Ołbin z pamięci

Page 1



Ołbin z pamięci



Ołbin z pamięci katalog wystawy Wrocław, 11 XII 2014 r.

Fundacja Dom Pokoju Infopunkt Nadodrze



Wstęp Wystawa Ołbin z pamięci została zaprezentowana 11 XII 2014 roku w siedzibie Fundacji Dom Pokoju/Infopuktu Nadodrze w ramach uroczystej inauguracji powstania dwóch nowych, osiedlowych rad seniorów na wrocławskim Ołbinie i Kleczkowie. Była ona pierwszym działaniem podjętym wspólnie przez ołbińskich radnych, mającym na celu ich aktywizację oraz integrację.

związanych. W tym też sensie są nadzwyczajne. Inne zachwycają – ukazując historię wrocławskich pionierów. Możemy w nich odnaleźć świadectwo trudu, jaki nowoprzybyli mieszkańcy Wrocławia włożyli w odgruzowywanie i odbudowywanie miasta oraz jak ich życie pozbawione było wygód i przepychu. Katalog prezentuje historie w porządku od wypowiedzi nastarszej osoby do najmłodszej. Większości opowieści towarzyszą czarno-białe zdjęciaoraz fotografie obiektów, które te osoby udostępniły na czas wystawy. Historie zebrano podczas wywiadów, a następnie spisano. Celowo zachowano formę wypowie-

Katalog dokumentujący wspomnienia seniorów, udostepnione przez nich

dzi mówionej, aby jak najwierniej oddać charakter i sposób wypowiadania się

prywatne zdjęcia oraz eksponaty, które mogliśmy podziwiać na wystawie,

danej osoby. Chodzi o to, aby zachować żywość wypowiedzi, w której wczucie

prezentuje osobiste wspomnienia dziewięciu osób zamieszkujących osiedle

się umożliwi pełniejsze doświadczenie historii opowiedzianej.

Ołbin. Opowieści te przywołują czas ich dzieciństwa oraz młodości, spę-

Mam nadzieję, że dla Czytelnika będą to równie fascynujące świadectwa

dzonych na Ołbinie lub w jego najbliższej okolicy. Poprzez nie odkrywamy

minionych czasów, jak dla kuratora wystawy i że sprowokują do namysłu nad

inny, miniony świat realiów powojennego Wrocławia oraz Wrocławia okresu

naszym współczesnym, dostatnim światem oraz panującymi w nim warto-

Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Każda z historii jest zupełnie odrębna i wy-

ściami. Nierzadko przecieżodmiennymi od świata ołbińskich seniorów.

jątkowa. Niektóre wydają się dosyć zwyczajne, a jednak są doskonałym świadectwem sposobu życia w minionym czasie i zapisem osobistych doznań z tym

Malwina Janusz, kurator wystawy

5



Pani Zofia Trojanowska (ur. 1932 r.) Do Wrocławia przyjechałam do szkoły. Moja nauczycielka przyjechała tutaj na wykłady i mi załatwiła szkołę. Pochodzę ze Skaryszewa koło Radomia. Pierwszy raz jechałam pociągiem właśnie do Wrocławia. Pamiętam ten smród tego dymu, który leciał na nas, bo się paliło w piecu. Tak dużo ludzi jechało na zachód, że na buforach się jechało. Na zachodzie miał być cud na ziemi, a tu nie było cudu żadnego.

wojną, nie było szczepień w wojnę. Dopiero komuna po wojnie zaczęła szcze-

Do Wrocławia przyjechałam w roku 1946, później skończyłam 3 letnią szkołę

nagrodę Nobla dostać, bo to była jedna męka dla tych dzieci i dla personelu.

pielęgniarską i od 1949 roku pracowałam w zawodzie pielęgniarki. Obecnie

Miałam 50 dzieci na nocy i zamiast schodzić o 6-tej, to schodziłam o 10-tej

mieszkam na ul. Sienkiewicza.

lub 11-tej z nocy, bo nie zdążyłam wszystkiego zrobić, nawet raportu napisać.

pionki kupować i szczepić dzieci, bo dzieci umierały jak muchy. Najczęściej występowały takie choroby jak: dyfteryt, koklusz, świnka. Jak teraz przywiozą jakąś sepsę i mówią, że co to nie jest. Mając doświadczenie tamtych czasów myślę, że to zwykła sepsa z zatorami na ciele u dzieci. Teraz to są wenflony, a kiedyś były metalowe igły. Ile razy pani kogoś ukuje tyle razy pęka żyła, bo on ma w rozsypce naczynia krwionośne. To jak kroplówkę po godzinie czy po półtorej gdzieś umocuje a dziecko przekręci rękę i znów coś rośnie i nie można założyć. Teraz są wenflony, a to jest cud. Ten co wymyślił powinien

Pracowałam w klinice dziecięcej na Wrońskiego. Od Rynku po prawej stro-

Miałam 50 dzieci sama jedna, ze starą salową, która była niedobra, waliła

nie za Mostem Grunwaldzkim. Teraz jest tam piękny plac z fontannami. Tam

wiadrami i mało co pomagała. Niech Pani ma tyle dzieci, kilka noworodków

były kiedyś same ruiny. Za mostem była restauracja Kaczka i poza tym same

duszących się z kokluszem i zadzwonią, że ma Pani przylecieć po dziecko na

ruiny, takie, że tylko tramwaj przejechał, a reszta była zasypana gruzami. Po

ambulatorium, bo umiera na dyfteryt. I biegnie pani łapie to dziecko, przynosi

pracy musieliśmy chodzić i je odgruzowywać. I pełno szczurów wszędzie było.

i trzeba mu dać surowicę, której nie da pani z ampułki wstrzyknie i koniec,

Sprzątanie było obowiązkiem obywatelskim. Teraz to nikt by nie poszedł. My

tylko trzeba go najpierw odczulić, rozcieńczyć tę surowicę i dopiero kilka za-

wszyscy szliśmy po robocie, a jeszcze byliśmy głodni. Bardzo mało zarabiały-

strzyków próbek mu zrobić i dopiero za godzinę, lub dwie wstrzyknie surowicę,

śmy, jak człowiek zapłacił obiady w stołówce, to już starczyło jedynie na pastę

a inne dzieci gdzie? Potrzebują opieki, ten się dusi, ten sinieje ten umiera, a nie

lub proszek do zębów i na bochenek chleba. Później gotowaliśmy krochmal

było aparatury, że dusi się noworodek z powodu kaszlu i czym pani to będzie

żeby się najeść. Byłyśmy głodne, a to wypełniało brzuch.

odsysać, trzeba wziąć na palec gazę i mu to wyjąć. Kiedyś poszłam z wnukiem

Odgruzowywanie trwało dość długo, bo cegły zabierali, te lepsze, na bu-

do lekarki koło Astry i okazało się, że jako trzymiesięczne dziecko leżała na

dowę Warszawy, a tą resztę żeśmy uprzątały. Wynagrodzenia za tą pracę nie

koklusz w klinice na Wrońskiego. Gdy zapytała jak pomagałam dzieciom

było. To było chyba zarządzenie władzy – już dokładnie nie pamiętam.

na kaszel powiedziałam, że łapałam je i trzęsłam, podawałam tlen, palcem

W tamtym czasie pracowałam w Klinice na Wrońskiego, na oddziale za-

odtykałam, bo nic nie było. Teraz narzekają na Owsiaka, ale ja bym tych ludzi

kaźnym 5 lub 6 lat, już nie pamiętam. Później przenieśli mnie na oddział dla

powiesiła. Zarzucają mu, że dom wybudował. 20 lat pracuje z żoną, to wybu-

gruźlików. Na oddziale zakaźnym było 15 czy 16 sal i były wszystkie choroby

dował. Dobrze, że się taki znalazł, bo tak to by dalej nic nie było. Taka praca,

zakaźne wieku dziecięcego. To było coś strasznego, bo nie było szczepień przed

to była naprawdę gehenna. W każdej Sali inna choroba. Wchodząc do Sali

Pani Zofia Trojanowska

7


zakłada Pani drugi fartuch, zawiązać na kokardki żeby się nie odwiązał, macza

Ja miałam dziecko w domu i mogłam jej zanieść tę chorobę do domu. I też

pani ręce w lizolu, w drugiej misce chloramina, zobaczy Pani jakie mam ręce

w masce i fartuchu. Rękawiczek nie było, pracując na oddziałach zakaźnych

zniszczone. Dopiero po tym zaczyna Pani coś robić przy tych dzieciach, leki

mieliśmy gołe ręce. Swoje dziecko wywiozłam na wieś na tydzień, później

podawać, karmić butelkami ze smoczkami już podgrzanymi, później trzeba

je odebrałam. Moja ciotka miała jednego zęba i jak zobaczyłam jak karmi moje

poczekać, żeby nie wymiotowało, bo jak za wcześnie się wyjdzie to może się

dziecko mocząc bułkę w mleku i je najpierw gryzie i dopiero dziecku daje.

zakrztusić i się udusić. Leci się na następną salę, musi pani znowu umoczyć

Harówka była straszna. 300 osób dziennie i wszystkich dodatnich wywozili na

ręce w jednej i drugiej, zdjąć to homąto i cały czas w masce. Pot się leje, cała

Karłowice. Pracowałam jako pielęgniarka przez 40 lat, a więc wiele widziałam.

jesteś mokra, plecy mokre i cała mokra w tym homącie. Na następnej sali

Jak pierwszy remont zrobili u nas w piwnicy, taki ważniejszy remont, to nas

znowu ta sama śpiewka. Coś strasznego, to była jedna męka.

rozwieźli po wszystkich szpitalach. Mnie dali do szpitala na 1 maja. Tam były

Pani profesor Hirszfeldowa oddawała swoją pensję, żeby kupić pieluchy

warunki nie z tej ziemi, straszne, w bańce od mleka nocne grzały nam na

i kaftaniki. Przez kilka lat oddawała swoją pensję, jadła w stołówce tak, jak my

rano do kąpieli dzieci wodę na gazie i z tej bańki trzeba było jakimś garnkiem

wszyscy, a żyła za męża pensję, który był biologiem. Który też dużo zrobił dla

nalewać wodę do wanienki. To była jedna męka, wszystkie dzieci trzeba było

dzieci. Nikt nie wie, kto to jest pani profesor Hirszfeldowa, wszyscy zapomnieli.

wykąpać i nakarmić, nieprzytomne sondom przez nos. Nieraz przyszłam do

Później mnie przerzucili na gruźlicę, bo trzeba było. Dzieci były duże

kuchni po jedzenie to salowe kradły i robiłam awanturę. Później za to salowe

z zapaleniem opon mózgowych gruźliczym, z zapaleniem wirusowym opon

nie chciały mi sprzątać na gruźliczym, bo nie dawałam im kraść. Awantury

z zapaleniem surowiczym i po różnych chorobach, dzieci nieprzytomnie

robiłam, bo nie miałam co dzieciom dać jeść. Poszłam do oddziałowej, do

przez 3 miesiące. Duże chłopaki trzeba było codziennie dźwigać. Duże od-

Pani doktor i powiedziałam, że dłużej tak nie może być. Najgorsze to, że nikt

leżyny, materace były z trawy, nie było takich jak teraz takich pięknych, były

nie przychodził, cwaniary były takie, że zwolnienie lekarskie na siebie lub

sztywne i twarde, odleżyny na łopatkach i pupach u nieprzytomnych dzieci.

dziecko i nie przychodziły. Remont trwał rok i ja musiałam dziecko odwieźć

Jak się przekręciło na bok, żeby sobie poleżał wywietrzyć odleżyny, odkrę-

do żłobka i dopiero do szpitala. Pani profesor z tamtego oddziału zawsze

ciło się i już. Odleżyny naświetlało się lampami, żeby się wygoiły. W jedną

dzwoniła, że tylko ja przychodzę do pracy i nikt więcej, żeby spowodowali

noc takie odleżyny potrafiły się zrobić. Niech pani namydli takie dziecko na

żeby przychodziły, bo nie ma kim pracować, przecież ja 24 godziny nie będę

stole, i jeszcze wsadzi do wody z kali czy z jakimiś ziołami i wykąpie go. Jak

pracowała. Później pewnego dnia sekretarka zadzwoniła do pani Hirszfeldowej,

pani wyjmie takie dziecko, to jest pani cała mokra. Ciężkie do wanny włożyć.

że mam rzucić wszystko i przyjść do kliniki, bo tam się zwolniło miejsce od-

Ja przez 30 lat z dyskami chodziłam. Kiedyś zaczepił mnie pan i powiedział,

działowej i mam być na oddziale i tam będą dzieci. Zrobiła mnie oddziałową

że mnie pamięta. Miał zapalenie opon mózgowych i oprzytomniał, to mnie

i tak pracowałam 30 lat.

pierwszą zobaczył. Jak się Heinego Medina pojawiła. Moje dziecko urodziło się w 1954 roku

Wspomnienie o Hirszfeldach

jak była ta choroba, nie wiem w którym to roku, chyba to było 1961 roku.

To byli ludzie bardzo zasłużeni. Teraz jak Pani idzie na wykład musi Pani

Też zabrali mnie z oddziału i dali do ambulatorium. Tam 300 osób dzien-

zapłacić 300, 400 zł. Ona wszystko za darmo robiła, szkoliła młodych lekarzy,

nie przyjmowali dzień i noc. Trzeba było punkcję robić i do badania płyn.

egzaminowała. Przyjeżdżali ze wszystkich województw na wykłady do niej.

Pani Zofia Trojanowska

8


Zaprowadzałam do niej ciekawe przypadki, oni oglądali, bo jak Pani nie pokaże ciekawego przypadku, to on nie rozpozna i nie będzie widział co to jest. Przy okazji się czegoś nauczyłam i to wszystko za darmo. Lekarz musiał przyjmować w ambulatorium bez przerwy. Ciężkie stany, dzieci po wojnie strasznie zaniedbane, zawszone, niedożywione. Niektóre mając 3 lata ważyły 3 kilo. Leżały na zwykłym oddziale. Pomimo tych wszystkich trudów bardzo lubiłam tą pracę.

Pani Zofia Trojanowska

9


od lewej: Ryszard Kolasa wraz z uczniami ze swojej klasy – zakończenie VII klasy. Szkoła przy ulicy Mikołaja Reja, Wrocław, 1955 r. Aleksander Oczko wraz z kolegami z drużyny piłkarskiej. Szkoła Podstawowa nr 36, klasa VII, Wrocław, 1954 r.


Pan Aleksander Oczko (ur. 1940 r.) Pan Ryszard Kolasa (ur. 1941 r.) Pan Aleksander Oczko przyjechał do Wrocławia 14 września 1945 r. Ryszard Kolasa przyjechał do Wrocławia na początku 1946 r. i zamieszkał na ul. Sienkiewicza 93.

ao: Jak spędzaliśmy czas wolny? Masę było terenów do wykorzystania.

pan ryszard kolasa: Zamieszkałem z rodzicami na ulicy Sienkiewicza 93,

chyba przygotowywali tam bazę w wojnę.

gdzie rodzice mieli najpierw sklep z artykułami kolonialnymi (spożywczy),

rk: W czasie Festung, w tych podziemiach były lazarety, z jednym z kolegów

a później był to sklep rybny. Pierwszy sklep rybny we Wrocławiu. Był profesjo-

wpadliśmy w pierze. Wyszliśmy cali oblepieni. Teren zabawowy był do Mostu

nalny, w środku był basen, można było zażyczyć sobie świeże ryby. Akwarium

Grunwaldzkiego. Na nim bawiliśmy się na taśmach. Wchodziło się tam na

było na wystawie. Tam w ryby zaopatrywali się ludzie z połowy Wrocławia.

górę. W tym czasie nie było piłki, ani rowerów. Biegało się po gruzach. Do

Na ulicy Piastowskiej znane były takie osoby jak rodzina pana Przegrodzkiego.

domu przynosiliśmy naboje i woreczki na proch. W końcu sami zaczęliśmy

Sklep działał do czasu kiedy nie upaństwowili nas i się skończyło. Znaleźliśmy

organizować się. Pierwsze co było – to na podwórku, były tam takie konstruk-

się na ulicy. Zapieczętowano lokal. Nasze mieszkanie było na zapleczu. To

cje jak trzepaki do suszenia bielizny. Myśmy to wykorzystali, bo to tworzyło

było w 1947 albo w 1948 r.

bramki i zaczęliśmy grać w zośkę (kawałek ołowiu, dwie dziurki się robiło,

pan aleksander oczko: Wiem, że jakiś spis był. Mój tata i mama pracowali

grubości 2mm, z wełny nawlekało się w te dziurki na przelot i to tworzyło

na poczcie. Tata zakładał pocztę we Wrocławiu, był jednym z założycieli. Czy

grzywkę wokół ołowiu i to nogą się podbijało wielokrotnie i później był strzał

rk: Na Sienkiewicza przy Piastowskiej idąc w stronę Ogrodu Botanicznego, gdzie jest przedszkole to wszystko było rosyjskie. Najważniejsze: plac Grunwaldzki, cały w gruzach, bunkry tam były. Niemcy

to pod potrzeby poczty, czy coś, jakiś spis robiono. Ten kwartał Piastowska,

na bramkę. To było kapitalne przygotowanie do gry w piłkę). Robiliśmy mi-

Sienkiewicza, Minkowskiego i plac Grunwaldzki, to był prostokąt pocztow-

strzostwa podwórka. To była pierwsza inicjatywa młodzieżowa. Popularny

ców. Tu mieli swoje mieszkania, stąd dowozili ich autobusem do dyrekcji na

był żużel, szukało się stare rowery. Kółka od rowerów, drut wyginało się

Powstańców Śląskich. Rano była zbiórka i jechali do pracy. Zorganizowana

w podkówkę do trzymania, na podwórku był tor do żużlu (kółka bez opony)

była świetlica dla dzieci na ulicy Hanki Sawickiej. Pani Błaszczak (obecnie

linia startowa na 4 zawodników i wyścigi były żużlowe. To też była inicjatywa

Żurawskiej) nie pamiętam, ale pamiętam jej brata. Bawiliśmy się razem

dziecięca. Znajdowaliśmy masę monet niemieckich (kiedyś znaleźliśmy beczkę

i pokazywał mi swoją kolejkę (Wektra) i znaczki chciał mi sprzedać. Pan

monet w piwnicy). Zaczęliśmy grać w ściankę monetami. Na początku, to

Błaszczak – ojciec – miał swój pokój, w którym były tylko książki o szachach

była sportowa konkurencja. Później już na pieniążki. Monetą jeden odbijam,

i kilka szachownic, gdzie grał sam ze sobą

moneta spada, ktoś odbija po mnie. Wszystko robisz, żeby mnie złapać. Jak

rk: Błaszczak był znany. Też był pracownikiem poczty.

mnie złapał to musiałem do dołka zapłacić. I jak ogłaszało się finał, to wszystko

ao: Jeszcze zaraz po wojnie, w kwartale Nowowiejska, Piastowska do

liczyliśmy. Był taki kolega, że z nim nie można było wygrać. To była kolejna

Sienkiewicza było zamknięte i tam mieszkali Rosjanie. Zajmowali wszystko,

nasza inicjatywa.

na podwórku była baza transportowa.

Pan Aleksander Oczko, Pan Ryszard Kolasa

11


ao: To się odbijało o ściany tam gdzie były cegły.

Mieszkał też Leszek Kamfolt, który ukończył Akademię Plastyczną i był ka-

rk: Na ulicy Sienkiewicza (skrzyżowanie Nowowiejskiej z Sienkiewicza) tam

merzystą we Wrocławskiej Telewizji. Nigdy nie zapomnę jego ojca, z tego co

był Zakład Wulkanizacyjny, który prowadził pan Czerniec. Mój tato poszedł

pamiętam, to jego ojciec był przedwojennym oficerem. Do końca życia nie

do niego i wulkanizator zrobił z gumy czołgowej piłkę dla nas. Jak się nią

zapomnę jak Pan Kamfolt szedł przez naszą ulicę, bo mieszkał pod czwórką – to

rzuciło z trzeciego piętra to wracała na trzecie piętro, ale jak się ją kopnęło,

jak on szedł, to wyglądało tak: ubrany elegancko, kapelusz, bez tego nigdy go

to naprawdę bolało. Mój tato pojechał do Warszawy i stamtąd przywiózł

nie widziałem. I jak szła jakaś znajoma, to zdejmował kapelusz, parę metrów

pierwszą sznurowaną piłkę. Jak się rozniosło, to śniadania nie mogłem zjeść,

wcześniej i całuję rączki szanownej Pani. Był dżentelmenem totalnym.

bo od rana już koledzy czekali. Ją musiał mężczyzna sznurować, bo jak się

ao: W tej szkole gdzie ja chodziłem jest teraz ośrodek dla dzieci (Szkoła

ją napompowało, to było ciężko sznurować. Ja o nią dbałem, pastowałem, bo

Podstawowa na ul. Chopina).

to była jedyna. Kolejna nasza inicjatywa to było namalowanie linii i bramek,

rk: Tam była II klasa, tam nauczycielką była fantastyczna Pani Pacześniakowa

pola karnego. Jak były mecze, to ludzie w oknach siedzieli i obserwowali jak

i właśnie w tej drugiej klasie na miejscu teraz istniejącej szkoły tańczyliśmy

na stadionach. Teraz jak patrzę na to podwórko, to aż się płakać chce. Wtedy

poloneza Ogińskiego w strojach. Ilekroć pokazuję to zdjęcie, to nikt w naj-

to podwórko tętniło życiem, a teraz garaże, samochody i śmietniki. Dzieci, tak

śmielszych przypuszczeniach nie pomyśli, że te stroje, gdzie dziewczęta są

jak my, w tamtym okresie, nie czekaliśmy aż ktoś nam coś da, bo nie miał, co

w krynolinach a panowie jako paziowie w kryzach z piórem, że to wszystko

dać. Sami szukaliśmy zajęcia. Ja mieszkałem pod 17-tką po przeciwnej stronie

było przez matki, pod kierownictwem pani Pacześniakowej, z bibuły karbo-

Olek pod 16-stką, mówię o ulicy Hanki Sawickiej. Tam uderzyła bomba od

wanej robione.

strony podwórza. My na I piętro wchodziliśmy i wyczyściliśmy pokój, dostali-

To było pożegnanie ojczyzny i te stroje się nie rwały.

śmy rękawice bokserskie od Kaflowskiego (pseudo Myszka) on był mistrzem

Nasza inicjatywa z lekkoatletyką, to było to, że mieszkał u nas Olgierd Ciepły,

Polski (w 1952 roku). Mieszkał na Sawickiej pod numerem 5. My w tym pokoju

Jurek Swiło i ja sam. Był czas, że w Czarnych lekkoatletykę zacząłem biegać,

na tym ringu się tłukliśmy ostro. Parę lat później zainteresowaliśmy się lek-

skakać, a u nich był Olgierd Ciepły. Może to miało wpływ, że nie paliłem i nie

koatletyką, sami organizowaliśmy wewnętrzne zawody. Mieliśmy swój dysk

palę papierosów, człowiek nauczył się sportowo zachowywać. Presja była tych

i kulę. Chodziliśmy na Rosenbergów lub do dawnej Akademii Wychowania

starszych kolegów. Ciepły to już był trochę więcej niż starszy kolega. Tam była

Fizycznego. Tam graliśmy w piłkę, albo skakaliśmy lub rzucaliśmy, bo nas

presja, że trzeba sportowo żyć. Do pierwszej klasy chodziłem do 12-tki koło

znali i wpuszczali na teren normalnie niedostępny.

Mostu Grunwaldzkiego, do drugiej chodziliśmy na Zalesiu. Jako ciekawostkę

ao: U nas na ulicy mieszkał Ciepły, trenował rzut młotem, reprezentant Polski

powiem, że jak chodziliśmy do 36-tej na Chopina, to był najlepszy czas dla

w rzucie młotem. To był nasz starszy kolega.

nas. Do domu wracało się przez park, pokus było tyle, szczególnie zimą.

Jurek Switło, on był mistrzem Dolnego Śląska w płotkarstwie - mieszkał

Oczywiście konflikty między rodzicami były, bo trudno było do domu wró-

niedaleko nas. Na Piastowskiej mieszkali aktorzy, Pieradzki i Igor Przegrodzki

cić. Wielokrotnie teczki się chowało i biegało po drzewach i krzakach. Zimą

z mamą.

na teczkach się zjeżdżało. W tym czasie, przy okazji, chodziło się też koło

Na naszej ulicy mieszkała też Pani Dałkowska, mistrzyni Dolnego Śląska w tenisie, przez pewien czas pokazywała nam jak trzeba uderzać i grać.

Morskiego Oka na górę Cymberasa. Teraz to mówią Kilimandżaro. W tamtym czasie była tam skocznia narciarska. Próbowaliśmy tam swoich sił, miałem

Pan Aleksander Oczko, Pan Ryszard Kolasa

12


swoje poniemieckie stare drewniane narty, ktoś wziął sanki, ale że były tam

Wakacje

muldy to było już po sankach.

ao: Ja całe wakacje spędzałem na koloniach.

ao: Tam, później zrobili tor dla rajdowców i odbywały się zawody na rowerach.

rk: To raczej te dzieci od pocztowców wyjeżdżali. Dzieci, których rodzice

rk: Tam były też płytkie okopy po wojnie (takie w których trzeba być schylony)

pracowali w większych zakładach to organizowano im wyjazdy. Dzieciaki,

i wykorzystywaliśmy to jako tor saneczkarski.

które nie miały takich możliwości, rodziców w tych zakładach, to do babci

ao: Było wielkie wydarzenie piłkarskie (około roku 50-tego), mecz między

się jechało.

Węgrami a Anglią (Węgry wygrały 6:3) i myśmy w szkole się podzielili już na

ao: Poczta wykupiła, czy dostała, ośrodek na wsi w Bukowinie Sycowskiej

stałe Węgry i Anglia i już nie zmienialiśmy składu. Ja należałem do drużyny

koło Sycowa, tam jeździliśmy na kolonie. Tam też na dożynki nas zapraszali.

węgierskiej.

Tam był taki dworek i do niego jeździliśmy. Jeziora nie było, z wodą był

rk: Olek został w tej szkole, a ja przeszedłem najpierw do jedynki, a od czwartej

kłopot. W lesie znaleźliśmy taki zbiornik wodny, zadaszony, cembrowina

byłem na Reja. Jak patrzę teraz na dzieci, to mi ich szkoda jest, nie powiem

potężna i tam się kąpaliśmy, ale ktoś ze służby to zobaczył, że tam chodzimy

niczego odkrywczego, ale kapitał, jaki człowiek zdobywa w młodym wieku po-

i musieliśmy przestać. Oprócz tego jeździliśmy też, brat prowadził w świetlicy

przez ruch ogólnie rozumiany procentuje na starsze lata. I patrzę na dzieciaki

zajęcia sportowe i piramidy ćwiczyliśmy, poza tym tańce, to już na koloniach

teraz, to myślę, że ich szkoda. My z tego podwórka, Piastowska, Grunwaldzka,

organizowane było. Pamiętam występowaliśmy z tańcami w Sycowie na ja-

Sienkiewicza, jak wybieraliśmy się na Morskie Oko lub na Stadion olimpijski,

kiejś akademii 22 lipca. Byłem oprócz tego na kolonii poczty w Szklarskiej

to nie jechaliśmy tramwajem tylko się biegło, bo to było w nas. Jak byliśmy na

Porębie. Koło dworca ośrodek był poczty. Autobus mieliśmy, co drugi dzień

basenie, to nie pływaliśmy spokojnie. My ciągle musieliśmy coś robić, tylko

gdzieś wycieczka była. Raz byłem na kolonii z parafii, ksiądz zorganizował

ganialiśmy się na basenie. Z rogu do rogu - nie wolno było przebiegać. Jak

dla ministrantów, pojechaliśmy do Nowej Huty. W klasztorze mieszkaliśmy.

się skakało na główkę, żeby nie złapał. Kondycje trzeba było mieć, bo ciągle

Nawet jeździłem po dwa turnusy na wakacje. Rodzice załatwiali i ja byłem

się ganialiśmy. Taką kondycję mieliśmy, że jak szliśmy na Witelona na piłkę,

na obu (jeden był dla dziewczyn, ale zawsze była jedna grupa dla chłopców).

to nie na dwie godziny. Jak były ferie to myśmy tam grali non stop. Zmiana boisk i zmiana składów i do oporu. Nie pamiętam którego roku, ale na Nowowiejskiej dzieci znalazły pociski…

Meble ao: U nas były meble po Niemcach, ale zniszczone. Była maszyna do szycia,

My do domu przynosiliśmy pociski. Na pergoli jak pływaliśmy to wyławialiśmy

ale tylko dół, bo szabrownicy już ukradli, bo przyjeżdżali tutaj z innych miast

taśmy karabinowe. Te dzieci w 1946 lub 1947 roku znalazły minę i je roze-

i całymi samochodami wywozili rzeczy.

rwało. Na Bujwida jak się wchodzi na cmentarz, to są groby tych dzieci. To

rk: Mój ojciec załatwiał na Placu Grunwaldzkim. Tam był szaberplac. Tam

było w parku na Nowowiejskiej. Może to było w latach 60-tych. (kapliczka

można było wszystko kupić, podobno nawet czołg. On zaopatrywał się tam

w parku Tołpy upamiętnia to zajście). To był czas gdy masa dzieci ginęła lub

w meble. My pamiętamy ten czas, kiedy przez ulicę Sienkiewicza w kierunku

okaleczała się przez niewybuchy.

Dworca Świebodzkiego ciągnęły się niekończące się kolejki z wózkami jak Niemcy wyjeżdżali.

Pan Aleksander Oczko, Pan Ryszard Kolasa

13


od lewej: Ryszard Kolasa w II klasie Szkoły Podstawowej w stroju z bibuły karbowanej. Wrocław, 1949 r. Aleksander Oczko na kolonii w Jeleniej Górze, 1951 r.

od lewej: Ryszard Kolasa wraz z matką na niedopuszczonym jeszcze do użytku moście Grunwaldzkim. Wrocław, 1946 r. Ryszard Kolasa wraz z siostrą Marylą na wrocławskim rynku. Wrocław, 1952 r.

Pan Aleksander Oczko, Pan Ryszard Kolasa

14


ao: Ja jak przyjechałem miałem 5 lat, rodzice do pracy, ja musiałem zostawać

ao: Ona był duża, piętrowa. Zapraszali tam gości, oficjeli. Tam były wzmoc-

sam w domu, to miałem niańkę, starszą Niemkę. Później się z nimi żegnali.

nienia i belki i tam mogliśmy się ganiać. Ona stała kilka lat, więc mogliśmy

rk: Ja mam prawie identyczne wspomnienia, bo jak rodzice prowadzili ten

tam ciągle przebywać.

sklep to myśmy mieszkali na zapleczu i okna były na podwórze, a w suterenie

rk: W tym czasie na placu Grunwaldzkim nie było nic. Tam, gdzie w tej chwili

mieszkało małżeństwo starszych Niemców. Rodzice byli zajęci w sklepie, a ta

stoi akademik, to było wycementowane duże koło, które praktycznie służyło

starsza Niemka się mną opiekowała. Oni się zaprzyjaźnili z moją rodziną i jak

tylko na imprezach typu pierwszego maja. Wtedy tam tańce się odbywały oraz

przyszedł czas na wyjazd, to płakali, bo tutaj im było dobrze. Strasznie płakali

we wcześniejszym okresie przyjeżdżała tzw. Beczka, taka drewniana beczka

i chcieli zostać. Taka humorystyczna był historia jak ona mówiła, to były moje

w której motocyklista jeździł. Ściana śmierci to się nazywało. Widzowie sie-

początki niemieckiego – Rysiek musisz jeść – ja wybrzydzałem, a ona wtedy

dzieli powyżej w takim kręgu, patrzyło się w dół, on odpalał tam motocykl

mówiła, że albo jem albo mam iść spać. Ale jak mnie kładła spać, to przy tym

i jeździł po ścianach coraz wyżej, czasami nawet dwóch, coraz wyżej, aż do

bloku, moje okno wychodziło na podwórze, tam była drabina na stałe zamon-

linek zabezpieczających, żeby na publikę nie wjechał. To było w miejscy akade-

towana, to jak mnie zamykała w pokoju, to ja po tej drabinie uciekałem. Ona

mika przy Piastowskiej. To było w latach 50-tych może 60-tych. Później zaczęli

szła do matki i mówiła po niemiecku, że Rysiu zniknął. To było przerażające,

stawiać te tzw. Teki. Już później latami, to się zabudowywało. Po wyzwoleniu

jako dzieci patrzyliśmy, jak Niemcy z dzieciakami z tymi wózkami i tobołami

to był szaberplac. Można było nawet broń kupić.

sunęli ulicą. My tego nie rozumieliśmy, ale obraz był fatalny.

ao: Po drugiej stronie, gdzie jest przystanek, czyli naprzeciwko sprzedawali

ao: Drugi, podobny był jak przyjeżdżali repatryjanci do Wrocławia i w tych

nabiał. Pani przyjeżdżała ze wsi.

kufajkach chodzili po mieście i próbowali się odnaleźć.

rk: Od strony Szczytnickiej był pusty plac i tam był targ spożywczy, tam gdzie

rk: Mieliśmy takiego kolegę, który przyjechał z rodzicami ze Związku

teraz jest galeria.

Radzieckiego i oni mieli taki akcent jak z Kargula i Pawlaka.

ao: Tam później stał namiot Goliat i był spór o ziemię. Mam tam zdjęcie jak

Często, gęsto wieczorem, jak byliśmy po grach, to siedzieliśmy na murku

kwiatki sprzedaję, to było bliżej Szczytnickiej. Dla hecy mam śnieżki, ale tam

na rogu Sawickiej i Sienkiewicza i jednego wieczoru idzie piękna dziewczyna,

kwiatki sprzedawałem.

zgrabna, z fantastycznymi włosami, kędziory jasne, wysoka. To były lata 60-

rk: Tutaj jak pokazywałem jak wyglądał wózek w latach 50-tych w PRLu. To

te. Mieliśmy około 14/15 lat może 16. A to była Anna German, która miała

zdjęcie na skrzyżowaniu Nowowiejskiej z Sienkiewicza. Szczęśliwy nie byłem,

najlepszą przyjaciółkę u nas pod dwunastką. To już bardzo często tam bywała.

bo matka mnie tak urządzała, że jak szliśmy gdzieś w piłkę grać, to mi wciskała matka siostrę w wózku. To zdjęcie historyczne przed Mostem Grunwaldzkim

Okres PRL Chodziliśmy często na Plac Grunwaldzki, tam gdzie teraz jest zabudowana

Wielka Wystawa Ziem Odzyskanych

dzielnica akademicka, to w połowie między placem Reagana, a mostem

ao: Najbardziej mnie utkwiła kopalnia. Jak się wchodzi do Hali na przeciwko

Szczytnickim, tylko po drugiej stronie dzielnicy akademickiej była wielka

Iglicy, to za budynkiem, w którym jest instytut elektro-energetyki, to w tym

drewniana trubuna gdzie się odbywały wszystkie pochody. Jak ją zbudowali,

ciągu wolnym w kierunku Hali były zrobione kopalnie, jak kopalnia wygląda

to tam w zakamarkach się bawiliśmy i ganialiśmy.

w środku, te wózki, ściana węgla. Teraz tak, z perspektywy lat, to było to

Pan Aleksander Oczko, Pan Ryszard Kolasa

15


naprawdę szaleństwo. Czy nas było stać na takie koszty propagandy. Teren

powiedział, że nie powinien dzieci ganiać. My byśmy nic nie powiedzieli, bo

wystawowy to było jak do zoo wchodzimy. Ile to kosztowało. Te budyneczki

to były czasy, gdy jak starszy coś powiedział, to miało swoją wagę.

przy zoo to były budynki wystawowe. Jeden pic i propaganda. Zniszczona

rk: Pamiętam, że jak się chodziło po parkach, to się przynosiło do domu

Polska a światu się pokazuje ziemie odzyskane. Z drugiej strony Wrocław

kasztany i liście i z nich robiliśmy różne rzeczy – z tych orzechów, czy żołędzi.

to są ludzie ze Lwowa, Wilna, Wschodu i Zachodu. Mieszanka totalna. Jest

Na święta kleiło się łańcuchy, ozdoby z orzechów na srebrno i złoto. Ładnych

czas odbudowy, to co nie odgruzowaliśmy Wrocławia? Cegły wybieraliśmy na

parę lat byłem w Niemczech. Z jednej strony przypominam sobie, że w pol-

odbudowę Warszawy, bo odbudowa Wrocławia zaczęła się dopiero w latach

skich domach coś się robiło. W Niemczech byłem w domach ludzi majętnych

50-tych. Nawet, jak jeździłem do technikum na Poznańską jesienią, to było

i w odróżnieniu od polskiej rzeczywistości, w ich domach, gdzie mogliby

aż strach patrzeć, bo wszystko to było czarne, spływające błoto po gruzach

kupić wszystko, to dzieciaki siadają z nimi wieczorem i ciągle robią ozdoby

i linia tramwajowa w środku, a tylko gdzieniegdzie jakiś budynek. Przecież

na choinkę, a w Polsce już o tym się zapomina i wolą kupować. Zapominają

plac Grunwaldzki, póki Hanke nie wymyślił, że trzeba zrobić pas startowy od

jak ważne jest to dla dzieci, co dzieci mają wspominać, prezenty?

Mostu Grunwaldzkiego do Szczytnickiego to była jedna z najpiękniejszych

ao: Ja też uciekłem z Wrocławia. Dostałem mieszkanie służbowe w marcu 1972

alei. To pomysł był wariacki, tym bardziej, że tylko jeden samolot wystartował,

roku. Najpierw kilka miesięcy mieszkaliśmy na Sępolnie, a później wyjecha-

żeby mógł uciec. Nawiasem mówiąc zestrzelili go nad Czechosłowacją. Tak

liśmy do Świdnicy. Z dorobkiem czyli córką, tam czekaliśmy na mieszkanie,

to wszystko zniszczyli w tym niemieckim szaleństwie.

zapisaliśmy się do spółdzielni, ale trzeba było czekać. We Wrocławiu pracowałem w dziale zatrudnienia i płac w Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Przemysłu

Czasy późniejsze

Młynarskiego. Żona pracowała w MHD (Miejski Handel Detaliczny). Myśmy

rk: Mieszkałem tutaj do 1961 roku. Później poszedłem do wojska. Z wojska

dość często przyjeżdżali do Wrocławia, ja tu miałem rodzinę dość dużą (ponad

już nie wróciłem. Wróciłem w 1966 i zamieszkałem na Wieczorka (obecnie

50 osób). Żona to samo, tak więc często przyciągały nas tu imprezy rodzinne,

Wyszyńskiego). No i po wielu latach nieobecności we Wrocławiu wróci-

wesela, urodziny. Byliśmy dość na bieżąco jeśli chodzi o zmiany.

łem i zamieszkałem niedaleko miejsca, gdzie się wychowywałem. Jest to

rk: Ja jak poszedłem do wojska, to miałem przerwę w bytności we Wrocławiu.

dla mnie fajne, bo od czasu do czasu zaglądam na to podwórko, gdzie się

Służyłem pod Warszawą, a później pracowałem w Warszawie, ale ciągle byłem

bawiliśmy. Żałuję, że nie widzę tam w ogóle dzieci, najważniejsze dla ludzi

patriotą lokalnym i Wrocław był dla mnie ważny. Mamy ciągle w oczach ten

są samochody, bo gdyby coś dla nich zrobić to by tam były. W ludziach nie

Wrocław, jaki zastaliśmy i jak się zmieniał i dla mnie jest rzeczą delikatnie mó-

ma żadnej inicjatywy.

wiąc niezrozumiałą, jak to jest, że ludzie w naszym wieku, specjalnej orientacji

ao: Po Niemcach tak było, że wszyscy mieszkańcy mieli kawałek placu dla

politycznej, potrafią mówić, że w tym kraju, że się nic nie robi.

siebie i tam były piękne ogrody z ogrodzeniem kutym lub nie. A później się

rk: Jeśli mówiliśmy o zbiorowości, która tu do Wrocławia przypłynęła, te różne

to wykańczało.

mentalności. Wiązało się to z kryzysem lat powojennych, jakie niedożywienie

rk: Na podwórku mieliśmy dwie czereśnie, smaczne.

było. Do czego dochodziło we Wrocławiu. Brama 93 na Sienkiewicza, w tej bra-

ao: Nawet Błaszczak miał te czereśnie i nas ganiał, jakby to jego było. Tam

mie na 1 piętrze rodzina miała 2 czy 3 kozy, które chodziły nad Odrę na wypas.

jeszcze był jeden sąsiad, z góry, który stanął w naszej obronie. Coś mu tam

I tak codziennie chodziły po tych schodach. Druga sprawa, na Orzeszkowej

Pan Aleksander Oczko, Pan Ryszard Kolasa

16


naprzeciwko boiska, na balkonie sobie świniaki trzymali.

Ryszard Kolasa wraz z uczniami z jego klasy tańczą Poloneza do muzyki Ogińskiego Pożegnanie Ojczyzny, stroje wykonane z bibuły karbowanej. Wrocław, 1949 r.

ao: Ze szkolnych lat jeszcze… jak chodziłem do podstawówki kiedyś ogłoszono – wszyscy lecieli na górkę, bo ginęły krowy Pani Kuntowej, naszej nauczycielki. Krowy tam trzymali, bo tam było darmowe pastwisko, ona miała jedenaścioro dzieci więc tą krowę trzymali. rk: W naszych czasach szkolnych z zaopatrzeniem było różnie. Ja brałem bańkę i do sklepu po mleko z takich kadzi. Kolejki duże, człowiek stał w tych kolejkach i czekał, a tu 10 osób wcześniej się mleko kończyło. Następnego masło przywozili, to też się biegło, a masło przywozili w beczkach i sprzedawali krojąc to na szary papier. Te dzieciaki tylko po kolejkach biegały, bo zaraz gdzieś rzucali marmoladę w skrzyneczkach. Nie zapomnę też widoku sklepu mięsnego, gdzie na ladzie leżał łeb prosiaka z jednym okiem w stronę wejścia i tylko to w tym sklepie było. Komunia – 19 iv 1949 roku. Lewa noga zabandażowana, bo po spowiedzi kazano nam iść prosto do domu i zamiast tam iść, to poszedłem na ruiny kościoła i tam sobie nogę rozwaliłem.

Ryszard Kolasa za kierownicą, z tyłu Dworzec Nadodrze, 1947 r.

Pan Aleksander Oczko, Pan Ryszard Kolasa

17


od lewej: Ryszard Kolasa powracający wraz ze swoją mamą z Kościoła przy ul. Pomorskiej. Wrocław, 1947 r. Ryszard Kolasa wraz z rodzicami nad Odrą. Wrocław, 1946 r. Ryszard Kolasa wraz ze swoją siostra i rodzicami na wycieczce do Zoo, Wrocław, 1952 r.

od lewej: Aleksander Oczko na kolonii w Nowej Rudzie, 1952 r. Aleksander Oczko sprzedający dla hecy kulki śnieżne na targowisku przy placu Grunwaldzkim. Wrocław, 1963 r.

Pan Aleksander Oczko, Pan Ryszard Kolasa

18


od lewej: Linijka ucznia. Udostępnione przez Aleksandra Oczko Nóż do cięcia papieru. Udostępnione przez Aleksandra Oczko

od lewej: Książka: prezent imieninowo-urodzinowy od Cioci Danusi, 1949 r. Udostępnione przez Aleksandra Oczko Patelenka babuni wykonana ręcznie przez dziadka. Udostępnił Aleksander Oczko

Pan Aleksander Oczko, Pan Ryszard Kolasa

19


od lewej: Legitymacja żony Aleksandra Oczko uprawniająca do korzystania z miejskiego transportu. Wrocław, ok. 1960-1970 r. Naczynia kryształowe. Projektant nieznany. Produkcja: Polska, ok. 1970-1980 r. Udostępnione przez Wiesławę i Ryszarda Kolasów

od lewej: Kieliszki z kolorowego szkła. Prezent ślubny Państwa Kolasów. Projektant: Z. Horbowy. Produkcja: Huta Szkła Artystycznego Barbara w Polanicy Zdroju, ok. 1970-1980 r. Udostępnione przez Wiesławę i Ryszarda Kolasów Makatka haftowana przez mamę Wiesławy Kolasy, ok. 1950-1960 r.

Pan Aleksander Oczko, Pan Ryszard Kolasa

20



od lewej: Gabriela Gancarek wraz z siostrą i rodzicami na skwerze przy ulicy Pomorskiej. Wrocław, ok. 1948 r. Gabriela Gancarek niedaleko ulicy Cybulskiego, we własnoręcznie wykonanym kapeluszu. Wrocław, ok. 1960-1970 r.


Pani Gabriela Gancarek (ur. w 1946 r., powiat kaliski) Przyjechała do Wrocławia wraz z rodzicami w 1948 r.

Większość artefaktów związanych z moją osobistą historią mam w domu w Obornikach. Mam tu zdjęcie zrobione w Parku Staszica, kiedyś nazywało się go Laskiem.

Kolejne zdjęcie – czasy studenckie, z rejonu Cybulskiego, przy moście

Moje zdjęcie jest z 1952 roku. Mieszkałam wtedy na Pomorskiej i nawet jest

wszystko uchwycić, tak liczne były rodziny.

Pomorskim. Moja ciocia była zapalonym fotografem i dzięki temu mam bardzo dużo zdjęć z mojego dzieciństwa. Zaczęliśmy pisać z kuzynem nasze drzewo genaologiczne, bo mamy dużo wspólnych wspomnień. Trudno to

jeszcze zachowany ten budynek. On był przedwojenny. To było mieszkanie

Ze starych książek wynalazłam kilka. Popiół i diament wydany (bilet na

na IV piętrze. Moi rodzice przyjechali tutaj tylko ze mną. Mama nie była na

trolejbus jako zakładka) w 1949 roku. Moja ciocia pracowała w szpitalu powia-

tyle odważna, żeby zostać sama w willi (ponieważ były jeszcze wolne wille

towym w Turku i przy likwidacji starych bibliotek i zabrała tą książkę stamtąd.

na Krzykach). Było tylu szabrowników, że nawet w jednym pokoju z kuchnią

Mieszkaliśmy najpierw we Wrocławiu. Z pierwszej klasy pamiętam tran,

rodzice musieli zainstalować metalową sztabę. Mieszkaliśmy na Pomorskiej 48.

którego nienawidziłam strasznie, a każda lekcja zaczynała się od ustawiania

Na dole była duża księgarnia a obok była cukiernia. Pamiętam, że jak mama

w kolejkę i każdy pił po łyżce tranu. Słodziła je tylko nasza nauczycielka, która

miała zrobić zakupy, to kupowała mi książeczkę Poczytaj mi mamo i sadzała

była fantastyczną osobą. Edukację zaczęłam na Paulińskiej. Pamiętam również

mnie w cukierni i pod okiem sprzedawczyń czytałam i czekałam aż wróci

z tego okresu smak i zapach żużlu, bo byłam kibicem. Z tatą i wujkiem cho-

z zakupów.

dziłam na wszystkie mecze żużlowe we Wrocławiu. To był bardzo popularny

Zdjęcie z 1952 r. z siostrą na skwerku na Pomorskiej (od strony Kurkowej, dochodzi do Dubois). Zdjęcia nieistniejącego już kościoła Odnowiciela. Pamiętam ten kościół (ponieważ był naprzeciwko naszego okna) już zniszczony po wojnie.

sport. Każdy mecz żużlowy był oblegany. Tramwaje były jak winogrona, bo drzwi się nie zamykały i wszyscy wisieli na tramwajach żeby dojechać na mecz. To było około 1952-1953 roku. Moja mama była przerażona, bo lubiłam siedzieć na początku więc przychodziłam cała brudna.

Pamiętam ze swojego dzieciństwa, że usłyszałyśmy z mamą poważną mu-

Później przeprowadził się do Wrocławia brat ojca, mieszkali na Karola

zykę, wyglądamy przez okno, a tam szło wojsko i grało żałobne hymny i wtedy

Marksa, obecnie Plac Strzelecki. Pamiętam wieczory jak przychodzili do nas

okazało się, że to Stalin umarł. Mąż mi przypomniał, że wtedy jechały też

zimą, szczególnie przed świętami i z ciocią wyrabialiśmy ozdoby choinkowe.

karawany ze zdjęciem Stalina.

W księgarniach można było kupić główki aniołów i do nich dorabiało

Ostatnio, ponieważ moja córka lubi czytywać książki pisarki Nepomuckiej,

się resztę, z bibuły robiło się karbowane skrzydełka i inne elementy. Nie

a zostało wydane 29 jej powieści. Córka chciała, abym wysłała jej ten zbiór

mam już takich, bo nigdy nie myślałam, że przydałoby się zostawić jakąś

pocztą zagranicę, gdzie mieszka. Zanim to zrobiłam wszystkie przeczytałam.

rzecz na pamiątkę. Bardzo dużo ozdób robiło się samemu. Na choinkach

Pisarka opisuje jak pracowała tutaj jako lekarz, to znaczy jej bohaterka miesz-

nie było lampek, ale były świeczki, Było to bardzo ryzykowne, pamiętam

kała na Norwida. Dokładnie są opisane sytuacje z tego okresu, jak wyglądały

jak byłam dzieckiem, bardzo żywym z resztą, jak przyszli do nas wujek

wtedy mieszkania.

z ciotką, ja podbiegłam do choinki zapaliłam zimne ognie, choinka była

Pani Gabriela Gancarek

23


blisko firanki i nagle patrzymy a tam cała firanka płonie. Ponieważ to było

Czasy PRL-u

mieszkanie dość małe.

Trudno mi narzekać na te czasy w moim życiu. Zastanawiam się skąd młodzi

Tato pracował w Zakładach Przemysłu Odzieżowego na Traugutta, to były

ludzie mają informację na temat tych czasów. Moja córka wyjechała do Szwecji

dość renomowane wtedy zakłady, zresztą do niedawna były tam szyte stroje na

i tam ją koleżanki pytają, czy naprawdę tutaj tak strasznie głodowaliśmy.

olimpiady (zakłady były powiązane z Kameleonem) i ponieważ nasze warunki

Ona nie przypomina sobie takiego okresu. Po skończeniu studiów zaczęłam

mieszkaniowe nie przedstawiały się nadzwyczajnie, tato dostał propozycję.

pracę w przedsiębiorstwie budownictwa komunalnego w Trzebnicy (miałam

W ówczesnym czasie funkcjonowały przyzakładowe Zakłady Gospodarstwa,

od nich stypendium). Nie pracowało mi się tam źle, jako osoba z wyższym

które służyły jako baza żywieniowa i zaproponowano mu tam stanowisko

wykształceniem wtedy dość szybko zdobyłam kierownicze stanowisko z do-

kierownika (to się nazywało OZR) i to było w Borzygniewie koło Mietkowa,

brym wynagrodzeniem. To przedsiębiorstwo miało dobre powiązania ze

blisko zalewu Mietkowskiego. Byłam wtedy w pierwsze klasie i urodził się

spółdzielniami, więc z każdych oddawanych mieszkań mieliśmy jakąś małą

w tym czasie mój brat. Nie było zatem mowy o tym, żeby mieszkać w jednym

pulę do oddania dla pracowników jako mieszkanie spółdzielcze. Z racji pracy

pokoju. Tam mieliśmy lepsze warunki i mieszkaliśmy w tym miejscu do mojej 5

w budownictwie nie miałam problemów mieszkaniowych.

klasy, ponieważ szkoła była oddalona o 1km i 200m. Miało to swoje plusy i mi-

Pracę się wybierało, nie praca wybierała kogoś tylko to człowiek podejmo-

nusy, ponieważ miałam na wsi koleżanki, których rodzice zawsze na zmianę

wał decyzję. Pamiętam sytuację, jak pracowałam w budownictwie. Były żniwa

odwozili nas do szkoły saniami w zimę. Tak więc zimą zawsze jeździłam do

lub wykopki i dyrektor jeździł po polach, żeby pracownicy wrócili do pracy,

szkoły saniami. W Borzygniewie są ruiny zamku, tam był przepiękny zamek.

bo w większości pracowali tam chłoporobotnicy. Pracownik miał możliwość

Mieliśmy piękny poniemiecki ogród, przeróżne drzewa owocowe. W tym

cenienia się. Z pewnością w tym okresie mniej dostępne były artykuły prze-

zamku (pałacu) były piwnice wykorzystywane przez to gospodarstwo rolne,

mysłowe głównie ze względu na wysokie ceny.

góra pałacu była ruiną.

Kupiłam na przykład w 1970 roku meble Swarzędzkie i był niezły wybór

Jak byłam w piątej klasie (rok chyba 1957) te zakłady zostały zlikwidowane,

wtedy. Były to rzeczy drogie, bo to była przynajmniej mimo, że dobrze za-

a przejmowały je PGRy. Tacie przerwałoby to ciągłość pracy w zakładzie, do-

rabialiśmy, nasza dziesięciokrotność pensji. Brało się te rzeczy na raty. Nie

szedł do wniosku, że skoro jesteśmy w wieku szkolnym, a w Mietkowie była

było takich rzeczy jak cytrusy. Później, jak mój syn się urodził (rok 1975) to

tylko szkoła podstawowa, przyjechaliśmy do Obornik Ślaskich. Tam chodziłam

na każdym zdjęciu jest z bananem. Ja uważam, że jeśli ktoś w tym okresie nie

do podstawówki (z moim mężem nawiasem mówiąc). Podstawówkę skończy-

był zaangażowany politycznie, to lepiej znosił ten okres. Na pewno charak-

łam w Obornikach, do średniej szkoły chodziłam do LO nr 8 na Trzebnickiej

teryzował się tzw. „urawniłowką”, bo zarówno ja, mój mąż, nasi przyjaciele

we Wrocławiu. Studia – ekonomia we Wrocławiu. W ogólniaku miałam wspa-

(lekarze, inżynierowie) zarabialiśmy podobnie. Ja pamiętam jak chodziłam

niałego wychowawcę (prof. Witkowski) byliśmy jego pierwszą klasą którą

ze sprawozdawczością do Narodowego Banku sprawdzano czy były kominy

prowadził. Utrzymywałam z nim kontakt dość długo. Wspominał nas bardzo

płacowe tzn. trzykrotność powyżej średniej pensji, wtedy trzeba było się tłu-

sympatycznie, choć to przez nas nabawił się pierwszych siwych włosów.

maczyć z tego. W tym czasie mieszkałam w Obornikach i dojeżdżałam do Trzebnicy (11 km). Trochę nam się zmieniła sytuacja, bo w sumie mogłam mieszkać

Pani Gabriela Gancarek

24


u siebie, ale mieszkałam u teściowej, bo teść zmarł wcześnie Teściowa miała

rok każdy mógł pojechać na wczasy. Były ośrodki dla pracowników . Uważam

dwóch synów, ale jeden poszedł na studia, więc zamieszkaliśmy razem. Później,

za duży plus PRL-u, to, że nie było problemów z wyjazdami i koloniami dla

ja nie zdecydowałam się na przyjęcie żadnej propozycji zamieszkania w bloku.

dzieci, zarówno dla gorzej jak i lepiej zarabiających.

Mój mąż zresztą nie chciałby tam zamieszkać, a jego brat ciągle mówił, że

Pamiętam... później był problem z zaopatrzeniem(rok 1980), ale nie wi-

gdzieś wyjedzie, więc nie chcieliśmy zostawiać matki samej. W końcu sytuacja

działam głodnych ludzi, jak wracałam z pracy to widziałam wymiecione półki

mu się tak ułożyła, że brat nie miał swojego mieszkania, więc my zdecydo-

w sklepie mięsnym, ale wtedy kupowało się świniaka u gospodarza. Sama

waliśmy się na wyprowadzkę. Zaczął się okres Solidarności, nie było już

robiłam wszystkie wędliny. Po ubiory i buty trzeba było stać w kolejce, ale jak

żadnych mieszkań w puli do rozdania. W tym czasie przyjaciel mojego męża

pracowałam w INKO, to mieliśmy możliwość iść do szewca i zamówić buty

wyprowadził się do Bielska do Fabryki Samochodów Małolitrażowych i zaczął

na koszt firmy. Rano chodziła pani i roznosiła po wszystkich pokojach mleko.

nas namawiać na przeprowadzkę. Poszłam do Dyrektora Ekonomicznego

Obiady też były w pracy i to całkiem dobre obiady. Wśród moich znajomych

i tam dostałam propozycję mieszkanie na warunkach hotelowych. Obiecano

naprawdę nie było osób, które cierpiały jakieś niedostatki. Wydaje mi się, że

nam też mieszkanie po około roku. Poprosiłam o tydzień na zastanowienie.

teraz jest więcej biednych osób. Nawet emerytury były takie względnie wy-

Wróciliśmy do domu i zastanawialiśmy się nad tą propozycją. Rodzina ra-

starczające. Leki były za darmo. Sąsiadce nosiłam cały koszyczek leków, a teraz

czej nie była zadowolona. Następnego dnia przyszedł do mnie mój ówcze-

często nie można wykupić wszystkich. Podejście do PRL-u może zależeć od

sny dyrektor i powiedział, że jest szansa na mieszkanie we Wrocławiu, albo

charakteru. Bo jeśli ktoś pracował i chciał być kierowany, to mógł być dobrym

na Nowowiejskiej albo na Grabiszyńskiej. Wpłaciliśmy wkład spółdzielczy

pracownikiem. Teraz wymaga się od niego kreatywności, a on nie jest do tego

i w 1981 roku dostaliśmy mieszkanie na Nowowiejskiej. Dyrektor dając to

zdolny. Pamiętam okres, gdzie mężczyźni do 45 lat musieli być zatrudnieni,

mieszkanie wiedział, że się mnie pozbywa, bo mieliśmy już dwójkę dzieci i nie

obojętne gdzie. Może to wiązało się z tym, że przestępczość była mniejsza, bo

chciałam dojeżdżać do Trzebnicy. We Wrocławiu podjęłam pracę w INKO

wszyscy byli w pracy. Praca była podzielona. Jak pracowałam w INKO było nas

na ulicy Paprotnej, to były zakłady produkcji uszczelnień gumowych, ale

w dziale kilka osób, a później z kilku działów zrobiono jeden i tam siedziało

ponieważ dyrektor był bardzo prężny uruchomił produkcję srebra, szkła

mniej osób i się wyrabiali. W pracy nigdy nie zostawało się po godzinach.

i witraży. Ponieważ pracowałam w dziale ekonomicznym i jak szłam ze spra-

Jeśli już był taki obowiązek, to się za to dostawało wynagrodzenie, a nie tak

wozdaniem do Głównego Urzędu Statystycznego to zawsze pytano mnie, czy

jak teraz. W INKO swego czasu pracowało się tylko 7 godzin.

się nie pomyliłam, że mamy hutę. Dyrektor ściągał fachowców, Horobowy był

INKO miało hutę szkła, wydział produkcji srebra, wystaraliśmy się o bardzo

naszym projektantem. Mam całą kolekcję szkła jego projektu. Z tego czasu

nowoczesną linię. W Polsce próba srebra była około 600, a u nas 900. Przed

pamiętam, że INCO było na innych zasadach, musieli trzymać się sztywno

każdymi świętami można było kupić produkty. Mieliśmy też witrażystów

wytyczonych, państwowych wskaźników. Za to mogli dużo robić dla pracow-

realizujących zamówienia. Robiliśmy witraże do kościołów i do prywatnych

ników w sprawach socjalnych. Mieliśmy nawet jachty pełnomorskie. INCO

willi na Krzykach. Na pamiątkę mam szkło i srebro. Srebrne były łańcuszki

bardzo dbało o pracownika. Odbywały się zimowe olimpiady w Szklarskiej

i kolczyki, proste oparte na łańcuszkowym splocie.

Porębie, gdzie pracownicy wszystkich zakładów INKO przyjeżdżali. Letnie

Mam jeszcze bardzo stary młynek do kawy. Mam poniemiecki świecznik

olimpiady były w Międzywodziu. Nie było problemu z wczasami. Co drugi

(wykopany w ogródku). Jak zaczęłam pracować w banku w 1992 roku, INCO

Pani Gabriela Gancarek

25


działało jeszcze kilka lat. Później cała część przesunęła się do Środy Śląskiej, a tutaj zaczęli oddawać Zakład pod dzierżawę. Czas wolny spędzaliśmy wspaniale, byliśmy młodzi, mieliśmy młodych przyjaciół. Urządzaliśmy prywatki, imieniny itp. Gremialnie – minimum 15 osób. Chodziliśmy na zabawy, organizowane przez zakład pracy, noworoczne i karnawałowe. Mam odzież z tamtego czasu, mam sukienkę, w której byłam na swoim balu magisterskim (koronkową). Zostawiłam dla córki, ale ona jest dużo wyższa ode mnie. Zbierałam porcelanę, ta pochodzi z takich czasów, gdy nie pojechaliśmy na wczasy. Bo kiedyś przez kilkanaście lat jeździliśmy na wczasy, jeden rok do Pogorzelicy, kolejny do Międzywodzia, bo mąż miał ośrodek w Pogorzelicy. W jednym okresie, coś tam się zachwiało z wczasami, nie pojechaliśmy. Była taka Paulinka na Jedności i tam był ten komplet. Był strasznie drogi, tyle co wczasy i pomyślałam, że kupię, bo nie jedziemy na wczasy. Kupiłam, a później okazało się, że jednak wczasy też dostaliśmy no i pojechaliśmy na nie. W następnym roku kupiłam dzbanek, który kosztował tyle co cały komplet. Widziałam jak kilka lat temu Prezydent przyjmował kogoś w Belwederze i był właśnie ten komplet, więc śmiałam się, że to mój komplet. Obecnie jestem na emeryturze, cieszę się z czasu spędzanego z dwójką moich dzieci i trzema wspaniałymi wnuczkami, które żyją już w innych czasach, mam nadzieję że dla nich lepszych.

Pani Gabriela Gancarek

26


od lewej: Kolekcja kieliszków. Projektant: Z. Horbowy. Produkcja: Pracownia Szkła Artystycznego Inco we Wrocławiu. 1962 r. Udostępnione przez Gabrielę Gancarek. Srebrny łańcuszek z zawieszką. Projektant nieznany. Produkcja: Zakład Produkcji Uszczelnień Technicznych INCO-Veritas. Ok. 1960-1970. Broszka srebrna. Projektant nieznany. Produkcja: Zakład Produkcji Uszczelnień Technicznych INCO-Veritas. Ok. 1960-1970 r. Udostępnione przez Gabrielę Gancarek.

od lewej: Sukienka z balu maturalnego Gabrieli Gancarek. Wrocław, ok. 1960 r. Sukienka Gabrieli Gancarek. Wrocław, ok. 1970 r. Stare pieniądze z okresu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Udostępnione przez Gabrielę Gancarek

Pani Gabriela Gancarek

27


Małgorzata Żurawska w wózeczku. Wrocław, 1951-1952 r.


Pani Anna Małgorzata Żurawska z domu Błaszczak (ur. 1951 r. ) oraz jej mąż Pan Mirosław Żurawski Ulica Sienkiewicza 99

Mój tato był mistrzem szachowym, a moja mam była naczelnikiem w Urzędzie pocztowo-telekomunikacyjnym. Była pierwszą po wojnie naczelniczką kobietą. Rodzice przyjechali z Krakowa do Wrocławia z utworzoną grupą pocztowców, którzy mieli założyć na ziemiach odzyskanych polską pocztę, telegraf i telefon. Osiedlili się z innymi pocztowcami w kwartale ulic Sienkiewicza, Piastowska, Minkowskiego, Grunwaldzka. W kwartale tym mieszkali tylko pracownicy poczty.

Przed wojną to mama była kasjerką, bo przed wojną raczej nie było kobiet na tak wysokich stanowiskach. Naczelnik to musiał już mieć odpowiedni wiek, posturę, staż pracy i musiał być mężczyzną. Mój tato był mistrzem szachowym. Już przed wojną grał w szachy i nawet został mistrzem szachowym Krakowa i Okręgu krakowskiego. Po wojnie organizował sekcję szachową we Wrocławiu w klubie Hetman i w klubie kolejowym. Przy ulicy Sienkiewicza 99 mieszkam od urodzenia. Z dzieciństwa niewiele pamiętam. Mieliśmy na podwórku ogródek. Po Niemcach zostały na podwórkach ogródki, były drzewa i krzewy owocowe, bardzo zielono...dużo kwiatów. Podwórka były bardzo zadbane, nie było jak teraz wydeptane i zarośnięte.

Wszyscy mieszkańcy, którzy na początku tu przyjechali - po wojnie - brali

Mieliśmy od ulicy Grunwaldzkiej ogródek ogrodzony siatką. Stopniowo nam

udział w odgruzowywaniu, więc moi rodzice też brali w tym udział. Oprócz

to niszczyli. Na początku siatkę, przechodząc do drzew owocowych, później

tego uczestniczyli w tworzeniu placówek pocztowo-telekomunikacyjnych

same drzewa, kradli owoce i łamali gałęzie i w ten sposób tak stopniowo znikał

i mój tato był administratorem tego pocztowego kwartału mieszkańców.

nasz ogródek. Dzieci nie były nauczone szanować zieleni czy cudzej własności.

Zakładał administrację i załatwiał sprawy urzędowe związane z administro-

Moja siostra jest starsza ode mnie i pamięta jak to podwórko wyglądało i jak

waniem tych kwaterunków. Mama z kolei zakładała pocztę i została miano-

mnie teraz odwiedza, to nie może na nie patrzeć. Jeśli chodzi o kamienice, to

wana (jest wycinek z prasy) pierwszym naczelnikiem pierwszego kobiecego

moja kamienica i sąsiednia miały chyba jednego właściciela, gdyż mają po-

urzędu pocztowo-komunikacyjnego we Wrocławiu – Wrocław 4 koło Dworca

dobne wyposażenie. Takie same kafelki, poręcze, tralki, nawet te same drzwi

Nadodrze.

z gwiazdą za szybą. Kiedyś mieliśmy wspólny zawór wodno-kanalizacyjny, jak była potrzeba, aby zakręcić wodę, to trzeba było do nich iść. W sąsiedniej

Kobiecy urząd pocztowy

kamienicy w piwnicy był magiel ręczny, drewniany na korbę, z którego mogli

Wrocław 8 marca bieżącego roku – w dniu święta kobiet odbyło się we

korzystać mieszkańcy obu kamienic. A w naszej kamienicy na czwartym

Wrocławiu uroczyste otwarcie nowego Urzędu pocztowo-telekomunikacyj-

piętrze była pralnia, również do dyspozycji mieszkańców. Te kamienice były

nego, gdzie wszystkie stanowiska powierzono kobietom. Naczelnikiem urzędu

bardzo porządne, bo to była porządniejsza dzielnica, tutaj mieszkała głównie

została mianowana Zofia Błaszczak, aktywistka Ligi Kobiet, była kasjerka.

inteligencja. Mój mąż – Mirosław - jest z okolic Nadodrza, z ulicy Chrobrego, kiedyś nazywała się Niedzielskiego.

Pani Anna Małgorzata Żurawska, Pan Mirosław Żurawski

29


pan mirosław: Żona mówiła, że można było zająć wille (we Wrocławiu po

W piekarni na Rydygiera chleb był co 45 min i jak ludzie brali po 10 chlebów,

wojnie), ale chcę powiedzieć, że nikt o tym nie wie, ale nasza władza ludowa

to szybko się kończyły i trzeba było czekać znów 45 min. W kolejce do Mamuta

wystawiała rachunki za to, co było w mieszkaniu i trzeba było zapłacić. Mamy

chleb był w ciągu godziny.

rachunek, który teść (Czesław Błaszczak) zachował i jest wyliczone, co było

pani małgorzata: Mogę jeszcze dodać, bo patrzę na zdjęcia, gdzie ja wystę-

(krzesła 3 całe i 1 połamane...itd) i za to trzeba było zapłacić. Każdy myśli, że

powałam jako muchomorek, zresztą jako Śnieżka również. Była w tym kwar-

przyjeżdżało się i wszystko za darmo, a to tak nie było.

tale, gdzie mieszkali pracownicy telekomunikacji i poczty na Minkowskiego,

Pamiętam ciekawą rzecz, na początku lat 60-tych, jak to milicjant gonił

świetlica pocztowa, gdzie rozwijało się zdolności artystyczne dzieci. Był balet

dwóch złodziei, chyba ze starej szkoły, bo chłopcy byli przebrani, z doklejo-

i różne występy, była pani, która prowadziła taniec ludowy i takie przedsta-

nymi wąsami, z czapkami cyklistkami i gonił ich milicjant z pistoletem w ręku

wienia całe przygotowane potem pokazywaliśmy w WDK (Wojewódzkim

i strzelał na postrach, a oni się rozbiegli – jeden na prawo, a drugi na lewo.

Domu Kultury) na ulicy Mazowieckiej (teraz to jest IMPART).

Ten, co pobiegł na prawo schował się za załom muru i go milicjant dopadł i zaaresztował a ten drugi uciekł.

Świetlica była dobra w przypadku, gdy rodzice pracowali. Moja mama, mimo, że była naczelniczką to musiała zastępować pracowników. Rano szła

Prywatna piekarnia była w latach 70-tych, na ulicy Rydygiera vis a vis ko-

na przerwę do domu i później znowu do pracy. Wtedy siedziało się w świe-

misariatu. Ona jeszcze istnieje, po schodkach się wchodziło, przed świętami,

tlicy. Tam była opieka, obiady gotowane na miejscu, nie tak jak teraz catering.

jak ktoś wcześnie rano wstał – o 6-tej – to już na obiad chleb miał. Stało się

Dzieci nie wałęsały się bez opieki tylko miały gdzie zjeść, miały gdzie spędzić

godzinami, 5-6 godzin. Ten chleb nie był najlepszy, bo na drugi dzień się

wolny czas pod opieką instruktora czy wychowawczyni. Oprócz tego przygo-

rozlatywał. Z Mamuta chleb był lepszy, bo nawet dwa dni wytrzymywał.

towywane były spektakle teatralne, taneczne, balety i potem mieliśmy występy.

W czerwcu 1980 roku byliśmy na wczasach na Węgrzech, a wtedy w Polsce nawet octu nie było. Natomiast tam był jeden wielki PEWEX. Tam było

Mam zdjęcia jak tańczyłam jako Śnieżynka w klubie tanecznym resortowym dla pracowników poczty.

wszystko, nawet takie fanaberie, jak w Hali Targowej, w centrum Budapesztu

Do podstawówki chodziłam tam, gdzie teraz jest gimnazjum nr 13 na Reja.

obrane ziemniaki w foliowych torebkach, żeby nie trzeba było ich obierać.

Kiedyś tam były dwie podstawówki nr 54 i 61. Na parterze i pierwszym piętrze

Stało takie – rożen i na takich wielkich misach wielkości stołu smażyły się

była Szkoła Podstawowa nr 54 a na II i III piętrze była Szkoła nr 61. Stołówka

szynki i kiełbasy. Każdy kupował, co chciał. Przyjechaliśmy do Polski, wie-

na parterze i sala gimnastyczna były wspólne, ale nie było problemu z miej-

czorem na drugi dzień poszliśmy na zakupy. Weszliśmy do rzeźnika i tam

scem. Wszystko było tak zaplanowane, ze każda klasa miała swój czas. Po

były tylko rzeźniczki i puste haki i zaczęliśmy się śmiać. Na to sprzedawczyni

południu był SKS (Szkolny Klub Sportowy) za darmo. Ja chodziłam na akro-

powiedziała, że albo wyjdziemy albo zawoła milicję, bo zakłócamy porządek.

batykę, piłkę ręczną, ale głównie chodziłam na akrobatykę. To było w szkole

W latach 80-tych była taka piosenka, w radio leciało Jajo holenderskie blues.

po południu. Lubiłam te zajęcia, miałam wypełniony czas i nie musiałam się

Weszliśmy do sklepu i kupujemy, i nie wiem czy ja czy żona, mówimy, że ku-

tułać po podwórkach, tylko pod opieką wychowawcy mogłam doskonalić

pujemy jaja holenderskie, jak to kolejka usłyszała to wykupiła wszystkie jajka.

swoje umiejętności.

Tu na rogu był sklep firmowy Mamuta i w sobotę kolejka potrafiła się ciągnąć pod nasze okna, czyli około 100m, z tym, że cały czas kolejka szła.

Po podstawówce poszłam do liceum nr 2, na dawnej ulicy Rosenbergów, obecnie Parkowej.

Pani Anna Małgorzata Żurawska

30


Później poszłam do Studium Pomaturalnego Teletransmisji i Telekomunikacji,

Punkty prężenia firan

w ślad za rodzicami. Pracowałam jako teletransmita na stacji wzmocniakowej

Oni mieli takie deski z gwoździkami i ustawiali, nakładali z góry na te gwoź-

w OTM-ie, Okręgowym Urzędzie Telekomunikacji Pocztowej. Obecnie nie

dziki firanki i rozciągane były i schły, to nazywano prężeniem firan. Taki

ma już tego Urzędu, bo jak się zaczęła prywatyzacja, przyłączali nas najpierw

zakład był na ulicy Rydygiera – naprzeciwko szpitala – tam teraz chyba jest

do Zakładów Radiowo-telekomunikacyjnych, potem kolejne prywatyzacje,

Zakład pogrzebowy czy coś takiego, a tam na podwórku się wchodziło i były

a w końcu Telekomunikacja została wykupiona przez Francuzów i w tej dzie-

te firanki. Oczywiście musiały być nakrochmalone i jak wyschły to były jak

dzinie nie ma już pracy.

wyprasowane.

Kwestionariusz o wydanie paszportu

Zdjęcia z turniejów szachowych

pan mirosław: Na paszport czekało się długo. Często odmawiali. Jeśli chodzi

VIII międzynarodowy turniej szachowy im. Rubensteina – zdjęcia taty z mi-

o wizy, to jeszcze częściej odmawiali. Na kraje Bloku łatwiej dostawało się

strzami i organizatorami. Zdjęcia robione przez zawodowego fotografa, bo

paszporty, na zachodnie czekało się o wiele dłużej. Do NRD jeździło się na

to międzynarodowe zawody były. Wyjazd z juniorami szachowymi. Mój tato

pieczątkę w dowodzie, a na Węgry na wkładkę paszportową. 1 maja 1972 roku

później prowadził sekcję szachową w MDK na Kołłątaja. Ci szachiści, któ-

zrobiono eksperyment na skalę Bloku komunistycznego - nim otwarto granice

rzy teraz są znani, to w większości są uczniowie mojego taty. Na przykład

między Polską a NRD – można było wtedy jechać do Niemiec wschodnich na

Korpalski, który uczy w sekcji szachowej, organizuje co roku mistrzostwa

dowód osobisty. Tylko na przykład, jak do Czechosłowacji się jechało, to trzeba

szachowe młodzieży, międzynarodowe, pamięci Czesława Błaszczaka, taki

było mieć wkładkę paszportową, to był taki dokumencik, który upoważniał

benefis pamięci mojego taty.

do wjazdu do krajów socjalistycznych. Do NRD jeździło się bez niczego, od maja 1972, pamiętam bo robiłem maturę, na początku można było w ORBISE

Zegar mechaniczny, rosyjska produkcja. Raz nakręcony działa 10 dni. Działa do tej pory. Marka Mołnia…

kupować marki bez opamiętania, ale okazało się, że jak się 30 mln Polaków rzuciło na 14 mln Niemców i zaczęli wykupować Niemcy i zrobiono książeczki walutowe, gdzie był kwartalny limit. Do Niemiec można było kupić kwartalnie 200 marek. To był 1972 lub 1973 rok, jak wprowadzili książeczki. Był limit np. ileś tam marek można było kupić, jak się nie wydało, to można było odsprzedać i wtedy limit na książeczce rósł, bo 500 kwartalnie można było kupić. Radio Syrena pani małgorzata: Tato wygrał je w 1951 roku w zawodach szachowych. Działało, póki mąż z synem go nie rozłożyli.

Pani Anna Małgorzata Żurawska, Pan Mirosław Żurawski

31


od lewej: Małgorzata Żurawska jako Śnieżynka w przedstawieniu w świetlicy dla dzieci pocztowców. Wrocław, 1961-1962 r. Siostra Małgorzaty Żurawskiej w przedwojennym wózku. Kraków, 1942 r. Udostępnione przez Annę Małgorzatę Żurawską.

od lewej: Małgorzata Żurawska i jej grupa przedszkolna, ulica Sienkiewicza, Wrocław 1954-1955 r. Udostępnione przez Annę Małgorzatę Żurawską Rodzina Anny Małgorzaty Żurawskiej, Kraków, 1948 r. Udostępnione przez Annę Małgorzatę Żurawską. Małgorzata Żurawska wraz ze swoją mamą i siostrą, Wrocław, 1952 r.

Pani Anna Małgorzata Żurawska, Pan Mirosław Żurawski

32


od lewej: Małgorzata Żurawska wraz ze swoją wychowawczynią, Panią Tracz. Wrocław, ok. 1960 r. Małgorzata Żurawska w przedstawieniu Leśne przygody w świetlicy dla dzieci pocztowców. Wrocław, ok. 1960 r.

od lewej: Zofia Błaszczak wraz ze swoimi siostrami przed wojną w Krakowie. Udostępnione przez Annę Małgorzatę Żurawską. Siostra matki Małgorzaty Żurawskiej w centrali telefonicznej, Wrocław, 1950 r. Udostępnione przez Annę Małgorzatę Żurawską.

Pani Anna Małgorzata Żurawska, Pan Mirosław Żurawski

33


od lewej: Kobiecy Urząd Pocztowy Wrocław-Nadodrze, ok. 1950 r. Udostępnione przez Annę Małgorzatę Żurawską Pracownice Urzędu Pocztowego na Nadodrzu. Wrocław, ok. 1950-1960 r. Udostępnione przez Annę Małgorzatę Żurawską.

od lewej: Pracownice Urzędu Pocztowego Na Nadodrzu. Wrocław, ok. 1970 r. Udostępnione przez Annę Małgorzatę Żurawską. Zofia Błaszczak przed wejściem do Urzędu Pocztowego na Nadodrzu, Wrocław, ok. 1950 r. Udostępnione przez Annę Małgorzatę Żurawską

Pan Aleksander Oczko, Pan Ryszard Kolasa

34


od lewej: 10-lecie pracy Pani Naczelnik Zofii Błaszczak w Urzędzie Pocztowym na Nadodrzu. Wrocław, ok. 1950-1960 r. Udostępnione przez Annę Małgorzatę Żurawską. Samochód pocztowy. Ok. 1940-1950 r. Udostępnione przez Annę Małgorzatę Żurawską. Park Nowowiejski (obecnie im. S. Tołpy). Wrocław, ok. 1960-1970 r. Udostępnione przez Annę Małgorzatę Żurawską.

od lewej: Przystanek tramwajowy na ulicy Sienkiewicza. Wrocław, 1960-1970 r. Udostępnione przez Annę Małgorzatę Żurawską. Park Nowowiejski – na zdjęciu Zofia Błaszczak. Wrocław, ok. 1950-1960 r. Udostępnione przez Annę Małgorzatę Żurawską.

Pan Aleksander Oczko, Pan Ryszard Kolasa

35


od lewej: Rodzina Małgorzaty Żurawskiej na ulicy Sienkiewicza. Wrocław, 1950-1960 r. Udostępnione przez Annę Małgorzatę Żurawską Rozgrywki szachowe na wolnym powietrzu (pierwszy z lewej Czesław Błaszczak), 1950-1960 r. Udostępnione przez Annę Małgorzatę Żurawską

VIII Międzynarodowy Turniej Szachowy pamięci A. Rubensteina. Polanica Zdrój, 1970 r. Udostępnione przez Annę Małgorzatę Żurawską

Pani Anna Małgorzata Żurawska, Pan Mirosław Żurawski

36


od lewej: Turniej szachowy, ok. 1950-1960 r. Udostępnione przez Annę Małgorzatę Żurawską. Czesław Błaszczak przy rozgrywce szachowej, ok. 1950-1960 r. Udostępnione przez Annę Małgorzatę Żurawską

od lewej: II Walny Zjazd Delegatów Kół Miejscowych Związku Zawodowego Pracowników Poczt i Telekomunikacji. Szczecin, 1947 r. Udostępnione przez Annę Małgorzatę Żurawską. Dyplom: I miejsce w Ogólnopolskim Turnieju Szachowym dla Czesława Błaszczaka, 1949 r. Udostępnione przez Annę Małgorzatę Żurawską

Pani Anna Małgorzata Żurawska, Pan Mirosław Żurawski

37


od lewej: Legitymacja Zofii Osławskiej, 1939 r. Udostępnione przez Annę Małgorzatę Żurawską. Kartka reglamentacyjna na mleko z okresu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Udostępnione przez Annę Małgorzatę Żurawską.

Pan Aleksander Oczko, Pan Ryszard Kolasa

38


od lewej: Klaser ze znaczkami. Kolekcja znaczków z całego świata, które zgromadziła Zofia Błaszczak. Udostępnione przez Annę Małgorzatę Żurawską Wazon z porcelitu. Projektant nieznany. Produkcja: Mirostowickie Zakłady Ceramiczne w Mirostowicach Dolnych, Ok. 1950-1960 r. Udostępnione przez Annę Małgorzatę Żurawską

po lewej: Radio Syrena, nagroda dla mistrza szachowego Czesława Błaszczaka. Projektant nieznany. Produkcja: Zakłady Radiowe im. M. Kasprzaka w Warszawie, ok. 1954-1958 r. Udostępnione przez Annę Małgorzatę Żurawską

Pani Anna Małgorzata Żurawska, Pan Mirosław Żurawski

39


od lewej: Mała szachownica Mistrzostwa Szachowe Polski 1952 rok. Udostępnione przez Annę Małgorzatę Żurawską

Pod spodem: Szachownica drewniana - pamiątka po Czesławie Błaszczaku. Udostępnione przez Annę Małgorzatę Żurawską

Mała szachownica plastikowa. Udostępnione przez Annę Małgorzatę Żurawską

Pani Anna Małgorzata Żurawska, Pan Mirosław Żurawski

40



od lewej: Ewa Janeczko wraz z uczniami swojej klasy. Szkoła Podstawowa nr 44, ulica Nowowiejska, Wrocław, 1966 r.


Pani Ewa Janeczko (ur. 1952 r.) Ulica Orzeszkowej 39

Chodziłam do szkoły nr 44 (teraz SP nr1) kiedyś były to dwie podstawówki. Mieszkam na Ołbinie od 1965 roku, wcześniej mieszkałam na ulicy Walecznych 11 (obecnie obok tej bramy jest magiel). Mieszkałam tam do 1989 roku. Od urodzenia do `1965 roku mieszkaliśmy na Szczytnickiej. Nas było dużo dzieci i żeśmy mieszkanie dostali duże, kwaterunkowe 4 -pokojowe, 107 metrów kwadratowych.

Ślub brałam w lipcu 1973 roku. Wesele było w domu. Mieszkałam jeszcze na Walecznych. O drugiej w nocy pani Jaśniaczek, nauczycielka historii mieszkająca w następnej bramie, zadzwoniła po policję, że jest za głośno. Na weselu było 30 osób, ale była też orkiestra. Było tak głośno, że milicja przyjechała i kazała się ściszyć. Nie wiedziałam, że takie rzeczy trzeba było zgłaszać. Orkiestrę miałam za darmo, znajomy z pracy miał swoją orkiestrę. Jedzenie zrobiła moja rodzina. Tort zrobiła moja siostra, jest cukierniczką. Na pewno nie było kurczaków, nie były modne. Kotlet schabowy z surówką był,

Po podstawówce chodziłam do Zasadniczej Szkoły Zawodowej na Słubickiej.

a później wędliny. Dawniej nie piekło się mięs. Było trudno o mięso, to i się

Codziennie chodziłam na piechotę do tramwaju nr 12 na Curie-Skłodowskiej.

nie piekło. Mięso się kupowało na Nowowiejskiej, tam gdzie teraz jest HERT.

Musiałam iść ulicą Reja całą drogę, koło placu Grunwaldzkiego, gdzie było

Na ślubie miałam sukienkę z wypożyczalni. Długa i gładka, bo nie lubię

targowisko, tam dopiero był tramwaj i do placu Strzegomskiego jeździłam.

koronek.

Później pracowałam jako tokarz w Zakładach Naprawy Taboru Kolejowego

Mam mało zdjęć, kiedyś się ich nie robiło, nawet nie pamiętam czy mam

Teraz już ich nie ma, supermarket tam teraz jest. Pięć lat tam pracowałam.

komunijne. Nas dużo było w domu rodzinnym – dziesięcioro dzieci i często

Później pracowałam z Zrembie – Fabryka Pojazdów Ciężarowych – na

się przeprowadzaliśmy. To jest moje pierwsze mieszkanie na stałe.

Żmigrodzkiej przed kuchenkami (Kempińska to była) i tam 25 lat pracowałam, najpierw na rozdzielni, później nauczyłam się na suwnicy i potem na

Parki...

suwnicy jeździłam. W rozdzielni robót długo pracowałam. Umiałam rysunek

W parkach kiedyś nie było tyle lamp, kubłów i koszy. Teraz są bardziej za-

zawodowy, znałam się na wszystkim, mogłam rozdzielać pracę, jak kończyli

dbane, częściej koszą trawę i w Parku im. S. Tołpy opiekują się stawem. Nie

pracę, to musiałam wszystko pozbierać i zaprotokołować, co na jaki wydział

było kiedyś fontanny. Cieszę się, że z psami nie można wchodzić na górkę,

poszło. Wyciągało się rysunki z regałów i opisywało, co na jaki dział.

można bezpieczniej leżeć. Ten drugi park (naprzeciwko kościoła, obecnie im.

Jak szła powódź to wszystko musieliśmy przenosić wyżej, żeby woda nie zniszczyła sprzętu. Jak dostaliśmy wiadomość o fali musieliśmy uruchomić wszystkie suwnice i przenieść cały sprzęt elektryczny wyżej.

E. Stein) zawsze był zaniedbany. Park na Westerplatte od czasów mojej młodości trochę się zmienił. Zrobili troszeczkę ładniejsze alejki, bo były dziurawe. Kiedyś chodziłam do niego

Pamiętam, że jak była zima stulecia w latach 70-tych to mężczyźni szli

wieczorami, chłopaki na gitarze grali. Pod koniec lat 60-tych prowadziłam

odśnieżać chodniki i ulice. Mieszkałam wtedy na Lutyckiej w suterenie (5 lat

klub młodzieżowy ZMS (Związek Młodzieży Socjalistycznej). Byłam prze-

chyba) to miałam piecyk, co się dokładało od góry.

wodniczącą, mój brat – zastępcą. W tym miejscu jest obecnie sklep wędkarski, zoologiczny. Wtedy był tam nasz klub młodzieżowy pod patronatem ZMS.

Pani Ewa Janeczko

43


Znajdowało się w nim biuro, jedno większe pomieszczenie, kolejny pokoik -

Pralka Frania. Produkcja: Olkuska Fabryka Naczyń Emaliowanych. Projektant nieznany. 1963 r. Udostępnione przez Ewę Janeczko.

to była kawiarenka i był jeszcze pokoik pod siatką żeglarską, w którym stały stoliki i można było pić kawę, a pierwsze pomieszczenie było na dyskoteki. Miałam wtedy 18 lat. Taki Pan Mucha, też z Ołbina – starszy od spotykającej się w klubie młodzieży - nas pilotował, pilnował i nadzorował. Raz w tygodniu robiliśmy spotkania. Jeździliśmy do Andrzejówki i Wałbrzycha oraz do Kotliny Kłodzkiej na rajdy trzydniowe. Ulubione sklepy Warzywniak na Walecznych był bardzo długo – ze 20 lat. Prowadziła to pani z Biskupina. Mój syn jak wracał ze szkoły to zawsze robił tam zakupy (ogórki kiszone albo kapustę kiszoną) i przynosił do domu.

Pani Ewa Janeczko

44


po lewej:

u góry, od lewej:

Aparat fotograficzny Balda Baldina, pamiątka po ojcu. Produkcja: Drezno, 1935 r. Udostępnione przez Ewę Janeczko

Młynek do przypraw. Produkcja: Polska Bielsko. Ok. 1950-1960 r. Udostępnione przez Ewę Janeczko Młynek do przypraw KSB. Produkcja nieznana. Ok. 1940-1950 r. Udostępnione przez Ewę Janeczko

Pani Ewa Janeczko

45


Pamiątkowe zdjęcie komunijne Danuty Tarnowskiej. Wrocław, 1962 r.


Pani Danuta Tarnowska (ur. 1953 r.) Urodziłam się we Wrocławiu w 1953 roku i zamieszkałam wraz z rodzicami na ul. Ładnej 1/9. Moi rodzice przybyli do Wrocławia w 1948 r. Mama ze wsi kieleckiej, a tato wraz z rodzicami przymusowo z okolic Wilna i tu się rodzice poznali i zamieszkali.

Moja mama robiła przepiękne serwety na drutach. Taką serwetą udekorowany był stół na moją Pierwszą Komunię którą otrzymałam w 1962 roku w Kościele Św. Krzyża. Zachowałam w pamięci ten dzień, bo na tę okoliczność mama kupiła specjalnie serwis do kawy aby poczęstować gości zaproszonych na ciasto z okazji tej uroczystości. Następnym wydarzeniem związanym z Ołbinem była praktyka zawodowa

Moje dzieciństwo w zasadzie spędziłam na Placu Grunwaldzkim, ale zapusz-

we Wrocławskich Zakładach Przemysłu Piekarniczego na ul. Sienkiewicza

czałam się wraz z koleżankami i kolegami również na Ołbin. Zimą obowiąz-

którą odbyłam podczas nauki w Liceum Ekonomicznym nr 2 we Wrocławiu.

kowo jeździło się na łyżwach na stawku w Parku Nowowiejskim a na sankach

Na tej podstawie napisałam pracę maturalną której tematem był Zbyt Wyrobów

zjeżdżało z górki Nowowiejskiej. Latem w towarzystwie mamy i sąsiadek z ich

Gotowych na podstawie WZPP czyli popularnym później Mamucie. Dziś nie

dziećmi wyprawialiśmy się na całodzienne wycieczki nad Odrę w okolicach

ma chleba z Mamuta ani piekarni…

mostu Warszawskiego. Była to całodzienna wyprawa z kocami butelkami z kompotem i kanapkami. Tam bawiliśmy się i przy okazji zbieraliśmy pieczarki na wałach nadodrzańskich. Było ich wtedy całe mnóstwo no i potem mama robiła na nich zupę albo kopytka z sosem pieczarkowym… Podczas gdy my dzieci uganiałyśmy się po nadodrzańskich wałach nasze mamy miały ze sobą robótki ręczne i robiły serwetki ,firanki, szyły sukienki ,dziergały kapcie na drutach bądź szydełkowały.

Pani Danuta Tarnowska

47


od lewej: Rodzice Danuty Tarnowskiej w okolicach wrocławskiego Zoo. Wrocław, ok. 1950 r. Danuta Tarnowska wraz ze swoją mamą na wrocławskim rynku. Wrocław, ok. 1954-1955 r. Danuta Tarnowska wraz ze swoimi rodzicami. Wrocław, ok. 1953-1954 r.

Pani Danuta Tarnowska

48


od lewej: Bluzka wykonana na szydełku przez mamę Danuty Tarnowskiej. Wrocław, ok. 1950-1960 r. Kapcie z wełny wykonane przez mamę Danuty Tarnowskiej. Wrocław, ok. 1950-1960 r.

od lewej: Kapelusz robiony na szydełku wykonany przez mamę Danuty Tarnowskiej. Wrocław. Ok. 1950-1960 r. Serwetka wykonana na szydełku przez mamę Danuty Tarnowskiej. Wrocław, ok. 1950-1960 r.

Pani Danuta Tarnowska

49


od lewej: Strona tytułowa pracy maturalnej Danuty Tarnowskiej. Wrocław, 1972 r. Obrazek Komunijny Danuty Dorniak (obecnie Danuta Tarnowska). Wrocław, 1962 r. Udostępnione przez Danutę Tarnowską.

Pani Danuta Tarnowska

50



Barbara Strugała jako wzorowa uczennica. Zdjęcie wisiało na parterze w szkole. Zostało wykonane w zakładzie fotograficznym przy ul. Kluczborskiej. Wrocław, 1970 r.


Barbara Strugała (ur. 1962 r.) zamieszkała przy ulicy Nowowiejskiej

Moja babcia, Maria Apanasowicz, przyjechała jako pierwsza do Wrocławia z Olecka z moją mamą Genowefą, z jeszcze jedną córką i przypuszczam, że też z synem Bronkiem. To było na wiosnę w 1946 r.

Drugą osobą z naszej rodziny, która zmarła we Wrocławiu była moja babcia. Było to w lutym w 1971 roku. Od tamtego czasu na Święto Wszystkich Świętych zbieraliśmy się przy grobie babci całą rodziną i tak godzinami staliśmy przy nim. Od urodzenia mieszkam we Wrocławiu, w tej samej kamienicy, tylko na

Z pociągu wysiedli na Dworcu Nadodrze. Dziadek Stanisław Soroka dojechał

początku w innym mieszkaniu byliśmy - w tym środkowym. W tej kamienicy

później. Najpierw babcia znalazła mieszkanie we Wrocławiu na ul. Pomorskiej.

był remont kapitalny, który trwał chyba 2 lata. W 1972 roku wrócilismy tutaj

Dziadek miał kiedyś wypadek w cegielni, w której pracował. Cegłówka spa-

po tym remoncie. Wcześniej ta moja kuchnia należała do tamtego naszego,

dła mu na głowę i tak poważnie go zraniła, że z tego powodu przyznano mu

starego mieszkania. Te dwa pokoje były jednym dużym. Przed remontem

rentę. Od tego momentu miewał bardzo silne bóle głowy. Mama opowiadała,

nie było łazienek w mieszkaniach, tylko na klatce schodowej były wspólne

że wtedy dzieci musiały chodzić po mieszkaniu na palcach. Natomiast, gdy

ubikacje. Tylko niektóre mieszkania miały swoją ubikację czy łazienkę.

dziadek siedział w fotelu i palił fajkę, to dzieci wiedziały, że ich tato jest w bardzo dobrym humorze. Dziadek był zapalonym komunistą i chodził na potajemne

Rodzice wzięli ślub w 1951 roku. Tato był wojskowym, ale nie przez całe życie. Po pewnym czasie zrezygnował z tego.

spotkania z innymi komunistami. Moja mama często mówiła, że jej tato inaczej

Do żłobka chodziłam na Górnickiego w podwórzu, a do przedszkola na

wyobrażał sobie komunizm i na pewno byłby rozczarowany tym powojennym

Nowowiejskiej, tam gdzie obecnie jest MOPS. Do szkoły podstawowej –

komunizmem. Kiedy jechał z dwoma córkami pociągiem do Wrocławia, to

na Jedności Narodowej, tam gdzie teraz jest gimnazjum. To była Szkoła

rozmawiał z jakimiś dwoma mężczyznami. Jeśli dobrze pamiętam opowiadania

Podstawowa nr 56 na ulicy Jedności Narodowej 117.

mamy, to w tym czasie dziadek miał znowu bardzo silne bóle głowy i mówił o tym, że jest komunistą. Gdy wysiedli z pociągu na Dworcu Nadodrze ci dwaj

Zabawy lat dziecięcych

mężczyźni pod jakimś pretekstem odeszli z dziadkiem tak, że córki straciły

Byłam takim dzieciekiem, że więcej czasu spędzałam sama. Tutaj jak wcho-

dziadka z oczu. Długo nie wracał, więc córki zaczęły go szukać i nie znalazły.

dzi się do parku im. E. Stein to takie drzewo stoi – dąb – (widać je z okna).

Babcia, gdy o tym się dowiedziała, zgłosiła zaginięcie swojego męża na milicji.

Wszystkie pokolenia dzieciaków na tym drzewie się bawiły i wychowywały.

Co jakiś czas tam przychodziła oglądać zdjęcia zmarłych mężczyzn. Na jednym

Dzieci dalej się na nim bawią. Na tym drzewie była jeszcze jedna gruba ga-

z nim przypuszczalnie rozpoznała swojego męża. Prawdopodobnie został po-

łąź, ale z biegiem lat tak się rozrosła, że uderzała w głowę ludzi, którzy szli

wieszony na drzewie. W rodzinie przypuszczało się, że PPS-owcy, przeciwnicy

ścieżką pod nią, dlatego ją obcięto. Wcześniej ta gałąź cieszyła się wśród

komunistów, zabili go. Został jako nieznany pochowany we wspólnym grobie.

dzieci dużą popularnością, bo najłatwiej było na nią wejść, a z niej na wyższe

Na Osobowicach były takie pola nieoznaczone - porośnięte trawą i jak tam

gałęzie. Ponieważ ta gałąź byłą pochylona, to dzieci często z niej zjeżdżały

chodziłyśmy, to mama mówiła, że na pewno gdzieś na tym polu leży dziadek.

(ześlizgiwały się). W tym miejscu pień był wygładzony (wyślizgany) Na tym

Barbara Strugała

53


drzewie się bawiłam… Podobnie, jak inne dzieci próbowałam wdrapać się na

Grało się też w tzw chłopka – rysowało się na ziemi takie duże koło. Wewnątrz

pień dębu, ale samodzielnie nigdy mi się to nie udało (jedynie przy pomocy

niego u samej góry rysowało się łuk (kształtem przypominał daszek czapki)

innego dziecka). Z pobliskiej kamienicy z okna często krzyczała na nas starsza

a resztę koła dzieliło się kreską na pół od połowy daszka. W połowie koła, pod

pani, (może pięćdziesięcioletnia, może sześćdziesięcioletnia) i kazała nam

tą kreską, rysowało się 3-4 kwadraty (jeden pod drugim). Każde pole się nume-

zejść z tego drzewa a nawet z trawnika. I choć niechętnie, to słuchaliśmy jej.

rowało 1,2,3… Numerowało się od pierwszgo kwadratu, przy którym rysowało

W tamtych latach na trawnikach były ustawione tabliczki: Nie deptać trawni-

się półkola, które ułatwiały rzut po przekątnej do połówki dużego koła i do

ków. Gdy ta pani nie widziała, to na trawie znowu się bawiliśmy i robiliśmy

czubka głowy (daszka) Oczywiście, najtrudniej było trafić w pole czubka głowy.

m. in. fikołki i gwiazdy.

Podobne jak w grze w klasy, ale nie to samo. Rzucało się kamień i się skakało.

Na stare lata, to zaczynam doceniać to miejsce i nie wyobrażam sobie, że

Raz na dwóch nogach, potem raz na jednej, raz na drugiej nodze i podnosiło

miałabym mieszkać gdzieś, gdzie nie mam za oknem parku i kościoła, gdzie

się kamyk z pola, na którym był i na który się skoczyło – wtedy trudno było

brak w pobliżu stawu po którym pływają kaczki i łabędzie, a na przeciwko jest

utrzymać równowagę na jednej nodze. Nie można było na linie stanąć. Inna

inny budynek albo okno wychodzi na podwórze. To mieszkanie jest zimne,

zabawa polegała na tym, że rysowaliśmy duże koło i dzieliśmy je w miarę

narożne, nade mną jest strych, trzeba dużo węgla nosić na to czwarte piętro.

równo na tyle osób ile grało. Pola były naszymi państwami. Dawaliśmy im

Im starsza jestem, tym większy jest to mankment.

nazwę, np.: Polska, Rosja, NRD, którą pisaliśmy na swoim polu. Potem rzucało

Wracając do zabaw lat dziecięcych…Chłopcy przede wszystkim w kapsle

się nożem na ziemię sąsiada i gdy noż wbił się w ziemię można było, stojąc na

grali, w kolarzy grali, to były kapsle po alkoholu, po piwie. Zbierali te kapsle,

własnym państwie, odkroić kawałek ziemi sąsiada – nogami nie można było

bo tam były takie różne rysunki, przypuszczam, że to były herby związane

wyjść poza granice swojego państwa. I tak kawałek po kawałku zabierało się

z klubami sportowymi, piłkarskimi. Wydaje mi się, że kiedy nie mieli kapsli,

czyjeś państwo. Oczywiście wygrała ta osoba, której państwo najbardziej się

to do tej zabawy wystarczyły im różnokolorowe guziki. Rysowali sobie na

rozrosło. Rzadko się w to grało, pewnie przez to, że nóż nie zawsze był dostępny.

ziemi taki tor, kredą i później pstrykali – takie wyścigi kapsli urządzali. Chyba

W gumę się skakało, dla mnie nie było życia, gdy w gumę nie mogłam

każdy chciał grać jako Ryszard Szurkowski (w ówczesnym czasie bardzo sławny

skakać. Gdy nie miałam z kim skakać, to sobie gumę między dwoma drze-

polski kolarz). Próbowałam się włączyć do tych zabaw, ale chłopcy nie chcieli

wami rozciągałam i skakałam sobie cała szczęśliwa. Ambicją było, żeby jak

grać z dziewczynami.

najwyżej skoczyć, aż do wysokości czubka głowy. Nawet buty ściągałyśmy,

Chłopcy często grali w piłkę nożną – w parku - w miejscu, gdzie obecnie jest

bo na bosaka było dużo łatwiej skoczyć tak wysoko. Potem podkolanówki

plac zabaw. Za to dziewczynki mogły skakać w skakankę. Wtedy dziewczęta

były brudne, czarne od ziemi i mama denerwowała się, że trudno jej uprać

na WF-ie, w szkole nie uczyły się grać w piłkę nożną.

je w rękach – teraz wcale się jej nie dziwię. Gdy pogoda nie sprzyjała i nie

Przypomniało mi się, że w tym parku po wojnie były groby i jeszcze w latach

mogłam skakać w gumę na dworzu, to wychodziłam na korytarz na strychu

60-tych można było znaleźć małe szczątki ludzkie, a przy płocie okalającym

i tam gumę zaczepiałam o szczebel poręczy i o krzesło, które przynosiłam

plebanię leżały duże kamienie i chyba kamienne tablice. Tam i na podwórku

z domu, i dalej skakałam.

często bawiliśmy się w Raz, dwa, trzy baba Jaga patrzy.

W chowanego się jeszcze bawiło i w berka, no i na trzepaku jeszcze. Dzieciaki wisiały na nim i się przewijały. Jednego roku nie mogłam zrozumieć,

Barbara Strugała

54


że wcześniej mogłam się normalnie przewinąć przez trzepak, taki dwupo-

musiało być po 1968 roku, to pojechała tę swoją rodzinę odwiedzić w Drugiej

ziomowy, ale niski – u góry poprzeczka i pośrodku trzepaka poprzeczka,

Osinówce z najstarszą córką, Anią, i z wnukiem, Krzyśkiem. Prawie cała

a następnego roku już nie mogłam się przewinąć, bo uderzyłam się w głowę,

wioska składała się z Apanasowiczów – bliższych i dalszych krewnych mojej

gdy się przewinęłam. Urosłam. Ale nie odpuściłam, tylko już chowałam głowę

babci. Prawdopodobnie w Mińsku kupiła trochę rzeczy, między innymi tę lalę

– bardziej się kuliłam podczas fikołka. Najtrudniej jest zrobić ten fikołek do

dla mnie. Moja mama dała pieniądze na nią. Początkowo byłam rozczarowana

przodu. Trzeba bardzo mocno trzymać poprzeczkę trzepaka pod kolanami,

tą lalą, bo nie chodziła, a babcia kupiła też na Białorusi drugą lalę, która cho-

żeby nie spaść z niego.

dziła i ją przeznaczyła na sprzedaż. Oczywiście przyzwycziłam się do swojej

Czasami bawiliśmy się w podchody. Niemalże na co dzień bawiliśmy się czy

lali. Jej największym atutem było to, że miała włosy i można było ją czesać,

to w parku (gdy pogoda dopisała) czy to na klatce schodowej, czy to w szkole

a po latach widzę, że też ma ładną buźkę. Teraz przypomniało mi się, że gdy

na przerwach w grę pomidor, państwa i miasta (zaczynające się na konkretną

uzbierałam pieniążki, to któregoś roku kupiłam zabawkowy, z żółtego plastiku

literę, np; na a), w piekło i niebo – odpowiednio składało się papier i z jednej

zestaw frzyzjerski i na włosach tej lali bawiłam się we fryzjera.

strony w środku malowało się go kredką na niebiesko – niebo –, a drugą po-

Lala z Białorusi, ale rodzina polska. Tak jak większość ludzi we Wrocławiu

łowę na czerwono – piekło. Trzeba było odgadnąć, gdzie jest piekło, a gdzie

jest z tamtych okolic. Większość na tych ziemiach zachodnich, to z tamtych

niebo. No i oczywiście też bawiliśmy się w Papier i nożyce. W szkole na WF-ie

stron przyjechała, z Ukrainy, Białorusi, z Litwy.

często graliśmy w Gąski, gąski do domu albo w Dwa ognie.

W domu się nie przelewało. Jednego roku mama kupiła zwykły zeszyt

Gdy ja i moja siostra byłyśmy malutkie, to mama dawała nam pokrywki

w kratkę, 16-nasto kartkowy i kredki i to był prezent pod choinkę. A innego

od garnków, byśmy nimi się bawiły. Mama w kuchni gotowała a my, będąc

roku na gwiazdkę kupiła coś takiego, takie kostki, lego, nie-lego nie wiem, jak

blisko niej, uderzałyśmy pokrywką o pokrywkę i mamie ten hałas w ogóle

to nazwać - takie puzzle. Musiałam wtedy do przedszkola chodzić. To tylko

nie przeszkadzał.

pamiętam te dwa prezenty pod choinkę przez całe moje życie. Wyjątkowa

Dzieciaki nie miały zabawek, tak jak teraz. Więcej na dworzu się było.

rzecz, dlatego ją zachowałam. Jednak na święta mama zawsze starała się, żeby

Rzadko się zdarzało, żeby dzieci zapraszały się wzajemnie do mieszkania,

było dużo jedzenia świątecznego. Był bigos z dużą ilością mięsa, dużo suszonej

nawet pod nieobecność rodziców. Któregoś razu, a to malutka musiałam być,

za naszym piecem kiełbasy zwyczajnej (która wtedy była smaczna), sernik,

do przedszkola na pewno chodziłam, z koleżanką z sąsiedniej kamienicy,

sałatka jarzynowa. Mama robiła bardzo czasochłonny tort. Ale był pyszny.

może ze dwa lata starsza ode mnie była, na korytarzu usiadłyśmy. Taką małą

Wszyscy się nim objadaliśmy. No i oczywiście porządki świąteczne. Choćby

lalę miałam, ona chyba też i razem ubranko dla tych lal szyłyśmy. Pamiętam

nie wiem co się działo, to na święta mama zawsze sprzątała całe mieszkanie

jak trudno mi się szyło i jaka byłam dumna z siebie, gdy skończyłam szyć

i prała firanki, zasłony, pościel. Tak, że na święta pachniało w mieszkaniu

ubranko.

czystością i jedzeniem. W ogóle kiedyś przed świętami czuło się już na klatce

Miałam lalę, ale jak 7 albo 8 lat miałam… Ona była kupiona pod koniec lat 60-tych, może najpóźniej w 1970 r. Dostałam ją – moja babcia pocho-

schodwej zapach gotowanych przez sąsiadów potraw. Obecnie już tego nie ma - większość ludzi kupuje na święta gotowe jedzenie.

dziła z Białorusi – tam została jej cała rodzina. Wcześniej nie można było

Gdy już zaczęłam pracować i mogłam dawać pieniądze na żywność, to

wyjeżdżać za granicę, był zakaz wyjazdu. Gdy otworzyli granicę, czyli to

już każdego roku starałam się, żeby synowie mojej siostry mieli zabawki pod

Barbara Strugała

55


choinką. Dla dorosłych, z reguły, robiliśmy tylko symboliczne prezenty, np.

Obecnie znajduje się tutaj sklep Ekierka tzw. papierniczy i z zabawkami. Tutaj,

chusteczki do nosa.

gdzie obecnie jest sklep spożywczy, to był szewc. A tam, gdzie jest sklep

Miałam dość sporo lalek (przypuszczam, że część z nich odziedziczyłam po

z używaną odzieżą, to była drogeria. Tu, gdzie jet lombard był szklarz. Dalej,

mojej starszej siostrze), ale nie były takie jak ta z włosami, którą zachowałam

tu gdzie jest Hert, to od kiedy pamiętam, był fryzjer i kosmetyczka. Naprawa

do dzisiaj. Ta była najlepsza, taka odświętna. Takie włosy. Te inne, to całe

sprzętu RTV znajdowała się obok - obecnie tam sprzedają kawę i słodycze.

z plastiku były, nawet włosy.

Na rogu Barlickiego i Nowowiejskiej był sklep spożywczy, można w nim było

W kuchni obok maszyny do szycia stał stół, taki starego typu. Była w nim

kupić cukierki, jajka, chleb, itd. W tym podwórku, gdzie jest Biedronka była

jakby szuflada z otworami na miski. W miskach myło się naczynia. Jak pod

Sobótka, ciastka piekli. To była duża państwowa piekarnia Sobótka. Jej towary

tym stołem byłam, to mama pokazała mi jak założyć koc i miałam taki niby

były naprawdę smaczne. Piekli paluszki. Ostatnio rozmawiałam z pewnym

namiot i w tym namiocie się bawiłam. Byłam blisko mamy, potrzebowa-

lekarzem i powiedział, że markizy dobre robili. Na moim podwórzu były dwa

łam jej obecności, jej bliskości. Tak, po latach doceniam ją, że jak coś szyła,

budynki i, chyba, stolarze tam pracowali. Obydwa budynki już zrównano z zie-

a ja chciałam jakąś sukieneczkę dla lali, to na początku była zła, ale zawsze

mią. Na ich miejscu parkują samochody. Tam, bliżej Jedności Narodowej – jak

coś mi dla lali uszyła.

się w podwórze wchodziło, to był szklarz. Moja mama tam sobie dała lustra

Jestem wychowana na filnie Szatan z siódmej klasy, na takim wzorcu. Na Niesamowitych przygodach Marka Piegusa było pokazane, że dzieciak słucha

dorobić do toaletki. Tej która stoi u mnie w przedpokoju. Jest wygodna tu ma jedno skrzydło, tu drugie i można z każdej strony się obejrzeć.

dorosłego i liczy się z jego zdaniem, z rodzicami nie dyskutuje. Nie przypominam sobie, żebym w szkole nauczycielowi kiedyś przerywała. W pierwszych

Szkoła

klasach podstawówki pamiętam, że się zdarzało, że nauczyciel linijką dzieci po

W szkole średniej byłam w Zespole Szkół Włókienniczo-Odzieżowych.

rękach uderzał, ale to bardzo rzadko. Jeszcze były takie stare ławki, jak chyba

Najpierw przez dwa lata mojej nauki szkoła znajdowała się na pl. Teatralnym,

w Marku Piegusie. Siedzenia były razem z blatem, który był pod skosem, a na

a później za hotelem Monopol. W czasie przerwy lekcyjnej przechodziło

środku blatu miejsce na kałamaż. Ja już byłam z tego czasu, że pióra były, ale

się z jednego budynku do drugiego. Prawdopodobnie, w tym budynku za

już nie trzeba było namaczać je w kałamażu, na tę gumkę się naciagało atra-

Monopolem, tuż po wojnie też była szkoła krawiecka i chyba właśnie do niej

ment. Moja siostra miała pecha, że jeszcze te kałamaże były. Miała warkoczyki

chodziła moja mama. Jestem krawcową z zawodu. Nie czułam pociągu do tego,

splecione i związane białymi kokardkami i chłopcy, którzy za nią siedzieli jej

żeby szyć, ale mama nie za bardzo potrafiła mi doradzić do jakiej szkoły pójść.

te kokardy w kałamażu moczyli. Mama się później denerwowała, że te kokardki

W końcu myślałam, że lepiej by było, gdybym poszła do ogólniaka. Poszła

są brudne. Wiadomo to trudno doprać z atramentu. Natomiast ojciec pokazał

mama ze mną do kuratorium w tym Urzędzie Wojewódzkim i po prostu uzręd-

mojej siostrze, jak ma bić się z chłopakami, żeby więcej nie brudzili jej kokard.

niczka w błąd nas wprowadziła. Powiedziała, że jeżeli skończę szkołę zawodową i zdam maturę, to będę miała takie same szanse, żeby zdawać na studia jak po

Ołbin

ogólniaku, a będę miała jeszcze dodatkowo zawód. A znowu ze szkoły, na-

Tu na dole mojej kamienicy na rogu był sklep z tkaninami, potem przez parę

uczycielka – wychowawczyni kierowała mnie do szkoły ekonomicznej. Bałam

lat sklep ze sprzętem AGD. Któregoś roku mama kupiła tam niemiecką pralkę.

się matematyki, myślałam, że z matematyką sobie nie poradzę. Bo ja bardziej

Barbara Strugała

56


jestem humanistą, a nie matematykiem. Też takie głupie strachy były, bo nale-

Dyskoteki

żałam do tych najlepiej uczących się w klasie. A właściwie w każdej nowej klasie

Chodziłam na dyskoteki i prywatki. Koleżanki mnie do grzechu namówiły,

się bałam, że sobie nie poradzę. Skończyłam tę szkołę, ale później na studia nie

bo ja byłam grzeczna. To musiał być koniec podstawówki, początek szkoły

poszłam, bo zdrowie mamy podupadało i dyrektorka powiedziała, żebym do

średniej, skończone 15 lat miałam na pewno. Mama się zgodziła, w po-

pracy poszła, bo mama choruje i w ten sposób, żebym mamie pomogła.

bliżu była taka dyskoteka, że nie trzeba było mieć tych 17, czy 18 lat. To było przed pl. Westerplatte. Nie pamiętam jak ta uliczka się nazywa. To może

Ceramiczny kominiarz

być Walecznych. Tam był klub młodzieżowy. Młodzież to prowadziła. Nie

Mam starszą siostrę – o 10 lat. Pewnego razu od ojca dostałam jakieś pieniążki

było dorosłego opiekuna. Przynajmniej nie przypominam sobie, żebym ta-

i odłożyłam je. Mama mnie tego uczyła, żeby odkładać pieniądze, jak od niego

kiego widziała. Jeden taki chłopak nadużywający alkoholu przychodził, dosyć

dostaję. Nie wiem, jak to było, czy któregoś razu z mamą w sklepie byłam

agresywny. Dziwiłam się, że chłopcy nic z nim nie robili, bo widać było, że

i widziałam kominiarza i mi się spodobał i go chciałam. Mama nie mogła ze

przychodził burdę robić. Po latach tak myślę, że dobrze, że nie reagowali, bo

mną pójść do sklepu po tego upatrzonego kominiarza, ale moja siostra miała

po kościach się rozeszło i on się uspokoił i do rękoczynów nie doszło.

dobry dzień i ze mną poszła. Ja chciałam wyższego, ale ona mi doradziła tego i nie wiem, w którym momencie się zorientowałam, że ten jest ładniejszy, ma lepiej wypracowaną buzię. Myślę, że to było w roku 1972. Kupiłam go od prywatnych handlowców. Sprzedawali różne rzeczy: ceramikę, zapinki do włosów, naszyjniki, ubrań tam raczej nie było, ale były paski. To było kupione w sklepie na rogu Jedności Narodowej i Roosevelta. Maszyna do szycia U mnie w pokoju stoi maszyna do szycia. Mama pracowała jako szwaczka na ulicy Prostej w Intermodzie, szyła garnitury. To był Zakład Państwowy i on był tak dobrej renomy, że z zachodu przyjeżdżali i kupowali te garnitury. W zakładzie zmieniali maszyny i mama kupiła właśnie tę. Póżniej kupiła maszynę wieloczynnościową (z którą od początku były kłopoty) – może na początku lat 80-tych i chciała wyrzucić tę starą maszynę. Mama nie pozbyła się jej jednak dzięki temu, że ja w szkole szyłam na różnych maszynach i doceniałam tę starą, która szyła najlepiej z tych wszystkich, które poznałam. I mama często mówiła, że tylko dzięki mnie ją zachowała. Na tamtej starej w dalszym ciągu można szyć, a na tej nowszej właściwie to można tylko obrzucać. Od początku szwankowała. Każda z maszyn ma swoją szafkę.

Barbara Strugała

57


od lewej: Barbara Strugała z ojcem na ulicy Barlickiego. Wrocław, 1963 r. Barbara Strugała wraz ze swoja grupą w żłobku. Wrocław, 1963 r.

od lewej: Barbara Strugała wraz z dziećmi z jej grupy. Ulica Górnickiego, Wrocław, 1964 r. Barbara Strugała w żłobku, Wrocław, 1963 r.

Barbara Strugała

58


od lewej: Barbara Strugała grająca na pianinku w żłobku. Wrocław, 1965 r. Barbara Strugała w Szkole Podstawowej nr 56. Wrocław, 1970 r.

od lewej: Barbara Strugała w Szkole Podstawowej nr 56. Wrocław, 1970-1971 Barbara Strugała w Szkole Podstawowej nr 56. Wrocław, 1971-1972

Barbara Strugała

59


od lewej: Barbara Strugała na pamiątkowym zdjęciu z I Komunii Świętej Wrocław, 1971 r. Barbara Strugała wraz z rodziną. I Komunia Święta. Z tyłu kościół św. Michała Archanioła. Wrocław, 1971 r.

od lewej: Pamiątkowe zdjęcie z Rocznicy I Komunii Świetej Barbary Strugały. Wrocław, 1972 r. Siostra Barbary Strugały z ojcem w parku im. E. Stein. Wrocław, 1963 r. Siostra Barbary Strugały na swoim ślubie. Kościół św. Michała Archanioła. Wrocław, 1975 r.

Barbara Strugała

60


Kominiarz ceramiczny, którego Barbara Strugała kupiła sobie sama z odłożonych pieniędzy. Zakupu dokonała u prywatnych handlowców na rogu ul. Jedności Narodowej i Roosevelta. Wrocław, ok. 1960-1970 r.

Barbara Strugała

61


od lewej: Czajnik aluminiowy, używany w rodzinnym domu Barbary Strugały. Wrocław, ok. 1960-1970 r. Lalka najlepsza z najlepszych – prezent od babci, z jej podróży na Białoruś. Ok. 1960 r. Udostępnione przez Barbarę Strugałę.

od lewej: Puzzle dla dzieci z polskimi ptakami. Wrocław, ok. 1960 r. Udostępniła Barbara Strugała. Pokrywka, którą dostawała do zabawy od swojej mamy Barbara Strugała. Wrocław, ok. 1960 r.

Barbara Strugała

62




Beata Kryg (ur. w 1964 roku) Ulica Edyty Stein

Data mojego urodzenia ma znaczenie dla tej opowieści, ponieważ mogę opowiedzieć o ospie we Wrocławiu.

i tato jak malował mieszkanie to bardzo marudził, ponieważ były nabite na jednej linii gwoździki pod sufitem – jeden obok drugiego – one podtrzymywały tapetę. Przy którymś remoncie tato zdecydował się – ponieważ to

Wrocław – miastem strzeżonym

śmierdziało, farba była na mączce rybnej – zerwać to do tynku. Tam były

Niestety w pewien sposób stałam się jej ofiarą. Moja mama była w ciąży i zo-

niemieckie gazety. Nie zachowały się, bo musieliśmy je namoczyć.

stała zaszczepiona dwa razy. Szczepiono do września w 1963 roku. Mama

Tato opowiadał o tym, że jak Niemcy uciekali w 1945 roku, to chowali swoje

została zaszczepiona raz, później drugi – będąc już ze mną w ciąży. Później

skarby w piecach. Często to były fotografie, zestawy sztućców, czy komplety

leżała na podtrzymaniu ciąży i ja nie mam już odporności. Od dziecka, za duże

garnków lub klejnoty. Piec jest tak skonstruowany, że ma takie dwa kółeczka,

pieniądze, nabywam sobie tą odporność. Myślę, że to jest skutek uboczny tej

które trzeba odbijać raz na rok, żeby wybrać stamtąd sadzę, żeby się nie za-

szczepionki. Pytałam wielu lekarzy, ale badania nie potwierdziły. Jak miasto

paliła. W kamienicy krążyła historia, że ktoś z Niemców zapakował rodzinne

Wrocław poradziło sobie z problemem ospy? Było to możliwe chyba tylko

klejnoty i panowie zdunowie znaleźli ten skarb, tylko się nie podzielili z władzą

w poprzednim systemie – zamknięcie miasta, uczynienie go miastem strzeżo-

ludową. Sprawa by się nie wydała, gdyby jeden z nich nie upił się w knajpie

nym. Tato mi opowiadał, że w wakacje w 1965 roku, jak się jechało pociągiem

i nie zaczął opowiadać o tym, co znaleźli. Zabrano im oczywiście skarb i poszli

i tak dla żartu, żeby zdobyć miejsca powiedziało Wrocław jedzie, to ludzie tak

do więzienia. Gdyby siedzieli cicho i dogadali się z właścicielem mieszkania,

uciekali, że aż zostawiali bagaże i przedział był wolny. Nawet nie tyle, że można

to by nic się nie stało. Takich historii było dużo po 1945 roku, szczególnie jak

było usiać, co położyć się i spać, taka psychoza strachu była. Nie wiem, czy

osiedlali się tu ludzie, najczęściej na Poniatowskiego i Jedności Narodowej.

w obecnych warunkach jest możliwa taka organizacja, jakby jakaś ebola, czy

Ponieważ dworzec Nadodrze był tutaj jedynym połączeniem kolejowym. Poza

coś podobnego się w mieście pojawiło. Czy tylu wolontariuszy by pracowało za

tym plotka głosiła, że wojna będzie, Niemcy tu wrócą a Amerykanie bombę

darmo po n-godzin. Zresztą ci z czasów ospy we Wrocławiu nie dostali nawet

rzucą, to trzeba było osiedlać się jak najbliżej dworca - drogi ewakuacji. To

podziękowań, bo ja czytam na ten temat. Czytałam wspomnienia doktora

była bardzo ciekawa dzielnica, raz że blisko Kiercelak czyli plac Nowy Targ,

Sobkowa, który pracował w pogotowiu. Z mężem (bo jestem bibliotekarką)

zamieniony na składowisko dóbr odzyskanych. Poza tym te uliczki przy Hali

znaleźliśmy książkę pana Zielińskiego Żołnierze grzechu. On ma koncepcję,

Targowej na których zawsze Cyganki stały. Ciężko było przez most przejść,

że to była broń bakteriologiczna Rosjan wieziona do NRD, a po prostu pociąg

bo one obstawiały cztery rogi mostu Piaskowego i jak się szło na piechotę,

stał we Wrocławiu i jacyś złodzieje się tam włamali, bo myśleli, że Bóg wie co

to ciężko było się przebić. Do lat 70-tych ludzie z pijawkami w słoikach tam

tak strzegą, może złoto. Wyrwało się im to spod kontroli, tak jak amerykanom

z boku stali, taki folklor. Hala też inaczej wyglądała - słomiane zasłony.

AIDS z laboratoriów.

Wracając do Ołbina, ulica Ołbińska jest niedaleko, ale nie jest na Ołbinie.

Mieszkan na Ołbinie od 1965 roku – najpierw na rogu Nowowiejskiej i Reja.

To było mylnie przetłumaczone Elblingstasse. Póżniej się dokopali, że to po-

Była to bardzo ciekawa kamienica, w której Niemcy mieli hotel garnizonowy

winna być Elbląska, ale nie zmieniali tego. Są takie plany Wrocławia, mój syn

Beata Kryg

65


widział, gdzie na niemieckiech planach są nanoszone czarnym i czerwonym

ale ciekawe rzeczy opowiadała o szkole. Podobno w 1945 roku był tu szpital,

tuszem polskie nazwy, poprzekreślane.

dlatego jest tu ta wieżyczka obserwatora. W piwnicy był szpital urządzony

Na pewno znacie Krypalskiego, który miał salonik na Wincentego, dawnych

dla żołnierzy broniących Wrocławia i były łóżka, bandaże z krwią i ropą.

Obrońców Pokoju. Emil Krypaslki – tam jest teraz wytwórnia ram, polecam

Ona mówiła, że nauczyciele musieli przygotować tutaj szkołę. Jedynka była

to miejsce, bo jest jak z Harrego Pottera – oni mają u góry, na murze ten napis

pierwszą szkołą, w której ruszyła nauka, już we wrześniu 1945 roku. Trzeba

„Emil Krypalski”. Nie wiem co to było, ale zachowali ten napis i można by

było to najpierw uporządkować, wynieść wszystko z piwnic i popalić, łóżka

było ich zapytać co tam było. Kiedyś tych napisów było więcej, po 1945 roku

i bandaże. Po czym uczynić z tego szkołę. To był taki kompleks szkolny, dy-

napisy skuwano, teraz się restauruje. Jest mnóstwo tutaj ciekawych perełek.

rektor mieszkał w kamienicy, w której teraz jest przedszkole. Z drugiej strony

Mój tata przyjechał do Wrocławia we wczesnych latach 50-tych. Pamięta jeszcze Wrocław – morze gruzu. Odgruzowywał – był kierowcą. Pamięta,

jest wejście, nad którym jest taka głowa wyrzeźbiona. Zawsze myśleliśmy, że to Marii Dąbrowskiej, a to okazało się, że to ksiądz Pestalozzi.

że na Krzykach były olbrzymie kupy gruzu wielkości trzy cztero-piętrowej

Na miejscu tej plomby, na ulicy Kluczborskiej i Pestalozziego do końca

kamienicy. Samochód nie mógł przejechać, były po prostu ścieżki. Mój brat

lat 80-tych, w zasadzie do początku lat 90-tych – była kuźnia poniemiecka,

ma takie zdjęcia, gdzie widać, że z ulicy został tylko krawężnik albo kawałek

która sobie działała. Polacy ją przejęli. Pamietam topole, które koło niej ro-

chodnika. Tam gdzie jest kampus na Szczytnickiej, obecnie księgarnia na rogu,

sły. I praktycznie dopiero przed powodzią w 1997 roku wykupiono ten grunt

zachował się kawałek torów kolejki, która cegłę, często średniowieczną cegłę

i wybudowano plombę. Tutaj też był mały budynek z zakładem stolarskim,

wrocławską, ołbińską odwoziła do Warszawy. Najpierw kolejką na Dworzec

pan stolarz potrafił zrobić coś za przysłowiową złotówkę.

Główny i później do Warszawy Cały naród odbudowuje swoją stolicę. Tutaj

W podwórku dalej był taki stary, trzypiętrowy budynek, z czerwonej cegły,

mniej zbombardowano, ale Niemcy w oblężeniu w 1945 rok burzyli narożne

mój syn się go bał, była tam spółdzielnia introligatorska. Potem ta spółdzielnia

kamienice po to, żeby żaden snajper się nie zagościł i nie miał ostrzału na

zbankrutowała i budynek stał pusty. Te budynki niszczały, chłopcy bali się tego

całą okolicę. Na mojej ulicy widać w dzień, że kamienice runęły, bo ugiął się

małego ciemnego podwórka. W końcu ten budynek zburzono, konstrukcyjnie

bruk. Kamienica musiała na niego runąć, bo jest porysowany, uszkodzony

był zdrowy, ale przez to, że nie miał właściciela trzeba było go wyburzyć. Na

taki trójkąt na bruku. Widać mnóstwo uwięźniętych kul, stąd tu się kręci

pewno okoliczni mieszkańcy się cieszą, bo mają wiecej światła. Takich uro-

filmy o wojnie. Na przykład na Barlickiego, kręcono film Pętla – grał w nim

kliwych budyneczków (jak przy ulicy Orzeszkowej, czy przy Żeromskiego)

Holoubek i jest zdjęcie jak idzie ulicą. Ta ulica grała w wielu filmach, też

było tutaj dużo.

zagranicznych, bo to jest jedna z niewielu ulic idąca łukiem. Niemcy tak jak

Pamiętam z dzieciństwa pralnię, tam był taki kaflowy piec, z kotłem gdzie

amerykanie planowali na planie kwadratu czy prostokąta, a ona jest zakręcona.

się gotowało bieliznę. W tej pralni sąsiad trzymał zacier, bo pędził bimber.

Wracamy do lat 60-tych, mojej młodości. Zaczęłam chodzić do Szkoły

Stała w niej wielka misa, w której sąsiad go trzymał. Potem przyszli mili-

Podstawowej nr 1 i tam była Pani Irena Mróz. Została ona wywieziona z ro-

cjanci, bo dowiedzieli się o tym. Moja mama chodziła do sądu i zeznawała,

dzicami na tereny ZSSR (chyba Sybir) i tam nauczyła się języka rosyjskiego.

że była chora i nic nie czuła, bo miała katar. Sąsiad wybronił się, ponieważ

Potem tego języka uczyła tutaj w Szkole Podstawowej. Nie była jakimś strasz-

jego córka wychodziła za mąż za oficera wojska ludowego i on stwierdził, że

nym belfrem, który by nas namawiał do kochania Związku Radzieckiego,

pędził tylko raz na córki wesele.

Beata Kryg

66


Ciekawym miejscem na Nowowiejskiej była knajpa milicyjna. Nazywała się

tam płytko zmarłych. Jak odnaleziono tam ciała to zlikwidowano działki

Obywatelska, gdzie milicjanci urządzali sobie przyjęcia. Potem siadali po

i wybudowano na Reja zakład pracy. Przychodziliśmy tam na religię, salezja-

alkoholu za kółko. Cyganie wynajmowali ją sobie na swóje święta. Był hotel

nie mają fantastyczny program wychowania dzieci. Grali z nami w piłkę, ale

robotniczy na Reja – teraz jest dom studencki. Autobus odjeżdżał stamtąd

chłopcy wyciągali piszczele ludzkie i nas straszyli. W pracach archeologicznych

i woził robotników Hydrala na Zakrzów. Tam był ogólnodostępny telefon.

przeprowadzonych w 1975 roku ustalono, że te akurat, to były kości jakiegoś

Stały tam drewniane budki z książkami telefonicznymi na łańcuszku.

obrońcy Wrocławia.

Sklep cukierniczy Bajka był legendą naszego dzieciństwa. Na rogu Nowowiejskiej i Górnickiego. Na dole był sklep alkoholowy,a w nim olbrzymi

Nowowiejska róg Reja – film

młynek do kawy, do którego stało się w ogromnych kolejkach, a na górze był

Film Obcy musi fruwać – sierpień 1982 roku. Nowowiejska róg Reja. Wacek

cukierniczy z bombonierkami. Ten zapach kawy rozlegający się po sklepie

Film. Jeden z moich sąsiadów był bardzo mocno zaangażowany i w jego miesz-

był piękny. Tam stało się po cukierki na kartki. Stało się po szampany na

kaniu ten film był nagrywany. Wrocław udawał Berlin zachodni. To jest taka

sylwestra. Widziałam jak pan stał z 5 godzin po czym jak wychodził, to rozbił

historia, jak to ludzie wyjeżdżają i jak jest im ciężko. No i mieszkanie mojej

szampana i to była tragedia.

przyjaciółki zostało wynajęte i tam historia się dzieje. Fronczewski grał tam

Wtedy była moda na zbieranie papierków od cukierków. Mam do tej pory papierki polskich cukierków. Należałam do OAZY, to była moda i pokazanie sprzeciwu. To było je-

głównego bohatera i w tym mieszkaniu jest miejsce akcji i to jest mój specjalny album, bo oni kręcili cały wieczór i całą noc. On przyjechał taksówką z Warszawy, wysiadł przed moim nosem i zdążyłam zrobić zdjęcie.

dyne miejsce, gdzie dawano nadzieję i pokazywano inne wzorce kulturowe. Prowadzałam dzieci w strojach krakowskich do Komunii. Nas szło do komunii

Biblioteki

800 osób. Potem w stroju krakowskim jako osoba wyprowadzająca dzieci,

Warto opowiedzieć o bibliotekach, bo bibliotek było tu trzy. Jak wspomnę

prowadziłam rzędem do ołtarza i odprowadzałam. Szłyśmy z koleżanką z ulicy

o pierwszej otworzonej na placu Staszica, niestety teraz Dyrekcja ją zamyka

Walecznych. Raz z tą koleżanką 5 razy nas spisała milicja.

i przenosi w inne miejsce. Biblioteka ta była otwarta od 1945 roku. Dyrektor

Raz widziałam jak o godzinie 6. dwie dziewczyny wieszały plakat - szary

Mielczarek (niestety niedawno zmarł) już jak studiował, to był zachęcany przez

papier a0 z napisem zrobionym farbami – a za nimi jechał łazik i zrywał

władze żeby zostać dyrektorem bibliotek. Na rogu Reja i Sienkiewicza była

te mokre plakaty. Jak to zobaczyłam, to razem z bratem przebiegliśmy po-

biblioteka dla dorosłych i w głębi ulicy Reja dla dzieci. Tam była przedwojenna

dwórkami i je wciągnęliśmy.

maszyna do pisania Urania. Na Roosevelta też jest Atka – przedwojenna piękna

W pobliżu mieszkał Frasyniuk, tu były zamieszki, ludzie uciekali. Na

maszyna jeszcze z drewnianą spacją, pomalowana na czarno i ta farba już

Nowowiejskiej róg Reja wrzucili pod samochód albo butelkę z benzyną, albo

zeszła i zaczęła odsłaniać słoje drewna. Przepiękna maszyna, zawsze lubiłam

milicja coś wrzuciła, bo ten samochód stanął w płomieniach. Wiadomo kiedy

zasiadać do niej. W poprzedniej epoce, jak nie było komputerów mieliśmy

Frasyniuk był w domu, bo wtedy były zadymy i obławy.

te zjawiskowo piękne i proste maszyny. Na Łokietka jest pan, który je nam

We Wrocławiu tak, jak w Berlinie w tych kwartałach były działki. I one tam

serwisował.

były dopóki nie znaleziono tam zwłok. Niemcy w trakcie oblężenia chowali

Beata Kryg

67


Na Żeromskiego była biblioteka, która przeniosła się w latach 50 -tych. Nasza

z pracy, on był łacinnikiem z wykształcenia, to mu pomogło potem i pracował

emerytka – pani Ola opowiadała – że cztery panie ubrane w fartuszki, nie było,

w bibliotece na Nakiera – bibliotece języków obcych jako bibliotekarz, ale to

tak jak teraz wolnego dostępu do półki, stały za ladą. Taki był głód książki, że

już nie było to. Wtedy zaczęły się u dyrektora choroby, od momentu gdy go

po 900 osób przychodziło dziennie. One były strasznie zmęczone, po pracy

wyrzucono. Dopadli go i wyrzucili za całokształt, za to że pozwalał krzyże

– bolały je fizycznie ręce.

w bibliotekach na Sienkiewicza i Reja wystawiać. Dyrektorka patriotyczne,

Jak otworzyła się biblioteka na Wyszyńskiego, to pan Jan Mielczarek przy-

słynne wystawy robiła, to był krzyż, ale wielkości krzyża nagrobkowego. Na

szedł zwizytować ją. Pracowały tam moje cztery koleżanki i był taki ruch, że

Wilekanoc babki drożdżowe upieczone, książki religijne. I były skargi na to, bo

się pan dyrektor nie przebił i nie zauważyły go. To był wspaniały punkt na

to ulica, gdzie jeździła komunikacja miejska i funkcjonariusze, to widzieli i od

bibliotekę, przy węźle komunikacyjnym, była widoczna z daleka. Poprzednia

razu skargi do dyrekcji, żeby usunąć wystawę i dyrektorkę. Za to nie poleciała

dyrektorka walczyła o nadanie jej imienia Wańkowicza. W latach 80-tych to

ona tylko on. Ale nie tylko za to, bo też przyjął trzy osoby z wilczym biletem

było niemożliwe, bo władze to torpedowały. Najpiękniej wyglądała w 2005

m.in. Irenę Brojek, podał jej rękę bo nikt jej nie chciał przyjąć do pracy. Tutaj

roku na swoim 40-leciu. Były w niej dywaniki. Była przyjazna czytelnikom,

blisko mieszka pani Dzidka, jego sekretarka i mówiła mi na wspominkowym

niskie regaliki i wygodne krzesła i owalne stoliczki. Bardzo przyjazna, dobry

wieczorze, że on się spodziewał tego. On miał całą szufladę rzeczy, często

nastrój i klimat. Dobrze, że Pan Mielczarek był na tym 40-leciu. Opowiadał, że

ją wołał nawet jak była w ciąży zaawansowanej, chodź zobaczysz, jak mnie

jak przyszedł na wizytacje , zobaczył, że wszysko dobrze, wzruszył ramionami

zaresztują mówił: to rozdaj tym, to daj rodzinie, to masz zniszczyć, a to spalić.

i poszedł, żeby dziewczynom nie przeszkadzać. Jak później dziewczyny się

On miał świadomość tego, że prędzej, czy później dopadną go. On nie tylko

upomniały, dlaczego się nie odezwał, to powiedział, że nie chciał ich peszyć.

za te krzyże wyleciał. Oni wiedzieli, że coś jest na rzeczy, ale nie mogli tego

To świadczy o sile charakteru tej postaci.

udowodnić. Zresztą pani Jadwiga (działała w AK, była z Warszawy) razem

W bibliotece na Żeromskiego – tam są olbrzymie piwnice – był powielacz

z Dyrektorem Mielczarkiem w bibliotece na Żeromskiego tą konspirację roz-

i pan Dyrektor fantastycznie to wymyślił, jako dyrektor zawsze mógł skontrolo-

kręcali. Pani Wisia często dziewczyny kontrolowała i wpadała sprawdzić, co

wać placówkę, zawsze też miał klucze na awaryjne sytuacje. Na tym powielaczu

się dzieje z powielarką i archiwum. Władze przeanalizowały wszystko i za

kopiowano konspiracyjne teksty. Każdej bibliotece przydzielano opiekuna

to dyrektor poleciał. On jeszcze 3 lata temu odwiedzał filie. Interesował się

(agenta) – to był niewydarzony poeta – na całe szczęście – jak niewydarzony

pracownikami i poznawał nowych. Niestety nigdy nie spisał swoich wspo-

poeta to i taki sam agent. Niczego więc nie wykrył. Kierowniczka kazała kole-

mnień. Był odznaczony srebrnym medalem „zasłużony działacz kultury”.

żance pilnować, żeby on ani na moment sam nie został poza toaletą. Pilnowały,

Taka postać bez skazy. Bardzo ciekawy człowiek, bo on jeszcze projektował

żeby sam nigdzie nie zagladał. Zawsze ktoś go pilnował. Każda dzielnica takich

meble biblioteczne. Pochodził z Wielkopolski. Tam były tradycje stolarstwa.

agentów miała. Solidarność wprowadziła dla uczczenia bohaterów działających

Do tej pory te meble służą. Stolik na zwroty na Roosevelta w stylu lat 60-tych.

w okolicach stanu wojennego medal Niezłomni . Całe szczęście udało się jeszcze

Odrestaurować go i można z niego zrobić perełkę. On chodził na Politechnikę,

za życia odznaczyć dyrektora. Poszłyśmy we trzy, nikt nie chciał z nami iść,

żeby wymyślili coś, aby się stolik łatwo poruszał, bo bibliotekarki są słabe

bo to stary zmęczony życiem człowiek był. A potem koleżeństwo miało pre-

i stolik ma im pomagać. On jest obrotowy. Gdzieś są jeszcze jego meble, regały.

tensje. Wytypowałam Irenkę Brojek, dla tego że Pan Dyrektor był wyrzucony

Beata Kryg

68


Bibliotekę z Żeromskiego przeniesiono na Nowowiejską. Niestety wymuszono jej wyprowadzkę podnosząc czynsz ze złotówki na 40 złotych za metr. Biblioteka na Baryckiej, stoi teraz pusta. Po 1993 roku, gdy to podjęli decyzję, że biblioteki nie muszą być tak blisko i ona padła pierwsza jako ofiara zmian. Tam dużo dzieci romskich przychodziło.

Opakowania po słodyczach zbierane przez Beatę Kryg w okresie PRL

Beata Kryg

69


u góry, od lewej:

po prawej:

Książka Zieleń Wrocławia, 1975 r. Udostępnione przez Beatę Kryg.

Talerz. Produkcja: Zakład Porcelany Stołowej Wałbrzych, ok. 1950 r. Udostępnione przez Beatę Kryg.

Półmisek. Produkcja: Wałbrzych. 1930-1940 r. Udostępnione przez Beatę Kryg.

Beata Kryg

70




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.