iMagazine 2/2013

Page 1

Nadchodzą licencje wieloterytorialne

ISSN 2082-3630

ww

iMagazine 2/2013 (27)

Sprzęt:

Programy:

» Philips Fidelio SoundSphere

» DockView

» CooKoo Watch

» ­­Napkin

» Gear4 Streetparty5

» ­­WarGames

» ZAGGKeys ProPlus

» ­­The Critter Chronicles

» Seagate Wireless Plus

» Ski Jumping Pro

l w.ima azine.p g

Muzyka w strumieniu FILM: Django

Wywiad: Mailbox



» 2013 nr 2 » okiem pejota

3


Autentyczne, robione ręcznie ZendoSquare do wyjątkowych wnętrz Prawdziwa fotografia to unikat w świecie cyfrowych reprodukcji. Jeśli potrafisz to docenić. W setkach takich samych wnętrz, z reprodukcjami pochodzącymi z cyfrowych kopiarek nie ma miejsca na osobowość. W poszukiwaniu autentyczności, oryginalności i prawowitości fotografii zawędrowałem do świata ZendoSquare – ręcznie, tradycyjnie wywoływanych zdjęć. Zapraszam tam niewielu, bo tworzenie ZendoSquare nie jest produkcją masową. Na szczęście.

www.zendosquare.com


» 2013 nr 2 » spis treści

5

Aktualności 10

Programy

16 Wywiad z Gentry Underwood – twórcą Mailboxa  Wojtek Pietrusiewicz

63 GRY i Programy AppStore  Norbert Cała 65 GRY i Programy Mac OSX  Michał Zieliński

18 W strumieniu  Jarosław Cała

66 Napkin – coś więcej niż serwetka  Maciej Skrzypczak 68 Braki w iOS  Wojtek Pietrusiewicz 70 DockView – ułatwia przełączanie pomiędzy oknami  Maciej Mocowski 71 Seagate Media – zarządzaj swoim 1TB bezprzewodowych danych  Dominik Łada

Gry 75 WarGames  Krzysztof Morawski 77 Ski Jumping Pro  Krzysztof Morawski 80 The Book of Unwritten Tales  Wojciech Rajpert

Felietony 23 Szybkie sposoby zarabiania w Internecie  Kinga Ochendowska

82 The Book of Unwritten Tales: Critter Chronicles  Wojciech Rajpert

25 I nie będziesz pisał na iPadzie…  Kinga Ochendowska 27 iPhone w rozmiarze 5”  Wojtek Pietrusiewicz 30 Inbox Zero z Mailbox  Wojtek Pietrusiewicz 32 Rozwój technologii płatności mobilnych Wyzwania i przyszłość  Kamil Dyrtkowski 34 Nadchodzą licencje Wieloterytorialne  Gracjan Pietras (współpraca Maciej Rzepka)

Porady

38 Snoboholik  Niżej Podpisany

85 Tips & Tricks  Maciej Skrzypczak

Productivity

Film 87 Django  Jan Urbanowicz

41 Produktywne kopie zapasowe  Michał Śliwiński

Sprzęt 45 CooKoo Watch  Norbert Cała 48 Gear 4 StreetParty 5  Norbert Cała 50 Philips DS1155  Norbert Cała 52 Philips Fidelio SoundSphere DS9860W  Norbert Cała

92 Premiery DVD i Bluray luty 2013  Jan Urbanowicz

56 ZAGGKeys ProPlus – podświetlana klawiatura dla iPada  Dominik łada

Cała muzyka 93

58 Seagate Wireless Plus – 1TB bezprzewodowych danych  Dominik Łada

Książki

60 Logitech Rechargeable Trackpad T651 – pierwsza alternatywa dla magicznego gładzika  Dominik Łada

94 Tylko eBooki! 96 Social media – tylko dla firm?  (Fragment książki)

Makowa kuchnia 98


» 2013 nr 2 » wstępniak

6

»» Norbert Cała: Obok Porsche 911 z lat 70. to bezsprzecznie jedna z ładniejszych rzeczy, jakie widziałem.

»» Wojtek Pietrusiewicz: iOS 6 wniósł niewiele nowego w porównaniu ze zmianami, które wprowadził iOS 5 oraz poprzednie wersje.

„Płynie muza, płynie po polskiej krainie!” – tak chciałoby się zaśpiewać (parafrazując znany tekst Edmunda Wasilewskiego), przyglądając się rysunkowi Pawła Jońcy w bieżącym numerze iMagazine. Wreszcie mamy w Polsce pełnokrwistą ofertę muzyki strumieniowej. Do Deezera dołączył WiMP oraz (w końcu!) Spotify. Ceny atrakcyjne. Katalogi ciekawe. Dużo muzyki wszelakiej – polskiej, zagranicznej, nowoczesnej, klasycznej. Zadowoleni? Czy jesteście gotowi na rewolucję w swoim podejściu do słuchania muzyki? W tym numerze poruszamy ten temat szerzej. Mam nadzieję, że wyjaśnimy wiele kwestii i pomożemy Wam się zdecydować. Co jeszcze? Mailbox, Django, Seagate Wireless Plus, CooKoo Watch, Gear4, Philips, Ski Jumping, Critters Chronicles... Tradycyjnie – dużo tego. Czytajcie. Warto!

»» Jarek Cała: Najważniejszą rzeczą, jaką dał nam Internet, jest wirtualny świat muzyki i dostęp do absolutnie wszystkiego, co tylko chcemy usłyszeć, czyli dla milionów ludzi coś niewiarygodnie cudownego.

»» Maciej Skrzypczak: Wielu z nas miało zapewne okazję tłumaczyć znajomym, jak wykonać określoną operację w programie lub w systemie. Zazwyczaj posługujemy się przy tym instrukcją tekstową, wzbogaconą o zrzuty ekranu. Jak wiadomo, jeden obraz mówi więcej niż tysiąc słów. Tym samym, grafika powinna być nieodłączną częścią tutoriali.

reklama reklama@imagazine.pl Nr 2/2013 (28) LUTY 2013 http://www.imagazine.pl ISSN 2082-3630 Wydawca Mac Solutions Dominik Łada, ul. Zgoda 9 lok. 14, 00-018 Warszawa, NIP: 118-135-60-13 Redakcja  iMagazine, ul. Zgoda 9 lok. 14, 00-018 Warszawa, faks 22 403 83 00 redakcja@imagazine.pl redaktor naczelny Dominik Łada, tel. +48 501 055 988 d.lada@imagazine.pl zastępca redaktora naczelnego Norbert Cała n.cała@imagazine.pl

korekta Kinga Ochendowska k.ochendowska@imagazine.pl Monika Bartnik webmaster Marek Wojtaszek m.wojtaszek@imagazine.pl współpraca Dawid Długosz, Sławomir Durasiewicz, Paweł Jońca, Krzysztof Młynarski, Maciej Mocowski Krzysztof Morawski,
Kinga Ochendowska, Gracjan Pietras, Wojtek Pietrusiewicz, Paweł Piotrowski, Michał Rajpert, Wojtek Rajpert, Małgorzata Salamonowicz-Łada, Maciek Skrzypczak, Marta Sławińska, Michał Śliwiński, Jan Urbanowicz, Maciej Walczak, Marek Wojtaszek, Michał Zieliński projekt graficzny i skład Foxrabbit Designers

Teksty, grafiki oraz inne treści opublikowane na łamach „iMagazine” są chronione prawami autorskimi wydawcy magazynu „iMagazine”, ich autorów lub osób trzecich. Znaki towarowe i wszelkie inne oznaczenia o charakterze odróżniającym, umieszczone w „iMagazine” podlegają ochronie prawnej na rzecz wydawcy magazynu „iMagazine” lub innych uprawnionych osób trzecich. Używanie bądź korzystanie z utworów, znaków towarowych lub oznaczeń, o których mowa wyżej, jest zabronione bez uzyskania uprzedniej pisemnej zgody właściwego podmiotu uprawnionego, z wyjątkiem wykorzystania ich zgodnie z prawem dla celów prywatnych i niekomercyjnych. Redakcja nie zwraca niezamówionych tekstów i fotografii oraz zastrzega sobie prawo do skracania i redagowania nadesłanych materiałów. Zdjęcia z zasobów Apple dzięki uprzejmości Apple Inc. Pozostałe zdjęcia z zasobów autorów lub redakcji. Redakcja nie odpowiada za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń.

Magazyn hostuje firma Blue Media http://www.bluemedia.eu Wysyłkę newslettera obsługuje firma Sare http://www.sare.pl


» 2013 nr 2

» 2013 nr 2 » FELIETONY » iPhone w rozmiarze 5"

7

27

45

» 2013 nr 2 » SPRZĘT » CooKoo Watch

80

WOJCIECH RAJPERT

WOJTEK PIETRUSIEWICZ

NORBERT CAŁA

iPHONE W ROZMIARZE 5"

COOKOO WATCH

Ostatnie plotki mówią o trzech iPhone’ach, które mają pojawić się w tym roku.

Mężczyzna może używać tylko

Nie! O dwóch w 2013 i jednym na początku 2014. Wróć! Jednak trzech! W każ-

dwóch rodzajów biżuterii, piór

dym razie, codziennie możemy usłyszeć nowe plotki. Zastanówmy się jednak,

i zegarków. Wiecznych piór i zegarków. Pióro musi być wieczne,

jak mógłby taki iPhone wyglądać…

» 2013 nr 2 » GRY: OSX » The Book of Unwritten Tales

a zegarek może być Smart. Obecnie, mamy kilka interesujących zależności pomięPomimo, że większość z nas nie jest w stanie rozróżdzy ekranami w urządzeniach Apple. Rozmiary mają nić poszczególnych pikseli już przy 300 ppi, to dla perfekcyjnego wzroku ta granica leży przy około 600 ppi. oczywiście różne, ale ciekawe są powiązania w zakresie gęstości pikseli. iPad mini ma ekran o 163 punktach Przy kalkulowaniu, czy ekran zalicza się do „Retiny” czy  » 2013 nr 2 » TEMAT NUMERU » W strumieniu na cal (ppi), czyli dokładnie tyle samo, ile miał pierwszy też nie, bierze się pod uwagę również odległość, z jakiej iPhone oraz modele 3G i 3GS. Wiemy, że iPhone 4/4S na niego patrzymy. Dla iPhone’a jest to około 28 centymetrów. Dlatego też, jeśli patrzymy na 50" telewizor i 5 mają dwukrotnie wyższą gęstość, wynoszącą dokładnie 326 ppi. iPad 3/4 z ekranem Retina ma z kolei 264 HD z ponad trzech metrów (przy odtwarzanym materiappi, dwukrotnie więcej od pierwszego iPada i 2-ki, któle CAŁA 1080p), on również mógłbym zostać zaliczony do tej JAROSŁAW re mają 132 ppi. kategorii, pomimo że ekran ma jedynie 44 ppi. Jeśli teraz weźmiemy magiczną liczbę 5" (dokładnie Gdyby zadebiutował iPhone 5" o ekranie i gęstości wynosi ona 4,94" – została zaokrąglona, podobnie jak 264 ppi, to Apple wystawi się na przytyki zarówno branw przypadku iPada mini o ekranie 7,85", a nie 7,9") i rozży, jak i mediów. Wszyscy będą zgodnie twierdzili, że Apple’owi zabrakło pomysłów i innowacji. Niestety, to ciągniemy na niej obraz o rozdzielczości 640x1136 pikseli koszt za próbę ułatwienia deweloperom życia, przy jedz iPhone’a 5, to otrzymamy gęstość upakowania pikseli na poziomie 264 ppi. Dokładnie tyle, ile ma iPad 3 i 4. noczesnym zapewnieniu użytkownikom najlepszej możNiestety, w takiej sytuacji telefon straci przydomek liwej jakości wyświetlanych treści. Tym samym, Apple „Retina”, jeśli Apple nadal będzie trzymał się swojej defipozostaje właściwie tylko jeden krok – ponowne podwojenie gęstości, czyli upakowaniu czterokrotnie większej nicji – przy prawie takiej samej odległości trzymania telefonu od twarzy, granica będzie w rejonie 290 ppi. iPad liczby pikseli, niż w iPhonie 5. Wynikiem takiego kroku z ekranem wysokiej rozdzielczości, pomimo 264 ppi, byłby ekran o przekątnej 4,94", 528 ppi oraz o rozdzielkwalifikuje się do tej technologii, ponieważ trzymamy czości 1280x2272 pikseli. To niewątpliwie byłyby liczby, go w większej odległości od twarzy. To jednak nie jedyktórymi Apple chciałoby się pochwalić – ponownie podny problem takiego rozwiązania… nieśliby poprzeczkę konkurencji.

Kiedyś, gdy byłem jeszcze bardzo młodym człowiekiem, pewien starszy i powszechnie szanowany Pan, powie-

18 dział mi, że mężczyzna może używać tylko dwóch ro-

dzajów biżuterii: wiecznych piór i zegarków. Dobre pióro wieczne mam, ale nie używam go, bo jak większość z Was nie pamiętam, kiedy użyłem tradycyjnego środka piśmienniczego do czegoś więcej, niż parafka pod kredytem. Zaś na polu zegarków poległem, zakochując się NORBERT w nich bez pamięci. Mam kilka sztuk, każdy na inną okazję. Inny jest na wyścig Formuły 1, inny do pracy, inny na imprezę, kolejny do nurkowania. W ostatniej kategorii możemy rozróżnić dwie podkategorie: inny do rekreacyjnego, a inny do bardziej technicznego nurkowania. Ogólnie rzecz biorąc, łatwiej jest mi wyobrazić sobie wyjścia z domu bez zegarka, niż bez iPhone’a. Jeśli mnie znacie, choćby z moich artykułów, to wiecie jak dużą wagę ma to wyznanie. Zegarek CooKoo Watch jest więc dla mnie ideW założeniu alny. Mając go na ręku, nigdy nie zapomnę zabrać ze sobą zegarek ma iPhone’a. być przedłużeniem

W STRUMIENIU

» 5", 1080x1920 i 440 ppi u konkurencji Chyba najpopularniejszym, „topowym” ekranem w tym roku, będą konstrukcje 5" o rozdzielczości 1080x1920 pikseli i gęstości upakowania na poziomie 440 ppi.

» Interfejs Takie rozciągnięcie ekranu nie jest jednak dobrym pomysłem. Jak wiemy, iPad i iPhone mają zupełnie różnie rozwiązane UI, pomimo podobnych rozdzielczości

naszego centrum powiadomień – z telefonu na nadgarstek. Niestety sposób implementacji tego rozwiązania nie jest idealny

Jeśli ktoś daje nam kolejną możliwość nie okradania, a wspomagania artystów, i to wszystko w tak przystępnej dla nas cenie, to nie pozostaje nam nic innego, jak skorzystanie z tej sposobności. Mimo że jestem młody – a przynajmniej tak mi się wydaje – bardzo dobrze pamiętam czasy Stadionu Dziesięciolecia, gdzie kasety i płyty z piracką muzyką były czymś tak normalnym, jak ryby w hodowlanym stawie. Setki prowizorycznych stoisk, na których leżały miliardy godzin nielegalnej muzyki, sprzedawanej jak zwykłe skarpetki. Wszystko na luzie, bez stresu, i ani strona kupująca ani sprzedająca nie myślały o sobie jak o „złodziejach”. Muzyka legalna była czymś tak abstrakcyjnym, jak pełne sklepowe półki

w czasach PRL-u. Później świat dał nam dużo potężniejszą broń niż „Jarmark Europa”. Dał nam Internet. Z jednej strony, pomaga on artystom w promowaniu się na całym świecie. Z drugiej jednak, jest chyba jak strzał w piętę. Dzięki Internetowi piractwo stało się potężne, jak nigdy wcześniej. Jednak najważniejszą rzeczą, jaką dał nam Internet, jest wirtualny świat muzyki i dostęp do absolutnie wszystkiego, co tylko chcemy usłyszeć – czyli dla milionów ludzi – coś niewiarygodnie cudownego.

» Tradycyjne wzornictwo, nowoczesna technologia W ostatnim czasie pojawiło się sporo projektów zegarków integrowanych ze smartpho-

48

» 2013 nr 2 » SPRZĘT » Gear 4 StreetParty 5

» 2013 nr 2 » FILM » Django

THE BOOK OF UNWRITTEN TALES

87

JAN URBANOWICZ

CAŁA

nami. Wszystkie one mają dwie cechy wspólne – komunikację za pomocą Bluetooth Smart (4.0) oraz wzornictwo, które nie przypadnie do gustu fanom tradycyjnych zegarków. CooKoo Watch wyróżnia się właśnie w tej drugiej kategorii, bo wygląda jak tradycyjny i do tego całkiem ciekawy zegarek sportowy. Możemy go kupić w dwóch podstawowych kolorach – czarnym i białym – oraz kilku edycjach specjalnych. Do testów w iMagazine dostaliśmy wersję białą. Koperta zegarka wykonana jest ze średniej jakości plastiku, ale zwieńczoCooKoo Watch na bardzo ładnym, stalowym wygląda jak pierścieniem. Pod szkiełkiem, zwykły i do tego które niestety nie jest szafirocałkiem ładny zegarek we, kryje się minimalistyczsportowy ny cyferblat. Mimo, że jest on również wyświetlaczem

W dzisiejszych czasach, wśród internetowych komentarzy często możemy natrafić na stwierdzenia, że gry dzisiaj nie są takie, jak kiedyś i wszystko nastawione jest na jak największy zysk – czyli skryptów, „singla” na 6 godzin i naj-

lepiej, żeby wiele nie trzeba było robić, poza przyciskaniem kilku klawiszy. Jednym słowem: „Press A to awesome”. Nic z tych rzeczy nie dotyczy „The Book of Unwritten Tales”.

Hotelowe pokoje i przedziały Nie jestem zwolennikiem stwierdzeń, że nic nie jest taw pociągach kie jak wcześniej, gry idą w złym kierunku i stara szkoła – to zdecydowanie nigdy nie wróci. Świat gier się zmienił, co do tego nie ma najbardziej naturalne żadnych wątpliwości, ale na przeciw tym, którzy w paśrodowisko dla tego mięci mają dziesiątki godzin spędzonych z rasowymi sprzętu

obojętnie. Gra tryska humorem, nawiązuje do wielu sytuacji z życia codziennego, ma wyraziste postacie. Voice-acting i oprawa graficzna – są świetne. Akcja gry umiejscowiona jest w fikcyjnym świecie, trapionym przez konflikt dwóch zwaśnionych frakcji – Sojuszem i Armią Cienia. Nam przyjdzie się wcielić w maprzygodówkami, wychodzą panowie z KING Art Games. łego gnoma, spryciarza o imieniu Wilbur. iPokój może Wszyscy, którzy znają gatunek przygodówek poinOscary już za progiem. Sporo filmów emocjonująca konkurencja pomiędzy t’n’click, znają tytuł: „The Secret of Monkey Island”. Fani przynieść tajemniczy artefakt, a nam powierzony zoprodukcjami. Jednak mnie, najbardziej ze wszystkich, przypadł do gustu tej genialnej produkcji nie powinni obok TBoUT przejść staje pierścień, który musimy dostarczyć arcymagowi.

GEAR 4 STREETPARTY 5 TravelParty, a nie StreetParty Gear 4 zapragnął mieć w swojej ofercie stację dokującą, przeznaczoną dla urządzeń ze złączem Ligntning. Na pudełku znajdziemy ikonę informującą o zgodności z iPhone’em oraz iPodem. W trakcie testów sprawdziłem także działanie z iPadami i nie było większych problemów. StreetParty 5 – tak bowiem nazywa się stacja, którą testowałem – działa więc ze wszystkimi urządzeniami ze złączem Lightning. Choć przyznać trzeba, że nie ze wszystkim jednakowo dobrze.

Nawet nie wyjmując urządzenia z pudełka, od razu wiedziałem, że z tyłu znajdę miejsce na umieszczenie baterii, lub urządzenie będzie miało wbudowany akumulator. StreetParty 5 wyjaśnia wszystko. W końcu, po co nam na ulicy głośnik, bez autonomicznego zasilania? Gear 4 wybrał znacznie lepsze, pierwsze rozwiązanie – głośnik zasilany jest 4 bateriami AA. Baterie te powinny wystarczyć na około 8 godzin. Zauważyłem jednak, że gdy baterie są już na wyczerpaniu, znacząco spada jakość dźwięku oraz zadokowane urządzenie nie ładuje się tak, jak ma to miejsce przy zasilaniu ze ściany.

„Django” – nowe dziecko Quentina Tarantino.

Quentin Tarantino to nazwisko znane jest chyba wszystkim, a przynajmniej tym, którzy interesują się kinem. Twórca wyjątkowy, specyficzny i jedyny w swoim rodzaju. Genialny reżyser, który przez lata wypracował swój własny, kultowy już styl. Do swoich obrazów pisze również własne scenariusze, co na pewno ma wpływ na to, jak współgrają ze sobą poszczególne elementy produkcji. Tarantino znany jest z tego, że potrafi idealnie poprowadzić aktorów, dzięki czemu dają oni z siebie absolutne maksimum. Przekłada się to na efekt końcowy – zwłaszcza, że Tarantino nie angażuje aktorów byle jakich. Dowody na to mieliśmy właściwie od samego początku, gdy w 1992 roku oglądaliśmy „Wściekłe psy”. Porywający, błyskotliwy i brutalny film gangsterski, który wbija w fotel od początku, do samego końca. Według wielu, to najlepszy film Tarantino, ale i tak kultową pozostaje kolejna w chronologii produkcja, czyli „Pulp Fiction”. Obsypany licznymi, najważniejszymi nagrodami w świecie filmowym (w tym Złota Palma w Cannes za najlepszy film, czy Oscar oraz Złoty Glob za scenariusz), na zawsze zapada w pamięć. I choć nie musi się podobać każdemu, to na pewno nie można koło niego przejść obojętnie. Potem bywało już różnie. Pan Quentin miewał filmy lepsze i gorsze, ale wszystkie reprezentowały

pewien poziom. Nie można nie zauważyć zabaw stylem i konwencją. Najpierw kino gangsterskie, później inspiracja kinem azjatyckim, czy kinem wojennym. W końcu przyszedł czas na coś – „z zupełnie innej beczki” – nawiązanie do Spaghetti westernu.

» Na koń! No dobrze. Połechtaliśmy, pochwaliliśmy i wynieśliśmy pod niebiosa reżysera. Może czas wspomnieć coś o samym filmie. „Django” (w oryginale „Django Unchained”) to, tak jak wspomniałem wcześniej, produkcja inspirowana spaghetti westernem, czyli filmem o kowbojach, tylko nie kręconym na Dzikim Zachodzie, nawet nie w USA i nie przez Amerykanów. Największym (i chyba najpopularniejszym) twórcą tego gatunku był Sergio Leone, który stworzył słynną „dolarową trylogię”. Przyznam szczerze, że gdy po raz pierwszy usłyszałem, że Tarantino zabiera się za ten film, to miałem mieszane uczucia. Ta koncepcja nie pasowała do Quentina. Ale miałem też wiarę. Wiarę w reżysera, którego bardzo ceniłem i który rzadko mnie rozczarowywał. Zwłaszcza po „Bękartach wojny” czułem, że nie będzie źle. Wspomniałem o tym


» 2013 nr 2 » JAK czytać imagazine? 8

Jak czytać iMagazine? iMagazine to magazyn w wersji elektronicznej, do pobrania w formie pliku PDF. Format PDF daje nam kilka możliwości interakcji. Aby ułatwić nawigację po iMagazine, wiele miejsc jest klikalnych – dzięki temu można szybciej przechodzić w interesujące nas miejsca. Strona tytułowa zawiera linki do promowanych w danym wydaniu artykułów.

NADCHODZĄ LICENCJE WIELOTERYTORIALNE

ISSN 2082-3630

ww

iMagazine 2/2013 (27)

SPRZĘT:

PROGRAMY:

» Philips Fidelio SoundSphere

» DockView

» CooKoo Watch

» Napkin

» Gear4 Streetparty5

» WarGames

» ZAGGKeys ProPlus

» The Critter Chronicles

» Seagate Wireless Plus

» Ski Jumping Pro

l w.ima azine.p g

7

» 2013 nr 2

27

» 2013 nr 2 » FELIETONY » iPhone w rozmiarze 5"

COOKOO WATCH

Ostatnie plotki mówią o trzech iPhone’ach, które mają pojawić się w tym roku.

80

Mężczyzna może używać tylko

Nie! O dwóch w 2013 i jednym na początku 2014. Wróć! Jednak trzech! W każ-

dwóch rodzajów biżuterii, piór i zegarków.

dym razie, codziennie możemy usłyszeć nowe plotki. Zastanówmy się jednak, jak mógłby taki iPhone wyglądać…

Pióro musi być wieczne, a zegarek może być Smart.

Obecnie, mamy kilka interesujących zależności pomięPomimo, że większość z nas nie jest w stanie rozróżdzy ekranami w urządzeniach Apple. Rozmiary mają nić poszczególnych pikseli już przy 300 ppi, to dla perfekcyjnego wzroku ta granica leży przy około 600 ppi. oczywiście różne, ale ciekawe są powiązania w zakresie gęstości pikseli. iPad mini ma ekran o 163 punktach Przy kalkulowaniu, czy ekran zalicza się do „Retiny” czy  » 2013 nr 2 » TEMAT NUMERU » W strumieniu na cal (ppi), czyli dokładnie tyle samo, ile miał pierwszy też nie, bierze się pod uwagę również odległość, z jakiej iPhone oraz modele 3G i 3GS. Wiemy, że iPhone 4/4S na niego patrzymy. Dla iPhone’a jest to około 28 centymetrów. Dlatego też, jeśli patrzymy na 50" telewizor i 5 mają dwukrotnie wyższą gęstość, wynoszącą dokładnie 326 ppi. iPad 3/4 z ekranem Retina ma z kolei 264 HD z ponad trzech metrów (przy odtwarzanym materiappi, dwukrotnie więcej od pierwszego iPada i 2-ki, któle CAŁA 1080p), on również mógłbym zostać zaliczony do tej JAROSŁAW re mają 132 ppi. kategorii, pomimo że ekran ma jedynie 44 ppi. Jeśli teraz weźmiemy magiczną liczbę 5" (dokładnie Gdyby zadebiutował iPhone 5" o ekranie i gęstości wynosi ona 4,94" – została zaokrąglona, podobnie jak 264 ppi, to Apple wystawi się na przytyki zarówno branw przypadku iPada mini o ekranie 7,85", a nie 7,9") i rozży, jak i mediów. Wszyscy będą zgodnie twierdzili, że Apple’owi zabrakło pomysłów i innowacji. Niestety, to ciągniemy na niej obraz o rozdzielczości 640x1136 pikseli z iPhone’a 5, to otrzymamy gęstość upakowania pikseli koszt za próbę ułatwienia deweloperom życia, przy jedna poziomie 264 ppi. Dokładnie tyle, ile ma iPad 3 i 4. noczesnym zapewnieniu użytkownikom najlepszej możNiestety, w takiej sytuacji telefon straci przydomek liwej jakości wyświetlanych treści. Tym samym, Apple „Retina”, jeśli Apple nadal będzie trzymał się swojej defipozostaje właściwie tylko jeden krok – ponowne podwonicji – przy prawie takiej samej odległości trzymania tejenie gęstości, czyli upakowaniu czterokrotnie większej lefonu od twarzy, granica będzie w rejonie 290 ppi. iPad liczby pikseli, niż w iPhonie 5. Wynikiem takiego kroku z ekranem wysokiej rozdzielczości, pomimo 264 ppi, byłby ekran o przekątnej 4,94", 528 ppi oraz o rozdzielkwalifikuje się do tej technologii, ponieważ trzymamy czości 1280x2272 pikseli. To niewątpliwie byłyby liczby, go w większej odległości od twarzy. To jednak nie jedyktórymi Apple chciałoby się pochwalić – ponownie podny problem takiego rozwiązania… nieśliby poprzeczkę konkurencji.

Kiedyś, gdy byłem jeszcze bardzo młodym człowiekiem, pewien starszy i powszechnie szanowany Pan, powie-

18 dział mi, że mężczyzna może używać tylko dwóch ro-

dzajów biżuterii: wiecznych piór i zegarków. Dobre pióro wieczne mam, ale nie używam go, bo jak większość z Was nie pamiętam, kiedy użyłem tradycyjnego środka piśmienniczego do czegoś więcej, niż parafka pod kredytem. Zaś na polu zegarków poległem, zakochując się NORBERT w nich bez pamięci. Mam kilka sztuk, każdy na inną okazję. Inny jest na wyścig Formuły 1, inny do pracy, inny na imprezę, kolejny do nurkowania. W ostatniej kategorii możemy rozróżnić dwie podkategorie: inny do rekreacyjnego, a inny do bardziej technicznego nurkowania. Ogólnie rzecz biorąc, łatwiej jest mi wyobrazić sobie wyjścia z domu bez zegarka, niż bez iPhone’a. Jeśli mnie znacie, choćby z moich artykułów, to wiecie jak dużą wagę ma to wyznanie. Zegarek CooKoo Watch jest więc dla mnie idealny. Mając go na ręku, nigdy W założeniu nie zapomnę zabrać ze sobą zegarek ma iPhone’a. być przedłużeniem

W STRUMIENIU

Chyba najpopularniejszym, „topowym” ekranem w tym roku, będą konstrukcje 5" o rozdzielczości 1080x1920 pikseli i gęstości upakowania na poziomie 440 ppi.

» 2013 nr 2 » GRY: OSX » The Book of Unwritten Tales

WOJCIECH RAJPERT

NORBERT CAŁA

iPHONE W ROZMIARZE 5"

» 5", 1080x1920 i 440 ppi u konkurencji

45

» 2013 nr 2 » SPRZĘT » CooKoo Watch

WOJTEK PIETRUSIEWICZ

» Interfejs Takie rozciągnięcie ekranu nie jest jednak dobrym pomysłem. Jak wiemy, iPad i iPhone mają zupełnie różnie rozwiązane UI, pomimo podobnych rozdzielczości

naszego centrum powiadomień – z telefonu na nadgarstek. Niestety sposób implementacji tego rozwiązania nie jest idealny

Jeśli ktoś daje nam kolejną możliwość nie okradania, a wspomagania artystów, i to wszystko w tak przystępnej dla nas cenie, to nie pozostaje nam nic innego, jak skorzystanie z tej sposobności. Mimo że jestem młody – a przynajmniej tak mi się wydaje – bardzo dobrze pamiętam czasy Stadionu Dziesięciolecia, gdzie kasety i płyty z piracką muzyką były czymś tak normalnym, jak ryby w hodowlanym stawie. Setki prowizorycznych stoisk, na których leżały miliardy godzin nielegalnej muzyki, sprzedawanej jak zwykłe skarpetki. Wszystko na luzie, bez stresu, i ani strona kupująca ani sprzedająca nie myślały o sobie jak o „złodziejach”. Muzyka legalna była czymś tak abstrakcyjnym, jak pełne sklepowe półki

w czasach PRL-u. Później świat dał nam dużo potężniejszą broń niż „Jarmark Europa”. Dał nam Internet. Z jednej strony, pomaga on artystom w promowaniu się na całym świecie. Z drugiej jednak, jest chyba jak strzał w piętę. Dzięki Internetowi piractwo stało się potężne, jak nigdy wcześniej. Jednak najważniejszą rzeczą, jaką dał nam Internet, jest wirtualny świat muzyki i dostęp do absolutnie wszystkiego, co tylko chcemy usłyszeć – czyli dla milionów ludzi – coś niewiarygodnie cudownego.

» Tradycyjne wzornictwo, nowoczesna technologia W ostatnim czasie pojawiło się sporo projektów zegarków integrowanych ze smartpho-

48

» 2013 nr 2 » SPRZĘT » Gear 4 StreetParty 5

87

» 2013 nr 2 » FILM » Django

THE BOOK OF UNWRITTEN TALES JAN URBANOWICZ

CAŁA

nami. Wszystkie one mają dwie cechy wspólne – komunikację za pomocą Bluetooth Smart (4.0) oraz wzornictwo, które nie przypadnie do gustu fanom tradycyjnych zegarków. CooKoo Watch wyróżnia się właśnie w tej drugiej kategorii, bo wygląda jak tradycyjny i do tego całkiem ciekawy zegarek sportowy. Możemy go kupić w dwóch podstawowych kolorach – czarnym i białym – oraz kilku edycjach specjalnych. Do testów w iMagazine dostaliśmy wersję białą. Koperta zegarka wykonana jest ze średniej jakości plastiku, ale zwieńczoCooKoo Watch na bardzo ładnym, stalowym wygląda jak pierścieniem. Pod szkiełkiem, zwykły i do tego które niestety nie jest szafirocałkiem ładny zegarek we, kryje się minimalistyczsportowy ny cyferblat. Mimo, że jest on również wyświetlaczem

W dzisiejszych czasach, wśród internetowych komentarzy często możemy natrafić na stwierdzenia, że gry dzisiaj nie są takie, jak kiedyś i wszystko nastawione jest na jak największy zysk – czyli skryptów, „singla” na 6 godzin i naj-

lepiej, żeby wiele nie trzeba było robić, poza przyciskaniem kilku klawiszy. Jednym słowem: „Press A to awesome”. Nic z tych rzeczy nie dotyczy „The Book of Unwritten Tales”.

Hotelowe pokoje i przedziały Nie jestem zwolennikiem stwierdzeń, że nic nie jest taw pociągach kie jak wcześniej, gry idą w złym kierunku i stara szkoła – to zdecydowanie nigdy nie wróci. Świat gier się zmienił, co do tego nie ma najbardziej naturalne żadnych wątpliwości, ale na przeciw tym, którzy w paśrodowisko dla tego mięci mają dziesiątki godzin spędzonych z rasowymi sprzętu

obojętnie. Gra tryska humorem, nawiązuje do wielu sytuacji z życia codziennego, ma wyraziste postacie. Voice-acting i oprawa graficzna – są świetne. Akcja gry umiejscowiona jest w fikcyjnym świecie, trapionym przez konflikt dwóch zwaśnionych frakcji – Sojuszem i Armią Cienia. Nam przyjdzie się wcielić w maprzygodówkami, wychodzą panowie z KING Art Games. łegoza gnoma, spryciarza o imieniu Wilbur. iPokój może Wszyscy, którzy znają gatunek przygodówek poinOscary już progiem. Sporo filmów emocjonująca konkurencja pomiędzy t’n’click, znają tytuł: „The Secret of Monkey Island”. Fani przynieść tajemniczy artefakt, a nam powierzony zoprodukcjami. Jednak mnie, najbardziej ze wszystkich, przypadł do gustu tej genialnej produkcji nie powinni obok TBoUT przejść staje pierścień, który musimy dostarczyć arcymagowi.

GEAR 4 STREETPARTY 5 TravelParty, a nie StreetParty Gear 4 zapragnął mieć w swojej ofercie stację dokującą, przeznaczoną dla urządzeń ze złączem Ligntning. Na pudełku znajdziemy ikonę informującą o zgodności z iPhone’em oraz iPodem. W trakcie testów sprawdziłem także działanie z iPadami i nie było większych problemów. StreetParty 5 – tak bowiem nazywa się stacja, którą testowałem – działa więc ze wszystkimi urządzeniami ze złączem Lightning. Choć przyznać trzeba, że nie ze wszystkim jednakowo dobrze.

Nawet nie wyjmując urządzenia z pudełka, od razu wiedziałem, że z tyłu znajdę miejsce na umieszczenie baterii, lub urządzenie będzie miało wbudowany akumulator. StreetParty 5 wyjaśnia wszystko. W końcu, po co nam na ulicy głośnik, bez autonomicznego zasilania? Gear 4 wybrał znacznie lepsze, pierwsze rozwiązanie – głośnik zasilany jest 4 bateriami AA. Baterie te powinny wystarczyć na około 8 godzin. Zauważyłem jednak, że gdy baterie są już na wyczerpaniu, znacząco spada jakość dźwięku oraz zadokowane urządzenie nie ładuje się tak, jak ma to miejsce przy zasilaniu ze ściany.

„Django” – nowe dziecko Quentina Tarantino.

Quentin Tarantino to nazwisko znane jest chyba wszystkim, a przynajmniej tym, którzy interesują się kinem. Twórca wyjątkowy, specyficzny i jedyny w swoim rodzaju. Genialny reżyser, który przez lata wypracował swój własny, kultowy już styl. Do swoich obrazów pisze również własne scenariusze, co na pewno ma wpływ na to, jak współgrają ze sobą poszczególne elementy produkcji. Tarantino znany jest z tego, że potrafi idealnie poprowadzić aktorów, dzięki czemu dają oni z siebie absolutne maksimum. Przekłada się to na efekt końcowy – zwłaszcza, że Tarantino nie angażuje aktorów byle jakich. Dowody na to mieliśmy właściwie od samego początku, gdy w 1992 roku oglądaliśmy „Wściekłe psy”. Porywający, błyskotliwy i brutalny film gangsterski, który wbija w fotel od początku, do samego końca. Według wielu, to najlepszy film Tarantino, ale i tak kultową pozostaje kolejna w chronologii produkcja, czyli „Pulp Fiction”. Obsypany licznymi, najważniejszymi nagrodami w świecie filmowym (w tym Złota Palma w Cannes za najlepszy film, czy Oscar oraz Złoty Glob za scenariusz), na zawsze zapada w pamięć. I choć nie musi się podobać każdemu, to na pewno nie można koło niego przejść obojętnie. Potem bywało już różnie. Pan Quentin miewał filmy lepsze i gorsze, ale wszystkie reprezentowały

pewien poziom. Nie można nie zauważyć zabaw stylem i konwencją. Najpierw kino gangsterskie, później inspiracja kinem azjatyckim, czy kinem wojennym. W końcu przyszedł czas na coś – „z zupełnie innej beczki” – nawiązanie do Spaghetti westernu.

» Na koń! No dobrze. Połechtaliśmy, pochwaliliśmy i wynieśliśmy pod niebiosa reżysera. Może czas wspomnieć coś o samym filmie. „Django” (w oryginale „Django Unchained”) to, tak jak wspomniałem wcześniej, produkcja inspirowana spaghetti westernem, czyli filmem o kowbojach, tylko nie kręconym na Dzikim Zachodzie, nawet nie w USA i nie przez Amerykanów. Największym (i chyba najpopularniejszym) twórcą tego gatunku był Sergio Leone, który stworzył słynną „dolarową trylogię”. Przyznam szczerze, że gdy po raz pierwszy usłyszałem, że Tarantino zabiera się za ten film, to miałem mieszane uczucia. Ta koncepcja nie pasowała do Quentina. Ale miałem też wiarę. Wiarę w reżysera, którego bardzo ceniłem i który rzadko mnie rozczarowywał. Zwłaszcza po „Bękartach wojny” czułem, że nie będzie źle. Wspomniałem o tym

Na jednej z następnych stron, nad informacją o konkursach z poprzedniego wydania, znajdują się miniatury stron z artykułami promowanymi.

MUZYKA W STRUMIENIU FILM: DJANGO

WYWIAD: MAILBOX

» 2013 nr 2 » SPIS TREŚCI

Aktualności 10

5

Programy

16­Wywiad­z­Gentry­Underwood­–­twórcą­ Mailboxa Wojtek Pietrusiewicz

63­GRY­i­Programy­AppStore Norbert Cała

18 W strumieniu Jarosław Cała

66­Napkin­–­coś­więcej­niż­serwetka Maciej Skrzypczak

65­GRY­i­Programy­Mac­OSX Michał Zieliński

68­Braki­w­iOS Wojtek Pietrusiewicz 70­DockView­–­ułatwia­przełączanie­pomiędzy­ oknami Maciej Mocowski 71­Seagate­Media­–­zarządzaj­swoim 1TB­bezprzewodowych­danych Dominik Łada

Gry 75 WarGames Krzysztof Morawski 77­Ski­Jumping­Pro Krzysztof Morawski 80­The­Book­of­Unwritten­Tales Wojciech Rajpert

Felietony 23 Szybkie sposoby zarabiania w Internecie Kinga Ochendowska

82­The­Book­of­Unwritten­Tales:­Critter­ Chronicles Wojciech Rajpert

25­I­nie­będziesz­pisał­na­iPadzie… Kinga Ochendowska 27­iPhone­w­rozmiarze­5” Wojtek Pietrusiewicz 30 Inbox Zero z Mailbox Wojtek Pietrusiewicz 32­Rozwój­technologii­płatności­mobilnych­ Wyzwania­i­przyszłość Kamil Dyrtkowski 34­Nadchodzą­licencje­Wieloterytorialne Gracjan Pietras (współpraca Maciej Rzepka) 38­Snoboholik Niżej Podpisany

Porady 85 Tips & Tricks Maciej Skrzypczak

Film

Productivity

87­Django Jan Urbanowicz

41­Produktywne­ kopie zapasowe Michał Śliwiński

Sprzęt 45­CooKoo­Watch Norbert Cała 48­Gear­4­StreetParty­5 Norbert Cała 50­Philips­DS1155 Norbert Cała 52­Philips­Fidelio­SoundSphere­ DS9860W Norbert Cała

92­Premiery­DVD­i­Bluray­luty­2013 Jan Urbanowicz

56­ZAGGKeys­ProPlus­–­podświetlana­ klawiatura­dla­iPada Dominik łada

Cała muzyka 93

58­Seagate­Wireless­Plus­ –­1TB­bezprzewodowych­ danych Dominik Łada

Książki

60­Logitech­Rechargeable­ Trackpad T651 – pierwsza alternatywa­dla­magicznego­ gładzika Dominik Łada

94 Tylko eBooki! 96­Social­media­–­tylko­dla­fi­rm? (Fragment książki)

Makowa kuchnia 98

Spis treści przygotowano w taki sposób, aby można było od razu przejść do interesującego nas artykułu – wystarczy kliknąć lub dotknąć na iPadzie/ iPhone’ie tytuł artykułu.

» 2013 nr 2 » TEMAT NUMERU » W strumieniu

18

JAROSŁAW CAŁA

W STRUMIENIU

W każdym miejscu magazynu, klikając w logo iMagazine w lewym górnym rogu, automatycznie przechodzimy do spisu treści.

Jeśli ktoś daje nam kolejną możliwość nie okradania, a wspomagania artystów, i to wszystko w tak przystępnej dla nas cenie, to nie pozostaje nam nic innego, jak skorzystanie z tej sposobności. Mimo że jestem młody – a przynajmniej tak mi się wydaje – bardzo dobrze pamiętam czasy Stadionu Dziesięciolecia, gdzie kasety i płyty z piracką muzyką były czymś tak normalnym, jak ryby w hodowlanym stawie. Setki prowizorycznych stoisk, na których leżały miliardy godzin nielegalnej muzyki, sprzedawanej jak zwykłe skarpetki. Wszystko na luzie, bez stresu, i ani strona kupująca ani sprzedająca nie myślały o sobie jak o „złodziejach”. Muzyka legalna była czymś tak abstrakcyjnym, jak pełne sklepowe półki

w czasach PRL-u. Później świat dał nam dużo potężniejszą broń niż „Jarmark Europa”. Dał nam Internet. Z jednej strony, pomaga on artystom w promowaniu się na całym świecie. Z drugiej jednak, jest chyba jak strzał w piętę. Dzięki Internetowi piractwo stało się potężne, jak nigdy wcześniej. Jednak najważniejszą rzeczą, jaką dał nam Internet, jest wirtualny świat muzyki i dostęp do absolutnie wszystkiego, co tylko chcemy usłyszeć – czyli dla milionów ludzi – coś niewiarygodnie cudownego.

iMagazine można czytać na komputerach dzięki systemowemu „Podglądowi” lub programowi ­Acrobat Reader. Na ­iPadach lub iPhone’ie/iPodzie Touch, iMagazine jest możliwy do przeglądania poprzez aplikację iBooks lub eGazety ­Reader. W przypadku iBooks każdy numer iMagazine trzeba ręcznie wrzucić na urządzenie przenośnie poprzez iTunes. W przypadku eGazety Readera trzeba być zarejestrowanym w systemie eGazety. W tym przypadku, ­każdorazowo, gdy będzie pojawiało się nowe wydanie iMagazine, informacja o tym pojawi się wewnątrz aplikacji i magazyn będzie można pobrać bezpłatnie przez Internet.  «



» 2013 nr 2 » aktualności

10

Nowy głośnik Gear4 AirZone Series 3 z technologią AirPlay Wszystkie prognozy technologiczne na najbliższe lata są zgodne co do jednego – przyszłość opiera się na rozwiązaniach bezprzewodowych. Chyba najlepszą z technologii, wykorzystywanych do bezprzewodowego odtwarzania dźwięku, jest AirPlay. Pozwala on na bezprzewodowe i strumieniowe przesyłanie wszelkich danych – muzyki, filmów, zdjęć i innego rodzaju plików do urządzeń odbiorczych. Firma Gear4, w swojej dotychczasowej ofercie miała już urządzenie z wykorzystaniem technologii AirPlay – AirZone Series 1. Obecnie gama rozwiązań bezprzewodowych producenta powiększa się, a na rynek wkracza nowa generacja głośnika – AirZone Series 3. AirZone Series 3 to kompaktowe rozwiązanie cechujące się nowoczesnym, eleganckim wyglądem. Na tylnym panelu głośnika, oprócz złącza Aux In, wejścia zasilania i przycisku uruchamiającego, umieszczono również wejście USB oraz przycisk parowania. By rozpocząć współpracę między urządzeniem Apple a AirZone Series 3, wystarczy jednorazowo podłączyć

je do głośnika za pomocą kabla USB i skorzystać z przycisku parowania. Po rozłączeniu kabla, urządzenia są już zsynchronizowane, a AirZone gotowy jest do odtwarzania muzyki z wybranego nośnika. Gear4 AirZone Series 3 posiada dwa wbudowane przetworniki, wzmacniacz akustyczny klasy D i zasilanie o mocy 16W. Podłączony do zasilania głośnik podczas odtwarzania muzyki, może również ładować baterię w iPhone’ie czy iPadzie. Cena głośnika Gear4 AirZone Series 3 wynosi 699 PLN.

Wzrost cen Microsoft Office for Mac 2011 Większość serwisów zagranicznych informuje, że Microsoft „po cichu” podniósł ceny swoich pakietów biurowy dla maków – Office for Mac 2011 – o 20USD. Jak udało się nam zorientować – korzystając z informacji uzyskanych bezpośrednio od źródeł w polskim biurze MS – podobnie będzie też u nas. Apple wprowadza do sprzedaży iPada 128GB

Jeśli planujecie zakup pakietu biurowego i nie chcecie mieć abonamentu w usłudze Office 365, warto szybko udać się do sklepu – pakiety w starych cenach są jeszcze dostępne! Jak podejrzewamy – już niedługo.

Po serii związanych z tym plotek, Apple oficjalnie wprowadziło do sprzedaży iPada z Retiną, o pojemności 128GB. Nowa wersja pojemnościowa iPada ma uzupełniać ofertę i jest już dostępna w sklepach.

Dreams” Chase’a Bucha, a kupił ją Philip Luepke z Niemiec. W nagrodę Apple przyznało mu gift card na skromną wartość 10 tys. euro. Użytkownicy iTunes pobierają średnio 15 tys. utworów na minutę, a sam sklep jest dostępny w 119 krajach i zawiera w sobie ponad 26 milionów piosenek, wolnych od DRM, w formacie AAC-256kbps.

Polskie ceny wyglądają następująco 3399: zł brutto wersja Wi-Fi, 3899 zł brutto wersja z LTE.

Aktualizacje

Sprzedano 25 miliardów piosenek w iTunes Apple ogłosiło, że sprzedano 25 miliardów piosenek w iTunes. Rekordową piosenką była „Monkey

Od ostatniego wydania, ukazały się następujące aktualizacje dla komputerów Apple: • MacBook Air SMC Update v1.8 982 KB • MacBook SMC Firmware Update 1.5 494 KB • M acBook Pro SMC Firmware Update 1.6 666 KB

• A irPort Base Station and Time Capsule Firmware Update 7.6.3 • AirPort Utility 6.2 for Mac 20.64 MB • D igital Camera RAW Compatibility Update 4.04 5.13 MB • MacBook Pro SMC Firmware Update 1.7 1 MB • iOS 6.1.2 Software Update • Java for OS X 2013-001 63.84 MB • iTunes 11.0.2 188.15 MB • Java for Mac OS X 10.6 Update 13 69.32 MB Użyteczna rada. Pamiętajcie, aby przed każdą aktualizacją naprawić uprawnienia na dysku oraz zrobić back-up danych.


» 2013 nr 2 » aktualności

11

PYRALAB zaprasza na imprezę „Mobilizacja” dla developerów 2 marca 2013 Koło Naukowe PYRALAB organizuje ciekawe wydarzenia dla developerów piszących na Androida i iOS. Celem imprezy jest dotarcie do jak największej ich liczby (developerów, nie systemów operacyjnych), aby móc się wspólnie dzielić wiedzą. Organizatorzy również liczą na to, że ich spotkanie zachęci pasjonatów do rozpoczę-

cia swojej przygody z programowaniem. Wejście i udział w imprezie jest darmowe. Spotkanie odbędzie się 2 marca od 9:00 do 18:00 na Wydziale Elektroniki i Telekomunikacji Politechniki Poznańskiej1 przy ulicy Polanka 3 w Poznaniu. Więcej informacji znajdziecie tutaj.

Adobe Create Now & Create The Web Już niedługo, bo 1 marca 2013 roku w Warszawie odbędą się dwa wydarzenia z cyklu Create Now i Create The Web. Z kolei, w trakcie Create The Web dowiemy się, w jaKażdy, kto choć trochę interesuje się szeroko pojękim kierunku rozwojowym zmierzają standardy web’otą grafiką komputerową lub branżą wideo, będzie mógł we (będzie mowa m.in. o takich technologiach jak CSS wziąć udział we wspomnianych wydarzeniach, podczas Filters, CSS Regions, czy też CSS Exclusions). Zapoznaktórych znani w światku Adobe eksperci podzielą się doświadczeniem i wiedzą z dziedziny nowoczesnego promy się też nieco bliżej z narzędziem Edge Animate, któjektowania oraz publikowania treści przeznaczonych zare w prosty sposób pozwala na stworzenie nawet zaawansowanych animacji HTML’owych. równo do druku, jak i na strony internetowe, urządzenia mobilne i wideo. Wszelkich zainteresowanych tymi wydarzeniami odSpotkanie Create Now zapozna nas z możliwościami syłamy na oficjalną stronę Create Now & Create The Adobe Creative Cloud oraz usługami i ofertami zarówno Web, gdzie będziecie mogli się zarejestrować oraz poznać program dnia i informacje na temat prelegentów dla użytkowników indywidualnych, jak i zespołów. Bębiorących udział w spotkaniu. dziemy mogli dowiedzieć się również, jakie zmiany naOsoby „ztwitteryzowane” mogą śledzić oraz dzielić dejdą wkrótce w programach z pakietu Adobe CS6 jak się informacjami pod specjalnymi tagami #CreateNow Adobe Photoshop, Illustrator, InDesign, Dreamweaver i #CreateTheWeb. i Premiere Pro.

Duża aktualizacja Foldify Jeśli przeczytaliście poprzednie wydanie iMagazine, z pewnością zwróciliście uwagę na wywiad przeprowadzony z twórcami – nie bójmy się tego napisać – hitu ostatnich miesięcy – aplikacji Foldify, która w unikalny sposób łączy ze sobą świat wirtualny z rzeczywistym. W związku z nią mam dla Was dobrą wiadomość – ukazała się aktualizacja wnosząca sporo dodatków i usprawnień. Foldify 1.1 to przede wszystkim możliwość importowania zdjęć z rolki aparatu. Od teraz będziemy mogli wstawiać własne i innych facjaty na makiety „ludziopodobne” albo wykorzystamy zdjęcia jako swoiste tekstury uprzednio przygotowane w zewnętrznym programie.

Ale na tym nie koniec – dodano możliwość pobierania koloru z siatki, wypełnienie kształtu kolorem, jak również znajdziemy 6 całkiem nowych szablonów oraz wiele świeżych pieczątek. Pixle nie zapomniało również, że już niedługo Walentynki, dlatego przygotowało specjalny zestaw miłosnych pieczątek i oczywiście dodało makietę serca. Jedną z ogromnych zalet Foldify jest również społeczność, która z dnia na dzień się powiększa, w związku z czym jej twórcy dodali nową kategorię „Trending”, dzięki czemu dowiemy się, jakie najświeższe prace przypadły do gustu innym. Czas najwyższy więc zajrzeć do Update’ów w App Store, bądź udać się tam na zakupy. Foldify to gwarancja zabawy zarówno dla dorosłych, jak i dla dzieci.


» 2013 nr 2 » aktualności

12

Logitech Ultrathin Keyboard dla iPada mini Logitech nie zasypia gruszek w popiele – po świetnej klawiaturze Ultrathin Keyboard Cover dla „dużego” iPada, zaprezentował właśnie jej mniejszego brata dla iPada mini. Logitech Ultrathin Keyboard mini dostępna będzie w dwóch kolorach – czarnym i białym. Już nie mogę się doczekać, kiedy trafi do nas do testów.

Wygląd i rozwiązanie jest kopią sprawdzonego pomysłu z „dużego” modelu. Mamy wykorzystaną koncepcję magnesów à la Smart Cover, aluminiową obudowę stylizowaną na iPada. Martwi mnie tylko wielkość klawiszy, ale mam nadzieję, że nie będzie tak źle. Klawiatura posiada baterię pozwalającą na 3 miesiące użytkowania (zakładając 2 godziny użytkowania dziennie) Klawiatura Logitech Ultrathin Keyboard mini będzie dostępna w Europie w lutym w sugerowanej przez producenta cenie detalicznej 349,00 PLN.

Nowe i niższe ceny MacBooków Pro z Retiną i 13-calowego Aira Apple wprowadziło dzisiaj obniżkę cen MacBooków Pro z ekranami Retina oraz topowego modelu Air z dyskiem o pojemności 256 GB. MacBook Pro 13″ z ekranem Retina Najtańszy MacBook Pro stał się teraz jeszcze bardziej opłacalny. Podstawowy model teraz kosztuje 6499 PLN, za wersję ze 128 GB dyskiem flash. Wyższy model, wyposażony teraz w 2,6 GHz Core i5 i 256 GB flash, kosztuje 7299 PLN. Za dopłatą można zamówić 3 GHz i7.

MacBook Pro 15″ z ekranem Retina Model 15″ z ekranem Retina otrzymał nowe procesory. Podstawowy model teraz ma Core i7 quad-core 2,4 GHz, a topowy otrzymał model taktowany częstotliwością 2,7 GHz. MacBook Air 13″ Obniżce cen również uległ MacBook Air 13″ wyposażony w 256 GB dysk flash. Jego cena teraz zaczyna się od 5999 PLN.

E-inkey – ciekawy koncept klawiatury Skoro o klawiaturach u nas jest często mowa, to co powiecie o takiej klawiaturze? E-inkey jest projektem Maxima Mezentseva i Aleksandra Suhihna, wykorzystującym technologię e-papieru. Dla nas rewelacja. Ja już stoję w kolejce. Ciekawe, ile będzie kosztowała i czy w ogóle wyjdzie z fazy projektu do produkcji. Więcej zdjęć na Yanko Design.


» 2013 nr 2 » aktualności

13 sare_105x280_spad5.ai

Gear4 włącza się do „Gry o tron”

Chociaż nie zdążyłem przeczytać jeszcze wszystkich książek z serii Pieśni Lodu i Ognia, a serial Gra o tron dopiero nadrabiam, to muszę przyznać, że historia opowiedziana przez Georg’a R. R. Martina jest niesamowicie wciągająca. Zapewne wśród Was znajdą się fani tej serii, dlatego chciałbym się podzielić dobrymi wieściami. Otóż firma Gear4 – producent wszelkiej maści akcesoriów do iUrządzeń i nie tylko – dzięki nowemu partnerowi jakim jest stacja HBO, w lutym zaprezentowało nową serię pokrowców i słuchawek sygnowanych grafiką Gry o tron! Zacznijmy od osłonek. Przedstawiają herbowe stwory (jelenia, lwa, wilkora) głównych rodów Westeros lub Żelazny tron. Dostępne będą dla iPhone’a 5 (4 rodzaje) oraz dla iPoda Touch (2 rodzaje). Cena za jedną osłonkę to 99 PLN (dla obu wersji). Posiadacze iPada mini będą mogli z kolei zaopatrzyć się w piękny, czarny pokrowiec, który ozdobiony został tekstem przysięgi Nocnej Straży, czyli bractwa strzegącego wielkiego Muru. Konstrukcja pokrowca pozwala na złożenie go tak, by utworzył stanowisko umożliwiające wygodne korzystanie z iPada. Całość zabezpieczona jest paskiem, dzięki czemu pokrowiec pozostaje szczelnie zamknięty, również podczas transportu. Cena – 119 PLN. Aż Wam zazdroszczę. Ostatnią linią produktów z tej serii są słuchawki douszne lub nauszne, składane, w dwóch wariantach kolorystycznych – czerwonym, z wizerunkiem lwa Lannisterów oraz beżowym, z wilkorem Starków. Słuchawki będą stanowiły doskonałą opcję dla wszystkich, nie tylko posiadaczy iUrządzeń. Cena – 79 PLN za słuchawki douszne oraz 119 PLN za słuchawki nauszne.

C

M

Y

CM

MY

CY

CMY

K

17-02-10

13:24:29


» 2013 nr 2 » aktualności

14 Końcowy MacMark wyliczany jest na podstawie wzoru: MacMark  =  (1 ÷ (suma testów w sekundach)) × 100 000

MAC MARK 1.0

MAC MARK 1.0

Pełny opis testów na stronie: http://morid.in/macmark201108

239

161

Retina(late-2011) MacBook Pro 13” Core i5 dual-core 2,4 GHz

162

2,5 GHz, 128GB SSD, 8GB RAM (late 2012)

MacBook Pro 13” CoreAir i713” Core i7 dual-core MacBook 2,0 GHz, 256GB SSD, 8GB RAM (mid 2012) 2,7 GHz (early-2011)

130

161

MacBook Pro 15” Core i7 quad 2,4 GHz,

161

MacBook 11,6” i7 4GB RAM (late 2011) 750GBAir HDD 5400rpm, 1,8 GHz (late-2010) MacBook Pro 13” Core i7 2,7 GHz,

129 130

500GB HDD 5400rpm, 4GB RAM (early 2011)

MacBook Air 13” i5 MacBook Air 11,6” i7 1,8 GHz, 1,7 GHz (mid-2011) 256GB SSD, 4GB RAM (mid 2011)

120

129

MacBook Air 13” i7 1,7 GHz, MacBook Pro 13” Core i5 256GB SSD, 4GB RAM (mid 2011) 2,3 GHz (early-2011)

120

108

MacBook Pro 13” Core i5 2,3 GHz, 320GB HDD MacBook Air 5400rpm, 11,6” 4GB RAM (mid 2011)

108

52

MacBook Air 11,6” Core2Duo 1,4 GHz, Core2Duo (late-2010) 128GB SSD, 2GB RAM (late 2010)

Hackintosh Hackintosh Core i7Core i7 quad 3,4 GHz, 240GB SSD, 16GB RAM (na bazie iMac mid 2011) 3,4 GHz SSD

Mac Pro 6 Core Xeon 2×2,93 GHz, 512GB SSD, 12GB RAM (mid 2010)

Mac Pro 6 Core Xeon iMac 27” i7 quad 2,8 GHz, 2×2,93 GHz (mid-2010)

52

251

251

220

220 197

240GB SSD, 12GB RAM (late 2009)

iMac 27” i7 quad 3,4 GHz, iMac 27” i7 quad 1TB HDD 7200rpm, 4GB RAM (mid 2011) 2,8 GHz SSD (late-2009) iMac 27” i7 quad 2,8 GHz, 1TB HDD 7200rpm, 12GB RAM (late 2009)

iMac 27” i7 quad iMac 21,5” i5 quad 2,5 GHz, 3,4 GHz (mid-2011)

190

197

170

190

167

500GB HDD 7200rpm, 4GB RAM (mid 2011)

Mac mini Core i5 2,5 GHz, Mac 27” i7 quad 2,8 GHz 96GB SSD, 4GB RAM (mid 2011) (late-2009)

Mac mini Server i7 quad 2 GHz, 2×500GB HDD 7200rpm, 4GB RAM (mid 2011)

Mac 21,5” i5 quad 2,5 GHz Mac mini Core i5 2,5 GHz, (mid-2011) 500GB HDD 5400rpm, 4GB RAM (mid 2011)

iMac 24” Core2Duo 2,4 GHz, Mac mini Core i5 SSD 1TB HDD 7200rpm, 4GB RAM (mid 2007) 2,5 GHz (mid-2011)

167

123 81

155

II

I

e ak br nd Ha

ie ov iM

II

ie ov iM

p Zi

I

II

123

p Zi

135

to ho iP

Mac mini Core i5 HDD

135

I to ho iP III om ro ht Lig II om ro ht Lig I om ro ht Lig

Mac mini Server i7 quad 2 GHz (mid-2011)

155

170

40

40

3030

20

20

10

0

min

10

0

min

Retina MacBook Pro 15” Core i7 quad 2,3 GHz, MacBook Pro 15”256GB CoreSSD, i7 8GB RAM (mid 2012)



» 2013 nr 2 » wywiad » MAILBOX

Wojtek Pietrusiewicz

16

wywiad z Gentry Underwood – twórcą Mailboxa

MAILBOX

Gentry Underwood to człowiek przewodniczący firmie Orchestra, będącej twórcą innowacyjnego narzędzia, służącego do jeszcze łatwiejszego osiągania Inbox Zero - Mailbox dla iPhone’a. Gdy będziecie czytać ten artykuł, kolejka nadal będzie prawdopodobnie gigantyczna (w momencie jego pisania wynosiła ponad siedemset tysięcy osób), a Gentry zapewne ma ręce pełne roboty. Udało mi się jednak krótko z nim porozmawiać na temat procesu tworzenia oraz przyszłości jego produktu.

»» Wojtek Pietrusiewicz: Cześć Gentry. Gentry Underwood: Cześć! »» WP: Zdaję sobie sprawę z tego, że jesteś teraz strasznie zajęty pracą, ale chciałbym zadać Ci kilka pytań w związku Mailboxem - Waszą najnowszą aplikacją. Czy możesz podzielić się tokiem myślenia, którym podążaliście w zespole, podczas implementacji funkcji „usypiania” wiadomości w Mailboxie? Pomysł zapowiada się fantastycznie, a nikt jeszcze skutecznie go nie wdrożył. GU: Pomysł powstał podczas studiowania tego, jak ludzie wykorzystują Orchestra [przyp. red. aplikacja to-do]. Na początku chcieliśmy dodać wszystko, czego użytkownicy oczekiwali od samego narzędzia, ale nigdy nie kończysz wszystkich zadań na swojej liście, więc z czasem te zadania „patrzą” na Ciebie i powodują poczucie winy. Studiowaliśmy system GTD (Gettings Things Done) i spodobał nam się model Davida Allena: „Do, Drop, Delegate, Defer”, który pozwalał na utrzymywanie przed oczami czystej „kartki papieru”. Jeśli nie musisz zrobić czegoś natychmiast, to nie ma też potrzeby, abyś musiał na to patrzeć - takie działanie powoduje euforyczny spokój.

Największym problemem z GTD, z naszej perspektywy, jest fakt, że potrzeba dyscypliny, aby całość utrzymać w szachu. Musisz sprawdzać te wszystkie różne inne narzędzia, w których trzymasz swoje zadania. Zdaliśmy sobie sprawę, że mając smartfona w kieszeni, moglibyśmy stworzyć bardziej zautomatyzowany system. Nie trzeba pamiętać, aby go sprawdzać, a to z kolei zasugerowało nam, że być może uda nam się dać użytkownikom euforię GTD, bez potrzeby przekształcania ich w GTD Ninja. Przyciski „usypiania” wydawały nam się najszybszym sposobem przekazania automatyce systemu, co ma robić. Zdaliśmy sobie sprawę, że najczęściej chcesz odroczyć wiadomość lub zadanie do bliżej nieokreślonego czasu w przyszłości, dlatego stworzyliśmy przyciski w stylu „jutro” lub „w ten weekend”. »» WP: Dlaczego wybraliście Gmail jako pierwszą wspieraną przez Was platformę? GU: Gmail jest bardzo popularny w USA, szczególnie wśród użytkowników iPhone’ów. »» WP: Jak bardzo pomógł Wam Google w implementacji Waszego systemu? GU: Google nie był zamieszany w implementację samego systemu, ale potwierdzaliśmy u nich wszystkie


» 2013 nr 2 » wywiad » MAILBOX

nasze zabezpieczenia, aby upewnić się, że robimy to prawidłowo. »» WP: Co robicie z danymi przetrzymywanymi w Gmailu? Czy przenosicie wszystko na własne serwery, czy tylko jakąś część? Nagłówki? Treść emaili? Jeśli tylko część, to co dokładnie transferujecie i dlaczego? Jakie są zalety tego rozwiązania dla Waszych użytkowników? GU: Sprawdzanie poczty na serwerach, pomimo że technicznie jest to skomplikowane i drogie, pozwala nam na szybsze dostarczanie poczty użytkownikom, wysyłanie im powiadomień push i przetwarzanie wiadomości „usypiane.” IMAP ma już prawie 30 lat i jest bardzo powolny, a aplikacje producentów trzecich potrafią wykorzystywać połączenie tylko wtedy, gdy są uruchomione. Dlatego sprawdzamy pocztę w chmurze, cache’ujemy nowe wiadomości i przetwarzamy je, abyśmy mogli dostarczyć je do telefonów szybciej. Próbujemy pozbyć się wszystkiego, czego nie potrzebujesz w wiadomości - tak jak na przykład cytowanej treści poniżej naszej odpowiedzi. Ważne elementy z kolei łączymy, aby wyglądały na konwersację. To powoduje, że wszystko jest szybsze, poczynając od pobierania ich, a kończąc na ich przechowywaniu. Serwery Mailboxa trzymają kopię emaili, które są w telefonie po to, aby wiedziały, kiedy użytkownik je usypia, archiwizuje, kasuje, etc. Kiedy wiadomość opuszcza telefon (w przypadku jej skasowania lub dlatego, że jest stara i znika z dołu listy), kasowana jest również z serwerów Mailboxa. »» WP: Jak dobrze zabezpieczyliście własne serwery przed włamaniem? Jak i kiedy dane szyfrowane są podczas transferu pomiędzy serwerami Google’a i Orchestry? Jakiego rodzaju zabezpieczenia stosujecie? GU: Używamy „najlepszych w swojej klasie” zabezpieczeń, aby dane na serwerach Mailboxa nie wpadły w niepowołane ręce. Wszystkie dane są transmitowane za pomocą szyfrowanego połączenia SSL. »» WP: Dlaczego użytkownicy powinni ufać Wam i wierzyć, że właściwie zadbacie o ich emaile? GU: To konieczne dla przyszłości naszej firmy. Jeśli nie będziemy odpowiednio dbali o wiadomości użytkowni-

17

ków (a to oznacza zarówno utrzymywanie bezpieczeństwa/prywatności jak i zapewnienie ludziom szybkiego dostępu do nich przez nasze aplikacje), to nie pozostalibyśmy długo na tym rynku. »» WP: Czy przewidujecie wprowadzenie aplikacji dla iPada? A wersje dla OS X i Androida? GU: Nie mamy ich obecnie umieszczonych na linii czasu, ale wszystkie [wymienione] wersje są bardzo istotną częścią naszego biznesplanu. »» WP: Czy planujecie wspierać w przyszłości Windows? Czy zdecydowalibyście się klasyczny interfejs czy nowe „Metro”? GU: Nie jesteśmy pewni, czy stworzymy aplikację dla Windows i Windows Phone. Będziemy obserwować rynek i patrzeć, czy te urządzenia zdobywają popularność. »» WP: Kiedy planujecie wprowadzić wsparcie dla innych typów kont pocztowych i jakie byłyby to typy? GU: Obecnie nie udostępniamy żadnych informacji w tym temacie. »» WP: Dlaczego nie zdecydowaliście się sprzedawać aplikacji i wybraliście model darmowy? GU: Generalnie, chcieliśmy tak zrobić, ale gdy zobaczyliśmy jak ogromne jest zapotrzebowanie, nie wierzyliśmy, że nasze serwery będą w stanie wytrzymać taki napór użytkowników. Tym bardziej, jeśli wszystkich wpuścilibyśmy jednocześnie. Zdaliśmy sobie też sprawę, że jak każdy produkt bazujący na serwerach w chmurze (np. Gmail, Pinterest, Spotify), musimy wpuszczać ­ludzi stopniowo - trochę na początek, a potem coraz więcej i więcej wraz z upływem czasu. W Internecie to jest proste, ale w App Store można jedynie włączyć lub wyłączyć aplikację. Skoro byliśmy zmuszeni do ustawienia ludzi w kolejce, to nie mogliśmy za to od nich uprzednio pobierać pieniędzy. To trudne do przełknięcia, ponieważ pomimo tego, nadal mamy sporo ocen jedno-gwiazdkowych od osób, których nasza aplikacja nie ­obchodzi. Wierzyliśmy, że to był nasz najlepszy wybór. »» WP: Dziękuję bardzo i życzę powodzenia w niemałym przedsięwzięciu. GU: Dzięki i pozdrawiam!  «


» 2013 nr 2 » TEMAT NUMERU » W strumieniu

18

Jarosław Cała

W strumieniu

Jeśli ktoś daje nam kolejną możliwość nie okradania, a wspomagania artystów, i to wszystko w tak przystępnej dla nas cenie, to nie pozostaje nam nic innego, jak skorzystanie z tej sposobności. Mimo że jestem młody – a przynajmniej tak mi się wydaje – bardzo dobrze pamiętam czasy Stadionu Dziesięciolecia, gdzie kasety i płyty z piracką muzyką były czymś tak normalnym, jak ryby w hodowlanym stawie. Setki prowizorycznych stoisk, na których leżały miliardy godzin nielegalnej muzyki, sprzedawanej jak zwykłe skarpetki. Wszystko na luzie, bez stresu, i ani strona kupująca ani sprzedająca nie myślały o sobie jak o „złodziejach”. Muzyka legalna była czymś tak abstrakcyjnym, jak pełne sklepowe półki

w czasach PRL-u. Później świat dał nam dużo potężniejszą broń niż „Jarmark Europa”. Dał nam Internet. Z jednej strony, pomaga on artystom w promowaniu się na całym świecie. Z drugiej jednak, jest chyba jak strzał w piętę. Dzięki Internetowi piractwo stało się potężne, jak nigdy wcześniej. Jednak najważniejszą rzeczą, jaką dał nam Internet, jest wirtualny świat muzyki i dostęp do absolutnie wszystkiego, co tylko chcemy usłyszeć – czyli dla milionów ludzi – coś niewiarygodnie cudownego.


» 2013 nr 2 » TEMAT NUMERU » W strumieniu

19

Przecież nie każdy chce być kolekcjonerem płyt, a swoje miejsce na domowych półkach woli np. wypełniać książkami. Na początku były to wirtualne sklepy, takie jak iTunes Store, gdzie muzykę możemy zakupić w formie cyfrowej i przechowywać na swoich urządzeniach. Nam Polakom na polską wersję sklepu przyszło czekać długo, no dobra bardzo długo, ale w końcu 29 września 2011 roku i my mogliśmy cieszyć się tym świetnym tworem Apple.

»»Muzyka z powietrza… Na polski rynek, który niewątpliwie jest smakowitym kąskiem, uderzają teraz serwisy muzyki streamowanej z powietrza. Główną różnicą pomiędzy tymi serwisami a wspomnianym wcześniej iTunes Store, jest to, że nie kupujemy w nich muzyki, a tylko miesięczNajważniejszą ny abonament do biblioteki, jaką udostępniają. Trzeba od rzeczą, jaką razu napisać, że w powietrzu dał nam Internet, jest pachnie rewolucją, ponieważ wirtualny świat muzyki rozwiązania, jakie proponui dostęp do absolutnie ją nam te serwisy są bardzo wszystkiego, co tylko ciekawe, ale czy dla wszystchcemy usłyszeć, czyli kich? Odpowiedzią na to pytadla milionów ludzi nie zajmę się trochę później. coś niewiarygodnie Teraz przedstawię trzech koncudownegoy kurentów, którzy wprowadzili się już do naszego kraju. Jako pierwszy na nasz rynek zawitał francuski Deezer, łącząc się z siecią Orange. Później zaatakowali Szwedzi ze swoją aplikacją WiMP, połączoną z Play, na końcu jego rodak Spotify. Jeśli chodzi o sieć, z którą ostatni klient miałby współpracować, to w chwili przygotowywania tego tekstu nie ma oficjalnych wiadomości. Wszystko wskazuje jednak oczywiście na T-Mobile.

»»Zacna cena Pozwólcie, że nie będę się rozpisywał o szczegółach abonamentów każdego z wyżej wymienionych konkurentów. Skrócę to do jednej ceny za „full” opcję. Ta cena mocno zaskakuje, w porównaniu do naszych wszystkich sąsiadów, gdzie serwisy są dostępne. Umówmy się, że cena 19,90 zł za miesięczny dostęp do przeogromnej wirtualnej szafy grającej, to delikatnie mówiąc zacna oferta. Mowa tu o bazie przynajmniej

20 milionów utworów, bo cała trójka, goszcząca już Umówmy się, w Polsce, taką właśnie iloże cena 19,90 zł ścią może się pochwalić. Są za miesięczny dostęp to zarówno starsze utwory, do przeogromnej jak i najświeższe nowości, wirtualnej szafy a nawet pre-ordery. Więc, grającej, to delikatnie jak widać, jest z czego wymówiąc zacna oferta. bierać, a żeby to podkreślić dodam, że np. Spotify chwali się informacją o codziennym dodawaniu około 20 tysięcy kolejnych nagrań. Deezer z kolei mówi o bazie 26 milionów użytkowników i o przeszło 2000 umów z wytwórniami i firmami zajmującymi się prawami autorskimi. Chyba nic więcej w tej kwestii nie muszę dodawać. Skala przedsięwzięcia – bez dwóch zdań – jest olbrzymia. Czegoś takiego nie da się zlekceważyć. Najlepiej oczywiście od razu zdecydować się na wspomnianą wcześniej pełną opcję, z której możemy korzystać na każdym z naszych urządzeń, bez reklam i ograniczeń.

»»Za darmoszkę U każdego z trójcy można posiadać jednak i darmowe konto. Również i tutaj różnice nie są zbyt duże. Zacznę od Deezer, który na początku za darmo oferował tylko stacje radiowe. Konkurencja sprawiła jednak, że uruchomił usługę Freemium, w której przez pół roku można korzystać ze wszystkiego, ale tylko na Pecetach i ­Macach. Możliwość dostępu do całych zasobów za darmo na PC i MAC posiada również WiMP, ale ten wprowadził limit czasu odtwarzania, oraz przerywniki w postaci reklam. Spotify zrobiło podobnie, czyli daje nam wszystko na PC i MAC, a tu jedynym ograniczeniem są


» 2013 nr 2 » TEMAT NUMERU » W strumieniu

3 minuty reklamy w godzinie i gorsza jakość odtwarzanej muzyki, ale akurat ten minus występuje u każdego z dostawców. Kolejną sprawą są okresy darmowe, w których możemy popróbować dany serwis. WiMP i Spotify mogą pochwalić się 30-dniowym dostępem, a Deezer 15- dniowym. Cała trójca jest generalnie bardzo podobna, a karty w tej grze mogą rozdawać sieci komórkowe. To, w jakiej sieci mamy usługi, może mieć bardzo duży wpływ na wybór swojego dostawcy streamowanej muzyki.

»»Plusy i minusy Zacznę od WiMP-a, który użytkownikom sieci Play – przez minimum 12 miesięcy – podarował transfer danych bez żadnych dodatkowych kosztów. WiMP, bardziej niż inni (przynajmniej na razie), zadbał o nas, czyli Polaków. Stworzył jego polską redakcję, dzięki czemu mamy sporo polskich tekstów i najważniejsze, największą spośród wymienionych ilość polskiej muzyki. Żeby nie było tak kolorowo – niestety spory minus – pod ­p ostacią najsłabszej jakości muzyki, tylko 256 kbit/s AAC. Deezer w Orange, w taryfach Pelikan II 150 i 225, jest już wliczony w cenę abonamentu. Nie wiem, czy możliwość dostępu do serwisu za pomocą przeglądarki traktować na plus, ponieważ to jedyna możliwość dostępu na desktopie. Na koniec, prezentujemy najmniej znany u nas, bo najświeższy – Spotify. Nie ma jeszcze jego oferty

20

z w kooperacji z którąś z sieci (a to właśnie na tę ofertę najbardziej czekam), ponieważ prawdopodobnie będzie dotyczyła mojego dostawcy, czyli T-Mobile. Funkcja radia w Spotify, to dla mnie wynalazek na miarę koła. Aplikacja podrzuca nam losowe kawałki, powiedzmy z danego gatunku muzycznego, a my klikamy palec do góry, bądź do dołu. Niby nic nadzwyczajnego, jednak w moim przypadku rezultat przeszedł najśmielsze oczekiwania – numery, które dostawałem, w większości okazywały się bardziej, niż zadawalające. Kolejną super sprawą są dodatkowe aplikacje, które możemy dodawać wedle upodobań. Są tam takie perełki jak: Billboard Top Charts, czy Rolling Stone Recommends. Na pewno każdy znajdzie w nich coś dla siebie. Spotify ma też największą możliwość zarząPłacąc za dzania jakością muzyki na albumy w iTunes każdym z używanych urząStore, kupujemy dzeń. Jego minusem jest najtę muzykę jako mniejsze powiązanie z Polską, naszą, możemy z nią ale to na pewno niebawem zrobić dużo więcej. się zmieni. Możemy nagrać Tyle w kwestii porównań. płytę do samochodu, Jak zawsze – czas pokaże, któmożemy zrobić komuś ry z dostawców najlepiej poprezent i podarować radzi sobie w Polsce. A może ją w różnej formie, fakt, że każdy jest powiązaczy też jednym ruchem ny z jakimś dostawcą usług ręki wrzucić ją do komórkowych, pozwoli przenaszego małego iPoda trwać wszystkim. Czas zana siłownię. jąć się zadanym wcześniej pytaniem…


» 2013 nr 2 » TEMAT NUMERU » W strumieniu

21

»»Co z jakością muzyki?

»»Czy dla wszystkich to świetne rozwiązanie? Przecież płacimy za coś, czego de facto nie mamy, a nikt z nas nie lubi tak wydawać kasy, prawda? Gdy płacimy za albumy w iTunes Store, ta muzyka jest nasza. A przynajmniej możemy z nią zrobić dużo więcej. Możemy nagrać płytę do samochodu, możemy zrobić komuś prezent i podarować ją w różnej formie, czy też jednym ruchem ręki wrzucić ją do naszego małego iPoda i udać się na siłownię. Kolejną kwestią jest transfer internetowy, z czym w Polsce nie jest jeszcze tak kolorowo, jak na zachodzie. Oczywiście, w większości systemów mamy możliwość przerzucenia muzyki do trybu offline, jednak to nie jest wygodne i dostęp do muzyki zmniejsza się nam do stanu, który nie jest zadawalający.

Na koniec jeszcze jedno pytanie. Co z jakością muzyki? Przecież dla wielu ludzi, to bardzo ważny czynnik. Dla nich w grę wchodzą tylko konta premium, gdzie ta jakość jest najwyższa, chociaż ciężko o takiej mówić w przypadku WiMP’a 256 kbit/s AAC. Deezer i Spotify na swoich pełnych kontach posiadają pliki 320 kbit/s AAC+ i w tym przypadku jakość jest naprawdę niezła, chociaż według mnie, iTunes Store dysponuje trochę lepszą, ale to może być subiektywne odczucie, bo różnice są niewielkie. Pytań jest tak samo dużo, jak i niewiadomych, ale odpowiedź nie jest taka trudna, jakby się mogło wydawać. Taka oferta jest tylko kolejną z możliwości i z niczego nie musimy rezygnować. Niech iTunes Store zostanie naszym sklepem, gdzie kupujemy sobie albumy, na których najbardziej nam zależy, a serwisy streamingowe niech wypełnią luki, które posiada sam sklep. Mamy w nich świetne playlisty, tworzone pod dosłownie każdą okazję, czy też pod każdy możliwy gatunek muzyczny. Szczerze mówiąc, playlisty – oprócz radia w Spotify – to chyba najfajniejsza funkcja tych trzech wspomnianych usługodawców. Żyjemy w lepszych czasach, w czasach nieograniczonych możliwości i serwisy muzyki streamowanej zdecydowanie pomogą w odwiecznej walce z piractwem. Jeśli ktoś daje nam kolejną możliwość nie okradania, a wspomagania artystów i to wszystko w tak przystępnej dla nas cenie, to nie pozostaje nam nic innego skorzystać ze sposobności. Kto wie, może to początek końca nielegalnej muzyki. Na pewno, jesteśmy na dobrej drodze. «


www.iphotobook.pl

Zimowe szaleństwo!

Poleca!

Fotoksiążka to wydrukowany i oprawiony album z twoimi zdjęciami. Możesz stworzyć niepowtarzalną historię, dodawać tła i komentarze. Gotowy projekt zostaje automatycznie wysłany przez internet do drukarni. Fotoksiążka będzie gotowa w ciągu kilku dni. Możesz odebrać ją osobiście lub wyślemy ją do Ciebie kurierem.


» 2013 nr 2 » FELIETONY » Szybkie sposoby zarabiania w Internecie

23

Kinga Ochendowska

Szybkie sposoby zarabiania w Internecie Ilu z Was, klikając na tytuł tego felietonu, miało nadzieję, że podzielę się z Wami jakąś rewelacyjną metodą, pozwalającą na zgarnięcie łatwych pieniędzy? Proszę podnieść rękę i nacisnąć przycisk. A teraz wstajemy i wstydzimy się. Można również złożyć szczerą, partyjną samokrytykę. Mogło by się wydawać, że społeczeństwo mamy technologicznie świadome. Że wszyscy wiedzą, co to SPAM, SCAM, phishing i hodowle fanów. Jednak, nie wiedzieć czemu, w zaciszu własnego pokoju i przed świecącym zachęcająco ekranem komputera, ludzie niczego więcej nie pragną, jak uwierzyć w zapewnienia, zaczynające się od: „Kiedy rok temu zaczynałem (….) wszyscy znajomi śmiali się ze mnie. Teraz, gdy zarabiam 9.875,30 miesięcznie, już się nie śmieją i proszą, bym zdradził im swój sekret. Ale ja postanowiłem, że zdradzę go tylko 23 osobom, dlatego śpiesz się, jeśli chcesz zacząć zarabiać już teraz!” Brzmi śmiesznie? Owszem. Działa? Tak. Perswazyjny marketing nie sprzedaje bowiem ludziom produktów, tylko nadzieję. I za tę nadzieję są w stanie zapłacić każdą cenę. Za to, by schudnąć 20 kg w trzy tygodnie, unikając jednego produktu. Za to, by natychmiast zacząć zarabiać, przy pomocy gotowego szablonu strony. Za to by dowiedzieć się, jaki sekret mają samozwańczy, internetowi milionerzy. A mają tylko jeden – naiwniaków. Jeden z moich znajomych od lat skupuje magiczne produkty, które mają mu zapewnić wieczne prosperity. Na wspaniałe płyty z sekretami marketingu, copywritingu i biznesu wydał już małą fortunę. Do każdego zestawu dołączony jest bilecik, uprawniający do półgodzinnej mailowej konsultacji z GURU, dzięki czemu zna ich wszystkich osobiście. Kupił też zestaw, który gwa-

rantuje, że każdy, nawet absolutny, komputerowy analfabeta, będzie w stanie tworzyć najlepiej zarabiające strony w Internecie. Stron robić się nie nauczył, a płyty zbierają kurz na półce. Jednak nie o rzeczywisty efekt przecież chodzi. Tylko o nadzieję na zmianę, na poprawę, na sukces. Podobnie działają, popularne ostatnio strony w portalach społecznościowych, oferujące najnowsze iPady, iPhone’y i wszelkie inne dobra z górnej półki. Wystarczy polubić stronę, napisać jaki kolor nas interesuje i voila! Już możemy czekać na naszego wymarzonego iPhone’a. Bo przecież to nic nie szkodzi, jak udostępnimy ­zdjęcie – prawda? Nikomu nie robimy krzywdy, a taką okazję grzech przepuścić. Kupił-nie kupił, potargować można. I nic bardziej mylnego. Każda osoba, która decyduje się udostępnić informację, zdjęcie czy status, swoim własnym autorytetem wspiera oszusta. Pośredniczy w oszukiwaniu swoich znajomych, bo przecież na jej wiarygodności opierają się ludzie. Dla przykładu: „No jeśli Zosia bierze w tym udział, to to nie może być oszustwo! Przecież ona taka rozsądna, taka mądra!” Obserwowałam ostatnio rozwój jednej z takich stron, oferującej 500 sztuk nowych iPhone’ów 5, przekazanych rzekomo do rozdania dlatego, że nie miały plastikowej folii zabezpieczającej. Hmm? W takiej sytuacji, ­z awsze trafi się jedna lub dwie osoby, ­k tóre


» 2013 nr 2 » FELIETONY » Szybkie sposoby zarabiania w Internecie

­ powszechnią ­informację. W tym jednak przypadku, u ścianę zalał mi prawdziwy wodospad wpisów podających ­oczekiwany kolor sprzętu: czarny, biały, biały, biały, czarny, czarny. Patrzyłam i oczom uwierzyć nie mogłam, bo zdjęcie z ­podpisem udostępniali poważni, stateczni i dzieciaci ludzie – nie jakieś tam narwane nastolatki. Nie, nie! Postanowiłam zatem przyjrzeć się bliżej stronie, na które widniała jedynie informacja, że rozdają 500 ­iPhone’ów. Żadnych nazwisk, nazwy firmy, numerów telefonów, adresu. W lewej części strony dyskusje użytkowników, podających naprzemiennie kolory. Każdy głos rozsądku spotykał się z zażartym responsem samych zainteresowanych, jakby ludzie bali się, że ktoś odbierze im szansę na wygranie wymarzonego sprzętu. „Nie chcesz brać udziału w konkursie, to nie bierz!” – strofowano rozsądnych. „Ja chcę czarnego, bo ładniejszy! A kiedy wysyłacie?!”, „Fajny konkursik – białego bym chciała!”, „Super inicjatywa!” – komentarze tego typu rozciągały się na kilka stron. Ilość fanów przyrastała w postępie geometrycznym – w ostatnim etapie, w ciągu godziny przybywało ich prawie 10 tysięcy. Na nic prośby i ostrzeżenia – przecież telefony są prawdziwe – jeden jest na zdjęciu, z tymi fajnymi, nowymi słuchawkami. A Wy? Udostępniliście to zdjęcie i naciągnęliście tym samym swoich znajomych? Tych, którzy wierzą w Wasz rozsądek i właściwą ocenę sytuacji? Pomagaliście scamerom zebrać odpowiednią ilość ludzi, za których „lajki” wezmą potem na Allegro kilka tysięcy złotych? W ciągu 5 godzin, strona zebrała ponad 30 tysięcy użytkowników – można z tego wyciągnąć trochę ponad 2000 zł. Jak widać, ktoś zarobi w Internecie – prosto i szybko,

24

oszukując naiwnych użytkowników serwisów społecznościowych. Czy taki sekret zarabiania w sieci chcielibyście poznać? W chwilę potem, gdy głosy o oszustwie stały się głośniejsze i bardziej zdecydowane, autorzy wrzucili kolejną informację, z linkiem do strony, gdzie trzeba podać swój numer telefonu, w celu potwierdzenia zgłoszenia. Link prowadził do serwisu, gdzie z górnej belki szczerzyła się reklama, informująca że… oto jesteś o krok od wygrania iPhone’a 5! Toż to dowód niepodważalny! Poniżej pole, pozwalające na wprowadzenie numeru komórki. Nikt jednak nie przeczytał, że serwis oferuje subskrypcję SMS-owego serwisu z… dowcipami. Oczywiście, za stosowną opłatą. Cóż. Dowcip niewybredny, a ile osób złapało się na haczyk? Pewnie niedługo napisze o tym Wyborcza. Czy to coś zmieni? Nie sądzę. Zawsze znajdą się amatorzy darmowych iPhone’ów i szybkiego robienia pieniędzy. Nikt nie przeleje Wam na konto 5 milionów dolarów z Chile. Nie jesteście zaginionym spadkobiercą potentata naftowego. Nie schudniecie 20 kilogramów w 3 tygodnie, stosując sekretną dietę. I nikt nie będzie rozdawał w sieci 500 iPhone’ów za darmo. Nawet bez zabezpieczającej folijki. Zróbcie więc sobie i innym przysługę i nie nabijajcie kabzy oszustom. Ich „oferty” i konkursy są tyle samo warte, co i kiełbasa wyborcza, pełne lodówki i uśmiechnięte panie domu z reklamy proszku do prania. Mówi się co prawda, że pierwszy milion trzeba ukraść. Mówi się też jednak, że: „Rok nie wyrok, dwa lata – jak dla brata, po trzech latach, każdy na sędziego jak na własnego ojca patrzy”. Nie dajcie się zrobić w balona!  «


» 2013 nr 2 » FELIETONY » I nie będziesz pisał na iPadzie…

25

Kinga Ochendowska

I nie będziesz pisał na iPadzie… Zupełnie nie interesuje mnie, co mają w tym zakresie do powiedzenia redakcyjni koledzy. Wszyscy, jak tam po drugiej stronie elektronicznego papieru siedzicie, zapisujecie WERSALIKIEM nowe przykazanie: „I nie będziesz pisał na iPadzie!” Już słyszę oburzone głosy. Jak to?! Nie pisać na iPadzie? Przecież na iPadzie pisze się świetnie! Ma wspaniałą klawiaturę dotykową, zewnętrzną też można dokupić. Po co by je produkowali, gdyby na iPadzie nie można było pisać? I te wszystkie edytory: Pages, iAWriter – cudowne! Wyjaśniam – nie mówię, że na iPadzie nie da się pisać. Owszem, da się. Nawet całkiem komfortowo. Mówię tylko, że dla polskiego użytkownika, iPad nie jest właściwym narzędziem do pisania. Co najwyżej, można na nim zapisać listę zakupów, czy krótką notatkę. Do własnego użytku. Dlatego mam dreszcze na plecach gdy słyszę, jak nasi redaktorzy zachwalają czytelnikom korzyści, płynące z iPadowych edytorów. Mam dreszcze, bo oczyma wyobraźni widzę wyszczerzonych czytelników, sięgających po swoje tablety i klepiących kilku stronnicowe teksty. W towarzystwie autokorekty i błogiej nieobecności słownika. I boję się, że będę je musiała czytać. W tym miesiącu obchodziliśmy Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego. Do akcji włączyły się również duże portale, zwracając uwagę na problem polskich znaków w Internecie, zaś znani muzycy próbowali odśpiewać swoje utwory bez użycia liter takich jak: ł czy ż. Oczywiście, wyszło całkiem zabawnie, mało kto zwrócił jednak uwagę na prawdziwy powód takiego stanu rzeczy. A jest on prosty: technologia przychodzi do nas gównie z krajów anglojęzycznych, przez co nasze znaki diakrytyczne nie otrzymują właściwego wsparcia. Część z Was pamięta początki Internetu w Polsce i wie, że nie było wtedy innego wyjścia, jak nauczyć się pisać bez polskich znaków. Używanie ich powodowało, że na ekranie odbiorcy tekstu pojawiały się charakterystyczne ”krzaczki”, uniemożliwiające czytanie. Oczywiście, dziś jest to problem marginalny, ale tendencja

pozostała – zwłaszcza przy nazewnictwie plików, które nie zawsze są właściwie interpretowane przez serwery. Nie musimy już przejmować się wcale kwestiami, które kiedyś spędzały nam sen z powiek – taką wersją kodową na przykład. Plikami wymieniamy się spokojnie i w większości przypadków nie ma problemów z przeniesieniem tekstu z komputera na komputer. Jedna z kwestii pozostaje jednak niezmienna – brak właściwych i dobrze przygotowanych słowników. Nie bójmy się nazywać rzeczy po imieniu. Jedynym edytorem, który posiada właściwą dla naszego języka bazę słownikową, jest Microsoft Word! Samego Microsoftu można nie lubić i uznawać za herezję używanie produktów tej firmy (Prawda, Wojtku?), nie zmienia to jednak faktu, że ich pakiet biurowy jest na rynku najlepszy. Wszyscy popełniamy błędy – ortograficzne, gramatyczne czy interpunkcyjne. I zdarza się to coraz częściej. Przyczyny ten stan rzeczy ma proste – poprawnej pisowni uczymy się czytając poprawne teksty. W dzisiejszych czasach, czytając głównie przygotowane bez właściwej staranności „teksty z Internetu”, chcemy czy nie, przyswajamy sobie błędną pisownię do tego stopnia, że przestajemy zauważać błędy. Ten problem dotyczy nie tylko zwykłych „czytaczy”, ale również korektorów, edytorów i nauczycieli, którzy poprawiając uczniowskie wypociny korzystają ze słowników. Po co, skoro są nauczycielami i pisownię wyrazów powinni znać na pamięć? Ano dlatego, że po kilku latach przyglądania się błędom w zeszytach sami nie są pewni, jak wyraz należy zapisać. Dlatego słowniki są podstawową pomocą naukową. O tym, że każdy tekst, który wysyłamy z naszego komputera powinien być poprawny, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Dlatego warto jest korzystać w ­pracy


» 2013 nr 2 » FELIETONY » I nie będziesz pisał na iPadzie…

z właściwych narzędzi. Takich, które uwzględniają naszą kulturę językową. Narzędzi do pisania jest na rynku mnóstwo i zachodnie serwisy słusznie przekonują o ich zaletach. Tak długo jednak, jak długo nie posiadają one natywnego wsparcia dla języka polskiego, są one dla nas zupełnie nieużyteczne. No chyba, że mamy olbrzymią samokontrolę i tekst przed wysłaniem oddajemy do sprawdzenia komuś innemu. Bo jak wiadomo – we własnym tekście błędy dostrzega się najtrudniej. Apeluję zatem, żebyśmy wybierali właściwe narzędzia i brali poprawkę na to, że zachodnie serwisy posługują się głównie językiem angielskim, do którego słowniki i narzędzia lingwistyczne są powszechne. Słownik systemowy zaś, którego używać możemy w wielu programach, nie jest najlepszej jakości. Nie jest więc rzeczą uczciwą przekonywanie czytelników, że najlepszym rozwiązaniem jest używanie iAWritera, ponieważ świetnie synchronizuje się z iCloudem i Dropboxem. Owszem, synchronizuje się świetnie. Ale nie to jest główną funkcją edytora. Wierzcie mi, wiem co mówię.

26

Weźcie również pod uwagę standardy pisania i to, że określone instytucje – redakcje, wydawnictwa, urzędy – oczekują przesłania im tekstu we wskazanym i z góry ustalonym formacie. Nie każdy czytelnik jest literatem komputerowy i nie każdy zdaje sobie z tych niuansów sprawę. Przekonwertowany tekst nie zawsze wygląda tak, jakbyśmy sobie tego życzyli i nie zawsze przedstawia nas w najlepszym świetle. Dlatego, jeśli nasza samokontrola szwankuje i zdarza się nam walnąć „byka”, lepiej używać produktu sprawdzonego i utrzymującego właściwy standard. Tak po prostu, dla pewności. A pisanie na iPadach i (sic!) iPhone’ach odłóżmy do czasu, kiedy będą one dostosowane do naszych językowych potrzeb. Microsoft Word, czy nawet Libre Office to dobre, sprawdzone narzędzia, które warto polubić. Wręcz należy. Będą nam za to wdzięczni ludzie, którzy czytają nasze CV czy próbki tekstów. I może sprawić, że nie wylądują one od razu w koszu. Warto? No pewnie, że tak.  «


» 2013 nr 2 » FELIETONY » iPhone w rozmiarze 5"

27

Wojtek Pietrusiewicz

iPhone w rozmiarze 5" Ostatnie plotki mówią o trzech iPhone’ach, które mają pojawić się w tym roku. Nie! O dwóch w 2013 i jednym na początku 2014. Wróć! Jednak trzech! W każdym razie, codziennie możemy usłyszeć nowe plotki. Zastanówmy się jednak, jak mógłby taki iPhone wyglądać… Obecnie, mamy kilka interesujących zależności pomiędzy ekranami w urządzeniach Apple. Rozmiary mają oczywiście różne, ale ciekawe są powiązania w zakresie gęstości pikseli. iPad mini ma ekran o 163 punktach na cal (ppi), czyli dokładnie tyle samo, ile miał pierwszy iPhone oraz modele 3G i 3GS. Wiemy, że iPhone 4/4S i 5 mają dwukrotnie wyższą gęstość, wynoszącą dokładnie 326 ppi. iPad 3/4 z ekranem Retina ma z kolei 264 ppi, dwukrotnie więcej od pierwszego iPada i 2-ki, które mają 132 ppi. Jeśli teraz weźmiemy magiczną liczbę 5" (dokładnie wynosi ona 4,94" – została zaokrąglona, podobnie jak w przypadku iPada mini o ekranie 7,85", a nie 7,9") i rozciągniemy na niej obraz o rozdzielczości 640x1136 pikseli z iPhone’a 5, to otrzymamy gęstość upakowania pikseli na poziomie 264 ppi. Dokładnie tyle, ile ma iPad 3 i 4. Niestety, w takiej sytuacji telefon straci przydomek „­Retina”, jeśli Apple nadal będzie trzymał się swojej definicji – przy prawie takiej samej odległości trzymania telefonu od twarzy, granica będzie w rejonie 290 ppi. iPad z ekranem wysokiej rozdzielczości, pomimo 264 ppi, kwalifikuje się do tej technologii, ponieważ trzymamy go w większej odległości od twarzy. To jednak nie jedyny problem takiego rozwiązania…

»»5", 1080x1920 i 440 ppi u konkurencji Chyba najpopularniejszym, „topowym” ekranem w tym roku, będą konstrukcje 5" o rozdzielczości 1080x1920 pikseli i gęstości upakowania na poziomie 440 ppi.

Pomimo, że większość z nas nie jest w stanie rozróżnić poszczególnych pikseli już przy 300 ppi, to dla perfekcyjnego wzroku ta granica leży przy około 600 ppi. Przy kalkulowaniu, czy ekran zalicza się do „Retiny” czy też nie, bierze się pod uwagę również odległość, z jakiej na niego patrzymy. Dla iPhone’a jest to około 28 centymetrów. Dlatego też, jeśli patrzymy na 50" telewizor HD z ponad trzech metrów (przy odtwarzanym materiale 1080p), on również mógłbym zostać zaliczony do tej kategorii, pomimo że ekran ma jedynie 44 ppi. Gdyby zadebiutował iPhone 5" o ekranie i gęstości 264 ppi, to Apple wystawi się na przytyki zarówno branży, jak i mediów. Wszyscy będą zgodnie twierdzili, że Apple’owi zabrakło pomysłów i innowacji. Niestety, to koszt za próbę ułatwienia deweloperom życia, przy jednoczesnym zapewnieniu użytkownikom najlepszej możliwej jakości wyświetlanych treści. Tym samym, Apple pozostaje właściwie tylko jeden krok – ponowne podwojenie gęstości, czyli upakowaniu czterokrotnie większej liczby pikseli, niż w iPhonie 5. Wynikiem takiego kroku byłby ekran o przekątnej 4,94", 528 ppi oraz o rozdzielczości 1280x2272 pikseli. To niewątpliwie byłyby liczby, którymi Apple chciałoby się pochwalić – ponownie podnieśliby poprzeczkę konkurencji.

»»Interfejs Takie rozciągnięcie ekranu nie jest jednak dobrym pomysłem. Jak wiemy, iPad i iPhone mają zupełnie różnie rozwiązane UI, pomimo podobnych rozdzielczości


» 2013 nr 2 » FELIETONY » iPhone w rozmiarze 5"

­ekranów (np. iPhone 5 i iPad mini). Na ekranach większego brata po prostu więcej się mieści. Nie wynika to z samej rozdzielczości, ale również z rozmiaru ekranu i tym samym – z rozmiaru przycisków. Gdyby UI iPada zmniejszyć do 4", czy nawet 5", to stałoby się automatycznie prawie niemożliwe do użytkowania. Podobne problemy istnieją ze stronami WWW, które nie są dostosowane do naszych telefonów i nie posiadają wersji mobilnych. W przypadku iPada mini wszystko było przemyślane, ponieważ mimo mniejszych niż w iPadzie 9,7” przycisków, ich rozmiar nie różni się od tych, jakie spotkamy w iPhone’ach. UI jest zatem mniej wygodnie, niż w największym bracie, ale nadal użytecznie. Przesiadka z 3.5" na 4" nie była problematyczna, ponieważ fizyczne rozmiary elementów UI się nie zmieniły – po prostu „dołożono” 176 linii w pionie. Gdyby jednak teraz rozciągnąć UI zaprojektowane pod 4" na 5", to wszystko stałoby się komicznie duże. Byłoby to z pewnością znacznie wygodniejsze dla osób z gorszym wzro-

28

kiem i pomimo, że nie widziałem jeszcze tego przypadku na żywo, na makietach krążących w Internecie nie wygląda to najlepiej.

»»Co zatem? Nie wiem. Myślę, że znacznie większą przeszkodą dla Apple jest, użyję tego słowa ponownie, „komicznie” wyglądający interfejs użytkownika, niż potencjalnie mniejsze ppi. Do „napędzenia” takiej ilości pikseli potrzebny byłby A6X z iPada 4 oraz znacznie większy akumulator. Przeszkód jest zatem dużo. Tym samym nie czekałbym z zapartym tchem na większego iPhone’a. Nie oznacza to oczywiście, że go nie będzie, ale na obecną chwilę – zupełnie w niego nie wierzę. Z drugiej strony, pojawia się sporo przecieków ze wschodu, dotyczących tego właśnie tematu… Więcej niż zwykle.  «



» 2013 nr 2 » FELIETONY » Inbox Zero z Mailbox

30

Wojtek Pietrusiewicz

Inbox Zero z Mailbox

Inbox Zero nie jest mitem. Przy moim obecnym workflow, potrafię go osiągnąć za pomocą systemowego Maila, w połączeniu z paroma sztuczkami. Niestety, moja metoda ma jedną wadę – praktycznie zawsze coś w inboxie pozostaje i to przeważnie nie z mojej winy. Albo czekam na jakieś ważne pliki, abym mógł wykonać zadanie, albo coś jest niezależne ode mnie. Na szczęście, teraz mam Mailbox od Orchestry i Inbox Zero osiągam codziennie. »»Inbox Zero Aplikacja Mailbox zakłada, że już dzisiaj korzystamy chociażby z pozorów zasad Inbzox Zero i w tym wypadku mam na myśli, że archiwizujemy stare wiadomości. Jeśli tak, jak niektórzy redaktorzy, macie przypadkiem w swojej skrzynce odbiorczej ponad dziesięć tysięcy emaili, to Mailbox nie jest dla Was, a przynajmniej dopóki nie posprzątacie po sobie. To pierwszy warunek zadowolenia z korzystania z tej aplikacji. Są jeszcze dwa…

»»iPhone- i Gmail-only Mailbox, na obecną chwilę, jest dostępny tylko i wyłącznie na iPhone’a. Jak możecie przeczytać w moim wywiadzie z Gentry’em Underwoodem (w tym numerze ­iMagazine), twórcą aplikacji, są plany, aby go w pierwszej kolejności wprowadzić na iPada i OS X. Komplet aplikacji jest zazwyczaj kluczowy, aby całość miała sens, chociaż fakt, że obecnie jest dostępna tylko wersja ­iPhone’owa, nie wyklucza wykorzystywania go. Po prostu nie będziemy mieli dostępu do funkcji „usypiania” maili, ale o tym później. Drugą przeszkodą dla wielu może być fakt, że Mailbox wspiera jedynie Gmaila. Są co prawda plany obsługi innych typów kont pocztowych i nie wątpię, że to się z czasem pojawi, ale jeśli chcecie już dzisiaj rozpocząć

swoją przygodę, to niestety będziecie musieli zdecydować się na import starego konta do Gmaila lub po prostu na założenie nowego adresu pocztowego.

»»Mailbox Sama aplikacja jest bardzo „czysta” pod względem wyglądu. W ustawieniach też nie znajdziemy zbyt wielu opcji. Obsługa całego interfejsu opiera się o cztery gesty – krótkie lub długie machnięcia w lewo lub prawo – które wykonują różne czynności; dwie znane z ­Gmaila, dwie unikalne dla programu. Najważniejsze jest jednak samo „usypianie” wiadomości. Funkcja „snooze” jest ukryta pod krótkim machnięciem w lewo na wiadomości. Wykonanie gestu powoduje pojawienie się okienka, w którym należy wybrać, na jak długo chcemy daną wiadomość uśpić. Domyślnie do wyboru mamy takie przyciski jak „wieczorem”, „w weekend”, „w następnym tygodniu” oraz kilka innych. Jest też oczywiście możliwość ustawienia precyzyjnie daty i godziny, w którym email ma wrócić do naszej skrzynki. Za to wszystko, i więcej, odpowiedzialne są serwery Mailboxa, które dostarczają pocztę szybciej na mój telefon, niż Google wysyła je pushem. To jedna z rzeczy, która mnie zaskoczyła, bo całość działa naprawdę szybko i sprawnie.


» 2013 nr 2 » FELIETONY » Inbox Zero z Mailbox

Ciekawą funkcją skrzynki odbiorczej jest również możliwość ręcznego ustawiania kolejności, w jakiej pojawiają się w niej wiadomości. Na obecną chwilę, ­jeśli jakaś wiadomość wraca z „uśpienia”, to trafia na samą górę. Twórcy już zapowiedzieli, że wprowadzą możliwość modyfikacji tego zachowania w kolejnych uaktualnieniach. Kolejną ciekawostką jest możliwość przeniesienia wiadomości do trzech tworzonych przez Mailbox folderów. Za tę czynność odpowiada gest długiego przeciągnięcia w lewo. Domyślnie otrzymujemy: „To read”, „To buy” i „To watch”, ale możemy też tworzyć własne. Te foldery to nic innego, jak etykiety w naszej Gmailowej skrzynce, więc możemy się do nich również dostać z każdego innego programu lub urządzenia. Ciekawym zastosowaniem jest możliwość automatyzacji tych list za pomocą serwisu IFTTT.com – sam zdefiniowałem regułę, że jeśli przeniosę wiadomość do:

31

„To read”, to link z emaila zostanie automatycznie dodany do Pocket.

»»Rewolucja Już dzisiaj mogę powiedzieć, że Mailbox zrewolucjonizował mój inbox. Oczywiście, ten sposób nie każdemu przypadnie do gustu, a tym bardziej, dopóki nie pojawią się aplikacje wspierające równocześnie iPada i OS X. Okazuje się jednak, że ponownie proste rozwiązania są najlepsze. Niektórzy potrafią stosować tak skomplikowane workflow, w powiązaniu z tak dużą ilością aplikacji, że patrzę na to z lekkim przerażeniem. A co jeśli pojawi się OS X, my zrobimy upgrade, a producent oprogramowanie go nie uaktualni? Całą naszą automatyzację szlag trafi.  « http://morid.in/mailboxiphone

zrób kalendarz w iPhoto

WYDRUKUJ U NAS!!!


» 2013 nr 2 » FELIETONY » Rozwój technologii płatności mobilnych

32

Kamil Dyrtkowski

Rozwój technologii płatności mobilnych Wyzwania i przyszłość W ostatnim czasie na popularności zyskały płatności zbliżeniowe NFC (Near Field Connection) kartami płatniczymi oraz za pomocą telefonu komórkowego. W poniższym artykule przybliżymy tempo wzrostu rynku oraz domniemaną ścieżkę jego wzrostu. Skupimy się przy tym wyłącznie na jeszcze nowszej wersji tego rozwiązania, a mianowicie na płatnościach mobilnych, przeprowadzanych za pomocą telefonów komórkowych i urządzeń mobilnych. Na początku rozróżnijmy mobilne formy płatności. W raporcie firmy Forrester, zajmującej się badaniami rynku, wyszczególniono trzy rodzaje płatności: Mobilne płatności zbliżeniowe: W sklepach lub lokalizacyjne płatności z smartphone’a w punkcie handlowo-usługowym. Może to obejmować zapłatę za taksówkę, przy użyciu Near Field Communication, Peer-to-peer: Wysyłanie pieniędzy pomiędzy dwoma osobami, za pośrednictwem urządzenia mobilnego; Zdalny zakup telefonem komórkowym: Zakup poprzez urządzenie mobilne od internetowego sprzedawcy (za pomocą specjalnej aplikacji lub poprzez stronę internetową).

• •

Forrester stworzył szeroką definicję płatności mobilnych, według której to „transakcja, w której transfer środków jest inicjowany za pomocą telefonu komórkowego”. Tego typu rozwiązanie nazywa się mCommerce (mobile Commerce), w odróżnieniu od jego starszego brata eCommerce – tak nazywane są połączenia z komputera stacjonarnego, który jest podłączony do Internetu sieciowego. $45,017

$38,653

Zdalny zakup telefonem $32,038 Mobilne płatności zbliżeniowe

$40,812

Peer-to-peer $25,001

$27,659

$18,162

$15,785

$11,579

2012

$549

$1,061

$3,782

$709

$1,250

2014

2013

$2,445

$1,787

2015 (w milionach $)

$3,253

$4,222

2016

2017


» 2013 nr 2 » FELIETONY » Rozwój technologii płatności mobilnych sare_105x280_spad5.ai

W ubiegłym roku, ponad 90 proc. płatności mobilnych było powiązanych z płatnościami mCommerce. Firma Forrester zauważa, że płatności ​​ mobilne osiągną 9 bilionów dolarów w 2017 roku, roczna stopa wzrostu będzie wynosić około 48 proc. Z obrotu 12,8 mld dolarów w roku 2012, tylko 4 proc. stanowiły płatności zbliżeniowych (549 mln dolarów). Ponadto, firma przewiduje, że do 2017 roku mCommerce spadnie z obecnych 90 proc. do 50 proc., natomiast płatności zbliżeniowe wzrosną do 45 proc.

»»Zachowania użytkowników Z kolei inna firma, „The Boston Consulting Group” opublikowała raport, którego celem było zbadanie zachowań użytkowników aplikacji mCommerce i wyciagnięcie wniosków dla głównych firm na tym rynku. Wnioski są następujące: – Prawie 1/3 spośród ankietowanych w Europie, która była początkującymi użytkownikami aplikacji mCommerce, zrezygnowała z nich już po 3 próbach włączenia. Świadczy to o niedopasowaniu możliwości aplikacji do potrzeb. – Wielu z ankietowanych uważa, że dostęp do aplikacji lub Internetu mobilnego jest za drogi. – Priorytetem jest szybkość i efektywność. Obecne sposoby nawigacji w telefonach nie spełniają tych oczekiwań – Wielu z badanych obawia się o bezpieczeństwo i prywatność. Autorzy raportu całkiem trafnie przytaczają tutaj historie wprowadzania Internetu w krajach zachodnich. Wtedy konsumenci mieli identyczne obawy odnośnie tej usługi, a mimo to każdy z nas wie, jak się ta historia rozwinęła. Internet jest powszechny i wielu z nas nie potrafi bez niego funkcjonować. Niewątpliwie, idealnym rozwiązaniem jest oparcie obecnych usług mCommerce, na starych usługach eCommerce. Innowacyjność polegałaby między innymi na wykorzystaniu usług lokalizacji, udostępnianiu kuponów rabatowych itp. Jak wskazują powyższe przykłady, niewątpliwie czeka nas okres wzmożonej aktywności rozwoju usług płatności mobilnych, które są oparte nie tylko na technologii zbliżeniowej, ale także na łączności z Internetem. I opinie mówiące o tym, że wielki rozwój tego typu technologii jest raczej kolejną utopią, bardzo mijają się z prawdą.  «

C

M

Y

CM

MY

CY

CMY

K

17-02-10

13:24:29

33


» 2013 nr 2 » FELIETONY » Nadchodzą licencje wieloterytorialne

34

Gracjan Pietras (współpraca Maciej Rzepka)

Nadchodzą

licencje Wieloterytorialne Jak wiadomo, repertuary internetowych serwisów muzycznych o zasięgu międzynarodowym różnią się w poszczególnych krajach. Przykładowo, utwory polskich wykonawców dostępne w polskim sklepie iTunes mogą być niedostępne w jego amerykańskim, brytyjskim czy francuskim odpowiedniku. I na odwrót, w polskim iTunes nie znajdziemy wielu treści dostępnych w sklepach iTunes innych krajów. Przyczyną takiego stanu rzeczy są ograniczenia terytorialne licencji udzielanych przez organizacje zarządzające prawami autorskimi. Ta sytuacja ma jednak ulec zmianie. Powstaje dyrektywa unijna, której celem jest ujednolicenie repertuarów muzycznych i zapewnienie ich dostępności we wszystkich krajach Unii Europejskiej1. Rynek internetowych usług muzycznych w Europie pozostaje terytorialnie rozdrobniony, co wprost kłóci się z zasadą jednolitego rynku europejskiego, będącą jednym z fundamentów Unii Europejskiej. Przykładowo, iTunes podzielony jest w Europie na 27 sklepów krajowych, w których repertuar różni się między sobą, w zależności od zakresów terytorialnych licencji, uzyskanych w poszczególnych krajach. Taki stan rzeczy rodzi szereg negatywnych konsekwencji dla wszystkich uczestników rynku: • dla autorów i artystów wykonawców, bo dostępność ich utworów jest mniejsza, niż mogłaby być, co obniża ich przychody i zwiększa szarą strefę, czyli nielegalną wymianę plików; • dla internetowych serwisów muzycznych, bo ich oferta pozostaje ograniczona, a ich przychody przez to mniejsze;

• wreszcie dla konsumentów, bo utrudnia uzyskanie możliwie najszerszego dostępu do repertuarów muzycznych. Bardziej przedsiębiorczy konsumenci, potrafią radzić sobie na własną rękę z terytorialnymi ograniczeniami dostępności treści w Internecie. Na forach internetowych można znaleźć praktyczne opisy sposobów omijania ograniczeń. Otwieranie kilku kont, każde

1 Chodzi o projekt Dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady w sprawie zbiorowego zarządzania prawami autorskimi i prawami pokrewnymi oraz udzielania licencji wieloterytorialnych dotyczących praw do utworów muzycznych na potrzeby ich wykorzystania na internetowym polu eksploatacji na rynku wewnętrznym (zob. http://www.prawoautorskie.gov.pl/media/20120809_COM_2012_372_PL_ACTE_f_(4).pdf)


» 2013 nr 2 » FELIETONY » Nadchodzą licencje wieloterytorialne

w innym kraju serwisu, podawanie fikcyjnych danych adresowych, zmiana kraju sklepu połączona z korzystaniem z serwisu spoza terytorium danego kraju, to najczęstsze metody. Jednak sposoby te są w gruncie rzeczy dość niewygodne i wiążą się z reguły z koniecznością naruszania regulaminów sklepowych, które przeważnie zabraniają korzystania ze swoich usług spoza terytorium danego kraju, o zakazie podawania fikcyjnych danych nie wspominając. Wszyscy ci uczestnicy rynku powinni przywitać z zadowoleniem nowe prawo, którego podstawowym celem jest ujednolicenie repertuarów dostępnych we wszystkich krajach Unii Europejskiej, poprzez uregulowanie zasad udzielania tzw. licencji wieloterytorialnych, czyli licencji, które obejmują swym zakresem terytorium więcej niż jednego państwa członkowskiego UE. Na zdrowy rozum, z możliwości udzielania licencji wieloterytorialnych powinny być zadowolone również organizacje zbiorowego zarządzania prawami autorskimi, choć to właśnie one są przedstawiane jako element hamulcowy, w procesie ujednolicania repertuarów muzycznych w Europie. Organizacje zbiorowego zarządzania, reprezentując interesy twórców i artystów, udzielają internetowym serwisom muzycznym licencji, umożliwiających sprzedaż utworów muzycznych on-line. W Europie jest obecnie ponad 250 takich organizacji, które zarządzają wpływami rzędu 6 miliardów euro rocznie (z czego około 80 procent stanowią wpływy z sektora muzycznego). Według autorów planowanej Dyrektywy, to właśnie niesprawne i nieprzejrzyste funkcjonowanie organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi, jest główną przyczyną powolności procesu ujednolicania rynku internetowych licencji muzycznych w Unii Europejskiej. Jednak, w wydanym komunikacie prasowym, europejskie „Zrzeszenie Stowarzyszeń Autorów i Kompozytorów” (GESAC), skupiające 34 organizacje zbiorowego zarządzania z Europy (w tym polski ZAiKS), inicjatywę Komisji Europejskiej dotyczącą propozycji Dyrektywy przyjęło z zadowoleniem. Wygląda zatem, że ujednolicenia chcą wszyscy. Planowana Dyrektywa ma dwa zasadnicze cele. Po pierwsze, zamierza doprowadzić do poprawy standardów w zakresie zarządzania i przejrzystości w funkcjonowaniu organizacji zbiorowego zarządzania. Chodzi o to, aby skłonić te organizacje „do dostosowania swoich metod działania tak, aby zwiększyć korzyści dla twórców, usługodawców, konsumentów oraz całej europejskiej gospodarki.” Po drugie, Dyrektywa ma ułatwiać udzielanie przez organizacje zbiorowego zarządzania licencji

35

wieloterytorialnych, dotyczących autorskich praw majątkowych do utworów muzycznych rozpowszechnianych w Internecie. Wprowadza ona system, który ma zapewnić możliwości łatwego konsolidowania repertuarów przez te internetowe serwisy muzyczne, które chcą oferować możliwie najpełniejsze repertuary w całej Unii Europejskiej. System ten ma być gwarantowany w szczególności przez dwie zasady: • Organizacje zbiorowego zarządzania nie będą mogły odrzucić propozycji reprezentowania ich repertuaru do celów udzielania licencji wieloterytorialnych, składanych im przez inne organizacje zbiorowego zarządzania (pod określonymi warunkami). • Twórcy i artyści (podmioty praw autorskich) będą mieli swobodę samodzielnego udzielania licencji dotyczących własnego repertuaru na internetowym polu eksploatacji, jeśli reprezentująca ich organizacja zbiorowego zarządzania nie udziela licencji wieloterytorialnych i nie zawiera umów o reprezentację tego repertuaru. Oczywiście, konsolidacja repertuarów nie odbędzie się z dnia na dzień. Proces ten może potrwać kilka lat lub dłużej. Twórcom Dyrektywy chodzi jednak o jego przyspieszenie, wyeliminowanie istniejących obecnie różnic pomiędzy krajami członkowskimi i zrealizowanie w ten sposób zasady jednolitego rynku europejskiego. Dodatkowym skutkiem ma być ułatwienie serwisom internetowym dostępu do licencji muzycznych, co powinno zwiększyć liczbę takich serwisów w Europie i przyczynić się do wzrostu konkurencji pomiędzy nimi, z korzyścią dla konsumentów. Jak można zauważyć, projekt Dyrektywy obejmuje swym zakresem wyłącznie utwory muzyczne rozpowszechniane na internetowym polu eksploatacji. Przyspieszona konsolidacja repertuarów ominie zatem na razie utwory audiowizualne, w tym w szczególności filmy oraz koncerty muzyczne, a także e-booki, programy komputerowe, czy inne utwory bez względu na to, czy są one oferowane on-line. Ominie również wszelkie utwory, w tym utwory muzyczne, które rozpowszechniane będą poza tzw. internetowym polem eksploatacji. Nie należy również zapominać, że europejskie dyrektywy implementowane są oczywiście wyłącznie na terytorium 27 krajów Unii Europejskiej, co oznacza, że postanowienia opisywanej Dyrektywy nie będą miały bezpośredniego wpływu na działania serwisów internetowych w krajach poza unijnych. Jeśli zatem, ktoś miał nadzieję na do szybszy dostęp do repertuarów sklepów amerykańskich bezpośrednio z Polski,


» 2013 nr 2 » FELIETONY » Nadchodzą licencje wieloterytorialne

bez konieczności stosowania wybiegów ze zmianą sklepów, czy podawaniem fikcyjnych adresów itp., to może odczuwać pewien zawód. Z drugiej strony, dostęp do części utworów może ulec przyspieszeniu przez to, że pojawienie się określonego repertuaru w którymkolwiek z krajów Unii Europejskiej, może za sprawą Dyrektywy przyspieszać zawieranie na ten repertuar licencji wieloterytorialnych, obejmujących inne krajach UE. Niezależnie od tego warto zauważyć, że Dyrektywa promuje jednoznacznie określony kierunek rozwoju rynku dóbr kultury, który powinien przynieść korzyści wszystkim jego uczestnikom. Ewentualny sukces konsolidacji repertuarów na terenie Unii Europejskiej może stanowić wskazówkę dla ustawodawców i uczestników rynków pozaunijnych, i zachęcać do poszukiwania podobnych rozwiązań.

36

Tymczasem, 31 stycznia 2013 roku, polskie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego rozpoczęło dodatkowe konsultacje społeczne w sprawie licencji wieloterytorialnych oraz modelu zaproponowanego przez Komisję Europejską (pierwsze konsultacje miały miejsce w zeszłym roku i, jak można przeczytać w komunikacie, wykazały konieczność wyjaśnienia szeregu kwestii). Do udziału zachęcani są w szczególności przedsiębiorcy świadczący usługi udostępniania muzyki lub innych treści drogą cyfrową (online), oraz organizacje zbiorowego zarządzania. Na ostateczny kształt Dyrektywy trzeba będzie zatem jeszcze poczekać. «

Autor jest adwokatem i wspólnikiem w kancelarii Doktór Jerszyński Pietras w Warszawie

CAŁA • DURASIEWICZ • PIOTROWSKI • ŁADA • SKRZYPCZAK • MŁYNARSKI • OCHENDOWSKA • PIETRUSIEWICZ


Seria

Jeśli kochasz muzykę, słuchaj jej PROfesjonalnie Teraz możesz cieszyć się studyjną jakością dźwięku gdziekolwiek jesteś. Słuchawki serii Yamaha PRO zapewniają znakomite brzmienie i pełne muzyczne emocje bez względu na to czy podłączysz je do domowego systemu hi-fi, czy korzystasz z nich, gdy jesteś w ruchu. Oferując wspaniały komfort, niepowtarzalny design oraz znakomitą uniwersalność, są idealnym rozwiązaniem, gdy chcesz by muzyka, którą kochasz towarzyszyła Ci na co dzień.

Szukaj nas na: facebook.com/yamahapolska

Dystrybucja w Polsce: www.audioklan.pl


» 2013 nr 2 » niżej podpisany » Snoboholik

38

Snoboholik

niżej podpisany

Zrzeszenie Producentów Drobiu Egzotycznego obradowało w pałacu w Ścięgnie już drugi dzień. Jak zwykle, kwestie merytoryczne zeszły na plan dalszy już w piątek przed południem, czyli na pół godziny po rozpoczęciu obrad. Zestawienia sprzedaży zostały zastąpione alkoholem, a raporty rynkowe – zagryzką. – Do kieliszka boraquasco, lekko ocieplonego drugim i czwartym palcem lewej ręki najlepiej podawać owoce zezoli – mówił Cezary Pytlasiński, pijąc wódkę i zagryzając śledziem, a wszyscy słuchali go z wielkim zainteresowaniem. Ten szarmancki, przystojny mężczyzna o kruczoczarnych kędzierzawych włosach, z lekkim przykurczem lewej powieki (częstotliwość 4 do 7 razy na minutę) był dla drobiarzy uosobieniem dobrych manier i źródłem wiedzy o życiu na salonach. – Panie Czarku, a nie ma pan, tak przy okazji, może kapinki tego boraku dla zacofanej bogaczki z Zapolszczyzny? – Ha, ha, ha, ależ dla pani, moja droga Emilcio, gotów jestem sprowadzić na następny zjazd całą intarsjowaną brokatem skrzynię najlepszych trunków z całego świata – odpowiedział pan Czarek, a pani z Zapolszczyzny rozpłynęła się pod stołem z zachwytu. – W tym także boraquasco. Bo-ra-kua-sko. I powtarzamy! – Bo-ra-kua-sko! – krzyknęli wszyscy entuzjastycznie, a paru mężczyzn przykurczyło lewą powiekę. Tylko Herman Klita nie powtarzał jak inni i jak zwykle był sceptyczny, co chronicznie pana Czarka deprymowało. – A pan, panie Hermanku, co lubi z alkoholi świata? – Compranocitellopatrone. Który rocznik pan poleca? – Który rocznik? – powiedział wolno pan Czarek, dając sobie więcej czasu na odpowiedź. compranocitellopatrone – ciężkie czerwone wino wytwarzane z gron uprawianych na południowych stokach góry Citello na małej hiszpańskiej wysepce Zicomprano de Ruya; jego produkcją, według ściśle chronionej reguły, zajmują się od trzech setek lat zakonnicy z klaszoru ojców tętniczan, znajdującego się na szczycie góry; rocznie wytwarzanych jest jedynie kilkaset ręcznie numerowanych butelek wina, cenionego za pełny bukiet rozwijający się najlepiej w godzinach sjesty na południowych wybrzeżach Pilatesu; podawać z mięsem z rosołosia i adriatyckiej odmiany sznycla wędrownego; za najlepszy znawcy uważają rocznik 1989, leżakowany w beczkach zrobionych z drewna ze starej szopy na tyłach (oznaczenie „RQ”). – Osiemdziesiąty dziewiąty – powiedział pan Czarek, ale nie do Hermana, tylko do siebie, i nie wtedy, tylko te-

raz, gdy siedział nad internetową księgą win wszystkich. Wtedy mina mu zrzedła, a męska część drobiarska drugi raz nie zrobiła przykurczu powiek. Cezary Pytlasiński w chwilach porażek umiał się zmobilizować. Należał do ludzi, którzy uparcie dążyli do celu i potrafili poświęcić mu się do reszty, bez względu na przeszkody. Tak było i teraz: – Już ja mu pokażę, kto tu się lepiej zna na winach. I w ogóle kto lepiej się zna – mówił do siebie pan Cezary i wziął się do pracy. – Mam trzy miesiące. Trzy miesiące później, na następnym zjeździe drobiarzy Cezary Pytlasiński pokazał nowy model odtwarzacza DVDB zespolonego z systemem kina domowego i przenośnym salonem gier, a mieszczącego się w bocznej kieszeni spodni typu luźne bojówki z dużymi kieszeniami bocznymi na stelażu. – Za trzy tysiące dolarów. W bezcłowym w Singapurze – chwalił się pan Czarek, a wszyscy robili wielkie oczy, i nawet Herman był pod wrażeniem. – I byłeś w Singapurze? – pytał niedowiarek. – A tak. Na zawodach golfowych i na zakupach. Wiesz, żona chciała w końcu kupić coś u Fanfaniego. Kobiety zrobiły, odruchowo już, przykurcz lewej powieki, a Herman zgasł w oczach do końca zjazdu. Trzeba zaznaczyć, że w przeciwieństwie do innych snobów, pan Czarek Pytlasiński nie przesadzał z koloryzowaniem. W przypadku Singapuru, rzeczywiście kupił w bezcłowym, ale nie on, tylko jego brat, steward linii Blizzair, a jego żona rzeczywiście poleciała na zakupy do Fanfaniego, z tym że do Pragi. Pozytywnie zmotywowany ostatnim osiągnięciem, pan Czarek wziął się ostro do roboty, kompletnie nie zwracając uwagi na to, co jego pracownicy wyprawiają z drobiem. Pracował głównie nad sportami miejskimi, które chciał uczynić tematem przewodnim swojego pobytu na kolejnym zjeździe, ale nie zaniedbywał również tematów: • diety dla mężczyzn w sile wieku • kontakty z ludźmi showbiznesu • ewolucja golfa na starym kontynencie ze szczególnym uwzględnieniem górskiej specyfiki Chorwenii • wina białe a ryby słodkowodne hodowlane • sporty wiatrowo-wędkarskie • kontakty pozamałżeńskie • terapeuci na minutę rozmowy przez Escype • inne z listy.


» 2013 nr 2 » niżej podpisany » Snoboholik

Kolejny zjazd. Pan Czarek witany jest entuzjastycznie, mimo że dużym zainteresowaniem tradycyjnej braci drobiarskiej cieszyli się nowi – silna grupa młodych zdolnych menedżerów z fermy kur egzemo-egzotycznych w Braci Pastewnej k. Byczyna. – To jest kij do gry w rosyjskiego golfa. Uderza się nim nie w piłkę, ale w specjalnie skonstruowany granat. W momencie uderzenia następuje odbezpieczenie zapalnika zbliżeniowego, uruchamiającego ładunek rozrzucający w promieniu trzech metrów plastikowe kulki z farbą w kolorze, który w danym sezonie war-golfowym uważana jest za najbardziej kiczowaty. Wygrywa ten, który nie wróci do baru w kolorze kiczu. Wszyscy byli pod wrażeniem, a jeden pan zrobił nawet przykurcz powiek, bo nie zorientował się, że autorem błyskotliwej wypowiedzi o war-golfie nie był ulubieniec drobiarzy pan Czarek, ale jeden z Pastewny Brothers (określenie wprowadzone później przez triumfującego Pytlasińskiego). Pan Czarek musiał powalczyć o uwagę: – A w kite-golfa graliście? – Kite-golfa? – zdziwili się Pastewny Brothers wraz z połową upojonej piątkowymi trunkami egzotycznymi widowni. kite-golf – nowy, ekskluzywny rodzaj golfa, zaliczany do sportów ekstremalnych; zawodnik uderza w piłkę w czasie lotu na paralotni; w wersji dla amatorów paralotnia może być wyposażona w silnik napędzany wzmocnionym biopaliwem; wygrywa ten zawodnik, który w przeliczniku 3,25:1 zaliczy najwięcej dołków w czasie jednego lotu, bez dotykania ziemi. – W Szkopcji byłem siódmy, ale za to wyprzedziłem samego Petera Kinga. Wiecie, mistrza kite golfa z San Prego. No i poznałem na zawodach samą Christinę Paqualerrę. Wiecie, tę piosenkarkę. No nie powiem, atrakcyjna była, a zwłaszcza z góry. – Ale ona jest z tym aktorem, tym, no… – wciął się jeden z Pastewny Brothers. – Z tym aktorem, albo z tym nieaktorem, wszystko się może zmienić, a zwłaszcza, jak ktoś prowadzi tak aktywne życie jak Christinka albo ja – rzekł konfidencjonalnie pan Czarek, a pani Zyta z Klimaszek, przerywając na chwilę delektowanie się cygaretką long-slim, krzyknęła: – No wie pan, panie Czarusiu. A co będzie z nami? Kobiety się zaśmiały, a pan Czarek powiedział: – O was, moje miłe panie, nigdy nie zapomnę. Jesteście najmilszymi i najpiękniejszymi drobiarkami, jakie znam. – Najpiękniejszą to pan dopiero pozna na następnym zjeździe. Pani Aldonka, Miss Polonia. Kupiła fermę po panu Władeczku, który się wycofał na pola rzepaku i kapusty – powiedział pan Jareczek z Czyszniowa, zagryzając mhiskey kawałkiem suszonego słonika morskiego.

39

Trzy miesiące wytężonej pracy. Pan Czarek wiedział, że Pastewny Brothers już mu nie zagrożą, ale chciał być dobrze przygotowany na spotkanie z panią Aldonką. A dobre wyretuszowanie zdjęcia zajmie jego grafikowi całe dwa tygodnie. – A to, zobaczcie, to jest zdjęcie moje, mnie, ja stoję z Borysem Dylindą. – Tym z serialu Sierżant? – krzyknęła pani Elwira z Nałęcza, a pan Czarek zauważył kątem oka, że zdjęcie robi wrażenie i na pani Aldonce, która rzeczywiście była piękna, ale nie tak, by zostać miss. – Tak, właśnie tym. Przyjechał do mnie na warsztaty stylizacji krawatów włoskich, razem z kilkoma znajomymi młodymi aktorami, równie przystojnymi, ale troszkę mniej znanymi. – A Leszek Pieńko też był? – spytała nieśmiało pani Aldonka. – Leszek, Leszek, chyba tak, ten taki… – Ten taki łysy, gruby i pod sześćdziesiątkę – dodała zjadliwie pani Aldonka, a pan Czarek oblał się przezroczystym rumieńcem, bo nie mógł pokazać, że się w nim zagotowało. – Ale nie wiem, czy wiecie, że Borys polecił mi terapeutę, wiecie, na wypadek, gdybym miał problemy sercowe. – Ale Panie Czarku, przecież pan ma żonę! – krzyknęła pani Halinka z Góry, popijając mamernet, rocznik 99. – Moja żona ma równie nowoczesne podejście do małżeństwa jak ja. Ostatnio spotyka się z tym biznesmenem od ropy naftowej, Klukiem. Nie powiem, niezmiernie miły i czysty facet. Ale wracając, i tu ciekawostka. Terapeuta udziela mi porad przez Escape’a, wiecie, bo nie mam czasu jechać do niego na wizytę – tu pan Czarek zawiesił głos, spodziewając się jakiegoś pytania, które będzie mu na rękę. Pytanie zadała mu pani Aldonka, ktora ewidentnie miała problem z nadmiernym powodzeniem pana Czarka wśród drobiarzy i chciała go czymkolwiek zdeprymować: – Za daleko ma pan do miasta? – Pani Aldonko, jakie to było niegrzeczne, fuj – powiedziała zdegustowana pani Rysia z Węgorka, owijając się z odrazą ogonem kamforki syberyjskiej. – W pewnym sensie za daleko, tym bardziej że miasto nazywa się Los Bangeles – pan Czarek wstrzymał głos, by reakcje podziwu odpowiednio wybrzmiały, co też się stało. – Ale mam superszybkie łącze, więc nasze rozmowy odbywają się bez żadnych zakłóceń. Wiecie, mam system łączności bezprzewodowej AC-MAX. Pani Aldonka pozostawała niechętna, a pan Czarek wziął się do pracy ze zdwojoną siłą: – Wiecie, to są tabletki pobudzające korę mózgową do twórczego myślenia w systemie pracy zespołowej 3-7-3. – Byłem na balu w ośrodku wypoczynkowym kancelarii prezydenta. No, nie powiem, paróweczka po helsku była całkiem, całkiem. A wicepremier Wiesio, śmieszny


» 2013 nr 2 » niżej podpisany » Snoboholik

c­ hłopak, ten Wiesio, może by go tu zaprosić na spotkanie z naszymi miłymi i inteligentnymi paniami. – Przenośne urządzenie do produkcji siedemnastu najpopularniejszych enzymów. Ja dziś wybieram feromony, specjalnie dla pani Aldonki. – Teraz normą w cywilizowanych krajach jest rodzina 3+1, wiecie. Dwie kobiety i jeden mężczyzna, lub dwóch mężczyzn i jedna kobieta, oraz jedno, i tylko jedno dziecko, którym dorośli opiekują się w systemie trzyzmianowym. Ja jestem tradycjonalistą, wiecie – poszukujemy z żoną miłej i atrakcyjnej pani. Chyba przetestujemy Helgę z Himilshaven, wiesz, pani Aldonko. – A to jest, proszę mojego szanownego grona, specjalista światowej sławy, pan Gilmand de Borek, radiesteta światowej sławy, który potrafi dobrać dwie osoby doskonale pasujące do siebie na podstawie prądów ergo. Pan Gilmek światowej sławy bierze za sesję aż 900 euro, ale dla moich kochanych drobiarek zrobi to za darmo, światowej sławy. To jak, która z pań pierwsza, pani Aldonko? Wysiłki pana Czarka były godne podziwu, a efekt aż nadto widoczny. Członkowie Zrzeszenia Producentów Drobiu Egzotycznego pili wytrawne, rzadko spotykane alkohole; grali w ekskluzywne, rzadko spotykane gry; znali wyjątkowych, rzadko spotykanych ludzi i mieli rzadko spotykane upodobania personalne. Ale pan Czarek nie osiągnął celu głównego: „zaimponować pani Aldonce, a potem się zobaczy”. Postanowił dopiąć swego i jeszcze lepiej przygotować się do następnego spotkania. Teraz się uda. Teraz mi ulegnie. Teraz mam coś takiego, że wszyscy padną z wrażenia, a zwłaszcza moja pani Aldonka, myślał sobie pan Czarek, mocno przepracowany, ale zadowolony z siebie. – A, witam, mesje Czarek – powiedziała pani Rysia z Węgorek Palace. – A wie pan, że poznałam tego Borysa, aktora. Bardzo miły i nawet podobał mi się jego występ aktorski na wieczorku u nas w pałacu. A to wino pepperlot też dobre, zbyt kwaskowate w posmaku na drugim przelocie, ale generalnie kubki są zadowolone. – A, to świetnie, a gdzie wszyscy, nie czekają na mnie? – powiedział czujnie pan Czarek. – A nie, wie pan. Bo przyjechał taki jeden nowy pan. Bardzo miły i też wszystkim zaimponował tutaj, nawet bardzo, a panu Wojtkowi, wie pan, temu, co dwa razy zmienił żonę i ma trzy kochanki, to najbardziej. – A czym? – A, to pan zobaczy sam. Nowy pan nazywał się Nowak i siedział koło pani Aldonki. Pił piwo lokalne i zagryzał orzeszkami solonymi. – Mam żonę i dwóch synów, tak. Pracuję na dwie zmiany, bo tyrać trzeba, a kaszankę to macie, bo zgłodniałem w podróży? W Bardzo Tanich Liniach Kolejowych nie mają wagonu restauracyjnego.

40

– Naprawdę? – spytała czule pani Aldonka. – A w hot pota pan umie grać, bo przywiozłem sprzęt, wie pan, za 9 tysięcy euro – dało się słyszeć ironiczny głos Czarka. hot pot – gra towarzyska dla 2–6 osób, wymagająca sprzętu za 3–5 tys. euro; polega na ściganiu się na przypominających patelnie pojazdach poruszanych siłą mięśni twarzowo-szczękowych; wygrywa osoba, która ucieknie największą liczbę razy, nie dopuszczając do zagrzania się pojazdu. – A nie, ja tu się uczyć przyjechał – odpowiedział Nowak i przygładził grzywkę. Pan Czarek zauważył, że paru mężczyzn pije lokalne piwo, więc w walecznym odruchu wyciągnął butelkę Palisander Liquor, ale nikt nie zwrócił na to uwagi, bo Nowak opowiadał: – A nioski to trzymam w takiej komórce, coby się nie stresowały od tłumu, bo inaczej to i jedno jajo na dobę mniej przybędzie. – Tak, aż jedno? – spytał pan Szymek, przygładzając lakierowanego irokeza. – A proposa jaj, czy jedliście jajo flemistrusia? Bardzo dobre! – krzyczał pan Czarek, ale bez skutku, i wtedy usłyszał zbawienny dzwonek swojej komórki Dla mojeg-o pan Carek o-ud Christina Paqualerra. Zwróciła na to uwagę pani Aldonka. – Może pan iść rozmawiać gdzie indziej? – poprosiła, a pan Czarek zdążył jedynie krzyknąć do komórki: – A, witam pana wicepremiera, panie Wiesiu, co słychać? – zrobiło to wrażenie jedynie na panu Wojtku, który był w poważnych tarapatach finansowych. – Szefie, tu nie pan wicepremier, tylko Chojnacki z finansów. Dzwonię, żeby powiedzieć, że syndyk wszedł. U pana Czarka Pytlasińskiego nastąpił prawie niewidoczny przykurcz prawej powieki.  «

Opowiadania pochodzą z książki „Hasło niepoprawne”. Link: http://www.feedbooks.com/book/3126 »» Niżej Podpisany > Tech-absurdysta, self-publisher i pisarz 3.0 beta. Wierzy w e-booki mobilne i intensywnie je promuje. Wspiera TeleRead, Author 2.0 oraz Read An Ebook. Prowadzi eksperymentalne projekty literackie: Google-translated ­fiction oraz #hashtagstory. Tworzy historie obrazkowe na iPhonie. »» Hashtag bio: #1picstory #writer #mobilefiction #ebooks #selfpub #hashtagstory #iPhone »» Blog autora: http://passwordincorrect.com


» 2013 nr 2 » PRODUCTIVITY » Produktywne kopie zapasowe

41

Michał Śliwiński

Produktywne kopie zapasowe

Ostatnio, pracując na iPadzie i czasami na moim Maku mini, myślałem o kopiach zapasowych. Szczególnie dlatego, że dorzuciłem do Miniasa dysk SSD, a jak wiemy, dyski SSD mogą nie do końca być godne zaufania. To znaczy, że ­czasami padają. Dlatego, skoro to początek roku (już luty?!) stwierdziłem, że podzielę się z Wami moim „setupem” do tworzenia kopii zapasowych. »»Dygresja odnośnie SSD – polecam! Tak na marginesie – miałem dysk twardy 500GB. Po dokupieniu zestawu „drugi dysk” firmy OWC a następnie dysku SSD Vortex 4 128GB SSD, procedurze rozbiórki

oraz montażu za pomocą kabelków i sprzętu od OWC oraz formacie, mam teraz dysk Fusion, zamontowany w Macu Mini z 2011 roku. Dzięki temu śmiga, jak mój stary Macbook Air. Pięknie!


» 2013 nr 2 » PRODUCTIVITY » Produktywne kopie zapasowe

»»Zacznijmy od Chmurek Większość plików trzymam na Dropboxie. Wzbraniałem się przed tym, ale w końcu wykupiłem konto na 100GB i tam mam wszystko, co dla mnie ważne. Dzięki tej sytuacji, mam dostęp do tych plików z iPada i iPhone’a. Bardzo fajnie. 100GB w Dropboxie wystarczy? Tak, dlatego że nie „produkuję” już tylu plików, co zawsze. Większość spraw notuję w Evernote. I to jest moja druga chmurka. Znowu, dzięki Evernote, mam dostęp do tych notatek z poziomu iPada i iPhone’a. No i Nozbe. Tam trzymam moje zadania. Tak samo dostępne z poziomu aplikacji na iPhone’ie i iPadzie (właśnie uruchomiliśmy własną aplikację uniwersalną!), więc luzik – mogę być produktywny „w ruchu”. Co ciekawe, mój Mac Mini jest ciągle włączony (mam go na UPSie, więc zaniki napięć są niestraszne) i ciągle się z moimi chmurami synchronizuje, więc mam lokalne kopie plików zawsze dostępne.

42

iCloud – tam trzymam pliki związane z aplikacjami iWork. Znowu, dostępne wszędzie. Chociaż ostrzeżenie na iPadzie, za każdym razem, że „dokument może wyglądać inaczej, niż na Maku” mnie wkurza. Poza tym super.

»»Teraz Mac Mini – co z nim? Na Macu Mini, oprócz wyżej wymienionych aplikacji, mam też iPhoto ze zdjęciami, które na bieżąco zasysa zdjęcia z Photo Streama. Potem te zdjęcia, za ­pomocą skryptu, eksportuję w rozdzielczości 2048px do ­Dropboxa. Raz na jakiś czas. Tak na wszelki wypadek. Filmy nagrywam na iPhone’a i obrabiam je w mobilnym iMovie. Dopiero potem zrzucam je na Maca Mini. Następnie, konwertuję je do Mp4 za pomocą Handbrake (co zmniejsza ich wielkość, bez wyraźnej utraty jakości) i wrzucam do Dropboxa. Tak robię z filmami


» 2013 nr 2 » PRODUCTIVITY » Produktywne kopie zapasowe

­ rywatnymi. Firmowe oraz te przeznaczone do mojego p „Productive! Show” wrzucam prosto do YouTube. I to mniej więcej na tyle. Maca Mini regularnie back-upuję przez Time Machine do Time Capsule. Moje stare 1GB TC ostatnio zaczęło fikać, więc kupiłem nowe, 2GB i skonfigurowałem back-up od nowa. Dzięki temu, że Mountain Lion pozwala, przy wyborze miejsca docelowego kopii zapasowej, „szyfrować” ją, mam ładny plik NazwaMiniasa.sparsebundle na kapsule. Teraz tylko dwie komendy Terminala: hdiutil resize -size 950g /Volumes/Data/NazwaMiniasa.sparsebundle chflags uchg /Volumes/Data/NazwaMiniasa. sparsebundle/Info.*

43

I mam pewność, że kopia zapasowa zajmie maksymalnie 950GB. Dzięki temu, mam miejsce na kopię Air’a mojej żony i na „jakieś tam” inne pliki, jeśli zajdzie taka potrzeba.

»»Podsumowując Używaj Chmur, nie wyłączaj Miniasa i rób kopie lokalne. Tak to u mnie działa. Dzięki takiemu „setupowi”, mój Minias na bieżąco ściąga dane z chmury, ma je lokalnie i do tego w dwóch kopiach... i cieszę się, że tak to działa. Dla osoby takiej jak ja, która i tak głównie pracuje na iPadzie, jest to idealne rozwiązanie. A jak to działa u Was?  «

zrób fotoalbum w iPhoto

WYDRUKUJ U NAS!!!


NADCHODZĄ LICENCJE WIELOTERYTORIALNE

ISSN 2082-3630

ww

iMagazine 2/2013 (27)

SPRZĘT:

PROGRAMY:

» Philips Fidelio SoundSphere

» DockView

» CooKoo Watch

» Napkin

» Gear4 Streetparty5

» WarGames

» ZAGGKeys ProPlus

» The Critter Chronicles

» Seagate Wireless Plus

» Ski Jumping Pro

l w.im azine.p ag

MUZYKA W STRUMIENIU FILM: DJANGO

WYWIAD: MAILBOX


» 2013 nr 2 » SPrZĘT » CooKoo Watch

45

Norbert Cała

CooKoo Watch Mężczyzna może używać tylko dwóch rodzajów biżuterii, piór i zegarków. Pióro musi być wieczne, a zegarek może być Smart. Kiedyś, gdy byłem jeszcze bardzo młodym człowiekiem, pewien starszy i powszechnie szanowany Pan, powiedział mi, że mężczyzna może używać tylko dwóch rodzajów biżuterii: wiecznych piór i zegarków. Dobre pióro wieczne mam, ale nie używam go, bo jak większość z Was nie pamiętam, kiedy użyłem tradycyjnego środka piśmienniczego do czegoś więcej, niż parafka pod kredytem. Zaś na polu zegarków poległem, zakochując się w nich bez pamięci. Mam kilka sztuk, każdy na inną okazję. Inny jest na wyścig Formuły 1, inny do pracy, inny na imprezę, kolejny do nurkowania. W ostatniej kategorii możemy rozróżnić dwie podkategorie: inny do rekreacyjnego, a inny do bardziej technicznego nurkowania. Ogólnie rzecz biorąc, łatwiej jest mi wyobrazić sobie wyjścia z domu bez zegarka, niż bez iPhone’a. Jeśli mnie znacie, choćby z moich artykułów, to wiecie jak dużą wagę ma to wyznanie. Zegarek CooKoo Watch jest więc dla mnie ideW założeniu alny. Mając go na ręku, nigdy nie zapomnę zabrać ze sobą zegarek ma iPhone’a. być przedłużeniem

naszego centrum powiadomień – z telefonu na nadgarstek. Niestety sposób implementacji tego rozwiązania nie jest idealny

»»Tradycyjne wzornictwo, nowoczesna technologia W ostatnim czasie pojawiło się sporo projektów zegarków integrowanych ze smartpho-

nami. Wszystkie one mają dwie cechy wspólne – komunikację za pomocą Bluetooth Smart (4.0) oraz wzornictwo, które nie przypadnie do gustu fanom tradycyjnych zegarków. CooKoo Watch wyróżnia się właśnie w tej drugiej kategorii, bo wygląda jak tradycyjny i do tego całkiem ciekawy zegarek sportowy. Możemy go kupić w dwóch podstawowych kolorach – czarnym i białym – oraz kilku edycjach specjalnych. Do testów w iMagazine dostaliśmy wersję białą. Koperta zegarka wykonana jest ze średniej jakości plastiku, ale zwieńczoCooKoo Watch na bardzo ładnym, stalowym wygląda jak pierścieniem. Pod szkiełkiem, zwykły i do tego które niestety nie jest szafirocałkiem ładny zegarek we, kryje się minimalistyczsportowy ny cyferblat. Mimo, że jest on również ­w yświetlaczem


» 2013 nr 2 » SPrZĘT » CooKoo Watch

­ owiadomień z iPhone’a, to na pierwszy rzut oka wcap le tak nie wygląda. Niestety, jak stwierdziłem w dalszych testach, czasem i drugi rzut oka nie wystarcza. Na cyferblacie, przez cały czasu używania zegarka, bardzo mi brakowało wyświetlania daty oraz wskazówek, które ­widoczne byłyby również w nocy. Na szczęście, mamy przycisk podświetlenia, który ratuje nas w krytycznych momentach. Dekiel koperty również został wykonany ze stali i umożliwia samodzielny dostęp do baterii CR2032, czyli popularnej „pastylki”. Powinna ona zapewnić działanie zegarka przez okres około jednego roku.

»»Z telefonu na nadgarstek Koperta posiada cztery przyciski sterujące oraz klasyczną koronkę do nastawiania czasu. Pozytywnym zaskoczeniem jest jej wodoodporność. Wprawdzie jest to ­t ylko wodoodporność na poziomie 5 ATM, ale to po-

46

winno wystarczyć do bezproblemowego używania na basenie. Istotnym elementem w zegarku jest pasek, który w tym przypadku jest gumowy, w tym samym kolorze, co koperta. Pasek, mimo że na początku na to nie wygląda, jest bardzo wygodny. W połączeniu z dużą, ale również wygodną kopertą powoduje, że zegarek naprawdę dobrze leży na ręku. Oczywiście problemem będzie schowanie go pod ciaśniejszym mankietami koszuli lub bluzy, ale to problem każdego dużego zegarka. W założeniu zegarek ma być przedłużeniem naszego centrum powiadomień – z telefonu na nadgarstek. Niestety, sposób implementacji tego rozwiązania nie jest idealny. Nie wnikając w to, czy to wina API iOS, czy niedopracowana aplikacja, informację otrzymamy jedynie o połączeniach przychodzących i nieodebranych, wiadomościach z Facebook’a, przypomnieniach z kalendarza, niskim poziomie baterii oraz utracie zasięgu. Brakuje bardzo powiadomień o wiadomościach SMS


» 2013 nr 2 » SPrZĘT » CooKoo Watch

i zdarzeniach Twitterowych. Producent zegarka obiecuje jednak, że funkcjonalność aplikacji będzie się zwiększała. Niestety, bez zmiany hardware’u, nie uda się zmienić czytelności powiadomień na wyświetlaczu. Od razu muszę wytłumaczyć – na cyferblacie nie zobaczymy treści wiadomości, ani informacji o tym, kto dzwonił. Wyświetli się jedynie ikona, informująca o nieodebranym ­p ołączeniu lub zbliżającym się terminie w kalendarzu. Jeśli będziemy mieli odrobinę szczęścia, to na ekranie zegarka uda nam się zobaczyć taką ikonkę. Niestety, szczęście jest wymagane, bo wyświetlacz jest wybitnie nieczytelny. Możliwość podświetlenia ekranu pomaga zaledwie odrobinę. Na szczęście, powiadomienia są także sygnalizowane wibracjami i dźwiękiem.

»»Uwaga, zapomniałeś iPhone’a Oprócz możliwości informowania o zdarzeniach, zegarek ma jeszcze kilka ciekawych funkcji. Możemy go użyć jako zdalnego spustu migawki w aparacie, możemy za jego pomocą odnaleźć zagubionego iPhone’a (o ile jest w zasięgu BT), oraz będzie nas informował o tym, że wyszliśmy z domu/pracy zapominając o telefonie. Ta ostatnia funkcja jest bardzo ciekawa i teoretycznie może się przydać np. podczas wieczornych wypadów do baru. Niestety, ma swoje wady. Po pierwsze, jeśli jesteśmy w domu i mamy podłączony zegarek, to aby nie wzbudzić alarmu, musimy zabierać go nawet do toalety. Po drugie, alarm o tym, że zostawiliśmy telefon, jest dość Zegarek CooKoo dyskretny i mogę sobie wyobrazić sytuację, w której inWatch jest więc formację taką przeoczę, lub dla mnie idealny. Jeśli zignoruję. będę go miał na ręku, Zegarek jest kompatybilnigdy nie zapomnę ny z iPhone’em 5, iPhonezabrać iPhone’a ’em 4S, iPadem (3 i 4 generacji) i wymaga zainstalowania,

47

dostępnej bezpłatnie w App Store, aplikacji COOKOO. Brak kompat ybilności z iPhone’em 4 spowodowany jest brakiem wsparcia w tym modelu transmisji Bluetooth Smart. Ten rodzaj transmisji danych miał w swoim założeniu posiadać dwie cechy: małą konsumpcję energii oraz łatwość zestawiania połączeń. Niestety CooKoo Watch udowadnia nam, że rzeczywistość może być różna od papierowych faktów. Z moich testów wynika, że używanie zegarka powoduje zwiększenie zużycia baterii w telefonie o około 30%. Łatwość połączeń to też czasami fikcja. Jeśli telefon z zegarkiem się rozłączy, to teoretycznie powinno wystarczyć wejście do aplikacji i kliknięcie na nasz zegarek. Teoretycznie. W praktyce często musiałem wyłączyć i włączyć BT w telefonie, aby wznowić utracone połączenie.

»»Modny, ładny… CooKoo Watch to fajny projekt. Modny, ładny, ciekawy, gadżeciarski i niedrogi zegarek. Kosztuje 399 zł, co wydaje się być dobrze dobraną ceną. Niestety, ma swoje wady, pomijając tę, której nie da się wyeliminować, czyli słaby wyświetlacz, którego użycie spowodowane jest prawdopodobnie chęcią zapewnienia małego zużycia prądu. Największe wady wydają się siedzieć w oprogramowaniu. Częsta utrata połączenia zegarka z telefonem, duże zużycie prądu w telefonie, ograniczona możliwość notyfikacji, to rzeczy, które denerwują. Są na szczęście w dużym przypadku zależne od oprogramowania, zaś to ma fantastyczną cechę Używanie – zawsze można je poprazegarka wić. Zegarek więc zostaje na powoduje moim nadgarstku i czeka na zwiększenie zużycia nowe wersje softu. Będę na baterii w telefonie nie oczekiwał tak samo nieo około 30% cierpliwie, jak na nowe wersje iOS.  «


» 2013 nr 2 » SPrZĘT » Gear 4 StreetParty 5

48

Norbert Cała

Hotelowe pokoje i przedziały w pociągach – to zdecydowanie najbardziej naturalne środowisko dla tego sprzętu

Gear 4 StreetParty 5 TravelParty, a nie StreetParty Gear 4 zapragnął mieć w swojej ofercie stację dokującą, przeznaczoną dla urządzeń ze złączem Ligntning. Na pudełku znajdziemy ikonę informującą o zgodności z iPhone’em oraz iPodem. W trakcie testów sprawdziłem także działanie z iPadami i nie było większych problemów. StreetParty 5 – tak bowiem nazywa się stacja, którą testowałem – działa więc ze wszystkimi urządzeniami ze złączem Lightning. Choć przyznać trzeba, że nie ze wszystkim jednakowo dobrze.

Nawet nie wyjmując urządzenia z pudełka, od razu wiedziałem, że z tyłu znajdę miejsce na umieszczenie ­baterii, lub urządzenie będzie miało wbudowany akumulator. StreetParty 5 wyjaśnia wszystko. W końcu, po co nam na ulicy głośnik, bez autonomicznego zasilania? Gear 4 wybrał znacznie lepsze, pierwsze rozwiązanie – głośnik zasilany jest 4 bateriami AA. Baterie te powinny wystarczyć na około 8 godzin. Zauważyłem jednak, że gdy baterie są już na wyczerpaniu, znacząco spada jakość dźwięku oraz zadokowane urządzenie nie ­ładuje się tak, jak ma to miejsce przy zasilaniu ze ściany.


» 2013 nr 2 » SPrZĘT » Gear 4 StreetParty 5

49

stik, który w podróży lub na ulicy będzie się pewnie barStreetParty dzo rysował. Przód to czar5 działa na, metalowa siatka maskuze wszystkimi jąca i rozkładana podstawka urządzeniami ze ze złączem. Jedyne przyciski złączem Lightning sterujące to głośniej/ciszej na górnej ściance, a jedyny znak, że głośnik żyje, to niebieska dioda nieśmiało świecąca zza maskownicy. Głośnik nie powala na kolana, ale wcale nie jest do tego stworzony. Ma nam zapewnić muzykę wszędzie, gdzie się ruszymy, a z wagą niewiele ponad pół kilograma, robi to znakomicie.

»»TravelParty zamiast StreetParty…

Głośnik, to jednak nie tylko pojemnik na baterie. Gear 4 StreetParty 5 ma bardzo ciekawą konstrukcję, którą spotkałem już kiedyś w stacji dokującej Altec Lansing iM500. Głośnik w postaci złożonej jest dość płaski, nie da się go postawić i nie ma złącza Lightning. Drobny rzut oka na obudowę wystarcza, aby odkryć, że podstawka rozkłada się ujawniając złącze Lightning. To rozwiązanie bardzo wygodne, ponieważ w czasie transportu zajmuje zdecydowanie mniej miejsca w plecaku lub walizce. Sam głośnik jest wielkości lekko wydłużonego iPada mini, ale niestety, nawet w postaci złożonej, jest od niego kilka razy grubszy. Tył to połyskliwy czarny pla-

Sama muzyka, płynąca ze środka, nie zabije nas potęgą basu i pięknem szczegółów, ale tego również nikt po tej stacji nie oczekuje. Muzyce brak trochę dynamiki, ale za to jest całkiem głośna i jednocześnie czysta. „Street Party” na Piotrkowskiej nie da się nią nagłośnić, ale na jakieś ul. Krótkiej pewnie się sprawdzi. Największą wadą tego głośnika jest zdecydowanie jego … nazwa. Powinien nazywać się TravelParty, a nie StreetParty. To właśnie w podróży sprawdzi się on najlepiej. Hotelowe pokoje i przedziały w pociągach – to zdecydowanie najbardziej naturalne środowisko dla tego sprzętu. Jednocześnie, nie będziemy długo płakali, jeśli w czasie podróży nagle, bez naszej wiedzy, zmieni właściciela. Stratę 250 zł, a tyle wynosi sugerowana cena, da się zapomnieć doborowym towarzystwie, przy ognisku. Tylko, co nam wtedy będzie grało?  «


» 2013 nr 2 » SPrZĘT » Philips DS1155

Norbert Cała

Philips DS1155

Prosta forma, porządne materiały, dobre wykonanie. Philips DS1155 zdecydowanie może się podobać. Złącze Lightning, zaprezentowane wraz z premierą ­iPhone’a 5, pojawiło się prawie pół roku temu i tyle musieliśmy czekać, aż na rynek zaczną trafiać małe, tanie stacje dokujące z wykorzystaniem tego złącza. W bieżącym numerze iMagazine przeczytacie o dwóch, zaś w kolejnym o następnych dwóch. Aktualnie złącze Lightning mamy w iPadzie mini oraz 4G, iPodzie nano 7G, iPodzie touch 5G oraz wspomnianym iPhone’ie 5. Stacja Philips DS1155 oficjalnie przyznaje się do współpracy z dwoma ostatnimi, choć działa również z iPodem nano. Ale trzeba przyznać, że faktycznie – z ­zadokowanym Nano nie wygląda najlepiej. ­iPadów wcale nie da się zadokować, a to za sprawą konstrukcji docka. Stacja ma kształt małego dysku, o średnicy półtora iPhone’a 5 i wysokości około połowy. Zbudowana jest głównie z białego, matowego plastiku. Plastik od góry przykryty jest szarą siatką maskującą. Na górze docka mamy zagłębienie, w którym znalazło się miejsce na złącze lightning. Właśnie przez to zagłębienie – zbyt małych rozmiarów – nie da się tam umieścić iPada. A trochę szkoda. Złącze umieszczo-

50


» 2013 nr 2 » SPrZĘT » Philips DS1155

51

ne jest na ruchomym elemencie i odchyla się, dzięki czemu możemy umieścić zarówno grubszego iPhone’a 5, jak i cieńszego iPoda touch. Aby nasze urządzenie opierało się stabilnie, jest ono wspierane od tyłu przez ściankę wykonaną z przeźroczystego plastiku. Okrągła Stacja Philips przestrzeń wokół złącza wyłożona jest jasnym drewnem, DS1155 z wypalonym napisem Philips oficjalnie przyznaje i oznaczeniem funkcji cztesię do współpracy rech przycisków. z iPhone’em 5 oraz Tym, czego nie zobaiPodem touch 5G, czymy przy wyłączochoć działa również nym głośniku, jest z iPodem nano zegarek. Ukryty jest on jakby pod plastikiem. To niesamowicie wygodne w nocy. Zegarek nie przeszkadza, ale jest jednocześnie doskonale widoczny. Jednym z przycisków możemy sterować jego intensywnością. Początkowo może Was zdziwić brak przycisków do obsługi zegarka, ale nie martwcie się – ustawi się on automatycznie, po umieszczeniu iPhone’a w stacji dokującej. Innym przyciskiem możemy sterować intensywnością świecenia małego ringu w podstawce głośnika.

To chyba na tyle, jeśli chodzi o funkcje tego głośnika. Do odtwarzania Czy jednak na szafce nocnej chilloutu przed potrzebujemy czegoś więcej? snem i budzenia Oczywiście, możecie zastanoenergetycznym POPem wić się, dlaczego nie ma np. to zdecydowanie budzika? Ale czy jest on powystarczy trzebny? Przecież zarówno iPhone, jak i iPod, mają budzik wbudowany w system i na pewno łatwiej go obsłużyć, dodatkowe urządzenie, sterowane ze stacji dokującej. Jeśli chodzi o jakość dźwięku, to jest ona bardzo przyzwoita, biorąc pod uwagę wielkość urządzenia. Oczywiście, możemy zapomnieć o basie, ale tony wysokie są poprawne, a średnie całkiem czytelne. Do odtwarzania chilloutu przed snem i budzenia energetycznym popem zdecydowanie wystarczy. Prosta forma, dobrze wykonana z porządnych materiałów. Philips DS1155 zdecydowanie może się podobać. Stacja widziana od góry przypomina mi dekielek specjalnej wersji zegarka IWC Jacques Cousteau i mnie „kupuje”. Minimalistyczne formy są zawsze bardzo praktyczne i sprawdzają się w większości wnętrz. Podobnie jest z tą stacją dokującą. Cena oscylująca około 350 zł nie powinna negatywnie wpłynąć na domowy budżet.  «


» 2013 nr 2 » SPrZĘT » Philips Fidelio SoundSphere DS9860W

52

Norbert Cała

Philips Fidelio SoundSphere DS9860W

Philips Fidelio SoundSphere DS9860W to głośniki, które kupuje się głównie sercem i wzrokiem.

Obok Porsche 911 z lat 70. to bezsprzecznie jedna z ładniejszych rzeczy, jakie widziałem

Głośniki Fidelio SoundSphere testował już kiedyś Wojtek (iMagazine 10/2011). Teraz w nasze ręce trafiła delikatnie zmodyfikowana i początkowo limitowana do 500 sztuk wersja. Wersja klasyczna zbudowana była z drewna

wielokrotnie lakierowanego na kolor czarny. W wersji limitowanej, każda kolumna zbudowana jest z 70 kawałków ręcznie składanego i nie lakierowanego dębu malezyjskiego. Kształt pozostał ten sam. Wojtkowi kojarzył się z odciętą kroplą wody. Ja oglądałem inne bajki. Dla mnie to beczułki, z jakich Kubuś Puchatek wyjadał łapką miód. Robił to z prawie taką samą przyjemnością, z jaką ja


» 2013 nr 2 » SPrZĘT » Philips Fidelio SoundSphere DS9860W

przyglądam się tym głośnikom. Fidelio SoundSphere DS9860W to dwie oddzielne kolumny. W prawej znajdziemy wzmacniacz oraz – jak wspomnę później – dość ubogi zestaw podłączeniowy. Obie kolumny łączymy ze sobą za pomocą dostarczonego dość solidnego kabla.

»»Jak Porsche 911… Obudowa została wykonana ręcznie z drewna z widocznymi słojami ze stalową górną częścią i górującym nad tym uchwytem na głośnik wysokotonowy… Wygląda to niesamowicie. Mógłbym godzinami siedzieć i jedynie przyglądać się tym głośnikom. Kilka razy łapałem się Muzyka na tym, że przechodząc obok nich, prawie całkiem bezwydobywająca wiednie muskałem je dłonią. się z SoundSphere Obok Porsche 911 z lat 70. to jest przede wszystkim bezsprzecznie jedna z ładniejpełna detali szych rzeczy, jakie widziałem. Zestaw dwóch kolumn uzu-

53

pełnia stacja dokująca dla iPhone’a ze starym złączem DOCK. Jest to jednak jedynie podstawka do ładowania, bo dźwięk i tak wysyłamy za pomocą technologii AirPlay. Przy głośnikach jest tak banalna i prosta, że nie znalazłem powodu, aby wyjąć ją Brak innych z pudełka. możliwości

»»Dźwięk Dźwięk – jako, że jestem nadwornym testerem produktów Fidelio – to mam swoje wymagania. W poprzednim numerze iMagazine mogliście przeczytać test Fidelio AW9000. Zestaw trochę podobny, doskonale grający, choć mniej designerski. Zachwycałem się wtedy jego możliwościami

podłączenia dość znacznie zawęża krąg odbiorców. Każdy domorosły audiofil powie, że nie nadają się do niczego, bo muzyka przesłana przez AirPlay z urządzeń Apple to sieczka. Nawet nie będą próbowali przekonać się, w jak dużym błędzie są


» 2013 nr 2 » SPrZĘT » Philips Fidelio SoundSphere DS9860W

54

nie stracić połączenie. W wersji, którą testowałem się to nie zdarza. Drugim, poprawionym elementem jest „puchnięcie” głośników przy szybszych partiach z dużą ilością basów. Wersja czarna potrafiła się w tym momencie poddać, kilka przesłuchanych utworów Cypress Hill na wersji testowanej pokazuje, że taki efekt już nie występuje.

»»Muzyka pełna detali

­ odłączeniowymi. Widać tamten produkt wyczerpał p zasoby firmy. Fidelio SoundSphere jest bowiem bardzo skromnie wyposażone. Oczywiście dźwięk możemy wysłać za pomocą technologii AirPlay, co powinno zadowolić Apple maniaków. Możemy też podłączyć inne źródło dźwięku, za pomocą złącza Mini Jack. To niestety wszystko. Najbardziej brakuje złącza optycznego, zapewniłoby ono możliwość podłączenia tych kolumn do praktycznie dowolnego zestawu audio. Szkoda, bo SoundSphere grają tak dobrze, że można byłoby się pokusić o podłączenie ich do dobrego odtwarzacza CD. Brak innych możliwości podłączenia niestety dość znacznie zawęża krąg odbiorców. Każdy domorosły audiofil powie, że nie nadają się do niczego, bo muzyka przesłana przez AirPlay z urządzeń Apple to sieczka. Nawet nie będą próbowali przekonać się, w jak dużym są błędzie. SoundSphere grają zaś naprawdę ponadprzeciętnie i to już w swojej podstawowej, zwykłej „czarnej” wersji. Wersja, o której piszę gra jeszcze lepiej, bowiem wyeliminowano w niej pewnie drobne potknięcia. Pierwszą zmianą jest zastosowanie innego układu odpowiedzialnego za transmisję AirPlay. Wersja czarna czasem wolno reagowała na zmiany utworów i potrafiła zupeł-

Muzyka wydobywająca się z SoundSphere jest przede wszystkim pełna detali. To za sprawą opracowanej przez Philipsa technologii FullSound, która to zapewnia. Konstrukcja i kształt głośnika też nie są przypadkowe. Zakrzywiona forma wnętrza powoduje, że nie powstają w środku rezonanse mogące destrukcyjnie wpłynąć na detale muzyki. Te obie cechy powodują, że głośniki mają rewelacyjny środek, a to cecha, która rzadko występuje w głośnikach nie kosztujących majątek. Kroku środkowi próbują dotrzymać tony niskie. Produkowane przez Bass Reflex są dość potężne jak na tak małą konstrukcję i są bez przesterowań odtwarzane aż do końca skali głośności. Oczywiście chciałoby się czegoś więcej, ale fizyki nie przeskoczymy. To dość małe głośniki i bas nie może być z nich bardziej potężny. W całej konstrukcji SoundSphere najbardziej rzuca się w oczy górujący nad nimi głośnik wysokotonowy. To nie tylko zabieg „dizajnerski”. Tak umieszczony „gwizdek” powoduje doskonałe rozprzestrzenianie się tonów wysokich, niezakłóconych innym pasmem. Skutkuje to wspominanym już wcześniej dźwiękiem pełnym detali. Fidelio SoundSphere DS9860W kosztują około 1000 Euro. Jeśli zamierzamy je kupić powinniśmy kierować się głównie sercem i wzrokiem. Gwarantuję Wam, grają rewelacyjnie, ale w tej cenie znajdziecie całe, potężne stadko świetnie grających głośników. Jednak znalezienie tak oryginalnej konstrukcji, wyglądającej tak dobrze prawie w każdym wnętrzu to zupełnie inna bajka.  «

Fidelio SoundSphere DS9860W Producent: Philips Przetworniki: 2 głośniki wysokotonowe 20 mm (3/4”), 2 głośniki średniotonowe 12,5 cm (5”) Moc wyjściowa: (RMS): 2 x 50 Wejście: AirPlay, AUX Mini Jack Wymiary produktu: 265 (średnica) x 410 mm Waga produktu: 12 kg



» 2013 nr 2 » SPrZĘT » ZAGGKeys ProPlus

56

Dominik łada

Pisanie na iPadzie może być fantastycznym doświadczeniem, pod warunkiem, że macie do tego odpowiednie narzędzie

Na rynku klawiatur dla iPada robi się coraz ciekawiej. Pojawiają się coraz fajniejsze i lepsze produkty, ale póki co nie zmieniają się dwaj podstawowi gracze – Logitech i ZAGG.

ZAGGKeys ProPlus

podświetlana klawiatura dla iPada Tym razem, chciałem Wam zaprezentować klawiaturę pochodzącą z tej drugiej firmy. Do naszej redakcji, dzięki uprzejmości ZG Sklep, trafiła najnowsza klawiatura ZAGGKeys ProPlus. Jest to bardzo ciekawa klawiatura, bo jako jedyna z „przenośnych”, oferuje użytkownikowi funkcję, do której jesteśmy już przyzwyczajeni w Macbookach – czyli podświetlenie. Ale o tym za chwilę. Wszystko po kolei. Aluminium. Klawiatura jest aluminiowa, bardzo dobrze wykonana. Służy jako swoisty Smart Cover – ma wbudowane magnesy, które trzymają ja na ekranie, jednocześnie zabezpieczając go przed uszkodzeniam i porysowaniem. Podniesienie iPada uruchamia ekran.

Klawisze mają trochę większe odstępy, niż w klawiaturze Logitech Ultrathin Keyboard Cover, której używam na co dzień. Przez to pisanie wydaje się wygodniejsze. Klawisze mają bardzo przyjemny skok i ogólny „feeling”. Oczywiście, jako dodatkowy „ficzer”, podobnie jak ma to miejsce w przypadku klawiatur konkurencyjnych firm, klawisze funkcyjne obsługują odtwarzacz muzyki, funkcję kopiuj/wklej, przycisk „Home”, głośniej/ciszej, itd. Najciekawsza sprawa, to oczywiście wspomniane przeze mnie podświetlenie. Uruchamia się je specjalnym przyciskiem, znajdującym się obok spacji. Dostępnych jest siedem kolorów podświetlenia – białe, ­c zerwone,


» 2013 nr 2 » SPrZĘT » ZAGGKeys ProPlus

57

żółte, zielone, niebieskie, fioletowe oraz cyjanowe. Dodatkowo, mamy możliwość ustawienia 3 różnych poziomów jasności. Jest to absolutny „killer-ficzer” tej klawiatury. Pomyślcie, jak często korzystacie wieczorem, po ciemku z iPada? Ja bardzo często. Jeśli nie jesteście „bezwzrokowcami” i musicie zerkać na klawiaturę podczas pisania, to w pełni docenicie tę funkcję. Przyznam się szczerze, że podświetlenie było pierwszą funkcją, którą sprawdziłem podczas testów i praktycznie do oddania klawiatury, cały czas z niego korzystałem. Podobnie do rozwiązania Logitech, ZAGGKeys ProPlus ma zaraz za klawiaturą, zaprojektowaną specjalną rynienkę, w którą wstawiamy naszego iPada. Rozmiar i jej kształt dostosowany jest, zresztą jak i całej klawiatury, do iPadów 2, 3 i 4, zapewnia jej wszechstronność i sprawia, że jest godna polecenia dla szerokiego grona użytkowników. Oczywiście działa też z iPadem mini, ale nie będzie w tym przypadku spełniać funkcji Smart Cover. Zastosowanie szczeliny do utrzymania iPada w pozycji stojącej jest naturalnym rozwiązaniem. Jednak w przypadku ZAGGKeys ProPlus, nie mamy tutaj dodatkowych magnesów (zastosowanych na przykład w Logitech Ultrathin Keyborad Cover), przez co musimy uważać, aby iPad nie wysunął się nam ze stojaka. Nie ma też możliwości podnoszenia jednocześnie iPada razem z klawiaturą przy użyciu jednej ręki, bo złapanie za

ekran „­w ypina” nam klawiaturę. Niemniej, kąt nachylenia Jest to bardzo ­iPada ­s tojącego z ZAGGu jest ciekawa według mnie mnie minimalklawiatura, bo nie lepszy, bardziej naturalny jako jedyna do pisania, niż u konkurencji z „przenośnych” – niestety nie mogłem porówoferuje użytkownikowi nać ich na żywo obok siebie, funkcję, do której ale wrażenia moje były tajesteśmy już kie, jak opisałem. iPada bezprzyzwyczajeni piecznie możemy wstawiać w Macbookach – czyli zarówno w pozycji poziomej, podświetlenie jak i w pionowej, za co urządzenie otrzymuje duży plus. ZAGGKeys ProPlus działa bezprzewodowo, w oparciu o standard Bluetooth 3.0. Znacznie obniża on zużycie baterii, także spokojnie możemy zapomnieć gdzie jest ładowarka. Producent nie podaje czasu pracy na jednym naładowaniu – poza enigmatycznym stwierdzeniem o „miesiącach pracy”. Klawiatura była u nas w redakcji około 2 tygodni i po naładowaniu oraz ciągłym użytkowaniu, wskaźnik naładowania nawet nie drgnął…Zatem jest dobrze. Podsumowując: ZAGGKeys ProPlus jest świetnym produktem. Nie jest bez wad, ale z drugiej strony, jest jednym z najlepszych obecnie dostępnych na rynku. Pisanie na iPadzie może być fantastycznym doświadczeniem, pod warunkiem, że macie do tego odpowiednie narzędzie. Jeśli bierzecie pod uwagę zakup klawiatury i liczycie się z wydatkiem ok 400PLN, to poważnie powinniście zastanowić się nad tym modelem. Świetnie wykonany, aluminiowy, długo trzyma na baterii i ma podświetlenie, którego nikt inny na rynku w tym momencie nie oferuje – a to jest mega wygodna funkcja.  «

ZAGGKeys ProPlus Plusy: + wykonanie + aluminium + zabezpieczenie ekranu + podświetlenie klawiszy + wskaźnik naładowania baterii (wreszcie ktoś mnie posłuchał) + długi czas pracy na baterii Minusy: – cena, niestety dość wysoka – brak dodatkowych magnesów w rynience w którą wstawiamy iPada Cena: 459PLN Link do sklepu: http://www.zgsklep.pl/ http://www.zgsklep.pl/katinkas/airlineseries/ tabid/112/txtsearch/proplus/productid/445/default. aspx?sortfield=productname%2cproductname


» 2013 nr 2 » SPrZĘT » Seagate Wireless Plus

58

Seagate Wireless Plus DOMINIK ŁADA

1TB bezprzewodowych danych Czas leci nieubłaganie. Właśnie przed chwilą sprawdziłem, że w maju 2011 roku Seagate zaprezentowało swój rewolucyjny produkt – bezprzewodowy dysk GoFlex Satellite. Wydawało mi się, że było to w zeszłym roku. Jednak nie – było to już 1,5 roku temu. Wg standardów w branży IT, R&D nowych produktów zajmuje około 18 miesięcy. Wszystko się zgadza i układa w logiczną układankę… bo Seagate prezentuje absolutną nowość – odświeżony dysk sieciowy, który teraz nazywa się Wireless Plus. Seagate odrobiło lekcję sprzed 1,5 roku. Bardzo dokładnie wsłuchało się w głosy użytkowników i zaprezentowało zupełnie nowy bezprzewodowy dysk przenośny, dedykowany do urządzeń mobilnych. Wireless Plus, względem swojego poprzednika, dostał Wg standardów nowy, udający metal wygląd, powiększony dysk, lepszą baw branży IT, terię oraz oprogramowanie. R&D nowych Obudowa Wireless Plus produktów zajmuje jest szaro-srebrna. Zastosookoło 18 miesięcy wanie matowej górnej obudowy jest bardzo dobrym roz-

wiązaniem. W Satellicie niestety już po 5 sekundach obudowa wyglądała paskudnie. Cała była w naszych odciskach palców. Wszystko za sprawą użycia czarnego, błyszczącego plastiku. Urządzenia mobilne, które często przenosimy, przekładamy z miejsca na miejsce, powinny mieć obudowy, które tak łatwo nie brudzą się. ­W ireless Plus całe szczęście taką ma – matową, imitującą metal. Spód z kolei jest wykonany z „gumowanego” plastiku. Wszystko wygląda elegancko i stonowanie.


» 2013 nr 2 » SPrZĘT » Seagate Wireless Plus

Włącznik oraz diody umiejscowione są dokładnie w tych samych miejscach co w Satellicie – z boku i na wierzchu. Seagate przyzwyczaiło nas do swojego fantastycznego złącza GoFlex, dzięki któremu zmieniając tylko kabel, mieliśmy USB2.0, USB3.0, FireWire czy Thunderbolt. Genialne rozwiązanie, przez które „wsiąkłem” w standard Seagate. GoFlex nadal jest…tylko nie nazywa się już „GoFlex”. W zasadzie nawet nie wiem jak to teraz nazywają. To nie jest ważne. Ważne jest, że nadal mamy ten sam „standard” i kable od innych dysków Seagate nadal pasują. W pudełku wraz z Wireless Plus znajdziemy adapter USB3.0 – oczywiście działający również jako USB2.0. Dodatkowo jest ładowarka sieciowa i tyle. Pod tym względem poprzedni model był lepiej wyposażony – miał w zestawie jeszcze ładowarkę do samochodu. Cóż, cięcia. Nawiązując do ładowarki sieciowej zwróciłem uwagę na jedną rzecz – zupełnie nie wiem dlaczego dysk ma nowe złącze ładowania. Inne niż poprzednik, choć sama ładowarka jest taka sama jak w Satellicie. Zorientowałem się przez przypadek zabierając z biura do domu Wireless Plus bez akcesoriów. Chciałem go podłączyć do ładowania, a tu zong…inna wtyczka. W zasadzie jest to jedyny element, do którego mogę się przyczepić. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że jest on zupełnie nieistotny dla większości użytkowników, którzy wcześniej nie mieli Satellity. Seagate Wireless Plus oprócz wbudowanego dysku 1TB, jest też routerem WiFi działającym w standardzie „n” 2,4GHz. Poprzez wbudowane dwie anteny możemy go skonfigurować jako router dający sieć dla maksymalnie 8 użytkowników, ale możemy też dołączyć go do istniejącej sieci WiFi i używać jako dysku sieciowego – w drugim przypadku „nie tracimy” internetu, mogąc jednocześnie korzystać z zawartości archiwum. Seagate Seagate rozszerzyło ilość uży tkowników mogących Wireless Plus w jednym momencie użyoprócz wbudowanego wać dysku. Poprzednio było dysku 1TB, jest to możliwe tylko dla pięciu. też routerem Teraz trzy osoby mogą streWiFi działającym amować obraz w jakości HD, w standardzie „n” albo aż osiem oglądać zdję2,4GHz cia, słuchać muzyki lub przeglądać dokumenty.

59

Pomimo powiększonego dwa razy dysku, mającego Seagate teraz pojemność 1TB, waga odrobiło lekcję urządzenia praktycznie pozosprzed 1,5 roku. stała bez zmian. Jednocześnie Bardzo dokładnie Seagate dokonał chyba jakiś wsłuchało się cudów optymalizacyjnych, bo w głosy użytkowników Wireless Plus działa prawie i zaprezentowało 10 godzin na baterii. Przypozupełnie nowy mnę, że poprzednik podczas bezprzewodowy moich testów wytrzymał tyldysk przenośny, ko ok 5,5 godziny – co wtedy dedykowany wydawało mi się niezłym wydo urządzeń mobilnych nikiem. Niestety dysk nadal mocno się grzeje. O najnowszym oprogramowaniu Seagate Media, które służy do obsługi Wireless Plus możecie przeczytać w dalszej części iMagazine, w dziale z programami. W tym miejscu jeszcze tylko wspomnę, że Seagate Wireless Plus jest też świetnym urządzeniem dla posiadaczy urządzeń wspierających standard DLNA. Dodatkowo posiadacze SmartTV od Samsunga będą zachwyceni – jest specjalne oprogramowanie do zarządzania zawartością dysku. Podsumowując – cieszę się, że istnieją na rynku firmy takie jak Seagate, które słuchają swoich użytkowników i starają się przygotowywać produkty, też pod kątem uwag jakie od nich otrzymują. Seagate Wireless Plus jest świetnym następcą pierwowzoru. Ma poprawione największe bolączki. Działa pewnie i sprawnie. Bardzo dobrze sprawdza się w czasie długich podróży. Jeśli gromadzicie duże ilości danych, jeśli nie lubicie albo nie możecie rozstawać się ze swoimi bibliotekami muzycznymi, filmowymi lub zdjęciowymi to jest to idealny produkt dla Was. Bierzcie w ciemno, bo póki co jakakolwiek konkurencja pozostaje daleko w tyle.  «

Seagate Wireless Plus Plusy: + duży dysk 1TB + cicha i długa praca + możliwość podpięcia aż 8 użytkowników + poprawiona obudowa względem poprzednika Minusy: – zmieniona wtyczka od ładowarki względem poprzednika – nadal, pod obciążeniem dysk się grzeje Cena: 980 PLN


» 2013 nr 2 » SPrZĘT » Logitech Rechargeable Trackpad T651

60

Dominik łada

Logitech Rechargeable Trackpad T651 pierwsza alternatywa dla magicznego gładzika Ponad 2,5 roku czekaliśmy aż znajdzie się producent, który podejmie wyzwanie i stworzy konkurencję dla Magic Trackpada. Rękawicę podjął nie kto inny, tylko Logitech. Trackpad, touchpad, gładzik. Z trojga, zdecydowanie wolę nazwę touchpad. Trackpad mi nie leży, a polska wersja przyprawia mnie o mdłości. Niemniej jakoś trzeba nazwać to narzędzie wskazujące, bo jest ono najbardziej naturalną według mnie formą komunikacji pomiędzy użytkownikiem, a komputerem. Odkąd ktoś mądry wymyślił trackpad i zrezygnował z „sutka” w komputerach przenośnych, przestałem nosić ze sobą myszkę. Był to dla mnie ewidentny skok ja-

kościowy. Trackpad jest wygodny, intuicyjny, estetyczny, higieniczny. Same zalety. Wraz z wprowadzeniem do sprzedaży Macbooków z obudowami Unibody, Apple poszło kolejny krok do przodu. Wprowadzili zdecydowanie większe trakckpady, niż pozostali gracze na rynku. Co więcej, zrezygnowali z przycisku, a sam trackpad wykonali ze szkła. Niesamowite. To było dopiero coś. Wymuszone było to poniekąd kwestią wprowadzenia do systemu ­operacyjnego


» 2013 nr 2 » SPrZĘT » Logitech Rechargeable Trackpad T651

­ estów, które ułatwiały pracę. Dzisiaj nie wyobrażam g sobie użytkowania bez nich komputera. Ok, dostaliśmy gesty i mogliśmy używać ich w komputerach przenośnych, ale ze stacjonarkami – iMakami, mini czy Pro – nie było już tak prosto. Namiastką była oczywiście Magic Mouse, ale nie do końca było to kompleksowe rozwiązanie. Strzałem w dziesiątkę było wprowadzenie przez Apple do sprzedaży Magic Trackpada. Ale dlaczego wprowadzenie alternatywnego produktu zajęło innym producentom aż 2,5 roku? Nie wiem. Grunt, że już jest i możemy wybierać na rynku z... dwóch produktów. Do naszej redakcji trafił świeżutki, jeszcze cieplutki trackpad Logitecha. Logitech Rechargeable Trackpad T651 jest dedykowanym sprzętem specjalnie dla komputerów Apple. Wizualnie różni się od swojego pecetowego brata tyko kolorem – makowy jest srebrny, a pecetowy czarny. Produkt Logitech, choć rozmiarem powierzchni dotykowej jest zbliżony do swojego odpowiednika od Apple, wyróżnia jedna bardzo ważna cecha. Ma on wbudowane akumulatorki i może być ładowany z komputera przy użyciu zwykłego kabla micro USB. Przez to, że ma wbudowane akumulatorki jest bardziej płaski, bo nie ma potrzeby umieszczania w urządzeniu paluszków. Wg mnie jest to wygodne rozwiązanie, bo trackpad ma bardziej ergonomiczne ustawienie względem ręki i stołu. Jako powierzchnia dotykowa, podobnie jak to ma miejsce w produktach Apple, wykorzystane jest szkło.

61

Trackpad jest oczywiście bezprzewodowy i pracuje Odkąd w technologii bluetooth. Możktoś mądry na go używać podczas ładowymyślił trackpad wania – co jest oczywistym i zrezygnował plusem. Producent umożliz „sutka” wił użytkownikowi samodzielw komputerach ną wymianę akumulatorków, przenośnych, gdy zajdzie taka potrzeba. przestałem nosić Oczywiście, Logitech Reze sobą myszkę. chargeable Trackpad T651 używa wszystkich gestów systemowych, także możemy używać go jako głównego urządzenia wskazującego, lub jako uzupełnienia, na przykład dla myszy – ja tak działam. Jeśli korzystamy z innych produktów Logitecha, to będziemy mieli ułatwioną sytuację – trackpad używa zunifikowanego sterownika Logitech, który znajdziemy w Preferencjach Systemowych. Z jego poziomu jesteśmy w stanie skonfigurować gesty i zobaczyć na przykład poziom naładowania baterii. Logitech Rechargeable Trackpad T651 dostępny jest w sklepach za 309PLN. Jest to drożej o 10PLN od produktu Apple, ale z drugiej strony, mamy rozwiązaną kwestię baterii – nie musimy o nich już pamiętać, bo w razie czego zawsze możemy go podładować z komputera. Trackpad jest wygodny, jak zwykle w przypadku Logitech, wykonany na najwyższym poziomie, szklany. Mnie pasuje i wygodnie się z niego korzysta. Polecam.  «


Na iPada


» 2013 nr 2 » Programy » Gry i programy App Store

GRY i Programy app store »»Table Top Racing

63

norbert cała

Cena: 2,69 euro

Ta gra to przedstawiciel specjalnego gatunku, czyli slołowych wyścigów mikrosamochodami. Serio – to oddzielny gatunek ściganek. A ta gra jest naprawdę świetna. Wsiadamy w naszego T1 lub innego pojazdu do rozwożenia lodów i ścigamy się na torach ustawionych na stole w kuchni, w barze sushi, czy też w hamburgerowni. Ścigamy się zawsze z kilkoma przeciwnikami, a najfajniejsze jest to, że nie do końca liczy się klasa posiadanego samochodu. Samochody można kupować za wirtualną walutę, którą kupujemy za walutę nie wirtualną – to coś, czego w grach nie lubię. Na szczęście, w tej grze dużo bardziej liczy się to, co „złapiemy” na trasie, a nie to, jaki samochód posiadamy. Grafika jest trójwymiarowa, bardzo szybka i utrzymana w komiksowej stylistyce – do tej gry pasuje znakomicie. Oczywiście, mamy kilka trybów gry, łącznie z grą multiplayer. Całość składa się na fajną pozycję, która wciągnęła mnie na dłuższy czas. Gra działa na iPadzie oraz iPhone’ie. Sprawdź w App Store

»»Dwutygodnik VIVA

Cena: 0,89 euro

Prawdopodobnie nie jestem „w targecie’ tego wydawnictwa, ale papierowy nakład prawie 400 tys. egzemplarzy pozwala sądzić, że ktoś jednak czyta VIVĘ. Jeśli nawet nie kojarzycie, jaką tematykę ma to wydawnictwo, to w jednym zdaniu można powiedzieć: życie gwiazd. Magazyn w formie cyfrowej ma dwa layouty – pionowy i poziomy. Czytamy go zaś typowo dla iPada, czyli gestami „prawo-lewo” zmieniamy artykuły, a „góra-dół” strony artykułu. Oprócz tego, mamy w niektórych miejscach dodatkowe galerie zdjęć i tekst przewijany w ramkach. Całość bardzo poprawna i przesadnie nie przeładowana. Na plus należy też zaliczyć punktualność wydań cyfrowych. Dziś numer trafił na papierze do kiosków i dziś trafił do aplikacji. Niestety, są też minusy, a dokładniej jeden – czyli cena. Cena papierowa to 2,99 zł, cyfrowa 0,89 Euro – czyli ponad 3,50 zł. To jedyny znany mi w chwili obecnej magazyn, kosztujący więcej w wersji cyfrowej, niż papierowej. Sytuację ratuje roczna prenumerata, tańsza w wersji dla iPada. PS: „Na okładce pierwszego numeru – iPhone!” Sprawdź w App Store

»»Metal Slug 2

Cena 3,59 euro

Z czasów automatów, a potem swoich pierwszych, własnych komputerów, najbardziej pamiętam oczywiście gry. Jednym z bardziej wciągających gatunków były popularne „nawalanki”. Metal Slug 2 – to stosunkowy młody przedstawiciel gatunku shoot ‚em up. Powstał w 1998 roku i od tego czasu pojawił się na chyba wszystkich, możliwych platformach. Teraz też na iOS. W grze, utrzymanej w estetyce gry z komputerów 8bitowych, poruszamy się wybraną postacią przed siebie i strzelamy do wszystkiego, co się rusza. Oczywiście, im dalej idziemy, tym robi się trudniej. Rozgrywka jest naprawdę bardzo dynamiczna i muszę przyznać, że miło było wrócić do klimatu sprzed lat. Niestety, dość mocno przeszkadza w tym sterowanie w grze. Odbywa się ono przez wirtualny joystick na ekranie. Jeśli gramy na iPhone’ie to skutecznie zasłaniamy sobie palcami połowę ekranu. Do takiej gry, koniecznie powinniśmy mieć jakiś zwykły drążek do sterowania. Gra działa na iPhone’ie/iPodzie touch oraz na iPadach. Sprawdź w App Store


» 2013 nr 2 » Programy » Gry i programy App Store

»»Kickstarter

64

Cena 0.00 euro

O serwisie Kickstarter pewnie słyszeliście. Jeśli nie, to spieszę z wyjaśnieniem. To miejsce, w ­k tórym ­w ynalazcy, mający jakiś świetny pomysł, mogą zdobyć fundusze na własny projekt. ­W ystarczy przedstawić go szerokiej publiczności tego serwisu i czekać, aż się sfinansuje z datków ­zainteresowanych osób. Powstają tam naprawdę bardzo fajne projekty i sam znalazłem w ten ­sposób Glifa oraz kopertę TicTac dla iPod nano. Muszę przyznać, że często przeglądam serwis bez konkretnego celu, a jedynie po to, aby zobaczyć jakie wspaniałe (a czasem odjechane!) pomysły mają ludzie. ­Teraz będzie to łatwiejsze, bo w AppStore pojawiła się dedykowana aplikacja do przeglądania tego serwisu na ekranie iPhone’a. Opis projektu zazwyczaj zawiera film oraz tekstowe wyjaśnienie, o co w nim chodzi. Wszystko podane w bardzo fajnej i przejrzystej formie. Oczywiście, możemy też sprawdzić ile kosztuje nasze „wejście” w projekt i jeśli kwota nam odpowiada – możemy zasilić wynalazcę naszym wsparciem. Aplikacja ­K ickstarter to świetny przykład na to, jak zrobić dobrą, mobilną aplikację do istniejącego serwisu. Sprawdź w App Store

»»Desktop Apps

Cena: na razie 0.00 euro

To dość ciekawa aplikacja dla iPhone’a/iPada, ale niewiele można o niej napisać. Zapewne wiecie, że ani na iPadzie, ani na iPhone’ie, nie można przeglądać zawartości sklepu Mac App Store. Po otwarciu linka do tego sklepu, pojawi się nam tylko ikona aplikacji i bardzo krótki opis. Czasem chciałoby się jednak przejrzeć na iPadzie, co też tam w tym sklepie jest. Właśnie do tego służy Desktop Apps – pozwala przeglądać zawartość tego sklepu z poziomu iOS. Po wybraniu kraju, który nas interesuje, możemy zobaczyć najbardziej popularne aplikacje, możemy wyszukać tę, która nas interesuje. Przeczytamy ich opis, zobaczymy zrzuty ekranu – słowem to samo, co w aplikacji na OS X. Informacją o aplikacji możemy się podzielić via Facebook lub Twitter. Aplikacja jest dość bogata w reklamy, ale za 0,89 Euro możemy je skasować. Tego, czego mi brakuje, to integracji z linkami do aplikacji z Mac App Store. Czyli nawet jeśli mamy zainstalowaną aplikację, to nadal, po kliknięciu na link zobaczymy tylko logo programu i będziemy musieli ją wyszukać ręcznie. Sprawdź w App Store

»»MyMamy

Cena: 0.00 euro

Tytuł tego magazynu może wprowadzać w błąd – równie dobrze mógłby nazywać się: „­MyTaty”, bo jak piszą sami twórcy, to: „Najciekawszy magazyn dla rodziców!”. Jeśli śledzicie ten dział, to pewnie widzieliście magazyny EGO oraz iAM. Czytając „MyMamy”, od razu zauważcie podobieństwo w warstwie graficznej. To dlatego, że wydaje je ta sama firma i powstają na tej samej platformie. W magazynie nie znajdziecie przeładowania interaktywnymi wodotryskami, ale nie jest też sztampowo. Tekst jest jakby zawieszony nad tłem, którym są zmieniające się zdjęcia, ilustrujące artykuł. Artykuły zmieniamy gestami „prawo-lewo”, a treść otwartego artykułu przewijamy „góra-dół”, ale bez wyraźnego podziału na strony. Layout jest dynamiczny i zmienia się, w zależności od tego czy trzymamy iPada w pionie, czy w poziomie. W odróżnieniu od EGO oraz iAM, mamy tu jednak wsparcie dla wyświetlacza Retiny. Nasze oczy to polubią. Co znajdziemy w magazynie? Oczywiście, porady dla przyszłych rodziców, modne ciuchy dla dzieci, pomysły na zabawę itp. W pierwszym numerze mamy też przegląd aplikacji dla dzieci na iPada. Magazyn jest bezpłatny – co oczywiście cieszy. Sprawdź w App Store


» 2013 nr 2 » Programy » Gry i programy OSX

65

GRY i Programy mac osx

Michał Zieliński

»»Archiver Archiwa. Spotykamy się z nimi każdego dnia. Rozpakowywanie, pakowanie, chleb powszedni. Całe szczęście, jako macuserzy mamy do dyspozycji naprawdę fajne narzędzie, które dodatkowo posiada wiele ukrytych opcji. Jednak nie obsługuje ono wszystkich rozszerzeń, dlatego warto sięgnąć po Archiver. ­B analna w obsłudze aplikacja, która potrafi zarówno rozpakować, jak i zapakować (to jednak z pewnymi wyjątkami) praktycznie wszystko, co znajdziecie w Internecie. Mimo, że opiera się w dużej mierze na drag&drop, to posiada wszelkie pożądane funkcje. Absolutny must-have. Cena: 8,99 euro http://bit.ly/YxqLY9

»»Simplify Storify dotarło do Polski. Bez zbędnego patyczkowania się podbiło serca milionów Polaków, a każdego dnia liczba fanów się powiększa. To, co wyróżnia ten serwis na tle konkurencji, to natywne aplikacje do słuchania muzyki. Ta na OS X jest OK – szału nie ma, ale spełnia swoje zadanie. Jednym z podstawowych braków na jakie narzekają użytkownicy jest brak mini-playera, z którego słynie iTunes 11. Tutaj, swoje trzy grosze może dorzucić Simplify. Jest to mały program, który jest swoistym mini-playerem dla aplikacji Spotify, a także iTunes i, niedostępnego (jeszcze) w Polsce rdio. Aplikacja wyświetla na biurku okładkę

aktualnie grającego utworu wraz z przyciskami do obsługi playlisty. Ponadto, pozwala na ustawienie konkretnych skrótów klawiszowych do obsługi najczęściej używanych funkcji. Jak dla mnie, jest to idealne ­uzupełnienie ­Spotify. Gdyby tylko cena była troszkę niższa… Cena: 4,49 euro http://bit.ly/15fM1HZ

»»Instalicious Pomysłów na Instagram na komputerze było bardzo dużo. Dobrych pomysłów, kilka. Co więc wyróżnia Instalicious, na tle konkurencji? Na pewno jest to interfejs. Widać tutaj, że producenci czerpali chochlami z Tweetie (kupionego przez Twittera), Tweetbota czy Sparrow. Na większej kolumnie widzimy treść, czyli zdjęcia osób, które obserwujemy. Lewa, węższa, przypomina szufladę i pozwala na wybieranie zawartości obok – nasz feed, nasz profil, wyszukiwarka, zdjęcia popularne. Wydaje mi się, że jeżeli serwis zdecyduje się na własną aplikację na OS X, to skorzysta właśnie z tego pomysłu. Do pełni szczęścia brakuje tylko możliwości uploadowania własnych zdjęć – niestety, to jest funkcja zarezerwowana tylko dla natywnych, mobilnych programów. Nie mniej, jeżeli jesteś fanem Instagram, powinieneś zainteresować się tą pozycją. Cena: 1,79 euro http://bit.ly/15Mk0ZU


» 2013 nr 2 » Programy » Napkin – coś więcej, niż serwetka

66

Maciej Skrzypczak

Napkin

– coś więcej niż serwetka Wielu z nas miało zapewne okazję tłumaczyć znajomym, jak wykonać określoną operację w programie lub w systemie. Zazwyczaj posługujemy się przy tym instrukcją tekstową, wzbogaconą o zrzuty ekranu. Jak wiadomo, jeden obraz mówi więcej niż tysiąc słów. Tym samym, grafika powinna być nieodłączną częścią tutoriali. Gdzie wykonać grafikę do poradników? Tutaj wybór mamy ogromny – począwszy od darmowego Gimpa, przez Pixelmatora, aż po Photoshopa. Minusem jest to, że wspomniane wyżej programy to kombajny i wymagają przynajmniej podstawowej znajomości ich funkcji. Dlatego zaczęły powstawać inne, mniej skomplikowane aplikacje, specjalnie ukierunkowane do tworzenia pomocy wizualnych. Kiedyś bezsprzecznie królował Skitch. Jednak, od czasu przejęcia tej aplikacji przez Evernote, zbiera ona wiele głosów krytycznych (choć ostatnio, kolejne aktualizacje przywracają jej powoli dawną świetność). W związku z tym, sporo użytkowników poszukiwało czegoś równie prostego i intuicyjnego. ­Napkin od Aged & Distilled stara się zaspokoić potrzeby takich osób.

»»Jak na chusteczce… Jak sama nazwa wskazuje, aplikacja ta jest swoistą chusteczką, na której możemy zamieścić różne informacje. Jak pisałem wcześniej, chodzi głównie o opisywanie sytuacji rozgrywa-

jących się na ekranie komputera. W tym celu, do naszej dyspozycji oddano stosowne narzędzia – znajdziemy tu opcję zaimportowania zdjęcia, bądź zrobienia zrzutu ekranu/okna, a nawet zrzutu z kamerki, jeśli chcielibyśmy jednak pokazać coś ze świata prawdziwego. W ten sposób „wciągnięte” obrazy możemy następnie opisać. Oprócz standardowego narzędzia ­tekstowego


» 2013 nr 2 » Programy » Napkin – coś więcej, niż serwetka

67

W pasku narzędzi znajduje się też osobny rząd, który służą do ustalania kolejności wyświetlanych elementów, ich grupowania, bądź też blokowania.

»»W chmurze

i strzałek, głównym narzędziem do wyróżniania konkretnych obszarów zdjęcia jest tzw. Call-Out, co można by okeślić jako szkło powiększające. Ma ono za zadanie zwrócić uwagę odbiorcy na konkretne elementy. Trzeba przyznać, że robi to wyśmienicie. Żeby zaś uzyskać efekt powiększenia, zaimportowana grafika jest domyślnie pomniejszana. Skorzystać możemy również z narzędzia Shape. Służy ono do stworzenia prostokąta, na którym możemy dodatkowo wpisać tekst. Ponieważ Napkin nie posiada możliwości ręcznego zaznaczenia jakiegoś obszaru (opcji przypominającej zakreślacz), Shape pełni dodatkową funkcję takiego właśnie zaznaczenia, jeśli użyjemy na nim przezroczystości.

Duży wybór mamy w zakresie udostępniania naszej instrukcji. Oprócz standardowych mediów, takich jak Facebook, Twitter, Flickr, systemowych Wiadomości, AirDrop czy też Email, ciekawe jest udostępnianie z wykorzystaniem iCloud (bo aplikacja jest w pełni zgodna z tą usługą). Przygotowane zdjęcie zostaje bowiem przesłane na chmurę Apple, a my otrzymamy specjalnie wygenerowany link (ważny 2 tygodnie), który możemy wysłać zainteresowanym osobom. Jeśli korzystaliśmy wcześniej ze Skitch, to jedną z jego możliwości było „chwycenie” za dolną część okna i przeciągnięcie na Biurko, co skutkowało natychmiastowym wyeksportowaniem do ustalonego wcześniej formatu. Napkin oferuje podobną funkcję, tyle że przeciągamy „ikonkę-ikonki” (trochę dziwnie to brzmi), znajdującą się obok narzędzia udostępniania. Utworzony zostanie wtedy plik png (niestety, nie można zmienić formatu wyjściowego). Na koniec zostawiłem kwestię wyglądu aplikacji. Prezentuje się ona bardzo dobrze. Zarówno podkład, imitujący chusteczkę, jak również wiele ramek dla zaimportowanych obrazów, może cieszyć oczy. Oczywiście, istnieje również opcja całkowitego wyłączenia takich „upiększaczy”. Całości dopełniają animacje, towarzyszące na przykład wspomnianemu udostępnianiu. Czy Napkin może być godnym zastępcą Skitch? Mimo świetnego narzędzia Call-Out i wielu opcji udostępniania myślę, że jeszcze mu trochę brakuje. Choćby wspomnianej możliwości ręcznego podkreślania, jak również (obecnej w nowym Skitch) opcji zamazania wybranych obszarów, co przydaje się, jeśli chcemy ukryć jakieś prywatne dane na zrzucie ekranu. Sądzę jednak, że te dwie aplikacje wzajemnie się uzupełniają, dlatego obie „siedzą” u mnie na dysku. Niestety, największą chyba wadą Napkin, jest jego cena – 35,99 Euro. Biorąc pod uwagę obecne możliwości programu, zakup wydaje się być mało opłacalny. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że koszt zostanie usprawiedliwiony dynamicznym rozwojem aplikacji.  «

Napkin Producent: Aged & Distilled Cena: 35,99 Euro Witryna: http://aged-and-distilled.com/napkin/


» 2013 nr 2 » Programy » Braki w iOS

68

Wojtek Pietrusiewicz

Braki w iOS iOS 6 wniósł niewiele nowego w porównaniu ze zmianami, które wprowadził iOS 5 oraz poprzednie wersje. To, co się zmieniło, było jednak ukryte pod ­interfejsem użytkownika. Sam UI jest bardzo przejrzysty i od 2007 roku jeszcze mi się nie znudził. Jest jednak kilka rzeczy, których brakuje, a które ­bardzo ułatwiłyby pracę i przyjemności. Co ciekawe, to przede wszystkim funkcje, ­k tóre są w Androidzie i spisują się w nim bardzo dobrze. Nie zrozumcie mnie źle. iOS to świetny mobilny system operacyjny, pod wieloma względami przewyższający konkurencję o lata świetlne. Priorytety ludzi jednak są diametralnie różne i musimy sobie uczciwie kilka rzeczy powiedzieć. To, że mnie satysfakcjonuje jego obecna forma nie oznacza, że zadowoli wszystkich. Być może, niektóre braki wynikają z kwestii prawnych, patentów i tym podobnych – tego na chwilę obecną nie wiemy. Być może, jakaś funkcja kłóci się z ideologią zespołu odpowiedzialnego za iOS. A może po prostu, cały zespół pracuje nad całkowitym przebudowaniem interfejsu użytkownika i dlatego wstrzymany jest rozwój obecnego? Jaki by powód nie był, na dzień dzisiejszy brakuje kilku naprawdę podstawowych rzeczy.

»»Domyślna aplikacja Duże grono użytkowników decyduje się na korzystanie z innych niż domyślne aplikacji. Niektórzy wolą Chrome niż Safari, inni Google Maps niż Apple Maps, a jeszcze inni mają możliwość zastąpienia Mail nadchodzącym Mailbox, który jeszcze jest w becie. Możliwość wyboru, bo wszyscy jesteśmy inni – tego właśnie brakuje najbardziej. Z drugiej strony, taka jest właśnie filozofia Apple. Oferują nam ograniczone sposoby na wykonanie pewnych rzeczy, ale są one przeważnie dopracowane. ­A ndroid z kolei oferuje tych metod znacznie więcej, ale niektóre są tragiczne pod względem wygody użycia, czystości implementacji czy innych czynników.

»»Współdzielenie się informacjami Android ma bardzo dobrą implementację kulejącego pod iOSem „Otwórz w … / Open in …”. Nie jest to rozwiązane idealnie, ale wiele nie można mu zarzucić. Niestety, na obecną chwilę, deweloperzy sami muszą implementować te elementy. Kończy się to niestety tym, że większość aplikacji w obecnej chwili w ogóle tego nie wykorzystuje, a te, które już mają tę funkcjonalność dodaną, nie obsługują używanych przeze mnie programów. Pod Androidem nie ma tego problemu – tekst, zdjęcia czy praktycznie cokolwiek innego mogę przekazywać pomiędzy aplikacjami bez większych problemów. Działa to naprawdę dobrze i mam nadzieję, że Apple to mocno usprawni w kolejnej wersji iOS. Rozumiem, że sandboxing oraz kilka innych specyficznych cech systemu może to utrudniać, ale jest to jeden z ważniejszych elementów spójności aplikacji oraz wymiany informacji pomiędzy nimi, a systemem.

»»Centrum Powiadomień iOS skopiował rozwijany pasek z Androida. Prawdopodobnie, żeby nie być posądzonym o całkowite skopiowanie pomysłu od Google, wprowadzono tylko minimum funkcjonalności. Jest jeszcze jeden OS, który ma to ciekawie rozwiązane – webOS od Palma. Uważam jednak, że implementacja Centrum Powiadomień ­A ndroida oraz nowe funkcje, którą niedawno ­w prowadzili, nadal


» 2013 nr 2 » Programy » Braki w iOS sare_105x280_spad5.ai

z­ nacząco przewyższają sposób przedstawiania informacji przez Apple. W systemie Google całość jest obsługiwana gestami, co znacząco poprawia wygodę jego obsługi. Rozszerzone powiadomienia z kolei pozwalają na odpowiedzenie na tweeta czy maila prosto z belki, bez konieczności otwierania aplikacji. Jest też przycisk do natychmiastowego wyczyszczenia wszystkich powiadomień – to wbrew pozorom bardzo przydatne i znacznie wygodniejsze niż celowanie w te maleńki „iksy” pod iOSem.

»»Ikony na SpringBoard Dominik ostatnio narzekał, że denerwuje go fakt, że ikony na homescreenie są wyrównywane do górnego lewego rogu. Nie możemy tym samym, przykładowo na drugim ekranie domowym, umieścić tylko dwóch ikon na jego środku. Co więcej, ekran nie może być zupełnie pozbawiony ikon. To niezrozumiałe. Powinniśmy móc ikony umieszczać dowolnie na ekranie. Kolejnym problemem jest fakt, że Apple nie umożliwia deweloperom dynamicznej zmiany ikony na podstawie informacji zewnętrznych, na przykład z samej aplikacji. Obecnie jedyny program, który wykorzystuje tę funkcjonalność to natywny Kalendarz, pokazujący dzień tygodnia oraz miesiąca, odpowiednio w formie słownej i liczbowej. Jestem przekonany, że na początku byłoby sporo nadużyć, a cały ekran byłby przepełniony ciągle zmieniającą się feerią barw. Niemniej jednak ­Microsoft sobie z tym problemem poradził, a informacje udostępniane na kaflach Windows Phone 8 mogą być bardzo przydatne.

»»Przyzwyczajenia Apple przeważnie nie boi się wprowadzać zmian interfejsu, jeśli uważają je za słuszne. Przykładem może być najnowszy iTunes – Apple w końcu odświeżył swój kombajn o znacznie lżejszy i przyjemniejszy UI. Różnica względem iOS jest jednak spora – na obecną chwilę mamy już ponad 500 milionów urządzeń z tym system. Podejrzewam, że spory procent userów ceni sobie właśnie prostotę UI oraz to, że są do niego przyzwyczajeni. Jakakolwiek drastyczna zmiana mogłaby się negatywnie odbić na firmie. Narzekanie w końcu leży w naturze człowieka, a geeków jest stosunkowo mało. Cóż – z pierwszymi betami iOS 7 prawdopodobnie przywitamy się tradycyjnie w okresie letnim.  «

C

M

Y

CM

MY

CY

CMY

K

69 17-02-10

13:24:29


» 2013 nr 2 » Programy » DockView – ułatwia przełączanie...

DockView

70

Maciej MOCOWSKI

ułatwia przełączanie pomiędzy oknami Wiele osób, które przesiadają się na Maca z Windows dziwi się temu, że wciśnięcie skrótu klawiszowego (cmd) + (tab) – które w znanym im systemie pozwalało na przeniesienie się pomiędzy oknami danych aplikacji – powoduje jedynie zmianę aplikacji oraz pojawienie się ostatnio otwartego okna lub – co powoduje jeszcze większe zdziwienie – jedynie górnej belki aplikacji, bez żadnego okna. Jeżeli okno nie jest zminimalizowane, to oczywiście po wybraniu danej aplikacji możemy się do niego dostać używając skrótu (cmd)+`. Jest kilka aplikacji, które pozwalają rozwiązać ten problem. Jedną z nich jest aplikacja DockView, która pozwala przełączyć się nie tylko do danej aplikacji, ale także wskazać konkretne okno, które ma być aktywne. To, co wyróżnia tę aplikację wśród innych na rynku, to podgląd na żywo, dzięki któremu mamy podgląd na wszystkie okna, które są otwarte przez daną aplikację, bez względu na to, czy są zminimalizowane, czy widoczne. Oczywiście, producent pozwala także na ustawienie opcji, dzięki której będą omijane okna zminimalizowane, niewidoczne czy takie aplikacje, które mają otwarte tylko jedno okno. Można także wykluczyć aplikacje, których podgląd nie generuje się prawidłowo.

Pozostałe funkcje pozwalają na: • Zmianę wielkości okna podglądu – zarówno w pionie, jak i w poziomie. • Ustawienie odległości pokazywanego okna podglądu od Docku.

• Zmiana koloru ikony na monochromatyczną – bardzo przydatna opcja, ponieważ prawdę mówiąc nie tylko ikona programu, ale także wszystkie pozostałe zasługują na, delikatnie mówiąc, odświeżenie. • Umieszczanie cyferki z liczbą otwartych okien przy ikonie aplikacji w Docku. Tej funkcji nie używam, ponieważ nie działa poprawnie z zwiększającym się Dockiem, czego nie ukrywa sam producent. • Zdefiniowanie skrótów klawiszowych pozwalających na obsługę aplikacji. Warto także wspomnieć o tym, że aplikacja ułatwia kontrolowanie takich aplikacji jak iTunes, iCal, QuickTime, VLC czy Mail, pokazując na podglądzie małe ikonki ułatwiające ich obsługę. Mimo że przełączanie się pomiędzy oknami nie stanowiło dla mnie problemu, to znajduję dla DockView zastosowanie w codziennej pracy. Nie zrażajcie się ceną tej aplikacji, ponieważ często występuje ona w promocji.  « Zobacz w App Store


» 2013 nr 2 » Programy » Seagate Media

71

Dominik łada

Seagate Media

zarządzaj swoim 1TB bezprzewodowych danych 1TB to całkiem dużo danych. Tym bardziej dużo, jeśli jest to w urządzeniu mobilnym. Jakim? W Seagate Wireless Plus, o którym piszemy w tym samym numerze iMagazine. Całe szczęście Seagate pomyślało o swoich użytkownikach i udostępniło bardzo dobrą aplikację do zarządzania plikami – Seagate Media. Seagate Media jest zupełnie nowym programem, który zastąpił starszy – Seagate GoFlex Statellite. Aplikacja dostępna jest na systemy iOS i Android. Reszta urządzeń i komputerów, może korzystać z zasobów dyskowych Wireless Plus poprzez interfejs www, który jest bardzo zbliżony do tego jaki mamy w aplikacji. co ważne Seagate Media działa też ze starszymi dyskami Satellite. Ze zrozumiałych względów skupiamy się w iMagazine na wersji iOS. Seagate Media możemy za darmo pobrać z App Store. Jest to aplikacja uniwersalna – dla iPhone i iPada. Posiada dwa interfejsy, ale tą samą funkcjonalność. Na iPadzie brakuje pionowego interfejsu, a na

iPhonie poziomego. I to są w zasadzie jedyne różnice. Pozostałe funkcje są takie same. Seagate Media ma nowy interfejs. Przejrzysty, w kolorach zielonych. Jest to nasze centrum dowodzenia zarówno sprzętem jak i dokumentami. Z poziomu aplikacji możemy skonfigurować sieć – zarówno tą jaką tworzy Wireless Plus, jak i tą do jakiej chcemy się dodatkowo dopiąć aby mieć np. jednocześnie internet. Mamy podgląd na to ilu użytkowników aktualnie korzysta z naszego dysku. Możemy też przeprowadzić aktualizację oprogramowania. ­Seagate ­Media wnosi jedną bardzo dla mnie istotną funkcję – mamy możliwość zobaczenia stanu naszej


» 2013 nr 2 » Programy » Seagate Media

baterii. Niby drobnostka, ale bardzo potrzebna, której nie było w poprzednim oprogramowaniu. Interfejs aplikacji daje nam wybór – możemy przeŚwietną glądać pliki po katalogach lub wg kategorii tematycznej funkcją, której – zdjęcia, muzyka, filmy, dowcześniej nie było, kumenty. Wtedy pliki ze swojest możliwość ich katalogów lądują zbiorczo uploadowania zdjęć w kategoriach. Niestety nie i filmów z naszej rolki ma obsługi większej ilości formatów plików wideo i dokumentów. Całe szczęście, można trochę kombinując radzić sobie z tym „problemem”, ale niestety nie jest to intuicyjne. W wypadku dokumentów klikając pojawia się menu „Otwórz w…” dzięki czemu mamy więcej opcji.

72

Seagate Media umożliwia nam też podgląd plików na Seagate Media urządzeniu mobilnym i na wnosi jedną dysku Wireless Plus. Jest to bardzo dla mnie o tyle wygodna funkcja, że istotną funkcję możemy przekopiować sobie – mamy możliwość np czasowo pliki na iPhone zobaczenia stanu lub iPada i nie potrzebujemy naszej baterii. Niby do ich odtwarzania uruchadrobnostka, ale bardzo miać później dysku. potrzebna, której nie Świetną funkcją, której było w poprzednim wcześniej nie było, jest możoprogramowaniu liwość uploadowania zdjęć i filmów z naszej rolki. Dzięki temu możemy zwalniać drogocenne miejsce na swoich urządzeniach mobilnych. Wreszcie.


» 2013 nr 2 » Programy » Seagate Media

Drugą bardzo ważną nową funkcją, nad rozpracowaniem której właśnie się męczę, jest obsługa WebDAV. Wprawdzie producent tego oficjalnie nie komunikuje, ale mamy możliwość zapisywania plików bezpośrednio na Wireless Plus z aplikacji ­w spierających ten standard – np iWork itd. Nie ma róży bez kolców. Przez to, że nie jest to oficjalna funkcja musimy ją sami zastosować – inJeśli nasz strukcje znajdziecie w sieci. Od razu uprzedza, że nie jest Seagate Wireless to takie proste, ale grunt, że Plus będzie w tej samej jest możliwość. sieci co AppleTV, Teraz dwa słowa o systeto mamy dostępną mie plików. Niestety w Seagafunkcję AirPlay te Wireless Plus zastosowany jest system plików NTFS. Nie jest to natywnie obsługiwany format w OSX – nie mamy możliwości zapisu plików. Wprawdzie producent dołącza do dysku Paragon NTFS, ale osobiście nie lubię takich rozwiązań. Mogliby użyć standardowego FAT32, ale z drugiej strony wtedy nie byłyby obsługiwane większe pliki niż 4GB. Coś za coś.

73

Seagate Wireless Plus Plusy: + działa AirPlay i możemy streamować filmy na AppleTV + możemy uploadować zdjęcia i filmy z rolki aparatu na Wireless Plus Minusy: – aplikacja ma bardzo ograniczoną obsługę rodzajów plików – NTFS Link do App Store: http://bit.ly/13nWNOn Cena: Darmowy

Na koniec mam dla Was jeden smaczek, z którego jestem bardzo zadowolony. Otóż jeśli nasz Seagate Wireless Plus będzie w tej samej sieci co AppleTV, to mamy dostępną funkcję AirPlay. Możemy streamować filmy z naszego dysku via AppleTV na telewizor. Super wygodne rozwiązanie. Seagate Media jest świetną aktualizacją oprogramowania Seagate. Wnosi wiele potrzebnych i wyczekiwanych nowości, dzięki którym mocno rozszerza swoją funkcjonalność. Bardzo dobrze współpracuje z dyskiem Wireless Plus. Polecamy.  «


.

oraz w Pinova, MacLife i Allegro .


» 2013 nr 2 » gry: iOS » WarGames

75

Krzysztof Morawski

WarGames

Jest rok 1983. Jesteśmy w jednej z tajnych, amerykańskich baz z głowicami ­jądrowymi. Do dowódcy bazy właśnie dotarł rozkaz wystrzelenia głowic w ZSRR. Nie mogąc jednak potwierdzić rozkazu u prezydenta, decyduje się nie odpalać przycisków. Na szczęście, tym razem był to tylko test. Pokazał on jednak, że ponad 20 proc. dowódców nie wykonało rozkazu, ze względu na brak możliwości jego potwierdzenia. Dla amerykańskich sił powietrznych jest to jasny sygnał. Dlatego zapada decyzja, aby ludzi zastąpić superkomputerem WOPR (War Operating Plan Response). Tak właśnie rozpoczyna się fabuła filmu Gry Wojenne ( WarGames). Ten, nakręcony w 1983 roku, thriller-fantastycznonaukowy był krokiem milowym w karierach wielu aktorów, w tym młodego wówczas Matthew Brodericka, który wcielił się w nim w rolę nastoletniego Davida Lightmana – utalentowanego crackera komputerowego – zafascynowanego grami komputerowymi. David, myśląc że włamał się do serwera z grami, przez przypadek łączy się z WOPR i uruchamia grę nazwaną „Globalna Wojna Termojądrowa”. Aby było zabawniej, David staje po stronie Związku Radzieckiego i bombarduje kilka miast w USA. Nie wie on jednak, że w ten sposób o mały włos nie wywołuje III Wojny Światowej. Zazwyczaj, gdy na łamach iMaga cofam się do lat 80. czy 90., chcę przybliżyć wam jakąś klasyczną grę z tego okresu, którą to dzięki wysiłkowi kilku zdolnych programistów, możemy cieszyć się na nowo na naszych iUrzą-

dzeniach. Dziś jednak postanowiłem zrobić mały wyjątek od tej reguły, bowiem WarGames to gra całkiem nowa. W grach wojennych na iOS, to my jesteśmy WOPR-em i naszym celem będzie pokonanie naszych przeciwników za pomocą ataków rakietowych. W tym celu musimy połączyć ze sobą minimum 3 pola tego samego rodzaju. Oczywiście, im więcej takich samych pól uda nam się połączyć, tym lepiej dla nas. Oprócz rakiet służących nam do ataku na przeciwnika, na planszy rozlokowane są trzy dodatkowe rodzaje pól: to pieniądze, dzięki którym mamy dostęp do specjalnych funkcji, takich jak neutralizacja ataków przeciwnika, czy uzdrowienie.

to pola lecznicze, odbudowujące nasz punkty życia. to pola bonusów – gdy nasz pasek bonusu osiągnie 100 procent, otrzymamy za darmo jeden z trzech losowo wybranych bonusów.


» 2013 nr 2 » gry: iOS » WarGames

Po każdej wgranej symulacji (grze) dostajemy dodatkowy RAM, dzięki któremu „uczymy się” nowych, ­specjalnych zdolności przydatnych nam w kolejnych grach. Choć grafika gry może rozczarować wielu młodych graczy, to osoby, które oglądały film od razu zauważą,

Ptaszki ćwierkają, że w iMagazine przeczytasz ciekawe rzeczy

że nawiązuje ona do gier z tamtych lat. Dodatkowym smaczkiem jest fakt, że sama fabuła gry wyraźnie nawiązuje do obrazu, a nasi przeciwnicy to prawdziwe osoby, które występowały w filmie. Jak przystało na dobrą grę logiczną, oprócz wątku fabularnego dostępny jest również „Endless mode”, w którym to naszym zadaniem będzie pokonanie jak największej liczby przeciwników. Podsumowując, WarGames to świetna gra logiczna oparta na fabule kultowego już filmu pod tym samym tytułem. Dla fanów filmu jest to pozycja obowiązkowa, choć powinna ona zaciekawić również osoby niezaznajomione z dziełem Johna Badhama. Tak więc … Shall We Play A Game?  «

WarGames Plusy: + Niezwykle wciągająca + Licencjonowana gra na bazie kultowego filmu obserwuj nas

twitter.com/imagazinepl

76

Minusy: – Grafika może rozczarować młodych graczy Cena: 0,89 Euro Link do sklepu: http://bit.ly/UQv1G8


» 2013 nr 2 » gry: iOS » Ski Jumping Pro

77

Krzysztof Morawski

Ski Jumping Pro Vivid Games, twórcy słynnego już Real Boxing, powracają z nową grą i zapowiadają kolejny hit, który ma rozgrzać do czerwoności nasze smartfony i tablety! Ale czy Ski Jumping Pro naprawdę jest w stanie dorównać sukcesowi Real Boxing? Tak to już bywa, że gdy jakaś firma zrobi jeden fenomenalny tytuł, automatycznie każdy następny jest do niego porównywany. Nie inaczej będzie i w moim przypadku, choć bardzo chciałem tego uniknąć. Bo przecież jak można porównywać skoki narciarskie z boksem? Ale trochę się zagalopowałem. Tak więc zacznijmy może od początku. Ski Jumping Pro, to jak już wspomnia-

łem, gra dla każdego fana skoków narciarskich. Wcielamy się w niej w początkującego skoczka, który będzie musiał przejść wszystkie szczeble kariery i usprawniać zarówno swoje ciało, umysł jak i wykorzystywany sprzęt, aby osiągać coraz to lepsze rezultaty. Podstawowym trybem rozgrywki jest oczywiście kariera, w której to będziemy kolejno mieli możliwość wy-


» 2013 nr 2 » gry: iOS » Ski Jumping Pro

stępowania w zawodach kontynentalnych, zawodach pucharu świata, turnieju 4 skoczni czy turnieju drużynowym. W trakcie sezonu, w zależności od zdobywanych przez nas pozycji, na nasze konto wpływać będą nagrody pieniężne oraz powiększać będzie się nasza ilość „gwiazdek” (nazwijmy je umownie punktami sławy). Dzięki tym dwóm rzeczom, będziemy w stanie ulepszać swoja postać podczas treningów, jak i kupować jej lepszy sprzęt. A to wszystko po to, by kolejne skoki były coraz łatwiejsze i dalsze. No i tu nie mogę się ustrzec pierwszego porównania z RB. O ile trenując swojego boksera, mogłem śmiało włączyć kamerkę i fizycznie wykonywać odpowiednie ćwiczenia, tak tutaj trening sprowadza się do wybrania cechy, którą chcę ulepszyć i kliknięcia przycisku: „Kup”. Trochę szkoda, bo tracimy w ten sposób wieź z rozwijaną postacią. Przejdźmy jednak do skakania. Pierwszym pozytywnym zaskoczeniem był fakt użycia prawdziwych nazw skoczni, znanych nam z oglądanych w telewizorze zawodów narciarskich. Tak więc, będziemy mogli spróbować

78

swoich sił zarówno na małej norweskiej skoczni w Lillehammer, polskim Zakopanym jak i na gigancie w Planicy, gdzie z powodzeniem można latać ponad 200m. Czyżby Vivid w końcu naprawiło swój błąd z RB i wykupiło stosowne licencje? Niestety, nie. Oprócz nazw skoczni, wszystko inne jest sztuczne. Najbardziej bolało mnie, że przyszło mi współzawodniczyć z takimi „sławami” jak: Anze L, Karl G, Gregor D. itd. Co więcej, same skocznie również nie są w 100% wiernie odwzorowane, wręcz czasami się powtarzają. Naprawdę, wielka szkoda zwłaszcza, że współzawodnictwo to jedyny sens tej gry, ale o tym jeszcze za chwilę. Niesmak rozczarowania wynagrodził mi nieco tryb samego skoku. Dzięki realistycznej grafice 3D, mogłem naprawdę poczuć się jak na prawdziwej skoczni. Dodatkowo, chłopakom z Vivid udało się niezwykle wiarygodnie odwzorować wrażenie nabierania prędkości na rozbiegu, czy sam proces skoku. Tu nie sposób nie wspomnieć, o świetnie skalibrowanym połączeniu poziomu trudności ze sposobem sterowania.


» 2013 nr 2 » gry: iOS » Ski Jumping Pro

W grze bowiem, mamy dwa sposoby sterowania swojego zawodnika. Możemy tego dokonywać za pomocą jednego dotknięcia palcem ekranu (na najniższym poziomie trudności) lub zamienić się w prawdziwego skoczka narciarskiego w trybie Pro. W tym wypadku, oprócz wybierania momentu odepchnięcia się od deski, wyskoku jak i lądowania, będziemy jeszcze musieli sterować naszym zawodnikiem podczas samego najazdu i lotu. Wszystko to obywa się za pomocą przesuwania palca po ekranie w prawo i lewo lub (co zdecydowanie bardziej przypadło mi do gustu) naturalnego obracania naszego urządzenia tak, by starać się zawsze zachować prostą linię postawy i tym samym lotu. Sam proces skoku jest chyba najmocniejszym punktem całej gry i dostarcza sporo frajdy, ale tylko przez z góry określony czas. Boli fakt, że w grze ciągle jesteśmy sami. Tak wiec, po pewnym czasie, całość sprowadza się do oddawania serii bliźniaczo podobnych do siebie skoków i patrzenia, które miejsce zajęliśmy. Do tego dochodzi jeszcze komentator, który przed każdym skokiem wygłasza jedynie swoją monotonną opinię na temat pogody. Brakuje mi tu informacji o poczynaniach innych zawodników. Jakiegoś komentarza o tym, że musimy się postarać, bo gracz X oddał właśnie świetny skok albo chociaż możliwości włączenia trybu pokazywania 3 najlepszych skoczków, kontrolowanych przez nasze iUrządzenie. O ile do RB chętnie wracam i mimo dość sporej rotacji tytułów na moim iPadzie ten zostanie tam na pewno na długo, o tyle nie wiem, czy do SJP będę chciał wrócić. Może na moim telefonie, stojąc czasami w kolejce do kasy włączę go, by oddać jeden, czy dwa skoki? Zobaczymy. Kariery raczej przechodzić drugi raz nie bę-

79

dzie mi się chciało, bo jest po prostu zbyt monotonna. Niemniej czego więcej można oczekiwać od tytułu, który w momencie pisania tych słów, kosztuje niecałe 5zł? Podobno cena SJP ma wzrosnąć, choć osobiście mam nadzieję, że tak nie będzie - bowiem moim zdaniem dobije się to negatywnie na sprzedaży gry. Z drugiej jednak strony, chłopaki z ­V ivid pewnie wiedzą, co robią. Zwłaszcza, że jak powiedział Remigiusz Kościelny, prezes Vivid Games: „Już teraz mogę stwierdzić z pełnym przekonaniem, że podobnie jak w przypadku Real Boxing, Ski Jumping Pro 2013 ­odniesie duży sprzedażowy sukces”. Mam szczerą nadzieję, że tak właśnie będzie, bowiem widać naprawdę sporo pracy włożonej w ten tytuł. Mimo kilku mankamentów, jest to pozycja ciekawa i warta zarówno swojej obecnej ceny jak i polecenia. Zwłaszcza dla fanów skoków narciarskich. Dla nich jest to wręcz pozycja typu „must have”.  «

Ski Jumping Pro Plusy: + Świetna grafika 3D + Realistyczne i intuicyjne kontrolowanie skoku w trybie Pro + Stosunek jakości do ceny Minusy: – monotonna – kilka innych drobnostek Cena: 0,89 € Link do sklepu: http://bit.ly/ZmZR87


» 2013 nr 2 » gry: OSX » The Book of Unwritten Tales

80

WOJCIECH RAJPERT

The Book of Unwritten Tales W dzisiejszych czasach, wśród internetowych komentarzy często możemy natrafić na stwierdzenia, że gry dzisiaj nie są takie, jak kiedyś i wszystko nastawione jest na jak największy zysk – czyli skryptów, „singla” na 6 godzin i najlepiej, żeby wiele nie trzeba było robić, poza przyciskaniem kilku klawiszy. Jednym słowem: „Press A to awesome”. Nic z tych rzeczy nie dotyczy „The Book of Unwritten Tales”. Nie jestem zwolennikiem stwierdzeń, że nic nie jest takie jak wcześniej, gry idą w złym kierunku i stara szkoła nigdy nie wróci. Świat gier się zmienił, co do tego nie ma żadnych wątpliwości, ale na przeciw tym, którzy w pamięci mają dziesiątki godzin spędzonych z rasowymi przygodówkami, wychodzą panowie z KING Art Games. Wszyscy, którzy znają gatunek przygodówek point’n’click, znają tytuł: „The Secret of Monkey Island”. Fani tej genialnej produkcji nie powinni obok TBoUT przejść

obojętnie. Gra tryska humorem, nawiązuje do wielu sytuacji z życia codziennego, ma wyraziste postacie. ­Voice-acting i oprawa graficzna – są świetne. Akcja gry umiejscowiona jest w fikcyjnym świecie, trapionym przez konflikt dwóch zwaśnionych frakcji – Sojuszem i Armią Cienia. Nam przyjdzie się wcielić w małego gnoma, spryciarza o imieniu Wilbur. Pokój może przynieść tajemniczy artefakt, a nam powierzony zostaje pierścień, który musimy dostarczyć ­arcymagowi.


» 2013 nr 2 » gry: OSX » The Book of Unwritten Tales

Kolejnymi postaciami jest elfka Ivo i Nate, poszukiwacz przygód. Czuć wzorowanie się na Indianie Jonesie, a z kolei imię jest oczkiem, puszczonym w kierunku fanów Uncharted. To nie jedyne nawiązanie do sagi Władcy Pierścieni. Jest ich całe mnóstwo, do wielu znanych dzieł popkultury. Mój ulubiony „easter-egg” to mag, który w oderwaniu od całego otaczającego go magicznego świata, lubi zagrać sobie w grę MMO, w którym postać płaci podatki, robi zakupy. Wspomniałem, że voice-acting i oprawa są świetne. Faktycznie tak jest. Każda napotkana postać jest wyrazista, co jest bardzo dużym osiągnięciem. Dialogi, napisane z dużą dozą humoru, naprawdę śmieszą, a wypowiadane są w fantastyczny sposób. Gra aktorska potrafi zachwycić, tak jak oprawa graficzna. Od strony technicznej, tytuł stoi na przyzwoitym poziomie, lecz jego największą

81

The Book of Unwritten Tales Plusy: + pomysły + wiele smaczków i nawiązań + voice-acting + oprawa graficzna Minusy: – backtracking – zakończenie

siłą jest design. Lokacje są zaprojektowane w kapitalny sposób i ociekają klimatem. Wiele razy, podczas gry przyjdzie wam zawiesić oko na ślicznych widoczkach. Jeżeli chodzi o sam gameplay, to jest to rasowy point’n’click. Przyjdzie nam jednak poznać kilka własnych rozwiązań, które autorzy umieścili w grze, a z którymi nie spotkałem się do tej pory w point’n’clickach. Możemy szybko sprawdzić na ekranie, co możemy ze sobą połączyć, by zaoszczędzić czas (jak w klasykach gatunku) i mozolnie klikać we wszystko co się da, by sprawdzić, czy da się coś z tym zrobić. Gra jest długa, bo ukończenie jej zajmie nawet do 20 godzin. Jeżeli mam wymienić to, co mi się nie spodobało, to jako pierwszy wymienię finał. Pozostawia spory niedosyt. Spotkałem się z opiniami, że gra jest długa, a lokacji mało. Muszę się z tym zgodzić, bo oczekiwałoby się poznawać co raz to nowe miejscówki. Uderza też backtracking, który jest tego następstwem. To jednak tyle. Cała reszta to pokaz umiejętności i jest wodą na pustyni dla fanów przygodówek. Jest produkcją niemalże kompletną, a warto dodać, że gra jest zlokalizowana kinowo. Mam nadzieję, że zachęciłem was tym tekstem do pogrania w „The Book of Unwritten Tales”, bo naprawdę warto po ten tytuł sięgnąć.  «


» 2013 nr 2 » gry: OSX » The Book of Unwritten Tales: Critter Chronicles 82

WOJCIECH RAJPERT

The Book of Unwritten Tales: Critter Chronicles Wraz z grą The Book of Unwritten Tales, na rynku dostępny jest również dodatek: „Critter Chronicles”. Jest to prequel do wydarzeń znanych z podstawowej odsłony gry, lecz nie jest ona wymagana ani do grania, ani do zrozumienia fabuły. Jest to samodzielny dodatek. Jeżeli spodobał wam się TBoUT, to Critter Chronicles jest stworzony właśnie dla was. Na wstępie powiem, że tak właśnie powinny wyglądać dodatki. To po prostu więcej tego, za co pierwowzór pokochaliśmy. Jeśli chodzi o sam gameplay, to wiele się nie zmieniło poza tym, że możemy wybrać poziom trudności. Normalny poziom oferuje mniej zagadek i więcej podpowiedzi. Co rusz natrafimy na nawiązania do popkultury, tak jak w pierwszej części, a fani Gwiezdnych Wojen

i Star Treka bankowo je wychwycą. Nie wspominam nawet o szeregu nawiązań do życia codziennego. W przygodówkach point’n’click to element dość często spotykany, ale KING Art Games na dzień dzisiejszy bryluje w tej kwestii. Fabularnie gra jest prequelem, więc dzieje się trochę przed wydarzeniami znanymi z The Book of Unwritten Tales. Na początku wcielamy się w Nate’a, który uciekając przed orczycą Ma’Zaz, rozbija się w śnieżnej


» 2013 nr 2 » gry: OSX » The Book of Unwritten Tales: Critter Chronicles 83

krainie. Od tego momentu rozpoczyna się właściwa rozgrywka, bo poznajemy drugą grywalną postać – Zwierzaka. Przesympatyczny zwierz, który nie mówi ludzkim głosem. Możemy zmieniać postać, którą kierujemy, a niektóre etapy wymagają współpracy obu bohaterów. Tak samo jak w pierwowzorze, tak i tutaj, twórcy zachwycają dokładnością wykonania lokacji. Są zrobione bardzo dokładnie, z oddaniem najmniejszych szczegółów, które co sprawniejsze oko wychwyci. Lokacje są piękne, ale jest ich mało. Chciałoby się powiedzieć: znowu, bo TBoUT cierpiało na tę samą bolączkę. Wszystkie zadania rozgrywamy więc w podobnej scenerii. To chyba boli najbardziej, bo Critter Chronicles jest produkcją młodszą, a twórcy nie poprawili tego aspektu gry, mimo narzekania fanów. Gra jest dobrze zbalansowana, więc grając nie czujemy, że z czymś przesadzono. Zagadki wymagają myślenia, ale nie spędzimy nad nimi żmudnych godzin i nie przysporzy was

The Book of Unwritten Tales: Critter Chronicles Plusy: + długość gry + więcej TBoUT Minusy: – backtracking

to o ból głowy. Nie znaczy to jednak, że gra przechodzi się sama, absolutnie nie! To stara szkoła, więc nie ma mowy o samograju. Hotspoty sprawiają, że gra jest płynna i zdecydowanie wzbogaca to rozgrywkę. Myślę, że każdy, kto zasmakował TBoUT, nawet nie będzie się dwa razy zastanawiał. Ci jednak, którzy dwa razy oglądają tę samą złotówkę, zanim ją wydadzą, nie muszą się obawiać. Pieniądze zainwestowane w Critter Chronicles, mimo faktu, że w pierwszą część się nie grało, są pieniędzmi dobrze wydanymi. Dostajemy ponad 10 godzin przygodówki z najwyższej półki.  «


1/2013 (3) androidmagazine.pl

ISSN 2299-8586

ANDROID MAGAZINE SPRZĘT:

OPROGRAMOWANIE:

FELIETONY:

Nexus 4 – test

Przepisy.pl

CES 2013 – Triumf Samsunga

Sony Xperia P

Need for Speed: Most Wanted Specjalistyczne narzędzia

Sony Xperia J

GTA: Vice City

Samsung Galaxy Note 10.1

Angry Birds: Star Wars

Jak zostałem ogrodnikiem

Nikon S800c

PRZETESTOWALIŚMY NEXUSA 4, JEST ŚWIETNY CES 2013 – TARGI GODNE UWAGI? FELIETON: ANDROID 4.X – STARY ALE JARY

CYKL: TANIE TABLETY

NOWOŚCI: XPERIA Z, HTC M7, CES 2013

PORADY: FLASH PLAYER NA JELLY BEAN, SYNCHRONIZACJA Z iCLOUD, ROOT HTC NA MAC OS X

www.androidmagazine.pl


» 2013 nr 2 » Porady » Tips & Tricks

85

Tips & Tricks Maciej Skrzypczak

»»AssistiveTouch, czyli sposób na zepsuty przycisk Home

Jak tam Wasze przyciski Home (lub Początek, ale nie znoszę tego tłumaczenia) w iUrządzeniach? Mają się dobrze? A może po dłuższym czasie użytkowania wyrobiły się i nie reagują już tak szybko? Albo gorzej – uszkodziły się Wam na skutek jakiegoś upadku? Jeśli nie możecie na razie oddać swoich urządzeń do naprawy, a chcielibyście w dalszym ciągu z nich korzystać, to pomocny będzie AssistiveTouch. AssistiveTouch to jedno z narzędzi, mających głównie za zadanie umożliwić korzystanie z iUrządzeń osobom pod różnymi względami niepełnosprawnym. Jego „skutkiem ubocznym” jest możliwość obsługi iPhona/ iPoda/iPada niemal bez używania żadnych przycisków fizycznych (za wyjątkiem sytuacji, gdy mamy je wyłączone kompletnie lub tylko sam ekran – wtedy potrzebny jest działający przycisk Power), a więc również przycisku Home. Aby uruchomić AssistiveTouch, musimy przejść do Ustawień, następnie wybrać Ogólne, Dostępność i w sekcji Ograniczenia fizyczne i motoryczne uruchomić AssistiveTouch. Zauważymy, że na naszym ekranie pojawi się przezroczysty element. Służy on właśnie do obsługi naszego urządzenia.

Kiedy wybierzemy ten wirtualny klawisz rozwinie się menu, w którym znajdować się będą cztery przyciski, w tym właśnie przycisk Home (Początek), który działa dokładnie jak jego fizyczny odpowiednik.

Polecam Wam również sprawdzić działanie reszty przycisków w AssistiveTouch, ponieważ można tam znaleźć akcje odpowiadające za inne przyciski i zachowanie urządzenia. Sam przycisk do wywołania akcji można dowolnie umieścić przy każdej krawędzi ekranu tak, by nam jak najmniej przeszkadzał. Źródło: OS X Daily

»»Użyj Maka jako hotspotu Wi-Fi W czasach, gdy wszechobecna jest bezprzewodowa transmisja danych, dostęp do Internetu możemy mieć praktycznie wszędzie. Posiadając którekolwiek z najnowszych iUrządzeń – lub choćby MiFi – zawsze możemy być na bieżąco, również korzystając z komputera. ­Z ałóżmy jednak, że nie mamy MiFi, a nawet jeśli


» 2013 nr 2 » Porady » Tips & Tricks

­jesteśmy ­w łaścicielami iPhone’a/iPada/iPoda, to Internet dostępny jest tylko „z kabla“. Jak w takiej sytuacji możemy wykorzystać Maka? OS X został wyposażony w sprytne narzędzie, które umożliwia „dzielenie się“ Internetem. Nasz Mak działać będzie wtedy jak router. Jak uruchomić taką opcję?

86

Po prawej stronie Udostępniaj swoje połączenie ustawiamy na Ethernet (1.), natomiast innym komputerom, używając: wybieramy Wi-Fi (2.). Ukaże się nowy przycisk – Opcje Wi-Fi… (3.), który klikamy, by skonfigurować nową sieć. W oknie konfiguracji sieci udostępniania Internetu nadajemy Nazwę sieci, Kanał możemy pominąć, natomiast w polu Zabezpieczenia powinniśmy wybrać WPA2 Personal i wpisać hasło, a następnie je powtórzyć, dzięki czemu będziemy mieli pewność, że z naszego udostępnionego Internetu nie skorzysta osoba niepowołana.

W tym celu udajemy się do Preferencji systemowych i przechodzimy do Udostępniania. Z listy po lewej wybieramy (ale jeszcze nie zaznaczamy) Udostępnianie Internetu.

Pozostaje nam tylko zaznaczyć Udostępnianie Internetu z listy po lewej, w preferencjach udostępniania. Teraz my oraz każdy, komu damy hasło, będziemy mogli cieszyć się Internetem bezprzewodowym na innych urządzeniach, z wykorzystaniem naszego komputera. Źródło: Mactuts +


» 2013 nr 2 » FILM » Django

87

Jan Urbanowicz

Oscary już za progiem. Sporo filmów i emocjonująca konkurencja pomiędzy produkcjami. Jednak mnie, najbardziej ze wszystkich, przypadł do gustu „Django” – nowe dziecko Quentina Tarantino.

Quentin Tarantino to nazwisko znane jest chyba wszystkim, a przynajmniej tym, którzy interesują się kinem. Twórca wyjątkowy, specyficzny i jedyny w swoim rodzaju. Genialny reżyser, który przez lata wypracował swój własny, kultowy już styl. Do swoich obrazów pisze również własne scenariusze, co na pewno ma wpływ na to, jak współgrają ze sobą poszczególne elementy produkcji. Tarantino znany jest z tego, że potrafi idealnie poprowadzić aktorów, dzięki czemu dają oni z siebie absolutne maksimum. Przekłada się to na efekt końcowy – zwłaszcza, że Tarantino nie angażuje aktorów byle jakich. Dowody na to mieliśmy właściwie od samego początku, gdy w 1992 roku oglądaliśmy „Wściekłe psy”. Porywający, błyskotliwy i brutalny film gangsterski, który wbija w fotel od początku, do samego końca. Według wielu, to najlepszy film Tarantino, ale i tak kultową pozostaje kolejna w chronologii produkcja, czyli „Pulp Fiction”. Obsypany licznymi, najważniejszymi nagrodami w świecie filmowym (w tym Złota Palma w Cannes za najlepszy film, czy Oscar oraz Złoty Glob za scenariusz), na zawsze zapada w pamięć. I choć nie musi się podobać każdemu, to na pewno nie można koło niego przejść obojętnie. Potem bywało już różnie. Pan Quentin miewał filmy lepsze i gorsze, ale wszystkie reprezentowały

pewien poziom. Nie można nie zauważyć zabaw stylem i konwencją. Najpierw kino gangsterskie, później inspiracja kinem azjatyckim, czy kinem wojennym. W końcu przyszedł czas na coś – „z zupełnie innej beczki” – nawiązanie do Spaghetti westernu.

»»Na koń! No dobrze. Połechtaliśmy, pochwaliliśmy i wynieśliśmy pod niebiosa reżysera. Może czas wspomnieć coś o samym filmie. „Django” (w oryginale „Django Unchained”) to, tak jak wspomniałem wcześniej, produkcja inspirowana spaghetti westernem, czyli filmem o kowbojach, tylko nie kręconym na Dzikim Zachodzie, nawet nie w USA i nie przez Amerykanów. Największym (i chyba najpopularniejszym) twórcą tego gatunku był Sergio Leone, który stworzył słynną „dolarową trylogię”. Przyznam szczerze, że gdy po raz pierwszy usłyszałem, że Tarantino zabiera się za ten film, to miałem mieszane uczucia. Ta koncepcja nie pasowała do Quentina. Ale miałem też wiarę. Wiarę w reżysera, którego bardzo ceniłem i który rzadko mnie rozczarowywał. Zwłaszcza po „Bękartach wojny” czułem, że nie będzie źle. Wspomniałem o tym


» 2013 nr 2 » FILM » Django

88

filmie nie przypadkowo, gdyż czas przejść do aktorów. Tytułowy Django (czyt. Dżango – D jest nieme) to Jamie Foxx. Poza nim, na ekranie zobaczymy również takie znakomitości jak: Samuel L. Jackson, Leonardo DiCaprio czy Christoph Waltz, który za swoją rolę w „Bękartach…” z gali oscarowej wyszedł ze statuetką. Film opowiada o tym, jak czarnoskóry niewolnik (Django) zostaje uwolniony przez łowcę nagród (Dr King Schultz – Waltz) i w ramach nieoczekiwanych zbiegów okoliczności, zostaje jego partnerem w polowaniu na „tych złych”. Więcej nie chcę pisać, by nie zdradzić fabuły tym, którzy jeszcze filmu nie widzieli (choć myślę, że nie jedna recenzja już ją zdradziła). Niemniej jednak, nie wszystko w tym filmie jest oczywiste i szablonowe. O nie!

scenie, bo końcówka to już jest niemal krwawa łaźnia. Niby dominującym gatunkiem jest spaghetti western, ale tak naprawdę, poza ramami czasowymi i facetami w kapeluszach jeżdżącymi konno, niewiele ma to z nim wspólnego. Pomijam fakt, że mamy tu murzynów, akcja dzieje się na południowym wschodzie USA, a jednym z głównych bohaterów jest niemiecki dentysta, który zabija dla nagrody. Gdy jednak ogląda się ten film, to czuć spływającą z ekranu (tu powinno być pewne niecenzuralne słowo, dlatego napiszę po prostu…) wspaniałość. Nie jest to komedia (nie wiem dlaczego, ale słyszałem takie opinie). Nie jest to film akcji. Sam nie wiem, jak sklasyfikować ten film. To chyba jest niezwykłe w twórczości Tarantino, że nie można jej łatwo zaszufladkować. Dla mnie, jest to przede wszystkim dramat, poruszający bardzo poważne kwestie.

»»Konwencja Tarantino nie zawodzi. Zabawa konwencją to jego ulubiony sport, chyba większość czytelników się ze mną zgodzi. Mimo tego, że film jest inny, niż poprzednie produkcje, to znajdziemy w nim wszystko to, za co reżysera uwielbiamy – akcję, strzelaniny, pojedynki, bijatyki, krew, krew, krew, jeszcze więcej krwi, dowcip i krew. No dobrze, tej krwi nie było aż tyle, a przynajmniej w każdej

»»Aktorstwo Jak to zwykle w filmach Tarantino bywa, jest cudnie, cudownie, rewelacyjnie. Popis aktorski przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Wspomniałem już wcześniej, że reżyser zawsze wyciska ze swoich aktorów to, co najlepsze. Cóż, muszę o tym wspomnieć ponownie. Każdy daje tu z siebie totalne maksimum i tak naprawdę, nie ma


» 2013 nr 2 » FILM » Django

89

tu najsłabszego ogniwa. Oczywiście, są lepsi i gorsi, ale całokształt to coś wyjątkowego. Zacznę od końca. Jamie Foxx to aktor porządny. Ogląda się go przyjemnie, zarówno w filmach akcji jak i dramatach i wszędzie gra dobrze. Tak, że raczej nie mamy się do czego przyczepić. Tutaj jest tak samo. Wszystko OK, ale bez wodotrysków. A jak zagrał Christoph Waltz? Genialnie! Nie spodziewałem się niczego innego, nie zawiódł. Chociaż sama postać była bardzo podobna do tej, którą grał w „Bękartach…”, więc również nie było większego zaskoczenia. Jego dialogi i pojedyncze teksty – rewelacja! Teraz czas przejść do duetu, który chyba ukradł ten film. Trudno mi określić, który był lepszy, dlatego kolejność nie będzie o tym świadczyć. Leonardo DiCaprio. Jeden z moich ulubionych aktorów, którego nie kojarzę przede wszystkim z „Titanica”, jak ma to w zwyczaju większość widzów. Właściwie, to ciągle zapominam, że on w tym filmie grał. Klasa sama w sobie. Od razu wiedziałem, że to jest człowiek doskonale nadający się do tej roboty. Tym bardziej, że gra tutaj czarny charakter, co nie jest dla tego aktora charakterystyczne. Sprawdził się i mam nadzieję, że jeszcze zawita u Tarantino, choć na razie zawiesza swoją działalność aktorską. DiCaprio był chyba takim samym wyborem dla „Django”, jak Brad Pitt dla „Bękartów Wojny”. Ale przejdźmy

do ostatniego. Panie i Panowie, Samuel L. Jackson powrócił! Oczywiście nigdzie nie zaginął, ale przyznacie chyba, że ostatnimi czasy nie zagrał nic (a grał bardzo dużo), co by się jakoś szczególnie wyróżniało. Ostatnim takim filmem, jaki z nim widziałem, był „Black Sneak Moan”. A tutaj znów pokazał, że jest aktorem ponadprzeciętnym. Zupełnie jak w „Pulp Fiction”. Razem z DiCaprio rozkładają resztę filmu na łopatki. Złowieszczy właściciel plantacji i wierny sługa, ślepo kochający swego pana. Wspaniałość! Oczywiście warto wspomnieć o bardzo ciekawych postaciach epizodyczne, takich jak Don Johnson (Miami Vice!), M.C. Gainey, Franco Nero (grał Django w oryginalnej serii westernów), czy nawet sam Tarantino, który zawsze do swoich filmów dorzuci aktorskie trzy grosze.

»»Muzyka Kolejną bardzo ważną rzeczą w tym filmie, zasługującą na ogromną pochwałę, jest muzyka – a konkretnie ścieżka dźwiękowa. Słuchałem jej jeszcze przed seansem i już wtedy mnie oczarowała. Po prostu genialna! Każdego utworu słucha się w pełnym skupieniu. A jak już mamy okazję posłuchać jej oglądając film, to jest


» 2013 nr 2 » FILM » Django

90

jeszcze ­lepiej. Wszystko do siebie pasuje i dźwięki doskonale oddają charakter tego, co prezentuje obraz. Nie będę się nad tym specjalnie rozwodził, gdyż dokładniejszy opis tej ścieżki znajdziecie w naszym dziale Cała Muzyka, do którego Was odsyłam.

Nie jest to jednak zwykła jatka z dialogami. To film dość poważny, jak na Quentina Tarantino. Film poruszający bardzo ważny okres w historii USA, czyli niewolnictwo. Tutaj nie ma upiększania, wszystko jest pokazane dość brutalnie. Niewolnicy są traktowani gorzej niż psy, które ich rozszarpują. To podludzie, którzy w genach mają zapisane to, że są gorsi. Myślę, że faktycznie to mogło kiedyś tak wyglądać, albo nawet jeszcze gorzej. Brawa dla reżysera, że postanowił się z takim t­ ematem zmierzyć i co najważniejsze, że mu się to udało. Nie potrafiłbym tego filmu nie polecić. Każdy, kto jeszcze go nie widział, powinien się czym prędzej udać do kina. Jeśli go już nie grają, to cierpliwie czekać i pierwszego dnia sprzedaży polecieć po niego do sklepu. Dla mnie, osobiście, jest to najlepszy film Tarantino ostatniej dekady. Podobnie myślałem o „Bękartach…”, ale tu jest chyba znacznie lepiej. Lepsze aktorstwo, scenariusz, muzyka i wszystko. Konwencja, a właściwie zabawa nią, mnie nie zawiodła, humor był, ciekawa fabuła i krew. Bardzo dużo krwi. Oczywiście bardzo sztucznie wyglądającej krwi. Polecam!  «

»»Koniec „Django” jest niezwykły. Oczarował mnie (choć nie wiem, czy to odpowiednie słowo) całkowicie. Nie ma w nim chyba niczego, co by mi się nie podobało. Jest to nie lada wyczyn, gdyż ostatnimi czasy jestem dość wybredny i marudny, a na dodatek film trwa blisko trzy godziny. Jest on chyba zlepkiem wszystkiego, co w Tarantino najlepsze. Poza ciekawą fabułą i konwencją, mamy również świetne teksty. O tak, dialogi są tutaj rewelacyjne. Co prawda, gdyby wyciąć z filmu wszystkie słowa nigger i boy, to film skróciłby się chyba do godziny. Niemniej jednak film jest zbiorem wyśmienitych tekstów, które niczym royal z serem z „Pulp Fiction” z czasem staną się kultowe.

Karta do płacenia za aplikacje, muzykę i filmy w sklepach iTunes i App Store. Korzystaj w App Store, Mac App Store oraz w innych płatnościach internetowych.

Dzięki karcie CardEasy możesz w bezpieczny sposób zarejestrować konto w sklepach firmy Apple*. Od teraz nie musisz rejestrować konta z użyciem swojej podstawowej karty kredytowej. Dzięki CardEasy jesteś bezpieczny, anonimowy i łatwiej Ci kontrolować wydatki na Twoje ulubione aplikacje, muzykę i filmy. Aby dowiedzieć się więcej o karcie oraz dowiedzieć się gdzie kupić CardEasy – wejdź na stronę: www.cardeasy.pl www.easycard.pl www.cardeasy.pl oraz w Pinova, MacLife i Allegro

iTunes Store Store oraz oraz App * dotyczy sklepów Mac App Store, iTunes App Store.



» 2013 nr 2 » FILM » Premiery DVD i Bluray

92

Premiery DVD i Bluray luty 2013

Jan Urbanowicz

»»Uprowadzona 2 Kon t y nuacja f ilmu z 2008 roku. Liam Neeson po raz drugi wciela się w postać byłego agenta CIA, Bryana Mills’a. Po tym, jak w pierwszej części znalazł Albańczyków, którzy uprowadzili mu córkę, rodzina tychże postanawia się na nim zemścić. W tym celu porywają… jego żonę. Oczywiście Liam wkurza się i robi ze wszystkimi porządek. Po wręcz genialnej pierwszej części, przyszedł czas na – jedynie niezłą – kontynuację. Film bardzo dobry na spokojny, filmowy wieczór. Nie porywa i nie zaskakuje, nie przynosi nic nowego, jednak na porządną rozrywkę możemy liczyć.

»»Paranormal activity 4 Światem rządzi pieniądz. To samo tyczy się świata filmu. Jeśli raz nakręcony film przyniósł zyski, to dlaczego by nie zrobić kontynuacji? Często powstają również całe serie. Tak samo jest w przypadku filmu „Paranormal activity”, którego czwarta część niedawno debiutowała w kinach i właśnie ukazuje się na rynku DVD i Bluray. Fanom poprzednich odsłon ta również powinna się spodobać, jednak wielokrotnie odgrzewany kotlet w końcu będzie zimny. Może jednak czas zakończyć przygodę ze zjawiskami paranormalnymi?

»»Avatar 3D Tego filmu chyba nikomu nie należy przedstawiać. Tak naprawdę, to dzięki niemu właśnie, mamy teraz w kinach zalew produkcji w trójwymiarze. Od premiery minęło trochę czasu, ale w końcu możemy obejrzeć na naszych odtwarzaczach Bluray pełną wersję w 3D. James Cameron odmienił branżę kina masowego, kreując wspaniały świat Pandory, „uwspółcześniając historię o Pocahontas”. Jeśli ktoś nie widział, to koniecznie musi nadrobić. Pomimo tego, że scenariusz nie jest wybitny, a filmie aż roi się od rozmaitych absurdów, to wspaniałej oprawy wizualnej odmówić mu nie można.

»»Obława Jeden z najlepszych filmów polskiego kina 2012 roku. Marcin Krzy­ ształowicz prezentuje nam opowieść trzymającą w napięciu, mroczną i pełną najgorszych ludzkich instynktów. Wspaniale napisany, jeszcze lepiej zagrany film, z plejadą zdolnych aktorów. Po takich seansach powraca wiara w polskie kino. Oby więcej podobnych produkcji w bieżącym roku.  «


» 2013 nr 2 » CAŁA MUZYKA

93

CAŁA MUZYKA Jarosław Cała

»»Django – Soundtrack

Oglądając każdy film Tarantino, zawsze zwracam uwagę na dwie, arcyważne dla mnie rzeczy – dialogi oraz muzykę. Będąc w kinie na „Django”, już w jakiejś 14 minucie wiedziałem, że soundtrack muszę opisać w nowym numerze iMagazine. Dlaczego?! Quentin Tarantino, western i czarny kowboj – to musiało się udać. Ma ktoś jakieś wątpliwości?! Nakręcić komediowy, krwawy film akcji, który jest westernem poruszającym bardzo mocny wątek rasizmu, to nie lada wyzwanie. Dodatkowo, w roli głównej obsadzić czarnoskórego, który ma jeździć na koniu i być kowbojem – to już lekkie przegięcie. Dobranie muzyki do takiego bałaganu wydawać się może niemożliwe. Okazuje się, że nie ma rzeczy niemożliwych, a Quentin po raz kolejny pokazał swój niebywały talent. Zarówno sam film, jak i muzyka, są pomieszaniem „wszystkiego ze wszystkim”. Klasycznym westernowym numerom, takim jak tytułowy „Django” – z zapomnianego już filmu z 1966 roku – towarzyszy na soundtracku ciężki rap, który o dziwo, umieszczony w odpowiednim momencie, pasuje idealnie. Najlepszym przykładem takich miszmaszów jest mix Jamesa Browna z 2Packiem, w numerze „Uchained (The Payback/Untouchable), który dosłownie wyrywa z butów. Oprócz starych, wygrzebanych gdzieś świetnych kompozycji, są też takie, które zostały specjalnie napisane na rzecz filmu. Mocny rap od Ricka Rossa „100 Black Coffins”, soulowy Who Did that To You” Johna Legenda, włoska kompozycja „Ancora Qui” Ennio Morricone i Elisy oraz chwytający za serce „Freedom”. Anthony’ego Hamiltona. „Freedom” to mój wybór numer jeden, z całego soundtracku. Jeszcze jednym smaczkiem są umieszczone na płycie dialogi, a trzeba przyznać, że na Django perełek nie brakowało, więc fajnie między numerami niektóre z nich sobie przypomnieć. Na koniec, żeby zachęcić tych, którzy jeszcze wahają się przed zakupem albumu. Pozwólcie, że zacytuje samego mistrza zamieszania: „Użyłem winyli, których słucham od wielu lat – razem ze wszystkimi trzaskami i niedoskonałościami. Zachowałem nawet dźwięk igły, ponieważ chciałem, by ludzie mieli podobne do moich odczucia przy słuchaniu soundtracku”. Cena 9,99 Euro http://bit.ly/WelUvi

»»Anthony Hamilton – Comin’ from Where I’m From

Oglądając „Django” wiedziałem, że soundtrack z tego filmu na długo zagości w moich słuchawkach. Jednak to, co wydarzyło się w 32 minucie i 50 sekundzie seansu, mocno wgniotło mnie w kinowy fotel i za cholerę nie chciało puścić. ­Obraz brutalnej sceny biczowania łagodził piękny numer „­Freedom”, którego twórcami są Anthony Hamilton oraz Elayna Boynton. Przez kilka ostatnich miesięcy, w dziale „Cała Muzyka” przewinęło się wiele bardzo utalentowanych kobiet, więc teraz czas udowodnić, że mężczyźni też dają radę. Słysząc „Freedom”, od razu przypomniał mi się najlepszy album Hamiltona, czyli „Comin’ from Where I’m From”. Nie pierwszej świeżości, bo wydana już dawno temu płyta (2003), do dziś jest jedną z najlepszych, jakie każdy facet powinien posiadać na „tę” odpowiednią chwilę… if you know what I mean? To jedna z takich pozycji, która może lecieć zapętlona calutką noc i w żadnej, ale to absolutnie żadnej sekundzie nie sprawi, że będziesz musiał wstać i wcisnąć przycisk „next”. Po prostu każda z dwunastu kompozycji jest rewelacyjna. „Comin’ from Where I’m From” w iTunes Store znajdziemy w dziale R&B/Soul i ta pozycja – na serio – ma w sobie Rhythm and Blues, nie tak, jak 90 procent innych, które trafiły tam tylko dlatego, że to czarna muzyka. Nie ­potrafię zrozumieć, dlaczego w ostatnich latach R&B tak bardzo straciło na swoim blasku, rodem z lat 90. Nawet ­Hamilton, w swoich późniejszych latach, nie potrafił już zrobić tak ­klimatycznej czarnej płyty, jak ta z 2003 roku. Wiadomo, że wokalista wokal ma na poziomie ­Everestu. Spokojnie mógłby wydać album – chociażby acapella – który świetnie zostałby przyjęty, jednak to właśnie muzyka jest moim ulubionym elementem tego krążka. Kwintesencja czarnej muzyki – to chyba wystarczająco dobra reklama. Jeśli ktoś ma wątpliwości, to proszę sprawdzić tytułowy numer „Comin’ from Where I’m From”. Tak więc panowie – jeśli jeszcze nie macie tej płyty w swojej kolekcji, to najwyższy czas szybko nadrobić zaległości. ­Podziękowania przyjmuję na: j.cala@imagazine.pl. Cena 6.99 Euro http://bit.ly/X0GMKr


» 2013 nr 2 » KSIĄŻKI » Tylko eBooki!

94

KSIĄŻKITylko eBooki! »»Marcin Orlik „Szary len”

Cena: 7 zł

Opis: Witaj w świecie, w którym bałbyś się własnego cienia... Gdybyś go tylko rzucał. Ludzie, otoczeni ze wszystkich stron strefą chtoniczną, desperacko walczą o przetrwanie, za obronę mając jedynie małe, szare kulki – nasiona szarego lnu. Ale przyjdzie czas, kiedy będzie trzeba wejść prosto w napierającą chtoniczność. Tylko czy głównemu bohaterowi wystarczy odwagi? Kiedy Noit budzi się o brzasku na polanie, nie ma pojęcia, ani gdzie się znajduje, ani kim jest. Wokół niego leżą ludzie, których nie zna, a jedyną osobą, która może mu coś powiedzieć o otaczającym go świecie, jest dziewczynka o imieniu Ome. Chyba ją zna... Tak, to jego siostra. Dzięki jej pomocy ludzie odnajdują wioskę zbudowaną ze szkła, znajdującą się na dnie krateru we wnętrzu wzgórza i zaczynają bronić się przed atakującą ze wszystkich stron strefą chtoniczną. A to dopiero początek... Do pobrania: RW2010

»»Antonina Kostrzewa

„Wakacje mają smak wiśni”

Cena: 4,99 zł

Opis: Ostatnie wakacje po obronie pracy magisterskiej najlepiej spędzić z przyszłym mężem i przyjaciółmi. Zwłaszcza, gdy po powrocie czeka na nas pierwsza poważna praca. Co jeśli całe nasze dotychczasowe życie zaczyna się walić? Przed takim problemem staje główna bohaterka – Marcelina. Czy sobie poradzi? I skąd te tytułowe wiśnie? Antonina Kostrzewa, urodzona 25. marca 1973. Blogerka, publicystka, autorka opowiadań. Mieszka we Wrocławiu z mamą i córką – Julią. Nie lubi mówić o sobie, ani pokazywać się publicznie, więc wciąż ukrywa swoją prawdziwą twarz.Nazywa siebie: „Początkującą pisarką”, chociaż z pisaniem związana jest od lat młodości. Zadebiutowałą w kwietniu 2010 roku książką: Zawstydzeni, czyli skazani na.. samotność, później ukazał się jej ebook „Marta”.Pod koniec 2011 roku jej opowiadania znalazły się w zbiorach opowiadań 31.10, czyli Halloween po polsku oraz O, Choinka! Do pobrania: Virtualo

»»Praca zbiorowa

„Rok 2012. Antologia” Cena: 0 zł Opis: Drodzy Czytelnicy! Oficyna Wydawnicza RW2010 chciałaby ofiarować Wam najlepszy prezent, na jaki nas stać. Przedstawiamy zatem antologię opowiadań „Rok 2012”. Zawarliśmy w niej dwadzieścia dziewięć utworów, których autorami są współpracujący z nami przez ostatni rok pisarze. W ich zacnym gronie znajdują się twórcy już uznani oraz zupełni debiutanci, nestorzy pisarstwa oraz literacka młodzież. Wszystkim dziękujemy za ten wspólny czas i ze wszystkich jesteśmy szczerze dumni. Opowiadania w oczywisty sposób reprezentują wydawaną przez nas tematykę. Dlatego najwięcej jest w zbiorze opowiadań fantastycznych; pod względem treści, ale też wykonania. Niemniej wielbiciele obyczaju, romansu, horroru, groteski i satyry też znajdą w naszej antologii coś dla siebie. Zapraszamy do lektury! Do pobrania: RW2010

»»Piter Murphy „Trzy”

Cena: 9 zł

Opis: Trzy różne kobiety, na pozór szczęśliwe, czy raczej pogodzone z losem. Wiele je dzieli, ale być może równie wiele łączy... Historia o nieśmiertelnej prawdzie – że to, czego szukamy, najczęściej znajduje się w najmniej spodziewanym miejscu. Opowieść o miłości, odwadze, o marzeniach, które czasami się spełniają i o wierze, która czyni cuda. Marta, Ewelina i ­Maria zapraszają do swojego życia. W tej powieści mieszają się ich historie, łącząc w jedną, która przyjmuje zaskakujący obrót. Trzy kobiety, trzy osobowości, trzy różne światy. A jednak wiele wspólnego... Z recenzji: „Trzy kobiety, trzy miłości, trzy tajemnice... Ta historia wzrusza, zachwyca i nie daje o sobie zapomnieć” – Agnieszka Krawczyk. „Dobry pomysł, ciekawa historia i ładunek pozytywnych emocji” – Mariusz Zielke. „Słowa autora: ′Moje postaci nie są przypadkowe i naprawdę istnieją, chociaż wydarzenia ukazane w książce nie zawsze miały miejsce′ zaciekawiły mnie, bo lubię wszystko, co nie przypadkowe”– Jolanta Kwiatkowska. Do pobrania: RW2010



» 2013 nr 2 » KSIĄŻKI » Social media – tylko dla firm?

96

(FRAGMENT KSIĄżKI)

Social media – tylko dla firm? Pewnie gdzieś z tyłu głowy masz pytanie postawione w nagłówku tego podrozdziału, zwłaszcza że na początku tego rozdziału zaznaczyłam, że pisząc „organizacja”, mam na myśli nie tylko firmy – a jak do tej pory właśnie na nich się skupiłam. Czy zatem media społecznościowe są tylko dla firm? Odpowiedź brzmi: nie. Media społecznościowe mogą wykorzystywać instytucje publiczne, samorządy, placówki kulturalne, organizacje pozarządowe, organizacje religijne – dosłownie wszyscy, którzy wiedzą, że odbiorcy ich działań

Mała firma w social media: Goodies

Goodies to pierwsza w Polsce ciastkarnia oferująca wyłącznie babeczki. Firma proponuje m.in. wytrawne muffiny, np. z fetą i suszonymi pomidorami, słodkie cupcake’y oraz kawę, herbatę i gorącą czekoladę. Mieści się w Warszawie przy ul. Koszykowej 58. Firma podkreśla wysoką jakość swoich produktów: tworzenie wypieków na bazie autorskich przepisów oraz przy wykorzystaniu wysokiej jakości naturalnych składników, kawę ze specjalnie stworzonej mieszanki oraz sypane herbaty. Goodies ma swoją stronę internetową pod adresem goodies.pl, a także fanpage na Facebooku – podstawowe narzędzie komunikacji marki z fanami. Funkcja fanpage’a to nawiązywanie i podtrzymywanie kontaktów z klientami, informowanie o nowościach w ofercie czy też realizacjach dla wybranych klientów firmowych, zapowiedzi wydarzeń organizowanych w kawiarni. Jak na tak mały biznes, udało się zebrać imponującą liczbę ponad 9000 fanów, a także co najmniej kilka kliknięć „Lubię to” i komentarzy pod każdym postem. Dużym atutem jest autentyczność – stronę prowadził osobiście właścicielka kawiarni. Niestety, od kwietnia 2012 r. aktywność administratorów fanpage’a zamarła – pozostaje mieć jednak nadzieję, że to tylko chwilowy przestój. Źródło: opracowanie własne.

korzystają z social media. Media społecznościowe pozwalają bowiem nawiązać bezpośredni kontakt z grupami otoczenia, a także uzyskiwać poparcie dla prowadzonych działań: darowizny na działalność, podpisy pod petycjami, angażowanie społeczności odbiorców w akcje społeczne. Instytucje publiczne mogą wykorzystywać social media przede wszystkim w działalności edukacyjnej oraz w budowaniu poparcia dla swoich działań. Z kolei dla samorządów social media to narzędzia do budowania atrakcyjnego wizerunku danej miejscowości wśród potencjalnych turystów. Organizacje charytatywne za pomocą social media są w stanie nie tylko informować o prowadzonych przez siebie działaniach, ale również pozyskiwać datki na prowadzoną przez siebie działalność, rekrutować wolontariuszy czy też upowszechniać informacje na temat prowadzonych przez siebie akcji. Także firmy komercyjne wykorzystują social media, aby upowszechniać informacje o swoich działaniach charytatywnych – często mają one formę osobnych kampanii, aby skojarzenie z firmą darczyńcą nie było zbyt oczywiste, i tak też tworzone są profile kampanii w poszczególnych serwisach social media.

Działalność charytatywna: Fundacja Anny Dymnej „Mimo Wszystko”

Fundacja Anny Dymnej „Mimo Wszystko” wspiera na co dzień blisko 400 osób niepełnosprawnych i ciężko chorych w całej Polsce (w latach 2003–2011 pomogła ponad 19 000 takich osób). Pierwszoplanowym celem tej organizacji pożytku publicznego jest utrzymywanie i prowadzenie Warsztatów Terapii Artystycznej w podkrakowskich Radwanowicach, budowa ośrodków rehabilitacyjnych „Dolina Słońca” i „Spotkajmy się”, a także coroczna organizacja imprez: Albertiana, Zwyciężać Mimo Wszystko oraz Festiwalu Zaczarowanej Piosenki im. Marka Grechuty. Fundacja od kilku lat jest obecna w mediach społecznościowych, korzystając


» 2013 nr 2 » KSIĄŻKI » Social media – tylko dla firm?

z takich serwisów, jak: Facebook, Nk.pl, YouTube, a od lipca 2012 r. – Twitter, Pinterest, Scribd. Obecność w social media ma się przyczyniać do systematycznego powiększania grupy darczyńców fundacji i budowania ich zaufania oraz relacji z nimi. Działania fundraisingowe to raczej poboczny element działań w social media: fundacja ma na Facebooku aplikację do dokonywania wpłat, ale jest ona traktowana jako drobne uzupełnienie głównych aktywności. Profile fundacji w mediach społecznościowych: Nk.pl – profil istnieje od września 2009 r., w sierpniu 2012 r. miał 176 733 osób. Jest to narzędzie, na które fundacja kładzie coraz mniejszy nacisk – powodem jest brak przyzwyczajenia użytkowników serwisu do dużej aktywności w profilach tworzonych przez organizacje, ale również duża liczba komentarzy niezwiązanych z tematem wpisów (spam, łańcuszki). Sympatycy fundacji dzielą się swoim uznaniem w bezpośrednich wiadomościach, potencjalni beneficjenci tą drogą pytają o działalność fundacji, serwis umożliwia też kontakt z grupą osób w wieku 45+, dlatego konto jest wciąż utrzymywane. • Facebook: profil w tym serwisie istnieje od września 2009 r., w sierpniu 2012 r. miał 15 406 fanów. Od początku prowadzą go pracownicy fundacji. Przedstawiciele fundacji uważają go za swoje najważniejsze narzędzie. Obserwują stały wzrost liczby fanów i ich zaangażowania, czemu sprzyja łączenie informacji dotyczących bezpośrednio działalności fundacji z wpisami na temat wartości, idei – tego, w co wierzymy, co lubimy, przekazywaniu pozytywnego myślenia. Fani entuzjastycznie reagują na wezwania do działania – po opublikowaniu na fanpage’u zachęty do uczestniczenia w akcjach esemesowych każdorazowo obserwowano wzrost liczby nadsyłanych esemesów. W miesiącach lipiec – wrzesień 2012 fanpage fundacji znalazł się na pierwszym miejscu w kategorii najbardziej angażujących fanpage’ów w badaniach firmy Socialbakers. • Od połowy lipca fundacja testuje nowe narzędzia social media: Pinterest, Twitter i Scribd, jednak, jak mówią jej przedstawiciele, jest jeszcze za wcześnie, aby wypowiadać się o efektach prowadzonych tam działań. Źródło: Marczuk-Komiszke, 2012.

97

Z mediów społecznościowych w coraz szerszym stopniu korzystają także organizacje religijne: kościoły (czy mniejsze organizacje w ich obrębie), wspólnoty wiernych, inicjatywy o charakterze religijnym czy wszelkie inne. Obecność w social media pozwala na stałe podtrzymywanie kontaktu z wiernymi, budowanie ich zaangażowania oraz integrowanie ich z organizacją. Social media sprzyjają bowiem tworzeniu się wspólnot, grup, które łączy wspólny temat. Dlatego są wymarzonym narzędziem dla organizacji religijnych, zwłaszcza jeśli chodzi o podtrzymywanie kontaktu z młodszymi i (lub) lepiej wykształconymi grupami odbiorców. Mogą również służyć do przyciągania nowych wyznawców, którzy zanim podejmą decyzję o zaangażowaniu się naprawdę, mogą poobserwować, jak wygląda życie wspólnoty w świecie wirtualnym. Social media to jednak nie tylko domena zorganizowanych grup. Także osoby prywatne mogą za ich pomocą pozyskiwać różne rodzaje wsparcia: od informacji, przedmiotów czy środków pieniężnych. Dlatego z narzędzi social media chętnie korzystają np. rodzice ciężko chorych dzieci – prowadzenie bloga pozwala im na zbieranie datków na rehabilitację wśród znajomych, a także na uzyskiwanie wsparcia. Dość nietypowym przypadkiem było małżeństwo starszych osób zbierające na odbudowanie swojego starego domu, w który wjechał TIR – w stworzeniu strony WWW i fanpage’a na Facebooku pomogli im pracownicy jednej z fundacji. Social media wykorzystuje się przy poszukiwaniach zaginionych osób czy zwierząt, ale również do gromadzenia pomocy rzeczowej. Służą również do wyrażania obywatelskiego sprzeciwu – czego dowodem były silne protesty przeciwko ustawie ACTA w Polsce i innych krajach Europy w styczniu 2012 r.  «

polub nas

facebook.com/imagazinepl


» 2013 nr 2 » makowa kuchnia

98

Naleśniki z duszonymi jabłkami

Małgorzata Łada

Ciasto: • 2 szklanki mąki pszennej • 1,5 łyżki cukru • 4 jajka • 1 szklanka mleka • 3/4 szklanki słodkiej śmietanki 30% • 2-3 łyżki wody gazowanej • szczypta soli • 2 łyżki oleju lub klarowanego masła Nadzienie: • 4–5 dużych jabłek (antonówka, reneta, bojken) • 1 szklanka cukru • 1/2 szklanki wody • mielony cynamon • garść drobnych rodzynek • 3 łyżki gęstej śmietany najlepiej 22% • 1 łyżka cukr

Mleko, śmietankę i jajka połączyć, dodać cukier i mąkę. Wymieszać dokładnie, dodać wodę gazowaną w takiej ilości, żeby ciasto nie było zbyt gęste. Olej rozgrzać na patelni, gorący dodać do ciasta i dokładnie rozprowadzić. Odstawić ciasto na 1/2 godziny, aby odpoczęło. W tym czasie obrać jabłka, usunąć gniazda nasienne i pokroić na kawałki. Zagotować wodę z cukrem, dodać pokrojone jabłka i dusić około 15-20 min, aż dobrze się uduszą, ale nie rozpadną całkowicie. Pod koniec duszenia dodać cynamon i rodzynki. Usmażyć cienkie naleśniki, posmarować farszem, złożyć na cztery. Podawać od razu lub podsmażone na patelni. Śmietanę wymieszać z cukrem. Podać do naleśników. S M A C Z N E G O  «


NADCHODZĄ LICENCJE WIELOTERYTORIALNE

ISSN 2082-3630

ww

iMagazine 2/2013 (27)

SPRZĘT:

PROGRAMY:

» Philips Fidelio SoundSphere

» DockView

» CooKoo Watch

» Napkin

» Gear4 Streetparty5

» WarGames

» ZAGGKeys ProPlus

» The Critter Chronicles

» Seagate Wireless Plus

» Ski Jumping Pro

l w.ima azine.p g

MUZYKA W STRUMIENIU FILM: DJANGO

WYWIAD: MAILBOX


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.