Pura vida fragment książki

Page 1

PATRICK DEVILLE

PURA VIDA ŻYCIE & ŚMIERĆ WILLIAMA WALKERA

Przełożył Jan Maria Kłoczowski

NOIR SUR BLANC


Managua Nicaragua is a beautiful town

Jeśli jesteśmy prawdziwymi specjalistami od muzyki boogie-woogie w latach międzywojennych, to powyższe zdanie, nieco absurdalne i niemające nic wspólnego z rzeczywistością, skojarzymy zapewne z przebojem wielkiej orkiestry Guya Lombardo. Nikaraguę okupowały wówczas wojska północnoamerykańskie, więc być może kraj integrował się muzycznie. Managua Nicaragua zamiast Nashville Tennessee. W roku 1933 marines, nękani przez bojówki słynnego generała Sandino, odpływają do kraju. A nadzór nad dansingami i interesami, podobnie jak całą brudną robotę, Stany Zjednoczone pozostawiają w rękach generała Somozy. Kilka miesięcy później, w lutym 1934 roku, Somoza kazał zamordować Sandina. Managua Nicaragua is a beautiful town i oto rozsuwa się czerwona aksamitna kurtyna wielkiego kabaretu historii, a gdy mistrz ceremonii w nędznym surducie i szapoklaku, z laseczką w ręku, obiecuje widowni cudowną i straszną, chociaż prawdziwą opowieść o Nikaragui, tuż za nim muzycy wielkiej orkiestry Guya Lombardo zajmują miejsca i zaczynają stroić instrumenty… Kilka akordów tej piosenki usłyszeć możemy w Trzecim człowieku Carola Reeda, mimo że film — adaptacja powieści Grahama Greene’a — nie ma żadnego związku z Nikaraguą. Melodię gra inna orkiestra w jednym z barów powojennego Wiednia, pełnym zatrutych nikotyną i cierpiących na depresją szpiegów. 13


Tekst śpiewanej w szalonym rytmie nostalgicznej pioseneczki opowiada o beztroskim życiu w tropikach i małej hacjendzie. W Wiedniu, podzielonym przez zwycięzców — podobnie jak cała Austria — na cztery najeżone drutami kolczastymi strefy kontroli, w samym sercu zrujnowanej Europy roku 1945, Managua w Nikaragui wydawała się dalekim rajem. Mała hacjenda w cudownym miejscu i señorita… Kiedy pod koniec XX wieku samolot podchodzi do lądowania na lotnisku imienia Augusta Cesara Sandino w Managui, zdarza się — w zależności od kierunku wiatru — że leci na niskiej wysokości nad zielonobłękitnymi wodami jeziora Xolotlán u stóp wulkanów, a potem nad lasem rozczochranych palm, który po trzęsieniu ziemi w 1972 roku znów stał się częścią Managui. Siedzący przy oknie miłośnik boogie-woogie — jeden z owych młodzieńców służących niegdyś w armii okupacyjnej w Europie Środkowej, a dziś facet z pokaźnym brzuszkiem, w kapeluszu panama, płóciennym garniturze, w czerwonym krawacie i z flaszką whisky w ręku — mógłby odnieść wrażenie, że ląduje w małej stolicy republiki bananowej, jaką Nikaragua była przed dyktaturą Somozy. Managua Nicaragua is a beautiful town You buy a hacienda for a few pesos down.


nad brzegami río Tinto

Znacznie wcześniej, w połowie XIX wieku, w czasach — jak twierdzą historycy — niepewnych i okrutnych, ziemie te są ledwie oznaczone na mapach, a przez czarną dżunglę przedzierają się po omacku ludzie, którym złudne marzenia pomieszały w głowach. Plątanina gałęzi smaga ich twarze i palce zaciśnięte na spuście. Błądzą od sześciu tygodni, a błoto lepi się do butów, które z każdym krokiem są coraz cięższe. Na śliskich korzeniach łatwo skręcić kostkę. Niekiedy ktoś upada i błaga, by go nie zostawiać. Z zaczerwienionymi, wybałuszonymi oczyma straceńcy uciekają przed wojskiem, które strzelając, spycha ich w nieznanym kierunku. Pewnego wieczoru zgraja osaczonych i wygłodniałych najemników odkrywa, że zepchnięto ich nad brzeg rzeki, przez którą nie da się przeprawić. Wynurzają się z lasu zziajani, zabłoceni i pokrwawieni, a najsilniejsi kierują się w stronę czegoś, co wygląda na stary fort lub kilka chatek ukrytych w gęstej zieleni. Wokoło żółte wody mętnej rzeki, gdzie w gęstwinie rozlega się wrzask spłoszonych papug, w górze długie pomarańczowe smugi przecinają popielate niebo. A przed nimi opuszczone obozowisko. Za palisadą ze zbutwiałych, oplecionych lianami pali ci, co przeżyli, po raz pierwszy od sześciu tygodni mogą się policzyć: gdy wyruszali z Trujillo, było ich sześćdziesięciu pięciu, a teraz ledwie trzydziestu jeden obmywa rany brudną szmatą i rozkłada na płaszczach zardzewiałą broń i amunicję. Dowodzący nimi młody niski mężczyzna o szarych oczach, ranny w nogę, 15


dokonuje przeglądu bojowników, których w większości nie zna. Tylko pięciu lub sześciu to weterani z czasów jego walk w Nikaragui. Niemożliwą organizację szańca powierza szefowi sztabu. Nocą straceńcy wpatrują się w wielkie złote oczy dzikiego zwierza lub żołnierzy honduraskich. Już wkrótce, za kilka godzin, o świcie, gdy budzą się złudzenia, armia przypuści atak. Młody kulejący mężczyzna zabiera swoją sławę i zranioną dumę w głąb jednego z baraków, do ostatniej rezydencji, gdzie być może — jak lubię sobie wyobrażać w chwili, gdy porzucam go po dziesięćkroć zasłużonemu losowi — celuje do jakiegoś tapira lub mrówkojada, który schronił się tu przed tropikalnym deszczem. William Walker nabija pistolet. Jest 2 września 1860 roku. Po tych wszystkich klęskach, po siedmiu latach walk, z których pozostał mu smak odrzucenia i zapewne poczucie, iż odważnie pokusił się o niemożliwe, Walker czuje, że znalazł się w tym punkcie Ameryki Środkowej, w którym jego ucieczka niebawem się skończy. Puściwszy z dymem i utopiwszy we krwi pięć krajów o łącznym terytorium nieco większym od Francji, wie, że jego zwłoki zgniją tutaj, gdzieś w Gracias a Dios w północno-wschodnim Hondurasie. Jednak te informacje są niepełne. Nie zna nazwy mętnych, żółtych wód w środku dżungli. To wody río Tinto. Mimo to przed Walkerem jeszcze dziesięć dni życia.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.