Nie tylko Witkiewiczowie

Page 1

D WA W I E K I Z R O D Z I N A M I P R Ó S Z Y Ń S K I C H , B E C K Ó W, R A B O W S K I C H I S C H I E L Ó W O D S Y B E R I I P O Z A K O PA N E

E L Ż BIE TA W I T K IE W IC Z-SC HIE L E





|5


6 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prรณszyล skich, beckรณw, rabowskich i schielรณw od syberii po zakopane


|7 TOWARZYSTWO MUZEUM TATRZAŃSKIEGO MUZEUM TATRZAŃSKIE IM. DRA TYTUSA CHAŁUBIŃSKIEGO W ZAKOPANEM Materiały Towarzystwa Muzeum Tatrzańskiego im. Dra Tytusa Chałubińskiego w Zakopanem Volumen 16

D WA W I E K I Z R O D Z I N A M I P R Ó S Z Y Ń S K I C H , B E C K Ó W, R A B O W S K I C H I S C H I E L Ó W O D S Y B E R I I P O Z A K O PA N E

EL ŻBIE TA W I T K IE W ICZ-SCHIEL E

Zakopane 2016


8 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Książka dotowana przez Urząd Miasta Zakopane Redakcja: Anna Regulska Konsultacja językowa: Magdalena Sarkowicz Tłumaczenie streszczenia na język angielski: Adrian Smith i Agata Szkiela Autorzy zdjęć i reprodukcji: Folkmar Fleck, Kwaskowski Krzysztof, Moździerz Dawid, Moździerz Zbigniew, Oppenheim Józef, Puciata Atanazy, Prószyński Konrad, Prószyński Stanisław Antoni, Prószyński Tadeusz, Rabowski Ferdynand, Regulska Anna, Regulska Wanda, Schiele Edward, Witkiewicz Maria, Witkiewicz-Schiele Elżbieta, Witkiewicz Stanisław, Witkiewicz Stanisław Ignacy. Fotografie i ilustracje z archiwum rodzinnego oznaczone /AR nie mogą być reprodukowane i publikowane w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody autorki. Projekt okładki, opracowanie graficzne: Joanna Jarco Na okładce: Zofia Rabowska, Helena Prószyńska i Zofia Rabowska w Zakopanem, akwarela, lata sześćdziesiąte XX w. © Copyright by Elżbieta Witkiewicz-Schiele & Towarzystwo Muzeum Tatrzańskiego im. Dra Tytusa Chałubińskiego w Zakopanem issn: 1426-6539 isbn: 987-83-60982-01-3 Druk i oprawa: Drukarnia ZBI-GRAF, 32 – 226 Kraków, u. Piaszczysta 22


|5

SPIS TREŚCI Od Autorki

7

I.

Jan Prosper Witkiewicz

10

II.

Ignacy i Elwira Witkiewiczowie w Poszawszu

24

III.

Prószyńscy i Witkiewiczowie – zesłańcy do Tomska

42

IV.

Urdomina − utracony raj na ziemi

80

V.

Zenona i Dyonizy Bekowie (Beckowie) w Warszawie i Zakopanem

104

VI.

Rodzina Becków

146

VII.

Helena z Beków i Tadeusz Prószyńscy

164

VIII. Zofia z Beków i Ferdynand Rabowscy

196

IX.

Zofia i Helena Rabowskie oraz rodzina Rabowskich (z Bohmów)

222

X.

Rodzina Witkiewiczów − Ignacy i Maria z Bohdanowiczów Witkiewiczowie i ich córki − Emilia, Elwira i Janina

264

XI.

Jan Witkiewicz, jego dzieci i wnuki

294

XII.

Willa „Na Antołówce” − „Witkiewiczówka”

338

XIII. Helena z Rabowskich i Rafał Witkiewiczowie

380

XIV. Rodzina Schielów w Warszawie i Zakopanem

412

Posłowie

445

Aneks

447

Streszczenie w języku angielskim

456

Bibliografia

468

Indeks nazwisk

469


6 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prรณszyล skich, beckรณw, rabowskich i schielรณw od syberii po zakopane


|7

Moim wnukom Kubie, Helence, Elżbietce, Edzikowi, Witkowi i Anielce

OD AUTORKI Rok 2015, w którym minęło 100 lat od śmierci Stanisława Witkiewicza i 130 lat od narodzin jego syna, Stanisława Ignacego Witkiewicza – Witkacego, stał się okazją do zrealizowania mojego marzenia i opisania dziejów ich przodków i potomków, do których mam honor należeć. W genealogii mojej rodziny znaleźli się niezwykle ciekawi ludzie, którzy znacząco zapisali się w dziejach polskiej literatury, sztuki, nauki i oświaty oraz polskiego przemysłu XIX i XX wieku. Moim zamierzeniem jest przybliżenie sylwetek wybitnych przyjaciół, krewnych i powinowatych Witkiewiczów. Przez półtora wieku cztery małżeństwa połączyły rody Prószyńskich i Becków, Rabowskich (z Bohmów) i Becków, Witkiewiczów i Rabowskich oraz Witkiewiczów i Schielów, a pokrewieństwa powstałe pomiędzy nimi stworzyły ciągłość poprzez potomstwo, którym obdarzone były wszystkie te rodziny. Małżeństwo Heleny z Rabowskich i Rafała Witkiewicza − rodziców moich i moich dwóch braci – ostatecznie scaliło te rody. Losy przodków Heleny i Rafała, począwszy od powstania styczniowego 1863 roku, przeplatały się, tworząc więzi przyjaźni, a także małżeńskie. Mama gromadziła przed laty wszelkie informacje o Witkiewiczach, a jej siostra Zofia o Prószyńskich, Beckach i Rabowskich. Były to pamiętniki, listy, fotografie, artykuły w czasopismach, książki i inne publikacje. Obydwie przekazały mi wszystkie pamiątki rodzinne.


wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów Witkiewiczowie | dwa 8 | Nie tylko Nie tylko Witkiewiczowie | dwa od syberii po zakopane od syberii po zakopane

Otoczona nimi miałam wrażenie, że przemawiają do mnie, prosząc o ocalenie od zapomnienia. Za tymi przedmiotami kryją się wspaniali i ciekawi ludzie, o których od dziecka słyszałam różne opowieści, przekazywane przez rodziców, dziadków, ciotki i wujków. Tak więc porwałam się na opisanie dróg życiowych moich przodków, powiązań rodzinnych i przyjacielskich, pragnąc przedstawić ich dzieje na tle burzliwej historii Polski, w niezwykłych miejscach, począwszy od Syberii, poprzez Litwę, Warszawę aż po Zakopane. W historię Zakopanego od dawna wpisały się losy znanych ciekawych postaci naszych krewnych, z rodziną Witkiewiczów na czele. Większość bowiem z opisanych tutaj osób była związana, na przełomie XIX i XX wieku, z Zakopanem, tym niezwykłym, magicznym wręcz w owym czasie miejscem na ziemi. Odkryte jako uzdrowisko z doskonałymi warunkami klimatycznymi do leczenia chorób płuc, gromadziło wiele znakomitości intelektualnych i artystycznych, zwłaszcza tych chorych na gruźlicę. Przybywali do Zakopanego również ludzie zdrowi, dlatego że miejsce stało się sławne, a magnesem były góry, przyciągające niezwykłym pięknem i tajemniczością. Sam ich urzekający widok, inny o każdej porze dnia i roku, wędrówki po dolinach, poznawanie nowych tras i szlaków, badanie wszelkich zakątków tego cudu natury, którym są Tatry, powodowały, że człowiek stawał się lepszy i pragnął tu powracać lub nawet osiedlić się. Opowieść moja odbiega od naukowych opracowań, nie zawiera obszernej bibliografii ani uzupełniających przypisów. Historia powstała na kanwie ustnych przekazów rodzinnych i dostępnych publikacji. Bogatym źródłem informacji były również osobliwe i fascynujące pamiętniki pisane przez świadków tamtych lat. We wszystkich cytowanych fragmentach rodzinnych wspomnień zachowano oryginalną pisownię i interpunkcję. Książka skierowana jest przede wszystkim do członków naszej rodziny i moich potomków – dzieci i wnuków z nadzieją, że zainteresuje także innych czytelników, z mieszkańcami i miłośnikami Zakopanego włącznie. Od zawsze nad moim łóżkiem, obok wizerunków Matki Boskiej Ostrobramskiej i Częstochowskiej, wisiały dwa olejne obrazy, bardzo stare portrety, przedstawiające braci – Jana Prospera i Ignacego Witkiewiczów. Jan, młody, w stroju wschodnim, w turbanie, od dziecka nazywany przeze mnie „Turkiem” i Ignacy na koniu. Wiedziałam, że są ważnymi i czczonymi postaciami w naszej rodzinie, a ja w ich towarzystwie czułam się bezpiecznie.

Stanisław Witkiewicz, Krokusy, akwarela


|9


10 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Walenty Wańkowicz, Portret Jana Prospera Witkiewicza


| 11

I. JAN PROSPER WITKIEWICZ Wypis z ksiąg szlacheckich, znajdujący się na Litwie, podaje imiona męskie praprzodków rodziny Witkiewiczów (Vitkevicius). Są to: Michał (Mykolas) i Kazimierz (Kazimieras), który w 1780 roku przekazał folwark Pokierszniew synowi Piotrowi (Petras) – sędziemu ziemskiemu rosieńskiemu. Jego syn Wiktor Wiktoryn (Viktoras) (ur. w 1780, zm. w 1825), wicemarszałek powiatu rosieńskiego na Żmudzi, ożenił się z Justyną Mikucką (już wtedy wdową). Mieli trójkę dzieci: najstarszego syna Jana Prospera (ur. 1808, zm. 1839), Ignacego (ur. 1814, zm. 1868) i córkę Annę, późniejszą żonę Jana Nagórskiego. Witkiewiczowie to ród szlachecki, herbu Nieczuja, zasiedziały na Litwie od XV wieku. W XVII i XVIII wieku posiadali majątki, między innymi w powiecie rosieńskim, Romaniszki, Jokszyszki i Sakowicze, potem Gordy w powiecie szawelskim na Żmudzi (dawna gubernia kowieńska), gdzie zbudowali kościół. Wiktor z żoną Justyną zamieszkał w Poszawszu, majątku znajdującym się w parafii kurtowiańskiej. Poszawsz – jako majątek pojezuicki (zakon jezuitów został skasowany przez Rosjan w 1773 r.) nabyli Witkiewiczowie na prawach dzierżawy wieczystej. W tej rodzinie o starych tradycjach szlacheckich 24 czerwca 1808 roku przyszedł na świat ich pierwszy syn Jan Prosper. Uczył się w szkole gimnazjalnej, podległej Uniwersytetowi Wileńskiemu, w miasteczku Kroże w powiecie rosieńskim. W grudniu 1823 roku w tymże gimnazjum zjawiła się komisja śledcza na czele z wileńskim gubernialnym prokuratorem i urzędnikiem wileńskiej policji miejskiej. Aresztowano wtedy Jana Witkiewicza i kilku innych uczniów, zakuto ich w kajdany, a domy rodzinne zajęło wojsko. Wyszło na jaw, że w kroskim gimnazjum sześciu uczniów zawiązało stowarzyszenie pod nazwą „Czarni Bracia”. Powstało ono w odwecie za aresztowanie i wywiezienie do Wilna nauczyciela szkoły w Krożach, Jana Sobolewskiego, więzionego z Adamem Mickiewiczem, Adamem Suzinem, Tomaszem Zanem i innymi sądzonymi w procesie filaretów. Stowarzyszenie uczniów było tajne, działało przez kilka miesięcy, aż doszło do jego ujawnienia w wyniku zamieszek wywołanych w gimnazjum w Krożach, a także innych szkołach i zakładach naukowych na Litwie. Celem młodych patriotów było szerzenie niepokoju, aby zwiększyć liczbę winnych, co miało skutkować zmniejszeniem kary dla już osadzonych oraz ograniczeniem represji w całym kraju. Działalność stowarzyszenia „Czarnych Braci”, utworzonego między innymi przez Jana Witkiewicza, polegała na drukowaniu i rozlepianiu wierszy o treści patriotycznej, wysyłaniu listów do dyrektora gimnazjum i do innych uczniów, w których powoływano się na silną Polskę, jej wolność i inne patriotyczne ideały. W czasie przesłuchań Jan, który wykazywał się największą spośród więźniów odwagą i hardością − został skazany na karę śmierci. Szczęśliwie, z powodu młodego wieku (miał wtedy 15 lat), karę tę zamieniono na dożywotnią służbę wojskową, bez prawa awansu. To właśnie tych młodych skazańców upamiętnił w III części „Dziadów” Adam


12 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Jacek Malczewski, Zesłanie studentów, 1891

Mickiewicz w opowiadaniu Jana Sobolewskiego, świadka wywożenia na Sybir studentów ze Żmudzi. Również Jacek Malczewski utrwalił ten tragiczny epizod na obrazie zatytułowanym „Zesłanie studentów”. Pozbawiony szlachectwa Jan Witkiewicz w marcu 1824 roku odesłany został w kajdanach do garnizonów na linii orenburskiej, do fortecy Orsk w Azji Środkowej. Stał się szeregowym numerem 5 w batalionie pogranicznym. Dni wypełniały mu jedynie warta i musztra wojskowa. Przez pierwszy rok przebywał w osamotnieniu, bez listów od rodziny i przyjaciół, ale później, dzięki nowemu dowódcy okazującemu sympatię Polakom, mógł kontaktować się listownie z rodziną, otrzymywać książki z Poszawsza i kontynuować naukę. Miał często styczność z karawanami kupieckimi, ciągnącymi z Buchary (graniczącej z emiratami Afganistanu) do Orenburga przez Orsk, w którym stacjonował. Stwarzało mu to możliwość poznawania ludzi, ich zwyczajów, kultury, a także uczenia się języków ludów Wschodu. W następnych latach zesłania Witkiewicz wypuszczał się konno w step kazachski, na którego granicy stacjonował, polował na zwierzynę, zawierał znajomości z sułtanami kirgiskimi. W ciągu niecałych pięciu lat posiadł ogromną wiedzę na temat życia i zwyczajów narodu kazachskiego, żyjącego w otoczeniu trudnej i wymagającej przyrody, którą jest step. Ponieważ miejscowe bandy stepowe napadały na karawany rosyjskie ciągnące do Azji Środkowej, wysyłano wojsko do obrony kupców. Również Jan Witkiewicz, razem z innymi zesłańcami, uczestniczył w tych niebezpiecznych potyczkach. W końcu 1829 roku wydarzyła się rzecz niezwykła. W czasie kiedy Jan Prosper przebywał na jednej ze swoich wypraw w stepie, do Orska dotarł niemiecki profesor, podróżnik i geolog, słynny


I. Jan Prosper Witkiewicz | 13

już wtedy, Aleksander von Humboldt. Badał zachodnią Syberię i góry Ural w drodze do Orenburga. W twierdzy orskiej zamieszkał w kwaterze Witkiewicza. Profesora zaskoczyła tam bogato wyposażona biblioteka, w której znalazł książkę swojego autorstwa oraz inne o tematyce podróżniczej, geograficznej i przyrodniczej. Zainteresował go mieszkaniec tego lokum. Kiedy dowiedział się, że jest nim Polak, żołnierz liniowy batalionu, skazany w procesie filaretów w Krożach, przejął się jego losem i uznał za swój obowiązek wstawić się za nim u gubernatora wojskowego w Orenburgu. Przebywając w Petersburgu, Humboldt zabiegał również u cara Mikołaja I o względy dla niezwykłego żołnierza. W konsekwencji zaowocowało to awansem Jana Witkiewicza na podoficera, a jego sława zaczęła zataczać coraz szersze kręgi. Polscy zesłańcy, również Jan Prosper, wykorzystywani byli przez rosyjskich dowódców, mieszkających wraz z rodzinami, do uczenia ich dzieci języków europejskich oraz takich przedmiotów, jak geografia i przyroda. Witkiewicz oprócz znajomości języków: polskiego, rosyjskiego i francuskiego, z biegiem lat posiadł znajomość perskiego, arabskiego, tureckiego, pasztuńskiego oraz wielu narzeczy, na przykład turkmeńsko-kirgiskiego − w sumie posługiwał się dziewiętnastoma językami. Kłopoty finansowe i długi, z którymi borykał się młody Jan Prosper, wynikały z tego, iż nie otrzymywał pieniędzy od rodziny. Ojciec Wiktor zmarł w wieku czterdziestu pięciu lat, gdy Jan miał lat siedemnaście, a jego młodszy brat Ignacy jedenaście. Jan odziedziczył część majątku, z którego mógł korzystać po osiągnięciu pełnoletniości. Mimo to nie dostawał pieniędzy z Poszawsza, gdyż jego ojczym, podkomorzy powiatu szawelskiego, Aleja do dworu w Poszawszu, fot. Elżbieta Witkiewicz-Schiele, 2014


14 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Orenburg. Główna wartownia, XIX w. Reprod.

Kazimierz Narbutt, trwonił majątek Witkiewiczów, źle nim zarządzając. Jan, z obawy przed całkowitą utratą spadku, użył fortelu, powiadamiając matkę o fikcyjnym długu honorowym wysokości 5500 rubli. Sprawa się wydała, a kłamstwo niegodne żołnierza opóźniło awans na stopień porucznika. Po długim oczekiwaniu pieniądze od matki otrzymał. Pod koniec 1830 roku Witkiewicz został przeniesiony z Orska do batalionu wojskowego w Orenburgu, do Komisji Granicznej. W pierwszej połowie XIX wieku Orenburg był ważnym centrum administracyjnym, ekonomicznym i kulturalnym na południowo-wschodnich krańcach Rosji. Pracował tam jako tłumacz, gdyż zostały docenione jego znajomość języków oraz rozległa wiedza ogólna. Jan zaprzyjaźnił się z Tomaszem Zanem, zesłańcem, zatrudnionym jako urzędnik w Komisji Granicznej. Stał się on wiernym przyjacielem i powiernikiem Jana oraz późniejszym kronikarzem jego dziejów. To właśnie Zan był pierwszym z przyjaciół Jana Prospera, który nazwał go Batyrem, co w językach Wschodu znaczyło: rycerz, bohater, dzielny człowiek i wspaniały jeździec. W 1834 roku Witkiewicz awansował do stopnia oficera i został adiutantem naczelnika Kraju Orenburskiego, Wasilija Perowskiego. W grudniu tego roku uzyskał urlop i mógł po raz pierwszy spędzić święta Bożego Narodzenia w Poszawszu z matką, bratem i rodziną, po dziesięciu latach rozłąki.


I. Jan Prosper Witkiewicz | 15

W pierwszej połowie XIX wieku Rosja rozpoczęła prace badawcze, podzielonego na skłócone chanaty, obszaru Azji Środkowej, zamierzając wykorzystać je do celów handlowych. Właśnie w owym czasie stało się to ważne i pilne dla Rosji, ponieważ w Chiwie i Bucharze, głównych rynkach handlowych Azji Środkowej, pojawili się agenci angielscy,

Azja Środkowa XIX w.


16 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

a wraz z nimi angielskie towary przywożone przez kupców afgańskich. Rosja, która dotychczas wysyłała do Buchary miedź, stal, żelazo oraz papier i cukier, zamierzała rozszerzyć swoje rynki handlowe. Rozpoczęła się rosyjsko-angielska rywalizacja o rynki zbytu w tej części Azji. Orenburska Komisja Graniczna, w październiku 1935 roku, powierzyła Witkiewiczowi zadanie wagi państwowej przetarcia szlaku do Buchary, aby ułatwić Rosji ekspansję handlową. Poruszanie się w trudnym terenie wymagało niezwykłej odwagi, bystrości umysłu, znajomości obyczajów, religii i języków tubylców, a Batyr posiadał wszystkie te umiejętności. Po powrocie z urlopu w rodzinnym Poszawszu rozpoczął przygotowania do wyprawy. Początkowo Jan Prosper, w towarzystwie czterech Kozaków, podróżował z karawaną w przebraniu kupca lub mułły muzułmańskiego. Członkom misji towarzyszyli także rysownicy i malarze, a ich ilustracje znakomicie uzupełniały kronikę wyprawy. Przemierzając bezkresne stepy kazachskie, Jan Witkiewicz starał się godzić zwaśnione ordy. Zaprzyjaźniony z sułtanami kazachskimi, pragnąc ich dobra, przekonywał ludność miejscową do utrzymywania pokoju między plemionami. Podróżował konno, droga była niezmiernie trudna i niebezpieczna (gęsta mgła, ruchome piaski). Tylko dzięki swojej inteligencji, przebiegłości oraz szybkiemu działaniu kilkakrotnie uniknął śmierci. W samej Bucharze, w której przebywał 42 dni, poruszał się w mundurze oficerskim, co wzbudzało niezwykłe zainteresowanie, gdyż tubylcy dotychczas takiego ubioru nie widzieli. Natomiast Witkiewicz po raz pierwszy zetknął się z procederem handlu niewolnikami, z którego słynęła Buchara. Wrażliwy na ludzką niedolę, wykupił, porwanych ze stepów rok wcześniej, Kozaka z żoną, zwracając im wolność. Po powrocie do Orenburga, w kwietniu 1836 roku, zabiegał o godziwe wynagrodzenie dla towarzyszących mu w ekspedycji Kozaków, dając tym dowód dbałości o podwładnych. Misja handlowa Jana Witkiewicza została bardzo wysoko oceniona nie tylko przez polityków, ale także przez uczonych, podróżników i geografów oraz uznana za wyjątkowo odważny wyczyn, świadczący o dużym harcie ducha i sile woli bohatera wyprawy, a także jego rozległym doświadczeniu. Również Aleksander von Humboldt, we wstępie do pierwszej swej pracy o Azji Centralnej, umieścił pochlebną opinię o tej podróży, bazując na sporządzonych przez Witkiewicza szczegółowych notatkach. Afganistan powstał w 1747 roku po rozpadzie imperium perskiego, a w 1818 roku, w wyniku bratobójczych walk, podzielił się na cztery księstwa. Do zjednoczenia wszystkich ziem afgańskich dążył Dost Mohammed – emir (książę) Kabulu, władca najbardziej ceniony wśród książąt afgańskich za swoją sprawiedliwość i mądrość. W połowie 1836 roku do Petersburga przybył na tajne rozmowy poseł wysłany przez Dosta Mohammeda. Jan Witkiewicz został wyznaczony przed swego dowódcę, generała Perowskiego, na tłumacza. Wysłannik emira zwrócił się do Rosji, w imieniu władców afgańskich z Kabulu i Kandaharu, o wzięcie ich pod opiekę i w obronę przed zagro-


I. Jan Prosper Witkiewicz | 17

Cytadela w Heracie. Reprod.

żeniem ze strony Sikhów i Wielkiej Brytanii. Rosja nie mogła zapewnić Afgańczykom pomocy zbrojnej, gdyż przeszkodę stanowiła zbyt duża odległość terytorialna. Natomiast sąsiadująca z Afganistanem Persja mogłaby udzielić pomocy Afganistanowi z rosyjską gwarancją. Rosja posiadała w Persji silne wpływy i związki handlowe; działało tam poselstwo rosyjskie oraz stacjonował rosyjski batalion wojskowy. Mimo to obawiała się utracenia swoich rynków zbytu w Kokandzie, Chiwie i Bucharze, do których opanowania dążyli Anglicy. W tym momencie w interesie Rosji leżało poparcie dążeń emira Kabulu do zjednoczenia Afganistanu oraz wyparcie Anglików z handlu azjatyckiego.Bezpośrednia i oficjalna pomoc Rosji dla Afganistanu była niemożliwa przede wszystkim ze względów politycznych. Zaniepokojony działaniem Rosji rząd brytyjski mógłby posądzić cara o próbę wszczęcia wojny z Wielką Brytanią. Rosja uznała więc, że byłoby bezpieczniej, gdyby władcy Afganistanu zawarli sojusz obronny z Persją, bez ujawniania udziału Rosji. Do wypełnienia misji dyplomatycznej wiodącej przez Persję do Kabulu wybrano Jana Witkiewicza, którego kandydatura została zgłoszona przez Komitet Azjatycki przy Ministerstwie Spraw Zagranicznych i zatwierdzona przez cara Rosji Mikołaja I. Stała się rzecz niebywała, bo któż mógł spodziewać się takiego rozwoju wypadków, iż skazany przed laty na śmierć piętnastolatek, następnie ułaskawiony i zesłany na dożywotnią służbę graniczną w głąb Rosji, po czternastu latach zostanie pierwszym w historii oficjalnym posłem pełnomocnym cara. Jan Prosper podjął się zadania niezwykle trudnego, niebezpiecznego i odpowiedzialnego. Wyposażony w pełnomocnictwa, podarunki i list odręczny cara do Dosta Mohammeda, Jan Witkiewicz wyruszył w maju 1837 roku do Afganistanu (Kabulu) przez Persję


18 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prรณszyล skich, beckรณw, rabowskich i schielรณw od syberii po zakopane

Emir Kabulu Dost Mohammed. Reprod.


I. Jan Prosper Witkiewicz | 19

(Teheran) i Kandahar. Dodatkowo został zaopatrzony w ściśle tajną instrukcję nr 1218, wyznaczającą powierzony mu zakres działań. Zgodnie z nią miał towarzyszyć wysłannikowi emira w drodze powrotnej do Afganistanu, przekazać specjalne zlecenia oraz dary dla władców Kabulu i Kandaharu, a także wręczyć osobiście list od cara. Szczegółowe zlecenia dla porucznika Jana Witkiewicza zawarte w instrukcji dotyczyły zjednoczenia emiratów afgańskich (kabulskiego i kandaharskiego) pod jednym przywództwem oraz przekonania emirów o konieczności zawarcia sojuszu z sąsiednią Persją w celu umocnienia się wobec zewnętrznych wrogów. Tajna instrukcja nakazywała zapewnienie władców Afganistanu, że zawsze mogą liczyć na wstawiennictwo i pomoc Rosji, ale z uwagi na dużą odległość, jedynie za pośrednictwem Persji. Gwarantowała również opiekę nad Afgańczykami przybywającymi do Rosji w celach handlowych. Władze carskie zlecały także Witkiewiczowi nawiązanie kontaktów handlowych bezpośrednio z niektórymi firmami w Kabulu i zebranie wszelkiego rodzaju informacji o Afganistanie i sąsiednich terytoriach. Na końcu instrukcja podkreślała wyjątkowo tajny charakter misji, ale również pokojowy, zwiadowczy, handlowy i dyplomatyczny oraz zawierała uwagę o treści: „reszta do pańskiej obserwacji i pokierowania”. Żaden Europejczyk w owych czasach nie podjął się zadania tak wielkiej wagi państwowej, a powierzenie jej Janowi Witkiewiczowi – Polakowi i zesłańcowi – świadczyło o bardzo wysokiej ocenie jego umiejętności i zaufaniu, jakie sobie zdobył. Zanim Witkiewicz dotarł do Kabulu, emir Dost Mohammed prowadził pertraktacje z agentem brytyjskim, kapitanem Alexandrem Burnesem, który w imieniu swojego rządu, w ramach wcześniej zawartego porozumienia, obiecywał pomoc Afganistanowi w odzyskaniu Peszawaru (obecnie teren Pakistanu), graniczącego z Indiami, w zamian za udostępnienie drogi dla brytyjskich karawan kupieckich. Anglicy zwodzili emira obietnicami, a w rzeczywistości prowadzili podwójną grę. Wspierali jego wrogów, innych emirów, walczących o objęcie władzy w podzielonym Afganistanie. Mimo iż Anglicy w końcu odstąpili od pomocy Dostowi Mohammedowi w odzyskaniu Peszawaru, stawiali jeszcze warunki, ostrzegając przed porozumieniem z Persją i Rosją. Dwulicowe działanie dyplomacji brytyjskiej wobec emiratów afgańskich wykorzystał Jan Witkiewicz, który po przybyciu do Kabulu śledził działania Alexandra Burnesa i kiedy dostrzegł ich fiasko, wkroczył do akcji, używając całego swojego kunsztu dyplomatycznego. Udało mu się nakłonić emira Kabulu do zawarcia traktatu z Persją. Traktat zobowiązywał Persję do udzielenia pomocy w zjednoczeniu Afganistanu, a Afganistan do pomocy Persji w odzyskaniu Heratu – gwarantem traktatu miała być Rosja. Władca Heratu nie chciał podporządkować się Persji. Anglia nie mogła dopuścić do opanowania Heratu przez Persję, gdyż otworzyłyby się dla Rosji wrota do Afganistanu, sąsiada Indii, kolonizowanych przez Anglików. Jednak angielska próba niedopuszczenia do zawarcia traktatu persko-afgańskiego nie powiodła się i agent brytyjski zmuszony był opuścić Kabul.


20 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Jan Witkiewicz osobiście pilnował realizacji traktatu: ubrany w strój afgański, w białym turbanie, posługując się płynnie miejscowym językiem wspierał Afgańczyków zniechęconych przedłużającą się walką o Herat. Podobno nawet sam zbrojnie uczestniczył w oblężeniu warownego miasta. Z pewnością czynnie włączył się w wojnę, działał na własną rękę, wydając cały majątek, jaki posiadał przy sobie. Mobilizował Afgańczyków do budowania wałów obronnych i fos oraz gromadzenia żywności, podejrzewając atak ze strony Anglików. Docierały do niego pogłoski o ruchach oddziałów hinduskich jako forpoczty wojsk brytyjskich. Działalność Witkiewicza pilnie śledził jego polityczny przeciwnik − Anglik kapitan Alexander Burnes. Herat był miastem warownym, bardzo trudnym do zdobycia, ale gdy pojawiła się szansa na zwycięstwo Persów, rząd brytyjski zażądał od szacha perskiego wycofania wojsk i zaniechania oblężenia. Uznał wyprawę na Herat za akt wrogi wobec angielsko-indyjskich posiadłości. Na znak protestu dokonał wojskowego desantu na perskiej wyspie Karrak w Zatoce Perskiej. Zaniepokojona tym Persja wycofała swoje wojsko, obawiając się odwetu ze strony Wielkiej Brytanii. Jan Witkiewicz nadal działał na rzecz realizacji traktatu persko-afgańskiego, mobilizował władców Kandaharu do walki, dążąc do osadzenia w Heracie rosyjskich rezydentów. Wtedy niespodziewanie, w grudniu 1838 roku, dostał rozkaz powrotu do Teheranu − jego misja została odwołana. Wojskowa misja rosyjska też musiała powrócić spod Heratu do Persji. Rosja wymieniła posła w Persji i zaczęła zmieniać swoją politykę wschodnią. Stało się tak dlatego, że rząd londyński wystosował do cara Mikołaja I notę protestacyjną, powołując się na sojusz rosyjsko-brytyjski. Uczynił to w obawie przed utratą swojej pozycji w Afganistanie poprzez umocnienie wpływów rosyjskich na tym terenie, a także przed wciągnięciem Anglii do zbrojnego konfliktu z Rosją. Pod presją Anglii Rosja zrezygnowała z udzielania pomocy Persji i Afganistanowi. Aby złagodzić zarzuty Anglii, tłumaczyła iż pełnomocnik cara (Jan Witkiewicz), wysłany jedynie w sprawach handlowych i badawczych, dopuścił się przekroczenia uprawnień. Jan Witkiewicz powrócił do Petersburga na początku maja 1839 roku, a w ósmym dniu swojego pobytu w hotelu „Paryż” zginął od strzału w skroń. Jan Prosper przekroczył kompetencje, nadając swojej misji polityczny charakter. Misja rosyjska, przez niego realizowana, miała polegać na zjednaniu przychylności Afganistanu dla Rosji oraz utworzeniu kontaktów handlowych między tymi krajami. On jednak swoimi posunięciami o mały włos nie wciągnął Rosji do wojny z Wielką Brytanią. Zbyt aktywne działania Batyra w Afganistanie mogły sprowokować Anglię do zbrojnej odpowiedzi wymierzonej w Rosję. Czy możemy z całą pewnością stwierdzić, że Jan Witkiewicz, działał świadomie i z premedytacją, zamierzając poprzez zaangażowanie Rosji w wojnę z Wielką Brytanią, stworzyć dla uciemiężonej Polski szansę na wyzwolenie spod rosyjskiego zaboru? Malarz nieznany, Portret Jana Prospera Witkiewicza, olej


| 21


22 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Fragment trasy podróży Jana Prospera Witkiewicza przez góry (Iran i Afganistan)

Nie możemy, ponieważ Batyr nie pozostawił po sobie żadnych notatek, ani pamiętnika − znany był z tego, że nie lubił pisać. Jednak przekaz rodzinny i wrodzony patriotyczny sentyment nakazuje nam, krewnym tego tajemniczego bohatera, wierzyć w jego wallenrodyzm, podwójną grę polityczną oraz cierpienie podobne bohaterom romantycznym. W archiwach z czasów carskich prawda o śmierci Jana Witkiewicza została ukryta, a akta tej tajnej sprawy prawdopodobnie zniszczone. Nieznane jest także miejsce jego pochówku. Rodzą się więc duże wątpliwości, co do przebiegu wydarzeń, ale przeważa przekonanie, iż jako agent rosyjski, znający tajniki powierzonej mu misji, stał się niewygodny dla cara i musiał zniknąć. Na terenie objętym konfliktem istniały liczne drobne państewka plemienne, skłócone ze sobą, różniące się językiem, wyznaniem i tradycją. Dominujące wcześniej Turcja i Persja słabły zarówno militarnie, jak politycznie. Aktywną politykę prowadziły Rosja i Wielka Brytania (równolegle z podbojem Indii). Do roku 1855 nie doszło między nimi do bezpośredniego konfliktu zbrojnego, dokonywały raczej tajnych operacji dyplomatycznych – jak starcie misji Witkiewicza i Burnesa w Kabulu. Takie działania można było zdezawuować, na przykład oskarżając wysłannika danego państwa o przekroczenie kompetencji − to tylko jeden z domysłów mających wyjaśnić okoliczności tragicznej śmierci Batyra.


I. Jan Prosper Witkiewicz | 23

Historia odnotowuje działania Jana Witkiewicza na Wschodzie jako pierwszą rywalizację rosyjsko-brytyjską na terenie Afganistanu. Wkrótce w latach 1838-1842 wywiązała się wojna afgańsko-angielska przegrana przez Wielką Brytanię. Po tragicznej i w tajemniczych okolicznościach śmierci Jana Witkiewicza ukazały się dziesiątki publikacji angielskich na jego temat jako ofiary rywalizacji angielsko-rosyjskiej o wpływy w Azji Środkowej. Nazwisko Jana Prospera Witkiewicza pojawiało się także w wielu opracowaniach, dokumentach i wspomnieniach poświęconych dziejom Azji Środkowej oraz licznych publikacjach, w różnych językach, o tematyce historyczno-politycznej i podróżniczej. Jak postrzegano Witkiewicza, znakomicie oddają publikowane opinie: „wyżsi urzędnicy carskiej Rosji uważali go za zdrajcę stanu, agenci brytyjscy – za świetnego rosyjskiego szpiega, Aleksander Humboldt – za wybitnego uczonego, a ludy zamieszkujące stepy i pustynie – za człowieka o wielkim rozumie i dobrym sercu”. W XX wieku stał się również bohaterem literackim w Polsce – między innymi w mistyczno-mesjanistycznej powieści Tadeusza Micińskiego z 1910 roku pt. „Nietota. Księga tajemna Tatr”. W samym Afganistanie pamiętano go jeszcze w latach siedemdziesiątych XX wieku – jako tego, który czynnie pomagał w zjednoczeniu kraju w pierwszej połowie XIX wieku. Jan Prosper Witkiewicz był niezwykle utalentowanym młodym człowiekiem, odważnym, konsekwentnym w działaniu, aktywnym, przenikliwym, dobrym i pełnym poświęcenia, niosącym pomoc potrzebującym; cechował go również głód wiedzy. Uważany jest za odkrywcę terenów i dróg południowo-wschodniej Rosji, a także za pierwszego polskiego podróżnika po Afganistanie, który w swoim dzienniku wyprawy, w języku perskim, opisał ważne szlaki. Wiodły one w bardzo trudnym, górzystym i pustynnym terenie, z miasta Niszapur we wschodniej Persji do twierdzy Lasz w Afganistanie, dalej do Kandaharu i Kabulu oraz z Heratu do Kandaharu. Dokonane przez Jana Prospera Witkiewicza w latach trzydziestych XIX wieku osiągnięcia eksploracyjne terenów Azji Środkowej wykorzystywane były jeszcze przez wiele lat po jego śmierci. Malarz nieznany, Jan Prosper Witkiewicz w mundurze armii carskiej, gwasz


24 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prรณszyล skich, beckรณw, rabowskich i schielรณw od syberii po zakopane


| 25

II. IGNACY I ELWIRA WITKIEWICZOWIE W POSZAWSZU GNIAZDO RODZINNE Drugi z synów Wiktora Wiktoryna Witkiewicza i Justyny Mikuckiej, Ignacy, urodzony w Poszawszu w 1814 roku, miał zaledwie dziewięć lat, gdy starszy o sześć lat brat Jan Prosper, skazany w procesie filaretów, został zesłany do służby żołnierskiej na linii orenburskiej w zachodniej Syberii. Ponownie Ignacy widział się z bratem w grudniu 1834 roku, kiedy to Jan Prosper po raz pierwszy dostał pozwolenie odwiedzenia domu rodzinnego na święta Bożego Narodzenia. Niespodziewana śmierć Jana, w maju 1839 roku w Petersburgu, wyryła głębokie piętno w psychice wrażliwego Ignacego. Nigdy nie dowiedział się całej prawdy o tragedii brata, choć o to zabiegał. Powstawało wiele wersji okoliczności tej śmierci, które docierały do Ignacego, ale nawet rozmowa z Tomaszem Zanem, przyjacielem Jana Prospera, który odwiedził Poszawsz w 1842 roku, nie wyjaśniła sprawy do końca. Rzekomy przedśmiertny list Jana, adresowany do rodziny, a właściwie jego tłumaczenie z języka rosyjskiego na polski, w którym Jan informował o decyzji popełnienia samobójstwa, nie był wiarygodny. Podważali go niektórzy badacze i rodzina Witkiewiczów, największe zastrzeżenie budził fakt, iż list nie był pisany własnoręcznie, a poza tym wiadomo było, że Jan pisał do rodziny tylko po polsku. Ignacy, przejęty tragicznym losem brata, gromadził wszelkie materiały o nim, pamiątki i dokumenty rodzinne. Nabrał przekonania, iż brat został zamordowany przez władze carskie. Postawił sobie za cel i honor zachowywanie pamięci o Janie Prosperze jako wielkim patriocie i bohaterze narodowym, działającym podobnie jak Konrad Wallenrod. Również głęboki patriotyzm Ignacego, wyniesiony z domu rodzinnego, nakazywał mu przekazywanie legendy o Janie Prosperze. Pragnął także opisać tragiczną historię brata, ale jak się po latach okazało, nie było mu to dane. Ignacy Witkiewicz kształcił się u bazylianów w Podubisiu, a następnie w Chwałojniach. W 1831 roku przerwał naukę na uniwersytecie w Wilnie i wziął udział w powstaniu listopadowym. Walczył w oddziale powstańczym swojego ojczyma Kazimierza Narbutta, który zginął w bitwie pod Szawlami w 1831 roku. Bitwa toczyła się pod wodzą generała Antoniego Giełguda. Ignacy został pojmany w tej walce, ale na szczęście zwolniony z powodu młodego wieku (miał 17 lat). Stanisław Witkiewicz, Portret Ignacego Witkiewicza, olej, sygn. 1880


26 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Dwór w Poszawszu. Fot. Elżbieta Witkiewicz-Schiele, 2014

Po powstaniu Ignacy osiadł na roli w majątku Poszawsz. Ożenił się z młodziutką i piękną Elwirą z Szemiotów (herbu Łabędź), urodzoną w Dykteryszkach. Rodzina Szemiotów to bardzo stary i zasłużony ród osiadły na Żmudzi. W nazwisku tym stosowana była różna pisownia, zarówno w publikacjach, jak i rodzinnych przekazach; pojawiają się też formy Szemioth i Szemiott. Jednak w zbiorze nazwisk szlachty w Królestwie Polskim i Wielkim Księstwie Litewskim, z opisem herbów, opracowanym przez Piotra Nałęcz-Małachowskiego, w wydaniu poprawionym i uzupełnionym z 1805 roku figuruje nazwisko Szemiot, herbu Łabędź. Elwira już w wieku dwudziestu lat powiła pierwsze z dwanaściorga dzieci. Trzy córki: Angelika urodzona w 1841 roku, Anna w 1843 i Justyna w 1853 zmarły niestety jako malutkie dziewczynki. Dziewięcioro dzieci Ignacego i Elwiry, pięć córek i czterech synów, w młodości doświadczyło wielkiego wydarzenia historycznego, którym było powstanie styczniowe 1863 roku. Państwo Ignacowie Witkiewiczowie byli bardzo zgodną i kochającą się parą. Ignacy był czułym mężem i troskliwym ojcem. Elwira, kobieta wiotka i delikatna bardzo energicznie prowadziła gospodarstwo. Zarządzała służbą: lokajami, kucharzami, praczkami, szwaczkami i mimo iż często chorowała nie poddawała się słabości. W miarę jak przybywało dzieci, rozbudowywano dwór w Poszawszu, który mieścił 36 pokoi.


II. Elwira i Ignacy Witkiewiczowie w Poszawszu | 27

W latach pięćdziesiątych XIX wieku ziemski majątek rodowy Witkiewiczów, Gordy, w powiecie szawelskim, został sprzedany. Pozostał Poszawsz, nabyty na prawach dzierżawy wieczystej, w którym mieszkała cała rodzina Witkiewiczów. Otoczenie dworu, na które składały się zabudowania gospodarskie, tonęło w zieleni, a w oddali ciągnęły się łany pól uprawnych. Maria, córka Ignacego i Elwiry, tak po latach wspominała dwór: „Mógł Poszawsz też pochlubić się stroną estetyczną. Dom cały ukwiecony dookoła, a wewnątrz urządzony bezpretensjonalnie, ale ze smakiem. Obrazki, sztychy, pisma, książki i dużo artystycznych drobiazgów świadczyły o tym, że się zwiedzało obce kraje, że nie żyło się jedynie życiem swojej parafii – i że można w tym domu dużo usłyszeć, dużo się dowiedzieć i zobaczyć. Ludzie garnęli się tu chętnie; szczególnie zachwycający był stosunek dworu do włościan: to nie byli poddani, lecz sąsiedzi, była to jakby jedna rodzina, której nie dzielił wyzysk, chciwość, nienawiść, ale łączyła wspólna praca i miłość”. Elwira z Szemiotów Witkiewiczowa z dziećmi – od lewej: Wiktor, Barbara i Jan, 1848


28 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Wobec powszechnej rusyfikacji w zorganizowanej przez Elwirę szkółce dzieci służby folwarcznej uczyły się po kryjomu w ich rodzimym litewskim języku (Polacy zamieszkali na Litwie posługiwali się biegle językiem litewskim), funkcjonował też szpitalik, założony przez Elwirę. Witkiewiczowa mimo nawału zajęć w gospodarstwie domowym znajdowała czas na kształcenie młodszych córek, wraz z którymi uczyły się dzieci folwarczne i wioskowe. Przy każdej okazji wpajała im poczucie patriotyzmu, przypominając, że wielki naród polski jest w niewoli. Sama pochodziła przecież z patriotycznej rodziny. Uczyła je także muzyki, a wieczorami grała dzieciom do tańca na fortepianie. Ignacy Witkiewicz dał się poznać w całej okolicy jako znakomity gospodarz na roli, powołany więc został na pośrednika do spraw włościańskich. Był nowoczesnym rolnikiem, stosował płodozmian i wprowadzał do pracy udoskonalone narzędzia. W gospodarstwie były konie, kilkaset sztuk bydła, powozy, bryczki. Ignacy prowadził również działalność społeczną. Był na przykład fundatorem budowli użyteczności publicznej, między innymi gimnazjum szawelskiego otwartego w 1851 roku. Najstarsza córka, też Elwira, panna bardzo urodziwa, wyszła młodo za mąż za Józefa Jagmina, herbu Pelikan, o dziesięć lat starszego właściciela majątku Rauby w powiecie szawelskim. Józef Jagmin, pochodzący z rodu o tradycjach patriotycznych, był synem kapitana artylerii wojsk polskich, wziętego do niewoli w kampanii napoleońskiej 1812 roku i zeElwira 1840-1930

Wiktor 1842-1905


II. Elwira i Ignacy Witkiewiczowie w Poszawszu | 29

słanego na Kaukaz. Józef kształcił się w szkole podchorążych w Petersburgu. Po odbyciu trzyletniej służby w gwardii konnej uzyskał stopień kapitana i osiadł w folwarku Rauby, wydzielonym dla niego z rodowego majątku Jagminów − Pojeziory. Był świetnym gospodarzem, w 1861 roku został pośrednikiem do spraw włościańskich. Radość w Poszawszu była wielka, gdy Elwira Jagminowa wraz z trójką swoich dzieci zjeżdżała tu na lato. Najstarszy syn państwa Witkiewiczów, Wiktor, urodzony w 1842 roku, będąc studentem uniwersytetu kijowskiego, odwiedzał dom rodzinny w Poszawszu. Wraz z nim przybywali młodzi ludzie, odbywały się tajne rozmowy z Ignacym i Elwirą. Rodzący się bunt młodzieży przeciw zaborcy rozbudzał ich uczucia patriotyczne i wywoływał potrzebę demonstracji polskości. W Elwirę wstąpił prawdziwy duch patriotyzmu. Podczas mszy w kościele pierwsza intonowała hymn „Boże coś Polskę…” w wersji patriotycznej: „…Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”, (wcześniej, szczególnie do powstania listopadowego, za panowania Romanowów śpiewano: „…naszego cara zachowaj nam Panie”). Gdy w styczniu 1863 wybuchło powstanie, życie w Poszawszu zmieniło się – Rząd Narodowy Powstania Styczniowego mianował Ignacego Witkiewicza naczelnikiem cywilnym powiatu szawelskiego. Dwór udostępniano ukrywającym się członkom ugrupowań powstańczych − dostarczano im konie, żywność i broń.

Barbara 1844-1933

Jan Witkiewicz 1846-1920 /AR


30 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Elwira była inicjatorką odprawiania mszy żałobnych za pierwsze ofiary powstania w Warszawie. Litewska ludność śpiewała polski hymn narodowy, przetłumaczony przez nią na język litewski. Nawet Żydzi w pobliskich Szawlach ulegali patriotycznej agitacji pani Witkiewiczowej. Moskale, kiedy dowiedzieli się o śmiałych poczynaniach Elwiry, przybyli, aby ją aresztować i wysłać do Wołogdy (po zachodniej stronie Uralu). Elwira była wtedy ciężko chora. Wyrok szczęśliwie nie został wykonany dzięki wstawiennictwu marszałka kowieńskiego, hrabiego Adolfa Czapskiego, brata ciotecznego Elwiry i ojca chrzestnego jej syna Stanisława. Czapski interweniował u gubernatora kowieńskiego, który cofnął nakaz i skazał Elwirę jedynie na areszt domowy. Rozegrała się pierwsza walka pod Cytowianami, oddalonymi od Poszawsza o kilka kilometrów. Powstańcy przegrali bitwę i ukryli się w lasach. Syn Elwiry i Ignacego, Jan, blisko siedemnastoletni młodzieniec, również brał udział w tej walce i udało mu się bez szwanku powrócić do domu. Po dniach euforii i nadziei na niepodległość nastąpiły dni mroczne i beznadziejne, kiedy to zwycięzcy Moskale otoczyli dwór w Poszawszu, dokonali rewizji i przepytywali służbę o dowódców powstania. Służba i okoliczna ludność litewska popierała powstanie, pozostała więc wierna dworowi. Dwunastoletni wtedy Stanisław posyłany był z wózkiem, ciągnionym przez kucyka, do obozu ukrywających się powstańców. Dostarczał żywność, proch i informacje o aktualnej sytuacji. Ignacy Witkiewicz 1848-1940 /AR

Eugenia 1856-1948, Maria 1850-1940


II. Elwira i Ignacy Witkiewiczowie w Poszawszu | 31

Widmo nieszczęścia wciąż krążyło wokół dworu. W końcu nastąpiło to, czego obawiali się Ignacy i Elwira. Rosjanie aresztowali Ignacego i chcieli go prowadzić pod eskortą pieszo do Szawel. Dzielna Elwira, wyrywając oficerowi pistolet zza pasa, zagroziła, że go zabije, jeśli jej mąż, nie pojedzie do Szawel karetą. Pojechał więc jak wielki pan karetą zaprzężoną w pięć koni. We dworze rozpaczy nie było końca. Jednak następnego dnia Elwira uspokoiła w sobie boleść i wybrała się z synem Ignacym, wówczas piętnastoletnim chłopcem, do Szawel. Prośbami i przekupstwem w urzędach wojskowych wywalczyła dla męża oddzielną celę, którą sama urządziła. Wielką odwagą i refleksem wykazała się również później w zupełnie innych okolicznościach. Sąsiad Witkiewiczów z Poszawsza, Pruszkowski, był dowódcą małego oddziału, który siał postrach wśród Moskali. Pruszkowski wyłapywał w miasteczkach donosicieli i szpiegów rosyjskich i od razu wieszał ich na rynku, po czym znikał. Tropiony przez Rosjan, którzy deptali mu po piętach i wyznaczyli nagrodę za jego głowę, musiał rozpuścić oddział i sam ukrywać się w lasach. Bardzo ciekawie i obrazowo córka Elwiry Maria, zwana później Mary, opisała po latach (Wspomnienia o Stanisławie Witkiewiczu, 1936) zdarzenie we dworze podczas pobytu Ignacego w areszcie, a dotyczyło ono właśnie Pruszkowskiego. Do przedstawionych wypadków został wciągnięty również oddany kamerdyner Ignacego, Antoni:

Stanisław Witkiewicz 1851-1915 /AR

Aniela 1854-1918


32 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

„(…) Jednego późnego wieczoru kamerdyner Ojca wchodzi cicho do stołowego pokoju i wywołuje panią coś jej szepcząc (…). Widzimy na twarzy matki przerażenie, prędko otwiera drzwi do kredensu i wpuszcza kogoś. Wchodzi ogromny mężczyzna, obrośnięty rudą brodą, z ogromną czupryną, ubrany w długie buty, w brązowej potarganej kurtce, osłabiony, znędzniały, wzbudzający swym wyglądem najwyższą litość. Matka z Antonim wyprowadzili go przez korytarz do dalszych pokoi, gdzie mu dano pożywienie i możność odpoczynku. Prócz dzieci i żeńskiej służby nikt się tej nocy nie kładł, wszyscy razem z naszą matką trwali w nasłuchiwaniu, bo lada chwila mogli pokazać się Moskale. Jakoż o świcie, w szary, mglisty, jesienny poranek, lipową aleją, którą nie tak dawno kroczyli powstańcy sunął orszak na koniach czarny, złowrogi. Byli to tak zwani „Strełki”, najbardziej zaufany pułk, odznaczający się w tępieniu powstania. Wnet otoczyli dwór i wszystkie budynki i jak na dobrze wychowanych ludzi przystało (dowództwo tego pułku składało się z arystokracji) prosili o widzenie się z panią. Matka nasza kazała prosić do salonu, a sama, jak zawsze prędko opanowując się, wydała rozkaz: – Antoni, masz Pruszkowskiego ogolić, ostrzyc i ubrać w liberię. Nie budzić panienek i paniczów, podać śniadanie do salonu, jedną tacę niech niesie lokaj, drugą Pruszkowski. Wydasz mu ten rozkaz w moim imieniu, musi być posłuszny inaczej jemu grozi śmierć, a nam spalenie dworu. Ty masz czuwać nad wszystkim. Można sobie wyobrazić, jak wyglądał Antoni po otrzymaniu takiego rozkazu, ale Matka ufała mu i poszła do salonu grać wobec oficerów komedię grzeczności. Panowie byli eleganccy, mówili po francusku, przepraszali, że nie sam pułkownik Karpow przyjechał, ale że obecny kapitan Filipow jest przez niego przysłany. Na zapytanie, w jakim celu ta ranna wizyta? – kapitan, mocno zażenowany, oznajmił otwarcie, że są na tropie Pruszkowskiego i że wysłany został, żeby zrobić rewizję we dworze i naokoło. Matka udaje zdziwienie, skąd Pruszkowski może być w jej domu, ale najuprzejmiej prosi, żeby panowie odpoczęli, zjedli śniadanie, a potem, jak dzieci wstaną, pozwoli zrobić rewizję. Oficerowie zgadzają się chętnie i zabierają się do spożycia śniadania, które wnoszą na tacach lokaje. Matka rzuciła na nich okiem, Antoni jak zawsze spokojny, a za nim nowy służący, na którego tacy drżały kieliszki. Matka zwraca się do kapitana Filipowa, czy może zanieść do niego prośbę. – Proszę, chętnie wysłucham. – Rzecz jest taka, mam w swojej wsi chorą kobietę, której co dzień posyłam ze dworu żywność, dziś też ona musi otrzymać swoją porcję, więc pan kapitan będzie łaskawy, napisać kartkę, żeby straż stojąca przy bramie przepuściła oto tego lokaja, który ma zanieść koszyk z prowizją dla chorej. − A votre service, Madame – odpowiedział kapitan. Po napisaniu kartki, wręczyła ją Matka osłupiałemu Pruszkowskiemu. Naturalnie zrobiona po chwili rewizja nie dała pożądanego rezultatu.Przepraszając, Moskale opuścili Poszawsz. – Pruszkowski dopadłszy


II. Elwira i Ignacy Witkiewiczowie w Poszawszu | 33

do wsi zrzucił liberię, przebrany w chłopską sukmanę, ukrytymi dróżkami przekroczył granicę, za którą był już bezpieczny”. Ponieważ przybywało świadków oskarżających osadzonego w więzieniu w Szawlach Ignacego Witkiewicza, groził mu bardzo surowy wyrok. Najstarszy syn Wiktor po uwięzieniu ojca został powstańczym naczelnikiem powiatu szawelskiego z ramienia Rządu Narodowego. Sam czynnie brał udział w powstaniu, potem ukrywał się na bagnach. To wszystko spowodowało, że Elwira Witkiewiczowa dostała rozkaz opuszczenia wraz z dziećmi Poszawsza, a cały dobytek został zlicytowany. Rodzina przeniosła się do małego domku w Szawlach. Widok szubienic na górce za miastem, na których wisielcy kołysali się na wietrze, zapadł głęboko w pamięć i na zawsze poranił wrażliwe dusze młodych Witkiewiczów. Córka Elwiry, Barbara, w roku 1863 zaręczona z Władysławem Matusewiczem, herbu Ślepowron, starszym o dziewięć lat lekarzem z majątku Nowe Gurogi na Żmudzi, bardzo dzielnie pomagała i wspierała matkę w jej działaniach. Barbarze przypadła w udziale czynna pomoc w ratowaniu brata Wiktora, który miał wyrok śmierci i naznaczona była nagroda za jego pojmanie. Matka obmyśliła cały plan, który realizowała Barbara. Przebrana za chłopkę przeszmuglowała Wiktora do Prus, ukrytego na wozie, którym wiozła klepkę drewnianą − nie wzbudziło to podejrzeń, gdyż w celach handlowych z Litwy Stanisław Witkiewicz, Wieszanie powstańców w Szawlach, szkic ołówkiem


34 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prรณszyล skich, beckรณw, rabowskich i schielรณw od syberii po zakopane


II. Elwira i Ignacy Witkiewiczowie w Poszawszu | 35

Rodowa, złota bransoleta wykonana na zamówienie Ignacego Witkiewicza dla żony Elwiry z Szemiotów z wygrawerowanymi imionami ich dzieci /AR

i Białorusi przewożono wtedy do Prus Wschodnich klepkę i konopie. Wiktor następnie przedostał się do Drezna, gdzie przebywał cioteczny brat matki, Adolf Czapski, który zawiadomił Elwirę o szczęśliwym przybyciu syna. Po dojściu do sił, Wiktor wyjechał do Paryża, gdzie mieszkał jego wuj, starszy brat matki, Franciszek Szemioth − bohater powstania listopadowego, uczestnik walk „o wolność waszą i naszą” w 1848 roku. Wiktor później, już jako oficer, brał czynny udział w wojnie francusko-pruskiej (1870-1871) i przetrwał oblężenie Paryża. Barbara, oprócz uratowania życia brata w podjętej przez nią, ale opracowanej przez matkę, ryzykownej akcji, uratowała również, działając już na własną rękę, czterech innych uczestników powstania skazanych na śmierć. W listopadzie 1863 roku otrzymała tajny rozkaz od Komitetu Ratunkowego wyrobienia w Wojskowej Komisji Szawelskiej czterech legalnych paszportów. Miały być gotowe na 8 stycznia 1864 roku. Cała akcja powiodła się z pomocą rosyjskiego chłopa, pisarza komisji, bezinteresownie wspierającego skazańców. Uratowany został wojewoda żmudzki Jabłonowski oraz Benedykt Cytowicz i dwaj inni powstańcy, którym udało się zbiec za granicę. Barbara zasłużyła się także opieką nad rannymi powstańcami. Po latach, w Polsce niepodległej, została uhonorowana Krzyżem Zasługi za udział w Powstaniu Styczniowym 1863 roku i krzyż ten nosiła na piersi do końca życia. Józef Jagmin, mąż najstarszej córki Elwiry Witkiewiczówny, w roku 1863 na rozkaz Rządu Narodowego złożył swój urząd pośrednika do spraw włościańskich i wraz z innymi pośrednikami został internowany w Kownie. Wkrótce po uwolnieniu został ponownie uwięziony tym razem w Szawlach, a następnie wskutek denuncjacji namówionych do tego włościan, oddany pod sąd w Kownie. W więzieniu kowieńskim przesiedział dziewiętnaście miesięcy, a ponieważ nie należał do organizacji i oskarżony był tylko o dostarczanie żywności oddziałom powstańczym, zwolniono go z braku dowodów. Wrócił do rodziny do swojego majątku w Raubach. Kiedy Elwira Witkiewiczowa wraz z dziećmi przebywała w Szawlach, w oczekiwaniu na wyrok na Ignacym, starszy syn Jan nie mieszkał razem z matką i rodzeństwem, gdyż jako małoletni powstaniec narażony był na aresztowanie. Zmieniał więc często miejsce pobytu i opiekunów. Dzięki zabiegom Elwiry wyrok ciężkich robót, wydany przez sąd wojskowy na Ignacego, zamieniono na zesłanie na Syberię, do Tomska, z przymusowym Stanisław Witkiewicz, Żebrak w Tomsku, styczeń 1868, akwarela


36 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Miasta związane z rodzinami Witkiewiczów i Prószyńskich Cesarstwo Rosyjskie w XIX wieku, część zachodnia i środkowa

osiedleniem się w tym mieście bez możliwości opuszczania go. Elwira, na którą już wcześniej wydano wyrok administracyjny oraz jej dzieci, Barbara (20 lat) i Jan (18 lat), sądzeni później też prawem cywilnym, skazani zostali na zsyłkę na Syberię. Zgodnie z zarządzeniem zaborcy wszyscy skazani wyrokiem cywilnym mieli odbywać podróż do miejsca przeznaczenia pieszo. Jednak, w drodze łaski, władze carskie zezwoliły im na podróż do Tomska różnymi środkami lokomocji wspólnie z mężem i ojcem, ale na własny koszt. Zgodnie z rozkazem podróż do Tomska musiała trwać miesiąc i należało z góry opłacić koszty podróży, w dwie strony, asystujących żandarmów. Na Litwie pozostało troje dzieci Elwiry i Ignacego: najstarsza córka Elwira Jagminowa w majątku Rauby, syn Ignacy i Aniela. W drogę do Tomska pojechał Stanisław (13lat) oraz córki: Maria (14 lat) i Eugenia (8 lat) jako osoby towarzyszące bez wyroków. Anielą Witkiewiczówną, dziesięcioletnią wówczas, wątłą dziewczynką, zajęła się ciotka, generałowa Suchorzewska z Szemiothów, mieszkająca w majątku Urdomina na Suwalszczyźnie. Później wuj Franciszek Szemioth, emigrant 1831 roku, mieszkający w Paryżu, ulokował Anielę w szkole angielskiej Aux Dames Anglaises pod Paryżem. Ignacy zaś, wtedy szesnastoletni młodzieniec, pozostał u krewnych, ponieważ rodzina uznała, iż powinien się uczyć, a na Syberii nie miałby takich możliwości. Po roku podjął więc studia prawnicze w Petersburgu.


II. Elwira i Ignacy Witkiewiczowie w Poszawszu | 37

POWSTAŃCZE LOSY RODZINY Wyjazd do Tomska nastąpił 1 sierpnia 1864 roku, a przyjazd na miejsce 1 września tegoż roku. Ignacy od razu po opuszczeniu więzienia i serdecznym pożegnaniu z krewnymi, znajomymi oraz mieszkańcami Poszawsza, którzy tonąc we łzach, licznie przybyli pod więzienie w Szawlach, ruszył z ukochaną żoną i piątką dzieci na wygnanie, na Sybir, w nieznane. Część drogi do Niżnego Nowogrodu przebyli koleją, część statkiem, potem do Permu trasą pocztową, niewygodnymi zaprzęgami konnymi, jadąc dzień i noc. W Permie Ignacy zakupił powóz z budą (tarantas), który nie miał wprawdzie resorów, ale kobietom wygodnie było nim podróżować, gdyż wysłano go sianem i kołdrami. Chłopcy z żandarmem jechali tak zwaną telegą, powozem mniejszym, na resorach, ale bez budy i z twardymi siedzeniami. Z biegiem dni Ignacy odzyskiwał siły i energię, Elwira natomiast, ogromnie zmęczona ciągłą walką o najbliższych i niepewnością dalszego losu rodziny, czuła się zgnębiona i słaba. W drodze na zesłanie dopisywała na szczęście pogoda, natomiast natrafiali na duże trudności w zaopatrzeniu w żywność, a także na problemy ze zmianą koni na nielicznych, krótkich postojach. Mijali duże grupy wlokących się skazańców, skutych łańcu-

Folkmar Fleck, Kościółek polski w Tomsku, 1863


38 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Stanisław Witkiewicz, Pochód wygnańców 1863 na Sybir, szkic ołówkiem

chami u nóg, poganianych krzykiem i batem na ciężkie roboty do Usoli i Nerczyńska. Za tymi zniewolonymi męczennikami jechały telegi z kobietami i dziećmi. W Tomsku wszyscy wygnańcy, najliczniejsi z Litwy i Kongresówki, zrozpaczeni niepowodzeniem powstańczego zrywu, łączyli się we wspólnej niedoli, zawiązywały się przyjaźnie, które niejednokrotnie przetrwały do końca życia. Tomsk, założony w 1604 roku jako twierdza, był jednym z najstarszych miast Syberii. Tu przecinały się wszystkie syberyjskie szlaki komunikacyjne. Na dwadzieścia tysięcy mieszkańców, przeważnie Rosjan, było ponad tysiąc Polaków. Elwira zaraz po przybyciu do Tomska ciężko rozchorowała się; silne emocje, lęk o najbliższych i wysiłek, jakich doznała w ostatnim czasie, spowodowały wycieńczenie organizmu i chorobę. Na początku większości skazańcom wystarczały na życie na zesłaniu pieniądze ze sprzedanych w kraju kosztowności, ale kiedy zasoby wyczerpywały się, rodziny zmuszone były podjąć jakąś pracę. Dobrze powodziło się na przykład lekarzom czy nauczycielom muzyki. Miejscowa ludność życzliwie odnosiła się do zesłańców, sklepikarze sprzedawali na kredyt, a właściciele wynajmowanych mieszkań nie naciskali na terminowe płatności komornego. Ignacy i Elwira zamartwiali się, jak zapewnić dzieciom byt. Ignacy, skazany sądem wojskowym, nie miał prawa pracy. Jan dostał posadę w kancelarii gubernatora, a Stanisław wraz z kolegami wyrabiał papierosy, potem pomadę do włosów, przygotowywał opa-


II. Elwira i Ignacy Witkiewiczowie w Poszawszu | 39

kowania, które ozdabiał rysunkami kwiatów użytych jako zapach do pomady. Szkicował i malował, znajdując nabywców swoich prac. Życie na wygnaniu, bez perspektyw, w trudnych warunkach bytowych i klimatycznych bardzo źle wpływało na stan psychiczny zesłańców. Niejednokrotnie załamywali się, popadali w alkoholizm, nie umieli dopasować się do tak zmienionej egzystencji. Ignacy Witkiewicz miał jeden cel − chciał opisać tragiczną historię swojego brata, Jana Prospera. Aby to zrealizować, wziął ze sobą na tułaczkę dokumenty rodzinne, listy, fotografie i książki. Wydarzyła się jednak rzecz niespodziewana, po blisko 26 latach od tajemniczej śmierci Jana Prospera Witkiewicza w Petersburgu, w dalekim Tomsku, w nocy, zjawiła się policja i dokonała rewizji w mieszkaniu Ignacego i Elwiry. Zabrano wszystkie świadectwa, które zgromadził Ignacy w celu wyjaśnienia historii brata. Okazało się, że policja miała rozkaz dokonania rewizji wydany przez generała gubernatora Omska. Protokół życia na wygnaniu nie przewidywał nalotów policji, a jeśli już następowały, to niezwykle rzadko. Ignacy nigdy nie odzyskał swoich książek i innych pamiątek rodzinnych, mimo iż o ich zwrot zabiegał. Córka Elwiry i Ignacego, Barbara spotkała się w Tomsku ze swoim narzeczonym, zesłańcem, Władysławem Matusewiczem. Wzięli ślub w kościele katolickim w kwietniu Folkmar Fleck, Widok Tomska z góry za miastowym parkiem, 1865


40 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Barbara z Witkiewiczów Matusewiczowa z córką Julią w Tomsku, fot. Stanisław Antoni Prószyński, 1867

Krzyż Zasługi Bojownikom Niepodległości Barbary Matusewiczowej

1865 roku. W Tomsku, w 1866 lub 1867 roku, urodziła im się córeczka Julia. Władysław był lekarzem i prowadził praktykę na zesłaniu. Był znakomitym, pełnym poświęcenia doktorem. Kiedy uratował i wyleczył z ciężkiej choroby córkę pewnego zesłańca (prawdopodobnie kupca), ten z wdzięczności ofiarował mu kryształową pieczęć z wizerunkiem statku i monogramem – ta przecudna pamiątka sprzed 150 lat przechowywana jest przez potomków Władysława Matusewicza do dzisiaj.

Władysław Matusewicz, Tomsk, 1867


| 41

Tomsk (1897) – fotografie z albumu zakupionego przez Stanisława Witkiewicza z jego wlasnoręcznymi podpisami


42 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Grupa zesłańców w Tomsku – wśród nich po prawej stoi Jan Witkiewicz, poniżej niego siedzi Ignacy Witkiewicz (ojciec) oraz Staś Witkiewicz (obejmowany przez ojca), ok. 1864


III. Prószyńscy i Witkiewiczowie – zesłańcy do Tomska | 43

III. PRÓSZYŃSCY I WITKIEWICZOWIE – ZESŁAŃCY DO TOMSKA NARODZINY PRZYJAŹNI Stanisław Witkiewicz, który w wieku trzynastu lat przybył z rodziną do Tomska, zaprzyjaźnił się tam ze swoim rówieśnikiem Konradem Prószyńskim. Praprzodkiem rodu Prószyńskich był osiadły w XV wieku na Podlasiu dziedzic na Proszance, Konstanty kniaź Fiedorowicz. Od połowy XVII wieku rodzina Prószyńskich mieszkała w województwie mińskim. Przyczyny zubożenia tego rodu należy upatrywać w uczestniczeniu Prószyńskich we wszystkich powstaniach narodowych, co skutkowało utratą majątków w wyniku konfiskaty przez zaborcę.

Osińce 1862, majątek Prószyńskich, Gazeta Świąteczna, 1933

Potomek rodu, urodzony w 1826 roku, Stanisław Antoni Prószyński, herbu Lubicz, już jako młodzieniec ożenił się z rok młodszą szlachcianką, Pelagią z Kułaków. Majątek rodzinny Osińce, znajdujący się kilkanaście kilometrów na północ od Mińska opuścił wcześniej, gdyż skłócił się ze swoim ojcem Antonim. Zamieszkał w Mińsku, gdzie rozpoczął samodzielne życie. Początkowo dawał lekcje muzyki, potem założył warsztat wyrobu laku. Kiedy w 1851 roku urodził mu się syn Konrad, Stanisław Antoni pogodził się z ojcem, ale do majątku już nie powrócił. Założył w Mińsku zakład dagerotypowy (czyli fotograficzny), ponieważ fotografią interesował się od najmłodszych lat. W pracy w zakładzie pomagała mu żona Pelagia.


44 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Słabość Rosji ujawniona w wojnie krymskiej w latach 1853-1856 dawała nadzieję na powodzenie działań niepodległościowych na Litwie. W domu Stanisława Antoniego Prószyńskiego odbywały się konspiracyjne narady, on sam napisał i rozpowszechniał broszurę antycarską, za co został skazany na pół roku pobytu w więzieniu twierdzy bobrujskiej. Następnie w roku 1862 został aresztowany i ponownie uwięziony za udział w przygotowywaniu powstania na Litwie. Uzasadnieniem działalności antyrosyjskiej był między innymi fakt, iż na każdej fotografii portretowej, wykonanej w zakładzie fotograficznym Prószyńskiego, widoczne były godła Polski i Litwy. Krzesło z wizerunkami Orła i Pogoni, wyprodukowane na specjalne zamówienie Stanisława Antoniego jako tło do fotografii patriotycznych robionych w jego zakładzie, stanowiło dla oskarżyciela w sądzie dowód rzeczowy. Stanisław Antoni Prószyński został osądzony i skazany na zesłanie do Tomska za działalność konspiracyjną jeszcze przed wybuchem powstania styczniowego w 1863 roku. Podzielił los skazanych sądem cywilnym i większość drogi na Syberię odbył pieszo. Szedł etapami blisko rok w kompanii stu ludzi. Połowa zmarła w drodze, część doszła wyczerpana i chora, zaledwie kilkoro było zupełnie zdrowych – wśród nich Stanisław Antoni. Pisał listy z etapów do żony Pelagii. Listy te przechowywane przez jego wnuczkę Zofię z Beków spłonęły w 1944 roku w powstaniu warszawskim.

Stanisław Antoni i Pelagia Prószyńscy z córką Zenoną i synem Konradem, fot. S.A. Prószyński, Mińsk, 1961

Róża ze Stańskich Prószyńska na krześle z godłami Polski i Litwy, fot. S.A. Prószyński, Mińsk, 1862


III. Prószyńscy i Witkiewiczowie – zesłańcy do Tomska | 45

Pelagia Prószyńska z córką Mieczysławą, Mińsk, 1862

Rodzeństwo Zenona i Konrad Prószyńscy, Tomsk, 1964

Konrad, Zenona i Maksymilian Prószyńscy w pracowni fotograficznej ich ojca, Tomsk, 1864

Pelagia i Stanisław Antoni Prószyńscy z dziećmi (Maksymilian, Konrad, Zenia), Tomsk, 1865


46 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Pelagia samodzielnie dołączyła do męża wraz z czwórką dzieci: Konradem (ur. 1851), Zenoną (ur. 1860), Maksymilianem (ur. 1861) i Mieczysławą (ur. 1863), kolejny syn Seweryn urodził się w Tomsku w 1866 roku, ale przeżył tylko dwa lata. Z tego okresu do dziś pozostała w rodzinie niezwykła pamiątka – krzyżyk metalowy, który Pelagia Prószyńska wzięła w długą i pełną niebezpieczeństw podróż do Tomska. Krzyżyk towarzyszył rodzinie podczas zesłania i powrócił z nią do ojczyzny. Stanisław Antoni Prószyński, ze względu na wagę przewinień, za które został skazany, miał zakaz wykonywania zawodu w Tomsku. Dlatego jego żona Pelagia, w końcu 1864 roku, uzyskując zgodę gubernatora, otworzyła zakład fotograficzny (niektóre zdjęcia sygnowane były „PRUSZYNSKA à TOMSK”) i z niego utrzymywali rodzinę. Najstarszy syn Konrad pomagał ojcu w pracy. Rodzina Prószyńskich spędziła dziesięć lat na zeRodzinny krzyżyk Pelagii słaniu zanim uzyskała zgodę, dzięki staraniom syna, na i Stanisława Antoniego powrót do kraju. Konrad wraz ze swoim przyjacielem Prószyńskich, towarzyszący na zesłaniu w Tomsku, Stanisławem Witkiewiczem wiosną 1868 roku wybrał się fot. E. Witkiewicz-Schiele, 2016 w drogę powrotną z Tomska do Polski. Dwaj chłopcy nie byli osądzeni, mogli więc działać samodzielnie, musieli tylko podrosnąć. Rodziny Stanisława i Konrada zgodziły się na wyjazd młodzieńców, którzy rwali się do wolności. Konrad Prószyński w swoich wspomnieniach (opublikowanych w dwadzieścia pięć lat po jego śmierci w 2710 numerze „Gazety Świątecznej” z 1933 roku) tak opisywał rozterki duchowe, tęsknotę do kraju i decyzję o powrocie z Tomska do ojczyzny: „(…) Z tęsknoty do kraju już od początku pobytu na Syberji często chodziłem na wyniosły brzeg rzeki, i całemi godzinami wpatrywałem się ztamtąd w dal ku zachodowi, ku stronie kraju, odtwarzając sobie w myśli, jaka tam teraz pora roku, jaka tam teraz pora dnia, co tam ludzie robią, co się tam dzieje. A smutne wciąż bardzo z kraju dochodziły wiadomości. Gdy więc nadeszły wieści o zmianach w Austrji, postanowiłem pod wpływem wszystkich uczuć naraz nie tracić dalej czasu na Syberii, wyrwać się choćby przemocą, wrócić do kraju, gdzie przecież miljony rówieśników moich tak samo myślą i czują, jak ja, i tam pracować; a po pewnym czasie wstąpić gdzieś do jakichś legjonów, zaprawić się w rzemiośle wojennym, do którego szczególny miałem zapał, i gdy pora nadejdzie dogodna, wrócić znowu do kraju, aby połączyć się z narodem gotowym. Byłem upojony starą naszą piosenką, jej duchem i nastrojem z r. 1862-1863 (…)”.


III. Prószyńscy i Witkiewiczowie – zesłańcy do Tomska | 47

Ostatnia zwrotka wiersza brzmiała: „(…)Na zachód! Na zachód więc spieszyć mi trzeba! O radość! Gdy wspomnę o walce z wrogami! A w walce tej pewnie pomogą nam Nieba, bo prawość i wiara za nami, za nami (…)”. Dalej Konrad wspomina: „(…) Wniosłem do gubernatora podanie o paszport, wziąłem się do kupowania szyszek cedrowych, łupania i sprzedawania orzechów cedrowych na targach i jednocześnie do wyrabiania i sprzedaży papierosów, aby zebrać chociaż ze 25 rubli na drogę, którą zamierzałem, to przystając za robotnika odbywać. Zamiary musiałem trzymać w tajemnicy przed rodzicami, którzy bojąc się o mnie, a nie mając sposobu pomożenia mi, nie puściliby mnie od siebie. Trzeba jednak było kogoś wtajemniczyć(…). (…) Odczytałem wiersz powyższy swemu rówieśnikowi i przyjacielowi, Stanisławowi Witkiewiczowi (…), aby mu się powoli zwierzyć i użyć za pośrednika. Wiersz sam, bez dalszych objaśnień wprawił mojego Stacha w taki zapał, że odrazu, z kopyta, postanowił starać się o pieniądze i wracać Zenia i Maksio Prószyńscy, Tomsk, 1865 (kopia wykonana w Zakopanem) /AR

Zenia Prószyńska, Tomsk, 1865 (kopia wykonana w Zakopanem) /AR


48 | Nie tylko Witkiewiczowie |

Prószyński, Kozłowski, Witkiewicz, 1868 (Gazeta Świąteczna, 1933)

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Antoni Proszyński z Konradem, Tomsk, 1868

do kraju. Następnie z biura gubernatora wydostała się wiadomość o mych staraniach na zewnątrz, między naszych wygnańców i doszła do ojca. (…) Ojciec, choć zawsze do owego czasu stanowczy i dość surowy, niespodziewanie dał się mi przekonać. Wymógł tylko słowo, że nie wyruszę do czasu, aż rzeki puszczą (…). Władza ostatecznie wydała mi paszport, odmówiwszy tylko prawa powrotu na Litwę. Miałem w kieszeni całe 80 rubli. Witkiewicz zdobył też pieniądze. I już nie piechotą lecz pierwszym statkiem w maju puściliśmy się obaj w drogę (…)”. Dotarli do Petersburga i tam Stanisław spotkał się ze swoim bratem Ignacym, studentem prawa na uniwersytecie. Wcześniejsze już zabiegi młodego Ignacego o amnestię dla ojca poprzez wstawiennictwo krewnych z Petersburga u generała i potem w wyższej instancji, dawały pewność powodzenia całego przedsięwzięcia. Uzyskanie zwolnienia z zesłania stało się natychmiastową koniecznością, ponieważ Ignacy Witkiewicz zapadł na serce, stawał się coraz słabszy i jedynym ratunkiem był wyjazd z Syberii. Po krótkim pobycie w Petersburgu Stanisław pojechał do Rygi, do wuja Józefa Szemiotha (brata swojej matki Elwiry), który miał wysłać pieniądze na powrót rodziny z Tomska, odwiedził siostrę Jagminową w majątku Rauby i wybrał się do Warszawy na spotkanie z przyjacielem Konradem Prószyńskim. Konrad zaś z Petersburga pojechał koleją na Litwę do Mińska, gdzie widział się z babcią Różą Prószyńską ze Stańskich, potem udał się do Warszawy. Zamieszkał u dziadka Antoniego Prószyńskiego, który również powrócił z zesłania (z Czembary w Rosji) i nie miał prawa powrotu do poprzedniego miejsca zamieszkania. Zarówno Antoni, jak i jego brat Cezary żyli w Warszawie w biedzie.


III. Prószyńscy i Witkiewiczowie – zesłańcy do Tomska | 49

Konrad Prószyński przed wyjazdem z Tomska, fot. S.A. Prószyński, 1868

Stanisław Witkiewicz w drodze z Tomska do kraju, fot. E. Strahow, St. Petersburg, 1868

Witkiewiczowie w drodze powrotnej z Tomska – od lewej siedzą: Eugenia, Elwira, Barbara z córką Julią i Władysław Matusewiczowie, stoją: Jan i Maria, St. Petersburg, 1868


50 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Konrad i Antoni Prószyńscy, Warszawa, 1871

Spotkanie z ojczyzną w Warszawie zawiodło oczekiwania dwóch przyjaciół Stanisława Witkiewicza i Konrada Prószyńskiego. Znaleźli miasto w całkowitym uśpieniu, nikogo nie interesowała działalność konspiracyjna, nie czuło się atmosfery patriotycznej. W kilka lat po upadku powstania styczniowego Warszawa jawiła im się jako miasto martwe, zbyt zmaterializowane. Stanisław nie posiadając żadnego poparcia ani znajomości, nie podjął w Warszawie studiów. Wrócił do Petersburga, gdzie mieszkał jego brat, wstąpił do Akademii Sztuk Pięknych i czekał na przyjazd najbliższych z zesłania. Ignacy Witkiewicz, senior, otrzymał zgodę na powrót do kraju, ale nie na Litwę, gdzie skonfiskowano jego majątek, tylko do Królestwa Polskiego. W końcu sierpnia 1868 roku rodzina Witkiewiczów i Matusewiczów wyruszyła więc z Tomska w drogę do ojczyzny. Płynęli parostatkiem rzeką Ob do rzeki Irtysz. Warunki podróży dawały się we znaki, huśtanie statku i śnieżyca były trudne do zniesienia. 13 września Ignacy, chory już wcześniej na serce, osunął się nagle i jakby zasnął w objęciach ukochanej żony. Syn Jan zrobił na statku trumnę i na najbliższym postoju w Tobolsku nad Irtyszem pochowano Ignacego. Po kilku dniach zgnębiona Elwira, syn Jan, córki Maria i Eugenia oraz Barbara z mężem Władysławem Matusewiczem i ich córeczką Julią wyruszyli drogą lądową przez Perm do Petersburga. Tam wszyscy spędzili kilka tygodni wspólnie z młodym Ignacym i Stanisławem. Następnie przez Rygę udali się do Warszawy. W Warszawie zaopiekowała się tułaczami ciotka Tomicka, wdowa po generale, powstańcu z 1831 roku − zamieszkali na wsi pod Warszawą i radzili, co dalej począć. Wówczas bliska krewna Elwiry, ciotka Suchorzewska, która w roku 1864 zaopiekowała się dziesięcioletnią Anielą, pozo-


III. Prószyńscy i Witkiewiczowie – zesłańcy do Tomska | 51

Ignacy Witkiewicz, fotografia, Tomsk, 1868

Stanisław Witkiewicz, Portret ojca Ignacego Witkiewicza, wegiel

stawioną w kraju przez Elwirę i Ignacego, wdowa zamieszkała w majątku Urdomina na Suwalszczyźnie, zaprosiła całą rodzinę do siebie. Wcześniej sprowadziła Ignacego i Stanisława z Petersburga. Wszyscy więc, z wyjątkiem Jana, który pozostał na praktyce rolniczej w posiadłości Tomickich, zjechali do Urdominy. W okolicy panował tyfus. Oprócz Elwiry i Stanisława reszta rodziny zachorowała. Umarła tylko ciotka, po której został testament z zapisem całego majątku na Elwirę.

KONRAD PRÓSZYŃSKI „KAZIMIERZ PROMYK” Życie dwóch przyjaciół, Konrada Prószyńskiego i Stanisława Witkiewicza, rówieśników, których dziecięce i młodzieńcze lata upływały na Syberii w Tomsku, było okresem wspólnej pracy, pierwszych miłości, rozmów, dyskusji, tęsknoty do kraju, a przede wszystkim do wolności. Już wtedy czuli chęci i siłę do działania na rzecz wyzwolenia Polski. Z początku wyobrażali sobie, że będą walczyć zbrojnie przeciw zaborcy, ale gdy w końcu 1868 roku, po samodzielnym powrocie z Tomska, przybyli do Warszawy, ich patriotyczny entuzjazm i zapał ostudziła panująca tu atmosfera uśpienia i obojętności. Zmienili plany, ale nie marzenia, każdy z nich poszedł własną drogą, a mimo to łączył ich wspólny cel, który realizowali. Była nim bezinteresowna praca humanistyczna u podstaw, praca wykonywana dla dobra narodu, bez wytchnienia, do ostatnich chwil życia. Konrad zmarł, mając pięćdziesiąt siedem lat, a Stanisław sześćdziesiąt cztery, obydwaj do końca wypełniający swoje misje i marzący o wolności dla kraju. Ścieżki ich życia


52 | Nie tylko Witkiewiczowie |

Cecylia z Puciatów Prószyńska, fot. A. Puciata, Warszawa, 1880

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Konrad Prószyński, fot. A. Puciata, Warszawa, 1875

Konrad Prószyński, fot. A. Puciato, rewers, Warszawa, 1875

przecinały się, kontakty między nimi były zawsze serdeczne. Trwałość więzi wzmocniona została faktem, iż ukochana siostra Konrada, Zenona z Prószyńskich Bekowa, od 1899 roku na stałe przebywała w Zakopanem, gdzie kilka lat wcześniej zamieszkał Stanisław. Ani Konrad Prószyński, ani Stanisław Witkiewicz nie mogli wtedy przypuszczać, że po siedemdziesięciu ośmiu latach od ich powrotu z Syberii rody Witkiewiczów i Prószyńskich połączą się więzami krwi. Kiedy po krótkim pobycie Stanisław opuścił Warszawę, młody siedemnastoletni Konrad poczuł się bardzo osamotniony. Na początku 1869 roku przedostał się do Krakowa, nielegalnie przekraczając granicę (nie posiadał paszportu) i trafił do redakcji pisma dla kobiet „Kalina”. Spotkanie tam i rozmowa z Adamem Asnykiem były punktem zwrotnym w życiu młodzieńca. Dzięki poecie zrozumiał, że o wolność można walczyć nie tylko orężem. Przestał marzyć o karierze wojskowej i postanowił poświęcić się pracy w dziedzinie oświaty. Po powrocie do Warszawy toczył wewnętrzną walkę, modlił się żarliwie do Boga, prosząc o siły i wsparcie do działania. Pragnął przy tym pozostać człowiekiem szlachetnym i bezinteresownym. Zaczął kształtować w sobie te zalety, choć samemu było mu trudno. Pisał często do rodziców do Tomska. Krótko pracował w redakcji tygodnika „Opiekun Domowy”, w którym zamieścił artykuły o Tomsku, Laponii i Kałmukach, ale zmiana składu redakcji uniemożliwiła dalszą współpracę. Konrad był samoukiem − w wieku dwudziestu jeden lat (w 1872) udało mu się zdać maturę jako ekstern. W tym samym roku dostał się na wydział prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Znalazł też sobie dorywczą pracę − trzy godziny korepetycji za wyżywienie i kąt do mieszkania w pokoju za parawanem. Stopniowo dawał coraz więcej lekcji. Będąc na pierwszym roku studiów, ożenił się z Cecylią z Puciatów, panną o cztery lata młodszą. Rodziny znały się jeszcze z Mińska przed zesłaniem Prószyńskich na Syberię. W Warszawie przy ulicy Nowy Świat 34 ojciec Cecylii, Atanazy Puciata, miał zakład


III. Prószyńscy i Witkiewiczowie – zesłańcy do Tomska | 53

fotograficzny, który jednak nie przynosił spodziewanych dochodów. Młodzi małżonkowie wynajęli pokój na poddaszu przy ulicy Chmielnej 20, mieli też zapewnione przez dwa lata obiady u Puciatów. Cecylia, poza fortepianem, nie otrzymała posagu. Konrad zajęty był od rana do nocy – na uniwersytecie i udzielając korepetycji. Po roku urodził im się syn Tadeusz. Kiedy w 1873 roku Stanisław Witkiewicz, z matką i siostrami Marią i Eugenią, zjechał z Urdominy do Warszawy, zacieśniły się między Stanisławem i Konradem więzi przyjaźni i obudził się w nich zapał do realizowania marzeń. W latach 1872-1874 Konrad angażował się w tworzenie studenckich kół samokształceniowych, prowadzących pionierską i nowatorską działalność. Powstało koło szerzenia oświaty, biblioteczne, a także Studenckie Koło Wioślarskie. Z jego składek zbudowano łódź, którą nazwano „Wanda”. Poza Prószyńskim współwłaścicielami łodzi i pionierami wioślarstwa sportowego po Wiśle byli Stanisław Witkiewicz i Adam Chmielowski (malarz i późniejszy zakonnik Brat Albert). Pomysł Konrada ożywienia ruchu wioślarskiego na Wiśle zrodził się ze wspólnych ze Stanisławem obserwacji ruchu żeglugowego na rzekach Rosji. Koło wioślarskie organizowało krótkie i dłuższe rejsy po Wiśle. Starania Prószyńskiego o zalegalizowanie towarzystwa wioślarskiego wtedy nie powiodły się. Warszawskie Towarzystwo Wioślarskie powstało dopiero w roku 1882, a w późniejszych latach za jego przykładem zalegalizowano towarzystwa wioślarskie w Płocku, Włocławku i Sandomierzu. Folkmar Fleck, Przystań w Tomsku, 1862


54 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

W czasie letniego wypoczynku z żoną i synkiem na wsi pod Kałuszynem, Konrad zetknął się bezpośrednio z problemem analfabetyzmu wśród ludności wiejskiej – nikt we wsi nie umiał czytać. Na ścianie budynku, z daleka widocznej przez przechodniów, narysował wymyślony przez siebie elementarz. Pomysł uczenia czytania za pomocą elementarza ściennego stał się dla niego natchnieniem i życiowym drogowskazem. Używając pseudonimu „Kazimierz Promyk”, wydał „Elementarz ścienny” i książeczkę o Stanisławie Staszicu, którego uważał za patrona pracy organicznej dla dobra ludu. Opracował też książkowy „Elementarz, na którym nauczysz się czytać w 5 albo 8 tygodni”. Książkowy elementarz cieszył się ogromnym powodzeniem ze względu na nową, przystępną metodę nauczania oraz bardzo niską cenę (7 groszy). Szczególną rolę odgrywała i przykuwała uwagę idea samouctwa. Elementarz ten doczekał się 62 wydań. W Warszawie powstał ruch przeciwdziałający wynarodowieniu Polaków jako odpowiedź na wydany przez zaborcę zakaz używania języka polskiego w szkołach. Wyjątkowym restrykcjom poddany był Uniwersytet Warszawski. Na uczelni trzej studenci, wśród nich Konrad Prószyński, utworzyli zakonspirowaną grupę pod nazwą Towarzystwo Oświaty Narodowej (TON), którego celem było szerzenie oświaty poprzez naukę i rozpowszechnianie czytelnictwa popularnych wydawnictw oraz powstawanie księgarni i szkółek ludowych. Wkrótce po założeniu TON pojawili się w Warszawie socjaliści, którzy przekonali niektórych jego członków do założenia socjalistycznej organizacji. Konrad do nich nie przystąpił i postępując konsekwentnie, nigdy nie związał się z żadnym ugrupowaniem politycznym. W celu poznania działalności oświatowej na ziemiach polskich Prószyński w czasie wakacyjnej wycieczki, w 1876 roku, wybrał się za kordon, jak wówczas mówiono, czyli do zaborów pruskiego i austriackiego. W lecie tego roku, przy pomocy grup studenckich, Promyk rozprowadził swój elementarz w różne zakątki ziem polskich pod zaborami. Sam

Elementarze Promyka, Warszawa, 1879

O Księdzy Stanisławie Staszicu, Warszawa, 1879


III. Prószyńscy i Witkiewiczowie – zesłańcy do Tomska | 55

Kazimierz Promyk, Obrazowa nauka czytania i pisania, wyd. 15, Warszawa, 1917


56 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

objechał Kraków, Lwów, Cieszyn, Bytom, Poznań, Chełmno i Toruń; wszędzie tam rozmawiał z włościanami, poznawał ich tradycje i stroje, odwiedzał także pisarzy ludowych i księgarzy. Owocem tej oświatowej podróży stał się elementarz „Obrazkowa nauka pisania i czytania oraz elementarz dla samouków”, wydany po raz pierwszy w 1879 roku. Zarówno pierwszy, jak i drugi elementarz przeszły do historii oświaty ludowej pod nazwą „Elementarz Promyka”. W tym samym roku, po trzech latach działalności, zostało rozwiązane Towarzystwo Oświaty Narodowej. Wtedy Prószyński całkowicie zaniechał pracy konspiracyjnej i zajął się legalną działalnością oświatową. Początkowo „Obrazkowa nauka pisania i czytania” nie cieszyła się dużym powodzeniem, przede wszystkim z powodu dość wysokiej ceny (1 zł 20 gr.). Po ośmiu latach wydano, udoskonalony przez Promyka, podręcznik „Obrazkowa nauka czytania i pisania”, który na zjeździe Towarzystwa Pedagogicznego w Londynie w 1892 roku zdobył, z pięciuset prezentowanych na wystawie, pierwszą nagrodę i uznany został za najlepszy na świecie. Był to pełny elementarz, nadający się również do użytku w szkołach, a ukazywał się do 1920 roku. Konrad Prószyński nigdy nie odebrał nagrody w wysokości tysiąca funtów przyznanej mu w Londynie. Obawiał się wyjazdu z kraju, ponieważ z powodu nagonki Warszawskiego Komitetu Cenzury jego nieobecność mogła skutkować zamknięciem gazety, którą wydawał. Natomiast po roku 1905 elementarz, pod zmienionym nieco tytułem „Obrazowa nauka czytania i pisania”, stał się podręcznikiem szkolnym. Mimo iż carskie Ministerium Oświecenia uznało, że elementarz Konrada Prószyńskiego nadawał się dla szkół w Królestwie Polskim, nie zalecał go kurator warszawski. Na szczęście nie wszyscy nauczyciele szkół podstawowych stosowali się do tego polecenia. Z biegiem lat rodzina Prószyńskich powiększała się. Drugi syn Kazimierz urodził się w 1875 roku, a później w odstępach dwuletnich córka Jadwiga i syn Stefan. Po roku 1878, kiedy Konrad Prószyński założył Księgarnię Krajową oraz jego elementarz uzyskał odpowiedni poziom dydaktyczny, mógł podjąć nowe zadanie − utworzenie własnej gazety. Po przejściu drogi przez mękę, ze względu na utrudnienia stwarzane przez władze rosyjskie, udało mu się uzyskać koncesję na wymarzone wydawnictwo. Po trzech latach starań pierwszy numer „Gazety Świątecznej” ukazał się na początku 1881


III. Prószyńscy i Witkiewiczowie – zesłańcy do Tomska | 57

roku − Konrad nie miał wtedy jeszcze trzydziestu lat. Redakcja mieściła się w Warszawie na placu Trzech Krzyży, a po upływie ćwierćwiecza przeniesiona została na skrzyżowanie ulic Świętokrzyskiej 2 i Nowego Światu. Równocześnie z „Gazetą Świąteczną” ukazał się kalendarz „Gość”, który poddawany był przez zaborcę ostrej cenzurze, ale i tak udawało się przemycać w nim różne patriotyczne treści. Zawarte tam informacje oraz porady, gry i loteryjki cieszyły się dużym zainteresowaniem i poczytnością, szczególnie wśród włościan. Księgarnia Krajowa Prószyńskiego, działająca jako wydawnictwo, zwykła księgarnia oraz księgarnia wysyłkowa służyły głównie ludziom z małych miast i wsi. Dzięki niej Promyk miał ułatwioną drogę do kolportowania swoich elementarzy i kalendarzy. Do upowszechniania metody uczenia, czytania i pisania, opracowanej przez Promyka, włączali się jego zwolennicy, drukując przychylne recenzje na łamach innych czasopism, również przyczyniło się powstanie stowarzyszenia, na którego konto wpływały datki, nawet z Ameryki. Gazeta do tego zamieszczała informacje krajowe i światowe, zarówno o tematyce politycznej, jak i społecznej oraz gospodarczej. „Gazeta Świąteczna” wychodziła przez 58 lat i wydano ponad trzy tysiące numerów.

Stanisław Witkiewicz w odwiedzinach u Konrada Prószyńskiego. Fot. Promyk, Warszawa, 1884

Stanisław Antoni Prószyński, Warszawa, ok. 1884


58 | Nie tylko Witkiewiczowie |

Wandzia Korzonówna, 1868

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Wanda z Korzonów Prószyńska, 1886 /AR

W październiku 1884 roku w rodzinie Konrada Prószyńskiego wydarzyła się wielka tragedia. Jego żona Cecylia (mając zaledwie 29 lat) popełniła samobójstwo, pozostawiając czwórkę dzieci. Najstarszy syn miał lat jedenaście, a najmłodszy pięć. Rodzina Puciatów obwiniała Konrada o śmierć ich córki, ale sama nie pomagała Cecylii w opiece nad dziećmi i nie służyła moralnym wsparciem młodej matce. Konrad bardzo dużo czasu poświęcał pracy zapewniającej byt rodzinie oraz działalności społecznej, która była jego pasją. Cecylia, wychodząc za mąż w wieku siedemnastu lat, nie była przygotowana do ponoszenia trudów życia codziennego i egzystencji w ubóstwie. Wprawdzie z biegiem lat warunki bytowania rodziny znacznie się poprawiły, ale wraz z narodzinami dzieci przybywało obowiązków, którym młoda kobieta nie umiała podołać. Z pomocą trzydziestotrzyletniemu wdowcowi i jego dzieciom pospieszył ojciec Konrada, Stanisław Antoni Prószyński, który od 1883 roku też był wdowcem. Zamieszkał u Konrada wraz ze swoją gospodynią i prowadził gospodarstwo, zastępując wnukom matkę i ojca. W dwa lata po śmierci żony Konrad ożenił się powtórnie z Wandą, młodszą od niego o 12 lat, córką historyka Tadeusza Korzona. Z rodziną Korzonów Promyk był zaprzyjaźniony, gdyż bywał w ich domu na cotygodniowych środowych spotkaniach, słynnych w kręgu inteligencji warszawskiej. Konrad i Wanda wzięli ślub w 1886 roku w Krakowie. Wanda stała się kochającą i troskliwą matką dla swoich pasierbów, później znakomitą matką dla siódemki własnych dzieci, także oddaną i kochającą żoną dla Konrada oraz współpracownikiem w jego wydawnictwie. Jako córka historyka dziejów Polski była patriotką i te ide-


III. Prószyńscy i Witkiewiczowie – zesłańcy do Tomska | 59

Wanda z Korzonów Prószyńska, 1890 /AR

Konrad Prószyński, 1900

ały przekazywała swoim dzieciom. Umiała też tworzyć wokół siebie i w domu atmosferę serdeczności i pogody, co bardzo doceniła siostrzenica Konrada Prószyńskiego, Helena Bekówna, która jako szesnastoletnia sierota znalazła się pod opieką Wandy. Konrad Prószyński, zgodnie ze zobowiązaniem złożonym w okresie narzeczeństwa, sam wychowywał starszych synów z pierwszego małżeństwa i kierował ich kształceniem, posyłając do dobrych i drogich szkół. Najstarszy Tadeusz ukończył Instytut Gospodarstwa Wiejskiego i Leśnictwa w Puławach, był literatem, posłem na sejm. Drugi z kolei, Kazimierz ukończył Wyższą Szkołę Techniczną w Liège w Belgii, stał się wybitnym wynalazcą, twórcą polskiej kinematografii. Trzeci, Stefan, najtrudniejszy pod względem wychowawczym, nie chciał się uczyć i nie podporządkowywał się rygorom katechetycznym, do których Konrad przywiązywał dużą wagę. W końcu umieszczony został przez ojca w zakładzie wychowawczym w Miejscu Piastowym (okolice Krosna), na terenie Galicji, co w konsekwencji zaowocowało nabraniem chęci do nauki i ukończeniem aż trzech fakultetów w Wiedniu. Stefan został prawnikiem i profesorem Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu. Córka Konrada Jadwiga była artystką rysownikiem, jej mąż Michał Róg, publicystą, posłem i senatorem. Cała czwórka dzieci Konrada Prószyńskiego, z pierwszego małżeństwa z Cecylią z Puciatów, pracowała, w różnym okresie swojego życia, przy redagowaniu „Gazety Świątecznej”. Z małżeństwa Promyka z Wandą z Korzonów urodziło się siedmioro dzieci −


60 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

pierwszy Tomasz, architekt, jako kawaler w wieku dwudziestu pięciu lat zmarł na białaczkę, druga Wanda to żona agronoma Piotra Gałąski, trzeci Konrad był kapitanem marynarki handlowej i dziennikarzem. Losy czwartej Janiny, artystki malarki i dziennikarki – przeplatały się z życiem kuzynek Zofii i Heleny Bek. Piątym dzieckiem Wandy i Konrada była Stanisława, dziennikarka i żona Belina Czechowicza, ziemianina. Szósty − Bolesław, w wieku osiemnastu lat zginął w bitwie z bolszewikami pod Ossowem w 1920 roku. Najmłodszy Marek, urodzony w 1906 roku, geolog, docent Instytutu Geograficznego Uniwersytetu Warszawskiego, zmarł w 2003 roku. Również dzieci z drugiego małżeństwa Promyka, z wyjątkiem Marka, brały udział w redagowaniu „Gazety Świątecznej”. Artykuły Konrada Prószyńskiego, który sprawował Trzy pokolenia Prószyńskich – stoją z tyłu od lewej: Maksymilian (brat Konrada), Tadeusz (syn Konrada), Konrad, Stanisław Antoni (ojciec Konrada); w pierwszym rzędzie od lewej: Stefan (syn Konrada), Zenona (siostra Konrada), Wanda z Korzonów (druga żona Konrada), Antonina z Podkońskich (druga żona ojca Konrada), Kazimierz (syn Konrada), na pierwszym planie siedzi Jadwiga (córka Konrada), Warszawa, ul. Miodowa 3, 1887 /AR


III. Prószyńscy i Witkiewiczowie – zesłańcy do Tomska | 61

Dzieci Konrada Prószyńskiego (od prawej): Tadeusz (1873-1925), Kazimierz (1875-1945), Jadwiga (1877-1956), Stefan (1879-1955), Tomasz (1887-1912), Wanda (1889-1953), Konrad (1891-1942), Janina (1892-1956), Stanisława (1896-1966), Bolesław (1902-1920), Marek (1906-2003). Fot. Bronisław Mieszkowski, 1907

kierownictwo redakcji aż do śmierci, zajmowały średnio ponad 40% zawartości tego tygodnika. Poza tym sam dokonywał korekty wszystkich tekstów, przywiązując szczególną wagę do poprawności języka polskiego. Nadal dużo czasu poświęcał na udoskonalanie metod nauki czytania oraz pisania i bolał nad tym, że w Królestwie Polskim jest wciąż ponad 50% analfabetów. W roku 1885, jako publicysta w „Gazecie Świątecznej”, rozpoczął pracę dziennikarską Dyonizy Beck. Zakochał się w siostrze Konrada, Zenonie Prószyńskiej i został jej mężem, a tym samym szwagrem Promyka. Po dziesięciu latach założył jedno z najlepszych pism w Zakopanem – „Przegląd Zakopiański”. Promyk pozyskiwał również współpracowników wśród chłopów. Przysyłane przez nich teksty korygował tylko pod względem stylistycznym i ortograficznym, po czym publikował niejednokrotnie na pierwszej stronie gazety. Przykładem takiej współpracy był włościanin Michał Mosiołek, który jako samouk rozpoczął naukę od elementarza − kiedy pasł bydło na pastwisku, nauczył się świetnie pisać i czytać, między innymi „Gazetę Świąteczną”, a później do niej pisał. Przez dwanaście lat, aż do śmierci, współpracował


62 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

z Promykiem, co Prószyński upamiętnił w tysięcznym numerze swojego tygodnika, gdzie wśród wymienionych zmarłych współpracowników szczególnie podkreślił działalność Mosiołka. Konrad Prószyński nie oszczędzał się w pracy, nigdy nie miał wypoczynków dłuższych niż jeden tydzień, był też odpowiedzialnym i troszczącym się o dzieci ojcem. Przepracowanie i ogólne przemęczenie spowodowały, iż zapadł na zdrowiu. Trzymiesięczna kuracja sanatoryjna w Abbazii nad Adriatykiem (obecnie Opatija), którą przeszedł w 1901 roku, poprawiła jego stan zdrowia. Na początku 1906 roku, w Sali Muzeum Przemysłu i Rolnictwa odbył się pierwszy pokaz obrazowej nauki czytania i pisania prowadzony przez Prószyńskiego. Niedługo po tym wydarzeniu władze rosyjskie wstrzymały drukowanie „Gazety Świątecznej” i zniszczyły drukarnię. Dopiero po ponad miesiącu zezwolono na wznowienie publikacji. Prószyński przez całe lata borykał się z cenzurą i mimo, iż starał się nie zamieszczać w swojej gazecie „buntowniczych” informacji, cenzorzy zawsze znajdowali powód do zastrzeżeń. Na przykład zakazane było wzmiankowanie o niepodległym i silnym państwie polskim, w ogóle odwoływanie się do historii Polski z okresu jej niepodległości było zabronione. Nakazywano także Promykowi zamieszczanie wiadomości z życia cara i dworu pod groźbą zamknięcia redakcji. Ponieważ „Gazeta Świąteczna” posiadała ponad cztery tysiące prenumeratorów, w większości pochodzenia wiejskiego, stosunek cenzury był o wiele bardziej restrykcyjny niż w przypadku innych, mniej poczytnych periodyków i dzienników warszawskich. Promyk starał się obchodzić rozporządzenia cenzury na różne sposoby. Dawał cenzorom łapówki i podarki, co odczuwał jako dyskomfort psychiczny. Wydarzenia związane z cenzurą i chwilowym zamknięciem wydawnictwa przyczyniły się do nawrotu choroby. Wyjechał więc wraz z żoną i młodszymi dziećmi na leczenie zapalenia płuc do OtwocKalendarz Gość z 1881, podpis ryciny Jan Sobieski oraz „Gość” 1884 podpis po cenzurze Wojak


III. Prószyńscy i Witkiewiczowie – zesłańcy do Tomska | 63

Stanisław Witkiewicz, Warszawa, 1878 /AR

Rewers, dedykacja dla Promyka – „Pamiątka miłych wspomnień 1878” /AR

ka, a po powrocie kontynuował prezentacje nauki czytania z wykorzystaniem wielkich barwnych tablic. Nieprzychylna i dokuczliwa bywała krytyka warszawskiej prawicowej i lewicującej prasy wobec „Gazety Świątecznej”, która nie utożsamiała się z działalnością żadnej partii. Na szczęście Promyk miał też i przychylne opinie − na przykład Bolesław Prus w artykule opublikowanym w „Tygodniku Ilustrowanym” scharakteryzował sylwetkę autora elementarzy, przedstawiając go jako człowieka wiarygodnego, o szlachetnym charakterze, ogromnej wytrwałości i uporze, całym sercem oddanego sprawie walki z analfabetyzmem na ziemiach polskich. Konrad Prószyński przez kilkanaście lat pobytu Stanisława Witkiewicza w Warszawie utrzymywał z nim serdeczną więź, spotykali się prywatnie lub w gronie wspólnych znajomych i przyjaciół. Bezpośredni kontakt między nimi urwał się, gdy w 1890 roku Witkiewicz wyjechał na stałe do Zakopanego. Ponownie spotkali się w Zakopanem w 1907 roku. W kwietniu tego roku stan zdrowia Promyka pogorszył się. Zalecono mu zmianę klimatu, wyjechał więc na przeszło miesiąc na Lido koło Wenecji, ale zamiast poprawy


64 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Konrad Prószyński, Rembertów, 1892

Konrad Prószyński z żoną Wandą, Chorwacja-Rjeka, 1901

dostał duszności i pojawiła się gorączka.Wanda przewiozła męża do górskiego uzdrowiska Reichenhall w Bawarii. Kuracja nie przyniosła spodziewanego efektu i zrozpaczona Wanda przyjechała z nim do Zakopanego, gdzie zatrzymali się u siostry Konrada, owdowiałej Zenony i jej córek Zofii i Heleny. W kwietniu zmarł właśnie, w wieku czterdziestu dwóch lat, mąż siostry Konrada, Dyonizy Bek. Wówczas po raz ostatni przyjaciele, Promyk i Stanisław Witkiewicz, obydwaj chorzy i cierpiący − spotkali się. Konrad na pół roku przed śmiercią, a Stanisław przygotowujący się do podróży w celach leczniczych. W Zakopanem lekarze wykryli we krwi Konrada gronkowca, sprowadzona szczepionka pomogła, ale choroba spowodowała zapalenie nerek. Ostatniego października 1907 roku dopełnieniem boleści stała się niespodziewana śmierć ukochanej siostry Konrada, Zeni, która zasłabła na grobie męża na Pęksowym Brzyzku i wkrótce zmarła. Pozostały dwie osierocone siostry, Zofia i Helena, w wieku siedemnastu i czternastu lat. Po pogrzebie Zeni z Prószyńskich Bekowej zaplanowano opiekę nad sierotami. Od powrotu do Warszawy w grudniu Konrad czuł się już bardzo źle. W lipcu 1908 odszedł na zawsze. Został pochowany na warszawskim cmentarzu Powązkowskim − żegnały go tłumy ludzi. Pogrzeb miało prowadzić trzech księży, ale niespodziewanie zjawiło się szesnastu – niektórzy przyjechali z daleka, aby oddać ostatnią posługę zmarłemu. W listopadzie tego roku jego przyjaciel od czasów dzieciństwa i młodości, Stanisław Witkiewicz, chory na gruźlicę i artretyzm, opuścił ojczyznę na zawsze, udając się na kurację do Lovrany, gdzie w 1915 roku zakończył życie.


III. Prószyńscy i Witkiewiczowie – zesłańcy do Tomska | 65

Konrad Prószyński – Kazimierz Promyk całe swoje życie, od wczesnej młodości, poświęcił krzewieniu kultury i oświaty wśród najszerszych mas ludowych w czasie kiedy było to zakazane i był pierwszym (w historii Polski), który uczynił to na tak szeroką skalę. Od dziennikarzy wymagał postawy patriotycznej i wysokiego poziomu etycznego, gdyż według niego powinni przekazywać nie tylko wiadomości, ale także szerzyć umiłowanie prawdy. Prószyński wykazywał też troskę o prostotę języka trafiającego do zwykłego człowieka. Dlatego po jego śmierci rodzina, kontynuując tę tradycję, dbała o przejrzystość drukowanych w gazecie tekstów. I tak na przykład przy okazji zamieszczania wspomnień Promyka, redakcja przepraszała czytelników za występujące w cytatach wyrazy obcojęzyczne, których znaczenie tłumaczone było na końcu artykułów. Podstawą nauki czytania, według Promyka, była zasada: nie uczyć alfabetu, nie sylabizować, od razu czytać. Bazując na tym wypróbowanym przez Promyka systemie nauki, Marian Falski w późniejszych latach opracował swój elementarz. Żaden człowiek przełomu XIX i XX wieku nie zrobił tyle dla oświaty ludowej co Promyk – nauczył czytać wielkie rzesze włościan. Jego ogromny wysiłek nie poszedł na marne. Promyk osiągnął niebywały efekt, który został doceniony w wolnej już Polsce. Konrad Prószyński (Promyk), 18.05.1908


66 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Wnuk Konrada Prószyńskiego, po 1989 roku, założył wydawnictwo książkowe, kontynuując dzieło przodka i utrwalając pamięć o nim. Ze wszystkich jedenaściorga dzieci Konrada najbardziej znanym został Kazimierz, twórca polskiej kinematografii, światowej sławy wynalazca.

Grób Konrada Prószyńskiego na Starych Powązkach w Warszawie, ok. 1910

Pogrzeb Kondrada Prószyńskiego, 1908


III. Prószyńscy i Witkiewiczowie – zesłańcy do Tomska | 67

Wspomnienie pośmiertne Konrada Prószyńskiego, Gazeta Świąteczna, nr 1433, 1908


68 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Kazimierz Prószyński, 1907 /AR

Mieczysław Karłowicz, 1903

KAZIMIERZ PRÓSZYŃSKI Drugim w kolejności synem Konrada Prószyńskiego – „Promyka” był Kazimierz, urodzony w Warszawie w 1875 roku, człowiek o nieprzeciętnym umyśle, wielki wynalazca. W wieku dwudziestu lat skonstruował pierwszy na świecie kinematograf (aparat filmowy), nazwany przez niego pleografem. Matka Kazimierza, Cecylia z Puciatów zmarła, kiedy chłopiec miał dziewięć lat. Druga żona Promyka, Wanda z Korzonów, została wspaniałą matką i przyjacielem dla swojego pasierba. Choć po powrocie do Warszawy z zesłania − z Tomska − w rodzinie Prószyńskich nie zajmowano się już zawodowo fotografią, zawsze w domu był aparat fotograficzny i Kazimierz od dziecka miał z nim kontakt. Od dwunastego roku życia przyjaźnił się z Mieczysławem Karłowiczem – również pasjonatem fotografii − późniejszym kompozytorem. Urządzali wspólnie rozmaite seanse fotograficzne, przeprowadzali doświadczenia elektryczne. Najmilszą dla Kazimierza rozrywką było obmyślanie i konstruowanie różnych maszyn. Na pierwszym roku studiów na politechnice w Liège w Belgii skonstruował przyrząd pod nazwą ekspedytor uniwersalny do składania papieru, nakładania opasek i naklejania adresów. Miał on praktyczne zastosowanie przy wysyłaniu nakładu gazet lub książek z drukarni i wydawnictw. W opatentowaniu tego urządzenia w Berlinie pomógł mu Mieczysław Karłowicz, przebywający tam na studiach muzycznych. Wynalazek Prószyńskiego został doceniony i wprowadzony do powszechnego użytku w Warszawie w 1898 roku.


III. Prószyńscy i Witkiewiczowie – zesłańcy do Tomska | 69

W tym samym roku skonstruował urządzenie telewizyjne – telefot, jednak z przyczyn materialnych nie zgłosił tego wynalazku do urzędu patentowego (był to proces bardzo kosztowny). Kazimierz po roku nauki przerwał studia i wrócił do Warszawy. Był genialnie uzdolniony, posiadał dużą wiedzę techniczną, którą pragnął zmaterializować w swoich wynalazkach. I tak oto w 1895 roku skonstruował, wspomniany już, aparat kinematograficzny − pleograf. Był to aparat do zdjęć i projekcji filmów, zaopatrzony w urządzenie do przesuwania taśmy filmowej, celuloidowej, perforowanej w środku między klatkami, o rozmiarze 45x38 milimetrów. Pleograf był pierwszym polskim aparatem kinematograficznym o dużym znaczeniu historycznym. Prószyński nakręcał pleografem krótkie scenki rodzajowe z życia Warszawy. Z powodu problemów finansowych młodemu Kazimierzowi nie udało się opatentować wynalazku, a udoskonalanie aparatu zajęło mu kilka następnych lat. Jako student nie posiadał własnych dochodów, a jego ojca nie stać było na pełne wyposażenie pracowni dla syna. Pracował głównie sam, bez zaplecza i wsparcia. Z czasem pojawiali się, na szczęście, inni pasjonaci, elektrotechnicy i profesorowie, którzy ofiarnie i bezinteresownie przychodzili z pomocą młodemu wynalazcy. Udoskonalanie pleografu polegało głównie na wyeliminowaniu hałaśliwej pracy aparatu, migotań światła i drgań obrazu w czasie projekcji. Wady urządzenia powodowały u widzów bóle głowy i łzawienie oczu, co uniemożliwiało oglądanie filmu dłużej niż piętnaście minut. Eliminacja tych mankamentów stała się dla naukowców sprawą priorytetową, jednak jako pierwszemu udało się tego dokonać właśnie Kazimierzowi Prószyńskiemu. Jego wynalazek został doceniony i przyjęty z entuzjazmem we Francji, a w dowód uznania w 1910 roku Towarzystwo Popierania Przemysłu Narodowego odznaczyło Prószyńskiego srebrnym medalem. Kinematograf Prószyńskiego zapoczątkował wielki przełom w rozwoju sztuki kinematograficznej. Od 1909 roku zaczęły powstawać filmy pełnometrażowe, co spowodowało rozwój przemysłu filmowego. Wynalazca mieszkał już wtedy w Paryżu. Niezrozumiała była obojętność polskich środowisk naukowych wobec doniosłych osiągnięć Polaka. W tych czasach w Polsce, w niektórych kręgach społecznych, kino uważano za niegodną i gorszącą rozrywkę. Znany jest fakt, że Stefan Żeromski i Bolesław Prus chodzili do kina po kryjomu. Natomiast we Francji rozpoczęto produkcję aparatów filmowych według konstrukcji Prószyńskiego, pozostawiając pierwotną nazwę „pleograf”. Na świecie uznaje się Francuzów, braci Lumière za pionierów kinematografii, a w rzeczywistości to Polak Kazimierz Prószyński był pierwszym wynalazcą. Palmę pierwszeństwa oddał mu zresztą sam Louis Lumière, choć oficjalnie nie zrzekł się swojego zaszczytu na rzecz Polaka − podczas prezentacji pleografu w Paryżu w 1909 roku wypowiedział się podobno, że Prószyński jest pierwszym w kinematografii, a on drugi. Znana jest też opinia pewnego amerykańskiego profesora fizyki o Prószyń-


70 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

skim jako Kolumbie w dziedzinie kinematografii. Ale o oficjalnym uznaniu pierwszeństwa wynalazku decydowała data jego opatentowania. Kazimierz Prószyński nie zabiegał o splendor, kierował się względami społecznymi, które to ideały wyniósł z domu rodzinnego a największą dla niego nagrodą było rozpowszechnianie naukowych i konstrukcyjnych osiągnięć. Bardzo żałował, że przedwcześnie tragicznie zmarły (zasypany lawiną w Tatrach pod Małym Kościelcem w 1909 roku) przyjaciel z dzieciństwa Mieczysław Karłowicz, kompozytor, taternik oraz fotografik tatrzański, który zawsze motywował Prószyńskiego do działania, nie będzie już cieszyć się z efektów żmudnej pracy przyjaciela. Fragment listu Kazimierza z 1934 roku do biografa Karłowicza (Adolfa Chylińskiego) potwierdza więź łączącą go z Mieczysławem: „(…) Tak, to prawda, że znałem naszego wspólnego przyjaciela może najlepiej ze wszystkich – prócz matki jego. Od roku 1887 czy 88, tj. kiedy byliśmy 12-letnimi chłopcami, do 1898 nie miałem istoty bliższej mi, pomimo licznej rodziny, a i nie przypuszczam, aby on miał, poza matką naturalnie. (…)”. Po tej szczerej przyjaźni pozostało żartobliwe powiedzenie: „Kazimierz Prószyński był najlepszym pianistą wśród inżynierów fotografiki, a Mieczysław Karłowicz najlepszym fotografem wśród muzyków”. Prószyński ukończył w Belgii przerwane studia, uzyskując w 1908 roku tytuł inżyniera. Przez kilka następnych lat przedstawiał francuskiej Akademii Nauk coraz nowsze swoje odkrycia naukowe, które wykorzystywano do usprawnienia pracy kinematografu. Organizował w Paryżu, między innymi w Towarzystwie Fizycznym, prezentacje aparatu oraz pokazy filmowe, co spotykało się z wyjątkowym uznaniem i aplauzem. Wygłosił odczyt w Królewskim Towarzystwie Fotograficznym w Londynie, udzielał wielu wywiadów do prasy polskiej i zagranicznej. W latach 1907-1910 skonstruował pierwszą na świecie ręczną kamerę filmową, nazwaną aeroskopem, zademonstrowaną we francuskiej Akademii Nauk, a następnie Francuskim Stowarzyszeniu Fizycznym. Wynalazek ten dokonał przewrotu w technice filmowej. Dał reporterom do ręki narzędzie pracy i stworzył możliwość szybkiego przekazywania materiału informacyjnego. Produkcję aeroskopów podjęły firmy brytyjskie w Londynie, gdzie Prószyński zamieszkał w 1911 roku. W czerwcu tego roku wynalazca nagrał swoją kamerą uroczystości koronacyjne króla Jerzego V. Wkrótce po tym powstało w Londynie towarzystwo pod nazwą „The Aeroscope Company Limited, Proszynski’s Patent Camera”. Pierwsza ręczna kamera posiadała wady, ale były one sukcesywnie usuwane przez konstruktora. Pod koniec 1912 roku Prószyński zmienił w swojej kamerze napęd pneumatyczny, ładowany nożną pompką pneumatyczną, na elektryczny. Wszelkie udoskonalenia wynalazków z początku wykonywali na zlecenie Prószyńskiego zaprzyjaźnieni


III. Prószyńscy i Witkiewiczowie – zesłańcy do Tomska | 71

inżynierowie w Warszawie. Później współpracował z fabrykami angielskimi. Kampanią reklamową kamery zajmował się Cherry Kearton, brytyjski konstruktor i wynalazca. Osobiście testował kamerę podróżując po świecie, nakręcając filmy przyrodnicze i inne. Kazimierz Prószyński dużą wagę przywiązywał do funkcjonalności swoich wynalazków i ich szerokiego zastosowania, co zawsze podkreślał podczas prezentacji. Jako idealista i społecznik nigdy nie był zainteresowany własnymi korzyściami finansowymi. Ścisła przyjacielska współpraca Prószyńskiego z Cherry Keartonem zaowocowała przyznaniem w czerwcu 1913 roku genialnemu wynalazkowi − kamerze ręcznej − Wielkiego Złotego Medalu na Międzynarodowej Wystawie Kinematograficznej w Londynie. Wystawa stała się okazją do wygłoszenia odczytu przez Prószyńskiego, w którym położył duży nacisk na zastosowanie projekcji filmów w procesie nauczania w szkołach. O niezwykłym zainteresowaniu, wprost zachwycie, jego wynalazkiem świadczą słowa pewnego brytyjskiego wynalazcy: „Nie wiedzieliśmy dotąd, co to jest ręczna kamera, zanim nie zjawił się u nas Prószyński”. Kamera ręczna − aeroskop − służyła brytyjskim operatorom do nagrywania wszelkiego rodzaju wydarzeń, sporządzania kronik i reportaży. W czasie I wojny światowej, kiedy na froncie francusko-niemieckim zaczęto używać ręcznych kamer Prószyńskiego, wraz z nimi pojawiły się nowe zawody, takie jak koreKazimierz Prószyński filmuje aeroskopem z dorożki, Paryż, 1909


72 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Kazimierz Prószyński, Londyn, 1913

Porucznik Malins z aeroskopem, front belgijsko-niemiecki, 1914

spondent i operator wojenny. Żołnierze frontowi w okopach i na polu walki nie mogli wyjść ze zdumienia, patrząc na bohaterskich operatorów, biegających bez broni, z dziwnymi skrzynkami, podczas gdy na froncie niemiecko-rosyjskim operatorzy filmowi posługiwali się ciężkimi kamerami na nieruchomych statywach. Po 1920 roku ręczną kamerą Prószyńskiego wykonywano zdjęcia lotnicze podczas podróży dookoła świata, filmowano państwowe uroczystości, zawody hippiczne i wiele innych wydarzeń; sfilmowano także z ukrycia mecz piłki nożnej na otwarciu stadionu Wembley w Londynie (w 1925 roku). Używana w najrozmaitszych okolicznościach kamera ręczna w latach dwudziestych XX wieku święciła triumfy. Posługiwali się nią również Amerykanie, operatorzy z Paramount Co. & Metro, a także wytwórnie kronik filmowych niemal na całym świecie aż do czasów filmu dźwiękowego. Kamera ręczna – aeroskop – Kazimiera Prószyńskiego była używana przez ponad dwadzieścia lat jako niezwykle cenny wynalazek, niezastąpiony w kinematografii, szczególnie w dziedzinie filmu dokumentalnego. Pleograf i aeroskop, oprócz uznania i rozgłosu, dostarczyły wynalazcy środków finansowych na dalsze prace naukowe. Do poszukiwań możliwości sprzężenia obrazu z dźwiękiem, równocześnie z amerykańskim uczonym Thomasem Edisonem, włączył się Kazimierz Prószyński już w roku 1907 i zgłosił do urzędu patentowego w Berlinie pomysł pneumatycznego sprzężenia aparatu projekcyjnego z gramofonem. Urządzenie to nazwał kinofonem. Na pokazach konstruktor sam dobierał muzykę i reżyserował sztuki. Wciąż jednak udoskonalał swój


III. Prószyńscy i Witkiewiczowie – zesłańcy do Tomska | 73

wynalazek i mimo, iż był absolutnym pionierem w dziedzinie filmu dźwiękowego, to Thomas Edison wcześniej (w końcu 1912 roku) opatentował urządzenie nazwane kinetofonem, zanim dokonał tego Prószyński ze swoim kinofonem, zbyt pochłonięty pracami udoskonalającymi aparat. Wyjaśniał, że nie chciał oddawać do użytku publicznego sprzętu, który jest niedostatecznej jakości. Edison zaś, chociaż świadomy niedoskonałości aparatu, będąc pod presją publiczną, musiał ogłosić swój wynalazek. Kazimierz Prószyński pozostał tak oddany nauce, że światowy splendor go nie interesował. Dla niego najważniejszą sprawą była jak najwyższa jakość i powszechna użyteczność wynalazku. Natomiast wprowadzony w 1913 roku do kin warszawskich kinetofon Edisona szybko stracił uznanie widzów, skarżących się na złą jakość projekcji. Donośny terkot aparatu dominował nad przytłumionym dźwiękiem, co było mocno irytujące. Niejednokrotnie kierownik kina wychodził przed widownię i przepraszał zawiedzioną publiczność. Odzwierciedleniem niezadowolenia widzów kinowych w Warszawie były takie oto prześmiewcze wypowiedzi dotyczące wynalazku Edisona i jego „naśladowców”: „(…) udoskonalili synchronizm, uartystycznili syczenie i rzężenie fonografu, oczyścili reprodukcję głosu ludzkiego z wulgarnej przymieszki trywialności fabrycznej, ujednostajnili jego punktację z ułamkami sekwencji ruchu (…)”. Prószyńskiemu bardzo zależało na upowszechnieniu w polskich kinach jego kinefonu, ale na przeszkodzie stanął brak środków finansowych polskich przedsiębiorców, których nie stać było na produkowanie aparatury dźwiękowej, głównie z powodu zapory konkurencyjnej kapitału zagranicznego. W styczniu 1914 roku Kazimierz Prószyński zaprezentował w Królewskim Stowarzyszeniu Fotograficznym w Londynie projekt nowego aparatu, nazwanego „Oko”. Był to amatorski aparat filmowy, wielkości skrzynki o wymiarach 27 x 19 x 11 cm, dostosowany zarówno do robienia zdjęć, jak i do projekcji filmu. Użyta w nim taśma pozwalała na wywoływanie filmów i robienie odbitek w warunkach domowych. W tym właśnie celu wynalazca skonstruował również podręczną kopiarkę. Dla Prószyńskiego najważniejszą sprawą była powszechna dostępność aparatu w nauce i oświacie oraz dla każdego amatora – miłośnika kinematografii, który mógłby we własnym zakresie wywoływać filmy i robić odbitki. Pierwsza prezentacja aparatu „Oko” odbyła się wcześniej, bo w 1912 roku w Warszawie w Stowarzyszeniu Techników, dziś siedzibie Naczelnej Organizacji Technicznej przy ulicy Czackiego. Amatorski aparat był wtedy jeszcze niedopracowany i w fazie prób. Wybuch pierwszej wojny światowej uniemożliwił wynalazcy rozpoczęcie produkcji aparatu „Oko” w Anglii. Działalność naukowa i wynalazcza nie pochłonęła Kazimierza Prószyńskiego całkowicie. W sierpniu 1914 roku ożenił się z dwadzieścia dwa lata młodszą Dorothy, z domu Abrey, rodowitą Angielką, z którą rok później wyjechał do Nowego Jorku. Tam, w 1916 roku, przyszedł na świat syn, też Kazimierz, a po trzech latach córka Irena. Rodzicami


74 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Amatorski aparat kinematograficzny „Oko”

chrzestnymi małego Kazia zostali państwo Helena i Ignacy Paderewscy. Chrzest odbył się w 1918 roku w Nowym Jorku w kościele św. Stanisława. W wyniku zabiegów Prószyńskiego, przy silnym poparciu przyjaciela Ignacego Paderewskiego, powstało w Nowym Jorku towarzystwo akcyjne do produkcji i eksploatacji aparatu „Oko”; wysokość kapitału zakładowego planowano nawet do trzech milionów dolarów. Kiedy wydawało się, że wszystko jest gotowe do rozpoczęcia seryjnej produkcji amatorskiego aparatu w USA, sytuacja zmieniła się w wyniku przystąpienia Stanów Zjednoczonych (1917) do wojny światowej. W 1919 roku Kazimierz z żoną i dziećmi powrócili do Polski. Okres dwudziestolecia międzywojennego był dla Kazimierza Prószyńskiego pasmem zmagań z trudnościami związanymi z rozpoczęciem produkcji aparatu amatorskiego „Oko” na szeroką skalę, ale na warunkach, jakie dyktował wynalazca. Dzięki pomocy Józefa Beka, ówczesnego wiceministra spraw wewnętrznych, potem dyrektora Wydziału Samorządowego w tymże ministerstwie, powstała spółka akcyjna pod nazwą „Oko” (Centralna Europejska Wytwórnia Kinematografu Amatorskiego inż. Prószyńskiego). Józef Bek (1867-1931) był powinowatym Kazimierza (bratem Dyonizego Beka, szwagra Promyka − ojca Kazimierza). Marzenia Prószyńskiego o produkcji swoich aparatów w Polsce były bliskie realizacji. W celu rozszerzenia rynków zbytu oraz uzyskania wsparcia kapitału zagranicznego Pró-


III. Prószyńscy i Witkiewiczowie – zesłańcy do Tomska | 75

Akcja Spółki „Oko”

szyński wraz z Józefem Bekiem, członkiem zarządu spółki, udali się w podróż do Londynu, gdzie zainteresowanie amatorskim aparatem „Oko” było ogromne. Nie doszło jednak do współpracy, ponieważ Prószyński nie zgadzał się na zbyt wysoką, jego zdaniem, cenę urządzenia. Ten wspaniały wynalazca i cudowny człowiek nie mógł pogodzić się z tym, że ideały jego życia zamienia się na pieniądze, że o wszystkim decyduje komercja. Nie potrafił prowadzić rozmów handlowych, nie brał w ogóle pod uwagę zysków firm produkcyjnych, dyktował swoje warunki, żądał, żeby produkt końcowy był tani, dostępny dla każdego. W dążeniu tym pozostawał nieustępliwy do końca. Upór Prószyńskiego i wierność idealistycznym zasadom spowodowały, że próba stworzenia polskiego przemysłu kinematograficznego w powiązaniu z jego wynalazkami nie powiodła się. W Polsce wyprodukowano tylko sto aparatów „Oko” i w 1925 roku spółka rozpadła się. W latach dwudziestych i trzydziestych XX wieku wynalazca nadal pracował nad ulepszaniem swego amatorskiego dzieła. Na licznych wówczas wystawach w Polsce prezentowane były jego osiągnięcia naukowe. Dawało mu to możliwość wygłaszania prelekcji oraz wyświetlania własnych filmów z lat 1895-1902, które były pierwszymi filmami w historii polskiej kinematografii. W 1921 roku Kazimierz Prószyński został pierwszym honorowym członkiem polskiego Związku Przemysłowców Filmowych.


76 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Rodzina Prószyńskich zgromadzona wokół Wandy z Korzonów Prószyńskiej. Kazimierz stoi trzeci od prawej, Warszawa, 1921 /AR

Ten wielki wynalazca oddawał się również innemu zamiłowaniu, jakim była hodowla róż i w tej jakże romantycznej dziedzinie odniósł także sukces – wyhodował czarną ich odmianę. Życie rodzinne Kazimierza Prószyńskiego w dużym stopniu toczyło się w cieniu jego geniuszu i ogromnej pasji naukowej, której poświęcił się bez reszty. W okresie okupacji hitlerowskiej kontynuował swoją działalność. Opracował na przykład jeszcze inną wersję aparatu kinematograficznego, poza tym tak zwaną lampę totalną, reflektor eliminujący z projektorów drogie żarówki o dużej mocy. Innym arcyciekawym i ważnym wynalazkiem, nazwanym autolektorem, było urządzenie umożliwiające osobom niewidomym i słabo widzącym czytanie książek. Dźwięk nagrywano na taśmie filmowej, podobnie jak na płycie gramofonowej i odtwarzano go za pomocą autolektora. Kazimierz Prószyński wraz z nauczycielem z pobliskiej szkoły na warszawskim Mokotowie, gdzie mieszkał, konstruowali w warsztacie szkolnym prototypy różnych urządzeń. Niestety pech chciał, że którejś nocy hałas stamtąd dochodzący zwabił niemieckich żandarmów. W wyniku podejrzenia o produkcję broni Prószyński i nauczyciel zostali


III. Prószyńscy i Witkiewiczowie – zesłańcy do Tomska | 77

osadzeni w areszcie w Chodakowie. Po dziesięciu dniach zwolniono ich, lecz wynalazca ciężko zapadł na zdrowiu wskutek upokorzeń, głodu, zimna i ciężkich robót. Bardzo tragicznie potoczyły się późniejsze losy wielkiego naukowca. Wygnani z Mokotowa, Kazimierz z żoną i córką (syn już od 1938 roku przebywał w Stanach Zjednoczonych), w czasie powstania warszawskiego 25 sierpnia 1944 roku, znaleźli się w obozie przejściowym w Pruszkowie. Następnie zostali przewiezieni do obozu koncentracyjnego w Gross-Rosen. Wynalazca rozłączony z rodziną dostał się do obozu w Mauthausen. Zmarł 13 marca 1945 roku jako więzień obozowy numer 129957. Dorothy Prószyńska i córka Irena ocalały, wyemigrowały do USA, gdzie Dorothy zmarła w 1955 roku. Jedynymi rzeczami, jakie zabrał ze sobą wypędzony z Warszawy Kazimierz Prószyński, były amatorski aparat „Oko” oraz szkice ostatnich konstrukcji. Nie wiadomo, jaką drogą przedmioty te znalazły się po wojnie w Science Museum w Londynie, gdzie do dziś można je oglądać. W Polsce egzemplarz aparatu „Oko” znajduje się w Muzeum Kinematografii w Łodzi, a kamera, aeroskop − w Muzeum Techniki w Warszawie. Kazimierz Prószyński, obdarzony niezwykłą umysłowością, całe życie borykał się z trudnościami w realizacji swoich pomysłów. Nigdy nie interesowały go korzyści materialne płynące z opatentowania i upowszechnienia wynalazków, a przedstawiciele handlu i przemysłu mówili niezrozumiałym dla niego komercyjnym językiem. Zawsze konsekwentnie dążył do stworzenia polskiego przemysłu kinematograficznego. Pragnął założyć w Polsce fabrykę swoich aparatów, które stąd docierałyby na rynki zagraniczne, a Warszawę uczynić miastem przodującym w tym przemyśle. Zawsze najwyżej cenił fachowość i myśl techniczną polskich mechaników i uważał, że jedynie cechujący ich brak odwagi nie pozwalał im wyróżniać się na świecie. Jako krewni Kazimierza Prószyńskiego czujemy się dumni z tego, że w naszym drzewie genealogicznym posiadamy takiego geniusza, pioniera polskiej kinematografii i jednocześnie wielkiego idealistę i patriotę.


78 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

FRAGMENT DRZEWA GENEALOGICZNEGO RODU PRÓSZYŃSKICH

(osoby wspomniane w książce lub powiązane gałęziami z drzewami genealogicznymi innych rodów – zaznaczone na czarno)

legenda:

Klara Tryjarska

rok urodzenia rok śmierci współmałżonek bezdzietnie primo voto secundo voto

Sonata Olga 1979

Michał 1982

Anna 1983

Javier Bordas

Nuri 1985

Urszula 1985


| 79

herb lubicz


80 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Stanisław Witkiewicz, Dwór w Urdominie, 1872, olej


| 81

IV. URDOMINA − UTRACONY RAJ NA ZIEMI W URDOMINIE „Urdomina była cudna” − tak rozpoczęła opis dworu Maria Witkiewiczówna (Wspomnienia o Stanisławie Witkiewiczu, 1936) i dalej – „dwór stary po książętach Massalskich, wspaniały park, ogród pełen drzew owocowych i krzewów i kwiecia wydał się nam rajem, niestety prędko utraconym… Stary dom o grubych murach, łamanym dachu, o pokojach dużych, pięknie umeblowanych stylem empire; salon miał śliczne al fresco, malowane przez Smuglewicza ściany, w stołowym pokoju olbrzymi komin, a wszystkie inne pokoje dobrze rozlokowane. Było to wszystko podniszczone, bo generałowa długie lata przebywała na emigracji, a dobra pozostawały w rękach obcych. Ale nade wszystko cudowny był park, aleje kasztanowe, morwy, orzechy włoskie; można było godzinami spacerować nie wracając na to samo miejsce. Pejzaż nie był najpiękniejszy, ale urozmaicało go duże jezioro i lasy. Tuż przy dworze stał kościół parafialny i plebania piękna, no i nieodłączna na polskiej wsi, pamiętająca dawne lata, karczma”. Wydawało się, że rodzina Witkiewiczów znalazła swoje miejsce na ziemi po stracie majątku w Poszawszu i powrocie z syberyjskiej tułaczki jesienią 1868 roku. Cóż z tego, że wszystko wyglądało pięknie i obiecująco, skoro okazało się, że majątek był zadłużony i obciążony zapisami na rzecz osób nie będących spadkobiercami. Kiedy przed laty, w 1851 roku, właścicielka posiadłości, ciotka Suchorzewska zapisała go testamentem na Elwirę Witkiewiczową, cały majątek był o wiele większy i w dobrym stanie. Po niespodziewanej śmierci ciotki na tyfus, rozpoczęły się procesy, w wyniku których trzeba było sprzedać na początek kilka folwarków i las. Dwór w Urdominie, fot. E. Witkiewicz-Schiele, 2014


82 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Elwira sprowadziła syna Jana, przebywającego w Łowickiem na praktyce rolniczej, do pomocy w ratowaniu zrujnowanego majątku. Wkrótce do Urdominy przybył z emigracji w Paryżu najstarszy syn Wiktor i córka Aniela także z Paryża. Młodsi Ignacy i Stanisław, zamieszkali i studiujący w Petersburgu, przyjechali na pierwsze wakacje do Urdominy. Stanisław dużo rysował i malował, a otaczająca przyroda oraz ciekawe typy miejscowych ludzi sprzyjały rozwijaniu jego wyobraźni plastycznej i artystycznej, stając się doskonałym tematem prac przyszłego malarza. Ubolewał jednak nad tym, że mając dziewiętnaście lat wciąż jest na utrzymaniu przepracowanej matki. Źle się czuł w Petersburgu, a także na uczelni, mimo serdecznej opieki i przyjaźni ze strony starszego o trzy lata brata Ignacego, studenta prawa. Stanisław opuścił miasto i w roku 1870 wyjechał na dalsze studia malarskie do Monachium. Po dwóch latach powrócił do Urdominy. Obraz, który wówczas namalował, przedstawiający dwór rodziny Witkiewiczów, przechował się w rodzinie po dzisiejsze czasy.

W NOWYCH GUROGACH Barbara Matusewiczowa z mężem Władysławem i córeczką Julią po krótkim pobycie w gronie rodzinnym, pożegnawszy się z najbliższymi, opuścili Urdominę i wyjechali do majątku Matusewiczów Nowe Gurogi, o którego konfiskacie władze carskie na razie zapomniały. Urodziło się im jeszcze czworo dzieci: trzy córki − Maria, Jadwiga i Helena oraz syn Kazimierz. Władysław Matusewicz, znakomity lekarz, kochający mąż i ojciec, zmarł nagle, w 1889 roku, na zawał serca na dworcu kolejowym w Szawlach w drodze powrotnej do domu z Petersburga. Władze carskie przypomniały sobie o wyroku zsyłki Dwór w Nowych Gurogach, akwarela według starej fotografii, 2000 /AR


IV. Urdomina – Utracony raj na ziemi | 83

na Sybir i konfiskacie majątku za udział Władysława Matusewicza w powstaniu styczniowym, ale sprawę zawieszono z powodu jego śmierci. Spadkobiercą został dwunastoletni Kazimierz, a ponieważ był sierotą, zgodnie z prawem jego majątek nie podlegał przepadkowi. Dzięki temu Barbara Matusewiczowa mogła bezpiecznie mieszkać w Nowych Gurogach i utrzymywać się z majątku do końca życia. Z czterech córek tylko Maria i Helena założyły rodziny. Julia wyszła wprawdzie za mąż, ale była bezdzietna. Maria z mężem Julianem Dunin-Brzezińskim mieli dwóch synów, a Helena ze Stefanem Bielikowiczem dwie córki. Tragiczny los w późniejszych Herb Matusewiczów, Ślepowron latach w Warszawie, w czasie okupacji hitlerowskiej, związał je z wnukiem Ignacego Witkiewicza, a także z trzecią córką Barbary i Władysława Matusewiczów Jadwigą. Jadwiga Matusewiczówna była panną, prowadziła samodzielne życie. Przez kilka lat pracowała jako guwernantka, potem skończyła medycynę w Zurichu (studiowała razem z kuzynką Janiną, córką Ignacego – brata jej matki). Została doktorem nauk medycznych i praktykowała w Warszawie jako okulistka. Całe życie utrzymywała serdeczne stosunki z rodziną Witkiewiczów, ciotkami, wujami, kuzynkami i kuzynami. Kazimierz Matusewicz, syn Barbary i Władysława, ok. 1910 /AR

Jadwiga Matusewiczówna, córka Barbary i Władysława, ok. 1910 /AR


84 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Kazimierz, Janka i Janina z Pryżginttów Matusewiczowie, ok. 1909 /AR Janina Matusewiczówna, córka Kazimierza i Janiny z Pryżginttów, Tomsk, 1914 /AR

Eulalia z Syrunowiczów i Kazimierz Matusewiczowie z synem Henrykiem, ok. 1934 /AR


IV. Urdomina – Utracony raj na ziemi | 85

Barbara z Witkiewiczów Matusewiczowa, Wilno, ok. 1900

Krzyż Barbary Matusewiczowej przyznany w 70. rocznicę powstania styczniowego

Jedyny syn Barbary i Władysława Matusewiczów, Kazimierz, studiował agronomię w szkole rolniczej w Galicji, ożenił się z Janiną Pryżginttówną. Początkowo zamieszkali w Antwerpii, gdzie Kazimierz dalej studiował w Akademii Handlowej. Później przenieśli się do Kowna i tam w 1905 roku urodziła im się córka Janina. Małżeństwo rozpadło się, gdyż żona Kazimierza odeszła od niego i po ponownym zamążpójściu wyjechała do Ameryki, a po śmierci męża, skończyła tragicznie w zakładzie psychiatrycznym. Kazimierz z córką wyjechał do pracy do Semipałatyńska na Syberii, a następnie do Smo-

Nekrolog Barbary Matusewiczowej


86 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

leńska. W tych dwóch miastach zatrudniony był w Zarządzie Akcyzy. Po powrocie na Litwę, w 1919 roku, pracował najpierw w dziale księgowości Ministerstwa Rolnictwa i Dóbr Państwowych, a potem, aż do 1940 roku, w Ministerstwie Skarbu Republiki Litwy. Córka Janina wyjechała na studia matematyczne na Uniwersytet Warszawski, ale ich nie ukończyła i pracowała jako urzędniczka w Instytucie Lotniczym, a po II wojnie światowej w Państwowym Zakładzie Ubezpieczeń. Kazimierz Matusewicz ożenił się ponownie z młodszą o dwadzieścia jeden lat Eulalią Syrunowiczówną. Z tego szczęśliwego związku urodził się w Kownie w 1930 roku ukochany syn Henryk, w rodzinie nazywany Hesiem. Henryk Matusewicz był z zawodu radioinżynierem i doktorem nauk technicznych, autorem licznych artykułów z dziedziny radioelektroniki i właścicielem dwóch patentów w tej dziedzinie. Jako jeden z organizatorów Chrześcijańsko-Demokratycznej Partii Litwy był członkiem Centralnego Zarządu partii. W 1997 roku wstąpił do Królewskiego Związku Szlachty Litwy, został senatorem i przewodniczącym Komisji Legitymizacji Szlachectwa Okręgu Kowieńskiego. W Związku Szlachty Litwy trwał jako działacz do końca życia, do 2010 roku. W pamięci rodziny pozostał kochającym mężem i ojcem dwóch synów. Żona Henryka, Regina z Filipowskich herbu Pobóg, lekarz psychiatra, pozostawała zawsze oddaną i kochającą towarzyszką życia Hesia. Regina Matusewiczowa jest członkiem Królewskiego Związku Bojarów. Siostra przyrodnia Henryka, o dwadzieścia pięć lat starsza Janina, do końca życia (zmarła Regina i Henryk Matusewiczowie /AR


IV. Urdomina – Utracony raj na ziemi | 87

Stanisław Witkiewicz, Herb Nieczuja, akwarela, ok. 1890 /AR

List Stanisława Witkiewicza do siostry Barbary napisany na odwrocie rysunku herbu /AR

w 1998 roku w Warszawie) utrzymywała bardzo serdeczne relacje z Hesiem, jego żoną Reginą i synami, odwiedzając ich często w Kownie. Jedyną rodziną do dzisiaj zamieszkałą na Litwie, wywodzącą się od Barbary Matusewiczowej z Witkiewiczów, jest właśnie rodzina Matusewiczów mieszkająca w Kownie. Pieczołowicie i z czcią przechowują pamiątki rodzinne. Należy do nich, między innymi, herb Nieczuja namalowany przez Stanisława Witkiewicza i na prośbę Barbary przesłany jej do Gurogów wraz z żartobliwym tekstem na odwrocie: „Oto herb – Moja Basiu na Miłość Boską co masz z nim czynić? Obawiam się żebyście jakiej szlacheckiej choroby nie dostali. Idę teraz poszukać jakich wzorów rysunkowych – ale radziłbym że lepiej by było żeby twoje dzieci rysowały szklanki, kubki, słoiki… z natury – to się więcej i prędzej i lepiej nauczą. Całuję was moi drodzy i błagam bogów żeby ten herb nie przyniósł jakiego szaleństwa. Wasz Stach”.


88 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Elwira z Szemiotów Witkiewiczowa, fot. A. Puciata, Warszawa, ok. 1874

Stanisław Witkiewicz, Warszawa, 1873

W WARSZAWIE Niestety, walka o utrzymanie dworu w Urdominie zakończyła się klęską. Wszystkie procesy zostały przegrane i należało spłacać długi. W konsekwencji majątek przepadł, nie udało się utrzymać własności. Jan, syn Elwiry, wziął go w dzierżawę i zdecydował pozostać w Urdominie. Bracia Wiktor i Ignacy wyjechali do Mińska, gdzie Ignacy rozpoczął praktykę adwokacką. W 1873 roku reszta rodziny postanowiła przenieść się do Warszawy. Stanisław Witkiewicz, który przybył tam wcześniej, wynajął na początek dla matki, siebie i sióstr tanie mieszkanie, daleko od śródmieścia, oraz pracownię (dawną pralnię i mieszkanie dla praczek) na trzecim piętrze Hotelu Europejskiego. Niedługo potem udało się wynająć większe lokum i w lepszej dzielnicy. Dzień w dzień, zarówno w nowym mieszkaniu jak i w pracowni malarskiej, roiło się od młodych artystów, przyjaciół Stanisława, późniejszych słynnych malarzy, takich jak Józef Chełmoński czy Aleksander Gierymski. Bywali także Henryk Sienkiewicz i wielka aktorka Helena Modrzejewska-Chłapowska. Wszyscy młodzi twórcy żyli bardzo skromnie, wręcz biednie i dzielili się tym co mieli. Adam Chmielowski, artysta malarz, późniejszy Brat Albert, całymi godzinami przesiadywał u Witkiewiczów, a nocował w pracowni. Stanisław bardzo troszczył się o swoich przyjaciół i często, nawet własnym kosztem, oddawał to co było potrzebne głodującym i cierpiącym z zimna kolegom. Takim pozostał do końca życia, wrażliwym na ludzką niedolę i niesprawiedliwość, skromnym człowiekiem.


IV. Urdomina – Utracony raj na ziemi | 89

Gruźlica, na którą zapadł Witkiewicz, całkowicie odmieniła jego egzystencję i od tej pory wpływała na życiowe plany i decyzje młodego artysty. Tak więc w zimie przebywał parę razy na kuracji w Meranie, uzdrowisku we Włoszech, a wakacje spędzał w Urdominie lub w Syłgudyszkach u młodszej siostry Anieli Jałowieckiej. W 1883 roku ożenił się z Marią Pietrzkiewiczówną, herbu Ostoja, o dwa lata młodszą panną, urodzoną w Tryszkach na Kowieńszczyźnie w rodzinie szlachty żmudzkiej o tradycjach powstańczych. Maria, uzdolniona muzycznie, w roku 1872 ukończyła Instytut Muzyczny Warszawski pod kierunkiem profesorów Rudolfa Strobla i Władysława Żeleńskiego. Po studiach pracowała jako nauczycielka muzyki i napisała „Elementarz muzyczny” wydany w Krakowie w 1894 roku. Po ślubie Stanisław i Maria Witkiewiczowie zamieszkali przy ulicy Hożej 18 b w Warszawie. Rok później spędzili latem kilka tygodni w Połądze. Maria była już wtedy w odmiennym stanie. Plonem pobytu w tym nadbałtyckim uzdrowisku były rysunki i kilkadziesiąt szkiców, wykonanych przez Stanisława, których część w latach późniejszych wykorzystał do namalowania obrazów olejnych. Jeden z nich, zatytułowany „Dyliżans nad morzem”, do dzisiaj ma znaczenie symboliczne dla rodziny Witkiewiczów, ponieważ z pokolenia na pokolenie przekazywana jest legenda o tym, jakoby jeden z przodków rodu Witkiewiczów, urodzony w Połądze, wieziony był dyliżansem do chrztu. Dwudziestego czwartego lutego 1885 roku Marii i Stanisławowi urodził się syn Stanisław Ignacy. Stanisław Witkiewicz, Dyliżans nad morzem, olej


90 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Maria z Pietrzkiewiczów Witkiewiczowa, Lwów, 1898

Stanisław Ignacy Witkiewicz, Warszawa, 1889

Stanisław Witkiewicz, Sabała, Kłosy, nr 1116, 1887

Tygodnik Kłosy, nr 1116, 1887


| 91

Stanisław Witkiewicz, Warszawa, 1878

Stanilsaw Ignacy Witkiewicz, Warszawa 1889

Stanisław Witkiewicz przez wiele lat był redaktorem działu artystycznego w dwóch tygodnikach − „Kłosy” i „Wędrowiec”, do których pisał artykuły o sztuce, projektował drzeworyty, ilustrował także powieści drukowane w odcinkach. Pobyt w Warszawie niekorzystnie wpływał na jego stan zdrowia. Namówiony przez przyjaciela Bronisława Dembowskiego (prawnika, filologa i etnografa) w 1887 roku wyjechał po raz pierwszy do Zakopanego, odkrytego przez doktora Tytusa Chałubińskiego jako miejscowość uzdrowiskowa dla chorych na gruźlicę. Wraz z rodziną zamieszkał tu na stałe w 1890 roku. * * * W tym samym roku przyszła na świat Zofia Beckówna, córka Dyonizego Becka i Zenony z Prószyńskich, siostry Konrada Prószyńskiego, przyjaciela Stanisława Witkiewicza. Nie do przewidzenia było wtedy, że zostaną po latach powinowatymi, a później małżeństwo potomków uczyni ich krewnymi. Dyonizy Beck zamieszkał na stałe w Zakopanem w siedem lat po Stanisławie − w 1897 roku, w którym realizowano na Kozińcu jeden z najpiękniejszych projektów architektonicznych twórcy stylu zakopiańskiego – Stanisława Witkiewicza dom „Pod Jedlami”.


92 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Pałac w Syłgudyszkach wg fot. arch.

Pałac w Syłgudyszkach, fot. Anna Regulska, 2014


IV. Urdomina – Utracony raj na ziemi | 93

W SYŁGUDYSZKACH W ciągu blisko czterdziestu lat rodzina dawnych zesłańców do Tomska, Witkiewiczów i ich potomków, spędzała lato w Syłgudyszkach u Anieli z Witkiewiczów Jałowieckiej. Aniela, przedostatnia z dziewięciorga dzieci Elwiry i Ignacego Witkiewiczów, dzięki opiece wuja ukończyła angielską szkołę pod Paryżem i powróciła do kraju. Ojca swego Ignacego już nigdy nie zobaczyła, gdyż umarł w drodze powrotnej z Tomska. Spotkała się z matką, braćmi i siostrami w Urdominie, gdzie na kilka lat wszyscy zamieszkali. Z pięciu sióstr była najbardziej wykształcona. Wyszła młodo za mąż za Bolesława Pieriejasławskiego-Jałowieckiego, pochodzącego z ruskich książąt. Jałowieccy czuli się Polakami, ojciec Bolesława i jego potomkowie byli katolikami, wszyscy oni żyli w tradycji polskiej kultury. Posiadali Syłgudyszki, majątek z pięknym pałacem na Wileńszczyźnie w powiecie święciańskim. Niestety, w 1863 roku został on skonfiskowany za czynny udział w powstaniu ojca Bolesława, Antoniego Bożeńca Jałowieckiego. Antoni dostał wyrok zesłania na Sybir, ale dzięki wstawiennictwu krewnych o książęcym rodowodzie oraz zabiegom żony został ułaskawiony. Rodzina Jałowieckich, całkowicie zrujnowana, znalazła się na skraju przepaści bytowej. Młodociany wówczas Bolesław, jako prymus w szkole, mógł kontynuować naukę mimo braku środków na kształcenie. Do fortuny doszedł później własną, ciężką, uczciwą pracą i zdolnościami, a zaczynał od zera w bardzo młodym wieku. Początkowo był inżynierem budowy kolei w Rosji Grób Jałowieckich na cmentarzu w Syłgudyszkach i napis na pomniku, fot. E. Witkiewicz-Schiele, 2014


94 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Nieistniejący już dworzec kolei wąskotorowej w Syłgudyszkach wg projektu S. Witkiewicza z 1899, fot. ok. 1920


IV. Urdomina – Utracony raj na ziemi | 95

i kolei wąskotorowej na Litwie. Potem właścicielem Towarzystwa Kolei Dojazdowych, współzałożycielem i dyrektorem Rosyjsko-Belgijskiego Towarzystwa Metalurgicznego. Bolesław pozostał przede wszystkim ideowcem i społecznikiem. Jednak największą jego pasją stał się rodzinny majątek Syłgudyszki, który po latach wykupił. Dzięki wytężonej pracy majątek był bardzo zadbany i świetnie zarządzany − sprzedawano zboże, ryby z własnych stawów, warzywa, nabiał. Jałowieccy posiadali także piękne mieszkanie w centrum Petersburga. Mieli troje dzieci: Jadwigę, Mieczysława i Anielę. Bolesław bardzo kochał swoją żonę Anielę i cenił w niej wyjątkową inteligencję, dobroć serca i kryształowo etyczną postawę życiową. Aniela dużo podróżowała, oprócz wyjazdów w celach zdrowotnych odwiedzała rodzinę, bywała z córkami w Zakopanem, gdzie mieszkał jej brat Stanisław i od 1903 roku na stałe siostra Maria (Mary). Na stare lata Aniela Jałowiecka osiadła z mężem w Syłgudyszkach. Umarli jedno po drugim, Bolesław w 1917, jego żona w 1918 roku i pochowani zostali na cmentarzu Na Rossie w Wilnie. Synowi Mieczysławowi, jedynemu spadkobiercy Syłgudyszek, Bolesław Jałowiecki przekazał takie oto przesłanie: „zasadniczy cel życia zawsze wspólny nam będzie – dobro kraju i narodu!”. Mieczysław, nazywany Miechem, urodził się w 1876 roku w Syłgudyszkach, z pewnością po rodzicach odziedziczył wielkie zdolności do nauki, ogromną pracowitość i aktywność oraz prawość charakteru. Początkowo uczył się w domu, a od dziewiątego roku życia w szkole angielskiej, którą w Petersburgu zorganizowała dla swoich dzieci kolonia brytyjska. Następnie ukończył z odznaczeniem Liceum Cesarskie, w którym uczył się na wydziale konsularno-ekonomicznym. Podjął studia na politechnice w Rydze na Wydziale Inżynierii Rolnej, ukończone również z wyróżnieniem. Na uczelni tej nie było silnej ruPozostałość po dworcu kolei wąskotorowej, obok tory kolejowe, Syłgudyszki, fot. Anna Regulska, 2014


96 | Nie tylko Witkiewiczowie |

Aniela z Witkiewiczów Jałowiecka, St. Petersburg, ok. 1890

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Bolesław i Mieczysław Jałowieccy, ok. 1897

syfikacji – uczyła się młodzież ze wszystkich terenów dawnej Rzeczypospolitej (Ukrainy, Białorusi, Żmudzi i Królestwa). W czasie studiów przyjęty został do polskiej korporacji akademickiej Arkonia. Praktykę wakacyjną odbywał przy przebudowie kolei na odcinku Poniewież – Nowoświęciany. Zaliczył także roczną praktykę zawodową w majątkach rolnych pod Rygą, a następnie na Pomorzu Szczecińskim. Mieczysław Jałowiecki kontynuował studia w Niemczech na uniwersytetach w Halle i Bonn, gdzie przez rok pisał pracę doktorską na temat uprawy i melioracji torfów. Ten niezwykle zdolny młody człowiek władał biegle w mowie i piśmie sześcioma językami, oprócz ojczystego − rosyjskim, litewskim, niemieckim, angielskim, francuskim i szwedzkim. Jako wybitny agronom, zarządzał wzorowo swoim majątkiem ziemskim − Syłgudyszkami, a później w okresie międzywojennym również majątkiem w Kamieniu Wielkopolskim. Został marszałkiem powiatu święciańskiego, na terenie którego znajdowały się Syłgudyszki. Był autorem licznych prac na temat gospodarki rolnej, spisał też dzieje ziemiaństwa polskiego. W swoim osiemdziesięciosześcioletnim życiu piastował wiele funkcji publicznych. W latach 1903-1918 był radcą Ministerstwa Rolnictwa w Petersburgu, konsulem do spraw rolnictwa Rosji w Niemczech, dyrektorem Towarzystwa Akcyjnego Północnego Rosyjskiego Handlu Zewnętrznego, dyrektorem Towarzystwa Rosyjsko-Bałtyckiego, członkiem Wileńskiego Banku Ziemskiego i Rady Rosyjsko-Angielskiej Izby Handlowej,


IV. Urdomina – Utracony raj na ziemi | 97

Jadwiga z Jałowieckich Żukowska, St. Petersburg, ok. 1890 /AR

Aniela z Jałowieckich Belinowa, ok. 1920

a także członkiem Wydziału Żeglugi Morskiej Centralnego Komitetu Przemysłowego w Petersburgu. W czasie I wojny światowej, zwolniony z czynnej służby wojskowej, został powołany do służby jako urzędnik cywilny. W latach 1919 -1920, wysłany przez Józefa Piłsudskiego jako delegat Rządu Polskiego do organizowania struktur w Wolnym Mieście Gdańsku, wywiązał się perfekcyjnie z powierzonego mu bardzo trudnego zadania. Mieczysław Jałowiecki posiadał cechy znakomitego dyplomaty i organizatora, dużo też wymagał od swoich podwładnych. Był wyczulony na sprawy honoru, uczciwego i solidnego postępowania, nie tolerował nieuczciwości, niegodziwości oraz krętactwa, które zbyt często, niestety, zmuszony był piętnować u współpracowników. Żonaty z Julią z Wańkowiczów dochował się dwójki dzieci – syna Andrzeja i córki Krystyny. W 1939 roku, przed wybuchem wojny, osiadł na stałe w Anglii; na emigracji działał jako polityk i społecznik, a ostatnie lata życia spędził w angielskim domu opieki. Jego syn Andrzej zmarł tragicznie w wieku 32 lat w obozie koncentracyjnym na Majdanku osiemnaście lat przed ojcem. Mieczysław pozostawił swojemu wnukowi Michałowi Jałowieckiemu kilkanaście tomów swoich niezwykle ciekawych wspomnień. Tom pod tytułem „Wolne miasto” był jedną z ostatnich lektur, którą z zainteresowaniem przeczytał papież Jan Paweł II.


98 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Starsza córka Anieli i Bolesława Jałowieckich, urodzona w 1875 roku Jadwiga, zwana Adą, była energiczną, odważną i sprytną osobą, która wiedziała jak rozmawiać z ludźmi, aby załatwić wszystko co chciała. Jej mąż Władysław Żukowski był przemysłowcem, powiązanym interesami z Rosjanami, a także posłem do II i III Dumy oraz zwolennikiem prowadzenia ugodowej polityki z Rosją. Ada podzielała jego poglądy. Wynajmowali obszerne, gustownie umeblowane mieszkanie w samym centrum Petersburga. Prowadzili salon, w którym bywały osobistości ważne wśród petersburskiej Polonii, a także przejazdem w późniejszych latach wielcy Polacy. W ramach działalności społecznej Władysław Żukowski opiekował się ubogimi polskimi studentami uczącymi się w Petersburgu − kupił dla nich kamienicę, zapewniał darmowe obiady i opłacał stancje. W rodzinie Witkiewiczów Władysław Żukowski jednak nie cieszył się sympatią z powodu swoich poglądów politycznych. Witkiewiczowie, którzy prowadzili walkę niepodległościową i przeżyli cierpienia związane z zsyłką na Sybir, nie byli w stanie zaakceptować kompromisowej postawy wobec zaborcy, którą prezentował Żukowski wraz z żoną. Również późniejszy incydent ze Stasiem, synem Stanisława Witkiewicza, któremu Żukowscy pomogli dostać się do szkoły oficerskiej i cesarskiego pułku cara Mikołaja II, głęboko poruszył i oburzył rodzinę „z Polski”. Jednak sam Stanisław Witkiewicz nigdy nie gniewał się na rodzinę „z Pitra” (tak nazywano te biegunowo różne gałęzie rodziny Witkiewiczów), czuł sentyment do swojej młodszej siostry Anieli (matki Ady Żukowskiej), a także kochał Syłgudyszki i ich cudną okolicę. Władysław Żukowski zmarł niespodziewanie w 1916 roku, jeszcze przed rewolucją w Rosji. (Żona sprowadziła jego prochy do niepodległej Polski w 1921 roku i pochowała na Powązkach w Warszawie). W 1918 roku Żukowska i jej córki zdołały uciec przed bolszewikami do Warszawy, przewożąc meble i pamiątki rodzinne. Ada po śmierci męża wiodła − do II wojny światowej − bardzo intensywne życie, także towarzyskie. Wyszła powtórnie za mąż za Józefa Lipkowskiego, generała Wojska Polskiego. Starsza jej córka, również Jadwiga, czyli „Kuka”, przebywała głównie w Wielkopolsce w majątku męża, Kazimierza Sosnkowskiego, generała Wojska Polskiego. Mieli pięciu synów i na ich cześć Sosnkowski zbudował w 1933 roku w Zakopanem willę zwaną „Budrysówką”. Najstarszy ich syn walczył we wrześniu 1939 roku, drugi był żołnierzem Polskich Sił Powietrznych w Wielkiej Brytanii w czasie II wojny światowej. Generał Kazimierz Sosnkowski od 1943 roku był wodzem naczelnym armii polskiej na Zachodzie. Po wojnie, w 1946 roku, kupił farmę w Arundel w Kanadzie, ukończył kurs stolarski i pracował fizycznie, aby utrzymać rodzinę. Żona też pracowała na farmie, na której hodowali świnie, krowy i kury. Wszyscy synowie osiedlili się na Zachodzie. Druga córka Ady Żukowskiej, Teresa zwana „Lulą”, stanowiła przeciwieństwo swojej matki i siostry. Była pracowita i skromna, ukończyła matematykę, wyszła za mąż za Ryszarda Świętochowskiego (syna Aleksandra – pisarza i publicysty). Dzieci nie mieli, a mąż


IV. Urdomina – Utracony raj na ziemi | 99

jej zginął w 1941 roku w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu. Ona sama zesłana w 1939 roku na Syberię, wyszła z armią generała Andersa i pozostała później w Izraelu w Jaffie. Ada Żukowska nie przejmowała się tym, że rodzina Witkiewiczów obraziła się na nią „za Stasia” (Witkacego). Odwiedzała ciotkę Marię Witkiewiczównę (Mary) w Zakopanem na Antołówce oraz rodzinę w Warszawie. Umiała dopasować się do różnych sytuacji życiowych − lubiła otaczać się ludźmi utytułowanymi, z tak zwanego wielkiego świata; sama była inteligentna, piękna i elegancka. Zajmowała się podejrzanymi interesami, aby

Ślub Anieli Jałowieckiej z Tadeuszem Beliną w Syłgudyszkach – na lewo od panny młodej Aniela z Witkiewiczów Jałowiecka, obok Eugenia Witkiewiczówna (Żeni), na prawo od panny młodej Elwira z Witkiewiczów Jagminowa, pierwszy z prawej strony Bolesław Jałowiecki, czwarta z prawej Emilia z Witkiewiczów Malecka, z lewej strony u góry Jadwiga (Ada) z Jałowieckich Żukowska z córkami Jadwigą i Teresą, 1910


100 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

móc żyć na wysokim poziomie i prowadzić dom otwarty. Ażeby się przypodobać potrafiła zmieniać poglądy polityczne. Kiedy zaczęła popierać politykę Józefa Piłsudskiego, przesyłała do Belwederu ulubione ciasteczka Marszałka (rodzina Witkiewiczów jest spokrewniona z rodziną Piłsudskich). Ta wielka dama, po przejściu przez obóz w Pruszkowie w 1944 roku, została sama bez dachu nad głową. Zamieszkała u siostrzeńca Żelisława Beliny, który prowadził „Stację uprawy ziemniaka”; pracowała u niego fizycznie, pomagając przy sadzeniu i pieleniu. W 1949 roku Ada zmarła w wieku 74 lat w czasie odwiedzin córki Teresy (Luli) w Izraelu i została pochowana w Jaffie. Młodsza córka Anieli i Bolesława Jałowieckich, Aniela zwana w rodzinie „Ancik” i „Bodziel”, studiowała rolnictwo w Szwajcarii w Lozannie, a potem w Krakowie. Wyszła za mąż za Tadeusza Belinę (herbu Belina)), właściciela majątku Strzelce Wielkie w powiecie Radomsko. Aniela całe życie miała ogromny sentyment do rodzinnych Syłgudyszek, gdzie urodziła się i spędziła dzieciństwo. Stanowiła całkowite przeciwieństwo swojej starszej siostry Ady Żukowskiej, była osobą bardzo serdeczną i łagodnego usposobienia. Ślub wzięła w Syłgudyszkach i tam także ochrzciła pięcioro swoich dzieci, syna i cztery córki. Do tego stopnia tęskniła do krainy dzieciństwa, że kiedy po 1920 roku Syłgudyszki znalazły się po stronie litewskiej, przyjeżdżała z majątku Strzelce Wielkie do Wilna i przeprawiała się przez zieloną granicę do Syłgudyszek, żeby choć nacieszyć oczy krajobrazem i pooddychać tamtejszym powietrzem. Po II wojnie światowej majątek Belinów uległ parcelacji i los rzucił rodzinę na Dolny Śląsk, do miejscowości Dobrodzień. Z rodziną Belinów związana była najmłodsza córka Ignacego i Elwiry z Szemiotów, Eugenia Witkiewiczówna, która przyszła na świat w 1856 roku w Poszawszu (nazywana Żeni, a przez młodsze pokolenia cioką). Najmniej urodziwa z rodzeństwa, pozostała panną do końca życia i już od młodych lat bywała często „pogotowiem ratunkowym” w rodzinie. Po raz pierwszy wysłana została przez matkę z Warszawy do Monachium na ratunek bratu Stanisławowi, który podupadł na zdrowiu i siłach z powodu gruźlicy i wymagał dłuższej opieki. Dzięki jej pomocy wyzdrowiał na tyle, że mógł powrócić do Warszawy. W roku 1884 zamieszkała w Mińsku wraz z matką Elwirą i siostrą Marią i pomagała opiekować się malutkimi dziećmi owdowiałego brata Jana. Później przeniosła się do Petersburga do siostry Anieli i Bolesława Jałowieckich. Pracowała w biurze jako urzędniczka, była samodzielna i niezależna, z czego była dumna. Krytycznie odnosiła się do Żukowskich, szczególnie do swojej siostrzenicy Ady, z powodu udzielenia pomocy Staśkowi, synowi jej ukochanego brata Stanisława, a właściwie „wepchnięciu go” (jak nazywała to cała rodzina) do carskiego pułku. Uważała to za haniebny uczynek. Często opowiadała Żukowskim i ich córkom o ogromnych trudach, ciężkich warunkach i poniżeniu, jakich doznali od cara ona, jej rodzeństwo i rodzice na wygnaniu na Syberii. Wezwana w 1903 roku do Mińska przyjechała na ratunek zrozpaczonemu bratu Ignacemu, którego córka Elwira targnęła się na swoje życie.


IV. Urdomina – Utracony raj na ziemi | 101

Eugenia Witkiewiczówna (Żeni), Petersburg, ok. 1905


102 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Stanisław Witkiewicz z Żeni, Lovrana, 1913

Również w innych okolicznościach Żeni zadziałała jako „pogotowie ratunkowe”. Została wówczas zawiadomiona przez narzeczonego swojej bratanicy, Bolesława Miklaszewskiego, że wiozą go kibitką na zesłanie i będzie tylko przez jedną dobę w Petersburgu. Żeni zorganizowała mu cały ekwipunek: kożuch, ciepłą czapkę, rękawice, walonki i pieniądze na łapówki. Za działalność w PPS wieziony był do położonej przed Uralem Wołogdy. Bolesław potem zawsze wszystkim powtarzał, że ciotka Żeni uratowała mu życie. W 1908 roku razem z bratem Stanisławem i Marią Dembowską, przyjaciółką i opiekunką chorego na gruźlicę, serce i artretyzm Witkiewicza, wyruszyła w podróż przez Wiedeń do Lovrany (dzisiejszy Lovran), portu i kurortu nad Adriatykiem na półwyspie Istria. Później jeszcze często odwiedzała go tam, czym sprawiała mu wielką przyjemność, ponieważ nieustannie tęsknił do rodziny i ojczyzny. Na początku I wojny światowej Żeni osiadła na stałe u swojej siostrzenicy Anieli z Jałowieckich Belinowej w majątku Strzelce Wielkie, opiekując się piątką dzieci Belinów.


IV. Urdomina – Utracony raj na ziemi | 103

Aniela z Jałowieckich Belinowa z dziećmi Jadwigą, Zofią i Żelisławem, 1915

Eugenia Witkiewiczówna(Żeni) z Jadwigą Belinówną, 1915

Rodzina zaniepokojona brakiem wiadomości z Lovrany od Stanisława Witkiewicza, zaczęła czynić starania, aby Eugenia mogła pojechać do brata we wrześniu 1915 roku. Niestety z powodu wojny nie otrzymała przepustki i nie przedostała się za granicę. Nie mogła też pomóc w transporcie do Zakopanego trumny z ciałem kochanego brata Stanisława, który zmarł w Lovranie 5 września 1915 roku. Żeni do końca swoich dni, żyła 92 lata (zmarła w 1948 roku w Dobrodzieniu), otoczona była bardzo troskliwą opieką rodziny Belinów.


104 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Zenona Prószyńska w galowej kreacji, Warszawa, 1879 /AR


| 105

V. ZENONA I DYONIZY BEKOWIE (BECKOWIE) W WARSZAWIE I ZAKOPANEM Dyonizy Beck, którego wnuczka (Helena Rabowska) połączyła rody Becków i Witkiewiczów, urodził się w październiku 1865 roku w Pułtusku. Ojciec jego, Józef, pracował tam jako naczelnik poczty, a matka to Anna z Kuczyńskich. Dyzio, czyli Dyonizy, był trzecim dzieckiem Becków, z tym że pierwszy syn Anatol zmarł po roku na ciężką chorobę. Drugie dziecko, starsza od Dyonizego o rok siostra Maria, po latach została żoną Konrada Pocieja. Czwarty przyszedł na świat Józef, a po nim jeszcze Jan. Anna Beckowa z Kuczyńskich, dzięki swojej mądrości i dobroci, stała się ukochaną babcią córek Dyzia. Przez siedem kolejnych lat, począwszy od 1865, roku prowadziła pamiętnik, który przechował się w rodzinie do dziś. Opisała w nim lata swojego dzieciństwa i młodości spędzone z rodziną, zamieszkałą w Piotrkowie, zamążpójście w 1861 Józef Beck, 1889 /AR

Anna z Kuczyńskich Beckowa, 1895 /AR


106 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

roku oraz losy najbliższych. W sposób prosty, a zarazem obrazowy i wzruszający ukazała trudy dnia codziennego i biedę, z którą się borykała w małżeństwie. Awansowanie jej męża związane było z kilkukrotnymi przeprowadzkami z miasteczka do miasteczka, gdzie trafiali na bardzo złe warunki bytowania. Mimo to łączyła ich silna więź małżeńska, miłość wzajemna i miłość do dzieci. Anna Beckowa poprzez pamiętnik pragnęła przekazać swoim malutkim jeszcze wtedy dzieciom przesłanie wiary, która prowadziła ją w życiu i siłę modlitwy, dzięki której była w stanie przeżyć różne tragedie rodzinne i ciężkie choroby, ubóstwo i inne dopusty. Oto krótki fragment przedostatniego dnia z pamiętnika, datowany 8 sierpnia 1872 roku (dużą część pamiętnika czyta się jak spowiedź i modlitwę, które wzruszają do łez). „(…) Piszę ja i piszę i nie raz myślę, co też ja tu wypowiadam, czy dzieci moje zrozumieją swą Matkę czy pojmą dokładnie cel jej pisania: o pewnie nikt mnie dzisiaj na to nie odpowie. Skierowanie ich myśli do dążenia tego, co piękne, wzniosłe i szlachetne co godne jest prawego chrześcijanina, leży w ich Rodzicach, od nas to samych zależy pokierowanie nimi tak, aby zawsze widzieli drogę pewną, drogę wskazaną nam przez Zbawcę naszego: O Boże, prośba moja nigdy Anna i Józef Beckowie z dziećmi (Maria, Dyonizy, Józef) ok. 1870 /AR

Maria z Becków i Konrad Pociejowie, 1894 /AR


V. Zenona i Dyonizy Bekowie (Beckowie) w Warszawie i Zakopanem | 107

Józef i Dyonizy Beckowie, 1885 /AR

Jan Bek, 1895 /AR

końca mieć nie będzie, abyś mnie raczył błogosławić w tym celu. Dziatki moje, coraz więcej rosną, coraz więcej zaczynają pojmować – jakże ja pragnę, aby każde słowo moje wyrzeczone do nich, padało w ich serduszka święcone Twą Boską łaską (…)”. Po latach, Anna i Józef Beckowie wraz z dziećmi osiedli w Chełmie przy ulicy Nowogrodzkiej 40. Żyli skromnie we wzajemnym szacunku i miłości. Dyonizy uczył się w Lublinie, gdzie wcześniej pracował jego ojciec. W Chełmie zamieszkali również Pelagia i Stanisław Antoni Prószyńscy wraz z córką Zenoną (młodszą siostrą Konrada − „Promyka”). Beckowie zaprzyjaźnili się z rodziną Prószyńskich, a Dyonizy zakochał się z wzajemnością w Zenonie. Początkowo ukrywali się ze swoją miłością przed matką, Anną Beckową. „(…) Obawiali się, żeby ta ich decyzja należenia do siebie – przedwcześnie, nie uraziła Matki ze względu i na jego młodość i na te sprzeciwy, które już wówczas były wobec niej – wobec jej zbyt śmiałej, zbyt nowoczesnej postawy. Babcia lękała się takiej synowej. Potem, powoli, ostrożnie ujawnili się i zgoda nastąpi-


108 | Nie tylko Witkiewiczowie |

Dyonizy Beck, ok. 1888 /AR

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Zenona Prószyńska, ok. 1888 /AR

ła niemal zupełna. Babcia była tak istotnie dobra i taką miała głębię czułości dla wszystkich swoich najbliższych, że o trwającej urazie nie mogło być mowy. Wiem tylko, że w cichości bolała nad tym innym stosunkiem do Kościoła, jaki mieli oni w porównaniu z jej tak gorliwą pobożnością. Babcia i jeszcze w latach późniejszych starała się nieraz, jak umiała najwymowniej, najtkliwiej przekonywać swego „najsłodszego Dyzieńka” o potrzebie namacalnego służenia Panu Jezusowi (…)”. (Fragment z „Opisu sylwetki matki i ojca” (Zenony i Dyonizego) napisany przez ich córkę Zofię). Przed poznaniem Dyonizego Zenona przebywała wraz z rodzicami i rodzeństwem w Tomsku, dokąd został zesłany jej ojciec Stanisław Antoni Prószyński. Powróciła wraz z nimi do kraju w 1873 roku, mając trzynaście lat. Wyrosła na piękną i niezwykle utalentowaną muzycznie pannę. Podjęła studia pianistyczne w Instytucie Muzycznym Warszawskim i w czerwcu 1879 roku odbył się jej koncert dyplomowy. Ubrana w przepiękną galową suknię grała w obecności założyciela i dyrektora Instytutu, wybitnego skrzypka wirtuoza i kompozytora, Apolinarego Kątskiego, który podczas koncertu leżał na sofie, już wtedy ciężko chory.


V. Zenona i Dyonizy Bekowie (Beckowie) w Warszawie i Zakopanem | 109

Kompozycja fotografii Zenony Prószyńskiej przygotowana przez nią samą. /AR


110 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Dyplom Zenony Prószyńskiej ukończenia Instytutu Muzycznego Warszawskiego, 1879

Młody Ignacy Paderewski stał zaś oparty o fortepian, zasłuchany i wpatrzony w pianistkę. Paraliżująca trema, na którą cierpiała Zenona, uniemożliwiała jej występy publiczne i granie w dużych salach koncertowych. Dlatego ten koncert dyplomowy odbył się tylko w obecności komisji egzaminacyjnej, a nie szerszego grona słuchaczy. Po ukończeniu Instytutu Muzycznego Zenona nie mogła znaleźć w Warszawie swojego miejsca w świecie muzyki, odpowiadającego jej talentowi. W 1882 roku rodzice zabrali ją do Żytomierza, licząc na możliwość ustabilizowania się w tym znanym z tradycji muzycznych mieście, a także na żytomierskie znajomości paru pedagogów Instytutu Muzycznego Warszawskiego. Plany te jednak zawiodły, a ponieważ rodzina żyła nader skromnie, Zenia musiała podjąć pracę. Kiedy zamieszkali w Chełmie, została nauczycielką muzyki w Instytucie dla Szlachetnie Urodzonych Panien. Wkrótce, w wieku pięćdziesięciu ośmiu lat, zmarła jej ukochana, dzielna matka, Pelagia Prószyńska z Kułaków i została pochowana na cmentarzu chełmskim. Zenona i Dyonizy, po blisko czterech latach narzeczeństwa − on był pięć lat młodszy od swojej wybranki − pobrali się z wielkiej miłości. Dyonizy był już absolwentem politechniki w Rydze. W kwietniu 1890 roku urodziła im się pierwsza córka Zofia. Następnie cała ro-


V. Zenona i Dyonizy Bekowie (Beckowie) w Warszawie i Zakopanem | 111

Stanisław Antoni i Pelagia Prószyńscy z córką Zenoną, Żytomierz, 1882 /AR


112 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

dzina Becków przeniosła się do Warszawy i tam Dyonizy podjął pracę jako urzędnik Kolei Nadwiślańskiej. Jednocześnie rozpoczął działalność dziennikarską w charakterze publicysty „Gazety Świątecznej”, redagowanej przez Konrada Prószyńskiego, starszego brata jego żony. 1 kwietnia 1893 roku przyszła na świat Helena, druga ich córka. Beckowie zajmowali pięciopokojowe mieszkanie przy ulicy Tamka 40 w kamienicy, która znajdowała się obok fabryki Gerlacha, na wprost muru Instytutu Muzycznego. W jednym z pokojów mieszkała Anna Beckowa (niedawno owdowiała), w drugim jej córka Maria (Mania) z mężem Konradem Pociejem, w trzecim Dyzio z Zenią i córkami, w stołowym sypiał syn Jan, a piąty pokój był wynajmowany. Córka Dyonizego, Zofia, tak po latach wspominała: „Babcia kocha swego syna – może nawet z nutą zazdrości macierzyńskiej – ma dużo uznania dla dzielności synowej, ale też wiele do zarzucenia – głównie z powodu uchylania się, przez dzikość, od praktyk religijnych i zbyt wolnomyślnych zapatrywań oraz pozytywistycznego stanowiska (…). Tatuś był w duszy najlepszym chrześcijaninem. Nie miał w sobie nic z gniewu, zawiści, egoizmu i chciwości. Był z natury samą łagodnością (…), zżymał się, irytował nawet na Maksymilian i Zenona Prószyńscy, Żytomierz, 1882 /AR

Zenona Prószyńska, 1889 /AR


V. Zenona i Dyonizy Bekowie (Beckowie) w Warszawie i Zakopanem | 113

Trzy pokolenia Becków – Chrzest Święty Zofii Beckówny. Od lewej siedzą: Józef Beck, Bronisława z Łuczkowskich Beckowa, Jan Beck, Anna z Kuczyńskich i Józef Beckowie, Zenona z Prószyńskich z Zofią i Dyonizy Beckowie, Maria z Becków Pociejowa; po prawej stoi Konrad Pociej, Chełm, 1890 /AR

tysiące ludzkich podłości, podstępów, małości, z jakimi miewał tylekroć do czynienia – ale to nie były „sztylety” do walki. Nie miał w sobie ani krzty wojowniczości, nie umiał tez nigdy żądać dla siebie. W pracach zarobkowych – zawodowych był też zawsze na szarym końcu. W pracach społecznych kierował się tylko ideą, którą ciągle miał przed oczami – miłością do ludzi, oddając siebie, swoje siły bez reszty (…)”. Gruźlica, na którą zapadł Dyonizy, ujawniła się silnymi krwotokami i gorączką wiosną 1897 roku. Konsylium lekarskie zdiagnozowało jego stan jako beznadziejny − rodzina pogrążyła się w rozpaczy. Pomocna okazała się niespodziewana interwencja nieco zwariowanej nauczycielki z Litwy, wynajmującej pokój u Becków, która wykazując szaleńczą energię rozkazała lekarzom ratować ginącego człowieka poprzez wskazanie miejscowości kuracyjnej. Lekarze zaskoczeni taką „napaścią” zalecili wyjazd do Meranu, uzdrowiska we Włoszech. Tłumaczyli, iż nie zaproponowali tego wcześniej, widząc jak trudne były warunki materialne chorego. Na szczęście cała rodzina Becków i Prószyńskich pospieszyła z pomocą. Zjawił się nawet bratanek Anny Beckowej, ksiądz Stanisław


114 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Kuczyński i jego siostry. Wszyscy ofiarowali swoje oszczędności w celu ratowania życia Dyonizego. Dzięki temu aktowi miłości Zenona mogła odwieźć ukochanego męża na kurację do Meranu, gdzie leczył się przez sześć tygodni. Stan jego zdrowia znacznie się poprawił, jednak lekarze zalecili stałe przebywanie w górskim klimacie. Zapadła więc decyzja wyjazdu do Zakopanego. Zenona uzbierała pieniądze z lekcji gry na fortepianie i z nocnej pracy w dziale ekspedycji „Gazety Świątecznej” (wydawanej przez jej brata Konrada), również z zapomogi urzędniczej męża i pomocy najbliższych. Tak oto po latach opisywała przygotowania i samą podróż do Zakopanego siedmioletnia wówczas córka Zofia: „(…) Pakuje się ogromny kosz bagażu, który póki czeka pusty – zabawiamy się, jak w małym cudownym domku na środku pokoju. Fascynujący jest smak przygotowującej się podróży. Chodzimy za Żelazną Bramę po zakupy – jakieś buciki kupowane w tanich bazarowych sklepiczkach, pamiętam ciemnawe wejścia po schodkach, jakieś kapelusiki słomiane sprzedawane na ulicy przed Żelazną Bramą i kolorowe perkaliki. Mama pełna nadziei i uśmiechu, kochana opoka, na której opierają się dwie małe córeczki i chory, bezradny mąż. Ale to jest świat jej cały – bezgranicznej miłości. W dniu wyjazdu o świcie budzą nas, ładujemy się ze wzruszonym biciem serca do karetki pocztowej, która zajeżdża

Zosia Bekówna, Warszawa, 1891 /AR

Zenona i Dyonizy Bekowie z córką Zosią, Warszawa, 1892 /AR


V. Zenona i Dyonizy Bekowie (Beckowie) w Warszawie i Zakopanem | 115

przed dom i zabiera nas i bagaże do dworca. Drogi nie pamiętam, mglisto widzę Kraków. Potem od razu jest Chabówka i zachwycające „cygańskie” furki góralskie. Zapach siana, radość usadawiania się pod budą. Zachwyt egzotyki, jazda w nowy świat. Imponujący widok góry sięgającej „pod niebo”, na którą wolno i długo wyjeżdża furka. Obidowa – wolno nam chwilami biec pieszo. Zajazd do Nowego Targu – popas – świetna kawa i bułeczki i dalej w drogę. Wreszcie dojazd do celu. Wjazd pamiętny przez ulicę Nowotarską – w bliskości Szkoły Ludowej objawia mi się na bardzo ciemnym tle chmur masyw Gewontu – doznaję silnego groźnego wrażenia – czuję się bardzo mała przy tej potędze mrocznej. Zajeżdżamy do hotelu „pod Gewontem”. Matce tytoniem z fajki górala zaprószyło się oko, bardzo cierpi i musi iść do lekarza niezwłocznie – pierwsza znajomość z dr Janiszewskim(…)”. Zenia i Dyonizy zamieszkali z córkami przy ulicy Przecznica (obecnie Witkiewicza), w małej, prymitywnej chałupce. Zenona opiekowała się gorączkującym wciąż mężem, gotowała na maszynce naftowej, robiła zakupy, a jedynym odpoczynkiem były spacery z córkami po łąkach w kierunku ulicy Nowotarskiej.

Zenona i Dyonizy Bekowie z córkami Lunią i Zosią, Warszawa, 1893 /AR

Zosia i Lunia Bekówny, Warszawa, 1894 /AR


116 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Zosia i Lunia Bekówny, Warszawa, 1895 /AR

Lunia i Zosia Bekówny, Warszawa, 1897 /AR

Stanisław Witkiewicz, którego Beck poznał jeszcze w Warszawie i który wcześniej, bo w 1890 roku, osiadł w Zakopanem, bardzo serdecznie powitał małżeństwo Becków wraz z córkami. Z Zenią Beckową, siostrą Konrada Prószyńskiego, łączyła Witkiewicza długoletnia, dziecięco-młodzieńcza przyjaźń od czasu zesłania do Tomska na Syberię. Podczas siedemnastu lat pobytu Witkiewicza w Warszawie i utrzymywania stałych kontaktów z rodziną Prószyńskich, Stanisław uczył Zenię rysunku i malarstwa. Zenona była nie tylko utalentowana muzycznie, ale posiadała także zdolności malarskie. Tak więc Becków i Witkiewiczów łączyła dawna przyjaźń, a dodatkowo Zenonę i Marię z Pietrzkiewiczów, żonę Stanisława, znajomość z warszawskiej uczelni muzycznej, którą obydwie skończyły i zostały pianistkami. Maria Witkiewiczowa dawała w Zakopanem prywatne lekcje gry na fortepianie, dźwigając cały ciężar utrzymania rodziny. Była także nauczycielką muzyki w Szkole Gospodarstwa Domowego w Kuźnicach. Jej mąż, Stanisław Witkiewicz mawiał, że jest prorokiem stylu zakopiańskiego, a proroków się nie opłaca, toteż projekty wykonywał niejednokrotnie za darmo. Beckowie często odwiedzali wtedy Witkiewiczów, Zenia korzystała z cennych rad udzielanych przez Marię, dotyczących życia w Zakopanem. Tak wspominała Zofia po latach pierwsze spotkanie z dwunastoletnim Stanisławem Ignacym Witkiewiczem: „(…) Staś czasem zabawia nas puszczaniem łódek w beczce z deszczówką – już jest dziwaczny i niewesoły (…)”.


V. Zenona i Dyonizy Bekowie (Beckowie) w Warszawie i Zakopanem | 117

Staś Witkiewicz przed chałupą Cukra Kozieniaka, Zakopane, 1897 /AR

Dyonizy zaczął leczyć się u doktora Tomasza Janiszewskiego, a pierwsze zakopiańskie znajomości towarzyskie zawierał w cukierni Płonki. W porównaniu z niewolą, jaka panowała w zaborze rosyjskim, zabór austriacki zachwycał Becka wolnością. W październiku zapadła decyzja – Dyonizy zostaje w Zakopanem na zimę, a żona z córkami wracają do Warszawy. Tej jesieni Beckowie nawiązali znajomość z rodziną Rabowskich, którzy przybyli na dłuższy pobyt do Zakopanego w celu podreperowania zdrowia. Anna Braun-Rabowska, matka czworga dzieci, czterdziestoczteroletnia wdowa, była współwłaścicielką rodzinnej spółki akcyjnej fabryki cykorii we Włocławku, założonej w 1816 roku przez jej dziadka Ferdynanda Bohma. Wtedy w 1897 roku nie do przewidzenia było, że znajomość Becków z Rabowskimi przerodzi się w przyjaźń, a w 1910 roku doprowadzi do połączenia tych rodów dzięki związkowi małżeńskiemu ich dzieci. Dyonizy Beck, po wyjeździe żony i córek, ulokował się w pensjonacie „Grabówka I”, a rodzina Rabowskich wynajęła obok całą „Grabówkę II”. Obie wille położone były przy drodze „Nad wodą” (obecnie ulica Sienkiewicza) i należały do willi „Jerzewo”, znajdującej się przy ówczesnych Chramcówkach (obecnie ulica Jagiellońska). Właścicielkami tych pensjonatów były panny Plewkiewiczówny rodem z Poznańskiego. Na przełomie wieków były bardzo znane w Zakopanem − przyjacielskie, gościnne, odznaczające się szerokim gestem, prowadziły świetną kuchnię. Niestety żadna


118 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

z nich nie posiadała zmysłu praktycznego, nie znały się na finansach i stopniowo popadały w długi, aż doprowadziły swój interes do całkowitej ruiny. Umarły jedna po drugiej w skrajnej nędzy. Dyonizy Beck w Zakopanem pracował początkowo jako akwizytor, jednak dość szybko rozpoczął działalność społeczną w Towarzystwie Szkoły Ludowej, którego został prezesem. To właśnie Dyonizy spolszczył pisownię nazwiska Beck, wykreślając literę „c” i namówił do uczynienia tego samego młodszych braci Józefa i Jana. Powodem takiej decyzji był fakt, iż w Zakopanem Dyonizy zobaczył piekarza Żyda z kramem z umieszczonym podpisem „Mendel Beck”. Od tego czasu część rodziny Becków zmieniła pisownię nazwiska − jedni przyjęli nazwisko bez litery „c”, a inni ją pozostawili. Dawna pisownia imienia „Dyonizy” nie została zmieniona przez rodzinę mimo stosowanej obecnie formy „Dionizy”. Pensjonat Grabówka II – siedzą na schodach od lewej: Elżbieta Rabowska, Ferdek Rabowski i Dyonizy Beck; stoją: pośrodku Anna z Braunów Rabowska z córkami Anną i Wandą, Zakopane, 1898 /AR


V. Zenona i Dyonizy Bekowie (Beckowie) w Warszawie i Zakopanem | 119

Ferdynand Rabowski, 1890 /AR

Ferdynand, Wanda, Anna i Elżbieta Rabowscy, Zakopane, 1897 /AR

Pensjonariusze przed willą Jerzewo, pośrodku Anna Rabowska, obok jej dzieci i Dyonizy Beck, Zakopane, 1897 /AR


120 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Bek bardzo zaprzyjaźnił się z rodziną Rabowskich, to jest z Anną, jej trzema córkami i synem. Najstarsza Wanda miała 20 lat, Anna 17, Elżbieta 16, Ferdynand 13. Dyonizy posiadał duże zdolności literackie, był poetą i pisał wiersze, pięknie też deklamował, umiał więc zainteresować czworo młodych Rabowskich. Nazywali go stryjkiem i bardzo adorowali, a on mieszkając tymczasowo samotnie przyjmował ich wylewną gościnność. Czytał im patriotyczną lekturę i niepostrzeżenie rozbudzał w młodych ludziach uczucia narodowe. Kilka tomików rękopisów wierszy Beka spłonęło w powstaniu warszawskim w 1944 roku, pozostały jedynie te dwa wiersze z 20 maja 1889 roku: „Wspomnienia ptaki przelotne tułacze

Są dusze, w których życie dłonią bezlitosną

żyć mogą tylko w tej duszy głębinie,

żłobi ślady głębokie, trwałością okrutne

gdzie serce nad sobą cicho, gorzko płacze,

i w których kwiaty wspomnień niewiędnące rosną

gdzie, co raz wejdzie, bez śladu nie minie.

to dusze ciche, piękne, dusze smutne”.

„Przyjdź, ach przyjdź, jedyna ty moja

O Boże, czemuś nie włożył mi w duszę

i białym mnie otocz ramieniem

strun, które mocą natchnienia drgają,

niech w dłoni twej spocznie strudzona dłoń moja

czemu wiecznie tak milczeć muszę

jak kocham, niech mówią spojrzeniem.

choć dziwne pieśni w sercu mi grają”.

Następnego roku Zenona z córkami spędziła wiosnę i lato z mężem. Z wysiłkiem gromadziła fundusze na ten wyjazd. Dyonizy wynajął dla rodziny chałupkę na Kasprusiach, jedną z ostatnich w stronę rozległych pól Żywczańskiego. Jego córka Zofia, wówczas ośmioletnia dziewczynka, opowiadała po latach o wizytach w ich domku Romana Dmowskiego, który już wtedy był czołowym przedstawicielem partii narodowo-demokratycznej. Szczególnie zapamiętała jedną z bardzo długich wizyt Dmowskiego i Zygmunta Balickiego, gdyż odważyła się wnieść do pokoju jajecznicę, przygotowaną przez matkę dla trzech gorąco dysputujących panów. Dmowski czule się uśmiechnął, pogłaskał ją po głowie i powiedział „ależ ma pan rezolutną córeczkę”. Jego zabiegi w celu nakłonienia Beka do przystąpienia do partii nie powiodły się. Dyonizy obronił swoje bezpartyjne stanowisko, gdyż nie chciał wchodzić w żadne ramy ograniczające wolność myślenia i działania. Tamtego lata obok Beków na Kasprusiach zamieszkali również Rabowscy. Odbywali wspólnie wycieczki i spacery, zachwycali się otaczającą przyrodą, odczuwało się, że rodzina Rabowskich była bardzo zżyta ze sobą, wesoła i towarzyska. Na zimę Bek wprowadził się znowu do panien Plewkiewiczówien, a Zenia z dziewczynkami wróciła do Warszawy. W drodze powrotnej wydarzyła się przygoda. Zofia wspominała: „(…) Matka przewoziła przez rosyjską granicę kilka książek „zakazanych” a przemycanych z tego kraju wolności, jakim była polska Galicja – do kraju niewoli, Królestwa. Czy to nie było to wydanie Kościuszki Korzona? Nie wiem.


V. Zenona i Dyonizy Bekowie (Beckowie) w Warszawie i Zakopanem | 121

Helena i Zofia Bekówny, 1897 /AR

Zenona z Prószyńskich Bekowa z córkami, 1898 /AR

Umieściła te książki na sobie, pod gorsetem na biuście i na bokach. Zasnęła znużona w wagonie i wskutek jakiegoś gestu nieostrożnego stanik jej się rozpiął i książki wypadły na ziemię. Obudził mnie ten stuk, spostrzegłam zaaferowanie matki, jej pośpiech w zbieraniu książek. Granica była blisko, była noc i słabe światło w kołyszącym się wagonie i przejmująca trwoga. Moskale graniczni – Kacapy olbrzymy w białych fartuchach robiący rewizje są tuż, tuż. Ale jakoś nic się nie stało, skończyło się tylko na strachu (…)”. Dyonizy leczył się zimą 1898-1899, dużo werandował, dobrze się odżywiał, nie poświęcał się zbytnio pracom społecznym. Tak bardzo tęsknił do żony, że Zenia odwiedziła go w Zakopanem i pozostała przez dwa tygodnie na Boże Narodzenie. Postanowili wtedy całą rodziną osiedlić się na stałe u podnóża Tatr. Zenona rozpoczęła przygotowania do opuszczenia Warszawy wiosną 1899 roku, nikt wówczas nie mógł przewidzieć, że wybiera się do miejsca, w którym po ośmiu latach zakończy życie razem ze swoim ukochanym mężem. Korespondencyjnie umówiła się z Marią Witkiewiczową, jedyną w owym czasie nauczycielką muzyki w Zakopanem, która obiecała, że podzieli się z Zenią swoimi zbywającymi lekcjami i pomoże jej powoli wyrobić sobie markę nauczycielki muzyki w tamtym


122 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

środowisku. Zenona sprzedała meble oraz swój panieński fortepian z zamiarem kupienia innego w Zakopanem, pieniądze potrzebne były na podróż i przetrwanie pierwszej zimy na miejscu. Zenona i Dyonizy rozpoczęli nowe życie z pustymi rękami, trzymała ich wiara we wzajemne uczucie bez skazy, siła żywotna Zeni i zapał Dyzia w dążeniu do realizacji marzeń. Na początku zamieszkali w pensjonacie „Jordanówka” w towarzystwie bardzo miłych pensjonariuszy. W połowie maja wydarzyła się pamiętna przygoda, która dotknęła młodszą córkę Beków, Helenę, zwaną Lunią. W czasie rodzinnego spaceru silny podmuch wiatru zepchnął ją z kładki nad potokiem „Bystra” i porwana rwącym nurtem niesiona była w dół rzeki. Została uratowana dzięki czerwonemu fartuszkowi, który zauważył w wodzie jeden z pensjonariuszy. Nie namyślając się pobiegł kilkadziesiąt kroków wzdłuż potoku i zrównawszy się z dziewczynką wskoczył do lodowatej wody i wyciągnął półprzytomną Lunię. Ciekawym zrządzeniem losu wybawicielem okazał się Jan Bielecki, późniejszy bliski przyjaciel brata Dyonizego, Józefa Beka. Nie zawahał się ratować dziecko, choć był chory i mógł swój czyn przypłacić uszczerbkiem na zdrowiu. W końcu maja 1889 roku Bekowie przenieśli się do chaty góralskiej przy ulicy Przecznica 10, którą wynajęli od górala Macieja Cukra Kozieniaka. Chałupa sąsiadowała z „Jordanówką”. Rodzina Beków w chałupie Kozieniaka, 1900 /AR


V. Zenona i Dyonizy Bekowie (Beckowie) w Warszawie i Zakopanem | 123

Dyonizy Bek czytający „Przegląd Zakopiański” w willi „Anielówka”, Zakopane, 1903 /AR


124 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Rodzina Beków przed chałupą Macieja Cukra Kozieniaka, ul. Przecznica (obecnie Witkiewicza), Zakopane, 1902 /AR

Tak wspominała Zofia po latach: „(…)Rozsuwa się płot z żerdzi, dzielący i przez wąskie przejście mamy stałą komunikację z Jordanówką i skróconą drogę na ulicę Zamoyskiego. Domek nasz jest starą, ciemną góralską chatą, niewesołą wewnątrz – okna pojedyncze (na zimę!), podłogi pojedyncze tylko z desek (lodowate w zimie), liche góralskie piece. Ale otoczenie domku urocze – więc w porywie młodości i taniości nie zwraca się uwagi co będzie w zimie. A przed domkiem w stronę gór, jest śliczna łączka do zabawy dla dzieci, stoi kilka wysokich, starych smreków – pod nimi ławeczka i stoliczek, na drzewach można zawiesić hamak dla Tatusia. Dalej jest małe pólko owsa a za nim czworokątny, nieduży, ogrodzony lasek smrekowy – raj dla dzieci! Obok domku stoi rząd jesionów a koło nich druga chałupa, w której mieszka stary gazda Cukier Kozieniak. Mieszka sam jeden, był w niezgodzie z rodziną – jest bardzo chudy, sczerniały, twarz rasowa góralska, ale o sępim ostrym wyrazie i jakby ptasich rysach. Jest często zły i gniewa się na nas za bieganie po trawie – za lada przewinięcie na żerdziach płotów. Trochę się go boimy,


V. Zenona i Dyonizy Bekowie (Beckowie) w Warszawie i Zakopanem | 125

zwłaszcza, gdy siada w swoim okienku, ostrzy długi nóż na osełce i groźnie woła do nas z głębi ciemnej, jak i on izby: Ja tu wos syćkich pozabijom. W gruncie rzeczy nie był taki zły i przemieszkaliśmy w jego towarzystwie aż cztery lata (...)”. W 1899 roku wraz z powstaniem Związku Przyjaciół Zakopanego Dyonizy Bek objął redakcję „Przeglądu Zakopiańskiego”, tygodnika, który założył wspólnie z doktorem Tomaszem Janiszewskim oraz Walerym i Stanisławem Eljaszami. Przez pierwszych kilka lat był głównym redaktorem tego najlepszego wówczas pisma w Zakopanem. Dbając o jego wysoki poziom, pozyskiwał do współpracy wybitnych publicystów i literatów. Zajmował się nie tylko redakcją, ale i administracją tygodnika. Siedziba „Przeglądu Zakopiańskiego” do 1902 roku mieściła się w jednym z pokojów w chałupie wynajmowanej przez Beków. Domek przy Przecznicy 10 położony był nieco w głębi, w drugim rzędzie. Natomiast przy samej ulicy umieszczono szyld z namalowanym napisem „Przegląd Zakopiański”. Pismo cały czas borykało się z trudnościami finansowymi, a na Beka spadało zbyt dużo obowiązków. Do „Przeglądu Zakopiańskiego” różne artykuły pisywał Stanisław Witkiewicz, również polemiczne. W 1902 roku zamieścił, w numerach 32 – 34 i 41, cykl artykułów pod tytułem „Bagno”. Występował w tych publikacjach przeciwko ówczesnemu prezesowi komisji klimatycznej Zakopanego i zarazem radnemu gminy, Andrzejowi Chramcowi, lekarzowi i właścicielowi zakładu wodoleczniczego na Chramcówkach. Zarzucał Chramcowi wstrzymywanie realizacji inwestycji wodociągowo-kanalizacyjnej, której „Przegląd Zakopiański”, 1901


126 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

„Przegląd Zakopiański”, artykuł Stanislawa Witkiewicza, 1902

domagał się lekarz stacji klimatycznej doktor Tomasz Janiszewski oraz działania dla własnych korzyści, hamujące rozwój miasta. Bek razem z Witkiewiczem prowadzili wówczas walkę piórem przeciw „bagnu zakopiańskiemu” i konserwatywnej radzie gminnej. Jednocześnie na łamach „Przeglądu Zakopiańskiego” walczyli o kulturalny rozwój uzdrowiska, jego rozbudowę i wszechstronne wprowadzenie „stylu zakopiańskiego” w budownictwie. W latach istnienia tygodnika Dyonizy stał na czele każdej akcji zmierzającej do realizacji tych celów. Córka jego Zofia tak opisała „bagno zakopiańskie”: „(…) Na pierwsze miejsce projektów wysuwa się idea „Związku Przyjaciół Zakopanego” i wydawanie przezeń pisma tygodniowego pt. „Przegląd Zakopiański”. Na czele Związku stoi dr Janiszewski. Celem Związku jest podnoszenie Zakopanego jako uzdrowiska i jako letniska tak pod względem higienicznym jak i kulturalnym, pomoc w ogólnym rozwoju Zakopanego, rozsławienia go jako „letniej stolicy Polski”, która skupiałaby w sobie ludzi z całego kraju i stanowiła pewną wyżynę wolnego, głębokiego życia umysłowego, a któremu mają przewodzić najwybitniejsze w Polsce jednostki – to było hasłem Związku. Dalej walka z miejscowymi władzami – zacofanymi „robigroszami” – o każdy zdrowotny postęp: wodociąg, kanalizacja, elektryczność, dezynfekcja w domach zamieszka-


V. Zenona i Dyonizy Bekowie (Beckowie) w Warszawie i Zakopanem | 127

Dyonizy Bek z własnym portretem, 1903

łych przez gruźlików itd. Lekarz klimatyczny dr Janiszewski rozwijał tu całą swoją energię – przeciwnikiem jego największym jest dr Chramiec, właściciel najlepiej prosperującego zakładu hydropatycznego, z pochodzenia góral, piastujący jakiś czas władzę wójta gminy. Człowiek sprytny, chciwy, zawzięty, o ciasnym umyśle – walka z nim i jego zwolennikami jest długa i przykra (…)”. Innym przykładem, wśród wielu, współpracy Beka z Witkiewiczami był artykuł Dyonizego na łamach „Przeglądu Zakopiańskiego” ze stycznia 1902, opisujący duże zainteresowanie obrazami młodego Stasia Witkiewicza prezentowanymi na wystawie malarstwa i rzeźby w Zakopanem. Obrazy te przedstawiające pejzaże z Litwy były owocem letnich wakacji szesnastoletniego Stasia spędzonych u ciotki w Syłgudyszkach. Poza redakcją Dyonizy najwięcej czasu poświęcał Bibliotece Publicznej, założonej przez siebie z udziałem Stefana Żeromskiego. Biblioteka powstała w 1904 roku w wyniku przekształcenia Towarzystwa „Czytelnia Zakopiańska”, którego Bek był wiceprezesem. Znajdowała się w willi „Polanka” przy Krupówkach, później nazwa ulicy Zamoyskiego. W czytelni Biblioteki Publicznej odbywały się co tydzień (zwłaszcza w zimie) zebrania i dyskusje, w których uczestniczyli między innymi Bek, Witkiewicz i Żeromski. Organizowane też były wieczory literackie, koncerty i odczyty, cieszące się ogromnym powo-


128 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

dzeniem. Dyonizy sam często wygłaszał odczyty na tematy literackie lub historyczne. Każde jego wystąpienie wzbudzało w słuchaczach nie tylko uznanie, ale także zachwyt i wzruszenie – tak wspominała po latach jego córka – świadek tamtych dni. Bek interesował się wszystkimi sprawami zakopiańskimi, na przykład przyszłością turystyki tatrzańskiej i dlatego w 1902 roku zainicjował powstanie Sekcji Turystycznej Towarzystwa Tatrzańskiego (sam nie był taternikiem z powodu słabego zdrowia). Założył również Stowarzyszenie Rzemieślnicze „Gwiazda”, którego został prezesem. Prowadził działalność społeczną w Towarzystwie Uniwersytetu Ludowego, w Związku Przyjaciół Zakopanego, „Bratniej Pomocy”, w Towarzystwie Pożyczkowym oraz Towarzystwie Gimnastycznym „Sokół”, a także Towarzystwie Wyższych Kursów Wakacyjnych, Stowarzyszeniu Nauczycielek i Ochotniczej Straży Pożarnej. Należał do powstałego w 1904 „Związku Górali”, zajmował się też młodzieżą ze szkoły rzeźbiarskiej. Organizował spotkania z uczniami i prowadził pogadanki ogólnokształcące oraz etyczno-społeczne. „Przegląd Zakopiański” był wydawany z dużym powodzeniem przez trzy lata z rzędu, jednak później, gdy Dyonizy Bek usunął się częściowo, ustępując miejsca innym wydawcom, pismo upadło. Od 1904 roku wychodziło bardzo nieregularnie, aby w 1906 całkowicie zakończyć swoją działalność.

Rodzina Beków przed willą „Anielówka”, Zakopane, ul. Zamoyskiego, podkolorowana fotografia, 1903 /AR


V. Zenona i Dyonizy Bekowie (Beckowie) w Warszawie i Zakopanem | 129

W końcu 1903 roku Bekowie wraz z córkami przeprowadzili się do willi „Anielówka”, którą wynajęli przy ulicy Zamoyskiego. Sąsiadowała ona również z „Jordanówką” i znajdowała się prawie naprzeciwko Biblioteki Publicznej „Polanka”. Niedaleko „Anielówki”, w domu Józefa Ślimaka przy Krupówkach, na rogu ulicy Przecznica, mieszkała rodzina Witkiewiczów – Stanisław z żoną Marią i synem Stanisławem Ignacym. „Anielówka” miała też służyć jako pensjonat. Była to willa letniskowa, niezbyt solidnie zbudowana, ale po poprzedniej ponurej chałupie wydawała się pałacem. Na dole było pięć pomieszczeń, świetlica, jadalnia, dwa pokoje na lewo do wynajęcia i dwa na prawo dla Beków. Na górze pięć pokoików letnich. Zenona odczuwała ogromną tremę przed wynajmowaniem, nie miała w tej dziedzinie żadnego doświadczenia. Zmuszona była jednak zarabiać, gdyż lekcji miała mniej, ponieważ pojawiły się w Zakopanem inne nauczycielki muzyki. Dochody Dyonizego, często symboliczne, nie wystarczały na życie. Ostatecznie zdecydowała wynajmować pokoje znajomym z ewentualnym wyżywieniem. Na szczęście do Zakopanego, które w owym czasie było oazą kultury polskiej, zjeżdżało wielu wybitnych ludzi. Mimo iż dojazd do tego rozwijającego się uzdrowiska, niemal do końca XIX wieku (kolej do Zakopanego doprowadzono z końcem 1899 roku), odbywał się pociągiem tylko do Chabówki, a dalej podróż kontynuowano trzęsącą się

Willa „Anielówka”, Zakopane ul. Zamoyskiego. Fot. Jozef Oppenheim, ok. 1914


130 | Nie tylko Witkiewiczowie |

Helena i Zofia Bekówny, 1903 /AR

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Zofia Bekówna, 1904 /AR

furką, nie zniechęcało to przybyszów pragnących czystego powietrza i widoku pięknej natury górskiej. W pensjonacie „Anielówka” bywały rozmaite bardzo interesujące osoby, takie jak Cecylia Bogucka, Juliusz Kowalczyk, Maria Tuchanowska (z Tuchanowic, gdzie mieszkała ukochana Mickiewicza Maryla). Zenona, w związku z przyjazdem pani Tuchanowskiej, namalowała według pocztówki dwór w Tuchanowicach z myślą, że zrobi pensjonariuszce przyjemność. Niestety pani Tuchanowska nie doceniła tego należycie, gdyż była tak krótkowzroczna, że musiała dosłownie nosem dotknąć oglądany przedmiot, aby coś zobaczyć. Dyonizy wcześniej już przewidział, że gest Zeni nie spotka się z uznaniem. Obraz ten, jak wiele innych pamiątek, spłonął w czasie powstania warszawskiego. Szczęśliwie kilka prac Zeni pozostało w rodzinie do dziś. Obie córki, Zosia i Lunia Bekówny uczyły się prywatnie, egzaminy zdawały eksternistycznie – Zosia w Krakowie, a Lunia w Warszawie na pensji panien Kowalczykówny i Jawurkówny. Juliusz Kowalczyk (brat panny Jadwigi Kowalczykówny) chory na płuca – mieszkał jakiś czas w „Anielówce” i pomagał dziewczynkom w nauce. Bekowie zawiązali również przyjaźń i zażyłość z doktorem Marcinem Woyczyńskim, mieszkającym w Zakopanem od 1901 roku wraz z żoną i matką.


V. Zenona i Dyonizy Bekowie (Beckowie) w Warszawie i Zakopanem | 131

Dyonizy Bek w willi „Anielówka”, Zakopane, 1904 /AR


132 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Zenona Bekowa, Zagroda Cukra Kozieniaka, ołówek /AR Zenona Bekowa, Krykiet, olej /AR


V. Zenona i Dyonizy Bekowie (Beckowie) w Warszawie i Zakopanem | 133

Anna z Kuczyńskich Beckowa z wnuczkami Zosią i Lunią, „Anielówka”, Zakopane, 1904 /AR

Dyonizy Bek, Zakopane, 1905 /AR

Marcin Woyczyński, po 1918 roku, był lekarzem Wojska Polskiego w randze pułkownika. Ten znakomity specjalista w dziedzinie medycyny i wspaniały człowiek dwukrotnie wyleczył Lunię z dyfterytu. Na prośbę małej pacjentki jej ojciec Dyonizy napisał dla „Marcinka” w imieniu Luni taką rymowankę: „Powiem Ci cicho na uszko, co mi dyktuje serduszko – Tyś taki dobry, poczciwy, taki dla wszystkich życzliwy, że ludzie wielcy i mali będą Cię zawsze kochali. A ja pacjentka Twa mała tak bardzo, bardzo bym chciała przez długie lata, życzliwe mieć Twoje serce poczciwe”. U Woyczyńskich zatrzymywał się Józef Piłsudski i tam rodzina Beków spotkała się z „Ziukiem”. Dyonizy był olśniony i całkowicie pod jego wrażeniem, bo dla Beka hasło niepodległości stanowiło podstawowy kanon. U doktora Woyczyńskiego przebywała jakiś czas jedenastoletnia Zosia, gdy jej młodsza siostrzyczka Lunia chorowała na dyfteryt. Gościł tam wówczas Witold Maurin, student medycyny w Petersburgu, który w Zakopanem odbywał praktykę lekarską. Zaprzyjaźnił się z Bekami, uczył małą Zofię jazdy na rowerze. Przez następne trzydzieści lat losy tych dwojga przeplatały się aż połączyła ich wielka miłość.


134 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Zofia Bekówna jako pianistka i malarka, „Anielówka”, Zakopane, 1905 /AR Zofia i Helena Bekówny w „Anielówce”, 1905 /AR


| 135

Jan Rembowski, Lunia Bekรณwna, 1905 /AR


136 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Nawiązała się również przyjaźń rodziny Beków z rodziną Dłuskich (żona doktora Kazimierza Dłuskiego, Bronisława, była siostrą Marii Skłodowskiej-Curie). Córka Dłuskich, Hela, była przyjaciółką Luni Bekówny, po którą często przysyłali powóz, jako że Dłuscy mieszkali daleko w Kościeliskach (dawna nazwa), gdzie w 1902 roku zbudowali nowoczesne sanatorium dla chorych na płuca. W czasie jednej z takich wizyt malarz Jan Rembowski, przyjaciel i pensjonariusz u Dłuskich, naszkicował główkę małej Luni. Przez cały czas pobytu w Zakopanem Zenona udzielała prywatnych lekcji muzyki. Uczyła też gry na fortepianie swoje córki, które wykazywały duże zdolności i otrzymały od matki, dyplomowanej pianistki, bardzo dobre wykształcenie muzyczne. Zofia Bekówna grała na fortepianie, głównie z nut, utwory uwielbianego przez siebie Ludwiga van Beethovena. Grała z upodobaniem do późnego wieku, delektując się kunsztem tych muzycznych arcydzieł. Natomiast Helena bardzo szybko uczyła się i grała z pamięci przede wszystkim Chopina, przy tym miała bardzo piękny głos − zadatek na dobrą śpiewaczkę. Jako kilkunastoletnia dziewczynka jedna z pierwszych wykonywała w Zakopanem pieśni Mieczysława Karłowicza z jego akompaniamentem. Odmienne upodobania muzyczne wskazywały na różne charaktery sióstr, między którymi była mała (trzyletnia) różnica wieku. Zosia, nad wiek poważna, dużo czytała i w towarzystwie dorosłych zabierała głos. Lunia natomiast raczej „dzika” i nieśmiała, szalenie wygimnastykowana, chodziła na trapezie, po drabinie, po płotach, lubiła też bardzo taniec. Zofia i Helena Bekówny oraz Wacek Reybekiel – wychowanek, Zakopane, 1907 /AR


V. Zenona i Dyonizy Bekowie (Beckowie) w Warszawie i Zakopanem | 137

Zofia i Helena Bekówny, 1909 /AR

Zofia Bekówna, Tatry, 1910 /AR

Nadal trwała przyjaźń Beków z rodziną Rabowskich, którzy przyjeżdżali rok rocznie na lato z Włocławka do Zakopanego. Ferdynand Rabowski zaprzyjaźnił się również ze Stasiem, synem Stanisława Witkiewicza. Chłopcy, będący w podobnym wieku, razem psocili i wymyślali różne figle. Na przykład wieszali wieczorem kukłę niby wisielca na drzewie, aby wystraszyć porannych przechodniów. Chodzili też na wspólne wycieczki. Jesienią 1900 roku w czasie wyprawy do groty Kopy Magóry (późniejsza nazwa Jaskinia Magurska) Stanisław Witkiewicz z synem Stasiem, Ferdek Rabowski i Mieczysław Limanowski znaleźli kości niedźwiedzia jaskiniowego. Znalezisko zostało wysłane do Lwowa w celu zbadania przez archeologów. O zdarzeniu donosił „Przegląd Zakopiański” w numerze 35 z 1901 roku. Ferdynand, w Zakopanem właśnie, poznał o osiem lat starszego, Mieczysława Limanowskiego, który zainteresował go geologią. Limanowski był geologiem i geografem oraz działaczem w dziedzinie ochrony przyrody, przez wiele lat przed I wojną światową mieszkał w Zakopanem. Jako prywatny nauczyciel Stanisława Ignacego Witkiewicza przygotowywał go z kilku przedmiotów do egzaminu maturalnego, który Staś zdawał we Lwowie w czerwcu 1903 roku. Ferdynand Rabowski zaprzyjaźnił się również z bratankiem Stanisława, Jankiem Witkiewiczem, który w Zakopanem spędzał wakacje. Zbliżeni wiekiem lubili wspólne za-


138 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Zofia z Beków Rabowska, Zakopane, 1910 /AR

bawy i wycieczki. Nikt wtedy, na przełomie wieków, nie mógł przewidzieć, że tych dwóch młodzieńców zostanie po latach połączonych więzami rodzinnymi poprzez małżeństwo córki Ferdka i syna Janka (Heleny i Rafała). Ferdynand pokochał Tatry całym sercem, po


V. Zenona i Dyonizy Bekowie (Beckowie) w Warszawie i Zakopanem | 139

tym jak odbył pamiętną wycieczkę grzbietami Tatr (od Salatyńskiego Wierchu, położonego na skraju Tatr Zachodnich do Cubryny w otoczeniu Morskiego Oka) wraz z Teodorem Eichenwaldem, mężem Anny, starszej siostry Ferdka. Wyprawa trwała jedenaście dni i Eichenwald opisał ją w „Przeglądzie Zakopiańskim” w 1902 roku, w numerach od 37 do 40, pod tytułem „Orlą Percią, kiepski opis ładnej wycieczki”. Kiedy Ferdynand oświadczył się o rękę Zofii Bekówny, miała dopiero czternaście lat, a on był od niej o sześć lat starszy. Studiował już w Bernie w Szwajcarii na wydziale geografii. Zenona, matka Zosi, wyraziła sprzeciw ze względu na zbyt młody wiek córki. Od 1904 roku Dyonizy Bek poświęcił się prawie wyłącznie pracy w Bibliotece Publicznej. Bekowie byli bardzo zgodnym i kochającym się małżeństwem, ich młodsza córka po wielu latach z rozrzewnieniem opowiadała o swoich rodzicach, którzy tylko raz pokłócili się o ciepły szalik, którego Dyonizy nie chciał włożyć, wychodząc rano wczesną wiosną do biblioteki. To nie szalik jednak zaważył na zdrowiu i życiu Dyzia. „(…) Tegoż roku, podczas ciężkiej zimy, zmuszony przez niedbalstwo służby, do odgarniania śniegu, na werandzie Biblioteki dostaje tzw. „odmy”, pęknięcia pęcherzyków płucnych i w 6 tygodni później umiera (…)” – tak córka Zofia opisała wydarzenie z początku marca 1907 roku, które skończyło się śmiercią jej ojca. Dyonizego w ostatnich godzinach życia ratował doktor Dłuski, który pocieszał jak umiał żonę i córki chorego. Jednak o dziewiątej rano, 25 kwietnia 1907 roku, nastąpił kryzys, załamanie organizmu i nie można było nic już zrobić. Dyonizy zmarł, mając zaledwie czterdzieści dwa lata. Zanim pochowano go na cmentarzu na Pęksowym Brzyzku, Zenona czyniła zabiegi, aby nie przypisywano jej mężowi przynależności do żadnej partii. W pogrzebie uczestniczyć miało wielu przedstawicieli wszystkich zakopiańskich związków i stowarzyszeń, z którymi Bek był związany. Z Krakowa przywieziono wieniec z czerwoną wstęgą z napisem „Tow. Dyonizy Bek – P.P.S.”, który położono na trumnie w kaplicy cmentarnej. Zenonie bardzo zależało na tym, aby na pogrzebie nie doszło do nieporozumień. Tak wspominała córka Zofia: „(…) Doszło do naszych uszu, że ten widoczny znak przynależności jego do PPS miał wywołać konsternację i burzliwą różnicę zdań wśród tych stowarzyszeń zakopiańskich, których Tatuś bywał członkiem (…).Wobec kategorycznego protestu Matki, że nigdy do żadnej partii nie należał (…) poszłam wieczorem na cmentarz i kawałek wstążki owej z napisem „Tow.” – odcięłam (…)”. Górale, na życzenie Zenony, przywieźli na grób wielki granitowy głaz z drogi do Morskiego Oka. Epitafium, które napisały na kamieniu zrozpaczone żona i córki − „Jeden z tych, co czynem marzyć chcieli…” − odzwierciedlało całe życie Dyonizego.


140 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Zofia Bekówna tak wspominała swojego ojca w kilkanaście lat po jego śmierci: „(…) Ojca mojego cechowała niezwykła dobroć, miękkość i łagodność charakteru, niezmierna wrażliwość uczuciowa, głębokość i jasność umysłu. Był człowiekiem, który instynktownie, sercem czystym jak łza, doszukiwał się sprawiedliwości w ludziach, ich czynach i bolał ciężko nad każdym jej sprzeciwem. Dlatego też nie dał się pokusie namowom silnych ludzi różnych partii i do żadnych z nich nie należał. Nosił w sobie zbyt silną i najistotniej pojętą miłość ojczyzny i poczucie własnej odpowiedzialności społecznej. Te dwa imperatywy kierowały całym jego życiem. Ponad wszystkim górująca miłość do ludzi i zupełne poświęcenie dla sprawy, bez względu na trudy i zdrowie, zbyt szybko wyczerpały słabe jego siły (…)”. Pół roku po śmierci Dyonizego w październiku 1907 roku wydarzyła się tragedia, która uderzyła jak grom w Zosię i Lunię Bekówny. Dziewczynki poszły wieczorem na cmentarz po matkę, która wcześniej udała się na grób męża. Zastały ją siedzącą w półprzytomnym stanie na płycie sąsiedniego grobu. Wezwany na ratunek doktor Janiszewski przewiózł chorą do domu i próbował ratować podając zastrzyki. Duży wylew krwi do mózgu spowodował szybką śmierć. Trudno wyobrazić sobie rozpacz sierot, które w tak krótkim czasie straciły obydwoje rodziców. Na Pękowym Brzyzku na wielkim granitowym głazie pojawił się drugi napis: „Tuż za tą mogiłą spoczęła Ś.P. Zenona z Prószyńskich Djonizowa Bekowa kończąc ustawiać ten nagrobek Mężowi tu zasłabła i tegoż wieczora, 31 paździerGrób Dyonizego i Zenony Beków oraz Heleny z Beków Prószyńskiej, cmentarz na Pęksowym Brzyzku, Zakopane, fot. E. Witkiewicz-Schiele, 2015


V. Zenona i Dyonizy Bekowie (Beckowie) w Warszawie i Zakopanem | 141

nika 1907 r. na wieki usnęła. Pozostałe córki proszą o westchnienie za dusze rodziców”. Zenia tak bardzo kochała swojego Dyzia, że zmarła z żalu po jego odejściu. Żyła tylko dla Niego i tylko dla Niego biło jej serce – tak pisała córka Zofia o niezwykłym uczuciu i oddaniu, jakie łączyły jej rodziców. Ukochany brat Zenony, Konrad Prószyński i jego żona Wanda z Korzonów, którzy przyjechali do Zakopanego w celu podleczenia schorowanego Konrada, byli przy umierającej Zeni. Jej śmierć bardzo ich poruszyła, pragnęli udzielić pomocy sierotom i zaopiekować się nimi w Warszawie, gdzie mieszkali. Dziewczynki, siedemnastoletnia Zosia i czternastoletnia Lunia, postanowiły pozostać w Zakopanem. Józef Bek, ich stryj, obiecał przysłać gospodynię, która miała dopomóc w prowadzeniu pensjonatu. Zosia kierując się odpowiedzialnością, nie zrezygnowała nawet z kontynuowania opieki nad sześcioletnim sierotą, Wackiem Reybekielem, który od ponad roku wychowywał się u Beków. W 1908 roku zdała maturę w Krakowie, nadal dzielnie prowadziła pensjonat i związane z tym finnase. Wraz z Lunią jeździły do Limanowej w odwiedziny do ukochanego stryjka Józia Beka, od którego otrzymywały wsparcie duchowe i wskazówki na dalszą drogę życia. Zachował się wzruszający list ze stycznia 1910 roku od stryjka do szesnastoletniej Luni– oto jego fragmenty: Zofia z Beków Rabowska, Zakopane, 1910 /AR

Zofia z Beków Rabowska, „Kubinówka”, Zakopane, 1910 /AR


142 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Ferdynand Rabowski, Zakopane, 1910 /AR

Zofia Bekówna, Zakopane, 1910 /AR

„Lunieczko! Już Ci podziękowałem za odwiedziny słowami. Chciałbym jeszcze kilka słów, dotyczących Twej – nam miłej – osóbki wypisać. Po Twoim wyjeździe mówimy sobie z Ciocią: no, nareszcie raz Lunia rozgadała się! A w myśli dodawałem: „pokazała kawałek swego duchowego oblicza”. (…) człowiek zaczyna się tam, gdzie zjawia się uczucie bezinteresowne. Uczucie estetyczne musi mieć w sobie pierwiastek bezinteresowności. Coś mi się podoba, to takim już jest bez względu na to, czy mi przynosi pożytek, czy nie. Zadowolenie intelektualne wypływa z samego faktu wykrywania nowych praw, nowych stosunków, nowych zjawisk bez względu na ich wartość użytkową. Kocha się ludzi, bo się w nich dostrzega cud życia duchowego, bo się widzi iskierkę, cicho jarzącą się w głębinie szczeliny – na dnie przepaści duszy. I dostrzega się czasem, jak ona nagle wybucha płomieniem, od którego mrużą się oczy – z rozkoszą. A im więcej człowiek ma ukochać bezinteresownych, tym jest bogatszy, szerszy, bujniejszy. A życie wysokie, życie moralne – to życie rozlewne, ciągle w tęczach, ciągle w promieniach, ciągle w cieple umiłowania, w wartkim prądzie czynu. Nie ma miejsca na lęk, nie ma czasu na refleksje osłabiające wolę, na rozterkę, na przekleństwo


V. Zenona i Dyonizy Bekowie (Beckowie) w Warszawie i Zakopanem | 143

Ferdynand Rabowski i Zofia Bekówna, Tatry, 1910 /AR

i poniżanie samego siebie. (…) Ale przerwę ten pean na cześć życia, bo przecież tylko list piszę do Ciebie, Lunieczko ! Takie na nas sprawiałaś wrażenie – perełki, zamkniętej w swojej muszli. A mnie zawsze żal takich ludzi. Chciałoby się, aby wszyscy żyli życiem pełnym. A to jest, aby śmiało nasłuchiwali uroczystych dźwięków wielkiego dzwonu, który w głębinach ich dusz… (…). Rozszerza się człowiek, w sile i poczuciu radosnej mocy chadza, gdy czuje się jednym z narodu i jednym z narodem! Gdy idzie naprzeciwko bólowi swego narodu i dzieli go z nim, gdy bierze wraz ze swym pokoleniem odpowiedzialność za stan i całość i ten stopień cywilizacji (wzmożeniem Ducha), jaki został. Nie pozwoli, aby coś się umniejszyło za jego życia, lecz aby w pokoju wzrosło, aby odchodząc – nie potrzebował wstydzić się przed następującym pokoleniem (…).Ale to najwyższe podniesienie społeczne to: „ja i Ojczyzna – to jedno”. (…) A zaczynać trzeba od drobiazgów, od tego, aby nie czuć ofiary, że się odwiedziło Stryjka i Ciocię i nie czuć, że „wolałoby się jechać”, gdy wypadnie dzień jeszcze zostać. Na tym żarcie niech już będzie koniec mego listu, który prosto z serca wypłynął. Całujemy Cię serdecznie”.


144 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prรณszyล skich, beckรณw, rabowskich i schielรณw od syberii po zakopane

Zofia i Ferdynand Rabowscy, Zakopane, 1910 /AR


V. Zenona i Dyonizy Bekowie (Beckowie) w Warszawie i Zakopanem | 145

Po śmierci rodziców Zofia Bekówna nawiązała kontakt listowny z Ferdynandem Rabowskim, który po ukończeniu studiów geologicznych w Lozannie podjął pracę w Szwajcarii. Spotkali się w Warszawie wiosną 1909 roku i zaręczyli, a 14 września następnego roku wzięli ślub w kościele ewangelickim w Krakowie. Świadkami byli: Wanda Szczawińska (siostra Ferdynanda) i zaprzyjaźniony Tadeusz Korniłowicz. Ferdynand był wyznania ewangelicko-augsburskiego, ale Zofia pragnęła wziąć ślub w swojej parafii w kościele rzymskokatolickim w Zakopanem. Ówczesny proboszcz ksiądz Kazimierz Kaszelewski nie tylko odmówił jej udzielenia sakramentu małżeństwa, ale jeszcze dał reprymendę, że chce wyjść za mąż za heretyka. Młodziutka Zofia „obraziła się” wtedy na Kościół katolicki, na łono którego powróciła dopiero po trzydziestu pięciu latach.


146 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prรณszyล skich, beckรณw, rabowskich i schielรณw od syberii po zakopane

Jรณzef Bek w swoim gabinecie, Warszawa, 1930 /AR


| 147

VI. RODZINA BECKÓW Józef Bek (Beck), młodszy brat Dyonizego, był postacią niezwykle ciekawą i wielce zasłużoną dla Polski pod zaborami, a później już niepodległej. Za namową Dyonizego w 1898 roku wykreślił literę „c” z nazwiska. Jednak jego syn Józef Beck, minister spraw zagranicznych w Polsce w latach 1932-1939, przywrócił sobie pierwotną pisownię. W rodzinie Becków krążą dwie wersje pochodzenia tego rodu. Pierwsza, której hołdował minister Józef Beck, mówi o praprzodku Bartholomeusie Becku − flandryjskim marynarzu i budowniczym statków, który osiadł w Polsce w XVI wieku. Druga wersja podaje, że członek książęcej rodziny księstwa Schleswig-Holstein, uciekając przed wierzycielami, schronił się w Polsce (w XVIII wieku), przybierając nazwisko Beck i tu założył rodzinę. Józef urodził się w 1867 roku w Białej Podlaskiej, gdzie jego ojciec był naczelnikiem poczty. Ukończył tam gimnazjum, następnie podjął studia prawnicze na Uniwersytecie Warszawskim, a po uzyskaniu dyplomu praktykował jako aplikant sądowy. W czasie studiów należał do Związku Robotników Polskich. Częste spotkania towarzyskie pomiędzy młodzieżą uniwersytecką a robotniczą zwróciły uwagę młodego Józefa na ogromną przepaść pomiędzy tymi dwiema grupami społecznymi w zakresie ogólnego wykształcenia. Dlatego późniejsze swoje życie poświęcił na zmniejszanie tych różnic. W listopadzie 1891 roku został aresztowany za działalność zakazaną przez zaborcę i osadzony w X Pawilonie Cytadeli w Warszawie, a po 10 miesiącach zwolniony za kaucją. Aresztowano go ponownie i osadzono w twierdzy petersburskiej „Kresty”. Po opuszczeniu kazamatów dostał nakaz zamieszkania w Rydze, gdzie studiował nauki humanistyczne i pedagogiczne. W stolicy Łotwy wykładał na prywatnej pensji, a także uczył języka polskiego na tajnych kursach. Cały czas utrzymywał kontakt z ruchem robotniczym w Królestwie Polskim. Ożenił się z Bronisławą z Łuczkowskich i w 1894 urodził się im pierwszy syn Józef. Bronisława pochodziła z Chełmszczyzny, z rodziny unickiej i władze rosyjskie wywierały na nią nacisk, aby przeszła wraz z synem na prawosławie. Z tego powodu Józef Bek zdecydował się na ucieczkę z rodziną do Galicji do Lwowa, gdzie liczył na otrzymanie posady nauczyciela. Niestety jego plany spełzły na niczym. We Lwowie odbył tylko bezpłatną praktykę w radzie powiatowej. Utrzymywał stały kontakt z ukochanym bratem Dyonizym, który w 1897 roku osiadł na stałe w Zakopanem i od niego dowiedział się, że w Limanowej zwolniła się posada sekretarza rady powiatu. Przybył więc tam niezwłocznie, by objąć wakujące stanowisko. I tak oto w 1898 roku rozpoczął, wraz z żoną Bronisławą, pracę pozytywistyczną na terenie ziemi limanowskiej. Zakotwiczyli w Limanowej na dziewiętnaście lat, a jak się potem okazało ich działalność stała się opatrznościowa dla tego regionu.


148 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Powiat limanowski, położony na atrakcyjnym szlaku handlowym między Koszycami a Krakowem, otoczony Beskidem Wyspowym i Gorcami, był regionem bardzo zaniedbanym. Józef Bek rozpoczął swoją działalność od zorganizowania pracy samorządowej. Wspólnie z żoną prowadził także ożywioną działalność oświatową i kulturalną. W wyniku ich starań powstało w Limanowej (w 1900) Koło Towarzystwa Szkoły Ludowej i już w pierwszym roku istnienia liczyło 230 członków. W kole tym Bek przez lata był kierownikiem kursów dla dorosłych analfabetów. Rozwój biblioteki, którą założył wkrótce po przybyciu do Limanowej, postępował w imponującym tempie. W 1910 roku biblioteka posiadała 2800 dzieł i miała 18977 wypożyczeń, prenumerowano także trzy czasopisma. Posługując się „latarnią magiczną”, jak w owym czasie nazywano diaskop, Józef organizował w bibliotece odczyty Józef Bek, Warszawa, 1891 /AR wzbogacane przeźroczami. W okresie międzywojennym biblioteka nadal funkcjonowała i istnieje do dziś. Oprócz pracy samorządowej i kulturalno-oświatowej Bek poświęcił się sadownictwu. Wcześniej Bekowie kupili kilka morgów ziemi i po jednej stronie szosy, przy ulicy Słonecznej, wybudowali dla siebie drewniany dworek. Po drugiej założyli Powiatową Szkółkę Drzew Owocowych, w której wyhodowano 90 tysięcy drzewek. Ta inicjatywa spowodowała, że ziemia limanowska pokryła się sadami owocowymi, a kierownicy szkółki uczyli sadownictwa i służyli wiedzą nauczycielom ludowym i sadownikom. Sadownictwo okazało się dalekowzroczną inicjatywą i trwałym osiągnięciem Józefa Beka, ponieważ do

Publikacje Józefa Beka z lat 1912 i 1916 /AR


VI. Rodzina Becków | 149

Józef Bek, Limanowa, 1917 /AR

dziś jest rozwijane na ziemi limanowskiej, a najbardziej znana przetwórnia owoców to „Tymbark”. Józef Bek był również współzałożycielem pierwszej w kraju Spółdzielni Handlowej „Kosa”. Tej nazwy używano jeszcze po II wojnie światowej na określenie sklepu z artykułami metalowymi. Bek działał społecznie w wielu dziedzinach. Przez kilkanaście lat był dyrektorem dobrze zarządzanego „Towarzystwa Zaliczkowego” w Limanowej. Z jego inicjatywy, z pieniędzy uzyskanych z grzywien i kar administracyjnych, powstał zakład opiekuńczy dla sierot. Przyczynił się także do rozwoju kółek rolniczych, kas Stefczyka oraz prowadził działalność „trzeźwościową” (jego nazwisko figuruje w „Słowniku działaczy przeciwalkoholowych”).

Publikacje Józefa Beka z lat 1912, 1916 i 1931 /AR


150 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Bronisława z Łuczkowskich i Józef Bekowie, Warszawa, 1929 /AR


| 151


152 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Innym ciekawym pomysłem Beka było stworzenie pierwszej w kraju górskiej szkoły rolniczej dla utalentowanych chłopskich synów. W celu realizacji tego zamierzenia Wydział Powiatowy w Limanowej, w 1912 roku, zakupił resztówkę w Łososinie Górnej i kilka morgów lasu. Po odzyskaniu niepodległości tu właśnie powstała pierwsza w Polsce wzorowa Górska Szkoła Rolnicza. Niebywałe są zasługi Józefa Beka dla ziemi limanowskiej, a podjęte przez niego inicjatywy przetrwały dziesiątki lat. Ziemia limanowska stała się dla Józefa polem doświadczalnym, przykładem wzorowego gospodarowania i pokazania całemu narodowi jak dobre efekty na pokolenia może przynieść ruch samorządowy i spółdzielczy. Jako współtwórca Chóru i Teatru Włościańskiego przyczynił się również do rozwoju kultury, zaś żona jego, Bronisława, prowadziła w dworku salon inteligencki. Bywali w nim między innymi poeta Władysław Orkan, wielki przyjaciel Beka i Józef Piłsudski, który w 1913 roku, w Stróży koło Limanowej, założył i prowadził pierwszą Oficerską Szkołę Związku Strzeleckiego. Beka łączyło głębokie porozumienie z brygadierem Piłsudskim, choćby przez pamięć po zmarłym bracie Dyonizym, z którym Piłsudski spotykał się w Zakopanem oraz dlatego, że hołdowali tym samym ideałom niepodległościowym. Józef Bek wychowany został w rodzinie o tradycjach patriotycznych − jego stryj Antoni Beck, urodzony w 1840 roku, brał udział w powstaniu styczniowym, za co został zesłany na Syberię. Od wybuchu I wojny światowej Józef Bek angażował się w powstanie legionów i mobilizację strzelecką, nawet w czasie okupacji rosyjskiej. Miasto znalazło się wówczas na styku frontu rosyjsko-austriackiego i w okolicy, pod Jabłońcem, odbyła się jedna z najGrupa wykładowców i studentów WSH, pośrodku Józef Bek, Warszawa, ok. 1930, fot. Zbiory Archiwum SGH

Dyplom Członka Honorowego Koła Samorządowców WSH (dla Józefa Beka), 1926


VI. Rodzina Becków | 153

większych bitew. Gdy w roku 1915 wrócili Austriacy, Bek rozpoczął wytężoną pracę nad podniesieniem z upadłości zarówno swojego majątku, jak i powiatu. Wiedziony poczuciem patriotyzmu, niezrażony przeciwnościami losu, zorganizował w roku 1917 w Limanowej uroczyste obchody setnej rocznicy śmierci Tadeusza Kościuszki. Państwo Bekowie w późniejszych latach przyczynili się do budowy i upiększenia wnętrza kościoła w Limanowej, przesyłając znaczny datek z prośbą o zasadzenie dwóch lip na cmentarzu kościelnym na pamiątkę wieloletniego pobytu rodziny w tym mieście. Prośba została spełniona po kilkunastu latach. Bekowie opuścili Limanową w 1918 roku, przenosząc się do Warszawy, gdzie Bek został wiceministrem spraw „Samorząd” nr 5-15, 31.01.1926 wewnętrznych i na stanowisku tym pozostał do marca 1920 roku. W ministerstwie utworzył wydział samorządowy, którego dyrektorem był przez następne dwa lata. W roku 1922 Józef i jego żona przeżyli silny wstrząs. Młodszy syn Kazimierz, w wyniku silnych emocji z powodu nieszczęśliwej miłości, strzelił do siebie. Zanim umarł bardzo żałował swego czynu. Zakończył życie, mając zaledwie siedemnaście lat. Ta rodzinna tragedia odcisnęła piętno na wrażliwości Józefa, a pogarszający się stan zdrowia uniemożliwił mu zawodową działalność w ministerstwie. Założył czasopismo „Samorząd” i został jego pierwszym redaktorem. Pracował jednocześnie w organizacji spółdzielczej „Społem”. Wykładał również w Wyższej Szkole Handlowej, a od 1928 roku pełnił już do końca życia funkcję prezesa Związku Powiatów Rzeczypospolitej. Wspólnie ze swoim powinowatym, Kazimierzem Prószyńskim, synem Konrada „Promyka”, zawiązali spółkę akcyjną pod nazwą „Oko” (Centralna Europejska Wytwórnia Kinematografu Amatorskiego inż. Prószyńskiego), aby na terenie Polski rozpocząć produkcję aparatów, które skonstruował Kazimierz Prószyński.


154 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Józef bardzo żywo interesował się najbliższą rodziną. Przejmował się losem osieroconych czworga siostrzeńców po przedwczesnej śmierci ich matki, Marii z Becków Pociejowej, którzy pozostali pod opieką swego ojca Konrada Pocieja i jego sióstr. W rodzinnych pamiątkach pozostała pocztówka pisana przez Józefa Beka do najmłodszej, czternastoletniej wtedy, siostrzenicy Anny (Anulki) z okazji jej imienin w lipcu 1924 roku: „Cóżby tu życzyć dzielnej harcerce? Aby w ciągu roku najbliższego stała się wzorem wykonawczyń prawa harcerskiego! Życzenie to moje płynie z głębokiego uznania ważności tego prawa do szczęścia młodzieży i potem dorosłych. Ponieważ i ja należę do społeczności harcerskiej (otrzymałem nawet odznakę) i duch bohaterskiego Władzia jest z nami, więc wołam do Ciebie poprzez pola, lasy i rzeki: Czu-u-u-waj ! Twój Wuj”. (Władzio był starszym bratem Anulki, który zginął w wojnie 1920 roku). Stryjka Józia szczególnie ukochały bratanice − Zosia i Lunia Bekówny, które wcześnie straciły rodziców. Józef odwiedzał sieroty, kontaktował się często listownie, cały czas czuwał i troszczył się o nie. Był człowiekiem bardzo mądrym, niezwykłej dobroci i łagodności, obdarzonym także głębokim życiem duchowym. Józef Bek do Anny Pociejówny, 1924 /AR


VI. Rodzina Becków | 155

Nie tylko miłość braterska, ale również zażyłość, przyjaźń, wzajemny podziw i szacunek łączyły Józefa i jego brata Dyonizego. Obydwaj poświęcili się pracy organicznej i społecznej. Józef zmarł w grudniu 1931 roku w Warszawie i pochowany został na cmentarzu Powązkowskim w grobie, w którym dziewięć lat wcześniej spoczął jego syn Kazimierz. Jeszcze latem 1931 roku Józef spędził czas z rodziną nad morzem w Jastarni, a także zdążył odwiedzić bratanicę Helenę (Lunię) w Zakopanem w jej willi „Lu” na Antołówce.

Listy Józefa Beka do bratanic Luni Bekówny i Zofii Rabowskiej, 1910 i 1921 /AR


156 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Od lewej: Lunka Rabowska, Zofia Rabowska, Józef Bek, Bronisława Bekowa, Tadeusz Prószyński, Helena Prószyńska i Zosia Rabowska, Jastarnia, 1931 /AR

Od lewej: Elżbieta Rabowska, Helena Prószyńska, Zofia Rabowska i Zosia Rabowska, Jastarnia, 1931 /AR


| 157

Józef Bek i Helena z Beków Prószyńska, willa „Lu” na Anatołówce, Zakopane, 1931 /AR

Rodzina Beków w Zakopanem, fotografia opatrzona przez Dyonizego krótkim tekstem na rewersie, przesłana Józefowi Bekowi do Limanowej, 1904 /AR


158 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prรณszyล skich, beckรณw, rabowskich i schielรณw od syberii po zakopane


| 159

Od lewej: Irka Fiedorowicz, Helena z Beków Prószyńska, Józef Bek, Lunka Rabowska, Zofia z Beków Rabowska i Zosia Rabowska, przed willą „Lu” na Antołówce, Zakopane, 1931 /AR


160 | Nie tylko Witkiewiczowie |

Józef Bek, Jan Bielecki (człowiek i życie), 1932

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

„Samorząd”, nr 52-16, 27.12.1931

Za życia odznaczony został komandorią Orderu Polski Odrodzonej, Krzyżem Niepodległości i Złotym Krzyżem Zasługi. Ogłosił drukiem następujące prace: Pomoc poszukującym pracy (Lwów 1912); Kooperatywy spożywcze (Lwów 1916); Opieka nad sierotami (Lwów 1916); Działalność Rady Powiatowej w Limanowej na polu popierania sadownictwa w latach 1902-1917; O czynach obywatelskich w samorządzie (1925); O samorządzie (1916); Główne wytyczne planowości w gospodarce powiatowych związków samorządowych (1926); Metody i wzory działalności samorządu powiatowego na polu humanistyczno-kulturalnym (1927); Młodzież wiejska w pracy i samorządzie (1931); Jan Bielecki (1932), wydane po śmierci staraniem syna studium filozoficzne, oparte na biografii profesora chemii Jana Bieleckiego, mistyka − przyjaciela autora. Takim oto wstępem opatrzył wydawca, Józef Beck, książeczkę autorstwa swego ojca: „Podając do druku krótki życiorys Prof. Jana Bieleckiego, uważam za właściwe zaznaczyć na wstępie, że jest to ostatnia praca Ojca mojego, pierwsza z cyklu tych, które miał w projekcie, a których napisać już nie zdążył. Poza szeroką działalnością społeczną, przede wszystkim na niwie pracy samorządowej, Ojciec mój, żyjący głębokim życiem wewnętrznym, nosił się z myślą napisania szeregu sylwetek niejako syntetycznych życiorysów ludzi, których życie i zasługi wysoko cenił. Uwa-


VI. Rodzina Becków | 161

żał, że przekazanie obrazu ich jasnych dusz pamięci innych – winno być jeszcze jednym jego czynem społecznym. Z jego szeregu ludzi (Ksiądz Bronisław Markiewicz, założyciel Miejsca Piastowego, Brat Albert (Adam Chmielowski), Władysław Orkan, Konrad Prószyński, Stanisław Witkiewicz, Dionizy Bek i inni) wybrał jako pierwszego, swego przyjaciela Jana Bieleckiego. Chociaż szkic ten w opinii Autora nie był jeszcze zupełnie wykończony, uważam jednak za swój obowiązek ogłosić go w takim stanie w jakim pozostał, bez żadnych zmian – wiedząc, że wydanie tego dziełka było ostatnią myślą i życzeniem mojego Ojca”. Krótko po śmierci Józefa Beka, w 1932 roku, jego syn Józef (Beck) został ministrem spraw zagranicznych w II Rzeczpospolitej Polskiej.


162 | Nie tylko Witkiewiczowie | DRZEWO GENEALOGICZNE RODU BECKÓW dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

(osoby wspomniane w książce lub powiązane gałęziami z drzewami genealogicznymi innych rodów – zaznaczone na czarno)

legenda: rok urodzenia rok śmierci współmałżonek bezdzietnie primo voto secundo voto


| 163


164 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Helena i Tadeusz Prószyńscy na werandzie willi „Lu”, Zakopane, 1930 /AR


| 165

VII. HELENA Z BEKÓW I TADEUSZ PRÓSZYŃSCY Po tragicznej śmierci w 1907 roku małżonków Dyonizego i Zenony Beków ich córki Zofia i Helena (Lunia) pozostały same w Zakopanem jeszcze przez ponad dwa lata. Rok 1910 stał się dla nich przełomowy. Zakończył się czas zakopiański i otworzył następny rozdział życia. Zofia poślubiła Ferdynanda Rabowskiego i wyjechała do Szwajcarii, a siedemnastoletnia Lunia zamieszkała w Warszawie w rodzinie wuja Konrada Prószyńskiego, u wdowy po wuju, cioci Wandy z Korzonów Prószyńskiej. Ciocia Wańdzia, która wychowała czworo pasierbów i siedmioro swoich dzieci, roztoczyła bardzo serdeczną opiekę nad Lunią, która jako dziewczynka wyjątkowo wrażliwa i nieśmiała wymagała parasola ochronnego. Nawet w Szkole Jadwigi Kowalczykówny i Jadwigi Jawurkówny była traktowana niczym górska roślina z delikatnością dla jej nieco dzikiej natury. W internacie umieszczono ją w pokoju tylko z jedną koleżanką, wstawiono nawet fortepian, a nad łóżkiem powieszono tatrzański widoczek. Lunia po latach opowiadała jak na przerwach w szkole, aby uniknąć kontaktu z innymi dziewczętami, chowała się za stojącą na korytarzu szafę. Pozwalano jej na to, szanując głęboką nieśmiałość i dając czas Zofia Rabowska i Helena Prószyńska, Szwajcaria, 1911 /AR


166 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Dzieci i wnuki Konrada Prószyńskiego, Warszawa, 1907 /AR

na oswojenie się z nowym otoczeniem. Często odwiedzała swoją babcię Annę Beckową, która mieszkała w Warszawie. Kilkakrotnie spędzała lato w Szwajcarii u siostry Zofii Rabowskiej, z którą utrzymywała stały kontakt korespondencyjny. Również ukochany stryjek Józio z Limanowej pisał do Luni. Oto fragmenty jego listu z marca 1912, jednego z trzech, które zachowały się w rodzinie: „Moje złotko! Od kilkunastu dni chcę trochę choć pogwarzyć z Tobą – w różnych porach dnia przeleci mi przez głowę ta lub inna myśl, od Ciebie idąca. Ale jestem naprawdę „szalenie” zajęty. Trochę z przypadku, trochę z umysłu zebrało się na ten rok więcej prac, niż w innych latach. I to prac ważnych: ekonomicznych, ogólno-kulturalnych i narodowych. Wymienię Ci po jednej z każdego rodzaju. A więc: centralna agencja dla stowarzyszeń spożywczych w całym kraju, - zakład wychowawczy dla dzieci opuszczonych w powiecie limanowskim, - obrona Domu polskiego w Bielsku na Śląsku. Jakoś gorączkowo pracuję: nie wiem, czy to jakie bezwiedne dążenie organizmu w przeczuciu katastrofy. Dawno już nie pracowałem z takim wytężeniem i taką wszechstronnością.(…) Moja maleńka Lunieczko – Babcia mi pisze, jak dobra jesteś dla niej! Przytoczę Ci, jak to pięknie V. Hugo powiedział:” Nad dzieckiem ulituje się kobieta, nad młodzieńcem – dziewica, ale któż się nad starcem ulituje ?” Mało jest smutniejszych obrazów nad samotnych starców. Trzeba mieć powagę w duszy, ażeby chcieć im


VII. Helena z Becków i Tadeusz Prószyńscy | 167

Lunia Beckówna (druga od prawej) z kuzynkami: Stanisławą i Janiną Prószyńskimi, Warszawa, ok. 1912 /AR

tę samotność osładzać. Posyłam Ci za to całe fale moich dobrych życzeń: niech Ci się dobrze dzieje, miej tyle dni jasnych, ile chwilek miłych dasz staruszce mojej ukochanej. A w to wierzę, że dobre życzenie, myślenie stałe pełne życzliwości o kimś, musi mu przynieść rzeczy dobre. (…)”. Po maturze uczyła się w Instytucie Muzycznym Warszawskim w klasie fortepianu u profesora Aleksandra Michałowskiego (byłego pedagoga jej matki Zenony) oraz śpiewu u profesora Różańskiego. Rodzina Prószyńskich mieszkała w Warszawie przy ulicy Niecałej 14, prowadzili dom otwarty, bywało u nich zaprzyjaźnione rodzeństwo Mejrów (Józef, Maria i Zofia), a także Józef Beck – późniejszy minister, syn ukochanego stryjka Luni. W czasie przyjacielskich i rodzinnych spotkań Józef zawsze zasiadał do fortepianu i z pasją grał muzykę klasyczną. Najstarszy wnuk Konrada Prószyńskiego Tadeusz – syn Tadeusza i Wandy z Krzyżanowskich, zapałał szaleńczą miłością do Luni. Był młodszy o pięć lat i przy niej dorastał. Egzaltacja zakochanego młodzieńca spowodowała, że posunął się do szantażu wobec ukochanej. Zagroził, że zabije się, jeśli go nie poślubi. Lunia zgodziła się przyjąć jego oświadczyny; lubiła Tadę i szanowała, z czasem też pokochała. Przed ślubem podjęli wspólną decyzję, że nie będą mieć dzieci ze względu na bliskie między nimi pokrewieństwo (Lunia była ciotką dla Tady).


168 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Kartka od przyjaciół z Zakopanego – Tadeusza Korniłowicza, Mieczysława i Zygmunta Limanowskich wysłana do Luni do Warszawy, 1911 /AR


VII. Helena z Becków i Tadeusz Prószyńscy | 169

List Józefa Beka do bratanicy Heleny Prószyńskiej, 1913 /AR

Święty związek małżeński zawarli w kościele parafialnym w Zakopanem w 1925 roku. Dyspensa uzyskana z Kurii Metropolitarnej Warszawskiej usunęła „przeszkodę od pokrewieństwa”. Ślubu udzielał proboszcz ksiądz Jan Mazanek, a świadkami byli Tadeusz Korniłowicz i Ferdynand Rabowski. W prezencie ślubnym Tadeusz kupił dla żony od Marii Witkiewiczówny (Dziudzi) parcelę w Zakopanem na Antołówce (dzisiejsza nazwa Antałówka) z zamiarem wybudowania letniego domu. Lunia była szczęśliwa, gdyż nie lubiła miasta – kochała Tatry, odludzie, ciszę i śpiew ptaków. Tada natomiast przeciwnie − najlepiej czuł się w hałaśliwym mieście i tłumie ludzi. Często żartobliwie mówił o sobie, że „Taduś mógłby mieszkać na dworcu”. Nie chodził na wycieczki w góry, ponieważ uniemożliwiała mu to niesprawna noga, zanik mięśni łydki po przebytej w dzieciństwie chorobie Heinego-Medina (polio).


170 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Lunia Bekówna i Zofia Rabowska z córką Zosią w Lozannie w Szwajcarii, 1912 /AR

Od lewej: Lunia Bekówna, Józio Beck, Marylka Mejro i Zofia Mejro, Warszawa, po 1920 /AR

Rodzeństwo Mejrów, z lewej Józio Beck i z prawej Lunia Bekówna, Warszawa, po 1920 /AR


VII. Helena z Becków i Tadeusz Prószyńscy | 171

Afisz koncertowy, 1926 /AR

Poruszał się swobodnie, ale z laską − nogę usztywniała metalowa szyna. Tadeusz, absolwent szkoły handlowej, pracował jako buchalter w Państwowym Instytucie Geologicznym. Stanowisko takie w owym czasie było prestiżowe i dobrze płatne. Dla ukochanej żony organizował recitale śpiewacze w salach kameralnych w Warszawie, także w radiu. Lunia odznaczała się nieprzeciętną muzykalnością, specjalizowała się w wykonywaniu repertuaru chopinowskiego, pianistycznego i wokalnego. Śpiewała pięknym sopranem lirycznym. Niestety po matce odziedziczyła chorobliwą, paraliżującą tremą, która uniemożliwiała jej popisy przed dużą publicznością. W latach 1926-1939 występowała ze znakomitymi pianistami − Grzegorzem Orłowem i Ludwikiem Pozwolenie na koncert, 1926 /AR

Program recitalu Heleny Prószyńskiej w Sali Pompejańskiej Hotelu Europejskiego w Warszawie, 12.04.1926 /AR

Ursteinem, akompaniują-


172 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Wanda z Krzyżanowskich Prószyńska z synem Tadeuszem, Warszawa, 1899 /AR

Tadeusz Prószyński senior (syn Konrada), Warszawa, ok. 1890 /AR

Tada Prószyński, fot. A. Puciata, Warszawa, 1890 /AR

Tadeusz Prószyński z synami – Tadeuszem i Stanisławem, Warszawa, 1914 /AR


VII. Helena z Becków i Tadeusz Prószyńscy | 173

cymi jej na koncertach estradowych, kameralnych, radiowych i domowych, które były zawsze bardzo pozytywnie oceniane. Na przykład po recitalu śpiewaczym (w Sali Pompejańskiej Hotelu Europejskiego 12 kwietnia 1926 roku) posypały się recenzje znanych krytyków muzycznych: „Kurier Poranny”, 13 IV 1926 r. „P. Prószyńska zadebiutowała jako sopranistka w Sali Hotelu Europejskiego. Sopran dźwięczny, śpiew muzykalny, intonacja czysta. Umiejętności głosowe i muzyczne jeszcze w stadium rozwoju, efekty techniki i wyrazu stosowane nieśmiało, dynamika głosu i akcentu nieco jednostajna, gra barw rejestrowych powściągliwa. Ale to jest śpiew staranny i wolny od maniery – jest jak witraż, który czeka na promień słońca, aby jaśniej zaświecić liniami i kolorami. Akompaniował bardzo inteligentnie p. G. Orłow. K.S. (Karol Stromenger)”. „Kurier Warszawski”, 13 IV 1926 r. „W Sali Pompejańskiej byliśmy świadkami pierwszego występu młodej śpiewaczki, p. Heleny Prószyńskiej.W programie: Mozart, Scarlatti, Schumann, Schubert, Debussy, Pessard, Karłowicz i Moniuszko mówili o muzycznym poziomie artystki i o jej poważnych dążeniach, a w wykonaniu uwidoczniła się zasada, od której przede wszystkim powinni zaczynać nasi śpiewacy, a od której przeważnie Tadowie Prószyńscy na swojej parceli na Antołówce, 1925 /AR


174 | Nie tylko Witkiewiczowie |

Tada Prószyński, 1919 /AR

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Lunia Bekówna, 1924 /AR

nie zaczynają. Widoczne jest, że p. Prószyńska pracowała sumiennie nad techniką swoją śpiewaczą i zdobyła w dobrej szkole podstawy. Jej głos, dziś jeszcze nie imponujący wielkością, ma brzmienie bardzo dźwięczne i ujęty jest w karby należytej dyscypliny śpiewaczej. Interpretacja mówi o inteligencji i muzykalności p. Prószyńskiej. Oczywiście, w dalszej pracy artystycznej, która się zapowiada interesująco, wyrobi sobie p. Prószyńska więcej swobody i wraz z nią więcej rozmaitości wyrazu. P. Prószyńska zasługuje na słowa bardzo dużej zachęty do dalszej pracy. Felicjan Szopski”. „Nowy Kurier”, 15 IV 1926 r. „Teatr i muzyka”. Koncert P. Heleny Prószyńskiej: „Młoda ta śpiewaczka, która po raz pierwszy występowała z własnym repertuarem, poczynając od pierwszych tonów cudownej „Porgi amor” Mozarta dała nam jasne pojęcie o swej wartości artystycznej. Jest to, wstępująca dopiero w szranki, artystka o bardzo wielkiej intuicji i zdecydowanym smaku. Program doskonale ułożony mówi nam o wyraźnym zamiłowaniu do repertuaru jak najbardziej lirycznego. Rzeczy tak trudne jak ”Noc księżycowa” i „Ty jesteś jak kwiat” Schumanna stoją dziś już w wykonaniu p. Prószyńskiej na bardzo wysokim poziomie. P. Prószyńska posiada środki, rzadko u debiutantek spotykane: nie tylko piękny timbre głosu lecz prawidłową emisję, umiejętność prowadzenia


VII. Helena z Beków i Tadeusz Prószyńscy | 175

oddechu, doskonałą dykcję. Zalety szkoły to już zasługa niepospolitego pedagoga prof. Różańskiego. Śliczny głos i wielka muzykalność młodej śpiewaczki pozwalają jej wróżyć jak najlepszą przyszłość pieśniarską. Doskonale i niezmiernie subtelnie akompaniował p. Grzegorz Orłow. Z. Mal”. Kiedy w 1929 roku ukończono na Antołówce budowę drewnianego domu w stylu zakopiańskim, nazwanego willą „Lu”, Lunia przyjeżdżała tam rokrocznie ze swoją służącą − zaprzyjaźnioną panną Janiną Stachurską oraz pieskiem „Cudaczkiem”, spędzając czas od wiosny do jesieni. Tada przybywał do żony z Warszawy w lecie. W willi w Zakopanem Lunia miała fortepian pozostawiony jej przez siostrę Ferdka Rabowskiego Wandę Szczawińską. Wanda po kilkuletnim pobycie w Zakopanem z chorym na gruźlicę mężem Stefanem powróciła do Sułkowa, majątku Szczawińskich. Fortepian marki „Berlin” służył Luni przez pięćdziesiąt osiem lat, a po jej śmierci, w połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku, ofiarowany został przez wnuka jej siostry do Muzeum Tatrzańskiego. W 1931 roku Tadeusz dokupił parcelę (łąkę), która powiększyła teren za domem. W latach trzydziestych XX wieku do willi „Lu” zjeżdżała rodzina i przyjaciele. Częstymi gośćmi było zaprzyjaźnione z Lunią rodzeństwo Fiedorowiczów, Irka i Staszek.

Willa „Lu” w Zakopanem na Antołówce, 1930 /AR


176 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Helena Prószyńska, 1925 /AR

Przyjeżdżały z Warszawy córki Zofii i Ferdka Rabowskich – Zosia i Helena (nazywana małą Lunią), ich ciotka Ela Rabowska, również Anulka Pociejówna (wnuczka Anny Beckowej). Co roku w lecie było tu gwarno i wesoło. Oczywiście całe towarzystwo chodziło na wycieczki w góry. Dołączał do nich Ferdek i zaprzyjaźnieni Tadeusz Korniłowicz z żoną Jadwigą (Dzinią) – córką Henryka Sienkiewicza oraz Edward Janczewski, geolog − siostrzeniec żony Sienkiewicza – nazywany przed laty przez Stanisława Witkiewicza Awardkiem. „Był ciekawą postacią” – tak rozpoczęła w pamiętniku wspomnienie o nim Zosia, córka Ferdka Rabowskiego: „Pan Edward Janczewski chodził swoimi drogami, a był niebywałym erudytą i nie było rzeczy, o której by czegoś nie wiedział. Próby „złapania” go w jakimkolwiek temacie nie dawały rezultatu. Na wycieczki wysokogórskie chodził sam. Miał nieprawdopodobne szczęście, bo nigdy nic mu się nie stało. Na przykład w Alpach schodząc samotnie ze szczytu, nie szedł drogą utartą tylko na „skróty” i trafił na lawinę, na której spokojnie zjechał (lawina typu wachlarzowych, czyli mniej groźna) i szybko dotarł do schroniska, kiedy inni turyści idąc normalną ścieżką przyszli dużo później. Wielce byli zdumieni widząc go już miejscu. Janczewski został profesorem geofizyki, pracował w Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie”.


VII. Helena z Beków i Tadeusz Prószyńscy | 177

Helena Prószyńska z psem Cudaczkiem przed willą „Lu” na Antołówce, 1930 /AR

Lunka Rabowska z Cudaczkiem w Zakopanem, 1930 /AR


178 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Rysunek Luni Prószyńskiej z naklejonymi sylwetkami. Od prawej: Ferdek, Staszek, Lunia, mała Lunia, Zosia, NN, Irka, Hala Miętusia, 1932 /AR

Lunia ładnie rysowała i miała wyjątkowy dar do kreślenia sylwetek osób, bezbłędnie oddając ich podobieństwo. Jedyny obrazek, nieco zniszczony, który pozostał sprzed wojny, przedstawia wycięte i naklejone postaci Ferdka, Staszka Fiedorowicza, Luni, małej Luni i Zosiuni na Hali Miętusiej. Stanowi cenną pamiątkę, gdyż Ferdynand mieszkał w szałasie na tej hali, kiedy opracowywał mapę Czerwonych Wierchów. Lunia Prószyńska pisała również wiersze pierwszy jej ulubiony powstał w 1939 roku: „Błyszczą gwiazdy i migocą Ciężkie pod okiścią drzewa w cudną górską noc! śnią zimowy cud! Ślę do Ciebie myśli moje W ciszy wielkiej świat omdlewa i kochania moc! pełen cieni złud! Gór sylwetka błękitnieje spowita we mgle, Powiew wiatru smreki chwieje na gwiaździstym tle!

Przez przymknięte patrzę oczy na tę bajkę, sen – Duszą wchłaniam czar uroczy cudny widok ten.

Jedynym moim marzeniem w świętej chwili tej Rozwiać się mgłą, stać się cieniem być choć chwilę Twym marzeniem Duszą, duszy Twej!” Po wieloletniej przerwie powróciła do pisania poezji w latach siedemdziesiątych XX wieku, mając osiemdziesiąt lat.


VII. Helena z Beków i Tadeusz Prószyńscy | 179

Lunia Prószyńska w Dolinie Białego, ok. 1932 /AR

Tadeusz Prószyński na Nosalu, Tatry, 1926 /AR

Lunia Prószyńska w Dolinie Kościeliskiej, 1938 /AR

Tada Prószyński z Cudakiem w Warszawie, 1932 /AR


180 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Ciekawą pamiątką rodzinną, o znaczeniu historycznym, są trzy fotografie pokazujące udział Heleny i Tadeusza Prószyńskich w patriotycznej akcji społeczeństwa polskiego − budowie kopca Józefa Piłsudskiego na Sowińcu koło Krakowa (dziś w obrębie miasta), w roku 1935 − po śmierci I Marszałka Polski.

Tadeusz i Helena Prószyńscy z sąsiadką – akcja napełniania worka ziemią przeznaczoną do budowy kopca J. Piłsudskiego, parcela willi „Lu” na Antołówce, 1935 /AR Tadeusz i Helena Prószyńscy przy kopcu Józefa Piłsudskiego, Sowiniec, lipiec 1935 /AR


VII. Helena z Beków i Tadeusz Prószyńscy | 181

Willa „Lu” w Zakopanem na Antołówce, 1935 /AR

Okupację niemiecką Lunia i Tada przetrwali w Warszawie. Wypędzeni w sierpniu 1944 roku podczas powstania warszawskiego, w grupie ostatnich wysiedleńców z Mokotowa, znaleźli się w obozie przejściowym w Pruszkowie. Dzięki pomocy Elżbiety Rabowskiej (szwagierki siostry Luni, Zofii) dostali się na listę chorych i zostali zwolnieni z obozu. Udało im się przedostać do pobliskiego Komorowa, gdzie mieszkała kuzynka,


182 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Na ławie przy domu siedzą od lewej: Staszek Fiedorowicz, Helena Prószyńska, Lunka Rabowska, Janina z Prószyńskich Gulbinowa, Anna z Becków Pociejówna, Irka Fiedorowicz, Janina Stachurska, Zosia Rabowska i Ferdynand Rabowski, willa „Lu”, Antołówka, 1935. Fot. Tadeusz Prószyński /AR Osoby j. w. oraz Tadeusz Prószyński na łące willi „Lu” na Antołówce w Zakopanem, 1935 /AR

Helena Prószyńska, Rękopis wiersza z rysunkiem, przed 1939


| 183

Helena Prószyńska, Rękopis wiersza, 1979 /AR

Helena Prószyńska, Krajobrazy tatrzańskie, kredka, akwarela /AR


184 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Fotografia odlewu oblicza Jezusa Chrystusa, autorstwa Janiny Prószyńskiej-Gulbinówej, początek lat 50. XX w. /AR

Rewers, informacja przekazana Zofii Maurin po śmierci Janiny Prószyńskiej /AR

Janina z Prószyńskich Gulbinowa z mężem i matką Wandą z Korzonów Prószyńską – Luni ukochaną ciocią Wańdzią. Przygarnęli oni wielu krewnych, którzy nie mieli powrotu do palącej się Warszawy. Janina, córka Konrada Prószyńskiego − „Promyka” z jego drugiego małżeństwa, była malarką, studiowała między innymi w Monachium z warszawską grupą Meli Muter. Do wybuchu II wojny światowej pracowała jako redaktorka i pisarka w rodzinnej „Gazecie Świątecznej”, pozostając również jej współwłaścicielką. Ta bardzo utalentowana artystka malowała portrety i pejzaże, a scenki z życia wzięte utrwalała w miniaturach. Pasjonowało ją też medalierstwo i malarstwo religijne − stosowała technikę olejną i akwarelę. Wykonała medalion z brązu przedstawiający oblicze Pana Jezusa. Skoligacona przez babkę Jadwigę z Kulwieciów z rodziną Sienkiewiczów i Korniłowiczów, utrzymywała z nimi serdeczne stosunki. Często mieszkała w Zakopanem, widując się z kuzynkami Lunią i Zofią. Po wojnie pracowała przy malarskich rekonstrukcjach Warszawy, uczestniczyła w odrestaurowaniu kaplicy św. Ładysława w kościele św. Anny. Wychowywana od dziecka w głębokiej religijności, po śmierci męża (późne małżeństwo), wstąpiła do III zakonu św. Franciszka i została siostrą Marią. Zmarła w 1956 roku, przeżywszy sześćdziesiąt cztery lata i została pochowana na cmentarzu w Pruszkowie. W połowie października 1944 roku Tadowie, wraz z innymi członkami rodziny, wyruszyli do Zakopanego do swojego domu na Antałówce, gdzie doczekali końca wojny. Wówczas powrócili do odradzającej się Warszawy. Tadeusz dostał pracę w Państwowym


VII. Helena z Beków i Tadeusz Prószyńscy | 185

Janina Prószyńska, 1894 /AR

Janina Prószyńska, 1909 /AR

Instytucie Geologicznym i służbowe mieszkanie. Jednak w roku 1950 przenieśli się już na stałe do Zakopanego. Tada otrzymał stanowisko głównego księgowego w Muzeum Tatrzańskim. Juliusz Zborowski, jeszcze przedwojenny dyrektor muzeum, cenił Tadeusza za jego profesjonalizm. Obdarzał go wielkim szacunkiem i zaufaniem. Dając temu wyraz dyrektor podpisywał mu in blanco papiery firmowe. Na emeryturę Tadeusz Prószyński przeszedł w roku 1963. Lunia czuła się szczęśliwa mieszkając w Zakopanem u podnóża Tatr, które ukochała w dzieciństwie i młodości. „Taterki”, jak mówiła, były dla niej najcudowniejszym miejscem na ziemi. Natomiast boleśnie dotknęło Prószyńskich zabranie mieszkania na parterze ich willi, w którym ówczesne władze zakwaterowały lokatorów. Utracili swoje miejsce przez lata nasiąknięte atmosferą ciepłych wspomnień rodzinnych i przyjacielskich. Nawet jeden z trzech pokoi na poddaszu, gdzie zamieszkali Tadowie, miał być zajęty przez lokatora kwaterunkowego. Szczęśliwie Tada zgłosił pokój do wynajmu przez dom wczasowy i dzięki temu po latach lokal został odzyskany. Warunki sanitarne w willi były kiepskie, ponieważ Prószyńscy nie zdążyli przed wojną wykonać kanalizacji, którą zainstalowano dopiero pod koniec lat sześćdziesiątych. Tak jak większość Polaków, szczególnie warszawiaków, stracili cały majątek w czasie II wojny światowej. Przedwojenne akcje spółek, których Tada był akcjonariuszem, nabrały jedynie kolekcjonerskiej wartości. Będąc zapobiegliwym finansowo, przechował kilka złotych monet, odłożonych na czarną godzinę – po wojnie podzielił się nimi z siostrą Luni, Zofią.


186 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Janina Prószyńska, Pejzaż tatrzański z Giewontem, akwareta /AR

Janina Prószyńska, Pejzaż tatrzański, akwareta /AR


VII. Helena z Beków i Tadeusz Prószyńscy | 187

Janina Prószyńska, Portret Heleny Prószyńskiej, akwarela ok. 1930 /AR

Janina Prószyńska, Portret Tadeusza Prószyńskiego, akwarela ok. 1930 /AR


188 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Helena Prószyńska, Sylwester 31 XII 1965 roku, rysunek z naklejonymi postaciami Luni i Tady Prószyńskich /AR

Tadowie przebyli wspólne życie w idealnej harmonii i wzajemnej czułości, trwając w związku jako białe małżeństwo przez czterdzieści siedem lat. Pieszczotliwie i zdrobniałe zwracanie się do siebie – „Tadusieczku, maluteńki, Tysieczko” itp. − było przyzwyczajeniem z przeszłości, kiedy mieszkali razem jako dzieci i on jako młodszy wzbudzał w niej uczucia macierzyńskie. Gdy Tada pracował w Muzeum Tatrzańskim, Lunia często odprowadzała go rano do przystanku autobusowego oraz towarzyszyła w drodze powrotnej do domu. Bardziej sprawna fizycznie od Tady sama przekopywała zimą tunele w śniegu, aby mogli przedostać się do ulicy. Na letnie wakacje do willi „Lu” przyjeżdżała rodzina, siostra Luni, Zofia z mężem, siostrzenica Zosiunia, a w późniejszych latach następne pokolenia. Zofię w czasie jej pobytów w „Lu” odwiedzała zaprzyjaźniona pani Aniela Chałubińska (wnuczka Tytusa Chałubińskiego) na stałe mieszkająca w Lublinie, gdzie wykładała geografię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W Zakopanem mieszkała u swojego brata Stefana Chałubińskiego. Zażyłe z nią stosunki utrzymywały również następne pokolenia – córka i wnuczka Zofii.


VII. Helena z Beków i Tadeusz Prószyńscy | 189

Helena Prószyńska w willi „Lu” na Antałówce, fot. Tadeusz Prószyński 1950 /AR


190 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

„Dziennik Pogodowy” Heleny Prószyńskiej, 1956-57 /AR

Lunia codziennie grała utwory Chopina, akompaniując sobie śpiewała arie operowe i pieśni. Pisała wspólnie z Tadą wierszyki i rymowanki. Prowadziła dziennik pogodowy, do którego wklejała małe rysuneczki okolicznościowe i widoczki przez siebie narysowane. Taduś natomiast codziennie wieczorem przesiadywał godzinami z uchem przyklejonym do radia marki Pionier, słuchając audycji Radia Wolna Europa. Przez cały czas musiał regulować odbiornik, gdyż przeszkadzały trzaski i szumy – „komunistyczne zagłuszacze”.


VII. Helena z Bekรณw i Tadeusz Prรณszyล scy | 191


192 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Legitymacja służbowa Tadeusza Prószyńskiego z lat 1963-1967 /AR

Tadeusz zmarł w domu jesienią 1972 roku w wyniku powikłań po ciężkiej grypie, miał siedemdziesiąt pięć lat. Lunia opiekowała się chorym mężem z pełnym poświęceniem, a kiedy opadła z sił na ratunek przyjechała z Warszawy siostrzenica Zosia. Tada pochowany został na cmentarzu przy ulicy Nowotarskiej w grobie Ferdynanda Rabowskiego, szwagra swojej żony. Dni spędzone u Wujostwa w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku wspominam z rozrzewnieniem. Życie upływało w atmosferze rodzinnej serdeczności, zabawy, żartów, gier, zgadywanek, rebusów, ogólnej radości, a także opowiastek z dawnych lat. Słuchało się z lubością śpiewu Cioci i „nieśmiertelnego” impromptu Chopina, o którego granie nieskończoną ilość razy Taduś prosił Lunieczkę. Sam był muzykalny, w latach młodości grywał na skrzypcach. Jakże często widziało się w czasie jedzenia obiadu ćwierć kotleta przerzucanego z talerza Tadusia na talerz Luni i z powrotem, aż lądował na podłodze (każde z nich chciało się podzielić i oddać kawałek drugiemu). Wujek w owym czasie, chyba jako pierwszy w Zakopanem, był posiadaczem magnetofonu szpulowego – nagrał góralskie wesele córki zaprzyjaźnionego gazdy Andrzeja Mrowcy. Rejestrował także okolicznościowe uroczystości dla Muzeum Tarzańskiego. Od końca lat pięćdziesiątych w pracach domowych pomagał Tadom Jaś Furczoń, młody góral z Leśnicy, dziś już osiemdziesięcioletni, człowiek godny, głębokiej wiary, oddany przyjaciel naszej rodziny. Z uśmiechem wspominam jazdy z Ciocią Lunią po Wujka do Muzeum Tatrzańskiego, gdzie mogłam swobodnie oglądać salę z eksponatami geologicznymi, które interesowały mnie najbardziej. Potem obowiązkowe ogromne ciacho z różową masą, które Wujek


| 193

Tadeusz Prószyński w biurze Muzeum Tatrzańskiego, ok. 1960 /AR

Tadeusz Prószyński nagrywający posiady w Białej Izbie Związku Podhalan w Zakopanem przy ul. Kościuszki, ok. 1965 /AR

fundował nam w cukierni w podwórzu na Krupówkach. Powrót na Antałówkę odbywał się wtedy zawsze autobusem, tak zwanym olczańskim, dłuższą, okrężną drogą. Wujek specjalnie wybierał tę trasę, gdyż jeździli nią wyłącznie górale. W autobusie po jednej stronie siedzieli mężczyźni, po drugiej kobiety. Całą drogę rozmawiali ze sobą, przerzucając się dowcipnymi tekstami i żartobliwie sobie przygadując– można było boki zrywać, więc pękaliśmy ze śmiechu. W latach późniejszych pamiętne też były jazdy z Ciocią Lunią na Gubałówkę w odwiedziny do pani Zosi Barcikowskiej-Kurkowej. Wjeżdżałyśmy z trudem fiatem maluchem pod górę koło „Salamandry”, na szczycie zatrzymywała nas milicja – był zakaz ruchu – a ja, żeby się wyłgać mówiłam, że wiozę staruszkę w odwiedziny do drugiej staruszki i podawałam nazwisko pani Zosi. Kłaniali się prawie i przepuszczali, tak dobrze była tam znana. Pani Zosia Kurkowa była cudowną osobą, sypała niewybrednymi dowcipami, używając soczystego języka. Im bardziej delikatną Lunię to peszyło, tym dosadniejsze słowa dobierała pani Zosia. Była emerytowaną, zasłużoną pielęgniarką, dyrektorką szkoły pielęgniarskiej w Krakowie. Pochodziła z Włocławka, a jej ojciec – major Wojska Polskiego, obrońca Wisły 1920 roku − Eugeniusz Barcikowski pracował jako adwokat w fabryce cykorii Bohma. Stąd jej znajomość i przyjaźń z rodziną Rabowskich. Przed wojną pani Zosia Barcikowska przyjaźniła się z Biesią Eichenwaldówną, siostrzenicą Ferdka Rabowskiego. Wspominała wspólne z nią przejażdżki konne nad Wisłą. Znała także Witkacego, który bywał u Rabowskich i Eichenwaldów we Włocławku. Po śmierci Tady Lunia mieszkała pół roku w Warszawie z siostrą Zofią i siostrzenicą Zosiunią, a na wiosnę zjeżdżała do swojego domeczku na Antałówkę i pozostawała tu do jesieni.


194 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Siostry Helena i Zofia z Beków, Zakopane, 1978 /AR Od lewej: Elżbieta Witkiewicz-Schiele, Aniela Chałubińska i Zofia Rabowska, Olcza, 1995 /AR


VII. Helena z Beków i Tadeusz Prószyńscy | 195

Helena Prószyńska w wieku 96 lat w Warszawie. Fot. Edward T. Schiele, 1989 /AR

Utrzymywała przyjacielskie kontakty z panią Ritą Uznańską-Gnoińską z Jaszczurówki, która często wpadała do niej, przekazywała lokalne ploteczki, wspominały także dawne czasy. Lunia ostatni raz była w Zakopanem w 1987 roku, na pięć lat przed śmiercią. Zrezygnowała z dalszych przyjazdów do „Lu” ze względu na bardzo zły wzrok (krótkowzroczność i astygmatyzm) – bała się upadku na kręconych schodach, po których musiała schodzić i wchodzić na piętro. Zmarła w Warszawie w 1992 roku, przekroczywszy dziewięćdziesiąty dziewiąty rok życia. Do końca swych dni zachowała jasny umysł, poczucie humoru i dobrą kondycję fizyczną. Opiekowała się nią ukochana siostrzenica Zosiunia. Lunia Prószyńska pochowana została, zgodnie ze swoją wolą, w grobie rodziców w Zakopanem na Pęksowym Brzyzku.


196 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prรณszyล skich, beckรณw, rabowskich i schielรณw od syberii po zakopane

Zofia i Ferdynand Rabowscy, Szwajcaria, 1911 /AR


| 197

VIII. ZOFIA Z BEKÓW I FERDYNAND RABOWSCY Zofia, starsza córka Dyonizego i Zenony Beków, weszła na nową drogę życia w 1910 roku, wychodząc za mąż za Ferdynanda Rabowskiego, o czym już wcześniej wspomniano. Po opuszczeniu Zakopanego państwo młodzi udali się do Szwajcarii, gdzie Ferdynand pracował już jako geolog. Wcześniej, gdy studiował w Bernie na wydziale geografii, zetknął się z profesorem Maurycym Lugeonem, który namówił go na kontynuowanie nauki na wydziale geologii uniwersytetu w Lozannie, gdzie profesor był rektorem. Maurice Lugeon (1870-1953) − jeden z najwybitniejszych szwajcarskich geologów na świecie − stał się przyjacielem Polski i Polaków, których miał okazję poznać podczas wycieczki w Tatry i Pieniny uczestników Wiedeńskiego Kongresu Geologicznego w 1903 roku. Rabowski przybył do Lozanny wiosną 1905 roku i został u profesora Lugeona pierwszym studentem z Polski. Pracował razem z Emilem Argandem, który uznany po latach za najwybitniejszego ucznia Lugeona, był profesorem w Neuchâtel. Ferdynanda Rabowskiego i Emila Arganda łączyła przyjaźń. Ten wybitny naukowiec cenił Rabowskiego za jego rozwiniętą wyobraźnię przestrzenną, którą nie każdy geolog był obdarzony w tak wyjątkowym stopniu. Nazywał go „Rabot”, w listach tytułował „cher Rabot” – w rodzinie przechowała się jedna karta pocztowa od Arganda z lipca 1907 roku. Z treści wynika, iż przeszkodą w pracy w terenie (Diemtigen) była zła pogoda, Argand pociesza Ferdynanda, że już nie pada i niebo jest bezchmurne. Pierwszą samodzielną pracę terenową, zleconą przez profesora Lugeona, Ferdynand rozpoczął w Alpach Szwajcarskich w 1909 roku. Prowadził badania naukowe w kantonie berneńskim między Simmental i Diemtigtal. Była to praca pionierska, bardzo wysoko oceniona, a efektem jej była mapa geologiczna w skali 1:50.000 i sześć rozpraw, na podstawie których w 1920 roku uzyskał doktorat.


198 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prรณszyล skich, beckรณw, rabowskich i schielรณw od syberii po zakopane

Ferdynand i Zofia z Bekรณw Rabowscy, Szwajcaria, 1911 /AR Zofia Rabowska, Lozanna, 1911 /AR


VIII. Zof ia z Beków i Ferdynand Rabowscy | 199

Zofia i Ferdynand Rabowscy w Szwajcarii. 1911 /AR

Ferdynand Rabowski z Heleną i Zofią w Szwajcarii. 1911 /AR

Po wyjeździe z Zakopanego do Szwajcarii Ferdynand i Zofia zamieszkali w Lozannie, pięknym mieście malowniczo położonym na wzgórzu nad Jeziorem Lemańskim. W maju 1912 roku przyszła na świat pierwsza ich córka Zosia – nazywana zdrobniale Zosiunią, Zosiną lub Zosiupcią. Ochrzczona została w małym katolickim kościele w Lozannie, a chrzestnymi rodzicami byli Elżbieta Rabowska (ciocia Ela) i Zygmunt Limanowski „Szczur”, który w tym czasie spędzał kilka tygodni w Szwajcarii (brat Mieczysława – geologa i geografa). Zygmunt – zaprzyjaźniony z Rabowskimi, w późniejszych latach został profesorem i wykładowcą statystyki w Wyższej Szkole Handlowej w Warszawie. Do Lozanny przyjechała też Lunia Bekówna z Warszawy i została na lato. Wtedy też Ferdynand rozpoczął z polecenia Szwajcarskiej Komisji Geologicznej drugą pracę naukową w Val Ferret niedaleko lodowca. W lecie zabrał tam żonę z córką – niemowlęciem i Lunię. Młoda matka była przerażona, ponieważ pranie pieluch odbywało się w lodowatej wodzie, a ogólne warunki mieszkalne były prymitywne. Pamiętna wycieczka na lodowiec, na którą wybrała się Lunia z Ferdkiem i zaprzyjaźnionym Edwardem Janczewskim była przez Lunię wspominana po wielu latach. Ferdynand często zabierał rodzinę do miejsc, w których prowadził badania geologiczne. Jego córka tak to wspominała: „Pamiętam z tego okresu spacery po pięknych łąkach pełnych ślicznych kwiatów, z których Mama robiła laleczki, jak również pobyty w górskich gospo-


200 | Nie tylko Witkiewiczowie |

Zofia Rabowska i Helena Bekówna, Lozanna, 1911 /AR

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Zofia Rabowska z córką Zosią w Lozannie, 1912 /AR

darstwach. Pamiętam taką przygodę ze świniami. Wtedy, kiedy Ojciec rysował bawiłam się i zeszłam ze wzgórza na dół do szałasu. Wybiegła na mnie zgraja świń, ja w nogi. Na szczęście Ojciec zauważył i porwał mnie w porę. Nie byłam dzieckiem specjalnie żywym, ale lubiłam wędrować. Chciałam się bawić z dziećmi. Był taki okres pod koniec naszego pobytu, że po prostu uciekałam do przyjaciółki Madeleine. Byłam więc karana i odbywałam tę karę na strychu, ale to niewiele pomagało – pokusa była zbyt wielka”. Po paru latach Rabowscy przeprowadzili się do wyżej położonej części Lozanny, do mieszkania z widokiem na jezioro i góry. Tam w kwietniu 1918 roku przyszła na świat druga ich córka Helena, nazywana wtedy małą Lunią. Tak wspominała swoją młodszą siostrzyczkę Zosiunia: „Śliczne dziecko z kręconymi włoskami i żywymi niebieskim oczami i dołeczkami w buzi. Dziecko było tak żywe, że potrafiło wydostać się z łóżeczka (w wieku paru miesięcy) i czołgając się na brzuszku przywędrować przez długi korytarz do łazienki do Mamy”. Ferdynand nie ukończył swoich badań w Alpach, gdyż postanowił wrócić do odradzającej się po wojnie niepodległej ojczyzny. Jesienią 1919 roku Rabowscy przyjechali


VIII. Zof ia z Beków i Ferdynand Rabowscy | 201

Lunia Bekówna i Zofia Rabowska z małą Zosią w Lozannie, 1912 /AR Aparat fotograficzny (E. Suter Basel) i altymetr (wysokościomierz) Ferdynanda Rabowskiego. Fot E. Witkiewicz-Schiele /AR

Ferdynand Rabowski z córką Zosią w Szwajcarii, 1913 /AR


202 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Od lewej: Zofia Rabowska, Helena Bekówna i Ferdynand Rabowski, Val Ferret, Alpy, Szwajcaria, 1913 /AR Zofia Rabowska i Lunia Bekówna z małą Zosią, Szwajcaria, 1913 /AR

Zofia Rabowska z Zosią, Szwajcaria, ok. 1916 /AR


VIII. Zof ia z Beków i Ferdynand Rabowscy | 203

Elżbieta Rabowska z bratanicą Zosią, ok. 1915 /AR

Zosiunia Rabowska w Lozannie, 1918 /AR

Zosia Rabowska z siostrą Heleną w ramionach, Lozanna, 1918 /AR

Zosia Rabowska w Szwajcarii, 1918 /AR


204 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Zofia Rabowska do Heleny Bekówny, 1920 /AR

do Polski, zatrzymali się najpierw we Włocławku, gdzie mieszkała siostra Ferdka Anna Rabowska-Eichenwaldowa z szesnastoletnią córką Elżbietą, nazywaną Bietką lub Biesią. Zamieszkali w willi przy swojej fabryce (Fabryka Cykorii Ferd. Bohm). Ferdynand powrócił jeszcze na krótko do Lozanny, żeby zakończyć pracę naukową i uzyskać doktorat. We wspomnieniach Zosiuni można przeczytać: „Jesień spędziliśmy u mojej Cioci Ani Eichenwald we Włocławku w dużym domu z pięknym ogrodem nad Wisłą przy fabryce cykorii. Był też powóz tzw. lando, oczywiście stajnia. Oczywiście służba, kucharki i gospodyni. W moich dziecinnym wspomnieniu to po prostu raj”. Zimę spędzili już w Zakopanem, mieszkając na dolnym Bystrem. Szybko nawiązali kontakt z zaprzyjaźnionymi od lat Marią Witkiewiczówną (siostrą Stanisława Witkiewicza) i jej bratanicą Dziudzią. Latem Rabowscy zamieszkali na tak zwanym folwarku, chałupie znajdującej się na parceli willi „Na Antołówce”, którą wynajęli od Dziudzi. Na folwarku pomieszkiwała także rodzina Ferdka i Zofii − Wanda Szczawińska, starsza siostra Ferdka, z trójką dzieci, Elżbieta Rabowska oraz Lunia Bekówna. Lunia, która kochała muzykę i tańce góralskie, śpiewała i grała, dając rodzinie radość w tamtych ciężkich czasach. W latach 1921 − 1922 Rabowscy mieszkali w willi „Na Antołówce”, a w następnym roku przenieśli się do Warszawy, gdzie jesienią Ferdynand dostał służbowe mieszkanie w nowo wybudowanym Państwowym Instytucie Geologicznym przy ulicy Rakowieckiej 4.


VIII. Zof ia z Beków i Ferdynand Rabowscy | 205

Ich córka tak zapamiętała pierwsze lata w nowym mieszkaniu: „Ładne mieszkanie na parterze z widokiem na duży ogród. Lubiłam wychodzić przez okno i bawić się z dziećmi. Różni ciekawi ludzie bywali u nas. Mama grała na fortepianie. Przychodził pan Edward Janczewski, wyjątkowy oryginał, przychodziła Oktawia Żeromska, lubiła bardzo Mamę, grała i śpiewała coś na temat Adasia, wpadała w dziwny trans. Kiedyś przyszła, nie zastała Mamy, ale zaczęła grać i śpiewać, a ja głupie dziecko schowałam się do szafy ze strachu. Przychodzili też różni geolodzy, koledzy Ojca jeszcze ze studiów w Szwajcarii”. Obok Instytutu Geologicznego znajdowała się posesja Wyższej Szkoły Handlowej, gdzie mieszkała rodzina Jana Witkiewicza − Koszczyca (bratanka Stanisława Witkiewicza) − jego żona Henryka, synowie Janek, Rafał i córka Henia, a także matka Henryki − Oktawia Żeromska. Jan jako projektant gmachów Wyższej Szkoły Handlowej mieszkał na jej terenie, nadzorując budowę. Henryka przyjaźniła się z Zofią Bekówną-Rabowską od dwudziestu lat, jeszcze w Zakopanem. Tak bliskie sąsiedztwo warszawskie wpłynęło na późniejsze losy ich dzieci – Heleny i Rafała. Pracę w Państwowym Instytucie Geologicznym Ferdynand Rabowski rozpoczął jako geolog wyspecjalizowany w tektonice górskiej i nowoczesnej kartografii geologicznej. Posiadał niezwykłe uzdolnienia rysunkowe, bardzo przydatne przy tworzeniu obrazów budowy dolin, zboczy i grzbietów górskich, w których – jak pisał o nim przyjaciel, geolog Walery Goetel – „ścisłość i dokładność współzawodniczyły z artystycznym wprost wykonaniem”. Zadaniem Ferdynanda było wykonanie mapy geologicznej Tatr w skali 1:25 000. Prowadził też badania w Karpatach Wschodnich – zlecenie takie dostał w związku z poszukiwaniem złóż ropy naftowej na początku lat dwudziestych XX wieku. Później w Tatrach grupa Czerwonych Wierchów stała się głównym celem badań Rabowskigo, ponieważ według niego stanowiły klucz do tektoniki tatrzańskiej. Sam wykonywał zdjęcia Tatr, gdyż aktualnych brakowało, a Wojskowy Instytut Geograficzny dopiero rozpoczynał robienie zdjęć metodą fotogrametryczną. Ferdynand pracował z niebywałą drobiazgowością, był przy tym niezwykle bystrym obserwatorem. Uwielbiał przede wszystkim pracę w terenie z młotkiem i notatnikiem, gdzie sporządzał na bieżąco mapy geologiczne na podstawie studium terenowego. Już w 1925 roku opublikował trafną syntezę budowy Tatr – pasma wierchowego. Wszystkie jego opracowania były zwięzłe i bardzo dokładne oraz wnosiły zawsze nowe i ważne treści. Walery Goetel, współpracujący z Ferdynandem, tak wspominał: „Niezapomniane były dyskusje z Rabowskim na te tematy; ileż znajomości rzeczy, bystrości, jasnego sądu, ostrożności, a w końcu trafności rozstrzygania kryło się w tym prostym i skromnym człowieku. (...) Z zachwytem śledziłem


206 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Lunia Prószyńska w stroju góralskim, Zakopane, 1920 /AR Zosia i Lunka Rabowskie w Zakopanem, 1922 /AR


VIII. Zof ia z Beków i Ferdynand Rabowscy | 207

Jego płomienny zapał, ofiarność i poświęcenie w pracy. Gdy był w umiłowanych Tatrach unosił się jakby na skrzydłach. Jego wysoka, później już nieco pochylona postać migała w szybkich pochodach górskich, dokonując niezwykłych, nawet dla wprawnego taternika wysiłków. Ale taternik zdobywa się zwykle tylko przez krótki okres na swe wyczyny, w czasie zdobywczych wypraw, Rabowski zaś ganiał po górach nieustannie, dzień po dniu i od rana przez długie miesiące i prawdziwie bez opamiętania”. W 1929 roku drogi życiowe Ferdynanda i Zofii rozeszły się na dobre. Ferdynand wyjechał już na stałe do Zakopanego, gdzie kontynuował badania dla Instytutu Geologicznego i zamieszkał na Skibówkach u państwa Brzegów, z którymi był od lat zaprzyjaźniony. Zofia z córkami pozostała w służbowym mieszkaniu przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie przez blisko cztery lata – tak długo jak Ferdynand był etatowym pracownikiem Instytutu. Rozstanie małżonków po niespełna dziewiętnastu latach wspólnego pożycia nastąpiło w atmosferze pełnej zgody; od dłuższego czasu nie było już między nimi głębokiego uczucia, na które czekała Zofia. On przez cały czas trwania małżeństwa często przebywał poza domem, gdyż tego wymagała praca, a Zofia bardzo źle to znosiła. Wytrwali jednak wspólnie do momentu, kiedy ich córki były na tyle dorosle, aby mogły zrozumieć tę trudną sytuację. Lunka Rabowska w Warszawie, 1924 /AR

Zosia Rabowska. Warszawa, 1924 /AR


208 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Od lewej siedzą: Helena Prószyńska, Zosia, Elżbieta i Zofia Rabowskie; stoją: Lunka Rabowska, nierozpoznana dziewczynka i Ferdynand Rabowski. U Korniłowiczów, Zakopane, Bystre 1, 1926 /AR

Zofia i Ferdynand Rabowscy z córkami Zosią i Lunią w mieszkaniu profesorskim PIG w Warszawie, 1926 /AR


VIII. Zof ia z Beków i Ferdynand Rabowscy | 209

Ferdynand w Zakopanem nadal intensywnie pracował. W wieku czterdziestu dziewięciu lat przeszedł na emeryturę w wyniku redukcji etatów geologów w Państwowym Instytucie Geologicznym. Zmuszony był korzystać ze wsparcia finansowego Funduszu Kultury Narodowej i Towarzystwa Muzeum Ziemi, żył więc bardzo skromnie. Opiekował się wystawą geologiczną w Muzeum Tatrzańskim i aktualizował ją zgodnie z najnowszymi opracowaniami dotyczącymi budowy Tatr. List Luni do mieszkającego w Zakopanem W latach wcześniejszych, aby zabezFerdynanda Rabowskiego, Warszawa, 1929 /AR pieczyć córki, kupił dla nich dwie sąsiadujące ze sobą parcele na Antołówce, położone blisko wierchu przy żelaznym krzyżu. Sprzedane z konieczności po wojnie umożliwiły Zosi i Lunce przetrwanie najcięższych powojennych dni. Ferdynand cierpiał na chorobę Parkinsona, która ujawniła się już w 1925 roku – postępowała powoli, ale pod koniec lat trzydziestych uniemożliwiała intensywną pracę. Połowa jego ciała była sparaliżowana, a mimo to nadal działał, praca w górach była jego żywiołem. Spędzał w nich wiele dni, wynosił w góry niezbędny sprzęt i prowiant, nocował w najwyżej położonych szałasach lub w namiocie, nie tracąc w ten sposób sił na codzienne podchodzenia do wyznaczonych miejsc. Niejednokrotnie zsuwał się w urwistym terenie z powodu bólu i porażenia. Starsza córka, ukochana Zosiunia, w 1936 roku po ukończeniu studiów w Krakowie zamieszkała z ojcem. Młodsza Helena, nazywana małą Lunią lub Lunką, a także siostra Ferdka Elżbieta Rabowska, przyjeżdżały do niego na każde wakacje. Bardzo interesował się rodziną, zawsze czekał na wiadomości z Warszawy. Podczas ciężkiej zimy w 1940 roku, w czasie niemieckiej okupacji, napisał serdeczny i pełen troski


210 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Od stoją: Bronisław Piątkiewicz, Eugeniusz Romer, Ferdynand Rabowski, Walery Goetel, Gryglaszewski, Bronisław Romaniszyn przed Muzeum Tatrzańskim w Zakopanem, 1931

ostatni swój list do Zofii i Lunki. Pytał w nim, między innymi, o rozmiary ich stóp, gdyż chciał koniecznie wysłać z Zakopanego do Warszawy wełniane kapcie góralskie. List ten jako jedyny z wielu przechował się w rodzinie do dziś, ale w swojej drugiej części jest na tyle osobisty i wzruszający, iż nie mam odwagi go przytaczać. Zawiera dokładny opis ostatniego stadium choroby, opatrzony rysunkiem, przedstawiającym zmniejszony i zniekształcony przełyk, skazujący chorego na śmierć głodową. Ta szczegółowa informacja skierowana była głównie do młodszej córki Lunki, już wtedy dyplomowanej pielęgniarki, którą przykład dość rzadko występującej choroby miał zainteresować. Do końca pozostał naukowcem. Kochana córka Zosiunia tak wspominała ostatnie chwile życia ojca: „Pamiętam dni przed wojną w Zakopanem. Ojciec właśnie wrócił parę dni przedtem z gór, a ja ostatniego dnia sierpnia pojechałam dorożką z góralem do schroniska w dolinie Chochołowskiej. Dzień był piękny – cisza i żywej duszy w dolinie. Odebrałam plecak Ojca. To była moja ostatnia przedwojenna wycieczka. Następnego dnia, 1 września widać było żołnierzy niemieckich idących szczytem Gubałówki. Niepokój o najbliższych w Warszawie. Ojciec coraz gorzej się czuł – długoletnia choroba Parkinsona (15 lat) powoli wyniszczała organizm. Wielki smutek ogarniał mnie patrząc na biednego Ojczulka, który cierpiał, a ja byłam bezradna – z trudem łykał. Lekarz przepisał środki przeciwbólowe. W kwietniu przyjeżdża Ciocia Ela, ale Ojciec jest już bardzo słaby i umiera 19 kwietnia. Następnego dnia przyjeżdża Lunka”.


VIII. Zof ia z Beków i Ferdynand Rabowscy | 211

Młodsza córka przywiozła od matki Zofii kartkę, którą włożyła do trumny, opatrzoną napisem − „Dziękuję Ci za Twoje Wielkie Serce”. Pogrzeb był bardzo smutny − na wozie drabiniastym wysłanym cetyną (gałęziami smrekowymi) leżała trumna. Kilku życzliwych górali odwiozło ją na nowy cmentarz przy ulicy Nowotarskiej. Szła tylko garstka ludzi, bez księdza − Ferdynand był ewangelikiem, a pastora w Zakopanem nie było. Odszedł w wieku zaledwie pięćdziesięciu sześciu lat. Pozostawił wiele materiałów – rysunków, zdjęć, które posłużyły do wydania „Mapy geologicznej serii wierchowej Tatr Polskich” oraz artykułów dotyczących geologii okolicy Upłazu Miętusiego i Kominów Tylkowych, a także materiałów dokumentacyjnych z prac terenowych. Cała dokumentacja pracy Rabowskigo przetrwała okres okupacji, ponieważ została zabezpieczona w Zakopanem u wdowy po Wojciechu Brzedze (Brzega zmarł rok po Ferdynandzie). Po wojnie została przekazana przez najbliższą rodzinę do Instytutu Geologicznego w Warszawie. Pośmiertne publikacje ukazały się w latach pięćdziesiątych tylko dzięki wspaniałym przyjaciołom – kolegom geologom, którzy włożyli dużo wysiłku, z serca płynącego, w opracowanie pozostawionych materiałów, niejednokrotnie trudnych do odczytania. Docenili ciężką pracę, jaką wykonał Ferdynand Rabowski; „(…) geolog polski, który tektonikę Tatr postawił na wyżynie godnej najwyższych wzlotów ducha ludzkiego” − tak wzniośle i wzruszająco pisał przyjaciel Walery Goetel, wspominając Ferdynanda. Aby uczcić pamięć wybitnego geologa, jedną z turni w północnej grani Małołączniaka (między Przełęczą Siwarową a Żlebem Zagon), tę którą Ferdynand nazywał w swoich rękopiśmiennych materiałach Turnią X, nazwano Turnią Rabowskiego. Nazwa ta używana jest tylko wśród geologów i w literaturze geologicznej. Zaproponowana w 1961 roku Publikacje Ferdynanda Rabowskiego, Warszawa, 1925

L. Horwitz, F. Rabowski, Przewodnik wycieczki PTG w Pieniny, Kraków, 1929


212 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Rysunek wykonany przez Ferdynanda Rabowskiego – na odwrocie dedykacja dla starszej córki: „Zosiuńce mej, stary obrazek z Simmentalu na pamiątke ofiaruje ojciec”. 15.V.1930 /AR

przez profesora Kotańskiego nie mogła być oficjalnie przyjęta, gdyż było to sprzeczne z zasadami ustalonymi i obowiązującymi od roku 1903. Dotyczyły one nazw topograficznych w Tatrach – nie zezwalano na tworzenie nowych od nazwisk osób, z wyjątkiem górali podtatrzańskich. Turnia ta nosi dziś oficjalną nazwę – Zagonna Turnia. Wybitny szwajcarski geolog Maurice Lugeon we wspomnieniu napisanym w 1949 roku, charakteryzującym działalność naukową Ferdynanda Rabowskiego, bardzo wysoko ocenił dorobek Polaka i jego wielkie dokonania również dla geologii Szwajcarii. „Stworzony na geologa” – takich słów użył oceniając jego dorobek. Zarówno była żona Zofia jak i obydwie córki Ferdynanda z wielką czułością wspominały ojca, zachowując go w serdecznej pamięci do końca swoich dni. Zofia od dziecka była świadkiem głębokiej miłości, całkowitego oddania, wzajemnego zaufania i szacunku, które łączyły jej rodziców – Zenonę i Dyonizego Beków. Głęboki wstrząs, jakim była ich śmierć, a potem brak moralnego wsparcia spowodowały pragnienie ucieczki przed samotnością po tak ciężkim doświadczeniu. Dlatego zgodziła się na ślub, mając zaledwie dziewiętnaście lat, później czekała na wielką miłość, która okazała się złudzeniem. Bardzo źle znosiła długie rozłąki, kiedy Ferdek pracował w górach, wpadała w melancholię. On był człowiekiem skrytym, chociaż w pełni oddanym i kochającym. Nie istniało jednak między nimi porozumienie dusz, które dla Zofii było sensem małżeństwa. W jej wspomnieniach pisanych po latach czytamy: „Bogu dziękuję za córki, które dał mi Ferdek, które były sednem tej pierwszej miłości, w którą chciałam wierzyć, ale jej we mnie nie było”.


VIII. Zof ia z Beków i Ferdynand Rabowscy | 213

Zofia i Helena Rabowskie w Zakopanem na Skibówkach, 1935 /AR Zofia, Helena i Elżbieta Rabowskie w Zakopanem na Skibówkach, 1935 /AR


214 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Kartka z życzeniami imieninowymi dla dwóch Henryk (matki i córki) od Lunki i Zosi Rabowskich oraz Ferdynanda Rabowskiego, 1937 /AR

Ferdynand Rabowski w Zakopanem, 1938 /AR

Grób Ferdynanda Rabowskiego i Tadeusza Prószyńskiego na nowym cmentarzu w Zakopanem. Fot. E. Witkiewicz-Schiele, 2014 /AR


VIII. Zof ia z Beków i Ferdynand Rabowscy | 215

Wyrzucała sobie, że odważyła się zadać tyle bólu temu, który w głębi duszy pozostał dobry i kochający − ojcu jej dzieci. Prosiła wielokrotnie jego duszę o przebaczenie za swoje oddalenie i odejście. Bogu dziękowała, że ukochana córka Zosiunia była błogosławionym ratunkiem dla ojca, opiekunką osamotnienia w ostatnich latach jego życia. Zofii dane jeszcze było spotkać miłość swojego życia, która objawiła się w dawnym przyjacielu rodziny – Witoldzie Maurin. Drogi życiowe Zofii i Witolda wielokrotnie przecinały się. Znali się od czasów jej dzieciństwa, Witold starszy o dwanaście lat mieszkał w Zakopanem u wspólnych przyjaciół Woyczyńskich. Niósł trumnę jej ojca Dyonizego Beka razem ze Stefanem Żeromskim i innymi. Zenona, matka Zofii, w Witoldzie widziała jedynego zaufanego, który mógłby objąć opiekę nad biblioteką zakopiańską po zmarłym Dyonizym. Osierocona Zofia chodziła w Zakopanem na wykłady Witolda z psychologii. Później w Lozannie, gdzie zamieszkała po ślubie z mężem, Witold bywał częstym gościem. Po powrocie ze Szwajcarii w 1919 roku Zofia i Witold spotkali się jeszcze ponownie w Zakopanem u Tadeusza Korniłowicza, a później w Warszawie. Ferdynand z miłości do żony usunął się z jej życia, rozstali się w poszanowaniu uczuć. Zofia tak zinterpretowała w swoim pamiętniku rozmowę Ferdynanda z Witoldem – „nastąpił tragizm w uścisku”. Ferdynand wyjechał do Zakopanego, ale spędzał jeszcze z Zofią i córkami, również w towarzystwie swojej siostry Eli oraz Józefa Beka, letnie wakacje w Jastarni nad morzem w 1930 i 1931 roku. F. Rabowski, Serie wierchowe w Tatrach Zachodnich, Warszawa, 1959


216 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prรณszyล skich, beckรณw, rabowskich i schielรณw od syberii po zakopane


VIII. Zof ia z Beków i Ferdynand Rabowscy | 217

W roku 1933 Zofia i Witold Maurin wzięli ślub w Kościele Ewangelicko-Reformowanym w Wilnie. Zamieszkali w Warszawie na Mokotowie przy ulicy Sandomierskiej razem z młodszą, czternastoletnią wtedy córką Zofii, Heleną zwaną małą Lunią lub Lunką. Witold, nazywany przez całą rodzinę wujkiem Wiciem, był bardzo czułym, dobrym i ciepłym człowiekiem, kochającym rodzinę Zofii. Przeżyli razem czterdzieści dwa lata (wujek Wicio żył 94 lata, Zofia 95), w pełnej harmonii, miłości i wzajemnym szacunku.Witold studiował medycynę w Petersburgu w końcu XIX wieku, potem psychologię i filozofię w Paryżu. Był wielkim erudytą i intelektualistą, znał łacinę i grekę oraz języki rosyjski, francuski, niemiecki i angielski. Przodkowie jego pochodzili z Francji. Wujek Wicio pisał rozprawy filozoficzno-psychologiczne, między List ks. prof. Antoniego Pawłowskiego do Zofii Maurin, 1948 /AR innymi na temat mózgu ludzkiego, publikacje nie przynosiły jednak dochodów. Pracował w Banku Gospodarstwa Krajowego, gdzie przydatna była jego znajomość języków obcych. W czasie okupacji niemieckiej wujek ciężko zachorował na czerwonkę bakteryjną (dyzenterię) – chorobę śmiertelną, wtedy nieuleczalną. W lutym 1941 roku nastąpiło cudowne uzdrowienie, mimo iż opiekujący się chorym doktor Kroszczyński nie dawał żadnej nadziei. Wiara w cud spowodowała nawrócenie Zofii i postanowienie powrotu na łono Kościoła Katolickiego. Po wojnie czyniła starania uzyskania zgody na przyjmowanie sakramentów świętych. Nawiązała kontakt z księdzem profesorem Antonim Pawłowskim i w 1948 roku uzyskała zgodę na praktykowanie religijne życia katolickiego. Jej przewodnikiem duchowym w kościele Sióstr Wizytek w Warszawie był przez lata ksiądz profesor Bronisław Bozowski. List ks. Antoniego Pawłowskiego do Zofii z Beków Maurin, Warszawa, 16.06.1947 /AR


218 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Babcię moją Zofię wspominam z czułością, była bardzo mądrą osobą, pogodnego usposobienia, serdeczną i życzliwą dla wszystkich. Kiedy odwiedzała wnuki, zawsze przynosiła książeczkę, z której je uczyła. Najlepiej zapamiętałam z dzieciństwa poczet królów polskich, tych namalowanych przez Jana Matejkę. Babcia opowiadała o każdym władcy coś interesującego, zaciekawiając nas historią Polski. Utkwiło mi też w pamięci zdarzenie sprzed wielu lat. Któregoś dnia, podczas odwiedzin Babci, strasznie awanturowaliśmy się z bratem, głośno krzyczeliśmy, jak to dzieci w zabawie, a Babcia, która nigdy nie umiała podnieść głosu, zamiast nas ostro skarcić, po prostu zemdlała, opadając na łóżko. Kiedy byłam w liceum, wujek Wicio często pomagał mi w łacinie i rosyjskim. Babcia po siedemdziesiątym piątym roku życia zaczęła uczyć się języka angielskiego (znała francuski i niemiecki), opanowała ten język w formie biernej, czytała książki po angielsku. Gdy w 1946 roku urodził się Maciej, pierwszy wnuk, Babcia napisała bajkę górską. Jest to piękna bajka, pisana wierszem, o królu Limbie i jego żonie Kosówce oraz ich dziewięciorgu dzieciach, które mają imiona drzew występujących w Tatrach; są w niej też zwierzęta i kwiaty górskie. Napisana w duchu dydaktycznym, jest pełna napięcia i ma zaskakujące zakończenie. Może kiedyś doczeka się wydania. Oto mały jej fragment: „(…) Ryś drapieżnik, górski zbój – ani kroku, drżyj i stój! Orły z wieży wnet dojrzały, czego dzieci nie widziały. Na ratunek pospieszają, tuż nad zwierzem zawisają. Zaszumiało, zaszczekało, w oczach rysia pociemniało. Wielkie skrzydła załopoczą, orły z rysiem walkę toczą, w skórę jego wbiją szpony, nie ma żadnej Zofia i Witold Maurin oraz Maciuś Witkiewicz przed „Witkiewiczówką”, Zakopane, 1947 /AR


VIII. Zof ia z Beków i Ferdynand Rabowscy | 219

dlań obrony! Taki rysiu koniec twój, to dlatego, żeś był zbój! Dziatki z krzykiem uciekają, wcale się nie oglądają. Prędko ich uwaga cała w inną stronę uleciała. Spoza skały się wynurza ciemna postać, głowa duża. Na dwóch łapach ciężko kroczy, ach, to misio jest uroczy. Niedźwiedź, wielki ich przyjaciel, nazywają go „pan Maciej”. Otaczają go dokoła, a on do nich gromko woła: „bawić chcecie się niecnoty, a nie łaska do roboty? Jagód, miodu mi szukajcie i bez tego nie wracajcie”. Tak pan Maciej z miną srogą, przytupując jedną nogą, pokrzykuje na dziateczki, które znoszą mu … kwiateczki. Że to żarty, dobrze czują, śmiechem tylko mu wtórują. „Masz Maciusiu niezabudki, niech zastąpią ci jagódki, nie masz słodkich plastrów miodu, sok z kwietnego pij ogrodu. Pszczołom sobie każ pracować, z nami musisz zatańcować. Już go w tany pociągają, ileż z nim radości mają! Po tych pląsach miś odchodzi, zmęczył się już pan dobrodziej. Dzieci z żalem go żegnają „Przyjdź znów prędko” – zapraszają (…)”. Po wojnie wujek Wicio otrzymał przydział na mieszkanie dla pracowników banku w warszawskiej kamienicy na Powiślu. Była to duża kawalerka, w której zamieszkali we trójkę z Zosiunią. Wujek zmarł w listopadzie 1972 roku. W tym samym miesiącu i tego samego roku umarł w Zakopanem Tadeusz Prószyński, mąż Luni, siostry Zofii. Obydwie siostry złączone równocześnie wdowieństwem, połączyły się na stare lata wspólnym życiem i zamieszkaniem. Zofia primo voto Rabowska, secundo voto Maurin pozostawała do końca życia pod troskliwą opieką obydwu córek. Zachowując pogodę ducha i godność, do późnej starości grała na pianinie. Zostawiła duchowy testament, napisany już w 1956 roku, który kilkakrotnie potwierdzała aż do 1973 roku po raz ostatni. Najważniejszy jego fragment stanowi: Karta pocztowa ks. Antoniego Pawłowskiego do Zofii z Beków Maurin, 24.03.1961 /AR


220 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

„Chciałabym być pochowana w Stryjka grobie, ksiądz Pawłowski mógłby zaświadczyć, że na nowo jestem Katoliczką. Nie chcę Wam mówić dużo słów – wiele ich ode mnie słyszeliście – będą dźwięczały. Jeśli się tak będzie musiało stać powiem sobie cicho: „Panie w ręce Twoje oddaję marną, słabą, biedną duszę moją – która jeśli grzeszyła to – z miłości”. Ciągle jej tylko pragnęła, całe życie w niej upatrywała Ideał – a tymczasem Ideałem jest, był i będzie Tylko On – Stworzyciel Nieba i Ziemi i naszych miłości i naszych grzechów. Czy przebaczyć wszystkie winy, a wiele ich miałam – czy skazać na karę tęsknoty do Niego – może tylko On. Więc o Nim pamiętajcie ciągle – to Wam pomoże dożyć swoich dni. Kocham Was całą sobą – jak żona, matka i babcia”. „Zo” – tak nazywana była Babcia w rodzinie jeszcze podczas pobytu w Szwajcarii – nawiązała korespondencję z francuskim pisarzem Romain Rollandem. Stało się to pod wpływem powieści „Jan Krzysztof”, w której Rolland zawarł duchowe rozterki wielkiego niemieckiego muzyka, którym miał być Beethoven, uwielbiany przez Zofię kompozytor. Zapisywała życiowe przemyślenia i zmagania duszy. Interesowała ją filozofia, a od dawna zafascynowana tematem czasu, napisała rozprawę filozoficzną o jego przemijaniu i oddziaływaniu na życie. Babcia zaraziła mnie swoją miłością do twórczości literackiej Josepha Conrada (Korzeniowskiego). Niektóre jego powieści przetłumaczyła z języka angielskiego przyjaciółka Babci od czasów zakopiańskich Jadwiga Korniłowiczowa (Dzinia), córka Henryka Sienkiewicza ( tłumaczka większości dzieł Conrada to Aniela Zagórska). Dozgonna wzajemna przyjaźń między Zofią i Dzinią rozkwitła na przełomie 1921 i 1922 roku, kiedy los sprawił, że obydwie, jako jedyne opiekunki Marii Dembowskiej, towarzyszyły jej do końJadwiga Korniłowiczowa i Helena Prószyńska – przyjaciółka i siostra – fotografie przechowywane w skórzanej okładce przez Zofię Maurin /AR


VIII. Zof ia z Beków i Ferdynand Rabowscy | 221

Zofia i Witold Maurin w warszawskim mieszkaniu, 1970 /AR

ca życia i były świadkami umierania tej niezwykłej osoby w jej „Chacie” zakopiańskiej. [Wspomnienie o pani Dembowskiej w całości zamieszczone w Aneksie]. Mogłabym w nieskończoność pisać o Babci, jest tyle nagromadzonych wspomnień, choćby wspólne z Nią (już osiemdziesięcioletnią) spacery do dolinek w Tatrach, szczególnie do jej ukochanej Jaworzynki. Wdzięczna jestem Losowi za obdarowanie mnie taką właśnie Babcią i takim Dziadkiem. Mimo iż dziadka Ferdka nie poznałam, urodziłam się osiem lat po jego śmierci, mam poczucie jego bliskości duchowej. Sprawiły to przepojone czułością wspomnienia o nim, przekazywane przez córkę Zosiunię, moją kochaną Ciocię Zosię. Najdroższa nasza Babcia odeszła w 1985 roku, mając dziewięćdziesiąt pięć lat – doczekała się trojga prawnuków. Pochowana została zgodnie ze swoją wolą przy ukochanym stryjku Józefie Beku oraz mężu Witoldzie Maurin na warszawskich Powązkach. Nie była Babcią …od kotletów czy pierogów – ale od umysłu i duszy – chociaż… smak przepysznych Jej konfitur wiśniowych do dziś pamiętam. Zofia z Beków Maurin, na pianinie fotografie rodziców: Zenony w sukni galowej i Dyonizego Beka. Powyżej podobizna Ludwiga van Beethovena, Warszawa, 1980 /AR


222 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Zosia Rabowska w Bibliotece Państwowego Instytutu Geologicznego, Warszawa, 1950 /AR


| 223

IX. ZOFIA I HELENA RABOWSKIE ORAZ RODZINA RABOWSKICH (Z BOHMÓW) Zofia Rabowska, córka Ferdynanda i Zofii nazywana w latach późniejszych w rodzinie ciocią Zosią, najpierw była Zosiunią. Wczesne dzieciństwo spędziła w Szwajcarii, w Lozannie. Kiedy miała sześć lat na świat przyszła jej młodsza siostrzyczka Helena, nazywana małą Lunią, a później Lunką. Łatwo się domyślić, że dziewczynki otrzymały imiona – pierwsza po matce, druga po siostrze matki. Powoduje to pewną trudność w ich odróżnieniu, choć dzieli je pokolenie i odmienne zdrobnienia imion. Zosia wyrosła na wysoką, jak na tamte czasy, pannę, miała sto siedemdziesiąt osiem centymetrów wzrostu i bardzo zgrabną figurę z pięknymi długimi nogami. Opowiadała, że kiedyś na potańcówce długo siedziała, aż podszedł do niej średniego wzrostu młodzieniec i poprosił do tańca. Powoli unosiła się z krzesła i zanim całkowicie wstała chłopaka już nie było. Nie wyszła za mąż, mimo iż w młodości była zakochana, ale jak to bywa nie tylko w romansach, on był żonaty, więc jej miłość nie miała przyszłości. Dorosłe życie poświęciła opiece nad swoimi starszymi krewnymi – zawsze powtarzała, że taki jest los starych panien w rodzinie i wypełniała go z oddaniem i miłością. Zosia Rabowska, Warszawa, 1928 /AR

Zosia Rabowska nad Bałtykiem, ok. 1960 /AR


224 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Anna i Elżbieta Rabowskie, Zakopane, ok. 1900 /AR

Anna Braun Rabowska, Włocławek, 1900 /AR

Od 1936 roku mieszkała w Zakopanem z ojcem Ferdynandem Rabowskim, którym opiekowała się w chorobie. Wcześniej ukończyła Szkołę Jadwigi Kowalczykówny i Jadwigi Jawurkówny w Warszawie przy ulicy Wiejskiej, potem studiowała w Krakowie. Uzdolniona artystycznie, skończyła Wydział Architektury Wnętrz w Państwowej Szkole Sztuk Zdobniczych i Przemysłu Artystycznego. W czasie studiów w Krakowie mieszkała jakiś czas u dobrej znajomej swojej mamy – pani Wandy Lilpopowej, spała na kanapie, nad którą wisiał obraz Stanisława Witkiewicza „Wiatr halny”. Po raz drugi obraz ten widziała w 1996 roku w Zakopanem na wystawie w Muzeum Tatrzańskim i wtedy dowiedzieliśmy się o okresie krakowskim w życiu naszej cioci, a także o niespełnionej miłości i stopniowej utracie wzroku. Po czterech latach studiów zamieszkała z ojcem na Skibówkach. Od dwudziestego drugiego roku życia zaczęła mieć problemy z widzeniem, krótkowzroczność postępowała – potem choroba oczu została zdiagnozowana jako schorzenie stożka rogówki, a jedynym ratunkiem były twarde szkła kontaktowe, których w Polsce po wojnie nie było. Nie mogła więc pracować w swoim zawodzie. Mogła natomiast czytać, wodząc nosem po tekście, krótki wzrok nie pozbawił jej również możliwości malowania akwarelą widoków tatrzańskich, które kochała nade wszystko. Po latach napisała krótkie wspomnienia ze swego życia i osób najbliższych, utrwalając to, co zapamiętała i co było dla niej ważne. Po pochowaniu kochanego Ojczulka Ferdynanda Rabowskiego, Zosia wraz z siostrą Lunką i ciotką Elą Rabowską wróciła do Warszawy. Zamieszkała z nimi i ciocią Anną


IX. Zof ia i Helena Rabowskie oraz rodzina Rabowskich (z Bohmów) | 225

Eichenwaldową, siostrą Eli, przy Alei Niepodległości 132/136 na Mokotowie. Cioci Eli towarzyszyły wnuki jej starszej siostry Wandy, którymi się opiekowała po śmierci ich matki, ośmioletni Bohdanek i sześcioletnia Hania Wróblewscy. W tej samej dużej kamienicy oprócz części rodziny, mieszkało trochę przyjaciół i sporo przyjaznych ludzi − wspominała po latach Zosia. Z powodu zbyt charakterystycznej sylwetki i braku refleksu, wynikającego ze słabego wzroku, Zosia nie mogła działać w konspiracji. Pisała: „Czas okupacji był czasem walki o przetrwanie, wiele osób trudniło się handlem i dzięki temu można było dużo rzeczy sprzedawać, żeby zdobyć żywność. O maśle raczej się marzyło. Chleb był paskudny – robiłam sobie grzanki i soliłam, marmolady były z marchwi i buraków. W Warszawie mieszkało dużo krewnych, między innymi Stefan Pociej (syn cioci Mani z Becków) z żoną na Saskiej Kępie. Nieźle im się powodziło, bywałyśmy u nich z Lunką głównie z myślą o dobrym jedzeniu. I tak pewnego razu zasiedziałyśmy się i wyszłyśmy dosyć późno, a godzina policyjna obowiązywała od dziewiątej. Tramwaje przepełnione, Lunka jakoś się wepchnęła, a ja już nie mogłam. Nie pozostało mi nic innego tylko bieg przez most Poniatowskiego. Strach popędzał i prawie bez tchu złapałam jakiś tramwaj dopiero na Nowym Świecie. Punkt o dziewiątej zjawiłam się w domu ku uldze rodziny. Był to jedyny wyczyn sportowy w moim życiu”. Opisała jeszcze inne zdarzenia, które przytrafiły jej się w czasie okupacji. Jeździła i chodziła po Warszawie szczęśliwie unikając łapanek. Pewnego dnia będąc w śródmieściu przechodziła na drugą stronę ulicy i usłyszała dziki niemiecki wrzask „hände hoch” (ręce do góry) – poczuła wtedy to co nazywa się nogami z waty, ale postanowiła nie reagować i bardzo powoli iść. Taka strategia okazała się skuteczna i przygoda zakończyła się szczęśliwie. Opowiadała też kiedyś o swojej znajomej, która miała dużo gorsze przeżycie. Szła chodnikiem w grupie ludzi, kiedy posłyszała rozkaz niemiecki – kłaść się! Pożałowała ładnej sukienki i nie wykonała polecenia – to ją uratowało − ci, którzy się położyli zginęli, ona była tylko lekko ranna w nogę. Niezwykła sytuacja, którą Zosia traktowała po latach jako zabawną, nastąpiła w Alei Niepodległości. Szła z pochyloną głową, ponieważ źle widziała. W pewnym momencie zobaczyła zwarcie maszerujący szereg butów wojskowych, które rozstąpiły się, żeby ją przepuścić. Okazało się, że był to patrol niemiecki, na widok którego wszyscy przechodnie pochowali się do bram. Niemcy wzięli po prostu Zosię za Niemkę. Rzeczywiście taka gapa nie nadawała się do konspiracji. Opisała jeszcze jedno przeżycie okupacyjne, a dotyczyło jej koleżanki z czasów szkolnych, Janki Askenazy (córki znanego historyka). Janka nie chciała iść do getta i mimo zdecydowanie semickiego wyglądu i wyróżniania się wysokim wzrostem, udawało jej się normalnie żyć. Niemcy dość często nie odróżniali Żydów po wyglądzie. Janka przychodziła czasem do Zosi, przynosząc pieniądze z prośbą o przekazanie ich jej babci,


226 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Rycina Fabryki Cykorji Ferd. Bohm we Włocławku

która mieszkała niedaleko przy ulicy Narbutta. To ściągnęło szmalcowników. Pewnego dnia u Zosi zjawiło się dwóch typów (jeden przebrany za policjanta) i usiłowali ją szantażować, chcąc wyłudzić pieniądze. Znalazła sposób na pozbycie się ich – powiedziała, że mieszkanie należy do jej ciotki, obywatelki szwajcarskiej, czego dowodem była wizytówka na drzwiach w przedpokoju „Schwester Elsa Rabowska”. Wyszli i już nigdy więcej nie pojawili się. Ciocia Ela Rabowska rzeczywiście miała oprócz polskiego obywatelstwo szwajcarskie i była szwajcarską pielęgniarką, co w czasie okupacji hitlerowskiej niejednokrotnie wykorzystała w celu ratowania ludzi. Jej starsza o rok siostra Anna, która przez ostatnie cztery lata życia mieszkała w Warszawie, najsilniej z czwórki rodzeństwa Rabowskich związana była z fabryką cykorii we Włocławku. Fabryka została założona w 1816 roku przez jej pradziadka Ferdynanda Bogumiła Bohma pochodzącego z Templina w Prusach, z rodziny wyznania ewangelicko-augsburskiego. Fabryka cykorii była pierwszą w Polsce i jedną z najstarszych w Europie. Korzeń cykorii, której plantacje pokrywały Ziemię Kujawską i Dobrzyńską, po przetwo-


| 227

rzeniu, dodawano do kawy zbożowej, która dzięki jego słodko-gorzkiemu smakowi nabierała aromatu kawy prawdziwej. Kawa prawdziwa w tamtych czasach była towarem deficytowym i bardzo drogim. Poza cykorią produkowano kawę zbożową „Dobrzynkę”, także podpiwek, a w latach późniejszych olejki do ciast, proszek do pieczenia (pulchnik), cukier waniliowy i budynie. W 1929 roku fabryka Bohma wykupiła Spółkę Ziemiańską „Gleba” i kontynuowała działalność pod zmienioną nazwą: „Zjednoczone Fabryki Cykorji Ferd. Bohm & Co i Gleba w Włocławku Spółka Akcyjna”. W fabryce pracowało kilkaset osób. Właściciele fabryki wykazywali wyjątkową troskę o swoich robotników i pracowników. Już w końcu XIX wieku działała fabryczna izba przyjęć chorych, zaopatrzona w dwa łóżka dla obłożnie chorych, gdzie opiekę roztaczali lekarz i felczer. Miejscowa apteka wydawała nieodpłatnie leki dla robotników, którzy korzystali również z opieki socjalnej – działała kasa wdów i kasa zapomogowa dla pracowników chorych lub niezdolnych do pracy wskutek nieszczęśliwych wypadków, zdarzających się na terenie fabryki. W pobliżu fabryki powstała piekarnia, w której robotnicy Bohma i ich rodziny mogli kupić chleb po


228 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

znacznie niższej cenie niż rynkowa. Dzień roboczy z dwunastogodzinnego skrócono do dziesięciu i podniesiono płace. Godną pochwały inicjatywą było uruchomienie, na początku XX wieku, zakładowej czteroklasowej szkoły elementarnej dla dzieci pracowników fabryki. Koszty jej utrzymania i wynagrodzenia nauczycieli ponosiła oczywiście firma. W roku 1910 uczyło się aż 72 uczniów. Na stulecie firmy wzniesiono nowy budynek szkolny, powstała także łaźnia parowa do bezpłatnego użytku dla robotników. Wybudowano również fabryczne domy mieszkalne dla urzędników i robotników, zapewniając im i ich rodzinom godziwe warunki bytowe. To głównie spadkobierczyniom Ferdynanda Bohma leżał na sercu los rodzin robotników i pracowników, a miały głos decydujący w spółce, ponieważ posiadały większościową ilość akcji. Taką wyjątkową, niepowszechnie stosowaną, dbałość o robotników doceniali oni sami, wykazując się dobrą pracą i oddaniem dla firmy. Fabryka Bohma, jako jedna z nielicznych w owych czasach, była wzorem partnerskich stosunków pomiędzy zarządem, dyrekcją i załogą przedsiębiorstwa. Inny przykład wrażliwości społecznej sukcesorów Bohma to zbudowanie w 1905 roku we Włocławku „Domu Miłosierdzia Zboru Ewangelickiego”, w którym otworzono „Ochronkę dla dzieci” oraz „Dom starców i ludzi kalekich”. Przez 130 lat istnienia fabryki, od jej założenia do upaństwowienia w 1946 roku, firma pozostawała w rękach potomków Ferdynanda Bohma, a jej akcje nigdy nie funkcjonowały na giełdzie. Anna Rabowska w kostiumie teatralnym, Włocławek, koniec XIX w.


IX. Zof ia i Helena Rabowskie oraz rodzina Rabowskich (z Bohmów) | 229

Anna Rabowska wyszła za mąż za Teodora Eichenwalda, swojego krewnego młodszego od niej o rok. Mieszkali razem z matką Anny w willi przy fabryce, na tak zwanym „Bohmowie”. Annę, nazywaną przez następne pokolenia ciocią Anią, cechowała głęboka wrażliwość, delikatność i dobroć. Po swoich dziadku, Józefie Ferdynandzie Braunie odziedziczyła zdolności aktorskie i recytatorskie. Na Bohmowie organizowano spotkania rodzinne i przyjacielskie, podczas których przedstawiano scenki ze sztuk teatralnych oraz recytowano poezję. Małżeństwo Anny i Teodora było bardzo udane, on romantycznego usposobienia pasjonował się geologią, którą studiował początkowo w Warszawie, a potem w szwajcarskim Bernie. Na początku XX wieku był jednym z czołowych taterników. Poza pierwszym wejściem na „Cubrynę” wspólnie ze szwagrem Ferdynandem Rabowskim, dokonał jeszcze wielu innych wejść na szczyty tatrzańskie. Szczęśliwie zapowiadające się małżeństwo, Anny i Teodora, obdarzone na początku 1903 roku córeczką Elżbietą, przerwane zostało straszną tragedią. W październiku 1904 roku dwudziestotrzyletni zaledwie Teodor popełnił samobójstwo (zastrzelił się). W roku poprzednim, w trakcie wspinaczki w Alpach Berneńskich, uległ poważnemu wypadkowi, doznając licznych urazów, także głowy. Nie doszedł do pełnego zdrowia i jego stan psychiczny załamał się. Młoda żona długo rozpaczała po śmierci ukochanego męża i dopiero po ośmiu latach zdecydowała Okładka albumu Bohma

Jedna ze stron albumu Bohma z naklejkami kolekcjonerskimi (poczet królów polskich)


230 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prรณszyล skich, beckรณw, rabowskich i schielรณw od syberii po zakopane

Reklama kawy Bohma na bibule szkolnej /AR


IX. Zof ia i Helena Rabowskie oraz rodzina Rabowskich (z Bohmów) | 231

Opakowania reklamujące produkty Fabryki Cykorji Ferd. Bohm & C.O. /AR

Anna Braun Rabowska, Ferdynand Rabowski i Anna Eichenwaldowa z Biesią, 1908 /AR

Anna z Rabowskich Eichenwaldowa z matką Anną Rabowską i córką Biesią, fot. F. Rabowski, Szwajcaria, 1908 /AR


232 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Od lewej: Anna i Aleksander Eichenwaldowie, Elżbieta Rabowska, Lunia Bekówna, Wanda i Stefan Szczawińscy, Biesia Eichenwaldówna, Jadzia, Andrzejek i Lech Szczawińscy, Włocławek, XII 1913

się poślubić jego starszego brata, Aleksandra Eichenwalda, nazywanego Adą. Nie był to związek udany, ponieważ zawarty został z rozsądku. Dzięki temu jednak cały majątek mógł pozostać w kręgu rodzinnym. Małżeństwo trwało czternaście lat, Ada zmarł w 1926 roku, pozostając do końca na stanowisku dyrektora spółki. Małżonków dzieliło wszystko; Ada był przeciwieństwem swojego brata – pozornie układny, jednak bez skrupułów i gruboskórny. Nie interesował się pasierbicą, jedynie sprawy firmy zaprzątały mu głowę, kochał wystawne przyjęcia i niestety nadużywał alkoholu. W rodzinie nie był lubiany, zwłaszcza przez płeć piękną. Ferdynand Rabowski i Elżbieta (Biesia) z matką Anną z Rabowskich Eichenwaldową, Szwajcaria, 1908 /AR


IX. Zof ia i Helena Rabowskie oraz rodzina Rabowskich (z Bohmów) | 233 Anna wraz z matką oraz córką Elżbietą, zwaną Bietką lub Biesią, często bywały w Szwajcarii, szczególnie chętnie widywały się z bratem Anny, Ferdynandem Rabowskim, który studiował tam geologię, a od 1910 do 1919 roku mieszkał w Lozannie z żoną i córeczkami. Ferdek chętnie bawił się z siostrzenicą Biesią, chodzili na rodzinne spacery i wycieczki, w czasie których Ferdynand robił zdjęcia szwajcarskim aparatem – firmy E. Suter Basel. Biesia Eichenwaldówna została dziedziczką fortuny Bohmów, gdyż to jej właśnie przypadły akcje po ojcu i później po ojczymie – była też posiadaczką akcji nr 1 i przez lata zasiadała w radzie nadzorczej spółki. Biesia choć wyrosła na pannę urodziwą, to jednak słabego zdrowia – chorowała na płuca. Przyjeżdżała często z matką do Zakopanego w celach leczniczych. Nazywana była przez Stanisława Ignacego Witkiewicza − Witkacego Księżniczką i Królową Cykorii. Witkacy, który przyjaźnił się z jej matką Anną i wujem Ferdkiem Rabowskim, darzył sympatią również Biesię. Był nawet okres, kiedy mocno zabiegał o jej względy, mimo dużej różnicy wieku (18 lat), a przecież przed laty kochał się w jej matce Annie Rabowskiej – pięć lat od niego starszej. Swoje sercowe rozterki wyjawił w liście z 20 stycznia 1923 roku do przyjaciela Bronisława Malinowskiego – sławnego etnografa i podróżnika: „(...) Ta pierwsza dama jest córką tak zwanego „Króla Cykorii” (Polaka), blondynką i córką mojej trzeciej miłości. Ale ta przeklęta bestyjka (także dziewiętnastoletnia) kocha się w jakimś cholernym młodym łajdaku, a ja nie cierpię rywali. Wiesz, że kiedy muszę walczyć o dziewczynę, trafia mnie zupełny paraliż. Gdyby nie szło o małżeństwo, bez trudu załatwiłbym przeklętego drania swoją zakopiańską demonicznością – ot tak dla sportu. Ale kiedy się serio angażuję, tracę całą demoniczność, staję się podstarzałym durniem i opuszczają mnie wszystkie siły (…)”. Anna Eichenwaldowa z córką Biesią, fot. F. Rabowski, Szwajcaria, 1907 /AR

Biesia Eichenwaldówna, fot. F. Rabowski, Szwajcaria, 1908 /AR


234 | Nie tylko Witkiewiczowie |

Elżbieta Eichenwaldówna, ok. 1917 /AR

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Rzeczywiście o rękę Biesi starał się już w 1922 roku Stefan Maresch, żołnierz legionista, a w wolnej Polsce oficer kontrwywiadu oddziału II w randze kapitana. Na nic zdały się zabiegi Witkacego o względy Biesi w czasie jego pobytu we Włocławku na Bohmowie, gdzie zaproszony przez Eichenwaldów gościł u nich w pierwszej połowie grudnia 1922 roku. Zatrzymywany przez Adę, żeby został do świąt, szukał pretekstu, by wcześniej wyjechać. Czytamy o tym w liście, który wysłał do zaprzyjaźnionej Kazimiery Żuławskiej, która organizowała wystawianie sztuk Witkacego w teatrze w Toruniu: „(…) Eichenwaldowie są szalenie uprzejmi i b. mili, ale nudzę się bardzo. Może napiszę tu parę zaległych rzeczy i wyjadę. Ale dotąd nie miałem odwagi pumpnąć Ady, który zaiste jest jednak prawdziwym Królem cykorii.. ( …) Niech Pani napisze do mnie b. przyzwoity list z tym, że dla celów teatralnych muszę jeszcze raz być w Toruniu. Tak abym mógł ten list Eichenwaldom pokazać – bo chcą mnie zatrzymać aż do świąt i trudno mi będzie im odmówić bez konkretnych powodów (…)”.

Jeszcze po trzech latach Witkacy pisał z Zakopanego do swojej żony Jadwigi z Unrugów o Biesi: „(…) Przyjechała Księżniczka Cykorii i obstalowała portret za 100 zł. Wychodzi za mąż. Ale to mówiła w dyskrecji (…)”. Ukochana córka i żona, inteligentna, pogodna, dobra i lubiana przez wszystkich Biesia zakończyła zaledwie trzydziestosześcioletnie swe życie w kwietniu 1939 roku. Nie pomogły wszelkie wysiłki podjęte w celu ratowania chorej na gruźlicę płuc młodej kobiety. Jej mąż Stefan Maresch pochował żonę na Powązkowskim Cmentarzu Wojskowym. Po wojnie nie wrócił do Polski, gdyż groziło mu aresztowanie i śmierć. Do końca życia, czyli do 1980 roku, mieszkał w Anglii i utrzymywał kontakt z Zosią Rabowską, przysyłając jej raz w roku drobną kwotę na utrzymanie grobu Biesi. Anna z Rabowskich Eichenwaldowa załamała się po śmierci ukochanej córki, jedynego dziecka. Sama chorowała na gruźlicę płuc i astmę, męczyła się i bardzo cierpiała. W przetrwaniu i utrzymaniu równowagi psychicznej pomogła jej wiara w Boga i gorliwa praktyka religijna.


IX. Zof ia i Helena Rabowskie oraz rodzina Rabowskich (z Bohmów) | 235

We wspomnieniach Zosi pozostało ciekawe zdarzenie, które miało miejsce w Warszawie, w mieszkaniu przy Alei Niepodległości, gdzie zamieszkała wraz z ciocią Anią i ciocią Elą po swoim powrocie z Zakopanego, jak wcześniej nadmieniono. Pewnej nocy ciocia Ania miała wyrazisty sen, w którym zobaczyła na czarno ubraną zjawę stojącą przy jej łóżku. Po przebudzeniu, na stoliku nocnym pod zegarkiem, tak zwaną cebulą, pamiątką po jej zmarłym bracie Ferdynandzie, spostrzegła sporą ilość popiołu. Zosia popiół ten widziała na własne oczy, a nie należała do osób egzaltowanych i realistycznie podchodziła do rzeczywistości. Ponadto wtedy jeszcze nie była praktykującą katoliczką. Niedługo po tym jakby zwiastunie śmierci, w kwietniu 1943 roku, ciocia Ania zmarła. Zosia natomiast, dziesiątego dnia powstania warszawskiego miała sen, który poczytywała za proroczy – przyśnił jej się ojciec ubrany w palto i czapkę, przez ramię przerzuconą miał laskę z tobołkiem i był uśmiechnięty. Tej nocy Zosia spała w piwnicy, a następnego dnia… „sen się sprawdził, bo ojciec wyprowadził nas w całości” – tak pisała w swoich wspomnieniach. Wypędzeni z mieszkania 11 sierpnia – Zosia, jej mama, wyrzucona już wcześniej przez Niemców z ulicy Sandomierskiej oraz ciocia Ela Rabowska z podopiecznymi dziećmi − ruszyli w drogę do obozu przejściowego w Pruszkowie, położonego dwanaście kilometrów od Warszawy. Mężczyźni już drugiego dnia powstania zostali przepędzeni do niemieckich koszar przy ulicy Rakowieckiej 4, gdzie w wyniku selekcji wujek Wicio, Stanisław Ignacy Witkiewicz, Anna z Rabowskich Eichenwaldowa, pastel, 1922

Zegarek (cebula) i składany nożyk szylkretowy Ferdynanda Rabowskiego /AR


236 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

prawdopodobnie ze względu na zaawansowany wiek (66 lat), został zwolniony i udało mu się przedostać na Okęcie do swoich krewnych. Wszystkich pozostałych mieszkańców początkowo popędzono do koszar, a potem ulicą Rakowiecką do Pól Mokotowskich i wówczas pojawiła się niemiecka eskorta. Podzieleni na dwie grupy szli pieszo przez Okęcie do stacji kolejki EKD w Opaczy, skąd przewiezieni zostali do stacji Tworki, a stamtąd pochód wygnańców wyruszył do Pruszkowa. Zosia z matką szły w grupie kobiet i dzieci, nie spiesząc się. Opuszczając dom włożyły na siebie w ostatniej chwili zimowe palta, chociaż dni były upalne, ale ta przezorność okazała się zbawienna, gdy nastała sroga zima, którą później spędziły w Zakopanem. W marszu do Pruszkowa niosły ciężkie walizki wypełnione tym, co uznały za bezcenne, a nie należały do nich jedynie przedmioty praktyczne. Były to albumy ze starymi rodzinnymi fotografiami, listy, pamiętniki, książki, akcje fabryki Bohma wraz z dokumentacją oraz różne inne pamiątki rodzinne. Nie wszystko udało się uratować, wiele pamiątkowych przedmiotów, jak na przykład obrazy, poszło z dymem. Zosia żałowała wtedy, iż swój plecak zostawiła w Zakopanem, a jedyny jaki miały w Warszawie wzięła jej siostra Lunka, idąc do powstania. Lunka, czyli Helena Rabowska była absolwentką Warszawskiej Szkoły Pielęgniarstwa, którą ukończyła w 1939 roku i została pielęgniarką, tak jak jej ukochana ciocia Ela Rabowska. Lunka jako młodziutka pielęgniarka musiała już na początku pracy zawodowej zmierzyć się z wielkim wyzwaniem, którym była wojna obronna we wrześniu 1939 roku. Bardzo dzielnie stawiła temu czoła, podejmując pracę na sali opatrunkowej w Szpitalu Ujazdowskim. Do końca grudnia dzień i noc opiekowała się rannymi. Potem aż do wybuchu powstania warszawskiego 1 sierpnia 1944 roku pracowała w Referacie Zdrowia Rady Głównej Opiekuńczej (RGO). Była to organizacja działająca charytatywnie i powstała za zgodą władz okupacyjnych. Ten „Polski Komitet Pomocy” stworzony przez Ministerstwo Zdrowia, podzielony na sekcje i referaty, finansowały banki polskie. Szeroki zakres jego działalności obejmował wszystkie rodzaje niesienia pomocy Polakom znajdującym się pod okupacją niemiecką. Helena Rabowska w 1942 roku wstąpiła do Armii Krajowej i prowadziła szkolenia na kursach sanitarnych oraz kolportaż. Przenosiła prasę podziemną („gazetki”) na dnie swojej torby pielęgniarskiej, w której miała strzykawki, igły, gazę, watę, denaturat, palnik i bańki. Niejednokrotnie legitymowana przez patrole niemieckie po godzinie policyjnej unikała szczegółowej rewizji lub zatrzymania dzięki wpisowi w dowodzie osobistym (kenkarcie) miejsca urodzenia – Lozanna, Szwajcaria. Na szeregowych Niemcach informacja o urodzeniu w Szwajcarii, która była krajem politycznie neutralnym, robiła wrażenie, zdarzało się nawet, że przepraszali i salutowali. W 1944 roku Lunka została członkiem czołówki chirurgicznej „Uprawa”, z którą przeszła powstanie warszawskie, dzieląc losy Szpitala Ujazdowskiego do 28 września – dnia kapitulacji Mokotowa. Z rodziną mało się widywała, zajęta pracą zawodową również nocami i działalnością w konspiracji.


IX. Zof ia i Helena Rabowskie oraz rodzina Rabowskich (z Bohmów) | 237

Elżbieta Rabowska w mundurze szwajcarskiej pielęgniarki, 1922 /AR

Matce Lunki i jej siostrze Zosi oraz cioci Eli z małym Bohdankiem poszczęściło się, ponieważ nie dotarli do obozu w Pruszkowie. Grupa kobiet i dzieci, w której się znalazła szła bardzo wolno. Konwojował ją uzbrojony żołnierz wermachtu. W pewnym momencie zaczął niespodziewanie powtarzać – langsam, langsam (powoli, powoli) i kiedy przechodzili przez miejscowość Komorów wskazał ruchem głowy, że mogą odejść w boczną uliczkę. Wszyscy w pośpiechu rozproszyli się, korzystając z wolności. To był prawdziwy cud, bo cała wcześniejsza grupa trafiła do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Proroczy sen Zosi o jej ojcu sprawdził się. Zdarzało się, że niektórzy żołnierze wermachtu zachowywali się przyzwoicie wobec okupowanych – mieli odwagę pokazać tak zwaną ludzką twarz. W Komorowie Zofia, Zosia, ciocia Ela i jej cioteczny wnuk Bohdanek natychmiast udali się do domu Janki Prószyńskiej-Gulbinowej, gdzie przyjęci niezwykle serdecznie poczuli się bezpieczni. Ciocia Ela bardzo niepokoiła się o los sześcioletniej Hani Wróblewskiej, która pod opieką zaprzyjaźnionej sąsiadki z domu przy Alei Niepodległości, pani Marii Kolbergowej, gnana była do obozu w Pruszkowie w tej pierwszej grupie, w której wszyscy od razu skierowani zostali do transportu do obozu zagłady Oświęcim-Brzezinka. Była to sytuacja wyjątkowa, gdyż Niemcy nie stosowali powszechnie bezpośredniej wysyłki do obozu koncentracyjnego, przed przejściem przez obóz w Pruszkowie. Historia małej Hani Wróblewskiej szczegółowo została opisana w książce pana Andrzeja Adamczyka „Zapomniany świat Bohma”.


238 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Pani Kolbergowa zmarła w obozie na tyfus, opiekę nad dziewczynką przejęły inne współwięźniarki. Hania uniknęła tyfusu dzięki temu, że ciocia Ela zaszczepiła ją wcześniej przeciw tej zbierającej śmiertelne żniwo chorobie. Dziewczynka przebyła jednak w obozie ciężkie zapalenie płuc, ale szczęśliwie wyzdrowiała, zawdzięczając to troskliwej opiece kobiet. Wtedy jeszcze los małej Hani nie był znany rodzinie. Ciocia Ela codziennie kursowała pomiędzy Komorowem a Pruszkowem, w którym Niemcy zamienili warsztaty kolejowe na obóz przejściowy (Dulag nr 121) dla wygnańców z powstańczej Warszawy. Stolicę, z rozkazu Hitlera, mieli zrównać z ziemią. Na obóz, który powstał 6 sierpnia 1944 roku, wybrano dziewięć hal naprawczych, ponumerowano je i ogrodzono zasiekami z drutu kolczastego. W halach rozrzucono gdzieniegdzie słomiane maty, które stały się siedliskiem wszy i pluskiew roznoszących choroby zakaźne. Większość wypędzonych przebywała na betonowej, brudnej i mokrej podłodze. Kanały rewizyjne biegnące przez środek każdej prawie hali wypełnione były nieczystościami i śmieciami. Gdy przychodziło kilkadziesiąt tysięcy osób na raz obóz przepełniał się. Niewyobrażalny tłok powodował, iż część warszawiaków koczowała poza budynkami, musieli jednak posiadać przepustki, jeśli chcieli poruszać się między halami. Po kilku dniach od założenia obozu, którym początkowo zarządzał pruszkowski Arbeitsamt (urząd pracy), na jego terenie ulokowało się gestapo, a kierownictwo obozu przejął wermacht. Te trzy służby do końca istnienia obozu, do 16 stycznia 1945 roku, konkurowały ze sobą, podważając swoje kompetencje. Powstała też niemiecka wojskowa komisja lekarska. I właśnie w jej pracę włączyła się Elżbieta Rabowska. Stało się to możliwe, ponieważ posłużyła się szwajcarskim paszportem i ubrana była w mundur szwajcarskiej pielęgniarki, poza tym biegle władała językiem niemieckim. Żołnierze wermachtu odnosili się do niej z szacunkiem, otrzymała przepustkę do obozu, ważną od 12 sierpnia do 7 października. Mieszkając w Komorowie codziennie o świcie pojawiała się w obozie i przystępowała do pracy w komisji lekarskiej. Niemcy korzystali z jej znajomości języka polskiego, ciocia Ela natomiast robiła wszystko, aby jak najwięcej więźniów zakwalifikować jako chorych, co pozwoliło im uniknąć wywózki do obozów koncentracyjnych lub zsyłki na roboty przymusowe do III Rzeszy. Uznani za chorych, byli zwalniani z obozu pruszkowskiego i skierowywani do szpitali w okolicznych miejscowościach. Cudem udało się uratować rodzinę, przyjaciół i znajomych, których wypatrzyła w obozie oraz innych więźniów. Na początku października wybawiła Lunkę, swoją bratanicę, która tu trafiła. Dzięki podpowiedzi cioci Eli Lunka zgłosiła się do komisji lekarskiej i powiedziała niemieckiemu lekarzowi, że jest ciężko chora na nerki. Dostała skierowanie do szpitala, do którego oczywiście nigdy nie dotarła. Z całą najbliższą rodziną spotkała się w Komorowie u cioci Janki Prószyńskiej-Gulbinowej. Elżbieta Rabowska choć pracowała ponad siły, do końca życia żałowała i niesłusznie sobie wyrzucała, że mogła zrobić więcej. Poza pracą w komisji lekarskiej opiekowała się nieszczęsnymi wysiedleńcami. Roznosiła puszki blaszane z mlekiem skondensowanym, których cały


IX. Zof ia i Helena Rabowskie oraz rodzina Rabowskich (z Bohmów) | 239

wagon dostarczył szwajcarski Czerwony Krzyż. Opatrywała lekko rannych, rozdawała gorącą zupę słabym lub chorym. Kiedyś, gdy niosła zupę dla głodnych dzieci, została przez Niemca mocno uderzona kolbą w ramię, co bardzo boleśnie odczuła. Zupę dostarczała Rada Główna Opiekuńcza (RGO), która przeniosła się z płonącej Warszawy do Pruszkowa. Ciocia Ela wciąż niespokojna o los małej Hani (ciotecznej wnuczki) poprosiła RGO o włączenie się w akcję poszukiwania dziecka (rozlepiano kartki na słupach, parkanach, domach i ogłaszano z ambon w kościołach) − niestety bez rezultatu. Zaangażowana w niesienie pomocy w obozie starała się zapomnieć o ciężkich przeżyciach, jakich sama doznała, a także o wydarzeniach, których była świadkiem od pierwszych dni powstania. Przy Alei Niepodległości, w domu, w którym mieszkała z rodziną, w pierwszą noc powstania ukrył się patrol sanitarny złożony z pięciu dziewcząt i jednego żołnierza Armii Krajowej. Teren między domami był duży, obejmował dwa podwórza i trzy bramy. Następnego dnia patrol wycofał się, wieczorem weszli Niemcy (oddział SS), którzy wszystkich mieszkańców zabrali do niemieckich koszar na ulicę Rakowiecką 4, gdzie stacjonowała jednostka pancerna. Zatrzymali mężczyzn jako zakładników, natomiast zwolnili kobiety i dzieci. Po raz drugi, 11 sierpnia, powstańcy weszli na podwórze bramą od strony ulicy Ligockiej, jeden z nich został ranny, a po chwili wpadli Niemcy od ulic Narbutta i Alei Niepodległości. Rannego powstańca jeden z mieszkańców zniósł do piwnicy i kiedy wyszedł na podwórze uwagę Niemców zwróciło jego zakrwawione ubranie − został rozstrzelany na ulicy Ligockiej wraz z siedmioma przypadkowo wybranymi osobami. W tym czasie ciocia Ela w piwnicy opatrywała rannego powstańca i tylko dzięki temu, że była w mundurze pielęgniarki szwajcarskiej Niemcy nie zabili jej. Wepchnęli natomiast do ręki pistolet i kazali strzelić do powstańca – oczywiście nie uczyniła tego, ale na jej oczach zrobił to esesman. W chwilę potem zaczęli wyrzucać wszystkich z mieszkań – kilku osobom udało się uciec. Mimo że Niemcy podpalili dom w kilkunastu miejscach, nie spalił się cały. W czasie ewakuacji mieszkańców ciocia Ela była także świadkiem innych bardzo dramatycznych wydarzeń swoich przyjaciół i sąsiadów z kamienicy przy Alei Niepodległości. W Komorowie ciocia Ela dzieliła mieszkanie z liczną gromadą wygnańców z Warszawy, którzy znaleźli przejściowe schronienie w niedużej willi u Janki z Prószyńskich Gulbinowej. Ciocia jeździła do Jaktorowa do okolicznych ogrodników po mąkę i jarzyny, zaopatrując zgromadzonych w willi uchodźców w żywność. W swoich wspomnieniach opisała osobliwe zdarzenie z 10 września 1944 roku: „Zachęcona zostałam przez grupę „odważnych” i wyruszyliśmy z łopatami w rękach kopać okopy na dolnym Czerniakowie. Czerniaków był bowiem bombardowany przez bolszewików, którzy stali nad brzegiem Wisły na Saskiej Kępie”. Wydarzyło się wtedy coś niezwykłego – napotykali Niemców wciąż rabujących miasto, którzy zachęcali grupę „odważnych” do robienia okopów przeciwko Sowietom, ofiarowując każdemu bochenek chleba. Ta niewyobrażalna sytuacja, pozornego zbratania się najwięk-


240 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

szych w tym czasie wrogów – Polaków i Niemców − wytworzyła się wobec przerażającego dla obu nacji zagrożenia, które nadchodziło ze Wschodu, a nazywane było czerwoną zarazą. „Strzelanina spłoszyła naszą gromadę, musiałam opatrzyć kilku rannych w drodze powrotnej. Znalazłszy się na Mokotowie udało mi się wstąpić do naszego domu w części zniszczonego i udało się niejedno uratować i ukryć w głębokich kieszeniach. Z dumą, ale wyczerpana powróciłam do Komorowa, gdzie z niepokojem oczekiwała mnie rodzina. Coraz częściej dochodziły nas słuchy, że Niemcy powoli się wycofują zbierając się do powrotu” – pisała dalej ciocia Ela. Mieszkająca w Warszawie najbliższa rodzina, która wyszła cało z powstania, podjęła wspólnie decyzję o wyjeździe do Zakopanego. Po załatwieniu wszelkich formalności wyruszyli z Komorowa 15 października 1944 roku wczesnym rankiem. Przepełnionymi pociągami przyjechali do Krakowa o czwartej rano następnego dnia. Ostatni odcinek podróży do podnóża Tatr przebyli po kilkugodzinnym odpoczynku. Widok gór ukoił ich dusze, a w Zakopanem poczuli się u siebie. Lunia i Tada Prószyńscy razem z Zofią, wujkiem Wiciem, Zosią i Lunką znaleźli się w swojej willi „Lu” na Antałówce. Obok w willi „Witkiewiczówka” nieco później zamieszkali Jan Witkiewicz − Koszczyc z siostrą Marią (Dziudzią) – podobnie jak Lunia i Tada Prószyńscy również zostali zwolnieni z obozu w Pruszkowie. Ciocia Ela natomiast z ciotecznym wnukiem Bohdankiem zamieszkali na Skibówkach u zaprzyjaźnionej wdowy po rzeźbiarzu Wojciechu Brzedze − pani Stefanii z Czartoryskich Brzegowej, która jedną ze swoich chałup wynajmowała przed wojną bratu cioci Eli, Ferdynandowi. Pani Brzegowa przyjęła gości niezwykle serdecznie, okazując wiele pomocy. I znowu wydarzyło się coś zaskakującego – podczas pierwszego wyjścia do miasta, ciocia Ela spotkała znajomą, która przekazała tak bardzo ważną, ale i zatrważającą informację: mała Hania jest w obozie w Oświęcimiu. Przekaz ten był wiarygodny, ponieważ znajoma, która widziała Hanię, uciekła z transportu do obozu zagłady, wyskakując z pociągu. Ciocia Ela natychmiast poczyniła kroki, aby uzyskać zwolnienie dziewczynki. Zdeterminowana pojechała do Krakowa i jako obywatelka szwajcarska złożyła podanie o widzenie się z gubernatorem Frankiem. Rozmowa była krótka – generał powiedział, że to jest sprawa gestapo i on nic nie może zrobić, a poza tym stwierdził, że w obozie w ogóle nie ma dzieci. Po powrocie do Zakopanego Elżbieta podjęła pracę w miejscowym szpitalu, gdzie pielęgnowała ciężko chorych. Wykonywała również prywatnie zabiegi pielęgniarskie: stawiała bańki, zmieniała opatrunki, robiła zastrzyki, opiekowała się dziećmi. Za pracę tę otrzymywała niewielkie wynagrodzenie, a najczęściej obdarowywano ją bezcennymi produktami spożywczymi: masłem, serem, jajami i mąką owsianą. Po niedługim czasie Hania Wróblewska szczęśliwie odnalazła się w Pszczynie-Porębie u rodziny kowala, pana Pająka, którego córka Małgorzata Pająk-Gładka uratowała dziewczynkę. Hania prowadzona i niesiona na rękach przez grupę więźniarek z obozu


IX. Zof ia i Helena Rabowskie oraz rodzina Rabowskich (z Bohmów) | 241

Bohdanek i Anna (Hania) Wróblewscy, 1945 /AR

koncentracyjnego w Oświęcimiu pędzonych na Zachód, w tak zwanych marszach śmierci, w czasie ciężkiej zimy początku 1945 roku, na pierwszym postoju nocowała we wsi Poręba. Rankiem następnego dnia, wykazując wielką odwagę, Małgorzata Gładka nie wydała Hani esesmanom. Dziewczynka przespała noc razem z synkiem pani Małgorzaty, a potem spała jeszcze kilka dni, tak była wycieńczona. Po pół roku została przekazana przez przyjaciół pod opiekę siostry jej ojca, u której był już wtedy brat Bohdanek. Wkrótce wyjechali do Szwajcarii, do ojca − obywatela szwajcarskiego. Po zakończeniu wojny część rodziny planowała wrócić z Zakopanego do Warszawy. Ciocia Ela podjęła decyzję wyjazdu do Szwajcarii. Impulsem do opuszczenia Polski była informacja podana przez radio o przyjeździe do granicy polskiej pociągu Szwajcarskiego Czerwonego Krzyża, aby umożliwić powrót obywatelom szwajcarskim. Pogrążona w smutku z powodu rozstania, 29 listopada 1945 roku pożegnała się z bratanicą Zosią i panią Brzegową … i tak to opisała w swoich wspomnieniach: „…szybkim krokiem popędziłam na dworzec zakopiański, by nocnym pociągiem wyruszyć do Krakowa. Na szczęście w Krakowie miałam chwilę czasu, by wstąpić do Kościoła Mariackiego. W Warszawie udałam się do konsulatu, gdzie przypadkiem spotkałam delegata szwajcarskiego, który pomógł mi w otrzymaniu wizy. Władze polskie nie robiły też żadnych trudności”.


242 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Do granicy odjechała przepełnionym i oblodzonym pociągiem z Dworca Głównego w Warszawie. W miejscowości Dziedzice, po przeprowadzonej dezynfekcji podróżnych, przesiadła się do pociągu Czerwonego Krzyża. Wagony były już ogrzane, wyposażone w koce i zaopatrzone w żywność, a opiekę sprawowali sanitariusze i sanitariuszki. Miejscowa polska orkiestra żegnała muzyką odjeżdżających i dla dodania otuchy zagrała hymn „Jeszcze Polska nie zginęła…”. Podróż do Szwajcarii trwała sześć dni. Ciocia Ela tak opisała pierwszy rok, który spędziła już w Szwajcarii po opuszczeniu Polski: „Po przeprowadzeniu dezynfekcji odzieży, wykąpana, nakarmiona, przenocowałam na wygodnym sienniku. Nazajutrz otrzymałam zezwolenie opuszczenia obozu bez 14 dniowej kwarantanny, pod warunkiem, że w naszym szpitalu Szkoły Pielęgniarstwa w Zurichu będę mogła pozostać pod obserwacją. Z błogim uczuciem dźwigając resztkę mego skromnego mienia, w dzień wigilii Bożego Narodzenia stanęłam przed wrotami szpitala, gdzie widniał od zawsze napis: „Nie bądź nigdy zmęczony czynić dobrze”. Z otwartymi rękami przyjęły mnie dyrektorka szkoły pani doktor Lydia Leemann wraz ze swoją asystentką, siostrą Anną, dawną moją uczennicą. Umieszczono mnie w cudownym pokoju dla pacjentek, nakarmiono i obdarowano w najpotrzebniejsze części garderoby, Grupa polskich dzieci pod opieką Elżbiety Rabowskiej (z prawej, w mundurze pielęgniarki) w głębi Alicja Bauer, Adelboden, 1946 /AR

Elżbieta Rabowska z Lydią Leemann w Männedorfie, Szwajcaria, 1948 /AR


IX. Zof ia i Helena Rabowskie oraz rodzina Rabowskich (z Bohmów) | 243

tak że mogłam odrzucić moje łachmany, w które byłam odziana. Po dłuższym wypoczynku postanowiłam znowu pracować. W styczniu i lutym 1946 roku zastępowałam starszą siostrę w internacie dla pielęgniarek. W kwietniu 1946 roku Szwajcarski Czerwony Krzyż zorganizował stację wypoczynkową dla dzieci poszkodowanych wojną, w górach w miejscowości bardzo ładnie położonej w Adelboden, gdzie hotele i pensjonaty stały pustkami. Dzieci sprowadzono specjalnymi pociągami z Anglii, Holandii, Francji i Polski, razem kilkaset dzieci. Czerwony Krzyż chętnie przyjmował zgłoszenia personelu różnej narodowości. Początkowo miałam pod swoja opieką chłopców potem grupę dziewczynek z Polski. Dzieci otrzymały odzież i polskie książki wydane w Szwajcarii. Przeprowadzałam z nimi naukę czytania i pisania, gimnastykę i roboty ręczne. Codziennie też wyruszaliśmy na spacery w góry. Gdy się zanadto rozpraszały radziłam iść marszem i śpiewać. Pod koniec mojego pobytu w Adelboden zaskoczona byłam wizytą pani dr Leemann, która przyjechała z Zurichu, by mnie zaprosić do swego domu w Männedorfie, po zlikwidowaniu obozu i powrocie. W końcu września 1946 roku przyjechałam do Männedorfu serdecznie przywitana przez panią Leemann”. W opiece nad polskimi dziećmi pomagała cioci Eli córka jej siostry ciotecznej – Alicja. Babka Alicji – Augusta z Braunów Vaedtke, to siostra bliźniacza Anny z Braunów Rabowskiej – matki cioci Eli. Mąż Augusty Julian Vaedtke i ich dzieci silnie związani byli z fabryką cykorii Bohma we Włocławku, posiadali znaczną liczbę akcji tej spółki. Najstarsza z sześciorga ich dzieci, córka Zofia, poślubiła w Warszawie w 1901 roku Aleksandra Bauera, inżyniera chemii (obywatela Szwajcarii). Rodzina Bauerów przeniosła się do Austrii, potem do Szwajcarii. Najstarszy syn Stefan ukończył Wydział Leśnictwa na Politechnice Warszawskiej, młodszy Edward Wydział Chemii w Bernie, a najmłodsza Alicja pozostała przy rodzicach, opiekując się nimi do końca życia. Zofia Bauerowa wraz z synem Stefanem i synową przebywali w Zakopanem przed wybuchem wojny w 1939 roku. Dzięki temu, że posiadali obywatelstwo szwajcarskie udało im się bezpiecznie przedostać do Genewy, gdzie czekała na nich pozostała część rodziny. Wtedy w Zakopanem po raz ostatni widziała się ze swoim bratem ciotecznym Ferdynandem Rabowskim. Po ich wcześniejszym spotkaniu pozostała rodzinna fotografia. W Zakopanem zmarł na gruźlicę, wiele lat wcześniej, w 1903 roku, młodszy brat Zofii Jan Vaedtke, siedemnastoletni młodzieniec. Pochowany został na cmentarzu na Pękowym Brzyzku. Napis na płycie jego grobu brzmi: Jan Vaedtke z Warszawy ur. 12 listopada 1886 zm. 20 września 1903. Ciocia Ela mieszkająca już na stałe w Szwajcarii, mimo przekroczonych sześćdziesięciu pięciu lat, nieprzyzwyczajona do bezczynnego trybu życia, podejmowała prace dorywcze polegające na pielęgnowaniu osób chorych i w podeszłym wieku. Aktywna za-


244 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Od lewej siedzą: Zofia Bauerowa, Zofia z Giedroyciów Vaedtke, Hania Vaedtke, Maria Bauerowa, Zosia Rabowska, Lunia Prószyńska, Anna Pociejówna, Irka Fiedorowicz. Stoją: Ferdek Rabowski, Alicja Bauer, Ela Rabowska, Jerzy Vaedtke. Zakopane, Antołówka 1932 /AR

wodowo pozostała aż do siedemdziesięciu dwóch lat. Ogólną żywotność zachowała prawie do końca swoich dni, a żyła osiemdziesiąt osiem lat, zmarła w 1969 roku. Ostatnie dwadzieścia trzy lata życia spędziła w serdecznej i przyjacielskiej atmosferze, mieszkając u osoby samotnej, pani Lydii Leemann (doktora filozofii i nauk medycznych), która zaprosiła Elżbietę Rabowską do swego domu w Männedorfie pod Zurichem, doceniając jej wielkie zalety umysłu i osobowości. Nagrobek Jana Vaedtke na Pęksowym Brzyzku w Zakopanem. Fot. E. Witkiewicz-Schiele, 2015


IX. Zof ia i Helena Rabowskie oraz rodzina Rabowskich (z Bohmów) | 245

Elżbieta Rabowska, Szwajcaria, 1957 /AR

Grób Elżbiety Rabowskiej w Männedorfie, Szwajcaria /AR

Elżbieta Rabowska była pod każdym względem postacią niezwykłą i nieprzeciętną, dlatego aby ukazać całe bogactwo jej natury, należy cofnąć się do okresu młodości i działalności z początku XX wieku aż do wybuchu powstania warszawskiego w sierpniu 1944 roku. Pochodząca z zamożnej rodziny przemysłowców początkowo pobierała prywatne lekcje w domu we Włocławku, potem wraz z matką Anną Braun-Rabowską i rodzeństwem, dwiema siostrami Wandą i Anną oraz młodszym bratem Ferdynandem zamieszkała w Warszawie. Tam uczęszczała na pensję Jadwigi Sikorskiej, korzystając jednocześnie z prywatnych kursów języków francuskiego, niemieckiego i rosyjskiego. Po maturze ukończyła w Krakowie kursy imienia Baranieckiego z zakresu nauk przyrodniczych (Adrian Baraniecki, lekarz i działacz społeczny utworzył Wyższe Kursy dla Kobiet już w 1870 roku, kiedy kobiety nie miały możliwości studiowania na wyższych uczelniach). Potem Elżbieta zapragnęła pracować zawodowo i w tym celu podjęła naukę architektury, kończąc w Warszawie trzyletni kurs u znakomitego architekta Jana Heuricha. Według jej projektu wybudowano w Kieleckiem szkołę ludową i dom dla gminy. Jednak postępująca wada wzroku − astygmatyzm spowodowała ograniczenia w wykonywaniu zawodu architekta. W latach 1901 i 1902 Elżbieta jako nauczycielka ludowa prowadziła tajne nauczanie w Warszawie na Starym Mieście pod dyrekcją Cecylii Śniegockiej, znanej działaczki i założycielki Towarzystwa Tajnego Nauczania.


246 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Elżbieta Rabowska, Włocławek /AR

Elżbieta Rabowska w stroju japońskim, Zakopane, 1904 /AR

Anna Braun-Rabowska, Szwajcaria, 1902 /AR

Anna Braun-Rabowska, Szwajcaria, 1903 /AR


IX. Zof ia i Helena Rabowskie oraz rodzina Rabowskich (z Bohmów) | 247

Elżbieta Rabowska, Zakopane, 1904 /AR

Elżbieta z matką Anną Rabowską, Szwajcaria, 1905 /AR

W latach sześćdziesiątych XX wieku, mieszkając już na stałe w Szwajcarii, tak pisała w liście do wnuka swego brata w Warszawie, wspominając: „Stare Miasto w Warszawie jest mi bardzo bliskie, tam bowiem miałam ukrytą szkołę dla dzieci robotników. Wtedy w 1901/92 roku za czasów cara Mikołaja II uważano, że klasa robotnicza i chłopi na wsi nie potrzebują się kształcić. W dzień Bożego Narodzenia z moim bratem a Twoim Dziadkiem rozdawałam z jego pomocą podarki na gwiazdkę u różnych rodzin, które przeważnie mieszkały w piwnicach…”. Elżbiecie Rabowskiej jako niezamężnej córce przypadła rola pielęgnowania słabowitej i chorej na płuca matki, z którą w 1904 roku oraz bratem Ferdynandem wyjechała do Szwajcarii, gdzie w Bernie Ferdek podjął studia na Wydziale Geografii, później Geologii w Lozannie. Elżbieta uzyskała obywatelstwo szwajcarskie po ponad dwóch latach pobytu w tym kraju. Posiadała zatem dwa obywatelstwa: polskie i szwajcarskie. W Szwajcarii opiekowała się również swoją chorowitą siostrą Anną, która po tragicznej śmierci męża Teodora Eichenwalda przebywała tam wraz z córeczką Biesią. Matka, gdy stan jej zdrowia pogorszył się z powodu choroby nowotworowej, zapragnęła wrócić do ojczyzny. Pozostając cały czas pod troskliwą opieką córki, zmarła w Warszawie w 1909 roku. Wtedy Elżbieta, mając skoń-


248 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

czone 28 lat, dokonała wyboru drogi zawodowej i życiowej – pielęgniarstwo − ono stało się jej powołaniem. Aby je zrealizować, jeszcze w tym samym roku powróciła do Szwajcarii i wstąpiła do trzyletniej szkoły pielęgniarstwa w Zurichu – „Schweizerische Pflegarinnenschule”. Pobierała tam naukę pielęgnowania dorosłych pacjentów, dzieci i niemowląt oraz zapoznała się z pracą na sali operacyjnej. Poza tym wyspecjalizowała się w pracach laboratoryjnych i rentgenowskich. Ponieważ była wzorową uczennicą, już podczas trzeciego roku nauki objęła stanowisko pielęgniarki oddziałowej na oddziale chirurgicznym. Wyróżniła się wtedy nieprzeciętnymi zdolnościami organizacyjnymi i dydaktycznymi. Po ukończeniu szkoły rozpoczęła pracę jako starsza pielęgniarka na oddziale wewnętrznym w szpitalu kantonalnym w Zurichu, a potem w szpitalu Czerwonego Krzyża na oddziale specjalnie zorganizowanym dla przypadków grypy występującej wówczas epidemicznie. Niestety sama zapadła na tę chorobę i bardzo ciężko ją przebyła. W czasie dziesięciu lat nauki i pracy w szwajcarskich szpitalach nie opuszczało jej pragnienie powrotu do ojczyzny. Mimo iż w Lozannie mieszkał jej ukochany brat Ferdynand z żoną Zofią i dwiema córeczkami (Zosiunią i małą Lunką), których odwiedzała, tęskniła do reszty rodziny mieszkającej we Włocławku. Marzenie wyjazdu do kraju udało się jej zrealizować w 1919 roku, kiedy otrzymała od Szwajcarskiego Czerwonego Krzyża pozwolenie na zaopiekowanie się wagonem sanitarnym w specjalnym pociągu dla emigrantów powracających do Polski. Wkrótce spotkała się z najbliższymi w swoim rodzinnym domu we Włocławku. W końcu tego samego roku do Włocławka przyjechał ze Szwajcarii także Ferdynand z rodziną.

Elżbieta Rabowska /AR

Stanisław Ignacy Witkiewicz, Elżbieta Rabowska, pastel, 1922


IX. Zof ia i Helena Rabowskie oraz rodzina Rabowskich (z Bohmów) | 249

W rodzinnym mieście Elżbieta zaangażowała się w zorganizowanie, w budynku szkolnym, szpitala wojskowego dla powracających z pól bitewnych Francji żołnierzy generała Hallera. Pomagała doktorowi Bohuszewiczowi (pochodzącemu z Wilna), który przyjął ją ze słowami: „siostro ja już nie mam głosu”. Rzeczywiście był mocno zachrypnięty, z powodu ciągłego instruowania źle przygotowanych zawodowo sióstr Czerwonego Krzyża i sanitariuszy przysłanych z Warszawy. Elżbieta natychmiast podjęła szkolenie niewykwalifikowanego personelu, wykonywała również opatrunki i asystowała przy operacjach. Po zlikwidowaniu szpitala w 1920 roku wyjechała z rodziną do Zakopanego, aby wypocząć. Podjęła jednak od razu pracę w dziecięcym sanatorium przeciwgruźliczym. Nie na długo, ponieważ wojna Polski z Rosją sowiecką spowodowała konieczność tworzenia szpitali polowych w sanatoriach zakopiańskich, gdzie przyjmowano rannych żołnierzy z Warszawy. Asystowała przy operacjach jako instrumentariuszka i pielęgniarka anestezjologiczna znakomitemu chirurgowi doktorowi Gustawowi Nowotnemu, naczelnemu lekarzowi w Zakopanem. U podnóża Tatr przebywała wówczas starsza siostra Elżbiety, Wanda z Rabowskich Szczawińska z trojgiem dzieci i mężem Stefanem, który leczył się na gruźlicę. Stefan Szczawiński, absolwent Politechniki Lwowskiej, był wieloletnim dyrektorem fabryki cykorii Bohma we Włocławku. Najstarszy ich syn Lech, piętnastoletni harcerz, dzielnie włączył się do pomocy w ratowanie rannych żołnierzy w szpitalu w Zakopanem. Ciotka Elżbieta była z niego bardzo dumna. W wolnej już Polsce, w 1920 roku, przy budowaniu w całym kraju nowych szpitali i ośrodków zdrowia, remontowaniu zniszczonych oraz tworzeniu szkół pielęgniarstwa przyszła z pomocą Amerykańska Fundacja Rockefellera. Elżbieta Rabowska w 1921 roku, po przyjeździe do Warszawy, włączyła się w organizację kliniki dziecięcej przy ulicy Litewskiej, wspierając w tym trudnym przedsięwzięciu profesora Mieczysława Michałowicza. Po pół roku pionierskiej i wytężonej pracy Elżbieta została zaproszona do objęcia stanowiska dyrektorki szkoły pielęgniarstwa w Zurichu, tej samej, którą ukończyła dziesięć lat wcześniej. Marzenie o nauczaniu pielęgniarstwa spełniło się – żałowała jednak, że nie w Polsce. Wcześniej, mieszkając we Włocławku, zabiegała o pracę w szkole pielęgniarstwa, ale było to niemożliwe, gdyż szkoły organizujące się w Polsce z ramienia fundacji Rockefellera zatrudniały na stanowiskach instruktorek szkolnych jedynie pielęgniarki amerykańskie. Propozycję ze Szwajcarii przyjęła i przez ponad dwa lata pełniła obowiązki dyrektorki szkoły. Do Warszawy powróciła w 1923 roku, kontynuowała pracę w urządzonej już Klinice Chorób Dziecięcych Uniwersytetu Warszawskiego przy ulicy Litewskiej. Dla nowo przyjmowanych pielęgniarek zorganizowała kursy opieki nad dziećmi. Oto fragmenty wspomnień z 1967 roku profesora doktora Rajmunda Barańskiego, ówczesnego asystenta dyrektora szpitala profesora Michałowicza: „Panią Elżbietę Rabowską spotkałem w zaraniu swojej kariery pediatrycznej. Były to lata 1923 – 1925. Pani Rabowska była wtedy przełożoną pielęgniarek


250 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Kliniki Chorób Dziecięcych. (…) Klinika znajdowała się w fazie organizowania się i walczyła z wieloma trudnościami. Na przykład prawie nie posiadała wykwalifikowanych pielęgniarek. Trzeba było wówczas widzieć p. E. Rabowską, sama o najwyższych kwalifikacjach pielęgniarskich, wychowana na wzorcach szwajcarskich, kryształowej uczciwości, o najwyższym poczuciu obowiązku, a równocześnie pełna dobroci, subtelności i wyrozumiałości. … Prawie stale na nogach, wszędzie obecna, wszystko widząca, pełna twórczej inicjatywy w organizowaniu życia kliniki, stale kogoś czegoś ucząca i stale służąca pomocą. Dwoiła się i troiła, a wszystko robiła z uśmiechem na ustach, bez złości, zdenerwowania czy zniechęcenia. Podziwialiśmy wszyscy Jej wytrwałość, konsekwencję, prostolinijność. Od owych czasów upłynęło przeszło 40 lat. W tym stosunkowo długim okresie czasu miałem możność spotkać wiele pielęgniarek przełożonych w wielu instytucjach dziecięcych. Ale nigdy nie spotkałem przełożonej, która by dorównała poziomem pracy pani E. Rabowskiej. Pozostała niedoścignionym wzorem pielęgniarki na kierowniczym stanowisku. Okres naszej współpracy (…) wspominam zawsze z rozczuleniem”. W 1925 roku Elżbieta niespodziewanie otrzymała czteromiesięczne stypendium Rockefellera. W ramach stypendium zwiedziła szkoły pielęgniarstwa, poznając pracę pielęgniarek w szpitalach i przychodniach, również przyzakładowych we Francji − w Paryżu, Lyonie, Strassburgu oraz w Anglii − w Londynie i Oksfordzie. Po powrocie do Polski, tego samego roku, przyjęła propozycję objęcia stanowiska przełożonej w Wyższej Szkole Pielęgniarstwa w Poznaniu. Szkoła ta miała jeszcze starą i niewygodną lokalizację, wymagającą dużego wysiłku organizacyjnego. Elżbieta Rabowska z trudem zdobywała bazę do ćwiczeń dla uczennic. W szpitalach pracowały przeważnie siostry zakonne, które niechętnie tolerowały „panienki”, jak nazywały uczennice pielęgniarstwa. Tylko dzięki wsparciu szkolnych lekarzy wykładowców, pracujących w Szpitalu Miejskim Przemienienia Pańskiego, udało się pozyskać tam miejsca dla praktyk uczennic Wyższej Szkoły Pielęgniarstwa. Wreszcie, po kilku latach usilnych starań, władze miasta postanowiły postawić nowy budynek dla szkoły. Po czteroletniej ciężkiej pracy dydaktycznej i organizacyjnej Elżbieta powróciła do Warszawy. Prezydent stolicy, któremu zależało na podniesieniu poziomu pielęgniarstwa, doceniając ogromne zasługi i wybitny talent organizatorski Elżbiety Rabowskiej, zlecił jej przeprowadzenie inspekcji pracy we wszystkich szpitalach warszawskich. Po zakończeniu inspekcji i złożeniu w magistracie warszawskim sprawozdania z jej wyników, Elżbieta Rabowska została wyznaczona przez Ministerstwo Zdrowia na stanowisko inspektorki poradni przeciwgruźliczych w całej Polsce. Z niespożytą energią jeździła po kraju, docierała do ośrodków znajdujących się nieraz na głuchej wsi, kontrolując i usprawniając ich pracę. W 1938 roku w dowód uznania otrzymała od rządu polskiego Srebrny Krzyż Zasługi.


IX. Zof ia i Helena Rabowskie oraz rodzina Rabowskich (z Bohmów) | 251

Od wybuchu II wojny światowej do powstania warszawskiego w sierpniu 1944 roku Elżbieta Rabowska pracowała w Polskim Komitecie Pomocy. Działalność przerwała jedynie na opiekę nad ukochanym bratem Ferdynandem i jego pochówek w Zakopanem w kwietniu 1940 roku. W Komitecie Pomocy działali lekarze, pielęgniarki i inni pracownicy, poprzednio zatrudnieni w Ministerstwie Zdrowia. W Głównym Zarządzie Komitetu Rabowska zajmowała się sprawami pielęgniarstwa w Referacie Zdrowia, nadzorując jednocześnie pracę podległego personelu pielęgniarskiego w poszczególnych dzielnicach Warszawy. Uczyniła wiele dobrego, nie szczędząc swoich sił, służąc radą i pomocą innym. Jej bratanica Zosia w swoich wspomnieniach napisała, że ciocia Ela uratowała jej kolegę walczącego w podziemiu i umieściła go pod przybranym nazwiskiem w ośrodku zdrowia w Otwocku pod Warszawą w charakterze urzędnika. Jest to przykład szlachetnej postawy cioci Eli, który jako jedyny został udokumentowany. Będąc osobą skromną, w swoich zapiskach nie umieściła innych faktów, które świadczyły o jej bohaterskiej postawie. Opisana przeze mnie działalność Elżbiety Rabowskiej pokazuje jak ogromnie aktywne życie poświęciła pracy pionierskiej − tworzeniu opieki pielęgniarskiej w niepodległej Polsce w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Jako wzór pracowitości wzniosła na wyżyny poziom wykształcenia i pracy pielęgniarek przy chorych pacjentach. Podejmowała różnorodne wyzwania wymagające profesjonalnego przygotowania i wielkiej determinacji w działaniu. Wykazała się bohaterstwem w czasie okupacji niemieckiej i powstania warszawskiego. Była kochana, wręcz uwielbiana przez środowisko pielęgniarskie, a także swoje uczennice w Polsce i Szwajcarii. Również bardzo ceniona w środowisku lekarzy. Znany był jej perfekcjonizm oraz zasady przestrzegania higieny – czystości i porządku. Któregoś razu w 1938 roku, przed inspekcją w szpitalu, podwładne pielęgniarki, chcąc wyjść naprzeciw oczekiwaniom pani inspektor, zleciły wyszorowanie, napastowanie i wyfroterowanie podłóg. Elżbieta Rabowska energicznym, jak zwykle, krokiem chciała przemierzyć korytarz, poślizgnęła się na przesadnie mocno wypolerowanej podłodze i upadła łamiąc sobie jeden z kręgów kręgosłupa. Spowodowało to przerwę w pełnieniu obowiązków służbowych. W rodzinie Elżbieta nazywana była Elą lub Elką, w środowisku szwajcarskim schwester Elsa (siostra Ela), a dla następnych pokoleń została tylko ciocią Elą i takie zdrobnienie imienia jest dla niej zastrzeżone w naszej rodzinie. Poświęciłam kochanej cioci Eli dużo miejsca w opowieści o rodzinie, ale to postać wyjątkowa, prawdziwie kryształowa. Kiedy jeszcze niedawno zadałam pytanie siostrze mojego Taty, staruszce ponaddziewięćdziesięcioletniej, której pamięć mocno zawodzi, czy pamięta ciocię Elę – jej twarz rozpromieniła się w uśmiechu i padła odpowiedź – oczywiście, ach, jaka ona była niezwykła, bardzo dobra, wesoła i uczynna ponad miarę. Bratanice cioci Eli, Zosia i Lunka, niejednokrotnie przez nią musztrowane w utrzymywaniu porządku w osobistych przedmiotach, wprost uwielbiały ciocię i bardzo szanowały; śmiały się, że pod jej bystrym okiem nic nie dało się ukryć. Nawet Stanisław Ignacy Witkiewicz − Witkacy pozostawał pod urokiem Elki, o cztery lata młodszy, był jej posłuszny na wspólnych wycieczkach górskich w Tatrach, a wiadomo, że do pokornych nie należał.


252 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Świadectwo i opinia pracy wystawione Elżbiecie Rabowskiej przez dr Bohuszewicza – Dowódcę Szpitala Załogi we Włocławku, 1919 /AR

Świadectwo i opinia pracy wystawione Elżbiecie Rabowskiej przez prof. M. Michałowicza Dyrektora Kliniki Chorób Dziecięcych UW, Warszawa, 1926 /AR


IX. Zof ia i Helena Rabowskie oraz rodzina Rabowskich (z Bohmów) | 253

Świadectwo i opinia pracy wystawione Elżbiecie Rabowskiej przez Zarząd PCK, Okręg Wielkopolski, Poznań, 1929 /AR

Świadectwo i opinia pracy wystawione Elżbiecie Rabowskiej przez Dyrektora Szpitala Stacji Klimatycznej dr G. Nowotnego, Zakopane, 1932 /AR


254 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

W kręgu rodzinnym często wspominano ją z czułością. Listy, które przysyłała do nas ze Szwajcarii, przepełniały wspomnienia i troska o nasz trudny byt w czasach powojennych. Pamiętam paczki, które zawsze dostawaliśmy od cioci przed świętami, wypełnione ubraniami, przeróżnymi łakociami i naturalnie szwajcarską czekoladą. Paczki te zawsze przychodziły zniszczone, naderwane, ponieważ były to czasy, kiedy polscy celnicy musieli wszystko dokładnie obejrzeć i sprawdzić w czasie kontroli. Na początku lat sześćdziesiątych moja Mama starała się o wyjazd wraz ze mną do Szwajcarii na zaproszenie cioci Eli, ale władze komunistyczne zezwoliły pojechać tylko Mamie, mimo iż w kraju pozostałby mąż z dwójką dzieci. Żałuję, że nie poznałam tej cudownej Cioci, po której noszę imię i która zawsze stawiana była nam za wzór … niestety dla mnie niedościgły. Po ponadpółrocznym pobycie w Zakopanem (1944/1945), gdzie rodzinę rzuciła zawierucha wojenna, wszyscy powrócili do Warszawy, z wyjątkiem Cioci Eli, która wyjechała na stałe do Szwajcarii. Zosia Rabowska razem z mamą Zofią i wujkiem Wiciem zamieszkali w dużej kawalerce na Powiślu. Zosia podjęła pracę w bibliotece Państwowego Instytutu Geologicznego – ze względu na ciężką wadę wzroku nie mogła pracować w swoim zawodzie. Pracę w bibliotece dostała dzięki pomocy geologów, dawnych przyjaciół jej ojca Ferdynanda Rabowskiego. Tak wspominała po latach okres powojenny: „Warszawa została odgruzowana i odbudowana. Przy odgruzowaniu ludzie pracowali społecznie. Po pracy w Instytucie Geologicznym też chodziłam i pomagałam. Byłby to piękny czas dla Polski, gdyby nie wpływy i rządy sowieckie. Ile było aresztowań wśród inteligencji pod byle jakimś pretekstem. Z naszych znajomych było dwóch aresztowanych – Stanisław Bukowski i Wacław Lipiński – pierwszy wyszedł, a drugiego wykończyli. Rok 1945/46 był też dla Mamy i Wujka okresem powrotu na łono Kościoła Katolickiego. Ja byłam pogrążona w ciemności, z której ocknęłam się dopiero w 1967 roku. Pojechałyśmy z Mamą do Częstochowy na Jasną Górę i od tego czasu „Coś” mnie drążyło. Opieka Matki Boskiej była wyraźna, ale nie od razu zrozumiałam pojęcie istoty grzechu ciężkiego. Pierwszy krok uczyniłam, gdy któregoś dnia, wieczorem wstąpiłam do Kościoła Sióstr Wizytek, do którego z Mamą chodziłyśmy w niedzielę. Kościół był pusty, ale koło konfesjonału czekała jakaś pani, czyli był ksiądz – znany ksiądz Bozowski. I to była moja pierwsza spowiedź po tylu latach! Weszłam więc na drogę, ale nie tak prostą jak mi się zdawało. Dopiero po kilku spowiedziach moja dusza „przejrzała”.


| 255

Zosia Rabowska w Bibliotece Państwowego Instytutu Geologicznego, Warszawa, ok. 1960 /AR


256 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Zosia w latach 1963 i 1967 była w Szwajcarii na zaproszenie cioci Eli, a potem razem z siostrą Lunką, już po śmierci cioci, na zaproszenie pani Leemann. W swoich wspomnieniach Zosia napisała o pierwszym wyjeździe do Szwajcarii po siedemnastu latach niewidzenia się z ciocią: „Moje wzruszenie ze spotkania kochanej Cioci na dworcu w Zurichu było nie do opisania i poznanie pani Leemann, od której promieniała dobroć i ta ogromna życzliwość do drugiego człowieka. Wielka łaska Boża, że Ciocia mieszkała z tak nieprzeciętną osobą, przy tym bardzo skromną. Jako doktor filozofii jeździła często z wykładami, które cieszyły się wielkim uznaniem”. Korzystając z parotygodniowego pobytu w Szwajcarii, Zosia odwiedziła także kuzynostwo Bauerów − Alicję zamieszkałą w Genewie i Edwarda Bauera wraz z jego żoną i czworgiem dzieci w Le Mont pod Lozanną oraz Stefana w Porentruy. Właśnie w Szwajcarii, w 1963 roku, Zosia „przejrzała na oczy” – ciocia Ela zorganizowała dla kochanej bratanicy wizytę u okulisty i zafundowała jej dwie pary twardych szkieł kontaktowych, o których w Polsce wtedy nie słyszano, a były jedynymi nadającymi się do tego typu schorzenia stożka rogówki, na które Zosia chorowała. Po powrocie do kraju, przy pierwszym spotkaniu z siostrą i szwagrem Zosia stwierdziła: ojej, to ja nie wiedziałam, że jesteście tacy starzy. Oczywiście, że było to powiedziane żartem, ale nareszcie wszystko widziała wyraźnie. W Polsce takie szkła kontaktowe pojawiły się dopiero w latach dziewięćdziesiątych. Później mogła nosić szkło tylko na jednym oku, na drugim rogówka była już zbyt cienka. Stanisława Pankiewicz, Pejzaż tatrzański, akwarela, 1948 /AR

Stanisława Pankiewicz, Zofia Rabowska, akwarela, 1978 /AR


IX. Zof ia i Helena Rabowskie oraz rodzina Rabowskich (z Bohmów) | 257

Fragment listu cioci Eli Rabowskiej do bratanicy Lunki Witkiewiczowej, 1953 /AR

Od lewej: Lydia Leemann, ciocia Ela Rabowska i Zosia Rabowska, Szwajcaria 1963 /AR

W Warszawie miała przyjaciółkę Stanisławę Pankiewicz, nazywaną Izą, bardzo uzdolnioną malarsko bratanicę znanego malarza Józefa Pankiewicza. Znajomość datowała się od czasów okupacji niemieckiej – razem działały w Radzie Głównej Opiekuńczej (RGO) i mieszkały niedaleko siebie. U Cioci pozostało kilka jej akwarel. Po latach Zosia, czyli moja ukochana Ciocia Zosia, starsza o sześć lat siostra mojej Mamusi, często opowiadała o dawnych przedwojennych czasach, ale najchętniej o wędrówkach w Tatrach, gdzie chodziła również przez wiele lat po wojnie. W przeciwieństwie do swojej siostry, która zmarła czternaście lat przed nią, Ciocia żyła długo, do dziewięćdziesięciu sześciu lat i pozostała w dobrej kondycji prawie do końca. Wspominała wycieczki z panią Marysią Czarnocką po polskich i słowackich Tatrach. Dobra i wieloletnia zakopiańska znajomość pani Czarnockiej, jeszcze z mamą Zosi, trwała od 1922 roku. Zosia napisała: „Kiedyś, na wycieczce w Tatrach słowackich, po noclegu w schronisku koło „Polskiego Grzebienia” pani Czarnocka umówiła miejscowych chłopaków do niesienia plecaków, aż do przełęczy. Okazało się, że byli to złodzieje. Na szczęście uniknęłyśmy nieprzyjemności dzięki pomocy miłej Słowaczki, która zwymyślała złodziei i sama pomogła nieść plecaki”. Pani Maria Czarnocka, urocza osoba, żona malarza i dyplomaty Konrada Czarnockiego, miała wyjątkowy talent komplikowania sobie życia i ciągle coś jej się przytrafiało. Zawsze kiedy pojawiała się na horyzoncie, wujek Tada i ciocia Lunia chórem mówili: „O, nadchodzą kłopoty”. Na przykład okazywało się, że właśnie zgubiła klucze do mieszka-


258 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Zofia Rabowska, Pejzaże tarzańskie, akwarele /AR

nia – oczywiście wszyscy byli angażowani w poszukiwanie zguby. Rzeczywiście bardzo często powstawały dziwne zawirowania wokół jej osoby – sama niejednokrotnie byłam tego świadkiem w czasie moich odwiedzin u wujostwa w willi „Lu”. Ciocia Zosia mimo podeszłego wieku chodziła w Tatry. Mając blisko osiemdziesiąt lat poszła przez Jaworzynkę do Hali Gąsienicowej. Na hali postanowiła znaleźć miejsce z najlepszym widokiem na góry. Wdrapała się na zbocze między kosówkę. Po jakimś czasie zjawił się strażnik i zwrócił jej uwagę, że nie wolno schodzić ze szlaku. Wytłuma-


IX. Zof ia i Helena Rabowskie oraz rodzina Rabowskich (z Bohmów) | 259

czyła, że jest córką geologa, dla którego nie istniały normalne ścieżki i po Tatrach chodził gdzie chciał. Strażnik zgodził się grzecznie i pozwolił Zosi pozostać. Będąc już po osiemdziesiątce chodziła często na Halę Miętusią, wchodząc od Doliny Kościeliskiej, a schodząc do Małej Łąki. Były to miejsca związane pamięcią z jej Ojcem (to na Hali Miętusiej i w Małej Łące nocował w szałasach, kiedy sporządzał mapę Czerwonych Wierchów). Ciocią Zosią, moją chrzestną matką, opiekowałam się do ostatnich chwil Jej życia. Byłyśmy przez lata bardzo związane rodzinnie i uczuciowo – łączyła nas przyjaźń. Była bardzo dobrą osobą i wdzięczną staruszką, a właściwie określenie „staruszka”w ogóle do Niej nie pasowało, ponieważ całkiem żwawo chodziła i trzymała się prosto. Jasny umysł i niezwykłe poczucie humoru zachowała do końca, zaskakując otoczenie znakomitymi ripostami. Kiedyś na ulicy w Warszawie spotkała swoją dawną koleżankę ze szkoły z lat dziecinnych – nie widziały się ponad pięćdziesiąt lat. Oczywiście Ciocia jej nie poznała, a tamta od razu powiedziała: „Zosiu, od razu cię poznałam, ty się w ogóle nie zmieniłaś”, a Zosia na to: „ Jak to, to ja zawsze tak staro wyglądałam?” Rokrocznie przyjeżdżałyśmy późną wiosną do Zakopanego, do naszego domeczku na Antałówce (willi „Lu”), a pod koniec życia Cioci spędziłyśmy tam nawet siedem miesięcy. Była szczęśliwa mogąc patrzeć na góry, w późniejszych latach chodziłyśmy już tylko na łąki, skąd rozciąga się cudna panorama, siedziałyśmy godzinami, bo kochana

Zofia Rabowska. Warszawa, 2003, fot. E. Witkiewicz-Schiele, /AR


260 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Zofia Rabowska, Pejzaż tarzański, akwarela /AR


IX. Zof ia i Helena Rabowskie oraz rodzina Rabowskich (z Bohmów) | 261

Kapliczka, Zakopane Klusie, Zofia Rabowska, Kapliczka Zakopane Klusie, akwarela, ok 1937 /AR fot. E. Witkiewicz-Schiele, 2015 /AR

Ciocia była wciąż nienasycona widokiem ukochanych Tatr. U schyłku swoich dni wspominała ciężko chorego Ojczulka, który pod koniec życia, patrząc na góry, odczuwał żal, że już nigdy tam nie pójdzie i Ona na koniec czuła podobnie. W sierpniu 2008 roku nasza najukochańsza Ciocia Zosia odeszła w pełnej świadomości, otoczona najbliższymi osobami pogrążonymi w modlitwie i tak jak sobie wcześniej życzyła, trzymana przeze mnie za rękę.

Zofia Rabowska z siostrzenicą Elżbietą Witkiewicz-Schiele, Antałówka, fot. Edward T. Schiele, 1998 /AR


| 262 | Nie tylko Witkiewiczowie FRAGMENT DRZEWA GENEALOGICZNEGO RODU BOHMÓW

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

(osoby wspomniane w książce lub powiązane gałęziami z drzewami genealogicznymi innych rodów – zaznaczone na czarno)

legenda: rok urodzenia rok śmierci współmałżonek bezdzietnie primo voto secundo voto


| 263


264 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Maria z Bohdanowiczów i Ignacy Witkiewiczowie we Włoszech fotografia wykonana w czterdziestą rocznicę zawarcia małżeństwa, 1913 /AR


| 265

X. RODZINA WITKIEWICZÓW − IGNACY I MARIA Z BOHDANOWICZÓW WITKIEWICZOWIE I ICH CÓRKI − EMILIA, ELWIRA I JANINA W poprzednich rozdziałach już przedstawiono większość wątków stanowiących powiązania pomiędzy rodami Prószyńskich, Becków i Rabowskich a rodem Witkiewiczów, z wyszczególnieniem niektórych wybitnych oraz ciekawych postaci. Kronika losów Witkiewiczów została przerwana w momencie, gdy rodzinę po powrocie z Tomska los rzucił do Urdominy, majątku na Suwalszczyźnie. Powrót do Poszawsza na Żmudzi − ich pierwszego rodzinnego gniazda − zabroniony był przez władze carskie, zresztą majątek ten został skonfiskowany. Zostały opisane już dzieje sześciorga dzieci Elwiry z Szemiotów i Ignacego Witkiewiczów: Elwiry Jagminowej, Wiktora, Barbary Matusewiczowej, Stanisława, Anieli Jałowieckiej i Eugenii. Losy dwóch synów, Jana i młodszego o dwa lata Ignacego, układały się ciekawie, a życie ich dzieci i wnuków wzajemnie przeplatało się w ciągu półwiecza. Również koleje losu młodszej siostry Marii (Mary) ściśle powiązane były z dwoma braćmi, a szczególnie z dziećmi Jana. Jan pozostał w Urdominie jako dzierżawca, ponieważ ze względu na zbyt duże zadłużenie majątku nie udało się go zatrzymać na własność. Ignacy natomiast, który skończył studia prawnicze w Petersburgu, wyjechał do Mińska (potocznie nazywanego wówczas Mińskiem Litewskim, później Białoruskim) i tam otworzył kancelarię adwokacką. Matka jego Elwira wcześnie dostrzegła, że syn, już jako szesnastoletni chłopiec wyróżniał się zdolnościami logicznego myślenia i zaradnością życiową. Uwidoczniło się to w sytuacji, gdy matka czyniła starania, aby poprawić warunki bytowania męża uwięzionego za uczestnictwo w powstaniu styczniowym. Wtedy właśnie młodziutki Ignacy podpowiedział Elwirze, co ma mówić i jakie podać argumenty, żeby zamieniono celę więzienia w Szawlach na większą i lepiej wyposażoną. Dlatego gdy rodzina opuszczała Żmudź, udając się na zesłanie, zdecydowano o pozostawieniu Ignacego u krewnych, aby po roku mógł podjąć studia prawnicze. Okazało się to rozsądnym posunięciem, ponieważ dzięki


266 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Ignacy Witkiewicz, Mińsk, 1900 /AR

Ignacy Witkiewicz, Mińsk, ok. 1889 /AR

Ignacy Witkiewicz, 1900 /AR

staraniom Ignacego u wpływowych, wyższych urzędników w Petersburgu, rodzina po czterech latach uzyskała amnestię i mogła powrócić z Syberii. W wieku dwudziestu pięciu lat Ignacy ożenił się z panną pięć lat starszą, Marią z Bohdanowiczów herbu Mogiła. Pochodząca z Białorusi Maria była bardzo urodziwa, lecz bez majątku. Według legendy, którą tworzyła jej rodzina, majątek skonfiskowano w powstaniu styczniowym, co nie było prawdą, gdyż w rzeczywistości przehulali go bracia Marii. Żona Ignacego obdarzona była wyjątkowo delikatną naturą oraz wykazywała się życiową niezaradnością, dlatego w małżeństwie o wszystkim decydował mąż. Ignacy, jako wzięty adwokat i działacz społeczny, cieszył się w Mińsku ogromnym poważaniem. Działał w samorządzie miejskim i Wydziale Towarzystwa Opieki nad Zabytkami Sztuki i Kultury przy Centralnym Komitecie Obywatelskim oraz w innych organizacjach społecznych. Był człowiekiem pracowitym, dzielnym i dobrym, chętnie niósł pomoc potrzebującym. Taką opinię o nim przekazywało rodzeństwo, ceniąc Ignacego za poczciwość, serdeczność i uczynność. Zawsze wspierał finansowo rodzinę − uczestniczył w utrzymaniu młodszego brata Stanisława, ciężko chorego, przebywającego przez ostatnie lata życia na leczeniu klimatycznym w Lovranie. Wcześniej wspomagał matkę Elwirę i siostrę Marię (Mary), osiadłe w Mińsku wraz z owdowiałym bratem Janem i jego dwójką malutkich dzieci. Wszyscy oni przybyli tam w 1884 roku prawie bez środków do życia.


X. Rodzina Witkiewiczów − Ignacy i Maria z Bohdanowiczów Witkiewiczowie i ich córki | 267

Elwira Witkiewiczówna, rewers z dedykacją: „Dla cioci Mery, Lirka” 1878 /AR Ignacy Witkiewicz, rewers: dedykacja dla córki Elwiry z okazji piętnastych urodzin, 1890 /AR

Ignacy i jego żona Maria mieli już wtedy trzy córki – dziewięcioletnią Emilię, ośmioletnią Elwirę i sześcioletnią Janinę. Nie mając syna, chcieli córki solidnie wykształcić lub przynajmniej dobrze wydać za mąż. Najstarsza Emilia w bardzo młodym wieku poślubiła Jana Maleckiego herbu Jelita. Maleccy posiadali majątek Pokiewnie nad rzeką Kiewną, na Wileńszczyźnie, położony bardzo blisko Syłgudyszek, majątku rodziny Jałowieckich − Anieli z Witkiewiczów (siostry Ignacego) i Bolesława Jałowieckiego. W Pokiewniach, otoczonych cudną przyrodą, Ignacy i Maria Witkiewiczowie spędzali często lato.


268 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Ignacy Witkiewicz, Pokiewnie nad rzeką Kiewną (w pobliżu Syłgudyszek), 1900 /AR

Janina Witkiewiczówna, Mińsk, 1890 /AR

Janina Witkiewiczówna, Mińsk, 1892 /AR


| 269

Odwiedziny Jałowieckich u Witkiewiczów w Mińsku. Od lewej stoją: Jadwiga Jałowiecka i Janina Witkiewiczówna, Mieczysław Jałowiecki i ojciec Bolesław Jałowiecki oraz Ignacy Witkiewicz. Pośrodku siedzą: Maria Witkiewiczówna (Mary) z Dziudzią i Jankiem, następna Aniela Jałowiecka, inne osoby nierozpoznane, Mińsk, ok. 1892 Emilia z Witkiewiczów Malecka, 1898 /AR

Elwira (Lira) Witkiewiczówna, Mińsk, 1889 /AR


270 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Emilia i Jan mieli także duże mieszkanie w Petersburgu, gdzie Jan był dyrektorem fabryki należącej do firmy angielskiej z siedzibą w tym mieście. Malecki bardzo dbał o pracowników i robotników, dlatego cieszył się wśród nich dobrą opinią. Założył na przykład łaźnię w fabryce, co w owych czasach było ewenementem. Ta jego postawa zaprocentowała w czasie rewolucji 1917 roku, kiedy robotnicy ostrzegli go, żeby uciekał. Maleccy wraz z pięcioletnim synem Ignacym zdążyli wyjechać, ratując życie i majątek. Przyjechali do Warszawy na parę lat. Ich los podzielili Ignacowie, którym udało się uciec z Mińska przed wojną bolszewicką. Przez jakiś czas mieszkali w Warszawie u najmłodszej córki Janiny i jej męża Bolesława Miklaszewskiego. Po I wojnie światowej Ignacy już nie pracował, miał siedemdziesiąt lat, emerytur nie było, rodziców utrzymywała córka Janina. Później Ignacy z żoną Marią osiadł w Wilnie. Do Wilna trafiła też ich najstarsza córka Emilia z mężem Janem i synem Ignacym, nazywanym Iniem. Jan Malecki został w Wilnie dyrektorem Izby Skarbowej, co było intratną posadą – na utrzymaniu miał żonę i syna oraz finansował teściów, którzy nie mieszkali razem z Maleckimi, tylko w pensjonacie. Syn Emilii i Jana, Inio był dzieckiem rozpieszczonym, nieznośnym, bardzo ruchliwym i nieposłusznym. W okresie kiedy Maleccy mieszkali w Warszawie chował np. zeszyty starszym kuzynom, którzy chodzili do szkoły. Tak dotkliwie wszystkim dokuczał, że jeszcze po wielu latach kuzyni mieli mu za złe jego zachowanie. Znana była opowieść krążąca w rodzinie o tym, że gdy Inio chodził do szkoły w Wilnie i uczestniczył w wycieczce klasowej, uciekł z kolegą nad jezioro Narocz. Nie mając pojęcia o pływaniu, zaryzykował wyprawę po jeziorze na łódce dłubance z jednego pnia (duszehubce). Jednak po latach okazał się niezwykle zdolnym człowiekiem – skończył Wydział Elektryczno-Akustyczny na Politechnice Warszawskiej. Jako doktor nauk technicznych, profesor Politechniki, dyrektor Instytutu Podstawowych Praw Techniki i członek Państwowej Akademii Nauk zrobił w dziedzinie akustyki wielką karierę na skalę międzynarodową. Przeżył w swoim dziewięćdziesięciodwuletnim życiu kilka tragedii. Żona jego, Janina z Męcińskich, została zamordowana w 1944 roku w czasie powstania warszawskiego. Mieszkali wtedy w Alei Niepodległości i siedzieli w schronie. Inio akurat poszedł na górę do mieszkania po jedzenie, żona z dzieckiem została w piwnicy. Wpadli żołnierze RONA (Rosyjska Wyzwoleńczo-Narodowa Armia − kolaboranckie jednostki zbrojne), wystrzelali wszystkich w schronie. Spod zwału trupów Inio wyciągnął żywego rocznego synka Wojtka. Pozostał sam z dzieckiem. Po wojnie ożenił się z panią, która miała swoją córkę i także wychowywała Wojtka. Później, gdy umarła (a Wojtek tuż przed rozpoczęciem studiów na Wydziale Fizyki w 1960 roku zginął w Tatrach) Inio ożenił się po raz trzeci. Druga córka Ignacego i Marii z Bohdanowiczów Elwira – zwana w rodzinie Lirą (imię dostała po babci), urodziła się w Mińsku w 1875 roku. Uzdolniona malarsko kształciła się w Akademii Sztuk Pięknych w Monachium. Wyszła za mąż za Henryka Regulskiego, Elwira Regulska, Pejzaż, akwarela /AR


X. Rodzina Witkiewiczów − Ignacy i Maria z Bohdanowiczów Witkiewiczowie i ich córki | 271


272 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prรณszyล skich, beckรณw, rabowskich i schielรณw od syberii po zakopane

Elwira Regulska, szkic piรณrkiem /AR


X. Rodzina Witkiewiczów − Ignacy i Maria z Bohdanowiczów Witkiewiczowie i ich córki | 273

Elwira Witkiewiczówna (Lira), 1900 /AR

Elwira (Lira) Regulska z Heniem, 1903 /AR

wziętego adwokata z Mińska. Wydawało się, że małżeństwo zawarte z miłości będzie trwało w szczęściu. Tymczasem wydarzył się dramat, jakże niespodziewany. Henryk pozostawał w szponach chorej namiętności dawnej kochanki, z którą przed poślubieniem Elwiry zerwał. Ona jednak, licząc na odzyskanie cennego bel ami, zwabiła go pewnego dnia do hotelu. Kiedy dowiedziała się, że żona Henryka jest w ciąży, zastrzeliła jego i siebie. Elwira została wezwana do hotelu i niczego nieświadoma przybyła na miejsce tragedii. Doznała silnego wstrząsu, z którym nie umiała sobie poradzić. Obdarzona delikatną, artystyczną naturą i wychowana w rodzinie o prawych zasadach, nie udźwignęła ciężaru utraty męża oraz upokorzenia i skandalu. Targnęła się na swoje życie. Wywołało to szok i szczere współczucie w całej rodzinie Witkiewiczów. Szczęśliwie odratowana, została otoczona niezwykle troskliwą opieką rodziców. Synowi, którego urodziła w końcu listopada 1903 roku w Petersburgu, dała na imię Henryk. Po mężu pozostał jej spory majątek w postaci papierów wartościowych, które umożliwiły jej i synowi zabezpieczenie materialne na następne kilkanaście lat. Elwira zamieszkała wraz z synem w Warszawie w wynajmowanym pięciopokojowym mieszkaniu przy ulicy Mokotowskiej. Podróżowała z rodzicami i małym Heniem po Włoszech, a także Francji, spędzając czas na malowaniu pejzaży i zwiedzaniu ciekawych miejsc, na dłużej zatrzymywali się w Bretanii. Odwiedzali też rodzinę w Zakopanem – Stanisława i Marię Witkiewiczów, ich syna Stanisława Ignacego, ciotkę Mary i jej bratanicę Dziudzię zamieszkałe w willi


274 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Pokiewnie, majątek Emilii i Jana Maleckich, w głębi stoi Lira z synem Heniem, 1906 /AR

„Na Antołówce”. Sielanka taka trwała do 1918 roku. Resztę kapitału pozostałego po mężu Elwira straciła po rewolucji 1917 roku. Papiery wartościowe posiadające gwarancje rosyjskie przestały być honorowane. Zmuszona była podjąć pracę w charakterze urzędniczki, dawała także prywatne lekcje języka francuskiego. Elwira z Witkiewiczów Regulska, szkic, akwarela i kredka, Pokiewnie, 1906 /AR


X. Rodzina Witkiewiczów − Ignacy i Maria z Bohdanowiczów Witkiewiczowie i ich córki | 275

Trzy siostry z dziećmi. Od lewej: Emilia, Elwira i Janina, siedzą: Henio, Janinka i Anielka, Pokiewnie, 1907 /AR

Henryk ukończył w 1927 roku Wydział Chemiczny Politechniki Lwowskiej. Jego zainteresowanie chemią zrodziło się w warszawskim gimnazjum dzięki jednej z nielicznych wówczas w Polsce pracowni uczniowskiej stworzonej przez nauczyciela chemii J. Harabaszewskiego. Już jako student Henryk został zastępcą asystenta w Katedrze Fizyki Politechniki Lwowskiej, co skierowało jego uwagę na fizykę doświadczalną. Po uzyskaniu dyplomu inżyniera chemika pracował tam jako starszy asystent, a od 1929 roku adiunkt,


276 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Ignacy Witkiewicz z córką Elwirą (Lirą) we Włoszech, 1909 /AR Henio Regulski, Włochy, 1913 /AR

Henio Regulski, Wenecja, 1910 /AR Henio Regulski z matką Elwirą i dziadkami Marią i Ignacym Witkiewiczami, Włochy, 1913 /AR


X. Rodzina Witkiewiczów − Ignacy i Maria z Bohdanowiczów Witkiewiczowie i ich córki | 277

Maria i Ignacy Witkiewiczowie, 1910 /AR

cały czas wspierając materialnie matkę. Podczas studiów prowadził także obserwacje meteorologiczne w paśmie Czarnohory, łącząc pasję badawczą z zamiłowaniem do górskich wędrówek. Do Warszawy powrócił w 1934 roku, zamieszkał z chorą już matką w mieszkaniu w dawnym domku oficerskim w pobliżu Pola Mokotowskiego przy ulicy Rakowieckiej 6. Domek ten już wcześniej Elwira dzieliła ze swoim bratem stryjecznym, Janem Witkiewiczem − Koszczycem i jego rodziną. Henryk objął stanowisko adiunkta w Katedrze Technologii Szkoły Głównej Handlowej. Jednocześnie od 1939 roku pracował jako nauczyciel fizyki i chemii w II Państwowym Gimnazjum i Liceum Męskim im. T. Czackiego w Warszawie. Po zamknięciu szkół przez niemieckiego okupanta, do wybuchu powstania warszawskiego, uczył na tajnych kompletach organizowanych przez to gimnazjum oraz przez XII Państwowe Gimnazjum i Liceum Żeńskie im. M. Skłodowskiej-Curie. Henryka, zwanego w rodzinie Heniem, od dziecka ciekawiła przyroda, a szczególnie kwiaty. Na Mokotowie wokół domku przy Rakowieckiej hodował wyłącznie irysy, kwiaty zawsze ulubione. W 1940 roku ożenił się ze swoją kuzynką Heleną Bielikowiczówną, wnuczką Barbary z Witkiewiczów Matusewiczowej, siostry Ignacego, dziadka Henryka. Małżeństwo Henia trwało bardzo krótko. Helena po niespełna trzech latach związku ciężko zachorowała na późno zdiagnozowaną gruźlicę rozsianą (prosówkę), na którą w owym czasie nie znano środków leczniczych. Zmarła mając zaledwie trzydzieści trzy lata. Tragedii nie było końca – jej matka Helena z Matusewiczów Bielikowiczowa zmarła niespodziewanie po tygodniu, w wyniku ciężkiego zapalenia płuc, na które zapadła po przeziębieniu się na pogrzebie córki. Czarę goryczy wypełniła śmierć Stefana Bielikowicza, męża Heleny, który zmarł na serce w kościele zaraz po pogrzebie żony, a czara przelała się, kiedy ich druga niezamężna córka Barbara, wywieziona podczas likwidacji powstania warszawskiego do obozu przejściowego w Pruszkowie, a potem na roboty do


278 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Henryk Regulski, Warszawa, 1925 /AR

Henryk Regulski, ok 1940 /AR

Niemiec, zaginęła bez wieści. Troje Bielikowiczów spoczęło w grobie Elwiry z Witkiewiczów Regulskiej na Starych Powązkach w Warszawie. Ostatniego dnia sierpnia 1944 roku Henryk został wyrzucony przez esesmanów z terenu SGH i po dotarciu z grupą wygnańców z Mokotowa do Dworca Zachodniego, pojechał koleją do obozu przejściowego w Pruszkowie. Szczęśliwie spędził tam tylko trzy dni, gdyż wypatrzyła go uczennica z tajnych kompletów, załatwiła przepustkę i adres do tymczasowego zamieszkania w pobliskim Milanówku. Tam działał jako skarbnik w tajnej organizacji pomocy pracownikom wyższych uczelni warszawskich. W połowie grudnia 1944 roku, wyjechał do Częstochowy, gdzie rozpoczął wykłady technologii na tajnych Kursach AkaDowód osobisty Henryka Regulskiego, 1925 /AR


X. Rodzina Witkiewiczów − Ignacy i Maria z Bohdanowiczów Witkiewiczowie i ich córki | 279

demickich, działających w ramach Szkoły Głównej Handlowej. Po zakończeniu II wojny światowej los rzucił Henryka do Łodzi, w której powstała filia SGH i wcześniej zamieszkała jego siostra cioteczna, Aniela Ehrenfeuchtowa z dziećmi. Od września 1945 roku został nauczycielem chemii w I Państwowym Gimnazjum i Liceum Męskim im. M. Kopernika. Równocześnie kierował Ośrodkiem Naukowo-Dydaktycznym Chemii przy Kuratorium Okręgu Szkolnego Łódzkiego. Nie rozstawał się także z wyższą uczelnią, od 1946 roku prowadził przez cztery lata wykłady technologii w Oddziale Łódzkim SGH, później w powstałej z niego Wyższej Szkole Ekonomicznej. Wykładał tu także technologię przemysłu włókienniczego, był dziekanem i prodziekanem. Po połączeniu WSE z Uniwersytetem Łódzkim kierował Zakładem Technologii oraz Studium Zaocznym. Studentom tego ostatniego, ludziom obarczonym pracą zawodową, często pomagał, nie tylko w problemach związanych z nauką, ale także w poważnych kłopotach życiowych, co wielu z nich z wdzięcznością wspominało nawet po latach. Na emeryturę przeszedł w wieku siedemdziesięciu lat, nadal zajmując się pracą dydaktyczną. Od 1956 do 1982 roku był redaktorem naczelnym dwumiesięcznika „Chemia w Szkole”, przeznaczonego dla nauczycieli szkół ogólnokształcących. Jako redaktor brał udział w pracach komisji programowych dla programu chemii w szkołach podległych Ministerstwu Oświaty oraz recenzowaniu podręczników dla tych szkół. W czasopiśmie zamieścił wiele artykułów popularnonaukowych z dziedziny chemii i technologii chemicznej oraz metodyki nauczania. Zespół redakcyjny tak go wspominał: „Był to człowiek o wielkim sercu, głębokim umyśle, rozległych zainteresowaniach, a przy tym niezwykle skromny, pogodny i wrażliwy. Przez ponad ćwierć wieku służył swą wiedzą i doświadczeniem nauczycielom chemii (…). Zaświadczenie o zatrudnieniu Henryka Regulskiego w kuchni nr 2 Delegatury Polskiego Komitetu Opiekuńczego (RGO), Milanówek, IX 1944 /AR


280 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Elwira Regulska, Pejzaż tatrzański, olej /AR

Umiał kierować naszą pracą nad niełatwym tworzywem. Umiał cieszyć się z naszych drobnych sukcesów i taktownie korygować potknięcia. Jego wspaniałe poczucie humoru i pogodny sceptycyzm skutecznie rozładowywały każde napięcie. Obdarzony nieprzeciętną pamięcią był dla nas wyrocznią nie tylko w sprawach chemii i dyscyplin naukowych z jej pogranicza. Trudno by znaleźć dziedzinę wiedzy, o której nie miałby czegoś ciekawego do powiedzenia”. Ten rasowy nauczyciel życie zawodowe poświęcił dokształcaniu nauczycieli i nauczaniu młodzieży, nawet w okresie, kiedy było to zakazane, a rzetelne przekazywanie wiedzy było jego wielką pasją. W 1946 roku w Łodzi Henio Regulski ożenił się z Wandą Lutze-Birk, absolwentką filologii polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Jej rodzina pochodziła z polskiej szlachty zamieszkałej na terenach Litwy i Inflant. Ojciec Wandy, Aleksander Lutze-Birk, z wykształcenia inżynier mechanik, a także wybitny specjalista w dziedzinie technologii chemicznej materiałów wybuchowych, jako działacz Organizacji Bojowej PPS blisko współpracował z Józefem Piłsudskim. W latach 1920 - 1924 był konsulem Rzeczpospolitej Polskiej w Rydze. Wanda już przed wojną pracowała jako nauczycielka języka polskiego w łódzkim prywatnym Gimnazjum Zofii Pętkowskiej. Okupację niemiecką przeżyła w Warszawie i wsiach podwarszawskich, gdzie prowadziła tajne nauczanie. Przed końcem wojny powróciła do Łodzi, podejmując pracę w tym samym gimnazjum, a potem w liceach ogólnokształcących. Pozostała tu do końca życia.


X. Rodzina Witkiewiczów − Ignacy i Maria z Bohdanowiczów Witkiewiczowie i ich córki | 281

Henrykowi i Wandzie Regulskim w 1947 roku w Łodzi urodziła się jedyna ukochana córka Anna, w rodzinie nazywana Hanią, która po ojcu odziedziczyła zdolności do przedmiotów ścisłych oraz zamiłowanie do uprawy roślin i kwiatów. Obrazy matki Henia, Elwiry, przez nią sygnowane, przechowywane były po jej śmierci w mieszkaniu kuzynki Jadwigi Matusewiczówny (lekarza okulisty), która mieszkała w Śródmieściu Warszawy. Niestety, zostały one w 1939 roku zniszczone w wyniku wybuchu bomby. Jadwiga zdołała się uratować wybiegając z domu tylko w koszuli nocnej z zarzuconym na nią futrem. Zamieszkała potem na Żoliborzu u swojej siostry Heleny Bielikowiczowej i jej męża − przeżyła tam śmierć obojga. Pozostała już tylko z drugą siostrzenicą Barbarą, o której tragicznym losie już wcześniej wspomniano. Jadwiga w czasie powstania warszawskiego znalazła się w obozie pruszkowskim, zwolniona jako niezdolna do pracy (miała siedemdziesiąt cztery lata), wyjechała do Strzelec Wielkich, do majątku siostry ciotecznej, Anieli z Jałowieckich i Tadeusza Belinów. W 1945 roku, po przejściu frontu, Aniela z Miklaszewskich Ehrenfeuchtowa i Henryk Regulski zabrali ciotkę Jadzię Matusewiczównę do Łodzi, gdzie mieszkali po wojnie. Tam zmarła i została pochowana w 1953 roku. Henio Regulski przechował kilka płócien olejnych malowanych przez jego matkę Elwirę, również rysunki i akwarele, ale były to tylko szkice wcześniej przeznaczone przez nią do wyrzucenia. Szczęśliwie ocalały z zawieruchy wojennej i stanowiły jedyną cenną pamiątkę po matce. Janina Witkiewiczówna, trzecia najmłodsza córka Marii i Ignacego Witkiewiczów, urodziła się w 1877 roku. Studiowała medycynę w Szwajcarii w Zurichu razem z kuzynką Jadwigą Matusewiczówną. Janina została doktorem nauk medycznych i praktykowała jako pediatra. Poznała tam Bolesława Miklaszewskiego, studenta chemii na politechnice – późniejszego męża. Bolesław Miklaszewski, herbu Ostoja, urodził się w 1871 roku w maLegitymacja Izby Zdrowia w Generalnym Gubernatorstwie należąca do Jadwigi Matusewicz (lekarza okulisty), 1942 /AR


282 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Elwira Regulska, Autoportret na krześle malarskim, szkic, olej /AR

Elwira Regulska, szkic, olej /AR

jątku Ocieść, położonym w centralnej części Królestwa Polskiego. Gdy był dzieckiem, rodzina straciła wszystko, ojciec umarł, a matka została z pięciorgiem dzieci na bruku. Teściowa wspomagała ich, przysyłając co roku wóz z żywnością ze swojego majątku. Jedna z czterech sióstr Bolesława, Helena, była ciekawą osobą. Bardzo pobożna, przedsiębiorcza patriotka, po latach zasłużyła się założeniem szkoły w Łodzi. Przed I wojną światową przyjechała do Łodzi z jedną walizeczką i pięciuset rublami. Dzięki znakomitemu zmysłowi organizacyjnemu założyła pensję, ażeby w tym mieście z przewagą ludności pochodzenia żydowskiego i niemieckiego utworzyć prawdziwą polską szkołę. W Łodzi do dziś jest pamiętana i ceniona. Elwira Regulska, szkice, ołówek, kredka, akwarela /AR


X. Rodzina Witkiewiczów − Ignacy i Maria z Bohdanowiczów Witkiewiczowie i ich córki | 283

Elwira Regulska, Pejzaż tatrzański, szkic, olej /AR

Bolesław Miklaszewski uczył się w Warszawie w gimnazjum rosyjskim (nie prywatnym). W rodzinie znana była historia o tym, że jedną klasę powtarzał, gdyż zamiast chodzić do szkoły grał w palanta – bardzo popularną wtedy młodzieżową grę. Już od trzynastego roku życia zarabiał korepetycjami, a podczas wakacji jeździł do majątków pracować jako korepetytor i guwerner. Po ukończeniu politechniki w Zurichu został doktorem nauk chemicznych, natomiast część doświadczalną przeprowadził we Lwowie, gdzie został asystentem na Wydziale Chemicznym Politechniki. Przyjaźnił się tam z Ignacym Mościckim. Bolesław jako działacz w Piłsudczykowskim PPS-ie, poszukiwany przez policję, przebywał za granicą w Anglii i Stanach Zjednoczonych. Zaryzykował przyjazd do Królestwa, mając nadzieję, że jego sprawa przycichła, został jednak aresztowany na granicy i uwięziony w Cytadeli Warszawskiej, potem zesłany do Wołogdy. W drodze na Bolesław Miklaszewski i Janina z Witkiewiczów Miklaszewska


284 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Janina i Aniela Miklaszewskie, 1908 /AR

zesłanie przebywał jeden dzień w Petersburgu i wtedy właśnie ciotka Żeni (Eugenia Witkiewiczówna) – rodzinne „pogotowie ratunkowe”, zorganizowała błyskawicznie ekwipunek pozwalający przetrwać mu trudne warunki w pierwszych dniach zesłania. Bolesław dostał później urlop, gdyż zamierzał ożenić się z Janiną Witkiewiczówną. Przyjechał do Mińska, gdzie jego narzeczona mieszkała z rodzicami i w 1900 roku pobrali się. Skończył się akurat czas zesłania i Bolesław nie musiał wracać do Wołogdy, ale miał zakaz powrotu do Królestwa. W 1903 roku przyszła na świat pierwsza córka, także Janina, zwana w rodzinie Janulą. Miklaszewscy zdecydowali się na wyjazd do Jekaterynburga, gdzie Bolesław dostał pracę w kopalni złota, położonej blisko rzeki Ural. Zatrudniony został w charakterze inżyniera chemika przez znanego przedsiębiorcę Alfonsa Koziełł-Poklewskiego. Z Poklewskim już od lat związany był pracą Jan Witkiewicz, stryj Janiny, który protegował Bolesława. Miklaszewski brał także udział w ekspedycjach prowadzących badania powierzchniowe i poszukujących cennych złóż, twierdząc, że w Rosji jest cała tablica Mendelejewa. Janina w Jekaterynburgu praktykowała jako lekarz.


X. Rodzina Witkiewiczów − Ignacy i Maria z Bohdanowiczów Witkiewiczowie i ich córki | 285

W 1905 roku urodziła im się druga córka Aniela. Powrócili wtedy do Mińska, ale wkrótce zaczęła się rewolucja. Janina pozostała z córeczkami u dziadków, a Bolesław pojechał do Warszawy formalnie szukać pracy, a faktycznie „robić” rewolucję. Potem jednak na skutek podziału partii zerwał z PPS-em i wtedy zakończył swoją karierą polityczną. Zamieszkał z rodziną w Warszawie i powrócił do pracy u podstaw. W 1907 roku związał się z jedną z prywatnych szkół, w której wykładał chemię nieorganiczną (Prywatne Kursy Handlowe Męskie Augusta Zielińskiego). Dążył potem do przekształcenia jej w wyższą uczelnię ekonomiczną, co nastąpiło w 1916 roku i Kursy stały się Wyższą Szkołą Handlową (WSH), a Miklaszewski został jej dyrektorem. Po I wojnie światowej Bolesław objął stanowisko dyrektora Departamentu Szkolnictwa Zawodowego w Ministerstwie Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, potem krótko był Ministrem Oświaty. W 1925 roku Wyższa Szkoła Handlowa uzyskała pełne prawa akademickie i Bolesław Miklaszewski został pierwszym jej rektorem; funkcję tę pełnił do 1937 roku. Nazwę uczelni w 1932 roku zmieniono na Szkołę Główną Handlową (SGH). Pogorszenie się stanu zdrowia oraz ataki młodzieżowych organizacji narodowych (Obóz Wielkiej Polski i ONR-Falanga), organizujących bojówki antysemickie na uczelni, którym przeciwstawiał się Miklaszewski, spowodowały, że Bolesław zrezygnował z funkcji rektora. W latach 1935-1939 powrócił do polityki, zostając senatorem Rzeczpospolitej Polski na ostatnią kadencję przed II wojną światową. Janina Miklaszewska, ok. 1909 /AR

Aniela Miklaszewska, ok. 1909 /AR


286 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Maria z Bohdanowiczów Witkiewiczowa z wnukami Anielą, Janiną i Heniem, Mińsk, 1911 /AR Od lewej Aniela, Janina i Henio w salonie, Mińsk, 1911

/AR


X. Rodzina Witkiewiczów − Ignacy i Maria z Bohdanowiczów Witkiewiczowie i ich córki | 287

Jego żona Janina pracowała jako lekarz pediatra. W czasie I wojny światowej była tak zwanym lekarzem ubogich. Została delegowana przez zarząd miasta do pracy w charakterze pierwszej pomocy lekarskiej. Chodziła z obstawą dwóch panów z komitetu społecznego, którzy towarzyszyli jej w niebezpiecznych w owym czasie dzielnicach miasta, na przykład na Powiślu. Do obowiązków lekarza ubogich należała również kontrola sanitarna. Kiedyś doktor Janina Miklaszewska przyłapała rzeźnika na robieniu kiełbas ze zgniłego mięsa. Mięso oblano naftą i spalono, a wściekły rzeźnik odgrażał się tymi słowami: „na tę doktórkę to ja mam jeszcze nóż”. W 1920 roku w czasie wojny bolszewickiej była lekarzem w Szpitalu Wojskowym Ujazdowskim. Jeszcze jako panna bywała często w Zakopanem u ciotki Mary i kuzynki Dziudzi w willi „Na Antołówce”, w późniejszych latach również z córkami. Utrzymywała także serdeczne rodzinne kontakty z kuzynem Jankiem Witkiewiczem − Koszczycem i jego rodziną. Jan zaprojektował gmachy Wyższej Szkoły Handlowej i w czasie budowy uczelni mieszkał w dawnym domku oficerskim w sąsiedztwie budowy. Miklaszewscy mieszkali obok Witkiewiczów, a potem w gmachu SGH. Janina Miklaszewska, ta kochająca żona i matka, bardzo dzielna kobieta, znakomity lekarz od lat cierpiała na psychozę charakteryzującą się wahaniami nastrojów i w chwili nasilenia się objawów choroby odebrała sobie życie, mając pięćdziesiąt siedem lat. Obydwie córki Marii z Bohdanowiczów i Ignacego Witkiewiczów, Janina i Elwira, zmarły przed rodzicami (w 1934 i 1935 roku). Maria i Ignacy odeszli jedno po drugim w wieku dziewięćdziesięciu siedmiu i dziewięćdziesięciu dwóch lat w roku 1940 w WilIgnacy Witkiewicz (fotomontaż), Francja Nicea, ok. 1900


288 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

nie, gdzie pozostawali pod opieką najstarszej córki, Emilii Maleckiej. Obydwoje Maleccy, Emilia i Jan, zmarli rok po nich. Wszyscy zostali pochowani na cmentarzu Na Rossie. Nikt z całej czwórki nie został wywieziony z Wilna w okresie deportacji polskich rodzin. Starsza córka Janiny z Witkiewiczów i Bolesława Miklaszewskich, również Janina (Janula), po ukończeniu medycyny w Krakowie wyszła za mąż za Janusza Meissnera, lekarza psychiatrę. Wraz z mężem zamieszkali w domku lekarskim w Kobierzynie, gdzie Meissner pracował, a Janula była zatrudniona jako analityk medyczny. Potem, kiedy na świat przyszły dzieci, Ewa w 1932 roku i Jerzy w 1936, nie pracowała już do wojny. W czasie wojny obronnej 1939 roku Janusz Meissner dostał się do obozu jenieckiego, po roku został zwolniony (nie był wojskowym). Powrócił do Kobierzyna, ale nie na długo, ponieważ Niemcy w 1941 roku zlikwidowali szpital. Zamieszkał w Tworkach koło Pruszkowa, gdzie dostał pracę w szpitalu psychiatrycznym. Przydzielono mu mieszkanko tak małe, że żona Janina z dziećmi zmuszona była przenieść się do Warszawy. Zaczęła praktykować jako lekarz. Przy ulicy Karowej w przychodni przeciwgruźliczej pracowała przez jakiś czas razem z narzeczoną Rafała Witkiewicza, swojego młodszego kuzyna, Heleną Rabowską (Lunką) − pielęgniarką. Janina Meissnerowa była członkiem Armii Krajowej i pod pseudonimem „Doktor Bronka” w czasie powstania warszawskiego działała w punktach sanitarnych (naprędce organizowanych szpitalach polowych). W październiku 1944 roku, po kapitulacji powstania, przeniosła się do Tworek. Chorowała na gruźlicę i późno rozpoczęła praktykę jako lekarz ftyzjatra (specjalista chorób płuc). Kiedy w 1945 roku umarł jej mąż, podjęła pracę w Pruszkowie w poradni przeciwgruźliczej, a potem w Warszawie w Wojewódzkiej Przychodni Przeciwgruźliczej. Doczekała się trzech wnuczek. Młodsza córka Janiny i Bolesława Miklaszewskich, Aniela, miała częste kontakty z rodziną Witkiewiczów osiadłą w Zakopanem, gdzie bywała i chodziła na wycieczki w Tatry. Anielka, mając 16 lat, była na kuracji klimatycznej w Zakopanem i mieszkała u stryjecznej babci Mary i ciotki Dziudzi Witkiewiczówien w willi „ Na Antołówce”. W tym samym czasie przebywał tam, po powrocie ze Szwajcarii, Ferdynand Rabowski z żoną i córeczkami. Zimą 1921 roku zajęły się ogniem zabudowania gospodarcze i stróżówka, położone w bliskiej odległości od willi. Ferdynand, który kierował akcją gaszenia, posłał Anielę do miasta, aby wezwała straż pożarną. Młoda dziewczyna brnąc nocą szczytem Antołówki przez las, w kopnym, nie przetartym śniegu, dzielnie dotarła do straży. Jako osiemnastolatka wybrała się latem z Zofią z Beków Rabowską na długą wycieczkę w Tatry, na Polski Grzebień i Wysoką. Była również na kilku wycieczkach z Witkacym (bratem stryjecznym jej matki). Po latach, wspominając jedną z wypraw, powiedziała, że Witkacy jako towarzysz wycieczek był bardzo odpowiedzialny. Ścieżki jej życia przecinały się, w różnych okresach, z drogami życiowymi Ferdynanda i Zofii Rabowskich, ich córkek oraz Eli Rabowskiej i Heleny z Beków Prószyńskiej. Przed rokiem 1939 jeszcze nikt nie wiedział, że po latach połączy ich powinowactwo za sprawą małżeństwa Heleny Rabowskiej i Rafała Witkiewicza.


X. Rodzina Witkiewiczów − Ignacy i Maria z Bohdanowiczów Witkiewiczowie i ich córki | 289

Aniela Miklaszewska, wybitnie uzdolniona, ukończyła Wydział Matematyczny na Uniwersytecie Warszawskim. Wyszła za mąż na Wiktora Ehrenfeuchta, fizyka i astronoma. Małżeństwo Anieli i Wiktora obdarzone zostało trojgiem dzieci. W 1930 roku przyszła na świat Julia, która dostała imię po swojej babci ciotecznej. Po dwóch latach urodził się Andrzej, a w 1936 roku Janina. Przez pięć lat Aniela mieszkała z rodziną w Wilnie i tam uczyła w szkole matematyki. W Wilnie także rezydowali jej dziadkowie, Ignacy i Maria z Bohdanowiczów Witkiewiczowie. W 1936 roku Ehrenfeuchtowie byli już w Warszawie. W czasie okupacji niemieckiej Aniela uczyła na tajnych kompletach. W 1943 roku w rodzinie Ehrenfeuchtów wydarzyła się tragedia, która dotknęła boleśnie przede wszystkim Anielę, młodą żonę i matkę. Jej ukochany mąż Wiktor zmarł na ciężką chorobę – czerwonkę (dyzenterię), mając zaledwie czterdzieści lat. Pod opieką Anieli pozostawały trzy starsze panie: teściowa − Maria Ehrenfeuchtowa, jej siostra, obłożnie chora na gruźlicę kości, Jadwiga Kowalczykówna oraz jej współtowarzyszka i współzałożycielka szkoły na Wiejskiej – Jadwiga Jawurkówna. Wszyscy mieszkali w Warszawie, na Mokotowie, przy Alei Niepodległości 132/136. W tym samym domu, w sąsiedztwie, mieszkała rodzina Rabowskich, pozostająca w przyjacielskich stosunkach z Anielą z Miklaszewskich Ehrenfeuchtową i jej bliskimi. Serdeczne wzajemne relacje utrzymywane były także przez wiele lat po wojnie do końca ich życia. W czasie powstania warszawskiego, 11 sierpnia 1944 roku, współmieszkańcy Alei Niepodległości przeżyli dramat, kiedy esesmani zaczęli wyrzucać wszystkich z mieszkań. Aniela wraz z dziećmi zeszli na podwórze, Maria Ehrenfeuchtowa i Jadwiga Jawurkówna postanowiły pozostać przy leżącej Jadwidze Kowalczykównie. W ich mieszkaniu Niemcy wrzucili meble na środek, na jeden stos, polali benzyną i podpalili. Mieszkanie spłonęło, a w nim trzy starsze panie. Początkowo esesmani zamierzali rozstrzelać wszystkich mieszkańców, jednak później zrezygnowali i pognali ich do koszar na ulicę Rakowiecką. Następnego dnia Aniela powróciła do wypalonego już mieszkania i znalazła trzy zwęglone szkielety. Jej wielki ból ukoiła informacja, którą uzyskała znacznie później − sąsiedzi opuszczający mieszkania słyszeli jak esesmani krzyczeli coś po niemiecku, a panie odpowiadały po polsku – potem padły strzały. To świadczyło, o tym, że te trzy bohaterki nie przeżywały męki umierania w płomieniach. Zebrana przez Anielę garstka popiołów pochowana została, w pierwszą rocznicę tragicznej ich śmierci, na cmentarzu Powązkowskim. Aniela Ehrenfeuchtowa uzyskała zgodę Niemców na zamieszkanie wraz z dziećmi u kuzyna Henryka Regulskiego, który przebywał w domku na terenie Szkoły Głównej Handlowej przy Rakowieckiej 6. Wspólnie przetrwali do 31 sierpnia, kiedy Niemcy wyrzucili ich do obozu przejściowego w Pruszkowie. Szczęśliwie po dwóch dniach Aniela z dziećmi zostali zwolnieni na skutek interwencji Niemca zarządzającego szpitalem psychiatrycznym w Tworkach, o co prosił go Janusz Meissner, szwagier Anieli. Zamieszkali na terenie szpitala razem z rodziną Meissnerów.


290 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Po przejściu frontu Aniela zdecydowała się na wyjazd do Łodzi, gdzie istniała przed wojną szkoła jej ciotki Heleny Miklaszewskiej, reaktywowana przez przełożoną natychmiast po opuszczeniu Łodzi przez Niemców. Dzień Wielkanocny 1945 roku rodzina spędzila w pociągu z Pruszkowa do Łodzi. Tam znalazła skromne mieszkanie, a Aniela zaczęła pracować w Gimnazjum i Liceum Heleny Miklaszewskiej oraz w szkole wieczorowej − nie łatwo było samotnej matce zapewnić byt rodzinie. Jednakże mogła liczyć na wsparcie bliskich. Pracowała później na łódzkich wyższych uczelniach i w Warszawie, do której powróciła na stałe pod koniec lat sześćdziesiątych. Ze zgromadzonych honorariów za wydane podręczniki kupiła małe mieszkanko na Żoliborzu, które dzieliła z kuzynką. Ze znakomitego podręcznika Anieli Ehrenfeuchtowej do nauki algebry uczyło się w liceum całe powojenne pokolenie Polaków. Stowarzyszenie Nauczycieli Matematyki po śmierci Anieli z Miklaszewskich Ehrenfeuchtowej w 2000 roku napisało w nekrologu: (...) „odeszła od nas nauczycielka matematyki, wychowawca wielu z nas, wieloletni wykładowca dydaktyki matematyki na Uniwersytecie Warszawskim, Łódzkim i w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Łodzi”. Córki Anieli, w rodzinnym nekrologu, oprócz wymienionych zasług ich matki na rzecz rozwoju polskiej oświaty, zawarły jeszcze te słowa: „Uczyła nas jednoznacznych wyborów moralnych i politycznych, poszanowania ludzkiej godności, umiłowania przyrody. Była naszą pierwszą przewodniczką w wędrówkach tatrzańskich. Mimo licznych obowiązków zawodowych zawsze znajdowała czas dla dzieci, wnuków i prawnuków”. Zachowałam w pamięci bardzo serdeczne i ciepłe wspomnienie o Cioci Anieli, z którą widywałam się podczas Jej odwiedzin u mojej babci Zofii Rabowskiej-Maurin i cioci Zosi w latach siedemdziesiątych XX wieku. Również w Zakopanem kilkakrotnie mijałyśmy się − ja spędzałam wiosenno-letni czas u cioci Luni (Heleny z Beków Prószyńskiej) w willi „Lu”, a ciocia Aniela przyjeżdżała na wrzesień. Przez kilka dni mieszkałyśmy wtedy razem. Zawsze czułam respekt wobec Jej mądrości, podziwiałam wewnętrzny spokój, rzeczowość i skromność. Słuchałam wspomnień Cioci Anieli z dawnych wędrówek po Tatrach, czerpałam z Jej wskazówek życiowych i korzystałam z pomocy, którą chętnie niosła. Kiedyś zaproponowała mi: „ty jesteś taka wysoka, to ja mogę zamiast ciebie biegać z małym Edziem dokoła mieszkania”. Synek mój miał wtedy trochę ponad rok i domagał się chodzenia trzymany za rączki. Troje dzieci Anieli z Miklaszewskich Ehrenfeuchtowej, podobnie jak ich rodzice, swoje życie zawodowe poświęciło nauczaniu. Julia, najstarsza z rodzeństwa, w czasie wojny potrafiła zaopiekować się młodszym rodzeństwem, wspierając matkę. Po ukończeniu historii na Uniwersytecie Warszawskim, doktoryzowała się. W 1951 roku mężem Julii został Janusz Tazbir, wybitny historyk, profesor nauk humanistycznych (zmarł w 2016


X. Rodzina Witkiewiczów − Ignacy i Maria z Bohdanowiczów Witkiewiczowie i ich córki | 291

roku przeżywszy osiemdziesiąt dziewięć lat). Julia do 1963 roku pracowała jako asystentka, później adiunkt Instytutu Historycznego. Następnie przez sześć lat uczyła historii w Liceum im. Jarosława Dąbrowskiego w Warszawie, a potem przez lat trzydzieści w Liceum im. Mikołaja Reja. Jej byli uczniowie z tej szkoły pamiętają Julię jako wspaniałą nauczycielkę historii, która potrafiła każdego zainteresować tak bardzo ważną i ciekawą dziedziną nauki. W trudnym politycznie okresie powojennym przekazywała młodzieży niezafałszowaną prawdę historyczną, narażając się władzom PRL-u. Julia Tazbirowa to autorka serii atlasów historycznych dla liceum oraz współautorka podręcznika. Zapamiętałam polecenie nauczycielki na lekcji historii w moim liceum na Mokotowie (brzmiące zabawnie): „a teraz wyjmijcie Tazbirową”. W 2006 roku Julia zredagowała „Atlas Historyczny od Starożytności do Współczesności” do użytku w szkołach. Od 1992 roku podjęła się opieki nad swoją mamą, która zamieszkała z nią i jej mężem. Niestety po złamaniu szyjki kości udowej mama pozostawała unieruchomiona przez ostatnich sześć lat życia, odeszła w wieku lat dziewięćdziesięciu pięciu. Julia Tazbirowa, moja starsza o osiemnaście lat kuzynka, pozostała jedyną w rodzinie Witkiewiczów, która zachowała w pamięci wiele informacji dotyczących dziejów naszej wspólnej familii, w której przedstawiciele rodów Prószyńskich, Becków i Rabowskich przyjaźnili się i koligacili już od XIX wieku. Dlatego chętnie korzystam z jej wiedzy, pomocnej w łączeniu faktów z historii naszych rodzin. Młodszy o dwa lata brat Julii, Andrzej Ehrenfeucht, ukończył Uniwersytet Warszawski. Wyjechał w latach sześćdziesiątych XX wieku do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, gdzie do dzisiaj mieszka i pracuje na Uniwersytecie w Denver jako profesor matematyki. Rzadko kontaktuje się z rodziną w Polsce. Najmłodsza z trojga dzieci Anieli i Wiktora Ehrenfeuchtów to Janina − Janka. Rozpoczęte studia na Wydziale Chemicznym Politechniki Łódzkiej kontynuowała na Politechnice Warszawskiej, którą ukończyła w 1958 roku. W Warszawie wyszła za mąż za Wacława Zawadowskiego, matematyka, którego ojciec, Witold Zawadowski, był pionierem radiologii w Polsce. W 1961 roku rozpoczęła pracę na Uniwersytecie Warszawskim na Wydziale Chemii. Po ośmiu latach przeniosła się do Instytutu Chemii Fizycznej PAN i zrobiła doktorat. Później uczyła chemii w Centrum Kształcenia Ustawicznego, a od 1981 przez dziesięć lat była dyrektorem LXI Liceum Ogólnokształcącego przy Szkolnym Ośrodku Socjoterapii, ucząc jednocześnie chemii. Obdarzona wyjątkową wrażliwością zaangażowała się w tę pracę, którą traktowała jak misję. Pomagała uzależnionym i odrzuconym młodym podopiecznym powrócić do normalnego życia. Wielu z nich, dzięki jej wysiłkowi, ukończyło szkołę średnią i studia. Do 1997 roku pracowała jako dyrektor Centrum Doskonalenia Nauczycieli. Prowadziła bardzo aktywne życie zawodowe, działając na rzecz podwyższania kwalifikacji nauczycieli. Uczestniczyła w wielu projektach współpracy europejskiej. Otoczona rodziną, otrzymywała wsparcie od kochającego męża. Do końca zaangażowana była w prace reformatorskie w polskiej oświacie. Mimo choroby


292 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Henryk Regulski w Tatrach, lata pięćdziesiąte XX w. /AR

serca nie oszczędzała się, zmarła niespodziewanie w drodze na konferencję, miała siedemdziesiąt cztery lata. Przez osiem lat u Zawadowskich mieszkała Janina Matusewiczówna, która do końca życia (1998) pozostawała pod opieką Janki Zawadowskiej. Ciotka Janka Matusewiczówna, wnuczka Barbary z Witkiewiczów Matusewiczowej była osobą samotną, przed wojną pracowała w Warszawie, a po powstaniu w 1944 roku została wywieziona w głąb Niemiec. Wróciła w 1946 roku i zamieszkała z kuzynką Anielą Ehrenfeuchtową w Łodzi, gdzie pracowała w PZU, a po powrocie do Warszawy u Anieli na Żoliborzu. Ciotka Janka była jedyną z rodziny Witkiewiczów, która często odwiedzała rodzinę brata zamieszkałą w Kownie. Pielęgnowała więzy ze swoimi kuzynami i z młodszym pokoleniem Witkiewiczów. Przyjaźniła się z wnuczką Elwiry z Witkiewiczów Jagminowej, Gabrielą, nazywaną Elą, którą często odwiedzała w Iłówcu w Wielkopolsce. Gabriela, jako inżynier ogrodnik, pracowała tam po wojnie w stacji doświadczalno-hodowlanej, w której prowadzono hodowlę rzodkiewki iłówieckiej, później była zatrudniona w rolniczym ośrodku naukowo-badawczym w Skierniewicach. Starszy brat Gabrieli, Janusz Jagmin, urodzony pod Poniewieżem w 1896 roku, studiował w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego (SGGW) w Warszawie i na Uniwersytecie Poznańskim. Z wykształcenia inżynier rolnik, potem profesor, pracował początkowo na Uniwersytecie Poznańskim następnie w latach 1929 – 1945 na Uniwersytecie Wileńskim. Jako specjalista od roślin przemysłowych był pionierem w dziedzinie hodowli lnu. Po wojnie wrócił na Uniwersytet Poznański. Zmarł w 1948 roku.


X. Rodzina Witkiewiczów − Ignacy i Maria z Bohdanowiczów Witkiewiczowie i ich córki | 293 Cioteczne rodzeństwo, Anielę z Miklaszewskich Ehrenfeuchtową i Henryka Regulskiego, łączyło nie tylko pokrewieństwo i zbliżony wiek − posiadali wspólną pasję, którą było nauczanie. Mieszkali przez lata powojenne w Łodzi przy tej samej ulicy. Mieli podobne, trudne w owym czasie, warunki bytowania, jednak wspierali się wzajemnie jak prawdziwi przyjaciele. Gdy Aniela zamieszkała w Warszawie, Henryk, który przyjeżdżał tam z Łodzi w sprawach służbowych, zawsze ją odwiedzał. W czasie spotkań żywo dyskutowali na tematy związane z poziomem nauczania w polskich szkołach i na wyższych uczelniach. Wymieniali się doświadczeniami z własnej pracy i zastanawiali, jak podnieść poziom wykształcenia nauczycieli. Łączyło ich także umiłowanie Tatr, w których spędzali czas od wczesnego dzieciństwa, a po wojnie każdą wolną chwilę wraz z rodzinami.

Aniela z Miklaszewskich Ehrenfeuchtowa, ok. 1960 /AR


294 | Nie tylko Witkiewiczowie |

Jan Witkiewicz, ok. 1888

dwa wieki z rodzinami prรณszyล skich, beckรณw, rabowskich i schielรณw od syberii po zakopane


| 295

XI. JAN WITKIEWICZ, JEGO DZIECI I WNUKI Ponownie powracamy do drugiego gniazda rodziny Witkiewiczów, którym w 1869 roku stała się Urdomina, gdzie wszyscy osiedli …lecz nie na długo. Po pięciu latach rodzina rozjechała się. W majątku jako dzierżawca i zarządca pozostał tylko Jan, syn Elwiry z Szemiotów i Ignacego. Ożenił się z piękną szlachcianką Anną Łopacińską herbu Lubicz, z majątku Jody, położonym w powiecie brasławskim na Wileńszczyźnie. W rodzie Łopacińskich byli wojewodowie, biskupi i inni dygnitarze, a mężczyźni w tej rodzinie żenili się z hrabiankami i księżniczkami. Herby tych znamienitych rodów widniały na froncie pałacu w Jodach. Babką Anny była hrabianka Platerówna, siostra Emilii Plater. Jej syn, Henryk Łopaciński, żonaty z księżniczką Marią Mirską, miał sześcioro dzieci, ale potomstwo posiadała tylko córka Anna, która wyszła za mąż za Jana Witkiewicza. W 1881 roku urodził im się syn, również Jan, nazywany Jankiem. Po dwóch latach wydarzyła się tragedia − Anna, młoda matka, zmarła w połogu, wydając na świat córeczkę. Dziewczynkę, której dano na imię Maria, nazywano z początku Niunią, Niuchą i Kizią, Maria z Mirskich Łopacińska

Anna z Łopacińskich Witkiewiczowa, 1880


296 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Dziudzia i Janek, Mińsk, 1885 /AR

Mary i Dziudzia, Mińsk, 1885 /AR

Mary i Dziudzia, Mińsk, 1885 /AR

Dziudzia, Mińsk, 1893 /AR


XI. Jan Witkiewicz, jego dzieci i wnuki | 297

Mary i Dziudzia w Warszawie, 1895 /AR

Janek, Dziudzia i Mary Witkiewiczowie, Mińsk, ok. 1895 /AR

a potem Dziudzią. Zrozpaczony nagłą śmiercią żony Jan wezwał do pomocy matkę Elwirę i siostrę Marię (Mary), które po dziesięcioletnim pobycie w Warszawie przybyły do Urdominy. Wkrótce wszyscy zdecydowali się na ostateczne opuszczenie majątku i wyruszyli do Mińska, gdzie od jedenastu lat mieszkał młodszy brat Jana, Ignacy wraz z żoną Marią z Bohdanowiczów i córkami. Ignacy, dobrze sytuowany adwokat, początkowo wspomagał finansowo matkę, siostrę i brata z dziećmi. Korzystając ze swoich rozległych kontaktów, zaprotegował Jana przedsiębiorcy Alfonsowi Koziełł-Poklewskiemu. Poklewski, potentat na wielką skalę, zarządzał w Rosji kopalniami złota, żelaza i miedzi, a także żeglugą na rzekach Ob, Irtysz i Tura. Posiadał majątki ziemskie, był fundatorem kościołów i szpitali w Środkowej Syberii. Z pobudek patriotycznych starał się zatrudniać w swoich przedsiębiorstwach Polaków. Jan Witkiewicz rozpoczął u niego pracę w charakterze inżyniera budowy dróg i kolei na Kaukazie. Otrzymywał wysokie wynagrodzenie, które pozwoliło na utrzymanie dzieci, matki i siostry. Elwira, matka rodu, po długiej chorobie zmarła w wieku 74 lat w Mińsku i została tam pochowana. Jej córka Maria – Mary, która opiekowała się ukochaną matką, podjęła się wychowania dzieci brata. Nadal mieszkali w Mińsku, gdzie Janek i Dziudzia ukończyli gimnazjum. Bardzo przywiązali się do ciotki Mary, która zastąpiła im matkę. Ich ojciec przyjeżdżał w odwiedziny, przywoził pieniądze na życie codzienne, kształcenie i podróże zagraniczne.


298 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prรณszyล skich, beckรณw, rabowskich i schielรณw od syberii po zakopane

/AR


XI. Jan Witkiewicz, jego dzieci i wnuki | 299

Janek Witkiewicz rozpoczął w 1899 roku studia wyższe na Politechnice Warszawskiej, jednak po roku przeniósł się na Wydział Architektoniczny Politechniki Lwowskiej. We Lwowie mieszkał razem z Bolesławem Miklaszewskim, mężem swej siostry stryjecznej, asystentem na Wydziale Chemii. Za jego namową przyłączył się do studenckiego koła Piłsudczykowskiego PPS, działającego na uczelni lwowskiej. Po pierwszym semestrze wyjechał do Monachium, które w owym czasie stanowiło centrum najoryginalniejszej myśli architektonicznej i urbanistycznej w Europie. Przez następne cztery lata kontynuował tam studia architektoniczne w Wyższej Szkole Technicznej, otrzymując absolutorium. Dyplomu nie zrobił, gdyż uczelnia wymagała od studentów obcokrajowców wypełnienia wielu formalności, musieli oni także zapłacić za dyplom dużą kwotę. W czasie studiów Janek nadal działał w PPS, był kolporterem nielegalnych wydawnictw pod pseudonimem „Koszczyc”, który z czasem stał się jego przydomkiem zawodowym. Przejął go od panieńskiego nazwiska prababki − Anieli z Koszczyców Szemiotowej. Z nazwiskiem tym związana była mrożąca krew w żyłach opowieść, przekazywana przez pokolenia. Praprzodek Koszczyc miał sześć córek i kiedy wreszcie narodził się syn, był szczęśliwy,

Od lewej: dzieci – Staś, Dziudzia, Janek Witkiewiczowie; Mary, Janina, Elwira Witkiewiczówny, na gęślikach gra Sabała, stoi w głębi po lewej Maria Witkiewiczowa, w chałupie Ślimaka, Zakopane, 1895


300 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Mary i Dziudzia Witkiewiczówny, (kartka wysłana do Mińska, do Marii z Bohdanowiczów Witkiewiczowej – nazywanej Mamisią), Warszawa, 1900 /AR

gdyż czekał na męskiego potomka. Zdarzył się jednak nieszczęśliwy wypadek − niańka nie dopilnowała chłopca i dziecko utopiło się w rzece. Zrozpaczony ojciec wpadł w szał i kazał niańkę żywcem zakopać w piasku na dnie rzeki. Potem jednak chcąc odpokutować swój czyn, majątek przekazał Kościołowi, a sam polecił zamurować się żywcem w kaplicy. Z biegiem lat przydomek zawodowy „Koszczyc” stał się na zawsze znakiem rozpoznawczym Janka, często stosowanym potocznie i w literaturze zamiast nazwiska. Mary Witkiewiczówna wraz z bratanicą Dziudzią opuściły w 1901 roku Mińsk i zamieszkały na stałe w Warszawie w Śródmieściu przy ulicy Wspólnej 34. Dziudzia ukończyła Szkołę artystyczną malarską dla Kobiet z Kursem rysunków architektonicznych i rzeźby plastycznej Bronisławy Marji Wiesiołowskiej w Warszawie pod kierunkiem architekta Jana Heuricha. Mary i młodzi Witkiewiczowie, od kiedy zamieszkali w Mińsku, a potem w Warszawie, często jeździli do Zakopanego, gdzie rezydował ukochany brat Mary − Stanisław Witkiewicz. Tam Janek miał możliwość poznać budownictwo góralskie i rozwijający się


XI. Jan Witkiewicz, jego dzieci i wnuki | 301

styl zakopiański. Jako student architektury, a Dziudzia jako uczennica szkoły artystycznej, ćwiczyli się w rysunku i projektowaniu, które to prace przedstawiali Stanisławowi, swojemu stryjowi, do oceny. On z kolei podsuwał im szkice budowli w stylu zakopiańskim, do których wykonywali techniczne rysunki. Już od młodych lat Janek i Dziudzia mieli okazję zaprzyjaźnić się ze swoim bratem stryjecznym − Stanisławem Ignacym, czyli Stasiem. Janek zaskoczony był tym, w jaki Stanisław Ignacy Witkiewicz, Portret Janka Witkiewicza, olej, Zakopane, 1904


302 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Stanisław Ignacy Witkiewicz, Portret Marii Witkiewiczówny (Dziudzi), olej, Zakopane, 1904

sposób stryj zwraca się do syna, traktując go po partnersku. Podziwiał młodszego o cztery lata kuzyna za inicjatywę i pomysłowość w organizowaniu różnych tematycznych zabaw, w których uczestniczyli koledzy i kuzyni. Przykładem na ciekawie zaplanowaną przez Stasia letnią zabawę, jest jego list z 1895 roku adresowany do Janka, w którym Staś zachęca do wspólnej zabawy. List ten przechował się w rodzinie:


XI. Jan Witkiewicz, jego dzieci i wnuki | 303

„Kochany Janku Jeżeli nie jesteś za stary na to to zrobimy zabawę daleko mądrzejszą niż Stowarzyszenie Czarodziejskie którą już chciałeś zrobić w lecie. Chcesz to zrobimy cesarstwo ty albo Kałacer będzie cesarzem ja będę załatwiał sprawy polityczne do wojny nie będziemy się wdawać Stażeński BR będzie należeć do oficerów a Władzia będzie minister wojny on będzie wojną się zajmował wezwij na naradę Kałacera i Niuchę i narać się co do tego. Lesel jest naszym wrogiem ale nie wiadomo czy na lato przyjedzie. Staś Bronisław Stażeński Staś Witkiewicz Niuni nic nie mów do póki nie naradzisz z Kałacerem. Bebe całuję (...)”. Pamiętne także były odwiedziny Stasia w 1904 roku w Monachium, gdzie studiował Janek. Kuzyni bardzo przyjemnie spędzili czas na zwiedzaniu galerii sztuki. W marcu tegoż roku Staś Witkiewicz odwiedził Mary z Dziudzią oraz kuzynostwo Emilię i Jana Maleckich podczas ich wypoczynku w uzdrowisku Nervi, położonym nad Morzem Liguryjskim w północno-zachodnich Włoszech. Również tego samego roku w Zakopanem Janek namawiał Stasia, który dotychczas malował pejzaże z natury, do opanowania rysunku. Posłużył mu za model i tak powstał portret olejny, pierwszy portret namalowany przez Stasia, późniejszego „Witkacego”. Następnym był portret siostry stryjecznej Dziudzi. Obrazy te przechowały się w rodzinie. Także wówczas Janek zaprzyjaźnił się z młodszym o trzy lata Ferdkiem Rabowskim, który od dzieciństwa bywał z matką i siostrami u podnóża Tatr i kolegował się ze Stasiaem Witkiewiczem. Znajomość trzech młodych chłopców, zawiązana w końcu XIX wieku, przerodziła się w przyjaźń i wzajemny szacunek, które trwały do końca ich życia. Swoje dzieci, siostrę Mary i resztę rodziny często odwiedzał Jan Witkiewicz, kiedy przyjeżdżał z Kaukazu. Zatrzymywał się najczęściej w chałupie Jędrzeja Ślimaka, znajdowała się ona w bliskim sąsiedztwie domu Józefa Ślimaka, wynajmowanego przez StaniList Stasia Witkiewicza do kuzyna Janka Witkiewicza, 1895


304 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

sława Witkiewicza, żonę i syna. W tym czasie Mary z dziećmi Jana (Jankiem i Dziudzią), spędzając rok rocznie wakacje w Zakopanem, pomieszkiwała w pensjonacie „Jordanówka”, zanim w 1904 roku powstał ich własny dom na Antołówce. Stanisław Witkiewicz w listach do syna − Stasia, pisał niejednokrotnie o Janku i Dziudzi (nazywając ją Niuchą), co robią i jacy są: „Co do Janka, jest to tajemniczy facet − ogromnie dobry, z zatajoną energią, która z trudem przełamuje nieśmiałość zewnętrzną. (…) Poczciwe i tajemniczo milczące chłopisko (…) Janek z miną bandyty skrada się do domów w stylu zakopiańskim. Janek i Niucha bardzo dobre dzieci. Ciocia kochana, dobra wodzi swoje pisklęta (…)”. Wprawdzie, kiedy pisane były te listy, „pisklęta” miały już dwadzieścia jeden i dziewiętnaście lat, ale rzeczywiście były bardzo przywiązane do ciotki Mary i jej posłuszne. Jan Witkiewicz widząc silną więź łączącą jego dzieci i ciotkę, która zastąpiła im matkę, a także ich więź z Zakopanem i mieszkającym tam młodszym bratem Stanisławem − kupił w 1903 roku parcelę o powierzchni ponad pięć tysięcy metrów kwadratowych, położoną na południowym zboczu Antołówki. Budowa willi „Na Antołówce”, 1903-1904


XI. Jan Witkiewicz, jego dzieci i wnuki | 305

Janek zaprojektował obszerny dom, który spełniał funkcję siedliska rodzinnego i pensjonatu. Projekt willi „Na Antołówce” powstał po gruntownym zapoznaniu się Janka ze stylem zakopiańskim i we współpracy ze stryjem Stanisławem. Głównym budowniczym domu był Wojciech Roj, nazywany w listach przez Stanisława Witkiewicza „Margrabią” lub „Markizem le Roy”, a budowaną willę Stanisław nazywał „pałacem Zbaraskich” lub „Zamkiem”. Dobrotliwie podśmiewał się ze starszego brata Jana, który jako najzamożniejszy z rodziny Witkiewiczów stawiał ogromny dom własny. Pokpiwał sobie także, że dostanie pożyczkę od zamożnych krewnych z Antołówki. Ostatecznie budowę willi ukończono w 1904 roku i wtedy Mary Witkiewiczówna wraz z bratanicą Dziudzią mogły w niej zamieszkać. Janek Witkiewicz w czasie budowy rodzinnej willi przyjeżdżał do Zakopanego i wówczas zawarł bliższą znajomość z rodziną Beków. Zachęcany przez Dyonizego Beka i Stanisława Witkiewicza, razem ze starszym kolegą Wojciechem Brzegą, zakopiańskim rzeźbiarzem, prowadzili agitację wśród górali, namawiając do utworzenia Związku Górali. Dzięki ich działaniu Związek ten powstał już w marcu 1904 roku, a jego początkowym celem było zachowanie i rozwój budownictwa podhalańskiego oraz zaszczepienie stylu zakopiańskiego. Pod koniec 1904 roku dwudziestotrzyletni Janek Witkiewicz poznał o siedem lat młodszą Henrykę Rodkiewiczównę, która przyjechała do Zakopanego wraz z matką Oktawią, jej mężem Stefanem Żeromskim i ich synem Adamem. (Stefan Żeromski, chory na gruźlicę, po raz pierwszy przybył do Zakopanego już w 1892 roku z listem polecającym od żony Oktawii do Stanisława Witkiewicza, z którym Oktawia znała się od czasów warszawskich). Ojcem Henryki był Henryk Rodkiewicz, herbu Ślepowron, pochodzenia litewskiego; rodzina jego, osiadła od dawna w Królestwie, miała pod Warszawą majątek Piekary. Henryk jako zawodowy oficer brał udział w powstaniu styczniowym w 1863 roku, początkowo skazano go na śmierć, potem zesłano na Syberię. Po powrocie do kraju był jednym z założycieli Zakładu Leczniczego w Nałęczowie, w którym Pozwolenie dla Jana Witkiewicza na budowę domu na Antołówce w Zakopanem, 1904 /AR


306 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Zabawa w fotografowanie: Staś, Janek i Dziudzia oraz Stanisław i Maria Witkiewiczowie, ul. Przecznica, Zakopane, 1903 i 1904


XI. Jan Witkiewicz, jego dzieci i wnuki | 307

w 1884 roku został dyrektorem administracyjnym. W wieku pięćdziesięciu dwóch lat poślubił o dwadzieścia siedem lat młodszą Oktawię Radziwiłłowiczównę, a po niespełna dwóch latach urodziła im się córka Henryka. Niestety, chory na serce Rodkiewicz, zmarł wkrótce na zawał na początku 1889 roku. Mała Henia miała wtedy trzy miesiące, a jej opiekunem prawnym został zaprzyjaźniony z Oktawią Bolesław Prus. Dzięki pomocy ojczyma, Konrada Chmielewskiego − ówczesnego dyrektora Zakładu Leczniczego w Nałęczowie, Oktawia otrzymała posadę po mężu i mogła nadal mieszkać na terenie Zakładu w pałacu Małachowskich. Przedwczesne i niespodziewane wdowieństwo zmusiło młodą Oktawię do pracy, która nierzadko ponad siły, towarzyszyła jej przez lata. Matka Oktawii, również Oktawia, z Medunieckich Radziwiłłowiczowa, po śmierci męża wyszła powtórnie za mąż za Konrada Chmielewskiego, urodzonego w 1838 roku, lekarza, zesłańca w 1863 roku do Tomska. Urodziło im się dwóch synów, Konrad i Zygmunt − braci przyrodnich Oktawii Rodkiewiczowej. Oktawia z Radziwiłłowiczów Rodkiewiczowa z córką Henryką, 1890

Stanisław Witkiewicz, Oktawia Radziwiłłowiczówna, ołówek, Warszawa, ok. 1880


308 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Oktawia Radziwiłłowiczówna, Pejzaż tatrzański, Morskie Oko, olej Oktawia z Medunieckich, 1 v. Radziwiłłowiczowa, 2 v. Chmielewska

Konrad Chmielewski z synami Zygmuntem i Konradem, Lublin


XI. Jan Witkiewicz, jego dzieci i wnuki | 309

W Warszawie Chmielewscy prowadzili salon, w którym częstym gościem, podczas siedemnastoletniego pobytu w stolicy, bywał Stanisław Witkiewicz. Stałymi bywalcami salonu byli także Henryk Sienkiewicz i Bolesław Prus. Wszyscy oni, zaproszeni przez Chmielewskich do Nałęczowa, zachwycili się tą uzdrowiskową miejscowością. Witkiewicz żywo zainteresował się ubiorem miejscowych chłopów, a Nałęczów nazwał „szczerą wiochą”. Prus zauroczony Nałęczowem spędził tam aż dwadzieścia osiem kolejnych sezonów. Po latach uzdrowisko przyjęło nazwę „letniego Olimpu polskiego piśmiennictwa”. W Nałęczowie Oktawia poznała Stefana Żeromskiego, pobrali się w roku 1892. Żeromski, ojczym małej Heni, zastąpił jej ojca, którego nie znała. Przyszły pisarz bardzo troskliwie opiekował się pasierbicą, nawet na długie okresy pozostawał z nią sam w Warszawie, podczas gdy Oktawia musiała pracować w Nałęczowie. Po siedmiu latach małżeństwa, w czasie których Oktawia nie tylko pracowała zarobkowo, ale także opiekowała się również ciężko chorym na gruźlicę mężem, na świat przyszedł ukochany ich syn Adaś. Jeździli do Włoch na kurację, mieszkali w Nałęczowie, Żeromski z Adasiem przez półtora roku przebywał także w Zakopanem (w 1904 i 1905), gdzie uczestniczył w pracach na rzecz biblioteki, współpracując z Dyonizym Bekiem. Po utworzeniu Towarzystwa Biblioteki Publicznej został jej prezesem i pełnił funkcję bibliotekarza. Adaś Żeromski i Henryka Rodkiewiczówna (rodzeństwo przyrodnie), Warszawa, 1901

Adaś Żeromski, Nałęczów, ok. 1902


310 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Adam Żeromski, Zakopane, ok. 1915 „Chata” – letnia pracownia Stefana Żeromskiego, proj. Jan Witkiewicz – Koszczyc 1904, Nałęczów. Fot. Krzysztof Kwaskowski


XI. Jan Witkiewicz, jego dzieci i wnuki | 311

Ochronka ufundowana przez Stefana Żeromskiego, proj. Jan Witkiewicz – Koszczyc 1905, Nałęczów. Fot. Krzysztof Kwaskowski

Trwająca wtedy − w 1904 roku wojna rosyjsko-japońska, rodziła w Polakach nadzieję na przegraną Rosji i wyzwolenie się Polski spod rosyjskiego zaboru. W Zakopanem urządzono patriotyczny festyn na cześć Japończyków. Z tej okazji Stanisław Witkiewicz uszył dla Adasia i Heni kimona, w których wzięli udział w festynie. Od końca 1908 do 1912 roku Stefan Żeromski z Oktawią i Adasiem mieszkali w Paryżu. Tam często spotykali się z Jadwigą Sienkiewiczówną (Dzinią), która zaprzyjaźniła się z Adasiem. Później Oktawia z synem przebywała w Zakopanem. W Europie panowała wtedy moda na skauting, który rozwinął się też w Zakopanem, gdzie Adaś został pierwszym skautem. Niestety, ku rozpaczy matki, zapadł na gruźlicę. Dotychczas wysportowany młodzieniec, nagle stał się tak słaby, że nie mógł jeździć na rowerze. Specjalnie sprowadzono jego ukochaną klacz Łyskę, na której poruszał się bez dużego wysiłku. Ekspedycję konia z Nałęczowa do Zakopanego zorganizowała Henia. Kiedy Adaś podleczył się, chodził po Tatrach, zimą jeździł na nartach, jednak często chorował na zapalenie płuc. W latach późniejszych mieszkał w Zakopanem na Bystrem w domu Tadeusza Korniłowicza, zaprzyjaźnionego z Oktawią od lat. Drogi życiowe Oktawii i jej ukochanego męża rozeszły się, ponieważ w roku 1913 Żeromski, po dwudziestu jeden latach małżeństwa, porzucił żonę i syna. Bardzo boleśnie przeżyła to jego pasierbica Henia (od 1908 roku żona Janka Witkiewicza), która kochała i uwielbiała ojczyma jak rodzonego ojca. Janek Witkiewicz, częściowo wbrew woli żony, pozostał nadal wierny Żeromskiemu, ponieważ bardzo dużo mu zawdzięczał.


312 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Henryka Rodkiewiczówna, ok. 1902 /AR

Henryka z Rodkiewiczów i Jan Witkiewiczowie, 1908 /AR

Po raz pierwszy zetknął się z Żeromskim w 1901 roku w Warszawie i to właśnie pisarz namówił go do podjęcia studiów za granicą w Monachium. Po zaprojektowaniu willi „Na Antołówce” Janek nie był pewien słuszności wyboru swojego zawodu. Jego stryj Stanisław radził młodemu bratankowi, aby dobrze przemyślał, czy na pewno chce zostać architektem. Z kolei ojciec Jan proponował synowi pracę na Kaukazie po skończeniu studiów. Niespodziewanie pojawił się Żeromski i zamówił u Janka projekt letniego domu – pracowni w Nałęczowie. Tak powstała „Chata”, dom w stylu zakopiańskim, pierwszy całkowicie samodzielny projekt Jana Witkiewicza − Koszczyca. Już w następnym 1906 roku, podczas gdy Janek odsiadywał w Warszawie na Pawiaku trzymiesięczny wyrok za współpracę z PPS, zjawił się Żeromski i zaproponował mu zaprojektowanie ochronki (dziś żłobek, przedszkole) w Nałęczowie. Koszczyc w areszcie wykonał wstępny projekt, by rok później uczestniczyć w uroczystym otwarciu „Ochronki”. Potem zaprojektował na prywatne zamówienie, także w Nałęczowie, willę „Brzozy”, a następnie budynek Szkoły Przemysłu Ludowego oraz po latach inne obiekty. Częste kontakty z Żeromskim, jak też wspólne z nim wyjazdy, zacieśniły więź Janka z pisarzem, który w dużym stopniu zastąpił mu ojca. Janek Witkiewicz wychowywany przez ciotkę Mary, naocznego świadka powstania styczniowego, krwawo stłumionego przez cara, niejednokrotnie słyszał opowieści o przegranej walce o niepodległość. Dlatego, jak większość młodych patriotów, prowadził


XI. Jan Witkiewicz, jego dzieci i wnuki | 313

działalność propagującą walkę przeciw zaborcy wszelkimi sposobami. Współpracował z socjalistycznymi organizacjami, widząc możliwość realizacji swoich marzeń, a także marzeń przodków, zdobycia jak najwięcej swobód dla polskiego społeczeństwa oraz dążenia do odzyskania wolności. Tak więc wiosną 1905 roku, wobec zbliżającej się rewolucji rosyjskiej, Janek powrócił z Monachium do Warszawy i włączył się do działań kolportażowych PPS, za co w 1906 roku został aresztowany. Za posiadanie w mieszkaniu nielegalnego archiwum, co ujawniła rewizja, stanął przed sądem wojennym i został osadzony na Pawiaku. Na szczęście zwolniono go za kaucją, a w rok później uniewinniono na wojennym procesie sądowym w Cytadeli. Postawiono mu jednak warunek obowiązkowego meldowania się co miesiąc na posterunku żandarmerii. Od kiedy ciotka i siostra Janka na stałe zamieszkały w Zakopanem, Janek z Dziudzią rzadziej się widywali, ale ciepłe uczucia i miłość rodzeństwa trwały nieprzerwanie. Podczas wykonywania projektów w Nałęczowie Janek miał okazję bliżej poznać córkę Oktawii Żeromskiej, Henrykę Rodkiewiczównę. Młodzi zakochali się w sobie i w lipcu 1908 roku wzięli ślub. Zamieszkali w Warszawie w dawnym mieszkaniu Stefana i Oktawii przy ulicy Instytutowej (obecnie Matejki). Koniec roku spędzili w Paryżu, gdzie w tym czasie na trzy lata osiedli Żeromscy z synem Adamem. Willa „Oktawia” w Nałęczowie, ok. 1930


314 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Rysunek Koszczyca z okazji narodzin syna, Dla synka Janulka rysował Tatuś, 1909 r. /AR

Mieszkając w Warszawie, okresowo w Nałęczowie, Koszczyc wykonywał rozmaite projekty architektoniczne całych obiektów lub ich fragmentów, projektował też przebudowy. Włączył się w działalność Towarzystwa Opieki nad Zabytkami Przeszłości i od tego momentu ochrona i konserwacja zabytków stała się jego drugą pasją po projektowaniu. Żona Henia, jeszcze w okresie panieńskim w Nałęczowie, angażowała się w tajne prace dydaktyczno-oświatowe pod kierunkiem ojczyma, a w „Ochronce” została pierwszą nauczycielką dzieci. W okresie narzeczeństwa w dowód miłości Janek zaprojektował motyw kwiatowy nad oknem jej pokoju w „Ochronce”, gdzie zamieszkała. Rok po ślubie przyszedł na świat w Warszawie pierwszy syn Heni i Janka Witkiewiczów Jan Adam, nazywany Janulkiem. Wkrótce potem przenieśli się do Nałęczowa i zamieszkali w willi „Oktawia”, której część, należąca do Oktawii Żeromskiej, została przez nią przepisana na córkę Henię. Willa służyła jako pensjonat, przynosiła więc stały dochód. Zbudowana w 1880 roku w stylu szwajcarskim posiadała obszerne werandy, stylowo rzeźbiony szczyt i ornamentowane nadokienniki oraz balustrady. „Oktawia”, do której Henia czuła szczególny sentyment, pozostała do dziś w rodzinie symbolem silnych emocjonalnych więzi rodzinnych. Zarówno Henia, jak i jej dzieci, przez kilkadziesiąt lat z umiłowaniem powracali do tego gniazda, mimo że los przeznaczał im inne miejsca zamieszkania. Henia i Janek zaangażowani byli w prace nałęczowskiego oddziału Lubelskiego Towarzystwa Oświatowego „Światło”. Janek wygłaszał tam prelekcje i z własnych funduszy uzupełniał księgozbiór biblioteki Towarzystwa. Brał udział w różnych konkursach architektonicznych, w wyniku których otrzymywał zamówienia na projekty.


XI. Jan Witkiewicz, jego dzieci i wnuki | 315

Janulek i Rafałulek Witkiewiczowie, Nałęczów, 1912 /AR Henryka i Jan Witkiewiczowie z synami, Nałęczów, 1913 /AR


316 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Jan i Henryka Witkiewiczowie z synami, Mińsk 1916 /AR

W Nałęczowie w 1911 roku na świat przyszedł drugi syn Witkiewiczów Rafał Jerzy, nazywany Rafulkiem. Od roku 1912 Koszczyc przyjmował zamówienia na projekty z Kazimierza Dolnego, z którym to miastem związał się potem na kilka lat. Z Nałęczowa przeniósł do Kazimierza w 1919 roku, zaprojektowaną przez siebie, także w zakresie programowo-edukacyjnym, własną Szkołę Rzemiosł Budowlanych. Koszczyc finansował szkołę ze swoich funduszy oraz z dotacji społecznych i państwowych. Funkcjonowała jako jedna z trzech o tym profilu zawodowym istniejących w Polsce Niepodległej. Pozostałe mieściły się w Zakopanem i w Kołomyi. Witkiewicz opracował plany zabudowy Kazimierza Dolnego. Zbudował Łaźnię Miejską, Dom Kifnerów, Dom Potworowskich, odbudował Kamienicę Celejowską i inne domy. Dwie drewniane studnie z daszkami na Rynku są także projektu Koszczyca. Mimo iż Stefan Żeromski w 1913 roku założył nową rodzinę, wciąż czuł się odpowiedzialny za Janka i żywo interesował się jego losem. Janek Witkiewicz nadal z nim współpracował. Podczas wakacji w 1913 roku w Zakopanem sporządził, na prośbę pisarza, Opis wieży ariańskiej w Wojciechowie, który został włączony do jego powieści pod tytułem „Nawracanie Judasza” jako opis budowy wieży w Gryfinie. W książce tej bohater − Ryszard Nienaski − jest wzorowany na osobie Janka.


XI. Jan Witkiewicz, jego dzieci i wnuki | 317

Rafulek i Janulek Witkiewiczowie (w strojach jasełkowych) Mińsk, 1916 /AR

Koszczyc prowadził własne biuro projektowe w Nałęczowie (1909 − 1915), a w latach 1918 – 1925 w Kazimierzu Dolnym, gdzie przez kilkanaście lat pełnił funkcję pierwszego w historii konserwatora zabytków w tym mieście. Otrzymał honorowe obywatelstwo Kazimierza Dolnego, a dawną ulicę Błotną nazwano jego imieniem. W 1915 roku został niespodziewanie aresztowany przez sprawujących nad nim nadzór żandarmów, z powodu niedotrzymywania warunku comiesięcznego meldowania się na posterunku. Osadzony w więzieniu na Zamku w Lublinie, nie przerwał działalności zawodowej i opracował koncepcję rekonstrukcji tegoż zamku i jego adaptacji do celów muzealnych. Po kilku miesiącach, podczas ewakuacji miasta, przewieziono go z grupą pięćdziesięciu sześciu więźniów do Moskwy i osadzono na Butyrkach. Pod koniec roku został zwolniony za kaucją i jako internowany ze swobodą poruszania się wyjechał do tak dobrze sobie znanego, Mińska, gdzie mieściła się siedziba Sądu Wojennego. Miał zakaz powrotu do Nałęczowa. W Mińsku nadal mieszkał jego stryj Ignacy Witkiewicz z żoną Marią z Bohdanowiczów. Janek dostał się więc pod bezpieczne skrzydła bliskiej rodziny. Żona z synkami dołączyła do męża. Janek podjął współpracę ze stryjem, znanym w Mińsku działaczem społecznym na rzecz ochrony zabytków w tym mieście. Koszczyc założył w Mińsku szkołę rzemieślniczą o profilu budowlanym i zdobniczo-użytkowym, warsztaty dla polskich chłopców-wygnańców oraz warsztaty zarobkowe dla dorosłych. Wszystkim Witkiewiczom udało się opuścić Mińsk przed wojną bolszewicką, Ignacowie zamieszkali w Warszawie, a Jankowie powrócili do Nałęczowa. W 1918 roku w Nałęczowie umarł w wieku zaledwie dziewiętnastu lat Adaś Żeromski. Jego zrozpaczoną matką Oktawią zaopiekowali się Henia i Janek. W 1922 roku Koszczyc zaprojektował i wybudował w pobliżu „Chaty” Mauzoleum Adama Żeromskiego. Oktawia mieszkała do końca swoich dni z córką i jej rodziną w Warszawie. Pochowana została na cmentarzu


318 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Mauzoleum Adama Żeromskiego w Nałęczowie z witrażem projektu Adasia Żeromskiego, proj. Jan Witkiewicz – Koszczyc 1922. Fot. Krzysztof Kwaskowski

w Bochotnicy koło Nałęczowa. „Chatę” w Nałęczowie, po śmierci Oktawii w 1928 roku, zgodnie z jej wolą przekształcono w prywatne muzeum Stefana Żeromskiego, zmarłego trzy lata wcześniej. Witkiewicz przyjmował wiele zamówień na projekty budynków mieszkalnych i użyteczności publicznej. Dlatego często wyjeżdżał i osobiście nadzorował zgodność budowy z projektem. Letnie wakacje spędzał z żoną i synami w Zakopanem w willi „Na Antołówce” ku wielkiej radości jego siostry Dziudzi i cioci Mary. W 1921 roku otrzymał zlecenie od Książęco-Biskupiego Komitetu (KBK) na projekt i budowę w Zakopanem sanatorium Uniwersytetu Jagiellońskiego dla dzieci gruźliczych. W swoim życiu zawodowym Koszczyc wykonał setki projektów, nie wszystkie jednak doczekały się realizacji, jak np.: schronisko turystyczne w Tatrach na Hali Gąsienicowej w wersji drewnianej i murowanej czy ratusz w Zakopanem. Kilkanaście obiektów jego projektu, które były w fazie realizacji, zostało bezpowrotnie zniszczonych w czasie I wojny światowej. Ojciec Janka i Dziudzi często odwiedzał rodzinę i w drodze z Kaukazu do kraju zajeżdżał do Syłgudyszek na Wileńszczyźnie, gdzie siostra Aniela, jej dzieci i wnuki spędzały lato. Córki Anieli nazywały go wujem Żanem, a młodsze pokolenie wujem Jagą. Lubił bawić się z dziećmi, często strasząc Babą Jagą i dlatego w ich pamięci, nawet do końca lat dziewięćdziesiątych XX wieku, pozostał „Wujagą”. Jan był niezwykle miły i serdeczny, włączał się do różnych inicjatyw rodzinnych. Wspólnie z siostrami Anielą i Eugenią oraz


XI. Jan Witkiewicz, jego dzieci i wnuki | 319

Uniwersytecki Szpital Ortopedyczno-Rehabilitacyjny w Zakopanem, proj. Jan Witkiewicz – Koszczyc 1921. Fot. E. Witkiewicz-Schiele, 2015

Jan Witkiewicz – Koszczyc, niezrealizowany projekt ratusza w Zakopanem


320 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Henryka Witkiewiczowa z synami na przyłapie willi „Na Antołówce”, Zakopane, 1921 /AR

Jan Witkiewicz senior, willa „Na Antołówce”, Zakopane, 1906

bratem Ignacym dofinansowywał kurację chorego brata Stanisława w Lovranie. Był skory pomagać wszystkim, jednak nie można było całkowicie na nim polegać. Myślał i działał spontanicznie, pragnąc zadowolić swoje otoczenie. Obietnice jego były często złudne i nie do końca przemyślane. Kiedy Jan bywał w Nałęczowie − pierwszy raz zdarzyło się to z okazji narodzin wnuka Janulka w 1909 roku − Oktawia Żeromska twierdziła, że Jan coś obiecuje, a potem zapomina i nie dotrzymuje słowa… Zewnętrznie często okazujący entuzjazm, w rzeczywistości był skryty. Trauma powstania styczniowego 1863 roku, którą przeżył w młodości, odcisnęła piętno na jego życiu − tak twierdziła siostra Mary zarówno o nim, jak i najstarszym bracie Wiktorze. Jan nigdy nie chciał opowiedzieć rodzinie o swoich przeżyciach z czasów powstania. Z Baku do Warszawy wrócił na stałe w czasie trwania I wojny światowej, ale jeszcze przed rewolucją 1917 roku. Majątku nie stracił, gdyż zdążył zlikwidować aktywa finansowe w Rosji. Zamieszkał w stolicy, długo chorował i tu zmarł w 1920 roku. Nikt z całej rodziny wcześniej nie domyślał się, jaką przez lata skrywał tajemnicę, która wyszła na jaw dopiero na jego pogrzebie. Do Janka, stojącego nad grobem ojca, podszedł młody mężczyzna i przedstawił się jako jego brat przyrodni. Zaskoczony taką informacją Janek całkowicie oniemiał − nieznajomy młodzieniec dodał, że ma jeszcze siostrę, ale uspokoił Janka, zapewniając, że ojciec zabezpieczył ich materialnie i mimo iż noszą nazwisko


XI. Jan Witkiewicz, jego dzieci i wnuki | 321

Henryka Witkiewiczowa z synami, Kazimierz Dolny 1923 /AR

Rafał i Janek, zabawa w polowanie, Kazimierz 1923 /AR

Rodzina Witkiewiczów – Jan, Janulek, Rafał, Henryka i mała Heniulka, 1924 /AR


322 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

po ojcu, nie będą rościli żadnych pretensji do rodziny Witkiewiczów ani nazwiska, gdyż tego sobie życzył ojciec. Sytuacja ta dla wszystkich szokująca, tłumaczy skrytość Jana wobec najbliższych. Był wdowcem i mógł ożenić się powtórnie, jednak najprawdopodobniej jego wybranką była Rosjanka, osoba niskiego stanu, obawiał się więc, że jego wybór i decyzja nie będą zaakceptowane przez rodzeństwo oraz jego pierworodne dzieci. Do dzisiaj rodzina nie poznała losów dzieci Jana Witkiewicza z drugiego związku. W 1922 roku Jan Witkiewicz − Koszczyc zaprojektował kompleks gmachów Wyższej Szkoły Handlowej (WSH), na prośbę Bolesława Miklaszewskiego (pomysłodawcy i przyszłego pierwszego rektora tej uczelni). Po dwóch latach projekt został zatwierdzony do realizacji wraz z propozycją objęcia przez Koszczyca kierownictwa robót w miejscu budowy − w 1924 roku. Bracia Rafulek i Janulek z siostrzyczką Heniulką przed ich domkiem w Warszawie przy ul. Rakowieckiej 6, 1925 /AR


XI. Jan Witkiewicz, jego dzieci i wnuki | 323

Oktawia Żeromska (od prawej), obok Henryka, Rafulek, Janek i Heniulka Witkiewiczowie. Po lewej: Konrad Chmielewski (brat przyrodni Oktawii) z żoną Sabiną, szwagierką i bratową. Ogród przy WSH, ul. Rakowiecka 6 w Warszawie, 1927 /AR

Wiązało się to z przeprowadzką Witkiewiczów z Kazimierza Dolnego do Warszawy. Właśnie w czerwcu tego roku, po trzynastu latach małżeństwa, na świat przyszła ukochana ich córka, także Henryka, nazywana Heniulką. W Warszawie Witkiewiczowie wraz z matką Heni, Oktawią Żeromską, zamieszkali pod koniec roku na terenie WSH w dawnym domku oficerskim otoczonym ogrodem. Koszczyc miał nadzorować budowę gmachów WSH (od 1933 przekształconej w Szkołę Główną Handlową), powstających na obrzeżach Pola Mokotowskiego w obrębie miasteczka uniwersyteckiego − Nowe Centrum Naukowo-Dydaktyczne Warszawy − obejmującego gmachy Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego (SGGW), Szkoły Głównej Handlowej i Instytutu Geologicznego. Mała Heniulka ochrzczona została już w Warszawie, a jej rodzicami chrzestnymi zostali ciotka Dziudzia Witkiewiczówna i Bolesław Miklaszewski. W Warszawie Koszczycowie mieli okazję widywać się ze Stanisławem Ignacym Witkiewiczem − Witkacym, który jesień i wiosnę spędzał w Warszawie u swojej żony Jadwigi z Unrugów, nazywanej Niną. Heniulka Witkiewiczówna po wielu latach opowiadała z rozbawieniem swoje przeżycia związane z pozowaniem Witkacemu do portretu. Był rok 1929, miała pięć lat. Pamiętała, że wejście na wysokie piąte piętro oficyny przy ulicy Brackiej 23 bardzo ją zmęczyło. Przystawała lub siadała na stopniach, odpoczywając. Szła z rodzicami na umówioną wizytę do wujka Stasia, aby ją sportretował.


324 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Stanisław Ignacy Witkiewicz, Henia Witkiewiczówna, pastel, Warszawa, 1929


XI. Jan Witkiewicz, jego dzieci i wnuki | 325

W czasie pozowania siedziała grzecznie i cierpliwie. Wspominała z uśmiechem, że podpowiadała Witkacemu, jakiego ma użyć koloru. Spytała najpierw: „co teraz wujek maluje?”. Kiedy odpowiedział, że „buzię”, powiedziała: „niech wujek weźmie farbę różową”, na co Witkacy: „ależ skąd, wezmę niebieską”. Oczywiście żartował, ale widząc zaniepokojenie dziewczynki pokazał portret, aby upewniła się, że jej twarz nie jest niebieska. Heniulka zapamiętała także, że cały czas był pogodny i dowcipkował, kilkakrotnie przerywał rysowanie, zabierał obraz i znikał w drugim pokoju. Tam ciocia Nina podejmowała kawą i ciastem jej rodziców. Zapewne wypijał kolejną kawę, a ich liczbę, zgodnie z obyczajem, zapisywał na pastelowym portrecie. Razem z Koszczycami, w domku na terenie Szkoły Głównej Handlowej, mieszkała Oktawia Żeromska. Cierpiała na ciężką nerwicę, która ujawniła się po silnych przeżyciach związanych z chorobą i walką o życie ukochanego syna Adama oraz z odejściem męża. Na sąsiedniej posesji SGH, w mieszkaniu profesorskim w Instytucie Geologicznym mieszkała rodzina Rabowskich. Oktawia, jak już wspomniano, często przychodziła Elwira Regulska (Lira) w otoczeniu rodziny. Od prawej: Henryka, Janek Heniulka i Rafał Witkiewiczowie, pies Dżokuś, Henio Regulski, Konrad Chmielewski z żoną Sabiną Tegazzo i jej siostrą. Nałęczów, willa „Oktawia”, 1933 /AR

Rewers fotografii, życzenia imieninowe dla Ignacego Witkiewicza (ojca Liry) wysłane do Wilna z Nałęczowa. /AR


326 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Jan Witkiewicz – Koszczyc, Projekt konkursowy nr 25 na Świątynię Opatrzności Bożej w Warszawie w 1930. Fot. Dawid Moździerz, 2015 /AR

Projekt Jana Witkiewicza – Koszczyca 1935, kościoł św. Prokopa w Błędowie. Fot. E. Witkiewicz-Schiele, 2015 /AR

Dom Ludowy w Zegrzu, zrealizowany projekt Jana Witkiewicza (Janulka), 1936 /AR


XI. Jan Witkiewicz, jego dzieci i wnuki | 327

Jan Witkiewicz (Janulek), Warszawa, 1936 /AR

Współpraca Janów Witkiewiczów (ojca i syna) przy budowie Kamiennego Dworu w Wólce Pietkowskiej, 1936 /AR

do Rabowskich, grała na fortepianie i śpiewała − pozostawiając wrażenie dziwnego zachowania. Zofia, wieloletnia przyjaciółka Heni i Ferdynand, przyjaciel Janka Witkiewicza, otaczali nieszczęsną Oktawię pełną serdeczności wyrozumiałością. Mniejsze mieszkanie, obok Koszczyców w domku oficerskim, zajmowała Elwira z Witkiewiczów Regulska (Lira), siostra stryjeczna Janka (o czym już wzmiankowano). Mogła liczyć na wsparcie kuzyna i jego rodziny. Z ostatniego roku jej życia pozostały pamiątkowe zdjęcia z Nałęczowa, gdzie spędzała czas w willi „Oktawia” w gronie rodziny i przyjaciół. W 1930 roku Koszczyc zdobył jedną z trzech równorzędnych nagród w konkursie zorganizowanym przez Sejm RP na projekt Świątyni Opatrzności Bożej na Polu Mokotowskim, gdzie również planowano powstanie dzielnicy reprezentacyjnej rządowej im. Józefa Piłsudskiego. Świątynia miała być wzniesiona na koszt państwa oraz z dobrowolnych ofiar społeczeństwa jako pomnik dziękczynny narodu za odzyskanie niepodległości. Niestety żadnego projektu nie zrealizowano z powodu niewystarczających funduszów. Natomiast budowę pięknego kościóła św. Prokopa w Błędowie koło Grójca, zaprojektowanego przez Koszczyca w 1935 roku, sfinalizowano rok przed wybuchem II wojny światowej. Synowie Witkiewiczów Jan Adam i Rafał ukończyli szkołę powszechną w Kazimierzu Dolnym, a w Warszawie uczęszczali do gimnazjum ogólnokształcącego Zgromadzenia Kupców przy ulicy Prostej. Jan Adam uzyskał dyplom na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej i był dobrze zapowiadającym się architektem. W czasie studiów współpracował z ojcem przy kilku projektach. Później tworzył samodzielnie, a jeden z jego projektów − Dom Ludowy w Zegrzu koło Warszawy − został zrealizowany w 1936 roku. Przez parę lat przed wojną pracował w magistracie w Krakowie jako inżynier architekt, projektując w Krakowskiem.


328 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Janulek z mamą i Heniulką w Zakopanem, 1937 /AR Janulek z mamą, ciocią Dziudzią i Heniulką na Gubałówce, 1937 /AR


XI. Jan Witkiewicz, jego dzieci i wnuki | 329

Karta pocztowa wysłana do Janulka przez matkę zaniepokojoną losem syna, czerwiec 1939 /AR

Jako podporucznik rezerwy został w 1939 roku powołany do wojska. Tragicznie potoczyły się dalej losy młodego architekta. Walczył na wschodzie Polski, a po zdradzieckiej napaści Rosji sowieckiej na Polskę dostał się do niewoli do obozu w Kozielsku. Dzieląc los tysięcy polskich patriotów, zamordowany przez NKWD, pochowany został w zbiorowej mogile. Rodzina długo nic nie wiedziała o jego śmierci, a jedyny jego list wysłany z obozu nie został po wojnie odnaleziony. Rafał, tak jak starszy brat, ukończył podchorążówkę rezerwy artylerii we Włodzimierzu na Wołyniu, uzyskując stopień podporucznika. W ogrodzie przy Rakowieckiej, gdzie mieszkali Witkiewiczowie, hodował gołębie pocztowe, a na co dzień towarzyszył mu wierny pies wyżeł − Dżokuś. W roku 1933 Rafał rozpoczął studia na Wydziale Rolniczym Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego (SGGW) − wybór kierunku nauki podyktowany był względami praktycznymi, a wiązał się z objęciem majątków rodzinnych Horki i Werki na Litwie. W czasie studiów odbył kilka praktyk: w 1935 roku w Stacji Doświadczalnej w Berezweczu w Wileńskiem oraz w latach 1936/37 przez 16 miesięcy, w ordynacji łańcuckiej hrabiego Alfreda Potockiego. W rodzinie zachowała się widokówka, wysłana przez Janka Witkiewicza do Łańcuta do syna Rafała, upamiętniająca uruchomienie kolejki linowej na Kasprowy Wierch w 1936 roku. „D. 17/VIII 36 Drogi Rafuśku ! Jestem sam kolejką na Kasprowym dla wypróbowania czy Mama będzie mogła bez bojaźni przestrzeni pojechać. Jestem zachwycony i będę namawiać (…). Można stąd robić wspaniałe wycieczki. Tatuś”. Rafał uzyskał na studiach absolutorium i napisał pracę dyplomową, nie zdążył jej jednak obronić, gdyż w marcu 1939 roku został zmobilizowany, a we wrześniu dostał się do niewoli niemieckiej, w której przebywał pięć i pół roku.


330 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Henryka Witkiewiczowa z córką Heniulką, Jastrzębia Góra, 1938 /AR

Heniulka Henryka i Rafał Witkiewiczowie w ogrodzie na terenie WSH, Warszawa ul. Rakowiecka 6, 1938 /AR

Oto fragment listu jego matki, pisany przed wojną: „Warszawa d. 30.IV.39 r. Najdroższy mój Rafulku ! Smutno nam tak bez Ciebie i pusto w domu. Rozumie się tem więcej wymyślam sobie pracy fizycznej, by trwać w równowadze duchowej. Róże podwiązałam i robię miski tak jak mówiłeś. Do Nałęczowa pojadę sama z Heniulką pewnie na przyszłą niedzielę. Stelefonowaliśmy się z Janulkiem, przyjedzie w poniedziałek, to już jutro wieczorem i będzie z nami przez wtorek i środę. Jeśli jego powołają to jego droga przez Warszawę, bo tu ma ubranie. (…) Dzisiaj były prześliczne pokazy lotnicze na Polu Mokotowskim. Bardzo to pięknie i groźnie wyglądało. Wolałabym jednak, by tego Hitlera diabli wzięli i byśmy mogli spokojnie pracować dla dobra naszego kraju. Kupiłam pożyczkę narodową za sto zł., a Tatuś za 200 zł. i z pensji za 480 zł., a na F.O.N. 50 zł. Heniulka chce ofiarować swój złoty medaljon po Babce Medunieckiej i 20 zł. ze swoich pieniędzy z książeczki oszczędnościowej i pośle to na ręce Pana Marszałka.(…) Rafulku mój najdroższy, trzymaj się zdrowo i nie przemęczaj swoich nóg. Czy masz konika i jakiego, czy dobry i nie narowisty? Całuję Cię mocno i czule jak kocham, do serca Cię tulę. Twoja Mama”. Za honorarium otrzymane za projekt budynków Wyższej Szkoły Handlowej Koszczyc kupił parcelę w Warszawie na Mokotowie przy ulicy Naruszewicza 20 i w 1938 roku rozpoczął budowę własnego domu z pięcioma mieszkaniami dla najbliższej rodziny.


| 331

Heniulka Witkiewiczówna, Warszawa Mokotów ul. Pilicka 8, 1940 /AR

Wiosną 1940 roku Janek, Henia i Heniulka postanowili przekształcić ogród kwiatowy wokół domku przy Rakowieckiej w ogród warzywny, aby móc wyżywić się w okresie okupacji niemieckiej. Henio Regulski, wielki miłośnik irysów, które pielęgnował w tym ogrodzie, był zrozpaczony perspektywą zlikwidowania hodowli. Witkiewiczowie postanowili przenieść swoje róże i inne rośliny na plac budowy domu przy ulicy Naruszewicza. Przy zakładaniu ogrodu warzywnego, potem przewożeniu oraz przesadzaniu roślin pomagała im Broncia Zielonka-Gębalowa. Oto fragment listu Heniulki adresowanego do brata do oflagu: „Dnia 8.IV.40 r. Najdroższy Rafciu! Twoje listy witamy z radością i cały tydzień schodzi nam na oczekiwaniu wiadomości od Ciebie! W naszym obejściu zakładamy wspólny ogród warzywny, na całym terenie WSH. Małe ogródki kwiatowe będą skasowane. Henio w rozpaczy, a my będziemy musieli swoje róże przesadzić na nasz plac przy budowie, a co się tam nie zmieści to Brońcia, gdy przyjedzie wozem z Nałęczowa po resztę swoich rzeczy, to zabierze i nasze flance, by posadzić przy kaplicy Adasia. To, że cały teren WSH uprawi się do wspólnego użytku, uważamy za bardzo racjonalne. Każdy z mieszkańców będzie miał w ten sposób zapewnione kartofle, kukurydzę, fasolę, pomidory, kapustę, ogórki i warzywa.(…) Już Tatuś i ja pracujemy w tym ogrodzie, bo razem z profesorami, dwie godziny dziennie, zasypujemy rowy, by przygotować ziemię pod orkę (…). Całuję Cię bardzo mocno jak kocham. Twoja siostra”.


332 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Od początku wojny rodzina Bronisławy Gębalowej przywoziła z Nałęczowa żywność dla Witkiewiczów, a przez całą okupację opiekowała się również „Chatą” Żeromskiego i willą „Oktawia”. Broncia, jej mąż Janek Gębala i jego brat Władek pochodzili z okolic Nałęczowa. Broncia w dzieciństwie uczyła się w „Ochronce”, ona i jej rodzina zaprzyjaźnieni byli z Henryką Rodkiewiczówną, a później z następnym pokoleniem Witkiewiczów. Okazując swoje wielkie oddanie niezwłocznie nieśli im pomoc w sytuacjach kryzysowych. Kilka listów, których fragmenty przytaczam, adresowanych do Rafała uratowało się. Rafał przechował je i wziął ze sobą, wracając w 1945 roku z niewoli. „Dnia 18.IV.40 r. Najdroższy Syneczku! Tatuś biegał dzisiaj z Heniulką i szukał mieszkania dla nas i upatrzył na tej ulicy co nasza budowa. (…) Cieszyłam się, że będę tak sobie co dzień siedzieć na balkonie i z dala patrzyłabym sobie na trotuar, kto też tam idzie? Matki serce szuka zawsze swoich dzieci, o nich myśli, serce pełne ma myśli o swoich dzieciach! Więc i ja siedząc na balkonie i widząc młodego w szarym kapeluszu marzę, że to przecie mój Rafał idzie do nas. Nie wiem jakim sposobem, ale to on, to jego ruchy, to jego krok. I serce drży z radości i czułości, choć rozum wie, że nie, że to jeszcze nie Rafał. A gdy idzie w brązowym kapeluszu to przecie Janulek. Pewnie skręci do małego domu, bo nie wie, że teraz już nie tam mieszkamy, bo przecież listu żadnego od nas nie otrzymał. Ale i ten też to obcy chłopiec, to nie mój Janulek! Chwilkę tylko mogę tak serce łudzić, ale i ta chwilka jest dla niego ukojeniem za tyle goryczy i tęsknoty! Tu jest ten chodnik, po którym szli moi synkowie do domu – a tam gdzieś będą nowe kąty. No, ale cóż robić i tak żyjemy swoim wewnętrznym życiem i z tego czerKarta pocztowa adresowana do Rafała Witkiewicza do oflagu, wysłana przez ojca i siostrę, 1940 /AR


XI. Jan Witkiewicz, jego dzieci i wnuki | 333

piemy siłę do przetrwania.(…) Rozumie się pisz jak zwykle, bo listonosz w razie naszego przeniesienia się będzie uprzedzony i zaniesie listy do Wujaszka Bolka. (…) Całuję Cię Kochany mocno, mocno i do serca tulę. Twoja Mama”. (Wujaszek Bolek to Bolesław Miklaszewski). Kiedy na początku maja 1940 roku Witkiewiczowie postanowili przenieść się do wynajętego mieszkania przy ulicy Pilickiej 8, które znajdowało się w kamienicy położonej naprzeciwko budującego się domu przy Naruszewicza, Henia Witkiewiczowa czuła się już bardzo źle, a brakowało lekarstw. Od lat chorowała na chorobę wieńcową. Wybuch wojny, lęk o synów, wysiłek związany z przeprowadzką, spowodowały utratę sił i śmierć w męczarni duszenia się. Zmarła na rękach ukochanej córki, która mimo młodego wieku, miała 16 lat, dzielnie stawiła czoło tak trudnemu doświadczeniu. Wśród listów, które po wojnie przywiózł Rafał z oflagu, była kartka od ojca i Heniulki zawiadamiająca o śmierci matki: „Najdroższy nasz syneczku! Już ta Matuśka Twoja, nasza najdroższa odeszła od nas na zawsze. Zostaliśmy sami z Heniuleczką i musimy do Ciebie z boleścią napisać. A Janulek nie będzie wiedział. Angina pectoris zabrała Ją po bardzo ciężkich cierpieniach. Zasnęła w piątek 7-ego b.m. o g. 10.30 rano, w sobotę wieczorem była exportacja na Powązki, a dziś 11.00 we wtorek pogrzeb. Wracając z niego w skrzynce do listów znaleźliśmy Twój list i tę kartkę. Z rozpaczą tulę Cię do serca Twój Tatuś. Tulę się do Ciebie najdroższy braciszku we wspólnym bólu. Twoja siostrzyczka”. Krótki list z bardzo bolesną wiadomością napisany został na kartce – druku, częściowo wypełnionym i przysłanym wcześniej przez Rafała z oflagu. Zawiadomienie o śmierci Henryki Witkiewiczowej, 1940 /AR


334 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Heniulka Witkiewiczówna ukończyła Szkołę Jadwigi Kowalczykówny i Jadwigi Jawurkówny na Wiejskiej w Warszawie, maturę zdawała w czasie okupacji na tajnych kompletach. Zaprzysiężona została do Armii Krajowej po ukończeniu kursów obchodzenia się z bronią i ćwiczeniach na spostrzegawczość, tak potrzebną łączniczkom. Po latach opowiadała, że w czasie okupacji zajmowała się dzieckiem sąsiadów, żeby trochę zarobić. W pobliskim sklepie wpisano ją na listę zatrudnionych, choć w rzeczywistości prawie tam nie pracowała, jedynie na krótko wpadała do sklepu i przyklejała kartki żywnościowe. Uczęszczała do szkoły zawodowej na kursy szycia. W domu pomagała w zdobywaniu jedzenia i gotowaniu. Działając w konspiracji przenosiła ulotki. Któregoś dnia jechała tramwajem Marszałkowską i nagle wszystkie tramwaje zatrzymały się. Wokoło było pełno Niemców wrzeszczących: raus, raus! Nie tylko nikt nie wysiadł, ale wszyscy pasażerowie cofnęli się do środka. Jedyna Henia jak zahipnotyzowana wysiadła z tramwaju i spokojnie skierowała się na chodnik. Jeden z Niemców, młody chłopak, wodził za nią karabinem, a ona patrząc na niego weszła w ulicę Wspólną. Torbę miała pełną ulotek. Niemiec prawdopodobnie wziął ją za Niemkę. Wszystkich pasażerów wygoniono potem z tramwajów na róg Marszałkowskiej i Alej Jerozolimskich, a następnie rewidowano. Henia wierzyła, że to jej ukochana mamusia wybawiła ją z niebezpieczeństwa i być może uratowała życie. Innym razem jechała tramwajem i motorniczy nie zatrzymał się na przystanku, nawet przyspieszył stukając i dzwoniąc jakby wagon był zepsuty. Niektórzy pasażerowie krzyczeli, niezadowoleni. Okazało się, że na przystanku stał szpaler Niemców. Tramwaj pędził w dzikim tempie i zatrzymał się dalej, gdzie było bezpiecznie. Henia przenosiła już wtedy broń. Gdy wybuchło powstanie warszawskie nie zdążyła dotrzeć na zbiórkę w Śródmieściu. Za późno dotarł rozkaz na Mokotów. Dołączyła z koleżanką do oddziału przy BGK (Bank Gospodarstwa Krajowego). Miała przydzielone placówki, gdzie znajdowali się Niemcy i musiała jako łączniczka z dwoma młodszymi chłopakami pilnować, aby Niemcy nie wydostali się. Głównie ukrywała się w piwnicach, ale trzeba było przemieszczać się i przenosić meldunki. Widziała jak na podwórzu zginęło kilku oficerów powstańczych, rozerwanych rakietą. Jakaś Niemka przez okno dawała znaki Niemcom, gdzie mają celować wyrzutnię. Na ulicy Nowogrodzkiej na skutek wybuchu Henia została odrzucona w zwał gruzu. Straciła przytomność, ale dzielna koleżanka, sama ranna w nogę, wciągnęła ją do bramy. Henia na jakiś czas straciła też słuch, była poturbowana, a jej ubranie wyglądało jakby ktoś je pociął nożyczkami. Po tygodniu doszła do siebie. Byli głodni, nie mieli co jeść. Koledzy chodzili po ziarno do browaru Haberbusch i Schiele, krótko gotowali i jedli półsurowe, a było to ich jedyne pożywienie. Później Henia przeszła do Zgrupowania „Radosław”, gdzie była sprawniejsza organizacja i lepiej wytyczone zadania. Nie siedziała w piwnicach, biegała na dłuższych odcinkach przekazując informacje i rozkazy oraz przeprowadzając powstańców. Była zręczna i sprytna, miała wyczucie, więc wszyscy mówili, że dobrze z nią iść, bo jej się kule nie


| 335

Heniulka z ojcem Janem Witkiewiczem w drodze na cmentarz Powązkowski, Warszawa, 1940 /AR

imają. Jeden z oficerów zabronił Heni biegać w pozycji wyprostowanej, powiedział, że niepotrzebnie się naraża, cały czas przecież trwał silny niemiecki ostrzał. Potem Henia musiała poruszać się na czworakach. Na ogół nie nosiła broni, tylko rozkazy w chlebaku, ale zdarzało się, że musiała przenieść karabin do naprawy i czyszczenia. Niektórzy młodzi kilkunastoletni powstańcy nie umieli obchodzić się z bronią i rzucali na przykład karabin lufą do piasku. Henia otrzymała rozkaz od majora, że ma pilnować tych chłopaków. W oddziale był cichociemny, zrzucony z Anglii, który prowadził warsztat naprawy broni. Henia pełniła także dyżury nocne przy odbieraniu powstańców z kanałów. Czatowała cichutko przy włazie na Brackiej, wokoło było tak ciemno, że wszystko wykonywano po omacku. Należało zachować absolutną ciszę, aby nie sprowokować niemieckiego ostrzału. Niektórzy powstańcy byli ranni, trzeba było wszystkich odprowadzić do ruin domów, gdzie było bezpieczniej. Innym razem oddelegowana została do pomocy w przeniesieniu bardzo ciężkiej broni pancernej pod budynek YMCA, który powstańcy mieli zdobyć. Razem z Henią poszła jej koleżanka Anka, a działo niósł kolega atletycznej postury. Musieli przejść kolejno przez odkryty teren Instytutu Głuchoniemych przy placu Trzech Krzyży. Henia czekała w oranżerii razem z kilkoma żołnierzami i oficerem. Niestety Niemcy ostrzelali kolegę i Ankę. Henia dobiegła do nich, a on śmiertelnie ranny w brzuch zdołał tylko powiedzieć, żeby Anka pobiegła z bronią dalej. Lekko ranna łączniczka Anna doniosła broń pancerną


336 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Grób Stanisława Witkiewicza – krzyż żmudzki projektu Jana Witkiewicza – Koszczyca z 1945, na Pęksowym Brzyzku w Zakopanem. Fot. E. Witkiewicz-Schiele, 2015

i gmach YMCA został zdobyty. Henia prowadziła potem grupę z powrotem do siedziby. Była bardzo dumna, gdy oficer zwrócił się do niej, żeby biegła pierwsza, a on będzie na końcu grupy. Nie łatwo było przeprowadzić wszystkich bezpiecznie. Należało poczekać na absolutną ciemność i biec pomiędzy jednym a drugim ostrzałem. Udało się, a kiedy zaczęło szarzeć zobaczyli pole pomidorów, przemieszczali się akurat przez ogród, gdzie znajdowały się pawilony ogrodnicze. Wszyscy jak na komendę padli plackiem w te pomidory i zaczęli łapczywie jeść. Porucznik zwymyślał młodzież, krzycząc, że ten teren jest pod obstrzałem. Kiedy wrócili do oddziału, oficerowie patrzyli na nich przerażeni, gdyż poplamieni pomidorami wyglądali jak skąpani we krwi. Zadaniem Heni było również nocne dyżurowanie przy zrzutach. Po latach wspominała: „Była czarna noc, nic nie było widać tylko słychać jak spadał zrzut. Od razu po odgłosie mogłam rozpoznać, czy spadło jedzenie, czy broń. Jak spadało jedzenie, mieszkańcy pochowani w piwnicach wypełzali i zabierali pakunek. Ale Niemcy także czatowali na zrzuty i strzelali do dyżurujących powstańców i cywili”. Po kapitulacji Henia wraz z całym oddziałem została wzięta do niewoli. Wieziono wszystkich bydlęcymi wagonami do Niemiec. Początkowo zatrzymali się w stalagu i oflagu Sandbostel. Siedzieli tam polscy podchorążacy z wojny obronnej 1939 roku, warunki sanitarne były strasznie prymitywne, chociaż Niemcy starali się szanować wynegocjowane przy kapitulacji prawa kombatanckie. Powstańcy warszawscy zostali podzieleni, chłopcy pojechali gdzie indziej, a dziewczęta trafiły do obozu karnego w Oberlangen, położonego na torfowiskach, kilka kilometrów od granicy z Holandią. Cały obóz był ogrodzony i strzeżony przez strażników na wieżach, a wewnątrz znajdowały się baraki. W obozie Henia zachorowała na ciężkie zapalenie płuc, leków nie było. Na szczęście wkrótce przyszło wyzwolenie.


XI. Jan Witkiewicz, jego dzieci i wnuki | 337

Żołnierze dywizji generała Maczka, którzy pierwsi dotarli do granicy i czekali na Anglików, dowiedzieli się, że w Oberlangen jest obóz, w którym mówią po polsku. Pięciu z nich poprosiło dowódcę o czołg i przejechali granicę docierając do obozu. Gestapowcy uciekli, obóz oswobodzono. Henia zapamiętała tylko lufę czołgu przejeżdżającego przed oknem szpitala, w którym leżała. Potem straciła przytomność. Kiedy ją odzyskała, na stoliku obok łóżka stało mleko, butelka soku i kasza. Leczona antybiotykiem przez polskiego lekarza została uratowana. Łączniczki i sanitariuszki Armii Krajowej otrzymały mundury, w któJ. Witkiewicz, Exlibris /AR rych odbyły zwycięską defiladę. Henia, mimo osłabienia, defilowała dumnie jako prawoskrzydłowa – była to jej stała, odpowiedzialna pozycja na wszystkich dotychczasowych defiladach, jeszcze w harcerstwie. Po jakimś czasie dziewczęta wysłano do Anglii i Francji. Henia dostała się do Anglii. Na kursie musztry maszerowała tam jako lewoskrzydłowa. Zaczęła pracować w WAF-ie na lotnisku, była kreślarką, wiedza kreślarska, którą w czasie okupacji przekazał jej ojciec, bardzo się wtedy przydała. W Anglii kopiowała na woskówkach części samolotów. Lotnisko obsadzone było tylko przez Polaków. Z Anglii Henia zatelefonowała do Krakowa, do zaprzyjaźnionych z jej ojcem i ciocią Dziudzią, Axentowiczów, aby dowiedzieć się co się dzieje z najbliższą rodziną. Okazało się, że ciocia Dziudzia zatrzymała się u nich w drodze do Zakopanego do „Witkiewiczówki”. Radość była wielka, że Henia żyje i ma się dobrze − od razu zawiadomiono tatę Heni, który czasowo przebywał u znajomego w Szreniawie pod Krakowem, a ciotka wysłała z Krakowa do Anglii wędzony boczek dla bratanicy. Henia do Polski wróciła statkiem w 1946 roku − kochany tatuś czekał na nią w porcie w Gdańsku i zawiezieni samochodem znajomego wrócili do Warszawy. Ojciec Heni rok wcześniej, wypoczywając po przejściach wojennych wraz z siostrą Dziudzią w „Witkiewiczówce” w Zakopanem, uczestniczył w uroczystości zawarcia sakramentu małżeństwa swego syna Rafała z Heleną Rabowską. Tej wiosny, 1945 roku, wykonał projekt nowego drewnianego krzyża żmudzkiego − „smutkalis” na grób stryja Stanisława na cmentarzu w Zakopanem na Pęksowym Brzyzku. Poprzedni krzyż jego projektu z 1921 roku uległ zniszczeniu.


338 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Zofia Rabowska, „Witkiewiczówka”, akwarela, ok. 1950 /AR


| 339

XII. WILLA „NA ANTOŁÓWCE” − „WITKIEWICZÓWKA” Potoczna nazwa „Antołówka” dla willi „Na Antołówce” istniała do 1934 roku, później willa przyjęła nazwę „Witkiewiczówka”. Cała posiadłość docelowo przeznaczona była dla córki Jana Witkiewicza, Marii Witkiewiczówny − Dziudzi jako posag zabezpieczający jej przyszłość. Ciocia Mary Witkiewiczówna wraz z bratanicą zasiadła „Na Antołówce” w 1904 roku niczym cesarzowa na tronie. Cieszyła się dużym szacunkiem i uznaniem wśród krewnych, przyjaciół i znajomych. Stała się kontynuatorką tradycji patriotycznych, przekazanych przez matkę Elwirę z Szemiotów Witkiewiczową, z którą była związana emocjonalnie i opiekowała się do ostatnich chwil jej życia. Po śmierci Elwiry to właśnie Mary uważana była, szczególnie przez jej ukochanego brata Stanisława, za głowę rodziny Witkiewiczów. Do niej spływały wszystkie informacje o rodzinie, gdyż dwie starsze zamężne siostry, Elwira i Barbara, mieszkały w majątkach na Litwie, skąd prawie się nie ruszały. Willa „Na Antołówce”, ok. 1906


340 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Mary i Dziudzia Witkiewiczówny w willi „Na Antołówce”, ok. 1905 Jan Witkiewicz – Koszczyc i Maria Witkiewiczówna (Dziudzia), willa „Na Antołówce”, Zakopane. Fot. Stanisław Ignacy Witkiewicz, ok. 1906


XII. Willa „Na Anto łówce” − „Witkiewiczówka” | 341

Dziudzia i Mary Witkiewiczówny we Francji, ok. 1905

Dziudzia i Mary we Włoszech, ok. 1906


342 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Popiersie wykonane przez Marię Witkiewiczównę w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, ok. 1907

Maria Witkiewiczówna schowana za swoją rzeźbą, pracownia rzeźbiarska w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, ok. 1907

Mary, która obdarzała Stanisława (Stacha) szczególną miłością, podziwem i uwielbieniem − nazywając go Aniołem − po osiedleniu się w Zakopanem mogła cieszyć się bliskim obcowaniem z bratem. Gdy stan zdrowia Stacha pogarszał się, czuwała przy nim i otaczała troskliwą opieką. Sama cierpiała na silną newralgię, a ulgę w bólu przynosiły jej zbawienne kuracje kąpielowe, z których korzystała za granicą. Dwie Marie Witkiewiczówny kilkakrotnie spędzały okresy jesienno-zimowe i wczesnowiosenne we Francji w pensjonacie madame Dygat w Paryżu przy ulicy d’Assas 76, gdzie mieszkały od października do maja następnego roku. Dziudzia w Paryżu kształciła się w sztuce rzeźby w Ecole des Beaux Arts (Szkoła Sztuk Pięknych). Bardzo utalentowana artystycznie młoda rzeźbiarka uczyła się również w Krakowie, korzystając z prywatnych lekcji udzielanych przez profesorów w pracowni Akademii Sztuk Pięknych. Nauka na większości uczelni w kraju była w owym czasie niedostępna dla kobiet.


XII. Willa „Na Anto łówce” − „Witkiewiczówka” | 343

Józef Piłsudski, 1915

Brat Albert – Adam Chmielowski, ok. 1910

Stanisław Witkiewicz, Lovrana, ok. 1912

Pensjonariusze na Antołówkę przybywali jedynie w sezonie letnim, dlatego Mary i Dziudzia mogły w innych porach roku podróżować, a Dziudzia kształcić się. W willi „Na Antołówce”, oprócz pensjonariuszy, bywała rodzina Witkiewiczów oraz znamienici goście, jak Józef Piłsudski i Brat Albert. Brata Alberta Mary Witkiewiczówna spotkała w Zakopanem w lipcu 1902 roku, po dwudziestu latach od ostatniego z nim kontaktu w Warszawie. Gdy zamieszkała na Antołówce, odwiedzał ją czasami, a od wyjazdu Stanisława do Lovrany w 1908 roku przyjeżdżał częściej, żeby dowiadywać się o przyjaciela. Stanisław Witkiewicz i Adam Chmielowski spotkali się w Zakopanem po latach rozstania. Chmielowski był już Bratem Albertem. Ten artysta malarz po 1880 roku porzucił sztukę na zawsze na rzecz działalności charytatywnej. Założył podwójne zgromadzenie tercjarzy i tercjanek św. Franciszka z Asyżu. Zgromadzenie tercjańskie albertynów miało siedzibę również w Zakopanem − na Kalatówkach. Mary napisała wzruszające wspomnienie o Bracie Albercie, który zmarł rok po Stanisławie − wzajemnych relacjach dwóch dawnych przyjaciół oraz łączącym ich szacunku i miłości. Witkiewicz cenił przyjaciela za nadzwyczajną dobroć serca i wzniosłą postawę moralną. Oto kilka fragmentów wspomnień Mary Witkiewiczówny o Bracie Albercie, (Adam Chmielowski Brat Albert. Kraków 1933): „Po długim rozstaniu Witkiewicz z Chmielowskim spotkali się już w odmiennej fazie (…). Gdy się widywali i to często − mówili o sztuce i malarstwie (…), ale po godzinie takiej rozmowy zrywał się i krzyczał (…) to nie moja rzecz


344 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

o tem mówić, lepiej ci przyniosę książeczkę o cudach, jakie się dokonywają w Lourdes. Tu masz różaniec, żebyś odmawiał Zdrowaśki. Przyjaciel brał go w objęcia, oddawał mu różaniec i książkę o cudach w Lourdes i mówił: Bracie, ja mam inne roboty i myśli w głowie, woła mnie styl zakopiański, woła kościół, którego urządzenie mnie powierzono, wołają mnie ludzie o książki o Kossaku, o Matejce, o ołtarz z Tatr, a tyle tej młodzieży z gruźlicą najechało do Zakopanego, trzeba mi im radzić, gdzie i jak i za co mają się leczyć, trzeba ich pocieszać, trzeba i na Kalatówki pojechać, zawieźć zakonnikom chleba, cukru, herbaty, widzisz tyle roboty, a ty mi każesz różaniec odmawiać. Milkł brat Albert i myślał i mówił: Tyś też ewangelista głoś swoje. A kiedy mu Witkiewicz przeczytał przetłumaczone na gwarę góralską kwiatki św. Franciszka, tak był nimi zachwycony, przebaczył, że nie odmawia pacierza. (…) Te dwa życia tak były ze sobą związane silnie, duchowo, że mówiąc o jednym, nie można nie wspomnieć o drugim (…) Wspomnienie moje piszę szczerze i myślę, że to nie ujmie czci tak wielkiego świętego − znowu wracam do powiedzenia, że największy cud, jaki się nad nim dokonał, to właśnie ten, że człowiek świecki z pochodzenia i wychowania, który przez to powinien był zostać na drodze wygodnego życia, kierowany wyższą siłą wszystko rzuca, żeby służyć Bogu w najwznioślejszym znaczeniu, bo niszczy w sobie wszystko co było przyziemne, a oddaje siebie tym, których Chrystus najbardziej ukochał − maluczkim. Na tej właśnie zasadzie wolno Go nazywać świętym”. Od lewej siostry: Maria (Mary) i Eugenia (Żeni) Witkiewiczówny, ich bratanica Dziudzia Witkiewiczówna, willa „Na Antołówce”, 1905


XII. Willa „Na Anto łówce” − „Witkiewiczówka” | 345

Od lewej: Maria Witkiewiczówna, Maria Witkiewiczowa, Elwira (Lira) Regulska, Dziudzia Witkiewiczówna i Stanisław Ignacy Witkiewicz, willa „Na Antołówce”, Zakopane, 1906

Od lewej: Maria Witkiewiczówna (Mary), Jan Witkiewicz, Maria Witkiewiczówna (Dziudzia) i Elwira z Witkiewiczów Regulska (Lira), willa „Na Antołówce”, Zakopane, 1906


346 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Stanisław Witkiewicz z synem bratanicy – Henrykiem Regulskim, willa „Na Antołówce”, Zakopane, 1906

Henio Regulski, 1906 /AR

Od lewej: Maria Witkiewiczówna (Dziudzia), Elwira z Witkiewiczów Regulska (Lira), Maria Witkiewiczówna (Mary) i Jan Witkiewicz, willa „Na Antołówce”, Zakopane, 1905


XII. Willa „Na Anto łówce” − „Witkiewiczówka” | 347

Elwira z Witkiewiczów Regulska z synem Heniem i opiekunką, Zakopane, 1906

Przed I wojną światową do Zakopanego zjeżdżała rodzina Witkiewiczów z różnych stron kraju. Do willi „Na Antołówkę” przybywały − Ada (Jadwiga) Żukowska z Jałowieckich z córkami Kuką (Jadwigą) i Lulą (Teresą), siostra Ady Aniela (Ancik) Belinowa. Jakiś czas mieszkała Dziunia (Władysława) Jagminówna, również Janina z Witkiewiczów Miklaszewska z córkami Janulą i Anielą, często bywała Jadwiga Matusewiczówna, siostrzenica Mary. Z Kaukazu przyjeżdżał Jan Witkiewicz. Gościła także Elwira z Witkiewiczów Regulska (Lira) z synem Heniem. W odwiedziny przychodzili Stanisław Witkiewicz, żona Maria i Stanisław Ignacy – Staś. Szczęśliwie pozostały fotografie dokumentujące radosne chwile spędzone w bliskim gronie rodzinnym. W następnym pokoleniu krążyła prześmiewcza opinia o córce Wiktora Witkiewicza, Helenie primo voto Orłowskiej, secundo voto Mokrzyckiej. W 1914 roku „Na Antołówce” przebywała z malutką córeczką Jadwigą. Niemowlę cały czas niańczyła jedenastoletnia Janula Miklaszewska. Któraś z ciotek stwierdziła wtedy z oburzeniem, że Helena w ogóle nie pamięta, że urodziła dziecko. Helena Mokrzycka, inteligentna, ładna i z dużym wdziękiem, była ulubienicą Mary. Ona i jej mąż Gustaw Mokrzycki w 1936 roku pomogli ciotce Mary w wydaniu jej wspomnień o Stanisławie Witkiewiczu. W czasie II wojny światowej Mokrzyccy znaleźli się w USA, gdzie Gustaw zginął w wypadku. O Helenie słuch zaginął, a wraz z nią przepadł za oceanem oryginalny sygnet rodowy, który nosił jej ojciec Wiktor jako najstarszy syn Witkiewiczów. Córka Heleny, Jadwiga Orłowska była lekarzem i mieszkała w Polsce,. Ciotka Mary, Dziudzia, a także Witkacy utrzymywali przyjacielskie stosunki z dalszą rodziną, spowinowaconą i spokrewnioną z bratem przyrodnim Ignacego Witkiewicza


348 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Aniela (Ancik) Jałowiecka, „Na Antołówce”, ok. 1906


| 349

Od lewej: Stanisław Ignacy Witkiewicz, Jadwiga Matusewiczówna i Tymon Niesiołowski, NN Zaimprowizowana scenka na przyłapie willi „Na Antołówce”, ok. 1910

− Cezarym Narbuttem, którego córka poprzez małżeństwo skoligaciła się z rodem Szuksztów z Medyngian. Oni z kolei spokrewnieni byli z rodziną Underowiczów. Krystyna Underowiczówna była żoną Janusza Jagmina (wnuka Elwiry z Witkiewiczów Jagminowej). Jej siostra Karolina Underowiczówna (Lola), piękna i bogata duchowo dziewczyna chorowała na gruźlicę. Mieszkała jakiś czas w willi „Na Antołówce”, niestety później w młodym wieku zmarła. W jej rodzinie pozostał portret pastelowy namalowany przez Witkacego. Kuzynki Witkacego, Eugenia i Krystyna Szukszcianki, z którymi miał wspólną prababkę Justynę Mikucką, często spędzały wakacje w Zakopanem.


350 | Nie tylko Witkiewiczowie |

S. I. Witkiewicz, Krystyna Szukszcianka, pastel, 1929 Dziudzia i ciotka Mary Witkiewiczówny – „Na Antołówce”, 1907

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Krystyna Szukszcianka wspominała, że namawiała kuzynki, aby przyjeżdżały do Zakopanego i chodziły do Stasia zamawiać portrety. Chciała w ten sposób wesprzeć finansowo Witkacego. Szukszcianki, miłe i wesołe dziewczęta, młodsze od Stasia o dziesięć lat, pozostawały z nim w dobrych rodzinnych i przyjacielskich relacjach. Witkacy odwzajemniał się serdecznością. Również Mary i Dziudzia bardzo lubiły ich towarzystwo. Z biegiem lat willa „Na Antołówce” zaczęła pełnić rolę gniazda rodzinnego Witkiewiczów, jak niegdyś nieodżałowany Poszawsz, a później „utracony raj” w Urdominie. Dziudzia miała pracownię rzeźbiarską „Na Antołówce”, usytuowaną w pokoju na poddaszu, doświetloną od strony zachodniej oknem dachowym. Wykonywała z gipsu popiersia, głowy i płasko-


XII. Willa „Na Anto łówce” − „Witkiewiczówka” | 351

Dziudzia Witkiewiczówna w salonie willi „Na Antołówce”, ok. 1909

Dziudzia „Na Antołówce”, ok. 1908

Mary Witkiewiczówna w salonie willi „Na Antołówce”, 1908


352 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Maria Witkiewiczówna (Dziudzia), Autoportret, ok. 1910

Pracownia rzeźbiarska Marii Witkiewiczówny (Dziudzi) na poddaszu „Witkiewiczówki", Zakopane, ok. 1937

Dziudzia Witkiewiczówna, „Na Antołówce”, ok. 1910

Popiersie Jadwigi (Ady) z Jałowieckich Żukowskiej. Fot. Wanda Regulska, 1962

rzeźby doskonale oddające podobieństwo osób portretowanych. Była również autorką portretu ojca Jana Witkiewicza na jego grób. Dziudzia wyszywała też, przez siebie zaprojektowane, stylizowane ludowe wzory na strojach, obrusach, narzutach, zasłonach, okładkach do książek i innych przedmiotach. Hafty wykonane przez nią charakteryzowały się również bogatą ornamentyką góralską. Haftowane na płótnie i grubym suknie ubiory prezentowała wraz z siostrą stryjeczną Lirą, a uwieczniał to na szklanych negatywach Stanisław Ignacy – ich brat stryjeczny. Fotografował kuzynki w różnych ujęciach, sam też chętnie pozował do zdjęć.


XII. Willa „Na Anto łówce” − „Witkiewiczówka” | 353

Maria Witkiewiczówna, gipsowa płaskorzeźba dziewczyny

Maria (Dziudzia) Witkiewiczówna, postać kobieca, odlew gipsowy


354 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Elwira (Lira) Regulska w haftach Dziudzi, „Na Antołówce”. Fot. S.I. Witkiewicz, 1906


XII. Willa „Na Anto łówce” − „Witkiewiczówka” | 355

Elwira (Lira) Regulska w haftach Dziudzi, „Na Antołówce”, fot. S.I. Witkiewicz, 1906

Maria Witkiewiczówna (Dziudzia) i Stanisąaw Ignacy Witkiewicz na przyłapie willi „Na Antołówce”, 1906

Dziudzia prezentuje strój ze swoimi haftami, willa „Na Antołówce”, 1906

Do pensjonatu „Na Antołówkę” przyjeżdżała Irena Solska-Grosserowa wraz z chorą córką Anną − w 1911 roku na dłuższy pobyt. Solska przyjaźniła się z Dziudzią, która uwieczniła tę wielką aktorkę dramatyczną, rzeźbiąc jej popiersie i wykonując maskę twarzy. (Popiersie przetrwało zawieruchę historii i znajduje się obecnie w Muzeum Teatralnym w Warszawie, natomiast maska potłukła się). Rzeźby Marii Witkiewiczówny (Dziudzi) w pracowni, „Witkiewiczówka”, Zakopane. Fot. Wanda Regulska, 1948

Maria Witkiewiczówna, Popiersie Ireny Solskiej, „Na Antołówce”, ok. 1911


356 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Dziudzia Witkiewiczówna w jej pracowni rzeźbiarskiej w willi „Na Antołówce”, ok. 1908

Pasją Dziudzi było również wytłaczanie skór w zaprojektowane przez siebie wzory i wykonywanie z nich między innymi opraw do książek autorstwa stryja Stanisława, ich pierwsze strony ozdabiała rysunkami. Lubiła malować kwiaty oraz projektować i wykonywać okolicznościowe ozdoby. Kilka przykładów jej różnorodnych prac, pieczołowicie przechowywanych przez rodzinę, znajduje się wśród pamiątek Witkiewiczów. Prace Marii Witkiewiczówny (Dziudzi): ozdoby pierwszych stron i okładki z wytłoczonej skóry do książek napisanych przez Stanisława Witkiewicza, wyszywana okładka z sukna, olejny obraz (kwiaty), 1905-1930 /AR


XII. Willa „Na Anto łówce” − „Witkiewiczówka” | 357

Maria Witkiewiczówna (Dziudzia), willa „Na Antołówce”. Fot. S.I. Witkiewicz, ok. 1910 Maria Witkiewiczówna (Dziudzia), willa na „Antołówce”, ok. 1910

Elwira z Witkiewiczów Regulska (Lira), willa „Na Antołówce”. Fot. S.I. Witkiewicz, ok. 1910 Eugenia Witkiewiczówna – Żeni willa na „Antołówce”, ok. 1910


358 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Niejednokrotnie zdarzało się, że rodzina, która przyjeżdżała do Mary i Dziudzi zmuszona była mieszkać w samym Zakopanem, gdyż szczególnie wiosną po roztopach nie dało się wjechać pod górę na Antołówkę, dorożki bowiem grzęzły w błocie. W tamtych jeszcze czasach Zakopane było letnią stolicą Tatr. Pensjonariusze zjeżdżali więc do willi latem. Zazwyczaj były to osoby polecone lub zaprzyjaźnione, tak zwani stali bywalcy. Mary Witkiewiczówna panicznie bała się przyjmować chorych na gruźlicę. Raz zdarzyło się, że ktoś polecił studenta, który kaszlał. Mary zrobiła awanturę, że przysłano jej suchotnika. Udobruchała się, gdy została przekonana, że chłopak był już po kuracji zdrowotnej. W jej pamięci pozostał na zawsze żal po ukochanym bracie Stachu, który w młodości zapadł na gruźlicę.

Mary Witkiewiczówna i Stanisław Witkiewicz, Lovrana, 1914 Bogato ilustrowana książka o Janie Matejce, napisana przez Stanisława Witkiewicza, 1908 „Merusi i Dziudzi (Niusi, Kizi) Anioł –Stryjek”. Lovrana, Maj, 1913

Rodzeństwo Maria i Stanisław Witkiewiczowie i Stanisław Ignacy Witkiewicz, Lovrana, 1914


XII. Willa „Na Anto łówce” − „Witkiewiczówka” | 359

Stróżówka i zabudowania gospodarcze przy willi „Na Antołówce”, 1905

Maria Witkiewiczówna (Dziudzia), Zakopane, 1913

Dziudzia Witkiewiczówna (Dziudzia), Antołówka, ok. 1913


360 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Stanisław Ignacy Witkiewicz, Dziudzia Witkiewiczówna, pastel, ok. 1918


XII. Willa „Na Anto łówce” − „Witkiewiczówka” | 361

W 1921 roku w czasie bardzo śnieżnej zimy wybuchł pożar − zaczęła palić się stróżówka i zabudowania gospodarcze, znajdujące się w bliskim sąsiedztwie willi. W pensjonacie mieszkał w tym czasie zaprzyjaźniony od kilkudziesięciu lat z Witkiewiczami Ferdynand Rabowski, geolog, który powrócił ze Szwajcarii z żoną Zofią z Beków i córkami: dziewięcioletnią Zosią i trzyletnią Heleną. Ferdynand zorganizował akcję gaszenia pożaru. Do wykopanego przez niego rowu spływał topniejący od żaru śnieg i tą wodą wszyscy polewali dach stróżówki i willę. Zabudowania spaliły się do połowy, ale dzięki pomysłowości Rabowskiego willa ocalała. Przybyła na miejsce straż ogniowa, wezwana przez Anielkę Miklaszewską, niewiele już miała do roboty. Mary i Dziudzia pozostały dozgonnie wdzięczne Ferdynandowi za uratowanie ich domu. Jak okazało się po latach, to Witkiewiczowskie siedlisko stało się letnią przystanią dla córki Ferdynanda, Heleny, jej męża i ich trojga dzieci. Po I wojnie światowej w willi „Na Antołówce” pojawiała się częściej Eugenia Witkiewiczówna − Żeni, najmłodsza siostra Mary. Przyjeżdżały również następne pokolenia, czyli wnuki, jak nazywała je Mary − Janula i Aniela z matką Janiną Miklaszewską oraz ich kuzyn Henio Regulski już student. Podczas któregoś spotkania rodzinno-towarzyskiego „Na Antołówce” wciąż atrakcyjna Helena Mokrzycka była w szalonych pretensjach. Henio, młodszy od niej o jedno pokolenie, ale wiekiem niewiele, zakpił sobie mówiąc do niej głośno: „wiesz, chyba pora, żebym zaczął mówić ci ciociu”. Mary Witkiewiczówna, Janula Miklaszewska, Jadwiga Matusewiczówna, Dziudzia, NN, willa „Na Antołówce”, Zakopane, ok. 1930


362 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Dziudzia, Mary, Żeni, stoi Jadzia Orłowska córka Heleny z Witkiewiczów 1v. Orłowskiej, 2v. Mokrzyckiej, willa „Na Antołówce”, Zakopane, ok. 1926

Nadal chętnie odwiedzała dwie Marie Jadwiga Matusewiczówna. Również Janek Witkiewicz z żoną i synami, Janulkiem i Rafulkiem spędzali letnie wakacje u ukochanej cioci i siostry. Od 1934 roku w willi zamieszkał Stanisław Ignacy Witkiewicz − Witkacy. Płacił ciotce i Dziudzi za pokój południowo-wschodni, w którym założył „firmę portretową”. Od tego roku willa „Na Antołówce” zmieniła nazwę na „Witkiewiczówka”. W bezpośrednich kontaktach i prawie codziennej konfrontacji wzajemne stosunki pomiędzy Witkacym a ciotką Mary i Dziudzią popsuły się i dwie panny Marie poddawane były ostrej krytyce, niestety niejednokrotnie uzasadnionej. Witkacy narzekał na złe warunki mieszkalne, które panowały w pensjonacie. Krytykował brak prądu, wodociągu i kanalizacji oraz łazienek i toalet. Ten wielki czyścioch znany był z propagowania higieny osobistej, sam zawsze korzystał z łaźni miejskiej. Niski standard pensjonatu nieoczekiwanie zaprocentował w czasie okupacji hitlerowskiej tym, że Niemcy nie zarekwirowali willi. Koszczycowie z małą Heniulką starali się spędzać letnie wakacje w Zakopanem, zamieszkując oczywiście u cioci Mary i Dziudzi w „Witkiewiczówce”. W pamięci Heniulki zachowały się zdarzenia związane z Witkacym, o których opowiadała po latach. Na przykład każdego ranka, gdy była ładna pogoda, wypuszczano dziesiecioletnią Henię do ogrodu, gdzie bawiła


XII. Willa „Na Anto łówce” − „Witkiewiczówka” | 363

Rodzina Witkiewiczów – Jan i Henryka z Janulkiem i Rafulkiem nad Morskim Okiem w Tatrach. Fot. Maria Witkiewiczówna (Dziudzia), 1921

Witkacy, ok. 1936

Mary i Dziudzia przed „Witkiewiczówką” ok. 1936


364 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Willa „Na Antołówce”, na schodach stoją Tadeusz Prószyński, NN, Helena Prószyńska, Mary, ok. 1930

się w domek i lalkami. Ciocia Mary co jakiś czas wychodziła do ogrodu i sprawdzała, czy Witkacy nie wylewa nocnika przez balkon sypialni. Heniulka trzymała sztamę z Witkacym i kiedy Mary znikała z pola widzenia, dawała mu znaki z ogrodu, że już może opróżnić nocnik. Heniulka, która niejednokrotnie mieszkała wraz z rodzicami i braćmi w „Witkiewiczówce” podczas Bożego Narodzenia i wakacji letnich, wspominała, że pewnego dnia Witkacy, siedząc przy stole naprzeciwko niej zaproponował przejście na „ty”. Dziewczynka speszyła się i odmówiła. Na co Witkacy odpowiedział, że wobec tego on będzie zwracał się do niej „pani Henryko”, a ona „proszę pana”. Heniulka opowiadała także, że trzy pensjonariuszki, starsze panny, uwielbiały Witkacego, a on wykorzystując to kpił z nich i wygłupiał się, a panie brały to za dobrą monetę. Było przy tym mnóstwo śmiechu. Wspominała również, że kiedy wuj Staś bardzo często wracał z Zakopanego na Antołówkę późno w nocy lub o świcie, głośno śpiewając i fałszując − swoje oburzenie i krytykę wyrażała następnego dnia ciotka Mary. Napięte stosunki między nimi rozładowywały wyjazdy Witkacego w sezonach jesiennych i wiosennych do Warszawy, gdzie w mieszkaniu żony miał firmę portretową. Mimo tysięcy nieporozumień i awantur pomiędzy Stasiem a ciotką Mary, w mniejszym stopniu Dziudzią, Witkacy wytrwał w „Witkiewiczówce” blisko siedem lat. Kiedy wybu-


XII. Willa „Na Anto łówce” − „Witkiewiczówka” | 365

Heniulka, Henryka, Jan i Dziudzia Witkiewiczowie na wycieczce w Tatrach, 1937 /AR

Dedykacja autorki Wspomnień o Stanisławie Witkiewiczu: „Wnukowi mojemu Rafałowi. Babcia Mary” /AR

chła II wojna światowa opuścił Zakopane, udając się do Warszawy. Potem przed agresorem niemieckim uciekał na wschód. Napaść sowietów na Polskę 17 września 1939, odczuł jak uderzenie sztyletem w plecy. W Jeziorach, gdzie dotarł 18 września, popełnił samobójstwo. W 1935 roku Dziudzia przeżyła silną traumę. Musiała poddać się mastektomii z powodu nowotworu piersi. Miała pięćdziesiąt dwa lata i szeroki zakres amputacji uniemożliwił jej duży wysiłek fizyczny, ale nie pozbawił możliwości wykonywania drobnych prac artystycznych. Nie rzeźbiła już potem dużych form, ale wykonywała hafty i malowała. Zarówno Dziudzia, jak i Mary, operację utrzymywały w tajemnicy, w tamtych czasach nie wypadało o tym głośno mówić. Dziudzia od urodzenia wychowywana przez siostrę swojego ojca, Mary, która pokochała ją jak własną córkę, dostosowywała swoje życie osobiste do oczekiwań ciotki. Mary obdarzona była silną osobowością, natomiast Dziudzia stanowiła jej przeciwieństwo − łagodna i uległa, z łatwością podporządkowywała się decyzjom ciotki. Niepotwierdzony przekaz rodzinny głosi, że Dziudzia zakochała się kiedyś we włoskim muzyku. Jednakże pozostała panną do końca życia oddana ukochanej cioci, a po jej śmierci swojemu bratu, jego dzieciom i wnukom.


366 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Mary odznaczała się błyskotliwą inteligencją, szczerością oraz umiejętnością porozumiewania się z ludźmi różnego pochodzenia i majętności. Powszechnie ceniona za pielęgnowanie rodzinnych tradycji i dbanie o honor nazwiska, przyjmowała „Na Antołówce” elitę artystyczną i intelektualną Polski Niepodległej. Oto kilka fragmentów wspomnienia o cioci Mary, napisanego w 1941 roku (rok po jej śmierci) przez Konrada Chmielewskiego (z zawodu nauczyciela) − brata przyrodniego Oktawii z Radziwiłłowiczów, primo voto Rodkiewiczowej, secundo voto Żeromskiej: „(…) Ciocia Mery osiadłszy pod koniec swego pracowitego żywota w Zakopanem na Antołówce, miała doprawdy co opowiadać przyjaciołom, jako że była rozmowna i wymowna. Przyjaźniła się z braćmi Piłsudskimi, z całą bracią literacką (…), rozumiała znakomicie ich targańce psychiczne i polityczne, miała bezcenną cnotę w sobie − potrafiła być przyjacielem najczystszej miary. (…) Ukochaniem Jej najgłębszym był brat Stanisław (u nas w domu pan Stach), toteż wydrukowane „Wspomnienia” o nim tchną więcej niż siostrzaną, prawie macierzyńską miłością i duszą stygmatu staro-rycerskiego dziedzictwa, jakie do ostatnich dni swego żywota niósł we wszystkich swoich wypowiedziach pan Stanisław. Jej miłość i przyjaźń dla „Ziuka” i sympatii dla legionów były rezultatem tego samego promiennego stosunku do Ojczyzny. (…) Wysłanniczki typu Cioci Mery, opowiadaniami o ludziach, czasach i wypadkach w sposób najbardziej ludzki, bo serdeczny splatając małe rzeczy i drobne filozofie polskie w całości − przyczyniły się do tworzenia całego Eposu ruchu wyzwoleńczego w Polsce. (…) tak go snuły Ciocia Mery, moja Matka, matka Józefa Piłsudskiego… (…) Naprawdę pierwotna rodzina piastowska polska musiała mieć ustrój więcej matriarchalny, niż patriarchalny, bo skądże u nas ten tryb pieszczotliwy w gramatyce – nieznany gdzie indziej na zachodzie, te zdrobniałe imiona Królów, Książąt, wodzów i te rodzinne, familijne traktowanie wszystkiego. Na kresach usłyszałem kiedyś pyszne określenie tej familiarności – „grabolić po polskiemu”. (…) Ciocia Mery z jednakowym zainteresowaniem mogła rozmawiać z takim rozegzaltowanym wizjonerem jak mój kolega ze szkoły Tadeusz Miciński, zatykający w gardle palcem dziurę po tracheotomii – co z pięknym Endy, wiecznie poetycznym i społecznym drugim moim towarzyszem młodości Andrzejem Strugiem. Cytuję to moje koleżeństwo, dla wskazania, że stosunki Cioci Mery do ludzi innych niż ja były mi dobrze znane. Ona znakomicie pierwsza się poznała na Stefanie Żeromskim i jego tęsknotach legionowych, że był to więcej „deklamator niż operator”, co po Niej stwierdzili już Stanisław Witkiewicz i Józef Piłsudski. Gdy Wyspiański ofiarował na sprawę legionową malowany przez siebie obraz Matki Boskiej, Ciocia Mery powiedziała „no ten przynajmniej nie blaguje o Polsce”. Ona wspólnie z ukochanym swym bratem, którego nazywała „Drogi Anioł”, wyczuła przeznaczenie i wartość Piłsudskiego, nie przesadzając ani na źdźbło jego zdolności, czy pojemności myślowych. (…) Ciocia Mery przeciwstawiała się bigoterii na-


XII. Willa „Na Anto łówce” − „Witkiewiczówka” | 367

rodowej, która z Warszawy robiła polski Paryż, a z nieszczęsnego, zagruźliczonego Zakopanego – polskie Ateny na wakacjach czy wywczasach. (…) Ciocia Mery irytowała się na mnie, po co ja codziennie złażę z Antołówki na Krupówki, na ten nieustający tam raut różnej maści hodowli narodowej, mając taki „świat” przed sobą z jej balkonu czy tarasu. Oczywiście miała słuszność o tyle, że ja szukałem tam nie towarzystwa, a załatwienia różnych spraw wydawniczych z czasowo tam przebywającymi mandarynami. Bo wyjazd do „Zadłubanego” i spacer majestatyczny po Krupówkach w melancholijnym oddaleniu od gór należał w Polsce zawsze do dobrego tonu, do kwalifikacji inteligenckich i seksualnych. Nawet romansowanie tam chociażby z żydowskimi muzykantami od Płonki należało wtedy do smaku wytwornego, a flirt z nieznajomą do szyku paryskiego. To polskie Interlaken było jednak w kupie wzięte niesłychanie głupie i puste. Toteż Ciocia Mery hodowała prześliczne kwiaty doniczkowe i zbierała tkaniny ludowe. Takich kwiatów wysubtelnionych w ich pięknie egzotycznym dawno nigdzie nie widziałem. (…)” Maria (Mary) Witkiewiczówna wygrzewa się na słońcu, ok. 1915 /AR Stefan Żeromski w willi „Na Antołówce”, 1905

Na rewersie żartobliwy podpis Mary: „Ja w stanie ogłupienia” /AR


368 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

W czasie II wojnie światowej w „Witkiewiczówce” mieszkali Maria i Konrad Czarnoccy z dwoma synami. Konrad Czarnocki, pochodzący z Polesia artysta malarz, absolwent Krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, w latach 1919-1925 był attaché kulturalnym przy polskim poselstwie w Sztokholmie. Zabiegał o przyznanie literackiej Nagrody Nobla Stefanowi Żeromskiemu, co nie powiodło się. W Zakopanem Konrad Czarnocki szkicował i malował pejzaże podhalańskie oraz zabytki budownictwa ludowego. Kilka jego prac, ofiarowanych Luni z Beków Prószyńskiej, pozostało w rodzinie. Są bezcenną pamiątką po wspaniałym człowieku, który ocalił Dziudzię. 27 czerwca 1940 roku, w wieku dziewięćdziesięciu lat, zmarła ciocia Mary. Biedna Dziudzia nie udźwignęła ciężaru rozpaczy po stracie najbliższej osoby − targnęła się na życie, podcinając sobie żyły. Leżącą na werandzie Dziudzię dostrzegł Konrad Czarnocki, natychmiastowa pomoc uchroniła ją od śmierci. Państwo Czarnoccy zawiadomili brata Dziudzi Janka Witkiewicza, któremu dwadzieścia dni wcześniej w Warszawie zmarła żona. Przyjechał jak mógł najszybciej do Zakopanego, pochował ciocię Mary w grobie jej ukochanego brata Stanisława i zabrał zgnębioną siostrę do Warszawy, gdzie czekała Heniulka. Konrad Czarnocki, Pejzaż tatrzański, olej, 1961 /AR

Konrad Czarnocki, Kapliczka, Zakopane Gubałówka, ołówek, 1957 /AR

Konrad Czarnocki, ołówek, 1962 /AR

Konrad Czarnocki, olej, 1955 /AR


XII. Willa „Na Anto łówce” − „Witkiewiczówka” | 369

Mieszkali już na Mokotowie przy ulicy Pilickiej 8. Trwała okupacja niemiecka. Budowa willi Witkiewiczów na rogu ulic Pilickiej i Naruszewicza została wstrzymana w stanie surowym. Tam w ogródku hodowali fasolę, a w piwnicy willi trzymali klatkę z królikami, dzięki którym przetrwali dni głodu. Króliki odegrały nawet rolę w działalności podziemnej. Ich klatka zasłaniała ściankę z ruchomymi cegłami, za którymi Heniulka ukrywała kolportowane ulotki. Janek Witkiewicz jeździł w celach zarobkowych poza Warszawę i projektował, na zamówienia, nagrobki cmentarne. Przez całą okupację wykonywał projekty mniejszych i dużych obiektów oraz projekty prac konserwatorskich. Zrealizowane prace okupacyjne to: kapliczka przed kościołem w Błędowie koło Grójca, kapliczka przydrożna z figurą Matki Boskiej Kębelskiej koło Nałęczowa, pomnik nagrobny z płaskorzeźbami na cmentarzu w Błędowie. 1 sierpnia 1944 roku Heniulka poszła do powstania, a jej ojciec został z ciocią Dziudzią. Pomagali powstańcom na Mokotowie, dożywiali ich. Wraz z mieszkańcami Mokotowa wypędzeni zostali do obozu przejściowego w Pruszkowie. Po kilku dniach zwolnieni ze względu na wiek, udali się do Krakowa. Janek zamieszkał pod Krakowem u rodziny swego dawnego ucznia z Kazimierza Dolnego, Władysława Wołkowskiego − na jego zaproszenie. Dziudzia, która czuła się bezradna, nie chciała sama mieszkać w Zakopanem w „Witkiewiczówce”. Dlatego pozostała w Krakowie u zaprzyjaźnionych Axentowiczów, którzy mieli kilka córek i panowała tam gwarna, rodzinna atmosfera. Wiosną 1945 roku Dziudzia i Janek przyjechali do Zakopanego na ślub Rafała Witkiewicza z Heleną Rabowską. Na Antołówce ponownie połączyły się drogi życiowe rodzin Rafała i Heleny, ocalonych z pożogi wojennej i szczęśliwych, że jeszcze raz mogą się spotkać. Zabrakło tylko czterech najbliższych osób, które zrządzeniem losu zmarły wszystkie w tym samym 1940 roku − Janulek Witkiewicz w Kozielsku, Ferdynand Rabowski w Zakopanem, Henryka Witkiewiczowa w Warszawie i Mary Witkiewiczówna w Zakopanem. Maria Witkiewiczówna – Dziudzia, właścicielka „Witkiewiczówki”, wydzierżawiła w 1946 roku willę Oddziałowi Warszawskiemu Stowarzyszenia Historyków Sztuki, w której urządzono Dom Pracy Twórczej. Do dyspozycji rodziny Witkiewiczów pozostawiono pokój od strony południowej, dawniej zajmowany przez Mary i Dziudzię, werandę oraz pokój poddaszowy − pracownię rzeźbiarską Dziudzi. Dalsze dwa pokoje południowe na parterze, które były salonem i gabinetem, po wojnie wykorzystano jako jadalnię. Północno-zachodni pokój na parterze, przy werandzie, początkowo miał być gabinetem-pracownią dla Stanisława Witkiewicza, brata Mary. Wyposażony w meble jego własnego projektu, posiadał tak zwany kącik japoński. Było to kilka mebelków i oryginalne półeczki z Japonii z politurą z laki. Po wojnie pokój ten przeznaczono dla gości. Obok niego znajdowały się spiżarnia i toaleta, a na piętrze kilka pokoi gościnnych. Większość mebli do willi „Na Antołówce” zaprojektował Jan Witkiewicz − Koszczyc, niestety niewiele z nich zachowało się w rodzinie.


370 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Fragment wystawy pt. „Nie tylko Witkiewiczowie...” w filii Muzeum Tatrzańskiego w willi „Koliba” w Zakopanem (zaaranżowana pracownia Dziudzi Witkiewiczówny), fot. E. Witkiewicz-Schiele, 2015

Jeszcze w czasie okupacji w „Witkiewiczówce” zamieszkała pani Kazimiera Jarosławska z Zagórskich, która na życzenie Dziudzi Witkiewiczówny prowadziła pensjonat. Jej prawą ręką była pani Elza, daleka kuzynka z Krakowa. Stałą rezydentką została Pani Aleksandra Zagórska, bratowa Kazimiery. Obie panie los rzucił do Zakopanego po ucieczce ze Lwowa. Aleksandra Zagórska była żołnierzem legionów Józefa Piłsudskiego w randze podpułkownika. We Lwowie współtworzyła policję polską; jej syn z pierwszego małżeństwa zginął młodo w 1918 roku jako obrońca Lwowa. Półka japońska z willi „Na Antołówce”

Talerze z zastawy stołowej używanej w willi „Na Antołówce”, fot. E. Witkiewicz-Schiele


XII. Willa „Na Anto łówce” − „Witkiewiczówka” | 371

Marcin, stróż w „Witkiewiczówce”, po 1945

Mary Witkiewiczówna wśród służby przed willą „Na Antołówce”, po prawej stróż Wojtek Biskup Walek, ok. 1910

Aleksandra Zagórska zajęła pokój południowy na piętrze. Kazimiera Jarosławska wraz z Elzą zajmowały pokój na parterze od strony południowo-wschodniej, gdzie przed wojną znajdował się pokój stołowy (przy przyłapie). Kuchnia została przeniesiona do piwnicy, a na jej miejscu − na lewo od północnego wejścia − zrobiono szatnię. W stróżówce mieszkał jeszcze od czasów przedwojennych góral Marcin, początkowo ze swoją siostrą, która była kucharką w „Witkiewiczówce”. W najbliższym sąsiedztwie, po drugiej stronie drogi, mieszkała góralska rodzina Mrowców. Andrzej Mrowca z żoną i trzema córkami pomagali w „Witkiewiczówce”. Relacje z tą rodziną przetrwały przez lata i były utrzymywane z młodym pokoleniem Witkiewiczów oraz z Tadą i Lunią Prószyńskimi, zamieszkałymi obok w willi „Lu”. „Witkiewiczówka" od strony północno-zachodniej, fot. Wanda Regulska, 1962


372 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Maria Witkiewiczówna (Dziudzia) z wnuczką siostry stryjecznej – Anną Regulską, fot. Wanda Regulska, 1948 /AR

Od 1947 roku zaczęły przyjeżdżać na letnie wakacje do „Witkiewiczówki” następne pokolenia Witkiewiczów, urodzone tuż po II wojnie światowej. Stawiali tu swoje pierwsze kroki, oprócz rodziców towarzyszyli im dziadkowie, ciocie i wujkowie. Dziudzia mieszkała w „Witkiewiczówce” tylko do 1950 roku. Później przeniosła się na stałe do brata i bratanicy do willi na Mokotowie przy ulicy Naruszewicza 20. Dom nie należał już do prawowitego właściciela Jana Witkiewicza − Koszczyca, ponieważ został upaństwowiony. Marzenia Koszczyca o stworzeniu choćby dla części Witkiewiczów gniazda rodzinnego w Warszawie legły w gruzach. Witkiewiczom pozwolono zająć jedynie dwupokojowe mieszkanie. Heniulka Witkiewiczówna wyszła za mąż za Jerzego Szandomirskiego, foHenryk i Wanda Regulscy na werandzie „Witkiewiczówki” obok rzeźb Marii Witkiewiczówny (Dziudzi), 1948. Fot. Maria Witkiewiczówna (Dziudzia) /AR

Wanda i Henryk Regulscy z córeczką Hanią przed „Witkiewiczówką”, 1948. Fot. Maria Witkiewiczówna (Dziudzia) /AR


XII. Willa „Na Anto łówce” − „Witkiewiczówka” | 373

Maciuś i Elżbieta (Żunia) Witkiewiczowie przed „Witkiewiczówką”, lato 1949 /AR

Elżbieta (Żunia) Witkiewiczówna, pierwsze kroki koło „Witkiewiczówki”, lato 1949 /AR

tografika, w 1950 urodził im się syn Andrzej, a po dwóch latach córka Anna. Heniulka pracowała jako archiwistka w Pracowni Konserwacji Zabytków, prowadząc ogromne archiwum fotograficzne. Jej szczęśliwe małżeństwo trwało pięćdziesiąt osiem lat aż do śmierci Jerzego w 2008 roku. Rodzeństwo Dziudzia i Janek przeżyli po II wojnie światowej w Warszawie wspólnie ostatnie siedemnaście lat życia, jak niegdyś, jeszcze w XIX wieku, pierwsze siedemnaście lat w Mińsku. Koszczyc zmarł w 1958 roku, a Dziudzia w 1962, pochowani zostali w tym samym grobie na cmentarzu Powązkowskim. Po nich spoczęli tam jeszcze syn Rafał i jego żona Helena z Rabowskich. Maria (Dziudzia) Witkiewiczówna i Maciej Witkiewicz na przyłapie „Witkiewiczówki”, 1949 /AR


374 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Dziudzia i Janek Witkiewiczowie, Mińsk, 1884 i Warszawa, 1957 /AR

Dobrze pamiętam naszego Dziadzię, jak nazywaliśmy Jana Witkiewicza − Koszczyca i naszą kochaną Ciocię Dziudzię. Doczekali się czworga wnucząt, a Dziudzia, która przeżyła brata o cztery lata, jeszcze jednego wnuka. Z natury niezwykle serdeczni, pełni dobroci i łagodności, odnosili się do nas z ogromną czułością. Ponieważ mieszkaliśmy po drugiej stronie ulicy kontakty z Dziadzią i Ciocią były częste. Kiedy skończyłam siedem lat Ciocia Dziudzia zaczęła uczyć mnie języka francuskiego. Lubiłam lepić z plasteliny i gliny, Ciocia dała mi w prezencie swoje małe dłutka drewniane. Poszła nawet ze mną do dawnego przyjaciela, rzeźbiarza profesora Żurakowskiego, aby pokazać mu moje prace. Pamiętam jak powiedział, że warto dalej uczyć się w tym kierunku. Szkoda może, że to zaniedbałam. Kiedy to wspominam, szczęśliwa jestem, że wbudzałam zainteresowanie Cioci Dziudzi, mimo iż byłam jeszcze dzieckiem. Dziadzia często z nami się bawił i nas przytulał. Znał tylko dwie bajki, których treści nie pamiętam, miały natomiast frapujące tytuły: „O jajku” i druga „O nocniku”. Kiedy patrzę na jedną z ostatnich fotografii Cioci Dziudzi i Dziadzi, to właśnie takich ich zapamiętałam − piękne niebieskie oczy pełne spokoju, ale i troski oraz łagodny uśmiech. Dalsze dzieje „Witkiewiczówki” toczyły się niestety niepomyślnie dla rodziny Witkiewiczów. Dla nas dzieci każde spędzane tu wakacje były cudowne i obfitowały w najrozmaitsze przygody i przeżycia. Mama organizowała wycieczki, z roku na rok coraz bardziej wyczynowe. W „Witkiewiczówce” starała się zapewnić nam najbardziej higieniczne warunki, jakie mogła stworzyć w tych dość prymitywnych okolicznościach. W pokojach za parawanem obok metalowych stojaków z miednicami (tzw. umywalek) stały dzbanki z wodą i wiadra. Wieczorem ciepłą wodę przynosił Marcin, a rano zabierał z pokoju pełne nocniki. Do nas zwracał się per panienko i paniczu. Wieczorami lubiliśmy


XII. Willa „Na Anto łówce” − „Witkiewiczówka” | 375

Jan Witkiewicz – Koszczyc z wnuczką (Anią Szandomirską), Warszawa, 1953 /AR

odwiedzać Marcina w jego chałupce, grał wtedy dla nas na złotej trąbce i opowiadał jakieś niestworzone bajdy, z których niewiele rozumieliśmy, gdyż mówił przez zaciśnięte usta, pykając ulubioną fajkę. Sam już jego niski, tubalny głos i gęsty, ciemny zarost budziły przestrach − w nocy nie mogliśmy zasnąć na wspomnienie tych wizyt. Zapraszała nas też czasami do swojego pokoju na piętrze Aleksandra Zagórska. Siedziała za biurkiem, a my naprzeciwko na krzesłach. Przepytywała nas z „działalności patriotycznej” i dziwiła się, że nie szykujemy rewolucji, bo ona, będąc w naszym wieku przenosiła broń pod spódnicą. Co jakiś czas zjawiali się w „Witkiewiczówce” ubecy, ale za każdym razem uznawali, że jej „szaleństwo” nie zagraża komunizmowi i zostawiali ją w spokoju. Pani Zagórska opowiadała nam o swojej walce w legionach Piłsudskiego i pokazywała pamiątki, które miała wyeksponowane w serwantce. Niewiele z tego wszystkiego rozumieliśmy, ale ogólna tajemnicza atmosfera panująca w tym pokoju


376 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

i sama osoba Zagórskiej robiła niesamowite wrażenie. Twarz miała zawsze przepasaną czarną opaską, która ukrywała wklęsłą bliznę w okolicy podbródka. Była to pozostałość po pocisku, który ugodził ją w twarz. Byliśmy chorobliwie wprost ciekawi widoku tej blizny i kiedy pewnego razu pani Aleksandra odsłoniła opaskę, prawie zemdlałam z wrażenia. O zaśnięciu tej nocy nie było mowy. Mieliśmy bardzo dobre układy z panią Elzą, która czuwała nad sprzątaniem, nakrywaniem do stołu i roznoszeniem posiłków. Była szorstka w obyciu, utykała na jedną nogę, ale nas uwielbiała i starała się podrzucać dokładki jedzeniowe. Kiedyś efektem jej dogadzania było przejedzenie się galaretką agrestową, a skutki mej żarłoczności biedny Marcin musiał nad ranem zmywać z podłogi. Był przy tym szczerze zafrasowany i współczujący panience. W ogrodzie koło domu było dużo krzaków agrestu i róży. Przed wojną to Dziudzia zrywała płatki róży, z których kucharki robiły przepyszne konfitury, rozcierając kwiaty z cukrem. Pani Kazimiera Jarosławska, przemiła osoba, nazywana przez nas ciocią Kazią, zarządzała kucharkami i całym pensjonatem. Niewysoka, zawsze ubrana na czarno, głos miała niski, zachrypnięty, przepalony papierosami. W jej pokoju, w którym nieraz gościliśmy, było czarno i gęsto od dymu i mam wrażenie, że do dziś pamiętam ten wyjątkowy zaduch i smród starego tytoniu, którym wszystko było przesiąknięte. Jednak byliśmy w stanie znieść ten dyskomfort, gdyż czekała nas nie byle jaka atrakcja − ciocia Kazia stawiała kabałę. Dla nas dzieci było to coś niezwykłego i tajemniczego − skupienie i napięcie sięgało zenitu i znowu szykowała się noc nieprzespana. Po roku 1957 „Witkiewiczówka” została wydzierżawiona Związkowi Zawodowemu Pracowników Budownictwa i Przemysłu Materiałów Budowlanych w Warszawie i nadal przez kilka lat mieliśmy uprzywilejowaną pozycję w naszym rodzinnym domu. Niestety, po śmierci Cioci Dziudzi w 1962 roku, utraciliśmy dawne przywileje, również z powodu zmiany kierownictwa pensjonatu. Aleksandra Zagórska zmarła w 1965 roku, a jej pochówkiem, poza Zakopanem, zajęła się rodzina. Kazia Jarosławska zmarła w 1966 roku i została pochowana w Zakopanem na cmentarzu przy ulicy Nowotarskiej. Dziwnym zbiegiem okoliczności grób jej znajduje się prawie u wezgłowia grobu dziadka Ferdynanda Rabowskiego, dzięki czemu został przeze mnie przed laty dostrzeżony i uratowany przed przekopaniem. Tatuś nasz Rafał Witkiewicz i jego siostra Henryka Szandomirska, bratankowie Cioci Dziudzi, zostali właścicielami „Witkiewiczówki” na mocy testamentu, który pozostawiła. Wówczas przenieśliśmy się do dwóch mniejszych pokojów na piętrze. Mama przebywała z naszym młodszym bratem Wojtkiem w jednym, a ja ze starszym bratem, Maćkiem, w drugim. Okazało się, że zajmowaliśmy pokój, w którym mieszkał przed przeszło dwudziestoma laty Witkacy, mieliśmy do dyspozycji także pracownię Cioci Dziudzi. Te dwa miejsca pobudzały wyobraźnię, wydawały się magiczne i prowokowały do niezwykłych przeżyć.


XII. Willa „Na Anto łówce” − „Witkiewiczówka” | 377

Najemca „Witkiewiczówki” pozostał ten sam i w latach następnych dokonywał częściowych remontów. Pamiętam łazienkę zrobioną w miejscu szatni. Betonowa, ze sztywnymi prysznicami jak w koszarach, kabiny otwarte, żadnych umywalek – wchodziło się jak do bunkra. „Klientela” również podupadła, poprzedni goście reprezentowali przedwojenną inteligencję i trzymali fason. Później większość przyjeżdżających była z tak zwanego awansu społecznego, bawiono się na wieczorkach zapoznawczych i pożegnalnych, alkohol lał się strumieniami. Domem zarządzał kierownik Zbigniew Skotnicki, który wraz z żoną zamieszkał na piętrze w pokoju zachodnim. Pani Skotnicka, znakomita organizatorka, miała nadzór nad kucharkami. Później wybudowano koło „Witkiewiczówki”, od strony północnej, dom drewniany, służący jako mieszkanie dla kierownika pensjonatu oraz biuro. Nazwany został „Witkiewiczówka II”, choć ze stylowym zakopiańskim budynkiem nie miał nic wspólnego. W 1969 roku Rafał Witkiewicz i Henryka Szandomirska, którzy od pewnego czasu pozostawali pod presją konieczności dokonania dużych remontów, zmuszeni byli sprzedać najemcy dom rodziny Witkiewiczów po sześćdziesięciu sześciu latach jego istnienia. Nie stać ich było na pokrycie kosztów remontu, który miał uratować budynek przed zniszczeniem, a dom już w 1946 roku został wpisany do rejestru zabytków. Bardzo trudno było pożegnać cudowne miejsce, przesiąknięte historią kultury ojczyzny, będącej jeszcze pod zaborami, a potem wolnej. Towarzyszył temu bolesny żal, kiedy traci się coś kochanego i wydawałoby się danego na wieki. Nowy, nieludzki system polityczno-gospodarczy, który zaistniał po II wojnie światowej, przyczynił się do utraty ostatniego gniazda rodziny Witkiewiczów w Zakopanem na Antołówce. Nowy właściciel „Witkiewiczówki” sprzedał ją w 1992 roku Spółce Akcyjnej „Energopol”, która dokonała remontu budynku oraz wybudowała, na parceli wdłuż granicy zachodniej, cztery stylowe domki drewniane. Piękna aleja drzew posadzona przez Ciocię Dziudzię w pierwszej dekadzie XX wieku wzdłuż południowej granicy posesji wtedy jeszcze pozostała nienaruszona. Z biegiem lat wycięto jednak kilka lip i białodrzewów. Od lat aleja jest zabudowywana nowymi obiektami i starodrzew marnieje. Następnymi właścicielami stali się, od 2000 roku, państwo Starakowie. Odremontowano dom ogromnym nakładem finansowym z zachowaniem wymogów konserwatorskich. Oprócz niezapomnianych wspomnień z lat spędzonych w tym ukochanym, magicznym, nieistniejącym już świecie − naszej „Witkiewiczówce” − pozostała w sercu tęsknota za czymś na zawsze utraconym, za związanymi z tym miejscem osobami, które już odeszły. W głębi duszy jednak cieszymy się, że nasze dawne gniazdo znajduje się w dobrych rękach, pełnych dbałości o historię polskich rodów, tym samym o dzieje naszej Rodziny. Pragnieniem potomków rodu Witkiewiczów jest, aby Maria (Dziudzia) Witkiewiczówna, właścicielka willi „Na Antołówce” – „Witkiewiczówki” w Zakopanem, ostatniego gniazda Witkiewiczów, zyskała stałe miejsce pamięci w Muzeum Tatrzańskim, udokumentowane eksponatami ukazującymi jej dorobek artystyczny.


378 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Jan Witkiewicz – Koszczyc z wnukami (Żunią i Maciusiem Witkiewiczami), Warszawa, 1954 /AR


XII. Willa „Na Anto łówce” − „Witkiewiczówka” | 379

W latach 1883–1940 była jedyną zakopiańską rzeźbiarką, doskonale wykształconą, biegle władającą językami francuskim, włoskim i rosyjskim, która trzydzieści dwa lata twórczego życia spędziła w Zakopanem. W 1957 roku ofiarowała Muzeum Tatrzańskiemu wartościowe pamiątki po rodzinie Witkiewiczów. Były to obrazy i rysunki, rzeźby, dokumenty, korespondencja oraz ponad pięćset pozytywów i około czterystu negatywów szklanych i celuloidowych, wiele z nich wykonanych przez Witkacego. Pragniemy także, aby prace i projekty obiektów zakopiańskich (również zrealizowanych) Jana Witkiewicza − Koszczyca (brata Dziudzi) wybitnego twórcy i architekta, były na stałe obecne w ekspozycji Muzeum Tatrzańskiego.


380 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Stanisław Ignacy Witkiewicz, Helena Rabowska, pastel, 1935


| 381

XIII. HELENA Z RABOWSKICH I RAFAŁ WITKIEWICZOWIE Znali się od dzieciństwa. On, starszy o siedem lat, patrzył na nią jak na smarkulę, a ona swatała go ze swoją starszą koleżanką. Dopiero w Tatrach, w styczniu 1939 roku, pierwszy pocałunek był wyznaniem miłości i aktem zaręczynowym. Wspólne jazdy na nartach w romantycznym plenerze, gdzie przyrzekli sobie wierność na całe życie wspominali przez wiele lat. Plany małżeńskie zostały zniweczone przez wybuch II wojny światowej. Na powrót narzeczonego z niewoli Helena czekała ponad pięć i pół roku. Kiedy rodzina Rabowskich pod koniec 1919 roku wróciła ze Szwajcarii do Polski, Helena (mała Lunia) nie miała jeszcze dwóch lat. Początkowo przebywali we Włocławku, potem w Zakopanem, wreszcie zamieszkali w Warszawie na Mokotowie przy ulicy Rakowieckiej 4, w mieszkaniu profesorskim na terenie Państwowego Instytutu Geologicznego. Miejsce zamieszkania było nie bez znaczenia dla dalszych losów Luni i Rafała Witkiewicza. Rafał wraz z rodzicami i rodzeństwem zamieszkał prawie w tym samym okresie, na sąsiedniej posesji przy Rakowieckiej 6. Widywali się codziennie, a matki ich przyjaźniły się od dzieciństwa. Babka Rafała, Oktawia z Radziwiłłowiczów – primo voto Rodkiewiczowa, secundo voto Żeromska, na przełomie XIX i XX wieku przyjeżdżała do Zakopanego na wakacje z córką, małą Henią Rodkiewiczówną, później także z synkiem Adasiem Żeromskim. W Zakopanem mieszkali już wtedy na stałe Zenona i Dyonizy Bekowie (dziadkowie Luni) z córkami. Oktawia i Zenona znały się jeszcze z czasów panieńskich w Warszawie. W dzieciństwie, a potem we wczesnej młodości, ich córki Henię i Zofię łączyła, jak się wydawało, dozgonna przyjaźń. Jednak głębokie, raniące duszę Heni przeżycia przyjaźń tę zniszczyły. Nie mogła pogodzić się z porzuceniem przez Stefana Żeromskiego jej matki Oktawii i jej samej. Fakt ten dla Henryki niepojęty i którego nigdy nie zaakceptowała, spowodował uraz psychiczny. Kiedy dowiedziała się, że najbliższa przyjaciółka Zofia rozstała się z mężem, Ferdynandem Rabowskim, nie mogła jej tego wybaczyć i zerwała znajomość po blisko trzydziestu latach przyjaźni. Ten głęboko krytyczny stosunek matki Rafała do matki Heleny nie przeszkodził w utrzymywaniu zażyłych kontaktów pomiędzy ich dziećmi. Helena Rabowska, nazywana Lunią, Lunką lub Lunieczką, w 1936 roku ukończyła Szkołę Jadwigi Kowalczykówny i Jadwigi Jawurkówny w Warszawie przy ulicy Wiejskiej, co było już roZofia Bekówna i Henia Rodkiewiczówna, Zakopane, 1902


382 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

dzinną tradycją. Od bardzo młodego wieku wiedziała co będzie robić w życiu – wzorem ukochanej cioci Eli, siostry jej ojca, chciała zostać pielęgniarką. Dalsza nauka i wybór drogi zawodowej były poniekąd zaprogramowane od kiedy dziewczynka ukończyła dziewięć lat. Wtedy to została przedstawiona jako przyszła pielęgniarka, przez swoją ciocię Elę Rabowską, pannie Helen Bridge, ówczesnej pierwszej dyrektorce Warszawskiej Szkoły Pielęgniarstwa. Szkoła powstała w 1921 roku z inicjatywy Ignacego Paderewskiego z prywatnych darów z zagranicy i Fundacji Rockefellera. Własny gmach wybudowano w 1929 roku przy ulicy Koszykowej 78. Szkoła wykształciła do zaszczytnego zawodu pielęgniarki wiele wybitnych panien – między innymi admiratorkę zasłużonej pielęgniarki Elżbiety Rabowskiej, Hannę Chrzanowską, absolwentkę II kursu 1928 roku, współorganizatorkę Katolickiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych RP, od 1956 roku siostrę zakonną u oblatów w Tyńcu (wówczas koło Krakowa) − jej proces beatyfikacyjny toczy się obecnie w Rzymie. Oto fragment przemówienia Zofii Szlenkierówny (ówczesnej dyrektorki szkoły) wygłoszonego w 1925 roku podczas uroczystości wręczania dyplomów i medali: „(…) Ceremoniał przyjęcia medalu-broszki symbolizuje ważność tej chwili. Jest to bowiem niejako pasowanie Was na rycerzy, bo medal ten wprowadza Was w szeregi rycerzy walczących z jednym z najpotężniejszych wrogów ludzkości, jakim jest choroba, wróg niszczący nie tylko fizyczny, ale i duchowy dorobek narodowy. Macie stać się bojowniczkami dobrej, wielkiej, ale trudnej sprawy, to też na wysoki ton winniście nastawić Wasze dusze, płonąć w nich winien stale znicz miłości. Dlatego symbol ten wyryty jest na medalu, ma on być pierwszą pobudką czynów Waszych i ich zasilającą mocą. (….) Na medalu Waszym wyryte są jeszcze słowa Wiara i Ojczyzna, są to pochodnie, które przyświecały całej przeszłości dziejów naszych i od których zapalały się wielkie czyny Polaków (…) Niech te hasła Waszej pracy zawsze towarzyszą, niech ją uświęcają i niech Wam trudne i ciężkie chwile, jakich Wam dziedzina pracy Waszej nie skąpi, umila i mocy dodaje przekonanie, że i Wy w dziedzinie pracy Waszej budujecie Polskę”. Warszawską Szkołę Pielęgniarstwa Lunka ukończyła w 1939 roku, otrzymując dyplom 2 września – wraz ze słowami trzeciej i ostatniej dyrektorki Jadwigi Romanowskiej: „oddaję was w ręce Ojczyzny”. Absolwentki otrzymywały także medal-broszkę, na której wyryte były słowa: WIEDZA, SŁUŻBA, WIARA, OJCZYZNA. Kiedy Helena Rabowska – Lunia odbierała dyplom, dzień wcześniej rozpoczęła się II wojna światowa. Jej narzeczony Rafał Witkiewicz zmobilizowany do wojska jako podporucznik rezerwy w marcu i kwietniu 1939 roku odbył ćwiczenia, a w lipcu został wcielony do służby czynnej, z przynależnością do IV Dywizjonu – 20 PAL.

Medal-broszka dyplomowa absolwentek Warszawskiej Szkoły Pielęgniarstwa


XIII. Helena z Rabowskich i Rafał Witkiewiczowie | 383

Helena Rabowska, Zakopane, 1935 /AR Legitymacja wydana przed dowództwo Obrony Warszawy 17. IX. 1939 /AR

Legitymacja osobista Nr 594, Ministerstwo Spraw Wojskowych, wyst. 1.VIII.1939 ważna do 31.XII.1939 /AR

Identyfikator wojskowy Rafała Witkiewicza /AR


384 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Rafał Witkiewicz, oflag w Hohnstein, 1939 /AR

Rafał Witkiewicz – oflag – oficerski obóz jeniecki w Hohnstein, 1939 /AR

Jako dowódca plutonu baterii walczył od początku września pod Mławą, na linii Jabłonna – Legionowo – Nieporęt oraz w obronie Warszawy. Po dostaniu się do niewoli, od października 1939 roku do lutego 1945 roku przebywał w kilku obozach oficerskich jeńców wojennych na terenie Niemiec − Hohnstein, Arnswalde i Gross-Born (oflag II D). Na kursach rolnych utworzonych w tych oflagach był wykładowcą dla oficerów rolników. Sam był też słuchaczem innych kursów rolniczych, pogłębiał wiedzę, czytając książki o tematyce rolniczej i ekonomicznej, autorów polskich, niemieckich i angielskich. Otrzymywał od rodziny korespondencję, która przychodziła z dużym opóźnieniem. Przeżywał głęboko wiadomości o nieznanym losie starszego brata, potem o śmierci ukochanej matki. Oczywiście listy były kontrolowane, co utrudniało przekazywanie prawdy. Helena Rabowska, świeżo upieczona absolwentka Warszawskiej Szkoły Pielęgniarstwa, już piątego dnia wojny otrzymała skierowanie do pracy w Szpitalu Ujazdowskim, na sali opatrunkowej w pawilonie oficerskim VII B. Po raz pierwszy zetknęła się tam z ofiarami straszliwych nieszczęść i grozy, które zawisły nad Polską. Do szpitala napływały transporty bardzo ciężko rannych ludzi, głodnych, brudnych i cierpiących, pogrążonych w rozpaczy. Od nalotów bombowych wypadały szyby z okien, trzeba było odsuwać


XIII. Helena z Rabowskich i Rafał Witkiewiczowie | 385

Pamiątka z wycieczki do Ojcowa (Jan Witkiewicz – Koszczyc, Heniulka i Janulek, fotografia wysłana do oflagu, 1939 i stempel oflagu /AR

Rewers fotografii wysłanej do oflagu /AR

Fotografia wysłana do Rafulka do oflagu – w dorożce na koźle Heniulka, z tyłu Henryka i Janulek, Biały Kościół, czerwiec 1939 po prawej: stempel oflagu /AR


386 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Portrecik Rafała Witkiewicza, namalowany w oflagu przez kolegę, akwarela, 1944 /AR

łóżka, przykrywać pacjentów i zasłaniać otwory okienne. Lunia wspominała: „25 września, podczas nalotu „dywanowego” , nasz pawilon został obrzucony bombami zapalającymi. Przetransportowaliśmy rannych do dwupiętrowego gmachu podchorążówki. Miałam pod opieką sale 1 i 2, ponadto pełniłam dyżury nocne we wszystkich salach na parterze podchorążówki”. Na skutek ewakuacji lekarzy wojskowych szpital przejął Polski Czerwony Krzyż i lekarze cywilni. W połowie września władzę objęli ponownie polscy lekarze wojskowi. Lunia widziała pracę chirurgów, operujących pod ostrzałem artyleryjskim, którzy u większości ciężko rannych zmuszeni byli do natychmiastowych amputacji kończyn. Uwagę jej zwrócił docent Jan Krotoski, pracujący z pełnym poświęceniem znakomity chirurg. Współpracować z nim będzie później w czasie powstania warszawskiego. Z grupy sanitariuszek zapamiętała Jadwigę Sosnkowską, która wykazywała dużo energii w niesieniu pomocy, zawsze pogodna, miała dobry wpływ na rannych, dostarczała im żywność i wino. Jadwiga Sosnkowska, nazywana w rodzinie Kuką, była wnuczką Anieli z Witkiewiczów Jałowieckiej, a więc kuzynką Rafała Witkiewicza. Jej mężem był generał Wojska Polskiego Kazimierz Sosnkowski. „Cały personel medyczny i pomocniczy pracował z poświęceniem, niesłychaną ofiarnością, bez wytchnienia dzień i noc, często bez jedzenia. Pracowaliśmy solidarnie, porozumiewając się często bez sów, jeden drugiemu pomagał,


XIII. Helena z Rabowskich i Rafał Witkiewiczowie | 387

zastępował, a nade wszystko kierował nami duch walki, nadziei zwycięstwa i chęć ratowania ludzi” − tak wspominała Helena Rabowska. O pracy w czasie wojny obronnej napisała: „Rany opatrywano trzyprocentowym roztworem sody, z dobrymi wynikami, jedynie może gojenie trwało trochę dłużej. Były duże trudności z materiałami opatrunkowymi, sterylizacją itp. Rannym bardziej cierpiącym stosowało się czasem zastrzyki z morfiny. Podczas jednego z dyżurów nocnych opiekowałam się salą, na której leżeli ciężko ranni oficerowie, bardzo cierpiący. Pielęgniarka schodząca z dyżuru zleciła wstrzyknięcie kilku z nich morfiny. Początkowo starałam się wytłumaczyć im szkodliwość działania morfiny, gdy to nie odnosiło skutku, zdecydowałam się na wstrzyknięcie − zamiast morfiny − soli fizjologicznej, oczywiście zapewniając moich podopiecznych, że otrzymują morfinę. Ryzyko było duże, ale udało się, ranni zasnęli. Dowodziło to, że bóle nie były, tak silne, a organizm na szczęście nie zdążył przyzwyczaić się do narkotyku”. W czasie oblężenia stolicy Szpital Ujazdowski pełnił rolę ogromnego szpitala wojennego, do którego przyjmowani byli ranni żołnierze z linii obronnych Warszawy, a także z oddziałów innych armii. Ponieważ pawilony kliniczne przepełniały się, w gmachu głównym i w zamku powstawały oddziały chirurgiczne dla ciężkich przypadków. Pierwszych kilkudziesięciu zmarłych pochowano przy kaplicy pogrzebowej, później wyznaczono wzdłuż ogrodzenia dzielącego szpital od Parku Ujazdowskiego miejsce cmentarza polowego. Nazwane Cmentarzem Obrońców Warszawy otoczone było troskliwą opieką przez całą okupację. Lżej ranni umieszczani byli w tak zwanych filiach Szpitala Ujazdowskiego, na przykład w szkole J. Kowalczykówny i J. Jawurkówny przy ulicy Wiejskiej 5, również w Gimnazjum im. Stefana Batorego przy ulicy Myśliwieckiej 6, a także w innych pobliskich punktach. Liczba 5246 rannych hospitalizowanych w czasie obrony Warszawy dziewięciokrotnie przewyższała pojemność łóżkową dawnego szpitala.

Legitymacja (Ausweis) Heleny Rabowskiej z okresu okupacji /AR


388 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Po kapitulacji Warszawy na teren szpitala wjechały samochody pełne niemieckich żandarmów. Wrzeszcząc rozbiegli się po salach, polując na polskich oficerów. Przeprowadzali rewizje, przewracali pościel i materace, zrzucając rannych na podłogę, szukali broni. Pierwsze zetknięcie się Luni z wrogim okupantem głęboko zapadło w pamięć młodziutkiej pielęgniarki. Po ustaniu bombardowań do szpitala dostarczano paczki żywnościowe organizowane ze zbiórek. Do akcji tej włączył się Polski Czerwony Krzyż, młodzież szkolna i nauczyciele. Personel medyczny pomagał rannym pisać listy, wysyłał je, dostarczał książki, ułatwiał kontakty z rodzinami, ukrywał ludzi poszukiwanych przez Niemców. Lunię uspokoiła wiadomość, że narzeczony Rafał żyje i dostał się do niewoli. Szpital Ujazdowski, dotychczas wojskowy, od października 1939 roku, stał się jenieckim szpitalem wojennym, a od końca marca 1940 roku aż do powstania warszawskiego w sierpniu 1944 roku miał status szpitala miejskiego. Lekarze, pielęgniarki i cały personel pomocniczy wykazywali się heroiczną postawą w czasie okupacji. Wbrew zakazowi okupanta lekarze prowadzili tajne prace naukowe oraz tajne szkolenia studentów medycyny wyższych roczników z różnych dziedzin medycyny. Przeprowadzano też szkolenia patroli sanitarnych dla organizacji ruchu oporu. Szpital Ujazdowski włączył się w działalność Armii Krajowej i działał społecznie, udzielając wszelkiej pomocy na zewnątrz. Od stycznia 1940 roku Helena Rabowska pracowała w Radzie Głównej Opiekuńczej (RGO), w referacie zdrowia, a następnie w dwóch ośrodkach zdrowia: w I przy ulicy Opaczewskiej i w IX przy ulicy Karowej aż do wybuchu powstania warszawskiego. Należała do ruchu oporu, a jako pierwsze zadanie do wykonania otrzymała polecenie spisywania adresów mieszkań zajętych przez Niemców. Od 1941 roku przez trzy lata była kolporterką prasy podziemnej. Przeszła kursy obchodzenia się z bronią i nauki jazdy samochodem. W 1944 roku dostała polecenie wyszukiwania mieszkań kontaktowych. Do Armii Krajowej została zaprzysiężona w 1942 roku, odbyło się to w prywatnym mieszkaniu kobiety w randze majora przy ulicy Chocimskiej na warszawskim Mokotowie. Legitymacja członka Armii Krajowej odtworzona w 1992 /AR


XIII. Helena z Rabowskich i Rafał Witkiewiczowie | 389

Lunia, która mieszkała wtedy z mamą, ojczymem i siostrą przy ulicy Sandomierskiej, a od połowy 1943 roku w Alei Niepodległości także z ciocią Elą Rabowską, ukryła przed rodziną fakt wstąpienia do AK. Nie chciała narażać rodziny oraz, aby martwiono się o nią. Poza pracą zawodową ciągle gdzieś wychodziła, wracała późno, niejednokrotnie po godzinie policyjnej. Rodzina nie pytała, tylko się domyślała. Przed wybuchem powstania warszawskiego, za pośrednictwem zaprzyjaźnionej pielęgniarki, zgłosiła się do czołówki chirurgicznej „Uprawa”, która miała przejść do Puszczy Kampinoskiej. O godzinie szesnastej 1 sierpnia 1944 roku wyznaczono spotkanie w Szpitalu Ujazdowskim w celu wzajemnego poznania się i przejęcia zestawu instrumentów chirurgicznych od komendanta kapitana doktora Czesława Narkowicza. Opiekunem czołówki z ramienia Armii Krajowej był Roman Lasocki. Nie zdążyli wyruszyć do Puszczy, powstanie wybuchło o siedemnastej. Pozostali na terenie Szpitala Ujazdowskiego, z którym przeżyli całą gehennę powstańczą aż do kapitulacji Mokotowa 28 września. Wówczas z czołówki, która składała się z czterech dyplomowanych pielęgniarek i dwóch przeszkolonych sanitariuszek, dwie pielęgniarki opuściły swoje stanowiska i wróciły do rodzin. Helena Rabowska wraz z koleżankami dołączyła do załogi szpitala. Tak wspominała po latach: „Dwóch pierwszych rannych powstańców przyniesiono do szpitala drugiego sierpnia. Byli to podchorąży Rodowicz (przypadkowo okazało się, że walczył pod Mławą z Niemcami w 1939 roku wraz z moim mężem), zginął podczas bombardowania szpitala przy ulicy Chełmskiej, i sierżant Śliwka z Czerniakowa, ciężko ranny w plecy, z obnażonymi mięśniami, wykrwawiony, pomimo dwukrotnej transfuzji mojej krwi zmarł również w szpitalu przy Chełmskiej. Ewakuacja szpitala z ulicy Górnośląskiej odbywała się szóstego sierpnia w niesłychanym tempie. Niemcy poganiali, krzyczeli, u bram szpitala stały czołgi z wycelowanymi w nas lufami. Chcieli jak najprędzej pozbyć się Polaków ze swojego terenu. Ciężko chorych i dwóch rannych udało się przenieść na noszach. Nasza czołówka umieściła zestaw instrumentów oraz zebrane w pośpiechu puszki z materiałami opatrunkowymi, płynami infuzyjnymi, sprzętem medycznym również na noszach. Niosłyśmy ten sprzęt, przykryty prześcieradłem, we cztery, taki był ciężki. W ten sposób uratowałyśmy narzędzia chirurgiczne i inne materiały, jako jedyne, tak bardzo potrzebne do opatrywania rannych i przeprowadzania operacji. Pochód pospiesznie podążający w dół ulicy Górnośląskiej, składający się z około 1800 osób, sprawiał wstrząsające wrażenie, wszyscy szli w ciszy i spokoju”. Jaka była radość i wzruszenie kiedy dotarli do terenu zajętego przez Polaków na ulicę Czerniakowską. Mieszkańcy pospieszyli z pomocą, przenosili nosze z chorymi, znalazło się jedzenie i picie. Początkowo szpital miał ulokować się w gmachu sióstr nazaretanek,


390 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

ale ostatecznie znalazł schronienie w Zakładzie Opatrzności Bożej sióstr „Rodziny Marii” przy ulicy Chełmskiej 19 i w sąsiednim budynku Towarzystwa Opieki nad Chłopcami. Dzięki pełnej poświęcenia pracy personelu, sióstr zakonnych i mieszkańców sąsiednich domów zorganizowano sale chorych i zaplecze, salę opatrunkową oraz operacyjną. Wkrótce szpital zapełnił się rannymi powstańcami i ludnością cywilną. Nawet Niemcy przynosili swoich rannych żołnierzy, którzy zginęli potem w czasie bombardowania szpitala. Lunia prawie cały miesiąc pracowała na sali operacyjnej, asystowała przy operacjach brzusznych doktorowi Krotoskiemu, a przy amputacjach kapitanowi doktorowi Narkowiczowi. Tak po latach opowiadała o swoich powstańczych przeżyciach w szpitalu: „Operacje po ranach postrzałowych czy szrapnelowych jamy brzusznej kończyły się często wewnętrznymi krwotokami. W końcu braki płynów infuzyjnych i materiałów opatrunkowych nie pozwoliły na przeprowadzanie dalszych operacji brzusznych. Byliśmy bezradni, dla nas, personelu medycznego świadomość, że nie możemy ratować rannych, była straszna i przygnębiająca. Trzydziestego sierpnia niemieckie samoloty zbombardowały nasz szpital, spadły bomby burzące i zapalające. Runęło wschodnie skrzydło budynku, grzebiąc rannych i personel. Szpital zaczął się palić. Podczas bombardowania znajdowałam się na sali operacyjnej, która ocalała. W tym momencie doktor zszywał ranę na klatce piersiowej, a ponieważ sypał się tynk, pył i gruz, przerwaliśmy szycie, zakryłam rannego kocem. W przerwie między bombardowaniami skończyliśmy zszywanie rany. W tym czasie koleżanki z czołówki i inne pielęgniarki wydobywały spod gruzów rannych i zabitych. Pożar trwał, drugie skrzydło gmachu groziło zawaleniem. Zebrałyśmy cały istniejący sprzęt medyczny do puszek, razem z tynkiem i gruzem, wyniosłyśmy na zewnątrz budynku. Tu stał sznur ludzi podających kubełki z wodą do gaszenia pożaru, na trawie leżeli ranni. Był już zmrok. W świetle latarki i pożaru doktor Narkowicz amputował rękę jednemu z rannych, operację przeprowadzał brudnymi narzędziami z puszki, a ja wstrzyknęłam operowanemu morfinę (zamiast narkozy) brudną strzykawką. Operacja udała się, a ranny, który pozostał na Chełmskiej nawet nie gorączkował”. Trzydziestego pierwszego sierpnia część rannych i personelu medycznego przeszła do innych punktów na Mokotowie, zorganizowano szpital polowy w ośrodku zdrowia przy ulicy Puławskiej 91 oraz nowy szpital polowy w budynku zwanym Amelinem przy ulicy Dolnej 42. Czołówka Heleny Rabowskiej otrzymała rozkaz przejścia wraz z zestawem instrumentów na Dolną, gdzie powstały dwa oddziały. Tak kontynuowała swoje wspomnienia: „Wkrótce nasz szpital zapełnił się rannymi powstańcami z AK i AL. Operacji nie robiono, miałyśmy tylko salę opatrunkową, na której wykonywano drobne zabiegi. Rany, a były to głównie oparzenia po miotaczach ognia, tak zwanych krowach, opatrywałyśmy w salach. Ratowały nas zrzucane przez radzieckie i an-


XIII. Helena z Rabowskich i Rafał Witkiewiczowie | 391

gielskie samoloty, maści (gencjana), materiały opatrunkowe i leki. Był upal, pełno much, często pod opatrunkami znajdowałyśmy robaki. Pożywienie przygotowywałyśmy same, a właściwie głównie sanitariuszka Marylka Bnińska. W jaki sposób zdobywała je, nie mam pojęcia, pamiętam tylko, że raz jadło się psie mięso. Ranni byli spokojni, mimo cierpienia pogodni, mieli do nas zaufanie. Podczas nalotów, bombardowań, ryku miotaczy byłyśmy zawsze razem z nimi, to ich podtrzymywało na duchu, nawet wtedy dowcipkowali. Przez jakiś czas był z nami pułkownik doktor Teofil Kucharski. W nocy, kiedy panowała cisza, dyktował mi dziennik wydarzeń. Dziennik schowany potem, w butelce, do pieca, chyba nigdy się nie odnalazł. Na dzień przed kapitulacją Mokotowa, 27 września wieczorem, zjawił się opiekun naszej czołówki Roman Lasocki. Poczuwał się do obowiązku zawiadomienia nas, że możemy się ratować przechodząc kanałami do broniącego się jeszcze Śródmieścia. Prawie równocześnie zapytałyśmy: „A co z rannymi?” Odpowiedział, że oczywiście zostają. Natychmiast zdecydowałyśmy, że zostajemy razem z nimi. Pamiętam, jak odetchnął z ulgą i powiedział: „Takiej odpowiedzi od was oczekiwałem”. Przed kapitulacją Mokotowa, 27 września, zniszczyłyśmy nasze i wszystkich rannych legitymacje i opaski. Dwudziestego ósmego września przyszła do nas grupa lotników niemieckich pod wodząkapitana. Poza tym, że straszyli, dla zabawy, wycelowanym w nas rewolwerem, zachowywali się spokojnie, a nawet życzliwie. Zaopatrzyli nas w puszki konserw, dzięki czemu każdy z naszych żołnierzy otrzymał na drogę jedną puszkę. Natomiast do szpitala przy ulicy Puławskiej 91 weszło SS i gestapo, zachowywali się potwornie, dobijali rannych, którzy nie mogli się ruszać, znęcali się nad personelem. Część rannych zdołała się przy naszej pomocy doczołgać do naszego szpitala, po zadrzewionym i trawiastym zboczu. Rannych naszych, uznanych za ludność cywilną, wraz z innymi przetransportowano na wozach do pociągu na Okęciu, a stamtąd do obozu przejściowego w Pruszkowie”. Wszyscy ranni zostali przeniesieni do szpitala w Milanówku. Lunia i jej koleżanki z czołówki wyszły z obozu jako chore dzięki pomocy cioci Eli Rabowskiej, szwajcarskiej pielęgniarki. Lunia dołączyła do swojej mamy i siostry, które od jedenastego sierpnia mieszkały w Komorowie u Janki z Prószyńskich Gulbinowej. Lunia mimo ogromnego zmęczenia i przygnębienia klęską powstania, nie zaprzestała nieść pomocy potrzebującym. Do połowy października kursowała kolejką EKD między Pruszkowem a Milanówkiem, przenosiła wiadomości o rannych i ich rodzinach, pomagając w ten sposób nawiązywać kontakty. Wielokrotnie legitymowana przez żandarmów niemieckich uniknęła aresztowania, gdyż posiadała zaświadczenie o pobycie w obozie pruszkowskim, a poza tym wciąż ratowała ją kenkarta z wpisanym miejscem urodzenia w Szwajcarii. 15 października 1944 roku wraz z najbliższą rodziną wyruszyła z Komorowa do Zakopanego, gdzie zamieszkała w willi „Lu” na Antałówce, położonej w sąsiedztwie „Witkie-


392 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

wiczówki”, w której zatrzymali się wypędzeni z Warszawy Maria Witkiewiczówna (Dziudzia) i jej brat Jan Witkiewicz, ojciec Rafała. W Zakopanem od razu podjęła pracę jako pielęgniarka w Domu Dziecka. Cała rodzina z nadzieją czekała na koniec wojny. Tatry i Zakopane to dla Luni miejsce związane z ukochanym ojcem, Ferdynandem Rabowskim, z dzieciństwem oraz najmilszym wspomnieniem pierwszego pocałunku i zaręczyn z najdroższym. Zjawił się niespodziewanie, wiedziony przeczuciem i miłością, prosto z niemieckiego oflagu w Gross-Born ruszył do Zakopanego – był luty 1945 roku. Przebył setki kilometrów, poruszając się różnymi środkami lokomocji, wielokrotnie zatrzymywany przez kontrole cywilne i wojskowe. Wychudzony, w zniszczonym mundurze wojskowym bez dystynkcji, niósł jedyny cenny podarunek, którym była puszka cukru. Ten cukier stał się sprawą honoru dla Rafała; kiedy podczas kontroli sowiecki sołdat chciał włożyć palec do puszki w poszukiwaniu „skarbu”, Rafał chwycił go za rękę i z determinacją krzyknął, żeby się nie ważył. Mogło się to różnie skończyć, gdyż żołnierz był pijany. Rafał i Lunia 3 kwietnia 1945 wzięli ślub w kościele parafialnym na Krupówkach. Rodzina zorganizowała przyjęcie weselne w willi „Lu” na Antałówce. Było skromne, ale przebiegło w atmosferze wielkiego szczęścia i wzajemnej miłości. Po zakończeniu II wojny światowej, Rafał wiedział już, że w wyniku zmiany granic kraju utracił majątek Dzisna – Horki i Werki w województwie wileńskim. Przed wojną miał sprecyzowane plany, aby zamieszkać w tym rodzinnym, odziedziczonym po babce majątku − dlatego ukończył studia rolnicze, choć marzył o medycynie. Przygotowując się do objęcia majątku, administrował nim w latach 1933-1939, zaprojektował zabudowę wielkotowarowego gospodarstwa i nowe budynki mieszkalne. Po wojnie zepchnięty na margines, obciążony obowiązkiem utrzymania rodziny wziął, jako repatriant, w użytkowanie dwudziestohektarowe gospodarstwo poniemiecPrzepustka dla Rafała Witkiewicza po opuszczeniu oflagu, luty 1945 /AR


XIII. Helena z Rabowskich i Rafał Witkiewiczowie | 393

Helena z Rabowskich i Rafał Witkiewiczowie przed „Witkiewiczówką” na Antałówce, Zakopane, 1945 /AR

Narodziny Macieja Witkiewicza, Gdańsk, czerwiec 1946 /AR

kie w powiecie gdańskim, w gminie Ostaszewo na Żuławach. Jednocześnie podjął pracę w Biurze Rolnym Wojewódzkiej Izby Rolniczej w Gdańsku jako instruktor rejonowy. Helena zaś zajęła się organizowaniem wiejskiego ośrodka zdrowia w gminie Szymbark (obecnie Ostaszewo). W przybyciu do poniemieckiego majątku bardzo dzielnie pomogła młodym małżonkom zaprzyjaźniona z Witkiewiczami jeszcze w Nałęczowie rodzina Gębalów: Bronisława Zielonka-Gębalowa z mężem Janem i jego bratem Władysławem. Przyjaźń z tą bardzo zacną i oddaną rodziną kontynuowana była jeszcze potem przez wiele lat w Warszawie. Wtedy w 1945 roku Gębalowie odegrali bohaterską rolę, chroniąc Helenę i Rafała Witkiewiczów przed grożącymi niebezpieczeństwami. Przedzieranie się do Żuław, częściowo zalanych przez wycofujących się Niemców, było bardzo trudne i niebezpieczne z powodu zdarzających się napadów, rabunków, gwałtów, a także morderstw dokonywanych przez bandytów i włóczęgów. Gospodarowanie na Żuławach wymagało od młodych małżonków ogromnego wysiłku fizycznego. Do pomocy przydzielono im rdzennego mieszkańca (autochtona), który poprzednio pracował u właścicieli tego majątku, państwa Viebe, mieszkających tu z dziada pradziada. Historia tej rodziny miała tragiczny finał. Kiedy zbliżał się front sowiecki, nie chcieli uciekać ze swojej ziemi i podjęli dramatyczną decyzję − ojciec zastrzelił dwoje dzieci, żonę i na końcu siebie. Ich groby znajdowały się za domem, w głębi ogrodu. Któregoś dnia, gdy Lunia pracowała w stajni, autochton, który nie czuł sympatii do Polaków, powiedział z przekąsem: no, pani dziedziczka Viebe nigdy sama gnoju nie przerzucała.


394 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Rafał, Maciuś i Żunia Witkiewiczowie oraz Broncia Gębalowa, u Gębalów w Świerszczowie, 1951 /AR

Rafał otrzymał cztery konie, przyznawane przez organizację amerykańską niosącą pomoc ludności krajów zniszczonych przez wojnę (UNRRA). Niestety konie były chore na nieuleczalną wówczas chorobę końską – zołzę. Lunia próbowała leczyć je, robiąc zastrzyki i smarując gencjaną chore miejsca. Konie były jedynym środkiem transportu, Rafał i Lunia jeździli na nich na oklep, siedząc tylko na workach. Tak dojeżdżali do pracy. Kupili także kozę, która oprócz dawania mleka zastępowała psa. Bardzo czujna, wspaniale pilnowała gospodarstwa, a na intruzów rzucała się z rogami. Jednych faworyzowała, innych nie znosiła − wyjątkowo nie lubiła autochtoRafał i Helena Witkiewiczowie z synem Maćkiem w „Witkiewiczówce”, Zakopane, 1947 /AR


XIII. Helena z Rabowskich i Rafał Witkiewiczowie | 395

Helena Witkiewiczowa z córką Elżbietą (Żunią), Warszawa, 1948 /AR

Helena i Rafał Witkiewiczowie z dziećmi Maciejem i Elżbietą, Warszawa, 1954 /AR

Marianna Deperasińska (ukochana Nianiusia dla dzieci Heleny i Rafała Witkiewiczów), Warszawa, 1976 /AR

na. Okazała się również niezwykle przydatna, kiedy w 1946 roku na świat przyszedł synek Maciej, którego dokarmiano jej mlekiem. Letnie wakacje młodzi rodzice spędzili z rocznym Maciusiem w Zakopanem w „Witkiewiczówce”. Minęły dwa lata samodzielnego gospodarowania na Żuławach – Lunia długo i ciężko chorowała na zapalenie płuc, Rafał nie doszedł do pełni sił po obozach jenieckich. Ich przodkowie od pokoleń nie pracowali fizycznie, oni też nie byli więc przystosowani do takiego wysiłku − dali za wygraną i wiosną 1947 roku powrócili do Warszawy. Stolica była wciąż odgruzowywana, wszyscy mieszkańcy brali w tym udział. Rafał i Helena zamieszkali na Mokotowie przy ulicy Pilickiej 8. Jeden z trzech pokoi mieszkania zajmował wraz z żoną zaprzyjaźniony z ojcem Rafała mistrz budowlany. Obiecał wyprowadzić się w niedługim czasie, co niestety okazało się złudne, gdyż pozostali jako sublokatorzy przez następne szesnaście lat. Rafał przez dwa lata pracował jako inspektor organizacji gospodarstw rolnych, a potem jako kierownik Wydziału Wsi Samopomocowych w Instytucie Ekonomiki Rolnej. Na zaproszenie profesora Tworkowskiego podjął pracę w Biurze Studiów i Projektów Wzor-


396 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Świadectwo Komitetu Międzynarodowego Czerwonego Krzyża przyznania Helenie Rabowskiej-Witkiewicz Medalu Florence Nightingale, Genewa, 1987 /AR

Helena z Rabowskich Witkiewiczowa, Warszawa, 1960 /AR

cowych Budownictwa Wiejskiego przy Ministerstwie Rolnictwa, od 1957 roku na stanowisku generalnego projektanta planowania przestrzennego. W 1948 roku na świat przyszła córka Elżbieta, nazywana w rodzinie Żunią. Jesienią tego samego roku uwagę Rafała na ulicy zwróciła kobieta czterdziestokilkuletnia z tobołkiem na plecach. Zapytał, czy szuka pracy … Zamieszkała przy rodzinie na Pilickiej 8 w malutkiej służbówce i została ukochaną Nianią dla jego dzieci przez następne trzydzieści lat. Gotowała, sprzątała i zajmowała się dwójką dzieci. Pochodziła z Białaczowa koło Opoczna z bardzo zacnej rodziny. W pierwszych latach Lunia nie pracowała, jednak jej miłość do zawodu zwyciężyła i początkowo poświęciła się pracy pielęgniarskiej w dziedzinie pediatrii. Zatrudniła się w I Ośrodku Zdrowia przy ulicy Belgijskiej, potem jako organizatorka i starsza pielęgniarka w Poradni Dziecięcej przy ulicy Mariańskiej, a od 1954 roku szkoliła uczennice szkoły pielęgniarskiej w przychodni przy ulicy Wiejskiej. W latach 1957 – 1963 pełniła obowiązki instruktorki pediatrycznej w Stołecznym Ośrodku Matki i Dziecka. Jako stypendystka Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) uczestniczyła w 1963 roku, a następnie w 1971, w kilkumiesięcznych kursach we Francji, poświęconych pediatrii społecznej. Ówczesne polskie władze resortowe doceniły jej fachowość i znajomość języka francuskiego.


XIII. Helena z Rabowskich i Rafał Witkiewiczowie | 397

Warszawski Krzyż Powstańczy /AR

Medal za Udział w Wojnie Obronnej 1939 /AR

Medal Florence Nightingale, najwyższe międzynarodowe pielęgniarskie odznaczenie /AR

Legitymacja odznaczenia Heleny Witkiewiczowej Warszawskim Krzyżem Powstańczym, 1982 /AR

Legitymacja odznaczenia Heleny Witkiewiczowej Medalem za Udział w Wojnie Obronnej 1939, 1982 /AR

Do końca swojej pracy zawodowej hołdowała ideałom Warszawskiej Szkoły Pielęgniarstwa oraz pozostała wierna powstańczej przysiędze „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Nigdy nie należała do żadnej partii, a mimo to w 1972 roku, została mianowana na najwyższe w owym czasie stanowisko starszego inspektora do spraw pielęgniarstwa w Wydziale Zdrowia i Opieki Społecznej w Prezydium Rady Narodowej, które piastowała przez sześć lat. Prowadziła dla miasta Warszawy badania i analizy dotyczące potrzeb środowiska pielęgniarskiego, miała liczne wykłady w ośrodkach doskonalenia kadr medycznych z zakresu organizacji i zarządzania w służbie zdrowia. Doceniono jej niezwykły profesjonalizm, zdolności organizacyjne, oddanie środowisku pielęgniarskiemu i umiejętność mądrej współpracy.


398 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Przytoczone poniżej cztery fragmenty wspomnień lekarzy i pielęgniarek, w niewielkim stopniu zaledwie ukazują sylwetkę Heleny z Rabowskich Witkiewiczowej jako pielęgniarki i człowieka: „….bardzo dobra instruktorka … wspaniale przygotowana do zawodu. Jej fachowość umożliwiała wyłapywanie błędów i słabszych organizacyjnie miejsc, co dało w konsekwencji zmniejszenie umieralności niemowląt w tamtych trudnych latach … Była moją prawą ręką …umysł miała badawczy i analityczny…”. „Panią Helenę Witkiewicz poznałam w 1972 roku … darzyłam Ją ogromnym szacunkiem i sympatią, podziwiając prawość, skromność i tolerancję, które to cechy należały do podstawowych Jej zalet. Problemami pielęgniarstwa po prostu żyła. Równocześnie posiadała głęboką wiedzę merytoryczną, szczególnie z zakresu organizacji pracy pielęgniarek i bardzo chętnie służyła radą i pomocą zarówno koleżankom jak i podwładnym. … Zawsze uśmiechnięta, pełna dystynkcji robiła wrażenie niestrudzonej”. „Panią Helenę cechowała powaga, takt, umiejętność słuchania. … Rozmowy z nią często odnosiły się do zagadnień pielęgniarstwa, rangi zawodu w społeczeństwie i problemach związanych z kontynuowaniem dobrych tradycji idei pielęgniarstwa. W rozmowach nie tylko przewijały się sprawy zawodowe. Interesowała nas sztuka i kultura europejska”. „Szczęśliwy los zetknął mnie z Nią w latach osiemdziesiątych, gdy była Przewodniczącą Sądu Koleżeńskiego w Polskim Towarzystwie Pielęgniarskim. Była przewodniczącą przez sześć lat, bardzo nietypową: mądrą, o ogromnej kulturze osobistej, życzliwą całemu światu, a pielęgniarstwu oddana duszą, sercem i rozumem. Skromna skromnością wielkich ludzi”. Po przejściu na emeryturę w 1978 roku pracowała jeszcze na pół etatu w Wojewódzkim Zespole Metodycznym Opieki Zdrowotnej i Pomocy Społecznej przy ulicy Wiejskiej 19, kontynuując prace badawcze. Nadal pełniła liczne funkcje społeczne. Już od lat pięćdziesiątych działała w Polskim Towarzystwie Pielęgniarskim, zajmując się ustawą o zawodzie pielęgniarskim oraz kodeksem etyki zawodowej. Przewodniczyła Głównemu Sądowi Koleżeńskiemu. Publikowała artykuły w Biuletynie Zarządu Głównego Towarzystwa Pielęgniarskiego oraz w miesięczniku „Pielęgniarka i Położna”. Jako współzałożycielka w 1981 roku Koła Absolwentek Warszawskiej Szkoły Pielęgniarstwa pozostała jego przewodniczącą do końca życia. Była współautorką i współredaktorką dwutomowej monografii Warszawskiej Szkoły Pielęgniarstwa pod tytułem „Pochylone nad człowiekiem”, wydanej przez PWN w 1991 i 1993 roku. Z różnych odznaczeń, które otrzymała, najbardziej ceniła Medal za Udział w Wojnie Obronnej i Warszawski Krzyż Powstańczy oraz najwyższe międzynarodowe odznaczenie pielęgniarskie – Medal Florence Nightingale. Medal rodzina przekazała do Muzeum Po-


XIII. Helena z Rabowskich i Rafał Witkiewiczowie | 399

Helena Witkiewiczowa, Warszawa, 1959 /AR

Wojtek Witkiewicz, Warszawa, 1962 /AR

wstania Warszawskiego, aby upamiętniał bohaterstwo polskich pielęgniarek ratujących życie ofiar I i II wojny światowej. Medal ten, przyznawany przez Komitet Międzynarodowego Czerwonego Krzyża otrzymało, począwszy od 1923 roku, około sześćdziesięciu polskich wybitnych pielęgniarek. Od lat wspominam rodziców z rozrzewnieniem. Kiedy w 1959 roku na świat przyszedł ich drugi syn, Wojtuś, miałam jedenaście lat, a Mama czterdzieści jeden. Rodzice byli uszczęśliwieni i zachwyceni maleństwem, pełni energii gotowi przyjąć nowe wyzwanie losu. Tata do końca życia nie tylko kochał Mamę, ale był w niej zakochany jak w latach ich młodości. Dla nas, trojga ich dzieci, stanowili wspaniały wzór idealnych małżeńskich relacji, co z pewnością korzystnie wpłynęło na nasze własne udane i szczęśliwe życie rodzinne. A przecież przyszło im spędzić wspólne lata w bardzo trudnym okresie historii Polski. Ich życie, choć szczęśliwe w małżeństwie, było pełne rozczarowań z powodu utraconych młodzieńczych marzeń i niezrealizowanych planów. Tata pracował w zwiększonym wymiarze godzin, a mimo zmęczenia nocami pomagał Mamie w rysowaniu tablic i wykresów potrzebnych do wykładów. Często do późnych godzin dyskutowali nad problemami związanymi z pracą zawodową Taty. Od jakiegoś czasu cierpiał na migreny, po latach dowiedziałam się, że występował przeciw klice w miejscu pracy. Walka była nierówna i w 1969 roku odszedł z biura projektów. Podjął pracę w Instytucie Techniki Budowlanej, a w wieku sześćdziesięciu pięciu lat przeszedł na emeryturę. Jeszcze tylko przez dwa lata cieszył się działką pracowniczą,


400 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

zmarł niespodziewanie, w dziesięć godzin od pierwszych objawów pękniętego tętniaka aorty brzusznej. Nie doczekał przemiany ustrojowej w Polsce, marzył o posiadaniu choćby najtańszego samochodu – stać Go było tylko na motorower. Troszczył się o rodzinę i starał się zapewnić nam wszystkim poczucie bezpieczeństwa i godne życie. Po Jego śmierci Mama otrzymała list kondolencyjny i garść wspomnień o Rafale od jego dawnego przyjaciela i współpracownika, pisany z Nigerii, gdzie przebywał na placówce: „Pracowaliśmy razem z Rafałem od sierpnia 1950 roku. I właściwie każde spojrzenie wstecz, każda przypomniana sytuacja z pracy – zawsze dotyczy Rafała, który odegrał bardzo dużą i wybitną rolę w rozwoju powojennej wsi. To on podjął jako pierwszy w kraju rozwiązanie problemu planowania przestrzennego obszarów wiejskich. Na Rafała pracach są oparte pierwsze w kraju plany przestrzenne zabudowy miast – m. in. Wrocławia. Opracował On doskonałą metodę całego postępowania przy wykonywaniu tego rodzaju projektów. Była ona potem wzorem dla biur projektów, instytutów i uczelni. Podjął bardzo poważną pracę – „Rejonizacja budownictwa wiejskiego”. Była to praca wieloletnia prowadzona przez Rafała. W pracach tych stwarzał koncepcje i uczył jak je rozwijać i jak realizować. Na spotkaniach zawodowych i naukowych był zawsze postacią centralną. Jego opinia, głos były ważne, decydujące. Zawsze wszyscy oczekiwali – co On powie ? A przy tym tak skromny i jakby nie zainteresowany tym, co inni powiedzą. Miał swoje zdanie, własne poglądy oparte na szerokiej wiedzy, bogatym doświadczeniu – ogromnej zdolności kojarzenia i żelaznej logice. A przy tym tak koleżeński, bezpośredni, życzliwy i dobry”. Helena i Rafał Witkiewiczowie z pierworodnym wnukiem Edkiem Schiele, 1977 /AR


XIII. Helena z Rabowskich i Rafał Witkiewiczowie | 401

Helena Witkiewiczowa otoczona dziećmi Heniulki Szandomirskiej gra i śpiewa piosenki góralskie, Warszawa, 1954 /AR

Mama żyła jeszcze szesnaście lat po śmierci Taty. Przez te lata towarzyszyło Jej nieustanne cierpienie fizyczne, chorowała na chorobę reumatologiczną, kolagenozę w postaci gośćca i sklerodermii. Przeszła kilka operacji stawów dłoni. Zdążyła jeszcze nacieszyć się czwórką wnuków, którym okazywała dużo czułości. Z biegiem lat z trudem chodziła, każde stąpnięcie sprawiało ból. Mimo to starała się być aktywna i samodzielna, a cierpienie znosiła z niezwykłą godnością i pokorą, w czym pomagała Jej wiara w Boga. „Odejście Luni wydaje nam się w tej chwili luką nie do wypełnienia. Wiemy jednak, że Jej wzorzec zarówno postawy moralnej jak i zawodowej, Jej ogromna troska o przyszłość zawodu, o podnoszenie jego rangi będzie nam pomocą i drogowskazem. Że w każdym działaniu, jakie jeszcze podejmiemy dla dobra pielęgniarstwa polskiego − Lunia będzie wśród nas. Wyrażamy wiarę, że bogata osobowość i życie Heleny Witkiewiczowej trwale zostaną wpisane w historię zawodu pielęgniarskiego”. Tak wspominała jedna z koleżanek, absolwentek Warszawskiej Szkoły Pielęgniarstwa.


402 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Helena i Rafał Witkiewiczowie, Warszawa, 1971

14 czerwca 1994 roku ksiądz Jan Twardowski wpisał w zbiorku ofiarowanym Luni następującą dedykację: „Pani Helenie Witkiewiczowej z podziękowaniem za dobroć dla chorych”. Często wspominam z czułością czas spędzany wspólnie z Mamą – była osobą bardzo wesołą i pogodną. Świetnie grała na pianinie również muzykę góralską. Ładnie śpiewała ze szczególną przyjemnością góralskie piosenki, których nas nauczyła. Uzdolniona


XIII. Helena z Rabowskich i Rafał Witkiewiczowie | 403

Helena i Rafał Witkiewiczowie na hali w Tatrach, 1971 /AR

muzycznie – w dzieciństwie i młodości uczyła się gry na fortepianie i skrzypcach. Ojciec Jej, Ferdynand Rabowski obdarzony był słuchem absolutnym, nie grał na żadnym instrumencie, ale potrafił fantastycznie gwiżdżąc odtwarzać koncerty, na które chodził w młodości z żoną Zofią. Siostry Ferdka grały na fortepianie, a najbardziej uzdolniona i wykształcona muzycznie była najstarsza siostra Wanda, po mężu Szczawińska. Nic dziwnego, skoro ich dziadek Karol Rabowski był „artystą muzycznym”, jak podają urzędowe dokumenty. Poza tym nasza prababka Zenona z Prószyńskich Bekowa, wybitnie uzdolniona pianistka, wykształciła w grze na fortepianie swoje córki Zofię i Helenę, która została także śpiewaczką. W następnych pokoleniach wykształcony muzycznie był również prawnuk stryjeczny Zenony, kompozytor i profesor Akademii Muzycznej imienia Fryderyka Chopina w Warszawie − Stanisław Prószyński, prawnuk Konrada Prószyńskiego „Promyka”. Wreszcie prawnuk Zenony, syn Heleny i Rafała Witkiewiczów, Maciej, mój starszy brat, odziedziczył także zdolności muzyczne. Już od piątego roku życia uczył się gry na fortepianie u Zofii Mejro (Romej), absolwentki Konserwatorium w Paryżu, gdzie studiowała u Nadii Boulanger. Zofia Mejro, przyjaciel naszej rodziny, związana była od 1900 roku znajomością z rodzinami Becków i Prószyńskich. Maciej uczył się potem gry na skrzypcach w Państwowej Szkole Muzycznej im. Karola Kurpińskiego w Warszawie.


404 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Helena i Rafał Witkiewiczowie nad morzem w Białogórze, 1969 /AR

Wielce utalentowany wokalnie, obdarzony pięknym głosem, bas-barytonem, ukończył Akademię Muzyczną w Warszawie. Występował jako artysta operowy, śpiewał w oratoriach i wykonywał utwory kameralne, zajmując się również pedagogiką wokalną. Partnerował na scenach muzycznych swojej żonie, wybitnej śpiewaczce Jadwidze Gadulance. Jest profesorem nauk muzycznych w dziedzinie wokalistyki. Oddany swojej pasji, uwielbiany przez studentów, nadal pracuje. Jego córka i wnuczka odziedziczyły po rodzicach zdolności muzyczne, jest więc nadzieja, że rozwiną się także w następnych pokoleniach. Mieszkaliśmy w Warszawie, ale letnie wakacje co roku spędzaliśmy w Zakopanem, na Antałówce, w willi „Witkiewiczówka”, która była własnością cioci Marii Witkiewiczówny (Dziudzi), a po jej śmierci w 1962 roku Rafała Witkiewicza i jego siostry Henryki. W późniejszych latach rodzice dzielili się opieką nad nami i jeden miesiąc przebywaliśmy na Antałówce z Mamą, a drugi z Tatą nad morzem.


XIII. Helena z Rabowskich i Rafał Witkiewiczowie | 405

Tata nasz cierpiał na lęk wysokości. Przekonałam się o tym na wycieczce do Czarnego Stawu Gąsienicowego. Nie chciał tam iść z nami, ale Mama wybłagała i poszliśmy we czwórkę przez Skupniów Upłaz. Na szlaku do stawu nagle nasz Tata zatrzymał się przy urwisku skalnym i nieopatrznie spojrzał w dół – zrobił się blady, krople potu wystąpiły na czoło, zachwiał się, był bliski utraty przytomności. Mama zaczęła Go ratować, potem odprowadziła kilka metrów w bezpieczne miejsce i pozostawiła siedzącego, opartego o ścianę skalną. Nie dała za wygraną, popędziła z nami do stawu, nie mogła odmówić sobie cudownego widoku. Wróciwszy do Taty już razem z Nim dotarliśmy na halę. Tata nasz kochał równinę, dlatego lubił wakacje nad morzem, szczególnie upodobał sobie miejscowość Białogórę, z której wprawdzie szło się ponad pół godziny do morza, ale dziewiczy las i wydmy, przez które wędrowaliśmy, a potem widok otwartego morza i szeroka plaża rekompensowały wszystkie trudy. Wysiłek dotarcia do plaży ponosili oczywiście rodzice – obarczeni parawanem, ręcznikami, kocami, torbami z jedzeniem i piciem oraz olejkiem do opalania. Już na miejscu zanim wykopali grajdoł, dzieci krzyczały: jeść, pić. Wreszcie, kiedy grajdoł był gotowy i ustawiony parawan, Mama mogła spokojnie posmarować się olejkiem i ułożyć na kocu, na słońcu. Szczęście Jej nie trwało długo, gdyż kochane dzieci, zachłyśnięte swobodą, z impetem przybiegały do Mamy obsypując Ją przy okazji piaskiem. Nierzadko zdarzało się, że porywy wiatru były tak silne, że zrywały parawan i Mama zasypana piachem, który oblepiał całą natłuszczoną skórę, nie mogła wydostać się z grajdołu, gdyż miała też zasypane oczy. Słyszeliśmy znad brzegu tylko Jej krzyk i Tata pędził na ratunek. Plaże w tym rejonie w owych czasach były prawie puste. Zakochani od dzieciństwa w tym pięknym nadbałtyckim miejscu, moi bracia co roku spędzają tam z rodzinami letnie wakacje. Ja natomiast pozostałam wierna miłości do Tatr i właśnie mnie i moim dzieciom przypadła w schedzie willa „Lu” w stylu zakopiańskim, wybudowana na Antałówce przez Wujka Tadę Prószyńskiego w 1929 roku w prezencie dla ukochanej żony Heleny z Beków Prószyńskiej. Wydawałoby się, że krąg powiązań rodzinnych, związanych z Zakopanem zamknął się w 1945 roku po ślubie Heleny i Rafała Witkiewiczów. Zupełnie nieoczekiwanie moje małżeństwo, zawarte w 1974 roku w Zakopanem, poszerzyło ten krąg o rodzinę Schiele, z której kilku zakopiańczyków zasłużyło się dla Podhala w pierwszej połowie XX wieku.


Stanisław Witkiewicz, Młynek, olej, sygn. 1877 – obraz przedstawia młyn w Poszawszu


DRZEWO GENEALOGICZNE RODU WITKIEWICZÓW (osoby wspomniane w książce lub powiązane gałęziami z drzewami genealogicznymi innych rodów – zaznaczone na czarno)



herb nieczuja

legenda: rok urodzenia rok śmierci współmałżonek bezdzietnie primo voto secundo voto


410 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prรณszyล skich, beckรณw, rabowskich i schielรณw od syberii po zakopane


Miejsca związane z historią rodu Witkiewiczów| Kresy dawnej Rzeczypospolitej

411


412 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Stanisław Ignacy Witkiewicz, Tadeusz Schiele, (tło – modernistyczny Giewont i anioł), pastel, 1925


| 413

XIV. RODZINA SCHIELÓW W WARSZAWIE I ZAKOPANEM Edwarda Tadeusza Schiele poznałam, gdy miałam dwadzieścia jeden lat. On, o siedemnaście lat starszy, miał sposób bycia i wygląd młodzieńczy. Od razu spodobaliśmy się sobie i wzajemnie zauroczyli. W okresie studiów interesowałam się motoryzacją. Należałam do Automobilklubu Warszawskiego i brałam udział w rajdach samochodowych jako pilot. W tamtym czasie pasjonowała mnie też mechanika samochodowa. Właśnie w środowisku inżynierów mechaników obracał się Edward. Wywodził się z warszawskiej rodziny przemysłowej i był prawnukiem współzałożyciela warszawskiego browaru. Od wczesnej młodości ujawniał zainteresowania techniczne i zdolności do mechaniki. Jego mama, a moja teściowa, opowiadała, że kiedy Edek miał siedem lat, a było to w 1938 roku, podszedł do jej samochodu i obejmując silnik powiedział: „Mamusiu pamiętaj to jest tylko moje, a Twoje jest to” – dodał, wskazując na kabinę i karoserię. Po latach jego pasją stały się silniki wysokoprężne i w tej dziedzinie mechaniki samochodowej osiągnął szczyty. Stał się najlepszym specjalistą w Polsce i jednym z kilku najlepszych na świecie. Bronisława Anna z Czarneckich i Edward Ryszard Schielowie w Krynicy w parku Zdrojowym, ok. 1930 /AR

Edward Tadeusz Schiele, 1969 /AR


414 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Edward T. Schiele, własnoręczny kolaż /AR


| 415


416 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Po wojnie nie miał łatwego startu, ojciec jego zmarł w 1950 roku, matka pozostała bez środków do życia. Przez dwadzieścia lat nie otrzymywała żadnej renty i ażeby przeżyć początkowo spieniężała srebra rodzinne, które przed wybuchem powstania warszawskiego jej syn zakopał w ogrodzie willi na Ochocie. Kilka razy otrzymała od siostry z Ameryki paczki z używaną odzieżą, którą sprzedawała w komisie, płacąc podatek. Mimo to urząd finansowy nakazywał uiszczanie dodatkowo podatku obrotowego. Edka także spotykały w liceum różne szykany z powodu jego pochodzenia. Na przykład, kiedy któryś z uczniów w czasie zajęć gimnastycznych wybił piłką szybę, dyrektor wzywał matkę Edka i to jej kazał płacić za szkodę. Edek w końcu zmienił liceum na technikum o profilu mechanicznym, gdzie uczył się i jednocześnie pracował jako intendent. Później podjął studia na politechnice w Gliwicach. Pierwszą posadę w Warszawie, w Zakładach Mechanicznych „Avia”, na stanowisku inspektora działu głównego mechanika dostał z nakazu pracy. Po przepracowaniu w niezwykle trudnych warunkach tego przymusowego rocznego stażu, otrzymał zajęcie zgodne z zakresem swoich zainteresowań. W Instytucie Transportu Samochodowego powierzono mu dział badań nad motocyklami, gdzie wspólnie z kolegami prowadził ekspertyzy pojazdów prototypowych i importowanych wzorów motocykli z Zachodu. Jednocześnie został zatrudniony jako redaktor w tygodniku ilustrowanym „Motor”, w którym zamieszczał wyniki przeprowadzanych testów motocykli, odpowiadał również na listy czytelników. Już od 1956 roku pisał artykuły do Biuletynu Informacyjnego Instytutu Transportu Samochodowego w miesięczniku „Technika Motoryzacyjna”, przedstawiając szczegółowe badania drogowe motocykli i samochodów małolitrażowych wraz z opiniami. Współpraca z najlepszymi wówczas polskimi specjalistami w domenie motocyklowej i działalność w tygodniku „Motor” umożliwiły młodemu mechanikowi pogłębianie wiedzy w dziedzinie, która bez reszty go zajmowała. Korzystał też ze wsparcia redakcji w propagowaniu sporu motocyklowego, w którym czynnie uczestniczył, startując w zawodach na swoich prywatnych motocyklach. Wysyłany często, od 1957 roku, jako przedstawiciel Instytutu Transportu Samochodowego na Międzynarodowe Rajdy Tatrzańskie do Zakopanego, sporządzał fotograficzne dokumentacje rajdów. W latach sześćdziesiątych zgłosił kilka projektów racjonalizatorskich, które zostały zatwierdzone przez Komisję Wynalazczości. Od młodości zaczytywał się w literaturze przygodowej, historycznej i podróżniczej. Zamiłowanie do tej ostatniej dziedziny realizował już jako młodzik dzięki …. Melchiorowi Wańkowiczowi. Pisarz, który posiadał Mercedesa, a był marnym kierowcą, przed każdorazowym wyjazdem do Europy Zachodniej przychodził do mamy Edwarda i prosił: „Pani Haneczko kochana, daj mi tego swojego Edka na szofera”. Kiedy polski przemysł motocyklowy chylił się ku upadkowi, pasją Edwarda, jak wspomniano, stały się silniki wysokoprężne (Diesla). Pracując w Technicznej Obsłudze Samochodów, w pochłaniającej go dziedzinie, nawiązał współpracę z polską Centralą Handlu Zagranicznego Timex, dzięki której otworzyło się dla niego okno na Zachód i powstały


XIV. Rodzina Schielów w Warszawie i Zakopanem | 417

Edward T. Schiele i Mercedes Melchiora Wańkowicza, ok. 1957 /AR

warunki do utworzenia więzi z inżynierami fabryki Daimler Benz w ówczesnym RFN-ie. Przez lata pogłębiał wiedzę na temat nowości w silnikach Diesla samochodów osobowych. Do osiągnięcia najwyższego poziomu znajomości zagadnień mechaniki samochodowej zarówno w teorii, jak i praktyce, przyczyniły się niebywała pasja, pracowitość oraz wielokrotne szkolenia w fabryce Mercedesa w Stuttgarcie. W branży motoryzacyjnej przepracował czterdzieści pięć lat. Przytoczę sympatyczne wspomnienie znanego muzyka i kompozytora pana Roberta Chojnackiego o Edwardzie, opublikowane w brytyjskiej gazecie „Polska (The Times)” w 2009 roku. Muzyk opowiadał w wywiadzie o swoich warszawskich korzeniach i o … samochodach. „Pamięta Pan warszawskiego mechanika o nazwisku Schiele?” − zapytał dziennikarz. „Oczywiście! Tylko on potrafił idealnie ustawić silnik tego mercedesa (…). Ale to historia! A wie pan, ile miałem szczęścia, że trafiłem do tego Schiele? To była wtedy sztuka, żeby dobrze serwisować taki samochód. Trzeba było znać ludzi, miejsca, znane tylko nielicznym dróżki i ścieżki. (…) Pojechałem do warsztatu, a tam jak w laboratorium i ten Schiele jak doktor – czyściutki kitel, porządek. Przywitał mnie z niezwykłą powagą: − Proszę pana, spóźnił się pan piętnaście minut … Miał klasę”. Rzeczywiście Edward przywiązywał wagę do punktualności i najmniejsze nawet spóźnienie na umówioną godzinę spotykało się z reprymendą.


418 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Szczęśliwe babcie pierworodnych wnuków – Helena Witkiewiczowa i Hania Schielowa, Warszawa, 1980 /AR

Na emeryturze powrócił do swojego pierwszgo zamiłowania z dziedziny mechaniki, którą były motocykle. Co roku wiosną udawał się do północnej Szkocji jako obserwator słynnych rajdów motocykli klasycznych, wyprodukowanych przed 1965 rokiem (Scottish Pre 65 Two-Day TRIAL). Spotykał się tam z dawnymi przyjaciółmi i kolegami z Wielkiej Brytanii, weteranami rozmaitych rajdów motocyklowych, również tych zakopiańskich. Odżywały dawne wspomnienia i odnawiały znajomości. Przygotowując się do wyjazdu do Szkocji wiosną 2007, niespodziewanie zmarł po trwającej kilka tygodni chorobie reumatologicznej, trudnej do zdiagnozowania i leczenia. Mój umiłowany mąż i przyjaciel, ojciec naszego syna i córki nie doczekał się wnuków, którymi w liczbie sześciorga obdarzyły Go później jego dzieci. Szczęśliwie pozostały cudowne wspomnienia wspólnego pożycia – z podróży zagranicznych i po kraju, wycieczek w Tatrach, czasu spędzanego na rozmowach, dyskusjach, opiece nad dziećmi i obopólnej pracy włożonej w utrzymanie rodzinnych domów w Warszawie i Zakopanem. Choć wierzę, że mój najdroższy Mąż żyje teraz w lepszym świecie i czuwa nad nami, to jednak moją duszę przygniata żałość i tęsknota… Przez całe młodzieńcze i dorosłe życie Edward ciężko pracował, kontynuując tradycję rodzinną hołdującą etosowi pracy. Miał przy tym szczęście, że jego praca była jednocześnie jego hobby. Dla ukochanych dzieci stanowił wzór prawego człowieka. Do końca swoich dni otaczał je ciepłą, ojcowską troską. Odznaczał się nietuzinkowym poczuciem humoru, który często wspominamy w gronie rodzinnym.


XIV. Rodzina Schielów w Warszawie i Zakopanem | 419

Elżbieta z Witkiewiczów i Edward Schielowie z dziećmi, Londyn, 1990 /AR

Edward Tadeusz Schiele, Zakopane, 2006 /AR

Rodzina Schiele, pochodząca z księstwa Sax-Weimar (obecnie Turyngia), przybyła z Niemiec do Polski w końcu XVIII wieku. Po latach jeden z potomków odnalazł herb rodu i ustalił pochodzenie szlacheckie rodu Schiele. Pierwszym jego przedstawicielem, który osiadł w Polsce, był Burchardt Schiele − wytwórca powozów. Wraz ze swoim najstarszym synem Ludwikiem Leopoldem zarządzał fabryką pojazdów w Warszawie przy ulicy Elektoralnej. Młodszy syn, Konstanty Edward, został pierwszym w rodzinie piwowarem. W 1846 roku trzej wspólnicy: Błażej Haberbusch, Konstanty Schiele i Henryk Klawe – wszyscy pochodzenia niemieckiego i wyznania ewangelicko-augsburskiego – założyli w Warszawie przy ulicy Krochmalnej największy i najnowocześniejszy wówczas w całym Królestwie Polskim browar pod nazwą „Haberbusch, Schiele i Klawe”. Z tamtego okresu pozostało prześmiewcze określenie warszawskich uliczników na widok ciężarowych platform browaru: „Patrzcie, jedzie browar Warszawy − Oberwus, Szelma i Kulawy”. Piwo sprzedawano wtedy na terenie całego Królestwa, a także eksportowano do guberni grodzieńskiej, wileńskiej i do Odessy. Po dwudziestu latach od powstania firmy jeden ze współzałożycieli, Henryk Klawe, odszedł ze spółki. Wcześniej wydał za mąż swoje dwie córki, Annę i Dorotę, za Błażeja Haberbuscha i Konstantego Schiele. Oni z kolei w przedostatniej dekadzie XIX wieku przekazali swoje udziały w spółce, pierwszy z nich trzem synom, a drugi pięciorgu dzieciom. W 1898 nazwa browaru przekształcona została w Towarzystwo Akcyjne Browaru Parowego i Fabryki Sztucznego Lodu pod firmą „Haberbusch i Schiele” z siedzibą


420 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Portret Burchardta Schiele, olej /AR

w Warszawie przy ulicy Krochmalnej 59. W 1907 roku Spółka kupiła kilka innych dużych warszawskich browarów, ale I wojna światowa, w czasie której zarówno Niemcy jak i Rosjanie rozgrabili majątek browaru, spowodowała straty nie do odrobienia. Aby uratować browar, zarząd powziął decyzję o fuzji z mniejszymi browarami warszawskimi, która nastąpiła w 1921 roku. Odtąd nazwa firmy brzmiała: „Zjednoczone Browary Warszawskie p.f. Haberbusch i Schiele, Spółka Akcyjna”. Wydana została nowa edycja akcji z kapitałem zakładowym wysokości dwunastu milionów złotych. Jako oddział browaru powstała w 1924 roku przy ulicy Ceglanej 6 Fabryka Wódek, Likierów i Lemoniady oraz wytwórnia kawy zbożowej „Sfinks”. Już w końcu XIX wieku zarząd firmy wykazywał się troską o swoich robotników i pracowników. W sąsiedztwie browaru, przy ulicy Grzybowskiej, udostępniono do zamieszkania wielką kamienicę czynszową dla robotników i rzemieślników zatrudnionych w browarze. Firma roztaczała nad ich rodzinami opiekę socjalną, organizując ochronkę dla dzieci, gwarantującą siedemdziesiąt miejsc. Dzieci spędzały tam czas na zabawie, miały zapewnione posiłki i kąpiel. Dla dorosłych była bezpłatna pomoc lekarska. Robotnicy mieli również ubezpieczenia od nieszczęśliwych wypadków zdarzających się na terenie browaru. Lekarz – chirurg stale dyżurował w specjalnie przygotowanym i wyposażonym pomieszczeniu. Przy browarze istniała szkoła elementarna, kuchnia dla pracowników, a także kasa oszczędnościowo-pożyczkowa („kasa przezorności” zasilona zapisem zmarłego Karola Haberbuscha, ostatniego męskiego potomka tego piwowarskiego rodu).


| 421

Reklama produktรณw browaru HiS


422 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Willa (pałac) Schielów przy browarze, Warszawa ul. Grzybowska 60

Browar Haberbusch i Schiele zajmował ogromny teren na warszawskiej Woli. Zabudowania fabryczne mieściły się przy ulicach: Grzybowskiej, Ceglanej, Krochmalnej, Ciepłej i Wroniej. Wśród nich, przy Grzybowskiej 60, znajdowała się willa fabrykancka z 1890 roku, nazywana też pałacem, która stała się gniazdem browarowej linii rodziny Schielów. W połowie 1891 roku zamieszkali w niej synowie Konstantego – Felix i Kazimierz z rodzinami. Pierwszy zajął parter, drugi piętro. Wnętrza domu, zaprojektowane przez świetnego architekta Stefana Szyllera, były imponujące. Wrażenie robiła główna klatka schodowa na wprost wejścia – dwukondygnacyjna z marmurowymi schodami, zdobiona sztukaterią. Również pokój stołowy, w stylu renesansowym, miał niezwykle reprezentacyjny charakter. Wielka powierzchnia podzielona została na dwie części kolumnami. W części większej stał duży stół o masywnych toczonych nogach, zaś mniejsza część pełniła funkcję kredensu. Po kilku latach do willi dobudowano obszerny gabinet, łazienkę i wąski łącznik, z którego schodziło się do ogrodu. Łazienka była również imponująca – do marmurowej wanny-basenu, wpuszczonej w posadzkę, wchodziło się po kilku schodkach. Z tyłu willi, za ogrodem z fontanną i klombami kwiatowymi, ciągnął się mur fabryczny, w którym była furtka. Przez nią codziennie rano, punktualnie o 7.00, przechodzili do browaru kolejni dyrektorzy – Felix Schiele, po jego śmierci brat Kazimierz, a jako ostatni (przed II wojną światową) syn Felixa, wykształcony za granicą browarnik – Edward Ryszard.


XIV. Rodzina Schielów w Warszawie i Zakopanem | 423

Felix Schiele, ok. 1900

Klotylda z Hłasków Schiele, ok 1880

Jego syn Edward Tadeusz po latach z czułością wspominał ojca, podziwiał jego pracowitość i poczucie sprawiedliwości. Opowiedział o ciekawym i znaczącym wydarzeniu z lat trzydziestych, gdy był sześcioletnim chłopcem. Któregoś dnia wybrał się z nianią do miasta. Nagle zerwała się ulewa. Zauważyli przejeżdżający, zaprzężony w perszerony, ciężarowy wóz browarowy, który wracał do fabryki. Niania zatrzymała pojazd i prosiła woźnicę, żeby zabrał ich do domu, wskazując na Edka i mówiąc, że jest synem dyrektora. Woźnica jednak odmówił, tłumacząc, że przepisy nie pozwalają na przewóz osób. Zaciął konie i odjechał. Przemoczeni do suchej nitki wrócili do domu, mocno spóźnieni na obiad. Mama Edka oburzona postępkiem woźnicy poskarżyła się mężowi. Następnego dnia dyrektor wezwał wystraszonego woźnicę do gabinetu, następnie upewniwszy się, że to on odmówił przewiezienia jego syna wozem browarowym, przyznał mu podwyżkę i podziękował za właściwą postawę i oddanie firmie. W willi pracowało wiele osób: niania, mamka, służące, kucharki, pomywaczki, kamerdyner, krawcowa. Dochodził też… froter – wspominał Edward junior – nazywał się Dzieciak, był przystojny, wygimnastykowany, jednym susem przejeżdżał na suknie przez cały stołowy. Oczarowywał służące. Pan domu zwracał się do służby tylko za pośrednictwem kamerdynera lub przez żonę. Ważną osobą w domu był szofer. W latach dwudziestych ojciec Edka jeździł reprezentacyjnym ośmiocylindrowym Auburnem. W latach trzydziestych kupił dwa polskie Fiaty 508 dla siebie i żony, wspierając tym krajowy przemysł. Żona, Bronisława Anna z Czarneckich, prowadziła sama samochód, była dobrym kierowcą, brała nawet udział w rajdach dla pań.


424 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Dzieci Klotyldy z Hłasków i Felixa Schielów od lewej siedzą – Edward, Maria-Klotylda, Stanisław, Zygmunt, stoi Henryk, Gdańsk, 1910 /AR

Edward Tadeusz wspominał również swoją babcię stryjeczną, nestorkę rodu, ciocię Andzię (Annę z Temlerów Schielową, żonę Kazimierza), która będąc już wdową nadal mieszkała w willi Schielów. Wszyscy ją uwielbiali − z manierami arystokratki była autorytetem dla całej rodziny i z jej zdaniem liczyli się wszyscy. W 1937 roku rodzina Schielów sprzedała willę browarowi za mocno zaniżoną cenę. Edwardowi Ryszardowi wystarczyło pieniędzy na kupno niedużej willi przy ulicy Mochnackiego na Ochocie i 1/9 kamienicy z oficyną przy Narbutta 42 na Mokotowie, którą nabyli również w częściach inni członkowie rodziny oraz 2/9 browar. Pałac przy Grzybowskiej przekształcono na biura administracji, a w dawnym stołowym urządzono stołówkę pracowniczą, usuwając wystrój Szyllerowski. W latach okupacji Edward senior pocieszał syna, który żałował, że opuścili dom jego dzieciństwa, tymi słowami: „Ty się tu wychowałeś, ale ja już nie czuję sentymentu do tego miejsca. Duże domy zupełnie nie nadają się na współczesne czasy”. W czasie powstania warszawskiego pokaźny fragment willi spłonął, pozostały ruiny. Po wojnie została częściowo odbudowana, a w latach sześćdziesiątych usunięto resztki wystroju zewnętrznego, żeby „bogactwo burżujów” nie drażniło klasy robotniczej. Firmę Haberbusch i Schiele znano już przed wojną z licznych fundacji na cele socjalne i darów na rzecz armii. Jednym z nich był, zakupiony w 1938 roku z zebranych indywidualnych składek członków zarządu i rady nadzorczej, wspaniały dar dla szwole-


XIV. Rodzina Schielów w Warszawie i Zakopanem | 425

żerów pułku warszawskiego imienia Józefa Piłsudskiego, czyli cztery ciężkie karabiny maszynowe wraz z taczankami i trójnogami. W czasie II wojny światowej Niemcy osadzili w fabryce treuhändera, bawarskiego browarnika, który zajmował się tylko określoną ilością produkcji dostarczanej do Niemiec − reszta go nie interesowała. Dogodne okoliczności stworzyły zarządowi możliwość niesienia pomocy osobom represjonowanym i działającym w konspiracji. Mimo czyhających niebezpieczeństw ze strony okupanta, bez wahania zatrudniano, często fikcyjnie, osoby zagrożone aresztowaniem lub zesłaniem do obozów koncentracyjnych. Niejednokrotnie zarząd wyciągał z więzień i obozów swoich pracowników. Władze spółki wykazały również patriotyczną postawę, niosąc pomoc ludziom kultury i sztuki, którzy pozbawieni pracy nie mieli środków do życia. Należeli do nich wybitni muzycy, pisarze i aktorzy, tacy jak między innymi Stefan Jaracz czy Józef Węgrzyn z rodzinami. Organizowano także żywność dla głodujących mieszkańców Warszawy. Poszczególni członkowie zarządu indywidualnie przeznaczali część swoich dochodów na pomoc potrzebującym. Ukrywali Żydów, pomagali im w ucieczce z getta oraz wspierali materialnie. Ściana jednego z budynków browaru, przy ulicy Grzybowskiej 33, przylegała do getta. Przez wstawiony w oknie wentylator przekazywano Żydom żywność i odzież oraz umożliwiano kontakt ze Przykłady etykiet na produktach browaru warszawskiego Haberbusch i Schiele oraz rysunek fabryki HiS /AR


426 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Wagon lodownia browaru HiS w Muzeum Kolejnictwa w Chabówce. Fot. Edward T. Schiele, 1991 /AR

stroną aryjską. Ludność stolicy wiedziała, że w każdej sprawie może liczyć na warszawski browar Haberbuscha i Schielego. Nie odmówiono pomocy Mirze Zimińskiej-Sygietyńskiej dotacji na remont zniszczonego w wojnie obronnej dachu Zachęty, w której pani Mira chciała urządzić kawiarnię, dającą pracę bezrobotnym literatom i aktorom. W części fabryki wódek i likieru przy ulicy Ceglanej znajdował się skład broni pochodzącej ze zrzutów alianckich. Zbierali się tam też działacze Armii Krajowej na musztrę, a wśród nich urzędnicy i robotnicy browaru. W czasie powstania warszawskiego browar stał się spichlerzem dla ludności cywilnej i powstańców, którzy niejednokrotnie korzystali z ziarna jęczmienia, ratującego ich przed śmiercią głodową. Po wojnie władze komunistyczne, które przejęły fabrykę, wznowiły w niej produkcję w zakresie okrojonym z powodu strat wojennych. Właściciele firmy przemysłowej stali się nędzarzami. Przed wojną, kierując się patriotyzmem wszelkie oszczędności i papiery wartościowe trzymali w polskich a nie szwajcarskich bankach, zaś większość zysków lokowali w modernizację i rozbudowę fabryk. Swoją polskość manifestowali również podczas okupacji, gdy namawiani usilnie przez Niemców na podpisanie volkslisty kategorycznie odmawiali. Po wojnie zmuszeni zostali do złożenia podpisów na protokołach zdawczych i aktach nacjonalizacyjnych. Czynili to z bólem serca, widząc jak legły w gruzach ich plany, marzenia i całe dotychczasowe życie, tworzone z pasją i wysiłkiem przez pokolenia przodków. Żeby przeżyć i mieć jakikolwiek dochód godzili się na zatrudnianie w byłych własnych fabrykach, na przykład na etacie magazyniera. Tak było w przypadku Edwarda Ryszarda Schielego, ostatniego dyrektora browaru i członka rady nadzorczej, który nie mógł przecież liczyć na żadną emeryturę po wojnie, a miał na utrzymaniu żonę i syna. Cudem udało mu się zamieszkać z rodziną w małym dwupokojowym mieszkanku na parterze kamienicy przy ulicy Narbutta 42, której części był przedwojennym właścicielem, a po


XIV. Rodzina Schielów w Warszawie i Zakopanem | 427

Wymówienie pracy Edwardowi Schiele (dyrektorowi browaru), 1948 /AR

Pismo do Edwarda Schiele z upaństwowionego browaru napisane przez przedwojennego urzędnika – uwagę zwraca forma i treść. /AR

Pismo do Edwarda Schiele z upaństwowionego browaru – uwagę zwraca forma i treść w porównaniu z poprzednim pismem z tego samego roku 1949. /AR


428 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

wojnie naturalnie stał się lokatorem kwaterunkowym. Zmarł zbyt wcześnie, w wieku sześćdziesięciu siedmiu lat, z wycieńczenia i ogólnego osłabienia; chorował krótko. Przez kilka lat przed śmiercią przyjeżdżał do Zakopanego, w celu podreperowania zdrowia i aby odwiedzić ulubionego kuzyna Kazimierza Schielego, który również stracił wszystko − dom rodzinny w Zakopanem − willę „Mazowiecka” przy ulicy Piaseckiego oraz fabrykę nart na Kasprusiach. Z tego okresu pozostało w rodzinie kilka kartek widokowych pisanych przez Edwarda Ryszarda z Zakopanego do żony i syna w Warszawie. Kazimierz Schiele, syn Kazimierza i Anny z Temlerów, miał brata bliźniaka Aleksandra. Przez lata, połączeni wspólną pasją, byli nierozłączni. Urodzeni w Warszawie w 1890 roku pierwsze kilkanaście lat mieszkali wraz z rodzicami w willi Schielów przy ulicy Grzybowskiej 60. Obydwaj studiowali w Wiedniu w Wyższej Szkole Technicznej − Kazimierz na Wydziale Budowy Maszyn, a Aleksander na Wydziale Architektury. W Austrii uprawiali wysokogórską turystykę narciarską i wspinaczkę skalną w Alpach. Wcześniej

Kartka widokowa z Zakopanego od Edwarda R. Schielego do żony do Warszawy, 1947 /AR


XIV. Rodzina Schielรณw w Warszawie i Zakopanem | 429

Kartka widokowa z Zakopanego od Edwarda R. Schielego do syna do Warszawy, 1947 /AR

Kartka widokowa z Zakopanego od Edwarda R. Schielego do syna do Warszawy, 1949 /AR


430 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

List kondolencyjny po śmierci Edwarda Ryszarda Schiele od kuzyna Kazimierza Schiele, Zakopane, 1950 /AR

już jako piętnastoletni chłopcy rozkochali się w turystyce wysokogórskiej w Tatrach Wysokich, chodząc w towarzystwie tatrzańskich przewodników − górali. Przyjęci do Sekcji Turystycznej Towarzystwa Tatrzańskiego, w wieku osiemnastu lat należeli do czołówki polskich taterników. Kazio i Olo, tak nazywani w rodzinie, jazdy na nartach nauczyli się w Austrii i byli tam współzałożycielami polskiego klubu narciarskiego „Cap”. Z kolegami klubowymi dokonali w Alpach, w latach 1912 – 1914, przeszło stu wejść szczytowych narciarskich oraz turystycznych i wspinaczkowych. Mimo iż bracia założyli własne rodziny, nadal byli złączeni miłością do nart i górskich wspinaczek. Kazimierz ożenił się z Austriaczką, Hertą Balzer, nazywaną Hanną lub Hanką, która dzieliła z mężem zamiłowanie do narciarstwa, była też znaną automobilistką, dwukrotną zwyciężczynią samochodowego Rajdu Pań, organizowanego przez Automobilklub Polski. W rajdach tych, razem z Hanną, brała udział zaprzyjaźniona z nią Bronisława Anna Schiele, żona Edwarda Ryszarda. Hanna wygrała także jeden z górskich wyścigów do Morskiego Oka. Kazio otrzymał na własność od ojca, współwłaściciela browaru warszawskiego „Haberbusch i Schiele”, w prezencie ślubnym willę „Mazowiecka” w Zakopanem.


| 431 Razem ze swoim ukochanym bratem Aleksandrem założył w Zakopanem pierwszą w Polsce mechaniczną wytwórnię nart pod nazwą „Bracia Schiele i Spółka”. Nowocześnie wyposażona fabryka od 1923 roku mieściła się przy ulicy Kasprusie 46. Odegrała prekursorską, niezwykle ważną rolę w rozwoju narciarstwa polskiego. Roczna produkcja około trzech tysięcy par nart i tysiąca sanek nie ustępowała jakością sprzętowi zagranicznemu. Najwybitniejsi polscy narciarze: BroniReklama Wytwórni Nart sław Czech, Stanisław Marusarz, Stanisław i Smarów Braci Schiele w Zakopanem Skupień, Józef Daniel Krzeptowski i wielu innych odnosili sukcesy na nartach firmy braci Schiele. Schielowie rozdali tysiące par nart młodzieży góralskiej i wybitnym zawodnikom. Wspierali finansowo akcje, organizowane przez Kornela Makuszyńskiego, na rzecz rozwoju narciarstwa wśród dzieci zakopiańskich. Ciekawostką jest również to, że bracia produkowali narty skokowe, mimo że produkcja była kosztowna i ekonomicznie nieopłacalna, ale chcieli zachęcić narciarzy do uprawiania tej dyscypliny sportowej w Polsce. Aleksander w 1920 roku zaprojektował i wybudował pierwszą w Tatrach skocznię narciarską w Dolinie Jaworzynki.

Reklama firmy braci Schiele, 1922 Aleksander i Kazimierz Schielowie, ok 1910


432 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Kazio i Olo Schiele nie zaprzestali uprawiania turystyki narciarskiej, dokonując na nartach wielu przejść wyczynowych. W Polsce niepodległej, w 1919 roku, wspólnie z innymi działaczami reaktywowali zakopiańską Sekcję Narciarską Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego, w której Kazimierz działał w zarządzie, a później przez dwadzieścia lat zasiadał jako prezes. Równocześnie pracował w zarządzie podhalańskiego okręgu Polskiego Związku Narciarskiego, był też sędzią narciarskim, związkowym i międzynarodowym oraz instruktorem narciarstwa. Aleksander, wieloletni działacz Sekcji Narciarskiej PTT, był również instruktorem narciarstwa, a obydwaj jako członkowie komisji egzaminowali kandydatów na instruktorów narciarskich. Bliżniacy trenowali razem i uczestniczyli w letnim biegu sztafetowym narciarzy na trasie Zakopane – Morskie Oko. Aleksander był sędzią i kierownikiem biegów i skoków narciarskich w czasie zawodów FIS-u w Zakopanem w 1929 roku. Pisał artykuły o tematyce narciarskiej oraz opublikował podręcznik narciarstwa pt. „Zima w górach”. Wcześniej, w 1925 roku, kierował budową schroniska „Murowaniec” na Hali Gąsienicowej. W następnych latach, obarczony pracą w zarządzie warszawskiego browaru, zaniechał startów w zawodach, nadal jednak aktywnie uczestniczył w działalności klubu Sekcji Narciarskiej PTT. Natomiast brat jego, Kazimierz, mieszkający na stałe w Zakopanem, do późnych lat trzydziestych uprawiał narciarstwo wyczynowe. W konkurencjach biegowych i zjazdowych był jednym z najlepszych zawodników zakopiańskiej Sekcji Narciarskiej PTT, startując w stu trzydziestu trzech zawodach, w tym w trzydziestu sześciu za granicą, kilkakrotnie zajmując czołowe miejsca. Uważano go także za odkrywcę talentu wybitnego zakopiańskiego narciarza, olimpijczyka – Bronisława Czecha. Zarówno Kazimierz, jak i Aleksander zostali honorowymi członkami Polskiego Związku Narciarskiego i Sekcji Narciarskiej Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego. Kazimierz w okresie międzywojennym w Aeroklubie w Nowym Targu uprawiał również szybownictwo, zdobywając sportową „kategorię C” jako jeden z pierwszych w Polsce. W czasie okupacji wytwórnię nart w Zakopanem przejęli Niemcy. W willi „Mazowiecka” partyzanci Armii Krajowej „Kurniawy” przechowywali broń i amunicję. Okupację Kazimierz przeżył w Warszawie, gdzie działał w konspiracji i brał udział w powstaniu warszawskim. Aleksander również działał w konspiracji, był żołnierzem AK. W 1943 roku przeżył tragedię − wraz z ukochanym synem Jerzym został aresztowany i osadzony na Pawiaku. Aleksander został wykupiony z więzienia, ale nie zdążono uratować syna, gdy przekupiony esesman znacznie podniósł cenę. Dziewiętnastoletni Jerzy został rozstrzelany. Aleksander i jego żona Zofia po raz drugi utracili dziecko − pierwsza córeczka Ewunia zmarła w wieku pięciu lat w 1927 roku. Doczekali się wnuczki i wnuka urodzonych po wojnie z młodszej córki Julitty. Aleksander Schiele, kochający mąż, ojciec i dziadek, architekt z wykształcenia, wybitny działacz sportowy w dziedzinie narciarstwa, współzałożyciel wytwórni nart w Zakopanem − był również znaczącym akcjonariuszem i wieloletnim członkiem Zarządu


XIV. Rodzina Schielów w Warszawie i Zakopanem | 433

Reklama produktów browaru HiS

w Zjednoczonych Browarach Warszawskich p.f. Haberbusch i Schiele, Spółka Akcyjna oraz dyrektorem oddziału browaru − Fabryki Wódek, Likierów i Lemoniady. Po wojnie pracował przy odbudowie zabytków Warszawy, a Tatry odwiedzał coraz rzadziej. Zmarł w 1976 roku w Konstancinie i pochowany został na cmentarzu ewangelicko-augsburskim na warszawskiej Woli, gdzie spoczął przy ukochanych: żonie, córeczce i synu. Pozostawił wspomnienia w formie maszynopisu. Po powstaniu warszawskim Kazimierz Schiele wrócił do Zakopanego i kiedy Niemcy opuścili Podhale usiłował wznowić produkcję w swojej wytwórni nart. Przejęli ją jednak pracownicy fabryki. Ażeby przeżyć, Kazimierz pracował krótko w odebranej mu fabryce, początkowo jako kierownik działu smarów, a później jako robotnik. W 1949 roku uległ wypadkowi, najechany przez szusującego narciarza z Kasprowego Wierchu, nie powrócił już do pełnej sprawności. W 1950 roku pierwsza w Polsce mechaniczna wytwórnia nart pod nazwą „Bracia Schiele i Spółka” została upaństwowiona, a w późniejszych latach wchłonięta przez wytwórnię nart w Szaflarach. Zepchnięty na margines i upokorzony przez ustrój Kazimierz, zmarł w biedzie w wieku sześćdziesięciu sześciu lat. Pochowany został w 1956 roku na cmentarzu przy ulicy Nowotarskiej w Zakopanem. Kazimierz miał syna Tadeusza, który urodził się w 1920 w Zakopanem i córkę Danutę, która przyszła na świat cztery lata później.


434 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Aleksander Schiele, Warszawa

Już przed II wojną światową córka była znaną taterniczką, narciarką i zawodniczką rajdów samochodowych. Okupację niemiecką przeżyła w Warszawie, zaprzysiężona do Armii Krajowej w 1942 roku, działała w konspiracji i brała udział w powstaniu warszawskim wspólnie ze swoim przyszłym mężem Gustawm Wacławem Semadenim (odznaczeni zostali Krzyżem Powstańczym w 1991 roku). Po wojnie z powodzeniem uprawiała ulubione dyscypliny sportu, odnosząc zwycięstwo w slalomie, w XXII zawodach narciarskich o mistrzostwo Polski w Zakopanem oraz, zajmując w 1970 roku pierwsze miejsce w rajdzie samochodowym, Rajdzie Folkloru Polskiego, organizowanym dla Polonii. Po wyjściu za mąż za lekarza psychiatrę Gustawa Wacława Semadeniego mieszkała w Warszawie, gdzie w 1951 roku przyszła na świat pierwsza ich córka Małgorzata. W tym samym roku Semadeni, zaproszony przez światowej sławy psychiatrę szwajcarskiego profesora Oscara Forela, wyjechał z rodziną do Szwajcarii, aby podjąć pracę w prywatnej klinice psychiatrycznej w Nyon. Później był jej dyrektorem przez trzydzieści trzy lata. W Genewie w 1961 roku urodziła się druga córka Wanda, która dzisiaj prowadzi wraz ze swoją córką Vanessą centrum hipoterapii na południu Francji. Danuta z Schielów Semadeni, na stałe mieszkająca w Genewie, bardzo często wracała do Zakopanego, wspominając szczęśliwe dzieciństwo i wczesną młodość. Zmarła w maju 2016 roku, przeżywszy dziewięćdziesiąt dwa lata − w ostatnich chwilach życia opiekowała się nią córka Wanda.


XIV. Rodzina Schielów w Warszawie i Zakopanem | 435

Kazimierz Schiele, Zakopane

Rodzeństwo Schielów – Tadeusz i Danuta, 1929

W latach przedwojennych ojciec Danuty i Tadeusza Kazimierz Schiele, znany w Zakopanem jako człowiek z szerokim gestem, wrażliwy na krzywdę i biedę wspierał materialnie wszystkich, którzy zwrócili się do niego o pomoc. W jego willi „Mazowiecka” gromadziła się cała elita artystyczna i literacka przybywająca do Zakopanego oraz koledzy ratownicy górscy i wybitni górale przewodnicy tatrzańscy. Częstym gościem bywał także Witkacy, u którego bracia Schiele, Kazio i Olo, zamawiali portrety swoich żon i dzieci. Wśród kilku pasteli jeden był szczególny: przedstawiał pięcioletniego Tadzia na tle Giewontu i anioła. Tło takie powstało na życzenie Tadzia, który zaskoczony pytaniem artysty „a co chciałbyś mieć jeszcze na tym portrecie”, zażyczył sobie właśnie Giewont i anioła, co Witkacy skwitował wykonaniem kółka na czole i uwagą skierowaną do ojca, że coś z chłopcem jest nie w porządku. Wbrew temu Tadzio wyrósł na całkiem porządnego człowieka. Bardzo inteligentny, zdolny, obdarzony niebywałym poczuciem humoru, który pomagał mu dystansować się od trudnych sytuacji. W latach następnych okazało się, jednak, że nie wystarczyło ono i nie zabezpieczyło zbyt wrażliwej natury Tadzia, który od wczesnej młodości doświadczał ciężkich przeżyć. Od dzieciństwa uprawiał turystykę górską i jazdę na nartach, później turystykę narciarską, biegi zjazdowe i skoki na skoczni, a następnie speleologię. Pasją jego stało się


436 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Danuta z Schielów Semadeni, Tatry, ok. 195o

Stanisław Ignacy Witkiewicz, Danuta Schiele, pastel, Zakopane,1930

również szybownictwo, któremu oddawał się z zamiłowaniem i wrodzonym talentem. Po maturze i przeszkoleniu wojskowym wstąpił w 1938 roku do Szkoły Podchorążych Rezerwy Lotnictwa w Sadkowie koło Radomia. W kampanii wrześniowej został zestrzelony i dostał się do sowieckiej niewoli. Po nieudanej ucieczce z obozu został schwytany i wywieziony w głąb ZSRR. Następnie po udanej, tym razem, ucieczce przedostał się przez Karpaty Wschodnie do Zakopanego, zajętego już przez Niemców. Wkrótce w noc sylwestrową 1939/1940 wraz z przyjacielem narciarzem Marianem Zającem przeprawił się, utartym później „szlakiem kurierów tatrzańskich”, przez Słowację i Węgry do Francji, a następnie do Anglii. Swoją „wojnę w powietrzu” rozpoczął od rangi szeregowego pilota 308. Dywizjonu Myśliwskiego Krakowskiego Polskich Sił Powietrznych działających w Royal Air Force (RAF). Odbył ponad dwieście lotów bojowych, a służbę zakończył w randze kapitana. Odznaczony był Srebrnym Krzyżem Orderu Virtuti Militari i trzykrotnie Krzyżem Walecznych. Jego Dywizjon stacjonował na lotnisku Northolt koło Londynu. Tam poznał pracownicę obsługi naziemnej, młodziutką i piękną Angielkę Jeanne Johnson, z którą ożenił się w 1941 roku, a po dwóch latach na świat przyszedł syn Kazik. Tadeusz wrócił do Polski z rodziną w 1946 roku − początkowo do Zakopanego, gdzie pracował krótko jako


XIV. Rodzina Schielów w Warszawie i Zakopanem | 437

Willa „Mazowiecka”, Zakopane. Fot. E. Witkiewicz-Schiele, 2014 /AR

brakarz w wytwórni nart swego ojca, ale wkrótce przeniósł się do Warszawy. W stolicy nie mógł znaleźć pracy. Pragnął wydać książkę pod tytułem „Spitfire” w wydawnictwie „Czytelnik” − były to niezwykle ciekawe i barwnie opisane wojenne wspomnienia lotnicze, opatrzone dokumentacją fotograficzną. Ówczesna cenzura chciała dokonać licznych zmian w tekście, na które autor się nie godził. Fakt tej „porażki” zaważył na późniejszym życiu Tadzia. Do ojczyzny powrócił pełen pomysłów na życie, pragnął pisać i wydawać swoje wspomnienia, chciał czuć się niezależny i wolny jak ptak. Szara i okrutna rzeczywistość panująca w kraju przytłoczyła go, swoje rozczarowanie i poczucie niemocy zaczął topić w alkoholu. Z pomocą przyszła rodzina Schielów mieszkająca w Warszawie − znaleźli pracę dla żony Tadzia, Jeanne, która występowała w paru eleganckich restauracjach warszawskich, śpiewając i tańcząc. Jej występy cieszyły się dużym powodzeniem. Niestety, po kilku latach odeszła od Tadeusza i wraz z synkiem powróciła do Anglii. Tadzio doświadczył jeszcze wielu niepowodzeń życiowych, z którymi jego wrażliwa i prawa natura nie poradziła sobie. W wieku dwudziestu dziewięciu lat odbywał przymusową służbę wojskową w lotnictwie. Oskarżony wtedy o udzielenie pomocy koledze pilotowi w ucieczce za granicę i o nadużycia finansowe, został zdegradowany i wsadzony do więzienia na półtora roku. W 1951 roku powrócił do Zakopanego, nie miał gdzie pracować, zamieszkał w rodzinnej willi „Mazowiecka” w pokoiku na strychu − resztę domu zajęli wprowadzeni przez kwaterunek lokatorzy. Znajdował pracę sezonową jako niewykwalifikowany robotnik (przy miejskich wykopach ziemnych jako kamieniarz, przy układaniu szlaków turystycznych w górach, jako deptacz skoczni narciarskiej i tras biegowych, również przy eksploracji jaskiń tatrzańskich i inwentaryzowaniu limb). Tę upokarzającą dla niego pracę przyjmował z właściwym sobie dystansem i ciekawością. Cały czas uprawiał taternictwo,


438 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Tadeusz Schiele, Anglia, 1945

Tadeusz Schiele, Anglia, 1942

również jaskiniowe. Nie przestawał także pisać. Pierwsze wspomnienia wojennych przeżyć pilota myśliwca publikował już w Anglii na łamach pisma lotników polskich „Wiadomości ze świata”, przekształconego później w tygodnik „Skrzydła”. W 1956 roku został zrehabilitowany. Wreszcie rok później ukazała się książka Tadeusza „Spitfire”, a w 1966 roku „Blisko nieba”, wydane przez wydawnictwo „Śląsk”. W końcu lat sześćdziesiątych powrócił do ukochanego szybownictwa, uprawiał je w Aeroklubie Tatrzańskim w Nowym Targu, zdobywając Złotą i Diamentową Odznakę Szybowcową. Następna książka Tadeusza, „Wspinaczki po chmurach”, wydana przez „Iskry” w Warszawie w 1979 roku, opisująca jego własne przeżycia jako szybownika i taternika, została nagrodzona w konkursie literackim na najlepszą książkę o tematyce sportowej. Wszystkie trzy publikacje ujawniały literacki talent autora, polegający na znakomitej narracji i niezwykle obrazowym przedstawianiu sytuacji oraz postaci − książki Tadeusza, bardzo dobrze przyjęte przez krytykę, cieszą się do dzisiaj poczytnością (choć niestety brakuje wznowień) i fascynują czytelników sugestywnymi opisami. Tadzio miał szczęście do kobiet, towarzyszek życia, które poświęcały się opiece nad nim. W pełni odrodził się na sześć lat przed śmiercią, zaczął wtedy latać jako instruktor szybowcowy. W tych właśnie czasach poznałam Oryginalna naszywka noszona na rękawach mundurów polskich pilotów w Wlk. Brytanii


| 439

Tadeusz Schiele na swoim samolocie (Spitfire) z mechanikiem na lotnisku Northolt, Anglia, ok. 1942

Tadeusza. Bardzo lubił mojego męża, swojego młodszego o jedenaście lat kuzyna i kiedy w 1982 roku zaprosił nas z dwójką dzieci do willi „Mazowiecka”, zrobił na mnie wrażenie przemiłego, serdecznego, uroczego człowieka, z którym natychmiast nawiązałam szczery rodzinny kontakt. Zachwycał się i cieszył naszymi dziećmi, a z moim mężem z rozrzewnieniem wspominali rodzinę i dawne czasy. Odwiedzał nas na Antałówce w willi „Lu” i w Warszawie. O swoim życiu opowiadał z ujmującą szczerością, bolał nad krzywdą, którą wyrządził najbliższym, gdy zmagał się z chorobą alkoholową, którą leczył przez lata. Tadeusz, bohater wojenny, niezwykle inteligentny, błyskotliwy, z dużą kulturą osobistą zaskakiwał ciekawością świata. Miał jasny i otwarty umysł, a poza wszystkim obdarzony był ogromnym poczuciem humoru. Takim chcą go pamiętać jego syn i wnuki. Mimo że upłynęło już trzydzieści lat od śmierci Tadeusza Schiele, nadal spotykam ludzi, którzy go pamiętają i serdecznie wspominają również jako fantastycznego gawędziarza.


440 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Tadeusz Schiele nad Morskim Okiem, Tatry, 1981 /AR

Grób Kazimierza i Tadeusza Schielów, nowy cmentarz, Zakopane. Fot. E.Witkiewicz-Schiele, 2015

Z zaciekawieniem przeczytałam kilka felietonów pana Pawła Zawadzkiego, drukowanych w miesięczniku „Twórczość”, w latach od 1996 do 2001, o Tadeuszu Schiele, z którym przez wiele lat był zaprzyjaźniony. Wspominał go jako „jedną z ostatnich legend tatrzańskich” oraz o legendarnym poczuciu humoru Tadeusza i o tym, że „całe Zakopane opowiadało dowcipy i anegdoty, których Tadzio był bohaterem”. Tadeusz Schiele spoczął w 1986 roku w grobie swojego ojca Kazimierza na nowym cmentarzu w Zakopanem. Po jedynym synu Kaziku doczekał się sześciorga wnuków.


XIV. Rodzina Schielów w Warszawie i Zakopanem | 441

Elżbieta Witkiewicz-Schiele z dziećmi i Tadeusz Schiele przed willą „Mazowiecka”, Zakopane, 1982 /AR

Kończąc opowieść o więzach rodzinnych, które mocno wryły się w historię stolicy Tatr, zastanawiam się czy bracia Schiele − Kazimierz i Aleksander, tak wielce zasłużeni dla rozwoju narciarskiego sportu w Zakopanem w okresie dwudziestolecia międzywojennego, nie powinni być uhonorowani poprzez nadanie nazwy ulicy w Zakopanem ich imieniem.


442 | Nie tylko Witkiewiczowie | FRAGMENT DRZEWA GENEALOGICZNEGO RODU SCHIELÓW

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

(osoby wspomniane w książce lub powiązane gałęziami z drzewami genealogicznymi innych rodów – zaznaczone na czarno)


| 443

legenda: rok urodzenia rok śmierci współmałżonek bezdzietnie primo voto secundo voto


444 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prรณszyล skich, beckรณw, rabowskich i schielรณw od syberii po zakopane


| 445

POSŁOWIE Praca nad książką sprawiła mi wiele radości i dostarczyła głębokich wzruszeń. Zbliżyłam się do opisywanych bohaterów, których większości nie znałam z powodu różnicy pokoleń, ale poprzez przywołanie ich sylwetek stali mi się prawdziwie bliscy. Początkowo oglądałam sterty bardzo starych fotografii, poszukując w wizerunkach moich przodków zachęty do pisania − ich twarze jednak jawiły się bez wyrazu i nadmiernie poważne. Sprawiała to ówczesna skomplikowana technika wykonywania zdjęć wymagająca zastygnięcia w bezruchu na dłuższą chwilę. Dopiero po przeczytaniu poruszających pamiętników, listów i kart pocztowych, pisanych w odległych latach, poważne i nieruchome postaci z fotografii ożyły, a ja nabrałam przekonania, iż winna jestem oddać im hołd, przywołując obrazy z przeszłości. Wychowałam się w domu, w którym ważna była historia rodziny oraz kultywowanie w niej wartości patriotycznych i miłości bliźniego. Mając sześćdziesiąt sześć lat i czworo wnucząt podjęłam decyzję napisania książki. Po jej ukończeniu otaczała mnie już gromadka sześciorga wnuków, którym z serca dedykuję fragment historii ich przodków. Zanim doszło do zmierzenia się z tym pionierskim dla mnie przedsięwzięciem, zwierzyłam się nieśmiało ze swojego pomysłu Zbyszkowi Moździerzowi, pracownikowi naukowemu Muzeum Tatrzańskiego. Zachwycił się tematem i przekonał mnie, co do jego ważności i oryginalności. Składam więc serdeczne podziękowania Zbyszkowi za wsparcie, wiarę w moje możliwości oraz służenie radą i doświadczeniem. Gdyby nie pomoc mojej kochanej kuzynki Hani Regulskiej, która przez dwa lata motywowała mnie do pracy, pospieszała, pierwsza czytała i redagowała kolejno pisane teksty, poświęcała mi dużo swojego czasu − książka nie powstałaby. Przekazuję Jej gorące, rodzinne podziękowanie. Dziękuję z całego serca mojej rodzinie i przyjaciołom za wsparcie w postaci przekazanych informacji, fotografii i pamiątek rodzinnych: cioci Henryce z Witkiewiczów Szandomirskiej, kuzynce Julii z Ehrenfeuchtów Tazbirowej, cioci Reginie z Filipowskich Matusewiczowej, braciom moim Maciejowi i Wojciechowi Witkiewiczom, bratu ciotecznemu Andrzejowi Szandomirskiemu, kuzynce Joasi Kasperkiewiczowej, Kasi i Stefanowi Okołowiczom, a także kuzynkom Aldonie Narkiewiczowej i Joannie z Narkiewiczów Tarłowskiej oraz Wandzie z Semadenich Lee-Jones. Specjalne podziękowanie kieruję do Kazi Słowińskiej, drugiej babci, która dzielnie zastępowała mnie w babcinych obowiązkach, ułatwiając pracę nad książką. Wszystkim tym bliskim osobom jestem bardzo wdzięczna, gdyż ich pomoc przyczyniła się również do powstania dokumentalno-sentymentalnej wystawy „Nie tylko Witkiewiczowie…”, cieszącej się dużym zainteresowaniem i uznaniem, otwartej (od 11 lipca 2015 do 25 sierpnia 2016 roku) w Muzeum Stylu Zakopiańskiego im. Stanisława Witkiewicza w willi „Koliba”.


446 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Maria Dembowska w latach młodości


| 447

ANEKS Wspomnienie napisane, przed 1935 rokiem, przez Zofię z Beków primo voto Rabowską, secundo voto Maurin jest emocjonalną opowieścią o ostatnich chwilach życia Marii Dembowskiej, a także rodzącej się, dozgonnej przyjaźni pomiędzy Zofią a Dzinią (Jadwigą Sienkiewiczówną). Maria Dembowska, nazywana Marą, to wdowa po Bronisławie Dembowskim – prawniku, filologu i etnografie, który namówił Stanisława Witkiewicza do przyjazdu do Zakopanego. Państwo Dembowscy osiedli w Zakopanem już w 1885 roku w wynajmowanej od Wojciecha Roja chałupie przy ulicy Zamoyskiego, gdzie zgromadzili pokaźną kolekcję podhalańskiej sztuki ludowej, których zbieranie Maria kontynuowała po śmierci męża. Ich dom nazwany „Chatą” stał się ośrodkiem życia kulturalnego i towarzyskiego w ówczesnym Zakopanem. Bywali tam literaci, malarze, działacze społeczni i polityczni z całej Polski. Najbardziej zaprzyjaźniony z Dembowskimi Henryk Sienkiewicz pomieszkiwał w „Chacie”. Jego córka Jadwiga, nazywana Dzinią, była właśnie tą, która wraz z córką Zenony i Dyonizego Beków, Zofią Rabowską, autorką wspomnienia, opiekowała się ciocią Marą w ostatnich dniach jej życia. Późniejszy mąż Dzini, Tadeusz Korniłowicz − lekarz i pisarz urodzony w Zakopanem − wraz z Wojciechem Rojem czuwał nad „Chatą” podczas nieobecności Marii Dembowskiej w latach 1908 – 1915. Dembowska, której życiową misją była opieka nad chorymi i potrzebującymi pomocy, przebywała w tych latach w Lovranie, pielęgnując chorego Stanisława Witkiewicza. Tadeusz Korniłowicz, znany działacz ochrony przyrody, taternik, grotołaz i ratownik, zaprzyjaźniony z Witkiewiczami, Bekami, a także Ferdynandem Rabowskim, był pułkownikiem Wojska Polskiego i kawalerem Orderu Virtuti Militari. Zamordowany w Katyniu w 1940 roku. Inne osoby wymienione przez Zofię we wspomnieniu to: Ferdek (F.) − Ferdynand Rabowski, mąż Zofii z Beków. Henia − Henryka Rodkiewiczówna, późniejsza żona Jana Witkiewicza − Koszczyca. Ciotka Wanda Prószyńska z Korzonów − żona Konrada Prószyńkiego „Promyka”. Pani Witkiewiczowa − Maria z Pietrzkiewiczów, żona Stanisława Witkiewicza. Panny Witkiewiczówny − Mary i Dziudzia, mieszkające w willi „Na Antołówce”. Pani Bronisława Dłuska − lekarka, współzałożycielka wraz z mężem, lekarzem Kazimierzem Dłuskim, sanatorium w Kościelisku. Pani Sienkiewiczowa to Maria Babska, żona Henryka Sienkiewicza, macocha Dzini. Pani Janczewska to ciotka Dzini. Janka Miklaszewska (Janula), córka Janiny z Witkiewiczów, przebywająca na kuracji w Zakopanem w wieku 19 lat. Witalina to gospodyni przysłana do Zakopanego z Limanowej przez Józefa Beka, do pomocy Zofii Bekównie, po śmierci jej rodziców w 1907 roku.


448 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

ZOFIA Z BEKÓW MAURIN

Moje wspomnienie o pani Dembowskiej jesień 1921 – luty 1922 „Jesienią r. 1921 zobaczyłam p. Dembowską – jak wizję sprzed lat wielu. W dzieciństwie i młodości znałam Ją tylko z widzenia spotykając niekiedy na ulicy. W przymgleniu tego wspomnienia widzę twarz już niemłodą, żywą. Sylwetka lekko pochylona, ruchy nerwowe, szybkie. „Wiedzę o niej miałam sprzeczną. Z jednej strony kult wielu osób zaciekawiał mnie – opowiadanie Heni o „Chacie” i wizyty jej tam zachęcały do wejścia do tego owianego urokiem domku; raz jeden pamiętam towarzyszyłam Heni z drugiej znów strony z ust mojej matki słyszałam niewyrozumiałe słowa krytykujące p. Dembowską – jako „tę”, która zabiera żonie duszę męża (Witkiewicza) – przeto jest krzywdzicielką i matka moja, znajdując sprzeciw w sobie, nie chciała się nigdy do niej zbliżyć, tak samo ciotka W. Prószyńska. Instynktownie wyczuwałam, że sądy te nie są słuszne, ale jednak żłobiły się w moim mózgu, jako płynące od osób, którym wierzyłam. Zdawałam sobie sprawę, że wśród tych ludzi (Witkiewiczów i p. D.) rozgrywa się długoletni dramat – jednak sympatia moja skłaniała się zawsze ku jasnej postaci Witkiewicza i nieznajomej p. D. (dodajmy, że ojciec mój znał Ją dobrze i wyrażał się o Niej zawsze z przyjaźnią i uznaniem) – a bardzo nie lubiłam p. Witkiewiczowej. Ta kostyczna, ostra kobieta, której uśmiech i głos raził mnie, jak drobne ukłucia, wzbudzała nawet lęk pewien i znów niewytłumaczalnie wyczuwałam całą dziwną dysharmonię tego małżeństwa i – nie myliłam się. Owej więc jesieni 1921 roku (koniec września czy października) wędrowaliśmy we czworo, Ferdek, dzieci i ja, szczytem Antołówki ku domowi panien Witkiewiczówien, gdzie mieszkaliśmy. Szłam razem, jednakże zamyślona w sobie, jak to zbyt często było moim tęskniącym obyczajem. Melancholia jesiennego, bezsłonecznego popołudnia unosiła się wokół. W chwili gdy zbliżaliśmy się do linii lasku schodzącego zboczem Antołówki ku Kozieńcowi – ujrzałam dwie postacie wyłaniające się spośród smreków. Pierwsza, czarno ubrana kobieta starsza, z lekka przygarbiona, idzie szybko i nerwowo, poznaję Ją z nagła od razu, mimo niewidzenia od lat kilkunastu – pani Dembowska! Za Nią postępuje druga młodsza, z jasną głową, w szarym żołnierskim mundurze, nieznana. Czuję tknięcie iskry w sercu i nieuchwytny głos: „idź ku nim, spiesz się”. Wyrywam się z mojej gromadki bez wahania, oznajmiając F., że poznaję p. D. i idę naprzeciw Niej. Spotyka mnie to, co zawsze


Moje wspomnienie o pani Dembowskiej | 449

się powtarzało między nami, gdy dążyłam do ludzi, sprzeciw z jego strony, próba zatrzymania – czuję gwałtowny bunt w duszy i odzywam się szorstko: „jak chcesz, ja idę”. Odległość znika, słowa milkną – wyprzedzając moich, podchodzę szybko. Wyciągam ręce, przedstawiam się, tłumiąc bicie serca i wyznaję od razu, że widok Jej – to moje drogie wspomnienia dzieciństwa i wielki całokształt minionego życia. Spotyka mię przyjęcie proste i wylewne: „jakże dobrze pamiętam miłe córeczki pana Dyonizego Beka”, słowa są pełne takiej serdeczności i uśmiech tak ujmujący, że jestem olśniona i jakby ogarnięta Jej duszą od razu. Następują dalsze zaznajamiania – towarzyszy Jej Dzinia, „moja najbliższa”, jak mówi o Niej. Dzinia właściwym sobie nieśmiałym jakby, ciepłym ruchem podaje mi rękę, obejmuję Ją spojrzeniem badawczym. Uderza mnie od tego pierwszego wejrzenia Jej urok, powaga, skupienie oczu o bardzo wysoko zarysowanych brwiach, niezwykła słodycz malująca się w linii profilu. Widzę ślady zmęczenia w Jej młodej jeszcze twarzy, o cerze białej i różowej – ma włosy obcięte po chłopięcemu, obramowujące jasno głowę, figurę nieci sztywną opiętą mundurem, spartańsko prostą i skromną. Rozmawiając zbliżamy się ku domowi Witkiewiczówien, gdzie i one zdążają. Przed domem rozstajemy się, p. D. zaprasza nas, patrzę się teraz głównie na Dzinię i mówię do Niej: „Kiedy widzę Panią, muszę myśleć o książce, która mnie zachwyciła, „Jean Christoph” Rollanda – Pani wszak tłumaczyła ją”, Dzinia uśmiecha się z zakłopotaniem. Następne spotkanie odbyło się w Muzeum, w obecności p. Dłuskiej, znów te trzy osoby, Dzinia, p. Dłuska i p. Dembowska poruszyły całą wrażliwą i drzemiącą tęsknotę w mojej duszy, czy za tym co było, czy za tym czego pragnę…? Witam je wzruszona, jakby szara aktualność dnia nie istniała, a one były symbolami czegoś, co fantazja moja i przeczucia ubarwiały w obraz głębokiej piękności. Dzinia, jako może córka swojego ojca i niezależnie od tego, tchnąca subtelnością kwiatu, – p. Dembowska – miłość i egzaltacja serca gorącego, wolność duszy czystej i czułej na wszystko, – p. Dłuska – czyn wcielony i ukryty ból własny, serce zamotane szorstkością i pozornie twarde, a mocne uczuciami i siłą żywotną. Jeszcze jedna (jakiś przygodny interes) wizyta obu, Dzini i p. D. u mnie na Antołówce, przyglądanie się z bliska p. D. – potem wkrótce odwiedzenie Jej w „Chacie”. Jesień, wieczór, mrok zapadający szybko, p. D. mówi wiele, płynnie, niezmiernie zajmująco, żywo i obrazowo, nawraca ciągle do wspomnień o Nim (Witkiewiczu), do swoich góralskich zapałów – przypomina zajścia i obrazy, Chałubińskiego i Sabałę – przechodzimy z dwóch Jej izb własnych, pełnych obrazów, z portretem Witkiewicza (Malczewskiego), stojącym w zastępstwie Jego – żywego, w rogu izby na fotelu „na którym zawsze tu siadywał” – do izby muzealnej, gdzie zebrane są wszystkie góralskie pamiątki, sprzęty i ubiory, drobiazgi niezliczone, wiele łyżników, osobno na sztalugach stojący piękny obraz Witkiewicza – „Powrót z hali”, juhas z latarką i owce w wieczornym oświetleniu mglistem. P. Dembowska pokazuje wszystko, przy każdym przedmiocie tłumaczy jego znaczenie i historię. Nadchodzi p. Lilpopowa. Pierwszy raz widzę Ją z bliska. W pewnej chwili rozmawiają obie półgłosem w zwierzeniu: „…tak, dobrze, dobrze, poszli oboje z Dzinią do Kasprowej…” Czuję w ich


450 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

głosach radość, z urywków domyślam się nagłej prawdy” Dzinia i Tadeusz, łączę ich, więc tak, czuję błogosławiące wzruszenie; Tadeusza głęboko lubię. Wizyta ma się ku końcowi. Ta niezwykła kobieta, tak przedziwnie bogata w duchu, dźwigająca swój ból teraz tylko i wspomnienia kilkudziesięciu lat życia, tak płonąca jeszcze latarnia – sama jedna w samotnej ciemnej chacie – odprowadza nas na próg, ciągle mówiąc, żegna czule i serdecznie. Zostaje smuga wielkiego rozgrzania w sercu i jasności, choć dokoła zapada noc i chata ginie w wielkim cieniu. Mijają miesiące zimowe, grudzień, styczeń, luty. Tego ostatniego miesiąca dowiaduję się, że p. D. ciągle absolutnie samotnie mieszkająca w „Chacie”, zachorowała i nawet nie ma odpowiedniej posługi, jest opuszczona i sama. Namawiam F., który właśnie jest, idziemy razem do Niej. Zimowy wieczór, ku końcowi lutego 1922 r. W izbie „salonie” pali się smutnie jedyna świeca, na wytartej kanapce siedzi Ona, zawsze w głębokiej czerni. Jest słaba i skarży się żałośnie, ma wielkie bóle w nodze (odmrożenia? serce?), ruszyć się prawie nie może. Jest ogarnięta już bardzo bólem, prosimy, żeby w jakiś sposób pozwoliła sobie pomóc; łagodnie, ale stanowczo odmawia, pociesza, że da sobie sama radę; namawiamy, żeby napisała do kogoś ze swoich bliskich, okazuje się, że ich nie ma, za najbliższą uważa jedynie córkę swej dawnej przyjaciółki – Dzinię. Widzimy, że stan Jej jest ciężki, wznawiamy prośby, kategorycznie odmawia, protestuje gwałtownie, nie chce pisać, nie godzi się na zawiadomienie Dzini, ani nikogo, nie chce Jej (Dzini?) przeszkadzać w Jej planach, pobycie w Krakowie. Chcąc Ją uprosić, wzruszeni, przyklękamy z dwóch stron, całując ręce, uśmiecha się wtedy rozbrajająco i słodko, dotyka naszych głów, ale nie godzi się. Świeca rzuca smutny, czerwony blask, pokój tonie w mroku, za oknami czarnej ściany lasu – czuję zbliżanie się śmierci, choć tego nie rozumiem, do duszy puka treść wszystkiego, co w tym pokoju było przeżyte, szepty tłuką się w przedmiotach i obrazach Jego – a przez nie żyje Dusza! Odchodzimy, zapada postanowienie wbrew Jej woli, jako konieczny i wewnętrzny nakaz, dać znać Dzini. Tegoż wieczora rozpisuję trzy listy „gończe”, poszukujące Dzini, przyłącza się do naszego przejęcia Janka Miklaszewska, która mieszka obok mnie na górze. Ferdek wyjeżdża, zostaję sama. W parę dni potem, schodzę do „Chaty”, otwiera mi Dzinia, przyjechała. Wita mnie Jej głęboki uścisk reki, Jej wdzięczny uśmiech i podziękowanie. Serce moje rozgorzewa. Jestem gotowa do pomocy. P. Dembowska już ciężko chora leży w ubraniu na tejże samej kanapce – „On tu siadywał…” tak Ją zastała Dzinia, nie miała siły dość do swego łóżka w sąsiednim pokoju. Ma bóle (serca, płuc, nie wiemy) i nade wszystko ból straszliwy w nodze lewej. Wyobraża sobie, że to odmrożenie, w istocie jest zupełny brak dopływu krwi. Potok słów nie ustaje z Jej ust, szybko, bezładnie mówi, opowiada, jęczy z bólu, coraz żałośniej. Dzinia z milczącą cierpliwością nie ustaje lekko przesuwać ręki po Jej obnażonej nodze. Przejęta do głębi wracam do domu, do moich dzieci. Janka Miklaszewska chce mnie zastąpić, tam przy chorej, nie godzę się, ona jest


Moje wspomnienie o pani Dembowskiej | 451

na kuracji w Zakopanem, zastępuje więc mnie w domu przy dzieciach, z całym poświęceniem, jest aniołem opiekuńczym. Ku wieczorowi wracam do „Chaty”. Małe światełko wśród wielkiej nocy. Zostaję tam na noc. Czuwamy we dwie z Dzinią, jest wielka cisza naokół. Sylwetka Dzini, wiotka, szczupła, odrastające włosy ujęte w tyłu głowy w siatkę bez wdzięku, odznacza się tylko Jej profil pełen dziwnej słodyczy. Obserwuję Ją, biorę w siebie Jej milczenie, Jej tylko ciche słowa zwracane do Chorej, patrzę na Jej ręce, głaszczące tę głowę pełną śmiertelnego niepokoju i cierpienia i czuję ich najlepszy balsam utkany z czystego uczucia. Zaczynam towarzyszyć Jej mimo woli jak cień, wykonywam to samo, po pewnej obawie ze strony chorej, stosuję ten sam iluzoryczny zabieg rąk, masaż obolałej nogi. Zwalniam Dzinię, chora zwraca się do mnie ze słowami: „tak, tak, już czuję, że to też dobre ręce, ach jak boli” …Wśród ciszy czuwania naszego, drobnych posług i nieustannego potoku słów chorej, mijają zwolna godziny długiej nocy. Podsuwam myśl przeniesienia Jej na łóżko, Dzinia nie chce Jej ruszać, byleby już nie zwiększać cierpień. Cierpimy razem z Nią. Jęk, ból, skargi, poszarpane wizje udręczonego mózgu, który wibrował wiecznie żywą myślą, wiecznie tętniącym czuciem i jest tak pełen, że nie znajduje odpoczynku i w godzinie konania – wszystko przenika nasze umysły i serca wspólnie. Dzinia o ileż bliżej i boleśniej musi czuć, ja dalsza, ale w niepojęty sposób zbliżona. Jest coś w tej szarpiącej się ze śmiercią głowie niezwykłego, spada to na nas jak targający wicher, któremu opieramy się w ciszy, obie tak samo mówiące szeptem, przesuwające się na palcach. W jakiejś godzinie nocy chora dusi się mimo kamfory. Otwieramy szeroko okno – czarny las patrzy w gasnące światło ongiś tak bujnego życia, potok za oknem niezmiennie i monotonnie szumi – chora mówi: „…jak tu pachną róże, cudnie pachną, skąd, czy je macie żółte, piękne róże”, dalej słowa, które wstrząsają mną do głębi: „zamknijcie okno, przecież tu siedzi p. Bek, to człowiek chory, zaziębi się…” Wizja dziwna, skojarzenie z moją osobą, mojego ojca, a może prawda tajemna w tem widzeniu … obraz odbity w mojej duszy na zawsze. Poprzez jęki wyrywa się ciągle refren najważniejszy – niedokończone dzieło Jego – mówi, powtarza z rozpaczą przejmującą i uporem: „… ja nie mogę, ja muszę podnieść się jeszcze, przecież tyle, tyle mam do zrobienia, muszę skończyć Jego prace, tylko ja to mogę zrobić, nikt inny nie może, tyle do skończenia, a to musi być zrobione, musi…” Przeżywamy tej nocy „wiek”. Nad ranem pogarsza się stan, przychodzi lekarz, bada bez wielu słów – serce, ostatnie chwile, daje dalej kamforę i morfinę na uspokojenie bólów. Póki działała kamfora, trwało podniecenie, ból szarpał, serce tłukło się jak oszalałe, myśl wirowała, siła słów biła jak podsycane wciąż źródło – z chwilą działania morfiny nastąpił paraliż pewnych ośrodków, serce cofnęło się jakby w głąb, cicho dygocząc, mózg zamarł, słowa ucichły, ból został zabity pozornie; strasznie umęczona, biedna głowa opadła, powieki zamknęły się, nastąpił złudny, zatruty sen, czyż ulga? Pytanie – obserwowałam ten stan ze zgrozą wzrastającą. Co pewien czas, w ciągu tego długiego straszliwie dnia (od rana do g. 8-mej wieczór), nagle


452 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

unosiła się z posłania, niemal siadała podnosząc głowę upiornie zbudzoną czymś? Nie zapomnę wyrazu tej twarzy, grymas ust, jakby zła ręka wykrzywiała rysy, oczy szeroko otwarte, dzikie, obłędne, stężałe w obliczu potwornego cierpienia, czy potwornego widzenia, zgroza w nich bezprzytomna. Serca nasze zamierały biorąc w siebie ten obraz echem niepojętym. Potem znów bezwład i cicho chrapiący, potępiony trucizną sen. Od tej chwili znienawidziłam morfinę. Godziny agonii. Wiedziona trzeźwą praktycznością rzeczy namówiłam Dzinię na wezwanie księdza. Dzinia chwilami modląca się w ciszy, z głębi swej wiary – opierała się przez najwyżej pojętą subtelność, nie chcąc drażnić uczuć chorej niegodzącej się z księdzem. Ustąpiła wobec moich perswazji dalszych trudności z kościołem, bez księdza w chwili zgonu. Wezwany zjawił się z sakramentami. Było to owego ostatniego dnia popołudniu. Zostawiłyśmy go samego z chorą, przemawiał do Niej, nie odpowiadała, podobno otwierała oczy i patrzyła na niego, ale była nieprzytomna – (tak, zapewne patrzyła się wzrokiem z progu czyśćca!) Nie pojął grozy i wielkości bolesnej tego wejrzenia. Wystąpił do nas z ostrą wymówką i naganą: „trzeba było wcześniej wezwać księdza, teraz chora Komunii św. nie przyjmie, a cóż ja ma zrobić z Panem Jezusem?” … Na moje zdziwione pytanie, odrzekł: „Nam nie wolno wracać z komunią świętą, może ktoś tu jest gotów do przyjęcia jej?” … Dzinia z uczciwości swojej wiary nie odpowiedziała nic, ja targnięta mimowolnym oburzeniem, ośmieliłam się rzucić mu w odpowiedzi gorzkie słowa: „Niech ksiądz proboszcz nie obawia się – Pan Jezus na pewno nie obrazi się za ten powrót do kościoła”. Dzień dobiegał końca w męce i oczekiwaniu. Byłyśmy obie jednym tchnieniem zgodnym. Zapadła znów noc. Około g. 8-mej, wśród dręczącego snu – lekki wstrząs, westchnienie i – nagła zupełna cisza – dech uleciał, oczy już nie otworzyły się, wybiegły z poza zamkniętych powiek w noc. Przyszła Ona – Wybawicielka z bolesnych kajdan ciała – Śmierć-Cisza. Widziałam ją trzy razy w życiu z bliska. Pierwszy raz najbliżej uczuły moje ręce – legła na nich całym swoim ciężarem, brała mi z dłoni głowę mego Ojca. Ujrzałam duszą nieuchwytne jej oblicze chłodne i przepastne. Młoda moja dusza drżała jak liść osiki, jak kwiat mimozy wpędzony między lody. Nie zmrużyłam powiek, odważnie, ale dziecięctwo miałam jeszcze w sercu. Potem wkrótce drugie z nią spotkanie, gdy bezlitosne jej ramiona zamknęły w sobie moją Matkę. Cofnęłam się zdjęta okrutną nienawiścią, broniąca się instynktem życia przed stygmatem, który ona wyciska na wieki, zakryłam twarz rękoma, nie mogłam patrzeć w jej tajemnicę, krzywda była zbyt ciężka. Odepchnęłam jej wizję precz, wolałam zostać w samotności i nawet bez ostatniego wspomnienia twarzy Matki. Trzecie przyjście jej – Witalina – zdruzgotanie poprzednie odjęło siły tym razem, obojętność dla osoby obcej łatwo dozwoliła mi teraz „zatrzasnąć drzwi”, nie przyjęłam jej, wzięła sama ofiarę swoją i odeszła poza mną. Teraz znów stoję naprzeciw niej i mierzę się z nią okiem nieustraszonym i po raz pierwszy widzę jej piękno. Nie spuszczam oczu z cudu przeobrażenia, widzę jaką rozkosz wieczystego spokoju muszą dawać jej dłonie pieszczące. Trzyma już w posiadaniu


Moje wspomnienie o pani Dembowskiej | 453

swoim tę martwą odbolałą głowę i tchnie w nią swój czar. Z minuty na minutę pięknieją rysy, wypogadza się czoło, rozprostowują cierpieniem i starością zorane bruzdy, wygładza się cała twarz, rzeźbi piękny rysunek nosa, łagodne usta śnią w słodyczy. Jest tyle niewysłowionego ukojenia w lekkim pochyleniu głowy na poduszce. Odgarniamy włosy z czoła – w siwiźnie ich jawi się odblask młodości. Staje się cud. Tak kiedyś w dziewczęcym śnie musiała wyglądać Jej głowa – albo – nigdy tak – może pierwszy dopiero i ostatni spełnia się nad nią misterium najtajniejsze. Dzinia siedzi w fotelu blisko, przyklękłam obok niej, oczy nasze zapatrzone nie mogą się oderwać, wizja wchłania je w siebie, wokół jest jakby wielka jasność, nic nie mąci ciszy. Serce rośnie w piersiach, przekracza swoje granice, wnika w drugie, przedziwne uczucie niepowtarzalne i jedyne. Skłaniam głowę ku Dzini i szepcę: „powiedz dzieje się niepojęte, „Ty” jesteś moją siostrą, ja Tobą a Ty mną, czy nie znam Cię od dawna?” Cicha jej odpowiedź: „tak, tak dobrze jest, jak piękna!” trzyma moją rękę, resztę mówią jej smutne głębokie oczy – czuję, że rozumieją to samo. Otworem stoją przed nami odrzwia śmierci, patrzymy w nie w spokoju, w sercach jednogłośnie czujemy ostatni ton spuścizny Tej, która była samą miłością: kochajcie się i zostańcie w imię moje… Po ekstazie, którą przeżyłyśmy, nagięcie się do rzeczywistości twardej i okrutnej. Następuje to co jest konieczne, a przesmutne: ostatnia posługa, obmywanie, oczyszczanie twarzy, ciała, rozbieranie, ubieranie. Dzinia umiejąca, prowadzi mię „za rękę”. Każdy jej gest jest pełen bolesnej, milczącej troskliwości, Ciocia „Mara” może czuć dobre ręce układające Ją do ostatniego spoczynku – pomagam w skupieniu, trwa to długo i powoli, nikt nie wchodzi. Ułożona na swojej drogiej kanapce, śpi, zostawiamy palące się świece – namawiam Dzinię, żeby się położyła w sąsiednim pokoju, drzwi są otwarte szeroko. Kładziemy się obie na łóżku Cioci Mary. Jedna chce chronić sen drugiej, lekka gra słów. Dzinia na chwilę zasypia, patrzę na Nią i czuję jak ta niedawno nieznana mi kobieta stała się bliską, zadziwia mię to. Naprzeciw łóżka na ścianie dwa małe obrazki olejne Witkiewicza z Lovrany, brzeg morza, pinie, błękit nieba, wille. Nie rozstawała się z tym widokiem swego życia z Nim. Zasypiam jak dziecko, budzę się. Dzini nie ma, czuwa sama przy Zmarłej, już kłaść się nie chce, towarzyszę Jej, nad ranem zmieniamy się. W jakiejś chwili samotnego czuwania serce ścisnęło się, nie lękiem, ale wzruszeniem, że oto jestem w pokoju tym otoczona duchami, nie czułam pustki i martwoty, a jakby obecności milczące uderzające swym tchnieniem z każdego kąta, z każdego przedmiotu w otoczeniu Pani tej dziedziny… Wczesnym rankiem już przyjechał Tadeusz. Widzę jego już prawo do Dzini, zbliżenie czułe i pełne miłosnej czci i znów błogosławię ich myśli, „oddaję” Dzinię z tych dni Jemu – odchodzę. Wieczorem jestem znów, już trumnę ustawiono w świetlicy na podwyższeniu, dokoła gromnice, zieleń smreków, otwarte na oścież drzwi od ulicy, z daleka szłam z alei cieniów w tę aleję światła, chłód przykry mroził mózg i serce. Asystujemy dalej przy nieubłaga-


454 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

nych prawach materji. Skrzydlaty duch śmierci uleciał. W obramowaniu czarnej trumny, powolny rozkład ciała, obrzmiała twarz zmieniająca się szybko, przykra. Czuwamy znów tę noc. Dzinia krąży po pokojach, zmusza mnie do spania, tyle tylko, że jestem, w jakiejś chwili zrywam się, wchodzę, widzę Ją w świetle świec za trumną, słyszę jeden, urwany szloch cichy, to wszystko. Dzinia nie dzieli bólu swego z nikim, jest w duszy samotnym „żołnierzem”. Tego wieczora przyjechały panie Sienkiewiczowa i Janczewska, nocowały gdzie indziej. Rankiem pogrzeb. Zimowe jasne słońce. Mały kondukt rusza z „Chaty”. Usuwam się na bok, ale Dzinia chce iść ze mną najbliżej, jestem Jej wdzięczna bez słów. Jeszcze raz idę więc za trumną tuż. Kroczymy tak w jasnej ciszy tego poranku Krupówkami coraz niżej. Msza odbywa się w nowym kościele. Siedzę blisko Dzini w ławce, mało czuję, spostrzegam palce księdza bębniące bezmyślnie po ołtarzu w oczekiwaniu nim ministrant nie poda mu naczyniek uderza mię znów ironia „namaszczonego” obrzędu. Droga na stary cmentarzyk, moja ongiś krzyżowa, cichy pogrzeb, zmarznięte grudy ziemi pod starym murem tuż przy olbrzymim krzyżu p. Dembowskiego, a w grobie ojca Zmarłej składają trumnę. Następne dni pracujemy nad uporządkowaniem rzeczy w „Chacie”. Robota olbrzymia i uciążliwa. Zmarła gromadziła wszystko, niczego niemal nie wyrzucając, z przyzwyczajenia kolekcjonerstwa pewnego. Przy niepospolitych zaletach swej duszy, która była również nagromadzeniem bogactw, nie miała w sobie żadnych zdolności do utrzymania porządku. Były chęci i wysiłki niewątpliwie, ale nie starczało Jej nigdy czasu ani myśli na rzeczy zewnętrzne, drobiazgi. Dokoła panował mniej lub więcej artystyczny nieład. Wszystko, półki, stoły, szafki, szafy, wypełnione były po brzegi rzeczami najrozmaitszego rodzaju. Przedmioty wartościowe i najcenniejsze, listy, fotografie, plątały się z najmniej wartymi, gałganki, papierki, pudełka, sznurki. W szufladach pełno papierów, nieskończone ilości listów, nigdy zapewne nieniszczonych. W pokoju niezamieszkałym obok sieni, zrzucone w największym nieładzie, wśród pyłu i kurzu, rzeczy przywiezione z Lovrany, poduszki i kołdry, ubrania Witkiewicza i puste flaszki od lekarstw. Trzeba było wszystkiemu co ważniejsze sprostać, obejrzeć, ułożyć choćby z grubsza, przesegregować. Stanęłam z Dzinią do tej roboty, trwała dobrych kilka dni. Dzinia zaufała mi, dzieliłyśmy prace. Chodziło Jej nade wszystko o wybranie korespondencji prywatnej, rozeznanie się w niej i przechowanie. Resztę spuścizny przedmiotów, miał zabrać najbliższy powinowaty p. Dembowskiej malarz J. Mehoffer, mąż Jej bratanicy. Przyjechał wkrótce istotnie i rzeczy zabierał. Dowiedziawszy się o mojej dziwnej roli pomocnej, ofiarował mi spośród książek p. D. „Siennę” Chłędowskiego, chcąc na swój sposób wyrazić wdzięczność. Dni tej pracy były mi bardzo drogie, czułam, że spełniam coś godnego, ufność Dzini i Jej towarzystwo sprawiały mi wiele dobrego. Niestety Dzinia zaczęła się źle czuć. Przed przyjazdem do Zakopanego przechodziła grypę, niedoleczoną zapewne, przyjechała na tyle wzruszeń i wysiłków, nie wytrzymała tego. Zjawił się ból gardła i gruczołu koło


Moje wspomnienie o pani Dembowskiej | 455

ucha, coraz silniejszy z gorączką wzrastającą. Stan okazał się groźny. Nastąpiło szybkie zakończenie już byle jak naszych porządków i nagły wyjazd Dzini do Krakowa. Pamiętam jak z pomocą p. Sienkiewiczowej, ładowałyśmy ostatnie koszyki i jechałyśmy złożyć je u Tadeusza na Bystrem. Dzinia cierpiała bardzo, znać to było po jej bolesnej a zawsze milczącej twarzy. Zdawało się, że ostrze Jej bólu wchodzi w moje serce. Z żałością nieopisaną, jakby oderwania od najbliższej osoby, żegnałam Ją na kolei. Operacja Jej w Krakowie, choroba ciężka z tej przyczyny, zakończona deformacją twarzy na kilka lat, wszystko bolało do żywego. Z tego czasu datują się krótkie i wymowne listy między nami. Ona oczywiście otoczona bliskimi sobie osobami z wyłącznością już Tadeusza, nie mogła w równej mierze odpłacać mi mojej żywości uczuć, wynikającej z nieugaszonej wówczas tęsknoty niespokojnego i nadwrażliwego serca, ale przez wrodzoną subtelność swoją i uczuciowość, czuła wiele i rozumiała instynktownie jeszcze więcej i dawała mi swoim sercem, czułością ile mogła. Po odprowadzeniu Jej na kolej, powrót samotny przez szczyt Antołówki, tam gdzie nastąpiło nasze pierwsze, niedawne spotkanie, do domu, do dzieci oddalonych i zapomnianych niemal przez ten bolesny czas. Uczułam dopiero teraz druzgocące zmęczenie ciała, obolałość wszystkich członków. Pamiętam przysiadłam na rogu kanapy, twarzą zwrócona w stronę pieca, nade mną ciemne brązowe kafle w deseń leluj żłobione, widzę je. Byłam sama w pokoju i… nagle jak grom piorunu, bez myśli, bez obrazów, runęło na mnie przebiło jak błyskawica chmurę, czucie, wstrząs gdzieś do nienazwanej głębi jestestwa (mózgu, serca, nie wiem), porywający ból szczęścia, straszliwy skurcz serca i huragan wniebowziętej radości. Ciało odpowiedziało wybuchem łez, płaczu rozszarpującego, dusza uśmiechała się, jakby niewidzialne dłonie kładły się miękko na głowie – kolana nie ugięły się, zdałam sobie sprawę, że ciągle siedzę pochylona, ale wiem, że twarzą legła przed potęgą tego boskiego uczucia, po raz pierwszy w życiu dane mi zostało przeżyć taką łaskę. Śpiew bez słów, zbratanie bólu i szczęścia, wykwitłe z tej Śmierci. Chwila to była czy godzina, nie wiem, oprzytomniałam w ciszy – zapadła się burza uczuć, w dalekiej mroczy nieznanego początku i końca uczułam siebie znów w realnym kształcie, skończyła się wizja, szło dalej otaczające życie…”.


456 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

NOT ONLY THE WITKIEWICZES. Two centuries with the Prószyński, Beck, Rabowski and Schiele families – from Siberia to Zakopane. The year 2015 marks the anniversaries of two of the best-known members of the Witkiewicz family (100 years since the death of the creator of the Zakopane Style, Stanisław Witkiewicz, and 130 years since the birth of his artist son, Stanisław Ignacy Witkiewicz – Witkacy). Other members of the Witkiewicz family, which bore the “Nieczuja” coat of arms, also played a significant role in Polish culture, the arts, literature, science, education and industry in the nineteenth and twentieth centuries. Four marriages united the following families: the Prószyńskis and the Becks, the Rabowskis (from Bohms) and the Becks, the Witkiewiczes and the Rabowskis, and the Witkiewiczes and the Schieles. The heirlooms they have collected and passed on to subsequent generations saved from oblivion the ancestors of these illustrious families. They also made it possible to show their lives trajectories, interwoven destinies, ties of family and friendship set against the background of two centuries of turbulent Polish history. JAN PROSPER WITKIEWICZ (Chapter I, p. 10 ), also known as Batyr, was born in 1808, in the village of Poszawsz in the Żmudź region (now in Lithuania). After a patriotic conspiracy was uncovered, in which a fifteen-year-old Jan Prosper Witkiewicz was involved, he was arrested, stripped of his noble title and exiled to a fortress in Orenburg, Western Siberia. Batyr got to know the people, their traditions and languages (nineteen in total). The famous explorer Alexander von Humboldt highly rated Witkiewicz’s outstanding ability, and it was thanks to his intercession with the Tsar that Jan Prosper was promoted in 1834 to the rank of officer. Batyr was sent on a commercial trip to Bukhara at a time of intense Russian-English rivalry for markets in Central Asia. The delineation of new roads by Witkiewicz made him a respected explorer and discoverer of important Central Asian routes. The diplomatic mission to Afghanistan in 1837 brought fame to Jan Prosper, but also bitterness and defeat. As a secret agent of the Tsar, he was supposed to help the Emir of Kabul in the unification of Afghanistan with the help of Persia, in which Russia had influence. The Emir of Kabul, Dost Mohammed, promised to support Persia in the recovery of the fortified city of Herat. Such a move worked to the disadvantage of the political interests of the United Kingdom, because Herat was a gate from Persia to Afghanistan and India, the most important part of the British Empire. Followed by Burnes, a British agent, Witkiewicz dressed as an Afghan and joined the fighting. When the Persians were close to victory, Batyr was dismissed from the mission for over-stepping his mandate from the Tsar. The British government sent a diplomatic note to Tsar Nicholas I, which resulted in the withdrawal of Russia from the armed conflict for the fear that Britain might declare war.


SUMMARY | 457

In 1839, on his return to St. Petersburg, Jan Prosper Witkiewicz was killed by a shot to the temple at his hotel. Did Batyr act consciously and so by pulling Russia into the war wanted to create a chance for Poland to be liberated from its annexation? This question and his mysterious death remain unanswered. He left no records, there were no witnesses and the evidence was destroyed. Family stories and patriotic sentiments make his descendants believe that he was part of a game of double agents and a suffering romantic hero. IGNACY AND ELWIRA WITKIEWICZ IN POSZAWSZ (Chapter II, p. 24). Jan Prosper’s younger brother Ignacy Witkiewicz was born in 1814 in Poszawsz. As a young man, Ignacy took part in the November Uprising (1830-1831). He devoted himself to passing on the memory of his elder brother, Jan Prosper, as a great patriot and national hero. He married Elvira née Szemiot and they had twelve children: four sons, five daughters, and three other daughters who tragically died shortly after birth. They lived in Poszawsz and Ignacy ran a modern-style farm there. The entire Witkiewicz family took part in the fighting during the January Uprising of 1863. Ignacy was appointed head of the civilian insurgents in the Szawle municipality (now in northern Lithuania). Soon afterwards he was arrested and imprisoned in Szawle. His wife continued hiding insurgents, putting her own life at risk. His son, Wiktor, took an active part in the Uprising. Sentenced to death in absentia, he hid himself, and with the help of his sister Barbara he fled to France. He participated in the Franco-Prussian War and after years of wandering and serious illness, died at the age of 63 in Chełm near Lublin. He was the first of the siblings to die. In 1864, as retribution for their active participation in the January Uprising, members of the Witkiewicz family were deprived of all their assets, and Ignacy, Elwira, Barbara and Jan were exiled to Tomsk in Siberia. Only one daughter Elwira, remained in Lithuania; Ignacy junior was in St. Petersburg, Aniela was sent to Paris. The younger children: Maria, Stanisław and Eugenia accompanied their convicted parents. In Tomsk, one of the oldest cities of Western Siberia, the exiles lived without prospects and without the right to work in extremely difficult conditions. The young Ignacy studied law at the University of St. Petersburg, and repeatedly sought to obtain an amnesty and pardon for his father, mother, sisters and brother. His efforts eventually succeeded. On the way back to his homeland, the elder Ignacy, suffering from heart disease, died unexpectedly on board a ship on the river Ob. He was buried at the next stop, in Tobolsk, in the autumn of 1868. Six months earlier, Stanisław Witkiewicz left Tomsk with his friend, Konrad Prószyński, to travel back to their homeland. PRÓSZYŃSKI AND WITKIEWICZ FAMILIES – DEPORTEES TO TOMSK (Chapter III, p. 42). The Prószyński family came from an old land-owning dynasty from the Podlasie region. As retribution for the family’s participation in various national uprisings, their property was confiscated by the occupying authorities. Stanisław Antoni Prószyński was born in 1826 and married Pelagia Kulaks. They lived in Mińsk where he owned a photographic studio. Stanisław Prószyński was repeatedly arrested for his patriotic activities just before the outbreak of the January Uprising, and was sentenced and exiled to Tomsk in Siberia. The “crime” for which he was convicted was for his use of an armchair with the image of the Eagle and the Pogoń coat of arms (perceived as patriotic symbols) on the backrest, which Prószyński used as backdrop for photo portraits of people at his photo studio. His journey to Siberia took almost a year, mostly on foot, in the company of a hundred men. He was joined by his wife Pelagia and their four children: Konrad, Zenona, Maksimilian and Mieczysława. The family today have kept, as a memento, the metal cross that Pelagia Prószyńska took with her on this long and dangerous journey to Tomsk.


458 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Stanisław Antoni, due to the severity of the offenses for which he was convicted, was banned from practising a profession in Tomsk. Therefore, his wife Pelagia opened a photographic studio. The Prószyński family’s friendship with the Witkiewicz’s started in Tomsk. After four years of exile, at the age of seventeen, Konrad Prószyński and Stanisław Witkiewicz, with the consent of their families, set off on a journey to their homeland. Konrad settled in Warsaw, Stanisław remained in the capital for the next seventeen years, with interruptions, until his departure to Zakopane in 1890. Konrad Prószyński (Kazimierz Promyk) lived alone in Warsaw, without the support of family and friends. Self-taught, he passed his high-school exams at the age of 21 and began his studies at Warsaw University’s Faculty of Law. He lived in poverty, rented part of a room partitioned by a screen, and earned his keep by tutoring. Soon afterwards, he married Cecilia née Puciata and they had three sons and a daughter. From 1873, when Stanisław Witkiewicz returned to Warsaw from Urdomina, they resumed their earlier friendship. Konrad, Stanisław and Adam Chmielowski became pioneers of the sport of rowing on the Vistula river. Konrad was concerned about the widespread illiteracy in Congress Poland and abroad, and under the pseudonym Kazimierz Promyk he began promoting literacy and culture among the masses at a time when it was banned. In 1879 he published Obrazkowa nauka pisania i czytania oraz elementarz dla samouków [Illustrated Writing and Reading and Self-Study Elementary Book], known in the history of popular education as "Promyk’s elementary book". It won first prize and was considered the best out of 500 such books from around the world at an educational book exhibition in London in 1892. After 1905 it became a school textbook. Konrad Prószyński founded Księgarna Krajowa [National Bookshop] and created Gazeta Świąteczna [The Holiday Gazette] which first hit the news-stands in 1881. At the same time he began publishing Gość [Guest], a calendar containing games, a lottery, advice and patriotic content. Promyk fought against Russification by writing about Polish history. Konrad's wife Cecylia, who married him when she was just 17 years old, was unable to cope with the burden of looking after children and committed suicide when the eldest son was just eleven years old and the youngest five. Promyk remarried, this time to Wanda, the daughter of the historian Tadeusz Korzon. She was a loving and caring mother of the stepchildren, and they later had seven more children of their own. Promyks’s wife and all his children, except for the youngest son, worked for The Holiday Gazette for many years after his death. The final issue of this magazine, which ran for more than 58 years, was dated 3 September 1939. The fight against the tsarist censorship exhausted Konrad, and he fell sick. In 1907, he came to Zakopane, where his brother-in-law Dyonizy Bek had just died. Tragically, just half a year later his beloved sister Zenona Promyka passed away too. It was then that he saw his friend Stanisław Witkiewicz for the last time. After returning to Warsaw, Konrad never regained his health and died in July 1908, the same time that Witkiewicz was preparing to travel to Lovran. Konrad Prószyński was buried at Warsaw's Powązki Cemetery. Crowds of people bid farewell to him. The epitaph for his life was: "In his generation, no single man has done as much for the cause of popular education as he did. The most famous of Konrad Prószyński’s eleven children, was Kazimierz, the creator of Polish cinematography and an outstanding inventor of the late XIX. and early XX. centuries. As an engineer, Kazimierz Prószyński constructed the world's first camera, called the “pleo-


SUMMARY | 459

graph”, in 1894 when he was just twenty years old. In the early twentieth century he created the world's first manual film camera – the “aeroscope” - which was produced by British companies in London, where he lived. This invention was a major breakthrough in film technology. Prószyński also become a pioneer in the field of sound films by constructing the "cinemaphone" – film projection apparatus synchronised with a gramophone. In 1914, in London, he presented a new amateur film camera called “the Eye”, which could take photographs and also be used for projecting movies. Prószyński improved the invention and did not rush to patent it because he wanted to offer the public a perfect piece of technology. This is why the Lumière brothers and Thomas Edison were ahead of him in patenting their inventions. Kazimierz fought for good quality, cheapness and the ready availability of cameras, which met with resistance from producers and traders. He did not understand and did not accept their self-serving calculations. It was also his wish to produce his inventions in Poland, but there many obstacles including the lack of money. Prószyński was also passionate about many other areas, including gardening, and he was the first to breed a black rose in his garden in Warsaw's Mokotów district. He died in March 1945 at the Mauthausen-Gusen concentration camp, as prisoner number 129,957. URDOMINA – THE LOST PARADISE ON EARTH (Chapter IV, p. 80). After their return from exile, the Witkiewicz family, who were forbidden to return to Lithuania, settled with the aunt Elwira in her estate in Urdomina in the Suwałki region. The estate was seriously in debt, Jan Witkiewicz became a tenant, whilst the rest of the family were scattered. The mother of the clan, Elwira, died in 1894. Her elder daughter Barbara had already left with her husband Władysław Matusewicz and the daughter Julia to their estate in Gurogi. Władysław Matusewicz, an outstanding doctor, died suddenly of a heart attack. Their estate was not confiscated and Barbara continued living there. She died at the age of 90 and right to the end she wore around her neck a cross commemorating her participation in the January Uprising. The Witkiewicz family spent their summer months in Syłgudyszki (Vilnius region) at the estate of Jałowiecki family. In later years Eugenia (Żeni) was particularly close with family of Aniela Belina née Jałowiecka. Żeni was known in the family as the ‘emergency rescuer’ and she was always called upon in times of crisis. She outlived all her siblings and died at the age of 92 in the tender care of the Belina family. ZENONA AND DYONIZY (BECK) BEK IN WARSAW AND ZAKOPANE (Chapter V, p. 104). Józef Beck senior (1833-1892) was married to Anna (née Kuczyńska). He graduated from business school and worked as a post office clerk. After his death in Chełm Lubelski, his wife and four children with their families moved to Warsaw. The eldest son, Dyonizy still in Chełm, married Zenona Prószyńska whose parents were good friends of the Beck family. Zenona was a graduate of the Warsaw Institute of Music and, unable to perform due to severe stage fright, became a music teacher. They had two daughters, Zofia (1890) and Helena (1893). When Dyonizy unexpectedly fell ill with tuberculosis, they moved permanently to Zakopane where he received medical treatment. In 1898 he polonised his surname, removing the letter ‘c’ and he also persuaded his brothers Józef and Jan to do that. Dyonizy Bek founded the public library in Zakopane and the periodical Przegląd Zakopiański and initiated many social campaigns. He died in 1907 at the age of 42. His wife Zenona died six months afterwards, leaving their daughters aged 17 and 14 years old. They were buried in the old cemetery on Pęksowy Brzyzek in Zakopane.


460 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Sometime before, the Bek family had become friends in Zakopane with the Rabowski family from Włocławek, who were descendants of the Bohm family, the founders of the first chicory factory in Poland. THE BECK FAMILY (Chapter VI, p. 146). The Becks’ younger son, Józef Bek, became an outstanding local government activist in the Limanowa area where he lived with his wife and sons for nineteen years. As from 1899 he served as a secretary of the town council. He also took a prominent role in local cultural and educational activities, initiated courses for illiterate adults, and founded a library. He dedicated himself to the development of orchard horticulture, which led to Tymbark becoming the site of a well-known fruit processing plant. Bek was the founder of ‘Kosa’, the country's first trade cooperative which comprised of hardware shops. Many of his other initiatives lasted for decades. In 1918, the Bek family moved to Warsaw where Józef became the deputy minister of home affairs. He set up the joint stock company ‘Oko’ [Eye], which was connected with Kazimierz Prószyński, in order to start the production of amateur movie cameras, which he had designed himself, in Poland. The deteriorating health of Józef Bek limited his activities in the cooperative ‘Społem’. He founded the periodical Samorząd [Local Government] and was its first editor. He died in Warsaw in 1931 and was buried at the Powązki Cemetery. He left numerous publications about the work of local governments and cooperative movements. He was a wise man, extraordinarily kind and with deep faith. He supported his orphaned nieces both morally and financially. With his brother, Dyonizy, they were united in brotherly love, friendship, mutual admiration and respect. HELENA FROM THE BECK FAMILY AND TADEUSZ PRÓSZYŃSKI (Chapter VII, p. 164). Helena Bek, the younger daughter of Zenona and Dyonizy, moved to Warsaw where she lived with the Prószyński family. She was talented musically and vocally but, like her mother, she suffered from stage fright. After she married Tadeusz Prószyński in 1925, they often stayed in a villa in Zakopane, which was built by Tadeusz on a plot of land purchased from Maria Witkiewicz on Antołówka hill. After the Second World War, they settled there permanently. Tadeusz worked as a chief accountant in the Tatra Museum. He died in 1972, and Helena died at nearly 100 years old in 1992. Janina Prószyńska, born in 1892, was the daughter of Konrad and Wanda née Korzon, studied painting in Munich with the Warsaw group of Mela Muter. The artist applied oil and watercolour to portraits, landscapes, religious paintings and engraved medals. She was often in Zakopane because of her family bonds with her daughters Dyonizy and Zenona Bek. She worked as an editor and journalist at the Holiday Gazette. During the Warsaw Uprising she saved her family and friends from being sent to the transit camp in Pruszków, giving shelter to refugees at her home in Komorów near Warsaw. After the war she worked as a painter during the reconstruction work of St Anne’s church in Warsaw. After the death of her husband Stanisław Gulbin, she joined the Third Order of St. Francis, and died at the age of 64. ZOFIA FROM THE BEK FAMILY AND FERDYNAND RABOWSKI (Chapter VIII, p. 196). ZOFIA AND HELENA RABOWSKA AND THE RABOWSKI FAMILY (Chapter IX, p. 222). Ferdynand Rabowski and his wife Zofia née Bek moved to Switzerland in 1910, where work at the Faculty of Geology of the University of Lausanne and exploration in selected parts of the Alps were already waiting for Ferdinand. He left the Tatra mountains, towards which he conceived an affection as a Tatra climber and mountain tourist, with great regret. After 10 years, he returned as a geology doctor. In Switzerland, geology and tectonics occupied him totally.


SUMMARY | 461

His first daughter Zofia was born in 1912 and the second one in 1918, both in Lausanne. The years of staying in Switzerland were a period of hard work full of sacrifices for the Rabowski family. Rabowski came from an industrial family, his great-grandfather, Ferdynand Bohm founded in 1816, the first Polish chicory factory in Włocławek. It was a modern and leading producer of chicory and coffee surrogates until its nationalization in 1946. The Rabowski family returned from Switzerland to Poland at the end of 1919, first to Włocławek, then to Zakopane. They made contact with Maria (Mary) Witkiewicz and her niece Dziudzia who were living in a villa on Antołówka and in the summer of 1920 they settled in a so-called "farm" within the estate. At that time, Ferdinand was working in Warsaw, and when the Geological Institute on Rakowiecka street was built in 1923, the Rabowski family moved into a professorial apartment. On the same street, next to them, the Witkiewicz family settled a few years later - Jan "Koszczyc" with his wife Henryka née Rodkiewicz, sons Janek and Rafał and little Henia. Ferdynand became friends with Jan, a nephew of Stanisław Witkiewicz, while still in Zakopane. Ferdynand and his wife’s (Zofia née Bek) life paths split. Rabowski left to Zakopane in 1929. Walet Goetel, a geologist, later a professor at the AGH University of Science and Technology in Cracow, a friend and close associate of Ferdinand Rabowski, described his figure in his memoirs with a touch of respect and appreciation, adorned with admiration for Rabowski’s talent in geology and tectonics. It was a great challenge to solve the tectonic riddles of a very complex mountain group, which are the Tatras. Ferdynand himself was taking pictures of the area due to the lack of detailed maps. First and foremost, he took care of Czerwone Wierchy. "A great help were his Tatra expertise and above all the tireless enthusiasm and eagerness that burned in this silent man like an eternal bonfire at the mountain breeze. And when he was carried away by some interesting emerging issue, he climbed, jumped and ran around the slopes as long as the last and weakest rays of light allowed it. How many times was it when a night caught us on the high walls ... "- wrote Walery Goetel. Ferdynand had also drawing talents which were very useful in geological drawings. The unique ability of spatial thinking, so important for reading the intricate and unexpected complications in the tectonic construction of the Tatras, helped him immensely at work. Goetel writes later: " I followed his fiery zeal, generosity and dedication in work with a delight. His tall, then slightly stooping figure flashed in the fast mountain rides, making extraordinary efforts, even for a skilled Tatra climber. But the Tatra climber usually gets on his exploits only for a short period of time during his expeditions, while Rabowski ran the mountains continually, day after day and from morning till night for months and truly without restraint. In spite of the progressive Parkinson's disease, until the end he made an effort to complete the Western Tatra studies and make tectonic maps. He died in Zakopane in 1940 at the age of only 56, under the most loving care of his older daughter Zofia and Mrs. Brzegowa, the wife of Wojciech Brzega, where he lived in. He was buried at the New Cemetery at Nowotarska street. His daughter Zofia, who came to Zakopane after finishing the Interior Architecture Department at the State School of Decorative Arts and the Artistic Industry in Cracow, moved with him four years before his death. Zofia, unfortunately, was unable to work in her profession due to her visual impairment. She was employed in the library of the Geological Institute. She liked to paint watercolors of Podhale landscapes, because she had an affection for this region. For the rest of her life, and


462 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

she lived 96 years, she returned to Zakopane every year for a few months, to the house of her aunt Lunia Prószyńska née Bek. Three years’ elder sister of Ferdinand Rabowski, Elżbieta, after passing matriculation on Jadwiga Sikorska's stipend in Warsaw, completed a three-year architecture course, but she did not take a job in this specialization as also her eyesight interfered with that. She left for Switzerland for two years, where she obtained her Swiss citizenship. Finishing a three-year nursing school in Zurich in 1912 gave her life the right direction - caring for the sick and the needy was exactly what she was passionate about and wanted to dedicate her life. She came to Zakopane in 1920 and took up work in the children tuberculosis sanatorium. During the Soviet war, when numerous mountain sanatoriums were turned into hospitals, Elżbieta, worked for a year as an assistant surgeon of Dr. Nowotny in one of the ad hoc organized hospitals in Zakopane. Later in Warsaw, together with Professor Michałowicz, she co-organized the Children's Disease Clinic at Litewska street. She then took the post of director of the nursing school in Zurich, but after two years she returned to Poland, and from 1925 she was the director of the Nursing Academy of the Polish Red Cross (PCK) in Poznań. During her stays in Zakopane she was hiking the mountains, was always full of energy and nothing could hide before her sharp eye and she was helpful beyond measure. Witkacy was also under her charm, he listened to her politely during the hikes, and it is known that he was not a humble person – as recalled by Zofia, her niece. Elżbieta Rabowska rescued people who had been driven from the Warsaw uprising to a temporary camp in Pruszków before entering the Auschwitz concentration camp. Using her Swiss nationality, she had access as a nurse of the International Red Cross to the German medical committees. She managed to force German doctors to refer young, healthy people to the hospital, who thus avoided the camp or forced labor in Germany. At the end of 1945, she moved back to Switzerland and took care of Polish children injured during the war. She stayed in Switzerland until the she passed away in 1969. Her older sister Anna often visited Zakopane with her family. Shortly after the birth of her daughter, Elżbieta (Biesia) in 1903, her husband Teodor Eichenwald died tragically. The very good and delicate Anna, got married to his brother, but the marriage was not successful. Stanisław Ignacy Witkiewicz Witkacy, strived for the hand of Biesia, whom he called "princess of chicory". He known her mother since childhood in Zakopane and was also very fond of her. Biesia married Stefan Maresch, a professional officer of the Second Polish Republic. She died of tuberculosis in 1939, at the age of only 36 years. The mother, stricken by the loss of her daughter, herself sick, did not fight for life, and died of tuberculosis 4 years later. Both were buried at the Powązki Military Cemetery. THE WITKIEWICZ FAMILY – MARIA FROM BOHDANOWICZ FAMILY AND IGNACY WITKIEWICZ AND THEIR DAUGHTERS – EMILIA, ELWIRA I JANINA (Chapter X, p. 264). Ignacy Witkiewicz, the older brother of Stanisław, settled in Mińsk, was an advocate, as well as a prominent activist of the municipal government and such social organizations as the Section of the Society for the Protection of Monuments of Arts and Cultural Heritage at the Central Civic Committee. As a kind and goodhearted person, he always financially supported his family, helping, besides his brother Jan, to board younger Stanisław in Lovran. His nephew Janek, who for political reasons was obliged to stay in Minsk in 1916-1918, could also count on his help and support. Ignacy and his wife Maria née Bohdanowicz had three daughters. The oldest Emilia was married to Jan Malecki, who had Pokiewnie property situated by the Kiewna river near the Syłgudyszki. They lived in St. Petersburg, where Jan was the director


SUMMARY | 463

of a factory managed in a very modern way. He enjoyed respect from the workers, and thus was warned to flee before the approaching revolution. The Malecki family found themselves in Warsaw, saving their lives and property. Also from Minsk came Ignacy with his spouse, daughter Elwira and her son Henryk, unfortunately with no financial resources. Ignacy and Maria settled with the youngest daughter of Janina and her husband, Bolesław Miklaszewski, becoming their dependents. Ignacy was no longer working, and pensions did not exist. Later, they settled in Vilnius, where also the Malecki family moved. Jan Malecki supported his inlaws, who stayed in a boardinghouse. Ignacy and Maria passed away in Vilnius in 1940 - a year before their daughter Emilia and her husband. The second daughter of Ignacy and Maria, Elwira, called Lira by the family, was born in 1875 in Minsk. She was artistically talented, studied painting at the academy in Munich. When her son Henryk was born in 1903, her husband, Henryk Regulski, a Minsk lawyer, was already dead - he died in tragic circumstances. Fortunately, after his demise left Henryk and Elwira a large fortune in the form of securities and provided financial security for several years. She traveled with her parents and little Henryk around Italy and France, painting landscapes and exploring interesting places. They visited also their family in Zakopane - Stanisław Witkiewicz, aunt Mary and Dziudzia, who lived in the villa "Na Antołówce". This idyll lasted until 1918, when funds ran out. Later she lived with her son in Warsaw, in a rented apartment. She was forced to work as a clerk and gave private French language lessons. Henryk graduated the Faculty of Chemistry of Lviv Polytechnic in 1927, worked there already as a student and then for another 7 years, all the time financially supporting his mother, who was staying in Warsaw. For a year, breaking his studies, he combined his researching passion with finances, working in the meteorological observatory on Czarnohora. He returned to Warsaw in 1934 and lived with his already sick mother in the former officer's cabin near Pole Mokotowskie. He was then assigned to the Warsaw School of Economics (SGH). From 1927 Jan Witkiewicz Koszczyc with his wife, two sons and daughter lived as neighbors in the same house. Koszczyc designed SGH and had to supervise the construction. Elwira Regulska passed away of heartbreak in 1935, and her paintings, signed by her, left in her cousin's apartment, Jadwiga Matusewicz, who lived in downtown Warsaw, were destroyed because of a bomb explosion in 1939. Jadwiga Matusewicz managed to save herself. Janina, the third and the youngest daughter of Ignacy and Maria, was born in Minsk in 1877. She studied medicine in Zurich together with her cousin Jadwiga Matusewicz (the daughter of Barbara Matusewicz née Witkiewicz), who was an ophthalmologist. Janina, doctor of medical sciences, practiced as a pediatrician. She met in Zurich Bolesław Miklaszewski, her future husband, who studied chemistry at the Technical University. Their first daughter, Janina was born in 1903. Aniela was born two years later. Bolesław Miklaszewski became the first rector of the Warsaw School of Economics (later the SGH). Janina as a single, was Zakopane’s frequent visitor. Then she started coming with her daughters to her aunt Mary and cousin Dziudzia at villa “on Antołówka”. The Miklaszewski couple maintained cordial, family contacts with their cousin Janek Witkiewicz - Koszczyc and his family. JAN WITKIEWICZ, HIS CHILDREN AND GRANDCHILDREN (Chapter XI, p. 294). Jan married Anna Łopacińska and in 1881 they had a son, Jan. Two years later, Anna died whilst giving birth to their daughter Maria. The mother Elwira and daughter Maria (Mary) and Eugenia (Żeni) came from Warsaw to help. They all decided to leave Urdomina and to move house to Minsk, where for many years Ignacy, the younger brother of Jan, Ignacy, lived with his wife Maria née Bohdanowicz and their three daughters. Eugenia left for St Petersburg to start an


464 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

independent life. Thanks to the help of the lawyer Ignacy who had extensive contacts, Jan started work in the company run by Alfons Koziełł-Poklewski as a road engineer in the Caucasus. Mary brought up her brother’s children and when they finished high school in 1900 the family moved to Warsaw. Jan engaged in work on the Caucasus, often visited his family. Among the Jałowiecki grandchildren from Syłgudyszki he was called Wujaga, because he frightened girls with Baba Yaga. He was very concerned about his children left under the care of aunt Mary (Mery). The son, Janek after graduating from junior high school in Minsk, began his architectural studies in Lviv in 1900, which he interrupted after a year and changed to the Technical University of Munich. The city was at that time the center of the most original architectural and urban ideas in Europe. The first project of Janek was a villa on Antołówka in Zakopane, which he designed together with his paternal uncle Stanisław Witkiewicz, the creator of the Zakopane style. Janek was still not determined about his life path and hesitated to take advantage of his father's proposal to work in the Caucasus. Unexpectedly, Stefan Żeromski came forward to him with an order for the Zakopane style house a project, called the "Cottage", in Nałęczów, and it made him decide to choose the profession for life. In Zakopane Janek met the stepdaughter of Żeromski, who was the daughter of Oktawia Rodkiewicz née Radziwiłłowicz, secundo voto Żeromska who he fell in love with and got married to in 1908. He designed many buildings in Nałęczów, Kazimierz Dolny, Warsaw, Zakopane and many other places, which made him a famous architect of the XX century. He took the professional nickname Koszczyc. It was the patronymic name of his great-grandmother, the mother of Elwira Witkiewicz née Szemiot. A bloodcurdling story, passed from generation to generation is associated with the name: primogenitor Koszczyc had six daughters and when his son was finally born, he was happy, because he was waiting for a male heir. An accident happened, the nanny did not look after the boy properly and the child drowned in the river. The desperate father flew into a rage and ordered the nanny to be buried alive in the sand at the bottom of the river. Later, however, in order to repent of his deed, he handed the estate over to the church and he himself ordered to be walled up in the chapel whilst still being alive. The most well-known completed projects of public utility buildings of Jan Witkiewicz Koszczyc are: built in 1921 in Zakopane and commissioned by the Ducal-Bishop Committee sanatorium for tuberculous children of the Jagiellonian University, known under the name of KBK; and built in Warsaw in 1924 the buildings of the Warsaw School of Economy. While the beautiful project (1929) of the Temple of Divine Providence in the Pole Mokotowskie in Warsaw, which won the first prize of three equal in the competition, unfortunately was not realized. Koszczyc spent most of his professional life perserving historical monuments throughout Poland, for example, he was the first monument conservator in the history of Kazimierz Dolny. In Nałęczów and Kazimierz he also founded and run schools of building crafts. He had two sons and a daughter. The eldest Jan, called Janulek, born in 1909, an extremely talented and promising architect, whose father put forward the hope of working together - who was recruited to the army in 1939 as a reserve officer - was savagely murdered by the NKVD in Kozelsk. His father to the end of the war was hoping for his son's return. They lived then, in 1940, in Warsaw in Mokotów – Henryka, the wife of Koszczyc heavily suffered from angina pectoris, was very weak, and suffocated. She passed away in June this year in the hands of her beloved daughter, Henia, then a 16-year-old girl. Henia became later a liaison officer of the Home Army and, after the Warsaw Uprising, was sent to a penitentiary camp in Oberlangen (at


SUMMARY | 465

the border of Germany and the Netherlands). After the liberation she found herself in England where she worked at WAF. She returned to Poland in 1946. Rafał, the second son of Jan Witkiewicz, born in 1911, was married to Helena née Rabowski and eventually united several outstanding families, whose lives have been intertwined over the years. Still in XIX century in Zakopane, young Janek Witkiewicz, his cousin Staś and Ferdek Rabowski, boys of similar age, were friends, together made mischief and invented a variety of games. It was then impossible to foresee that son of Janek and daughter of Ferdek would join in the holy matrimony. The post-war years Jan Witkiewicz Koszczyc spent in Warsaw, with his immediate family, his son, daughter and grandchildren, and his beloved sister Dziudzia, living in a small apartment in his villa in Mokotów that he built for his family, which was taken away by the state after the war. He passed away in 1958, remembered by his grandchildren as an affectionate and loving Grandpa. VILLA „NA ANTOŁÓWCE” – „WITKIEWICZÓWKA” (Chapter XII, p. 338). The whole life of the younger daughter of Jan Witkiewicz senior Maria Witkiewicz, called Kizia, Niusia, and later Dziudzia, orphaned by her mother since birth, was bound with her aunt Mary, who raised and educated her. After leaving Minsk, when Dziudzia graduated from junior high school, they moved to Warsaw. They often traveled for longer periods to France and to Italy. Very talented artistically Dziudzia in 1903 graduated the Bronisława Maria Wiesiołowska School of artistic painting for women with an architectural drawings and plastic sculpture course in Warsaw, under the direction of Jan Heinrich (architect). Every year she spent her vacation with her brother and aunt in Zakopane, where from 1890 she lived her paternal uncle Stanisław together with his wife and Staś. The cordial and family ties between young Witkiewiczes became closer. Father of Janek and Dziudzia, desirous of securing the financial future of his daughter, bought a large parcel in Zakopane, on Antołówka and financed the construction of a large family villa that was to serve also as a guesthouse. The villa was designed by Janek Witkiewicz Koszczyc together with his paternal uncle Stanisław. It was erected in 1904 and named "Na Antołówce" and from the beginning of the 30s - "Witkiewiczówka". The furniture was designed by Janek Witkiewicz. Aunt Mary, who took over the boarding house, became a continuator of the patriotic traditions of the Witkiewicz family. An entire family was visiting Antołówka, even the one from Syłgudyszki. Jan, who worked in the Caucasus, and after World War I lived permanently in Warsaw, where he passed away after a long illness in 1920 and was buried on Stare Powązki, also visited his daughter and sister. Aunt Mary was highly respected because of her intelligence, sincerity, brilliance and talent of communication with people of different origins and property. She maintained a cordial relationship with Adam Chmielowski (Brother Albert) and the Pilsudski brothers and many other interesting people. Most of the visitors came to the guesthouse by recommendation. Dziudzia had her sculpture atelier under the roof window. She also took up decorative arts, for example, decorated outfits with embroidery, using highlander and other folk motifs. She also extruded leather for book covers, etc... From 1933 Stanisław Ignacy Witkiewicz settled in "Witkiewiczówka". He occupied a room upstairs, from the east and, in which he had the Portrait Company atelier. After the outbreak of World War II, Witkacy left Zakopane and moved to Warsaw.


466 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

When in 1940 Mary past away at the age of 90, despairing Dziudzia was taken to Warsaw by her brother Janek, who had just buried his wife. Since then, the siblings never separated. They survived the war together and lived together in Mokotów. Dziudzia spent the summers in "Witkiewiczówka", which she leased. She passed away in Warsaw in 1962 at the age of 79. She was a very warm and good person caring for her family. HELENA FROM THE RABOWSKI FAMILY AND RAFAŁ WITKIEWICZ (Chapter XIII, p. 380). The families of Rafał Witkiewicz and Helena Rabowska were familiar and friendly since the XIX century, and even affixing the family affair among them. Jan and Henryka Witkiewicz with three children and Ferdynand and Zofia Rabowski with two daughters settled in Warsaw in the 20s very close each other. The children had the opportunity to get to know each other better. Rafał, seven years older than Helena, in 1930 had to decide on the choice of studies. He dreamed of medicine, but because he was about to take over the estate inherited from his grandmother's family, he went to the Warsaw University of Life Sciences (SGGW). Helena, after passing her matriculation at Kowalczykówna and Jawurkówna stipend, was admitted to the Warsaw Nursing School. She went in the footsteps of her favorite aunt, Elżbieta Rabowska. Helena and Rafał were engaged in January 1939 in Zakopane. They did not manage to get married because the war broke out. Rafał got to the Oflag for 6 years and Helena was waiting for her beloved. She belonged to the Home Army, delivered banned leaflets and underground press. She took part in both the 1939 defensive war and the Warsaw Uprising of 1944 - with all her dedication, she distinguished herself by heroic attitude. Just like the rest of the family, she managed to move to Zakopane after the war. And here, following his love, came Rafał from the Oflag. They married on April 3, 1945 in Zakopane in a parish church. They began a life together, filled with concern for their growing family - in 1946 their son was born, 2 years later their daughter, and after 11 years yet another son. The life of Rafał and Helena, very happy in marriage, was full of effort and disappointment because of lost dreams. After the war they were both forced to give up their life plans laid out during the period of their betrothal. Rafał passed away at the age of 67 without even looking forward to a better tomorrow. Helena passed away after a long and severe illness in 1994. She did manage to enjoy the 4 grandchildren, to whom she dedicated the rest of her life offering them a lot of affection. SCHIELE FAMILY IN WARSAW AND ZAKOPANE (Chapter XIV, p. 406). The daughter of Rafał and Helena Witkiewicz married Edward Schiele, a passionate of vehicle mechanics. When he worked as a prototype motorcycle vehicles tester in his youth, his passion were engines. He was also employed as an editor in the "Motor" weekly. Since the 1950s, he participated in the Tatra Rallies in Zakopane as a documentalist, later as a mechanic. After some years, his passion became diesel engines. He reached peaks in this field of automobile mechanics and became the best specialist in Poland. Edward was the great-grandson of the Warsaw brewery Haberbusch and Schiele. His father, also Edward, a long-time director of the brewery, was the paternal cousin of Kazimierz and Aleksander Schiele, twin brothers who, after the World War I, participated in all initiatives related to the development of skiing in Zakopane area. Born in Warsaw in 1890, they studied at the Technical University in Vienna and learned in Austria about alpine skiing, even taking part in the Austrian championship in cross-country obstacle skiing with high-placeresults. They set up in Zakopane the first mechanical ski works in Poland. They distributed skis to highlander youth, thus contributing to the popularization of skiing among the residents of Podhale. In the 1920s, Kazimierz became the president of the Tourist Section of the Tatra


SUMMARY | 467

Society, himself was a skiing tourist and competitor. Both brothers were active members of TOPR. Kazimierz passed away in 1956 and was buried in the New Cemetery in Zakopane. His son Tadeusz, born in 1920, was a RAF pilot, who as captain of the 308 Squadron fought in the Battle of Britain. After returning to Poland he settled permanently in Zakopane. Several excellent books that he wrote revealed his literary talent. After years, he returned to his passion of gliding. The portrait of several years old Tadzio with Mt. Giewont and the Angel in the background, painted on his wish by Witkacy, reminded the adult Tadeusz of the pre-war years. Both Kazimierz and Aleksander Schiele were significant shareholders of the Haberbusch and Schiele brewery, which was established in 1846 and after the unification with other breweries, took the name of United Warsaw Breweries of Haberbusch and Schiele SA. The range of products of the plant included, in addition to beer, different types of vodka, lemonade as well as cognacs and liqueurs on foreign licenses. Aleksander was a long-time director of the brewery branch, the vodka and liqueur plant. As the chairman of the board of directors together with Edward Schiele, chairman of the supervisory board, they had a bad obligation to sign the act of nationalization of the company in 1949. And so the circle of friendly and family connections revealed in the book was closed.


468 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

BIBLIOGRAFIA Atlas Historyczny Świata. PPWK, Warszawa – Wrocław 1986 Adamczyk Andrzej: Zapomniany Świat Bohma. Wydawca Studio Wena, Włocławek, 2012. Chrudzimska-Uhera Katarzyna: Stylizacje i modernizacje. O rzeźbiarzach w Zakopanem w latach 1879 -1939. Wydawnictwo Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, Warszawa, 2013. Goetel Walery: Ferdynand Rabowski 1884-1940. „Rocznik Polskiego Towarzystwa Geologicznego” 19: 1949, nr 1, s. 241-248. Jałowiecki Mieczysław: Na skraju Imperium i inne opowiadania, Czytelnik, Warszawa 2013. Jewsiewicki Władysław: Batyr. O Janie Witkiewiczu 1808-1839. PIW, Warszawa 1983. Jewsiewicki Władysław: Kazimierz Prószyński. Interpress, Warszawa 1974. Krajewski Stanisław: Maurice Lugeon (1870-1953). Kraków 1955 [osobne odbicie z XXIII „Rocznika Polskiego Towarzystwa Geologicznego” , T. 23: 1953]. Leśniakowska Marta: Jan Koszczyc Witkiewicz (1881-1958) i budowanie w jego czasach. IS PAN, Warszawa 1998. Lewicki Szczepan: Konrad Prószyński (Kazimierz Promyk). Wyd. II zmienione. Prószyński i S-ka, Warszawa 1996. Miecznik Jerzy B: Ferdynand Rabowski – wybitny tektonik i człowiek gór, „Przegląd Geologiczny” 61: 2013, nr 3, s. 172-177. Mieczysław Karłowicz w listach i wspomnieniach. Oprac. Henryk Anders. Polskie Wydawnictwo Muzyczne, Kraków 1960. Pauszer-Klonowska Gabriela: W cieniu Nałęczowskich Drzew. Wydawnictwo Lubelskie, 1964. Pinkwart Maciej: Cmentarz na Pęksowym Brzyzku. BOSZ, Olszanica 2007. Prószyński Konrad: Wspomnienia. „Gazeta Świąteczna” 1933, nr 2710. Radwańska-Paryska Zofia, Paryski Witold Henryk: Wielka Encyklopedia Tatrzańska. Poronin 2004. Reychman Jan: Podróżnicy Polscy na Bliskim Wschodzie w XIX w. Wiedza Powszechna, Warszawa 1972. Szkoła na Wiejskiej, komitet redakcyjny, Wydawnictwo Znak Kraków 1974. Stanisław Witkiewicz listy do syna. Oprac. Bożena Danek-Wojnowska i Anna Micińska. PIW, Warszawa 1969. Stanisław Ignacy Witkiewicz Listy I. Oprac. Tomasz Pawlak. PIW, Warszawa, 2013. Szaniec Asklepiosa Wspomnienia Żołnierzy, Pielęgniarek i Opiekunek Społecznych Szpitala Ujazdowskiego 1939-1944. Wybór i opracowanie Hanna Odrowąż-Szukiewicz. Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1990. Wiśniewska Maria i Sikorska Małgorzata: Szpitale Powstańczej Warszawy. Oficyna Wydawnicza RYTM, Oficyna Wydawnicza POLCZEK Krajowego Przedsiębiorstwa Usługowo Handlowego Polskiego Czerwonego Krzyża, Warszawa 1991. Witkiewiczówna Maria: Adam Chmielowski (Brat Albert). Kraków 1933. Witkiewiczówna Maria: Wspomnienia o Stanisławie Witkiewiczu. Kraków 1936.


INDEKS NAZWISK | 469

INDEKS NAZWISK Abrey Dorothy

73

Adamczyk Andrzej Argande Emil

237

197

Asnyk Adam

Axentowicz Teodor Baltzer Herta

Barański Rajmund

249

Barcikowska-Kurkowa Zofia Barcikowski Eugeniusz

193

193

Beckówna Maria

147, 169, 161, 167, 105,

136, 220, 221

105, 107, 112

Bek (Beck) Józef (brat Dyonizego) 74, 75, 122, 141-143, 146-150, 152, 154, 155, 160, 169 Bek Kazimierz

117, 226, 228

249, 252

153, 155

Bekowa z Łuczkowskich Bronisława 159, 152, 153, 155

217

229 211, 305

Bukowski Stanisław

105, 106, 107

Bek Dyonizy (Beck) 64, 74, 120, 121, 122, 125 – 130, 132, 139 -141, 147, 152, 153, 156, 161, 165, 197, 215, 305, 309, 381, 447, 449, 451 Bek (Beck) Jan

130

Brzeziński Dunin Julian

105, 106, 112

Beethoven Ludwig

Bogucka Cecylia

Brzegowa z Czartoryskich Stefania 241

Beck Dyonizy 61, 91, 105, 107, 108, 109, 110, 112, 114, 115, 117, 118, 155

Beckowa z Kuczyńskich Anna 106, 107, 112, 132, 166

391

Brzega Wojciech

147

Beck Józef (minister) 170

277, 281

Bnińska Marylka

Braun Ferdynand

243, 244

Beck Józef (senior)

Bielikowiczówna Barbara

Bozowski Bronisław ks.

243

152

Beck Bartholomeus

83, 277

Bohuszewicz

243, 244, 256

Bauer Edward i Stefan

83, 277, 281

Bielikowiczówna Helena

Bohm Ferdynand

243

Bauerowa Zofia

103

122, 161

Bielikowicz Stefan

245

Beck Antoni

Bielecki Jan

120

Baraniecki Adrian

Bauer Alicja

100

Belinówna Jadwiga

337, 369

430

Bauer Aleksander

100, 281

Belina Żelisław

Belinowa z Jałowieckich Aniela (Ancik) 100, 102, 103, 281

52

Balicki Zygmunt

Belina Tadeusz

147,

Bekowa z Prószyńskich Zenona 64, 114, 115, 116, 120, 121, 122, 129, 130, 132, 136, 139, 140, 141, 156, 165, 197, 381, 403, 447 Bekówna Helena (Lunia) 60, 64, 112, 114, 115, 116, 122, 130, 134-136, 140, 154-156, 165, 168, 204, 403 Bekówna Zofia 60, 64, 91, 110, 114, 116, 120, 130, 133, 134, 136, 138-145, 154, 156, 165, 403

240,

83

254

Burnes Alexander

19

Chałubińska Aniela

188, 194

Chałubiński Stefan

188

Chałubiński Tytus

91, 188

Chełmoński Józef

88

Chmielewska z Tegazzów Sabina

323, 325

Chmielewski Konrad junior 323, 325, 366

307, 308,

Chmielewski Konrad senior

307, 308

Chmielewski Zygmunt

307, 308

Chmielowski Adam (Brat Albert) 161, 343, 344 Chojnacki Robert

417

Chopin Fryderyk

136, 190

Chramiec Andrzej

125

Chrzanowska Hanna Chyliński Adolf

382

70

Cukier Kozieniak Maciej Cytowicz Benedykt Czapski Adolf

53, 88,

117, 122, 124, 132

35

30, 35

Czarnocka Maria Czarnocki Konrad

257, 368 257, 368


470 | Nie tylko Witkiewiczowie |

Czech Bronisław

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

431, 432

Czechowicz Belin

Jagminówna Władysława (Dziunia)

60

Dembowska Maria (Mara) 446-454 Dembowski Bronisław Dłuska Bronisława

102, 220,

91, 447, 454

136, 139

Dmowski Roman

120

Dost Mohammed

Ehrenfeucht Andrzej

Jałowiecki Bolesław 267, 269

Ehrenfeuchtowa z Miklaszewskich Aniela 279, 281, 289, 290, 292, 293 Ehrenfeuchtowa Maria

289

Eichenwald Aleksander Eichenwald Teodor

139, 229

125

Falski Marian

65

Fiedorowicz Irka

175, 182

60

Gębala Janek

332, 393

Heurich Jan

Jagmin Józef

71

Klawe Henryk

419 237, 238 145,168, 169, 176,

58

Kościuszko Tadeusz

153 130

241

Krotoski Jan

419

Kucharski Teofil

300

Kulwieć Jadwiga

292 292, 349

28, 29

Jagminowa z Witkiewiczów Elwira 265, 339, 349

113, 114

184

Lasocki Roman

389, 391

Leemann Lydia

242-244, 257

Lilpopowa Wanda 36,

431

391

Kuczyński Stanisław ks. 13, 16, 23

130, 165, 224,

390

Krzeptowski Józef Daniel

Humboldt Aleksander Jagmin Janusz

145

Kowalczykówna Jadwiga 289, 334, 381, 387

205

Jagmin Gabriela

Kearton Cherry

Kowalczyk Juliusz

88

Gładka z Pająków Małgorzata

68, 70, 136

108

Korzon Tadeusz 331,

25

Haberbusch Błażej

436, 437

Karłowicz Mieczysław

Korniłowiczowa z Sienkiewiczów Jadwiga (Dzinia) 176, 220

Gębalowa z Zielonków Bronisława 332, 393, 394 Gierymski Aleksander

370,

130, 165, 224,

Korniłowicz Tadeusz 215, 311, 447, 450, 453

404

Gałąska Piotr

Goetel Walery

Johnson Jeanne

Kolbergowa Maria

175, 178, 182

Gadulanka Jadwiga

115, 117, 125, 126, 140

426

Kaszelewski Kazimierz

192

Giełgud Antoni

Jaracz Stefan

Kątski Apolinary

Fiedorowicz Staszek Furczoń Jaś

193,

125

Eljasz Walery

176, 205

Janiszewski Tomasz

Jawurkówna Jadwiga 289, 334, 381, 387

Eichenwaldowa z Rabowskich Anna 204, 225, 226, 229, 231, 233-235

Eljasz Stanisław

Janczewski Edward

95, 96, 269

Jarosławska z Zagórskich Kazimiera 371, 376

232, 234

Eichenwaldówna Elżbieta (Biesia) 204, 229, 231, 233, 234

97

Jałowiecki Mieczysław

289

93

93, 95, 96, 101,

Jałowiecki Michał

289, 291

Ehrenfeucht Wiktor

97

Jałowiecki Antoni Bożeniec

73

95,

97

Jałowiecki Andrzej

16, 17, 18, 19

Edison Thomas

347 89,

Jałowiecka Aniela (Ancik) (Belinowa) 96, 347, 348 Jałowiecka Krystyna

136, 449

Dłuski Kazimierz

Jałowiecka z Witkiewiczów Aniela 93, 95, 96, 101, 265, 267, 269

224

Limanowski Mieczysław

137, 168


INDEKS NAZWISK | 471

Limanowski Zygmunt Lipkowski Józef

Michałowicz Mieczysław

249, 252

Michałowski Aleksander

167

Lutze-Birk Wanda

280

280

Łopaciński Henryk

295

Malczewski Jacek

267,

11

Mikołaj I car

267, 270, 288, 303

349

Modrzejewska-Chłapowska Helena

233

Mokrzycki Gustaw

26

234

Markiewicz Bronisław ks.

13, 17, 20

Mikucka Justyna

270

Małachowski Nałęcz Piotr

282, 290

Miklaszewski Bolesław 270, 281, 282-284, 299, 322, 323, 333

270

Maresch Stefan

23

Mickiewicz Adam

Miklaszewska z Witkiewiczów Janina 270, 275, 283, 284, 287, 347, 361

270

Malecka z Witkiewiczów Emilia 269, 270, 275, 288, 303

Malinowski Bronisław

Miciński Tadeusz

Miklaszewska Helena

431

Malecka z Męcińskich Janina

Malecki Wojciech

167, 170, 403

Miklaszewska Aniela (Ehrenfeuchtowa) 275, 284-286, 288, 347, 361

12

Makuszyński Kornel

Malecki Ignacy

167, 170

197, 212 69

Lutze-Birk Aleksander

Malecki Jan

Mejro Józef i Maria Mejro Zofia

Lugeon Maurice Lumiere Louis

168, 199

98

161

Marusarz Stanisław

431

Matusewicz Henryk

84, 86

Matusewicz Kazimierz

82, 83, 85, 86

Matusewicz Władysław 50, 82, 83, 85

33, 39, 40, 49,

61, 62

Mościcki Ignacy

283

Mrowca Andrzej

192, 371

184

Narbutt Cezary

349

Narbutt Kazimierz

14, 25

Narkowicz Czesław

389, 390

Nowotny Gustaw

Matusewiczowa z Witkiewiczów Barbara 40, 49, 50, 82, 83, 85, 87, 265, 277, 339 Matusewiczowa z Filipowskich Regina

Mosiołek Michał

Muter Mela

249, 253

Orkan Władysław 86

Orłow Grzegorz

152, 161 171, 175

Matusewiczówna Helena

82, 83, 277, 281

Orłowska Jadwiga

347, 362

Matusewiczówna Jadwiga 347, 349, 361, 362

82, 83, 281,

Paderewski Ignacy

74, 110

Matusewiczówna Janina

84, 85, 86, 292

Matusewiczówna Julia

40, 50, 82

Matusewiczówna Maria

82, 83

Maurin Witold 235, 240, 254

133, 215, 217-221,

Maurin z Beków Zofia (primo voto Rabowska) 188, 193, 194, 217-221, 237, 240, 254, 448 Mazanek Jan ks. Mehoffer Józef

169 454

Meissner Janusz Meissner Jerzy

288, 289 288

Meissnerowa z Miklaszewskich Janina (Janula) 275, 284-286, 288 Meissnerówna Ewa

288

Pankiewicz Stanisława Plater Emilia

88

347

256, 257

295

Pawłowski Antoni ks. Perowski Wasilij

14

Pętkowska Zofia

280

216, 217, 219

Piłsudski Józef 97, 100, 133, 152, 180, 280, 343, 425 Plewkiewiczówny Pociej Konrad Pociej Stefan

117, 120

105, 106, 154 225

Pociej Władysław

154

Pociejowa z Becków Maria

106, 113, 154

Pociejówna z Becków Anna (Anulka) 112, 154, 176, 182, 244


472 | Nie tylko Witkiewiczowie |

Poklewski Koziełł Alfons

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

284, 297

Prószyńska Dorothy

77

Prószyńska Jadwiga

56, 59

Prószyńska Janina (Gulbinowa) 60, 167, 184, 185, 186, 187, 237-239, 391 Prószyńska Mieczysława Prószyńska Pelagia 110

45, 46

43, 44, 45, 46, 107,

Prószyńska Róża Prószyńska Wanda

60, 167

60

Prószyńska Zenona 44, 45, 46, 47, 60, 104, 107, 108, 109, 110, 111, 116 Prószyńska z Beków Helena (Lunia) 155, 164, 169-195, 200, 201, 207, 220, 240, 288, 290, 368, 371, 405 Prószyńska z Korzonów Wanda 165, 184

141,

Prószyńska z Krzyżanowskich Wanda 167, 172 Prószyńska z Puciatów Cecylia 58, 68 Prószyński Antoni

52, 53,

43, 48, 50

Prószyński Bolesław

56, 59, 66,

Prószyński Konrad (Kazimierz Promyk) 43-66, 112, 116, 141, 153, 161, 165, 184 Prószyński Maksymilian Prószyński Marek

45, 46, 47, 110

Prószyński Stanisław

Prószyński Stanisław Antoni 58, 107, 108, 111 Prószyński Stefan

Prószyński Tomasz Pruszkowski

60

69, 307, 309 31, 32

Puciata Atanazy

403

Radziwiłłowiczowa z Medunieckich Oktawia 307, 308 Radziwiłłowiczówna Oktawia (Żeromska) 307, 308

52

Puciata Cecylia

52, 68

Pryżgintt Janina

84

53, 59, 172

281, 372

270, 273

Regulski Henryk (Henio) 273, 275-281, 286, 289, 293, 325, 331, 346, 347, 361, 372 Regulska z Lutze-Birków Wanda

281, 372

Regulska z Witkiewiczów Elwira (Lira) 270, 272-274, 277, 280-283, 287, 299, 325, 327, 345-347, 352, 354, 355, 357

269,

135, 136 136, 141 305

Rodkiewiczówna Henryka (Witkiewiczowa) 305, 307, 309, 311-313, 327, 332, 381 Roj Wojciech

155, 164, 167, 169-193,

Prószyński Tadeusz (senior) Prus Bolesław

43-46, 57,

56, 59

Prószyński Tadeusz 219, 240, 371, 405

Rabowski Karol

Rodkiewicz Henryk

172

118, 119,

Rabowski Ferdynand 118-120, 137, 139, 142 – 145, 165, 169, 175, 176, 178, 196-215, 223, 224, 226, 231, 233, 235, 243, 288, 303, 327, 361, 369, 376, 392, 403, 447, 448, 450

Reybekiel Wacek

46

155,

155, 176, 178, 193-

Rabowska Wanda (Szczawińska) 120

Rembowski Jan

60

Prószyński Seweryn

117, 118,

Rabowska Zosia ( Zosiunia) 195, 199-207, 209, 222-236, 240, 251, 254-259, 338, 361

Regulski Henryk

48

Prószyński Kazimierz 68-77, 153

Rabowska z Braunów Anna 119, 231, 243, 247

Regulska Anna (Hania)

60

Prószyński Cezary

Rabowska Helena (Lunka) (Witkiewiczowa) 155, 176, 178, 200, 203, 206, 207, 209, 223, 236, 238, 240, 251, 288, 337, 361, 369, 381-391

Rabowska (z Beków) Zofia (Maurin) 176, 196-221, 223, 288, 327, 367, 447

44, 48

Prószyńska Stanisława

Rabowska Elżbieta (ciocia Ela) 118, 119, 120, 155, 181, 199, 203, 204, 209, 226, 235-254, 257, 288, 382, 391

305, 447

Romanowska Jadwiga Róg Michał

382

59

Sabała (Jan Krzeptowski)

299

Schiele Aleksander (Olo) 441

428, 430-435,

Schiele Burchardt

419, 420

Schiele Edward Ryszard 426-429

413, 422, 424,

Schiele Edward Tadeusz

413-419, 423


INDEKS NAZWISK | 473

Schiele Felix

422, 423

Szczawiński Stefan

Schiele Jerzy

432

Szemioth Józef

175, 249

48

Schiele Kazimierz (senior)

422, 428

Szemioth Franciszek

Schiele Kazimierz (Kazio) 441

428, 430-435,

Szemiotowa z Koszczyców Aniela

Schiele Konstanty

Szlenkierówna Zofia

419

Schiele Tadeusz

Szopski Felicjan

433, 435-441

Schielowa z Czarneckich Bronisława Anna 413, 418, 423, 430 Schielowa Zofia

432

Schielówna Ewa

432

Schielówna Danuta

Semadeni Gustaw Wacław Sienkiewicz Henryk 309, 447

434, 436

88, 176, 220,

Sienkiewiczówna Jadwiga (Dzinia) (Korniłowiczowa) 176, 311, 447, 449-455 Sikorska Jadwiga

245

Skłodowska-Curie Maria Skotnicki Zbigniew Sobolewski Jan

136

Sosnkowski Kazimierz Stachurska Janina

245 98

291

Tazbirowa z Ehrenfeuchtów Julia 289, 290, 291 Tomicka

51

Tuchanowska Maria

130

Twardowski Jan ks.

402

Underowiczówna Karolina

349

Underowiczówna Krystyna

349

171 195

Vaedtke Jerzy

244 243

Węgrzyn Józef 84, 86

Szandomirska Anna

373, 375

Szandomirska z Witkiewiczów Henryka (Heniulka) 372, 373, 376, 377 Szandomirski Andrzej

416, 417 10

Wańkowiczówna Julia (Jałowiecka)

51, 81

Syrunowicz Eulalia

243

243

Wańkowicz Walenty

11

373

Szandomirski Jerzy

372

Szczawińska Jadzia

232

Szczawińska z Rabowskich Wanda 145, 175, 204, 249, 403 Szczawiński Andrzej

Vaedtke Jan

Wańkowicz Melchior

173

Szczawiński Lech

Tazbir Janusz

Vaedtke Julian

175 54

Stromenger Karol Suzin Adam

355 98, 386

89

Suchorzewska

303 129, 299, 303

Vaedtke z Braunów Augusta

Solska-Grosserowa Irena

Strobl Rudolf

349, 350

Uznańska-Gnoińska Rita

431 11

Staszic Stanisław

Ślimak Jędrzej

Urstein Ludwik

377

Skupień Stanisław

349

Szukszcianka Krystyna

Świętochowski Ryszard

434

Semadeni z Schielów Danuta

174

Śniegocka Cecylia

432

299

382

Szukszcianka Eugenia

Ślimak Józef

433, 435

Schielówna Julitta

36

232 232, 249

97

425

Witkiewicz Ignacy (junior) 31, 48, 49, 50, 82, 88, 101, 264-270, 276, 277, 287, 297, 317, 320, 325 Witkiewicz Ignacy (senior) 11, 24, 25, 27-31, 38, 39, 42, 50, 83, 93, 101, 265, 295, 347 Witkiewicz Jan (senior) 27, 36, 42, 49-51, 82, 88, 265, 284, 294, 295, 297, 303, 304, 312, 318, 322, 339, 345-347 Witkiewicz Jan Prosper

10-23, 25, 39

Witkiewicz Jan, Janek (Koszczyc) 137, 295, 240, 269, 277, 287, 295-297, 299, 300, 302, 303, 305, 306, 311-323, 325-327, 329-331, 333, 336, 337, 340, 362, 363, 368, 369, 372-374, 378, 379, 385, 392


474 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prószyńskich, becków, rabowskich i schielów od syberii po zakopane

Witkiewicz Jan (Janulek) 205, 314-317, 320-322, 327-329, 332, 362, 363, 369

Witkiewiczówna Janina (Miklaszewska) 268, 269, 281, 299

Witkiewicz Maciej 218, 373, 378, 393-395, 403, 404

Witkiewiczówna Maria (Dziudzia) 204, 240, 269,273, 287, 288, 295-301, 303-306, 313, 318, 323, 328, 337, 339-346, 350-353, 355-363, 365, 368-370, 372-374, 376, 377, 392, 404, 448, 449

Witkiewicz-Schiele Elżbieta 394-396

194, 373, 378,

Witkiewicz Stanisław 24, 31, 33, 35, 36, 38, 42, 43, 46-53, 57, 63, 64, 80-82, 87-91, 95, 98, 102, 103, 116, 125-127, 129, 137, 161, 176, 204, 205, 224, 265, 273, 300, 301, 304-307, 311, 312, 320, 326, 337, 339, 343, 345-347, 356, 358, 368, 369, 447-449, 454

Witkiewiczówna Maria (Mary) 27, 31, 36, 49, 50, 53, 81, 95, 99, 101, 169, 204, 265, 269, 273, 287, 288, 296, 297, 299, 300, 304, 312, 318, 320, 339-347, 350, 351, 358, 361-369, 448, 449

Witkiewicz Stanisław Ignacy (Witkacy) 89-91, 98, 116, 117, 127, 129, 137, 233, 234, 251, 273, 412, 435, 436, 301-303, 306, 323, 324, 345, 347, 349, 350, 352, 355, 358, 362, 364, 376, 379, 380

Wołkowski Władysław

Witkiewicz Rafał (Rafulek) 205, 288, 315-317, 320-323, 325, 327, 329-333, 337, 360, 362, 363, 369, 373, 376, 377, 381, 383-386, 392-396, 399, 400, 402-405 Witkiewicz Wiktor 88, 265, 320, 347 Witkiewicz Wojciech

27, 33, 35, 82,

Witkiewiczówny: Anna, Angelika i Justyna 26 369

Woyczyński Marcin

130, 133, 219

Wróblewscy Hania i Bogdanek 237, 238, 240, 241 Zagórska Aleksandra Zając Marian Zan Tomasz

370, 371, 375, 376

436 11, 14, 25

Zawadowska z Ehrenfeuchtów Janina 289, 291, 292

399

Zawadowski Wacław

Witkiewiczowa z Bohdanowiczów Maria 266-270, 276, 277, 286, 297, 300, 317 Witkiewiczowa z Łopacińskich Anna

Zawadowski Witold 295

Zawadzki Paweł

291 291

440

Witkiewiczowa z Pietrzkiewiczów Maria 89, 90, 116, 121, 129, 273, 299, 306, 345

Zborowski Juliusz

Witkiewiczowa z Rabowskich Helena (Lunka) 373, 393-405, 418

Zimińska-Sygietyńska Mira

Witkiewiczowa z Rodkiewiczów Henryka (Henia) 205, 314-317, 320, 321, 323, 325, 328, 330, 331, 333, 362-365, 369, 372, 448 Witkiewiczowa z Szemiotów Elwira 25-31, 33, 35-39, 49-51, 81, 82, 88, 93, 101, 295, 297, 339

Witkiewiczowie Justyna i Wiktor

11, 13, 25

Witkiewiczówna Aniela (Jałowiecka) 36, 50, 82

31,

Witkiewiczówna Barbara (Matusewiczowa) 27, 33, 36, 39 31, 36, 49, 50,

Witkiewiczówna Helena (Orłowska) (Mokrzycka) 347, 361 Witkiewiczówna Henryka (Heniulka) (Szandomirska) 205, 321-323, 325, 328, 330-337, 362, 364, 365, 369, 385

185

Zieliński August

285

Żeleński Władysław

426

89

Żeromska z Radziwiłłowiczów Oktawia 205, 305, 309, 311, 313, 314, 317, 318, 320, 323, 325, 327, 366, 381 Żeromski Adam 313, 316-318, 381

Witkiewiczowa z Unrugów Jadwiga (Nina) 234, 323, 325

Witkiewiczówna Eugenia (Żeni) 53, 101, 102, 265, 284, 318, 344, 357, 361, 362

225,

205, 305, 309-311,

Żeromski Stefan 69, 127, 215, 305, 309, 311-313, 318, 367, 368 Żukowska z Jałowieckich Jadwiga (Ada) 95, 98, 99, 100, 269, 347 Żukowska Jadwiga (Kuka) – Sosnkowska 98, 347, 386 Żukowska Teresa (Lula) – Świętochowska 98, 347 Żukowski Władysław

978

Żuławska Kazimiera

234


INDEKS NAZWISK | 475


476 | Nie tylko Witkiewiczowie |

dwa wieki z rodzinami prรณszyล skich, beckรณw, rabowskich i schielรณw od syberii po zakopane



ELŻBIETA WITKIEWICZ-SCHIELE jest wnuczką Jana Witkiewicza − Koszczyca (architekta), stryjecznego brata Stanisława Ignacego Witkiewicza − Witkacego­. Po Mamie i Babci odziedziczyła zainteresowanie losami przodków. Od dawna gromadziła pamiątki, dokumenty i fotografie rodzinne. Opracowała drzewa genealogiczne rodu Witkiewiczów i czterech spokrewnionych rodzin, ukazując wzajemne powiązania. Reprezentowała Witkiewiczów na konferencjach przedstawiając mało znane fakty z historii rodziny. Wiele lat życia poświęciła na opiekę nad starszymi bliskimi krewnymi. Jest wdową po Edwardzie Schiele (potomku współzałożyciela warszawskiego browaru „Haberbusch i Schiele”). Otoczona kochającymi dziećmi i wnukami, dzieli życie pomiędzy Warszawę i Zakopane.

ISSN: 1426-6539 ISBN: 987-83-60982-01-3


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.