TEMAT NUMERU w 2008 r., wzrost znaczenia tendencji eurosceptycznych i stopniowe ograniczanie od 2010 r. swobód obywatelskich oraz wolności słowa przez rząd Viktora Orbána na Węgrzech, aneksja Krymu przez Rosję w 2014 r. i wojna na wschodzie Ukrainy, zakwestionowanie przez rząd PiS w Warszawie rządów prawa oraz wartości, które Unia Europejska uznała za własne, wpisując je do traktatów, w końcu brexit i rosnące lawinowo konsekwencje globalnego ocieplenia – to tylko niektóre z kryzysów, z jakimi przyszło się borykać UE w latach, jakie nastąpiły po wejściu do niej Polski i innych krajów naszego regionu. Siłą faktów, zagadnienia, które w dziedzinie studiów europejskich wydawały się kluczowe w kontekście rozszerzenia z 2004 r. (takie jak europeizacja, czyli wzajemne oddziaływanie na siebie narodowych systemów prawnych i gospodarek z jednej strony, a z drugiej – dorobku prawnego Wspólnoty, tj. acquis communautaire) oraz jednolitego rynku unijnego, a także wielopoziomowe zarządzanie w Unii Europejskiej (Multi-level Governance) czy kwestie mozaikowej tożsamości Europejczyków, musiały zejść na drugi plan. Na pierwszy plan wysunęły się natomiast podejścia teoretyczne, pozwalające ująć w konceptualne ramy zjawisko europopulizmu i odwrót od głównego nurtu integracji już w stronę europejskiej federacji, luźnego stowarzyszenia gospodarczego państw. Tymczasem właśnie unikatowe połączenie metod wspólnotowej i międzyrządowej (intergovernmentalism), charakteryzujące proces integracji europejskiej, okazało się zbawienne, gdy Europejczycy stanęli „twarzą w twarz” z pandemią COVID-19, nieodwracalnymi zmianami klimatycznymi i brutalnym podważeniem porządku międzynarodowego przez Rosję, która 24 lutego 2022 r. zaatakowała militarnie Ukrainę. Unia Europejska, podzielona czy osłabiona wewnętrznie, nie poradziłaby sobie z takimi wyzwaniami. Idealny obraz Unii Europejskiej z 2004 r., jaki zarysowałem na wstępie, był w większym stopniu wyrazem naszych oczekiwań niż opisem stanu faktycznego. Wspólnoty Europejskie borykały się bowiem z poważnymi sytuacjami kryzysowymi już od pierwszych chwil od powołania ich do życia; można by wspomnieć: niepowodzenie projektu Europejskiej Wspólnoty Obrony, „kryzys pustego krzesła”, kwestię brytyjskiego rabatu (składkę członkowską Zjednoczonego Królestwa) czy decyzję niektórych państw członkowskich, by nie wchodzić do strefy euro. „Kryzysy są wpisane w unijne DNA, ale to, że Unia Europejska jest nieustannie konfrontowana z wewnętrznymi kryzysami, nie przekłada się na system prawa europejskiego, w którym brak regulacji kojarzonych z zarządzaniem kryzysowym” – zauważył w 2010 r. belgijski prawnik Fabrice Picod w pracy L’Union européenne et les crises. Politolodzy, którzy zajmują się integracją europej-
wiosna 2022
ską, podnoszą niekiedy, że to sama UE i jej skrajne zbiurokratyzowanie generują problemy będące zalążkiem kryzysów strukturalnych. O tym, że rozwój UE dokonuje się skokowo (dzięki kryzysom, które wymuszają zastosowanie nowych rozwiązań instytucjonalnych, a niekiedy pójście na ustępstwa), jest przekonanych wielu ekspertów. W swoich pracach przywołują często etymologię słowa „kryzys” – kρίση w języku greckim oznacza bowiem w pierwszej kolejności nie tyle „załamanie”, ile „decyzję, jaka jest podejmowana w obliczu poważnej trudności lub zagrożenia”. Splot kryzysów, z którymi boryka się aktualnie UE, niesie wiele zagrożeń, ale nie jest to „ryzyko śmiertelne”. Doświadczenia dwóch lat pandemii, gdy Komisja Europejska wraz z Europejską Agencją Leków potrafiła zorganizować skoordynowaną akcję homologacji, zamówień i dystrybucji szczepionek przeciwko COVID-19, a także działania na rzecz powstrzymania dalszej dewastacji środowiska naturalnego poprzez akceptację ambitnych celów w polityce klimatycznej i realizację Europejskiego Zielonego Ładu, nie mówiąc już o solidarnym, wspólnym froncie sprzeciwu wobec rosyjskiej napaści na Ukrainę, wskazują jednoznacznie, że kraje Europy Zachodniej i Środkowo-Wschodniej nie byłyby w stanie poradzić sobie z obecnymi zagrożeniami w pojedynkę. Wspólny front był i jest gwarancją sukcesu. Anachroniczne próby ożywienia idei Europy Ojczyzn, lansowanej przez gen. de Gaulle’a przed blisko 70 laty i bezkrytycznie powielanej przez populistów domagających się absolutnej suwerenności, jawią się jako myślowy regres w obliczu wojny grożącej rozprzestrzenieniem się na cały region i kontynent czy epidemii zagrażającej ludności. Teza brytyjskiego historyka Alana Milwarda, który w wydanej w 1994 r. pracy European Rescue of the Nation State dowodził, że państwa założycielskie Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali zdecydowały się scedować część swoich prerogatyw i przekazać je w gestię Wspólnoty, bo samodzielnie nie były w stanie zaspokajać potrzeb swoich obywateli, nabiera dziś, w 18. rocznicę wejścia Polski do Unii Europejskiej, nowych znaczeń. Kraje naszego kontynentu potrzebują obecnie, bardziej niż kiedykolwiek, jedności i współdziałania w walce o ograniczenie emisji gazów cieplarnianych, potrzebują wspólnego sprzeciwu w konfrontacji z Rosją, a także wspólnego programu rekonstrukcji gospodarczej w ramach Planu Odbudowy dla Europy. To, że tak się stanie, trudno jednak przyjąć za pewnik. Jeśli Unia Europejska zdoła skutecznie odsunąć na dalszy plan pomysły na fragmentaryzację projektu europejskiego, w ciągu najbliższych lat może ponownie stać się przykładem historii sukcesu, jak to miało miejsce przed 18 laty, gdy nasz kraj wszedł do struktur unijnych.