Dziennik ciężarowca

Page 1


Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment pełnej wersji całej publikacji. Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj. Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu. Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie internetowym Gazetta.



Nazywam si´ Tomasz KwaÊniewski. Mam trzydzieÊci dwa lata i w∏aÊnie dowiedzia∏em si´, ˝e jestem w cià˝y. Oto mój dziennik...

Dzieƒ pierwszy [ 2 stycznia – poniedzia∏ek ] Agnieszka zadzwoni∏a i powiedzia∏a: – Wiesz co? Chyba jestem w cià˝y. W∏aÊnie zrobi∏am test. A w zasadzie dwa. No i wysz∏o. Tylko s∏abiutko, wi´c nie jestem pewna. Ale chyba tak. Cieszysz si´? – No jasne! Ale jak to: nie jesteÊ pewna? – Bo ta kreska strasznie malutka. – Ale jest? – zapyta∏em. – Jest. Cieszysz si´? – Bardzo. To mo˝e wieczorem zrobimy jeszcze jeden test? Taki ostateczny? – Wieczorem nie, bo s∏abo wychodzi. Trzeba robiç rano, wi´c zrobimy rano. A póêniej pójd´ na badanie krwi i na drugi dzieƒ b´dziemy mieç pewnoÊç. To pa, tatusiu! – Pa, mamusiu! – powiedzia∏em i si´ roz∏àczy∏em, choç w zasadzie to ona si´ roz∏àczy∏a. No i teraz siedz´, patrz´ w okno i czuj´, jak po brzuchu rozlewa mi si´ ciep∏o. 7


B´d´ tatusiem, myÊl´ i a˝ si´ uÊmiecham. To znaczy chyba b´d´. Bo przecie˝ wcià˝ nic nie wiadomo, prawda? Mam w g∏owie ogromny galimatias. I ta ÊwiadomoÊç, ˝e nikomu nie mog´ ani s∏owa, bo a nu˝ nic z tego... Aga b´dzie z∏a albo smutna, bo ktoÊ pomyÊli, ˝e jest niep∏odna czy coÊ w tym stylu. Dla niej to bardzo wa˝ne, wi´c lepiej nie ryzykowaç. Wychodz´ z domu i id´ na autobus. Przechodz´ przez jezdni´, a tu jakiÊ facet tràbi. I s∏usznie, bo tak si´ zagapi∏em, ˝e prawie mu pod samochód wlaz∏em. Musisz na siebie uwa˝aç. Po pierwsze, dlatego ˝e chcesz ˝yç, po drugie, dlatego ˝e jesteÊ tatà, a to odpowiedzialna funkcja, myÊl´ i bior´ g∏´boki wdech. A potem zapalam papierosa. To niedobrze, ˝e palisz – gani´ si´ natychmiast. I od razu si´ t∏umacz´: wystarczy, ˝e nie pij´, nie çpam i nie gram. Zresztà palenie te˝ rzuc´. Tylko póêniej! Ca∏y dzieƒ pracowa∏em, czyta∏em, pisa∏em i nawet s∏ówka nie pisnà∏em. No, mo˝e tylko jedno, na papierosie i do kole˝anki. – Chyba jestem w cià˝y – nie wytrzyma∏em. – No, no, no – mrukn´∏a, a ja mia∏em wra˝enie, ˝e jakoÊ tak s∏abo zareagowa∏a. Wróci∏em do domu. Aga ju˝ czeka∏a. – Rano wsta∏am, posz∏am do pracy i wiesz, powinnam mieç okres, wi´c kupi∏am testy, zrobi∏am, a potem ju˝ o niczym innym nie mog∏am myÊleç. Jeszcze kilka kupi∏am, a te pierwsze schowa∏am w szafce, na pamiàtk´... – szczebiota∏a i wyciàga∏a z kieszeni kolejne testy, pokazujàc, jakby to by∏y co najmniej relikwie. By∏em bardzo zaciekawiony i zaintrygowany, ju˝ choçby z tego powodu, ˝e pierwszy raz widzia∏em test cià˝owy. Niewtajemniczonym wyjaÊniam, ˝e to taki plastikowy prostokàt z mniejszym prostokàtem w Êrodku. 8


– Widzisz t´ niebieskà kresk´? Widzisz? – dopytywa∏a si´ Aga. – No jasne. Ale kreska! – A tu, widzisz? Jest s∏absza! Bo w ciàgu dnia ten hormon, co odpowiada za cià˝´... Tak chyba mówi∏a, ale dok∏adnie nie wiem, wi´c jej tego w usta wk∏adaç nie b´d´. W ka˝dym razie bardzo skomplikowane sà te babskie sprawy. Te wszystkie hormony itd. Czapki z g∏ów, panowie!

Dzieƒ drugi [ 3 stycznia – wtorek ] – Zobacz, zobacz. Widzisz kresk´? – pyta Aga. Zrywam si´ z ∏ó˝ka. Jest jakaÊ szósta. Za oknem szaro, prawie czarno. – Gdzie? – pytam, przecierajàc oko. – O tu, tu! Widzisz? Patrz´, ale mi si´ zamazuje. Znów przecieram oczy. CoÊ jest. A w zasadzie sà dwie. Czerwona wyraêna i niebieska niewyraêna. Ta niebieska jakby jest i jej nie ma. – Widz´ czerwonà i... – zaczynam. – Nie czerwonà, tylko niebieskà. Widzisz? No, powiedz, ˝e widzisz! Tu! O tu! – Aga wskazuje palcem. Chc´ byç uczciwy, wi´c wyt´˝am wzrok. Jest. RzeczywiÊcie. Niebieska. Ale s∏abiutka. Zw∏aszcza w porównaniu z tà czerwonà. – Widz´ niebieskà. Gratulacje. JesteÊmy w cià˝y – uÊmiecham si´ szeroko. I ju˝ prawie nie chce mi si´ spaç. – B´dziesz tatà – mówi Aga. – A ty mamà – dodaj´. To niesamowite, myÊl´. Naprawd´ bardzo si´ ciesz´. A kiedyÊ, jak wyobra˝a∏em sobie, ˝e jestem w cià˝y, wpada∏em w panik´, bo mi si´ wydawa∏o, ˝e dziecko to koniec mojego ˝ycia. ˚e gdy si´ urodzi, wszystko b´dzie dla niego, 9


a ja, mój rozwój, wszystkie takie, zawisnà na ko∏ku. Nieodwo∏alnie. A teraz – nic takiego. ˚adnego l´ku. Nawet jestem dumny. Fajnie jest mieç dziecko, myÊl´ i pokrzepiony wychodz´ do pracy. Po drodze dzwoni´. Do matki, do siostry, do ojca, do przyjació∏. Za ka˝dym razem, gdy mówi´ „halo”, czuj´ si´ co najmniej jak Âwi´ty Miko∏aj. Bo niby zwyczajna gadka, „jak si´ masz”, „co s∏ychaç”, a tu nagle: „wiesz, b´dziesz babcià”, albo „wujkiem”, „dziadkiem”, „ciocià”. A oni tam si´ cieszà, podskakujà, gratulujà. Przyjemne to bardzo. A˝ uros∏em od tego dzwonienia. Ale z drugiej strony, co telefon, to wi´ksza odpowiedzialnoÊç. ˚e teraz to nie ma odwrotu, ˝e ju˝ na pewno, ˝e b´d´ tatà. I wtedy dzwoni Aga. – A jak to nieprawda? – zaczyna. – Jak to nieprawda? Prawda. I to najprawdziwsza. Sam widzia∏em niebieskà kresk´ – zaklinam si´. – Testy si´ mylà... – Ale nie cztery czy pi´ç testów. – Jutro b´dziemy wiedzieç na pewno. DziÊ jad´ na badanie krwi. Poza tym nie wiadomo, czy cià˝a si´ utrzyma, bo mog´ mieç za ma∏o tego hormonu – tu pad∏a nazwa – który odpowiada za utrzymanie cià˝y... – OczywiÊcie, kochanie – mówi´, a potem dodaj´, ˝e z ca∏à pewnoÊcià ma doÊç tego hormonu i ˝e jà kocham. Aga te˝ coÊ takiego rzuci∏a i si´ roz∏àczy∏a. Czy to dobrze, ˝e ju˝ si´ pochwali∏em? – myÊl´ i czuj´ si´ winny. A w dupie! – mówi´ sobie po chwili i opowiadam wszystkim w pracy, a póêniej koledze na terapii (chodz´ na coÊ takiego, bo jestem hazardzistà). Wreszcie wracam do domu. Ca∏us w policzek, ca∏us w brzuch.

10


– No to si´ uwin´liÊmy – mówi´, odrywajàc si´ od brzucha. Bo w naszych noworocznych postanowieniach sta∏o, ˝e mamy jak najszybciej zrobiç dziecko. – Wcià˝ nic nie wiadomo – upiera si´ Agnieszka. – Uwierz´, jak zobacz´ badanie krwi. – Chcia∏bym bliêniaki – oÊwiadczam. – Dziewczyny. Aga na to, czy ju˝ powiedzia∏em rodzinie i znajomym. – Tak – mówi´ – wszyscy gratulujà i bardzo si´ cieszà. – A co b´dzie, jeÊli si´ oka˝e, ˝e nie jestem w cià˝y? – Ale przecie˝ te testy... – zaczynam. – Zobaczymy jutro – mruczy Aga. I bach, do ∏ó˝ka. Bardzo s∏abo spaliÊmy tej nocy.

Dzieƒ trzeci [ 4 stycznia – Êroda ] Rano Aga oÊwiadczy∏a, ˝e chce jej si´ wymiotowaç, ale tego nie zrobi, bo strasznie nie lubi rzygaç. Potem jedliÊmy Êniadanie, a ja ca∏y czas patrzy∏em, czy jej si´ uda, czy nie. I nawet chcia∏em, ˝eby sobie rzygn´∏a, bo raz – ul˝y∏oby jej, a dwa – mielibyÊmy koronny dowód na to, ˝e jest w cià˝y. Ale nie rzygn´∏a. I potem przez ca∏y dzieƒ te˝ nie. Wiem, bo mnie informowa∏a za pomocà SMS-ów. Wieczorem spotkaliÊmy si´ w przychodni. Aga ca∏a szcz´Êliwa. Wyjmuje dwie kartki i zaczyna coÊ tam pokazywaç: – Tu, widzisz, jest takie coÊ – u˝y∏a fachowej nazwy – i liczba tego jest zwiàzana z cià˝à – mówi. A liczba ogromna. – I to b´dzie ros∏o z dnia na dzieƒ – dodaje. – To znaczy, ˝e od kiedy jesteÊ w cià˝y? – Nie wiem, ale pani doktor przyj´∏a, ˝e miesiàc. Zaczynam liczyç, kiedy urodzi si´ dziecko. – JeÊli do zap∏odnienia dosz∏o w grudniu, to... – nie mog´ liczyç dalej, bo Aga wyje˝d˝a z jakàÊ drugà kartkà. 11


– A tu jest iloÊç hormonu odpowiedzialnego za cià˝´. Widzisz, jak du˝o! Normalnie mia∏am jeden, do cià˝y potrzebne jest minimum osiem, a ja mam trzydzieÊci kilka. Widzisz? – Brawo – mówi´ i Êciskam jà serdecznie. – JesteÊ strasznie silna i strasznie dzielna. Jestem dumny z mojej dziewczyny. Idziemy na przystanek. Aga weso∏a, szcz´Êliwa, a ja sobie przypominam Gwiezdne wojny i t´ scen´, gdy Qui-Gon Jinn mówi do Obi-Wana, ˝e Anakin Skywalker ma ogromnà liczb´ midichlorianów, które odpowiadajà za iloÊç mocy w ciele. Aga te˝ ma mnóstwo midichlorianów, a to znaczy dok∏adnie tyle, ˝e nasze dziecko b´dzie mia∏o moc. Znowu zaczynam liczyç, w którym miesiàcu si´ urodzi. – Mo˝e to b´dzie trzeciego paêdziernika – mówi´, bo przysz∏o mi do g∏owy, ˝e fajnie by by∏o, gdyby dziecko urodzi∏o si´ tego samego dnia co ja. – Raczej nie. MyÊl´, ˝e to b´dzie sierpieƒ albo wrzesieƒ – prostuje Aga. – Przecie˝ nie wiesz dok∏adnie, kiedy zasz∏aÊ. – Ale na pewno nie dwa dni temu. Pewnie ma racj´, myÊl´. A potem pytam, czy cià˝a oznacza, ˝e nie pojedziemy do Meksyku. – Nie chcia∏abym ryzykowaç lotu samolotem. Nie daj Bo˝e, coÊ by si´ sta∏o, a my nad oceanem, bez lekarza. Rozumiesz chyba? Odpowiadam, ˝e rozumiem, ale robi mi si´ ˝al. Goràce piaski, niebieski ocean, fale, pelikany, deska, opalone cia∏a – wszystko zaczyna znikaç, pokrywaç si´ Êniegiem. I nagle czuj´ si´ bardzo, ale to bardzo zm´czony. – Szkoda, ˝e nie pojedziemy – mówi´ cichutko.

12


Dzieƒ czwarty [ 5 stycznia – czwartek ] Rozmawiamy o Meksyku. Aga mówi, jak jej przykro, ˝e ˝a∏uj´ tego wyjazdu. – To chyba normalne, ˝e jak ktoÊ z czegoÊ musi zrezygnowaç, to mu jest ˝al – wyjaÊniam. – Owszem, normalne, ale przecie˝ to nie jest moje widzimisi´. Jestem w cià˝y i nie mog´ jechaç. Móg∏byÊ to zrozumieç – mówi Aga. WÊciekam si´, bo czuj´, ˝e ona by chcia∏a, ˝ebym sk∏ama∏ i powiedzia∏, ˝e to dla mnie rybka i w ogóle to si´ ciesz´, ˝e nie jedziemy. A gdy o tym mówi´, ona si´ odwraca i s∏ysz´, ˝e p∏acze. Pocieszam, jak mog´, ale jestem wÊciek∏y. Mówi´, ˝e nie mog´ oszukiwaç i ˝e musi mi daç czas, a˝ si´ przyzwyczaj´. I niech si´ tak nad sobà nie u˝ala, bo to nie tylko ona jest w cià˝y, ale ja te˝. – Chyba ˝artujesz! – prycha Aga i zaczyna fizjologiczny wywód. A ja na to, ˝e ona nosi brzuch, ale konsekwencje i radoÊci ponosimy razem. Dyskusja si´ urywa i ka˝de z nas w´druje do pracy. Czuj´ si´ paskudnie. Nie doÊç, kurde, ˝e nie pojad´ do Meksyku, o którym od kilku tygodni marzy∏em, to jeszcze mam udawaç, ˝e to pikuÊ. Pieprzyç! I wtedy dzwoni ojciec z pytaniem, kiedy ma przelaç kas´ na bilety. To on fundowa∏ Meksyk, jako prezent Êlubny. Pobieramy si´ w marcu. Mówi´, ˝e nie lecimy, bo cià˝a i lepiej nie ryzykowaç. – Masz racj´. To gdzie jedziecie? – pyta ojciec. – Nie mam poj´cia. Musimy si´ naradziç – mówi´. 13


I znów jest mi êle. Bo nie doÊç, ˝e nie jad´ do Meksyku, to w ogóle nie wiem, co robi´! Musz´ porozmawiaç z Agà! Raz, ˝e trzeba wymyÊliç nowà podró˝ poÊlubnà, dwa, ˝e ju˝ za nià t´skni´ i smutno mi z powodu naszej porannej k∏ótni. Dzwoni´! – Przepraszam za rano, ale uwa˝am, ˝e mam prawo do ˝alu... – To za co przepraszasz? – pyta Aga, a ja czuj´, ˝e chyba nie jestem idealnie przygotowany do tej rozmowy. I coÊ zaczyna si´ we mnie gotowaç. – Przepraszam za ton i za agresj´ – mówi´. – Przyj´te. Ja te˝ przepraszam. Masz prawo do swoich prze˝yç – odpowiada Aga, a ja ju˝ jestem zupe∏nie maÊlany, wi´c pytam, jak si´ czuje. A ona, ˝e zm´czona, ˝e jà troch´ boli, ˝e Ênieg intensywnie pachnie. – Musimy zdecydowaç, co z naszà podró˝à – wtràcam. – Zrobimy to wieczorem – obiecuje Aga i ca∏uje mnie telefonicznie. Humor mi si´ poprawia i zaczynam myÊleç, gdzie by tu wyjechaç. Najwa˝niejsze jest dziecko, czyli na razie brzuch – i ju˝ widz´ ten brzuch, coraz wi´kszy i Êlicznie opalony. Le˝y sobie na le˝aku, a przed nim wspania∏e widoki, gaje oliwne, morze i jeziora, a nad tym wszystkim s∏oƒce goràce. Wizja si´ konkretyzuje. Tak, to Toskania. Willa nad brzegiem morza. Nad urwiskiem. Na werandzie Aga na le˝aku. Opalona, pi´kna i szcz´Êliwa. Obok niej bia∏y stoliczek, a na nim talerz z winogronami. I ja na le˝aku, z ksià˝kà i papierosem. Szcz´Êliwy. A potem pojawiajà si´ pytania: jak tam dojechaç? Czy w marcu w Toskanii jest ∏adnie? I po co do Toskanii, skoro w czerwcu lecimy do Rzymu? Lecimy? 14


– Czy my w czerwcu lecimy do Rzymu? – pytam wieczorem mojà ukochanà. – Jasne. To b´dzie ju˝ szósty miesiàc. Wtedy nie ma problemu. Najgorsze sà pierwsze trzy – t∏umaczy Aga. – Bo marzy∏ mi si´ marzec w Toskanii, ale skoro tak, trzeba wymyÊliç coÊ innego. – Mo˝e Praga? Kr´c´ nosem, bo w marcu Praga jest zimna. Potem odrzucam Berlin i Budapeszt. Aga jest zniecierpliwiona. – To ty zaproponuj. Ja si´ dostosuj´. Czuj´ si´ opuszczony. Narasta z∏oÊç. Jak to, kurde, to tylko moja podró˝? Ale si´ powstrzymuj´ i zaczynam g∏ówkowaç. Zamykam oczy, widz´ góry i werand´. Aga le˝y na le˝aku owini´ta pledem. S∏oƒce oÊwietla zaÊnie˝one stoki. Wyt´˝am wzrok. To Zakopane! – Mo˝e Zakopane? – mówi´. Aga jest zadowolona. Ja te˝. Góralska chata, dwa pokoje, góry, cisza, dwa tygodnie wolnego. Mo˝na pójÊç na spacer, mo˝na (to znaczy ja mog´) pojeêdziç na desce. Do tego kino, basen i dobre jedzenie. No i znajomi mogliby nas odwiedzaç. I do lekarza w Warszawie blisko. Super. Buzi, buzi i idziemy spaç!

Dzieƒ siódmy [ 8 stycznia – niedziela ] Wróci∏em z wyjazdu terapeutycznego. Ca∏us w buzi´, ca∏us w brzuch. JakiÊ taki wi´kszy si´ wydaje. A potem obiad i spacer. Gadamy o brzuchu. Okazuje si´, ˝e bola∏. Niestety nie wiadomo dlaczego. Aga nie wie, ja tym bardziej. Ale póki co nie boli, wi´c mo˝na o nim nie myÊleç. Przypomnia∏ o sobie w nocy. 15


Spa∏em smacznie, a tu nagle s∏ysz´ gotujàcà si´ wod´. Otwieram oczy i widz´: Aga stoi w kuchni i zaparza herbat´. Pytam, co si´ dzieje. A ona, ˝e jà boli. – To jakaÊ paranoja. Ciàgle coÊ ci´ boli. Oszaleç mo˝na – podnosz´ g∏os, a w Êrodku a˝ mnie boli ze z∏oÊci. I myÊl´ sobie, ˝e to, co jej naprawd´ potrzebne, to sen, a nie ta pieprzona herbata. Ale ju˝ widz´ jej zbola∏e oblicze i ju˝ mi przykro. Tylko ˝e teraz w niej obudzi∏ si´ diabe∏. – Âpij sobie. Przecie˝ ci nie przeszkadzam – mówi, a ja czuj´, ˝e zaraz p´kn´ z ˝alu. Staram si´ opanowaç i pytam, co jà boli. A ona, ˝e p´cherz i ˝e nie mo˝e spaç. Znowu zaczyna si´ we mnie gotowaç, bo myÊl´, ˝e to ob∏´d jakiÊ. Jak nie brzuch, to p´cherz, a jak nie p´cherz, to nie wiadomo co. – Rozmawia∏aÊ o tym ze swoim terapeutà? – pytam. – O p´cherzu? – prycha Aga wÊciek∏a. T∏umacz´, ˝e chodzi mi o ten nieustajàcy l´k, bo to z niego te bóle. I ˝e ta herbata na pewno nie pomaga, bo herbata pobudza, a poza tym jak si´ pije, to chce si´ sikaç. Aga odpowiada, ˝e to czerwona herbata, która nie pobudza, ale gwa∏townym ruchem odk∏ada kubek i obra˝ona k∏adzie si´ do ∏ó˝ka. Pupà do mnie. Staram si´ powiedzieç coÊ mi∏ego, ale nie potrafi´, bo jestem wÊciek∏y. – Wcale mi nie pomagasz – mówi Aga. – I w ogóle to myÊl´, ˝e ty nie chcesz tego dziecka. O, to ju˝ przesadzi∏a! Nie, to nie. Spadaj, kurde! Odwracam si´ ty∏kiem i prze˝uwam obelgi. Serce mi przyspiesza, i czuj´, ˝e zaraz umr´. Na zawa∏! Ale nie umieram, tylko zasypiam.

16


Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment pełnej wersji całej publikacji. Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj. Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu. Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie internetowym Gazetta.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.