1. Nie trzeba MAMA robi sobie herbatę. Siada w fotelu. Ogląda film. GŁOS Z TELEWIZORA. „– Proszę pana! Niech mi pan pozwoli obejrzeć tę książkę. Nie chce pan? (cięcie) Niech mi ją pan pokaże. Proszę. Nic nie rozumiem. – To bardzo stara książka, traktuje o astronomii i matematyce. Pochodzi z 1763 roku. – Dlatego jest taka droga? – Droga? To była okazja. Oszczędzałem kilka lat. Udzielałem korepetycji. – Sam pan cerował swoje skarpetki? – Czasami. Ale teraz jest moja. Mogę się dowiedzieć, sprawdzić. – Co?? Nie chce pan powiedzieć? – Pani powiem. Ale nikomu pani nie powtórzy? – Nikomu! – Odkryłem nową gwiazdę. – Gdzie? – Na niebie. – Ach tak!...” Wchodzi PERELMAN. MAMA. Co tak długo, Grisza? Jesteś głodny? PERELMAN. Byłem po torus. MAMA. Po cytrus? Jaki cytrus? Po co? Obiad jest gotowy. PERELMAN. Po torus. Po kabel. MAMA. Aha... GŁOS Z TELEWIZORA. „– Nie wierzy pani?! To ona, tutaj! (pokazuje w książce) – Mówił pan, że jest na niebie! – To jest niebo! Odkryłem ją tutaj, na papierze. – Na papierze?... Jak to – na papierze? Nie, to niemożliwe. – Możliwe. I dość częste! Wyliczyłem jej pozycję! – Nie rozumiem! – Czego? – Wielu rzeczy. Przede wszystkim nie rozumiem, jaki związek ma pańska gwiazda z tą książką!” PERELMAN (patrzy z niechęcią na aparat telefoniczny). Dzwonił ktoś? MAMA. A jakże? Oczywiście. PERELMAN Co ty oglądasz, mamo? Coś antynaukowego. MAMA. Daj spokój. Pamiętasz film o samotnym astronomie, do którego przypadkiem trafia piękna dziewczyna z innego świata... Taka aktorka tam grała... z niebieskimi oczami. Zapomniałam, jak jej było. No! Najładniejsza radziecka aktorka, taka słynna... Grisza! Na ekranie widać piękność w białej sukni wieczorowej, która chodzi pośród książek po pokoju uczonego. PERELMAN. Nie wiem. (rozwija kabel) MAMA. Na pewno wiesz! Aha! Pytałeś, czy ktoś dzwonił. Znów Siemion Iwanowicz. Powiedziałam mu – wybacz mi – że jeszcze nie zdecydowałeś. Może jeszcze wrócisz do instytutu. Na razie potrzebujesz czasu i nie trzeba cię popędzać.
PERELMAN. Nie trzeba. (słychać muzykę – uwertura do opery „Faust” Charlesa Gounoda) … Mamo, nie będzie ci przeszkadzała muzyka? MAMA. Grisza, kochany, czy muzyka mi kiedyś przeszkadzała? MAMA. Aha! Grisza, był jeszcze jeden telefon! Dzwoniła jakaś dziewczyna. Uprzejma, taki miły głos. Z instytutu albo nie – nie wiem. Pewnie z instytutu, no bo skąd? Powiedziała, że jeszcze zadzwoni. PERELMAN (rozwijając nowy kabel). Nie zadzwoni. Dzwoni telefon. PERELMAN długo patrzy na aparat, jak na wroga, który pierwszy zaatakował. GŁOS Z TELEWIZORA. „– I pańska gwiazda już nigdy nie będzie widoczna? Nigdy?... – Żeby była widoczna, musiałaby się odchylić. – To nie może się zdarzyć? – Nie. – A dlaczego? – Żadna gwiazda nie odchyla się od swojego toru”. Dzwoni telefon. MAMA. Grisza, odbierz! Ja już się dzisiaj nachodziłam Dzwoni telefon. PERELMAN wyjmuje z kieszeni obwarzanek. Nadgryza go, przekłada nadgryziony obwarzanek do drugiej kieszeni. Wyjmuje kolejny. Jednak podnosi słuchawkę. Do końca pierwszej rozmowy w milczeniu nadgryza i przekłada obwarzanki. A jego rozmówczyni wydaje się słyszeć jego odpowiedzi. Wszystkie dźwięki cichną (dzwonek telefonu, telewizor, muzyka). ANNA. Dzień dobry, Grigoriju Jakowlewiczu. Maksym Maksymowicz był tak miły i dał mi pana numer. Nie znamy się... Rozmowa z panem to dla mnie wielki zaszczyt. Na jaki temat? Na temat... O wszystkim. O panu. Jestem reżyserem teatralnym. Nie, proszę poczekać! Proszę nie odkładać słuchawki. Proszę poczekać. Nie marnuję, nie marnuję... Bardzo proszę. Nie jestem dziennikarką. Nie przysłał mnie żaden tabloid. Chcę zrobić przedstawienie. Przedstawienie o panu. Tak, wiem, wiem, że nie ma pan czasu, ale nie zajmę dużo... Tylko proszę nie odkładać słuchawki... Chciałabym tylko porozmawiać. Wiem, że to nie na telefon. Dlatego jestem pod pana domem... Halo. Halo... PERELMAN. Co za dziwni ludzie. Ale ja z tym skończę. (cały jest poowijany kablem) Znowu dzwoni telefon. Dzwoni i dzwoni. PERELMAN podnosi słuchawkę i odkłada, przerywając połączenie. Ale ANNA nie ustępuje. Wreszcie PERELMAN odpowiada. PERELMAN. Nie interesuje mnie to. ANNA. Błagam, niech pan nie odkłada. Źle się wyraziłam. Przedstawienie będzie, powinno być, nie o panu. A o pana odkryciu. O hipotezie Poincarégo. O pana dowodzie. Przecież to ważne! Proszę, niech pan mnie wpuści. Porozmawiajmy. PERELMAN. O hipotezie Poincarégo??? O hipotezie Poincarégo? Czy wyobraża sobie pani, na czym ona polega – przynajmniej z grubsza? ANNIE wydaje się, że to jest dla niej szansa. Wyjmuje iPada, wpisuje do wyszukiwarki... ANNA. Chwileczkę. Wyobrażam sobie, oczywiście.... Hipoteza Poincarégo polega na tym, że... że... (znajduje. I recytuje jednym tchem) „Każda trójwymiarowa zwarta i jednospójna rozmaitość bez brzegu jest homeomorficzna ze sferą trójwymiarową”. (i przestraszyła się, że jest to aż tak niezrozumiałe) Tak. PERELMAN. Proszę pani! Nie trzeba! To jakieś drwiny. To mi przeszkadza. Gdyby rozumiała pani hipotezę Poincarégo – nie mówię już o dowodzie, mówię o podstawach, o jej istocie – to, być może, wpuściłbym panią. Ale pani... Jestem bardo zmęczony. Dajcie mi wszyscy spokój. (odkłada słuchawkę. ANNA więcej nie dzwoni. PERELMAN odłącza od telefonu stary kabel i podłącza nowy. Zanosi telefon do MAMY)
A więc tak! Mamo! Kupiłem kabel. Od tej chwili telefon będzie stał u ciebie, w twoim pokoju, przy twoim łóżku. Rozmawiaj, proszę, z kim chcesz, ile chcesz, ale mnie więcej nie wołaj. Nie podejdę. Czy z instytutu, czy nie z instytutu – nie! Nie mam siły słuchać kogokolwiek. Mamo – nigdy – słyszałaś? Nie trzeba. PERELMAN wychodzi. MAMA Wychodzi za nim. 2. W domu Znów dzwoni telefon. Odbiera MEFISTO / MAKSIM. Jego rozmówczyni wydaje się słyszeć jego odpowiedzi. ANNA. Maksymie Maksymowiczu! Mówi Anna, reżyser, pamięta pan? Nie, dlaczego kompletna klapa? Nie aż taka, jak pan mi przepowiadał. Hm, dziękuję! Nie, powiedział, że porozmawia ze mną, kiedy zrozumiem istotę hipotezy Poincarégo. Niech pan nie gwiżdże, to wróży stratę pieniędzy. Maksymie Maksymowiczu, bez pana sobie nie poradzę. Proszę o konsultacje. To możliwe? Kiedy i gdzie? Tak, mogę, oczywiście, że mogę. Czyli – do zobaczenia? Dziękuję! Bardzo jest za co! Wszystkiego dobrego. Dom ANNY. Właściwie jeszcze nie wiemy, że to jej dom. Widzimy młodego mężczyznę. To mąż Anny. Jest performerem. Obecnie przygotowuje performance z tancerką KATIĄ. ANNA wchodzi do mieszkania i jeszcze przez jakiś czas patrzy na to, co się dzieje u ANDRIEJA i KATI. ANNA (przebijając się przez muzykę). Andriusza, ale nakopciłeś. Dobra. Jasne. Nie przeszkadzam. ANDRIEJ. Co? ANNA. Mówię, że nie przeszkadzam. Cześć, Katia. Jedliście? ANDRIEJ (do KATI). Przerwa. Anka, puściłem ci SMS-a, żebyś kupiła fajki. ANNA patrzy na nieprzeczytaną wiadomość. ANNA. To prawda. ANDRIEJ. No, jasne. I na co liczyłem? ANNA. Pewnie na mój słuch. ANDRIEJ. Jak również na empatię, troskę, kobiecą wrażliwość, intuicję. I jeszcze – oczywiście – na miłość wszechświata. ANNA. Niezły z niego gawędziarz, co, Katia? (KATIA milczy) Głodni? ANDRIEJ. No, jasne. Lecimy na fistaszkach. Co z tobą? Jesteś smutna, bo nie kupiłaś mężowi fajek? Wyluzuj, jeszcze będziesz miała szansę. ANNA. Nie jestem smutna. Odwrotnie. Coś się ruszyło. ANDRIEJ. Z czym? ANNA. Z Perelmanem. ANDRIEJ. Z tym stukniętym geniuszem? ANNA. Tak, z tym geniuszem. ANDRIEJ. Spotkaliście się? ANNA. Na razie nie. ANDRIEJ. Ania, wzięłaś się za to z takim zapałem – może nie warto? Nie musi być koniecznie o nim. Są inne tematy. Takie... bardziej sceniczne. A spektakl o matematyku... tym bardziej o takim introwertycznym introwertyku... to jednak... No, nie błyskaj oczami – próbuję cię podnieść na duchu. O, super, Katia podgrzewa obiad dla całej wycieczki. Pachnie zupką. ANNA. Jak ty jeszcze cokolwiek czujesz w tym dymie... ANDRIEJ. Czuję, czuję. Wszystko czuję. Jestem czuły chłopak... Auć! Chodź, bo nam wystygnie. ANNA. Zaraz. Jedzcie, ja muszę zadzwonić... ANDRIEJ. Całkiem sflaczałaś. No, dobra. Nie będę się boksował z rzadką galaretą. (całuje ją i wychodzi) Przyjdź jak stężejesz. 3. Wyjaśnienie naukowe: wprowadzenie
MAKSYM MAKSYMOWICZ wchodzi, kontynuując swoją – najwyraźniej wspaniałą – przemowę skierowaną do ANNY. MAKSYM MAKSYMOWICZ. …I ta kwantowa osobliwość, pani Aniu. Proszę sobie wyobrazić bezbrzeżny kosmiczny ocean, przesycony rzadkim roztworem. Wyobraziła pani sobie? A teraz – hop! Wrzucamy tam mikroskopijny pyłek fluktuacji kwantowej. I – voila! – oto mamy przejście międzyfazowe. Cała ta nieskończona płynna pramateria przeistacza się w nie mniej nieskończoną twardą powierzchnię. I mamy świat. A to – bardzo proszę – także jest dla pani. (wyjmuje zza pazuchy dość pożółkły bukiecik) Tylko proszę nie dziękować! To po prostu starcza słabość. Jako obiekt ściśle kwantowy, próżnia podlega fluktuacji i rodzi anomalie topologiczne, które powstają i giną. (to powinno być tak niezrozumiałe, że aż komiczne) Rozumie pani? ANNA. Nie. MAKSYM MAKSYMOWICZ. Mój Boże! Jak to wytłumaczyć? ANNA. Maksymie Maksymowiczu, nie rozumiem, co ma do tego Perelman i hipoteza Poincarégo. MAKSYM MAKSYMOWICZ. Widzi pani, moja duszko, są dwa sposoby poznawania świata: matematyka i rozmaite bzdury. Nie zgadza się pani? ANNA. A sztuka? MAKSYM MAKSYMOWICZ. Sztuka... Ludzkość potrzebuje ogniwa, które najbardziej efektywnie połączy świat realny ze światem doznań zmysłowych... Pani nie zrozumiała – rozumie pani? ANNA. Czego? MAKSYM MAKSYMOWICZ. Istoty rzeczy. Myśli pani, że matematyka to jakieś esyfloresy? Nie. Matematyka to marzenie. Marzenie i jedyna nadzieja na opisanie Wszechświata. Czy pani wie, że zgodnie z pewnymi teoriami możliwe jest (!) opisanie wszystkich procesów zachodzących we Wszechświecie bez posługiwania się eksperymentem? Wyłącznie na podstawie modeli. Przy pomocy wzorów, rozumie pani? A potem, po dziesięcioleciach, kiedy nauki doświadczalne się rozwiną, wzory będą sprawdzane eksperymentalnie. Tak właśnie żyjemy. I okazuje się, że wzory opisują rzeczy realne. Realne procesy. Tak, że... Na co mu pani? On ma romans ze Wszechświatem. ANNA. Ładnie... Jak u Novalisa. MAKSYM MAKSYMOWICZ. Novalisa? ANNA. Tak, romantyk niemiecki. Ten, który mówił: „Moja ukochana – to zwinięty Wszechświat”. MAKSYM MAKSYMOWICZ. Nieźle. ANNA. Ale przecież nie mam zamiaru być jego kochanką. Maksymie Maksymowiczu! Po co te uśmieszki? MAKSYM MAKSYMOWICZ. Uśmiecham się z powodu pani aparatu pojęciowego... To niemożliwe z paznokciami Griszy... On ich przecież w ogóle nie ścina. Hm... No, dobrze. W każdym razie zarówno natura jak i świadomy ludzki umysł działają na mocy tych samych praw. Nauka lokuje się w tym samym miejscu, co najśmielsze fantazje, ale przewyższa je pod względem treści. Ma pani śmiałe fantazje, pani Aniu? No, dobrze. Może pani nie odpowiadać. Ale proszę zapamiętać: matematyka operuje obiektami idealnymi. A panią interesuje na przykład, dlaczego on nie przyjął należnego mu miliona. ANNA. Nie tylko to. MAKSYM MAKSYMOWICZ. Nie tylko, ale gdyby nie to, nie byłoby pani tutaj. To przecież oczywiste. Co on może kupić za ten milion? Przedmioty. A przedmioty to inaczej – detale, osobliwości, moja miła. Odchylenia. Odchylenia od ideałów, od struktur. Wariacje. Żadnego obiektu idealnego na świecie nie da się kupić za najbardziej konkretny milion. Nawet dolarów. Nawet przy obecnym kursie. Zawsze tylko jedno: albo reprezentacje modelowe z obiektami idealnymi, albo rzeczywistość fizyczna, która w swej istocie zawsze stanowi odchylenie. W niej na każdym kroku można się potknąć i walnąć tak, że cały model matematyczny runie i nie wytrzyma weryfikacji – właśnie to jest najstraszniejsze dla każdego teoretyka. Jak to było u poety? „Nie wychodź z pokoju, wróć do niego szybko, / Po co ci Słońce, skoro palisz ≪Szipkę≫...” Po co ci Słońce, skoro jest pomarańcza – powiedziałby następca Poincarégo. Ale wątpię, czy pani to zrozumie. ANNA. Obiekty idealne... (próbuje udowodnić, że potrafi to zrozumieć) To jak u Platona? My, mieszkańcy Ziemi, całe życie siedzimy w jaskini i patrzymy na nędzne cienie... prazasad. A żadnej prazasady jako takiego nigdy nie zobaczymy. MAKSYM MAKSYMOWICZ. Niech będzie jak u Platona. Skoro jest pani taka wyedukowana. Tyle, że ten pani Platon, moja miła, nie wziął pod uwagę, że możemy je wyliczyć wyłącznie za pomocą matematyki... No, nie pani, nie ja, oczywiście... A tacy, jak on... Wychodzi na to, że uczony za każdym razem na własne ryzyko przekracza granice wzorów matematycznych. A pani mówi o milionie.
ANNA. Nie mówię. MAKSYM MAKSYMOWICZ. Właśnie, że pani mówi. Pani jest urocza, gdybym miał dwadzieścia lat mniej, to bym... Ech! Ale raczej nie uda się pani z nim porozmawiać. Niemożliwa jest rzeczywistość całkowicie niezależna od umysłu, który ją postrzega. ANNA. Słucham? MAKSYM MAKSYMOWICZ (podśpiewuje – jakby chciał ukryć przypadkowo wypowiedzianą tajemnicę). „Elektron to jest gość! Gdy jest wzbudzony dość...” ANNA. Słucham? MAKSYM MAKSYMOWICZ. Nic, nic. Taka piosenka studencka. Chuligańska. (na melodię piosenki Ałły Pugaczowej ≪Всё могут короли≫) Elektron to jest gość! Gdy jest wzbudzony dość, Pokona każdy próg, aby wytworzyć prąd. Lecz jeszcze żaden chwat, od wielu, wielu lat Nie złamał zakazu Pauliego... ANNA. Nie chodzi o piosenkę. Chodzi o rzeczywistość. MAKSYM MAKSYMOWICZ. Nie chciałem pani obrazić. Wyrwało mi się. Jednak „niemożliwa jest rzeczywistość, całkowicie niezależna od umysłu, który ją postrzega”. Poincaré. Dlatego może pani uznać, że pani i on – żyjecie w rożnych rzeczywistościach. Pani i on, ja i on, on i wszyscy pozostali. Jemu nikt nie jest potrzebny. ANNA. Dla kogo w takim razie jest to odkrycie? Dla kogo jest dowód? Nie dla ludzkości? Co to jest, przepraszam, za masoneria? To jak teatr, do którego nie wpuszcza się zwykłych widzów. A wyłącznie – wybranych kolegów. MAKSYM MAKSYMOWICZ. O, moja miła! Ma pani niewłaściwie dane wyjściowe na temat sytuacji. Wszystko jest o wiele bardziej pogmatwane. On nie wpuszcza do swojego teatru nikogo. Nie tylko od frontu, ale i wejściem służbowym. I nie chodzi mi nawet o obecność fizyczną – raczej o samą możliwość zrozumienia. ANNA. Po co komu taki teatr? MAKSYM MAKSYMOWICZ. Nie sądzę, że on myśli takimi kategoriami... teatr... Jeśli koniecznie potrzebuje pani analogii z życiem codziennym, wszystko to może raczej przypominać intymną rozmowę z Bogiem. Ale rozmowę w języku, który zna tylko on. Zatem... na pani miejscu nie dobijałbym się do niego tak uporczywie. To może być dla niego traumatyczne. Jest przecież wielkim odludkiem. Taktowny, uprzejmy, ale... Szczerze mówiąc, nie jestem w stanie wyobrazić sobie tego nawet na poziomie modelu: Grisza siada z dziewczyną i zaczyna z nią rozmawiać... Brr... Nie! To coś z gatunku fantastyki antynaukowej. Jeśli pani jest tak wygodniej, proszę uznać, że on ma inaczej zbudowany mozg. Zresztą, o czym miałby z nami rozmawiać? ANNA. „Z nami”? Jak to? Czyli z panem też? MAKSYM MAKSYMOWICZ. A cóż ja? Nie przeceniam siebie. Pani jest kompletną nogą z matematyki, a ja prawie skończyłem doktorat. A jednak między panią a mną jest mniejsza różnica, niż między mną a nim. Mniej lat ewolucji. Gdyby ludzkość nieustannie doskonaliła się w dziedzinie matematyki, to prawdopodobnie za jakieś dwieście lat jeden procent ludzkości potrafiłby zrozumieć nawet jeśli nie rozwiązanie problemu, to jego istotę. Ale nie sądzę, aby ludzkość miała na to czas. Zatem... W Ameryce, gdzie Grisza był na stażu, kontaktował się tylko z jednym kolegą. Tak naprawdę wcale nie wybierał się do Ameryki, ale w latach dziewięćdziesiątych w instytucie wszystko stanęło. Żadnych pieniędzy. Więc w Ameryce raz w tygodniu jeździł samochodem z kolegą do innego miasta na wykłady tego Richarda Hamiltona, który zaraził go Poincaritis. To nie mój kalambur – to już prawie terminologia – oczywiście żartobliwa. Widziałem kiedyś Hamiltona. Zupełnie inny typ. Przystojny, bon vivant, mówią, że jeździ konno, wszystkie studentki się w nim kochają... Dlatego się pewnie nie wybił. (śmieje się) Zostawmy to. A Grisza? Całe życie jest z mamą. Pani mieszka sama? ANNA. Z mężem. I to od dawna. (ANNA zaczyna się denerwować i wpadać w rozpacz z powodu bezsensu tej rozmowy) MAKSYM MAKSYMOWICZ (dramatyzując po sztubacku). Wiedziałem, wiedziałem. Ona ma męża! Co za pech. ANNA. Maksymie Maksymowiczu! MAKSYM MAKSYMOWICZ. Ale dzieci na razie nie ma? Czyli przytulne rodzinne gniazdko. On i ona – tylko we dwoje... ANNA (śmiejąc się). No, nie powiedziałabym. Raczej zawsze pełno ludzi. Mąż jest artystą, performerem. Teraz
w drugim pokoju mieszka niemowa, tancerka z prowincji, z którą robi projekt. MAKSYM MAKSYMOWICZ. Tancerka. W drugim pokoju. Co za życie! Co za obyczaje. Ale rozumiem: pani nie ma powodu się martwić. O czym to mówiliśmy? ANNA. O Perelmanie. MAKSYM MAKSYMOWICZ. Racja. Milczą. MAKSYM MAKSYMOWICZ A poza tym, to przecież nie było tak: nie, nie trzeba, udławcie się swoim milionem. Wcale nie tak. Przede wszystkim, po prostu, przyznano mu Medal Fieldsa – to coś w rodzaju matematycznego Oscara. Na wręczenie miał przybyć król Hiszpanii. A Perelman oświadczył, że nie pojedzie. Wtedy do Petersburga, incognito, przyjechał przewodniczący Międzynarodowej Unii Matematycznej i namawiał go przez trzy dni. Bezskutecznie. A pani mówi – milion... Milion – to już inna sprawa, z innych funduszy. Zgodnie z zasadami trzeba opublikować dowód w specjalistycznym, recenzowanym czasopiśmie. Jest sprawdzany i jeśli w ciągu trzech lat nikt nie znajdzie błędu – wtedy jest milion. Szeroki, pełny dowód to jeden z warunków. Grisza tego nie zrobił. Po prostu zamieścił swoje wielkie tezy na pewnym portalu naukowym. Wysłał – jak papierowy samolocik – w wieczność. Sam kadłub, szkielet, genialny szkielet – nie oblepił go mięsem czy tam – gipsem, rozumie pani? Patrzcie: to jest tak – próbujcie rozwikłać, jak dacie radę, bierzcie, sprawdzajcie, używajcie. Pracowałem nad tym sześć lat. Po prostu zrozumiał. Zrobił konspekt rozwiązania i poszedł dalej. ANNA. A dokąd? MAKSYM MAKSYMOWICZ. Słucham? ANNA. Dokąd poszedł? MAKSYM MAKSYMOWICZ. Tego to nikt nie wie. Może tam, gdzie ktoś go dogoni dopiero za jakieś sto albo dwieście lat, gdzie współcześni w ogóle nic nie rozumieją, gdzie, że tak powiem, diabeł mówi dobranoc. A może... ANNA. „Może” – co? MAKSYM MAKSYMOWICZ. Widzi pani, Anusiu, żadne z nas nigdy nie zrozumie, jak forsowny był ten gigantyczny wysiłek. Zdarza się, że najdoskonalsza maszyna się przepala. Zdarza się, że Wszechświat pęka, jak bańka mydlana. A co dopiero ludzki mozg... ANNA. Nie wierzę. MAKSYM MAKSYMOWICZ. Daj Boże. Daj Boże. Ale kiedyś jego oczy płonęły jaśniej. ANNA. Maksymie Maksymowiczu! Zabieram panu czas nie po to, żeby mi pan tłumaczył, dlaczego nie da się porozmawiać z Perelmanem. Chcę, żeby to się stało możliwe. On powiedział, że jeśli zrozumiem... (z bólem) Patrzy pan na zegarek... Muszę z nim porozmawiać. Przynajmniej dwadzieścia minut. Chociaż piętnaście. Co czuł, kiedy znalazł rozwiązanie? Co robił, kiedy czekał na odpowiedź? Co o sobie myślał? Przecież będę musiała coś powiedzieć aktorom... MAKSYM MAKSYMOWICZ. Po co? ANNA. Po co mam coś mówić aktorom? MAKSYM MAKSYMOWICZ. Nie, moja miła, po co pani to wszystko? Posmutniała pani. Co ja z panią mam... Umówmy się: pani wyznaczy mi jeszcze jedno rendez-vous... Nie! Wtedy wyjdzie, że jestem pani coś winien. Lepiej ja się z panią jeszcze raz umówię na matematyczną randkę, a pani szczerze mi opowie, po kiego diabła pani to potrzebne. Tylko bez wykrętów! ANNA. Dobrze. To nie jest skomplikowane. Po prostu mój mąż... MAKSYM MAKSYMOWICZ. ...Trenuje tancerkę? ANNA. Tak. Nie, nie o to chodzi. Po prostu tak nam wyszło... 4. Po kiego diabła to wszystko Wchodzi ANDRIEJ, aby zająć się wywoływaniem zdjęcia, które wcześniej robił KATI. ANNA przygląda się zdjęciu. ANNA. Posłuchaj, nie wydaje ci się, że robisz jej krzywdę? ANDRIEJ. Ja? Robię Kati krzywdę? ANNA. Nie wydaje ci się?
ANDRIEJ. No – super. A jak? ANNA. Przecież ona jest po klasycznej szkole (to nic, że na prowincji), a ty jej wszystko wywracasz do góry nogami... Wtrącasz się. Bardzo mocno się wtrącasz. Przecież widzę. Z nikim wcześniej tak nie było. Ona jest dla ciebie materiałem. ANDRIEJ. Nie. Nie, Aniu. Ona jest dla mnie... materią. A jej klasyczną szkołę mam gdzieś. W ogóle nie wiem, gdzie oni mieli oczy. Każdy zawodowiec, który popatrzy na nią przez pięć minut, powie, że jest stworzona do czegoś innego. ANNA. No właśnie. „Każdy zawodowiec”? Co to za kastowe podejście? Zacząłeś robić sztukę dla wybranych. Coraz bardziej i bardziej. Dla wąskich specjalistów. ANDRIEJ. Wszystko mi jedno. ANNA. A jej? Jesteś pewien, że ona w ogóle rozumie, co się dzieje? Jesteś pewien, że kiedy zdawała na uczelnię, to chciała robić takie wąsko-specjalistyczne rzeczy, które mogą docenić... ANDRIEJ. A co, ma odstawiać balet? ANNA. Wszytko przekręcasz. ANDRIEJ. Ja? Po co w ogóle zaczynałaś rozmowę? Jak by cię to obchodziło... ANNA. Niepokoi mnie po prostu, że zupełnie przestałeś myśleć o widzach. O tym, że w końcu to wszystko jest dla nich... ANDRIEJ. Dla kogo? Ania! Dla kogo? ANNA. Jak to? Dla ludzi. Po to, żeby się z nimi czymś podzielić... ANDRIEJ. Czym się podzielić, Ania? Poczekaj! Czyli chcesz powiedzieć, że to co ty robisz, jest dla ludzi. Hej, hej! Naprawdę tak myślisz! Obudź się, Anula! Prezentujesz siebie. Dlatego – rzecz jasna – potrzebujesz publiczności. A ja się takimi rzeczami nie zajmuję. Biorę ją, która jeszcze nic o sobie nie wie i pomagam jej się ukształtować. ANNA. Dlaczego uważasz, że prezentuję siebie? ANDRIEJ. Dlaczego? A dlatego, że tak właśnie jest. Popatrz na swoje spektakle. Wszystkie są o tobie. O tym, co ciebie boli. O tym, co ty czujesz. Nawet sztuki wybierasz zawsze jakieś prawie autobiograficzne. ANNA. Od dawna tak uważasz? ANDRIEJ. Słuchaj! To normalne, to taki rodzaj talentu. Po prostu nie trzeba pouczać innych. Potrzebujesz szerokiej publiczności, żeby pokazać jej siebie poprzez swoich bohaterów, a ja zajmuję się czym innym. Pokazuję nie siebie, a istotę ruchu, samą formę. Obserwuję. Sam jestem widzem własnych odkryć, rozumiesz? ANNA. To nie wróży nic dobrego. ANDRIEJ. No... nie. Przegiąłem. To nie tak. Ja też, oczywiście, potrzebuję widza, ale takiego, który potrafi podzielać mój zachwyt. ANNA. Nad tobą? ANDRIEJ. Nad nią. Przede wszystkim nad nią. Niech to będzie nawet jeden człowiek. A ja... czuję, jakiej formy ona potrzebuje. I obserwuję ją, poznaję, wiem jak wypuścić ją do swobodnego lotu, do swobodnego tańca. I patrzę, jak ona się rozwija. ANNA. Rozwija... Jak Wszechświat? ANDRIEJ. Co? ANNA. Dawniej do mnie tak mówiłeś: moja ukochana – to zwinięty Wszechświat. Nie pamiętasz? ANDRIEJ. Ania, ty nie jesteś Wszechświatem. ANNA. A kto? ANDRIEJ. Jesteś moją ukochaną, ale nie jesteś Wszechświatem. Teraz to wiem. Jesteś... no, nie wiem... jak czarna dziura. Wszechświat jest otwarty na oścież. A ty... Nawet twoje oczy patrzą do wewnątrz. Wpatrujesz się w swoje wnętrze i innych też tam ciągniesz. ANNA. Takie ze mnie monstrum? ANDRIEJ. Nie, zwyczajny człowiek. Po prostu masz taki rodzaj talentu. ANNA. Chcę ci powiedzieć, że nie masz racji. Jesteś wobec mnie niesprawiedliwy. I okrutny. Nigdy nie robiłam spektakli o sobie. I nie mam zamiaru. To niesprawiedliwe. To nie tak. ANDRIEJ. Udowodnij to. ANNA. Jak mam udowodnić? ANDRIEJ. No, nie wiem. Wybierz jakiś obiekt najbardziej oddalony od ciebie. ANNA. Syriusza?
ANDRIEJ. Daj spokój. Coś takiego, z czym w ogóle nie masz punktów wspólnych. Coś... choćby tego matematyka. ANNA. Jakiego? ANDRIEJ. No, właśnie! Zero zainteresowania światem zewnętrznym. ANDRIEJ. Tego, o którym teraz gadają w telewizji. Który odmówił przyjęcia miliona. Zrób o nim spektakl. Zanurz się w nim. Zrozum go. Kogoś kompletnie ci obcego, człowieka z innego świata. Odłóż swoje bezcenne „ja”... Przecież tego nie zrobisz. ANNA. Dlaczego? ANDRIEJ. Co – dlaczego? ANNA. Dlaczego nie zrobię? Zrobię. Właśnie, że zrobię. Wspaniały pomysł, dzięki. ANDRIEJ. Obraziłaś się? ANNA. Nie. Dziękuję. Dziękuję ci za fantastyczny pomysł. ANDRIEJ. Ania! ANNA. Dziękuję. ANDRIEJ. No, jasne. Wieczór z głowy. To ja idę na próbę. 5. Wyjaśnienie naukowe: obwarzanek to kubek ANNA. Tak to wyglądało. Przepraszam, mówił pan, że musi już iść, a ja jakoś... długo opowiadałam. MAKSYM MAKSYMOWICZ. Anusiu, powiem pani tak... MAKSYM MAKSYMOWICZ. Powiem pani tak: obwarzanek to kubek. ANNA. Słucham? MAKSYM MAKSYMOWICZ. Proszę się skupić, pani Aniu. Istota hipotezy Poincarégo sprowadza się do tego, że obwarzanek i kubek z uchem mogą być przekształcane jedno w drugie bez naruszania ich integralności. To zaspokaja zapotrzebowanie rozumu na maksymalną prostotę teorii. Obwarzanek to kubek – to sformułowanie jest jasne. W języku codziennym. A naprawdę to brzmi tak: „Każda trójwymiarowa zwarta i jednospójna rozmaitość bez brzegu jest homeomorficzna ze sferą trójwymiarową”. Jakie pani ma jednak wielkie oczy! ANNA. Czyli, w zasadzie, wszystko sprowadza się do tego, że Wszechświat jest okrągły? MAKSYM MAKSYMOWICZ. Okrągły??? ANNA. No, w kształcie kuli. MAKSYM MAKSYMOWICZ. Uważa pani, że sfera trójwymiarowa to kula? Gratulacje. ANNA. Nie? A co? Elipsa? Czy tam – elipsoida? To też nie? MAKSYM MAKSYMOWICZ. Sferę trójwymiarową albo sferę Poincarégo, dziecino, można otrzymać z dwunastościanu foremnego poprzez sklejanie każdej z krawędzi z krawędzią przeciwległą, obróconą o kąt równy π [pi] podzielone przez pięć, zgodnie z ruchem wskazówek zegara. (jest to, oczywiście, absolutnie jasne dla niego i kompletnie niezrozumiałe ani dla niej, ani dla nas) ANNA. Czyli znów pan sugeruje, że nie dam rady tego zrozumieć? Nie wiem, jak Wszechświat, ale pan i ja na sto procent kręcimy się w kółko. MAKSYM MAKSYMOWICZ. No, dobrze. Uszy do góry. Spróbujemy inaczej. Niewielka rozgrzewka. Niech pani sobie wyobrazi świat dwuwymiarowy. Da pani radę? ANNA. Nie wiem... MAKSYM MAKSYMOWICZ. Oczywiście. To nie jest trudniejsze, niż te pani cienie w jaskini. Narysuję. Proszę sobie wyobrazić, że ta płaszczyzna to świat. Zgoda? Czyli jego mieszkańcy nie mogą się wydostać poza tę płaszczyznę. Jak oni powinni wyglądać? ANNA. Nie wiem. MAKSYM MAKSYMOWICZ. Ja też nie. Ale, najpewniej, powinni mieć kilka nóżek wychodzących z jednego punktu – prawda? ANNA. Dlaczego? MAKSYM MAKSYMOWICZ. Proste. Jak mieliby się obracać? Przecież nie mogą obrócić się przez ramię. Wtedy wyszliby poza płaszczyznę. Dlatego, żeby – na przykład – odwrócić się, muszą zrobić salto – połóweczkę obrotu. O, tak. I mają takie domki. Drzwiczki, oczywiście, otwierają się do góry. Przecież nie w bok. Myślę, że rozmnażają się przez podział. O, tak... A jeśli coś zjedzą, to – proszę wybaczyć – resztki muszą wydalić także
przez otwór gębowy. Nie mogą przecież mieć otworów na wylot! Otwory podzieliłyby ciało na pół. Patrzymy na nich stąd, a oni nigdy nas nie zobaczą. Jednak jeśli podejdziemy tutaj, do brzegu... Uwaga, pytanie: „Jak wtedy oni będą widzieć nas?”. ANNA. Jako smugi? MAKSYM MAKSYMOWICZ. Tak! Jako nieskończone smugi. Jeśli przejdziemy tutaj, wzdłuż brzegu. Niech pani przejdzie. Zjawisko nadprzyrodzone! Dla nich. A jeżeli oni żyją nie na płaszczyźnie, tylko – powiedzmy – na kuli? Lub na powierzchni sfery trójwymiarowej? Wtedy w ogóle nigdy nas nie zobaczą. Rozumie pani!!! (MAKSYM MAKSYMOWICZ jest zachwycony) Zresztą, jest oczywiste, że życie nie może istnieć w przestrzeni dwuwymiarowej. Tak, jak i w czterowymiarowej. ANNA. Oczywiste? MAKSYM MAKSYMOWICZ. No, tak! Jak pani to sobie wyobraża? Biocząsteczki na płaszczyźnie? Co za fantazja! A w czterowymiarowej niemożliwe są stabilne orbity planetarne. Tam w ogóle elektrony wybuchają do wewnątrz. Życie istnieje tylko w trójwymiarowej i basta! Nasz świat charakteryzuje biofilia – podświadome pragnienie życia. Ale nie jest to zbyt wielki powód do dumy. Po prostu konsekwencja prawa wielkich liczb. Na mocy teorii prawdopodobieństwa, w jednym ze światów musiały powstać warunki do życia. I powstały. No, cóż – hura! ANNA. Bardzo ciekawe. Tylko jak to jest związane z hipotezą Poincarégo? Co ilustruje? MAKSYM MAKSYMOWICZ. Teraz powinno się mówić teoria Poincarégo-Perelmana. A ilustruje... Nic. Tylko to, że wszystko jest skomplikowane – nic więcej. A pani jeszcze pyta, dlaczego on nie wychodzi z pokoju. ANNA. Pan ze mnie kpi? MAKSYM MAKSYMOWICZ. Ani trochę! No, dobrze. Jeśli powierzchnia trójwymiarowa jest podobna do sfery, to gdy się ją wygładzi – może stać się sferą i niczym innym. To jest właśnie hipoteza. A co jest największą trójwymiarową rozmaitością? ANNA. Co? MAKSYM MAKSYMOWICZ. To naprawdę nie jest klarowne? Nasz Wszechświat. Jest taka nauka – topologia. Porównuje przedmioty pod względem tego, czy są w nich dziury. Kubek do herbaty niczym nie rożni się od obwarzanka, a pomarańcza – od Słońca. Jeśli przewleczemy lasso przez obwarzanek i będziemy ciągnąć, to i tak nie uda nam się ściągnąć go do rozmiaru punktu. A kiedy zarzucimy lasso na dowolną powierzchnię bez dziur – to się uda – To tylko kwestia wysiłku. W tym sedno. To pozwala – w przyszłości, rzecz jasna – zrozumieć strukturę Wszechświata. I jego historię. Rozumie pani? Zarodek Wszechświata. Hm... (ukrywając zachwyt) Nie bardzo pani rozumie? No, dobrze. Taki przykład. Weźmy rakietę i przywiążmy jej do ogona nieskończenie długą linę. Rakieta oblatuje cały Wszechświat i wraca. I teraz ma pani w rękach oba końce liny, prawda? Trochę wysiłku i można ściągnąć z powrotem całą linę, zaciskając pętlę. I jeśli lina o nic się nie zahaczy, to znaczy, że... Wszechświat jest w zasadzie jednorodny. A jeśli się zahaczy, to oznacza, że jest w nim otwór. Czyli przypomina on obwarzanek. Może nie obwarzanek, a zwinięty wąż ogrodowy. I lina się o niego zahaczyła: możemy szarpać za oba końce, a ona tkwi w środku. Spyta pani: „Co jest w miejscu tej dziury?”. To może być cokolwiek! Szczelina w przestrzeni, luka prowadząca do innego wymiaru, wybrzuszenia zdegenerowanych światów. Dowolna luka, pęknięcie czasoprzestrzeni wyprowadzające do innych wymiarów!!! (uspokaja się po pełnej zapału przemowie) Ale nie to jest ważne. A co w takim razie? Ta matematyka, którą on się zajmuje – to są przewidywania. Jego interesują wyłącznie wzory i modele... Tymczasem to, do czego mogą doprowadzić... Warto wstrzymać oddech, ponieważ krąg problemów związany jest z nowym opisem wszechświata. ANNA. W jaki sposób? MAKSYM MAKSYMOWICZ. To bardzo proste. Niech pani pomyśli: dziś uczeni opisują Wszechświat przy pomocy pojęć dwóch teorii – ogólnej teorii względności i mechaniki kwantowej. Są to najwybitniejsze osiągnięcia umysłu ludzkiego pierwszej połowy dwudziestego wieku. Ogólna teoria względności opisuje działanie grawitacji i strukturę Wszechświata w skali globalnej. W skali planetarnej. A mechanika kwantowa – przeciwnie – zajmuje się wielkościami skrajnie małymi, rzędu jednej milionowej części z milionowej części centymetra. Niestety, wiadomo, że te dwie teorie pozostają ze sobą w sprzeczności: każda z osobna jest prawdziwa, ale razem – nie. ANNA. Jak to? MAKSYM MAKSYMOWICZ. To nie jest aż tak paradoksalne, jak się wydaje. Po prostu na razie nie znaleziono
sposobu ich połączenia. To... jak by to powiedzieć, żeby pani zrozumiała... Weźmy naukę i życie osobiste. W pani przypadku – życie osobiste i sztukę. ANNA. Maksymie Maksymowiczu, pan uważa mnie za kompletną idiotkę. Myśli pan, że nie zrozumiem mniej prymitywnych analogii? MAKSYM MAKSYMOWICZ. Ależ, proszę pani! Ta analogia jest dość celna. Kiedy pani zajmuje się sztuką, to – jak pani powiedziała? „Coś pani mówi aktorom.” Tworzy pani spektakl. A kiedy zajmuje się pani życiem osobistym, to odgrzewa pani zupę. I jeśli spojrzy na panią, powiedzmy, badacz-kosmita pani Wszechświata, to zobaczy w każdej chwili albo jedno, albo drugie. Tymczasem jest pani i jednym, i drugim. Nie traci pani potencjału odgrzewania zupy w czasie, kiedy... i tak dalej. Więc należy stworzyć taką teorię, która mogłaby widzieć panią w obydwu wcieleniach w każdej chwili. Nawet wtedy, kiedy pani śpi. I rozwiązanie problemu Poincarégo otwiera przed nami całkiem niezłe drzwi. W zasadzie ta wiedza i wnioski, które znajdują się w głowie Griszy, są supercenne. Nawet jeśli on sam nigdy już nie osiągnie żadnych rezultatów, nawet jeśli nikt nie jest na razie w stanie zrozumieć jego cząstkowych konkluzji. One istnieją. Należy je odnotować, brać pod uwagę, trzeba się do nich odnosić. Nieustannie, rozumie pani? Nieustannie. Ale pani wie, jak to jest w naszym kraju... ANNA. Ciekawe, jak on sam by mi to opowiedział... MAKSYM MAKSYMOWICZ. Och, Aniu. Widzę, że pani się dekoncentruje. Skąd pewność, że takie przedstawienie może zainteresować widzów? ANNA. Oczywiście! MAKSYM MAKSYMOWICZ. A o czym to będzie? Na jaki temat? ANNA. Nie czuje pan tego? Jak to wytłumaczyć? Nauka to język, prawda? MAKSYM MAKSYMOWICZ. No... Nie byłbym aż tak kategoryczny... Chociaż... jeśli w pani rzeczywistości nauka to język, to owszem: nauka w pani rzeczywistości – to język. ANNA. I sztuka to także język. Przepraszam, ale czasem wydaje mi się, że Wieża Babel... nie tyle podzieliła wspólny język na wiele języków obcych... MAKSYM MAKSYMOWICZ. Jeden prajęzyk na wiele rożnych. ANNA. No, właśnie... ale w ogóle podzieliła ludzi na myślących w rożny sposób. Z definicji. To jakaś totalna nie-komunikacja. Na którą wszyscy przymykają oczy. Przecież jesteśmy jak przybysze z rożnych planet. Nawet pan i ja. Patrzymy na wszystko w inny sposób. Jakby pan widział, powiedzmy, cząsteczki, a ja kolory. A ktoś inny zamyka oczy, dotyka językiem i czuje, że to kwaśne. Przecież to koszmar! Myślę, że należy tłumaczyć, przekładać, podejmować próby. Z języka nauki na język sztuki. Na język idei zmysłowych. Przynajmniej próbować… Niech się pan nie śmieje… A właściwie dlaczego, Maksymie Maksymowiczu? Proszę się śmiać, jeśli pan chce!” MAKSYM MAKSYMOWICZ. Nie, nie. Nie śmieję się. Przeciwnie: pani podoba mi się coraz bardziej. Proszę wybaczyć staremu durniowi. ANNA. Przepraszam, ale nie wierzę. Pan uważa, że to wszystko brednie, tymczasem, nawet Galileusz... MAKSYM MAKSYMOWICZ. Galileusz? Ho, ho! ANNA. Tak! Galileusz, a dokładnie – Brecht, kiedy pracował nad sztuką o Galileuszu. Pisał ją długo – o bohaterskim wyrzeczeniu. Że Galileusz kłamał w imię nauki, w imię prawdy. Udawał, że wrócił mu rozum: że Słońce krąży wokół Ziemi i koniec, basta, niech żyje Ptolemeusz – a sam po nocach potajemnie rozwijał swoją naukę. I nagle Hiroszima. Bomba atomowa. Brecht zmienia swój pogląd. Całkowicie. Zaczyna patrzyć na Galileusza, jak na człowieka, który kryjąc się w swoim tajemnym, niemal alchemicznym laboratorium, pogłębił i tak już wielką wyrwę między ludźmi a uczonymi. Nauka stała się wiedzą dla wybranych. Jakby powstały dwie kasty. Tych, którzy posiadają wiedzę o świecie i tych, którzy przeżuwają gęsi pasztet... Czy tam hamburgera z McDonalda... Jakoś tak. Przepraszam. Ale po prostu uważam, że to niedobre, szkodliwe. Przepaść, brak przekładu, tłumaczenia. I znowu... Przepraszam. Ja pewnie rzeczywiście nie jestem w stanie zrozumieć teorii Pioncarégo- Perelmana. Nawet z grubsza... (wychodząc) Nie mogę sobie wyobrazić, jak pracuje jego mózg... Ale, wie pan co? Ja rozumiem, a raczej czuję, coś innego. MAKSYM MAKSYMOWICZ. Co? ANNA. Jak bardzo jest samotny. MAKSYM MAKSYMOWICZ. Aniu! Z pani jest zuch-dziewczyna. Niech pani tylko nie spuszcza nosa na kwintę. Proszę pamiętać, że wszystko idzie ku lepszemu na naszym najbardziej pseudo-euklidesowym ze światów. Proszę się nie obrażać! I wziąć kilka książek.
MAKSYM MAKSYMOWICZ zostawia książki na podłodze. 6. Pierwszy sen Anny: chwilo, stop Wchodzi PERELMAN. Ze swoimi obwarzankami i papierami. Jest, oczywiście, zanurzony we własnych myślach. Później do PERELMANA podchodzi POINCARE. POINCARÉ. Może jednak zaprosisz mnie do środka? Zajrzałem po drodze... PERELMAN. O, proszę wejść, monsieur Poincaré, oczywiście! Czekam na pana całe życie. Herbaty? POINCARÉ. Z obwarzankami? Nie. Daj spokój z modelami matematycznymi. Nie zwracaj uwagi, że trochę kuleję. To od dzieciństwa. Chorowałem na dyfteryt. Dlaczego przepędziłeś te dziewczynę? Jest niezła. To znaczy, chciałem powiedzieć, niegłupia. PERELMAN. Dlatego, że ten świat interesuje miliona. Nie struktura Wszechświata, nie jego początek, nie to, jak cząsteczka przeistoczyła się w galaktykę w ciągu jednej milionowej części mgnienia oka, nie horyzonty zdarzeń, a los miliona. I tyle. POINCARÉ. Jak wszystko się pokomplikowało. Dawniej każdy Faust był czymś urzeczony, coś go interesowało... Piękno... Teraz wszyscy są wąskimi specjalistami. Powiedz mi: tamta chwila, kiedy zrozumiałeś, że się dokonało, że udowodniłeś – może chociaż ją chciałbyś zatrzymać? Przedłużyć – choćby na trochę. PERELMAN. Ona i tak trwała prawie rok. Pracowałem sześć lat i w ostatnim roku już praktycznie wszystko rozumiałem. Zostały detale. Załatanie kilku osobliwości. To było szczęście. POINCARÉ. Jesteś niezniszczalny? PERELMAN. „Niemożliwa jest rzeczywistość całkowicie niezależna od umysłu, który ją postrzega”. Henri Poincaré. Z całym szacunkiem, każdy umysł jest inny, a więc i każda rzeczywistość... W dodatku kupiłem długi kabel. Dlatego jestem niezniszczalny. POINCARÉ. Po co rozmawiasz ze mną cytatami z Poincarégo – jakbym ja był nim? PERELMAN. A tak nie jest, Henri? POINCARÉ. A jest? To, że przyszedłem pod jego postacią, jeszcze nie znaczy... Oo…, bracie, wywietrzała z ciebie cała humanistyka. No... „No więc? Kim jesteś? Cząstką tej dziedziny, // Co zła wciąż pragnie, a dobro wciąż czyni.”... A z profilu? Nie! Nie poznaje. Cała nadzieja w muzyce. Jej jeszcze nie odtrąciłeś. Nie rozczłonkowałeś, niczym trupa. Dalej, skrzypce, puzony! Maestro, zasuwaj pan marsza! Aria z „Fausta”. PERELMAN. Czyli chce pan powiedzieć, że jest Mefistofelesem. MEFISTOFELES. Nie. Chcę powiedzieć, że ty jesteś Faustem. Żart. Tak. Chcę powiedzieć, że jestem Mefistofelesem. I mogę ci dostarczyć dowolną Gretę. Nawet Gretę Garbo – przecież czas jest względny. Żart. A jednak... Chcesz? Pieniądze, piękności, studentki... Mógłbym obdarować cię nawet charyzmą. Wyplenić z ciebie odludka – do cna. A może chcesz, słuchaj, chcesz milion? Dolarów. Przyda się? PERELMAN. Chcę udowodnić hipotezę Poincarégo. MEFISTOFELES. No, masz! Przecież ją udowodniłeś. Jesteś przepracowany? PERELMAN. Tak? MEFISTOFELES. Tak. PERELMAN. Już? Czas jest względny. MEFISTOFELES. Rzeczywistość, którą widzimy jest projekcją – rzutem świata zewnętrznego na czterowymiarowe czasoprzestrzenne kontinuum. PERELMAN. Zawsze się tego domyślałem! MEFISTOFELES. No, pewnie. Więc chcesz powiedzieć, że machnąłem się o parę lat i jesteśmy w czasie przed udowodnieniem. To miłe. Więc czego chcesz, Fauście? PERELMAN. Chcę udowodnić twoją hipotezę. MEFISTOFELES. Moją? PERELMAN. Poincarégo. Że jeżeli trójwymiarowa powierzchnia jest podobna do sfery, to gdy się ją wygładzi, może ona stać się wyłącznie sferą i niczym innym.
MEFISTOFELES. No, drobiazg po prostu. PERELMAN. Dla przestrzeni trójwymiarowej. To jest dla mnie sprawa najistotniejsza. A dla pana? MEFISTOFELES. Błagam, mów mi „ty”. Nie bądź dzieckiem, Grisza. Najistotniejsze jest zupełnie co innego... Więc jak? Żadnych Gret? PERELMAN. Nie rozumiem, co pan ma na myśli. MEFISTOFELES. „Ty”. PERELMAN. No, powiedzmy, „ty”. Żadnych Gret nie było i nie trzeba. Wyłącznie hipoteza. MEFISTOFELES. „Żadna gwiazda nie odchyla się od swojego toru.” W porządku, ale jaka będzie twoja ofiara? Jak mi zapłacisz? PERELMAN. Weź, co chcesz. MEFISTOFELES. Zdechnąć można. Wszystko muszę robić sam. Zajrzyjmy do twojej głowy i wybierzmy coś, co jest ci najdroższe... Do diabła! Pusto. Hipoteza, hipoteza, hipoteza... Nic. No, no. Sama matematyka. Mam cię ukarać tym, że po udowodnieniu hipotezy nie będziesz już mógł nic więcej? Patrzcie go – wzrusza ramionami! Czekaj, o mało nie spaprałem wszystkiego! Już rozumiem: przecież nie jesteśmy w twoim śnie! To sen tej dziewczyny. Czyli, muszę grzebać w jej głowie – co za dureń ze mnie! Czego by ona najbardziej chciała? Bingo! Więc tak: ty udowodnisz moją hipotezę... PERELMAN. Twoją? MEFISTOFELES. …Hipotezę Poincarégo, ale twojego dowodu nikt nie zrozumie. Nikt! Dowód będzie doskonały i nikt go nie zdoła obalić. Najtęższe umysły będą udawać, że rozumieją i nikt ich nie zdemaskuje. Będą się tobą zachwycać, będą korzystać z konsekwencji dowodu. Jednak w rzeczywistości... Nikt, Grisza! Czujesz to? Nikt... Cały świat nadal będzie żył jak przedtem – w ignorancji i tępocie. PERELMAN. No to co? Niech sobie żyje. To nawet lepiej. Dla mnie to nic strasznego. MEFISTOFELES. Dla ciebie – oczywiście, że nie! To jest straszne dla świata. A zatem – umowa stoi? PERELMAN. Zgoda. MEFISTOFELES. No, uważaj. Un, deux, trios… GŁOS ANNY. Nieeee! 7. Drugi sen Anny: ale z Gretą jednak porozmawiamy MEFISTOFELES czyta z „Fausta”. MEFISTOFELES „Chcesz, widzę, nagle udawać świętego! Czyżby się w życiu nie złożyło Nigdy świadectwa fałszywego? Czy się o Bogu, świecie i co nim porusza, O tym, czym ludzkie serce jest i dusza, Prawd niewzruszonych nigdy nie głosiło? Żeby z pokorą choć! Bynajmniej! Tymczasem zaś, tymczasem...” ANNA w nocnej koszuli wchodzi uderza bosą stopą w książki pozostawione przez MAKSIMA. ANNA. Fuck! Wchodzi ANDRIEJ. ANDRIEJ. Co się stało? Kurde! Ania. Strasznie krzyczałaś przez sen. Z tą twoją matematyką i matematykami już niedługo całkiem... Wszystko w porządku? Jeśli nadal będziesz zasypiać przy stole, to jednak cię rzucę dla Scarlett Johansson. ANNA. A nie dla Nicole Kidman? ANDRIEJ. Nie, ona jest stara. ANNA. Okrutny jesteś. ANDRIEJ. No, kładź się... Ja też niedługo. ANDRIEJ wychodzi. Z cienia pojawia się MEFISTOFELES. MEFISTOFELES. Moje uszanowanie. O, jakże pani do twarzy w tym negliżu.
ANNA. Przepraszam. MEFISTOFELES. Ależ, po co przepraszać. Pani jest wspaniała. Domyśla się pani, kim jestem, Greto? ANNA. Tak, monsieur Poincaré! Od razu pana poznałam. MEFISTOFELES. Po czym, łaskawa pani? ANNA. Noo... Nie obrazi się pan? Po prostu czytałam w jednej z książek, że w dzieciństwie chorował pan na dyfteryt i dlatego przez całe życie trochę pan utykał. Utyka. MEFISTOFELES. Ha! Greto, bardzo oryginalne. Mało kto wpadł na to, żeby zwalić to na dyfteryt. Zazwyczaj temu, że utykam przypisuje się inną genezę. A zatem... Nie będziemy owijać w bawełnę. Wiadomo, czego pragnę ja. Wiecznie pragnę zła. Ale ponieważ wiecznie, do obrzydzenia wiecznie, czynię dobro, więc zapytam cię: czego ty pragniesz, Greto? ANNA. A pan nie jest Poincaré? MEFISTOFELES. I znowu w punkt. Jesteś bystrą dziewczynką. Więc jak? ANNA. Moje sny nakładają się na siebie jak matrioszki. Jak sfery w modelu Ptolemeusza. Ostatnio śnią mi się okropnie dziwne sny... Za pozwoleniem, czarny rycerzu, chcę zrozumieć hipotezę. MEFISTOFELES. Tak-tak-tak. Ależ ta emancypacja narozrabiała! Dobra, zobaczymy, co da się z tym zrobić. Pogłówkujmy razem. Azali nie sądzisz, że to etap przejściowy? Myślałem, że chcesz zrobić spektakl. ANNA. Spektakl zrobię bez pana pomocy. A hipoteza... MEFISTOFELES. Greto, Greto, Greto... Wiesz, był w dziewiętnastym wieku taki uczony – Laplace. Mój dobry znajomy. On też wiele chciał. Na przykład, chciał wszystkich przekonać, że Wszechświat jest całkowicie zdeterminowany. Inaczej mówiąc, że powinny istnieć prawa natury, które pozwalają przewidzieć wszystko, co zdarzy się we Wszechświecie. Wystarczy „tylko” wprowadzić dane: pełną informację o stanie Wszechświata w dowolnie wybranej chwili. Ciekawe? Laplace przypuszczał, że podobne prawa rządzą wszystkim: włącznie ludzkim zachowaniem... ANNA. I co dalej? MEFISTOFELES. Niewłaściwie sformułował swoje życzenie. Umknął mu jeden parametr: czas. Na jakiś czas rzeczywiście wielu udało mu się przekonać (choć inni oburzali się, sądząc, że taka doktryna narusza wolność Boga). Ale potem pojawili się inni moi przyjaciele, którzy postanowili przekonać wszystkich o czymś zupełnie odwrotnym... I w czym oni – pytam – są gorsi? Pomogłem także im. Tak więc... Trzeba zważać na sformułowania... A zatem? ANNA. Chwileczkę! Rozmyśliłam się. Powiem dokładniej. Nie hipotezę. Nie. Jednak Perelmana. Tak! Oto moje życzenie: zrozumieć jego, zrozumieć kogoś innego, zrozumieć jego Wszechświat. MEFISTOFELES. Z jednej strony – w samo sedno. Ale z drugiej... Przecież niemożliwa jest rzeczywistość całkowicie niezależna od umysłu, który ją postrzega. Przecież wszystko to nie jest celem samym w sobie. Przyznaj: ty również chcesz coś udowodnić. Nie? Komu, Greto? Mężowi? Sobie? Dowód Anny? Dowód Grety? Dowód na to, że w teatrze interesuje cię coś oprócz samej siebie? Że to wszystko w ogóle robisz nie dla siebie. Że sztuka ma być dla widzów. Że nauka ma być dla ludzi. Że robisz spektakl o Perelmanie, a nie o sobie, że to wszystko jest o Perelmanie. ANNA. Nie muszę nic udowadniać. Chcę opowiedzieć o Perelmanie. Dlatego muszę zrozumieć to, co go dotyczy. Muszę przejść długą drogę. Tego pragnę. Jeżeli może mi pan pomoc, niech mi pan pomoże. A jeżeli nie... Nie wzywałam pana... Dlaczego? Pan? Tak? Patrzy? MEFISTOFELES. Greto, Aniu, Anusiu? A może oszukujesz samą siebie? Ilu mądrzejszych od ciebie zabrnęło w ślepą uliczkę? Wszystko przez kłamstwo. Nie myślałaś o tym? Okłamywali samych siebie. Wiesz, że aby zadać właściwe pytanie, należy znać dwie trzecie odpowiedzi. Spektakl, Perelman, Poincaré, hipoteza, struktura Wszechświata... Być może emancypacja nie zaszła aż tak daleko, jak się zdaje? Może odpowiedź polega na tym, że ty po prostu chcesz odzyskać męża? ANNA. Uważa pan, że go straciłam? MEFISTOFELES. Anno! Kogo oszukujesz? Popatrz! MEFISTO pokazuje jej zdjęcia, na których widać nagą KATIĘ i ANDRIEJA. MEFISTOFELES. I co powiesz na to? Tak, jak w poprzednim śnie? „Nieeeee”? 8. Pożegnanie i jasność ANNA. Andriej! Powierzchnie i projekcje. Projekcje i powierzchnie – bez głębi. Andriej! Andriej! Andriej!
ANDRIEJ wchodzi jak gdyby z drugiego pokoju. ANDRIEJ. Dlaczego nie śpisz? Przyszedł mi pomysł do głowy i byłem opowiedzieć go Kati. ANNA. Obudziłeś ją? ANDRIEJ. No, jasne. Musiałem sprawdzić. Pomyślałem: projekcje to projekcje, ale trochę wspólnego tańca nie zaszkodzi. Jak myślisz? ANNA. Żeby myśleć – muszę zobaczyć. Nie jestem matematykiem, żeby myśleć abstrakcyjami. I „antycypować wynik eksperymentu”. ANDRIEJ (wskazując na zdjęcia). Ale tak w ogóle... to jak? ANNA. Co – jak? Idealne ciało, właściwie – obiekt idealny. Model matematyczny. Andriusza, chciałam ci powiedzieć... ANDRIEJ. Nie za późno? ANNA. Uważasz, że za późno? Szkoda. ANDRIEJ. W sensie – jest noc. ANNA. Zrozumiałam. Wiesz, czym jest sfera trójwymiarowa? ANDRIEJ. Nie, znowu! Myślałem, że przynajmniej porozmawiamy normalnie. ANNA. No to mi odpowiedz. ANDRIEJ. Nie wiem. To kula. Uspokój się. ANNA. Błąd! Błąd! Właśnie, że błąd. To wcale nie kula. To powierzchnia, jaką otrzymujemy z dwunastościanu foremnego, w którym jakoś się skleja krawędź o kąt, równy π [pi] dzielone przez pięć... Krotko mówiąc: powierzchnia! A nie sam przedmiot. Rożne rzeczy. Tak samo, jakbyśmy z Kati zdjęli skórę, przecież ta skora – to nie byłaby Katia, tylko powierzchnia Kati, prawda? Powierzchnia Kati! ANDRIEJ. Co cię naszło? ANNA. Nie, zostań. Potem, oczywiście, powierzchnię należy znowu zszyć. Powierzchnia powinna być – jak oni to mówią – spójna. No, to zszyliśmy. Żeby się dowiedzieć, z jakiej formy wyewoluował Wszechświat, trzeba uświadomić sobie, co otrzymamy po wygładzeniu powierzchni. ANDRIEJ. To jest nie do zniesienia. ANNA. A rzeczywistość, którą widzimy jest projekcją – rzutem świata zewnętrznego na czterowymiarowe kontinuum czasoprzestrzenne. ANDRIEJ. Ania! ANNA. A najciekawsze, że z punktu widzenia pewnej nauki – topologii – istnieją tylko dwa rodzaje powierzchni. Z dziurą (albo z kilkoma dziurami – nieważne) i bez dziury. I Grigorij Perelman, о którym byłeś łaskaw powiedzieć, że jest stuknięty, udowodnił, że dowolną powierzchnię bez dziury można przetransformować w sferę. Nawet powierzchnię Kati. Obiekt idealny. Nakładamy na idealną Katię gumową taśmę – mniej więcej, jak w waszym performansie – i ściągamy ją do postaci sfery. Obwarzanka się nie da, ale Katię można. ANDRIEJ. Chyba raczej faktycznie powinnaś na razie pójść do siebie. ANNA. Ściągamy, ściągamy i – o, nie! Pomyliłam się, pomyliłam się w klasyfikacji. Odwrotnie! Katia akurat ma dziury! Jak mogłam? Co za wpadka! ANDRIEJ. Przestań pajacować! ANNA. Nie, to niewybaczalne! Jestem kretynką! Z dziurami, z dziurami! ANDRIEJ. Interesuje cię, czy z nią spałem? ANNA. Słucham? (ANNA kończy swój „performance”) Co? Nie. Mnie interesują wyłącznie trójwymiarowe sfery. A co, spałeś? ANDRIEJ. No, chwała Bogu, interesuje cię jeszcze coś ludzkiego. Wyobraź sobie, że nie. ANNA. No, coś ty. ANDRIEJ. Ale skoro już oderwałaś się od swojej matematyki i nawet jaśniej widzisz, to skorzystam z okazji i nareszcie to powiem. Dostaliśmy zaproszenie do Ameryki – na staż i występy. ANNA. My? ANDRIEJ. Tak, nasz projekt. ANNA. Czyli ty i Katia? ANDRIEJ. Czyli ja i Katia. ANNA. Gratulacje. I pojedziesz!
ANDRIEJ. Naturalnie, że pojadę! Warunki są niezłe. Cztery miesiące... Co prawda, trzeba będzie wszystko skrócić do trzech minut i występować w ramach show dla niespecjalnie wyrafinowanej publiczności... Ale za to honorarium jest w porządku. Całkiem w porządku. ANNA. Jasne. ANDRIEJ. Co jest dla ciebie jasne? Słuchaj, zarażasz się od swoich matematyków nie tym, czym trzeba. Takich propozycji się nie odrzuca! Tym bardziej w naszych czasach. ANNA. Czas jest względny. ANDRIEJ. Starczy już tych abstrakcji. Może nie zauważyłaś, ale u nas wkrótce będzie tak, jak w latach dziewięćdziesiątych. ANNA. Nie będzie tak, jak w dziewięćdziesiątych. Wtedy teoria Poincarégo-Perelmana nie była jeszcze udowodniona, a teraz jest. ANDRIEJ. Nie rozumiem! Za co ja ciągle obrywam?! ANNA. Powierzchnie, powierzchnie, powierzchnie, powierzchnie. ANDRIEJ. Aniu! ANNA. Nie trzeba. ANDRIEJ. Uspokój się! ANNA. Powierzchnie, powierzchnie, powierzchnie, powierzchnie, powierzchnie, powierzchnie... ANDRIEJ. Biedaku! To wszystko przeze mnie. Za bardzo się uniosłem w tamtej rozmowie... przegiąłem. A teraz utknęłaś... Rzuć to, póki nie jest za późno, co? Zrób jakieś normalne przedstawienie... ANNA. Same powierzchnie. Zmęczyło mnie to. ANNA. A z drugiej strony... Może to i nieźle... Jak się zamknie oczy, to widać świat. W takim się da. Jedną ręką jest wełniany, drugą – podobny do szorstkiego brzegu, policzkiem – kujący. A na brew – uciska. ANDRIEJ. To jest deprywacja sensoryczna. Już Kartezjusz ją odkrył, kiedy ukrywał się w piecu przed trybunałem wojskowym. Odłącza się zmysły i... cogito ergo sum – myślę, więc jestem. Widzisz, ja też coś niecoś wiem. ANNA. A jeszcze – on leży na nodze i jest ciężki. Na nodze ciężki. Więcej nie ma żadnych części swojego – jest tylko to, co obnażone i styka się ze światem. Tylko jeszcze po czymś płyną łzy. To się czuje. ANDRIEJ. Po prostu jesteś zmęczona. To nic. ANNA. I jeszcze wiadomo o świecie, że jest czarny. Całkiem czarny, dlatego, że jest ciepły i dookoła. Innych kolorów nie ma. Ale jak się to sprytnie uchyli, to przez zmoknięte coś można zobaczyć zupełnie co innego... ANDRIEJ. Ładnie. Zapisz to jutro. Fffff...... ANNA. Co się stało? ANDRIEJ. Nic. Noga mi ścierpła. ANNA. To idź spać. ANDRIEJ. A ty? ANNA. Zaraz. Zaraz. Zaraz. 9. Trzeci sen Anny: zrozumiałam ANDRIEJ wychodzi. ANNA przegląda jedną z książek, o które się wcześniej potknęła. Dzwoni komórka. ANNA długo jej szuka. ANNA. Maksymie Maksymowiczu! Dzień dobry! Nie, nie zniknęłam. Chociaż... Być może, w pewnym sensie. Czytam pana książki. „Natura wykazuje wysoki stopień zgodności ze wzorami matematycznymi.” Tak, coś niecoś nawet zrozumiałam. Nagle mam dużo czasu. I przestrzeni. Wszyscy nagle wyjechali do Ameryki i już od dwóch tygodni, można powiedzieć, jestem sam na sam z porządkiem wszechświata. Jeszcze je trochę potrzymam, dobrze? Nie, Maksymie Maksymowiczu. Nie, nie marnuję czasu – odwrotnie. Tym bardziej, że czas jest względny. Dla mnie to wszystko stało się bardzo ważne. Dziękuję. I panu! Dziękuję, że pan zadzwonił. (odkłada słuchawkę) „Natura wykazuje wysoki stopień zgodności ze wzorami matematycznymi.” Obudził mnie... Już byłam blisko. A teraz znów muszę zasypiać. (ANNA wyjmuje fiolkę, wysypuje kilka tabletek nasennych)
Już prawie, prawie zrozumiałam, a oni ciągle przeszkadzają... Wchodzi BORGES (wygląda, jak PERELMAN, który założył okulary). Wchodzi, kontynuując swoją najprawdopodobniej wspaniałą przemowę, skierowaną do ANNY. BORGES. Wszechświat (którzy inni nazywają Biblioteką) składa się z nieokreślonej, i być może nieskończonej, liczby sześciobocznych galerii. […] Z każdej galerii widać piętra niższe i wyższe: nieskończenie. ANNA. Pan – to Borges? A dlaczego? BORGES. Układ galerii jest niezmienny. Dwadzieścia szaf, po pięć szerokich szaf na każdy bok. Chodźmy, Anno. Jak wszyscy ludzie Biblioteki, podróżowałem w młodości; odbywałem pielgrzymki w poszukiwaniu jakiejś książki, być może katalogu katalogów; teraz, gdy moje oczy nie mogą niemal odcyfrować tego, co piszę, przygotowuję się na śmierć o niewiele mil od sześcioboku, w którym się urodziłem. ANNA (ze współczuciem). Podroż okazała się niezbyt długa? BORGES. Tak. Ale jednak coś niecoś widziałem. Kiedy ogłoszono, że Biblioteka obejmuje wszystkie książki, pierwszym wrażeniem było niezmierne szczęście. Wszyscy ludzie poczuli się panami nietkniętego i tajemnego skarbu. Nie było osobistego czy światowego problemu, którego szczegółowe rozwiązanie nie istniałoby w którejś z ksiąg. Pozostało tylko jedno pytanie... (czeka, aż ANNA wypowie to pytanie, niemal dyryguje...) ANNA. … … „W której?”? BORGES. „W której!” No właśnie. Są również litery na grzbiecie każdej książki; litery te nie wskazują ani nie zapowiadają tego, o czym będą mówiły stronice. Tak więc rozwiązania teorii Poincarégo-Perelmana będą opisywały właśnie nasz Wszechświat jako świat bez pęknięć czasoprzestrzeni i luk innych wymiarów. Chce pani? Proponuje ANNIE książkę. ANNA .Przecież już mówiłam panu, czego chcę. W poprzednim śnie. Chcę zrozumieć, co z nim jest. BORGES. No, to naprzód! ANNA. Tutaj? Czytać? O nim? (otwiera na chybił trafił i czyta) „I było miasto. Najpiękniejsze miasto na ziemi. Z ogromną szarą rzeką, która zawisła nad swym odległym dnem jak ogromne szare niebo nad tą rzeką. Wzdłuż rzeki wznosiły się wspaniałe pałace o tak pięknych i kunsztownych fasadach, że kiedy chłopiec stał na prawym brzegu, lewy wygląda jak gigantyczny odcisk mięczaka zwanego cywilizacją.” To o nim? (BORGES nie odpowiada) „...cywilizacja. Która przestała istnieć. Wczesnym rankiem, gdy niebo było jeszcze pełne gwiazd, chłopczyk wstawał i przełknąwszy śniadanie składające się z herbaty i jajka, przy akompaniamencie komunikatu radiowego o nowym rekordzie wytopu stali, […] wybiegał na przyprószone śniegiem granitowe nabrzeże i pędził do szkoły. Szeroka rzeka leżała biała i zamarznięta jak znieruchomiały i milczący jęzor kontynentu, a ogromny most wyginał się łukiem na tle granatowego nieba niczym żelazne podniebienie. Wpadał do sieni, rzucał czapkę i palto na wieszak, i pędził schodami na piętro do swojej klasy. Było [Jest] to obszerne pomieszczenie z trzema rzędami ławek, portretem Wodza na ścianie za krzesłem nauczycielki, mapą dwóch półkul, z których tylko jedna była [jest] legalna. Chłopczyk siada, otwiera teczkę, kładzie pióro i zeszyt na pulpicie, podnosi głowę i przygotowuje się do słuchania bredni”. To wszystko o nim! Cała książka? Od dzieciństwa? (czyta dalej) „...warto nadmienić, że w purytańskiej atmosferze można było podniecić się kompletnie niewinnym socrealistycznym płótnem pod tytułem Przyjęcie do Komsomołu, zdobiącym niemal każdą szkolną klasę. Wśród postaci na tym obrazie była młoda blondynka, która siedziała z nogą założoną na nogę w ten sposób, że odsłaniała pięć-sześć centymetrów nagiego uda. I nie tyle samo udo, co kontrast z ciemnobrązową sukienką przyprawiał mnie o szaleństwo i prześladował w snach.” Nie, to na pewno nie o nim... BORGES. Nie o nim. O nim... to nieistotne. To jest o poecie. Tym od „nie wychodź z pokoju”. Ale przecież ty chcesz przekładać z języka matematyki na język sztuki? Zresztą... ANNA. W ten sposób nigdy nie zrozumiem!... BORGES. Ależ nie! To nie jest trudne. Nieco folkloru fizycznego? Chcesz? Zrozum, ludzkość poruszała się po omacku. Możliwe są też inne teorie. Inne drogi, ale my musimy pracować z tym, co jest. Przecież nie zaczniemy od zera. Nauka przeszła imponującą drogę, ale to nie znaczy, że zbliżyliśmy się do istoty rzeczy – w skali Wszechświata – w jakiś widoczny sposób. … Na przykład Grek Ptolemeusz uważał, że Ziemię otacza
osiem obracających się sfer. A ona tkwi w środku jak najmniejsza matrioszka. I dopiero w szesnastym wieku Kopernik wyraził przypuszczenie, że planety krążą wokół Słońca i to ono spoczywa w centrum świata – zabawne, prawda? Ostrożnie, trzymaj się poręczy. Newton był skromniejszy i ogłosił, że jego prawa dotyczą wszystkiego we Wszechświecie – od spadającego jabłka do Drogi Mlecznej. Ale to akurat łatwo było obalić. ANNA. To Newton został obalony??? BORGES. Oczywiście! Wystarczyło niecałe trzysta lat. Mówiono już pani: współczesny obraz świata spoczywa na dwóch filarach, które wzajemnie sobie przeczą. Ogólna teoria względności i mechanika kwantowa. Kwantowa! A mechanika Newtona już dawno nadaje się tylko do podręczników szkolnych. ANNA. Czyli od początku szkoły nas okłamują? Ale dlaczego? BORGES. Niemożliwa jest rzeczywistość całkowicie niezależna od umysłu, który ją postrzega. Warto zapytać, do czego zdolny jest umysł. Aby nauka się rozwijała wystarczy, że jej osiągnięcia znają specjaliści. Nie martw się. Prawda to mit. Nawet przyszła Teoria Wszystkiego jest tylko modelem. Nawet moja teoria Biblioteki. Natchnienie potrzebne jest zarówno w poezji jak i w geometrii. Kto to powiedział? ANNA. Nie wiem. BORGES. Puszkin. Pomyśl! Gdyby ci, którym nie brak natchnienia i geniuszu mogli wchłonąć całą wiedzę o Wszechświecie? Nie bałabyś się? Nie bałabyś się o nich? A może Wszechświat po prostu drwi z nich i podsuwa im kłamstwa o sobie? I przez nich te kłamstw trafiają do nas – widzów – jak na tacy? ANNA. Pan mąci mi w głowie i straszy. Chce pan powiedzieć, że jego odkrycie niewiele znaczy? BORGES. Ależ nie! Odwrotnie, mówię, że jego odkrycie otwiera drzwi ku Teorii Wszystkiego. Jakieś drzwi. Powiedziałaś: Galileusz. ANNA. Czyżby? BORGES. No – pomyślałaś. A wiesz, co było pierwszym odkryciem Galileusza? Skierowanie lunety – która dotąd służyła wyłącznie do celów ziemskich – ku gwiazdom. A Einstein... Na scenę ni stąd, ni zowąd wchodzi MAMA Perelmana. Nie zwraca uwagi na to, co się dzieje. Sadowi się przed telewizorem. ANNA (szeptem). A to kto? BORGES. Nie znają się panie? Lubow Lejbowna – mama Perelmana. Tak więc: Einstein, panie świeć nad jego duszą, zniósł czas absolutny. A propos, czy pani wie, że Poincaré wyartykułował analogiczne idee zaledwie kilka tygodni później? Reasumując... MAMA włącza telewizor. BORGES nieruchomieje. ANNA jak zaczarowana przygląda się temu jak MAMA ogląda film. GŁOS Z TELEWIZORA. „– Kiedy zobaczyłem panią dzisiaj tam, na brudnym zakopconym dworcu, kiedy zobaczyłem panią taką promienną, białą – wydało mi się, że przybyła pani z innego świata. – Być może tak właśnie jest? – Żadna gwiazda nie odchyla się od swojego toru. – Ani jedna? – Nie. – Nigdy? – Nigdy. – Nieprawda. (pocałunek) – Zechce pan wyjaśnić. Ta pani wczoraj wieczorem zwiała. I oto znajduję ją tutaj. W pańskim domu...” W chwili, kiedy kończy się ta liryczna scena szczęścia, film przewija się wstecz. BORGES „uruchamia się” i kontynuuje, jakby przedtem nie znieruchomiał. BORGES. ...dlatego dziś jest absolutnie oczywiste (o ile, rzecz jasna, kierujemy się tą, a nie inną teorią), że grawitacja zakrzywia i zmienia czas. ANNA. Jak to??? Ta sama zabawa.
GŁOS Z TELEWIZORA. „– Kiedy zobaczyłem panią dzisiaj tam, na brudnym zakopconym dworcu, kiedy zobaczyłem panią taką promienną, białą – wydało mi się, że przybyła pani z innego świata. – Być może tak właśnie jest? – Żadna gwiazda nie odchyla się od swojego toru. – Ani jedna? – Nie. – Nigdy? – Nigdy. – Nieprawda.” (pocałunek) „– Zechce pan wyjaśnić. Ta pa...” Przewijanie. BORGES. …albo bliźniacy. Jeden z nich wyrusza w długą podroż statkiem kosmicznym, który rozpędza się do prędkości bliskiej prędkości światła. ANNA (już nie za bardzo słucha). Opowiada mi pan teraz powieść fantastyczną z biblioteki? BORGES. Pewnie, że nie! To rzeczywistość. Po prostu możliwości techniczne na razie kuleją, tak jak ten pani Mefistofeles. To jest, w istocie, podroż do przyszłości. Teoretycznie – o ile, rzecz jasna, uda się udowodnić, że Wszechświat obraca się wokół czegoś (przynajmniej wokół samego siebie) – możliwe są także podróże w przeszłość. W tym celu wystarczy lecieć z dostateczną prędkością w kierunku przeciwnym do kierunku jej obrotu. Wtedy można powrócić do punktu przed wylotem. Sama pani rozumie: względność. Ta sama zabawa. GŁOS Z TELEWIZORA. „– Kiedy zobaczyłem panią dzisiaj tam, na brudnym zakopconym dworcu, kiedy zobaczyłem panią taką promienną, białą – wydało mi się, że przybyła pani z innego świata. – Być może tak właśnie jest? – Żadna gwiazda nie odchyla się od swojego toru. – Ani jedna? – Nie. – Nigdy? – Nigdy. – Nieprawda” (pocałunek) Przewijanie. BORGES. …A gdyby tak, powiedzmy, czarna dziura? Jest ona w istocie gwiazdą, która zapadła się w siebie, niemożliwym zagęszczeniem materii z siłą grawitacji dążącą do nieskończoności. Faktycznie, zakrzywia ona czas do tego stopnia, że nie wypuszcza go na powierzchnię. Czas jest wewnątrz. Być może dlatego powierzchnię czarnej dziury nazywa się horyzontem zdarzeń. Nic nie może jej opuścić. Rozumie pani? Nic. Ta sama zabawa. GŁOS Z TELEWIZORA. „– Kiedy zobaczyłem panią dzisiaj tam, na brudnym zakopconym dworcu, kiedy zobaczyłem panią taką promienną, białą – wydało mi się, że przybyła pani z innego świata. – Być może tak właśnie jest? – Żadna gwiazda nie odchyla się od swojego toru. – Ani jedna? – Nie.
– Nigdy? – Nigdy. – Nieprawda.” (pocałunek) Przewijanie. BORGES. …A więc Heisenberg udowodnił ponad wszelką wątpliwość: niemożliwe jest jednoczesne, dokładne ustalenie i położenia, i pędu cząstki w przestrzeni. Niemożliwe! A teoria względności nie uznaje nieokreśloności. Choć nieokreśloność jest niepodważalna. ANNA. Nie rozumiem... BORGES. Dlatego, że nie słuchasz!!! Niegdyś, w przeszłości (mniej więcej czternaście miliardów lat temu) odległość między sąsiednimi galaktykami musiała być równa zeru. GŁOS Z TELEWIZORA. Żadna gwiazda nie odchyla się od swojego toru. BORGES. Inaczej mówiąc: cały Wszechświat ściśnięty był do punktu o zerowym rozmiarze, do sfery o promieniu równym zeru. Gęstość Wszechświata. Jego temperatura i zakrzywienie czasoprzestrzeni musiały być wtedy nieskończone. ANNA. Nieskończone? BORGES. Tak. Cząsteczka przeistoczyła się w galaktykę w ciągu jednej miliardowej mgnienia oka. Ten moment nazywamy Wielkim Wybuchem. I to był moment, kiedy Bóg – jeśli wtedy istniał – miał wolną rękę. Dlatego, że właśnie wtedy ważyły się losy tego, jaki będzie wybuch, jaki mianowicie będzie Wszechświat, jaki będzie ten taniec. Moment ten nazywamy pierwotną osobliwością, a osobliwość to strefa, w której prawa fizyki nie działają. Nie działają! Bo jak zastosować prawa fizyki do punktu, który zawiera w sobie totalną nieskończoność? ANNA. Nie rozumiem... ANNA jest skupiona na MAMIE, która zatrzymała film, być może płacze. MAMA powinna być w tej chwili, po ludzku, znacznie mocniejsza od tych wszystkich ważnych słów na temat Wszechświata. MAMA myśli i martwi się o pewnego chłopca – o Griszę. ANNA jest w nią wpatrzona jak w obraz. BORGES niepostrzeżenie, ale dostrzegalnie wścieka się, stara się ściągnąć na siebie uwagę. BORGES. A zatem, Poincaré ujrzał początek. Prześledził ewolucję Wszechświata w kierunku odwrotnym i zobaczył, jaka ona była. ANNA. Nie rozumiem... (coraz bardziej rozpaczliwie i uparcie) BORGES. Przecież to proste! Jaki jest główny wniosek z jego odkrycia? Odpowiedź jest oczywista: nasz świat jest samowystarczalny, może ewoluować w przestrzeni pseudoeuklidesowej bez jakiejkolwiek ingerencji siły wyższej, po prostu tak jest zbudowany, co pokazuje model matematyczny Poincarégo-Perelmana. (znów wszystko jest niezrozumiałe) A na początku... (BORGES postanowił być bezlitosny) A na początku było tak... Pojawiają się ANDRIEJ i KATIA. Robią swój performance z fotografiami, projekcjami, muzyką. BORGES (lub głos nagrany). Membrany zderzają się, odbijają od siebie i oddalają, następnie znów się przyciągają i wzajemnie uderzają, ponownie się oddalają – i tak, praktycznie, w nieskończoność. Oddalając się po zderzeniu membrany rozszerzają się, a przy kolejnym zbliżeniu ponownie się kurczą. Gdy kierunek ruchu membrany zmienia się na przeciwny, membrana rozszerza się z przyspieszeniem. Pomijając wszystkie momenty pośrednie można od razu zajrzeć w nieskończoność, na sam koniec ewolucji i ujrzeć tam sferę. Dlatego obserwowane obecnie przyspieszone rozszerzanie się Wszechświata może świadczyć o tym, że nadciąga wielki kataklizm zderzenia. To właśnie ten punkt jest rozwiązaniem równania Poincarégo-Perelmana przy odwrotnym procesie kurczenia się naszego świata w pierwotną osobliwość. ANNA. Zrozumiałam! ANDREJ i KATIA znikają.
10. I nie trzeba ANNA. Zrozumiałam!!!!! ANNA rzuca się na szyję nieco zaskoczonego tym BORGESA. Zdejmuje mu okulary, burzy włosy, całuje jego
twarz, jego oczy. Wszystko wygląda tak, jakby przed chwilą odczarowała swojego od lat zaczarowanego ukochanego. ANNA. Zrozumiałam. Grigoriju Jakowlewiczu, przecież to pan, to cały czas był pan. Tak blisko. PERELMAN Greta? ANNA. Anna. PERELMAN. Nie trzeba. A co pani zrozumiała? ANNA. Zrozumiałam, zrozumiałam, że... obwarzanek to kubek. Obwarzanek to kubek. I koniec! (PERELMAN po raz pierwszy patrzy jej w oczy) Obwarzanek to kubek. (złapała oddech) Dzień dobry. Obiecał pan. PERELMAN. Skoro tak, to napijmy się herbaty. Kapcie mam tylko w dużym rozmiarze. ANNA. Mogę bez kapci. PERELMAN. Proszę wejść. Zrobię herbaty. Zaraz wracam. PERELMAN idzie gdzieś do kuchni. ANNA z niezwykłym zaciekawieniem przygląda się przestrzeni, w której toczył się cały spektakl. MAMA przez cały ten czas była i nadal jest na scenie. ANNA (rozmawia z nim jak gdyby poprzez przestrzeń mieszkania). Zdarzyła się pewna historia... Nie wiem, czy pan ją zna... Kiedyś Anna Achmatowa przyszła z wizytą do Modiglianiego i nie zastała go w domu. Miała ze sobą bukiet róż i po prostu wrzuciła je po kolei do jego pokoju przez jakieś otwarte okienko. Takie – nad drzwiami. Później, kiedy się spotkali, zapytał jak udało jej się wejść do mieszkania. „Nie wchodziłam, po prostu wrzucałam róże.” „Nie wierzę pani. Róże nie mogły same tak pięknie upaść.” ...Same; upaść; tak pięknie... Wie pan, wydaje mi się, że to jest historia o matematyce. PERELMAN. Naturalnie! PERELMAN wraca z kubkami i obwarzankami. ANNA. Dlatego, że mówi o pięknie. PERELMAN. Nie, dlatego, że mówi o fluktuacjach. W sensie – o przypadkowości. ANNA. Z pana powodu wydaje mi się teraz, że wszystkie historie są o matematyce! To pewnie minie. Kiedy wezmę się za kolejny spektakl. PERELMAN. Prawdopodobnie. ANNA. A dla pana nie minie. Nigdy, w ogóle. Tak? (cisza) Nigdy. Mogę panu jakoś pomoc? PERELMAN. Chciała pani mnie o coś zapytać. ANNA. Obwarzanki. Mój Boże! Obwarzanki i kubki. Homeomorfizm. Czy pan naprawdę tak żyje? Wśród obwarzanków i kubków. Wśród Wszechświatów. Wśród przestrzeni? PERELMAN. O co pani chciała zapytać? ANNA, Na początku – o bardzo wiele. Co pan czuł po udowodnieniu teorii? Kiedy wysłał pan dowód, kiedy pan czekał? Kiedy z Londynu przyjechał do pana osobiście szef Międzynarodowej Unii Matematycznej? PERELMAN. I jeszcze – dlaczego odmówiłem przyjęcia miliona. ANNA. I jeszcze – dlaczego odmówił pan przyjęcia miliona. Tak. Wstyd mi. Ale teraz chcę zapytać tylko o jedno. PERELMAN. O co mianowicie? ANNA. JAK? PAN? TAK? MOŻE??? ANNA nagle traci cały zachwyt i staje się okrutna, prawie chirurgicznie okrutna. PERELMAN. Jak? Jak?? ANNA. Jak? Dla nikogo. Jak pan może dla nikogo??? ...Wie pan co? Chcę opowiedzieć panu trochę o sobie. Przecież mamy mnóstwo względnego czasu, prawda? PERELMAN. Nie rozumiem. Przecież przyszła pani, żeby... ANNA. Zaraz pan zrozumie. Ostatnio śnią mi się okropnie dziwne sny. Sny nakładają się jak matrioszki. Jak sfery w modelu Ptolemeusza. Na przykład taki. Siedzimy razem w wieży. Pan jest Galileuszem. I mówi pan do mnie rożne dziwaczne rzeczy. O tym, jak zamknął się pan w piwnicy i poświęca się nauce potajemnie, jak by to było niemoralne. Żeby nikt nie wiedział. Nikt. Kompletnie. PERELMAN. Dlaczego mówi pani, że to jest dziwaczne? ANNA. I wtedy ja pana pytam: JAK? PAN? TAK? MOŻE – DLA NIKOGO? Przecież jeśli dane jest panu poznać Wszechświat – to nakłada wielką odpowiedzialność. Przecież tym się trzeba dzielić, z widzami. To znaczy – z ludźmi. A pan mi mówi: „Jak pani śmie mnie obwiniać? Przecież pani przegrała.” Dlaczego? Ja wcale nie przegrałam. Zrobiłam przedstawienie o Perelmanie.
PERELMAN. Jak to? Już pani zrobiła? ANNA. Tak. Przecież czas jest względny. Spektakl już jest. Ale to nieważne. Tu jest plakat, mogę przysłać panu linki do recenzji. ANNA wyjmuje plakat spektaklu „Nie trzeba”. PERELMAN. Tu jest napisane „Kamila”, a pani jest Anna. ANNA. To mój pseudonim. PERELMAN. Tu jest napisane „Wrocław”, a my jesteśmy w Leningradzie. ANNA. W Petersburgu. PERELMAN. No, tak. ANNA. Jak to? Zapomniał pan? Przestrzeń jest względna. Zrobiłam przedstawienie o Perelmanie. A pan mówi: „Wszystko jedno. I tak niepotrzebny ci widz. Udowodniłaś to. Nawet nie zauważasz, że oni na ciebie patrzą. – Kto? Kto? Kto na mnie patrzy? – Podróżujesz po swoich snach, wymyśliłaś własnego Perelmana, który pije herbatę i proponuje kapcie, wcisnęłaś tam własne skojarzenia i nawet Mefistofeles jest u ciebie podobny do Maksyma Maksymowicza (co dowodzi nie najlepszego o nim wyobrażenia). A jednak... jednak... Anno, na kogo oni patrzą? Na niego? Czy na ciebie? I nagle widzę tych ludzi. I rozumiem, że jestem na scenie. I wszystko tu jest – osoby dramatu, przestrzeń, czas... Widzę publiczność, ludzi, którzy oglądają moje sny. I... PERELMAN. I...? ANNA. Proszę mi powiedzieć, Grigoriju Jakowlewiczu, czym pan się teraz zajmuje? I dla kogo? Dla kogo? PERELMAN. Dlaczego pani ciągle przeskakuje? I jakim prawem pyta mnie pani w ten sposób? ANNA. Jestem być może jedynym człowiekiem, który chce pana zrozumieć. PERELMAN. To dlaczego jest pani tak agresywna? I w ogóle. Nie trzeba. Pani przeszkadza mi w pracy. ANNA. Chciałabym popatrzyć jak pan pracuje. PERELMAN. Proszę posłuchać! To jakaś samowola, po prostu brednie. Niepotrzebni mi widzowie. Widzowie są w ogóle niepotrzebni. Ani jeden. Niech pani sobie idzie. Dlaczego pani nie wychodzi. Mamo! ANNA. Ani jeden? Nawet Wszechświat? PERELMAN. Wszechświat? Wszechświat to dla mnie żaden widz. ANNA. A kto? A kto? Grigoriju Jakowlewiczu, pewien matematyk mówił mi, że aby zadać właściwe pytanie, trzeba znać jedną trzecią odpowiedzi. ...Grigoriju Jakowlewiczu! Moje pytanie, moje ostatnie i jedyne pytanie: kim jest dla pana Wszechświat? PERELMAN. Gdybym to wiedział! A pani? Jeżeli pani pyta, to znaczy, że zna pani dwie trzecie odpowiedzi? ANNA wpatruje się w niego. Stała się znacznie bardziej delikatna. ANNA. Konieczność? Konieczność, Grigoriju Jakowlewiczu? Potrzeba, imperatyw poznawania? PERELMAN. Być może. Być może da się to nazwać właśnie tak. Ale Wszechświat... Mogę wyliczyć jego strukturę – przypuśćmy – ale nie mogę stwierdzić, nie mogę wykryć, czy chce on, abym go poznawał? Być może robię mu na przekór. Ale nie mogę inaczej. Nie potrafię. A pani mnie pyta, jak ja tak mogę, dla kogo. Jedyne, co mam na swoją obronę: nie potrzebuję widzów. ANNA. Dlaczego w takim razie opublikował pan dowód? PERELMAN. To był błąd. Błąd, błąd, katastrofa! Ale więcej tego nie powtórzę. Znalazłem wyjście. Znalazłem sposób, jak ukryć moją pracę na zawsze. (w jego zachowaniu zaczyna się pojawiać coś patologicznego) Chcę pani coś pokazać. Pewien mój wynalazek. Proszę. ANNA. Co to jest? PERELMAN. To płaszczyzna. Powierzchnia. Moja tablica. ANNA. Co? PERELMAN. Piszę na niej moje wzory. Od lat, po tym błędzie. Codziennie – warstwa po warstwie. Co? Genialne? To lepsze, niż jakikolwiek szyfr. Gdybym pisał to wszystko na nieskończonym rulonie, tymi wzorami można by było okleić, powiedzmy... nie wiem – na przykład cały parter Ermitażu. A tak... To jest, faktycznie, teoria skoncentrowana w jednym punkcie. Bóg skoncentrowałby to w jednym punkcie, ale ja nie jestem doskonały – potrafiłem tylko na kwadracie metr na metr. Ale dla zwykłego śmiertelnika to i tak niemało. Elegancka koncentracja. Tylko ja mogę sobie to wszystko przypomnieć, wszystko zrekonstruować. Oto moje rozwiązanie! Jestem czysty wobec Wszechświata, nie zdradzę jego tajemnic. ANNA (spokojna po osłupieniu). A wie pan, co pan teraz robi? Gratuluję panu, Grigoriju Jakowlewiczu. Pan występuje przed publicznością! Dotarł pan do punktu, w którym potrzebny jest panu widz. W dodatku marny, marny, marny. Bo przecież nie jestem kompetentna!!! Żałuje pan? A zaraz pożałuje pan jeszcze bardziej.
Nie pozwolę panu zmienić się w czarną dziurę, która nic z siebie nie wypuszcza. Osobiście sprezentuję panu nieskończony rulon papieru i będzie pan mógł okleić nim nawet wszystkie trzy kondygnacje Ermitażu i wszystkie jego filie, i Muzeum Rosyjskie na dodatek. To nic, że na razie nikt nie potrafi tego rozszyfrować. Niech ludzkość to opublikuje i czeka na narodziny nowych geniuszy, którzy będą potrafili to zrozumieć i rozpoczną tam, gdzie pan zakończył. Którzy nie będą musieli zaczynać od zera. PERELMAN. Nie trzeba! ANNA. I jeszcze jedna sztuczka. Zaraz pan zrozumie, że nie ma powodu do niepokoju. Katia! Katia! (KATIA wchodzi) Proszę bardzo. Wszechświat. Ma wszystko w nosie, chce tylko się przekształcać. No, zatańcz dla niego, Katia, on to doceni. Jest tym jedynym widzem, który doceni. Szkoda, że przy tym triumfie nie ma Andrieja. Katia, masz przed sobą człowieka, który najlepiej ze wszystkich ludzi zna strukturę Wszechświata. Nie zmarnuj okazji. No! Muzyka! Maestro, zasuwaj pan marsza! Uwertura Z „Fausta”. ANNA szarpie KATIĘ. ANNA. Wie pan, Dostojewski napisał gdzieś: Myszkin patrzy na portret kobiety i zastanawia się: „...czy ona jest dobra? Ach, gdyby była dobra! Wszystko byłoby uratowane!”. Jakie „wszystko” – nie wiadomo! „Teoria Wszystkiego”! Tak samo ja, głupia, ciągle patrzyłam na nią, kiedy tańczyła w moim domu, i myślałam: Czy ona jest dobra? A najważniejsze – czy rozumna? A teraz zrozumiałam i powiem to panu. To wielka tajemnica! Wszechświat potrzebuje tylko jednego – ciągłej zmiany. I żeby go ktoś go zgłębiał. A on będzie milczał i tańczył. I nic pan nie jest mu winien, słyszy pan? A przede wszystkim nie może pan milczeć. On sam zmusza pana i kusi, aby go poznać. Gdyby nie chciał, żeby pan się w nim zanurzał, czy pozwoliłby panu na to? Naprawdę? No, wystarczy. Wystarczy! Muzyka przestaje grać. ANNA. No i zwinęła się. Usłyszał pan, co mówiłam? Nie ma pan racji. Wszechświat pana potrzebuje. To on pana stworzył. I potrzebuje pan widzów, potrzebuje pan ludzkości. Mogę ją panu dać. Udowodnię to. Wie pan, jak? Sam pan będzie widzem. Trzeci rząd, miejsce czternaste. Chce pan? Zawsze będę zostawiać je dla pana. Trzeci rząd, miejsce czternaste. (reflektor oświetla pusty fotel) Grigoriju Jakowlewiczu, znów pan nie przyszedł. Ani razu nie przyszedł pan na mój spektakl. Ale będzie pan pracował dalej? Obiecuje mi pan? Musi pan obiecać. Jaka ja jestem głupia! Właśnie o to powinnam była poprosić Mefistofelesa. Żeby pan pracował dalej. A nie o coś dla mnie. Właśnie tego chcę. Obiecuje pan? GŁOS Z TELEWIZORA. „Żadna gwiazda nie odchyla się od swojego toru.” PERELMAN (bezbarwnie). Zrobię jeszcze herbaty. Wychodzi. A zamiast niego wchodzi ANDRIEJ. ANNA. Wróciłeś? ANDRIEJ. Oczywiście. Oj, Ania, Ania. Widz – nie widz. Naprawdę uważasz, że prawdziwy Perelman się nad tym zastanawia? „Trzeci rząd, miejsce czternaste”. I naprawdę uważasz, że on kiedyś przyjdzie? Czytałam w Internecie, że on... no, nie on, a prawdziwy Perelman, postanowił jednak wyemigrować z matką do Szwecji. Wtedy, kiedy ty podróżowałaś w snach. ANNA. No to co? ANDRIEJ. Ale z ciebie uparta bestia. Zgodzisz się, że nie chodziło ci o to, żeby jego zrozumieć. Chciałaś go dopasować do swojego rozumienia: uczynić zrozumiałym. ANNA. Oczywiście. ANDRIEJ. Tak? ANNA. Tak. „Niemożliwa jest rzeczywistość całkowicie niezależna od umysłu, który ją postrzega”. Henri Poincaré. ANDRIEJ. Serio? Niemożliwa? ANNA. Niemożliwa. I nie trzeba.