkluziv nr 5
6 czerwca - co czujesz? Nic. 7 czerwca - twój organizm zale¿y od twojej woli, choroba wynika z braku energii albo z jej nadmiaru. 8 czerwca - czujesz te pr¹dy? To energia. 9 czerwca - tak, czujê coœ w koniuszkach palców. 10 czerwca - Anna Jurge jest moja. 11 czerwca - brzoskwinie, morele, zêby, oczy, rêce, paznokcie, w³osy, cytryna jeœli jest. 12 czerwca - jest cytryna. J. Cienki, Exkluziv nr 1
DNIÓWKA CZASU
manifest! DEZYNFEKCJA
Samolot - tu zapali³ - czasem gut, wyjecha³em rano, przylecia³em wieczorem i gut, wszystko fertig. Ale czasami niegut. Podczas, cholern, wylecia³em rano, lecia³em rano i przylecia³em rano, podró¿ trwa³a osiem godzin. Wypiliœmy wszystkie piwo na pok³adzie. Przylecia³em i dosta³em choroby czasowej, gdzieœ przepad³o osiem godzin, prawie ca³a dniówka. Idê spaæ, a tu nie mam jak, ¿ona œniadanie daje. Chce spaæ, a tu nie moge, ¿ona obiad daje. Ide do roboty i nie moge, chce spaæ ale nie chce jeœæ. S³oñce stoi, nic siê nie zmienia. - S³uchaj ¿ono, moja noga nigdy wiêcej we Frankfurcie nie postanie. - To jedŸ do Muenchen. - Farradern?Ja, rowerem. - No to lepiej pójdê pieszo. Fredek Aldi, Exkluziv nr 4
PAMIÊTNIK UWODZICIELA BIOENERGOTERAPEUTY
1 czerwca - brzoskwinie, morele, zêby, oczy paznokcie, w³osy. 2 czerwca - widzia³em na skrzy¿owaniu Annê Jurge. 3 czerwca - nie widzia³em Anny Jurge. 4 czerwca - brzoskwinie, cytryna, sok. 5 czerwca - szed³em naprzeciw Anny Jurge, spojrza³a na mnie, podnios³a oczy.
Otrzyjcie swe d³onie, unurzane w bagnie racjonalizmu! Rzeczywistoœæ jest fa³szywa! Polska poezja i literatura od dawna s¹ w stanie letargu. Musicie zdezynfekowaæ swoje umys³y i estetykê! Domy dla ob³¹kanych to jedyne miejsca, w których istnieje ¯YCIE! Logicznoœæ w poezji jest zbêdna! Nowa poezja nie mo¿e byæ trójwymiarowa, lecz wielowymiarowa! Precz z mi³oœci¹ w trzech wymiarach! Polegajcie na wyobraŸni jak na Zawiszy! Chwalê: absurd, nonsens i najpiêkniejsz¹ pieœñ paradoksu! Wys³awiam teoriê wzglêdnoœci Einsteina, wszechpotê¿n¹ liczbê PI, i nieskoñczonoœæ! Kiedy s³yszê: 2 razy 2 = 4 odczuwam md³oœci! Jêzyk to równie¿ "poezja liczb"! Zostañcie kap³anami na o³tarzu ABSURDU, który ma si³ê nuklearnego wybuchu! ABSURD - wyra¿a niewyra¿alne! ABSURD - porwie was w krainy nieznane! ABSURD - uka¿e wam prawdziwe ¯YCIE! 09/12/1991 Czêstochowa Nootropil nr 7
DO PANÓW Z FANTASTYKI WORK TECHNICTION
Nam bli¿sze ni¿ komputery s¹ m³otki i gwoŸdzie Sierpy i kosy, kable elektryczne Kuchenka gazowa i kolej podmiejska Wiemy, co to napêd moc i si³a My œnimy o voltomierzach, czujemy w megasamach Chodzimy na ZPT, czytamy M³odego Technika Znajomoœæ œwiata pracy, realizm i fach Ka¿dy z nas w jednym: Wells, Verne, Clark Vivat benzyna! Vivat drezyna! Vivat smar i oleje napêdowe In¿ynieria siê rozpada, ¿yje cyberpunk Pogr¹¿amy siê w komercji, artyœci na pal! Elektroniczny zegarek to œmieræ i tandeta Rêczne liczyd³o lepsze ni¿ kalkulatory Za uchem nosimy kopiowe o³ówki Papierosy palimy wy³¹cznie bez filtra Nadchodzi kres Ery Kosmicznej Wszystko siê zwala na chaos koñca My siê nie pchamy do Modern Still Ani nie interesuje nas parapsychologia Klniemy jak szewcy, walimy w stó³ Mówimy po niemiecku, poloniœci to wróg Mamy grube nogi, proste nosy Karki z azbestu, zje¿one w³osy Zajdel nie ¿yje, Lem przesta³ pisaæ Polch wyjecha³, Hollanek na Kresach Asimov fundowa³, straci³ poparcie Jeden by³ dobry - to Franz Fuehmann! Kto siê podpisze: "morderców zabójca"? Kogo dziœ interesuje praca rzemieœlnika? To grupa literacka "Hegel Stolarski" To w³aœnie nadchodzi "M³oda Fantastyka" Exkluziv nr 4
DADA ¯YJE
84
Jim Morrison nie ¿yje John Lennon nie ¿yje Ian Curtis nie ¿yje Freddie Mercury nie ¿yje Prof. Kotarbiñski nie ¿yje Kurt Corbain nie ¿yje ...ale DADA ¿YJE! (S. Burszewski), Exkluziv nr 6
EXKLUZIV
mini GALERIA POSTACI
akt I motto: "boli, boli, no to co ¿e boli." T.Zaborowicz Rachela: Chawa, ty zobaczysz, jaki nowy profesor przyszed. Chawa: Gdzie, jaki? Rachela: Oczy ma jak dwa wêgle, nos jak marchewka i bia³y garnitur. Chawa: Rachela, ty g³upia, to nie wêgiel - to okulary, to nie nos - to cygaro, to nie garnitur - to ba³wan.
Lodziarz: Lody! Lody w³oskie! Dla panienek familiantek, w pi¹tek, œwi¹tek, szabas œmontek! Rachela: Chawa, kupimy se te lody? Chawa: Nie, ty Rachela, ju¿ jêzyk siê zaczyna. akt II Nauczyciel: Dzieñ dobry. Lekcja. Tablica. Temat. Ty. Wstañ. WyjdŸ. Mucha. WyjdŸ. Rachela: Patrz jaki on cudny, ten nowy nauczyciel od jêzyka. Chawa: Co ty Rachela, to nie nowy, to profesor Lipski z aryjskiej szko³y z trzeciej alei. Nauczyciel: Wy dwie. Wstañ. WyjdŸ. Dzwonek. Do widzenia. akt III Rachela: Patrz jaki¿ on cudny, ten aryjski nauczyciel, patrz, on wita siê z profesorem Zabor-Kohnem i razem jedz¹ zupê. Ich rozmawianie to musi byæ m¹dre jak czytanie z Talmudu. Chawa: A ciekawe po jakiemu mówi¹, po naszemu, czy po polsku? Rachela: Ty uwa¿aj, idzie ta bezwstydna przechrzta Halina. Chawa: WeŸmy lepiej talerze i przysuñmy siê do uczonych profesorów. Nauczyciel. Zupa. Mucha. WyjdŸ. Zabor-Kohn: A dlaczego wyjdŸ? A dlaczego wyjdŸ? To ¿e kolega aryjczyk, to ja mam wyjœæ? Mucha? Nasza ¿ydowska mucha mu nie smakuje? Prof. Pawelstein: Powiada Zakon, ¿e wszystkie czyste stworzenie jak i sam cz³owiek s¹ równe. Genesis, werset 26-ty. Nauczyciel: Surówka. Kartofle. Przecierka. Miêso. Gdzie? Zabor-Kohn: A miêsa koledze siê zachciewa, aryjski piesek. My tu koszer, nie ma œwininy. Pawelstein: Zakon powiada: "Flajsz jest kajn czyste produkt. Uczciwy ¿yd nie patrzy na flajsz." Nauczyciel: Kompot. Deser. Gdzie. Rachela: Pan profesor skosztuje, my z Chaw¹ na gospodarstwie domowym upiek³y kawa³ ciasta, skosztowaæ. Halina: Pan tego nie je! Ja z domu przynios³a p¹czki z nadzieniem, ja poetka, wiersz napisa³a! Pawelstein: Tfu, zaraza, przechrzta, syryjska œwinia, tfu do kozy. Chawa, weŸcie t¹ zarazê im koza, niech do abend siedzi im koza cuzamen. Lodziarz: Serce! Serce w³oskie! Omdla³e i polskie! akt IV Jan Jor: Ona nie by³a taka, ona naprawdê taka nie by³a, now powiedz W³adek, jaka by³a. Szczerbiec: Ona by³a inna, taka jak ja, Rafa³, Robert, Adam. Jan Jor: Ona by³a jak te p¹czki, jak te p¹czki by³a. Baker: Tadeusz, ty wiêcej nie przychodŸ, ty pij koszer. Jan Jor: Prawda ginie. No powiedz W³adek, ¿e prawda ginie! Baker: Genesis, werset 128-my. Striptizerka: Taka by³am, przechrzta, tfu, zaraza. KONIEC Kazimierz Gross, Exkluziv nr 5
85
EXKLUZIV
TRAGICZNA MILOή
Wieczorem roku pañskiego 1991 dnia 5 marca Na ulicy Marcela 2 mieszka³a Linda Pa Lecz zamiast siê kochaæ z Arturem WuWu Ca³owa³a siê z Markiem Chu Chodzi³a wieczorem do domu Marka Który mieszka³ na ulicy Cha³ka I splataj¹c siê w wielkiej mi³oœci Robili dzieci z krwi i koœci Kiedy normê wyrobili odpoczêli kilka chwili I znów to samo robili I kiedy siê do ca³ka odprê¿yli Mi³oœæ na jutro od³o¿yli I kiedy siê ubierali i mi³oœæ sw¹ koñczyli Drzwi siê z trzaskiem otwar³y A w nich WuWu stan¹³ i w s³owa te: Zdradzi³aœ mnie cudownego, piêknego, wspania³omyœnego Wiêc zgiñ przepadnij Mañko spod latarni I wtedy dwa strza³y pad³y Z dwóch ³epetyn gupie mózgi wyp³ynê³y A Artek w s³owa te: HE HE Nootropil nr 5
***
Na ekranach czêstochowskich kin pojawi³ siê nowy film fantastyczno naukowy pt. "Zwi¹zek Przeszczepionych Serc". Jest to liryczna opowieœæ o Halinie Poœwiatowskiej i Tadeuszu Gierymskim, którzy przeszczepili sobie nawzajem serca, dziêki czemu wielka poetka mog³a dalej sobie ¿yæ. Wydaje siê jednak, ¿e scenarzystê za bardzo ponios³a wyobraŸnia w scenie, w której Poœwiatowska rzuca pióro i idzie na rynek sprzedawaæ kartofle. Znowu idiotyczne s¹ momenty, w których Tadeusz Gierymski próbuje pisaæ wiersze. Publicznoœæ siê jednak nie¿le bawi, wiêc przyznajemy filmowi 2 klapsy. VHS, Exkluziv nr 4
MIESZKAM KO£O KOŒCIO£A Codziennie rano Roœnie w moich oczach Budzi mnie i usypia Oddala i przybli¿a Do mi³oœci bliŸniego Dzwony pochylaj¹ siê Nad moim ³ó¿kiem Namawiaj¹ mnie Abym sz³a do koœcio³a Wierzê im choæ nie Muszê Olszynka Grochowska, Exkluziv nr 2
MI£OŒÆ W KOPARCE PRZEDSIÊBIERNEJ czyli SZCZÊŒLIWE ZAKOCHANIE Student pierwszego roku I nauczycielka na krzy¿u ulic On mia³ gêbê pe³n¹ frazesów Ona torbê pe³n¹ jab³ek Daj mi jab³ko mi³a Jestem bardzo g³odny Masz cudowne nogi Poszli razem hen za bloki Cementowni sterczy komin Siedli w koparce pe³nej ziemi I znienacka oszaleli W³¹cz dwusuw mój drogi Masz cudown¹ dŸwigniê Wciœnij lewy migacz Do zakochania jeden krok Niedu¿y krok, nic wiêcej On da³ jej ogryzek do rêki A ona trzyma³a go w d³oni Daj mi ten ogryzek mi³a Masz cudowne zêby W³¹cz drugi bieg mój mi³y Wyrzuæ ten ogryzek M. Ptak i R. Almanzor, Exkluziv nr 4
CZÊSTOCHOWA CORAZ CZÊŒCIEJ
Moje miasto jest jak butapren klej gdy go w¹cham to mi odbija ten budynek codziennie mijam dzieñ w dzieñ dwa razy w dzieñ Moje miasto mnie zachwyca moja jest moja ulica Dwa razy na dzieñ têdy sz³em dzieñ w dzieñ dwa razy na dzieñ Tutaj za rogiem ch³opaki zabili ch³opaka somsiada przejecha³ motocykl dwa razy na dzieñ ja ¿em dzieñ w dzieñ ja ¿em M. Ptak, Exkluziv nr 2
86
EXKLUZIV
POLISH SOCIETY
Nie lubiê ¿ydów, bo bij¹ Arabów Nie cierpiê Arabów, bo terroryzuj¹ Amerykê Nie kocham Amerykanów, bo pierwsi zaczêli piæ Coca-Colê Nie znoszê Coca-Coli, bo po niej mi siê odbija Nie nawidzê gdy mi siê odbija Bo robiê to w towarzystwie I dlatego mnie te¿ nikt nie lubi Kazimierz Siejka, Exkluziv nr 5
BIEDERMEYER
W£OSÓW ROŒLINNYCH PE£NE KIESZENIE W³osów roœlinnych pe³ne kieszenie W melancholii roœlinnej dziewczynka z kó³kiem Gniew miêkki i ptaków zapa³czana mi³oœæ Jak bez bólu podwiniêta karciana koszula I pe³no tu morderstw spacerowych na dwie nogi Czó³ ko³ysz¹cych z okien r¹k i chusteczek I jak¿e mog³em siê tu urodziæ Obok grozy wiej¹cej z lodziarni Mam oczy pinezki namiêtnoœæ teatralnego afiszu Có¿ z tego ¿e kwietny jest mój rozum ¯e rozko³ysany jest krwawy grzech wystêpku Na konstrukcji szyi Brak mi soli by os³odziæ morze I powietrza brak By rozpaliæ buduar na m³odoœæ wyczekiwania Albert Tison, Nootropil nr 7
STAWIAM PASJANSA W KRÓTKICH SPODENKACH Ja stawiam pasjansa w za krutkich spodenkach do tañca parzyste kopytka Milczonce s³oñe wiruj¹ na denkach i koñe sp³oszone za trupem we wdŸenkach Sportowo ubrane panie podaj¹ œñadanie tszy ceg³y tw¹ g³owê i chleb Tu w parku na karkó samolot siê wœæek³ by potem pionowo do gury siê wznieœæ A pani tak cicho bezwiednie muwi³a ¿e wolno mi pani¹ zamuwiæ i jeœæ Doro¿ka od s³uw a¿ zaniemówi³a i pszodem do ty³u mej poezji treœæ Fenactil nr 3
Literatura siê mówi u nas, a raczej siê nie mówi, jest mieszczañskiego pochodzenia. A nie jak niejeden mówi (jak np. KAT-Mickiewicz), ¿e to tylko inteligenci pisali i snoby takie, jak Witkacy. Przecie¿ "Szewcy" to mieszczanie. Pierwsi z mieszczan pisali Erazm Mieszczañski, ¿e g³upota lepsza od m¹droœci, oraz inne sowizdrza³y, których nie sposób tu wszystkich wymieniæ. Przedtem pisano tylko o trójpolówce, albo, ¿e im siê uda³o co sprzedaæ, albo, ¿e m³yn postawili, czy wiatrak (Serwantes). Kochanowski to by³ straszny ekologista, nie podoba³o mu siê wyrêbywanie drzewa ani rozwój przemys³u hutniczego. Wtedy jeszcze nie by³o Œl¹ska. PóŸniej pisali jeno kupcy i rataje i dobrze. Szlachta nie mog³a pisaæ, jako ¿e albo w³ada³a ci¹gle szabelk¹, albo ci¹gle jad³a a jak wiadomo, obie te czynnoœci nie sprzyjaj¹ pisaniu. Oleœnicki nie pisa³ dobrze, bo za du¿o jad³ i przegadywa³. Ale np. Grabowiecki pisa³ wyœmienicie, bo siê ogranicza³ i wprowadza³ rym oszczêdny. Z kolei jednak szybciej od tego umar³, bowiem samoograniczanie siê Ÿle wp³ywa na witalnoœæ osobist¹ i potencjê twórcz¹. Poza Staszicem w ogóle póŸniej niczego ciekawego nie napisano, dopiero G³owacki, maj¹c na uwadze dziewczêta ze szko³y krawieckiej, napisa³ "Kamizelkê". PóŸniej dopiero dobry by³ Brzechwa, ten od lokomotywy, co to jest t³usta i pot z niej sp³ywa. Prawdziwe dzie³o rytmiki, fleksji, majstersztyk onomatopeizmu! Pstryczek elektryczek te¿ dobry, ale to ju¿ nie to, bo nie napisa³, ¿e pr¹d kopie. Dobra literatura mieszczañska powsta³a dopiero po stanie wojennym, jak siê zacz¹³ robiæ ferment ustrojowy i zaczêto coraz g³oœniej mówiæ o zasadzie konwergencji. Ka¿dy etap reformy zbli¿a³ nas do starego, dobrego kapitalizmu, a póki co, trzeba by³o handlowaæ, kombinowaæ, jak te pod³e ¯ydki. Ale to one wymyœli³y weksle i na raty. Byliœmy przez t¹ amerykañsk¹ izolacjê skazani tylko na siebie i jeden musia³ zdzieraæ z drugiego. . Ja np. hodowa³em nutry i sprzedawa³em jako karaku³y afgañskie oraz kupowa³em i sprzedawa³em dolary pod Pewexem, bo taka by³a wtedy potrzeba i trend w wy¿szych krêgach akademickich. Jaka to by³a ta literatura? Ciê¿ka i mroczna i ponura. Z tytu³ów pamiêtam "Przekleñstwo politury" i "Falby, rakiery, pêdzre" jakiegoœ pisarza z Tarnowskich Gór. Wtedy powstawa³o wiele literatury anonimowej, która rozchodzi³a siê w podziemnych gazetkach. Pisano j¹ we warsztatach, w sklepach i przy robocie. Wtedy siê rodzi³o prawdziwe mieszczañstwo, które teraz rz¹dzi, tylko przedtem by³o ono drobne, a teraz jest wielkie. To wtedy do ksi¹¿ek trafi³y kurwy z prawdziwego zdarzenia, a nie jakieœ oœwiecone aktywistki. Zreszt¹ one te¿ by³y niez³e. To by³o s³uszne, bo zmierza³o do tego, co mamy teraz i mamy tego coraz wiêcej. Jak ju¿ bêdzie tego za du¿o, to nam siê odechce i bêdzie ju¿ inaczej. Supermana, Lalkê i Potop pisano w odcinkach na zamówienie i pod publiczkê, bo taka by³a w Ameryce koncepcja ksi¹¿ki ³atwej i popularnej, tzw. pop-kultury. U nas jednak, w kraju rzemios³a, trzeba by³o robiæ BIEDERMEYER, bo takie by³o spo³eczne zapotrzebowanie i nie mo¿na siê by³o œlizgaæ na oklepanych has³ach. Trzeba by³o robiæ solidnie, bo inaczej by nie zap³acili. Trzeba by³o grzebaæ siê, d³ubaæ w cz³owieku. Dniówka wynosi³a 12 stron gutenbergówk¹. Tak, byliœmy wyrobnikami, ale ka¿dy chcia³ zdobyæ fach do rêki, a jak sam nie wyd³uba³ kilku stron, to niczego siê nie nauczy³. Tam na zapleczu mam w torbie 7 milionów, ¿eby mi czsem nie zginê³o! No to lecimy dalej... Teraz jest KOMERCJA i to na ni¹ jest spo³eczne zapotrzebowanie. A dlaczego na ni¹, o tym na nastêpnym wyk³adzie. Dziêkujê Pañstwu, a pani mi pomo¿e zanieœæ ksi¹¿ki. Graba-Rawa-Hej!!! Exkluziv nr 4
87
EXKLUZIV
MAN-FEST
Trzeba aby ludzie znowu zrozumieli, co to Szczêœcie i Praca. Proponujê ka¿demu szczyptê przyjemnoœci i pracê w MPO. Czas ¿eby zrozumieæ, ¿e pieni¹dze to nie wszystko, ¿e istniej¹ jeszcze takie wartoœci jak Pañstwo, Naród, Ojczyzna. Ka¿dy kto jest Polakiem powinien wyrzec siê myœli o raju, które od dzisiaj bêd¹ traktowane jako zdrada stanu. Tu jest nasz raj. Z odrobin¹ wytrwa³oœci w sercach bêdziemy mogli pracowaæ do utraty tchu, do ostatniej kropli krwi. Ka¿dy na swoim stanowisku, do koñca. Naszym Bogiem Ojczyzna-Matka kulturowa Ducha naszego, a Jezusem egzystencja w pracy, znoju i uszlachetniaj¹cym cierpieniu. Precz z zachodnim modelem ¿ycia i ich wygodami! Ka¿demu prêgierz i bicz! Pop kultura wont! Amerykanie go home! B¹dŸmy tacy jacy jesteœmy. Nie róbmy z siebie ³ajna, gdy¿ to my bêdziemy Zbawcami ludzkoœci i Kazimierzem Odnowicielem œwiata, gdy ten zgnije ju¿ doszczêtnie i stoczy siê na dno. Polska Mesjaszem narodów! PójdŸcie za mn¹ synowie Piastów, Jagiellonów i Wazów. Poka¿ê wam drogê Zbawienia i Prawdy! I wy córki mê¿ne, ¿ony swoich mê¿ów, dzielne Rzepichy i D¹brówki. Dla nas: JEDEN DUCH, JEDEN NARÓD, JEDNA ZIEMIA OBIECANA! Exkluziv nr 5
PRZYBYLI U£ANI
Schon fahren nach Hause der Husaren Schon fahren nach Hause der Husaren pukieren, stukieren, Wasser geben pukieren, stukieren, Wasser geben Och Hoerje, och was fuer sie Soldaten? Och Hoerje, och was fuer sie Soldaten? Otfirej, niebojsia, wir Polaken! Otfirej, niebojsia, wir Polaken! Wir gehen euch Taenke nasmarowacz Wir gehen euch Taenke nasmarowacz Otfirej, otfirej, nicht sich dumm stellt Otfirej, otfirej, nicht sich dumm stellt Och Hoerje, och was fuer sie Polaken? Och Hoerje, och was fuer sie Polaken? Otfirej, niebojsia, Pancerniaken! Otfirej, niebojsia, Pancerniaken! Nowy Kontekst nr 1
88
TRZYMAJ KCIUKI ZA JELCYNA
To ju¿ dwa lata Jak z farmy zrobi³em zamek Nie bêdzie przebaczenia Gdy utn¹ kciuki trzymane za Jelcyna Prasa upad³a nim wpad³a do wody Kr¹¿ownik Aurora czegoœ chce od Polski Polacy czekaj¹ Nie przyje¿dŸaj¹ do Polski Nie bêdzie przebaczenia Nawet za dwa lata Dalekowschodnia ofensywa Pozwoli znowu trzymaæ kciuki za... R. Almanzor, Nootropil nr 9
EXKLUZIV
ZSRR
Œmierci nie brakuje Odszed³ dobry stary Bre¿niew Andropow i Czernienko Rubel cara Miko³aja Ju¿ przemin¹³ To prawda której Nikt nie chce zrozumieæ Czasami paczka od protestanta I mod³y w Uspiensku Do pana Boga Przeklêta Kwadratura jajog³owych Z or³em O dwóch g³owach Nootropil nr 9
do paznokci którym raz nieomal nie przebi³a mi gard³a (to by³a niedziela). Tak, ta kretynka na pewno to robi, gdy¿ niedawno jej nawet bajerowa³em ¿e ja to robiê z ni¹ co dzieñ, na co ona przyzna³a siê do silnych bólów serca. Skojarzenie proste i wybiórcze - tak powiedzia³aby jej matka psychoterapeuta, która nie musi siê ju¿ rozwijaæ intelektualnie, ale przy jej stopniu okrucieñstwa, piotrusiowatopanowej schizofrenii, agresji, mœciwoœci i... nienawiœci do genialnego Omikrana (co ich tak za³ama³ przy tej wstrêtnej pogodzie i powiesi³bym siê w swoim pokoju na haku sufitowym, kiedy obok w s¹siednim Omega sobie swobodnie balanguje z Tolkiem Bananem, gdyby nie fakt, który mnie podtrzymuje na duchu: dzisiaj na poczcie g³ównej, na której tak strasznie wczoraj œmierdzia³o kocim gównem, pewna starsza pani, która mia³a takie same okulary jak ja, nie zaczepi³aby mnie pytaniem, czy ja naprawdê jestem z telewizji eolskiej? Mi³e to, ale z eolskiej? Tfu! Pewnie jakiœ Waldorf albo inny Ejek. Na tym tle te¿ z Alph¹ dochodzi³o do scysji. Dla mnie to ona jest uosobieniem nowej nomenklatury, który sztucznie siê podszywa underground. Zreszt¹ merkantylizm wymiesza³ tak piêknie m³odzie¿, ¿e stara dobra konserwa postbre¿niewowska naprawdê ma ju¿ chyba niewiele do powiedzenia. Techno, yuppies, i ca³a ta banda quazi-cwaniaków o dziennikarskich umys³ach, czy raczej gie³dowych, zrobi³a takie gówno ze œrodowiska UG, tego starego, ¿e teraz ciê¿ko ju¿ rozpoznaæ kto jest kto, tym bardziej ¿e stary UG jest w rozsypce, sk³ócony zepsuty fors¹ i chyba ju¿ trochê zmêczony swoim dorobkiem, samym sob¹. Stary UG zak³ada rodziny, jeŸdzi na wczasy do Jastarni (ten sentyment do socrealizmu jest tak przykry jak poci¹g-szpan nowobogackiej m³odzie¿y na kraje po³udniowe). Te¿ siê, kurva, czujê zmêczony tym wszystkim, bo wchodz¹c w jakieœ uk³ady robiê z siebie tylko g³upka, brak rozeznania w sytuacji, nowych pr¹dów, trzeba byæ zawsze na bie¿¹co, no ale przecie¿ nie idê do klubu czy do knajpy pisaæ artyku³y publicystyczne, tak jak to robiê teraz w swoim przekroju. Jestem z tego zreszt¹ cholernie zadowolony - zamiast traciæ czas na towarzyskie glêdzenie, wolê to od razu przelaæ na kartkê. Ca³¹ jesieñ zmarnowa³em na plecenie bzdetów. W zasadzie nie ma tu ju¿ czego szukaæ, ten œwiatek rozbuchanych ambicji, nowoczesnoœci na si³ê, betonowych d¿ungli po raz wtóry zupe³nie ju¿ mnie nie ci¹gnie. Najchêtniej wyniós³bym siê st¹d gdzieœ do Olkusza, gdzieœ dalej ni¿ pokoik u mojej spikerki, gdzieœ w Góry Sto³owe, Alaska, Appalachy etc... a papiery w sadzie le¿¹. Nie mam nawet ochoty robiæ coœ dla tych ludzi, wypruwaæ ¿y³y, by potem skoñczyæ na EKG na PCK, pod³¹czony do kroplówki (a doko³a stoj¹ce manekiny moich znajomych ze szklanymi sercami w d³oniach). Wspania³y obrazek. Prawie œwiêty, tyle ¿e nie krwawi. Kiedy dosta³em dzisiaj od Rodysa Lampê nr 11, z podtytu³em "NO PAWIK ZIN" coœ mnie tknê³o. Czy to nie jakaœ zmiana Warty, czy nie czas ju¿ odejœæ z tej bran¿y i oddaæ ca³y dobytek prasowy m³odym, albo kumplom. Bawiæ siê od nowa w alternatywê? Co za bzdura! Nowy zwrot punkowy w ruchu zinowym jest tragiczny i spycha nas wyraŸnie na pozycje starych wyjadaczy. Jak pogadam z
ZAMIAST - WSTÊPU
Alpha - myœla³em ¿e jest to dziewczyna, z któr¹ móg³bym wspólnie realizowaæ swoje zimnokranowe pomys³y, ale z tego co z ni¹ wynik³o, dzisiaj wydaje mi siê ¿e to by³o jakieœ nieporozumienie, jakaœ kicha. To co ona robi³a, to mnie bawi³o jakiœ rok temu, kiedy bawi³em siê jeszcze w BOOM, w zgni³y œwiat kapitalizmu, bur¿uazjê (te chamskie nawyki Alphy!). No ale có¿, wypada ponosiæ odpowiedzialnoœæ za swoje produkty. Alpha - jest po prostu jeszcze jednym klinicznym wytworem psychobiurowej subkultury mojego bomu, o którym zupe³nie zapomnia³em, mieszka³a przecie¿ u mnie tylko jeden tydzieñ i w zasadzie kojarzy mi siê ona z tego okresu jako zdo³owana, postrzelona, a raczej rozstrzelona, zwichrowana na wszystkie strony dziewczynica, która zamiast oczu ma bia³ka i wygl¹da jak ¿ywy trup. To mo¿liwe ¿e mnie to trochê ostatnio poci¹ga³o, gdy¿ sam by³em w tych klinicznych klimatach, Iggie Uop, D.Bowiem, Z.Stardust, P.Martwy, którego kasetê video po¿yczy³ mi Omega i ka¿dy dzieñ zaczyna³em od krótkiego seansu z Bel¹ Lugosi, ona te¿ mi bez przerwy wmawia³a, ¿e wygl¹dam jak psychoupiór etc. Ny³o kilka fajnych sytuacji, ale wydaje mi siê, ¿e to wszystko by³o du¿ym nieporozumieniem. Nawet dobrej powieœci z tego nie bêdê mia³, a mia³ byæ romans antyarystokratyczno-antybur¿ujski, no ale ona jest strasznie do ty³u. Efekty tych spotkañ zobaczê pewnie dopiero po roku, gdy¿ na pewno zanim sobie przyswojê tê lekcjê mycia minie sporo czasu, przykre jest dla mnie tylko to, oprócz oczywiœcie mêcz¹cego LANDSCHMERZU jak to mawia stary dobry pan Ypsilon, nasz miejscowy Schopenhauer i, uczucie oszukania, bezwzglêdnej eksploatacji z jej strony i tego ¿e wszystko co zrobiê, wszystko co stworzê obraca siê póŸniej przeciwko mnie. To jakiœ fatalizm, a mo¿e po prostu dzisiaj pada deszcz, a mo¿e mam czarn¹ karmê, a mo¿e ktoœ sztyletuje moj¹ lalkê (pewnie jakiœ Sigma albo jaka Dzeta, cholera wie kto dzisiaj robi seans). Pewnie ona sama zrobi³a moj¹ kuk³ê i dŸga j¹ teraz zapamiêtale tym swoim palnikiem
89
EXKLUZIV Cetti, mo¿e mnie to trochê utwierdzi w naszym kupiectwie. A mo¿e u nas jest po prostu inaczej, nawet Omega to akceptuje, chocia¿ jest najbardziej zinowy i podobny do Rodysa. Taki wygodny dla wszystkich status quo, lekka progresja bez wiêkszych fajerwerków, chyba ¿e czasem ja dostanê po g³owie. ¿a³osna legenda jak na te czasy. Zmiana warty nast¹pi, ale nie u nas, tutaj bêdzie po staremu, je¿eli tylko starczy mi cierpliwoœci, nie ponios¹ mnie serwy, eurostenia, i ca³a reszta tych przypad³oœci charakteru. Mo¿e uda siê stworzyæ takie psychedeliczne "Heven Bay" albo miasteczko z "Orkiestry samotnych RSC" albo po prostu "Twin Peaks", które mnie po prostu zabije i nikt nawet tego nie zauwa¿y, co mi zawsze przepowiada³a Alpha, s³odkopierdz¹ca Alpha (anty). Chyba mnie czymœ zatru³a, tym swoim curtisowskim zw¹tpieniem. To ju¿ nawet nie szalona dorsomania, tyle w tym nihilizmu i autodestrukcji, ¿e a¿ siê bojê samego siebie. Co mnie w zasadzie trzyma w równowadze? Kolorowe flamastry? ¿ycie utracjusza? Poczucie obowi¹zku? Dobra Marka w pewnych dn-iach? Tradycja godzinna o której nie chcê nawet s³yszeæ od czasu jak zerwa³em z Gaga ... (mo¿e przyjdzie dzisiaj Kappa i pocykamy sobie znowu abstrakcyjnych zdjêæ?). Do niczego to wszystko niepotrzebne, chyba ¿e kiedyœ stworzê fabrykê komiksów, ale i tak wtedy nikt tutaj w tej zapad³ej, groteskowej dziurze (to ju¿ nawet nie Gotham z koszmarnym Jokerem - dobra rola Nicholsona), to te miasteczka z powieœci Jonathana Carrolla, gdzieœ na amerykañskiej prowincji, nadête i kiczowate, zamkniête w sobie, kar³y z rysunków Andre Robida czy romantycznych bajek. Takie nowe oœwiecone mieszczañstwo. Mieszczañstwo jest jeszcze w porz¹dku, to m³odzie¿ jest tak g³upia ¿e strach myœleæ jak bêdzie wygl¹daæ œwiat, kiedy zostan¹ ju¿ tylko oni - ci "nasi" rówieœnicy. "Jesteœmy przysz³oœci¹ œwiata!", "Tworzymy nowe elity intelektualne!", "Bêdziemy kiedyœ sterem tego pañstwa!", ha, ha, ha! Sprzedacie je szybciej ni¿ myœlicie, umiecie siê tylko nawzajem sprzedawaæ. Nie lubiê historii, ale to mi przypomina któryœ z tych starych rozbiorów. Sprzedawajmy siê, sprzedawajmy siê, sprzedawajmy siê - oto do czego doprowadzi³a promowana przez nas filozofia mieszczañska. Patrz Cetti, do czego! Pamiêtam, ¿e kiedy Alpha ze zdziwieniem stwierdzi³a, ¿e jestem trochê dra¿liwy... bez tego nie by³bym chyba cz³owiekiem. A mo¿e oni s¹ ju¿ androidami? Nie uwa¿am siebie za nadwra¿liwego, ale oni przebili chyba ju¿ mój cynizm, chciwoœæ, zaborczoœæ o co najmniej 100 s³ów z zapasem. Cyberpunk, cyberpunk, cyberpunk Enki Bilal nawet chyba nie myœla³ jak szybko siê ziszcz¹ jego wizje. Rok 1944. W 84-tym koñczy³em szko³ê podstawowê i klimat te¿ by³ bardzo burzycielski, to by³y te lata, kiedy coœ siê w kraju prze³amywa³o. Wtedy zrealizowa³y siê wizje literackie Orwella, teraz (gdybym o tym wiedzia³ 15 lat temu!) realizuj¹ siê wizje komiksowe, ca³y œwiat robi siê prawdziwie ¿ywcem przeniesiony z komiksów Yansa, Waleriana, Funky Kovala, Manary itd. Uwa¿a³em siê zawsze za znawcê, przynajmniej konesera komiksów, ale w œwiecie z tych historyjek wola³bym nie ¿yæ, to zbyt uproszczone i schematyczne i absurdalne. Przecie¿ to siê nie ma w ogóle do ¿ycia. Wiem bo sam takie historie wymyœlam, ale robiê to w znoju i dla zabawy. Nie mam zamiaru byæ na ulicy bohaterem komiksu, tak jak rok wczeœniej bohaterem kiepskiego filmu z lat 30-tych a wczeœniej z jakiejœ sztuki teatralnej. Chyba becketowskiej. Idiotyczne bo ca³¹ jesieñ walczy³em o promocjê komiksu, ca³e ¿ycie o tym myœla³em i marzy³em, ale nie spodziewa³em siê, ¿e tak to bêdzie wygl¹daæ. Tak koszmarnie. A mo¿e to tylko RTV-psychozy i obsesje. Muszê siê chyba wczytaæ w te ¿ywoty samobójców, mo¿e wyci¹gnê z tego jakieœ pozytywne wnioski. Mo¿e to jakoœ podreagujê. Omega te¿ wieczorem patrzy³ na mnie jak na "zezw³ok ubogiej kobiety" i te pytania - "Dalej sypiasz w trumnie?". Sypiam do znudzenia, a raczej sypia³em. Œmieszna historia, bo ³ó¿ka z zak³adów na ulicy Katedralnej albo z Krakowskiej przypominaj¹ trumny, robi¹ je przecie¿ ci sami faceci. Postanowi³em je rozmontowaæ i zrobiæ z niego pó³ki. Powoli pozbywam siê œmieci przysz³oœci, upiorne zabawki z teledysków Roberta Smittsa. Taak. Rodzinka Adamsów. Trzeba braæ coœ na uspokojenie, bo tv-paranoja mnie kiedyœ ze¿re. No proszê mia³o byæ konstruktywnie, a wychodzi z tego tekstu jakiœ sfrustrowany m³odzieniec z szerokimi horyzontami do s³awy. Coœ wypada zrobiæ, no wiêc jadê do Zangarro. Czeœæ! Fragment powieœci "Œwiat wed³ug Hansa TVArpa" - Fortunat d'Angelo Exkluziv nr 6
90
WIELKI GAZETOWY SEN
Otwieram okno. Na murach, œcianach budynków i s³upach og³oszeniowych widnieje Wielki Gazetowy Sen. Holenderski koncern "MARS" przeciwko czekoladzie "WEDLA". Og³oszono powszechn¹ mobilizacjê, "Wczorajszy komsument dzisiejszy ¿o³nierz" - krzycza³y has³a. "S³odycz dla wszystkich" - wo³ali przywódcy. - Nie chcê, ale muszê - powiedzia³em mojej narzeczonej. - Czy wrócisz kochany? - Byæ mo¿e zginê, w³¹cz piec elektryczny i czekaj. Turbina ko³em siê toczy. W drugim stuleciu wojny otrzyma³em telegram nastêpuj¹cej treœci: "Pañska narzeczona jest s³odka jak tur. Podpisano MARS! Có¿, przesz³a na stronê wroga. Zrozpaczony poszed³em do kina, grali tam "Inwazjê na Rotterdam" z Erazmem z Rotterdamu w roli g³ównej. Bohaterowie zamiast jeœæ landrynki i lody w³oskie, ¿ywili siê rybim mi¹¿szem. Zrobi³o mi siê md³o, wiêc wyszed³em z kina; ogólnie ma³o s³odki film. Za mêstwo w walce, dosta³em dodatkowy przydzia³ kofeiny "JACOBS". Firma "Bezrozumny konsument" wyda³a podrêcznik dla przeciêtnego zjadacza czekolady, który pozwoli mu zrozumieæ bieg rzeczy. Wcale nie chcê nale¿eæ do przeciêtnych, wiêc niczego nie staram siê zrozumieæ. Nadchodzi dzieñ defilady. Idê w pierwszym szeregu, z ogromnym emblematem "WEDLA". T³um szaleje, w Holandii depresja i spada popyt na "MARSA"; wojna ma siê chyba ku koñcowi. Powracam do domu, na skwerze spotykam s¹siada: - Dzieci wol¹ dropsy - rzuca mi w twarz. To jakaœ nowa mania. Stajê przed swoim domem. Wchodzê bez sentymentów; brudny, przesi¹kniêty wielomiesiêcznym potem, w podartym uniformie. Tu widaæ wojna jeszcze trwa; czo³gi oparte o brzuch; obraz mi³osnych rojeñ ¿o³nierzy. Jakiœ pilot z sadystycznym uœmiechem, mn¹c w zêbach cygaro, ok³ada batem pokurczony samolot. Jego z wolna obracaj¹ce siê œmig³a s¹ ³opatkami wielkiego wiatraka, poruszanego wiatrem z gramofonowej tuby, która r¿nie marsze wojskowe. Bez namys³u, instynktownie, rzucam siê pod wrak zdezelowanej ciê¿arówki, a przez miejsce gdzie przed chwil¹ sta³em, przechodzi oddzia³ piechoty na koniach, pozostawiaj¹c g³êbokie odciski g¹sienic, przypominaj¹ce tabliczki czekolady "WEDLA". Natychmiast podbiegam i podnoszê jedn¹ z nich, zrywam papier. Nie bêdê siê tu nudzi³ przez nastêpne sto lat; wojna jest s³odka. Max Tison, Exkluziv nr 6
EXKLUZIV
KOSTKA CUKRU Bywa³o Niemce napadali na Polskê £upili grabili palili W strzêpach zostawiali Na pocieszenie cukru kostkê
A Polska siada³a na zgliszczach £akomie cukier próbowa³a Bum! Wybuchu kopa jeszcze Na trzy œwiata dostawa³a I od tej pory Zawsze ma siê na pieczy Bo co samo przybie¿y Mo¿e usta pokaleczyæ Pamiêtajcie o tym panowie Z rz¹du i ministerium Zaci¹gaj¹c wielkie po¿yczki Z Deutsche Bundesbanku Zebyœmy potem nie zostali Szczerbaci bez zêbów Protezy teraz drogie A dentyœci daleko Nowy Kontekst nr 1
W 80 DNI NA ART-ZIN GALERY B³¹dziliœmy lat trzysta albo i d³u¿ej Na kongres Literatów w Zielonej Górze Nie mogliœmy dotrzeæ do ruin tej Itaki Wysiadka u MelonaTawerna Undreground. Przywita³ nas Katos Thompson i Muniek Dali nam piwo wódê i nudê Spalim na pod³odze a drugi we wannie Na drugi dzieñ odebrano nam spraye. Lampa, Litera æpuny i ziny Ch³opaki z Lublina prorocy i œwiry Oddali za bilet wygnali z domu Czy ta impreza potrzebna jest komuœ? Ptak & Almanzor, Exkluziv nr 5
91
GORYCZ
PSYCHONAUT zgubna myœl równie daleka co równie bliska ale jest czujê siê ponad tym nie mogê powiedzieæ ¿e nie wierzê có¿ to za wiara jedynie b³ysk w mym oku i nic wiêcej to zgubna myœl wzrok myœli serce krew Gorycz
GORYCZ
***
GORYCZ
Jak by³em w drugiej klasie, to zawsze rysowa³em czo³gi, ale teraz ju¿ nie rysujê. Gorycz
Patrzy³a na mnie tak od d³u¿szej chwili. Nie wiedzia³em co robiæ. Ca³y siê poci³em. To by³o g³upie. Nim na mnie pojrza³a wczeœniej patrzy³a na coœ innego. Pomimo to, w jej wzroku albo raczej dziêki jakiejœ cudownej przemianie widzia³em (mog³o mi siê tylko wydawaæ - zgubna rola imaginacji) ten kszta³t, niesamowite barwy, cudownoœæ, ktor¹ ona wczeœniej ogarnê³a swoim wzrokiem. Chcia³em j¹ obj¹æ. Tak kocha³em j¹. Mog³em jej lec u stóp, ca³owaæ j¹, lizaæ. Wszystko. Ale zrobi³em coœ zupe³nie przeciwnego. Mog³em j¹ zabiæ. Mia³a d³ugie czarne w³osy i by³a piêkna, to fakt. Nic jej nie zrobi³em. Po prostu odszed³em. Tak po prostu. -----------------------------Kobieta jest po to, aby j¹ obejœæ, spojrzeæ na ni¹ przez chwilê, a gdy ona odpowie spojrzeniem - spuœciæ g³owê w dó³ i tak odejœæ milcz¹c. Kto to potrafi. Przyznam siê, ¿e ja potrafiê spojrzeæ przez chwilê, a na spojrzenie odpowiem lekko odchylon¹ g³ow¹ i wzrokiem wpatrzonym w zupe³nie odmienny kierunek. Myœli jednak kot³uj¹ siê wokó³ niej. Nie mam odwagi lub z jakiejœ innej przyczyny nie mogê jej obejœæ doko³a, dok³adnie zbadaæ i odejœæ. Po prostu nie mogê zbadaæ kobiety. jestem pozerem. Nie znam mi³oœci, kto zreszt¹ wie co to oznacza. To zwyk³y przypadek. Dobry jak ka¿dy inny, ka¿de inne zdarzenie. Gorycz
92
GORYCZ
gorycz
***
ciemnoœæ ogarnia mój kraj cofa siê czas - znika mój cieñ chcia³bym jeszcze wyrzec siê snów zostaæ tu Gorycz
GORYCZ
WZROK - NIESAMOWITE WRAZENIA (plus) KOBIETA
"Nieregularnik heretycki" zwi¹zany ze s³upskim zespo³em muzycznym Gotrich. Wydany zosta³ najprawdopodobniej tylko jeden numer GORYCZY, datowany w 1992 roku (16s A5) - wiersze, kola¿e, opowiadania, artyku³y. Jako twórcy podpisali go Prowe, Przemeck, Jordan i Nicram, poszczególne teksty nie by³y jednak sygnowane. Kontakt: Marcin Gulbiñski, Bogus³awa X 2 A m 1, 76-200 S³upsk *
DIE HULLE
STOPY
rêce nie protestuj¹ skrêpowane marz¹ o ch³odnym ostrzu noŸa jeszcze tylko stopy g³owa o zdeformowanym procesie myœlowym, owa g³owa dotknê³a istoty niebytu tylko stopy - one to postawione przed faktem odmówi¹ kapitulacji Pawe³ Waga, Die Hlle nr 7/92
DEGRENGOLADA
Hans: DIE HULLE rodzi³a siê dwukrotnie:w lipcu 1991 i we wrzeœniu 1992. Nie ma swojej historii, tak jak nie ma zdjêæ mog¹cych j¹ upamiêtniæ. S¹ to tylko ludzie. Jedynie ludzie. I to, co napisali, zrobili, wykrzyczeli, wypili b¹d¿ przemilczeli. Dzia³aj¹·w Zielonej Górze - mieœcie samotnych radoœci. Pismo ukazywa³o siê w latach 1991-92 w Zielonej Górze pocz¹tkowo pt. DIE HULLE (7 wydañ, nak³ad 10-100 egz), potem zmieni³o nazwê na polski odpowiednik POW³OKA (pazdziernik 1992, nak³ad 200 egz) AUTORZY: 1. Karolina K. - Agnieszka Kopaczyñska, Zielona Góra, 2. Gaba - Gaba Jaworska, Tychy, 3. Bruno Aleksander - Aleksander Kieæ (prezes Stowarzyszenia DIE HULLE, ur. 1964, wyda³ dwa tomii wierszy) Zielona Góra, 4. Pawe³ Waga, G³ogów, 5. Hans - Jacek "Hans" Dachtera, Zielona Góra, 6. DA 4 - Tomasz Puchalski, Zielona Góra
die hulle
Kontakt: Aleksander Kieæ, ul. II Armii 60/9, 65-613 Zielona Góra
DIE HULLE NR 7
Ja - afryt agentka pastiszu ocieram siê o mutyzm twój partycypuj¹c w amoku mój talent antynomii agituje estetów apodyktycznie emocjonuje paranoików etycznie Ty - egocentryk maj¹cy analny stosunek do abstynencji i abstrakcji myœlisz autystycznie o wszelakich erudytach gnojkach snobach i abderytach o kiepskich rymach i konstatacji Agamia z nas dobrana armada enigmy i deja vu aporema:mojra czy Baal a la vacat g³owy abrakadabra. (sobie 27.07.1992) Hans, Die Hulle nr 8/92
Uwierzcie, dobrze jest odejœæ, gdy siê tego pragnie, bo liczyæ dni w³asnej agonii - to smutne. Zap³aczcie nad tym, bo chyba rozumiecie sami, Ÿe za wasze nêdzne grosze nie moŸna kupiæ nieœmiertelnoœci. DA 4, Die Hulle nr 4/91
***
kwiaty które rosn¹ w waszych ogrodach nie maj¹ nic wspólnego z delikatnoœci¹ dotkniête bladym cieniem próby uszczêœliwiania p³on¹ razem z pragnieniem zdobycia mi³oœci drog¹ cierpkich wzruszeñ Gaba, Die Hulle nr 4/91
SPOJRZENIE
S³yszê bicie strwoŸonych serc i widzê otaczaj¹ce mnie twarze. æzyŸbym zawiód³? Myœla³em, Ÿe sprawiê wam prawdziwe doznanie, a czujê wokó³ siebie tylko zmys³owe milczenie i fa³szywe modlitwy przeŸartych strachem dusz. Wybaczcie, Ÿe nie mogê uœcisn¹æ waszych r¹k i powiedzieæ, jak dawno przesta³em was kochaæ. Nie dziêkujcie, wiem, Ÿe od dawna nie doznawaliœcie tak przyjemnego uczucia. Dawa³em wam ³zy, one uzdrowi¹ wasze puste oczy. Zabieram sny, ale w KAROLINA K., BRUNO ALEKSANDER, HANS ‘92 zamian otrzymacie dodatkowe godziny Ÿycia. Nareszcie bêdziecie mieli o czym rozmyœlaæ w nocy. A noce bêd¹ teraz coraz d³uŸsze i jeszcze ciemniejsze. -----------------------------------------------------------Jak do twarzy wam w tej czerni. Dziêki mnie wygl¹dacie piêknie.Prosiliœcie o to w snach i nie musicie siê tego wstydziæ. Nawet nagie latarnie modl¹ siê o deszcz, by ³adniej wygl¹daæ. spaniale kontrastujecie z tym bia³ym, sprzedajê w³asne sny wiruj¹cym puchem. Ach, wiêc to pierwszy œnieg? Szkoda, tak chcia³em taniej niŸ ty cenisz swoje cia³o zobaczyæ raz jeszcze, jak s³oñce oblewa z³otem jesienne liœcie. Nie oddajê je pó³ darmo martwcie siê, œnieg stopnieje niebawem, jak Ÿal z waszych serc. Przykro za nic byle komu mi, Ÿe musieliœcie kupowaæ nowe maski, specjalnie na tê ceremoniê. MoŸe nie umiej¹c powiedzieæ: dlaczego przydadz¹ siê na inn¹ okazjê? Hej, stOjcie, nie odchod¿cie jeszcze! Nie Hans, Die Hulle nr 5-6/92
KURWA
widzE nikogo, komu móg³bym przekazaæ marzenia. Chcecie siê rozejœæ·teraz, gdy wreszcie zosta³em panem sytuacji? Nareszcie ja decydujê, o czym macie milczeæ. ------------------------------------------------------------
93
DIE HULLE
Nic to ze ogieñ i woda wij¹c siê w szaleñczej rozpaczy tworz¹ misterium pustki ostatnich godzin œwiat³a Nic to... Matko przerwano ciszê czerñ przejê³a we w³adanie domy pola rzeki mosty Bóg by³ dobry Bóg kocha³ ludzi... Matko przerwano ciszê ziemia drŸy s³yszysz? Jest mi zimno... popió³ i mg³y zasnuty niebosk³on s³oñce nie œwieci Matko przerwano ciszê ja p³onê pomóŸ mi! Gdzie jest Bóg?! On by³ dobry bo kocha³ ludzi lecz gdzie on jest? Dok¹d odszed³? Matko przerwano ciszê dok¹d iœæ co czyniæ by Ÿyæ?! PomóŸ mi! Wszyscy umarli... Matko przerwano ciszê pomóŸ mi zosta³em sam Gdzie jest Bóg? Gdzie jesteœ Ty? Matko przerwano ciszê nie ma juŸ nic pomóŸ mi... Nic to Nic to Nic to... Bruno Aleksander, Die Hulle nr 7/92
***
umieram powoli tak wolno jak szybko Ÿyjê moje rêce na klawiaturze zdarzeñ obejmuj¹ coraz smutniejsze akordy uœmiecham siê z zaŸenowaniem sk³adam partytury w jedno miejsce by je moŸna by³o szybko odnale¿æ wszystkie podpisujê imieniem - swoim albo zmyœlonym Poezja czyni mi uk³ony wiêc patrzê jej prosto w ... bez oci¹gania... powoli... powoli - mówiê sobie zwiêkszone tempo Ÿycia obezw³adnia tak nienaturalnie wolne tempo œmierci umieram powoli tak wolno Ÿe aŸ szybko Karolina K., Die Hulle nr 8/92
94
wywalê krzykiem wszystkie drzwi i wasze twarze przes³oniête chustami matek ujrz¹ wreszcie prawdê bez cieni bez p³aszczyka strachu i pogardy waszych ojców wiedza ta zabije was upoœledzonych dot¹d m³odoœci¹ wy wczoraj dumni i pewni siebie sp³odzicie nowe pokolenie a one o piersiach jeszcze stromych wykarmi¹ je i oœlepi¹ kawa³kiem tkaniny
W samym œrodku siebie oczekujê na spe³nienie... Karolina K., Die Hulle nr 8/92
Kilka razy puka³a lecz o naiwny patrzy³em na klamkê nie ruszaj¹c siê
Roztopi³em œmiech zagubiony poœród szcz¹tkowych mogi³ trzonowych zêbów. To by³o proste. Pozby³em siê tylko nieistotnie zbêdnych nadziei które z dawien dawna b³¹ka³y siê jak psy w skrzynce skrywaj¹cej mój mózg. Kiedyœ by³y Ÿywotne a dzisiaj? Dzisiaj zasypiaj¹ na tekturze poœród próœb o kromkê chleba o drobny okruch egzystowania istnienia na dworcowej ³awce poœród tocz¹cych siê kamieni zwanych Homo Sapiens To by³o proste. Ca³e cz³owieczeñstwo kilka monet spoczywaj¹cych w kartonie zamieni³em na bu³kê na torbê mleka i paczkê popularnych... Czujê siê jak krzyŸ pokutny wystawiony na drwinê na przestrogê sam nie wiem komu. Czujê siê jak krzyŸ pokutny pozostawiony na ³asce wiatru ideszczu jedynych towarzyszy samotnoœci To by³o proste... Bruno Aleksander, Die Hulle nr 8/92
***
W samym œrodku siebie czujê Boga jak powoli siê rodzi Uzewnêtrzniam Go od g³owy po stopy sama
Jest go³y i bezbronny powoli pielêgnujê Jego bezradnoœæ
Rezygnujê z dowolnoœci _______
Gdy wyda³em pierwszy wrzask ma³ego egoisty sta³a tuŸ obok dziwnie siê uœmiechaj¹c
M.MA CHERI
wywlekam na œwiat³o dnia i lamp
Stajê siê Matk¹ instynkt kaŸe mi Go kochaæ bardziej niŸ sam¹ siebie i poszukiwanie jutra
KOBIETA KTÓRA
ja pójdê dalej do nastêpnego miasta moŸe znajdê tam kogoœ potêŸnego w sobie jak prawda a jeœli nie wêdrowaæ bêdê wci¹Ÿ po tej kuli niebieskiej z nadziej¹ Hans, Die Hulle nr 4/91
Objê³a mnie wszystko pokaza³a ja jednak umkn¹³em Jej obrazy pieœni o niej s¹ w kolorach i d¿wiêkach rozpaczy Zapragn¹³em jej zbyt s³aby aby jê posi¹œæ znów uciek³em Ona lubi wszystko co ostatnie oddycha strachem naszego odejœcia
POW³OKA NR 8
Nic to Ÿe gromada œmiechem p³on¹cych ptaków zlecia³a mêk¹ œmierci w gêstwinê ornych bruzd * Nic to Ÿe s³oñce prastary pasterz chmur przemija w swym Ÿarze tworz¹c mglist¹ ciszê
która jest wiêksza nawet od mojego strachu
***
POW³OKA NR 8
OSTATNIE CHWILE
Wiem Ÿe spotkamy siê bo to ta która Hans, Die Hulle nr 4/91
JUTRZENKA
SZTUKA NIE SZTUKA
Sztuka jako przede wszystkim forma ró¿nego rodzaju wypowiedzi wnêtrza twórców nie mo¿e d¹¿yæ ku usatysfakcjonowaniu spo³eczeñstwa, ku w rzeczywistoœci nic, nie znacz¹cym problemom masowym. Owszem istot¹ swoj¹ mo¿e obejmowaæ nastroje ludzi, lecz twórca musi je sam odczuwaæ, bowiem je¿e1i to czyni ze wzglêdu na tzw. "modê" to jego twórczoœæ jest sztuczna i nic nie warta. Czy artysta id¹cy drog¹ duszy powinien staæ ponad wszelkim prawem ? Jest rzecz¹ niezmiernie trudn¹ udzieliæ na to pytanie odpowiedzi, gdy¿ jak wiemy jednostka twórcza potrafi siê odci¹æ od codziennych problemów, lecz czy by³a by w stanie uciec a mówi¹c jaœniej unikaæ prawa w codziennej egzystencji, prawa które buduje ca³y system spo³eczny? I czy wówczas twórczoœæ takiej osoby nie odesz³aby na plan drugi a ¿ycie osobiste sta³o by siê po¿ywk¹ dla ko³tunerii ? Sztuka w ramach spo³ecznych wyznaczana jest zazwyczaj w postaci wartoœci pieniê¿nej, a nie wartoœci twórczej. Czyli artysta tworz¹c musi siê przede wszystkim liczyæ z tym by byæ zrozumia³ym. Wówczas stara siê u¿ywaæ ró¿nego rodzaju œrodków, które dociera³yby do wiêkszoœci spo³eczeñstwa, a co powoduje rzecz jasna zanik w tworze jego w³asnego indywidualizmu. W konsekwencji tego czynu sztuka staje siê tandetna. A có¿ dzieje siê z tego typu "artyst¹"? Po prostu staje siê przeciêtny, zatraca siê, gdy¿ nie mo¿e byæ ze swojej twórczoœci zadowolony. Albo te¿ je¿eli nie przynosi mu twórczoœæ odpowiednich dochodów, porzuca j¹ wchodz¹c w œwiat codzienny. S³owo, zdanie, obraz, pe³na wypowiedŸ to wszystko w toku tworzenia przybiera formê, przeradza siê w kszta³t, który nadaje sztuka. Sztuka jest odzwierciedleniem g³osu duszy nie mo¿e byæ wiêc okreœlona, zamkniêta w pewne zasady jakie mia³a by odtwarzaæ jednostka twórcza. B³êdem jest rozdzielanie sztuki na masow¹ czy te¿ indywidualn¹. Sztuka musi dla nas istnieæ w chaosie, gdy¿ dusza przemawia do nas nie w sposób uregulowany czasowo lecz chaotycznie. W chaosie powstaje i z chaosu musi byæ odczytana gdy jest ¿ywa a nie umar³a zamkniêta w narzucone zasady. Sztuka poch³oniêta przez regu³y umiera, a twórca staje siê przegranym. Pierwsze: droga twórcza nie jest wyznaczona przez umys³ lecz przez duszê, wiêc czasami mo¿e wydawaæ siê ma³o logiczna. Ale z biegiem czasu przerodzi siê w nierozerwaln¹ ca³oœæ. Drugie: artysta, który tworzy i nie czuje tego co robi to to jest jego nieuchronny upadek. A jego stworzone "coœ" dla mnie staje siê niczym jak niczym jest dla mnie opinia t³umu. Igor Wojciechowski, Jutrzenka
***
By³oby rzecz¹ ciekaw¹ i po¿yteczn¹ zdaæ sobie sprawê, i¿ oto my tworzymy w³asn¹ kulturê, która jest potê¿na, tak silna ¿e do dnia dzisiejszego nie uleg³a wszelkim przejawom propagandy poch³aniaj¹cej wszystko i wszystkich. Schemat zosta³ zniszczony, upad³ na pysk. Dlatego te¿ my na ³amach tego pisemka, które ma byæ naszym poetyckim manifestem drukujemy wiersze m³odych twórców którzy rzecz jasna s¹ bardziej wiarygodni ni¿ pisarze starego pokolenia, gdy¿ ich poezja nie jest na sprzeda¿ w niej jest energia i bunt przeciwko narzuconej drodze ¿ycia. Tak wiêc musimy pokonaæ has³a nieprawdziwe wdzieraj¹ce siê w nasze ¿ycie. Wszyscy tworzymy coœ nowego. REWOLUCJA. M£ODOŒÆ WALCZ¥CA, WALCZ¥CA M£ODOŒÆ Na Bezdro¿ach, nr 1
***
Przyszed³ Jezus mia³ na sobie wojskow¹ kurtkê khaki stare szerokie d¿insy, a w³osy siêga³y mu do ramion by³ blady Powiedzia³em mu, ¿e zawsze chcia³em zostaæ jego przyjacielem wzi¹³ siekierê i rozpierdoli³ têczê posypa³o siê szk³o Gu³aj, Na Bezdro¿ach nr 1
jutrzenka
Jednorazowe przedsiêwziêcie wydawnicze pt. JUTRZENKA (kserowane 32 sA5 plus kartonowa ok³adka drukowawa na offsecie) powziête zosta³o w 1995 r. jako kontynuacja dwu poznañskich zinów. Jednym z nich by³o NA BRZDRO¯ACH - pismo grupy poetyckiej "Przestrzenie" za³o¿one przez Igora Wojciechowskiego "Giga" (ur. 1974), którego dwa numery ukaza³y siê - wiosn¹ i latem 1994 r. (ka¿dy po 12sA5, xero), w nak³adzie 150 egz. Drugim zaœ STRATEGIA - zin Krychy - Krzysztofa Sawickiego (ur. 1975) - jeden numer wyprodukowany latem 1994 (24sA5, xero, n.50 egz.) Kontakt: Kontakt: Igor Wojciechowski, ul. Ozimina 26A, 61-644 POZNAÑ, Krzysztof Stawicki, ul. Sasankowa 37, 60175 POZNAÑ
JEDYNE WYJSCIE Z SYTUACJI
1 Wybór powiêksza marzenie powoduje zmianê w ca³oœci ucieczka potwierdza s³aboœæ unicestwia inne wyjœcia! 2 OTO rêkoma wygrzebuj¹ niespe³nione pragnienia na tablicach kamiennych wyryte odwieczne pytania na które nikt nie uzyska³ zadowalaj¹cych odpowiedzi 3 Utêsknione spojrzenia za czymœ doskona³ym s¹ nie do zniesienia tyle w nich nadziei tyle prawdziwej wiary - chcê pomóc wiêc przypomnij 4 Wiara wzmacnia si³ê ¿ycia zmniejsza znaczenie b³êdów radoœæ - jedyne wyjœcie z sytuacji przybli¿a pragnienia. Giga, Na Bezdro¿ach nr 1
95
JUTRZENKA
MANIFEST GRUPY POETYCKIEJ "PRZESTRZENIE"
1. Czas, by wszystkie przeciwne nam umys³y wch³onê³y nasz manifest, który og³aszamy tutaj w NA BEZDRO¯ACH. Czas by ka¿dy poj¹³ co sob¹ reprezentujemy i¿ si³a nasza jest potê¿na i nie ma ju¿ szans nimi manipulowaæ. Posiadamy w³asne cele i d¹¿enia tworzymy w³asn¹ kulturê, która mo¿e wiele zdzia³aæ i wiele dokonaæ. To co wyra¿amy w naszym manifeœcie okreœla nasze stanowisko i pogl¹dy. Poezja, któr¹ przedstawiamy na ³amach tego pisma bezsprzecznie udowadnia, ¿e tworzymy coœ nowego, coœ co pokazuje i daje dowody, i¿ m³odzi ludzie potrafi¹ dorównaæ tym tzw. narodowym twórcom nie zak³adaj¹c maski Wallenroda. 2. Czas na manifest - ca³y œwiat w rêce m³odych ludzi - musimy wzlecieæ, by nigdy za m³odu nie upaœæ - wzmocniæ skrzyd³a Ikara i przemyœleæ cel lotu, by nie run¹æ zaraz po starcie, by nie zachwyciæ siê pozornym piêknem i krzyczeæ, ¿e to nam wystarcza - tworzyæ, by bunt z siebie wycisn¹æ i udowodniæ, ¿e na nic próby a¿eby kontrolowaæ nas - nie akceptuje wiêc jestem posiadam w³asne cele i sam decydujê za siebie - nasza poezja, tworzona z chêci wypowiedzenia siê i przedstawienia swoich pogl¹dów, poezja nie splamiona zyskiem i nie opluta pisaniem dla potrzeb spo³eczeñstwa. Twórczoœæ ta udowadnia, ¿e tylko m³odzi ludzie nie zaakceptowali z³a panuj¹cego na œwiecie, ¿e tylko m³odzi ludzie potrafi¹ dzia³aæ, by zmieniæ stan rzeczy. - wszelkie zbêdne zasady i rymy u nas na szubienicach zawisn¹ poch³oniête, skopane, upodlone parodi¹ i kpin¹. - Tak wiêc czas siê zjednoczyæ gdy¿ nasza kultura to nasze zwyciêstwo. Tak wiêc piszcie, by s³owem pokonaæ przeciwnoœci losu. GIGA 94.05... Na Bezdro¿ach nr 2
PRAWDA NACI¥GNIÊT¥ SKÓRÊ ROZCINA Prawda spojrzeniem wch³oniêta karze bij¹c pejczem w twarz no¿em naci¹gniêta skórê rozcina wiêc trzeba udawaæ, ¿e siê nie rozumie wówczas prawda nikomu na twarz nie runie
Przebaczenie g³upcom w rêce wciœniête skutecznie maskuje swój strach przebaczyæ, by siê obroniæ przebaczyæ, by uciec od konsekwencji lecz nie teraz tym razem nie da rady Prawda prêdzej czy pó¦niej sama spojrzy w oczy swego twórcy w oczy zwyk³ego przechodnia k³ad¹c go na bruk Ale my siê nie boimy m³odoœæ jest nasza!!! Giga, Na Bezdro¿ach nr 2
U£OMNOŒÆ
I s³ychaæ wo³anie - wo³anie z oddali Wœród wielu be³kotów i anomali Ty wiesz Kim jesteœ - cz³owiekiem porz¹dnym Masz ¿ycie zatrute - powietrzem u³omnym Nie wiesz co robiæ - zacierasz rêce I znów tak z oddali s³ychaæ nêdzê I masz nadziejê - tkwi ona w Tobie "Ja jestem gotów na ¿ycie przy tobie" Lecz s³ychaæ ha³as - to galop koni Ty myœlisz ¿eœ zdrowy A jednak u³omny 92.VIII.29 Stañczyk, Strategia nr 1
BUNTOWNICY
Szli teraz raŸnie. Michy cieszy³y im siê nieziemsko. Dwóch spoœród pi¹tki nios³o gitary w skayowych pokrowcach. To co, ¿e po¿yczone, za parê chwil, po na pewno drobnych formalnoœciach, pod³¹cz¹ je do pieców i zacznie siê czad... ju¿ prawie zw¹tpili, ¿e doczekaj¹ tej chwili. Pomys³ za³o¿enia kapeli nie zrodzi³ siê wprawdzie samoistnie, ka¿dy mia³ jakieœ ciche plany, marzenia, ale gdy kiedyœ pili w jakiejœ mordowni piwo, to gdzieœ przy pi¹tym, jedno s³owo, dziœ ju¿ nikt nie pamiêta czyje ani jakie spowodowa³o, ¿e wszystkim zap³onê³y wtedy g³owy. Od razu podzielili siê
96
funkcjami, instrumentami, choæ ich umiejêtnoœci by³y mniej wiêcej równe, czyli trochê s³abe, ale tyle mieli w g³owach w³asnych tekstów, dobrych prowokacji, swoich frustracji, gniewu, ¿e poziom muzyczny na razie nie przedstawia³ dla nich znaczenia. Nazajutrz ka¿dy przyniós³ jakiœ swój tekst, dwa, na pudle szybko pod³o¿yli pod s³owa muzykê, to znaczy parê riffów. Repertuar ju¿ by³. Zaczê³o siê szukanie lokalu. Najpierw pytanie po kolesiach, klubach. Nic. Chcieli w jakimœ gara¿u, ale sprzêtu, jakichœ wzmacniaczy nikt raczej nie chcia³ im po¿yczyæ. Zaczêli chodziæ po szko³ach. W ich szko³ach gra³y ju¿ jakieœ gównianobluesowe kapele podrabiaj¹ce AC/DC lub D¿em. Zaczêli chodziæ po innych. Tam by³o podobnie, albo ju¿ gra³y jakieœ zespo³y, albo ich szybko sp³awiano, odsy³ano. Œmiali siê zawsze mówi¹c, ¿e to dlatego ¿e jesteœmy kapel¹ wywrotow¹, choæ raczej nikomu nie precyzowali co chc¹ graæ. Oczywiœcie w obawie. To mia³a byæ ostatnia szko³a w której zamierzali siê pytaæ. Mieli ju¿ dosyæ ³a¿enia, dzwonienia po sekretariatach i klubach, i w ogóle podupada³ z lekka zapa³. Stanêli wiêc przed sekretariatem. Zapukali i us³yszeli "proszê" w³adowali siê do œrodka. Najbardziej wygadanego wypchali na œrodek, a ten po kolei kit, prawie wyuczony na pamiêæ. Skoñczy³ mówiæ. Dyrektor, chyba, albo w ka¿dym b¹d¦ razie ktoœ wa¿ny w tej szkole, wys³ucha³ ich spokojnie, ale niezbyt uwa¿nie, poskroba³ siê trochê za uchem jakby szuka³ jakiegoœ terminu, mo¿liwoœci... A WIÊC CHCECIE GRAÆ? Przytaknêli jednakowo. PRZYJD CIE W PI¥TEK KO£O CZWARTEJ. Spojrza³ znacz¹co na kokneje - I BUTY ZMIENNE... ZOBACZYMY CO DA SIÊ ZROBIÆ. Wyszli wtedy cali w skowronkach. Zapa³ znów osi¹gn¹³ szczyt... I szli teraz, weso³e rozmowy, podpierdalania, kopniaki, szko³a, parê kroków, znowu jeden zapuka³ i gdy us³yszeli, ju¿ znajome "proszê" w³adowali siê z ucieszonymi miskami do pokoju. ACH TO WY!? CO CHCIELI GRAÆ. Przytaknêli weso³o. O'Key ch³opaki. Pogrzeba³ w szufladzie wyci¹gn¹³ klucze, rzuci³ je im, zosta³y z³apane w locie, SALA GIMNASTYCZNA JEST WOLNA DO 18.00. JAK¥Œ PI£KÊ TAM ZNAJDZIECIE. JAK JU¯ POGRACIE, TO PRZYNIEŒCIE KLUCZE... Gu³aj, Strategia nr 1
SPOSÓB
Ksiê¿yc œwieci³ doœæ jasno, gdy szed³em po schodach z siekier¹ - tak to chyba by³a siekiera a mo¿e tasak - szed³em na górê do pokoju gdzie spa³a samica zwana matk¹ i do pokoju gdzie spa³ samiec zwany ojcem. Pot sp³ywa³ ze mnie doœæ ostro, przecie¿ mia³ dokonaæ siê teraz prze³om w moim ¿yciu; siekiera czy tasak wydawa³ mi siê dosyæ ciê¿ki w moich ma³ych spoconych d³oniach. Krok po kroku zbli¿a³em siê do celu mej wêdrówki. Nienawidzi³em ich to chyba za ma³o powiedziane. Matka stale ur¿niêta, traktowana jak przedmiot przez samca-ojca, nie mog¹ca, nie maj¹ca prawa wypowiedzieæ w³asnego zdania, ci¹gle wy¿ywaj¹ca siê na swoim dziecku czyli mnie, zapatrzona w pracê i kieliszek, ci¹g³e wypomi-
JUTRZENKA
CHWILA JAK WIECZNOSC TRWA Jednym pe³nym wdechem wykrzyczê wszystko jak palcem wskazujê dalsz¹ drogê
Jednym g³êbokim spojrzeniem wyra¿ê wszystko jak rêkê unosz¹c mówiê - nie I naprawdê ja pisaæ nie muszê Koniec sznurem zwi¹zany prowadzi na pocz¹tek Wiêc nowy portret twarzy swojej tworzê a mogê wiele tylko ¿e nie chcê Amfetaminê, amfetaminê proszê Bo logika mnie poch³ania ¿e a¿ stajê siê brutalny Chwila jak wiecznoœæ w mym spojrzeniu trwa a w piœmie siê kruszy jak wspomnienie I tak siê rozp³ynie ju¿ nie powróci umilknie zagnie
nania. Przecie¿ naprawdê nie chcia³a zepchn¹æ mnie ze schodów wiêc dlaczego siê wtedy œmia³a, ale uraz po upadku pozosta³ i sta³ siê piêtnem do koñca mych dni. Samiec zwany ojcem - despota pokazuj¹cy swoj¹ si³ê trenuj¹c uderzenia na worku treningowym czyli na mnie. Od rana do wieczora pracuj¹cy nie widz¹c sensu pracy œwiñski stary grubas! Piek³o zaczyna³o siê po powrocie, awantury, krzyki, rêkoczyny, tak mija³o pó³ nocy a póŸniej rano do szkó³ki po szkó³ce znowu schemat siê powtarza³. Jak do tego dosz³o, ¿e znalaz³em siê na tym œwiecie, chyba musieli byæ oboje pijani gdy dosz³o do aktu zwanego przez uczonych zap³odnieniem. Raczej ciê¿ko to sobie wyobraziæ, przecie¿ oni nie wiedz¹ co to znaczy kochaæ. Mnie nauczyli jedynie nienawiœci do nich samych. Mózg w koñcu nie wytrzyma³ tego napiêcia no bo ile kurwa mo¿na musia³ siê zbuntowaæ, powiedzieæ Nie; przecie¿ nie chcia³em byæ taki jak oni. Mam w koñcu 10 lat i jestem ju¿ mê¿czyzn¹. Obmyœla³em wiele sposobów, ale ten z siekier¹ wydawa³ mi siê najsmaczniejszy, podobno, gdy siê zje cia³o zmar³ego to jego dusza przechodzi do twego wnêtrza - trzeba to sprawdziæ. Przed robot¹, zamiast iœæ do budy ostrzy³em sobie ostrze siekiery, tak aby lœni³o jak nale¿y. By³em ju¿ na szczycie schodów - wchodzê do pokoju, jest le¿a³a na wyrze glina obci¹gniêta skór¹, z ust wycieka³a posoka po³¹czona ze œlin¹, tak jakbym widzia³ ludzk¹ œwiniê. Przypadkowo przewróci³em stoj¹c¹ obok ³ó¿ka flaszkê i wtedy matulka otworzy³a oczy i zapyta³a mnie: "Co chcia³eœ synu" ja jej na to: "Przyszed³em mamo daæ ci ostatni poca³unek na dobranoc". Siekiera b³ysnê³a w œwietle ksiê¿yca, bia³a œciana ne by³a ju¿ bia³a. Obliza³em ostrze, nawet nieŸle smakowa³a krew. Nastêpnie skierowa³em swoje kroki do pokoju cz³owieka zwanego ojcem. Tym razem zastosowa³em inny sposób przerwania ¿ycia przywi¹za³em starucha do ³ó¿ka po uprzednim znieczuleniu trzonkiem od siekiery, po czym wzi¹³em miedziany drut i zgio³em go w kszta³t haczyka. Gdy ta czynnoœæ zosta³a wykonana w³o¿y³em drut przez dziurkê od nosa do czaszki bêkarta. Nic nie móg³ zdzia³aæ przywi¹zany do ³ó¿ka, tylko œlepia mia³ otwarte, chyba prosi³ o litoœæ, ale mnie nauczono ¿e nie ma litoœci. Z pocz¹tku mózg wychodzi³ doœæ opornie ale tylko przez chwilê, póŸniej sz³o ju¿ g³adko. Misja wykonana 2 trupy i ja wolny cz³owiek. Gdy tak siê zastanawia³em nad tym co zrobi³em dotar³o do mnie, ¿e z chwil¹ urodzenia by³em ju¿ stracony. Wtem ni st¹d ni zow¹d poczu³em silne szarpniêcie za rêkê, obraz siê zamaza³, otworzy³em oczy i zobaczy³em j¹ mówi¹c¹ "Wstawaj czas do budy psie". Wsta³em, ubra³em siê i najpierw dosta³em ostry wpierdol za rozpierdolony budzik, dupê mia³em tak poparzon¹, ¿e przez ca³y tydzieñ siê nie garbi³em. Siedzia³a w kuchni gdy zszed³em rzek³a do mnie: "Ojciec chce abyœ naostrzy³ siekierê zanim pujdzie do pracy". Siekiera sta³a oparta o szafê chwyci³em j¹ wyæwiczonym ju¿ ruchem, zacz¹³em siê jej przygl¹daæ, obracaæ. Patrz¹c to na siekierê to na matkê powiedzia³em do suki: "Mia³em piêkny sen..." ona na to: "O czym?" odpowiedzia³em jej: "O czymœ co powinienem zrobiæ ju¿ dawno temu. Siekiera miêkko wesz³a w czerep zag³êbiaj¹c siê a¿ po r¹czkê. Krycha, Strategia nr 1
Mówiê ¿e to co teraz robiê to nie s¹ ¿adne wiersze i pamiêtaj ¿e byæ nie mog¹ bo ja tak chcê a mój g³os siê tu najbardziej liczy I nic nie masz prawa dopowiadaæ bo ja tego nie lubiê czy wrêcz nienawidzê Wysokoœæ ka¿d¹ osi¹gnê w umyœle swój wp³yw rzobudzê i na szczycie stanê depcz¹c tysi¹ce Lecz mi siê nie chce Tak wiêc Amfetaminê, amfetaminê proszê na mym stole po³o¿yæ wówczas now¹ historiê wytworzê 95.02.18 Igor Wojciechowski, Jutrzenka
***
Wyrwani z matek przychodzimy na œwiat posypani prochami przodków, z urny o nazwie "trzeba to ochrzciæ". To pierwszy kurz, który osiada nam na oczach. Coraz szybciej dowiaduj¹c siê o tym, ¿e w ksi¹¿kach okreœlani jesteœmy jako homo sapiens, faber, coraz gêœciejsz¹ œlin¹ opluwamy ziemiê Wraz z pierwsz¹ spêdzon¹ noc¹ z niekochan¹ kobiet¹ dowiadujemy siê, ¿e jesteœmy sami. Trudno spotkaæ nam kogoœ o b³êkitnych oczach, nasze dzieci rodz¹ siê gdy pada deszcz. My - ich ojcowie nadajemy im imiona pij¹c wódkê z p³acz¹cej butelki. Ze szczêœliwych gwiazd pozosta³y tylko te z papierków po czekoladzie Adam Pokrzywiec, Jutrzenka
97
JU¯ JEST JUTRO
BARYKADA
Wyros³a. Tak przynajmniej twierdzi Rafa³ Grupiñski w 6-7 numerze Czasu Kultury. Jest podobno wysoka (nieodparte skojarzenie z Chiñskim Murem). Wierzcho³kiem barykady przebiega autostrada. W dole, po obu stronach - plemiona. Na g³os (b¹d¿ te¿ po cichu, notuj¹c coœ w przepastnych brulionach) obsypuj¹ siê wzajemnie s³owami, zawiniêtymi w papierowe strza³y samolocików. Niektóre z nich, jak uda³o nam siê zauwa¿yæ naprawdê posiad³y trudn¹ sztukê lotu. Stopieñ wa¿noœci w szamañskiej hierarchii plemion, okreœla siê bior¹c pod uwagê d³ugoœæ i kolor krawatów, b¹d¿ te¿ stopieñ sprania d¿insowych nogawet lub ³okci. Czasem na barykadê wdrapie siê jakiœ osobnik, by zeskoczyæ po przeciwnej stronie. Wierzcho³kiem barykady przebiega autostrada. Czekamy na autostop, by oddaliæ siê jak najprêdzej... Ju¿ Jest Jutro nr...
ŒMIERÆ CIOTKI G.
Wœród domów, na skraju tego miasta, które na mapach oznacza³o siê kreskowanym kó³eczkiem, co wskazywaæ mia³o powy¿ej stu tysiêcy mieszkañców, mieszka³em ja. Ja ze swoj¹ rodzin¹. Nie by³a ona wcale nadzwyczajnie bogata, ani z tradycjami drobnomieszczañskiej arystokracji, która wygalantowana chodzi³a w niedzielne popo³udnie przed koœcio³em, zajadaj¹c kolorowe lody, skutecznie zatruwaj¹ce napchane niedzieln¹ kie³bas¹ ¿o³¹dki. Wœród krewnych, z którymi mieszka³em, nikt nie lubi³ lodów za wyj¹tkiem babci Gabrysi, ob¿eraj¹cej siê nimi niemi³osiernie. Lubi³a je bardzo, o tak. Z¿era³a po kilka wiader. Po ka¿dej takiej uczcie, do której i mnie bezskutecznie namawia³a, zamarza³a na ca³y tydzieñ, a¿ do nastêpnej niedzieli. Ojciec wbija³ wtedy hak w wystaj¹cy zr¹b lodowy i wiesza³ jA do góry nogami na altanie. Rozgrzewa³a siê tak przez ca³y tydzieñ, kropelka po Pismo powsta³e w roku 1986 razem z Ruchem Artystycznym i Funduszem Promocyjnym w Poznaniu. Za³o¿ycielami byli Jacek Krzy¿anowski (Leon Ony), Krzysztof Wróbelek- kropelce, robi¹c du¿¹ ka³u¿ê, której z regu³y nikt nie wyciera³. KaŸmierczak i Szymon Kantorski. W 1987 r. do³¹czyli Jerzy £ukasz Kaczmarek i Patryk ójciec lubi³ bardzo majsterkowanie i popo³udniowe wieszanie Jab³czyñski, w 1988 r. Dariusz Soœnicki i Mariusz Grzebalski itd. - wówczas studenci babci by³o prawdziwym ceremonia³em. UAM, urodzeni w latach 1964-69. Pocz¹tkowo JU¯ JEST JUTRO wydawane by³o Wiesza³ siê te¿ wujek Herbert, ale ju¿ nie na haku, tylko ot tak technik¹ powielaczow¹, potem xero, w koñcu profesjonalny druk (xerodruk i offset) - od zwyczajnie, na ma³ej szubieniczce stoj¹cej z ty³u domu. W nocy, gdy wia³ silniejszy wiatr obija³ siê o œciany i nie mog³em spaæ. nr.14. Od 1992 r., kiedy to pismo przesz³o na sk³ad komputerowy, zrezygnowa³o formu³y art Schodzi³em wtedy na dó³ i przywi¹zywa³em mu ciê¿ki kamieñ do zina na rzecz studenckiego pisma m³odoliterackiego, drukuj¹c oprócz prezentacji liter- nóg. Bywa³ó, ¿e schodzi³ z nim na œniadanie, gdy¿ by³ wielce leniackich tak¿e eseje i recenzje. W sumie ukaza³o siê 21 numerów JJJ, z których ostatnie wy i nawet o tak prost¹ czynnoœæ, jak d³ubanie wyka³aczk¹ w - 19-20 i 21, datowane na 1993 i 1994 r. mia³y objêtoœæ 86 do 124 stron A5 (ksia¿ka). zêbach musia³ kogoœ poprosiæ. Zwraca³ siê najczêœciej do mnie, Pismo w tym czasie sponsorowane by³o m.in. przez Uniwersytet Adama Mickiewicza ale zwykle odpowiada³em, ¿e nie mam czasu i wychodzi³em do oraz urzêdy: miejski i wojewódzki w Poznaniu. Wspó³pracowa³y z nim wtedy tak¿e coraz ogrodu polowaæ na sporyszki. Gdy przychodzi³em do domu, bardziej znane postacie Parnasu Bis z Marcinem Œwietlickim, Adamem Wiedemannem mama mówi³a, ¿e wygl¹dam, jak "zatan". "Szatan" - poprawia³em j¹, ale nie reagowa³a. W istocie by³em ca³y oblepiony b³otem, ale i Olg¹ Tokarczuk w³¹cznie. JJJ przesta³o siê ukazywaæ praktycznie razem z objêciem przez Mariusza Grzebalskiego przecie¿ wcale nie cuchn¹³em siark¹ tylko sporyszkami. i Dariusza Soœnickiego stanowisk redaktorów dwutygodnika NOWY NURT, ukzauj¹cego Wyci¹ga³a wtedy wielk¹ drewnian¹baliê, la³a do niej gor¹cej siê w Poznaniu w latach 1994-96, który mo¿na w pewnym sensie uwa¿aæ za kontynuacjê wody, a potem chwyta³a mnie za du¿y palec u nogi i tak zanurza³a na parê chwil. Gdy prawie uduszony próbowa³em JJJ. Oprócz pisma Ruch Artystyczny wyda³ w l. 1988-90 kilka tomików (arkuszy) autorów chwyciæ powietrze, jak ryba wyrzucona na brzeg, otwiera³y siê ju¿ zwi¹zanych z JJJ (proza Patryka Jab³czyñskiego, wiersze Mariusza Grzebalskiego i drzwiczki pieca, za którymi obsycha³em przez dwa pacierze. Nie Szymona Kantorskiego). W 1993 r. ukaza³a siê natomiast antologia m³odej poezji by³o mi tam wcale nudno, gdy¿ towarzyszy³ mi wujek Albert. Poznania "11", w której po³owê zawartoœci stanowi³y wiersze autorów zwi¹zanych z JJJ, Wielki piecuch. Na kolacjê dostawa³em ciep³e mleko od krowy. Mieliœmy ju¿ drug¹ po³owê zaœ osób z konkurencyjnej WOSKÓWKI. mleko od nietoperzy hodowanych na strychu przez Filonkê. Nikt Kontakt: Dariusz Soœnicki, Nad Potokiem 15/5, 60-639 Poznañ go nie pi³. Nie wierzyliœmy jej, ¿e bia³a ciecz, któr¹ czasami wychyla³a pochodzi od tych fruwaj¹cych myszy. Zreszt¹ ojciec mówi³, ¿e na pewno jest truj¹ce. Obra¿a³a siê wtedy i nape³nia³a nim wannê. K¹pa³a siê w niej ciocia Gertruda. By³a piêkn¹ kobiet¹. Niegdyœ. Konserwowa³a siê te¿ w zalewie octowej stosowanej do grzyMARIUSZ GRZEBALSKI bków, któr¹ wynosi³a z kuchni. Tak marszczy³a siê coraz bardziej i kurczy³a, a¿ poczê³a mieœciæ siê w s³oiczku na marynaty. Zakrêca³a wieczko i tak sta³a pomiêdzy innymi zaprawami i konfiturami, a¿ do tego pamiêtnego dnia. By³y to imieniny mojej mamy. Zebraliœmy siê wszyscy. Przyby³ te¿ wuj Alfons z siedmiorgiem moich kuzynów, których nie lubi³em, bo pili wino a butelkami ciskali w mojego ulubionego kota, kryj¹cego siê na dachu. Wuj Alfons by³ wielkim ³akomcem, jak i jego pociechy i to pewnie by³o przyczyn¹ tragedii, która siê wydarzy³a. To, oraz dziad Fisus przeprowadzaj¹cy eksperymenty fizyczne w szopie ojca. Pod³¹czy³ jakieœ elektrody i zrobi³ spiêcie, a przy okazji zgas³o œwiat³o w ³azience i spi¿arce. W spi¿arce, w której wœród setek s³oiczków sta³ i ten - z cioci¹ Gertrud¹ w zalewie octowej. By³ to przypadek, ¿e wraz z powid³ami œliwkowymi i konDARIUSZ SOŒNICKI fitur¹ malinow¹ znalaz³a siê na imieninowym stole. Wuj Alfons opowiada³
już jest jutro
98
JU¯ JEST JUTRO w³aœnie jakiœ skomplikowany dowcip, a w¹sy podrygiwa³y mu w takt ruchu szczêki, gdy¿ nie przestawa³ jeœæ ani na chwilê. Gdy ju¿ zbli¿a³ siê do pointy, wzniós³w górê widelec i nim siê spostrzeg³ wyj¹l z jednego s³oja Gertrudê, nadzia³, wrzuci³ do ust, a nastêpnie b³yskawicznie wsun¹l kawa³ek chleba i po³kn¹³. - Tragedia - wykrzyknê³y jednoczeœnie mama i Filonka, gdy¿ one jedyne to zauwa¿y³y. - Tragedia - powtórzy³ Alfons - nie wiedz¹c zupe³nie o co chodzi i zaskoczony popi³ szklank¹ oran¿ady. Po³kn¹³eœ ciotkê - krzycza³a mama. Alfons tylko bekn¹³. - Po³kn¹³eœ ciotkê - wykrzyknê³a Filonka. Wtedy dopiero wuj zblad³, gdy¿ chyba poczu³, ¿e coœ mu siê rusza w ¿o³¹dku. - Nie chcia³em - wymamrota³, a w¹sy oklap³y mu zupe³nie. Nazajutrz by³ pogrzeb. Ale taki inny. Niezwyczajny. Bo przecie¿, jak w³o¿yæ do trumny ciotkê i nie zamkn¹æ w niej jednoczeœnie Alfonsa. A tak poza tym, to ona chyba ¿y³a w œrodku. Zakonserwowana przez tyle lat w zaprawach octowych mamy, w soku ¿o³¹dkowym czu³a siê chyba jeszcze lepiej. Zreszt¹ Alfons twierdzi³, ¿e go kopie od wewn¹trz. - Pogrzeb musi byæ - mówi³a mama - Gertruda odesz³a od nas. Ojciec wytatu³owa³ ³adny nagrobek na brzuchu Alfonsa, z popiersiem Gertrudy. Ciotka nawet zaczê³a siê odzywaæ i powiedzia³a co i jak ma wygl¹daæ. Mowê po¿egnaln¹ wyg³osi³a mama, po czym wszyscy wróciliœmy do domu. Po drodze wuj trzyma³ nisko w¹sy, pochlipywa³ i uœmiecha³ siê g³upawo. Od tego dnia imieniny mojej mamy zbiega³y siê z rocznic¹ œmierci ciotki. Sk³adaliœmy kwiaty na jej grobie, to znaczy wtykaliœmy je za pasek Alfonsowi. Wypada³o to wszystko bardzo koœlawo. Chcieliœmy te¿ ustawiæ kilka œwieczek. Alfons nawet na to przysta³, ale potem poparzy³ siê woskiem i powiedzia³, ¿e nigdy wiêcej. Zgodzi³ siê tylko na zalewê octow¹, któr¹ mama wlewa³a mu do ust przy pomocy lejka, gdy¿ po tym co zrobi³ nie znosi³ smaku marynat. Ciotka tapla³a siê w niej na pewno. Przecie¿ ka¿da kobieta lubi byæ piêkna, a Gertruda lubi³a to szczególnie. Rafa³ Stolecki, Ju¿ Jest Jutro nr...
Dziwka sypia tylko z sob¹. Czasami zdarza siê, ¿e naruszy umown¹ granicê jednoœci. Szybsza o u³amek sekundy - ruchem rêki lub powiek, przed spó¿nion¹ obecnoœci¹ kochanka. £amie kontur cia³a. Tê krótk¹ chwilê nazwa³y mi³oœci¹. W oddali, na pó³ce przys³oniêtej tytoniowym dymem, œpiewaj¹ w³oscy tenorzy st³oczeni pod pok³adem ¿aglowca. Napiête krochmalem ¿agle, statek p³ynie, poœród szklanego ko³a fal. Przy stolikach o¿ywienie - tu wszyscy lubi¹ œpiew w³oskich tenorów. S³oñce z korka usycha nad ¿aglowcem w butelce, schwytane w szklan¹ szyjkê widnokrêgu. Drzwi ognia, przez które trzeba przejœæ. Odchodz¹c. "Jeszcze trochê, i s³oñce pojawi siê miêdzy palcami. Na razie nie ma go, i wszystko musi zaczekaæ. Bojê siê rozsun¹æ palce i oœlepn¹æ na chwilê jego blaskiem. Mam ma³¹d³oñ (zapamiêta³aœ to przecie¿!) i dlatego wola³am, by nad moimi oczyma pochyla³y siê g³owy mê¿czyzn, zagradzaj¹c ogniste œwiat³o gwiazdy. Lubi³am, jak powoli ich w³osy zmienia³y barwê, gdy ona podchodzi³a od ty³u, cichutko na palcach do ich czaszek. Mieszkam teraz w du¿ym mieœcie, podoba mi siê rano, gdy chodzê po paru jego ulicach. Znam ju¿ je. I wszystkie inne, takie same. Zag³odzony telefon, który nie mia³ od wielu dni w ustach, ani jednego mojego s³owa - rozmawia podniesionym g³osem z moj¹ niem¹ matk¹, zamkniêty w goœcinnym pokoju na piêtrze. Marzê aby zamilk³. Aby zamilknêli oboje. Matka pije kawê, a pêpowina purpurowego dywanu na schodach, któr¹ wyrastam z jego brzucha, jest sucha jak wiór, podeptana tysi¹cem coraz krótszych kroków. Napiêta ¿y³ka w moich ustach. Poœrodku s³oñca ktoœ rzuca siê we œnie, nie mog¹c otworzyæ oczu, choæ wszystkie dni stanê³y w swych zenitach. Œwiat istnieje, póki o nim pamiêtam. Inaczej umiera na raka. P³aczê wtedy (choæ sama wiesz jak tego nie znoszê), a poczta chce bym podnosi³a spod drzwi, listy ludzi pachn¹cych ziemi¹." Tancerze. Na linie zas³aniaj¹ oczy. Wilgotnymi rêkoma p³osz¹ ostatnie œciany, œledz¹c ich nieporadny lot ku ziemi. Obraca siê pochylona kula parkietu, podzielona równole¿nikami spojrzeñ. Ch³odny ksiê¿yc broszki przemyka nad s³onecznym splotem. Œwiat st³oczony przy trzech stolikach. Patrzy. Przez szybê, do œrodka, omijaj¹c kolorowy szyld, zagl¹da staromodna orkiestra ulicznego zgie³ku. Rozeœmiani kelnerzy zamykaj¹ kielichy stolików. Zgaszone lampiony g³ów, zawieszaj¹ wysoko w witrynie. Trêbacz ko³ysze na rêkach sen srebrnego ch³opca. Szymon Kantorski, Ju¿ Jest Jutro nr...
MI£OŒÆ STAŒKA DO WEGETARIANKI
- Daj mi dowód mi³oœci - powiedzia³ Stasiek i po¿¹dliwie spojrza³ na Julciê. Dziewczyna, domyœlaj¹c siê o co chodzi, spurpurowia³a na twarzy i spuœci³a oczy. Och, jak¿e b³êdne by³y jej przypuszczenia, po chwili Stasiek wyj¹³ z kieszeni kawa³ek kaszanki i rzek³: - Jeœli mnie kochasz, to zjedz. Jerzy £ukasz Kaczmarek, Ju¿ Jest Jutro nr...
CAFE
Trêbacz przygotowuje siê. Cichnie scena, otoczona pó³kolem srebrnych dzwonków. Brzêk fili¿anek zag³usza kroki tych, którzy zanurzaj¹ siê w wojenne barwy ulicy. Trêbacz na chybotliwej ³ódce sceny, delikatnie otwiera futera³. Pochylony, ujmie w palce ma³ego ch³opca, ze z³otym ustnikiem w³osów. Po krótkiej chwili zachnie graæ, wpatrzony w punkt nad g³owami siedz¹cych. Szumi¹cy express rozlewa makija¿ w zmêczone fili¿anki powiek. Ruch. Usiad³a za marmurowym blatem roz³o¿onych r¹k, na którym parzy fili¿anka, i zmiêta kartka papieru - magiczna kula, planeta pe³na cieni. Dziwka sypia tylko z sob¹. Kr¹¿y po twarzy indiañsk¹ szmink¹, w pogoni za umykaj¹cymi ustami. Rozsy³a tropicieli palców, miotaj¹cych dzidy paznokci, miêdzy czarne koronki sukien.
99
JU¯ JEST JUTRO
STASIEK I LORNETKA
- Nie patrz na s³oñce, bo ci wypali oczka - mama strofowa³a, stoj¹cego obok niej ma³ego ch³opca. Stasiek, bo tak mia³ ów ch³opiec na imiê, ani myœla³ s³uchaæ maminych rad. Mo¿liwoœci jego nowej, bia³ej lornetki poci¹ga³y go bardziej ani¿eli strach przed oœlepniêciem. - Nie patrz na s³oñce, bo ci wypali oczka - powtarza³a z uporem mama. I rzeczywiœcie, w chwilê pó¿niej, w miejscu niebieskich staœkowych oczu, widnia³y ju¿ czarne dymi¹ce oczodo³y. Jerzy £ukasz Kaczmarek, Ju¿ Jest Jutro nr...
ODP£YNIÊCIE TITANICA S³oneczny poranek: na plecach, z profilu I na wprost - pozbawiony cienia Wszêdzie. W zatoczce kciuka Zmarszczonej delikatn¹ lini¹.
Puszyste wiewiórki lin, warkocze Pielêgnowane francuskim pudrem Pêkaj¹. Kolorowe parasolki, wrzawa Wycieczka emigrantów przez trzy równole¿niki Wró¿b. Po przyl¹dki: Wskazuj¹cy i Serdeczny. Nie wiadomo. Ikar: z biletem ostatniej klasy Miejscówk¹ obok piernikowego serca statku Chce wróciæ - rozk³ada papierowy samolocik skrzyde³ I w dó³ - przemyka tu¿ nad srebrn¹ gwiazd¹ fal Parzy lotki, spada w górê, s³onecznego nieba. Szymon Kantorsk, Ju¿ Jest Jutro nr..
JESTEM Z TOB¥
Jestem z Tob¹ w tych wszystkich miejscach, których razem nie zd¹¿yliœmy odwiedziæ, u ludzi, których dopiero teraz poznajê, w obcych domach, gdzie unosi siê zapach ciasta pieczonego na niedzielê. Jestem z Tob¹ poœród czterech œcian wymyœlonego przeze mnie domu, poœród mijaj¹cych godzin, dni i miesiêcy, poœród s³ów niewa¿nych i wierszy rozkwitaj¹cych w ciszy samotnego ogrodu. Jestem z Tob¹ na po¿egnania i powitania, na zwyk³e odjazdy i nie niezwyk³e powroty, na smutek i radoœæ, na pamiêæ i zapomnienie. Jestem z Tob¹ na dworcach kolejowych kupujemy bilety, wsiadamy do poci¹gów, odje¿d¿amy na zawsze - w przeciwnych kierunkach. Jerzy £ukasz Kaczmarek, Ju¿ Jest Jutro nr...
NIETZSCHE I MY
- Darkowi Soœnickiemu Biæ siê najlepiej za miastem, gdzie nikt nie widzi, gdzie ziemia jest miêkka i czarna. Nietzsche pochwali³by nas, widz¹c jak le¿ymy ub³oceni, smakuj¹c jêzykiem jej cierpkie ciep³o. A jeszcze to, ¿e dziœ nikt nie zwraca uwagi na innych. Wypuszczaj¹ z siebie zwierze byle gdzie, na oœlep. Nie patrz¹ na nic i bij¹ siê w dzieñ, na asfalcie, przy wszystkich. Mariusz Grzebalski, Ju¿ Jest Jutro nr..
***
dziewczêta w szpilkach wystukuj¹ rytm afrykañskich tamtamów tak bardzo chcia³yby ju¿ pójœæ do ló¿ka jest jeszcze jasno wiêc maluj¹ sobie paznokcie czerwonym lakierem od d³oni a¿ po ³okcie Ewa Zieliñska, Ju¿ Jest Jutro nr..
100
MI£OŒÆ
k³ujesz mnie jak osa nic wiêcej Ewa Zieliñska, Ju¿ Jest Jutro nr..
TAUTOLOGIA
tak ju¿ musi byæ zatrzymany w pó³ drogi miêdzy przepaœci¹ a szczytem górskim pod¹¿aj¹cy w kierunku prze³êczy prze¿uwaj¹cy papkê miernych godzin jak ostatni¹ konserwê zbola³e przypomnienie przedmieœcia i tcyh sklepów z odra¿aj¹c¹ jasnoœci¹ szyldów trzeba iœæ dalej w kierunku nowych mo¿liwoœci miêdzy lasem sosnowym i pieczonymi ¿eberkami, morzem deszczów a morzem jasnoœci, wiatrem swiszcz¹cym w otch³aniach kominów, Kasjopej¹ Wielkim Wozem, brzaskiem który zostaje w swym geometrycznym postêpie ³¹k¹ o œwie¿o skosonej trawie od tego nie ma ucieczki w subtelne sylogizmy ratuj¹ce przed nazwaniem, okreœleniem pragnienia celu w sposób nieœwiadomy sobie uœwiadamianego w pó³ drogi miêdzy przepaœci¹ a szczytem górskim Leon Ony, Ju¿ Jest Jutro nr 12
SONET SPOD W£ASNEJ D£ONI
Ta d³oñ jasna, jeœli patrzeæ z góry, ten cieñ pod ni¹, ta piwniczna woñ: tu jestem jakby w samym sobie: œmierdzi - ale kto siê dowie? Znam ludzi, umiem braæ w garœæ, garœci¹ piasku umiem cisn¹æ w oczy. Jest pleœñ - ale jest bezpiecznie, ciasno - ale ja siê mieszczê. Nie, tej d³oni nikomu nie podam, starczy liczyæ na siebie - do piêciu. Jest grzyb - ale nie ma g³odu. Mnie nie wolno byæ nieostro¿nym, ja mam ¿onê, dziecko i talent. Dariusz Soœnicki, Ju¿ Jest Jutro nr 17-18
KAU GRYZONI NA SERZE
ARTYŒCI PRZECIW RZECZYPOSPOLITEJ
Kau Gryzoni na serze, Wspólnota LeeeŸeæ oraz skupione wokó³ œrodowiska niezaleŸne (g³êboko poruszone) proklamowa³y akcjê ARTYŒCI PRZECIW RZECZYPOSPOLITEJ. Wydano manifest i ostatnie pieni¹dze. "Patria patri¹ a Ÿryæ siê chce! Dlatego niniejszym postanawiamy my: a). przej¹æ i sprawiedliwie miêdzy siebie rozdzieliæ wszelkie dochody p³yn¹ce z niekorzystania przez masy z pr¹du, gazu, ciep³ej wody i oplat MPK. b). nie kupowaæ, ksi¹Ÿek i góralskich serków zwanych oscypkami c). organizowaæ w newraligicznych punktach miasta uroczyste recytacje, pokazy i aukcje dzie³ naszych. Bilety wstêpu, a jednoczeœnie prawo do przejœcia przez skrzyŸowania, wed³ug ustalonych stawek. M³odzieŸ szkolna i kademicka, renciœci, emeryci - 200 procent ceny biletu normalnego. d). otworzyæ w œródmieœciu sieæ ogrodzonych i strzeŸonych galerii graffiti, których zwiedzanie odbywaæ siê bêdzie za wykupieniem karty wstêpu. Przewidywana jest moŸliwoœæ dotykania dowoln¹ liczb¹ palców (w zaleŸnoœci od wysokoœci dop³aty) odbitych na murze szablonów, a takŸe zamazywania szara lub czarn¹ farb¹ wybranych fragmentów ekspozycji (op³ata w USD). e). za³oŸyæ punkt us³ug fotograficznych, w którym kaŸdy bêdzie móg³ nas sfotografowaæ. Zdjêcia kolorowe i z ma³ymi dzieæmi na rêku kosztowaæ maj¹ nie mniej niŸ piêciokrotna wielokrotnoœæ pozowania do zdjêæ czarno-bia³ych (plus dodatek funkcyjny). Jednoczeœnie zwracamy siê do wszystkich œrodowisk twórczych w ca³ej Polsce z apelem o wspólne podjêcie zaproponowanych przez nas dzia³añ, albowiem fortuna ko³em siê toczy i wczeœniej czy pó¿niej ARTYŒCI PRZECIW RZECZYPOSPOLITEJ trafi¹ do podrêczników historii, a przecieŸ imperatywem wszelkiego tworzenia jest d¹Ÿenie do nieœmiertelnoœci. Chod¿cie z nami!!! Kau Gryzoni Na Serze, nr 11
***
Znalaz³em ³zê. LeŸa³a na którymœ z boków jak gdyby nigdy nic. Kiedy siê chwilê zastanowi³em i przyjrzalem jej uwaŸnie, stwierdzilem, Ÿe moŸe rzeczywiœcie nigdy nic. W kaŸdym razie istnia³a - wiedzia³em to na pewno - a to juŸ by³o zastanawiaj¹ce. £ódzki art zin zbliŸony najprawdopodobniej do Wspólnoty LeeŸeæ. Ukaza³o siê co najmniej 11 numerów (nr 10 i 11 w 1990 r po 8sA5, xero ?). W 1989 r. KAU GRYZONI NA SERZE by³ razem z PRZEGIÊCIEM PA£Y organizatorem I Wystawy Prasy Zajebistej Szalona Twójrczoœæ Xeroxów w Teatrze Pstr¹g w £odzi. Kontakt: Micha³ Gralak, ul. Grabieniec 16 m 67, 91-149 £ód¿
kau gryzoni na serze
Nie by³a moja - pozna³em. Cicha i nieruchoma. Pozornie martwa. Nie, nie zostawiê jej. Ale nie wiem cyz mam prawo odnosiæ komuœ ³zê, czy powinienem wciskaæ mu j¹ z powrotem w mózg? Rodzi³ j¹ z pewnoœci¹ w bólu i ból towarzyszy³ gdy musia³ j¹ wyrzyuciæ. Nie bêdê go wiec szuka³. Myœlê, Ÿe schowam j¹ g³êboko, tak g³êboko bym kiedyœ móg³ uwierzyæ, Ÿe jest naprawdê moja i Ÿe wci¹Ÿ jeszcze potrafiê p³akaæ. Kau Gryzoni Na Serze, nr 10
BEZ SZANS
do bólu napiêt¹ cisz¹ rozsypane usta nie uzdrowiê kaleki podk³adaj¹cego bombê na Placu Zwyciêstwa nie z³¹cz¹ dwóch rowno u³oŸonych stosów r¹k i nóg dzieci sterylnie czystych uœmiechow mego przyjaciela rozstrzelano pod murem cz³owieczego porozumienia by³ niespe³na rozumu i nie zap³acz¹ zakonnice gdyby Ÿy³ umar³by ze œmiechu
S³oñce wzesz³o S³oñce zasz³o i nie ma szans na cud nie bêdzie wiêcej s³ów w mojej g³owie zamkniêtej gwa³conej obcymi myœlami nie bêdzie snu i nie przyjd¹ Ÿo³nierze prawnicy bohaterowie którzy zabijali oddech skacowanego bóstwa poematy wywleczone z codziennoœci maszyny do poezja w zetkniêciu z prawdziwie Ÿyw¹ dup¹ jest Ÿa³osnym kamykiem u stóp piramidy powoli gest za gestem odchodzê z przenaczeniem wbitym miêdzy oczy nie chcê prowadziæ ciê za sob¹ Kau Gryzoni Na Serze, nr 10
101
KAU GRYZONI NA SERZE
***
w kiblu jak w kinie jest ciemno macaæ nie ma kogo ino bo kibel to nie kino Up³awy Nonsensu, Kau Gryzoni Na Serze nr 11
***
co s¹dzisz o rekinach? mi³e zwierz¹tka gryz¹ trochê lubi¹ upierdoliæ cz³owieka Up³awy Nonsensu Kau Gryzoni Na Serze nr 11
***
zmêczony palce pokrwawione a tu dziwcy przyszli do s¹siada posuñ siê zagmra³y palcamy wiruje me dupsko jak ob³ok nad ciastem i gmera³y dziwcy niczym prole ceglane wy wyj cny m³odziku nie zmieœcisz siê tutaj caly tak tak a one mrygali pipszty w¹gry makol¹gwy jak te prole co mrygaj¹ trzyj trzyj suko bo czas juŸ na mnie a wszystko to capi w me ³api bu bu bu bu bu bu ptaku z grzewów miej siê na bacznoœci a uwal siê a i w jesionce Up³awy Nonsensu, Kau Gryzoni Na Serze nr 10
***
a z rana w³aœnie co z rana z rana mariuchuana nie nie mariuchuana to moŸe œmietana witaminizowana moŸe któŸ wie Up³awy Nonsensu, Kau Gryzoni Na Serze nr 11
102
KO£NIERZ WOLNOŒCI
rzadne jadalne pokys³y guwna - cukierkowe i nieunikniona doza racjonalizmó ca³kiem przyzwoita panienka pószcza siê za rogiem z bogiem
KO£NIERZ WOLNOŒCI
ODDYCHAMY DO WEWN¥TRZ
tak gin¹c w uœciskach i poca³unkach zapomnieliœmy o dziecku które spad³o z pierwszego piêtra na mordê i zdech³o jak ostatni kundel... (XII) ...strzela³am do niego z procy ale bezskutecznie na domiar z³ego on trafi³ mnie doniczk¹ w górn¹ szczêkê i znalaz³am siê w szpitalu w ogromnej sali gdzie chorzy le¿eli na czerwonych okr¹g³ych ³ó¿kach pobyt w szpitalu nie trwa³ d³ugo jednak pozostawi³ na sta³e œlad urazu do niewiadomo czego w mojej psychice gdy wysz³am na ulicê oplu³am znajomego moich rodziców pana Cezarego uœmiechaj¹c siê serdecznie na dodatek by³am ³ysa (pod pachami te¿) po up³ywie kilku miesiêcy gdy ju¿ odros³y mi w³osy zosta³am modelk¹ a w wolnych chwilach grzeba³am w œmietnikach martwi³am siê bardzo bo nikt nie chcia³ ze mn¹ porozmawiaæ pomimo ¿e by³am niewidoma wtedy postanowi³am zostaæ punkiem i zbuntowaæ siê przeciwko panuj¹cemu porz¹dkowi do dziœ rzucam w moich przyjació³ doniczkami... Ko³nierz Wolnoœci
ale chodŸmy lepiej popracowaæ odkryto ju¿ nawet odkrycie za rogiem wytrwa³oœæ ale co z tego! Kreutschner, Ko³nierz Wolnoœci
SNY REMBIKA
(VIII) ... urz¹dzi³em w domu przyjêcie i okaza³o siê ¿e du¿y pokój bu³ wiêkszy ni¿ zwykle a meble skurczy³y siê chcia³em je poustawiaæ na swoje miejsce jednak nie mia³em doœæ si³ a Bernadeta siedzia³a na ³ó¿ku i œmia³a siê z mojej nieudolnoœci poprosi³am kilku przechodniów o pomoc przyszli najedli siê truskawek i strasznie mnie pobili uda³o mi siê uciec przed napastnikami przez okno gdy znalaz³am siê na dole to odprowadzi³am dziecko s¹siadki do ¿³obka w tym parterowym domu na pierwszym piêtrze gdzie dotar³am po krêtych schodach spotka³am tam tych samych ludzi którzy mnie pobili nie zastanawiaj¹c siê d³ugo padliœmy sobie w ramiona co mnie bardzo podnieci³o
TEMATY EGZYSTENCJONALNE Œpij dziecino Œpij kochanie ten sen to umieranie Ko³nierz Wolnoœci
kołnierz wolności
KO£NIERZ WOLNOŒCI
Prawdopodobnie jednorazowa inicjatywa wydawnicza z ok. 1989 r. Jedyne wydanie KO£NIERZA WOLNOŒCI mia³o 10sA5 (xero), zawiera³o wiersze i opowiadania. Kontakt: Szymon Stemplewski, ul. Gostyñska 77, 64-113 Osiejna *
103
LAMPA I ISKRA BO¯A
MITTELEUROPA
Jakub Zumbeispeiel liczy oko³o 40 lat. Ma zielone têczówki. £atwe kobiety mówi¹ doñ: "Pozwól mi spojrzeæ w bajora twoich oczu", a Jakub siê peszy. Jest nieœmia³y, melancholijny. Mieszka w czynszowej kamienicy na rogu ulic, gdzieœ w Europie Œrodkowej. Ilekroæ ulic¹ przeje¿d¿a tramwaj, trzês¹ siê szyby w oknach, a Jakub pokrywa siê gêsi¹ skórk¹ i dr¿y. Utrzymuje siê z dochodów jakie powinna mu przynosiæ odziedziczona po babce fabryka melasy. Produkuje j¹ z bu³garskich arbuzów. Fabryk¹ zarz¹dza najbli¿szy przyjaciel Jakuba - Hersz G³ogower, czarnow³osy brunet moj¿eszowego wyznania. Jakub patrzy w okno, a œwiat wydaje siê mu nieodgadniony. - Hersz, dlaczego œwiat jest nieodgadniony? - pyta przyjaciela. Rozmawiaj¹ czêsto o Freudzie. Jakubowi zdarzaj¹ siê zagadkowe sny. Zazwyczaj jednak œni mu siê coœ powszedniego. Ostatnio nêka go sen, w którym wyraŸnie maleje popyt na melasê. Mimo wszystko Jakub miewa romanse. Jego kobietami bywaj¹ zwykle kelnerki z cukierni. Cukiernia mieœci siê niedaleko kamienicy Jakuba, oddziela j¹ ulica, któr¹ je¿d¿¹ tramwaje. W cukierni Jakub nale¿y do bardzo szanowanych goœci; czêsto sprzedaje cukiernikowi Piovrescu melasê po hurtowej cenie i na kredyt. Cukiernik Piovrescu miesza melasê z wod¹, wrzuca doñ wiœnie i sprzedaje jako galaretkê œliwkow¹. Zazwyczaj zapomina o ¿elatynie. Austriacy na³o¿yli na ni¹ wysoki podatek stemplowy. Dlatego galaretka nie trzêsie siê jak Jakub, gdy przeje¿d¿aj¹ tramwaje. Ale Jakub nie zamawia galaretki. ISKRA BO¯A NR 1 Zapewne zna jej sekret. W bufecie przechowywana jest jego flaszka z koloñsk¹ wódk¹, któr¹ popija od czasu do czasu. Jest bowiem melancholijnym mê¿czyzn¹. Zyje w separacji z ¿on¹, wychowuj¹c¹ w innym mieœcie dwu synów, którzy chodz¹ do gimPierwsza ISKRA BO¯A (16s A6, nak³ad 100 egz.) powsta³a w nazjum. Kelnerki zalecaj¹ siê do Jakuba z Warszawie zim¹ 1988-89 jako kserowana kontynuacja przepisyuwagi na jego zielone oczy. wnych na maszynie wydawnictw Zjednoczonych Oficyn Czêstym bywalcem cukierni jest Odlotystów Paw³a Dunin-W¹sowicz i Andrzeja Rodysa (obaj ur. te¿ inny zielonooki mê¿czyzna - 1967). Po wydaniu czterech numerów i silnym zaistnieniu w Johan Halerzik, jego te¿ adoruj¹, obiegu alternatywnym, pismo przybra³o nazwê LAMPA I ISKRA BO¯A. Drukowane na offsecie, by³o jednym z pierzw³aszcza ob³a Agata. Fabryka Zumbeispiel et Wnuk wszych polskich zinów sk³adanych komputerowo. Od wiosny1991 zakupi³a nowy kocio³ parowy do do zimy 1993 ukaza³o siê piêæ edycji LiIB w formacie 16-36 sA4 i intensywnego naparzania melasy. nak³adzie 250-500 egz, a tak¿e kilka tomików poetyckich. Latem Zast¹pi³ on pracê 5 robotników. 1993 r. Pawe³ Dunin-W¹sowicz zarejestrowa³ wydawnictwo Jakub zredukowa³ personel. By³ "Lampa i Iskra Bo¿a" jako legaln¹ dzia³alnoœæ gospodarcz¹, konstrajk. By³o wiele radoœci. tynuuj¹c wydawanie pisma oraz ksi¹¿ek (kilkadziesi¹t tytu³ów, Przemawia³ Ignacy Daszyñski. g³ownie debiuty autorów z zinowego obiegu).Do 1999 r. ukaza³o Mówi³ o wyzysku. Potem pi³ siê kolejne 8 wydañ LAMPY w postaci ksi¹¿kowej, w nak³adzie do 1000 egz. melasê. Wybuch³a wojna ba³kañska. Wybór "Lampowych" tekstów przedstawiany w tej ksi¹¿ce pochodzi wy³¹cznie sprzed rejestracji wydawnictwa. Kontakt: Pawe³ Dunin-W¹sowicz, ul. Przasnyska 18 m 20, 01-756 Warszawa
lampa i iskra boża
PDW i ASR ‘88
104
Arbuzy nie dotar³y na czas z Bu³garii. Jakub zakontraktowa³ buraki od Boles³awa Grzelaka z Krakowa. Napotka³ na zdecydowany sprzeciw Hersza G³ogowera. G³ogower wypowiedzia³ pracê i powiesi³ siê w szafie. Jakubowi zrobi³o siê przykro. Op³aci³ 10 izraelitów aby odmówili kadisz nad grobem Hersza G³ogowera. Rabin potêpi³ melasê. Cesarsko-królewska armia zakontraktowa³a melasê dla wojska. Pu³kownik honwedów Zoltan Erdekes przywióz³ pieni¹dze i pozdrowienia od Najjaœniejszego Pana. Do Jakuba przyjecha³ starszy syn - W³adys³aw. Opowiedzia³ o æwiczeniach Zwi¹zku Strzeleckiego. W³adys³aw by³ zwi¹zany przysiêg¹, ¿e bêdzie strzela³. Jakub nie pochwala³ tej fanaberii, liczy³ na to, ¿e syn bêdzie studiowa³ w Zurichu chemiê i rozwinie produkcjê melasy. Wydzia³ chemiczny lwowskiej politechniki sta³ bowiem na niskim poziomie w technologii melasy, dlatego jakub doradza³ synowi Zurich. Kiedy Jakub nadzorowa³ rozlewanie melasy w tutki z gazetowego papieru, poczu³ nagle ból w okolicach w¹troby. Poszed³ do doktora. W poczekalni spotka³ kobietê swojego ¿ycia - Noemi Corleone, W³oszkê z Tryestu. Jej ojciec s³u¿y³ w CK Marynarce Wojennej na torpedowcu "Arcyksi¹¿ê Karol". Bracia jej ojca czêœciowo zajmowali siê wypasem owiec na Sycylii, czêœciowo zaœ zamieszkiwali terytoria wydarte Indianom. Doktor Hackenbusch usun¹³ naroœl na w¹trobie i kaza³ zap³aciæ sobie 100 reñskich. Noemi Corleone zapisa³ natomiast brom. Naby³a go w pobliskiej aptece prowizora Hryæki, Rusina. Zakupi³a tak¿e podró¿ny flakon z melas¹. Wybiera³a siê do Karlsbadu. Zakoñczy³a siê wojna ba³kañska. Nadszed³ spóŸniony transport nadgni³ych ju¿ arbuzów. Jeden z nich potoczy³ siê pod nogi Jakuba Zumbeispiela i opowiedzia³ mu historiê swojego ¿ycia. Arbuz rós³ spokojnie pod Wielkim Tyrnowem. Panowa³ dobrotliwy car Symeon. Arbuz jednak nie czu³ siê dobrze. Cierpia³ z powodu kompleksów, inne arbuzy œmia³y siê z niego, zawiera³ tylko 100 pestek, kiedy inne mia³y po dziesiêæ razy tyle. Jakub Zumbeispiel zaprzyjaŸni³ siê z arbuzem. Któregoœ majowego poranka Jakub Zumbeispiel poœlubi³ Noemi Corleone, pannê lat 30, wyznania koptyjskiego. Z uwagi na brak œwi¹tyni obrz¹dku koptyjskiego, zwi¹zali siê w katedrze ormiañskiej. Popyt spad³. Fabryka przesta³a przynosiæ zyski i straty. Melasa dojrze-
LAMPA I ISKRA BO¯A wa³a w kadziach. Piwowar Haberbusch z Warszawy i jego wspólnik Schiele kupili melasê i nawarzyli piwa. Wybuch³a II wojna ba³kañska. Stary Corleone poleg³ na torpedowcu "Arcyksi¹¿ê Karol" zatopionym przez flotê czarnogórsk¹. Bracia obiecali zemstê. W³adys³aw wbrew woli ojca przekrad³ siê za kordon. M³odszy syn, Boles³aw Zumbeispiel wst¹pi³ jako jednoroczny ochotnik do CK Artyleryi Górskiej. Noemi Corleone-Zumbeispiel powi³a syna. Ochrzczony zosta³ w katedrze wawelskiej dwojgiem imion: Franciszek Józef, na chwa³ê Najjaœniejszego Pana. Sprzeda¿ melasy szczytowa³a. Austrya czyni³a zapasy wojenne. Policja carska aresztowa³a w P³ocku W³adys³awa Zumbeispiela, kory agitowa³ robotników w tamtejszej manufakturze melasy. Zes³ano go na Syberiê, nie zwa¿aj¹c na to, ¿e zadeklarowa³ siê jako austryjacki poddany. Jakub Zumbeispiel wy³ysia³. Do Czarnogóry przyby³ John Corleone. Przeby³ d³ug¹ drogê z Ameryki. Zabi³ potajemnie jedno Czarnogórca. Czarnogórcy, myœl¹c, ¿e to Serbowie, zabili potajemnie jednego Serba. Serbowie, myœl¹c, ¿e to Austryacy, zabili potajemnie jednego Austryaka. Nazywa³ siê Franciszek Ferdynand i by³ arcyksiêciem. Wybuch³a wojna œwiatowa. Sprzeda¿ melasy nadal zwy¿kowa³a. Noemi Corleone-Zumbeispiel powi³a córkê. Nadano jej imiê Aida. Franciszek Józef Zumbeispiel zaci¹gn¹³ siê do Legionów. S³u¿y³ pod kapitanem Mleczajem. Nadci¹gnêli Rosjanie i spalili fabrykê melasy. Doñscy Kozacy zjedli arbuza. Austryacy podeszli pod miasto, Rosjanie siê wycofali. W koñcu powstali Ukraiñcy i Austryacy te¿ siê wycofali. Na wieœæ o tym zmar³ Najjaœniejszy Pan Franciszek Józef Habsburg. Wybuch³a Polska. Boles³aw Zumbeispiel poleg³ jako Orlê ISKRA BO¯A NR 2 Lwowskie. Na grobie, zgodnie z ¿yczenie umieraj¹cego napisano: Boles³aw Przyk³adny. Jakub Zumbeispiel odbudowa³ fabrykê. Noemi CorleoneZumbeispiel nie powi³a ju¿ nikogo. Zaszkodzi³ jej brom kupiony u Rusina Hryæki, który w ten sposób walczy³ z polskim ¿ywio³em. Wujowie Noemi obiecali zemstê. W³adys³aw Jakowlewicz Naprimiernikow zosta³ komisarzem robotniczo-ch³opskim w Irkucku. Otrzyma³ wysokie odznaczenie. Z Ameryki przyjecha³ Gary Corleone. Rusin Hryæko zgin¹³ w tajemniczych okolicznoœciach. Jakub Zumbeispiel z rozrzewnieniem wspomina³ arbuza. Sprzeda³ fabrykê melasy i otworzy³ w Warszawie sklep z broni¹. W stolicy pojawi³ siê te¿ cukiernik Piovrescu. Jakub Zumbeispiel przychodzi³ do niego wspominaæ nieboszczkê Austryê. Piovrescu waha³ siê czy kupowaæ melasê monopolow¹ czy z przemytu z Czech. Podczas przewrotu majowego postrzelono Garego Corleone przebywaj¹cego ci¹gle w Polsce. Wyleczywszy siê z dotkliwej rany Gary wyjecha³ z Polski, porywaj¹c maleñk¹ Aidê. Franciszek Józef Zumbeispiel-Naprzyk³adowicz robi³ osza³amiaj¹c¹ karierê w wojsku i administracji publicznej. Na wszelki wypadek zmieni³ nazwisko na Naprzyk³ad-Naprzyk³adowicz niebawem mianowany zosta³ pu³kownikiem i widywano go czêsto u boku Wieniawy w lokalach stolicy. Któregoœ wieczora Wieniawa wjecha³ nawet na grzbiecie Naprzyk³adowicza do "Adrii". W.J. Naprimiernikow te¿ awansowa³. Zosta³ ludowym komisarzem robotniczo-ch³opskim. Jako urzêdnik NKWD uniemo¿liwi³ ucieczkê Trockiego do Meksyku. W Rosji Radzieckiej postêpowa³a elektryfikacja i kolektywizacja. Moskwa ¿¹da³a coraz wiêcej melasy. Stary Jakub Zumbeispiel cierpia³ na osamotnienie. Noemi umar³a na katar. Osamotnienie Jakuba pog³êbia³o siê. Jakub chodzi³ do kina. Na filmach z Ameryki ogl¹da³ gwiazdê z Hollywood Aidê Forexemple, której nazwisko z up³ywem lat przekrêcono na Shirley Temple. W kinie by³o ciemno. Któregoœ dnia odwiedzi³ Jakuba syn, któremu towarzyszy³ wicepremier Eugeniusz Kwiatkowski. - Ojcze, Polska potrzebuje wiêcej melasy. - Pan, jako doœwiadczony producent... - zacz¹³ Kwiatkowski - ...zbudowal-
iœmy Gdyniê, moglibyœmy... Nie bêdziemy mocarstwem kolonialnym bez dostatecznej iloœci melasy. Proponujemy panu stanowisko prezesa Polskiego Banku Melasy. - ZgódŸ siê ojcze... Jakub Zumbeispiel zgodzi³ siê. Ceny melasy posz³y w górê. Nasta³y lata Wielkiego Kryzysu. Zwi¹zek Radziecki dzielnie rozpocz¹³ pierwsz¹ piêciolatkê. Republika Weimarska chyli³a siê ku upadkowi. Na kresach Poleszucy dzielili zapa³ki na czworo. Melasa do nich nie dociera³a. Nie widzia³ tego stary Jakub Zumbeispiel. Oœlep³. Dr Hackenbusch zdj¹³ mu zaæmê, inkasuj¹c 55o z³. Jakub odzyska³ wzrok. Franciszek Naprzyk³ad-Naprzyk³adowicz o¿eni³ siê z Alej¹ Jerozolimsk¹. Urodzi³ siê im syn - bliŸniak Andrzej. Republika Weimarska nadal chyli³a siê ku upadkowi. W Niemczech Adolf Hitler udoskonali³ metodê fabrykacji melasy. Jego has³em wyborczym sta³o siê "Volkswagen und Volksmelasse". Niebawem zosta³ kanclerzem Rzeszy. Aryzacja producentów melasy przebiega³a zgodnie z planem. Rabini potêpili Hitlera, Volkswagena i Volksmelasse. W.J. Naprimiernikow o¿eni³ siê z Jekatierin¹ Andriejewn¹ Iwanow¹, przodownic¹ pracy. Powi³a syna - bliŸniaka £awrientija. Umar³ Józef Pi³sudski. Stalin czu³ siê dobrze, za¿ywa³ brom. Ale Jakub Zumbeispiel nigdy nie mia³ zobaczyæ Stalina; zastrzeli³ Jakuba cukiernik Piovrescu, który zbankrutowa³: monopolowa melasa by³a zbyt droga, a komornicy opieczêtowali czesk¹, pochodz¹c¹ z przemytu. W 1939 roku Piovrescu podpisa³ volkslistê, dosta³ Volkswagena i Volksmelasse. Pu³kownik Naprzyk³adowicz zgin¹³ w Katyniu. Jego syn - bliŸniak, podchor¹¿y AK pseudonim "Kmicic" zastrzeli³ cukiernika Piovrescu stenem wyjêtym z futera³u na okulary. Shirley Temple dziecinnia³a z filmu na film. ISKRA BO¯A NR 4 Boles³aw Grzelak z Krakowa zasia³ arbuzy. Hans Frank osobiœcie zakontraktowa³ u niego Volksmelasse. Œwiat nadal by³ nieodgadniony. Pawe³ Dunin-W¹sowicz, Andrzej S. Rodys, Lampa i Iskra Bo¿a nr 1 (5), 1991
OSTATNI DINOZAUR
Mój kolega mia³ d³ugie i piêkne nazwisko, jeszcze piêkniejsze palce, a ju¿ twarz zupe³nie. Gdy wychodzi³ na ulicê, dzieci ci¹gniête przez matki i babcie zwraca³y na niego kaprawe oczka, albo wyci¹ga³y r¹czki i mówi³y: - Babciu, zobacz kto idzie, on z tych... Mamy lub babcie uœmiecha³y siê do kolegi czêstuj¹c go ³akociami, albo wpychaj¹c do kieszeni banana. Poklepywa³y mojego kolegê delikatnie po twarzy, aby broñ Bo¿e mu czegoœ nie uszkodziæ. Za¿enowany znosi³ to i owo do domu, a nie mniej s³awny ojciec wpada³ w furiê na widok dorobku syna. On sam od 20 lat nie wyhodowa³ cebuli na dzia³ce, a jedyna przyniesiona z s¹siedniego ogródka zosta³a zjedzona przez kreta, który nastêpnie zdech³ w bólach i smrodzie. Ale nie mo¿na by powiedzieæ, ¿e kolega by³ nieszczêœliwy. Podoba³o mu siê, ¿e jest adorowany, tym bardziej, ¿e wi¹za³y siê z tym korzyœci namacalne takie jak ³akocie, czy banany, które z czasem przechodzi³y w samochodziki, potem samochody. Kolega otworzy³ nawet sklep ajencyjny, w którym mo¿na by³o kupiæ cukierki, warzywa, a nawet prawdziw¹ "syrenkê" czy dotkn¹æ dziecka Cyganki, które z braku k o t a, a mo¿e te¿ z nudów ugana³o siê za myszami by w godzinach szczytu wyjmowaæ z toreb klientów ju¿ zakupione towary. Niestety, m³ody Cygan zosta³ dotkliwie pok¹sany przez szczura, a matka, która zd¹¿y³a sobie do tej pory przypomnieæ o dziecku, próbowa³a wytoczyæ mojemu koledze proces. - On - powiedzia³a z nutk¹ dumy do adwokata - wykorzysta³ mojego pierworodnego. Adwokat z nie mniejsz¹ nutk¹ dumy odpowiedzia³: - On, droga pani, jest... - przerwa³, daj¹c do zrozumienia kobiecinie, ¿e trzy kropki nie znalaz³y siê na tym miejscu na skutek przeoczenia - ...a zreszt¹
105
LAMPA I ISKRA BO¯A
LAMPA I ISKRA BO¯A NR 1(5)-5(9)
nie wiadomo, czy jest to pani pierworodny. W owym czasie, tak krytycznym dla mojego kolegi, przesz³y nad nim trzy burze, w ramach sprawdzenia hartu ducha i wytrzyma³oœci fizycznej. Jedna burza i to ta pierwsza - z piorunami - wymierzona, jak podejrzewam, w Cygana, który - i tu te¿ mo¿na siê spieraæ - chyba raczej przez pomy³kê ukrad³ banana biskupowi, odtr¹ci³a mojemu koledze nos, tak bardzo, ¿e a¿ mu odpad³, zaœ porywisty wiatr zaniós³ go hen hen a¿ pod to pole. Kolejny piorun zabi³ Cygana, a biedna matka, której przy tym nie by³o, nie mia³a najmniejszego powodu, gdy¿ piorun by³ tak dok³adny, ¿e jak przyzna³ mój kolega: - Nie spodziewa³em siê, ¿e a¿ tak. Oczywiœcie nie oby³o siê bez strat moralnych - kolega dozna³ szoku. Przybi³o go to, ¿e straci³ Cygana i to, ¿e zgubi³ nos i w dodatku go nie znalaz³. Wtedy to upad³ na kolana, wzi¹³ twarz w swoje rêce i zaszlocha³ raz a porz¹dnie, mamrocz¹c przy tym: - Jak to jest? - co trzeci statystyczny Polak ginie w windzie, co czwarty jest tam gwa³cony, a co pi¹ty wychodzi ca³o z wanny, co szósty siê nie k¹pie z braku myd³a, co siódmy z braku wanny, a co dziewi¹ty z braku rêki - lewej lub prawej. A ja, kurwa, nie mam nosa - zakl¹³ szpetnie po francusku i wróci³ do swoich nienagannych manier, pasuj¹cych do Takiego Nazwiska, r¹k i nawet nóg. Dwie dalsze burze, które przesz³y nad moim koleg¹ by³y najzwyklejszymi burzami dziejowymi. Jedna z nich, ta druga, je¿eli liczyæ jako pierwsz¹ tamt¹ burzê z piorunami, polega³a na wieszaniu ¿ydokomunistów przez faszystów, a gdy tamci siê uodpornili, zgodnie z regu³ami przysz³a burza trzecia i ¿ydokomuniœci wywieszali faszystów. Na sceny te mój kolega patrzy³ z najwiêkszym obrzydzeniem, gdy¿ odebrawszy w dzieciñstwie jak najstaranniejsze wykszta³cenie i wychowanie wiedzia³ co cz³owiekowi przystoi, a co nie. Ale ¿eby nie zostaæ pos¹dzonym o mituwisizm albo bihilizm, powiesi³ kilku ¿ydokomunistów, a potem faszystów. Na szczêœcie nie by³ s¹dzony o zmianê oblicza, co wielu zdarzy³o siê, ale nie jemu. Adwokat zapytany przez ¿ydokomunistkê o pseudonimi Cyganka czy wieszaæ, czy nie wieszaæ mojego kolegi, odpar³ spokojnie: - W œwietle litery prawa ustawionego przez nowe role dziejowe mo¿e by i nale¿a³o... ale... sama pani widzi... - i pokiwa³ ze wspó³czuciem g³ow¹, co równie¿ uczyni³a Cyganka. Tak wiêc mój kolega nie bêd¹c biernym i aspo³ecznym, nie zosta³ pos¹dzony o mituwisizm i móg³ spokojnie spacerowaæ po bulwarach wœród szubienic i stosów, pokrzykiwañ dzieci i matek i piastunek, wœród stuku drewnianych kopyt koni na biegunach. Ale i jego dzieje siê dope³ni³y. Gdy przechodzi³ pod najokazalsz¹ szubienic¹, na której podrygiwali nawet rytmicznie - neofaszyœci, zosta³ dostrze¿ony przez dziecko, które handlowa³o papierosami z wisielcami, nie mog¹cymi oduczyæ siê palenia nawet w takich okolicznoœciach. - Patrzcie, kto idzie! Le¿¹c wygodnie na kanapie i d³ubi¹c dyskretnie w od³amanym nosie, zanurzony w formalnie, kolega mój zastanawia³ siê nad swoim ¿yciem. - Przepraszam, ¿e siê wtr¹cê - wyszepta³ adwokat siedz¹cy u stóp kolegi - kogoœ musieli wsadziæ, a ty - by³eœ przecie¿ - najlepszym okazem. przysz³e pokolenia, które nie bêd¹ zna³y wojen i pokoju z przyjemnoœci¹ popatrz¹ na Ciebie. No i jeszcze to Twoje nazwisko... (1987) Krzysztof Szklarczyk, Iskra Bo¿a nr 1
MOJO
(Fryderyka list otwarty) Mam na imiê Fryderyk. Chcia³bym powiedzieæ wam coœ o sobie i o moim bracie Teodorze. Nawet wiêcej o moim bracie, bo on ma ¿ycie i pogl¹dy, przez które mo¿na wiele straciæ w oczach poczciwych ludzi. Ja mam czternaœcie lat, a mój brat trzydzieœci dwa. I mo¿e od razu zdradzê, ¿e uwa¿a siê za mojego ojca. Potem powiem dlaczego tak uwa¿a. Jest to jedno z najwiêkszych dziwactw mojego brata. Mieszkamy sami. Mama nie mog³a z nami wytrzymaæ i jak tylko Tata siê zabi³, to od nas odesz³a. Chodzi teraz po innych ulicach i czasem tylko widzê j¹ z daleka albo z parasolem. Uœmiecha siê do mnie gdy siê spotykamy. O nic nie pyta ¿eby nie by³o smutno. Macha te¿ rêk¹. Tak jest od czterech lat i mnie ju¿ nic do tego. Tata za ¿ycia by³ nieszczêœliwy chyba w³aœnie z powodu Mamy. Teodora to nie dziwi³o. Popar³ w pe³ni jego œmieræ, podobnie jak odejœcie Mamy. Tata zabi³ siê w ten sposób, ¿e podniós³ za miastem ciê¿ki kamieñ i upuœci³ go sobie na g³owê. Œmieræ nast¹pi³a, jak powiedzia³ lekarz, w konsekwencji pêkniêcia i czêœciowego zmia¿d¿enia czaszki. Teodor jest malarzem. Potrafi wszystko namalowaæ i ludzie mu za to p³ac¹. Raz namalowa³ milionerowi marzenie i ten milioner chcia³ mu oddaæ wszystko co mia³. Bo ju¿ nie potrzebowa³ niczego maj¹c takie piêkne marzenie. Ale mój brat wzi¹³ tylko po³owê i potem przez dwa lata malowa³ tylko dla mnie i dla siebie. Przemalowywa³ ci¹gle nasze pokoje. K³ad³ kolejne tynki i je zamalowywa³. W najmniejszym pokoju zrobi³ to tyle razy, ¿e w koñcu nie by³o ju¿ w nim miejsca na cokolwiek. Moje œciany s¹ teraz wymalowane w œwiece. Prawie wszystkie siê pal¹. Nie pozwalam zamalowywaæ, bo bardzo mi siê podobaj¹. Teodor jest z wygl¹du doœæ nietypowy. Chudy jak to malarz, fryzura w ciemny beret, twarz wiecznie zirytowana z od³amkami. Ramiona podniesione, a nogi stawia jakby z ka¿dym krokiem zadeptywa³ coœ czubkami pal-
***
W tobie jest mój kres - pomyœla³em. I g³oœno powiedzia³em: Bêdziemy szukaæ siê tak, jak byœmy mogli siê znaleŸæ, lecz nie znajdziemy siê nigdy tak ¿ebyœmy mogli przestaæ siê szukaæ. GG, Lampa i Iskra Bo¿a nr 1(5) LAMPA I ISKRA BO¯A NR 4(8)
106
LAMPA I ISKRA BO¯A ców. Z kieszeni wystaje mu zawsze rozczochrana g³owa kukie³kowego trwaniem, ¿e bez grymasu poddaje siê modelowaniu. Zreszt¹ przywyk³ do facecika. To jest Mojo. Wszêdzie z nim chodzi, nawet œpi z nim, zasad- tego, ¿e grzebie siê w nim wed³ug w³asnych potrzeb. Gorzej jest przy robozonym za poszewkê poduszki. Mojo musi wiele znosiæ, bo mój brat cie z w³asnym "ja". Tu trzeba pomagaæ sobie kukie³k¹ tak¹ jak Mojo. odgryza siê na nim za swoje b³êdy i s³aboœci. Najczêœciej zdejmuje face- Inaczej ³atwo o b³¹d i zniechêcenie. Nie mo¿na te¿ marzyæ o efektach w cikowi ubranie i go mêczy. Zawsze t³umaczy za co go to spotyka, a prze- pracy nad sob¹ póki nie uwolni siê od ciê¿aru p³ci. Bycie mê¿czyzn¹ lub wa¿nie za to samo. Tort ma nierozumny p³ochliwy wyraz twarzy. Czasem kobiet¹ zabiera zbyt du¿o czasu potrzebnego nam samym. budzi moj¹ litoœæ. A Teodor nie lubi gdy go ¿a³ujê. Uwa¿a, ¿e sprawiedli- Ostatnio Teodor wyszuka³ ksi¹¿kê o staroegipskim bogu Anamie, który woœæ nie dotyczy kukie³ek, a on musi to robiæ dla swego dobra. Mojo jest zrodzi³ sam sibie przez samogwa³t. Uwa¿a, ¿e jest bliski temu bogu, bo z moim bratem odk¹d ten skoñczy³ osiemnaœcie lat. Kupi³ go od jednook- mnie te¿ zrodzi³ przez samogwa³t. Ale mnie siê wcale to nie podoba. iego straganiarza. Twierdzi, ¿e to bardzo stara laleczka o magicznej mocy. Gdy idê za Teodorem przez pola, ³aki i takie tam ró¿ne za miastem, staram Bardzo dzielnie znosi wszelkie zadawane jej katusze. Mojo duszony, siê czuæ tak jak on. Tutaj nie ma p³ci, jak t³umaczy mój brat. Drzewa, trawy, marszczony, wyci¹gany, wszystko w obci¹gniêtym ubranku, ma wci¹¿ tê doliny rzek przetwarzaj¹ siê w ukryciu. Bujnoœæ i rozkwit pozbawione s¹ nachalnoœci, wyuzdania, potu. Zmagania o byt bez postêkiwañ i grysam¹ twarz. A ja chodzê do szko³y i uczê siê ró¿nych przedmiotów. Do niedawna nie masów. Œwie¿oœæ i harmonia w najmarniejszym pyle. Czysty brud. Tak to przejawia³em ¿adnych szczególnych zdolnoœci. Za to czêsto boli mnie widzi Teodor, dal którego owady kopuluj¹ gdzieœ w locie z g³ówkami g³owa, tak jakbym czu³ ten kamieñ, który zabi³ mojego Tatê. Teodor zaprz¹tniêtymi ca³kiem innymi sprawami. najchêtniej zabra³by mnie ze szko³y, bo sam nie wyniós³ z niej po¿ytku. No A ja widzia³em wœciekle parz¹ce siê kundle, kwitn¹c¹ jab³oñ, która a¿ sp³ywa³a p³odnoœci¹ i kokietowa³a bia³ymi py³kami spomiêdzy których sterale on od ma³ego cudownie malowa³ i ma z czego ¿yæ. Moi koledzy ze szko³y uwa¿aj¹, ¿e Teodor jest œwirniêty. Za najlepszy tego cza³y narz¹dy rodne. Uczono mnie w szkole, ¿e wszystko walczy o ¿ycie dowód maj¹ fakt, ¿e mój brat nie ma ¿ony, ani choæby jakiejœ dupci. Ale po nie dbaj¹c o œrodki. I tu rozumiem zgorszenie nad cz³owiekiem, którego co mu ktoœ taki, skoro Teodor podda³ siê kastracji jeszcze zanim ja jako jedynego staæ na nêdzê samodestrukcji. przyszed³em na œwiat. Na przesz³o miesi¹c przepad³ wtedy z domu. Uda³ Kiedyœ rozgarniaj¹c zmys³ami krajobrazy zapyta³em Teodora czy mogê siê do takiego klasztoru, gdzie ¿yli sami zakonnicy kastraci. Tam mu to zro- robiæ to jeszcze z kimœ innym. Nie mia³em akurat nikogo konkretnego na bili, z pe³nym obrz¹dkiem. Namawiali go potem ¿eby z nimi zosta³, ale myœli, chcia³em tylko ot tak wiedzieæ co powie mój brat. A on siê przesbratu chodzi³o o coœ zupe³nie innego. I od tamtej pory Teodor robi siku traszy³. W pragnieniu dzielenia wra¿eñ Teodor widzi przejaw samotnoœci i niedosytu. Wyzna³, ¿e martwi go moja niemoc upojnego mniej wiêcej tak jak dziewczyny, ale to tajemzachwycania siê i kontemplowania œwiata w samotnoœci. nica. podobnie jak to, ¿e potrzebujê kogoœ do utwierdzenia piêkTeodor ma to do siebie, ¿e ca³y œwiat dzieli na, w którym siê znajdujê. Jest to tak¿e dowód potrzeby wed³ug p³ci. Wszystko jest dla niego mêskie, adoracji. Natura zachêca do zespolenia z ni¹, ale czyni to ¿eñskie, albo nijakie. Z regu³y podchodzi do bezinteresownie. Nie wci¹ga w siebie w imiê wzajemnego tego jêzykowo. Nazwy o ¿eñskich zachwytu czy aprobaty dla jakichœ wartoœci, tak jak ma to koñcówkach s¹ znamienne dla rzeczy miejsce u ludzi. Pragnienie bycia z cz³owiekiem i dla kobiecych i tak dalej. Oczywiœcie nie jest to cz³owieka wynika wy³¹cznie z chêci wzbogacenia siebie. uniwersalny klucz. Rzeczy nazywane Im wiêcej siê potrzebuje, tym wiêcej siê oferuje. I zawsze wspó³czeœnie czêsto s¹ obdarzane b³êdnymi jest to wymiana ponad koniecznoœæ wyznaczon¹ ramami imionami, bez dawnego wyczucia. Ale nic w bytu i jego rozwoju. Podejrzewam w zwi¹zku z tym, ¿e tym dziwnego, skoro cz³owiek wci¹¿ marnieje Teodor chce z nas w przysz³oœci uczyniæ jakichœ pustel- tak przynajmniej uwa¿a Teodor. Na razie ników. uczê siê odkrywania p³ciowoœci rzeczy bez Codzienne nastawienie mojego brata do ludzi jest ich rozumienia. Brat czasem nakazuje mi pozbawione wiêkszych emocji. Mimo to rzek³bym, ¿e jest takie czy inne podejœcie do rzeczy, obiecuj¹c, uczynnym cz³owiekiem. Oczywiœcie jak go o to poprosiæ. ¿e jak bêdê jeszcze starszy, to wszystko mi Jest na przyk³ad taki pan Zygmunt, który ma k³opoty ze wyt³umaczy. Na tej zasadzie np. nie œpiê pod zdrowiem i pije du¿o alkoholu. Kocha przy tym swoj¹ ¿onê ko³dr¹, tylko pod grubym pledem i pijê i zawsze po libacji gdy nie ma ju¿ pieniêdzy przychodzi do wy³¹cznie z kubka, nigdy ze szklanki. Jest Teodora ¿eby mu namalowa³ jakiœ ³adny kwiatek. Brat tak odk¹d mieszkamy sami i póki co nie maluje mu piêkny kwiat i pan Zygmunt idzie z nim do ¿ony przeszkadza mi to. ¿eby j¹ pocieszyæ. Myœl, ¿e ta kobieta ma najwspanialsz¹ Teodor maluje teraz strop w jednym z koœkolekcjê malowanych kwiatów w naszym mieœcie. cio³ów. To jego druga praca w czymœ takim. A w ubieg³ym tygodniu przyszed³ do nas zdenerwowany Kiedyœ namalowa³ w kaplicy œw. Marka ojciec jakiegoœ ch³opca, któremu ksi¹dz nakaza³ ukrzy¿owanego Chrystusa. Ale tak to dzinamalowanie Ducha Œwiêtego, za to, ¿e œmia³ siê z dziawnie uczyni³, ¿e w sumie to krzy¿ by³ nabity da pod koœcio³em. Ten ojciec by³ zdenerwowany i na syna, na Chrystusa, a nie na odwrót. Niektórym siê i na ksiêdza, i nawet na siebie bo nie potrafi³ pomóc to nie spodoba³o. Ciekawe jak bêdzie teraz. dziecku. Teodor namalowa³ mu obrazek i nastêpnego dnia Z tego co wiem, Teodor chce namalowaæ w skruszony ch³opaczek ksiêdzu Ducha Œwiêtego pod suficie dziurê, przez któr¹ bêdzie móg³ postaci¹ uœmiêchniêtego dziada koœcielnego. Takie sobie ogl¹daæ wiernych sam Pan Bóg. Mój brat teraz przyk³ady przypomnia³em. Niemniej Mojo cierpia³ wierzy w Boga, ale nic o Nim nie wie. No, z niedawno za to, ¿e brata ogarnê³a litoœæ nad jak¹œ kobiet¹. wyj¹tkiem obiegowych plotek. Czerwony od pocierania Mojo musia³ siê wstydziæ swej Mój brat nie ma znajomych. Ale z Teodorem uleg³oœci na kokieteryjn¹ grê dziewczyny, która wyzwoli³a mo¿e d³u¿ej wytrzymaæ tylko sam Teodor. w moim bracie potrzebê silnego mêskiego ramienia. Ka¿dy inny jest od pewnego momentu nadto Ja nie rozumiem tak w ca³oœci Teodora, ale widzê, jak mê¿czyzn¹ albo kobiet¹. Kiedyœ mój brat nabieram jego cech zewnêtrznych i upodobañ. Sta³em siê pok³ada³ wielkie nadzieje w dzieciach, ale w wrogiem wszelkiej mody. Ludzie, którzy chc¹ byæ modni koñcu te¿ siê do nich rozczarowa³. Odkry³, ¿e wywo³uj¹ we mnie niesmak lub zdumienie. Pyta³em s¹ jeszcze bardziej p³ciowe od doros³ych. Z Teodora co bêdzie jak oka¿e siê, ¿e nasz styl stanie siê tym, ¿e doroœli s¹ bardziej erotyczni na modny. Pocieszy³ mnie, ¿e ludzie którzy nosz¹ modne zewn¹trz, a dzieci same w sobie. W zwi¹zku ubrania nigdy nie wygl¹daj¹ jak ci, którzy siê modnie ubierz powy¿szym ja jestem jego ostatni¹ aj¹. Poza tym nie znoszê szelek, spinek i krawatów i nadziej¹. Tym wiêksz¹, ¿e jak ju¿ wspommyœlê , ¿e nigdy nie bêdê ich nosi³. Podobnie jak od¿egnunia³em, twierdzi, ¿e p³ynie we mnie jego krew. jê siê od mêskich wód, kremów i innych pierdó³ o podobA byli tacy, co siê Teodorem bardzo interenym przeznaczeniu. I bêdê siê zapalczywie goli³ tak jak sowali i nawet starali siê do niego zbli¿yæ. Teodor. Ale wykastrowaæ siê nie dam. To musi strasznie By³a wœród nich jedna malarka, trochê LAMPA I ISKRA BO¯A NR 4(8) boleæ. m³odsza od niego. Przychodzi³a by Teodor A mój stosunek do dziewczyn? Có¿, ostatnio ci¹gle uczy³ j¹ malowaæ i kiedyœ siê w nim zakocha³a. Rodzice chyba bardzo chcieli ¿eby zosta³a jego ¿on¹. Ale to zaczepia mnie Patrycja z mojej klasy. Ignorujê j¹, ale obawaiam siê, ¿e by³o ca³kiem niemo¿liwe. Jak to Teodor stwierdzi³, ta dziewczyna nie mia³a czyniê to z samcz¹ satysfakcj¹ twardziela. Wolê nie opowiadaæ o tym za grosz ambicji ¿eby nie byæ dziewczyn¹, a w szczególnoœci jego dziew- Teodorowi, choæ szczególnie uczula³ mnie na otwartoœæ w tych sprawach. czyn¹. Biedaczka bra³a pogl¹dy mojego brata za wyraz jakichœ komplek- Patrycja jeœli nie jest zboczona powinna siê na dniach zniechêciæ. Poza sów i to j¹ jakiœ czas bardzo rozpala³o. Koniec tego by³ jednak taki, ¿e tym zaczyna mi siê tr¹dzik i inne zmiany. I bez tego nie podobam siê sobie i cieszê siê, ¿e Teodor zgodnie ze swymi antyerotycznymi pogl¹dami sama nabawi³a siê kompleksów. Teraz jest dziwk¹, bo musi sobie odbiæ, tak ogólnie. Teodor ze swej strony ¿yczy jej œmiertelnej choroby wen- wywali³ wszystkie lustra. Szliœmy kiedyœ do domu. Nad nami fruwa³y niesforne latawce. Tego dnia erycznej i nie mo¿na mu mieæ tego za z³e. Mój brat bardzo du¿o pracuje. Maluje, czyta i myœli. Jest to praca nad widzieliœmy nasz¹ Mamê jak w podniebnej kawiarence karmi³a pieska z œwiatem i samym sob¹. Nad œwiatem, wed³ug Teodora, pracuje siê ³atwiej. niebiesk¹ kokardk¹. Ca³a by³a jak ze starych fotografii - ³¹cznie z a¿urow¹ Wystarczy domalowaæ mu to czy tamto. Œwiat jest ju¿ tak zmêczony parasolk¹. Staliœmy chwilê oparci o grube drzewo i przygl¹daliœmy siê jej
107
LAMPA I ISKRA BO¯A
LAMPA I ISKRA BO¯A NR 2(6)
108
LAMPA I ISKRA BO¯A z daleka. Potem, wracaj¹c do domu chyba obydwaj o Niej myœleliœmy. W ka¿dym razie wtedy to pierwszy raz us³ysza³em od Teodora jak zosta³ moim ojcem. Nie uwierzy³em mu i do dziœ nie wierzê, bo nazbyt uw³acza³oby to godnoœci Mamy, mojej i samego Teodora. Ale Teodor najwyraŸniej nie dba o jak¹kolwiek godnoœæ. Jego historia brzmia³a mniej wiêcej tak: Kiedyœ, gdy nie mia³ jeszcze Mojo, a mia³ swojego penisa, bawi³ siê nim w wannie podczas k¹pieli. By³a to brzydka zabawa, choæ paskudnie przyjemna. I z tej przyjemnoœci wziê³y siê chêtne do dzia³ania nasiona, które zaczê³y lubie¿nie baraszkowaæ w ciep³ej wodzie. Teodor zniesmaczony ich chuci¹ wyszed³ z wanny i spuœci³ wodê. Niewielka czêœæ nasienia zosta³a jednak na wilgotnych œciankach nagrzanej wanny. I oto nasza Mama wesz³a do niej zaraz po Teodorze, by tak jak on zrobiæ sobie k¹piel. Gor¹ca woda obla³a Mamê i unios³a te¿ ze œcianek Teodorowe nasienie. I bez wzglêdu na to czy Mama te¿ siê brzydko bawi³a, czy nie, jakieœ nasionka dotar³y tam gdzie najwyraŸniej mia³y ochotê. I po dziewiêciu miesi¹cach urodzi³em siê ja - Fryderyk. Na dowód prawdziwoœci swych s³ów Teodor podaje fakt, ¿e Tata uzna³ wówczas Mamê za dziwkê i zacz¹³ byæ g³êboko nieszczêœliwy. Mama zaœ nie potrafi³a mu niczego wyt³umaczyæ ani go uspokoiæ. I tak w³aœnie zaczê³o siê ponoæ moje ¿ycie, a Taty zaczê³o koñczyæ. Przez ostatnich piêæ dni strasznie grzeje s³oñce. Chodzimy prawie nie ubrani. Teodor nie posuwa siê do nudyzmu bo to odkrywa p³eæ, a w jego przypadku bliznê pokastracyjn¹. Przy okazji nale¿y dodaæ, ¿e mój brat LAMPA I ISKRA BO¯A NR 1(5) ma w najwy¿szym zdziwieniu i pogardzie ludzi, którym s³oñce s³u¿y do opalania. tracenie czasu i zdrowia w tej mierze jak przy bezdusznym pra¿eniu nie znajduje równych w innych erotycznych miernoœciach cz³owieka. Poza czysto erotyczn¹ stron¹ tego procederu Teodor widzi w nim tak¿e przejaw mody. Kiedyœ nikt siê nie opala³ jeœli nie musia³. Choæ w unikaniu s³oñca mo¿na dostrzec te same wady co w opalaniu. I na tym tle mój brat faworyzuje dzieci, których nawet latem nikt nie zagoni do biernego poddawania siê s³oñcu dla samego efektu jakie ono daje. Nasza Mama uwa¿a³a le¿enie na s³oñcu po prostu za przyjemne. Przyrównywa³a je do bujania siê w fotelu lub wylegiwania siê na kanapie. Brat zsawsze mówi³ jej nato, ¿e wymienione czynnoœci tym siê ró¿ni¹ od opalania, ¿e na fotelu np. nie dba siê o to, by równo wybujaæ ka¿d¹ czêœæ cia³a. Tu cia³o poddaje siê zapomnieniu, a nie szczególnej uwadze. I ja te¿ jestem wrogiem opalania. Znalaz³em zapiski Teodora: "Mê¿czyzna jest mostem nad rzek¹. Kobieta k³adk¹ nad potokiem. Jeœli mê¿czyzna chce pokonaæ potok, pos³uguje sie k³adk¹. Kobietê od rzeki most chroni. Ale jak wejœæ na k³adkê jeœli nie mo¿na uczyniæ tego tak po prostu? Dlaczego rzeka lodem czasem wzbiera i w most uderza? Czy tylko gry lekkoœci i ciê¿aru, s³aboœci i s³y rozstrzygaj¹ losy chwil sta³ych i p³ynnoœci czasu? Jak zostaæ tym, który z mostu patrzy na rzekê, lub na k³adce potok ma pod sob¹?" Nawet nie bêdê go pyta³ co to znaczy. Ewentualnej odpowiedzi albo bym nie zrozumia³, albo siê jej przestraszy³. Ostatnio Teodor jest dla mnie bardzo dobry. Stwierdzi³, ¿e pierwszy raz naprawdê go zaskoczy³em. Teraz jeszcze mocniej wierzy, ¿e jestem jego dzieckiem i tkwi w nas ta sama si³a. A wszystko dlatego, ¿e stoj¹c w g³êbokiej ka³u¿y zaœpiewa³em piosenkê wodników na dwa g³osy - mêski i ¿eñski. Teodor, który sta³ na brzegu uzna³, ¿e nie jest to kwestia przechodzenia jakiejœ mutacji g³osu, ale predyspozycji ponadp³ciowych. Gdyby mi to nie schlebia³o, sprzeciwi³bym siê takiej opinii. Niemniej owo œpiewanie jest obecnie moj¹ bardzo szczególn¹ zdolnoœci¹. Z Patrycj¹ mam wci¹¿ utrapienie. Pyta siê dlaczego TAKI jestem i co chcê TYM osi¹gn¹æ. Zaprosi³a mnie na swoje imieniny zaznaczaj¹c, ¿e jeœli nie przyjdê post¹piê bardzo nie³adnie i zupe³nie niepotrzebnie sprawiê jej przykroœæ. Imieniny zaczê³y siê dwie godziny temu, a ja w³aœnie zbieram robaki w naszym ogrodzie. Wrzucam je do s³oika i ju¿ wiêcej na nie nie patrzê. S³oik opró¿niam do czarnej dziury w ziemi, która z natury swojej
s³u¿y te¿ do innych ciemnych spraw. Teodor nauczy³ mnie by z niezrêcznych sytuacji wychodziæ oddaj¹c siê jakiejœ pracy. Najlepiej ciê¿kiej i szlachetnej. Ja poza tymi robakami nie mia³em wyboru. Czujê siê nieŸle. W szkole nastêpnego dnia nie musia³em Patrycji nic mówiæ. Po prostu nie zadawa³a pytañ, a przeprosiny typu 'chcia³em, ale nie mog³em' s¹ - jak nauczy³ mnie brat - wielce zdradzieckie. W³aœnie Teodor poinformowa³ mnie, ¿e zdobêdzie dla mnie laleczkê tak¹ jak Mojo. Uwa¿a, ¿e jest mi ju¿ potrzebna. Wcale nie muszê czekaæ do skoñczenia osiemnastu lat tak jak on. Ze swego doœwiadczenia stwierdza, ¿e by³oby lepiej gdybym mia³ Mojo wczeœniej. Przeto zostawia mnie na parê dni samego i wyrusza tam, gdzie s¹ jeszcze prawdziwi straganiarze. Tacy jak ten jednooki, u którego kupi³ Mojo. Droga do kolorowych kramików zabierze mu ten czas, który ja powinienem wykorzystaæ na przygotowania do przejêcia laleczki w swoje rêce. I teraz w³aœnie jest ten czas. Siedzê w pokoju i patrzê jak œwiece gasn¹ na œcianach. Czujê siê Ÿle i gdy piszê to wszystko, z³oœæ we mnie wzbiera. Wcale nie chcê swojego Mojo. Nie chcê go mêczyæ tak jak mój brat. To takie smutne. Za³o¿ê siê, ¿e mojego brata te¿ wcale nie bawi. Powiem Wam, ¿e widzia³em kiedyœ jak malowa³ Mojo zawieszonego g³ow¹ w dó³ i sam wygl¹da³ identycznie. Nie, z pewnoœci¹ ¿ycie Teodora nie jest przyjemnie u³o¿one. Zapewne tylko ja jestem jego zapa³em. Z sob¹ zrobi³ ju¿ wiêcej ni¿ nale¿a³o. tylko, ¿e tym sposobem ja stajê siê jego ¿ywym Panem Mojo. Coœ mi mówi, ¿e gdy Teodor wróci, wypisze mnie ze szko³y i zabierze jako genialnego naderotycznego œpiewaka do jakiejœ zbzikowanej krainy. Czasem opowiada³ o takich dziwnych miejscach gdzie ¿yje siê zupe³nie inaczej. Na przyk³ad takie miasto Wysokich Kapeluszy. tam wystarczy nosiæ ca³y dzieñ tajemniczy kapelusz z welewtu i byæ atrakcj¹ dla przyjezdnych z normalnych stron. S¹ te¿ miasta Wywo³ywaczy Zdjêæ, gdzie ka¿dy z wszystkiego mo¿e otrzymaæ fotografiê (najlepiej idzie podobno z ka³u¿ami). Najbli¿ej nas jest mieœcina ludzi jak kufle. Takich pojemnych i z jednym uchem. Zreszt¹, co ja Wam bêdê mówi³. Wszyscy wiemy, ¿e dziwaków nie brakuje. A ¿e lubi¹ trzymaæ siê razem, to ich s³uszna sprawa. mnie pewnie pisze siê miasteczko Ludzi Orkiestr, albo Chórów. Faktem jest, ¿e œpiewam coraz lepiej i wczoraj wieczorem wykona³em sobie wszystkie arie z Pasji wg œw. Mateusza Jana Sebastiana Bacha. Dziœ ma ochotê na Requiem Mozarta. Ale niech to szlag! Wiecie na co mam tak naprawdê ochotê? Chcia³bym zaprosiæ do siebie Patrycjê i przeczytaæ Jej to wszystko. Doda³bym jeszcze parê dziwactw, którymi raczy mnie Teodor, a których nie mam ju¿ ani si³y, ani ochoty przytaczaæ. Mój brat i tak pewnie pope³ni kiedyœ coœ takiego jak nasz biedny Tata. Przecie¿ nie mo¿e ca³e ¿ycie mêczyæ Mojo zamiast. A ja mam przecie¿ czternaœcie lat i to mnie tak samo broni jak rozk³ada. Fryderyk Marek Sieprawski, Lampa i Iskra Bo¿a nr 2(6)
LAMPA I ISKRA BO¯A NR 2(6)
109
ISKRA BO¯A NR 4
LAMPA I ISKRA BO¯A
STRZASKANE RAJE
Przez strzaskane idê raje Którymi przesz³o pokolenie moje Rozpoznajê twarze Po których przesz³o nasze pokolenie Kazik Malinowski, Lampa i Iskra Bo¿a nr 4(8)
REAKCJA OBRONNA
Gwizd wichru wzmaga siê Puchn¹ p³omieni ob³oki Gdzie¿ ten œwiat szeroki Pe³en dobrych snów
***
bezpañska wina ubrañ nam siê czepia jak rumuñskie dzieci na naszych ulicach mi³oœæ drga w rêkach i powieki zlepia po manowcach nas w³óczy stara ladacznica
Zach³yœniêty strumieniem twardego powietrza Wzrokiem kurtynê realnoœci tn¹cym Ogarniam dale jasne jak s³oñce Centymetr po kilometrze parsek po metrze
Twarde krawêdzie rzeczy miêkn¹ Osoby rozp³ywaj¹ siê w s³owach Napiête jak struny stalowe Snuj¹ melodiê zawi³¹ i piêkn¹ Wycie wichury ju¿ nie do zniesienia Odg³osem kruszonej skalistej góry ¯elazne czo³gi rozdzieraj¹ mury Skorupka Ziemi dr¿y pisklêcym przesileniem Wiatr niesie chmury ognia Pêkaj¹ struktury Zag³ada Europejskiej ku...rwa kultury Zgrzyta³o pod podkutymi butami szk³o Luster ka³u¿ stê¿a³ej wody I sz³o anielskie wojsko sz³o Od pêpowiny do pierwszego wzwodu Bezkresem nieba idê w ch³odne nocy mroki Gwiazdy chrzêszcz¹ pod podeszwami jak szk³o Strzaskane raje przemierzaj¹ moje kroki Raje do których pokolenie nasze sz³o Tam w dole pod ciê¿kim ca³unem chmur Zalane ultrakrótkimi falami telewizyjnego potopu Roje aut i wibruj¹ce ³oskotem fabryk mury Ziemia wymar³a ludzie ¿yj¹ tylko w akwariach kineskopów O, Transcendentalio Imperatywowna! Teraz idê w ch³odne nocy mroki Ciemnoœæ spowi³a mnie czarowna Fal w eterze lot szeroki i daleki
110
nudne jest podró¿owanie poci¹gami bo ma niewielki zakres tematyczny bez szansy ruchów anarchistycznych inni ludzie te¿ jad¹ z nami mijamy wiele ciekawych miast i wiosek i bardzo ciekawych ludzi widzimy czasami w polu nagle stoimy w wagonie dla pal¹cych osób
trzymaj siê ciep³o mówisz a kiedy potrzeba zatrzaskuj b³yskawicznie jak zamek od spodni uwa¿aj na znaki bo z siódmego nieba ³atwo kopyrtn¹æ prosto w zasieki agonii
do ognia ambicji jak æma bezrozumna lecê opalone skrzyd³a wyci¹gam ku Tobie Ty zdarte rekwizyty wydobywasz z pud³a sztukujesz wszywasz ³aty od¿egnujesz ogieñ
dopiero z tak daleka mogê jej mówiæ w terkocie kó³ moje s³owa uwiêzn¹ mo¿e do boga tylko dolec¹ czy ten poci¹g musi tak jechaæ
czas z³y wiersze martwiej¹ w przelocie z³oty cielak gorliwie li¿e w³asn¹ ³apê zamiast w ¿ycia bólu taplaæ siê jak w b³ocie raz-³y¿kê zió³ek szwedzkich na odwagê
jestem w pokrêconej strasznej pozycji tu jak ryba w konserwie trochê zasypiam ju¿ ledwo le¿ê, a jeszcze oddycham dobro na przeciw postawiê z³u
makramy zw¹tpieñ wypluæ racz na moj¹ rêkê pracy przebacz i w³osy przyczesz umyj twarz by do nowego wst¹piæ nieba Monika Kopiec, Lampa i Iskra Bo¿a nr 3(7)
w dalekiej ciszy s³ychaæ muzykê piêkn¹ lata treningu i uparta dusza ca³¹ muzyk¹ tu jest kobieta a od stukotu kwiaty wiêdn¹ za szyb¹ ciemno jest i nocka zapada na korytarzu s¹ ludzie milcz¹cy poszept tu jest interesuj¹cy ktoœ bajkê d³ug¹ opowiada ma³y koniec wielkich s³oniec... Grzegorz Midak, Lampa i Iskra Bo¿a nr 4(8)
NOWY FACET
Pojadê kiedyœ na Wielkie Wyspy Pojadê tam by znaleŸæ S³oñce By w pla¿y, piaskiem przysypany Le¿a³ klejnocik murowany Muniek Staszczyk, Lampa i Iskra BoŸa nr 2(6)
***
przedarto kartkê - i rozdano j¹ miêdzy pokolenia wêdrowcy w poszukiwaniu mapy b³¹dz¹ nieznani nikomu bo zawarci w s³owie jak w obcym jêzyku rzuceni na wiatr Anita Olszak, Lampa i Iskra Bo¿a nr 5(9)
LAMPA I ISKRA BO¯A Aha, odpowiedzia³a Ale lepiej zrób to, co Ostatniej nocy, tylko Tym razem ja chcê byæ Na górze Robert Sankowski, Lampa i Iskra Bo¿a nr 4(8)
CZERWONY KAPTUREK
...Czerwony Kapturek mocniej przycisn¹³ do twarzy swój woreczek z butaprenem. Droga do babci d³u¿y³a mu siê, kierowa³ siê bardziej pamiêci¹ ni¿ zamglonym wzrokiem. Nie zwróci³ uwagi na le¿¹cego wilka, który odp³aci³ mu tym samym. £ysiej¹ce wilczysko bardziej interesowa³o siê ostatnim krzakiem wilczych jagód, które nale¿a³o chroniæ przed ptakami. Przed oczyma zamajaczy³o mu widmo g³odu... Czerwony Kapturek odruchowo poprawi³ worek na s³omê, który dŸwiga³ zamiast koszyczka. Babcia mia³a ukryte w lesie makowe poletko, bez którego trudno by³oby sobie nawet wyobraziæ zimê. Jeszcze jeden zakrêt. Ju¿. D³ugie i donoœne walenie w drzwi. - Jêdza, na¿ar³a siê relanium i œpi. No, nareszcie. Otworzy³a jej babcia, której widok przestraszy³by nawet braci Grimm. - Gajowego nie widzia³aœ? Wêszy skubany. Gówno wywêszy! W³aŸ. - Babciu, dlaczego masz takie podkr¹¿one oczy? - Ciekawoœæ to pierwszy stopieñ do ma³¿eñstwa. - A kto by mnie tam chcia³. Babciu, czy ja te¿ bêdê mia³a takie zrosty na kana³ach jak ty? - Jak bêdziesz grza³a, to bêdziesz mia³a. Co siê g³upio pytasz, powiedz lepiej co w miasteczku. - Ruskie na rynku sprzedaj¹ haszysz po preferencyjnych cenach. Ojcu odbieraj¹ klientów. - Nie odbior¹. Masz ten towar? - Mam, daj lufkê, spróbujemy. Tylko tacie nic nie mów. - Mhmmm - zamrucza³a babcia. Nie mówi³a nic wiêcej. Po chwili siny dym zasnu³ izbê. Wilk stercza³ pod krzakiem, gajowy upi³ siê w gospodzie. Ruskie spali w moskwiczu, mama z tat¹ dosypywali samosiejki do kolumbijki. S³oñce zachodzi³o. Marcus Much, Lampa i Iskra Boza nr 2(6)
KRAWÊD
ISKRA BO¯A NR 3
CZERWONE OCZY
Przez niespokojny sen dzieciñstwa i zw¹tpienia dojrzewania docieramy do œwiata w którym wszystkie s³owa zosta³y wykrzyczane przemielone przez maszynki kolejnych systemów i z gruzami po nich spalone na wysypiskach œmieci. Nasze plany i idealne wizje okazuj¹ siê byæ powielaniem przesz³oœci z której nale¿a³o rezygnowaæ dla dobra ludzi pogodzonych tylko z rezygnacj¹. Zdumieni patrzymy na opustosza³e nagle d³onie s³uchamy dochodz¹cego z dalekich przepaœci echa po dŸwiêku osuwaj¹cych siê tam snów które nawet przez chwilê nie by³y nasze i nie wiemy co zrobiæ z niepewnie ko³ysz¹c¹ siê na krawêdzi palców i przepaœci mi³oœci¹. Gruszka, Lampa i Iskra Bo¿a nr 5(9)
W krainie, gdzie o zmroku z zajad³oœci¹ szczekaj¹ wybiegaj¹c na œcie¿kê bia³e psy o czerwonych oczach, gdzie wieczorami stoj¹c na wzgórzach we mgle rycz¹ z proœb¹ o wydojenie wyci¹gaj¹c szyje ³aciate krowy, gdzie wynurza siê z pó³mroku tajemniczo wygl¹daj¹cy stary cz³owiek z ma³ym psem, gdzie w powietrzu czuæ bagnem, gdzie pasie siê kary koñ, gdzie czo³a dotyka d³oñ, gdzie mijasz polnego diab³a, gdzie ocierasz siê o drzewo, gdzie patrzysz na swoje rêce i czujesz krwi¹ rycz¹ce ¿y³y i karmisz siê kartk¹, i drug¹, i trzeci¹, przerzucasz sto kartek, a kartki lec¹. I lec¹, i lec¹, i lec¹, i lec¹. Ogl¹dasz siê w ty³ i chwytasz d³oñ. Zawsze tê sam¹. Kobiec¹. Wojciech P³ocharski, Lampa i Iskra Bo¿a nr 2(6)
NIESPE£NIONE WRZEŒNIOWE MARZENIA
***
chcia³em umrzeæ bohatersko z szabl¹ na czo³gi szar¿uj¹c, paœæ na wrzeœniow¹ ³¹kê, trawê zrosiæ krwi¹ w³asn¹, oddaæ ducha wœród kwiatów zdeptanych butem przemocy
Czasami, powiedzia³em, wydaje mi siê Ze osi¹gamy zakazane Rejony poznania To tak jakby wykradaæ Tajemnicê Boga S³oñce tañczy³o na jej nagich plecach
chcia³em stan¹æ na barykadzie i mocno dzier¿yæ karabin, ocieraæ siê o kule wysy³ane z przepastnych czeluœci wrogich automatów strzelaæ i baæ siê, skonaæ w objêciach zap³akanej sanitariuszki
Albo, powiedzia³em, jakby byæ kimœ W rodzaju Adam i Ewy I bezkarnie siêgaæ po owoc poznania Jej lekko zmru¿one oczy Wpatrzone we mnie Czasami wydaje mi siê, powiedzia³em Ze móg³bym ciê zabraæ Jeszcze dalej Gdzieœ na granice œwiata Do miejsc gdzie staje czas Rozumiesz?
chcia³em by krzy¿ nad grobem krzycza³ o moim bohaterstwie, chcia³em dostaæ order - poœmiertnie
LAMPA I ISKRA BO¯A NR 2(6)
przyszed³em na œwiat potajemnie, tchórzliwie, wykrêtnie, s¹dzi³em, ¿e nie potrzeba ju¿ bohaterów Andrzej Stefan Rodys, Iskra Bo¿a nr 3
111
LINIE
ZAS£UZENI NIE WIERZ¥ KRZY¯OM
Sala w pretorium, du¿a, s³oneczna. Na œrodku stolik, przy którym siedz¹ JEZUS i PI£AT. Graj¹ w szachy. JEZUS - Szach! PI£AT patrzy na szachownicê - Jesteœcie, cz³owieku, nie tylko, jak mi rzek³ Kajfasz, wybornym retorem, ale i wyœmienitym szachist¹. Zastanawiam siê, czym bardzieœ rozgniewa³eœ arcykap³ana: mow¹ zuchwa³¹, czy gr¹. JEZUS - Wygra³em na nim tylko 30 srebrników. PI£AT - Lecz s³owa twe ciê¿ko go doœwiadczy³y. Donosz¹, ¿e arcykap³an w g³êbokich mod³ach pogr¹¿on i chyba chorzeje. JEZUS - Rzek³em mu jedynie s³owa mej nauki, g³osz¹cej prawdê. On zaœ zapta³, sk¹d wiem, ¿e œwiadectwo moje jest prawdziwe. Odpowiedzia³em, ¿e wyp³ywa ono z g³êbi mojej metafizycznej œwiadomoœci i elektrycznomatematycznej pewnoœci, która zdoby³a me serce, a ono rozkaza³o ustom przekazywaæ ujawnione wewn¹trz mojego ego skrzydlate wyrazy prawdy, bêd¹ce funkcj¹ nauki. PI£AT - Zaiste, ars rhetorica w twoim wykonaniu godna jest stopni senatu! Ale walcz¹c o prawdê, w uwadze mieæ nale¿y rzeczy ma³e. Mat. JEZUS spogl¹da na szachownicê - Zabawne. Wasze figury otoczy³y mego króla w szczególny sposób, tak, i¿ wygl¹da, jakby go ukrzy¿owa³y. Czcibor, Linie nr 8
INNETWORK
Za³o¿one przez Marka Karcerowicza (ur. 1967) i Adama Wasilkowskiego (ur. 1968) LINIE by³y od samego pocz¹tku "nasi¹kniêtym organem Joanny Makabrescu" (JM to kapela, w której Marek œpiewa³ a Adaœko gra³ na gitarze). Pierwsze LINIE ukaza³y siê zim¹ 1988 r, wydane w zamiarze reklamowania zespo³u. Do koñca tego roku wysz³o 7 numerów LINII, w objêtoœci 4s A5 i nak³adzie kilkudziesiêciu egzemplarzy. S³oneczna Ekipa Tworz¹ca firmuj¹ca pismo rozros³a siê do kilku osób. W 1989 roku oprócz opowiadañ, wierszy, kola¿y i komiksów LINIE zamieszcza³y te¿ relacje z hepeningów i kronikê towarzysk¹. Pismo zwiêkszy³o objêtoœæ (do 20sA5 - nr 10, jesieñ 1989) oraz nak³ad - do 200 egz. SET reklamowa³a siê te¿ na murach Warszawy poprzez graffiti. W r. 1989 wyda³a te¿ mini wydanie angielskie pisma pt. THE LINES. Zim¹ 1991 Adaœko Wasilkowski opuœci³ zespó³ Joanna Makabrescu oraz SET. Nr 13 (1991) i 14 (jesieñ 1992) zredagowa³ Marek Karcerowicz, przy czym ten ostatni ADASKO zosta³ pomyœlany jako po¿egnalny. WASILKOWSKI ‘93 Wiosn¹ 1993 r. dosz³o do ponownej konsolidacji SET - Adaœko, Karcerowicz, Krzysztof KuŸnia (w³aœc. Piotr Roszczyk) i Krzysztof Rekosz postanowili reaktywowaæ LINIE w profesjonalnej szacie poligraficznej. Jubileuszowy nr 15 mia³ ukazaæ siê w zwiêkszonej objêtoœci, profesjonalnym sk³adzie i druku z kolorow¹ ok³adk¹. Ostatecznie jednak do tego nie doszlo - numer 15 (jak dotychczas ostatni) pojawi³ siê wiosn¹ 1994 r., ale w postaci skromnych kserówek z komputerowych wydruków. Joanna Makabresku reaktywowa³a siê w 1995 r. na jeden koncert na III Art Zine Show, w 1998 r. podstawowi muzycy sk³adu utworzyli grupê Halucyna, której wokalistka wykonuje nowe teksty Karcerowicza. Kontakt: Marek Karcerowicz, ul. Pustola 25 m 62, 01-107 Warszawa, Adam Wasilkowski, ul. Ks. Janusza 19/31 m 51, 01-452 Warszawa MAREK
linie
insekty. Nie mia³em ju¿ jak uciekaæ. Teraz, w tej sytuacji, mo¿liwe s¹ dwa zakoñczenia: PIERWSZE) Posêpne teclae p. okaza³y siê, mimo swych niedoskona³ych charakterów, zwierzêtami uczciwymi i honorowymi, sznuj¹cymi cudz¹ odwagê i osobowoœæ. Nie pomog³y mi w podniebnej wêdrówce, ale tak¿e nie szykanowa³y. Zeskakuj¹c z ostatniego oka pajêczej siatki, czu³em siê ¿ywy tak, jak nigdy przedtem. Odwróci³em siê i spojrza³em w górê: teclae, obserwuj¹c mnie dot¹d nieprzerwanie, odwróci³y siê i pomaszerowa³y zwartym szykiem gdzieœ na górê, w ciemnoœæ centrum pajêczyny. DRUGIE) Paj¹ki rzuci³y siê w moim kierunku i po¿ar³y mnie w ci¹gu 18 sekund. Po skoñczonej konsumpcji nawet nie otar³y paszcz. Chamstwo. G³ówny paj¹k podniós³ wzrok znad mojego opowiadania pt. "W sieci" i wypuœci³ kartkê z ³apy; wiruj¹c opad³a na chodnik dziesiêæ piêter ni¿ej. Nastêpnie obliza³ siê i kiwn¹³ znacz¹co odw³okiem. Paj¹ki rzuci³y siê w moim kierunku i po¿ar³y mnie w ci¹gu 18 sekund. Po skoñczonej konsumpcji nawet nie otar³y paszcz. Chamstwo. Czcibor, Linie nr 13
112
KARCEROWICZ ‘93
PIOTR ROSZCZYK ‘93
LINIE NR 10
Przydyba³o mnie stado paj¹ków. By³o to wielki, w³ochate i z³e robactwo z gatunku tecla pluritariam. Wpad³em w ich ³apy niejako na w³asne ¿yczenie. Spacerowa³em bowiem po pajêczynie uwa¿aj¹c, ¿e w ten naiwny sposób wyrobiê u siebie zmys³ równowagi - pajêczyna rozpoœciera³a siê na wysokoœci ostatnich piêter bloków mojego osiedla. Traktowa³em te lepkie nici, jako sprawdzian mojej odwagi i zrêcznoœci: spadnê, czy te¿ uda mi siê przejœæ na drug¹ stronê przez niechêtn¹ mi otch³añ powietrzn¹? Zapewniano mnie, ¿e ¿adnych paj¹ków tam nie ma, a nawet je¿eli ukrywaj¹ siê jakieœ, to s¹ niejadowite i spokojne. Nie bra³em tych informacji powa¿nie, gdy¿ fakt istnienia pajêczyny, która co dzieñ stawa³a siê wiêksza rozci¹gaj¹c siê na kolejne bloki, œwiadczy³ o sta³ej obecnoœci jej budowniczych. O tym jednak¿e nie myœla³em. Paj¹k jest partnerem dla azotoxu, czy czegoœ w tym guœcie, a nie dla mnie. Otoczy³y mnie teclae pluritariam - bezczelnie jadowite, Ÿle wychowane, seksualnie zepsute
***
Od lat stojê tu pod œcian¹, na której w³aœnie ona poweisi³a plakaty z Fredem Buscalione i Harym Belafonte. To w³aœnie ona, le¿¹c na mnie, s³ucha³a jazzu i audycji Jacka Fedorowicza. By³a dla mnie ciê¿arem, ale sprawia³o mi to przyjemnoœæ. Latem, w upalne noce, le¿a³a naga, dotykaj¹c sw¹ g³adk¹ skór¹ mego pluszowego obicia. Casami s³ucha³em jej smutnych zwierzeñ i nasi¹ka³em jej ³zami do cna. To ja by³em œwiadkiem jej najintymniejszych chwil, gdy sw¹ d³oni¹ zaspokaja³a siê, œciskaj¹c poduszki i wbijaj¹c zêby w wys³u¿ony wa³ek pod g³owê. A we mnie a¿ wszystkie sprê¿yny siê wtedy napina³y. Lubi³em chwile, kiedy rano sk³ada³a poœciel i starannie chowa³a j¹w mym wnêtrzu. Jeszcze niedawno to lubi³em. Pewnego wieczora bowiem zjawi³a siê w pokoju, w którym stojê z jakimœ obleœnym typem ubranym i uczesanym zupe³nie po wariacku. Gdy siedzieli na mnie i rozmawiali, czu³em tylko, ¿e siê rozklejam. Niebawem jednak sta³o siê to, co by³o do przewidzenia. Zdradzi³a. W³aœnie wtedy. A ja tylko trzeszcza³em i poskrzypywa³em w rytm ich "mi³oœci". Ugina³em siê, gdy przewracali siê w uœciskach po mej powierzchni. Najgorsze jest to, ¿e stojê tak bezczynnie, a oni, w mroku nocy, wykorzystuj¹ mnie i upokarzaj¹ ka¿d¹ wyrafinowan¹ pieszczot¹. Czujê, ¿e zupe³nie bym zosta³ zniszczony dynamizmem ich uniesieñ, gdyby nie to, ¿e w naszym mieszkaniu rozpocz¹³ siê remont. Przyszli malarze, przykryto mnie gazetami i ustawiono na œrodku pokoju. Myœl¹c o swym losie, nagle us³ysza³em, jak jeden z nich mówi coœ na mój temat. - Józek! Chodzino, przestawimy ten tapczan do du¿ego pokoju. Walniem go tam ko³o tej nowej kanapy... Adaœko Wasilkowski, Linie nr 10
LINIE NR 9
LINIE
Na dobre wychodz¹c z autobusu musia³em przecie¿ wyjaœniæ jej cel mojej podró¿y. W³aœciwie nic ciekawego - ma³o istotny wyjazd z jednej dzielnicy do drugiej. Nawet nie jestem pewien, czy w ogóle jest co wyjaœniaæ, ale... chyba tak. Zreszt¹ Ona, widzia³em to na jej twarzy, tak¿e chcia³aby powiedzieæ parê s³ów. Chyba ju¿ otwiera³a usta... - Wiem, wiem - uprzedzi³em j¹ - jedziemy tam i ju¿. Uœmiech, pizzernia, idzie zima, przystanek, przesiadamy siê, zegarek, poprawiam okulary, znowu zegarek, ot tak dla samego odruchu, rozmawiamy, zjad³bym coœ, wyniki wyborów, to jeszcze w nas siedzi, rozmawiamy, jest rozczarowanie frekwencj¹ i w ogóle... - Tak, rzeczywiœcie jest zimno. Zawi¹zujê chustkê, zapinam pasek na p³aszczu, zjeœæ na przyk³ad hamburgera albo hot doga, nauczyliœmy siê kilku takich s³ów. - To ju¿ tu, wychodzimy. - Wiesz, ta ulica latem wygl¹da o wiele lepiej. Te drzewa pe³ne liœci tworz¹ przytulny cieñ, w³asny s¹d na temat barwy s³oñca. Miêdzy jezdni¹ a szynami jest lekki wiatr, wiêc wszystko migocze, bez poœpiechu i natrêtnych much. .. a¿ wreszcie odkrywasz zapach, sto tysiêcy skojarzeñ tonie w jednym miejscu. Stajesz siê l¿ejsza od w³asnych myœli. Ten zapach (od lata, œwiadomoœci odjazdu i kilku godzin do zmierzchu) bêdzie jak ulubiona piosenka. Tunel w sierpniu - pe³en otuchy, bez krwi na chodniku, a po brzegi z krwi¹ w ca³ym ciele. Muzyka. Nie to co teraz. Zim¹ drzewa wygl¹daj¹, jak druty kolczaste dla powietrza. Jest
coraz ch³odniej. Tak, z pewnoœci¹ zjad³bym coœ. Zatrzymuj¹c siê przed bia³ym neonem stwierdzam: - To w³aœnie tu, wejdŸmy. Podchodz¹c za chwilê do konkretnej osoby, mówiê: - Witaj, jak wiesz, jestem tu w wiadomej sprawie. To i tamto. Chcia³bym dogadaæ siê jak najproœciej, wiêc oto s¹ pieni¹dze... tak, chyba ju¿ wszystko uzgodniliœmy... - Ja tak¿e mam do niego sprawê, pozwól, ¿e za³atwiê to sama odzywasz siê doœæ niespodziewanie, aby za chwilê, w sposób ju¿ zupe³nie konkretny oœwiadczyæ: - Jestem tu, aby zabiæ. Czy mog³abym prosiæ o trochê czasu? Mê¿czyzna, bez s³owa zdziwienia, podchodzi do jednej z wisz¹cych nieopodal kontuaru pó³ek i bierze w obie rêce delikatnie niedu¿e pude³ko. Zachwycaj¹ mnie jego kolory. Na ciemniejszym tle - jaœniejsze, o barwie miodu i maków, misterne zdobienia. Wszystko spowite w ledwo widocznej pajêczynie pomarañczowych i lekko œniadych nici. Doznajê ciep³a i jednostajnoœci, a nawet nieskoñczonoœci. Ca³oœæ sprawia wra¿enie ¿ywej istoty. Oboje wyjemy z radoœci nad tak¹ kompozycj¹, nad takim kszta³tem. Mê¿czyzna uruchamia mechanizm otwieraj¹cy. Trzema palcami prawej d³oni ujmuje z wewn¹trz kilka maleñkich ziarenek. - Proszê, oto czas mówi do Ciebie i lekko uœmiecha siê. - Masz m³otek? - Mam. Uderzasz m³otkiem na ladzie le¿¹ce ziarenka, przy ka¿dym uderzeniu mówi¹c przez zaciœniête, ale nie za bardzo usta: - Czas! Czas! Czas!... wiêc tak zabijam czas, a ludzie w mieœcie, jakby nie bardzo potrafili zauwa¿yæ, ¿e ich zegary przez parê chwil porusza³y siê trochê szybciej, ¿e odrobinê czasu umknê³o im gdzieœ - ot-tak - niedostrzegalnie. Karcerowicz, Linie nr 14
LINIE NR 8,9,11,12
MA£A OPOWIEŒÆ O ZABIJANIU NIESZKODLIWYM
113
LINIE
WAKACJE W WARSZAWIE
LINIE NR 13,14,15 NOWY PORZ¥DEK W PLANOWANYM NA PONIEDZIA£EK OBNA¯ENIU
(fragment sztuki, sceny: IV i V). SCENA 4: Ulica póŸnym wieczorem, w tle œciana budynku (kilka œwiec¹cych okien), miêdzy budynkiem, a chodnikiem dwa suche drzewa, miêdzy chodnikiem, a jezdni¹ s³abo œwiec¹ca latarnia. Na chodniku KOBIETA w szarym p³aszczu (bez kapelusza) trzyma za rêce swoje dzieci (figurki dzieci wykonane s¹ z kartonu, postacie dzieci s¹ ewidentnie p³askie. Kobieta w tej scenie nie porusza siê (zajêta trzymaniem nieruchomych dzieci). Scena zaczyna siê w chwili, gdy ON przechodzi obok KOBIETY. KOBIETA: Przepraszam bardzo, czy móg³by mi pan pomóc? ON: Nie wiem... w³aœciwie... nie mam na to czasu. KOBIETA: Jest tak póŸno... Kobiety o tej porze nie powinny byæ widziane na ulicach. Taki widok - podobno - bunt przekszta³ca w po¿¹danie. Wed³ug prawa zwyczajowego, to znaczy prawa rewolucyjnego, gwa³t po zmierzchu nie jest traktowany jako wykroczenie; kobiety same s¹ sobie winne, a rozbijaj¹c krople buntu, wie pan, ktoœ tak kiedyœ œpiewa³ - "krople buntu..." wiêc kobiety w ten sposób tym bardziej powinny ponieœæ karê, tak ¿e... gdyby móg³ pan odprowadziæ mnie do domu... zaparzê panu herbatê. ON: Sk¹d pani weŸmie herbatê? (trochê siê œmieje, trochê siê boi). KOBIETA: W³aœnie wracam z magazynów przy dworcu wschodnim. Dzisiaj rano dowiedzia³am siê, ¿e maj¹ tam roz³adowaæ kilka ostatnich wagonów z chiñsk¹ herbat¹, wiêc wzie³am dzieci, pan wie, teraz bojê siê zostawiaæ dzieci same w domu, a z reszt¹ z dzieæmi jest bezpieczniej poruszaæ siê po mieœcie. ON: Jakieœ ostatnie odruchy etyki? KOBIETA: Co? (ogl¹da siê) Tak, chyba tak... Ale teraz, o tej porze, z chiñsk¹ herbat¹ bojê siê wracaæ do domu. Mieszkam niedaleko... Tutaj wszyscy siê znaj¹, a najwiêkszy strach odczuwam przed znajomymi. Oni do obcych czuj¹ respekt. Atakuj¹ tylko tutejszych. ON: Kto atakuje?! KOBIETA: No... mieszkañcy tych bloków. Pan wie, obcy - to mo¿e prowokator albo donosiciel, wiêc gdyby pan móg³ mnie odprowadziæ...odwdziêczê siê. ON: Dobrze, chodŸmy. SCENA 5: Niedu¿y pokój , s³abo oœwietlony; stó³, krzes³a, jeden miêkki fotel, na œcianach du¿e reprodukcje Muncha i pó³ki z ksi¹¿kami, okno; na pod³odze dywan; miêdzy sto³em, a ³ó¿kiem palma; dzieci siedz¹ przy stole twarzami do siebie. KOBIETA zdejmuje p³aszcz, ON stoi przy stole. ON: Nie wiem, czy powinna pani tak ryzykowaæ dla herbaty. KOBIETA: Kiedyœ pi³am ogromne iloœci mocnej herbaty, chyba wpad³am w na³óg, teraz po prostu nie mogê siê pozbieraæ, nie pij¹c dziennie co najmniej dwóch herbat. Dzieci te¿ to lubi¹. ON: Przyjemnie tu, u pani, nie czuje siê tamtej atmosfery (wskazuje na okno). KOBIETA: Pan nie jest st¹d... Co pan tu robi? ON: Szukam czegoœ, a raczej kogoœ, chocia¿... (szuka w³aœciwego s³owa). KOBIETA: Teraz powinien pan powiedzieæ, ¿e w³aœciwie, to ju¿ straci³ wiarê w to, i¿ cokolwiek, czy kogokolwiek mo¿na odnaleŸæ, i ¿e szuka pan w³aœciwie tylko tak, bo nie znajduje innego rozwi¹zania, prawda? ON: Tak, chyba tak. Czy pomieszczenie to daje pani poczucie bezpieczeñstwa? Sprawia pani teraz wra¿enie osoby o wiele bardziej pewnej siebie. KOBIETA: Na razie tak, lecz jeœli rewolucja bêdzie rozwijaæ siê nadal... ON: Rewolucja? Nie widzê tu ¿adnej rewolucji! To miasto jest jak nowy rodzaj ob³êdu, ob³êdu, który nie zosta³ jeszcze objêty obserwacj¹ kliniczn¹. Czy to jest rewolucja proletariacka? (KOBIETA zaczyna siê rozbieraæ). KOBIETA: Nie wiem. ON: Przy dzieciach? KOBIETA: Krêpuje siê pan? ON: Nie, ale dzieci... KOBIETA: One siê nie krêpuj¹. ON (po chwili): Czy bêdê móg³ tu dzisiaj przenocowaæ? KOBIETA: Dzisiaj tak (podchodzi do niego naga). ON (ca³uj¹c KOBIETÊ): Czy bêdê móg³ jutro pani¹ odprowadziæ? KOBIETA (k³ad¹c siê z NIM na pod³odze): Nie. ON (wci¹¿ ca³uj¹c kobietê): Dlaczego? KOBIETA: Jutro ju¿ nie bêdziesz obcy. Marek Karcerowicz, Linie nr 11
114
"Szybciej, szybciej! Nie tak!" W którymœ momencie zosta³a odebrana nam nadzieja na przeczekanie. Bij¹c siê po twarzy, wyganiam z³e myœli, skojarzenia. "Naprzód". Otwieram drzwi, nie muszê ich otwieraæ, drzwi s¹ otwarte. Wychodzimy na zewn¹trz. Wychodzimy w po³amane pewnoœci¹ œwiat³o. To mo¿e byæ noc. Jeszcze jedna brama. - Co rozumiem przez po³amane pewnoœci¹ œwiat³o? Nie wiem. Mo¿e myœlê o jaskrawej smudze - prosto z latarni przy œcianie kilkupiêtrowej kamienicy. Przy tej Slepej œcianie - nad podwórkiem - pe³nym tynku ze zdartych ociepleñ i pó³œlepych, zachlapanych farb¹ okien. - "Spójrz! Na rusztowaniu ktoœ powiesi³ psa, Psa z urazem do ludzi. Zwierzê boi siê i odpycha nogami od œwiat³a, aby byæ jak najdalej od nas, gdy podchodzimy bli¿ej... Odwi¹zaliœmy psa. Tak "odwi¹zaliœmy", bo to ju¿ sta³o siê. Pies sprawia³ wra¿enie szczêœliwego. Mo¿na powiedzieæ, ¿e cieszy siê nadal. Cieszy siê w sposób konkretny, dla siebie zachowuj¹c ostro¿noœæ - jako rzecz jedyn¹ - na w³asnoœæ. Pies jest brudny i nie pozwala siê g³askaæ. Na dobre wchodzimy w miasto i na dobre boimy siê miasta. Po kilkugodzinnej przerwie - ile godzin! Ile minut! - Spotykam przed barem, przed kwiaciarni¹ ten sam ból. - "S³uchaj. Jestem œwiadomy mojej zag³ady, mo¿na powiedzieæ, ¿e nadchodz¹cej zimy. Jestem œwiadomy niemo¿liwoœci pozbycia siê takiego bólu. Przynajmniej nie teraz, nie tu." Rozgniatam ból, czyli myœli, czyli pamiêæ œwie¿o wypastowanym butem. Za miesi¹c o tej porze udekorowane miasto wybuchnie albo zwymiotuje œwi¹tecznym podnieceniem. Odbêdzie siê zbiorowy sen o sklepach McDonalda i podœwietlanych kurczakach w galarecie. Sen o Ameryce i Azji, a raczej tylko o Ameryce. B³yszcz¹ce nieporadnoœci¹ polskiego myd³a - to najmniej œmia³e - kobiety rozpoczê³y ju¿ szczególne pranie w³asnej bielizny, aby staæ siê bli¿ej drugiego brzegu, drugiego brzegu oceanu. - "Wiesz - nie jestem pewien, czy w³aœciwym jest sformu³owanie o drugim brzegu, ale te miasta, a raczej tamte miasta s¹ w stanie podnieciæ zarówno producentów, jak i konsumentów lekkiej bielizny i stylonowych poñczoch. Te poñczochy prawdopodobnie nigdy nie stan¹ siê rzeczywiste. - "Mówisz o transakcjach cielesnych? Mówisz o skurwieniu? Po co tyle s³ów?" - "Szybciej, szybciej! Nie tak!" Odrzucaj¹c
RYS. PIOTR ROSZCZYK, LINIE NR 8
LINIE hotele schodzimy w podziemia Dworca Centralnego, w dó³, w górê. Pies boi siê metalowych schodów. Pies wyje, d³awi siê, potem znów wyje i wkrêca w metalowe schody. Zamykam oczy. Klucz trzymany w d³oni wbija siê w moje cia³o. "Gdzie jest prawdziwa krew?" Pies ci¹gle wyje. Chcia³bym gdzieœ uciec. - "Chcia³bym gdzieœ uciec?" Odwracam siê. "Proszê pañstwa! Teraz to dopiero bêdzie! Powoli zdzieram skórê z twarzy. Od czo³a, przez ³uki brwiowe i oczy, przez usta do szyi. To jest dopiero ból. Ktoœ wymiotuje. "Czy ktoœ wymiotuje?" - "Ukarani odciêciem nosa Hindusi, z trójk¹ta skóry wyciêtej z czo³a formowali nowe nosy. Niektórym udawa³o siê prze¿yæ." Noc ulega odkszta³ceniu, zawraca, mo¿na powiedzieæ, ¿e cofa siê. Wychodzimy na powierzchniê. Jest piêkny zachód s³onca. Teraz, bez skóry, miêso na mojej twarzy jest jednakowo czerwone. Zapomnia³em o psie. Co sta³o siê z powieszonym psem? Jest tak zimno. Marek Karcerowicz, Linie nr 11
SZPRAJ KRZEPI!
LINIE NR 15
W wywiadzie z JOANN¥ MAKABRESCU zamieszczonym na ³amach QQRYQ zadeklarowaliœmy nasilenie dzia³alnoœci happeningowej. Happening, jako forma sztuki teatralno-metafizychnej, kojarzy siê ostatnio z has³em walki o ulicê. My, jako mniej doœwiadczeni w tych akcjach, zaproponowaliœmy znajomym inn¹ jego formê. Nasz HEP odby³ siê w mieszkaniu, w atmosferze bardziej kameralnej i podejrzanej. Tu na myœl przychodzi mi obraz happeningu z ksi¹¿ki Ireneusza Iredyñskiego "Manipulacja". Polski artysta wyje¿d¿a na Zachód, aby promowaæ nasz¹ sztukê wspó³czesn¹. Podczas otwarcia wystawy w³asnych dzie³ zamyka zebran¹ elitê osobistoœci w ma³ej sali i obrzuca krowim ³ajnem... Dla kontrastu obraz z Moskwy. Pewna awangardowa malarka na wernisa¿u wystawy swoich p³ócien wyst¹pi³a nago. Wykona³a przy pomocy kremu czekoladowego szkic na w³asnym ciele, poczym jej wielbiciele zlizali krem w geœcie uwielbienia jej twórczoœci. I nie tylko. Wychodz¹c z za³o¿enia, ¿e happening powinien daæ ludziom mo¿liwoœæ zaznania chwil dreszczo-podobnych i wycisn¹æ piêtno na ich osobowoœci, program naszej imprezy by³ równie¿ nastawiony na prowokacjê. Chcieliœmy pokazaæ, ¿e niewielki wysi³ek szarych komórek zawsze mo¿e doprowadziæ do za³amania schematów, w których wegetujecie. G³ównym punktem programu by³o przygotowanie dania kuli-
LINIE NR 10
narnego wielkiej wody, po³¹czone z malowaniem obrazu o treœci podœwiadomej. Zanim jednak to nast¹pi³o, nadci¹gaj¹cy zewsz¹d ludzie byli czêstowani pieœni¹ z ust pieœniarza i winem bia³ym. Zaskakiwa³ wystrój mieszkania. Meble obwieszone gazetami z has³ami oraz olbrzymia kopia jednego z dzie³ WITKACEGO. Gdy zjawi³ siê kolega Krzysiek okaza³o siê, ¿e s¹ ju¿ dwie gitary, dwie tr¹bki i bêben. Odœpiewano wiêc przy ich akompaniamencie kilka standartów. Na uwagê zas³u¿y³ popis dwóch kolegów, którzy przy dŸwiêkach gitary wykonali fragmenty "KRZY¯AKÓW" Zeromskiego Stefana oraz urywki II-go tomu encyklopedii powszechnej (te¿ proz¹). Po tym rozluŸnieniu przeszliœmy do fazy kulinarnej. Aby symbolicznie zabiæ pseudotwórczoœæ pacykarzy postanowiliœmy, ¿e sztukê bêdzie symbolizowa³o risotto a la Ho-Szi-Min, które po sporz¹dzeniu ze¿remy wspólnie. W czasie, gdy krojono warzywa, obok powstawa³ obraz, do którego ka¿dy móg³ wnieœæ swoj¹ cegie³kê czy nawet p³ytê betonow¹. Atmosferê podbija³a muzyka (taœmy + kurs gry na tr¹bie w wykonaniu Jurasa). Pêdzle posz³y w ruch, marchew w kostkê, sylaby w has³a, seler w plasterki, linie przerodzi³y siê w kszta³ty, cebula ³zy wycisnê³a. Trochê soli i ludzkich twarzy. Gdy warzywa znalaz³y siê w wodzie, nast¹pi³o coœ, co mo¿na nazwaæ czasem inicjacji. W tym momencie przeprowadziliœmy loteriê rzeczy jeszcze nieprzeterminowanych. Polega³a LINIE NR 14
115
LINIE NAMCZYK po³¹czonym z wystêpami grupy ekwilibrystycznej z przewag¹ perwersji nawi¹za³o do starych tradycji zakopiañskich. Mieszanie koktajlu przypad³o w udziale mi z racji mojej umiejêtnoœci mieszania i m¹cenia. Wla³em do gara butelkê wina SOPHIA a oni skanduj¹ pierwsze has³o: "gorz-ko, gorz-ko". R¿nê cytrynê a oni: "g³ê-biej, g³ê-biej" to j¹ œcisn¹³em i wla³em te¿ pó³ butelki czystej do koktajlu. Pada kolejne has³o: "wiêcej mleka, wiê-cej mleka!". Po wypiciu koktajlu wywi¹za³o siê kilka dyskusji, s³uchano muzyki oraz popijano herbatê, z przewag¹ herbaty. Nastêpnego dnia rano nikt nie mia³ kaca, a wrêcz przeciwnie. Dominowa³ nastrój twórczej progresji i nowych pomys³ów jak np.: ¿eby w kioskach sprzedawano kefir i alka-prim. Adaœko Wasilkowski, Linie nr 9
BIBLIA NAPISANA PRZEZ BOGA (fragmenty)
ona na konsumpcji wylosowanych przez delikwenta/tkê fantów. Dalsze ich przetrzymywanie by³o niedozwolone ze wzglêdu na w³asne zdrowie i porz¹dek publiczny. O ile osoby, którym przytrafi³o siê piwo, czy guma do ¿ucia imienia rewolucji, nie mia³y wiêkszych k³opotów to (... a tu wciê³o kawa³ek textu - przypis wydawcy) Warzywa dogotowywa³y siê. Po zmieszaniu ich z ry¿em, posoleniu, spieprzeniu i udekorowaniu risotto by³o gotowe. Zdania na temat smaku by³y podzielone. Co prawda niektórzy ubarwiali niedawno skoñczony obraz resztkami swych porcji, ale jak dla mnie, danie by³o porównywalne z niemieck¹ potrawk¹ dla psów. Wybi³a 19.30. £UP! Nastêpny punkt programu. W³¹czyliœmy telewizor. Na ekranie ukaza³a siê spikerka dziennika wieczornego. Nastrój sta³ siê wystarczaj¹co odjazdowy, ale my na tym nie poprzestaliœmy. Oto kolega Karcerowicz wymalowuje na ekranie czerwon¹ farb¹ napis otreœci wywrotowej: "CZESIEK JEST GUPI!". Impreza nabiera tempa. Kolejne zagadnienie do realizacji: wspólne odœpiewanie STO LAT szeptem, na le¿¹co. Na skutek du¿ej iloœci wypitego wina nie wszyscy zdo³ali wykonaæ ten numer poprawnie. Warunek le¿enia by³ w tym przypadku ³atwy, gorzej, jeœli chodzi o artykulacjê i dynamikê. Nastêpnie koledzy poeci odczytali swoje wiersze. Na uwagê zas³u¿y³o te¿ opowiadanie pornograficzne kolegi Czcibora, utrzymane w konwencji hard-core. Kole¿anka Sonia Talin ilustrowa³a skecz szybkim oddechem i jêkami. Nastêpny element happeningu - skandowanie skandowanie hase³ pornograficznych z jednoczesnym przygotowaniem koktajlu £YSY WIET-
116
2, 35 Wys³uchajcie kilku moich s³ow na temat dekalogu, gdy¿ Moj¿esz nie powiedzia³ wam wszystkiego. A zatem: 1. NIE BÊDZIESZ MIA£ BOGÓW CUDZYCH PRZEDE MN¥. A najlepiej nie miej ¿adnych. Droga do zbawienia prowadzi bowiem nie przez wiarê, lecz zrozumienie. 2. NIE BÊDZIESZ BRA£ IMIENIA PANA BOGA SWEGO NADAREMNO. Wszystkie prawa zastrze¿one. 3. PAMIÊTAJ, ABYŒ DZIEÑ ŒWIÊTY ŒWIÊCI£. Oczywiœcie dzieñ taki trzeba wpierw odwo³aæ. Lecz to jest kwestia jeszcze wielu wieków. 4. CZCIJ OJCA SWEGO I MATKÊ SW¥. Ale gdy s¹ godni pogardy, przeklnij ich bez wahania. LINIE NR 11 5. NIE ZABIJAJ. Nie gódŸ w bliŸniego swego, szanuj ludzi, zawstydzaj ich swoj¹ powœci¹gliwoœci¹. Ale je¿eli ktoœ zasadzi siê na ciebie, b¹dŸ twego bliskiego, zabij go z pe³n¹ œwiadomoœci¹ swego czynu, by doznaæ uczucia zemsty. Zemsta bowiem nie jest nierozumn¹ zbrodni¹, lecz katharsis. 6. NIE CUDZO£ÓZ. Je¿eli zbli¿asz siê do mi³owanego przez siebie cz³owieka i po zaspokojeniu udajesz siê do innej osoby, której nie mi³ujesz, i mimo to zbli¿asz siê do niej - bêdziesz przeklêty. Ale je¿eli zbli¿asz siê do osób, które s¹ tobie obce, nawet je¿eli by³yby czyimiœ ¿onami i mê¿ami - b¹dŸ spokojny. Nie ty pope³niasz grzech cudzo³óstwa. 7. NIE KRADNIJ. Na nieuzasadnione z³odziejstwo nie ma usprawiedliwienia. 8. NIE MÓW FA£SZYWEGO ŒWIADECTWA PRZECIW BLI¯NIEMU SWEMU. Zanim je wypowiesz zastanów siê tysi¹ckroæ. Zapewne któreœ z twoich twierdzeñ oka¿e siê prawdziwe, gdy¿ nie ma takiego, który by³by bez winy, ale rozwa¿, czy na pewno musisz z LINIE NR 8
LINIE NR 11
LINIE
LINIE NR 15
LINIE NR 10
117
LINIE owego bliŸniego czyniæ nieprzyjaciela swego. 9. NIE POZ¥DAJ ZONY BLI¯NIEGO SWEGO. Ale je¿eli po¿¹dasz, posi¹dŸ bez skrupu³ów. Je¿eli uda ci siê j¹ posi¹œæ, porzuæ j¹ szybko, gdy¿ ladacznice s¹ przeklête. 10. ANI ZADNEJ RZECZY, KTÓRA JEGO JEST. Ale jeœli po¿¹dasz, zdob¹dŸ prawnymi sposobami. Da ci to satysfakcjê i uczucie b³ogoœci, któr¹ osi¹gniesz dziêki w³asnej przedsiêbiorczoœci, sprytowi i rozumowi. Tylko nieudacznicy s¹ pozbawieni ¿¹dzy coraz to nowych doznañ i wartoœci. 6, 11 Przyznajê, ¿e co do Sodomy i Gomory pofolgowa³em sobie zbyt dalece. 8, 20 Lepszy ¿ywy grzesznik, ni¿ martwa dziewica. 8, 34 Poznaæ Mnie, Boga, mog¹ tylko niewierz¹cy. Wy jesteœcie zbyt bojaŸliwi. 8, 36 Nastaw jeden policzek - uderz¹ ciê. Nastaw drugi - ukamieniuj¹. Czcibor, Linie nr 12
PRZYPOWIEŒCI BEZ TREŒCI
Pamiêtajcie, ¿e ¿yje siê tylko dla siebie. Nie traæcie czasu na braterstwo, solidarnoœæ i wspó³czucie. Powtarzajcie za mn¹: - Ja was pierdolê! Poprosi³em moj¹ kobietê o rêkê. Poda³a mi j¹ a wtedy wy³ama³em jej wszystkie palce. * By³ sobie grzyb. Wyrós³ z atomow¹ dok³adnoœci¹. By³ wielki, wygl¹daliœmy przy nim, jak krasnoludki. Ale trwa³o to tylko chwilê. - Mam was w dupie, mam was w dupie! - krzycza³ rozwœcieczony Bóg. Nad ziemi¹ zapad³y ciemnoœci. Czcibor, Linie nr 11
LINIE NR 10
LINIE NR 13
LINIE NR 13
LATAWCE I TAKIE SOBIE BALONY
Szuka³em pracy. Nie byle jakiej. Kr¹¿y³em tu i tam - po gazetach, szpera³em, wierci³em, wynajdywa³em i porzuca³em adresy, telefony, kontakty. Rano, wiêc dwa tysi¹ce na gazetê, dwa i pó³ na herbatê i jeszcze piêæset na cytrynê, to nic ¿e deszcz, chcia³oby siê rzec - pomoszczelizna. Siedzê w centrum miasta, ugniatam sterty szeleszcz¹cych szpalt, wzrokiem wywijam nienajgorsze pl¹sy. Byæ mo¿e kiedyœ przyjdzie wiosna. Wytnê z kolorowego czasopisma reprodukcjê Mattis'a, tê ulubion¹ pe³n¹ tañca, i przyklejê do œciany, do go³ego tynku - tak aby fowistyczny kolor wyd³uba³ sobie miejsce w surowych powierzchniach zaprawy. Nie wiem, czy murarze s¹ bardziej dzicy od malarzy. Oto jest gazeta, wiêc wracam do pocz¹tku, aby uporz¹dkowaæ czas, ze szuka³em pracy smol¹c rêce og³oszeniami, nag³ówkami, wykrzyknikami nadêtymi jak balon pierwszoklasisty. Latawce i balony, podniebni w³amywacze, w rêkach siedmiolatka nabieraj¹ cech œwiêta natury i wyobraŸni, podczas gdy gazety s¹ jedynie projekcj¹ naszej bezsilnoœci. Znalaz³em to, czego szuka³em. Jakaœ firma konsaltingowa potrzebuje
118
LINIE NR 13
LINIE
LINIE NR 13
absolwentów. Poszed³em na spotkanie informacyjne. Bardzo mi³a atmosfera. S¹ zainteresowani, zaprosili nawet na obiad. Sa³atka, trochê ziemniaków, stek i napój do wyboru. Uœmiechy, grzeczne rozmowy. Jedna, druga, póŸniej trzecia. Obserwacja... obserwacja, permanentna inwigilacja moich myœli i odruchów. G³os, spojrzenie, uœcisk rêki, charakter pisma, rodzaj uœmiechu, ubiór, tak¿e buty, w³osy, paznokcie, zêby, sposób prze³ykania œliny, krêgos³up, krawat, kolor, przesz³oœæ. Jestem koniem na sprzeda¿, drugorzêdn¹ prostytutk¹. Czujê zapach potu, œwiñ i cebuli. Gêsi szczypi¹ mnie w nogi, muchy siadaj¹ na genitaliach. Handlarze myj¹ siê tylko przed œwiêtami. Instynktownie czujê ptaki kr¹¿¹ce wokó³ mojej g³owy. Czy moje miêso pañstwu odpowiada?... Milczenie. Jestem wystawiony jeszcze raz na próbê. - "OdpowiedŸ otrzyma pan na piœmie - drog¹ pocztow¹, proszê czekaæ.". Czekam. Po dziesiêciu dniach przychodzi list. Gruba koperta. Wyjmujê ze skrzynki, biegnê po schodach do domu, jeszcze drzwi, otwieram. Nie bêdê rozrywaæ koperty palcami. Gdzie s¹ no¿yczki? Wewn¹trz pokaŸny plik oko³o czterdziestu zdjêæ i list oficjalny. "Szanowny panie, oto s¹ fotografie przegubów lewej d³oni czterdziestu przyjêtych przez nasz¹ firmê kandydatów. Je¿eli któraœ z r¹k bêdzie nale¿a³a do pana - serdecznie gratulujemy, je¿eli nie z przykroœci¹ zmuszeni jesteœmy stwierdziæ, i¿ pañska kandydatura, choæ wywar³a na nas ogromne wra¿enie, niestety nie do koñca odpowiada naszym wymaganiom. Na koniec, ³¹cz¹c wyrazy szacunku, ¿yczymy powodzenia w dalszej karierze zawodowej. Post scriptum powinno dotyczyæ koni." Nawet nie zwróci³em uwagi na dziwnie znajome zakoñczenie. Gor¹czkowo przegl¹daæ zacz¹³em plik fotografii. Który przegub nale¿y do mnie? Przecie¿ nie znam na pamiêæ swojego cia³a... a mo¿e znam? Ju¿ pierwsze, doœæ chaotyczne i nerwowe studia zasia³y uczucie zw¹tpienia. Rêce kobiece i mêskie, z zegarkami i bez zegarków, grube i chude, blade i bardziej opalone... Tam nie ma mojej d³oni! Jeszcze raz i jeszcze, nauczy³em siê swojego przegubu znakomicie. Fotografie tymczasem trochê siê pogniot³y i wytar³y. Mimowolnie pomyœla³em o gazetach. Rano, wiêc znowu og³oszenia za dwa tysi¹ce z³otych i jeszcze herbata za dwa i pó³, chyba zrezygnujê z cytryny, za kwaœna. Zasn¹³em. Œni³o mi siê, ¿e mam okres... polowania na zaj¹ce. Marek Karcerowicz, Linie nr15
NOWA MODA
W 2014 roku sta³o siê mo¿liwe zrealizowanie odwiecznego ludzkiego pragnienia: osi¹gniêcia nieœmiertelnoœci. Dokonano tego dziêki wynalezionemu wtedy zestawowi cybernetycznemu SUPER-JARVIK X, pozwalaj¹cemu wyd³u¿yæ ¿ycie o kilkaset lat - to znaczy, do momentu ca³kowitego zu¿ycia mózgu. Zestaw SUPER-JARVIK X sk³ada³ siê ze skomputeryzowanych, ob³o¿onych sztuczn¹ b³on¹ biologiczn¹ czêœci zamiennych ludzkiego organizmu. Na przyk³ad: jeœli komuœ szwankowa³o serce, p³uco, uk³ad krwionoœny lub jeœli utraci³ w wyniku nieszczêœliwego wypadku czy gapiostwa koñczynê - to kupowa³ sobie w najbli¿szym sklepie elektronicznym serce, p³uco, uk³ad krwionoœny lub rêkê, udawa³ siê nastêpnie do szpitala, gdzie lekarz-mechanik instalowa³ je na w³aœciwych miejscach; za dodatkow¹ op³at¹ mo¿na by³o za¿¹daæ umiejscowienia JARVIKA w innym rejonie cia³a. Klient nasz pan. Nazwa zestawu - SUPER-JARVIK X - pochodzi od nazwiska dr. Jeffreya B. Jarvika, konstruktora pierwszego sztucznego serca, zastosowanego leczniczo w po³owie lat 80-tych zesz³ego wieku. S³owo SUPER w nazwie zestawu ma sugerowaæ, i¿ ów wynalazek to nie byle co. Litera X nie oznacza zaœ niczego, dodano j¹ na osobiste ¿yczenie w³adcy koncernu Heart & Soul Co. - producenta JARVIKA, Williama F. Bogarta jr. William Bogart uzna³, i¿ miano SUPER-JARVIK brzmi pretensjonalnie, wiêc nale¿y je rozmaiæ tak, by mia³o swoje handlowe, donoœne zawo³anie: X! X! X! W rezultacie nazwa zestawu sta³a siê jeszcze bardziej pretensjonalna, ale nikogo to nie obchodzi³o. S-JARVIK odniós³ œwietny sukces, dystansuj¹c
wszystkich mo¿liwych rywali na rynku; zysk koncernu Heart & Soul Co. W pierwszych trzech miesi¹cach sprzeda¿y X-a wyniós³ 250 mld dodlarów. Zwyciêzców zaœ siê nie s¹dzi, jak to powiedzia³ kiedyœ jeden pan. Nazywa³ siê Adolf Hitler. Ludzkie organizmy maj¹ tendencjê do psucia siê ju¿ po kilkunastu latach; je¿eli wiêc ju¿ ktoœ przysposobi³ sobie jedn¹ czêœæ zamienn¹, to móg³ byæ pewny, i¿ nie bêdzie to zakup ostatni. Z biegiem czas na/w danym osobniku pojawia³o siê coraz wiêcej fragmentów nowego lepszego cia³a. Gwarancja na poszczególne czêœci JARVIKA wynosi³a od 25 lat w przypadku trzustki do 380 dla lewej rêki. Oczywiœcie, je¿eli zestaw X u¿ytkowano zgodnie z instrukcj¹. U¿ywanie S-J sta³o siê wkrótce powszechne na ca³ym œwiecie. Liczba osób, które usprawni³y swoje cia³o, przekroczy³a po roku miliard i stale ros³a. Z wyj¹tkiem m³odej i zdrowej czêœci m³odzie¿y, nie potrzebuj¹cej jeszcze tego typu dopingu, nie by³o praktycznie nikogo, kto w jakiœ sposób nie by³by zwi¹zany fizycznie z JARVIKIEM. Oczywiœcie, istnieli jeszcze ró¿nego rodzaju fanatycy odrzucaj¹cy mo¿liwoœæ zaprzedania swego cia³a; i tak; skrajnie dogmatyczne skrzyd³o watykañskiej Rady Ekumenicznej utworzy³o Frakcjê do walki z Elektronicznym Szatanem (FWES), wyznawcy Hare Kriszna w sojuszu z lewicowymi buddystami i Eskimosami zawi¹zali Ruch Czystego Cia³a (RCC) i tak dalej. Aktywiœci FWES twierdzili, i¿ odejmuj¹c sobie fragment cia³a, usuwa siê stopniowo duszê. Harekrisznowcy i buddyœci sprzymierzyli siê pod has³em "w ca³ym ciele zdrowy duch"; Eskimosów zaœ rozwœcieczy³ fakt, i¿ niektóre czêœci zestawu S-J-X szwankuj¹ w temperaturze poni¿ej -30 stopni C, co traktowali jako z³oœliw¹ szykanê ze strony bia³ych ludzi strefy umiarkowanej i tak dalej tym podobne. Niemniej powszechnoœæ u¿ycia X-a by³a tak du¿a, ¿e osoby, które nie stosowa³y JARVIKA uwa¿ane by³y za samobójców. Grupa biskupów z Peru w adresie wystosowanym do papie¿a zaproponowa³a by ludzi zmar³ych œmierci¹ naturaln¹ na skutek nieu¿ycia S-JARVIKA-X chowaæ w niepoœwiêconej ziemi. Nie do wiary. Jeden szczegó³: SUPER JARVIK X by³ rzeczywiœcie wspania³ym urz¹dzeniem ratuj¹cym i przed³u¿aj¹cym ¿ycie ludzkie, niemniej nie by³, co przeoczy³o wiele osób, lekarstwem na wrodzon¹ g³upotê. Ale, jak wspomnia³em, to szczegó³. Na pocz¹tku zestaw X by³ stosowany przez kupuj¹cych jako antidotum na drêcz¹ce ich choroby, tudzie¿ inne u³omnoœci niedoskona³ego cia³a. Potem, gdy X upowszechni³ siê i by³ traktowany jako coœ zwyk³ego i oczywistego, dosz³a do g³osu fantazja teraz ju¿ Nieœmiertelnych. Warsztaty samochodowe, zegarmistrzowskie, optycy i inni tego typu fachowcy oraz samodzielni majsterkowicze wyspecjalizowali siê w artystyczno-twórczym rozwijaniu mo¿liwoœci X-a. Ponoæ prekursorem nowej mody by³ Jonathan S. Hinkey, mieszkaniec Portland, Maine. Do swego zestawu SUPER JARVIK - nóg - doda³ dwa ko³a z dziecinnego wózka wspomagane kó³kiem deskorolki. Napêd ko³om zapewnia³ zmodyfikowany we w³asnym zakresie silnik Yamaha BT 501 bêd¹cy si³¹ napêdow¹ turystycznej ³odzi motorowej. Silnik dŸwiga³ Hinkey na plecach. Tak rozwiniêty twórczo JARVIK lub te¿, jak to z³oœliwie okreœlano z pocz¹tku, zmodernizowany J.S. Hinkley, osi¹gn¹³ na równej drodze szybkoœæ 50 km/h. Hinkley, jak ju¿ wspomnia³em, rozpocz¹³ ogólnoœwiatowe szaleñstwo zwane "New Fashion" - Nowa Moda. By³o to rozwi¹zanie ironicznowy¿szoœciowe do chybionego planu ekonomicznego prezydenta USA Franklina D. Roosevelta z lat 30. XX wieku - "New Deal", Nowy £ad. Przeœcigano siê w coraz to nowych, czêsto wysoce ekstrawaganckich modernizacjach JARVIKA. Na bazie X-a instalowano: na rêkach zegarki, telewizory, otwieracze puszek piwa i tym podobne drobiazgi, od pasa w dó³: deskorolki, rakiety œniezne a nawet g¹sienice, w brzuchu barki z alkoholem; w Peru inwalidom z terrorystycznego "Œwietlistego Szlaku", którzy utracili rêce w walce, montowano karabiny maszynowe i dzia³a bezodrzutowe, i tak dalej. Urozmaicenie JARVIKA sta³o siê spraw¹ honoru i oryginalnoœci. Jednak¿e ju¿ po kilku latach, kiedy opad³a piana fali entuzjazmu, zaczê³o dochodziæ do coraz ostrzejszcyh konfliktów. Oto Nieœmiertelni dostrzegali wokó³ siebie ludzi m³odych, zdrowych, pe³nych ¿ycia, które nie zmusi³o ich jeszcze do szukania ratunku w SUPER-JARVIKU X. A takich nie brakowa³o, przeciwnie, liczba ich chwilowo wzros³a, gdy¿ zestaw S-J z³o¿ony z fallusa i mocowania zredukowa³ impotencjê na œwiecie o ok. 63%. Nieœmiertelni mieli swo j¹ nieœmiertelnoœæ, ale stopniowo poczêli zazdroœciæ m³odym ich m³odoœci i zdrowych, œlicznych cia³. Do wœciek³oœci doprowadza³y Nieœmiertelnych konkursy piêknoœci i pokazy mody obs³ugiwane naturalnie przez osoby niepokalane zmechanizowaniem. Próby organizowania konkurencyjnych wyborów Miss-JARVIK zakoñczy³y siê kompromituj¹c¹ klap¹. Imprezy te by³y tak groteskowe, ¿e nawet Nieœmiertelni zrozumieli ich bezsens. (Miss JARVIK 2019 zosta³a Joanna Sampras - potwór o potrójnym biuœcie (dwa X-y plus jedna pierœ naturalna), kwarcowych Ÿrenicach i radiomagnetofonie dwukasetowym w brzuchu. Zazdroœni Niesmiertelni zaczêsli wtedy ofensywê na innym odcinku: ich przedstawiciele w parlamentach, stanowi¹cy zwykle zdecydowan¹ wiêkszoœæ, forsowali dyskryminuj¹ce Ca³ocielesnych ustawy. I tak Reichstag
119
LINIE ustali³ now¹ cezurê wiekow¹ w prawach wyborczych, 78-letni dyktator Libii Muammar Kadafi, który ostatnio zakupi³ sobie now¹ czaszkê X tudzie¿ œwie¿y koœciec X ("Czuje siê jak nowo narodzony" - powiedzia³ reporterowi CNN), wyda³ ustawê nakazuj¹c¹ wszystkim obywatelom, którzy dotychczas tegonie uczynili, wymianê uk³adu trawiennego (libijscy naukowcy odkryli i¿ specjalnie przyrz¹dzony pustynny piasek stanowi wyj¹tkowo po¿ywny pokarm), a przy okazji zakaz¹³ wstepu do Libii ¯ydom, zarówno Nieœmiertelnym jak i Ca³ocielesnym; w Chinach wprowadzono obowi¹zek wymiany narz¹dów rozrodczych na budowane licencyjnie nieprokreacyjne fallusy X - osobom maj¹cym mniej ni¿ 26 lat oraz rodzinom posiadaj¹cym jedno dziecko i tak dalej. Ca³ocieleœni nie pozostawali bierni. Wszêdzie tam, gdzie dosz³o do uchwalenia ustaw nazwanych "norymberskimi", dosz³o do wyst¹pieñ i rozruchów. W 1935 roku w III Rzeszy w Norymberdze uchwalono ustawy m.in. "O ochronie i czystoœci krwi niemieckiej". W 2020 r. okreœlenie "Ustawy norymberskie" wróci³o na nowo do s³ownika politycznego. Protesty Ca³ocielesnych wspiera³y poœrednio komanda terrorystyczne FWES, RCC i inne, dokonuj¹c wielu zamachów bombowych na parlamenty, sklepy oferuj¹ce S-J X oraz domy prywatne. Aktywiœci RCC wysadzili w powietrze siedzibê koncernu Hear & Soul Co. W San Francisco; zamach ów poci¹gn¹³ za sob¹ jedynie 6 ofiar œmiertelnych, gdy¿ gros rannych zosta³o uratowanych dziêki zestawom medycznym SUPER-JARVIK X. Mizerny rezultat akcji, po której wiele sobie w RCC obiecywano, sfrustrowa³ licznych cz³onków Ruchu. Spora ich czêœæ wy³ama³a siê z szeregów, przechodz¹c do przeciwnego obozu. To znaczy do Nieœmiertelnych. W 2023 r. poderzanie d³ugo ¿yj¹cy papie¿ Jan Pawe³ II w encyklice "Ab Hodie Sibi Vivemus" ("od dzisiaj u¿yjmy sobie ¿ycia") opowiedzia³ siê za wiod¹c¹ rol¹ Nieœmiertelnych w spo³eczeñstwie. Œci¹gn¹³ w ten sposób na siebie kilka nieudanych zamachów ze strony ortodoksów z FWES. Encyklika wzmog³a pewnoœæ siebie katolickich Nieœmiertelnych, którzy uznali, i¿ popiera ich Bóg. Na efekty nie trzeba by³o d³ugo czekaæ. W 2236 r. Ziemiê zamieszkiwa³y ju¿ same cyborgi, cz³ekokszta³tne roboty zesztukowane od stóp do g³ów z udoskonalonych zestawów JARVIKA. Stan ten wydawa³ siê im zupe³nie naturalny. Wiêkszoœæ z nich s¹dzi³a nawet, i¿ tak by³o zawsze. Tak bardzo siê nie myli³y. Czcibor, Linie nr 13 oraz15
RYS. PIOTR ROSZCZYK, LINIE NR 8
BAJKA CZADOWA
Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami Dawno, dawno temu miêdzy innymi zinami ¯y³ Pietia weso³y - król panków i kwita Potomek w³adców rycerskich i Ziemowita Mia³ on córkê - QQRKê - przeœliczn¹ dziewuchê, Któr¹ za m¹¿ chcia³ wydaæ nie za byle juchê Lecz za rycerza dzielnego niczym potwora Co na gitarze swej zagra super-hard-cora. Wys³a³ wiêc Pietia heroldów po œwiecie By wszystkim g³osili to, co ju¿ wiecie. Nowinê radosn¹ wszyscy s³yszeli W karczmach i zamkach ka¿dej niedzieli. Dnia kolejnego w bramy stolicy Pukaæ j¹³ przybysz jak z zagranicy Rycerz szalony - on ci to przyby³ - de Walgodesko Przypad³ do gustu i damom i dziewkom Mia³ ci on ówczas dobr¹ do grania Gitarê mistern¹ rzeŸbion¹ jak ³ania Zamorscy mistrzowie z dalekich krajów Z³ocili to cacko za tysi¹c talarów Dnia nastêpnego fanfary zagra³y Pocz¹tek wystêpu - upadku lub chwa³y. Zasiad³szy na tronie Pietia z powag¹ Rozkaz da³ giermkom aby z odwag¹
120
Ko³a wnet m³yñskie krêciæ zaczêli I pr¹d elektryczny w piece tym tchnêli. W glanach dworzanie i w skórach damy Ucichli szybko - m¹¿ wyszed³ z bramy Natenczas rycerz wios³o uchwyci³ Rêkê do góry uniós³ w zachwycie Struny naci¹gn¹³ i oddech wstrzyma³ Cia³em porusza, coœ jakby dyma³ Nagle uderza r¹bie znienacka Szarpie zêbami jêzykiem jak macka Kostk¹ uderza niczym œmig³owiec Sprzêga gitarê staje na g³owie I biegu przyœpiesza i gna coraz prêdzej Widzom ju¿ tchu brak - on jeszcze wiêcej Gryf dzier¿y w d³oni niczym kutasa Tremola sypie, po scenie hasa G³ow¹ porusza i daje czadu Potem przysoli³ bez ³adu i sk³adu DŸwiêki jazgocz¹ niczym fabryka Lecz fuza rozjeba³ - jêknê³a publika De Walgodesko sza³em trafiony Pada na deski, kona wycieñczony Od tego czasu œmia³ków nie by³o Æwiczcie wiêc ch³opcy gdzieœ po piwnicach Czeka wszak na was ci¹gle dziewica. Adaœko Wasilkowski, Linie nr 11
GWA£T - ODLEG£OŒÆ Mo¿emy odwróciæ to wszystko na po³udnie (gor¹ce mury i dym) Wynajdujemy upad³e resztki winogron i zejœæ Pod tamte budowle Bêdziesz krwawiæ przez 4 dni Chyba, ¿e zg³osisz akces do podniebnych rytua³ów Julian Aleksandrowicz zatrzyma to w ci¹gu dwóch minut Dwie minuty d³ubania w twoim kroczu bêd¹ jak lot do Warszawy Starzej¹cy od tylu lat nie widzia³ nagiej kobiety (te fotografie w kredensie s¹ ju¿ wytarte i na pewno sztucznie barwione) ...i chocia¿ umyje rêce odchodz¹c zacznie ca³owaæ je A¿ do pi¹tku, kiedy to odnajdzie najbrzydsze dziewczyny z dwóch szkó³ pomaturalnych Nietchniête dziewczyny - aby mog³y dostaæ siê w jego ³apy Po kilkudniowych krwotokach Mo¿esz mnie widzieæ Mo¿esz mnie zabiæ i dotykaæ LINIE NR 11 Wiem, ¿e pamiêtasz tamto niebo I wiem, ¿e masz œwiadomoœæ wszystkich procesji zwi¹zanych z zapachem dymi¹cego miêsa z wymiotami rozgniecionej w ustach sierœci i nieudanej transakcji (tak rytmiczne kolana mo¿na by³o sprzedaæ znacznie dro¿ej) Platforma od tupu butami od œwiat³a obejmuje coraz wiêksze ODLEG£OŒCI Wynajdujemy now¹ mo¿liwoœæ aby powtarzaæ siê, powtarzaæ Wyd³ubaliœmy stos najczêœciej grywanych wyobraŸni Odruchy: zamykania i otwierania œwiat³a niebem, przesuwania opakowañ na œmieci, okreœlania dla nich tych najbardziej nierzeczywistych sfer Przez miasto Przez bliskoœæ usuniêtych pomników dzia³aczy socrealizmu Upchano w nas ostatni rodzaj uleg³oœci - w tak¹ uleg³oœæ ruszamy niepospolicie, wulgarnie otoczeni sob¹ Nie mog³em przewidzieæ wszystkich gwa³tów na tobie i na mnie (1989) Marek Karcerowicz, Linie nr 10
RYS. MAREK KARCEROWICZ, LINIE NR 12
LITERA
FARYZEUSZE WSZYSTKICH KRAJÓW £¥CZCIE SIÊ!
Bóg. JakiŸ to temat. Nieskoñczony jak przypisana mu wiecznoœæ. Nic na œwiecie nie rozpala takich emocji jak spór o formy istnienia lub zgo³a o istnienie jako takie istoty boskiej. KaŸdy cz³owiek na œwiecie ma sprecyzowane na ten temat zdanie. Z wyj¹tkiem znajduj¹cych siê akurat na rozdroŸu na wskutek kolei losu, branych za dowód na istnienie lub zaprzeczenie tejŸe istoty. Od pocz¹tku trwania cz³owiek stwarza³ sobie protezê wszechmocy i sprawiedliwoœci, jakby psychiczny izolator od wrogich i nieujarzmionych si³ natury aŸ do dzisiejszej, schizofrenicznej cywilizacji. PowyŸsze zdanie moŸe stwarzaæ pozór mojego zajêtego juŸ stanowiska w sporze. Nic mylniejszego. Poza mn¹ jest juŸ okres wœciek³ej negacji i wojuj¹cego ateizmu. Nie znaczy to teŸ Ÿem wróci³ skruszony na ³ono koœcio³a. Po prostu teraz duŸo wiecej wiem na ten temat, poza tym faza wojuj¹cego ateizmu to przejœciowa faza niepewnosci i poszukiwania. Pamiêtam ten okres jako blu¿nierstwa i prowokacje; napisy na koœcio³ach, butelki po winie w..., texty na koncertach..., dziecinne zagrywki p³on¹cej nastoletniej g³owy. Prowokuj¹ce ojca Ÿeby siê wreszcie zdenerwowa³ i ujawni³. Niechby i przypierdoli³, ale Ÿeby mieæ w koñcu tê pewnoœæ... Pamiêtam ten czas jako niesamowite rozedrganie, jako buñczuczne teksty i pokorne oczekiwanie, do którego nawet przed samym sob¹ cz³owiek siê nie przyznawa³. jeden mój znajomy, ówczesny wojuj¹cy ateista, którego rodzice byli konserwatorami zabytków, opowiada³ mi, jak wszed³wszy kiedyœ w nocy do kuchni o ma³o nie dosta³ ataku serce - w k¹cie sta³ Jezus Chrystus z wyci¹gniêtymi w jego stronê rêkami. Dopiero po chwili skojarzy³ fakt obecnoœci figury z profesj¹ jego rodziców. Ale jego reakcja œwiadczy³a, Ÿe podœwiadomie oczekiwa³ na coœ takiego. Teraz duŸo spokojniej podchodzê do tych spraw i jestem mniej agresywny, nie ze strachu przed gniewem Ojca, bo jeœli naprawdê jest Bóg, to na pewno nie jest histerycznym mœciwym psychopat¹, który zrównuje z ziemi¹ wszystko w promieniu kilometra od kaŸdego grzesznika, nie jest teŸ zakomplexia³ym, niedowartoœciowanym gówniarzem, abym musia³ skamleæ na kolanach podziêkowania za to, co mnie spotyka. Ani wyrachowanym handlarzem, udzielaj¹cym zamówionej ³aski za odpowiedni¹ iloœæ pacierzy. Jeœli jest Bóg, to na pewno nie takim, jakim usi³uj¹ Go sprzedaæ poœrednicy, w swoim mniemaniu posiadaj¹cy monopol na kontakty w obie strony. Pismo wydawane w latach 1989-93 w przez ExPerta - Dariusza Eckerta (1964), wokalistê zespo³ów Ustawa o M³odzieŸy i Inkwizycja. Od nr 2 poszczególne wydania mia³y temat przewodni. Tak wiêc druga LITERA wydana w 1991 r (48s A5, xero) poœwiêcona by³a czarnej Afryce, trzecia (lato 1992, 68s A5, offset, nak³ad 1000 egz) mi³oœci i erotyzmowi, czwarta (wiosna 1993, 80s A5) - sprawom wiary, Boga i faryzeuszy. Oprócz oryginalnych wierszy, opowiadañ, artyku³ów i rysunków LITERA czêsto zamieszcza³a przedruki - m.in. K.K. Baczyñskiego (nr 1), poetów afrykañskich (nr 2), Rafa³a Wojaczka (nr 3) czy Wincentego Fabera (nr 4). ExPert robi³ równolegle drugie w³asne pismo - muzycznoekologioczny zin SMOG, oraz (pod firm¹ ANATEMA - twórczoœæ niezaleŸna) wyda³ kilka tomików swoich wierszy. ANATEMA wspó³firmowa³a teŸ (z Nikt Nic Nie Wie) p³ytê Inkwizycji. Kontakt: Dariusz Eckert, ul. Borsucza 5/98, 30-408 Kraków
litera
Po prostu wiem juŸ, Ÿe wiara, nawet ta œmieszna i prosta, nawet ta naiwna - jest potrzebna i bardzo pomocna w Ÿyciu wyznawcom. Jeœli naprawdê szczera, z g³êbi i potrzeby p³yn¹ca, jeœli przestrzegaj¹ca na codzieñ dekalogu - to godna najwyŸszego szacunku. I przed tak¹ wiar¹ chylê czo³a. A spieraæ siê mogê z tzw. uczonymi w piœmie, z faryzeuszami, zawodowymi katolikami czy innymi naganiaczami. I pomimo pozornego szargania œwiêtoœci, pomimo kpin, z³oœliwoœci, szyderstw i blu¿nierstw - powtarzam - wbrew pozorom to nie Wiara Prawdziwa jest obiektem ataków, ale jej pojmowanie, jej pokazywanie, jej prostytuowanie, hipokryzja, handel, ob³uda nawet niektórych gorliwie wierz¹cych. Jeœli wiêc dosta³eœ szpilê w dupê, albo palec w oko - wiedz - Ÿe jest to palec BoŸy, albowiem ja teŸ jestem synem Boga i widaæ za moim poœrednictwem sam Bóg chcia³ ciê kopn¹æ w dupê (synu/córko zaprawdê powiadam ci...). Teraz juŸ wiem duŸo wiêcej na ten temat. Na temat Wiary i religii, nie tylko chrzeœcijañskiej, i wszelkie dane, wszelkie generalne konkluzje z przemyœleñ na ten temat pokazuj¹, Ÿe gdzieœ daleko, tak daleko, Ÿe nie widaæ róŸnic miêdzy religiami i ich od³amami - wszystkie te religie zbiegaj¹ siê w jeden punkt. To o czymœ œwiadczy. Wyci¹gniêcie wniosków zostawiam wam. Wiem jeszcze jedno. Na pewno nie bêdê potêpiony (bo nawet jeœli bóg gdzieœ sobie jest) bo wtedy na wieki potêpieni musieliby byæ Eskimosi, Pigmeje, Zulusi, Chiñczycy i wszyscy przed poznaniem chrzeœcijañstwa. A zreszt¹, islam twierdzi, Ÿe wszyscy niewierni i tak pójd¹ do piek³a (ciekawa sprawa - w kaŸdym razie jestem niewierny). Myœlê, Ÿe w Ÿyciu codziennym bardziej przestrzegam zasad chrzeœcijañskich niŸ niejeden katolik, walczê o czystoœæ i szczeroœæ wiary, jakby to by³a moja sprawa i jeœli w takim razie mia³bym byæ potêpiony, to albo Bóg jest faktycznie takim potworkiem, a wtedy olewam go, albo go nie ma wcale, wiec nie bardzo mia³by mnie kto potêpiaæ. Zreszt¹ nie waŸne, nie o to chodzi. Jeœli wierzysz - wierz i Ÿytj zgodnie z tym co g³osisz. Mi³uj bli¿nich i wszelk¹ Ÿyw¹ gadzinê i chwal Pana (...) ExPert, Litera nr 4
EXPERT ‘93
SOCREALIZM
socrealizm to gdy jadê osiemnastk¹ gdy jest ciasno i t³ok socrealizm t bar mleczny cuchn¹cy kapust¹ kromka wódki dla wszystkich i œcierwo rzeki pe³zn¹cej pod mostem to ersatz za substytut (opakowanie zastêpcze) ExPert, Litera nr 3
121
LITERA
ELEMENTY SAKRALNE W KULTURZE
(fragmenty) ...trzeba zauwaŸyæ, Ÿe nasza kultura chrzeœcijañska przechodzi w technokulturê, technokracjê, zak³adaj¹c¥ ateizm - wiarê w cz³owieka w jego moŸliwoœci. Ale i tu moŸna znale¿æ odpowiedniki obrz¹dków, magii, fanatyzmu. Technika jawi siê jako nowy rodzaj religii bez religii. Jako sztuka dla sztuki. Jako totalny przerost formy nad treœci¹. Osza³amiaj¹cy wyœcig do nik¹d (wyœcig zawsze jest dok¹dœ, sêk w tym, Ÿe tu celu nie widaæ), wiara w moŸliwoœci cz³owiekarodzi tu dziwn¹ ambicjê ulepszania, usprawniania, Ÿeby szybciej, wiêcej itd. Niby celem nadrzednym jest tu ekonomika, a doktryn¹ logika, ale wszystkie te dogmaty nie ostoj¹ siê gdy spojrzeæ na sprawê techniki wojskowej i zbrojeñ w ogóle. Ale pomijaj¹c tê sprawê - odwrócona kolej rzeczy, gdy jakiœ paranoik - elektronik wynajduje jeszcze doskonalsz¹ lampê czy tranzystor, krzyŸuje to i wtedy dopiero myœli gdzie by to wmontowaæ. Wszystko co nie postêpuje naturalnie, w miarê rozwoju rakowacieje. To przecieŸ potrzeba jest matk¹ wynalazków i nie trzeba porodów przyœpieszaæ. Bo wychodz¹ takie mutanty jak æwierkaj¹ce i b³yskaj¹ce salony gier, maj¹ce wielkie osi¹gniêcia w dziedzinie og³upienia m³odych ludzi, czy kolejne maniactwa, wielce przydatne sk¹din¹d komputery (chodzi o gry) i video. W ca³ej pracy stara³em siê nie uŸywaæ sformu³owania "elementy sakralne w kulturze", bo uwaŸam, Ÿe nie moŸna mówiæ tylko o elementach. Kultura duchowa jest wype³niona do koñca religi¹ w³aœnie, czy to pod postaci¹ mitu, bajki, podania, czasem nawet zabobonu, odruchu niewiadomego ¿ród³a, czy dos³ownych zgo³a i aktualnych treœci religijnych. Nie mam nic przeciw technice, ale w jakichœ rozs¹dnych granicach nos - tabakiera. I choæ niektórzy biadaj¹ nad niskim stopniem automatyzacji i techniki (technokulturz - tak to siê teraz ³adnie nazywa) to ja nie wiem, co jest lepsze, ob³udna i zak³amana religia, czy dehumanizacja. Kulturê moŸemy z grubsza podzieliæ na tê materialn¹ i duchow¹. Dziœ w³aœnie moŸemy obserwowaæ jak ta materialna zerwala siê z uwiêzi i pêdzi jak oszala³a naprzód a element sakralny w tej kulturze to msze radiowo-telewizyjne, radiofonizacja koœcio³ów, komputerowe konta bankowe Watykanu i mechaniczna kropielnica do masowego chrztu umieraj¹cych z g³odu etiopskich dzieci. ExPert, Litera nr 4
ZMARTWYCHWSTANIE JASZCZURKI
Ch³opczyk rzuca we mnie dwa kamienie, odchodzi. Moja krew w blasku s³oñca wsi¹ka w kamienie - dziewczynki pierwsza miesi¹czka. Ta noc to ja, a ona na widok okrwawionej plamy mego œcierwa na kamieniach odwraca wzrok. Odchodzi poln¹ drog¹, pod œcian¹ lasu aby uko³ysaæ stopami - kobiety juŸ drzewa do snu. Ta noc to ja - g³odna wilczyca. Ona spogl¹da ciekawym uœmiechu delikatnym d³oni skinieniem. Ta noc to ja dwa kamienie moje dzieci. Las gêsty powietrzem wilgotny ciemnym za szar¹ wieczorem przestrzeni¹. Ona odchodzac przyspiesza moimi za ni¹ krokiem ucieka przed szybszymi. Biegnê. Waitr miesza oddechy: strachu i chrapliwy poŸ¹dania. Ta noc to ja - g³odna wilczyca strach cz³owiekowi. Za ostatnim drzewem wschodzi plama jej miesiecznej krwi. Doganiam. Krzyczy, krzykiem proœbê wznosi. Dwa kamienie - moje dzieci - nagie piersi. Ona sama - kobieta juŸ otwar³a ramiona. JuŸ nie krzyczy. Krwawi z przegryzionej ostrymi k³ami, g³odnej nocy krtani. I tylko patrzy pe³nymi przeraŸenia otwartymi... Oczyma wy³upiastymi, wygrzewaj¹cej siê na pe³nych s³oñca kamieniach, jaszczurki. Wojciech Marian Smoter, Litera nr 4
PRAWDZIWA PIOSENKA
Sta³em poœrodku chodnika, rozkraczony i wype³niony chêci¹ zaœpiewania piosenki tak prawdziwej, jak prawdziwy moŸe byæ tylko wyryczany w twarz widowni hard core'owy blues i pe³na melancholii ballada o mi³oœci. Sta³em zbieraj¹c w sobie si³ê, t³um dziel¹c na dwie odnogi op³ywaj¹ce mnie, sta³em tak maj¹c nadziejê, Ÿe w ten sposób dziêki mojej prawdziwej piosence uda mi siê dotrzeæ moj¹ prawd¹ do ludzi. Czuj¹c, Ÿe im d³uŸej bêdê zwleka³, tym szybciej ogarnie mnie zw¹tpienie i moja piosenka nie bêdzie juŸ tak pe³na i prawdziwa jakbym tego chcia³, wiec wzi¹³em g³êboki oddech Ÿeby zacz¹æ. I kiedy tylko wykrzycza³em pierwsze s³owo mojej prawdziwej piosenki, s³owo JA, poczu³em, Ÿe nie mogê zaœpiewaæ juŸ nic wiêcej. Nie mog³em juŸ poruszyæ ustami, by³y pe³ne spojrzeñ ludzi, którzy mnie mijali. Sta³em poœrodku chodnika, rozkraczony i wci¹Ÿ jeszcze wype³niony chêci¹ œpiewania mojej prawdziwej piosenki, z rozdziawion¹ gêb¹ pe³n¹ ich ciêŸkich spojrzeñ, gdy ktoœ obok powiedzia³ , czu³em odrazê w jego g³osie: - AleŸ on ma nieœwieŸy oddech! Wojtek Wytrych, Litera nr 3
JUDASZ I
Bóg zdecydowa³ Ze zdradzi judasz Od tego czasu Ludzkoœæ Nie zna wiêkszego Zaprzedañca Sam zgdanij o kogo Mi chodzi Marcin Kornak, Litera nr 4
JUDASZ II ***
122
Jednym z wiêkszych osi¹gniêæ naszej cywilizacji jest wt³ocznie czasu do zegarków. Czasem tylko udowadnia jeszcze swoj¹ wzglêdnoœæ. Rozpycha siê w metalowych pude³kach. Zegarki wtedy spó¿niaj¹ siê lub œpiesz¹. ExPert, Litera nr 3
Dlaczego gdy patrzê Przez wizjer Na zewn¹trz Nazywacie go judaszem Judasz to jest Jakbyœcie stamt¹d Zagl¹dali do œrodka Ja patrzê przez chrystusa Marcin Kornak, Litera nr 4
LITERA
***
DOM
Chcê zedrzeæ NOC do krwi! B, Litera nr 2
dom buduje siê od fundamentów powinniœmy kochaæ siê jak ziemia i niebo gdy brak ziemi niebo traci sens a bez deszczu nic nie uroœnie
UDAREMNIONA PRÓBA ZAMACHU STANU W BETLEJEM
ja zrobiê dach (mam szerokie d³onie) plecy mam mocne jak dêbowe drzwi a ty zrób piec Ÿeby ciep³o by³o kiedy siê uœmiechniesz
przybieŸeli do betlejem Ÿo³nierze ustawieni kompaniami W dwuszeregu przed domami maj¹ szbko znale¿æ Mariê co powi³a syna wyci¹gaj¹ ludzi z domu i nie mówi¹c nic nikomu rozdzielaj¹ matki dzieciom latarkami w oczy œwiec¹ maj¹ szybko znale¿æ Mariê co powi³a syna
musi byæ teŸ strych gdzie bêdziemy odk³adaæ widoki znad morza i cieszyæ siê sprz¹taj¹c i piwnica gdzie schowam moje drobne grzeszki
wyci¹gaj¹ juŸ rodzinê Józka i Mariê z synem pan kapitan ich pochwali³ dobrze ch³opcy siê spisali mieli szybko znale¿æ Mariê co powi³a syna dzisiaj prorok etatowy Jezus - kaŸe schylaæ g³owy przed Józefem co prefektem jest w³aœnie ch³opcy im donieœli Ÿe w Betlejem piêknym mieœcie trzeba szybko znale¿æ Mariê co powi³a syna znowu prorok siê narodzi³ ludzi chce za sob¹ wodziæ a wiêc z³apaæ go naleŸy i nim ludzie zaczn¹ wierzyæ w rz¹dzie etat nim obsadziæ by pozostaæ móg³ przy w³adzy ExPert, Litera nr 4
LITANIA
Czarni jak grzech oœmielaj¹cych siê mieæ prawo Czarni jak zakrzep³a pejcza krew Czarni jak uœpiony w kamieniu ogieñ Czarni jak z wnêtrznoœci straszny œmiech Czarni jak proch i lont p³on¹cy Czarni jak rozpacz zielonego tchnienia Czarni jak robota i z wœciek³oœci pantera Czarni jak noc awarii neonowych reklam Czarni jak godzina zap³aty Czarni jak sutanna chrzcz¹ca setki w imiê Ojca i Syna Czarni jak surdut co wyrywa sutannie w imiê Ojca i Syna Czarni jak sumienie œpi¹cych Ojca i Syna Jestem bia³y wstydzê... Ex Pert, Litera nr 2
a ptaki które wyfrun¹ z tego gniazda musz¹ umieæ zbudowaæ w³asne Ex Pert, Litera nr 3
***
jeœlibym kiedyœ znalaz³ obce usta na twoim brzuchu obc¹ d³oñ rozczesuj¹c ci w³osy nie mów nic wyjd¿ na spotkanie mojego noŸa Ex Pert, Litera nr 3
***
i nie nazywaj mnie poet¹ poezjê pisz¹ absolwenci kuku³ki którym coœ siê zdaje a tak kukaj¹ jak siê je nakrêci ja tylko patrzê dooko³a i w nic nie wierzê, chociaŸ lubiê ptaki mam suche oczy, rêce mi nie drŸ¹ to bardziej boli niŸbym pijackie zwiedza³ szlaki i dmuchaæ bêdê jak na s³oñce g³upi i wreszcie czapkami mnie nakryj¹ bo takich wierszy nikt nie kupi nie bêd¹ siê ich uczyæ w szkole bo moje wiersze s¹ jak pa³ka kaŸdemu chêtnie przypierdolê ExPert, Litera nr 1
***
zabawa we dwoje bawi³am siê z tob¹ w obojêtnoœæ - pij¹c wino wsuwaj¹c swoj¹ d³oñ w twoj¹ rozmawiaj¹c o mi³oœci bawi³am siê z tob¹ w nienawiœæ - krzycz¹c z bólu zabijaj¹c ciê zamykaniem powiek tak bardzo kochaj¹c bawi³am siê z tob¹ w mi³oœæ - nic nie mówi¹c nie dotykaj¹c oddzieli³am siebie od cienia wywyŸszona przez swoj¹ nagoœæ - bawi³am siê z tob¹ w mi³oœæ B, Litera nr 2
123
MA£A ULICZNICA Upad³. Maleñka szklana buteleczka wysunê³a siê z kieszeni kurtki, uderzy³a g³oœno o chodnik i pêk³a. Ciemnoczerwona, gêsta ciecz, wyciekaj¹c z niej wolno, zaczê³a rozpe³zaæ siê w ameboidaln¹ plamê, na brudnej powierzchni. Ktoœ zadzwoni³ po karetkê. Szybko poda³ nazwê ulicy i odszed³. Nie przyjecha³a od razu. Kierowca, razem z m³odym sanitariuszem, zwiedzali po drodze miasto. Najd³u¿ej zabawili w muzeum. Ciemnoczerwona ciecz utworzy³a wielokszta³tne, faluj¹ce jezioro. Ma³y ch³opiec z willi obok, podszed³ weso³o i puœci³ na niej papierow¹ ³ódeczkê. Dmuchaj¹c w prowizoryczny ¿agiel, patrzy³ jak odp³ywa. Patrzy³ nawet wtedy, gdy jego mama, sexowna brunetka, ci¹gnê³a go si³¹ do domu na obiad. Ogl¹da³ siê kilkakrotnie, nim minêli zakrêt ulicy. Gdy przyjecha³a karetka, s³oñce chyli³o siê ku zachodowi. Ciecz zd¹¿y³a ju¿ miejscami wsi¹kn¹æ w asfalt, pozostawiaj¹c na nim br¹zowe przebarwienia. M³ody sanitariusz wysiadaj¹c z samochodu narzuci³ na ramiona bia³y fartuch. Podszed³ szybko, do le¿¹cego, bia³ego jak papier, mê¿czyzny, ukl¹k³ i zbada³ puls. Kierowca wyszed³ tak¿e i oparty o maskê, popatrzy³ d³u¿sz¹ chwilê w ¿ó³tawe niebo, po czym zapyta³: - Nie ¿yje? - Tak. . . ale to dziwne. . . - Dlaczego? Normalny zawa³ albo coœ, to dzisiaj czêste. - To nie zawa³. . . - sanitariusz dziwnie spojrza³ na kierowcê - w nim, wogóle nie ma. . . krwi. . . Kilkadziesi¹t metrów dalej papierowa ³ódeczka, popychana lekkimi podmuchami wiatru, wpad³a do nawpó³otwartej studzienki kanalizacyjnej i odp³ynê³a. . . Adam Tatur, Ma³a Ulicznica nr 5
ŒMIERÆ PRZYCHODZI NAD RANEM
Wed³ug kanonów Dzikiego Zachodu czarny kolor p³aszcza od razu stawia³ naszego ulubionego bohatera kowboja po stronie Z³a. Có¿ winien by³ m³ody syn rewolwerowca, który na swoje 14-te urodziny otrzymuje w prezencie od dziadka czarny p³aszcz. Jak powinien post¹piæ taki mi³y, grzeczny, niedoœwiadczony, m³ody cz³owiek? Czy przyj¹æ dar dziadka, a wraz z nim brzemiê, okreœlaj¹ce jego status jako bohatera negatyw-nego (wbrew pozorom czarnego p³aszcza zbyt ³atwo pozbyæ siê nie mo¿na), czy te¿ odrzuciæ dar szczerego serca, nara¿aj¹c siê na gniew dziadka rewolwerowca w czarnym p³aszczu (który w przyp³ywie s³usznego gniewu mo¿e wyci¹gn¹æ broñ i wypaliæ wprost w nieczu³e serce
Pismo powsta³o w w czerwcu 1990 r., za³o¿ycielami MA£EJ ULICZNICY byli czterej studenci lubelskich uczelni: Pawe³ £ata (ur. 1971), Mariusz Stasiak - "Ma³y" vel "Mario" (ur. 1969), Tomek Zdunek (ur. 1970) i Jarek Górny - "Zorro" (ur. 1969). Pierwsze cztery numery odbijane na xero (1990-92) mia³y ograniczony, lokalny œrodowiskowy zasiêg (nak³ady 11-30 egz) Numery 5-9 (1992-94) drukowane by³y pismo drukowane jest na xerooffsecie z komputerowego maszynopisu w nak³adzie ponad 100 egz, dochodz¹c z czasem do 80 stron A5 objêtoœci. Dwa ostatnie numery - 10 (wiosna 1995) i 11 (wiosna 1997) ukaza³y siê w postaci 100-stronicowych profesjonalnie wydrukowanych ksi¹¿ek w nak³adzie 300 egz. Numer 11 by³ zarazem numerem po¿egnalnym, Zorro i Mario przenieœli sw¹ aktywnoœæ do internetu, gdzie w 1998 otworzyli stronê MA£EJ ULICZNICY: http://friko4.onet.pl/lu/malaula Tomek Zdunek w tym samy roku wypuœci³ nr 1 autorskiego zina PLANETA UNDERGROUND (xero, 32s A5), og³aszaj¹c go kontynuacj¹ MA£EJ ULICZNICY. Do nr 6 w³¹cznie MA£A ULICZNICA publikowa³a wy³¹cznie formy literackie i grafikê, poŸniejsze równie¿ artyku³y publicystyczne - zarówno wywody o wy¿szoœci piwa w p³ynie nad piwem w proszku jak i ca³kiem powa¿ne dywagacje nt. subkultur. Kontakt:Tomek Zdunek, ul. Kruczkowskiego 20 m 76, 20-468 Lublin
mała ulicznica
ZOSTAÑ W. . .
Le¿a³em wœród podobnych do mnie. Nie wyró¿nia³em siê niczym szczególnym. Prawdê mówi¹c, by³em taki sam jak pozostali. I tak samo jak pozostali walczy³em z otaczaj¹cym nas ¿ywio³em. Nierówna to by³a walka. Ca³kowicie zdawa³em sobie z tego sprawê, ja niezdolny do podjêcia jakiegokolwiek dzia³ania. Nie mog³em siê poruszaæ. Mia³em tylko œwiadomoœæ w³asnej egzystencji w otaczaj¹cym mnie œwiecie. Skazany na zapomnienie, nie odczuwa³em nic oprócz powolnego up³ywu czasu. Lecz i on prawie sta³ w miejscu. Czu³em, ¿e w koñcu przegram z otaczaj¹c¹ mnie przyrod¹. By³em pewien, ¿e deszcz, wiatr, mróz i czas w koñcu uporaj¹ siê z moim cia³em i zetr¹ je na py³. Nie dziœ, nie jutro, dopiero za tysi¹ce lat. Œwiadomoœæ nieuchronnego koñca jednak przyt³acza³a. Wiedzia³em, ¿e kiedyœ by³em inny i ¿y³em inaczej. Za jakieœ przewinienie zosta³em potem skazany. Za co, nie pamiêta³em. Nie przypomina³em sobie równie¿ ¿adnego szczegó³u z mojego poprzedniego ¿ycia. Wszystko przykrywa³a gêsta, bia³a mg³a zapomnienia. Co takiego zrobi³em, ¿e wyznaczono mi tak pod³y los? To pytanie zadawa³em sobie codziennie. Trwa³em. Pewnego dnia, w pobli¿u miejsca mojego odosobnienia pojawi³y siê dwie dziwne istoty. Jak¿e ró¿ne ode mnie. Gdzieœ w zakamarkach pamiêci ko³ata³o siê jedno s³owo: ludzie. Niejasno zda³em sobie sprawê, ¿e coœ mnie z nimi ³¹czy. Dziewczyna spacerowym krokiem sz³a wzd³u¿ strumyka. W pewnym momencie jej wzrok pad³ na pryzmê kamieni zalegaj¹c¹ niedu¿¹, piaszczyst¹ polankê. W³aœnie wtedy, jeden z kamyków b³ysn¹³ w promieniach po³udniowego s³oñca. Podesz³a i wziê³a go do rêki. By³ podobny do innych. A jednak coœ w sobie mia³. - Jesteœ teraz mój powiedzia³a i przycisnê³a kamieñ do serca. Towarzysz¹ca jej starsza kobieta uœmiechnê³a siê w zadumie. Czu³em ciep³o jej d³oni, kiedy wziê³a mnie do rêki. Gdy przyciska³a mnie do piersi zrozumia³em, ¿e jestem znowu wolny. Energia ¿ycia ws¹cza³a siê we mnie. Wiedzia³em, ¿e bêdê znów cz³owiekiem. Moje serce powtórnie bi³o. Nie by³o ju¿ kamienne. I zrozumia³em za co mnie skazano. Mariusz Stasiak, Ma³a Ulicznica nr 6
124
ZORRO I MARIO ‘93
SOMETHING 3
ukochanego, acz niepos³usznego wnuka). My przyjmiemy wersjê, ¿e wnuk bêdzie niepos³uszny ale szybszy od dziadka. Dalej sprawa jest prosta: tu¿ po pogrzebie dobry szeryf dobrze spe³nia swe zadanie. Obskurna cela z wi¹zk¹ s³omy pod g³ow¹. Jednak nasz szeryf ma ludzkie serce - okrywa œpi¹cego wiê¿nia czarnym p³aszczem zmar³ego dziadka, przypieczêtowuj¹c tym samym los ch³opca. Kiedy ju¿ ubierzemy naszego bohatera w odpowiedni strój mo¿emy przejœæ do meritum.
MA£A ULICZNICA
Czy naprawdê nasza teza jest prawdziwa? Humanista krzyknie: - NIE, byt nie mo¿e kszta³towaæ œwiadomoœci! Ale my m³odzi, dociekliwi badacze obszarów ju¿ zbadanych, zapytamy: - A dlaczego nie? Wtedy ty m³ody humanisto z przera¿eniem w swych piêknych, niebieskich oczach krzykniesz: - A Zorro? Przecie¿ by³ bohaterem pozytywnym, chocia¿ nosi³ czarne wdzianko! - Ale zabija³, a odebranie ¿ycia drugiemu cz³owiekowi. . . - Ale¿ on zabija³ tylko wtedy, kiedy pada³o! eby nie komplikowaæ, w tym miejscu utniemy dyskusjê o Zorro, jednym celnym stwierdzeniem: - Zorro nie by³ kowbojem! Wracaj¹c do g³ównego nurtu naszych rozwa¿añ musimy teraz dojœæ do prostego wniosku: Ca³y Dziki Zachód by³ zdeterminowany, praktycznie nie by³o tam mowy o ¿adnej autokreacji, oczywiœcie z jednym wyj¹tkiem. Je¿eli nasz ulubiony bohater kowboj zaopatrzy³ siê wczeœniej w szyby (chyba nikomu wyjaœniaæ nie trzeba o jakie szyby chodzi). Wtedy posiadacz szyb, nawet podczas fatalnego zbiegu okolicznoœci (patrz przyk³ad z dziadkiem) móg³ pozwoliæ sobie na luksus wybrania w³asnej drogi ¿yciowej. Ju¿ s³yszymy okrzyki oburzenia: - Nie mo¿na zas³aniaæ siê idiotyczn¹ teori¹ szyb! Krzykaczy takich sklasyfikujemy w jeden sposób: s¹ to osoby niekompetentne, które zupe³nie nie znaj¹ tematu. Dla wszystkich jest jasne (no mo¿e oprócz wymienionych wy¿ej osób), i¿ posiadacz szyby nie jest w stanie pope³niæ jakiejkolwiek zbrodni, szyba bowiem, oprócz licznych zalet, posiada tê jedn¹ najwa¿niejsz¹: sam¹ swoj¹ obecnoœci¹ powoduje zwiêkszenie oddzia³ywania naszego sumienia na nasze czyny. Wynika z tego jasno, ¿e ci zdobywcy Dzikiego Zachodu, którzy w swoim podrêcznym zestawie narzêdzi umo¿liwiaj¹cych prze¿ycie posiadali szyby, stali zawsze po stronie DOBRA, nawet wtedy gdy ich ubiorem by³ p³aszcz w pierwotnie czarnym kolorze. Tak jak osoba pod wp³ywem szyby zmienia³a swoje postêpowanie, tak zmienia³ siê kolor p³aszcza. Ale tylko w jednym kierunku. Z czarnego na bia³y. Uwa¿ny telewidz, który ogl¹da³ mnóstwo westernów, zauwa¿y³ zapewne, ¿e dobry szeryf oprócz kapelusza, dwu coltów i pary butów z ostrogami mia³ zwyczaj nosiæ na plecach szybê. Zbêdne jest w tym momencie wspomina-nie koloru jego p³aszcza. Konkluduj¹c, Dziki Zachód by³ siedliskiem z³a, upadku moralnego, ko-rupcji, wyzysku pracy przez kapita³ oraz gasn¹cych ognisk domowych (du¿o deszczu pada³o). Podobnie rzecz mia³a siê z Zorro. Miêdzy nami mówi¹c by³ z niego po prostu kawa³ skurwiela. Aby nikogo nie oszczêdzaæ pomówmy chwilê o tobie, drogi czytelniku. Jak to o tobie œwiadczy? Oj brzydko! Któ¿ maj¹cy chocia¿ trochê rozumu doczyta³by do tego miejsca? NIKT. Witamy wiêc w gronie idiotów. Uprzedzaj¹c zarzut o niekompetencji twórców tego niew¹tpliwego dzie³ka, stwierdzamy z dum¹, ¿e zupe³nie niedawno dopuszczono nas do wspólnego spo¿ywania posi³ków. Trzymajcie siê ciep³o albo zakupcie odpowiedni¹ szybê. ADIOS Grzegorz Wiñski, Ma³a Ulicznica nr 4
RAJ
Pokój, panuj¹ca ciemnoœæ, rozœwietlana tylko przez ma³y p³omieñ ognia na kominku. Kiedy oczy przyzwyczaj¹ siê do ciemnoœci mo¿emy zobaczyæ starego, bardzo starego cz³owieka zatapiaj¹cego swe spojrzenie w ogniu. Przez d³ug¹ chwilê starzec wpatruje siê w p³omieñ bez najmniejszego nawet ruchu. Nagle jego twarz przebiega grymas, grymas bólu. Chwila mija, pozostawiaj¹c po sobie pustkê, nicoœæ. Twarz, która przed momentem wyra¿a³a jakieœ emocje znowu jest tylko bezbarwn¹ mask¹. Wprost nie mog³em siê doczekaæ jutrzejszego dnia. Mia³ to byæ jeden z najwa¿niejszych dni mego ¿ycia. Mia³em ukoñczyæ 16 lat, osi¹gn¹æ wiek mêski. Jednak to nie by³o akurat najwiêkszym powodem mojej radoœci. Tym powodem by³ prezent, który mia³em otrzymaæ jutro. By³a to wielka tajemnica, ale ja i tak wiedzia³em co dostanê. Przez ca³e moje dotychczasowe ¿ycie by³em przygotowywany do przejêcia tego daru. Dr¿¹c z niecierpliwoœci, próbowa³em wyobraziæ sobie, jak wszystko bêdzie wygl¹da³o pocz¹wszy od jutra. Nazajutrz obudzi³a mnie g³ucha cisza, coœ zupe³nie niespotykanego na zamku mego ojca. D³ugo nie otwiera³em oczu, pragn¹c choæ przez chwilê przed³u¿yæ czas radosnego oczekiwania. Wiedzia³em, ¿e ju¿ za moment bêdê jedn¹ z najszczêœliwszych istot. Wreszcie otworzy³em oczy. Pierwsza rzecz, któr¹ ujrza³em porazi³a mój umys³: prezent, który mia³em otrzymaæ - Œwiat - rozp³yn¹³ siê. Ogieñ zgas³ ju¿ zupe³nie; starzec wsta³ powoli, rozejrza³ siê, chwilê trwa³o nim jego wzrok napotka³ star¹ drewnian¹ laskê. Wzi¹wszy j¹ w rêkê, obróci³ siê i wyszed³ na zewn¹trz znikaj¹c w mrokach nocy. Ma³y ch³opiec siedzia³ na skraju drogi. Bawi³ siê kamykami le¿¹cymi wokó³ niego. Nagle zobaczy³ mê¿czyznê id¹cego drog¹. W miarê jak zbli¿a³ siê on do ch³opca, ten stara³ siê rozpoznaæ kim jest ów przybysz. Z daleka wygl¹da³ na ogromnego, siwobrodego starca, stopniowo jednak jego sylwetka zmienia³a siê i ch³opiec nie móg³ zgadn¹æ czy podró¿ny jest m³ody czy stary, ani kim wogóle jest. Przyci¹gany jak¹œ magiczn¹ si³¹ wybieg³, zastêpuj¹c drogê mê¿czy¿nie. - Dok¹d idziesz? - zapyta³. Mê¿czyzna uœmiechn¹³ siê wyrozumiale. - Chcê dojœæ do koñca tej drogi. - Po co? - zdziwi³ siê ch³opiec. - Po prostu chcê zobaczyæ co jest na jej koñcu. - We¿ mnie ze sob¹ - poprosi³ ch³opiec. Mê¿czyzna uœmiechn¹³ siê po raz drugi. - Nie, dzisiaj nie mogê, ale obiecujê ci, ¿e na pewno siê jeszcze spotkamy. Wypowiedziawszy te s³owa wymin¹³ ch³opca i poszed³ dalej skrajem zakurzonej drogi. Ch³opiec jeszcze przez chwilê spogl¹da³ za odchodz¹cym, potem rozeœmia³ siê i pobieg³ w przeciwn¹ stronê próbuj¹c schwyciæ du¿ego, kolorowego motyla. Otworzy³em oczy. By³o zimno. Jak co rano zacz¹³em wpatrywaæ siê w zielonoœæ nade mn¹. By³a zielona. Stwierdzenie niezbyt odkrywcze ale za to bardzo przyjemne. Powoli wsta³em i wyjrza³em przez okno. Na zewn¹trz mimo wczesnej pory panowa³o dziwne o¿ywienie. Zastanowi³o mnie to. Postanowi³em wyjœæ
125
MA£A ULICZNICA
i zobaczyæ co siê sta³o. Po ulicy biga³o mnóstwo rozgor¹czkowanych ludzi. - Œwiêto! - us³ysza³em podniecony pomruk. Usi³owa³em zapytaæ znajomego policjanta co siê sta³o, ale krzykn¹³ tylko - Œwiêto! - i z dziwnym b³yskiem w oczach znikn¹³ za rogiem ulicy. Kupi³em gazetê. Na pierwszej stronie ogromny napis - "Œwiêto". Zag³êbi³em siê w lekturze. W najbli¿sz¹ niedzielê, to znaczy dzisiaj, ma byæ wybrany Król. Kto nim bêdzie to na razie tajemnica. Zastanawia³em siê przez chwilê: nareszcie ludzie maj¹ to na co czekali od lat. Mnie osobiœcie by³o wszystko jedno, polityka nigdy nie by³a moj¹ mocn¹ stron¹. Potem zapomnia³em o tym. Dzieñ spêdzi³em na w³óczêdze po mieœcie. Kiedy zaczê³o padaæ wróci³em do domu. W³¹czy³em telewizor i zacz¹³em ogl¹daæ banalny program o alkoholi¿mie i. . . (nie wiem jak to siê sta³o) zasn¹³em. Zbudzi³ mnie ³omot do drzwi. Przez chwilê zastanawia³em siê czy nie zignorowaæ natarczywych d¿wiêków. Potem rozwa¿y³em wszystkie mo¿liwoœci: kto móg³ byæ ewentualnym goœciem? Przed oczami przewinê³a siê plejada potencjalnych pukaczy. - Có¿ - pomyœla³em - otworzê. Jednak myœla³em zbyt wolno; zanim podnios³em siê z mojego ciep³ego fotela, drzwi otworzy³y siê i zosta³em ow³adniêty przez. . . (przez kogo? ). Dopiero po trzech dniach dotar³o do mnie to, co siê sta³o. Zosta³em wybrany na stanowisko Króla! Ja? ! ? Oczywiœcie zabrano mnie z mojego mieszkania. Teraz mia³em mieszkaæ w g³ównym pa³acu miasta. Zosta³em wprowadzony do wielkiej sali. Kazano mi si¹œæ za biurkiem i byæ Królem. I by³em Nim. Gdy otrz¹sn¹³em siê z pierwszego szoku chcia³em to przerwaæ, skoñczyæ coœ co wydawa³o mi siê strasznym snem. W chwilach wolnych od zajêæ - królowania - zacz¹³em zwiedzaæ swoje otoczenie. Niestety ograniczy³o siê to do dwóch pokoi i hallu. Potem ciemnoœæ i bol¹ca g³owa w moim królewskim ³o¿u. W taki sposób mija³y dni. Zacz¹³em knuæ plan ucieczki. Pewnego piêknego poranka spróbowa³em wydostaæ siê z mojego wiêzienia, powróciæ do swego starego ¿ycia. Wszystko skoñczy³o siê na pa³acowych schodach. Po tym incydencie mia³em wizytê. Niepozornie wygl¹daj¹cy, szary mê¿czyzna, siedz¹c przy moim ³ó¿ku spyta³ co jest powodem mojego zachowania. Zosta³em przecie¿ wybrany do poprowadzenia dziejowej misji. Wszyscy pok³adaj¹ we mnie wielkie nadzieje. Poczu³em siê strasznie wzburzony, chcia³em wrêcz rzuciæ siê na nieznajomego. Jedno ch³odne spojrzenie wystarczy³o, jakaœ irracjonalna si³a kaza³a mi wys³uchaæ perory do koñca. Bez s³owa wróci³em do "mojej rzeczywistoœci", do codziennych zajêæ tzn. do nicoœci. Czu³em siê okropnie, ka¿da moja decyzja, ka¿dy mój rozkaz nie by³ mój! Czyj by³? - nie wiem. Wszelkie próby buntu z mojej strony skazane by³y na zag³adê. Uknu³em wiêc iœcie szatañski plan: bunt poddanych. Jednak moje plany musia³y ulec zmianie poniewa¿ przydzielono mi ¿onê. By³a bardzo ³adna. Spêdza³em z ni¹ wiele czasu. Chocia¿ by³a Królow¹ - moj¹ ¿on¹, nie wiedzia³em kim jest. Pewnego dnia, zupe³nie niespodziewanie sta³o siê coœ, coœ wielkiego. Zakocha³em siê. W kobiecie, która by³a "moja", tej która by³a królow¹. Dotar³o do mnie, ¿e ona jest ulotnym tchnieniem mojego ¿ycia, ¿e ona jest kimœ, kogo móg³bym kochaæ a¿ do utraty tchu. Z naszych lakonicznych rozmów wywnioskowa³em, ¿e nie jestem odosobniony w swoim uczuciu; ona myœli i czuje podobnie. Poczu³em siê, nie wiem od kiedy, wspaniale. Po prostu cieszy³em siê z tego, ¿e jestem Królem. Czas up³ywa³, a miêdzy nami potêgowa³o siê coraz wiêksze uczucie. Coœ takiego mo¿e siê zdarzyæ raz na sto lat. Przez moment o wszystkim zapomnia³em i by³em tylko zakochany, tylko z kobiet¹, któr¹ obdarzy³em uczuciem. Jednak pe³nego poczucia szczêœ-
126
cia nie mog³em osi¹gn¹æ; przeszkadza³o mi w tym "moje" królestwo. Powróci³em do myœli o buncie poddanych. Teraz czu³em siê du¿o silniejszy i mia³em kogoœ kto mnie rozumia³, kto, wiedzia³em to na pewno, zawsze bêdzie ze mn¹. Za pomoc¹ niewielu przys³uguj¹cych mi praw doprowadzi³em do czegoœ absolutnie sprzecznego! "Mych poddanych" do furii, która przerodzi³a siê w bunt, a "tych, którzy byli" do stanu totalnego uspokojenia. Korzystaj¹c z panuj¹cego zamieszania wymknêliœmy siê z Królow¹ na majówkê. Jej nie wprowadza³em w moje plany; wiedzia³em, ¿e bêdzie mi œlepo ufa³a. Uciekliœmy. Kiedy znale¿liœmy siê tam gdzie chcia³em, wyzna³em jej prawdê. Zniknê³a nastêpnego dnia. Budz¹c siê rano uœwiadomi³em sobie, ¿e to niedziela. Niedziela. - No to napijmy siê jeszcze! - powiedzia³ mê¿czyzna siedz¹cy naprzeciwko mnie. Przez moment wyda³o mi siê, ¿e poznajê ten g³os, ¿e znam go. By³o to tak nierealne wra¿enie, ¿e po chwili ju¿ o nim nie pamiêta³em. Spojrza³em na mojego wspó³towarzysza trochê mêtnym wzrokiem, b¹d¿ co b¹d¿ siedzieliœmy tak ju¿ od trzech godzin rozmawiaj¹c, s¹cz¹c wino i piwo na przemian. Kiedy ukaza³o siê dno mojego kielicha, pomyœla³em o tym jak jest mi dobrze. Czu³em siê tak jakbym osi¹gn¹³ jakiœ cel, coœ do czego zd¹¿a³em przez ca³e ¿ycie. Mê¿czyzna kontynuowa³ opowieœæ o swym tudnym dzieciñstwie, które popchnê³o go do wêdrówki w poszukiwaniu. . . Uœmiechaj¹c siê wyrozumiale zaproponowa³em spe³nienie toastu. Nagle coœ wdar³o siê do mojego mózgu siej¹c strach i spustoszenie. Dopiero po chwili dotar³o do mnie, ¿e to budzik. D³ugo nie mog³em
MA£A ULICZNICA
otrz¹sn¹æ siê ze wspomnienia snu. Ju¿ od kilku tygodni, ka¿dej nocy mia³em ten sam sen. Miejsce nie daj¹ce siê bli¿ej okreœliæ i mê¿czyzna siedz¹cy naprzeciw. Sen by³ tak realny i tak przyjemny, ¿e podœwiadomie zacz¹³em szukaæ okazji do spania. Nistety teraz nie mia³em czasu na rozpamiêtywanie - za godzinê czeka³a mnie praca i zwi¹zana z ni¹ odpowiedzialna funkcja sprzedawcy. Po bezbarwnym œniadaniu nast¹pi³a równie bezbarwna podró¿. Jako ¿e miejsce mojej pracy le¿a³o na drugim koñcu miasta, mog³em powróciæ myœlami do mego sennego widziad³a. Moje b³ogie rozmyœlania przerwa³ g³os. - No to napijmy siê jeszcze! - spojrza³em na twarz mê¿czyzny mówi¹cego te s³owa i uœmiechn¹³em siê szeroko. On natomiast powróci³ do przerwanego w¹tku swego straconego dziciñstwa a ja spe³ni³em nastêpny toast wypijaj¹c pe³ny kufel piwa za ponowne spotkanie. Mój partner wygl¹da³ na zadowolonego, ja te¿ czu³em siê dobrze. Rozejrza³em siê wokó³, otacza³y mnie same przyjazne twarze, ludzi zadowolonych, ludzi którzy byli mi w jakiœ sposób bardzo bliscy. Ka¿dy z nich, ja równie¿, wpatrywaliœmy siê w jeden poruszaj¹cy siê punkt: przeœliczn¹ kobietê roznosz¹c¹ piwo i wino. Spróbowa³em zachipnotyzowaæ j¹, przyci¹gn¹æ wzrokiem. Uda³o siê, po chwili zbli¿a³a siê, uœmiechaj¹c siê do mnie, nios¹c na tacy dwa du¿e, ociekaj¹ce pian¹ kufle z zimnym piwem. Muszê te¿ koniecznie dodaæ, ¿e piwo by³o tu najlepsze jakie do tej pory uda³o mi siê piæ. - Koñcowy, obud¿ siê pijaku! Rozejrza³em siê nieprzytomnie. - Co siê dzieje? - spróbowa³em zapytaæ. - Wynocha! - krzykn¹³ pan, który by³ kierowc¹ autobusu, wyrzucaj¹c mnie za drzwi. Chwilê potrwa³o zanim dotar³o do mnie, ¿e stojê po kostki w wodzie, w du¿ej ka³u¿y. Powlok³em siê z powrotem. Musia³em wróciæ dwa przystanki do miejsca w którym pracowa³em. By³em ju¿ spó¿niony, ale co
z tego, czu³em siê bardzo dziwnie, mia³em ochotê tylko na sen. Lecz sen nie przychodzi³, a ja musia³em pracowaæ. Oczywiœcie mój pracodawca zagrozi³, ¿e jeszcze jedno uchybienie i wylatujê z pracy, nie musi przecie¿ trzymaæ u siebie ¿yciowego nieudacznika. Moje codzienne zajêcia przerwa³o wejœcie do sklepu mê¿czyzny. Spojrza³em na niego, jakbym zobaczy³ ducha, on uœmiechn¹³ siê do mnie i powiedzia³. . . - No to napijmy siê jeszcze! Rozejrza³em siê nieprzytomnie dooko³a. Znajome miejsce, znajome twarze. Tym razem by³em zdecydowany. Nie obudzê siê ju¿! Do czego mam wracaæ? Do rzeczywistoœci, w której jestem obcym nieznajomym niegodnym uwagi. Kimœ kto poszukuje szczêœcia, chocia¿ wie, ¿e i tak go nie osi¹gnie. Sekundê zajê³o mi myœlenie. Potem zosta³em ju¿ tylko ja, mê¿czyzna z naprzeciwka i ³¹cz¹cy nas pomost wolno s¹czonego czerwonego wina. Mój towarzysz zacz¹³ mówiæ o rzeczach niewa¿nych, którym normalnie nie poœwiêci³bym nawet chwili czasu, ale teraz, teraz ka¿de jego s³owo sprawia³o mi ogromn¹ przyjemnoœæ. Jednak ogarnê³o mnie dziwne uczucie niepewnoœci, pustki. Obraz przed mymi oczami zacz¹³ rozmazywaæ siê, traciæ sw¹ rzeczywistoœæ. . . Siedzia³em znów w swoim sklepie. Tym razem postanowi³em dojœæ, wyjaœniæ istotê tego wszystkiego. Usilnie myœl¹c dotrwa³em do koñca pracy. By³ pochmurny, ch³odny wieczór; postanowi³em siê trochê przespacerowaæ. Nagle coœ zaskoczy³o, wszystkie kawa³eczki uk³adanki u³o¿y³y siê. Powsta³ obraz, który powraca³ w moich snach, który zna³em od dzieciñstwa. Wiedzia³em ju¿, by³em pewny co robiæ. Przez chwilê waha³em siê jeszcze: a je¿eli to wszystko jest moim wymys³em, urojeniem? Jednak inny silniejszy g³os powiedzia³, wrêcz wykrzycza³ w moim umyœle: Nie! Wiesz ¿e tak ma byæ! Zatopiony w myœlach nawet nie wiedzia³em dok¹d idê - by³em na moœcie. Rzeka, któr¹ przecina³ by³a g³êboka, zawsze dziko wzburzona, zawsze walcz¹ca z betonowym nabrze¿em. Dzisiaj by³a wyj¹tkowo spokojna, jak gdyby zastyg³a w oczekiwaniu. Poczu³em, ¿e to tutaj, wrêcz us³ysza³em znajomy gwar natarczywie wzywaj¹cymnie do siebie. - No to napijmy siê jeszcze! Wypiliœmy, nasze oczy spotka³y siê. - Muszê ci powiedzieæ, ¿e zw¹tpi³em w ciebie, myœla³em, ¿e nigdy nie zechcesz zobaczyæ co jest na koñcu tej drogi - powiedzia³ siwobrody starzec podaj¹c mi kufel zimnego piwa. By³o znakomite. Smakowa³o jak nigdy przedtem. Jarek Górny, Ma³a Ulicznica nr 3
OPOWIEŒCI NA TEMATY FILMOWE
Gdy spadnie deszcz poczujemy to, co ju¿ dawno powinniœmy poczuæ. Powiemy ca³emu œwiatu fuck you i wybierzemy siê wraz z zaprzyjaŸnion¹, ³atwowiern¹ muz¹, do strasznie ekstrawaganckiej restauracji. Zjemy ogromne iloœci potraw, nie p³ac¹c za nie. Wychodz¹c powiemy w³aœcicielowi, ¿e jedliœmy na koszt królowej matki, bardzo hojnej dla swoich dzieci. Pozostawimy go i jego weso³ych goryli, chc¹cych nas zmasakrowaæ, z g³upimi minami, wrêczaj¹c im na odchodne wi¹zkê granatów wraz z przenoœnym granatnikiem, niech siê trochê rozerw¹. PóŸniej okradniemy œw. Miko³aja, ¿eby nie musia³ d³u¿ej szlajaæ siê po oblodzonzch ulicach a wszystkie prezenty, które niós³ dla ma³ych, biednych, brudnych dzieciaczków, wspania³omyœlnie podarujemy naiwnej muzie a ona za chwilê wypieprzy je do rynsztoka. Potem id¹c ulicami naszego smutnego miasta urz¹dzimy ma³y striptease, obna¿aj¹c wszystko to, co mo¿e oburzyæ ludzi jedz¹cych hamburgery. Z³o¿ymy im serdeczne ¿yczenia z okazji rozpoczêcia kolejnego roku niebiañskiej rozkoszy i upijemy ich i nasz¹ muzê najpodlejszym winem, jakie mo¿na kupiæ od objezdnego handlarza trucizn. Kiedy muza osi¹gnie ju¿ stan, po którym nic nie bêdzie ju¿ takie, jak przedtem, wykorzystamy j¹ brutalnie. Potem w³aœciwie nie pozostanie nam nic innego, jak rozpocz¹æ nowe, lepsze ¿ycie u boku cz³owieka wchodz¹cego szybkim krokiem do Europy.
127
MA£A ULICZNICA Kiedy rozdzwoni¹ siê ju¿ telefony, pomyœlimy o przesz³oœci tak, jak gdyby jej nigdy nie by³o. Zajadaj¹c pra¿on¹ kukurydzê, na zebraniu akcjonariuszy zachodnich ziem, otworzymy nagle okno i og³osimy konkurs skoków na g³owê z 34. piêtra, z cennymi nagrodami. Kiedy wszyscy wyskocz¹, przeprosimy za to, ¿e jemy tak du¿o i porwiemy przyszywan¹ ciotkê naszej muzy. Sprokurujemy proces i spalimy j¹ na stosie, jak prawdziw¹ czarownicê. Nie zwa¿aj¹c na protesty oburzonych w³aœcicieli koœcio³ów, otworzymy gabinet magii i obwo³amy siê prorokami drugiej klasy, których proroctwa nigdy siê nie spe³niaj¹. Wtedy rozpoznamy prawdziw¹ wartoœæ pieni¹dza i wyjdziemy na ulicê. Sprzedamy siê pierwszemu napotkanemu mê¿czyŸnie. Oka¿e siê nim pewnie jakiœ bogaty przedsiêbiorca pogrzebowy. Mimo naszych starañ nie bêdzie z nas zadowolony, znów znajdziemy siê na trotuarze, na wprost ambasady Wszystkich Pañstw Zjednoczonych Mi³oœci¹. Niski ambasador spojrzy na nas z góry i poda adres, pod który mamy siê zg³osiæ. Zrobimy to nastêpnego dnia, zapisuj¹c siê w rejestr domu wariatów. Kiedy przekonamy wszystkich pensjonariuszy o ich dziejowym pos³annictwie, zostaniemy relegowani za szerzenie rozwi¹z³oœci umys³owej. Wtedy, za ukradzione w koœciele pieni¹dze, kupimy muzie czerwony samochód. PóŸniej, w imieniu naszego króla, wypowiemy wojnê atomow¹ naszym s¹siadom, lecz oni i tak nie zwróc¹ na to uwagi rozpamiêtuj¹c pora¿ki swych faworytek, które przegraj¹ o zad wyœcig do tytu³u miss. Potem za³o¿ymy rozg³oœniê WOLNA WOLNOœæ i bêdziemy wypluwaæ w przestrzeñ has³a, z których ka¿dy siê œmieje. Wtedy poczujemy siê zmêczeni ¿yciem tak mocno, ¿e bêdziemy myœleæ tylko o jednym: o ostatniej wielkiej podró¿y. Czerwony kabriolet popêdzi bezdro¿ami w czasie gdy my bêdziemy chwytaæ w d³onie wiatr. Pêd powietrza podzia³a na nas jak bardzo mocny alkohol podany w niebywale wysokiej szklance. Pijani ¿yciem, wolnoœci¹, za³o¿ymy ciemne okulary i wciœniemy peda³ przyœpieszacza do samego koñca. Potem, szybuj¹c tu¿ ponad szaroœci¹, poczujemy siê naprawdê wspaniale - my, kreatorzy rzeczywistoœci. A po wielkim wybuchu narodzi siê nowe ¿ycie. Jeœli nie widzieliœcie filmu "THELMA & LOUISE", polecam go. Jarek Górny, Ma³a Ulicznica nr 7
DZIEÑ
Umieram, powolne umieranie to jeszcze jedna rzecz, Która zosta³a mi dana przez ¿ycie. Uczy³em siê umieraæ doœæ d³ugo, Nim osi¹gn¹³em pewien stan, który mo¿na nazwaæ perfekcj¹. Kiedyœ nazywali to nirwan¹ i porównywali z wiecznym Trwaniem samego w sobie. Osobiœcie s¹dzê, i¿ s³owo œmieræ lepiej oddaje to co JEST WE MNIE Wraz ze œmierci¹ pojawia siê strach. Nieroz³¹czna to para œmieræ i strach Chocia¿ strach staje zawsze przed œmierci¹. Grzegorz Wiñski, Ma³a Ulicznica nr 1
***
Obudzony, gdy we œnie niewyœnionym œni³em zawi³e, kolorowe girlandy i wody rajskie perli³y me stopy, p³aka³em. Œwiat gdzieœ ca³kiem zapomniany, i o mnie zapomnia³, lecz istnia³ niezmiennie zapatrzony w siebie. Pomaga³em kobiecie zrozumieæ, i by³a to zupe³nie zwariowana historia wrócê sam zrozumia³em, ¿e zagubiony, nie ja lecz postaæ ca³a moja w marzeniach istnieje. Grzegorz Wiñski, Ma³a Ulicznica nr 5
WOBEC WSZYSTKICH
motto: przejebany œwiat, o kurwa! pierdoln¹³bym go po mordzie potem poszed³ i siê upi³ pi³bym a¿ do koñca dnia znów bym sprawdzi³ jak wygl¹da gdyby œwiat siê nie poprawi³ wtedy wzi¹³bym kawa³ dr¹ga mo¿e nim bym œwiat naprawi³? 1 Gêsta mg³a zala³a ulice Betlejem. Maxowi by³o to na rêkê, nikt go nie widzia³ skradaj¹cego siê do domu Hosanny. Przed schodkami prowadz¹cymi ku dêbowym drzwiom zatrzyma³ siê, otrzepa³ spodnie z drobinek mg³y, które przylgnê³y do nogawek, dotkn¹³ kieszeni kurtki w której tkwi³o wino, a nastêpnie pogrzeba³ w kieszeni sprawdzaj¹c zawartoœæ, na któr¹ sk³ada³y siê dwie prezerwatywy. Dziœ mia³ byæ jego pierwszy raz. Nerwowo nacisn¹³ dzwonek. Za drzwiami rozleg³y siê drobne, szybkie kroki. Skrzypniêcie zawiasów. W progu sta³a Hosanna, Max ma³o nie zemdla³. - WejdŸ. Max wszed³ i zdj¹³ kurtkê. - Siadaj - powiedzia³a Hosanna.
128
MA£A ULICZNICA Max nie móg³ wydobyæ z siebie ani s³owa. W rêku œciska³ wino. - Mo¿e je otworzysz - zaproponowa³a dziewczyna. Max bez s³owa odkorkowa³ butelkê i przy³o¿y³ j¹ do ust. Pi³. Nie mógl myœleæ, zaczyna³ dr¿eæ. Poda³ butelkê Hosannie, ona wypi³a resztê. Teraz dr¿eli oboje. Podeszli do siebie i zaczêli nerwowo zdejmowaæ ubrania. Max nie wytrzyma³, rzuci³ siê na Hosannê. - Kocham ciê - to by³y jego pierwsze s³owa. Dziewczyna nie broni³a siê. Przywar³a do niego. D³oñ Maxa wêdrowa³a coraz ni¿ej i ni¿ej... NAGLE. - Hosanna, ty nie jesteœ dziewic¹ - krzykn¹³. - Nie, swe dziewictwo z³o¿y³am w ofierze Bogu - odpowiedzia³a - dziêki temu bêdê zbawiona. Tak mi powiedzia³ ksi¹dz Amarillo. Max zacz¹³ krzyczeæ i nagi wybieg³ z domu Hosanny. Na ulicy wpad³ na Freda Gazzolina. A on potrafi³ wykorzystywaæ takie okazje. 2 Fred ca³owa³ kobiety w sposób epicki, mê¿czyzn zaœ w sposób liryczny, klerem siê brzydzi³. By³ raczej homoseksualist¹, lecz nie odmawia³ sobie, gdy w zasiêgu znalaz³o siê cia³o jakiejœ delikatnej, m³odej dziewczynki. - Nie p³acz ma³y - powiedzia³ Fred, lekko chwytaj¹c zêbami ucho Maxa, a lew¹ rêk¹ g³adz¹ jego cia³o - kobiety s¹ pod³e. - NIe rozumiesz - szlochaj¹c wykrztusi³ z siebie Max - znam Hosannê od dziecka, tyle czeka³em na t¹ chwilê, a ona odda³a siê jakiemuœ ksiêdzu. - Jeœli tak ciê to boli, to go zabij. Kim jest ten ksi¹dz? - To Amarillo. - Zabij Amarilla. 3 Amarillo by³ wikarym w parafii. Chcia³ zostaæ proboszczem i dlatego co mszê sika³ do monstrancji. W ten sposób chcia³ otruæ ksiêdza Liu Chi, dziewiêædziesiêcioletniego starca, chiñskiego Cygana wygnanego z ojczyzny. Na razie Liu Chi, chocia¿ niedo³êga trzyma³ siê dzielnie i ani myœla³ ustêpowaæ miejsca ambitnemu wikaremu. Amarillo nie ¿a³owa³ sobie niczego w ¿yciu. Sikanie do monstrancji mia³o zaœ to do siebie, ¿e oszczêdza³o du¿e iloœci doskona³ego wina mszalnego. Amarillo lubi³ wino i kobiety, mo¿e kobiety nawet bardziej ni¿ wino. Ale ostatnio z jedn¹ z nich mia³ same k³opoty. - Jestem w ci¹¿y - powiedzia³a Betty Knox. - Bo¿e pob³ogos³aw - rzek³ Amarillo. - Z tob¹. - O kurwa! Kobieto, to niemo¿liwe. - Mo¿liwe, dlatego musisz siê ze mn¹ o¿eniæ. - Jestem ksiêdzem. - Jesteœ k³amc¹ - krzyknê³a Betty Knox - przecie¿ gdy sk³adaliœmy ofiarê z mojego dziewictwa Bogu, mówi³eœ, ¿e gdyby coœ siê sta³o, to siê ze mn¹ o¿enisz. - Nie jestem k³amc¹ - odrzek³ Amarillo - ja jestem kreatorem rzeczywistoœci i kreujê j¹ jak chcê. Mówi¹c to chwyci³ ciê¿ki z³oty krucyfiks, po czym uderzy³ nim w g³owê Betty Knox. Mózg dziewczyny wyskoczy³ z rozbitej czaszki i przycupn¹³ pod o³tarzem. 4 Max wszed³ do œwi¹tyni, przystan¹³ za pierwszym z filarów podtrzymuj¹cych jej sklepienie i rozejrza³ siê w mroku. Zobaczy³ go siedz¹cego w konfesjonale, fioletowa stu³a wisia³a na drzwiczkach. Podszed³ cicho, wyci¹gn¹³ z teczki nó¿ rzeŸniczy i pchn¹³ wg³¹b konfesjona³u. Us³ysza³ cichy charkot, spod drzwiczek wyp³ynê³a krew, a zza konfesjona³u wyszed³ Alan Coy, komendant policji. - Zabi³eœ ksiêdza Liu Chi i uniemo¿liwi³eœ mi wyspowiadanie siê powiedzia³ wœciek³ym g³osem. Max nic nie s³ysza³. 5 Allan Coy wyprowadzi³ Maxa zakutego w kajdanki przed koœció³. Tam wyci¹gn¹³ swój ulubiony pistolet i strzeli³ mu miêdzy oczy. Z naprzeciwka nadje¿d¿a³ samochód, siedzieli w nim Hosanna i Fred, szukali Maxa. - Nie! - rozpaczliwym g³osem krzyknê³a Hosanna i z³apa³a za kierownicê. Rozpêdzone auto uderzy³o w Allana Coy'a i przygniot³o go do œciany, po czym stanê³o w p³omieniach. Stra¿ po¿arna i pogotowie przyby³y za póŸno. Obok dopalaj¹cego siê wraku, w którego wnêtrzu tkwi³y zw³oki Hosanny i Freda, le¿a³o cia³o Maxa z odstrzelon¹ g³ow¹ oraz to co pozosta³o z Allana Coy'a. 6 - Pan z wami - powiedzia³ Amarillo. - I z duchem twoim - odpowiedzieli mechanicznie wierni. - W imiê Ojca i Syna i Du... - Amarillo nie dokoñczy³ gdy¿ w tym momencie poœlizn¹³ siê o mózg Betty Knox i z jêkiem opad³ na z³ocony kandelabr, który przebijaj¹c mu tchawicê zakoñczy³ jego pod³e ¿ycie. Tomek, Mala Ulicznica nr 8
POWIASTKA 1
Nie podchod¿ do niej! S³ona piana wy¿re ci oczy, jeœli nie zd¹¿ysz siê odwróciæ. Którêdy chcia³byœ uciec z tego miejsca, pokrytego mieszank¹ kakaow¹. Mo¿esz wybraæ niezawodny sposób - podkop, ale czy starczy ci si³, aby zrobiæ choæby dziurkê w czekoladowej pow³oce? A co bêdzie jeœli natrafisz na zatopiony tam orzech, albo rodzynkê? Skorzystaj z pomys³ów ludzi i leæ do b³yszcz¹cej noc¹, du¿ej œliwki - tam podobno da siê ¿yæ. Mo¿esz polecieæ w ci¹gu dnia, ale uwa¿aj to mo¿e byæ dla ciebie pu³apk¹. Ogromna, z³ota brzoskwinia zrobi z ciebie cudowny zapach. Bêdziesz wtedy dra¿ni³ nosy innych g³odomorów. Ska¿esz ich na pewn¹ œmieræ, ale nie przejmuj siê, oni s¹ przecie¿ lud¿mi i mog¹, do cholery, wybieraæ! ! ! Pawe³ £ata, Ma³a Ulicznica nr 6
DNI MIODNEGO LATA
I To w dniach takich miodnych. pamiêtam, kiedy poli¿esz spodni¹ stronê liœcia, k³os, kwiat i czujesz s³odycz, siê zdarzy³o, w dniach takich, kiedy woda w stawie gnije i cuchnie. i o jej powierzchniê rozbijaj¹ siê pêcherzyki oddennego gazu b³otnego. W dniach takich, kiedy s³yszysz pszczo³y bzykaj¹ce od rana po wieczór, i znów od rana, kiedy idziesz do sadu, w pole, na ³¹kê i s³yszysz lot owadów. i czujesz zapach miodnej s³odyczy, w dniach takich. Có¿ pozosta³o z tego ich lata teraz, gdy przypominam je sobie? Taka mgie³ka w¹t³ej przesz³oœci, jak bukiet m³odego wina, którego pod koniec tej miodnej pory kosztowa³em. Jest s³aby, pe³en niemocy, jakby jeszcze niedookreœlony, bez tej g³êbi, jak¹ mo¿e mu daæ jedynie czas i ch³ód piwnicy. I czuæ to wino dro¿d¿ami. lekko. ale czuæ i bardzo to pasuje do charakteru tych dni. bo one w³aœnie smakuj¹ mi dziœ i pachn¹ podobn¹ tanioœci¹, przywodz¹c¹ na myœl woñ tanich perfum. Mimo wszystko ma ono i czar, mo¿e tak tani i tandetny, ale sprawia, ¿e wystarczy kilka ³yków, a czuje siê jak zaczyna gdzieœ w œrodku zalêgaæ coœ nieuchwytnie prawdziwego. A
129
MA£A ULICZNICA
jeszcze, kiedy œwiat³o popo³udniowego s³oñca przebija na wylot szk³o razem z zawart¹ w nim czerwieni¹, gdy przez ni¹ i w tym œwietle na wszystko siê popatrzy, nie tylko kontury rzeczy zaczynaj¹ traciæ sens. ale wieloœæ i ma³oœæ istnieñ, pojêæ, te¿ zaczyna siê bezmyœlnie ³¹czyæ w tej chwili, zanim j¹ ktoœ czy coœ zak³óci, lub te¿ ona sama z siebie siê rozpêknie. Wszystko zamienia siê w pastelowy deseñ, jak za dotkniêciem ró¿d¿ki jakiegoœ iluzjonisty-panteisty. II Pamiêtam starców, którzy siadywali w takie dni pod cha³upami, w ogrodach i grzali siê na s³oñcu. Pamiêtam i staruchy, które opiera³y swe zwiêd³e, t³uste ramiona na pe³nych kurzu. wzorzystych poduszkach z frêdzlami, pouk³adanych wœród pelargonii na parapetach, i obserwowa³y drogê. Ilekroæ ni¹ szed³em, wydawa³o mi siê, ¿e kipi w nich pe³na ¿alu do œwiata nienawiœæ. która, byæ mo¿e, sprawi, i¿ kiedyœ dosi¹d¹ miote³ i wyrzekn¹ groŸne niezrozumia³e s³owa. Odlec¹, nikt ich wiêcej nie zobaczy. III A starcy byli ró¿ni - jedni grubi, wci¹¿ bardziej i bardziej puchn¹cy, bardziej i bardziej bezsilni, miêksi, bezbronni jak œlimaki pozbawione muszli, coraz te¿ gorsi, brzydsi, bardziej zepsuci i œmierdz¹cy, jakby ich cia³a rozk³ada³y siê, gni³y ju¿ teraz czekaj¹c na tê chwilê, a¿ nie wytrzymaj¹ odœrodkowej puchliny i rozpêkn¹ siê - puf - w nic. Kawa³ki ich zaœ bêd¹ kr¹¿yæ i nie ³udŸmy siê. spadn¹ na ka¿dego. Tam przetrwaj¹. Tym w³aœnie starcom w tajemnicy przed ich ¿onami, córkami i wnuczkami przynosi³em czasem zdjêcia, z których uœmiecha³y siê do nich i wabi³y wulgarnym bogactwem swych cia³ zawodowe prostytutki. Oni brali je, p³acili bez s³owa i szybko gdzieœ odchodzili. IV Kiedyœ podkrad³em siê za jednym z nich, bo chcia³em zobaczyæ, co bêdzie robi³ ze swoim zdjêciem. Poszed³ w g³¹b swojego zaroœniêtego ogrodu, tam usiad³ na resztkach starej ³awki, przybli¿y³ niedowidz¹cym oczom pornograficzn¹ podobiznê zupe³nie nie znanej sobie kobiety, patrzy³ na ni¹ d³u¿sz¹ chwilê, po czym opuœci³ g³owê i siwe w³osy zas³oni³y przed moim wzrokiem jego twarz. Zastyg³em w bezruchu obok liœcia ³opianu i przez bardzo d³ug¹, trudn¹ chwile wytrzymywa³em. aby nie chrz¹kn¹æ, nie kichn¹æ, nie nadepn¹æ jakiejœ ga³¹zki. W koñcu poruszy³em i coœ chrupnê³o mi pod stop¹. Utkwi³em wzrok w g³owie starca, ale on nawet siê nie poruszy³. Na zdjêcie nagiej dziwki spad³o kilka jego ³ez. V Drudzy ze starców byli chudzi, mali, zasuszeni w koœciste twarde istoty. Oni przeciwnie - nie puchli, a jeszcze bardziej siê zsychali, kurczyli, aby zaschn¹æ w koñcu w coœ tak nieznacznego, ¿e prawie nieistniej¹cego. Trwa³o to powoli, stopn³owo. Znajomi, s¹siedzi. w koñcu i ca³a rodzina przestawa³a zauwa¿aæ ich coraz mniejsze cia³a i coraz te¿ mniejsze potrzeby. Zapomina³a, a¿ w koñcu nikt ju¿ o nich nie pamiêta³. Tymczasem wiele drobnych, kulawych chwastów, kamyków. wiele owadów to w³aœnie oni. VI Jeden siedzia³ kiedyœ ze mn¹ nad dwoma misami - z miodem i z chlebem. Braliœmy kromki i maczaliœmy je w z³otym kleju, a wraz z nami jad³y go roje much, os, pszczó³, powietrze wokó³ mis i naszych g³ów brzêcza³o od nich i przelewa³o siê gêstsze ni¿ zwykle, bo ca³e pachn¹ce, posklejane miodem. Mówi³ na podobieñstwo wypluwania nie prze¿utych dok³adnie kêsów chle-
130
ba, które tak jak i s³owa, d³ugo mam³a³ w swoich bezwstydnie nagich ustach z jednym tylko nadpsutym, wyd³u¿onym k³em, stercz¹cym w zgiêciu uœmiechu niby podobizna Fallusa. - Widzisz te pszczo³y? - zapyta³. - Ach, jakie to piêkne owady. A m¹dre! Któregoœ roku przyszli Ÿli ludzie i ukradli mi trochê m³odu. Niechby sobie go wziêli i wiêcej, bo ile go by³o, ale co namordowali! A kiedy umrze taka pszczo³a... to chce siê p³akaæ. Przyszli, otworzyli ul, rozsunêli ramki i wlali ze dwa wiadra jakiejœ œmierdz¹cej wody, pewnie z rop¹. Z³apali ramki i do lasu. Tam je póŸniej znalaz³em. Miód sp³yn¹³ staremu po brodzie i kapn¹³ na spodnie. Nie zauwa¿y³ tego. - Przyszed³em rano, a one biedne le¿¹ pod ulem i p³acz¹. Uciek³y jakoœ, sp³ynê³y szczelinami, ale by³y otrute. P³aka³y. I ja p³aka³em. Bo¿e, jak to mo¿na tak wodê z rop¹? - z³apa³ mnie za koszulê i przysun¹³ do siebie. Chcia³em siê wyrwaæ, ale trzyma³ silnie. - Myœlisz, ¿e to tak mo¿na? To grzech. Kiedy tak przyci¹gn¹³ moj¹ twarz do swojej, zobaczy³em, ¿e na policzkach i dalej na szy³, przy ko³nierzu zaczyna porastaæ drobnym owadzim meszkiem. Jeszcze trochê, a uformuje siê w ma³y kad³ubek z szeœcioma nó¿kami, odw³okiem, ¿¹d³em, skrzyde³kami, odleci... On stanie siê, on staje siê pszczo³¹. VII Pamiêtam i staw, dobrze go pamiêtam. Nawet w dni najwiêkszego gor¹ca czêœæ jego lustra pozostawa³a nietkniêta przez zielon¹ pleœñ, by³a czysta i ciemna. Tam w³aœnie pod wieczór drogami dró¿kami, œcie¿ynkami schodzi³y siê dziewczêta, zdejmowa³y ubrania i k¹pa³y siê. P³ywa³y, nurkowa³y, ochlapywa³y siê nawzajem, a potem wychodzi³y na trawê, suszy³y siê, wyciska³y wodê spomiêdzy swych d³ugich, gêstych w³osów. Przychodzi³em tam czasem na d³ugo przed nimi, kry³em siê w zaroœlach i czeka³em, a¿ œcie¿ki prowadz¹ce nad staw zape³ni¹ siê œmiechem, furkotem podrywanych w biegu spódnic i odg³osami uderzaj¹cych o ziemiê bucików. Oprócz mnie bywa³ tam niekiedy i ktoœ jeszcze, kto prócz dziewcz¹t i mnie wiedzia³ o tym tajemniczym obrzêdzie. Kiedy misterium siê koñczy³o, dró¿ki znów by³y pe³ne spódnic, bluzek i w³osów, kiedy powierzchnia wody siê wyg³adza³a, kiedy wychodzi³em z ukrycia, s³ysza³em, ¿e nie jestem sam, bo gdzieœ. z którejœ strony, dochodzi³ mnie inny, choæ pokrewny mojemu, odg³os rozgarnianych ga³êzi i g³oœny, mêski oddech. VIII Nadchodzi³y czasem chwile, kiedy wydawa³o mi siê, ¿e one wiedzia³y o wszystkim. To dla mnie, dla nas by³o to zrzucanie bluzek. spódnic, œci¹ganie bielizny, wyrzucanie w górê butów radosnym kopniêciem. a potem k¹piel i d³ugie, nagie, nieruchome suszenie siê. To dla mnie, dla nas by³o to przedstawienie, które tym bardziej fascynowa³o dziewczêta, ¿e
MA£A ULICZNICA przynosi³o im posmak pierwszej rozpustnej namiêtnoœci, tego, o czym podszeptywa³a im w snach letnia gor¹ca Natura, tego, czego milcz¹co zakazywa³y, ba³y siê ich matki, tego, tej si³y, która pcha³a je nad staw, a mnie w zaroœla. Kiedy przychodzi³a taka chwila, mia³em nieraz chêæ wyjœæ i podejœæ do nich, usi¹œæ niby grecki Pan wœród dworu swych nimf. Kazaæ powietrzu graæ a dziewczêtom tañczyæ. Nigdy jednak tego nie zrobi³em. Ba³em siê chyba, ¿e czar pryœnie. IX Jak Pan wœród nimf siedzia³ na stoiku Fotograf otoczony zewsz¹d przez nagie kobiety, dziewczynki w bia³ych sukienkach stoj¹ce na stopniach koœcio³a, ma³¿eñskie pary, ma³e go³e dzieci le¿¹ce na skórach, konie, psy, krajobrazy, samochody. Poszed³em do niego jak zwykle, gdy zabrak³o mi ju¿ zdjêæ do sprzedawania starcom. Wsta³ i przygarn¹³ mnie po³¹ czerwonego szlafroka. Wyj¹³em i poda³em mu pieni¹dze. - Dobrze - powiedzia³. - Dam ci nastêpn¹ partiê, ale przedtem... Zaprowadzi³ mnie korytarzykiem, ko³o ciemnego pokoju, w którym rodz¹
siê poczête na kliszy refleksy œwiat³a, dalej, a¿ w sam róg swojego mieszkania. Wyci¹gn¹³ z szafy pude³ko, po czym, trzymaj¹c je w d³oniach, wraz ze mn¹ wróci³. Otworzy³ je i wyj¹³ pakiecik fotograficznych odbitek, taki sam, jak za ka¿dym razem. W³o¿y³em go do kieszeni, chcia³em wyjœæ, ale Fotograf zatrzyma³ mnie i zabra³ zdjêcia. - Zaczekaj, to nie te same co zwykle - powiedzia³. Roz³o¿y³ je na stole jak taliê kart. Zobacz! Obok nagich prostytutek na ka¿dej z fotografii by³o nawet i po kilku mê¿czyzn, którzy powyginani w ekstazie tulili siê do ich cia³, obejmowali je, ob³apiali, gdzieœ w przestrzeni unosi³ siê jêk zastyg³ych w napiêciu ust. - Jeœli chcesz, wybierz sobie kilka - powiedzia³ Fotograf. X Wieczorem kiedy wszyscy ju¿ spali, zapali³em lampê i tak jak wczeœniej Fotograf, roz³o¿y³em zdjêcia na stole. Zacz¹³em siê im przygl¹daæ i wtedy sta³o siê coœ dziwnego. Wszystkie dziwki o¿y³y, nie wstawa³y, nie, ale niedbale, jakby od niechcenia porusza³y rêk¹ lub nog¹, przytula³y mocniej swych mê¿czyzn, podnosi³y d³oñmi swoje piersi albo pokrywa³y je siatk¹ rozstawionych palców. Tak jak dziewczyny nad stawem, chocia¿ wiedzia³y, ¿e zauwa¿y³em ich ruchy, udawa³y. Udawa³y ¿e s¹ zaklête. Wœlizn¹³em siê w jedn¹ z fotografii, w cia³o jakiegoœ mê¿czyzny obejmuj¹cego w pasie grub¹ prostytutkê, potem w innego, i tak zmieniaj¹c cia³a i kobiety, patrzy³em na dr¿¹ce lubie¿nie wargi dziwek, czu³em w d³oniach twardniej¹ce sutki, a pod sob¹ olbrzymie uda rozwarte w swych zawiasach i wielkie ³ydki splataj¹ce siê na moich lêdŸwiach. Nie wiem ile czasu minê³o, zanim znów usiad³em przy stole i gestem Fotografa zacz¹³em przek³adaæ zdjêcia. By³em spocony i bardzo œpi¹cy. Schowa³em fotografie i wtedy us³ysza³em w dotychczasowej ciszy jakiœ dŸwiêk, szmer, jakby westchnienie. XI - Wiesz - powiedzia³ mi kiedyœ Fotograf - to ostatnie zdjêcia, jakie sprzedamy. - Dlaczego? - zapyta³em. Przygarn¹³ mnie po³¹ swego czerwonego szlafroka i posadzi³ obok siebie. - Bo mam zamiar umrzeæ. - Pan? Jak to? - Spójrz - wyj¹³ z kieszeni niewielk¹ butelkê jakiegoœ lekarstwa. - To wystarczy, aby odejœæ tam, gdzie id¹ starcy. Zasypia siê i umiera. Chcia³em powiedzieæ mu, co dzieje siê ze starcami, ale nie znalaz³em s³ów, których zwykle pe³no, kiedy jestem sam i bezg³oœnie myœlê. - Ale... siê nie umiera - wykrztusi³em tylko. - Ma³o wiesz. Ale nic to. Chcê zrobiæ coœ dla ciebie, zanim odejdê. Tego nie dadz¹ ci ¿adne zdjêcia.
Wsta³ i poprowadzi³ mnie korytarzykiem do jednego z pokojów swojego mieszkania. Zdj¹³ wisz¹ce na œcianie oprawione w szk³o zdjêcie, które zakrywa³o wywiercon¹ w murze dziurê. - Spójrz - powiedzia³. W s¹siednim pokoju le¿a³a na tapczanie dziewczyna ubrana jedynie w d³ug¹ do kolan spódnicê. Du¿e piersi sp³ywa³y na poœciel, spa³a. Po chwili zjawi³ siê przy niej Fotograf, po³o¿y³ siê i obudzi³ dziewczynê. Zdjê³a spódnicê i roz³o¿y³a nogi. Spletli siê ramionami. XII Najprzedziwniejsze jest to, ¿e œmieræ w³aœciwie nie istnieje. By³by ni¹ kres, jakieœ zaprzepaszczenie, a przecie¿ go nie ma. Im wiêcej siê nad tym zastanawiam. tym bardziej nie mogê zrozumieæ, ¿e ludzie uwierzyli w œmieræ. Przecie¿ staruchy nie umieraj¹, zamieniaj¹ siê tylko w wiedŸmy, starcy w otaczaj¹ce nas drobiny, owady, roœliny lub rozsiewaj¹ siê. a Fotograf... XIII Drzwi mieszkania Fotografa by³y otwarte. Oczy postaci ze zdjêæ zwróci³y siê do mnie, ale nie mia³em czasu odwzajemniaæ spojrzeñ. Wszed³em w korytarz. Zastuka³em do drzwi sypialni, nikt jednak nie odpowiedzia³. Otworzy³em je. Pokój by³ mroczny, ciê¿kie kotary nie wpuszcza³y s³oñca, tylko zza drzwi wdar³o siê kilka promieni szperaj¹cego œwiat³a. Pad³o ono na stoj¹cy tu¿ przy lustrze stolik, na którym zwykle le¿a³ aparat fotograficzny, kilka ksi¹¿ek, jakieœ papiery. Wtedy - pamiêtam - by³o na nim parê kart roz³o¿onych w krzy¿ oraz kupka z pozosta³ej czêœci talii. Nigdy wczeœniej Fotograf mi ich nie pokazywa³, podszed³em i zacz¹³em je uk³adaæ. Karty by³y poroœniête dziwnymi roœlinami, zza których wygl¹da³y postacie rycerzy, królów, królowych, zwierz¹t o niezwyk³ych rogach i ³uskach, poranionych mieczami skrwawionymi. Ka¿da mia³a numer, kilka by³o podpisanych dziwnymi, mo¿e magicznymi znakami. Na œrodku, wœród odciêtych od tu³owi g³ów, sta³ trzymaj¹cy kosê szkielet. Spojrza³em w stronê, w któr¹ patrzy³y otwory jego oczodo³ów, na ³ó¿ko, gdzie nieruchomo, zwrócony w ich stronê, le¿a³ Fotograf. - Œpi pan? - zapyta³em. Nie odpowiedzia³, wiêc podszed³em bli¿ej i powtórzy³em. Przyjrza³em siê i wtedy zrozumia³em, jak¹ pope³ni³em omy³kê. To nie by³ on, a jedynie identyczna jak na zdjêciu nieruchoma kuk³a. XIV W domu obejrza³em jeszcze raz karty, które wychodz¹c z sypialni Fotografa zabra³em ze stolika. Chocia¿ szuka³em wielokrotnie wœród nich tej z kos¹ i ze szkieletem, nie uda³o mi siê jej nigdy znaleŸæ. Musia³a zginaæ gdzieœ po drodze. XV Jakoœ wkrótce potem, kiedy zacz¹³em myœleæ ju¿ o tym, gdzie podzia³ siê Fotograf, zobaczy³em go. Kiedy roz³o¿ywszy na stole zdjêcia prostytutek, zacz¹³em siê im przygl¹daæ przez przymru¿one powieki, ujrza³em wœród nich, czy te¿ raczej przez nie, jego rêce, które przenosz¹ te kobiety na papier fotograficzny, delikatnie je pieszcz¹ i g³adz¹, a dalej, w pó³mroku ciemni twarz oraz przypatruj¹ce siê zdjêciom oczy. XVI Doœæ póŸno przyszed³em wtedy nad staw. czy te¿ mo¿e jedynie przechodzi³em obok i postanowi³em nieco zboczyæ, aby popatrzeæ na k¹pi¹ce siê dziewczyny - nie pamiêtam. Kiedy podczo³ga³em siê ostro¿nie, jak mog³em najbli¿ej, zaczê³y siê ju¿ rozchodziæ. W koñcu zosta³a jedna, patrzy³em jak p³ywa, otrz¹sa w³osy, a potem wychodzi powoli i siada na trawie. Wziê³a rêcznik, zaczê³a wycieraæ nim ramiona, piersi, brzuch. By³a ju¿ sucha, a jej palce nadal g³adzi³y cia³o przez nasi¹kniêt¹ wilgoci¹ tkaninê. W koñcu upuœci³a j¹ i oto nagie palce spoczê³y na sutkach, potem przesunê³y siê po brzuchu, a¿ zag³êbi³y miêdzy lekko rozchylonymi udami. Dziewczyna westchnê³a i przymknê³a oczy. Chwilami poprzez œwiergoty ostatnich wieczornych ptaków dochodzi³ mnie jej pieszczotliwy g³os wypowiadaj¹cy ni to zaklêcia, ni to s³owa jakiejœ modlitwy. Nie wiem jak d³ugo to trwa³o, wydawszy st³umiony krzyk z³apa³a ubranie i uciek³a. XVII Kiedy wyszed³em z ukrycia, us³ysza³em ten sam co zwykle szmer czyjejœ obecnoœci, tym razem blisko, tu¿ ko³o mnie. Rozgarn¹³em ga³êzie i zobaczy³em wstaj¹cego z ziemi Fotografa. - Mia³eœ racjê - powiedzia³. - Siê nie umiera. XVIII Wszystko zaœciela mi teraz jakiœ opar z ostatnich dni tamtego lata, który wsta³ za którymœ z kolei œwitem i nie rozwia³ siê. Na przyk³ad pod koniec owej miodnej pory siedzia³em na werandzie i... w³aœnie - siedzia³em sam, czy - ale¿ tak! - z jak¹œ dziewczyn¹. Czy by³a ona z tej czy z s¹siedniej wsi? Czy by³a tam naprawdê, czy tylko ja sobie wyobrazi³em? Tak albo i nie, niewa¿ne, przecie¿ dziewczynê tê zapamiêta³em. Mo¿e to ona by³a jedynie prawdziwa, a ca³a reszta - ta weranda, lato, starcy, Fotograf' to jedynie sen? Mo¿e to ona jest naprawdê, a niczego innego, nawet mnie nie ma - jestem wymyœlony? Mo¿e i Bóg tak na prawdê nie istnieje, ale zosta³ wymyœlony i w tym momencie zrodzi³ siê z pustki wœród gwiazd, ob³oków i b³yskawic? Czy¿ jest On od czegokolwiek prawdziwszy? Czy cokolwiek jest prawdziwsze od Niego? XIX Pod koniec owej miodnej pory siedzia³em na werandzie z dziewczyna. Patrzy³em na jej sztuczne, niezgrabne i nienaturalne ruchy, jakimi bra³a w rêkê kieliszek m³odego wina, podnosi³a go, przechyla³a, na jej pe³ne udawanej elegancji prze³ykanie. Bardzo pasowa³o to do sztucznej bi¿uterii, do tanich perfum, w koñcu do taniego gustu tej dziewczyny o
131
MA£A ULICZNICA zdrowej, niewyszukanej urodzie. Pasowa³o do szerokich bioder, grubych ud, stóp, które, mimo ¿e by³y zas³oniête przez pantofle, chowa³a, jak tylko mog³a najdalej, pod krzes³em. Pasowa³o te¿ i do du¿ych d³oni o kwadratowawych paznokciach, okr¹g³ych, czerwonych policzków, du¿ych piersi, które rozgrzewa³y siê od gor¹ca i wina pod obcis³¹ bluzk¹, zbli¿a³y siê do eksplozji i nawet nachalna woñ najtañszych perfum s³abo t³umi³a zapach potu przyklejaj¹cego siê do coraz bardziej przezroczystego materia³u ubrania. - Jesteœ bardzo ³adna - powiedzia³em. Dziewczyna uœmiechnê³a siê. By³ to uœmiech z fotosów znanych, kiepskich aktorek, który dziewczêta takie jak ta æwicz¹ przed lustrem myœl¹c, ¿e jest zmys³owy i namiêtny. - Jesteœ naprawdê bardzo ³adna - powiedzia³em. XX - Usi¹dŸ - powiedzia³em wskazuj¹c dziewczynie ³ó¿ko. Chcia³a zostaæ - widzia³em - ale ba³a siê i jeszcze bardziej zaczyna³a przez to chcieæ. Usiad³a i splot³a rêce na kolanach. Nie czu³em perfum wy³¹cznie pot. Wyj¹³em zdjêcia, które da³ mi Fotograf i rozsypa³em je na stole. - PodejdŸ - powiedzia³em. Dziewczyna bra³a je po kolei, z pocz¹tku rumieni³a siê, chcia³a uciec, ale powstrzymywa³a siê, bo czym bardziej razi³y j¹ prostytutki i mê¿czyŸni. którymi bywa³em, tym bardziej chcia³a ca³¹ moj¹ przesz³oœæ poznaæ, wyczytaæ z ich twarzy. - Sk¹d je masz? - zapyta³a. - Po prostu mam - dotkn¹³em jej ramienia na skraju rêkawa letniej bluzki. Cofnê³a siê, ale tylko pó³ kroku, stanê³a. Zgarn¹³em zdjêcia na jeden nierówny stos i podpali³em go wyjêtymi z kieszeni zapa³kami. S³ysza³em oddech stoj¹cej tu¿ za mn¹ dziewczyny i lekki szelest zwêglaj¹cego siê fotograficznego papieru. Wszystkie dziwki poch³aniane przez ogieñ skrêca³y siê i wi³y jak robaki po³o¿one na rozgrzanej blasze. Ich usta rozwiera³y siê w krzyku. który wówczas w dzieñ, nie móg³ byæ dla mnie s³yszalny. XXI Kiedy usiedliœmy na ³ó¿ku, po raz pierwszy obj¹³em dziewczynê. Dotkn¹³em materia³u jej spódnicy, przesun¹³em po nim d³oñ. - Nie, nie teraz - powiedzia³a. ale nie broni³a siê. - Muszê iœæ. Matka bêdzie coœ podejrzewaæ. - Tak po prostu pójdziesz? Dziewczyna powoli rozpiê³a bluzkê, a gdy jej pe³ne piersi wyla³y siê na zewn¹trz podnios³a mi d³onie i po³o¿y³a je na nich. Zd¹¿y³em poczuæ tylko ciep³o, ogromne ciep³o pochodz¹ce z rozfalowanej gdzieœ w œrodku krwi, dziewczyna nagle oderwa³a siê, zaczê³a zapinaæ guziki. - B¹dŸ wieczorem w ogrodzie - powiedzia³a i wybieg³a. XXII S³oñce zasz³o tego dnia wyj¹tkowo wczeœnie, skry³y je chmury i przynios³y burzê. Przemok³em w ogrodzie tak, ¿e jeszcze tej samej nocy dosta³em gor¹czki. Pamiêtam z niej tylko nat³ok obrazów, tych prawdziwych i tych, które powsta³y w mojej wyobraŸni. Nie wiem ju¿ dzisiaj gdzie szukaæ miêdzy nimi granicy. Ale czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Marcin Wroñski, Ma³a Ulicznica nr 7
NEBRASKA
W ma³ym lasku Spotkali siê pederasku I pokazywali sobie kutasku Z tym, ¿e jeden by³ w w¹grach A drugi ma³y I nadszed³ trzeci pederasku Który zrobi³ im po francusku A zêby mia³ jak brzytewki Bo mu siê wyostrzy³y od zdejmowania Izolacji z kabli, które Ojciec krad³ na kolei A z kolei ojciec pojecha³ do Nebrasku. Adam Soæko, Ma³a Ulicznica nr 10
SOMETHING 4
132
- Heeej!! - krzykn¹³ jak zwykle o wiele za g³oœno Piotr - chodŸcie tu! S¿ noclegi! Trzyosobowe pokoje, kible, woda! No! Szybko! - Ile chc¹? - spyta³ ktoœ z kilkuosobowej grupki stoj¹cej obok niedu¿ej, jednopiêtrowej willi, ogrodzonej stylowym, drewnianym p³otem. - 150 za noc. - Drogo.. - Nie chcesz, œpij pod drzewem. - Albo na drzewie - doda³ cierpko Fabek siedz¹c na wywróconym plecaku - Tam ci bêdzie wygodnie. Zrobisz powtórkê z biologii. - Nie pieprz. - Idziecie czy nie? - Piotr najwyraŸniej niecierpliwi³ siê. - Drogo! Marta powiedz coœ... - Wiecie co, dzieci? - odezwa³a siê Marta - popatrzcie która godzina i pierdolnijcie siê! Nie bêdziemy przecie¿ ³aziæ ca³¹ noc i szukaæ noclegu! - Oczywiœcie, lepiej od razu przep³aciæ - stwierdzi³ Fabek i poci¹gn¹³ ³yk, a mo¿e dwa ³yki z butelki. - Znowu chlasz?! - Marta spojrza³a na niego jak na insekta. - Nie chlam - oburzy³ siê Fabek - to jest tonik! - Tak? Porozmawiamy potem!
- Dobra, idê i powiem, ¿e bierzemy te pokoje, a wy siê tu naradzajcie. Jak chcecie... - Piotr odwróci³ siê i znikn¹³ w drzwiach willi. - No i proszê! Piotruœ ruszy³ g³ow¹ i bêdzie teraz p³aci³. Ja mam to co prawda w dupie ale 150 za noc to jest, kurwa maæ, jak cholera! - Grzegorz za³o¿y³ plecak na ramiê i ruszy³ za Piotrem. Zapowiada³a siê mi³a noc, a ju¿ na pewno ca³kiem mi³y ranek... POKÓJ TAKI JAK TYSI¥CE Siedzieli i grali w karty. W kierki. Fabek co chwila poci¹ga³ ³yk korzystaj¹c z nieobecnoœci Moniki. Z pokoju obok dobiega³o rzewne œpiewanie Kylie Minogue, a z ³azienki obok pokoju swojskie porykiwanie Piotra sprzeczaj¹cego siê z Grzegorzem, cholera wie o co. Nikt nic nie mówi³, wpatruj¹c siê tylko uporczywie w karty na d³oni i rozgrywaj¹c w g³owie jakby tu wyjœæ na swoje i jeszcze zrobiæ komuœ œwiniê. Fabek coraz bardziej pijany zasypia³ co chwila i budzi³ siê, poszturchiwany przez Martê. - Co? Idziemy do ³ó¿ka? - pyta³ za ka¿dym razem i dodawa³ - A! To ty! Cholera, myœla³em, ¿e to Monika ma na mnie ochotê... - Ona ciê nie znosi. Powiedzia³a mi to wczoraj, jak wyrzyga³eœ siê jej na bluzkê - wtr¹ci³a Iwona. - Dok³adnie na piersi. Chcia³em j¹ podnieciæ. - Jasne i uda³o ci siê. - Oczywiœcie, kopnê³a mnie w jaja, a potem posz³a wyp³akiwaæ ci siê w ko³nierz. - Musia³a siê wy¿aliæ... - Oczywiœcie. A ja mogê sobie zdychaæ w przedziale z pokopanym przyrodzeniem, tak? I to zdaje siê mia³a byæ mi³oœæ! - A co ty byœ chcia³? - Nie us³ysza³em "przepraszam" - Jak upierzesz bluzkê to mo¿e us³yszysz.. Z chêci¹ bym j¹ wyliza³... . - Poci¹gnij sobie ³yka na odtrutkê... - Wiesz, nieraz le¿ê sobie w ³ó¿ku i marzê ¿eby ona le¿a³a obok mnie. Mam o niej sny erotyczne. Mia³aœ kiedyœ sny erotyczne o ch³opakach? erotyGz~ a eh³opakach°~ - Co... Daj mi spokój! Wszed³eœ na g³upi temat. - Czerwienisz siê. Na pewno miaiaœ o tym swoim miêsistym... jak mu tam S³awku? Tak? - Jacku... - No! Ma du¿ego?... - W gêbê zaraz dostaniesz, mówiê ci! Marta po³ó¿ go do ³ó¿ka bo robi siê upierdliwy! - Oczywiœcie! Jak Fabek chce pogadaæ o powa¿nych rzeczach, to go po³o¿yæ do ³ó¿ka... Marta precz z ³apami. Dlaczego cholera ja tu z wami mieszkam? - No w³aœnie. Oni ciê nie chc¹? .
MA£A ULICZNICA
- Piotrek? Ten dupek? - Gracie czy nie?! - Marta uderzy³a piêœci¹ w stó³. Szklanka z herbat¹ podskoczy³a wydaj¹c st³umiony dŸwiêk. - Marta? - zagadn¹³ Fabek poci¹gaj¹c kolejny ³yk. - Co? - A ty masz sny erotyczne? - Mam. - Czêsto? - Tak. - O czym? - O P-i -e-r -d-o-1 -e-n-i -u ! ! - Ale brzydko mówisz. Tak mówi¹ w tej twojej gminie. - Fabek daj spokój - g³os Iwony zabrzmia³ b³agalnie - zaraz siê pok³ócicie i tyle bêdzie. - Nie bêdê siê k³óci³ z Mart¹, nie jestem ten jej Andrzej. Ten laluœ. Marta go trzyma pewnie pod pantoflem. Prawda? Marta nie odpowiedzia³a. - Opowiada³ mi kiedyœ - ci¹gn¹³ Fabek - ¿e kochacie siê tylko w sobote, jak jego siostra idzie na lekcje pianina, czy czegoœ tam. A potem przez ca³y tydzieñ musi siê onanizowaæ w ³azience nara¿aj¹c siê na docinki brata. Jak ty tak z nim mo¿esz?! Ch³opak siê wykoñczy. - Fabek!- Iwona zaczyna³a siê denerwowaæ. - Ty wiesz Marta jak on za tob¹ wariuje? Zawsze przychodzi do mnie i opowiada. Ju¿ trzy lata ze sob¹ chodzicie i dopiero od pó³ roku dopuszczasz go do siebie. I to raz w tygodniu. Koœció³ jesteœ? Nie jesteœ a¿ taka fantastic, ¿ebyœ mog³a takiego faceta robiæ w pytê! - Fabek proszê ciê! - Cicho Iwona. Marta pod t¹ wyrozumia³oœci¹ jest cholernie zimna i wynios³a. Uwa¿a, ¿e wszyscy powinni siê p³aszczyæ przed ni¹ i na kolanach b³agaæ o ca³us w czo³o. - Fabek... Marta rzuci³a karty na stó³ i wysz³a z pokoju. - Fabek ty g³upku! - Iwona by³a wœciek³a. - Nie broñ jej. Nie znasz jej na tyle. Oa teraz sobie trochê pop³acze, pochlipie nochalem w k¹ciku albo lepiej, pójdzie do Moniki ¿eby pokazaæ: "Och jaka¿ jestem niewinna, jak oni mnie traktuj¹. Te mendy. Ten zidiocia³y Fabek". To wszystko po to ¿eby wzbudziæ litoœæ. ¯eby tylko siê nie wyda³o jaka jest naprawdê. - Jesteœ okropny. - Nie jestem. Znam j¹ d³ugo. Wiem jaka jest.. - Nie mo¿esz jej tak potêpiaæ. Na pewne rzeczy trzeba umieæ patrzeæ inaczej. - Nie umiem patrzeæ inaczej na ch³opaka, który rwie siê do niej jak nie wiem; wszystko by odda³ ¿eby byæ z ni¹ czêœciej, a ona ma to gdzieœ! Bo ona jest Mart¹. Marta. Bóstwo. - Fabek, idŸ spaæ. Jak wypijesz, robisz siê okropny. - A jaki mam byæ?! - Przecie¿ ty taki nie jesteœ... - Jak to nie jestem taki? Jestem taki. Jestem pijak. Nie mówi³a ci Monika.
jak siê upijam i idê do niej. - Monika ciê kocha! Naprawdê! Tylko nie mo¿e patrzeæ co ze sob¹ robisz. - Ona te¿ jest dobra!... Fabek znowu poci¹gn¹³ ³yk. Do pokoju wróci³a Marta i po³o¿y³a siê do ³ó¿ka. Odwracaj¹c siê na bok rzuci³a do Iwony: - Powiedz tej pijackiej mordzie, ¿e Grzegorz zaprasza go za dwadzieœcia minut na wódkê, do nich do pokoju. Dobranoc. £AZIENKA PE£NA PARY - Cholera ale gor¹ca! - Piotr wyskoczy³ spod lœni¹cego prysznica i w³o¿y³ d³oñ pod kran z zimna wod¹. - Sparzy³eœ siê? - troskliwie spyta³ Grzegorz.nie kryj¹c ironii. - IdŸ ju¿ w koñcu do pokoju. Monika zsika siê bez ciebie. Grzegorz parskn¹³ œmiechem. - Bo¿e, jakiœ ty g³upi. Czasami mi wstyd za ciebie. Piotrek zakrêci³ kran i ostro¿nie, ¿eby znowu nie znalezæ siê pod wrz¹cym strumieniem, wœlizgn¹³ siê do kabiny. - Zakrêæ to i odkrêæ zimn¹ - doradzi³ Grzeœ nak³adaj¹c na twarz grub¹ warstwê kremu do golenia. - Tu nie ma zimnej. Ot kurwa, znowu - Piotr rzuci³ myd³em o posadzkê nie k¹piê siê! - Poparzy³ siê Piotruœ, Ojej! - Jak siê zatniesz, to przytrzymam ci ostrze. w porz¹dku? - Niech ci bêdzie. ChociaŸ raz w ¿yciu zrobisz coœ m¹drego morduj¹c mnie. - Z przyjemnoœci¹ to zrobiê, tylko oddaj mi rêcznik! - Ja mam twój rêcznik? - A to na czym stoisz, to co to jest? - Ta szmata? . - Grzesiek! - No masz! Proszê. Troszeczkê siê zamoczy³. Sorry. - Niech ciê cholera! Piotrek usiad³ na niewielkim drewnianym taborecie i zacz¹³ wycieraæ stopy. Przez œcianê przedziera³y siê mordercze tony g³osu Kylie Minogue, czy jak jej tam. Najwidoczniej Monika i Pawe³ postanowili mi³o spêdziæ wieczór. - Widzisz - Grzeœ starannie goli³ resztki w¹sów - oni tam tañcz¹, bawi¹ siê, a ty tutaj siedzisz jak dupek. IdŸ do nich, zaszalej raz w ¿yciu. - I co ja mam tam robiæ? - Piotr skoñczy³ wycieraæ jedn¹ stopê i zabra³ siê do drugiej. - Nie wiem, to ju¿... - Grzegorz niesamowicie wykrzywi³ twarz, jak to przy goleniu - ...to ju¿ twoja sprawa. Obyœ siê dobrze bawi³! - Dobrze bawi³! Daj spokój cz³owieku. Tylko mnie tam brakuje! - Jak siê bêdziesz wiecznie ba³ to w ¿yciu du¿o stracisz, mówiê ci. A ju¿ na pewno stracisz Monikê. - A có¿ mnie ona. Przecie¿ jest z Fabkiem... - Wiesz jaki jest Fabek. Dzisiaj z ni¹ jutro ze mn¹... - Z tob¹?! - A dlaczego nie? Fabek to ca³kiem seksowny facet. - Niech ciê cholera! - Piotrek rzuci³ rêcznik w k¹t i zacz¹³ wk³adaæ skarpety.. A potem tenisówki. - Teraz wiem dlaczego zapraszasz go na wódkê - powiedzia³ i wsta³ z taboretu. - Nie wiesz! Tylko ci siê zdaje! To nie jest takie proste, jak myœlisz. - Ju¿ sam nie wiem co myœleæ... - Myœl o tym... o czym chcesz. To jest najlepsze. - Zawsze? - Prawie. Oczywiœcie z paroma wyj¹tkami: œmieræ, ma³¿eñstwo, chocia¿ i wtedy, zamiast o narzeczonej, mo¿na myœleæ o jej starszej... - ...albo jak w twoim przypadku, o starszym? - Nie wiem... czy to mia³o byæ z³oœliwe...? - Jak uwa¿asz... - Pos³uchaj - Grzeœ odwróci³ siê od umywalki - Jestem taki, jaki jestem, tak samo jak ty! Jesteœmy za starzy, ¿eby próbowaæ siê zmieniæ, a je¿eli ju¿, to bardzo trudno nam to przyjdzie. Dlatego nie mo¿na traktowaæ wszystkiego, co inne, inaczej. Przecie¿ i ja ciebie móg³bym wyœmiaæ. . . - W tym jesteœ wyj¹tkowy. - Pociesz siê, ¿e nie widzia³eœ jeszcze wszystkiego, ale je¿eli st¹d nie wyjdziesz, na pewno coœ ci siê z tego dostanie... - Nie wyjdê st¹d, zaczekam a¿ skoñczysz. - W takim razie, z góry wspó³czujê. Grzeœ wróci³ do przerwanego golenia. Piotr ponownie usiad³ na taborecie. - Powiedz mi coœ - zacz¹³ po d³u¿szej chwili. - Co? - Dlaczego tak jej nie znosisz. Wydaje mi siê, ze ona bêdzie z tob¹ lada moment... - Kto? Monika? - Tak. - J¹ o to zapytaj, nie mnie. Ona to rozumie chyba lepiej... - Nie s¹dzê. - Wczoraj z ni¹ rozmawia³em. I wiesz co zrobi³a? Uderzy³a mnie w twarz! A potem uciek³a do Fabka. A ja... po prostu powiedzia³em jej, co myœlê o tym i o tamtym. I o niej te¿ miêdzy innymi. Chyba nie najlepiej to znios³a... - Dlaczego to zrobi³eœ? - W³aœnie dlatego! Nienawid¿ê czegoœ takiego... - Czego? - Takiego...no...takiej fa³szywej natury, rozumiesz? - Nie. . . - Mo¿e to i lepiej? Nie wszystko wszystkim mo¿na powiedzieæ
133
MA£A ULICZNICA - Myœla³em ¿e bêdziesz chcia³ porozmawiaæ, daj Bo¿e, powa¿nie o paru rzeczach. - Nie znoszê byæ powa¿ny, dlatego nie zmuszaj mnie... lepiej idŸ do nich. Ja do³¹czê tam za jakieœ 10 mfnut... No idŸ. Przerwiesz im mo¿e scenê lubie¿n¹ w ³ó¿ku. - Na pewno - Piotr skwapliwie pokiwa³ g³ow¹ i wsta³ ale nag³y, g³oœny ³omot f niesamowity ryk Paw³a zatrzyma³y go w pó³ kroku. Spojrza³ na Grzeœka. Ten przêrwa³ golenie i wpatrzy³ siê w œcianê. Krzyk powtórzy³ siê, a zaraz po nim nast¹pi³a seria mocnych uderzeñ, po³¹czona z brzêkiem bitego szk³a, odg³osem przewracanych mebli i urwanymi piskami Moniki. - Choieera, co to? - Grzeœ odwróci³ g³owê do Piotra. - ChodŸmy tam! - Nie, zaraz! - Grzesiek wolno od³o¿y³ maszynkê na brzeg umywalki - za moment... Drzwi ³azienki otworzy³y siê gwa³townie. Stanê³a w nich przera¿ona Iwona. ¿ rozdziawionymi ustami patrzy³a to na Piotra, to na Grzegorza, to znowu na œcianê. - Nie wiesz co tam siê dzieje? - zapyta³ Piotr. - Tam? - Iwona wskaza³a na œcianê. - Tak tam, a gdzie¿by indziej! - Myœla³am. ¿e to tutaj... - Jak tutaj, przecie¿ to ³azienka! . - No w³aœnie... - Co no w³aœnie?! - Zaraz - Iwona odwróci³a siê i otworzy³a drzwi obok. - Grzesiek. Chod¿cie tu. Piotrek, popatrzcie.... Wyszli na korytarz. Jarzeniówka oœwietla³a trupi¹ biel¹ ich twarze i resztki kremu do golenia na policzku Grzesia. Ujrzeli dwoje otwartych drzwi. Jedne do ³azienki, drugie do pokoju gdzie spa³ Fabek i Marta na dwóch przeciwleg³ych ³ó¿kach. Dalej, po lewej stronie by³y schody w dó³, a po prawej niewielkie okienko wychodz¹ce na stary zdzicza³y ogród. Piotr patrzy³ zaskoczony to na jedno wejœcie, to na drugie. - Niech to cholera - powiedzia³ z naciskiem - Gdzie jest œrodkowy pokój ? Dopiero po chwili zda³ sobie sprawê jak idiotyczne pytanie zada³. - Nie ma ich - cicho szepnê³a Iwona... Adam Tatur, Ma³a Ulicznica nr 6
BEZSENNOŒÆ Coœ dzisiaj mnie wpierdala Jak robal ¿re jabola Dziœ miasto najebane Przekrwione oczy ma Lœni metal w bram kloakach Tu ludzie git mieszkaj¹ Przechodnie cicho sun¹ Do domów spiesz¹ gdzieœ Œmieræ oczy ma b³êkitne I w³osy d³ugie blond Znów jad¹ na sygnale Pijan¹ wioz¹ j¹ Peda³y spaceruj¹ Jak sêpy kr¹¿¹ wko³o Speluny wypluwaj¹ Ostatni¹ klientelê A ja siê znowu szlajam Jak kundel wylinia³y Coœ dzisiaj mnie wpierdala Nie mogê w nocy spaæ Jarek Suszek, Ma³a Ulicznica nr 10
SOMETHING ELSE
134
Na ¿ó³tym bileciku widnia³o tylko: "KLINIKA. Pokój S. CZWARTEK 8.30" plus maleñka, firmowa piecz¹tka i skromny podpis - "KATE". Stawi³em siê punktualnie. Wszed³em do pokoju, rozejrza³em siê, uzna³em, ¿e jest ca³kiem mi³o i rzucaj¹c kurtkê na ma³y tapczanik pod œcian¹, usiad³em w fotelu. Prócz tych dwóch mebli by³a tu jeszcze szafa, przeciêta na pó³ pasmem s³onecznego œwiat³a, tu¿ obok okna niewielki stolik pod telewizor, na którym zamiast niego sta³ wazon pe³en gerber i tyle, nie licz¹c oczywiœcie skórzano-futrzanych, kolorowych dziwactw na œcianach i puszystego dywanu, który w pasie s³oñca byt zielony, a dalej ton¹³ w posêpnej czerni. Jak przysta³o na d¿entelmena, za³o¿y³em nogi na stolik i patrz¹c jednoczeœnie na zegarek, ziewn¹³em rozkosznie. Minê³a dopiero minuta. - Czeœæ - us³ysza³em za sob¹.
Zerwa³em siê szybko, uœwiadamiaj¹c sobie, ie chyba nie zamkn¹³em drzwi i wyj¹ka³em st³umione dzieñ dobry... - Jestem Kate - oznajmi³a dziewczyna, niewiele chyba starsza ode mnie, choæ poza tym w ¿adnym calu do mnie nie podobna. - Dziêkujê ci, ¿e przyszed³eœ punktualnie. Polo¿y³a swoj¹ kurtkê obok mojej i podesz³a do okna. - Wpuszczê tu trochê œwiat³a - powiedzia³a. - Nie, nie, nie! - zaoponowa³em gwa³townie. - Zostaw tak. W tym pó³mroku jest o wiele lepiej. - Nie lubisz graæ w otwarte karty? - Dlaczego?! - A dlaczego wolisz siedzieæ po ciemku? - Powiedzmy...czujê siê zrêczniej. - Wstydzisz siê mnie? - Nie... - Nie przejmuj siê. Bez wzglêdu na to jakie wra¿enie na mnie zrobisz widzisz mnie po raz pierwszy i ostatni. Usiad³a na tapczanie, z kieszeni kurtki wyjêta du¿y notes, a z niego niewielki formularz. - Choler¹ - stwierdzi³a przygryzaj¹c doln¹ wargê, zupe³nie jak Pippi. Masz coœ do pisania? - Mam. - Mogê? Poda³em jej d³ugopis, który zreszt¹ zawsze noszê zaczepiony o sweter. - Jesteœ Robert - zagadnê³a. - Tak. - Ile lat? - 23. - Uuu! - zdziwi³a siê. - Co?! - Jesteœ m³ody, masz kogoœ? - Co ciê to obchodzi! - Spokojnie. - Nie przestaj¹c patrzeæ w formularz po³o¿y³a palec na ustach, ca³kiem zreszt¹ mi³ych. - Uczysz siê? Pracujesz? Obijasz? - ¯yjê... - Na razie. - Póki co! - W³aœnie... - Po co ci to? - Muszê wype³niæ twoj¹ ankietê. Prowadzimy spis klientów. - Dlaczego? - Co ciê to obchodzi? burknê³a, naœladuj¹c ton mojego g³osu. Uœmiechn¹³em siê. - Rodzice? - kontynuowa³a. - ¯yj¹, oboje. - Rodzeñstwo? - Brat. - Kawaler? ¯onaty? - On? - Nie, ty. - Czy to wa¿ne? - Tak, ³atwiej nam potem dobraæ motyw... - Kawaler. - Gorzej, Janek znowu bêdzie siê wœcieka³. - Janek? - Nasz scenarzysta. To on wymyœla: "dlaczego". Nie znosi kawalerów, bo musi wymyœlaæ miliony dziwnych rzeczy. Potem. - P³acicie mu? -1do10. - Dlaczego tak ma³o? - A po co wiêcej? Ma ca³kiem niez³¹ rentê. - Starszy facet? - Po czterdziestce. - Musi nie mieæ skrupu³ów, ¿eby pisaæ te bzdury do rodziny, do kochanków i tak dalej... Rutyna. Tygodniowo odwala kilkadziesi¹t zamówieñ. - Kilkadziesi¹t?! - No...mo¿e kilkanaœcie. - Szkoda, ¿e nie mogê wam pomóc. - Nie powinieneœ. - Wiem. - Dobrze - w³o¿y³a formularz do notesu, wsta³a i rzuci³a go na tapczan. Zdejmij sweter. - Po co?
MA£A ULICZNICA
- Za du¿o pytasz. Zdejmij, jak proszê. Nie chcê, ¿eby siê zabrudzi³. - Jesteœ amatork¹? - spyta³em, mru¿¹c ironicznie oczy. Spojrza³a w nie swoimi, granatowymi jak diabli. - Nie staraj siê byæ z³oœliwy - powiedzia³a dobitnie, odwróci³a siê i podesz³a do szafy. Chwilê siedzia³em cicho, patrz¹c na jej czarne, jak s¹dzê, w³osy, po czym spyta³em: - D³ugo w tym robisz? - 5 lat. - Bo¿e?!? - Czemu robisz takie oczy? Pracujê od samego pocz¹tku; od pierwszego og³oszenia w gazecie, jakie mo¿esz sobie przypomnieæ. - Nigdy nie widzia³em ciê na tamtych zdjêciach. - Musia³eœ mnie przeoczyæ. Wyjêta z szafy ma³y, skórzany kuferek i postawi³a obok gerber. - Przykro mi, ale muszê ods³oniæ okno - powiedzia³a nie patrz¹c na mnie. . S³oñce przeraŸliwie ugodzi³o moje oczy. Zmru¿y³em powieki. - Przystojny jesteœ - us³ysza³em. - Dziêkujê, trudno. - Mog³abym chodziæ z tob¹, wiesz? Czujê, ¿e potrafilibyœmy siê zrozumieæ. - Wszystkim to mówisz? - Znowu starasz siê byæ z³oœliwy; to gra? - Nie wiem. - Postaraj siê byæ mi³y, chocia¿ dziœ. Nie znoszê siê k³óciæ z kimœ, kogo nie znam. - Znasz mnie przecie¿...trochê... - To nic nie zmienia. Chcia³em coœ odpowiedzieæ, ale zobaczy³em jak wyjmuje z kuferka lœni¹cy skalpel i kawa³ gumowego paska. Poda³a mi to wszystko i znowu wróci³a do szafy. - Kate - powiedzia³em. - Mam na imiê Dorota. - To po co to Kate? - Mo¿e byæ Kate - mruknê³a, nie przerywaj¹c szukania w szafie czegoœ, o czym na pewno nie mia³em zielonego pojêcia. Odnios³em wra¿enie, ¿e nie chcia³a ze mn¹ rozmawiaæ, zacz¹³em wiêc patrzeæ na skalpel w d³oni. Wygl¹da³ na nies³ychanie ostry i do przesady czysty. Gumowy pasek by³ szary, dosyæ gruby i mia³ u do³u maleñk¹, czerwon¹ pompkê, coœ na kszta³t gruszki do lewatywy, któr¹ kiedyœ widzia³em przerzucan¹ z k¹ta w k¹t. Pomyœla³em: "Jakie to wszystko bêdzie proste. A¿ prymitywne. Skalpel, gumowy pasek i koniec. Jutro nikomu ju¿ nie powiem dzieñ dobry, mimo, ¿e jestem d¿entelmenerm". Popatrzy³em na Kate. Dlaczego nie mog³em jej spotkaæ w sto³ówce, albo w kolejce w sklepie, albo zupe³nie gdzie indziej i porozmawiaæ, po¿artowaæ, normalnie, jak ludzie! Dlaczego nie mog³em jej zaprosiæ na
jak¹œ, jak zwykle szalon¹ imprezê u Micha³a, albo... Dlaczego nie mog³em pójœæ z ni¹ do ló¿ka? Chocia¿by miesi¹c temu, chocia¿by tydzieñ temu. Odruchowo spojrza³em na ma³y tapczanik. Wygl¹da³ na nowiutki, nigdy nie u¿ywany. Równy i na pewno miêkki. Zaczê³y pe³zaæ mi po g³owie przedziwne myœli i skojarzenia, œwiadcz¹ce niezbyt przychylnie o moim wnêtrzu, ale jej gtos przerwa³ mi w krytycznym momencie. - WeŸ to - podsunê³a mi pod nos ¿ó³t¹ tabletkê. - Co to? - Zaœniesz to tym. - A woda? - PogryŸ i po³knij, to nic nie kosztuje. Wzi¹³em tabletkê, w³o¿y³em do ust i rozgryz³em. Chwilê potem, wykrzywiaj¹c makabrycznie oblicze, wydusi³em: - Gorzka. Nie zwróci³a na mnie uwagi, móg³bym nawet paœæ trupem. Prze³kn¹³em jakoœ to œwiñstwo i poczu³em, ¿e robi mi siê niedobrze. Zakry³em d³oni¹ usta, zamykaj¹c oczy i wstrzymuj¹c oddech. Kate spojrza³a na mnie powa¿nie. - Zaczynamy? - spyta³a. - Ju¿? - Nied³ugo proszek zacznie dzia³aæ. - Nie mo¿esz tego zrobiæ wtedy? - Nie. - Myœla³em, ze chcesz mi pomóc. - Ty musisz mi pomóc, dlatego trzeba zaczynaæ póki czas. Prrykucnê³a naprzeciw mnie. - Masz piêkne cia³o - zauwa¿y³a. - Nie szkoda ci go? Nie wiedzia³em jak mam zareagowaæ. Kate unios³a siê na palcach, zamknê³a oczy i poca³owa³a mnie delikatnie. By³em zdziwiony, a w³aœciwie zaskoczony. Zobaczy³em, ¿e siê uœmiecha. - Mogê to zrobiæ jeszcze raz? - spyta³a i nie czekaj¹c co powiem, wpi³a siê swoimi ustami w moje na wiele d³u¿ej. Cholera, przez ten skalpel w d³oni nie mog³em jej nawet obj¹æ, siedzia³em wiêc, czuj¹c jej dotyk na moim ciele i zastanawiaj¹c siê, czy to piêcioletnia rutyna wliczona w cenê, czy te¿ wolna improwizacja. Gdy wsta³a, oddychaj¹c g³êboko, chcia³em o to zapytaæ, ale powstrzyma³em siê. A w³aœciwie powstrzyma³y mnie jej rozeœmiane oczy, które da³y mi do zrozumienia, ¿e to tylko chwilowy przyp³yw uczuæ i nic poza tym. Na szczêœcie. - Odprê¿y³eœ siê? - zagadnê³a, klêkaj¹c ponownie. - Je¿eli ciê obrazi³am, wybacz. - Nie obrazi³aœ mnie. - Œwietnie - rozeœmia³a siê, ale zaraz posmutnia³a. - Co? - Nic - zapewni³a jednoczeœnie ruchem g³owy. - Nie wiem, jak teraz przejœæ do rzeczy... cholera... Znowu przygryz³a dolna wargê, jak Pippi. - Pomyœlisz, ¿e nie mam serca, ani sumienia, ani nic, ale... Bo¿e, nie wiem dlaczego traktujê ciê, jak kogoœ, kogo znam od lat. - Przecie¿ mnie znasz. Ci wszyscy, którzy dzwonili do ciebie i przychodzili tutaj, to by³em ja. - Wszyscy tacy cholernie m³odzi, 21 lat, 23, 19... Dlaczego oni do mnie
135
MA£A ULICZNICA dzwoni¹, zamiast cieszyæ, bawiæ? Dlaczego zadzwoni³eœ do mnie? Dlaczego nie powiesz teraz: "Kate, wyrzuæ ten nó¿ przez okno i chodŸ do parku". Sk¹d wiesz, ¿e ja na to nie czekam? - Ja ju¿ siê nie odwrócê. - Dlaczego? - Jest za póŸno, za d³ugo o tym myœla³em. To za mocno we mnie siedzi. - Boisz siê! - Nieprawda. - Prawda! Gdybyœ siê nie ba³, nie by³byœ tutaj. By³byœ na obiedzie ze swoj¹ dziewczyn¹, albo ch³opakiem, wszystko jedno. Nie siedzia³byœ tu, do cholery! - Kate... - To wy nie macie duszy. Nie macie serca. Egoiœci, maminsynki, tchórze. Jesteœcie puœci. Macie w dupie wszystkich dooko³a, grunt, abyœcie wyszli na swoje. To jest pod³e, wiesz? Pod³e i okrutne. Traktujecie ¿ycie jak puszkê nieœwie¿ego piwa. Wypijecie trochê, jest niedobre, wiêc wylewacie i macie to gdzieœ. Dlaczego siê nie bronisz? - Jak mam siê broniæ? - Mów coœ. Powiedz, ¿e nie mam racji. Udowodnij mi. - Nie mogê... - To wymyœl coœ. Byle jak¹ bzdurê. Byleby zamydliæ mi oczy, rozumiesz? Chcê zacz¹æ myœleæ tak jak wy... Dlaczego, cholera nie chcesz mi pomóc? Zaczê³a p³akaæ, skuli³a siê na puszystym dywanie i szlocha³a g³oœno. Zaskoczy³o to mnie. Nigdy nie pos¹dzi³bym jej o tyle wœciek³oœci na raz. - Udajecie zawsze takich twardzieli - mówi³a przez ³zy, zniekszta³caj¹c s³owa i poci¹gaj¹c nosem. - Nic nie chcecie powiedzieæ, przychodzicie, siadacie i czekacie... a ja odwalam za was to, do czego wy nie macie jaj. Nie macie jaj, a sk¹d ja je mam mieæ? Nagle przesta³a p³akaæ i parsknê³a œmiechem. - Bo¿e drogi - mówi³a chichocz¹c. - Sk¹d ja je mam mieæ? Wsta³a podesz³a do tapczanu, zrzuci³a nasze kurtki i odwracaj¹c siê do mnie, zdjêta bluzkê. - To ty jesteœ facetem - powiedzia³a ju¿ nieco powa¿niej - nie ja! ChodŸ! To bêdzie ostatnia wspania³a rzecz, jakiej dokonasz w ¿yciu... No chodŸ! - Nie chcê... - Chcesz! Do cholery, chodŸ tutaj! Nawet jeœli z tob¹ wpadnê, nie bêdzie to ciê ju¿ nic obchodzi³o. No rusz siê, niczym nie ryzykujesz. - Ale ja... - Nie bój siê, zap³aci³eœ i zrobiê co do mnie nale¿y, ale najpierw chodŸ tutaj. Umówmy siê, ¿e to przerwa na lunch. - Ale nie chcê. - ChodŸ. - Nie chcê. - Proszê. - Nie. - Proszê. - Nie pójdê z tob¹ do ³ó¿ka, nie chcê, rozumiesz?! - Proszê ciê Robert. Z kim mogê pójœæ do ³ó¿ka, jak nie z tob¹? Jesteœ moj¹ szans¹. - Czym? - Szans¹. Robert, za piêæ lat bêdê star¹, zdziwacza³¹ pann¹, wtedy bêdzie mi wszystko jedno. byæ mo¿e sama, za darmo podetnê sobie ¿y³y, ale jest jeszcze dzisiaj... dzisiaj! Dzieñ dzisiejszy. Chcê choæ przez chwilê byæ cz³owiekiem. - Cz³owiekiem? Przecie¿ jesteœ... - Nie to ty jesteœ. Ja nie. Ty mo¿esz siê tak nazwaæ, dlatego pozwól tak¿e mnie, chocia¿ raz w ¿yciu. - Co ty pieprzysz Dorota. - Dlaczego wszyscy chcecie mi uciec? Mam ci zap³aciæ? - Po co mi twoje pieni¹dze? O czym ty mówisz? Wsta³em, podszed³em do niej, ale pchnê³a mnie mocno i rzuci³a w twarz swoj¹ bluzk¹. Upad³em z powrotem na fotel, pasek i skalpel wypad³y mi z r¹k. Kate mocnym, szarpniêciem usadzi³a mnie prawid³owo i uderzy³a mocno w twarz. Raz, drugi i trzeci. Z nosa pop³ynê³a mi krew. Otar³em j¹ d³oni¹. - Od tego siê nie umiera, pieprzony sobku! syknê³a i œcisnê³a mi rêkê gumowym paskiem tu¿ nad ³okciem. - SiedŸ spokojnie, bo
136
mogê nie trafiæ skalpelem, co ty na to? Zaciœnij piêœæ. Zrobi³em co kaza³a. Poczu³em jak ostrze wrzyna siê w mój nadgarstek. Krzykn¹³em. - Nie becz - warknê³a, zdejmuj¹c pasek z jednej rêki i zak³adaj¹c na drug¹. Znowu krzykn¹³em. Ostrze tym razem przesunê³o siê o wiele wolniej, ni¿ poprzednio, jakby celowo chcia³a zadaæ wiêkszy ból. Kate z obrzydzeniem odrzuci³a skalpel i pasek na dywan. - Zapomnia³am ci daæ do podpisania formularz, ale niech to szlag podesz³a do tapczanu i mówi³a dalej. - Powiedzmy, ¿e ciebie tu dzisiaj nie by³o, formularz pójdzie do œmieci, a pieni¹dze do mnie. No? Jak ci siê umiera? Spojrza³em na przeciête nadgarstki, krew kapa³a szybko, 'brudz¹c nieodwracalnie puszysty dywan. - Mi³o by³o ciê poznaæ - powiedzia³em cicho. Po³o¿y³a siê, podk³adaj¹c pod g³owê jedn¹ z kurtek i zaczê³a potrzeæ na gerbery. - One te¿ umr¹ dziêki nam, wiesz? - mówi³a nie spuszczaj¹c z nich oczu. - Tylko nie bêd¹ takie czerwone jak twoja krew. Umr¹ cicho, bezboleœnie, po prostu uschn¹ bez wody, tak jak ty... Powolutku, po jednej komórce strac¹ z nami kontakt, a potem bêdzie je mo¿na wyrzuciæ do zsypu. Zamknê³a oczy. S³ysza³em jak oddycha, równo i spokojnie. - Œpisz? - spyta³em. - Zasypiam - odpar³a sennie. - Dobranoc kochanie. Adam Tatur, Ma³a Ulicznica nr 10
MAMUSIU
ZABLI NIONE RANY
Zaraz za nami zosta³a zadeszczona alejka rozedrgana rosn¹cymi w nierównych odstêpach drzewami, a za alejk¹ rozci¹ga³ siê szmat "ziemi niczyjej", kawa³ zapomnianej przez ratusz przestrzeni wype³nionej zielskim, drzewami i pieczarami bêd¹cymi schronieniem dla z³aknionych mi³oœci par. Niedaleko jednej z takich pieczar dwóch ch³opców zbiera³o kasztany... Mniejszy, cherubinkowaty blondynek, ubrany skromnie acz schludnie, móg³ mieæ z jakieœ 8-10 lat. Wiekszy - o twarzy mo¿e nawet niebrzydkiej, choæ oszpeconej zbyt du¿ym nosem, jak na swoje czternaœcie wygl¹da³ niezwykle powaznie. Znalaz³ w³aœnie szczególnie du¿ego kasztana i wy³uskawszy go z kolczastej ³upiny podstawi³ pod nos ma³emu: Widzisz gnojku? - zarechota³ Chcesz go? Malcowi oczy siê rozb³ys³y - No... Mogê? Dziêkuje wyj¹ka³. - Du¿o tam mo¿esz zgasi³ go wyrostek - Sam znajdŸ takiego. Patrzcie no! - szydzi³ - Myœla³, ¿e mu dam! Wcale nie myœla³em - niepewnie zaprzeczy³ ma³y - Tak sobie tylko powiedzia³em... Dla do dodania wiarygodnoœci swoim s³owom
mu siê zup¹ pomidorow¹. - Tak, ojcze... Jestem wielkim grzesznikiem...- odpar³ wielki grzesznik, a w jego g³osie ks. S³awomir wyczu³ niewypowiedzian¹ wprost determinacjê. - ChodŸmy - powiedzia³ ksi¹dz S³awomir, a gdy przeszli ju¿ do miejsca, do którego mieli przejœæ, grzesznik pad³ na kolana i zacz¹³ snuæ urywanym g³osem sw¹ opowieœæ: - Ojcze - powiedzia³ - To, o czym zamierzam opowiedzieæ, wydarzy³o siê dwadzieœcia lat temu. Przez dwadzieœcia lat chowa³em tê tajemnicê g³êboko w czeluœciach mego kamiennego serca. Dopiero dziœ coœ siê we mnie z³ama³o, a nast¹pi³o to, gdy ciê ujrza³em, ojcze. Poczu³em wtedy jak¹œ nieprzepart¹ chêæ podzielenia siê z tob¹ ojcze owym straszliwym sekretem. Otó¿ mia³em m³odszego brata. Pewnego dnia, us³uchawszy podszeptu z³ego szatana, poszed³em z koleg¹ p³ywaæ ukradzion¹ ³odzi¹. Brata, którym mia³em siê opiekowac (przyrzek³em to swojej matce) pocz¹tkowo chcia³em zostawiæ na brzegu, ale w koñcu uleg³em jego proœbom i zabra³em go tak¿e. Bóg ukara³ mnie za niepos³uszeñstwo zatapiaj¹c ³ódŸ. Gdy odzyska³em przytomnoœæ, le¿a³em na brzegu. Polodzi, bracie i mym koledze nie by³o ju¿ œladu. Zginêli w odmêtach rzeki. Przez jakiœ czas nurkowa³em by ich odszukaæ, ale wkrótce zrezygnowa³em. Ba³em siê wróciæ do domu by opowiedzieæ moim rodzicom o wszystkim. Opuœciklem wiêc me rodzinne miasteczko a póŸniej, korzystaj¹c z swego powa¿nego wygl¹du, podj¹³em pracê zagranic¹. Tak minê³o dwadzieœcia lat. Wróci³em w³aœnie do ojczyzny i tego miasta by wyznaæ wszystko mym rodzicom i uzyskaæ, jeœli by³oby to jeszcze mo¿liwe, choæby namiastkê wybaczenia. Niestety, dowiedzia³em siê, ¿e umarli oni, zapewne ze zgryzoty, tego samego dnia, gdy wydarzy³a siê owa nieszczêsna historia, która tak wp³ynê³a na ca³e me ¿ycie. Gdy zobaczy³em ciebie ojcze, zrozumia³em, ¿e muszê to wszystko wyrzuciæ z siebie. Wyda³eœ mi siê bowiem osobliwie podobny do mego zmar³ego brata. Oto klêczê przed tob¹: ja - potrójny morderca. Teraz, ojcze, wiesz ju¿ wszystko - to mówi¹c pad³ zemdlony. Ksi¹dz S³awomir ocuci³ go niezw³ocznie, po czym nie kryj¹c ³ez wzruszenia, wyszepta³ dr¿¹cym g³osem: - Wstañ, nie jesteœ potrójnym morderc¹. Twoi rodzice zginêli w wypadku samochodowym nim zd¹¿yli siê dowiedzieæ o czymkolwiek, zaœ twój brat - to ja. - Czy to mo¿liwe? - zapyta³ grzesznik? Tak, to mo¿liwe - odpar³ ksi¹dz S³awomir. Wiedz, ¿e zarówno twój kolega jak i twój brat - czyli ja - uratowali siê dziêki Mi³osierdziu Pañskiemu. Uwa¿a³em, ¿e zgin¹³eœ albowiem nie dawa³eœ znaku ¿ycia. Mnie, poniewa¿ wola Pana sprawi³a, ze tego samego dnia straci³em i rodziców i rodzeñstwo, przygarnêli dobrzy ludzie i, jak widzisz, przeznaczyli Bogu. A teraz - pozwól, ¿e ciê uœciskam mój bracie. Doprawdy, ³aska Pana nie zna granic! Przepraszam, ¿e siê wtr¹cam - rozleg³ siê nagle czyjœ g³os bracia spojrzeli w kierunku, sk¹d on dobiega³. Przed nimi sta³ w¹t³y, szpakowaty mê¿czyzna po piêædziesi¹tce, o twarzy naznaczonej alkoholowym na³ogiem i cokolwiek debilowatym wyrazie- Przepraszam, ¿e siê wtr¹cam - powtórzy³, ale radzi³bym oszczêdzaæ wielkich s³ów, bowiem to jeszcze nie koniec. Usiad³ na stoj¹cym w pobli¿u zaskoczonych ksiêdza i penitenta klêczniku podkurczaj¹c nogi. - Oto ja. Na dok³adkê wyszed³em dziœ z leczenia... no odwyku... rozumiecie i od razu przyjecha³em odwiedziæ stare k¹ty... no co - nie poznajecie? To ja - Cypis, Roman-Cypis. Ech, ch³opaki - wsta³ i œmiej¹c siê g³oœno zatoczy³ na szafê z przyrz¹dami liturgicznymi. - Tego ju¿ za wiele krzykn¹³ ks. S³awomir i zawo³a³ koœcieln¹ - Ewê, która gdy przysz³a, przyzna³a siê, ¿e jest matk¹ ca³ej trójki ukrywaj¹c¹ sie po stracie mê¿a w zakonnym habicie. Piotr Grzegorzewski, Mamusiu
mamusiu
Najprawdopodobniej jednorazowe wydawnictwo pt. MAMUSIU datowane w 1990 r, zawiera teksty i rysunki Piotra Grzegorzewskiego, Paw³a Góreckiego, Cezarego Langiewicza i Rafa³a Czupryniaka na 12sA5, xero. Brak adresu kontaktowego.
zacz¹³ œpiewaæ pod nosem: - Mogê-dziêkuje, mogê-dziêkujê, mogêdziêkujê... - Lewy! - rozleg³ siê nagle okrzyk. Do ch³opców podszed³ chudy nastolatek z petem w d³oni. - £adnie siê zabawiasz - powiedzia³ do starszego z ch³opców i potrz¹sn¹³ g³ow¹ by czarna grzywka nie spada³a mu na oczy. - Sam wiesz jak jest. Stara kaza³a mi pilnowaæ gówniarza t³umaczy³ siê Lewy. Masz szluga? - zapyta³, a otrzymawszy po chwili pogrozi³ ma³emu palcem - No, tylko piœnij matce... - Ja? nigdy! - zakl¹³ siê jego m³odszy brat. - Idziesz pop³ywaæ? - zapyta³ przyby³y. - No, wiesz jak jest... - skamla³ Lewy - Stara kaza³a... - No chodŸ... Wiem gdzie dziad schowa³ ³ódkê - kusi³ chudzielec. - Kurwa wodna- zakl¹³ Lewy - ale co z ma³ym zrobiæ? Co, Cypis, z nim zrobiæ?- Mo¿esz go zabraæ - powiedzia³ Cypis wyrzucaj¹c peta w krzaki.- Coœ ty - przerazi³ siê Lewy - matka by mnie zabi³a, gdyby siê dowiedzia³a... - Ale siê nie dowie - przerwa³ Cypis - Nie powiesz ma³y, no nie?? - Nie powiem, nikomu nie powiem! wykrzykn¹³ malec - Jak Boziê kocham! - No dobrze - powiedzia³ Lewy dopalaj¹c papierosa - ale zostaniesz na brzegu. ================= Ksi¹dz S³awomir wolno szed³ ulic¹. By³ to cz³owiek dobiegaj¹cy trzydziestki, rumiany, pulchny i zadowolony z ¿ycia. Pan Bóg, w którego istnienie ks. S³awomir szczerze wierzy³, nie wyry³ jeszcze na jego twarzy bruzd zw¹tpienia. Ksi¹dz by³ przekonany, ¿e s³u¿y ludziom, tak jak mo¿e najlepiej i poczucie dobrze wype³nionego obowi¹zku przepe³nia³o mu serce. Przy wejœciu do budynku parafialnego zagrodzi³ mu drogê jakis nieogolony mê¿czyzna. Jego twarz szpeci³ zbyt du¿y nos. Ubrany by³ niechlujnie i ksi¹dz S³awomir doszna³ na widok tego, najwidoczniej ciê¿ko dotkniêtego przez los, cz³owieka uczucia litoœci zmieszanego - wyznajmy to ze wstydem - z pewnego rodzaju odraz¹. - Proszê ksiêdza - zacz¹³ niepewnie ów dziwny cz³owiek, a ksi¹dz S³awomir zrozumia³, ¿e jest on zb³¹kana owieczk¹ potrzebuj¹c¹ duchowego wsparcia. - Chcesz siê wyspowiadaæ mój synu? - spyta³ ksi¹dz S³awomir i w tym momencie odbi³o
SMUTNA WATANAHA
Wêsz¹c wê¿yd³em, z³otobrzeŸnie tupi¹c Sapa³ satanicznym skowytem blaszasa dŸb³em chêdo¿¹c lokoko celibac¹c Magogo bazaru wy³upuj¹c dedi dada Wtryskuj¹c pryszcz w siepacza siemasz Stawadida dudni klepi¹c nudnoœci Glamdaj¹c rukukaka stawaj¹c dêba Pos³usznie topiszczem kiwaj¹c na boki Patosem karminowo skulonym na pysk Skubowanym bêkop³awem rzygaj¹c oczyma D³ubi¹c d³uboszczakiem symfoni¹ miskokisk Wycina wid³orybê strugaj¹c sin¹ tablete baru-baru Drapi¹c gard³o przestrzeto sokowiruj¹c Macheto³aciato wstrzêpoœnym dumid³em Glamaj¹c glansuj¹ pupakê pumkaj¹c Puszystym sromem o strych wypastutrzepujê Rafa³ Czupryniak, Mamusiu
137
MAS£O ROŒLINNE
***
wzi¹³ trupek trupka i przywi¹za³ do s³upka rozbi³ mu z¹bki choæ sam by³ jak z g¹bki urwa³ mu nogi zrobi³ z nich pierogi wspólnie sobie zgnili ziemiê uŸy¿nili Strzyga, Mas³o Roœlinne
CZYTANIE SIEBIE Oni po prostu s¹ jak chocho³y tañcz¹ bezmyœlne umieranie i w jednym tyglu mieszaj¹ wzajem swe pokwitanie i przekwitanie nie wysilaj¹ siê na wraŸliwoœæ œl¹sk¹ kuchenk¹ rozpasani taplaj¹ swoje namiêtnoœci jak dyletanci graj¹cy w koœci pragmatycznie uwznioœleni narcystycznie zakochani ..................................... demencja sibie wŸera ich jak fotel œliwkê
a oœmiornica œmieje siê œmieje tak szczerz¹c œmieje siê aksamitnie pytaj¹c oczu b³yszcz¹cych ironia quo vadis - Homo hm - Niewiadomo Adam S³omian, Mas³o Roœlinne
masło roślinne MARCIN PARUZEL ‘91
Czêstochowski studencki "okazjonalnik sensacyjno-okultystyczny" MAS£O ROŒLINNE ukaza³ siê prawdopodobnie wiosn¹ 1990 r. Jedyny numer (10sA4, offset) przygotowany zosta³ zreszt¹ przez inn¹ ekipê ni¿ legendarna, pierwotna redakcja MAS£A Kontakt: Marcin Paruzel, ul. Xxxxxxxx X X, XX-XXX Blachownia
NOWY WSPANIA£Y ŒWIAT zjad³em dzisiaj na œniadanie splot kolorów powiedzia³em sobie stary masz przed sob¹ tyle chwil za³óŸ buty we¿ aparat we¿ teŸ pióro i s³uchawki abyœ by³ œwiête krowy na ulicy fruwaj¹ matki z dzieckiem jak matrony siê snuj¹ w parku m³odzi swe mi³oœci sublimuj¹ a banknoty u cyganek tañcz¹ a ty weso³o id¿ i g³oœno krzycz niech Ÿyje nam Nowy Wspania³y Kicz Everyman, Mas³o Roœlinne
138
MASZ MEDIUM
OPOWIADANIE ANTYLUDZKIE
Mucek zabi³ muchê - pac. By³ piêkny, s³oneczny, letni poranek. Mucek, jak zawsze o tej porze, siedzia³ w kuchni, jad³ œniadanie i patrzy³ przez okno. Widzia³ przez nie wyschniête trawniki a na nich, tu i ówdzie, kwiaty odchodów zwierz¹t hodowanych przez jego s¹siadów. Miêdzy kwiatkami biega³y dzieci. Mucek zabi³ kolejn¹ muchê - pac. Od czasu do czasu któreœ z dziatek potyka³o siê i przy odrobinie szczêœcia uderza³o buzi¹ w krawê¿nik lub asfalcik. A¿ mi³o by³o patrzeæ. Tam, gdzie s³oneczko pada³o, gêsty asfalcik sun¹³ nieprzerwanie i zbiera³ siê w zag³êbieniach tworz¹c g³êbokie acz mi³e ka³u¿e. Bystrzejsi przechodnie przeskakiwali czarniutk¹ brejê, lecz mniej sprytne jednostki wpada³y w ni¹. Ci, którzy mieli dobry refleks, ³apali siê czegoœ w ostatniej chwili, kiedy to poziom asfaltu siêga³ im tylko po szyjê. Biedni, krzyczeli na ratunek, lecz nikomu nie chcia³o siê podaæ topielcowi rêki. Zreszt¹ i tak przyrost naturalny by³ zbyt du¿y. Zabi³ muchê - pac. Trzydziesta trzecia w tym dniu. Mucek siêgn¹³ po ostatni kawa³ek chleba przeznaczony dla jego ¿ony, Mirki. Zbo¿e nie chcia³o rosn¹æ w takich upa³ach i od d³u¿szego czasu przydzia³y na chleb by³y dwudziestokrotnie mniejsze. Z¿u³ kawa³ek i popi³ go herbatk¹ z zaparzonej w cuchn¹cej wodzie s³omy. Zabi³ kolejn¹ muchê - pac. Plaga much w tym roku nie dawa³a ju¿ nikomu spokoju. Mucek ostatnio prze¿ywa³ depresjê i jest bardzo przygnêbiony. Zag³êbi³ siê w rozmyœlaniach. Sam nie wiedzia³ o czym myœli, ale chyba o wszystkim na raz. Ockn¹³ siê. Jego monolog myœli koñczy³ siê... strasznie... "Ludzkoœæ. Œwinie. Ludzie to œwinie. Tak, jestem tego zupe³nie pewien. Nic, tylko by kradli, pili, zabijali i kochali, pieprzyli siê, kradli, pili, wywo³ywali wojny, zabijali, pieprzyli siê, wykorzystywali siê na wzajem, kochali i zabijali, wywo³ywali wojny, ¿arli, narkotyzowali siê, kochali, kradli, pieprzyli, pili i tak w kó³ko, w kó³ko, w kwadrat, trójk¹t. ... Zabi³ muchê - pac. Tak, dbaj¹ tylko o w³asne dupy, kutasy, ¿o³¹dek, ¿o³¹dek, kutasy, dupy i te¿ tak w kó³ko. Tak, nic tylko kó³ko... Chyba czas z tym skoñczyæ. Skoñczyæ?.. Nie! Takie muchy to maj¹ dobrze. Przynajmniej nie maj¹ do czynienia z takimi œwiniami, jak ludzie. A w ogóle to muchy s¹ bardziej ludzkie, ni¿ ludzie... Mucha. Zabi³ - pac. Mucek polecia³ na lampê. Macha³ skrzyde³kami, ¿eby siê och³odziæ. Wreszcie jego marzenie siê spe³ni³o. Pac. Pac. Pac. Mucek spad³ martwy na pod³ogê. Pod³oga by³a bardzo zimna. Mirka, która wesz³a do kuchni, zobaczy³a Muchê na lampie, uderzy³a j¹ wczorajsz¹ gazet¹, a kiedy ta spad³a, rozdepta³a j¹ kapciem. - Mucek, gdzie jesteœ? Zbiera³o siê na deszcz... PiotruŸ, Masz Medium nr 2 Art zin powsta³y w Warszawie w 1990 r. Za³o¿ony przez Piotruzia i Pavie³a (obaj ur. 1973) pod wp³ywem LINII. Ukaza³y siê dwa numery MASZ MEDIUM (po 12sA5, xero), zawieraj¹ce g³ównie opowiadania i rysunki. Kontakt: Piotr Danowski, ul. Conrada 18 m 85, 01-922 Warszawa *
masz medium WIERSZ AMBITNY pomiêdzy ustami kochanków czai siê œmiercionoœny ³adunek pomiêdzy ich cia³ami nieustannie tyka zegar bomby pomiêdzy ich s³owami zawarta jest pustka i koniec i naraz wszystko wybucha bomba eksploduje rozrywa wiêzy pêka uczucie cia³a kochanków s¹ sobie obce wargi nie zetkn¹ siê w namiêtnym poca³unku rêce kobiety nie bêd¹ pieœciæ szui mê¿czyzny mê¿czyzna nie bêdzie piæ wina z zag³êbieñ jej cia³a oczy kochanków nie bêd¹ lustrowa³y tajemnych zakamarków partnera w rêku kobiety i mê¿czyzny nowy przedmiot po¿¹dania w ich oczach odbija siê nowa namiêtnoœæ która wype³nia ich bez reszty drugi numer masz medium Pavie³, Masz Medium nr
139
NON KONFORM
OD REDAKCJI
Trzymacie w rêku pierwszy numer m³odzie¿owego pisma literackiego. Te krótkie opowiadania, artyku³y, wiersze s¹ odbiciem naszych uczuæ, prób¹ przelania na papie, w³asnych myœli, refleksji. Ich tematyka jest ró¿norodna. Poczynaj¹c od tekstów opartych ru fragmentach z codziennej prasy, a koñcz¹c na g³êbokich przemyœleniach biblijnych. Jednak maj¹ one jedn¹ cechê wspóln¹. Powsta³y w wyniku m³odzieñczego buntu, chêc stworzenia innego, lepszego œwiata, w wyniku niemo¿liwoœci czy niechêci przystosowania siê do wspó³czesnego spo³eczeñstwa. St¹d tytu³: NONKONFORM (nonkonformizm) postawa wyra¿aj¹ca sprzeciw wobec ogólnie przyjêtych norm, pogl¹dów, wartoœci. Myœlê, ¿e nie jest to tylko zwyczajny m³odzieñczy nonkonformizm. Te krótkie utwory, z których czasem bije pesymizm, œwiadcz¹ o ogólnym kryzysie wspó³czesnych wartoœci. Ta twórczoœæ to tylko inna forma buntu bunt twórczy, ale maj¹cy podobne pod³o¿e co bunt przejawiaj¹cy siê agresj¹. Znajdziecie tutaj równie¿ przedruki tekstów twórców bardziej lub mniej znanych. To utwory które kszta³towa³y nasze pogl¹dy i pomaga³y zrozumieæ rzeczywistoœæ. Mamy nadziejê, ¿e nie przes³oni¹ one naszej w³asnej twórczoœci, a tylko pomog¹ lepiej zrozumieæ jej treœæ. "M³odzie¿owe pismo literackie" NON KONFORM wydawane by³o przez Katarzynê Smó³kê w Galicji (gazetka nie podawa³a adresu kontaktowego). W latach 1994-95 ukaza³y siê nr. 1 i 2 NON KONFORM w objêtoœci 2832 stron formatu A4 lub B5, kserowanych ze sk³adu komputerowego.
non konform Prawdopodobnie ukaza³ siê tak¿e numer trzeci. Oprócz tekstów oryginalnych NON KONFORM wype³nia³y przedruki utworów takich autorów jak E.Stachura, M.Hillar, R.Kipling i œw. Pawe³ z Tarsu. Czytaj¹c nasze artyku³y, niektóre jak¿e kontrowersyjne, warto zastanowiæ siê czy to tylko wy³¹cznie m³odzieñcze nieprzystosowanie sk³oni³o nas do ich napisania? Zrozumiawszy i koñcu, ¿e nie mo¿na zmieniæ œwiata zmieniamy siebie. Ale jak¹ drogê wybraæ? A patrz¹c we wspó³czesne ¿ycie mamy w czym wybieraæ: apatia, bezczynnoœæ, ¿ycie z dnia na dzieñ, lu, zaanga¿owanie w ¿ycie spo³eczne koñcz¹ce siê na bezsensownych wymianach spostrze¿eñ uwag. Zawsze mo¿na te¿ wzi¹æ do rêki transparent z odpowiednim has³em i do³¹czyæ d manifestuj¹cego t³umu. Ale czy o to chodzi? Czy nie lepiej zatrzymaæ siê na chwilê, pomyœleæ, zastanowiæ siê po to aby dojœæ do wniosku, ¿e ¿ycie nie koñczy siê na g³oœnym wyra¿aniu swojego zdania, którego i tak nikt nie s³ucha; na krytykowaniu innych; na codziennym wstawaniu o 8.45 i zasypianiu o 23. 00. Czym wiêc jest ¿ycie? To chyba najtrudniejsze pytanie jakie mo¿na sobie postawiæ. Ale to nie znaczy, ¿e nie ma na nie odpowiedzi. Ta odpowiedŸ istnieje, tylko droga do niej jest trudna i zawi³a, a nierzadko natrafiæ mo¿na na fa³sz, zwodnicze has³a. Jedni twierdz¹ ¿e narodzili siê po to, by odnieœæ sukces, drudzy pragn¹ s³awy, inni pieniêdzy. Dobrze. Ale czy to wszystko daje im poczucie satysfakcji i szczêœcia? Mo¿e tak, ale nie na d³ugo. Co wiêc daje nam prawdziwe i trwa³e poczucie szczêœcia? Miêdzy innymi to pytani stawialiœmy sobie bior¹c do rêki pióro i kartkê papieru. Wypisywaliœmy ró¿ne rzeczy. Czasem ca³kiem ze sob¹ sprzeczne. Szukaliœmy. B³¹dziliœmy. Ale uda³o nam siê choæ czêœciowo odpowiedzieæ na drêcz¹ce ka¿dego m³odego cz³owieka pytanie o sens egzystencji. Owocem naszych d³ugich przemyœleñ i poszukiwañ jest odnalezienie wy¿szych wartoœci odkrycie ich na nowo i przekonanie siê o ich ogromnym znaczeniu i roli, jak¹ odgrywaj¹ w naszym ¿yciu. Myœlê, ¿e dziœ mogê œmia³o powiedzieæ, i¿ uda³o nam siê zmieniæ œwiat. A dok³adnie mówi¹c nie zmieniæ, ale stworzyæ nowy, w³asny. To wewnêtrzny œwiat ka¿dego z nas, to moralnoœæ zasady postêpowania. Œwiat, w którym s³owa takie jak: Dobro, Prawda, Mi³oœæ s¹ pisane z wielkiej litery i nie figuruj¹ w s³owniku wyrazów obcych czy pojêæ, które ju¿ dawno wysz³y z u¿ycia. Oddaj¹c w Wasze rêce pierwszy numer "NonKonform" nie pozostaje mi zatem nic innego jak tylko ¿yczyæ Wam, abyœcie i Wy odnaleŸli radoœæ ¿ycia i zechcieli dzieliæ siê ni¹ z innymi. WSZYSTKIM, których praca, pomoc, rada, a zw³aszcza ¿yczliwoœæ i wsparcie duchowe przyczyni³y siê do powstania "NonKonform" sk³adam serdeczne podziêkowania. Katarzyna Smó³ka, Non Konform nr 1
140
POLITYKA I POLITYCY
Czwartego czerwca 1989r. odby³y siê w Polsce czêœciowo wolne wybory - by³ to pocz¹tek koñca systemu totalitarnego w naszym kraju. Co siê zmieni³o od tamtego czasu w ¿yciu ka¿dego z nas? Na pewno wiele. Nie stoimy ju¿ w kolejkach do sklepów, w których jest tylko ocet; nasi rodzice przy wyp³atach nie dostaj¹ ju¿ kartek na miêso czy s³odycze; panuje wolnoœæ s³owa - nie ma cenzury; "jesteœmy u siebie". Teoretycznie ¿yje nam siê lepiej. Lecz czy to siê zawsze sprawdza? Aby tak by³o potrzeba zmiany mentalnoœci w naszym spo³eczeñstwie. Spo³eczeñstwie, które przyzwyczajone jest do otrzymywania ró¿nych dóbr bez wzglêdu na wszystko; spo³eczeñstwie niezró¿nicowanym. A tymczasem demokracja wymaga samodzielnoœci, umiejêtnoœci podejmowania decyzji, zdecydowania, indywidualnoœci. Doprowadzenie do tego jest, wed³ug mnie, priorytetowym zadaniem polskich polityków. I wa¿niejsze jest tu w miarê bezbolesne osi¹gniêcie celu ni¿ czas, w którym to nast¹pi. ¯yjemy teraz w wolnym kraju, rz¹dz¹ nami ci, których sami wybraliœmy. Lecz nie s¹ wcale lepsi od swych poprzedników. Wrêcz przeciwnie. Dobro jednostki, godne traktowanie nas, ludzkie spojrzenie na cz³owieka to wartoœci marginalne w œwiecie "wielkiej polityki". Licz¹ siê "sto³ki", w³adza, pieni¹dze po prostu "koryto". W kampanii wyborczej sprzed pó³ roku tylko jedna partia (Unia Pracy) za cel stawia³a sobie zwrócenie nam poczucia w³asnej wartoœci. Oczywiœcie skoñczy³o siê na zapowiedziach - pan pose³ Bugaj nie wszed³ do koalicji; negowaæ jest przecie¿ o wiele ³atwiej ni¿ tworzyæ... Nasi w³adcy s¹ pe³ni zak³amania. I postrzegaj¹ nas bardzo instrumentalnie. Wrêcz jak niewolników, z których ¿yj¹ i którym nale¿y od czasu do czasu rzuciæ "och³ap" w postaci obietnicy nie do spe³nienia. Pan Prezydent mówi wci¹¿ o iluœ tam set milionach dla ka¿dego. Po co? By po chwili minister Olechowski musia³ dementowaæ (cytujê za wspania³ym Jackiem Fedorowiczem): "To wszystko prawda. Tylko nie trzysta, nie milionów, nie z³otych i nie dla ka¿dego". Przypominaj¹ nam wci¹¿ o koniecznoœci wyrzeczeñ, o "zaciskaniu pasa", o "okresie przejœciowym". Oczywiœcie to wszystko prawda. Tylko dlaczego pani premier Suchocka na koniec urzêdowania wyznacza swemu gabinetowi nastêpuj¹ce premie: sobie - 140 milionów, wice-premierom po 100, a mmistrom po 90. Kilka dni potem czytam w gazecie wypowiedŸ zrozpaczonej matki opowiadaj¹cej o swych dzieciach, dla których jedynym ciep³ym posi³kiem w ci¹gu dnia jest kisiel... Chce siê krzyczeæ wraz z Kazikiem: "Coœcie, skurwysyny, uczynili z t¹ krain¹..." Kiedyœ chcia³em zostaæ politykiem. Dlatego, ¿e kocham mój kraj i chcia³bym coœ dla niego zrobiæ, w pewien sposób poœwiêciæ siê mu. Teraz ju¿ wiem, ¿e tego nie zrobiê. Dla mnie najwy¿sz¹ wartoœci¹ nie s¹ pieni¹dze; nie potrafi³bym ok³amywaæ milionów osób i patrzeæ na ich cierpienie... P.S. Sytuacja, o której piszê ma miejsce w wielu pañstwach œwiata. Ja pos³u¿y³em siê tylko przyk³adem Polski. Spójrzmy na sk¹pan¹ we krwi by³¹ Jugos³awiê. Ten piêkny, EUROPEJSKI kraj ginie na naszych oczach, bo nie ma w nim ropy. Jest za to œmieræ... Jakub Biernat, Non Konform nr 1
NON KONFORM NR 1
NON KONFORM
PODAJ MI D£OÑ
Chocia¿ nie, ka¿dy z nas w³asn¹ ma drogê Jestem blisko Ciebie. Tak jak ci, którzy zawsze s¹ przy Tobie; czuwaj¹, widz¹ Ciê i troszcz¹ siê o Ciebie. Przyjaciele. K³amcy i oszuœci. Przecie¿ porzuc¹ Ciê, kiedy tylko przestan¹ Ciê rozumieæ. Kiedy staniesz siê im niewygodny, zbyt inny. Kiedy bêdziesz chcia³ ich mieæ przy sobie - mo¿e kiedy bêdziesz potrzebowaæ pomocy... Bêd¹ tak obcy, tak odlegli. Mówisz mi³oœæ? To gorsze jeszcze od przyjaŸni. Wszak nie ma mi³oœci! Rzeczy dziej¹ siê zbyt szybko, by mog³a ona zaistnieæ. Nim rozwinie siê, jakoœ dojrzeje i okrzepnie - uchodzi. Mi³oœæ wymaga zrozumienia. Tego nie ma nigdy. Mi³oœæ to nienawiœæ. Tak, bo ona w³aœnie pozostaje. Jedyna trwa³a, niezm¹cona. Tak jak ból - niezrozumierua, samotnoœci. Czujesz siê samotny? To dobrze, czujesz prawdziwie. To jest pewne - istniejesz sam, tylko ty i nikt wiêcej. Ludzie, którzy Ciê otaczaj¹ - nie to tylko cienie. Nie ma ich; Twa ziemia to pustynia pustyñ... Takie ma oblicze prawda... Prawda? Có¿ jest prawd¹? To co mówisz, to co myœlisz? Czy mo¿e co robisz? Ka¿de zjawisko, ka¿de zachowanie t³umaczysz w najwygodniejszy dla Ciebie sposób. Nie, nie Ty jeden. Wszyscy. Czy rozró¿nisz prawdê od k³amstwa? Zwiedzie Ciê tylko Twe sumienie. Sumienie - to wznios³e s³owa. I puste, zupe³nie bez znaczenia. Czegoœ takiego te¿ nie ma. Zabijesz cz³owieka, a litowaæ siê bêdziesz nad konaj¹c¹ much¹ Dobro nazwiesz z³em, z³o dobrem. Nie bêdziesz rozró¿nia³ niczego - a obraz zm¹ci Ci w³aœnie sumienie. Dobro i z³o - jak prawda i fa³sz. Nie zdefiniowane - nie istniej¹ S¹ Ci obce. Choæ zawsze postêpujesz Ÿle. Zawsze? Przecie¿ kiedyœ bêdzie jakiœ koniec. Czy boisz siê go, czy obawiasz siê œmierci? Nie powiesz mi chyba - nie. Ka¿dy ma ten strach zakodowany w sobie, nikt nie jest pewien "drugiej strony" - i pewnie dlatego wszyscy jesteœmy ³otrami - chcemy wzi¹æ teraz jak najwiêcej, skorzystaæ z tego co ju¿ znamy. Nie wa¿ne jak to nazwaæ. Zawsze kogoœ krzywdzimy. Czy s¹ jeszcze wartoœci zdolne obroniæ siê przed, o wiele mocniejszymi, ich przeciwieñstwami? Altruizm - egoizm. Narodziny - œmieræ. Cz³owiek - masa. Pokój - wojna. Rodzina jest zaprzeczeniem samej sobie. Chwila - wiecznoœæ. Ukojenie - ból. Etc, etc, etc, etc .......... Ka¿dy z nas ma w³asn¹ drogê, choæ w³aœciwie kroczymy jedn¹ Niczego nie ma. A ja - obok - opuszczê Ciê, odejdê. Porzucê. Niczego nie ma... Thrasher (Pawe³ Lelito), Non Konform nr 2
ZAKAZANY OWOC Ugryz³em jab³ko na Ziemi (w domu), A ono mówi do mnie: - Na co ci jab³ko, jak masz gruszki? I posadziliœmy gruszkê. Artur Gregorczyk, Non Konform nr 2
***
Powinienem pocieszaæ ciê¿ko chorych zaoszczêdzilibysmy na jedzenie. Artur Gregorczyk, Non Konform nr 2
NIEMY KRZYK
PRZYPADKI MA£E I DU¯E
Codziennie rano "mój" szofer odwozi mnie i jeszcze oko³o stu innych osób do szko³y i pracy. Limuzyny s¹ niebieskie, rzadziej czerwone, ale zawsze puste. Podje¿d¿aj¹ do przystanku wolno i majestatycznie. Sam przystanek Lœni¹cy i czysty wita mnie wiat¹ w nieokreœlonym kolorze oraz dziurami do kolan na przestrzeni piêciu metrów. Nerwowe oczekiwanie, pasa¿erowie umilaj¹ sobie kichaniem, kaszlem, pluciem, obgryzaniem paznokci. Ludzie pozbawieni s³uchu nuc¹, inni czytaj¹ Autobus jeszcze nie podjecha³, ale ju¿ co niektórzy œciskaj¹ torby i przybli¿aj¹ siê do krawê¿nika. Wsiadaj¹ - albo najmniejsi, którzy przycupn¹ miêdzy nogami innych lub najsilniejsi, którzy ma³ych zdeptaj¹, a œrednim wejd¹ na g³owy.. Ci, którym nie uda³o siê wsi¹œæ patrz¹ za odje¿d¿aj¹cymi z nieukrywan¹ zazdroœci¹. Szczêœliwcy natomiast poszukuj¹ bilecików i kasowniczków. Przezabawne kasowniki elektroniczne dostarczaj¹ mi³ej rozrywki i rozwijaj¹ umiejêtnoœci manualne w skomplikowanym procesie kasowania. Nierozgarniêci wyznaj¹ cel swojej podró¿y. Ludzie, którzy posiadaj¹ pewne defekty powinni omijaæ autobusy z daleka. Facet z rêkami do kolan najpierw umieœci³ swój ³okieæ w moim oku, a nastêpnie uprzejmie siê przesun¹³ i w³o¿y³ mi go do ucha. Do uchwytów docieraj¹ nieliczni, reszta liczy na stoj¹cych obok. Abyœmy siê nie nudzili, kierowca hamuje, ostro skrêca, za co wszyscy jesteœmy mu niezwykle wdziêczni. Uprzejmoœæ jad¹cych mo¿e zwaliæ cz³owieka z nóg w dos³ownym tego s³owa znaczeniu. W czasie jazdy rozwija siê ¿ycie kulturalne, towarzyskie. Jazda dostarcza wielu wzruszeñ i wra¿eñ. A. B., Non Konform nr 2
THE STARS Patrzê sobie na gwiazdy zaspane spokojne lecz wzywaj¹ce ich krzyk zamiera, gdy próbujê je dotkn¹æ... Spa³am samotnie trzy noce. Ka¿dego wieczoru ze strachem wchodzi³am do mojego pustego i ciemnego pokoju. W moim domu nigdy nie by³o mebli. A wszystkie ksi¹¿ki s³u¿y³y jako œciany. By³y wielkie okna i ogromna ³azienka i kuchnia. Nigdy nie potrafi³am gotowaæ. Jednak by³y takie potrawy, które sama wymyœla³am i zawsze by³y wyœmienite. A mleko przypala³am i wyci¹ga³am zakalce z piekarnika. To nie by³ dom dla dziecka... zbyt powa¿ny i zbyt... spokojny. Myœlê, ¿e nienawidzi³am dzieci. Chyba za to, ¿e s¹ bezbronne, a zarazem beztroskie. Nienawidzi³am te¿ doros³ych, gdy¿ nie byli niekonwencjonalni i wci¹¿ szli t¹ sam¹ drog¹ Nienawidzi³am te¿ m³odzie¿y, gdy¿ by³a u szczytu m¹droœci, ale za g³upia, by to doceniæ. Nienawidzi³am starców, bo byli jak dzieci. A ca³y œwiat w te trzy samotne noce wirowa³. Myœla³am, ¿e nienawidzê tego œwiata, ¿e nie wyjdê z domu i nikomu nie powiem jak go nienawidzê. Zobaczy³am wstrêtn¹, ogromn¹ muchê... jak pociera sobie ³apki, jak siê przewraca... Zabi³am j¹! Dreszcz przeszed³ po twarzy i stanê³am jak sparali¿owana. To by³ ostatni ruch przed œmierci¹ Kto by przypuszcza³... Popatrzy³am na upadaj¹c¹ gazetê. I ze strachu wzbi³am siê ociê¿ale w górê. Przelecia³am ca³y pokój. Usiad³am sobie spokojnie na lustrze w ³azience i zastanawia³am siê... Dlaczego ludzie mnie nienawidz¹? A w ogóle od trzech dni nie by³o ¿adnej gwiazdy... Same chmury. JA, Non Konform nr 2
***
Twa odmiennoœæ czyni ciê samotnym, Twa samotnoœæ wzbudza w tobie lêk, Lêk prowadzi czêsto do ob³êdu, Ob³êd zaœ to ojcec niezliczonych mêk.
niewidomy ch³opak na przystanku smutku i zw¹tpienia wokó³ wszyscy tacy sami wieczna noc
Prawda, mi³oœæ, przyjaŸñ, zaufanie, Zatracone gdzieœ - sam ju¿ nie wiesz gdzie. Kolejny raz ogarnia ciê zw¹tpienie. A radoœæ ¿ycia tonie w smutku mgle.
tam dziewczyna lask¹ bia³¹ widzi krawê¿niki i filary wiat autobusowych
Sza³em swoim ranisz bliskich ludzi. I odtr¹casz nie chc¹c ich pomocy. Twój niemy krzyk nikogo ju¿ nie zbudzi. Nie zak³óci martwej ciszy nocy. V.94 K.S., Non Konform nr 2
m³odzieniec czuje j¹
NON KONFORM NR 2
ona stoi ona wie telepatia i percepcja rêce im zwi¹za³y Andrzej Sêdziwy, Non Konform nr 1
141
NUDA DLA GARGULCÓW
SAILA
¯ycie przyjmuje czasem kszta³t elipsy
Och! - Patrzymy na ni¹ z cichym przera¿eniem. Z przera¿eniem pytamy stoj¹cego obok cz³owieka: Dlaczego nie ko³o? Dlaczego? - Cholernie ³atwo byæ ko³em! - odpowiada nieznajomy i siada na ³awce.' Od kilku tygodni nie odwiedzam ju¿ Saili, nie s³ucham jej tajemnych opowieœci. Ci¹gle jednak, zw³aszcza po zmroku, kra¿ê wokól starego domostwa, siadam na drewnianym p³ocie, zagl¹dam w rozœwietlone szyby. Nie czujê siê zobowi¹zany do wkraczania na zajête przez ni¹ tereny, które sama Saila zwie Zapomnianymi. ¯aden z nas nie potrafi ¿yæ w Przymusie i nawet ten Osobisty (ten Wewnêtrzny) k³adzie w nasze nozdrza woñ odrazy... Motor, który prowadzili trzej m³odzi ludzie, jak wiele motorów, posiada³ dwa ko³a. (Czy mia³o to coœ wspólnego z opowieœci¹ Saili?) Motor jêcza³, w wieczornej ciszy stuka³y obcasy mê¿czyzn. Nebi rzuca³ siê do bramy, warcza³ gryz³ ¿elazne prêty. D³ugo nie chcia³ odejœæ do swej budy, Saila szepta³a do niego, przekonywa³a, w koñcu uleg³, choæ ca³y a¿ trz¹s³ siê z niepokoju. Kiedy podesz³a do rysuj¹cej siê w mroku trójki, jeden z przyby³ych zapyta³: - Czy w tym domu straszy, proszê pani? Wiem, ¿e Saila musia³a siê leciutko uœmiechn¹æ, na pewno unios³a trochê swe piêkne brwi, wygl¹da³a na zdziwion¹. - Sk¹d panu to przysz³o dv g³owy? - Przy ziemi snuje siê niebieskie œwiat³o. Widzieliœmy je wszyscy. By³o gêste jak mg³a. Pozostali milcz¹co przytaknêli. - Nie wiem, panowie... Nie widzê tu ¿adnego œwiat³a. Schyli³a g³owê, jakby uwa¿nie przygl¹da³a siê alei. - Nie rozumiem... - wyszepta³a, lekko wzruszaj¹c ramionami. - Ojej! To by³ tylko taki g³upi ¿art. - zaœmia³a siê mê¿czyzna. - Naprawdê? - Oczywiœcie! Ka¿dy wie, ¿e ¿adne œwiat³a: niebieskie, ¿ó³te, czy ró¿owe nie le¿¹ wieczorami na polach i drogach. Wtedy nasta³a przedziwna chwila ciszy. Absolutna cisza rozla³a siê w ch³odnym, jesiennym powietrzu. Jestem pewien, ¿e wszystkim - mnie równie¿ - stanê³y na moment serca. Nawet œwiat³o latarni ucich³o. Przez mgnienie oka mi³oœciwie panowa³a nam ciemnoœæ. To Saila... Tak dziwnie trzyma³a d³oñ. - Czy mo¿emy wejœæ na podwórze? Chcemy tylko poprawiæ motor. Potrzebujemy œwiat³a. - Ale¿ proszê. Otworzê panom bramê. Zgrzyt zasuwy i zawiasów. Mê¿czyŸni wprowadzili stary, pomalowany na czarno motocykl. - Nebi! - krzyknê³a nagle Saila - Zatrzymaj siê! Ale Nebi pêdzi³ ju¿ do nich z szybkoœci¹ pocisku, albo mo¿e z szybkoœci¹ wœciek³ego psa. Gdy rzuci³ siê z rozwart¹ paszcz¹ na najbli¿szego przybysza, cz³owiek podniósi z ziemi jakiœ kij i wepchn¹³ go w zaœlinione gard³o zwierza. Nebi dlawi³ siê, potwornie miota³, bij¹c ³bem o ziemiê, z jego pyska bucha³a krew, oczy wysz³y mu na wierzch. W koñcu upad³ na trawê - Kêpa rudej sierœci, o¿ywiana rzadkimi drgawkami.
POEMAT DADA
bagnety na mapie pogody wchodz¹ w cia³o Polski wzburzeni ¿o³nierze przypomnieli sobie¿e: posz³a Ola do przedszkola Jacuœ j¹ poprosi³ by mu da³a powstaje pytanie da czy nie da Czarek, Nuda dla gargulców
nuda dla gargulcow
- Niech pan nie przeprasza. Musia³ siê pan broniæ. Glos Jej dr¿a³, jak trzymana w rêkach szklana kula, pewnie mokra i œliska od spadaj¹cych na ni¹ ³ez. - Takie gówno... - Nie przeklinaj. Hm... To mo¿e my pójdziemy? Pani chyba nie chce ju¿ na nas patrzeæ? - Zostañcie. Zróbcie co trzeba. - Saila usiad³a nna schodach, opuœci³a g³owê. W³osy przes³oni³y jej twarz. Wtedy przypomnia³em sobie o pewnym zwyczaju wró¿ek i do ust nap³ynê³a mi œlina. Po kilku minutach mê¿czyŸni skoñczyli. Kilka razy mówili 'dobranoc', proponowali pomoc w zakopaniu psa, ale Saila, oczywiœcie, nie skorzysta³a z tych propozycji. Uruchomili wiêc motor i odjechali, milcz¹cy, œciœniêci na dwuosobowej maszynie. Saila od³ory³a szklana kulê, w której po zgaszeniu lampy, odbija³a siê gwiaŸdzista twarz nieba. Podczo³ga³em siê bli¿ej, by zobaczyæ, jak zmienia siê w ma³ego ptaszka, podfruwa do zw³ok Nebiego i rozpoczyna ¿a³obny œpiew. Mój skok by³ precyzyjny, a trzask ptasich kostek rozleg³ siê natychmiast po nim. Ten skok, Saila, tak banalny jak twój œpiew. Jak oszustwo - wszystko jest Przymusem. 18 09 1994 (Cezary Zbierzchowski ?), Nuda dla gargulców
142
Jednorazowe wydawnictwo powsta³e w 1995 r. w Sierpcu. NUDA DLA GARGULCÓW mia³a 32 strony kserowane w formacie A4 z komputerowego maszynopisu. Kontakt: Hubert A. Napiórski, ul. Prusa 1, 09-200 SIERPC
MORSKA £¥KOWIEŒ
Wci¹¿ ³¹ka ta Le¿y tam nagi ch³opiec Spaceruj¹cy Bredz¹cy Ryk krów to gasi Gasi. To z. Patrzy Wci¹¿ spaceruj¹cy Do domu czas Utarzani w pog³êbionych zabawach Zjedliœmy masê kanapek. S³oñce z nami zupe³nie jak byœmy byli dzieæmi. Czas otworzyæ okna Czas otworzyæ. Mama. ?, Nuda dla gargulców
NIEZGU£A
To by³a sieñ, a mo¿e nie Zaznaczona cieniami Postaæ fioletowa przygotowywa³a coœ k³êbi¹cego siê na stole z bia³ym obrusem Postaæ ¿ó³ta robi³a to samo przy innym stole A Postaæ modli³a siê do czarnego cylindra Hubert, Nuda dla gargulców
OJO DE DIOS
ZIARNA SZCZÊŒCIA
Dawno, dawno temu ¿y³ sobie pewien cz³owiek, który zajmowa³ siê hodowl¹ czarnych kwiatów. Mia³y one wszystkie, co do jednego, piêkne, hebanowe p¹ki. W¹chaj¹c je, cz³owiek ów wyobra¿a³ sobie, i¿ tak w³aœnie pachnie noc. Najprawdziwszy zapach nocy. Kiedy nadchodzi³ brzask - str¹ca³ krople rosy z czarnych kielichów, zastêpuj¹c je innymi kroplami - nabrzmia³ymi purpur¹ ³zami szczêœcia swego cia³a. ...I ¿yli d³ugo i szczêœliwie. Artur, Ojo De Dios nr 2
***
wyd³uba³em sobie oczy i podarowa³em je pewnej dziewczynie z telewizji by³o to tak dawno temu ¿e nie wiem jaki mia³a samochód... mia³a psa... dziewczyna popatrzy³a na moje oczy i zrobi³a z nich naszyjnik i za³o¿y³a go podziêkowa³a mi i wysz³a na ulicê spotka³a Jezusa nios¹cego krzy¿ Jezus mia³ poczucie humoru opowiada³ dziewczynie dowcipy do koñca trasy autobusu nr 4 (dziewczyna jeszcze tu nie by³a) kiedy wysiedli Jezus oczyœci³ swoje buty z kurzu i siêgn¹³ rêk¹ do kieszeni Pierwszy numer OJO DE DIOS ukaza³ siê na prze³omie 1992/93 jako zin muzyczno-ogólnokulturalny (oprócz wywiadów np. z Atomico Patibulo, Black And Shadows czy artyku³ach o Skinny Puppy zamieszczone by³y wiersze i opowiadania, a Qba z ZADNEGO pod pseudonimem Azbest pisa³ o swoim Festiwalem Sztuk) w nak³adzie 400 egz i objetoœci 40sA5. Wypuszczony w kwietniu 1994 numer 2 OJO DE DIOS jego wydawca Bosio - Artur Bosiñski (ur. 1972) zmontowa³ wy³¹cznie z form literackich i grafiki a wiêc w formule art zina (36sA5, nak³ad 100 egz.) Pismo poetyckie COEIL wydane zosta³o w paŸdzierniku 1993 r. w nak³adzie 35 egz. jako zapowiedŸ pisma COEIL ET TERRA. Jego twórcami byli: Adam Wysocki (ur. 1976), Kasia Po³eæ "Biedronka" (ur. 1973), Maciek Rant "Zdzisio" (ur. 1972), Agnieszka Szyszko "Ines" (ur. 1972) i "Szpachlerz Centuriona" - Artur Bosiski (nowe texty i grafika) Kontakt: Artur Bosiñski, Os. Lesk 3/4, 19-400 Olecko (OJO DE DIOS), Kasia Po³eæ (COEIL), ul. Kiliñskiego 27/30, 19-300
ojo de dios
marynarki wyci¹gn¹³ krzy¿ dziewczyna rozejrza³a siê i zobaczy³a, ¿e woko³o stoj¹ krzy¿e a pod nimi psy psy które œpiewa³y piosenki Jezus po¿egna³ siê, uniós³ rêkê i odszed³ dziewczyna te¿ unios³a d³oñ zobaczy³a, ¿e tkwi³ w niej gwó¿d¿ mówi³a potem ¿e zosta³a tam do rana a¿ gwó¿d¿ zamieni³ siê w drzewo kiedy wróci³a do domu by³a piêcioletni¹ dziewczynk¹ w d³oniach trzyma³a moje oczy które z ciekawoœci¹ zagl¹da³y przez zamazane okno odda³a mi je i podziêkowa³a zdjê³a ze œciany krzy¿ i wysz³a z domu mój s¹siad powiedzia³, ¿e odjecha³a autobusem nr 4 ju¿ jej nie widzia³em nigdy Adam, Coeil
***
potrzebujê œwiat³a niekoniecznie musi byæ du¿e mo¿e to byæ jeszcze dziecko wystarczy mi jego po³owa nie musi byæ piêkne jak kwiaty i nie musi pachnieæ jak one wystarczy, ¿e bêdê je widzia³ mo¿e byc dla mnie niemi³e i mo¿e ze mn¹ wcale nie rozmawiaæ niekoniecznie musi byæ du¿e niech tylko bêdzie œwiat³em Adam, Coeil
***
krew rumaków li¿e suche drzewa z grzbietu spad³o zaufanie w ogieñ podkowy nóg i oczu w ogieñ przemilczenia w ogieñ nie ma grzywy, wiernoœci, cukru a podobno grzebanie w œmietnikach poni¿a Ines, Coeil
143
OJO DE DIOS
***
odebra³eœ mi mój p³acz to najgorsze co mog³eœ mi uczyniæ ale ty wiesz ¿e bez niego nie umiem oczyœciæ swojej rozpaczy ty wiesz ¿e suche wycie bardziej boli Kasia, Ojo De Dios nr 2
***
widzê ból ptaków, które siedz¹c na ga³êzi krawêdzi opowiadaj¹ mi sw¹ przesz³oœæ zatarta dla nas biorê ich pióra przyklejam do siebie i wznoszê siê i opadam pióra jak p³atki œniegu stopione przyklêkam obok dawcy ¿ycia pochylam siê nad nim i i wcale nic siê nie dzieje dzieñ taki sam jak wczoraj ta sama toaleta pokój i tysi¹ce innych scen w ziemi jak na ziemi to samo i niezmiennie ptak jak drzewo puszcza pêdy odrosty które przytrzymuj¹ go w jednym miejscu czy nast¹pi wybawienie przel¹k³em siê na ziemi nie ma ziemi tylko beton który krwawi tysi¹ce roœlin w¿era siê w jego cia³o przebija je i prze do s³oñca które kurczy siê i spada z nieba jak z¿ó³k³y liœæ noc pani œwiat³a robi z nim co chce najczêœciej je zabija wewn¹trz krzy¿a ¿yj¹ ludzie Zdzisio, Coeil
144
XIX
Zimne wiatry smagaj¹ biczami wodê zapomnianych rzek. Mroczne cienie odsuwaj¹ swe cia³a od spêkanych murów. Karminowe ka³u¿e ca³uj¹ brunatnych koni kopyta. Kobieta z ¿ó³tymi zêbami zbiera do worka wyschniête g³ówki maku Dziecko dotyka brudnymi palcami martwych powiek ojca - tato, chod¿my st¹d, chce mi siê spaæ Szpachlerz Centuriona, Coeil
KSIÊGA D¯UNGLI
Paruj¹ce bagno oddycha³o ka¿d¹ kêp¹ trawy. Wszystkie pryszczate ropuchy przekrzykiwa³y siê wzajemnie. Ka¿da chcia³a aby to w³aœnie w niej zakocha³ siê ksiê¿yc. Komar ostrzy³ k³ujaka (ciekawe, kogo dziœ ubodzie, by wypiæ ¿yciodajny sok). On jest marzycielem - chcia³by, ¿eby woda w bagnie te¿ mia³a czerwony kolor i aby mo¿na by³o zanurzyæ w niej rurkê i piæ i piæ, i piæ... (nie czyta³ chyba dureñ bajki o Smoku Wawelskim) Szpachlerz Centuriona, Coeil
***
Spotka³am twego Anio³a Stró¿a prosi³ abym go zast¹pi³a bo musi wyjechaæ w pilnej sprawie przerazi³am siê, bo pomyœl: tak wielka odpowiedzialnoœæ! Prosi³am, p³aka³am, tupa³am on nie da³ siê przekonaæ: poradzisz sobie - mówi³ - to proste odjecha³ w poœpiechu Wiêc teraz drepczê dooko³a Ciebie z obola³ymi ramionami bo chyba rosn¹ mi skrzyd³a Biedronka, Coeil
OPIEKUN poezja religi¹. ka¿da strona naszego magazynu to parasol dla twej rozpalonej egzystencj¹ g³owy. A ja bêdê ³yka³ dym gdy z dna poci¹gu poœpiesznego relacji bia³ystok wszystko siê koñczy, koñczy siê historia, sztuka, filozofia wszystkie formy gdañsk kolega wojtek rozkosznie rzuci pytanie we œwit blady a moŸe juŸ religii zosta³y ju¿ wymyœlone, wszystko ju¿ by³o, a ty siedzisz skulony w nie œwit tylko zmierzchaæ bêdzie to takie podobne i krzyknie panie to ³apy swoim mieszkaniu i nie wiesz co robiæ, szukasz sensu ¿ycia, szukasz nie a nie moñki skompromitowanych idea³ów i nieprzemijaj¹cych wartoœci, trac¹c wzrok A ja bêdê ³yka³ dym i ogl¹da³ sibie okiem zblazowanej dziwki na taœmie czytasz sterty ksi¹¿ek, ogl¹dasz filmy uprawiasz jogê, faszerujesz siê video, co ta kobieta robi³a na cmentarzu o tak ciep³ej porze roku, ale to dragami, rzuæ wszystko, bo oto nadeszliœmy my i nasz magazyn, my jest w³aœnie rzecz o której nie przes¹dza forsa, wiêc prostytutkom takŸe wykonaliœmy za ciebie brudn¹ robotê przeczytaliœmy wszystkie wa¿ne umieraj¹ bliscy znajomi, chociaŸ pieni¹dze w zasadzie mog³yby ksi¹¿ki, obejrzeliœmy wszystkie filmy, spróbowaliœmy wszystkich narkoprzed³uŸyæ Ÿycie... Doœæ! Mia³o byæ metafizycznie. tyków, znamy zasady wszystkich religii i wszystkie formy medytacji i kon... bêdê wyci¹ga³ jak w³asne flaki pamiêæ·kilku odjazdów w innych niŸ templacji, ty potrzebujesz tylko jednego - potrzebujesz opieki i my w³aœnie chcia³em kierunkach albo rozbraja³ automatyczn¹ kamerê 15 milimetrów jesteœmy po to aby zapewniæ opiekê. nie istnieje dla nas ¿adna alternatyaby ta spuœci³a mnie z oka swego, w którym mog³aby zobaczyæ piêkn¹ wa, nie mamy opozycji - my jesteœmy swoj¹ opozycj¹, jesteœmy wszêdzie, pani¹ pozbawiaj¹c¹ mnie energii z mojego astralnego cia³a zawsze byliœmy, jesteœmy i zawsze bêdziemy, jesteœmy twoim przyjaA ja bêdê ³yka³ dym elektrociep³owni siekierki bo s³ysza³em od kaloryferów cielem i wrogiem, jesteœmy tob¹ czytelniku, jesteœmy twoja drog¹, ca³ych w rdzy Ÿe jej kominy s¹ tylko dla prawdziwych mêŸczyzn którzy nie poszukiwaniem i celem, jesteœmy twoj¹ ucieczk¹ przed nami nie da siê boj¹ siê ryzyka palenie szlugów bez filtra uciec, ka¿da cz¹stka kosmosu jest pe³na, naszej radoœci i mi³oœci do Konnak, Karcerowicz, Sobczak, Kobieta ciebie, bêdziemy ciebie umoralniaæ i bulwersowaæ cieszyæ i denerwowaæ, smuciæ i Pierwszymi pismami Mi³osza Rynarzewskiego (ur. 1973?) by³y fanzin HOCZ POCZ oraz komiksowy weseliæ, poznaj¹c nas poznajesz siebie. ZAKAZANY WARZYW, inspirowany ZAKAZANYM OWOCEM Pa³y. Po wydaniu kilku numerów obu tytu³ów, Opiekun nr 1 jesieni¹ 1991 r. Rynarzewski zaprezentowa³ art zin KOBIETA (20sA5, n. 100 egz., offset). Natomiast w latach 1995-96 jego nak³adem ukaza³y siê 4 numery pisma OPIEKUN (36-80s A5, xero), ³¹cz¹cego teksty literackie z buddyjskimi - czwarty OPIEKUN mia³ ju¿ wy³¹cznie charakter religijny. Ponadto Kongregacja Opiekun fir- My opiekuni jesteœmy jedni ale pogl¹dów mowa³a wydane w Gdañsku jesieni¹ 1995 r. pismo SPOKO - "Jacek Kuroñ Art Zine" - rzadki przypadek zaan- mamy du¿o ró¿nych, jesteœmy trochê jak ga¿owania alternatywisty literackiego w kamTatarzy i Kozacy ale kurwami nie jesteœmy, paniê polityczn¹, zawieraj¹cy m.in. komikjesteœmmy amoralni ale mamy swoje zasady sowy ¿yciorys tego kandydata na prezydenta. moralne, których siê trzymamy jak rzep Kontakt: Mi³osz Rynarzewski wiadomo czego jesteœmy skrajnie liberalnymi konserwatystami, zagadnienie boga to nas zbytnio nie interesuje nie wierzymy darwinowi, jehowym te¿ nie, nie zdradzamy swoich ¿on i nie terroryzujemy dzieci, nawet w mordy to tak naprawdê rzadko bijemy i To nie Beata tak szybko ba³agana wypi³a, to w Beacie koñ sierjeœli ju¿, to na wyraŸne ¿yczenie i bez miê¿ny przeklêt¹ ciecz wch³on¹³. Ta bestia porz¹dnej dziewczynie emocji, wzrusza, nas œmieræ rybki, tylko ¿ycie psuje. Teraz Beata chwiejnym krokiem w pielesze z wspó³czujemy nawet absolutnym idiotom, balangi nawraca. A jak ojcu znowu humoru zabraknie to i w mordê boli nas czyjaœ g³upota, ale bez przesad, bo da i nastêpne impry swoim ojcowskim zakazem skosi. Co za g³upi te¿ s¹ do czegoœ potrzebni, politycznie cholerny los, co za przeklêty koñ w œrodku siedzi i swym g³upim ufamy Balcerowiczowi, religijnie Siddarthcie koñskim g³osem mami i do grzechu namawia we wstyd wpêdza i Gautamie, nasze teksty to projekcje ludziom na poœmiewisko rzuca. Ulica mokra po ulewie, œlisko to i naszych trochê kulturowo przeziêbionych Beata swe cia³o przewali³a na asfalt, ach ja g³upia m³odociana pijaczmózgów, które to teksty niekoniecznie s¹ ka, gdzie chrzeœcijañska moralnoœæ. Wstaje, jedna szpilka z nogi zgodne z naszym widzeniem œwiata, nie ma zlecia³a, poñczocha podarta, najnowsza sukienka mokra, b³otem MI³OSZ RYNARZEWSKI ‘93 co kryæ jeszcze jesteœmy pomieszani, do pochlapana, a¿ piersi w zarysach pod ni¹ widaæ, idzie wolno, utyka. œwiecenia nam daleko, ale staramy siê i Resztki humoru w ka³u¿y zostawiwszy, konia nienawidzi jak zarazy. pracujemy nad sob¹ i to siê liczy, cywilizac- Ty mi kurwa ca³e ¿ycie rozwalasz - mówi cicho, ze œrodka nic nie ja nas okaleczy³a i uczymy siê chodziæ o odpowiada. G³ucho. Co za kretyn z tego konia. Teraz to ju¿ Beacie kulach takich jak Opiekun albo ksi¹¿ki Tengi Rinpocze. Nasz¹ ojczyzn¹ wszystko jedno. Druga w nocy, ciemnoœæ absolutna w tej dzielnicy; wszysjest krajobraz i to dowolnie ka¿dy: indyjska równina, polska dzielnica tkie latarnie zawsze pot³uczone, staje ko³o drzewa, œci¹ga majtki, kuca i mieszkaniowa, kazachski step, las ko³o koœcierzyny, wschód czy zachód sika. Mocz po asfalcie tak wali, ¿e a¿ w ca³ej okolicy tê ma³¹ ulewê to bez ró¿nicy nie chce nam siê dzieliæ ludzi na katolików i hinduistów na s³ychaæ. W domach cicho, nawet pijaki ju¿ œpi¹ o tej porze, a ta na chatê dŸwiêk s³ów g³êboka ekologia ³zy nam nie lec¹, ma³¹ wagê skupiamy na wraca, stary jak siê dowie, to j¹ chyba przemieli w swych grubych ³apach. pojêciach, na dŸwiêk s³owa faszyzm z d³oni nam siê nie robi¹ kamienie. W P³akaæ siê chce, gdyby nie ten koñ siermiê¿ny, to bym by³a ekstra szczêœliogóle to chcemy byæ twoim kumplem. wa dziewczyna. Opiekun nr 1 Mi³osz Rynarzewski, Opieku nr 1
METAFIZYKA £YKANIA DYMU
MY OPIEKUNI
opiekun
KOÑ SIERMIÊ¿NY
OPIEKUNIZM
Jesteœmy m³odzi, piêkni, m¹drzy i bogaci, jesteœmy wykszta³ceni, oczytani, nigdy nie pope³nianiuu b³êdów, znamy sie na psychologii, filozofów potrafimy cytowaæ z pamiêci, wiemy wszystko, jesteœmy w stanie odpowiedzieæ na ka¿de pytanie, jesteœmy po to by siê tob¹ opiekowaæ, nie masz zaufania do instytucji pañstwa, my odt¹d jesteœmy twoim pañstwem, w smutek wpêdza ciê rozk³ad wspó³czesnej rodziny, teraz my jesteœmy twoim ojcem matk¹ siostr¹ mê¿em, nie wiesz czy bóg jest, my jesteœmy twoim bogiem, nasze felietony s¹ dla ciebie pañstwem, proza rodzin¹ a
KANAROWA NARZECZONA
Podnosi³a semafor lub go spuszcza³a w zale¿noœci od sytuacji jaka panowa³a w wielkich ksiêgach rozk³adu poci¹gów na tej linii czyli trasie. Mariolica, tak ojciec kaza³ chrzciæ ksiêdzu córkê swojej ¿ony czyli jego te¿, by³a wiejsk¹ dzie³ch¹ o doœæ du¿ej numeracji obuwia i ma³ych titach .Bardzo kocha³a podnoszenie semaforów, praca odpowiedzialna i czasu na r¿niêcie siê na sianie nie by³o. Pocz¹tki by³y bolesne, jak tutaj bez ch³opa, ale sig przyzwyczai³a, gdy kupi³a sobie atlas i zaczê³a energie wy³adowywaæ na espanderze, hanklach itp. rzeczach. Wygl¹d bliski III
145
OPIEKUN
stopnia post-Navratilova. Wyciska³a z siebie wszystkie soki, a budzik dzwoni¹c wskazywa³ na czas podniesienia semafora, szlabanu i cholera wie czego jeszcze czego. Pewnej nocy jecha³ drog¹ od leœniczego do swojego domu w pobliskim miasteczku Stefan kolejarz. JeŸdzi³ kolej¹ 10 lat ale awansowa³ i ma robotê tera na stacji Przczelina Wonska, jest zawiadowc¹ stacji, czyli szych¹ na peronie w. czerwonym berecie. Us³ysza³ jak Mariolka wyciska 100 kg. Zaintrygowany podszed³ do okna i zobaczy³ jak stawia³a czajnik na gaz. Po co to wiadomo-debilu! Pad³ na potylicê uderzaj¹c w korzeñ dêbu, tak sromotnie ¿e a¿ straci³ przytomnoœæ. A to dlatego, ¿e Mariolka bêd¹c ca³a spocona w t¹ upaln¹ noc wygl¹da³a jak sopel lodu. Stefana uderzy³ te¿ chyba szok termiczny albo kosmiczna sprê¿yna uczuæ wy¿szych w ka¿dym b¹dŸ razie o œwicie Mariolka znalaz³a Stefana œpi¹cego w ramionach ramy rowerowej owiniêty w ³añcuch sprawia³ wra¿enie bezsilnego niedŸwiedzia, którego pogryz³y pszczo³y na z³omowcu. Stuletnie drzewa chyli³y siê ospale poœród pola pe³nego malin, które dorodnie wygl¹daj¹c kusi³y nie tylko zwierzêta budz¹ce siê ze snu ale równie¿ Stefana znajduj¹cego siê w muskularnych ramionach Mariolki czuj¹cego siê w nich jak w hamaku. Mo¿na by rzec, ¿e tak siê zaczê³a romantyczna mi³oœæ dwojga ludzi tak bardzo podobnych z racji zawodu kolejarskiego. Z³¹czy³a ich wspólna mi³oœæ i poci¹g...do kolei, ssmafory czerwona czapka ogólnie tory. Ta mi³oœæ trwa³aby do dziœ dzieñ gdyby nie banalne zgo³a wrêcz aczkolwiek tragiczne zakoñczenie. Stefan i Mariolka kochali siê na przyizbie stró¿ówki gdy nagle poci¹g wyskoczy³ z szyn jak ryba z wody i przejecha³ po z³¹czonych w rozkosznym uniesieniu cia³ach tworz¹c plejadê koszmaru i rzeŸnika zarazem. Z kolei powstali w kolei ¿yli i z kolei kolej ich wykolei³a. Marek Miron "Ga³a" Galewski, Opiekun nr 1
DZIADY I BABY
146
Paula wa¿y jakieœ 150 kilo i jest stuprocentow¹ Kaszubk¹, kiedy m¹¿ Pauli umiera³ ona wysz³a w pole. Paula lubi siê opalaæ nago, kiedy wystawia swoje wielkie piersi na s³oñce ma zawsze pod rêk¹ garœæ kamieni którymi rzuca w podgl¹daj¹ce j¹ zza p³otu dzieciaki. * * * Mirek nie zd¹¿y³ siê w ¿yciu wyszaleæ, gdy mia³ szesnaœcie lat nie wyrobi³ motorem na zakrêcie. Z wypadku wyszed³ do po³owy sparali¿owany z dziur¹ w p³ucach. Nabawi³ siê te¿ bronchitu. Gdy po kilku miesi¹cach po wypadku odzyska³ przytomnoœæ musia³ siê od nowa uczyæ mówiæ, jeŸdzi³ na wózku, z czasem nauczy³ siê chodziæ o kulach. Marzeniem Mirka jest praca bo praca to kasa a kasa to dziewczyny, niestety zmieniono mu grupê inwalidzk¹ z drugiej na pierwsz¹ i o pracy na razie nie ma co marzyæ. Do Mirka nie przyje¿d¿a ¿aden z dziesiêciu jego braci i ¿adna z szeœciu sióstr, nie dostaje tez listów od ojca i matki. Pocieszenia Mirek szuka g³ównie w telewizorze i magnetofonie, a tak¿e w Rysiu, który tak jak Mirek sparali¿owan¹ praw¹ czêœæ cia³a tyle ¿e na dodatek Rysiu od
urodzenia mówi bardzo niewyraŸnie i Mirek czasami siê denerwuje: "Rychu mów po polsku a nie po arabsku!" Zdarza ¿e siê obaj o coœ pobij¹ zdrowymi po³owami, po takim incydencie nie odzywaj¹ siê do siebie przez kilka dni. *** Pan Tomek by³ w ¿yciu zbyt dobrym cz³owiekiem, zawsze wszystkim ustêpowa³, unika³ konfliktów. Zniszczy³y go kobiety, najbardziej ¿ona, jêdza wykorzystywa³a jego bezkonfliktowy charakter i poniewiera³a nim jak psem, w koñcu Tomek nie wytrzyma³ i odszed³ z jej ¿ycia, opuœci³ swój w³asny dom i wybra³ tu³aczkê. Dzisiaj jest szarym cz³owiekiem, mówi niewyraŸnie, jest niecierpliwy i ruchliwy, w czasie jednego filmu potrafi wstaæ z fotela kilkadziesi¹t razy, wci¹¿ dobrze tañczy, jest kulturalny i uprzejmy, ale nie bardzo ufa ludziom szczególnie obcym, przy ¿yciu trzymaj¹ go œwinie które codziennie karmi odpadkami z kuchni. *** Pan Kreft mia³ w m³odoœci niebywa³e szczêœcie, po szkole podoficerskiej zosta³ pomocnikiem oficera politycznego, potem przerwa³ karierê wojskow¹ i zosta³ wa¿n¹ osob¹ w magazynie ko³o Lêborka, komuna by³a w rozkwicie, pan Kreft rozdziela³ towary po okolicznych sklepach, "trz¹s³em ca³¹ gmin¹ - œmieje siê - jak so³tys'. Potem przeniós³ siê do Gdañska i rozpocz¹³ prace w stoczni, w bia³ym fartuchu i bia³ych rêkawiczkach chodzi³ i przyciska³ guziczki. Szczêœcie opuœci³o pana Krefta w pewien jesienny wieczór, wraca³ z pracy z koleg¹ na motorze, jechali szybko, by³o œlisko, wywalili siê we Wrzeszczu pech chcia³ ¿e wœlizgnêli siê z motorem pod nadje¿d¿aj¹cy tramwaj, obaj stracili prawe nogi. Dostali tylko po³owê odszkodowania, bo wczeœniej wypili pod parasolami po dwa piwa. Potem pan Kreft pracowa³ na pó³ etatu, powoli wraca³ dawny optymizm a¿ do dnia gdy wraca³ z pracy i zarwa³ siê pod nim mostek nad wykopem, spadaj¹c pan Kreft œci¹gn¹³ sobie na jedyn¹ nogê stos p³yt chodnikowych. W szpitalu stwierdzono bardzo skomplikowane z³amanie i trzeba by³o wsadziæ w nogê szeœæ œrub i jedn¹ szynê. Odt¹d pan Kreft by³ pewny ¿e na dobre wkroczy³ w druga pechow¹ czêœæ swego ¿ycia. *** Pan Kreft mieszka w pokoju z Mirkiem, obydwu ³¹czy niechêæ do motorów, poza tym nie wiele maj¹ ze sob¹ wspólnego, rzadko rozmawiaj¹, pana Krefta denerwuje to ¿e Mirek ci¹gle siedzi i nagrywa dziecinn¹ muzykê. *** Pan Okoñ mieszka z panem Karczyñskim, obaj sobie wzajemnie pomagaj¹, s¹ jak ma³¿eñstwo, kiedyœ nawet dostali kartkê na Bo¿e Narodzenie zaadresowan¹: Pañstwo Karczyñscy. Kiedy pan Okoñ ma atak padaczki to pan Karczyñski podnosi go z pod³ogi i wsadza do ³ó¿ka, bywa ¿e musi t¹ czynnoœæ i dziesiêæ razy dziennie, a jak pana Karczyñskiego przydusi jedna z jego dziewiêciu chorób serca i serce zaczyna gorzej pracowaæ to pan Okoñ siê odwdziêcza koledze i towarzyszy mu na drodze z ³ó¿ka do ubikacji i z powrotem. Pan Karczyñski s³abo s³yszy, s³abo widzi i ma do tego 18 wykrytych przez lekarzy chorób. Pan Karczyñski ma du¿o ciekawego do powiedzenia, ale ci¹gle wypadaj¹ca z ucha s³uchawka aparatu s³uchowego doœæ mocno utrudnia rozmowê. Pan Karczyñski gdy mia³ 6 lat zacz¹³ pracowaæ u bauera, najpierw pas³ gêsi, gdy mia³ 10 lat pas³ krowy, a gdy skoñczy³ 16 zacz¹³ powoziæ furmank¹ i oraæ koñmi. Jego pan by³ z³y, nie p³aci³ pieniêdzy i nie pozwoli³ chodziæ do koœcio³a i szko³y. Jednak w pewien piêkny, zimowy dzieñ przyszed³ z kolêd¹ ksi¹dz i kaza³ przyjœæ m³odemu Karczyñskiemu do koœcio³a. Karczyñski przyszed³ i ksi¹dz zaproponowa³ mu pracê u siebie w charakterze woŸnicy. By³o dobrze w parafii, ale przyszli Niemcy i zabili ksiêdza bo by³ katolicki. Odt¹d Karczyñski b³¹ka siê po œwiecie. Jego kolega Okoñ ma trzy matki i dwóch ojców, jego pierwsza i przez to prawdziwa matka urodzi³a go w kiosku z warzywami w wieku piêtnastu lat. Pierwsze tygodnie ¿ycia Okoñ spêdzi³ w kiosku, mama ukrywa³a go ¿eby siê nikt nie dowiedzia³. Potem zaczê³o sprzyjaæ szczêœcie panu Okoniowi, przygarn¹³ go bogaty gdyñski rybak, po jakimœ czasie znalaz³ siê te¿ prawdziwy ojciec Okonia kapitan ¯eglugi Wielkiej, który ofiarowa³ mu ksi¹¿eczkê PKO. Pan Okoñ postanowi³ zostaæ ksiêdzem, niestety chorowa³ na padaczkê i powiedziano mu ¿e ksiêdzem nie zostanie bo móg³by wylaæ w czasie ataku wino po przemianie w krew Chrystusa, a krew Chrystusa wylana na ziemie to wielkie œwiêtokradztwo. Do pana Karczyñskiego pewnego dnia przyszed³ docent i zaproponowa³ mu rolê królika doœwiadczalnego, docent chcia³ wynaleŸæ lekarstwo przeciw jakiejœ groŸnej chorobie. Karczyñski zgodzi³ siê bez namys³u, poœwiêcanie siê dla ludzkoœci uwa¿a³ za coœ wielkiego. Rzecz dzia³a siê w Bia³ymstoku. Docent tak poku³ rêce panu Karczyñskiemu ¿e ten nie móg³ nimi ruszaæ, a blizny ma do dzisiaj. Wyniki wraz ze zdjêciami pana Karczyñskiego wys³ano do Genewy i Warszawy. Jak siê jednak okaza³o lekarstwa nie uda³o siê wynaleŸæ, pan Karczyñski pociesza siê listem z Genewy w którym dziêkowano mu za poœwiêcenie. Pan £awniczak odk¹d zacz¹³ pracowaæ w ZOO, sta³ siê zawziêty, zamkn¹³ siê w sobie i unika³ wszelkiej pomocy innych ludzi. Po przejœciu na emeryturê zdrowie mu siê pogorszy³o doœæ mocno, wci¹¿ jednak stara³ siê byæ
OPIEKUN samowystarczalny, dopiero z³amana noga, która na sta³e przyku³a go do ³ó¿ka przerwa³a ten jego hemingwejowski styl ¿ycia. Odt¹d by³ coraz s³abszy, chud³ i marnia³ z dnia na dzieñ, mocz oddawa³ przez rurkê do woreczka le¿¹cego na pod³odze, trzeba go by³o karmiæ. Jego jedyn¹ radoœci¹ by³a coca - cola, innych napojów nienawidzi³. Pewnego ranka pan £awniczak zmar³. Z jego œmierci w duchu ucieszyli siê koledzy z pokoju, jeden dosta³ w spadku dwie marynarki i skarpetki, drugi zimowe buty i prawie nieu¿ywane koszule flanelowe. Tapczan pana £awniczaka dosta³a kobieta z drugiego piêtra. Resztê rzeczy spalono w wielkim piecu w kot³owni. Jakackiej obciêli nogê i ta z tego powodu obrazi³a siê na œwiat, ca³ymi dniami le¿a³a w ³ó¿ku, nie chcia³a chodziæ, kule j¹ uwiera³y. Jakacka marzy³a o sztucznej nodze, a jak wiadomo marzenia zazwyczaj siê spe³niaj¹. Kilka razy przejecha³a siê Jakacka na przymiarki i dosta³a wreszcie wymarzon¹ nogê z butem na sta³e. Niestety noga okaza³a siê ciê¿ka i niewygodna i Jakacka prze¿y³a drugie w krótkim czasie za³amanie, a¿ trzeba j¹ by³o odwieŸæ do szpitala. Pan Przystawko jest prawie zupe³nie g³uchy i rozmowy z nim nie s¹ ³atwe, trzeba g³oœno krzyczeæ i wspomagaæ siê gestykulacj¹. Dodatkowo utrudniaj¹ dialog dwaj psychicznie chorzy synowie pana Przystawki, którzy s¹ wprawdzie daleko ale o których jako czu³y ojciec myœli bezustannie. Gdy jednak rozmowa zaistnieje jest bardzo ciekawa. Pan Przystawko opowiada na przyk³ad o niemieckim szpiegu z którym mieszka³ w pokoju w latach osiemdziesi¹tych. Szpieg udawa³ ¿e jest Polakiem i by³ z³ym cz³owiekiem. Pewnego dnia szpieg zatru³ jedzenie na sto³ówce i pan Przystawko wyl¹dowa³ w szpitalu, gdzie dosta³ trzy bardzo bolesne zastrzyki. Gdynia 1994 rok Mi³osz Rynarzewski, Opiekun nr 3
KOLIZJE
(fragmenty powieœci) Tramwaj tymczasem min¹³ swoj¹ pêtle przy Hucie Warszawa, wjecha³ w jakiœ nieznany mi dot¹d tor, zgrzytaj¹c na kilku gwa³townych zakrêtach min¹³ budynki fabryki, magazyny, zaplecza gospodarcze, wreszcie ha³dy brudnego ¿elastwa i pokonuj¹c kilka wydm - wyjecha³ za miasto. Rozejrza³em siê po wagonie. Kilka osób. Nikt nie zwróci³ uwagi na zmianê trasy. A mo¿e ta zmiana by³a zaplanowana. Og³oszona wczeœniej. Mo¿e nie przeczyta³em jakiegoœ komunikatu wisz¹cego na s³upie przystankowym? Mo¿e coœ w radiu lub telewizji mówili? Mê¿czyzna z ³y¿eczk¹ w ustach patrzy³ w kierunku s³oñca. Trzonek ³y¿eczki lœni³ intensywnym blaskiem. Na dobre wjechaliœmy do Puszczy Kampinoskiej. Teraz promienie s³oñca migota³y na gumowej wyk³adzinie pod³ogowej i naszych twarzach. Rozleg³ siê œwiergot wyp³oszonych ptaków. Obserwowa³em puste dró¿ki poroœniête gdzie niegdzie mchem. Wystaj¹ce korzenie drzew. Mrowiska otoczone drewnianymi balustradami i karmniki dla zwierz¹t. PóŸniej wyjechaliœmy na wiêksz¹ polanê. Odruchowo zmru¿y³em oczy. Wagon zalany zosta³ jaskrawym œwiat³em. Za chwilê, chcia³o by siê rzec - ociekaj¹c resztkami tej nag³ej fali jasnoœci, przystosowuj¹c wielkoœæ naszych Ÿrenic do nowych warunków widocznoœci, ujrzeliœmy miejsce kaŸni z czasów drugiej wojny œwiatowej. Ludzie na ogó³ potrafi¹ dostarczaæ sobie wra¿eñ. Na przyk³ad tacy poeci. Korzenie drzew nasunê³y mi myœli na temat przeznaczenia, a jeszcze równoleg³e rzêdy krzy¿y. To wszystko wyzwoli³o we mnie ponowne uczucie zagubienia. Jakbym nie potrafi³ zrozumieæ pewnych mechanizmów, sytuacji, odruchów i w ogóle. No dobra. Przecie¿ tak naprawdê - to nie rozumiem tego. Nic a nic. Chyba, ¿e powiem sobie: "tak ju¿ jest, a nie inaczej, i nie ma na to rady". S¹ przecie¿ organizmy poruszaj¹ce siê tylko wzd³u¿ korzeni. Jest równie¿ woda wsysana przez konary z g³êbin ziemi. Z g³êbin masowego grobu. Ci w grobie s¹ grobem, a ci, którzy taki grób uczynili, to co? ¯adnych fotografii, dokumentów, krewnych, przyjació³, ¿adnej pamiêci? No i co z tego? No i nic. Tramwajem przedostaliœmy siê przez kilka bagien, zapadlin, wrzosowisk, nasypów kolejowych. Motorniczy omija³ wszelkie przeszkody z niezwyk³¹ precyzj¹. Wyzbyci, chcia³o by siê rzec - obmyci z obaw wystawialiœmy nasze trzewia w kierunku czystego powietrza. Ka¿dy z nas poczu³ tê niezwyk³¹ energiê, która wype³ni³a nasze p³uca œwie¿ym oddechem. Pêcherzyki p³ucne wyplu³y z siebie ju¿ na dobre te ciê¿kie i gorzkie drobiny brudu miejskiego. Poczu³em ogromn¹ ulgê. W pewnej chwili zerwa³ siê silniejszy ni¿ dot¹d wiatr. Trochê zako³ysa³o naszymi wagonami, pojawi³a siê nawet obawa o zerwanie jednego z kierunkowskazów, jednak sytuacja w porê zosta³a opanowana. Prawdziwy problem pojawi³ siê dopiero w chwili, kiedy dotarliœmy do rzeki. W³aœciwie, to nie by³a rzeka lecz wiêkszy stru-
mieñ, jednak przeprawa wp³aw, o ile mo¿na tu u¿yæ s³owa "wp³aw", by³a wykluczona. Tramwaj jest zbyt ciê¿ki, na³adowany pr¹dem i doœæ nieszczelny. Dalsza podró¿ stanê³a pod wyraŸnym znakiem zapytania. Kontynuowanie jej wzd³u¿ strumienia w ogóle nie by³o brane pod uwagê. Wszyscy instynktownie wiedzieliœmy, ¿e nie to mia³o byæ ide¹ wyprawy. Nast¹pi³o kilka d³ugich minut bezruchu. Oczekiwania na pomys³ lub przypadek. Wreszcie motorniczy wsta³. Rozejrza³ siê po wagonie i podszed³ do mnie. - Myœla³ pan kiedyœ o tym napiêciu, jakie powstaje pomiêdzy skór¹ kobiecych nóg, a powierzchni¹ rajstop? Skóra otulona delikatn¹ powierzchni¹ materia³u musi przecie¿ oddychaæ. Wiêc kombinujê sobie, i¿ owo powietrze przez skórê i rajstopy przechodz¹ce, w po³¹czeniu z ci¹g³ym ruchem nóg, wytwarza jakiœ szczególny rodzaj si³y. A jeœli dodamy do tego jeszcze zapach kobiecego cia³a i to charakterystyczne, choæ ledwo zauwa¿alne rozchylenie kolan towarzysz¹ce kontaktowi wzrokowemu pomiêdzy kobiet¹, a mê¿czyzn¹, otrzymamy niez³¹ konstrukcjê. Rozumie pan? - mówi¹c to rozejrza³ siê jeszcze raz po wagonie. - Tak, chyba pana rozumiem - odpowiedzia³em. - No to chodŸ pan. - Dobra. Wsta³em. Podeszliœmy do najbli¿ej siedz¹cej kobiety. Motorniczy zagai³ pierwszy. - Przepraszamy najmocniej, ale wobec zaistnia³ych trudnoœci, chcielibyœmy prosiæ pani¹ o wypo¿yczenie nam swoich rajstop. A tak w ogóle, jeœli wolno - tu mówi¹c g³oœniej zwróci³ siê do wszystkich pasa¿erów - chcielibyœmy, aby panie udostêpni³y nam okrycia, ¿e siê tak wyra¿ê swoich nóg. - Czy spodnie równie¿ - spyta³a dziewczyna w wieku gimnazjalnym. - Nie spodnie raczej nie - odpowiedzia³em. - Proszê panów ja mam przy sobie kilka par nowych rajstop. W³aœnie kupi³am na dworcu, wiêc nie muszê chyba zdejmowaæ tych u¿ywanych odezwa³a siê kobieta siedz¹ca tu¿ przy tylnych drzwiach. - Musi pani. Chodzi nam o rajstopy koniecznie u¿ywane. Zdjête bezpoœrednio z nóg. Inne w ogóle nie wchodz¹ w rachubê. Panie, choæ niechêtnie, zdjê³y buty i przyst¹pi³y do zdejmowania rajstop. Takie ciche, mo¿na rzec - bezszelestne niemal przedsiêwziêcie. Zauwa¿y³em, ¿e jedna z kobiet nie ma pod spodem bielizny. "Te bêd¹ szczególnie przydatne" - pomyœla³em ukradkiem przygl¹daj¹c siê nagiemu ³onu. W³aœcicielka owej doskona³oœci chyba zdawa³a sobie sprawê, i¿ jest obserwowana, gdy¿ ruchy jej nóg wyda³y mi siê mniej rutynowe, ni¿ mog³o by to wynikaæ z tej prostej czynnoœci, jak¹ jest zdejmowanie odzienia. Pomyœla³em o M³odszej Renacie Nejmanowicz. Za chwilê obaj z motorniczym zaopatrzeni w kilka par rajstop stanêliœmy nad brzegiem strumienia. Wszed³em do wody. Obaj chwyciliœmy za przeciwleg³e koñce mocno splecionej damskiej odzie¿y. Motorniczy zosta³ na brzegu, a ja powoli zacz¹³em przechodziæ na drug¹ stronê. W najg³êbszym miejscu woda siêgnê³a mi czubka nosa. Zadar³em g³owê do ty³u, tak - aby nos znajdowa³ siê mo¿liwie jak najwy¿ej. Kilka razy zach³ysn¹³em siê. Woda mia³a smak przypalonego oleju. Jednak rêce przez ca³y czas trzyma³em wysoko nad jej powierzchni¹. Z ka¿dym krokiem marsz mój by³ coraz wolniejszy. Materia³ poñczoch rozci¹ga³ siê coraz trudniej. Obaj w sposób namacalny doœwiadczyliœmy tego napiêcia. Wreszcie wyszed³em na przeciwleg³y brzeg. Zupe³nie mokry rozejrza³em siê za czymœ co mog³o by pomóc w realizacji naszej konstrukcji. W odleg³oœci oko³o metra od linii brzegowej zauwa¿y³em ledwo wystaj¹ce korzenie któregoœ z pobliskich drzew. Jeszcze jeden wysi³ek. Podszed³em. Rajstopy rozci¹gnê³y siê naprawdê w sposób zadowalaj¹cy. Okrêci³em wszystkie wokó³ pierwszego korzenia. - A drugie ko³o?! - krzykn¹³ motorniczy. - To tylko na chwilê, aby ³atwiej manipulowaæ - odpowiedzia³em. Rozejrza³em siê za drugim korzeniem. Szuka³em czegoœ, co znajdowa³o by siê nie dalej ni¿ odleg³oœæ równa d³ugoœci osi kó³ tramwaju. Nic. - Nie wiem, gdzie zaczepiæ drug¹ partiê! - krzykn¹³em. - Spróbuj wygrzebaæ ten sam korzeñ - podpowiedzia³ motorniczy. Zrobi³em dwa kroki w kierunku, gdzie móg³bym siê czegoœ spodziewaæ. Kucn¹³em i zacz¹³em grzebaæ. Poczu³em wilgotn¹ ziemiê dostaj¹c¹ siê pod moje paznokcie. Jakieœ k³¹cza, zgni³e liœcie. Fuj. - Nie ma! - krzykn¹³em. - Musi byæ! - us³ysza³em. - Chyba, ¿e gdzieœ skrêci³! - Chyba, ¿e! Znowu liœcie, jedna d¿d¿ownica i coœ naprawdê twardego. - Jest! - To dobrze! Odkopa³em jeszcze trochê, aby mo¿na by³o przeci¹gn¹æ sznur rajstop. Wtedy dopiero podszed³em do pierwszego wêz³a, odsup³a³em mniej wiêcej po³owê
147
OPIEKUN doœæ niecelnie ochrzczony zosta³ mianem "lampy"? Czy by³o to jedynie jakieœ przeczucie? Nie pamiêtam. - Teraz Pañska kolej. - Co?! - wyrwany z zamyœlenia rozejrza³em siê. W wagonie poza mn¹ znajdowa³ siê tylko w³aœciciel ³y¿eczki. Sta³ nade mn¹ z wyci¹gniêt¹ w kierunku otwartych drzwi praw¹ rêk¹. - Teraz pañska kolej - powtórzy³ - Wie pan, ja tak naprawdê, to niezupe³nie jestem chory. Zdarza siê, ¿e coœ takiego jak dziœ uda mi siê wymyœliæ, jednak na co dzieñ zajmujê siê finansami. Sprawdzam to i owo w sprawozdaniach rocznych niektórych wiêkszych spó³ek, ale to pewnie pana w ogóle nie zainteresuje. Có¿, pan zapewne jest bardzo ju¿ zniecierpliwiony t¹ podró¿¹. Proszê oto pana cel. Tam, za tym wzgórzem - wskaza³ palcem liniê horyzontu - trafi pan bez najmniejszego problemu. - Dziêkujê - wsta³em nie bardzo wiedz¹c, co jeszcze powiedzieæ. Poczu³em siê trochê za¿enowany tym, ¿e nie znam celu podró¿y, a tak¿e tym, i¿ mój rozmówca prawdopodobnie domyœla siê przyczyny mojego zak³opotania. - Aha! Na plebanii niech pan spyta o ksiêdza Sko³aszewskiego. Do widzenia. ¯yczê mi³ego spaceru. Wyszed³em z tramwaju. Drzwi siê zamknê³y. Oba wagony minê³y mnie. Przez chwilê patrzy³em na oddalaj¹c¹ siê ich sylwetkê. Pomyœla³em o pe³zaj¹cym na brzuchu chiñskim czerwonym smoku, któremu obciêto skrzyd³a. Motorniczy na po¿egnanie zadzwoni³ dwukrotnie. W odpowiedzi pomacha³em chusteczk¹. Tramwaj tymczasem da³ nura w zbo¿e, choæ przez pewien czas widzia³em jeszcze ciemno pomarañczowy dach i druciane pa³¹ki. Marek Karcerowicz, Opiekun nr 3 (wersja zredagowana '99)
IMPOTENCJA POGORZELSKA
i przeci¹gn¹³em w miejsce odkopanego przed chwil¹ korzenia. Tu wykona³em ostatni¹ po tej stronie strumienia czynnoœæ. No... mo¿e nie zupe³nie ostatni¹. Jeszcze kilka kroków w g³¹b lasu, stan¹³em przodem w kierunku zagajnika i zrobi³em siusiu. Teraz zapinaj¹c spodnie znowu wszed³em do wody. Na drugim brzegu obaj naci¹gnêliœmy do granic mo¿liwoœci dwie smugi be¿owo-br¹zowego nylonu b¹dŸ stylonu. Naprawdê siê na tym nie znam. Zawi¹zaliœmy co by³o do zawi¹zania. Dzie³o zosta³o ukoñczone. Podeszliœmy do brzegu. Most wygl¹da³ imponuj¹co, choæ obaj byliœmy œwiadomi tymczasowoœci tego wra¿enia. Za parê dni, gdy uleci z niego duch tego niepowtarzalnego napiêcia, tego zapachu i dr¿enia kobiecych nóg, materia³ pêknie jak nêdzna i sparcia³a niæ, a jedynym œladem po naszej konstrukcji bêdzie zwitek wilgotnych supe³ków po dwóch stronach marnego strumienia. - Jak pan myœli - odezwa³em siê - czy wszystkie pêkn¹ jednoczeœnie? - Cholera wie. - A jeœli nie, to w jakiej kolejnoœci? W zale¿noœci od wieku, czy urody? - Raczej od zapachu. - A mo¿e czegoœ jeszcze? - Mo¿e... - obaj postaliœmy przez chwilê w milczeniu - Dobra wsiadamy. Tramwaj ruszy³. Bardzo powoli wjechaliœmy na rajstopiany most. Przez oba wagony przesz³a fala ledwo wyczuwalnych dreszczy. Wszyscy poczuliœmy tê energiê. Wibracjê? Zapach krwi, potu, myd³a, kosmetyków, mi³oœci i nienawiœci. Mo¿e jednak przestrzeñ istnieje? Most wydoby³ z siebie cichutkie westchnienie. Szelest. Ten niezwyk³y szelest. Jak w pewnym filmie, gdzie aktorka siedz¹c na w¹skim taborecie wykonuje gest oczywisty, lecz skutecznie obracaj¹cy w niwecz strategiê przes³uchania. Zak³ada nogê na nogê, a krótka spódniczka w tej sytuacji ¿adnego policjanta nie pozostawia obojêtnym. Pamiêtam póŸny wieczór w pewnym szpitalu. Mia³em wtedy szeœæ lat i leczono mnie z jakiejœ ca³kowicie pozbawionej sensu choroby. Dalej by³o znacznie proœciej. Podró¿ przebiega³a bez wiêkszych zak³óceñ. Nie licz¹c jednej urwanej porêczy w drugim wagonie, ale nie wiem, co siê sta³o i zgniecionej ³y¿eczki do herbaty. Mê¿czyzna trzymaj¹cy j¹ dot¹d w zêbach otworzy³ usta. £y¿eczka upad³a na pod³ogê. Mê¿czyzna z ca³ej si³y przydepta³ metalowy przedmiot, po czym zacz¹³ cicho p³akaæ. Spostrzeg³em na jego twarzy ³zy. Jego usta lekko porusza³y siê. Zrozumia³em tylko jedno niewyraŸne s³owo: "kwiatuszku". Tramwaj wydosta³ siê z Puszczy i pomkn¹³ w kierunku zachodnim. Nie bardzo wiem, jak d³ugo jechaliœmy. Wyj¹tkowa tego dnia, sk³onnoœæ do zamyœlenia uniemo¿liwia³a mi naturaln¹ percepcjê up³ywaj¹cego czasu. W pewnej chwili spostrzeg³em, ¿e w moim wagonie pozosta³o zaledwie troje pasa¿erów. Nie zauwa¿y³em, gdzie siê zatrzymywaliœmy. W tej samej chwili zada³em sobie ponownie to pytanie - jaki jest w³aœciwie cel mojej podró¿y? Musi przecie¿ jakiœ byæ. "Czy¿by chodzi³o o pieni¹dze?" Czy wtedy wiedzia³em ju¿ cokolwiek o istnieniu tego przedmiotu, który chyba
148
ostyg³y moje przepoczwarzyny gard³em jak wiadrem wchodz¹ mi w szyny klêczê i patrzê ws³uchany w myœli znów tutaj s¹ znów po mnie przyszli ich lepkie oczy gryz¹ przepony dywanu trupy odór szalony wszystko siê buja wszystko wymiata poza pokojem nie ma juŸ œwiata patrzê w ich stronê porankiem krzywym a oni ziej¹ ogniem leniwym ogieñ siê chmurzy obraca d³onie dywan faluje jak dzikie konie meble szuraj¹ sufit coœ krzyczy naga kobieta chodzi na smyczy jest dosyæ ³adna uda ma grube i macha do mnie krwawym przegubem oni j¹ kopi¹ szrpi¹ za w³osy ich ruchy groŸne jak ostrze kosy szyny prostujê rozginam nogi i ciêŸki kilof biorê z pod³ogi muszê uwolniæ biedn¹ kobietê muszê przejechaæ po niej swym grzbietem muszê wargami dotkn¹æ jej ³ona aŸ mnie rozsadzi Ÿ¹dza szalona oni siê kurcz¹ w wyziewach krwawych juŸ przeczuwaj¹ koniec zabawy ruszam wœciek³oœci¹ miotaj¹c wko³o czujê siê b³ogo jest mi weso³o kilof siê topi p³onie mi skóra wszystko jest gówno wszystko jest bzdura w ich ogniu st¹pam jak zimna ³ania nie chcê orgazmu nie chcê kochania cóŸ mnie obchodzi kobiece ³ono gdy skórê na chuju mam poparzon¹ M. R. Ajski - Ptomainy, Kobieta
UK£AD
próbujesz odpocz¹c wiem widzê to na twojej twarzy oddychasz krwi¹ odpowiadasz milczeniam a ja mówiê wszystkim Ÿe to gwiazdy mnie rani¹ Ÿe ty nic nie znaczysz Ÿe nie ma ciebie Ÿe nie istniejesz próbujê oszukaæ próbujê odpocz¹æ i teŸ wbrew sobie oddycham krwi¹ i odpowiadam milczeniem Mi³osz Rynarzewski, Kobieta
OPIEKUN
149
PARADYGMAT WYOBRA NI
***
Posiadam kalkulator. chomika, 21 o³ówków i dwa scyzoryki. Nie posiadam jeszcze zawodu, mieszkania i sprecyzowanych pogl¹dów na temat biseksualizmu i sytuacji w Zatoce Perskiej. (z pamiêtnika Marcina Prusa), Paradygmat WyobraŸni nr 5
ULSTER
To ponoæ œwiêta wojna Za wiarê - IRA, UDA, UVF, policja, piechota morska, zasadzki, bomby, strzelanina - Bóg jest z nami! - ktoœ krzykn¹³. Nie wiem kto, bo by³o ciemno, za chwilê pobieg³ dalej skurczony pod murem. Bóg we wczorajszym telewizyjnym oœwiadczeniu stwierdzi³, ¿e w Ulsterze dawno straci³ rozeznanie i ju¿ zupe³nie nie wie, których wysy³aæ do nieba, a któryc do piek³a. Andrzej Samborski, Paradygmat WyobraŸni nr 5
***
Królewna Œnie¿ka spa³a ju¿ tysi¹c trzysta lat, a krasnoludki wci¹¿ poszukiwa³y takiego ksiêcia, który by zgodzi³ siê j¹ obudziæ. Niestety, w momencie, w którym uk³u³a siê wrzecionem, macocha wypowiedzia³a zaklêcie i... zmieni³a j¹ w obrzydliw¹ star¹ kobiete, a sama zabra³a jej urodê. Na pró¿no krasnale stara³y siê t³umaczyæ ewentualnym kandydatom , ¿e gdy tylko ktoœ ja poca³uje, czar pryœnie. ¯aden nie by³ taki g³upi ¿eby ryzykowaæ i w razie czego spêdzic reszte ¿ycia ze wstrêtn¹ staruch¹. Lecz w koñcu zab³¹ka³ siê do tej bajki g³upi Jasio i, tak dla fantazji, cmokn¹³ królewnê w policzek. Czar prys³, ale królewna nawet w czasie tak d³ugiego snu bynajmniej nie straci³a królewskich wymagañ i po przebudzeniu od razu za¿¹da³a willi, samochodu i basenu. Biednemu Jasiowi trudno by³o temu wszystkiemu podo³aæ. Musia³ nawet wystawiæ swoja bajkê na licytacjê. Anka Truchliñska, Paradygmat WyobraŸni nr 1 (?)
paradygmat wyobraźni Pisemko wydawane w Lublinie w l.89-90 przez osoby zwi¹zane z ruchem "Wolê Byæ". Ukaza³o siê co najmniej 5 numerów PARADYGMATU WYOBRA NI (po 8s A5, xero) , oprócz form literackich zawiera³y one teksty dotycz¹ce ekologii. Kontakt: Jacek Warda, ul. Szenwalda 27/20, 20-089 Lublin
ANARCHIA
- Uwaga! Proszê pañstwa, uwaga! Dziœ spe³niaj¹ siê wszystkie marzenia - zapowiedzia³ spiker. - Fajowo - pomyœla³ ka¿dy i zaczê³o siê - jak grzyby po deszczu zaczê³y wyrastaæ pa³ace, bunkry, lotniska, autostrady, zaczê³y spadaæ na nie bomby, rakiety, rozpoczê³y siê strzelaniny na ulicach. Mój s¹siad posiad³ wreszcie pani¹ Jolê - sekretarkê szefa, Grzeszkowiak mimo wrodzonego kretynizmu obroni³ tytu³ naukowy, ksi¹dz Frelak rozpocz¹³ palenie na stosach niedowiarków, gruby Micha³ jad³ i jad³ a ci¹gle by³o mu ma³o, m³ody, podobno utalentowany poeta doczeka³ sie wydania czterech opas³ych tomów pt. "Dzie³a wybrane", dawa³ autografy, uœmiecha³ siê do kamer, udziela³ wywiadów, Mariuszek dosta³ kolejkê elektryczn¹ tak wielk¹, ¿e nie móg³ siê w niej po³apaæ, a Kaœka nareszcie wiedzia³a wokó³ siebie mnóstwo pe³nych zachwytu mêskich spojrzeñ. Ka¿dy dogadza³ swym sk³onnoœciom, zboczeniom, dewiacjom, psychodzom, lêkom, wykolejeniom, marzenim. I ona mnie pokocha³a - to spe³ni³o siê pierwsze moje marzenie. Mnóstwo ludzie pozak³ada³o korony, he³my, cylindry. Pe³na swoboda! Ka¿dy opêdza³ siê jak móg³ od dotychczasowoœci, przesz³oœci, szarej normalnoœci. A¿ przyszed³ wreszcie dzieñ, gdy ziemiê poros³y naturalne lasy, gdzie trzeba by³y stepy i pustynie. Zrobi³o siê cicho, spokojnie, nastrojowo; szemra³ strumyk i æwierka³ niewidoczny wœród liœci ptaszek. To spe³ni³o siê moje drugie marzenie wszystko jasny szlag trafi³. Marcin Wroñski, Paradygmat WyobraŸni nr 5
SCENA PO¯EGNANIA 150
On odje¿d¿a Ona macha chusteczk¹ wi¹¿e suepe³ek, ¿eby nie zapomnieæ. Andrzej Samborski, Paradygmat WyobraŸni nr 5
PATIA
***
Ju¿ od godziny siedzieli w tej zatêch³ej buntem i pokor¹ piwnicy. Dwie mêskie, nieogolone twarze, gêsto zaroœniête nerwami i pragnieniem, ¿eby to, na co czekali ju¿ siê skoñczy³o. Zdenerwowanie wycisnê³o piêtno na ich obliczach, mru¿yli powieki, jakby bali siê spojrzeæ œwiatu prosto w oczy albo jakby byli na to zbyt dumni. Widzieli siê po raz pierwszy, wczeœniej zupe³nie siê nie znali. Konspira to konspira. M³odszy, nie maj¹cy chyba jeszcze 20 lat, z podziwem wpatrywa³ siê w swojego towarzysza. Ten rzeczywiœcie wydawa³ siê nieco spokojniejszy. Starannie wydrapywa³, nieœwiadomie zapewne, bez³adne znaki na os³onie zapalnika. M³odszemu wyda³o siê w pewnym momencie, ¿e to krzy¿e. - Co ty? - spyta³ zdziwiony i przera¿ony. - Ju¿ do koñca zg³upia³eœ ze strachu? Starszy mrukn¹³ coœ w odpowiedzi i zag³êbi³ siê znowu w siebie. Myœla³. Nagle ockn¹³ siê i powiedzia³ pewnie: - Ju¿... ruszamy. Bia³a szata wygl¹da³a jak kêpa kwiatów, wygl¹da³a jako uosobienie niewinnoœci, wygl¹da³a jak fartuch nios¹cego ¿ycie lekarza. Ci ludzie mogli zobaczyæ w niej wszystko, ale dla nich dwóch by³a tylko aren¹ krwawego spektaklu, który za chwilê mieli ropocz¹æ. Starszy odbezpieczy³ ³adunek pod kurtk¹. Na widok nieœmiertelnej literki w kó³ku, któr¹ ujrza³ na blaszce, która upad³a u jego stóp, uœmiechn¹³ siê do siebie. Tak, ten który przygotowa³ bombê lubowa³ siê widocznie w symbolach. To by³a jego ostatnia myœl. Bomba wybuch³a w tym samym momencie, w którym eksplodowa³ jego mózg, rozerwany celn¹ seri¹ jednego ze stra¿ników. Na obu jego d³oniach i na boku, widocznym spod po³y rozpiêtej koszuli, epatowa³y oczy wszystkich przera¿onych ludzi krwistoczerwone rany. Nikt nie by³ w stanie podejœæ do niego i sprawdziæ, ale nie by³o takiego, który w¹tpli³by, ¿e takie same widniej¹ na obu jego stopach. Przemek, Patia nr 1
***
Jechaliœmy francuskim samochodem uchyli³aœ okno i wystawi³aœ przez nie jêzyk mówi³aœ ¿e wiatr drapie ciê jak suche ga³êzie By³aœ chyba szczêœliwa Ptak, który siedzia³ ci we w³osach zd¹¿y³ ju¿ uwiæ tam gniazdo a my jechaliœmy francuskim samochodem szyszki strzela³y szkoda ¿e nie mamy butów powiedzia³aœ moglibyœmy pobiec jeszcze dalej ko³a toczy³y siê nierówno Duszno, powiedzia³aœ kiedy w koñcu dojedziemy obejrzyj sobie mapê du¿o tam kolorowych kropek Siêgnê³aœ rêk¹ za siedzenie musnê³aœ moj¹ szyjê uwa¿aj jak jedziesz przestañ to ty odbierasz mi rozum kiedy jedziemy francuskim samochodem Miasto zosta³o za nami Chmurzy siê bêdzie padaæ To niemo¿liwe Nie dziœ Sk¹d wiesz zobaczysz Na maskê zeskakuje kropla Tylko nie mów a nie mówi³am a nie mówi³am Przestañ mo¿e to ptak nie deszcz i zdejmij t¹ idiotyczn¹ czapkê Bardzo j¹ lubi³aœ zreszt¹, przecie¿ nadal j¹ lubisz a ona ma taki okropny kolor Unosisz brzeg sukienki podoba mi siê taka w kwiatki jak w filmie albo na obrazku Po twoim udzie goni¹ siê promienie gor¹cego po³udnia kropla potu czujê j¹ jak sp³ywa po mojej szyi zlizujesz j¹ s³ona mówisz s³ona jak jazda francuskim samochodem Przemek, Patia nr 1
Nieregularnik artystyczny PATIA powsta³ w Gdañsku. Edycja powsta³a wiosn¹ 1993 r. ukaza³a siê (52 s A5, ksero z maszynopisu komputerowego) jako "numer pierwszy taki, a szósty w ogóle" i by³o to prawdopodobnie jedyne wydanie tego pisma, w którym literatura zaj-
patia mowa³a mniej wiêcej po³owê objêtoœci. W nastêpnych latach pod szyldem PATIA ukazywa³a siê kolumna poetycka w MACI PARIADKA, z któr¹ wspó³pracowali Mycha i Przemek. Kontakt: Przemek Gulda, ul. Pomorska 15 B m 30, 80-333 GDAÑSK-¯ABIANKA
***
balkony w bloku, który buduj¹ naprzeciw mojego pomalowali na pomarañczowo kiedyœ, pomyœla³em, pomarañcze rozdawali w koœciele Przemek, Patia nr 1
TRAGEDIA
Synu, m³odoœæ ma nie by³a jak ze snów Mówiê ci to sto piêædziesi¹ty trzeci raz Obrabia³em sklepy na nowym œwiecie Nie chcia³em, ale rodzice jedli s³oninê dzieñ w dzieñ I dobrze wiedzia³em jak maj¹ wszystkiego doœæ Wiêc krad³em, sklepy jak ¿ydowskie jarmu³ki Gdzie nie spojrzysz - kanty Dawno sprzedaliœmy wszystko swoje - rozumiesz? Nic nie rozumiesz, nic nie szanujesz Gdy urodzi³a siê siostra chcia³em siê zabiæ By³em wtedy bardzo przejêty teori¹ nastêpstwa fauny Zna³em Sartre'a, zna³em Churchilla (z gazet) Kiedy matka powiedzia³a, ¿e ojciec jedzie na wojnê Chcia³em kopn¹æ ca³y œwiat w dupê Bêdê musia³ jeszcze wiêcej kraœæ - pomyœla³em Krad³em, bo mama na suchoty zaniemog³a Widzia³em raz siostrê, nawrzeszcza³em na ni¹, ¿e jest Ba³em siê niemieckich he³mów - strasznie By³em wœciek³y, gdy krzycza³y kobiety Bo przecie¿ ka¿dy cierpia³ One krzycza³y na pró¿no, a ja nie mog³em kraœæ Wszêdzie tylko Niemcy i Niemcy Kiedyœ w nocy skrada³em siê Fornalsk¹ Umówi³em siê z przyjacielem na sklep z zegarkami Pomyli³em kamienicê, przywita³ mnie oficer Nastêpnego ranka zarabia³em ju¿ solidnie na ¿ycie Do gór nas nie dowieŸli, choæ obiecywali Nie umia³em pozbieraæ myœli, ktoœ g³oœno odczyta³ napis Obiecali wolnoœæ za kilka dni pracy Bo¿e, myœla³em - jak cudownie trafi³em Synu - s³uchaj, bo dusza twoja œpi Wy m³odzi, ach marnoœæ, wszystko... Wie¿a, stroje, joy division, kontakty z innymi narodowoœciami Wiesz nogi mi spalili w piecu (20 cm - bo by³em za d³ugi) W nastêpnym tygodniu ich ksi¹dz odprawia³ œrodê popielcow¹ Raz w ¿yciu mia³em nogi na g³owie "Z nogi powsta³eœ i nog¹ siê posypa³eœ" Zakocha³em siê w 48-letniej Bu³garce W grudniu 1942 kazali mi j¹ spaliæ Nasza ostatnia randka skoñczy³a siê przy ¿eliwnych drzwiczkach Mówiê ci nie chcia³o mi siê nic jeœæ Nie chodzi o to, ¿e ¿arcie z³e by³o, nie, jak dobrze dostawa³em Mia³em ciê¿k¹ pracê a oni mnie chwalili Synu, nic nie wiesz - darmozjadzie! S³uchaj, teraz po latach wy siê œmiejecie Synu, powinniœcie siê baæ, jak myœmy siê bali Synu powinienen ciê zabiæ, albo ¿ywcem spaliæ Wybierz œmieræ, BÊDÊ CZEKA£ TRZY DNI Wy wszyscy wybierzcie sobie œmieræ To jedyne, co wam przys³uguje! Pioter, Patia nr 1
***
¯yli raz sobie m³odzieniaszkowie. Mieli inne drzwi, inne talerze i z okien ich pokojów widaæ by³o zupe³nie co innego. On czyta³ jej wiersze, ona malowa³a jego oczy. Kochali siê pod drzewami, tonêli w zapachu kwiatów, le¿eli, latali, wracali. Ich szare trzewiki robi³y siê wtedy zielone, a dobre duszki z lasów skaka³y im po g³owie i trzyma³y obiema r¹czkami myœli o wspólnym tym wszystkim co teraz nie mia³o ¿adnego znaczenia. Czy w kwestii ¿ycia i umierania le¿y sens tego wszystkiego. Nie wiem czy w kwestii ¿ycia a mo¿e jednak Mycha, Patia nr 1
151
PONI¯EJ
NOCNA WYPRAWA
To by³o jak codzieñ wieczór. Pojecha³em na cmentarz, zag³êbi³em siê weñ i wtedy zobaczy³em j¹. Ma³¹ nag¹ dziewczynkê. Sta³a pomiêdzy grobami i porusza³a wielkim, grubym i zaropia³ym paluchem od nogi grzebi¹c w zw³okach rozk³adaj¹cego siê kota. Podszed³em do niej i wilgotn¹ glin¹ namalowa³em na jej piersiach swastyki. Z jej nabrzmia³ych sutków wyciek³ zawiesisty p³yn o nieokreœlonej barwie. Zliza³em go lekko dr¿¹c. Smakowa³ jak olej rzepakowy. P³yn sp³yn¹³ dziewczynce na brzuch, a potem lepk¹ strug¹ miêdzy uda. W œlad za nim przejecha³em palcem. Dziewczynka zadr¿a³a i lekko rozchyli³a nogi. Stru¿ka p³ynu zniknê³a pomiêdzy niewyroœniêtymi jeszcze wargami. Pod¹¿y³em za ni¹. Dziewczynka ponownie zadr¿a³a i przymru¿y³a rozchylone dot¹d szeroko oczy: Zauwa¿y³em pomiêdzy jej udami skrzepy. Zerwa³em je gwa³townie i wtedy dziewczynka zwymiotowa³a na. mnie Poczu³em siê nieswojo. Spojrza³a na mnie i spod jej grubych, czarnych rzês pop³ynê³y ³zy. - O kurwa - pomyœla³em. Janusz Hinz, Poni¿ej nr 2
LABZDACZ
Tak to by³ Labzdacz. wielki i napêcznia³y, taki jaki byæ powinien, a jakiego nigdy nikt dot¹d nie widzia³. By³em pierwszy i ostatni zarazem...Zd¹¿y³em jeszcze tylko wyszeptaæ - Jezus ... i opad³em zd³awiony na stos ma³ych nasion pyrdwaka. - ...Maña - dokoñczy³ z luboœci¹ Labzdacz, wydaj¹c przy tym dŸwiêk porównywalny jedynie z odg³osem wydzielanym przez siñca b³atecznika. Nie by³em w stanie zebraæ myœli. On by³ tu i szykowa³ siê do gwa³townego wejœcia i równie bolesnej g³êbokiej penetracji. Zd¹¿y³em pogodziæ siê ju¿ z tym co mia³o niechybnie nast¹piæ, ale nadal nie mog³em uwierzyæ, ¿e Popie³uszko zosta³ zamordowany. Zna³em go przecie¿ i nie raz widzia³em jak trenowa³ p³ywanie z kamieniami, co by³o nie lada wyczynem bior¹c pod uwagê ówczesne zagrzybienie p³ywalni. Wiele niedorzecznych myœli przelatywa³o mi w tej chwili przez g³owê. Czy Benito Mussolini adoptowa³ Jezusa? Czy m³ody Wojty³a dostarcza³ cyklon B przez zielona granicê w czterdziestym drugim?... Nagle wszystkie obrazy w mojej g³owie rozpad³y siê pociête ostrym, skwiercz¹cym œmiechem Labzdacza. B³ysk œwiadomoœci dotar³ do mnie dok³adnie w momencie, kiedy nast¹pi³ atak. Zawy³em z bólu i zapad³em siê w bezdenna czeluœæ czarnej odpustnicy, daremnie próbuj¹c uchwyciæ siê strzêpów pozosta³ej mi jeszcze garstki œwiat³a. Spad³em bezw³adnie w dó³ nie czuj¹c ju¿ prawie nic, opuszkiem palca jedynie wy³apuj¹c to co by³o ledwie namacalne - œmierdzia³o, potwornie œmierdzia³o... Tymoteusz Rympa³, Poni¿ej nr 3 Piêæ numerów wydawanego w Trójmieœcie w latach 1995-96 magazynu kulturalnego PONI¯EJ by³o ponoæ, wed³ug zapewnieñ jego redaktorów, kontynuacj¹ wczeœniejszego pisma PARKIET. PONI¯EJ, sk³adane na komput-
poniżej erze, odbijane na ksero, mia³o od 8 do 20 stron objêtoœci, zaœ tematyka ohydna ca³kowicie wype³nia³a formy poetyckie i prozatorskie. Kontakt: PO Box 50, 81-660 GDYNIA 5 albo ul. Sosnowa 5A, 81-604 GDYNIA
WIZYTA PRZEWODNICZ¥CEGO
W miasteczku panowa³ podnios³y nastrój. Ogó³ mieszkañców uwija³ siê w pocie czo³a. Nazajutrz bowiem mia³ miasteczko odwiedziæ sam przewodnicz¹cy Rady Ma³ych Miasteczek. Dla tej ma³ej miejscowoœci i jej mieszkañców by³o to wydarzenie epokowe. Rynek udekorowano flagami, has³ami i bibu³¹ a naprzeciw urzêdu ustawiono trybunê. Ja siedzia³em sobie na tarasie mego domu, który dziêki swemu po³o¿eniu na wzgórzu pozwala³ mi dok³adnie œledziæ przebieg prac i podziwiaæ przybywaj¹ce dekoracje. Osobiœcie z prac by³em zwolniony z powodu mych niewystarczaj¹cych kwalifikacji i innych nieznanych mi przyczyn.
152
Zapad³ zmierzch gdy przyszed³ do mnie brat proboszcza Zbycho. Uczy³ w tutejszej podstawówce prac rêcznych i przysposobienia obronnego. Przydzielono go wiêc do grupy wykonuj¹cej dekoracje. On to wraz z porucznikiem Konarem Mieczys³awem z posterunku przy Cichej odpowiada³ za bezpieczeñstwo przejazdu i pobytu przewodnicz¹cego Brzozy w miasteczku. Zobaczy³em go gdy wchodzi³ ju¿ po schodach na taras. Zrobi³ g³upaw¹ minê i zdj¹³ kapelusz wyci¹gaj¹c do mnie rêkê upaækan¹ czerwon¹ farb¹. -Mo¿na chwilkê poprzeszkadzaæ? -A siadaj pan. Jak tam posuwaj¹ siê prace? -Nienajgorzej choæ mo¿emy kurde nie zd¹¿yæ z robot¹. -Eee! Przecie¿ ju¿ tyle zrobione. -No taa.- zamyœli³ siê - w³aœciwie to przyszed³em spytaæ czy przyjdziesz pan na uroczystoœæ. -A czemu mam nie przyjœæ? - zdziwi³em siê niepospolicie. -A tak ino pytam, z ciekawoœci ale mi³o bêdzie jak przewodnicz¹cego powitaj¹ t³umy. -No niew¹tpliwie. -To bêdzie pan? Dobrze. Ja uciekam - tu g³upio siê uk³oni³ po czym poszed³. Wszed³em do domu. Robi³o siê ch³odno Rano sprawy trochê siê skomplikowa³y.W nocy front atmosferyczny z zachodu przyniós³ raptowne obni¿enie ciœnienia. Okaza³o siê, ¿e jest tak niskie ¿e musiano zdemontowaæ wy¿sze dekoracje. Sytuacja stawa³a siê
PONI¯EJ dramatyczna. Rozpada³o siê. Deszcz zacina³ niemi³osiernie. Poci¹³ has³a i niektóre dekoracje. Zaczêto zastanawiaæ siê nad odwo³aniem wizyty. Deszcz la³ i zacina³ na zmianê, Run¹³ most i dojazd do miasteczka sta³ siê niemo¿liwy. Czarê goryczy przepe³ni³a wiadomoœæ, ¿e tancerki z ludowego zespo³u maj¹ pozacinarie nogi. W spodniach wyst¹piæ nie mog³y bo có¿ za przyjemnoœæ mia³by z ich wystêpu przewodnicz¹cy. Wizytê odwo³ano. Przyroda jak siê okaza³o zakpi³a z przewodnicz¹cego Rady Ma³ych Miasteczek Wies³awa Brzozy. Jakub Sahne , Poni¿ej nr 3
PRZEZ PRYZMAT NUDY
Blond - Halina siedzi zamyœlona gniot¹c zu¿yta, jednorazow¹ chustkê do nosa. Zaroœniêty facet po piêædziesi¹tce, który siedzi obok Blond- Haliny zerka lubie¿nie na jej ods³oniête kolana. Robi to niezwykle. Spogl¹da to w górê, to na krzy¿ówkê, to wreszcie na kolana Blond - Haliny. Ta udaje, ¿e nie wie o niczym i bez koñca ugniata chustkê. Rosyjski profil baby w okularach daje do myœlenia dziadowi w futrzanej czapie. - Bêdê dwunastego - mówi rosyjska kobieta do ; swej rudowlosej znajomej. - Rachunek nie przyszed³? - zapytuje na to rudow³osa - Nie, jeszcze nie przyszed³. Student Akademii Muzycznej z wielkim futera³em od rymczyndli stoi tu¿ przy drzwiach. Nie mieœci siê ze swym instrumentem w g³êbi podmiejskiego poci¹gu. Ryczyndle to instrument bardzo ciê¿ki, co widaæ na twarzy studenta. On to z nosa wytacza niewielk¹ kulkê i rzuca ja na pod³ogê. - A to cham - myœli Blond - Halina i chy³kiem, lekko zalêkniona, udaj¹c, ¿e ziewa sporz¹dza w³asna kulkê i zrêcznie rzuca ja w pobli¿e kulki studentowej. Kulka studentowa widz¹c to pêcznieje niebywale i cichucko burczy na co kulka Blond Haliny odpowiada piskiem. - Doœæ tego - myœli rosyjska kobieta. Unosi stopê nad kulka Blond - Haliny. Kulka studenta widz¹c , co siê dzieje, ostrymi jak papryka zêbami odgryza kobiecie nogê. Kulka Blond - Haliny jest uratowana. Up³yw krwi sprawia, ¿e rosyjska kobieca umiera niepostrze¿enie. Jej ruda znajoma jest tym niezwykle zmartwiona, czemu daje wyraz krzycz¹c trzykroæ M y n t h o n . Kulka studenta s³ysz¹c to nie waha siê kichn¹æ. Zaroœniêty facet po piêædziesi¹tce nie wytrzymuje i bezwstydnie chwyta nagie kolana Blond - Haliny. - Tego ju¿ za wiele - myœli student Akademii Muzycznej i wysiada, choæ co nie jego przystanek. Jakub Sahne, Poni¿ej nr 5
TU SMYRDI
Cygañska rodzina mieszka w bloku na ostatnim piêtrze pod dachem. Ojciec Igor Balaz jest jeszcze m³ody. W wiêkszym pokoju, na drewnianej pryczy zasia³ ju¿ i doczeka³ pi¹tki dzieciat z brzucha wstrêtnej kobiety. Kobieta nie jest Cygank¹ stad bieda Igora. Igor jest œmierdziuchem. Ka¿dego ranka, wespó³ z najstarszym synem, sikaj¹ na materace w pokoju goœcinnym. Gdy zaschn¹ plamy uryny, wyrusza Igor Balaz na poszukiwanie letników do pokoju wype³nionego oparami mocznika i potu. Drobne sikniêcia kobiety Igora znacz¹ codzienn¹ jej drogê z sypialni do kuchni gdzie w garze mosiê¿nym gotuje kobieta zupê, tkwi¹c po kolana w wysokich butach co chroni¹ jej wysuszone ³ydki przed ostrymi zêbami Patrycyji, najm³odszej córki Igora. Patrycyja zrobi³a pod œciana ³azienki kupê nadaj¹c jej kszta³t ma³ego brunatnego kreta. Okrutny, najm³odszy z synów widz¹c to ucina kretowi g³ówkê kuchennym no¿em. Patrycyja p³acze tr¹cajac stopk¹ zimne ju¿ cia³o krecika. Kobieta matka przerywa spór dzieci¹t rzucaj¹c zw³oki kreta do sedesu. Szcz¹tki nie ton¹. Bezwiednie ko³ysz¹ siê poœród rzêsy marchwiowego mocznika. £zy Patrycyji padaj¹ na zdech³ego krecika. Wraca Igor. Obiad gotowy. Letników nie ma. Z³oœæ powoli uchodzi z Igora. Igor wychodzi szybko. S¹ letnicy. Og³upieni zwierzeniami Igora padaj¹ na urynowe materace. Zapadaj¹ w sen zmorzeni drog¹ i smrodem. Tu smyrdi s³ysz¹ we œnie s³owa starego Cygana uwiêzionego w szafie. Szafa skrzypi. Stary Cygan ci¹gniony urynowym smrodem wypada przez okno na bia³¹ Skodê
PONI¯EJ NR 2
s¹siada. Na szczêœcie alarm nie dzia³a. Jest mróz. Tu smyrdi szepc¹. To prawda odszeptuje œwiêty obraz, pod którym Cygan chowa dolary i kie³basê Rankiem Igor stwierdza brak starego Cygana. Oskar¿a letników o kradzie¿. ¯¹da wyjaœnieñ. Stary Cygan le¿y na dachu Skody. Szkoda Skody jest nowa. Policja wyjaœnia sprawê. Stary Cygan od roku nie ¿y³ o czym Igor nie wiedzia³. ¯a³uje teraz strasznie za swoja pomy³kê i przeprasza letników. Letnicy uciekaj¹. Spostrzegaj¹, ¿e nie mog¹ byæ Ietnikami. Na dworce mróz i œnieg. O kurwa, myœl¹ sobie. Jan Siniak, Poni¿ej nr 4 .
SOBOTY
Idê ulic¹, coœ ugniata mnie w lewe j¹dro stajê w parku krzewiastym myœl¹c, i¿ to majtki tymczasem wyjmujê a to rêka mariana zosta³a po ostatnim czwartku Tolek Pasieka, Poni¿ej nr 1
153
PONI¯EJ
MOJA ŒLUZÓWKA czyli farsa o kobiecie koniu i jej oku Moja œluzówka tkwi zaczajona W jakimœ ciemnym znaczeniu pó³ s³owa Jej ma³e oczy patrz¹ badawczo A palce tkliwie masuj¹ potwora Czym¿em zas³u¿y³ - Pytam œluzówkê Na pieszczot twoich mile manewry Œluzówka milczy, spuœci³a oczy (Ona niewiele pamiêta z tej nocy) £zê k¹tem oka rzuci³a zemdlona I powolutku po miêdzy usta wsunê³a g³ówkê mojego potwora Dreszcz podniecenia przebieg³ po ciele, kiedy œluzówka ³agodnym ruchem, powoli jakby zadaj¹c rany ruszy³a z pr¹ciem w radosne tany Nie wiem ile czasu œluzówka tañczy³a Zmru¿one oczy nic nie widzia³y koniec nadszed³ gwa³towny i ostry Œluzówkê odrzucaj¹c krztusz¹c¹ siê ³zami Ja sta³em nagi z g³ow¹ potwora, Który ju¿ nie by³ taki straszliwy Œluzówka patrzy³a i z satysfakcj¹ do g³owy potwora stroi³a miny Potem podesz³a chwiejnie do zlewu I zobaczy³em z wielkim zdziwieniem Jak ukochana przeze mnie œluzówka Wypluwa do zlewu mózg z obrzydzeniem
Zawy³a straszliwie okrutna kobieta Czuj¹c jak krew jej nap³ywa do g³owy W ostatnim tchnieniu rzuci³a spojrzenie Na pró¿no próbuj¹c wydobyæ s³owy I pad³a na oko, w którym niedawno Zemsty upatrywa³a spe³nienie Lecz oko nie ¿y³o! Oko j¹ zdradzi³o Czuj¹c na sobie kropli powonienie Kropla spadaj¹c oku na Ÿrenicê Uszkodzi³a resztki rozumu kobiety Ta, ¿e nawet obwis³e cyce Nie mog³y powstrzymaæ rozk³adu winiety
Brzydkie s¹ nagie piersi mojej znajomej Rzadkie i nieopalone Dwie skarpety pe³ne piasku L¿¹ przytulone do siebie Na granatowej poœcieli Œwiec¹ Franciszek Kasztan, Poni¿ej nr 1
SAMICA MATKA
Czemu œluzówko? - rozgoryczony Spod œciany pytanie do niej kierujê Nie chcia³aœ po³kn¹æ osocza spieniony Czy ba³aœ siê, ¿e ciê potwór otruje?
Samica matka z naddartym sutem krokiew niesie w pysku dla dzieci W norze ciemno Pusto, g³ucho Dzieci cuchn¹ Matka suka li¿e naderwane suty, nowa partia szlamu wydobywa siê z zaropia³ej pochwy Tr¹ca dzieci, prosi Niebo¿êta, to¿ to ja Wasza matka, Suka wasza Krokiew wam przynios³am, czemu milczycie? Jedzcie dziecki, jedzcie... lecz na miedzy g³usza I tylko sw¹d dziecków Rozk³adaj¹ce siê cia³a zion¹ pustk¹ robaczywych mógzów Tylko zaj¹c Marcjusz bawi siê w k¹cie swoim pisakiem, który mu wyszed³ ze skóry Marcjusz Ga³czyn, Poni¿ej nr 1
Gdybym œluzówk¹ naprawdê by³a Odpar³a ona z nag³¹ pogard¹ To mózg potwora by³by ju¿ w brzuchu A ja z namaszczeniem p³uka³abym gard³o
ZABAWA U JEBANA
Kobieta, która jeszcze przed chwil¹ G³owê potwora zrasza³a sw¹ œlin¹ Nie mog³a zrozumieæ czemu umiera Lecz wiedzia³a, ¿e zemsty dokona dzie³a Potwór ju¿ nigdy nie by³ szczêœliwy Chocia¿ œluzówka mieszka³a z nim w gminie A Ty zapamiêtaj czytelniku mi³y ¯e kto okiem wojuje, ten od oka ginie Poni¿ej nr 2
Sta³em skruszony w k¹cie pokoju Z potwora zdech³ego sp³ywa³o osocze Œluzówka staraj¹c siê w lustro nie patrzeæ Stara³a siê œlady morderstwa zatrzeæ
Ma³a ruda krogulczyca Przybywa w deszczu Ci¹gnie za w³osy Du¿ego krogulca Jej krzywe pazury Rani¹ mu g³owê
Lecz ja nie jestem twoj¹ œluzówk¹ I choæ podobne s¹ moje kszta³ty To zaraz poznasz we mnie cz³owieka I wtedy poznasz smak mojej wzgardy To rzek³szy puknê³a siê w potylicê Wydaj¹c dŸwiêk do kaszlu podobny Ta, ¿e na wielkie obwis³e cyce Spad³ na dó³ kryszta³ jak oko cudowny O zgrozo! - krzykn¹³em - to sztuczne oko Teraz rozumiem twój wstrêt do osocza Tyœ nie œluzówka - tyœ B¹ka córka Popatrz - zabi³aœ mego potwora Twoje obawy s¹ ca³kiem s³uszne Twój potwór nie zazna ju¿ wiêcej strawy To moja zemsta za moj¹ córkê Któr¹ w s³oiku wiêzi³eœ dla zabawy Ty barbarzyñska, okrutna kobieto Zostañ i zmieñ swych czarów zamiary Zrozum - twój urok na mnie siê skrupi Twój urok skrzywdzi spragnione pieczary To potwór wype³nia³ je ob³ym cielskiem To on je gor¹cym oddechem pobudza³ A ty okrutnie chcesz go swym wstrêtem O g³owê skróciæ - to ty ¿eœ nieczu³a Tu potwór ostatnim tchnieniem potwora Ostentacyjnie uniós³ dziurkacza I by daæ wyraz swemu wkurwieniu Wypuœci³ wielk¹ kroplê sikacza Wypuœci³ kroplê i spad³a mu g³owa Lecz jego wysi³ek nie poszed³ na marne Kropla ta niczym bomba atomowa Na szklanym oku zerwa³a farbê
154
***
FOT. MACIEJ MAZUR, PONI¯EJ NR 5
ONA
Wiesz? - Czasami nie myœlê Poruszam wtedy okiem Ogl¹dam swoj¹ asymetriê twarzy I czesze moje d³ugie blond w³osy Niektórzy mówi¹, ¿e coœ nie tak jest ze mn¹, ¿e coœ nie tak z moim okiem Nie wiem co o tym myœleæ... To Ÿli ludzie... Nawi¹zujê do tego ¯eby Ci powiedzieæ ¿e nie wszyscy mnie lubi¹. Jeden ch³opak - pewnie peda³ Powiedzia³, ¿e nie zmieszczê siê do jego samochodu œmia³ siê, ¿e nogi bêd¹ mi wystawaæ przez okna, a podczas jazdy na pewno wypadnie mi koko ... Zrozum mnie ja nie jestem g³upia!!! Poni¿ej nr 1
Z krwi krogulca Rodz¹ siê robaki Modliszki i koniki Graj¹ na swoich skrzypkach Muzyka zabija krogulca Krogulczyca wyje Zbli¿a siê do mnie Jej ma³e stopy mia¿d¿¹ moje stopy Ci¹gnie mnie za rêkê Do jaskini nudy Na zabawê do Jebana Wszystko szaro-fioletowe Olbrzymie t³oki i ko³a zêbate Muzyka maszyn Ma³a krogulczyca tañczy Pal¹ mnie oczy Wciskam palce do uszu G³uchy jestem...cha cha cha! Micha³ Rurwiel, Poni¿ej nr 5
TADEUSZ
Tadeusz, uwa¿aj Uwa¿aj, kurwa Bo ci chuj Ze skóry wyjdzie Profesor Sztedke, Poni¿ej nr 5
REWIA KONTRSZTUKI
*
*
*
*
By³a sobie Sina Lina, Sina Lina zjad³a blina, pociek³a jej z gêby œlina, smutna by³a Liny mina. Posz³a Lina do koœcio³a, do Bozi o pomoc wo³a. Bozia, maj¹c Linê w dupie, powiedzia³a: trzym siê w kupie! (Bozia zawsze ma ciê w dupie kiedy ty nie jesteœ w kupie.) Idzie wiêc Lina ulic¹, smutkiem siê jej oczy œwic¹, bo ta œlina z gêby cieknie! Lina chyba st¹d ucieknie, z tego miasta zasranego, obsranego, przesranego, ca³kiem popierdolonego. Tu¿ za rogiem sta³a kurwa, jak na kurwê doœæ obskurna, Lina biedna, jak wyskrobek, pyta kurwê o zarobek. Ona na to: to zale¿y, jak i gdzie co komu le¿y. Lina myœli: niez³a sprawa, nie mêcz¹ca i ciekawa, wielu mê¿czyzn poznaæ mo¿na, no, i stanê siê zamo¿na. Kupi³a se Lina mini, i choæ dalej wci¹Ÿ siê œlini, i choæ ¿re za blinem blina, inna teraz to dziewczyna! Kobieto! Gdy jest ci Ÿle, kurw¹ stañ natychmiast siê! Marta Juœko, Rewia Kontrsztuki nr 1
TOMEK KITLINSKI ‘92
JAREK SUSZEK ‘94
*
*
Stojê sobie na przystanku, a tu patrzê jakieœ baby wielkie chodz¹, coœ nosz¹ ze sob¹, z brzuszyskami takimi wielkimi chodz¹ w te i wewte. To ja kurwa myœlê co tu bêd¹ takie wielkie baby chodziæ i jak nie przypierdolê jednej w to brzuszysko wielkie i drugiej w japê co j¹ otworzy³a i z kopa w dupê jak nie poprawiê, to myœla³em, ¿e choæ uklêkn¹ i przeprosz¹, ¿e takie wielkie i z brzuszyskami takimi w te i wewte ³a¿¹, a te mordy tylko rozdziawi³y i ³o jezu, ³o jezu ratuj. To ja siê rozgl¹dam ale ¿adnego nie ma skurwysyna, to dalej te baby po mordach za te brzuszyska wielkie. I tak bijê po mordach te baby, a tu jakiœ przychodzi i mówi ¿ebym ja mu da³ tak¹ jedn¹ babê wielk¹, bo on z tak¹ bab¹ wielk¹ to najbardziej lubi. To ja myœlê, ¿e co on siê mnie kurwa pyta, jakby to moje te baby by³y. I mu mówiê, ¿e co on siê mnie kurwa pyta, ³a¿¹ takie baby w te i wewte to jak chce to niech bierze te baby, a jak nie chce to niech nie bierze. No i on wzi¹³ te baby tak jak le¿a³y na chodniku. A ja pojecha³em do domu, bo myœlê, ¿e co ja bêdê z g³upkiem rozmawia³, jak on chce ¿ebym ja mu te baby dawa³, jakby to moje baby by³y. Jarek Suszek, Rewia Kontrsztuki nr 1
A JA WOLÊ MOUSSE
a ja wolê mousse czy po prostu ¿el; i farbowaæ siê. czas ju¿ nie czuæ miodu i stodó³ nowogródczyzny, a ja by³em punkiem i jestem clipem - nie ma ju¿ rytu i mitu image b³ysk, spiêcie, nihilizm lingwistyczny, fake BIJOU faxart meta - odkleja siê od postsokrat, fizycznoœci, czyli chaos skóry, tej czarnej i impregnowanej i mascara szprychy i akrylowe i jeszcze industrialniej i warstwy fluidu i diet coke veganie und blonde Poezja dla d¿entelmenów lêdŸwia z³otne hucz¹ sfery a krzy¿yk mój kopu³ê nabrzmiewa œlepot¹ zachodzi phimyam czegó¿ to kule bycze nie wytrysn¹ ju¿ czuæ uda ci promiennosrebrniœcie jest i organ To s¹ mleka jêzyki i dla nieboszczyka Rzadki przypadek dezinstytualizacji pisma literackiego. REWIA KONTRSZTUKI wyros³a bowiem na gruzach oficjalnego pisma m³odoliterackiego HELIKON za³o¿onego w 1990 r. w Lublinie przez studentów UMCS Tomasza "Igora" Jaszczuka, Dariusza Michalskiego i Jaros³awa Suszka. Po wydaniu trzech numerów HELIKONU, w 1991 r. Jarek Suszek (1971) tym razem wspólnie z Tomkiem Kitliñskim (1965?) opublikowa³ edycjê zatytu³owan¹ HELIKON/REWIA KONTRSZTUKI (28s A4), która diametralnie ró¿ni³a siê od poprzedniego pisma. Okreœla³a siê jako post-postmodernistyczna, drukuj¹c wiersze, prozê, artyku³y z których prawie po³owê pisma stanowi¹ przek³ady wspó³czesnych autorów zagranicznych - brytyjskich (Kathy Acker, Alisdair Gray), amerykañskich (Susan Sontag, Allen Ginsberg), japoñskich (Hiromi Ito), czeskich (Vera Chase). Pismo sk³adane na komputerze i drukowane na offsecie (nak³ad 500-1000 egz.) by³o odt¹d kolportowane g³ównie w obiegu alternatywnym, choæ mo¿na je by³o nabyæ tak¿e w nielicznych humanistycznych ksiêgarniach. Drugi numer (20s A4) ukaza³ siê zim¹ 1992/93, a trzeci (24s A4) jesieni¹ 1993. Po zaprzestaniu wydawania REWII KONTRSZTUKI Suszek wspó³redagowa³ zin komiksowy SATURATOR (199495) oraz publikowa³ swoje wiersze w MACI PARIADKA i LAMPIE I ISKRZE BO¿EJ. Kontakt: Jarek Suszek, ul. Topolowa 2 m 70, 20-352 Lublin
rewia kontrsztuki *
*
*
Kurewsko zimno by³o. No to pomyœla³em, ¿e do tego koœció³ka mo¿e, co to na przedmieœciu sta³. Tylko, ¿e tam takie czasem przychodz¹, a ksiendza to w krzakach z³apa³y, co ostatni by³, to potem inne mówi³y, ¿e on mêczennik, bo pó³ roku w tych krzakach siedzia³ nim go z³apa³y. No ale, ¿e tak kurewsko zimno by³o i jeszcze kropiæ zaczê³o no to wszed³em ja do tego koœció³ka, bo co to i za koœció³ek by³, wszystko rozkrad³y, ¿e œciany tylko zosta³y i krzy¿, co nad o³tarzem kiedyœ wisia³, a teraz nie nad o³tarzem bo ukrad³y o³tarz, a œmierdzia³o, ¿e i trudno wytrzymaæ by³o, bo szcza³y wszystkie gdzie popad³o. No i jak wszed³em to siê przewróci³em zaraz, ¿e to niby jakieœ graty za progiem le¿a³y i ciemno. Ale podnios³em siê i dalej wchodzê. Tylko ¿e siê przel¹k³em zaraz i uciekaæ chcia³em, bo coœ tam jêcza³o w œrodku. No ale pomyœla³em, ¿e zobaczê co tak jêczy i jak dalej wszed³em to zobaczy³em, ¿e na tym krzy¿u, co to nad o³tarzem kiedyœ by³, jakiœ wisi i tak jêczy, a potem to nie tylko jêcza³, tylko kurwa i kurwa. No i jak ja siê jemu przygl¹dn¹³em to zobaczy³em, ¿e to ten co tu wódkê pij¹ i tak szcz¹ wszêdzie. No to ja pomyœla³em, ¿e tak kurewsko zimno to go z nudów do tego krzy¿a przybi³y. Mo¿e alkohol w nim jeszcze by³, bo nie krzycza³ wcale, jêcza³ i tylko kurwa i kurwa. To pomyœla³em, ¿e jak on tu tak jêczy to ja gdzie indziej pójdê, bo jeszcze powiedz¹ potem, ¿e ja go do tego krzy¿a przybi³em. No i poszed³em chocia¿ kropi³o i tak zimno kurewsko by³o. Nie wiem co siê z nim dalej dzia³o. Bo te, co z nim wódkê pi³y, to ludziom mówi³y, ¿e on drugi Chrystus by³ i ¿e go anio³y do nieba ¿ywcem porwa³y. To ja myœla³em najpierw, ¿e to one same go gdzieœ zakopa³y. A potem pomyœla³em, ¿e mo¿e go i te anio³y porwa³y, bo jak wtedy wychodzi³em z tego koœció³ka to on zacz¹³ tak krzyczeæ g³oœno, to go pewnie wtedy tak porywa³y, tylko chyba zapomnia³y wyj¹æ gwoŸdzi. Jarek Suszek, Rewja Kontrsztuki nr 1
wiatyk mu ju¿ nie stanie niepozwolone mieli cienie trzy matczyne co w fajerwerki skacz¹ spastyka nowonarodzowatego wodo grzmoc¹c
REWIA KONTRSZTUKI NR 3
Jêdrna ja³mu¿na i niedokrzesana kojê do gliny cia³ szyk i jeszcze ten strach Ubo¿onarodzniony i zrozumiany przez publicznoœæ pragn¹c¹ psychanalysta i mpotent klêska jak o ja z celem czkawki - lustra na nerach przeciw mej inwersji samo fetyszem w³asny rytm izm - i, jak¿e¿ inna moja rodzina od was hm kochankowie? Mi³oœnie. Dawaj kroplê œwiêê te liczby dawaj dawaj dawaj ju¿ mów Kim jam jeœli nie anchoretka na wieki zaprawdê Komm doch boæ ptaszarnia ma siê miele a take mêczonym precz s³uchaæ tylko pierd pierd zu¿yty pierd niczym cia³ spotkanie z kwasu oczmi teraz do zbojonych jakimiœ naczyniami mo¿e nie jêdrnymi doœæ co siê Ÿle czyta weisszuschrebendjak weiss ich. Uch, tu ja twój kochanie sawantka bleblue tak to to wyœcie³aj¹c liz lizak bobhobpup luli tylko zasn¹æ tylko to chcieæ on/a byli
155
REWIA KONTRSZTUKI
RYS. TOMEK KOZAK, REWIA KONTRSZTUKI NR 2
szczegó³u, jak koherencja siê rozpuœci³a, bo jej nigdy nie by³o, "¿e œwiat jest barwnym dŸwiêkiem, który nic nie znaczy..." a w ogóle to w akademii, wysokim zgromadzeniu czy wspólnot wspólnocie nie ma chuja, ¿eby nami decydowa³ (znów cytujê programmatologicznie w kontraœcie do libera³ów, narodowych konserwatystów itp.). Wk³ada wiêc walonki, doi krowê, poda temu tamtemu, robota robota nieprzerobiona, wykarmi, rozda. A najnowsze ROZKAZY o powrocie na ten kontynent, a ja chcê Azji, to s¹ te ich wartoœci, ta demokracja, ta ojczyzna wolna (to ju¿ dwa lata), tak tak; bo w imiê godnoœci, w imiê ludzkiej. Miêdzy rozkosz¹ a desperacj¹ w Kraju Jedynej Prawdy chcemy, ci¹gle chcemy. Dobre w Ameryce bo tom je moc fordów i buraki z barszczem no i siê chromolo Je tam nosz Brzeziñski i bogatych z górow, lubimy Colombo ale te murzyny toŸ to nieprzyjemne Prezydent wszystko dla nas, tylko ¿ydy mniej ju¿, w ogóle to ca³e ONZ chce nos na œwiata króla, a tylko jedno z Rzeszowa na Miss Australii, a Polaczków lubio a do roboty gonio, te co maj¹ dwa zlewy, a teŸ mówio ¿e nam tych dwóch sprowadzi³y ¿eby nos oœwieci³y, Cyryla i Metodego, a komuna to z³a paniei przez ni¹ nam zrobili rozdali wydali a my ostalim coby trzymaæ p³omieñ, ¿eby siê Akropol nie zawali³, nie, bo my ostatnie zosta³y na ca³y œwiat dobre a piêkne, zbawienie zapewnione ju¿, a ch³opy s¹ g³upie maj¹ samochody i mliko wylewaj¹, kurde, a my inteligenty to myjemy nogi, nie chodzimy nago, oddzielny rêcznik od dupy mamy, w niejteŸ Freuda, wolymy humanizm, i czytomy i czytomy mamy kurteczki czasami fajeczki czasem trza pójœæ za ojczyznê oddaæ jej pañszczyzne i nie lubim £odzi bo taka brudna ¿e a¿ wstyd tylko robotniki tam mogom a w Krakowie pañskim króli nam wytruli na szczura albo skalpela nie spojrzê i nie chcê tych ma³¿y (VII 1989) w niedorozwoju - zacz¹æ INFANTYLIZM! - potrzeba dzieci¹tka, moronów Skrzy¿owawszy siê ze s³owotokiem (fragmentacj¹, obcoœci¹) nadgarstkami, jêzykiem drugim a be³kotem (poeme en prose, BRAKIEM literatury cia³a u nas) "mozaik¹ cytatów", to signum temporis: rz¹d dŸwiêku, rozmontowywanego, ale agresywnego jako expresja ego, a raczej cia³a (le corps lesbien + zezw³ok, zw³oki) Urodzi³am potwora, krwawi³ i krwawi³. On nie mówi. Nie bêdzie ju¿, nie chcê tego. Robi pod siebie jak starzy rodzice. Byle nie siadaæ na ³ó¿ku chorego. Le¿ymy wiêc krzy¿em. Tkliwoœæ nie jest obroñc¹ uciœnionych. To ró¿a duchowna i wie¿a z³ota. Oddychaj. Przeœcierad³a szarpane, bo chce sakramentu, chce cia³a. My nie chcemy siebie. Tyle warci, co ona: zapamiêta³a, w ulewie purpury, sama w sobie,
tu a ja byli by³am jestem ten ehemirm giêtkim tylko i ju¿ ciê zapraszam Pospolity imbecyl pluga wiec to to szmatki taktaktak kurw¹ kurw¹ kurw¹ bernadettetleni¹c¹ ocho pizda to jest moja pizda wk³adam palca to taktaktaktaktaktaktak,spró buj mój z³ap ochbaby it's comingcommkommnakommdoch du komm na kommmst du comm come to come to come too com ocmomcomcomcom n nownanananana na komme kmkomm'komme komme kom c'mon comenkome komcommmmmmmmmm na komm na komm kum Po co ja to piszê - lepiej by coœ tak z ide¹ indoeuropeizm, ¿adnej zwierzêcoœci, za³askotania msze narodowe i HELIKON NR 1 literackoœæ kwilenia, g³êbia smak bourgeois w modzie a intelektualiœci w w a r t o œ c i a c h n i e z m i e n n y c h heroje bicia wroga, a po co tam masturbacja przecie¿ zawsze mog¹ mieæ dupê. Dzieci g³upie starzy g³upi m¹dra emigracja nasza S³owianie niewa¿ni, biednych u nas niet - pomagaæ nie trza, chyba ¿e dla Najjaœniejszej eseistyczne dumy czytaczy Zachodu a nie mi³osne md³oœci o w¹tpliwych horyzontach przywi¹zane, odziedziczenie czyli paplanina Arcyprawdy, Ojców widz¹cych Œwiat³o i w³asnej generacji dziejów, którzy nie pierdz¹, jeno dzier¿¹ te cipy, co tam one mog¹, ale dzieci by siê przyda³y co druga zap³odniona i zadowolona, przy³o¿y bachorowi i kupi z³oty pasek no bo on siedzia³ pierdafony bij¹ w dzwony Europa ginie! (VII 1989)
REWIA KONTRSZTUKI NR 1
REWIA KONTRSZTUKI NR 2
bez oblubieñca - w przemianie w siostrê, córkê, kochankê, matkê. Dlatego piszê: Maria, Marina, Mariana. Sanctissimus z libañskiej gruszy czernieje. 666. Otwieraj¹ wrota konopne, potne. Ca³owanie œwiêtego, œwiêtej z brod¹ zagazowanej. Pustelnik w pustyni, pi¿mousty w orszaku litanii, bo chleb jest winem. Po¿oga na wiosnê i ona nam spalona, byli anio³owie, patriarchy, matuszki. Oœlep³o, wymar³o. Namiestnicy mistrza gotuj¹ na blasze, na gazecie jeœæ nam daj¹, jêzyki siê myl¹. Pytali, patrzyli, kiwali g³owami. Umyj najpierw rêce! Od choroby do choroby. Ma zjeœæ ¿ywego szczura. Tam w górach. Tropikalne pochówki, a ja czarna poetka. I rodzê. Za dymem grubiej¹ miêœnie. Woda. Pozostaje kastracja. Z boku, gdzie rzyga
Epitalamium no uwiêŸcie ju¿, zaka¿cie, a my pod kontrol¹ zostañmy, bo to ryzy ideologii zwyciêzcy, represje represje, ZAKAZ: tak tak; bo w imiê godnoœci, w imiê ludzkiej. mê¿e stanu, mê¿e z tek¹, mê¿e za cz³owieka odpowiedzialni i J¹, co w bez³adzie, groŸbie i zamêcie - i za ono wypijmy, bo i klaps, i rowerek ono czeka, krzyki (w oœmioosobowej sali, choroby choroby; taka to œwiêtoœæ, ¿e lepiej, ¿eby za 18 lat odkrêci³o gaz (i przyrost by siê obni¿y³, a w czo³ówce byæ to wypada - wracamy do zaœlubin, a tamto to coœ jak accusativus judaicus). ZAK£ÓCAMY porz¹dek, dosyæ podporz¹dku, bo harmonia to konstrukt; ato? cia³o, to konkret, to antykoncepcja, a tak siê zaka¿a, a tak nie Podobno o tym siê nie mówi, podobno o tym siê myœleæ nie chce (teraz i wtedy i kiedy jeszcze). Bo Staniewskiej i Cixous proza to antypoezja
156
RYS. DAREK FODCZUK, REWIA KONTRSZTUKI NR 1
REWIA KONTRSZTUKI duch, po raz pi¹tkowy, nagi pomazaniec. Jestem za du¿o, to jego korona. Prowadz¹ po b³otach. Brodaci do umywalni. Nie widz¹ mnie, widz¹ królewicza z najczystsz¹. Znowu urodzi³y siê martwe. Chodzi mi o zmieszanie moich ras. I stawa³ siê mut, i smaga³ tak, i la³o siê piêtno. Motyla pochowam. Zag³askam ciê drutem. Spuch³am. Zeschniête cia³a na sztorc. Stó³ myd³o szczotka. S³oje. Jesteœmy za szk³em. Preparaty. Wo³aæ ksiêdza. Roœlinka, to ju¿ roœlinka. Uparte œci¹ganie napletka, mycie, plamy. A rozgotowanie, wêdzonka? Wódka po wszystkim, pieprzyk. K³adê siê na klêczniku i modlê o œlinê. Nad tym kopu³a mnie wkrêca. Czo³ga siê do mnie. Piersi¹tka. Ja po³ykam. Spod wlewów g³osy. Na lustrze krew. Tuches. Wyrwaæ spod pachy. Dobrze, tylko siê umalujê. Na g³owê bandana. Frêdzle pod szortami. ¯o³nierki wracaj¹ z bazy, czekaj¹ na pla¿y. Gustowne maski gazowe, mam wracaæ? Ken! On gada³ z liœæmi i soœnin¹. Zzielenia³y brzuch, grzyb. Bieleje. Wypró¿nia. Kibucowy cmentarz obok fabryki plastiku i goŸdziki na groby bohaterów. Niektórzy byli mieleni, po masakrach. Mi siê ju¿ o sensie nie œni. Siê ju¿ nie têskni. A têskniono A
utraæ. Ba jam krew we krwi, w wino, w krew, w pszczo³y. mit Max, Freiherrn v. Y --- y blossschweign jestem ch³opiec z jeszybotu i otworzê kiedyœ kacet dla hamanów dla Endloesung der Deutschenfrage wiêc, no rzuæ siê na mnie skurwysynu a chcesz ty mnie powiesiæ o tak tyfus i œmierdzê czy oddalone (te co przedrzeŸniaj¹?) jestem w mame -lszn poetka, tak to tyle i jaki¿ on piêkny, schon gut animale oczy za w¹skie czy zbyt du¿e czyli niektórzy wasi jednak nosz¹ okulary - myœla³em tylko my gramotni - auf polnisch? haste nicht gehoert? ich habs zweimal gesagt chcê twój krawat, s³u¿bowy twój krawat, Noe, noe - a chrz¹kasz ty, ich bin nicht schlecht da, nicht? Haste keinen? zarzynasz moje pisanie, verstehst du nicht? was sonst? ich habe eine Idee. Siekiera, to niezbêdne mnê na tobie koszulê, a jak siê obœmiewam (z twego rassenrein?) ci jêzyk twardnieje, Machst du dir solche Photos? Du? Kennst du nicht? arschlecker, jêzyk twardszy, to ju¿ twoje nêcenie, ono skalecza twarz dziecka wzywa, ale usta nie przychodz¹ Sag sag was Haste keinen, echt? haste drauf nicht gekommn rêka æwiczona lœni ci nos i jestem ju¿ lesbijk¹ czas na anarchiê, anty-spo³ecznoœæ, bez uwznioœlania, strumienie bezznacz¹cych, ale wszystko jest polityczne, wiêc deklarujê siê lewacko (Marx plus psychoanaliza), zaum, infantylizm = nowy antypr¹d mówi Lach: rasist¹ to ja nie jestem, ale nie lubiê, jak siê asfalt rusza.Nosicieli chce puœciæ z dymem. Ma roszczenia wschodnie. Ten nasz imperializm. Polackie kolonie. Wybraniœmy na obronê i szerzenie Œródziemia cywilizacji. Prawica siê prawiczy i ma prawo. A postawmy najwy¿ej Rumunów. A zba³kaniejmy. A wykoñczmy heteroseksyzm i zakaz sztucznoœci cia³a w sztuce. A Tomek Kitliñski, Rewja Kontrsztuki nr 1
*
*
*
Mówi: "Nazywam siê Kacper jestem pterodaktyl oszala³y miewam obsesje i ataki nudy podczas których nic nie jest w stanie mnie zaciekawiæ cierpiê na przewlek³e migreny a tak¿e z powodu wzrostu RYS. DAREK FODCZUK, REWIA KONTRSZTUKI NR 1
kochano Pyszni³ siê dusz zwi¹zek. By³y na to listy, spojrzenia, kopulacje i lincze. I na skrzypeczkach gralim i oblubieñców witalim. Konstrukty, samoprodukowalne przez podmiot, bo tylko podmiot, choæ rozszczepiony, mo¿e i jest. Tzw. zakochania, wartoœci (tfu, ex-dysydenci ci¹gle o tych), wizje duchowoœci, wszystko konstrukty, fikcje. Jest tylko szpital - sztuka sztuk. Rosn¹ mageritkes? Grdyk dotykaæ. Br¹zowi mileñce, ze s³oñcami na bêbnie, niepoc¹cy bezw³osi syberyjsko, on/a w possessio, zakazani, a weŸmi mnie. Po tej stronie jeziora, morza. Bo. Ciemniejsi/sze niŸ mój syn, œlepe rzutowe, pod i nad. Transseksualizm, trans. Delektacja sztucznoœci¹. Pierdolisz! Œmieræ tañczy w punku. Jeszcze raz - eksploduj - struny za staniczki, kolce. Z palcem w dupie. Sma¿ê. Sma¿enina. Tañczy³ w industrialnoœæ. Znajd¿ punkt G, podkrêæ w³os na skos. I do anty-kultury, bo inaczej siê nie da. Buty DR Martens, metalowe blachy. Jak czarne s¹ te czernid³a, Muetterchen Prag! bo to re¿yser, aktior, ¿eñski Neron albo dandys - taka barwa, a u niej balet akwariowy, czyli o co chodzi? Parodia parodii. Groovy, Rêka z³apa³a. Koncertki. Te chustki, ¿eby wk³adaæ, to paczuli. Albo Polska zaraz przed i w stanie - to epoka punka, nic innego. To ja jestem kobiet¹, bo CHYTRE zaklêcia mieszam temat z rematem, ten z persupozycj¹ - RZÊSY RZÊSY, wiêc skoñcz tê twoj¹ poezjê pieszczotliw¹: cyganie (jak Prince) sterylizowani w kacetach, w Synagoge des Satans czeka na zwój nowy i mistrza nowego (z Ducha), w górskim za KRYSZTA£EM jecha³o jego zwierciad³a nie widzia³y iŸ somnambuliczek a¿ ZMODLI£A demonki - z drzewa sanda³owego ram dzieci szkieletów przyb³êdy wiosenne ³askoczê SOBIE dzi¹s³a rozjaœnione w³osy stercza³y POD jego cia³em czu³em jego koœci San Fermin gleba nie rodzi monstrancje i jak to siê robi: zanurzenie ³zy UŒPIENIE wy¿ej let's get into the groove, na schwa³ chwa³a, pierze MAKowczyk kulebiak i innowacja kar tofla, WIÊCEJ palce karze³ki, WYP£YWASZ czyœcimy koœci mo¿na odró¿niæ kobietê od ch³opca mierzymy koœci s¹ br¹zowe w czaszkach s¹ otwory uk³adamy koœci do plastikowych worków NB wiersz ten wyra¿a koniec idei nowej zjednoczonej europy, jak i starego œwiata ORAZ wzywa do czegoœ (autoplagiat), a poza tym (znów autoplagiat) sztuka to mastur bacja. Ruchy frykcyjne liter. Mówienie. Przemoc¹ i gr¹ biologii estetyka stoi. Nidda/Fuil/Chi - Chi/N Krew, krew, krew, krew, krew tu jest. Nas oni nie pochwyc¹, bo to myœmy krew, nie ma w nas krwi, s¹ gruczo³y. Limfy brak. A krew jest krew. Krew jest krew, a kto jest krew we krwi. Krew przy krwi gówno krwi jest krwi¹. Zabij tê krew. Krew w kielichu to krew ma. By³a surowa krew a krwawi¹ca. Kamienna krew. Powiedz, jak by³eœ ty krew. Jam krew, bêd¹c krwawi¹c¹, a moje przeœcierad³a krwie moje. Krew w tym jest, roœnie krew. By³a krew. Wzbiera. Pluæ. Za bia³y jestem i krew b³êkitna. Braterstwo, którego nigdy nie zagryz³em, i moje siostry-we-krwi, no bo krwawimy, bratrzy, wojownicy o staruchach ¿onach i mê¿ach m³odzieñczych; czy krwawili mê¿owie. Skórowe pokrycie na tampon. Wydycha krew. Moja krew, krew moj¹, weŸ,
Najistotniejszym przejawem mojej aktywnoœci s¹ hedonistyczno-kataraktyczne akty twórcze bêd¹ce prób¹ personifikacji zbiorowej œwiadomoœci dotycz¹cej dezaktualizacji i rozpadu Jedyn¹ moj¹ s³abostk¹ s¹ 16-miesiêczne nietoperzyce które jednak w przewa¿aj¹cej swej masie bior¹ mnie za ekscentryka i zboczeñca Te nieliczne z którymi mi siê uda³o ³¹cz¹ siê potem w grupy po to tylko by opowiadaæ sobie ró¿ne sproœnoœci Przemieszkujê w norze brudnej ciemnej i ob³¹kanej jak ja czasem gdy wiatr zawieje i ksiê¿yc zaœwieci to chce mi siê polecieæ popêdziæ gdzieœ na z³amanie karku hen hen To tylko w chwilach s³aboœci Jednak ostatnio coraz powa¿niej siê zastanawiam czy by siê st¹d nie wyrwaæ rzuciæ to wszystko i przenieœæ siê gdzieœ na po³udnie bo klimat lepszy a i ludzie ¿yczliwsi" Po czym milknie I s³ychaæ tylko œmiech i r¿enie koni Maciej Pisuk, Rewja Kontrsztuki nr 1
***
£a¿ê brzemienny z rozdêtym brzuszyskiem. Kolejny miesi¹c. Ludzie z oburzeniem zwracaj¹ mi uwagê - ale¿ proszê pana, pan jest w ci¹¿y. - O - odpowiadam - faktycznie, dziwne, ¿e wczeœniej nie zauwa¿y³em. P³ód pêcznieje, wype³nia cate cia³o. Jest ju¿ zbyt wielki, abym go móg³ d³u¿ej nosiæ. Wrasta we mnie, z¿era od œrodka. Chcê go ju¿ urodziæ, wydaliæ, wypró¿niæ siê, chcê zostaæ TOMEK KOZAK, REWIA szczêœliwym tatusiem i chodziæ z p³odem na RYS. KONTRSZTUKI NR 2 spacer do parku. - Oj! - mój krzyk rozdziera noc. Znowu rodzê g³owê ptaka. Jest martwa. Jarek Suszek, Rewia Kontrsztuki nr 2
157
REWIA KONTRSZTUKI siki i kupa zdobi³y m¹ twarz. Wygnam ciê jednak, nag¹, bez norek powzi¹³ decyzjê - rozpi¹³ rozporek k³adzie siê na wznak, tak go ustawia ¿e prysznic z³ocisty sam sobie sprawia zaœ palec w¹chaj¹c wziêty z odbytu . bez trudu, samodzielnie dochodzi szczytu. Jan Sobczak, Rewia Kontrsztuki nr 3
TANIEC DUCHA
Wielkie stada bawo³ów zdychaj¹ jak muchy koœci ton¹ w spiekocie prerii Arizony jeszcze Sitting Bull ka¿e tañczyæ Taniec Ducha lecz los czerwonych plemion jest ju¿ przes¹dzony Taniec Ducha chce wróciæ to co siê nie zdarzy lecz siê czasem dzieje w oczu mokrym b³ysku lecz kto wierzy k³amstwom bia³ych misjonarzy o £azarzu którego wskrzesi³ Jezus Chrystus Indianie upodleni i zmieszani z b³otem przybrani w nêdzne pióropusze wierszy sw¹ ¿a³oœæ i bezradnoœæ topi¹ w whiskey z lodem w rezerwacie ze z³udzeñ obdartej poezji Gdzie wapiti i grizzli tropy niedoœcig³e a na drzewach rozpiête zdjêæ wampuny barwne czasem jeszcze któryœ w dusznym œnie siê wyrwie szukaæ dolin na zawsze straconej Arkadii
REWIA KONTRSZTUKI NR1
Lecz w gruncie rzeczy niewiele siê zmienia knajpa burdel weso³a piosenka co mami nie wpuszczajcie Indian ani psów do nieba gdzie wóda z krwi¹ siê miesza a sperma ze ³zami
krótki epizod z ¿ycia morderców i gwa³cicieli - opowieœæ do poduchy prawie na faktach a³tentycznych no bo rzeczywistoœæ trza przemieniaæ a ten jenzyk ... Jesteœmy morderce i gwa³ciciele, spierdalamy przed policjom, ³oj te to dopiero nas nie lubio, a spo³ecznóœæ lucka chce na nas kary œmierci. Sex i przemoc, a my tak lubim. No to co. A jak my byli na cmentarzu, tam co te cia³a gnijom ¿eby sie za nie modliæ, to my zobaczylim babe starom i do niej - dawaj kurwo stara pieniondze ci ju¿ niêpotrzebne i w³aŸ do do³u. Przysypalim i chuj. Jesteœmy morderce i gwa³ciciele, mamy wielkiego œwira. Ob³awa, wenszom za nami jak psy. Ten sklep z wódom nazywa sie paradajs, chyba ju¿ tu zostaniem. Jarek Suszek, Rewia Kontrsztuki nr 2
Weronika cienkim sikiem sika a spija to ³akomie Domonika Zenek do dziurki, i zaraz p³acze tej zdrady nigdy ci nie wybaczê. Mog³aœ mieæ konia, mog³aœ mieæ byka mog³aœ mieæ psa i ogrodnika a ty z³ocist¹ piêkn¹ sw¹ strugê puszczasz w kobiety oblicze drugie. Drapie siê w organ i dalej prawi z powodu moczu serce me krwawi wszak moja to dzia³ka, ja j¹ odkry³em gdy przez pomy³kê szklankê wypi³em w któr¹ naszcza³aœ by sposób nowy przetestowaæ w pielêgnacji g³owy W³osy nie wa¿ne - tylko ekstazy gdy mocz rozprysn¹³ mi siê na twarzy i nie zapomnê gdy pierwszy raz
158
RYS. TOMEK KOZAK, REWIA KONTRSZTUKI NR 2
MEANDRY MI£OŒCI
Jesteœmy plemionami tañcz¹cymi we œnie Sitting Bull k³ama³ lecz niech bêdzie œwiêty butwiej¹ w przesz³oœæ zanurzone wiersze strza³y bezwiednie w ciêciwach rozpiête Wojtek Kozak, Rewia Kontrsztuki nr 2
SOK POZIOMKOWY
moja siostra kasia m³oda bardzo m³oda osiemnaœcie lat blondynka piêkne cia³o œwie¿e pe³ne miêkkie cudowne piersi dupka ma³a aromatyczna poziomka w miejscu gdzie piêkne nogi ³¹cz¹ siê w jeden segment dupkê biodra jej poziomka jej aromaty jej niewinnoœæ któr¹ bezwzglêdnie podporz¹dkowa³em swojemu po¿¹daniu to nie moja wina to nie jej wina to nie nasza wina to nasze cia³a po¿¹daj¹ce siê nawzajem przychodzi np. ze szko³y delikatny makija¿ lepkie wargi rozgrzana zmêczona jasne jeansy bia³a bluzka koronkowe majteczki biustonosz le¿y na dywanie bo œci¹gn¹³em go aby móc pieœciæ piersi mojej siostry trochê siê opiera podniecam siê jeszcze bardziej spodnie œci¹gam z niej mo¿e zbyt brutalnie trochê siê obruszy³a i mocniej opiera zosta³a tylko w majteczkach rêkami zas³ania piersi które wylewaj¹ siê cudown¹ obfitoœci¹ przez ramiona i d³onie kasi jest piêkna i bezbronna le¿y u mych stóp sia- dam na niej okrakiem i zastanawiam siê czym móg³bym zwi¹zaæ jej rêce mo¿e jej kokard¹ œwietny pomys³ w chwilê potem kasia ma zwi¹zane a ty³u rêce uwielbiam j¹ zwi¹zywaæ zawsze wtedy ma wilgotn¹ poziomkê le¿ymy oboje zmêczeni nago na jej ³ó¿ku wzi¹³em j¹ trzy razy za pierwszym razem mia³a zwi¹zane rêce i oboje b³yskawicznie prze¿yliœmy orgazm potem wzi¹³em j¹ od ty³u by³em bardzo agresywny chocia¿ uwolni³em j¹ z wiêzów za trzecim razem robiliœmy to w sposób ¿e tak powiem tradycyjny pierwszy biorê prysznic potem ona ja ju¿ ubrany popijam wódkê z sokiem pomarañczowym i palê papierocha od³¹czy³em od magnetofonu i kolumn kable którym skrêpujê jej rêce i nogi zanim zdo³a cokolwiek na siebie za³o¿yæ jest zmêczona bez trudu obezw³adniam j¹ le¿y u moich stóp zaci¹gam siê papierochem stawiam na jej osiemnastoletnie poœladki buta i uciskam ale nie za bardzo zostaw mnie krzyczy k³adê siê przy niej przyci¹gam jej g³owê i wsadzam jêzyk w jej usta ca³ujemy siê namiêtnie patrzê na jej rêce zwi¹zane na plecach jej d³ugie mocne na sposób kobiecy nogi zwi¹zane w kostkach kablem od kolumny g³oœnikowej osiemnastoletnia piêkna dziewczyna o delikatnej bia³ej skórze le¿y na dywanie bezbronna i wydana na pastwê mojej chuci ta dziewczyna to moja siostra œci¹gam buty spodnie majtki nie chcê ju¿ proszê kasia prawie p³acze nak³adam spodnie na go³y tytek buty kneblujê jej usta swoimi majtkami wsadzam do baga¿nika samochodu i jadê do znajomej lesbijki agnieszki trzymam na rêkach osiemnastoletni¹ dziewczynê która ma zwi¹zane rêce i nogi kablem od kolumn kabel wpija siê w jej pe³ne dziewczêce pachn¹ce poziomkami cia³o usta ma zakneblowane
moimi majtkami to prezent dla ciebie dajê ci j¹ na ca³y ³ykent przestrzegam lesbijkê przed zbytni¹ brutalnoœci¹ jeœli zobaczê na ciele siostry jakiekolwiek œlady po twojej mi³oœci zap³acisz mi za to w czwórnasób chcia³em powiedzieæ w dziesiêænasób ale mog³aby pomyœleæ ¿e ¿artujê a ja nie ¿artowa³em kasiu kochanie moje nie bój siê i ssam jej poziomkê a¿ wylewa siê stamt¹d sok poziomkowy o gêstej konsystencji agnieszka pieœci jej piersi które twardniej¹ natychmiast jak ty to zrobi³aœ ja potrzebujê na to nieskoñczenie wiele czasu chocia¿ wiem ¿e jeœli zaczynam pieœciæ je pr¹ciem twardniej¹ natychmiast kasiu nie siedŸ tak d³ugo na sedesie nie reaguje zapasowym kluczem otwieram ³azienkê i zanim zd¹¿y cokolwiek zrobiæ zak³adam jej kajdanki na rêce oczywiœcie z tytu ma obcis³¹ bluzkê jest bez stanika ma zupe³nie nagie nogi no z wyj¹tkiem mi³ego akcentu bia³e cienkie skarpetki zarumieni³a siê jest oburzona wiêc zaklejam jej usta plastrem brutalnie œci¹gam z sedesu i k³adê na zimnej posadzce sp³ukujê wodê biorê papier toaletowy i d³ugo starannie wycieram jej poœladki jesteœ jak dziecko twoje gówno nie budzi we mnie odrazy potem g¹bk¹ wycieram kilkakrotnie odbyt czy na pewno wypró¿ni³aœ siê do koñca ma³o by³o tego stolca w sedesie zrobiê ci lewatywê wierzga nogami ale to nie jest problem lubiê j¹ ujarzmiaæ jestem znacznie silniejszy potem sadzam j¹ na sedesie potem znów wycieram dupkê myjê j¹ g¹bk¹ pudrujê odklejam plaster i d³ugo j¹ ca³ujê nic nie mo¿e zrobiæ nale¿y ca³kowicie do mnie ja j¹ utrzymujê dbam o ni¹ bardziej ni¿ o siebie wydajê na ni¹ pieni¹dze które s¹ dwudziestokrotnie wiêksze od œredniej krajowej pensji ma wszystko czego chce ale za to mam nad ni¹ ca³kowit¹ kontrolê biorê j¹ jak chcê i kiedy chcê i zawsze jest wilgotna i rozgrzana czasami nieoczekiwanie dla niej wypo¿yczam j¹ lesbijce agnieszce która krêpuje j¹ specjalnymi paskami i srebmymi ³añcuszkami i syci siê jej kobiecoœci¹ O kurwa! Jak to dobrze byæ starszym bratem! Andrzej Andrzejski, Rewia Kontrsztuki nr 3
***
Udaj¹ mi³oœæ. A to wszystko gówno warte. Jutro w nocy . twój s¹siad poder¿nie ci gard³o, albo tramwaj utnie ci nogê. Chujowo bêdziesz wygl¹da³ bez nogi, ale nikogo to nie obchodzi, wszyscy maj¹ ciê w dupie. Klecha leje ci miód do ucha, o mi³oœci mówi, o bogu. A to wszystko gówno prawda. Jutro bêdzie wielka wojna i poprowadz¹ nas jak œwinie do uboju. Wznios³e pierdolenie polityków o demokracji i wolnoœci. Wszystko to gówno warte. Chuj zreszt¹ wie jak to jest, tylko sperma i krew leje siê obficie. Jarek Suszek, Rewia Kontrsztuki nr 2
REWIA O REWII
A wiêc Rewia Kontrsztuki to: "on i ona siê jebi¹. On siê spuszcza. I chuj". Ataki z prawa i z lewa. Konserwatywni "chrzeœcijanie" jeszcze, o cudzie!, nas nie spalili, ale odciêli bazê ekonomiczn¹; rewiowa nadbudowa ideologiczna zmierzi³a kilku "lewicowców", którzy zarzucili nam lumpenproletariack¹ degeneracjê. A przecie¿ to w awangardzie czyha rewolucja. "Suszka czytam sobie na g³os, arcydzie³o przaœnoœci te jego baby wielkie z brzuszyskami, w które jak nie przypierdolê". Inni utrzymuj¹, ¿e najbardziej przewrotne to "spisy. wypisy..." od Siekiery, Kristy Wolf i Gertrudy Stein do
I³³y. Pasolini sentymentalny Wedekind œpiewny, Kathy Acker naiwna. Za to Juœko "Kobieto! Gdy jest ci Ÿle, kurw¹ stañ natychmiast siê" - pewnie dziêki (nad)u¿ytemu oœmiozg³oskowcowi przebito siê i wbi³o w kolektywn¹ pamiêæ czytelników. O non performansie Bojanowskiej, Kitliñskiego i Staniewskiej - Przystupa: "Na pocz¹tku by³o s³owo, teraz jest œmietnik. Ironia Stwórcy i grecka dialektyka wykorzystywana przez magów, komunistów i artystów. "Po Auschwitzu be³kot tylko". Ale o zgrozo! Staniewska i Kitliñski komunikuj¹ (nie ma jednego Demiurga, nie ma jednej Zasady) ale nie konsumpcyjno gotycki Manhattan, tylko post rewolucyjn¹ rzeczywistoœæ post-post-modernistycznym jêzykiem, jakby Derrida w d³ugim p³aszczu i rajstopach sta³ w ka¿dej bramie. A mo¿e w³aœnie stoi przed Pa³acem sprzedaje rosyjsk¹ wódkê. Bo wiadomo, ¿e "jeœli ukamienowaæ poetessê Kathy Acker", to tylko tutaj, pod cyrkiem na Wiejskiej w czasie manifestacji "pretak samo jak anty". W kontrsztuce "cliujem chuj chuja chuj", w teorii oralnoœæ, sadomasochizm, fantazm znajdy.. O Przystupie mistrzu miniatur po¿¹dania powiedziano "Ze jest erotomanem to wiedzia³em, ale "Pasterka" przybi³a gwóŸdŸ do trumny". "Jak Polska Reida dobija, to niech siê sam dobije! a uszanuje... W manifeœcie postfeministycznym wykryto plagiat ,wariatki na strychu" (a przecie¿ skawyczki by³y). Hiiomi ,Ito zobaczy³a w tatua¿ach Fodczuka szamañstwo, a ja upiera³em przy jego/naszej têsknocie za dzieciêc¹ seksualnoœci¹ i (a)teologiczn¹ (obie demoniczne strefy karmi¹ fantazje), ale racjê ma Ewa Marczak, mówi¹c, ¿e Fodczuk jest a¿ tak heretycki ¿e a¿ mistyczny. "Kolory macie postmodernistyczne, wiêc co to ten wasz postpostmodernizm?" Zarzucano nam, ¿e walczymy na barykadach 1968, albo jeszcze odleg³ej, a nonperformowaliœmy przecie¿, ¿e postpostmodernizm to nie tylko przekroczenie del-derridadaizmu. Wiêc co zostaje? sexualnoœæ, kontrkultura, destrukcja i leczenie mi³oœci¹, zaanga¿owanie lewackie (w przeciwieñstwie do konserwy postmodernizmu). Jêzyk, który ju¿ nie gra, dlatego napisa³em zar¿niêci jak baranek w skórze i miodzie: Nasza Matka Karmi¹ca urz¹dzi³a zajêcia o kulturze alternatywnej, gdzie Rewia Kontrsztuki by³a sztandarowym ,, obiektem. Wykryto (trafnie!) skrzywienie marksistowskie i psychoanalityczne, szafowanie wschodnioœci¹ i deformacjami nie tylko jêzyka. Za du¿o przemocy, fallogocentryzmu i antyfallogocentryzmu. Kurwo-pijack¹ atmosferê Lublina dostrze¿ono u Suszka i Przystupy, a u wszystkich perwersje, awersje i wersje. Mo¿e dlatego ukradziono parê numerów Rewii w Zachêcie, a Julia Kristeva tak ochoczo przyst¹pi³a do spó³ki. Sprzedawaliœmy siê na Pigalaku, oddawaliœmy anarchistom i transseksualistom. ZAK£ÓCALI. Po niemiecku pad³o pytanie "czy te ryby na ok³adce to te¿ jakieœ postpostmodernistyczne aluzje czy chuje?" Rewia Kontrsztuki nr 2
RYS. TOMEK KOZAK, REWIA KONTRSZTUKI NR 3
RYS. DAREK FODCZUK, REWIA KONTRSZTUKI NR 3
REWIA KONTRSZTUKI
159
SCHISTOSOMA
DO W£ADZ UMYS£OWYCH
Co jest, a co nie jest? Nie jesteœmy ¿adnym ugrupowaniem, sekt¹, czy ensamblem... Stanowimy jedynie pewien uk³ad. Zasady naszego funkcjonowania zawarte s¹ w nazwie. To, co robimy, skierowane jest do jednostki, poniewa¿ jednostka, jako taka, jest doskona³a. Nawet ca³e narody próbuje siê bezskutecznie sprowadziæ do jednoœci. To, dlaczego robimy to, co robimy, jest oczywiste. Nie chcemy byæ wy³¹cznie bezwolnymi punkami odniesienia. To, co jest, i to, czego nie ma, da siê sprowadziæ do jednej "rzeczy", tak w¹skiej, ¿e mo¿na siê ni¹ ³adnie ogoliæ, a potem przejœæ po niej do królestwa niebieskiego... POKÓJ (nr 101.) Je¿eli ktoœ ma jakieœ w¹tpliwoœci, kto jest najbardziej zdoln¹ istot¹ na œwiecie, to trzeba te w¹tpliwoœci rozwiaæ. T¹ istot¹ jest, niestety, cz³owiek. Niestety, poniewa¿ jest zdolny do wszystkiego. Cz³owiek od dawna wykracza poza kierunki i granice ustalone przez samego siebie. Dlatego œcie¿ki, które wydepta³, s¹ jednym wielkim wykroczeniem. Natomiast cz³owiek jest znaczeniem pejoratywnym w stosunku analnym do samego siebie. OKALECZENIE Umys³ i ta ca³a sphera psychiczna, to w³aœciwie ni¹ siê zajmuje psychiatria. Muzyka jednak te¿ mo¿e mieæ wymiar psychiatryczny, choæ nie koniecznie w s³u¿bie zdrowia. Tymczasem po œwiecie chadza zbyt du¿o zdrowych ludzi, którym EEG wykazuje, ¿e nie maj¹ w ogóle UKF-u. Dla nich UKF to paranormalna bzdura. Ich monofoniczne myœli s¹ tak grzeczne, ¿e ka¿da mog³aby byæ hymnem na czeœæ normalnoœci. Proste i jednoznaczne, jak nekrolog. Schistosoma nr 1
PRZYPADEK DOKTORA PRYSZCZA
schistosoma
Pismo SCHISTOSOMA powsta³o w grudniu 1990 r. jako organ Uk³adu Artystycznego - Wojtka ¯mudy (ur. 1964?) i Romana "Misia" Mroza. Grafiki i kola¿e zajmowa³y równorzêdn¹ z tekstem (czêsto pisanym rêcznie) pozycjê. Do roku 1993 ukaza³o siê 12 numerów - w objêtoœci do 20 stron (A5, xero, nak³ad - kilkadziei¹t egzemplarzy). Pismo wydawane by³o pocz¹tkowo przy Staszowskim Oœrodku Kultury, potem - po rozpadzie Uk³adu Artystycznego sta³o siê osobistym pismem Wojtka ¯mudy Kontynuacj¹ SCHISTOSOMY by³y kolejne osobiste pisma Wojtka: RYT (wrzesieñ 1993), PÓ£ NA PÓ£ (listopad 1993) oraz SZCZYT WSZYSTKIEGO (nr 2, listopad 1995) o podobnej formie i zasiêgu. Nazw¹ Schistosoma firmowane by³y równie¿ realizacje muzyczne UA. Kontakt: Wojtek ¯muda, skr. Poczt 2, 28-200 Staszów
wiosce obszczekiwa³y czerwone spodenki Pryszcza, weso³o trzepocz¹ce na wietrze poœród kretowisk, które tak chêtnie przeszukiwa³ w nadziei odnalezienia kamienia alchemików. Gdy dorós³, zapragn¹³ ziœciæ najbardziej wymyœlne plany, które najpierw skrzêtnie uk³ada³ w ciemnych zakamarkach starego domostwa. Jednak¿e, pracuj¹c po ciemku, nie przewidzia³, ¿e w œwietle dziennym wszystko straci swój wygl¹d. A jak tu realizowaæ plany, których w³aœciwie nie ma? Nad tym pytaniem przetrawi³by resztê swego ¿ycia, jak wiêkszoœæ ludzi z wioski, gdyby nie wrodzona sk³onnoœæ do zgagi. Jako dojrza³y cz³owiek nie sta³ siê bardziej ludzki, poniewa¿ ludzkoœæ nie bardzo przystawa³a do jego obrazu œwiata. Ogl¹da³ go z wysoka i by³a to w zasadzie jedyna ró¿nica miêdzy tym, co ówczesne, a tym , co zamierzch³e. W pewnym sensie pogl¹dy Pryszcza zmieni³o odkrycie wagi spraw i prawa ci¹¿enia, które okreœla, ¿e najciê¿sze jest przede wszys-
160
WOJTEK ¯MUDA '91
W niepamiêtnych czasach, na skraju zapomnianej krainy, której nazwa by³a cokolwiek magiczna, ¿y³ niezgrabiasz doktor Pryszcz. Ze od dzieciêcia dociekliwym by³, ssa³ piersi wszechwiedzy, nie zaniedbuj¹c oczywiœcie w tym w³asnej matki. Niebawem okoliczne psy w jego
tkim ¿ycie. Jak rajskie jab³ko na ga³¹zce. Wkrótce sam nada³ sobie tytu³, chocia¿ niezbyt czytelny. Po czym rozpocz¹³ praktyki. Tygodniami jada³ wy³¹cznie szczaw, co nie spotka³o siê z aprobat¹ miejscowych pasterzy byd³a. Uznany za anchoretê, musia³ przed przeœladowaniem chroniæ siê w lasach. Ale to z kolei nie przypad³o do gustu s³u¿bom ochrony lasów. Tote¿ szybko przyswoi³ sobie tajniki podró¿y astralnych, zw³aszcza po niektórych grzybach. Niestety, równie szybko dostawa³ po nich swêdz¹cej wysypki na ¿o³¹dku i dwunastnicy. Uda³o mu siê wyleczyæ alergiê ja³owcem w zalewie spirytusowej. Po pewnym okresie leczenia nasilaæ siê jednak poczê³y objawy choroby Fata-Morgana w postaci zwierz¹t laboratoryjnych. Sugestywna joga wyprowadzi³a go na œcie¿kê równowagi. Do czsu, gdy zauwa¿y³, ¿e doznawane satori idzie w parze z mimowolnym oddawaniem stolca. Z pomoc¹ przyby³y liczne zio³a oraz czêsto mylone z nimi chwasty. Wkrótce po dolegliwoœci zosta³ ju¿ tylko
SCHISTOSOMA
wytrzeszcz oczu i œlinotok, nie mniej to normalne przy nadmiarze py³ków kwiatowych w organizmie. W owym czasie spotka³ przypadkowo profesora Trofima £ysenkê, który przemierza³ strumieñ œwiadomoœci swoj¹ transcendentaln¹ bali¹. Jego geniusz przelewa³ siê przez krawêdŸ umys³u i czterog³owy kundel, który mu towarzyszy³, ch³epta³ o¿ywcz¹ moc przewidywañ. Przewidzia³ te¿ zaraz dwie powodzie, dwa trzêsienia ziemi i dowód nieuchronnego obrotu rzeczy, nie wy³¹czaj¹c balii. Pryszcz nie mia³ niestety pieniêdzy na op³atê za przewóz i zara¿ony wielk¹ ide¹ profesora musia³ samotnie zmagaæ siê z rodz¹cym siê niepokojem. Jako akuszer nie mia³ wielkiego doœwiadczenia. Jego myœli, targane gor¹czk¹, rozpryskiwa³y siê, jak bañki, o korê mózgow¹. By³ to znak, ¿e zbyt szybko przechodzi³ dekompresjê, wyp³ywaj¹c ku nowym, œwietlistym przestrzeniom. Kiedy jednak zauwa¿y³, ¿e wyrastaj¹ mu kopytka i kosmaty ogonek, zrozumia³, ¿e nie jest to opóŸniony atawizm wieku dojrzewania i ¿e nie jest te¿ bliski niebiañskim firmamentom, a raczej wrêcz przeciwnie. Przypomnia³ sobie o wa¿nym telefonie, który mia³ do za³atwienia, ale jedyny numer, który sobie przypomnia³, bu³ dat¹ szóstego czerwca szeœædziesi¹tego szóstego roku. Po trzech pierwszych cyfrach us³ysza³ w s³uchawce niski g³os automatycznej sekretarki: "Witamy, doktorze Pryszcz, na pok³adzie naszego samolotu. Prosimy odpi¹æ pasy, zbli¿a siê pan do l¹dowania. I proszê zgasiæ papierosa. Mamy tu ju¿ wystarczaj¹co du¿o dymu!" Wojtek ¯muda, Schistosoma nr 9
£ADNIEJSZA STRONA - STREFA MAGII
Gdy coœ staje siê jasne, przewa¿nie nastêpuje uczucie ulgi. Niestety, nie zawsze i nie wszystko okazuje siê zgodne z naszym oczekiwaniem. Wtedy przychodzi rozczarowanie. Dzieciñstwo, które jest stref¹ magii,
wyrasta na doros³y sposób wyobra¿eñ. Œwiat ogranicza siê do schematów wykreœlanych przez doœwiadczenie. Nastêpuje wprost proporcjonalna redukcja wymiarów, nierzadko a¿ do kompletnej pró¿ni. Wtedy jesteœmy pewni, ¿e nie tak mia³o wygl¹daæ nasze ¿ycie. Znów próbujemy przedostaæ siê w strefê magii. Pomoc przychodzi niespodziewanie ³atwo, tylko, ¿e to, co kiedyœ by³o natyralne, teraz przybiera skomplikowane medyczne nazwy. Zabawki doros³ych s¹ dziwnie niebezpieczne. Ich zabawa to igraszki samotnych, rozczarowanych ludzi bez nadzoru. Z pewnoœci¹ wiêc s¹ wolni, choæ zajêci zapominaniem o swej brzydkiej stronie. A¿ do magicznego koñca. Schistosoma nr 4
MIKROPLASTIKON
Mikroskop to takie specyficzne urz¹dzenie. S³u¿y do ogl¹dania rzeczy w wielkim powiêkszeniu. Jest jednak nie dla ka¿dego bezpieczne. Ludzie sk³onni przesadzaæ nie powinni korzystaæ z us³ug mikroskopu, gdy¿ ten doprowadza ich wyolbrzymione sprawy do traumatycznych rozmiarów. Hipochondria jest chorob¹ umys³u, który widzi jej wielkoœæ w nadnaturalnych kszta³tach po d zupe³nie inn¹ postaci¹ i to przewa¿nie cielesn¹. Oko umys³u dzia³a inaczej, ni¿ zwyk³e oko, co nierzadko ma skutek niepo¿¹dany i doprowadza do ciê¿kich stanów dezintegracji ducha. Znane s¹ przypadki stawania na rozdro¿u, które jest miejscem szczególnie upodobanym przez demony. Historia ludzkoœci zdaje siê byæ niekoñcz¹cym siê koszmarnie rozdro¿em, czyli budowl¹ znan¹ od czasów mitycznego konstruktora Dedala. Badanie tego miejsca po kawa³ku pod mikroskopem wzbudza strach, lecz jest i tak niczym w porównaniu z obrazem czêœciowej choæ perspektywy. Wra¿enie potêguje logicznie nasuwaj¹ce siê pytanie: Je¿eli to tak wygl¹da, dla kogo zosta³o zrobione? Wa¿n¹ czêœci¹ mikroskopu jest obiektyw. Da³ on nazwê przymiotnikowi, który ma zabarwienie raczej utopijne, ze wzglêdu na ludzk¹ naturê. Popatrzmy zatem bez mikroskopu, co z³ego dzieje siê naoko³o. I nie przypisujmy winy jakiejœ ezoterycznej sile. Dziecko, chc¹c unikn¹æ
161
SCHISTOSOMA
162
SCHISTOSOMA
odpowiedzialnoœci za swoje uczynki, najczêœciej zmienia im autora. Na tym polega jego zastêpcze "katharsis". Bardzo podniecaj¹ce doœwiadczenie dla sp³oszonego umys³u, który zakrada siê w obrêb tabu. Dawno temu cz³owiek wywnioskowa³ zarzewiem intelektu, ¿e nic nie powstaje samoistnie. Skoro zaœ coœ tak czêsto nieprzyjemnie cz³owiekiem powoduje, a on sam niekoniecznie chcia³by siê do tego przyznaæ, wiêc to coœ jest bez w¹tpienia diab³em. Oczywistym te¿ jest, ¿e nikt nie poczuwa siê do tego jegomoœcia, skoro wyobra¿enia o nim s¹ jak najbardziej odra¿aj¹ce. Ca³a sprawa skomplikowa³a siê znacznie i przypomina rozszczepienie osobowoœci na tle poczucia winy. Tyle, ¿e nikt, prócz szaleñców, z diab³em siê nie uto¿samia. Wielu ze strachu, czy raczej lêku przed niewiadomym, sk³ada mu czeœæ. Ka¿dy natomiast znajduje jak¹œ perwersyjn¹ rozkosz, prze¿ywa w swym sumieniu chwile rozpaczliwe. Dokonuje rzeczy nieprzyzwoitych. Jeœli nie w rzeczywistoœci, to w nadrzeczywistoœci wyobra¿eñ, pragnieñ lub obaw, czego dobitnym wyrazem s¹ sny. Byæ mo¿e wynik zmagania siê dobra i z³a w podœwiadomoœci. Jednak teoria, ¿e wszystko jest wy³¹cznie skutkiem oddzia³ywania na nas przeciwstawnych si³ zdaje siê byæ niedoskona³a. Nie bierze bowiem pod uwagê nas samych i naszej woli. Jeœli wiêc nawet na duszê ludzk¹ mog¹ mieæ wp³yw jakieœ zewnêtrzne czynniki, czy mog¹ ni¹ kierowaæ, jak narzêdziem? Wyboru dokonuje rzekomo sam cz³owiek. A o tym, ¿e czêsto siê myli, wiedzieli ju¿ staro¿ytni. Dopiero teoria wzglêdnoœci dowiod³a, ¿e w zasadzie nie myli siê nigdy, lub myli siê zawsze. Na tym polega potêga wspó³czesnej wiedzy. Z³o jest tak¿e pojêciem wzglêdnym i nie wiadomo w zwi¹zku z tym, czy to dobrze? Wojtek ¯muda, Schistosoma nr 9
MIÊDZY JAW¥ A SNEM
Byæ mo¿e krojenie wymaga ostrych poci¹gniêæ, lecz gdy poci¹gam nosem, coœ zbyt ostro wciska mi siê do œrodka. Doœæ czasu na zastanowienie, kiedy dech rozpiera p³uca. Dobrze, ¿e jest tylu wspania³ych ludzi, którzy zdobywaj¹ siê na podanie rêki. To oni dodaj¹ mi otuchy i wszystko znowu piêknieje. Czujê to nawet porami skóry, wype³niaj¹ siê jak cia³a jamiste. Wszystko zale¿y od odpowiedniego posuniêcia. Tylko,
¿e wielu ludzi to cwane suczki swych niez³omnych prawd. I je¿eli taka prawda potrafi brzmieæ, brzmi w ich ustach, jak ujadanie. Uczymy siê wspólnie ¿ycia na moich pogryzionych poœladkach. Siedz¹c codziennie na desce mogê wyzbyæ siê przykrego ciê¿aru. S¹ miejsca, które okreœlaj¹ wy³¹cznie same koniecznoœci. ¯ycie w takich miejscach to podró¿ rozko³ysanym statkiem z ko³kiem w gardle. Uczyæ mo¿na siê zawsze, choæ nie zawsze ze skutkiem. Ja jeszcze nie nauczy³em siê kochaæ beznamiêtnie. Kolekcjoner owadów wie najlepiej, do czego s³u¿¹ szpilki. Widzia³em kiedyœ, jak dziecko, niewprawnymi rêkami przek³u³o g¹sienicê. Z tu³owia wydosta³a siê rzadka, zielona ma¿. Dziecko patrzy³o na kurczowe ruchy miêœni owada, jakby te fale narasta³y w jego ¿o³¹dku. Z opanowaniem, ¿eby koniec nie by³ za wczesny, bo to przykre. Frustracje zazwyczaj s¹ trywialne, doprowadzaj¹ bli¿nich do obrzydzenia. Wiêc ka¿¹ powtarzaæ, ¿e nie ma frustracji i robi¹ to sami z tak naturaln¹ min¹, ¿e ka¿dy zwieracz miêknie od wspó³czucia. Wiem ju¿, czym to pachnie. Oto mój sen. Przyjdziecie wszyscy zobaczyæ igrzyska. Lwy, które, jak ja, czuj¹ mi³osierny g³ód. Ka¿dy œwiat jest ograniczony ludzk¹ skór¹, pe³n¹ skrywanych uczuæ. A czasem nawet ogólne dobro staje siê niebezpieczne, gdy wyszukuje ofiar do ug³askania gniewu Boga. Nikt nie rodzi siê bohaterem. W ka¿dym razie, nie wszyscy mog¹ znieœæ takie poœwiêcenie, wierz¹c, ¿e mi³oœæ uratuje ludzi. Najbardziej pod³a idea przewa¿nie szyje sobie galowy mundur i organizuje huczne defilady. Czêsto u¿ywa s³owa "ratunek", opatruj¹c go nas¹czon¹ gaz¹. Zapach chloroformu unosi siê, jak œpiew pochwalnych pieœni. Œpij i nie grzesz wiêcej. Schistosoma, nr 11
163
DER SCHWAN
IMPRESJA PROGRAMOWA LAGA
Naszym has³em nie jest powszechne szczêœcie. Wiemy, ¿e szczêœcia nie mo¿na okie³znaæ, przychodzi kiedy chce i kiedy chce odchodzi. Naszym has³em nie jest sytoœæ i dostatek. Takie aspiracje maj¹ œcierwiki, mrówki i niewolnicy. Naszym has³em nie jest równie¿ "Ciotka Zuzanna czuje siê lepiej", a odzewem "Dziêki Bogu mamy rz¹d Mazowieckiego". Zjednoczy³o nas has³o WOLNOŒCI, potrzebujemy swobody tak jak roœliny potrzebuj¹ œwiat³a do wzrostu. Zjednoczy³o nas has³o RADOŒCI, tylko dla niej warto ¿yæ. Naszymi wrogami s¹: autorytaryzm mundurów, garniturów, sutann i dekatyzowanych kurta³ek, wymuszone pos³uszeñstwo, otêpiaj¹ca dyscyplina, zinstytucjonalizowany wyzysk, regulaminy i okrucieñstwo. Nasz sztandar jest czarny jak noc przed œwitem. Naszym celem, tak jak celem ka¿dego cz³owieka, jest nieskoñczonoœæ. (Kazimierz Malinowski), Lewarek Wolnoœci No. 100 - Lublin zima 89/90
***
moje królestwo nie jest z tego œwiata b³¹dzê po nim w matowej zbroi snu z róŸ¹ w zêbach na szczycie wieŸy zamykam siê z winem i ksiêg¹ oczekuj¹c burzy kiedy wiatr suchych liœci zasnuje œcieŸki milczenia wypuszczê kulawego szpaka który wróci na wiosnê by za³oŸyæ gniazdo w pustej kaplicy czasami przyjeŸdŸa mój przyjaciel mistrz w trudnej sztuce milczenia siedzimy cicho patrz¹c w ogieñ przez ca³¹ noc Budzik, Der Schwan nr 3
***
ptak usiad³ na drzewo tak Ze sta³o siE d¿wiêcz¹cym liœciem ostatni strój drzewa równie nietrwa³y jak poprzedni z g³osu odlatuj¹cego ptaka jeden p³atek œniegu wiruj¹c tanecznie spadanie na roz³oŸone d³onie ale na nich zamarznie jeszcze bardziej B. Pietrzak, Der Schwan nr 3
***
Dla spotwornia³ych g³ów pomniki nowe postaw Dopóki moŸesz mów choæ s³owa rani¹ usta Dopóki moŸesz wierz choæ ciêŸko jest, ja wiem to dopóki moŸesz grzesz i deptaj kaŸd¹ œwiêtoœæ Œwiat czarny jest od krzywd co nieme krzycz¹ wokó³ czerwony jest od krwi co sp³ywa z ran g³êbokich Nie waŸne to co jest bo to co jest, juŸ by³o Kolejny g³upi gest kolejna g³upia mi³oœæ Wiêc dziêki ci Szatanie Ÿeœ przerwa³ we mnie chrzest Dziêkujê ci Szatanie bo dobrze jest jak jest. T. Ho³ody, Der Schwan nr 2
der schwan Wydanie w 1991 r. pierwszego numeru pisma DER SCHWAN przez Jacka Budziñskiego - "Budzika" (ur. 1969?) poprzedzi³a seria arkuszy poetyckich (Vermin Horset, Kazik Malinowski, Mario Franco) sygnowanych przez jego manufakturê anarchistyczno-arystokratyczn¹ "Cold Swan". Jeszcze wczeœniej, w 1989 r. Budzik wraz z Kazikiem Malinowskim nale¿a³ do g³ównych dzia³aczy Lubelskiej Autonomicznej Grupy Anarchistów (LAGA) i by³ wspó³twórc¹ jej pism: LAGAZETA, VICTORIADA oraz LEWAREK WOLNOŒCI. Pierwszy numer DER SCHWAN zawiera³ g³ównie t³umaczenia piosenek The Swans oraz du¿o wierszy w klimatach "gotyckich". Numery 2-5 (1992-1994, do 24sA4, nr 4 offset, inne ksero) by³y dowodem ewolucji redaktora, jego konwersji na buddyzm i zawiera³y w zwi¹zku z tym coraz wiêcej tekstów religijnych. Kontakt: Jacek Budziñski, ul. Podwis³ocze 2 m 92, 35-310 RZESZÓW
PROZA ZYCIA W POEZJI minê³o wiele lat i wiele zabi³o mnie cierpieñ zanim odkry³em, Ÿe jestem tylko cz³owiekiem
nie filmowym amantem z kandyzowanym w¹sikiem nie herosem z legend ratuj¹cym z³otow³ose ksiêŸniczki ani szalonym anarchist¹ z rozwian¹ oeleryn¹ i bomb¹ w rêce a juŸ na pewno nie œwiêtym ascet¹, który przenikn¹³ ostateczn¹ rzeczywistoœæ mam pryszcze na dupie, jak wielu i katar, od czasu do czasu
***
mija kolejny koniec wieku, ale tym razem nie staæ nas nawet na dekadencjê Budzik, Der Schwan nr 1
164
nam, œmiertelnikom, nie wolno przekraczaæ pewnych granic (za nimi tylko cierpienie, szaleñstwo, absolut) i bardzo dobrze Budzik, Der Schwan nr 2
DER SCHWAN
SEN O STRACHU pokruszone ruiny klocki ma³ego brata kolorowo tu, plastikowo tylko okna przymykaj¹ na wszystko powieki
odk¹d cierpisz na bezsennoœæ coraz czêœciej przychodzi tu staruch o poranionej Ÿyciem twarzy stajemy naprzeciw siebie dwa przek³amania czasu pl¹cz¹ce siê pod okapem podœwiadomoœci budzê siê rozbijam lustra dêbow¹ lask¹ W. Turaj, Der Schwan nr 3
***
kiedy by³em ma³y, chcia³em zostaæ bogiem dzisiaj cieszy mnie wietrzyk ze wschodu, ziele wrotyczy nad rzek¹, uœmiech starca kiedyœ by³em tygrysem dzisiaj jestem trochê potarganym kotem ostroŸnie st¹paj¹cym po palikach p³otu, który nie ma pocz¹tku nie ma koñca ma tylko œrodek Budzik, Der Schwan nr 4
IMPRESJA APOKALIPTYCZNA A wiosna by³a piêkna tego roku Kiedy sto czterdzieœci i cztery tysi¹ce Œwiadków Jehowy Równymi czwórkami sz³o na górê Synaj Panowie mieli zawi¹zane odœwiêtne krawaty A niektóre panie nios³y kolorowe parasolki W powietrzu rozchodzi³ siê zapach Dezodorantów najlepszych gatunków I taki by³ koniec. Ament. Budzik, Der Schwan nr 2
***
dojrzewa gorzki owoc buntu wœród zimnej, nocnej zawieruchy i spadnie, i pêknie wœród lamentu by ziemiê nape³niæ Ÿalem g³uchym spadnie i pêknie ogniem serca miêdzy spojrzenia od nienawiœci gêste i t³um z okrzykiem co ska³y rozwierca na barykady po œmieræ pójdzie i zemstê za mur wysoki szarych dni spojonych klamr¹ mechanicznej pracy przeskoczê przez czarne ka³uŸe krwi œcierwem gnij¹cym pod ziemi¹ p³ac¹c myœl nieostroŸna i krok krzywy to zguba myœl rozwichrzona i krok na oœlep to zbawienie wiedz bracie, Ÿe czeka ciê ciêŸka próba byœ maj¹c krew na d³oniach w oczach nie mia³ zdziwienia czy si³y doœæ w sobie masz by œmia³oœæ rozpêtaæ i spêtaæ strach i stan¹æ z nimi twarz¹ w twarz jak juŸ stawa³eœ w koszmarnych snach? rozpacz - milkliwa siostra mojej duszy zapatrzona w przepaœæ jesiennego nieba w chmurze pêdz¹ce po rozstajnych drogach i kurze które wiatr jak minione cesarstwa rozwiewa Kazik Malinowski, Der Schwan nr 2
165
SHUFLADA
***
¯ycie jest jak pryszcz. Brzydkie, ohydne, ale zawsze coœ mo¿na z niego wycisn¹æ m. ch., Shuflada nr 1
JA
mój pogrzeb serca w samym sercu miasta znów nikt nie przyszed³ dusza umar³a ju¿ tydzieñ temu nie by³o nekrologu w gazecie nie by³o o czym mówiæ to moja osobista tragedia nikt nic nie wie na pogrzebie nie by³o nawet ksiêdza pochowa³am je sama w pude³ku po zapa³kach zmieœci³o siê nawet zosta³o trochê miejsca napcha³am tam waty jak lalce ¿eby lepiej mu siê spa³o przyspa³am br¹zowym piachem po³o¿y³am kamieñ i posz³am a teraz czekam a¿ umrze reszta pogrzeb na raty - to boli Sinuhe, Shuflada nr 1
DOŒÆ CIE¯KO Proszê pani Mi doœæ ciê¿ko teraz Doœæ niewymownie Prawie
Ja do pani Sobie piszê Bez rymów siê staram zachowujê Proszê pani Nawet nie wiem Co tu w Trummanowicach Jest Dobrze koñczê ju¿ Pani proszê niech wie Z pani¹, cudownie £ada, Shuflada nr 3
TAK
Wiesz, tyle mam ci... do powiedzenia... tyle chcia³bym ci daæ... Ale - popatrz - to ju¿ drugi wrzesieñ a my - jak wtorek i pi¹tek nie mówimy do siebie nawet "dzieñ dobry" i "do widzenia" Micha³ Budny, Shuflada nr 4
LÊK PRZED LATANIEM
Najpierw W³o¿ono mnie w ³ono Potem wyci¹gniêto za rêkê Powiedziano Hej ma³y Teraz twoja kolej No poka¿ co potrafisz Nie p³acz ³zy tu nie pomog¹ Jeszcze zd¹¿ysz Przywykniesz przyzwyczaisz siê Hej ma³y Miej odwagê Przecieraæ oczy Grzegorz ¯egleñ, Shuflada nr 5
166
shuflada
Pismo ukazuj¹ce siê w latach 199294 przy Spo³ecznym Liceum Ogólnokszta³c¹cym w Zielonej Górze, publikowali w nim jednak tak¿e autorzy z innych miast zachodniej Polski. Dominowa³a poezja, ale ukazywa³y siê tak¿e opowiadania. Ukaza³o siê co najmniej piêæ numerów SHUFLADY, kopiowanych na ksero, teksty w numerze trzecim i czwartym przepisywane by³y na komputerze, w pozosta³ych na maszynie. Kontakt: Micha³ Ch³odnicki, ul. Spó³dzielcza 9/15, 65-082 ZIELONA GÓRA
SILENZIO E PAROLE
***
Oddycha³ ciêŸko Boguœ. Po schodach zaœ wchodzi³ listonosz. Pocz¹tek dnia oznajmi³, Ÿe dziœ trzeba bêdzie œci¹æ w³osy. Wiek Bogusia nie by³ zbyt podesz³y, gdyŸ posiada³ niezbyt duŸy rozmiar obuwia i linie papilarne wskazywa³y na bujn¹ m³odoœæ, lecz o niej sza, bo on sam zabraniaj¹c o niej mówiæ zapomnia³ jej przejœcie przez Ÿycie. W koszu na œmiecie leŸa³y œpiochy jakiegoœ dziecka, w parku fruwa³y dwie zdech³e cytrynki. Boguœ przepad³. Tomasz Szczot, Silenzio E Parole nr 1
JAKIEGO POTRZEBUJEMY ŒWIATA?
Pamiêtasz ci¹g³e deszcze ciszy, które wysoko, wysoko i dopiero wtedy otwiera³y siê oczy. JuŸ nikt nie potrzebuje czekaæ, aŸ coœ siê wydarzy. To w³aœnie by³o niebo, na nic oczekiwania. One jeszcze bardziej nas postrzaj¹ i garbiejemy. Coœ prawdziwego na stole. To nie to. Jak d³ugo, jak daleko, jak g³êboko nim wszystkie lody stopniej¹? Twarda ziemia. Ambicje - krzyk niekontrolowany, zreszt¹ wiosna nic z sob¹ nie przynios³a. Ziemia w okolicach M³awy zaczê³a gniæ. By³ 1992 rok. Tomek Szczot, Silenzio E Parole nr 1
***
po raz pierwszy on czci³ moje cia³o gestem i poca³unkami po raz pierwszy rozkwita³am aby siê juŸ nigdy nie zwin¹æ w p¹k Olga Burchard, Silenzio E Parole nr 1
silenzio e parole Pismo powstawa³o w wiêzieniu podczas odsiadywania wyroku, na który zosta³ skazany Kilers - Pawe³ G³owacz (ur. 1968) za pobicie policjanta (o swojej niewinnoœci opowiada³ w wywiadzie dla zina WKRENT). Wczeœniej Kilers zajmowa³ siê dystrybucj¹ wydawnictw niezaleŸnych pod szyldem "Worek" w Pile i Be³chatowie. SILENZIO E PAROLE (44s A5, xero) ukaza³ siê wiosn¹ 1993 roku, zawiera poezjê, opowiadania, grafikê i nieliczne artyku³y. Kontakt: Pawe³ G³owacz, Os. Dolnoœl¹ska 148/8, 97-400 Be³chatów
LINIA ZYCIA
Drog¹ Szed³em prosto Przez Ÿycie Po drodze Napiêtej tak ostro Jak nerw Nie patrz¹c Ze wci¹Ÿ wzywam swój los Chc¹c koniecznie Dojœæ do koñca Nie patrzac Ze zosta³em sam w walce Jestem samotny I szlak siê urwa³ Pawe³ Kilers, Silenzio E Parole nr 1
***
Yugoslava zonko ty moja podzielona miêdzy wielu kochanków kaŸdy ciebie chce a ty jesteœ moja i tylko moja zamknê ciê w piwnicy tam bêdziesz bezpieczna na razie nie dam ci jeœæ wiem okropny jestem co bêdzie jutro nie obchodzi mnie nic a w³aœciwie wszystko mnie obchodzi Yugoslavia Yugoslavia Yugoslavia uha, ha, haaa Jan Ocet, Silenzio E Parole nr 1
167
SKAFANDER
STAÆ NAS NA WIÊCEJ!!
Literatura trafi³a pod strzechy. Ju¿ dawno. Trzeba coœ zrobiæ, by spod strzech, z pó³ek trafi³a na ulicê, do ludzi. Aby by³a czegokolwiek wzorem, a nie jedynie œrodkiem na nudê. Kiedyœ literatura mog³a wspó³tworzyæ historiê. Dziœ histori¹ jest literatura. Ksi¹¿ka sta³a siê czymœ elitarnym, zamkniêtym w sobie. Kontenery ksi¹ ¿ek le¿¹ w magazynach i na pó³kach. Nie stanowi¹ one o bogactwie kultury, s¹ czêœciej przedmiotem u¿ytkowym do podstawiania pod patelni¹, aby nie uszkodziæ obrusa z importu, lub pod krzywy stó³. Co zrobiæ, aby literatura sta³a siê bli¿sza srecu, a nie œrodkiem do zabicia nudów w zak³adach karnych? Proponujemy now¹ literaturê, nowe spojrzenie na literaturê, proponujemy now¹ poezjê! Wierzymy, ¿e to nowe, bêdzie nasze, co zreszt¹ nie jest najwa¿niejsze. Byæ mo¿e nie ¿yjemy w czasach wiekopomnych, gdy oto nareszcie poczuliœmy nieodpart¹ potrzebê potêgi idei. Czasy, jakie s¹, to zalew obojêtnoœci i nihilizmu. Ulegamy temu sami. Ale nowa literatura, nasza literatura, musi w³aœnie wybiegaæ ponad tê przeciêtnoœæ. S t a æ n a s n a wiêcej!! Nie ma potrzeby budowanie literackich pa³aców, potrzeba natomiast sugestywnej literatury, bêd¹cej wizytówk¹ nas samych i czsów, w jakich ¿yjemy. Trzeba wyzbyæ siê sentymentalnej autorefleksji, gdzie widzi siê wszystko, tylko nie innych ludzi, a najczêœciej tylko siebie samych.Niech literatura coœ robi, coœ burzy, buduje, walczy, sugeruje, niech podejmuje próby obrony samej sibie. Literatura musi byæ ¿ywa. S t a æ n a s n a w i ê c e j !!! M. W., Skafander nr 6
JAKA KULTURA?
Kultura to to, co jest, jak ¿yjesz, czym siê otaczasz, czym siê pos³ugujesz. Jaki kraj, taka kultura. Zyjemy w pustce, w kraju zajechanej gospodarki i niejasnych uk³adów. Tote¿ "ognisko kultury" jest tu dymi¹ce, brudz¹ce i nie posiada ognia. Kultura to to, co reprezentujesz, jako homo sapiens, choæ dla potocznie myœl¹cych mo¿esz jej nie mieæ. Chóæbyœ jej nie mia³, to j¹ masz! Cz³owiek ¿yj¹cy w obecniej spo³ecznoœci przywi¹zuje wiêksz¹ wagê do materii, ni¿ ducha, do pieni¹dza, nie zaœ do akcji kulturowych. Tym bardziej, ¿e rzeczon¹ kulturê krzewi pañstwo, jako instytucja, nie zaœ spo³eczeñstwo oddolnie i samoistnie. . Wydaje siê jednak, ¿e ten stan ***RAS TWA TSZY Do tej pory ukaza³o siê dziesiêæ wydañ "Skafandra", w tym jeden by³ w 250 egzemplarzach a inny w oœmiu. Jeden nie wyszed³, poniewa¿ (po znajomoœci mia³ byæ drukowany na sprzêcie jakiegoœ nielegalnego zwi¹zku zawodowego, a ¿e sprzêt zarekwirowa³a policja, to zaprzestaliœmy dociekañ, gdzie podzia³y siê nasze makiety. Wówczas jeden z nas o¿eni³ siê ze strachu, drugi przed³u¿y³ pobyt w zak³adzie, trzeci zbieg³ na Zachód a reszta czyni³a ró¿ne dziwne rzeczy. Nie myœlcie, ¿e to bajer. To prawda, bowiem "Skafander" nigdy nie zni¿y³ siê do kabaretowego traktowania siebie i innych. Kabaretem jest wszystko woko³o, nam wypada tworzyæ pozory normalnoœci. [M. W., Skafander (nr 11) w: Garaz nr 1]*** Magazyn Grupy Literackiej 44 SKAFANDER powsta³ na prze³omie roku 1986/87 w Szczecinie. Odbijany by³ na xero. Do roku 1989 wysz³o 10 samodzielnych numerów (m.in: nr 3 - marzec 87, nr 5 - kwiecieñ 87, nr 6 czerwiec-lipec 87, nr 7 - grudzieñ 87, nr 8 - 1988 - po 12s A4, nr 9 - styczeñ 1989, 20s A5, nr 10 - wiosna? 89 - 28sA5). Pismo publikowa³o wiersze, opowiadania, artyku³y, zdarza³y siê numery monotematyczne - jak nr 8 poœwiêcony seksowi. Z innych art zinów SKAFANDER wyró¿nia silna obecnoœæ tematyki homoseksualnej, zw³aszcza w liryce. W 1988 roku "Skafander" zosta³ jako jeden z pierwszych zinów opisany w oficjalnej prasie "na prze³aj". Od 1990 r. SKAFANDER jest autonomiczn¹, 2-4 stronicow¹ czêœci¹ (pocz¹tkowo nawet wk³adk¹) do szczeciñskiego zina GARAZ (nr 1 i 2 - 1990, nr 2/4 i 5/6 - 1991, nr 7/8 - 1992, nr 9 i 10 - 1998, nr 11 - 1999), rozchodz¹cego siê w ponadtysiêcznym nak³adzie. Wk³adka w GARAZU powraca czasem nagle do ci¹g³ej numeracji (nr 13 SKAFANDRA) Kontakt: Gara¿, Rock’n’roller
skafander
rzeczy mo¿e ulec zmianie. Wszystko zale¿y od ludzi. Odgórnie sterowana kultura staje siê dziœ groteskowa i nie ma ju¿ wiêkszego znaczenia. Akcje oœwiatowe i rozrywkowe, robione przez ró¿ne oœrodki kultury, wymykaj¹ siê animatorom z r¹k. Cechuj¹ je sztucznoœæ i niedyskretne s³u¿by porz¹dkowe. Celem ich jest zwykle zrobienie kasy. Nale¿y zwalczaæ stworzony dot¹d wizerunek i kszta³t kultury. Potrzeba czegoœ autentycznie nowego. Nowych dzia³añ, nowych myœli. Miast zuniformowanego, oficjalnego modelu, tworzyæ swój w³asny, spontaniczny kszta³t a k c j i k u l t u r o w y c h prowadz¹cych do realizacji w³asnych pomys³ów. Dotychczasowe uk³ady zbyt czêsto polega³y na tworzeniu skomplikowanych uk³adów, pozorów, iluzji i dezinformacji. Najciemniejsz¹ stronê kultury stanowi oœwiata. Szko³a sta³a siê wiêzieniem, lekcje szkolne czasem nudnym. Ca³y system wychowawczy nastawiony jest na dwie rzeczy: bierne przyswajanie przez uczniów podawanych im treœci, czêsto zafa³szowanych, oraz bierne wykonawstwo poleceñ. Poniewa¿ ³atwiej jest osi¹gn¹æ to drugie, pojawia siê po¿¹danie przyzwyczajenie do têpej, bezsilnej uleg³oœci. Szko³y opuszczaj¹ bataliony cyników, nie przystosowanych w ogóle do ¿ycia i tworzenia w³asnej kultury. S¹ to ludzie pe³ni frustracji, podzieleni, k³ótliwi i sk³onni do agresji. St¹d nieprawdopodobna polaryzacja polskiej m³odzie¿y i spo³eczeñstwa tak¿e. St¹d wszyscy ci, którzy szukaj¹ samorealizacji i atrakcji poprzez z³o, demagogiê i idee zbankrutowane. Charles Dickens okreœli³ kiedyœ z³o, jako ma³ostkowoœæ, okrucieñstwo i
168
MIREK WITKOWSKI ‘95
fa³sz. Kolejnoœæ jest tu symboliczna. Wa¿ne, abyœmy o tym pamiêtali. Ca³a nasza kultura wisi na sznurku. Jutro, pojutrze szlag j¹ trafi. Kultura nic nie jest warta. Czas wiêc na dzia³anie. Liczy siê ka¿da inicjatywa, nawet niewielka, mog¹ca wprowadziæ nowy element w tym dziwnym uk³adzie. Wprawdzie nie widaæ na horyzoncie zbyt wiele, co stanowi³oby czynnik pozytywny, ale nowe mo¿e pojawiæ siê nagle. Warto uœwiadomiæ stan, jaki jest. Pustka, która nas ogarnia, nie da siê zast¹piæ drêtwym substytutem, jakimœ plakatem, p³ytami, kasetami. Monotonia ¿ycia odbija siê na naszych nastrojach. Monotonia ¿ycia jest czêsto przyczyn¹ naszych za³amañ i pora¿ek. Byæ mo¿e jesteœmy zagubienie, byæ mo¿e sytuacja jest beznadziejna (albo i nie), a parcie ku nowemu bezcelowe. Ale w³aœnie dlatego niech ¿yje ta walka, niech ¿yje opór i chêæ zmiany. Byæ mo¿e organizowanie nowej kultury jest dziœ naiwne. Ale jest to ten rodzaj naiwnoœci, który czasami jest wyj¹tkowo po¿yteczny. Monika A. Szymek, Skafander nr 9
SKAFANDER NR 3
SKAFANDER
169
SKAFANDER
***
stopy maszerujcie dajcie spokój ramionom ty rêka w zakosach szparga³u muz tam dalej po³aæ zbo¿a stopy stop! sznurujcie kamieñ niech uwierzy ¿e têdy przeszed³ droga wydawa³oby siê kreska tylko podobna nagie cia³o i czarna chmura w podskokach unosi z³oty deszcz meszku stopy stopy umierajcie w bólach b¹bli tym ma³ym palcem o tym ko³aczcie! Arek Rek, Skafander nr 3
KOLEDZY
I ci z którymi nie dopi³em piwa Którzy targnêli siê na sznur noc¹ Którzy przedawkowali lub coœ tam I ci którym poszed³em na rêkê Prawierêka mi odpad³a I ci o których zapomnia³em Z którymi krad³em Podgl¹da³em I ci ostatni Nie ma rzeczy Której byœmy siê nie podjêli Nie ma dziewczyny Której byœmy nie poderwali Nie odgadali I ci najlepsi jak przyjaciele Chocia¿ w przyjaŸñ nie wierzê Ze wszystkimi tyle piwa wypi³em A¿ szkoda tych pieniêdzy Mirek Witkowski, Skafander nr 3
CZTERY TEZY O S£OWIE
170
ZBUNTOWANY SROM oplata i wyznacza granice gotowy zaschn¹æ na ka¿dych ustach - zbuntowany srom (to co zwykle nast¹pi) zwykle jest same mniejsze od zamiaru do tego nie jest tak przezroczyste czarne niewdoczne namacalne a¿eby starczy³o w³aœnie jemu skupienia na Czymœ co nie jest Nim - zbuntowany srom nie nudzi siê Konkol, Skafander nr 8
SKAFANDER NR 3
1. S³owa znacz¹ to , co znacz¹, a nie to, co znaczyæ mog¹. Poezja znaczy to, co znaczy - nie powstaje, by ³amano g³owy i cokolwiek roztrz¹cano, gdy¿ nie jest jak¹œ gr¹ lub zwyk³¹ zabaw¹, ani szczególn¹ zagadk¹. Jest raczej gatunkiem projekcji, specyficznym, nowym jêzykiem o tym, czego tyczy, o czym mówi: o stanach, rzeczach, osobach czy przyrodzie. Poezja jest analiz¹ sam¹ w sobie, ostatecznym ogl¹dem rzeczy. Poloniœci i semantycy s¹ wrogami dobrej poezji. 2. Najwiêkszym zadaniem poezji (mo¿e nawet ca³ej literatury) jest poznaæ cz³owieka i œwiat, przyrodê i rzeczy martwe lub te¿ stany ducha i zjawiska. Cz³owieka nale¿y poznaæ i opisaæ, nie oceniaæ, gdy¿ ocena zawsze jest tylko odzwierciedleniem zmiennej epoki. Literatura nie powinna byæ kameleonem s³u¿¹cym pr¹dom czasu, politykom. Literatura, tym szczególniej poezja, powinny byæ aktualne zawsze, winny daæ siê odczytaæ. 3. Wszystko mo¿e byæ banalne. Niebanalna jest tylko si³a, ta energia i praenergia, która porusza przyrodê i ludzi i najszerzej ca³y œwiat. Nawet w pozornie biegn¹cych planetach jest si³a tak potê¿na, i¿ tylko noc¹, patrz¹c na gwiezdne niebo, przez chwilê ów realizm potrafi przebiec przez umys³. Wszystko, co siê dzieje, nie dzieje sie spokojnie, dzieje siê mocno i jest wa¿ne. 4. Cz³owiekiem rz¹dzi energia najpotê¿niejsza, bo mog¹ca siê nagle wycofaæ lub zmieniæ swe zamiary. Energia inteligentna. Cz³owiek jest najdoskonalszym obiektem dla poetyckiej analizy. Pozostaje banalnym, gdy jest niesprawiedliwy. Jego si³ auczuæ, namiêtnoœci, zwierzêcych instynktów jest równie wa¿na, jak ka¿da si³a, która porusza œwiatem. Tylko strach parali¿uje cz³owieka i jego si³y. Tylko mi³oœæ buduje si³ê cz³owieka. Andrzej Balewski Blue, Skafander nr 4
SKAFANDER
PI¥TY DZIEÑ TYGODNIA
Beznamiêtne strugi deszczu sp³ywa³y ulicami, ko³a samochodów rozpryskiwa³y je na boki. Szare przedpo³udnie sk¹pane w s³onej wodzie nap³ywaj¹cych fal, rozbijanych o nabrze¿e chodników. Pi¹ty dzieñ tygodnia i nic siê nie dzieje. Tylko deszcz... Przenikn¹³ mnie deszcz. Dostrzeg³am ciê stoj¹cego parê kroków ode mnie, skry³eœ siê przed deszczem w ulicznej bramie, która tak dziwnie do ciebie pasowa³a, do twojego bylejakiego p³aszcza i do bylejakiego wyrazu wzroku, który zatrzyma³eœ na mnie, bo przed chwil¹ za¿¹da³am tego swoim spojrzeniem, przechodz¹c niedbale obok ciebie. Tak, wtedy te¿ pada³ deszcz, miasto oddycha³o spokojem sobotniego popo³udnia, wysz³am wówczas z domu, bo nie chcia³am w nim siedzieæ. I teraz te¿ za mn¹ pobieg³eœ, tak, jak dwa, a mo¿e trzy lata temu. Te¿ pada³ deszcz, ale wtedy nigdzie siê nie œpieszy³eœ - wiêc podszed³eœ do mnie, powiedzia³eœ, ¿e chcesz, abym by³a z tob¹. W taki dzieñ nie dziwi¹ ¿adne s³owa, wiêc siê uœmiechnê³am, co by³o dla ciebie zachêt¹ do dalszej rozmowy. Szliœmy wiêc przed siebie - ja milcz¹c, a ty opowiadaj¹c mi o sobie. - Jestem kalek¹ - pokaza³eœ mi bezw³adn¹ lew¹ rêkê, któr¹ dotychczas trzyma³eœ w kieszeni, wyj¹³eœ j¹ nagle, jak jakiœ martwy przedmiot zalegaj¹cy w kurtce niepotrzebnie. - Jakie to ma znaczenie? - zapyta³am, bo nie mog³am d³u¿ej znieœæ niemego wyrzutu w twoich oczach, a ty, ucieszony, jak dziecko, ¿e nie zosta³eœ odepchniêty z tego powodu, szed³eœ dalej obok mnie, prowadz¹c jednostronny monolog. Chcia³am ju¿ sobie pójœæ nie s³uchaj¹c ciê dalej, jak mog³am ci pomóc? I tak moje milczenie odczytywa³eœ jako przyzwolenie, obietnicê dalszej znajomoœci. Nie mog³am i nie chcia³am niczego ci obiecywaæ, choæ by³o mi ciebie ¿al. No, dobrze, wiêc umówi³am siê z tob¹ na niedzielê w jakiejœ kawiarence, ale przecie¿ oboje doskonale wiedzieliœmy, ¿e nie przyjdê. - Poca³uj mnie chocia¿. - Zdziwi³eœ t¹ nagl¹ propozycj¹, staliœmy pod jak¹œ aptek¹, wygl¹da³eœ wtedy, jak przemokniêty psiak z zabawn¹ min¹, oczekuj¹cy na zgodê. D³ugo ca³owaliœmy siê na tym deszczu, nie wiem, dlaczego siê ca³owaliœmy i nie wiem, dlaczego pada³ deszcz. Wraca³a m do domu powoli omijaj¹c krople deszczu. Myœla³am trochê o tobie, dziwi¹c siê œwiatu... A dzisiaj jest pi¹ty dzieñ tygodnia i nic siê nie dzia³o, a jednak dostrzeg³eœ mnie i pobieg³eœ za mn¹. Sz³am dumnie i szybko, widz¹c, ¿e siê zbli¿asz. Nie pamiêta³eœ mnie "tamtej" sprzed dwóch, czy trzech lat - by³am dla ciebie now¹ samic¹, która byæ mo¿e, poœwiêci siê dla ciebie. Wyrówna³eœ ze mn¹ krok i zacz¹³eœ mówiæ coœ po niemiecku, nawet za bardzo mnie to nie zdziwi³i, sz³am dalej, jakby nie by³o ciê wcale obok mnie. Sz³am szybko, niekiedy musia³eœ a¿ przyœpiesz¹æ kroku, by mnie dogoniæ, twoje nogi te¿ nie by³y ca³kiem sprawne.
- Przeprasam, ¿e mówi³em po niemiecku, ale tylu tu ró¿nych pijaków, chcia³bym poznaæ jak¹œ dziewczynê, mam na imiê Marek, a ty? Nie odpowiedzia³am, sz³am coraz szybciej, zdziwi³i mnie tylko twoje imiê - mo¿e dlatego, ¿e go nie pamiêta³am, a mo¿e dlatego, ¿e tak dziwnie nie pasowa³o do ciebie, bo skojarzy³am sobie zupe³nie innego ch³opaka, dla którego mam tyle ciep³a w sobie. - Dlacego siê nie odzywasz? - dogoni³eœ mnie - dlacego mnie odpychasz, czy zawsze muszê byæ w tym spo³eczeñstwie, jak pi¹te ko³o u wozu? Te¿ chcia³bym mieæ swoj¹ dziewczynê. Znowu zrobi³o mi siê ciebie ¿al, nawet chcia³am przez moment przystan¹æ i porozmawiaæ, ale zacz¹³eœ mnie ju¿ dra¿niæ swoj¹ natarczywoœci¹, znowu wiêc przyœpieszy³am kroku, a ty, ¿eby nie zostawiaæ mi osi¹gniêtej nad tob¹ przewagi, wyrówna³eœ j¹ nazywaj¹c mnie ulicznic¹. Rozbawi³o mnie to trochê, ale nie zareagowa³am, poœpiesznie zmieni³eœ ton. - Jestem inwalid¹, mam niesprawn¹ lew¹ rêkê - na dowód chcia³eœ wyci¹gn¹æ j¹ z kieszeni p³aszcza. - Odczep siê - rzuci³am bardziej w pró¿niê, ni¿ do ciebie i pobieg³am kilka metrów przed siebie, nie chc¹c ju¿ dalej s³uchaæ tego wszystkiego. Ju¿ to zna³am. Szybkie kroki moich nóg rozpryskiwa³y ka³u¿e, przemokniête stopy czu³am przwie na ca³ym ciele. Obejrza³am siê za siebie - szed³eœ za mn¹ nadal. Du¿o wysi³ku musia³byœ w³o¿yæ w swoje chore nogi, by mnie dogoniæ, a wiêc zakpi³am z ciebie skrêcaj¹c w boczn¹ ulicê, tam gdzie ciê nie by³o, gdzie nie mog³eœ mnie dogoniæ... Tylko deszcz ci¹gle szed³ za mn¹ i pi¹ty dzieñ tygodnia. Renata Mazurowska, Skafander nr 6
***
nie dotykamy swojego cia³a noc nigdy dla nas nie jest czasem kochania czas siê przetapia w gasn¹cych noc¹ œwiat³ach... noc nigdy dla nas kiedy ksiê¿yc siê zapala gwiazdy unosi na ¿aglach Renata Mazurowska, Skafander nr 5 SKAFANDER NR 9
SKAFANDER NR 8
171
SKAFANDER
172
SKAFANDER NR 8
SKAFANDER
NAJWA¯NIEJSZE Najwa¿niejsze to rozumieæ ostatnia sansa odesz³a - spierdoli³a Przegrane myœli i œlad na ziemi
Najwa¿niejsze to zrozumieæ A pierdolenie zostawiæ same sobie Ziemia nie takie rzeczy widzia³a. Wszystko Poœlizg i fiko³ki na schodach ¯ycie przechlapane w bramie i na kochaniu Wszystko pasuje do naszego cia³a. Najwa¿niejsze to zrozumieæ Nawet wówczas gdy trzeba k³amaæ Retoryka jest w nas i dojrzewa Obracasz twarz i smutek b³yszczy W radiu U2 r¿nie. A my tylko to robimy. Najwa¿niejsze to nie rozumieæ bo po co. An. Balewski Blue, Skafander nr 8
KAMIENIE SERC
NIE MOGÊ
mówi¹: cz³owiek ma rêce do roboty przygl¹dasz siê d³oniom na kolanach z³o¿onym szczup³e wyd³u¿one jakiœ niepokój w nich goœci moje rêce - myœlisz - do czego s³u¿¹ kto je rozgrzesz jeœli winne s³ów nie napisanych zapomnianych fa³szywych wyrazów z ulg¹ sprzedanych kartce za chwilê czasu myœlisz - kocham kartka kupi - nienawidzê za prawdê kartka weŸmie k³amstwo g³upi poeta przywdziewa mundur genera³a i choæ d³onie jednakowe maj¹ i œmieræ ich jednakowa czeka przy œwieczce noc¹ to naraz obojgiem byæ nie mog¹ k³amliwy poeta s³awnym genera³em Jacek Czapliñski, Skafander nr 5
SKAFANDER NR 8
Jakoœ zagubi³a siê ta nasza m³odzie¿ Talizmanów szczêœcia nie nosi Nie liczy na wiêcej. Jakoœ nauczyli siê ¿yæ Bez szcêœcia Prozaicznie. Przez d³onie przecieka na ziemiê Strumyk z³ota Ca³e to ich ¿ycie. Rozpadaj¹ siê Sfatygowane kamienie ich serc w per³y Bez znaczenia. Ka¿dy zgubi co ma najdro¿szego Andrzej Balewski, Skafander nr 5
***
kochali siê na poczcie a okolica trzês³a siê od plotek w okr¹g³ym oknie - iskierki ich g³owy powinno siê ich zmniejszyæ jak s¹dzê... w nowym krajobrazie bêd¹ sobie œwieciæ pod paprociami... Tomasz Budzyñski, Skafander nr 6
TRA LA, LA mo¿emy siê kochaæ mo¿emy siê kochaæ ale bez zobowi¹zañ œlub pieluchy te k³opoty nie chcê mieæ
mo¿emy siê kochaæ mo¿emy siê kochaæ chcocia¿ wolê robiæ to sam bez obci¹¿enia bez problemów bo ja mam w g³owie tylko rewolucjê wielkie sprawy mi siê œni¹ An. Balewski Blue, Skafander nr 8
173
SKAFANDER
174
GARAZ NR 2
SKAFANDER
TWIST
SKAFANDER NR 8
Ka¿demu zda¿yæ siê mo¿e, ¿e chwyci go cholera i ¿yje bez celu, a noce w tym czsie ma stracone, nieprzespane. Co jakiœ czas, a muszê przyznaæ, ¿e zdarza siê to rzadko, równie¿ ja popadam w taki stan. Olewam wówczas wszystko, lekcewa¿ê przepisy ruchu drogowego, przechodz¹c przez jezdniê, czasami coœ zwêdzê ze sklepu, napierdolê jakiemuœ wymoczkowi, k³amiê i miewam nastroje samobójcze, i Bóg wie co jeszcze. Do szko³y wówczas chodzê, czemu nie, ale dwóje ³apiê prawie na ka¿dej godzinie. Taki w³aœnie okres prze¿ywam od paru dni. Stracony cas. Zupe³nie. Teraz jest dwunasta, mo¿e pierwsza w nocy. Le¿ê. Trudno le¿eæ. W ka¿dej innej sytuacji mo¿na le¿eæ i le¿eæ, a teraz nie. Usi³ujê nie myœleæ, przyœpieszyæ sen. Wyobra¿am sobie, ¿e usypiam, ¿e myœli, które wiruj¹, biegn¹, rozgrzewaj¹, przenikaj¹ przez czaszkê, skórê, w³osy - odp³ywaj¹. Ze nie ma ich w g³owie. Wszystkie zabiegi s¹ nadaremne. Po prostu nie œpiê. Mam przesran¹ noc. Rozbudzony totalnie. Móg³bym wprawdzie wstaæ, ale nie chce siê. Przeczyta³em swego czasu w jakiejœ ksi¹¿ce o wychowaniu seksualnym, ¿e onanizm wp³ywa koj¹co, uspokajaj¹co, ¿e ch³opcy to robi¹ i potem siê lepiej œpi. No, trudno. Polecê. Ciekawe, czy ten gnój (R.) te¿ czasami grzeje? Zawsze marzy³em o w³asnym pokoju, ale muszê go dzieliæ z (R.) bratem. Ale co on mnie obchodzi. Zaraz. Muszê pos³uchaæ, czy on czasami nie pods³uchuje? Jest taki ciekawski. No nic. Trudno. W³¹czam film i lecê. Walenie konia w³aœciwie sprawia mi du¿¹ przyjemnoœæ. Mogê wówczas skupiæ siê tylko na w³asnym ciele, na w³asnej przyjemnoœci i niczym wiêcej... Kurwa, tylko ten tapczan tak skrzypi. Przedtem mia³em tapczan R. By³ lepszy, nie skrzypia³. Przyjemnie! Ha, ha, przyppomnia³o mi siê... W zesz³ym roku razem z Tito siedzieliœmy w piwnicy i paliliœmy. Jakoœ wówczas nawin¹³ siê temat walenia konia. W³aœciwie w towarzystwie œmiejemy siê z tego i nikt nie chce siê przyznaæ - ale razem z Tito pogadaliœmy sobie powa¿nie na ten temat i okaza³o siê, ¿e i ja, i on grzejemy systematycznie. Waliliœmy w tej piwnicy. Oparliœmy siê o œciany i tak grzaliœmy. SKAFANDER NR 8 Tito mnie nauczy³, jak zrobiæ podwójny orgazm. Otó¿ przed spuszczeniem trzeba z³apaæ kutasa z góry, kciukiem do siebie i œci¹gn¹æ skórê a¿ do bólu, a potem jeszcze zrobiæ twista i skrêcaæ najmocniejm jak siê da, w prawo i w lewo. W porz¹dku. Jestem spocony, jak kot. By³o nieŸle. óczy klej¹ siê, rêce klej¹ siê, brzuch klei siê, nogi klej¹ siê - a spaæ siê nie chce. Kurwa. Wstanê i jebnê g³ow¹ w œcianê. Zemdlejê i usnê. Ksi¹¿ki k³ami¹, te na temat seksu szczególnie. Wali³em i nie œpiê. Konkol mówi³, ¿e onanizm poch³ania tyle energii z organizmu, co wy³adowanie wagonu z wêglem. Eeee... chyba k³amie. A je¿eli mówi prawdê? Zdecydowanie wolê grzaæ konia, ni¿ wy³adowywaæ wagony z wêglem. Powinienem nied³ugo ju¿ usn¹æ. Ale kutas stoi ostro. Dotykam siê, leciutko, delikatnie, he, he, tak, jakby nie czyni³a tego moja rêka, tylko czyjaœ... To dziwne, ¿e cz³owiek takie rzeczy miewa. Zawsze, gdy dotykam siê, to wyczuwam kutasa inaczej. W i e m . Sformu³ujê se w³asn¹ teoriê na ten temat: ¿e chuj staje zawsze inaczej , nigdy tak samo. Jutro powiem o tym ch³opakom. He, he, ciekawe, czy oni maj¹ wiêkszego? Tito nie. Tylko, ¿e Tito mia³ wiêkszy trysk - mo¿e dlatego, ¿e zna³ lepiej twista. Tak. W³aœciwie to jestem nagrzany na nowo. Chyba zwalê se raz jeszcze. Ciekawe, czy ktoœ z naszej klasy te¿ robi takie seriale?No nic. Jeszcze raz w³¹czam film i lecê. Trzeba to teraz zrobiæ lepiej. Na full. Albo poocieram siê o tapczan. Przedtem, gdy spa³em na tapczanie R., to by³o
lepiej, mniej skrzypia³ i sk³ada³ siê z dwóch czêœci sk³adanych wzd³u¿. Mog³em wówczas rozchyliæ piêt¹ te po³owy (tapczan by³ uszkodzony) i kutasa w³o¿yæ w tê szparê. Teraz z cgêci¹ przekopulowa³bym tapczan. Nie wiem - g³upi - czemu zamieni³em siê z R. na tapczany. Ciekawe, czy on odkry³ tê szparê? Najlepiej to lubiê w ³azience, bo tam mogê zamkn¹æ siê, po za tym jest papier toaletowy, którym mo¿na sobie owin¹æ i pocieraæ. Jest przyjemnie, bo papier jest szorstki. Wtedy mam zajebiste dreszcze. No nic. Puszczam film. Wyobra¿am sobie coœ... Na przyk³ad geograficê. W³aœciwie nie jest z³a. Dupê ma, jak trzydrzwiowa szafa. Albo nie, o czym innym bêdê myœla³. Zeby tylko matka jutro prania nie robi³a... Zawsze w takich okolicznoœciach zastanawiam siê, czy ona widzi te plamy na ³ó¿ku. W³aœciwie to mo¿naby w chusteczkê od nosa. Albo na kartkê papieru i przez okno... Tak. Bêdê to robi³ dwiema rêkami. He, he, podobno w Ameryce wynaleziono aparat do zwiêkszania orgazmu. Po prostu pod³¹cza siê do pr¹du, do jakiegoœ okreœlonego napiêcia i to ma dodatkowo podniecaæ. Ale nie. Ja mam awersjê do wszeklkich elektrycznych podra¿nieñ. Przyda³by siê mój tapczan. Mo¿na w szparê grzmociæ i grzmociæ. Nieraz wprawdzie bola³o, gdy trafi³em w jak¹œ deskê, ale mimo wszystko by³o przyjemnie. Pamiêtam, kiedyœ wsadzi³em chuja w butelkê od mleka, aby wypróbowaæ ten rodzaj otworu. Wsadzi³em lekko, ale ledwo wyci¹g³em, poniewa¿ w tym czasie jeszcze bardziej mi napêcznia³. Mam grubszego, ni¿ otwór butelki od mleka. Oj, kurwa, coœ piecze. Zaciera siê, czy co? Poœliniê palcem. No, chyba teraz trochê lepiej. W³aœciwie to móg³bym grzmociæ te panienki z klasy. Ewentualnie. Chocia¿ przykro ruszaæ tak g³upie stworzonka. Ciekawe, czy bêdzie wojna atomowa? Przyjemnie, przyjemnie, przyjemnie... Najlepiej trzepie siê, gdy patrzê na jakieœ fajne zdjêcie, ale trzebaby zapaliæ œwiat³o. Teraz œciskam mocno, jak tylko mo¿na wytrzymaæ, drug¹ rêk¹ ³askoczê i drapiê wszêdzie wokó³, œciskam jaj mocno - ale tak, aby nie bola³o. He, he... Klej¹ siê rêce. Pot. Œliskie rêce. Gor¹co. Nie... te panienki z naszej klasy s¹ wybitnie niesmaczne. Podobno Cocteau Twins ma przyjechaæ do Polski... Przyjemnie, elegancko... He, he, kiedyœ walu³em konia w kondonie, a do œrodka nasypa³em maku, wówczas by³o ekstra szorstko. Teraz ju¿ nigdzie nie ma maku, nie ma kondonów. W ogóle w kondonie lepiej siê wali, poniewa¿ jest lepsze tarcie o gumê. A najlepiej to mi staje po trawce. Szkoda, ¿e nie mam pod rêk¹ jakiejœ s³omki, w³o¿y³bym w kutasa, dodatkowo by podra¿nia³o. Oœliniê sobie usta... Przyjemnie, przyjemnie, przyjemnie... Ciekawe, czy jutro znowu upiecze siê astronomia? Ostatnio prawie w ogóle nie mamy astronomii. Jedyny przedmiot, który lubiê. Muszê kiedyœ spróbowaæ waliæ konia do góry nogami. Najlepiej by³oby gdzieœ w sali gimnastycznej (ale gdzie?) zaczepiæ siê nogami o drabinki, czy coœ w tym rodzaju i lecieæ... Z ca³¹ pewnoœci¹, wisz¹c do góry nogami, by³oby grzaæ doskonale. Mo¿na te¿ gdzieœ w lesie zaczepiæ siê o drzewo... He, he, Nikson powiedzia³ kiedyœ, ¿e podczas orgazmu traci na sekundê przytomnoœæ. On niemóg³by do góry nogami, bo spad³by podczas koñcówki. Nie bêdê o tym rozpowiada³. Ten numer do góry nogami to moja tajemnica. A Tito mówi³, ¿e kiedyœ wali³ na dziesi¹tym piêtrze na balkonie i spuœci³ siê na ulicê. Mia³ podobno wiêksz¹ satysfakcjê. Oj, chyba zbli¿a siê odjazd... Acha... Ktoœ mi kiedyœ opowiada³, ¿e pastuszki, którzy w górach pasaj¹ baranki, nieraz bior¹ na noc baranka. Eeee... To przegiêcie... W³aœciwie to dlaczego ja siê oszukujê?Przecie¿ na ogó³ o niczym nie myœlê, tylko o tych sprawach. I dobrze. Ka¿dy jest, jaki jest. Teraz przynajmniej mam ju¿ skoñczone 18 lat. Ale jeszcze rok temu mia³em idee w³amania siê do kina noc¹, w zemœcie za wypêdzanie z tych filmów, no i wyruchanie ekranu kinowego. Mia³em na z³oœæ zrobiæ tam dziurê, spuœciæ siê i napisaæ: "EKRAN PRZERUCHANY - JA - KOLEŒ LAT 17". Ale by³yby jaja. W ka¿dym razie, dwa lata temu nie mniej grza³em ni¿ dziœ, ale te ich filmy to fajans... A najlepiej konia waliæ na stoj¹co, w du¿ym rozkroku. Teraz ca³y œwiat jawi siê jako wielka dupa, wielka pizda do przeruchanaia, a ja jestem wielki atomowy penis. Plujê sperm¹. Œliny ju¿ dawno nie wydzielam. To jestem ja... Przyjemnie, [rzyjemnie, przyjemnie... Zaraz, zaraz, Tito jest mi winny cztery stówy. Tak! Przyjemnie, przyjemnie, przyjemnie... Smurfy mnie denerwuj¹. Powinni przeruchaæ Smurfetkê. Przyjemnie... Tak. Tito jest mi winny stówê. An. Balewski Blue, Skafander nr 8
175
SKAFANDER
176
GARAZ NR 2
SKAFANDER
WYLICZANKA DLA KOCHANKA Skorupy nóg i d³oni zamknê³y w sobie zdrowy rozs¹dek. Papieros pali³ siê krzywo na znak, ¿e ktoœ powiesi³ mnie na szubienicy wspomnieñ. Na ulicy trwa³y strajki a matka zwija³a siê na rozklekotanym tapczanie ¿¹dna mêskoœci kogokolwiek. Ksi¹dz wita³ powracaj¹cych z wakacji szczególnie ch³opców, kandydatów na pornostrantów. "Na mieœcie" zabrak³o pr¹du, a mnie po¿ar³ g³ód znudzony pornografi¹. Kolejki po chleb przekona³y o s³usznoœci grania do kotleta. Korowody milicyjnych suk wêszy³y za niedojrza³¹ frustracj¹. Kanibalizm mój drogi. W puszkach i spodniach przypi³owa³ mi rogi nadane przez komisjê poborow¹. Radio dla znormalizowanych ktoœ wyrzuci³ przez okno, a blask latarni kalkulowa³ dochód naturalny brutto. Pêdzle zlepione czerwon¹ farb¹ zdycha³y spragnione mi³oœci b³êkitu. 16-letnia gówniara zatrzasnê³a drzwi klatki schodowej tak, ¿e zepsuty automat wyrzyga³ wszystkie z³otówki. BEdzie mia³a na lizaki "antybaby". Roznosiciele mleka spali spokojnie, nic nie wiedz¹c, ¿e komary te¿ roznosz¹ AIDS. Kakao rozlane na porannym dzienniku mrucza³o przebudzankê: Jak ciê nie kochaæ cholerny kraju rodzinny? Micha³ £ukasz, Skafander nr 9
Radziwi³³ów. D³ugonogi blondyn, ostry pilnik, obcina³ monitor, gdzie krz¹ta³a siê z wdziêkiem wokó³ stosu papierów panna Misia. Korzystaj¹c z okazji, ¿e porucznik Werypupko na sekundê odwróci³ siê, d³ugonogi blondyn, ostry pilnik, pojeŸdzi³pe³n¹ garœci¹, jak patelni¹, po swoim rozporku i mimo daleko posuniêtej impotencji wykaza³ zdumiewaj¹ce zainteresowanie pann¹ Misi¹. Potem jeszcze kilka razy drapa³ siê po kutasie, co wskazywa³oby, i¿ rzeczywiœcie okazaæ siê mo¿e cokolwiek sprawnym, przy nieœwiadomej pomocy panny Misi. - A taka ³adna dziewczyna, wygl¹da nieŸle i mog³aby ¿yæ, jak ka¿dy inny cz³owiek - g³oœno pomyœla³ d³ugonogi blondyn, ostry pilnik, niekiedy kieruj¹c ³apska w okolice swojego nieszczêsnego rozporka. Dalej d³ugonogi blondyn, ostry pilnik, zastanawia³ siê, dlaczego naj³adniejsze dziewczyny zapl¹tane s¹ w jakieœ brudne sprawy. Nikt go jednak nie s³ucha³, zaœ porucznik Werypupko zdecydowanie ignorowa³. Rozleg³ siê telefon. Porucznik Werypupko podskoczy³ i chwyci³ za s³uchawkê. - Tak Po chwili powiedzia³ ponownie "tak", a potem jeszcze raz "tak". Na koñcu przecedzi³ przez usta: - Rozumiem! Kilka minut póŸniej brygada antyterrorystyczna zajê³a pozycje w najwa¿niejszych miejscach pa³acu Radziwi³³ów. Kilku oficerów obserwowa³o sytuacjê z pomocniczego pomieszczenia operacyjnego po prze-
GARAZ NR 2
HISTORIA PEWNEGO INCYDENTU W PA£ACU RADZIWI££ÓW, która mog³a wydarzyæ siê... wczoraj
Porucznik Werypupkosiedia³ rozwalony na sofie w jednym z pomieszczeñ Biura Ochrony Rz¹du. Towarzyszy³o mu kilku funkcjonariuszy. Patrzy³ w monitor, który przekazywa³ prawie pe³ny widok pomieszczeñ, gdzie toczy³y siê obrady podstolików do spraw ekonomicznych i praworz¹dnoœci. Jednak obecnie niemal wszystkie kamery telewizji przemys³owej skierowane zosta³y na foyer, gdzie porusza³a siê panna Misia, ulubienica i doradca przewodnicz¹cego Wa³esy. Funkcjonariusze BOR rozpoznali w pannie Misi znan¹ i swego czasu poszukiwan¹ przez Interpol ekstremistkê, Ulrikê Meinhof. Porucznik Werypupko oczekiwa³ na decyzjê polityczn¹. Jego twarz by³a wszak¿e tak kwaœna, i¿ najwiêksz¹ przyjemnoœci¹ bu³oby przyst¹pienie do dzia³ania natychmiast. Praca stanowi³a dla niego wartoœæ najwa¿niejsz¹. W niej móg³ odnaleŸæ siebie, swoje egzystencjalne "ja". By³ cz³owiekiem zakompleksionym, pe³nym wad, ale i zapa³u. Mierzy³ niewiele ponad 160 cm, mia³ niewielk¹ g³owê, coœ w rodzaju sporej piêœci, oraz krótkie, ruchliwe r¹czki. - No, gdzie ona mog³a schowaæ ten ³adunek - pocz¹³ ironizowaæ porucznik Werypupko - jestem przekonany, ¿e ma przy sobie. D³ugonogi blondyn z ekipy BOR uznaL, ¿e kwestia wyg³oszona przez m³odego porucznika zosta³a skierowana do niego i zaznaczy³, ¿e detektory nie wykaza³y posiadania przez domnieman¹ Ulrikê Meinhof jakichkolwiek œrodków, mog¹cych sugerowaæ, ¿e s¹ one wybuchowe, lub, ¿e to broñ. Por. Werypupko by³ jednak daleko myœlami, a poza tym mia³ zasadê nie s³uchania podw³adnych. D³ugonogi blondyn by³ cz³owiekiem w miarê nowym, pracowa³ w tym fachu zaledwie kilka lat. Za wszelk¹ cenê chcia³, aby na niego zwracano uwagê. Ustylizowany by³ ju¿ to na ostry pilnik, ju¿ to na niedosz³ego œwiatowego plabyboya. W sumie by³ chyba jednym z nastêpnych ob³udnych impotentów, jakich sporo krêci³o siê po pa³acu Radziwi³³ów. - Nie. Ona ma to przy sobie. Z ca³a pewnoœci¹ jest to Senteks, uniwersalny, bezwonny i niemo¿liwy do wykrycia przez detektory œrodek wybuchowy. Eksplozji nale¿y spodziwewaæ siê w chwili, gdy w jednym miejscu znajdzie siê najwiêcej naszych ludzi - z przekonaniem tym razem powiedzia³ porucznik Werypupko trzeba koniecznie ocaliæ genera³a. Senteks mog³a umieœciæ w tej wypchanej torebce, któr¹ ma przy sobie. W dwadzieœcia minut póŸniej snajperzy zajêli miejsca po przeciwleg³ej stronie pa³acu Radziwi³³ów oraz na dachach przypa³acowych oficyn. W ma³o rzucaj¹cych siê w oczy furgonetkach na Nowym Œwiecie oczekiwali na decyzjê komandosi z warszawskiej dywizji powietrzno-desantowej. W tym czsie trwa³a dyskretnie ewakuacja czêœci personelu pa³acu
ciwnej stronie korytarza, prowadz¹cego do foyer, gdzie panna Misia uwija³a siê z papierami. Czekano odpowiedniej chwili. Porucznik Werypupko wraz z reszt¹ wysokiej rangi funkcjonariuszy Biura Ochrony Rz¹du pobrali broñ maszynow¹ i kamizelki kuloodporne. D³ugonogi blondyn, ostry pilnik, jako oficer ni¿szej rangi, pobra³ jedynie broñ. - Towarzysze, jest decyzja polityczna na odcinku bezpieczeñstwa oœwiadczy³ porucznik Werypupko. Przez oczy d³ugonogiego blondyna przebieg³a iskra, która mog³a wró¿yæ z³e i dobre. Tym czasem panna Misia po skompletowaniu dokumentów wesz³a do sali obrad. Teczkê po³ó¿y³a na stoliku pana Przewodnicz¹cego. Nie zauwa¿ono, by przekazaLa jakieœ inne informacje. Potem uczyni³a rzecz, która sta³a siê wielce korzystna dla podjêcia stosownych decyzji przez BOR, dla niej zaœ strasznym koñcem. Wychodz¹c z pa³acu Radziwi³³ów wesz³a do toalety. Dwie sekundy po pannie Misi wsunêli siê tam komandosi z brygady antyterrorystycznej. Rozgl¹dneli siê w jednej sekundzie. Panna Misia znajdowa³a siê w kabinie. Cofnêli siê do œciany i otworzyli ogieñ z karabinów maszynowych, robi¹c z drzwi istne sito. Powsta³ niemi³osierny ha³as, w czasie którego komandosi nie s³yszeli, jak z ³oskotem przewali³o siê na klozet delikatne cia³o panny Misi. Po wystrzeleniu oko³o 60 pocisków komandosi opuœcili pomieszczenie toalety. Chwilê póŸniej porucznik Werypupko wyda³ polecenie s³u¿bowe d³ugonogiemu blondynowi, ostry pilnik, aby sprawdzi³, czy ³adunek, który mog³a mieæ domniemana Ulrika Meinhof, nie zosta³ przygotowany do odpalenia i dlacego nie eksplodowa³ podczas dokonywanej operacji. D³ugonogi blondyn, który nagle przesta³ kreowaæ z siebie ostry pilnik, zbli¿y³ siê do toalety. Przez oczy przebieg³a mu iskra, ta sama, która pojawi³a siê kilka chwil wczeœniej. Otworzy³ drzwi. Zrobi³ kilka kroków i wówczas dopiero móg³ spojrzeæ·w lew¹ stronê. Tam znajdowa³y siê kabiny, tu¿ za umywalkami. Drzwi by³y wgiête, poszarpane, parowa³y, jak czajnik na gor¹cej kuchni. Niemi³osiernie podziurawione. Na pod³odze, przez szparê, spod resztki drzwi, p³ynê³a struga krwi w kolorze kwiatu ró¿y. To go uspokoi³o! Lubi³ ró¿e. Bardzo lubi³ ró¿e.Pchn¹³ drzwi, nie stawia³y oporu. Przy klozecie le¿a³o poszrpane, jakby zmia¿d¿one walcem cia³o panny Misi pokryte ró¿ami. Wygl¹da³o to tak, jakby ktoœ rzuci³ na ni¹ kosz czerwonych p³atków.Podszed³, podniós³ torebkê. Zobaczy³ wówczas, ¿e zawartoœæ, która niepokoi³a porucznika Werypupko, to podpaski higieniczne produkcji zachodnioniemieckiej po 1500 z³. Rozchyli³ resztki odzie¿y, ukaza³o siê przepiêkne ³ono panny Misi, teraz ju¿ martwe i pe³ne p³atków ró¿. D³ugonogi blondyn oniemia³. Teraz pragn¹³ pochyliæ siê i coœ zrobiæ, ale pora by³a nie po temu Weszli funkcjonariusze BOR i komandosi. Przekazano informacje do snajperów i oddzia³ów specjalnych na Nowym Œwiecie i obwodów ZOMO wokó³ miasta. Sekretariat wytypowa³ d³ugonogiego blondyna do poinformowania zau-
177
SKAFANDER NR 7
SKAFANDER
fanych ludzi w sali obrad, aby opuœcili pomieszczenie w ci¹gu 3 minut. Biuro prasowe rz¹du przygotowa³o kilka ró¿nych wersji oœwiadczeñ i wytycznych dla G³ównego Urzêdu Kontroli Publikacji i Widowisk, w zale¿noœci od rozwoju sytuacji. W tym samym czsie w innej czêœci miasta rozpoczê³o siê zebranie Komitetu Obrony Kraju. S³u¿ba bezpieczeñstwa MSW przygotowa³a spis osób do aresztowania oraz dane dla zak³adów penitencjarnych dotycz¹ce œrodków internowania. Wojska Ochrony Pogranicza zablokowa³y granice. Dywizje powietrzno-desantowe obstawi³y lotniska i wyloty miasta. Rozpoczêto pacyfikacjê. Dalej wypadki potoczy³u siê same. Tymczasem wyproszeni cz³onkowie strony rz¹dowo-koalicyjnej umieszczeni zostali w bezpiecznej odleg³oœci od pomieszczeñ obrad, potem ewakuowani. Porucznik Werypupko wyda³ polecenie rozpoczêcia kolejnych dzia³añ operacyjnych. Do sali obrad weszli komandosi na czele z d³ugonogim blondynem z BOR i zakomunikowali o odkryciu zdrady ze strony spo³eczno-opozycyjnej. Odczytano decyzjê. Wszystkich uczestników obrad aresztowano. Pan Przewodnicz¹cy nie zaskoczy³, poniewa¿ czyta³ w³aœnie ukradkiem z zapartym tchem sw¹ w³asn¹ ksi¹¿kê. Uœwiadomili mu sytuacjê doradcy. Wsta³ wobec tego, chwyci³ mikrofon i krzykn¹³: "Nie ma wolnoœci bez...". W tym momencie ktoœ wy³¹czy³ nag³oœnienie i w ha³asie nie us³yszano, co dalej. Adam Michnik w chwili zatrzymania mia³ w ustach kawa³ek pienika, którym zakrztusi³ siê, co wraz z wrodzon¹ sk³onnoœci¹ do j¹kania spowodowa³o zablokowanie sensownej reakcji, zrozumia³ej w takiej chwili. Michnik bowiem pocz¹l ni st¹d, ni zow¹d œpiewaæ tutta la forza piosenki ludowe. W kieszeniach Jacka Kuronia zabezpieczono 4 paczki Popularnych, co zdaniem SB mog³o wskazywaæ, ¿e ewentualne przejêcie w³adzy mog³o nast¹piæ tego w³aœnie dnia. Zabezpieczono tak¿e lufkê od papierosów. Kuroñ w wyniku interwencji straci³ g³op i udawa³ zdziwionego. Mimo zawodowej rutyny, z jak¹ por. Werypupko kierowa³ akcj¹, nadmiar obowi¹zków spowodowa³ widoczne podenerwowanie. - Papierosa, dajcie papierosa! - prawie histerycznie pocz¹³ wo³aæ. - Przepraszam - tu wtr¹ci³ siê d³ugonogi blondyn, ostry pilnik, - chyba pan porucznik szuka zapa³ek, bo papierosa trzyma ju¿ pan porucznik w ustach?! Porucznik Werypupko kapn¹³ siê, ¿e sytuacja jest niezrêczna, lecz siê nie przej¹³. - Tak, dajcie mi zapa³ki! D³ugonogi blondyn, ostry pilnik, skoczy³ z zapalniczk¹ z Pewexu. Ogieñ poda³ z gracj¹ tak, jakby Werypupko by³ conajmniej dam¹, co ten z kolei zrozumia³ i zmierzy³ podw³adnego blondyna od stóp do g³ów. Bêdzie mia³o to konsekwencje przy ustalaniu premii pooperacyjnej. Wieczorem telewizja odczyta³a komunikat Biura Politycznego o groŸnym
178
podniesieniu nastrojów spo³ecznych, o anarchii, o nieuzasadnionych demonstracjach, gdzie wznoszono okrzyki godz¹ce w ustrój i sojusze, jak te¿ podwa¿aj¹ce ³ad spo³eczny. Ujawniono manipulacjê strony spo³ecznoopozycyjnej i przygotowywany przez nich zamzch stanu, którego czêœci¹ mia³ byæ udaremniony akt terrorystyczny w pa³acu Radziwi³³ów. Telewizja pokaza³a pó³ki z pistoletami i granatami, które miano skonfiskowaæ gdzieœ tam. Og³oszono nastêpnie czêœciow¹ mobilizacjê armii. Biuro Polityczne nadto oceni³o i scharakteryzowa³o (sytuacjê spo³ecznopolityczn¹), omówi³o i nakreœli³o kierunki (zmierzaj¹ce do zapewnienia ³adu i porz¹dku publicznego). BP równie¿ poinformowa³o o powziêciu innych decyzji... Nie podano komunikatu o stratach w ludziach. Zapewniano, ¿e ca³a organizacja pañstwa funkcjonuje normalnie, ¿e na ¿adnym odcinku nie zosta³y naruszone mechanizmy administracji pañstwowej, ¿e ³ad jest niezbêdnym elementem odnowy ¿ycia spo³ecznego, ¿e si³y antysocjalistyczne za pomoc¹ in¿ynierii spo³ecznej raz jeszcze podjê³y próbê destabilizacji pañstwa, ¿e usi³owano manipulowaæ nastrojem klasy robotniczej, ¿e strona spo³eczna odrzuci³a propozycjê niekonfrontacujnych przemian, ¿e teraz w³adza z obowi¹zku historycznego raz jeszcze podejmie trud odnowy kraju i podniesienia œwiadomoœci politycznej spo³eczêñstwa. Poszed³ hymn i Miêdzynarodówka. D³ugonogi blondynm, ostry pilnik, wieczorem wróci³ do domu. Waln¹³ siê w buciorach na ³ó¿ko i stêkn¹³. Przed jego oczami tkwi³a wci¹¿ panna Misia. Rêce przesun¹³ poni¿ej, otorzy³ rozporek i nieumytymi ³apskami pocz¹l siê intensywnie onanizowaæ. Wyobra¿a³ sobie wówczas kwiecist¹ pannê Misiê, domnieman¹ Ulrikê Meinhof. Na moment zapomnia³ o ojczyŸnie, zapomnia³ o swej pracy. Grza³. Na drugi dzieñ MSW poinformowa³o go, ¿e wed³ug danych wywiadu wojskowego, przetrwa³ gdzieœ jeden powielacz. CDN Uwaga! W nastêpnym odcinku: - co siê dzia³o w oœrodkach odosobnienia... - Rambo uwalnia Przewodnicz¹cego przy pomocy amerykañskich Grup Szybkiego Reagowania... - triumfalny przyjazd Przewodnicz¹cego do Nowego Jorku na pok³adzie kr¹¿ownika nuklearnego... - jak Przewodnicz¹cy poszed³ do amerykañskiego banku... - jak z powielaczem w rêku robiono w kraju rewolucjê - losy porucznika Werypupko i kariera d³ugonogiego blondyna, ostry pilnik, z Biura Ochrony Rz¹du... Roman Wójcik (Harpo), Skafander nr 10
KOCHAM SIÊ KOCHAÆ EROTYCZNIE
£azienka moja jest czysta. Przybrudza j¹ tylko kilka kafelków œnie¿nobia³ych oklejonych kalkofoni¹, z kolorowym kwiatem. Rozpinaj¹ w niej rozporek ludzie. Kilka dziewczyn, a reszta to ch³opcy. Wêdruj¹cy od domu do domu, od ³ó¿ka do ³ó¿ka. Œpi¹cy i kochaj¹cy ka¿d¹ noc innego. Ja nie zaprzeczam, ¿e jestem czysty. Lepiej byæ nieczystym, ni¿ wspieraj¹cym swoim g³osem sprawiedliwych, niesprawiedliwych. Kocham siê kochaæ. Erotycznie. (Haga '92, luty.) Marek Skonieczny Skafander (nr ?), w: Garaz nr 7/8
SKAFANDER NR 7
3 6
2
4
1 5
I ART ZIN KONGRES 1992 1 Suszek (Rewia Kontrsztuki) 2. Pawik (Lampa) 3. Bruno Alexander (Die Hulle) 4. Jan Sobczak (Tytul DDB) 5. Thompson (Dada Rzyje) 6. Ex Pert (Litera)
przerywnik na stronie 179
STRIPTIZ
13 KRÓTKICH HISTORII Z DEMONEM
(czyli prze¿ycia pana Teodora (i nie tylko) spisane na podstawie jego nocnego opowiadania z 28/29 listopada 1991 roku) 1. Wiele lat temu pradziadkowi pana Teodora uciek³y wo³y. Wyszed³ z latarni¹ na pola i szuka³ zwierz¹t wo³aj¹c je po imieniu. Nagle w pobliskich krzakach us³ysza³ mruczenie. Podszed³ bli¿ej i ujrza³ postaæ w kapeluszu i z laseczk¹. Wtedy to ów dziwny cz³owiek wybuchn¹³ œmiechem i uciek³. Nad ranem wo³y same powróci³y do domu. 2. Kiedy indziej (lecz te¿ dawno temu) dziadek pana Teodora szed³ w nocy na targ do Bendkowa. Niós³ ze soba worek butów. Przed nim pod¹¿a³ inny cz³owiek, wiêc postanowi³ podejœæ do niego, by razem wêdrowaæ dalej (raŸniej by³oby w noc ciemn¹). Gdy dziadek dogoni³ obcego wêdrowca i powita³ go, ten nie zareagowa³, tylko szybkim krokiem pod¹¿a³ dalej. Inne próby nawi¹zania kontaktu by³y równie¿ bezowocne. Nagle dziadek zacz¹³ odczuwaæ wilgoæ wokó³ siebie, coraz wiêksz¹ i wiêksz¹, a¿ pogr¹¿y³ siê w mokradle po pas. Ockn¹³ siê na kêpie sitowia, na której przeczeka³ do rana. Jakaœ z³a si³a "sprowadzi³a" go z drogi o kilometr. 3. Ojciec Teodora zmar³, gdy ten mia³ 5 lat. W jakiœ czas potem ma³y Teodor tak mówi do siebie: "Ojcze, w ogóle ciebie nie zna³em, nawet mi siê nie œnisz". K³ad¹ siê spaæ z matk¹ i nagle s³ysz¹, ¿e ktoœ wchodzi do cha³upy. Matka zdziwiona pyta siê: "Drzwi zamkn¹³eœ?" Ciê¿kie kroki cz³api¹ po izbie. Gdy zapalili œwiat³o, okaza³o siê, ¿e drzwi s¹ zaryglowane i nikogo nie ma na zewn¹trz. 4. W czasie II wojny œwiatowej 20-letni pan Teodor przebywa³ na robotach w Niemczech. Wraca³ kiedyœ noca z wioski, w której by³ po papierosy. W blasku ksiê¿yca (bo ksiê¿ycowa by³a to noc) widaæ by³o rosn¹ce wokó³ jod³y. Kiedy przechodzi³ mostem (który bieg³ nad strumieniem) us³ysza³ tentent konia. Rozejrza³ siê, lecz nic nie dostrzeg³. Gdy przystan¹³, dŸwiêk nasili³ siê, min¹³ go i usta³ w oddali. Pismo wydawane w £odzi przez osoby zwi¹zane z zespo³em 19 Wiosen. Prawdopodobnie ukaza³y siê tylko dwa wydania STRIPTIZA, z czego nr 2, wydrukowany w 1995 r. na offsecie w objêtoœci 80 stron A4 z kredow¹ ok³adk¹ wype³nia³a niemal wy³¹cznie grafika i komiksy.
striptiz Kontakt: Marcin Pryt, ul. Bartoka 29 m 34, 92-546 £ÓD , Piotr Koziñski, ul. Zduñska 15, 95-100 ZGIERZ
180
Kiedy indziej gdy szed³ nieopodal tego samego miejsca nies³ychanie silne wiatry i jakieœ nieopisane ha³asy nie pozwoli³y mu iœæ. Usiad³, by zapaliæ. Po szeœciu dymach chcia³ ruszyæ dalej, lecz powtórzy³y siê znów wicher i ha³asy. Jakaœ intuicja podpowiedzia³a mu ¿eby zboczyæ z tej drogi. Musia³ iœæ potem szeœæ kilometrów do nastêpnej wsi. W MARCIN PRYT ‘97 tym czasie s³ysza³ od strony drogi i mostu harmider, wrzaski, jêki i inne straszne odg³osy. Wtedy to zakrzykn¹³: "Ty skurwysynu, tu mnie nie z³apiesz!". Potem dowiedzia³ siê od pewnego Niemca, ¿e ju¿ od 160 lat demon grasuje w tym miejscu. Zdarza siê, ¿e konie i ludzi spycha z mostu do strumienia. 5. W czasach powojennych pan Teodor jeŸdzi³ na grzyby do lasu ko³o Wykna. Któregoœ razu wysiad³ z poci¹gu jako ostatni. Noc by³a ciemna nies³ychanie. Wódki ³yk poci¹gn¹³, zagryz³ i ruszy³ leœnym traktem. Wokó³ cisza, spokój, nikogo nie widaæ. Usiad³ na pieñku, by zakurzyæ. Nagle us³ysza³, ¿e ktoœ idzie z ty³u. Myœli "kto to?". W³¹czy³ latarkê, któr¹ mia³ ze sob¹, oœwietla las, drogê lecz nic nie widaæ. Nie zwa¿aj¹c, kurzy dalej. Cisza, ciemnoœæ i nagle znów s³yszy kroki, lecz tym razem od przodu. Szybko w³¹czy³ latarkê, lecz i teraz snop œwiat³a rozœwietli³ tylko ciemn¹
STRIPTIZ
pustkê. 6. Kiedy indziej pan Teodor jecha³ do Wykna kolej¹. W dwóch pustych wagonach by³ tylko on i jakiœ blady cz³owiek, który nagle spyta³ siê (mówi¹c dziwnie i powoli): "Gdzie pan jedzie?". Teodor, dla którego jegomoœæ od razu wyda³ siê podejrzany, odpowiedzia³ k³amstwem "Do Tomaszowa". Gdy wysiad³ w Wyknie, blady cz³owiek równie¿ opuœci³ poci¹g i ruszy³ mniej wiêcej 50 metrów za Teodorem. Nikogo nie by³o widaæ poza nimi w opustosza³ej okolicy. Jak zawsze pan Teodor skierowa³ siê na leœny trakt, by dotrzeæ do wsi. Z czasem wszystko siê wydawa³o byæ normalnie, lecz gdy zbli¿a³ siê do krzy¿a stoj¹cego we wsi, poczu³ ¿e coœ jest nie tak. Wokó³ panowa³a cisza, lecz gdy odwróci³ siê, tu¿ za nim sta³ ten sam blady jegomoœæ,. Ubrany by³ w bia³¹ koszulê, czarny krawat i czarne ubranie. Pan Teodor nie wiedzia³ jak do niego przemówiæ i trochê bezmyœlnie spyta³ siê bladego gdzie mieszka we wsi "taki a taki". Wtedy monstrum odpowiedzia³o be³kocz¹c (powoli i niezrozumiale) "bububuuu". Teodor podziêkowa³ i ruszy³ dalej. Gdy obejrza³ siê po chwili, nikogo ju¿ nie by³o. 7. Pan Teodor, przebywaj¹c w domu, z³apa³ demona za kosmat¹ ³apê. Trzyma³ mocno, ale ³apa wysmyk³a siê. 8. Kiedyœ we wrzeœniu pan Teodor pojecha³ na grzyby. Mia³ nocowaæ u ciotki i wuja. Tak siê z³o¿y³o, ¿e ciotka miesi¹c wczeœniej umar³a. Gdy przyjecha³ na miejsce, by³a noc, a poniewa¿ nie chcia³ budziæ wuja, poszed³ spaæ do stodo³y. Zagrzeba³ siê w sianie i zasypia. Nagle, jak coœ nie walnie z powa³y, a¿ ca³e siano siê zatrzês³o. Teodor us³ysza³, ¿e ktoœ cz³apie w jego stronê. Wtedy odezwa³ siê na g³os: "Ciotka, daj mi spokój". Dziwne dŸwiêki usta³y. 9. Pewnego razu pan Teodor siedzia³ z pierwsz¹ ¿on¹ w cha³upie i worki szyli. Nagle straszny rumor, jakieœ g³azy, kamienie grzmoc¹ o dach. £omot niewyt³umaczalny. Wychodzi przed dom a tam spokój, cisza i ani œladu kamieni. 10. Zmar³ teœæ pana Teodora. Ten przebywa³ w³aœnie w kostnicy. Ogoli³ nieboszczyka i zabra³ siê za ubieranie go. Zw³oki by³y jednak bardzo sztywne i jak to bywa w takich przypadkach, trzeba by³o ³amaæ koñczyny ¿eby na³o¿yæ ubiór. Wtedy przyszed³ brat zmar³ego i przemówi³ do trupa, prosz¹c by ten nie stawia³ oporu. W chwilê potem rêce teœcia zmiêk³y zgodnie z proœb¹. 11. Raz s¹siad zaszed³ do pana Teodora do domu. Zostawi³ u niego pi³ê, mówi¹c, ¿e wkrótce j¹ odbierze, jednak parê dni póŸniej zmar³. Teodor siedzia³ noc¹ i czyta³ (pi³a wci¹¿ wisia³a u niego). Nagle us³ysza³ stukanie do szyby w oknie. Patrzy przez ni¹, lecz nikogo nie widzi. Po chwili znów stukanie. Wyszed³ przed dom lecz i tym razem nie dojrza³ ¿adnej postaci czy innego Ÿród³a dŸwiêku. Powtarza³o siê to przez kilka dni. Dopiero kiedy odniós³ pi³ê zmar³ego s¹siada wdowie, zjawisko zanik³o.
12. Swego czasu pan Teodor poszed³ noc¹ r¹baæ brzozê do lasu. Noc by³a cicha i jasna, wszêdzie doko³a le¿a³ œnieg. Sta³ z siekier¹, gdy poczu³ siê nieswojo. Obejrza³ siê i ujrza³ stwora (jakby psisko) czarnego, olbrzymiego i szerokiego. Monstrum, które nie przypomina³o ¿adnego znanego gatunku. Wtedy zawo³a³: "Ty skurwysynu, co tu robisz?". Stwór bezg³oœnie odwróci³ siê i znikn¹³ za krzakami. 3. Którejœ nocy pan Teodor wyœni³ sytuacjê, która jeszcze mu siê nie przydarzy³a. Szosa, po lewo gajówka, po prawo stary cmentarz. Poprzez niskie ogrodzenie cmentarza widaæ grób i na nim czarny krzy¿. W rzeczywistoœci ujrza³ to w jakiœ czas potem. Z pewnoœci¹ jest to niestety tylko ma³a czêœæ spotkañ pana Teodora z demonami. Jak sam powiedzia³, nie unika³ takich zdarzeñ, a nawet szuka³ ich. Ba³ siê umiarkowanie. Ci¹g dalszy nie nast¹pi. wys³ucha³ i spisa³ Franciszek, Striptiz nr 2
181
STRIPTIZ
182
SZINEAR
MARZENIA
Marzê tylko o tym ¿eby byæ ptakiem chcia³abym to wszystko zobaczyæ dostrzec ludzie którzy chc¹ siê zabiæ powinni skakaæ z najwy¿szych piêter skacz¹ a l¹duj¹ jak na ludzi przysta³o marnie Joanna [sztorm], Szinear
***
Bóg nie stworzy³ Adama i Ewy oni stworzyli siê nawzajem W pieszczotach wspomnieniach o Lilith /powiedz sam zanim inni to zrobi¹/ W tym co zostaje na zawsze W tym co tak trudno wybaczyæ dlatego musieli odejœæ Raj to miejsce dla dzieci nie dla mê¿czyzn i kobiet Joanna Nalewajko, Szinear
MRUCZANKA
trawo trawo kochana idê wzd³u¿ lasu gdzie najlepsze miejsce ¿eby siê wytarzaæ wyœpiewaæ wykrzyczeæ z radoœci ¿e jestem i brzuch mam zielony trawo kochana Joanna Nalewajko, Szinear
PRZYSZ£OŒÆ
Pude³ka zapalek Pude³ka papierosów Pude³ka pastylek Pude³ka... Do pude³ka z krzy¿em styczeñ'93 Dobrohna Szczotka, , Szinear
szinear
Jedyny numer pisma poetyckiego SZINEAR oznaczony nr 0 ukaza³ siê w 1995 r. w Trójmieœcie. Na oœmiu stronach A5 znajdowa³y siê wy³¹cznie wiersze oraz fotografie macew ze zrujnowanych kirkutów. Kontakt: Piotr Mróz Straus, ul. Skar¿yñskiego 14C m 4, 80-463 GDAÑSK
***
Prawid³a historii S¹ elastyczne Wygl¹daj¹ fJak wy¿uta guma - Równie obrzydliwe wiosna '93 Dobrohna Szczotka, , Szinear
***
Krzy¿ w pokoju stoi zakurzony podpórka dawno gdzieœ wypad³a jak jeszcze gwoŸdzie siê odczep~ Jezu nie rób mi nic z³ego gdy bêdziesz schodzi³ z krzy¿a Krzysztof Piasecki, Szinear
K.K .BACZYÑSKI Wychuœtany w z³otej ko³ysce W pa³ce chwyta³ cienie gwiazd W zadumie kr¹¿y³y Ptaki nad g³ow¹ Œpij synku Pod murami mrocznych miast
Cierpi¹ce rêce Gdzieœ zastyg³e s¹ Jak sople lodu To zima Ubrana w futro z nietoperzy Zatrzepota³ ptak wiotkimi skrzyd³ami Œpij synku Bia³a mg³a nad twoim grobem le¿y Z ciê¿kich powiek O³owiane kapi¹ ³zy Po tej drodze szed³ poeta zagubiony W rêku niós³ martwego ptaka £zy toczy³y bruk Œpij synku Twego serca nie rozerw¹ bestii szpony Godziny zmieni³y siê w wiecznoœci ' Delikatne pierze Porwa³ wiatr Pogrzebany pod miêkkim mchem Cmentarz mroczny ciemny jak las Œpij synku Ju¿ noc , ju¿ ciemno ju¿ nadszed³ twój czas Agnieszka Wnêk, Szinear
183
SZOKIREN SZIKZAL chodzê coraz bliŸej, twarz mam nieco poblad³¹, oczy podbite." odglos upadku Czy mówi³em ci o Wandzie? Ona jest wszêdzie, a gdzies obok mnie jednak nigdzie jej nie ma. Odbija siê w woknie wysdrugi krok... tawy, ruszam biegiem roztr¹caj¹c ludzi, ale wsiad³a ktos podniosl sie juŸ do taksówki. W rêce trzyma szklan¹ figurkê jeszcze jeden krok pieska, wyœlizgan¹ od ci¹g³ego dotykania. W jej cisza... ktos mnie torebce ubranka dla lalki. Wysi¹dzie na przedmieœsledzi wiem! to ciu, miga mi jej czerwona sukienka z trójk¹tnym Aniol stroz potknal wyciêciem na plecach. Przysiad³a na brzegu rzeki, sie o prog poprzez migotanie powietrza widzê, jak przeci¹ga Nona, Robra Co Chceta nr 1 siê, na jej szyi drobniutkie kropelki potu. Pod jej zamkniêtymi powiekami utajone pragnienie: czy ktoœ chcia³by mnie teraz narysowaæ? Tak siê cieszê, Ÿe mogê ci o niej opowiedzieæ, Ÿe W parku, petnym zielonych sw¹ s³uchasz. Wiesz, zanim ciê pozna³em, mia³em takie siarkootowian¹ zielonoœci¹ drzew, przeprzeczucie, niezwyk³ego porozumienia, jakie mi siê walaty siê ttumy ludzi. Ludzi zagubionych jeszcze nigdy nie zdarzy³o. Oczywiœcie nie jesteœ w swoim poszukiwaniu mo¿liwoœci wytadWand¹, choæ zastanów siê, ile z Wandy jest w Tobie? owania siê na innych. Ludzi szukaj¹cych Nigdy nie widzia³em jej w ca³oœci, zawsze tylko zaczepki. Ludzi rozdaj¹cych kutaki na fragmenty: nogi w czarnych poñczochach, ruch rêki lewo i prawó. poprawiaj¹cej w³osy, palce zaciœniête na szklanej W pewnym momencie, po niezliczonych figurce. razach, wyzwiskach i obelgach, które Kiedyœ sz³a naprzeciwko mnie ulic¹, s³oñce oVrymatem od nieznanych mi wspótobyœwieci³o mi prosto w twarz, nie mog³em dojrzeæ jej wateli, zachciato mi siê, na moje oczu, pobieg³em. nieszczêœcie, wytchnienia. Obok budki, w Wanda mieszka w ogromnym domu o ch³odnych której pod parasotem o kolorze dobrze œcianach, siada obojêtnie na kanapie, przechadza zakrzeplej krwi, rozdawano ostre no¿e do siê odwracaj¹c g³owê na widok kaŸdego samookaleczenia siê, ujrzatem moimi spotkanego mêŸczyzny. W nocy d³ugo p³acze. Jej ojciec jest profesorem. Bardzo go kocha. Czasami zamyka siê w pokoju i onanizuje siê, marz¹c o mi³oœci z nim. Jestem pewien, Ÿe robi³a to takŸe tej nocy. Nikomu tego nie mówi³em, tylko tobie! To Poznañskie licealistki Hanna Nawrocka (obecnie Rajewicz) i Ewa Wójtowicz (obie ur. 1975) wyda³y w latach 1991-92 dwa numeru fanzinu RÓBTA CO CHCETA. Po wyeliminowaniu elementów muzycznych z pisma, zmieni³y tytu³ na SZOKIREN SZIKZAL, którego w latach 1993-95 ukaza³o siê 5 edycji, w objêtoœci 16-40s A5, kserowanych w nak³adzie kilkudziesiêciu egzemplarzy. Oprócz tekstów literackich i grafiki, SZOKIREN SZIKZAL wype³nia³ w du¿ym stopniu plon akcji mail art. Kontakt: ....
MÓJ KROK
HATE PARK
szokiren szikzal
zamglonymi i otêpiatymi znów oczami koniec kolejki. Nie obchodzilo mnie ju¿, jak diugo i po co stoj¹ ci zbydlêciali ludzie, stan¹lem. Nie wiem, ile czasu zajêta mi droga do celu. Na ñiskim postumencie ujrzatem krowê. To iagodne, melancholijne zwierzê o spojrzeniu nie wyra¿aj¹cym nic, oprócz strachu, bólu i niezrozumienia, ociekato krwi¹. Zbli¿ytem siê do niej, ale drogê mi zast¹pit cztowiek w pólurzêdowo-mundurowej bluzie z naszywk¹ Pracownik Socjalny. Zapytal z min¹ wyra¿aj¹c¹ zrozumienie i ironi¹: Pan te¿???... Chciatem zaprzeczyæ, uciec, ale ktoœ z tylu popchn¹t mnie, ktoœ inny wlo¿yt do mej rêki bicz i nagle zrozumialem napis HATE PARK nad wejœciem. Resztki mojego cztowieczeñstwa prysty. Z rozkosz¹ i zapatem, z uczuciem samozadowolenia, j¹tem biczowaló krowê. To zwierzê nagle, w niewyttumaczalny sposób, wydato mi,siê winne wszystkich moich niepowodzeñ. Po stowach "Czas min¹l", padlych z gtoœnika umieszczonego tu¿ nad moj¹ glow¹, skocrytem w ttum walcz¹cych na trawniku obok. Sprawilo mi to niewyslowion¹ ulgê. Borówa, Róbta Co Chceta nr 1
WANDA SAYS...
"Tam, na górnej platformie tramwaju, siedzi m³oda dziewczyna. Suknia jej, nieco uniesiona, uwydatnia kr¹g³oœæ kszta³tów... Lecz st³oczenie pojazdów oddziela nas od siebie. Tramwaj mknie, rozp³ywa siê, jak mara. W jedn¹ stronê, w drug¹, ulica jest pe³na sukien, ko³ysz¹ siê, rozwiewaj¹, takie lekkie, o brzegach niemal ulatuj¹cych w powietrze, ofarowuj¹ siê; suknie, które podnosz¹ siê, a jednak siê nie podnosz¹! W g³êbi w¹skiego lustra w oknie wystawowym widzê samego siebie, pod-
EWA I HANIA ‘92
jest wielka tajemnica Wandy... Co? Nie, nigdy z ni¹ nie rozmawia³em. Opowiem ci, jak spotka³em Wandê w poci¹gu... Jej twarz odbija³a siê wszybie, brudnej, z zaciekami deszczu. Przesuwaj¹ce siê pola, s³upy i drzewa tworzy³y wraz z jej twarz¹ film, którego nie mia³em odwagi przerwaæ. Patrzy³em tylko, a wieczorem, zasypiaj¹c, z³apa³em siê na tym, Ÿe spocony, powtarzam zachrypniêtym g³osem wci¹Ÿ te same s³owa. Klêcz¹c zapala³a œwiecê przed o³tarzem. DrŸ¹ce d³onie przybrudzone woskiem, ogieñ oœwietli³ jej twarz, nadaj¹c oczom blask najpiêkniejszej gwiazdy... Nie œmiej siê, ona by³a wówczas œwiêta, to do niej chcia³bym siê modliæ, gdybym znalaz³ jeszcze jakieœ s³owa. Teraz juŸ wiesz, jak wygl¹da. Proszê, poszukaj jej na ulicach swojego miasta. Daj jej ode mnie te poñczochy, powiedz jej, Ÿe zawsze na ni¹ czekam. Wczoraj... Widzia³em j¹ w sklepie, kupowa³a lustro. Poszed³em bliŸej, ale nie mia³em odwagi odbiæ w jej lustrze swojej twarzy. Jej twarz... Niepodobna do Ÿadnej inne, bo to jest twarz tej jedynej kobiety, któr¹ kaŸdy mêŸczyzna, o ile mia³ szczêœcie byæ mêŸczyzn¹, musia³ poznaæ. Tak, to ona... Myœlê, Ÿe powiedzia³em wszystko. Zas³uŸy³em sobie, aby mi juŸ nigdy o niej nie przypominano. A teraz ty opowiedz mi o swojej tajemnicy. Hannah, Ewa, Szokiren Szikzal nr 2(4)
PANNY Z AWINIONU
W mieœcie pustym, jak skrzyd³o poci¹gu, wychyla siê przez okno ³api¹c deszcz do butelki. Butelka ma w¹ski otwór, to nie³atwe. Eskadra niewidomych straŸaków pêdzi do poŸaru. Nie widz¹, gdzie siê pali, lej¹ na oœlep. Ale nigdy nie zdarzy³a im siê pomy³ka. W barze œwit, na stolikach œmierdz¹ce zacieki nocnych radoœci. Prostytutki schodz¹ siê powoli z odleglejszych rejonów. Ale to tylko skansen, wszystkie osobiœcie zaplombowa³ prezes 8 Komitetu do spraw Nadmiernej Eksploatacji Zabytków. Rozmawia³em z ni¹, pytam, sk¹d taka wprawa w malowaniu ludzkiej twarzy.
184
SZOKIREN SZIKZAL
Jedno oko zachodzi trochê na drugie, ale to drobiazg w porównaniu z par¹ ust, które domalowa³ mi ktoœ nieznajomy. Bierze mnie na górê, ale niech siê niczego nie spodziewa, dziœ œwiêtujê szabas. Czekam, aŸ zmyje z twarzy uœmiech a z uœmiechem usta, pomagam jej zetrzeæ oczy i nos. JuŸ. Powierzchnia jest g³adka, ma jednolity bia³awy kolor. Przesuwam rêk¹ - nic nie wystaje. Dobrze. Kocham j¹ przez cz³y szabas, gdy chcê j¹ ukrzyŸowaæ, kamienieje. Chcesz mieæ twarz, pytam. Chcesz? Chcesz mieæ twarz? Przyk³adam d³uto, wiem, zê oczodó³ musi byæ g³êboki. Miêso pryska mi na rêce i jeszcze coœ zó³tego. Teraz szlifujê i mokre czerwone wiórki sypi¹ siê na jej piersi. Lepki zapach podnieca mnie jeszcze bardziej. Powinienem by³ siê kontrolowaæ. Rêka mi siê omsknê³a i zniszczy³em jednym ruchem cal¹ pracê. Trochê siê rozchlapa³a. Musia³em zejœæ na dó³ coœ wypiæ. Kiedy wróci³em, zauwaŸy³em, Ÿe nie oddycha. MoŸe to i dobrze, Ÿe siê zepsu³a. Gdyby dzie³o sztuki zaczê³o siê rozk³adaæ, nie zniós³bym tego. Ewa, Szokiren Szikzal nr 1(3)
FRANZ UND HELMUT TRINKEN WERMUT
Jee, no to jechane. Mieli my ze sob¹ flachê metylu, który oba lubim... ale jakiego tam metylu! Wiasnej roboty spróbuj, ale uwa¿aj bo czadzi. PóŸniej zrobi ci siê s³odko, a grzeje w prze³yku gutes. Prawie 70 koni. Ale daje ostro! No, ³ykniem, bo odwykniem.
Mówiê ci, jaja by³y! Jak rozbi³em Wostok na polu to wszystkim tak kopary posz³y w dó³, ¿e szczêki na ziemi szukali. £e, no Wostok 1, bo mia³ srebmy tropik, odblask, a ja by³em Jurij Gagarin. Czad by³ oczojebny. Ale najpierw o tym jak jecha³em, bo te¿ by³y numery. Bo w ogóle, podobno siê stówy w kiblach znajduje, wiesz. No to ja ledwo wsiad³em - to do kibla, ¿eby mnie æma nie wyhaczy³a i ¿eby stówkê znaleŸæ. Ganiam jak g³upi po ca³ym poci¹gu, wszystkie kible przewracam. ¯eby kurwa chocia¿ piêædziesi¹taka! A tu nic, chujoza totalna! Ju¿ taki udupiony wracam do przedzia³u, a tu patrzê jakaœ ropa mi siê w³adowa³a, flepy rozrzuci³a i zadowolona. Ju¿ by³a szarówka i ciemno siê zrobi³o, to ja chcia³em teges, kino Oko na glonojada, a ta ropa na mnie na przyjaciela. Ja siê odsuwam, ona za mn¹! I Dmucha mi w ucho ³apê w sprzêt ³aduje. Kurde, co jest grane! Mê¿ulo nie daje rady, czy jak? Mo¿e bym j¹ jakoœ wyhaczy³, ale w sumie spac mi siê chcia³o i chuj. I ca³e szczêœcie, bo rano mówiê ci jak zobaczy³em ten ryj! Pan Bóg siê za- gapi³! Die potworen maksymalne! W¹sa mia³a, autentycznie. No, ale nic, jakoœ prze¿y³em... A na polu gutes. Szpary ³a¿a, jabole sa. Kupi³em! Denda by³a jak nic, taki mózgojebca, bo ¿eby po jednym? Zwy¿ka formy: jak se trochê wla³em, to zauwa¿y³em kupê bielinków. No wiesz, takich ma³ych, bia³ych gówien. Robafe na glany. Nienawidzê ich! Chcia³em ich z laka potraktowaæ, ale siê nie dato. To jak siê wœciek³em, to kiblami w nich rzuca³em, lata³em po drodze i próbowa³em lakiem trafiæ w to gówno, ale nie da³em rady. Musia³em g³upio wygl¹daæ, bo jakieœ palanty siê gapili, ale kit. No chluœniem, bo uœniem... W nocy by³o straszne piŸdzicho. Popierda- la³o ze wszystkich stron. Szlag by trafi³, ¿eby w sierpniu taki beraz, wiêc pomyœla³em, ¿e trzeba by se jakaœ cipkê prrygruchaæ, coby grza³a i umila³a odpoczynek wojownika. Wieczorem za³o¿y³em bia³¹ koszulê, okulary od- blask i czepek na g³owê, ¿eby daæ czadu (ró¿owy, gumowy czepek, ¿e niby morze i te sprawy, w³osy mi spod niego wystawa³y, chuj ¿e wieczór, ale takie hipi na to lec¹, ¿e niby cyrkuœnik taki, jajcarz). Siedzê se w kuflandii i patrzê, ¿e wchodzi taka ca³kiem mi³asia. Cipu, cipu maleñka! By³a z jakimiœ dwiema innymi, to ja od razu dolot. I tam teges, puszczam g³odne kawa³ki. Moja wybranica - brak reakcji, ale jej kole¿anka zaczê³a siê kie³czyæ. To ja zaraz myk tê drug¹, w sumie wsio rawno, ³apka w ³apkê, coœ szpaciren, te sprawy. Ma³a ju¿ kisiel w gaciach, bo ja w tym czepku, œpiewam jej, gadam, kulturka. Okaza³o siê, ¿e Moni - dziewica. No to trochê se wlaliœmy i do namiotu. Da³em radê i tak dawaliœmy radê przez trzy nastêpne dni. A raz by³y jaja. Szed³em nawalony jak reks, Moni pod pach¹. A to jakieœ tory by³y, ¿e niby pociag, dworzec, coœ. Ja taka teka, ¿e szok! Moni te¿ na³uzgana, no to ja jebs na tory! Trochê nam kiepsko sz³o, bo pod³o¿e nierówne, ale co ty nigdy punkiem nie by³eœ? Daliœmy radê. Wyhaczy³em ja na torach. Chyba pierwszy raz mi siê to zdarzy³o. A na drugi dzieñ impreza. Jaki czad, kurwa! Bo dwunasta w poiudnie, a ja jeszcze trzeŸwy. Co jest? Cinko! Wszak z rana jak œmietana, to ja do sklepu po anabole, póŸ- niej siê jacyœ kolesie do³¹czyli i jeszcze jakaœ inna, sucha brygada. Ale co tam, chlanie mieli i towarki fajne z nimi prrysz³y. Giciarsko! No to
185
SZOKIREN SZIKZAL ju¿ wieczór. My tam dajemy radê, szafa gra, no ale trochê darliœmy papy i szkie³y przyjecha³y. Jak ich zobaczy³em, to rykn¹³em œmiechem. Takie paŸdzierze, dziewiêtnastki, co zamiast woja przyszli. Kolesie wstati i dolot do nich. - Co jest, kurwa sier¿anciku? - a oni szybkie narty do wozu i odjazd. Ale i tak by³ gnój, bo siê dwóch klientów potrzaska³o i jeden dosta³ plombê, i normalnie siê porycza³. - Buuu, ja tu przyjecha³em towary wyhaczaæ, a jak ja teraz wygladam?! Buuu... - no total. Takiemu to ju¿ nic nie pomo¿e. Imprezujemy dalej, a tu patrryma - leci ja- kichœ dwóch goœci z kundlem. Niby w³aœciciel pola,ry œ. Dolot do nas i pyskyówa. Takie dwa pakery z kundlem z k³ami. My na³ojeni. Czêœæ wiary siê zmy³a, kurwa cinko! Dajemy radê, wymiana zdañ, prawda, jea. A póŸniej szybkie narty, a ci za nami z tym kundlem. My po drodze butelkami w nich "ty gnoju, ty cholerny". Jebs, jebs. Szyba posz³a, a jeden z tych palantów rynnê wyrwa³. Formalnie rynnê i z ta rur¹ na nas! Ja ju¿ nie wiedzia³em, czy mam siê œmiaæ, czy wiaæ, a¿ tu nagle widzê ptot jakiœ. DŸwigi, budowa czy jak? I nagle jakbym wiatru w skrzyd³a dosta³ i lecê do tych dŸwigów. Chuj, ¿e plot, bo ja jestem Don Kichot i walczê z dŸwigami! A one coraz bli¿ej i bli¿ej, i wiêksze, i wiêksze. Kolesie coraz dalej, rynna sama lata. Ja ju¿ nie wiem, czy jestem taki nawalony, zwidy jakieœ, czy naprawdê dŸwigi - wiatraki. I lecê, i lecêêê.... I obudzi³em siê ju¿ w chacie. Da³em radê. Tylko kurwa, jakiœ syf na sprzêcie! No! Mia³a byæ Moni dziewica, niech j¹ cholera weŸmie! "Ich mache die ganze Arbeite mit der franzoziche Metode", a nie dziewica! Ale damy radê! Polej jeszcze.. Szokiren Szikzal nr 2(6)
O SKUTKACH BRUDNYCH PAZNOKCI CZYLI WARUM LIFE IST BRUTAL
S³oñce powoli znika³o za horyzontem, a na jego miejscu pojawi³ siê ksiêŸyc i pierwsze, pojedyncze gwiazdy. Wieczorna mg³a spowi³a zdyszanych, spó¿nionych przechodniów, jak resztki ich ostatnich czynnoœci. Mrok bra³ miasto w ramiona, noc chroni³a obywateli porz¹dnych przed nadmiern¹ prac¹ a mêty przed prawem. Wszystko ma swoje miejsce na ziemi. W kilku domach pali³o siê jeszcze œwiat³o. Do jednego z nich ktoœ zakrad³ siê pod okno i zajrza³ do œrodka. Zobaczy³ duŸe pomieszczenie, jedynym wyposaŸeniem by³ stó³ na dwanaœcie osób, + dwa miejsca dla nieprzewidzianych goœci. Przy stole siedzia³o 12 facetów, wszyscy czyœci i zadbani, jak na m³odych mêŸczyzn przysta³o, w kolorowych szatach i z brodami przystrzyŸonymi zgodnie z obowi¹zuj¹c¹ mod¹. Oczy b³yszcza³y im w blasku œwiec; zapewne z nadmiaru wina, którym ostro polewano. Rodzaje potraw oraz czarne zdobienia œcian œwiadczy³y o tym, Ÿe spotkanie mia³o charakter stypy. Istotnie, to by³o to.
186
Ch³opcy z pocz¹tku wspominali zmar³ego kolegê, pó¿niej starali siê nadaæ dyskusji intelektualny ton rozmowami o Ÿyciu, œmierci i stanach poœrednich. W krótce jednak myœli zaczê³y przybieraæ z wysi³ku róŸne niepoŸ¹dane kszta³ta. I wtedy juŸ beztrosko polecia³y ostatnie ploteczki, newsy i niewybradne, acz nieœmia³o rzucane dowcipasy. Pojawi³y siê teŸ elementy okultystyczne. Jeden z biesiadników opowiada³ o frywolnym duchu pannicy, ktoœ inny pragn¹³ rozmowê zaktualizowaæ i wspomnia³ o zjawie niedawno zmar³ego. W po³owie imprezy pojawi³ siê Tomasz, który zawsze siê spó¿nia³. Wszed³ cichutko, na palcach, trzymaj¹c w d³oni sanda³y, Ÿeby nie k³apa³y, ale i tak wszyscy go zauwaŸyli. I wtedy nast¹pi³ punkt kulminacyjny. Pojawi³ siê zmar³y Jesus. - Czeœæ ch³opaki, dzieñ dobry, czeœæ i czo³em. - A, a, a, - wykrakali - zakwili³ jakiœ histeryk, ale natychmiast zosta³ uciszony. - Trzym pysk! Zamknijcie siê wszyscy - Piotr by³ zawsze najbardziej obrotny i wiedzia³, gdzie siê wtryniæ. - Witaj Jesusie, jaki przynios³eœ nam prezent? - No wiecie, no, ja, ja, chcia³em - Jesus pl¹ta³ rozpaczliwie. - Co, nic nam nie przywioz³eœ?! Z³óŸ ofiarê, z³óŸ ofiarê! - Ja wpad³em tylko na chwilkê... - Won! - Poczekajcie, moŸe to nie jest nasz Jesus, nasz mia³by dla nas prezent... - Tomasz, sprawd¿ to empirycznie! - rozkaz pad³. Tomasz wyrwany brutalnie ze swego k¹tka, w³adowa³ swoje brudne paluchy w bok Jesusa. Palce ocieka³y t³uszczem a na koñcach mia³y "Ÿa³obne paznokcie". - Chamy! - rykn¹³ Jesus i pop³yn¹³ czym prêdzej w bezpeiczne fale eteru. Niestety, weso³y nastrój biby juŸ nie powróci³, nie pomog³o ani wino, ani tancerki. Towarzystwo powoli rozchodzi³o siê do domów. A biedny Jesus, a raczej jego duch, b³¹ka³ siê ponad dachami, szukaj¹c studni. Wreszcie uda³o mu siê dorwaæ ma³e ¿róde³ko, w którym d³ugo my³ i oczyszcza³ ranê na brzuchu spod paznokci Tomasza. W koñcu zmêczony, cierpi¹cy i zap³akany zasn¹³ z g³ow¹ opart¹ o pompê. Ze stanu b³ogiej nieœwiadomoœci wyrawa³ go brzdêk wózka mleczarza i pierwsze promienie wschodz¹cego na róŸowo s³oñca. Jesus przetar³ oczy i zblad³: z krwawej rany odchodzi³a ropa i zgni³y zapach, towarzyszy³a jej czerwona, pulsuj¹ca prêga. - O BoŸe, zakaŸenie! Niestety, nie pomog³y zio³a i okadzanie przez cyrulików, nie pomog³y nawet leki z zagranicznych darów. Gangrena posuwa³a siê wci¹Ÿ dalej i dalej. Nie by³o juŸ spokojnych wieczorów i cichych ulic, skoñczy³y siê œpiewy, wino i przyjacielskie rozmowy. Do miasteczka wkrad³ siê grzech pod wszelkimi postaciami. Ujrzano, czego przedtem nie widziano, dobre myœli naleŸa³y do przesz³oœci, tera¿niejszoœæ wymyka³a siê spod kontroli. I tylko na comiesiêczny jarmark, wœród huku fajerwerków, na arenê tanecznym krokiem wkracza³ Jesus. Mia³ krwawi¹c¹, umalowan¹ twarz, wykrzywion¹ zapraszaj¹cym uœmiechem, jak twarz prostytutki. Ludzie stwierdzili, Ÿe jedyne pieni¹dze, jakie posiadali, s¹ fa³szywe i poszli na wódkê. Hannah, Sziokiren Szikzal nr 1(3)
ŒWINIA
£ÓD
FABRYCZNA
Z fabryki wychodzi w³ókniarka m³oda Dawno przeminê³a jej uroda Teraz idzie na zakupy Kupiæ sobie nowe buty Przez rok na nie oszczêdza³a W pracy ciê¿ko pracowa³a
Specjalnie dziœ sobie nogi umy³a Dawno ju¿ tego nie robi³a Dzisiaj siê spe³ni jej wielkie marzenie Z tego powodu rzuci³a palenie Czerwone lakierki, wysokie obcasy Bêd¹ za ni¹ lata³y ch³opaki
ŒWINIA NR 1
Szczêœliwa przez jezdniê przechodzi³a Nagle Syrenka j¹ potr¹ci³a Dziewczyna upada na ziemiê Wydaje ostatnie tchnienie Nikomu nie s¹ potrzebne marzenia Kierowca pójdzie do wiêzienia Jan Koza, Œwinia nr 1
świnia
Autorskie pismo Jana Kozy (ur. 1972, pseudonim) z Wroc³awia. W roku 1993 ukaza³y siê trzy wydania ŒWINI (po 12-16sA5, ksero), wype³nione wierszami i rysunkami Kozy. PóŸniej realizowa³ on filmy w podobnej stylistyce, a w 1998 r. swoje wiersze i rysunki publikowa³ w piœmie RASTER. Kontakt: Jan Koza, ul. Tomaszowska 17 m 9, 50-523 WROC£AW
(PÓ£SONET)
Rozpoczê³a siê straszna tragedia Nad Polsk¹ otwar³a siê dziura Straszna œmieræ czyha w chmurach W³aœnie wczoraj podali w massmediach ŒWINIA NR 3
Samolubni amerykañscy biznesmeni Co stonkê rzucili nam kiedyœ Teraz si³¹ kosmicznych promieni Chcieliby napytaæ nam biedy Obcy im interes jest Ziemi Ale my nigdy nie zginiemy Jan Koza, Œwinia nr 1
NAPRAWIAM MOTOR POD BLOKIEM
Naprawiam motor pod blokiem Ch³opaki patrz¹ fachowym okiem Dziewczyny siedz¹ na trzepaku Wogle nie patrz¹ na innych ch³opaków Nie mam dla nich czasu chwilowo Rozkrêcam motor na nowo Naprawiam motor ¿ycie ca³e Gówniarze graj¹ pod blokiem w ga³e Wycieram w szmate rence t³uste Byle nie myœleæ o ¿ycia pustce I œcieram z niskiego czo³a smar ¯eby zapomnieæ ¿e Bóg zmar
JAN KOZA ‘98
BRUD
Uprawiali zwi¹zek cielesny robi³a to pierwszy raz spotkali siê w barze "Topaz" na dole by³ sklep miêsny upi³a siê wódk¹ on strasznie sapa³ a¿ musia³a siê odwróciæ przyjemnoœæ trwa³a krótko zasn¹³ pijak to wysz³a z ³ó¿ka jak nowonarodzona przez okno popatrzy³a ale by³o brudne teraz kobiet¹ by³a Jan Koza, Œwinia nr 3
ŒWINIA NR 1
Koñcze robote zak³adam skóre Dziœ naprawi³em wydechow¹ rure Jan Koza, Œwinia nr 1
DOBRA
Zawsze by³a dobra dla wszystkich i z uœmiechem podawa³a ¿urek z wk³adk¹ nie skompi³a zawsze w bia³ym fartuchu Nie ma dla niej miejsca w barze makdonalda Jan Koza, Œwinia nr 3 ŒWINIA NR 1
187
TOTART
***
jesteœmy ariergard¹ narodowej kultury pilnujemy by nie wyr¿n¹³ jej w dupê Totart
PRZED DRZWIAMI TRAWIERNI
(Vademecum konesera Totartu) Kiedy Totart Drugiej Generacji doprowadza³ do skrajnoœci swoje finalne realizacje, jego uczestnicy nak³aniani byli przez zaprzyjaŸnion¹ publicznoœæ do udzielania wyjaœnieñ i opowiadania zabawnych historyj. Tak¿e wiêksze, blisko pó³godzinne narracyjne spotkanie mia³o miejsce zim¹ 1986 r. w Rzeszowie, na drugi dzieñ po warsztatowym pokazie totartalnej ortodoksji. Pod zastosowan¹ wtedy po raz pierwszy nazw¹: Totart-Muzeum Objazdowe, przyzwyczailiœmy siê ujawniaæ trzy formy wspominania: narracjê, ekspozycjê i ekspozycjê dynamiczn¹, zazwyczaj zreszt¹ mieszaj¹c je ze sob¹. Narracjê nalepiej prowadziæ w kilka osób, chêtnie siê przekrzykuj¹c i uzupe³niaj¹c ca³oœæ odtwarzaniem nagrañ, eksponuje siê co pod rêk¹: od du¿ych transparentów, przez malowid³a i wywieszane na wieszakach stroje organizacyjne, po pisma ulotne i inne rzeczy. Przez ekspozycjê dynamiczn¹ przyjêliœmy rozumieæ odtwarzanie niegdysiejszych improwizacyj, co, przyznajmy, nie doœæ ¿e jest prowokacyjn¹ zbdur¹, to na dodatek rzadko kiedy siê udaje. Pokazy slajdów, diaporam, filmów i video lokuj¹ siê w tym wszystkim w miarê mo¿noœci i potrzeby. Niestety, spotkania tego typu nie sprzyjaj¹ przekazywaniu g³êbszej treœci teoretycznej, omykaj¹c siê raczej w p³ycizny przeœmiestwa i nieudacznoœci. Zreszt¹ wyk³ady takie wychwytywane z powietrza szybko i najzupe³niej wychodz¹ drugim koñcem. St¹d le¿¹ce u podstaw rezygnacji poczucie rezygnacji. Wiadomo, ¿e obfita strawa wymaga spokojnego trawienia st¹d wywiod³a siê idea napisania Vademecum Konesera Totartu i oddania go w rêce rasowych trawierów. Ale pamiêtajcie, ¿e owó¿ przed wami jeno surogat muzeum, jego twarda i sucha namiastka. Nadmieniê tylko, ¿e o ile dobrze pamiêtam, to muzea odby³y siê jeszcze w PWSSP w Gdañsku i w sali katechetycznej koœcio³a œw. Brygidy w Gdañsku. Czêœæ I: systematyczne kompendium najniezbêdniejszych wiadomoœci teoretycznych o Tranzystorium Totartu. motto: "LOVE, PEACE, INDUSTRY" kapitan Bifhart 1. TOTART nigdy nie by³ ani nie jest zespo³em, kanoniczn¹ form¹ twórczoœci, ani nazw¹ realizacji którejœ z form kanonicznych aktualnie w tranzystorium stosowanych. Totart by³ seri¹ wspólnych, mo¿liwie najbardziej dowolnych aktywnoœci osób bie¿¹co zainteresowanych Bêd¹cy niew¹tpliwie najg³oœniejsz¹ formacj¹ polskiej literatury alternatywnej lat 80/90 trójmiejski TotArt nie mia³ szczêœcia do wydawnictw ci¹g³ych. Pawe³ 'Konjo' Konnak (ur. 1966) wydawa³ swój pierwszy fanzin GANGRENA jeszcze przed poznaniem mózgu przysz³ego TotArtu - Zbigniewa Sajnóga (ur 1957). Po "prze³omie totartalnym" powsta³o FUTURFOTO - magazyn nowin TotArtu (1986), jednak by³o to wydawnictwo o bardzo ograniczonym zasiêgu, które nigdy nie zaistnia³o w szerszym obiegu, podobnie jak póŸniejsze wydawnictwa pojedyncze "Ksiêgozbioru Zlew Polski" (m.in. pisma teoretyczne Kud³atego, tomik Lopeza Mausere itd.). Do formu³y (o ile taka jest) art zina pasowa³a najbardziej dopiero HIGIENA ("przegl¹d archeologiczny metafizyki spo³ecznej", offset, 52s A4) wydana wiosn¹ 1988 r., jednak du¿¹ czêœæ jej nak³adu skonfiskowa³a SB -nb. odzyskano j¹ w 1989 r. Jesieni¹ 1992 œwie¿o powsta³a Fundacja TotArt wyda³a profesjonalnie z³o¿ony i wydrukowany pierwszy numer METAFIZYKI SPO£ECZNEJ ("esencjonalny kwartalnik na rzecz zbli¿enia estetyki z egzystencj¹", 16s formatu A2 !!!).- nastêpne numery tego pisma równie¿ nie ujrza³y œwiat³a dziennego - nied³ugo potem Sajnóg zniszczy³ swe archiwum i do³¹czy³ do sekty Niebo. Zwi¹zane z TotArtem teksty i grafika zdominowa³y za to opas³y katalog wydany - z okazji Gdañskich Dni Niezale¿nych (jesieñ 1992) zaœ latem 1993 z okazji festiwalu "Energia Sztuki II" w Zarnowcu ukaza³o siê wydawnictwo zatytu³owane po prostu TOTART (oba po 64s A4, offset) w którym znalaz³a siê szczegó³owa kronika ujawnieñ tej grupy i zebrana dokumentacja. Utwory twórców Totartu drukowa³ tak¿e czêsto "brulion" (od 1989 r.), "Gara¿" i "Tygodnik Literacki" (1990-90). W latach 1993-94 nak³adem Fundacji "brulionu" ukaza³y siê ksi¹¿ki poetyckie Dariusza Brzóski Brzoskiewicza i Lopeza Mausere oraz powieœæ Artura Kud³atego Kozdrowskiego, zaœ w 1998 r w Gdañsku i Bia³ymstoku tomiki pozosta³ych cz³onków grupy Zlali Mi Siê Do Œrodka - Paw³¹ Paulusa Mazura i Paw³a Konja Konnaka. Kontakt: Pawe³ Konnak, ul. Korzeniowskiego 43, 80-508 GDAÑSK
totart
udzialem w ich realizacji. Sama nazwa: totart zosta³a jedynie etapowo przypisana wspólnie prze¿ywanemu ci¹gowi zdarzeñ jako rodzaj najbardziej roboczej hipotezy, ale niestety sprytnie przechwycona przez ¿¹dne nazywania umys³y i media, zaczê³a funkcjonowaæ w obiegu spo³ecznym jako nazwa w³asna, ju¿ to nazwa metody twórczej - mimo licznych protestów osób zainteresowanych. Owo doœwiadczenie niemo¿noœci trwania bez imienia sprowokowa³o licznych udzia³owców tranzystorium doi nieobliczalnego mno¿enia nazw, co okazuje siê w praktyce spo³ecznej wcale niez³¹ metod¹ powracania do stanu nienazwania. Jednoczeœnie jest owo postêpowanie wzorcowym przyk³adem generowania brei semantycznej stanu o kluczowym znaczeniu dla ca³ego tranzystorium, onego koncepcyjnego pupilka. Sama nazwa: totart, jest prowokacyjnie g³upkowat¹ zbitk¹ s³ów: total art, czyli po polsku: sztuka totalna, co ma z kolei tyle kulturowych konotacji, ¿e wprowadzeñ terminu i koncepcji trac¹ zupe³nie sens - i bardzo dobrze. Mnie osobiœcie podobaj¹ siê elukubracje na ten temat Antonina Artauda. Genezê totartu da siê równie¿ wyprowadziæ z perspektywy socjologiczno-politycznej: nie ma zjawisk izolowanych - totustrój totalizuje spo³eczeñstwo, totspo³eczeñstwo produkuje tot-sztukê. 2. TRANZYSTORIUM. Tranzystoryjnoœæ generalnie przywykliœmy wyk³adaæ trójaspektowo: - jako p³ynnoœæ pod wzglêdem liczby i wymiany osób, zarowno w relaty-
188
TOTART wnie krótkim wymiarze czasu (jedna akcja) jak i d³u¿szym, np. rocznym ci¹gu realizacji. Najogólniej rzecz bior¹c uczestnicy w³¹czali siê w pracê tranzystorium i odchodzili w zale¿noœci od swej woli. Oczywiœcie nie oznacza to jakiegoœ permanentnego stanu idealnej harmonii - nie obwa³o siê bez silnych konfliktów w gronie realizuj¹cych i czêsto to w³aœnie one by³y motorami dzia³ania, dynamizuj¹c napiêcia kierunkowe. Nadmieniê, ¿e zazwyczaj w akcji czynnie uczestniczy³o jednorazowo oko³o 10 osób, chocia¿ zdarza³y siê zarówno realizacje w pojedynkê, jak i z udzia³em kilkudziesiêciu osób (max. ok. 80). W akcjach uczestniczy³y czêsto grupy (czasem ich reprezentanci) muzyczne, plastyczne, akcjonistyczne, polityczne, przy czym tranzystorium zarówno zaprasza³o do wspó³pracy, jak i bywa³o zapraszane. Czêsto te¿ pojawia³y siê osoby nieproszone. - jako wspó³wynikaj¹cych i wspó³zale¿nych form i koncepcji (zaplecze teoretyczne). Dokonywaliœmy w tym przedziale najró¿niejszych kombinacji, staraj¹c siê mo¿liwie w pe³ni wykorzystywaæ dostêpne cz³owiekowi zmys³y i wymiary, ³¹cz¹c owe dokonania w coœ ogólnie okreœlanego mianem akcji. Na przyk³ad maj¹c p³aszczyznê mo¿emy j¹ ukrywaæ, eksponowac w bezruchu, dynamizowaæ nie ruszaj¹c siê z miejsca (œwiat³o, kolor, dŸwiêk, ruch wokó³, action painting plus gama kombinacji wielu elementów), dynamizowaæ przez ruch, zmianê kszta³tu, dodanie, ujêcie, destrukcjê, u¿ycie jako elementu konstrukcyjnego itp. Stosuj¹c podobny klucz u¿ywaliœmy sobie na ró¿nych formach kanonicznych od festiwalu przez widowisko teatralne, teatrzyk lalkowy, koncert rockowy, wieczór poezji, kabaret, recital, wystawê, prelekcjê, pomoc chorym i staruszkom, dokarmianie zwierz¹t, demonstracjê, manifestacjê, dyskusjê, procesjê, muzeum, bojówkê, sans filmowy, pokaz filmowy, pokaz diaporam, happening, subtelne wzruszenia, publiczne praktyki koprofagiczne, striking, pisanie wierszy, powieœci, publicystyki, traktatów teoretycznych, g³oszenie manifestów, performance a¿ po rzucanie ulotek, kolporta¿ wydawnictw, druk szablonowy, symultan i profuzjê, a wszystko to w pe³nej skali od intymnej kameralnoœci i nudy po odczytywanie wierszy wobec szeœciotysiêcznej publicznoœci rockowego festiwalu, od szczegó³owo, koncepcyjnie przygotowanych i dramaturgicznie opracowanych akcji, a¿ po ad hoc imprototy (improtot - totalna improwizacja). - jako przejœciowoœæ historyczn¹ w zwi¹zku z up³ywem czasu w ogóle. Onegdaj tranzystoryjnoœæ rozumieliœmy zwiêŸlej i dwuaspektowo: - jako ci¹g³¹ metamorfozê nemenklatur i kszta³tów: - jako, mo¿liw¹ dziêki otwarciu generowanych uk³adów, ci¹g³¹ rotacjê podmiotów, wedle swoich chêci w³¹czaj¹cych siê w dzia³anie lub odchodz¹cych. Pojêcie formacji tranzystoryjnej pojawi³o siê po raz pierwszy w artykule Ryszarda Tymona Tymañskiego "Pr¹d - ot i co". 3. SZTUKA. Niektórzy z uczestników tranzystorium zupe³nie ju¿ zarzucicli u¿ywanie tego eksterminu. Myœlê jednak, ¿e zbyt gorliwe trzymanie siê takiej zasady, jest równie szkodliwe jak wszelka inna ortodoksja. Tym niemniej tranzystorium mia³o ze sztuk¹ wspólne zazwyczaj jedynie funkcje kataraktyczne - zawsze mianowicie istotne by³o spotkanie, wymiar terapeutyczny. St¹d wynika³o programowe, kategoryczne zaprotestowanie postulatu nowoœci w funkcji wyznacznika wartoœci dzie³a, a nastêpnie tak¿e samego dzie³a, o ile nastawienie na jego wyko-
nanie mia³oby rzutowaæ negatywnie na relacje miêdzy spotykaj¹cymi siê. St¹d kryteria estetyczne s¹ najzupe³niej nieprzydatne jako narzêdzia oceny totartu, a i sam akt oceny wydaje siê nam zbêdny. St¹d wynika w³aœciwie zupe³na trzeciorzêdnoœæ i nieistotnoœæŸ dyskusji wokó³ pojêcia sztuki i tego, czy jest ono zbêdnym, czy te¿ nie. Jeœli go komu trzeba, to proszê. Oczywiœcie, na ile samym uczestnikom tranzystorium udaje siê unikaæ traktowania swojej dzia³alnoœci jako udzia³u w cywilizacyjnym konkursie - to ju¿ inna rzecz. Zatem jeszcze raz: unikaliœmy klasyfikacji totartu jako formy twórczoœci, bo spotkania te nie musia³y byæ twórcze - ujawnia siê tu nie tyle nawet za³o¿ony ascetyzm, co obojêtnoœæ estetyczna, niewyró¿nianie estetyczne. 4. TERAPIA. Przy tak okreœlonej idejce, spotkania stawa³y siê terapi¹ przewa¿nie dla dzia³aj¹cych. Czêste zaœ uczestnictwo pozwala³o sprawnie zg³êbiæ metodê - teraz ju¿ kostniej¹c¹ nieco, bo nazwan¹ i o roboczo, ale jednak, zarysowanych parametrach. 5. WYLANIE, ZLEWNOŒÆ. Najogólniej: wyswobodzone spod kontroli racjonalnego umys³u, uwalniane z re¿imu logicznych wynikañ, sytuacyjnych warunkowañ i innych blokad, wyrzucanie napiêæ i wyra¿anie serdecznoœci z wykorzystaniem kana³u g³osowego, z tendencj¹ do ca³kowitego uplastycznienia tworzywa pod³ug w³asnego widzi mi siê. Dokonywane zazwyczaj momentami, zapewne w chwili u¿ycia struktur,
189
TOTART
kodów, czy w sytuacjach egzystencjalnych , jêzykowych, na które trwale na³o¿y³y siê st³umienia i skojarzenia m¹k. Prawdopodobnie te¿ wylania nastêpuj¹ w chwilach, kiedy podprogowe st³umienia nawarstwione w czasie zwyczajowo przyjêtego toku, roz³adowuj¹ siê. Zapewne wtedy sam syga³ przekroczenia nie jest tak istotny, a mo¿e byæ te¿ drog¹ wywik³ania siê z ogólniejszego, a rozproszonego umêczenia, nadmiernej obfitoœci, rozradowania etc. Z czasem owa momentalnoœæ wylewowo przeradza siê w niemal epickie ci¹gi artykulacyj, mocno wtedy przypominaj¹ce poezje zaumne, ale jak¿e¿ istotnie od nich ró¿ne, bo nie udaj¹ce normalnych struktur mowy i nie wt³aczane w odwieczny kanon literackoœci i poezji - ¿e wymieniê najwa¿niejsz¹ ró¿nicê. Z czasem uwalnianiu kana³u g³osowego zaczyna towarzyszyæ coraz to swobodniejsza mimika, gestykulacja i ogólnie dynamika cia³a - jakby ekspresja zaczyna³a rozchodziæ siê po koœciach. Rozchodzi siê równie¿ w terenie, chêtnie przenosz¹c siê z osobnika na osobnika. Wychwytujemy tym samym kierunek od sporadycznego, pojedynczego aktu (wylanie) w stronê ogólnej zlewnoœci. Zamiast wzi¹æ pigu³kê, wylej siê drobinkê. Ukuliœmy dwa równolegle u¿ywane terminy na okreœlenie tak rozumianej zlewnoœci¹ Jeden: efuzja, od ³ac. effusio - wylew, drugi: profuzja, od ³ac. profusio - wylanie. Tymon ceni sobie pierwszy, ja drugi. Do mojej opcji przekona³o mnie: "1. nakierowanie znaczenia na czynnoœæ, kiedy efuzja zdaje siê byæ nakierowana na produkt (wylew); 2. uwypuklenie nadmiernoœci, obfitoœci, rozrzutnoœci (w u¿yciu na terenie jêzyka polskiego); 3. fakt, i¿ s³owo profuzja spaja w sobie niejako dwie rozbie¿ne tendencje tzn. pprefiks pro- jest sygna³em konstrukcji, skierowanym do, opowiedzeniem siê za, a wyk³adnia s³owa (wylanie) jest sygna³em tendencji od, czyli termin ów przynosi sob¹ ogóln¹ harmoniê si³ skupiania i rozpraszania, predestynuje do symbolu jedni; 4. profuzja nie ma poza g³ównym jak dot¹d - innych znaczeñ i jest s³owem rzadzej stosowanym wspó³czeœnie ni¿ efuzja, która w dodatku ma jeszcze zastosowanie w geologii (wylew lawy) i w fizyce (ruch gazów)". (Zarys generaliów Imprzejawnikowego Soloanarchistycznego Kabaretu Profuzyjnego "Zlew Polski"). 6. TERAPIA NIEUDANA. No, nie ka¿da terapia siê udaje. 7. PSYCHOLOGIA PRZEBOJU. Tranzystorium totartu by³o (jest?) d¹¿eniem równie¿ nieco odmiennym od podobnych mu, bo "przedstawiaj¹cych" praktyk - mianowicie oderwanym od zwyczaju lansowania, czy wielokrotnego przedstawiania, co by³o wyrazem nieustannego d¹¿enia nastawienia na dynamikê zmian i nie ulegania psychologii przeboju. (Psychologia przeboju - coœ, co siê uda³o w sensie zewnêtrznym, czyli co spotka³o siê z uznaniem odbiorców, staje siê celem œwiadomych lub nieœwiadomych nawi¹zañ artystycznych w dalszej drodze, lub wrêcz zatrzymania na etapie owej estetyki, która spotyka siê z aplauzem). Na przyk³ad Reisepsychose - rzecz doœæ istotna zarówno z racji tekstu,
190
muzyki i koncepcyjnego przygotowania "wystawienia", jak i wspania³ej ekspresji wykonawców - by³o upublicznione zaledwie dwukrotnie, wobec w sumie zaledwie kilkudziesiêcioosobowej, doœæ przypadkowej publicznoœæ (w przypadku jednego z tych "wystawieñ" plakaty, ze wzgledów cenzuralnych, zaprasza³y na koncert pop-alternatywnej grupy). Gdyby wobec Reisepsychose zastosowaæ praktykê wielokrotnych prezentacji i objazdów po kraju, mo¿na by spokojnie od widowiska odcinaæ tradycyjne kupony. A my, g³uptaski, pod¹¿aj¹c za g³osem swoich intuicji, nurzaliœmy siê w permanencji adekwatyzacyj. 8. PSYCHOLOGIA ŒWIATA MONTOWANEGO. Ludzie przez sztukê (malarstwo, powieœæ, fotografiê, film, tv) przyzwyczajeni s¹ do odbierania œwiata jako wysypiska ca³ostek organizowanych kompozycj¹ i monta¿em. Szczególniej monta¿ filmowy i telewizja wywo³uj¹ powszechnie odruchowe, nawykowe uschematyzowanie postrzegania (schemat jest tu jak najbardziej mo¿liwy - chodzi o przedœwiadomy wybór tego, co siê przyjmuje do wiadomoœci i w jaki sposób to przyjête lokuje siê w swoim systemie informacji). Œwiat montowany stara siê przypodobaæ i trafiaæ mo¿liwie skutecznie w nasz¹ percepcjê. Jednoczeœnie nasza percepcja przestawia siê na odbiór tej specjalnie dla niej preparowanej dla niej dynamiki, a tym samym ca³y zazêbiony uk³ad coraz bardziej oddala siê od œwiata niemontowanego, od rytmu ¿ycia i w³aœciwych mu relacji miêdzy elementami. W konsekwencji œwiat niemontowany jawi siê coraz bardziej bezbarwnym, pozbawionym dynamiki, przykro pustym, a jednoczeœnie - paradoksalnie: czymœ odrealnionym. W efekcie otrzymujemy jeden z czynników wywo³uj¹cych frustracje i alienacje, irracjonalizowanie naturalnych procesów jak choroba cyz œmieræ, strach i ucieczkê przed nimi, zdawanie siê na pomoc z zewn¹trz, niezdolnoœæ·do kszta³towania swojego ¿ycia. Oczywiœcie, nie ma wartoœci izolowanych, trudno obci¹¿aæ artystów odpowiedzialnoœci¹ za akurat takie funkcjonowanie powszechnej jaŸni, a j¹ z kolei za takie a nie inne prawa kosmiczne. Rzeczy p³yn¹, wiêc nie ma jednokierunkowych zale¿noœci. I w³aœciwie wyrzekami nie tyle na sztukê w ogóle, co na poniechanie wysi³ków istotnego kszta³towania materia³u, na przykr¹ ekonomizacjê aktu tworzenia, byæ mo¿e zreszt¹ najzupe³niej fa³szyw¹. Tu choæby wejrzyjmy na sytuacjê tzw. sztuki filmowej, gdzie z ca³ego wachlarza mo¿liwoœci uparto siê miêdliæ tylko jedno, wybrane niegdyœ, piórko. W takim serwowaniu dzie³ jest coœ z sytuacji miêdzy handlarzem narkotyków, a narkomanem - z jednej strony g³ód pieniêdzy, z drugiej g³ód trucizny, a na skutki nikt nie zwraca uwagi. Komuœ, kto myœli, ¿e histeryzujê, radzê na przyk³ad przyjrzeæ siê swoim nawykowym czynnoœciom, mechanicznie wykonywanym codziennie jeœli one tak silnie koduj¹ siê w nas, to spróbujmy sobie wyobraziæ jakie to sta³e po³¹czenia zaczynaj¹ dominowaæ w naszych umys³ach pod wp³ywem onanizowania siê stale powtarzanymi kompozycyjnymi i monta¿owymi chwytami. Nie wypowiadam wojny kinom i TV, ale po prostu staram siê z ka¿dego ogl¹dania czyniæ akt œwiadomoœci i nie ulegaæ wynikaj¹cym z przyzwyczajeñ chêtkom mechanicznego ogl¹dania. Nie twierdzê te¿, jakobym posiada³ jak¹œ receptê na uzdrowienie sytuacji. Zreszt¹ nie œmia³bym jej propagowaæ pamiêtaj¹c o sentencji: "tempo, w jakim dana idea obiecuje uszczêœliwiæ ca³¹ ludzkoœæ, jest wprost proporcjonalne do tempa wzrostu wie¿yczek stra¿niczych i zasieków z drutu kolczastego, w przypadku wprowadzenia tej idei w ¿ycie". Niech ka¿dy robi swoje, byle nie krzywdzi³ drugich. 9. ADEKWATNOŒÆ (a propos sztuki) motto: O wschodzie i o zachodzie s³oñca nasze cienie pêdz¹ w niezmierzone œwiaty. Zacznê od zacytowania fragmentów manifestu pt. Pr¹d: "Postulat nowoœci wyrz¹dza (...) same szkody, a jest bezsensowny i paradoksalny, szczególnie jako miernik wartoœci dzie³a, bowiem dzie³o ca³kowiecie nowatorskie jest niemo¿liwe (paradoks dzie³a nowego), a gdyby nawet za³o¿yæ jego mo¿liwoœæ, by³oby najzupe³niej nieczytelne i nie-doodebrania i jako takie z pewnoœci¹ nie zosta³oby w ogóle uznane za dzie³o, a ponadto ci¹g³e argumentowanie nowoœci¹ odwraca uwagê od rzeczy wielekroæ istotniejszej tzn. adekwatnoœci dzie³a, czyli jego zgodnoœci, jednoistnoœci, wspó³przenikania z p³ywami wszystkiego w ogóle, a dokonuj¹cymi siê przez jego bie¿¹ce wspó³uczestnictwo w permanencji zmian we wszystkich skalach pe³niê wspó³zale¿noœci: od nieskoñczonoœci poprzedzaj¹cej ruch elektronów, przez pracê biomasy w chwili tzw. twórczego przejawu, po równoczesne mu ruchy planet, galaktyk i wszechœwiatów i towarzysz¹ce temu wszystkiemu zmiany stosunków i napiêæ tej ogólnej, ci¹gle zmiennej wibracji œwiata. Tym jest adekwatnoœæ. Jej mo¿liwoœci¹ i realizacj¹ mo¿e byæ nieustanna aktualnoœæ, bie¿¹coœæ, momentalnoœæ; dzie³o zapewne jest najbli¿ej istoty wszystkiego w samym momencie i okolicznoœciach, umiejscowienie aktu tworzenia, skoro jest wszystko w nieustannym ruchu (...) St¹d postulat dzia³ania (?) i st¹d precz z postulatem nowoœci, precz z jego tyrani¹. Czemu? A bo gdy spojrzeæ na problem uwa¿niej i szerzej to trzeba konsekwentnie ju¿ na samo pojawienie siê cz³owieka wo³aæ: ej¿e! przecie¿ to ju¿ by³o! I w koñcu co to za argument, ¿e coœ ju¿ by³o, a ile¿ to ju¿ siê chleba w ¿yciu zjad³o i czy ta powtarzalnoœæ·w jad³ospisach dowodzi jego nieistotnoœci? Chyba wrêcz przeciwnie! A ¿e jedzenie ma byæ urozmaicone? No w³aœnie, wiec równie¿ z chlebem! Ka¿demu, kto ma chêæ powiedzieæ o czymœ, ¿e ju¿ by³o, proponujê by na pocz¹tek przesta³ siê pierdoliæ". Odrzucenie absolutyzowania nowoœci jaki i przetasowanie programowego wstecznictwa we w³asnej praktyce (ARIERGARDA 1) i
TOTART
TOTART
wreszcie wieloletnie doœwiadczenie w dzia³aniu w doœæ niewdziêcznej sytuacji podsunê³y mi ideê postulatu adekwatnoœci, jako funduj¹cego sztukê (staropolszczyzna) w wymiarze humanitarnym (nie konformizm) i obudzi³y wizjê epoki adekwatnoœci jako kolejnego etapu na drodze rozwoju sztuki (stp.) ergo ludzkoœci. Byæ mo¿e jest to nie tyle zmiany w samej substancji sztuki (stp.), co w myœleniu o niej. Z "Eseju o totarcie w kierunku pr¹du": Obserwowalne tranzystorium sztuki na horyzoncie kulturowej p³ywy. Stopieñ rozluŸnienia prawidê jest nie tylko kryterium lokacji w procesie historycznym, jego wynikiem i autorytarnym nakazaniem kierunku, ale pokazuje sob¹ ogóln¹ tendencjê (trzy punkty na linii czasu): linia czasu -----------------------------------------------------------------------------------------------kategoria piêkna kategoria nowoœci kategoria adekwatnoœci (estetyzm (antyestetyzm (niewyró¿nianie kontemplacja prowokowanie do estetyczne - biernoœæ?) aktywnoœci dowolnoœæ - kontemplacja aktywistyczna - mix czynna?)
ne szczegó³y rozrastaj¹ siê w naszych warunkach w nieprzebyte pu³apki i przeszkody. Od tak prostego faktu, ¿e kaseta video kosztuje pó³ pensji, a czêsto tak elementarne materia³y jak slajdy, pigmenty czy farby s¹ ca³kowiecie nieosi¹galne, a¿ po tragikomediê sytuacji w której cokolwiek siê zrobi, zostaje uznane za wymnierzone przeciw rzadowi, pañstwu i jego tzw. podstawom ustrojowym. Jeœli zwa¿yæ jeszcze, ¿e spo³eczna œwiadomoœæ istotnoœci i wagi podobnych dzia³añ jest najzupe³niej znikoma a stosunek do ich uczestników najczêœciej wrogi (wg zasady: przy polskim kotle diabe³ nie stoi), to oka¿e siê, ¿e energia cz³owieka, który ma zamiar coœ tu zrobiæ musi byæ rzedu paru tuzinów elektrowni czarnobylskich; inaczej nie ma po co zaczynaæ. 13. ZAKOÑCZENIA. Doœwiadczamy ró¿nych rodzajów zakoñczeñ. Odcinanie pr¹du, wyrzucanie ze sceny, kontrakcje milicji, wyrazy oburzenia, mandaty, zakazy wystêpów publicznych, zakaz wstêpu do klubu, odmowa publikacji, rewizje, przes³uchania, rozwi¹zanie Oœrodka Dzia³añ Twórczych, który zechcia³ nam pomóc w zorganizowaniu festiwalu ariergardy etc, etc, etc... Ale to podobno margines istotnego wymiaru dzia³ania. Nieistotnymi wymiarami nie ma siê co onanizowaæ. (Zbigniew Sajnóg?), Higiena
Z krótkiej uwagi "O kapuœcie": Awangarda za swoje ambicjonalne wysuniêcia przed szereg p³aci chwiejnoœci¹ i upadkami na niepewnym gruncie, tradycja za swoj¹ betonow¹ pewnoœæ p³aci maruderstwem i schniêciem bez soków. Adekwatnoœæ jest trafianiem w punkt, trzymaniem rytmu, hasaniem po soczystej ³¹ce. 10. PISANIE drêczy prawie wszystkich poœród nas. Chyba ju¿ siê nie uda przed grobem znieœæ pêt tego na³ogu. Biblioteka tranzystorium liczy wiele setek stron poezyj, teoryj, esejów, artyku³ów i powieœci nawet. Ale niestety dotkliwa niemo¿noœc publikowania wyrywa ¿ywe rany, bo czêsto nawet najbli¿si sobie autorzy nie mog¹ siê nawzajem obczytaæ w swoich istotnoœciach, wiele rzeczy ginie itd. Ci¹gle te¿ pal¹cym jest problem wywik³ania siê z napiecia miêdzy nieodwracalnoœci¹ usztywnienia raz zapisanego znaku, a tendencj¹ ku aktywistycznej maksymalizacji momentalnej bie¿¹coœci wynik³ej z postulatu powszechnej adekwatyzacji, zreszt¹ przy zachowaniu równie powszechnej nieortodoksyjnoœci (w zgodzie z tymonistyczn¹ sentencj¹: wszystko jest warte). 11. POLITYKA. Osobiœcie s¹dzê, ¿e polityka nie jest spraw¹ na tyle istotn¹, by poœwiêciæ jej bez reszty swoje ¿ycie. Tym niemniej jest faktem, ¿e polityka dotyczy bezpoœrednio bezwzglêdnie ka¿dego ¿yj¹cego na ziemi cz³owieka. Zatem jak ka¿dy poœwiêca codziennie ileœ tam czasu na utrzymanie higieny osobistej, tak i ka¿dy powinien przeznaczyæ te kilkanaœcie minut na niezbêdn¹ higienê polityczn¹. 12. WYSI£EK. Wszystko wymaga wysi³ku. Nie do uwierzenia, jak drob-
CARAT MENTALNY
albo Transcendentne Marines, czyli Hermetyczne wylewka na temat kolejnej supraizacji kultury Achtung: zero poczucia humoru (ludowe) motto:
Naszym miastem o czym wiedz¹ nieliczni, rz¹dz¹ sprz¹taczki kelnerzy sekretarki portierzy w szarych pa³acach chaosu niepotrzebnych czynnoœci ALS JETZT motto: Zniewoleni zostaliœmy do brutalnej interwencji Ryszard Tymon Tymañski No, niestety, pomieszanie jest takie, ¿e oto muszê siêgn¹æ po supraizacyjne ideiki wykreowane przez wroc³awsk¹ GNG. A "niestety" st¹d, ¿e muszê je boleœnie przeinaczyæ. Byæ mo¿e zadzia³a³ tu niedostatek kózki w biodynamicznym uk³adzie: nerewki - kózka. (Bo dawniej, gdy ch³op dosta³ piany to zdzieli³ kózkê dr¹giem ze trzy razy i nerewki odpuszcza³y.)
191
TOTART Tedy jak leci wyszczególniê, co mêczy nerewki i co jest zje³cza³ym ³ojem bestialsko wylewanym na ka¿dy mózg, który nie porzuci³ jeszcze kumania bazy. Oto wiêc wymienie z imienia owe szczególnie pal¹ce ingredienty owej rzadkiej sraczki, w której przyjdzie nam lada chwila uton¹æ. Punkt pierwszy: a) mentalny bandydtyzm, b) urzêdnicze ulicznictwo, c) mongolizm informacyjny.* I od razu wyjaœniam: nie ma co wyjaœniaæ, ka¿dy, kto raz w tygodniu wychodzi z domu musi siê na tym obaliæ. Przyznajê, ¿e z oporami i w bólach przychodzi mi wynosiæ siê nad bliŸniego (supraizacja aliœci nie sposób chyba inaczej rozmawiaæ ze z³oœliw¹ niekompetencj¹, która wylaz³a na centralny plac, puœci³a kwasa i wszystko nie mog¹ce tego smrodu znieœæ sprowadza do funkcji subkultur i suburbiów (a la Polonaise). No wiêc je¿eli tak, to tak. I ka¿dy w miarê uczciwy osobnik skonstruowany z bia³ka i wody (czyli normalny) musi przyznaæ, ¿e powo³anie - suprakultury nie jest aktem zarozumialstwa ale naturalnym gestem opêdzania siê przed œwiñstwem. Punkt drugi: niejeden chcia³by skwitowaæ, ¿e przecie¿ to czysty werbalizm i nieporadne pienia cz³owieka niezaradnego, albo, ¿e bezczelne up³awy jakiegoœ nieudacznika. No to przypomnijmy sobie, jak to œmietanka wyleg³a na ulice, ergo popatrzmy w oczy plakatom wyborczym. Jak¿e rozkosznie zwala³y z nóg sowieckie reklamy zdeklarowanych antykomunistów. Skrót myœlowy: oto naprawa Rzeczypospolitej za pomoc¹ mentalnoœci domoros³ych z³otych r¹czek? Answer: Balszoje danke! I inny przyk³ad - profesjonalisty, który bezkarnie przez czterdzieœci lat uczestniczy³ w massmedialnym deformowaniu genów, aby teraz w wolnym kraju jednym warkniêciem móg³ wykopaæ nas z radia za "zanieczyszczanie jêzyka polskiego. Wy³o¿enie: a wiêc, mentalna magnaterio, to, co siê wam jawi ulicznictwem jest, niestety,** plwniêciem na przyrodzone wam: mentalne kasiarstwo i duchow¹ grypserê. Bo, ¿e komuœ œmierdzi z ty³ka to sk¹din¹d normalne - i daje siê jakoœ prze³o¿yæ na dziwnoœæ wy¿szego rzêdu, ale jak komuœ z mózgu capi - no to przepraszam, z kim tu mówiæ i o czym? Bo kto w koñcu zechce zdobyæ siê na odwagê przyjêcia do wiadomoœci, ¿e rozwijaæ to siê mo¿na ale wœród uczciwych - bo inaczej co rozwiniesz to rozkradn¹. I odwa¿my siê powiedzieæ: rozwijaæ to siê mo¿na ale przy m¹drych, bo chamy podepcz¹ (nie mówiê, broñ Bo¿e, o ch³opach, czy o prostym cz³owieku - mówiê o chamie ex definitione. Po ciê¿kich czasach egzystencji ezopowej (da³a¿ ci ona bladziactwo i kunktatorsk¹ bezwyrazowoœæ) i egzystencji ber negationem (po latach werbalnego dzielenia na zbrodniarzy i dobrych - da³a¿ ci ona niemo¿noœæ podjêcia i s t o t n e g o dyskursu) mo¿e jednak trochê wstyd tak g³adko kultywowaæ zasadê: mierny, lecz wierny? Ja preferujê: niemierny i sobie wierny. Tymczasowo reasumuj¹c: jedynie mo¿liwym etapowo pragmatyzmem jawi siê odciêcie siê od napuszonych ogonów i wij¹cych siê glizd. Punkt trzeci: Apage gliŸdziochu! Kultura wysoka, plebejska, popowa, alternatywna, komputerowa - wszystko to jedna wielosegmentowa glizda - i na szmelc - bo siê ju¿ tak wzajemnie sparali¿owa³o, zapar³o, ¿e nic, tylko smród pe³ga i konkretny widok przes³ania. Mo¿na powiedzieæ, ¿e dawniej bywa³o lepiej. Np. romantycy byli w luksusowej sytuacji, maj¹c okreœlonych adwersarzy w postaci klasycznego salonu, a tacy futuryœci w ogóle komfort. Pisze siê coœ tu i ówdzie, jakoby powstawa³ jakiœ obszar kultury alternatywny wobec jakiejœ hipotetycznej kultury wysokiej***, ale to jakieœ bajki. Bo u nas najwy¿ej zatka ci twarz ma³y œciemniacz, bo nie istnieje tu ¿adna formacja intelektualna, artystyczna, czy w ogóle kulturowa, z któr¹ mo¿na by siê zetrzeæ, czy której racje mo¿na by wzi¹æ pod uwagê. Dooko³a ino œliska gladŸ padalca z rzadka uszypu³owana w nadête dysformium mentalnego caratu. Zatem wo³amy: Glizdo! Tyœ jak Karlino - niby jest ropa a nimo. No, nieco da³em siê ponieœæ emocjom. (Przecie¿ tak naprawdê nie ma sensu rozdzia³ zjawisk na niskie - wysokie. Liczy siê kultura w ogóle, jako kosmos i dygaj¹ce w nim dzie³a. Kulturê zamiast stratyfikowaæ nale¿y raczej obszarowaæ, a je¿eli stratyfikowaæ, to jedynie same akty twórcze.) Ale podtrzymujê, ¿e brak informacji intelektualnej, z któr¹ mo¿na siê zetrzeæ jest zapewne najwiêkszym dramatem m³odego pokolenia artystów - obok, oczywiœcie, tragicznych ograniczeñ w dostêpie do mediów. Chocia¿ mo¿na spojrzeæ na rzecz z innej strony: po prostu wszyscy twórcy maj¹ wspólnego "adwersarza" w postaci np. gry politycznej, albo
192
administracji, która nurzaj¹c siê w familijnym ciepe³ku, zjada olbrzymi¹ wiêkszoœæ pieniêdzy przeznaczonych na kulturê a pozosta³e dzieli zgodnie z rytmem dawnych, wytrawionych rytua³ów, których poprzednie pokolenia nie maj¹ si³y ani odwagi przekszta³ciæ, niepokoj¹c siê, ¿e mo¿e zabrakn¹æ œrodków na publikowanie wspomnieñ. Zatem przywo³am tu poj¹tko: istota istnienia, aby leczniczo przypomnieæ, ¿e instytucje, to mia³y s³u¿yæ, ale nie wymachiwaniu raciczkami. Powtórzê wiêc: idzie o ludzi, co kumaj¹ bazê i s¹ na tyle uczciwi, ¿eby wygenerowaæ obszar suprakultury - skoro ju¿ nie da siê inaczej. Ów przejmuj¹cy akt erekcyjny pojmujê jako carbon p³omienia, który nam trza ocaliæ od zaduszenia. A przecie¿ od wêgla zbyt wiele zale¿y, by go ot tak sobie olaæ. Stawka jest powa¿na - niesprowadzalna do zaledwie awersji do zagniatania gliŸdziocha i kulania jego md³ych wydzielin. Ergo: punkt czwarty, odpieraj¹cy znies³awienia: ci, którzy obwo³uj¹ nas siewcami zamêtu i œmierci (?) sami nieœwiadomie, przedpojêciowo, mimoemocjonalnie i pozarefleksyjnie produkuj¹ z urzêdu brejê semantyczn¹, mieszaj¹c szwindel z niekompetencj¹. (Rzecz oczywista, mowa tu o brei semantycznej w sensie potocznym, której synonimem jest bierne gmyranie lelaw¹ kostyr¹ w gumnie, a przecie¿ nie o brei semantycznej jako szlachetnym antidotum na pojêcia i myœlokszta³ty usidlaj¹ce ducha w potocznej czasoprzestrzeni.) I co jeszcze z urzêdu? Ano z urzêdu pali siê pooperacyjne odpadki w przyszpitalnych krematoriach rozsiewaj¹c tym samym nowotwory po mieœcie. Mówiê temu: n i e , mówiê temu: n i e , temu mówiê: n i e , n i e , n i e . Punkt pi¹ty: tak sobie marzy³em, ¿e po latach schizofrenicznej, a jak widaæ raczej pozornej, wrêcz fa³szywej egzystencji per negationem zajedni siê w spo³ecznym mózgu (nie; ¿e nast¹pi jednomyœlnoœæ i unifikacja, ale, ¿e wszystkim zachce siê wspólnego dobra, i tak pojm¹ mo¿liwoœc sensownego, a przez to przyjemnego ¿ycia) - ale dzieeetam, im wiêcej honorowania jawnej nieudacznoœci, tym bardziej kwitnie mentalne i gospodarcze gangsterstwo a jednoczeœnie im wiêcej niekompetencji, tym wiêcej chorych ambicji. I tak tradycyjnie mizerne znêca siê nad istotnym. Pieczêæ i kluczyk i brak skrupu³ów u niektórych, i niemota reszty, sprowadzaj¹ wszystkich do przykrej roli dzikuna ¿eruj¹cego we w³asnych zw³okach. A niejeden debil myœli, ¿e im wiêcej tej padliny wyszarpie - tym wiêkszy gieroj z niego. Niestety, muszê to dok³adniej i nie dowcipnie wyjaœniæ: co przez œciemnianie w planie pojedynczym korzyœci¹ siê zdaje, to przez plan ogólny obraca tê pozorn¹ korzyœæ na szkodê œciemniacza, ca³kiem podobn¹ do szkody ociemnionych. Przyk³ady: 1. Wylewanie z samochodu oleju do gleby; 2. Ukrywanie obecnoœci chloroformu w wodzie; 3. Organizowanie afer gospodarczych; 4. Przyblokowanie niezale¿nych rozg³oœni radiowych i Telewizji. Punkt szósty, prywatny, ca³kiem ju¿ ¿a³osny, ujawniaj¹cy motywy, nêdze, b³ahe i dowodz¹ce wielkiej s³aboœci: ju¿ naprawdê nie chcê, ¿eby mi ktoœ gada³ o czym mogê, a o czym nie powinienem pisaæ, ¿ebu mi ktoœ bez cienia w¹tpliwoœci przewraca³ w druku rysunki, uzdatnia³ texty, nie wyp³aca³ pieniêdzy i a priori wyklucza³ typograficzne zachcianki. I w ogóle upokarza³. Z tym szlus i weg! I jeszcze raz w ogóle: nie mogê nawet powiedzieæ, ¿e tu**** jest burdel, bo w tym, co siê tu dzieje, nie ma nawet œladu szczerej witalnoœci i rozluŸnionej uciechy - a raczej pozbawione sensu cierpienie i ca³kowicie odrealnione a kurczowe poczucie misji - jak u tego pana z radio. No, a tymczasem na naszych oczach œwiat przekrêca siê z wyraŸnie spolaryzowanego na wielu poziomach w wyraŸnie spolaryzowane poziomy: Poziom Gry Finansowo - Salonowej***** i Poziom Potocznej Egzystencji, na którym dostaje siê piany od bezsilnej kontemplacji wielkich œciemnieñ i manipulacji wielkich, ale tak naprawdê generalnie nic siê nie rozumie z zasad i realiów napowietrznej gry. Trochê tak, jak Orwell drugiej generacji, Co nie? No to pa! Zbigniew Sajnóg
* - nie obra¿aj¹c Mongo³ów. ** - niestety - bo naprawdê szkoda ¿ycia na plwanie trwoniæ, ale co poradziæ na to, ¿e niektórzy przywykli dusiæ i - w upojeniu w³asn¹ wysok¹ samoocen¹ - ani myœl¹ puœciæ. Plwaæ nada, jaka inna rada? *** - dawniej mówiono: awangardowe - konserwatywne, albo: nowoczesne - tradycyjne a teraz siê mówi: wysokokulturowe - podkulturowe - patrzcie jaki nam siê uebermensch wyklarowa³! I jak tu siê dziwiæ, ¿e supraizowaæ przysz³o? Nie ma rady. **** - Polska. ***** - walka potworów.
Zbigniew Sajnóg, Metafizyka Spo³eczna nr 1
TOTART
Z ksi¹¿ki: PARNAS ZIMOWY. XI¥DZ PACHOWSKI
A to by³o, kiedy Zenek pojecha³ za³atwiaæ sprawy do biura adwokat Czerwiñskiej w W¹brzeŸnie. Sekretarka by³a na tyle mi³a, ¿e pozwoli³a mu zaczekaæ w gabinecie. Zenek siedzia³ w rogu, przy oknie i kiedy mecenas wesz³a poœpiesznie wsta³ i niechc¹cy dygn¹³, bo mu zdrêtwia³a noga. Szybko siê za³ama³ i straciwszy równowagê uderzy³ skroni¹ w róg biurka. Czerwiñska by³a wstrz¹œniêta. Patrzy³a, jak próbuje dŸwign¹æ siê na nogi i z przejêciem trzasnê³¹ go niechc¹cy na odlew d³oni¹ w lewy policzek z impetem tak wielkim, ¿e Zenkowi wypad³a z nosa bibu³ka. Zaintrygowany rozwin¹³ j¹ nie wstaj¹c z klêczek. Na bibu³ce niewprawnym charakterem by³o napisane, ¿e to sekret. "Co?" - pomyœla³ Zenek i dopiero wtedy zauwa¿y³, ¿e stra¿nik przemys³owy z pobliskich zak³adów ci¹gnie go po korytarzu za nogê. Czerwiñska my³a okno, za oknem kwit³y bzy, w pobliskim koœciele wielkanocne rekolekcje odprawia³ xi¹dz Pachowski. Zbigniew Saynoog, Metafizyka Spo³eczna nr 1
NIESZCZÊSNA
Wyjê³a kamyk z buta Uwiera³ j¹ w wielki palec Ach jaki wielki ten palec I jak boli Dariusz Brzóska Brzoskiewicz, Metafizyka Spo³eczna nr 1
PORTRET W£ASNY (BOGDAN)
Ojciec by³ galwanizerem. Bogdan od dzieciñstwa interesowa³ siê astronomi¹. W szkole uczy³ siê œrednio, na tyle jednak dobrze, ¿e wcale siê nie wysilaj¹c mia³ czwórkê z matematyki, fizyki i chemii, z reszty mia³ trójki. I ten to w³aœnie cz³owiek pod koniec szko³y podstawowej mówi do mnie, ¿e idzie do szko³y przyzak³adowej. By³em prawie zszokowany, facet wiedza prawie uniwersytecka z astronomii idzie do szko³y przyzak³adowej zamiast do liceum czy technikum. Dalsze dzieje Bogdana to jego dalszy upadek. Ledwo koñczy przyzak³adow¹ i zaczyna pracowaæ jako elektryk w zak³adzie, w którym mia³ praktykê. Po kilku latach ma swoj¹ dziewczynê. ¯eni siê z fryzjerk¹. Maj¹ dzieci. Zbigniew Saynoog Ryszard Tymon Tymañski, Metafizyka Spo³eczna nr 1
CH£OPI
Rozdzia³ I - Gor¹co - sapn¹³ rozwy¿lony ch³op Euzebio, kêsz¹c ³apserdaczo pieczony chleb z dafni. Termiczne uskwary k¹pa³y siê w s³oñcu w gêbie, apeks swój podniebny ustalaj¹c w gwiazdozbiorze Radzymin. Pola polskie tak jakbyœ spojrza³ przez okna od kowalencji/gminy, z³oci³y siê porostem ju¿ blisko ¿niwa... Dzikie ptice zaszczebiota³y zdecydowanie, jak gdyby na pokaz - jeden zmyœlny, zbiorowy zaszczek ptasi rymarzowi siê od ogona uwi¹z³. Optycznie by³o nie¿le. ygl¹da³o to dobrze. Pola Anki, r¿yska zbiorowe, wszystko to wicher m³óci³. Miesi¹c ju¿ wzeszed³, no i oczywiœcie - jak se to wyobra¿acie - psy siê uœpi³y i ko³yski pustemi by³y jak patelnia noworoczna wsi bia³oruskiej. Piñczyk. - Merde - zasêpi³a siê Zaklina. - Jak nam substancji nie przybêdzie, to z torbami, z torbielami, albo w rajstopach, bêdzie. Musimy siê wreszcie okreœliæ: a l b o owies,
a l b o proso, kurna jego maæ (Kierkegaard). Ach, owe wieczyste elekcje. - Nie wiem, czy wiesz, ale w krêgach kurpiowskich kr¹¿¹ podania, jakoby to, co siê Swieci na Marsie, to baba wodê rozla³a - podpowiada jej us³u¿nie i ³amie podp³omyk o paznokieæ czarniawy. Ale nie murzyñski. Haruj¹ jak wo³y. Grzbiety koœciste, œciêgniste, ¿ylaste, napiête, wszawe, b³yszcz¹ siê od potu, do kotletu. Konie za stogiem przepatruj¹ sobie hemoroidy. Maciek wlaz³ w niewybuch bos¹ gir¹ i urwa³o mu paluta. Ale ca³e szczêœcie, nasra³ w gacie, i przesz³o mu nogawk¹. - Koñczycie? zza stogu siana g³osy szumia³y. - Dziœ wieczorem wesele chaldejskie: w ober¿y "Popod P³otem" le¿y baba pokotem. Ch³opi zasarkali: - Hê, hê Chr¹. Ch³opi zasarkali ponownie: - 13, 28, 37, 50. Mieli swego prowodyra Stasia Pzywódkê, co siê czêsto z koniami kulbaczy³ i panny jak marzanny tr¹ca³. Ch³opisko w³ogawe, z ry¿an¹ czupryn¹, a poliki mia³ pulchne jak doniki i bez liku obite jak g¹bki lubo fotele macic¹ per³ow¹ obite na dziedzicowym pañszczyŸnie. Stasiek bez kozery klasn¹³ w oba przygrube ³apska i szczêkn¹³ zajadle do pobratymców: - Kumy, koniec na dzisiaj. Swoje zrobione. Bierzcie bochny z dafni i kompoty z planktonu (co kto nie wypi³, to wylaæ), i hajda! Narzêdzia zostawcie na miejscu. I tak spotykamy siê jutro raniutko. Wystêpuje jakiœ kum i coœ-tam sugeruje w zwi¹zku z nadchodz¹cymi Nocami Niewodów i Jazów. Bêd¹ nocami go³o czatowaæ na koluchy, a ranki coraz cieplejsze, i wzorzyste niebo zaci¹ga gêst¹ ocmê i rozsiewa roziskrzone ba³amuty odleg³ych konstelacji co drug¹ wioskê, co trzeci¹ (wioskê). - Kury siê gdzieœ zapodzia³y - zamyœla siê smêtnie œtasiok. To bêdzie nasz bohater. Nasz szczurek! - Trzeba nar¹biaæ drobiu i skwarów, bo ¿eniê siê po po³udniu. Niejeden kum zasroma³ siê niewyraŸnie na to dictum; i oni niegdyœ, jak Przywódka... Ale có¿ - m³odzi, zdolni - czegó¿ wiêcej? Za³atwione - odezwali siê chórem - Za³atwione - odgryz³o siê chórem echo znad ch³opich, niemytych zagonów. - No to co, mo¿na na was liczyæ? Skuchy nie bêdzie - przymila³ siê Stach, ju¿ to podbiegaj¹c, ju¿ to odbiegaj¹c od dziarskiej gromatki. Dwóch ze straszyzny nerwowo wali³o prysiudy - mocno, siarczyœcie, jakby odnowi³y im siê sprê¿yny w kolanach. Oznacza³o to pe³niê akceptacji i popiord Zielarza zalega³ przychylnie. Stachu odchodzi sobie siedmiomilowymi kroki. Œpieszno mu do ¿eniaczki. Ch³opstwo rozpe³z³o siê po go³oborzu jak robale ku chatom z marcypanu. Zaklina zza wozu podkochuje siê niemrawo, niezgrabnie, czuj¹c siê oszukana przez ca³y œwiat. - Do kaduka - szepce zmarnowana i umêczon. Stasiok mi siê w Skarbnika Bazyliszka mienia. Bêdzie siedzia³ se z Zonk¹ w domu, a mi tu kibiæ wzschnie. Bole¿æ mi wysysa da³ek do krwi i s³abiznê niweczy, i czujê, ¿e dzwonko moje nie dla niego. Stasiek, czego ona nie postrzega, oddala siê wyczyniaj¹c nispotykane figury baletowe, i chyba doznaj¹c widocznej nawet z oddali alergii, oddaje siê myœli o bezdusznym kulbaczeniu. Zaklina roni œlozkê. - Mój by³by: M¥ZW¥Z, ch³opiec jak pijawa. - Œlozy lejesz, ch³opca gubisz - zwraca siê do niej z niebywln¹ bezpoœrednioœci¹ Scholastyka Majer, jej dozgonna przyjació³ka. - Znam ja ci wêglarza niepospolitego biegle zagêszczaj¹cego p³yny ustrojowe i odmieniaj¹cego emocje o 180 stopni.Stasiok wpierw bêdzie zamulony, zanim obróci siê ku tobie. Zaklina kieruje na niA skaprawia³y, zaœlimaczony wzrok, ale i tak œlepi dalej, za migaj¹cym w oddali Stasiukiem. - Przebóg - ulitowa³a siê Scholastyka - Przecie on ci ca³kiem dyniê zaj¹³. - Patrzy na siostrê zwyrodniale, ale te¿ po ludzku, zw³aszcza kiedy ta zanierz¹dzi³a siê nieudanie, w nieszczêœciu swojem ca³kiem zadurzona. - Nie wierzê w nic hamletyzuje Zaklina, ju¿ udobruchana, ale nieporz¹dnie. - Patrzcie, ze zmartwienia mi parchy siê j¹trz¹. - Tu demonstruje sparszywia³y kad³ub. - Do rzeczy, a w³aœciwie do rzeki - zza konia wy³oni³ siê wêglarz z oczyma jak œwietliki madagaskarskie. - Chocia¿ ³upie mi podagra do roboty trza siê zabraæ. To jedyny dla ciê treatment. Krê rzek¹ nawia³o i rozgarnianie trzeba przeprowadziæ przez wodê. Mo¿e w tym tajemniczy jestem ale nie spekulujem po pró¿nicy, dziewuchy, jadaczki na k³ódy i za mn¹. Wêglarz, jak siê oka¿e, by³ karbonariuszem. Liczne tatua¿e na przedramionach symbolizuj¹ce wtajemniczenia solarne Swiadczy³y o du¿ym dynamizmie jednostki. Dziewczêta, nolens volens, za¿ywnie ch³epta³y karbonadê, no bo co im pozosta³o? Szczególnie Zaklinie, której byt siê przykrzy³, a ¿ycie jawi³o siê doprowadzonym ad absurdum. Tymczasem czerw ch³opski niczym miêsodajne kaszaki zag³êbi³ siê w miêsopust. Na obiad by³a dynia wydatnie pruszona pokostem kaczym, i ³apki dzieci proszalnie klaska³y o dolewkê. Stó³ by³ zroszony karbonad¹. Pó³miski zawalone kluchami, krupam i jag³ami i zakalcem i ciastem z go³êbi cieszy³ oko Bo¿e i pañskie. G³ucho³azy, stukotki, wierciplê¿ki nie na darmo patroszone przez ruskie tygodnie ³azi³y jeszcze, namolnie wpó³¿ywe, nachalnie wpó³martwe, ale na ogó³ nienatarczywie do video ch³opskiego siê podstawiaj¹ce niczym modliszki ksiêdza Jesiotra. Ch³opi przebierali paluchami w t³uszczu kocim, który rosi³ k³ykcie. Na œrodku zastawy, wœród obiecuj¹cego menu, le¿a³ œtasiuk przedwczeœnie uwalony. Spi³ siê potwornie neospasmin¹, p³ynem do badania poziomu cynaderów w akumulacie. Nie przejmowali siê nim , przykryli go szar¹ w³osiank¹, bo wiatr by³ porywisty i niektóre przysmaki styg³y niemi³osiernie. Co tam by³o jeszcze?
193
TOTART
Mi¹¿sz iguany polnej i gumno kaczeñca rokitnika z najg³êbszych odkrywek leœnych tudzie¿ z boru, pod³u¿ne kajaki martwych wydrów z dymi¹cymi dymienicami i bezboleœnie patroszone che³bie faszerowane ikr¹ ba¿antów, i bezmyœlne, rzadkie okazy stu³biomeduz z pieczo³owitoœci¹ dobytych z mu³ów przydro¿nych bajor, i smyki ³aziorne panierowane w kijankach - jednym s³owem, róg obfitoœci ¿ar³a! A na deser wszystko podawane w ma³ych naczynkach z kory: przepalone nietoperniki, bekasy z³ociste zrumienione, zagniatane w swojskim cieœcie, no i polskie owoce - obierzyny od jab³ek, które siê nie umywa³y i jeszce parê inakszych ³akoci. U szczytu sto³u wielki tart z kacz¹ pieczêci¹ suto przekrapian¹, czy przemoczon¹ raczej, naturalnym octem ze sporyszu. Jedli, pili, pili jedli, zakêszli drêcz¹ce purchawki swych garde³, a¿ strzyka³o w krtaniach na kilometr. Nic to bowiem, jak ch³opskie zdrowe trawienie zdrowej ¿ywnoœci. W uprawach b. wa¿ne jest, by by³ deszcz w porê i s³oñca ile nada. Pojad³szy, prostym zwycajem im siê bek³o, i kornikami z przera¿enia zesztywnia³ymi w dziuplach zêbów d³ubi¹c przekomarzali siê i babrali w swych starych, wiejskich brudach. Zielarz Jano zakurzy³ wonn¹ cigaretkê. Tylko on by³ w posiadaniu plantacji tatrskiej, oni przepalali jeno pod³¹ machorê mazursk¹, grzebi¹c pazurami w œlazie pêkatych kapciuchów. Dym owiewa³ siedz¹cych rzêdem: rodzeñstwo Lebiodów, Martê i Kaczora, niejasno spowinowaconych, zaludniaj¹cych drug¹ cha³upê od ryneczku odpustowego, spokojne ma³¿eñstwo Mazepów o starych, jowialnych tradycjach, kruchonogich Kruczonychów przyby³ych podobno przed wiekami ze s³onecznej Andegawenii, rozlaz³¹ szajkê Morszczuków nieznacznie kradn¹cych ze wsi, zdziadzia³ego jak zdrewnia³a samotnia Kobylarza, ktOry przygrywa³ na jakuckim instrumencie zwanym Vaso. Pod sto³em kopano niewidoczn¹ i niewidzialn¹ prawie sierotê Korpiszkê o korpusie z metalu i nogawicach z próchenka, dziwol¹¿kê wiejsk¹ zrodzon¹ z zapylakó kwiatów i przesianej nieudacznie zygoty. Nieszczêœliwa by³a ta ma³a. Nikt jej nie kocha³. Rodzin by³o co niemiara ale skupmy siê (kto?) na jedniach cz³owieczych.W sferze na po³y dusznej (metamaterialnej) polatywa³y nad sto³em eternalne ko¿uszki p³anetników, którzy mo¿e nie bezpoœrednio, ale dobitnie obacz¹ swoj¹ influencjê w fabule na zadzier¿ystoœæ potraw. Mi siê, ze wszystkich spektrów ¿ycia, przemyca rzeczywistoœæ duchowa w ca³ym
194
rozwydrzeniu kolorów. W tem czasie g³ucho³azy tak¿e podpatruj¹ z lasu. Robotê skoñczyli oko³o trzeciej, obiadali o czwartej i zbiera³o siê na pó³noc kiedy poœciæ przyjdzie. A tu ju¿ czas na ceremonie przedœlubne i wszyscy pluj¹ radoœnie w baliê soczewicy. Bo to te¿ ci gradka parol ¿onie niedosz³ej wrêczyæ, i do zaœlubin j¹ jawnie mobilizowaæ. Tako¿ czepcy rzeœcy i czapinki nadobne jak boginki personifikowa³y têsknotê za krajem. Giez³eczko z lnianych giro³ow na siebie przywdziewaj¹c i rozcieraj¹c koñskie wybroczyny napiêstkami utarzanymi w gnoju i obsypanymi popio³em napiera³y na szybkie zawi¹zanie œlubów. Ju¿ stroj¹ diablicê m³od¹, Stachowi przez los przypodleg³¹, Kulfonê Suzuk de domo Skrupnialschle. Kobitka ochoczo nie opiera siê, ba, podaje tu³ów korpulentny, a czepcy czepiaj¹ jej kurzajów o ¿abów wykwit³ych. Ksi¹dz Jesiotr wyswobodzi³ siê z pawêzi i sposobi kropielnicê, twarz peln¹ zamys³u kulbak¹ wspar³szy, sporyszem siê zach³eptawa. Trzyma w grabie obc¹¿ki - dziwol¹¿ki do zadzierzgniêcia pogañskiej metapêpowiny w rycie tak unikalnym jak ów. Pieœñ ksiêdza: "Sposobiê wam gilzê niech brzuœce siê z³¹cz¹, niech zrodzi siê czerwo, wype³ni siê gie³z³o. Wiêc wychylmy Pilzner, kuflami siê tr¹c¹ niech zakwitnie larw¹ wasze stad³o!" Na s³uch o tem niedosz³a matryca w omdlenie bliskie transowi popad³a i pogr¹¿y³a siê w szarpaniu mê¿owskich harcapów. Ju¿ to zabrali siê za rytualn¹ grê w bierki, który to fijo³ zamorski opracowa³a horda ka³muków Pani B³awatskiej. Hermetyczna ta gierka rozwodni³a nieco miazmat niedoli cz³owieczej, i ze œrodka wsi trysnê³a niespodzianie mgie³ka ezoterycznawego gazu. Goœcie cisnêli siê ku imæ Pingwinom, w³odarzom nieporz¹dków przy drodze. Rytualnie podjêli dwutonowe cielsko Staœka i ponieœli ku restauracji "Kurosawa". Tam ju¿ czeka³ na nich poeta gminny Lalkovski, o którego pochodzeniu kr¹¿y³y schy³y, ¿e mia³ Anzelma dziada, którego byle czym zniedo³ê¿nia³. Ubrany by³ w paŸdzierz z go³¹ g³owni¹ i bos¹ stópk¹ rozgarnia³ pyzy w piecu i twaróg w gaciach od lat zbiera³. Tradycyjnie zapia³ po trzykroæ i wypuœci³ filuta z kieszeni. Piosnka Lalkowskiego: "Przybywojcie dzewoje chodŸta mutanty, niech ko³ysz¹ siê gnoje, jeœli trza - sie zdoje w napowietrzne s³oje... Zaœpiewajmy szanty, przyodziejmy szmaty, nogi mam jak z waty, gnij¹ mi onuce, niech przylec¹ kuce, niech ¿ywio³y siê hañbi¹, w tym, ¿e z bab¹ œpi baba." Z g³upia frant ober¿ysta mia³ ko³nierzyk z koronek czernistych z paczosków. Lalkowski uj¹³ Pannê M³od¹, Suzuk jeszcze, pod baniast¹ ³ydê, i przyœpiewa³ do niej przekornie: "Babo¿ moja, babo¿, przynieœ mi ty bambosz..." Ju¿ po tych pierwszych s³owach piosnki Stasiuk potê¿nie zesra³ siê w zbiorniczek. "... jaskó³eczka zdech³a, Pójdziesz ty do piek³a." Kumoszki rozedrgane w chichocie gromkim w stylu country odm¹³³y siê jazgotliwie. Celowa³a w imprototach Mariola Chanys: "Piek³o, niebo, có¿ mi z tego, ciasna klatka etyki, immoralizm dziki, œwierzbi miê jêzyczek pierdole takie wesele." Stach z godnoœci¹ prostowa³ siê do powa³y, i choæ kurzy³o mu siê z czupryny, wnet zagêga³ g³adko: "Gonne zag³oby marsza mi graj¹, i sucho w paszczy, choæ pluszcze posoka, co aktywne peryskopy mych ga³ postrzegaj¹; ju¿ mêkê odwalam, niech mi œlub daj¹, niech grzej¹ piszcza³y i bazuka z boku." Œmichy-chichy i brechot ¿abi przez m³ódŸ wydawany jurnie zacich³, przed czeredê wyst¹pi³ ksi¹dz Jesiotr z czaszk¹ antyczn¹ w rêce. Przybrany przez dziewczynki w skrofu³y i mia³ tani¹ albê i poprzecierany na zgiêciach stawów humera³ pasiasty z naskórków wys³u¿onego Mu³³a. - No, chopy, no, czerwie lubosine, ¿arty na bok, powa¿ka ostaje. Narzeczona wzruszona pochyci³a Lalkowskiego za cha³bicê. Stasiek zachmurzony do ksiêdza z wi¹zk¹ rozmarynu zap³aka³. - Oj, kurde, nie wiem o co mi chodzi. Ksi¹dz postanowi³ dopuœciæ siê czegoœ radykalnego. Przywo³a³ wachlarzykiem restauratora i odeszli ze Staszkiem na stronê. Lalkowski w przyp³ywie dobrego humoru przedzierzgn¹³ gir¹ kluchy w piecu. - Stach dam ci tak¹ naukê a propos kobitek. Zycie to nie bakalia, nie jeden babsztyl kanalia. Zanim klerykiem wyœwiêcon by³em z kopyœci¹ z³ocist¹ po polach goni³em od przebie¿ki i lubie¿ne mia³em grzeszki. Pozna³em ja ci na wylot ziemskie przygódki i chucpa mi sie z pawêzi wyswobodzi³. Z y cie to bazar, na którymkulki sprzedaj¹ - fa³s z y w ¹ n a b ê d z i e s z j u ¿ s i ê n i e p o z b ê d z i e s z ! Stasiuk za³ama³ siê kompletnie, zachwia³ siê na giczo³ach strzelistych, podpar³ siê wiechciem rozmarynu, i padaj¹c zemdlony ca³ym swym pokaŸnym tona¿em z³ama³ ober¿yœcie girê w stole. Szynkarz zawy³ jak potêpieniec i pokraœnia³ z niezadowolenia. - Kielnia-cegielnia, dwa ka³muki! - Tymy s³owy dorodny Jesiotr zakoñczy³ rozdzia³. Zbigniew Sajnóg, Ryszard Tymon Tymañski, Metafizyka Spo³eczna, nr 1
TOTART
195
TOTART
TELEFON DO GRASSA Pójdê do Zrzeszenia Kaszubsko Pomorskiego i poproszê o telefon do Guentera Grassa. Gertruda Jarz¹bek, Higiena
"ŒLICZNY DON MARIO" Rano kiedy z bramy mej wychodzê Widzê napis spontaniczny Dr¿¹c¹ rêk¹ ktoœ napisa³ Don Mario jest œliczny
PRZYJACIEL Z DZIECIÑSTWA poszed³ na grzyby w beton piwnicy rosn¹ tam czasem skrêcone roœlinki lecz wpad³em noc¹ w s³oik z ziemniakami powietrze znik³o z zasiêgu jêzyka WTEM pi³a tarczowa zgrzytnê³a o szk³o to Robert przyniós³ mi mandarynki i by³o powietrze, gdy krzycza³ œwit Kud³aty, Higiena
Czy to wsi zaspane p³oty Czy to miasta gwarny szaniec Wszêdzie brzmi ten g³os proroczy To Don Mario wieszcz¹c kroczy Jeden w k¹cie rysia struga Drugi smêtnie kopci szluga Trzeci grzebie palcem w dupie Brak Don Maria jest w tej grupie Michaœ Rucki, Higiena
KRZES£A PAL¥ SIÊ NUC¥C Istniej¹ w menzurce nieznane œwiaty nie wierz¹ w nie tylko górnicy i mnisi lecz têtni w tym szkie³ku zwierz pstrokaty co oczy ma rybie a pazur tygrysi Noc¹ gdy dzieci znikaj¹ by spaæ echem mruczanek dudni ju¿ dom to stare kopalnie, na które nam sraæ œl¹ zewsz¹d swój zew i burz¹ rzeczywistoœæ spalon¹ przez kalekich górników i œwiat w którym ¿ycie to zawsze jest zupa. Artur Kud³aty Kozdrowski, Higiena
POKOLENIE '87
znam do ³ez sw¹ pust¹ kieszeñ i oczy swe wbite rano w wilgoæ œciany i zmiête bilety na tramwaj (jeszce ulgowe) i to ¿ycie w kraju szatana gdzie nikt godnoœci swej nie zachowa gdzie ³ajdak bezkarnie ka¿e nam ¿yæ gdzie cz³owiek nie ma znaczenia a w sercu rozpacz jeno i gniew Bowiem nie dla nas piasek Karaibów ni trawy prowansalskiej ³agodny ³an My sczeŸniem tutaj gdzie dziadek nasz o Polskê siê bi³ w AK. Artur Kud³aty Kozdrowski
*
*
*
pracujê, pracujê i lodów nie kupiê bo mas³o po trzysta, a chleb stówê ca³¹ i nawet gdy wszystkie odmiany zakujê imperfekt i datiw ju¿ poznam - poczujê to zawsze na bilet do domu nie starczy i herbaty Agnieszce w kawiarni nie kupiê nie mówi¹c o lodach i ciastku W-Z Lecz wiem i chcê wiedzieæ, ¿e kiedyœ siê zmieni - to wszystko w czym muszê dziœ ¿yæ i cz³owiek za pracê ju¿ bêdzie móg³ na ³¹ce wolnoœci prze³ykaæ swój krem (kawiarnia "Bombonierka" sobota - wieczór) Artur Kud³aty Kozdrowski, Higiena
*
*
*
z wielu rzeczy niezbyt istotnych istotna jest œwiadomoœæ preferencji seksualnych orientacja w nich nawet gdy doœæ póŸna mo¿e przynieœæ niespodzian¹ chwilkê s³odyczy ¿e wspomnê o ssaniu filigranowych paluszków u stóp w lekko ciep³ej wannie Zbigniew Sajnóg, Higiena
196
*
*
*
*
*
*
Ksi¹dz Cybula jest dzieckiem niemieckich uchodŸców (1945) które przygarnê³a rodzina kaszubska. A Cybula go nazwali bo tak p³aka³. Lopez Mausere, Metafizyka Spo³eczna nr 1
90 % armii niemieckiej pali haszysz 100 % armii polskiej pije wódkê. Którzy wygraj¹? Lopez Mausere, Metafizyka Spo³eczna nr 1
TYGODNIK LEEE¯EÆ
LEEEZENIE - NASZE KORZENIE
TYGODNIK LEEE¯EÆ NR 8
Tak afirmowane przez nas leee¿enie jest nie tylko zwyk³¹ pozycj¹ horyzontalno - spoczynkow¹, jest ono, w naszym wykonaniu, fenomenem kulturowym, którego znaczenie jest zdecydowanie nie do przecenienia. Czêsto daje siê s³yszeæ, ¿e nasze leee¿enie jest jedynie protestacyjnym brakiem protestu. Trudno jednak zgodziæ siê z takim twierdzeniem, podobnie jak trudno siê z nim nie zgodziæ. Wszak tego rodzaju pomówienie by³oby mo¿e na miejscu, gdybyœmy - my - cz³onkowie i sympatycy Wspólnoty Leee¿eæ odciêli siê od kultury. W naszym leee¿eniu siêgamy bowiem do najlepszych wzorów kultury staro¿ytnej i nowo¿ytnej. Kogó¿ uznajemy za naszych poprzedników naszych "praszczurów"? Otó¿ rzecz prosta - czy¿ g³ównemyœli staro¿ytnej filozofii nie powsta³y w³aœnie w pozycji leee¿¹cej? Oczywiœcie - TAK!!To prawda, ¿e Sokrates przedk³ada³ spacer, ale ju¿ platoñska "Uczta" odbywa³a siê w pozycji leee¿¹cej, lub przynajmniej pó³ leee¿¹cej - co jest rzecz¹ jasn¹, gdy¿ myœli tak piêkne i proste w pozycji innej powstaæ nie mog³y.(W tym miejscu nale¿y dodaæ, i¿ w naszym parlamencie znajduj¹ siê jedynie miejsca siedz¹ce - co stanowi proste wyt³umaczenie intelektualnego poziomu ustaw.) A przecie¿ jeszcze Demokryt leee¿¹c w podcieniach œwi¹tyni wpad³ na brzemienny w skutki pomys³ zatomizowania wszechœwiata. Czy te¿ taki Archimedes - ledwo po³o¿y³ siê w wannie i ju¿ poczyni³ daleko id¹ce post¹py w rozumieniu praw natury, a Neron leee¿¹cy przy swojej bani, bêd¹cej protototypem silnika parowego? Niewg³êbiaj¹c siê zatem zbytnio w meandry myœli ludzkiej nale¿y stwierdziæ, i¿ pozycja leee¿¹ca jest pozycj¹ najbardziej twórcz¹. Bo gdy zapanowa³a moda na stanie, bieganie i siedzenie - zapad³a nad Europ¹ noc wieków œrednich, które w minimalnym stopniu pchnê³y dzieje œwiata do przodu. Wyj¹tek w tych czasach stanowi³o jedynie leee¿enie krzy¿em - jedyny rodzaj jeee¿enia jakiego nie popieramy. Maciej £ukasik P.S. Samodzielny Oœrodek Badañ Wspólnoty Leee¿eæ rozpocz¹³ ju¿ badania maj¹ce na celu udowodnienie tezy, i¿osoby sp³odzone na leee¿¹co odznaczaj¹ siê wy¿szym poziomem intelektu Tygodnik Leee¿eæ nr 9 Pismo ³ódzkich hepenerów - Wspólnoty Lee¿eæ - z prze³omu lat 80. i 90. Ukaza³o siê co najmniej 10 numerowanych wydañ TYGODNIKA LEEE¯EÆ (4 do 12 sA5, xero) oraz edycja specjalna TYGODNIK LEEE¯EÆ NA WYGNANIU (xero full color, 8s A4, 1993 r.).
tygodnik leeeżeć Kontakt: Andrzej Miastkowski, ul. Powstañców Wielkopolskich 16 m 41, 91-040 £ódŸ
MODZIZM
Ró¿ne siê do nas z³a¿¹. Jedne, by okazaæ swoj¹ wy¿szoœæ (te s¹ najœmieszniejsze), inne, by z uwielbieniem lizaæ nas po dupach. Wszystkie jednak zadaj¹ te same pytania. Z powodu irracjonalnej chEci zbli¿enia nas do idea³u, czyli nas, dajemy maksymalnie uproszczon¹,debiln¹ wrêcz, definicjê naszej sztuki. MODZIZM - pr¹d w sztuce powstaj¹cy przy pomocy delikatnych (tzn. ledwo dostrzegalnych) lub energicznych, lecz bezrozumnych (bezmyœlnych) albo te¿ wykonywanych w czasie snu, ruchów dowolnymi koñczynami zakoñczonymi, b¹d¿ to pêdzlem, b¹d¿ to farb¹, albo te¿ innym gównem. Przy czym twórca nie ma wp³ywu na ta co "siê tworzy", albowiem w tym czasie myœli o czym innym, œpi lub nie myœli w ogóle. Tak wiêc powsta³e dzie³o sztuki jest w zasadzie dzie³em przypadku oraz fluidów podmiotu. Mo¿na w takim razie zaryzykowaæ twierdzenie, i¿ modzizm wchodzi³by na obszar happeningu manualnego.Je¿eli za³o¿ymy, ¿e ca³a sztuka od wspólnoty pierwotnej po Wspólnotê Leee¿eæ jest w zasadzie jednym
wielkim przypadkiem (a jest za³o¿eniem s³usznym, czego dowodem choæby obciêcie ucha przez van Gogha czy te¿ portrety Picassa,)i wszystko,co zaplenowane oraz zgodnie z tym wykonane jest produkcj¹,to dochodzimy do wniosku, ¿e jesteœmy artystami, nasze kobiety s¹ z nami szczêœliwe,a matki z nas dumne. Powy¿sze cechy modzizmu dotycz¹ tak¿e ruchu umys³u(równie¿ bez wiedzy, œwiadomoœci samego twórcy) i wtedy mamy do czynienia z MODZIZMEM KONCEPTUALNYM, którego wci¹¿ jeszcze ¿ywym przyk³adem jest Pallester, ponoæ nies³usznie wydalony ze Wspólnoty Leee¿eæ i jej satelit. W obu wszag¿e przypadkach zachodzi podejrzenie o wspó³udzia³ w procesie twórczym absolutu, co znaczy mniej wiêcej tyle, ile dziad siedz¹cy na kobyle, w imiê ojca i syna. Przedstawiciel Ko³a Manualnego przy W.L. Bogumi³ Rosomak Tygodnik Leee¿eæ nr 8
197
TYGODNIK LEEE¯EÆ Pokoju.Fotografie takie zdobi³y nie tak dawno ok³adki "Time" i "Newsweeka", filmy o leee¿¹cych ¿o³nie¿ach by³y przebojem sezonu w SNN i ABC. Drugi rodzaj patriotów, walcz¹cy za Ojczyznê, ale przeciw szefowi, to tzn.kontestatorzy, czyli chuligani po polsku.Ulubiony i oceniony, jako najbardziej skuteczny sposób walki (kontestacji) to demonstracja uliczna w pozycji leee¿¹cej, która to parali¿uje ¿ycie w centrach wielkich lub ma³ych miast.I znOw podziemne gazety s¹ pe³ne fotografii policjantów kopi¹cych leee¿¹cych, policjantów wlok¹cych leee¿¹cych, policjantów aresztuj¹cych leee¿¹cych, policjantów wzywaj¹cych leee¿¹cych do powstania i tym podobne atrakcje turystyczno - kulturalne. Trzeci rodzaj patriotów, to tzw. Murzyni, czyli w³oczêdzy. Zyj¹z tego, ¿e leee¿¹ ca³ymi dniami na ³awce w parku lub ciep³ym chodniku; wieczorem zbieraj¹ to co przechodnie nawrzucaj¹ im do kapelusza, w miêdzyczasie b³ogos³awi¹c Ojczyznê chuliganów i Prezydenta, bowiem ten rodzaj patriotów nie dzieli rodaków na tych co u ¿³oba i na tych co siê tam pchaj¹, tylko na tych co wrzucaj¹ do kapelusza i na tych co tego nie robi¹. Naturalnie powy¿sza, pokrótce zilustrowana sytuacja dotyczy jedynie ró¿nej wielkoœci oœrodków miejskich. Na prowincji rzecz ma siê nieco inaczej.Po pierwsze prowincja to g³ównie pustynia, pozbawiona na ogó³ politycznych sympatii, a po drugie prowincja to s³ynne amerykañskie farmy, a jak powszechnie wiadomo farmerzy r¿n¹ krowy, ale to ju¿ zupe³nie inna historia i temat raczej na kolejn¹ naukow¹ rozprawê dr. Marka Jahody. Tygodnik Leee¿eæ Na Wynaniu
ZAPIS DZIA³AÑ
***
dobrze tu u nas rurki kurwimy a w mózgu nam nie wysycha bo litra mamy a œciœlej jego u³amek dobrze tu u nas Up³awy Nonsensu, Tygodnik Leee¿eæ nr 8
***
mój dziadek by³ je¿em w lasku i umar³ bez powodu mój ojciec jest tragarzem z miasta i ¿yje bez powodu a ja jestem m³odym poet¹ wiersze piszê i libiê siê poni¿aæ Up³awy Nonsensu, Tygodnik Leee¿eæ nr 8
ETHOS "LEEE¿EÆ" W ŒWIADOMOŒCI POLITYCZNEJ USA
Ameryka to kraj wielki, d³ugi i szeroki.To mozajka narodowoœci, religii, typów ludzkich zró¿nicowanych, tak pod wzglêdem behewiorycznym, jak i psychoantropologicznym.Aby zespoliæ i w tym zespoleniu ca³¹ tê mieszaninê utrzymaæ niezbêdna jest idea.Idea jedna, ale konkretna, nie podlegaj¹ca dyskusji, czy niedomówieniom.Ideê tak¹ wynaleziono i wylansowano.Naród amerykañski wierzy w patriotuzm.Patriotyzm cementuje obce sobien grupy i jednostki. Generalnie Amerykanie wyznaj¹ i stosuj¹ trzy rodzaje patriotyzmu:- walki za Ojczyznê na rozkaz Prezydenta,- walki za Ojczyznê przeciw Prezydentowi, obojêtnoœci, czyli nie przeszkadzania, czyli odrzucenia potencjalnej mo¿liwoœci czynienia z³a. Wszystkie te trzy rodzaje, podlegaj¹ce naczelnej idei stosuj¹ w praktyce koncepcjê absolutnego leee¿enia. I tak,zwolennicy plerwszej teori lansuj¹ obraz karnego i zdyscyplinowanego ¿o³nierza wierz¹cego w Boga, Prezydenta i Ojczyznê, a przy tym leee¿¹cego na piachu i mru¿¹c figlarnie jedno oko mierz¹cego do tych co Nie Kochaj¹
198
Wczoraj, w Dziesi¹t¹ Rocznicê Wielkiego Sierpnia, Wspólnota Leee¿eæ przesz³a sam¹ siebie i stanê³a na ul.Piotrkowskiej, przy Hortexsie.W olbrzymiej, zabytkowej ju¿, miednicy wype³nionej po brzegi czarn¹ ciecz¹ z p³ywaj¹cymi wewn¹trz strzêpami ludzkiego miêsa (kilka pociêtych embrionków), Wspólnota Leee¿eæ demonstracyjnie i publicznie, po raz pierwszy w swej historii umy³a rêce. Na to tylko czeka³ kulawy i garbaty cz³owiek w nêdznej marynarce, proponuj¹c wytarcie czystych r¹k w swój wiejki rêcznik, za co otrzyma³ nagrodê nale¿nego mu banana. W finale legendarn¹ ju¿ czarn¹ wodê wylano na zmemlony t³um gapiów. Tygodnik Leee¿eæ nr 8
TRYPTYK "MONOTONIA" gdy odpozcywam to siê k³ade w rogu bo wtedy mnie nie czyœci od pierogów œwit by³ i gniazda by³y a mnie wci¹¿ czyœci³ó po gruszkach jak po obiedzie wczoraj jak siê po³o¿e to mnie nie czyœci i zasne szybko bo moge Marianna Gaj - Kucharska Tygodnik Leee¿eæ nr 9
TYTU£ DIEÑ DO BLYY
***
NItrofurazol do Chlorchinaldinu: possij mnie. Chlorchinaldin: sam se possij. Jan Sobczak, Tytu³ nr 3
***
Najbardziej niebezpieczne narzêdzie nó¿ sprê¿ynowy z czkawk¹. Jan Sobczak, Tytu³ nr 3
***
Graffiti czyli œwiadomoœæ murów. Po co ¿yæ aby tyæ i nosiæ obro¿ê Jan Sobczak, Tytu³ nr 4
G£ÓD
moja droga w naszej sytuacji gospodarczej nie mo¿emy pozwoliæ sobie na wypluwanie spermy to przecie¿ bia³ko a gdybyœ zasz³a w ci¹¿ê to dopiero bym cyca ssa³ Jan Sobczak, Tytu³ nr 5
***
Je¿eli masz mi³y g³os, zadzwoñ do zegarynki. Tytu³ nr 6
***
By³o ciemno. Wyæwiczonym ruchem narysowa³ sprayem na murze krowê, na niej ma³pê i podpisa³ mi³oœæ. Rozejrza³ siê czujnie. By³o cicho. Dopryska³ A w kó³eczku i zadowolony chcia³ ruszyæ dalej. Twarde ³apy mê¿czyzn w skórzanych p³aszczach zniweczy³y ten zamiar. A nawet nie zwa¿aj¹c na opór zaczê³y ci¹gn¹æ go w kirunku zaparkowanej za rogiem Nyski ze szlaczkiem. W œrodku pojazdu milicjant mrukn¹³ zazdroœnie do kierowcy - tym to siê zawsze udaje z³apaæ jakiegoœ anarchistê. - Dziwisz siê odpowiedzia³ szofer - wszak to najlepsi agenci - Bakunin i Kropotkin. Jan Sobczak, Tytu³ nr 5
SENSIK
Ja czekam trzeci dzieñ i patrzê na drzwi, czy przyjdzie ktoœ od ciebie czy przyjdziesz ty... zawodzi³o radio, Anna ruchem rêki jakim siê policzkuje, wy³¹czy³a szlagier. Wkurza³ j¹ ju¿ od dawna. Od pocz¹tku œwiata. Nie zaznaczaj¹c, gdzie skoñczy³a czytaæ, zamknê³a ksi¹¿kê. Wczeœniej zostawia³a ksi¹¿ki roz³o¿one i Marek wœcieka³ siê, glêdz¹c o okrucieñstwie i torturowaniu naszych przyjació³. Zw³aszcza tych z klejonym grzbietem. Skoro to nasi przyjaciele, wiêc trzeba ich sprzedaæ, mówi³a odnosz¹c niedoczytan¹ ksi¹¿kê do antykwariatu. Mówi³ wtedy, jak nie cierpi jej zawziêtoœci na pokaz, jej agresji bior¹cej siê z poczucia zagro¿enia, jej strachu przed niewypowiedzeniem ostatniego s³owa, po czym t³umaczy³, sk¹d to wszystko wynika, co jest motorem jej reakcji. By³a to jawa a sen... We œnie by³o wszystko w porz¹dku. Ale zaraz po przebudzeniu Anna, id¹c do ³azienki, nie trafia³a w drzwi; to denerwowa³o go najbardziej. Znik³. Spojrza³a na zegar - 23.00, czas
Jan Sobczak (ur. 1965) : TYTU£ DIEÑ DO BLYY powsta³ w
tytuł dień do blyy spaæ. Popatrzy³a jeszcze z nadziej¹ na drzwi, pomodli³a siê przed telefonem i z oci¹ganiem posz³a do ³azienki. Umy³a dok³adnie ca³e cia³o: d³ugie, proste nogi, p³aski brzuch, ty³ek w kszta³cie kropli, ma³e, jêdrne piersi oraz twarz BB, MM, CC, czy innych liter alfabetu. Wyszczotkowa³a dok³adnie zêby. Dwa razy. Trzy razy. Wreszcie rozczesa³a swe d³ugie, faluj¹ce, wonne, z³otoogniste, niesforne w³osy. Jeszcze wtar³a krem w skórê r¹k i twarzy i ruszy³a do ³ó¿ka. W drodze pos³a³a têskne spojrzenie w kierunku telefonu, dzrzwi, zegara. By³a 24.53. Dobranoc - powiedzia³a sobie. W tym pokoju nigdy nie jest ca³kowicie cicho i ciemno. W tym pokoju ³ó¿ko stoi na skrzy¿owaniu ¿y³ a kobieta i mê¿czyzna œpi¹ z g³owami na pó³noc. W tym pokoju nigdy siê nie wyœpi¹. W tym pokoju radio nuci sobie cichutko - czy wiesz, ¿e gdy odje¿d¿asz, umieram siedem razy, umieram patrz¹c w okno na korytarzu. Idê korytarzem jakiegoœ olbrzymiego bloku; sk¹d siê tu wzi¹³em - nie wiem.Staram siê zobaczyæ swoje d³onie, nie mogê, wiêc to sen. - Panie Marku, paniemarku - dogania mnie jakaœ kobieta. Na szui ma tabliczkê "Informacja". - Pana narzeczona - zadyszka nie pozwala jej dokoñczyæ. Jaka narzeczona, gdzie co. Na œcianie pojawiaj¹ siê s³owa "Strata", "Pogarda". - Wziê³a sobie dwóch - z jak¹œ mœciw¹ satysfakcj¹ mówi odzyskawszy oddech. Przed samym zakrêtem czerwieni siê "IMPOT - biegnê za s³owami, bo one wyznaczaj¹ kierunek, mijam zakrêt, i, przy TENT" siê zatrzymujê. A w³aœciwie ³apiê za jedn¹ z anTen, gdy¿ - dziesiêæ piêter w dó³. Z dachu doskonale widaæ wnêtrze mieszkania Anny. W³aœnie trwaj¹ zapasy na dywanie, tapczanie, fotelach i krzes³ach. I gwiazda, i przek³adaniec, i na narciarza, pokój zmienia siê w gwa³con¹ kozê przez bolszewików, rega³ wytryska spuœcizn¹ klasyków, radio przed orgazmem jêczy - to przecie¿ wiesz. Czujê, ¿e puchnê, ¿e siê zbiera. Przed oczamki przep³ywa wkurwiaj¹co majestatycznie "Wœciek³oœæ". Zaraz wytryœnie ze mnie... ale to ju¿ nie jestem ja, ja stojê obok... zaraz wytryœnie z niego mlecz mózgu, rozpryœnie siê na przeciwleg³ej œcianie, wybije szybê, zaleje pokój pochuj bia³ym p³ynem,
87 roku, jego nak³ad nigdy nie przekroczy³ 60 egz. Od nr. 3 robiê go sam. I g³ownie siebie zamieszczam. Coraz waŸniejsza jest forma - od nr 7 d¹Ÿenie do nieskoñczonoœci. Ci¹g geometrycznie zmniejszaj¹cych siê stron, by po osi¹gniêciu z³otego œrodka powróciæ do normy. W nr 8 wynurzenia piaseczyñskiej schizofreniczki zamieszczone w formie roda³u - taœma papierowa plus wiklinowe patyczki. Nr 9 - TYTU£ HERMETYCZNY, czyli zamkniêty, sklejony niekoniecznie hermolem ale te¿ dobrym klejem. Nr 10 Ma³a forma, jedna treœæ, rzeczy made z przemówiennia Mao Tse Tunga. Egzemplarze tego TYTU£U mia³y paso¿ytowaæ na innnych pismach (w za³o¿eniu), skoñczy³o siê na jednym (GRZEBIEN DO TRAW) Numer-paso¿yt (1993) by³ ostatnim - Jan Sobczak publikowa³ potem raczej w pismach oficjalnych, w 1995 wyda³ zbiór opowiadañ (Lampa i Iskra Boza) Kontakt: Jan Sobczak, ul. Konopnickiej 3/5, 05-501 Piaseczno
JAN SOBCZAK ‘92
199
TYTU£ DIEÑ DO BLYY zastygnie w ko¿uch, wjad¹ palce, p³ugi, bo¿e œwiêty, posypi¹ stygmaty sol¹, jeb... Obudzi³ siê ze wœciek³oœci. Wszystkie narz¹dy pulsowa³y. Odrzuci³ ko³drê. Obok spa³a kobieta, posapuj¹c przez nos. By³a du¿a i dziwnie zbudowana. Z daleka wygl¹da³a zapewne , jak ¿o³nie¿ wychylaj¹cy siê z wie¿yczki czo³gu. Kobieta na g¹sienicach. Noga w ³ydce mia³a obwód Markowej g³owy, wy¿ej wznosi³y siê Czerwone Wierchy. Kosodrzewina gêsto obrasta³a pieczarê. - Obud¿ siê œpi¹ca królewno, dla której wymyœlono krynolinê, twój rycerz idzie zabiæ smoka - ale ona spa³a dalej. - Ej, obud¿ siê - wyci¹gn¹³ rêkê i uszczypn¹³ j¹ w poœlad. Drug¹ rêk¹ usi³owa³ umieœciæ·swojego prêcika. Obudzi³a siê na chwilê, by rozewrzeæ nogi. Wskoczy³, jak w otwart¹ wersalkê i zanim dotar³ do sedna, uda zacisnê³y siê a ich w³aœcicielka ponownie zasnê³a. Wszelkie próby oswobodzenia skazane by³y na niepowodzenie, czeka³ wiêc cierpliwie, a¿ zaœnie g³êboko i rozlu¿ni chwyt. Zaczê³o go mêczyæ ca³e morze wypitego wieczorem piwa, ale co mia³ zrobiæ, przyzwyczai³ siê do parcia na pêcherz i zasn¹³. A ona, jak krówka, ogrzewa³a go swoim oddechem. Jezus Nazareñski, by³ w nim odór przetrawionych Klubowych, ferentuj¹cego jarzêbiaku, rozk³adaj¹cego siê bigosu i umieraj¹cych zêbów. Bieg³em do Anny, do Ani, do A, ros³y mi skrzyd³a i siusiak. Ona mnie ukryje, uratuje, utuli. Uniknê pogoni. Umknê. Mimo moich wysi³ków biegnê coraz wolniej, jakbym porusza³ siê w budyniu. Pogoñ tu¿, tu¿, tu¿, jest coraz ciaœniej. To nie skrzyd³a, to dwa s³upy, zbli¿aj¹ siê, by zmia¿d¿yæ. Okrêcam jeden z nich siurkiem, który w tym czasie osi¹gn¹³ blisko dwa metry. Duszê i d³awiê arkanem siurka. S³py ustêpuj¹, wymykam siê spomiêdzy nich. Œmieszne, to nie skrzyd³a, nie s³upy tylko wersalka, oddycha, jak morze, zamykam, siadam, oddycha, jak mo¿e. Zrywam siê, wszak bieg³em do Ani. Biegnê do Ani, pêdzê, gnam, zasuwam, dra³ujê, zapycham, za pierwszym rzutem oka widzê, ¿e perspektywa za mn¹ nie nad¹¿a. Ulica siê zwê¿a a œciany domów stykaj¹ siê dachami. Dobiegam do koñca. Zroœniêty ¿ywcem mur. Trochê na lewo, zauwa¿am okno strasz¹ce zêbami wybitej szyby. Skaczê do niego na mojej trzeciej nodze, niczym Siergiej Bubka o tyczce. Za zêbami tak¿e jest mur. Opadam. Ot, ca³e moje ¿ycie wewnêtrzne, nie bêdzie Anny, nie bêdzie nic. Jest tylko niepotrzebny kutas p³o¿¹cy siê pod œcian¹, którego kszta³tem i zapachem zaczynaj¹ interesowaæ siê bezpañskie kundle. óbw¹chuj¹, ob³ochuj¹ i szczekaj¹ sto, kilo, kie³, basy, oblizuj¹ i ujadaj¹ - kilo, basy, sto, kie³. Co robiæ, co? Odlej siê, odlej siê - rezonuj¹ œciany - to ci zwiêdnie, zmaleje, zwinie siê w pêcherzu i bêdzie spaæ. Owijam go kilka razy na ³okciu i pryskam na œcianê. Rozrezonowane œciany nie wytrzymuj¹ zmiany temperatury, pêkaj¹, sypie siê zaprawa, wypadaj¹ ceg³y... Ty œwinio - kobieta t³uk³a go, jak popadnie i gdzie. By³a wkurwiona do czerwonoœci, niczym bateria haubic strzelaj¹ca przez godzinê. A naprawdê by³a, jak czo³g, tratowa³a go kolanami, ³okciami g³ow¹. Mokra poduszka kneblowa³a mu usta. Anna obudzi³a siê, jak zwykle ko³o ósmej, sama. Zacz¹³ siê kolejny dzieñ czekania. Jeszcze zaspana nie trafia w drzwi do kuchni, przytomnieje. Nastawia wodê na herbatê i idzie siê myæ. Sam nie wiem, w jaki sposób Marek siê wyswobodzi³. A ty pewnie myœlisz, ¿e wiesz wreszcie, na czym stoisz. Otó¿ nie: Z³apawszy spodnie i bluzê, Marek wybieg³ z domu. Ten koszmar jest ju¿ poza nim. Biegnie do Anny. Jest gotów rzuciæ siê do nóg i prosiæ o przebaczenie. B³agaæ. Biegnie. Na koñcu ulicy wyrasta czerwony mur. Dobranoc. Jan Sobczak, Tytu³ nr 6.
O SZUKA£EM zawstydz ne n c¹ sam przysz³ d mnie i prosi by pisaæ je tylkO wielkOm literOm nawet b³¹d mOgê dla ciebie zrObiæ zerO Jan Sobczak, Tytu³ nr 3.
200
RASTAMAN
Mia³ brudne w³osy walczy³ o korzenie murzynów i pali³³ grass Kaza³ na siebie mówiæ Ganja albo Staff. W pewnym stopniu by³ daltonist¹ rozró¿nia³ tylko trzy kolory Ko³ysz¹c siê w rytm reggae reagowa³ z dymem mówi¹c o jednoœci handlowa³ marihuan¹ pomstuj¹c na babilon swoj¹ idee fi¿ czeka³ a¿ matka upierze mu skarpetki odziany w skóry zwierz¹t skroba³ jarzynki Jaraj¹c stawa³ siê lepszy m¹drzejszy A¿ wreszcie pewnego zadymionego wieczora odkry³ istotê wszechœwiata zapisa³ by nie zapomnieæ rano przeczyta³ Ganja to chuj wpisany w ramy Jan Sobczak, Tytu³ nr 5.
NIEZABÓJKA
skórê wygarbowali na niej wiersz spisali odrêcznie bo kamieniami piêœci poczêstunek a to nogi miast g³ów i rêce samopas taki rozum ¿e z glana poci¹gn¹æ gdy nie widzi siê mnie teraz ich strup jak pointa obita micha ale jakbym czu³ ¿yletki na b³ysk o w³os niewyjœciowo dla twarzy posz³o w napuch³e fiolety ¿ebrom elastyczny banda¿ krew goœci trzzeba zbieraæ si³a bo nikt wolno daje chyba ¿e poeta ale ten najpewniej ¿ydem jest Bogus³aw Kopiec, Tytu³ nr 7.
KLASYKA NA SWOJSK¥ NUTÊ Na Wojtusia znad popielniczki jedna kurwa mruga oj Wojtusiu czy ja pierwsza czy mo¿e ju¿ druga By³a sobie raz panienka Wojtuœ odpowiada w krzy¿u by³a bardzo miêkka cyt kurewka spada Jan Sobczak, Tytu³ nr 6.
VAE VICTIS
WIECZOREM
Dok¹dkolwiek siêga³ pamiêci¹, zawsze by³y razem z nim. Towarzyszy³y mu od pocz¹tku. By³y nawet wtedy, kiedy przesta³ o nich myœleæ, gdy zafascynowany Ÿyciem da³ siê ponieœæ marzeniom naiwnie wierz¹c, Ÿe bêdzie z tym zawsze szczêœliwy. To by³ jego pierwszy i ostatni zwi¹zek z kobiet¹. Nie przyniós³ mu spodziewanego odprêŸenia, wrêcz przeciwnie, sta³ siê bezpoœrednim powodem, Ÿe jeszcze bardziej zamkn¹³ siê w sobie. Wytkniêto mu egoizm i smarkat¹ zazdroœæ gdy tymczasem on chcia³ mieæ raz w Ÿyciu coœ w³asnego, pragn¹³ ciep³a i troskliwoœci. To z czym siê zetkn¹³ na pocz¹tku zaskoczy³o go. By³o zupe³nie czymœ sprzecznym z wyobraŸeniami. Chcia³ wspólnych cia³, wspólnych myœli, a tymczaem otrzyma³ coœ na kszta³t przyzwyczajenia. Znalaz³ siê na dnie zupe³nie jak dziecko zagubione w nieznanej dzielnicy. Uratowa³y go w ostatniej chwili gdy zmierza³ w stronê kana³ów Ÿeby tam skoñczyæ Ÿycie, które przynosi³o juŸ jedynie œwidruj¹cy ból g³owy. Przechodzi³ ko³o ostatniego hangaru, kiedy w œwietle latarni zobaczy³ pomarañczowego misia. Pierwsz¹ zabawkê dosta³ od ojca, kiedy by³y one stosunkowo tanie. By³a pierwszym przedmiotem jaki zobaczy³ po wydostaniu siê na ten œwiat. Mimo k³opotów finansowych rodziny dorasta³ w otoczeniu kolorowych piesków , kotków i misiów. Nigdy nie mia³ przyjació³, zreszt¹ nigdy nie byli mu potrzebni. Jeœli z kimœ chcia³ rozmawiaæ, to tylko ze swoimi zwierzakami. Zamyka³ siê wtedy w ³azience i prowadzi³ d³ugie dyskusje. Wychodzi³ szczêœliwy jeœli doszli do porozumienia, a zamyœlony jeœli siê im to nie udawa³o. Tê doskona³¹ równowagê naruszy³a ona, zapewne nie zdaj¹c sobie nawet z tego sprawy. Szuraj¹c butami podszed³ i wzi¹³ zabawkê do rêki. Zawsze lubi³ pomarañcz. Wyj¹³ z kieszeni chusteczkê i otar³ b³oto z futerka. Mia³ wraŸenie jakby zabawka przyja¿nie mrugnê³a do niego okiem doceniaj¹c jego trud i dobre chêci. Przypomnia³ sobie, Ÿe mia³ podobn¹ tyle, Ÿe tamta by³a bardzo wytarta, ta zaœ wydawa³a siê byæ ca³kiem nowa. Znag³¹ czu³oœci¹ przytuli³ j¹ troskliwie do siebie, jakby chcia³ Ÿeby jak najszybciej poczu³a jego ciep³o. Przyciskaj¹c j¹ mocno skierowa³ siê w stronê hangaru, coœ go tam ci¹gnê³o. Wszed³ do œrodka i westchn¹³ mimo woli, duŸ¹ czêœæ pod³ogi zajmowa³y góry zabawek o róŸnym kszta³cie, kolorze i przeznaczeniu. Poczu³ siê stremowany jak prezenter wystêpuj¹cy pierwszy raz przed publicznoœci¹. Kiedy jednak lepiej im siê przyjrza³, jego zaŸenowanie zniknê³o. Nie œmiali siê z niego, zapraszali go do siebie, szczêœliwi Ÿe ich zaginiony braciszek siê odnalaz³. Id¹c do nich pomyœla³ o dzieciach, które tej nocy tak jak on kiedyœ siedz¹ na sto³ku przy oknie i marz¹ o takich zabawkach jak te. Usiad³ miêdzy nimi i obj¹³. Ogarnê³o go zapomniane juŸ prawie uczucie, znowu by³ komuœ potrzebny. Ofiarowa³ im siebie, swoj¹ opiekê i czu³oœæ, a one wdziêczne mu za to przytuli³y go do siebie i g³aska³y po g³owie. Westchn¹³ wzruszony. Odnaleziono go nastêpnego dnia, podczas porz¹dkowania opuszczonych hangarów. LeŸa³ martwy wœród zabawek z uœmiechem na twarzy. Kilka osób zwróci³o uwagê na dziwne u³oŸenie zabawek. Wygl¹da³o to tak, jakby wszystkie trzyma³y siê za ³apki. MêŸczyzna trzyma³ w rêce ³apkê pomarañczowego misia. Marcin Gohent, Vae Victis nr 2
PRZYJAZÑ
Enida wstaje z wygniecionej poœcieli znowu mia³a przeklête sny o poci¹gach, œwiêci jaki gor¹cy poranek, zreszt¹ pewnie jest juŸ pó¿no, moŸe nie poranek a po³udnie, lubi d³ugo spaæ, kropelki potu ciekn¹ spod pach, pochyla siê lekko do przodu i kropelki zmieniaj¹c tor ruchu trafiaj¹ na piersi - nieduŸe kszta³tne, dalej kropelki, dalej, to takie przyjemne, teraz palce delikatnie œlizgaj¹ siê po ca³ej skórze, jest taka g³adka, Enida jest dumna ze swojej gladkiej skóry, palce wêdruj¹ po ca³ym ciele, lekko drŸ¹, jeszcze kilka minut i Enida robi siê wilgotna tam w œrodku, na chwilê zaciska mocno uda, uœmiecha siê, za oknem œwieci s³oñce, Pierwszy numer VAE VICTIS, który ukaza³ siê w 1991 roku wype³nia³y wy³¹cznie wiersze i grafika. Jego wydawca, Marcin Gor¹czko (ur. 1975) wystêpuj¹cy gdy przyjdzie Dorota pójd¹ siê opalaæ, jeszcze parê ruchów palcapod pseudonimami Marcin Pastelski i Marcin Gohent, robi³ poprzednio zine muzyczny mi i juŸ, dreszcz rozkoszy przep³ywa przez cia³o, teraz moŸe wstaæ SCHOLASTYKA. Wydany latem 1992 drugi numer VAE VICTIS zawiera³ takŸe opowiada- i iœæ siê umyæ, myje siê d³ugo pod prysznicem, woda jest ch³odna, nia, podobnie trzecia edycja pisma (zima 1993) która ukaza³a siê pod nazw¹ przyjemna, na koniec wyciera siê grubym rêcznikiem i oblewa cia³o GRZEBIEÑ DO TRAW. Do³¹czony by³ doñ "jako pasoŸyt" nr 10 TYTU£U Janka wod¹ kwiatow¹ red glamour, zak³ada czerwon¹ sukienkê, siada na Sobczaka, obecnego zreszt¹ obficie na stronach GRZEBIENIA. VAE VICTIS odbijane by³o fotelu i czeka aŸ Dorota, jej jedyna przyjació³ka zapuka do drzwi, z komputerowego maszynopisu na xero, numery mia³y 24-28sA5. Czwarta edycja pisma wejdzie i powie: Witaj kochanie, tak naprawdê to nienawidzi gdy ona tak mówi, gdy siê g³upio uœmiecha i opowiada o wystawach wysz³a pod tytu³em TEATR PK w 1994 r. w objêtosci 10s A4. sklepowych, jest taka Ÿyciowa i zwyczajna i nie lubi poezji, czêsto Kontakt: Marcin Gor¹czko, ul. M. Curie-Sk³odowskiej 72/103, 85-733 Bydgoszcz ma zupe³nie dosyæ tej prymitywnej Doroty, jednak ca³y czas j¹ toleruje, bo przecieŸ lepsza taka Dorota od samotnoœci, samotnoœæ jest najgorsza. Jest juŸ dosyæ pó¿no, siedz¹ jak zwykle w tej obskurnej kawiarence, ca³y dzieñ siê opala³y i biedna Dorota musia³a wys³uchiwaæ co ta wariatka Enida opowiada³a o tym swoim bogu i ludziach
vae victis
OPOWIEDZ MI O SWOJEJ MI£OŒCI
Lubiê s³uchaæ gdy opowiadasz jak kochasz tamt¹ kobietê, jak oddajesz jej swoje uczucia, a jeœli nie chcesz nic powiedzieæ... Dowiem siê wiêcej z ruchu twoich warg, nowych gestow, które przynios³eœ prosto od niej, nowych s³ów, ktorych ciê nauczy³a. Jesteœ jej lustrem. Iwona Piechocka, Grzebieñ Do Traw
201
VAE VICTIS
LIST DO PRZYJACIELA s³uchaj tu jest tak samo jak przedtem te same twarze jak niewyra¿ne zdjêcie ma³e okna - szyby myte przed kaŸdym œwiêtem niedopalone œwiece niedopalone papierosy nag³e odwroty - na piêcie strach za plecami i d³ugie noce samotne puste butelki (dziesiêæ minut drogi do najbliŸszego monopolowego) przejeŸdŸaj¹ce tramwaje zaœpieszone cienie - przestraszone domy-fabryki s³uchaj tu jest tak samo jak przedtem Karol Karliñski, Grzebieñ Do Traw
PE£NE MORZE na pocz¹tku musi byæ krew pod moimi paznokciami na twoich twardych udach musi byæ poœciel zmiêta i mokra od cia³
- ptakach, czasami to aŸ wstyd siê gdzieœ z ni¹ pokazaæ, Ÿe teŸ los pokara³ j¹ tak¹ przyjació³k¹, pewnego dnia, kiedy pozna odpowiedniego kandydata na mêŸa, przystojnego, lubi¹cego dzieci, pok³óci siê z ni¹, powie: Enida, jesteœ zupe³n¹ wariatk¹ i juŸ siê nigdy nioe zobacz¹, niech siê zestarzeje w samotnoœci nawet s¹siad pan Jurek pewnie by jej nie zechcia³, przyjació³ki teŸ na pewno nie znajdzie, bo tylko ona Dorota jest taka dobra i wyrozumia³a i toleruje jej dziwacznoœæ. Wreszcie wstaj¹, p³ac¹ i wychodz¹, id¹ jeszcze chwilê razem, powoli, w blasku latarñ, zatrzymuj¹ siê przy przejœciu dla pieszych, Enida przejdzie na drug¹ stronê, tam mieszka, w tym wysokim domu, a Dorota pójdzie prosto, prawie do koñca ulicy, wejdzie do odrapanej brzydkiej kamienicy, zadzwoni, stary ojciec pewnie zrobi jej awanturê, gdzie siê tak d³ugo w³óczy³aœ, ci¹gle myœli, Ÿe Dorota jest dzieckiem, rano zrobi ojcu zakupy, posprz¹ta i pobiegnie do Enidy, moŸe powspominaj¹ szkolne mi³oœci, moŸe uda siê namówiæ Enidê na karty, ca³uj¹ siê na poŸegnanie, do jutra kochana, do jutra, Doroto przyjd¿ koniecznie, Dorota idzie szybkim krokiem, moŸe ojciec bêdzie spa³, Enida ma blisko kilka metrów, idzie powoli, wpatruje siê w niebo, moŸe ujrzy cz³owieka-ptaka, ich oczy siê spotkaj¹ i cz³owiek-ptak zabierze j¹ do swojej krainy, gdzie nie ma sklepów, wódki i z³ych ludzi, gdzie wszyscy wieczorem czytaj¹ poezjê. Mi³osz Rynarzewski, Grzebieñ Do Traw
KOMUNIKAT
cz³owiek wyszed³ z domu i dotychczas nie powróci³ Remigiusz Okraska, Grzebieñ Do Traw
202
pomiêdzy moim a twoim cia³em jest tylko œliski pot i krople krwi i gor¹ca sperma grube wargi pêkaj¹ pod uderzeniami poca³unków teraz ogieñ d³oni wêdruje przez szeroko rozwarte nogi do g³êbin twojego brzucha wyrywam tobie macicê p³omieni w spe³nieniu mokrych chwil twoja œlina jest wszêdzie wspólnie z jêkiem oplata moje cia³o teraz Ÿeglujê przez odbyt przez spe³nienie w grz¹skim kale poœciel staje siê bagnem rozkoszy kaŸda kropla mojej spermy któr¹ na koniec czujesz na twarzy jest czêœci¹ gwiazdy naszej mi³oœci która spada na nas do œmierci kaŸdej nocy w ciemnoœciach œwiata Pawe³ Ajski, Grzebieñ Do Traw
***
oni wszyscy juŸ byli tam a ja zdyszana wbieg³am i tylko nieznajome, wrogie dzieciêce buzie szepta³y prêdzej, prêdzej kilka ulic dalej w cukierni tañczy³am walca Inga Sieprawska, Grzebieñ Do Traw
***
Chod¿my na spacer i wtulmy siê w siebie Onanizm to wcale nie taka prosta sprawa Ada, Vae Victis nr 1
VAE VICTIS
***
nie k³am ptaki nie umieraj¹ zdychaj¹ po prostu zdychaj¹ poeci lubi¹ nazywaæ po swojemu a one zdychaj¹ tak normalnie jak liœæ spada z drzewa pomarszczony i suchy staroœæ staroœæ to teŸ dobry temat do rozmyœlañ staroœæ to teŸ dobry temat nie k³am ptaki nie umieraj¹ brakuje im powietrza duŸy kamieñ i ma³e serce ale staroœæ to teŸ dobry temat Renata Mazurowska, Vae Victis nr 1
ast spokoju - apatia. Wczoraj widzia³em dziewczynê, która zbiera³a kasztany. Dziwne. Kto dzisiaj zbiera kasztany? Chcia³em z ni¹ porozmawiaæ ale o czym... Jesieni siê bojê, Cortazara i Joyce'a nie czytam, poezja mi siê znudzi³a, do kina i do teatru nie chodzê. Mo¿e o kasztanach? Jak d³ugo mo¿na o nich rozmawiaæ? Ma³e br¹zowe kulki dwie trzy minuty konwersacji i koniec. A póŸniej to idiotyczne gadanie o szkole, które tak mêczy... No w³aœnie, siedzimy na tej starej szynie kolejowej i ¿adne z nas nie ma ochoty otworzyæ gêby. Przechodnie maj¹ takie komiczne twarze jak ze starych filmów gangsterskich. Cisza. Co by siê sta³o gdyby teraz nadjecha³ poci¹g? G³upie pytanie, dobrze wiem, ¿e nie je¿d¿¹ têdy ¿adne poci¹gi. Za chwilê powiesz, ¿e musisz iœæ. Wstajesz. Tak w³aœnie powinno to wygl¹daæ. Za oknem kilka drzew. Próbuj¹ zas³oniæ szare o tej porze pola. Rozkopana ziemia i zgarbiony przystanek autobusowy. "Coœ by³o, coœ odesz³o, pozosta³o coœ...". taki g³upawy dzieñ. Ka¿dy sobie... Pob³¹dziliœmy chyba. Teraz by siê przyda³ jej wieczy uœmiech. Gdzieœ tam daleko groby. Ludzie zapalaj¹ znicze, "Coœ by³o, Coœ odesz³o, pozosta³o coœ..." Kolejne próby wskrzeszenia zmar³ych, nadzieja na odzyskanie czegoœ co ju¿ nigdy nie bêdzie nasze. Jeœli bóg istnieje to pewnie uœmiecha siê z drwin¹ patrz¹c na sprzedawców cmentarnych akcesoriów. Martwe dusze. Nie potrafi¹ stworzyæ czegoœ naprawdê innego. Babranie siê we w³asnym odrêtwieniu. Teorie wszystkiego czego nie mo¿emy do koñca zrozumieæ. Nawet wina nie mogê siê napiæ, bo zaraz mój mózg krzyczy, ¿e jestem alkoholikiem. Moim ulubionym zajêciem jest spanie. Gor¹ca herbata. Zimne s³owa. Byæ albo nie byæ sob¹. Zostaæ b³aznem albo przespaæ ¿ycie? B³azeñstwo jest takie proste, wystarczy g³upi uœmiech i kilka zmyœlonych historyjek. Zaciekawione spojrzenia znajomych. Jak siê znudzi to dwa umartwiania siê nad sob¹, wizyta w monopolowym, spacer do parku i od nowa. Czy b³azeñstwo daje satysfakcjê? Gdybym zna³ odpowiedŸ na to pytanie... . A mo¿e wybraæ z³oty œrodek, czyli to co dotychczas. Odrobina sztucznego idiotyzmu, który przychodzi tak ³atwo, a¿ staje siê prawdopodobny, czasem kilka pseudofilozoficznych zdañ, które daj¹ du¿o do myœlenia tzw. przyjacio³om. Tymczasem mo¿na by siê zdrzemn¹æ, choæ z pó³ godziny. Czasami gdy chce nam siê œmiaæ i tañczyæ zostawiam œlady na œniegu. Tajemnicze znaki zadaj¹ pytania tym, którzy przychodz¹ po naszym odejœciu. Zagadki, puste s³owa i zdziwione znaki zapytania. Chichoczemy w oddali rozcieraj¹c zmarzniête d³onie. Nieudolnie próbujê owin¹æ szyjê szalikiem, co zawsze wywo³uje twój œmiech. Jak siê nazywamy? Szaleñstwo albo szablon. Ci¹gle gonimy uciekaj¹ce uczucia, s³owa, zach³anne myœli. Nigdy nie mo¿emy zd¹¿yæ na ostatni autobus. Pastel?, teatr pk
***
flagami dumnie powiewamy flagami buty wycieramy Remigiusz Okraska, teatr pk
***
On dobrze prowadzi samochód. Ona dobrze œpiewa. Ono dobrze mruczy. Ja tylko dobrze œpiê. To i tak dobrze. Mój kolega tylko dobrze siê zabi³. Przez ca³e ¿ycie. Remigiusz Okraska, teatr pk
***
Ptaki krzycza³y od godziny. Ktoœ szybkim krokiem przeszed³ obok nas. Milczenie wisia³o w powietrzu konsekwentnie podtrzymywane przez nasze usta. Dzieñ jak ka¿dy inny. Tylko ta niespodziewana cisza. By³a kiedyœ podobna sytuacja jednak tamto milczenie mia³o inne imiê. Obserwowaliœmy niebo. Rozb³ys³a pierwsza gwiazda, powiedzia³aœ, ¿e bóg zapali³ papierosa. Twoje d³onie ogrzewa³y moj¹ twarz. ... koperty, znaczki pocztowe... listy do przyjació³. Lubiê czasami czytaæ listy sprzed wielu miesiêcy i kojarzyæ je z odpowiednimi sytuacjami. Stary zeszyt z pierwszymi próbami poetyckimi. Tak, œmiesznie to teraz wygl¹da ale wtedy mia³o ogromne znaczenie. Powraca wspomnienie M. Jedyna osoba, która do koñca jest sob¹. Nic sobie nie robi z etykietek, naklejek, nowoœci. Dawniej traktowa³em j¹ z przymru¿eniem oka, jeszcze jedna nawiedzona panienka. Teraz zazdroszczê jej rozs¹dku i tego spokoju, którego brakuje w moich poczynaniach. Zamiast radoœci - euforia, zami-
203
WYBORNY TRUP ALBO MEANDRY WYOBRAZNI ¿onê, pracuje na oddziale kobiecym. Chodzili razem do kina i kawiarni, ot tak sobie, normalna mi³oœæ. Normalna mi³oœæ miêdzy niezwyk³ymi ludŸmi. Nie, nie byli nienormalni, byli po prostu wybrani (co jednak niektórzy uznaj¹ za rzeczy równowa¿ne). Wybrani spoœród tysiêcy ch³opców i dziewcz¹t, którzy jak¿e im tego zazdroœcili i daliby wiele, ¿eby znaleŸæ siê na ich miejscu. Zazdroœcili, bo nie wiedzieli wszystkiego. Nie wiedzieli, jak siê mo¿na czuæ poœród kolegów, którzy na ciebie patrz¹ i pytaj¹, jak w pracy, w takiej pracy. Nie wiedz¹ o wielkich dawkach naturalnych i syntetycznych specyfików, którymi siê trzeba napychaæ, by tam pracowaæ. Lecz teraz, siedz¹c w fotelu, nie zwraca³ na to zbytniej uwagi i nie przejmowa³ siê tym. P³aka³ ze szczêœcia. Inny by poszed³, do knajpy i napi³ siê z kumplami. On tego zrobiæ nie móg³, w jego pracy konieczna by³a ca³kowita abstynencja, nawet herbaty nie móg³ piæ za du¿o. Musia³ byæ zdrowy, jakaœ powa¿niejsza choroba równa³a siê z natychmiastowym zwolnieniem. Jego firma, co prawda, za³atwia³a zwolnionemu pracê, ale na pewno nie tak¹. Takiej drugiej pracy nie zdobêdzie siê nigdzie indziej, tego by³ pewien tak, jak w³asnej œmierci. Owszem warunki surowe, ale przy takim zajêciu ich znaczenie by³o prawie ¿adne. P³aka³. Dzieci, które, jak wszystkie inne, by³y adoptowane z miejsca, gdzie pracowa³, nie przysz³y jeszcze ze szko³y. To dobrze, bo chcia³, by w okó³ niego nie by³o nikogo. Ze swym
APOKALIPSA
Z mroków przybêd¹ skowronki w rakietach z plastyku i stali i zrzuc¹ iskry na ³¹ki by w ognie wielkie rozpaliæ. A kiedy po¿ar opêta l¹dy i morza planety zapiszcz¹ z radochy, ¿e bêd¹ sma¿one jak wieloszczety. Jacek Sierpiñski, Wyborny Trup czyli Meandry WyobraŸni nr 1
NARODZINY
Rodzê siê przed lustrem zawieszonym nad umywalk¹. Tafla odbija gêst¹ patriarchaln¹ brodê, d³ugie blond loki i oczy zdziwione tak¹ powierzchownoœci¹. Kim jestem? Byæ mo¿e odpowiedŸ znajdê ods³oniwszy twarz, byæ mo¿e przypomnê sobie wtedy imiê, nazwisko, datê Pismo wydane przez Darka Ciepielewicza (ur. 1972?), wczeœniej twórcê zina muzycznego WARIAT (kilkaurodzenia i numer dowodu, informacje tak potrzebne do normalnego naœcie wydañ). WYBORNY TRUP CZYLI MEANDRY WYOBRA NI nr 1 ukaza³ siê w 1990 r. (32sA5, funkcjonowania w spo³eczeñstwie. Po ksero) i oprócz oryginalnych rysunków, wierszy i opowiadañ zawiera³ przedruki Becketta, Grosza i Picassa. lewej stronie na pó³eczce odkrywam Zapowiadany nr 2 nie ukaza³ siê. Wydawca zapowiada³ tak¿e zina straight edge STEP TO LIFE, nie wiadomo jednak, maszynkê do golenia i krem. czy ten projekt zosta³ zrealizowany. Przyda³yby siê no¿yczki lecz nigdzie ani œladu a z ³azienki przed ustaleniem to¿samoœci lepiej nie wychodziæ. Nak³adam grub¹ warstwê piany, dokrêcam maszynkê i powoli ci¹gnê. Po kilku ruchach zaczynam pogwizdywaæ ¿eby nie ryczeæ z bólu. Kontakt; Dariusc Jacenty A. Ciepielewicz, ul. 35-lecia 16 B m 58, 41-250 CZELAD Najwa¿niejsze jest imiê, wiêc karczujê ten las, ods³aniam górn¹ wargê, kawa³ek szczêœciem i tak nie móg³ siê podzieliæ. policzka. Nie têdy droga miarkujê, w ten sposób imienia to sobie nie przy- Tajemnica s³u¿bowa. pomnê, zamykam oczy i reszty zarostu pozbywam siê po omacku. Wspomnienia by³y coraz œwie¿sze, dotar³y To musi byæ wielki wstrz¹s, trzy/cztery otwieram oczy. Tak, wielki wstrz¹s, do dnia dzisiejszego. To w³aœnie dziœ, po tak wielki, ¿e to co sobie przypomnia³em od razu wylecia³o mi z g³owy. wielu latach pracy tak niespodziewanie spotOtó¿ jestem piêkn¹ kobiet¹ nie na tyle jednak ¿eby siê udusiæ, ale wystar- ka³a go nagroda, jak to okreœlono "w dowód czaj¹co ¿eby wstrzymaæ dech. Ca³a umywalka piany, a wiêc z piany pow- uznania i w ramach podziêkowania". sta³am, z piany moje imiê. Zaskoczona tym faktem nie reagujê na Nagrod¹ t¹ by³o przydzielenie do specjalnej stukanie do drzwi. Kiedy przechodzi w ³omot a drzwi najchêtniej grupy pracuj¹cej nad nowym eksperywyskoczy³yby z zawiasów, przera¿ona pytam: mentem genetycznym. Wytypowano go jako - Kto tam? doœwiadczonego dawcê spermy wysoko- Venus, nie wyg³upiaj siê, to ja, a któ¿by inny. gatunkowej. W ramach eksperymentu musia³ - Co za ja - upieram siê odbyæ stosunek p³ciowy z kobiet¹. Nie - G³upia - s³yszê - ja, Botticelli. wiedzia³ za bardzo, jak to ma siê odbyæ Jan Sobczak, Wyborny Trup czyli Meandry WyobraŸni nr 1 (p³odzenia dzieci t¹ metod¹ zaniechano bardzo dawno temu), ale po wielu próbach i b³êdach uda³o siê osi¹gn¹æ cel zap³odniæ kobietê, równie¿ starannie wyselekcjonowan¹. Na g³owach mieli oboje za³o¿one kaptury, aby nie mogli siê rozpoznaæ. Jej cia³o by³o podobne do cia³a jego ¿ony, mo¿e to nawet by³a ona? Dzwonek. Wyrwa³ siê z zamyœlenia, podszed³ do drzwi i otworzy³ je, sta³a w nich uœmiechniêta ¿ona, wesz³a do domu, rzuci³a torebkê z tabletkami na krzes³o, sama opar³a siê o stó³, na którym sta³ œwie¿y bukiet bzu i s³oik z musztard¹ i powiedzia³a sucho: - Muszê wyjechaæ. Na d³ugo. Nic wiêcej nie powiedzia³a, posz³a siê pakowaæ. On nie zadawa³ ¿adnych pytañ, wiedzia³, ¿e to konieczne i jego sprzeciw nic tu nie zmieni. Zreszt¹ wcale nie mia³ zamiaru siê sprzeciwiaæ. Przyzwyczai³ siê do tego. Jego ¿ona czêsto wyje¿d¿a³a i na d³ugo. Zawsze prawie na rok. Dariusz Ciepielewicz, Wyborny Trup czyli Meandry WyobraŸni nr 1
wyborny trup...
PATRZÊ PRZEZ OK-NO WIELKI DZIEÑ
Tego dnia przyszed³ z pracy nieco póŸniej, to "nieco" przybra³o rozmiary godziny, ewentualnie pó³torej, ale nie by³ zmêczony. Z pracy nigdy nie przychodzi³ zmêczony, zawsze by³ uœmiechniêty i pe³en ¿ycia - tak, jakby wzi¹³ dopiero porann¹ k¹piel. Chhm, kiedy zreszt¹ móg³ siê zmêczyæ? Przez te dwie godziny z przerw¹, podczas których pracowa³, a praca ta nie by³a ciê¿ka, pocz¹tkowo by³a nawet przyjemna, ale teraz, po kilku latach nie odczuwa³ tego, wpad³ w rutynê. Teraz przychodzi³ na dziesi¹t¹ a o pierwszej by³ ju¿ w domu. Dzisiaj by³ po drugiej. Oczywiœcie d³u¿ej pracowa³. Cieszy³ siê z tego, dosta³ nagrodê, o której nie móg³ nawet myœleæ, nagrodê, o której mu siê nawet nie œni³o. A tu tak niespodziewanie, w³aœnie dzisiaj... Siad³ w fotelu i rozp³aka³ siê. By³ mê¿czyzn¹ w sile wieku, a p³aka³ jak kilkumiesiêczne dziecko. Przed za³zawionymi oczami pojawi³ mu siê obraz wczesnych lat pracy. Musia³ iœæ tam dwa razy w ci¹gu dnia na pó³ godziny, potem trzy razy. Po nastêpnych kilku latach chodzi³ tylko raz, na dwie godziny dziennie. W poniedzia³ki o godzinê d³u¿ej. Tam pozna³ swoj¹
204
Na równowa¿ni parapetu siê chwiejê Nogi wyginaj¹ siê jak wosk topiony uczuciem lêku Rêce boleœnie wrastaj¹ w odbicie szyby Wiatr brutalnie mnie policzkuje - jak kat - dziêkujê Wrastam w przestrzeñ Otch³añ chodnika - szara i brudna Moje oczy spad³y, tam na dno Dlaczego nie mogê wznieœæ siê w powietrze Poszybowaæ ponad w spokoju wysokoœci Mam za d³ugie skrzyd³a, jak jaskó³ka Wyuzdane z marzeñ skrzyd³a, hacz¹ o parapet Zabraniaja mi siê wzbiæ Mam ciê¿kie cia³o, nie mogê udŸwign¹æ tego przyziemnego cielska Balast - kupa cierpi¹cych flaków nie chce siê odczepiæ To jest w³aœnie okno, rama, szyba i niezapomniany parapet - wspomnienie samobójców Ktoœ pisze wiersze i puszcza poetyckie samoloty Rano moje skrzyd³a znów bêd¹ tylko piêciopalczastymi Rêkami do wykonywania prac fizycznych Beata Drzymala, Wyborny Trup czyli Meandry WyobraŸni nr 1
WYSPA
LIST OTWARTY DO REDAKCJI "WYSPY"
Kolejny raz zbuntowany ma³olat (nie odró¿niam przynale¿noœci kastowej) wrêczy³ mi konspiracyjnym ruchem tajemnicze pismo "Wyspa". I po raz kolejny rzucam siê zach³annie do czytania w nadziei, i¿ bêdzie to kontynuacja przytomnych gazetek z przed wielu lat takich jak "Ruch", "Quo Vadis" czy bêkart literatury kontestacyjnej pt: "Kud³y". Niestety po ka¿dorazowej lekturze tego szacownego periodyku ogarnia mnie przera¿enie i d³ugotrwa³a depresja po³¹czona z bolesn¹ wysypk¹. Je¿eli taki efekt chcieli uzyskaæ autorzy "Wysypki" przepraszam "Wyspy" to wszystko jest O.K. Mimo podesz³ego wieku i tradycyjnego wychowania estetycznego szanujê dzia³ania twórcze typu hepenningowego nawet jeœli rujnuj¹ zdrowie odbiorców. Œmiem twierdziæ jednak, i¿ s¹ to dzia³ania uboczne i nieprzewidziane. Dlatego oœmielam siê wymieniæ elementy, przy których wystêpuj¹ u ni¿ej podpisanego objawy chorobowe. Punkt pierwszy - czyli zbrodnia przeciwko ludzkoœci. Z³e wiersze istnia³y zawsze. I nie jest zbrodni¹ pisanie z³ych wierszy. Przestêpstwem jest natomiast ich druk. Rozumiem, i¿ szanowna redakcja nie dysponuje tekstami poetów tej miary co Ginsberg, Yest, czy Sylwia Plath, ale przecie¿ mo¿na siêgn¹æ do wierszy hippisowskich Tarzana, Indianina, czy Kaœki Dzikiej. Ludzie ci mieszkaj¹ w grodzie Kraka. Brak perspektywy i dobrych wzorów nie pomaga m³odym autorom. W powodzi ch³amu gin¹ poeci interesuj¹cy (patrz wiersze Anny z X Wyspy). Kwalifikowanie do druku ewidentnego ³ajna literackiego zabiera pocz¹tkuj¹cym poetom to czego najbardziej potrzebuj¹ czyli rzetelnej oceny ich twórczoœci. (...) Tadeusz "Ted" Moraczewski, Wyspa nr 12 Tomasz Bujakowski (Metody): Pomys³ za³o¿enia pisemka narodzi³ siê na "szpakowskiej" pielgrzymce do Czêstochowy w roku 1988. Idea by³a nastêpuj¹ca: ka¿dy pisze co chce i przesy³a na mój krakowski adres. Pisemko nie mia³o okreœlonego profilu. Mieliœmy pisaæ o naszych sprawach, problemach i pomys³ach na udoskonalenie œwiata. Z czasem samoistnie wysunê³y siê na czo³o trzy g³ówne zagadnienia: pokój, ekologia religia. Osobnym elementem by³a poezja, której ró¿ny poziom artystyczny dawa³ pojêcie o ludziach z "WYSP¥ zwi¹zancyh". Zasad¹ przy wyborze poezji by³o "drukujemy ka¿dego", selekcja dotyczy³a jedynie iloœci drukowanych materia³ów. Nak³ad waha³ siê od 200 do tysi¹ca egzemplarzy. Pocz¹tkowo wydawane by³o na ksero, a nastêpnie na offsecie. Ogólnie rzec mo¿na, ¿e by³o to œrodowisko zwi¹zane z ruchem hippisowskim, g³ównie z terenu Krakowa oraz Zachodniej Polski. Gazetka nigdy nie mia³a ceny. Finansowana by³a przez OO. Franciszkanów-Reformatów z Krakowa oraz pieni¹dze przysy³ane przez czytelników, czêsto tak¿e autorów. Trudno jest okreœliæ redakcje pisma. By³em jedynie "zbieraczem" materia³ów oraz organizatorem pieniêdzy na druk. Jestem franciszkaninem i obecnie (wrzesieñ 94) koñczê studia teologiczne i filozoficzne. Mój dwuletni pobyt za granic¹ (1991-92) uniemo¿liwi³ dalsze wydawanie WYSPY. Zosta³o wydanych 19 numerów (od wrzeœnia 1988 do wrzeœnia 1991). Œrednia czêstotliwoœæ wychodzenia - 2 miesi¹ce. Wybór dokonany na podstawie nr 10 i 11 WYSPY z 1989 r. oraz 12, 17 i 18 z 1990 (objêtoœæ po 24-32 sA5). W numerach bo¿onarodzeniowych publikowano wyjmowane "postery" z hipi-szopk¹ z hipi-Swiêtej Rodziny. Kontakt: Tomasz Bujakowski, ul. Ojcowska 1, 31-344 Kraków
wyspa
ODPOWIED
W odpowiedzi na "List otwarty do redakcji Wyspy", chcia³bym napisaæ parê s³ów, nie tyle w formie polemiki, co raczej odpowiedzi, czyli wyjaœnienia, gdy¿ wydaje mi siê i¿ autor "Listu..." nie jest dok³adnie zorientowany w problemie. Zaczynam od samego pocz¹tku "Listu". Otó¿ zarzut i¿ "Wyspa" nie jest kontynuacj¹ takich pism jak: "Ruch", "Quo Vadis", "Kud³y", czy jeszcze innych, jest dla mnie o tyle bezsensownym, ¿e uwa¿am tê innoœæ "Wyspy" za coœ pozytywnego. "Wyspa" jest sob¹, sama siebie stanowi, choæ oczywiœcie autorzy mog¹ i czasami nawet powinni siêgaæ do starych wzorów. A teraz konkretnie: Gdy chodzi o punkt pierwszy listu spotka³ siê on z najwiêkszym sprzeciwem wœród ludzi z którymi na ten temat dyskutowa³em. Przewija³o siê pytanie: "Kto da³ Tedowi prawo do jednoznacznego interpretowania w sposób krytykancki wierszy drukowanych w "Wyspie"". Wydaje mi siê, ¿e nie mo¿na w ten sposób. Wiem, ¿e wiersze w naszej gazetce pod wzglêdem artystycznym s¹ ró¿ne: dobre i "mniej" dobre, ale s¹ to prze¿ycia ludzi - myœlê ¿e autentyczne - i to jest chyba najwa¿niejsze. "Wyspa" jako pisemko nie ma konkretnego profilu, a ju¿ na pewno nie jest gazetk¹ intelektualistów i dla intelektualistów. Do "Wyspy" pisze ka¿dy i prawie ka¿dy znajdzie w niej to co napisa³ (nie wiem jak bêdzie w przysz³oœci z powodu coraz wiêkszej iloœci materia³ów nadsy³anych), ale jak autor "Listu" zaznaczy³, najczêœciej s¹ tam wiersze m³odych poetów, którzy w³aœnie w ten sposób chc¹ siê podzieliæ swoj¹ twórczoœci¹ i jednoczeœnie uzyskaæ jej ocenê. Myœlê, ¿e zamiast ogólnego krytykowania poziomu wierszy, bardziej twórcza by³aby analiza poszczególnych utworów. Ted, jeœli czujesz siê na si³ach spróbuj, a nie zaliczaj wszystkiego do "³ajna literackiego". Tak zrobiæ jest naprawdê
³atwo - trudniej to uzasadniæ.
WYSPA NR 17
Wyspa nr 12
SPRAWOZDANIE Z KONFERENCJI W CZYSTYM POWIETRZU
Spróbujmy podsumowaæ obrady, których audytorium stanowi³y Sosny, œwierki, graby, buki, brzozy, leszczyna, Polne kwiaty, pszczo³y, mrówki i pies uczonego, Wiewiórki, ptaki, woda oraz wszystko, co w wodzie, A szczególnie serce wody pulsuj¹ce obok pla¿y I wzdychaj¹ce razem z nami. Tematem by³o ocalenie ¿ycia, to znaczy nas, którzy mówimy i którzy s³uchamy. Co robiæ, aby ziemia nie sta³a siê trupem, Garœci¹ kosmicznego piasku, dziur¹ na wylot kosmosu? Co uczyniæ z Nuklearnym Potworem bez wyobraŸni, który przegryza Kagañce na dnie oceanów i pe³znie wprost do wyrzutni, Jak do wylotu jaskini? Jak d³ugo potrafimy trzymaæ Na uwiêzi niemy ryk, który ska¿a nasze Mózgi? Jak znaleŸæ siê wobec œmierci cz³owieczego œwiata? Oddajmy g³os poezji, uwierzmy œwiat³u wyobraŸni. G³owice potwora w ofierze z³ó¿my Bogowi S³oñca. Wyœlijmy je do nuklearnego raka, albowiem tylko Ten, Do którego modlili siê Inkowie, w³adcy piramid i dzicy Wœród pustyñ i puszcz, zmia¿d¿yæ mo¿e nasze Przeznaczenie w ognistych objêciach. Ro¿nów 24 sierpnia 1980 Wyspa nr 11
***
Ksiê¿yc na dwie czêœci jezioro rozdzieli³ Jedn¹ stronê zaciemni³ na drug¹ promieniem strzeli³ Bracia z jednego Ojca zrodzeni - dlaczego nie tak samo oœwietleni? Alicja, Wyspa nr 10
205
WYSPA
***
gdy idê przez las ka¿da trawka œpiewa radosn¹ pieœñ wiosny gdy siê k¹pie ka¿da kropla wody szepce oszala³y hymn ¿ycia gdy myœlê o Tobie ka¿da komórka mej skóry czujê dotyk Twego cia³a gdy Ciê spotykam ....... ..... ... Foczka, Wyspa nr 10
***
I co, ma³y cz³owieczku? chcia³eœ daæ ludziom szczêœcie uratowaæ œwiatu pokój chcia³eœ daæ ludziom mi³oœæ pokazaæ bezinteresown¹ dobroæ i uczciwoœæ Wierzy³eœ, ¿e zmienisz œwiat Wierzy³eœ, ¿e nie bêdziesz sam Wierzy³eœ, ¿e nauczysz ich byæ sob¹ I co, ma³y cz³owieczku? nazwali ciê z³odziejem idiot¹, idealist¹ tw¹ m¹droœæ ¿yciow¹ wpakowali w najg³êbsze kuluary g³upoty sprawdzali kana³y liczyli promile A ty? niewinny uczciwy trzeŸwy czysty idziesz dalej bo wierzysz, ¿e zmienisz œwiat nie bêdziesz sam mo¿e nauczysz kogoœ byæ sob¹ Hej! nie jesteœ sam. Honda, Wyspa
KARTKA Z PODRÓZY DO SIEBIE
I znów jestem dalszy o kolejny horyzont za sob¹ wlokê zw³oki wczorajszego dnia To prawda droga mo¿e byæ powo³aniem choæ najczêœciej jest przekleñstwem w tych trudnych czasach rozs¹dniej wybraæ chodnik wystarczy go zawsze lecz nie dla tych co id¹ Anna, Wyspa nr 10
HAIR
206
Ten jest kominem Tamten to dym On jest mózgiem elektronowym Ona jest maszyn¹ do pisania Wy jesteœcie szklanymi drzwiami Oni s¹ kolej¹ ¿elazn¹ One s¹ metalowymi szynami Wy jesteœcie ceg³y ... My jesteœmy kwiaty Ty jesteœ liœciem Ja jestem py³kiem Ona jest ³odyg¹ Tamte s¹ kielichem My jesteœmy ³¹k¹ ... My nie istniejemy my tylko pachniemy
my chcemy tylko pachnieæ i piêknieæ zanim nas zerw¹ zanim nas zdechn¹ zanim nas zwiêdn¹ zanim nas przerobi¹ i có¿ ¿e nigdy nie zmienimy œwiata w kulist¹ ³¹kê ale wolno nam po prostu pachnieæ unosiæ siê wiatrem rozp³ywaæ siê deszczem piæ têsknotê pi¹æ ku z³otej kuli ... a gdy krwawiæ to stubarwn¹ têcz¹ Jowita, Wyspa nr 12
POT£UCZONE LUSTRO (2)
Znowu powstaje z klêczek, tak teraz na pewno siê to stanie, to coœ na co czekam, któryœ tam rok, bo jak nie to po co podnosiæ siê znowu z klêczek, lepiej paœæ. Mijam ludzi, którzy s¹ zadowoleni z siebie. Nagle s³yszê: czeœæ stary, gdzie siê podziewa³eœ? co u ciebie? widzê, ¿e nie dbasz o siebie, co siê z tob¹ sta³o? Nic jakoœ sobie radzê. Warczê wœciek³y patrz¹c na wygolon¹ twarz Heñka - ju¿ w budzie by³ uk³adny, a teraz s³ysza³em: asystentura, ¿ona i tak dalej. Cholera - trzeba bêdzie wys³uchaæ kilka truizmów, ¿eby to za d³ugo nie trwa³o, zdenerwowany zapalam papierosa i to przez roztargnienie swojego. Dociera do mnie: wiesz nie bêdziemy tak tu stali, choæ pójdziemy do mnie to porozmawiamy i Maryœka siê ucieszy. Wiesz, innym razem - jak ju¿ to chodŸ do ... zreszt¹ szed³em coœ zjeœæ, chodŸ ze mn¹ to porozmawiamy. Heniek przerywa mój wywód - jak ju¿ to chodŸ do Tulipana. Bierze mnie pod rêkê i holuje w stronê restauracji, b¹kam coœ o braku finansów na taki lokal. Co ty, taka okazja, tyle czasu, zreszt¹ muszê z tob¹ porozmawiaæ, gdzieœ znikn¹³eœ, tylko plotki kr¹¿y³y o tobie, lecz to niewa¿ne. Rozmawialiœmy o tobie w gronie wspólnych znajomych. Robi mi siê niedobrze, md³o, mam wizje najbli¿szych godzin. Trudno, mog³em wcisn¹æ siê pod p³ytê chodnikow¹ to by mnie mo¿e nie zauwa¿y³, przecie¿ zawsze tak robiê. Wchodzimy do lokalu, siadamy przy bocznym stoliku, czujê siê jakoœ nieswojo, koncentrujê siê, zapalam papierosa tym razem oczywiœcie Heñka. Popió³ spada mi na bia³y obrus i myœlê co on tak nagle chce ze mn¹ rozmawiaæ, chyba zrobi³ jakieœ wiêksze drañstwo i teraz chce siê oczyœciæ moim kosztem - jaki pomocny. Milczenie przWYSPA NR 11
WYSPA erywa Heniu: "no zastanowi³eœ siê?". Nad czym? "Co weŸmiesz do jedzenia? - kelnerka czeka od piêciu minut". WeŸ coœ najtañszego - i nagle przysz³a mi ochota coœ wypiæ - weŸ te¿ cztery wódki. Heniek zamawia, po chwili zwraca siê do mnie z wyrzutem: "s³ysza³em, ¿e zacz¹³eœ piæ, przecie¿ ty nie pi³eœ". Przerywam mu brutalnie: no i co z tego? Heniek siê obruszy³ - "powinieneœ dostaæ po mordzie, mo¿e wtedy byœ siê opamiêta³. Wszystko zniszczy³eœ, siebie - to trudno twoja sprawa, ale dom, rodzinê, czy masz prawo niszczyæ cudze ¿ycie?". Myœlê kto, kogo zniszczy³, zreszt¹ Heniu siê w niej podkochiwa³. Do jasnej! przecie¿ to ja opuœci³em dom, jest wolna, ma wszystko, o co chodzi? machn¹³em rêk¹. Heñka bierze jest ju¿ prawie w transie, marudzi o mojej niedojrza³oœci, ¿e jestem skoñczony dureñ i coœ tam jeszcze. Pojawi³a siê kelnerka, przynios³a zupê, schabowego no i oczywiœcie cztery wódzie. Heniu - za nasze spotkanie, a teraz pod schabowego - wiesz nie pamiêtam kiedy coœ takiego jad³em. Poda pani jeszcze cztery! Heniek wstaje: "mog³em ciê si³¹ zaci¹gn¹æ do siebie by by³a inna atmosfera, a i z Maryœk¹ to byœmy do czegoœ z tob¹ doszli. Daj s³owo, ¿e przyjdziesz w sobotê to porozmawiamy po staremu, jak za dawnych czasów, mo¿e zmontujemy bryd¿a." Wypijmy - skrzywia siê - najwyraŸniej ten p³yn nie przypad³ mu do gustu. Wstaj¹c mówi: "potrzebujesz trochê pieniêdzy" - sk¹d¿e odpowiadam mam ich sporo ostatnio - nawet pozwoli³em sobie na kupno zapa³ek, a resztê na PKO odpowiadam z dum¹. "Znowu siê wyg³upiasz, przecie¿ widaæ po tobie - masz 2000 z³, oddasz kiedy bêdziesz mia³." Biorê szybko banknot by siê czasami nie rozmyœli³, tyle pieniêdzy nie widzia³em od d³u¿szego czasu. Wiesz, ¿e tak szybko ci nie oddam, chyba, ¿e zagram w TOTO-LOTKA. "Szkoda ciebie - weŸ siê za siebie jeszcze nie jest za póŸno." Wsta³, wyci¹gn¹³ rêkê na po¿egnanie. Usiad³em z powrotem przy stoliku by dopiæ dwie wódki. Myœlê czy te 2000 z³ oczyœci³o Heñka. Chyba nie jeœli chce bym przyszed³ w sobotê. Lecz czy chce? Przecie¿ wiedzia³, ¿e nie przyjdê. Wstajê od stolika. Wychodzê na gwarn¹ ulicê. A jednak czujê siê jakoœ nieswojo. Patrzê w okna wystawowe i szukam swojego odbicia, lecz na pró¿no. W panice rozgl¹dam siê za swoim cieniem - te¿ go nie ma. Czy¿by Heniek mia³ racjê? Jestem istniejê Jestem oddycham Jestem ¿yjê Jestem niemym œwiadkiem tocz¹cego siê ¿ycia Jestem przydro¿nym kamieniem. Chcia³bym ofiarowaæ me kamienne serce by skrusza³o, by za³ka³o w twych ramionach. Otacza mnie cisza. Przedzieram siê przez ni¹ jak dzikie zwierze, rozbijam j¹, kruszê by - by us³yszeæ. Roztr¹cam otaczaj¹ce zas³ony, t³uczê siê do œwitu by - by zobaczyæ. Li¿ê szary asfalt, szalejê w krainie cierni by - by czuæ. Szukam œladu twych stóp na kamieniach przesz³oœci. Szukam œladu twych ust na poszczerbionej szklance. Szukam dotyku twych r¹k w spadaj¹cym mroku. Le¿ê sam poœród bia³ych œcian, szukam twego cienia martw¹ rêk¹. Szukam sp³ywaj¹cej ³zy na bia³¹ poœciel. Ka¿dy uœmiech umiera mi na ustach, jem szary, smutny chleb, który zakleja mi zêby przez co jestem bardziej milcz¹cy. Przez martw¹ szybê nie mo¿e przebiæ siê œwiat³o, tylko B³yszcz¹ce oczy K³uj¹ce jak ig³y strzykawek Jak naga mi³oœæ za szyb¹ Uciekam przed dniem Nienawistne przeœwity przez które Powracam w celu ataku W dr¿eniu porannych r¹k Epilepsj¹ koñczy siê noc z... Idê krok po kroku unicestwiaj¹c drogê, czas i Bóg wie co jeszcze, idê noga za nog¹ smutnymi alejami. W kieszeniach hula wiatr, a przede mn¹ niez³y kawa³ek drogi 500 km - sama radoœæ, a dlatego idê w strugach deszczu. Udajê siê na dworzec by siê osuszyæ i posiedzieæ w cieple. Za szybami spadaj¹ krople deszczu, a ja rozparty siedzê w poczekalni dworcowej, wtem ochryp³y g³os z g³oœnika obwieszcza nam, ¿e pod-
WYSPA NR 11
stawiono stwór na wielu ko³ach, ¿e bêdzie pêdziæ bardzo szybko i to miêdzy innymi przez Wroc³aw, co mnie bardzo ucieszy³o, a dlatego, ¿e stwór ma na imiê Œl¹zak. Wiêc chyc do Œl¹zaka, turlam siê nim szybko przed siebie. Œl¹zak zagaduje mnie weso³ym turl turl, ja mu odpowiadam grzecznie tur tur. Nasz¹ konwersacjê przerywa pan w granatowym mundurze. Nie, nie pozwoli on tak sobie uje¿d¿aæ Œl¹zaka. Pomimo gor¹czkowych poszukiwañ po wszystkich kieszeniach nie znalaz³em nic podobnego do ma³ego kartonika z dziurk¹ ani waluty obiegowej. Wiêc w finale pan w granatowym mundurze pobazgra³ coœ d³ugopisem po zadrukowanej kartce. Wrêczy³ mi j¹ twierdz¹c, ¿e coœ tam muszê. Œl¹zak pociesza mnie turl turl, a ja uciszam g³osy, które we mnie skoml¹. Hej Œl¹zaku! daj mi receptê na jutro by by³a tak prosta jak œlad pod twoimi ko³ami. Turl, turl. Leszek, Wyspa nr 11
(- - -)
Rozbiegane oczy. Piasek pod stopami. Móg³ mieæ szeœæ-siedem lat. Nagi, zdyszany ch³opiec. Bieg³ pla¿¹ i widzia³em po kolorze jego warg, ¿e d³u¿ej nie mo¿e, ¿e za chwilê upadnie. Min¹³ mnie bez spojrzenia, w pe³nym pêdzie i s³ysza³em tylko jak leci bezw³adnie w ciep³y piach. Odwróci³em siê i podszed³em. Le¿a³ na brzuchu, z twarz¹ zanurzon¹ w wydmie. Nogi jeszcze ora³y powietrze, jakby ten bieg by³ jedynym co trzyma go przy ¿yciu. Coraz wolniej. Zamar³. Chwyci³em go za ramiê i obróci³em na plecy. Nie otwiera³ oczu. Do mokrej od potu twarzy przyleg³a warstwa piasku. Ch³opiec bezg³oœnie p³aka³. £zy ¿³obi³y w jego twarzy dwa wielkie kaniony.
207
WYSPA
WYSPA NR 17
- Czy widzia³eœ Misia? - spyta³. - Widzia³em wiele misiów - odrzek³em - pluszowe, papierowe, szmaciane, z drewna. Takie ¿ywe. - Ale ja pytam czy widzia³eœ Misia? - Mój pierwszy misio by³ ciemnobrunatny i mia³ karykaturalnie wielkie uszy - mówi³em dalej Bardzo lubi³em ci¹gn¹æ go za uszy, a¿ kiedyœ jedno z nich oderwa³em. To by³o straszne. P³aka³em - nie, wy³em tak rozdzieraj¹co, ¿e przybieg³a mama. Pokaza³em jej misia i oderwane ucho i nie mog³em wydobyæ z siebie s³owa. A wtedy mama - pamiêtam, by³a bardzo, bardzo piêkn¹ kobiet¹ - uklêk³a przy mnie na dywanie i przytuli³a. Tak bardzo mocno. Zaczê³a szlochaæ razem ze mn¹. - Nie martw siê, przyszyjê ucho z powrotem - mówi³a szeptem, a po jej twarzy sp³ywa³y wielkie, gor¹ce ³zy. Kapa³y prosto na mój policzek. Nigdy nie zapomnê ich ciê¿aru. - Co sta³o siê z tym misiem spyta³ ma³y. Ju¿ nie p³aka³, otworzy³ oczy. - Jeszcze tego samego dnia mama przyszy³a ucho tak, ¿e nie by³o nawet œladu. Kiedy skoñczy³a szycie przywi¹za³a mu na szyi kokardkê. Piêkn¹, czerwon¹ kokardkê. - Za ka¿dy ból musi byæ nagroda - mówi³a przy tym. Nie wiem czy naprawdê tak myœla³a. - Nie rozumiesz mnie. Co siê sta³o z misiem? Nic nie rozumiesz. - Schowa³em go w najg³êbszy k¹t szafy i nie bawi³em siê ju¿ nigdy. W koñcu wyrzuci³em, w tajemnicy przed mam¹. Nie chcia³em robiæ jej przykroœci. Ma³y milcza³ wiêc ci¹gn¹³em dalej:
208
- Nie widzia³em twojego misia, przyjacielu, ale mam tu coœ dla ciebie wyj¹³em z kieszeni mój najwiêkszy skarb, z którym siê nigdy nie rozstawa³em - To jest mój najwiêkszy skarb, z którym siê nigdy nie rozstajê - rzek³em - Na pierwszy rzut oka - pi³ka gumowa, ale jest ciep³a w dotyku i spójrz - skrzy siê zielono, a kiedy ni¹ potrz¹sn¹æ - zaraz zobaczysz - dzwoni bardzo ³adnie. W powietrzu rozleg³ siê delikatny, wibruj¹cy dŸwiêk. - A teraz najwa¿niejsze - otó¿ jest to magiczna, ¿ywa pi³ka. Ona potrafi spe³niaæ ¿yczenia. Musisz ni¹ potrz¹sn¹æ i poprosiæ o co tylko chcesz. Poproszê o pomarañczê powiedzia³em i na mojej d³oni pojawi³a siê pomarañcza. Oczywiœcie pomarañcza to drobiazg, przyk³ad, mo¿na prosiæ o wszystko. Choæby o wannê pe³n¹ lodów bakaliowych, o dom z ogródkiem i o w³adzê nad œwiatem. O rozumienie mowy ptaków. O wszystko. - WeŸ wyci¹gn¹³em rêkê. Nasze d³onie spotka³y siê na moment - jest twoja. Ch³opiec wsta³. Nie odrywa³ wzroku od magicznej pi³ki. Po chwili podniós³ na mnie oczy, nic jednak nie powiedzia³. Odwróci³ siê i poszed³ wzd³u¿ brzegu zostawiaj¹c w piasku g³êbokie œlady. Obserwowa³em go ca³y czas. Widzia³em te¿ jak przystaje, bierze potê¿ny zamach i rzuca jakiœ przedmiot daleko w morze, a w chwilê póŸniej zrywa siê do spazmatycznego biegu, dalej, dalej. Uœmiechn¹³em siê. Ch³odna, morska woda koi³a moje stopy. Krwistoczerwone s³oñce tonê³o ju¿ w odmêtach. Podnios³em kilka niewielkich kamieni i zacz¹³em puszczaæ kaczki na rozfalowanej wodzie. RAF - Leonard, Wyspa nr 17
WYSPA
(- - -)
Powiedzia³eœ kiedyœ: "Spotkamy siê na wiecznym balu w Woodstoch, bêdê tam na ciebie czeka³". Uwierzy³am Ci. Ty odszed³eœ. Smuga cienia zamknê³a siê za tob¹ i zmy³a mi ciebie z oczu. Ja zosta³em. Nie wiedzia³em jak ciê TAM odnajdê. Ciebie ju¿ nie by³o, a ja nadal, jak zawsze, rani³am sobie stopy o kamienie, co niedziela sta³am przy oknie wpatrzona bezmyœlnie w pustkê rozjarzon¹ lodowatym œwiat³em, które razi³o oczy i serce; sprawia³o, ¿e cia³o i umys³ dziwnie tê¿a³y, jakby œciê³y siê w nim wszystkie soki ¿yciowe. Mi³oœæ przechodzi³a obok mnie, a ja prawie nigdy nie stawa³am jej na drodze, aby mog³a przeze mnie przejœæ. A¿ któregoœ dnia znalaz³am siê TAM. I powróci³a obawa, ¿e mogê Ciê nie spotkaæ, bo tylu tam by³o ludzi, t³um przeogromny, chyba z pó³ miliona. Przygl¹da³am siê wielu i nagle poczu³am, ¿e ju¿ nie muszê ciê szukaæ, ¿e ju¿ ciê odnalaz³am, bo ka¿dy napotkany mia³ twoj¹ twarz. Twoj¹, i swoj¹, i jeszcze tysiêcy innych. Wszyscy byli po trosze tob¹, i ty by³eœ wszystkimi. I wszyscy byli jak ledwie ucieleœnione widma, trwali przenikaj¹c siê nawzajem, zbudowani z tej samej materii co promienie s³oneczne, oddech jeziora i muzyka, która ich zewsz¹d otacza³a, przep³ywa³a przez nich wielobarwn¹ strug¹ i po³yka³a, u¿yczaj¹c im w ten sposób na krótk¹ chwilê swojego jestestwa, by w koñcu zwróciæ ich samym sobie gdzieœ na krañcu tej niebotycznej ³¹ki. Jak roje kolorowych owadów, têczoskrzyd³ych motyli, bez lêku wkraczali w zmierzch, który osiada³ na ich w³osach i pó³przymkniêtych powiekach srebrzystym pudrem. Gdy mówili, s³owa nie zamyka³y im ust, ani nie podcina³y skrzyde³ ich myœlom. To by³ ogród, w którym ka¿dy nastêpny kwiat by³ piêkniejszy od poprzedniego, a jednak ten, przy którym w³aœnie przystawali wydawa³ siê byæ zawsze doskona³oœci¹ skoñczon¹. S³oñce rodzi³o siê i umiera³o, lecz ono ³¹czyli w sobie wszystkie trzy czasy i sami nie bêd¹c ¿adnym z nich, tworz¹c zupe³nie nowy czas: czas poza czasem. Przestrzeñ by³a im ca³kowicie uleg³a. Mogli, gdy chcieli stawaæ siê dowolnymi jej czêœciami, lub te¿ przybraæ naturê wszystkich i wszystkiego. Palili dziwne ziele zawiniête w prawdziwe amerykañskie dolary i wszystko nagle stawa³o siê zielonym lwem z wielk¹ czerwon¹ grzyw¹ i oni to rozumieli, bo rozumieli wszystko. Tylko cih szczêœliwie dziurawe na wylot kieszenie od wieków nie zazna³y brzêczenia srebrników. ... I tak trwa³ bal, wieczny bal, a¿ do poranku œwiata, do pierwszego p¹ka. Jowita, Wyspa nr 17
WYSPA NR 11
TESTAMENT
Gdybym umar³ jak inni nie zostawiê Wam wiele. To co mam w swym pokoju, magnetofon i radio, parê ksi¹¿ek i sny. Có¿ mog³em zdobyæ przez ¿ycie, przecie¿ starczy³o tylko na te osiemnaœcie lat. Niech ka¿dy z Was przyjdzie i zabierze co chce, weŸcie widok z okna, klimat czterech œcian i pami¹tki z podró¿y. Gdybym mia³ przyjació³ da³bym wiêcej, ale oni nie przyszli. Nie przyjdzie tak¿e ta jesienna dziewczyna, teraz kocha narkotyk. Znacznie wiêcej wezmê ze sob¹ w zaœwiaty, do grobu. Wspomnienie dzieciêcej nauki kolorów, spacery, je¿yny, s³odkie kosztownoœci. WeŸcie krzyk przed przymusem, kilowaty z koncertów mojej ulubionej muzyki, jej si³ê i prawdê dzikich miast kontestacji. Wiem - to du¿o, wiêc spalcie mój poœmiertny egoizm, nie stawiajcie pomników z granitu; "non omnis moriar" pisano mojemu przodkowi. Ja wolê kwiaty, jak czasem p³omieñ i modlitwê za duszê. To chyba niedu¿o, to chyba niewiele... Ktoœ mi kiedyœ powiedzia³, ¿e zostan¹ myœli, wiêc jeœli je zrozumiecie, zasuszcie jak jesienne kwiaty. I nie dziwcie siê proszê, ¿e s¹ tak pogmatwane, ja ca³y czas ¿y³em, ja ca³y czas ¿y³em... Gdy œmieræ ju¿ przype³znie na mój pogrzeb tak dziwny, nie bójcie siê œmiaæ z mej zimnej twarzy. Mo¿e te¿ siê zaœmiejê, tak dla dzikiej zadymy, tak dla odjazdu. Kap³an niech œpiewa psalmy ¿a³obne, dym kadzid³a niech leci, a na koniec niech s³yszê dŸwiêki najtwardszego rocka. Dó³ przysypcie w milczeniu, doœæ dok³adnie i wyœmiejcie panienki, co mnie bêd¹ wspominaæ. To wszystko nieprawda, to ¿adna legenda. Gdy ju¿ wszystko skoñczycie, mój testament otwórzcie i nad grobem czytajcie, doœæ powoli i równo, tak jak czytacie ka¿dy wyrok œmierci. Zachodni, Wyspa nr 11 WYSPA NR 12
209
WYSPA
***
chleba wystarczy dla wszystkich podobnie jak gilotyn i elektrycznych krzese³ wody wystarczy dla wszystkich podobnie jak narkotyki œmiej¹ siê bezzêbnymi ustami pracy wystarczy dla wszystkich podobnie jak przemêczone miêœnie zasypiaj¹ gdy pêkaj¹ pêcherze d³oni Boga wystarczy dla wszystkich podobnie jak i dziwek starych i tych m³odych jeszcze i mnie wystarczy czasu by graæ i œpiewaæ tarzaæ siê z kobietami w przepoconej poœcieli marzyæ i tañczyæ by umrzeæ w rynsztoku skonaæ wœród odchodów cywilizacji której ¿aden z nas nie pragnie "kochaj¹cy koniecznie bywa artyst¹ choæby nago jak Herkules sta³" - Norwid a nie Kain brat mojego przyjaciela którego nikt nie rozumie wystarczy czasu by nienawidzieæ i butem w twarz a¿ zajêczy krzes³o i sp³ynie pod ciê¿arem pleców w œwiêtym uniesieniu buntu i ognistego miecza i jeszcze po raz kolejny rozkraczona kobieta wymêczy pieœñ uniesienia pieœñ nienawiœci do samca zwyciêstwa i rozkoszy której folgowa³a jej matka i matka jej matki a¿ drzewo pochyli³o siê ku upadkowi karabinów wystarczy dla wszystkich podobnie jak damskich majtek zdejmowanych w piwnicach w stodo³ach na trawnikach i schodach miejskiego urzêdu i przera¿enie spóŸnionej urzêdniczki w otwartych drzwiach biura wdziêcznej kurewki robi¹cej to tylko w domu i na imprezie ostatnich dziewiêtnastych urodzin w pokoju obok ³azienki gdy p¹sowieje na ca³ym ciele by gdy wchodzi matka uœmiechaæ siê przez mêtne opary alkoholu i dymu z papierosa i rytmicznego rocka z psychodelicznym odjazdem odtwarzanym z p³yt i podarte maszynopisy jedyne œlady mantr schizofrenii medytacji i szaleñstwa jak b³ogoletni lipiec i boskie ³zy rozsiane na dywanie wœród starannie ukrytych œladów orgii wystarczy czasu by wzros³y i œmiech i rzê¿enie na schodach miejskiego urzêdu i przera¿ony wzrok spóŸnionej urzêdniczki w otwartych drzwiach biura wdziêcznej kurewki robi¹cej to tylko w domu w chwili gdy speszony pe³en dezaprobaty wzrok dziewczyny œmieje siê i szept: nie przeszkadzaj sobie przyjacielu gdy ³akomym wzrokiem ogarnia zadart¹ spódnicê i nabrzmia³ego cz³onka odciœniêtego na spodniach podobnie jak tego dnia wieczorem na trawie nad wod¹ na chwilê przed tym jak utraci³em siebie i swoje dziewictwo z dziewczyn¹ maj¹c¹ ch³opca w wojsku która ju¿ wielokrotnie traci³a swój skarb przelotem po dyskotekach w krzakach za blokiem przy ulicy w moim pokoju nad kana³em podczas pe³ni mówi¹c ka¿demu kto siê nawin¹³ ¿e jest pierwszym i ¿e przykro jej ¿e nie krwawi oraz jak wyœniony przyjaciel grzej¹cy siê przy ognisku kilkadziesi¹t metrów dalej który rok póŸniej wpad³ w jej przyjació³k¹ oraz niepewnoœæ tego nigdy mi nie brakowa³o trochê œwiadoma i z premedytacj¹ a¿ zirytowana dziewczyna sama zaczyna³a rozpinaæ spodnie z determinacj¹ i ¿yciow¹ decyzj¹ oraz wspó³lokatorka podczas noclegu która powiedzia³a ¿e musi ulec o radio gra³o zawodz¹c "Ceg³ê" i "Gloria" rozbrzmiewa³a jak jakiœ hamuj¹cy poci¹g która dwa dni póŸniej wykoñczy³a mnie przy pomocy przyjació³ki a¿ tamta okaza³a siê wspania³¹ kobiet¹ mistrzyni¹ jak wrota stodo³y i nienasyceniu ognistego wulkanu która utula³a siê w moje wilgotne ju¿ slipy i p³acz jej kole¿anki prze¿artej ambitn¹ zazdroœci¹ zupe³nie jak Boga rozdziera samotnoœæ dla wszystkich starczy kobiet i okrucieñstwa i bestialstwa na o³tarzu patriotyzmu i nacjonalizmu i innych pierdolonych bzdur podobnie jak wyuzdania i tych moich licznych przemilczanych przed wszystkimi za wyj¹tkiem ciekawego spowiednika przygód erotyzmu tej amunicji dzia³a dwudziestego wieku tylko telewizja milczy tylko biografie milcz¹ tylko kap³an milczy zas³uchany w œpiew chmur i westchnienie ziemi oraz ksi¹¿ki nas równie¿ wystarczy czasowi. Cygan, Wyspa nr 11
210
XERRO
STO POMYSLOW NA MINUTE
Postanowiliœmy na starówkê jechaæ zerwaæ jakieœ panienki(bo co mo¿na w tych ciemnych czasach i w tym szcczeniêcym wieku robiæ. Na NowymŒwiecie ten autobus a¿ dwa razy siê zatrzymuje i na drugim przystanku ju¿ nie mo¿na Zió³ka zatrzymaæ - tylko puknê - i jedziemy dalej - obiecuje. Wysiadamy, Zió³ek na kompocie jest znoœniejszy ni¿ Zió³ek na czczo. A nawet lepiej wygl¹da. Nie trzêsie siê i - jak bêdzie Gruby to szybko za³atwimy - zapewnia, rozgl¹daj¹c siê zg³odnia³ym wzrokiem. Idzie dwóch nygusów, Zió³ek siê z nimi wita, ale to te¿ klienci, gadka-szmatka, a ja przestêpujê z nudy na nogê. Nad bram¹ przed któr¹ stoimy, ktoœ obsmarowa³ elegancko eleganck¹ polskê walcz¹c¹ (z ma³ej, ale lepiej to razem napisaæ - polskawalcz¹ca - moze byæ). Dobra, oni poszli w swoj¹, my w swoj¹. Po kilkunastu krokach, gdyby to by³ western, odwrócilibyœmy siê i oddali do siebie kilka huków z coltów, ale to by³ amerykañski szybki film o policjantach - milicyjna nyska z piskiem opon wjecha³a na chodnik miêdzy spiesz¹cych ze swoimi szarymi sprawami spacerowiczów. Jedno szybkie ujêcie. I filmowano i nas. Ten co gra³ Savalasa, rzuci³ nas ramieniem Szwarcenegera (w nawiasie mia³ jedno tylko takie) na burtê niebieskiej nysy, posypa³a siê rdza rzêsiœcie. Kolanem rozszerzy³ nasze uda, ale nie by³o to G³êbokie gard³o mimo i¿ Telly d³ugo wodzi³ swoimi gor¹cymi d³oñmi po naszych cia³ach, przynajmniej tak mi siê wydawa³o. - Do œrodka! - zaprosi³ nas brutalnym g³osem i ju¿ nie byliœmy w publicznym miejscu. Byliœmy na terenie w³adzy i we w³adzy w³adzy. We w³adzy w³adzy by³a te¿ dziewczyna i ch³opak. Bardzo æpuny oboje. - Dokumenty!!! - rykn¹³ milicjant, który za szeœæ lat ju¿ bêdzie policjantem. - Doku me mentne menty - coœ mnie podkusi³o by siê zaj¹kn¹æ zgryŸliwie a¿ do nadgryzienia wargi muœniêtej ³askawie ³ap¹ okrutnika. Okaza³o siê, ¿e coœ podkusi³o mnie s³usznie: dziêki dŸwiêkowi mojej g³owy, ch³opcu uda³o siê uwolniæ od z³ota zaklêtego w butelce. XERRO NR 3 Dokumentnie menty nie czekaj¹c na dokumenty pogna³y nyskê skrajem chodnika, pod pr¹d, i znów po amerykañsku XERRO zablokowa³ drogê naszym przysz³ym interlokutorom. Lukamy Pismo, które DEREK PATISON (w³aœc. Dariusz Œwiêtoñ, ur. 1965) zacz¹³ wydawaæ zain- interlokutorzy w nysce. I ta sama œpiewka i godna pieœñ spirowany audycj¹ w Programie III PR "Rêka Boxera" po I warszawskim Art Zine Show, nie maj¹c wczeœniej ¿adnych kontaktów z artzinaskazañców w odpowiedzi. Nic nie wiemy, nic nie rozumiemy, mi. W latach 1994-1998 ukaza³o siê 8 nic. Przeiskali nam kieszenie i prosz¹ o rêce. Zió³ek podwija wydañ XERRO, w nak³adzie do 50 egz. rêkawy, demonstruje œcie¿ki insektów i zasieki zrostów. Ju¿ Teksty w du¿ej czêœci pisane by³y znaæ amerykañsk¹ specjalizacjê, Savalasa narkotyki nie rêcznie, a odbite na ksero strony podinteresuj¹. Musi byæ z kryminalnej. Najbardziej w tej dawane operacjom wycinania, przypaladziedzinie sprawdziliby siê jasnowidze, chocia¿ i chiromata nia, kolorowania farbkami itd. Na ok³adce (zwykle z kolorowego kartonu, ozbabianej szablonami0 Pastison przyykleja³ czêsto dodatkowe niespodzianki (zdjêcia, przek³ute prezerwatywy, kawa³ki blach z puszki od piwa). Oprócz pisma, Patison w podobnej postaci opublikowa³ tom wierszy Jacka Podsia³o "Królowo kolorów" oraz trzy tomiki w³asnej poezjiontakt: Dariusz Œwiêtoñ...
xerro
DEREK PATISON ‘94
nie jest z³y. - D³onie, wierzchem ku górze ty siurze - stanowczo a dowcipnie ¿¹da nasz sier¿ant. Coœ mnie znowu podkusi³o i wyci¹gaj¹c rêce w ¿ebraczym geœcie zapiszcza³em: - U pana bombona, bombona. Jak szybko puchnie oko? - A panowie studenty - stwierdzi³ pies - ale nie akademii, dlaczego malujecie? Nysa brnê³a w kierunku... pocz¹tkowo na Mosty, póŸniej na Malczewskiego. Gdybyœmy znali zarzuty, zawsze to ³atwiej. - Co tam robiliœcie? - Zió³ek, który skuma³ o co chodzi waln¹³ prosto z mordy - przywaliæ, kurna przyszliœmy. Dojechaliœmy do pl. Konstytucji. Jak okiem, przez ma³e nyski okno siêgn¹æ, lodówa i lodówa. Zatrzymaliœmy siê przy jednej, w³aœnie pakowali jak¹œ ludzk¹ padlinê do œrodka. Ale bêdziemy mieæ konduitê. Jednak nie. Po krótkiej wymianie milicyjnych grepsów jedziemy dalej, nasza droga jeszcze nie skoñczona. Ponownie wracamy na Mosty, to nie zachwyca. - Ej kurwa, kurwa - odezwa³ siê filozoficznie milicjant pomny na doskona³e amerykañskie wzorce. Wjechaliœmy na Nowy Œwiat. Zatrzymaliœmy siê w
tym samym miejscu, ale ju¿ bez wje¿d¿ania wszystkimi czterema na chodznik. - Mata dokumenty i wypierdalajcie, wy czterej - wyprosi³ nas sier¿ant. Ch³opiec i dziewczynka zostali. - Nic im nie zrobi¹ - os¹dzi³ Zió³ek - towaru siê pozbyli, luz. - Znajd¹ w samochodzie to im przypisz¹. - Nie znajd¹ - Zió³ek pokazuje buteleczkê z p³ynnym z³otem. Puknêli zatem we trzech za ca³kowit¹ darmochê i na dodatek w owej trefnej bramie. Czeœæ, czeœæ rozeszliœmy siê dwójkami. My na starówkê. PóŸnym wieczorem l¹dujemy ci¹gle sami w Krokodylu. Jest œrednio znajome towarzystwo, przysiadamy siê. Jak wyrwaæ spomiêdzy szeœciu kole¿ków jedyne dwie fajne dupy? Robimy podchody: Zió³ek nabija fajê. Wielkie i ³akome poruszenie. - Dobry ten materia³? - dopytuje jeden. - A œmiechawa bêdzie? - drugi. - Pali³em kiedyœ sansymille - chwali siê trzeci. - No, razem jaraliœmy, po skrêcie to mi siê tak chcia³o jeœæ, ¿e bym zêby zjad³ - oœmiesza siê czwarty. A pi¹ty i szósty zapalaj¹ papierosy z podniecenia. Wymieniamy siê z Zió³kiem spojrzeniami - ju¿ s¹ nasze. - Dziewczyny nie pal¹ - oznajmia Zió³ek. - Dlaczego? - piszcz¹ myszki. - Bo to... bo to ¿eñskich krzaków, kobiet nie bierze. Jedynie siê pochorujecie - wciska popelinê Zió³ek. Czegoœ g³upszego nigdy bym nie wymyœli³. A¿ mnie zatka³o. Popelina Zió³ka jest mocno zjedzona przez mole, ale kupili j¹. Jaraj¹. Joint j¹trzy jaŸnie. Znaj¹c si³ê materia³u, wymawiam siê od palenia, no mo¿e jednego macha œci¹gnê. - S³aby, nic mnie nie ruszy³ - ocenia koneser sansymilli. Lubiê obserwowaæ jak dziecko dymu i canabinolu zaczyna kopaæ. kop, kop. I jeden po drugim zaczyna odpadaæ. Odje¿d¿aæ. odlatywaæ. - Ha, ha, ha - zanosi siê rechotem ten od œmiechawy. Œmiech jest zaraŸliwy. Panienki patrz¹ niepewnie - co to - kliniczny objaw schizofrenii? - Idê do ³azienki - wstaje £adniejsza od stolika. - Pójdê z tob¹ - przy³¹cza siê Zgrabniejsza. - Na wszelki wypadek weŸcie torebki, bo nie wiadomo co siê bêdzie dziaæ - wskazujê na rozdokazywanych ch³opaków (Zió³ek udaje) którzy nie zauwa¿aj¹ wymarszu kole¿anek. - Masz racjê - przyznaje ta £adniejsza. Czekamy jeszcze chwilê po ich wyjœciu, nie za d³ugo jednak, wybranie odpowiedniego momentu zadecyduje o sukcesie. Teraz!
211
XERRO
XERRO NR 1
XERRO NR 5
XERRO NR 4
- Ch³opaki, dziewczyny nam z jakimiœ frajerami nawia³y! Zerwali siê b³yskawicznie. Ale trzeba by³o akcjê rozplanowaæ: - Ty zap³aæ, wy ju¿ goñcie, a my z Zió³kiem lecimy tamtêdy - wskaza³em drogê obok toalety. Wszystkie punkty planu zosta³y zrealizowane. Wróciliœmy spokojnie i zasiedliœmy przy stoliku obok. Nadesz³y nasze panie, umalowane, uczesane, l¿ejsze i zdziwione:
- A gdzie ch³opcy? Poszli coœ za³atwiæ, ale mamy siê z nimi spotkaæ w "Klasztornej". - Aha - uspokoi³y siê. - Nie siadajcie, pójdziemy tam od razu - propozycja na wypadek gniewnego powrotu. W "Klasztornej" czekaliœmy do zamkniêcia. Bycza krew toczy³a siê strumieniem, pieni¹dze topnia³y. Panienki by³y rozochocone, a my nie mieliœmy wolnej chaty do wolnej mi³oœci. - Mam pomys³ - be³kocze Zió³ek. Zanim jednak wprowadzi³ nas w arkana, podesz³a kelnerka: - Ju¿ zamykamy, czy mogê skasowaæ? - Reszty nie trzeba. - Idziemy, ale zamiast do wyjœcia Zió³ek ci¹gnie nas do ³azienki. - WchodŸcie, ukryjemy siê, a potem dopiero damy czadu. Pomys³ jest przedni, ale ³adniejsza siê wymiguje: - Muszê jtro na bank w pracy byæ, a co bêdzie jak nas z³api¹? - Spokojnie, w razie czego Leszek bêdzie udawa³ ¿e rzyga, ja go bêdê podtrzymywa³, a wy schowacie siê w kabinie. - A jak st¹d wyjdziemy? - Staniemy rano przy drzwiach i z zaskoczenia, gdy tylko siê drzwi otworz¹, to my z pyskiem, ¿e co sobie myœl¹ zamykaæ klientów i po prostu wyjdziemy. Psychologia, moja droga. - Nie, ja tam idê do domu - postanowi³a £adniejsza. - A ja zostanê, podoba mi siê ten numer - zadeklarowa³a siê chyba wieloaspektowo Zgrabniejsza. - Zuch dziewczyna - pochwali³em jedn¹ licz¹c na obudzenie duszka, który sepce do uska cacuska, który zawstydza, który zawstydzi £adniejsz¹ - jak ona siê nie boi... ja te¿ siê nie bojê - który wy³aman¹ £adniejsz¹ wcali w nas (przepraszam, od ostatniej wypowiedzi mam na uszach Einsturzende Neubauten przyciœniêty s³uchawkami ³okmena, aby siê nie wyrwali czterej jeŸdzcy apokalipsy z tej muzyki na œwiat. T¹ informacj¹ chcia³bym tak¿e przypomnieæ, ¿e jesteœmy tylko po dwóch stronach kartki, drogi Czytelniku i nic siê nie dzieje, nikt nie odpowiada, najwy¿ej mo¿na to uznaæ za próbê mikrofonu. Uwaga, Achtung i Wnimanie - próba rêki.). Ale to £adniejsza myœla³a, ¿e Zgrabniejsza pójdzie za ni¹. - To spadaj - po¿egnaliœmy siê przy schodach i rzeczywiœcie niewiele brakowa³o, aby £adniejsza prze¿y³a jednak swoj¹ seksualn¹ przygodê: Na pierwszym stopniu zachwia³a siê dramatycznie i by³aby siê spierdoli³a w dó³ - stary dowcip paniejanek. Uda³o siê przekiblowaæ w kiblu. We troje wyszliœmy zza trójk¹ta. Ca³a noc przed nami i wszystko na wyci¹gniêcie rêki. W jedn¹ d³oñ galaretka z kremem, w druga d³oñ butelkê mechagodzilli, w trzeci¹ d³oñ WZ-kê, eklerkê i ptysia, w trzeci¹ koniak kurwagozje, w pi¹t¹ ryzling-rzygling i w szósta d³oñ szampan Cichy Don: Siwa pl¹sa krêc¹c w¹sa. Jestem dobrej myœli, Zió³ek podpiera siê nosem. - Za zdrowie pani - wznoszê toast. Zió³ek wznosi obiema rêkami. Za godzinê krajobraz po bitwie. Zió³ek le¿y na ladzie ledwie ciep³y, g³owa zwisa mu leniwie. Le¿ymy ze Zgrabniejsz¹ pod lad¹. Usta mam umazane kremem, majtki ma na g³owie. Jej rozkraczone krocze lœni siê od œliny i kremu i ajerkoniaku i melby owocowej i bitej œmietany i koga-mogla... i co myœlicie, ¿e nie wyliza³bym tyle s³odkoœci, ¿e prêdzej bym siê pochorowa³? Pochorowa³ siê Zió³ek gdy otworzy³ oko i zas³odzone ³ono ³obaczy³. Zahaftowa³ je Richelie. Potem spokojnie zasn¹³. Ja uczyni³em to samo. Zgrabniejsza ju¿ dawno spa³a, nie przeszkadza³ jej jêzyk ani twórczoœæ radosna. Obudzi³ nas szczêk otwieranych zamków. Zamiast byæ na stanowiskach
212
XERRO NR 6
XERRO NR 8
to my œpimy w najlepsze. W drzwiach staje ospa³y osi³ek. Kaszana! Jak z niej wybrn¹æ? Mordê ma jak szafa graj¹ca, tu³ów jak gdañska, ³apska jak szafki ¿o³nierskie (metalowe i odrapane, z go³ymi babami) a szkity po prostu s¹ g³êbokimi dêbowymi kredensami. Czego siê mog¹ baæ meble? Ognia! Kradzie¿y? Wody! Siekiery? Skrzypi¹ szafy zdziwione nasz¹ obecnoœci¹, ale zwarte, szczelnie pozamykane, zbli¿aj¹ siê nieuchronnie. Korników! Ko³atków! Spuszczeli! Zió³ek zeskoczy³ z lady, ja zerwa³em siê na równe nogi, tylko Zgrabniejsza le¿a³a z obna¿onym ³onem jak krowa na ³¹ce. Ramiê przy ramieniu stanêliœmy, strasznumi minami staraj¹c siê wygl¹daæ jak korniki. Nawet œwiate³ko siê nie zapali³o w szafie graj¹cej. ¯adnego lêku. ¯adnego dŸwiêku. Wzrok gdzieœ na dó³ rzuca, kornikami niezestresowany. Gdzie jego wzrok siêga? Coraz bardziej zahipnotyzowany. Patrzy siê jak szpak, dok³adnie tak, dok³adnie tam, w samo jestestwo, w nieskoñczonoœæ, w alfê i omegê, w czyst¹ transcendentalnoœæ; po prostu w brudn¹ pizdê. Wargi sromowe jak dwa spuchniête od piwa pomrowy skurczami swoich cia³ tocz¹ wiœniê to w górê, to w dó³. Panie Bo¿e, to ja na takiej sprawnej piŸdzie nosem zasn¹³em? Ca³e ¿ycie szuka³em takiego otworu, brany do królestwa niebieskiego, przejœcia na drug¹ stronê. Puff, gwa³twony skurcz miêœni z jednoczesnym wyrzutem bioder, i wydrylowana z wiœni pestka wyl¹dowa³a osi³kowi w ustach. Zadr¿a³ osi³ek jak osika podniecona zefirkiem. My jak huragany ruszyliœmy na hura do wyjœcia. Maluczko i byliœmy na ulicy. Za sob¹ us³yszeliœmy dŸwiêk otwieranych szuflad i drzwi oraz pisk kobiecego zachwytu nad znajdowanymi wewn¹trz futrami. Tylko pe³ne szafy mog¹ tak dogodziæ kobiecie. (fragment wiêkszej ca³oœci "100 pomys³ów na minutê") Jan Sobczak, Xerro nr 3
KOLAPS
0. Nazywam siê Marian Bucewka. Mam skrzêtnie pouk³adane przez naturê komórki nerwowe. Nigdy nie zazna³em chêci ujêcia prze¿ytych chwil w ramy nawet 16 kartkowego zeszytu. Pamiêtam niektóre wonne i pikantne fragmenty mego ¿ycia, narastaj¹ce na krêgos³upie z dnia na dzieñ. Nie schowa³em ich na dno komody wpisanych w pamiêtnik. Po latach wydaj¹ siê one blade i ja³owe. Lecz oto sama sobie pozostawiona proza ¿ycia p³odzi cudne sztychy - ekscytuj¹ce, jakby to okreœli³ mój dawny prze³o¿ony. *** Urodzi³em siê w Wo³owie, w latach 80. Jest to istotne dla mnie tylko dlatego a¿ebym zdawa³ sobie sprawê jak ma³o alternatywne czasy musia³y ogl¹daæ moje dzieciêce szypu³ki. Mój ojciec by³ in¿ynierem nadzoru
XERRO budowlanego. Podczas budowy oczyszczalni œcieków w zak³adach chemicznych NZPO "Rokita" w Brzegu Dolnym, zach³ysn¹³ siê karier¹, doznaj¹c œmiertelnego w efekcie ataku serca. Ostatnie tchnienie wyda³, jesli wierzyæ œwiadkom, na ¿elbetowej p³ycie. Nie s¹dzê aby zaplanowa³ wczeœniej scenografiê swego requiem, nie by³o w nim krzty artysty. Umieraj¹c dusi³ siê, sapa³, wykrzywiaj¹c sine usta. Jeœliby liczyæ iloœæ œwie¿ego powietrza, na ¿elbetowej p³ycie by³o go znacznie wiêcej ni¿ w znikotynizowanyrn baraku budowlañców, nies³usznie wyniesionym do rangi - biura. A jednak sta³o siê i nic nie pomog³o. Rodzeñstwa niestety nie posiadam. Matka, s¹dzê z lenistwa, choæ mo¿e z innych nieznanych mi przyczyn, za¿yczy³a sobie krótko po moich narodzinach operacyjnie usun¹æ przydatki. Tym samym mianowa³ mnie jedynakiem. *** , Obecnie jestem w pe³ni dojrza³ym psychicznie i fizycznie mê¿czyzn¹. Mam ¿onê Sylwiê i syna Zygfryda a na boku kochankê Izê. Jest pielêgniark¹ iniekcyjn¹ na oddziale interny w szpitalu wojewódzkim we Wroc³awiu. Pozna³em j¹ podczas przebywania zapalenia p³uc, kiedy to jedynym ³¹cznikiem naszych cia³ by³a strzykawka z zawartoœci¹ 2400 mln jednostek penicyliny. Izabela jest 32-letni¹ pann¹ Czasem tak¿e onanizujê siê, najczêœciej pod prysznicem. Nie uznajê tego zachowania jako dewiacjê czy grzech. Swoj¹ drog¹, nurtuje mnie czasami, jako praktykuj¹cego katolika; niemo¿noœæ wydania jednoznacznego s¹du na temat fizjologicznych aspektów pobytu Jezusa na ziemskim padole. Roztaczam wtedy wizjê Syna Bo¿ego za³atwiaj¹cego siê pod os³on¹ drzewa oliwnego, albo jego minê po zauwa¿eniu zmazy nocnej na szatach. Boskie Nasienie. I Myli siê ten, kto s¹dzi, i¿ prze³omowym momentem mojej m³odoœci by³a jakaœ p³omienna mi³oœæ lub stosunek heteroseksualny, zwany w krêgach subkulturowych "wykopceniem", a w krêgach rnedycznych z którymi siê uto¿samia³em) - "zespoleniem". To ostatnie wywo³ywa³o na lekcjach biologii uœmieszki na twarzach paru dziewcz¹t. By³y takie niewinne. W sobotnie wieczory robiliœmy biby. Ich poca³unki, oddechy, skóra, poñczochy, pachnia³y alkoholem. Piliœmy Gorzk¹ ¯o³¹dkow¹ bez popitki, znacie to? II Czymœ znacz¹cym nie by³o równie¿ kupienie mi przez ojca motocykla ETZ 250, za trzynast¹ pensjê w roku. Krótko siê nim cieszy³em. Pewnego dnia ktoœ w³ama³ siê do gara¿u i ukrad³ nasz ca³y kinetyczny dobytek. Prócz Volkswagena ojca, który by³ jeszcze na niemieckich rejestracjach, zgin¹³ ów jednoœlad na polskich numerach, rower i deskorolka, nie podlegaj¹ce wtedy obowi¹zkowi rejestracji. Dzielnicowy sier¿ant Adam Kornek, zajmuj¹cy siê t¹ spraw¹, stwierdzi³, ¿e jest to bardzo enigmatyczny incydent. Opowiedzia³ nam potem o dziwnym w³amaniu do piwnicy naszych s¹siadów Kasztelskich. Sprawcy, "pozbawiwszy okna kraty" - jak to okreœli³, wynieœli dwa pierwszorzêdne wêdziska i s³oik z marynowanymi olszówkami. Dopiero po kilku miesi¹cach odnaleziono na bazarze pasera z wêdkami. Olszówki
213
XERRO okaza³y siê grzybkami halucynogennymi. Skoku dopuœcili siê czterej æpaj¹cy co popadnie koledzy jedynego syna Kasztelskich - Ireneusza. Wszyœcy poszli parê lat póŸniej z hivem do piasku. Irek, choæ "czysty", zszed³ przez w¹trobê. Tak bywa. A wracaj¹c do motocykla, silnik o odpowiadaj¹cych numerach identyfikacyjnych znaleziono w z³omie po wypadku kolejou~m pod I³aw¹. Poci¹g roztrzaska³ maszynê i kieruj¹cego. By³ nim m³odzie¿owy mistrz polski w rzucie oszczepem, za³o¿y³ siê z bratem, ¿e zd¹¿y. Dobrze byæ jedynakiem. IV Historia ca³a wydarzy³a siê ju¿ po skoñczeniu Studium, kiedy jako rzutki i energiczny adept sztuki protetycznej podj¹³em pracê w Rejonowej Przychodni Zdrowia Nr 3 we Wroc³awiu. Mieœci³a siê ona na ty³ach szpitala wojewódzkiego, gdzie pracowa³a Izabela. Wtedy jej jeszcze nie zna³em. By³em rok po œlubie, zadurzony w Sylwii. Mia³a spiczasty biust jak skocznia mamucia w Harrachovie i akceptowa³a mój ekshibicjonizm. Pierwszy raz przebi³em j¹ na odrzañskich wa³ach przeciwpowodziowych, które 5 lat wczeœniej, w lipcu 1997 pêk³y z ³oskotem. Nie wytrzyma³y naporu wody. Sylwia nie wytrzyma³a naporu mojego mêstwa. O powodzi nie wiedzia³a prawie nic, pochodzi³a z Bia³ej Podlaskiej, miasta w którym obowi¹zywa³y najni¿sze sk³adki ubezpieczenia od odpowiedzialnoœci cywilnej w kraju. Jej ojciec by³ Ukraiñcem. Nie chcê d³awiæ wspomnieñ krótkim okresem pracy w przychodni. Etap ów wyznaczy³y, w górnej granicy, œwiêta Bo¿ego Narodzenia 2005 roku, bardzo popularne wtedy w Polsce, okreœlane nawet mianem rodzinnych. By³y to ostatnie œwiêta, któ: spêdzi³ z nami dziadek Leon. VI . .. W któr¹œ z ciep³ych czerwcowych nocy roku 2008, po mistrzowsku zacz¹³ mnie napierdalaæ z¹b. Górna lewa siódemka, jeœli chodzi o protetyczn¹ œcis³oœæ. Namowy przyjació³ skierowa³y moje .cia³o do gabinetu stomatologicznego w miasteczku Chujnia, oddalonym od Wroc³awia 18 km Pierwszy raz pojawi³em siê tam dok³adnie we czwartek 16 czerwca. Dzieñ wczeœniej polska reprezentacja pi³karska definitywnie odpad³a z eliminacji do Mistrzostw Œwiata w USA, przegrywaj¹c 0:3 z Angli¹. Ale i Anglicy nie odnieœli w kraju swoich resocjalizowanych przodków sukcesu. Zwyciê¿yli Duñczycy, przez nikogo nie znani. W dzieñ triumfalnego przylotu do Kopenhagi, na lotnisku oczekiwa³ ich dwustutysiêczny t³um, taka radoœæ nie by³a datowana od dnia kapitulacji Niemiec w 1945 roku. Nie tylko otworzenie bram obozów zag³ady i wypuszczenie ludzkich cien mo¿e zjednoczyæ t³um. Uœmiechniêty bramkarz Schmaichel, wychodz¹cy z samolotu Luft Hansy wygenerowa³ aplauz z serc zimnych Duñczyków. O wiele mniejszym zainteresowaniem cieszy³a siê w tym kraju wizyta papie¿a Jana Paw³a II, mojego rodaka. 'Cuda czyni¹ wiarê - nie odwrotnie. *** Dziwny by³ to rok. Zmar³ mój ojciec, któremu by³o widocznie to dane. Wyjecha³ z ca³ym swoim kramem nadzorowaæ zbrojenie terenu pod oczyszczalniê NZPO "Rokita" w Brzêgu Dolnym. Nastêpnego dnia po jego spektakularnym zgonie, ktoœ by³ na tyle g³upi i zaniedba³ podstawowe przepisy bezpieczeñstwa. Siedem cystern z chlorem, ustawionych na bocznicy posz³o z hukiem w niebo. Pech chcia³, ¿e plac budowy le¿a³ w s¹siedztwie... chc¹c nie chc¹c, 90% za³ogi ujrza³o ojca ju¿ niebawem. To¿samoœæ 182 osób spoczê³a w rêkach i g³owach antropologów przywiezionych z wroc³awskich uczelni. W tym przypadku nieszczêœcia nie posz³y parami. *.* * Kolejn¹, prze³omow¹ dat¹ dla mojej jamy ustnej by³ dzieñ 30 czerwca 2008. Chujniñski dentysta sfatygowa³ m zêba do tego stopnia, i¿ pozbawi³ go nerwu, a tym samym, jak mt powiedzia³, kontaktu z moim mózgiem. W ten ma³o finezyjny sposób liczba komórek mojego cia³a spad³a o kilkaset tysiêcy. O utracie czêœci siebie mówi³o poczytne wówczas opowiadanie belgijskiego pisarza s/f Edgara Van Hoogla "Moja prawa d³oñ" OdnaleŸæ w nim mo¿na niæ parodii równie znanego brytyjskiego filmu "Moja lewa stopa", w którym g³ówny bohater cierpi¹cy na mózgowe pora¿enie dzieciêce zmaga³ siê z nieprzychylnym losem. U Hoogla, naczeln¹ postaci¹ jest Barbar, reprezentant kraju w szermierce. Przed mistrzostwami zauwa¿a on, ¿e linia ¿ycia zaczyna siê nadmiernie rozrastaæ na jego d³oni. Bruzda by³a ju¿ tak g³êboka i d³uga, ¿e zaczê³a deformowaæ rêkê, uniemo¿liwiaj¹c mu start w zawodach. W efekcie doskonale rozwiniêty manualnie organ skurczy³ siê do formy wysuszonej œliwki. Szermierz by³ zrozpaczony, nie wiedzia³, czy stan w jakim siê znalaz³, jest zapowiedzi¹ jego d³ugiego ¿ycia, kaprysu natury a mo¿e doœwiadczeñ istot pozaziemskich? Czy jest jakiœ temat, z którego cz³owiek by nie zadrwi³?
214
*** Dok³adnie tydzieñ po pogrzebie taty, œwiat obieg³a sensacja rodem z amerykañskiego laboratorium im. Isaaca Newtona w Arcansas. Jeden z jego szefów, prof. Jeffrey Goldsmith zaplanowa³ zag³adê œwiata. Z pewnoœci¹ nie przeszed³by do historii. W laboratorium tym badano zachowanie siê pó³przewodników w polach elektromagnetycznych wielkiej czêstotliwoœci. W efekcie doœwiadczeñ Goldsmith zmieni³ w³aœciwoœci zwyk³ej blaszki do tego stopnia, ¿e z dziecinn¹ ³atwoœci¹ w³ama³ siê do komputerów NASA. Namagnesowany kawa³ek metalu mia³ decydowaæ o przysz³oœci planety. Profesor by³ egoist¹, chcia³ uruchomiæ arsena³ nuklearny, bo dowiedzia³ siê, ¿e ma raka krtani. W dzieñ, na który zaplanowa³ egzekucjê, nie wstrzykn¹³ sobie morfiny i zwyczajnie zemdla³. Kolejny niewyt³umaczalny przypadek w dziejach ludzkoœci. Tego dnia odby³y siê wybory prezydenckie w USA i na Kostaryce. Wygrali republikanie, ja g³osowa³bym na demokratów. VIII W tej chwili jestem rozko³ysany. W³¹czy³em swoj¹ ulubion¹ p³ytê z muzyk¹ irlandzk¹. Nie mam pojêcia, dlaczego jest taka czaruj¹ca. Nigdy nie by³em w Irlandii. Jest kilkaset tysiêcy miejsc, w których nie by³em i nie bêdê. Nie wp³ywa to zasadniczo na moje samopoczucie. W gimnazjalnych czasach, jako zbuntowany frustrat, tak¿e próbowa³em za pomoc¹ muzyki, wyrzuciæ drzemi¹c¹ w sobie pod³oœæ. Mój zespó³ dzia³a³ w rodzinnym Wo³owie i przyj¹³ nazwê Luksus. By³a ona inspirowana opowiadaniem "Wyrywacz serc", ówczesnego idola m³odzie¿y Borisa Viana. Autor dowodzi³ w niej, ¿e Jezus to nadwy¿ka, dodatek i w ogóle luksus. Zespó³ nie istnia³ d³ugo, choæ œlad po nim zosta³ w lokalnej prasie - Kurierze Gmin. Lecz jeœli mierzyæ popularnoœæ iloœci¹ wzmianek w tej¿e, to Prymit Doroszko goœci³ tam czêœciej ni¿ Michael Jackson - inny ówczesny idol m³odzie¿y. Doroszko by³ miejscowym wierszoklet¹, nauczycielem polskiego w samochodówce. Sk³ada³ wiersze szybciej ni¿ tworzone obecnie do tych celów komputery. K³opot z rymem masz kolego? Nie produkuj go niedbale 658 dziewiêædziesi¹t Dalej, dalej, dalej, dalej. To jedno z jego standartowych og³oszeñ. Dziœ, dziêki nowej centrali telefonicznej wiersz ten straci³by rym poniewa¿ wprowadzono dziewiêciocyfrowe numery. W czasie gry w zespole po³¹czy³em siê wiêzami przyjaŸni z Waldemarem. Jego poczucie humoru by³o wszechw³adne i emanowa³o z niego zw³aszcza wtedy, kiedy gra³ na gitarze. Waldemar by³ ode mnie 2 lata starszy. Uczêszcza³ do wówczas jedynego w kraju Studium Radiestezyjnego we Wroc³awiu. Z ³atwoœci¹ wynajdywa³ ¿y³y wodne, punkty zachwiania energii czy metale zakopane w ziemi. Mówi³, ¿e ma predyspozycje Kiedyœ zdradzi³ mi swoj¹ tajemnicê. Jako trzynastoletni m³odzieniec, wraz z ojcem pojecha³ na ryby. Kiedy spiningowali, po kolana w wodzie, pech chcia³, ¿e przelatuj¹cy ³abêdŸ zapl¹ta³ siê w liniê wysokiego napiêcia biegn¹c¹ nad ich g³owami. Urwany kabel spad³ do wody opodal Waldka. Ch³opak ledwo siê wyliza³, spêdzaj¹c wiele dni w szpitalu. Po powrocie do domu odkry³ w sobie niespotykane, radiestezyjne mo¿liwoœci Bioenergoterapiê traktowa³ jako dodatkowe hobby. Dziêki niemu pozna³em siê z moj¹ dzisiejsz¹ ma³¿onka Sylwi¹. Nie by³a ona bynajmniej jego pacjentk¹. Waldemar opiekowa³ siê kalekimi dzieæmi w podwroc³awskich K¹tach. Tam¿e trafi³a Sylwia jako opiekunka Agnieszki £êckiej, dziecka dotkniêtego epilepsj¹. Ojciec Agnieszki by³ brygadzist¹ w pechowym kramie mego ojca. W przeciwieñstwie do wieh innych, uda³o mu siê w pamiêtnym dniu 16 czerwca 2008 wymkn¹æ siê œmierci. Zawozi³ w ten dzieñ córkê m wczasy. Po raz kolejny nieszczêœcia nie posz³y parami, lecz z par¹... i to chlorow¹. *** Kolejna wizyta u stomatologa nie odby³a siê, jak to ustaliliœmy, za tydzieñ, lecz w poweekendowy poniedzia³ek 2 lipca. Mimo, i¿ nerw zosta³ usuniêty i z¹b nie powinien boleæ - jak obieca³ dupek konowa³..... IX Przed paroma tygodniami mia³em retrospektywne przemyœlenia. Zacz¹³em wspominaæ ostatnie dni ¿ycia mego dziadka Leona. Ekscytuj¹ce - jakby to powiedzia³ mój dawny prze³o¿ony. Dziadek mówi³ o œmierci jak o szkolnej wycieczce. Przywyk³ do myœlenia o niej, jak do ulubionej flanelowej koszuli. By³ gotów. Mia³ nawe wykupione miejsce w rodzinnym grobowcu. Ja te¿ tam wyl¹dujê. Jeœli prawd¹ jest ca³a ta wêdrówka dusz pierwsze pytanie jakie zadam dziadkowi bêdzie brzmieæ: Jakie to ¿ycie? Przypominam sobie pamiêtnik dziadka, które co dzieñ spisywa³. Po jego œmierci odnalaz³em je. Natkn¹³em siê na fragment opisuj¹cy moj¹ sprzeczkê z prze³o¿onym, o której opowiedzia³em w domu. By³ napisany moim charakterem pisma. Potem dalsze strony, doty-
XERRO cz¹ce innych cz³onków rodziny: cioci Zygmunty, wujka Maksa, kuzyna Czyraka i mamy Pismo zmienia³o siê z kartki na kartkê, poznawa³em je. Kiedyœ, przykuty do wó~ka inwalidzkiego dziadek Leon powiedzia³ mi: Masz charakter ch³opie! On mia³ ich wiele. X 4 lipca usun¹³em górn¹ lew¹ siódemkê, on mi j¹ usun¹³. Doœæ sprawnie pod os³on¹ zastrzyku przeciwbólowego Jest pewna granica ³ami¹ca poczucie cielesnej integracji. Granica autodestrukcji. W tym dniu pokona³em j¹ s³owami - rwiemy! S³owo jak dojrza³y owoc z chor¹ pestk¹. Owego dnia papie¿owi operowali jelita, sycylijski sêdzia zgin¹³, a raczej dope³ni³ formalnoœci, a polscy futboliœci rozgromili Szwajcariê 6 : 1. Epilog W przypadku tragicznej œmierci w zbiorowym wypadku, która mnie dziêki Bogu dot¹d nie spotka³a, rekonstrukcja mego szkieletu bêdzie niekompletna. Zadziwiaj¹ce, w jak niewybredny sposób mo¿na ustali to¿samoœæ. Igor Pietrzykowski, Xerro nr 8
JEST GIT. NIKT NIC NIE WIE Zwyczajny dzieñ. Nic siê nie dzieje. Matka podlewa rosn¹ce na balkonie konopie, które posadzi³em wœród innych roœlin. Mówiê jej, ¿e jak tylko wyroœnie z tego coœ porz¹dnego to siê niew¹sko upalimy. Nie protestuje. Nie uderza palcem wskazuj¹cym w czo³o. Myœlê, ¿e moja matka wie w czym rzecz. Szymek Krusz, Xerro nr 5
LATAWCE
Oddechy pierwsze wiosny kojarzê w pierwsz¹ mi³oœæ podniecaj¹ca jest œwie¿oœæ zieleni, p¹ków na drzewach i dzikoœæ powiewu gdy nas owiewa. - Ju¿ czas - mówi Wojtek, wiêc wieczorem kleimy z bibu³ek kolorowe latawce. S³ucha pogody, przegl¹da mapy ja reszt¹ farby malujê na nich kwiaty chiñskie smoki i znaki a kiedy schn¹ pijemy wino i o pierdo³ach rozmawiamy kryj¹c niepokój o si³ê wiatru kierunek i gêstoœæ chmur kaprysy aury tami i tu i rano o œwicie wczeœnie rano - Ju¿ czas - spokojnie jedynie ptaki i wypuszczamy nasze barwne psychedelicznie mentalne latawce z podwieszonymi bombami Derek Patison, Xerro nr 1
XÊGA
Dopiero po chwili zorientowaliœmy siê, ze ³ódŸ by³a dziurawa. Wracaæ nie mia³o sensu, uszczelniæ nie by³o czym. Ina, która mia³a doœwiadczenie w rozwi¹zywaniu krzy¿ówek, wkrótce rozwi¹za³a i to zadanie, usiad³a po prostu na wyr¹ban¹ dziurê i choæ marz³a od do³u, mogliœmy p³yn¹æ dalej. Czu³em, ¿e nie uda nam siê dostaæ na wyspê bez problemów. Zbyt du¿a by³a stawka o jak¹ toczy³a siê gra. Gdzieœ w po³owie drogi, nagle z ty³u ³odzi wynurzy³a siê ciemna postaæ. Wiedzia³em, ¿e nie mogê pozwoliæ, aby przej¹³ inicjatywê. Wios³em, szerokim rozmachem zaatakowa³em pierwszy. Zbyt szerokim jednak. Zdo³a³ siê schyliæ i teraz zobaczy³em jak prostuj¹c siê do góry unosi ramiê. Straci³em równowagê po rozmachu, który nie siêgn¹³ celu i przewróci³em siê na burtê ³odzi. £ódŸ zachwia³a siê, on równie¿. Ina pisnê³a z przera¿enia. Ten moment zawahania zadecydowa³. Drugim razem wios³o znalaz³o cel. Ciemna istota wpad³a do wody. Na pewno go nie og³uszy³em a jedynie str¹ci³em z ³odzi, ale wci¹¿ nie wyp³ywa³ na powierzchniê. W ciemnoœci zdawaliœmy siê na s³uch. Uciek³ - pomyœla³em. Jeszcze chwilê nas³uchiwaliœmy, potem wyrówna³em kurs i jednym wios³em (a jednak pêk³o drugie) doprowadzi³em ³ódŸ do brzegu. Kiedy Ina wsta³a, ³ódŸ gwa³townie zaczê³a siê topiæ. Teraz dostrzeg³em jej poœwiêcenie i opanowani, gdy ten zbir zaatakowa³ nasz¹ za³ogê. Poprawi³em na plecach szczelnie owiniêt¹ w worku Ksiêgê. Ksiê¿yc nadal nie chcia³ wiedzieæ tego, co stanie siê z nami. W ciemnoœci posuwaliœmy siê, mia³em nadziejê, do przodu. Brak by³o punktów orientacyjnych. Ina te¿ nie umia³a rozgryŸæ tej zagadki. By³a przera¿ona, ale dzielnie trwa³a przy mnie. Ja chyba przeszed³em przez fazê strachu, teraz by³ to ju¿ têpy mozolny upór. Jeœli nie ocalê Ksiêgi, kto wie co mo¿e siê staæ? - chyba tylko autor, ale nie powiedzia³ mi tego. Szliœmy wiêc dalej, potykaj¹c siê co krok. Z boku nagle otrzyma³em potê¿ne pchniêcie i przewróci³em siê na ziemiê, a na mnie ciê¿ki czarny cieñ. Ina gdzieœ z
RESZTA SIÊ NIE LICZY Lopez Mausere Zmar³ na cholerê
Jackowi Podsiad³o Serce wysiad³o (za du¿e mia³, od œrodka go zjad³o) Œwietlickiego Marcina Wykoñczy³a rodzina Zaœ Ziggy'ego Stardusta Do zêbów pasta zatru³a Skona³ w bólach Najwiêkszym poet¹ Jestem zatem ja Koronkiewicz Wojciech Maria W.M. Koronkiewicz, Xerro nr 4
RESZTA SIÊ NIE LICZY (post scriptum) Jednak Wojtka Koronkiewicza Pozbawi³ ¿ycia wina dzban A najwiêkszym poet¹ jest Sobaczk Jan Jan Sobczak, Xerro nr 4
215
XERRO ty³u pisnê³a raz drugi. Usi³owa³em go zrzuciæ z siebie i wydostaæ przygniecione cia³em rêce. Gdy poczu³em z naprê¿enia jego cia³a, ¿e bierze zamach, by uderzyæ, zwin¹³em siê i gwa³townie przekrêci³em w prawo. Cios spad³ moment póŸniej obok mojej krtani. Nó¿. Nagle obcy, g³uchy dŸwiêk i us³ysza³em jego jêk. Domyœlaj¹c siê, ¿e do dzielna Ina zaatakowa³a go czymœ z góry, wykorzysta³em i ten moment zrzucaj¹c go z siebie. Przeturla³a siê b³yskawicznie i straci³em go z oczu. Znik³ w ciemnoœci. Wola³ chyba znów spróbowaæ ataku z zaskoczenia. Ale Ina nie wiedzia³a o tym, ze uciek³ i znów z rozmachem zamierzy³a siê. Tym razem na mnie. Uchyli³em siê. - Ina, to ja! - z³apa³em j¹ w objêcia Uciek³. On uciek³. - Przytul siê. Wiedzia³em, ¿e nie mamy czasu, ale kto wie, co w tej chwili by³o wa¿niejsze. Gdy wciska³a siê w moje ramiona, czu³em jak dr¿y. - Ju¿ niedaleko. ChodŸ. Bêdziemy trzymaæ siê za rêce - próbowa³em j¹ uspokoiæ. - Chyba wiem co dalej- powiedzia³a cicho, pokonuj¹c dr¿enie ust. - Co? - nie zrozumia³em co ma na myœli. - S³owa przepowiedni: "W ptasim domu znajdziesz klucz, w œcianie znajdziesz drzwi, wejdziesz w œwiat tysi¹ca œwiatów, ale nie szukaj tam odpowiedzi. Jeœli twój wzrok bêdzie pokorny zobaczysz Jeœli bêdziesz dociekliwy - poznasz." - "Œwiat tysi¹ca œwiatów" to biblioteka. Rozumiesz? - Tam gdzieœ musi byæ tajne przejœcie do innej komnaty, która bêdzie bibliotek¹. Jeœli siê nie mylê. Nie wiem tylko, co dalej: "Jeœli twój wzrok bêdzie pokorny - zobaczysz. Jeœli bêdziesz dociekliwy - poznasz." - Brzmi przekonuj¹co. Zreszt¹ nie mamy czasu na pomy³kê. Tak wiêc szliœmy trzymaj¹c siê za rêkê. Jeœli wyjdziemy ca³o z tego opowiadania, to na ostatniej stronie powiem jej, ¿e j¹ kocham i mimo, ¿e byæ mo¿e autor to ocenzuruje, to ja i tak to zrobiê. Jeœli siê uda. Jeœli siê tylko uda. Piasek w górnym kielichu siê koñczy. Klepsydra jest nieczu³a. "W ptasim domu znajdziesz klucz..." Z pocz¹tku myœleliœmy, ¿e chodzi tutaj o Ptasi¹ Wie¿ê *, ale w okolicy mówi¹, ¿e Ptasia Wie¿a znik³a. To nie by³ dla nas wystarczaj¹cy argument, kiedy odrzuciliœmy ten pomys³. Chodzi o intuicjê Iny i tu jej ufam. Ina potrafi odczytaæ Ksiêgê. Nie powierzchownie i w sposób oczywisty. W taki sposób to i ja potrafiê. Ina umie oczytaæ Ksiêgê w sposób g³êboki. Potrafi z ni¹ rozmawiaæ. Tak wiêc s¹dzi, ¿e "ptasi dom" to klatka w komnacie Greenwelda, gdzie zamieszkuje jego ukochany sokó³. Tam, w tej klatce musi byæ klucz. Musi. Poch³oniêty myœlami, ju¿ nie wiem, nie pamiêtam jak dotarliœmy do murów i jak posuwaj¹c wzd³u¿ nich znaleŸli wejœcie. Wali³em w bramê tak gêsto nabijan¹ æwiekami, ¿e co uderzenie rani³em swoje rêce. Najpierw przez ma³e okratowane okienko obserwowano na s z góry, potem, po pewnym czasie otwarto bramê. O ironio, teraz dopiero, gdy przekraczaliœmy próg, na niebie zza chmur wy³oni³ siê ksiê¿yc. Ina by³a chyba chora, rêkê mia³a gor¹c¹. Poruszy³em ramionami, by poczuæ, ¿e Ksiêga nadal przywiera do moich pleców. Dwóch stra¿ników nie zd¹¿y³o
216
XERRO - Tak wynika z Ksiêgi. My jesteœmy jej powiernikami. - Ale ja nie potrafiê rozmawiaæ z Ksiêg¹ jak ty. - Umiesz. Ona jest co bliska, wiêc zrozumiesz. Delikatnie kartkowa³a Ksiêgê, a ja przyœwieca³em pochodni¹. Minê³a d³u¿sza chwila. Patrzy³em na Ksiêgê i posadzkê, raz spojrza³em na Inê. Gdy siê gubi³em, ona znów naprowadza³a mnie na w³aœciw¹ drogê. Z ka¿d¹ now¹ stron¹ coraz g³êbiej wchodzi³em w œwiat Ksiêgi. Nieœwiadomie zacz¹³em czytaæ na g³os. Majaczy³em? Kiedy skoñczy³em, po chwili dopiero dotar³ sens s³ów. * Potem straci³em œwiadomoœæ. Marcin Polkien, Xerro nr 3
PROZA ¯YCIA
jeszcze powróciæ ze snu w rzeczywistoœæ, kiedy na wartowni pojawi³ siê stary cz³owiek. Powiedzia³em kim jesteœmy i w jakim celu przybywamy. Ina pokaza³a pierœcieñ. Patrzy³ na nas i s³ucha³. Nie wiem, czy potrafi³ mówiæ - jego g³osu nie poznaliœmy. Zapali³ drug¹ pochodniê i poda³ mi. Prowadzi³ nas po ciemnych kamiennych schodach, a¿ u ich szczytu zatrzyma³ siê przed drzwiami. Nadal nic nie mówi³. Wzi¹³em g³êboki oddech i naciskaj¹c klamkê pchn¹³em drzwi. Sokó³ Greenwelda patrzy³ na nas b³yszcz¹cym okiem. Wygl¹da³ jak mêdrzec, który wszystko wie. Podszed³em do klatki i wtedy zobaczy³em, ¿e wcale nie jest zamkniêta, wystarczy³o tylko pchn¹æ stalowe drzwiczki. Sokó³ nie poruszy³ siê. Odwróci³em siê do cz³owieka. - WyjdŸ, chcemy porozmawiaæ z ptakiem. Patrzy³ na mnie nieufnie, ale po chwili wyszed³ bez s³owa. Wiem, ¿e to by³o niegrzeczne, ale jeszcze dodatkowo zamkn¹³em drzwi kluczem, który tkwi³ w zamku. - Ina, ja wyci¹gnê ptaka, a ty poszukasz klucza, dobrze? Skinê³a g³ow¹, a ja poda³em jej pochodniê. Sokó³ jakby zrozumia³, bo poruszy³ siê niespokojnie. W³o¿y³em rêkê i z³apa³em jedn¹ nogê ptaka. Oszala³. Wali³ skrzyd³ami i szarpa³ dziobem moje ramiê, ale ja jakimœ cudem nie zemdla³em. - Mam!! - krzyknê³a Ina Gdy tylko wyci¹gnê³a rêkê z kluczem, ja w³o¿y³em swoj¹ z ptakiem. Wyszarpa³em i zamkn¹³em drzwiczki. Stara³em siê nie ogl¹daæ swego przedramienia, jej te¿ nie pozwoli³em. Tak wiêc Ina mia³a racjê. W komnacie by³y dwie œciany, które mog³y prowadziæ do ukrytej biblioteki. Teraz, kiedy wiedzieliœmy czego szukaæ, by³o to ju¿ ³atwiejsze, choæ wcale nie takie znowu. Wreszcie znaleŸliœmy otwór na klucz. Czas nie pozwala³ na d³u¿szy podziw dla dawnych mistrzów sztuki rzemieœlniczej, ale gdy Ina w koñcu w³o¿y³a klucz w otwór i przekrêci³a dwa razy, czêœæ œciany samodzielnie przesunê³a siê, ujawniaj¹c wejœcie. "W ptasim domu znajdziesz klucz, w œcianie otwórz drzwi, wejdziesz w œwiat tysi¹ca œwiatów, ale nie znajdziesz w nich odpowiedzi"... Weszliœmy w "œwiat tysi¹ca œwiatów". Ksi¹¿ki by³y u³o¿one na pó³kach od posadzki a¿ po sklepienie w komnacie wielkiej jak ta z ptakiem. "Jeœli twój wzrok bêdzie pokorny - zobaczysz. Jeœli bêdziesz dociekliwy - poznasz" Zdj¹³em z pleców worek. Otworzy³em pakunek ze œrodka i zacz¹³em odwijaæ Ksiêgê. Wytar³em workiem przedramiê, aby jej nie zbrudziæ ci¹gle jeszcze œciekaj¹c¹ mi krwi¹. W bibliotece nie by³o ¿adnych mebli poza rega³ami i nie za bardzo wiedzia³em gdzie po³o¿yæ Ksiêgê. Usiad³em na posadzce i wtedy nagle mnie olœni³o: "bêdziesz pokorny zobaczysz..." - "Pokorny" to znaczy spuœciæ wzrok. Wiêc to "coœ" musi byæ na posadzce! - Tak! Masz racjê. Pochyliliœmy g³owy. Kolorowa, choæ skurzona mozaika wcale nie kry³a swoich znaków, pozosta³o tylko odkrycie ich znaczeñ. Spojrza³em na Inê - w œwietle pochodni jej rozpalone w gor¹czce wielkie oczy biega³y po mozaice znaków. - Podaj Ksiêgê - szepnê³a. Spojrza³em na ni¹ z nadziej¹, otwieraj¹c solidne ok³adki. - Popatrz, te znaki uzupe³niaj¹ brakuj¹ce fragmenty z trzeciej czêœci Ksiêgi - pokazywa³a placem. - Tu gdzie jest o nas. - O nas!!?
Zaczniemy od prawdy i skoñczymy na prawdzie poniewa¿ tylko ona istnieje. Ca³a reszta to bzdura i zawracanie g³owy. Tylko kto mo¿e mnie zapewniæ, ¿e to co dzisiaj jest prawd¹, bêdzie ni¹ równie¿ jutro? Dzisiejszy k³amca? A z reszt¹ nawet k³amstwa s¹ prawdziwe, ale czy prawda mo¿e byæ k³amliwa? Wiem, wiem - nie wiecie.Za du¿o tego i to od razu, a wy macie kaca.Wiem, wiem, tylko wtedy jednak cz³ek, nad sensem ¿ycia struga æwiek -by æwieczkiem tym potworny rozziew w ¿yciu swym zszyæ naprêdce, jak Wieczny Tu³acz na Wiecznej Poniewierce, kapotê swego losu zszyæ, schroniæ siê i przetrwaæ na Kosmicznym Wietrze. Tak mówi³a moja intuicja. A rozsadek zrzêdzi³: - mo¿na czasem sk³amaæ. Na przyk³ad jeœli ktoœ jest chory! wrzasn¹³ mi wprost do ucha, jakby odkry³ coœ nowego Jego upierdliwoœæ by³a doprawdy nadmierna. Ale wtedy zaœwita³a mi myœl: mo¿e to zdrowy rozsadek zmusza mnie do k³amstwa! To znaczy, ¿e nie chcac k³amaæ musia³bym siê pozbyæ zdrowego rozs¹dku ! To znaczy z kolei, ¿e umiejêtnoœæ operowania k³amstwem na ¿ywej tkance wiary bliŸniego twego jest przejawem zdrowego rozs¹dku!. Z naukowego punktu widzenia, a ten œwiatopogl¹d siê upowszechnia, choæby w szkole k³amca to cz³owiek rozs¹dny. Mia³em ochotê ten swój zdrowy rozsadek wyrzuciæ na œmietnik. Ju¿, ju¿ zamierza³em to uczyniæ, kiedy zaczê³a jêczeæ moja intuicja: - a co bêdziesz ¿ar³? Jak mam zakwitn¹æ, gdy gleba ja³owa? - Mia³a nieznoœny zwyczaj wpadania w wyj¹tkowo tandetny, nadêty styl przypominaj¹cy chiñsk¹ poezjê przedrewolucyjn¹. Pierwszy sekretarz Mao sobie z tob¹ poradzi³, wroga ideo! Rzuci³em jej w twarz zwietrza³y argument. Zawsze kiedy s³ysza³a o komunizmie, traci³a kontenans i obra¿a³a siê. Tak by³o i tym razem. Wygl¹da³o na to, ¿e mia³em z nimi spokój. Na razie. Moja intuicja okaza³a siê niepewna - mój
zdrowy rozsadek okaza³ siê chory. Nie mieliœmy z sob¹ o czym rozmawiaæ. Pozosta³em sam na sam z zdrowo drêcz¹cym mnie pytaniem: czy prawda mo¿e byæ k³amliwa? W tym momencie by³ to najwa¿niejszy problem do rozwi¹zania w moim ¿yciu. Czy iœæ poprzez ¿ywot swój nios¹c sztandar prawdy, dumny, lecz obdarty, choæby ze zdrowego rozs¹dku, czy- na odwrót: chytrze kluczyæ, rozs¹dnie i zdrowo omijaj¹c niebezpieczne pacho³ki prawdy? I wtedy przed moimi oczami stan¹³ pacho³ek K³amstwa. Wygl¹da³ imponuj¹co. Dawno ju¿ nie widzia³em takiego t³uœciocha. Pacho³ki prawdy pochowa³y siê po katach, pierzchn¹c po posadzce jak sp³oszone surokatki. Jego podgardle zwisa³o w piêciu czerwonych fa³dach.Jego ¿abot by³ obfity jak u sêpa w czasie rui. Z³oto: czerwone, bia³e, ¿ó³te i kolorowe, chciwie wczepia³o siê w diamentowe guziki na jego kaftanie. Pêkate ³ydki opina³ jedwab. Mia³ trzewiki na obcasie, z kokardami na nosach, zdobne w prawdziwe szmaragdy. - Mogê byæ prawda,jeœli zechcê - wyskrzecza³. Mia³ racjê. - A prawda nie mo¿e byæ tob¹- kurtuazyjnie biorê go pod w³os. - Masz racjê - ³askawie usiad³ na sofie. Mia³ pierœcienie na wszystkich palcach. -Widzê, ¿e próbujesz staro¿ytnej sztuki pisania. - rzuci³ tonem konesera spotyka³em fantastycznych ³garzy poœród pisarzy. Jak skuteczne potrafi byæ k³amstwo, podane na prawdziwej tacy, udowodni³ te¿ twój ulubiony
217
XERRO
Mao Tse Tung.- rozmowa stawa³a siê interesuj¹ca. - Czy¿by w ogóle nie by³o prawdy? - zw¹tpi³em. - Nie, nie, s¹, s¹- zacz¹³ cmokaæ i zza komody wyjrza³a przestraszona surokatka. - Wolnoœæ - rzuci³ jej od niechcenia. Surokatka rzuci³a siê na ni¹ i rozszarpa³a w mgnieniu oka. Po sekundzie nie by³o œladu wolnoœci.Zwierz¹tko zniknê³o za komod¹. By³em wstrz¹œniêty. -Traktujesz prawdê jak swoja maskotkê! -Tak, karmiê je tymi resztkami - cmokn¹³ znowu.Zza pieca wyjrza³o inne zwierz¹tko. -Równoœæ - wycedzi³. Zwierzê chwyci³o zdobycz w locie i zniknê³o za piecem. - Muszê przyznaæ, ¿e pañskie maskotki s¹ wyj¹tkowo ¿ar³oczne- rzuci³em zafascynowany. - Czy móg³bym i ja spróbowaæ ? - Proszê - przyzwoli³ niechêtnie. - Sprawiedliwoœæ - rzuci³em przez zêby. Ze wszystkich stron komnaty skoczy³y surokatki Prawdy. Zdobycz rozszarpa³y wspólnie. Na moich oczach Prawda po¿era³a najwiêksze idea³y ludzkoœci - jak oszala³a bestia rozrywa³a swoja ofiarê. To prawda,¿e popad³em w koñcu w nie³askê u pacho³ka K³amstwa. Zosta³em wydalony z pa³acu, a kiedy go opuszcza³em, za moimi plecami trwa³o ju¿ niez³e zamieszanie. Nie odwracaj¹c siê opuœci³em to miejsce, wœciek³oœæ gospodarza do której doprowadzi³y moje zabawy z jego zwierzêtami domowymi, mog³a byæ dla mnie nieobliczalna w skutki. Wiedzia³em, ¿e siê zemœci i on wiedzia³, ¿e ja wiem, by³a to prawda,której nie by³ w stanie ukryæ przede mn¹. To da³o mi trochê czasu, akurat tyle, by opuœciæ pa³ac. Unios³em za pazucha wystraszone zwierz¹tko. Jedyna ocala³a z zabawy surokatkê Prawdy. Tak, wypiliœmy nieco fa³szywego burgunda.Gospodarz puszy³ siê ju¿ doprawdy nieprzyzwoicie:- Nie ma prawdy, która nie po¿ar³a by sama siebie ! - rzuci³ nie w porê. Aha! - podniecenie moje siêgnê³o zenitu. - Prawda! -.rzuci³em w sam œrodek komnaty. To co zasz³o, wywo³a³o pandemonium gniewu gospodarza. Zwierzêta rzuci³y siê na siebie, po¿eraj¹c nawzajem w kanibalistycznym szale.Krwawe strzêpy Prawdy zas³a³y posadzkê komnaty pacho³ka K³amstwa w ci¹gu kilku sekund. Ten próbowa³ rozdzielaæ rozszarpuj¹ce siê zwierz¹tka, sadzê, ¿e nielicho musia³y go pok¹saæ. Gdy zorientowa³ siê, i¿ wygl¹da ¿a³oœnie - on pacho³ K³amstwa walcz¹cy z poœwiêceniem w obronie Prawdy - wyprostowa³ siê i zacz¹³ wci¹gaæ powietrze. W pomieszczeniu pociemnia³o, zgas³y wszystkie œwiece. Jego wê¿owe oczy wywróci³y siê bia³kami do góry, a skóra zaczê³a br¹zowieæ. Zacz¹³ skwierczeæ, jak przypiekany na patelni befsztyk. Ciê¿kie aksamitne zas³ony wzdê³y siê i do komnaty z hukiem wpad³y okna razem z futrynami i gradem szk³a z rozbitych kryszta³owych szyb. Do wnêtrza wtargnê³a wichura wprawiaj¹c meble gospodarza w niewiarygodny piekielny kontredans. Po pokoju krêc¹c siê w kó³ko pêdzi³y: szafa, komoda, wielkie wiktóriañskie ³o¿e z baldachimem i co najdziwniejsze, w tany ruszy³ tak¿e pêkaty gdañski piec, gubi¹c w szaleñczej pogoni kafelki, pluj¹c sadza i niszcz¹c wszystko po drodze. Poczu³em jak wzdyma siê moje ubranie, przez chwilê sadzi³em, ¿e równie¿ zosta³em poddany dzia³aniu piekielnej implozji, lecz nie, bowiem na mojej g³owie nie porusza³ siê ani jeden w³os. To przestraszone zwierz¹tko, m³oda, cudem ocala³a surokatka Prawdy skry³a siê za moj¹ pazucha! Gospodarz w tym czasie zmieni³
218
siê w absolutnego ju¿ potwora. Ubranie jego zwêgli³o siê i zwisa³o w bezkszta³tnych strzêpach na czymœ co jeszcze do niedawna przypomina³o w pewnym stopniu cz³owieka. Teraz by³a to jednak ju¿ tylko atrapa, a zmiany przybiera³y na sile. Odpada³y z niego kawa³ki cia³a, a spod spodu, zamiast czegoœ przypominaj¹cego szkielet pojawi³y siê druciane stela¿e, ówdzie patyki i resztki s³omy, jeszcze chwila i mia³em przed sob¹ postrzêpionego stracha na wróble, istna atrapê cz³owieka. I w³aœnie to tandetne monstrum, niezdolne przestraszyæ nawet wrony, z drewnianymi kikutami zamiast nóg, wyci¹gnê³o swe druciane rêce i poczê³o iœæ w moim kierunku. Nie jestem wrona,, moje przera¿enie by³o jak ze snu, oderwa³em siê od ziemi i niesiony podmuchem r¹bn¹³em plecami o œcianê. Surokatka za moja pazucha wbi³a mi w cia³o swe pazury, a ja odbiwszy siê nogami od œciany, wylecia³em przez roztrzaskane okno. 18. 01. 97 Kraków Maciek Maleñczuk, Xerro nr 6
XUXEM
***
Ca³e plejady paj¹ków kr¹¿¹ nad nami, ale plejady to gwiazdozbiór ju¿ paŸdziernikowy. Zmiany maj¹ tempo kosmiczne, przybieraj¹ rozmiary niesamowite, kto by przypuszcza³. A jednak. Ten œlepiec nie szuka prawdy. On szuka po omacku œwiat³a. Tego, którego i nam brakuje. Nie czekajmy na moc, ona ju¿ nie przyjdzie, ale to tak jakby mia³o tak byæ zawsze, a to nieprawda. Ca³kowita prawda o rzeczywistoœci jest niesamowita, podniecaj¹ca jak jad ¿mii. Spróbujesz go raz i potem nie mo¿esz zapomnieæ. Tak jak kota. Nigdy nie próbowa³eœ wczeœniej i ten pierwszy raz okaza³ siê ostatni. Niestety. Tak ju¿ jest, je¿eli chcesz byæ doskona³y. To wymaga cierpieñ. Twoich lub kogokolwiek, ale ktoœ siê musi poœwiêciæ, bo inaczej o³tarz ca³opalenia pozostanie ³ysy jak pêpek po burzy. To istota rzeczywistoœci tak nad nami wisi. Jacek siê jej boi, ale nie ma co. Byæ mo¿e to ju¿ nied³ugo skoñczy siê lub ulegnie jakiejœ zasadniczej zmianie, jak na pocz¹tku. To tak zawsze jest, gdy nie wie siê, jak to zrobiæ. Wychodz¹ z tego ró¿ne rzeczy - oczekiwanie lub nie. Ale nie p³acz. To jest Xuxem. On pomo¿e ci przetrwaæ najtrudniejsze chwile twojego ¿ycia, czytaj go z narzeczon¹, baw siê nim z dzieckiem, daj go do rêki nieboszczykowi, kochaj siê z nim, tylko nie przykrywaj go kurzem, bo on zje kurz. Po przeczytaniu wydal go, wydziel razem z wydzielinami twojego organizmu, posmaruj nim kromkê chleba i ugryŸ, potem œmiej siê z nas. Myœl, ¿e zostaliœmy pogryzieni oczyœci nas z winy. Dr¿ymy przed pustk¹, ale w nicoœci nie istniejemy. To co dziœ chcemy powiedzieæ jest niewyra¿alne, jest dzikie, s³odkie, mo¿e nawet odrobinê pachnie kaw¹ z mlekiem, tak¹ porann¹, gdy jesteœ jeszcze zmêczony snem. Nie znasz nas, ale my ciebie doskonale. Nie potrzebujemy siê nawzajem. Jesteœmy tylko obiektami, przedmiotami czegoœ nadrzêdnego, samoistnego. To nas poch³ania. A jednak trudno pogodziæ siê z t¹ myœl¹. Trudno jest koñczyæ. Rozbijam siê statkiem o brzeg. Tym bardziej, ¿e nie ma nas w nim. Nie chcemy manifestów poezji, grafiki. Nie chcemy was tylko zostawiaæ samych, dlatego czuwamy, gdy wszyscy œpi¹. Uœniemy póŸniej. Korci nas, by nigdy, ale babcia mówi, ¿e to niemo¿liwe. Mo¿e zrobimy eksperyment nocny. Xuxem nr1
DO JUTRA. D 18
To jest 18 dokument Konfraterni Nowokulturowej - Galeria: "Pojêcie "Galeria" jest Nieodpowiednie". Zjednoczenia nowego typu artystów i nowego typu filozofów dzia³aj¹cych na rzecz KULTURY NOWEJ ERY. Kultura wkroczy³a w fazê przesublimowania. Przesublimowanie to mia¿d¿¹ca œwiadomoœæ tak wielkiego wysubtelnienia, wieloaspektowoœci, policentrucznoœci rzeczywistoœci kulturowej, ¿e parali¿uje to mo¿noœæ kategorializowania wszystkich (bardzo wielu) form (struktur) kultury w dotychczasowy sposób. Przesublimowanie jest
xuxem
Pierwszy numer magazynu XUXEM ukaza³ siê w 1989 r. jako organ wroc³awskiej Galerii-Nie-Galerii - ugrupowania Jacka Alexandra Sikory (J.A.S.) i El¿biety Dydy (byli oni pierwowzorami bohaterów wydanej w 1992 r. powieœci Reda Vonneguta [pseud. Romana Praszyñskiego] "Na klêczkach"). 80-stronicowe wydawnictwo w formacie A4 drukowane by³o na offsecie kilkoma farbami, z przewag¹ niebieskiego, zaœ jego makieta sk³ada³a siê z kola¿y i typografii charakterystycznej dla fanzinów. Nastêpne dwa numery XUXEMA (nr 2 - 1992, nr 3 - 1993) zosta³y wydane w luksusowej szacie poligraficznej (awangardowy sk³ad komputerowy, kredowy papier, objêtoœæ po 32 strony A3) nak³adem Fundacji Nowej Kultury. Wype³nia³y je nadal g³ównie teoretyczno-artystyczne teksty J.A.S.-a. Ponoæ w podobnej formie ukaza³ siê tak¿e numer 4. Kontakt: Xuxem, P.O. Box 1021, 50-951 WROC£AW
autotelicznie negatywne - znosi mo¿liwoœæ dog³êbnej artykulacji odnoœnie siebie samego... W poszukiwaniu nowego sensu i nowych wartoœci (domen samorealizacji) w ludzkim ¿yciu zmuszeni jesteœmy podj¹æ próbê prze³amania przesilenia kulturowego naszych czasów konstytuujemy kulturê nowej ery: - rozwa¿amy problemy filozofii -ale jesteœmy ju¿ poza filozofi¹! - uprawiamy sztukê --
ale jesteœmy ju¿ poza sztuk¹! - uczestniczymy w cywilizacji konsumpcyjnej -ale jesteœmy ju¿ poza t¹ cywilizacj¹! Przeczuwamy (stan meta-racjonalny): Suprafilozofiê, jako taki sposób ujmowania rzeczywistoœci, ¿e podmiotowe i przedmiotowe, interpretowanie i interpretuj¹ce, samo istnienie i to co istnieje staje siê ju¿ niewydzielalne; przy czym zawsze ma siê "œwiadomoœæ", ¿e punkt obserwacyjny filozofuj¹cego jest wypadkow¹ zdolnoœci docierania do tych nieuwarunkowanych sfer "bytu" (omnizm) a nieskoñczon¹ iloœci¹ konkretystycznych uwarunkowañ... Suprasztukê (kult-art) jako zespó³ wielu cva³kowicie zindywidualizowanych "technik" (systemów dzia³aniowych) ustanawiania swojej niszy kulturowej (systemu wartoœci, œwiatopogl¹du etc.) z materia³u zinterpretowanej rzeczywistoœci (jako w³aœciwego suprasztuce pola dzia³ania). Now¹ cywilizacjê jako wspó³dzia³anie kreatorów swojej sytuacji kulturowej; przy czym realizacja owego zindywidualizowanego projektu kulturowego bêdzie bezwzglêdnie nadrzêdna wobec ca³ej sfery technokonsumpcyjnej (wytworów materialnych, produkcji, wymagañ spo³eczno-instytucjonalnych etc.). Praktycznym wyrazem wszystkich naszych idei i przeczuæ s¹ nastêpuj¹ce dzia³ania: - badania œrodowiska ¿yciowego cz³owieka pod k¹tem mo¿liwoœci zachowañ twórczych (program ILYZUS a w jego ramach dzia³ania dotykowe (darons)). - dzia³ania buduj¹ce now¹ wra¿liwoœæ (program SENSORIUM, np. akcje muzyczno-plastyczno-dotykowo-zapachowe). - poszukiwania nowego jêzyka i nowych sposobów oznaczania rzeczywistoœci (LABORATORIUM SUPRALITERATURY a w jego ramach experymenty i akcje literackie, g³osowe i literackoenvironmentalne). - zajmujemy siê plastyk¹ dla celów nowokulturowych (np. wystawa meta-
219
XUXEM
220
XUXEM
malarstwa, graffiti, environment miejski, etc.) - wydajemy manifesty, dokumenty, opracowania naszych rozlicznych idei; prowadzimy archiwum nowej kultury i uprawiamy sztukê informacji (mail-art, telefon-art, sztuka gazet) etc. Dokument ten niestety sam równie¿ dziedziczy samoznosz¹cy siê charakter przesublimowania prawdziwego stanu naszych myœli, idei, przeczuæ, dzia³añ, projektów, etc. nie jest w stanie w pe³ni wyjawiæ. Masz tu jedynie bardzo dyssyminacyjny obraz (z³udzenie) GnG. Je¿eli jednak w jakimœ choæ sensie wydaje Ci siê to bliskie (wartoœciowe) to poinformuj nas o swoim "universe of discourse". Chcemy razem z Tob¹ ujawniæ sploty Nowej Kultury... GnG Suprasztuka jest polem teoretyczno-praktycznych aktywnoœci, w ramach których zbuntowany wobec rzeczywistoœci kulturowej podmiot podejmuje indywidualne wysi³ki: 1. samookreœlenia; 2. badania warunków swego spe³nienia; 3. ustanowienia w³asnej rzeczywistoœci kulturowej... (i ewentualnie zewnêtrzny wyraz tych wysi³ków twórczych...). Xuxem nr 1
pragnienie nie pozwala³o jej spaæ ani œniæ, pisa³a a¿ do intensywnego bólu rêki, potem nie spotyka³o j¹ ju¿ nic przykrego. Zna³a siê z papierem i d³ugopisem. S³uchali jej nakazów i spe³niali jej wolê. Ws³uchiwali siê w s³owa, natykali przypadkowo na zdania, sformu³owania i frazy. Ocierali siê o sensy przypadkowe. Nie brali za nie odpowiedzialnoœci, czasem spogl¹dali za horyzont szukaj¹c czegoœ, a nie znajduj¹c nic wykonywali dalej czynnoœæ, bo nic innego nie znajdowali. Pisz¹cy wykorzystywa³ ich pokorê, pisz¹cy, który jak ju¿ wspomniano, by³ kobiet¹, jawi³ siê ni¹ lub te¿ przejawia³ siê jako ona. Kobieta ta jednak, tj. pisz¹cy mówi³ czêsto o sobie "on", maj¹c na myœli pisz¹cego, to znaczy jakiegoœ "jego", który mo¿e ni¹ nie by³, bo porzuca³ przecie¿ lub mo¿e przynajmniej stara³ siê porzuciæ na chwilê, ale z wol¹ mocy, porzuciæ: czerwon¹ pomadkê, podarte rajstopy, torebkê damsk¹ i mêsk¹ toaletê, przekroczyæ historiê indywidualn¹ i zanurzyæ siê. Ju¿ nie mia³ lêków ani przed tym, ¿e utonie, ani ¿e spadnie. Kr¹¿y³ nad samym sob¹, podobny do sêpa, chc¹cy nawet byæ mo¿e (prowadz¹c do koñca porównanie) samego siebie rozszarpaæ na kawa³ki, pokawa³kowanego po¿reæ, zjeœæ siebie samego lub te¿ ³agodniej, posiliæ siê samym sob¹, swoim trwaniem. Nie znajduj¹c innego pokarmu obgryza³a swoje paznokcie, a¿ do pewnego sta³ego momentu, gdy by³a syta. Wtedy przestawa³a Pisz¹cy spotyka³ siê czasem z dziwnym przenikaj¹cym uczuciem spe³nienia, wtedy oddawa³ siê swoim pragnieniom do woli i bez ograniczeñ. Nie maj¹c w niczym umiaru zapomina³ siê, po czym przypomniawszy sobie, szturcha³ siê w ramiê, poprawia³ kostium i wskakiwa³ do g³êbokiej wody, chc¹c nie chc¹c napotyka³ siê czasem na czytaj¹cego. Nie przeszkadza³ sobie tym jednak. Pisa³. El¿bieta Dyda, Xuxem nr 2
ROZDZIA£ 1
By³a potrzeba pisania. Na pocz¹tku by³a ona. Sta³a u zarania. By³a g³êboko odczuwana. Chcia³o siê pisaæ, opisaæ, powiedzieæ zawrzeæ w s³owa siebie. Naopowiadaæ siê do woli. Spotkaæ siê z bia³¹ kartk¹ papieru i d³ugopisem lub pisakiem i pisaæ... Ale pisaæ tak, aby by³o obiektywnie (i subiektywnie jakoœ zarazem), ale raczej obiektywnie, ¿eby by³o to, co ju¿ napisane odsubiektywizowane, aby by³o oddzielone, albo aby kiedyœ mog³o siê oddzieliæ od tego, kto pisze i o czym pisze, bo choæ zaczyna³o siê lub mia³o na pocz¹tku na myœli uczucie, to jednak, gdy czas mija³ ucZucie przestawa³o byæ samym sob¹ i przechodzi³o w myœ³, ale ta równie¿ z biegiem czasu porzuca³a siebie i stawa³a siê nie-myœl¹ i nawet, gdy z braku czegokolwiek wokó³, pisz¹cy chwyta³ siê najdrobniejszej jakiejœ drobiny emocji, lekkich, najl¿ejszych poruszeñ w³asnych, wewnêtrznych po chwili i one stawa³y siê ma³o uchwytne i znika³y (odbieraj¹c nawet wiarê w swoj¹ jak¹œ kiedykolwiek mo¿liwoœæ zaistnienia). Po chwili wiêc, gdy ju¿ spe³nia³o siê, to znaczy, gdy chc¹cy pisaæ pisa³, a raczej, gdy pisz¹cy mia³ nie znajdywaæ ju¿ nic - gdy jego myœli przeobrazi³y siê w wnie-myœli, uczucia w nieuczucia, a emocje znik³y. Pozostawa³ sam z pisaniem, którego jednak pragn¹³. Nie wyzbywa³ siê pragnienia pisania. Czu³ jakoœ dziwnie tajemniczo-podskórnie lêk przed znikniêciem (bal siê nawet o tym myœleæ) pragnienie pisania, a raczej mo¿e specjalnie, maj¹c za sob¹ ju¿ kilka tajemniczych znikniêæ lub przeobra¿eñ - spokojnie, acz z uporem stara³ siê podtrzymaæ czynnoœæ. Na pocz¹tku mia³ te¿ zamys³ opisania czegoœ, ale potem zagubi³ chyba w¹tek lub temat i nie maj¹c wiary w sens poszukiwañ pozostawi³ umykaj¹cy sens samemu sobie. Po chwili pisz¹cym okaza³a siê kobieta. Postanowi³a wiêæ ujawniæ swoje obawy co do pisania, aby ich unikn¹æ z pewnoœci¹. Obawia³a siê pisania o czerwonym malowaniu paznokci, o oczku w rajstopach, które zak³ada³a dziœ rano, chcia³a te¿ za wszelk¹ cenê milczeæ o tym, ¿e jeŸdzi co rano tramwajem i ¿e bierze k¹piel wieczorem gor¹c¹, ¿eby siê ogrzaæ. Stara³a siê upchaæ gdzieœ w zakamary swojego ja myœli o swoich kochankach i przyjació³kach. Spotyka³a siê ze zrozumieniem u siebie samej, gdy kr¹¿y³a z zaciekawieniem wokó³ pustej kartki papieru i zachwyca³a siê jej czystoœci¹ i klarownoœci¹ wypowiedzi. Nie trzepota³a radoœnie rzêsami, spostrzegaj¹c j¹ pust¹ i nienaruszon¹. Bra³a j¹, posiada³a, zupe³nie blada z po¿¹dania. Posiada³a te¿ d³ugopis lub o³ówek i poczyna³a pisaæ, bo
221
ZAPA£KA
WSZYSTKO JEST WAZNE To ja zagl¹dn¹³em Dziurze w dno I powiem wam coœ Niebo by³o piêkne Ale go NIE-MA!
Jeden powiedzia³ ,,Wszystko jest poezj¹" Ale JA mówiê Wszystko jest WAZNE. Aleksander Witkowski, Zapa³ka nr 1
(...)
Zmywane poca³unki w leœnym deszczu Zapach liœci i smak z³a Nieœmia³y popêd r¹k i myœli To tylko ja tam Po drugiej stronie siebie Jesteœ moim ¿o³¹dkiem Niewidomym ptakie wolnoœci Tylko czasami unosisz siê Zamykasz oczy i rozbijasz g³owê W dziób! Mam w szafie drewnian¹ deseczkê na sznurku Zamiast lustra Otwieram szafê i dostajê w pysk Œlady krwi na drzwiach Ty stale trzymasz sznurek w skrzyd³ach Rozsypujesz na poœcieli zapach swoich piór I krzyczysz: œpij! Krzyczysz: zapomnij o deszczu, Nie ma lasu ani drzew! Pozosta³ na rêkach œlad kolorowy Próœb kreœlonych ostrzem Viesia, Zapa³ka nr 2
MOZE POWINNIŒMY GO WYPCHAÆ ZnaleŸliœmy ptaka By³ martwy Na pewno By³ pusty w œrodku
Obciêliœmy mu skrzyd³a Bo by³y ³adne I przyczepiliœmy sobie do ramion Zabawa jak ka¿da szybko siê nudzi Skrzyd³a le¿¹ gdzieœ w trawie A my bawimy siê w coœ innego Ewa, zebra³ Malek, Zapa³ka nr 1
NADZY-ZDJÊCIE TRZECIE Nadzy, na jakiejœ górce we wszechœwiecie. Mówimy krzywimy ciszê Spontanicznie, w sposób niewyuczony. Niemo¿liwe? - Niemo¿liwe. To co powiem decyduje o ¿yciu i œmierci muszê byæ elokwentny. W³¹czone radio, zmieniaj¹ siê piosenki. Zatañczymy? Szukamy rytmu. dla nas, dla naszych dusz. S³uchamy, mocno wtuleni - jedno cia³o. Zgaœ to pieprzone radio! S³yszysz? Teraz s³yszê: skowyt psa skrzyd³o o wiatr. Przypominaj¹ - to nie z³udzenie. W godznie, jakby nie by³o nastêpnej godziny. W krzyku, jakby nie by³o nastêpnego krzyku. Kazimierz Akwalum, Zapa³ka nr 2
222
zapalka
Magazyn poetycki z Zielonej Góry. Nr 1 ZAPA£KI ukaza³ siê w grudniu 1992 roku, w objêtoœci 24sA5 (sk³ad komputerowy, xero), numer drugi pewnie potem. Kontakt: Robert Kêdzior, ul. Zdrojowa 17, 57320 Polanica Zdrój oraz Wies³awa Górska, ul. Monte Cassino 27/59 Zielona Góra.
ACH TE GWIAZDY Wszêdzie pij¹ tak samo Czy to tu czy gdzieœ tam Z oczami w górê
Czuæ œmierci¹ tu czy gdzieœ tam Na balangach w ublikacjach Jak dobrze pamiêtam A gwiazdy i tak ³ypi¹ Niby mimochodem A... NO TO DYMEM JE, DYMEM! Aleksander Witkowski, Zapa³ka nr 1
MSZA
Wiêc spotkaliœmy siê znów Chc¹co? Na pewno tak. To popsujmy czas i ca³a wstecz. By skoñczyæ dawno urwan¹ ceremoniê. Zatem jesteœmy tutaj raz jeszcze. W krainie zawsze deszczowych ulic. W krainie rozmów pozas³ownych. Tu, gdzie czary iluzji nie maj¹ mocy. W krainie nagiej, jak dziewica. Obrzêd nasz trwa by skoñczyæ siê. Wœród nieproszonych jak zwykle. Wœród tanich œcian i piêknie. Tu, gdzie czary iluzji nie maj¹ mocy. Wœród nas nagich, jak dziewica. Ofiara z³o¿ona. Ofiara przyjêta. Zamykamy wiêc na klucz œwi¹tyniê tylko jednej mszy. Przekleñstwo nie ci¹¿y ju¿. A teraz wróæmy do dziœ. Osobno? Na pewno tak. Aleksander Witkowski, Zapa³ka nr 2
¯ADEN
KA¯DY MANIFEST JEST SCHEMATEM
Sztuka ostatnich lat to tylko powielanie wczeœniejszych trendów i kierunków. Sztuka umar³a w sposób naturalny lub raczej cz³owiek okaza³ siê za s³abo rozwiniêty wewnêtrznie by j¹ poszerzaæ. KA¯DY MANIFEST JEST SCHEMATEM Wiêc nie sztuka jest naoko³o cz³owieka, lecz w nim samym i przez niego oraz jego wyobraŸniê kreowana. Co za tym idzie, jest tak samo wzglêdna i czasowa jak on sam. Tak, oto sztuka umiera z ka¿dym umar³ym cz³owiekiem. KA¯DY MANIFEST JEST SCHEMATEM Za³o¿enie i wiara w to, i¿ istnieje sztuka uniwersalna i doskona³a jest podobnym absurdem jak wiara w cz³owieka doskona³ego lub Boga. UWAGA Jest to zaprzeczenie tego co wy¿ej i tego co dalej JAK WIADOMO KA¯DY MANIFEST JEST SCHEMATEM O skostnieniu sztuki œwiadczy zbie¿noœæ poszczególnych jej dziedzin i zamkniêcie ich w jednej wielkiej z³o¿onej formie. Tak wiec sztuka jest równie¿ SCHEMATEM JAK KA¯DY MANIFEST To co trzymacie w rêkach (tudzie¿ le¿y przed wami) jest prób¹ wype³nienia luki, która staje siê coraz bardziej widoczna wœród ludzi z tzw. œrodowiska. Chodzi mi o zubo¿enie stanu duchowego. Coraz wiêksz¹ rolê odgrywa muzyka i podzia³y wokó³ niej naros³e. Coraz mniejsz¹ natomiast wolna myœ³ i idee, bez której muzyka ta by nie zaistnia³a, a o której coraz mniej osób pamiêta. ¯aden nr 1 Pierwsz¹ gazetk¹ Qby - Rafa³a Jaukubowskiego (ur 1968) by³o bardzo niskonak³adowe pisemko JESTEŒMY KRZYKIEM z marca 1988 roku, wydane w Wa³brzychu przez Qbê - Rafa³a Jakubowskiego (ur. 1968). Natomiast w listopadzie 1988 powsta³ nr 1 pisma ¯ADEN (Qba nie uwa¿a swego wydawnictwa za artzin), zaœ nr 2-3 w lutym-maju 1989. Pierwotnie Qba redagowa³ ¯ADNEGO jako typowy fanzin wspólnie z Andrzejem Brzozowym, ten jednak w 1990 r. powo³a³ do ¿ycia w³asnego ARLEKINA, poœwiêconego muzyce, zaœ ¯ADEN - w którym g³ówn¹ partnerk¹ Qby - tak¿e w ¿yciu osobistym - sta³a siê Ada (w³aœc. Adrianna Kowalska, ur. 1973) przekszta³ci³ siê w pismo zorientowane g³ównie na kontrkulturow¹ literaturê i sztukê. Z kolei ok. 1994 r. zaczê³o ono ewoluowaæ w stronê pogañstwa, mitologii i ezoteryzmu, tak ¿e ostatni jak na razie nr 17 ¯ADNEGO (zima 98/99) ukaza³ siê z podtytu³em "Pismo opozycji antystemowej: duchowoœæ - kultura - ekologia - polityka" zaœ teksty stricte artystyczne stanowi³y na jego 84 stronach znikom¹ mniejszoœæ wobec publicystyki. W swoim najbardziej artzinowym okresie ¯ADEN zrezygnowa³ z ci¹g³ej numeracji na rzecz przypadkowych liczb. Tak wiêc nr 4 (wrzesieñ 1989) mia³ na ok³adce numer 678, kolejne numery to: 1622 (nr 5, luty 1990), 4352 (nr 6, czerwiec 1990), 63 (nr 7, luty
żaden
SZTUKA ZAMKNIÊTA
Nie chodzi mi o tworzenie nowych form czy gatunków. Chodzi o nowe odebranie sztuki. A mo¿e o jej nowe usytuowanie. Ograniczyliœmy j¹ wystawami i galeriami. Miejscami z przyklepanymi i u³o¿onymi dzie³ami. A mo¿e jeszcze inaczej. Coœ na zasadzie land artu. Róbmy wystawy w najmniej spodziewanych miejscach. Niech sztuka zamieszka w za³omach skalnych, lesie, œlepej rzadko uczêszczanej uliczce. Tam wystawiona na dzia³anie warunków zewnêtrznych przeobra¿a siê dalej w coœ nowszego. Niech sam fakt zetkniêcia siê z ni¹ bêdzie ju¿ inspiracj¹ do myœlenia oraz wszelkimi próbami interpretacji. Sztuka ta (dzie³a sztuki - nie lubiê tego s³owa). Nie bêd¹ wcale poni¿ane ani porzucane. Bêd¹ odkrywane wci¹¿ na nowo w innej postaci. Nie zamykajmy sztuki w muzeach. Nie u³atwiajmy mieszczuchom dojœcia do czegoœ, czego i tak nie zrozumi¹. Postawmy j¹ w zasiêg tych, którzy bêd¹ chcieli z ni¹ obcowaæ. Organizujmy specjalne wyprawy w jej poszukiwaniu. Pieszo, rowerami, samochodami (tak œrednio). Stwórzmy coœ do podziwiania dla tych z kosmosu (na wzór P³askowy¿u Nazca) czy nawet dla nikogo. Sztuka dla sztuki? Owszem. WyprowadŸmy sztukê z galerii, ale nie na ulicê. Tam jest ona mieszana przez pewnych hipokrytów z polityk¹. WyprowadŸmy j¹ tam, gdzie bêdzie dla tych, którzy jej chc¹. Nie dla t³umów, które nic nie rozumiej¹. W niespodziewanych i odosobnionych miejscach, bêdzie zaskoczeniem i atakiem na ka¿d¹ jednostkê. Spe³ni wtedy swoje zadanie. Qba, ¯aden nr 5
1991), 105 (nr 8, wrzesieñ 1991), 116 (nr 9, marzec 1992), 1011 (nr 10, paŸdziernik 1992), 032 (nr 11, maj 1993). Do numeracji ci¹g³ej Qba powróci³ w nr 13 (1995), pierwszym sk³adanym na komputerze. Od 1996 r. (nr 15 - 1996, nr 16 - 1997) pismo drukowane jest na offsecie w profesjonalnej szacie poligraficznej, z oficjalnym wydawc¹ (Stowarzyszenie GRA, poprzez które w 1991-92 r. Qba organizowa³ w Szczawnie festiwale sztuki) i numerem ISSN. Wczeœniej prymitywny offset by³ QBA I ADA ‘92 metod¹ powielania nr 8-10, Numery 9-11 mia³y format A4, pozosta³e A5. Nak³ad ZADNEGO waha³ siê od 200 do 500 egz. W 1993/4 r. Qba wspólnie z Prosiakiem (patrz: PROSIACEK) wypuœcili w obieg alternatywny fa³szywkê zina muzycznego 40i4 (wywiady ze zmyœlonymi postaSztuka plastyczna, pomijaj¹c rzeŸbê, przez tysi¹ce lat by³a zawarta w ciami), na co nabra³a siê prawie ca³a polska scena niezale¿na. Ponadto przy dwóch wymiarach. Na pocz¹tku naszego wieku osi¹gnê³a trzeci wymiar. ZADNYM powsta³a manufaktura literacka, wydaj¹ca tomiki poezji i katalogi z Na tym poprzestano. W niektórych dzie³ach sztuki konceptualnej brano wystaw. Jej nak³adem ukaza³y siê m.in. tomiki Barbary Piec (1987), Stacha pod uwagê czas. (1988), Ady, Jana Sobczaka (1990), Karola Kulika, Sku, Oli (1991), Bogus³awa By³ on jednak spraw¹ drugoplanow¹. Kopca, Ady, Qby (1992) i Radka (1993) - nak³ady do 100 egz. Jak¿e ciekawym eksperymentem by³oby wprowadzenie do sztuki 4 wymiKontakt: Rafa³ Jakubowski, ul. Wojska Polskiego 2/1, 58-310 Szczawno Zdrój
4 WYMIAR
223
¯ADEN
aru. Nie wystêpowa³by on jako narzêdzie lecz jako g³ówne tworzywo wypowiedzi artystycznej. Chodzi³oby mi g³ównie o zastosowanie go w konfrontacji z plastyk¹. Chocia¿ mo¿e jeszcze bardziej interesuj¹ce by³oby odniesienie go do teatru, dŸwiêku (mo¿e nawet muzyki). Najwiêcej ekspresji dzie³o uzyska³oby przy syntezie kilku form sztuki. Je¿eli chodzi o plastykê, czy teatr pomocne w przedstawieniu tych form w 4 wymiarze by³oby zastosowanie fotografii lub video. Sam wytwór artystyczny by³by jedynie podmiotem do zmian jakie zasz³yby w nim w czasie. Przyk³ad. Przedstawianie obrazu. Sam obraz na ekspozycji jest podmiotem. Dope³niaj¹ go zarejestrowane ca³e jego dotychczasowe dzieje w czasie. Prezentowane na video w przyspieszonym lub zwolnionym tempie. Oraz dodatkowo serii fotografii wykonywanych w czasie sta³ym. To dopiero, plus dodatkowe oœwietlenie, stanowi ca³oœæ. Obrazy rzucane z video oraz dodatkowe zdjêcia z procesu powstawania dzie³a przez jego drogê do galerii do chwili obecnej, wszystko to znajduje siê na szerokok¹tnym ekranie i stanowi wszechstronnie rzeczywiste (z racji historii) inne rzeczywiste (z racji obrazu na ekranie) t³o dla samego obrazu.
224
Przyk³ad. Przedstawienie rzeŸby. RzeŸb¹ w tym wypadku jest dowolny przedmiot (p³aszczyzna, przestrzeñ) jest poddawany reakcj¹ czasu (z góry okreœlonego). Stanowi ca³oœæ w uzupe³nieniu go o film z dotychczasowej i obecnej historii przedmiotu. W przypadku teatru by³oby to po³¹czenie filmu, happeningu, fotografii oraz gry aktorskiej, ci¹gle uaktualnianej. Wprowadzenie 4 wymiaru w sztukê zmusi³oby do wszechstronniejszego operowania zmys³ami przy percepcji. Pozwoli³oby na uchwycenie zupe³nie nowych wra¿eñ, wynikaj¹cych z zestawieñ nowych form. Podkreœla³oby nietrwa³oœæ i przemijalnoœæ wszystkiego co materialne oraz koncepcyjne w stosunku do sztuki, a tak¿e czasu, którym ta sztuka mog³aby zaw³adn¹æ. Niech czas stanie siê wyrazicielem, t³em, odbiorc¹ i sam¹ sztuk¹. Wpleæmy w jego minuty nasze twory rzeczywiste i konceptualne. Nie zapominajmy dzie³ sztuki od czasu ich powstania do chwili obecnej. Zacznijmy przekraczaæ granice czasu, nie okreœlaj¹c go mianem przesz³oœci, teraŸniejszoœci, przysz³oœci. W nowym ujêciu sztuki wszystkie one staj¹ siê tym samym przekazem. Substancj¹, któr¹ mo¿na wykorzystaæ do procesów twórczych. Czas tylko dla skostnia³ych hipokrytów przybra³ formê wieków, lat, week-
¯ADEN
endów, godzin pracy i niepracy, czasów na to i na tamto, lekcji, wyników, powitañ i po¿egnañ. iloœci kalorii pieni¹dza zmian wydalania zbawienia wind gojenia gorzko metrów ran gorzko œmierci niepoznañ jutro siê wyœpiê W po³¹czeniu ze sztuk¹ odrzuci dotychczasowe spojrzenie lub przypomni to co kiedyœ zapomnia³eœ. Czas nie p³ynie wszêdzie tak samo, znajdŸ jego za³amanie. Wyzwól czwarty wymiar. WYZWÓL CZWARTY WYMIAR. Qba, ¯aden nr 6
***
Niech pada deszcz. Rozgniata ziemiê. Rozprasza samochody. P³oszy t³umy. To jedyny czas gdy z ulic znika brud. Do rynsztoków sp³ywaj¹ resztki podeszw, podeszcz, bodeszcz. Bo deszcz. Na autobusy i bez smrodu gaci dezodorantowanych pach. Ka³u¿e nieosi¹galne dla szpilek, zakurzonych frêdzli. Na deszczu prychaj¹, rozmiêkaj¹, parszywiej¹. Powietrze jest mokre i sp³ywa nam po twarzach. Innym zmywa makija¿e - dzieli los podeszw - dlatego uciekaj¹ bia³e skarpetki rozchlapuj¹c wodê na rajtuzy. Chowaj¹ siê z kurwami do aptek do muzeów nie bopomocz¹ wszystko. Psy nie wychodz¹ na ulicê - co dopiero policja. Co rozcieñcza butelki. Kurz i dym goœci jak bóg (bo u siebie) w kawiarniach. Reumatyzm eliminuje emerytów. I kto jeszcze handlarzeczapkamiisakwamibrodymniejszoœcinarodowych naprzerwienaurolopienaprzepustcenazasi³kunabardzopowa¿nymiod powiedzialnymstanowisku SpóŸnione parasole (co trzeci zepsuty) w przedpokojach porozk³adaæ siê OPADA MG£A. Czasem cienie. Niech... 1... 2... 3pada 1... 2... 3..... deszczu kapu kapu kapu ¯aden nr 6
Cz³owiek ten dowolnie przekracza jeden z 4 wymiarów staje siê snem swoich bliskich. Snem z którego czêsto nie ma przebudzenia. Szuka jego pocz¹tku i koñca. Szuka w postaciach, zbie¿noœciach, refleksjach. Podœwiadomie widz¹c, ¿e esencj¹ ich jest druga osoba. Lecz jak odgadn¹æ czy znajduje siê ona po jego czy przeciwnej stronie snu. Wymiary przeplataj¹ siê wytr¹caj¹c go z rzeczywistoœci w rzeczywistoœæ. By móg³ z powrotem zasi¹œæ do sto³u popijaj¹c gorzkie zio³a - i ju¿ tutaj, nie we œnie. Przewijaj¹ siê obok niego nie ludzie - nie roœliny, podmioty okreœlane czasownikami. Staj¹ przed zwierciad³em, przechodz¹ je. I staj¹ siê znów tym realnym nie realnym cz³owiekiem. Który ju¿ mo¿e dotkn¹æ muzyki, czuæ kolory, mówiæ o uczuciach. Gdy siê go spytamy o œmieræ, powie - ¿e to przed³u¿enie ¿ycia. Ale nie czyjaœ œmieræ. I czyjegoœ ¿ycia. Bo przecie¿ nie wiadomo, czy on jest moj¹ histori¹, czy tez on mnie stworzy³ - Nawet ja tubylec nie wiem kto jest snem. Czy snem by³a ta aleja i œcie¿ka, czy mnie do niego doprowadzi³a i dok¹d w ogóle doprowadzi³a ...i czy by³a skoro nie umiem jej opisaæ. Qba, ¯aden nr 6
LITERATURA IBERO...
Ludzie nie st¹d; to co otacza nas, na co dzieñ widz¹ o wiele plastyczniej i przestrzenniej. Chodzac po nieznanych miastach, parkach, ulicach. Dostrzegaj¹ ca³¹ gamê barw, których my nie dostrzegamy. Widz¹ to po czym chodz¹, szczyty domów i drzew okalaj¹cych je œcian i p³otów. Widz¹ je z najdrobniejszymi naniesionymi na nie szczegó³ami. My tubylcy znamy ka¿dy kamieñ, ka¿d¹ szaroœæ za³amañ dróg przebywanych co rano. Lecz nie umiemy o nich zbyt wiele powiedzieæ. Przyjezdny po pierwszym spacerze potrafi opisaæ go lepiej od nas. W taki w³aœnie sposób inni postrzegaj¹ i opisuj¹ nasze miasta i kontynent. Odkrywaj¹c je na nowo dla nas samych. Tak¹ jakiej nie widzimy. Bo nie widzimy koron drzew w alejach, ani pustych przestrzeni miêdzy nimi. Nie znamy koloru koron drzew i krzewów. Nie dostrzegamy napisów na murach i obdrapanego tynku. Obce nam s¹ nam kwiaty w oknach na 3 piêtrze. Gzymsy z ubieg³ego wieku i trawa rosn¹ca na dachu. Goœæ id¹cy po raz pierwszy œcie¿k¹ widzi jak ona siê mieni. Ka¿da dziupla, u³amana kora, wygiêta ga³¹Ÿ jest dla niego odrealnienie, histori¹ niemo¿liw¹. Napotkany na niej cz³owiek jest zaprzeczeniem rzeczywistoœci. Ka¿da jego opowieœæ jest snem. Rzeczywistoœæ staje siê nieralna, mimo i¿ taka prosta rzeczywistoœæ cz³owieka szukaj¹cego poœród traw. Kochaj¹cego w trakcie rozmów. Rozmawiaj¹cego w odleg³ymi przyjació³mi.
225
¯ADEN
REALIZM
Jaki jest realizm. Czy nawykiem rzeczywistoœci czy jej obsesj¹. Realizm w sztuce nadal jest pójœciem na ustêpstwa w stosunku do przeciêtnego odbiorcy. Odbiorca taki praktycznie zdolny jest tylko do takiego przekazu. Wszelkie próby wyjœcia w œwiat wnêtrza przelanego na p³aszczyznê sztuki s¹ z góry skazane na niepowodzenie. Nic tak jak realizm i pozytywizm nie charakteryzuje siê tak¹ szablonowoœci¹ i nie wychodzeniem poza pewne normy. Najbardziej form¹ t¹ tr¹ci teatr i film, przesi¹kniête do granic konwenansem. Dzia³ania w znaczny sposób odbiegaj¹ce od tego traktowane jedynie jako nowinki. Huœtawka to przyrz¹d do huœtania. Porusza siê w górê i w dó³. Gdy j¹ wprawiaæ w ruch - to mo¿e tak bez ustanku. Na huœtawce najprzyjemniej spêdza siê czas latem. Urozmaiceniem huœtania mo¿e byæ spo¿ywanie owoców - najlepiej pestkowych (czereœni, wiœni). Przy okazji jedzenia mo¿na sobie popluæ pestkami w rytm wahniêæ huœtawki. Bardzo zajmuj¹ca czynnoœæ - polecam. Uwaga! Nie powinno siê jadaæ du¿ych owoców (brzoskwinia, œliwka), mo¿na siê zakrztusiæ. Ani arbuzów - pestki s³abo lataj¹. To smutne jak wielu ludzi uto¿samia ca³oœæ sztuki z realizmem, który jest przecie¿ tak ubogi w walory ekspresji odbioru. Mimo to ten¿e styl preferuje siê we wszystkich œrodkach masowego przekazu. Celem jest zapakowanie w ³adne opakowanie szeregu informacji. Nie nastrêcza to problemu przy odpakowywaniu. Przy okzaji jeszcze jeden sposób obni¿ania percepcji. Jest udowodnione, ¿e wp³yw TV form przekazu nastawionych na ³atw¹ konsumpcjê (m.in. ³atwa muzyka, malarstwo, zasypywanie stekiem bezsensownych informacji) sprawia obni¿enie poziomu intelektualnego (IQ). Jest spraw¹ normaln¹, ¿e przyk³adowy m³odzieniec o œrednim poziomie ograniczaj¹cy siê do konsumpcji towarów kultury masowej plus ewentualnej pracy i kopulacji, bêd¹c starcem oka¿e siê pó³debilem. Czemu nie? Nie ma to jak zabawy ruchowe. Pamiêtam tak¹ grê rozpowszechnion¹ tylko w naszej dzielnicy. Nie spotka³em nikogo, kto zna³by j¹ poza tym terenem. Nazywa siê Manso. Gra jest doœæ brutalna i si³owa. Odbywa siê na nakreœlonym boisku. Sk³ada siê z dwóch pól (A i B) oraz dru¿yn na nich bazuj¹cych. Zadaniem jest wyeliminowanie ca³ej dru¿yny przeciwnika przez: - przeci¹ganie - nie wolno przekroczyæ linii - wypchniêcia Punktem kulminacyjnym jest wdarcie siê którejœ z dru¿yn na pole przeciwnika (o tym póŸniej). By do tego nie dopuœciæ, zawodnicy dru¿yny przeciwnej utrudniaj¹ przemieszczanie siê przez korytarze wypychaj¹c ich lub wci¹gaj¹c (korytarz szerokoœci ok. 0,5 m). Kolesie przedostaj¹cy siê korytarzem nie daj¹c siê wypchn¹æ mog¹ jednoczeœnie sami atakowaæ. Wystêpuje mo¿liwoœæ i¿ dru¿yna przeciwna w tym samym czasie wykonuje ten sam manewr. Dochodzi wtedy do spotkania poza pole gry. Co ze wzglêdu na poœcigi itp. mo¿e trochê przeci¹gn¹æ siê w czasie... Z tego¿ wzglêdu i¿ eliminowanie przeciwnika z gry nastêpuje tylko przy zmuszeniu go do przekroczenia linii (zazwyczaj nie dobrowolnego). Jeœli jednak do takiej sytuacji nie dojdzie, dru¿yna np. wchodzi przez korytarz (ju¿ na terenie przeciwnika) na teren dru¿yny (patrz rys.2 -- droga dru¿yny A), wygrywaj¹ ci, którzy usun¹ poza liniê ca³¹ dru¿ynê przeciwnika. Ewentualnie (rzadko to siê zdarza) jeœli ktoœ przedostanie siê na ma³y skrawek pola na placu
226
przeciwnika. Pole to znajduje siê w przeciwleg³ym do wejœcia rogu. Skrawek ten wynosi ok. 20-30 cm kw., nazywa siê Manso. Z chwil¹ dotkniêcia go dowolnym skrawkiem swego cia³a, odnosi siê decyduj¹ce zwyciêstwo w danej rozgrywce. Iloœæ rozgrywek jest dowolna. Mo¿na te¿ wprowadziæ ró¿norodne formy punktacji oraz regu³y i przepisy walki bez u¿ywania (lub z u¿ywaniem) piêœci, nóg, zêbów, szczypania, duszenia, ³amania, rozdzierania odzie¿y itd. Realizm o zgrozo nie pozosta³ jedynie w krêgach sztuki. Poprzez sztukê pora¿a³ i pora¿a nadal wiele osób. Chodzi tu o postawê zwan¹ pozytywizmem. Charakteryzuje siê ona jak i realizm brakiem wyobraŸni, trzymaniem siê kanonów oraz dogmatyzmem jego wyznawców. Jednym z ostatnich takich nurtów jest HC l¿ony przeze mnie przy lada okazji. Dopiero jak dotkn¹³em zimnej rury ogrzewania, poczu³em jak mi zimno. No i jak zwykle w takich wypadkach zachcia³o mi siê siusiu... W³aœciwie powinienem pisaæ w czasie teraŸniejszym , gdy¿ dzieje siê to równolegle z moim pisaniem. Zaraz pochucham sobie w paluszki... Ostatnio realizm (przynajmniej ta nazwa) zaw³adnê³a pewn¹ iloœci¹ hipokrytów zwanych powszechnie politykami. Powsta³a nawet partia Unia Polityki Realnej. W podtytule niesie informacjê, i¿ jest to partia liberalnokonserwatywna. Wiêkszego nonsensu nie mogli chyba wymyœleæ. Ale ich zwolennicy i tak nie znaj¹ znaczenia tych s³ów. Oni (politycy) realizm traktuj¹ w bardzo specyficzny sposób. Chc¹ uczyniæ z pieni¹dza jeszcze wiêkszego boga ni¿ dotychczas. Jeœli ktoœ nie chce byæ bur¿ujem, interesmenem czy karierowiczem, to niech zdycha z g³odu. Partia ta ma ponadto charakter prawicowy. Ciekawe jak ³¹cz¹ ten fakt z nazw¹ liberalna. Dzieñ co prawda nie œni³ mi siê ju¿ zaœnie¿ony cmentarz, na którym wszyscy obecni siê napieprzaj¹. Lecz nie mniej dziwne wizje ofiary ze starszej kobiety, chyba prostytutki, po³¹czonej z zespoleniem seksualnym. Gdy siê obudzi³em, pamiêta³em wierszyk, który ktoœ podczas tego powtarza³. Ostatnie s³owa brzmia³y: ...Bóg wie, ¿e bêdzie Ÿle... Zastanawiam siê sk¹d u mnie tyle symboli religijnych. Ca³a nasza cywilizacja jest wytworem nader realistycznym i zape³niona po brzegi realistami. Ale co by oni zrobili gdyby nie si³a napêdowa tej masy - fantaœci, marzyciele, wymyœlacze, wynalazcy i twórcy. Którzy niestety nie dostrzegaj¹, ¿e ca³a twórczoœæ tych¿e jest z po¿ytkiem dla otêpia³ych, przyziemnych realistów. Qba, ¯aden nr 7
¯ADEN
JERZY...
Fascynacje odkryciami rzeczy oczywistych tez podniecaj¹. Nak³ady zakazanych dotad tytu³ów zalewaj¹ pó³ki ksiêgarni (no i dobrze). Pojawi³ siê swego czasu os³awiony "Folwark zwierzêcy" i "1984". Dot¹d czytany przez nielicznych, teraz w ci¹gu kilku miesiêcy staje siê sztandarowym autorem ma³olatów (po H³asce, Stachurze i Witkacym czas na coœ z zagranicy). Równolegle odkopuje siê Orwella w setkach recenzji, w tv, radio i prasie. Tym bardziej, ¿e taki bliski naszemu dotychczasowemu ¿yciu. Nastêpnie to adaptacja "1984" i "Folwarku zwierzêcego" w tv (ten ostatni w beznadziejnym wykonaniu). Orwell w latach 90-91 sta³ siê jednym z wiêkszych g³azów rzuconych na swe wspomnienia sprzed paru lat. Przypiêto do tego¿ autora etykietê pisarza antykomunisty. To nic, ¿e Orwell by³ zwi¹zany z ruchem socjalistycznym - o tym siê nie mówi. Po co? Wygodniej w³adowaæ do szuflady z napisem "nie lubi czerwonych".
On - i jeszcze paru - pad³o ofiar¹ naganiaczy komunizmu. I nie wa¿ne przeciw czemu wystêpowa³ Orwell. Nie powinna te¿ nikogo obchodziæ forma literacka, w ksi¹¿kach tego¿ doœæ ciekawa. Najwa¿niejsze, ¿e siê sypi¹ gromy na komunê. A przecie¿ w "1984", uwa¿am, ¿e obok w¹tku polityczno-spo³ecznego (ten siê tylko dostrzega) nie mniej wa¿na jest ukazana sytuacja ³amania ludzkiej psychiki. Jej poddawania siê upodleniu. Co wiêcej, pewnie ¿aden z bubkowatych prosolidarnoœciowych krytyków nie zauwa¿y³ i¿ w/w ksi¹¿ki to nie jedyne dzia³a Orwella. Autor "Folwarku" zwi¹zany by³ z socjalistami. Bra³ udzia³ w rewolucji hiszpañskiej. Po stronie rz¹dowej - przypomnê, ¿e to byli czerwoni. Natomiast wyraz swoim zapatrywaniom na kapitalizm da³ w "Viva Aspidistra". Tak jak w "1984" jednostka jest mia¿d¿ona przez system totalitarny, w podtekœcie komunistyczny, a raczej stalinowski, tak w "V.A." cz³owiek staje do walki z systemem kapitalistycznym. A raczej jego bezwzglêdnemu Bogu - pieni¹dzom. Tak jak w "1984" jednostka nie ma najmniejszych szans i podobnie jak i tam - przegrywa. Pora¿ka ta nie koñczy siê w tak pesymistyczny sposób jak w "Folwarku" czy œmierci¹ bohatera jak w "1984". W "Viva Aspidistra" klêska pojawia siê jako drobnomieszczañski komfort, sytoœæ brzucha, pe³na kieszeñ. Ale w zamian za wyrzeczenie siê samego siebie. Wyrzeczenie siê Cz³owieczeñstwa. Orwell w utworze tym doskonale przedstawi³ mechanizmy rz¹dz¹ce systemem kapitalistycznym, ca³¹ jego dwulicowoœæ. W którym to systemie wróg ciemiê¿yciel nie jest Wielkim Bratem, czy konkretnym towarzyszem, czy jednym z knurów. Wróg w tym wypadku jest rozmyty. Praktycznie materialnie nie istnieje. Tym wiêksza desperacja. Tym razem bohater od pocz¹tku jest œwiadomy swej postawy, st¹d tez wiêkszy staje siê tragizm i gorycz przegranej. Inne jest te¿ pole ataku systemu - na jednostkê - nie bazuj¹ce na zastraszniu czy fizycznej represji. Lecz w tym wypadku atak skierowany jest na psychikê. I na tej p³aszczyŸnie rozgrywa siê bunt i jego d³awienie. Có¿, na marginesie mo¿e komuœ koniec tej powieœci wydaje siê optymistyczny. Jeœli tak, to proponujê mu JU¯ kupienie sobie auta, video i zamkniêcie siê z tym wszystkim w przepe³nione lodówce. Wracaj¹c do tematu, s¹dzê ¿e po prawdzie rzecz bior¹c Orwell stara³ siê ukazaæ wspania³oœæ obu systemów, co mu siê w zupe³noœci uda³o. A to, ¿e jacyœ œmieszni faceci z blach¹ jakiegoœ autorytetu na klapie, k³ad¹ twórczoœæ Georga na na pó³ce z podpisem: antykomunista... ...to œwiadczy jedynie o ich - braku znajomoœci tematu, - próbie sterowania odbiorc¹ przez pokazywanie tylko jednej strony medalu, - i skrajnym debilizmie. Polecam ca³oœæ twórczoœci Orwella. Qba, ¯aden nr 8
227
¯ADEN
***
Teza: Boga nie ma Za³o¿enie: Istota Boga jest jego zaprzeczeniem Dowód: Jeœli stworzy³ ten œwiat który jest z³y, nie jest dobrem. Dobro nie mo¿e byæ zarazem dobrem i z³em. - Jeœli stworzy³ poza tym œwiatem inny, to po co stworzy³ ten, co œwiadczy o jego dwulicowoœci, co wyklucza jego stan boski. - Jeœli cz³owiek jest stworzony na jego obraz i podobieñstwo, jest równie jak on niedoskona³y. Jego niedoskona³oœæ wyklucza jego doskona³oœæ co go wyklucza. - Jeœli jest sprawiedliwoœci¹ i mi³osierdziem, to panuj¹ca nienawiœæ i niesprawiedliwoœæ wyklucza jego istnienie. - Jeœli jest wszechwiedz¹cy, to sw¹ wiedz¹ powinien ogarn¹æ niewiedzê, czyli powinien byæ wszechniewiedz¹cym, co podwa¿a jego istnienie - Jeœli jest wszêdzie i wszystkim, to jest te¿ nicoœci¹, czyli swoim wykluczeniem. Innymi s³owy - w swojej istocie jest swoim zaprzeczeniem, czyli go nie ma. C.B.D.O. Qba, ¯aden nr 2-3
CZAS NAJWY¯SZY
Cz³owiek, ludzie - przechodz¹ przez nich miejsca, ulice, to one mówi¹ im jacy maj¹ byæ. Zwija ulice by móc je chwyciæ w d³oñ. Jedn¹ z tych ulic szed³ mój bohater, kamienne bruki, stare kamieniczki, drzwi zza których wy³aniaj¹ siê ciemne podwórka i odrapane œciany. Schody prowadz¹ce w ciemny koniec?! Wiêc bohater mo¿e byæ zwyk³ym pretekstem do pobudzenia innej akcji, która bêdzie g³ównym w¹tkiem. W¹tkiem jest kwadratowa szafa z przejœciem do drugiego pokoju. Przejœcie jest zamurowane drugi pokój innym œwiatem. W innym œwiecie istnieje inny bohater, mo¿e nawet podobny do tego tu, ale chyba ¿yje mu siê znacznie lepiej. Ka¿dy z nas posiada w³asny inny œwiat, w którym jest "kimœ". Kimœ lepszym - pozytyw/negatyw. Ja zaœ tym, który pracuje przy nim w laboratorium œwiatow i w wywo³uje zdjêcie rzeczywistoœci. Pewnego dnia w laboratorium nast¹pi³ wybuch, rzeczywistoœæ zosta³a odrealniona, wydawa³o siê nam to niebezpieczne. DA szczerzy³ zêby za
228
drzwiami, natomiast SU próbowa³ siê dostaæ tutaj od pod³ogi. Uwa¿aj¹c to za ma³o poci¹gaj¹cy rozwój akcji, wst¹pi³em do szafy mojego bohatera. FU zamurowa³ mnie od tej strony. Wczoraj powiêkszy³em Twój smutek. Dziœ wetknê do kuwety kilka spraw, szereg odbitek tysi¹ca istnieñ zaœmieca moje œciany. Moi zaproszeni goœcie przychodz¹ je ogl¹daæ, czasem coœ wybior¹, inni kradn¹ ukradkiem. Zabawy jest pe³en pokój, ³ami¹ siê w k¹tach i na werandzie: œmiech, przewalanie zdjêæ, rzucanie siê slajdami. Jak sylwestrowe serpentyny rozwijaj¹ siê klisze od ust pani do ucha pana. Podskakuj¹ uradowani najdrobniejszymi b³ahostkami. Gdy nadchodzi zmierzch - wychodz¹ na werandê. Patrz¹ nieruchomi. *** W szafie, tak jak s¹dzi³em, spotka³em go. By³ na tyle ma³y, ¿e zmieœci³ siê w rêkawie marynarki z czarnego welwetu. Wisz¹cej tu od czasu komunii jego ojca. To od niego dowiedzia³em siê tych szczegó³ów. - Ojciec zaczesywa³ siê do ty³u. Wpojono mu to w³aœnie w dzieñ komunii. Ciotki przez godzinê polerowa³y mu g³owê. K³ad³y brylantynê by móg³ wygl¹daæ jak prawdziwy mê¿czyzna. Takim brylantynowym prawdziwym mê¿czyzn¹ pozosta³ do ostatnich dni, których go widzia³em. - Jak dla pana zakoñczy³o siê to dramatyczne prze¿ycie, czy ktoœ z samotnych ocala³? - Czu³ siê coraz s³abszy. Pewnego dnia matka odnalaz³a w gazecie og³oszenie "Zapisy na wycieczkê na Majorkê". Zdecydowa³a - ojcu zmiana klimatu dobrze zrobi. Kupiliœmy bilety lotnicze. - Pañska rodzina raczej nie nale¿a³a do majêtnych. Mieszkanie przy pl. Okr¹g³ym, czyli dzielnicy doœæ ubogiej... Zawilgocone œciany, brak ciep³ej wody... Jak dalej sobie radziliœcie, ojciec by³ g³ówn¹ osob¹ zasilaj¹c¹ domowy bud¿et. - W szkole nigdy nie uk³ada³o mi siê zbyt dobrze. Prym wiedli najbogatsi. A z renty po ojcu na niewiele nas by³o staæ... Wy³¹czy³ telewizor. - To mog³o byæ równie dobrze o mnie. - Tak jak o wielu z nas. Powiedzia³em. Szkoda mi mojego pokoju. *** Po takich wizytach mia³em ba³agan. Lecz mia³em na to skuteczny sposób. Wychodzi³em wczeœnie rano z domu. Œniadanie jad³em na mieœcie. Przez resztê dnia stara³em siê bawiæ równie dobrze, a mo¿e i lepiej, ni¿ oni. Po czym powraca³em noc¹, gdy by³o ju¿ na tyle ciemno, by nie widzieæ pobojowiska w pokoju. Nastêpnego dnia rano by³o zazwyczaj o wiele lepiej. Pieniêdzy dostawa³em tyle co nic. No i dorabia³em tymi zdjêciami - lecz za ka¿dym razem czu³em siê po tym upokorzony. Wiêc na zapraszanie goœci by³o mnie staæ raz, góra dwa razy w miesi¹cu. *** Opowiedz mi coœ o sobie. Powiedzia³. - ...kiedyœ latem przez parê tygodni mia³em u siebie kurê. Moi znajomi wyje¿d¿ali na urlop - nie mieli gdzie zostawiæ swojej pupilki. Nazywali j¹ RONA. ¯aden dom wczasowy ani pensjonat nie sta³ dla kur otworem. Poza kuchni¹, a na to moi znajomi nie chcieli siê zgodziæ. Wed³ug ich zapewnieñ Rona za³atwia³a siê zawsze w piaseczek i jad³a dwa razy dziennie - czym nie mia³a sprawiaæ mi k³opotów. Praktycznie k³opotów nie sprawia³a. Lecz bez wzajemnoœci. Lubi³em bawiæ siê ni¹, w ten sposób, ¿e rzuca³em wokó³ niej œmiecie, a ona myœl¹c, ¿e to ¿arcie, gania³a za tym po ca³ym pokoju. Mog³em tak nawet i dwie godziny. Ona, o dziwo, te¿... ...co ja chcia³em przez to powiedzieæ... ¿e kury s¹ okropnie g³upie. A poza tym wiesz, ¿e to ja ciê stworzy³em... *** Lubia³ zmêczony uk³adaæ g³owê na poduszce, nie myœl¹c o niczym czeka³ jak nadchodzi sen. Sen nadchodzi³ w postaci ma³ego goœcia, który
¯ADEN opowiada³ mu o swoim ¿yciu. Zawsze potem wydawa³o mu siê, ¿e ma³ego goœcia ju¿ gdzieœ widzia³, a historie s³ysza³. Ale k³ad³ to na krab swojej wybuja³ej wyobraŸni i podœwiadomoœci, o których tak wiele pisano w prasie. Prasê kupowa³ rzadko, na jej kupno nie by³o go zazwyczaj staæ. Czasem wypo¿yczaj¹c dobr¹ ksi¹¿kê z czytelni, koniecznie popularno-naukow¹ (innych nie lubi³, twierdzi³, ¿e to zmarnowany czas) siedzia³ przy oknie przerzucaj¹c strony "¯ycia Warszawy", patrzy³ jak wiatr odkleja liœcie z mokrych chodników, a deszcz sp³ywa po brudnych szybach. Brudny bruk i druk zlewa³y siê w jeden potok sp³ywaj¹cy gdzieœ za zakrêtem ulicy. Poderwa³ siê z krzes³a, ubra³ i wyszed³. *** Ju¿ cztery miesi¹ce siedzieli w szafie. Dwa miesi¹ce temu skoñczy³y siê im zapasy ¿ywnoœci. Jako ostatnia na to konto posz³a marynarka komnunijna ojca ma³ego goœcia. - Czêsto goœci³eœ w moim œwiecie? Spyta³em. - Czasami, fascynowa³ mnie do tego stopnia, i¿ wpêdza³ mnie w trwogê. Ogl¹danie czegoœ z ukrycia daje u³udê tajemniczoœci i niecodziennoœci. Ukrycie ponadto, daje nam wra¿enie wszechobecnoœci. Nawet gdy ogranicza siê ona wy³¹cznie do okolic szafy. Nie ma Ciê, wiec w nic nie jesteœ zaanga¿owany osobiœcie. St¹d bierze siê czynnik obiektywnoœci. A za to warto p³aciæ ka¿d¹ cenê. - Wydaje mi siê. Napomkn¹³em. Ze nie mamy zbyt du¿ych szans na wyjœcie. Moi znajomi zupe³nie wyswobodzili siê spod mojej kontroli. - Zdajê siê ¿e tak. Potwierdzi³. Nigdy nie darzy³em ich sympati¹. Zachowywali siê jakby byli w ci¹g³ym amoku. - Zawsze by³eœ spokojnym, szarym cz³owiekiem? Spyta³em. - A ty nim nie by³eœ?! Odpar³ zdziwiony. *** Czas najwy¿szy powiedzieæ doœæ. To ju¿ staje siê nudne. Zawsze koñczy siê tym samym têpym gapieniem siê na werandzie. Kochamy jego zdjêcia. Ale ten jego bezp³ciowy wyraz twarzy - pozwalaj¹cy nam na wszystko. Czas najwy¿szy powiedzieæ doœæ. Krystian Tworzyk, ¯aden nr 10
opowiADA-NkO
Zawsze wszystko ucieka, Twoje d³onie, g³os, sam Ty w sobie, w swoim istnieniu. Szliœmy kiedyœ obok ulic, gwaru, obok tego wszystkiego. By³eœ gdzieœ daleko, a jednak tak blisko mnie, czasu. Wo³a³am: chodŸ na smyczkê. W koñcu ka¿dy chce mieæ tylko coœ dla siebie. Bêdzie Ci dobrze - bêddziesz mnie uwodzi³ w zamian za miskê z wod¹. Ale bêdziesz mia³ wszystko. Najwa¿niejszy jest dach, nie jakieœ coœ ale prawdziwy dach. Ciep³y gdy pada deszcz - zimny, to on paruje. Jeszcze nikt nigdy z niego nie spad³. Œmieszne, wiesz - tak przystan¹³eœ i bez niego powiedzia³eœ - dobrze. Pad³o tylko jedno pytanie: czy tego chcesz? Sk¹d ja mam to wiedzieæ, nigdy nie wiedzia³am. Ros³o drzewo, gdzieœ podœwiadomie z jednej strony - by³o zawsze na TAK, a zdrugiej strony na NIE. Proszê, wejdŸ, dziwi Ciê to ciep³o, ja taka zimna a tu w œrodku takie ciep³o. Bêdziesz ¿y³, wiesz, nie bêdziemy zwracaæ na siebie uwagi. Zbudujemy œciankê dzia³ow¹, kuchnia bêdzie do wspólnego u¿ytku. Bêdê mog³a rzuciæ na Ciebie okiem. Zawsze mówi³am NIE WIEM. Od kiedy tu jesteœ, ani razu nie widzia³am ¿ebyœ gdzieœ wychodzi³, albo patrzy³ przez okno. ju¿ chyba ca³kiem zapomnia³eœ jak wygl¹da to wszystko. Drzewa, s³oñce, nasza atmosfera nadal jest niebieska, obok nas ktoœ zostawi³ swój p³aszcz. Nawet wiem kto. Pewien wêdrowiec musia³ iœæ z daleka. Kurz z lat jakie prze¿y³ osiad³ mu na ubraniu i siwej brodzie. Zapomnia³ s³ów, nie umia³ mówiæ jak Ty. Tylko s³ucha³. Ws³ucha³am siê razem z nim w ca³e to mil-
czenie. Smutno mi by³o. Nigdzie nie wychodzisz, a Twoje podeszwy s¹ stare. Uœmiechasz siê - nie wiem co robisz noc¹. Siadam na œrodku czterech œcian i patrzê siê w to miejsce gdzie zbiega siê moje ¿ycie z Twoim, przesz³oœæ z przysz³oœci¹, w tym miejscu jest najwiêcej punktów stycznych. Najwiêcej nadziei na to ¿eby móc zacz¹æ wszystko od nowa. Staruszek zdj¹³ p³aszcz, strzepn¹³, od³o¿y³ na bok i odszed³. Tak, jednak wychodzisz wieczorami. WeŸ ten p³aszcz, ze swojego ju¿ wyros³eœ, zreszt¹ nie zliczy³byœ chyba dziur wygryzionych przez mole. Jutro wezmê twoje buty i oddam do szewca, mo¿e coœ z nich jeszcze bêdzie. Co robisz? Dok¹d chodzisz? Sam. Gdy jest wiatr i zimno. Szukasz dawnych dni ukrytych gdzieœ w nocy. Na niebo patrzysz - nie ma gwiazd, tylko ksiê¿yc, na który wesz³o s³oñce. Wrócisz do ciep³a, zrobisz herbatê z cytryn¹, nie spytasz siê czy wolno ani czy chcê. Ju¿ mnie po prostu nie ma. Na kartki notatnika spadaj¹ kêsy dni. Obwiniasz mnie o wszystko, zabra³am Ci tyle dni, a przecie¿ sam wtedy powiedzia³eœ - dobrze. Jest mi teraz smutno. Ca³kiem siê odizolowa³eœ - chodzisz nago, chcesz zrobiæ krzywdê, robisz j¹ sam sobie. Odwracasz sztylet w drug¹ stronê. Kiedyœ wszystko zaczê³o siê przekrêcaæ. Postanowi³eœ nie jeœæ. Nie sprawi³o Ci to przyjemnoœci. Po wtóre samo wchodzenie do kuchni, w której mog³a przebywaæ w danej chwili moja osoba doprowadza³o Ciê do bia³ej gor¹czki. Koœci ociera³y siê o skórê, ból by³ tak silny. G³ód. Nie jeœæ nic. Dosta³eœ pewnej nocy jab³ko, œwiat³o ¿eby by³o jasno, stó³ ¿eby sta³, ³ó¿ko abyœ móg³ siê z³o¿yæ na mim - kochaæ? Niekoniecznie. Jab³ko po to ¿eby
229
¯ADEN
cieszy³o, wszystko po to ¿eby cieszy³o. Po có¿ jestem ni¹, ¿eby cieszyæ j¹. Có¿ obchodzi j¹ moja skromna osoba, mój smutek. Sam w sobie. Po co ma siê zniszczyæ. Jab³ko - nap³ynê³y Ci ³zy do oczu. ChodŸ na smyczkê, przecie¿ jestem cz³owiekiem (czy¿by). Nie godzi siê jeœæ. Po co jestem ja to pytanie na œcianach ciemnej drogi ¿ycia. Wszed³em do kuchni. Tak, masz racjê! Po có¿ jesteœ Ty. Abyœ by³. Stworzenie. Pamiêtasz go. Na pocz¹tku by³o ciep³o, ono wygasa, staje siê coraz ch³odniejsze. Musisz dopilnowaæ aby nie dosz³o do O stopni Celsjusza. Tak to trudne. Pog³adzi³eœ rêk¹ moje szpakowate w³osy. - Wiesz, dach przecieka, a wczoraj spad³a z niego Twoja przedostatnia litera JA. - Tak, spróbujê to naprawiæ, najpierw muszê wype³niæ tê lukê: koœci a skóra. Tak naprawdê, to wiesz, ostatnio zastanawia³em siê ile jeszcze? - Dziwny jesteœ, ale to m¹dre. Wczoraj spotka³am mojego staruszka. Powiedzia³, ¿e krótko. - Ach mojego, ¿e krótko. - TAK. Nie zd¹¿y³eœ nic, to wszystko by³o tak krótko. Zawsze wszystko bylo Ÿle. Wszystko zawsze rozgranicza³am. Zapomnia³am - ka¿dy tylko nale¿y do siebie. A ja... mówi³am: mojego, mój. Zabija³o ciê mleko i chleb. Zjad³eœ ca³¹ cytrynê, bez cukru, szed³eœ po ulicy i jad³eœ cytrynê. Ka¿dy œwieci³ Ci w oczy. Twoja wykrzywiona buzia wprawia³a ich w stan zastanowienia. - Ludzie s¹ dziwni, wiesz, lubi¹ takie wykrzywione gêby. Ich œmiech przeszywa³a noc. - To Ÿle czy dobrze?
230
- To znaczy coœ poœrodku. Bo sam nie umiem powiedzieæ TAK czy NIE. - To znaczy? - TAK jest zbyt blisko, a nie zbyt daleko. Sama nic nie rozumia³am. Cieszy³o mnie to, ¿e siedzieliœmy razem. Ty z jednej strony, ja z drugiej... Kiedyœ usiad³am tak blisko, czu³am Twój oddech o zapachu czosnku. Nie przeszkadza³o mi to. To by³o takie proste idŸ umyj zêby. Wyszed³eœ i wróci³eœ, znów wyszed³eœ. Chcia³eœ zrobiæ coœ takiego ¿eby mnie upokorzyæ. Nasika³eœ przed drzwiami. Da³eœ szmatê - posprz¹ta³am. Znowu Ci nic nie wychodzi. Kupi³eœ dwie smycze, to raczej przypomina³o powróz na krowy. Przywi¹za³eœ mnie i siebie w piwnicy. Irytowa³eœ siê strasznie. A mi znowu by³o to obojêtne. Wystarczy³o mi tylko to, ¿e jesteœ. Kiedyœ i tak siê to skoñczy. Zrobi³eœ tak¹ wiel¹ dupê i napisa³es NADZIEJA. Posz³am i poprawi³am na NIE. Dopisa³eœ DUPA. Ada, ¯aden nr 5
ETOS ZWIÊZ£Y
fakt k³amstwa wykarmiony jêzykiem mamony niepodleg³e kuriozum rasy czystoœci uœwiêcone dzieñ ka¿dy jak onanizm iluzja narodowa cuchn¹ce ka³em i moczem wêg³y oraz bramy palma hymnu i wiary wielokrotnie zgwa³cona kultura g³upoty któr¹ p³odzi wieczny antagonizm chamski naród co siebie pozbawiwszy mózgu kultywuje mit szczêœcia nieróbstwem wznoszony Bogus³aw Kopiec, ¯aden nr 10
¯ADEN
SAMOBÓJCY I BUDYÑ
czy zabicie siebie nie bywa czasem aktem ³aski a mo¿e ucieczk¹ jak gdy nie potrafisz patrzeæ prosto w oczy uciekasz wzrokiem trochê tchórzostwa trochê ³atwizny chocia¿ to doœæ trudne tchórzostwo i odwa¿ne a mo¿e samobójstwo to higiena w³asna pollena dwa tysi¹ce wyskocz przez okno czy nie wydaje ci siê ¿e szukam prostych odpowiedzi samobójcy to przecie¿ tak wdziêczny temat dla mrocznego poety mo¿e lecz to co czytasz nie jest wierszem lecz elektrokardiogramem a ja ani poet¹ ani mrocznym tak tylko sobie myœlê co czuje cz³owiek pêdz¹cy z wy¿yn swego postêpku ku chodnikowi oprócz œwistu w uszach jeœli go s³yszy ¿al, ulgê radoœæ nic a mo¿e paniczny jego lot jego czyn dwie sekundy bywaj¹ wiecznoœci¹ taaak a mo¿e racjê mówi¹cy ¿e takie pisanie to blaga koñczê na dziœ tworzenie poogl¹dam video albo zjem budyñ œmietankowy podobno czy czujesz siê mo¿e podobnie jak ja? nie wiem ju¿ co jest grane i z samobójcami i z budyniem Martin Eden, ¯aden nr 10
***
na talerzu z w³oskiej rodziny jeden z wielu klarnecistów czuj¹cych muzykê przez swój instrument awangardzista Eryk namiêtny z dzik¹ ekspresj¹ si³ fizycznych mia³ pecha wszed³ nie w tym czasie i instrumentem tym pogrzeba³ swój talent i dziadka Sku, ¯aden nr 8
***
ulepi³eœ mnie z gliny i ¿y³am w twoich snach by³am glin¹ w twoich d³oniach
i mog³eœ robiæ ze mn¹ to co chcia³eœ lecz nie umia³am odpowiadaæ na twoje pytania a ty nie mog³eœ odgadn¹æ moich myœli Mog³eœ nasycaæ wzrok patrz¹c na glinian¹ figurkê kobiety któr¹ po nied³ugim czasie pokry³ kurz kiedyœ przyprowadzi³eœ osobê przypominaj¹c¹ wygl¹dem tê glinian¹ figurkê i mog³eœ robiæ z ni¹ co chcia³eœ nie umia³am, nie chcia³am patrzeæ na ten seans, wola³am odejœæ nie mog³am, nie potrafi³am musia³am staæ Ada, ¯aden nr 5
231
¯ADEN
POEZJE ROZEBRANE Z TV
ASEKURANCTWO
najbli¿sza krzywda kobiety co pod sercem bezradnoœæ ko³ysze oczy przera¿eniem bol¹ za istnienie co siê nie obroni gdy s³ów kamienie prosto w brzuch pod³oœci œliskiej jak odpuœciæ winy grymas uœmiechu empatycznie chwytam strachliwie a nic ponad nic jak wszyscy Monika Kopiec, ¯aden nr 9
DLA CIEBIE Dla ciebie zagryza³em nieœmia³oœæ tak ³atwo jak wargi teraz usta uk³adam w podkowê na szczêœcie dla ciebie dla ciebie piszê mi³oœæ ja bez nazwiska zwierzê bezsenne Daniel, ¯aden nr 11
232
* hahahahahahahaha ! ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha hihihihihihihi... HeeeHeeeeHeee ha ha... ...kultura?!... *) ...?! HAHAHAHAHAHA! hehehe haha hihihoho ³ohoohohohehehhehe ehehheehehheheh... uaaahhaaahahahaaa!
M³odzie¿y. M£ODZIE¯Y MOJA KOCHANA Uwielbione moje Musicie Nie ...wolno (/!) ...WOLNOŒÆ Musicie byæ wolni moi kochani Macie wolnoœæ.... Mojakochanaojczyznam³odzie¿ymoja Nie mo¿ecie daæ sob¹ manipulowaæ ............. M³odzie¿y kochana Wywalczone A teraz podajcie sobie wszyscy d³onie (róbcie to i tamto). * YYhmmm...Hmmm EYhmmm hmmm... ghrhmmmmm...mmm hmmm...tak hm HMPFMYRHMHM! EFhmmmm... Ffffuuuuu... Fyweee...yhmmm kfhrmmmm kfhrmmmm Proszê o spokój... * No No moi myly pañstwo Prezydentem jezdem Jeste prezydent Ja. Prezydent to Ja ...moi myly pañstwo Ja Pan Prezydent Prezydent No Prezydent Psze pañstwa TO JA * Ka¿demu ¿ycie wolnoœæ Ka¿dymaprawodo¿ycia ¯ycia - ¿yæ Musi ka¿dy To mi³oœæ nasza Nasze mi³osierdzie Zycie za mi³oœæ Nie wolno bo ¿ycie I MI£OŒÆ! Bo w jej my imieniu I mi³oœæ...
*) tu mo¿e byæ ka¿dy inny wyraz
***
Przebieram palcami po instrumencie - pianola Boga... Jestem pó³ Bóg pó³ cz³owiek KOBIETA Potrafiê ca³owaæ wiatrem poca³unki mog¹ byæ ciche Zamykam ¿ycie w kulki bilardowe GRAJMY Ten wierszyk to tylko skojarzanki kule przezroczyste - gwiazdki zanurzone w wodzie i czerwony kapturek kolebi¹cy siê na boki
Ada, ¯aden nr 11
¯ADEN
***
Las rosa na trawie ³¹ka pasê siê na niej me usta zielone a ¿uchwa mieli trawê miêdzy górn¹ szczêk¹ a doln¹, rozgniata biedronki kwiatki nie smaczne s¹ Zbieram pajêczyny z drzew wraz z czarnymi ¿yj¹tkami ugotujê wywar ju¿ widzê jak bulgoce Bêdê strzyg¹ Ada, ¯aden nr 11
MG£A
(bliskie poznania czwartego wymiaru) B³ysk. Widzê coœ. Co, tego dok³adnie nie wiem, gdy¿ b³ysk by³ za krótki. B³ysk. Widzê coœ. Teraz ju¿ mniej wiêcej wiem co to by³o. Chyba oko. B³ysk. Tak, to by³o oko. By³o ogromne i patrzy³o na mnie. Czemu akurat na mnie? Kto ma takie ogromne oko? Wygl¹da³o na ludzkie, lecz nie widzia³em jeszcze tak ogromnych ludzi. Wiêc kto mo¿e mieæ takie oko? A mo¿e parê oczu? B³ysk. Teraz widzia³em wyraŸnie parê oczu wpatrzonych we mnie. Znowu we mnie. Oczy by³y teraz normalnej wielkoœci, tzn. wielkoœci normalnego cz³owieka. Zauwa¿y³em te¿, ¿e w jednym z tych oczu krêci³a siê ³za. W kó³ko!. Co to mo¿e oznaczaæ. Znowu b³ysk. Ktoœ p³acze, histerycznie p³acze, ¿e a¿ prawie siê zanosi. P³acz ten przechodzi prawie w krzyk rozpaczy. To dziwne ale stwierdzam, ¿e nie s³yszê tego p³aczu - po prostu wiem, ¿e ktoœ p³acze. Nie p³acz! Nie p³acz!! Nie p³acz!!! Teraz s³yszê œmiech. Tak, wyraŸnie go s³yszê go s³yszê - nie wiem o nim, lecz go s³yszê - histeryczny, neurotyczny, szalony œmiech. Fragment œmiechu. A to znowu sk¹d przysz³o mi do g³owy? B³ysk. Drugi. Zaczyna pulsowaæ œwiat³o. Powoli moje oczy przyzwyczajaj¹ siê do jasnoœci. Zauwa¿am powoli to co mnie otacza. To znaczy nie zauwa¿am niczego, gdy¿ oprócz mg³y nie otacza mnie nic. No i s¹ jeszcze te oczy. Teraz pojawia siê jeszcze coœ. Nie widzê tego dok³adnie, œwiat³o wyraŸnie przybiera na sile. A¿ bol¹ czy. Oczy? Coœ wynurza siê powoli z fragmentu mg³y, która mnie otacza. Tak, teraz widzê ju¿ dok³adniej. Nie!!! To fragment twarzy - dwie pary oczu, kawa³ek nosa, fragment rozwartych ust. Wiêcej nic. Teraz œwiat³o œwieci ca³y czas. Ju¿ nie b³yska i nie pulsuje. - Nie ma ¿adnego œwiat³a - to, co widzisz, to tylko fragment œwiat³a, w dodatku czarnego. - Kto to mówi? Fragment tego co widzisz. - Jak mo¿e mówiæ fragment czegoœ? - Zawsze widzisz i s³yszysz tylko fragment czegoœ. Nigdy nie próbuj obj¹æ ca³oœci. - Dlaczego? - Gdy¿ nie istnieje ¿adna ca³oœæ. Wszystko, to tylko fragment. - Czy to co mnie otacza, to tylko fragment mg³y? - Tak. - Czy jest z niej wyjœcie? - Spróbuj. B³ysk. Dlaczego gaœnie œwiat³o? Znowu b³ysk, fragment twarzy znikn¹³ gdzieœ we mgle. S³ychaæ tylko œmiech. Czy powinienem wierzyæ w tamte s³owa? B³ysk. Znów szaro dooko³a mnie. To prawda, nigdy nie widzê ca³oœci. Ale czy nie powinienem kierowaæ siê raczej umys³em, ni¿ oczami? Mogê przecie¿ z ca³¹ pewnoœci¹ stwierdziæ, ¿e stojê na twardym pod³o¿u, i ¿e niedaleko st¹d s¹ drzewa i trawa i ... Czy to jest pewne? Tak s¹dzê, gdy¿ czujê wiatr na twarzy, i na ca³ym ciele. Czy ja te¿ mam tylko fragment twarzy? Nie, na szczêœcie jest ca³a. To znaczy, taka jaka j¹ pamiêtam. A reszta cia³a? Dlaczego ja jestem nagi? Cholera nie jestem pewien, czy tam s¹ te drzewa, czy ich nie ma. Muszê wyjœæ z tej mg³y. Ale w którym kierunku powinienem siê udaæ?
B³ysk. Chyba siê uda³o, bo mg³a ust¹pi³a co najmniej kilometr. Znowu b³ysk. Gdybyœ poszed³ w innym kierunku, to mo¿e wyszed³byœ ca³kiem. Ale teraz nie wolno ci siê wróciæ, bo nie wyjdziesz ju¿ wcale. Próbujê nie zwracaæ uwagi na s³owa, chocia¿ zapamiêtujê je. Œwiat³o znowu œwieci i mogê wszystko widzieæ. Tu nie ma ¿adnych drzew, ale je¿eli chodzi³o o trawê, to nie myli³em siê. Czyli mia³em tylko trochê racji. Fragment racji! Jedyne co mogê teraz zobaczyæ, to dwa szare pasy rozdzielone pasem trawy. Autostrada? Je¿eli tak, to sk¹d i dok¹d prowadzi? Gdzie jest pocz¹tek, a gdzie koniec? - Nie ma pocz¹tku i nie ma koñca. - To znowu Ty? Cisza znów zosta³em sam. Mo¿e jednak bêdzie lepiej, je¿eli pójdê w którakolwiek stronê i mo¿e znów znajdê wyjœcie z tej mg³y na jeszcze szerszy teren. Moim d¹¿eniem zawsze bêdzie chêæ wyjœcia na jeszcze szerszy teren. Z tej strony mg³a wydaje siê byæ trochê rzadsza. Ma taki dziwny kolor czerwony. Dlaczego? Mimo to pójdê w tê stronê. Mo¿e to bêdzie wyjœcie? A? Co to by³o? Samochód? Samochody nie je¿d¿¹ z tak¹ prêdkoœci¹. Wiêc co nie pozwoli³o mi przejœæ na druga stronê? - To by³ fragment ha³asu w po³¹czeniu z fragmentem szybkoœci. - Ale dlaczego nie pozwoli³y mi przejœæ? - One s¹ tam ca³y czas. Pojawiaj¹ siê jednak fragmentarycznie i do ciebie nale¿y wybór fragmentu czasu, w którym bêdziesz mia³ przejœæ. Znów siê uciszy³. Teraz bêdê próbowa³ przejœæ na drug¹ stronê. Nie wiem tylko za jaka prêdkoœci¹ poruszaj¹ siê te fragmenty. Mo¿e teraz? Ha, Ha - uda³o siê... ale zaraz! Dlaczego jestem zamkniêty w trójk¹cie? B³ysk... Dariusz Rokosz Tarasiuk, ¯aden nr 14
BA΄ "KOBIETA"
Lekkie st³umione pukanie, niczym odleg³e odmierzanie pulsu. Czuæ jak Ziemia oddaje uderzenia w ni¹ kopyt. Podnosz¹c siê rytmicznie do góry. Oddycha lepkimi grudkami pod³o¿¹. Uderzenia zbli¿aj¹ siê, coraz g³oœniejsze. Podnosz¹ siê sp³oszone ptaki. Giêtkie, sprê¿yste nogi zwierzêcia, wbijaj¹ siê w pod³o¿e. Wystrzelaj¹ w powietrze kawa³ki ziemi i igliwia. Mokra gleba ods³ania sw¹ ziarnist¹ strukturê, pozostaj¹ odbite œlady podkutych kopyt. £agodne, sto¿kowate wzgórza, pokryte lasem. £agodnie schodz¹ce miêdzy pofalowane, ci¹gn¹ce siê bezkresem ³¹ki. Poznaczone tu i ówdzie kêpami drzew i krzewów. Przecinane zmarszczkami strumieni. Wrzucone w nie rozlewiska znacz¹ce siê podmok³¹ traw¹, ma³e oczka wodne, poros³e bujn¹, stêch³¹ zieleni¹. Las, to wdziera siê klinem w ³agodne pasma ³¹k, to cofa siê pozostawiaj¹c czêœæ wzgórz - faluj¹cym trawom. Mglisty poranek poma³u ustêpowa³, wschodz¹cemu na czerwono S³oñcu, i zachodz¹cej srebrzyœcie kuli Ksiê¿yca. Wilgoæ potu i powietrza perli³a siê resztkami poranka na szyi konia. Wejœcie miêdzy drzewa przywróci³o pó³mrok, przypominaj¹c jasn¹ pe³niê, zesz³ej nocy. Œwiat³o przebija³o siê jasnymi strugami promieni, na tle których unosi³ siê oddech Ziemi. Opary skrêca³y siê spiral¹, oplataj¹c siê wokó³ snopów œwiat³a. Zwolni³ zupe³nie, oddaj¹c siê lekkiej sennoœci czaj¹cej siê gdzieœ po bokach, resztkach jeszcze ciep³ej nocy, poœród kêp mchów os³aniaj¹cych skalne wy³omy, wysokich wyrastaj¹cych murem miêdzy gêstwin¹ drzew poznaczonych w wielu miejscach si³¹ wiatru. Znacz¹cego swoj¹ obecnoœæ wydartymi z Ziemi setkami ramion korzeni, stercz¹cych w górê. Wpl¹tane w nie resztki zasch³ej, zbr¹zowia³ej ziemi. Miêdzy ni¹ wpisuj¹ sw¹ obecnoœæ paj¹ki, tkaj¹ce delikatn¹ materiê. B³yszcz¹c¹ teraz tysi¹cem gwiazd, zamkniêtych w osiad³ych na nich kryszta³kach rosy. Czasem drgaj¹ poruszone ruchem zwierzêcia w niej zamieszka³ego. Krople ko³ysz¹ siê na pajêczynie, niektóre oderwane - spadaj¹, poœród dr¿enia delikatnych dzwoneczków. Ich muzykê uzupe³nia trzask uderzania o pod³o¿e i szum poruszanych pêdów zió³. Z g³êbi dobiega œpiew. Jej œpiew zdaje siê budziæ resztê lasu, prosi do powstania. Pomaga drzewom po nocy, skierowaæ swe cia³a w stronê Daj¹cego ¯ycie. Zwierzêta uczy czujnoœci, strumieniom dodaje bystroœci, rw¹cej korytami - lœnienia Jej twarzy odbite w lustrach mkn¹cej wody. Tuli najmniejsze ze stworzeñ, g³aszcze najwiêksze z drzew. Wype³nia ca³y las ¿yciem - œpiew Kobiety. Jaœniej¹ce zieleni¹ traw i drzew, zlane z b³êkitem nieba... oczy, œmiej¹ce siê do mnie spod grubej linii brwi. Usta czerwone, najg³êbsz¹ czerwieni¹ dojrza³ych gron Wielkiej Jarzêbiny. Pe³ne pe³ni¹ pierwszego oddechu, rzeœkoœci¹ rana, ¿ó³toró¿owa poœwiata wschodz¹cego S³oñca - k³adzie siê kolorem na Jej licu. Smuk³a, wyprostowana postaæ, na szczycie zielonego, leœnego pagórka. Rozpalono-P³omieniem - d³ugie sploty w³osów, poruszane drobnymi powiewami wiatru, przyby³ymi tu z otwartych przestrzeni. W raŸnym podskoku odrywa siê od pagórka, zbiega lekko. Jej d³ugie, sprê¿yste nogi, przemykaj¹ œmigle miêdzy zieleni¹, kontrastuj¹c¹ z ró¿owym blaskiem cia³a. Smuk³e stopy zdaj¹ siê nie dotykaæ pod³o¿a. Œpiew i œmiech rozbrzmiewa w ustach i sercu. Palcami delikatnie muska
233
¯ADEN me ramiê. Prowadzi w g³¹b lasu... W ka¿d¹ stronê œwiata, po dni siedem wêdrowa³em. Kierowany drog¹, wœród dalekich krain - bliskich miejsc. Zawsze droga prowadzi³a do Jej lasu, œpiewu i radoœci. Œwie¿oœæ zieleni wplatana w gor¹ce pachn¹ce pnie sosen. Wczochrywa³y siê d³ugimi ig³ami w rozsypane po ziemi w³osy. Giêtkie palce poruszaj¹ siê przedziergaj¹c powietrze. Wznosi siê œpiew ptaków, mówi Ziemia, szepce Ÿród³a, myœli przenikaj¹ siê, zmys³y muskaj¹ i p³acz¹. Rozchylona czerwieñ ust. Pe³ne, stercz¹ce, zakoñczone ostro piersi, wzbijaj¹ siê w górê na spotkanie ust. Gor¹ca czerwieñ obrêczy zakoñczona twardymi owocami cia³a niczym dzikiej ró¿y. Twardy i giêtki brzuch, jak pieñ drzewa srebrzystego, odginaj¹cy siê w czas burzy. G³adkie plecy zwieñczone twardoœci¹ poœladków wspartych w miêkk¹, uleg³¹ igliwiem ziemiê. Owoc Jej cia³a pachn¹cy niczym œwie¿y, gor¹cy chleb. Spijam lœni¹c¹ wodê ¿ycia. Wbijamy siê, ³¹czymy, zgniatamy ustami warg, jêzykami. Wielkie S³oñce gaœnie, wielki Ksiê¿yc wznosi siê nad cia³ami. Brzmi bêben nie milknie œpiew Kobiety. Qba, ¯aden nr 14
VORTEX DlVINUS (Do s³oñca)
Móg³bym to zachowaæ dla siebie, bo tym którzy znaj¹ to, lub poznaj¹ dopiero, moje s³owa pisane nie s¹ szczególnie potrzebne. Mo¿emy to powiedzieæ sobie wprost, bez pisma, papieru i postronnych oczu, które zobacz¹ tylko przeinaczony, byæ mo¿e, sens. Wola³bym wiêc te sprawy uchroniæ przed pisaniem, ale jestem zobowi¹zany przekazaæ je dalej. Tobie? Tego nie wiem. Chc¹c nie chc¹c zatem, robiê co muszê, podczas gdy ty tylko mo¿esz to czytaæ, bez ¿adnego przymusu i zobowi¹zañ. Aleister Crowley nie ca³kiem fortunny mag, gdy ju¿ mia³ za sob¹ kilka zdobytych szczytów gór oraz nauki pobierane tu i ówdzie; gdy by³ ju¿ za nim okres burzy i naporu; wpad³ na tê prost¹ myœl, powtarzaj¹c¹ siê w historii; rób co zechcesz (do what thou wilt), jakby mówi³ sk¹din¹d; nie rób czego nie chcesz. Pod ¿adnym pozorem i za ¿adne skarby. Zatem jeœli nie chcesz, nie czytaj.
5
WyjdŸ z domu. PójdŸ daleko. Udaj siê tam, sk¹d widaæ, jeœli nie wszystko, to przynajmniej du¿o. Jak najwiêcej. Zatrzymaj siê. SprawdŸ czy aby nie tu w³aœnie jest miejsce od którego zaczniesz.
5
Miejsce; poszukaj tego miejsca. A gdy znajdziesz, licz siê z pomy³k¹. Spróbuj o nim zapomnieæ. Poszukaj raz jeszcze. Masz prawo do wielu pomy³ek. I masz prawo do wielu miejsc. Ale niech ciê nie pesz¹ niepowodzenia. Zachowaj spokój. Na pewno znajdziesz to, co jest ci pisane.
5
Któ¿ to zapewnia³, ¿e jeœli dostanie punkt, mo¿e podnieœæ ziemiê? Ten punkt jest wszêdzie. Rzecz tylko w tym, ¿e nie mo¿na go daæ. I nie mo¿na go dostaæ. Trzeba go znaleŸæ samemu. Jest o tym wiele w tradycji, wiele w literaturze a nawet - i przede wszystkim - w intuicji uwolnionej z przes¹dów. Wiêc nie bêdê tu pisaæ jak szuka siê i znajduje. To nie jest niezbêdne. Obejdzie siê bez tego. Prêdzej ni¿ przypuszczasz bêdziesz mia³ ten punkt; swoje w³aœciwe miejsce. Niepodzielnie twoje. A nawet wiele miejsc. One s¹ wszêdzie.
5
Teraz potrzebny jest czas. Trzeba trafiæ w, albo wybraæ tê chwilê. Najlepsz¹ z najlepszych. S¹ w przestrzeni dnia dwa czasy, gdzie tak¹ chwilê naj³atwiej mo¿na przy³apaæ. Pierwsza to ranek, gdy s³oñce jest odrobinê poni¿ej wysokoœci oczu. Inna to wieczór, gdy jest odrobinê powy¿ej. Prawdê mówi¹c, wolê tê drug¹. Ale ty nie musisz,
5
Inna sprawa, ¿e o pierwszej niewiele wiem. Wiêc mo¿e siê mylê stawiaj¹c wy¿ej te drug¹? Tak czy inaczej, oczy maj¹ mieæ ³atwy dostêp do s³oñca, skoro w³aœnie przed nim uœwiêciæ ma siê twój wysi³ek. Byle by tylko nie gapiæ siê w jego tarcze, bo jest to zuchwa³e i szkodliwe.
5
Kiedy ju¿ znalezione s¹ miejsce i czas, masz wszystko co jest potrzebne na dobry pocz¹tek.
5
W pewnym miejscu, o pewnym czasie, stañ na pewnych nogach. Stañ na nich bez reszty; swobodny w kolanach, biodrach i ramionach. Rano, twarz¹ na po³udnie; wieczorem na pó³noc. Stój tak d³ugo a¿ poczujesz ¿e stoisz na prawdê. Stoisz i nic innego siê poza tym nie dzieje na œwiecie. Stoisz tu, gdzie jest ten punkt, który chcia³ dostaæ ów grecki mêdrzec, obiecuj¹cy podniesienie wszechœwiata. Stój i czekaj.
5
Ale nie czekaj zbyt wiele. Czasu jest ma³o. Za ma³o ¿eby go traciæ na puste czekanie. Spójrz na lewo. A potem na prawo. Pokrêæ g³ow¹. Znowu w lewo i znowu w prawo. Patrz. Spójrz przez lewe ramiê za
234
siebie i spójrz przez prawe za siebie.
5
Jeszcze raz, teraz wraz z barkiem, w lewo i w prawo. Nastêpnie ca³ym tu³owiem; w jedn¹ stronê i w drug¹, ze stopami dobrze osadzonymi na ziemi. I jeszcze raz; z zamachem zwisaj¹cymi ramionami. Wiele razy
5
Zobaczysz jakiœ przedmiot za tob¹; bli¿ej lub dalej. Jakieœ drzewo, krzak, s³up, kamieñ. Zobacz je najpierw przez lewe ramiê a póŸniej przez prawe. Raz z tej strony, raz z tamtej i staraj siê okrêciæ g³owê jak daleko siê da. Jak daleko potrafisz, bez odrywania stóp, tak aby nie traci³y spod siebie tego miejsca znalezionego z niema³ym trudem. A punkt, w jakim stoisz, bêdzie siê unosi³. Poprzez stopy, ³ydki, kolana, bêdzie unosi³ i przenosi³ siê w ciebie. Myœl tylko o tym.
5
Kiedy spogl¹dasz w tê lub drug¹ stronê, wcale o tym nie wiedz¹c, stajesz siê coraz bardziej - twoje nogi siê staj¹ - w³aœnie tym miejscem. To miejsce przenosi siê w ciebie. Ju¿ nawet nie musisz o tym myœleæ.
5
Czas najwy¿szy na pytanie: a po co robiæ to wszystko? Czemu to s³u¿y i ku czemu prowadzi? Po jakie licho szukaæ punktów na ziemi; jakichœ miejsc w przestrzeni i w czasie; staæ nieruchomo, albo spogl¹daæ, wykrêcaj¹c barki i tu³ów, w prawo i w lewo? Skoro dopiero teraz pada to pytanie, to zamiast odpowiedzi, niech bêdzie jeszcze jedno, bodaj wa¿niejsze.
5
Jak zobaczyæ s³oñce? Jak siê z nim spotkaæ; twarz¹ w twarz; oko w oko? Pewnie ju¿ nie raz zdarzy³o ci siê spojrzeæ w nie, gdy p³onie zabójcz¹ biel¹ z czystego nieba i swojej wysokoœci; jasnoœci¹ co niczego nie wyjaœnia, lecz tylko oœlepia. Wiesz ju¿, ¿e bezkarnie mo¿na to zrobiæ tylko przez mg³ê; przez chmurê; albo jedwab. W przeciwnym razie s³oñce zrani twój wzrok i stracisz go na d³ugo lub na zawsze.
5
Ale powiem ci jak mo¿na - mimo wszystko - zrobiæ to z du¿ym dla siebie po¿ytkiem i bez ¿adnej szkody. Powiem, bo wszystko co dot¹d nale¿a³o uczyniæ - znaleŸæ miejsce, znaleŸæ chwilê; utrzymaæ postawê i zamieniæ j¹ w ruch; s³u¿y ostatecznie spotkaniu ze s³oñcem. Dlaczego ze s³oñcem?
5
Oczywiœcie tym, którzy ze s³oñcem nie chc¹ mieæ wiêcej wspólnego ni¿ musz¹, t³umaczenie, ¿e s³oñce jest ojcem; Ÿród³em radoœci, si³y i poznania; œwiat³em, które mo¿e byæ dobroczynne; przewodnikiem wskazuj¹cym drogê - nic nie powie.
5
Ale na ciebie; jeœli chcesz mieæ z nim wiêcej wspólnego ni¿ musisz; skoro ju¿ wiesz gdzie, kiedy i jak masz stan¹æ; jak poruszaæ g³ow¹ a póŸniej tu³owiem, czas najwy¿szy ¿ebyœ zacz¹³ a nim rozmawiaæ.
5
Dlatego - przyj¹wszy w siebie to miejsce, które znalaz³eœ; ów
¯ADEN otrzymany przez stopy i nogi punkt, który ma s³u¿yæ do podniesienia œwiata; rozpocznij podró¿ dooko³a siebie. Czuj¹c to miejsce i t¹ chwilê, okrêæ siê przez prawe ramie. Miej oczy otwarte na wszystko; ustawione na poziomie s³oñca. Okrêæ siê raz i drugi. Potem trzeci i czwarty. Mo¿esz wiele razy. Ile zechcesz. Ale nie chciej za wiele. Przynajmniej na pocz¹tku. Chciej raczej mniej ni¿ za wiele.
5
Gdy bêdziesz siê krêciæ, mo¿esz zobaczyæ ró¿ne, dot¹d niewidziane rzeczy; banalne lub ciekawe. Przyjmij wszystkie do wdziêcznej pamiêci. Bêd¹ ci potrzebne. Mo¿e te¿ powstaæ w tobie pytanie i niepewnoœæ - jak i kiedy przestaæ? To rzecz bardzo wa¿na i dlatego teraz o niej wspominam.
5
Ale odpowiedŸ musisz znaleŸæ sam; mo¿liwie wczeœnie, by póŸniej nie dopada³o ciê to pytanie i nie odwraca³o twojej uwagi na niewa¿ne drobiazgi. Dlatego powiem od razu; kiedy tak wirujesz, nie przesadzaj z szybkoœci¹. Powiem te¿ od razu - zwalniaj stopniowo. Na lekko ugiêtych kolanach krêæ siê coraz wolniej i wolniej, a¿ ciê opuœci ten punkt; a¿ odzyskasz poczucie tego miejsca pod stopami; a¿ powróci ono tam sk¹d przysz³o. Wówczas siê zatrzymaj.
5
Choæ ta chwila; znaleziona we w³aœciwym miejscu i poruszona w stosownym kierunku; bêdzie jeszcze trwa³a jakiœ czas, musisz ca³¹ uwagê skoncentrowaæ na tym jak zwalnia i przemienia siê jasna linia œwiat³a, która twoje oczy rozci¹gnê³y na ca³y horyzont, gdy za ka¿dym razem ³apa³y s³oñce na krótk¹ chwile.
5
Wiedz¹c, ¿e tamta chwila nie przeminê³a bez œladu, pozostaw j¹ Tam, aby móc wróciæ do niej nastêpnego rana lub wieczoru; gdy s³oñce ponownie znajdzie siê na wysokoœci twoich oczu.
5
Zale¿nie od szybkoœci, twoje spojrzenie omiecie œwiat³oœæ s³oñca. Za drugim i trzecim razem; a póŸniej czwartym lub pi¹tym, zobaczysz, ¿e za twoim spojrzeniem pod¹¿a smuga jasnoœci, która przemienia siê w zamkniêty kr¹g. W twoim widzeniu powstaje, zrazu nierównomierny, a potem coraz pe³niejszy, œwietlisty horyzont. To jest w³aœnie dar s³oñca wiruj¹cy wraz z tob¹.
5
Oczywiœcie; jeœli lubisz, albo nie mo¿esz inaczej, mo¿esz siê obracaæ przez lewe ramiê. Musisz jednak wiedzieæ, ¿e ma to specjalny sens; inny od tego, jaki ma obracanie siê w kierunku przeciwnym. Najlepszy jest jednak taki kierunek, który daje ci pewnoœæ i oddaje ci - gdy ju¿ siê zatrzymasz - poczucie równowagi. Jest to bardzo wa¿ne: jak skoñczyæ ten taniec? Trzeba wiêc dodaæ, ¿e w miarê jak bêdzie porywaæ ciê euforia, wzroœnie jego zniewalaj¹ca moc. Mo¿e ci siê wydawaæ, ¿e stajesz siê jego wiêŸniem. Dlatego potrzebny jest nieznaczny opór. Nie wolno ci daæ siê porwaæ przez czyst¹ radoœæ wirowania. Jak ju¿ powiedziano, najlepiej zwalniaæ; lekko uginaj¹c kolana; tak aby skoñczyæ niemal na kuckach.
tylko bolesny, ale wrêcz groŸny, równie¿ dla ¿ycia.
5
Obok tych praktycznych wskazówek i dobrych rad, istnieje jedna pryncypialna i byæ mo¿e najwa¿niejsza. Nale¿y samemu próbowaæ i szukaæ. Zachowywaæ w³asne sposoby, kierunki, szybkoœci i postawy, a wszelkie, jakie uznasz za nie doœæ u¿yteczne w twojej sytuacji, oddalaæ. Nie ma tu bowiem dogmatów ani regu³, które stosowa³yby siê w równym stopniu do wszystkich. Taniec ze s³oñcem wymaga w³asnego stylu, bez zapo¿yczeñ i dogmatów.
5
Wœród niezwyk³oœci wywo³anych przez wirowanie jest te¿ i ta: gdy Ju¿ zdarzy siê, ¿e smuga s³onecznego œwiat³a, z³owionego przez twoje oczy, stanie siê zamkniêtym krêgiem - a jest to zazwyczaj jasnoœæ bezbarwna - mo¿e nagle przemieniæ siê w têczow¹ wielobarwnoœæ, niespotykan¹ w naturze na ¿aden inny sposób. Jest to widowisko piêkne i uwodzicielskie, w które ³atwo zapaœæ cia³em i umys³em. Jest to znak, ¿e jasna, ciep³a, ognista i boska energia s³oñca osi¹gnê³a stopieñ szczególnej sublimacji.
5
Podobnie jak wczeœniej przenika³a w ciebie - poprzez stopy i nogi energia ziemska, id¹ca od punktu, który jest miejscem twoich obrotów, tak i wtedy, gdy owa smuga jasnoœci przemienia siê w poziom¹ têczê, przenikaj¹ do ciebie i wype³niaj¹ ciê energie pochodzenia s³onecznego. One s¹ w³aœnie sensem tego tañca i najwa¿niejszym z zysków, jakie mo¿na otrzymaæ od s³oñca.
5
To mniej wiêcej wszystko co tym razem mia³bym do napisania. Powy¿szy tekst, a jeszcze bardziej tradycja, która go zrodzi³a, zachêcaj¹ do uzupe³nienia kilkoma s³owami komentarza. A¿ prosz¹ siê o komentarz historyczny i lingwistyczny. Mo¿e go kiedyœ napiszê? Na przyk³ad, gdy ca³oœæ powy¿szego bêdzie ju¿ gotowa. Na razie nie dodam ani s³owa o Empedoklesie. Ani o Heraklicie, Platonie i Plotynie. Tako¿ o Tomaszu z Akwinu, u którego jest znacznie wiêcej o wirach ni¿ w nieœmia³ych wzmiankach u Swedenborga. Teraz podarujê sobie to wszystko. I tobie te¿. I Butlerowi Williamowi Yeatsowi, który sam pewnie by to chêtnie napisa³. Tym skwapliwiej nabieram wody w usta i zostawiam ciê z tym miejscem; z t¹ chwil¹; z twoimi obrotami, które ciê gdzieœ przecie¿ zawiod¹. I przede wszystkim - ze s³oñcem. Henryk Waniek, ¯aden nr 17
5
S¹ tacy, którzy utrzymuj¹, ¿e nale¿y zatrzymaæ siê gwa³townie, równoczeœnie sk³adaj¹c razem d³onie, na wysokoœci piersi i tym sposobem oddalaj¹c wszelkie zawroty g³owy i utratê równowagi.
5
Ale ten sposób nie wydaje siê byæ bezwzglêdnie skuteczny. Jednym pomaga, innym wcale, a jeszcze innym wrêcz szkodzi. Wydaje siê, ¿e jego skutecznoœæ jest wiêksza, gdy szybkoœæ jest niewielka; jak najmniejsza. Przy obrotach dynamicznych i szybkich, stosowanie go przynosi nieprryjemne skutki w rodzaju md³oœci, zawrotów g³owy i ³omotu serca. Mo¿esz spróbowaæ. Jeœli jest pomyœlny stosuj. Jeœli nie, zaniechaj.
5
Niezale¿nie od sposobu, którego nie polecam, s¹ inne jeszcze powody, dla których nie nale¿y gwa³townie przerywaæ, a szczególnie, gdy masz pewn¹ szybkoœæ. Istnieje bowiem groŸba - doœwiadczona przez wielu - ¿e przy pewnej wprawie i zagustowaniu w tym tañcu, szybkie i bezwzglêdne przerwanie obrotów potrafi uruchomiæ wielkie si³y. Zapanowanie nad nimi wymaga du¿ej wprawy i delikatnej strategii.
5
Oto pocz¹tkuj¹cy, który nie przestrzegaj¹c umiaru, poddaje siê chêtnie euforycznemu popêdowi, wszystkie swoje energie wewnêtrzne doprowadza do brutalnego zderzenia z energiami zewnêtrznymi. W wyniku starcia dochodzi - jak wykazuje doœwiadczenie - do spontanicznej lewitacji. Cia³o gwa³townie zatrzymane w tañcu mo¿e zostaæ oderwane od ziemi i wzniesione na rozmaite wysokoœci. Na ogó³ niewielkie i gro¿¹ce najwy¿ej bolesnym upadkiem, gdy si³y wznosz¹ce - maj¹ce dzia³anie krótkotrwa³e - przestaj¹ dzia³aæ. Mo¿e siê zdarzyæ, ¿e w takim przypadku zostaniemy wzniesieni nawet na wysokoœæ naszego wzrostu i w oszo³omieniu nie bêdziemy w stanie sterowaæ naszym upadkiem. A z takiej wysokoœci mo¿e on byæ nie
235
¯ULIO CEZARO
WIGILIADA
to w³aœnie jest noc albo co ja wiem tym bardziej niespokojna a chojna darów beznamiêtnych to w³aœnie jest noc w gruzach teŸ tylko cichoœæ palce wygina przy ksiê¿yca tañcu niestatecznym to w³aœnie jest noc gdzie chichotsk¹p¹ nut¹ niebosk³on wyswobadza z ziaren pokutniczych skrzeku to w³aœnie jest noc pasterskich poni¿eñ herodowym zaciêciem dysz¹ca a niespokojna mimo i¿ kolêd wieczysty brak to w³aœnie jest noc i czas wielebnie pulchny groteskowych jode³ t³em ach w potokach myœli o najbli¿szych S³awek £uczak, ¯ulio Cezaro nr 3
***
gdy idziesz zostawiasz czarne plamy na chodniku nie zdzier¿ê tego do koñca mówimy podobnie myœlimy zupe³nie inaczej podniesiona g³owa do samych ulicznych latarni a w œrodku gnije zepsuta pustka zacierana têsknota bo znieczuliæ mo¿na zawsze tyle œrodków teraz mamy i ka¿dy lepszy mocno naciskana reklama próbowaæ ³atwo bo to marne grosze zwêdzone ukradkiem spracowanemu ojcu mo¿na by by³o zmoczyæ mordê lub puœciæ kapkê z fiuta ale trunki drogie dupy jeszcze dro¿sze - nie na dzisiaj Carlo dosta³ robotê i chuj mu w zêby ja siê nie brudzê mam nowe jeansy i trochê w nich pochodzê Marlena, ¯ulio Cezaro nr 5
swoje myœli. Starannie oddawaj siê medytacji! Æwicz codziennie. Zwajczaj pokusy, szczególnie pamiêtaj o prawie ahimsy, a jeœli nu¿y ciê bezczynnoœæ, przeznacz sobie codziennie dwie godziny na regularn¹ pracê, lecz nie sprawiaj wra¿enia cz³owieka zapracowanego lub zatroskanego, miej czas dla ka¿dego, kto bêdzie mia³ ochotê z tob¹ pogawêdziæ. Nigdy nie znajduj ma³ych celów, nie zapomnij o jedynym celu ¿ycia. Twoje d¹¿enia ku doskona³emu poznaniu. Nikt nie mo¿e zachamowaæ twojego rozwoju, nie staraj siê nikomu podporz¹dkowaæ, nie próbuj myœleæ tak, jak inni. Ci¹g³a œwie¿oœæ, m³odzieñczy wdziêk, nieprzekupnoœæ, choæ jednoczeœnie dziecinna nieodpowiedzialnoœæ, humor i œmiech pozwol¹ Ci byæ wci¹¿ niewinn¹. Druga strona tej niewinnoœci to niemal ca³kowity brak ambicji i marzeñ o karierze. Te cechy dodadz¹ Ci nieopisanego wdziêku. M¹dre d¹¿enie do doskona³ego poznania jest dla ciebie najwa¿niejsze. Jest ono przedmiotem wiod¹cym na wiecznym kursie ¿ycia. Yellow, ¯ulio Cezaro nr 3
żulio cezaro Pismo wydawane w latach 1992-94 przez S³awka £uczaka podczas jego pobytu w Oœrodku...... XXXX XXXX XXXX w AAAAA. Makiety ¯ULIO CEZARO kserowane by³y z maszynopisów w nak³adzie kilkanastu do kilkudziesiêciu egzemplarzy, rosn¹cej objêtoœci w formacie A4 (nr 3 - 12s, nr 4 - 16s, nr 5 20s). Kontakt: S³awomir £uczak, ul. Serbska 2 m 50, 30-681 KRAKOW
***
¯ycie traktuj, jak kurs. Kurs gry szklanych paciorków, na którym uczysz siê ci¹g³ego poznawania. Wys³ano ciê tutaj, abyœ uczy³ siê sam. Jako m³ody cz³owiek nie powinieneœ nikogo strofowaæ ani oceniaæ, bo by³oby to nietaktem. Jesteœ tu, by doskonaliæ cia³o i duszê. Nie przejmuj siê niczym bardziej, ni¿ wymaga tego od Ciebie dana sytuacja. Wieczna m³odoœæ to bezinteresowna chêæ poznania, zaciekawienie ka¿d¹ chwil¹. Wykorzystuj ka¿dy dzieñ. Staraj siê byæ lubian¹ i u¿yteczn¹, ale siê nie narzucaj, nigdy nie rób wra¿enia bardziej zniecierpliwionego albo maj¹cego mniej czasu, ni¿ twój rozmówca. I zachowuj siê tak, jakby Ci na dwóch, czy dziesiêciu znajomoœci wcale nie zale¿a³o. Potraktuj ¿ycie jako wspó³zawodnictwo w æwiczeniu cierpliwoœci. Nikomu nie narzucaj w³asnego zdania, ale zapytana dok³adnie t³umacz
236
¯ULIO CEZARO
237
¯ULIO CEZARO
PODOBNIE JAK WY
(M. i B. Kopcom) podobnie jak wy oczekiwa³em wœród rycz¹cych czarnych okrêtów gnanych wichrem przemijaj¹cych pokoleñ ca³usu nowego mesjasza który rozdarty na miliony czêœci uczyni³ by na nowo ziemiê ¿yzn¹ urodzajn¹ gnaj¹c¹ przez melancholiê i rozwi¹z³oœci seksualne podobnie jak wy sprzedawa³em swój umys³ swoje cia³o swoje genitalia za marn¹ cenê pustej sformalizowanej utopii najczêœciej gdzieœ w ciemnych bramach zatraconych wœród œmiechu i p³aczu pe³nego dytynkcji i tego dzikiego zapachu szczekaj¹cych ekskrementów podobnie jak wy przechadza³em siê po krótkiej trasie dusza intelekt w poczuciu mistycznej misji i podobnie jak wy upada³em po raz tysiêczny uderzeniem bolesnym na twardy grunt sprowadzany bez grosza w wkieszeni podobnie jak wy pogr¹¿a³em siê w oddechach szlonych odmierzanych nieustaj¹cymi odg³osami armatnich luf pal¹cych siê domów ach szatañskich wizji tego œwiata podobnie jak wy wywo³ywa³em zdjêcia dawno wywo³ane w podziemnych œciezkach hadesu pustelnie niekoñcz¹cej siê nigdy które rozrywane krwaw¹ wydzielin¹ odbija³y siê w tanich filmach pornograficznych w potokach spermy sprzedawanej jak coœ martwego S³awek £uczak, ¯ulio Cezaro nr 3
***
- Opowiedzieæ ci o papierowych ³ódeczkach? - Opowiedz. - ...Zostaliœmy stworzeni na kszta³t i podobieñstwo papierowych ³ódeczek. Jesteœmy nimi. Ka¿da ma swoje terytorium i wodê, w której ¿yje. Jedne ³ódeczki ¿yj¹ w potê¿nych wannach, gdzie zawsze jest ciep³a i czysta woda, inne spêdzaj¹ czas w ka³u¿ach, niekoniecznie schludnych i pachn¹cych, jeszcze inne wciœniête s¹ pod rynnê. ¯ycie takich ³ódeczek
uwarunkowane jest od s³oñca, wiatru, ¿ywio³y s¹ wyznacznikiem ich dni. Wiesz kto je tworzy? - Kto? - Ma³y ch³opczyk przy swoim biureczku, nieustannie wycinaj¹cy coraz to nowe i nowe ³ódeczki. PóŸniej o niektórych zapomina by przed³u¿aæ ¿ycie, tych, o których ³atwiej i wygodniej mu pamiêtaæ. Wiesz jak tworz¹ siê ³ódeczki kalekie? - Jak? - Kiedy ch³opczykowi coœ siê nie uda w twórczym procesie, kiedy nie chce siê mu dokoñczyæ jednej bo woli upiêkszaæ drug¹... piêkno przyci¹ga i imponuje mu. M¹droœæ ³ódeczek uwarunkowana jest kartkami, z których s¹ zrobione: im wiêcej liter tym m¹drzejsze... te w wannach zrobione s¹ najczêœciej z kolorowego papieru, g³adkiego i wypieszczonego. £ódeczki maj¹ swoje ¿ycie... spróbuj sobie wyobraziæ zaciemnion¹ ulicê, na niej stare kamienice i ³ódeczki: ka¿da osobno, ka¿da u siebie. Czasami gdy jest ulewa, przemieszczaj¹ siê z miejsca na miejsce lub ³¹cz¹ siê ze sob¹... bywaj¹ zazdrosne bo jedna ma ³adniejszy maszcik lub czystsz¹ ka³u¿ê ale w gruncie rzeczy wszystkie d¹¿¹ do jednego... - Dok¹d? - By znaleŸæ siê w wodnym niebie... obojêtnie jakie ono bêdzie: czy morzem, czy rzek¹, czy te¿ jeziorem. Po prostu wielki wodny zbiornik, gdzie mog³yby siê wszystkie znaleŸæ i byæ sobie równe. Przy ka¿dej wiêkszej ulewie, wierz¹, ¿e s¹ coraz bli¿ej... wierz¹ te¿ czasem, ¿e ch³opczyk podwiezie je ku niebu... ale nie! On o nich zapomina. Ty te¿ jesteœ tak¹ ³ódeczk¹!... resztê dopowiedz sobie sam. Marlena, S³awomir £uczak, ¯ulio Cezaro nr 5
238