ISSN 2082-8810
3/2011
Zbrodnia
De Blasi - Kwiatkowska - Klub mord 1
Wprowadzanie Mili Państwo!
Przed kilkoma dniami swoją premierę miały „Książki” – „magazyn do czytania”, wydawany nakładem Agory. Nieco wcześniej kolejny rekord popularności odnotował „LiteRadar”, przygotowywany przez Piotra Stankiewicza z Biblionetki. Mimo nieco mniejszej regularności ukazywania się „Czytam”, nasza redakcja również nie może narzekać na brak czytelników. Właśnie startuje Booklikes.com – tworzony przez Polaków startup, łączący w sobie system rekomendacji czytelniczych z możliwością tworzenia wirtualnej biblioteczki… Z ostatniego sondażu OBOP-u dowiedzieliśmy się, że ponad 60% Polaków (w tym – znacząca większość kobiet) lubi czytać. II Warszawskie Targi Książki odwiedziły dziesiątki tysięcy osób, wśród których – na nasze zaproszenie – przybył i premier Donald Tusk, by odebrać książki, jakie wspólnie wybraliśmy w plebiscycie na Facebooku. W ciągu kilku godzin fanpage „Czytam – kupuję”, zachęcający miłośników książki do wspierania wydawców poprzez nabywanie nowości wydawniczych zyskał pół tysiąca fanów, a liczba ta błyskawicznie rośnie… I choć wciąż mamy w pamięci głosy mediów, wieszczących koniec tradycyjnej książki, raport Biblioteki Narodowej, która alarmuje, że większość Polaków w ciągu ostatniego roku nie miała styczności z książką (nie mowa tu o przeczytaniu, lecz o styczności właśnie), to dziś – może wbrew oczekiwaniom – nie chcemy o nich przypominać. Dziś chcemy cieszyć się z tego, że choć „sezon ogórkowy” nadchodzi nieubłaganie, wygląda na to, że mamy dobry czas dla książki. Dziś chcemy, by mogli Państwo ze spokojem wyjechać na upragnione urlopy z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku i z przekonaniem, że po powrocie nie zastaną Państwo pozamykanych księgarń i bibliotek przerobionych na siłownie czy dyskoteki. Ale – by tak się nie stało – musimy też Państwa o coś poprosić. Musimy poprosić, by – mimo ciężaru toreb – pod słońce tropiku zabrali Państwo z sobą chociaż jedną, jedyną książkę. Tę, która od dawna czekała na to, aż będziemy mieli chwilę wolnego i będziemy jej mogli poświęcić nieco więcej uwagi. Tę zakurzoną i zapomnianą lub tę, którą zawsze chcieliśmy przeczytać. Wbrew pozorom: to jest dobry czas dla książki. To jest dobry czas dla jej wiernych miłośników. Redakcja PS Prosimy także, by nie zapominali Państwo o naszym magazynie. Mimo okresu wakacyjnego, już wkrótce zaprosimy Państwa do lektury numeru lipcowego. A w nim - podróże! Nie tylko literackie.
ISSN 2082-8810 www.magazynczytam.pl Redaktor prowadząca: Justyna Gul
2
Adres redakcji: Magazyn “Czytam”, ul. Stanisława 9, 40-014 Katowice czytam@granice.pl, redakcja@granice.pl, skrempa@granice.pl Wydawca: Redaktor naczelny: Wojciech Polak Sławomir Krempa Stale współpracują: Katarzyna Chruścicka, Joanna Janowicz, Malwina Szymańska, Agnieszka Żak, Niżej Podpisany, Jan Koźbiel
Zespół: Gabriel Augustyn, Magdalena Galiczek, Małgorzata Gołaszewska, Krzysztof Grudnik, Anna Kołodziejska, Mariusz Kołodziejski, Damian Kopeć, 3
Skracanie
Spisywanie treści
Rozmawianie
Maj i czerwiec Smaki miłości, z książką smaki Italii o najważniejszych wydarzeniach literackich - w mgnieniu oka
o kuchni - nie tylko włoskiej opowiada Marlena de Blasi
Z brodnia
Mordercy z PRL-u
Ty tu jesteś szefem
Wiersze zbrodnicze
Księga, w której mnie nie ma
Wiersze zbrodnicze
Chciwiec ...
Zgubne skutki
Śmiertelna dawka poezji
o kryminale milicyjnym mówi Grzegorz Cielecki
kryminalne opowiadanie Piotra Pochuro
poezja „na temat” Jana Siwmira
opowiadanie Piotra Pochuro
poezja „na temat” Karola Graczyka
opowiadanie Gabriela Augustyna
opowiadanie Jolanty Kwiatkowskiej
opowiadanie Jana Siwmira
Punktowanie
Od cinanie
Cokolwiek dalej
Pociągiem przez literaturę
Inteligencja szkodzi
Nauki Mistrza Yo
Ogólna teoria jesieni
Aleja Róż...
o dostępności książek pisze wydawca - Jan Koźbiel
podróżuje blogerka Joanna Janowicz
naukowców krytykuje Małgorzata Gołaszewska
przedstawia Grzegorz Raczek
odcinek powieści Tomasza Sobieraja
odcinek powieści Wioletty Sobieraj
Podpatrywanie
Odsłanianie
E-książka na WTK
Książki dla młodych...
Premier też czyta!
Zabójca -elegant
Zapomniana zbrodnia
o konferencji e-bookowej pisze Agnieszka Żak
...czytelników wybierają internauci
twierdzą naczelni serwisów Granice.pl i Histmag.org
w ujęciu Michała Turajskiego
według Tadeusza Kisielewskiego
Po grywanie
O gl ądanie
O losach wojny
Profesor ciemności
zdecyduj z Michałem Przeperskim
kinowy McCarthy według Gabriela Augustyna
Skracanie
Skracanie... ...czyli miesiąc z książką w mgnieniu oka
Magazyn do czytania
Nakładem „Agory” ukazał się pierwszy numer nowego kwartalnika o literaturze - „Książki. Magazyn do czytania”. „Amerykański komandos, pierwszy polski encyklopedysta, McLuhan, Domosławski i Korczak - to bohaterowie pierwszego numeru „Książek”. Poza tym m.in. turystyka, eugenika, serial „Mad Men”, lektury szkolne i porno” - tak zapowiada czasopismo wydawca.
Tłumacze nagrodzeni
Laureatami nagrody Found in Translation Award za rok 2010 zostali Clare Cavanagh i Stanisław Barańczak za przekład tomu Tutaj (Here) Wisławy Szymborskiej, wydany przez wydawnictwo Houghton Mifflin Harcourt (USA).
Warszawska nagroda
„Zrób sobie raj” Mariusza Szczygła oraz „Źródło Mamerkusa” Leszka Białego zostały Książkami Roku 2010 Warszawskiej Premiery Literackiej. Obie książki otrzymały równą liczbę głosów w plebiscycie czytelników.
Miłosz na murach
Wiersze Czesława Miłosza można znaleźć na murach Wawelu. Wyboru poezji dokonała amerykańska artystka, laureatka Biennale w Wenecji w 1990 r. Jenny Holzer, która specjalnie na 3. ArtBoom Festiwal w Krakowie przygotowała projekt „For Krakow”.
Finaliści „Studia Słów” Jurorzy konkursu prozatorskiego „Studio Słów”, organizowanego przez Wydawnictwo Papierowy Motyl i BAHAMA FILMS, wyłonili 30 autorów, którzy zakwalifikowali się do finału. Zainteresowanie konkursem było bardzo duże. Jurorzy otrzymali opowiadania nie tylko z najdalszych zakątków Polski, ale również z Niemiec, Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, Hiszpanii i Francji. Do konkursu zakwalifikowanych zostało ponad 300 opowiadań. Celem konkursu jest promocja krótkich form prozatorskich oraz twórczości polskich autorów, w tym przede wszystkim debiutantów, a adresowany jest on do wszystkich piszących, profesjonalistów i amatorów, którzy ukończyli 18 rok życia. Finał przedsięwzięcia będzie miał miejsce 15. września. W finale znalazły się teksty: „Cezary Bączek” - Eliza Fabijańczyk „Wznieść się ponad to wszystko” Martyna Jaroń „Akta Rajmara: 4 m 75 cm” - Łukasz Chmielewski „Cisza i wina” - Piotr Ziomber „Gra o jedno życzenie” - Karina Stefaniak „Gruba rura” - Janusz Wozowicz „Cięcie” - Kazimierz Kyrcz i Dawid Kain „Karolina” – A. Braciszewicz „Komunia” - Alina Krzywiec „Koń marsjański” - Robert Bieniaszewski „Krótka historia Katarzyny Krzak” Jagoda Żmuda-Trzebiatowska 6
„Lustro” – Dariusz Zajączkowski „Mech” – Katarzyna Nowicka „Oskarżyciel ludzi” - Magdalena Jasińska „Panowie betonują” - Małgorzata Domańska „EVP (zrób to sam)” – Paweł Orzeł „Płcia żeńska - czarownica” - Jolanta Kwiatkowska „Podróż” – Beata Konopka „Seks na obiad” – Monika Łysek „Sosnowy las” – Małgorzata Krawczyk „Spotkanie z jeleniem” – Joanna Olejniczak „Szpilka do włosów” – Cecylia Buczko „Ona, on i telefon” - Wiktoria Korzeniewska „Co będzie” - Ewa Szumowska „Decyzja” - Katarzyna Bus „Dzień z życia Marcela” - Elżbieta Rodzeń „Gra w czas” – Przemysław Kot „Roślinożerna roślina” - Oskar Łukarski „Indagatio prope mortem” - Dawid Chrąchol „Emgiella” - Urszula Witkowska Najlepsze opowiadania zostaną wydane w specjalnym tomiku oraz m.in. na portalu literackim www.papierowymotyl.pl. Zwycięzca konkursu ponadto otrzyma możliwość bezpłatnego uczestniczenia w warsztatach „Studio Słów”. Nagrodą za drugie i trzecie miejsce są warsztaty ufundowane przez Fundację Centrum Promocji Kobiet. Ponadto wszyscy finaliści otrzymają zniżki na warsztaty BAHAMA FILMS oraz nagrody rzeczowe od Wydawnictwa Papierowy Motyl i partnerów konkursu.
Poetycki połów Występ podczas Portu Literackiego Wrocław 2012, publikacja wierszy w almanachu „Połów. Poetyckie debiuty 2011” oraz możliwość pracy z Roma-nem Honetem, Joanną Mueller i Martą Podgórnik - to wszystko czeka na laureatów siódmej edycji „Połowu”, projektu który „wyławia” najciekawszych w Polsce poetów przed debiutem książkowym. By wziąć w nim udział, wystarczy przygotować zestaw trzynastu utworów, opatrzyć go tytułem i wysłać do 25 września 2011 za pośrednictwem formularza na stronie internetowej Biura Literackiego.
Science-fiction za darmo! Z oficjalnej polskiej strony www. metro2033.pl pobrać już można za darmo cały tekst powieści science-fiction Dmitrija Glukhovskiego. „Metro 2033” opowiada o losach ludzi, którzy przeżyli atomową zagładę, kryjąc się w tunelach moskiewskiego metra. Resztka ludzkości zmaga się z trudnościami życia pod ziemią, ale też z promieniowaniem, potworami, bandytami oraz tym, co nienazwane – tajemnicami Metra. Powieść krzyżuje typowo postapokaliptyczne klimaty z rozważaniami o ludzkiej naturze - mówi o książce Agnieszka Żak (ikarvotumseparatum.wordpress. com). - Dmitry Glukhovsky to jeden z tych pisarzy, którzy Internetu się nie boją, wręcz przeciwnie – dostrzegają w nim potencjał. Z tego powodu rosyjską wersję książki do tej pory można znaleźć na oficjalnej stronie autora. Co więcej, do Internetu trafiały też inne, początkowe wersje powieści, która dopiero potem przeszła poprawki i w zmienionej wersji trafiła
Autorzy najlepszych zestawów wierszy (od 15 do 24 osób) zostaną zaproszeni do udziału w specjalnych warsztatach literackich (21-23 października), prowadzonych przez jurorów Romana Honeta, Joannę Mueller i Martę Podgórnik. Po ich zakończeniu 6-9 poetów otrzyma przepustkę do ostatniej części „Połowu”. Będzie nią zaplanowana na luty przyszłego roku praca nad almanachem Połów. Poetyckie debiuty 2011. „Wyłowieni” poeci, wspólnie z trójką redaktorów, przygotują książkę, w której znajdą się ich debiutanckie wiersze. Premiera tomu zaplanowana została na czas przyszłorocznej, siedemnastej edycji Portu Literackiego. Laureaci poprzednich edycji „Połowu” odnieśli znaczące sukcesy literackie. Więcej informacji na stronie: http://www.biuroliterackie.pl. na papier. G lu k h ov s k y, pytany o inspiracje do pisania, odpowiada: Źródła upatruję (m.in.) w Internecie. Książka na bieżąco, rozdział po rozdziale, publikowana była w sieci i powstawała z pomocą czytelników. Obecnie cała jest dostępna bezpłatnie on-line i każdy, kto o niej usłyszy, może łatwo się z nią zapoznać. W Polsce powieść trafiała do Internetu rozdziałami. Obecnie wszystkie można przeczytać albo bezpośrednio na stronie, albo ściągnąć całość w formacie PDF. Tym samym „Metro 2033” zbliżyło się do ideału, gdy do książki mamy dostęp na kilka sposobów. Współgra to dobrze z różnorodnością samego „Metra...” - autor stworzył przebogaty świat, a następnie zaprosił innych autorów do tworzenia kontynuacji w realiach powieściowych. 7
W duchu benedyktyńskim Tynieccy benedyktyni proponują, by letnie wieczory poświęcić na rozwój duchowy. Na tę okazję przygotowali więc dwa interaktywne kursy, które dostępne będą na stronie internetowej www.ps-po.pl. W ich ramach będzie można skupić się na najważniejszych sprawach życia chrześcijańskiego. „Kurs medytacji” przygotował i poprowadzi o. Jan Paweł Konobrodzki OSB. Wyjaśni znaczenie słowa „medytacja”, zastanowi się, po co właściwie medytować, a następnie pomoże rozpocząć przygodę z osobistymi ćwiczeniami medytacyjnymi. Od 19 czerwca, przez 14 dni, codziennie wieczorem pojawiać się będą kolejne lekcje, a każda z nich zakończona zostanie propozycją praktycznych ćwiczeń. - Kiedy już ukończycie Państwo kurs medytacyjny, zapraszamy na kolejny, pt. „Jak czytać Pismo Św.?” - mówi o. Joachim Zelek. - Tym razem wykładowcą będzie o. Ludwik Mycielski, benedyktyn z klasztoru w Biskupowie. Mało kto dzisiaj regularnie czyta Pismo Św. Jeszcze mniej osób robi to ze zrozumieniem i pełną świadomością. To świetna okazja, żeby dowiedzieć się, od czego zacząć, jak czytać, by zrozumieć nawet najtrudniejsze fragmenty i dowiedzieć się, jak wygląda prawdziwe, benedyktyńskie Lectio Divina.
Rozmawianie
Smaki miłości, smaki Italii... „Kiedy gotujemy potrawy z odległej części świata , pod innym niebem i na innej ziemi, pozbawieni tamtejszego słońca, wody i bagażu kulturowego, uda nam się stworzyć najwyżej parodię zamiast oryginału. Jedzenie powinno być zawsze przyrządzane w pobliżu miejsca, z którego pochodzą i jego składniki, i sam twórca – kucharz.” Mimo takiego stanowiska Marleny de Blasi, po lekturze książek „Tysiąc dni w Wenecji”, Tysiąc dni w Toskanii” oraz „Tysiąc dni w Orvieto”, nie sposób oprzeć się urokowi jej kuchni... Pewnie dlatego kolejne książki jej autorstwa biją rekordy popularności. Z Marleną de Blasi rozmawia Malwina Szymańska. Smakuje Pani polska kuchnia? Oczywiście, uwielbiam polską kuchnię. Mam ograniczone doświadczenia dotyczące chodzenia do polskich restauracji, jednak kiedyś byłam zaproszona do polskiego domu i zjadłam kolację przygotowaną z uczuciem i emocjami. To było prawdziwe wprowadzenie do polskiej kuchni.
sce dla mnie – całe życie mieszkających tam ludzi kręci się wokół kwestii ekonomicznych i wokół kwestii finansowych. Ludzie oceniają się nawzajem na podstawie brylantów, które noszą, na podstawie liczby samochodów, które posiadają. Nigdy nie byłam i nigdy nie chciałam być częścią takiego spo-
dów powiedziała Pani, że gdyby Fernando był Hiszpanem, mieszkałaby Pani w Hiszpanii i opisywałaby Pani Hiszpanię... Italia jest zatem tylko tłem... na pierwszym planie jest miłość... Tak, dokładnie tak. To prawda. Zanim poznałam Fernando, przyjeżdżałam do Włoch służbowo, ale nigdy nie miałam zamiaru zostać tutaj na stałe. Owszem, myślałam, ale raczej o Francji. Mówiłam sobie, że przeniosę się tam, gdy tylko podrosną moje dzieci... Pasja kulinarna to ruchoma pasja – tak bym to nazwała. Na pewno nie ogranicza się tylko i wyłącznie do kuchni włoskiej. Kiedy spotkałam Fernando, kiedy zdecydowaliśmy, że będziemy wieść wspólne życie, przyjechałam do Włoch, ale tak naprawdę nie chodziło wcale o Włochy... Podczas jednego ze spotkań z czytelnikami ktoś zapytał nas „Co trzeba zrobić, aby znaleźć takiego Fernanda?” Fernando wtedy wstał i powiedział, że trzeba być po prostu „szu-szu”, że tak naprawdę chodzi o osobę. To naprawdę nie było tak, że zdecydowałam, że pojadę do Włoch i znajdę sobie jakiegoś Włocha... to było zupełnie inaczej...
łeczeństwa. Moim zdaniem to fałszywe społeczeństwo. Wiedziałam, że to nie jest kierunek dla mnie i dlatego zdecydowałam, że będę szła wstecz.... I poznała Pani późniejszego męża, o którym pisze Pani w swoich książkach. W jednym z wywia-
Czym dla Pani jest gotowanie? Gotowanie było/jest dla mnie sposobem trzymania ludzi za rękę. Wydaje mi się, że gotowanie jest sposobem dawania czegoś innym... Podróże i kulinaria to Pani sposób na życie. Poleca go Pani innym? Nie chciałabym komukolwiek polecać mojego życia. Owszem, jest dobre dla mnie, jednak dla innych mogłoby okazać się albo zbyt proste, albo zbyt męczące. Wiem jednak, że jest bardzo liczne grono tych, którzy nie są zadowoleni z własnego życia, którzy są nieszczęśliwi. Poszukują różnego rodzaju metod, sposobów na osiągnięcie satysfakcji i samorealizacji. Nie sądzę jednak, aby kierunki obierane w wielu społeczeństwach przynosiły ludziom satysfakcję. 8 lat, które spędziłam w Kalifornii, pomogło mi odkryć, czego w życiu chcę, a czego – zdecydowanie nie. Było to dla mnie ważne i cudowne doświadczenie – zyskałam edukację jeśli chodzi o kwestie kulinarne, zapoznałam się z kuchnią na wybrzeżu Kalifornii, miałam wspaniałą pracę. Wiedziałam jednak, że nie jest to miej-
Na polskim rynku ukazały się między innymi „Smaki południowej Italii” oraz „Smaki północnej Italii” – jaka jest różnica w kuchni tych regionów? Aby udzielić odpowiedzi na to pytanie, muszę sięgnąć do historii Włoch. Nie będę cofała się bardzo daleko, weźmy ostatnie 8 tysięcy lat. Północne Włochy – Umbria, Toskania – gdzie teraz mieszkam – 10
11
Z brodnia
Mordercy z PRL-u
Z Grzegorzem Cieleckim, prezesem i współzałożycielem Klubu MOrd, rozmawia Daniel Koziarski. Jak w ogóle doszło do tego, że miłośnicy literatury kryminalnej doby PRL zorganizowali się, zaczęli się spotykać i podejmować wspólne inicjatywy – najpierw kolekcjonerskie i recenzenckie, a później także wydawnicze? Wszystko zaczęło się od przypadku, jak to zazwyczaj bywa. Zostałem kiedyś obdarowany pryzmą kryminałów z PRL. Książki leżały na w kącie za kanapą i budziły zainteresowanie znajomych. Okazało się, że kryminały z PRL nie były nam obce. Zaczęliśmy wymieniać uwagi, wspominać przeczytane powieści i wówczas padł pomysł spotkania i zorganizowania czegoś w rodzaju kryminalnego wieczoru. Wypadło fajnie. Postanowiliśmy kontynuować zabawę już nieco bardziej metodycznie. Powstała strona internetowa, zaczęliśmy pisać recenzje, organizować spotkania plenerowe, wydawać klubowo stare kryminały. I tak trwa to już dziesiąty rok. Oczywiście Klub MOrd działa przede wszystkim dzięki gronu przyjaciół. Każdy wnosi coś od siebie. Ania Lewandowska przygotowuje do druku klubowe kryminały, Paweł Gabrowski prowadzi naszą witrynę internetową, Paweł Duński dba o Forum Mordu, Rafał Bartlet projektuje okładki. Oczywiście aktywnych Klubowiczek i Klubowiczów jest znacznie więcej.
do którego dziś nie warto wracać. Przeczą temu jednak dokonania takich współczesnych autorów jak Ryszard Ćwirlej czy Tadeusz Cegielski. Obaj autorzy uprawiają z sukcesem nurt, który osobiście określam jako neomilicyjny – w tym znaczeniu, że kryminalna akcja została osadzona w PRL, a śledztwo prowadzą oczywiście milicjanci. W klubowym wydawnictwie „Sherlock Holmes i koledzy” Piotr Kitrasiewicz pisze, że kryminał nie ma w III RP dobrej prasy. Jednocześnie zwraca uwagę na fakt, że sytuacja odwróciła się – kiedyś telewizja oferowała ograniczony wybór a powieść milicyjna zaspokajała masowe potrzeby, teraz jest odwrotnie – polskie seriale kryminale zdają się mieć więcej do zaoferowania niż literatura reprezentująca ten gatunek. Inną kwestią jest to, że polscy autorzy kryminałów, którzy osiągnęli sukces, często uciekają od współczesności - jak robi to na przykład Marek Krajewski, przenosząc akcję w dwudziestolecie międzywojenne. Skoro zatem nie ma cenzury, a czasy są ciekawsze, dlaczego nie znajdujemy należytego odbicia tego faktu w polskim kryminale? To kwestia czasu. Polska powieść kryminalna po okresie milicyjnej świetności (przynajmniej jeżeli chodzi o ogrom nakładów, armię autorów i masowego czytelnika) właściwie zanikła na przełomie ustrojowym. Zostaliśmy zawaleni dziełami Alistaira MacLeana, Roberta Ludluma i dziesiątków pomniejszych mistrzów sensacji. Od kilku lat jednak kryminał w polskim wydaniu wraca do łask. I nie chodzi tu tylko o kryminał miejski czy kryminał retro, ale polski kryminał w ogóle, w każdej odmianie. I bardzo dobrze. Cieszę się, ze mamy coraz mocniejszą polska literaturę popularną.
Czym, oprócz realiów i ich pochodnych w postaci ideologicznej otoczki, różni się powieść milicyjna od współczesnych polskich kryminałów? Czego mogliby się nauczyć współcześni polscy pisarze na przykład od Jerzego Edigeya, Heleny Sekuły czy Anny Kłodzińskiej? Na pewno najlepsze kryminały z PRL mogą być szkołą prowadzenia intrygi czy budowania postaci oficera śledczego, choć zdaję sobie sprawę z tego, że przeciętny poziom nie był rewelacyjny, a wiele osób uważa kryminał milicyjny za gatunek upadły,
W ramach „Serii z Warszawą” wydajecie kryminały PRL, które są albo trudne do zdobycia, albo 14
były wcześniej publikowane jedynie w odcinkach. Czy ta seria ma wymiar bardziej kolekcjonerski, czy popularyzatorski? Wyłącznie kolekcjonerski. Kryminał z PRL to lektura wyłącznie dla pasjonatów gatunku, ewentualnie dla historyków czy literaturoznawców.
tego nie zabrania>> - możemy być pewni: ma coś na sumieniu”. Przewidywalna jest typologia przestępcy, podszyta niechęcią aparatu propagandy do ludzi wykształconych, obytych, o wysublimowanych gustach. Czy jako nałogowy czytacz powieści milicyjnej dał się Pan jednak jakimś tytułom bardzo zaskoczyć? O totalne zaskoczenie raczej trudno. Schematyzm powieści milicyjnej był mocno ugruntowany, ale trudno uczynić z tego zarzut. Każdy gatunek powieści rządzi się swoimi schematami. Tak samo nie mamy przecież pretensji, że w klasycznym amerykańskim czarnym kryminale symbolem zła jest często piękna, acz wyrachowana, zimna blondynka.
W swojej książce „Mydlenie oczu. Przypadki propagandy PRL” (Znak) Piotr Osęka pisze, że kryminał milicyjny ma to do siebie, że szybko można było zorientować się, kto popełnił zbrodnię, a kto jest niewinny. „Uczciwy człowiek w kontaktach z milicją zachowuje się grzecznie i układnie; posłusznie odpowiada na pytania, a i sam z siebie chętnie informuje władzę o jakimś ważnym dla śledztwa szczególe. Jeśli natomiast ktoś powołuje się na przepisy i przesłuchującemu milicjantowi hardo odpowiada <<prawo
Czy w ramach milicyjnych produkcyjniaków i schematów było możliwe wyodrębnienie się
Od kilku lat kryminał w polskim wydaniu wraca do łask. I nie chodzi tu tylko o kryminał miejski czy kryminał retro, ale polski kryminał w ogóle, w każdej odmianie. I bardzo dobrze. 15
Z brodnia
Ty tu jesteś szefem Piotr Pochuro
Słońce było już w zenicie. Chłodny wiatr łagodził skwar letniego dnia. Nie miał nic innego do roboty, jak czekać. Ciężka krótkofalówka, nieporęczna i toporna, obciążała biodro. Szelki z kaburą uwierały. Pocił się, ukryty w leśnym gąszczu, obserwując przez lornetkę pobliskie zabudowania. Typowe wiejskie obejście. Chałupa, szopy, stodoła. Wokół pola z dojrzewającym, falującym na wietrze kłosem. Samotna chata na skraju lasu. Ale ten sielski obrazek był mylący. W jednej z szop cały czas trwała produkcja. Wiedział o tym dzięki meldunkom z podsłuchu, jaki miał założony chemik. Wibracja telefonu wyrwała go z sennej zadumy. - Słucham? - Dzwonił nasz figurant do Tadka. Umówił się za godzinę pod papugami. Nie wiem, co to może znaczyć. Kolejny komunikat. „Pod papugami”. Tak w swoim żargonie chemik nazywał bar zlokalizowany w centrum miasta. Bar w rzeczywistości nosił zupełnie inną nazwę. Chemik, chcąc zmylić ewentualne osoby, słuchające jego rozmów telefonicznych, używał takiego prostego szyfru. Lubił Czesława Niemena i stąd wzięły mu się papugi. Mężczyzna wystukał numer w swoim telefonie - Grzesiek? - Tak, co jest? - Zaraz się zacznie. Nasz ptaszek za moment będzie wyruszał z towarem. - Plan bez zmian? - Tak. Jak wyjedzie, dam wam znać. Zatrzymacie go. Potem wchodzimy na posesję - Słuchaj, nie lepiej wejść od razu do tych chałup? - Nie. Nie mamy stuprocentowej pewności, że to tu jest produkcja. Spalimy temat.
Czerwonozłote wieczorne promienie słońca wpadały przez otwarte okno, malując swe nietrwałe barwy na sprzętach i meblach pokoju. Figlarne, jasne promyki igrały z ciężką, ciemnobrązową barwą sprzętów, ciemnokrwawym, frędzelkowanym na swych krańcach kolorem dywanu, oliwkowozieloną zimną taflą wygaszonego telewizora. Błękitna zasłona wesoło poruszała się w oknie, przedziurawiona na wskroś rozbrykanymi słonecznymi promieniami. Rozświetlona część pomieszczenia silnie kontrastowała z zaciemnioną częścią, mroczną i tajemniczą. Siedzący tam mężczyzna nie widział słonecznej gry na meblach, nie cieszył go wieczorny świergot jaskółek, wytrwale szybujących nad kamienną dżunglą miasta. Siedział nieruchomy, z twarzą ukrytą w dłoniach. … - Jesteśmy wszyscy? - rutynowo rozpoczął odprawę. Omiótł wzrokiem salkę, w której się zgromadzili. Jak zwykle w takich chwilach dymiły kubki z kawą, a ludzie tłoczyli się, gdzie kto mógł. Za oknem czerwienił się słoneczny krąg, pomału wznosząc się do swojej codziennej podróży. - Witam wszystkich. Nasi milusińscy właśnie kończą ostatni cykl produkcji. O dziewiątej nasz ulubiony chemik ma umówione spotkanie z odbiorcami amfetaminy. - Zdejmujemy go podczas przekazania? - Nie. Wejdziemy wcześniej. Zwiniemy go, gdy będzie jechał z towarem. Mamy czas do jakiejś siódmej, ósmej. O piątej widzę wszystkich na pozycjach. Czytam skład załóg i zadania. … 18
19
dzonych na wyczekiwaniu, o drganiu ciała na samo wspomnienie jej obecności, a ona uśmiechnęła się do mnie, ścisnęła mocniej za dłoń i popatrzyła w oczy spojrzeniem pełnym aprobaty oraz czegoś jeszcze, czegoś ciepłego, pięknego, absorbującego. Nie pamiętam już, ile czasu wędrowaliśmy tego dnia. Wiem za to, że wycisnęliśmy z tego spotkania wszystko, co najlepsze – długie rozmowy, przeciągłe salwy śmiechu, chwile zaczerwienienia. Jeśli istnieje coś takiego jak duchowa osmoza, to właśnie wtedy poznaliśmy ją w pełni, chłonąc siebie, nasze słowa, gesty, dotyk i pocałunki. Gdy rozstawaliśmy się wieczorem, czułem fizyczny ból odrywania.
zrobić, że to właśnie jest najlepsza droga dla ewolucji. Odezwała się pierwsza, chyba świadoma mojej niemożności, totalnego zbaranienia wobec jej bezdyskusyjnego piękna. Miała na imię Anna, niedawno skończyła dwadzieścia dwa lata i kilka dni wcześniej się tutaj wprowadziła. Cieszyła się z naszego spotkania. Ja również, choć z trudem o tym mówiłem. Nie radziłem sobie dobrze z kobietami.
Chciwiec Gabriel Augustyn
a górna część piersi prężyła się, niepocieszona, ze sweterkowej niewoli. Z wrażenia zatrzymałem się, dech mi zaparło, a serce zagrało skoczne trele. Odwróciłem się w jej stronę, upajając spojrzenie delikatnymi rysami i czystą, nieskrępowaną niewinnością.
Sens życia odnajduję w spacerach, szczególnie wczesną wiosną i późną jesienią. Z jednej strony wchłaniam esencje wszechobecnego rozrostu, soczystej zieleni, woni kwiatów nabierających kolorów, a z drugiej – raczę się zwiastunami śmierci: postępującą szarością, dobiegająca kresu apoptozą. Wrażenie bliskie boskości, całkowitej transcendencji, w której misterium uczestniczę tylko ja. Przemierzając wówczas kolejne kilometry, spoglądam w okna mijanych domów, obserwując cienie poruszających się w środku ludzi. W myślach kpię z tych kształtów, napawając się ignorancją, lenistwem, ich złudnym poczuciem bezpieczeństwa. W trakcie jednego z wczesnowiosennych spacerów, zobaczyłem za szybą coś więcej, coś bliskiego piękna natury, budzonej ze snu przez natarczywe promienie słońca.
Kobieta musiała odczuć psychiczny ciężar mojej fascynacji, bowiem przekręciła głowę i popatrzyła mi w oczy. Dzielił nas niewysoki płot, kilka metrów zieleni, beton i szkło domu, ale odniosłem wrażenie, że odległość się powiększyła, a między nami pojawił się krater bez dna, w który wpadłem. Z trudem panowałem nad żołądkiem i niespokojnym tętnem – szalały tym bardziej, im wyraźniejsza stawała się imaginacja możliwej przyszłości, w której te niesamowicie brązowe tęczówki codziennie przekazywały mi odrobinę ciepła, a wąsko-różowe usta pieściły pocałunkami. ***
Okno, w które zajrzałem, prowadziło do niewielkiej kuchni, obnażonej przed wzrokiem ciekawskich. Było pozbawione zasłon, firan bądź innego skrawka materiału. Blisko okna musiał znajdować się stół, ponieważ siedziała przy nim piękna, młoda kobieta. Widziałem ją z profilu: czarne włosy opadały jej poniżej ramion, kształtny nos komponował się z delikatnie uwypuklonymi policzkami,
Gdy wyszła z domu, nadal stałem jak zamurowany. Podziwiałem jej chód – spokojny i lekko-kołyszący. Uśmiechała się, najwyraźniej zadowolona z wywołanego efektu. Pamiętam, że podeszła bez oporów, jakby szósty zmysł podpowiadał jej, że tak powinna 26
Po paru wymienionych zdaniach poszła ze mną. Spacerowaliśmy przez dwie godziny, w trakcie których pozbyłem się tremy i z równą otwartością co ona streszczałem swoje dotychczasowe życie. Byłem jednocześnie świadomy faktu, że wszystko to są rzeczy i wydarzenia przebrzmiałe, zupełnie nieważne wobec nadchodzących chwil.
Nie trwał jednak długo. Od tamtego wydarzenia widywaliśmy się codziennie, kontynuowaliśmy wspólne spacery, ale też zaczęliśmy razem wychodzić do kina, teatru, restauracji. Byliśmy nierozłączni, dlatego też nikogo specjalnie nie zdziwiło, że Anna wprowadziła się do mnie, a w pół roku później zaplanowaliśmy nasz ślub. Żyło nam się wspaniale, kochaliśmy się, szanowaliśmy nasze przekonania, potrafiliśmy pójść na kompromis, a nasz seks z biegiem miesięcy niósł coraz więcej satysfakcji. Przed nami malowało się szczęśliwe życie, którego kresu chcieliśmy doczekać razem, z roześmianą gromadką dzieci u boku…
Pożegnaliśmy się lekkim uściskiem, umawiając się na następny spacer za dwa dni. Oczekiwanie mnie wykańczało, nie mogłem spać, byłem rozkojarzony, myślami odległy od zwyczajowych, codziennych zajęć. Za to zbliżałem się do Anny – każda sekunda świadomości przepadała mi na marzeniach, planach, cichych nadziejach. Gdy nadszedł umówiony dzień, od wczesnych godzin porannych kręciłem się po domu, niczym zaczarowany, ogłupiały słodką magią. Czas płynął zbyt wolno, a ciało wypełniało go dziwnymi dolegliwościami – raz podnosiło ciśnienie, aby za moment je obniżyć, później odzywało się bólem w skroniach, łzawieniem bądź świstem w gardle. Czułem się niemal jak człowiek-orkiestra we władaniu szalonego dyrygenta.
*** Przerwałem te rojenia z cichym jękiem, uspokoiłem żołądek, wyrównałem tętno. Omal się nie porzygałem od nadmiaru słodyczy. Chyba bym zdechł z nudów, decydując się na taki los. Kurwa, momentami naprawdę trudno jest panować nad własną podświadomością i jej wiosennymi projekcjami. Otrząsnąłem się jakoś po tym doświadczeniu, po czym po raz ostatni spojrzałem w okno na piękną, czarnowłosą kobietę. Uśmiechała się, więc odpowiedziałem w ten sam sposób. Widziałem, jak zaczyna wstawać od stołu, ale wtedy pomachałem jej i odwróciłem się. Odszedłem. Nie byłem zainteresowany bliższą znajomością. Przynajmniej nie w klasycznym rozumieniu tego słowa.
Po tym, jak domowy zegar zaakcentował biciem godzinę wyjścia, przez dwie-trzy minuty nie byłem w stanie uwierzyć, że to już, że niedługo Ania przywita mnie uśmiechem, może weźmie za rękę i razem ruszymy wąskimi uliczkami na poszukiwanie wytchnienia, odnajdując wraz z nim upragnioną więź. Stanąwszy przed bramką na jej podwórko, zawahałem się, przez ułamek sekundy zbliżyłem się nawet do myśli o ucieczce, ale na szczęście Anna dostrzegła mnie przez okno i nim głębiej się zastanowiłem, ona już witała się ze mną, brała za rękę, szczebiotała o tym, jak nie mogła się doczekać, jak tęskniła, jak marzyła, jak pragnęła ponownie mnie zobaczyć. Serce omal nie pękło mi ze wzruszenia, a gdzieś w zakamarkach świadomości puściła blokada, która do tej pory uniemożliwiała wyrażanie uczuć, szczerą rozmowę z drugim człowiekiem. Drżącym głosem opowiedziałem Ani o ostatnich dniach spę-
Wracając do domu, słabiej interesowałem się rozkwitającą przyrodą, ponieważ w głowie obracałem pewną ideę, którą z zakamarków uwolnił ten kontakt z niewinnością; ta niespodziewana erupcja zachwytu nad płcią przeciwną. Do tej pory nie zaprzątało to mojej głowy, fascynowałem się raczej zwierzętami, których poszukiwałem w trakcie spacerów, a gdy już jakieś znalazłem (nieważne: kota czy psa, królika bądź kurę, lista lub jeża), za27
Z brodnia
Nieprzewidziany efekt połączenia
trupa z pilotem
Jolanta Kwiatkowska W domu cisza brzęczy w uszach. Ja sama, a roboty na trzy. Praca biomedyczno- fizyczno-chemiczna. Czyli i skupienie, i wysiłek, i smród. Biomedyczna, bo w moim kuchennym prosektorium leży już na desce sekcyjnej gęsi trup, którego własnoręcznie późną nocą wyjęłam z domowej kostnicy i, nie wiedząc, co z nim w godzinie duchów zrobić, zanurzyłam go w formalinie solnowodnej, by odleżał swoje, po czym wyszeptałam kołysankę: „Pomyślę o tym jutro”… i poszłam spać. Ale dziś jest właśnie to jutro, więc musiałam go wyjąć i własnymi okami dokonać oceny organoleptycznej, zaś ręcami – usunąć zidentyfikowane ciała obce i nieobce, żeby zrobić miejsce na włożenie balsamujących przypraw i ziół. Potem ciężko napracowałam się fizycznie. Okazało się, że depilacja pincetą gęsich zwłok wcale nie jest delikatnym zajęciem. Później prosektorium zamieniłam w pracownię chemiczną, niestety, nie wyposażoną w dobrze działające digestorium. I mam za swoje. Łeb mi pęka od strasznego smrodu zezwłoka przypalanego nad gazem, bo nie wszystkie dudki zanurzone w skórze udało mi się wyciągnąć. Z morderczym błyskiem w oczach krzyknęłam: - Leż, ty trupie, i nie waż mi się ruszyć z miejsca! Dźgnęłam go jeszcze parę razy igłą, żeby zaszyć mu nafaszerowany brzuch, po czym padłam, omdlała, na krzesło.
Jęki, krzyki, wycie. Czując, że coraz bardziej płytko, ale coraz szybciej zaczynam oddychać, a krew z głowy ucieka mi nie wiadomo gdzie, bo i twarz mi pobladła, i zziębły kończyny górne oraz dolne, znów stuknęłam w pilotowy guzik. Tym razem było prawie cicho. Prawie, ale za to efektywnie. Jeden, za to niewyobrażalny tonacyjnie okrzyk, trzy machnięcia nogami i pięć ciał z krwi i kości zmieniło się w nieruchome szmaciane kukły. Grubą szyję następnego puszystego dryblasa ścisnęło pięć delikatnych męskich paluszków, powodując, że z wielgachnej głowy patrzyły na mnie wybałuszone ślepia. Po chwili mikrus facet podniósł to cielsko do góry, a ja, widząc drgawki wszystkiego, co miało to dryblasowate ciało, poczułam, że robi mi się zimno. Trwało to tylko przez moment, bo jednocześnie z zobaczeniem znów podkradającego się, kolejnego olbrzyma, mikrus rzucił ostatnie drgawki na ziemię. Usłyszałam jeden wielki plask i po sekundzie trzask kości kolejnego kręgosłupa szyjnego. Zobaczyłam odrażający widok wyłupiastych oczu dryblasa, wpatrujących się w tylną część ciała. Poczułam, że jestem mokra od potu. Stuknęłam w guzik pilota. Zainteresowała mnie sama głowa, wystająca z zasuniętych szczelnie szklanych drzwi, ale w momencie, gdy poturlała się po podłodze, a krew rozbryzgała się po szybach, tworząc abstrakcyjne, szkaradnie makabryczne malowidło, zrobiło mi się słabo i dusząc się, wyłączyłam pilota, trzasnęłam nim o podłogę i zerwałam się z krzesła.
Palcem z krwią pod paznokciem nacisnęłam nieżywego pilota, żeby ożywić gadające pudło, które stało, milcząc. Aż wzdrygnęłam się od potwornego wrzasku. Patrzyłam na „pszczołowate stwory”, które machały ludzkimi rękami i nogami, wydając przy tym rozdzierający krzyk. Żądlący ból przeszył moją rękę. Po chwili swędziały dłonie i stopy. Gdy poczułam, że twarz mi puchnie i nie mogę przełknąć śliny, stuknęłam w guzik pilota. Znów w moje uszy wbił się ogłuszający ryk wydobywający się z wielu gardeł i trup za trupem ścielił jakieś łąki, podwyższał pagórki i wypełniał dołki.
Ostrym szarpnięciem wyciągnęłam wtyczkę od telewizora wraz z całym kontaktem i zaczęłam kichać od unoszącego się delikatnie ścianowego pyłku. Starając się uspokoić, wolno wciągałam zatrute powietrze, wypełniające całą kuchnię, a wydychałam coś śmierdzącego piekielną siarką. Na szyi czułam zaciskającą się pętlę. Przed ocza30
mi migały mi krwiste plamy przybierające postać rozczłonkowanych zwłok. W lewe oko wbijał mi się czerwony szpon, w prawym oku czułam łokieć odciętej ręki. Usta zatykał mi spuchnięty, siny jęzor, wystający, nie wiadomo, dlaczego, z pustych oczodołów. - Dość! – krzyknęłam i, na wszelki wypadek, rozjaśniłam ogarniające mnie ciemności. - Dość paraliżującego, odgrzewanego po wielokroć trupiego jadu! - dodałam i, zebrawszy pogruchotane członki trupiego pilota, pobiegłam do mojej specjalistycznej szuflady. Wrzuciłam te pokiereszowane, poobijane i rozdrobnione pozostałości ukatrupionego, niewinnego pilota na dno i na sam koniec, przykrywając wszystkimi zaszufladkowanymi różnościami. To jest wyjątkowa szuflada, a w zasadzie – szczególna jest jej zawartość. Jest tu wszystko to, co wrzucam, bo może się kiedyś przydać. To, z czym w danym momencie nie mam co zrobić, choć coś przecież trzeba z tym zrobić. Albo to, co jest super ważne i niezbędne, ale ja nie mam czasu pomyśleć, gdzie to zakamuflować, a potem zawiązać supełek, żeby pamiętać, co to było i drugi – gdzie jest, gdy będzie potrzebne, przed tym zaś poszukać czegoś, na czym można by owe supełki zawiązać. Zatrzaskując szufladę, byłam już pewna, że przed wyciągnięciem wtyczki podjęłam słuszną decyzję. Przestaję płacić abonament za coś, za co już dawno – i to wielokrotnie – zapłaciłam. Od kiedy – jeszcze nie pomyślałam, bo w międzyczasie podjęłam już następną decyzję: przestaję oglądać zmumifikowane starocie, a zaoszczędzony czas wykorzystam na czytanie książek. Utwierdziły mnie w decyzji samo wchodzące do moich komórek mózgowych myśli:
Jolanta Kwiatkowska . Autorka powieści „Jesienny koktajl”, „Tak dobrze, że aż źle” oraz „Kod emocji”.
Pisze o sobie: „Urodziłam się jako płeć żeńska. (tak było napisane kopiowym ołówkiem na opasce). Dziś jestem kobietą (dla ułatwienia dodajmy, że o wiek tej płci nie wypada pytać). Nie zdobyłam żadnego szczytu. Nie odkryłam żadnego lądu. Wielu innych nadzwyczajnych rzeczy nie zrobiłam. Odeszli Ci, którzy mnie kochali i których ja kochałam. Urodzili się Ci, którzy mnie kochają i których ja kocham. Nauczyłam się cieszyć i doceniać to, co miałam, co mam. Wciąż czekam z ufnością na to, co mi los przyniesie. Zawsze lubiłam się uczyć (życia) i nadal się uczę: jak żyć, by nie przegapić chwil szczęścia, które zsyła nam każdy dzień.” Właśnie nakładem wydawnictwa MG ukazała się jej nowa książka:
„Rozsypane wspomnienia”
biorące co możliwe i nieprawdopodobne pod uwagę. Sama siebie skażesz na śmierć przez uduszenie, poćwiartowanie, spalenie i utopienie za to, że dokonałaś crimen laese maiestatis. Niegodną rękę podniosłaś przeciw najwyższemu, czyli najważniejszemu, majestatowi. Zgładzenie własnej dostojności, okazałości, a w dodatku – jedynie słusznego autorytetu, cechującego się unikatową inteligencją emocjonalną i charyzmą, zasługuje na wieczne potępienie w ogniu piekielnym.
Taki natłok molestowania psychicznego odgrzewanymi kotletami może nie poprzestać na bólu i dotychczasowych objawach. Możesz popełnić zbrodnię doskonałą. Zabijesz sama siebie. I to na śmierć. Dwukrotnie, bo po popełnieniu morderstwa odnajdziesz zwłoki denatki, inteligentnie, bo z wyjątkową dociekliwością i pedanterią, poprowadzisz śledztwo i doprowadzisz do ukarania samej siebie. I nieważne, że zabijesz swoją, a nie inną osóbkę. Ani to, że usprawiedliwi cię wchłonięcie zwielokrotnionej ilości substancji psychoaktywnych. Nawet nie to, że morderstwo z premedytacją popełnisz w stanie silnego wzburzenia. Ty i tak nie będziesz dla siebie łaskawsza niż sądy,
Stojąc przy zamkniętej szufladzie zrozumiałam, że moją łodzią ratunkową może być tylko szybkie zdiagnozowanie objawowego zamierania. Świadoma jestem (przynajmniej na tyle), że zda31
Z brodnia
Śmiertelna
dawka poezji Jan Siwmir
Deszcz strugami ścieka po twarzy Stąpam zadeptując lisie ślady Mech otula płaszczem korzenie Wyrywam płat darni – ostatnie marzenie1
Przepisany po raz piąty wiersz został wreszcie zaakceptowany. Starannie zaokrąglone końce liter, żadnego skreślenia. Kolejny erotyk. W tym był najlepszy. Egon zapakował rękopis do ciemnobrązowej teczki. Wychodząc, zatrzymał się jeszcze przed lustrem. Tweedowy garnitur, wypolerowane półbuty, nienaganna sylwetka pomimo podeszłego wieku. Z zadowoleniem stwierdził, że linia włosów przestała się cofać. Siwe włosy okalały łysinę, zachowując status quo już piąty rok. – Poezja mi służy – skonstatował, zadowolony. Mimo iż Steve potrafił niekiedy pozostawić z jego wiersza zaledwie jedną trzecią, zauważył, że kobiety, którym deklamował swoje utwory, na wieść, iż jest uczniem samego Steve’a Jerrome, reagowały o wiele lepiej na jego osobę. Niejednokrotnie korzystał z tej przychylności, zbierając doświadczenia do następnych erotyków. Że jednorazowo? Nic to, żadna z Pań litościwie nie wypominała mu „chwilowych niedyspozycji”, pozwalając starszemu panu zachować złudzenia.
Długopis zatrzymał się. Mężczyzna sięgnął po następną kartkę. Starannie przepisał ukończony wiersz, zmieniając wielkie litery na początku wersów na małe. Pewnie i tak Steve nie zostawi suchej nitki na spłodzonym przez niego utworze. Czepnie się chociażby dosłownych rymów: korzenie – marzenie. Znowu. Ile razy siadał do napisania białego wiersza, umysł płatał mu figle. Nim się spostrzegł, któreś ze słów musiały się zrymować. Jednak zniesie wszelkie marudzenie poety. Był mu po stokroć wdzięczny. Warsztaty poetyckie w kameralnej salce na zapleczu nobilitowały jego pub. To już nie zwykła mordownia, gdzie robotnicy pobliskich zakładów mięsnych przepijali zarobione pieniądze. Teraz to ośrodek kultury. A lokalny samorząd o kulturę dba. Dotacja postawiła Toma na nogi po przegranej kłusaków – i to tak postawiła, że mógł zainwestować także w firmę transportową. Steve mógł na nim powiesić wszelkie możliwe psy, od ratlerków po dobermany, ale warsztaty musiały się odbywać. Musiały.
* Wiosna motyle kwiatom składają pocałunki ogród w stokrotkach tonie wiatr wplata w twoje włosy złociste pelargonie czekam na twoje głodne ręce na naszej łące pełnej kwiatów chciałabym żebyś stał się motylem wśród wiosennych bławatków
* Biust jej falował oddechem Trzepotem rzęs wparła się we mnie Ręce zagrały na wiolonczeli jej ciała Spełzły po brzuchu ku sklepieniu łona Zapach uderzył mi do głowy Róża się pąsem otworzyła Wybuchła rozkoszą miłość spełniona 1
Ręce deklamującej kobiety gestykulowały w hinduskich pląsach, zapewne mając podkreślić lot
Wszystkie wiersze, dialogi oraz przemyślenia prowadzone w języku angielskim zostały przetłumaczone przez Jana Siwmira z zachowaniem oryginalnego sposobu zapisywania oraz wytłuszczone, aby podkreślić, że są w języku obcym.
34
– Ale teraz to jest tak jakbym to nie ja pisała! No dobrze, spróbuję – rezygnacja w głosie Giny świadczyła, że takich rozmów odbyło się już kilka i niewiele z nich wynikło. – Teraz może ty, Stan? – Nie, nie, ja na dziś niczego nowego nie napisałem. Dopracuję ten wiersz o puszczy. – A ty, George? Jesteś z nami dopiero drugi raz. Pochwal się czymś. – I nie przejmuj się – znowu wtrącił się Stan. – Steve dokona kilku zgrabnych cięć swoim skalpelem, będziesz wtedy wiedział, w jakim kierunku podążać. Nas też nie oszczędza, ale przecież o to chodzi, byśmy lepiej pisali.
motyla albo kołysanie łąki. – Mogę zobaczyć tekst? – głos Steve’a był beznamiętny. – Wiem, wiem, znowu wykreśli mi pan połowę wiersza... – To nawet nie taki zły wiersz – Steve zawsze umiał docenić starania swoich podopiecznych. – Rymy już nie zgrzytają tak bardzo, treści przybyło, jeszcze jak wykreślimy – tu nastąpiło parę zamaszystych ruchów długopisem – to, co niepotrzebne, zostanie całkiem ładne wrażenie wiosny. Proszę posłuchać: motyle składają pocałunki na moich włosach czekam na twoje głodne dłonie wśród bławatków popatrz – wiosna
puste oczy lalki w zadumie liszaj przestrzeni szukasz kwiatu by wzrok swój zatrzymać a dotykasz brudnych korzeni
– Właśnie, widzisz, kilka ruchów skalpelem naszego wspaniałego chirurga i proszę, jaka odmiana – włączył się Stan. – Z wiersza zostało tylko to, co jest ważne, co posiada treść. Dzięki Steve’ovi masz doskonałą strofę nowego utworu. Dopiszesz jeszcze dwie i możesz wysyłać na konkurs. –Jak to: strofę? Przecież nic z tego wiersza nie zostało? Ja tego teraz nie rozumiem! A gdzie łąka, stokrotki i pelargonie? Zawsze chodziłam z Barney’em do Wildpeace’ów, siadaliśmy tam i wplatałam mu pelargonie we włosy, a on się tak śmiesznie denerwował – w oczach kobiety zaszkliły się łzy, natomiast wśród adeptów sztuki poetyckiej zapanował lekki popłoch. Sto razy słyszeli o mitycznym Barney’u, chociaż zawsze jakoś tak się składało, że nikt go nie mógł zobaczyć. – Próbowałam przeczytać kilka tomików, które polecił Steve, ale ich też nie rozumiem. – Widzisz Gina, poeta nie opisuje świata bezpośrednio. Przetwarza rzeczywistość. Mówi językiem skojarzeń, swoich uczuć. Porównuje. To, że kwiatki rosną na łące i fruwają motylki, to jeszcze nie poezja. I nie ma znaczenia, czy taka była prawda, czy coś się stało w rzeczywistości. Czasem trzeba dokonać wyboru przy selekcji tego, co chce się opowiedzieć czytelnikowi. Kiedy odrzuciłem to, co już mocno zostało wyeksploatowane w poezji, te łąki i wplatanie we włosy, zostało to, co najważniejsze – ulotna chwila, gdy wraz z wiosną budzi się do życia i miłości wszystko, co żyje. Popracuj jeszcze nad własnym językiem, którym chcesz opisywać rzeczywistość...
– Cóż… – odezwał się po chwili milczenia Steve, wnikliwie wpatrując się w tekst – W tym momencie dyskusję na temat utworu należałoby przenieść na zupełnie nową płaszczyznę. Możemy się z treścią zgadzać lub nie, lecz co do formy, autor powiedział to, co chciał powiedzieć w sposób zamierzony, tak jak zdecydował. Ja wprawdzie – tu prowadzący zajęcia uśmiechnął się – patrzę odrobinę bardziej optymistycznie na świat, który nas otacza i raczej dostrzegam kwiat, niż zastanawiam się, na czym on rośnie, że jest taki piękny, ale to, jak widzimy życie, jest bardzo indywidualną sprawą. Utwór jak najbardziej kwalifikuje się do druku, zamieścimy go w naszej antologii, a na przyszłe zajęcia proponuję, by państwo spróbowali napisać po swojemu, jak widzicie świat. Szaro i smutno czy wielobarwnie? Oczywiście w sposób poetycki. – Bez skreśleń? – zdziwił się głośno Egon. – Bez. Nawet miałem wrażenie, że jest może odrobinę zbyt lakoniczny, ale stwierdziłem, że istotnie, nie ma jak tu czegoś rozbudować, musi być tak zwarty, tym bardziej więc nie ma czego wykreślić. – Bez skreśleń, bez skreśleń – mamrotał dalej pod nosem zszokowany Egon. – Przyjdzie taki raptem nie wiadomo skąd i już bez skreśleń. * Michał Maria Erewański, zwany od dzieciństwa Maryśką, rzetelnie zapracował na wakacje. Wycią35
też czyta!
ry” Terry’ego Pratchetta – opowieść o świecie nie istniejącym, ale pod względem realiów nie aż tak odległym od naszego. – Na koniec wręczyliśmy premierowi “biblię zarządzania”, czyli “Sztukę wojny” Sun Tzu. – dodaje Krempa. - Niektórzy twierdzą, że “Sztuka wojny” to tak naprawdę dzieło mówiące o relacjach damsko-męskich – żartował, odbierając książki, premier Donald Tusk. – Oczywiście, wiele spośród tytułów przekazanych mi przez Państwa posiadam i z radością przekażę je – zgodnie z postulatami akcji – bibliotece. Część jednak zachowam i z przyjemnością przeczytam. Najwięcej głosów internautów otrzymała książka “Protokół dyplomatyczny i ceremoniał państwowy II RP” autorstwa dra Janusza Sibory, nagrodzona już w plebiscycie na najlepszą książkę historyczną “Historia Zebrana”. Premier – jako historyk z wykształcenia – przeglądał tę książkę z wyraźnym zainteresowaniem. Wszystkie wybrane pozycje zostały nieodpłatnie przekazane przez ich wydawców. Wśród fundatorów znaleźli się: Czytelnik, Helion, PISM, Prószyński i S-ka, PWN, Św. Wojciech, Zielona Sowa, Znak. Organizatorzy happeningu poprosili również szefa rządu o polecenie uczestnikom akcji wybranej książki: - Choć może powinienem rekomendować dzieło polskiego autora, gorąco chciałbym polecić czytelnikom książkę: “Chłopiec z latawcem” Khaleda Hosseiniego – mówił podczas spotkania z organizatorami akcji premier Donald Tusk. – Zapewne wielu z Państwa miało okazję obejrzeć film pod tym samym tytułem, jednak książka ta jest bezkonkurencyjna i naprawdę warto po nią sięgnąć. Akcja “Polećmy książki premierowi” rozpoczęła się na przełomie marca i kwietnia. Dziennikarz serwisu “Histmag.org”, Łukasz Grzesiczak, opisał w artykule: “Książki dla Tuska” historię kanadyjskiego pisarza, Yanna Martela. – Aby przeciwdziałać rosnącej obojętności kanadyjskich polityków wobec literatury, Martel zaczął regularnie wysyłać książki wraz z rekomendacjami premierowi Stephenowi Harperowi. Tekst został zakończony pytaniem: “A co Wy polecilibyście naszemu premierowi do czytania?” Wywiązała się wartościowa dyskusja – opowiada Michał Świgoń. Z czasem inicjatywę poparli znani dziennikarze, naukowcy, wydawcy. – Chcieliśmy pokazać, że czytanie jest modne, zachęcić do dyskusji o problemach czytelnictwa w Polsce i do szukania sposobów wyjścia z impasu. Myślę, że nam się to w jakimś stopniu udało – dodaje Świgoń.
Organizatorzy akcji “Czytam, bo lubię to” – Michał Świgoń (Histmag.org) i Sławomir Krempa (Granice.pl) wręczyli premierowi Donaldowi Tuskowi 10 książek, które wyłoniło jury ekspertów oraz grono internautów głosujących na stronie internetowej: http://czytambolubieto.pl. Szef rządu odebrał prezent w piątek po godzinie 16:00, podczas Warszawskich Targów Książki. - Wśród polecanych pozycji znalazły się dzieła klasyczne – “Polityka” Arystotelesa, czy “Makbet” Williama Szekspira. Internauci wybrali również Biblię jako jedno ze źródeł kultury europejskiej. – komentował wybór Sławomir Krempa, redaktor naczelny wortalu literackiego Granice.pl. W finałowej dziesiątce znalazły się też “Biesy” Fiodora Dostojewskiego, na nowo przetłumaczone “Losy dobrego żołnierza Szwejka czasu wojny światowej” Jarosława Haszka, “Cesarz” Ryszarda Kapuścińskiego, ale też książki nowsze – “Przypadek Adolfa H.” Erica-Emmanuela Schmitta, czyli alternatywna historia życia niemieckiego dyktatora i rozważania na temat tego, co stałoby się, gdyby Hitler faktycznie został malarzem. Z dziedziny fantastyki zaproponowano “Świat finansje-
62
Odsł anianie
Podpatrywanie
Premier
Zabójca-
-elegant
Sto lat temu urodził się w Krakowie Władysław Mazurkiewicz, znany seryjny morderca. W latach 1940–1955 z jego ręki mogło zginąć ponad 30 osób. Jeszcze za życia stał się legendą i bohaterem zbiorowej wyobraźni. W 1956 roku jego proces śledziła z zapartym tchem cała Polska - pisze Michał Turajski. Przydomek, który przylgnął do Mazurkiewicza – „morderca-dżentelmen” lub w innym wariancie „morderca-elegant” – nie wziął się znikąd. Mazurkiewicz był człowiekiem zamożnym. Obracał się w wytwornym towarzystwie, jadał w drogich restauracjach i bawił się w popularnych nocnych kawiarniach. Zajmował luksusowe mieszkanie w centrum Krakowa i miał dobre auto (opla olympię), którym udawał się na wypoczynek w górach. Był elegancki i zabawny, miał nienaganne maniery oraz znakomicie grał w brydża. I zabijał Ktoś mógłby pomyśleć: „to prawie jak Patrick Bateman, bohater «American Psycho»!” Otóż nie. Mazurkiewicz nie zabijał, by stłumić egzystencjalny ból; zabójstwa były dla niego źródłem do63
Michał Turajski. Absolwent Wydzia-
łu Prawa i Administracji Uniwersytetu Szczecińskiego. Redakcyjny rysownik i konsultant w sprawach związanych z prawem. Interesuje się historią i filozofią prawa; czasem o tym pisuje. Współpracę z „Histmagiem” rozpoczął w 2003 r. W redakcji znalazł się w r. 2006. chodu. Zawsze okradał swoje ofiary i dbał o to, by w chwili zabójstwa miały przy sobie coś wartościowego. Pierwszego zabójstwa Mazurkiewicz dokonał prawdopodobnie ok. roku 1940. Zajmował się wtedy nie do końca uczciwym handlem i szybko uzmysłowił sobie, że zajęcie to staje się dużo bardziej opłacalne, gdy kontrahenci i wspólnicy umierają przed odebraniem pieniędzy, które się im obiecało.
74