9 minute read

CZAS POWROTÓW małgorzata mroczkowska

Małgorzata Mroczkowska

Koniec roku to doskonały czas na podsumowanie naszych dokonań. Dlatego nie dziwi mnie, że to właśnie w okresie świąteczno-sylwestrowym wiele emigracyjnych rodzin podejmuje ważne decyzje: wracać do ojczyzny, czy zostać?

Pracownicy siłowni i klubów fitness twierdzą, że nowe abonamenty sprzedają się najlepiej w styczniu. To właśnie w tym okresie ludzie podejmują wyzwania noworoczne i decydują się zadbać o zdrowie fizyczne. Niestety czas pokazuje, że już na wiosnę wszystko wraca do normy i gaśnie styczniowy zapał do odchudzania. Ludzie lubią wyzwania i nawet wiedząc, że nie podołają, uwielbiają podnosić sobie poprzeczkę. Los emigranta nigdy nie był łatwy. Życie z dala od rodziny nie jest dla każdego. Ci jednak, którzy zdecydowali się zdobyć obcy kraj, zwykle wygrywają. Polacy zawsze zaliczali się do grupy ludzi niezwykle zaradnych i dobrze zorganizowanych. Umiemy nie tylko szybko znaleźć pracę, ale również odłożyć pieniądze i znaleźć dobrą szkołę dla naszych dzieci. A kiedy dochodzimy do wniosku, że zdobyliśmy już wszystkie góry, nie osiadamy na przysłowiowych laurach, tylko szukamy kolejnych gór do zdobycia. Tak się składa, że najczęściej przy wigilijnym karpiu zaczynamy marzyć o górach, które są najbliższe naszemu sercu, Bieszczadach albo Tatrach. Znam ludzi, którzy zatoczyli wielkie koło, którzy wyjechali najpierw do Londynu, potem za wielką wodę, do Ameryki, by po latach „tułaczki” wrócić na ojczyzny łono. „Gdzie mi będzie tak źle, jak nie w Polsce?”, zwykli żartować. I mieli rację. Wzmocnieni psychicznie licznymi problemami, którym musieli stawić czoło, łatwiej aklimatyzują się w nie do końca łatwej Polsce. Okazuje się, że to, co dawniej ich w naszym kraju denerwowało, teraz stało się atrakcyjne i już tak bardzo im nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie, zyskuje na wartości. My Polacy zawsze będziemy szukać Polski i do Polski wszystko i wszystkich porównywać będziemy. Można wyjechać z Polski, ale Polska z nas nigdy nie wyjedzie. I tak rodzą się legendy o tym na przykład, że nigdzie na świecie nie pieką tak dobrego chleba jak w Polsce, albo że tylko polskie lato jest prawdziwe, a każde inne jest niewystarczająco suche i ciepłe. Polacy w UK kupują polskie kosmetyki, chociaż brytyjskie wcale nie są złe. Złe nie są, ale najlepsze są nasze, wiadomo. Podobnie rzecz ma się z polskimi produktami żywnościowymi. Nie ma jak wizyta w polskim sklepie i plasterek polskiego pomidorka na kajzerce posmarowanej polskim masłem. Masło angielskie jest solone i nie każdemu ten smak pasuje. Podobnie jest z herbatą, którą wyspiarze piją z mlekiem. Polak pije herbatę co najwyżej z cytryną. Jedna z moich koleżanek powiedziała ostatnio, że ma już dość tych cotygodniowych wizyt w polskim sklepie, tych rozmów ze sprzedawczyniami w języku polskim, kupowania polskich krzyżówek i gazet. Otóż doszła do wniosku, że czas najwyższy wracać do Polski. Jednym słowem zapragnęła mieć polski sklep na co dzień i na każdym rogu.

zas powrotów

Powrót do ojczyzny emigranci nazwali „zjazdem”. Mówi się: zjeżdżam do kraju. Zjazd, to powrót, wyjazd bez powrotu i kupno biletu w jedną stronę, o czym wielu z nas marzy od lat. Trudna to decyzja, bo jak wiadomo nigdy nie jest dobry czas na tak poważną decyzję. W końcu nigdy nie wiadomo, jak tam nam faktycznie będzie i czy uda nam się tam odnaleźć. A z drugiej strony trochę żal zostawiać to, do czego się tu doszło, pracę i znajomych. Najtrudniej jest wracać rodzinom z dziećmi. Istnieje obawa o to, jak poradzą sobie w polskiej szkole, zwłaszcza że wiele polskich dzieci nie mówi po polsku. Zdarza się bowiem i to całkiem często, że polscy rodzice zwracają się do dzieci nie po polsku, ale po angielsku. Dzieci od biedy rozumieją mowę przodków, ale już nie czytają po polsku, a tym bardziej nie piszą. Ci jednak, którzy decydują się zjechać do Polski, rzadko wracają. Mimo wszystko udaje im się odnaleźć swój raj nad Wisłą. Bywa też, że przy tej okazji dochodzi do dramatów i nie wszystkie rodziny przejdą ten proces razem. Czasem dochodzi do rozwodu, zdarza się, że dzieci, jak tylko dorosną, wracają do UK, bo tylko tu czuły się bezpiecznie. Czasami nie potrafimy podjąć właściwej decyzji przez długie lata i wydaje nam się, że tkwimy w zawieszeniu. A potem okazuje się, że właśnie to rzekome zawieszenie było dla nas najważniejsze i wyszło nam na dobre. Na wszystko potrzebny jest czas i niczego w życiu nie da się przyspieszyć na siłę. Widocznie tak ma być. Warto też pamiętać o tym, że najlepiej jest tam, gdzie nas nie ma.

Małgorzata Mroczkowska, z wykształcenia politolog, od 2004 r. mieszka w Londynie. Autorka powieści obyczajowych, m.in. „Angielskie lato”, „Od jutra dieta! Zapiski niedoskonałej pani domu” i najnowsza „Dziennik przetrwania. Zapiski niedoskonałej matki”.

JAK 100 LAT TEMU

W POLSCE OBCHODZONO BOŻE NARODZENIE?

Przed świętami na polskiej wsi nie było już prac polowych, za to wiele roboty w domu. Sprzątanie, bielenie ścian wapnem, by je odkazić, pranie, a na końcu gotowanie. Do dzieci należało przygotowanie ozdób na choinkę..

Drzewko ubierano w wigilię

Mikołaj przynosił prezenty 6 grudnia. Prezentami były orzechy, czerwone jabłuszka, które przed wojną uchodziły za rarytas, cukierki zawinięte w błyszczące papierki, czasem nawet bańki na choinkę. Drzewko kupowano albo wycinano w lesie. Dzieciom „obskubać” drzewko ze słodyczy wolno było dopiero po świętach. Co ciekawe, na Podkarpaciu choinkę ubierano dopiero w samą wigilię. I to nie z myślą o dzieciach, ale o pannach na wydaniu. Jeżeli w domu nie było panny, to chatę zdobiło się żywymi, zielonymi gałązkami, bibułowymi kwiatkami, „pająkami”

Na początek - barszcz

Kulminacyjnym punktem świąt była wigilia. W niektórych miejscowościach wieczorami chłopcy zapalali słomę na obrzeżach wsi. To znak, że czas zacząć święta. Nie przypadkowo na datę Bożego Narodzenia wybrano 25 grudnia. Po tej nocy, uważanej za najdłuższą w roku, następowały „narodziny światła”, dnia stopniowo przybywało. Wierzono, że w tym czasie dusze zmarłych odwiedzają krewnych. Dlatego wieczerza wigilijna była w zasadzie ucztą na cześć zmarłych. Na stole stawiano z myślą o nich dodatkowe nakrycie. Menu było różne – w niektórych rejonach Polski barszcz, w innych żur z fasolą, żur z gotowanym bobem lub zupa grzybowa. Drugie danie to prawie wszędzie pierogi z kapustą i z grzybami, choć są miejscowości, gdzie grzybów nie stosowano. Potem podawało się kapustę z grochem i dania słodkie: mogły być pierogi z powidłem, powinna być kasza jaglana ze śliwkami. Dawniej jadano jeszcze smażone na oleju racuchy lub pączki. W niektórych rejonach na wigilię pieczono cebularze - ciasto drożdżowe, na które kładziono duszoną cebulę.

JAK 100 LAT TEMU

W POLSCE OBCHODZONO BOŻE NARODZENIE?

Piernik powinien dojrzewać trzy tygodnie

Po wieczerzy na stół trafiały ciasta. Nie sernik, ale piernik królował na wigilijnym stole. Miodownik, czyli piernik na miodzie to jedno z najstarszych ludzkich ciast, był znany już w starożytnym Egipcie. Piernik powinien dojrzewać 3 tygodnie i zawierać miód, przyprawy, ewentualnie sodę oczyszczoną. Wigilijnym ciastem był też makownik - mak uważano za symbol żałoby oraz błogiego snu. Podawano także inne ciasta drożdżowe, np. z powidłem. Ciasto robiło się tak, jak na pizzę - bez jajek. Jeżeli ktoś chciał, żeby było żółte, to dodawano szafran. Menu na święta Bożego Narodzenia było odmienne niż na Wielkanoc, bo zimą brakowało nabiału i jajek -w zimie krowy się nie „doiły”, a kury się nie „niosły”. Może się dzisiaj wydawać czymś niewyobrażalnym, ale tradycyjna polska wigilia jest jarska. Przed wojną na wsi raczej nie jadało się ryb. Trzeba było je kupić, co uważano za rozrzutność, chyba, że ktoś sam je złowił.

Po wieczerzy zaczynało się prawdziwe świętowanie. Nie wolno było nic robić, a używanie ostrych narzędzi, np. igły, uważano za grzech. Wigilię i Boże Narodzenie spędzali domownicy tylko w rodzinnym gronie. Dopiero na św. Szczepana zaczynało się życie towarzyskie. W drugi dzień świąt panna musiała świtem wyrzucić na podwórze sianko i zboże, które leżało pod wigilijnym obrusem. Gdy tego nie zrobiła, cała okolica wiedziała, że jest „śpioch, leń, i nie nadaje się na żonę”. Kawaler, który chciał się oświadczyć, siadał na podwórku na tym sianie. Jeżeli kandydat pasował na zięcia, to gospodarz domu - ojciec lub dziadek dziewczyny wychodził z wódką, częstował, i zapraszał na śniadanie. Uznawano, ze młodzi są zaręczeni.

Idą kolędnicy

Były 2 rodzaje kolędników. Dzieciaki, tzw. „szczodraki”, wygłaszały życzenia: „Na szczęście, na zdrowie, na ten Nowy Rok…” Dostawały drobne pieniądze i łakocie. Starsi kolędnicy przychodzili z muzyką (ze skrzypcami, z akordeonem) do domów, gdzie były młode dziewczyny. Śpiewali dla panny specjalną kolędę, a ona miała obowiązek „zapłacić”, dać jakiś prezent. Kolędnikom wolno było oberwać coś z choinki. Kolędnicy byli przepasani powrósłami, mieli czapy z plecionej słomy, chodzili z cepami. Chodzenie z kolędą zaczynało się na św. Szczepana, a kończyło na Trzech Króli. Dla naszych przodków Boże Narodzenie miało być „przedsmakiem raju”. Myśleli wtedy: „jesteśmy syci, jesteśmy w cieple, jesteśmy razem, nie musimy pracować”. Dawniej ludzie przez cały rok nie dojadali. I dawniej, i dziś zachodzi pewien świąteczny paradoks - ludzie życzą sobie spokojnych świąt. A przecież święta mają być niespokojne! Ma być radość, zamieszanie, gwar i muzyka.

NIETYPOWE TRADYCJE BOŻONARODZENIOWE NA ŚWIECIE

Polacy dzielą się opłatkiem, pozostawiają miejsce przy stole dla niespodziewanego wędrowca i wypatrują pierwszej gwiazdki. A jakie osobliwe zwyczaje są w innych krajach?

Fińskie Boże Narodzenie jest podobne do polskiego – wigilijna wieczerza, grono najbliższych, choinka i prezenty. Jednak ważną częścią uroczystości są wizyty Finów w saunach w dniu Wigilii. Wierzą bowiem, że kąpiel parowa da im oczyszczenie – nie tylko ciała, ale i ducha.

W Norwegii istnieje tradycja niespotykana w innych miejscach świata – chowanie mioteł w dniu Wigilii. Jeszcze kilkaset lat temu wierzono, że tego dnia złe duchy i czarownice obudzą się ze snu, wezmą z cudzych domów miotły i odlecą na nich. Do dziś szuka się więc w domu kryjówek i chowa się do nich miotły.

W Japonii chrześcijańskie Boże Narodzenie jest obchodzone ze względu na tradycję – choinkę, bombki i sztuczny szron na szybach. Jednak świąteczny obiad jest już zupełnie inny, często to kubełek z KFC, bo ta popularna w Japonii sieć przygotowuje nawet na ten czas specjalną świąteczną ofertę.

Niemcy na choince wieszają nie tylko łańcuchy i okrągłe bombki, ale też ogórki! Nie jadalne, ale bombki w takim kształcie. W każdym domu tę szczególną ozdobę wiesza się w łatwo widocznym miejscu, by bez trudu znalazły ją dzieci. Które z nich pierwsze wypatrzy, gdzie wisi ogórek, dostanie dodatkowy świąteczny prezent.

W Hiszpanii zamiast opłatkiem domownicy dzielą się specjalną chałwą, turronem, uformowaną w rulon i owiniętą białym waflem.

Inny jest też Mikołaj. W Holandii do dzieci przychodzi Sinterklaas. To biskup w tradycyjnych szatach, ma czerwony płaszcz i długą brodę, ale również laskę biskupią oraz tiarę. Zwykle przypływa na łodzi, w towarzystwie czarnoskórych pomocników, zwanych Czarnymi Piotrusiami. Wchodzi do domu przez komin, a dzieci szukają prezentów w najmniej spodziewanych kryjówkach lub odnajdują je pod drzwiami domu. Sam Sinterklaas po ulicach miasta na białym koniu, częstując dzieci słodyczami.

Włoskim dzieciom prezenty przynosi czarownica Befana. Legenda głosi, że wiedziała ona o narodzeniu małego Jezuska od trzech królów, jednak nie dotarła do stajenki, ponieważ zgubiła się po drodze. Kierowana wyrzutami sumienia do dzisiaj co roku podrzuca prezenty do każdego domu, w którym mieszka dziecko – liczy, że w którymś z nich mieszka może mały Jezus. W związku z tą tradycją we Włoszech dzieci otrzymują prezenty dopiero w święto Trzech Króli.

W Hiszpanii to nie święty Mikołaj przynosi dzieciom prezenty, tylko trzej królowie. Dzieci otrzymują je dopiero 6 stycznia. Prezentów szukają w przygotowanych przed pójściem spać butach.

Jest jeszcze Dziadek Mróz, świecka wersja świętego Mikołaja, spopularyzowana na terenie dawnego ZSRR. Przynosi dzieciom prezenty i wygląda całkiem podobnie do naszego świętego, jednak przychodzi nie w Wigilię, ale w Nowy Rok. Ma na sobie czerwony, niebieski lub srebrny płaszcz, wełnianą czapkę, sznur zamiast pasa i zawsze pojawia się w towarzystwie swojej wnuczki, Śnieżynki.

Żadne święta nie są takie same w różnych krajach. Łączy je jednak jeden element – chęć spędzenia tego wyjątkowego czasu z rodziną, w domowym cieple i atmosferze miłości. I tego Wam w te nadchodzące Święta życzymy.

This article is from: