Andy Murray. Niezwykła historia

Page 1


Spis treści Okładka Karta tytułowa Karta redakcyjna Prolog Rozdział 1. Naród, który najgorzej gra w tenisa Rozdział 2. Trener, którym wszyscy się interesują Rozdział 3. Ciało jak maszyna Rozdział 4. Żart, który się nie udał Rozdział 5. Kochanka, malarka, kierowca, fryzjerka Rozdział 6. Bogactwo i sława Rozdział 7. Pierwszy od czasów freda Podziękowania Andy Murray – statystyka osiągnięć Wydawnictwo Bukowy Las poleca Okładka



TYTUŁ ORYGINAŁU: Andy Murray. Champion. The Full Extraordinary Story Copyright © 2012 by Mark Hodgkinson All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone Copyright © for the Polish edition and translation by Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o., 2013 ISBN 978-83-63431-90-7 PROJEKT OKŁADKI: Paweł Cesarz FOTOGRAFIA NA OKŁADCE: © Corbis/FotoChannels FOTOGRAFIE NA WKŁADCE: Pierwsze dwie – BE&W, pozostałe – Corbis/FotoChannels REDAKCJA: Anna Wawryszuk KOREKTA: Anna Miecznikowska REDAKCJA TECHNICZNA: Adam Kolenda WYDAWCA: Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o. ul. Sokolnicza 5/76, 53–676 Wrocław www.bukowylas.pl, e-mail: biuro@bukowylas.pl

WYŁĄCZNY DYSTRYBUTOR: Firma Księgarska Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. ul. Poznańska 91, 05–850 Ożarów Mazowiecki tel. 22 721 30 11, fax 22 721 30 01 www.olesiejuk.pl, e-mail: fk@olesiejuk.pl Skład wersji elektronicznej: pan@drewnianyrower.com


Dla Amy i Molly



PROLOG

ndy Murray spoglądał w lustro. Nigdy nie uważał się za próżnego i w innych okolicznościach rozbawiłaby go własna fryzura, ale nie tego wyjątkowo pechowego dnia. Przez wiele lat nowojorska śmietanka towarzyska, której przewodziła Anna Wintour, redaktor naczelna amerykańskiej edycji magazynu „Vogue”, przywykła do starannie uczesanych włosów Rogera Federera. Tymczasem w lustrze naprzeciwko Murraya odbijał się jakiś szkocki niechluj. Gra na wietrznym Stadionie Arthura Ashe’a sprawiła, że według dziennikarza „Sports Illustrated” Szkot przypominał na początku meczu „szalonego profesora”, a z każdym kolejnym podmuchem wyglądał – cytując S.L. Price’a – coraz bardziej jak „zawodowy tenisista, narysowany przez doktora Seussa”. Wiatr nie miał jednak dosyć. Kiedy Murray schodził z kortu, by wykorzystać przerwę na siusiu przed piątym setem finału US Open, Price stwierdził, że z „włosami stojącymi dęba” szkocki zawodnik sprawia wrażenie śmiertelnie wystraszonego. Fryzura Murraya, mimo że widowni wydawała się niezwykle zabawna, była jednak jego najmniejszym zmartwieniem podczas tego pojedynku. Nikt nie powinien mieć do niego z tego powodu pretensji. Wchodząc do łazienki, Andy przeżywał głęboki psychiczny kryzys. Zbliżała się dwudziesta czasu nowojorskiego w poniedziałek, 10 września 2012 roku (lub pierwsza w nocy w szkockim Dunblane), a Murray wiedział, że następna godzina – plus minus kilka minut – zadecyduje o jego dalszym życiu i tenisowej karierze. Kiedy wcześniej prowadził w setach dwa do zera, wyglądało na to, że jest na najlepszej drodze do zdobycia swojego pierwszego tytułu wielkoszlemowego – jako pierwszy Brytyjczyk w singlu od czasu Freda Perry’ego w 1936 roku. Ktokolwiek jednak tak uważał, najwyraźniej zapomniał, że każde zwycięstwo Murraya jest efektem jego ciężkiej pracy. Nie inaczej miało być tym razem – Szkota czekała jeszcze wyczerpująca walka. Przez dwa kolejne sety jego rywal Novak Djoković grał tak, że widzowie wybałuszali oczy. Brał potężne zamachy przy kozłach, między punktami zachowywał się tak, jakby kort należał do niego, a potem znów rzucał się z rakietą na piłkę. W pierwszej części meczu Djoković popełniał tyle błędów, że jedna z amerykańskich stacji podczas transmisji wyświetliła ich licznik. W dwóch następnych setach Serb pokazał jednak, na co go stać: ślizgał się po twardym korcie w sposób, którego poza ceglaną nawierzchnią nie próbuje nikt inny. Tymczasem nogi Murraya zaczęły odmawiać mu posłuszeństwa. „Trzęsą się jak galareta”, wykrzyknął Szkot i zabrzmiało to niczym cytat z dziecięcej książki. Andy tracił rozpęd i przewagę psychologiczną, a gdy Djoković wyrównał w setach na 2–2, wydawało się, że obroni mistrzowski tytuł. Murray przegrywał wielkoszlemowe finały na trzęsących się nogach już wcześniej, i to cztery razy: trzy z Federerem i raz z Djokoviciem. Tym razem wydawało się, że przegra po raz piąty i będzie cierpiał jak nigdy przedtem. Prowadzić w finale Wielkiego Szlema dwa do zera w setach i ostatecznie ponieść klęskę? Po takim meczu chce się tylko wpełznąć do torby na rakiety, zwinąć w kłębek, zamknąć od środka na suwak i długo nie wychodzić. Szkot nigdy nie podawał swoich umiejętności w wątpliwość tak mocno, jak przy okazji tego spotkania z Djokoviciem. Kiedy siedział przed meczem w szatni – jak na jego gust, było tam stanowczo zbyt spokojnie – przychodziły mu na myśl dotychczasowe porażki, na przykład półfinał Australian Open. Murray prowadził wtedy z Djokoviciem 2–1 po trzech setach, a mimo to Serb wygrał pojedynek w pięciu. Przypomniał sobie także finał Wimbledonu, gdy wyrwał Federerowi pierwszego

A


seta, a mimo to poległ 1–3. Ivan Lendl, trener Murraya, za czasów swojej zawodniczej kariery w pierwszych czterech finałach Wielkiego Szlema musiał uznać wyższość przeciwników, lecz w piątym wygrał, co okazało się przełomowe dla jego dalszych startów. Murray nade wszystko nie chciał zostać pierwszym zawodowym tenisistą, który przegra pięć wielkoszlemowych finałów na początku kariery. Lendl kazał podopiecznemu czerpać radość z tego meczu, tłumacząc mu, że pracował na taką okazję przez całe życie. W tym problem, odparł Murray – jak może się cieszyć grą w spotkaniu, do którego tak długo i intensywnie się przygotowywał? Do śmiechu z pewnością nie było Djokoviciowi. Serb po dwóch setach wyglądał na człowieka pogodzonego z przegraną. Kiedy zawodnicy wychodzą za potrzebą, towarzyszą im sędziowie liniowi. Taką procedurę przyjęto nie dlatego, że Amerykański Związek Tenisowy obawia się, iż któryś z tenisistów mógłby zabłądzić, ale po to, by zapobiec kontaktowi z trenerem, przyjacielem lub kimkolwiek, kto mógłby przekazać zawodnikowi jakąś wiadomość. Dlatego też ani Lendl, ani nikt inny z zespołu Murraya – jego matka Judy albo jego dziewczyna Kim Sears – nie mogli udzielić mu żadnej rady. Równie bezsilny był sir Alex Ferguson, trener klubu piłkarskiego Manchester United, siedzący w loży Murraya, a także inny posiadacz tytułu szlacheckiego, obecny tego wieczoru na Flushing Meadows, sir Sean Connery. Hollywoodzki aktor Kevin Spacey, który spotkał się już wcześniej z Murrayem podczas tego turnieju, mógł tylko miąć ze zdenerwowania swój krawat w szkocką kratkę. Wszystko zależało od Andy’ego: mogło go uratować wyłącznie pozytywne nastawienie. W tym momencie zawodnik nie wspominał już dotychczasowych finałów. Myślał raczej o tym, co wydarzyło się w ciągu ostatnich czterech godzin, i o tym, co zrobi za chwilę. Stanął więc przed lustrem z potarganą czupryną i powiedział do swojego odbicia: „W tym jednym secie daj z siebie wszystko. Nie chcesz przecież zejść z kortu, żałując, że czegoś nie zrobiłeś. Nie zawiedź sam siebie. Walcz!”.


NARÓD, KTÓRY NAJGORZEJ GRA W TENISA

ile mi wiadomo, Jane Henman nigdy nie otrzymała obraźliwej korespondencji. Największa zbrodnia Judy Murray polega, jak mówią, na tym, że nie jest matką Tima Henmana – sztywną, spokojną, cichą i zawsze pozostającą na drugim planie. Nie należy także do grona tenisowych mamusiek z okolic Londynu, w strojach projektu Laury Ashley, nie uosabia dyskrecji rodem z wyższej klasy średniej i nie przestrzega zasad dotyczących właściwego ubioru – a to przecież niewybaczalne. Od czasu do czasu można usłyszeć, jak ludzie rozmawiają o incydencie, do którego doszło podczas turnieju wimbledońskiego w 2006 roku. Pani Murray nie chciano wpuścić do strefy członków All England Clubu, ponieważ tego dnia założyła dżinsy. Andy Murray wygrał właśnie mecz trzeciej rundy z Andym Roddickiem, co było jego największym osiągnięciem w turnieju Wielkiego Szlema. Niestety, Judy usiłowała wówczas złamać zasadę „wstęp w dżinsach wzbroniony”. Kilka dni później wypowiedziała się w jednej z gazet: „Wimbledon jest dla mnie nieco zbyt oficjalny. Nie jestem kobietą, która nosi sukienki w kwiatki”. Kiedy Jane Henman udziela jednego z rzadkich wywiadów, w którym promuje zaprojektowaną przez siebie linię tenisowych strojów dla pań, odmawia zazwyczaj rozmowy na temat syna. Dziennikarz prowadzący wywiad może uważać za znaczący sukces, jeżeli zmusi ją do przyznania, że Tim jest jej dzieckiem. Jane Henman stara się, jak może, żeby nie odgrywać żadnej roli w karierze syna. Nie da się jednak ukryć, że rodzice tenisowych gwiazd są lepiej widoczni w mediach niż ojcowie i matki innych sportowców. Reżyser transmisji z dowolnego meczu doskonale wie, gdzie siedzą – w loży zawodniczej, razem z innymi gośćmi swojego potomka. Judy Murray przyznała kiedyś, że przechodzi wtedy prawdziwe męki, coś w rodzaju choroby morskiej skrzyżowanej z zawałem. Pani Murray nigdy nie starała się powstrzymywać, jeżeli chodzi o gesty i słowa. Jej syn grał przed dwudziestotrzytysięczną nowojorską widownią na Stadionie Arthura Ashe’a podczas US Open albo w obecności piętnastotysięcznego tłumu na Korcie Centralnym Wimbledonu, a osoba siedząca po przeciwnej stronie kortu i tak mogła usłyszeć to, co miała do powiedzenia matka Andy’ego. Ivan Lendl poprosił ją kiedyś, żeby przyniosła mu zatyczki do uszu, jeżeli ma zamiar siedzieć koło niego podczas meczu. Judy Murray bywa nazywana matką tygrysicą1 brytyjskiego tenisa. Zdarza się również, że oponenci używają na jej określenie o wiele gorszych słów. Otwierając poranną porcję przesyłek, Judy zastanawia się czasem, jakie pełne jadu wyzwiska dostarczyła jej dzisiaj Królewska Poczta i czy znowu znajdzie list z opisem jej domniemanych potwornych cech. Autorzy takich epistoł piszą

O


zazwyczaj, jaka okropna wydaje im się Judy, jak odrażające są dla nich jej krzyki: „Dawaaaj!”, obnażający zęby grymas, czy też potrząsanie pięścią, mające dopingować jej syna podczas meczu. Tenis widział już wcześniej silne matczyne osobowości. Gloria Connors wspominała, że rozkazywała małemu Jimmy’emu „grać jak oszalały zwierzak”. Chciała także, by wbił jej piłkę w gardło i „nauczył się to robić, ponieważ odkrył, że jeśli tylko da mi szansę, ja mu ją tam wbiję” – mówiła. Olga, matka Ivana Lendla, była bezwzględna. Legenda głosi, że mały Ivan za pyskowanie dostawał od matki lewą dłonią, do momentu, kiedy przy jednym z uderzeń uszkodziła zegarek. Od tej chwili musiała pamiętać, by bić syna prawą ręką. W archiwalnym numerze „Sports Illustrated” zamieszczono opowieść o tym, jak to kiedyś Lendl odmówił jedzenia marchewki z groszkiem. Olga ustawiła minutnik i wyszła z pokoju, a on wiedział, że musi wszystko zjeść w ciągu dziesięciu minut, bo inaczej… Oto naprawdę apodyktyczne tenisowe matki! A mimo to czasem można odnieść wrażenie, że za najbardziej kontrowersyjną mamę w historii tego sportu uważana jest Judy Murray, która nigdy nie próbowała zrobić z syna tenisowego bandyty i na pewno nigdy go nie uderzyła. Być może przyczynił się do tego fakt, że Connors i Lendl grali w czasach, kiedy nie istnieli jeszcze hejterzy pozostawiający obraźliwe, prowokujące komentarze na forach internetowych. Gdy przewija się pełne wściekłości opinie pod artykułem o Judy, można doznać szoku. Ona sama przyznała kiedyś: „Wiem, że nie jestem zbyt popularna”. Reakcje na jej publiczne wystąpienia wskazują, że uważana jest za równie koszmarną, jak Damir, ojciec Jeleny Dokić, który pewnego razu zagroził australijskiemu ambasadorowi w Serbii zabójstwem za pomocą granatnika… albo Jim Pierce, ojciec Mary, który zapisał się w kartotece tenisowych czarnych charakterów głośnym dopingiem: „Dalej, Mary, zabij tę sukę!”, a także uderzeniem jej ochroniarza. W brytyjskim tenisie skandale i kontrowersyjne sytuacje zdarzały się od czasów, kiedy panie pokazały kostki podczas wiktoriańskich przyjęć w ogrodach, ale Andy Murray jest z pewnością pierwszym profesjonalnym zawodnikiem, który bronił swojej matki przed ostrymi słowami przeciwnika z kortu. Zdarzyło się to na turnieju Rome Masters w 2008 roku, podczas dziewięćdziesięciosekundowej przerwy na zmianę stron. Murray spędził ją, wymieniając złośliwości z Juanem Martínem del Potro, który w 2009 roku wygrał US Open, a w Rzymie ​wszczął kłótnię z Judy. Szkot i Argentyńczyk grali wieczorny mecz na korcie ziemnym. Murray był niezadowolony, że przeciwnik nie przeprosił go po umyślnym skierowaniu piłki w jego głowę, a del Potro odpowiedział na to, że Andy i jego matka nic a nic się nie zmienili od czasów juniorskich, „wciąż są tacy sami”. Juan Martin wydawał się sugerować, że głos Judy nadal doskonale słychać na całym korcie. Tenis sprzyja kłótniom na siedząco lepiej niż jakikolwiek inny sport. Obaj młodzieńcy przez półtorej minuty siedzieli na swoich fotelach, przerzucając się kąśliwymi uwagami. Nikt nie pamiętał, by Murray kiedykolwiek wcześniej tak się wściekł. Sędzia stołkowy musiał go poprosić, by się uspokoił. „Słyszałem już nieraz, jak mówią o mnie różne złe rzeczy i nie obchodziło mnie to. Kiedy jednak ludzie zaczynają gadać o mojej rodzinie, to naturalne, że zwracam na to uwagę. A jeśli ktoś mówi coś złośliwego o mojej mamie, która jest jedną z najmilszych kobiet, jakie znam? Myślę, że to niefajne”. Judy Murray, swego czasu trenerka tenisowej reprezentacji Szkocji, a obecnie kapitan brytyjskiej drużyny w Pucharze Federacji2, zastanawiała się kiedyś, czy w międzynarodowym światku tenisa można zaobserwować oznaki seksizmu. Richard Williams zaczął planować tenisową karierę Venus i Sereny, zanim jeszcze się urodziły. Jego żona nie była pewna, czy w ogóle chce mieć jeszcze dzieci, ale on, mając nadzieję wychować tenisowych czempionów, ukrył jej tabletki antykoncepcyjne. Potem nauczył dziewczynki grać w tenisa i wciąż jest obecny w ich życiu. Ludzie nie sugerują mu, żeby


odczepił się od swoich dzieci. Rafa Nadal ma tylko jednego trenera, swojego wuja Toniego, a jego rodzinę łączy powszechnie wychwalana bliska więź („Nadalowie połączeni są ścisłymi rodzinnymi więzami, mającymi w sobie coś sycylijskiego. Mieszkają na śródziemnomorskiej wyspie i właściwie są czymś więcej niż tylko rodziną – są klanem, jak Corleone czy Soprano, tyle że bez złych zamiarów i nieuzbrojonym”3, stwierdził John Carlin, który współpracował z Nadalem przy autobiografii tenisisty). Srdjan, ojciec Novaka Djokovicia, pewnego razu pojawił się na US Open w koszulce z nadrukowanym olbrzymim portretem syna i nikt nie miał do niego o to pretensji. Gdyby to samo zrobiła Judy, znów dostałaby listy. Mnóstwo listów. Czy współczesny tenisowy świat stosuje jeden zestaw reguł do tenisowych tatusiów, a inny – kiedy w grę wchodzą matki? Nikt nigdy nie wyjaśnił, jak Judy udało się „kontrolować” syna, skoro mieszka ona w Szkocji, ma tam mnóstwo zobowiązań i podróżuje w ciągu roku tylko na niektóre turnieje, podczas gdy Andy ma dom w Anglii i spędza większość czasu na tenisowym szlaku, grając w turniejach lub wypluwając płuca na treningach w Miami. Murrayowie oczywiście rozmawiają o tenisie, ale przez większość czasu tematy ich konwersacji nie odbiegają od poruszanych w innych rodzinach. Paparazzi sfotografowali Judy razem z Andym w sklepie, zaraz po jego przeprowadzce do własnego domu. Na tych zdjęciach mama i syn wiozą do kasy rolkę papieru toaletowego i nową deskę do prasowania. Możecie być pewni, że podczas tych zakupów nie analizowali bekhendu Rogera Federera! Krytyka ze strony mediów bez wątpienia bywa bolesna, mimo że Judy jako była tenisowa komentatorka poważnego szkockiego dziennika „Herald” zna to środowisko od podszewki. Co zrozumiałe, była raczej niezadowolona, kiedy podczas turnieju wimbledońskiego wzięła do ręki gazetę, dla której wówczas pisała, i znalazła na pierwszej stronie zapowiedź dyskusji nad tym, czy nie zachowuje się zbyt arogancko, wspierając swojego syna, oraz czy czasem sama nie wymierza ciosów jego tenisowym przeciwnikom. Po tej publikacji Judy Murray szybko zakończyła współpracę z redakcją. Były mistrz z Wimbledonu Boris Becker zarzucił Judy nad​opiekuńczość w stosunku do Andy’ego. Stwierdził, że w ten sposób tłamsi ona syna i odbiera mu szanse na wygraną w wielko​szlemowym turnieju. W niektórych kręgach mówiło się nawet, że nazwał Andy’ego „maminsynkiem”. Judy Murray odparła na to, że Niemiec nic nie wie o jej rodzinie. W Wielkiej Brytanii polaryzacja opinii na jej temat jest skrajna, większa nawet niż w przypadku samego Andy’ego. Przez lata głosy krytyczne całkiem zagłuszały te, które doceniały, a nawet chwaliły rolę, jaką Judy odegrała w brytyjskim tenisie. Mieszkając w Dunblane, w hrabstwie Stirling – gdzie klimat nie sprzyja nauce tej gry – wychowała przecież dwóch chłopców, którzy należą do światowej śmietanki tenisowej. Sama Judy stwierdziła: „Proszę bardzo, możecie mówić, że popychałam Andy’ego i Jamiego, ale tylko wtedy, jeśli macie na myśli naciski na wykorzystywanie okazji, nakłanianie do coraz lepszej gry na korcie. Nie sugerujcie, że zmuszałam chłopców do uprawiania sportu, którego nie lubili, bo tego akurat nigdy nie robiłam”. Andy Murray przyznał kiedyś, że jego mama jest jedyną osobą, która do niego „dociera”. Pewnej Gwiazdki dał jej kartkę z podziękowaniami: „Za to, że zawsze we mnie wierzyłaś, zawsze mnie wspierałaś i pozwalałaś mi podejmować decyzje samemu. Najbardziej chciałbym Ci podziękować za to, że jesteś najlepszą Mamą na świecie”. Judy zareagowała na to łzami wzruszenia, a Andy czule ją strofował: „Dlaczego płaczesz, głupia kobieto?”. W 2012 roku Alex Bogomolov jr po raz pierwszy od swojej „ucieczki” ze Stanów Zjednoczonych do Rosji zagrał na US Open i to w nader nieprzyjemnej atmosferze. Były partner z kortu Anny


Kurnikowej, znany jako „Czerwony Aleks”, zachował angielski człon „junior” w swoim nazwisku, ale teraz mieszkał i trenował w Moskwie. Nie pozwolono mu jednak wrócić do gry w USA dyskretnie i po cichu na jednym z bocznych kortów Flushing Meadows – w pierwszej rundzie turnieju rozstawiono go przeciwko Andy’emu Murrayowi, a to oznaczało, że znajdzie się od razu w centrum uwagi. Gdy Bogomolov pod koniec 2011 roku przeskoczył nad dawną żelazną kurtyną z radosną lekkością, podobną do tej, z jaką swego czasu po wygranych meczach przeskakiwał nad siatką Fred Perry, władze Amerykańskiego Związku Tenisowego zażądały od Alexa kilkudziesięciu tysięcy dolarów. Suma ta miała zrekompensować wsparcie udzielone młodemu tenisiście. Zawodnik uważał natomiast, że związek od dawna nie udzielał mu pomocy ani też się nim nie interesował. Dlatego początkowo myślał o oddaniu sprawy do sądu, ale w końcu porzucił ten zamiar i zapłacił. W amerykańskim światku tenisowym solidaryzowano się z urodzonym w Rosji Bogomolovem. Jego ojciec, również Alex, był trenerem tenisowym za czasów Związku Radzieckiego (pracował z byłym numerem jeden światowego rankingu Jewgienijem Kafielnikowem i Ukraińcem Andrijem Medwediewem, finalistą French Open), lecz Bogomolov jr mieszkał od dzieciństwa w USA. Chociaż zapowiadał się obiecująco, jego droga w zawodowym tenisie nie była usłana różami. Został na krótko zawieszony, gdy w jego organizmie znaleziono zabroniony salbutamol. Następnie rozszedł się z amerykańską tenisistką, pozującą swego czasu dla „Playboya” Ashley Harkleroad, a media szeroko komentowały ich rozwód. Kontuzja nadgarstka niemal zakończyła karierę Bogomolova, który przez pewien czas zmuszony był do zarabiania na życie jako trener. Po jej wyleczeniu zmobilizował się jednak i ruszył w górę rankingu. Wtedy nawiązali z nim kontakt ludzie z Moskwy, a mniej więcej w tym samym czasie Jim Courier, kapitan amerykańskiej drużyny w Pucharze Davisa, zawiadomił Bogomolova, że nie widzi dla niego przyszłości w zespole. Rosjanin, chcąc utrzymać nową rodzinę – niedawno został ojcem dziecka swojej nowej partnerki – zdecydował, że chce grać dla kraju, w którym się urodził. Co do Murraya, to nigdy nie było wątpliwości dotyczących jego narodowości ani pochodzenia. Wszyscy wiedzieli też, z jakimi rywalami przypadnie mu grać w najbliższych latach. Raz na jakiś czas w trakcie wimbledońskiego turnieju któryś z zawodników niespodziewanie zwycięża lepiej notowanego przeciwnika, wędruje w turnieju dalej i przeżywa przełom w karierze. Wtedy zazwyczaj kibice poznają jego życiorys, dowiadują się, z jakiego zakątka świata pochodzi i jaką drogę przeszedł, zanim stanął przed żelaznymi wrotami All England Clubu. Jest co najmniej niezwykłe, że zawodnik światowego formatu pochodzi z małego miasteczka Dunblane, niedaleko prowadzącej w szkockie góry autostrady M9, położonego kilkaset kilometrów na północ od wimbledońskiego Kortu Centralnego. Brytyjscy tenisiści najwyższej klasy są rzadkim zjawiskiem, ale w dziejach tego sportu jeszcze żaden Szkot nie dostał się do tenisowej elity. Okrutny świat wyśmiewał Wielką Brytanię, która nie potrafiła wydać wielkoszlemowego czempiona od czasów Freda Perry’ego, występującego jeszcze we flanelowym stroju i z brylantyną na włosach. Szkocki tenis oberwał nawet od grupy Monty Pythona, która w swoim Latającym Cyrku pokazała skecz o grającym w tę grę budyniu. Omal nie wygrywa on Wimbledonu, zmieniając wszystkich przeciwników w Szkotów, „znanych jako naród, który najgorzej gra w tenisa”. Szkocki klimat rzeczywiście nie sprzyja treningom. Do tego, jak zauważyła kiedyś Judy, szkockie dzieciaki „obsmażają swoje ciała w głębokim tłuszczu do frytek”. Z Dunblane niedaleko jest do Stirling i stojącego tam pomnika Williama ​Wallace’a4. Dla współczesnych dzieci William Wallace prawdopodobnie ma z ich codziennym życiem tyle wspólnego, ile inny człowiek, który przeszedł do legendy – Fred Perry. Nie należy się też spodziewać, by tamtejsi tenisiści znali słowa Kwiatu


Szkocji5. Zdaje się, że jedyną rodziną z tenisowymi tradycjami na północ od Wału Hadriana6 byli Erskine’owie. Rodzice Judy Erskine, Roy i Shirley, czerpali radość z tenisa. Roy, swego czasu aktywnie grający w piłkę nożną w klubach Hibernian, Stirling Albion i Cowdenbeath, był całkiem niezłym zawodnikiem. Do dziś uważa, że to właśnie on wymyślił topspin. Oglądając mecze wnuka w swoim domu w Dunblane, Roy niekiedy krzyczy do telewizora, strofując Murraya: „Nie powinieneś tak zagrywać!”. Wie jednak, że gdy ogląda Andy’ego na żywo, musi się bardziej kontrolować. Judy Murray dominowała przez lata na kortach swojej ojczyzny – była kimś w rodzaju szkockiej Chris Evert – zdobywając 64 tytuły juniorskie i seniorskie. Zarówno Alex Bogomolov, jak i Andy Murray mają więc rodziców poważnie zaangażowanych w tenis. Gdy jednak Judy opuściła Szkocję, by powalczyć w niższych strefach międzynarodowego rankingu, życie okazało się bardziej skomplikowane. Podczas zawodów we Francji spała na kempingu, w namiocie, który zawalił się na nią podczas burzy. Mimo że rodzice przesyłali jej ze Szkocji pieniądze, które odbierała w lokalnych urzędach pocztowych, fundusze często nie wystarczały jej na przeloty pomiędzy turniejami, musiała więc jeździć autobusami. Judy wyglądała wtedy, jakby wybrała się na turystyczną wycieczkę po Europie, tyle że z torbą wypełnioną tenisowymi spódniczkami i rakietami. Porażki nie wpływały na jej przyjacielskie układy z innymi zawodniczkami – kiedyś po przegranym meczu pierwszej rundy z Marianą Simionescu została w szatni, by kryć rywalkę, która chciała sobie zapalić. Ówczesny chłopak Rumunki Björn Borg nie tolerował tego nałogu. Tenisowa kariera panny Erskine zakończyła się na dobre pewnego dnia w barcelońskim autobusie, kiedy ukradziono jej torebkę. W środku był paszport nastoletniej zawodniczki, dopiero co odebrany przekaz pieniężny od rodziców i bilety lotnicze. Po powrocie Judy do Szkocji ojciec poprosił ją, by poważnie przemyślała dalszą karierę. Chodziło mu o jej bezpieczeństwo, ale zastanawiał się także, czy jego córka zmierza we właściwym kierunku. Judy nauczyła się więc stenografii i pisania na maszynie, potem znalazła pracę jako sekretarka w fabryce szkła i w firmie ubezpieczeniowej. Następnie pracowała jako młodszy kierownik w domu towarowym oraz sprzedawca u producenta słodyczy i czekolady. Studiowała język francuski i biznes na Uniwersytecie Edynburskim, gdzie spotkała handlowca Williego Murraya i wyszła za niego. Poród pierwszego syna, Jamiego, 13 lutego 1986 roku, okazał się bardzo bolesny („Był wielkim dzieckiem z bardzo dużą głową. To było straszne. Pomyślałam wtedy: »Nigdy więcej!«” – wspomina Judy w wywiadzie dla „Los Angeles Times”). Tak bolesny, że wątpiła wtedy, czy zdecydują się z Williem na jeszcze jedno dziecko. Musiała jednak bardzo szybko zmienić zdanie, ponieważ Andy przyszedł na świat 15 miesięcy później, 15 maja 1987 roku w szpitalu Królowej Matki w Glasgow. Po wielu latach Stephen Bierley, ówczesny korespondent tenisowy „Guardiana”, napisał, że Judy „powinno się traktować jako osobiście odpowiedzialną za słabość brytyjskiego tenisa, ponieważ po Andym nie urodziła już więcej dzieci”. W towarzystwie dwóch chłopców walczyła z czymś, co sama nazwała „frustracją aktywnej osoby oblężonej nagle przez przeciery z warzyw”. W miarę jak jej synowie dorastali, odkryła, że tenis – a przynajmniej pewna jego wersja – pomoże rozładować część ich niespożytej energii. Tenisowa kariera Andy’ego trwa więc już od wczesnego dzieciństwa. Zaczął ją od podbijania balonów i piłek z gąbki w ogrodzie wokół domu. Judy nie proponowała dzieciom tej zabawy z myślą, że oto ruszają w długi marsz, który zakończy się na wimbledońskim Korcie Centralnym lub na Stadionie Arthura Ashe’a podczas US Open. Próbowała tylko poprawić ich koordynację, tak by byli dobrzy w każdym sporcie, jaki zechcą uprawiać. (Z upływem lat mama Murray przekonała się, że jej synom pomogły gry, które dla nich


wymyślała, oraz że mogłyby one pomóc również innym dzieciom. Dlatego zebrała je razem, opisała i wydała w formie aplikacji na iPada). Bracia Murrayowie z czasem zmienili grę na trudniejszą. Swingball wymagał odbijania małej piłki na lince, której koniec przymocowany był do masztu wbitego w nawierzchnię podwórka. Judy pamięta pierwszą rakietę Andy’ego – szesnastocalowego slazengera w krzykliwych kolorach, z błyszczącą metalową ramą i wielobarwnym naciągiem. Początkowo pani Murray sądziła, że jej młodszy syn ma kiepską koordynację oko–ręka. W swojej autobiografii Hitting Back z 2008 roku Andy wspomina: „Moja mama, mój pierwszy trener, może wam powiedzieć, że kiedy zaczynałem grać w tenisa, uważała mnie za beztalencie. Spędzała długie godziny, rzucając mi piłkę, którą miałem odbijać, a ja – jak twierdzi – wciąż chybiałem, podczas gdy mój brat Jamie potrafił to robić od początku. Działo się tak, aż skończyłem siedem lat – wtedy zacząłem grać coraz lepiej. Mimo to nadal nie potrafiłem się skoncentrować, miałem złą koordynację i łatwo się wkurzałem. To nie było dobre połączenie”. Obecnie Murray wykazuje wysoką tenisową inteligencję, doskonale pojmuje strategię i taktykę konstruowania gry w poszczególnych punktach, a także stosuje bogatą gamę zagrań. Wyjaśnienie tej zmiany na lepsze tkwi w jego tenisowym wychowaniu, tak różnym od wychowania jego idola Andre Agassiego. Murray kochał Agassiego – tenisowego buntownika. Wybaczył mu jego grzechy (kredkę do oczu, ogolone nogi i Barbrę Streisand). Co więcej, kochał go nadal, gdy Agassi przeistoczył się już w dżentelmena kortu, kłaniającego się po zakończeniu meczu na wszystkie strony, i stał się – przynajmniej w opinii Barbry Streisand – mistrzem zen. Murray uważał, że gwiazdor z Las Vegas to pierwszy tenisista, który został światową ikoną. John McEnroe? W ocenie Andy’ego był popularny w Ameryce i Europie, ale w Azji – niespecjalnie. Nazwisko Agassiego rozpoznawane było w każdym kraju na całej kuli ziemskiej. Uwielbienie Murraya dla amerykańskiego gwiazdora było tak wielkie, że kiedy w 1994 roku zasiadł przed telewizorem, by oglądać, jak jego idol po raz pierwszy wygrywa US Open, ubrał się w stylu Agassiego. Na strój ten składały się obcięte dżinsowe szorty, jaskrawe różowo-fioletowe kolarskie spodenki i bejsbolowa czapka z dopiętym z tyłu blond kucykiem (dopiero wiele lat później, po publikacji autobiografii Amerykanina wyszło na jaw, że nosił tupeciki). Takie ubranie kosztowało Murraya na lokalnym targu osiem funtów, było na niego kilka rozmiarów za duże i tak śmieszne, że jego matka pamięta je do dzisiaj. Wcześniej w tym samym roku Murray pojechał z pierwszą wycieczką na wimbledoński turniej. Nie interesował go jednak mecz na reprezentacyjnym korcie, wolał przez trzy dni wystawać na kortach treningowych w nadziei, że dostanie autograf od Agassiego. Wrócił do domu rozczarowany i z pustym notesem, ponieważ był jeszcze zbyt mały, by jego idol go zauważył. Dlatego teraz, już jako tenisowy mistrz, składa po meczach podpisy na programach, wielkich tenisowych piłkach i różnych częściach ciała, tak długo, jak tylko się da. Młody Murray usiłował naśladować grę Agassiego. Dziś niektórzy doszukują się pewnego podobieństwa między ich dwuręcznymi bekhendami lub przygotowaniem do forhendów. Obaj zawodnicy zapisali się w historii tenisa jako najlepiej odbierający serwis przeciwnika. Gdy w 2006 roku Murray, już jako dorosły, profesjonalny tenisista, miał szansę zagrać przeciw Agassiemu w traktowanym jako rozgrzewka przed Wimbledonem turnieju w Queen’s Clubie, czuł się wciąż jak mały chłopiec przebrany w strój Nike. Po raz pierwszy denerwował się przed sesją treningową, spociły mu się dłonie i zapomniał butelki z wodą. Być może dostrzegł u Agassiego niektóre z własnych cech? Judy zauważyła, że obaj są zodiakalnymi Bykami, „niebywale upartymi i perfekcyjnymi, obaj nosili też niedbałe fryzury w stylu »krótko z przodu, długo z tyłu«”. Mimo to początki ich tenisowej kariery nie mogły się bardziej różnić. Wczesny trening Agassiego


polegał na odbijaniu piłek wystrzeliwanych przez maszynę zwaną smokiem. Ojciec Agassiego Mike, były bokser, który w kieszeni spodni nosił sól i pieprz na wypadek, gdyby musiał na chwilę oślepić przeciwnika w bójce przed którymś z kasyn w Las Vegas, stawiał syna przed tą machiną i kazał mu odbijać piłki całymi godzinami. Murray z kolei nauczył się tenisa, regularnie rozgrywając punkty, a potem całe mecze, a nie przez wielokrotnie powtarzane ćwiczenia. Andy sam zadecydował, że czas już na prawdziwe współzawodnictwo. Od urodzenia był „ambitnym skurczybykiem”, by pożyczyć określenia od Ivana Lendla, który pewnego razu nazwał tak samego siebie. Murray potrafił cisnąć planszą do gry w monopol o podłogę, kiedy jego pionek stanął na należącym do innego gracza Park Lane7. Czasem rodzina pozwalała mu wygrać, byle tylko w domu panował spokój. W wieku pięciu lat, gdy jego wzrost nie przekraczał jeszcze długości tenisowej rakiety, oświadczył swojej matce, że chce zagrać, tu cytat: „przyzwoity mecz w przyzwoitym turnieju”. A ponieważ potrafił już zaserwować znad głowy, liczyć punkty, wykonywać dwuręczne uderzenia, a także używać topspinu i slajsa, Judy nie widziała w jego ambicji nic niewłaściwego. Po trzech latach – czyli jako ośmiolatek – Murray wszedł już do trzeciej drużyny Dunblane i brał udział w rozgrywkach lokalnej ligi. Wszyscy zawodnicy byli od niego starsi co najmniej o półwiecze. Różnica ta nie przeszkodziła malcowi podejść do swojego deblowego partnera, powszechnie szanowanego architekta, i powiedzieć: „Stoi pan za blisko siatki. Powinien pan trochę się cofnąć, bo może pan zostać przelobowany, jeżeli zagram serw i wolej”. Części tenisistów w Lidze Centralnego Dystryktu nie podobało się, że mają grać przeciw ośmiolatkowi, i proponowali wprowadzenie minimalnego dozwolonego wieku, co właściwie równałoby się zakazowi gry dla małego Andy’ego. Ta zmiana nie weszła jednak w życie. Oceniając z perspektywy czasu wszystkie te godziny spędzone na sztucznej nawierzchni kortów klubu sportowego w Dunblane, zaledwie kilkaset metrów od ich rodzinnego domu, Judy Murray doszła do wniosku, że nauczyła swojego młodszego syna podstaw taktyki, a nie techniki. Nie była to z jej strony umyślna intryga. To raczej Andy próbował zwyciężyć matkę, a w tym celu musiał ją przechytrzyć. Od wczesnych lat starał się analizować grę innych zawodników. W przyszłości mógł nigdy przeciw nim nie zagrać, lecz akurat oglądał ich mecze w klubie czy na turnieju – i w myślach opracowywał sposoby ich pokonania. Judy nadal zabierała swoich chłopców na korty, ponieważ im się to podobało, ale także dlatego, że często nie miała pieniędzy na wynajęcie opiekunki. Gdy zaś matka nie mogła zabrać braci ze sobą, ich babcia Shirley pozwalała im grać piankowymi piłkami w swoim domu, usunąwszy najpierw z salonu wszystkie bibeloty. Jamie i Andy uwielbiali kruche ciasto babci, ale wyśmiewali jej ostrożny styl jazdy, kiedy odwoziła ich na kryty kort uniwersyteckiego kampusu w Stirling. Bracia Murrayowie mieli wielkie szczęście, jeżeli wziąć pod uwagę, ile krytych kortów było wtedy w Szkocji. Jeden z nich znajdował się o dziesięć minut jazdy od ich domu – piętnaście, jeżeli samochód prowadziła babcia. Te sesje pod dachem przydały się potem Andy’emu – na liście najlepszych specjalistów jego pokolenia od gry na krytych kortach wyprzedza go tylko Roger Federer. To zabawne, że w początkowych latach swojej zawodowej kariery Murray bywał porównywany do Kevina Nastolatka, postaci stworzonej przez komediowego aktora Harry’ego Enfielda, który genialnie sportretował w niej niepokoje wieku dojrzewania. Kiedy Andy przebywał w domu, razem z matką, „tryb Kevina” włączał mu się rzadko, jeżeli w ogóle. Obecnie Murray nie przypomina sobie, żeby chociaż raz zatrzasnął jej drzwi przed nosem, ale nieraz wrzasnął do niej: „Nienawidzę cię!”. Być może Judy jest po części odpowiedzialna za jego kwiecisty język na korcie. Gdy grała razem z Andym w deblu, po kompromitującym zagraniu zdarzało jej się zakląć pod nosem (a przynajmniej tak to pamięta). Poza tym podczas dłuższych podróży na turnieje słuchali w samochodzie kaset


Billy’ego Connolly’ego, szkockiego komika, który, używając tenisowej terminologii, zawsze „serwuje niewybredne słownictwo”. Pani Murray udzielała synowi pomocy prawie zawsze, lecz jednego odmawiała: interwencji w kłótniach na korcie. To byłoby zachowanie godne nadgorliwego tenisowego rodzica. Judy ma w zanadrzu kilka mrożących krew w żyłach opowieści z czasów, kiedy woziła swoje dzieci na juniorskie turnieje. Oj, często zdarzają się podczas nich sytuacje nie do zniesienia dla bojaźliwych. Pewnego razu zobaczyła na zewnątrz krytego kortu tatusia z rękami na gardle dwunastoletniej córki, która właśnie przegrała mecz. Judy Murray widziała też rodziców miotających ciężkie przekleństwa lub odwrotnie – całkowicie ignorujących dzieci po porażce. Byli również tacy, którzy usiłowali zastraszyć lub zdekoncentrować rywali swojego potomka. W tym celu stosowali takie sztuczki jak wiwaty po każdej pomyłce przeciwnika, wywoływanie autów z trybun czy też brawa, kiedy piłka wylądowała blisko linii, tak jakby wyszła na aut, a młody zawodnik czuł się zbyt wystraszony, żeby zaoponować. Andy szybko nauczył się, że musi walczyć na korcie samodzielnie. Judy pamięta dzień, kiedy jej młodszy syn, wówczas sześcioletni, grał we Wrexham. To był jego pierwszy turniej poza Szkocją. Przy piłce meczowej dropszot wylądował po stronie jego przeciwnika i odbił się trzykrotnie. Mały Andy podszedł do siatki, żeby uścisnąć dłoń rywala. Tylko że wtedy, przy braku sędziego i innych świadków, przeciwnik podbiegł i posłał piłkę w niebroniony kort. Wstrząśnięty tym Murray nie wygrał kolejnego punktu i w rezultacie przegrał całe spotkanie. Ten mecz był dla niego bardzo pouczający. Judy pamięta świetnie również pewne spotkanie w kategorii do 12 lat, podczas którego tatuś rywala wiwatował przy każdym podwójnym błędzie serwisowym jej syna. „Skończyło się na tym, że Andy posłał piłkę prosto w tego faceta, jak gdyby chciał mu powiedzieć: »Zamkniesz się wreszcie?«. Nigdy nie wdawałam się w kłótnie z innymi rodzicami. Nie opłaca się. Zdarzali się tacy, którzy podrzucali swoim pociechom butelki z wodą, a na nich naklejali niedozwolone wskazówki, na przykład »uderzaj w jego bekhend«. Widziałam też po przeciwnej stronie kortu kogoś czytającego gazetę z instrukcjami wypisanymi wielkimi literami na tylnej stronie. Niektórzy stosowali cały zestaw kodów: podrapanie się w prawe ucho oznaczało sugestię serwisu na forhendową stronę rywala, a w lewe – na bekhend”. Judy Murray nigdy nie zaliczała się do tenisowych mam, gorszych niż rodzice małych aktorów. Nie próbowała przeżywać życia za swoje dziecko. Jako tenisistka nie osiągnęła tego, co chciała, ale nie namawiała synów do uprawiania tego sportu. „To niezwykle ważne, by wiedzieć, dlaczego twoje dziecko gra: ponieważ powinno kochać tenis. Niestety, wokół pełno jest rodziców, którzy każą dzieciom realizować własne marzenia. Sami nie zaszli w tenisie tak daleko, jak chcieli, więc próbują zmusić swoje potomstwo do wygrywania turniejów za nich. Ludzie często pytają mnie, czy byłam nadgorliwa. Przyznaję, że często musiałam popchnąć różne sprawy naprzód, ale nigdy nie naciskałam moich synów – sami chcieli grać w tenisa”, przyznała Judy w wywiadzie dla „Daily Telegraph”. Jej ojciec zawsze żegnał ją przed wyjazdem na turniej słowami: „Jedź i wygraj”. Nieodmiennie wzbudzały one u niej strach przed przegraną, dlatego też starała się w podobnych okolicznościach traktować swoich synów raczej z matczyną słodyczą… taką, jak w pysznych ciasteczkach. Gdyby ktoś nieprzygotowany prześledził jej wszystkie wpisy na Twitterze, doszedłby do wniosku, że Judy nie jest matką dwóch tenisistów, ale profesjonalnym kontrolerem jakości w branży cukierniczej. Relacjonuje ona ze szczegółami wrażenia z konsumpcji każdego eklera, ptysia, biszkopta czy czekoladowego deseru, który wyląduje na jej talerzu. Nigdy nie chciała nadzorować kariery synów, sądząc, że jeśli nie będą podejmować decyzji samodzielnie i brać odpowiedzialności za własne błędy, niczego się nie nauczą.


Starała się natomiast dać swoim synom szansę gry przeciwko innym utalentowanym juniorom z całej Wielkiej Brytanii. Żeby Jamie, Andy i inni młodzi szkoccy tenisiści mogli się sprawdzić, musieli wyjeżdżać poza Szkocję, na południe, na turnieje w Anglii. Niemal co weekend Judy siadała więc za kierownicą samochodu i woziła swoją trupę na gościnne występy po kraju. Pojawiając się na tych zawodach wśród tłumów angielskich juniorów, Andy i Jamie czuli się – co zrozumiałe – jak cudzoziemcy: szkoccy wojownicy wyruszający minibusem pomalowanym w niebiesko-białe krzyże świętego Andrzeja na łupieżczą wyprawę ku przygranicznym kortom tenisowym. Ich matka poznała sieć brytyjskich autostrad lepiej, niż się tego kiedykolwiek spodziewała. Wkrótce Murrayowie dorośli do współzawodnictwa na szczeblu międzynarodowym. W życiu każdego tenisowego rodzica – a w każdym razie większości z nich – przychodzi chwila, gdy on (lub ona) zdaje sobie sprawę, że doprowadził(a) swoje dziecko tak daleko, jak tylko mógł (mogła). Teraz będzie dla potomka już tylko obciążeniem. Gdy Andy miał 11 lat, Judy zrozumiała, że osiągnął wiek, kiedy treningi pod kierunkiem matki przestają być fajne (nie wiadomo, które z nich doszło do tego wniosku jako pierwsze). Poprosiła Leona Smitha, żeby potrenował z jej synem. Wiele lat później Smith został dyrektorem w Brytyjskim Związku Tenisowym (LTA), ale kiedy zaczął ćwiczyć z młodym Murrayem, miał dwadzieścia kilka lat, kolczyk w uchu i podchodził do gry na korcie z olbrzymią radością. Andy natychmiast przekonał się do niego, a tenisowy związek mistrza i ucznia trwał jeszcze sześć lat. Smith i Murray wybrali się razem po raz pierwszy na Florydę, na turniej Orange Bowl, uważany za nieoficjalne mistrzostwa świata juniorów. Andy wystąpił tam w zawodach singlowych, w kategorii do 12 lat. Smith patrzył, jak Murray, zmierzając do zwycięstwa w finale, miesza loby i dropszoty, a potem, już w samolocie powrotnym, zanotował: „Mamy tu jeden z największych tenisowych talentów na świecie”. W tym samym sezonie Murray zdobył także mistrzostwo Wielkiej Brytanii w kategorii do lat 14 (mając dwa lata mniej od najstarszych uczestników turnieju). Wtedy właśnie Judy po raz pierwszy pomyślała, że jej syn może być naprawdę niezwykły. Mimo tych zwycięstw Andy nigdy nie miał okazji zdobyć tenisowego mistrzostwa klubu w Dunblane. Judy zapewniła mu najlepsze możliwe warunki rozwoju w tej dyscyplinie. Młody Murray mógł również rozpocząć karierę piłkarską, podobnie jak jego dziadek ze strony matki. Odrzucił jednak ofertę sześciotygodniowego okresu próbnego, złożoną mu przez Szkołę Mistrzostwa Sportowego juniorów klubu Glasgow Rangers. Wybrał tenis. „Rakieta, nie korkotrampki” – powiedziała jego mama. Na pierwszej stronie autobiografii Agassiego Open autor pisze: „Gram zawodowo w tenisa, choć go nienawidzę, ale to mroczne i tajemne uczucie, które towarzyszy mi przez całe życie8”. Murray nie podziela poglądów swojego idola na ten temat i jest to chyba największe osiągnięcie Judy. Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

1 Określenie nawiązuje do książki Amy Chua Bojowa pieśń tygrysicy, Warszawa 2011 (wszystkie przypisy w niniejszej książce pochodzą od tłumacza). 2 Międzypaństwowy drużynowy turniej pań, damski odpowiednik Pucharu Davisa. 3 Cyt. za: Rafael Nadal, John Carlin, Rafa, Wydawnictwo Bukowy Las, Wrocław 2011, s. 78. 4 Jeden z najbardziej znanych bojowników o niepodległość Szkocji z przełomu XIII i XIV w.


5 Nieoficjalny hymn Szkocji. 6 Fortyfikacje z czasów rzymskich. Pojęcie używane obecnie na oznaczenie granicy między Anglią i Szkocją. 7 Jedna z najdroższych ulic w brytyjskiej wersji gry. 8 Cyt. za: Andre Agassi, Open. Autobiografia tenisisty, Wydawnictwo Bukowy Las, Wrocław 2011, s. 8.


TRENER, KTÓRYM WSZYSCY SIĘ INTERESUJĄ Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.


PODZIĘKOWANIA

estem niewymownie wdzięczny za pomoc przy tworzeniu tej książki moim zaprzyjaźnionym autorom specjalizującym się w tematyce tenisowej, zwłaszcza Simonowi Cambersowi z „The Tennis Space”, Paulowi Newmanowi z „Independent” i Stuartowi Fraserowi. Dziękuję również Ianowi Marshallowi, Kyle’owi McEnery’emu i całemu wspaniałemu zespołowi wydawnictwa Simon & Schuster, a także Davidowi Luxtonowi z David Luxton Associates.

J



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.