1
2
3
4
Za dziada w super wróbla przemienionego antologia nowej pieśni dziadowskiej
2 0 1 3
Milanówek – Szczebrzeszyn – Narol
5
© In Crudo / Fundacja NUMINOSUM ul . P odleśna 19 a , C zosnów
R edakcja : Remigiusz Mazur-Hanaj, Joanna Jarco I lustracje i opracowanie graficzne : Joanna Jarco D ruk : Express Druk, ul. Postępu 12, Warszawa Dofinansowane ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego
6
7
8
Piotr Grochowski
Stare i nowe pieśni dziadowskie Wędrowni dziadowie od zawsze intrygowali swoją odmiennością i tajemniczością, a zarazem wzbudzali dziwny niepokój. Widziano w nich łączników ze światem zmarłych, bożych wędrowców, osoby mądre i mające szczególną moc wynikającą z bliskich kontaktów ze sferą sacrum. Postrzegano ich też jako natchnionych poetów-pieśniarzy, traktowano jako rodzimą odmianę aojdów, a romantyczni miłośnicy „starożytności ludowych” poszukiwali wśród nich słowiańskiego Homera. Zarazem jednak podejrzewano ich o rozmaite niecne występki: oszustwa, kradzieże, rozboje, praktyki magiczne, a przede wszystkim cyniczne wykorzystywanie ludzkiej naiwności. Tej osobliwej i ambiwalentnej fascynacji ulegali często również literaci, pisząc rozmaite dialogi, opowiadania, powieści, a nawet „naukowe” traktaty, w których podejmowali próby odkrycia „prawdziwej” natury dziadów, tworzyli ich klasyfikacje, przedstawiali szczegółowe opisy obyczajów i metod działania. Szeroką panoramę i bogatą tradycję tej swoistej twórczości literackiej przedstawił swego czasu Bronisław Geremek w książce Świat opery żebraczej. Ponieważ jednym z powszechnych zajęć wędrownych dziadów było śpiewanie pieśni, siłą rzeczy one również przyciągnęły uwagę pisarzy i poetów, zwłaszcza że w czasach romantyzmu to właśnie wśród takich okazów „poezji gminnej” próbowano odnaleźć szczątki zaginionej w Polsce wielkiej tradycji epickiej. Nadzieje te okazały się w znacznej mierze płonne. O ile bowiem na Słowiańszczyźnie południowej i wschodniej dziadowie w istocie dość powszechnie wykonywali długie pieśni epickie o tematyce religijnej, historycznej i obyczajowej, to na terenach polskich ich repertuar był po pierwsze znacznie uboższy, a zarazem gatunkowo i stylistycznie niejednorodny, po drugie pod względem estetycznym dość mocno odbiegał od oczekiwań wykształconych miłośników epiki ludowej.
9
Nawet sam Oskar Kolberg stwierdził rozczarowany, że „dziś dziady produkują po większej części pieśni i legendy mniej lub więcej pokaleczone, często ułamki ich tylko, najdziwaczniej poprzekręcane i bezmyślnemi nastroszone frazesami” (Lud, t. 19, s. 256). W konsekwencji obraz pieśni dziadowskiej, jaki funkcjonuje we współczesnej kulturze polskiej, jest na swój sposób ambiwalentny. Wywołuje ona bowiem dwojakiego rodzaju skojarzenia. Z jednej strony pojawia się tu wyobrażenie romantycznego lirnika, który w swoich śpiewach dotyka ważnych i uniwersalnych spraw egzystencjalnych (dobro i zło, sens cierpienia i nieszczęść, śmierć i życie wieczne) oraz przechowuje dawne tradycje i wartości. Z drugiej jednak strony na myśl przychodzą częstochowskie rymy i ktoś, kto „drze się jak dziad pod kościołem”. Ten drugi wizerunek ugruntował się w naszym myśleniu nie tyle za sprawą obserwacji etnograficznych, co pod wpływem publikowanych w postaci druków ulotnych pieśni jarmarcznych, które w pewnym momencie zaczęto utożsamiać z pieśniami dziadowskimi. Przykładem tej tendencji jest publikacja Stanisława Nyrkowskiego zatytułowana Karnawał dziadowski. Pieśni wędrownych śpiewaków, będąca – wbrew sugestii zawartej w tytule – antologią tekstów zaczerpniętych z XIXi XX-wiecznych czasopism i kramarskich ulotek. Dla tego typu produkcji poetyckiej charakterystyczna była przede wszystkim sensacyjna tematyka (morderstwa, prześladowanie dzieci i starców, samobójstwa, nieszczęśliwe wypadki, katastrofy) okraszona elementami emocjonalnymi i moralizatorsko-religijnymi, ujęta w wierszowanej formie narracyjnej, w której stosowano bardzo proste rozwiązania wersyfikacyjne (zwłaszcza w zakresie rymów), a różnego rodzaju potknięcia i niekonsekwencje (narracyjne, składniowe, wersyfikacyjne) stanowiły raczej regułę niż wyjątek. Dodatkowo pojawiały się tu niemal obowiązkowe formuły inicjalne w rodzaju „Posłuchajcie chrześcijanie, jakie smutne to czytanie” czy „W powiecie włodawskim stała się nowina”. Taki, z grubsza rzecz ujmując, stereotypowy obraz pieśni dziadowskiej jako swoistej
10
zaangażowanej społecznie tandety literackiej przyjął się w naszej literaturze jako wzorzec stylizacyjny. Różnego rodzaju realizacje owego wzorca znajdujemy zarówno w twórczości znanych poetów, z Tadeuszem Boyem-Żeleńskim i jego tekstami z Zielonego balonika i Szopki krakowskiej na czele (także u Tuwima i Gałczyńskiego), jak i u mniej znanych literatów (np. lwowskich satyryków Włodzimierza ChochlikaZagórskiego i Adolfa Doll-Olpińskiego), a także w anonimowej satyrze społeczno-politycznej publikowanej w ulotnych drukach kramarskich. Układanie wierszy „na nutę dziadowską”, którego okres świetności przypada na pierwsze dziesięciolecia XX wieku, przetrwało próbę czasu i nie odeszło w niepamięć wraz z zanikiem środowiska wędrownych dziadów. Konwencja ta okazała się nader żywotna, chyba głównie dzięki temu, że umożliwia ona komentowanie bieżących wydarzeń w sposób atrakcyjny również dla dzisiejszego odbiorcy. Ciekawe jest przy tym, że współcześnie pojawia się ona zarówno realizacjach całkiem poważnych i można by powiedzieć autentycznych (np. pieśni dotyczące strajków, powstania Solidarności i stanu wojennego albo pieśń o zamachu na papieża Jana Pawła II), jak i w formie stylizacji jako pastisz lub parodia w twórczości satyrycznej i kabaretowej, która zresztą coraz częściej publikowana jest na różnych portalach internetowych (np. Wojciech Kawecki i Rafał Sochalski, Pieśń dziadowska o lustracji. Historyja ku przestrodze, Artur Andrus, Ballada dziadowska o zakładowej wycieczce do Tunezji, cykl satyr politycznych w formie „pieśni dziada kalwaryjskiego” publikowany na portalu niepoprawni.pl przez użytkownika contessa). Tak więc nowa pieśń dziadowska, podobnie jak współcześni wędrowni śpiewacy, korzystając z najnowszych cyfrowych technologii, próbuje trafić pod cyberstrzechy, co pozwala z optymizmem myśleć o jej przyszłości i czekać na kolejne ciekawe realizacje.
11
Optymizmem napawają również publikowane w niniejszej książce prace laureatów dwóch edycji konkursu na pieśń dziadowską nową, które odbyły się w latach 2008-12. Prezentowany zbiór tekstów dobrze ilustruje zasygnalizowane powyżej tendencje i paradoksy w sposobach postrzegania i wartościowania tradycji wędrownych dziadów-żebraków. Mamy tu zarówno utwory o tematyce religijnej i egzystencjalnej głębi, jak i narracje sensacyjne, obyczajowe czy historie z życia wzięte; mamy pieśni poważne i poruszające, ale także skłaniające do śmiechu znakomite parodie; mamy wreszcie bardzo precyzyjne i udane stylizacje obok wierszy, których autorzy porzucając stylistyczne zabawy rekonstruktorskie podjęli próbę oddania ducha pieśni dziadowskich czy też próbę wniknięcia w duszę samego dziada. Ogłaszając konkurs i przygotowując niniejszą antologię, nie chcieliśmy w żaden sposób definiować pieśni dziadowskiej, a tym bardziej tworzyć czy utrwalać jakiejś normatywnej poetyki gatunku. Przywołując ambiwalentną postać wędrownego dziada, chcieliśmy raczej skłonić do literackich i mentalnych wędrówek i poszukiwań w obszarach być może dobrze znanych, ale zarazem nieoczywistych i niejednoznacznych. Siła niezwykle długiej i – jak się okazuje żywotnej – tradycji dziadów i pieśni dziadowskiej tkwi bowiem w tym, że reprezentując przodków i to co minione, potrafią się oni/one znakomicie wpisać we współczesny pejzaż i dostosować do nowych dróg, po których wędrują. Mamy przy tym nadzieję, że niniejszy tomik będzie nie tylko podsumowaniem, ale zarazem inspiracją i początkiem nowego etapu wędrówek.
12
13
14
15
Spis treści Anna Betlejewska
20
Pieśń 1. O lichości spraw doczesnych i nadziei na przyszłe wyroki miłosierne 22 Pieśń 2 25 Pieśń 3
Ewa R dzanek
26
O małym Andrzejku
Roger Piaskowski
27 28 30 31
Żale na wczasy i sieroce smutasy Za dziada w super wróbla przemienionego A boli wolność, gdy kochanka zbrzydła Gość znojny o wolność miłą (zwrotkowiec pospolity)
Hanna Misiak
32
Pieśń tragiczna o Euro turnieju futbolowym, co w Koronie i na Ukrainie się odbył Roku Pańskiego MMXII
Barbara Derlak
35
Pieśń o świecącej Dorocie
Bartosz Filipczyk
36
Prawdziwe zdarzenie o młodzieńcu zbrodniarzu, który nie słuchając rad rodzonej matki, zgubę straszną na siebie sprowadził i tym samym jej cierpienia na całe życie zadał
Piotr Smolak
38
Tragiczna historyja miłości żaka i tancerki z teatru kabuki
16
Ryszard Drożdż
44
Pieśń o takim zdarzeniu, co go święta ewangelija pomija, a z którego jasno wypływa czemu leje we żniwa 46 O ślepej, ziemskiej sprawiedliwości, czyli o tym, jak koń zawinił a kozę powiesili
Anna Piliszewska
50
Ballada stodolna
Joanna Burgiełł
52 54
Krótka historia latającej siekiery Baba i dziad
Anna Czujkowska-Włodarska
58
Przestroga przed zgubnym wpływem sklepów ciucholandami zwanych i złym rzeczy pojmowaniem
Anna Jakowska
66
Pieśń o Aniele Stróżu
Tomasz Szwed
68
Lament dziadowski o potrzebie terapii rodzin na Targach Obsługi Biznesu odnaleziony
Marianna Oklejak
70
Pieśń o świętym Józefie
Małgorzata Skałbania
74 75
Quasimodo Waskriesienije
17
K atarzyna Pilzak
76
Przestroga dla panów i pań szukających miłości przez internet 79 Najnowsza pieśń o misji księdza Natanka w Holandii, karczmie diabelskiej i cudzie, jaki sprawił Pan Jezus, żeby udaremnić diabelski podstęp i ustrzec duszyczkę przed piekłem
Maria Doroszew
82
Opowieść dziada, co w świecie bywał, o utrapieniach miłosnych z tragicznym finałem
Aldona Mikulska
86
Pieśń o niecnym Burkhardzie ku pouczeniu
Magdalena K iermaszek
88
Historyja zbrodni niesłychanej na motywach Lilij oparta
Zofia Staniszewska
91 93
Kochankowie żebraczy Baba dworcowa
Mirosław Hrynkiewicz
96
Ballada o wiernej Magdzie i Idzim Blebaku
Michał K rajkowski
102
O tym, co się we Wiedniu zdarzyło Roku Pańskiego MMVIII
Marzena Mielcarek
106
Ballada o zgubnej sile kobiety swawolnej
Seweryn K ępczyński
110
Seweryn w Londynie
Jerzy Komor
118
Lamynty piekarskigo dziada 18
K atarzyna Gutek
120
Ballada o plebanie i rabinie
Piotr Rowicki
122
Pieśń o dwóch katach z Rouen
Magdalena Przesmycka
126
Grzyby
19
Anna Betlejewska
Pieśń 1. O lichości spraw doczesnych i nadziei na przyszłe wyroki miłosierne
20
Ostatecznie mnie nie dziwi
tej sztafety rytm odwieczny każdy dzień ma już coś z końca i być może ostateczny
Ostateczny dzień i sąd gdy oko w oko stojąc z O kiem
tuszę że mnie potraktuje wiecznym łagodniejszym ciut wyrokiem
Moja lira jak żarna słowa gładko miele; chwalą frazy dni żywota – smutek i wesele. Posłuchajcie więc ludkowie, słowa rozważajcie, a istnienia dni tak krótkie dobrze układajcie. Na osnowie dni czas wątki losów mota, ze skąpego sukna tka lichy łach żywota. Dzień wydłuża kroki i bieży ku nocy, jakoby w obawie godzin swej niemocy. Brzaskiem słońce nad ziemią unosi powiekę i spojrzeniem swojem jasnym wodzi za człowiekiem. Tedy każdej porze nie żałuj wdzięczności; puchar życia wżdy wypełniaj kordiałem miłości. Miast o jadło, napitek, pierwej miej staranie duszę karmić do sytości, ona się ostanie. Uroda i bogactwa, wszystko w pył przeminie. Zgaśnie rychło blask tej chwały, którą nosisz nynie. Lutość wielka mnie bierze na ten ród człowieczy, któren zawżdy stan doczesny ma jeno na pieczy. 21
Pieśń 2
Wierzę w blask ognia i cień na ścianie W kuse rozmowy bez konkretów W przeszłe Wigilie i przyszłe gwiazdy Przepowiedziane nam przez poetów Wierzę na słowo wydrukowane W ten palec który po wodzie pisze Wierzę ślepcowi głuchoniememu Kiedy w skupieniu spowiada ciszę Wierzę że szczęście ma próg wysoki A niepokoje chodzą parami Wierzę łez kruchych gorzkim półtonom Wichrom i burzom z błyskawicami Wierzę milczeniu w ostygłej zmowie W strach wierzę blady i grzechów siedem Wierzę w śmiech pusty i pełną trwogę Że kij dwa końce ma a świat jeden Wyznając wiarę swą wciąż myślę czemu Choć na głos Boga idę jak w dym Wciąż nie potrafię wierzyć bliźniemu Wierząc w Chrystusa który jest w nim 22
23
24
Pieśń 3 Tytułem wstępu: Bezradnie raz stojąc nad małym korpusem ukazał się mym oczom – jak polana – brzuszek
Per fas et nefas nad pępka kraterem; z oparów guseł rodzicielski erem; urbi et orbi i w świata zakątki ujawni tajemne nad pępkiem obrządki. Elewom pilnym sposobność dana, by tej alchemii zgłębić arkana. Zaś kto niepilny – czarna poruta Ściągnie na siebie klątwę kikuta! Notuj tedy: weźmisz czarny kikut... weźmisz też patyczek, (ten z watką na piku). Umoczywszy patyczek w roztworze... dyktuję: Spiritus 70% et Rivanolum – wespół się stosuje. (Onegdaj w użyciu był srebra azotan lecz dziś dla tych mikstur zamknięte są wrota aptecznych składów i żaden pigularz (choćby trzęsła febra) nie wyda (pod torturą nawet) azotanu srebra). Rivanol i spiryt stosuj więc o brzasku, w południa słońcu i przy świecy blasku. Trzy razy w ciągu dnia, ani razu więcej, gdy kikut przyschnie już zacieraj ręce. Dyć kiedy znachorskie dopełnisz praktyki Nim miesiąc pełnią wzejdzie będziesz miał wyniki. 25
Ewa R dzanek
O małym Andrzejku W tamtym owym dużym domu Na przedmieściu pośród drzew To nie śniło się nikomu, W dzień się ludzka lała krew.
Po Andrzejka bladej twarzy Nie płynęła żadna łza. Czy ze strachu, czy z nadziei... Będziesz żył, jeśli się da!
Lała, lała się cichutko, Czy ktokolwiek tego chciał? Mucha snuła się po stole Gdy Andrzejek w kuchni stał.
W trwodze biegnie siostra, matka, Pomoc wzywa z całych sił, Poruszyła się firanka, Mój syneczku, będziesz żył.
W loczkach jego mała głowa, Róż paluszków drobnych rąk, Na policzkach pocałunki, Baśnie z kolorowych ksiąg.
Gdy minęły trzy miesiące Piach zachrzęścił pośród brzóz Śpij, syneczku, śpij kochany Pod kołderką białych róż.
Było letnie popołudnie, Wiatr zatrzymał stado chmur Drzewom nagle dech zaparło Niebem leciał gęsi sznur. Pies był wielki i leniwy Mówią – nie był nigdy zły. Kurz się wzbijał z jego grzywy Gdy błysnęły srebrne kły. Mucha snuła się po stole, Gęsi sznur odleciał już Czemu żeś na to pozwolił? Czyżby zasnął Anioł Stróż?
26
Roger Piaskowski
Żale na wczasy i sieroce smutasy
Swoim ty zawżdy dajesz wakacje, A mnie się daje dla zbytku pomyje. Swoim ty rychło zakładasz fundusze, Aby się konta mnożyły zerami, Mnie zaś na smętarz wysyłasz po kredyt Do matki, co milczy jak kamień. Swoim to cmokasz, słodkie masz usteczka, I nogi umyjesz, gdy zmęczenia pora, A mnie sierocie, pies buzię poliże Ozorem prawdziwej czułości. Ty swoim wczasy fundujesz szczęśliwe, Gdzie tańczą, a swawolą w beztroskiej radości. Dla mnie na strunkach przygrywa skowronek. Od dziada biorę, słodycze piosenki. Niebawem się skończy, pieśń inszą zaśpiewam, O tym jak słodkie jest nieba wezwanie. Bo na tej ziemi sromota sieroca, I zimne na lodzie mieszkanie. Oj, zimne, a głodne, sieroty przetrwanie. 27
Za dziada w super wróbla przemienionego
Gdym był dziadem, bezdomnym nochalem Pod piwnicy pierzyną. Spałem w bezwstydzie, jadłem okruchy z gołębiej posuchy, W psiej budzie o szczęściu zmyślałem. Ale dla Boga wyszła moja szkoda. Ech, fortuno tyś pokusą młodości! Gdy wiosna krztusi się kwiatami, Głodne moje życie porasta chwastami. O, dziadowski trzos! O, nędznika los! Ale z czarnej chmury zawżdy woda spada, I dziad o tym zamyśla i z dziadami gada. Kto tego słucha, ten w palce nie dmucha! A że się urwało marne biedowanie. A że się poderwało, co górne i chmurne. Hej! Ktosiu Niebieski! Aniele Królewski! Tyś skrzydło pegazie w duszę moją wstawił! Bo uleciałem, chociaż latać nie umiałem.
28
A prawdy tej piosenki nie zdybiesz od razu. Przecie kto błądził we świecie, Ten żadnej kobiecie na wódce spasionej Nie powie tej rzeczy w sekrecie. Pan – srebrny wiolista, boski wokalista Tak kazał dziadowi: Nie tykaj ty mrówki, żywego nie kopsaj, A świniom ustępuj u żłobu. Trwaj czułe serduszko, graj wrażliwe uszko, A serce do tańca podrywaj. Nie zbywaj! Trwaj czułe serduszko, graj wrażliwe uszko, A serce, do tańca podrywaj!
29
A boli wolność, gdy kochanka zbrzydła
Pojadę daleko, zajdę za horyzont, za miasta Trzydzieste i czwarte. Aż stanę przy bramie, gdzie czwarty kochanek Kobietę mą zdybał i skusił. Za cóż me życie i wyrok odbyty, tak lichą Przebyty okrasą. No po cóż me sznyty, I wzrok dla kobity, Wbity jak serce na talerz! Mniej kusi jej dzióbek, dzidziusia rączyna Na mojej brodzie pieszczota. Nagle ustało, co przez lata tężało, Choć szlocha i mówi, że kocha. Choć wyje, na szyję stryczek mi zarzuca. Wszak był ten, co ją zdybał i szczęśnie swawolił, Gdy kratka nad celą zamknięta. Odejdę na zawsze, skoczę za horyzont, Gdzie słonko topi żale. Taką przyczyną ktoś mi wywinął, Guza wystawił na trwałe. Pojadę daleko, zajdę za horyzont, za miasta Trzydzieste i czwarte. 30
Gość znojny o wolność miłą (zwrotkowiec pospolity)
Wróć do kraju wedle obyczaju. Oj, wróć, lecz nie, jak ta żmija! Idź duszo krzywa, jedź przez miasto chyżo Prosto, gdzie ci dostaje! Gdzie autostrada sięga, gdzie domowa kolęda Jest znakiem cudnej podzięki. Wróć na ulicę, pozdrów dzielnicę, Gdzie zgodni grzesznicy, O tobie, bujdy śpiewają. Boś jest z nas polny, w Polszcze swawolny, Swobodny jak szpak! Wróć do kraju, choćby w maju, Gdy Polak twój brat! Na łąki i lasy, na dobre wróć czasy, Lecz nie, jak ta żmija! 31
Hanna Misiak
Pieśń tragiczna o Euro turnieju futbolowym, co w Koronie i na Ukrainie się odbył Roku Pańskiego MMXII Słuchajcie, dziatki, wieści niedawnych z świata wielkiego, wielce zabawnych. Lat już pięć temu od dnia minęło, kiedy Platinus Michał cne dzieło Polszcze powierzył. Otóż zaprosić panów wielmożnych, godnie ugościć i turniej sprawić wystawny. Jaki? Żadne topory, żadne rumaki Rycerzom w boju tym nie pomogą. Panowie walczyć musieli – nogą, Piłą przez innych zwaną. Okrągła piła zwycięstwo daje, jeśli trafiła W bramę. Dwie bramy! Mecz futbolowy – bo walkę zowie się tymi słowy Ogląda szlachcic i cham ogląda, ślicznie potyczka bowiem wygląda I nawet damy, wbrew swym zwyczajom, w barwy drużyny się oblekają. Z dalekiej Francji panowie wielcy i Niemce groźne – kilka tysięcy Podróżnych; dalej przybyli Italiańczycy głośni, acz mili; Anglików zbrakło. Za to z Hiberni spłynęli ludzie dużo obszerniej, Stając obozem w mym grodzie własnym, małym, acz dla nich wcale nie ciasnym. Chwalili głośno urodę dziewek, posturę, uśmiech i przyodziewek, Docenili też nasze pierniki; niestety, w piłę słabe wyniki Zyskawszy, do Irlandii za morze musieli wracać w gorszym humorze. O polskich pytasz, dziecię, rycerzy? Otóż przybyli oni z rubieży Dalekich, by stawić czoła Greczynom, Moskalom, takoż i Czech synom. Z Grekami walka nierozstrzygnięta, choć namęczyli się, niebożęta,
32
Bramkarze zwłaszcza. Z Moskalem za to, co ucieszyło imć pana Lato, Zwycięstwo wielkie! Remis zwycięski był, niepodobny wcale do klęski; Wroga zatrzymał nasz wyjątkowy Tytoń, co jak Tomaszewski nowy Bramy pilnował. Przed meczem trzecim śpiewali starcy, śpiewały dzieci pieśń jedną, znaną już w kraju całym, jak to o euro kury gadały, koko wstawiając co drugie słowo. Piosenką głośną, wszak ciągle nową Otuchy dodać rycerzom miano. Na próżno! Ostatni mecz przegrano! Czechy zdradziecko piłę nam wbiły, po chwili wynik swój poprawiły. Tak Brzetysława czeskiego syny płacz znowu Polsce przez swe wyczyny przynieśli. Bo tajemnicę powiem, gdyby nie Czechy, na pewno to wiem, byśmy wygrali turniej wspaniały, a o rycerzach naszych świat cały Słyszałby znowu. Niestety, dzieci, wieść o zwycięstwie w świat nie uleci. Dla pokrzepienia serc pozostała sienkiewiczowska Trylogia cała...
33
34
Barbara Derlak
Pieśń o świecącej Dorocie Była raz święta Dorota, co błyszczała jak ze złota a blask jej króla oślepiał co to na jarmark okno miał. Król kazał pojmać Dorotę, co mu czyniła tę psotę, bo król nie widział ni krztynę przez tę świecącą dziewczynę. Lecz gdy ją wlekli dwaj kaci król znów ma wzrok, a mowę stracił tak spodobała mu się wielce aż sam jej rozkuwał ręce. Lecz ona mu powiedziała, że to z Boga tak błyszczała że woli taką pozostać niźli żoną króla zostać. Gdy król posłuchał jej mowy to rozpękł na dwie połowy jedną ją dalej miłował a drugą jej śmierć gotował. Jedną z tęsknoty zawodził drugą we wieży ją głodził jedną ją kochał i pragnął drugą ją szarpał za gardło. Jedną mógł wieki rozpaczać drugą we smole chciał maczać A ona na złość mu robiła bo jeszcze bardziej się rozświeciła. Wreszcie ją na śmierć prowadzi a tu dziura w niebie się robi gdy król Dorotę chce do smoły to z dziury lecą anioły. Dwa anioły dwa pioruny dwa anioły dwa pioruny Pioruny króla rąbały anioły Dorotę zabrały. A za sobą dziurę w niebie tą smołą zatkały.
35
Bartosz Filipczyk
Prawdziwe zdarzenie o młodzieńcu zbrodniarzu, który nie słuchając rad rodzonej matki, zgubę straszną na siebie sprowadził i tym samym jej cierpienia na całe życie zadał
Panie nasz Boże, choć żeś miłościwy, Jednak najsamprzód Sędzia sprawiedliwy. Dlatego nie dziw, że za grzech śmiertelny I pokutnika sięga żar piekielny. Więc posłuchajcie, wy, co wiarę macie I Pana Boga w sercu wciąż trzymacie! Chcę opowiedzieć historię grzesznika, Którego kara słuszna napotyka. We wsi Zalesie, co na Kurpiach leży, Stała chałupka – kuchnia i alkierzyk. W takim to ścisku, wśród gromadki dzieci, Rodzi się matce syn dwudziesty trzeci. Ona na niego nigdy nie krzyczała, Bo za dobrego chłopca uważała. Ojca ich w domu zaś nigdy nie było I nie miał kto się zajmować rodziną. Lata mijały, chłopak niewesoły Za matką płakał kiedy szedł do szkoły. Ona na drogę krzyżem go żegnała I przykazania chować doradzała. Choć co dzień drugi gary puste były, Urósł ten chłopak wyższy od kobyły. 36
I w dwa tysiące szóstym pańskim roku Ujrzał ojczyznę z okna samolotu. Na emigracji chciał swój los poprawić, Lecz miast pracować, począł się tam bawić. Myślał, że Boga za dwie nogi złapał, O wsi zapomniał, do matki nie płakał. Raz wracał późno gorzałką spojony, Zobaczył dziewkę i nią urzeczony – Ni czart, ni diabeł! – takiej dostał mocy! Dziewczynę skochał, zabił, zniknął w nocy. Rodzina trupa, pierwej rozjuszona, Mścić się nie chciała, ufna w siłę Pana. Wnet Skotlandjardy dochodzenie wszczęły, Chłopaka-czarta do więzienia wzięły. Krzywdy nikomu już nie zrobi więcej, Nie będzie gwałcił, zabijał nie będzie. Jak dawniej Madej, tak dziś ten bandyta Wstydem się nakrył, o łaskę nie pyta. Imienia jego ja państwu nie powiem, Bo matce krzywdę w taki sposób zrobię. Do dziś dnia nie wie nic o nim kobieta, I pewnie w oknie swej izdebki czeka. Patrzy na drogę, którą syn w świat ruszył, Oczy wyciera, chustę od łez suszy. Serce niechybnie pękłoby jej z żalu, Lepiej więc dla niej, by prawdy nie znała. 37
Piotr Smolak
Tragiczna historyja miłości żaka i tancerki z teatru kabuki
Typ nordycki zupełnie jak z okładki Niebieskie oczy, blond włos Dziecko szczęścia – mówili o nim Nie wiedząc co mu zgotował los: Ojciec profesor – sławny fizyk Często w podróży za granicą Przywoził stamtąd różne gadżety Dzielił się z synem każdą tajemnicą Rozwijał się szybciej niż jego rówieśnicy Zaliczył dwie klasy w ciągu roku Lecz jego matka zdolna sopranistka W wigilię wbiegła pod auto w amoku Od tego momentu nasz bohater W ciągu miesiąca znacznie się postarzał Zasypiał tylko przy włączonym świetle Na mszy stał zawsze blisko ołtarza 38
Ludzki los zmienia się szybciej niż moda Czasami trudno tym przemianom sprostać Porzucił studia, wyjechał do Stanów Gdzie na budowie robotę dostał Marzył tylko o tym, żeby zapomnieć Płuca wypluwał przy ciężkiej robocie Aż pewnej nocy go pobili I zostawili bez forsy na skłocie Los jednak do niego się uśmiechnął Poznał dziewczynę piękną jak kryształ Skośnooką tancerkę z teatru kabuki Rozkwitła miłość niewinna i czysta Chwila ta jednak nie trwała zbyt długo Dziewczyna też miała swoją skazę Co z tego, że głęboko ukrytą przed światem Traumy z dzieciństwa nic nie wymaże 39
Rozwinęła się u niej mania prześladowcza Potem powstała z tego psychoza Dlatego wziął ją do specjalisty Lecz medyk jedynie przepisał prozac Prozac nie pomógł to wrócił do kraju Choć krajem znów rządzili oszuści Niestety skośnooka tancerka kabuki Nie chciała tak łatwo z rąk go wypuścić Trafiła za nim do willi pod miastem Gdzie ponownie zamieszkał na łonie rodziny Ojciec profesor młodym nie chciał przeszkadzać Więc często w instytucie brał nadgodziny Na nowo zaczęły się swary i kłótnie Żyć bez tego nie mogła skośnooka tancerka Dlatego nie wytrzymał pewnego wieczoru I przez przypadek wbił jej nóż do serca Noc całą opłakiwał swój czyn haniebny Tulił w ramionach stygnące ciało Na koniec nad ranem zakopał tancerkę W ogródku przed willą, choć mocno padało 40
Potem zrobił grilla dla starych znajomych Przyszło też zupełnie kilku nowych gości Do rana pili, palili, tańczyli Depcząc po grobie jego wielkiej miłości Dziennikarze wciąż zadają to pytanie Jak w ogóle doszło do tej tragedii? Zdolny chłopak z dobrego domu... Odpowiedź zagłusza reklama nowej komedii
41
42
43
Ryszard Drożdż
Pieśń o takim zdarzeniu, co go święta ewangelija pomija, a z którego jasno wypływa czemu leje we żniwa Postąpcie dobrzy ludzie w wiedzy i mądrości słuchając historyji z dawniejszej dawności, kiedy jeszcze Poniezus chodził po tej ziemi razem z apostołami – uczniami swojemi. Szli raz Poniezus z Pietrem przez wieś jakich wiele, aż Pieter w jednym domu wypatrzył wesele. Licząc na jadło, picie i na tańcowanie rzekł: „Tu zostańmy Panie na przenocowanie.” Było co zjeść i wypić, było z kim pohulać, ale żeby móc w tańcu panny poprzytulać, trzeba co w basy wrzucić i grajkom zapłacić a trudno z pustą sakwą fasonu nie stracić. Nie mógł Pieter wysiedzieć z Poniezusem społem i rozprawiając jeno marnieć poza stołem. Zafrasowany srodze wyszedł na podwórze skąd go sam diabeł zawiódł na grządki nieduże, gdzie Pieter mało myśląc natargał marchewki i pokroiwszy wprzódy wsadził do sakiewki Nie był Pieter kontenty na to rozwiązanie ale w przedniej zabawie miał upodobanie. Więc tańcował i śpiewał, śpiewał i tańcował i miedziaki z sakiewki do basów pakował. Wreszcie się wszyscy goście po onej zabawie pokładli gdzie kto umiał, na stole, na ławie, Poniezusowi z Pietrem posłali w stodole. Wyszli i muzykanci z chałupy na pole. W osobności stanąwszy, zbliżywszy kaganek – bo jeszcze było ciemno, choć się zbliżał ranek – 44
wytrzepują zarobek z basów poprzez szparki a tam sama marchewka krojona w talarki. Wzięli ze sobą kije i w stodoły stronę poszli oddać miedziaki z marchewki krojone. Pamiętali kto płacił najwięcej wśród gości i kijmi poszli Pietra uczyć uczciwości. Namacali go z kraja – leżał po prawicy i tak go wymłócili, jak snopek pszenicy. Szeptali przede wroty, że ten co z nim leży pewnikiem też nie lepszy, więc mu się należy. Pieter usłyszał szepty i chcąc się wybawić – bo myślał, że wracają żeby mu poprawić – „Poniezusie – poprosił szepcząc mu do ucha, zamieńże się, bo mi tu poprzez szpary dmucha...” Gdy się tylko położył z Poniezusa strony, został ci on przez grajków drugi raz złojony a że dostał kilkakroć przez łeb, poza uchem zaczął mieć Pieter po tym kłopoty ze słuchem. A kiedy mu Poniezus dał władze za siebie i po latach go zrobił świętym Pietrem w niebie, przykazał mu doglądać wszystkiego z wysoka i z ziemskich spraw nie spuszczać ucha ani oka, dawać ludziom pogodę, deszcz gdy będą prosić a Pieter zaś zrozumiał, że „gdy będą kosić” i od tego to czasu tak się właśnie dzieje, że kiedy idą żniwa, to najczęściej leje. I kmiecie pokutują przez to wydarzenie. By więc ludzi niewinnych nie brać na sumienie, trzeba bardzo uczciwie podchodzić do sprawy płacenia tym, co grają dla naszej zabawy... 45
O ślepej, ziemskiej sprawiedliwości, czyli o tym, jak koń zawinił a kozę powiesili Nie uwierzycie co się zdarzyło w małym miasteczku opodal Wschowy, gdzie jeden urząd, targ i fabryka, i jeden przejazd był kolejowy. Jak co dzień rano do tej fabryki robotnik jechał na swym motorze, w tym samym czasie na targ do miasta rolnik furmanką wiózł swoje zboże a do urzędu ważny urzędnik swym samochodem jechał do pracy, zaś na przejeździe, w budce przy torach, zmianę miał stary dróżnik Ignacy. I właśnie wtedy to się zdarzyło w małym miasteczku opodal Wschowy. Dróżnik Ignacy zamknął rogatki, bowiem nadjeżdżał był osobowy. Tuż przed szlabanem co był zamknięty stanął robotnik na swym motorze a zaraz za nim rolnik furmanką, który do miasta wiózł swoje zboże. Ważny urzędnik przybył ostatni i jako trzeci był przy szlabanie. Koń najwyraźniej był niespokojny i go mierziło takie czekanie. 46
Ruszył do przodu i robotnika z tyłu za ramię chciał złapać pyskiem, woźnica szarpnął z całych sił lejce i ponad koniem machnął biczyskiem. Koń wtedy cofnął, by się oddalić od motocykla który stał z przodu, lecz wystraszony cofnął za bardzo, uderzył wozem w przód samochodu. Wyskoczył z auta ważny urzędnik i do woźnicy rzekł brzydkie słowa, dołączył do nich motocyklista i wielka kłótnia była gotowa. W tym samym czasie obok przejazdu pewna kobieta się przechadzała, co na nasypie tuż obok torów codziennie rano kozę pasała. Gdy usłyszała odgłosy kłótni, chciała zobaczyć co tam się stało, odgłosy były coraz głośniejsze i to spokoju jej nie dawało. Poszła więc bliżej, żeby popatrzeć a by jej koza nie przeszkadzała, to przy przejeździe ją zostawiła i do szlabanu ją przywiązała 47
Zażarta kłótnia trwała w najlepsze, bo się potrafią kłócić Polacy, a międzyczasie pociąg przejechał i szlaban podniósł dróżnik Ignacy. Nikt nie pomyślał, że tak się zdarzy, nikt nie przewidział, że się tak stanie, że nic nikomu niewinna koza zawiśnie sobie dziś na szlabanie. Ze ślepej ziemskiej sprawiedliwości diabli się w piekle najbardziej cieszą, bo nawet wtedy, gdy koń zawini, to tutaj i tak kozę powieszą.
48
49
Anna Piliszewska
Ballada stodolna Z cyklu ,,Dziejba człowiecza” ,,Wszyscy byli w owym miejscu na słonecznym, na obrzędzie, Prócz tej jednej, co być mogła, a nie była i nie będzie!” B. L eśmian ,,Ballada bezludna” Czerń się skrada na palcach – szeleszczący snu strumień nocy w błyskach i w gwiazdach, pełnej szeptów i zdumień… Czas w pstrych trąbkach powoju zasnął, trzeszcząc i sycząc. Cienie splotły się w warkocz; w lnianą kosę dziewiczą... Wiatr stodołą potrząsa, siano pachnie, a w sianie porzucona kołyska, niczym drewniane znamię... Liść opada. Usycha... Deszcz w obłoku się wierci – wzdycha Bóg, szemrze potok, lśniąc, balladę o śmierci... Światło biegnie, zawisa w pętlach sztywnych firanek. Od cmentarza kuśtyka w las garbaty kochanek. Sunie, garbem szturchając zarośnięte bzem zbocze, gdzie już czeka dziewica z pszennym, długim warkoczem... I koszulę rozchyla, i w księżycu dwie duże kąpie piersi różowe, jak pachnące dwie róże... Zmięty len wnet się zsuwa. Deszczem dreszcz biegnie siny i lgnie garbus do róży, do warkocza dziewczyny... Brzęczą roje komarów... Tańczą ważki nad stawem... Stygną usta skąsane i paznokcie niemrawe... Czas w pstrych trąbkach powojów drzemie, gdy cienie syczą. Wiatr potrząsa wierzbami z siwiejącą goryczą i szeleści w stodole. Siano pachnie, a krowy wysuwają doń język szorstki, blado różowy... 50
Czmycha jesień i zima. Wiosna w lato się zmienia... W klatkach łąk – sny owadów, sady w słońca rzemieniach... Mgła się tli w torfowiskach. Bóg przefruwa nad światem... Panna rodzi maleństwo – niewiniątko garbate i okrywa wstydliwie rozpuszczonym warkoczem. Naraz chyłkiem przemyka zarośniętym bzem zboczem, ku jezioru, co łuską srebrną błyska i dzwoni, i z dzieciątkiem przy piersi znika w bezdennej toni… Woda kusi migotem, niczym garście srebrników. I siwieją zarośla i obłoki od krzyku. Cienie plotą się w warkocz. Wiatr się czochra pod łanem. Chrzęszczą kłosy zjeżone i nasiona nagrzane. Przestrzeń drga, rozbrzęczana przez komary czy pszczoły... Klęczy garbus bolesny w drzwiach zmurszałej stodoły i palcami dotyka sęków pustej kołyski. Cisza płynie, szeleszcząc, i zawisa nad wszystkim... Liść opada. Usycha. Bóg zaś zasadził w chmurze pośród płakań i wzdychań rdzewiejące dwie... róże...
51
Joanna Burgiełł
Krótka historia latającej siekiery Z wielką gracją z wiatru świstem Nad łąkami nad urwiskiem Mknie siekiera naostrzona Przez Drwalucha wyrzucona Kogo spotka tego siepnie Rękę nogę głowę zetnie Czasem przez tors się przebije Czy przez flaki, czy przez szyję Czemu Drwaluch ją od siebie W diabły posłał – to nikt nie wie Lecz gdy ona świat obróci To i jemu żywot skróci Póki co przez pola knieje Mknie siekiera gdy wiatr wieje Świszcze gwiżdże ostrzem błyska Coraz kogo chlaśnie w pyska Dziś zaciukła wójta gminy Aż się zrobił całkiem siny Krew z czerepu mu bryzgnęła A siekiera dalej mknęła 52
Świat calutki okrążała W innych krajach mordowała Nie przepuści ni jednemu Ni pięknemu ni młodemu Anglikowi Francuzowi Chińczykowi Japońcowi Chlasta ludzi w Hameryce W Australii i Afryce Aż finalnie wedle drogi Powróciła w stare progi Łeb Drwaluchy gładko ścięła W trawę spadła i zasnęła
53
54
Baba i dziad A dziad wrócił za lat cztery, Bo się stęsknił od cholery Za tą babą z tamtych lat I choć był w tęsknicy szczery, To nie zastał baby dziad Zaklął „ech, cholerny świat!” Och jak baby dziadu brak! Jak dziadu baby brak! Jadać przestał i nie pije Już z suchości ledwie żyje Och jak baby dziadu brak! Jak dziadu baby brak! Sypiać nie chce, ani łazić Trudno sobie wyobrazić Och jak baby dziadu brak! Jak dziadu baby brak! Nic nie gada, nie jazgoczy, Całe spłakał sobie oczy Och jak baby dziadu brak! Jak dziadu baby brak! Nie zamienia koszul, gaci, Świec nie pali i nie gasi Och jak baby dziadu brak! Jak dziadu baby brak! Coś go do Lucyfra spycha, W końcu przestał całkiem dychać Och jak baby dziadu brak! Jak dziadu baby brak!
Za wioseczką cztery wiorsty Żyli sobie w sposób prosty Jedna baba, jeden dziad Starzy byli jak te chwosty Żyli miłych wiele lat Aż dziadyga poszedł w świat Och jak babie dziada brak! Jak dziada babie brak! Jeść przestała i nie pije Już z suchości ledwie żyje Och jak babie dziada brak! Jak dziada babie brak! Sypiać nie chce, ani łazić Trudno sobie wyobrazić Och jak babie dziada brak! Jak dziada babie brak! Nic nie gada, nie jazgoczy, Wypłakała całe oczy Och jak babie dziada brak! Jak dziada babie brak! Nie zamienia wcale kiecy, Nie zapala wieczór świecy Och jak babie dziada brak! Jak dziada babie brak! Coś ją do Lucyfra spycha, Aż przestała całkiem dychać Och jak babie dziada brak! Jak dziada babie brak!
55
56
57
Anna Czujkowska-Włodarska
Przestroga przed zgubnym wpływem sklepów ciucholandami zwanych i złym rzeczy pojmowaniem. Odpocznijcie proszę, Posłuchać musicie, Jak to ciucholandy Zniszczyć mogą życie A rozważcie dobrze Słowa tej piosenki. Rzadko się przytrafia Słuchać z pierwszej ręki Miałem ci ja szafę I skromniutką żonę. Nie znała przepychu, Nie znała koronek... Dwie sukienki na krzyż, Obie za kolana. Taka była moja Żoneczka kochana! I bluzeczka biała, Jeszcze od matury. Spódniczka w granatach, Buty z lichej skóry...
Nie ciągała ci mnie Po sklepach, Nieboga, Jak to inne żony: Od proga – do proga. Ona – jak owieczka, Ona – skarb niewieści Mniszek sto pokory Tyle nie pomieści. Nie wiedzieć, co jadła, Nie wiedzieć, co piła. Serce moje skradła Żonka moja miła! W kuchni się krzątała W czyściutkim fartuszku. Wciąż mi podtykała, Co miała w garnuszku. Ja z żoneczką taką Jak za murem stałem. Że się mur zawali – Nigdy nie myślałem. 58
A tu raz się stała Rzecz błahej natury, Że jej się podarła Bluzka od matury. I drobnostka jedna Takoż się zdarzyła: Że się jej podeszwa W bucie odkleiła. Tydzień na odwagę Żona się zbierała. Ni o jeden grosik Się nie upomniała. A jam przeci człowiek Hojnej jest natury. Dałbym jej na nici, Niech połata dziury. I na bluzkę nową Jej pieniądze dałem. – Poszukaj w szmateksie – Szczerze doradzałem. A ponieważ żonka Mi posłuszną była, Tak i moje rady Z marszu doceniła.
Że naturę miała Nader gospodarną, Bluzki dwie przyniosła: Czerwoną i czarną. I butów dwie pary Do nogi skrojone. „W sumie wyszło tanio: Prawie nie chodzone”, Podkradała drobne, By sobie dogodzić. W słodkich fatałaszkach Zaczęła mi chodzić Wkrótce przyrodzoną Skromność zatraciła. Tyłeczkiem łyskała, Stringi polubiła. Ledwie parę złotych W domu zobaczyła Zaraz jakiś nowy Ciuszek przynosiła. „Miałam dzisiaj szczęście, Dziś okazja była, Gdzie indziej bym za to Słono zapłaciła!” 59
– Ależ co Ty gadasz – mówię – do cholery! Chciałaś jedną czapkę, A przynosisz cztery! „Mężu mój kochany Ty mi nie rób sceny, Dzisiaj sprzedawali Wszystko za pół ceny!” I tak w tych zakupach Się rozsmakowała, że się nasza szafa Już nie domykała. Gdy na łeb mi ciężkie Spadały tabuny, Wnet na nią sypałem Gromy i pioruny – „Jeśli mam się wspinać, Udawać żyrafę, Ty mi, chłopie, dokup Jeszcze jedną szafę!” Wreszcie dla spokoju Szafę jej kupiłem. Za to na korytarz Biurko wyrzuciłem.
Z nową szafą sobie Szybko poradziła. Rozłożyła stroje Znowu pełna była. Tak pęczniała może Niecałe dwa lata Aż w końcu... wybuchła!: Pokój cały w szmatach! Szmaty na podłodze I na żyrandolach. Ledwie je upchnąłem, Ciężka moja dola! Już mnie to szmatłastwo Z domu wypychało. Garnki puste, w brzuchu Z głodu mi burczało! Już by na śniadanie Zapiekanka była, Gdyby w mikrofali Majtek nie złożyła. – Jak rozwiązać problem? – W głowę się drapałem I do przedpokoju Rzeczy swe zabrałem. 60
Lecz tam się tymczasem Butów namnożyło. Już do drzwi podeszły Ciasno się zrobiło, A gdy po robocie Do domu wracałem, Już mnie nasze własne Buty nie wpuszczały Gdy się wcisnąć chciałem Przez szparę do środka, Szparę już zatkała Żona moja słodka! Z nową siatką ciuchów Się zaklinowała Gdym ją oswobodził, Popalić mi dała! Oberwałem znowu Za ciasną chałupę. Więc się jej kazałem Pocałować w dupę. W małą walizeczkę Ciuchy swe złożyłem, I pod most poszedłem. Tam się osiedliłem!
Płynie, płynie woda Pluszcze sobie cicho. Płyną stare szmaty, Skąd je niesie licho? Zapamiętaj, bracie Com Ci dzisiaj śpiewał, Byś w szmateksach żony Swojej nie odziewał! Ty z nią na salony, Na Christiany Diory! Lepiej jedno futro Niż szmat cztery wory! Ty się nie zasłaniaj Swą pensyją biedną. Gdy jedną masz chatę I żonę masz jedną! Z serca dziś Wam śpiewam Pieśń Dziadowską Nową: Strzeżcie się lumpeksów: Co tanio, to drogo!
61
62
63
64
65
Anna Jakowska
Pieśń o Aniele Stróżu Posłuchajcie ludzie dobrzy Zatrzymajcie się na chwilę Bo chcę wam tu opowiedzieć Ważną rzecz, nie krotochwilę Wszyscy pędzą, wszyscy gonią Nie strzepując z butów kurzu Ni przez moment nie pomyślą O Aniele swoim Stróżu
A on czuwa i prowadzi Przez meandry tego życia A że cel ma przed oczami Często pomaga z ukrycia Tak raz pomógł Weronice Słyszałam to od niej sama Kiedy była w wielkim strachu Jako młoda jeszcze Mama 66
Razem z mężem swym Grzegorzem Pojechali nad jezioro Niemowlątko zostawili Myśląc, że powrócą skoro Lecz samochód utknął w błocie Na pustkowiu, w leśnej głuszy Próbowali go wyciągnąć Ale nawet się nie ruszył Pieszo nie było jak wracać Zbyt daleka była droga A tam dziecko głodne płacze Weronikę zdjęła trwoga Słońce zeszło już nad wodę Wilgoć zrosiła poszycie Weronika bliska płaczu Modlić się zaczęła skrycie Wtem z ostępów, jak z niebytu Wychynęło dwóch wędkarzy O tej porze? Na pustkowiu? Jak się to tu mogło zdarzyć? Obaj silni i pomocni Wyciągnęli auto z błota Uśmiechnęli się jedynie I zniknęli jak mgła złota
Poszli drogą, a za nimi Ruszył Grzegorz z Weroniką Lecz wcale ich nie minęli Znikli, tak jak przyszli – znikąd Weronika przerażona Tuliła wnet swoje dziecię Lecz jak była wdzięczna Bogu Sami pewnie już to wiecie Czuła wtedy w swej wdzięczności Że ta pomoc była z góry Że gdy straszna przyszła chwila Zjawiły się dwa Anioły Pamiętajcie ludzie dobrzy Że wasz Anioł z wami idzie Nawet jak go nie prosicie On pomaga w każdej bièdzie Jak głupoty narobicie On wyciąga was za uszy I pilnuje, by ta droga Prowadziła was do Boga 67
Tomasz Szwed
Lament dziadowski o potrzebie terapii rodzin na Targach Obsługi Biznesu odnaleziony Potoczyło się jabłuszko dziewczynie pod nogi Kiedy ty z podróży wrócisz, mój ty mężu drogi Czy ty widzisz, czy nie widzisz twoich pytań bezsens Przecież wiesz ty, moja miła, że na targach jestem Czy nie widzisz, że pracuję, zalewam się potem Kiedy wrócę, to powrócę, jak skończę robotę Oj da dana, oj da dana, na podwórzu wilcy Co się w ludzkich duszach dzieje, o tym ziemia milczy Potoczyło się jabłuszko dziewczynie pod nogi Kiedy ty z podróży wrócisz, mój ty mężu drogi Przecież ja też tutaj w domu tak ciężko pracuję I gotuję i prasuję i smutna się czuję Siedzisz sobie w pięknym domu, ja się w firmie duszę Nikt nie zmusza cię do pracy, ja pracować muszę Mam ja dzisiaj jeszcze trening autoprezentacji Tak mi tęskno, bo nie siądę z tobą do kolacji Połóż ty się spać, kochana, bo ja późno wrócę Przywiozę ci drogi kamyk, to cię nie zasmucę Mój ty mężu, mamy basen, jacht i wodny skuter Te pierścionki te kamyki wsadźże sobie w dupę Oj da dana, oj da dana, na podwórzu wilcy Co się w ludzkich duszach dzieje, o tym ziemia milczy Ja pracuję tutaj w domu wieczory i ranki A ty wtedy wino pijesz u swojej kochanki Nie próbuj ty mojej, babo, obrażać osoby Gdy mnie o coś chcesz oskarżyć, musisz mieć dowody
68
Jak sprzątałam twoją teczkę, to znalazłam zdjęcie Znam ja dobrze twoją zdzirę, nie kłam ty mi więcej Przecież to jest, moja miła, koleżanka z pracy Zaraz jadę, już do domu, wszystko wytłumaczyć Oj da dana, oj da dana, na podwórzu wilcy Co się w ludzkich duszach dzieje, o tym ziemia milczy Wrócił, wrócił i samochód zostawił u bramy Będzie kaczka z jabłuszkami, mężu mój kochany Nic nie gotuj, jadłem w drodze więcej już nie zmieszczę Zostaw kaczkę, odłóż nożyk, teraz cię popieszczę Mężu, co to, na rękawie masz włosy blondynki A, wieszałem coś na ścianie... to kawałek żyłki Oj da dana, oj da dana, na podwórzu wilcy Co się w ludzkich duszach dzieje, o tym ziemia milczy Potoczyło się jabłuszko dziewczynie pod nogi O jabłuszko się potknęłam, mój ty mężu drogi Z nożem w ręku się przewraca, gardło mu podrzyna Mój ty Boże, co ja robię, rozpacza dziewczyna Patrzy żona, jak tętnica krwi korale toczy Skoro już to złe się stało, wyłupię ci oczy Nożem na krzyż przekroiła, oczy wyłupiła Nóż umyła, do szuflady zaraz go włożyła Odkurzyła, wyczyściła, obiad uwarzyła W wannie ciało żrącym kwasem zaraz rozpuściła Czysto w domu, nakarmionej słychać śmiech dzieciny Tylko dobra gospodyni dom wesołym czyni Hej, czerwone me jabłuszko, przekrojone na krzyż Czemu ty, chłopaku miły, krzywo na mnie patrzysz
69
Marianna Oklejak
Pieśń o świętym Józefie Słuchajcie młodzi, słuchajcie starzy, niech każdy w sercu pieśń tę rozważy. Niech nas nie wabi czcza konsumpcyja, módl się za nami Józef, Maryja! Przez cały tydzień, w świątek i piątek, Jasio na żądze trwonił majątek. W niedzielę z rana, jak miał w zwyczaju, chciał pofolgować swojemu ciału. Wbił tors w obcisły pstry podkoszulek i żelem włoski namaścił czule. Zjadłszy na obiad cztery kebaby, głodny inaczej – ruszył na baby. Pruł swoją bryką poprzez ulice, by przy muzyce łowić spódnice. Tam idzie ruda, tu znów czarnulka, jedna damulka, druga damulka. Wtem ujrzał cudo, blond jak aniołek, żal, że okryte, zamiast być gołe.
70
71
W ciemny zaułek wpędził dziewczynę, by swoje chętki uwieńczyć czynem. Ledwo ją chwycił, a już za chwilę zjawił się przed nim jakiś osiłek. Po jednym ciosie padł Jaś na ziemię, aż sobie obtłukł boleśnie ciemię. A twarz ze świętej poznał makatki, która wisiała u jego matki. Był ci to święty Józef zaiste, baczny opiekun Panny Najczystszej. On nie dozwolił krzywdy blondynce, on to Jasiowi sam nabił sińce. Bo święty Józef, obrońca cnoty, broni niewiasty od złej hołoty. Niech nas nie wabi czcza konsumpcyja, módl się za nami Józef, Maryja! Słuchajcie młodzi, słuchajcie starzy, niech każdy w sercu pieśń tę rozważy. Miejcie o panny słuszne staranie, bo święty Józef spuści wam lanie!
72
Miejcie o panny słuszne staranie, bo święty Józef spuści wam lanie!
73
Małgorzata Skałbania
Małgorzata Skałbania
Quasimodo
Quasimodo
Czy ktoś sobie przypomina na Floriańskiej mijał krakowskiego Quasimodo był nie ma w niedzielę odświętnie ubrany w biel jeszcze mocniej podkreślał cień cały był z cienia jakby Bóg nie mógł mu dać istnienia w zwykłej człowieczej formie czy ktoś sobie przypomina może na Floriańskiej mijał krakowskiego Quasimodo był nie ma nie dzwony z Notre Dame de Paris
lecz skrzypce ocaliły mu życie którym obficie obdzielał Craco v i e la vie est belle ma chere la vie est belle mon cher czy ktoś sobie... przypadkiem a może nie Jehudi Menuhin przechodził tutaj nogi wrosły mu w ziemię gdzie siedział Cygan tam Ziemia Swięta brudna jak ziemia święta zrozumiał
74
Waskriesienije w słoneczną niedzielę z rana biegnę do Centrum Pompidou spotykam tam starszego pana z którego muzeum przybył tu? siada w kaplicy Kandinsky’ego unosi się na skrzydłach barw cóż to leci do Najjaśniejszego zapomniał laskę z główką lwa w słoneczną niedzielę z rana biegnę do Centrum Pompidou nie widzę już starszego pana przeciez siedzial dokładnie tu dotykam abstrakcyjnych plam głaszczę rysunek motyla mój starszy pan jest tam jest tam i radości w nim tyle w słoneczną niedzielę z rana...
75
K atarzyna Pilzak
Przestroga dla panów i pań szukających miłości przez internet O, posłuchajcie dziadowskiej przestrogi, jeśli wam żywot choć trochę jest drogi! Wielkie czekają na tych okropności, co w internecie szukają miłości. O pięknej pani już czytasz na stronie. Tego się dowiesz, jak napiszesz do niej: lat ma dwadzieścia i piękną figurę, ma cudny uśmiech i świetną fryzurę, malutki nosek, spojrzenie łagodne, studiuje prawo albo psychologię. I już tam klikasz, już się umawiasz i nie wiesz wcale, że grób sobie stawiasz. Już czekasz na nią i widzisz z oddali jakie to cudo na ciebie się wali: Lat ma dwadzieścia, plus jeszcze trzydzieści, zęby pożółkłe, w drzwiach się nie mieści, a zaraz się jeszcze okaże niestety, że zamiast prawa – sprząta toalety. Panna się śmieje, a też się umówi z panem, co ją tak brzydko namówi. Pan tam napisze, że jest kawalerem, wysokim, szczupłym i jeździ Chryslerem. 76
Już wierzysz, że z bajki spotkałaś księcia, a on jest całkiem inny niż na zdjęciach. Kiedy wysiądzie ze swego malucha, ujrzysz konusa i obżartucha. A żeby tylko! Bo jeszcze żonaty i pięciokrotnie przy tym dzieciaty. To nie najgorsze, co może się zdarzyć. Gorszego piwa możesz nawarzyć. Pewnego razu jeden pan z Warszawy pokomplikował w ten sposób swe sprawy. Poznał przez internet piękną dziewczynę. Gdy ją zobaczył, anielską miał minę, bo widać było od razu z dala: dziewczyna cudna jakby z żurnala, a wyglądała całkiem jak anioł i zapach perfum ciągnął się za nią. I jeszcze mówi, że bardzo go kocha, a pan się całkiem w dziewczynie zakochał. Dawał jej kwiaty, lecz to było mało, dawał sukienki, lecz i to nie stało, dał jej pierścionek, jeszcze mało było, kupił samochód, też nie wystarczyło. 77
Zaciągnął kredyt i kupił mieszkanie, i znowu na nic jego staranie, dziewczyna chciała odeń coraz więcej, ogołociła go całkiem z pieniędzy. Gdy już nic nie miał, to się odwróciła, dopiero ujrzał, co przed nim ukryła: zobaczył wtedy, że spod jej sukienki wystają kopyta i ogon diabelski. Tak pan z Warszawy majątek stracił na korzyść diabła w babskiej postaci. Myślisz, że piszesz do pani czy pana, a możesz spotkać samego szatana. Dlatego przestrogi moje przyjmujcie, i przez internet nigdy nie randkujcie!
78
Najnowsza pieśń o misji księdza Natanka w Holandii, karczmie diabelskiej i cudzie, jaki sprawił Pan Jezus, żeby udaremnić diabelski podstęp i ustrzec duszyczkę przed piekłem Proszę posłuchać, co się zdarzyło, jak to w Holandii niedawno było, Diabeł duszyczki w piekle chciał palić, Jezus – ocalić. Obmyślił diabeł nieczyste ziele, wszędzie je zasiał, lecz nie w kościele, Belzebub ziele owo zasiewał, Kusy podlewał. Ludzie to ziele zrywali, czcili i w papsirosach sobie palili. Za takie grzechy szło dusz tysiące w piekło gorące. Ziele tam było wciąż uprawiane, chociaż przez prawo to zakazane. W piekle Holendrzy i Holenderki i lament wielki. Przyjechał ksiądz, zwał się Natanek, pan Bóg się cieszył, płakał szatanek. Gdy ksiądz z ambony ziela zakazał, wyrywać kazał. Rzecze Natanek: kto ziele sieje, ten musi wiedzieć, że coś się dzieje. Diabeł się takim interesuje, duszę mu psuje.
79
Kto ziele sadzi, ten Bogu wadzi. Kto ziele pyka, ten w piekle znika. Kara jest sroga, spadnie od Boga na ogrodnika. Kto rozgrzeszenia dostać nie zdąży, ten się na wieki w piekle pogrąży. Belzebub będzie ogniem go palił i biczem walił. Ludzie uważnie tego słuchali, szybko od ziela się odwracali. Udaremniło księdza kazanie diable staranie. Dawniej bywało, ludzie palili, potem się w rzece zaraz topili. Stamtąd wyławiał diabeł ich dusze, brał na katusze. Dawniej bywało, ludzie palili, potem po ciemnym lesie błądzili, stamtąd ich diabeł sobie zabierał i poniewierał. Teraz już piekło całkiem ostyga, Ogień wygasa, zostaje figa. A to za sprawą polskiego księdza ta diabla nędza.
Był jeszcze Johan, co palił zioła, a zaraz potem szedł do kościoła. A gdy się grzechu swego wyrzekał, Diabeł się wściekał. Zawezwał diabeł w swej wielkiej złości do siebie wszystkie stwory ciemności i radzą jak tę duszyczkę dorwać, do piekła porwać. Diabły, szatany bardzo się biedzą, co mają robić, wcale nie wiedzą. Aż jeden diabeł czartów przyzywa i się odzywa: Postawmy w mieście taką kawiarnię, ni to kawiarnię, ni to zielarnię, gdzie można ziele kupić legalnie, palić legalnie.
Do tej kawiarni wabią Johana. Niech tam se kupi ziele szatana, niechaj w kościele więcej nie stanie, niech tam zostanie. Karczma się Kofi Szop nazywała i do kościoła po drodze stała. Już idzie Johan karczmę zobaczyć, zielem się raczyć. Lecz tak się stało, panowie, panie, że ksiądz Natanek szedł na plebanię i diabli zamysł od razu dojrzał, jak tylko spojrzał. Już się do Boga zaczyna modlić: o Jezu, Jezu, diabłowie podli szykują podstęp, duszę chcą dorwać, do piekła porwać!
80
O Jezu, Jezu, ratuj Johana, niechaj nie wpadnie w szpony szatana, Ratuj, o Panie nasz sprawiedliwy i miłościwy! Pan Bóg usłyszał jego wołanie i jak się zaraz ciemno nie stanie, nadchodzą chmury i grzmoty z nieba, wielka ulewa. Leciały z nieba kule gradowe, wielkie pioruny, sople lodowe, większe od pięści, od pięści twardsze, prosto na karczmę. Diabły, szatany chcą się ratować, ale nie mogą nigdzie się schować, karczma zamknięta, a grad w nią wali, ogień ją pali.
81
Johan przed sobą widzi anioła – Zawracaj szybko! – Tak anioł woła. I w wielkim strachu Johan zawraca, do domu wraca. Johan żałuje za swoje grzechy, ale dla Złego nie ma pociechy. Karczma się w drobny mak rozwaliła, diabłów zabiła. Johan już nigdy ziela nie palił, dziękował Bogu, że go ocalił, i Natankowi także dziękował i się radował. Zapamiętajcie teraz z tej pieśni, że ziele szkodzi, a licho nie śpi. A wy się módlcie i uważajcie, dziada słuchajcie!
Maria Doroszew
Opowieść dziada, co w świecie bywał, o utrapieniach miłosnych z tragicznym finałem Posłuchajcie ludzie, to opowieść szczera, Dziad ją Wam opowie, co chodaki zdziera. Bywał on we Francji, bywał w Pakistanie, Ale Wam opowie coś o Lechistanie. W mieścinie niewielkiej żyła sobie Kryśka, Miała ona chłopca, niejakiego Ryśka. Rysiek młody, żwawy, lubił on zabawę, Nieraz robił z Kryśką zadymę i wrzawę. Jednak przyszła kryska na zabawy Ryśka, Musiał nosić cegły na budowie Krzyśka. Po co ta robota, pewnie wiedzieć chcecie, Kryśce się zachciało kwiatków na tapecie. Chciała też pierścionka, czerwonych korali, Wszystkim tym Maryśce pójdzie się pochwali. Z Ryśka pot się leje, stygną też zapały, Do powabów Kryśki, nawet do zabawy.
82
Myślał Rysiek wieczór, myślał kilka nocy, Wygnał Kryśkę z serca, wygnał ją jak z procy. Płacze Kryśka, płacze, rzuca na kolana, Ale nie przebłaga nigdy serca pana. Ryśka, co jest teraz mądrym już człowiekiem, Nosi on garnitur, śmiga w Internecie. Ma dziewczynę inną, co ją zwą Oliwka, Kryśki się zaś wstydzi, bo to wiejska dziwka. Kryśka płacze szczerze i do wody wpada, Topi się nieboga, żałuje gromada. Rysiek poniewczasie zrozumiał swe winy, Na pogrzebie Kryśki widział groźne miny. Chwycił nóż i wraził go sobie pod serce, Które zostawiło Kryśkę w poniewierce. Co ja Wam tu śpiewam, to opowieść szczera, O miłości która nigdy nie umiera.
83
84
85
Aldona Mikulska
Pieśń o niecnym Burkhardzie ku pouczeniu Żył przed laty gdzieś w Berlinie człek, co Burkhard miał na imię. Posłuchajcie zatem pieśni o tym, co się nawet nie śni.
Czekał tam kwadrans niecały, gdy się rzeczy takie stały, że się włos na głowie jeży, Burkhard bowiem ledwo przeżył.
Burkhard nie był nic pobożny, zajęć imał się więc rożnych, aby, gdy przyszła niedziela, kościół mijać lotem trzmiela.
Kiedy leżał w cieniu drzewa, naga się zjawiła Ewa, jabłko żółte mu podała i go w nos pocałowała.
Wolał dziewki i przekleństwa od Boga błogosławieństwa. Wolał nawet biblioteki od księdza miłej opieki.
Burkhard na jej widok zdębiał no i zbladła mu też gęba, bo o takiej zbereźnicy nie słyszano w okolicy.
I dziewczęta lubił zwodzić, nie raz drogę im zagrodzić, gdy na nieszpór szły z ochotą. Oj, ten Burkhard był niecnotą!
Ciało gołe go skusiło, którego skosztować miło, lecz, gdy Ewę szedł uściskać, dotknął tylko wężowiska.
Ale raz w niedzielny ranek nogi go poniosły same gdzie Maryi Panny liczka, ku polance, gdzie kapliczka.
Diabeł w kobiecej postaci próbował Burkharda stracić, a zmieniony w węża sploty śmierci chciał ludzkiej istoty.
Pod kapliczką znaną z cudów znalazł Burkhard się bez trudu, postanowił też tam zdybać dziewkę, bo nie wieloryba.
Padł na twarz Burkhard zlękniony i w Maryi krzyczy strony: „Ratuj, Święta, mnie od diabła, by ma dusza nie przepadła!”
86
Matka Boska wnet wyjrzała, skóra Jej jak marmur biała. Węża zgniotła stopą bosą, oczy mu spryskała rosą. Szatan śmignął swym ogonem, zabrał ciało upodlone i zapomniał o Burkhardzie, który kościół miał w pogardzie. Burkhard do stóp Marii upadł: „Weź wstrętnego mego trupa! Tyś prześliczna jest Panienka, Niech ma dusza w Twoich rękach. Diabeł to chciał mnie pochwycić. Teraz ja się będę szczycić, że ze mnie dobry katolik. Jam owocem z Bożej roli.” Poszedł ochrzcić się natychmiast, do dominikanów przystał, bo mu śmierć zajrzała w oczy zanim się do reszty stoczył. Więc niech nie kpi nikt z Kościoła, bo go diabeł wnet zawoła. Módlcie się do Bożej Matki, nim śmierć schwyci was za gatki.
87
Magdalena K iermaszek
Historyja zbrodni niesłychanej na motywach Lilij oparta Zbrodnia to niesłychana, Pani zabija z rana Człowieka w ciemnym gaju, Na łączce przy ruczaju. Miał ponoć bystre oczy Lecz dał się jej zaskoczyć.
Pani piosenkę śpiewa, Wokoło szumią drzewa: „Rośnij kwiecie wysoko, Jak pan leży głęboko. Choć wielce go kochałam Teraz zabić musiałam.”
Lecz któż on? Wiedzieć chcecie? Dlaczego? Wiedzieć chcecie? Już nie ma go na świecie. Już nie ma go na świecie. Grób kopie morderczyni Rękoma swymi złymi, A trup tuż obok leży – Wygląda jakby przeżył. Otwarte bystre oczy – Dałyżby się zaskoczyć?
Potem cała skrawiona Przez łąki bieży ona Do pustelnika domu: „Nie mów, ojcze, nikomu! Próżno by czas zmitrężać – Właśnie zabiłam męża.”
I któż on? Wiedzieć chcecie? Już nie ma go na świecie.
To mąż był. Teraz wiecie. Już nie ma go na świecie.
Domyka oczy pani, Zasiewa grób liliami. Nad smętną tą mogiłą Coś w słońcu zaiskrzyło. To łza na pożegnanie Tej pani z tymże panem.
„Cóż znaczy szkaradny czyn? Czyż wiele tak mąż miał win? Czy szczerze nie kochałaś? Tajemny czyn poznałaś?” Pustelnik przerażony Czynami jest tej żony.
Lecz któż on? Wiedzieć chcecie? To mąż był. Uwierzycie? Zabiła męża skrycie. Już nie ma go na świecie.
88
„Jakżeś to uczyniła? Czyżeś go udusiła? Nożem ranę zadała? Truciznę mu podała?” Pustelnik przecie skrycie O własne drży już życie.
Pustelnik nie pojmuje, Od stołu odstępuje I chwyta za ramiona: „Czemuś tak rozdwojona? Zabiłaś, choć kochałaś? Czy całkiem oszalałaś?”
Pustelnik. Jeszcze przecie Jest ciągle na tym świecie.
Pustelnik. Czy widzicie? Wciąż tli się w starcu życie.
W płacz morderczyni wpada: „Biada mnie nędznej, biada! W gaju się zaczaiłam I za drzewem ukryłam. Nocą wracał do domu, Nadszedł czas jego zgonu.”
„Miłością mą jedyną Był mąż mój z mą dzieciną. Długośmy się modlili Nim córę wyprosili. Najszczęśliwsi na świecie Byliśmy przez to dziecię.”
To mąż był. Od godziny Leży na dnie mogiły.
Kochała. Czy widzicie? A odebrała życie.
„Siekierę wziąć musiałam, Innych się metod bałam. Ta była najpewniejsza, By zabić mego męża. Potem go pochowałam… Tak bardzo go kochałam!”
„Lecz poszedł mąż na wojnę Skończyły się spokojne Czasy i dni radosne. Wrócił teraz na wiosnę. Wojna go przemieniła, O obłęd przyprawiła.”
Kochała? Rozumiecie? Już nie ma go na świecie.
Czy słuchać dalej chcecie? Już nie ma go na świecie.
89
Córki nie miał za swoją, Karać chciał zdradę moją. Nie mogłam nic poradzić, Dziecinę chciał on zgładzić. Choć wierność ręczę głową, Nie wierzył w żadne słowo. Nie wierzył. To też wiecie. Już nie ma go na świecie. Dziecię zabić obiecał Dziś w nocy. Tak powiedział. Musiałam zabić jego By nie doszło do tego. Chcąc córkę uratować Musiałam go pochować. Zabiła. Czy już wiecie? By uratować dziecię.
90
Zofia Staniszewska
Kochankowie żebraczy (z
cyklu:
B allady
dworcowe)
bezdomność im się nagle uskrzydliła gdy żebraczka żebraka w barze spotkała gdzie pół litra wypiła i się zakochała jarzeniówki zamrugały niczym rajcowny heavy rock z megafonów popłynęła muzyka pop szczęśliwa była żebraczka szczęśliwy żebrak był gdy tak w dłoni ściskali jak połówkę chleba swój gwiezdny pył swoją kroplę nieba gdy żebrak się zauroczył brodę w kuflu umoczył i zapląsał na kasowym marmurze kiedy żebraczka się zakochała cała stacja zadrżała i zakwitły z graffiti róże na murze przylgnęła do niego uroczo piersiście zatańczyli wszystką mocą zamaszyście niby jedno młode ciało tańczyli cały wieczór całą noc skończyli gdy świtało w przejściu podziemnym miziali się bez nawyków nie widząc spojrzeń nie słysząc okrzyków spieprzaj dziadu spieprzaj babo do Meksyku 91
żebraczka z żebrakiem dzielili się frytkami McDonald’s śmietnikowymi i kartami bankomatowymi w dzień kradzionym razem jedli z talerza papierowego i na spółkę spieprzali z przytułka społecznego on krechlaty cały w pleśniach i pryszczach taki nikły mizerny jak szczur ona wybujała jak wieża telefonowa górowała nad nim jak nad wisielcem sznur zaprzeczając stanowi żebraczemu wyrosła gruba i dorodna po bożemu jak należy utyta przez miesiąc albo i dwa nieumyta dawała mu rozkosz i dwa spuchnięte usta rechotała się jej gęba przy tym tłusta zamarzli raz na ławce peronowej żebraczka z żebrakiem po tym jak zażyli ambrozję z makiem nie spostrzegłszy tego wyszli z zasiniałych ciał do lokomotywy wsiedli bez biletu jak Bóg chciał gdzie maszynistą anioł przezroczysty a do kotła dosypuje bies smolisty
92
Baba dworcowa (z
cyklu:
B allady
dworcowe)
wypełza z mysiej nory na dworcowych dworzyskach szuka po nocnych ludziskach dogodnej pory liże biedaków na śniadanie mając dzikie używanie kusi pokuśnica obmierzła dziewczyca błyska piersiami obnażonymi drobi girami grubymi i nadstawia unorany kuper dziwożona biesadziewka baba dworcowa kurewka ułuda wiecznie wypita cuchnąca i nieumyta każdej nocy bezdomnieje od ogona po kopyta kogo popieści wargami dwiema tego nigdy nie było i nie ma
93
94
95
Mirosław Hrynkiewicz
Ballada o wiernej Magdzie i Idzim Blebaku Smutna to opowieść, wszyscy będą płakać: pokochała Magda pewnego chłopaka. Idzi miał na imię, Blebak na nazwisko. Gdy go pokochała, dała jemu wszystko: dała wierną miłość i córki jedyne, dała Salamankę dała i Malinę... ...Dała i Malinę. W domu razem z nimi zamieszkało szczęście, rzadko się smucili, weselili częściej. Byli jasną wyspą w zachmurzonym tłumie, ciągle żartowali, nie każdy rozumiał. Błogosławi Magda zwykłe dni i święta: „Niechaj trwa ta chwila. Chwilo, jesteś piękna... ...Chwilo, jesteś piękna.” Bóg z Diabłem mieszają ludzkie losy w młynie: raz boskie na górze, diabelskie w dolinie. Kręci się loteria na niebieskiej chmurze: raz boskie na dole, diabelskie na górze. Myśli Diabeł – tyle wokół Magdy szczęścia, muszę temu szczęściu szybko łeb ukręcić... ...Szybko łeb ukręcić. 96
Posłał wnet na ziemię kobietę poważną, żeby zarzuciła na Idziego jarzmo. Czy była bogatą, czy pięknością była, ważne, że Idziego całkiem oślepiła. Zapomniał o Magdzie, zapomniał o dzieciach, zapomniał już Blebak o calutkim świecie... ...O calutkim świecie. Blebaku, Idzisiu, cóż za wybór dziwny, nikt cię tak nie kochał, jak twoje dziewczyny. Blebaku, Idzisiu, czemuś taki słaby, zostawiłeś Magdę dla diabelskiej baby. „Nie ma rozgrzeszenia dla takiego czynu” – płacze Salamanka, płacze i Malina... ...Płacze i Malina. Magda łez nie traci, ona wierzy święcie, że jej Idziś wróci, a z Idzisiem szczęście. Przeminęła jesień, przeminęła zima: „Mój Blebak powróci, bez nas nie wytrzyma.” Przeminęła wiosna, przeminęło lato: „Mój Idziś powróci, głowę daję za to... ...Głowę daję za to.”
97
Upływają lata, a Idziego nie ma, córki już na swoim, Magda sama jedna. „Wyjadę daleko, do mazurskiej głuszy, może wtedy Idziś w pogoń za mną ruszy. Może w wielkim mieście obsiadły go troski, niech na niego czeka dom na skraju wioski... ...Dom na skraju wioski. Niech na niego czeka pokój malowany, powała, jak niebo, posrebrzone ściany. ogień w palenisku, pościel powleczona...” Magda czeka wiernie, jak Odysa żona. Wszystko jest, jak trzeba, nic nie jest na opak . . . Magda czeka wiernie, jak ta Penelopa... ...Jak ta Penelopa. A tymczasem z nieba Pan Bóg Śmierć wysyła, żeby pośród ludzi trochę pokosiła. Śmierć potrząsa kubkiem, już grzechocą kości, wypadło na Magdę, Śmierć przychodzi w gości. Nocą puka w okno: „Zbieraj się Magdusiu, choć się śmierci lękasz, każdy umrzeć musi... ...Każdy umrzeć musi.”
98
„Śmierci się nie lękam, mogę świat porzucić, chyba, że przed śmiercią mój kochany wróci.” Zaśmiała się chytrze Kostucha – Przechera: „Gdy ktoś sam chce umrzeć, śmierć go nie zabiera. Przyślę jej Blebaka, słodsze będzie żniwo, gdy powrócę tutaj po Magdę szczęśliwą... ...Po Magdę szczęśliwą.” Przeminęło lato, znów ktoś w okno puka, Magda wstaje ze snu i latarni szuka. Burza deszczem siecze, wicher szumi w drzewach, z mroku się wyłania zawstydzony Blebak. Klęka na kolana, w dłoniach trzyma serce: „Czy mnie jeszcze zechcesz, choć zgrzeszyłem wielce... ...Choć zgrzeszyłem wielce?” „Nigdy cię, Idzisiu kochać nie przestałam, wciąż na ciebie czekam.” – Magda powiedziała. Sadza go przy stole nad pełniutką miską: „Teraz mi Idzisiu opowiadaj wszystko, powiedz, jak tęskniłeś do mnie, do dziewczynek, do twej Salamanki i do twej Maliny... ...I do twej Maliny.”
99
Siedzieli w zachwycie do samej niedzieli, wszystko wypłakali, wszystko powiedzieli. Zaśpiewały ptaki, zapachniały kwiaty, kiedy zakończyli dziurę w czasie łatać. Idzi, jak dzień jasny, Magda, jak motylek, szczęście znów wróciło... lecz tylko na chwilę... ...Lecz tylko na chwilę. Nie minęło czasu wiele, ani mało, nagle coś straszliwie Magdę zabolało. Myśleli – poboli i przestanie jutro, ale nie przestało, a ból był okrutny. ale nie przestało, wzmogło mękę srogą, ciężko ruszać ręką, ciężko ruszać nogą... ...Ciężko ruszać nogą. „Choroba straszliwa, z każdym dniem jest gorzej, już ratunku nie ma” – orzekli doktorzy. – „Zżera ją od środka, jak najdziksze zwierzę nie pomogą żadne leki, ni pacierze.” „Nie wierzę doktorom” – Magda się opiera. – „Gdy mój Idziś przy mnie, nie myślę umierać... ...Nie myślę umierać.”
100
Ostatniej niedzieli przyjechałem do nich. Magda bolejąca już nie mogła chodzić. Idzi ją ułożył na fotelu miękkim, a ona nie chciała puścić jego ręki. Patrzyli na siebie wzrokiem zapatrzonym. Tak ich zostawiłem w ciemniejącym domu... ...W ciemniejącym domu. Rozmawiałem z Magdą jeszcze w zeszłą środę, jeszcze szczebiotała, jak ptak na pogodę. A w niedzielę rano wiadomość dostałem, kiedy ją dostałem, to się przeżegnałem. Pisał Idzi krótko, po idzisiowemu, że Magda umarła dwie godziny temu... ...Dwie godziny temu. Siewco i Kosiarzu, Boże nasz mocarny, czemu postępujesz, jak gospodarz marny? Czemu tniesz przed żniwem najpiękniejsze kłosy, a chwast wciąż się pleni z dala Twojej kosy. Czemu tylko dobrych zabierasz do nieba, a nam tu z gorszymi pozostawać trzeba... ...Pozostawać trzeba?
101
Michał K rajkowski
O tym, co się we Wiedniu zdarzyło Roku Pańskiego MMVIII Było to, bracia drodzy, roku pamiętnego, Gdy poszli do Wiednia woje Orła Białego. By niewiernych Austryjaków, plemię kaprawe, Pobić w turnieju i zdobyć sławę. Sam Leon Białowłosy drużynę prowadził, Co nie raz się z wrogami w polu wadził. Nasamprzód stanęli trzy dni w Częstochowie, Naświętszą Panienkę prosić w swojej sprawie. Jedenaście mężów w piersie swe stukali, I tak się grzechów swoich pokornie zbywali. Wkoło Jasną Górę trzykroć obieżeli, Brocząc po ziemi kolanami swemi. Potem do Wiednia ruszyli czem prędzej, Bo nie było czasu do stracenia więcej. Na świętego Leona na miejscu stanęli, I to za dobrą wróżbę wszyscy powzięli. Na arenę wyszli po słońca zmroku, Jak to jest w zwyczaju rycerskich bojów. Strasznym gwizdem rozpoczęła się ta bitwa sroga, Na zielonym polu zwarła się ciżba wroga. Gwiazdy niebieskie zatrzymały się strwożone, Poglądały na ziemię wielce zadziwione. 102
Najlepsi woje ile tchu się ścigają, Skórzany worek nogami trącają. Kładą się na ziemi mężowie straszliwi, Po trawie biegają ile mają siły. A nad polem bitwy dwa orły kołują, Jeden czarne, drugi białe skrzydła swe prostują. Szponami drą po sobie, dziobią się zajadle, Pióra wypadają i lądują na dnie. Białe pióro spadło pod nogi Leona, Ten obrócił wzrok ku górze i podniósł ramiona. Wezwał patrona swego głosem donośnym, Onego co pod Niemcem był umęczon sprośnym. Leon mocny zza chmury strzela ogniem białym, Oślepia Austryjaka wraz z narodem całym. Wtedy rycerz Roger z hufca Leonowego, Wepchnął Austryjakowi gola zwycięskiego. Wnet biały orzeł wkłuł się w oko gapie, Cieszą się janioły z całym majestatem. Matka Naświętsza z góry się uśmiecha, Macha do rycerzy Jezus, Jej pociecha. A szatan zdradliwy w cieniu zębem zgrzyta, Siarka brzydka z pyska mu strzyka. Czarci ptak do niego z góry zlata, Radzą się pomioty jak pokonać Lacha. 103
Lecz Białowłosy Leon trzyma ręce w górze, Wielki Mąż mu pomaga skryty we chmurze. Dobiega już końca ta walka sroga, Polaki tryjumfują we wielkich zawodach. Wtedy szatan złośny zmyślił podstęp ciemny, W czarne szaty się oblókł i zszedł na plac bitewny. Chwycił za piszczałkę, zagwizdał straszliwie, I pojedynek ostatni dał Austryjakom chciwem. Stanęli naprzeciw rycerze ze stali, Polak w miejscu stać musi, gdy Austryjak wali. Pada dzielny obrońca, katolik prawy, Cieszą się czarcie zastępy i wrogowie wiary. Tak się potęga piekła zazdrosna zewarła, I skoczyła ostatkiem Polakom do gardła. Złość świata tego tak zewsząd naciera, I jasnemu Polakowi zwycięstwo zabiera. Lecz Pan Bóg na niebie, chociaż nierychliwy, Pokaże w świata końcu, że jest sprawiedliwy. I zwycięży jasna katolicka wiara, A szatan ze swą świtą strącon będzie. Amen.
104
105
Marzena Mielcarek
Ballada o zgubnej sile kobiety swawolnej
Posłuchajże ludu podły Pieśni o synu jedynym I pannie swawolnej takiej Do miłości krwawej zdolnej. Matka, ojciec syna chowią Jemu zasady wbijają Z daleka od brudów świata Chronić chcą swego synaka. Głowę pełną ma przykazań Do nich stosować się kazał Na kolanach im przysięga Że nigdy nie wpadnie, klęka.
Z rodzicielami zasiada Przy stole o cnocie gada Jako, że lubi niewiasty Dziewki obmawiać i panny. Żona ma być czysta, skromna Do bezeceństwa nie skłonna Jako rycerz on szlachetny Do ślubu nie będzie tknięty. Miną lata i dnie całe Na panny spoglądać nie chce W głowie uroił marzenia Ruszył w pielgrzymkę zbawienia.
106
Duszę czystą ma i hardą Do czasu wyprawy twardą Lecz szybko zmieni zasady Gdy pozna dziewki powaby. Panna rzuca się na szyję Zgrabną kibicią owije Zmąci w głowie aż do rana Tchu zabraknie do wołania. Młodzian głupieje, nieboże Zasady pogubił w drodze Swojej zapomniał przysięgi Los ukaże go na męki. Wyśle rodziców do czarta Będą przeszkadzać, jak warta Co strażą pilnują trwogi Syn dla nich niedobry, srogi. Piękna kobieta jak łania Szykuje co noc posłania „O bożym zapomnij świecie Kochanku mój, śliczny kwiecie”. Tak codziennie mu śpiewała O bliskich myśleć nie dała Tylko miłosne swawole Aż pot wystąpił na czole.
107
Wytchnąć mu nie pozwoliła Krew z niego całą wypiła Siły męskiej pozbawiła Wraka z niego uczyniła. „Nie ma odwrotu, kochanku Musisz mnie pieścić, baranku Jestem po to by cię zgubić Żar mój z piekła rodem strudzić”. Aż wreszcie ranka pewnego Posłuchał serca mądrego Zbuntować się postanowił Jakby uciec stąd się głowił. Nie pójdzie ci to zbyt łatwo Boś sprawę bardzo zagmatwał Nie wypuści już cię ona Kochanka twoja i żona. Żona? – zaśpiewam w tej pieśni Sobie takiej nie chciał wyśnić Inna była wymarzona Do czystych rzeczy stworzona.
„Ach rodzice com ja zrobił Żem się tak w miłości zgubił Tylem gadał o czystości Dla mnie były to wartości. Czemuż sobiem zranił duszę Już się nigdy nie pokuszę Chcę niewiasty cichej, skromnej Niż kobiety tej swawolnej. Jak oderwać teraz mam się Kiedym duszę z tamtą zbiesił Z panną swawolną żyć muszę Jej miłością się uduszę. Musisz to, synu jedyny Odpokutować swe czyny Na kolanach nas wyprosić Do Boga Pana żal zgłosić. Błagać Go o wybaczenie I rodziców za cierpienie I za grzechy swoje klęczeć I przez długi czas się męczyć.
Ludu słuchaj, ludu podły Pieśni o synu jedynym I pannie swawolnej takiej Do miłości krwawej zdolnej. Jaka płynie stąd nauka Pieśń zrozumieć – wielka sztuka Mądrość płynie od rodziców A nie od niewieścich liców. Gdy serce głowy nie słucha A miłość wielka wybucha Same nieszczęścia się zdarzą I diabły zewsząd wyłażą. Miast patrzeć na nią z rozsądkiem Nie napawać się jej wdziękiem Miłość prawdziwa jest czysta Warto jej szukać ludziska!
108
109
Seweryn K ępczyński
Seweryn w Londynie Posłuchajcie Państwo mojej opowieści Wyjazd do Albionu w balladzie się mieści. Będzie to ballada o moim pobycie, To nieoficjalne – czytać trzeba skrycie. Nie wiem jak mam zacząć, zacznę od początku Każdy dzień kolejno, by nie stracić wątku. Wczoraj obiecałem zrobić to rodzinie Więc zatytułuję: „Seweryn w Londynie”. Przyleciałem LOTem prawie miesiąc temu, Przywitał mnie Krzysztof ku zdziwieniu memu. Przedtem jeden człowiek z Emigration Office Wpuścił mnie do Anglii i dał taki napis Z pieczątką w paszporcie – sądził po mej minie Że mogę do marca przebywać w Londynie. Bagażu nie sprawdzał i drogę mi wskazał O forsę się pytał, lecz pracy zakazał. Ja oczy spuściłem i bardzo speszony Mu mówię, że jestem tylko zaproszony Przez moją rodzinę by poznać ich kraj Że będę podziwiał angielski ten raj. I tylko patrzyłem gdzie napis WAY OUT Przez celną komorę przebiegłem jak chart. Znalazłem Stefana to ja, nie on mnie I zaraz na Mayfield znalazłem ja się. Dzielnica spokojna a dom okazały Z dwóch stron jest ogródek i sami tu biali. Bo w innych dzielnicach to same brudasy: Murzyni, Hindusi i inne... Żółtasy. Pokoik ogromny dostałem na górze Wyglądam przez okno a tam piękne róże. Sadziła je Zosia fachowo jak trzeba 110
Po roku wyrosły ogromne jak drzewa. Łazienka jest duża jak w Polsce M-4 Kabina z natryskiem i same bajery. I sedes i bidet i wanna z jacuzzi, Pokrętła, sznureczki – czemu to służy? Jacuzzi to takie prądy wodne Raz biją mocno to znowu łagodnie. Sypialnie są z Krysią i Niunią kochaną A Kevin ma pokój tuż zaraz za ścianą. Na dole sypialnia Zosi i Stefana A Zosia to w kuchni buszuje od rana. To porridge gotuje to pali fajeczkę By później się zdrzemnąć jeszcze na troszeczkę. Już dom opisałem a teraz ad rem O pracy napisze ja wszystko, co wiem. Jak ciężko ją znaleźć, jak ciężko zarobić? Bo łatwo jest mówić, lecz trudno coś zrobić. W Londynie, co roku jest masa Polaków Jak pracę już znajdzie to tyra on w strachu? Szoruje, zmywa i na budowie zdycha A Home Office tylko na takich tu czyha. Gdy złapie Polaka, co nie ma permitu To przepadł już taki – nie doczeka świtu. I jeszcze papiery mu tacy zasrają I pierwszym on LOTem powraca do kraju. O takich przypadkach ja tutaj słyszałem Troszeczkę się bałem, lecz pracy szukałem. Dzwoniłem, pytałem, dzienniki czytałem Już tydzień się skończył ja pracy nie miałem. Znalazłem robotę w knajpeczce Rustiqe Co w kuchni mam robić pojąłem ja w mig? 111
Jak zmywać talerze, jak gary szorować? Jak sprzątać, zamiatać i co jak szykować? I chociaż się w pracy tak bardzo starałem To tylko w tej knajpie trzy dni wytrzymałem. Wkurzyłem się bardzo trzeciego wieczora Bo kiedy do domu już pójść była pora Zaczęto mi znosić talerze i gary Nie zdążę pozmywać, już jestem za stary. Ściereczkę rzuciłem i fartuszek zdjąłem Za pracę dziękując po polsku zakląłem. I sobie tak myślę, że złość ma przeminie. Nie łatwo Ci będzie Seweryn w Londynie. I znowu bez pracy i znowu rozterka. Oj chyba pomoże mi dzisiaj butelka. Poszedłem do Krzyśka i razem przy winie Myśleliśmy obaj, że coś się nawinie. Po którymś z rzędu wina łyku Zadzwonił Krzysia przyjaciel Krzychu. Niech Sewer głowy Ci nie zawraca Bo jest dla niego dobra praca. Że starą halę trzeba odnowić Dach też załatać, on wie jak to zrobić. Z Sewera worker się zrobił nagle Lecz to, co nagle to po diable. Po dachu ciężko było chodzić A jeszcze trudniej coś tam zrobić. Po mokrych dachówkach nogi się ślizgały A hala stara i dach spróchniały. I dnia trzeciego, gdy byłem na dachu To przyszedł policjant a ja cały w strachu. Chwyciłem za młotek i Krzyśka wołałem O mało się wtedy w pory nie zesrałem. Oj będzie niedobrze – sądziłem po minie. Policjant na dach wszedł po jednej drabinie 112
A drugiej nie było – musiałem ja wiać Raz kozie śmierć myślę, oj trzeba skakać. Rozpędu nabrałem i z dachu hop A tam na mnie czekał już policjant chłop. I grzecznie się pyta, co ja tutaj robię Ja zaś mu odpowiem, że skoczyłem sobie. Dlaczego skoczyłem? Prosta to przyczyna, Bo była zajęta jedyna drabina. Podniosłem coś z ziemi i znowu na dach A tam Krzysztof mówi, że, po co ten strach? Że to nie Home Office i nie deportacja To tylko sprawdzają, normalna ich akcja. Bo sąsiad zadzwonił, że jakieś fagasy Biegają po dachu i robią hałasy. Lecz ja już nie chciałem narażać me nerwy Bo nadal bym bał się i myślał bez przerwy Że przyjdą tu znowu by mnie deportować A wiecie jak trudno na dachu się schować. A job’u jak nie ma tak chyba nie będzie Bo masa Polaków jej szuka tu wszędzie. Z tablicy ogłoszeń telefon spisałem Od Gorman’s Agency wiadomość dostałem Dwa zdjęcia mam zrobić, telefon zostawić O czwartej na dworcu Victoria się zjawić. Że będzie tam Artur i nowa dziewczyna. Artura nie było – oj źle się zaczyna. Pod szóstym peronem ja na nich czekałem Patrzę, wchodzi nowa – szybko rozpoznałem. Rozgląda się wszędzie, jej mina ponura Spytałem się grzecznie czy szuka Artura? Tak, tak odpowiada i już się uśmiecha Ja mówię, że dłużej nie warto już czekać Że bardzo nieładnie to z Artura strony Bo dzionek bez pracy to dzionek stracony. 113
W końcu doszło do spotkania na Victorii w kawiarence Był już Artur i Beata, nasza grupa i nikt więcej. Napisałem nasza grupa – zaraz wszystko wam opiszę Piotr z Adamem – stare wygi, my z Małgosią – nowicjusze. Ale najważniejsza sprawa, na czym polegać ma praca? Dla mnie każda praca dobra, kiedy kieszeń mą wzbogaca. Dostaliśmy takie kartki, na nich było napisane SHELTERED WORKSHOP FOR DISABLED no i zdjęcie zamazane. Oraz po 50 setów długopisów kolorowych Chory takich by nie kupił a tu trzeba prosić zdrowych. By kupili aż za funta za 3 sztuki tej tandety Że to „helps” jest „for disabled” a to bujda jest niestety. Ale dla mnie to nieważne czy to prawda, czy też nie Bo za jeden set sprzedany 30 penów jest dla mnie. Więc się staram aby sprzedać takich setów jak najwięcej Ale w duchu sobie myślę by zostawić to najprędzej. Tempus fugit mówię sobie no i pecunia non olet Zamiast szorować gdzieś gary ja sprzedawać sobie wolę. Chodzę od domu do domu, dzwonię, pukam, nawołuję Ale bardzo mało ludzi tu na dzwonki reaguje. Co 5-ty mi drzwi otwiera co 20-ty zaś kupuje A ja muszę się uśmiechać, choć się bardzo denerwuję. „Who is it?” Ja często słyszę zachrypiały głos kobity. Nie krzycz stara babo głośno „I am only from charity” Nieraz kiedy się zapytam „Could you please help thephysically?” To Hindusi no i Grecy dają funta very quickly. Często dają a nie biorą i to są tak zwane tipy Może sobie o mnie myślą, że należę do physically Do physically tych disabled, co to właśnie w ich imieniu Sprzedajemy długopisy bardzo często w zastraszeniu No, bo nadal, bez permitu no i trochę nielegalnie Ja to robię bardzo grzecznie, delikatnie, nie nachalnie. Kiedy nawet Anglik w złości powie „no thank you” „Thank you very much” z uśmiechem szybko ja odpowiem mu. 114
Prędko trzeba reagować, stosownie do sytuacji Londyn jest miastem ogromnym i pełno tu różnych nacji. Są dzielnice czarnych – tu się różnie może dziać, Raz mnie kilku obstąpiło, oj musiałem prędko wiać. U Hindusów jest spokojnie, bardzo rzadko odmawiają Nie potrafią się wykręcić no i dużo tipów dają. Z Żydami tu różnie bywa, są ich duże tu dzielnice Piękne domy, samochody ma tu Mosiek, Abel, Icek. W szabas tylko nie kupują, wtedy do nic nie pukamy Tradycyjne stroje noszą, które z filmów tylko znamy. A najgorsi są Angole – taki napuszony indor Co to warknie i odpowie „I never buy at the door”. Gdzieś mniej więcej tak od 4 zaczynamy sprzedawanie Lecz największy dla mnie problem to po prostu jest sikanie. Bo domeczek przy domeczku, z frontu rosną sobie kwiatki Nie ma miejsca ustronnego – trzeba sikać na rabatki. Gdyby Anglik to zobaczył, to zawołałby policję Gdy to zrobił jeden chłopak miał on za to małą scysję. Nikt z nas pracy tej nie lubi, bo kłopotów jest niemało Więc liczymy sobie wszyscy ile dni jeszcze zostało. Adam miał najwięcej tipów, Sewer przygryzł sobie wąsa, Małgosia się popłakała a raz Piotra pies pokąsał. Opisałem wam pobieżnie poobiednie sprzedawanie, Muszę teraz wam się przyznać miałem ranne też bieganie. Z ulotkami u Perrina, który płacił nam czekami Taki Angol nieprzyjemny, oglądał się za chłopcami. Kombinator, oszust, złodziej później się to okazało Bo po 3 tygodniach pracy tygodniówkę zabrał całą. Nie wypłacił nam po prostu tego, co się należało I tu 20-tu paru ludzi znów bez pracy pozostało. Ja zaś nadal od 16 gonię po całym Londynie Znam ja wszystkie linie metra, teraz czas mi szybko płynie. Oj nie zdążę ja opisać tego, co się jeszcze działo Zrobię to w ogromnym skrócie, bo już czasu jest za mało. 115
Raz potrącił mnie samochód, kiedy jezdnię przechodziłem Powlókł trochę mnie na masce, ja zaś na bok się rzuciłem. Aby hindus nie przejechał po mnie czterema kołami Ja wolałem być w rynsztoku, ale z całymi członkami. Raz też w dziurę wpadłem nogą i obtarłem se piszczele Chyba pan Bóg mnie ukarał, bo sikałem przy Kościele. Jadą raz piętrowym busem nie spostrzegłem się od razu A tu czarny szofer Murzyn zawiózł mnie wprost do garażu. Kiedyś jeszcze na początku tak z Krzysztofem balowałem, Potem w nocy – no nie powiem – troszeczkę narozrabiałem. Innym razem od Kazika miałem malutkie gadanie Bo kupiłem drogi bubel – jak to mówią – w dziurze, w ścianie. Dałem ponieść się emocjom, ja już teraz dobrze wiem, Że największy na tym buisness zrobił tylko salesman. Nie napiszę już o POSKu, takim w Anglii polskim klubie Bardzo często tam chodziłem, takie przyjemności lubię. To już koniec proszę państwa ballady i eskapady Trzy miesiące się skończyły, trzeba wracać – nie ma rady. Może w Polsce coś dopiszę, siedząc sobie gdzieś przy winie Na tym kończy się ballada „Seweryn w Londynie”.
116
117
Jerzy Komor
Lamynty piekarskigo dziada Ło Piekarsko Matko Boska, Co gawcys na nos z cudnego łobrozka. Stow się za nami prosymy Ciebie, Bo my som ciyngym w potrzebie. Niy momy niyroz chleba ani pijyndzy, Ale chorob to momy cheba nojwiyncy. My som z ganc dobry dziadowski rodziny, 118
Bo sztyjc ludzi ło grosiki prosymy. Już mój Starosek chodzioł pod Cynstochowa, Kaj grosik ciepnie nawet i gdowa. Łojca toch mioł łokrutnie pragliwego Pod kożdym murym mioł Dziada swego. Dobrze znoł we łokolicy łodpusty, I kożdy sezon boł lo niego tusty. Mie już za synka ucoł być richtig kulawym, Roz siedzieć na lewym a roz na połżitku prawym. Sposobow ućciwych wyucoł mie bez liku, Na tyn przikłod jak poł dupy skryć we guliku. Zalypioł mi tyz łocy kurzymi jajcami, Bych się uzdoł na ślepego z biołymi krykami. Ućciwie robia na tyn ciężki grosik Już lot piędziesiąt i cosik. Łożyniołech się z gdowom po starym Wichtorze. We wianie mi wniosła trzi miejske smyntorze. Dzieci moje tyz szkola w tym porządnym fachu. Jak chodzom po fechcie, to niy znajom strachu. Cerze moi Roźli powybijołch wszystke zymby, By się ludziom niy wdzięcoła z gładki gymby. Hainkach niy wiod do żodnego dochtora Jak mu feśter huknoł kaś wele przipora. Jeno mi się Zefel spaskudzioł na fest, Poszoł za robotom i baniorzym jest. Reszta familije porzomdnie się trudzi, Żyje ućciwie z tego co wybetlo u ludzi. Miyj wiync litość lo nos Piekarsko Paniynko. Sprow by ta jamużna niy boła fest ciynko. Łosłodź nom te męki i utropy kwile Az się przekludzymy do ty na gronicku wile. 119
K atarzyna Gutek
Ballada o plebanie i rabinie Widziano w gospodzie przy szklanicach wina spotkanie plebana i rabina. Przy misach obfitych jadła wszelkiego radzili ci mędrcy jak chronić od złego i jak lud swój wierny odwodzić od grzechu „W tych sprawach unikać trzeba pośpiechu. Ja zawsze tak mówię – dla zgłębienia wiary trza regularnie wypłacać ofiary, bo nasz Pan Jezus – i to pamiętać trzeba – do swoich sługów uśmiecha się z nieba i lubi, kiedy żyją dostatnio. Więc ceny odpustów podniosłem ostatnio. Bo przecie sami powiedzcie, rabinie, czyż wiara nie musi przejawiać się w czynie? I czyż na dostatnie i godne żywoty nie zasługują jak my istoty?” Tak rozprawiał pleban, gryząc udziec dziczy, na co rabin spokojnie, przemyślawszy w ciszy w takie odrzekł słowa „To, co rzeczesz, panie, trochę mi wygląda na wyzyskiwanie, bo czyż Bóg czy Jezus, czy w co kto z nas wierzy, bardziej zadowolon nie byłby z pacierzy niźli z brzękającej sakwy swego sługi?” „Widać, żeś w tej branży jeszcze czas niedługi. Czyś nie uczon, że sługa boży jest wysoko w hierarchii nad innymi ludźmi... A ty dokąd?!” Bo nagle do stołu podeszła sierota, brudne, bose nóżki, podarta kapota i prosi o wsparcie, o kromczynę chleba. Krzyczy pleban „Do pracy ci się zabrać trzeba, nikt niczego za darmo w świecie nie dostaje, na wszystko trza pracować, niech ci się nie zdaje!” A rabin spokojnie sięgnął do stołu i ku zdumieniu całego pospołu sierocie oddaje całą swą strawę. „Masz, drogie dziecko, nie tylko potrawę, ale i miejsce ci znajdziem do spania, i z czystych rzeczy coś do przebrania.”
120
Po czym zawołał sługę swojego, by zabrał dziecię do łóżka ciepłego. I jeszcze po drodze rozważał pleban „Ja bym tam dziecku temu nic nie dał. Toż nie jest rzeczą nigdy wskazaną, by słudze bożemu coś odbierano. My ciężko pracujem na swoje jadło, niech naszą pracę doceni to stadło, nam się nie wolno bratać z kim nędznym, niech widzą, kto w oczach Pana potężnym.” Wtem nagle dopadła ich grupa zbirów i dalej pozbawiać plebana szafirów, agatów, opali, innych kosztowności i grożą nożami, a pleban się złości „Nas napadacie, nas, sługów Pana? Straszna was za to spotka kiedyś kara, mordercy, rabusie!” I jeszcze tak prawił, gdy nagle się przy nich Pan Jezus pojawił i rzecze: „Zostawcie człeka prawego, niech nie ma zło wasze dostępu do niego.” I dumny pleban już się uśmiecha, już na ratunek swój ochoczo czeka, gdy nagle ku jego wielkiemu zdumieniu, Pan Jezus na chudym rabina ramieniu położył w ochronie obie swe ręce. „Jak to, mój Panie, Ty tego mordercę? Toż jego ojce Ciebie skrzywdziły!” „Pamiętaj zawsze, mój synu miły – rzecze Pan Jezus spokojnym tonem – że z grzechów jednych inne są zwolnione. I Żyd, chrześcijan, czy innowierca, ja zawsze pomagam tym dobrego serca.”
121
Piotr Rowicki
Pieśń o dwóch katach z Rouen W Rouen, lat temu trzysta Dwaj kaci, Pierre i Jean Baptysta Mieli ręce pełne roboty Pod topór kładziono im chłopy Płeć piękną cięli od święta Choć szkoda na szafot dziewczęcia! Raz przyszło ściąć im drwala Co drzewa umiał przewalać I w cięciu był biegły szalenie Zrobili mu ułaskawienie Cieli jak lubił, powoli Najpierw ociosać chciał z kory Potem pochylić i pchnąć A nie tam, raz, dwa tak ciąć! Innym razem ścinali murarza „Bógwieco” sobie wyobrażał Ladaco, prosił by ciąć go wzdłuż A masz! I po murarzu, już! Skrócili też pewnego kucharza Szafot kucharzom się zdarza Który głowę tracąc od reszty Krzyknął: O befsztyk!
122
W Rouen, o którym tu mowa Gdy komuś spadała głowa Cisnęła się ciżba i lud Pito wino i miód Pierre i Jean Baptysta, ci kaci Byli w trunkach abnegaci Wciąż tylko wodę prosili Gdy się przy cięciu męczyli Mówili im inni, błagali Nic słowem nie wskórali Na kolana padł sam opat Nie biorąc przy tym opłat: Bracia, panowie, jak świat światem Niech napije się kat z katem Przekonywał markiz de... Trzeźwi kaci? A nie ładnie, fe Wylewali łzy, ojciec i stryj: Jak to tak, na suchy ryj? Tak się nie godzi, to wstyd! Pić tu zaraz! Na głowę litr! Aż razu pewnego w Rouen Gdy tylko zbudził się dzień Przyszedł list od Jego Wysokości: „Dość już cięcia mam kości Niech lud mój nie cierpi, basta! Szubienice wnet staną po miastach Gwoli wygody i względem prawa Skracanie głów – skończona sprawa” 123
I tak kaci, Jean i Pierre Baptysta Przestali krwią tryskać Mieli teraz nową pracę Obsługa sznura, nuda raczej I z tej bezczynności Zaczęli się gościć: Wina wytrawne wprost z gąsiora Burgundy z rana, Bordeaux z wieczora Muscat mieszany z Merlot Sączyli aż po dno Potem Château Haut-Brion To w tęsknocie za krwią Condrieu! Więcej Condrieu! Wołali czasem we śnie A rankiem znów Beaujolais Choć było kwaśne i mdłe Na końcu sięgali po wódkę Twierdząc, że życie dość krótkie Tak stoczyli się bracia, ci kaci I jako tacy, byli mało warci Wnet zostali z roboty wylani: Gdyż, (nomen omen) byli zalani
124
Po Rouen chodzili obdarci Ci dwaj sławni, kaci Nie mając na wino Zrobili rzecz niegodziwą I zgodnie z prawem, stanęli przed katem Który nie był im bratem Tu historia zatacza swe koło Ballady kres, choć było wesoło Zawiśli w Rouen, lat temu trzysta Dwaj kaci, Pierre i Jean Baptysta
125
Magdalena Przesmycka
Grzyby Babcia mówiła, że w czasie wojny, Kiedy nikt nie mógł być zbyt spokojny, Choć front niemiecki wszakże z daleka, Drugi wróg straszył zacnego człeka. Weszli Rosjanie, nie przebierali, Wszystko co mogli to zabierali. Siali pożogę i spustoszenie, Wzięli by nawet z rzeki kamienie, Gdyby jakowąś wartość posiadły, A tak zostały, tam gdzie osiadły. I kiedy wzięli już gęsi, kury, Gdy pochowały się nawet szczury I człowiek miejscowy miał puste kiszki, Głód cierpiał cywil, cierpiały mniszki, Przybyły do wsi ruskie oddziały, W stodole babci się rozpakowali. Przyszli z żądaniem, aby wydano, Garnki, a przy tym nie nalegano, Aby ktoś poszedł i coś gotował, Ani by dano co kto tam schował Na trudne czasy. Babcia dziewczynka mała Szybko w pobliże ruskich pognała, 126
127
Ciekawa bardzo co też tam będzie Się gotowało w tak wielkim pędzie. Jakie jej było zdziwienie duże, Gdy tam wrzucono dwa jajka kurze, A oprócz tego grzybów tysiące... Ale to były grzyby trujące! Muchomorów czerwonych w piegi białe Ma babcia widziała zagony całe Wypełnili nimi garów tuziny, Gotować mieli cztery godziny. Tymczasem położyli się spać na podłodze Wcześniej spuszczając swym koniom wodze. Babcia to wszystko co tam widziała Następnie w domu swym opowiedziała. Postanowiono czekać by z rana samego, Pójść i pogrzebać złego ruskiego Bo zakładano, że po kolacji Złożonej z grzybów wybornej maści
128
Wszyscy skonają. Proszą się sami Bo kto nie patrzy swymi oczami, A brzuchem ponieść musi nauczkę Tymczasem kucharz pokazał sztuczkę. I kiedy rano rodzina cała W stronę stodoły się wolno udała, Znaleźli tylko garnki pod ścianą Sekret w tym jaką przyprawę dano, Bo grzyby zjedli, konie zabrali I walczyć z Niemcami gdzieś pojechali. Wiadomo odtąd, już nie bez kozery Jak to że dwa plus dwa to jest cztery, Że zły złego wcale chętnie nie bierze. Bo każdy inny, kto zjadłby świeże Trujące grzyby, znalazłby leże w wilgotnej ziemi. W to szczerze wierzę. Lecz Czas upływa, Czas wszystko koi Rosjan muchomor nawet się boi!
129
WYNIKI I KONKURSU NA PIEŚŃ DZIADOWSKĄ NOWĄ 2008 Jury postanowiło nagrodzić dużo więcej utworów, niż pierwotnie zamierzało, bo i odzew był nadspodziewanie szeroki (nadesłano 87 tekstów). Nagrody są więc nieco karłowate, garbate i kuśtykające, ale za to jaka sława czeka laureatów!!! Chociaż poziom był wysoki (co jest miłą niespodzianką) to Grand Prix nie przyznaliśmy.
W wyrównanej stawce trzy nagrody pierwsze otrzymali: Bartosz Filipczyk z Torunia za „Prawdziwe zdarzenie o młodzieńcu zbrodniarzu, który nie słuchając rad rodzonej matki zgubę straszną na siebie sprowadził i tym samym jej cierpienia na całe życie zadał” Mirosław Hrynkiewicz z Gdańska za „Balladę o wiernej Magdzie i Idzim Blebaku” Jerzy Komor z Piekar Śląskich za „Lamynty piekarskiego dziada” – nagrody w wysokości 400 zł dwie nagrody drugie otrzymali: Tomasz Szwed z Warszawy za „Lament o potrzebie terapii rodzin na Targach Obsługi Biznesu odnaleziony” Śniegosława Wągrocka z Warszawy za „Pieśń o świętym Józefie” – nagrody w wysokości 250 zł siedem nagród trzecich: Piotr Rowicki z Ostrowi Maz. za „Pieśń o dwóch katach z Rouen” Michał Krajkowski z Torunia za „O tym co się we Wiedniu zdarzyło Roku Pańskiego MMVIII”
Anna Piliszewska z Wieliczki w szczególności za „Balladę stodolną” Seweryn Kępczyński z Płocka za „Seweryna w Londynie” Małgorzata Skałbania z Lublina w szczególności za „Quasimodo” i „Waskriesienije” Zofia Staniszewska z Mieczewa w szczególności za „Kochanków żebraczych” i „Babę dworcową” Joanna Burgiełł z Warszawy w szczególności za „Krótką historię latającej siekiery” oraz „Babę i dziada” – nagrody w wysokości 100 zł Wszystkich laureatów gorąco zapraszamy na specjalny koncert Taboru lirniczego w Szczebrzeszynie 6.08.2008, w środę o godz. 20.00, gdzie nastąpi ogłoszenie pełnego werdyktu z komentarzami i glossami jurorów oraz licznie zgromadzonych miłośników poezji dziadowskiej. Zapewniamy możliwość autorskiego wykonania (na życzenie z akompaniamentem grupy Niepospolite Ruszenie). Zapewniamy nocleg i zupę. Prosimy o potwierdzenie chęci przyjazdu do 3 sierpnia. Przewidujemy druk nagrodzonych tekstów w specjalnej publikacji (względem szczegółów będziemy się kontaktować). Dziękujemy za wszystkim uczestnikom konkursu za nadesłane utwory, a laureatom serdecznie gratulujemy! Piotr Grochowski, Jacek Hałas, Remigiusz Mazur-Hanaj, Tomasz Rokosz, Katarzyna Tucholska (sekretarz jury)
130
PROTOKÓŁ II KONKURSU NA PIEŚŃ DZIADOWSKĄ NOWĄ Jury Konkursu w składzie: dr Ewa Grochowska (Lublin) – sekretarz dr hab. Piotr Grochowski (Toruń) Remigiusz Mazur-Hanaj (Milanówek) postanawia, iż spośród 133 autorów, którzy nadesłali 293 utwory, nagrodzeni zostają:
dwiema I Nagrodami ex aequo w wysokości po 700 zł: Hanna Misiak z Torunia za „Pieśń tragiczną o Euro turnieju futbolowym” Katarzyna Pilzak z Warszawy za „Najnowszą pieśń o misji księdza Natanka w Holandii” oraz „Przestrogę dla Panów i Pań szukających miłości przez internet” II Nagrodą w wysokości 450 zł: Barbara Derlak z Chełma za „Balladę o świecącej Dorocie” dwiema III Nagrodami ex aequo po 250 zł: Ewa Rdzanek z Warszawy za „O małym Andrzejku” Anna Czujkowska-Włodarska z Lublina za „Przestrogę przed zgubnym wpływem sklepów ciuchlandami zwanych” Nagrodą Specjalna I stopnia w wysokości 450 zł: Anna Betlejewska z Lublina za Pieśni – „O lichości spraw doczesnych i nadziei na przyszłe wyroki miłosierne”, „Wierzę w blask ognia i cień na ścianie” oraz „Per fas et nefas nad pępka kraterem”
131
Nagrodą Specjalną II stopnia w wysokości 250 zł: Roger Piaskowski z Legnicy/ Cardiff za Wiersze dziadowskie – „Żale na wczasy i sieroce smutasy”, „Za dziada w super wróbla przemienionego”, „A boli wolność, gdy kochanka zbrzydła oraz Gość znojny o wolność miłą (zwrotkowiec pospolity)” Wyróżnienia po 100 zł zaś otrzymują: Maria Doroszew z Supraśla za „Opowieść prawdziwa z morałem o Teresce, która z żalu po piesku się zapuściła” oraz „Opowieść dziada, co w świecie bywał, o utrapieniach miłosnych, z tragicznym finałem” Ryszard Drożdż z Gostwicy szczególnie za „Pieśń o takim zdarzeniu, co go święta ewangelija pomija a z którego jasno wypływa czemu leje we żniwa” oraz „O ślepej, ziemskiej sprawiedliwości, czyli o tym, jak koń zawinił a kozę powiesili” Katarzyna Gutek z Lublina za „Balladę o plebanie i rabinie” Anna Jakowska z Warszawy za „Pieśń o Aniele Stróżu” Magdalena Kiermaszek z Bytomia za „O tem jak dawnemi czasy imiona nadawano” oraz „Historyję zbrodni niesłychanej na motywach Lilij oparta” Marzena Mielcarek z Walidróg za „Balladę o zgubnej sile kobiety swawolnej” Magdalena Przesmycka z Warszawy za „Grzyby” Piotr Smolak z Krakowa za „Tragiczną historyję miłości żaka i tancerki z teatru kabuki”
Aldona Mikulska z Krakowa za „Pieśń o niecnym Burkhardzie ku pouczeniu” Krótkie uzasadnienie dotyczące nagrodzonych prac: 1. Hanna Misiak z Torunia za „Pieśń tragiczną o Euro turnieju futbolowym” – doskonałe wyczucie rytmu i frazy muzycznej, bardzo ciekawe połączenie archaicznego języka i polszczyzny współczesnej, niezwykle aktualny temat utworu. 2. Katarzyna Pilzak z Warszawy za „Najnowszą pieśń o misji księdza Natanka w Holandii” oraz „Przestrogę dla Panów i Pań szukających miłości przez internet” – aktualna tematyka społeczno – obyczajowa, doskonały warsztat językowy, muzyczność utworów. 3. Barbara Derlak z Chełma za „Balladę o świecącej Dorocie” – mistrzowskie nawiązanie do konwencji pieśni dziadowskich o tematyce apokryficznej i związanej z żywotami świętych, subtelna aktualizacja. 4. Ewa Rdzanek z Warszawy za „O małym Andrzejku” – znakomity warsztat językowy i poetycki, konstrukcja fabuły i ciekawe ujęcie tematu. 5. Anna Czujkowska-Włodarska z Lublina za „Przestrogę przed zgubnym wpływem sklepów ciuchlandami zwanych” – znakomite ujęcie banalnego tematu w niebanalną i atrakcyjną formę poetycką, humor i muzyczność utworu. 6. Anna Betlejewska z Lublina za Pieśni – „O lichości spraw doczesnych i nadziei na przyszłe wyroki miłosierne”, „Wierzę w blask ognia i cień na ścianie” oraz „Per fas et nefas nad pępka kraterem” – ciekawe, atrakcyjne poetycko i warsztatowo nawiązanie do poezji barokowej.
7. Roger Piaskowski z Legnicy/Cardiff za Wiersze dziadowskie – „Żale na wczasy i sieroce smutasy”, „Za dziada w super wróbla przemienionego”, „A boli wolność, gdy kochanka zbrzydła” oraz „Gość znojny o wolność miłą (zwrotkowiec pospolity)” – uniwersalne ujęcie spraw potocznych i doczesnych, ciekawa perspektywa, wyczucie języka i frazy poetyckiej. Prace wyróżnione: Wszystkie prace cechuje ponadprzeciętna wrażliwość poetycka i językowa autorów, świadomość formy literackiej i muzycznej, ciekawe podejście do tematu, umiejętne nawiązanie do tradycji pieśni dziadowskich i ballad, z użyciem aktualnej tematyki społeczno-obyczajowej. Jury pragnie zwrócić uwagę na wysoki poziom literacki prac, nie tylko nagrodzonych, ale także większości utworów zgłoszonych do udziału w konkursie. Około 80 % zgłoszeń zawierało co najmniej 2-3 oddzielne tematycznie utwory. Z radością odnotowaliśmy także dużą rozpiętość wiekową uczestników: od maturzystów po osoby będące już na emeryturze. Świadczy to o tym, że udało się dość szeroko spopularyzować ideę konkursu i dotrzeć także do adresatów spoza środowiska osób związanych z muzyką tradycyjną.
132
Ponad połowa laureatów i autorów wyróżnionych prac to osoby związane wykonywanym zawodem z dziedzinami innymi niż działalność muzyczna / literacka / kulturotwórcza. Świadczy to o potrzebie twórczości i ekspresji artystycznej, niezależnych od wykształcenia i wykonywanego zawodu. Pozwala także na stwierdzenie, że konkurs jest inicjatywą potrzebną i spełniającą założenie pomysłodawców. Bliski jest także pojmowaniu idei twórczości i uczestnictwa w kulturze, z jakimi mamy do czynienia w kulturze tradycyjnej oraz idei wspólnej tożsamości poezji i śpiewu. Na szczególną uwagę zasługuje fakt nadejścia dużej ilości zgłoszeń od twórców – amatorów w starszym wieku. Przesłane przez nich utwory nie zawsze spełniały podstawowe kryteria konkursu (m.in. taka forma utworów, która pozwalałaby na ich wykonanie z towarzyszeniem muzyki), ale większość utworów to dobra warsztatowo poezja, tworzona z potrzeby serca i podzielenia się niebanalnymi refleksjami o świecie z większym gronem odbiorców. Reasumując cieszy nas bardzo fakt tak dużego zainteresowania Konkursem, ogólny dobry poziom i oryginalność wielu prac. Pozwala to wnioskować o tym, że idea Konkursu nie należy do zamkniętego rozdziału tradycji, a jest jej żywym dziedzictwem i łączy w XXI wieku ludzi różniących się statusem, wykształceniem czy miejscem zamieszkania. W związku z tym uważamy jest potrzeba i sens organizować Konkurs częściej, nawet w trybie corocznym oraz opublikować w formie tomiku drukowanego utwory dotychczas nagrodzone.
133
Jury dziękuje Fundacji „Numinosum”, która podjęła się zorganizowania Konkursu oraz Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego – fundatorowi nagród pieniężnych w kwocie 3850 zł. Jury Konkursu (podpisy) *** Protokół wraz z nazwiskami wyróżnionych i nagrodzonych oraz innymi postanowieniami i eksplikacyą jurorów został ogłoszony na specjalnym Koncercie Laureatów w dawnej cerkwi na Krupcu w Narolu k/Tomaszowa Lubelskiego w czasie Akademii Muzyków Wędrownych i Festiwalu NarolArte 31 sierpnia w piątek 0 19.30. Niektórzy laureaci i wyróżnieni wykonali swoje utwory sami i samowtór, teksty nie opatrzone muzyką zaś ubrali oraz zagrali i zaśpiewali muzycy – goście Festiwalu.
Publikacje Wydawnictwa In Crudo Płyty:
CD01 / 1999 Jest drabina do nieba – pieśni nabożne na Wielki Post. Katolickie śpiewy, które wykonują wierni z Kurpiów, Suwalskiego, Roztocza i Sieradzkiego; Nagroda Główna Festiwalu Mediów Katolickich 2000; nakład 1000, w yczerpany, planowana reedycja
CD02 / 2001 Muzyka z Domu Tańca. Płyta głównie z muzykę taneczną z Polski nizinnej,
grywaną na zabawach warszawskiego Domu Tańca przez młodych ludzi, zainspirowanych stylem gry ostatniego pokolenia wiejskich muzykantów;
nakład
500 egz. w yczerpany
CD03 / 2002-2011 Jest drabina do nieba 2 – pieśni żałobne i za dusze zmarłych.
Pieśni na płycie należałoby traktować jako dawne utwory wspólne wielu stanom społecznym w Polsce. Utwory zachowały się głównie w rolniczych społecznościach wiejskich; 1 miejsce i tytuł Fonogramu Źródeł 2011 w konkursie Polskiego Radia;
nakład
600 egz. dostępna
CD04 / 2002 Portret muzykanta – Marian Bujak z Szydłowca. Monografia jednego z najwybitniejszych skrzypków Radomszczyzny, 2002; nakład 111 egz. w yczerpany, planowana reedycja
CD05, CD06 / 2002-03 Tabor radomski – Chlewiska. Nagrania najwybitniejszych muzykantów (skrzypków i harmonistów) i śpiewaczek Radomszczyzny oraz gości z Białorusi i Francji (2002) dokonane w trakcie zabaw tanecznych dwóch Taborów; planowane reedycje obydwu części; nakłady po 111 egz., w yczerpane CD07 / 2005 Portret muzykanta - Aleksander Bobowski z Dybek w Puszczy Białej.
Monografia wybitnego skrzypka Puszczy Białej z udziałem jego przyjaciół ;
nakład
111 egz. w yczerpany, planowana reedycja
CD09 / 2007 Powiśle maciejowickie. Portret muzyczny mikroregionu Powiśla - kapele, instrumentaliści i śpiew, 3 miejsce w konkursie Polskiego Radia na Fonogram Źródeł; nakład
500 egz., dostępna
CD010 / 2008 Tabor w Szczebrzeszynie. Dokumentacja muzyczna Taboru z udziałem
lokalnych mistrzów z Roztocza, młodych muzyków z miasta oraz gości z Ukrainy i Wołochów serbskich; nakład 500 egz., dostępna
134
CD011 / 2009 Spod Niebieskiej Góry – muzyka Roztocza. Monografia zachodniego Roztocza,
nagrania z lat 1993-2007; 1 miejsce i tytuł Fonogramu Źródeł 2009 w konkursie Polskiego Radia;
nakład
500 egz., na w yczerpaniu
CD012 / 2011 Portret śpiewaka - Stanisław Fijałkowski z Chrzanowa.
Monografia wybitnego śpiewaka lubelskiego; 3 miejsce w konkursie Polskiego Radia na Fonogram Źródeł; nakład 500 egz., dostępna
Współpraca: Pieśni naszych ojców. Pieśni śpiewane w gminie Dubeninki,
wyd. Stowarzyszenie „Głos Puszczy Rominckiej” 2012, płyta wyróżniona w konkursie Polskiego
Radia na Fonogram Źródeł 2012 Plany na 2013-14:
CD08 Zofia Sulikowska z Wojsławic – portret śpiewaczki CD13 I po ścianach! Muzyka do tańca. Nagrania najlepszych wiejskich kapel z pierwszych zabaw organizowanych w Warszawie w ramach Sceny Korzenie Riviera-Remont i Domu Tańca
Czasopisma: „Wędrowiec” – czasopismo poświęcone muzyce tradycyjnej i jej kontekstom, ukazało się 5 numerów w latach 2001-05, z tym, że ostatni piąty numer tylko w wersji pdf. Wszystkie nakłady w yczerpane, dostępny pdf z nr 5.
Książki: The Tree, the Well and the Stone. Sacred places in the cultural space of Central-Eastern Europe, red. Wojciech Bedyński i Remigiusz Mazur-Hanaj, 2011. Zbiór artykułów będących owocem projektu pod tym samym tytułem realizowanego w Polsce, na Słowacji i Węgrzech. Książka w jęz. angielskim; nakład 500 egz., dostępna; ISBN 978-83-930827-0-4
135
136
137
138
139
140