Grabarz Polski - Nr 17

Page 1

17

#

JESSICA HARPER, PAWEŁ PALIŃSKI PRZEGLĄD FILMÓW DARIO ARGENTO HORROR NA 100 SŁÓW BLAIR WITCH POCZTAR CZĘŚĆ 5 KSIĄŻKI Z WAMPIREM CZĘŚĆ 1 TV NA DVD CZĘŚĆ 1

WYWIADY:

FILMY: Bezsenność, Futerka, Giallo, Grobowiec diabła, Jenifer, Matka łez, Ocaleni, Opera, Splinter KSIĄŻKI: 4 pory mroku, Ars magica, Hotel Transylvania, Miasto żywych trupów, Opętani, Pociąg upiorów, Siedlisko, To, Zemsta Manitou AUDIOBOOK: Dracula, Czarny kot - Opowieści niesamowite WIERSZE NIEPOKOJĄCE - MICHAŁ GALCZAK PAWEŁ PIETRZAK „JAZDA!” (OPOWIADANIE)



Drodzy Czytelnicy Wracamy po wakacyjnej przerwie i oddajemy w Wasze ręce długo oczekiwany 17 numer Grabarza Polskiego. Na wstępie informujemy, że zdecydowaliśmy się przekształcić nasz magazyn w miesięcznik. Spowodowane to było natłokiem innych naszych zajęć i obecnie nie jesteśmy w stanie sprostać dwutygodniowym terminom. Mamy nadzieję, że zawartość numerów zrekompensuje dłuższy okres oczekiwania. W pierwszym numerze po przerwie przygotowaliśmy dla Was krótki przegląd twórczości Dario Argento oraz recenzje jego wybranych filmów: „Opera”, „Matka Łez”, „Bezsenność”, znanych z dwóch serii „Mistrzów Horroru” „Futerek” i „Jenifer” oraz dwóch premier na polskim rynku: „Giallo” (wydanym niedawno przez Monolith) i „Suspiria” (w najbliższych planach wydawniczych Dream Films). Ponadto w numerze recenzje „Grobowca diabła”, „Ocalonych” i „Splinter”. Książkowo również jest bogato. Przeczytacie tu wywiad z Pawłem Palińskim – świeżą krwią wydawnictwa Fabryka Słów – autorem „Czterech pór mroku”. Podczas wakacji przeczytaliśmy wspomniane już „Cztery pory mroku”, „Siedlisko” duetu Kyrcz i Cichowlas, „Zemstę Manitou” mistrza Mastertona, „To” Stephena Kinga, „Pociąg upiorów” Bentleya Little’a, „Miasto żywych trupów” Briana Keene’a, „Opętanych” Chucka Palahniuka, „Ars Magica” Nerei Riesco, oraz „Hotel Transylvania” Chelsea Quinn Yarbro. Nie zabraknie także felietonów: po wakacjach powraca niezastąpiony Pocztar, a także pojawiają się pierwsze części dwóch nowych cykli: „Książki z wampirem” oraz „TV na DVD”. Tradycyjnie w numerze opowiadanie (Paweł Pietrzak „Jazda”), wiersze niepokojące (Michał Galczak) oraz kolejna odsłona naszych szortów na 100 słów. Już teraz zapraszamy Was na naszą imprezę halloweenową, która odbędzie się 31 października w krakowskim klubie Rotunda. W programie: spotkanie z uznanymi pisarzami, naszymi przyjaciółmi, a także znawcą kina, Ojcem Grabarzem Bartłomiejem Paszylkiem. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem odbędzie się też wiele ciekawych imprez towarzyszących. Punktem kulminacyjnym wieczoru będzie chyba największy koncert psychobilly, jaki do tej pory odbył się w naszym kraju. Tego wieczoru na górnej scenie wystąpią królowie psychobilly The Meteors (Wielka Brytania), The Poison Bar (Ukraina), Green Monster (Czechy), a także rodzime Nasty Habits i De Tazsos. Więcej informacji oraz szczegółowy program imprezy znajdziecie na stronie www.necro.grabarz.net. W tym miesiącu czekają nas jeszcze dwa ważne wydarzenia, a mianowicie trzecia edycja Horror Festiwalu (www.horrorfestiwal.pl) oraz premiera pierwszego papierowego następcy Czachopisma, magazynu Lśnienie. (www.lsnienie.com), któremu wszyscy zgodnie kibicujemy. Na tym kończymy nasze ogłoszenia parafialne. Życzymy udanej lektury.

redaktorzy

P.S. Numer ukazuje się z drobnym opóźnieniem, ale dzięki temu udało się nam zamieścić w nim przeprowadzoną 3 dni temu rozmowę z Jessicą Harper, gwiazdą filmu „Suspiria”.


Dario Argento urodził się siódmego września 1940 roku w Rzymie. Jako syn producenta filmowego, Salvatore Argento, od najmłodszych lat interesował się kinem. Jeśli dodać do tego fakt, że w tym samym czasie matka z babką wieczorem straszyły go mrocznymi opowieściami i bajkami okaże się jasne, że przeznaczenie młodego Dario mogło być tylko jedno. Po szkole nie podjął jednak żadnych studiów, dorabiał jako redaktor w magazynie „Paese Serra” i ćwiczył pisanie scenariuszy. Początkowo nie było jednak mowy o horrorze, gdyż Argento szczególnie upodobał sobie westerny. Tych, którym na twarzy mignął teraz cień uśmieszku, pragnę uświadomić, że dzięki temu zaistniał w jednej z najlepszych ekip. Mowa tu o klasyku gatunku i w ogóle jednym z najlepszych filmów wszechczasów „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie” samego Sergio Leone, z Charlesem Bronsonem, Claudią Cardinale i wybitnym Henry Fondą. Muzyką dzieło oprawił Ennio Morricone tworząc niezapomniane widowisko, fakt ten zaś jest o tyle istotny, że muzyka powstała przed filmem, inspirowana scenariuszem autorstwa Bernardo Bertollucciego i Dario Argento właśnie. Wynikało to ze specyficznej metody pracy, jaką preferował Leone przy poprzednich westernach z tzw. Trylogii Dolara (najsłynniejsze westernowe role Clinta Eastwooda), polegającej na graniu z improwizowanymi dialogami, ale przy ogłuszającej i wprowa-

dzającej w nastrój muzyce. Przyczyniło się to do specyficznego klimatu spaghetti westernów, o wiele mniej dynamicznych od swoich amerykańskich odpowiedników, napędzanych muzyką właśnie, nastrojem tajemnicy i zagadką, która często rozjaśnia się dopiero w samym finale, choć wcześniejszych przesłanek nie brakowało. I przyglądając się uważniej wpłynęło także na twórczość Argento, choć on sam zawsze przyznaje, że jego niedoścignionym wzorem jest Ingmar Bergman. Oszałamiający sukces filmu sprawił, że Argento zdecydował się na samodzielne wyreżyserowanie kolejnego dzieła, które stało się klasykiem grozy. „Ptak o kryształowych piórach” zdefiniował na nowo połączenie thillera z horrorem, prezentując nam o wiele inteligentniejszego praojca slasherów - giallo. Nazwa pochodziła od żółtych okładek, w których wydawane były tanie kryminały we Włoszech, a na których często Mario Bava, twórca tej odmiany gatunkowej (a potem i inni twórcy, w tym Argento) bazowali. Debiutancki film zawiera wszystko co później reżyser wielokrotnie powtarzał, a więc tajemnicze i bardzo brutalne zabójstwa, zawsze dokonywane białą, ostrą bronią. I oczywiście intryga, która wyjaśnia się pod koniec, zaskakując, a jednocześnie uświadamiając widzowi, że gdyby był bardziej uważny, to dostrzegłby wszystko o wiele wcześniej. Argento bardzo często


bowiem bawi się z widzem, w inteligentny sposób puszcza do niego oko. Sam film traktuje zaś jak dzieło sztuki, nie zawsze dbając o opowiadaną historię, ale raczej o wrażenia zmysłowe (vide „Suspiria”), gdzie obraz i dźwięk są często ważniejsze od scenariusza. Prócz skojarzeń z Leone, nieuniknione są także nawiązania do Hitchcocka, szczególnie wyraźne właśnie w pierwszym okresie twórczości („Kot o dziewięciu ogonach”, „Cztery muchy na szarym aksamicie”). Później reżyser po krótkim okresie zabawy dramatem powrócił do kina grozy i to już z wielkim rozmachem. Produkcje takie jak „Głęboka Czerwień”, wspominana ciągle przeze mnie „Suspiria”, „Inferno”, „Tenebre” i „Phenomena” są dziś biblią każdego miłośnika horroru i doskonałym dowodem na to jak piękne wizualnie potrafią być te filmy oraz jak dużo artyzmu można wycisnąć z tego pozornie barbarzyńskiego

gatunku. Wynikało to przede wszystkim z faktu, że Argento dba o każdy najdrobniejszy szczegół produkcji, doglądając wszystkiego na planie. Jest perfekcjonistą, który nie rezygnuje z żadnego rozwiązania, dopóki nie sprawdzi go na każdy możliwy sposób. Jego eksperymenty przyczyniły się do rozwoju wielu technik filmowych, stał się niedoścignionym mistrzem dla wielu współczesnych twórców. Choć jego obecna twórczość jest jedynie bladym cieniem poprzednich filmów, wciąż potrafi poruszać i intrygować. Czego zresztą spodziewać się po człowieku, który umieszczając w niemal każdym filmie ręce mordercy zawsze filmuje własne? Wybranie najlepszych dzieł w dorobku Dario Argento nie jest może szczególnie trudne, niemniej postarałem się, by było choć trochę kontrowersyjne:

PEWNEGO RAZU NA DZIKIM ZACHODZIE (1968)

Wybitny western Sergia Leone. W niewielkiej miejscowości na Dzikim Zachodzie krzyżują się losy młodej mężatki, bezlitosnego mordercy, kpiarskiego łotrzyka i tajemniczego wędrowca. Tajemnice rozjaśniają się powoli, a zemsta wyjaśniona w jednym z najdłuższych w historii pojedynków rewolwerowych sprawia, że na zawsze zostaje w pamięci.

Text: Łukasz Radecki

Zabierając się za ten artykuł popełniłem duży błąd. Pisząc pierwsze zdania pomyślałem sobie, że Dario Argento to taki europejski odpowiednik... i tu chciałem wstawić efektowne nazwisko jakiegoś zachodniego twórcy. A przecież Dario Argento nie ma sobie równych i choć poziom jego filmów jest dość nierówny, trudno szukać kogoś kto w lepszy, bardziej spektakularny czy wreszcie ambitny sposób rewolucjonizował nie tylko gatunek horroru, ale kino w ogóle, czego dowodem jest choćby specjalnie zbudowany dźwig do kamery podczas kręcenia wymyślonych przez reżysera scen w kultowej „Suspirii”.


PTAK O KRYSZTAŁOWYCH PIÓRACH (1970)

No cóż, debiut choć dość łagodny w porównaniu z późniejszymi filmami, pozostaje jednym z najlepiej skonstruowanych fabularnie. Również nie bez znaczenia pozostaje muzyka Ennio Morricone. Historia amerykańskiego pisarza, który jest w Rzymie świadkiem brutalnego morderstwa i próbuje wyjaśnić jego zagadkę staje się dla Argento także pretekstem do złożenia hołdu Alfredowi Hitchcockowi.

KOT O DZIEWIĘCIU OGONACH (1972)

Obecność tej produkcji może niektórych zaskoczyć, sądzę jednak, że jest to najbardziej niedoceniony film reżysera. Znów klasyczna historia – niewidomy mężczyzna (w tej roli znakomity Karl Maden) słyszy rozmowę dwóch mężczyzn. Wkrótce jeden z nich ginie... Film ten pokazuje na co przede wszystkim Argento położy nacisk w przyszłości. Prowadzenie kamery nie jest może tak perfekcyjne jak później, niemniej widać wyraźnie odwagę w przełamywaniu schematów w filmowaniu świata przedstawionego.

GŁĘBOKA CZERWIEŃ (1975))

Absolutny klasyk gatunku. Niemiecka telepatka podczas pokazu swych umiejętności wykrywa na sali osobę o morderczych zapędach. Wpada w panikę. Wkrótce zostaje brutalnie zamordowana, świadkiem zbrodni jest pewien pianista jazzowy. Nie jest jednak pewien co do końca widział. Irytuje go fakt, że przegapił pewien szczegół, który mógłby pomóc w schwytaniu mordercy (częsty u Argento zabieg, kierowany również do widza). Apogeum umiejętności reżysera, śmiem twierdzić, że nigdy wcześniej i nigdy później tak dobrze nie zgrał znakomitej fabuły, z perfekcyjną muzyką i niesamowitymi zdjęciami.

SUSPIRIA (1977)

W tym filmie najlepiej widać, że Argento uwielbiał w dzieciństwie Braci Grimm i Edgara Allana Poe. Najbardziej baśniowy, co wcale nie znaczy, że mało brutalny czy krwawy film reżysera. Do szkoły baletowej przyjeżdża młoda dziewczyna. Od początku odkrywa, że coś z tym miejscem jest nie tak, a towarzyszący na początku utwór zdradza aż za wiele. Niemniej nie o fabułę chodzi, a o wybitne eksperymenty wizualne, poparte sugestywną muzyką.


ŚWIT ŻYWYCH TRUPÓW (1978)

Kolejny klasyk, przez wielu uważany za najlepszą część pierwszej trylogii zombie Romero, czy nawet najlepszy film o żywych trupach w ogóle. Dario Argento prócz produkcji bardzo pomagał przy pracach nad scenariuszem i współtworzył pamiętną ścieżkę dźwiękową.

INFERNO (1980)

To dla odmiany jeden z najdziwniejszych filmów Argento, druga po „Suspirii” część trylogii Trzy Matki. Poparta muzyką Keitha Emmersona (tak, tego z ELP) sprawia wrażenie zlepku szczątkowych zdarzeń, sklejonych fabułą jedynie dla pozoru. Trudno jednak o lepszy dowód na to jak Argento potrafi opowiadać historie za pomocą muzyki i obrazu. Jest tak dobry, że i fabuły nie trzeba jasnej dla każdego.

TENEBRE (1982)

Brutalny powrót do klimatu giallo. Twórca szowinistycznych książek jest podejrzany o morderstwo. Okazuje się, że ktoś inspiruje się jego powieściami i morduje kolejne kobiety. Z czasem ofiar przybywa, nie ma już znaczenia ich płeć, a my do samego końca nie wiemy kto za tym stoi. I o ile przetrwamy fatalną tym razem muzykę i parę nieścisłości, będziemy bardzo zadowoleni z finału tej historii.

PHENOMENA (1985)

Tylko Argento mógł wprowadzić do jednego filmu chorą na schizofrenię dziewczynę, która posiada niezwykłe zdolności kontaktu z insektami, jest lunatyczką, a także świadkiem brutalnego morderstwa i nie wyłożyć się na tym. Co więcej, znów dzięki niezwykle perfekcyjnej pracy kamery, zdjęciom i muzyce potrafimy przymknąć oczy na pewne niedociągnięcia, szczególnie, że finał wynagradza wszystko.

MATKA ŁEZ (2007)

Cóż, coś musiałem wybrać jako dziesiąty film, a poprawna „Bezsenność” ani przereklamowana i kiepska zasadniczo „Jenifer” nie stanowią szczególnych powodów do chluby w nowościach mistrza. „Matka Łez” jest ewidentnie najsłabszą częścią Trylogii Matek, niemniej rekompensuje braki fabularne licznym i efektownym gore. Kolejny plus należy się także za piękną Asię Argento – córkę reżysera.



Manitou )

--------------------------------------- Ocena: 5/6 Wydawca: Amber l990 Tłumaczenie: Piotr W. Cholewa Ilość stron: 224

„Zemsta Manitou” to druga część zem jeden z bohaterów zginie sagi o destruktywnym oddziaływ niebezpiecznej walce... Czy waniu indiańskiej magii, czyli poświęcenie, jakie zostało o zemście czerwonoskórych na dokonane, wystarczy, żeby białym człowieku. Trzy lata po powstrzymać krwiożercze inswoim książkowym debiucie diańskie demony? Graham Masterton powraca do wykreowanych wcześniej „Zemsta Manitou” jest bardzo postaci, które na stałe zapisały dobrą kontynuacją pierwszej się w kanonie horroru pisanego powieści Mastertona. Znani i stały się dla wielu czytelników przyczyn- i lubiani bohaterowie powracają, by stokiem do rozpoczęcia przygody z literaturą czyć walkę na śmierć i życie i jeszcze raz grozy. podjąć próbę odesłania Misquamacusa do Krainy Wiecznych Łowów. Wielka Tym razem głównym bohaterem jest szkoda, że fenomenalna postać Harry’ego Neil Fenner, konserwator łodzi z Bodega Erskine’a została zmarginalizowana, a co Bay, którego syn zaczyna miewać przy- za tym idzie – narracja powieści automawidzenia. W najbliższym otoczeniu Neila tycznie przeskoczyła na trzecioosobową. i jego rodziny zaczynają dziać się dziw- Powieść jest dojrzalsza, bardziej przemyne i przerażające rzeczy, a zrozpaczony ślana od swojej poprzedniczki, co automaNeil nie może sobie z nimi poradzić. Jego tycznie przedłuża czas obcowania z nią. syn, Toby, zostaje opętany przez ducha Finałowa walka pomiędzy dwudziestoma Misquamacusa, potężnego indiańskiego dwoma szamanami a Harrym, Śpiewająszamana owładniętego żądzą zemsty na cą Skałą i Neilem Fennerem jest długa, białym człowieku. Szaman, znany czy- epicka i nieźle opisana. Smaczku dodaje telnikom z pierwszej części „Manitou”, fakt, że do batalii włączają się oddziały pojest teraz silniejszy, bardziej krwiożerczy, licji, Gwardia Narodowa i... duchy. a przede wszystkim nie jest sam – z pomocą przychodzi mu jeszcze dwudziestu Godna kontynuacja powieści przypadła jeden innych potężnych czarowników do gustu wielu czytelnikom – pomimo kilz dawnych lat, którzy za cel nadrzędny ku wad. Odsunięcie na drugi plan najbarpostawili sobie sprowadzenie na Ziemię wniejszego bohatera, jakiego Masterton najbardziej niebezpiecznych indiańskich wykreował, pozostawia lekki niedosyt. demonów i zgładzenie mieszkańców Niewykorzystany potencjał walki z 22 szaAmeryki. Zrozpaczony i zdesperowany manami również, ponieważ ich funkcja Neil podczas próby wyjaśnienia zagadko- została sprowadzona do minimum. Poza wych wydarzeń natyka się na Harry’ego tymi kilkoma szczegółami nie bardzo Erskine’a – bohatera i narratora pierwszej jest się do czego przyczepić, zwłaszcza części sagi. Harry przyjeżdża z Nowego że powieść ma całkiem dobrze przeproJorku wraz ze Śpiewającą Skałą – nowo- wadzony finał. Po zakończeniu czytania czesnym szamanem, z którym poprzed- „Zemsty Manitou” jedyne, na co pozostaje nio pokonał Misquamacusa. Bohaterowie czekać, to kolejny powrót krwiożerczych dołączają do Neila, by wspólnie stanąć do indiańskich demonów w powieści „Duch walki z niepojętym zagrożeniem. Tym ra- Zagłady”.

Text: piotr Pocztarek

GRAHAM MASTERTON - Zemsta Manitou (Revenge of the

9


SPLINTER SPLINTER USA 2008 Dystrybucja: Brak Reżyseria: Toby Wilkins Obsada: Shea Whigham Paulo Costanzo Jill Wagner Rachel Kerbs

X X

Text: Bartłomiej Kluska

X X X

Zaczyna się nieźle. Jest para młodych ludzi próbujących świętować rocznicę swojego związku daleko od cywilizacji i zgiełku wielkich miast. Jest też para przestępców (zatwardziały kryminalista oraz uzależniona od narkotyków dziewczyna), dla których cel stanowi granica z Meksykiem. Po jej przekroczeniu planują rozpocząć nowe życie. Oczywiście los skrzyżuje ich ścieżki, lecz nic nie wyjdzie ani z biwaku na odludziu, ani z meksykańskiej granicy – cała czwórka wyląduje na stacji benzynowej, gdzie będą musieli bronić się przed zabójczym monstrum nieznanego pochodzenia. Nie wszyscy wyjdą żywi z tej konfrontacji.

bułki były rozdymane do dwóch godzin seansu – tutaj, na szczęście, tego nie ma. Jest bardzo konkretnie, bez dłużyzn, czajenia się czy zbędnych dialogów – tylko to, co naprawdę istotne. Kolejny plus to gra aktorska – nie ma mowy o jakichś fajerwerkach (scenariusz i tak drastycznie ograniczałby jakiekolwiek aspiracje aktorów w tej kwestii), ale jest bardzo poprawnie. W dzisiejszych czasach to i tak rzadki luksus. Warto też wspomnieć o efektach specjalnych. Wilkins był świadom, że budżet filmu nie pozwoli na nic spektakularnego, ale nie uległ pokusie generowania jakichś komputerowych potworków. Złowrogie monstrum pojawia się rzadko,

Akcja zawiązuje się bardzo szybko i tempo to uda się reżyserowi utrzymać do końca filmu (który trwa raptem 80 minut). To duża zaleta, bo widzieliśmy mnóstwo obrazów, gdzie podobne, rachityczne fa-

Ten tani, niezależny horror Toby’ego Wilkinsa zebrał bardzo pozytywne recenzje w branżowej prasie i został laureatem licznych nagród na środowiskowych festiwalach. Czyżby zatem pojawiła się nowa nadzieja dla amerykańskiego kina grozy?

10


a jeśli już się pojawia, to jego mankamenty maskuje się szybkim montażem i zbliżeniami, ale trzeba uczciwie przyznać, że mimo niewielkich pieniędzy końcowy rezultat budzi uznanie. Wszystkie te zalety składają się jednak na horror zaledwie poprawny, wyróżniający się tym, że nie zepsuto go tak, jak zepsuto setki innych obrazów. Za solidną realizacją nie idzie, niestety, żadna nowa jakość i żaden przełom. Tę samą historię z bliźniaczo podobnymi bohaterami i identycznymi rozwiązaniami fabularnymi nawet średnio obeznany z gatunkiem miłośnik kina grozy widział już dziesiątki razy. To już nie jest inspiracja czy twórcze nawiązanie – to opowiadanie tego samego. Nie wiadomo tylko po co. I fakt, że „Splinter” narobił takiego szumu w środowisku, świadczy bardziej o współczesnym horrorze niż o samym filmie. Jest jak w „Rejsie” – lubimy te

piosenki, które już znamy. Stąd właśnie kręcone taśmowo sequele, remake’i i sequele remake’ów, stąd kolejne wersje historii o następnej bestii masakrującej grupę nastoletnich manekinów. „Splinter” – pełen do bólu ogranych motywów i pozbawiony jakichkolwiek niespodzianek – nie daje widzowi szans na żadne pozytywne zaskoczenie. To tylko poprawnie zrobiona opowiastka o ludziach uwięzionych na odludziu i próbujących pokonać atakujące ich monstrum. Nic więcej.

11



---------------------------------------- Ocena: 5/6 Wydawca: Fabryka Słów 2009 Ilość stron: 424

‘W ciemności nie widać własnych dłoni’ Baliście się kiedyś os? Wasz wzrok prześlizgiwał się po przydrożnych menelach? Wciąż naiwnie wierzycie, że w razie wypadku można liczyć na pomoc drugiego człowieka? Cóż, Paliński wyprowadzi was z błędu. „Cztery pory mroku” to zbiór dziesięciu opowiadań, z pozoru niczym ze sobą nie związanych poza przynależnością gatunkową. Tak naprawdę łączy je jeden temat – mianowicie kondycja człowieka i człowieczeństwa. Autor nie idzie na łatwiznę, prowadzi czytelnika przez wszystkie makabryczne sceny, pozwalając mu odczytać głębszy sens swojego przekazu w oparciu o własną intuicję. Ciężko wybrać najlepsze opowiadanie, bo wszystkie trzymają wysoki poziom. W ścisłej czołówce plasuje się na pewno „Pięć minut do końca lata”. To nastrojowa opowieść, z klimatem budowanym przez każde zdanie. Paliński żongluje schematem świata duchów, zapraszając czytelnika do zgadywanki: kto tu jest jeszcze żywy, a kto wręcz przeciwnie…? Warto zwrócić uwagę na kolejność opowiadań, która nie wydaje się przypadkowa. Zbiór rusza z kopyta dynamicznym „Fair Play”, a wyhamowuje dopiero przy „Pięciu minutach…”, uwypuklając w ten sposób nastrojowość tego tekstu. Należy również wspomnieć o „Wiele lat, wiele przyszłości temu” – świeżej wariacji na temat wampira we współczesności. Paliński proponuje nowe spojrzenie na świat oczami krwiopijcy i w sposób bardzo

zgrabny odwraca się od panujących obecnie trendów. Tym razem kastracji wampirów nie będzie. Znakiem rozpoznawczym Palińskiego powoli staje się język, silnie działający na wyobraźnię. Nie uświadczymy tu zdań ‘zaledwie poprawnych’, autor bawi się składnią, łamie rytm, zaprzęga słowa tak by pracowały na jego korzyść. Bohater krwawi? Cóż, u Palińskiego będziecie słyszeć jak jedne tkanki oddzielają się od innych z głośnym mlaśnięciem. Bohater jest zakochany? Poczujecie motyle w brzuchu. Nie bez powodu Orbitowski nazywa autora mistrzem metafory.

Text: Aleksandra Zielińska

PAWEŁ PALIŃSKI - Cztery pory mroku

Akcja większość opowiadań rozgrywa się na bliżej nieokreślonym Zachodzie. Ucieczka do amerykańskiej scenerii była dla wielu debiutantów gwoździem do trumny, ale nie w tym przypadku. Paliński za oceanem czuje się jak ryba w wodzie i momentami jest bardziej autentyczny niż tamtejsi pisarze. „Cztery pory mroku” odkrywają nowe możliwości horroru. Tym razem zło nie czai się w piwnicy, ale w czterech ścianach naszego własnego umysłu. To człowiek staje się jednocześnie sprawcą i ofiarą. Krew to tylko pretekst, element konwencji, który odsyła do bardziej przerażających wniosków. Zło jest w nas czy tego chcemy czy nie. Po lekturze tego zbioru zaczniecie nieufnie patrzeć na innych, ba – w lustro nawet. A, rachunki za prąd też wzrosną. Po przeczytaniu ostatniej strony niechętnie będziecie gasić światło, bo przecież „w ciemności nie widać własnych dłoni”.

13


OPERA OPERA Włochy 1987 Dystrybucja: Brak Reżyseria: Dario Argento Obsada: Daria Nicolodi Cristina Marsillach Urbano Barberini Ian Charleson

X X X

Text: Grzegorz Fortuna Jr.

X X

“Opera”, choć pod względem fabularnym specjalnie nie intryguje, jest zrealizowana ciekawie i z pomysłem. Pełno tu dłu-

Powszechnie uważa się, że nakręcona w 1985 roku „Phenomena” to ostatni naprawdę dobry film włoskiego mistrza grozy, Dario Argento. I choć zgodzę się, że „Phenomena” zaskakiwała nietuzinkową, oryginalną fabułą, to jednak moim zdaniem późniejsza o dwa lata “Opera” jest horrorem lepszym i ciekawszym. Argento nie ustrzegł się błędów, które zdarzało mu się popełniać też przy wcześniejszych produkcjach, ale pomimo to nakręcił film zawierający większość z charakterystycznych dla niego motywów. Główną bohaterką “Opery” jest Betty, młoda sopranistka. Gdy operowa gwiaz-

14

da, Mary Czerkova, zostaje potrącona przez samochód tuż przed premierą, utalentowana, ale niedoświadczona Betty musi zastąpić ją w głównej roli, Lady Makbet. I choć dla młodej dziewczyny jest to wielka szansa, według przesądów aktorka grająca tę postać jest skazana na nieszczęście. Jak łatwo się domyślić, w wypadku Betty nieszczęście pojawi się pod postacią psychopatycznego mordercy, czyhającego na jej życie.


gich ujęć z perspektywy pierwszej osoby, specyficznych kadrów i dosyć nieprzewidywalnych zwrotów akcji. Wszystko jest zresztą wzięte w nawias, jak to u Argento często bywa “Opera” to, podobnie jak „Suspiria” bardziej dziwaczna, makabryczna bajka, niż realistyczny dreszczowiec. Momentami miałem zresztą wrażenie, że Argento chciał powtórzyć sukces „Suspirii” poprzez przeniesienie do „Opery” kilku charakterystycznych motywów: główną bohaterką jest młoda, ładna dziewczyna, nieco zagubiona w swoim środowisku, kilka scen dzieje się podczas ulewnego deszczu itd.

le ostrzejsze kawałki. Owszem, gdzieś w tym wszystkim zagubiła się cała subtelność makabrycznej baśni, ale nie uznałbym tego jednoznacznie za wadę. Nie ma się co oszukiwać - “Opera” nie jest arcydziełem i nie ma tego czaru, co „Su“Opera” to jednak film o wiele bardziej spiria”, ale to nadal dobry i klimatyczny, drapieżny. Morderca torturuje ofiary choć bardzo specyficzny horror z dobrze w bardzo wymyślny sposób (igły przyczezbudowaną, niepokojącą atmosferą. piane taśmą do dolnej części powieki to dla mnie wciąż jeden z najciekawszych Nie mogę jednak pominąć finału, który horrorowych pomysłów), a w tle zamiast wydaje się być kuriozalny i wzięty zuutworów zespołu Goblin słyszymy o wiepełnie od czapy. Nie jestem w stanie powiedzieć, co Argento chciał osiągnąć, kończąc swoją historię w ten sposób, ale był to po prostu zły pomysł i, niestety, psuje ogólne, dobre wrażenie po obejrzeniu filmu. Jednak pomimo to, uważam, że każdy, komu posmakowały poprzednie dania serwowane przez włoskiego mistrza, powinien spróbować także i „Opery”.

15


Żyjemy w XXI wieku, w czasach, w których nawet nowe wynalazki, takie jak Internet, przeżywają nieustanny rozwój. Kiedyś szczytem marzeń była dyskietka 1,44 i napęd CD-Rom odczytujący dane z prędkością x4, a teraz zachciało nam się… ...blogować.

Obowiązkowo musimy mieć konta na Facebooku, Twitterze, Blipie, bo tylko tam możemy pokazać, jacy jesteśmy „cool”, „jazzy” i w ogóle inteligentni. No i najlepiej, żebyśmy mieli blog. Żeby była jasność – nie potępiam idei bloga samej w sobie – sam jestem współautorem tematycznego bloga, ale zamieszczone na nim treści są najczęściej informacjami na temat przewodni, czyli w tym wypadku na temat życia i twórczości Grahama Mastertona. Owszem, znajdziecie tam recenzje zawierające moje przemyślenia, ale na próżno szukać na nim moich rozdmuchanych do granic możliwości, egocentrycznych teorii i opinii o wszystkich i wszystkim (poużywać sobie mogę tutaj, a co mi tam).

dy, kto potrafi włączyć komputer, a cała moda na „Web 2.0” i dziennikarstwo obywatelskie tylko sprzyja tym tendencjom. Co to dla nas oznacza w praktyce? A to, że każdy nagle stał się ekspertem w każdej dziedzinie, a dostęp do odsączonych informacji staje się coraz trudniejszy.

Uff, zeszliśmy trochę na inną działkę, ale przysięgam, że nadal jestem na dobrej drodze. „Co to ma wspólnego z horrorem?” – zapytacie. A ja odpowiem, że wszystko, gdyż horror, jako jeden z najpopularniejszych gatunków filmowych i literackich na całym świecie, przyciąga całą masę „ekspertów”, którzy chcą się wypromować, stawiając odważne, chociaż najczęściej mylne teorie. Czemu się tak bulwersuję? Bo i mnie podkusiło, Gorzej, jeśli blog zaczyna spełniać rolę żeby wejść aż po pas w bagno elektromedium, a staje się to coraz częstszym nicznych przesłań i poszukać informacji zjawiskiem. Unia Europejska nie określa na przypadkowym blogu o horrorach. dokładnie statusu prawnego tego typu kanału informacji, a treści w ten sposób Stało się to po obejrzeniu remake’u puszczone w świat podlegają pod za- „Ostatniego domu po lewej”. Film zapis dyrektywy o handlu elektronicznym chwycił mnie udaną realizacją, oryginalz 2000 roku. Prawo do przekazania innym nym podejściem do tematu względem swobodnej wypowiedzi ma teraz każ- oryginalnej wersji (którą moim zdaniem


przedstawicieli niższych warstw społecznych z świetnie prosperującą klasą wyższą.

ny, a potem jak na ironię ukrywają się w domu jednej z nich, gdzie szukają schronienia u jej rodziców. Wszystko idzie gładko, dopóki gospodarze nie odkrywają, że goszczą oprawców swojej latorośli i postanawiają dokonać zemsty. I NIC WIĘCEJ. Prosta fabuła, bez żadnych metafor, a jednak świetna i od początku do końca trzymająca w napięciu. Naprawdę ciężko uznać ten film za dno absolutne. Jednak taki właśnie wniosek wysnuł autor bloga, na który się nieszczęśliwie natknąłem. Oczywiście każdy ma prawo do subiektywnej oceny i własnego zdania, tym niemniej jego sposób interpretacji „Ostatniego domu po lewej” sprawił, że straciłem wiarę w ludzkość.

układ polityczny) swoją pozycję, mają w omawianej strukturze filmowej pełne prawo wybiórczej aktualizacji owych norm i standardów.

Przygotowałem więc kilka fragmentów z owej recenzji (tak, wszystkie prawa zastrzeżone, kopiowanie, wypożyczanie itp. surowo wzbronione)

Bohaterowie, którzy zawdzięczają zdobyczom cywilizacji (demokracja, prawo, dostęp do nauki i kultury, określony

Biorąc pod uwagę to, co jest standardem w kinie popularnym, a mianowicie: typowość bohaterów i dowartościowanie stereotypów, sytuuje to przedstawiony w nim problem na płaszczyźnie społecznej, a nie indywidualnej; a „Ostatni dom po lewej” staje się filmem politycznym. [Film] Ma aktywizować lęki przedstawicieli wyższej i średniej klasy społecznej poprzez wykorzystanie motywu o najeździe barbarzyńców i utraconej władzy.

Uff, dosyć. Zbielałem, tym bardziej, że autorem bloga jest bardzo inteligentny facet, który o horrorach wiedzę ma i z którego sporą częścią interpretacji się zgadzam. Tym razem jednak miaPrzeciętność (…) aż kipi - gdyby nie fakt, łem ochotę kupić sobie słownik, a potem że tak pięknie podkłada się pod marksi- sprawdzić, czy na pewno oglądaliśmy stowską interpretację. ten sam film, gdyż ja widziałem prosty, Główny konflikt to konfrontacja biednych nieskomplikowany thriller, a nie „Czło-

Text: Piotr Pocztarek

bił na głowę pod każdym względem), a także naprawdę mocną, trzymającą w napięciu brutalną akcją. Co by jednak nie powiedzieć dobrego o tym filmie – jest on prosty do bólu. Mamy uciekających przestępców, którzy w swoim morderczym szale torturują przypadkowe dziewczy-


wieka z marmuru”. Stephen King kiedyś stwierdził, że nic tak nie zabija literatury jak dogłębna analiza. Nie przepadam za nim, ale ciężko odmówić mu racji w tym wypadku. Ja rozumiem, że można ignorować autora/reżysera, generalnie twórcę danego dzieła jako osobę za nie odpowiedzialną, a co za tym idzie udawać, że nie ma on nic do gadania, kiedy sam odżegnuje się od przypisywanych mu zamiarów. Rozumiem, że można egocentrycznie uznać, że interpretacja widza jest zawsze lepsza, ważniejsza i trafniejsza od interpretacji samego autora dzieła. Rozumiem też, że wytwory kultury można analizować i interpretować na każdym poziomie. Nie rozumiem jednak, jak można szeroko i dokładnie omawiać aspekty dzieła, które nigdy nie istniały, nie istnieją i nie będą istnieć. Moim zdaniem nadinterpretować można dzieła, które się kocha, lubi i szanuje, chociażby po to, by pokazać innym, że jest w nich „to coś”, nawet jeśli ci inni tego nie dostrzegają. Ale po co dorabiać głębię moralną, historyczną i ideologiczną w dziele, którego w naszej opinii nie warto oglądać? Tego nie rozumiem.

Zmierzam do tego, że w dobie internetowej wolności słowa każdy może wyrazić swoje zdanie, przelać myśli na wirtualny papier i nakierować swoich czytelników na pewne wnioski. Wszyscy twórcy, pisarze, publicyści, recenzenci czy też zwykli forumowi pieniacze ponoszą odpowiedzialność za własne czyny i treści, które zamieszczają. To my w pewnym sensie kształtujemy rynek, odbiorców, a także mamy nieznaczny wpływ na opinię publiczną. Nie dajmy się zatem zwariować. Starajmy się nie pisać głupot, żeby nikt ich potem nie powtarzał. Nie zatruwajmy rynku. Pozwólmy twórcom odpowiadać w pełni za swoje dzieła – i korzystajmy z ich wskazówek przy interpretacji.

Patetyczny ton i charakter apelu sprawił, że mam ochotę sobie coś znadinterpretować. Być może „Piątek 13-go” to moralitet o krzywdzie zdeformowanych dzieci i przestroga dla uczniów gimnazjum przeciwko zjawisku „fali”. Być może „Teksańska masakra piłą mechaniczną” to kryptoreklama stanu Teksas i manifest przeciw transplantacjom skóry. A może są to po prostu dobre horrory, mające dawać człowiekowi rozrywkę i odrobinę dreszczyku emocji? Decyzję pozostaInterpretacja autora była objętościowo wiam Wam, Drodzy Czytelnicy. chyba dłuższa niż tekst, który właśnie czytacie (albo pobieżnie rzucacie okiem, Na koniec pozdrawiam serdecznie autobo w końcu moje wypociny mają takie ra bloga i recenzji „Ostatniego domu po same prawo istnienia, jak te o „Ostatnim lewej”! Wytrwałych i dociekliwych zachędomu po lewej”), a pod nią wywiązała się cam do poszukania nieszczęsnego teksgorąca dyskusja, a może raczej wojna na tu, który wywołał taką burzę emocji, nie posty, która – niewiele brakowało – mia- tylko u mnie, ale także u innych recenłaby więcej znaków niż Biblia. Każda ze zentów (przynajmniej o jednym mi wiastron przedstawiła swoje racje i topór domo…). Znajdziecie na nim naprawdę wojenny został zakopany, tym niemniej dużo ciekawych interpretacji. Pod warunzaistniała sytuacja zainspirowała mnie do kiem, że nie są nadinterpretacjami. poruszenia tematu w swoim mrocznym, zakurzonym i naznaczonym pajęczynami Do grozobaczenia! kąciku.


-------------------------------------- Ocena: 5/6 Wydawca: Niebieska Studnia 2009 Tłumaczenie: Maciej Potulny Ilość stron: 464

Nie będę oryginalna, spowiadając się ze swoich problemów z rozpoczynaniem pisania recenzji. Zazwyczaj dokonuję małego szwindla i najpierw piszę ostatni akapit, który potem i tak idzie do kasacji. Tym razem nie muszę oszukiwać – zacznę od krótkiej anegdotki. W 2003 roku Chuck Palahniuk w czasie trasy promującej „Dziennik” przeczytał fragment „Opętanych” – opowieści o zgubnych skutkach masturbacji. Podobno czterdziestu wielbicieli jego prozy – zdawałoby się, przygotowanych na najgorsze – zemdlało. Niektórzy mogą już biec do księgarni. Umiejętność wstrząsania, potrząsania i przetrząsania czytelnika Palahniuk posiadł w zupełności. W „Opętanych” nie znajdziemy banału – autor ten, nawet sięgając po sprawdzone gore, robi to z gracją i pomysłem. Z dowcipem opisuje sceny odkrawania mniej lub bardziej odstających części ciała, z werwą tworzy absurdalne dialogi, a gdy zaczynasz wątpić w to, że będzie w stanie cię zaskoczyć, wymyśla nastolatka cierpiącego na progerię, który wykorzystuje wolontariuszki, albo historię molestowanych seksualnie lalek. Palahniuk rozumie, że zaprawionych w krwistych bojach czytelników nie zszokuje zwykłe wypruwanie flaków – on sięga po tematy, których nikt inny nie porusza, których żaden maniak horrorów się nie spodziewa, które zadziwią nawet kogoś, kto w małym paluszku ma wszystkie ostatnio kręcone „Hostele”, „Piły” i inne mniej lub bardziej subtelne slashery.

Gdyby „Opętanych” czytać bardzo powoli i z odpowiednimi przerwami, Palahniuk osiągnąłby swój cel w stu procentach. Niestety, gdy czyta się przeciętnym tempem, ma się zwyczajnie dość. Najgorsze obrzydliwości zaczynają śmieszyć i nużyć. To, co normalnie by wstrząsało, przy całej reszcie blednie i robi za wypełniacz. Mam wrażenie, że Palahniuk przegonił sam siebie, zapominając, że po pewnym czasie człowiek nie czuje nawet najbardziej przykrego zapachu. Opowiadania same w sobie robią wrażenie, lecz złożone razem powodują przesyt i zaczynają być parodiami samych siebie.

Text: Agnieszka Brodzik

CHUCK PALAHNIUK - Opętani (Haunted)

Mimo to przeczytać warto. Palahniuk zdecydowanie zasługuje na uwagę, jest pisarzem wyjątkowym, nawet jeśli sprowadza się to do zwykłego szokowania czytelnika i wywoływania u niego mdłości. Co by nie mówić, jest w tym mistrzem! Oczywiście to nie wszystko – „Opętani” to też ciekawa satyra na współczesne społeczeństwo, które, przyzwyczajone do rozmaitych reality show, nie cofnie się przed niczym, by zdobyć swoje pięć minut sławy i przy okazji zagarnąć okrągłe sumki. Z tym że Chuck zdaje się robić dokładnie to samo, wciskając nam całą tę krew i flaki, by przy okazji zyskać rozgłos i trochę zielonych. Jest w tym wszystkim sporo czarnego humoru i autoironii, niestety tak jak bohaterowie „Opętanych” byli przesadnie gorliwi w swoim cierpieniu, tak Chuck za bardzo starał się wzbudzić w czytelniku niesmak.

19


LA TERZA MADRE MATKA ŁEZ USA, Włochy 2007 Dystrybucja: Vitrafilm Reżyseria: Dario Argento Obsada: Asia Argento Udo Kier Daria Nicolodi Adam James

X X

Text: Jakub Drożdżowski

X X X

Na trylogię, oprócz „Matki Łez”, składają się dwa inne filmy Argento – genialna „Suspiria” oraz trochę słabsze „Inferno”. Niestety ostatnia część cyklu wypada w tym zestawieniu najsłabiej. Film opowiada historię Sary Mandy, granej przez Asię Argento, która staje do walki z ostatnią z potężnych wiedźm, które mogą sprowadzić na świat smutek i zniszczenie. W ramach pokazu moż-

liwości trzeciej Matki w filmie możemy zobaczyć kilka mniej lub bardziej szokujących scen obrazujących nadchodzącą apokalipsę – matka rzucająca noworodka z mostu do rzeki, kobiety gwałcone na ulicach, akty wandalizmu, podpalane kościoły. W między czasie Sarah dowiaduje się, że jej rodzina, która – jak dziewczyna sądziła – zginęła w wypadku samochodowym, została wcześniej zniszczona przez jedną z wiedźm, a sama matka Sary była potężna mistyczką, która poległa w pojedynku z siłami zła. W trakcie filmu objawia się ona córce pod postacią ducha, który uświadamia jej, że dziewczyna posiada możliwość znikania. Tak pokrótce przedstawia się fabuła filmu. Ktoś mógłby powiedzieć że jest to pewne uproszczenie. Owszem, ale to uproszczenie przedstawia najważniejsze fakty. Po obejrzeniu filmu nie dowiadujemy się naprawdę wiele więcej. Co gorsza, wydaje mi się, że momentami pojawiają się naprawdę spore braki w treści filmu, jakby po prostu przeoczono niektóre fakty. Porządek przyczyno-

„Matka Łez” w reżyserii Dario Argento to ostatnia część jego sagi o „Trzech Matkach”, zainspirowanego dziełem „Suspiria de Profundis” autorstwa angielskiego pisarza Thomasa de Quincey (najbardziej znanego dzięki swojej autobiografii, w której opisuje swoje uzależnienie od laudanum i opium).

20


wo-skutkowy zostaje poważnie zaburzony. Sporą wadą filmu jest także angielski dubbing, przez który momentami ciężko powstrzymać się od śmiechu (scena z wiedźmami na lotnisku), i naprawdę głupawe sceny, w których pojawiają się rozwiązania wyglądające, jakby wymyślił je pięciolatek (scena ze znikaniem w księgarni). Komputerowe efekty specjalne także nie są mocną stroną filmu. W 2007 roku, nawet przy niewielkim budżecie, filmowców stać chyba na więcej niż efekty mocno przypominające amatorskie eksperymenty znane z YouTube (szczególnie poraża scena z płonącym kościołem oraz objawienia ducha matki – po prostu makabra). No i końcówka filmu, w sensie rozwiązania całej intrygi, również pozostawia wiele do życzenia. Mimo tych wszystkich wad film ma swoje zalety. Przede wszystkim czuć rękę Argento – jest naprawdę kolorowo, jest Sporym plusem dla męskiej widowni sporo ładnych ujęć kamery, w niektó- będzie także odrobina nagości, podana rych scenach zachwyca gra świateł. ze smakiem (mowa o Asii Argento oraz Moran Atias – aktorce grającej Matkę Łez). Bardzo pozytywnym akcentem jest także epizod zagrany przez samego Udo Kiera – mimo iż jest to tylko kilka minut, na pewno ucieszy to wielbicieli tego charakterystycznego aktora. No i najważniejsze na koniec – sceny gore. Jest ich kilka i muszę powiedzieć, że wykonane są niezwykle dobrze, a momentami mogą przyprawić o autentyczne zniesmaczenie.

21



Odkąd zabraliśmy się za wspólne pisanie, praca nad kolejnymi tekstami idzie nam w szatańsko dobrej atmosferze. Zero konfliktów. No, chyba że sumienia. Ostatnio synek Juniora spytał czy pisanie horrorów nie jest grzechem. Cholera, jeśli tak, to będziemy smażyć się w piekle po wsze czasy. Piekło, piekło! Uaaaaaaa!!! Nie jesteśmy plantatorami, więc nie ma co owijać w bawełnę. „Siedlisko”, bo tak brzmi tytuł naszej powieści, początkowo miało nazywać się „Duchy”, a potem... No właśnie, co było potem? Potem to nogi śmierdzą. I było „Siedlisko” właśnie. Po wydaniu „Twarzy Szatana” wydawnictwo Grasshopper zapytało, czy mamy w zanadrzu tekst, który chcielibyśmy puścić w świat. Tak się szczęśliwie złożyło, że kończyliśmy „Siedlisko”. Wydawca po jego lekturze rzekł krótko: To jest świetne, bierzemy. Dobra nasza, pomyśleliśmy. Skoro wydawca tak twierdzi, nie ma powodów mu nie wierzyć. Tyle, że najpierw trzeba było tekst dopieścić. Zajęło nam to całe wakacje. Ech, te letnie wieczory, suto zakrapiane alkoholem, z dyskretną muzyką w tle… Bajka, po prostu bajka. Ale wróćmy do tematu… Kogoś może zainteresować czemu wzięliśmy na tapetę tak ograny temat? Przecież każdy, kto interesuje się horrorem, czytał mnóstwo powieści zarówno zagranicznych jak i polskich twórców, traktujących o nawiedzeniach, opętaniach i innych poltergeistach. Pojawiło się pytanie: czy warto napisać kolejną taką książkę? Odpowiedź wydawała się prosta jak drut. Nie. Nie warto. Bo i po co? Więc postanowiliśmy napisać ghost story inną od tych, które można kupić w księgarniach. Postawiliśmy na motywy, które nie były dotąd wykorzystywane w tego typu literaturze, a te klasyczne, jednocześnie niezbędne postaraliśmy się ująć tak, by wydały się nowe. Po cichu liczymy, że zabieg udał się i że... pacjent będzie cały i zdrowy... Przynajmniej do najbliższej pełni księżyca. Na ponad czterystu pięćdziesięciu stronach zawarliśmy opowieść o mężczyźnie, który – jak mogłoby się wydawać – ma wszystko czego dusza zapragnie. Wprowadził się właśnie do nowej

chałupy, ma dwójkę przeuroczych dzieciaków, wspaniałych rodziców i nowiuśkiego land rovera. Facet jest aktorem. Wschodzącą gwiazdą, na której „poważni” twórcy dopiero mają się poznać. Ambicja go rozpiera, nic więc dziwnego, że rola w dość szmirowatym serialu kryminalnym nie jest szczytem jego marzeń. Pragnie zagrać w pełnometrażówce, w dodatku u cenionego reżysera. Można przypuszczać, że spełni się i ta zachcianka naszego bohatera. Ale czy na pewno? Na kartach „Siedliska” spotkacie wiele postaci, jak choćby, oprócz wymienionych, wiecznie podchmielonego łachmaniarza, sklepikarkę, towarzyskich sąsiadów bohatera czy dziewczynę zatrudnioną jako opiekunka dzieciaków aktora. Staraliśmy się każdemu bohaterowi nadać odrębne, charakterystyczne cechy i stworzyć im własne światy w opowiadanej przez nas historii. Jesteśmy bardzo zadowoleni, bo uważamy, że nam się to udało. Na dzień dzisiejszy możemy z ręką na sercu powiedzieć, że nie napisalibyśmy tej książki lepiej. Jest w niej wszystko to, co chcieliśmy, aby było zawarte. Mamy szczerą nadzieję, że „Siedlisko” okaże się dla was przyjemną lekturą. I że wywoła niejeden przyjemny dreszczyk emocji. Książka zbiera pierwsze pozytywne recenzje, co cieszy tym bardziej, że przecież jeszcze nie ukazała się na rynku. Jak na razie więc pozostaje nam być dobrej myśli! No i czekać na premierę, która wkrótce będzie mieć miejsce. Bynajmniej nie zasypiamy czaszek w popiele. Szykujemy kolejne horrorowe propozycje. Na ukończeniu mamy „Koszmar na miarę”. Będzie to powieść, która z pewnością ucieszy miłośników gore, pojawią się w niej słowiańskie diabły i ludzie, którzy postanowili podpisać z nimi pakt. Akcja tym razem przeniesie się do centrum handlowego Stary Browar w Poznaniu, a konkretnie do jednego z salonów odzieżowych. Zapewniamy, że po lekturze „Koszmaru” długo będziecie się zastanawiać czy wybrać się tam na zakupy! A więc do poczytania! Robert Cichowlas & Kazimierz Kyrcz Jr.

23



-------------------------------------- Ocena: 6/6 Wydawca: Albatros 2009 Tłumaczenie: Lipski Robert Ilość stron: ll04

W mrocznych kanałach miasteczka Derry zalęgło się zło. Bezimienne i niezidentyfikowane. Zło potrafiące przybierać najrozmaitsze formy, karmiące się naszymi lękami. Jednym razem wygląda jak cyrkowy klaun, innym jak ogromne ptaszysko czy wilkołak żywcem wyjęty z filmowego horroru. Jest wszystkim czego się boimy. Jest głosem w rurach kanalizacyjnych i drzemiącą w ludziach nienawiścią. „To” poluje na dzieci i tylko one mogą je zobaczyć. Dlatego właśnie pewnego lata 1958 roku, grupka dzieci postanawia z Tym walczyć i raz na zawsze pozbyć się uwięzionego w mieście zła… Jak już wielokrotnie na kartach swych utworów przekonywał nas Stephen King, potwory nie umierają. Wystarczy przypomnieć sobie opowiadanie „Czasami wracają” z tomiku „Nocna zmiana” czy pierwszy rozdział powieści „Cujo”… Zło wydaje się być wieczne. Tak jest również w przypadku tej historii. Po konfrontacji z Tym grupa dzieci, nazywająca siebie „Klubem Frajerów” składa uroczystą przysięgę krwi. Obiecują sobie, że jeśli To kiedykolwiek powróci do Derry, niezależnie od sytuacji w jakiej będą się znajdować, każdy z nich powróci do miasteczka by ponownie stanąć oko w oko z własnymi fobiami. To oczywiście wraca. Potworności dziejące się w Derry, zdają się przybierać postać cyklu, który przetacza się w ów miejscu co dwadzieścia kilka lat. Eskalacja przemocy nasila się ponownie w 1985 roku i dla jedynego członka „Klubu Frajerów” który pozostał w Derry, jasne staje się, że To ponownie zbiera śmiertelne żniwo.

„To” jest chyba najniezwyklejszą powieścią autorstwa Stephena Kinga. Trudno słowami wyrazić jej metaforyczność i złożoność. Mamy tutaj dwie różne płaszczyzny czasowe, tych samych bohaterów w różnym wieku oraz potężną dawkę symboli oddziaływujących na podświadomość. Bohaterowie, których obserwujemy na przestrzeni niemal trzydziestu lat, sprawiają, że sami sięgamy do wspomnień z dzieciństwa. Przypominamy sobie o własnych lękach, które często przypominają obawy powieściowych postaci. Któż bowiem jako dziecko nie bał się ciemnego i wilgotnego wnętrza piwnicy, czy opuszczonego domu w sąsiedztwie. King unaocznia nam, że irracjonalne strachy z dzieciństwa nigdy nas do końca nie opuszczają. Tkwiący w człowieku strach jest właśnie tytułowym Tym. Zmienia się wraz z wiekiem czy doświadczeniami życiowymi, ale mimo wszystko nie opuszcza nas nawet na chwilę, snując się wiecznie w naszym pobliżu niczym złowrogi cień.

Text: Marcin Dobrowolski

STEPHEN KING - To (It)

Opasły wolumin może w początkującym czytelniku wywołać strach samym wyglądem i szczerze powiedziawszy nie polecam tej powieści czytelnikom, dla których miałoby to być pierwsze spotkanie z Kingiem. Jednakże nie mam cienia wątpliwości, iż jest to dzieło, które każdy miłośnik literackiego horroru po prostu musi przeczytać. Jeśli podczas swojej przygody z amerykańskim mistrzem grozy zwiedziłeś już takie miejsca jak Castle Rock czy Salem to obowiązkowo musisz wstąpić do Derry. Gwarantuję, że nazwa tego fikcyjnego miasteczka wyryje się w waszej pamięci już na zawsze.

25


MASTERS OF HORROR JENIFER MISTRZOWIE HORRORU: JENIFER USA 2005 Dystrybucja: Carisma Reżyseria: Dario Argento Obsada: Steven Weber Carrie Anne Fleming Harris Allan Brenda James

X X X

Text: Piotr Pocztarek

X X

26

Dario Argento specjalizuje się głównie we włoskich dreszczowcach spod znaku giallo. Nie ulega jednak wątpliwości, że na swoim fachu zna się bardzo dobrze i bezapelacyjnie zalicza się do wąskiego grona mistrzów horroru. Nie dziwi więc, że został poproszony o zrealizowanie dwóch odcinków popularnego serialu, o tym właśnie tytule – „Masters of Horror”. Czwarty odcinek pierwszego sezonu serialu nosi tytuł „Jenifer” i jest właśnie dziełem Argento. Epizod nakręcony został na podstawie krótkiego opowiadania Bruce’a Jonesa, a w roli głównej obsadzono nieco już zapomnianego, ale nadal trzymającego wysoką formę Ste-

vena Webera, serialowego aktora znanego głównie z roli w doskonałym serialu komediowym „Skrzydła”. „Jenifer” to wysmakowana, umieszczona między krwawym, mięsnym horrorem, a groteskową komedią opowieść o policjancie, który przypadkowo ratuje życie potwornie zdeformowanej dziewczynie. W wyniku absurdalnych zbiegów okoliczności zakochuje się w niej i sprowadza ją do swojego domu. Problem w tym, że


MASTERS OF HORROR PELTS MISTRZOWIE HORRORU: FUTERKA USA 2006 Dystrybucja: Carisma Reżyseria: Dario Argento

dziewczyna oprócz seksownego ciała i makabrycznej twarzy ma także ogromny apetyt na krew i ludzkie mięso. Charakterystyczne dla Argento długie ujęcia, plastycznie wykonane sceny gore i perfekcyjny, pozytywkowy motyw muzyczny, skomponowany przez Claudio Simonettiego sprawia, że „Jenifer” jest bardzo (nie)przyjemną propozycją na spędzenie niezobowiązującej godziny przed telewizorem z przewrotną, klimatyczną historią.

Obsada: Meat Loaf Link Baker Sylvesta Stuart Melissa Gonzalez

Drugi sezon serialu „Masters of Horror” również nie mógł obejść się bez Dario Argento. Szósty odcinek kolejnej serii to „Futerka”, bazujące na opowiadaniu jednego z amerykańskich mistrzów horroru pisanego – F. Paula Wilsona, autora niezapomnianej „Twierdzy” i wszystkich jej kontynuacji i spin-offów. Tym razem Argento obsadził w roli głównej Meat Loafa – niegdyś niezwykle popularnego aktora i piosenkarza. Jego grubo ciosany styl idealnie wpasowuje go w rolę bezwzględnego handlarza skór, który chce zrobić najpiękniejsze futro w swoim życiu. Niestety szopy, których zamierza użyć pochodzą z uświęconego miejsca, a ich zabójstwo jest grzechem godnym

X X X X X

27


pomsty. Wszyscy, którzy mieli styczność z ich skórami umierają w potwornych okolicznościach, najczęściej sami siebie okrutnie okaleczając. Włoski reżyser serwuje nam sprawnie zrealizowane serialowe danie, hojnie przyprawione litrami posoki i efektami rodem z filmów gore, umiejscowionymi gdzieś pomiędzy geniuszem a kiczem. Ponownie powraca muzyka genialnego Claudio Simonettiego, tym razem jeszcze bardziej odrealniona i wywołująca ciarki na plecach. Ta historia o ludzkiej

chciwości będzie idealną przestrogą dla wszystkich materialistów. Podsumowując – przygoda Argento z serialowym horrorem wypadła bardzo udanie. Trzeba jednak zaznaczyć, że poza klasycznym gore nie znajdziemy w tych produkcjach wiele więcej. Doskonale zdajemy sobie jednak sprawę, że takie było zamierzenie reżysera i jeśli chodzi o ten konkretny podgatunek Włoch udowodnił, że w antologii „Mistrzowie horroru” znalazł się na właściwym miejscu.

28




kot

-------------------------------------Wydawca: Wydawnictwo Aleksandria 2006 Czas trwania: 0:53:00

„Czarny kot”, „Beczka amontillado”, „Zdradzieckie serce” – trzy opowiadania, trzy zbrodnie i za każdym razem ten sam sposób pozbycia się ciała. Opowiadania na tyle podobne do siebie, że Roger Corman, połączył dwa z nich: „Czarnego kota” i „Beczkę amontillado” w jeden epizod „Opowieści niesamowitych” – filmu z cyklu „Poe według Cormana”. Ujęte w jednej, obszerniejszej antologii opowiadań Poego ukazują, jak często spotykany u pisarza jest motyw pogrzebania żywcem. Czy jednak jest sens tworzenia zbiorku, na którego zawartość składają się wyłącznie te trzy historie? W wersji książkowej być może trudno byłoby dostrzec sens takiego zabiegu, gdyż warto jest zapoznać się także z innymi opowieściami ojca horroru ukazującymi różnorodność jego twórczości i skalę jego talentu. Po przeczytaniu tylko tych trzech opowiadań, po jakimś czasie trudno byłoby sobie przypomnieć, czym się jedno od drugiego różni. Jednak po wysłuchaniu aktorskiej interpretacji raczej nie będzie problemów z odróżnieniem „Beczki amontillado” od „Zdradzieckiego serca”, a ich obu od „Czarnego kota”. Grzegorz Przybył przedstawia trzy monologi trzech jakże różnych od siebie zabójców. Narrator „Czarnego kota” na chwilę przed wykonaniem na nim wyroku śmierci próbuje zrozumieć jak to się stało, że z przyzwoitego człowieka, miłośnika zwierząt, kochającego męża stał się bezlitosnym zabójcą, z zimną krwią planującym jak najskuteczniej pozbyć się zwłok ofiary. Nie oczekuje rozgrzeszenia, po prostu sam chce zrozumieć. Montresor z „Beczki amontillado” z dumą opowiada w jaki to przemyślny sposób pomścił

Ocena: 6/6

dokonaną na nim zniewagę. Tego, jaka to była zniewaga już się nie dowiadujemy, ale zemsta z pewnością ją przewyższała. „Zdradzieckie serce” natomiast to monolog człowieka, który owszem zabił, ale zupełnie nie rozumie, jak można uznać go za szalonego. Jednak chociaż tak „rozsądnie i spokojnie” opowiada swoją historię, ton znakomicie przeczy wypowiadanym słowom.

Text: Jagoda Skowrońska

EDGAR ALLAN POE - Opowieści niesamowite. Czarny

Wszystkie trzy opowiadania Poego znałam od dawna, każde z nich nie raz czytałam, jednak słuchając, odkryłam je na nowo. Dialog: - Amontillado! - Mam wątpliwości… - Amontillado!!! - …i muszę je rozwiać. z „Beczki amontillado” na papierze raczej nie robi wrażenia, ale w ustach Przybyły brzmi niemal jak muzyka. A skoro już mowa o muzyce… towarzyszy ona każdemu opowiadaniu – czasem w trakcie, czasem je poprzedza lub wieńczy i jest tak dobrana, by odpowiednio podkreślać jego klimat odróżniający go od pozostałych opowieści. Wszystko to: interpretacja, muzyka, a także efekty dźwiękowe, takie jak głuchy pogłos towarzyszący rozmowie odbywanej w piwnicy, sprawiają, że choć to tylko teatr jednego aktora, przywodzi na myśl raczej słuchowisko radiowe niż zwykłe czytanie prozy. Spotkanie z prozą E.A. Poe w interpretacji Grzegorza Przybyły to spotkanie ze znakomitą prozą w znakomitym wykonaniu. Szkoda tylko, że – jak wszystko, co dobre – tak szybko się kończy, trwa nawet niecałą godzinę.

31


Kilka słów o fabule: akcja „T: KSC” zaczyna się tuż po wydarzeniach drugiej części filmu kinowego, kiedy główni bohaterowie, Sarah Connor (w tej roli Lena Headey, aktorka znana m.in. z filmów „300”, „Nieustraszeni bracia Grimm” czy „Gry weselne”) i jej syn John (Thomas Dekker, którego w przyszłym roku będzie można zobaczyć w nowej wersji „Koszmaru z ulicy Wiązów”) uciekają przed policją i próbują uniknąć konfrontacji z agentami rządowymi. Kolejne odcinki serialu to opowieść o Sarze i jej nielicznych sprzymierzeńcach walczących o powstrzymanie nadciągającej apokalipsy.

Przyznam się bez bicia – początkowo wcale nie ciągnęło mnie do obejrzenia omawianego serialu. Obawiałem się, że będzie to typowa popelina, nie dorastająca do pięt kinowym produkcjom. Nic bardziej mylnego!

Wydawałoby się, że mamy temat samograj, jednak doświadczenie uczy, że to co zapowiada się na oczywisty hit na ogół okazuje się totalnym szitem. Nie tym razem, na szczęście. Do sukcesu serialu przyczyniło się kilka czynników. Po pierwsze – grono producentów, w którym znaleźli się Josh Friedman („Wojna światów”), Gale Anne Huld („Terminator”, „Armagedon”, „Hulk”) czy sam James Cameron, by wymienić choćby tych najbardziej znanych. Po drugie – świetnie dobrana obsada, w której praktycznie nie ma słabych punktów. Na szczególną uwagę zasługuje Summer Glau; młoda wiekiem, choć niekoniecznie stażem aktorka, której warunki fizyczne i nieco lalkowata (wyjątkowo w pozytywnym znaczeniu tego słowa) twarz idealnie pasuje do granej przez nią roli cyborga Cameron Phillips.


Text: Kazimierz Kyrcz Jr.

Kolejnym mocnym punktem obsady jest Garret Dillahunt w potrójnej roli George Lazlo/Cromartie/John Henry – wszechstronnie utalentowany aktor występujący w takich serialach jak „4400”, „Ostry dyżur”, czy we wchodzącej do kin „Drodze”. Nie zawodzi także Brian Austin Green, który od czasów „Beverly Hills 90210” zdecydowanie okrzepł w zawodzie czy Shirley Manson, jak wiadomo nie mająca dotąd większego doświadczenia w pracy przed kamerą. Zasadniczym plusem „T: KSC” jest scenariusz, zachowujący wyważone proporcje między akcją a miejscem na psychologiczne sportretowanie poszczególnych osób dramatu. Scenariusz, co należy od razu zaznaczyć, nie wolny od pewnych potknięć, jak choćby umieszczenie w połowie drugiej serii kilku odcinków wprowadzających całkowicie zbędne tematy poboczne, co niestety jest coraz częściej stosowaną taktyką zmierzającą do sztucznego wydłużenia serialu (vide:

„X-Files”, „Millennium” czy z nowszych produkcji „Heroes”). Co jeszcze wyróżnia „T: KSC”? No tak, efekty specjalne. Przy poziomie dzisiejszych technologii problem efektów specjalnych sprowadza się jedynie do budżetu filmu i wyobraźni czy też wyczucia twórców. W omawianej produkcji nie ma niepotrzebnego efekciarstwa, a jednocześnie w każdym odcinku widać, że owszem – film z pewnością powstał w XXI wieku. Gdy dodamy do tego umiejętnie nakręcone i zmontowane sceny walk, szczególnie tych rozgrywających się pomiędzy „dobrym” i „złym” terminatorem, częste zwroty akcji, trzymające w napięciu pościgi, czy przedstawienie historii w dwóch przeplatających się planach czasowych, staje się jasne, że „Kroniki…” są prawdziwą uczą dla oczu. Ale… dla ducha też sporo pozostaje. Dokonujące się z odcinka na odcinek stopniowe uczłowieczanie Cameron Phillips pokazano z rzadką jak na współczesne kino starannością, ocierającą się wręcz niekiedy o finezję. A wprowadzenie quasi miłosnego wątku uczucia rodzącego się pomiędzy Cameron i Johnem Connorem, to już moim zdaniem całkowite mistrzostwo świata.


domić decydentom konieczność realizacji ciągu dalszego. Pozostaje mieć nadzieję, że podobnie jak w przypadku „Jerycho” walka fanów przyniesie wymierny skutek, tym bardziej, że finał drugiej serii „T: KSC” obiecywał naprawdę wiele.

Na koniec pozwolę sobie jeszcze zwrócić uwagę na dwie sceny, które rzuciły mnie na kolana. Pierwsza, to moment w którym Cromartie alias John Henry uczy się śpiewać, druga natomiast jest przebitką z przyszłości, w której Cameron – cyborg tańczy z chłodnym wdziękiem samoświadomej perfekcji.

P.S. 2. Thomas Dekker zdradził, że planowane jest nakręcenie pełnometrażowego filmu o Sarze Connor, przy czym najprawdopodobniej ten obraz nie trafi do kin, a od razu na płyty DVD. Pożyjemy, zobaczymy.

Najnowszy sezon obecnie w sprzedaży: Sezon 2 (premiera w USA 22 września) Dodatki w wydaniu DVD: komentarze twórców (4 odcinki), 8-częściowy dokument „The Continuing Chronicles: Terminator”, wycięte sceny, storyboardy, przesłuchania aktorów, gagi z planu Twórcy filmu za pośrednictwem tych scen Oficjalna strona serialu: niejako nie wprost, ale przez to jeszcze www.terminatorondvd.com

dobitniej stawiają pytania o granice czy raczej o wzajemne relacje między ludzkością i sztuczną inteligencją. Tą sztuczną inteligencją, którą tworzymy, a może już stworzyliśmy. P.S. 1. „Terminator: Kroniki Sary Connor” do chwili obecnej składa się z dwóch sezonów i… w maju tego roku nie otrzymał zielonego światła na trzeci. Ponoć powodem takiej decyzji stacji FOX były mniejsze od zakładanych zyski. Znane powiedzonko głosi, że kiedy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze, można więc przyjąć, że takie wytłumaczenie jest bliskie prawdy, choć zarazem wydaje się kompletnie niezrozumiałe, biorąc pod uwagę zarówno deklarowaną przez odtwórców głównych ról chęć do dalszego udziału w całym przedsięwzięciu jak i świetne wyniki sprzedaży pierwszego sezonu. Na szczęście fani serialu nie poddają się. Poza pisaniem petycji rozkręcili całkiem konkretną akcję promocyjną w amerykańskich kinach, mającą uświa-


-------------------------------------- Ocena: 3/6 Wydawca: Albatros 2009 Tłumaczenie: Teresa Gruszecka-Loiselet Ilość stron: 464

Hiszpania, początek XVII wieku. Polowanie na czarownice wymyka się spod kontroli hierarchii kościelnej do tego stopnia, że Święte Oficjum postanawia wydać edykt łaski, w którym obiecuje odpust kościelny dla wszystkich czarowników, którzy wyrażą skruchę i wyrzekną się Szatana. Alonso de Salazar y Frias, inkwizytor, który dawno już zwątpił w Boga wyrusza w podróż po hiszpańskich prowincjach, by ogłaszać ów edykt i dokonywać aktów pojednania. Dodatkowo otrzymuje zadanie znalezienia winnych śmierci Juany de Sauri – kobiety, która rok wcześniej fałszywymi zeznaniami przed trybunałem inkwizycyjnym doprowadziła do śmierci kilku osób. Za Salazarem i jego świtą podąża młoda wiedźma, Mayo de la Bastida D’Armagnac . Dziewczyna ma nadzieję, że śledząc inkwizytora odnajdzie swoją opiekunkę, uwięzioną przez Święte Oficjum. To tylko główne wątki powieści. Poza tym jeszcze znajdujemy w niej miłość prawie idealną, niewinną i zdolną do poświęceń; skomplikowaną przyjaźń duchownego z królową; polityczne intrygi na królewskim dworze oraz poszukiwanie Diabła, jako dowodu na istnienie Boga. Oczywiście w książce zatytułowanej „Ars magica” nie może zabraknąć też magii. Istotnie, magię tę znajdujemy niemal na każdej stronie – od pierwszej, gdzie jest podana jej definicja, aż po ostatnie czyli wykaz źródeł, z których korzystała autorka. Nawet tytuły rozdziałów nie informują o ich treści, a jedynie o zaklęciach, receptach i talizmanach, jakie można w nich znaleźć. Dzięki tytułowej magii powieść, mimo

iż traktuje w dużej mierze o ciemnych stronach ludzkiej natury, jest niezwykle pogodna a zakończenie poszczególnych wątków do bólu przewidywalne. Szczególnie dla tych, którym dane było zapoznać się z twórczością Paulo Coelho. Jednak „Ars magica” ma tę przewagę, nad powieściami brazylijskiego pisarza, że obok wskazywania właściwych, choć trudnych dróg postępowania, ukazuje obraz XVIIwiecznej Hiszpanii – jej historię, folklor, wierzenia prostych mieszkańców oraz metody działania Świętej Inkwizycji.

Text: Jagoda Skowrońska

NEREA RIESCO - Ars magica (Ars magica)

Nagromadzenie tylu wątków, informacji i „mądrości”, połączone w dodatku z pełną dygresji narracją sprawia, że czasem łatwo się pogubić w tym wszystkim i w gruncie rzeczy nie bardzo wiadomo, o czym Nerea Riesco tak naprawdę chciała napisać powieść. O wypieraniu starych wierzeń przez religię chrześcijańską? O wykorzystywaniu religii do umacniania swojej władzy przez możnych? O metodach działania inkwizycji? O tym, że tylko ten, kto kieruje się dobrem, może dojść do szczęścia? Czy po prostu chcąc ocalić od zapomnienia starą baskijską magię, tak skonstruowała fabułę by pomieścić w niej jak najwięcej magicznych zaklęć i rytuałów? Cokolwiek było jej zamierzeniem, efekt osiągnęła taki, że wprawdzie powieść czyta się szybko i w zasadzie bez znużenia, to równie szybko jej treść ulatuje z pamięci. Na szczęście wraz z fabułą ulatują z pamięci liczne potknięcia tłumaczenia, pozwalające m.in. już na samym początku poznać zakończenie jednego z wątków, literówki i inne błędy, których nie brak w polskim wydaniu.

35


GIALLO GIALLO. KOLEKCJONER PIĘKNA USA/Włochy 2009 Dystrybucja: Monolith Reżyseria: Dario Argento Obsada: Adrien Brody Emmanuelle Seigner Elsa Pataky Byron Deidra

X X

Text: Bartłomiej Paszylk

X X X

Nie przesadzajmy, aż tak źle nie jest – wbrew temu, co można przeczytać w wielu jadowitych recenzjach „Giallo”, żadne z powyższych stwierdzeń nie jest prawdziwe. Poważnie. Pamiętajmy, że Argento nakręcił kiedyś znacznie okropniejszego „Upiora w operze”. Rozczarowanie jest jednak ogromne. No bo jak to – film nazywa się „Giallo”, kręci go mistrz giallo, w dodatku z oscarowym Adrienem Brodym w głównej roli, a mimo wszystko nie powstaje arcydzieło? Przykre to bardzo, ale tak właśnie się stało. Gdzie się podziały wszystkie te zaskoczenia, które serwował nam Argento w „Ptaku o krysztaowym upierzeniu” czy „Głębokiej czerwieni”? Cóż się stało z zamiłowaniem reżysera do mnożenia nietypowych ujęć? Dlaczego ścieżka dźwiękowa Claudio Simonettiego nie przegryza się już z obrazem tak perfekcyjnie jak przed laty? „Giallo” to niestety przykład dzieła Argento niemal

całkowicie odartego z fantazji. Ot, przeciętny sensacyjniak z kilkoma brutalnymi scenami. Nie tak miało być! W porządku, przez pierwsze pół godziny „Giallo” wciąga – potem jednak robi się coraz mniej ciekawie, a brak pomysłu na trzymające w napięciu finałowe starcie między psychopatą a policjantem staje się wkrótce boleśnie widoczny. Psychopatą jest tu mężczyzna porywający i okaleczający piękne kobiety (nie zdradzam jego tożsamości, ani motywacji, ale wierzcie mi – żadnych rewelacji nie należy się w tych kwestiach spodziewać), a policjantem inspektor Enzo Avolfi (Brody), postać o przeszłości tak mrocznej, że okupuje piwnicę włoskiego

Najgorszy film Dario Argento? Najgorszy film giallo w historii tego gatunku? Czy może w ogóle najgorszy film świata?

36


komisariatu, a miejscowi doręczyciele pizzy boją się doń zachodzić. Argento prezentuje nam Avolfiego w dwóch odsłonach: podglądamy go podczas tropienia mordercy piękności, w czym pomaga mu Linda (Emmanuelle Seigner), siostra świeżo uprowadzonej ofiary, a poza tym odkrywamy pewien bolesny sekret z przeszłości stróża prawa. Ani jeden, ani drugi wątek nie prowadzi niestety do Brody uroczo męczy się w roli, której żasatysfakcjonującej puenty. den aktor nie byłby w stanie uratować. Jeśli chce mi się bronić „Giallo” to wy- Martwi mnie natomiast fakt, że nie znajłącznie dlatego, że psychopata z tego dujemy w „Giallo” żadnego z najważniejfilmu wydaje się być ironicznym komen- szych składników filmów z przywołanego tarzem wobec dotychczasowej twór- w tytule nurtu. Pytanie tylko czy Argento czości Argento (w pewnym momencie świadomie z nich zrezygnował chcąc widzimy, jak masturbuje się oglądając podrażnić widzów i zignorować ich oczezdjęcia swoich ofiar, a przecież reżysera kiwania, czy też po prostu zapomniał już niezliczoną ilość razy oskarżano właśnie jak się kręci dobre giallo? Ta druga hipoo niezdrowe podniecanie się ekranowym teza wydaje mi się niestety dużo bardziej uśmiercaniem pięknych kobiet), a Adrien prawdopodobna.

37


Wampir obecny był od starożytności w wierzeniach ludowych i jako ich element przeniknął także do literatury, jednak dopiero w początkach XIX wieku zaczął odgrywać pierwszoplanową rolę w powieściach i opowiadaniach grozy. W 1819 roku pojawiła się nowela Johna Polidoriego „Wampir”, później był jeszcze „Vampirismus” E.T.A. Hoffmanna, „Carmilla” Sheridana Le Fanu czy „Wampir Varney” Thomasa Presketta Pressa, ale miano klasyka literatury wampirycznej zyskała dopiero powieść Brama Stokera „Drakula” z 1897 roku. Powieść ta zapisała się na trwałe w literaturze grozy nie ze względu na jej wyjątkowe walory literackie, gdyż takich akurat nie posiada, ale dlatego, że stworzyła wizerunek wampira, który przetrwał dziesiątki lat i stanowił inspirację dla licznych pisarzy i reżyserów. Stokerowski Drakula jest okrutny i niebezpieczny, żyje samotnie w swojej twierdzy w Transylwanii, budząc postrach wśród okolicznych mieszkańców. Jest on, jak większość jego literackich poprzedników, szlachcicem. Nie boi się niczego, z wyjątkiem światła słonecznego, czosnku, krzyża i osinowego kołka. Literackich potomków hrabiego Drakuli, już bardziej dopasowanych do czasów współczesnych, możemy znaleźć m.in. u Stephena Kinga w „Miasteczku Salem” czy u Johna Ajvide Lindqvista w powieści „Wpuść mnie”. Oczywiście wampiry te sporo cech różni od literackiego ojca, jednak wciąż pozostają przeraźliwie samotne, zdolne do przeobrażania się w zwierzęta, a jedynym motywem, który kieruje ich postępowaniem, jest ciągłe pragnienie krwi. Wciąż jeszcze budzą

jedynie strach, a nie współczucie czy litość, chociaż postać Eli z powieści Lidnqvista może wzbudzać nieco cieplejsze uczucia niż Barlow Kinga. Jednak ewolucja potomków Drakuli szła nie tylko w tym kierunku. Gdy w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia za literaturę wampiryczną zabrały się kobiety, nadały one krwiopijcom nieco bardziej ludzki wymiar. Prekursorką była Anne Rice, z której „Kronik wampirów” wyłania się obraz wampira równie spragnionego krwi jak Drakula, jednak nie żyjącego już w zupełnej samotności oraz pełnego rozterek egzystencjalnych. W swoim cyklu Rice przedstawia całą galerię wampirów: jest wśród nich dekadencki, z radością korzystający ze swych możliwości Lestat, pełen rozterek, przeklinający swój stan, ale zbyt słaby, by się zabić, Louis czy próbujący zbudować wampirzą społeczność, choć w gruncie rzeczy gardzący pobratymcami Armand. Wampiry Rice, oprócz długich zębów, nieśmiertelności i paru innych cech typowych dla przedstawicieli tego gatunku, wyróżnia fizyczna atrakcyjność. Atrakcyjność ta powoli staje się znakiem charakterystycznym prawie wszystkich wampirów zrodzonych w kobiecej wyobraźni. O ile jednak bohaterowie „Kronik” są jeszcze w stanie wzbudzać strach – jeśli nie u czytelnika, to przynajmniej wśród ludzi, między którymi przyszło im spędzać swoje życie wieczne, tak ich „potomkowie” wzbudzać mogą jedynie politowanie lub śmiech, choć zapewne mają wzruszać. Bohaterowie „Pa-


Bliżsi i dalsi potomkowie hrabiego Drakuli to nie jedyne wampiry występujące w literaturze grozy. Bycie wampirem nie zawsze oznacza samotność i wyobcowanie, nie zawsze jest także przekleństwem. Czasami może być po prostu wynikiem choroby czy raczej masowej zarazy, jak w powieści Richarda Mathesona „Jestem legendą”. Tutaj samotny jest człowiek, otoczony przez rzesze wampirów. Działanie bakterii, która zaatakowała ludzi, przeobrażając ich w wampiry, sprawia, że do dalszego życia potrzebują ludzkiej krwi, szkodzi im światło słoneczne i czosnek, a poza tym są prawie nieśmiertelne. Wampiry

Mathesona już jednak nie ewoluowały, w każdym razie nie jako wampiry. Stały się pierwowzorem literackim zombie i już pod tą nazwa kontynuowały swoją karierę literacką i filmową. Samotne nie są też wampiry Briana Lumleya i zdecydowanie mniej wspólnego mają ze Stokerowskimi niż wampiry Mathesona. Bohaterowie „Nekroskopu” to nie istoty, które kiedyś były ludźmi, ale pasożyty, których nosicielem jest człowiek. Nie żyją już one samotnie, tylko w silnie zhierarchizowanych społecznościach i są śmiertelnie niebezpieczne. Wampir może być także zupełnie odrębnym od człowieka gatunkiem ssaka, jak to ma miejsce w opowiadaniu Boba Lemana „Pielgrzymka Clifforda M.”. Podobnie jak Drakula, Clifford jest samotny i wyobcowany, jednak na tym podobieństwa się kończą. Clifford, wychowany wśród ludzi, rozpaczliwie poszukuje przedstawicieli swojego gatunku, gdyż liczy, że pomiędzy nimi będzie wśród swoich i będzie mógł przedłużyć gatunek. Jednak krewni, których znajduje, nie mają nic wspólnego z tymi wampirami, jakie znał z literatury i filmu.

Text: Jagoda Skowrońska

miętników wampirów” L.J. Smith czy „Zmierzchu” Stephenie Meyer są piękni i tragiczni. Tragiczni zarówno w słownikowym, jak i w kolokwialnym tego słowa znaczeniu. Nie są w stanie budzić lęku, gdyż sama myśl, że jako wampiry wzbudzają w ludziach takie uczucia, jest przyczyną ich tragedii, podobnie jak fakt, że aby przeżyć, zmuszeni są pić krew. Na szczęście dla nich, a i dla ludzi, wśród których przyszło im żyć, mogą zadowolić się krwią zwierzęcą. W przeciwnym razie najprawdopodobniej wyginęłyby – jeśli nie z głodu, to ze zgryzoty.


Powyższy przegląd nie wyczerpuje wszystkich literackich wcieleń krwiopijców, wskazuje jedynie te najpopularniejsze. Do kolejnych wcieleń powracać będę na łamach Grabarza Polskiego w recenzjach kolejnych powieści wampirycznych. Jak pokazały wyniki plebiscytu, wśród uczestników konkursu największą popularnością cieszy się hrabia Drakula oraz jego potomni – zarówno reprezentujący tę bardziej bezwzględną linię, jak i ci nie

potrafiący się uporać z własną naturą. Jedynym odstępstwem od tej linii są pasożytnicze wampiry Lumleya. Trochę dziwi brak wśród faworytów plebiscytu powieści Mathesona – i to nie tylko w finałowej piątce, ale pośród wszystkich powieści, na które czytelnicy oddali swój głos. Być może winę za to ponosi fatalna adaptacja filmowa tej powieści, która z pewnością nie przysporzyła książce czytelników... ale to już temat do osobnych rozważań.

Wyniki konkursu wampirycznego związanego z premierą powieści „Hotel Transylvania” Najlepsze powieści o wampirach według czytelników Grabarza to: 1. Bram Stoker “Dracula” 2. Stephen King “Miasteczko Salem” 3. Anne Rice “Wywiad z wampirem” 4. John Ajvide Lindqvist “Wpuść mnie” 5. Brian Lumley “Nekroskop” Nagrody książkowe ufundowane przez wydawnictwo Rebis - a więc egzemplarze “Hotelu Transylvania” utorstwa Chelsea Quinn Yarbro - otrzymują: 1. Piotr Niewczas 2. Piotr Brzychcy 3. Alicja Grodowska Gratulujemy, dziękujemy za głosy i zapraszamy do udziału w kolejnych konkursach Grabarza!


Grzegorz Fortuna Jr: Horror totalny. Choć po pierwszym seansie można błędnie uznać “Suspirię” za tandetny film grozy typowy dla lat 70., po kilku seansach trudno się nie zakochać w tym niepowtarzalnym, onirycznym klimacie. To znakomicie nakręcona, krwawa baśń, w wypadku której nawet wady postrzega się po pewnym czasie jako zalety. Nigdy drugiego takiego filmu nie widziałem i pewnie nigdy nie zobaczę.

Kuba Drożdżowski: „Suspiria” była moim pierwszym spotkaniem z twórczością Dario Argento. Kolorystyka filmu zachwyca, sceny mordów w filmie wciąż robią wielkie wrażenie i zarazem szokują. Goblin nagrał genialny soundtrack. Arcydzieło - to chyba najlepsze określenie dla tego filmu.

Teodor Czank: Sadystyczny, niepokojący i piękny. Niepowtarzalna mieszanka.

Wojciech Jan Pawlik: Argento w szczytowej formie. Giallo idealne. Z przyjemnością poszerzę kolekcję o polskie wydanie.

Sebastian Drabik: Najlepszy film Dario Argento!


Patroni medialni


--------------------------------------

Ocena: 2/6

Wydawca: Bellona 2007 Czas trwania: 3:4l:26

Wampir Dracula przez lata znany był w Polsce jedynie z licznych adaptacji filmowych. Dużo mniej szczęścia miała powieść Brama Stokera, na podstawie której owe adaptacje powstawały. Po raz pierwszy została ona wydana u nas dopiero w 1990 roku, czyli bez mała sto lat od daty powstania, w dodatku w wersji mocno okrojonej i pozbawionej kilku bohaterów, w tym jednej z kluczowych postaci – profesora Abrahama van Helsinga. Wprawdzie rok później na półki księgarskie trafiła pełna wersja „Draculi”, jednak jej okładka skutecznie zniechęcała do zakupu, przynajmniej tych, dla których liczy się nie tylko treść posiadanej książki, ale i jej wydanie. Szczególnie jeśli owa książka należy do klasyki literatury grozy. Do listy nieszczęśliwych wydań dodać też można wydany przez wydawnictwo Bellona w 2007 roku audiobook. Cztery płyty dają nadzieję na pełną wersję powieści... dopóki nie zauważymy, że są one w formacie audio i mieści się na nich zaledwie nieco ponad trzy i pół godziny nagrania. Otrzymujemy więc powieść w wersji okrojonej nawet bardziej niż wersja Civis Pressu z 1990 roku. Pominięto tu nie tylko postać van Helsinga, ale też i jeden z kluczowych i bardziej interesujących wątków: związku Draculi z Miną Murray/Harker. W większości adaptacji filmowych wątek ten urasta do głównego, niejednokrotnie czyniąc film bardziej romansem niż filmem grozy, w adaptacji audio dla odmiany zupełnie z niego zrezygnowano. Dzięki temu tytułowy bohater jest zdecydowanie mniej demoniczny niż w oryginale, a atmosfera grozy mocno się rozrzedza.

Czy można było zrobić jeszcze większą krzywdę klasycznej powieści grozy, niż pozbawić ją kluczowych wątków i postaci? Owszem, w wersji audio można było. Styl, w jakim napisany jest „Dracula”, aż prowokuje do odczytania go mrocznym, grobowym głosem, przy akompaniamencie wycia wilków i innych tajemniczych dźwięków, co mogłoby uczynić z wykonania parodię. Jednak czytający powieść Jan „Janga” Tomaszewski uniknął tej pułapki. Jego interpretacja jest wyważona, dialogi czytane są w sposób nie pozostawiający wątpliwości, który z bohaterów wygłasza poszczególne kwestie, a Dracula, przynajmniej w części powieści rozgrywającej się w Karpatach, jest raczej tajemniczy i niepokojący niż przerażający. Nieco gorzej wypadają kwestie Draculi w drugiej połowie, gdzie lektor stara się być bardziej „przerażający”. Niemniej jednak całości – jeśli skupić się bardziej na wykonaniu niż na treści – słucha się z przyjemnością.

Text: Jagoda Skowrońska

BRAM STOKER - Dracula (Dracula)

Powieść Brama Stokera arcydziełem literackim nigdy nie była, a i wampir Dracula już dawno przestał straszyć. Jednak wciąż jest sens wydawania „Draculi” po polsku, wciąż może on interesować miłośników starych horrorów, a w szczególności miłośników literatury wampirycznej. Tylko jaki jest sens zapoznawania się z wersją skróconą, a tym samym mocno zmienioną, gdy na rynku dostępne jest pełne wydanie powieści w wersji książkowej?

43



Filmy Argento są niezwykle brutalne, ale występujący u tego reżysera aktorzy zazwyczaj opisują go jako “miłego i wyrozumiałego”. Też go tak postrzegałaś kiedy po raz pierwszy stanęłaś na planie “Suspiria”? Tak, był przeuroczy. To prawdziwy dżentelmen, w pełni poświęca się swojej pracy i bardzo stara się pomóc aktorom zrozumieć grane role i odpowiednio je przedstawić na ekranie. “Suspiria” to dość niepokojąca mieszanka piękna i przemocy. Czy wymyśle sceny zabójstw, które Argento przygotował do tego filmu nie zniechęciły cię w pewnym momencie do całego projektu? To w końcu horror, spodziewałam się więc, że bez przemocy się nie obędzie. Kiedy po raz pierwszy obejrzałam zmontowany film nie miałam do reżysera najmniejszych pretensji o te sceny.

Rozmawiał: Bartłomiej Paszylk

Kto z Was oglądając “Suspiria” Dario Argento nie zakochał się na półtorej godziny w głównej bohaterce tego filmu, ślicznej, drobnej i rozczulająco bezbronnej Suzy? Grała ją utalentowana amerykańska aktorka Jessica Harper, która co prawda nigdy później nie wystąpiła już u Argento, ale dorobiła się kilku ciekawych ról u innych kontrowersyjnych twórców. Dziś, ponad 30 lat po premierze „Suspiria”, wciąż możemy co jakiś czas zobaczyć ją w nowym filmie lub serialu, ale jeszcze łatwiej natknąć się w jakimś internetowym sklepie na jedną z jej jazz-popowych płyt albo na którąś z napisanych przez nią książek. A że efekt swoich najnowszych pasji Harper kieruje przede wszystkim do dzieci, polecam ich zdobycie zwłaszcza tym z Was, którzy są rodzicami kilkulatka albo nastolatka. Czas żeby i Wasz dzieciak poznał talent tej aktorki – a przecież filmu Argento mu nie puścicie... Tuż przed zamknięciem numeru udało nam się porozmawiać z artystką, zarówno o słynnym horrorze, jak i jej pozostałych przygodach z filmem oraz pisaniu książek i nagrywaniu płyt.


Ale trzeba też dodać, że kiedy przez długie tygodnie przebywa się na planie filmu i obserwuje się proces jego powstawania “od wewnątrz”, to trudno później przeżywać go z takimi samymi emocjami, jak widzowie, którzy wszystko, co się dzieje na ekranie widzą po raz pierwszy.

– no i oczywiście wyprawia te swoje szaleństwa z kamerą. Po rolach w “Suspiria” i “Upiór w Raju” musiałaś pewnie odrzucać dziesiątki propozycji występów w innych horrorach?

Uważasz, że tworzenie przeróbki fil- Dziwna sprawa, ale nie. Hmm, może pomu Argento – która ma mieć premierę winnam porozmawiać poważnie ze swoim w 2010 r. – ma jakikolwiek sens? agentem... W kilka lat po udziale w filmie Argento zagrałaś w “Shock Treatment”, będącym do pewnego stopnia kontynuacją “The Rocky Horror Picture Show”. Lubię ten film i rolę, jaką w nim zagrałaś, ale wielu fanów “Rocky Horror” było zawiedzionych, że “Shock Treatment” został rozegrany w zupełnie innej konwencji. Nie uważasz, że należało raczej reklamować ten film jako zupełPrzed występem u Argento zagrałaś nie osobne dzieło, a nie jako sequel równie świetną rolę w filmie Briana “Rocky Horror”? De Palmy „Upiór z Raju”. Mówi się, że Argento i De Palmę łączy nawiązywanie Z tego co wiem to połączenie z „Rocky do stylu Hitchcocka, ale jestem ciekaw Horror” było konieczne, dzięki temu sceczy ich sposób pracy na planie filmo- nariusz został w ogóle zaakceptowany wym też jest w pewien sposób podob- przez wytwórnię – i dlatego też zebrano ny. Jak ty to odbierasz mając za sobą tylu aktorów, którzy występowali wcześwspółpracę z obydwoma reżyserami? niej w „Rocky Horror”. Zresztą kto wie jakie były prawdziwe powody? Poza tym, Bardzo się od siebie różnią, zarówno jako tak naprawdę to trudno powiedzieć co by twórcy, jak i jako ludzie. Obaj są niezwykły- się stało gdyby reklamowano “Shock Tremi osobowościami i obu interesuje szuka- atment” jako film niepowiązany z “Rocky nie najlepszego sposobu na przerażenie Horror”. Być może mało kto w ogóle by widzów albo przynajmniej trzymanie ich o nim wtedy usłyszał. w napięciu, ale styl każdego z nich jest jedyny w swoim rodzaju. Nie będę udawała, Dobrze się bawiłaś na planie seriaże jestem dobrym teoretykiem filmu, nie li grozy „Tales from the Darkside” jestem w stanie podać dokładnych przy- i „Tales from the Crypt”? kładów na różnice między stylem Argento a stylem De Palmy, a w każdym razie nie Tak, to faktycznie była przede wszystkim jeśli chodzi o kwestię „języka filmu”. My- świetna zabawa. Łatwa robota, świetni ślę jednak, że częściowo sprowadza się aktorzy, czysta przyjemność. to do faktu, że Dario przede wszystkim przywiązuje wagę do wykreowania odpo- Od 1994 r. zajmujesz się wydawaniem wiedniego nastroju, a Brian lubi się bawić płyt, które, jak zdążyłem się zorientow ukrywanie w filmie różnych podtekstów wać, chwaliły już takie osoby, jak Meryl czy uzyskiwanie efektu humorystycznego Streep, Jamie Lee Curtis a nawet Eddie Nie wydaje mi się. Oryginał zyskał tak ogromną popularność dlatego, że był realizacją pewnej całościowej wizji Dario Argento, a nie tylko dlatego, że miał świetny scenariusz. Być może okaże się, że twórcy przeróbki też potraktują ten temat w jakiś ciekawy sposób, ale na pewno będzie to już zupełnie inny film, co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości.


Van Halen. Byłaś zdziwiona, że twoje w którym odkryłaś, że pisanie książek albumy wstrząsnęły „bogiem gitary”? może się okazać twoją drugą karierą? Szczerze mówiąc, nie. Eddie to mój znajomy. Poprosiłam go o komentarz i bardzo się ucieszyłam kiedy się zgodził go udzielić, a do tego można było odnieść wrażenie, że faktycznie polubił te płyty.

Stało się kiedy podpisałam swoją pierwszą umowę wydawniczą – a było to, hmmm, jakoś w 1997 roku. Byłam wtedy tak dumna z faktu, że oficjalnie uznano mnie za pisarkę, że postanowiłam postarać się tworzyć dalej i sprawdzić czy moje kolejne Twoją muzykę określa się często jako książki też znajdą swoich czytelników. jazz-pop – zgodzisz się z taką etykietką? Planujesz też może wydanie książki skierowanej do dorosłych czytelniWydaje mi się, że jest to mieszanina więk- ków? Albo na przykład napisanie auszej liczby stylów muzycznych. Na pewno tobiografii? słychać też w mojej muzyce chociażby wpływy reggae czy rytmów afrykańskich. Właśnie jestem w trakcie pracy nad książAle jazz także oczywiście odgrywa ogrom- ką dla dorosłych. Będzie to zbiór zabawną rolę w tym, co tworzę. nych historii z mojego życia oraz przepisów kulinarnych, które można też znaleźć Opublikowana w tym roku książka na moim blogu, www.thecrabbycook.com. pt. “Underpants on My Head” to twoje Książka ma się ukazać w 2010 roku nadziesiąte wydawnictwo skierowane do kładem wydawnictwa Workman. dzieci. Przypominasz sobie moment,

ZAPISZ SIE JUZ DZIS NA:

>> WWW.GRABARZ.NET Formularz rejestracyjny dostępny jest na stronie głównej Grabarza pod hasłem >NEWSLETTER< Subskrypcja jest darmowa. Można z niej zrezygnować w każdej chwili.


NON HO SONNO BEZSENNOŚĆ Włochy 2001 Dystrybucja: IDG Reżyseria: Dario Argento Obsada: Max von Sydow Stefano Dionisi Chiara Caselli Roberto Zibetti

X X

Text: Piotr Pocztarek

X X X

48

Filmy Włocha zawsze wzbudzały skrajne emocje, rzadko jednak zdarza się, by któreś z dzieł podzieliło widzów na dwa liczne obozy. Mowa tutaj o „Bezsenności”, którą jedni uważają za genialny w swojej stylistyce film, a inni za najgorszy obraz Argento. Prawda, jak to prawda, leży zwykle gdzieś pośrodku. Wielbiciele włoskiego slashera bez problemu przejdą do porządku dziennego nad tanimi scenografiami, wymuszonym, ama-

torskim aktorstwem (nie licząc Maxa von Sydowa oczywiście), a także brutalnym, chociaż kiczowatymi scenami mordów. Pomimo, iż film powstał w 2001 roku, kontemplując jego „efekty specjalne” możemy poczuć się przeniesieni w czasie do starych, dobrych lat 80. Fabuła jest klasyczna – pewna wścibska prostytutka zostaje zamordowana, kiedy odkrywa tożsamość swojego klienta. Wszystko wskazuje na to, że morderca, który 17 lat wcześniej brutalnie zabijał kobiety powrócił, pomimo, że uważano go za martwego. Zbrodnie powracają, a wraz z nimi schemat – dziecięca rymowanka i wycięte z papieru zwierzęta zostawione na miejscu popełnienia przestępstwa. Śledztwo s prawie zbrodni prowadzić będzie emerytowany komisarz policji, a także syn jednej z ofiar. Głównym podejrzanym jest… karzeł. Im dalej w las, tym Argento coraz bardziej gubi się w szczegółach. Fabuła zaczyna się niebezpiecznie komplikować, niestety jednocześnie staje się nielogiczna, pełna dziur i bardzo widocznych

Legenda włoskiego horroru, mający na swoim koncie już ponad 20 filmów Dario Argento zawsze był postacią kontrowersyjną. Jednych drażniła stylistyka giallo, w której się specjalizował, inni kochali jego filmy. Jedni krytykowali za nepotyzm względem swojej córki, inni wychwalali pod niebiosa jej talent i urodę.


wpadek. Nieścisłości i niedociągnięcia kłócą się z legendą reżysera, który jest przecież znany z dbałości i szczegóły. Detektywistyczny horror skłania jednak widza do myślenia i próba wcześniejszego rozszyfrowania niezbędnego twistu fabularnego może być niezłą zabawą. Szkoda tylko, że ciężko się go doczekać bez zasypiania przed ekranem. Napięcie pojawia się zaledwie od czasu stonowane ujęcia, tak charakterystyczdo czasu, a wspomaga je muzyka niene dla Argento, przeplatają się z barzmordowanego zespołu Goblin. Długie, dzo gwałtownymi scenami morderstw. Oczywiście stylistyka giallo nie jest dla każdego i jeśli ktoś jest miłośnikiem tego reżysera, bądź podgatunku, może dodać sobie do oceny oczko, lub dwa. Jeśli jednak zerwać z tradycją, że mistrzom powinno się zawsze dawać dobre oceny (patrz Tarantino, czy Stone) to „Bezsenność” jest filmem zaledwie przyzwoitym, dużo gorszym od takich klasyków jak „Suspiria”. Ograniczenia scenariusza, absurdy fabularne i dłużące się sceny nie dały szansy „Bezsenności” na rozwinięcie skrzydeł. Wielka szkoda, gdyż film posiada szereg zalet i miał naprawdę duży potencjał. Niestety ani dobra muzyka, zdjęcia, czy naprawdę brutalne sceny nie były w stanie sprawić, że cierpiałbym na tytułową przypadłość. Z trudem trzymałem oczy otwarte.

49



-------------------------------------- Ocena: 3/6 Wydawca: Amber 2009 Tłumaczenie: Grażyna Grygiel, Piotr Staniewski Ilość stron: 27l

Jeśli Bentley Little miał kiedykolwiek ambicję stworzenia „wielkiej amerykańskiej powieści” to najwyraźniejszym na to dowodem jest jedna z jego ostatnich książek, „Pociąg upiorów”. Mroczna historia Stanów Zjednoczonych została tu wymieszana z najśmielszymi teoriami spiskowymi, dość dziwacznie ujętym tematem rasizmu i scenami niczym z hollywoodzkiego filmu katastroficznego (tytułowy pociąg z impetem przebija się w pewnym momencie przez ściany Białego Domu). Niestety nie oznacza to, że mamy do czynienia ze szczytowym osiągnięciem pisarskim Little’a. Wręcz przeciwnie, „Pociąg upiorów” to jedna z jego najmniej przekonujących powieści – jej pokręcona fabuła rzadko owocuje satysfakcjonującymi rozwiązaniami, a szalone nagromadzenie horrorowych klisz (żywe trupy, tajemnicza zaraza, nawiedzony dom, mściwe duchy, hiperbrutalni psychopaci, oszalałe pszczoły itd.) szybko powoduje przesyt atrakcjami, które od lat już znamy. Mimo wszystko, jak to u Little’a, i ta powieść ma swoje zalety – o nich za chwilę. Spróbujmy najpierw ogarnąć zawiązanie fabularne książki, co nie będzie w tym przypadku łatwe. Na pierwszych kilkudziesięciu stronach autor opisuje bowiem szczegółowo kilka pozornie nie mających ze sobą nic wspólnego postaci, a później stara się zrobić wszystko, aby mogły się one ze sobą spotkać. Problem w tym, że czytelnik może się łatwo pogubić w cierpliwie wyłuszczanych biografiach każdego z bohaterów – historie te nie należą niestety do zapadających w pa-

mięć, a Little dość nerwowo je przetasowuje, licząc potem, że będziemy pamiętali taki czy inny przydatny detal. Zamysł autora jest w każdym razie taki, że oto te parę osób – młoda, bogobojna studentka, spragniony amerykańskiej przygody Chińczyk, wygłodzony seksualnie strażnik Parku Narodowego oraz rozczarowana życiem kobieta w średnim wieku – zostaje wciągniętych w sprawę zbiorowej zemsty zza grobu, korzenie której sięgają czasów budowy kolei transamerykańskiej i związanego z tym wydarzeniem masowego mordu na tle rasistowskim. Mścić chcą się duchy zabitych brutalnie Chińczyków i Indian, pytanie więc – czy to im ma kibicować czytelnik, bo powód mają przecież słuszny, czy jednak współczesnym Amerykanom – może i teoretycznie niewinnym, ale naznaczonym przecież piętnem rasizmu?

Text: Bartłomiej Paszylk

BENTLEY LITTLE - Pociąg upiorów (The Burning)

Little gubi się tu zarówno jeśli chodzi o przesłanie moralne, jak i o spójność fabularną bo poszczególne epizody, bywa, że niezłe, często wydają się całkowicie oderwane od reszty opowieści. Podobny schemat fabularny zastosował już zresztą wcześniej, w powieści „The Walking”, ale tam cała historia wydawała się jednak nieco bardziej przekonująca. „Pociąg upiorów” jest z kolei mniej przewidywalny niż „The Walking” – i właśnie to oraz luźny, lubiący groteskę styl autora to główne zalety omawianej powieści. Tyle, że czasem nawet najdziksze zwroty akcji nie wynagradzają czytelnikowi wydumanej fabuły, bardzo utrudniającej prawdziwe wciągnięcie się w lekturę.

51



Poznaj grabarzy. Odkrywamy ich tajemni ce. W każdym numerze nowa sylwetka

TECZKA AKT PERSONALNYCH Kazimierz Kyrcz Jr. GP: Redaktor Grabarza Polskiego

recenzent, komentator społeczny , ,, wolnomyśliciel (z naciskiem na ,,wolno ) Co cię skłoniło aby zostać grabarzem? Chciałem, żeby mama uznała, że nie jestem darmoz jadem.

Udało się po części.

Co lubisz w życiu poza grzebaniem zwłok? Ich opisywanie. Jaki film powalił cię ostatnio na cmentarną glebę? „Kroniki Sary Connor” pozytywnie. „Terminator IV” –

wręcz na odwrót.

Ulubiony film rozgrywający się w środowisku grabarzy? Dopiero powstanie. Właśnie piszę scenariusz. Największe horrorowe rozczarowanie w ostatni m czasie? Rezygnacja z tego gatunku przez wydawnictwo Red Horse. Freddy czy Jason? Freddy. Jest finezyjny, błyskotliwy i ma spory dystans do

tego co robi.

Co czytujesz kiedy nie trzeba akurat nikogo grzeba ć? Literaturę fachową. Moją ulubioną pozycją jest „Zarzy nanie, balsamowanie i wypychanie. Praktyczny poradnik psychopaty”. Przy jakiej muzyce najweselej kopie się groby? Hehe, przy wesołej rzecz jasna. Osobiście preferu ję takie paroksyzmy dobrego humoru jak „Pornography” czy „Disintegration” The Cure. Jak często jadasz surowe mięso? Nic o tym nie wiem. Ale co wieczór tracę świado

mość, więc kto wie…?

Jakie masz najbliższe plany niezwiązane z pracą grabarza? W dobie kryzysu zamierzam rozszerzyć swoje możliwości zarobkowe i wzorem teścia, szwagra, wujka i sąsiada zostać taksówkarzem. W chwilach słabości zastanawiam się też nad posadą hodowcy drobiu.


THE DEVIL S TOMB GROBOWIEC DIABŁA USA 2009 Dystrybucja: Monolith Reżyseria: Jason Connery Obsada: Cuba Gooding Jr. Ray Wise Henry Rollins Ron Perlman

X

Text: Teodor Czank

X X X X

„Grobowiec diabła” rozgrywa się na Bliskim Wschodzie, gdzie najemnicy dowodzeni przez twardziela o imieniu Mack (gra go robiący zmęczone miny Cuba Gooding Jr.) starają się odszukać grupę naukowców, którzy najwyraźniej natknęli się w tej okolicy na coś niezwykle interesującego i niebezpiecznego. Aby odkryć tajemnicę ich zaginięcia Mack i spółka zapuszczają się do wydrążonego

pod pustynią bunkra i, jak to w horrorach bywa, zaczynają ginąć jeden po drugim. Czas zacząć obstawiać kto przeżyje, a kto najszybciej wyzionie ducha. Tyle, że każdy kto widział w życiu więcej niż trzy filmy grozy, pewnie wytypuje wygranych i przegranych bez pudła. Gooding Jr. Jest dobrym aktorem, ale nie wszechstronnym – i film Connery’ego jest na to najlepszym przykładem. Przykro mi, Cuba, granie twardziela nie wychodzi ci ani trochę... Niestety nie lepiej ma się sprawa z pozostałymi aktorami. Nie dajcie się omamić interesującym nazwiskom na pudełku płyty: Henry Rollins, Ray Wise, a nawet niezawodny zazwyczaj Ron Perlman nie mają tu kompletnie nic ciekawego do zagrania: ich postaci ani nie bawią, ani nie przerażają, ani nie motywują do dalszego oglądania filmu. No dobra, jest tu jeszcze ładniutka Valerie Cruz, którą niektórzy kojarzą pewnie z takich seriali, jak „Bez skazy” czy „Dexter”, ale przez cały czas odziana jest w zapięty po szyję wojskowy mundur więc i ona nie ratuje sytuacji.

Jason Connery stwierdził chyba, że synowi pierwszego Jamesa Bonda nie wypada wyłącznie szwendać się przed kamerą nędznych horrorów (widzieliśmy go niedawno w takich „klasykach gatunku”, jak „Wishmaster 3” albo „Alone in the Dark II”) i zabrał się za reżyserkę. Szkoda tylko, że jego debiut w nowym zawodzie jest równie nędzny, jak filmy w których ostatnio grywał.

54


Chyba największym idiotyzmem filmu są natomiast nie mające nic wspólnego z horrorem retrospekcje, jakie co chwilę nawiedzają twardego wojaka Macka. Gooding Jr. za każdym razem mruży wówczas oczy, bywa, że dotyka też ręką czoła, i musimy patrzeć jak jego drużyna męsko broni się przed wrogimi żołnierzami w jakimś ostrzeliwanym budynku. Potem pauza, wracamy do rzeczywistości – czyli bunkra pod pustynią – i za chwilę znów zmrużenie oczu i głośna ostrzeliwanka trwa dalej. Niech będzie, że Connery chciał stworzyć scenę w stylu „Szeregowca Ryana” i rozsypać jej fragmenty po całym filmie, ale wypada to strasznie nudno i nieprzekonująco. Co więc dobrego można powiedzieć o „Grobowcu diabła”? Przede wszystkim, widać, że jak na tego rodzaju kino nie zrealizowano go najtańszymi kosztami: przekonuje o tym chociażby początek fil-

mu, z prawdziwym helikopterem, pustynią i tak dalej. Poza tym, Connery przejawia minimalny talent do reżyserowania filmów grozy więc jedynki stawiał nie będę, niech będzie dwójka „na zachętę”. Jak tylko blondwłosy ex-Robin Hood popracuje jakieś kilkanaście lat w tym fachu to kto wie, może uda się mu stworzyć coś w klasie „Piątku 13-go V” czy „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną III”. Nie mówię, że szanse są duże, ale nie przekreślajmy faceta tak od razu.

55



-------------------------------------- Ocena: 4/6 Wydawca: Grasshopper 2009 Ilość stron: 445

W marcu tego roku mogliśmy dać się pochłonąć zbiorowi opowiadań grozy „Sępy” autorstwa Roberta Cichowlasa i Jacka M. Rostockiego. Już kilka miesięcy później Robert wraz z Kazimierzem Kyrczem Jr. straszyli czytelników „Twarzami szatana”. Autorom spodobała się wspólna praca i postanowili sprawdzić się w dłuższej formie – powieści. Wymienione na początku zbiory wywarły na mnie na tyle pozytywne wrażenie, że musiałem sprawdzić i tę pozycję. Głównym bohaterem powieści jest Dawid Przywłocki – wychowujący dwójkę dzieci młody aktor, który zyskał niemałą sławę oraz pieniądze, grając w serialu telewizyjnym. Jesteśmy świadkami ważnych zmian w jego życiu – właśnie próbuje uwić sobie gniazdko w nowo nabytym domu w Kryspinowie. Niestety, niedługo po zakupie pojawia się problem, nieśmiało zwiastujący nadchodzące poważne kłopoty. Nie dość, że remont budynku znacznie się przeciąga, to nagle ekipa montująca kominek po prostu ucieka z miejsca pracy, tłumacząc rejteradę dziwnymi zjawiskami, których ponoć doświadczyli w trakcie pracy. Dawid, z myślami całkowicie pochłoniętymi zbliżającymi się zdjęciami na planie filmowym, ignoruje ten sygnał. Zatrudnia opiekunkę do dzieci – prześliczną młodą dziewczynę, która od razu zaskarbia sobie sympatię dzieci, ale i ich ojca. Początkową sielankę zakłócają dziwne, trudne do wytłumaczenia zdarzenia, a później także odwiedziny niezwykłych istot. Kim są i czego żądają od lokatorów owi niecodzienni goście? Czemu akurat nowy dom Przywłockiego stał się ich siedliskiem? Czy posiadłość aktora stanie się oazą spokoju, czy też

wręcz odwrotnie? Na te i wiele innych pytań rodzących się podczas lektury odpowiedzi znajdziecie w książce.

Text: Sebastian Drabik

ko ROBERT CICHOWLAS & KAZIMIERZ KYRCZ JR. - Siedlis

Opowiadana historia wciąga od pierwszych stron i nie ma mowy o odłożeniu książki – nie pozwala nam na to chęć poznania dalszych losów bohaterów budzących naszą sympatię. Postaci są świetnie zarysowane i niebanalne. Zyskują naszą przychylność (choć niektóre tylko do czasu), co sprawia, że od razu chcemy przeżywać z nimi przygody czy nawet pomagać im w borykaniu się z kłopotami. Na kilka słów zasługują również świetne opisy sytuacji i otoczenia. Bogate i klarowne, sprawiają, że czytelnik bez trudu jest sobie w stanie wszystko wyobrazić. Autorów trzeba również pochwalić za humor, jakim okrasili powieść. Z pewnością podczas lektury uśmiech niejednokrotnie zawita na Waszych twarzach. Wspominając o pozytywnych stronach powieści, nie mogę pominąć kilku mankamentów. Postało już wiele książek czy filmów o tematyce poruszanej w powieści i trudno tu mówić o niezwykłej świeżości. Niektórym czytelnikom mogą przeszkadzać widoczne różnice w stylu obu autorów, jednak dotyczy to głównie tych odbiorców, którzy dobrze znają wcześniejsze teksty obu panów. Pewną wadą jest również przewidywalność niektórych sytuacji. I przede wszystkim muszę zadać autorom bardzo ważne dla mnie pytanie: nie dało się wycisnąć trochę więcej grozy? Podsumowując – powieść uważam za jak najbardziej udaną. Dostarczy Wam z pewnością wielu wrażeń, a także i emocji w coraz chłodniejsze wieczory.

57


PASSENGERS OCALENI USA, Kanada 2008 Dystrybucja: Monolith Reżyseria: Rodrigo Garcia Obsada: Patrick Wilson Anne Hathaway David Morse Dianne Wiest

Text: Jakub Drożdżowski

X X X X X

Czasami takie mieszanki dostarczają widzom wiele przyjemności, a niektóre z produkcji zyskują status kultowych – wystarczy wspomnieć takie tytuły jak „Szósty zmysł”, gdy chodzi o dramat, lub przezabawną „Martwicę mózgu” Petera Jacksona w przypadku komedii. „Ocaleni” to też swojego rodzaju miszmasz. Jak wygląda sprawa w tym przypadku?

jącej się pięcioma pasażerami samolotu, który się rozbił. Jak dowiadujemy się na samym początku filmu, ta piątka to jedyne osoby ocalałe z katastrofy. W miarę rozwoju akcji pani doktor zaczyna podejrzewać, że ktoś z linii lotniczych porywa jej pacjentów, by zatuszować pewne niewygodne fakty związane z rzeczywistymi przyczynami tragedii. Aha, przy okazji zakochuje się w jednym z rozbitków.

Brzmi znajomo? Każdemu pewnie przyjdzie do głowy kultowy serial „Lost”, a jeśli przyjrzeć się filmowi „Ocaleni” od początku do końca, okaże się, że skojarzeń z innymi znanymi filmami Film opowiada historię młodej pani psy- jest więcej. „Ocalonych” reklamowano cholog (w tej roli Anne Hathaway) zajmu- jako mieszankę horroru, dramatu oraz

Gatunek filmowy, jakim jest horror, często wchodzi w interakcje z innymi odmianami kina, takimi jak dramat czy komedia.

58


romansu. Jak się okazuje, elementów grozy w filmie jest jak na lekarstwo – za dużo czasu poświęcono na wątek romantyczny. Przez 70% filmu sprawa tajemnicy katastrofy lotniczej nie porusza się wcale do przodu. Przez cały czas widz jest „narażony” na sceny zalotów między główną bohaterką i jej pacjentem (granym przez Patricka Wilsona z „Hard Candy” i „Strażników”). Gdy wreszcie dochodzi do rozwiązania tajemnicy i w cudzysłowie „zaskakującego” koń-

ca z twistem, okazuje się, że wszystko już kiedyś widzieliśmy – do głowy przychodzą filmy takie jak „Szósty zmysł” albo „Inni”. Nie ma grozy, dreszczy na plecach. Jedyne, co może się pojawić, to łza w oku u bardziej wrażliwych. Na dodatek intryga zostaje rozwiązana po macoszemu – „bo tak po prostu było”. Obecność niektórych postaci na ekranie twórcy tłumaczą w idiotyczny sposób. Scenarzysta być może miał dobre intencje i do pewnego momentu starał się budować zawiłą fabułę... ale wydaje mi się, że potem sam zaplątał się w swoich wizjach i postanowił iść na łatwiznę, by „odwalić robotę”. „Ocaleni” to słaby film z przeciętną obsadą i fabułą prostą jak konstrukcja cepa. Podejrzewam, że film nakręcono głównie z myślą o damskiej części widowni, ponieważ wywoła u niej rzewne łzy. Główną wadą filmu jest fakt, że jest to po prostu dramat, na dodatek słaby, w którym elementy grozy mają służyć jako podstawa do „zaskakującej” końcówki. Po zakończeniu poczułem się, jakby twórcy filmu siedzieli za ekranem telewizora i po prostu śmiali mi się w twarz. Jest jedna rzecz w tej produkcji, która wypada na plus – muzyka. Poza tym nie ma w „Ocalonych” nic interesującego. Naprawdę.

59



Dead)

-------------------------------------- Ocena: 3/6 Wydawca: Amber 2009 Tłumaczenie: Grażyna Grygiel, Piotr Staniewski Ilość stron: 264

(cieszą zwłaszcza ataki zwierząt-zombie!), ale jednocześnie nie sposób zauważyć, że pod względem warsztatu obie powieści są zaledwie poprawne: bohaterowie i zmieniające się miejsca akcji są nakreślone byle jak, dialogi nie błyszczą jakąś szczególną inteligencją czy humorem, a niektóre fragmenty książki są przesycone tak słodkim sentymentalizmem, że nie powstydziłaby się ich sama Danielle Steel. Nie żartuję: przeczytajcie chociażby scenę, w której po bolesnej rozłące ojciec spotyka się z synem, a nagły, przeszywający ból zębów Jim Thurmond kontynuuje więc w „Mie- trzonowych będzie dla Was znakiem, że ście żywych trupów” poszukiwania swoje- autor zdecydowanie przesadził z zawargo synka, a horda inteligentnych zombie tością cukru w horrorze. wciąż depcze jemu i jego kompanom po piętach. Po serii krwawych starć bohate- Keene już parę lat temu sprzedał prawa rowie trafiają do nowojorskiego wieżow- do filmowej adaptacji zarówno „Nocy zomca, który cudem dało się uchronić przed bie”, jak i „Miasta żywych trupów”. I myślę, inwazją gnijących potworów. I tam jednak że istnieje szansa, że na podstawie tych bezpieczeństwo okazuje się pozorne. Po umiarkowanie udanych z literackiego pierwsze, właściciel wieżowca to uzależ- punktu widzenia powieści mogą powstać niony od masturbacji szaleniec szczerze całkiem niezłe filmy. Tylko koniecznie wierzący w swój wyimaginowany mesja- trzeba trzymać z daleka od scenariusza nizm, a po drugie – żywe trupy najpraw- takiego Steve’a Minera (tego od przeróbki dopodobniej wymyśliły właśnie sposób na „Dnia żywych trupów”) czy Paula W.S. Andersona (reżysera „Resident Evil”). przedostanie się do wnętrza budynku. Brian Keene to nowy gwiazdor amerykańskiego horroru, którego pisarstwo od paru miesięcy mogą też poznawać polscy czytelnicy. Już za swój debiutancki horror z 2003 r. zatytułowany „Noc zombie” Keene otrzymał prestiżową Nagrodę Stokera i od tego czasu nie wytraca tempa wytwarzania podobnych powieści. „Miasto żywych trupów”, oryginalnie wydane w 2005 r., to kontynuacja „Nocy zombie”, rozpoczynająca się dokładnie tam, gdzie poprzednia książka się niespodziewanie skończyła.

Druga część opowieści o specyficznych zombie według wizji Keene’a (rozumują one nie gorzej niż ludzie ponieważ są wcieleniem nowego ducha w fizycznie obumarłym ciele) przynosi te same wady i zalety, które można było wypunktować podczas lektury „Nocy zombie”: akcja jest szybka, niektóre sceny robią wrażenie, a nowatorskie podejście autora do tematyki żywych trupów może się podobać

Text: Teodor Czank

BRIAN KEENE - Miasto żywych trupów (City of the

Dobrze jednak, że wydawnictwo Amber zabrało się za publikowanie Keene’a po polsku – niektóre z późniejszych powieści pisarza są znacznie lepiej napisane niż „Noc zombie” i „Miasto żywych trupów”. Miejmy więc nadzieję, że na tych dwóch wczesnych tytułach nie zakończy się kariera tego amerykańskiego twórcy w naszym kraju. Mimo wszystkich zastrzeżeń, jakie wyraziłem powyżej – nie chciałbym tego.

61


Witam, cieszę się, że znalazłeś czas na wywiad dla Grabarza. Niedawno ukazał się Twój pierwszy zbiór opowiadań „Cztery pory mroku”. Czytelników na pewno interesuje jak zaczął się Twój romans z literaturą? Czy też wszystko wzięło się z pisania do szuflady i późniejszej chęci publikowania? Mam takie hobby - kolekcjonuję dokonania zmarłych artystów zarówno jeżeli chodzi o literaturę jak i muzykę. Lubię

nieżyjących pisarzy i nieistniejące zespoły. Uważam, że w ten sposób mam szansę obcować z ich dorobkiem w całości, bez niebezpieczeństwa, że nagle popełnią jakąś pozycję, która pogrąży ich w moich oczach. Kiedyś jednak pomyślałem, że pisarze, którymi fascynuję się obecnie też kiedyś umrą, a to oznacza, że nie będzie mi dane cieszenie się ich dokonaniami. Dotyczyło to także horroru. Pomyślałem więc, że zacznę pisać, żeby ocalić cokolwiek z tego co z nich we mnie zostało. Na początku wydawało mi się to bardzo odkrywcze, teraz myślę, że motywacja była intensywnie górnolotna. Niemniej, nawet tak napuszenie górnolotna motywacja jest lepsza niż żadna - dzięki niej piszę i pisanie sprawia mi radość.

Paweł Paliński, ur. w 1979 roku w Warszawie, z wykształcenia lekarz medycyny, opublikował swoją pierwszą pracę pt. „Trwoga w Strachowicach” w 2005 r. w periodyku internetowym Fahrenheit. W rok później jego opowiadanie „Ukochane maleństwa” zajęło trzecie miejsce w konkursie miesięcznika Nowa Fantastyka „Przestrasz siebie i nas”. Dziś możemy już znaleźć w księgarniach pierwszą książkę Pawła: zbiór opowiadań „Cztery pory mroku”, wydany nakładem Fabryki Słów.


Bo w swojej naiwności myślałem, że horror to najłatwiejszy z gatunków za jaki mógłbym się zabrać na początku przygody z pisaniem. Ot, parę flaków na krzyż, wilkołaki i zielony szlam. Teraz wiem, że w prawdziwym horrorze wcale nie chodzi o efekciarski gore (choć gore sam w sobie fascynuje mnie do tej pory) lecz o eksplorację bardzo rozległego terenu literatury, o pewną apokaliptyczną konwencję, która stawia człowieka nagiego wobec przeżywania bardzo pierwotnych lecz zarazem czystych doznań: strachu, śmierci, zguby, samotności. umiejętnie wykorzystany, horror, to naprawdę prawdziwa kopalnia wiedzy na temat ludzkiej kondycji - podawana w bardzo agresywnej formie - ale to według mnie czyni go właśnie autentycznym. Zastanów się. Agresja i ból wypromieniowywana jest ku nam z niemal każdego środka przekazu. Dlaczego więc nie zrobić z nich użytku aby dowiedzieć się dzięki nim czegoś o nas samych? A jak to jest z tym horrorem? Czy myślisz, że w epoce przeróżnych filmów grozy literatura jest jeszcze w stanie czysto, fizycznie przerażać? Czy książka może jeszcze sprawić, że czytelnik podskoczy ze strachu?

u czytelnika szok. Ale trzeba wziąć pod uwagę, że horror to pewna określona konwencja - nikt na przykład nie wróży upadku death metalowi, prawda? Dlaczego? Ponieważ ludzie chcą słuchać takiej muzyki. Podobnie wydaje mi się jest z horrorem. Horror przeraża ludzi, którzy konsekwentnie poszukują takiego przerażenia. Poza tym, być może mamy epokę filmów i literatury grozy, ale nie zawsze taki film czy książka prezentuje sobą poziom, który uczyniłby z niego pozycję godną obejrzenia/przeczytania. Wydaje mi się, że ostatnio w tej kwestii przedkłada się ilość nad jakość. To z resztą znak naszych czasów: nadmierność we wszystkim. Jeżeli jednak czytelnik mimo tego nie da w sobie zabić wrażliwości to podsumowując: myślę, że prawdziwy horror ma i będzie miał się dobrze. W zalewie tandety po prostu trzeba go usilniej i głębiej szukać. W świetle tego co powiedziałeś: jak widzisz dzisiejszą polską scenę grozy? Co sądzisz o nowych pozycjach na rynku? Przebijamy się ku światłu. ale ciągle szukamy właściwej drogi. Niektórzy robią na tej ścieżce parę kroków i zatrzymują usatysfakcjonowani tym, że w ogóle zaczęli tę podróż. Inni błądzą. jeszcze inni przedkładają formę nad treść. To normalny proces odnajdywania się w tym dość nowym dla nas, Polaków, gatunku. Niemniej cieszę się, że coraz więcej osób podejmuje się próby z nim zmierzenia. to budujące.

My żyjemy w czasach ogólnej znieczulicy. Coraz więcej ludzi darzy się nawzajem coraz mniejszym szacunkiem i to sprawia, że uodparniamy się na obra- A czego boisz się sam? zy, które w przeszłości wywoływałyby

Rozmawiała: Aleksandra Zielińska

Wiemy zatem dlaczego literatura w ogóle. Nie wiemy natomiast, dlaczego akurat fantastyka, ze szczególnym uwzględnieniem horroru?


Samotności.

roru. Takie podejście w połączeniu z ich profesjonalizmem dało mi dużo siły do Czy sądzisz, że przez pisanie można pracy. oswajać własne lęki, jak np. strach przed samotnością? Może i niewiele, ale za to te najważniejsze: ‘Warto wskazać Pawła PalińNie. Można tylko je ujawniać innym lu- skiego, czyli najbardziej anglosaskiedziom licząc na to, że zrozumieją Twoje go autora w Polsce. Wypuścił tylko położenie. parę opowiadań, ale wszystkie szybowały na poziom nieosiągalny dla więkJak wspominasz debiut w antolo- szości Polskich autorów.’ To słowa giach Red Horse’a? To nie była Twoja Łukasza Orbitowskiego. Jak się czujesz pierwsza ‘papierowa’ publikacja, bo z błogosławieństwem niekoronowamożna Ci gratulować wyróżnienia w nego króla krakowskiej grozy? konkursie Nowej Fantastyki ‘Przestrasz siebie i nas’. To ogromnie nobilituje, ale też przypomina, że pisząc kolejne teksty należy “Ukochane maleństwa” z NF to było opo- zawsze mieć się na baczności aby móc wiadanie pisane pod wpływem chwili, sprostać takiej pochwale. Łukasz napinieprzemyślane, bardzo zależało mi na sał to znając zaledwie dwa lub trzy moje tym konkursie, uważałem, że to będzie opowiadania. Wypowiadając te słowa dla mnie taki sprawdzian umiejętności postawił więc na szali swoje dobre imię, warsztatowych, wiesz, albo wóz albo tak to odebrałem. Na początku trochę przewóz - “No to teraz się sprawdzimy!”. mnie to przeraziło, ta wiara w moje siły. Trzecie miejsce dodało mi więc skrzy- Jestem mu wdzięczny za to, że mnie deł. Do opowiadań w Red Horse przy- w ten sposób wsparł. Takie zachowanie gotowywałem się już o wiele dłużej. To uczy Cię tego, że są ludzie którym obca był pierwszy kontakt z profesjonalnym jest zawiść i cieszą się, gdy na ich powydawnictwem, wiele się dzięki temu dwórku pojawi się ktoś nowy. nauczyłem. Poznałem też tam Dorotę Pacyńską, której nieugięta wola nakłoni- Właśnie, czy czułeś/czujesz presję po ła mnie do systematycznej pracy i napi- debiucie, kiedy okazało się, że Twój sania “4 pór mroku”. Red Horse zajmuje zbiór będzie jednym z najbardziej więc ciepłe miejsce w moim sercu. oczekiwanych książek roku? Na miejsce debiutu książkowego A jest najbardziej oczekiwany? Wybacz, wybrałeś jednak Fabrykę Słów. Jak to nie fałszywa skromność - po prostu wspominasz współpracę z nimi? dopiero ostatnio dotarło do mnie jak niewiele osób mnie zna w środowisku literaBardzo miło. Zainwestowali we mnie ckim. Patrząc na te wszystkie fora, porswój czas i pieniądze, chociaż niewiele tale czuję się autentycznie zagubiony. osób słyszało o mnie w środowisku hor- O, widzisz, znowu ta samotność. Czy to już możemy nazwać presją? (śmiech)


Nie wiem, bo podobnych doświadczeń nie mam, ale miejmy nadzieję, że „Cztery pory mroku” przyniosą Ci rozgłos, by więcej ludzi mogło dotrzeć do dobrego horroru. A teraz od strony technicznej: uwagę zwraca Twój oryginalny, metaforyczny język. Orbitowski wręcz nazywa Cię „mistrzem metafory”. W jaki sposób do tego doszedłeś? To John Updike zaraził mnie tym sposobem pisania, odnalazłem go właśnie w jego powieściach. Oczywiście wskazuję go jako mojego wyśnionego mentora, nie pretenduję do szeregu, w którym on stoi. Lubię obcować ze słowem dla samej przyjemności czytania pięknych zdań, fabuła czasem w moim przypadku schodzi na dalszy plan. Chciałem więc dodać horrorowi jakiegoś, powiedzmy, poetyckiego rysu. Czy to mi się udało, zadecydują teraz czytelnicy. Natomiast metoda do wypracowania jakiejkolwiek techniki jest jedna: bolesna metoda ciągłych prób i błędów. Wspomniałeś Updike’a. Czy to stąd u Ciebie taka fascynacja Zachodem? Akcja większości Twoich opowiadań toczy się w bliżej nieokreślonej okolicy, która raczej polską nie jest... Jestem ogromnym fanem literatury amerykańskiej, nie ukrywam tego. Przeczytałem już tyle książek o Ameryce, że łatwiej pisać mi o niej właśnie, odnajduję się w jej wszystkich zakątkach w sposób bardzo naturalny, lepiej niż w Polsce. Czasem koledzy wróżą mi z tego powodu literacką zgubę. (śmiech) Zresztą polska rzeczywistość mnie nie przeraża

- ona mnie przygnębia. A dystans który dzieli mnie od USA sprawia, że ten kraj automatycznie staje się dla mnie wonderlandem, w którym rozgrywają się te wszystkie straszne historie. Takie jak widziałem na kasetach wideo, gdy byłem mały, takie które przerażały mnie najmocniej. Sam byłeś za wielką wodą? Bo literacko odnajdujesz się tam świetnie. Nigdy. I to świadczy o sile książek w ogóle. Cały obraz mojej Ameryki, jeżeli mogę użyć takiego wyrażenia, wziął się z obcowania z jej klasykami. Czy masz jakichś ulubionych pisarzy, na których się wzorujesz, którzy najlepiej ukazali Ci Zachód? Ulubione książki, do których wracasz? Ken Kesey z “Czasami wielka chętka”, Steinbeck z “Na wschód od Edenu” i “Zimą naszej goryczy”, B.E.Ellis, Updike z serią o Króliku Angstromie, Roth, Saul Bellow z “Herzogiem”, Jeffrey Eugenides ze świetną “Middlesex”, Opowiadania Faulknera, no - i last but not least – Stephen King, który teraz zbiera kurz na półce, ale kiedyś stanowił podstawę mojej książkowej diety - z resztą do „Carrie” wracałem wielokrotnie. Jak odnosisz się do interpretacji swoich opowiadań? Zostawiasz czytelnikowi wolną rękę, czy tak naprawdę masz z góry ustalone przesłanie, które chcesz przekazać? Interpretacja to sprawa bardzo osobista, nie odważyłbym się na nikogo w tym


względzie wpływać. Mogę jedynie wskazać pewien kierunek i liczyć, że czytelnik zaufa mi i podąży moim śladem. Kluczem do tego zbioru natomiast jest jedno słowo: miłość.

Zadam trochę banalne pytanie, ale liczę na niebanalną odpowiedź. Skąd czerpiesz inspirację? Czy czerpiesz ją z własnego życia? Jest na tyle niespokojne, jak Twoich bohaterów?

Czyli tak naprawdę wszystkie te przerażające opowiadania, kryją prawdę o człowieku, którą można sprowadzić do słowa miłość?

To trudne pytanie. Moje życie należy do spokojnych, bardzo uregulowanych; to znaczy do momentu, w którym zamykam oczy i zaczynam zastanawiać się nad takimi rzeczami jak nienawiść, strata, niesprawiedliwość, z którymi tak naprawdę styka się przecież każdy z nas. Ja jestem introwertykiem. We mnie rośnie to do ogromnych rozmiarów. Czasami bezpieczniej jest wejść w skórę takiego Bruna z “Judasza...” i przetrawić sprawy które mnie gnębią. Takie rozszczepienie osobowości to bardzo przyjemna rzecz. Oczyszcza. Pozwala utrzymać pewną perspektywę do spraw które nam się przytrafiają. Lub mogłyby nam się przytrafić. wydaje mi się, że to najlepsza z odpowiedzi jakiej mógłbym na dzień dzisiejszy udzielić.

Wszystkie opowiadania SĄ o miłości, tyle że zmienia się za każdym razem jej rodzaj. Próbujesz w ten sposób zaklinać samotność, jako lęk? Nie, próbuję pokazać jak bardzo zdewaluowało się pojęcie miłości w naszych czasach. O samotności wypowiada się za mnie Rayburn w “Wiele lat, wiele przyszłości temu”. Właśnie, w sposób niezwykle ciekawy odświeżyłeś motyw wampira w horrorze, udało Ci się na tyle wykręcić schemat, by uzyskać opowieść o sensie miłości i życia względem czasu. Jak odnosisz się do dzisiejszych prób zabawy z krwiopijcami, jak na przykład ‘Zmierzch’?

Myślałeś o zajęciu się literaturą z innej strony? Widziałbyś siebie na miejscu recenzenta czy redaktora? Nie. Nie mam do tego predyspozycji. Nie potrafię powiedzieć komuś wprost, że pisze źle, wytknąć mu błędy, bo wiem, ile pracy trzeba włożyć w pisanie, szczególnie jeżeli jest się na początku tej przygody. Nie, recenzja i redakcja to nie dla mnie. Przynajmniej na razie.

Ja mam wyrobione klasyczne pojęcie o tym czym jest wampir, ale w dobie kolorowych tabloidów, ludzie czasami wpadają na takie pomysły jak ‘Zmierzch’. Jeżeli takie przedsięwzięcia znajdują swoich fanów, to znaczy że ktoś potrze- A kto jest Twoim pierwszym recenbuje takiej “kastracji ikon grozy”. Mnie zentem? takie pomysły drażnią.


Z tym recenzentem to jest kłopot. Jeżeli wysyłam komuś opowiadanie to zwykle uważam je za już na tyle wyszlifowane, że nie poddaję się niczyim propozycjom co do ewentualnych zmian. Ale mam takie trzy osoby, które wiele dla mnie znaczą jeżeli chodzi o odbiór tekstów: moją narzeczoną, która zagrzewa mnie nieustannie do pracy, pomimo, że odbywa się to przecież kosztem czasu, który moglibyśmy spędzać razem; jej brata, Filipa, który nieustannie przypomina mi, że do mistrzostwa wiele mi brakuje oraz mojego brata, Michała, z którym często prowadzimy długie leniwe dyskusje z takiej dyskusji wzięło się co najmniej kilka moich opowiadań. To taki doskonały czworobok i sprzężenie zwrotne zarazem.

jedno słowo: “natchnienie”. Nie ma czegoś takiego jak “natchnienie”. Jest tylko ciężka praca i efekty tej pracy. Koniec. Kropka. Być może mylę się w tym założeniu (ja też mam przecież nie tak duży staż w pisaniu), ale na razie dla mnie ta zasada działa bez zarzutu. Zapytam jeszcze o Twoje najbliższe plany wydawnicze. Gdzie teraz będziemy mogli zobaczyć teksty Pawła Palińskiego?

Myślę, że pojawię się jeszcze w tym roku w co najmniej dwóch antologiach FS. W listopadowym numerze SFFiH zamieszczone będzie moje opowiadanie pt: “Ogary miłości”. Co dalej zobaczymy. Na razie jestem w fazie zbierania pomysłów na coś większego, być może poA co muzyką? Czego słucha Pa- wieść. Za wcześnie jeszcze jednak aby weł Paliński w przerwie w pisaniu? o tym mówić. A może w trakcie? Na koniec standardowe pytanie: poW trakcie pisania preferuję ciszę, muzy- siadasz kota? Bo w fantastycznym ka mnie rozprasza. Ale po pisaniu światku staje się to powoli regułą? lubię słuchać SunnO)) i Depeche Mode. Niestety nie mam żadnego zwierzaka. Jakich rad udzieliłbyś początkującym Przy moim nieuregulowanym trybie praautorom grozy? cy zawodowej, kot siedziałby tylko sam w domu. Ale mam kaktusy. choć to marUdzielanie rad to niebezpieczne zaję- na pociecha. I nie mruczy. cie, podzielę się z Tobą zatem pewną własnoręcznie skonstruowaną zasadą, Bardzo dziękuję za rozmowę. I życzę której trzymam się przy pracy. Być może dalszych literackich sukcesów. w przyszłości, kiedy wreszcie będę zadowolony z własnego warsztatu będę miał coś więcej do powiedzenia, na ten temat na razie jednak ZŁOTA ZASADA brzmi tak: każdy kto bierze do ręki pióro powinien wyrzucić z własnego słownika



Transylvania)

-----------------------------------------Ocena: 4/6 Wydawca: Rebis 2009 Tłumaczenie: Radosław Kot Ilość stron: 336

Jak głoszą podania ludowe, wampiry atakują wraz z zapadnięciem zmierzchu. Rzeczywiście, od kiedy tryumfy święci cykl „Zmierzch” Stephenie Meyer, obserwujemy zmasowany atak wampirów... na półki księgarskie. Są to zarówno nowe powieści i zbiory opowiadań, których głównymi bohaterami są krwiopijcy, jak i wznowienia dawniej wydanych, a także pierwsze wydania powieści i – coraz częściej – cykli powieści od lat święcących tryumfy na Zachodzie.

cia młode dziewczęta. Przed zakusami Saint Sebastiena i jego towarzyszy ratuje hrabia młodą i niewinną Madelaine. Tak, wiem, obecnie wampiry będące ucieleśnieniem wszelkich cnót i przeklinające swój wampirzy los to już norma, jednak należy wziąć poprawkę na to, że Yarbro swój cykl zaczęła pisać w 1978 roku, a więc ledwie dwa lata po ukazaniu się „Wywiadu z wampirem” Anne Rice i na długo, długo przed narodzinami śliczniutkich, słodziutkich i tak bardzo nieDo tych ostatnich należy „Hotel Transyl- szczęśliwych wampirów L.J. Smith czy vania”, powieść będąca pierwszą częścią Stephenie Meyer. liczącej jak dotąd 24 tomy (oraz kilka poPodobnie jak hrabia Drakula – hrabia wieści powiązanych) serii o hrabim Saintde Saint-Germain miał swój historyczny Germain. Twórczyni serii Chelsea Quinn pierwowzór. Jednak wampir Yarbro ma Yarbro nie ukrywa inspiracji klasyczną zdecydowanie więcej wspólnego z franpowieścią wampiryczną – i rzeczywiście, cuskim hrabią niż Stokerowski Drakula hrabia Saint-Germain ma w sobie dużo z wojewodą wołoskim. Widać, że ameryz hrabiego Drakuli Stokera czy lorda Rutkańska pisarka dość dokładnie zapoznała hvena Polidoriego. Podobnie jak Drakula się zarówno z realiami Francji pod rządai Ruthven – jest szlachcicem, a nawet, jak mi Ludwika XV, pozycją kobiet w tamtych ten drugi, powszechnie pożądanym w toczasach czy ubiorami, jakie wówczas warzystwie i budzącym podziw wśród konoszono, jak i z postacią niezwykle tajembiet. Jak jego pobratymcy z klasycznych niczego i pozostającego do dziś zagadką powieści wampirycznych Saint-Germain hrabiego de Saint-Germain: człowieka, jest praktycznie nieśmiertelny, niesamoktórego pochodzenia nikt dokładnie nie wicie zręczny, a w razie potrzeby potrafi znał, alchemika, kompozytora, ulubieńca przeobrazić się w wilka. salonów. Wszystko to pozwala nam podW dawnych powieściach wampiry za- czas lektury przenieść się w dawne czasy wsze utożsamiały zło, z którym walczyć i poczuć smak XVIII-wiecznej Francji. musieli szlachetni ludzie. Właśnie w tym „Hotel Transylvania” wywołał we mnie punkcie „Hotel Transylvania” różni się od z jednej strony chęć zapoznania się z koklasycznej powieści wampirzej. W powielejnymi tomami, z drugiej jednak strach, ści Yarbro złem są ludzie, a konkretnie czy nie będzie tak, jak w przypadku innych baron de Saint Sebastien. On to stoi na wielotomowych sag – im dalej, tym gorzej. czele grupy satanistów, odprawia czarne Na razie z niecierpliwością czekam na msze, podczas których ku chwale szatana „Pałac”, drugi tom przygód nieśmiertelnesą brutalnie gwałcone, torturowane, a na go hrabiego. końcu w okrutny sposób pozbawiane ży-

Text: Jagoda Skowrońska

CHELSEA QUINN YARBRO - Hotel Transylvania (Hotel

69


[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]

Paweł Pietrzak Jazda! Zdecydowanie wierzę w to, że pojedyncza rozmowa, jedna książka, jeden film są w stanie zmienić życie. Potrafią w niemal fantastyczny sposób programować nasz system postrzegania świata, by już na zawsze działał w sferze odniesień właśnie do rozmowy czy książki. Również jedno zdanie może przestawić zwrotnicę życia i skierować jego pociąg na inny tor. Jestem tego pewien. Właśnie, pociąg... Siedziałem w pociągu i czytałem książkę (nie, nic, co mogłoby w znaczący sposób wpłynąć na mój ogląd rzeczywistości – zwykły tani kryminał kupiony przed dworcem, w kiosku z wymiętolonymi książkami; autor nieważny, tytuł do zapomnienia, akcja naiwnie pro-chandlerowska) zwinięty na niewygodnym miejscu. Zawsze sadowię się w ten sposób – jedna noga na... Właściwie nie wiem, jak to się nazywa... na takim podwyższeniu przy ścianie wagonu, druga schowana gdzieś pod nią, ciało wciśnięte w róg pomiędzy oparciem i ścianą. Chyba nie lubię ludzi, wielu się boję i stąd płynie mój sposób siedzenia – byle jak najdalej od śmierdzących, mlaskających i zbyt głośno gadających homo sapiens. Pociąg jechał, chybotał się jak niezbyt zdrowy opasły bawół, koła terkotały na łącznikach szyn. Minęliśmy Preczę (wyjątkowo paskudna stacja, kwintesencja polskiej stacyjności kolejowej; spiker bełkotliwie ogłaszający nazwę stacji przez radiowęzeł oznajmił, że zawitaliśmy na „Stacji Esza, Stacji Esza”, baran!) i telepaliśmy się dalej. Słońce wychylało się zza napchanych wodą chmur, jakby bawiąc się z ludźmi w grę „Dam tęczę albo nie”. Minęła szesnasta. Jazda pociągiem mnie usypia. W zasadzie usypia mnie każda możliwa jazda: samochodem, autobusem... Ledwie zajmuję miejsce, pojazd rusza, ja ambitnie zaczynam gapić się na zmieniający się krajobraz za szybą lub czytać książkę, gdy nadchodzi senność. Oczy me się zamykają. Pamiętam, kiedyś zasnąłem w pociągu i chyba obudziło mnie własne chrapanie. Poderwałem głowę, otworzyłem oczy i zdezorientowany rozejrzałem się po ludziach (wtedy jechało ich zdecydowanie więcej, paskudnie gapili się na mnie, bo mym głośnym snem zdawałem się rościć sobie prawo do zajęcia miejsca w ich odpychających szeregach). Pośliniłem się. Gruby ciąg gluta zwisał z moich ust. Dalszą część podróży odbyłem już zawzięcie wpatrzony w okno, jakbym widział za nim coś, czego nie mogłem przeoczyć. Tak więc tradycyjnie robiłem się senny. Zamknąłem książkę; stronę, na której skończyłem lekturę, założyłem palcem i przymknąłem oczy. Brodę oparłem na

70


[ Paweł Pietrzak - Jazda ]

dłoni, by uniemożliwić otwarcie moich śliniących się ust. Siedziałem sam. Po drugiej stronie wagonu facet z żoną (starsi, zdecydowanie zżuleni okrutnym losem, tacy, co to codzienną toaletę zamykają na umyciu zagłębień między palcami u stóp) dyskutowali o czymś niezrozumiale. Oprócz nas w wagonie znajdowało się jeszcze kilka osób, lecz ich nie widziałem. Słyszałem jedynie pomruki ich rozmów, ćwierkanie komórek. Tak właśnie wyglądała sytuacja, gdy przymykałem powoli ślepia, a do wagonu wszedł konduktor. Już wcześniej sprawdzał nam bilety – wysoki facet, z twarzy podobny do tego siwego księdza z „Plebanii”, ale łysy. Miał długie ręce. W pałąkowatych palcach trzymał gruby notatnik, czy może mandatnik, biletnik, czy jak to tam nazwać... Zamknąłem oczy... – Ma pan rozmienić 50 złotych? – Usłyszałem głos konduktora. Przez sekundę myślałem, że może zwrócił się z tym pytaniem do mnie. Nie otwarłem jednak oczu. Mogłem przecież spać i niczego nie słyszeć, prawda? – Nie – odpowiedział ten bełkoczący starszy żulik. Tę jedną sylabę wypowiedział całkiem wyraźnie. Pewnie kolejarzyk chciał mieć drobne w razie sprzedaży biletu jakiemuś ciulikowi, który nie zdążył stanąć w kolejce do kasy. – Proszę mi rozmienić 50 złotych – nalegał konduktor. Ton jego głosu zdawał się odmienny, pojawił się w nim nacisk, emfaza jakaś. – Ale ja nie mam. Zupełnie nieoczekiwanie usłyszałem dźwięk, który zawsze napawa mnie przerażeniem, napełnia mnie adrenaliną, popycha do ucieczki. Wywołuje we mnie czysto ludzki odruch poszukiwania schronienia. Uderzenie. Potem następne i następne. Jak oszalałego nasterydowanego Tysona. Otwarłem oczy. Popatrzyłem w kierunku konduktora i tamtej dwójki pasażerów. I, o rety, konduktor złapał faceta za koszulę (wyszła ze spodni, ukazując znajdujący się pod nią podkoszulek upstrzony miliardem chyba dziurek – powstałych najpewniej w wyniku nieustannego noszenia) i trzymał w kleszczach chudych, lecz niesamowicie silnych paluchów. Drugą dłonią, a w zasadzie pięścią, raz po raz uderzał w twarz faceta. Gruby notatnik leżał na podłodze, otwarty na stronach, gdzie linijki tekstu, jakby listy albo wersy poematu, przekreślone były grubymi, rozgniewanymi krechami. Cios za ciosem, a żona faceta, jakby nagle wepchnięta w świat, w którym nic tak naprawdę nie pasuje, siedziała nieruchomo, najwidoczniej ścięta lękiem. – Hej! – wrzasnął ktoś za mną.

71


[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]

Ludzie powstawali, ale nie ruszali się ze swoich miejsc. Być może człowiek w mundurze sprawiał, że ich chęć działania napotykała mur respektu. Bo przecież mundur to prawo, a prawo nie leje nikogo bez powodu... To znaczy, nie masakruje niczyjej twarzy. Twarz faceta zmieniała się w gębę – zakrwawioną i wykrzywioną bólem. Próbował uwolnić się od koszmarnego uścisku, lecz był zbyt słaby. Może alkohol dokonał entropii jego mięśni, może starość. Każde kolejne uderzenie spadało na niego, pięść przekształcała skórę w ciasto poddające się formowaniu. Mikroskopijne kropelki krwi pryskały wokół. Jedna spadła nawet na moje okulary, jak malutki czerwony diabełek. Ja również nie drgnąłem. Jakaś cząstka mojego instynktu zachowawczego próbowała odwrócić twarz od krwawej scenerii, skupić ją na widoku za oknem („Co? Kogoś bili? Nic nie widziałem, oglądałem wyjątkowo ciekawy wiejski krajobraz.”), lecz nie przestawałem wpatrywać się w jatkę. Zawsze byłem cieniem. Chciałem niczym cień przejść przez życie, bez głębi, niknący w mroku. Tak jest dobrze i wygodnie. Nikt mnie nie rusza, ja unoszę dłonie w geście poddaństwa. Nie chowam głowy w przysłowiowy piasek jak równie przysłowiowy struś. Ja z fascynacją oglądam swe strusie pazurki, gdy wokół wybuchają bomby. – Ty, kurwa! – zakrzyknęła kobieta, partnerka nieszczęsnego nieustannie bełkoczącego poprzez krew worka treningowego. Nagle wyrwana z otępienia rzuciła się na oprawcę. Chwyciła jego pięść. Konduktor popatrzył na swą nagłą przeciwniczkę. Sądzę, że nie spodziewał się jej reakcji, tylko skupił się na biciu, wszystko inne odsuwając na dalszy plan. Dostrzegłem profil konduktora. Był blady, zaciśnięte wargi wtapiały się w skórę, zatraciły swą naturalną barwę. Jedno oko sprawiało wrażenie, jakby należało do bezwolnego cyborga, który kierowany przez swego programistę ma tylko jedno zadanie: zabić nieposłusznych. Nie puścił swej ofiary. Nadal dzierżył ją w garści. Facet chyba stracił przytomność, bo opadł na siedzenie bez ruchu, bez walki. Z twarzy skapywała krew, znacząc brudną podłogę wagonu. Drugą ręką konduktor odepchnął kobietę. Ta straciła równowagę i gruchnęła o ścianę wagonu. – Oj – jęknęła cicho. Wtedy właśnie dwaj mężczyźni, którzy wstali z miejsc wcześniej, ale nie poruszali się w ogólnej martwicy, strząsnęli z siebie niemoc i rzucili na konduktora. Złapali go za ramiona, wrzeszcząc jak opętani. Wypuścił zakrwawionego mężczyznę (faktycznie zemdlał, bo najpierw usiadł z opuszczoną głową, potem zaś przechylił na bok i osunął na siedzenie; miał

72


[ Paweł Pietrzak - Jazda ]

otwarte usta, a zakrwawione zęby sprawiały upiorne wrażenie), spróbował odgonić napastników. Obrócili się, zakotłowali. Błysnęły wyszczerzone w nowym ataku gniewu kły konduktora. Były duże, dziwnie drapieżne. Jakby należały do zwierzęcia mogącego równie dobrze gryźć trawę, co wżerać się w ciepłe mięso. Warknął coś, jakby przekleństwo. Nie zrozumiałem. Prócz tego zagłuszali go dwaj obezwładniający go pasażerowie. Obracali się w śmiertelnym tańcu, odbijali od siedzeń. Partnerka pobitego obrzuciła go szybkim, troskliwym spojrzeniem i rzuciła się do twarzy konduktora. Co za koszmar. Wciąż się nie ruszałem, wpatrując się w niesamowitą, pokręconą scenę rozgrywającą się przed moimi oczami. Byłem jak widz oglądający wyjątkowo-wyjątkowo realistyczny reality show, który ma prawo ingerencji weń dopiero wtedy, gdy na ekranie pojawi się napis: Wyślij SMS, jeśli... Właśnie, jeśli co? Chętnie wysłałbym i ze dwa, nawet za wysoką cenę, byleby ten pieprzony konduktor zakończył swą jazdę i dał się obezwładnić, by przestał się rzucać jak oszalały potwór Frankensteina. Kobieta szarpała jego facjatę. Krzyczała coś i drapała skórę szaleńca (jej partner zaś niebezpiecznie, w rytm stukotu kół pociągu, przechylał się w kierunku przerwy pomiędzy siedzeniami). Dwaj mężczyźni też coś wrzeszczeli, jakieś „chuje”, „kurwy”, nie wiem. Konduktor zgubił kasownik – wysunął się z jego torby, która nieustannie dyndała mu na ramieniu, jak integralna część jego kolejowego organizmu. Urządzenie spadło na podłogę, trach! – skasowało nieistniejący bilet i kopnięte pojechało w kierunku notatnika. Znieruchomiały tymczasem bezpieczne w kałużce krwi obok siedzenia. Konduktor zaryczał jak wściekłe, ranne wierzę. Poczułem dreszcz grozy silniejszy niż do tej pory. Ten ryk niósł z sobą jakąś ohydną informację. Spotęgowany ciasną przestrzenią wagonu wdarł się do moich uszu. Zdaje mi się, że któraś z kobiet znajdujących się w wagonie zajęczała przeciągle. Nie patrzyłem na innych... Wpatrywałem się w ryczącą bestię konduktorską. I ten ryk mógł oznaczać nadchodzącą śmierć monstrum lub też tak ogromny wybuch dzikości i siły, że nikt z nas, żaden pasażer, żadna żyjąca istota, nie zdołaliby jej okiełznać. Jedno wejrzenie w wytrzeszczone, dziwnie czarne ślepia konduktora, jedno zerknięcie na krwawe szramy na jego twarzy wystarczyło, by jasno zinterpretować ten ryk. „Truchlejcie!” – wrzeszczał – „Zaraz pożrę was wszystkich.” Wtedy zaś, gdy konduktor wydał z siebie obłąkańczy głos, a dwaj mężczyźni, być może zdjęci nagłym lękiem o własne dusze, rozluźnili uściski, pociąg zwolnił.

73


[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]

Dojeżdżaliśmy do stacji Lewin Brzeski. Jeszcze sekunda, drzwi się rozsuną i będziemy mogli wyskoczyć z tego koszmarnego pociągu. Jeszcze kilka chwil, złapię plecak i zwieję, gdzie pieprz rośnie, choćby na piechotę, przez pola i lasy, do bezpiecznego Wrocławia. Pociąg zwolnił bieg i cała trójka kotłujących się mężczyzn straciła równowagę. Zachwiała się także i kobieta o paznokciach naznaczonych posoką konduktora. Postąpiła niepewny krok w celu utrzymania pozycji stojącej, ale runęła na zakrwawionego nieprzytomnego partnera. Wraz z nim sturlała się na podłogę. Co za piekło! Trójka walczących też upadła. Na drzwi oddzielające część wagonu, w której siedzieli pasażerowie od wyjścia. Głuche uderzenia o drzwi były przerażające. Mogły oznaczać, że ktoś właśnie stracił życie... Tak, mogły to oznaczać. I marzyłem, że to konduktor się przekręcił. Że rozwalił sobie durny, maniakalny łeb. Kobieta chwyciła w ramiona nieprzytomnego mężczyznę Jego zakrwawiona twarz zostawiła na jej brzydkiej bluzce okrągły ślad. Walczący nadal się siłowali. W tyglu rąk, nóg i powykrzywianych twarzy rozgrywał się koszmar. Pociąg zaś zatrzymał się na stacji, rozsunęły się automatyczne drzwi; kilka osób wsiadło do wagonu. Wtedy dopiero dostrzegłem, że za drzwiami, w które gruchnęli wojujący, zgromadził się tłumek gapiów. Szybka w drzwiach nie należała do najlepiej skrojonych, przez co ich twarze były powykrzywiane, ludzie zaś sprawiali wrażenie debili oglądających spektakl, którego treść nie docierała do ich miniaturowych, gładkich mózgów. Jakiś wsiadający rozsunął drzwi, chyba nieświadom wydarzeń i rzucił krótkie „Co jest?”, spojrzawszy pod nogi. Bo oto konduktor wysupłał pokraczne dłonie z uścisku. Wrzasnął jakieś słowo, zaklęcie może, i złapał nowo przybyłego pasażera za nogi. Podtrzymując się ich, zdołał wydostać swe ciało z dzierży pasażerów. Gapie rozsunęli się z kretyńskim ni to pomrukiem, ni to piskiem odrazy. Ci dwaj na podłodze odpuścili. Ciężko sapali poplamieni krwią. Konduktor zaś zerwał się na równe nogi (wydał się większy niż wcześniej, jakby pajęczy z tymi swymi chudymi kończynami), obrócił się do wnętrza pociągu. Gęba konduktora przypominała indiańską twarz gotową na wojnę, pokrytą barwami wojennymi. Grube szramy krwi znaczyły czoło i policzki. Nos skrzywiony był w sposób wskazujący na to, że głuche łup!, które rozległo się, gdy mężczyźni padli na drzwi, było w rzeczywistości głuchym trzask!, świadczącym o łamaniu nosa. Wargi, już nie blade i zaciśnięte, rozchylone były w pełnym bezmyślnego gniewu grymasie.

74


[ Paweł Pietrzak - Jazda ]

To potwór, wilk w owczej skórze – pomyślałem skulony w sobie. I nagle ten potwór ryknął jeszcze raz, wyrzucając przed siebie ramiona, jakby chciał nam pokazać, że najchętniej wszystkich nas chwyciłby w swe łapska i mordował, masakrował i rozrywał. Cofnąłem się na ścianę, stałem bowiem bardzo blisko i pewnie znalazłbym się jako jeden z pierwszych na rzeźniczej liście. A nie chciałem siłować się z tym stworem. Nawet mężczyźni leżący na podłodze cofnęli ręce, nie starając się już złapać konduktora. Chyba ten nieprzytomny do tej pory facet otworzył jedno napuchnięte oko, bo na jego twarzy coś błysnęło bielą spod warstwy czerwieni. Konduktor z szybkością gazeli wyskoczył z pociągu, zaraz przed zasunięciem się drzwi. Ktoś krzyknął „Stać!”, ale maszyna sapnęła i ruszyła dalej. Ludzie przypadli do okien, ja również. Dostrzegliśmy konduktora, który pierzchał między budynkami – z rozłożonymi szeroko ramionami, jakby chcąc, by uniósł go wiatr. Biegł szybko, diabelnie szybko. Zniknął pomiędzy drzewami jeszcze nie pokrytymi wiosennymi świeżymi liśćmi. Przez ułamek sekundy mignęła jeszcze jego torba, a potem pociąg nabrał prędkości i konduktor przestał istnieć w naszym świecie. To zadziwiające, że wszystko trwało kilka minut, jedną chwilę. Wagon zaś zamienił się w scenę, na której rozegrała się obrzydliwa makabreska. I tak naprawdę nadal miałem w uszach pytanie konduktora: „Ma pan rozmienić 50 złotych?” Czy o to chodziło? Że ten nieszczęsny żulik nie miał tych pieniędzy? Czy dlatego konduktor dostał do głowy? Jedno zdanie tylko i trach! – Aaa!!! – krzyknął jeden z mężczyzn, którzy wcześniej nie bacząc na nic, siłowali się z wariatem. Popatrzyłem na niego, w dół, na ciała. Mężczyzna w jednej dłoni trzymał kasownik. Musiał podnieść go z podłogi... A może jednak nie... Bo druga dłoń tkwiła w uścisku plastikowej szczęki urządzenia. Zaś spomiędzy kasujących atramentowych kłów ciekła krew... Nie wiem więc, czy ten człowiek podniósł kasownik, czy też kasownik sam, niby żywe stworzenie, użarł go w dłoń. Naprawdę nie wiem.

75



Transylvania)

-----------------------------------------Ocena: 4/6 Wydawca: Rebis 2009 Tłumaczenie: Radosław Kot Ilość stron: 336

Po lekturze większości tomów „Kronik wampirów” Anne Rice czułem się srodze wymęczony i przez jakiś czas miałem nie sięgać po kolejne pozycje z jakimikolwiek krwiopijcami w tle. Przypadkiem jednak wpadła mi w ręce książka niejakiej Chelsea Quinn Yarbro, zatytułowana „Hotel Transylvania”. Szata graficzna może kojarzyć się z powieściami Rice, ale na szczęście fabuła jest zdecydowanie lepsza, o czym za momencik.

składają w ofierze młode kobiety, brutalnie je okaleczając, gwałcąc, a następnie pozbawiając życia. Kiedy nasz nieśmiertelny bohater wpada na ich trop, okazuje się, że zagrożona jest młoda dziewczyna imieniem Madelaine, któ- rej ojciec dawno temu podpisał pakt z piekielnym. Jego wyznawcy chcą teraz dostać to, co wydaje się ich własnością – przerażoną Madelaine.

Text: Robert Cichowlas

CHELSEA QUINN YARBRO - Hotel Transylvania (Hotel

Saint-Germain uświadamia młodej damie, jak maluje się sytuacja. Zdradza jej również swoje pochodzenie. Dla biednej dziewczyny wampir jest jedyną deską ratunku. Madelaine spędza dużo czasu z naszym bohaterem. Jak się nie trudno domyślić, zakochuje się w nim bez opamiętania, a w końcu pragnie pójść w jego Jak i u Rice, tak i u Yarbro głównym bo- ślady i również stać się krwiopijcą. haterem jest wampir. W tym przypadku całkiem nieźle nakreślony, z charakterem Widać w książce kilka oklepanych i wdziękiem. Hrabia Saint-Germain – oto schematów, jak choćby wątek miłosny jego imię. śmiertelnika z wampirem czy sam pakt Wydawca pisze o autorce jako mistrzyni horroru, zdobywczyni wielu literackich nagród i pierwszej kobiecie, która była przewodniczącą Horror Writers Association. Zastanawiam się, czy odczuwać wstyd, że słyszę jej nazwisko po raz pierwszy...

z diabłem, aczkolwiek trzeba również przyznać, że zarówno język powieści, jak i żwawa akcja stanowią jej spory atut. Czytelnik lubujący się w tematyce wampirzej prawdopodobnie będzie zadowolony z lektury. Otrzymuje bowiem historię przemyślaną i dynamiczną, bez zbędnych opisów mających na celu, co nierzadko praktykowała Anne Rice, „pogrubić” książkę. Yarbro nie pogrywa z czytelnikiem. Jest wobec niego uczciwa, co cieszy i dobrze rokuje na przyszłość, Saint-Germain nie pojawia się jednak, bo tak się składa, że „Hotel Transylwania” aby uwodzić dobrze urodzone damy, lecz to dopiero pierwszy z dwudziestu kilku toaby stawić czoła złu, które rozpętuje pew- mów cyklu o hrabim Saint-Germain. na satanistyczna sekta. Wyznawcy diabła Akcja powieści została osadzona w połowie XVIII wieku w Paryżu. Hrabiego SaintGermain otacza aura tajemniczości. Nie wiadomo, skąd przybył ani w jakim celu. Szybko jednak zdobywa zaufanie wysoko postawionych obywateli miasta, zarówno mężczyzn, których onieśmiela swoją muzyką, jak i kobiet, które zachwycone urodą i elokwencją tajemniczego jegomościa traktują go jak członka rodziny.

77


Z pamiętnika fryzjera Robert Cichowlas

Cóż mam napisać... Lubię strzyc. To mnie odpręża, ale i pozwala wyładować negatywne emocje. Mam naprawdę rewelacyjne nożyce - duże, ciężkie, niezwykle ostre. I wojuję nimi po mistrzowsku! Wyżywam się na włosach, tnąc je, prostując, zakręcając, farbując. Im klient mniej sympatyczny, tym tnę mocniej, czasami nawet „nieopatrznie” wyrywam kudły, a podczas prostowania zdarza mi się je przypalać. Chamom mówię NIE! Kilka dni temu zakład, w którym pracuję, odwiedził mój psychiatra. Chyba mnie nie poznał, bo nawet nie powiedział „Dzień dobry”. Usiadł na fotelu i rozkazującym tonem oznajmił: - Na krótko! Więc odciąłem skurwysynowi łeb.

Odkryte kolanko panny Weroniki Michał Galczak

Panna Weronika zdawała się być niepocieszona wizytą u wujostwa. Siedziała smutna, markotna. Można by pomyśleć, że była zła. Ani trochę nie przypominała radosnej zielonookiej panienki, jaką była zaledwie dzień wcześniej. Siedzący obok wuj Antoni korzystał z sytuacji i głaskał pod stołem odkryte kolanko Weroniki. Zapocił się przy tym nielicho z podniecenia, obarczając winą upał panujący na dworze. Dłoń lubieżnika powędrowała wyżej i dotarła do koronkowych majteczek dziewczyny. Mężczyzna stęknął, kiedy poczuł w kroczu eksplozję ciepła. Ciotka Pelagia spojrzała wyniośle na beznamiętną twarz Weroniki. Nie bez kłopotu nadziała na widelec świeżo wyłupioną gałkę oczną o zielonej tęczówce i spokojnie dokończyła posiłek.

7

Ernest Kot Pierwszego dnia oglądał Teatr Telewizji. Obcowanie przez szklany ekran ze sztuką pomagało mu czuć się kimś wyjątkowym. Drugiego dnia czytał Platona i toczył wojnę z myślami. Im bardziej starał się zrozumieć świat, tym więcej miał wątpliwości. Trzeciego dnia płakał. Zawieruszył mu się sens życia, nie zauważył nawet kiedy i gdzie. Czwartego dnia był u spowiedzi. Kapłan jednak nie mógł mu pomóc. Piątego dnia bawił się luksusową prostytutką. Ona i noszący kremowy smoking alfons gniją płytko pod ziemią. Szóstego dnia włożył pięć kul w sześciokomorowy bębenek rewolweru, zakręcił kołem fortuny, wsunął lufę do ust i pociągnął za spust. Siódmego dnia odpoczywał.


Przypadek pana X Ernest Kot

Biuro. Klient. Strzykawka. Ciemność. Obudził się w zatęchłej piwnicy. Wisiał głową w dół, ciasno opięty kaftanem bezpieczeństwa. W około gromadziły się pół ludzkie, pół zwierzęce bestie. Zamiast twarzy miały wilcze pyski, ich cielska pokrywała gęsta sierść. Jedna z istot podpełzła na czworakach. Ociekające spienioną śliną szczęki przysunęły się do jego twarzy. Pomyślał, że potwór schrupie go, niczym rozdrabniarka do drewna uschniętą gałąź. Pogodził się ze śmiercią w chwili, gdy poczuł na twarzy ciepło cuchnącego oddechu. Jednak nie było mu dane umrzeć. Bestia, zamiast zmiażdżyć jego głowę wielkimi zębiskami, wydała przeciągły warkot: -Witaj wśród swoich – artykułowała groteskowo. – Tyś nasze dziecię…

Czarny humor Ernest Kot

Tego wieczora, po kolejnej burdzie, kierownik cyrku zadecydował ostatecznie ukrócić pijackie wybryki tęgiego klauna. Kazał mu pakować walizki i wypieprzać przed świtem. Wstawiony grubas wykorzystał ostatnią noc na wycięcie ekipie jeszcze kilku psikusów. Nałożył makijaż, barwny kostium i ruszył w obozowisko. Poćwiartowanym treserem nakarmił tygrysy. Człowiekowi gumie udowodnił, że nie ma elastyczniejszej czaszki od innych. Połykacza ognia napoił na skwarek rozpaloną benzyną. Jednokołowego rowerzystę na dobre przytwierdził do liny na wysokości. Wreszcie kierownikowi, na pożegnanie, z jego własnych jelit, nawiązał gromadę dmuchanych zwierząt. Nikt nie zrozumiał dowcipu. Nikt się nie śmiał. Klaun spakował walizkę i opuścił cyrk przed świtem. Smutny.

Pamiętaj o śmierci Piotr Pocztarek

Znalazł swojego ojca przebitego wielkim, drewnianym krzyżem. Na ścianie przedpokoju, wielkimi, niezgrabnymi literami nabazgranymi krwią widniał napis „memento mori”. Pamiętał. Jak mógłby zapomnieć? Czekał na nią z wytęsknieniem już od przeszło czterech wieków. Padł na kolana i zapłakał. Wykrzywiając twarz w grymasie bólu, przekłuł sobie wargę dwoma wystającymi kłami.

79


Uwięziony Piotr Pocztarek

Siedział na swoim niewygodnym fotelu, czytając książkę z niezadrukowanymi stronami. Co chwila zerkał na niedziałający zegarek, za 15 minut miał zacząć się jego ulubiony program. Wstał, odłożył książkę i poszedł do łazienki. Odkręcił kran, z którego nie leciała woda i opryskał sobie twarz. Być może to go rozbudzi. Wszedł do kuchni i otworzył lodówkę. Była pusta, zresztą od wielu lat. Znów ledwo zaspokoi głód. Nagle poczuł potworny wstrząs i przewrócił się na podłogę, zasłaniając głowę dłońmi. Lustra pękały, obrazy spadały ze ścian, meble łamały się i upadały. Znowu… To tylko Julka gwałtownie odkładała na półkę swój domek dla lalek.

Sen

Piotr Pocztarek Śniło mu się, że zabił całą swoją rodzinę. Nie miał już nikogo, przyjaciele zawsze uważali go za dziwaka, dziewczyna zostawiła go dla jakiegoś obcokrajowca. Obudził się w środku nocy zlany potem. Zestawił stopy z łóżka, by poczuć chłodny, mokry i lepki dywan. Wyszedł do przedpokoju zalanego bladym światłem księżyca. Wszędzie była krew. -Mamo? Tato? Byli tam, cała rodzina, ojciec, matka, siostra. Jego ciało również tam leżało. Wrócił do łóżka i spokojnie zasnął. Miał przecież na to całą wieczność.

Piesek

Paweł Baranowski Dzieci nie lubiły pieska, piesek lubił dzieci. Słońce kończyło swoją podróż po nieboskłonie, leniwie chyląc się ku zachodowi. Na wysypisku panował bezruch, jedynie cień psiej budy wydłużał się nieuchronnie. Upuszczona w pospiechu lalka kontemplowała ten widok oczyma zrobionymi z guzików. Gdyby miała uszy, mogłaby wsłuchać się w martwą ciszę. Gdyby miała nos, mogłaby odetchnąć wonią stęchlizny. Gdyby miała głos, mogłaby krzyknąć. Jedyne jednak co jej pozostało to leżeć wśród pogryzionych kostek, błyszczących w promieniach zachodzącego słońca. Dzieci nie lubiły pieska, piesek lubił dzieci.

Łowca

Tymoteusz Raffinetti Stworzyły go mroczne zakamarki naszej podświadomości, pełne strachu,nienawiści i cierpienia. Był czystym złem - bezduszną kreaturąwykorzystującą ludzką naiwność.Polował w nocy, wtedy właśnie przebudzał się ze snu. Czekał cierpliwie ażktoś wejdzie, zamknie za sobą drzwi. W milczeniu obserwował jak ściąga dolną część ubrania i siada nad nim w skupieniu. Po chwili ciało ofiary przeszywała długa naszpikowana kolczastymi wypustkami macka rozrywająca błyskawicznie wnętrzności. Łapczywie wchłaniał zmieszane z krwią płyny ustrojowe, zostawiając przysmaki na deser. Gdy już zostawała sama skóra,zabierał ją ze sobą - każdy łowca potrzebuje trofeum. Wkrótce dołączała do pozostałych resztek po klientach szaletu numer sześć.


Oczekiwanie Jagoda Skowrońska

Całe życie na coś czekała. Czekała na cukierka od rodziców, ale zawsze starczało tylko dla rodzeństwa. Czekała na koleżanki przy urodzinowym torcie, ale te zapomniały, że je zaprosiła. Czekała na lekcji, aż nauczyciel ją zapyta, ale nim przyszła jej kolej, zadzwonił dzwonek. Czekała na awans w pracy, ale przy awansach i podwyżkach zawsze ją pomijano. Czekała na odrobinę zainteresowania ze strony męża, ale on był zbyt zmęczony pracą, by ją zauważyć. Dość już miała czekania na wszystko… nie czekając na zmianę świateł weszła na jezdnię. - Czemu kazałaś tak długo na siebie czekać? – zapytała śmierć, oczekująca jej na środku ulicy.

Tato

Jagoda Skowrońska Prawie już kończył czytać, gdy synek obudził się i zaczął pochlipywać. - Ciii, malutki. Uspokojone łagodnym głosem ojca niemowlę usnęło. Mógł wrócić do czytania. Nawet nie przypuszczał, że zwykły poradnik może aż tak wciągnąć. Po chwili pierworodny znów się obudził i tym razem już głośno domagał się uwagi. - Cicho, mama zaraz przyjdzie. Podniesiony głos ojca sprawił, że dziecko zaczęło płakać głośniej. - Zamkniesz się wreszcie?! Zdenerwowany wyjął dziecko z łóżeczka i z całej siły rzucił nim o ścianę. W pokoju zapanowała cisza. Teraz już w spokoju mógł dokończyć lekturę poradnika: „Jak sprawić, żeby twoje dziecko zasypiało z uśmiechem”.

Grzechotka

Jagoda Skowrońska Znów te nerwy. Ręce zaczynały drżeć, czuła, że jeszcze chwila, a zupełnie straci panowanie nad sobą. Na szczęście lekarstwo było w zasięgu ręki. Jeszcze tylko podejść po wodę do popicia. - Gzechotka? – zapytała z uśmiechem Hania, ściągając z ławy słoiczek z pastylkami i radośnie nim potrząsając. - Haniu nie baw się pastylkami uspokajającymi cioci. - Gzechotka, gzechotka – piszczała dziewczynka, biegając po całym pokoju i potrząsając nową zabawką. *** - A prosiłam, żebyś nie bawiła się moimi pastylkami – powiedziała Ciocia, zmywając z podłogi to, co zostało z Hani.

81


Więzy

Tymoteusz Raffinetti Obudziłem się niemy. A może to ludzie ogłuchli? Krążyłem po mieście szukając pomocy, lecz nikt nie zwracał na mnie uwagi. Krzyczałem, machałem rękoma, a kiedy o mały włos nie potrącił mnie tramwaj, rozpłakałem się z bezsilności. To wszystko przypominało jeden wielki, niekończący się koszmar. Ze wstydu przed łzami zarzuciłem na głowę kaptur, po czym skuliłem się w rogu ulicy. Gdy ponownie podniosłem wzrok zorientowałem się, że ktoś obok mnie siedział. Wyglądał znajomo, tak jakby... - To ty ojcze? - spytałem zdumiony, nie widziałem go od kilku lat - Co ty tu robisz? - To samo co ty - uśmiechnął się smutno - Nie istnieję...

Głód

Tymoteusz Raffinetti Całe ciało odmawiało mi posłuszeństwa, ale w końcu udało mi się dostać do wnętrza chaty. Moim oczom ukazał się mężczyzna w długim, zielonym fartuchu chirurgicznym. - Pan... musi mi pomóc... - wydusiłem z siebie - ...przyjechaliśmy pod namioty, ale gdy się obudziłem... o mój Boże, biedna Andżela, Tomek... oni... rozszarpali im ciała, jedli im flaki... wyglądali koszmarnie, jakby... nie byli ludźmi... Nieznajomy uśmiechnął się szeroko i w milczeniu przybliżył do mojej twarzy lusterko. Z przerażeniem ujrzałem swoją obszarpaną ze skóry twarz. Z ogromnej dziury w czole wystawał mi kawałek mózgu... Wtedy po raz pierwszy poczułem głód ludzkiego mięsa.

Kanibal

Małgorzata Groth Mogłabym przecież udawać, że nie widzę krwi ściekającej z twojej brody, paznokcia tkwiącego między zębami, które prezentujesz pięknie w zalotnym uśmiechu, ani nawet noża rzeźnickiego, leżącego spokojnie na siedzeniu obok. Mogłabym wysiąść na najbliższym przystanku, zgrabnie omijając resztki nastolatki zdobiące cały przedział, biec ile sił w nogach i zapomnieć o wszystkim. Mogłabym przestać gapić się na ciebie z panicznym wręcz strachem i nie prowokować więcej tych uroczych uśmiechów - jestem do niej zbyt podobna, byś mógł mnie ignorować, ale na pewno dużo mniej smaczna, chuda, koścista. Mogłabym w końcu wyjąć odznakę. Jednak nie potrafię odebrać ci szczęścia dzień przed naszym ślubem.


Skazańcy

Małgorzata Groth Jechali przez miasto pięknymi autami, trąbiąc i dzwoniąc swoich nóg łańcuchami. Mijali nocne damy i wielką mieli na nie ochotę, lecz namiętności zostawili na potem. Pierwej chcieli oprawcom swoim oddać ich srebrne z kulami łańcuchy, aby w końcu i oni stali się pospolitymi więźniami. Czekali na zemstę czwarte stulecie, aż wreszcie jakiś pajac - natchniony Lovecrafta opowiadaniami - postanowił dać im drugie życie. Jechali więc przez miasto, gubiąc odcięte głowy, a gdy ledwo przyzwyczaili się do swych ciał kruchości, świt zapadł, a marzenia ich senne prysły w nicości. Raz jeszcze spróbowali odpalić automobile, lecz skazani byli na kolejną wieczność w zbiorowej mogile.

Na czerwono Małgorzata Groth

Zachowywałeś się zupełnie, jakbyś był zaskoczony - krzyczałeś jak pięciolatka, której odebrano lizaka, szukałeś ratunku w talerzach, szklankach i za drzwiami. Bałeś się, Antoni, choć wciąż powtarzałam, że nie zaboli, że zacznę od zastrzyku z morfiny, że obserwowanie własnej śmierci to nic takiego. W końcu potknąłeś się na schodach i w głębi duszy dziękowałeś, że wielką strzykawką przyniosłam ukojenie bólowi połamanych kości. Ledwo przytomny wlepiałeś oczy w świeżo pomalowany sufit, pojękując i jedynie co jakiś czas spoglądałeś trzeźwiejszym wzrokiem na plastikowe pojemniki, napełniające się twoją krwią. Do tej pory nie rozumiem tego zdziwienia - przecież zawsze powtarzałam, że pomaluję ściany na krwistoczerwono.

Okrucieństwo Mort Castle

Podniósł słuchawkę po trzecim sygnale. “Słucham?” “Pan Marvis?” Głos był młody i wysoki. “Mógłbym pogadać z Ji...” “Nie”, przerwał ostro. “Jemy teraz kolację, a potem idziemy spać. Jimmy ma szlaban do końca miesiąca.” “Ale...” “I to przez ciebie zawsze wpada w kłopoty, młodzieńcze. Nie chcę cię tu więcej widzieć. Jimmy też już do ciebie nie przyjdzie. Żegnam.” Odłożył słuchawkę. Poszedł do kuchni. “Kto dzwonił?” spytała jego żona. Siedziała samotnie przy kuchennym stole. “Pomyłka”, odrzekł.



[ Wiersze niepokojące ]

Wiersze niepokojące Michał Galczak Rzecz o czarów pochopności Śmiech okrutny ciszę spsował, zaraz chrzęst mu zawtórował, chrobot ostrza na kamieniu w środku lasu, przy strumieniu, gdzie ruczaju meandr kręci, na polanie zapomnianej, z ludzkich wspomnień wymazanej. Na polanie bez pamięci. Kamień noża blask odsłania, zdziera rdzę, co od zarania klingę ostrza kryła sobą, będąc strażą i ozdobą. Krzyk się zerwał pełen trwogi. Ostrze zaśpiew swój wydało, zręcznie życie odebrało. Baran stracił swoje rogi. Jędza z jędzą sił nie szczędzą, w kotle zupę życia warzą. Przebrzydłymi głosy gwarzą, a z barana kapie krew. Żagiew w płomień, w czerpak – jucha, garść popiołu z garścią sierści. Co w powietrzu – niechaj słucha, kto pod ziemią – niech się zbudzi i powraca między ludzi!

85


[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]

Jęk straszliwy się podnosi, z razu cichy, bardziej prosi. Potem coraz głośniej wyje na pochwałę, że znów żyje, szczęśliw wielce, że się budzi. Dłoń przegniła piach rozrzuca, oddech idzie w martwe płuca. Trup powraca między ludzi. Wiedźma brzydsza w kotle pieni, sypie zioła, garść kamieni, druga wiedźma trupa bada, czy się dalszych czarach nada. Skórę tyka, wącha, pluje, pleśń na język sobie bierze, aby sprawdzić w jakiej mierze rozkład ciała postępuje. Jędza z jędzą sił nie szczędzą, w kotle zupę życia warzą. Przebrzydłymi głosy gwarzą, a na trupa pada cień. W płomień – piołun, w gar – jelita, funt jęczmienia z funtem sadzy. Ten kto ciekaw – niech nie pyta, kto utopion, niech tu, w lesie dawną młodość nam przyniesie. Ruch jakowyś w dnie strumienia szelest wody w bulgot zmienia. Tafla burzy się, prąd wije, fala chlapie, o brzeg bije. To topielec ruczaj wzburza. Przez lat kilka zapomniany w rzeki wodach pogrzebany. Wzdęte ciało się wynurza.

86


[ Wiersze niepokojące ]

Wnet ku niemu wiedźma bieży, gdy ten jeszcze w wodzie leży. Paznokciami brzuch rozcina, inkantacją śmierć zaklina, łapskiem trzewia mu wywraca, po kolei kiszki bada, w końcu blade serce zjada. Młodość na twarz wiedźmy wraca. Rytuału koniec zda się. Jeszcze tylko trzustka z trupa, dopełniona życia zupa. Nieśmiertelność w chochli chlapie. W ogień starość, w gar – splunięcie, szczypta ziemi i garść mięty. Powiedziane już zaklęcie. Niech krew daje ten, kto młody. Niechaj przyda mi urody! Wiedźma młoda zaskoczona z ostrym nożem w piersi kona. Druga, stara krew jej bierze; ile trzeba, w równej mierze z resztą innych ingrediencji. Miesza wolno, aż do wrzenia, ściąga sagan znad płomienia, rzuca czary w swej intencji. Sprawdza piersi, łono, kości, lecz nie widzi w nich jędrności. Zamiast tego ból paskudnie rzuca wiedźmą na południe. Pali trzewia, rwie arterie, z płuc wyciska oddech cały, mięśnie ścina, tęży gały. Kończą czarów się feerie.

87


[ Biblioteka Grabarza Polskiego ]

W ogniu siarka, w dymie – cuch. Dopaliło się ognisko. Obie wiedźmy w podnieceniu ingrediencji pochodzenia zaniechały wszak sprawdzenia. Rytuału koniec marny. Z paleniska dymu czarny słup na milę wiatr poniesie. Na polanie, tuż przy lesie dwa niewieście, wiedźmie trupy: tej, co młodość ją zabiła, i tej, która wywar spiła. Bowiem baran był zatruty.

GRABARZ POLSKI Grabarz Polski #17 Korekta: Wojciech Lulek Grafika, skład, łamanie: Tizzastre Bizzalini Reklama, Patronaty i Współpraca: Bartek@grabarz.net | Wojtek@grabarz.net

Chcesz współtworzyć Grabarza? Napisz do nas!

88

www.Grabarz.net | www.Grabarz.net/Forum


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.