nr 3/2016 (64)
Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie
1
Spis treści
Redakcja po
po
4
Okładka jak malowana
8
Świat przeniesiony na wielki ekran
12
Orwell – pióro wolności
14
Wielki Gatsby. Jak książka zmienia Red. wydania:
człowieka 16
Książka, która może zmienić życie
18
Dlaczego w dobie racjonalizacji
fantastyka smakuje tak dobrze?
20
Szybkie czytanie: czy to w ogóle działa?
24
Uwolnij książkę
26
Książka jak dynamit
Red. naczelny:
Kamil Olechowski
Autorzy wydania:
Aleksandra Żeleźnik
Kamil Olechowski Aleksandra Żeleźnik Marcin Leja Juliia Mykhailiuk Nadiia Lavriv Sabina Trawka Kateryna Nosenko
Skład i ilustracje:
Korekta:
Zastępca. red. nacz.: Aleksandra Żeleźnik
Kateryna Oliynyk
mgr Różna Klimczak
Wydawca po Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania z siedzibą w Rzeszowie Ul. Sucharskiego 2
Okładka jak malowana Przychodzi chłopak do biblioteki i mówi: – Dzień dobry. Chciałem wypożyczyć książkę. Dobrze, a jaką? – pyta bibliotekarka. – A wie Pani, w sumie nie znam autora ani tytułu, ale pamiętam, że okładka była czerwona.
N
ie od dziś wiadomo, że ludzie to wzrokowcy. Dlatego też wydawnictwa prześcigają się w nowych pomysłach na okładki książek. Wszystko po to, by przyciągnąć czytelnika, by zainteresował się konkretnym tytułem od pierwszego wejścia do księgarni. Jego wzrok ma spocząć na danym dziele, ma zobaczyć okładkę i podjąć natychmiastową decyzję o zakupie, zanim sięgnie po dokładny opis fabularny. Wiadomo – im bardziej wyróżniająca się okładka, tym bardziej można liczyć na sukces finansowy. Przez pewien czas na polskim rynku wydawniczym królował trend na, delikatnie rzecz ujmując, paskudne okładki. O gustach się nie dyskutuje, natomiast o szacie graficznej książek – na całe szczęście – już można. Chyba nie ma takiej osoby, która wątpiłaby w moc okładki. Bez dwóch zdań w większości decyzji zakupowych świta nam z tyłu głowy, że skoro strona tytułowa jest ładna, to i zawartość taka będzie. Oczywiście to bzdura. Szata graficzna nie decyduje o talencie pisarza, ale może wiele obiecywać po utworze literackim. Gdyby zapytać książkoholika, czy zdarzyło mu się dokonać zakupu ze względu na okładkę, odpowiedź brzmiałby zapewne „tak”. Nic dziwnego, niektóre z nich to istne arcydzieła.
Film a okładka książki
Jak już wcześniej wspomniałam: okładka ma moc. Ma moc, o której nie śniło się filozofom. Możecie wierzyć lub nie, ale to ona w niektórych przypadkach potrafi podnieść status zwykłej książki do miana białego kruka. Jak? Słowem kluczem w tym przypadku jest… ekranizacja. Schemat jest prosty: Hollywood postanowi zekranizować książkę, film staje się kasowym sukcesem, co robi wydawnictwo? Wypuszcza dodruk pierwowzoru z filmową okładką, robiąc automatycznie z oryginalnej bestseller. By zilustrować to jeszcze jaśniej,warto podstawić ten wzór do sytuacji rzeczywistej. Piąta Fala autorstwa Ricka Yanceya – piękna, minimalistyczna czarna okładka z pisakowym tytułem zastąpiona została sceną z filmu, gdzie główna bohaterka – której rolę odgrywa Chloe Moretz – trzyma kar-
4
abin. Ktoś powie: teraz jest bardziej adekwatnie do fabuły. Jasne, zgodzę się, ale to o oryginał ludzie biją się na różnych grupach o książkach, w księgarniach brak nakładu, a ostatnie sztuki na allegro chodzą po 70 złotych (ich wartość tylko ze względu na okładkę podskoczyła o 50%). Ta sama sytuacja spotkała trylogię Igrzyska Śmierci napisaną przez Suzanne Collins. Oryginalne okładki co prawda można nadal kupić bez najmniejszego problemu, jednak tendencja do zamieniania strony tytułowej, by były kompatybilne z filmem, staje się praktyką nagminną. Takie przykłady można mnożyć: Zostań, jeśli kochasz autorstwa Gayle Forman – nie da się już kupić pierwszej części w „normalnej” okładce. Zanim się pojawiłeś – Jojo Moyes, okładka nie filmowa jest ostatnio najbardziej poszukiwaną okładką w sieci, bowiem nakład książki z wersji filmowej wyparł już tę pierwszą z księgarń, a film na ekranach kin pojawi się dopiero 10 czerwca (!). Każdy chce osiągnąć zysk, a kiedy można połączyć książkę z filmem i zarobić podwójnie, nikt nie ma wątpliwości, że warto w to brnąć – szkoda tylko czytelników.
W pogoni za zyskiem
Percy Jackson, Piękne Istoty, Dawca,Zmierzch, Więzień Labiryntu, Opowieści z Narnii, Gwiazd Naszych Wina, Papierowe Miasta, a nawet Hobbit – co rusz pojawiają się okładki filmowe, które mają współgrać z filmem, a nie z resztą książek. Co w momencie gdy zostanie zekranizowana jedna część trylogii – wydawnictwo zmieni okładkę książce, reszta tytułów nie dostanie swojej szansy na film? No cóż, o to muszą martwić się czytelnicy, bo to oni mają w swojej biblioteczce niekompletne, niepasujące do siebie i wyglądające razem okropnie wydania. Dlatego też warto zastanowić się, czy takie dodruki nie są przypadkiem profanacją książek. Przecież to one są pierwowzorem i punktem wyjścia do nakręcenia filmu. Po co zatem je zmieniać? Idąc dalej – kojarzycie hit ostatnich miesięcy Dziewczyna z pociągu autorstwa Pauli Hawkins? Niedługo na ekrany kin trafi jej ekranizacja. Mogę się założyć, że miesiąc przed premierą filmu do księgarń trafi dodruk z okładką filmową.
Intro Magazyn • nr 3/2016 (64)
Wcale się nie zdziwię, a co więcej! Będę trzymać w rękach swoją kopię w pierwotnej okładce i będę szczęśliwa, że udało mi się kupić ją w porę. Kto wie, może za 5 lat dostanę za nią drugie tyle? Z doświadczenia wiem, że nie tylko przemysł filmowy robi czytelników w bambuko. Takie sytuacje zdarzają się również z serialami (wszystkie tomy Pamiętników Wampirów, a także Gra o Tron), czy też grami (nowe okładki do pięcioksięgu Wiedźmina oparte na motywach z gry).
Drugie życie książki
Na całe szczęście zdarzają się też sytuacje z goła odmienne, gdzie wydawnictwa poszłypo rozum do głowy i z okładkowych koszmarków zrobiły coś niesamowitego. Wraz z premierą ostatniej części serii Metro 2033 Dmitra Głuchowskiego postanowiono odświeżyć wygląd okładek całej trylogii. Całość w nowej odsłonie prezentuje się wręcz magicznie, wszystko do siebie pasuje, a co najważniejsze – dopiero teraz przyciągają wzrok. To samo tyczy się serii Pan Lodowego Ogrodu autorstwa Jarosława Grzędowicza. Wszystkie cztery tomy dostały drugie życie dzięki wydawnictwu Fabryka Słów. Okładki w niczym nie przypominają pierwowzoru i to właśnie jest ich atut. Bronią się genialnym projektem i tym specyficznym mrokiem charakterystycznym dla fantastyki. Idąc dalej, można również wspomnieć o serii Harry Potter. Tuż po premierze ostatniej filmowej części wydawnictwo postanowiło zaprezentować światu tego młodego czarodzieja w wersji dla dorosłych. Zaprojektowano okładki
Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie
przeznaczone dla dużo starszych czytelników. W stosunku do oryginału są mroczniejsze, ciemne, w centrum jest nie sam Harry, ale poszczególne rekwizyty, które odegrały rolę pierwszoplanową w każdym tomie. Są nie tylko poważniejsze, ale również dużo ładniejsze – nie mam pojęcia, czy to zamierzony krok wydawnictwa, ale zdecydowanie „dorosła wersja” przebija o głowę „wersję dziecięcą”. Jednak to nadal do uśmiechniętego Harry’ego patrzącego na czytelnika z pierwszej części wydanej w 1997 roku wiele ludzi ma sentyment. Kolejnym przykładem jest seria Dary Anioła Cassandry Clare. Wygląd pierwszych okładek można podsumować tak: grafik płakał jak projektował. To co się na nich działo wołało o pomstę do nieba. Źle dobrane kolory, zmasakrowane twarze głównych bohaterów, sztuczność i wymuszona prostota. Okładki zamiast zachwytu wzbudzały politowanie. Na całe szczęście wersja dodruku to całkiem inna historia i dopiero teraz można bez cienia wątpliwości zaznaczyć, że właśnie na takie okładki ta cała seria zasługiwała. To samo można powiedzieć o książkach z serii Percy Jackson autorstwa Ricka Riordana. Po drobnym falstarcie i wydaniu filmowych okładek dla dwóch pierwszych części, wydawnictwo postanowiło zaprezentować wersję jednolitą. Wygląda niesamowicie i po złączeniu wszystkich okładek dostajemy jeden, pełny obraz. Nawet grzbiety książek pasują do siebie! Na półce wygląda to przepięknie.
5
ma w sobie tajemnice. Wystarczy zdjąć obwolutę i wszystko stanie się jasne. W świecie książek można zaobserwować od nie tak dawna trend do minimalistycznych, białych okładek. Białe tło, na którym stoi dumnie postać (Trylogia zdrajcy Trudi Canavan) albo zaprezentowane tak jak w przypadku Pottera rekwizyty (Pretty Little Liars od Sary Shepard). W Polsce taką okładkę miało pierwsze wydanie pięcioksięgu Wiedźmina. Dopiero później zaczęto bawić się w dodruki. Tak samo wszystkie książki autorstwa Guiliame Musso. Z ręką na sercu mogę potwierdzić, że polskie wydania oscylujące wokół koloru białego wyglądają dużo lepiej niż wydania oryginalne, gdzie głównym motywem jest tylko nazwisko autora i tytuł książki.
Okładka a sukces wydawniczy
Przepych vs prostota
Przepięknie wygląda również Trylogia Czasu autorstwa Kerstin Gier. Czerwień Rubinu, Błękit Szafiru, Zieleń Szmaragdu – każda z tych książek to biały kruk. Cena detaliczna jednej to 35 złotych, na allegro można je kupić dopiero od 60 złotych wzwyż. Za cały komplet trzeba wydać około 200 złotych. Bez wątpienia do takiego stanu rzeczy przyczyniły się okładki. Są cudowne. Niektórzy mogliby powiedzieć, że za dużo się na nich dzieje – i mają racje. Jednak dużo dzieje się również w środku, dlatego też bogata szata graficzna nie razi, a wręcz zachęca do lektury. To samo tyczy się książki Światło, którego nie widać Anthony’ego Doerra. Na pierwszy rzut oka – ot taka sobie niebieska okładka. Jednak wydanie w twardej oprawie trzy-
6
Żart przytoczony na samym początku tekstu pokazuje jak bogaty jest rynek książek. Jak wiele kolorów, schematów – jeżeli chodzi o szatę graficzną – się powtarza. Warto zatem się wyróżnić i zainwestować w dobrego grafika. Polskie wydawnictwa już od lat o tym wiedzą. Widać, że paskudne okładki pojawiają się coraz rzadziej. Estetyka polskich wydań obrała bez wątpienia jeden z lepszych kierunków. I bardzo dobrze, bo zyskują na tym nie tylko czytelnicy, ale także autorzy. Czy pisarz tego chce czy nie, to właśnie okładka w dużej mierze przyczynia się do jegosukcesu wydawniczego. To ona decyduje o pierwszym kontakcie czytelnika z książką. Wchodząc do księgarni zastajemy całe półki obładowane różnymi tytułami. Naturalnym jest, że człowiek w pierwszej kolejności sięgnie po to, co mu się wizualnie spodoba. Dopiero potem przeczyta opis. I ewentualnie kupi. Czy okładka jest zrobiona na bogato czy też w sposób minimalistyczny tak naprawdę nie ma znaczenia. Chodzi tylko o to, żeby przyciągnęła wzrok i uwagę – to połowa osiągnięcia. Druga połowa to zadanie dla autora i jego talentu. Gdy oba czynniki ze sobą współgrają – sukces jest już kwestią czasu.
Aleksandra Żeleźnik
po Intro Magazyn • nr 3/2016 (64)
Seminarium doktoranckie
Seminarium doktoranckie
indywidualny tok kształcenia (2 semestry)
(6 semestrów)
PUBLICZNA OBRONA ROZPRAWY DOKTORSKIEJ
PUBLICZNA OBRONA ROZPRAWY DOKTORSKIEJ
akceptacja rozprawy przez promotora złożenie podania o publiczną obronę rozprawy doktorskiej (w ciągu 10 miesięcy od rozpoczęcia udziału w seminarium)
akceptacja rozprawy przez promotora złożenie podania o publiczną obronę rozprawy doktorskiej
Prezentacja koncepcji rozprawy na zebraniu odpowiedniej Katedry
zatwierdzenie promotora określnie zakresu egzaminów doktorskich
SEMESTRY
Wykłady kursowe
(przygotowujące do egzaminów doktorskich)
Proseminaria z opiekunem naukowym
Złożenie podania o otwarcie przewodu doktorskiego
OTWARCIE PRZEWODU DOKTORSKIEGO:
Wykłady modułowe
egzamin językowy (przy braku certyfikatu) egzamin doktorski z dyscypliny dodatkowej egzamin doktorski z dyscypliny podstawowej
SEMESTRÓW
DECYZJA O WYBORZE PROMOTORA
Seminarium
egzamin językowy (przy braku certyfikatu)
z promotorem
semestr 5. i 6. egzamin doktorski z dyscypliny dodatkowej egzamin doktorski z dyscypliny podstawowej
Prezentacja koncepcji
OTWARCIE PRZEWODU DOKTORSKIEGO:
Seminarium z promotorem
zatwierdzenie promotora określnie zakresu egzaminów doktorskich
rozprawy na zebraniu odpowiedniej Katedry
Złożenie podania
o otwarcie przewodu doktorskiego
Przygotowanie koncepcji rozprawy doktorskiej
Świat przeniesiony na wielki ekran Pewnie nie raz zdarzyło Wam się pójść do kina dlatego, że czytaliście kiedyś książkę, na podstawie której bazuje film. Albo wręcz przeciwnie, dzięki filmowi zainteresowaliście się pewną lekturą. Nic dziwnego – reżyserzy od zawsze mieli chrapkę na przeniesienie powieści na plan filmowy i ukazanie historii bez udziału naszej wyobraźni. Książka w roli scenarzysty
Ekranizacje to coś, z czym spotkać się w kinie można dosyć często. Świat, bohaterowie, fabuła – to wszystko zapisane na kartkach papieru i wydane w formie książki spotyka się ze sztuką kinematografii i, z mniejszą lub większą wiernością oryginałowi, zostaje przeniesione na duży ekran. Brzmi prosto, prawda? Jednak nie do końca takie jest. Dzieło liczące sobie – średnio przyjmując – te 400 stron musi zostać upchnięte w niecałe 2 godziny filmu i już samo to stanowi nie lada wyzwanie. Należy bowiem zachować balans: wątki nic lub mało wnoszące do fabuły muszą zostać pominięte, a jednocześnie konieczne jest zachowanie tych ważnych, kluczowych wydarzeń, tak aby odtworzyły spójną całość.
Wczesne lata filmowych adaptacji
Jak zatem wyglądała pierwsza ekranizacja w historii kina? Ciężko jednoznacznie stwierdzić, gdyż większość filmów z początkowych lat kinematografii zostało na zawsze utraconych. Wiadomo jedynie, że książki doczekały się setek ekranizacji pod postacią niemych filmów, chociaż nie do końca przypominały adaptacje, jakie znamy dziś. Były to bardziej krótkie scenki bazujące na fabule książki niż pełnoprawne historie. Ile liczy sobie najstarsza ekranizacja, o jakiej mamy jakiekolwiek informacje? Równo 120 lat i jest znana pod tytułem Trilby and Little Billee. Jest to niemy film z 1896roku przedstawiający scenę z książki Trilby autorstwa George’a du Mauriera. Ciężko określić długość tego filmu, gdyż była ona podania w… metrach. Chodzi tu o długość taśmy, która w tym przypadku wynosiła około 45 metrów. Kolejną ekranizacją w historii jest film (również niemy) pod tytułem Death of Nancy Sykes bazujący na powieści Oliver Twist znanego pisarza Charlesa Dickensa. Obraz nakręcony został w 1897 roku, a długość taśmy wynosiła 62 metry. Warto w tym momencie wspomnieć o wątku polskim we wczesnej kinematografii, bowiem powieść Quo Vadis docze-
8
kała się przeniesienia na ekrany w roku 1901 oraz 1913 (a także wiele razy później). Co charakteryzowało te dwa filmy? Wersja z 1901 roku wyprodukowana we Francji nagrana była nataśmie o długości 65 metrów i uchodzi za pierwszą adaptację tegotytułu. Obraz z 1913 roku to już całkiem poważne zabranie się do tematu, ponieważ ta włoska produkcja liczyła sobie długość 2250 metrów, co przekłada się na około dwie godziny czasu oglądania. Jak na owe czasy było to całkiem sporo. Jako ciekawostkę można dodać, że pierwotna wersja filmu Greed z 1924 roku, bazującego na książce Franka Norrisa pod tytułem McTeague, była dosłowną adaptacją i trwała blisko 10 godzin! Ambicje jednak minęły się z celem, ponieważ ostateczna wersja została okrojona do blisko dwóch godzin.
Świetnego dzieła trudne początki
Wróćmy do czasów nie tak bardzo nam odległych. Chyba nie ma na świecie osoby, która nie kojarzyłaby Harry’ego Pottera. Ta kultowa już postać na stałe zaistniała w popkulturze. Jednak początki nie były takie spektakularne jak mogło by się wydawać. W roku 1995 J.K. Rowling ukończyła pisanie swojego debiutu – Harry Potter i Kamień Filozoficzny, jednak książka trafiła do księgarni dopiero 2 lata później. Skąd więc taka rozbieżność? Otóż aż dwanaście wydawnictw odrzuciło propozycję Rowling. Dopiero Bloomsbury Publishing zainteresowało się tym tematem, chociaż i tak zapewne największy wpływ miała tutaj 8-letnia córka dyrektora Bloomsbury, której postać Harry’ego niesamowicie się spodobała. To jeszcze nie koniec trudnych początków, ponieważ Harry Potter i Kamień Filozoficzny wydrukowany został w nakładzie 500 kopii, z czego 350 trafiło do bibliotek (obecnie te wydania kosztują nawet do 25.000£), a samej Rowling powiedziano, żeby znalazła sobie pracę i nie liczyła, że zbije kokosy. Później było już tylko lepiej: liczne nagrody, wydanie historii o Harrym Potterze w Stanach Zjednoczonych, wykupienie praw do ekranizacji przez Warner Bros w 1998 roku.
Intro Magazyn • nr 3/2016 (64)
No właśnie, jaki wpływ miała ekranizacja na sprzedaż książek? Czwarta część przygód młodego czarodzieja – Harry Potter i Czara Ognia swoją premierę miała w 2000 roku i sprzedała się w blisko czterystu tysiącach kopii w Wielkiej Brytanii oraz w trzech milionach w USA w ciągu pierwszych 48 godzin. Szósta część przygód ukazała się w 2005 roku (Książę Półkrwi), a w międzyczasie w kinach można było oglądać już trzy zekranizowane części (kolejne epizody opowiadające o historii młodego czarodzieja miały swoje premieryodpowiednio w 2001, 2002 oraz 2004 roku). Jak przełożyło się to na sprzedaż Harry’ego Pottera i Księcia Półkrwi w wersji papierowej? Całkiem nieźle, bo w ciągu pierwszych 24 godzin od premiery, książka sprzedała się w nakładzie 9 milionów egzemplarzy. Patrząc na całokształt serii o Harrym Potterze nie da się nie zauważyć, że filmy odegrały ogromną rolę w promocji tej historii w jej pierwotnej formie. Wystarczy spojrzeć na zestawienie całkowitych zysków, w których zarówno książki, jak i filmy zarobiły ponad 7 miliardów każde.
Wielka podróż na ekranach kin
Podobna sytuacja miała miejsce z książką wydaną w 1937 roku, chociaż mającą dużo większy wpływ na popkulturę, głównie poprzez kształtowanie standardu dla świata fantastyki. Mowa tutaj o Hobbicie oraz wydanej później serii Władca Pierścieni stworzonej przez J.R.R. Tolkiena, którego można określićmianem ojcem współczesnej fantastyki. Jak tutaj wyglądała sprawa z ekranizacją? Trylogia wydana w latach 1954−1955 radziła sobie całkiem nieźle, szybko została okrzyknięta jedną z najlepiej sprzedających się książek. Filmy, które swoje premiery miały w latach 2001−2003 oraz 2012−2014 również okazały się finansowym sukcesem, ponieważ każdy z nich zarobił około miliarda dolarów. Wszystkie łącznie przyniosły zysk dziesięciu miliardów dolarów, podczas gdy książki „tylko” dziewięć. Trzeba tu jednak wziąć pod uwagę fakt „rozdrobnienia” Hobbita na trzy osobne filmy (a fabuła książki mieściła się tylko w jednym tomie), co zdecydowanie przechyliło szalę na rzecz dużego ekranu. Z drugiej strony zyski z książek były dwa razy większe niż ich filmowych odpowiedników (oczywiście z wykluczeniem Hobbita, gdzie potrzeba było dwóch filmów, aby wyrównać dochód). Jednak nie można powiedzieć, że książki nic nie zawdzięczają adaptacjom. Szacuje się, że 1/3 całkowitej sprzedaży książek nastąpiła właśnie po premierze pierwszego filmu z serii. Zdecydowanie pomogło to twórczości J.R.R. Tolkiena umocnić się na liście bestsellerów, utrzymując przewagę chociażby nad wcześniej wspomnianym Harrym Potterze.
przypadku jest film nakręcony w 2012 roku. Kiedy studio Lionsgate rozpoczęło produkcję adaptacji, książki sprzedały się w nakładzie około 10 milionów kopii. Po premierze pełnego zwiastuna, liczba ta wzrosła do 23 milionów. Szacuje się, że obecnie w samych Stanach Zjednoczonych nakład książek to 65 milionów egzemplarzy.
Klasyki, czyli najlepsi z najlepszych
Idąc dalej, warto dokonać refleksji nad tym, czy filmowe adaptacje książek osiągają poważne sukcesy. Odpowiedź brzmi: jak najbardziej! Wystarczy tylko spojrzeć na listę najlepszych filmów według jednej z wielu stron prowadzących takie zestawienie, a kilka z nich na pewno będzie bazowanych na książkach. Przykłady? Zielona Mila oraz Skazani na Shawshank na podstawie powieści Stephena Kinga, Forrest Gump napisany przez Winstona Grooma czy przez wielu uważany za najlepszy film wszechczasów Ojciec Chrzestny, stworzony przez Mario Puzo. Jak widać na wspomnianych przykładach da się przenieść świat zapisany na papierze na duży ekran tak, aby osiągnął sukces i nieraz przebił popularnością nawet samą książkę.
Opasłe tomiska zamienione na opasłe seriale
Jak w tej sytuacji odnajdują się seriale? Każdy chyba kojarzy Grę o Tron produkcji amerykańskiej stacji telewizyjnej i wytwórni HBO. Ogólnie przyjęta zasada „Książka jest zawsze lepsza”, zdaje się tu nie obowiązywać. Pomimo tego że sprzedaż książek po premierze serialu wzrosła niemal dwukrotnie, to i tak zdaje się on cieszyć dużo większym zainteresowaniem. Spotkałem się nawet z opinią pewnej osoby głoszącą, że serial jest najlepszą ekranizacją najgorszej książki, jaką zdarzyło się jej przeczytać. Kolejnym dobrym przykładem tego, jak tchnąć nowe życie w nieco już zapomnianą historię to Poldark. Jest to seria książek napisana przez Winstona Grahama i wydawana od 1945 do 1953 roku oraz od 1973 do 2002 roku. Cały cykl liczy sobie 12 tomów i doczekał się dwóch ekranizacji w postaci seriali, pierwszej w 1975 roku, a drugiej w 2015 roku, oba sygnowane marką BBC. Jednak to ta nowsza
Ekranizacja przepisem na szybki sukces wydawniczy
Sytuacji, kiedy filmowa adaptacja przyczyniła się do szybkiego wzrostu sprzedaży książek nie trzeba wcale szukać w odległej przeszłości. Wystarczy cofnąć się 8 lat wstecz, do roku 2008, kiedy to miejsce miała premiera pierwszego tomu Igrzysk Śmierci autorstwa Suzane Collins. W ciągu następnych dwóch lat wydano kolejne dwa tomy, jednak bardziej interesujący w tym
Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie
9
wersja przyczyniła się w dużej mierze do odżycia serii, a nawet ponownego wydania książek z filmowymi okładkami. Można jeszcze wspomnieć o serialach takich jak chociażby Kompania Braci czy House of Cards, w przypadku których ekranizacje okazały się dużymi sukcesami.
Skoro były wzloty, muszą być upadki
Tam, gdzie odnosi się sukcesy, ponosi się również porażki. Skoro mowa była o serialach, to warto w pierwszej kolejności wspomnieć tu naszą rodzimą produkcję – Wiedźmina. Na podstawie serii Andrzeja Sapkowskiego stworzono jednosezonowy serial wyemitowany w 2002 roku oraz jako efekt prac dodatkowych – film, który ukazał się rok wcześniej. Pomimo szczerych ambicji próba przeniesienia Wiedźmina z książek na ekrany okazała się sporą klapą. Powstał nawet Komitet Obrony Jedynie Słusznego Wizerunku Wiedźmina powołany przez fanów twórczości Andrzeja Sapkowskiego, jednak sprzeciwy te nie wpłynęły na produkcję filmu (a szkoda!). Wróćmy jednak do filmów. Czy zdarzyły się w historii kinematografii adaptacje, które wołały o pomstę do nieba? Tu znowu odpowiedź brzmi: jak najbardziej. Przykładem może być Eragon napisany przez Christophera Paoliniego. Film na ekrany kin trafił w 2006 roku i okazał się niewypałem. Niby koszty produkcji się zwróciły i to z nawiązką, ale niesmak pozostał, w szczególności, że recenzje były dosyć krytyczne i nie pozostawiły suchej nitki na reżyserze. Gorzej
10
było z powieścią dla dzieci Kot Prot (The Cat in The Hat) Dr. Seussa, ponieważ na podstawie książki tak nieudolnie nakręcono film, że wydany w 2003 roku obraz został dosłownie zmieszany z błotem. W 2004 roku planowano wypuścić sequel (na podstawie drugiej części książki), lecz produkcja została anulowana i wyrzucona miesiąc przed premierą.Wdowa po Dr. Seussie zarzekła, że nigdy już nie dopuści do zekranizowania jakiejkolwiek powieści jej męża. Z filmami przeznaczonymi dla bardziej dorosłej publiczności też nie zawsze było wesoło. Adaptacji Kodu Leonarda da Vinci Dana Browna z 2006 roku, zabrakło wszystkiego – tak twierdzą krytycy – co uczyniło książkę bestsellerem. Świadczy o tym chociażby fakt, że został on kiepsko przyjęty nawet podczas swojej premiery na festiwalu filmowym w Cannnes. Ciekawa sytuacja miała miejsce w przypadku książek Ricka Riordana, które również doczekały się przeniesienia na ekrany kin. W 2010 roku debiutował Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy: Złodziej Pioruna – w USA sprzedaż biletównie pokryła nawet budżetu produkcji.W 2013 roku mogliśmy ujrzeć kolejną część – Percy Jackson: Morze potworów, który również nie zarobił na siebie. Sytuację przed totalną klapą uratowała jedynie sprzedaż biletów za oceanem, chociaż i tak planowana trzecia część przygód została najprawdopodobniej anulowana ze względu na słabe recenzje i nieopłacalność poprzedników.
Czy ekranizacja to w końcu dobra rzecz?
Nie wszystkie książki powinny być poddawane próbie ekranizacji − ze względu na trudność przełożenia fabuły na ekran, głębię bohaterów czy unikatowy klimat towarzyszący lekturze. Jednak tam, gdzie jest to możliwe, wytwórnie nie powinny się kierować chęcią zarobienia na czyjejś pracy poprzez wykorzystanie wizerunku oraz lojalności czytelników. Dobra ekranizacja to prawdziwie trudna sztuka, o ile nie trudniejsza nawet od napisania samej książki, a filmów na podstawie powieści pojawia się na rynku coraz więcej. Przed pójściem do kina na kolejną adaptację warto się więc zastanowić, czy ryzyko zaburzenia sobie świata powstałego w naszej wyobraźni jest tego warte. Oczywiście może być całkiem na odwrót i obraz z dużego ekranu wzbogaci nasze doznania, a my wyjdziemy z kina zadowoleni. Tak naprawdę nigdy nie wiadomo, co z takiego filmu wyjdzie. Jedyne co zostaje, to zaufać reżyserowi i liczyć na to, że jego wizja artystyczna pokryje się z wizją artystyczną pisarza.
Marcin Leja
po Intro Magazyn • nr 3/2016 (64)
„The only way to do GREAT WORK is to LOVE what you do” Steve Jobs
Zrób pierwszy krok w kierunku własnego biznesu! Załóż firmę na próbę bez ZUS w Akademickim Inkubatorze Przedsiębiorczości Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie Dowiedz się więcej kontaktując się z nami telefonicznie, mailowo lub odwiedź nas w siedzibie inkubatora!
Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie ul. Sucharskiego 2, 35-225 Rzeszów pokój nr 41 tel. (17) 860 57 61 wsiz.rzeszow@inkubatory.pl
Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie
11
Orwell – pióro wolności Twórczość Geogre’a Orwella powinna być dla adeptów dziennikarstwa lekturą obowiązkową. Do Folwarku Zwierzęcego oraz Roku 1984 odwołuje się wielu publicystów, a zwroty z tych pozycji na trwałe weszły do języka dziennikarzy. Ta druga została zresztą w sondażu dla „TheGuardian” z 2007 roku uznana za tytuł najlepiej oddający sens XX wieku.
O
rwell – a właściwie Eric Arthur Blair – jest obecnie autorytetem dla intelektualistów zarówno z lewej, jak i prawej strony sceny politycznej. Jest więc to twórca uwielbiany „ponad podziałami”, chociaż oczywiście każdy z obozów inaczej interpretuje jego przesłanie. Sam Orwell był osobą o światopoglądzie lewicowym – przeciwnikiem kapitalizmu, zwolennikiem socjalizmu demokratycznego. Jednak takie zaszufladkowanie jest sporym uproszczeniem, bo pisarz ten krytykował także „swoje” środowisko, kiedy tylko dostrzegł w nim patologie i zagrożenia. Wreszcie doszedł do wniosku, że wszystkie systemy społeczno-polityczne się deprawują i ostatecznie dążą do zniewolenia obywateli. Na tym właśnie polega siła Orwella – krytykował on nie pozycje ideologiczne, a konkretne problemy, wnikliwie analizując rzeczywistość. Potrafił celnie dostrzec i opisać niebezpieczeństwa wynikające z władzy państwowej. Tworzył ponadto przerażające wizje, które niekiedy dzisiaj wydają się jeszcze bliższe spełnieniu niż jeszcze pół wieku temu.
Orwell wiecznie żywy
Ponadczasowość przesłania Orwella wsparta została jego talentem artystycznym. Tworzył on intrygujące historie, które wciągały czytelników, w dodatku na podstawie obserwacji współczesnego mu świata. Ich siła polegała także na świetnym warsztacie pisarskim: Orwell potrafił zgrabnie i trafnie zwerbalizować zauważone zjawiska. Poniżej sugestywna lista wyrażeń, które uważam za najbardziej trafne. Wielki Brat – skojarzenie z popularnym reality show jest oczywiste i w istocie trywialne. Idea Wielkiego Brata stworzona przez Orwella to nie kwestia programu rozrywkowego, a niezwykle istotnego i aktualnego dzisiaj problemu – permanentnej inwigilacji obywateli. W świecie tysięcy kamer oraz Internetu, który potrafi wyciągać od nas najintymniejsze informacje, trudno mówić o prywatności. Orwell przewidział ten problem jako pierwszy, już w 1949 roku.Dziś mamy jednak nieco inną sytuację – stały monitoring uznajemy czasem za konieczny (bezpieczeństwo), ale także wygodny (sklepy internetowe mogą na podstawie wyników wyszukiwania
12
dopasować do nas ofertę).W utopii Orwella było to tylko i wyłącznie narzędzie kontroli społeczeństwa przez władzę, które nie mogło być w jakikolwiek sposób atrakcyjne dla zwykłych ludzi. Sedno problemu pozostaje jednak to samo, a wyraża się w książkowym „Wielki Brat patrzy”. Nowomowa – jedno z popularniejszych określeń wymyślonych przez Orwella, obecnie używane w innym znaczeniu niż tym z książki. Nie trzeba wiele tłumaczyć – każdy z nas słyszał polityczną nowomowę: piękną, niekiedy skomplikowaną, ale treściowo pustą. Dwójmyślenie – klasycznym przykładem tego zjawiska jest stosunek do sprawy Trybunału Konstytucyjnego. Kiedy Platforma Obywatelska wybrała „nadprogramowo” dwóch sędziów (w sumie pięciu, w tym trzech zgodnie z procedurą), wtedy w „Gazecie Wyborczej” czytaliśmy, że to psucie instytucji państwowej. Prawo i Sprawiedliwość postanowiła na swój sposób wyprostować tę sytuację, jednak zamiast dokonać ponownego wyboru dwóch sędziów, wybrano… pięciu. To taka sama bezczelność jak w przypadku PO, ale tym razem nazywana niszczeniem demokracji. Takie sytuacje nazywamy czasem podwójnymi standardami. Ale dwójmyślenie to trochę inne zjawisko. Podwójne standardy wskazują na pewną cyniczność, w przypadku dwójmyślenia ludzie naprawdę uważają różną ocenę tych samych kwestii za coś właściwego. Nie trudno bowiem sobie wyobrazić zwolennika PiS wierzącego, że działanie PO było tylko perfidnym hamowaniem „dobrej zmiany”, a odpowiedź obecnego rządu jest jedynym słusznym rozwiązaniem tego problemu. I z drugiej strony: zwolennik PO jest święcie przekonany, że partia ta miała obowiązek bronić w taki sposób Polskę przed kaczystowską dyktaturą, podczas gdy PiS idzie obecnie po władzę totalną. Obecnie jest to spór, w którym jakakolwiek konstytucyjność przestała mieć znaczenie, bo każde rozwiązanie można interpretować jako niezgodne z konstytucją. Jednak jest to temat na całkiem osobny tekst. Myślozbrodnia – groteskowo dosłownie (raczej nieświadomie) tę frazę przytoczył Lech Wałęsa w rozmowie z Grze-
Intro Magazyn • nr 3/2016 (64)
gorzem Braunem. Kilkakrotnie pytany o swoje związki z komunistyczną Służbą Bezpieczeństwa były prezydent wreszcie ze złością wypalił: „Nawet pan nie pomyśl, kiedykolwiek, że Wałęsa mógł być po tamtej stronie, że Wałęsa mógłby być agentem. Pomyślenie jest zbrodnią wobec mnie”. Lech Wałęsa to niewątpliwie bardzo ważna postać w najnowszej historii Polski. Jego przyznanie się do współpracy z SB nie umniejszyłoby jego zasług. Zamiast tego zabrnął tak daleko w kłamstwo, że być może nawet sam w nie uwierzył. Wszystkie zwierzęta są równe – piękne hasło zaadaptowane do potrzeb „bajki” o folwarku zwierzęcym. Idea równości pojawiała się na sztandarach Rewolucji Francuskiej, a także w myśli wielu lewicowych intelektualistów. Niestety, rewolucja często zdradza swoje ideały. Jak pokazał Orwell arogancka władza do hasła „Wszystkie zwierzęta są równe” bardzo chętnie dopisuje „ale niektóre są równiejsze od innych”. By nie mówić tylko o może nieco abstrakcyjnej zdradzie ideałów rewolucji, zwróćmy się ku konkretowi. Problem równych i równiejszych doskonale widać na przykładzie kwoty wolnej od podatku: dla zwykłych obywateli jest ona ustanowiona na wysokości około 3 tysięcy złotych – dla posłów natomiast jest to prawie 30 tysięcy. Na koniec jako ciekawostkę warto podać fakt, że nawet termin „zimna wojna” – chociaż nie występował w jego książkach – został po raz pierwszy użyty przez Orwella. Pojawia się ono w eseju You and the Atomic Bomb.
Wojownik o wolność
Dziś krytyka Związku Radzieckiego, komunizmu czy totalitaryzmów w ogóle nie wydaje się niczym szczególnym. Ba! Jednym z istotnych celów współczesnej myśli społeczno-politycznej jest niedopuszczenie, aby się one kiedykolwiek powtórzyły. Jednak w pierwszej połowie XX wieku wielu uległo idealistycznej wizji utopii, które oferowały różne ideologie. Wystarczy chociażby wspomnieć, że zwolennikiem faszyzmu był Guglielmo Marconi – twórca radia; nazizmu Martin Heidegger – wybitny filozof; komunizmu zaś Jean Paul Sartre – znany francuski egzystencjalista. O ile jednak totalitaryzmy zbudowane przez Mussoliniego oraz Hitlera
całkowicie się skompromitowały po II wojnie światowej, tak komunizm wciąż był atrakcyjny dla licznych intelektualistów. Złożyło się na to wiele czynników, m.in. humanistyczne i oświeceniowe źródło marksistowskiego ustroju czy propaganda Związku Radzieckiego na temat swojej wyzwolicielskiej roli w wojnie. Jak więc zagorzały socjalista – którego komunizm jest skrajną formą – stał się przeciwnikiem „dyktatury proletariatu”? Na światopogląd Orwella wpływ musiała mieć wojna domowa w Hiszpanii, która toczyła się w latach 1936–1939. Pisarz służył wtedy w Partii Robotniczej Zjednoczenia Marksistowskiego, która zaangażowana była w ówczesny konflikt na Półwyspie Iberyjskim. Ujrzał wtedy okrucieństwo działań zbrojnych, które popełniali nie tylko żołnierze generała Franco, ale także komuniści (w tym staliniści) i anarchiści. To doświadczenie sprawiło, że stał się krytyczny wobec wspomnianych ideologii, ale wciąż atakował je z pozycji lewicowych. Orwell swój negatywny stosunek wobec ustroju rządzonego przez Stalina wyraził w książce „Folwark Zwierzęcy”. Jest to alegoryczna opowieść o Związku Radzieckim, w której poszczególne zwierzęta interpretuje się jako konkretne postaci: Stalina, Lenina, Trockiego, George’a Bernarda Shawa, a także samego George’a Orwella. Jest to bodaj najsłynniejsza na świecie powieść z kluczem. Orwell, konsekwentnie sprzeciwiając się polityce Związku Radzieckiego, wielokrotnie stawał na łamach angielskiej prasy w obronie interesów Polaków. Atakował polityków Wielkiej Brytanii za brak realnej pomocy polskim żołnierzom, polemizował z czytelnikiem uznającym proces szesnastu za słuszny, rozprawiał się z mitem faszystowskiej Polski. Robił to często wbrew dominującym opiniom, przy użyciu dosadnego języka. Należy jednak pamiętać, że chociaż Orwell najbardziej znany jest ze swojej krytyki komunizmu, w którym szybko dostrzegł zbrodniczy i niewolniczy system totalitarny, to był też negatywnie nastawiony do jej przeciwnej alternatywy: kapitalizmu. W nim również – poprzez zależności bogactwa i możliwości – dostrzegał ograniczenia wolności zwykłych ludzi.
Rok 2016
George Orwell zmarł w 1950 roku w wieku zaledwie 47 lat. Można tylko z żalem spekulować, ile jeszcze miał nam do powiedzenia ten wnikliwy obserwator. Podobno planował napisać powieść o zbrodni katyńskiej, jednak przedwczesna śmierć pokrzyżowała te plany. Równie ciekawe jest też to, co miałby do przekazania dziś – zapewne dostałoby się zarówno Unii Europejskiej, jak i Stanom Zjednoczonym, Rosji oraz Chińskiej Republice Ludowej. Wspominając tego autora zwróćmy uwagę na to, czego możemy się od niego przede wszystkim nauczyć: nonkonformizmu, niezależnego myślenia oraz tego, że krytyka jest ważna także – a może zwłaszcza – w obrębie grupy, z którą sami się identyfikujemy. I pamiętajmy, że zawsze warto jeszcze raz sięgnąć po jego ponadczasową twórczość.
Kamil Olechowski
po Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie
13
Wielki Gatsby. Jak książka zmienia człowieka Każda przeczytana historia zmienia człowieka, dodaje coś nowego, pokazuje sytuacje z którymi czytelnik nigdy wcześniej się nie spotkał. Wielki Gatsby to właśnie taka książka, po skończeniu której człowiek zaczyna patrzeć na świat pod zupełnie innym kątem.
N
ajpierw krótki fakt. Wielki Gatsby to powieść amerykańskiego pisarza Francisa Scotta Fitzgeralda z 1925 roku. Co dziwne, książka po publikacji nie od razu stała się popularna. Dopiero w połowie XX wieku ludzie docenili jej wkład w literaturę. Pomysł przeczytania Wielkiego Gatsby’ego wpadł mi do głowy zupełnie nieoczekiwanie. Mało tego, w ogóle nie miałam w planach pisać o tym artykułu. Przyznam szczerze – zdecydowałam się na to po zapoznaniu się z recenzją mojej koleżanki, która nigdy nie lubiła czytać, a tym bardziej książek nieobowiązkowych. – To książka dla osób, które szukają, próbują lub znaleźli siebie i nie wiedzą, co z tym zrobić. Książka, która niszczy bariery pomiędzy wiekowymi ścianami – mówi Alina, studentka Lwowskiej Politechniki. Nie była to jedyna pochlebna opinia (z serii tych „nieoczekiwanych”) o tym tytule. Pewna dziewczyna napisała cały artykuł o własnych wrażeniach po lekturze, a nie jest ani dziennikarzem, ani nikim związanym z tą dziedziną. Opierając się na ich recenzjach i mając na uwadze metamorfozy jakie przeszły, zdecydowałam wziąć się zasiąść do czytania. – Autor książki wykorzystał wszelkie możliwe i niemożliwe chwyty, a ja mu uwierzyłam – przyznaje się Lada, studentka WSIiZ. Dla doświadczonego czytelnika, tytuł ten jest dość krótki – około 200 stron. Przeczytałam ją w 5 godzin. Często mówi się, że książkę powinno się czytać długo, nie śpiesząc się. Wszystko po to, aby przenieść się w ten świat, odczuć wszystkie emocje bohaterów. Historia toczy się na początku lat dwudziestych XX wieku w Ameryce. Po wojnie zaczyna się czas rozwoju i zmiany stylu życia przeciętnego Amerykanina. Narracja jest pierwszoosobowa, chociaż to nie on jest głównym bohaterem. Pierwszoplanową rolę gra tajemniczy chłopak, który mieszka na przedmieściach Nowego Jorku – nic o nim nie wiadomo. No może poza tym, że wszyscy marzą, aby się z nim poznać.
14
Jak książka zmienia człowieka
W książce można znaleźć wiele poetyckich opisów: „Gatsby wierzył w zielone światło, w orgiastyczną przyszłość, która rok po roku ucieka przed nami. Wymknęła się nam wówczas, lecz to nie ma znaczenia − jutro popędzimy szybciej, otworzymy ramiona szerzej... I pewnego pięknego poranka... Tak oto dążymy naprzód, kierując łodzie pod prąd, który nieustannie znosi nas w przeszłość”. To one budują niezwykłą atmosferę opowieści. Dzisiaj mało kogo można zdziwić historiami o bogatych ludziach, ale w tej książce bohater pokazany został z różnych stron. Ma ogromny dom z obsługą, panuje w nim przepych, jednak to tylko pozory. W innej scenie widzimy, jaki jest samotny i jak przez całe życie czekał, aż jego jedyna
Intro Magazyn • nr 3/2016 (64)
miłość do niego wróci. Właśnie to był pierwszy powód, jaki podały dziewczyny, z którymi rozmawiałam, i to on przekonał je do lektury tej książki. Ludzie nie czytają z kilku powodów: bo nudno, bo za dużo stron, bo nie są w stanie się skupić. Taka sytuacja jest problemem współczesnego świata. Czasem, żeby zachwycić czytelnika, nie wystarczy napisać porządny tekst. Autor powinien opisać historię dokładnie i precyzyjnie. Dlatego ważne jest, aby odbiorca poczuł w sobie dziecko, któremu pokazują nowe miejsce, przecież dziecko musi znać wszystkie detale. Jedna z moich rozmówczyń mówiła mi kiedyś, że czeka na książkę, która potrafi zmienić jej światopogląd. To nie tak, że w ogóle nie czytała, że zmuszali ją do lektur w szkole czy na studiach. Jednak jaki jest sens, kiedy się nie chce? Nie ma zatem jednej jedynej odpowiedzi, dlaczego przeczytała Wielkiego Gatsby’ego, ale to właśnie po tej powieści zakochała się w czytaniu. Niewątpliwie jest to sukces dla czytelnika, ale przede wszystkim dla autora. Kolorytu książce dodaje także sposób prowadzenia narracji: mamy opis historii Gatsby’ego, ale w tym samym czasie pisarz podaje nam również perspektywę ukazaną okiem innego bohatera, który też ma swoje zdanie, a znajomość z głównym bohaterem zmienia go. Przedstawiona fabuła daje możliwość dokładnego jej przeżywania, ale również mieszkania w Nowym Yorku, tańczenia z Gatsbym czy patrzenia na ten świat i oceniania go. − Wstęp, rozwinięcie historii, ludzie, opis obrazów, jedzenia, napoi, samochodów− wszystko obmyślano od początku do końca − komentuje jedna z czytelniczek książki.
Książka na ekranie
Wielki Gatsby to ten przypadek, kiedy śmiało można powiedzieć, że film jest na tym samym poziomie co i książka, a czasami jest nawet lepszy. Początek lat XX to jazz, imprezy z przepychem. To był zupełnie inny świat, który ciężko jest sobie wyobrazić. – Inna ciekawa rzecz to muzyka. Piosenki dodają klimat filmowi, przepiękny dobór kompozycji, wykorzystali nowoczesne dźwięki, ale w klimacie lat dwudziestych XX wieku – opisuje we własnym artykule Lada. Autorka komentarza powyżejrównież nie jest pasjonatką książek. Jeżeli już czyta, to tylko unikatowe pozycje. Lubi porównywać filmy z drukowanymi oryginałami, co jest dość ważne i w literaturze i kinematografii. Podczas seansu mówiła mi, że osobiście poczuła się, jakby znajdowała się za oceanem, w świecie, gdzie dusza człowieka nie znaczy nic, a pieniądze i imprezy robią z ciebie najlepszego przyjaciela. Wszystko jest dobrze do momentu, gdy je masz, lecz gdy ich zabraknie to nikt nie przyjdziesię z tobą pożegnać, jak w przypadku pana Gatsby’ego.
Słowo – mocna broń
Pomimo wszystkich komentarzy, na podstawie których miałabym wyciągnąć pewne wnioski, chciałabym powiedzieć parę słów od siebie. Po przeczytaniu nie odniosłam wrażenia, że zmieniłam swój światopogląd. Pod koniec filmu płakałam, ale też nie podzielałam emocji dziewczyn, na które powoływałam w artykule. Po kilku dniach zaczęłam oceniać wszystko co przeczytałam, obracać wgłowie każdy cytat i obraz. Dopiero wtedy doszłamdo wniosku, że książka ma ogromny wpływ na każdego. Czytać czy nie – to już kwestia indywidualnego wyboru. Ale bez żadnego wahania mogę stwierdzić, że ta książka ma silny wpływ na czytelnika. Najpierw zmusza do jej przeczytania, co jest pierwszym i najtrudniejszym krokiem. Potem zabiera w wykreowany przez autora świat – czytelnik po prostu tonie w stronach, przeżywa wszystko razem z bohaterami. I ostatnie, po lekturze, człowiek jest już inny. Książka nigdy nie przestaje nas uczyć, nawet wtedy, kiedy tego nie widzimy, nawet podczas „nudnej” i obowiązkowej lektury. Słowo ma tak potężną moc. Wielki Gatsby to jedna z mnóstwa powieści, które zmuszają do refleksji nad tym, kim naprawdę jesteśmy, jaką rolę odgrywamy na świecie. Powieść o kłamstwie, o zabawie pod tytułem „Życie”. O tym jak bogactwo i sukces niszczą w tobie człowieka i zabierają o wiele droższe rzeczy – rodzinę, miłość. Warto czytać o ludzkich lękach, żeby zetknąć się z własnymi; o tym co zmusza człowieka, aby na chwilę się zatrzymał i przeniósł się na drogę, która niekoniecznie doprowadzi go donowego sklepu lub pracy, a do nowego życia i prawidłowych decyzji.
Yulia Mykhailiuk
po
Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie
15
Książka, która może zmienić życie Zawsze, kiedy spotykamy się z przyjaciółmi rozmawiamy o ciekawych książkach. Dzielimy się wspaniałymi historiami, które nas zainteresowały. Każdemu z nas zdarzyły się sytuacje, kiedy ulubiona książka pomogła rozwiązać trudne życiowe problemy. Pierwszą książkę, którą chciałabym zaprezentować jest romans szwajcarskiego pisarza Maxa Frischa pod tytułem Mein Namesei Gantenbein. Jest to pozycja pozbawiona moralizatorstwa i utartych schematów. Książka po prostu staje twarzą w twarz z pytaniem, jakie każdy zadał sobie chociaż raz: „a co jeżeli?”. A co jeżeli możemy zmienić własne życie? Frisch przeprowadzi taki eksperyment ze swoim bohaterem, jednak nie daje czytelnikom możliwości zobaczenia jego losów do naturalnego końca. Sęk – jak mówi – nie w tym, czym się wszystko kończy, ale jak się zaczyna w naturze człowieka. Nie mniej ciekawą książką jest Geniusze i autsajderzy (Outliers: The Story of Success), Malcolma Gladwella. Optymizm i ironiczny pogląd na współczesność wyróżniają jego twórczość wśród innych tytułów. Opowiada o genialności i talencie jako podstawowej części sukcesu. Czym że jest jednak sukces? Dla kogoś to dobra praca, wysokie zarobki, ale są tacy, którzy na pierwszym miejscu stawiają rodzinę, a dopiero potem dobra materialne. Autor pokazuje, że aby w życiu coś osiągnąć potrzebny jest nie tylko talent. Zwraca uwagę na wychowanie, praktyczną roztropność i zbieg okoliczności. Dla niektórych to bodziec do rozwoju.
16
Talent jako taki nie istnieje w tym sensie, jak go rozumiano kiedyś. Tworzy go sam człowiek ciężką pracą nad sobą i nad swoimi umiejętnościami. Wydaje się, że to banał, ale właśnie wielu ludzi nie ma powodów i motywacji do samorealizacji. Zamiast tego pojawia się: nic mi nie wyjdzie, nie potrafię. A wszystko jest jak najbardziej możliwe, jeśli włożymy w to wystarczająco wiele czasu. Geniusze i autsajderzy pozwalają to sobie uświadomić, co pozwala zmienić życie. Nienawidzę, kiedy ktoś prosi mnie o podanie tylko jednej ulubionej książki. To jak wybierać, kogo bardziej kochasz: mamę czy tatę. To nie ty wybierasz książkę – to książka wybiera Ciebie. Daniel Keyes i jego dzieło Flowers for Algernon jest takim przykładem. Autor zmusza czytelnika do odczuwania całego spektrum emocji, przez co przyciąga jeszcze większą uwagę. Trudno ten tytuł nazwać stuprocentową fantastyką, lecz sama fabuław niektórych momentach przypomina ten gatunek. Po jej przeczytaniu rozumie się, że przepis na dobrą historię składa się z: opisu działań, uczuć, stanu ludzi stawianychw różnych życiowych sytuacjach. Trzeba opisywać zrozumiale, za pomocą symboli i zależności – to wywołuje zrozumienie u czytelników. Ta książka jest właśnie tak napisana. Ma formę dziennika mężczyzny imieniem Charlie. To trzydziestotrzyletni facet, jednak jego świadomość znajduje się na poziomie rozwoju dziecka. Okazuje się, że jest idealnym kandydatem, na którym można przeprowadzić nowy eksperyment podwyższenia poziomu intelektu. Z Charliem eksperyment się powiedzie, lecz... to już musisz przeczytać sam. Z każdą stroną zanurzać się będziesz w coraz większą, głęboką przepaść rozpaczy. Książka wywołuje przerażenie i lęk. Przewracasz kartkę i czekasz, aż wszystko się zmieni i autor zlituje się nad Charliem. Po ukończeniu tej lektury pozostaje wyraźne uczucie podobne do uderzenia tępym narzędziem w głowę. Jakaś ważna część przewraca się w duszy i już na następny dzień wiesz, że patrzysz na świat i ludzi z trochę innej perspektywy. Tu mówi się o miłości, samorealizacji, dobrach. Napisać o tym jest znacznie trudniej, uczynki muszą być mniej jednoznaczne. Ale autor podołał temu zadaniu i przedstawił te wszystkie emocje na stronach swojego utworu.
Intro Magazyn • nr 3/2016 (64)
Ważnym odkryciem dla mnie okazała się książka Viktora Hugo – Nędznicy. Nikt nie wpłynął na mnie tak jak on. Wiele osób ma problem z doczytaniem Hugo do końca przez niekończące się opisy paryskich uliczek, mostów, pagórków. Jednak jeżeli uda ci się przez nie przebrnąć, to znajdziesz sens, którego próżno szukać w innych pozycjach. Hugo potrafi ukazać ludzką duszę jak nikt inny. Uważam go zresztą za genialnego pisarza światowej literatury. Nędznicy to pierwsza książka, od której zaczęłam znajomość z twórczością tego wielkiego autora. Chociaż tytuł ten składa się z kilku grubych tomów, to trudno się od nich oderwać i przerwać ich lekturę.Pokazuje ona bowiem, że prawdziwa miłość i szlachetność istnieją. Ciężko być wobec Nędzników obojętnym. Świadczą o tym zresztą filmy i wielokrotnie wystawiane przedstawienia teatralne. Wszyscy bohaterzy tej książki posiadają silne charaktery, autor dał im odmienne dusze wykazując się prawdziwym kunsztem twórczym.
Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie
Ostatnia pozycja, którą chciałabym się podzielić, to dzieło Antoine Marie Jean-Baptiste Roger de Saint-Exupéry – Mały Książę. Może jestem nieoryginalna, ale to mój faworyt. Nie wypowiedział się o niej tylko leniwy. Jej fenomen tkwi w tym, że wzbudza albo głęboki zachwyt, albo niezrozumienie. Jest ona dla mnie czymś więcej, aniżeli zwykłą książką. To wszechświat wszystkiego: dobra, zła, mądrości, niedziecięcej baśniowości, dorosłej prawdy, niesprawiedliwości, wreszcie życia i śmierci, początku i końca. Jeśli wy, jakimś dziwnym trafem, jeszcze nie czytaliście Małego Księcia, to szybko nadróbcie zaległości. Chociaż lepiej późno niż nigdy, w tym przypadku nie zwlekajcie.
Nadia Lavriv
po
17
Dlaczego w dobie racjonalizacji fantastyka smakuje tak dobrze? Wydaje się, że XXI wiek można nazwać okresem rozumu, w którym żadne zabobony, niestworzone historie czy mity nie mają już prawa bytu. Skąd więc fenomen fantastyki? Może z powodu twardego stąpania po ziemi w zwyczajnych sprawach potrzebujemy odskoczni w świat pełen magii i bohaterów? Gdy tylko pomyślę „Harry Potter”, to słyszę delikatną muzykę z początku filmu. Tak, fenomen młodego czarodzieja nie ominął również mnie. Głównym bohaterem powieści J.K. Rowling jest chłopiec, którego losy śledzimy od dnia jego jedenastych urodzin. Dostaje wtedy niezwykły list, w którym jest zaproszenie do szkoły magii i czarodziejstwa w Hogwarcie. To właśnie w tym miejscu samotny dotąd młodzieniec odnajduje swoich pierwszych przyjaciół, odkrywa historię własnej rodziny oraz stawia czoła ciemnym mocom. Należę do pokolenia, które wręcz dorastało z Harrym Potterem. Kiedy on był nastolatkiem i wraz z wiekiem przeżywał swoje problemy, z podobnymi zmagaliśmy się i my. Pierwsze rozterki sercowe synchronizowały się z naszymi, wybory specjalizacji w szkole magii odbywały się w tym samym czasie co nasze przejście do gimnazjum. Być może jeszcze do dziś, niektórzy z moich rówieśników wciąż czekają na przyjście zagubionego zaproszenia do magicznej szkoły. Powieść w niedługim czasie doczekała się ekranizacji, każda z części osiągała ogromny komercjalny sukces. O Potterze stawało się coraz głośniej i głośniej. Jest to powieść szczególnie bliska mojemu pokoleniu – chociaż swoich fanów znalazła także poza tą grupą. Poprzednie pokolenia miały jednak również swoich fantastycznych bohaterów i niezwykłe historie, a największym ewenementem fantastycznym na skale światową był Władca Pierścieni. Powieść napisał J.R.R. Tolkien już w połowie poprzedniego stulecia. Przeżyła ona swoje odrodzenie w nowym tysiącleciu za sprawą trzech filmów, które osiągnęły światowy sukces. Ten utwór fantasy opowiada o magicznym pierścieniu stworzonym przez władcę Mordoru „by wszystkimi rządzić” – czyli pozostałymi pierścieniami, które podarowane zostały rasom świata zwanego Śródziemiem: elfom, krasnoludom oraz ludziom. Wspaniałą sagę otwiera wiersz, mówiący właśnie o magicznych pierścieniach.Jako ciekawostkę można dodać fakt, że można doszukać się w nim roku śmierci autora…
18
Wracając jednak do fabuły: po decydującej bitwie armii ciemności z siłami dobra pierścień zaginął, a władca Mordoru poniósł dotkliwą porażkę. Niespodziewanie dowiadujemy się, że w dziwnych okolicznościach niepozorna biżuteria trafiła do tchórzliwego, leniwego ludu zwanego Hobbitami – a dokładnie w ręce Bilba Bagginsa. Bohater wygrał pierścień w potyczce na zagadki z przebiegłym Gollumem. Nietypowa błyskotka zainteresowała czarodzieja Gandalfa, który po tygodniach poszukiwań upewnił się, że przedmiot ten pochodzi z czeluści Mordoru i należy go jak najszybciej zniszczyć. Moim zdaniem sława tych dwóch powyższych tytułów podbiła wciąż narastającą popularność fantastyki w Polsce. Moi oporni wobec kultury rówieśnicy zaczęli sięgać po coraz to kolejne woluminy i wręcz się nimi wymieniać. Każdy w fantastyce znajdzie coś dla siebie. Miłość, heroizm, przygodę, oderwanie od rzeczywistości. Każdy, gdyby tylko chciał i dobrze poszukał, mógłby utożsamić się z jakimś bohaterem. Księgarnie przecież wypełnione są po brzegi książkami z gatunku fantasy. Póki co wymieniłam jednak dwójkę autorów pochodzących z zagranicy. Nie jest tak, że najlepsza fantastyka tworzona jest poza granicami naszego kraju, a rodzimi pisarze są do niczego. Oczywiście mamy swoje perełki. Można przy tym zażartować, że polscy twórcy fantasy upodobali sobie imię Andrzej: Sapkowski, Ziemiański czy Pilipiuk. Ale to oczywiście żart, któremu kłam zadaje chociażby Jacek Piekara. Powieści pisane w naszym języku zawierają specyficzny, „nasz” żargon, polski humor i pełne są nawiązań do bliskiej nam rzeczywistości. Takim przykładem może być Achaja autorstwa Andrzeja Ziemiańskiego. Pisarz ten w charakterystyczny dla siebie sposób miesza wysublimowane słownictwo z wulgarnym językiem. Sprawnie porusza się wśród problemów i dramatów ludzkich, wyjaśniając przy tym kwestie odwiecznych pragnień władzy i podbojów. Głównymi postaciami powieści Ziemiańskiego są najczęściej kobiety, co moim zdaniem również należy do zalet.
Intro Magazyn • nr 3/2016 (64)
Te przedstawicielki płci pięknej są zazwyczaj inteligentne, silne, choć też ciężko doświadczone i skrzywdzone przez los. Ponadto książki tego autora są wielowątkowe i wielowymiarowe. Choć z początku może irytować nagły przeskok z losów bohaterki Achai do np. czarodzieja Mereditha, ostatecznie ciężko się powstrzymać przed klaśnięciem z ekscytacji, kiedy pisarz doskonale poradził sobie z połączeniem wielu historii (teoretycznie ze sobą nie związanych) w jedną. Jednak najsławniejszą powieścią polskiej fantastyki jest Wiedźmin, autorstwa Andrzeja Sapkowskiego.Historia opisuje losy wiedźmina Geralta, jego ukochanej Yennefer oraz małej księżniczki Ciri. Geralt – czego wymaga jego wiedźmiński fach – stawia czoło kreaturom z najgorszych koszmarów, najczęściej dla pieniędzy, chociaż też w obronie wartości. Chociaż saga ukończona została już kilkanaście lat temu, to prawdziwa wiedźminomania wybuchła na świecie wraz z premierą gry na podstawie twórczości Sapkowskiego. Trzecia część gry Wiedźmin zdobywa liczne nagrody i często nazywa-
Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie
na jest najlepszą produkcją roku 2015. W przypadku branży komputerowej, odbiorca nie jest zmuszony tylko do śledzenia losów swojego ulubionego bohatera, ale wręcz pozwala się w niego wcielić! To zupełnie nowy wymiar doświadczania przygód fantasy. Jak widać na fantastyce można zbić ogromne pieniądze, możemy być zatem pewni, że producenci pójdą za ciosem Harry’ego Pottera, Władcy Pierścieni, sagi Zmierzch czy Igrzysk Śmierci. Co ciekawe – te najsłynniejsze pozycje kinematograficzne są na podstawie bestsellerów literackich. Zresztą już teraz wiadomo, że w 2017 roku ma pojawić się nowa – oby lepsza – ekranizacja Wiedźmina. Nic dziwnego – odbiór produkcji fantasy należy do prostych i przyjemnych, a rzesze już oddanych fanów łatwo mogą zapewnić im finansowy sukces.
Sabina Trawka
po
19
Szybkie czytanie: czy to w ogóle działa? Od dzieciństwa, naśladując moją rodzinę, nie rozstawałam się z książką. Z czasem postęp technologiczny przyniósł do mojego domu komputer, telewizor, w szkole zadawali coraz więcej zadań, aokazjonalne spacery stawały się coraz dłuższe. Czytałam z tą samą prędkością, którą wyćwiczyłam jeszcze w wieku 10 lat, dlatego liczba czytanych książek znacznie się zmniejszyła. Tysiące informacji lawiną spadają na nas codziennie – zdążymy wyłapać niewielką część, bo gubimy się w tym gąszczu. Każdego dnia powstaje coś nowego – nowe odkrycia, wynalazki, badania. Powstaje też nowy typ współczesnego człowieka – bogatego, wysportowanego intelektualisty z dysfunkcją snu, co jest efektem ciągłego zwiększenia czasu poświęconego na samorozwój. Ale i takie poświęcenie wydaje się niewystarczające, bo co roku 10% informacji dezaktualizuje się co sprawia, że absolwent wyższej uczelni traci po 5 latach ponad połowę wiedzy uzyskanej w czasie studiów. Jednak istnieje przynajmniej częściowe rozwiązanie wspomnianych problemów – szybkie czytanie. Praca, rodzina, sport, przyjaciele, podróżowanie i wiele innych niezbędnych spraw, ograniczają nasz codzienny czas wolny do kilku godzin. Zostawiamy niedoczytane książki na półkach, omijamy dziesiątki źródeł szukając interesującej informacji. A gdzie znaleźć czas do śledzenia choćby najważniejszej literatury fachowej? Przeciętny specjalista naszych czasów musi czytać 10 razy szybciej niż 20 lat temu. Trener szybkiego czytania i technik pamięciowych oraz właściciel rzeszowskiego oddziału szkoły TUBAJ z Bolesławca, Renata Pomarańska komentuje: – Wzrost tempa czytania sprawia, że oszczędzamy czas. To, co zajmowało nam godzinę, teraz wykonujemy w 15 minut. Jeśli więc ktoś poświęcał na czytanie 2 godziny dziennie, to oszczędza 1,5 godziny. Jeśli to pomnożymy przez 5 dni w tygodniu, wychodzi nam, że oszczędzamy 7,5 godziny. A to prawie cały dzień w pracy. To tak, jakbyśmy pracowali cztery dni w tygodniu. Idąc dalej… W miesiącu zaoszczędzimy 30, a w roku aż 360 godzin. Uważa się, że każdy potrafi dziś czytać. Pozwolę sobie powiedzieć, że naprawdę czytają dzisiaj tylko ci, którzy czytają z pomocą techniki szybkiego czytania. Większość dorosłych ludzi można metaforycznie porównaćz dziećmi z przedszkola. Czytamy z prędkością około 100−250 słów za minutę. Renata Pomarańska opowiada o przykładach ludzi
20
ćwiczących tę umiejętność: −Na III Mistrzostwach Polski w szybkim czytaniu absolwentka naszej szkoły, Karolina Faryś, została mistrzynią Polski i ustanowiła imponujący rekord Polski 20 374 słowa na minutę. Uczniowie naszej szkoły biją też Rekordy Guinnessa. Dotychczasowy rekord wynoszący 35 tys. słów na minutę, został w 2014 r. poprawiony kilkukrotnie. Mateusz Jabłoński, będący uczniem drugiej klasy, czytał 111 tys. słów na minutę. Na ten moment mogę więc powiedzieć, że da się czytać z prędkością ponad 110 tys. słów na minutę. Jednak sądzę, że nie jest to jeszcze maksymalna prędkość. Czy można w ogóle tutaj porównywać 200 słów do 110 tysięcy? Kiedy usłyszałam te liczby, przeczytałam historię badań na ten temat, zapoznałam się z programem nauczania. Nie mogłam uwierzyć, że – na przykład – ostatnią część Harry’ego Pottera da się przeczytać w kilka minut. Ta umiejętność wydała mi się „supersiłą”, podobną do tych, które miały bohaterki sławnego serialu Charmed. Taka – na pierwszy rzut oka – nadrealna zdolność, strasznie mnie zaskoczyła. Zdecydowałam się spróbować. Było mi przykro, że nie spotkałam się z tą metodą wcześniej, że ta pigułka dodatkowego czasu nie trafiła do moich rąk jeszcze w dzieciństwie. Nie mogę też uwierzyć, że tego nie uczą w szkole! Na szczęście dowiedziałam się o tym półtora roku temu, mając już 18 lat. Na jednym z wykładów prowadzący zapytał, czy ktoś jest po kursie szybkiego czytania. Z ponadsetki ludzi, w górę podniosło się kilka rąk. – Spróbujcie – powiedział przerażony naszą niewiedzą dydaktyk. Wróciłam do domu zainspirowana i od razu zaczęłam szukać kursu w Rzeszowie. Po kilku minutach znalazłam…620 złotych. Taka jest cena za sześciotygodniowy kurs szybkiego czytania w naszym mieście. Znalazłam tylko jedną szkołę oferującą takie szkolenia. Jest to niesamowicie cenne doświadczenie, lecz studencka kieszeń nie przeżyłaby takiego wydatku. Postanowiłam więc nauczyć się sama z pomocą Internetu. Już na początku poszukiwań informacji na
Intro Magazyn • nr 3/2016 (64)
ten temat udało mi się znaleźć ofertę bezpłatnego trzydzielnego kursu online z szybkiego czytania. Zaczynając ćwiczenia młoda mistrzyni tej techniki kazała nam sprawdzić, z jaką prędkością czytaliśmy przed zajęciami, żeby potem porównać rezultaty. Zwykłe testy na szybkość czytania mają tę samą formę – nasycone są liczbami, nazwiskami, danymi geograficznymi. Następnie trzeba odpowiedzieć na 10 pytań. Najpierw czytamy w tempie zwykłym, żeby swobodnie rozumieć tekst, odznaczając początek i koniec procesu czytania na czasomierzu, dzięki czemu program wylicza nam szybkość. Następnie odpowiadamy na pytania dotyczące treści tekstu, co pozwala sprawdzić, jakie mamy rozumienie, co jest oczywiście najważniejsze. Samemu można obliczyć swój wynik korzystając z poniższego algorytmu:
1. najpierw trzeba znaleźć książkę bez rysunków, tabeli, schematów, nieznanych terminów z wyjustowanym obustronnie tekstem, bez fragmentów z dialogami; 2. zaznaczyć miejsce, od którego zaczyna się czytać; 3. policzyć słowa w pierwszych 5 wersach i podzielić tę liczbę przez 5; 4. na stoperze ustanowić minutę i w zwykłym tempie przeczytać ile się da; 5. policzyć przeczytane wersy; 6. pomnożyć końcową liczbę z punktu 3 przez liczbę wersów z punktu 5. Dostaniecie przybliżony wynik swojej szybkości bez sprawdzenia rozumienia tekstu. Pierwszy raz otrzymałam liczbę 257. Byłam przerażona, bo pamiętam, że jeszcze w pierwszej klasie czytałam najszybciej ze swoich rówieśników – 104 słowa w minutę, a to przecież było 13 lat temu! Spotyka się wiele historii, a wśród nich wiele mitów o szybkim czytaniu. O tym opowiada trener szybkiego czytania, Pomarańska: −Najczęściej spotykany mit to ten, że przez 6 tygodni kursu można się nauczyć szybkiego czytania. Otóż nie! Przez 6 tygodni można jedynie poznać technikę czytania, alepracy trzeba włożyć znacznie więcej. Oprócz ćwiczeń w czasie zajęć, należy pracować jeszcze przez cały tydzień w domu
Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie
około 1 godzinę dziennie, a po zakończeniu kursu pracować systematycznie jeszcze przez pół roku, stosując się do instruktażu. Inny mit, jak uważa Pomarańska, dotyczy obawy, że jak się szybko czyta, to się mniej rozumie. Tymczasem jest zupełnie odwrotnie. Gdy czytamy wolno, myślimy o tzw. niebieskich migdałach, bo nasz umysł się nudzi i się dekoncentrujemy. Gdy tylko zaczniemy czytać szybko, nie może być mowy o dekoncentracji. Dzięki temu lepiej rozumiemy czytany tekst. Musiałam – jakby to absurdalnie nie brzmiało – uczyć się czytać od nowa. Wyjaśnię kilka podstawowych terminów z programu rozwoju umiejętności szybkiego czytania. W szkole uczono nas czytać na głos, nie pomagać sobie palcem, wodząc nim po wierszach bez pośpiechu. To wszystko zaprzecza technice szybkiego czytania. Żeby osiągnąć tę umiejętność, musimy wyeliminować złe nawyki, wśród nich fonetyzację i regresję, a także polepszyć i nabyć kilka innych. Fonetyzacja (lub artykulacja) polega na powtarzaniu spostrzeganych słów. Ten nawyk kształtuje się w szkole podstawowej, kiedy opanowujemy umiejętność czytania. Nauczyciel, aby rozpoznać, czy dziecko rozróżnia słowa i dobrze je wymawia, nakłania ucznia do czytania na głos. Dawniej nawet zachęcano do praktykowania tego zwyczaju, bo miał rzekomo pomagać w skupieniu uwagi. Faktem jest jednak, że uwaga skupia się wówczas na dźwiękowej stronie tekstu, co utrudnia z kolei uchwycenie jego znaczenia. Nawyk głośnego czytania u wielu osób pozostaje już na całe życie. Każdy teraz powie, że nie czyta na głos w życiu codziennym. Tak, ale tutaj też chodzi o kilka innych objawów tego przyzwyczajenia. Zauważaliście czasem, że jak ktoś czyta, toporusza ustami lub mięśniami twarzy? To też artykulacja. I teraz najgorsze. Zauważcie, jak czytacie w głowie, w myśli wymawiacie każde słowo, czasem dodając nawet intonację, robiąc pauzy logiczne, zwłaszcza gdy czytamy literaturę fabularną. To też błąd, bardzo trudny do poprawienia. Można zaprzeczyć, powiedzieć, że to nie ma związku z prędkością czytania, jednak jeżeli umysł każdej osoby oprzeciętnych zdolnościach ma potencjał, by czytać w tempie 600−1000słów na minutę, alewymówić jesteśmy w stanie tylko pół tysią-
21
ca słów w tym samym czasie. Ta liczba i tak jest zawyżona, bo nawet Eminem wymawia 7 słów w sekundę, czyli 420 w minutę. Nie da się czytać szybciej określonej przez naszą artykulację liczby wyrazów. Jeśli zatem uda się nam pozbyć tego przyzwyczajenia, a więc przestaniemy „kojarzyć znaczenie słowa z jego brzmieniem, a oprzemy się na postrzeganiu wzrokowym”, to szybkość czytania znacznie wzrośnie. Żeby wyeliminować fonetyzację wewnętrzną próbowałam kilku ćwiczeń. Czytając starałam się liczyć czy wymawiać literki alfabetu. Próbowałam też skupić się na wystukiwaniu określonego rytmu palcami lub ołówkiem. Rozumienie tego, co „czytałam” w takich warunkach było minimalne. Nie chodziło też nawet o moją początkową szybkość. Z czasem udało mi się przyzwyczaić do wystukiwania, chociaż nie mogę powiedzieć, że to pomogło mi wyeliminować artykulację. Raczej udało mi się fonetyzować tekst w taki sposób – z kilku słów wymawiam tylko jedno, gdy przebiegam oczami po tych słowach. Może to być 4−6 słów, z których jedno „czuję” u siebie w głowie. Inny błąd, który popełniamy, to regresja. Rozumie się przez nią wsteczne ruchy oczu lub wsteczne fiksacje (przerwy regresyjne). Często cofamy się oczami, żeby jeszcze raz zobaczyć nieznane słowo lub powtórnie przeczytać fragment,
22
przy którym straciliśmy na chwilę uwagę. Tutaj moja trenerka radziła „nacisnąć” też na podświadomość. Prosiła,by porobić sobie zakładki do książek, zapiski na komputer z napisem „Czytam bez regresji”. Uważała, że jesteśmy przyzwyczajeni do bycia „głupkami”. Nam się wydaje, że nie rozumiemy, nie zapamiętamy czytając tylko raz, więc wracamy drugi, trzeci, a tak naprawdę oczy i mózg już dawno to uchwyciły. Żeby siętego pozbyć warto zawsze zabronić sobie cofania. Ani jednego kroku w tył. Nie wolno „regresować”, nawet jeżeli nie pamiętasz, co przed chwilą przeczytałeś. Tak, na początku jest w szok, lecz z każdym treningiem razem będziecie czuć się coraz lepiej. Nie cofamy się, a więc przyśpieszamy. Dlatego brałam ołówek czy coś innego z ostrym końcem i wykorzystywałam to jako wskaźnik. Moje oczy też najpierw nie spostrzegały tego normalnie, uciekały, śledziły tylko za końcem tego ołówka, ale potem stały się podobne do małego kociaka – dokąd wskaźnik, tam i oczy. Zaczęłam więc wodzić tym wskaźnikiem nie horyzontalnie, a wertykalnie, nie po jednym wersie, a po dwóch od razu przyspieszając oczy. Otóż, zapamiętajcie, wskaźnik to najlepszy kolega książki. Żeby czytać szybciej powinno się też rozszerzać pole widzenia. Im szersze mamy pole widzenia, czyli przestrzeń, którą widzimy nie ruszając oczami, tym więcej ruchów oczu przekształca się w wertykalne. Zwykle poruszamy się horyzontalnie, tracąc na regresjach, zjazdach. Gdy ogarniamy jednym wzrokiem kilka słów, cały wiersz lub cały akapit, mniej męczymy nasze oczy. Żeby rozszerzać to widzenie peryferyjne moja trenerka, jak i poradniki internetowe radzą pracować z tablicami Schulte. Zwykle jest to kwadrat z różnymi liczbami od 1 do 25. Nasze zadanie polega na znalezieniu wszystkich cyfr w rosnącym lub spadającym porządku. To ćwiczenie świetnie pomaga rozszerzyć nie tylko pole widzenia, ale i uwagę. Żeby polepszyć swoją uwagę robiłam kilka innych ćwiczeń. Czytałam przewracając książkę: akapit w położeniu zwykłym, potem akapit z odwróconymi stronami w prawo/lewo czy do góry nogami. Jest to świetna zabawa, która polepsza naszą spostrzegawczość. Tutaj też można wspomnieć o czytaniu tekstu bez samogłosek/spółgłosek czy z rozrzucanymi literami lub teksty ze słowami wspak. Szybkie czytanie działa w przypadku książek beletrystycznych, łatwych, lekkich w czytaniu lub dla książek z dziedziny, na której się dobrze znamy. Nie da się czytać szybko i przy tym rozumieć, wyłapywać wszystkich nowych pojęć, które spotkamy w literaturze naukowej czy profesjonalnej. Na dany moment potrafię czytać w okolicach 600−800 słów na minutę. Nie jest to dużo, muszę jeszcze pracować, ale już odczuwam wpływ tego eksperymentu na swoje życie. O wiele szybciej szukam potrzebnych informacji w tekście, łatwiej wyłapuje słowa-klucze, nie muszę wracać, żeby przypomnieć sobie treść, zmniejszyłam artykulację, nie mam już takich problemów ze skoncentrowaniem się na tekście, polepszyłam pamięć. Mimo że nie przyłożyłam się do ćwiczeń tak solidnie jak trzeba, to i tak osiągnęłam niesamowite wyniki.
Kateryna Nosenko
po Intro Magazyn • nr 3/2016 (64)
Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie
23
Uwolnij książkę Kto w dobie pogoni za pieniądzem ma czas na coś tak prymitywnego jak książka? Wydawałoby się: skoro większość nie czyta, to po co zawracać sobie głowę? Lepiej przyjąć to za fakt, dostosować mniejszość i mieć w końcu święty spokój… Naukowcy nie od dziś zastanawiają się, co zrobić, aby przekonać Polaków do czytania. Różne akcje, happeningi organizowane przez biblioteki – nic nie pomogło. Jest kij, jest marchewka – z takiego założenia wyszła Biblioteka Narodowa, która stwierdziła, że skoro nie da się po dobroci,to trzeba wyciągnąć asa z rękawa. I oto jest! Raport czytelnictwa za 2015 rok. To właśnie ten dokument ujawnił, jak tragiczna sytuacja czytelnicza panuje w Polsce. Aż 63,1% Polaków nie przeczytało ani jednej książki w ciągu całego roku. Biorąc pod uwagę fakt, iż ludność Polski wynosi ponad 38 mln mieszkańców, wychodzi na to, żeokoło 24 mln Polaków nie czyta… Idźmy dalej – 27,2% ludzi przeczytało od 1 do 6 książek przez calutki rok. Już lepiej, chociaż nadal nie ma czym chwalić. Tylko 8,4% Polaków w 2015 roku przeczytało 7 lub więcej tytułów.
Rządowa interwencja
Dane te są tak tragiczne, że postanowiono interweniować w Sejmie. Na posiedzeniu Komisji Kultury i Środków Przekazu rozmawiano o programie rozwoju czytelnictwa. Tę radosną nowinę mediom przekazał dyrektor Departamentu Mecenatu Państwa w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego – Maciej Dydo. Na stronie rządowej możemy przeczytać m.in.: − Poziom czytelnictwa w Polsce spada. Według badań przeprowadzanych przez Bibliotekę Narodową co dwa lata, w 2015 r. 63% Polaków nie przeczytało ani jednej książki. Przyjęty przez rząd w październiku 2015 r. wieloletni „Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa 2016−2020” ma na celu przeciwdziałanie temu zjawisku. Po raz pierwszy realizacja programu będzie oparta na współdziałaniu dwóch Ministerstw: Kultury i Edukacji. Priorytetami programu sąm.in. zakup nowości wydawniczych do bibliotek publicznych oraz inwestycje w infrastrukturę bibliotek. Gdyby rządzący przeszli się chociaż raz do jakiejkolwiek biblioteki wiedzieliby, że nowości wydawniczych nie brakuje. Dla każdego znajdzie się coś dobrego. Wiadomo: książka dzień po premierze od razu na biblioteczne półki nie trafi,
24
ale wiele wydawnictw współpracuje z takimi placówkami i wspomaga je różnym nakładem.
Książkoholicy do dzieła!
By osiągnąć sukces potrzeba innej metody. W tym przypadku bodziec musi iść od samych zainteresowanych, czyli… ludzi. To właśnie książkoholicy muszą pokazać nieczytającej reszcie, jaką frajdę może sprawiać czytanie. Dlatego też tworzone są różne akcje i ogłaszane międzynarodowe dni takie jak Dzień Uwalniania Książki. Od 2003 roku przypada on na 8 czerwca. Ogłaszany jest jako święto nietypowe – nietypowo przebiega, nietypowo brzmi. Uwolnić książkę? Ale jak to? Chodzi tu o nic innego jak bookcrossing. Jest to nowe zjawisko, jednak nie da się ukryć, że zdobywa coraz większe rzesze zwolenników. Pod tym pojęciem kryje się całe sedno akcji. W Notesie Bibliotecznym Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza-Modrzejewskiego możemy przeczytać taką oto definicje przytoczoną przez Anetę Januszko-Szakiel: Pod pojęciem bookcrossing, tłumaczonym najczęściej jako „książkokrążenie”, „krążąca książka”, „książka w podróży”, „książka wędrująca”, należy rozumieć inicjatywę polegającą na nieodpłatnym „uwalnianiu” i krążeniu książek, czyli zostawianiu ich na półkach bądź regałach bookcrossingowych albo w miejscach przypadkowych, na przykład w kafejce, w pociągu, na ławce w parku. Nieczytający jedzie tramwajem. Chce usiąść na wolnym miejscu, ale zaraz! Porzucona książka zajmuje mu miejsce. Co robić, co robić? Podnieść! Tylko chwila wystarczy, żeby zerknąć na okładkę, druga żeby przeczytać tytuł – im bardziej chwytliwy, tym większa szansa, że dana osoba odwróci ją na drugą stronę i przeczyta opis. Tylko tyle – dosłownie moment, żeby ktoś się zainteresował i zobaczył, że książki naprawdę nie gryzą. To nie koniec zalet – taka akcja jest darmowa, a wiadomo – jak coś jest za darmo, to się nie pyta, tylko bierze. Jasne, że książkę trzeba później w dowolnym miejscu zostawić, ale czy to problem? Najważniejsze jest, aby nieczytający w ogóle zwrócili na książki uwagę. Książkoholików nie trzeba zachęcać.
Intro Magazyn • nr 3/2016 (64)
„Cześć, jestem wolną książką, a Ty moim nowym czytelnikiem. Jak chcesz, weź mnie ze sobą i przeczytaj”
Na stronie fundacji Bookcrossing.pl będącej organizatorem XIII już edycji Uwalniania Książek możemy zauważyć, jaki do tej pory wpływ akcja miała na rozwój czytelnictwa w Polsce. Obecnie fundacja może poszczycić się ponad 258 tysiącami pozycjami w obiegu, a także funkcjonalnością ponad 20 tysięcy półek bookcrossingowych. Dzięki zarejestrowaniu tytułu w systemie fundacja można sprawdzić jej dalsze losy. Warto dodać, że to wciąga i zazwyczaj na jednej książce się nie kończy. Jak przyznaje Ania, studentka pedagogiki na Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Tarnowie: – Idea bookcrossingu jest cudowna. Od zawsze uwielbiałam książki, ale wiadomo – nie na każdą było mnie stać. Co rusz chodziłam do biblioteki, ale w pewnym momencie zorientowałam się, że wszystkie interesujące mnie tytuły przeczytałam – mówi. Zapytana o swoje pierwsze spotkanie z akcją dodaje: – Miła pani bibliotekarka powiedziała mi o idei bookcrossingui tak to się zaczęło. Co prawda w Tarnowie nie ma za wiele chętnych do porzucania książek, ale zdarzyło mi się znaleźć ponad 15 tytułów – sama zaś uwolniłam 10 książek. Nie ma lepszego sposobu na zarażenie kogoś miłością do czytania niż bookcrossing. Według wielu miłośników literatury panuje opinia, że książka trzymana na półce czuje się, jak w więzieniu. Trzeba zatem wypuścić ją na wolność – a może komuś się spodoba? A może zaintryguje na tyle, że ktoś sięgnie później – już we własnym zakresie – po drugi, trzeci tom? Gra jest warta tego „ryzyka”. Ponoszą je także wydawcy, którzy z własnej woli angażują się w takiego typu akcje. Duże rabaty, znaczące zniżki – wszystko po to, żeby zachęcić do czytania.
Czytanie jest praktyką społeczną
W opublikowanym przez Bibliotekę Narodową badaniu możemy przeczytać zdanie, nad którym warto się zastanowić: Czytający spotykają przede wszystkim osoby czytające. Dziewięcioro z dziesięciorga badanych, których najbliżsi nie czytają, również nie sięga po książkę. Naturalne, że jak już wcześniej wspomniano to od książkoholików zależy wiele. To oni powinni wyjść do nieczytającego tłumu – dać przykład, pokazać z czym czytanie się je. Zachęcać, rozmawiać, opowiadać na pytania. Bookcrossing daje im tę niesamowitą możliwość do podzielenia się swoją pasją, do zarażenia miłością do książek. To tak jak uprawianie sportu – najtrudniejszy jest pierwszy krok, potem idzie „z górki”. Znalezienie motywacji to podstawa – a czy niewystarczającą motywacją jest widok swojego znajomego, który z wielką pasją oddaje się czytaniu, uwalnia książki, angażuje się w tego typu akcje? Badanie Biblioteki Narodowej pięknie to potwierdza, bowiem około 32% osób pożycza książki od swoich znajomych. Na (mogłoby się wydawać) dalekim czwartym miejscu znalazła się biblioteka publiczna (około 18%).
Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie
„Uwolnij książki, dziel się z innymi radością czytania”
8 czerwca obchodziliśmy Dzień Uwalniania Książek. 16 czerwca Fundacja Bookcrossing.pl przeprowadziła XII edycję Ogólnopolskiego Święta Wolnych Książek. To była doskonała okazja, żeby zacząć działać, zacząć się angażować i liczyć na zmianę. Na pozytywną zmianę, która owocować będzie pomyślniejszymi wynikami czytelnictwa za rok 2016. Czytanie powinno być czymś naturalnym. Wrodzona ciekawość człowieka właśnie przez książki powinna być zaspokajana. Bo co innego lepiej rozwija wyobraźnię niż świetna lektura pełna akcji oraz emocji? Skąd ludzie mają czerpać pomysły, tematy do rozmów, jak nie z własnego życia i z życia bohaterów swoich ulubionych historii? W jaki sposób ludzie mają poszerzać swoje horyzonty myślowe, jeśli nie z powieści psychologicznych, obyczajowych, fantastycznych? Bookcrossing bez wątpienia pomaga odkryć tę dobrą stronę mocy w postaci książek. Jest to najprostszy sposób, żeby pokazać ludziom, że czytanie nic nie kosztuje, a ile daje w zamian! Pokazać, że czytanie łączy ludzi, że da się wybornie spędzić czas z dobrą książką i mieć z tego frajdę. Tak naprawdę w tle toczy się inna dramatyczna walka – walka o czytelnika, o naszą przyszłość oraz osób spoza kultury pisma. Jak mówi Jolanta Niwińska, ogólnopolski koordynator Akcji Wolnych Książek: − Walka o podniesienie czytelnictwa, walka o spopularyzowanie samego faktu czytania i walka o książki, jest potrzebna i musimy ją wspólnie wygrać dla dobra przyszłych pokoleń.
Aleksandra Żeleźnik Nadiia Lavriv
25
Książka jak dynamit Korzystając z przywileju felietonisty, zgłaszam swoje votum separatum. Nachalne promowanie czytelnictwa wydaje mi się niekiedy irytujące, a twierdzenie, że książki to sama wiedza i korzyść jest po prostu nieprawdziwe. Moje odmienne zdanie – muszę to przyznać – zgłaszam trochę na zasadzie dziennikarskiej fanaberii: wyrażam je, bo mogę. Co więcej, może wydawać się kuriozalne, bo pomysł na numer promujący czytelnictwo był między innymi mój. Ale nie mam ambicji przedstawiania tylko i wyłącznie skrajnego i bezrefleksyjnego antykonformizmu, kieruje mną raczej chęć podrażnienia Czytelnika, zapewnienia pluralizmu naszemu numerowi oraz pewnej dawki krytycyzmu (a jeśli i demokracji się przysłuży, to pozwalam na odczytywanie go podczas marszów KOD). Występuję bowiem nie tyle przeciwko samym książkom, ale utartemu schematowi, przeświadczeniu, że należy je czytać i tyle i nie ma nad czym się zastanawiać – koniec dyskusji. Przypomina mi to zresztą kampanię społeczną „Pij mleko – będziesz wielki”. Akcja ta była ogromnym sukcesem niosącym wielką porażkę. Potrzeba picia mleka była bezdyskusyjna: w promocję zaangażowali się liczni aktorzy, na spoty poszły duże pieniądze, dzieciom w szkołach zapewniało się darmowe mleko. Skąd więc paradoks, o którym pisałem? Sukcesem oczywiście było spełnienie wyznaczonych celów, które możemy wyobrazić sobie następująco: dotarcie z przekazem do większości społeczeństwa, zmiana nawyków żywieniowych wśród najmłodszych, „edukacja mleczna” rodziców. Porażką były zaś skutki: mleko okazało się być jednym z najgroźniejszych alergenów. I tak trochę jest z książkami. Bywają one bowiem często zwyczajnie głupie (a przez to niebezpieczne), bo ich autorzy są po prostu omylni. Papier jest w stanie przyjąć wszystko. Modele teoretyczne, które pięknie wyjaśniają świat, to często stek bzdur. Utopie miały zapewnić powszechną szczęśliwość, a sprowadziły na świat największe nieszczęścia. Książki książkami – rzeczywistość zweryfikowała. Zresztą wystarczy przytoczyć przykłady niezwykle oczytanych ludzi: Mao Tse Tunga, Pol Pota czy Lenina. To oni zachwycili się oświeconymi ideami komunizmu. Zresztą do dziś rozwinięcie myśli Karola Marksa jest atrakcyjne, z zastrzeżeniem: należy budować dyktaturę proletariatu z ludzką twarzą.
26
Jak twierdzi feministka Katarzyna Bratkowska – jest to przecież najbardziej proludzki ustrój. Oczywiście swoje słowa wypowiada z pozycji idealistki, która wierzy w cel przyświecający ideologom marksistowskim. W tym miejscu przychodzi na myśl, że to właśnie piekło wybrukowane jest dobrymi chęciami. Trudno bowiem zaprzeczyć – konsekwencją idei tego najbardziej proludzkiego ustroju było stworzenie najbardziej zbrodniczego systemu w historii świata. Wracając do książek, to mamy też przecież taką pozycję jak Mein Kampf Adolfa Hitlera – ten jednak wydaje się zupełnie rozbrojony. W wielu krajach jest po prostu zabroniony, poza tym bełkot twórcy systemu nazistowskiego nie jest obecnie atrakcyjny dla intelektualistów, co najwyżej dla marginalnych grup skrajnych nacjonalistów. To zresztą niesamowite i przerażające, że nawet dziś – po doświadczeniu holokaustu – uchowali się gdzieś jeszcze antysemici oraz ludzie zachwycający się Hitlerem. Nawet Mussolini uznawał, że to godny pogardy półinteligent – co jednak nie przeszkodziło mu zdecydować o wejściu z nim w sojusz. Zrobił to jednak nie z fascynacji, ale strachu. Ale to nie wykład z historii… Zdarzyło wam się kiedyś, podczas rozmowy z molem książkowym stwierdzić, że żyje on w całkiem innym świecie? Czasami można odnieść wrażenie, że rozmawia się z osobą, która, wprawdzie jest oczytana i potrafi odwołać się do wielkich umysłów tego świata, ale jest zupełnie oderwana od rzeczywistości. Trzymając nos ciągle w książkach można stracić z oczu otaczający nas świat, a przez to trzeźwą ocenę sytuacji. W tym również kryje się zagrożenie. Jak więc chronić społeczeństwa przed wpływem niebezpiecznych idei, które mogą być przekazywane także poprzez książki? Wymyślony przez kościół Indeks Ksiąg Zakazanych nie jest najszczęśliwszym pomysłem, poza tym trąci cenzurą. Chyba nie ma dobrego rozwiązania, pozostaje zostawić to swojemu losowi. Nie będzie tragedii – na świecie jest setki bomb atomowych i jeszcze żyjemy. Swoją drogą gość, który je wymyślił, musiał naprawdę wiele przeczytać.
Intro Magazyn • nr 3/2016 (64)
By nie zbywać Was jednak zwykłym wzruszeniem ramion, mogę polecić: warto czytać sporo literatury, z którą się nie zgadzamy, rozmawiać z osobami o odmiennym spojrzeniu na świat. To nie tylko poszerza horyzonty, ale również kruszy nasze święte przekonanie o posiadaniu jedynie słusznej prawdy. A to z kolei zapobiega radykalizacji własnych poglądów. Jako przykład (w odniesieniu do mojego drugiego tekstu) może chyba posłużyć tutaj George Orwell, zwolennik socjalizmu, którego ulubionym pisarzem był Gilbert Keith Chesterton – przeciwnik wspomnianego systemu gospodarczego. Wywarł on wpływ na Orwella, ale
Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie
ten wcale nie przestał myśleć krytycznie i nie raz polemizował z Chestertonem. To byłoby na tyle w kwestii walki z książkami. Mam nadzieję, że felieton ten coś wniósł do waszego życia i był wartościowym głosem w sprawie. I – najważniejsze – że w wielu kwestiach się ze mną nie zgadzacie.
Kamil Olechowski
po
27
28
Intro Magazyn • nr 3/2016 (64)