Philipp lahm drobna różnica, czyli jak zostać piłkarzem

Page 1


Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment pełnej wersji całej publikacji. Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj. Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu. Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie internetowym Gazetta.




Dziękuję swojej żonie Claudii, rodzinie i przyjaciołom, acta7 oraz Romanowi Grillowi. Szczególne podziękowania dla Veroniki Oelschlegel za tytuł książki.


PRZEDMOWA W chwili, kiedy piszę te słowa, mam dwadzieścia siedem lat. Gram w FC Bayernie Monachium, najlepszej piłkarskiej drużynie Niemiec. Jestem obrońcą reprezentacji Niemiec, drużyny młodych, bardzo obiecujących piłkarzy, z którymi chciałbym wygrać mistrzostwa Europy w 2012 roku, rozgrywane w Polsce i na Ukrainie. Moja kariera już jest naszpikowana sukcesami, ale przede mną jeszcze długa droga. Książkę taką jak ta sam chętnie bym przeczytał, gdybym był początkującym zawodnikiem. Odsłania ona bowiem kulisy funkcjonowania futbolu. Dziś nowoczesny piłkarz nie może tylko dobrze grać. Jego kariera powinna zostać zaplanowana w każdym szczególe, a on musi radzić sobie z kolejnymi szefami i trenerami, wdrażać się w różne systemy gry oraz odnaleźć się w wymagającym świecie mediów. Powinien przy tym prowadzić życie osoby prominentnej i zachowywać się jak osoba publiczna. To książka o tym, jak sprostałem tym wymaganiom i z powodzeniem rozpocząłem karierę. Wybrałem tytuł Drobna różnica, bo bardzo często to szczegóły decydują o tym, czy profesjonalnemu piłkarzowi będzie się wiodło przeciętnie, czy też osiągnie coś wielkiego. O tych detalach opowiem w rozdziale szesnastym. Każdy rozdział prezentuje szczególnie ważne, moim zdaniem, punkty – pytania kluczowe dla każdego sportowca, każdej czytelniczki i każdego czytelnika, którzy chcieliby spojrzeć na futbol z nieco innej perspektywy. Odpowiadam na nie w formie opowieści o najważniejszych momentach mojej kariery. We wstępie zaś sugeruję, jakie wnioski można z nich wyciągnąć. Ta książka przedstawia zawód piłkarza w taki sposób, w jaki ja sam go postrzegam. Jest wymagający i bardziej różnorodny, niż wielu mogłoby sądzić, oglądając mecz w telewizorze. To piękny zawód, wręcz wymarzony. Chciałbym, aby ta książka pomogła wam lepiej zrozumieć piłkę nożną. Philipp Lahm Monachium, 14 lipca 2011


WSTĘP Philippa Lahma można nazwać uosobieniem ducha Mia san mia („my to my”). Filigranowy boczny obrońca od zawsze ma w sercu Bawarię oraz swój klub – Bayern Monachium. Każdy kibic piłki nożnej bez wahania wymieni go wśród najlepszych bocznych obrońców w historii. Stały i wysoki poziom jego gry sprawia, że jest on piłkarzem wybitnym. Określenie Lahma mianem jedynie wspaniałego zawodnika jest jednak niewystarczające. To ktoś więcej. Fani Bayernu Monachium oraz reprezentacji Niemiec znają go nie tylko z poczynań na murawie, ale i z wyważonych oraz inteligentnych wypowiedzi w roli kapitana. Motto Mia san mia obliguje go do tego, aby wykorzystywać swoją pozycję również poza boiskiem. A Philipp Lahm nigdy się nie boi poruszać drażliwych tematów. W sposób rzeczowy i precyzyjny uderza tam, gdzie boli najbardziej. Sprawia, że skrywane konflikty czy niedomówienia znikają. Dowodem na to jest właśnie ta książka. „W chwili, kiedy piszę te słowa, mam dwadzieścia siedem lat. Gram w FC Bayernie Monachium, najlepszej piłkarskiej drużynie Niemiec” – tak rozpoczyna opowieść o swojej karierze. Czy tak młody człowiek może opowiedzieć w sposób ciekawy o swojej pracy i o swoim życiu? Może! Jego autobiografia znalazła się na szczytach listy bestsellerów. Czy da się przełamać tabu, pisząc o zakulisowych poczynaniach drużyny? Czy wolno krytykować trenerów? Mówić o homoseksualizmie wśród piłkarzy? Wolno, a nawet trzeba! Lahm swoją książką wywołał lawinę dyskusji, jednak każdy inteligentny człowiek to zrozumie. Kolec wbity w stopę będzie dokuczał, aż nie zostanie wyciągnięty. To właśnie Lahm jest osobą, która potrafi podjąć się podobnego wyzwania zarówno w klubie, jak i w reprezentacji, na boisku i poza nim. Nie wstydzi się mówić, nie boi się głośno myśleć. Philipp Lahm to kapitan nowego pokolenia. Ostoja defensywy, wspaniały człowiek, nasz kapitan, nasz idol. Wielu czytelników zna mnie pod pseudonimem KoRnKage z www.bayern.munchen.pl, gdzie od wielu lat piszę artykuły. Ta książka jest jednak czymś większym, czymś szczególnym – pokłonem w waszą stronę i przede wszystkim hołdem złożonym Philippowi Lahmowi. Czytając ją dwa lata temu po raz pierwszy, marzyłem, aby móc ją przełożyć na język polski. W 2011 roku Lahm napisał w epilogu, że jego celem jest wygranie Ligi Mistrzów. Dwa lata później moje marzenie i cel Philippa ziściły się. Warto mieć marzenia i stawiać sobie wyzwania. Niech ta książka będzie dla wszystkich motywacją do pracy nad sobą, wyznaczania sobie założeń i ich realizowania. Miejcie marzenia i starajcie się je realizować. Michał „KoRnKage” Jeziorny www.bayern.munchen.pl


1 POWIEDZIEĆ „TAK” W ODPOWIEDNIEJ CHWILI W sześć miesięcy z ligi regionalnej do reprezentacji narodowej Chwytać nadarzające się okazje – pozostać elastycznym w odpowiedniej chwili – uważać na szczegóły – nauczyć się pewności siebie – flirtować z niewiarygodnym

Dzwoni moja komórka. – Słucham? – Z tej strony Felix Magath. Wypowiedziane przez niego „z tej strony” ciągnie się jak akordeon. Magath. Ten Magath?! Na początku, trochę asekuracyjnie, zaniemówiłem… – Philipp? – Panie Magath? – Chętnie ściągnąłbym cię do VfB Stuttgart. Wstrzymuję oddech… – Zastanów się – dodaje Magath i odkłada słuchawkę. Zastanowić się? Niby nad czym? Mam dziewiętnaście lat, właśnie rozegrałem ostatni mecz sezonu ligi regionalnej w amatorskiej drużynie Bayernu Monachium i dzwoni do mnie Felix Magath. To on po długoletniej posusze pomógł VfB wrócić do Ligi Mistrzów. Teraz składa drużynę na przyszły sezon i chce, bym stał się jej częścią. Muszę uporządkować fakty. W ostatnich dwóch sezonach grałem solidnie na prawej stronie obrony w drużynie amatorskiej Bayernu i jest jasne, że coś się musi ruszyć. To, że po tym sezonie mam się stać profesjonalnym piłkarzem, jest uwzględnione w kontrakcie, który podpisałem przed dwoma laty, jednak przejście z amatorskiej drużyny Bayernu do pierwszej wcale nie jest łatwym krokiem, mimo że jej zawodnicy trenują tuż za płotem. Codziennie słyszymy, jak krzyczą, śmieją się i dyszą ze zmęczenia. Gwiazdy Bayernu Monachium. Stefan Effenberg. Giovane Élber. Owen Hargreaves. Oliver Kahn. W życiu bym nie pomyślał, że oni też tylko grają w piłkę – tak wielki czułem do nich respekt. Czasem zdarzało się, że wołali któregoś z nas na trening pierwszej drużyny, gdy chcieli rozegrać mecz


testowy. Wówczas trenowaliśmy z nimi, ale cóż to niby znaczyło? Kiedy jeden z nas wchodził na boisko, to jeszcze zanim zdążył się przyzwyczaić do tego wysokiego tempa, tej energii, tej prezencji piłkarzy pierwszej drużyny, musiał już wracać do amatorów. Nie miał nawet okazji udowodnić, że mógłby z nimi grać, gdyby… To „gdyby” było problemem. Wiedziałem, że różnica między mną a piłkarzami pierwszej drużyny nie była aż tak duża. Gdybym mógł z nimi regularnie trenować, gdybym tylko miał możliwość się z nimi zmierzyć, to mógłbym udowodnić, że dotrzymam tempa, że trening z lepszymi ode mnie piłkarzami sprawi, że sam będę lepszy, że jestem wystarczająco zdolny, aby zagrać dla Bayernu. Jednak w szeregach pierwszej drużyny nie mogłem pokazać zbyt wiele. W listopadzie 2002 roku byłem na boisku przez dwie minuty w starciu z RC Lens. Bayern już nie miał szans na awans do kolejnej fazy Ligi Mistrzów, a te dwie ostatnie minuty na słabo wypełnionym Stadionie Olimpijskim pozwoliły mi pokazać jedynie to, że na koszulce mam numer 29. Mnie chodziło jednak o duże pieniądze. Gdybyśmy wygrali, dostałbym premię, która byłaby wyższa niż moje ówczesne miesięczne dochody. Gdy wszedłem, na tablicy widniał dobry wynik – Markus Feuler zdobył akurat gola na 3:2 dla nas. Minutę później czar prysł. Remis, premii nie będzie… Miejsce w pierwszej drużynie wydawało mi się wtedy nieosiągalne, a tu nagle Felix Magath oferuje mi grę w klubie, który podobnie jak Bayern gra w Lidze Mistrzów. Codzienny trening z pierwszą drużyną. Bycie piłkarzem pierwszej drużyny. Dzwonię do swojego doradcy. Roman sugeruje, żebym skorzystał. Ustalamy termin spotkania z ludźmi z Bayernu. W klubie zgadzają się, abym został wypożyczony do Stuttgartu. Jedziemy tam. Felix Magath to człowiek sprytny, a zarazem niesłychanie miły. Mówi, że chciałby mnie ściągnąć na prawą obronę, czyli na miejsce Andreasa Hinkela, obecnego reprezentanta Niemiec. „Ty możesz przecież grać również na prawej pomocy. Albo Andreas zagra na pomocy, a ty w obronie”. Ja z całej rozmowy wyłapuję tylko jedno słowo – grać. Nie myślę o niczym innym. Regularne występy w Bundeslidze, jeśli to możliwe, nawet jako podstawowy gracz – dla dziewiętnastolatka to prawdziwe marzenie. Po rozmowie z Magathem jestem przekonany, że on naprawdę, ale to naprawdę chce mnie w drużynie. Mam grać. Mam grać regularnie! Po kolejnej rozmowie z doradcą Romanem i moimi rodzicami zgadzam się. Podczas pierwszego treningu podchodzę do wszystkich, aby się przedstawić. Nikt mnie nie zna, oprócz trzech młodych chłopaków, z którymi grałem w młodzieżowej reprezentacji Niemiec. „Cześć, jestem Philipp Lahm… cześć, jestem Philipp Lahm…”. Teraz mam własną szafkę. Po lewej siedzi Timo Hildebrand, który już debiutował w reprezentacji, a po prawej Silvio Meißner. Mogę sobie wybrać numer na koszulce, więc decyduję się


na 21. Atmosfera w szatni jest jeszcze trochę sztywna. Ktoś tam pyta mnie, czy już się przeprowadziłem. „Tak”, odpowiadam. Nic lepszego nie przychodzi mi do głowy. Na boisku cała trema mija. Wiem przecież, że potrafię grać w piłkę. Chcę się jednak dowiedzieć, czy jestem w stanie dotrzymać kroku profesjonalistom. Trening jest napięty. Pierwsza drużyna gra przeciwko drugiej. Ja jestem w drugiej. Mija chwila, zanim łapię, co jest grane. „Philipp!”, woła mnie trener. Felix Magath, który już z racji wykonywanego zawodu wzbudza szacunek, wywołuje mnie z szeregu i przy całej drużynie ruga za wszystkie czasy. „Więcej się ruszaj! – krzyczy niczym kapral podczas musztry. – Bierz udział w grze!” Ze spuszczoną głową wracam na boisko. W głowie krążą mi dziwne myśli. Czy właśnie przejechał po mnie walec? Jednak po treningu koledzy z drużyny mówią: „Nie przejmuj się, trener chce ci tylko pomóc, a taki ma styl”. Myślę: „W porządku, niech tak będzie. On mnie opiernicza, bo traktuje mnie jak każdego innego piłkarza. Nie widzi we mnie talentu z młodzieżówki, a pełnoprawnego członka zespołu. On tylko chce, abym wziął się w garść. Okej, niech będzie”. Biorę się więc w garść i rzucam się w trening. Magath już się do mnie nie odzywa, co świadczy chyba o tym, że dobrze pracuję. Po chwili koledzy zaczynają robić sobie ze mnie żarty. Żarty w piłce nożnej są niczym leksykon konwersacji. Jeśli uda ci się założyć siatkę koledze, to usłyszysz wycedzony przez zęby okrzyk: „Super tunel!”. Po kilku treningach uczucie obcości znika. Teraz wszyscy zaczynają rozmawiać bez skrępowania, a najczęściej poruszanym tematem jest piłka nożna. Podchodzą do mnie, jeden po drugim, bo chcą wiedzieć, jak to jest w Bayernie. Sezon 2003/04 rozpoczynamy 3 sierpnia meczem na wyjeździe przeciwko Hansie Rostock. Jestem częścią kadry, ale nie pierwszej jedenastki meczowej. Na mojej pozycji prawego obrońcy gra Andreas Hinkel, który jest świetny w tym, co robi. Ja, siedząc na ławce, mam przez to mieszane uczucia. Oczywiście chcę, aby drużyna wygrała, ale z chęcią dołożyłbym swoją cegiełkę. Debiut dla VfB w Bundeslidze zawdzięczam… ochraniaczom na piszczele. Na początku drugiej połowy trener wysyła na rozgrzewkę grupę piłkarzy, wśród których jestem i ja. W drugiej połowie wychodzimy na prowadzenie 1:0 po bramce Imrego Szabicsa. Trener chciałby podtrzymać wynik. Z boiska schodzi Silvio Meißner, a piłkarz mający zająć jego miejsce nie założył dobrze ochraniaczy na piszczele i według trenera za wolno wstaje z ławki. Magath mówi więc: „Ty nie” – i zamiast na wspomnianego piłkarza wskazuje na mnie. Jestem gotowy. Silvio jeszcze przed meczem powiedział mi, że zmiennik może być momentalnie potrzebny,


więc założyłem ochraniacze, gdy tylko usiadłem na ławce. Dzięki za wskazówkę, Silvio! Spiker ogłasza zmianę: „Boisko opuszcza zawodnik z numerem 7, Silvio Meißner, a w jego miejsce wchodzi zawodnik z numerem 21, Philipp Lahm”. Brzmi nieźle… Gram na lewej pomocy, pozycji dla mnie nietypowej. Nagle na mojej stronie rozpoczyna się dobra akcja. Przejmuję piłkę od przeciwnika, szybko podaję ją do przodu, a Imre Szabics strzela na 2:0 swojego drugiego gola. Mecz się skończył, przeciwnik nic nie wskórał. Wszyscy się cieszą, prócz kolegi od felernych ochraniaczy, który nie skorzystał z szansy na grę. W kolejnych spotkaniach zaliczam krótkie zmiany, najczęściej na prawej pomocy przed Andreasem Hinkelem. W meczu Pucharu Ligi kontuzji doznaje lewy obrońca Timo Wenzel. Trener pyta: „Philipp, czy dałbyś radę zagrać na lewej obronie?”. Nie waham się nawet chwili i mówię: „Bez problemu”. To było śmiałe posunięcie, bo tak naprawdę jeszcze nigdy nie grałem na tej pozycji. Czy miałem jednak powiedzieć, że nie dam rady? Czy tak po prostu miałem zrezygnować z danej mi szansy?! Rozegrałem więc całą połowę jako lewy obrońca; może nie był to genialny występ, ale na pewno przyzwoity. Dwie kolejki później trener wystawia mnie w pierwszym składzie meczu Bundesligi przeciwko Borussii Dortmund. W tamtej chwili nie wiedziałem jeszcze, że na tej pozycji będę grał przez pięć kolejnych lat… VfB ma silny zespół. Felix Magath wie, jak należy ustawić drużynę. Zwarta obrona, Aleksander Hleb jako fantastyczny indywidualista oraz wielu chłopaków takich jak ja, którzy dla klubu wypruwają sobie żyły. Równolegle do Bundesligi startuje Liga Mistrzów. Trafiliśmy do mocnej grupy, z Manchesterem United, Glasgow Rangers i Panathinaikosem Ateny. W pierwszym, przegranym spotkaniu ze Szkotami jeszcze nie zagrałem, ale czekał mnie mecz przeciwko Manchesterowi; miałem wtedy za sobą dwa spotkania w pierwszej jedenastce w lidze. Jednak Bundesliga to zupełnie co innego niż Liga Mistrzów. Manchester pojawia się z kompletem gwiazd. Paul Scholes i Ryan Giggs grają w pomocy, Rio Ferdinand w obronie, Cristiano Ronaldo i Ruud van Nistelrooy w napadzie. Nie jestem wcale pewien, czy trener pozwoli mi zagrać przeciwko najsilniejszemu atakowi Europy. Na treningu wszystko wygląda dobrze. Także przeciwko 1860 Monachium zagrałem przyzwoicie, asystując nawet przy jednej z bramek. Wsparcie, jakie dostaję, jest budujące – kilka żartów w szatni, które świadczą o szacunku, znaczy dla mnie więcej niż dobre noty w mediach. Szybko zrozumiałem, że czytanie stron sportowych kosztuje zbyt dużo wysiłku i nerwów. Dlatego przestałem się tym interesować. Najważniejsze doniesienia i tak do mnie trafią.


Koledzy już wiedzą, na co mnie stać. Trener zauważył, że na poziomie Bundesligi radzę sobie dobrze. Myślę, że swój cel – stanie się podstawowym graczem w ekipie ligowej – mam na wyciągnięcie ręki. Jest dzień przed meczem z Manchesterem United, a Felix Magath jeszcze mi osobiście nie powiedział, czy zagram. Polecił jednak, by mi przekazać, że mam się przygotować na konferencję prasową. Super! Na konferencję chodzą tylko ci piłkarze, którzy następnego dnia mają grać. Dziennikarze chcą wiedzieć, czy nie boję się zabójczego duetu Ronaldo – van Nistelrooy. Jestem zbyt zdenerwowany, aby odpowiadać inaczej niż w zdawkowy sposób. „Czuję respekt – mówię. – Ale nie strach”. W dzień meczu Stuttgart niemal wibruje od emocji. Powietrze jest jak naelektryzowane. Nasz mecz z Manchesterem to w mieście temat numer jeden. Stadion Gottlieba-Daimlera jest tak oblegany, że osoby pracujące w kasach zalewają się łzami, myśląc jedynie o tym, ile biletów można by jeszcze sprzedać, gdyby tylko istniała taka możliwość. Minęło już kilka lat od czasu, gdy w Stuttgarcie rozgrywano mecz na tym poziomie. W dodatku naszym przeciwnikiem jest jeden z głównych faworytów do końcowego triumfu – United. Zaraz będę miał okazję zobaczyć na ławce legendarnego Aleksa Fergusona, żującego gumę. Do tego dnia znałem go i jego drużynę tylko z telewizji… Rozgrzewamy się, a nerwowość, która siedzi we mnie głęboko, zmienia się w ciepłą, ożywiającą siłę. Mam dziewiętnaście lat, rozegrałem dopiero kilka całych spotkań w Bundeslidze, a w obliczu czekającego mnie zadania nie czuję się przytłoczony. Przypominam sobie swoją wypowiedź podczas konferencji i uśmiecham się do siebie. Moje wypociny o szacunku okazują się szczerą prawdą. Odczuwam respekt, ale on mnie nie osłabia, lecz krąży w moich żyłach niczym witalna siła. Jestem przytomny, skoncentrowany, cieszę się z nadchodzącego wyzwania. W głowie pojawiają się obrazy wygranych pojedynków, sytuacji, które kiedyś już przeżyłem, ale wspominam też problemy i sposoby, w jakie je rozwiązałem. Szczególnie wyraźny staje się obraz, w którym rozpędzony napastnik biegnie w moją stronę, a ja instynktownie wiem, jak odebrać mu piłkę. W myślach układają się schematy, dodające mi pewności, bo wiem, jak się w danej chwili zachować. Gdy wybiegamy na boisko, z głośników rozbrzmiewa hymn Ligi Mistrzów. Pięćdziesiąt tysięcy widzów zmienia hałas i emocje w specyficzny rytm. Cieszą się, że dziś odbywa się to święto. A my nie wiemy, co nas czeka. Wszyscy wypatrują piłkarzy, których nazwiska są synonimami dynamiki, techniki, wspaniałej gry i rozrywki. Mówi się, że piłkarz na boisku nie jest w stanie odbierać tego, co się dzieje wokół. U mnie jest odwrotnie. Widzę, jak jasne światło pada na murawę z masztów oświetleniowych. Słyszę krzyki i gwizdy pojedynczych osób. Moja dusza jest tak czysta, że postrzegam wszystko o wiele intensywniej niż zwykli kibice na trybunie. Każdy śpiew, każdy okrzyk, każdy gwizd jest teraz mój.


No to możemy zaczynać. Gram po lewej stronie obrony, a moim bezpośrednim przeciwnikiem jest Cristiano Ronaldo. Jest jeszcze młodszy ode mnie, to cudowne dziecko z Portugalii. Potrafi zrobić z piłką niewiarygodne rzeczy, a jego strzały są mocne i bardzo precyzyjne. Na boisku co rusz zmienia pozycję z Ruudem van Nistelrooyem, który sezon wcześniej zdobył tytuł króla strzelców Premier League. Mój pierwszy kontakt z piłką, a ona robi, co chce. Wydaje się, że ten wyjątkowy klimat na trybunach zagęszcza atmosferę i przyspiesza walkę. Przeciwnik jest szybszy, gra lepiej i uważniej niż wszyscy rywale, z którymi mierzyłem się do tej pory. To nie powinno nikogo dziwić, przecież jeszcze rok temu występowałem w lidze regionalnej. My jednak dotrzymujemy kroku. Jesteśmy opętani tą upajającą pasją. Każda akcja wywołuje reakcję wśród widzów. Podczas każdej akcji w polu karnym Anglików w powietrzu czuć energię. Gdy odpieramy ataki przeciwnika, przewidując ich przebieg i przerywając je, budzi się w nas niesłychana pewność. Mecz wcale nie jest dobry, ale potwornie intensywny. Nie mam problemów ani z van Nistelrooyem, ani z Ronaldo. Udaje mi się nawet znaleźć czas na akcje ofensywne. Po dwudziestu minutach przechwytuję piłkę, którą ktoś wybił głową, mijam przeciwnika i okazuje się, że mam wystarczająco dużo miejsca, aby spróbować wbiec w pole karne. Po drodze mijam jeszcze jednego gracza Manchesteru, kolejny ścina mnie wślizgiem. Co prawda rzut wolny niczego nam nie dał, ale serce podchodzi mi aż do gardła. To możliwe, myślę, możemy wygrać nawet z nimi. Do przerwy mamy wynik 0:0. Trener dodatkowo zagrzewa nas do walki. „Oni są chwiejni – powiedział. – Dziś można coś ugrać”. Rzeczywiście. Chwilę po zmianie stron, po rzucie rożnym, z linii bramkowej wybija Scholes. Trzy minuty później przejmujemy piłkę, która następnie leci daleko na połowę Anglików, Imre Szabics szybko do niej dobiega, mija Ferdinanda i zdobywa bramkę na 1:0. Słyszę krzyk, piłka minęła linię bramkową i momentalnie odczuwam niewyobrażalną wręcz ulgę. Imre z okrzykiem radości biegnie w stronę lewego narożnika, a ja za nim, bo czuję, że muszę być częścią tej zlepki piłkarzy w białych koszulkach, którzy turlają się na trawie. Bez wątpienia – nawet, jeśli to okaże się frazesem – wszyscy mają gęsią skórkę. Moment, w którym udaje się taki gol, to naprawdę podniosła i patetyczna chwila. Wtedy wiesz, dlaczego zacząłeś grać w piłkę nożną, dlaczego jako młody chłopiec sześć razy w tygodniu biegałeś po boisku, podczas gdy twoi koledzy chodzili na basen. W takiej chwili możesz być pewien, że mózg wytwarza endorfiny, hormony szczęścia. Jesteśmy na haju. Mamy dziesięć czy dwadzieścia sekund na to wspólne szczęście. Mijają na oklaskach, gratulacjach, poklepywaniu po ramieniu. Po nich wracamy na własną połowę, naładowani, pełni energii, jeszcze ciekawsi i gotowi, by pożreć przeciwnika. Dwie minuty później rozgrywamy szybką piłkę z obrony. Soldo podaje do Szabicsa, ten do


Kurányiego, Kevin lobuje bramkarza gości, zdobywając gola. Mamy wynik 2:0. Teraz tylko nie spuszczajmy z tonu. Manchester nie jest w stanie podkręcić tempa. Piłka rozgrywana jest na środku pomocy, czyli na ziemi niczyjej. Dopiero gdy po rzucie rożnym Cristiano Ronaldo pada na murawę, a sędzia wskazuje na „wapno”, zaczyna się robić gorąco. Van Nistelrooy strzela z pewnością siebie, charakterystyczną dla napastnika, wprost pod poprzeczkę. Łapie piłkę i ostentacyjnie wraca z nią na połowę boiska, chcąc pokazać kolegom z drużyny, że nie jest jeszcze za późno. Jednak na tym koniec. Bronimy zdecydowanie, niczym Szwajcarzy tajemnic bankowych. Chwilę później trener ściąga mnie z boiska. Zauważył, że jestem wyczerpany. Dwa mecze w Bundeslidze, a teraz kolejny w Lidze Mistrzów udowodniły mi, że doszedłem do granic fizycznych możliwości. Magath szturchnął mnie w ramię, mówiąc: „Super, Philipp”. Byłby szczęśliwy i dumny, gdybyśmy już wygrali mecz, ale do końca pozostało jeszcze prawie dwadzieścia minut. To nie do wiary, ale gdy założyłem dres i usiadłem na ławce, nagle poczułem całe zdenerwowanie, które mój mózg zamieniał na boisku w energię. Czuję to tempo, w którym grałem, stres, jakiego nie odczuwałem przy żadnym z dotychczasowych spotkań. Byłem wykończony, jednak wciąż skupiałem całą uwagę na sytuacji na boisku. Manchester chciał zdobyć wyrównującą bramkę, a ja nie wiedziałem, jak temu zaradzić. Jednak szczęście stało po naszej stronie. Soldo nie zdobył gola, mimo dwóch akcji główkowych, później Hleb zagrał na Kurányiego, którego ściął wślizgiem Ferdinand, i dostaliśmy rzut karny. Dostaliśmy szansę. Na ławce już gratulujemy sobie nawzajem. Do strzału podchodzi Fernando Meira, nasz najbardziej doświadczony środkowy obrońca. Zawsze pewnie wykonywał karne, więc tym razem powinno być podobnie: podwyższymy prowadzenie na 3:1, a do końca spotkania pozostanie dziesięć minut. Manchester na pewno już nie da rady. Fernando podbiega, strzela w lewy róg, ale tam był już bramkarz gości Tim Howard. Strzał obroniony, szansa przepadła. Nasza ławka jest w szoku, a Anglicy już szykują dwóch świeżych graczy. Mają zapewnić remis, który jeszcze przed chwilą wydawał się tak odległy. To jednak nie dekoncentruje naszej obrony. Manchester co prawda wywiera presję, ale nie jest w stanie skonstruować konkretnych akcji podbramkowych. Do końca pozostały cztery doliczone minuty. Później mecz się kończy. Stadion śpiewa, tańczy, świętuje, jakbyśmy nie byli na meczu piłki nożnej, a na Oktoberfeście! My też świętujemy, tańczymy i śpiewamy. Gdy stoję na środku boiska i macham do widzów na trybunach, którzy nawet dziesięć minut po zakończeniu spotkania wciąż zajmują swoje miejsca, myślę sobie, jakie to niesamowite. Jeszcze pół roku temu grałem przeciwko SC Pfullendorf przed tysiącem widzów, a dziś pokonaliśmy Manchester w Lidze Mistrzów. Rozegrałem dobry mecz, więc nie mam


wątpliwości, że w następnym i kolejnym zacznę w pierwszym składzie. Myślę, że piłka nożna zawsze pozostanie piłką nożną, że każda sytuacja, którą przeżywam, jest czymś nowym, ale mimo to dobrze znanym, i że zawsze grałem w piłkę, a w tej niewiarygodnej spirali, która pcha mnie na szczyt, zawsze odnajdę punkt zaczepienia. Potem idę do szatni. Dziś jest czas na świętowanie. W Bundeslidze rozgrywamy świetną rundę jesienną. Po siedemnastu kolejkach jesteśmy na czwartym miejscu, z taką samą liczbą punktów jak Bayern i Leverkusen. Werder Brema ma czteropunktową przewagę. Nasza obrona jest najlepsza w lidze. Do tej pory straciliśmy tylko siedem goli. W Lidze Mistrzów też idzie nam wspaniale. Bez problemu awansujemy do rundy pucharowej, w której czeka na nas Chelsea Londyn. Początek lutego 2004 roku, właśnie rozpoczęła się runda wiosenna, a Felix Magath woła mnie do swojego biura. Zamykają się drzwi, a on mówi: „Philipp, chcę, żebyś wiedział. W następnym tygodniu dostaniesz powołanie do reprezentacji”.


Tytuł oryginału:

DER FEINE UNTERSCHIED Wie man heute Spitzenfußballer wird Copyright © Philipp Lahm 2011 Copyright © Christian Seiler 2011 Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2013 Copyright © for the translation by Michał Jeziorny 2013 Redakcja i korekta Kamil Misiek – Editor.net.pl, Sonia Miniewicz, Tomasz Wolfke, Joanna Mika-Orządała Opracowanie typograficzne i skład Joanna Pelc Okładka Paweł Szczepanik – BookOne.pl Front cover photograph: Getty Images / Flash Press Media Private photographs inside the book provided courtesy of Philipp Lahm All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy. ISBN EPUB: 978-83-7924-070-8 ISBN MOBI: 978-83-7924-071-5 www.wsqn.pl www.facebook.com/WydawnictwoSQN





Spis treści Okładka Strona tytułowa Przedmowa Wstęp 1 Powiedzieć „tak” w odpowiedniej chwili 2 Przez płot do pierwszej drużyny 3 Fajnie, że jesteś 4 Co najmniej pięć miesięcy przerwy 5 Nie ma problemu, panie Lahm 6 Nigdy nie zapomnimy Twojego imienia... 7 Co to za piłka? 8 Czas postawić sprawę jasno 9 Pieczony kurczak z panią kanclerz 10 Historia fundacji Philippa Lahma 11 Jakie to świetne... 12 Panie Philippie, od teraz jest pan kapitanem 13 Jak tresowanie dzikiej zwierzyny 14 Nie wolno kupować piłkarzy tylko dlatego, że są dobrzy 15 Philipp, tak się w tobie zakochałem... 16 Marzenie nie jest celem Epilog Posłowie Przypisy Strona redakcyjna



Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment pełnej wersji całej publikacji. Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj. Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu. Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie internetowym Gazetta.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.