Podróż szósta
Głosy z mgły
„Przyjazna fala” bezpiecznie dobiła do portu Odległego Kraju Za Oceanem. Chłodny wiatr wdzierał się pod wilgotne sztormiaki i rozrabiał na kei, z uporem szarpiąc liny, wanty, buszując pod brezentowymi płachtami. Oddechy zamieniały się w postrzępione obłoczki pary. Zebrulik stanął na trapie na lekko chwiejnych nogach. Ogrom portu nieco go przytłoczył. Statki wielkie jak domy kołysały się na falach. Potrząsnął głową. Poczuł, że będzie mu brakowało pokładu pod stopami i towarzystwa Jana oraz pozostałych członków załogi. Ukłucie smutku przeszyło pasiaste serce, oparł się więc o burtę. Przez chwilę wpatrywał się w szarogranatową wodę, w której co chwilę błyskały srebrne łuski małych rybek. Sięgnął do kieszeni po starannie ukrytego sucharka, pokruszył go i z zaciekawieniem patrzył, jak błyskawicznie znika w głodnych pyszczkach. Usłyszał kroki za sobą, ktoś położył mu dłoń na ramieniu. – To twój cel podróży, przyjacielu? – Jan posłał mu zatroskany, ciepły uśmiech. – Gdybym tylko to wiedział… Ale nie, nie wydaje mi się. To tylko przystanek, jeden z wielu. – Coś cię gna… jakiś nieokreślony głód, prawda? Coś, czego nie potrafisz opisać, ale nie daje ci spokoju.
49
– Tak. – Ufam, że zrobiłeś już pierwszy krok na drodze do wyciszenia tego niepokoju. Ba, jestem o tym całkowicie przekonany. Zebrulik uśmiechnął się. Odwrócił się i stanął twarzą w twarz z bosmanem. – Będzie nam brakowało twoich obiadów, chyba sami jeszcze nie wiemy jak bardzo… – Choć z drugiej strony, dobrze, że schodzisz z pokładu, bo parę miesięcy na takiej diecie i „Fala” mogłaby nas wszystkich nie dźwignąć! – Z kubryku wynurzył się Mateusz i Teo. Obydwaj trzymali w dłoniach pakunki owinięte w brezentowe płachty. Marko i Siergiej szli do nich po kei z zaczerwienionymi od wysiłku twarzami. – Phi! Nikt wam nie kazał jeść tak dużo. – Zebrulik roześmiał się. – Ale zrobiłeś nam na zapas swoją zapiekankę z jabłkami? – I z cynamonem. Cynamon musi być zawsze. – Zapamiętamy ten cynamon do końca życia, przyjacielu. – Jan
chuchnął w dłonie – Jesteś pewien,
że nie chcesz zostać z nami na pokładzie jeszcze jednej nocy?
50
Pasiasty spojrzał na migoczące w oddali światła. Zadrżał i nie miał pewności, że powodem jest tylko przeszywający chłód. – Gdybym został tę jedną noc… To nie wiem, czy mógłbym was potem opuścić. – Pokręcił głową. – Rozumiem… Przyjacielu, nie bądź smutny! Masz w końcu to! – Jan poklepał dłonią po kieszonce, w której Zebrulik trzymał buteleczkę z okruszkami szczęścia. – Będziesz o nas pamiętać cokolwiek się zdarzy, a my będziemy pamiętać o tobie… Poza tym z pewnością niedługo całkiem ją zapełnisz. – Chcemy… Teo odchrząknął lekko i potarł oczy – Chcemy dać ci coś, bo z tego co zauważyliśmy, pakując się, nie uwzględniłeś tego, że w Wielkim Kraju Za Oceanem też zaczyna się zima. I jest znacznie ostrzejsza niż w domu. Więc… to prezent od nas. Na pożegnanie, panie „zawsze z cynamonem”. Zebrulik zdumiony wziął podarowane mu paczki. W jednej znalazł gruby, wełniany koc, w drugiej płaszcz, trzecia zawierała ciepłe buty, a czwarta rękawice. Poczuł, że wilgotnieją mu oczy… – Bez łez, chyba, że są to łzy radości! – Jan również wyglądał na wzruszonego. – Cieszę się, że was spotkałem.
51
Pożegnania zawsze są trudne… Zebrulik nigdy nie potrafił sobie z nimi poradzić. Kiedy w końcu udało mu się zebrać bagaże i zejść z „Przyjaznej fali”, szedł szybko, nie oglądając się za siebie, w obawie, że mógłby jeszcze zawrócić. Może nie byłoby to takie złe… ale czuł, że przed nim jeszcze daleka droga. Kiedy opuścił port i wszedł do miasta, zrobiło się już ciemno, a po ciasnych uliczkach zaczęła snuć się gęsta, mleczna mgła. Wydawało mu się, że pożera wszelkie dźwięki. Spowijała świat niczym warstwa waty. Spotykani ludzie mijali go, nie zaszczyciwszy obcego spojrzeniem. Zadrżał mimo grubego, ciepłego płaszcza, który dostał od załogi. Przechodnie bardzo mu się nie podobali. Mieli takie puste, smutne spojrzenia, blade wargi i bardzo nieszczęśliwe miny. Poza dobrze sobie znanym ciężarem na piersi poczuł również ukłucie niepokoju, które kazało mu gwałtownie przyspieszyć kroku. Niemal biegł od latarni do latarni, przystając w ciepłych kręgach ich światła, by na chwilę złapać oddech. Mgła otaczała go jak ciężka płachta. Wtedy usłyszał…
głosy. Cichutkie, syczące,
niegroźne, ale bardzo nieprzyjemne. Były zimne jak krople wilgoci osiadające na materiale. Zdawały się wdzierać
bezpośrednio do jego głowy, bez udziału uszu. Zacisnął mocno powieki, jakby mogło mu to w czymkolwiek pomóc. Choć jeśli miałby jednocześnie widzieć i słyszeć to coś, co do niego mówiło, zdecydowanie wolał ograniczyć się do jednego zmysłu. Nie bardzo mógł zrozumieć, o czym szepczą do niego głosy z mgły, ale czuł, że ma coraz więcej wątpliwości co do powodzenia swojej wyprawy. Był sam, malutki, niezrozumiany, obcy. Jak miałby sobie poradzić ze wszystkim, co go czekało? Nie radził sobie przecież nawet w znanym miejscu… Co prawda nikt nie powiedział mu o tym głośno, ale on dobrze o tym wiedział. Widział rzucane mu spojrzenia, ciche słowa gdzieś w kuchni, gesty. Ha! Głupi pasiasty, z głupimi marzeniami, chciałby osiągnąć niewiadomo co. Rzucił się na coś, doskonale zdając sobie sprawę, że to wszystko bez sensu… Oparł się o śliski mur. Głosy z mgły rozbrzmiewały chórem w jego myślach i czuł, że robi mu się coraz zimniej. Chłód rósł w sercu, powoli ogarniając całe ciało. Potrząsnął głową. Chciało mu się płakać, strach niemal pożerał go od środka. Zamknął dłoń na płaszczu. Wtedy coś połaskotało go w palce. Otworzył oczy. Cichutkie brzęczenie z wewnętrznej
53
kieszeni zaintrygowało go, zwłaszcza że rozchodziło się z niej również przyjemne ciepło, nieustępliwie walczące z zamykającą się na nim lodową skorupką. Wyciągnął szklaną buteleczkę.
54