Hush Magazine no2

Page 1

№2

grudzień 2013 egzemplarz bezpłatny

HUSH WARSAW Royal EDITION


Znak jakości HUSH SELECTED jest rodzajem rekomendacji udzielanej kupującym przez branżowe autorytety i ma na celu podkreślenie pozycji marek, które są rozwijane kompleksowo i konsekwentnie. Celem konkursu jest zachęcenie do podnoszenia jakości polskiego rynku mody, poprzez wsparcie marek i projektantów, których działanie stanowi przykład dobrych praktyk w branży modowej.


HUSH MAGAZINE №2

edytorial

HUSH MAGAZINE powstał by pokazać różne punkty działania na szeroko pojętym rynku mody.

ZESPÓŁ: MARTYNA CZŁAPSKA MARCIN FIEDOROWICZ HAREL MAGDALENA HELIASZ MAGDA KORCZ MICHAŁ KOSZEK BOŻENA KOWALKOWSKA TOBIASZ KUJAWA – FREESTYLE VOGUING MAGDALENA LINKE BASIA MAJCHROWICZ MARYSIA MASTALERZ SYLWIA MENDYK ANNA PIĘTA MONIKA POLUS MARCIN RÓŻYC HANNA RYDLEWSKA KATARZYNA ZBROJKIEWICZ

Mamy zaszczyt i niezwykłą przyjemność oddać w Wasze ręce magazyn w całości oparty o to co rzeczywiście dzieje się obecnie na polskim rynku mody. Przeczytajcie co na temat mody mają do powiedzenia publicyści, blogerzy, projektanci, rzemieślnicy i osoby publiczne niezwiązane z branżą. Sprawdźcie gdzie dziś uszyjecie garnitur na wymiar, kto załata Wam skórzane rękawiczki i dlaczego modystką nie zostaje się z przypadku. „Moda na modę” szaleje i dlatego tym uważniej należy przyjrzeć się tematowi, który w tak szybkim tempie wytworzył swój para język i zawładnął wieloma umysłami. Wszyscy zaproszeni do pracy nad treścią HUSH Magazine, to osoby widzące modę w szerszym kontekście. Dla wielu z nich to miejsce na nieograniczoną kreację , dla innych ważna część kultury z historią w tle. Jeszcze inni to osoby traktujące modę jako obiekt badańzjawisko społeczne i dynamicznie rozwijającą się gałąź gospodarki. Jak rozwija się branża i w jakim kierunku zmierza? Jak wpływa na lokalne manufaktury, a jak na ciężki przemysł? Jak dziś projektanci budują swoją markę i na czym opierają jej filozofię? Kto projektuje a kto naśladuje?

HUSH Warsaw miał swoją premierę w czerwcu tego roku na Stadionie Narodowym w Warszawie. Na powierzchni 3500 m2 pokazaliśmy 180 marek i projektantów, których odwiedziło 20 000 gości. HUSH WARSAW to autorski pomysł Anny Pięty i Magdy Korcz menedżerek kultury, sztuki i designu.

hush MAGAZINE №2

w hushwarsaw.com f HUSH.warsaw

W NUMERZE::

4

TRENDY

– EXPERIMENT/CRAFT /POP/RAW MINIMAL /ZERO WASTE

10

PONAD POKOLENIAMI

14

RZECZYWISTOŚĆ

ALTERNATYWNA

20

UKRYĆ SIĘ W KAPELUSZU

22

SZAFA IDEALNA

23

JAK POWSTAJE BAWEŁNA

24

DEKALOG MODY AUTORSKIEJ

26

O HUSHU W...

28

ZOOM INTO INDUSTRY ELLE POLECA

fot. K PICTURES

30

2


tr 4

temat numeru

HUSH MAGAZINE

e ndy ilustracje Marysia Mastalerz www.marysiamastalerz.pl txt Magdalena Linke, Michał Koszek – absolwenci Fashion Writing / Art & Fashion Festival by Grażyna Kulczyk


№2

temat numeru

EXPERIMENT Niełatwi do sklasyfikowania, ciągle poszukujący czegoś nowego, bawiący się elementami z pozoru do siebie nie pasującymi. Eksperymentatorzy czerpią inspirację z różnych światów. O ich sile niech stanowi jednak fakt, że w tworzonych przez nich ubraniach nie ma żadnej przypadkowości – proponowane mieszanki ujmują harmonią i spójnością. txt Magdalena Linke, Michał Koszek

BOŻENA GROBORZ

– pracownik Katedry Przestrzeni i Barwy na Wydziale Form Przemysłowych ASP w Krakowie, wykładowca w Otwartej Pracowni Projektowania Mody ASP w Krakowie, projektantka grafiki użytkowej i odzieży. MAGDALENA LINKE: Każdy projektant snuje wizje o przyszłości mody. Paco Rabanne w 1969 roku wierzył, że wkrótce barwy odzieży będą same się zmieniać w zależności od naszego nastroju. Chyba się nie mylił? BOŻENA GROBORZ: To marzenie i wizja przyszłości mody wielu projektantów i artystów. Już w 1915 roku Giacomo Balla i Fortunato Depero również marzyli o takich strojach. Nowoczesne technologie stwarzają dziś możliwości projektowania takich kreacji. Jednak zanim ulica zamigocze barwami naszych emocji, minie jeszcze trochę czasu. Nowe technologie pozwalają projektantom na odrobinę szaleństwa – ubrania ze sztucznej, wyhodowanej w laboratorium skóry, świecące sukienki z włókien optycznych… Myśli pani, że znajdą wielbicieli? Z pewnością tak. Wiele będzie zależało od tego jak zmieni się mentalność przyszłych użytkowników. Na przykład „hodowane skóry”; te projekty wydają się dość realne. Jest bardzo prawdopodobne, że nowoczesne podejście do ekologii lub po prostu konieczność sprawi, że przekonamy się do nich równie szybko, jak kiedyś do syntetyków. Jeśli chodzi o ubrania pokazujące nasze emocje – ich stworzenie jest coraz bardziej prawdopodobne. Tylko czy naprawdę jesteśmy gotowi na to, żeby nasze ubranie mówiło o nas całą prawdę? Jak takie eksperymenty wpływają na jakość ubrań? Wprowadzają nieustannie zmiany i nowości. Najwięcej jest ich w odzieży sportowej. Gdyby nie marzenia o sztucznym jedwabiu, nie mielibyśmy syntetyków. Gdyby nie one, nie mielibyśmy dziś lekkiej, wygodnej i oddychającej odzieży sportowej. Tkaniny się nie brudzą, zapamiętują kształt naszego biustu, ostatnio emitują promieniowanie podczerwone, wspomagając krążenie krwi… To już nie fantazja. To nasz realny świat. A wygląd? Niedawno firma adidas wypuściła na rynek kolekcję, w której znalazły się parki – śpiwory. Stawiamy na funkcję, a nie zwracamy uwagi na wygląd ubrania? Tegoroczna kolekcja Toma Dixona (do tej pory znanego głównie z projektów lamp i mebli) dla marki adidas to zestaw wielofunkcyjnych elementów odzieży przypominających futurystyczne projekty Thayahta (1919 r). Mam wrażenie, że taka koncentracja na użyteczności, praktyczności i skłonność do projektowania obiektów dwóch (lub więcej) w jednym, to bardzo częsta cecha projektów modowych realizowanych przez projektantów, którzy wcześniej zajmowali się tzw. produktem. Wydaje mi się jednak, że w modzie użyteczność wcale nie jest na pierwszym planie. Nawet odzież robocza projektowana jest dzisiaj tak, żeby oprócz spełniania swojej funkcji po prostu była ładna i trochę modna.

MARIA CYBULSKA

– kierownik Pracowni Tekstyliów Zabytkowych Politechniki Łódzkiej. Zajmuje się naukowo głównie metodami analizy, dokumentacji i rekonstrukcji tekstyliów zabytkowych i archeologicznych z zastosowaniem nowoczesnych metod analitycznych, grafiki komputerowej oraz technologii włókienniczych. MICHAŁ KOSZEK: Jak, pani zdaniem, można wykorzystać dorobek naukowy w projektowaniu ubrań? MARIA CYBULSKA: Może lepsze byłoby pytanie, jak już jest wykorzystywany. Można tu wymienić wiele obszarów. Pierwszy, to sam proces projektowania, który może być wspomagany przez różne programy komputerowe, pozwalające wizualizować odzież już na etapie projektowania, symulować efekt drapowania różnych materiałów. Drugi obszar to nowe materiały. Niektóre z nich zostały opracowane przez naukowców z myślą o zupełnie innych zastosowaniach, ale projektanci używają ich, często z ciekawym efektem, w projektowaniu ubioru. Przykładem są różnego rodzaju włókniny, pomyślane raczej jako materiał uzupełniający typu sztywnik, które – jak Tyvek – robią karierę wśród projektantów. Wspaniałym przykładem współpracy naukowców i projektantów są tkaniny japońskie. Tu zresztą Japonia ma ogromne tradycje i szacunek dla niej oraz dla ludzi zajmujących się tkaninami. Przykładem mogą być tkaniny teksturowane i plisowane, wywodzące się z tradycji shibori, które wykorzystał w swoich kolekcjach Issey Miyake, czy też tkaniny Yamamoto. Inny przykład to crush shibori opracowane przez brytyjską artystkę Normę Starszakovną dla Shirin Guild Ltd, wykorzystywane później w kolekcjach Prady, Miyake, czy także przez nią opracowane metody, takie jak oksydacja i barwienie rdzą. Myślę, że wielu projektantów korzystałoby z nich, gdyby tylko o nich słyszeli. Ja na swoich wykładach dla studentów wzornictwa pokazuję wiele takich przykładów i to jest dla nich bardzo inspirujące. Właśnie w tych dniach Tomek Drożdż, który eksperymentuje z barwieniem różnego rodzaju materiałów za pomocą rdzy, i Klaudyna Kukuła, oboje nasi absolwenci, będą prezentować swoja kolekcję ubiorów wykonanych z tych rdzewionych tkanin na Off Fashion w Kielcach. Inny przykład technologii czekającej na szersze wykorzystanie w odzieży, to opracowane początkowo w na potrzeby armii amerykańskiej różne metody bezszwowego łączenia części ubiorów. Druk 3D już od jakiegoś czasu jest wykorzystywany do produkcji ubrań, butów i biżuterii. Nowe technologie to przyszłość przemysłu modowego? I tak, i nie. Myślę, że nowe techniki to zawsze tylko część sektora modowego. Takim przykładem może być haft czy koronka. Maszyny hafciarskie i koronczarskie to kiedyś był hi-tech. Ale wszyscy wiemy, że wyroby z najwyższej półki to te robione czy zdobione ręcznie. Nowe technologie to często nie jest produkcja lepsza, tylko produkcja szybsza i tańsza, choć wyjątkiem są tu na pewno nowe materiały. Na ile realne są wizje niektórych naukowców, mówiące, że w przyszłości ludzie zaczną nosić eksperymentalne ubrania, a te tradycyjne odejdą do lamusa. Mam tu na myśli chociażby sukienki gromadzące energię czy kurtki połączone z Facebookiem i informujące o otrzymanej wiadomości. Interesuję się historią tekstyliów, w tym tkanin i odzieży, i mogę powiedzieć, że świat mody na pewno kręci się w kółko – rzeczy i idee odchodzą i znów powracają, choć już w trochę innej formie. Jedwabnictwo to kilka tysięcy lat tradycji, a jedwab wciąż kochany jest przez projektantów i użytkowników, i nie wydaje mi się, by miało się to drastycznie zmienić, tak jak nie zmieniły tego włókna sztuczne, które spowodowały rewolucję w modzie XX w. Nowości są zawsze ekscytujące, ale z czasem też stają się klasyką, zajmują swoje miejsce w obszarze ubioru, a potem tworzą niszę dla następnych rewolucyjnych rozwiązań.

Przykładem są nylonowe pończochy, które, wydawałoby się, wyprą całkowicie te bawełniane i jedwabne. Teraz one zostały wyparte przez nowe włókna, a jedwab i bawełna, często z innymi domieszkami, mają się całkiem dobrze. Natomiast zwiększenie funkcjonalności tradycyjnej odzieży poprzez stosowanie elektroniki, włókien optycznych, ledów, itd., jest na pewno bardzo interesujące. Nawet jeśli nie zagoszczą one na dłużej w odzieży codziennej czy haute couture, to na pewno w specjalistycznej – ochronnej, sportowej lub zdrowotnej. Trzeba też pamiętać, że nie są i jeszcze długo nie będą to tanie produkty. Czy współpraca z projektantami mody to popularny trend wśród naukowców? Na jakiej zasadzie ta współpraca może przebiegać? To jest bardzo trudny problem, zwłaszcza w Polsce. Nauka potrzebuje funduszy, a jakoś nie znam polskich firm, które chciałyby inwestować w opracowywanie nowych materiałów i technologii. Nie wiem też jak często projektanci zwracają się do naukowców z takimi problemami. Natomiast z całą pewnością pieniądze, które można by pozyskać na zasadzie wspólnych grantów projektantów i naukowców, nie są zbyt realne. Choć możliwe do pozyskania, przynajmniej teoretycznie, w ramach funduszy strukturalnych. Jednak i tu są jakieś priorytety państwa, a tkanina i cały sektor tekstylny, mimo iż tworzy realny dochód dla państwa oraz bardzo dużo miejsc pracy, są od dawna traktowane po macoszemu. Ale, tak jak już wspominałam, w instytutach badawczych są opracowywane materiały i technologie nie zawsze przeznaczone dla sektora mody, choć interesujące i możliwe do wykorzystania. Myślę, że takim rozwiązaniem do wprowadzenia od zaraz i bez specjalnych nakładów, jest popularyzacja – organizowanie seminariów i warsztatów, na których można by wzajemnie poznać swoje potrzeby i możliwości. Świadoma produkcja ubrań to również duży krok w kierunku poprawy jakości środowiska. Jakie zmiany w środowisku może spowodować produkcja ubrań z wykorzystaniem najnowszych technologii? To jest problem, który omawiamy na seminariach ze studentami. Moim zdaniem moda to coś, co z natury jest anty-ekologiczne. To ona powoduje, że ciągle pozbywamy się dobrych jeszcze rzeczy, by kupić nowe, i w ten sposób powiększamy ilości śmieci. Ktoś nawet powiedział, że świat stał się dużo gorszy od chwili, gdy ludzie przestali cerować skarpetki. Myślę, że jedyne wyjście to sprawienie, by te modowe śmieci były wtórnie przetwarzane lub łatwo degradowane. I takie badania nad biodegradacją, także tekstyliów, są prowadzone na całym świecie, również w Polsce. Natomiast jeśli chodzi o nowe technologie, takie jak wspomniane sukienki gromadzące energię czy kurtki połączone z Facebookiem, to już gorsza sprawa. Elektronika starzeje się szybciej niż tekstylia. Telefony i komputery zmieniamy na nowe czasami częściej niż płaszcze czy swetry, i oczywiście jest znacznie gorsza dla środowiska, bo właściwie nie nadaje się do wtórnego użytki i trudniej degraduje. Często dbałość o środowiska każe nam wracać do danych technologii. Przykładem są barwniki naturalne, coraz częściej wykorzystywane nie tylko w barwieniu tekstyliów, lecz także w kosmetykach – pomadkach, farbach do włosów, także przez znane marki, jak Chanel.

5


temat numeru

HUSH MAGAZINE

CRAFT Ubrania produkowane w oparciu o dawne technologie gwarantują jakość, o którą w dzisiejszej modzie tak trudno. Okazuje się jednak, że w XXI wieku czerpanie z rodzinnych tradycji przy tworzeniu ubrań jest możliwe. Projekty bazujące na tradycyjnym rzemiośle mogą być nowoczesne. txt Magdalena Linke, Michał Koszek

MACIEJ ZAREMBA

6

– właściciel pracowni Zaremba, najbardziej znanego i szanowanego zakładu krawieckiego w Polsce. Kontynuuje rodzinną tradycję i sukcesywnie rozwija markę, której historia sięga 1894 roku. Ubiera dyplomatów, polityków i celebrytów. MAGDALENA LINKE: Jak to jest być właścicielem pracowni krawieckiej, której historia sięga końca XIX wieku? MACIEJ ZAREMBA: Z jednej strony jest duma, z drugiej strony poczucie, czasem graniczące ze złością, że wcale nie jest to łatwe zadanie. Trzeba nieustannie dostosowywać się do dynamiki rynku, wprowadzać nowe rozwiązania, nowe produkty, jak w każdej branży. Rynek polski nie jest łatwy. Gdybym urodził się np. we Włoszech, posiadając ten rodzinny dorobek startowałbym zapewne z zupełnie innej pozycji. Historia Polski nie pomogła w zachowaniu ciągłości kultywowania mody, kreowania marki czy chociażby w gromadzeniu kapitału. Ale mam świadomość tego, co posiadam. I za każdym razem, kiedy jestem za granicą i rozmawiam z kontrahentami, widzę, że szacunek dla tego typu działalności na świecie jest ogromny. Wtedy oczywiście czuję dumę. Dawniej ubierali się w pańskiej pracowni m.in. twórcy Kabaretu Starszych Panów czy Zbigniew Herbert. Kto dziś decyduje się na krawiectwo miarowe? Ku mojemu zadowoleniu – coraz więcej osób. Najczęściej są to prawnicy, właściciele firm, biznesmeni, dyplomaci. Pracownię odwiedzają także młodzi ludzie, nawet licealiści, którzy nawet jeżeli nic nie zamówią, przychodzą, żeby powiedzieć, że pewnego dnia złożą zamówienie. To dla mnie wielka wartość. Z myślą o takich właśnie osobach nieustannie modyfikuję, rozszerzam naszą ofertę, tak, aby każdy mógł w niej znaleźć coś dla siebie. Chcę oferować to, co najlepsze, top of the top, ale w rozmaitych segmentach, różnym klientom, z odmiennymi możliwościami i potrzebami. Stąd pomysł na wprowadzenie drugiej, a potem trzeciej linii szycia na miarę. Co wyróżnia pańskie projekty? Często – przynajmniej w Polsce – klient zmuszony jest wybierać pomiędzy szytymi na miarę ubraniami od starszych krawców, zazwyczaj nie posiadających wiedzy na temat aktualnych trendów, a tym, co modne, ale niestety nie najlepiej wykonane. Chcę, aby moi klienci dostawali wszystko – jakość, ale też styl, „to coś”. Z kolei od wielkich firm, nawet tych, w których można otrzymać przyzwoitą jakość, odróżnia nas autentyczność i indywidualne podejście. Staram się wsłuchać w każdego klienta, zapamiętywać, czym się zajmuje, jak użytkuje garnitur, jaki styl mu odpowiada. Potem przetwarzam te dane, specjalnie dla tej osoby. Dbam o to, aby mój styl był rozpoznawalny. Jak ocenia pan rynek mody w Polsce? Coraz więcej osób sięga po oryginalne ubrania, szyte na miarę? Niestety lata zamknięcia naszego kraju, w tym zamknięcia na modę, a jednocześnie niszczenia wszelkich przejawów estetyki, elegancji i podporządkowywania wszystkich sfer życia funkcjonalności, wpłynęły na podejście Polaków do ubioru. Wiele wody musi jeszcze upłynąć zanim przeciętny Polak będzie poruszał się w świecie mody swobodnie. Weszliśmy w fazę zachłyśnięcia się wolnością, w tym w fazę eksperymentów w modzie. Liczę, że wkrótce nastąpi moment,

kiedy „modnie” będzie mogło oznaczać „naturalnie”, „elegancko”, „stylowo”, a nie koniecznie „szokująco” i „krzykliwie”. Pewne style w modzie już się przyjęły, inne dopiero się przyjmują, w tym właśnie nurt, jakim jest moda klasyczna czy elegancka. W Polsce nadal wiele osób sądzi, że elegancja to garnitur, a garnitur to mundur – wystarczy, że jest, a to jaki jest, to już sprawa drugorzędna. Choć oczywiście coraz więcej jest wyjątków od tej reguły. Na świecie krawiectwo miarowe jest bardzo modne, jest wyznacznikiem osiągnięcia pewnego statusu społecznego, tak jak drogi samochód. Normalne jest, że młody prawnik, gdy wreszcie uzyskuje wymarzone stanowisko, kupuje drogi zegarek i szyje pierwszy w życiu garnitur na miarę. Myślę, że z czasem świadomość ta wzrośnie także w Polsce, po prostu siła nabywcza u nas jest wciąż mniejsza. Ostatnio dużo się mówi o upadających zakładach krawieckich, szewskich... Jaka przyszłość czeka rzemiosło artystyczne? Oczywiście jest pewna grupa firm, które upadają. Nie bez przyczyny w pytaniu użyła pani słowa „zakład”. Dla mnie oczywiste jest, że w dzisiejszym świecie zakład krawiecki, w powszechnym rozumieniu tego pojęcia niewielka pracownia, zatrudniająca jakichś tam rzemieślników, nawet wykonujących solidnie i przyzwoicie swoją pracę, nie ma racji bytu. Kiedyś ludzie szli do krawca po odzież, po okrycia. Dziś ubranie ma dla nas zupełnie inne znaczenie. Stare zakłady fryzjerskie też upadają, gdyż świadomi własnego stylu ludzie pójdą raczej do modnego stylisty, nie zaś do osiedlowego fryzjera, bo żeby zaufać, potrzebują czegoś więcej niż czeladniczego dyplomu. I słusznie – własnego wizerunku nie należy powierzać byle komu. Dlatego oferuję swoim klientom coś więcej niż usługi. Sprzedaję ubrania szyte na miarę, ale przede wszystkim oferuję indywidualny, a zarazem światowy styl, który zawsze musi wyprzedzać to, co już jest dostępne na wieszakach w gotowych kolekcjach.Przychodzą do mnie po to, czego w Polsce jeszcze nie ma. I moja w tym głowa, aby to dostali.

ZUZANNA ŻUBKA-CHMIELEWSKA

– historyk sztuki, mody i kostiumu filmowego. Wykładowca w Międzynarodowej Szkole Kostiumografii i Projektowania Ubioru. Wieloletni współpracownik Działu Oświatowego Zamku Królewskiego w Warszawie, członek Towarzystwa Opieki nad Zabytkami.

Monika Janisz

– historyk sztuki, adiunkt w Kolekcji Tkanin Muzeum Narodowego w Warszawie, zainteresowana modą kobiecą XVIII i XIX wieku. MICHAŁ KOSZEK: Kiedyś ubrania były bardziej wytrzymałe niż dziś. Ubrania szyte współcześnie nierzadko wytrzymują jeden sezon. Skąd ta różnica? Dawniej używano lepszych materiałów? ZUZANNA ŻUBKA-CHMIELEWSKA: Mam w kolekcji bieliznę z przełomu XIX i XX wieku, czyli ponad stuletnią. Bez problemu wytrzymuje do naszych czasów, była noszona, a jest w stanie praktycznie idealnym. Wyprałam ją, wygotowałam, wybieliłam, wykrochmaliłam, a ona nadal wygląda świetnie. Myślę, że spokojnie posłużyłaby za żagiel na okręcie. Jeśli pierzemy

bieliznę z sieciówki w 40 stopniach, prawie za każdym razem coś się pruje. Albo jest to źle uszyte, albo jest to materiał kiepski technologicznie. Wydaje się, że to ta sama bawełna, jednak rzeczywistość wygląda inaczej. Ubrania bawełniane z sieciówek mechacą się, wyglądają jak wyjęte psu z gardła, a te stare, wielokrotnie noszone, zachowują dobrą jakość. Mam też wrażenie, że nosząc starsze ubrania, człowiek się mniej poci, a pot można sprać. Piorąc nowe rzeczy kilkakrotnie noszone, zapachu potu nie da się pozbyć. Piorę, moczę w occie, a one po prostu śmierdzą, co jest kwestią jakości materiału. MONIKA JANISZ: To często wina barwników, utrwalaczy i innych użytych substancji chemicznych. ZŻ-C: Bawełna była też kiedyś gęstsza. MJ: Tak. Porównując tkaniny używane kiedyś z tkaninami współczesnymi nienajlepszej jakości, trzeba przyznać, że dawne tkaniny miały często większą gęstość. Duża różnica ma miejsce także na poziomie przygotowania włókien. Zdejmując tkaninę z krosien, trzeba jej było nadać odpowiednie wykończenie, apreturę, co sprawiało, że ubrania lepiej się nosiły. ZŻ-C: Mówisz o ubraniach bardziej zewnętrznych. W przypadku bielizny, tak dobrą jakość płótna bawełnianego wybierano celowo. Bieliznę programowo szyto z dobrych materiałów, bo podczas prania przede wszystkim ją wygotowywano. Traktowano ją brutalnie. Musiała być na tyle mocna, żeby to wielokrotne gotowanie wytrzymać. Teraz producentowi się nie opłaca produkować bieliznę, która wytrzymuje wielokrotne pranie. Więcej zarobi, jeśli co pół roku wypuści nowe. Czy tak słaba jakość to również skutek masowej produkcji? ZŻ-C: Myślę, że nie tylko. Można masowo wyprodukować rzecz dobrą, tak się zresztą robiło. O to jednak teraz chodzi w modzie, żeby się ona szybciutko zmieniała. Mogę jednak powiedzieć, że mam wrażenie, że moda nie zmienia się wcale. W XIX wieku co pięć lat następowały radykalne zmiany, tu turniura, tam krynolina, tu wielka pupa, tam mała pupa. Teraz chodzi o to, żeby wydać jak najwięcej pieniędzy, chodzi o to, żeby wszystko się jak najszybciej niszczyło. MJ: Kiedyś, kiedy zamawiało się ubranie u krawca, chodziło o idealne dopasowanie fasonu do figury. To była przyjemność pójść do krawca i coś sobie obstalować. Strój wyglądał zupełnie inaczej, bo idealnie leżał na sylwetce. Ubrania wykończone ręcznie z początków XX wieku po wojnie wielokrotnie przerabiano. Kilka pokoleń chodziło w tych samych płaszczach i garniturach szytych wcześniej ręcznie czy ręcznie wykańczanych. Korzystano z bardzo porządnych tkanin wełnianych, jedwabiu. ZŻ-C: Produkcję łatwo rozpoznać chociażby po wzorach. W dobrze uszytym żakiecie w kratkę czy paski, kratka i paski będą się w dobrym miejscu zbiegały. Gdy pójdziemy do sieciówki, to te żakiety są uszyte byle jak, z tkanin, z których nie powinno się ich szyć. Niestety mało kto zwraca na to jeszcze uwagę, jedynie ludzie starsi, którzy znają tradycję krawiecką. Jaka przyszłość czeka rodzinne zakłady, które już teraz ledwo opłacają czynsz? ZŻ-C: W czasach, w których żyjemy będzie im bardzo ciężko przetrwać. Utrzymają się najlepsze zakłady, najbardziej snobistyczne. Ludzie kupują dla marki. Jestem bardziej kapitalistką w poglądach gospodarczych, ale mimo wszystko państwo powinno pomagać lokalnemu rzemiosłu. Znamy to z historii mody, chociażby z Francji, państwo w pewnym momencie zaczęło wspierać manufaktury jedwabnicze i wspiera je do tej pory, bo wie, że na tym opiera się marka kraju, marka miasta, lokalny przemysł. U nas takiego myślenia nie ma. MJ: Do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć. Jeśli ludzie dobrze zarabiający poczują potrzebę zamawiania ubrań szytych na miarę u polskich krawców, a butów u polskich szewców, od razu pojawi się zapotrzebowanie na rzemieślników. ZŻ-C: Tak, ale jeśli rzemieślnik będzie tylko rzemieślnikiem, nie zaistnieje. Żeby zaistniał, potrzeba wokół niego rozgłosu, który zapewnią zabiegi marketingowe. Rzemieślnicy muszą być też elastyczni, dostosowywać się do potrzeb klienta. Krawcowa odmówiła mi uszycia sukni ślubnej z materiału przeze mnie wybranego, argumentując, że szyje tylko ze sztucznych. Szkoda, na tym polegałaby jej siła, tym mogłaby się odróżniać od firm szyjących suknie ślubne, bo szyłaby rzecz szlachetną, z naturalnych materiałów.


№2

temat numeru

POP Marki pasujące do każdego: znane i lubiane, rekordziści sprzedaży. Wszystkie mają jakiś kultowy produkt w swojej ofercie. txt Michał Koszek, Magdalena Linke

HAREL

– czołowa polska blogerka pisząca o modzie, od 2006 roku tworzy bloga „O modzie subiektywnie”. Laureatka prestiżowych konkursów, w tym laureatka plebiscytu „Modne Kreacje” w kategorii „Blog roku 2011 o tematyce modowej”. MICHAŁ KOSZEK: WS swoim blogu piszesz zazwyczaj o polskich projektantach. Skąd ten wybór? Początkowo skupiałaś się przecież na tych zagranicznych. HAREL: Zaczynałam pisanie bloga w czasach, gdy nie było wielu polskich marek, a jeżeli już były, to rzadko kiedy egzystowały w Internecie i trudno je było znaleźć. Nie było Facebooka, pisałam więc o tym, co było w miarę dostępne. Skupiałam się na wielkich projektantach, którzy wzięli się za siebie na początku obecnego stulecia i założyli strony internetowe. Zaglądałam też na Style. com, gdzie dokumentowano bardzo dokładnie to, co działo się w modzie. No a potem, rok po roku, zaczęli pojawiać się nowi polscy projektanci, którzy tworzyli swoje miejsca w sieci – łatwiej było do nich dotrzeć. Nagle okazało się, że jest ich w Polsce tylu, że szkoda mi było czasu i miejsca na blogu na zagranicę. Teraz w 90 procentach skupiam się na polskich markach. Powstaje w Polsce coraz więcej marek streetwearowych. Skąd tak duża popularność tego stylu? Jest wygodny, to po pierwsze. Po drugie jest prosty w odbiorze. Streetwear to nie awangarda, a przyjemne dla oka, proste w noszeniu rzeczy. Szczególną popularność zdobywa w przedziale wiekowym, który jest dość podatny na wpływ otoczenia, czyli w gimnazjum i liceum. Myślę, że projekty chociażby dziewczyn z Local Heroes właśnie dlatego zaskoczyły. Poza tym pierwsze marki streetwearowe powstały w odpowiednim momencie. Startowały z dużym zasięgiem, który zapewniał Internet, pomógł też Facebook i blogerzy. Nie mówię o sobie, bo bardziej jestem pisząca niż pokazująca się, ale ci drudzy w rozwoju pomogli na pewno.

A co jest dla ciebie produktem kultowym marek streetwearowych? Wiem, że to banał, ale takim must have są według mnie t-shirty z przesłaniem. Są dla mnie o tyle kultowe, że wciąż się sprawdzają, wciąż podobają się ludziom. Rodzi się jednak problem – marek jest coraz więcej i te nowo powstałe kopiują te, które już funkcjonują. Kiedy wchodzę na Facebooka albo przeglądam kolekcje nowych firm, jestem zniesmaczona: podróba na podróbie. Warto pamiętać, kto był pierwszy. Myślę jednak, że klienci są wierni i będą o tym pierwszeństwie pamiętać. Nie sądzę, żeby obroniły się marki, które liczą na szybki zysk, a nie rozwijają się. Popatrzmy na wierne sobie She’s a Riot, które fantastycznie rozwinęło się od t-shirtów z różnymi śmiesznymi napisami, poprzez szyfonowe sukienki i świetną biżuterię, do futer jak u ciasteczkowego potwora. Są to rzeczy, które z pozoru kompletnie do siebie nie pasują, a w rzeczywistości świetnie współgrają. To się broni, dziewczyny czują się w tym swobodnie. Powiedziałaś, że marki, które wchodzą na rynek, kopiują te już istniejące. A co z przeszczepianiem trendów z zagranicy: nasze marki są innowacyjne czy ściągają trendy ze świata? Nie można kategoryzować. Zdarza się, że projektanci trafiają, bardzo naturalnie zresztą, na różne pomysły przypadkowo. Czasami zdarza się też, że projektanci biorą coś, co istniało zawsze i adaptują na swój sposób, np. Risk. Dziewczyny z Riska to jest dla mnie fenomen. Wzięły coś, co istniało od zawsze – szary dresowy jersey, nie ma w tym nic nowego. Łącznie z tym, że rzeczy z jerseyu trafiały już wcześniej do sieciówek i na wybiegi, Stefano Pilati wrzucił do Yves Saint Laurent dresowe marynarki, spodnie, niby garniturowe, ale jednak z dresu. Dziewczyny podchwyciły pomysł i go kreatywnie wykorzystały. Dla mnie są monopolistkami. Jestem przerażona jak bardzo są teraz kopiowane. Wśród nowo powstających marek nie ma praktycznie niczego nowatorskiego – wiem, że bardzo trudno coś wymyślić, ale może w takim razie trzeba spróbować zająć się czymś innym. Na pocieszenie dla tych, którzy płaczą, że się ich kopiuje: kopiści nie przetrwają długo, nagle okaże się, że oprócz kopii w projekcie musi znajdować się coś więcej.

Jak wchodzący na rynek projektanci powinni budować markę, żeby się w ogóle przebić? W tym momencie rynek młodych marek jest przesycony. Trudno znaleźć sobie lojalnego klienta. Takie marki jak Wearso. i Dream Nation mają stałych klientów, którzy wracają w ciemno, bo wiedzą, że spotkają się nie tylko z fasonami, które im odpowiadają, ale też z wysoką jakością wykonania. Gdybym była młodym projektantem, celowałabym nie w ilość, a w jakość. I taki banał: wierność sobie, nieoglądanie się, kto co robi, ale pokazywanie siebie, to po prostu przemawia do odbiorców. Jeśli młoda projektantka nie nosi swoich rzeczy, to dla mnie jest to podejrzane, bo dla kogo ona w takim razie projektuje? Najbardziej wiarygodne jest to, co wychodzi z ciebie. Generalizując, jak oceniasz miejsce, w którym znajduje się moda polska? Na dobre wychodzi nam moda na polskich projektantów, z którą mamy obecnie do czynienia. Rzeczy, które powstają nie są niedostępne. To nie jest tylko Maciej Zień i jego sukienki za 10 tysięcy, tylko ludzie, którzy mają ceny jak w sieciówkach. Cieszę się, że istnieje coraz większa świadomość dostępności tych rzeczy. Co prawda nie można ich jeszcze dotknąć, zobaczyć, nie wszystkie marki stać na otwieranie butików w centrach handlowych, ale przedsięwzięcia takie, jak HUSH ułatwiają zapamiętanie. Ludzie zaglądają przez Facebooka, szukają przez maila. Po prostu wracają.

WOJTEK MAZOLEWSKI

– lider zespołów Pink Freud i Wojtek Mazolewski Quintet, jeden z współtwórców yassu. Prowadzi warsztaty Fashion Sounds na Art & Fashion Festival by Grażyna Kulczyk w Poznaniu. MAGDALENA LINKE: Obserwujesz w Polsce kult metki? WOJTEK MAZOLEWSKI: Nie obserwuję, ale widzę, że w pewnych kręgach jest obecny. Ulegasz temu? Wybieram rzeczy, które mi się podobają pod względem przydatności i wytrzymałości na scenie. Hity sezonu są przereklamowane. Mam jednak kilka rzeczy, które czułem, że są mi pisane. Mam je od dawna i nadal się nimi cieszę. Lepiej być awangardowym i stawiać na młodych, mniej znanych projektantów? Wszędzie można znaleźć coś ciekawego. Wspaniale, że mamy dziś taki wybór i tylu młodych, zdolnych projektantów. Bycie awangardą to dar i zaszczyt, ale nie każdemu jest to pisane. Polskie marki zaliczane do trendu POP lubią prowokować. Założyłbyś koszulkę z napisem „Whatever” albo „Sorry, I was drunk”? Mam taką z tytułem piosenki Dead Kennedys – „Too Drunk Too Fuck”. Oddałem za nią pewnemu gitarzyście kilka kaset i struny do gitary, bo uwielbiam ten utwór. To było wiele lat temu. Do dziś mi ona służy, więc jeśli jakiś przedmiot ma dla mnie znaczenie i jestem się w stanie z tym identyfikować, to tak. Technika DIY, która pojawiła się wraz z modą punk – czyli napisy, nadruki, cięcia – twoim zdaniem służą urozmaiceniu zwykłego, białego T-shirtu? A może są wyrazem filozofii życiowej właściciela? To jest wyraz osobowości i filozofii wywodzącej się z punk rocka – bądź sobą, takim jakich chcesz, bez względu na opinie innych. Punk jest moją wielką inspiracją. Muzyka, styl, wszystko. Tą techniką wiele rzeczy sobie przerabiałem. Od kapsli (znaczków), naszywek z szablonów, koszulek, po spodnie i okładki płyt. Do dziś robię takie rzeczy z przyjemnością. W moim przypadku jest to połączone z muzyką i co za tym idzie, również ze sceną. To daje dużą siłę. Wierzę, że muzyka może zmieniać świat. Moda i muzyka żyją w symbiozie i w takiej konfiguracji mają największy dar przekonywania.

7


temat numeru

HUSH MAGAZINE

RAW MINIMAL Oszczędna forma i ponadczasowa elegancja to sprzeciw dla sezonowości i dyktatu trendów. Prostota i klasyka to także minimalizm. Surowość materiałów, idąca w parze z życiową filozofią składa się na obraz nowoczesnego i wielkomiejskiego obywatela, dla którego strój jest podkreśleniem przynależności do konkretnej grupy społecznej. txt Magdalena Linke, Michał Koszek

BASIA METELSKA

– kurator Art & Fashion Festival by Grażyna Kulczyk, do niedawna dyrektor marketingu i członek zarządu Starego Browaru. Absolwentka poznańskiej ASP. Pracowała jako projektant wnętrz i produktu, grafik, art director, copywriter, dyrektor kreatywny. W 2010 roku obroniła dyplom MBA w Berlin School of Creative Leadership.

8

MAGDALENA LINKE: To prawda, że obecnie obserwuje się w Polsce boom na minimalizm? BASIA METELSKA: Nie uważam tak. Powiedziałabym raczej, że w Polsce jest w tej chwili coraz większe zainteresowanie dobrym projektowaniem, zarówno mody jak i designu. Bardzo mnie to cieszy! Oczywiście część tego zainteresowania kieruje się ku projektom minimalistycznym, które są szeroko dostępne na rynku, szczególnie młodych projektantów, ale powód ich istnienia nie jest tylko i wyłącznie związany z popytem na nie. Wielu projektantów zaliczanych do trendu RAW MINIMAL inspiracje czerpie ze sztuki. Czym był nurt minimalizmu, gdy powstawał w latach 60.? W największym chyba skrócie można powiedzieć, że minimalizm rozumiany jako nurt w sztuce zrodził się z pogłębienia redukcji i eliminacji obecnej już w modernizmie i jak twierdzą niektórzy historycy sztuki był reakcją na ekspresjonizm abstrakcyjny. Artyści nawiązywali do architektury. Surowość formy jest tak pociągająca? Myślę, że jeśli chodzi o minimalizm zarówno w sztuce, architekturze, jak i designie i modzie to nie surowość formy jest tak pociągająca, ale fundamentalna i archetypiczna wręcz potrzeba człowieka- dotarcia do istoty rzeczy. I tym samym odkrycia na nowo siebie i świata, a nie tylko formy. A kolor? Dziś skupiamy się głównie na czerni, bieli i odcieniach szarości. Mówi się nawet, że polskie ulice są zbyt szare. Powiedziałabym, że prawie wszystkie europejskie ulice tak wyglądają. Takie kolory są zwyczajnie łatwiejsze do noszenia, mniej wymagające i stanowią klasykę. Trochę szkoda ponieważ ograniczając się do nich, nie wykorzystuje się terapeutycznego działania kolorów, które w widoczny sposób wpływają na nasze nastroje. Ale korzystanie z pełnego koła barw wymaga odwagi. Podczas ostatniego wernisażu AFF by GK ubrałam czerwoną sukienkę, dopiero oglądając zdjęcia zauważyłam, że jako jedyna z kilkuset osób. Myśli Pani, że minimalistyczne ubrania nadają się do założenia na każdą okazję? Absolutnie tak. Jeśli tylko ma się na to ochotę. A jak wyglądałyby ulice np. Warszawy gdybyśmy zachłysnęli się tą modą. Wszędzie torby Ani Kuczyńskiej, ubrania Nenukko, biżuteria Agaty Bieleń… Nie byłoby nudno? Myślę, że każdy fanatyzm nie jest dobry. Uwielbiam różnorodność. Nie wyobrażam sobie, żeby wszyscy, a szczególnie Polki, które są uważane za jedne z najpiękniejszych kobiet świata byłyby w stanie porzucić swoją potrzebę strojenia się i wyróżniania się. I dobrze. Uważam, że najciekawiej jest kiedy ubieramy się w zgodzie ze sobą, cudownie jeśli te ubrania są dobrze zaprojektowane i uszyte, a czy są minimalne czy też nie, nie ma już wtedy większego znaczenia. Takie ulice są prawdziwe.

MARCIN RÓŻYC

– dziennikarz mody. Kurator projektów artystyczno-modowych, m.in. wystawy „Krzyk mody”, która była częścią festiwalu Warszawa w Budowie. Autor książki „Nowa moda polska”. Współpracuje m.in. z „K MAG-iem” i Qelementem. Prowadzi warsztaty Fashion Writing podczas Art&Fashion Festival by Grażyna Kulczyk w Poznaniu. MICHAŁ KOSZEK: Minimalizm to przede wszystkim kierunek w sztuce. Mówienie o minimalizmie w kontekście mody to nadużycie? MARCIN RÓŻYC: Nie. Sztuka jest jedną z dziedzin kultury i ściśle wiąże się z tym, co dzieje się w kulturze wizualnej. Różne terminy sobie zapożycza, np. „konstrukcja”, czyli termin związany z filozofią i z historią literatury. Minimalizm to przede wszystkim zjawisko w sztukach wizualnych i architekturze, rzeczywiście można go odnieść do mody i modę tym mianem określać. Moda nie ma jednak swoich definicji, takich jak sztuka, teatr czy architektura. Nie buduje kanonów, które są w ten sposób opisywane i encyklopedycznie badane. Zapożycza terminy z kultury wizualnej. Na czym zatem minimalizm buduje swoją niezwykłość? Należałoby odpowiedzieć na pytanie, kiedy minimalizm powstał. Źródeł minimalizmu szukałbym w latach 20. i 30., szczególnie jeżeli chodzi o modę damską, bo męska stała się minimalistyczna w XIX wieku, w momencie, w którym faceci zaczęli nosić garnitury, a przestali kolor różowy, falbanki etc. Nie możemy jednak nazwać tego minimalizmem, raczej nazwałbym to kulturowym uniformem – ściśle wiąże się to z rozwojem męskości. O minimalizmie w modzie możemy mówić na przykładzie mody kobiecej i myślę, że musielibyśmy szukać źródeł chociażby u Chanel, która uprościła znacznie kobiecy strój i po raz pierwszy strój wyrafinowany, salonowy, niezwykły stał się bardzo prosty. Później powracano do minimalizmu w latach 60. i 90. Teraz minimalizm znów jest słowem, którego używa się na określenie czegoś, co jest proste i nowoczesne. To, co niezwykłe w minimalizmie, to to, że projektując minimalistycznie musisz zawrzeć

ogromną ekspresję i wiele znaczeń w bardzo prostych formach. To wydaje się trudniejsze, choć tak naprawdę nie jest trudniejsze, bo równie trudno poradzić sobie z przeładowaniem – trudno jest osiągnąć estetyczny ideał używając bogatych form, rzeczy bardzo ekspresyjnych i bujnych, i tak samo trudno jest stworzyć coś niezwykłego, co operuje prostymi formami. Minimalizm jest też bardzo użytkowy i bezpieczny, łatwiej ubrać czarną prostą sukienkę niż kombinować z finezyjnymi kształtami, bo to jest po prostu niebezpieczne. Które polskie marki ocierające się o minimalizm cenisz najbardziej i dlaczego? Marki ocierające się o minimalizm to takie, w których minimalizm w wielu kolekcjach się pojawia i są to na pewno Lous, Ania Kuczyńska i Justyna Chrabelska. O żadnych z tych marek nie powiedziałbym, że są stricte minimalistyczne – są też architektoniczne i modernistyczne. Justyna Chrabelska łączy proste formy z romantyczną dziewczęcością i stylem kalifornijskim, surferskim, a Ania Kuczyńska łączy proste formy z wyrafinowanymi elementami, np. grafikami Karola Śliwki albo z motywami dziecięcymi, czyli infantylno-bajkowymi. Natomiast Lous jest bardzo geometryczny i podobnie jak Ania w ciekawy sposób korzysta z kontekstu Warszawy. Torby Ani Kuczyńskiej podbiły rynek. Jak projektantce korzystającej z prostych form udało się odnieść tak duży sukces i trafić do szerokiego grona odbiorców? Ania Kuczyńska właściwie jako pierwsza stworzyła coś dla młodej polskiej inteligencji i środowiska kreatywnego. Jej torba świetnie wpisuje się w nowoczesność, wielkomiejskość, gusta ludzi, których być może odstraszają celebryci, a przyciąga modernizm, fajna knajpa, szkło, architektura, dobra grafika, czyli coś, co można nazwać wielkomiejską kulturą ambitną – ona świetnie odpowiedziała na te oczekiwania. Czy w rozrastającym się ciągle rynku mody w Polsce jest miejsce dla marek trendu RAW MINIMAL? W Polsce jest miejsce na wszystko – jest wiele dużych miast, a ludzie z dużych miast lubią modę. Minimalizm jest trendem światowym, a Polska diametralnie od świata się nie różni. Widzę w Polsce miejsce na wszystko, co ma jakieś odbicie na świecie.


№2

temat numeru

ZERO WASTE Moda i etyka to wciąż nie dla wszystkich oczywiste połączenie. Podczas gdy dla jednych ekologia, organiczne barwniki i naturalne tkaniny stały się nieodzownymi elementami współczesnego projektowania, dla drugich to fanaberia. Konfrontujemy dwa stanowiska. txt Magdalena Linke, Michał Koszek

MAGDALENA PŁONKA

– autorka książki „Etyka w modzie czyli CSR w przemyśle odzieżowym”, wykładowca Międzynarodowej Szkoły Kostiumografii i Projektowania Ubioru, biegły sądowy, aktywistka na rzecz etyki w modzie. MAGDALENA LINKE: Jestem ciekawa jak wygląda pani garderoba? Same ekologiczne ubrania? MAGDALENA PŁONKA: Ależ skąd. Nigdy nie wyrzuciłabym ubrań po to, aby nagle wymienić zawartość mojej szafy na ekologiczną. To by było skrajnie nieekologiczne! Rzeczy wymieniam rzadko, kiedy faktycznie istnieje taka potrzeba. Zawsze wpierw szukam ubrań certyfikowanych, dopiero potem, kiedy wykorzystam wszelkie alternatywy, kupuję konwencjonalną odzież. Wydała pani niedawno książkę „Etyka w modzie”. To trudny temat, od którego większość osób woli uciec. Tematy poruszane w mojej książce nie należą do łatwych, ani przyjemnych. Ciężko także oglądać towarzyszące im, często drastyczne obrazki. Łatwiej jest robić bezmyślnie zakupy, bez poczucia winy. A przecież wina w przemyśle odzieżowym jest oczywista. Wielu konsumentów woli nie wiedzieć, co stoi za wyprodukowaniem taniego podkoszulka, za bawełną przemysłową, z której jest zrobiony. Tak jest łatwiej. Dużo mówi się teraz o modzie na świadome zakupy. Wydaje mi się jednak, że większość z nas wciąż z czystym sumieniem wybiera tak zwane „sieciówki”. To efekt braku wiedzy z zakresu produkcji ubrań. Nikt jej nie szerzy w szkołach, media także nie garną się do tego tematu, bo po co poruszać przykre rzeczy i tracić reklamodawców. Na co powinniśmy więc zwracać uwagę przy wyborze ubrań? Zdecydowanie na certyfikaty. To jedyny słuszny kierunek, prawdziwy drogowskaz dla klienta. Dzięki certyfikatom wiemy, jaką faktycznie rzecz kupujemy. Firmom bardzo trudno dostać certyfikaty, na które trzeba zapracować spełnieniem konkretnych norm w produkcji. Jeżeli na metce jest umieszczony certyfikat ekologiczny lub fair-trade, to jest on gwarancją tego, jak faktycznie dana rzecz została wyprodukowana. Czy ludzie, którzy szyli daną bluzkę otrzymali godziwe wynagrodzenie, czy tkanina, z której jest zrobiona, nie zawiera agresywnej chemii. Gdzie szukać takich ubrań? Poleci mi pani kilka miejsc w Warszawie? Oczywiście. Proszę przeszukać większość asortymentu największych, światowych sieciówek: H&M, C&A czy Marks&Spencer. Oprócz nich są rodzime, mniejsze marki, jak Siss czy Wearso. To tam znajdziemy ubrania np. z bawełny organicznej. Polecam!

9

BARTŁOMIEJ LIS

– doktor socjologii w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Wrocławskiego, animator kultury. Studiował gender studies na Uniwersytecie Warszawskim. Kurator programu naukowego w Muzeum Współczesnym we Wrocławiu. MICHAŁ KOSZEK : Stereotypowy Polak na zakupach wchodzi zazwyczaj tylko do tych sklepów, które zna. Z czego to wynika? BARTŁOMIEJ LIS: Może z tego, że są łatwiej dostępne? Znajdują się na trasie jego rutynowych zakupów, niedzielnych wojaży po centrach handlowych. Wszystko w jednym miejscu, a odkąd nie surfujemy po mieście w poszukiwaniu dóbr, a raczej eksplorujemy galeryjne alejki, szansa na trafienie przypadkiem do sklepu z bardziej niszową, nie-markową odzieżą jest niewielka. Kwestia reklamy nie jest tu bez znaczenia. Trzeba celować w niszowość, w mniej popularny styl bycia, aby poszukiwać odzieży oryginalnej. Ubrania z sieciówek są na ogół łatwo dostępne. Kiedy jednak chcemy zamówić ekologiczny t-shirt marki istniejącej tylko w sieci, musimy w zakupy włożyć trochę wysiłku. Zakupy przez Internet lub bezpośrednio u projektanta nas odstraszają? To kwestia indywidualna. Jeżeli ktoś się sparzył zakupami na odległość, to ich raczej nie realizuje. Przyczyn tego „sparzenia” może być pewnie wiele. Albo nie dobrana „rozmiarówka”, albo zbyt długie oczekiwanie na produkt, gdy chcemy mieć go od razu. A może kwestia lęku przed byciem „wyrolowanym”? Faktury materiału nie sprawdzisz online. O zakupach bezpośrednio u projektanta wiem niewiele, może dlatego, że ta opcja jest potencjalnie dość droga i trzeba owego projektanta najpierw znać lub wiedzieć jak do niego trafić.

Od kilku lat obserwujemy prawdziwy rozkwit polskich marek. Wciąż jednak nie wszyscy przekonali się do zakupów u niszowych projektantów. Z czego wynika takie myślenie? Nie wszyscy interesują się światem mody systemowo. Ja nie wiem, że mamy do czynienia z „prawdziwym rozkwitem polskich marek”. To jest informacja, która pierwszy raz dochodzi do mnie, za waszą sprawą. Czym innym jest ewentualna niechęć do polskich projektantów (że niby gorsze, słabsze, tandetne, a nie to co „zachodnie”), a czym innym niechęć do rzeczy „niszowych”. Tutaj może grać rolę konformizm, trudność w odkrywaniu nowego, w prostocie odzieżowej rutyny, niechęci do aż tak wyraźnego odróżniania się od reszty… Może czasami obawa o cenę takich projektów? A co ze środowiskiem? Ekologiczne marki, recykling, upcykling, szacunek do przestrzeni wokół nie zachęcają do świadomych zakupów? Ekologia i branża odzieżowa to chyba jedno z ostatnich skojarzeń, które mogą przyjść do głowy. Na początku oczywiście jest temat żywności. Bo nie mówimy tutaj przecież o niechęci do futer – to jest wiadome. Nie dysponuję żadna wiedzą/danymi na temat roli takich argumentów (ekologicznych) podczas konsumenckich wyborów tekstylnych. Ja sam – szczerze przyznam – nie zwracam na to uwagi tak długo, jak zastosowany materiał nie wpływa istotnie na jakość produktu, nie czyni go dla mnie atrakcyjnym.


fotorelacja

HUSH MAGAZINE

Wnętrze zakładu krawieckiego Kazimierza Mystkowskiego, ul. Hoża 3

10

PONAD POKOLENIAMI Każda pracownia jest wyjątkowym miejscem. To w niej powstają piękne ubrania, dodatki, biżuteria. Własna przestrzeń pozwala również na kontakt z klientem. W kameralnej atmosferze obserwujemy rzędy szpilek wbite w materiał, długie miarki niedbale przewieszone przez szyję projektanta. Ale przede wszystkim... rozmawiamy.

txt Katarzyna Zbrojkiewicz – absolwentka Fashion Writing / Art & Fashion Festival by Grażyna Kulczyk zdjęcia Martyna Człapska / www.tolala.pl

W pracowni witają nas stare maszyny, które od pierwszego spojrzenia zachwycają swoją dostojnością. Gdzieś leżą kawałki skór, mnogością kolorów zachwycają równo ułożone szpulki nici. Na biurku piętrzy się stos kartek, na specjalnej tablicy przypięto zdjęcia ostatnich projektów. Rzemieślników i projektantów więcej łączy niż dzieli – w ich pracowniach, gdzieś pomiędzy terkoczącymi maszynami, a gotowymi produktami jest to, co w ich pracy okazuje się najważniejsze. Za projektami kryje się pewna historia.

Tradycja zobowiązuje

Polska moda ma długą historię ręcznej i pracochłonnej produkcji. Wszystko odbywa się pod czujnym okiem doświadczonych rzemieślników. Od lat dbają o rodzinne tradycje i pilnują, żeby renoma ich zakładów nigdy nie została zachwiana. Kapelusze rodziny Cieszkowskich już od 1864 roku zdobią krajobraz warszawskich ulic. Obecnie to pani Cieszkowska, prawnuczka założyciela firmy, pielęgnuje rodzinny sklep. – Tradycja zobowiązuje. Powinniśmy chronić to, na co pracowali nasi pradziadkowie – podkreśla właścicielka. Dlatego klienci, którzy szukają nowych angielek, szyprówek albo beretów od lat przychodzą właśnie na ulicę Targową w Warszawie. – Realizuję różne zamówienia. Żeby stworzyć odpowiednie nakrycie głowy, potrzeba dużo pracy. Wszystko zależy od

fasonu i wymagań klienta. Oczywiście każdego traktuję indywidualnie, doradzam przy wyborze. Po kapelusze i czapki coraz częściej przychodzą również młodzi ludzie, którzy chcieliby czegoś innego, niestandardowego – opowiada pani Cieszkowska. Podobnie działa też większość polskich projektantów. – Klienci szukają jakości, której brakuje w sklepach sieciowych. Coraz ważniejszy staje się komfort, świadomość dobrze zainwestowanych pieniędzy. Istotne jest przy tym wyróżnienie się z tłumu – potwierdza Kas Kryst, studentka ostatniego roku projektowania ubioru w Międzynarodowej Szkole Kostiumografii i Projektowania Ubioru. Projektantka od kilku miesięcy prowadzi też butik połączony z showroomem, Młodzi Polscy Projektanci, w którym znajdują się ubrania i dodatki od ponad piętnastu polskich twórców. Wszyscy wierzą, że warto inwestować w jakość. ›


№2

fotorelacja

11

Kazimierz Mystkowski, Zakład krawiecki, ul. Hoża 3


fotorelacja

HUSH MAGAZINE

Pola&Frank, ul. Rozbrat 44a, lokal 118

Alina Cieszkowska, Pracownia kapeluszy i czapek, ul. Targowa 18, pawilon 3

LOUS ul. Hoża 51

12

Kas Kryst, Młodzi Polscy Projektanci, ul. Bracka 23, lokal 52

Tomasz Kowalski, Pracownia Rękawiczek, ul. Chmielna 10


№2

fotorelacja

wnętrze Pracowni Rękawiczek Tomasza Kowalskiego, ul. Chmielna 10

13 Rodzinne doświadczenia

Wszystkim zakładom rzemieślniczym towarzyszy historia. Rodzinna pracownia rękawiczek państwa Kowalskich funkcjonuje w stolicy od 1900 roku. Zmieniały się pokolenia, ale nie jakość tworzonych z pięknej, naturalnej skóry dodatków. Rękawiczki u państwa Kowalskich występują chyba w każdym możliwym kolorze i kroju. Na miejscu dowiemy się wiele na temat trudnej pracy ze skórami na rękawiczki. Nauczymy się też, jak pielęgnować wybraną przez nas parę. W całej Polsce znajduje się zaledwie kilka pracowni, w których można zamówić rękawiczki szyte na miarę. Czy przetrwają próbę czasu? U państwa Kowalskich ucznia i kandydata na następcę obecnych właścicieli zakładu nie ma. To niezwykłe rzemiosło ocalić od zapomnienia mogą projektanci. Zdarza się, że to właśnie rodzinne tradycje inspirują do projektowania przedstawicieli „młodej polskiej mody”. Sztandarowym przykładem jest historia Agi Prus. Projektantka obuwia wykorzystuje dorobek swojego dziadka i ojca do stworzenia nowoczesnych butów, nawiązujących estetyką do przedwojennej tradycji. To porozumienie ponad pokoleniami, które zasługuje na ogromne uznanie. Agnieszka korzysta z rodzinnej pomocy, ale większość projektantów polega wyłącznie na swoich umiejętnościach. Młodzi twórcy nie mają się jednak czego wstydzić – ich praca jest sumienna i dokładna. Wzorem doświadczonych rzemieślników, otwierają swoje pracownie, czyli miejsca, w których można zamówić rzeczy naprawdę wyjątkowe.

Ponad pokoleniami

Na przymiarki w Warszawie można się umówić między innymi z Sylwią Antoszkiewicz i Renatą Miklewską, które wspólnie tworzą markę LOUS. Białe wnętrze ich pracowni tylko z pozoru jest sterylne i skromne. Kolorowe tasiemki i kawałki tkanin zawieszone na prostych formach krawieckich dopiero zamieniają się w ubrania, ale już w fazie pomysłów wypełniają pomieszczenie twórczą atmosferą. Rozmowa z sympatycznymi projektantkami zachęca do zakupów. Im szybciej nauczymy się mądrze kupować, tym lepiej. Dlatego są w Warszawie miejsca, które odwiedza się... rodzinnie. Marka Pola & Frank działa w przytulnej pracowni, wypełnionej ubraniami dla dzieci i dorosłych. Takie miejsca mają szansę przywrócić tradycję szycia na miarę. Ale w rozmowach o rodzimej modzie, co ciekawe, najczęściej narzekają mężczyźni. A wystarczy tylko znaleźć odpowiednie dla siebie miejsce. Przecież funkcjonujące od lat zakłady krawieckie cały czas pracują na wysokim poziomie. Pan Kazimierz Mystkowski, który w Warszawie zajmuje się szyciem dla mężczyzn, specjalizuje się w wykonywaniu spodni. Przyglądając się jego skrupulatnej pracy, nie mam wątpliwości, że poradzi sobie z każdym zadaniem. Oczywiście na efekty trzeba poczekać. Projektowanie na wymiar jest czasochłonnym zajęciem, ale z tak stworzonego ubrania korzystać można przez kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat. Wszystko wykonywane jest z ogromną starannością. Praca nad jakością to także współpraca między mistrzami w różnych dziedzinach, z korzyścią dla obu stron. – Marzy mi się kolekcja butów. Sama nie jestem w stanie jej przygotować. Chciałabym rozpocząć współpracę z szewcem – przyznaje Kas Kryst. Dla projektanta skorzystanie z doświadczenia i umiejętności osoby, za którą stoi ponad sto lat tradycji, to wyróżnienie. A dla rzemieślników szansa na to, by ich pracą zainteresowało się więcej klientów. Może niedługo częściej niż o projektach dla zagranicznych sieciówek, będziemy mówić o twórczej wymianie między pokoleniami? W końcu polska moda, to moda naprawdę dobrej jakości.

Adresy pracowni: Pola&Frank, Rozbrat 44a, lokal 118 LOUS, Hoża 51 Kas Kryst, Młodzi Polscy Projektanci, Bracka 23, lokal 52 Alina Cieszkowska – pracownia kapeluszy i czapek, Targowa 18, pawilon 3 Kazimierz Mystkowski – zakład krawiecki, Hoża 3 Pracownia Rękawiczek T. Kowalski, ul. Chmielna 10

Alina Cieszkowska, Pracownia kapeluszy i czapek, ul. Targowa 18, pawilon 3

Dla projektanta skorzystanie z doświadczenia i umiejętności osoby, za którą stoi ponad sto lat tradycji, to wyróżnienie.


alternatywa

HUSH MAGAZINE

14

Act da Fool, reĹź. Harmony Korine dla Proenza Schouler www.proenzaschouler.com mat. prasowe


№2

alternatywa

RZECZYWISTOŚĆ ALTER-NATYWNA Ubiór jest tak atrakcyjnym elementem codzienności, że wydaje się, że nie trzeba nikogo zachęcać do poświęcenia mu dodatkowej uwagi. Moda tymczasem znalazła sposób, by wciągnąć nas jeszcze głębiej do swojego świata. Reklama mody zawsze korzystała z nieszablonowych środków, jednak jej najnowsze związki ze sztuką zmuszają nas do redefinicji tego, czym w ogóle jest reklama.

15

txt Barbara Majchrowicz absolwentka Fashion Writing / Art & Fashion Festival by Grażyna Kulczyk

Visual Dictatorship, reż. Kidult www.kidultone.com

Otwierasz magazyn, włączasz telewizor, komputer, a tam reklamy przesypują się jedna za drugą. Połowa kolegów i koleżanek pracuje w agencjach reklamowych, trzy czwarte z nich nie lubi swojej pracy. Hasła typu brief, community i account manager mówią ci tyle, co dyrektor do spraw rozwoju pionu. W czasopismach czytasz artykuły, które funkcjonowanie reklam zrównują z neuronauką. Wszystko wydaje się być bardzo skomplikowane i nie tak ładne, jak w pierwszym sezonie serialu „Mad Men”. Czasami wpadnie ci coś w oko. Częściej jednak znudzony odwrócisz głowę. Między niechęcią do reklamy a zapotrzebowaniem na nią powstaje duża luka, zapełniana różnymi wersjami tej samej ogranej formy. O oglądanych przelotnie reklamach zazwyczaj szybko zapominamy, o ile w ogóle je zauważamy. Uodporniliśmy się na nie, cierpiąc na reklamową ślepotę. Trzeba się bardzo postarać, by przykuć naszą uwagę, a co dopiero zachęcić do spędzenia choćby kilku chwil w świecie reklamowanego przedmiotu. Coraz bardziej wymagający odbiorcy, tacy jak my, wymusili na twórcach reklam rozwój gatunku. Reklama mody często robi wycieczki w stronę sztuki. Niektórzy z projektantów poszukują nowej inspirującej formy w spotkaniu z drugim artystą. Marc Jacobs wchodzi

w drugą dekadę współpracy z fotografem Juergenem Tellerem. Cindy Sherman w 1994 roku pozowała i fotografowała samą siebie dla Comme des Garcons, potem przyszła kolej na jej współpracę z Balenciagą i Jacobsem. Martin Scorsese kręcił filmy reklamowe dla Chanel, a David Lynch dla Diora i Gucci. To, co się wówczas działo, było przede wszystkim efektem fuzji dwóch talentów. Owoc wspólnej pracy domu mody i artysty był dziełem sztuki, dopiero w dalszej perspektywie miał działać niczym medium reklamowe – wzbudzając zainteresowanie i informując. Ale chyba takie rozwiązanie jest dla mody najtrafniejsze: forma reklamy, która nie jest reklamą explicite, ale spełnia jej funkcję. Taka, która odzwierciedla chimeryczną i nie poddającą się definicjom modę. Relacja projektant-artysta może przybierać rozmaite kształty. Od współpracy, gdy tworzą oni wspólnie coś bliskiego twórczości jednego z nich, przez formę bardziej niegrzeczną, niejasną, aż po zniszczenie – kiedy projektant sprytnie wykorzystuje działania skierowane przeciw niemu czy też swoje własne potknięcia.

Gizmo Prada ma bogatą i niezwykle zróżnicowaną historię współpracy z artystami. Od reklamowych precjozów, takich jak film Wesa Andersona „Candy L’Eau” i najnowszy „Castello Cavalcanti” z Jasonem Schwartzmanem w roli głównej lub „A Therapy” Romana Polańskiego z Benem Kingsleyem i Heleną Bonham-Carter, po doniosłe wydarzenia – jak dwudziestoczterogodzinne muzeum, którego kuratorem był Francesco Vezzolli. Marka stawia się w roli mecenasa, który jest patronem i kuratorem przedsięwzięć artystycznych. Daje drugiej stronie mnóstwo przestrzeni do działania, sama zaś usuwa się dyskretnie na drugi plan. Praca skandynawskiego duetu Michaela Elmgreena i Ingmara Dragseta to udawany sklep Prady – pozbawiony kasy, godzin otwarcia czy też personelu, z drzwiami, które tylko udają, że się otwierają. Nie można tam nic kupić, ani wejść, nic się tam w zasadzie nie dzieje, można jednak ›


alternatywa

HUSH MAGAZINE

Relacja projektant-artysta może przybierać rozmaite kształty. Od współpracy, gdy tworzą oni wspólnie coś bliskiego twórczości jednego z nich, przez formę bardziej niegrzeczną, niejasną, aż po zniszczenie.

16

Juergen Teller dla Marc Jacobs

www.marcjacobs.com mat. prasowe

obejrzeć wystawę z równo ustawionymi nań butami i torebkami – flagowymi produktami domu mody. Tworzy to uroczy i oniryczny obrazek na środku teksańskiej pustyni. Ten znajdujący się na środku pustkowia butik nie powstał na zlecenie włoskiego domu mody. Jednak Elmgreen i Dragset zaprojektowali instalację, która na tyle spodobała się Miucci Pradzie, że sama zaproponowała umieszczenie logotypu Prady na markizach budynku. Iluzoryczny sklep miał ulec naturalnemu rozpadowi pozostawiony sam sobie, ale od ośmiu lat wciąż przyciąga turystów, którzy jadą na środek teksańskiej pustyni, by go zobaczyć i wetknąć pod kamień swoją wizytówkę. Projekt napotkał różnorakie problemy techniczne. Już kilka dni po otwarciu, 1 października 2005 roku sklepobiekt został okradziony ze wszystkich sześciu torebek (bezdennych, gdyż dna zostały z nich wycięte) i 14 butów (wyłącznie prawych, gdyż tylko takie umieszczono w witrynie instalacji). Co jakiś czas chuligani powracali, a Miuccia Prada po każdej ich „wizycie” uzupełniała półki. Wreszcie wstawiła kuloodporne szyby i zainstalowała alarm. Większym zagrożeniem niż złodzieje okazały się jednak władze Marfy. Obiekt został przez nie uznany za nielegalną reklamę zewnętrzną, a konkretnie – za billboard, który nie spełnia stawianych billboardom wymogów. Choć twórcy Prady Marfy nie uznają swojej instalacji za reklamę, struktura została przez władze tak zakwalifikowana. Losy obiektu mają się rozstrzygnąć w ciągu najbliższych tygodni. Niestety, niedobrze wróży Pradzie Marfie demontaż pobliskiej instalacji Playboya, na której ciążyły identyczne zarzuty. Elmgreen i Dragset ze spokojem zapowiadają, że w razie przymusowej rozbiórki Prady Marfy odbudują obiekt w innym, równie odległym od cywilizacji miejscu. Teoretycznie totalnie bezużyteczny i bezsensowny projekt, zdołał utrzymać zainteresowanie sobą, a więc i Pradą, przez osiem lat.

Potyczki Pech trafił Marca Jacobsa, ale ten umiejętnie go wykorzystał. Kidult, czyli paryski grafficiarz, który umieszcza swoje prace na eleganckich witrynach butików, obrał sobie Jacobsa za cel w 2012 roku. Christian Louboutin, Chanel, Hermes i Supreme – to tylko kilka z marek, które od tego czasu zostały przez Kidulta w ten szczególny sposób wyróżnione. Kidult dwukrotnie zalewał farbą sklepy Marca Jacobsa – w maju 2012 roku w Paryżu, a następnie w styczniu 2013 roku w Nowym Jorku. Za każdy razem Jacobs błyskawicznie reagował i w ciągu dwudziestu czterech godzin od incydentu wprowadzał na półki linię koszulek ze zdjęciem zdewastowanej witryny. Nie omieszkał przy tym podziękować Kidultowi za zainteresowanie swoim butkiem i inspirację. Za T-shirt inkasował ponad sześćset dolarów. Nie trzeba było długo czekać, by Kidult wypuścił niemal identyczne koszulki, których cena wynosiła dziesięć dolarów, choć nie zyskały one takiego rozgłosu, jak linia T-shirtów amerykańskiego kreatora. Podobną do Marca Jacobsa taktykę przyjęła francuska projektantka Agnès B. Po uderzeniu na jej sklep, zamieściła na Twitterze zdjęcie pokolorowanego frontu z podziękowaniami dla Kidulta. Kidultowi chyba nie o to chodziło. Złościły się natomiast paryski sklep colette i YSL, choć nie można odmówić im do tego powodów. Kidult ma słabość do logo. Ozdabia tylko takie sklepy, których nazwy są powszechnie znane. Wykorzystuje ich symbole, „używając sobie” na ścianach i szybach ich sklepów. Jednak jego szczere chęci zaszkodzenia atakowanym markom notorycznie obracają się przeciwko niemu. Zniekształcając logotypy projektantów, zwraca na nich uwagę. Jego działanie staje się komercyjne, gdy marka wykorzystuje jego ingerencje do celów ›


â„–2

alternatywa

Ped quaspe lamenihictem rero ium hil il evelique volupta int harumqu iasperferro omnis

17 Maison Martin Margiela, Bruksela

fot. Sarah De WĂŠe www.sarahdewee.tumblr.com

Ped quaspe lamenihictem rero ium hil il evelique volupta int harumqu iasperferro omnis

Prada Marfa

fot. Gray Malin www.maisongray.com


alternatywa

Cindy Sherman dla Comme des Garรงons mat. prasowe

18

HUSH MAGAZINE


№2

alternatywa

Act da Fool, reż. Harmony Korine dla Proenza Schouler www.proenzaschouler.com mat. prasowe

marketingowych, tak jak zrobił to Jacobs. Jest to chyba najbardziej spektakularny i paradoksalny przykład product displacement – miał zaszkodzić marce, ale finalnie ją wzmocnił. Trudno mi mówić o reklamie w przypadku filmu Kidulta „Visual Dictatorship”. Logo Chanel towarzyszy obrazkom wojny domowej i opustoszałym witrynom sklepów. W tle zniekształcony głos opowiada o społecznej szkodliwości wolnego rynku i szczególnie negatywnej roli, jaką odgrywają producenci dóbr luksusowych. Kidult powtarza, że nie chce pracować z dewastowanymi przez siebie markami. Nie przeszkadza to jednak samym markom współpracować z nim, wbrew jego woli. W tym ujęciu, wściekłoróżowa farba ściekająca po szybie staje się przewrotnym wyróżnieniem dla domu mody. Kidult dużym markom nie zaszkodzi, a jak się okazuje, może im nawet trochę pomóc. Jego działania są na tyle kuszące, że skupiamy się na ich formie, a z naszych głów wyparowuje świadomość negatywnych skutków funkcjonowania wielkich domów mody – zaprzęgnięcia do produkcji ubrań taniej siły roboczej, nadmiernego wykorzystywania zasobów naturalnych, przewagi wartości symbolu nad rzeczywistą wartością przedmiotu. Może czasem, może przez chwilę o tym myślimy, jednak zaatakowanie marek modowych przez grafficiarza w istocie zwiększa ich atrakcyjność. Kibicujemy działaniom Kidulta, zgadzamy się z każdym słowem jego manifestu, ale równolegle marzymy o T-shircie, w którym moglibyśmy się naraz buntować i zadawać szyku. Bunt to atrakcyjny towar i Marc Jacobs dobrze o tym wie.

REKLAMA

Umowa o dzieło Współpraca artysty i projektanta nie musi nosić znamion walki, może polegać na partnerstwie. Harmony Korine, scenarzysta „Kids”, reżyser „Gummo”, i „Julien DonkeyBoy”, a ostatnio „Spring Breakers” w 2011 roku został zaproszony do nakręcenia dwóch filmów dla domu mody Proenza Schouler. Korine, którego widownia znała głównie z przedstawiania specyficznego uroku południa Stanów Zjednoczonych i zamiłowania do formalnego eksperymentu, stanął przed komercyjnym zadaniem, nie pierwszym w swojej karierze – przed Proenzą Schouler tworzył reklamy Budweiser’a i Axe. Reżyser przeniósł całą swoją estetykę do „Act da Fool” i „Snowballs”. To w zasadzie filmy Korine’a w dziesięciominutowych miniaturach, tyle że grające w nich aktorki noszą ubrania z jesienno-zimowej kolekcji Proenzy. Narratorka „Act da Fool” swoim dziewczyńsko-dresiarskim monologiem zahacza o poezję, zaś pejzaże i postaci są równie surowe i zagadkowe, co w poprzednich produkcjach reżysera. Przeszkadza jednak niski stopień prawdopodobieństwa filmowej historii – takie dziewczyny, jak bohaterka „Act da Fool”, w rzeczywistości nie noszą ładnych ubrań. Podobne emocje wzbudził „Snowballs”. Wykorzystane w jesienno-zimowej kolekcji indiańskie wzory zyskały dopiero niezbyt poprawny politycznie wydźwięk, kiedy Korine umieścił je obok mówiącego szorstkim południowoamerykańskim akcentem białego mężczyzny, który krzesał ogień z koniuszków swoich palców. To przewrotne podejście do stereotypów rasowych zapewniło filmom rozgłos. Fani Korine’a nie byli zawiedzeni. Ci, którzy go nie lubili, po obejrzeniu „Act da Fool” i „Snowballs” raczej go nie pokochali. Współpraca reżysera z Schouler pokazała, że najbardziej niepokornych twórców można zaangażować w pozornie niemożliwe, bo zbyt dla nich komercyjne projekty. I odnieść sukces.

Gatunek: nowela fantastyczna Wydaje się, że reklama mody musiała odrzucić zasady przyświecające dotychczas tworzeniu reklam, by zyskać uwagę i skuteczność. Samo zakwestionowanie działań Prady, Marca Jacobsa i Proenzy Shouler jako działań marketingowych nadaje produkcjom Michaela Elmgreena, Ingmara Dragseta, Kidulta i Korine’a podwójną siłę. Fantastyczne zatarcie się granic między światem a wyobrażeniem o nim, jakie proponuje moda, może się zdarzyć i zdarza się w użytkowej formie, którą jest reklama. Być może opisane przykłady działań około reklamowych nie przełożyły się bezpośrednio na wzrost sprzedaży produktów wprzęgniętych w nie firm, ale czy o to do końca chodzi w mikro zderzeniach mody i rynku? Skuteczność marketingowa to w przypadku mody bardziej trafienie w spektrum obrazów i znaczeń poszukiwanych przez odbiorcę, nawiązanie przez markę relacji z klientami. Skoro moda jest wariacją na temat rzeczywistości, to czemu jej reklama nie miałaby tworzyć przestrzeni fantastycznej?

19


historia

HUSH MAGAZINE

UKRYĆ SIĘ W KAPELUSZU Modystka nakrycia głowy tworzy na miarę i tylko dla kobiet. Jest też stylistką, bo doradza jak dobrać kapelusz do kształtu głowy, wzrostu, twarzy. Coco Chanel zaczynała karierę właśnie od projektowania kapeluszy. Dziś jest to ginący zawód. txt Marcin Fiedorowicz absolwent Fashion Writing / Art & Fashion Festival by Grażyna Kulczyk ilustracja Monika Polus absolwentka Fashion Drawing / Art & Fashion Festival by Grażyna Kulczyk

20

Za namową Grażyny Majewskiej – kiedyś modystki z Chmielnej w Warszawie – idę do Biblioteki Narodowej i otwieram „Księgę adresową Polski: przemysłu, handlu, finansów, szkolnictwa, wolnych zawodów i organizacji społecznych” z 1937 roku. Szukam modystek. Lista stołecznych zakładów produkujących damskie kapelusze jest imponująca i zajmuje kilka stron. Ale to podobno jeszcze nic, bo jak wylicza Jerzy Kasprzycki – autor książek o Warszawie – po wojnie, według spisu branżowego, tylko na Kruczej mieściło się ponad pięćdziesiąt zakładów z kapeluszami. To tutaj niegdyś pyszniły się szyldy pracowni „Pani”, „Maison Gustawa”, „Edwarda”, „Ewelina”, ale wszystkie zniknęły z mapy stolicy. Do innych miast nie jadę i nie szukam dowodów na to, że modystki giną. Wierzę słowom Zofii Zając, modystki z Wrocławia, która twierdzi, że z pięćdziesięciu zakładów, które działały w tym mieście zostały tylko trzy. Ona też musiała zamknąć swój biznes, bo nie starczało jej na czynsz i popadła w długi. Zresztą wszystkie moje rozmówczynie borykają się z problemami finansowymi i twierdzą, że przyszłość modystek jest marna lub nie ma jej wcale. Bo modystki to najczęściej seniorki z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem w zawodzie. Jedne zostają eksmitowane ze swoich pracowni, inne popadają w długi. A jeszcze inne po prostu umierają i zabierają ze sobą wiedzę, doświadczenie i techniki, których trudno już się nauczyć, bo nie ma szkół, które kształciłyby w tym kierunku.

Modystka, która odeszła Na Chmielnej 11 modystki już nie ma. Teraz pod tym adresem można się napić wina w gruzińskiej winiarni Tbilisi. Pani Grażyna Majewska przez czternaście lat toczyła walkę o prawa do lokalu z przedwojennymi spadkobiercami. Przeciągały się rozmowy z ratuszem, ślimaczyły się rozprawy w sądach, które miały rozstrzygnąć, kto jest właścicielem tego miejsca. Dla pani Grażyny odpowiedź była oczywista, bo budynek został całkowicie zburzony w czasie wojny i wzniesiony na nowo za pieniądze jej babci i innych sklepikarzy z Chmielnej. Ale przegrała i została eksmitowana w 2009 roku. Wspominamy inne modystki, których już nie ma. – Kiedyś na Marszałkowskiej swój zakład miała Paryzeta. Ona przed wojną była jak gwiazda. Jej rodzice mieszkali w Paryżu i stamtąd przywoziła egzotyczne materiały. Witryny sklepowe zawsze miała dziwne, nowoczesne, pełne piór – opowiada Grażyna Majewska. Paryzeta już nie żyje, teraz miałaby ponad sto lat i byłaby w wieku jej babci. Umarła i nie miała komu zostawić swojego dorobku. U Majewskiej w rodzinie na szczęście było inaczej: – Moja babcia w wieku siedemnastu lat uczyła się u modystki. Potem sama wytwarzała kapelusze, założyła salon na Kredytowej. Na Chmielną 11 przeniosła się w 1935 roku. Wróciła tam po powstaniu i odbudowała dom z gruzów. Potem przejęła to moja mama, a potem ja – wylicza pani Grażyna. Na brak klientów nie narzekała, bo ruch na Chmielnej był

duży, szczególnie w latach, kiedy ta ulica była głównie handlowa. Potem zaczęły powstawać bary i kawiarnie, i zmieniła się klientela. – Tylko klientka weszła, spojrzałam na buzię i wiedziałam, co z tej szafy wyjąć i co jej podać, żeby ukryć jej niedoskonałości. Jeśli klientka jest niska, to rondo musi mieć wyższe, to ją trochę podniesie, doda wzrostu. Przy buziach pełnych kapelusz nie może być z okrągłym rondem, tylko lekko asymetryczny, bo to wyszczupla. Tak samo jak nos haczyk da się zasłonić obszernym rondem. Bo w kapeluszu można się ukryć – instruuje mnie pani Grażyna. Z olbrzymim zapałem. Jednak kiedy pytam ją, czy chciałaby wrócić do produkowania kapeluszy, waha się. – Już cztery lata nie pracuję, jestem teraz na emeryturze. Nie umiem panu powiedzieć.

Modystki, które istnieją Siedzimy na zapleczu zakładu przy Grójeckiej w Warszawie. W tle sączy się z radia francuska melodia, a wokół mnóstwo kapeluszy umieszczonych na kalotkach – formach, które przypominają ludzkie głowy. Pani Roma zdejmuje z ognia czajnik z wrzątkiem i pod wpływem pary ogrzewa kapelusz, aby łatwiej poddał się modelowaniu. Pani Barbara w tym czasie odbiera telefon i zaprasza klientkę, aby przyszła przymierzyć projekt. – Bez przymiarki się nie da, ja muszę widzieć klientkę – dodaje po chwili. To chyba jeden z niewielu zakładów, który prowadzony jest przez duet.


№2

– Kiedyś były spółdzielnie kapeluszników i czapników, które miały swoje zakłady z kapeluszami i zatrudniały modystki. Ta nasza miała osiemnaście placówek, teraz zostałyśmy tylko my – opowiada pani Barbara. Ta druga żartuje, że gdy spotkały się na Grójeckiej prawie czterdzieści lat temu, to Barbara była jeszcze „szczawikiem”. Teraz obie mają siwe głowy. Pytam o sytuację modystek w Polsce – dlaczego znikają? Pada pierwsza hipoteza: „Gdyby ludzie mieli więcej pieniędzy…”. Ale to zbyt proste i może uzasadniać upadek każdego biznesu. – Basiu, ja pamiętam czasy, kiedy ludzie nie byli bogatsi. Ale była moda na noszenie kapeluszy. Bywały klientki, które zbierały na kapelusz – mówiły, żeby im odłożyć konkretny model, i wracały po wypłacie. Jeśli jest moda, to i klientka pieniądze znajdzie – stwierdza stanowczo pani Roma, która w zawodzie pracuje już pięćdziesiąt siedem lat. Pamięta też, jak sprzedawała kapelusze Justynie Steczkowskiej, Krystynie Jandzie czy Marii Seweryn. Ale Hanka Ordonówna, słynąca z kolorowych przybrań głowy, nie odwiedzała zakładu na Grójeckiej, bo miała swoją własną modystkę. Dlaczego nie panuje moda na kapelusze? Próbuję dalej drążyć temat. – Młode dziewczęta zakładają kaptur na głowę i wsiadają w samochód. A kapelusz przeszkadza – otrzymuję najpierw wyjaśnienie od pani Barbary. – Teraz kobiety upiększają się modną fryzurą – dodaje jej wspólniczka. Ale nie było kiedyś modnych fryzur? – No były, zawsze były. Ale… – odpowiedź wisi w powietrzu. – Modystki znikną całkowicie? – pytam w końcu. – Chyba tak – stwierdza pani Roma. – Czego będzie brakowało? – Niczego, świat się toczy dalej. Koleżanka też nie nosi kapelusza – moja rozmówczyni wskazuje na panią Barbarę. – Zwykle jestem uczesana na cały tydzień. Także ja nie noszę. A kapelusze ludzie będą kupować gotowe, w supermarketach – tłumaczy pani Barbara, wywołana do odpowiedzi. – Ale to trochę smutne, że zniknie ten zawód... – Ja się mogę smucić, że się zestarzałam i nie będę robić kapeluszy. Ale nie, że mój zawód zniknie – odpowiada pani Roma i dalej modeluje żelazkiem pilśń na kalotce. Na kolejne pytania o sesje zdjęciowe z kapeluszami, foldery reklamowe, finezyjne dekorowanie witryn i sprzedaż przez Internet padają przeczące odpowiedzi. Panie twierdzą, że to dla młodych, a młodzi do nich i tak nie przychodzą. Zaczynają się zastanawiać, jakby zareagowałyby na takie eksperymenty ich klientki, które są już seniorkami. I na koniec zgodnie stwierdzają: „Niech inni to robią”. Wychodzę i myślę: kto zastąpi panią Barbarę i panią Romę?

Pytam o przyszłość zawodu i szanse reaktywowania mody na kapelusze. – Musi wrócić ta elegancja, bo moda się kręci, ma swoje cykle – przewiduje pani Zofia.

historia

Modystka, która wróci – Robiłam kapelusz do Teatru Pantomimy. Musiałam przygotować taki, co ma dwa metry w obwodzie. Ogromny. Kiedyś do Teatru Polskiego przyjechali greccy artyści i zgłosili się do mnie po nakrycie głowy. To miał być kapelusz, a na nim klatka druciana, w środku siedział ptaszek, a na tej klatce był wiatraczek i on się musiał kręcić – pani Zofia Zając próbuje opisać małe dzieła sztuki, które wyszły spod jej ręki. Zdjęć nie ma żadnych. Żałuje, że nie dokumentowała swoich dokonań, nie targowała się bardziej o cenę, nie wysyłała ofert do innych teatrów i nie zapraszała klientek na szampana i pokazy nowych modeli. Teraz pomysłami rzuca jak z rękawa, ale pracowni już nie ma. Na Pomorskiej 27, gdzie mieścił się jej zakład, spędziła razem z mężem trzydzieści lat. Przejęła go po innej modystce, Barbarze Majewskiej. Ale modystką we Lwowie była jej babcia, a mama robiła kapelusze we Wrocławiu. Jak mówi: – Modystką nie zostaje się z przypadku. Jako jedna z niewielu w Polsce wykształciła wiele uczennic. Przychodziły do niej na kilkuletnie praktyki. – W sumie tych dziewczyn było dwadzieścia pięć. Potem rozjechały się po świecie, jedna robi kapelusze w Ameryce, druga w Norwegii – chwali się. Ale większość porzuciła karierę kapeluszniczą. W tym roku pani Zofia zorganizowała swoje pierwsze warsztaty modniarskie. Pomysł przyszedł wraz z ludźmi z Fundacji Dom Pokoju, która zajmuje się wspieraniem starego rzemiosła na Nadodrzu i realizuje projekty finansowane z państwowych oraz unijnych dotacji. Wymyślili jej chwytliwy tytuł: „Design your hat! – warsztat modniarski” i rozreklamowali projekt w mediach społecznościowych. Zajęcia trwały dwa dni. To za mało, żeby zostać modystką, ale wystarczy, aby zrobić od podstaw nakrycie głowy. Podczas zajęć pani Zofia poznała Alicję Zarzycką. – Ta dziewczyna zapałała miłością do kapeluszy. Razem z mężem wpadli na pomysł założenia firmy „Sohoda” i wynajęli pomieszczenie na terenie dawnej fabryki wagonów.

Sprzedałam im wyposażenie pracowni. Teraz pracuję w firmie na umowę o dzieło i wykonuję kapelusze – opowiada pani Zając. Współpraca nie jest łatwa. Pani Zofia twierdzi, że kapelusz musi „lśnić i rzucać się w oczy”, ale powoli zaczyna przekonywać się do minimalistycznych pomysłów swojej współpracowniczki. Razem przygotowały już całą kolekcję, która ma być sprzedawana głównie przez Internet, na stronie www.sohoda.pl. Zofia Zając trochę sobie tego nie wyobraża, bo gdy nie wie, dla kogo projektuje, czuje się zagubiona. To dla niej „jakaś paranoja”. Ale i do wirtualnych klientek można się przyzwyczaić. Pytam o przyszłość jej zawodu i szanse reaktywowania mody na kapelusze. – Musi wrócić ta elegancja, bo moda się kręci, ma swoje cykle – przewiduje pani Zofia. A zaraz potem dodaje: – Nie wiem tylko, czy tego doczekam.

21


świadomość

SZAFA IDEALNA Porady, jak stworzyć idealną szafę, dopadają mnie z różnych stron przynajmniej raz w tygodniu. Magazyny o modzie, książki i oczywiście Internet bombardują banałami typu: „Każda kobieta musi mieć w szafie przynajmniej jedną małą czarną i klasyczne szpilki”. txt Harel / Qelement.pl

Wolę od razu zaznaczyć - nie ma czegoś takiego, jak szafa idealna. Tytuł jest przewrotny. Czego dotyczy? Tylko i wyłącznie moich doświadczeń. Jestem przedstawicielką pokolenia, które jak przez mgłę, ale jednak pamięta słynne „Ciuchy” w Rembertowie, dżinsy dostępne tylko w Peweksach, a także paczki przysyłane przez dobre ciotki z mitycznej zagranicy. W tamtych czasach o ubraniach myślało się zupełnie innymi kategoriami, niż teraz. Płaszcz, czy kurtkę kupowało się na wiele sezonów, buty naprawiało u szewca – dopóki dało się w nich chodzić. Ciuchy lekko już przykurzone przerabiało się samemu, albo u zaprzyjaźnionej krawcowej. Jakość była priorytetem – nie ze względu na zasobność portfela - wręcz przeciwnie. Co pewien czas wspominam słowa pewnego pana, który jakiś czas temu naprawiał mój super tani komputer. Za każdym razem, gdy czyścił go z wszelkiej maści wirusów – wymieniając przy okazji różne poprzepalane części – mruczał pod nosem: „Ludzi biednych nie stać na tanie rzeczy”. To zdanie przeważnie dźwięczy mi w uszach, gdy wyciągam z garderoby tzw. torby ze skóry ekologicznej – po kilku dosłownie użyciach nie nadają się do noszenia. Podobnie rzecz ma się z T-shirtami - już po pierwszym praniu szwy z boków wędrują na przód i tył, akrylowymi swetrami dwa w cenie jednego oraz biżuterią udającą srebrną – czernieje szybciej niż srebro i nie da się jej wyczyścić.

Zasady mam proste – wolę kupić jedną porządną rzecz zamiast trzech byle jakich. Nie narzekam, że nie stać mnie na skórzaną torbę czy buty. Rezygnuję z polietylenowych pokus na drodze do celu. Zwracam uwagę na metki. Poliester, akryl, wiskoza itp. – odpadają. Pranie chemiczne też. Wyjątki jestem w stanie poczynić tylko wtedy, gdy forma ciucha w stu procentach zdobywa moje serce. Wiadomo, tkaniny naturalne w większości przypadków też tak do końca naturalne nie są. Po prostu wybieram mniejsze zło. Zawsze zaglądam na lewą stronę. Musi tam panować idealny porządek. Żadnych poszarpanych nitek czy, byle jakich szwów. Sprawdzam też stopień wrażliwości na zagniecenia. Wystarczy zgnieść fragment materiału w rękach i zobaczyć, jak się zachowuje. Jeśli nie wraca do poprzedniej formy, szkoda na niego i czasu, i pieniędzy. Przeprosiłam się też z krawcami, szewcami i kaletnikami. Im porządniejsze rzeczy, tym bardziej opłaca się w nie inwestować. Zdarty obcas można wymienić, dziurę w sukience załatać, wyrwany z torebki suwak przyszyć z powrotem. Niektóre drobniejsze poprawki jestem w stanie wykonać samodzielnie. Być może moja szafa nie ewoluuje tak bardzo, jak kiedyś, ale jestem z tego tylko i wyłącznie dumna.

Zasady mam proste - wolę kupić jedną porządną rzecz zamiast trzech byle jakich. Nie narzekam, że nie stać mnie na skórzaną torbę czy buty. –

Qelement.pl to pierwszy polski magazyn online o jakości w modzie. Stały zespół redakcyjny tworzą: Joanna Bojańczyk, Harel, Marta Kalinowska, Tobiasz Kujawa, Marcin Różyc i Michał Zaczyński. Projekt koncentruje się wokół umownego „Pierwiastka Q” (od słowa Quality). Autorzy sprawdzają, w co warto inwestować, o co (i jak) dbać, co wybrać z ogromu mody dostępnej na rynku. Redakcja przygląda się także surowcom, procesom wyrobu i użytkowaniu odzieży w poszukiwaniu tego, co wartościowe. Partnerem Qelement.pl jest marka H&M. Od 2012, w sklepach H&M dostępna jest linia ubrań i akcesoriów, sygnowana metką PREMIUM QUALITY, oznaczającą artykuły najwyższej jakości.

Fot. Hulton-Deutsch Collection CORBIS

22

HUSH MAGAZINE


№2

świadomość

JAK POWSTAJE BAWEŁNA? „Jak powstaje bawełna? Proces produkcji w pigułce” Sukno, dżins, perkal, kreton, flanela, muślin, batyst, gaza, sztruks czy dżersej, to tylko niektóre z materiałów, które powstają z bawełny. txt Tobiasz Kujawa / Qelement.pl

Fot. Bill Barksdale Ag Stock Images Corbis / Fot. Harris Barnes Ag Stock Images Corbis / Fot. Orjan F. Ellingvag Dagens Naringsliv Corbis / Fot. Kennet Havgaard Aurora Photos Corbis / Fot. Niels DK Image Broker Foto Channels

Moment, w którym bawełna przygotowywana jest do etapu przędzenia.

Kombajny do zbioru bawełny.

Maszyna Lummus oddziela ziarna od bawełny.

Szpule przędzy.

Ten najpopularniejszy składnik naszych ubrań znany jest już od (tu źródła są dość nieścisłe) 8 do 12 tysięcy lat! Co ciekawe, niezwykłe włókna bawełny zostały odkryte w wielu miejscach na ziemi w różnych odstępach czasu. Azjaci znają i efektywnie wykorzystują bawełnę od 5 tysięcy lat. Jej prawdziwy potencjał odkryli jednak Europejczycy pod koniec XVIII wieku, w czasach rewolucji przemysłowej. Wtedy powstały urządzenia, ułatwiające proces przetwarzania kłębków bawełny, oddzielania ich od nasion i przędzenia nici z włókien.

Jak powstaje bawełna? Proces jest zaskakująco prosty i poza tym, że został zautomatyzowany, niewiele się różni od tego, który wykorzystywali nasi przodkowie.

1. Uprawa

Bawełna do efektywnego wzrostu potrzebuje ciepłego i wilgotnego klimatu. Zazwyczaj sadzi się ją w okresie od lutego do czerwca. Największymi producentami tego surowca są: USA, Rosja, Chiny i Indie. Krzaki bawełny po zakwitnięciu tracą płatki, a nasiono pokrywa się miękkimi i puszystymi włóknami. Wbrew pozorom bawełna nie musi być biała, występują też odmiany bladozielone, brązowe, różowawe i kremowe. Uprawa bawełny na skalę masową wiąże się z dużym zanieczyszczeniem środowiska. Do ochrony zbiorów przed szkodnikami i chorobami, a także do nawożenia, wykorzystuje się preparaty chemiczne. Od niedawna jest uprawiana bawełna zmodyfikowana genetycznie, która charakteryzuje się dużą odpornością na szkodniki. Niestety, jest dużo mniej wydajna.

2. Zbiory

Czasy ręcznych zbiorów bawełny całe szczęście mamy już za sobą. Niewdzięczną pracę (krzaki są kolczaste) wykonują teraz maszyny, które za jednym zamachem zbierają kłębki, oczyszczają je z niepożądanych fragmentów rośliny i zwijają w ogromne, skompresowane rolki. Taki surowiec trafia do fabryki, w której zostanie zmieniony w nici. Kłaczki bawełny to czysta celuloza, która posiada naturalną wytrzymałość, jest trwała i posiada właściwości absorpcyjne.

3. Oczyszczanie

Maszyny rolnicze nie są w stanie wyłuskać wszystkich zanieczyszczeń, dlatego w fabryce rolki bawełny zostają poszatkowane i poddane podwójnemu procesowi oczyszczania. Później, zbite w formę małych kłaczków. Proces czyszczenia bawełny jest niezwykle istotny. Nawet najmniejszy „intruz” może negatywnie wpłynąć na trwałość i jakość włókien.

4. Zgrzeblenie

Bawełna trafia do kolejnej maszyny, która oddziela włókna i układa je obok siebie. Włókna mają nieregularną, mechatą strukturę, więc łączą się ze sobą. W efekcie powstaje długa, puchata lina niedoprzędu, z której w następnym etapie będzie uprzędzona nić. Niedoprzęd zostaje osuszony i trafia do maszyn przędzalniczych.

5. Przędzenie

Lina bawełny jest cyklicznie rozciągana i skręcana, co sprawia, ze poszczególne włókna wiążą się ze sobą coraz ciaśniej. Proces ten powtarza się kilka razy, aż do uzyskania przędzy o pożądanej grubości i wytrzymałości. Sposób przetwarzania niedoprzędu może się różnić, w zależności od oczekiwanego przeznaczenia – szycia, tkania lub dziania. Na przykład, włókna do dziania parafinuje się na ostatnim etapie, a nici do szycia opala i poddaje klejeniu, które sprawia, że są gładkie i nie uszkadzają tkanin podczas produkcji ubrań.

23


dekalog mody

HUSH MAGAZINE

24

Fotografie marek i projektantów biorących udział w Hush Warsaw /Royal Edition: BLGR - KONRAD PAROL, KOSMAL, LOUS, AGA PRUS, PTASZEK, SHE/S A RIOT, U+, WEARSO., ODIO TEES& JAKUB PIECZARKOWSKI


№2

dekalog mody

DEKALOG MODY AUTORSKIEJ Czyli mówiąc prostym językiem – dziesięć powodów, dla których naprawdę warto kupować u projektantów.

Oryginalność

Zdecydowanie najważniejszy powód, który zrozumie każda osoba, która nie chce być modowym klonem. Owszem, można o modę nie dbać, można ją swoim wyglądem negować – nie ma przecież nic złego w byciu abnegatem, tak długo jak wiąże się to z komfortem. Jednak nie istnieje większy grzech w modzie, niż wygląd inspirowany manekinem z sieciowych sklepów. Takie podejście nie manifestuje uwielbienia dla ubrań, tylko absolutny brak fantazji i tragiczny konformizm.

Autor

Kupując modę autorską macie szansę poznać jej twórcę. Pogadać z nim, dopasować ciuch dokładnie pod swój rozmiar, a nawet zrealizować swoją modową fantazję, której nigdzie nie możecie kupić. Moda autorska to nie tylko produkt, ale również dialog, porozumienie, zrozumienie i szacunek.

Uczucie

To jest wspaniały aspekt mody autorskiej. Kiedy ciuch przestaje być anonimowy, co jest domeną sieciowych propozycji, zyskuje zupełnie nowy kontekst. Mając w pamięci wysiłek, który ktoś włożył w projekt i odszycie, zmienia się wasze podejście do ubrania. A co za tym idzie również do jego pielęgnacji. Przekonajcie się sami, z jak o wiele cięższym sercem, można ot tak rzucić ubranie na podłogę, albo wcisnąć je do pralki na odczepnego. O takie ubrania inaczej się dba i inaczej się je nosi. Staranność i opieka gwarantują, że dłużej będziecie się cieszyć projektami.

Jakość

Kupując u projektanta macie większą pewność, z jakich materiałów dana rzecz została odszyta. W większości przypadków macie też gwarancję, że w razie małych „awarii” istnieje konkretna osoba, która bierze odpowiedzialność za swój produkt, opatrzony własną marką lub nazwiskiem. Pamiętajcie – każdy projektant będzie dbać o swoich klientów, tym bardziej, że w przeciwieństwie do sieciowych sklepów, nie ma możliwości zrażania do siebie ludzi.

Relacja

Im dłużej i więcej kupujecie u projektanta, tym większa jest szansa, że możecie zyskać u niego specjalne względy. Nic tak nie cieszy, jak rabat w trakcie zakupów, albo możliwość odszycia czegoś specjalnie dla was. W tym przypadku produkt jest łącznikiem między dwiema konkretnymi osobami. Warto dbać o takie relacje, pielęgnować je.

Fair-Trade

Autorska moda w większości przypadków powstaje na miejscu, z lokalnych komponentów. Projektant dobierając materiały ma większą kontrolę nad ich pochodzeniem i jakością. Do produkcji zatrudnia lokalne szwaczki i konstruktorów – tworzy więc miejsca pracy. Jeśli sprawy fairtrade nie są wam obojętne, powinniście mieć to w pamięci.

Cena

Nie wiem kto i kiedy wymyślił teorię, że moda autorska jest droższa, ale popełnił prawdziwą zbrodnię. Ubrania od projektantów, to nie tylko wieczorowe suknie z czerwonych dywanów, czy awangardowe kreacje z wybiegów. Moda autorska to również ubrania ot-tak, na co dzień, do noszenia. Czasami wyróżnia je mały detal, czasami autorski nadruk lub niebanalne połączenia materiałów. Warto zapamiętać i przekonać się o tym samemu, że ciuchy tworzone przez projektantów często posiadają bardzo konkurencyjne ceny. Trzeba tylko zadać sobie minimalny wysiłek i poszukać. Tu nikt wam niczego nie poda na talerzu.

Negocjacje

Będąc na targach mody, obowiązują iście targowe zasady. Nie bójcie się prosić o rabat. Negocjujcie ceny, targujcie się - nie ma w tym żadnego wstydu czy ujmy. W ostateczności – cóż takiego może się zdarzyć? Najwyżej się nie dogadacie!

Różnorodność

Każdy, dosłownie KAŻDY element ubioru znajdziecie w ofercie projektantów. Od butów, przez bieliznę, na kapeluszach kończąc. Oczywiście we wszystkim trzeba zachować umiar, nie zamierzam nikogo przekonywać, że należy kupować tylko autorskie projekty. Trzeba jednak pamiętać, że istnieje realna alternatywa dla sieciowych sklepów. To również dotyczy ubrań dla dzieci, jak i produktów wyposażenia i dekoracji wnętrz.

Snobizm

Oczywiście ten najbardziej pozytywny. Kiedy ktoś zadaje pytanie skąd masz taką piękną rzecz, a ty możesz odpowiedzieć „co za pytanie! Od Projektanta!”. A na koniec z miażdżącym uśmiechem dodać „ale i tak już nie kupisz, to była ostatnia sztuka”. Snobujmy się na polskie produkty, nawet z odrobiną uroczej ostentacji!

25


media

HUSH MAGAZINE

o hushu w... Gazeta Co Jest Grane patronuje targom mody Hush Warsaw

26 2 Label magazine – dizajn, architektura, sztuka trendy, moda, nowości! Ekskluzywny polsko – angielski magazyn, z którym wykreujesz przestrzeń swoich marzeń. Zainspiruj się by żyć piękniej!

1 MALEMEN to świat mężczyzn, którym nie jest wszystko jedno. Jedyny w Polsce miesięcznik lifestyle’owy dla myślących facetów z dystansem do samych siebie oraz poczuciem humoru (pewnie dlatego tak często czytany także przez kobiety). Tu zawsze na pierwszym miejscu jest człowiek – jego historia, jego relacje z bliskimi i światem, jego pasja, jego siła, przyjemności, ale też wątpliwości, trudy i niepokoje. Magazyn poza wydaniem „papierowym”, istnieje w sieci, ma swoją wersję na iPadzie oraz smart TV. Odznacza się wyjątkową szatą graficzną na światowym poziomie. W konkursach Grand Press MALEMEN co roku otrzymuje nagrody i wyróżnienia za okładki magazynu – za odwagę, kreatywność, przekraczanie schematów w myśleniu.

W siódmym numerze: – Styl narodowy – czy istnieje polski dizajn? – Uczestnicy Hush Warsaw o planach na 2014 rok, tradycji, nowoczesności i sile swoich marek Rafał Olbiński o popkulturze, marzeniach i Mona Lisie – Travel trends– Dizajn w chmurach i na szynach – Ekskluzywny wywiad z Norm.Architects - autorami projektu najlepszej restauracji Höst

O informacjach kulturalnych czytaj w każdy piątek w „Gazecie Co Jest Grane” oraz codziennie na cjg.gazeta.pl

3 Gazeta Co Jest Grane - piątkowy dodatek do „Gazety Wyborczej”, to niezbędnik kulturalny, który promuje sztukę wartą uwagi. Ukazuje się w ramach 20 lokalnych wydań „Gazety”. Na łamach Gazety CJG zapowiadane są najciekawsze kulturalne wydarzenia weekendu i nadchodzącego tygodnia. Redakcja pisze o premierach filmowych i teatralnych, prezentuje repertuar kin i scen, poleca ciekawe wystawy, zapowiada koncerty - od rocka po muzykę poważną oraz imprezy didżejskie; publikuje też recenzje kulinarne oraz informacje o wydarzeniach dla dzieci, zajęciach sportowych, a także o rekonstrukcjach historycznych i innych inicjatywach kulturalnych. W sieci działa serwis www.cjg.gazeta.pl – internetowa twarz Gazety CJG, która gromadzi najciekawsze kulturalne wiadomości z danego regionu.


№2

media

4

6

FUTU Paper – magazyn poświęcony tematom związanym z designem

ELLE – największy na świecie magazyn o modzie. Gwiazdą okładki styczniowego ELLE jest Magdalena Mielcarz. Aktorka i modelka pozuje w sesji stylizowanej na retro i opowiada o swoim życiu w Los Angeles.

– projektowaniu produktów, ubrań, usług, marek, budynków i wnętrz – oraz nowych technologii, kultury i sztuki. Oprócz papierowego miesięcznika dostępna jest aplikacja FUTU Paper, którą bezpłatnie można pobrać na iPada. Na tablet trafiają wszystkie treści prezentowane w tradycyjnym wydaniu oraz dodatkowe materiały zdjęciowe i wideo. Na bieżąco z informacjami pozwala być również darmowa aplikacja FUTU, która segreguje treści publikowane w serwisie FUTU.PL, umożliwia intuicyjną nawigację po artykułach z różnych kategorii oraz zapisywanie ulubionych materiałów. Dodatkową atrakcję stanowi FUTU Radio.

Jak co miesiąc ELLE proponuje liczne tematy związane z modą. Cztery gwiazdy, znane ze świetnego stylu, zdradzają swoje strategie na wielkie wyjście. ELLE przybliża także sylwetkę Nicolasa Ghesquière’a, nowego dyrektora kreatywnego Louis Vuitton. W dziale kultura wielki przegląd zapowiedzi na nowy rok. W męskiej rozmowie Piotr Adamczyk opowiada o życiowych sukcesach i błędach. W sekcji zakupy ELLE oprowadza po zimowych trendach, zarówno do pracy, jak i na ulice. ELLE poleca 10 hitów z kolekcji młodych polskich marek do kupienia podczas Hush Warsaw. Tylko ze styczniowym wydaniem ELLE na wybrane przez ELLE produkty przysługuje zniżka 10 proc.! Aby być na bieżąco z trendami w modzie i urodzie, odwiedzaj regularnie ELLE.pl

5

4

K MAG – wybieramy to, co dobre. Let's K MAG. K MAG to nowoczesny magazyn o stylu, kulturze, sztuce, dizajnie, fotografii i modzie. Każdy numer magazynu jest inspirowany legendami kina, muzyki i pop-kultury.

FUTU na iPada

REKLAMA

W numerze # 60-61 The Beatles – Yellow Submarine /Terry GILLIAM/Ewa Władymiruk/XXANAXX /Łukasz Ziętek/ Mieczysław Wasilewski/ HUSH /Maja Ganszyniec/Tomasz Ciecierski

27


relacja

28

HUSH MAGAZINE


№2

relacja

ZOOM into industry W październiku odbyła się siódma edycja Art&Fashion Festival by Grażyna Kulczyk. Tym razem hasło przewodnie organizowanego tradycyjnie w poznańskim Starym Browarze wydarzenia brzmiało: „Industry”. txt Michał Koszek – absolwent Fashion Writing / Art & Fashion Festival by Grażyna Kulczyk zdjęcia K PICTURES

Łączenie sztuki z biznesem to w końcu znak rozpoznawczy Grażyny Kulczyk. Ze swoim „przemysłowym” projektem na tegorocznym festiwalu pojawił się też HUSH Warsaw. Art&Fashion Festival by Grażyna Kulczyk nie ogranicza się już tylko do warsztatów, pokazów filmowych, paneli dyskusyjnych i wykładów. Podczas weekendu kończącego wydarzenie – 19 i 20 października – Atrium Starego Browaru zdominowało Zoom intro Industry, a wraz z nim 32 projektantów skupionych wokół HUSH Warsaw. Zoom into Industry obrazował to, co dzieje się na rynku niezależnej mody polskiej, wskazywał międzynarodowe trendy, które przyjęły się w Polsce (więcej w artykule o trendach na str. 4-9), a przede wszystkim stał się poznańską odsłoną stołecznych targów. W przestrzeniach centrum handlu i sztuki zaprezentowali się zarówno projektanci działający już długo w branży, jak i ci, którzy dopiero wchodzą na rynek. Wszystkich ich łączyła najwyższa jakość proponowanej mody. HUSH wyróżnia bowiem staranna selekcja wystawców, za którą odpowiadają organizatorki – Anna Pięta i Magda Korcz. Obok prężnie rozwijających się marek, takich jak She/S A Riot, Pan Tu Nie Stał, Risk Made in Warsaw, Nenukko czy Madox Design, zaprezentowali się młodzi projektanci – Michał Mrzygłód i Agata Bieleń – którzy świetnymi konceptami zdążyli już zdobyć uznanie w oczach krytyków. Nie zabrakło również klasyków prostoty – Ani Kuczyńskiej i Delikatessen, a także tworzących w duchu ekologii: Wearso i Dream Nation.

REKLAMA

Mimo że poznańska odsłona targów nie odbyła się na tak wielką skalę, jak ostatnia edycja HUSH Warsaw na Stadionie Narodowym, nie można powiedzieć, by brakowało jej rozmachu. Przez dwa dni Stary Browar odwiedziło sto tysięcy ludzi – wielu z nich trafiło do Atrium i zamiast kolejnych produktów z sieciówek wybrało propozycje rodzimych projektantów. Niecodzienne otoczenie w postaci centrum handlowego nie okazało się przeszkadzać wystawcom efektywnie promować marki, a co najważniejsze, przyczyniło się do końcowego sukcesu przedsięwzięcia. Pop-up sale nie odstraszał, lecz budził zainteresowanie. Ludzie nie znający wcześniej tej formuły przekonali się do niej i zdecydowali na zakupy u niezależnych twórców. W połączeniu z wiernymi entuzjastami targów złożyło się to na niespodziewany rezultat. Już po paru godzinach z wieszaków zniknęły najpopularniejsze rozmiary. Niestandardowe rozwiązania i świeże spojrzenie polskich projektantów zdobyły poznańskie szafy. Zoom into Industry przedstawił to, w jaki sposób nad Wisłą przyjmują się trendy zagraniczne. Zobrazował też kierunki rozwoju polskiego rynku. HUSH Warsaw, zgodnie z ideą przewodnią VII edycji Art&Fashion Festival by Grażyna Kulczyk, udowodnił, nie po raz pierwszy, że moda to ważna gałąź przemysłu.

29


HUSH MAGAZINE

zdjęcie Agata Pospieszyńska / modelka Iza Bielawska (D'Vision)

promocja

LOUS

WIOLA WOŁCZYŃSKA

HI-END

AGNIESZKA ORLIŃSKA

REFORMY

AGNIESZKA ORLIŃSKA ORSKA

30

SLAVA

REKLAMA

AGATA BIELEŃ

ELLE POLECA ELLE ceni świetne wykonanie, funkcjonalne fasony i oryginalne wykończenia. Te warunki spełniają uniwersalny golf Lous, klasyczna biała koszula Est by Es, nowoczesna bransoletka Agaty Bieleń. Ale to nie wszystko! ELLE wybrało dziesięć najlepszych ubrań i dodatków polskich marek. 7 i 8 grudnia w Arkadach Kubickiego będzie można je kupić z 10-procentową zniżką. Wystarczy przyjść ze styczniowym wydaniem ELLE i na stoiskach marek szukać znaczków ELLE poleca.

EST BY ES

MUMU


PIERWSZA WARSZAWSKA

MODY

JUŻ WKRÓTCE WSZYSTKIE ADRESY W JEDNYM MIEJSCU! PREMIERA – STYCZEŃ 2014 WIĘCEJ NA WWW.HUSHWARSAW.COM

WYDAWCA: FUNDACJA HUSH WARSAW


nakład: 10 000 egz. wydawca: FUNDACJA HUSH WARSAW

www.hushwarsaw.com facebook.com/HUSH.warsaw

gazeta dostępna online na: www.issuu.com/hushwarsaw


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.