34 minute read
Freaks And Clowns
from HMP 82 HammerFall
by Michal Mazur
Głęboko umetalowiona dusza
Freaks And Clowns powstało jakby wczoraj, a już wydali trzy duże albumy studyjne. Ich skład w większości składa się z muzyków Astral Doors. Grają to, co czują najbardziej, czyli tradycyjny heavy metal we współczesnej odsłonie. Przy okazji premiery "We Set The World On Fire" ucięliśmy sobie kilka słów w windzie z ich wokalistą, Chrille'm Wahlgrenem.
Advertisement
HMP: Czy to tylko przypadek, że Freaks And Clowns pojawiło się nazajutrz po ukazaniu się ostatniej płyty studyjnej Astral Doors "Worship Or Die "? Chrille Wahlgren: Och, to zbieg okoliczności.
Czy uważacie Freaks And Clowns za poboczny projekt muzyków Astral Doors? Raczej za samodzielny projekt, funkcjonujący niezależnie. ziaływu-ją. To oni uformowali moje metalowe serce, które wkładam we wszystko, co tworzę.
Jedną z Waszych najzabawniejszych piosenek jest "Scream Until You Like It" . Koniecznie musi ona wejść na stałe do kościoła! Czy wysłaliście już stosowny wniosek do Watykanu? (śmiech) Oczywiście, że to zrobiliśmy! Nie przyszła jeszcze żadna odpowiedź... Zastanawiam się, czemu (śmiech).
Oprócz osób znanych z Astral Doors (Ulf Lagerström - bas, Johan Lindstedt - perkusja, Mats Gesar - gitara), w skład Freaks And Clowns wchodzi również (drugi gitarzysta) Mathias Hennryson oraz Ty. Jak doszło do skrzyżowania się Waszych artystycznych dróg? Od dawna obaj działaliśmy w Szwecji z rozmaitymi zespołami oraz artystami. Znaliśmy się, więc to naturalne, że w pewnym momencie zaproszono nas do dołączenia i stworzenia wspólnej kapeli. Wszyscy wykonujemy agresywną muzykę, dlatego doskonale do siebie pasujemy. Moja dusza jest głeboko umetalowiona. Wydaliście trzy albumy z premierowymi utworami, a czy graliście już jakieś koncerty? Jako Freaks And Clowns jeszcze nie koncertowaliśmy. Mam nadzieję, że kiedyś to zrobimy.
Wydajecie ostatnio nową płytę każdego roku. Czy oznacza to, że doświadczacie teraz najbardziej kreatywnego okresu w swoim życiu? Tak. Wraz z Johanem dłubiemy już nad czwartą płytą.
Jak przebiega Wasz twórczy proces? Robię wszystko z Johanem w studiu.
Co jest w tym dla Was najbardziej ekscytującego? Że efekt końcowy okazuje się inny, niż pierwotnie sobie wyobrażaliśmy.
Ponoć na Waszym najnowszym albumie "Set The World On Fire " chcieliście uhonorować wszystkich ulubionych metalowych bohaterów lat osiemdziesiątych. Należą im się najwyższe słowa uznania. Bardzo nas inspirują. Ich muzyka, teksty i sposób scenicznego bycia silnie
n a
Foto:FreaksAndClowns
Z kim dzielilibyście najchętniej scenę? Może ze Steel Rhino? Pewnie, chętnie zagralibyśmy wraz ze Steel Rhino. Dopiero niedawno ich poznałem. Bardzo spodobała mi się ich muzyka. Wokal przypomina mi mieszankę Saxon z Shakrą mają tam świetny głos.
Deklarujecie, że jesteście w pełni oddani uczciwemu heavy metalowi. Jednocześnie zdarza się, że niektóre Wasze kawałki są puszczane na amerykańskich radiostacjach. Jakie formalne warunki muszą spełnić media, aby grać Waszą muzykę? Podpisujecie jakieś kontrakty z radiostacjami, czy po prostu cieszycie się, że docieracie do nowych fanów? Osobiście, zależy mi, aby dzielić się swoją muzyką z wszystkimi, którzy chcą jej słuchać i lubią ją. Wierzę, że źródłem muzyki jest serce, a nie rachunek bankowy. Mam nadzieję, że Jasne. A jak sprawy się mają z Waszymi teledyskami? Nie publikujecie ich natychmiast po ich przygotowaniu, tylko wyznaczacie datę ich premiery i każecie fanom czekać. Czy to nie jest aby tak, że sztuka bardziej ekscytuje, gdy musimy wyczekiwać jej premiery? Dobry teaser to dobry teaser. Sytuacja przypomina dzieci czekające na prezenty i odliczające dni, kiedy je otrzymają i rozpakują.
Dzieci? Ale czy Wasz wizualny image nie jest zainspirowany słynną serią "The Purge "? Co byś zrobił, gdyby faktycznie doszło do takiej "doby oczyszczenia " w Europie? Spierdalałbym stamtąd (śmiech).
Dla kontrastu, ballada "Heaven Calling My Name " sugeruje, że jak nasze ciała przestają należycie funkcjonować, to wtedy idziemy do nieba. Mark Twain mawiał, że to musi być cholernie nudne miejsce. Wyobrażasz sobie te anielskie harfy zamiast ostrych gitar? Naprawdę mam nadzieję, że posiadają tam większe studio nagrań, niż kiedykolwiek widziano na Ziemi (zaciera ręce). Pełne elektrycznych gitar.
Jak doświadczenia z Freaks And Clowns wpłyną na kształt kolejnego longplaya Astral Doors? O ile wiem, mają oni już zaplanowany następny longplay, niepowiązany z Freaks And Clowns.
OK. Co jeszcze chciałbyś nam powiedzieć o Freaks And Clowns? Każdy może interpretować teksty naszych utworów, jak zechce. Taką zasadą zawsze się kierujemy. Niech muzyka i liryki zabierają Was dokądkolwiek chcecie się wybierać. Wielkie dzięki dla wszystkich, którzy wspierają poczynania Freaks And Clowns. Bez fanów nie byłoby nas.
Urząd Celny to pierwsza legnicka grupa hardrockowa stworzona przez grupę przyjaciół z podwórka. Zespół działał w latach osiemdziesiątych, a swojego premierowego materiału doczekał się... dopiero ponad 30 lat po rozpadzie. O tworzeniu inspirowanej Ameryką muzyki w realiach stanu wojennego, walce z PRL-owskim sprzętem i czyhającymi na młodych muzyków przeciwnościami losu, oraz wydanej nakładem projektu Czerwone Miasto płycie "Szczyty Marzeń", opowiadają muzycy Urzędu: Stefan Melcer (gitara, wokal) oraz Jacek Talko (gitara).
HMP: Czy płyta stanowiąca zbiór waszych wszystkich nagrań to - nomen omen - wasz " szczyt marzeń" , niemożliwy do zrealizowania w czasie, gdy Urząd Celny funkcjonował? Jakie to uczucie w końcu trzymać w ręku album swojego zespołu? Jacek Talko: Z jakim wzruszeniem tego słuchaliśmy... Trzy dni piliśmy! (śmiech) Po tych wszystkich latach o płycie myślimy jednak bardziej umysłem niż sercem. Bardzo cieszymy się, że wyszła, ale tak naprawdę co to zmienia w perspektywie całej naszej historii? Śmieję się, że premierę "Szczytów marzeń" bardziej przeżywał mój syn. Pochwalił się nawet zdjęciem, na którym pozował ze swoim synkiem przy jednym z plakatów promujących premierę albumu. "Dziadek, to jest ważne!" - powtarzał. Miło usłyszeć od własnego dziecka, że mogę być dumny z tego, w czym uczestniczyłem. A emocje, które nam towarzyszyły Cofnijmy się do najdawniejszych dziejów... Dlaczego wybraliście muzykę, a nie bieganie za piłką czy osiedlowe bijatyki? Jacek Talko: Gdy zaczęliśmy grać, bijatyki mieliśmy już za sobą! Stefan Melcer: A Jacek ma za sobą poważną sportową przeszłość. W dzieciństwie trenował przecież... Jacek Talko: No, ciekawe, czy sobie przypomnisz. (śmiech) Stefan Melcer: Lekkoatletykę? I z tego co pamiętam, zdobyliście jakieś mistrzostwo Polski. Jacek Talko: Gimnastykę sportową! Ale muzyka towarzyszyła nam całe życie. Już jako dzieci chodziliśmy do szkół muzycznych. Stefan Melcer: Chcąc nie chcąc nam towarzyszyła. Przez jakiś czas myślałem, że szkołę muzyczną można rozbić o kant dupy. No bo co mi, muzykowi rockowemu, miałaby dać klasyka? Dopiero po latach zrozumiałem, że
40 lat temu podczas grania, są nieporównywalne z niczym innym - nawet z najdroższym samochodem czy najpiękniejszą kobietą. Stefan Melcer: To ważna historia, tylko ucięta kawał czasu temu. To wielkie przeżycie wziąć taką płytę do ręki. Szkoda tylko, że o 35 lat za późno, kiedy mamy za sobą już tyle doświadczeń. Jacek Talko: To smutne, że Urząd Celny nie doszedł do końca swojej drogi twórczej, która została przerwana w trakcie rozwoju. Co tu dużo mówić, zanim osiągnęliśmy dojrzałość wszystko się rozpierdoliło. A nie mieliśmy wtedy nawet 25 lat...
Foto:UrządCelny
edukacja dała mi coś, czego jako samouk nigdy bym nie miał: pojęcie o harmonii... Jacek Talko: Po prostu słyszenie. Chodzenie do szkoły muzycznej było takie trochę na wpół musowe i wynikało z kultury panującej zarówno w mojej, jak i Stefana, rodzinie. Rodzicom zależało na naszym ogólnym rozwoju w nieciekawych komunistycznych realiach. Stefan Melcer: Ale dziewczyny też oczywiście wchodziły w grę, zaczęliśmy grać praktycznie dla nich... (śmiech)
Co chcieliście grać w wieku szkolnym? Mieliście już jakieś pojęcie o muzyce? Jacek Talko: Zacząłem naukę w szkole muzycznej jako dziesięciolatek. Nieco później niż wszyscy, ponieważ nie mieli na stanie harfy, na której najbardziej chciałem grać. Zmieniłem jednak perspektywę, gdy mój tato kupił radio Elizabeth Stereo. Usłyszałem wówczas koncert Andrésa Segovii i spytałem ojca, co to za instrument. Chwilę po otrzymaniu odpowiedzi wiedziałem już, że będę grać na gitarze. Ale, jak to dziecko, szybko znienawidziłem zajęcia i obowiązki związane z jeszcze jedną szkołą.
Kiedy zaczęliście poszukiwać i postanowiliście sami, bez konieczności wygrywania menuetów i zdawania egzaminów, chwycić za instrumenty? Jacek Talko: Gdy tylko skończyła się szkoła muzyczna. Rok przerwy i... Stefan Melcer: Robimy co chcemy! Podobało nam się coś zupełnie innego niż szkolny repertuar. Jacek Talko: Zawładnęła nami muzyka rockowa. Usłyszałem nagrania Led Zeppelin, Deep Purple, Black Sabbath i poszło... Rok po roku robiliśmy niesamowity postęp w graniu. Szkoła muzyczna, choć katorżnicza, dała nam wiele i wpoiła pewną kulturę - gdy grasz, musisz słyszeć siebie oraz resztę zespołu. Nie ma tak, że jesteś gitarzystą, najważniejszą osobą na scenie. Masz rozumieć partie pianisty i umieć odnieść się do tego, co wybija bębniarz - nawet podświadomie. Myślę, że mimo wszystko obaj w dużym stopniu sporo zawdzięczamy szkole. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że nawet to, że gramy do dziś.
W takim mieście jak Legnica, zwłaszcza czterdzieści lat temu, chyba nie było łatwo zebrać hardrockowy skład? Stefan Melcer: Z pierwszym składem Urzędu Celnego znaliśmy się z podwórka. Jesteśmy z jednego rocznika - 1961. Jacek potrafił wpadać na papierosa i wychodzić o 6 rano. Nasz klawiszowiec, Robert Kwasiński - który też chodził do szkoły muzycznej, ale jej nie skończył - mieszkał po sąsiedzku, a Waldek Szelepiński był kolegą z klasy. Początki znajomości nie były jednak oparte na muzyce, a koleżeńskich posiadówkach na boisku. Jacek Talko: Led Zeppelin też poznali się "wokół komina" i stworzyli najlepszy zespół wszech czasów. Gitara wtedy przeżywała swój renesans, wszyscy młodzi chcieli grać. Miałem instrument, jakieś struny, ale gdy próbowałem odgrywać solówki do oryginalnych nagrań, mogłem jedynie zachodzić w głowę, jak to jest możliwe. Dopiero później pojawiły się struny Presto, gdzie G nie była owijana, a H cieńsza. Ich miękkość sprawiła, że dało się je podciągać. Wreszcie mogłem domyślić się, jak to robi Jimmy Page. Wcześniej mi się wydawało, że musi mieć rękę jak koń, czy jakiś potwór. (śmiech) Byłem wtedy małym kajtkiem - zresztą do dziś specjalnie nie wyrosłem. Paluszki miałem cienkie, stawy słabe a tu nagle trzeba było walczyć z akcją strun. Akcja trzy centymetry nad gryfem - i jak tu coś takiego docisnąć, nie mówiąc już o zagraniu tematu w pozycji ósmej.
Wróćmy do premiery "Szczytów marzeń" . Kilku z Was nie doczekało tego szczególnego wydarzenia... Stefan Melcer: Niestety... Nie ma już z nami już mojego brata, Andrzeja Melcera, który w zespole odpowiadał za gitarę basową oraz wokale. Odeszli od nas także perkusiści współ-
tworzący Urząd na różnych etapach: Mirosław Wasielewski oraz Tomasz Ofman. Muzycy, którzy kiedyś tworzyli Urząd Celny, starają się podtrzymywać ze sobą kontakt? Stefan Melcer: My z Jackiem utrzymujemy stały kontakt nawet z moim nieżyjącym bratem. Każdy, kto żyje w naszej głowie, nigdy dla nas nie umrze. Spotykamy się w miarę możliwości, jak tylko pozwalają na to okoliczności. Każdy ma swoją pracę i obowiązki, ale wciąż jesteśmy ekipą starych przyjaciół.
Urząd Celny nie doświadczył szczególnie dużych roszad personalnych. Porównując z innymi zespołami, można raczej mówić o stabilnej egzystencji... Stefan Melcer: Zmiany składu najczęściej wymuszało życie. Rodziny, dzieci, praca... Jak już wcześniej powiedzieliśmy, byliśmy zgraną ekipą i napędzaliśmy się wzajemnie w muzycznym rozwoju i poszukiwaniach.
Jak doszło do wydania "Szczytów marzeń Archiwum 1981-1985 "? Kto był inicjatorem tego pomysłu i czy ktoś z muzyków pilnował prac nad tym wydawnictwem? Stefan Melcer: Serdecznie chciałbym podziękować koledze, dzięki któremu tu siedzimy. Nasze nagrania zostały wyciągnięte ze studni niebytu, a konkretnie z archiwum Studia A legnickiego radiowego pasjonata Zbigniewa Tymyka. Realizator Robert "Lucha" Luchowski w swoim studiu Atrament Records spędził bardzo długie godziny nad tym, żeby te nagrania w ogóle zabrzmiały. Daliśmy mu wolną rękę w doborze tracklisty i sprawach brzmieniowych. Jakość jest jaka jest, ale dzięki ciężkiej pracy Roberta oraz Mateusza Nowaka da się w ogóle słuchać tego materiału, co wcześniej wcale nie było takie oczywiste. Był nawet moment nie posiadaliśmy z Jackiem żadnego nagrania Urzędu. Następnie za robotę wziął się Paweł Jurczyk z Legnickiego Centrum Kultury, który wraz z Atrament Records, powołał do życia projekt Czerwone Miasto. Nakładem tego wydawnictwa pod koniec 2019 roku ukazał się nasz "debiutancki" materiał, który na przestrzeni czterech dekad, zmaterializowany wyłącznie na kasetach i szpulach, gdzieś nam poginął. Jacek Talko: Podczas przeprowadzki żona wyrzuciła wszystkie moje szpule i w ten niefartowny sposób straciłem całą muzyczną bibliotekę.
Co zatem stało się z żoną? Jacek Talko: Odeszła. (śmiech)
Obok dwupłytowego albumu wydana została też książka. Niesamowita rzecz - nie dość, że przypomina dawne czasy, to jeszcze opowiada o szczegółach działalności Urzędu Celnego. No i te zdjęcia... Jacek Talko: Wszystkie fotografie pochodzą ze zbiorów naszego klawiszowca, Roberta "Kwaśnego" Kwasińskiego. Żaden zespół z okolicy nie doczekał się takiego wydawnictwa. Stefan Melcer: W tym miejscu ogromne podziękowania i ukłony dla Aleksandry Kondrackiej z PA-TU Studio, odpowiedzialnej zarówno za projekt graficzny książki, jak i wygląd płytowego bookletu. To dzięki jej pracy i wyobraźni te wydawnictwa nabrały pełni kolorów i przywodziły na myśl epokę, w której powstawały nasze nagrania. Gdy pierwszy raz zobaczyłem ten design, byłem pod wielkim
Foto:UrządCelny1979
wrażeniem.
Mówiąc o polskim hard rocku wspomina się głównie zespół Test. Istniały jednak jeszcze takie grupy jak Nurt czy Stress, nawet Budka Suflera w początkowej fazie grała hard rocka. Później też działały kapele eksplorujące ten gatunek - w tym Urząd Celny - ale już o tym tak często się nie wspomina... Stefan Melcer: Oczywiście słyszeliśmy o tych zespołach. My jednak spoglądaliśmy w stronę Zachodu, choć Test wywarł na mnie ogromne wrażenie. Gitara Darka Kozakiewicza była niesamowita, to jedyny wówczas tak fenomenalny muzyk w naszym kraju. Każdy się od niego uczył. Jacek Talko: Wrażenie na mnie zrobiło też Turbo, które widziałem w Kołobrzegu. Hoffman na gitarze mógł się podobać. W tych czasach dobrze brzmiało TSA, Perfect też był perfect - takie Thin Lizzy pomieszane z The Police. Ale nie mogliśmy słuchać polskich zespołów w kontekście inspiracji, skoro mieliśmy dostęp do nagrań takich kapel jak Led Zeppelin, Kansas, Journey, Toto, Yes czy Mahavishnu Orchestra. To byli - i są - muzyczni giganci! Stefan Melcer: Budka Suflera brzmiała przy nich jak amatorzy. Jacek Talko: W legnickim klubie Parnasik występował wówczas Trójkąt - bardzo ambitny zespół, który miał zachodnie graty sprowadzane przez kogoś z rodziny mieszkającego w USA. Naprawdę dobrze brzmieli, a na gitarze grał tam chłopak, dla którego potrafiłem już o godzinie 20:00 zawinąć się z koncertu Exodusu. Już w latach osiemdziesiątych zauroczył mnie granym nutka w nutkę tematem z "Hotelu California". Miał Ibaneza i wzmacniacz Peaveya Classica ze świetnym przesterem i echem.
Gdy czytałem, jak zdobywaliście nagrania swoich ulubionych zespołów, uśmiechałem się pod nosem. Chyba większość młodych Polaków w ten sposób docierało wtedy do muzyki. No chyba, że miało się rodzica w partii czy górnictwie, albo wujka za granicą... Jakimi płytami zasłuchiwaliście się pod koniec lat siedemdziesiątych i na początku osiemdziesiątych? Czerpaliście z tej muzyki sporo dla siebie? Jacek Talko: Mieliśmy ogromny deficyt płyt i każdy album, którego słuchaliśmy, był niezwykle istotny. Nagrywaliśmy pierwsze wydawnictwa Zeppelinów oraz krążki Purpli - potem porównywaliśmy te dwa zespoły i próbowaliśmy połączyć ich szkoły. Tworzyły się nawet obozy! Ja byłem bardziej bluesowy, a Stefan hardrockowy. Ale wszyscy uwielbialiśmy riffy. Potrafiłem nie pójść do szkoły, odpalić "Since I've Been Loving You" i odpłynąć. Ojciec wracał z roboty, a muzyka grała tak głośno, że... walił w drzwi, póki ich nie wywalił. Ja z kumplem, odcięci od rzeczywistości niczym pod narkozą, siedzieliśmy wsłuchani w Zeppelinów. Całkowicie trzeźwi! A wszystkie używki, w tym kompot, dostępne były pod nosem - koło Empiku w Rynku. Ludzie wtedy normalnie padali na ulicy od heroiny. Stefan Melcer: Nas na szczęście ominęła ta "przyjemność". A jeśli chodzi o nasze granie, choć pojawiały się w nim jakieś drobne naleciałości tego, co wcześniej usłyszeliśmy, na początku praktycznie wszystko dawaliśmy od siebie. Nagrania kapel takich jak choćby Deep Purple gdzieś krążyły, a praktycznie każdy nieco bardziej zainteresowany muzyką miał jakieś swoje źródła dotarcia do płyt, które traktowaliśmy jak białe kruki. Bo wiedzieć trzeba, że sporo osób zupełnie nie chciało się dzielić swoimi albumami! Tak samo wyglądała nauka gry na gitarze. Nie było, kurwa, możliwości, żeby ktoś pokazał ci jak ogarnąć jakąś zagrywkę. Muzykę i wszystko co z nią związane traktowano niczym wiedzę tajemną. Do tego polskie gitary były ortopedycznie szkodliwe.
Nie mieliście ochoty wykrzyczeć swojej złości na szarą rzeczywistość? Jacek Talko: Byliśmy wkurwieni na to, co się
dzieje, ale nie angażowaliśmy w to muzyki. Piosenki naszych ulubionych zespołów też opowiadały o miłości i przyjaźni, a nie napierdalaniu policjantów. (śmiech) Choć jeszcze wtedy nie znaliśmy zbyt dobrze angielskiego, to już zaczęliśmy coraz bardziej zagłębiać się w ten temat i interpretować ich teksty. Stefan Melcer: Nasi idole nie byli buntownikami. Nam zawsze zależało przede wszystkim na jakości - graliśmy po to, żeby ją osiągnąć.
Żeby uzyskać dobre brzmienie, musieliście pewnie się nieźle nabiedzić. W Polsce wtedy było niewiele dobrego sprzętu nagłaśniającego dla rockowego zespołu. Jak sobie z tym radziliście? Stefan Melcer: Nie radziliśmy sobie. Graliśmy na tym, co było. Kręciliśmy z tego, co się dało. W Młodzieżowym Domu Kultury w Legnicy, gdzie mieliśmy próby, na stanie były dwa stare Musiały. Jacek Talko: Piękne! Jakie one miały tremolo
- w sam raz do grania Floydów! Stefan Melcer: Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych nie było gitar i to stanowiło dla nas największy problem. Mój brat poszedł do tematu kreatywnie i podpierdzielił mamie pieniądze na remont. Ktoś sprzedawał włoski bas podobny do Fendera i Andrzej sobie go sprawił. Postawił rodziców przed faktem dokonanym.
Jak duże były to koszty? Stefan Melcer: To zawsze były duże koszty. Jacek Talko: Graty dla rockmana wtedy kosztowały w granicach tysiąca dolarów. Za dwa można było wybudować domek... To tak, jakby dziś za zwykłą gitarę i wzmacniacz zapłacić kilkaset koła. Nasi rodzice na szczęście mieli jakieś oszczędności i nas wspierali. Może dlatego nigdy nie graliśmy w kapeli punkowej krzycząc, że nam źle i że musimy walczyć. My w zasadzie o nic nie musieliśmy walczyć i spokojnie zajmowaliśmy się muzyką. Nie było w nas buńczucznych emocji i chcieliśmy dawać przyjemność zamiast kogokolwiek napadać. A każdy bunt promował w tym czasie kapele. Dużo zespołów podszywało się pod punk. Grzeczni chłopcy ze szkolnej ławki robili irokezy, zakładali glany i już jechali do Jarocina. Były prawdziwe kapele - Armia, Dezerter czy Moskwa - ale tysiące szły tylko za modą. My może na scenie byliśmy ugrzecznieni, ale poza nią potrafiliśmy dać czadu! (śmiech)
Ten problem - dostępu do dobrego sprzętu dotyczył także instytucji takich jak Polskie Radio. W dodatku ich specjaliści od dźwięku jeszcze w latach osiemdziesiątych wciąż nie potrafili poradzić sobie z klasyczną muzyką rockową. Twierdzę tak po przesłuchaniu "Urzędu Celnego " - utworu otwierającego pierwszy dysk waszego albumu. Nagrano go na żywo podczas waszego wrocławskiego występu w 1981 roku. Jego brzmienie jest takie sobie. W ostatnich latach wiele brytyjskich zespołów zdecydowało się na wydanie płyt z sesji radiowych z BBC - pochodzą one głównie z lat siedemdziesiątych - i te nagrania brzmią praktycznie jak z ówczesnych studiów nagraniowych. Wręcz perfekcyjnie... Stefan Melcer: Radio, owszem, zarejestro-
Foto:UrządCelny
wało ten utwór, ale nie w studiu, tylko w plenerze. Był to przegląd "Muzyczny Start", a na płytę trafiła wersja, którą dysponowaliśmy kopia kopii kopii. Ale nie bazowaliśmy na tych początkowych tematach i bardzo często zmienialiśmy repertuar. Jacek Talko: Nie ma co w ogóle porównywać naszej rzeczywistości z sesjami BBC. Polscy realizatorzy wtedy nie mieli pojęcia o nagrywaniu. W każdym studiu instruowaliśmy ich, ale i tak nie mogliśmy osiągnąć spodziewanego efektu. Co mógł zaoferować mi ktoś, kto dziesięć minut wcześniej nagrywał Halinę Frąckowiak? Co taka osoba wiedziała o gitarze elektrycznej, skoro na co dzień współpracowała z Eleni? W Tonpressie powiedzieli nam, że teraz modne jest brzmienie Papa Dance... Żeby moja gitara odpowiednio zagadała, zbudowałem zakończony mikrofonem tunel do nagrań z kartonów i rury. Realizator nie chciał albo nie umiał dać mi reverbu, to sam sobie ogarnąłem! (śmiech)
Kolejne nagrania z tego dysku to zbiór utworów, które stylistycznie zbliżone były do hard rocka. Brzmią one zdecydowanie lepiej od wspomnianego utworu, ale nagrania takiego Testu czy Stressu z początku lat siedemdziesiątych brzmiały jeszcze lepiej. Czym było to spowodowane? Niedoskonałością materiału archiwalnego, czy też faktem, że nie mieliście szczęścia do ludzi, którzy rejestrowali wasze nagrania? Jacek Talko: Polemizowałbym, czy nagrania Testu brzmiały świetnie. Dysponując archiwaliami o dość kiepskiej jakości chcieliśmy zamknąć to w spójnej całości - wiedzieliśmy, że nie wyciągniemy ani dobrej rockowej gitary, ani basu, ani bębnów. To taki kompromis, bo nie dało rady położyć nacisku na pewne ważne dla nas elementy. Stefan Melcer: Na pewno nie na polskich stołach, na jakich pracowali nasi realizatorzy. Jacek Talko: Dopiero podczas sesji w Szczecinie doczekaliśmy się warunków, w których mogliśmy swobodnie nagrywać. W studiu byliśmy tylko my, realizator i nasza sesja. A poza tym to wcześniej traktowali nas trochę jak harcerzy - w Dwójce czy w Trójce chcieli jak najszybciej nas nagrać i zakończyć robotę. Przerzucali się odpowiedzialnością, a finalnie najczęściej wychodziło z tego gówno. Jak panowie z Testu wchodzili do studia, to mieli komfort pracy, bo wszystko było pod ich dyktando.
Tych stricte hardrockowych utworów jest raptem siedem. Czy w latach 1981-1983 opieraliście się tylko na tak krótkim repertuarze, czy też nie mieliście szansy nagrać więcej swoich kompozycji? Jacek Talko: Nie mieliśmy szans nagrać niczego więcej. To materiał zebrany z dziesięciu lat, a Urząd Celny ewoluował co roku. Szukaliśmy drogi i własnej muzyki - wcale nie zakładaliśmy, że będziemy grać hard rocka czy cokolwiek innego. Wyrażaliśmy siebie. Dopiero w Szczecinie nasza muzyka nabrała dojrzałości; wcześniej budowaliśmy bazę wyjściową. Chwilę potem zespół się rozsypał. Stanisław Cejrowski został zwolniony, więc skończyła się przygoda z Estradą, a do tego nasz perkusista poszedł do wojska.
Do Estrady jeszcze wrócimy. A jak wyglądała sesja w Polskim Radiu? Łatwo można było uzyskać możliwość takich nagrań? Stefan Melcer: Nie było możliwości załatwienia niczego. Wrocław przyszedł trochę szczęśliwym przypadkiem. Po dobrym występie na "Muzycznym Starcie" Radio nas zauważyło i zaprosiło na warsztaty do siebie. Tam zaprezentowaliśmy się najlepiej ze wszystkich kapel i zaproponowano nam dwa nagrania w Radiu Wrocław. Zarejestrowaliśmy "Szczyty marzeń" i "Śnieżną kulę". Poszczęściło nam się także w Poznaniu, gdzie w jury siedział Wojtek Hoffmann wspierający nas tak mocno, że zdobyliśmy pierwsze miejsce. Tam nagrodą też była sesja radiowa. To był czas, kiedy Jacek do nas dołączył i przyjechał na swoje pierwsze nagrania. Potem jeszcze wróciliśmy do Poznania, bo redaktor, który się nami tam zajmował, okazał się gościem otwartym na współpracę. Kolejna sesja odbyła się już jednak w innym studiu. Jacek Talko: Sesja w Poznaniu była dla nas bardzo udana. Wiem, że można mieć wiele do życzenia, ale my wtedy jeszcze nie byliśmy na tyle wyrobieni, żeby czegoś żądać od studia. To jeszcze oni czegoś od nas żądali, a my byliśmy trochę przerażeni. Chłopcy, jakby nie było, z prowincji nagle zobaczyli inny świat musisz zacząć grać, a tu rozprasza cię obecność ludzi i jakieś migające światełka. Do tego
na korytarzu minął nas Krzesimir Dębski. "Spokojnie chłopaki, zrelaksujcie się, ja tylko po skrzypce" - usłyszeliśmy. (śmiech) To naiwne, ale byliśmy zadowoleni. Stefan Melcer: Kolejne sesje, już w Warszawie, wywalczyliśmy sobie sami. Niestety, zostały one zepsute przez realizatorów. A żeby to ogarnąć jeździliśmy z Jackiem regularnie raz w tygodniu pociągiem do stolicy. Na jeden dzień!
Dla mnie największym mankamentem w tych kompozycjach jest brzmienie klawiszy. Nie są to potężne Hammondy tak jak w Deep Purple czy w Uriah Heep ani syntezatory typu Moog. Bardziej coś, co mi trudno nazwać. Organy elektronowe? Czasami brzmią one całkiem nieźle, ale bardziej denerwują... Jacek Talko: Powinny denerwować, to komunistyczny wytwór. Nas denerwowały jeszcze bardziej. (śmiech) Stefan Melcer: Jaki Hammond? Kto w Polsce, a zwłaszcza wśród naszych znajomych, mógł pomarzyć o takim instrumencie? Jacek Talko: I kto by wniósł, jak my pijani od rana? (śmiech) Stefan Melcer: Klawisze w Urzędzie zawsze były mankamentem. To strasznie drogi instrument. Na niego mogli pozwolić sobie ci, którzy mieli kasę i jeździli za granicę: Czesław Niemen, Andrzej Zieliński i Wojciech Karolak. Jacek Talko: Hammond, Moog czy Fender Rhoads były nieosiągalne dla amatora.
Gitary i perkusja brzmią nieźle, ale domyślam się, że można byłoby uzyskać lepsze rezultaty... Stefan Melcer: Zawsze można. Jak na dwa tygodnie wejdziesz do studia, zrobisz co trzeba. My się musieliśmy spieszyć, bo na następny dzień przyjeżdżało Papa Dance.
Za to zachwycony jestem basem. Partie Andrzeja zawsze były świetne wymyślone i zagrane. W dodatku dobrze brzmiały, obojętnie na jakim etapie kariery znajdował się wasz zespół... Stefan Melcer: Andrzej był bardzo ambitny. Zawsze chciał i kierował się przekonaniem, że bas to nie tylko podstawa. Był kolorystykiem. Nigdy nie lubił zagrać zbyt prosto. Jacek Talko: Myślał bardzo melodycznie, w końcu w szkole grał na skrzypcach. Słyszał świetnie w dole i zawsze bardzo go doceniałem.
Mimo, że marudzę przy tych nagraniach, to przez długi czas nie mogłem się od nich oderwać. To niesamowite, że ktoś wyciągnął je z otchłani niebytu i teraz świadczą o tym, że w Polsce grano ciekawego hard rocka... Jacek Talko: Nigdy nie graliśmy, żeby się komuś przypodobać. Najpierw musieliśmy być uczciwi wobec siebie. Nasza muzyka ewoluowała i dlatego jest taka różnorodna. Jeden temat nie przypomina drugiego. Byliśmy bardzo młodzi i rozwijaliśmy się metodą prób i błędów. Stefan Melcer: Nigdy, do końca istnienia zespołu, nie tworzyliśmy przebojów. Miało jechać! Ta muzyka była trochę bardziej harmonicznie rozbudowana, a Jacek potrafił niektóre partie polecieć wprost po skali jazzowej. Groove był jednak cały czas zachowany. Nie chcieliśmy być kolejną kapelą grającą piosen-
Foto:UrządCelny1985
ki.
Drugi dysk rozpoczynają nagrania z Jarocina 1983. To zapewne musiało być dla was bardzo duże wydarzenie? Stefan Melcer: Nie czuliśmy przytłoczenia. Bardziej nam zależało, żeby tam wystąpić. Jarocin już wtedy zaczął zdobywać swoją markę i otwierał drzwi kapelom z całej Polski. Andrzejowi Nowakowi z TSA podczas dodatkowych przesłuchań w JOK-u bardzo spodobało się, jak Jacek gra na gitarze rurą. Dzięki jego rekomendacji mogliśmy zagrać na głównej scenie. Tę imprezę traktowaliśmy jednak bardziej jak festiwal, gdzie jedziesz pokazać swoje, niż konkurs. Jacek Talko: Wiedzieliśmy, że do polski wchodzi już nowa fala, punk czy - przede wszystkim - reggae. Ale mieliśmy świadomość, że nasze miejsce jest na festiwalu rockowym i że musimy tam zagrać. Jarocinem rządzili jednak Walter Chełstowski i Irek Dudek, a wszystko było robione "pod glany". Publiczność nie składała się już z hipisowskich dziecikwiatów. Pod sceną toczyła się walka w pogo, a na nas patrzyli jak na zjawisko. Musiałem się wyróżniać wśród skórzanych kurtek, bo założyłem wtedy sweterek w szpic. Mimo spokojnego wizerunku otwieraliśmy się na wszystko - w tym demolki, które zawstydziłyby The Who. Byliśmy blisko awangardy i lubiliśmy skrajności w muzyce. Nie zależało nam na jarocinowym szpanowaniu. Równie dobrze mogłem grać rocka w butach tańcówkach. W muzyce nie jest ważny ubiór, a dusza i ekspresja. Stefan Melcer: Przypomina mi się jeszcze jedna historia. Byliśmy już w Estradzie, gdy ktoś tam wmówił nam, że musimy wystąpić w
Ogólnopolskim Młodzieżowym Przeglą-
dzie Piosenki. Pojechaliśmy, tam też rządził pan Chełstowski i... ewidentnie nas uwalono. Dużo układów i układzików, liczyło się też szczęście.
Muzycznie ciągle byliście w epoce hard rocka, ale już zerkaliście w stronę tego, co nazywano wtedy heavy metalem. Przypominało mi to trochę warszawskie Fatum, które powstało dopiero w 1984 roku. Ogólnie świetnie to zabrzmiało - pominąwszy bootlegową jakość nagrań - i miało całą masę energii. Musieliście być wtedy dynamitem na scenie? Stefan Melcer: Zawsze lubiliśmy ostro przygrzać. Połowa naszego materiału to był ciężki rock spod znaku groove'u Van Halen. Byliśmy zakochani w Judas Priest. To podstawy, na których bazował nasz styl. Ostra jazda nigdy się nie skończyła. Dalej twierdzę, że nasza twórczość nie została odpowiednio ukazana w utworach, którymi dysponujemy. Graliśmy ostro - można by nawet powiedzieć, że metalowo! Podczas sesji radiowych nie rejestrowaliśmy jednak najbardziej czadowych numerów. Widzieliśmy, że to nie ten czas i takie kompozycje nie przejdą. Nagrywaliśmy tylko i wyłącznie piosenki, które naszym zdaniem mogły przebić się przez cenzurę muzyczną. Jacek Talko: Na naszych nagraniach na próżno szukać dynamiki instrumentów. Na próbach czy koncertach te tematy brzmiały zupełnie inaczej. To nie ma nic wspólnego z "Trochę śmielej" (Jacek nieśmiałym falsetem śpiewa motyw z jednego z utworów Urzędu przyp. red.) - jaka tam bomba idzie! Ta gitarka jest nagrana cieniutkim strumykiem, basik coś tam plumka. Nie dało się nie zauważyć, że pojawiła się wtedy nowa, pędząca, muzyka klasycy żeby ją dogonić, musieliby się przekierunkować. Ale oni mieli kasę, więc nie martwili się trendami i oczekiwaniami rynku. Bogate kapele przygasły, ale trzymały swój kurs. Biedniejsi musieli się podporządkować.
Jednak wkrótce waszą domeną stało się granie wywodzące z hard rocka, choć zdecydowanie łagodniejsze - przebojowe, ale ambitne i świetnie zaaranżowane. Mam tu na myśli muzykę A.O.R. czy rock stadionowy grany przez zespoły typu Toto, Journey, Styx czy Saga. Co urzekło was w takim gatunku i spowodowało, że się nim zainteresowaliście? Stefan Melcer: Gdy nagraliśmy w Szczecinie instrumenty - jeszcze bez wokali - nasz realizator, który spędził dwa lata na nauce w Stanach, od razu porównał nas właśnie do Toto. Słucham tego materiału po latach - nie ma w nim dynamiki i wszystko brzmi jak zamknięte w kotle - ale to już kręci się wokół tego, do czego dążyliśmy. Na początku urzekło nas brzmienie. Jacek Talko: Ja uważam, że żeby wypowiadać się o jakiejkolwiek muzyce - choćby twórczości Ireny Santor - trzeba ją najpierw poznać i mieć pojęcie o co tam chodzi, skąd ona czer-
pie i dokąd zmierza. A zespoły, które wymieniłeś, cenimy po prostu i przede wszystkim za zajebistą jakość grania, do której sami staraliśmy się dążyć.
To ogólnie przebojowa muzyka, ale w Polsce praktycznie nie miała odbiorców. U nas preferowano proste melodie, ale jak je zaaranżowano trochę ciekawiej to stawały się mało interesujące dla szerszego odbiorcy... Jacek Talko: To nie jest tylko kwestia Polski. Opowiem historię z dawnych czasów. Nie miałem jeszcze trzydziestki, gdy wyjechałem do dalekich krajów, gdzie spotkałem pewnego Amerykanina. Spytałem go, czy kojarzy taki zespół jak Toto. "Jaki był ich największy hit?" usłyszałem w odpowiedzi. To zespół z tak szerokim spectrum i wachlarzem, a pierwsze co przyszło mi do głowy to ta pierdolona "Africa". (śmiech) Mój rozmówca pokręcił tylko głową mówiąc coś o "toilet music". Jak widać, nawet wśród młodych ludzi w Stanach łatwo było trafić na ignorantów. Stefan Melcer: Inną sprawą jest to, że ludzie z zagranicy nigdy nie mieli okazji posłuchać naszej muzyki, więc możemy tylko zastanawiać się, jak by nas odebrali. Oczywiście jeśli moglibyśmy tylko zagrać na porządnym, zachodnim sprzęcie...
Jednak zupełnie nie zrezygnowaliście z pazura w swojej muzyce, który wtedy był wsparty takimi wpływami jak Van Halen czy Boston, a dowodem jest, chociażby kawałek "Jak dzieci" pochodzący z sesji zarejestrowanych w latach 1983 i 1984 w Polskim Radiu Poznań. Ciekawostką tych nagrań jest to, że podjęliście współpracę z tekściarzami z zewnątrz, a także fakt, że w muzykę wpletliście jazzowe ozdobniki. Skąd pomysł na te wtręty? Jacek Talko: Rock czy muzyka klasyczna też są jazzem. To tygiel, zmieszenie wszystkiego. Chodziło chyba o nierockowe rzeczy... Stefan Melcer: Skale niepentatoniczne. Jacek Talko: Może niektóre eksperymenty były nieudane, ale musieliśmy robić coś innego. Stefan Melcer: Jako kapela rockowa zasłuchiwaliśmy się w Johnie Scofieldzie. To wcale nie jest nazwisko powszechnie znane wśród rockowców. Jeżeli nam się coś podobało i wszyscy to akceptowaliśmy, po prostu to robiliśmy. Jacek Talko: Już ocieraliśmy się o Warszawę, gdy dostaliśmy od Waldemara Parzyńskiego - faceta, który dużo mógł - kompozytora do współpracy. Stwierdziliśmy, żeby wsadził sobie to w dupę. (śmiech) Takie mieliśmy podejście do zrobienia kariery za wszelką cenę. Chcieliśmy być zauważeni ze względu na swoje rzeczy.
Sporą zmianę do muzyki zespołu wprowadziło kompozytorskie uaktywnienie się gitarzysty Jacka Talko. Stefan, czy świat muzyczny Jacka wydawał się dla ciebie dużo ciekawszy od własnego, skoro warstwę muzyczną zostawiłeś jego gestii, a sam skupiłeś się na pisaniu tekstów? Stefan Melcer: Muzyczne spojrzenie Jacka wydawało mi się znacznie bardziej ciekawe i o wiele bardziej techniczne. Przyjaźniliśmy się od jakiegoś czasu, wiedziałem jakim jest gitarzystą i w którym kierunku podąża. Realizator w Szczecinie nie mógł uwierzyć, że Jacek jedną z solówek zagrał od ręki i bez dubli. Ale to też nie jest, że zostawiłem mu wolną rękę. Zwyczajnie szukaliśmy nowych brzmień i rozwiązań. Po zakuciu w hardrockowe kajdany Deep Purple czy Rainbow poznanie Toto
Foto:UrządCelny
czy Journey było czymś odświeżającym. Urodziła się między nami chemia i czuliśmy, że podążamy w jednym kierunku. Bardzo nie lubię dzielenia historii naszego zespołu na etap przed przyjściem Jacka i czas z nim w składzie. Wcześniej tworzyliśmy to, na co nas było stać. Jacek otworzył przed nami inne spojrzenie. No i jego umiejętności gitarowe przewyższały moje. A uważam, że to dobrze mieć obok siebie lepszego instrumentalistę. Jacek Talko: Urząd, zanim jeszcze dołączyłem do składu, potrafił zagrać trzy koncerty dziennie w zapchanym do granic możliwości legnickim kinie Ognisko. Ludzie nic tam nie słyszeli, bo nie byli w stanie. Pomimo braku porządnego sprzętu i tak było to owiane kultem. Ludzie rozwalili nawet główne drzwi do kina. Weszliby pewnie i przez ścianę, a gdyby Urząd śpiewał treści polityczne, fani z pewnością rzuciliby się na milicjantów. To czas, kiedy zespół powinien być najbardziej lansowaSłuchając waszych nagrań mimo wszystko trudno oprzeć się wrażeniu, że gdzieś przez te amerykańskie wpływy i punkty odniesienia i tak przebija słowiańskość. Stefan Melcer: Uważam, że jest całkiem odwrotnie. Nie lubię polskiej muzyki z jednego względu - rodzime kapele bardzo często grają strasznie... po polsku. Jacek Talko: Skoro tak uważasz, to nie będę z tym polemizować. (śmiech) To niezależne od nas. Jesteśmy stąd i to żadna zniewaga. Kochamy amerykańską muzykę. Możesz kopiować Dylana, ale zawsze będziesz Polakiem. Poza tym dzisiejsza Ameryka nie ma zbyt wiele wspólnego ze Stanami lat siedemdziesiątych. Mieszkałem tam, pracowałem, grałem i uczyłem się, więc mogę coś na ten temat powiedzieć.
Sesja z roku 1985 w Polskim Radiu Szczecin była chyba najważniejszą w karierze Urzędu Celnego. Myślę, że wtedy zgrało się wszystko, do czego dążyliście. Odpowiednie utwory, konkretne wykonanie, a co najważniejsze - nagrano was bardzo dobrze. Te cztery numery śmiało mógłby być pierwszą stroną waszego pierwszego longplaya. Czemu nie poszliście za ciosem i nie dograliście kolejnych czterech piosenek, co mogło zaowocować wydaniem pełnego albumu? Jacek Talko: To była najważniejsza sesja! Już zresztą kilka razy wcześniej nawiązywałem do niej, bo rzeczywiście poczuliśmy namiastkę profesjonalizmu. A nie poszliśmy za ciosem, ponieważ bezpartyjnego Cejrowskiego zwolnili wtedy z Estrady. Doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że mogliśmy dograć jeszcze cztery utwory i zrobić z tego longplaya. Cejrowski powiedział wcześniej: "Macie 750 tysięcy, jedziecie do studia i wydamy was w Polskich Nagraniach!". Pokazując na mebel w swoim gabinecie, pytał retorycznie: "Wiecie, kto siedział przy tym stole?". Myśleliśmy, że złapaliśmy Pana Boga za nogi. "Jak się czujecie jako gwiazdy" - zagadywano do nas. Niestety, dość szybko zostaliśmy sprowadzeni na ziemię.
Jest to dla mnie o tyle dziwne, że współpracowaliście ze Stołeczną Estradą, która gwarantowała wam możliwość swobodnego koncertowania i promocji. Jeśli wtedy ktoś pracował z którąś Estrad, w zasadzie był na samym szczycie polskiego show bussinesu! Stefan Melcer: W Estradzie Warszawskiej oprócz nas byli tylko Lady Pank i Bajm Stanisław Cejrowski przyjął nas jako trzeci zespół. Byliśmy wyróżnieni. Myśleliśmy, że to otwarta droga do prawdziwej kariery. Nie zostaliśmy jednak gwiazdami, a Estrada - mówiąc kolokwialnie - położyła na to laskę. Nie pojawił się żaden menadżer, który mógłby zająć się naszymi sprawami. Jacek Talko: Usunęli nas jako nabytek Cejrowskiego. Nie pasowaliśmy do ich wizerunku. Potrafiliśmy ładnie rozpierdalać komunistyczne twory takie jak Grand Hotel. Może nie ganialiśmy z koktajlami Mołotowa, ale nie popuściliśmy żadnej gaśnicy. Stefan Melcer: Cejrowski znał się na muzyce, ale w pewnym momencie wszystko się skończyło i odcięto nas. Estrada Stołeczna po odejściu prezesa stała się nieudolnym domem kultury. Nikt nic nie wiedział, ani nie robił. Lady Pank i Bajm zatrudniali dobrych menadżerów i szli dalej swoim torem. Ale oni
mieli za sobą lata kariery i rozpoznawalność. Naszym menadżerem miała być jakaś małolata, którą wcisnęli tam chyba z przypadku. Jacek Talko: Spytałem ją o ulubiony zespół. "Ja za bardzo nie słucham muzyki" - usłyszałem.
Bardzo wam przeszkadzał fakt mieszkania w Legnicy? Odczuwaliście małomiasteczkowość podczas wizyt w stolicy? Jacek Talko: Siedzieliśmy w Legnicy, a musieliśmy stale pilnować warszawskich spraw. Na pewno nie ułatwiał tego fakt, że Stefan jako jedyny z zespołu miał telefon w domu. To były czasy, kiedy podróż pociągiem do stolicy trwała dziesięć godzin, a jeździliśmy tam co tydzień. Na szybko w dworcowych toaletach poprawialiśmy sobie fryzury, żeby mieć jakąkolwiek prezencję. Stefan Melcer: A propos telefonu... Moja mama była niesamowicie ogarnięta w kwestii muzyki i bardzo nam kibicowała, pomagając nierzadko w odbieraniu połączeń. Nieraz wyszukiwała też informacje o festiwalach - to ona znalazła "Muzyczny Kemping" w Brodnicy czy "Trybunę Ludu". Jacek Talko: Wiedziała chyba więcej o zespole niż Kwaśny, który rzadko do ciebie przychodził.
A nie jest tak, że powstaliście o kilka lat za wcześnie? Albo za późno... Lata osiemdziesiąte chyba nie były stworzone dla was. Jacek Talko: Tak jakbyśmy nie zmieścili się w epoce... Wykładnią tego, co będzie się puszczać była wtedy "Wideoteka" Krzysztofa Szewczyka. Inni redaktorzy też raczej podążali za modą. Stefan Melcer: Nie trafiliśmy w czas. Gdy wchodziliśmy z naszą muzyką, na rynku pojawiali się Kapitan Nemo, Papa Dance czy Rezerwat. Oprócz nas było mnóstwo innych rockowych kapel, które nie zgrały się z panującymi muzycznymi realiami.
Jak wyglądały wasze relacje z mediami? Którzy dziennikarze wam sprzyjali? Jacek Talko: Mamy wspaniałe wspomnienia z Markiem Niedźwieckim, który puszczał nas w Trójce. Pół dnia czekałem na niego na portierni, wreszcie udało mi się przekazać mu naszą taśmę. Spytałem, czy jest szansa, że zaprezentuje nasz utwór. Przyznał, że wszystko będzie zależało od tego, czy spodoba mu się nasze granie. Wróciłem do Legnicy i... o siódmej rano kolejnego dnia usłyszałem "Nałóg". Przeszły mnie ciary i przybiegłem do Stefana z tą informacją na boso. Dziś daleki jestem od chełpienia się, ale jego pomoc bardzo nam pomogła. To był człowiek z zupełnie innego obozu, niezwiązany z nami żadnymi emocjami. Za to w Jedynce w "Muzyce nocą" ktoś prawdopodobnie Bogdan Fabiański - puszczał "Ostrogi życia". Stefan Melcer: Potem pojawił się komunistyczny menadżer, który zażądał od Niedźwieckiego kasy za puszczanie naszych utworów. No ludzie... Ten jeden fałszywy ruch przypadkowego człowieka, którego Estrada zatrudniła jako naszego "opiekuna", zaprzepaścił kilkuletnią pracę Urzędu Celnego. Próbowaliśmy z Jackiem to potem odkręcać, ale było już za późno.
W trakcie szczecińskiej sesji nagraliście bardzo przebojowy utwór "Ostrogi życia " . Wcześniej tę kompozycję nagraliście dla Tonpressu. Miał być z tego singiel, ale chyba nigdy nie wyszedł... Jego produkcja, brzmienie oraz kompozycja bardzo mi przypominały to, co parę lat później nagrała warszawska formacja Syndia. Słyszeliście ich nagrania? Stefan Melcer: Syndia to znakomity zespół - gdy go usłyszałem, byłem w szoku. Ale szczerze mówiąc, w niczym niepodobna do nas. Wielki ukłon, jednak to kapela stricte heavymetalowa. Mądre i niebanalne użycie klawiszy, ciekawie położone smyki, chłopaki śpiewali na głosy - a to nie wstyd. Do tego bardzo dobry gitarzysta! Światowa klasa.
O tym, że ocieraliście się o wspomniane szczyty, może świadczyć fakt współpracy z Lombardem. Możecie zdradzić parę ciekawostek o tym incydencie? Stefan Melcer: W końcu trzeba zamknąć ten temat. Ktoś kiedyś coś powiedział i plotka zaczęła żyć własnym życiem. Nigdy nie graliśmy z Andrzejem w zespole Lombard. Mieliśmy jednak przygodę z tą grupą. Spotkaliśmy się z nimi na przeglądzie w Brodnicy (1982), gdzie zajęliśmy drugie miejsce, i dostaliśmy propozycję od ich menadżera, żeby przyjechać na próbę i pogadać. To był czas, kiedy wymieniali Kwietnie-wską na Ostrowską, a grupę opuszczał basi-sta Maurycy Przybyłowicz. To nie były cza-sy łatwego kontaktu, ale mieli nasz telefon, umówiliśmy się i pojechaliśmy do Poznania. Prawda jest taka, że niespecjalnie potrzebowali wtedy chórków czy dodatkowego gitarzysty. Ale Lombard nigdy nie grał muzyki, która mnie ciekawiła. Myśleliśmy o tym bardziej w perspektywie furtki do zaistnienia - byliśmy w końcu grającymi bliźniakami, bardzo charakterystycznymi. Nie oszukujmy się, nasze umiejętności w tych latach nie były wystarczające na ich wymagania i nic się z tego nie urodziło. Choć to fantastyczni ludzie, z Piotrem Zanderem przesiedzieliśmy i przegraliśmy całą noc w hotelu słuchając płyty Gino Vannellego. Kto dziś pamięta jego muzykę? Nie wiem, czy dobrze zauważyłem, ale od czasu do czasu gdzieś tam sobie pogrywacie. Czyli nie zarzuciliście muzykowania... Jacek Talko: Gramy! Wciąż tym żyjemy i czekamy na wyjście z nowymi pomysłami. Stefan Melcer: Jesteśmy muzykami, którzy cały czas robią swoje. To jednak już nie te lata i emocje. Za ciągłymi ćwiczeniami muszą iść marzenia i siła, która do nich popycha. Ja dziś mam prawie 62 lata i przygodę muzyczną praktycznie za sobą... Ostatnie lata - nie wstydzę się tego - przegrałem na weselach. Z czegoś trzeba żyć. Ale temat nie jest zamknięty. Gdy jeszcze żył mój brat, stworzyliśmy tribute band ZZ Top - SS Top. Wyszło naprawdę dobrze, a na stare lata kupiłem oryginalnego Gibsona Explorera i Marshalla JCM 800. Bez Andrzeja jednak bardzo trudno podejmować mi jakiekolwiek muzyczne decyzje. Z nim wszystko się rodziło i... wszystko umarło.
Foto:UrządCelny1985
Chyba potrzebowałem trochę czasu. Muzykiem się jest dopóki chce się nim być. Jacek Talko: Pracowaliśmy razem, a Urząd Celny był naszym "baby". Istotny był dla nas artyzm - Stefan interesował się poetyckimi sprawami, ja byłem niesamowicie zaangażowany w muzykę free. Z Tomkiem, perkusistą Urzędu, stworzyłem nawet poboczny projekt fusion, który dostał się na prestiżowy festiwal do Leverkusen, ale zamiast nas pojechało Walk Away - tak zadecydowała Akademia w Katowicach. Nadal słuchacie muzyki? Macie swoich aktualnych faworytów? Stefan Melcer: Po co słuchać nowej muzyki? (śmiech) Jest coraz gorzej. Jacek Talko: Mam swoich niezastąpionych, rewelacyjnych idoli od dziecka. Innych nie widzę. Przede wszystkim koncentruję się na instrumentalistach. Bardziej śledzę też gitarowe nowinki niż cały ten błyszcząco opakowany muzyczny cukiereczek. Muzycy nie powinni skupiać się na ubiorze... (Jacek w tym momencie zerka na swoją młodzieżową bluzę w liście marihuany i wybucha śmiechem - przyp. red.)
Skądinąd wiem, że szykują się kolejne archiwa Urzędu Celnego. Możecie zdradzić parę szczegółów? Stefan Melcer: O to już trzeba raczej pytać naszego realizatora, Roberta. (śmiech) Ale rzeczywiście, z czeluści nieistnienia wygrzebaliśmy jeszcze trochę archiwów i w przyszłości będziemy planować wydanie suplementu. Materiału ponoć jest sporo!