ROZDZIAŁ 1
ATAK Obsydian biegł środkiem strumienia, a z każdym uderzeniem jego stóp o kamienne dno woda rozpryskiwała się wokół, dosięgając pobladłej twarzy mężczyzny. Serce, zamiast w piersi, tłukło się jak szalone w jego głowie. Obrazy przewijały się przed oczami z zadziwiającą precyzją. Zdawało mu się, że widzi każdy szczegół otaczającego go świata. Nierówne brzegi Szarej Wody po obu stronach porośnięte były drzewami. Szarobiała kora rozjaśniała cienie rzucane przez ich bujne korony. Wydawało się, jakby między drzewami a wodą trwała nieustająca walka. Miejscami rzeka podbierała ziemię, ukazując światu nagie korzenie, aby nieco dalej przegrać bitwę i pozwolić olbrzymim roślinom wkroczyć na swój teren. Rzeka zmieniała wtedy bieg, zakręcała nieco, ale nurt już wkrótce szumnie zapominał o przegranej. Dno usłane kamieniami utrudniało Obsydianowi bieg. Gdzieniegdzie głazy wystawały ponad poziom wody, otoczone wiecznymi, ruchomymi kołnierzami piany. Tam, gdzie woda zwalniała, na jej powierzchni migotały srebrem odbite promienie Wielkiego Słońca. Obrazy te mieszały się z wyobrażeniami tego, co dzieje się dalej. Mimo że wokół słychać było tylko szum wody, on wciąż słyszał krzyk Nany. Jangblizjańskiej księżniczki, jego księżniczki. Zatrzymał się na chwilę, usiłując określić kierunek szaleńczego biegu. Gdzie ona mogła teraz być? W którym miejscu była,
8
Rozdział 1. Atak
gdy się rozdzielili, aby poszukać czegoś do jedzenia? Gdzie to było? Nie chciał dopuścić do siebie paniki, ale czuł, że jest za późno. Był przerażony. To uczucie narastało w nim z każdą chwilą. Cel istniał i równocześnie go nie było. Ona potrzebowała pomocy, musiał biec, ale dokąd, w którym kierunku? Potknął się o jeden z większych, wystających z ziemi jasnych kamieni. Stracił równowagę i niewiele brakowało, a runąłby jak długi. W chwili, gdy zaczął bezradnie kręcić się w kółko, zupełnie nie wiedząc już, co począć, znów usłyszał jej krzyk. Tym razem nie był wspomnieniem, ale kolejnym desperackim wołaniem o pomoc. Nie tracąc już ani chwili, ruszył przed siebie. Krzyk nadał biegowi kierunek. Strumień i jasne kamienie pozostały daleko, a Obsydian znalazł się między drzewami. W chwili, gdy gałąź uderzyła go w twarz, gwałtownie się zatrzymał. Po krótkiej chwili odzyskał zdolność widzenia. Kucnął wśród gęstych krzewów. Gałąź, której uderzenie wciąż czuł na czole i nosie, uratowała mu życie. Na wprost przed sobą, czterdzieści metrów dalej, dostrzegł Nanę i momentalnie pojął, co się dzieje. Z tej odległości, sam niewidoczny, był w stanie ocenić sytuację. Na ziemi między drzewami, pozbawiona przytomności, miał nadzieję, że nie życia, leżała Ewa, młodziutka Ludzka, którą poznał w Tamtym Świecie. Nieco dalej, oparty o drzewo, siedział Dawid, jej brat. Ręce i nogi wygięte w dziwny sposób oraz bezwładnie zwisająca głowa świadczyły, że był w złym stanie. Dwójka olbrzymich obcych przytrzymywała Lumachela, wysokiego mieszańca, który pomagał im od chwili, gdy go poznali, ale Obsydian i tak nie darzył go sympatią. Przyjrzał się dwu innym obcym, którzy przyciskali do ziemi wyrywającego się Jaspera, ojca Ewy i Dawida. Wydawało się, że i on nie ma szans w tej nierównej walce. Zimny dreszcz przeszedł Obsydiana, gdy znów popatrzył w stronę księżniczki. Jeden z napastników zaciskał w swych olbrzymich dłoniach jej nadgarstki. Nienaturalne wygięcie rąk do tyłu powodowało, że całe ciało dziewczyny pochylone było do przodu. Jej jasne włosy, teraz posklejane krwią, zakrywały twarz. Nana była ranna.
Wojna w Jangblizji. We wnętrzu
9
Co teraz? Myśli szaleńczo krążyły po głowie. Napastników było… – szybko policzył – siedmiu. On był sam. Spojrzał na swe dłonie, nie miał żadnej broni. Musiał ją ratować! Wiedział to, ale bezsilność była przerażająca. – Dzielimy się – usłyszał nagle charczący chrapliwy szept. Za nim kulili się Roan i Zuzia. Nie był sam – odetchnął z ulgą. Na gałęzi nad jego głową gotowy do ataku wspierał się Dragober. Roan, książę Jangblizji, z wściekłością zacisnął szczęki. Myślał szybko i był gotów do walki. Zuzia położyła rękę na jego ramieniu, gestem tym powstrzymując jego zapędy. Kobieta, która z kilkuset wypędzonymi Jangblizjanami powróciła do ojczyzny swych dziadów. Dragober, dumny Myszowaty, w ciągu wielu miesięcy wspólnej wędrówki udowodnił, że jest nie tylko przyjacielem, mimo wielu sekretów, ale i wielkim rycerzem oraz utalentowanym wyszukiwaczem zaklęć. Teraz, mrużąc oczy, przyglądał się scenie rozgrywającej się na polanie. W dłoni dzierżył niewielki miecz. On również tylko czekał na słowa „do ataku”. Można było pomyśleć, że zarówno Myszowaty, jak i jego miecz nie stanowią wielkiego zagrożenia, ale w czasie ostatniej bitwy wspólnie pozbawili oni życia wielu rycerzy Szmaragdowej Pani. Umysł Obsydiana szalał. Układał kolejny plan, dzięki któremu rosły szanse na uratowanie Nany i pozostałych, a także na przeżycie konfrontacji z obcymi. – Jest jeden na dwóch. Damy radę – warknął i poczuł, jak suche jest jego gardło. – Jeśli wyswobodzimy Lumachela i Jaspera, wyrównamy siły – szepnęła Zuzia i wypuściła ramię Roana z uścisku swych palców. – Macie jakąś broń? – Obsydian rozglądał się rozpaczliwie, poszukując czegoś, co mogłoby mu posłużyć w ataku. Dragober zgrabnie machnął mieczem, rysując nim w powietrzu dziwne symbole. W tej samej chwili przez las znów przedarł się pełen bólu krzyk Nany. Olbrzym uniósł ją do góry z łatwością, z jaką podnosi się szmaciane lalki. Jedną ręką trzy-
10
Rozdział 1. Atak
mał jej dłonie, a szpony drugiej przyłożył do brzucha księżniczki. Końce krzywych palców zwieńczone były olbrzymimi pazurami. Strużki krwi na jasnym brzuchu Nany świadczyły, że szpony wolno zaczęły zagłębiać się w jej skórze. Nie było już czasu. Roan uniósł kuszę, a Zuzia solidną drewnianą pałkę. Przez wiele lat w Tamtym Świecie młoda kobieta była pielęgniarką i jej zadaniem zawsze było pomaganie. Tutaj, nawet w obliczu ogromnego zagrożenia, nie potrafiła odebrać komuś życia. – Dasz radę stąd kogoś trafić? – szepnął Obsydian. – Nie mam wyjścia – odezwał się niepewnie książę, ale nie było czasu na rozmyślania. Uniósł broń i wymierzył. Wziął głęboki oddech, potem wypuścił powietrze z płuc. Nie biorąc kolejnego wdechu, uwolnił strzałę. Z sykiem przemknęła między drzewami, potem obok głowy olbrzyma i zniknęła gdzieś za nim. Wielkolud przeciągle ryknął, wypuścił z uścisku Nanę i złapał się za olbrzymie ucho. – Trafiłem? – zdziwił się książę. – Na to wygląda – Obsydian zmrużył oczy, by lepiej widzieć. Strzała wypuszczona przez księcia co prawda tylko musnęła cel, raniąc olbrzyma w ucho, ale to dało im poczucie przewagi i tak ważny element zaskoczenia. Nie mieli przewagi liczebnej, ale w chwili, gdy wybiegli spomiędzy drzew, Obsydian dostrzegł to, czego tak bardzo potrzebował do działania. Jeden z obcych rozglądał się ze strachem. Strach, oni się bali! Mimo że wyglądali jak postaci z nocnych koszmarów, to teraz w ich maleńkich oczkach czaił się strach. Większą część twarzy przeciwników stanowiły olbrzymie, płaskie nosy, a znajdujące się po ich bokach małe, czarne oczy teraz nerwowo szukały wśród zarośli wroga. Usta, znacznie szersze niż u innych znanych Jangblizjan, były cały czas otwarte. Poza dwoma kącikami po bokach, jak u większości istot, usta przeciwników miały jeszcze dwa, jeden zaraz pod nosem a drugi na brodzie. Uzębienie, zredukowane do ośmiu pokaźnych szpiczastych kłów, było zatrważające. Mimo że w jakimś stopniu przypominali
Wojna w Jangblizji. We wnętrzu
11
nietoperze, nie byli Lotnymi. Ich olbrzymie ciała nie posiadały skrzydeł. Książę z satysfakcją patrzył na rannego wroga. Bez wahania znów naciągnął cięciwę i wypuścił kolejną strzałę. Teraz, gdy cel był już widoczny, niezasłaniany przez siostrę, mniej się obawiał. Kolejna strzała trafiła przeciwnika w pierś. Wróg jednak nie padł od razu, jeszcze przez chwilę stał nieruchomo. Nadal trzymał rękę na uchu, które obficie krwawiło, jakby nie zauważył strzały wystającej z piersi. Po chwili osunął się na ziemię. Pozostali obcy rozglądali się przestraszeni, mrucząc coś niezrozumiale. Oni boją się tak bardzo jak my i umierają też jak inni Jangblizjanie, pomyślał Obsydian i ta świadomość w jakiś sposób dodała mu siły. Sięgnął po leżącą na ziemi gałąź i ruszył przed siebie. Roan wystrzelił jeszcze jedną strzałę i również zaczął biec. W ciągu kilku sekund na niewielkiej polanie rozegrała się krótka, ale bardzo krwawa bitwa. Tak jak przewidziała Zuzia, w chwili, gdy z uchwytu wroga wyswobodzili się Lumachel i Jasper, drużyna księcia zyskała przewagę. Wkrótce na smolistej od ich szybko zastygającej krwi trawie leżały pozbawione życia ciała olbrzymich przeciwników. Jasper pochylał się nad swymi dziećmi, robiąc wszystko, by przywrócić im przytomność. Nerwowo biegał między Ewą a Dawidem. Odetchnął z ulgą, gdy córka otworzyła oczy. Po chwili również Dawid odzyskał świadomość. Gdy usiadł, rana na głowie otworzyła się i trysnęła z niej krew. Spływając po twarzy, zasłoniła jej lewą połowę, ukrywając ślady ciosów. Dawid zmrużył prawe oko, które nie zostało uszkodzone, i starał się rozeznać w sytuacji. Gdy stwierdził, że niebezpieczeństwo zażegnano, oparł się o drzewo i przycisnął do czoła dłoń, odruchowo starając się zatrzymać krwawienie. Zadziałało, ponieważ po chwili krew przestała mu przeciekać między palcami. W końcu Jasper drżącymi dłońmi zaczął opatrywać głowę syna, ale z ulgą przekazał to zadanie Zuzi. Księżniczka wstała, wspierając się na ramieniu Lumachela. Objęła swoje ciało ramionami, starając się choć odrobinę zmniejszyć ich ból. Kręciło jej się w głowie i po krótkiej
12
Rozdział 1. Atak
chwili postanowiła, że jednak usiądzie. Wydawało jej się, że rany na brzuchu są powierzchowne, więc na razie zasłoniła je koszulką. Roan upewnił się, że przeciwnik jest martwy, a potem z nieukrywaną ciekawością zaczął przyglądać się poległym. Byli obcy, to były całkiem nieznane w Jangblizji istoty. Obsydian zerkał nerwowo na Nanę, nie do końca wierząc, że wszystko z nią w porządku. Odwrócił wzrok i podszedł do Roana, poklepał go po ramieniu, a potem z obrzydzeniem spojrzał na zwłoki. – Jangblizja się zmienia. – To są radykalne zmiany – oświadczył książę i butem pchnął martwą nogę pokonanego. Obsydian tylko wzruszył ramionami. – Już nigdy, przenigdy nie wyruszamy bez broni! – zarządził Lumachel, ocierając czoło. – Właśnie! Myślałem, że zbieranie pożywienia w lesie nie będzie wymagało użycia miecza. Myliłem się. – Obsydian mówił takim tonem, jakby każde kolejne słowo było przekleństwem. – Chyba oficjalnie możemy przyznać, że wojna jeszcze się nie skończyła – westchnęła księżniczka, nadal masując obolałe ramiona. Była pewna, że jeszcze chwila, a napastnik wyrwałby jej je ze stawów. Wstała i lekko się chwiejąc, podeszła do rozmawiających. Wsparła się na bracie i Obsydianie, ten objął ją w pasie, zapewniając solidne oparcie. Spojrzała na martwe twarze wrogów. Starała się wzbudzić w sobie współczucie, litość lub choćby odrobinę żalu. Nie była w stanie, czuła tylko ulgę. – Gdybyśmy ich nie zabili, oni zrobiliby to z nami. Nie mieliśmy wyboru. Trzeba było tak postąpić – tłumaczył Obsydian, źle interpretując wyraz twarzy Nany. Po plecach księżniczki przebiegł zimny dreszcz. – Uspokój się, już po wszystkim – szepnęła Zuzia, choć i ona trzymała ręce w kieszeniach spodni, aby ukryć ich drżenie. Księżniczka uśmiechnęła się lekko. Jej broda zaczęła drżeć. Wyswobodziła się z objęć Obsydiana, oddaliła się nieco i znów
Wojna w Jangblizji. We wnętrzu
13
usiadła na ziemi. Świat wokół niej wirował. Zastanawiała się, czy oni wszyscy nie udają, chcąc robić wrażenie silniejszych i odważniejszych, niż są w rzeczywistości. – Ale… naprawdę… myślałam, że jak wojna się skończy, to skończy się i to – powiedziała, zerkając na zwłoki. Nie potrafiła zapanować nad zawrotami głowy, nawet gdy przymykała oczy. Poczuła w ustach metaliczny posmak. – Wiem, ja też… miałam nadzieję – szepnęła Zuzia i usiadła obok księżniczki. Przyłożyła dłoń do czoła rannej. – Są całkiem martwi – wtrącił się Roan. Księżniczka poirytowana spojrzała na brata, ale to uczucie szybko minęło, ponieważ wraz z dotykiem Zuzi znikały zawroty głowy. Westchnęła z ulgą. Przez chwilę wszyscy siedzieli w milczeniu. – Nie możemy ich tu tak zostawić… Zwłoki… W lesie? – księżniczka nie chciała patrzeć na poległych. – Sugerujesz, że powinniśmy ich pochować? – wystękał Dawid. Ta wizja go nie cieszyła, ale wiedział, że tak się właśnie postępuje. – Pochować? – równocześnie zapytali Nana i Roan. – Nie chcecie? – zapytała Ewa, przykładając świeży opatrunek do obolałej głowy brata. – To co zamierzacie z nimi zrobić? Dawid chciał skinąć głową, ale po pierwszym ruchu poczuł, że za chwilę rozpadnie się ona na kawałki, syknął więc tylko coś pod nosem. – Pochować? – powtórzyła pytanie Nana. – Czego nie rozumiecie? – zdziwiła się Ewa. – Potem wam wszystko wyjaśnię – zaczęła Zuzia. Wydawało się, że ona jedna rozumie zaskoczenie Nany i Roana. – Teraz wezwijcie Wróblowatego i niech zaniesie wiadomość do zamku. Tym polem bitwy niech się zajmie straż, nie powinniśmy zostawać tu za długo. Nikt nie protestował. Wszyscy marzyli tylko o tym, by znaleźć się jak najdalej od tej polany. Gdy wszystkie rany zostały opatrzone i odnaleziono plecaki wędrowców, orszak rannych ruszył na północ.