2 minute read

FELIETON

Next Article
MARKETING

MARKETING

Epidemia ssania z palców

Mieliśmy kiedyś takiego kronikarza – być może był Francuzem – który przeszedł do historii jako znany wszystkim Gall Anonim. Jego zaletą jest to, że jego opowieści są uważane za bardzo wiarygodne. Teraz też mamy całą masę anonimów, jednak wiarygodni nie są wcale, do tego nie pochodzą z Francji.

Advertisement

Wspomniani kronikarze pochodzą z brudnych paluchów wymyślających je redaktorów, a czasem z wypielęgnowanych paluszków redaktorek. Zostali wyssani z palca, podobnie jak ich historie.

Anonimowi. Są jak wymyśleni przyjaciele małych dzieci. Mają nieprawdopodobną wiedzę, kontakty, widzieli rzeczy, o których innym nawet się nie śniło. Kiedyś faktycznie uważano, że to ma sens. Dzięki anonimowym informatorom kilka złych osób poszło do więzienia lub zaprzestało działalności.

Od anonimowego źródła dziennikarze z „Washington Post” w latach 70. dowiedzieli się, że prezydent śledzi opozycję i robi różne inne nieładne rzeczy. Po latach anonimem okazał się wiceszef FBI, a sprawa – jak się okazało – miała tam jakieś podwójne, polityczne dno. No, ale informator, podobnie jak afera, był jak najbardziej prawdziwy.

Dziś też się to zdarza. Ale zdarza się coraz częściej, że jest zupełnie inaczej. Po prostu anonimowe źródło, anonimowy informator to lipa, kit, kłamstwo. Dziennikarze, media, politycy, organizacje pozarządowe kłamią na potęgę.

Prawdziwy wysyp łgarstw przekazanych przez rozmaitych Niegallów Anonimów mamy przy okazji kryzysu granicznego. Znani ludzie, z pierwszych stron gazet – jak to się kiedyś mówiło – bez żadnej żenady powtarzali zmyślone informacje albo sami je zmyślali, włącznie z osławionym wzruszającym kotkiem, który w kilka dni pieszo pokonał trasę z Afganistanu pod Grodno, podążając za rodziną, do której był przywiązany.

Ale sprawa jest – nie wiem, czy to pocieszenie, czy nie – globalna. Kilka lat temu brytyjski serwis BBC zainteresował się informacją, którą podały rozliczne wielkie media, że średni czas koncentracji uwagi na jednym temacie skrócił się z 12 do 8 sekund. Miało to nastąpić w okresie od 2000 do 2017 roku.

Informację opierano na danych ośrodka, który miał być związany z firmą Microsoft, i rzeczywiście do dziś ta firma jest bardzo wpływowa. Słyszycie często, że w naszych czasach ludzie coraz krócej są w stanie skoncentrować się na jednej sprawie, zapewne przez te smartfony?

Być może to prawda, ale podstawą dla tej tezy jest raport, który owa agenda Microsoftu zaczerpnęła z innego ośrodka, ten jeszcze skądś, a gdy do tego „skądś” z pytaniami zwrócili się dociekliwi dziennikarze z BBC… nikt nie odpowiadał i okazało się, że poza stroną internetową nie ma żadnych naukowców, ani nie da się niczego dowiedzieć o metodologii badań.

Sprawa oczywiście dotyczy też nauki. To pozornie dziwne, a tak naprawdę zrozumiałe, że kiedyś dużo większą uwagę przykładano do nauki o źródłach. Choćby zawodowy historyk tym różnił się od amatora, że potrafił sprawnie pracować na źródłach. Rozumiał, że jak ktoś coś napisał ileś lat temu, to nie zawsze jest to prawdą; że jest źródło pierwotne – czyli na przykład dokument z czasów drugiej wojny światowej – i wtórne – czyli na przykład gazeta, która pisze o tym dokumencie.

Dziś wszyscy wszystko mieszają, łącznie ze znanymi naukowcami, autorami międzynarodowych raportów, na których opierają się takie instytucje jak Komisja Europejska czy władze USA. Dlaczego tak jest? To proste. Tak jest szybciej i wygodniej. A najszybciej jest wszystko zmyślić.

This article is from: