ROZDZIAŁ 1
WYPRAWA DRAGOBERA
D
ragober już od wielu dni przedzierał się wąskimi korytarzami państw Myszowatych. Dni... tutaj na dole trwa ciągła noc. Od dawna nikt już nie zapalał latarni oznajmiających wschód Słońca Większego. On najlepiej wiedział, że podziemia poniżej państwa Koniowatych są niezamieszkane. To stąd pochodził, tu przyszedł na świat, tu się wychował i miał nadzieję, że tutaj założy swój dom. Wybrał jednak inną drogę. Został zaufanym królowej. Teraz już sam nie wiedział, czy przeklinać tę decyzję, czy być z niej dumnym. Pamiętał, że rodziny tu mieszkające, jego rodacy, jeszcze przed rozpoczęciem wojny w pośpiechu opuścili te tereny. Prawdopodobnie tylko Myszowaci wystarczająco wcześnie przeczuli nadciągający sztorm. Tylko oni wiedzieli, że nadchodzą najczarniejsze czasy dla Jangblizji. Myszowaci byli niewielkimi istotami, zapewne najmniejszymi Jangblizjanami i z pewnością jedynymi, które prowadziły podziemny tryb życia. Budowali swe miasta i osiedlali się pod państwami istot większych od nich. Współżyjąc z sąsiadami, żyli w spokoju i dostatku. Było tak oczywiście do chwili wybuchu wojny ze Szmaragdową Panią. Wtedy wszystko uległo zmianie, zmianie na gorsze. Dragober starał się nie rozglądać, ale było to ponad jego siły. Mijał kolejne dzielnice, domy dawnych znajomych, musiał patrzeć. Miał wrażenie, że jego pobratymcy odeszli tak jak
8
Rozdział 1. Wyprawa Dragobera
stali, pozostawiając najprzeróżniejsze przedmioty na poboczach dróg biegnących środkiem miejsc, które zamieszkiwali. Miejsca te to podziemne groty lub rozszerzenia korytarzy, ponieważ właśnie tam Myszowaci budowali swe domostwa. Czasem było to tylko kilka budynków, a czasem całe ich skupiska. Pod zamkiem Karmit Namin istniała gęsta sieć korytarzy, które w niektórych miejscach przypominały ulice zatłoczonych miast na powierzchni. Z tą różnicą, że nad nimi nie było nieba, a twarda ziemia, z której gęsto zwisały korzenie przeróżnych roślin. Dragober podążał przed siebie. Nic chciał się zatrzymywać. Gdzieś w głębi serca jakiś głos podpowiadał mu, że, gdyby się zatrzymał, cierpiałby zbyt mocno. Na cierpienie trzeba poświęcić czas, Dragober miał go zbyt mało. Musiał skupić się na swej misji, tylko to się teraz liczyło. Gdy znów się zatrzymał, przez krótką chwilę próbował złapać oddech. Z zadowoleniem stwierdził, że teraz jest już daleko od zamku. W miejscu, w którym się znalazł, było o wiele mniej budynków. Ich skupiska przypominały małe wioski, a nie miasta. Również tutaj domy, kiedyś tętniące życiem, teraz straszyły czarnymi oknami, niczym ślepcy wpatrując się w nicość. Drzwi niektórych domostw pozostawiono uchylone, jakby mieszkańcy opuścili to miejsce w takim pośpiechu, że nie zatroszczyli się nawet o tak podstawowe sprawy. Myszowaty ze smutkiem pomyślał, że stało się tak, ponieważ nikt nie sądził, że jeszcze tu powróci. W ten sposób porzuca się swe domy. Nie rozumiał za to, dlaczego fakt, że nikogo tu nie spotkał, sprawiał, że był dziwnie niespokojny. Powoli, ale konsekwentnie całe jego ciało ogarniał niepokój. Drgnął, gdy zimny powiew, niczym oddech jakiegoś ogromnego stworzenia, poruszył włoski na jego karku. Odwrócił się, ale za sobą nie zobaczył nikogo. Podkręcił palcami wąsy i rozejrzał się nerwowo dookoła. Zmarszczył nos, nie czuł się najlepiej, coś zakłócało jego najczulszy zmysł. Coś było nie tak z wąsami. Myszowaci, od pokoleń żyjąc w podziemiach, rozwinęli zmysł wyczuwania ziemi wokół nich. Służyły im do tego włoski okalające nosy. To wła-
Wojna w Jangblizji. W domu
9
śnie one informowały o otaczających ich ścianach: jakiej są grubości, co się za nimi kryje i jaka jest ich wilgotność. Dragober popatrzył na dłonie, były brudne. Uświadomił sobie, że właśnie przetarł wąsy umorusanymi błotem palcami. Cóż za nieuwaga, skarcił siebie. Sam zakłócał sygnał. Wytarł dłonie w spodnie, pozostawiając na nich kolejne brunatne smugi, i znów przetarł wąsy. Odetchnął z ulgą. Znów stał się sobą, Myszowatym wysłanym przez królową Zarę w niebezpieczną misję na południe Jangblizji. Poklepał kamizelkę na wysokości piersi. List przekazany przez władczynię i jej pierścień nadal tam spoczywały. Na chwilę zamknął oczy. Wciągnął zapach ziemi głęboko do swego wnętrza, jakby w nim mógł odnaleźć ślady przeszłości. „Nadal długa droga przede mną – pomyślał – teraz choć trochę odpocznę”. Pchnął niedomknięte drzwi najbliższego domostwa i szybko wszedł do środka. Mimo że dom stał opuszczony, miał wrażenie, że wkracza gdzieś, gdzie nie powinien. Podłogą w domu było klepisko – ciemna, prawie idealnie gładka powierzchnia. Dragober ze smutkiem pomyślał, że wiele stóp Myszowatych musiało po niej przejść. Wiele historii, rodzinnych radości, zwykłych codzienności się tutaj rozegrało. Aż w końcu po tej podłodze po raz ostatni wybiegli mieszkańcy, świadkowie największej tragedii Jangblizji, wojny ze Szmaragdową Panią. Od tamtej chwili minęło już wiele czasu. Na sprzętach codziennego użytku zgromadziła się gruba warstwa kurzu. Dragober zastanawiał się, jaka jest szansa na znalezienie w porzuconym domu czegoś do jedzenia. Przeszukał szafki w kuchni i już po chwili znalazł słoik z marynowanymi ziarnami kukurydzy oraz pudełko suszonych plasterków jabłka. „Myszowaci zawsze mają w domu coś do jedzenia” – pomyślał Dragober, a po chwili dodał szeptem: – Nawet, gdy już w nim nie mieszkają. Podróżnik usiadł na brzegu łóżka, otworzył słoik z kukurydzą i wyjął jedno ziarno. Patrząc ponad stołem na okna, za którymi nic nie mógł dostrzec, zaczął obgryzać słodko-kwaśną żółtą kulkę. W jego dłoniach wielkością przypominała dorod-
10
Rozdział 1. Wyprawa Dragobera
ną śliwkę. Myszowaci razem z Wróblowatymi, dzięki swym rozmiarom, nie potrzebowali wiele, by napełnić brzuchy. Ich wzrost nie przekraczał dwudziestu centymetrów. Dragober zjadł trzy ziarna i kilka plasterków jabłka, wszystko popił wodą zdobytą po drodze. Podparł głowę na ręce, a jego powieki stawały się coraz cięższe. Musiał choć na chwilę się zdrzemnąć. Wiedział, że nie uda mu się długo pospać, ale był już bardzo zmęczony. Od wielu miesięcy, gdy tylko zapadał w głębszy sen, nawiedzały go koszmarne wizje, w których zazwyczaj ginęli jego najbliżsi. Zdawał sobie sprawę z tego, że zmęczenie opóźnia wyprawę, ale leżenie i przewracanie się z boku na bok też nie przynosiło pożądanych rezultatów. Dragober ułożył głowę na łóżku, w miejscu gdzie kiedyś prawdopodobnie leżała poduszka. Wpatrywał się w sprzęty stojące wokół niego. Patrzył na stół, krzesła, niewielki dywan utkany prawdopodobnie z traw rosnących na terenach Koniowatych. Przyglądał się wszystkiemu z mieszaniną uczuć. Z jednej strony wydawało mu się to wszystko bardzo znane, z drugiej – nie znał tego zupełnie. Ogarnęło go przemożne zmęczenie. Życie w ciągłym strachu i niepewność tego, co mogą jeszcze zrobić stworzenia sprzymierzone ze Szmaragdową Panią, wyczerpywało go każdego dnia bardziej. Wiedział jednak, że nie może się poddać. Dragober, jako jedyny, podróżował również regularnie do Tamtego Świata, aby sprawdzić, jak się miewają uchodźcy. Odetchnął z ulgą, gdy pomyślał, że miejsce ukrycia książąt, Roana i Nany, nadal pozostaje sekretem przed Szmaragdową Panią. Tajemniczą osobą, która w życiu mieszkańców Jangblizji pojawiła się na początku 4128 roku. Dragober pomyślał, że od tamtej chwili wydarzyło się tak wiele. Niedługo po pierwszych wieściach o Szmaragdowej Pani wybuchła wojna i wszystko, co znane, przestało istnieć. Gdy w miesiącu słonecznym z okolic zamku Karmit Namin wyruszyły wojska króla Taro, do drzwi komnaty Dragobera zapukała Irys z Owcowatych. Myszowaty, jako jeden z nielicznych ze swego Gatunku, mieszkał na powierzchni ziemi. Gdy został doradcą króla w sprawach
Wojna w Jangblizji. W domu
11
swego ludu i tym samym również kontaktem między światem nadziemnym i tym pod powierzchnią, musiał opuścić swój podziemny dom. Dragober posiadał ponadto wyjątkowy i silny dar umysłu. O czym niewielu wiedziało, potrafił przełamywać wpływy innych. Myszowaty powrócił myślami do ostatniego dnia przed wybuchem wojny. Jego dobra znajoma Owcowata Irys była niezwykle przejęta. Nie chciał z nią rozmawiać, ale usłyszał, że jest jedynym, który może jej pomóc. On chciał wyruszać z wojskiem, ale ona wyszeptała mu, że królowa Zara powierzyła jej opiekę nad książętami a Irys nie bardzo wiedziała, które miejsce w Jangblizji będzie na tyle bezpieczne, by tam ukryć młodych. Gdy tylko wypowiedziała to pytanie, Dragober w myślach usłyszał odpowiedź. Zdawał sobie sprawę, że również on nie wie, jak potoczy się wojna, i być może bezpiecznego miejsca w Jangblizji nie będzie w ogóle. W tej chwili ochrona młodych stała się jego priorytetem. – Gdyby można ich przenieść poza granice Jangblizji – westchnęła bezradnie Irys, a w jej oczach pojawiły się łzy. – Tak właśnie zrobimy – powiedział Dragober, głośno przełykając ślinę. Leżąc na opuszczonym łóżku, w opuszczonym domu, w opuszczonym mieście, Myszowaty zdał sobie sprawę, że w tamtej chwili wiedział dokładnie, co powinien zrobić. W ciągu tego samego dnia zaprosił do siebie Irys oraz Koniowatego z gwardii królewskiej. – Nadal jesteś zły, że nie możesz wziąć udziału w walce? – zapytał Maratonusa Dragober. Pytany mruknął tylko coś niezrozumiale pod nosem. Prawdopodobnie było to jedno z tych słów, których lepiej nie rozumieć. Wiedział, że wojska już wyruszyły, i nic na to nie mógł poradzić. Był wściekły, że zmuszono go do pozostania na zamku. – Nie rozumiem tego. Król powiedział, że brakuje rycerzy a potem zostawia mnie tutaj. Twierdzi, że jestem za stary. – Irys prawie niezauważalnie się uśmiechnęła, słysząc te słowa. Dragober również poweselał, rozumiejąc ukryty w nich żart. Zaledwie cztery lata temu Maratonus ożenił się i w ciągu tych
12
Rozdział 1. Wyprawa Dragobera
kilku lat poprzedzających wojnę dwukrotnie został ojcem. Z pewnością uważał, że jeśli może w tym wieku zakładać rodzinę, to również może brać udział w walce. – A zatem – zaczął Dragober – będziesz walczył, jednak w zupełnie inny sposób niż nasi rycerze. Wybacz, mój drogi, ale poproszę cię o wielkie poświęcenie. Będziesz musiał zostawić swoją rodzinę i odejść z Jangblizji. Nie jestem w stanie powiedzieć, kiedy powrócisz. Wyślę was do Tamtego Świata. – Twarze Irys i Maratonusa wyrażały mieszaninę tak wielu uczuć, że Myszowaty w końcu nie potrafił odgadnąć, co myślą. Zamiast analizować emocje zebranych, położył przed nimi na stole dwa wisiory wypełnione zielonym pyłem. Pokrótce wyjaśnił im, jak on działa. Tłumaczył, że w Tamtym Świecie są tylko Ludzcy, a oni, nosząc wisiory, upodobnią się do nich. Pył wpływa na otoczenie w taki sposób, że wszelkie charakterystyczne wizualne cechy Gatunków znikają. Dzięki wisiorom opiekunowie książąt będą wyglądać jak mieszkańcy miejsca, do którego się udają. Maratonus i Irys słuchali w skupieniu o miejscu, do którego następnego dnia mieli się udać. Dragober wpół na jawie, a wpół już we śnie zdał sobie sprawę z tego, że wspominane wydarzenia rozegrały się już ponad rok temu. Chciał jeszcze przypomnieć sobie moment przejścia Irys, Maratonusa, książąt i ich przyjaciela Fitelsa do Tamtego Świata i jego kolejne wizyty u nich. Chciał przypomnieć sobie pracę nad przełamaniem zaklęcia rzuconego na uwięzioną we Wschodniej Wieży królową Zarę i późniejsze spotkania z nią. Nie dał rady – zmęczenie wygrało. Zamknął oczy i zapadł w niespokojny sen pełen obcych twarzy, wykrzywionych w grymasach bólu i nienawiści. Przekonywały go, że misja odnalezienia przyjaciela królowej zakończy się niepowodzeniem. A on sam dostanie się do niewoli. Jednak, gdy się obudził, trudny do określenia czas później, czuł się lepiej. Odpoczął i zregenerował siły. Znów posilił się marynowaną kukurydzą. Pudełko z suszonymi jabłkami schował do torby przewieszonej przez ramię. Opłukał twarz i ręce.
Wojna w Jangblizji. W domu
13
– Czas wyruszyć w drogę – mruknął do siebie. Wyszedł przed dom i rozejrzał się. Wszędzie panowała cisza. Dragober popatrzył w kierunku, z którego przyszedł. W korytarzach nie spotkał nikogo. Z jednej strony było to dziwne, bo Myszowaci byli bardzo towarzyscy i przyjacielscy. Zawsze wychodzili naprzeciw podróżnym i nieznajomym. Gdyby tu ktoś mieszkał z pewnością zapytałby go o cel podróży i zaprosił na herbatę z konfiturami. Z drugiej jednak strony Dragober cieszył się, że nikomu nie musi tłumaczyć, co tu robi. Nie musi wymyślać wymówek, dlaczego jest właśnie tu i teraz. Myszowaty zmrużył oczy. W niewielkiej odległości od niego, zaledwie kilka domostw dalej, korytarz zwężał się. Tam już nikt nie budował. Trochę dalej droga niknęła w ciemnościach. To była jego przeszłość. „Już czas” – pomyślał i ruszył w przeciwnym kierunku. Najpierw wolnym krokiem, później truchtem, który w końcu zmienił się w niezwykle szybki bieg. Opustoszałe miasto Myszowatych już wkrótce zniknęło za nim.