1
2
3
spis treści OKŁADKA: Foto: ADAM ROMANOWSKI Artist: LARI LU Project: DOMINIK KONDZIOŁKA
12 fashion trip „Co w modzie piszczy”
14
56
w drodze do sławy „Jakub Bartnik – Project Runway”
36
15
jak mi w życiu nic nie wyjdzie, to wyjdę za mąż?
trendy „Wiosna/Lato Jesienią”
38
16
czy warto wzdychać do nieosiągalnych ideałów?
sale „Wyprzedaże zwierzęcą naturą człowieka”
18 fashionphilosophy fashion week poland „Relacja z XI. edycji”
32 wywiad „Spowiedź anonimowej prostytutki”
4
40 wywiad „Rozmowa z K BLEAX”
46 facebook „Wirtualny ambaras na facebooku”
48 wywiad „Rozmowa z LARI LU”
seksualna rewolucja „Pięćdziesiąt twarzy Greya”
60 recenzja „American Hustle”
62 sesja zdjęciowa „Mateusz J. Kostoń”
70 kulinaria „Deglasowanie, luzowanie i tranżerowanie…”
72 jazda kulturalna
78 sesja zdjęciowa „Wojciech Jachyra”
[13] 2014 LISTOPAD/GRUDZIEŃ
Redaktor naczelny & Creative direktor KAMIL RODZIEWICZ black.wall.magazine@gmail.com Grafik: DOMINIK KONDZIOŁKA Redakcja: A. BORAK, A. CIEŚLIK, A. JÄCKEL, A. KRĘPCZYŃSKA, T. REPETA, K. TACZAŁA Współpraca: K GRZELAK, A. KUCHARCZYK, K. MAMALYHA, N. OLEJNICZAK, A. PAWŁOWCZ, M. SAWA, R. SZUREK Fotograf: WOJCIECH JACHYRA MATEUSZ J. KOSTOŃ Korekta: ANNA KRĘPCZYŃSKA
5
LOOKBOOK
6
„Bardziej niż kolekcję w tradycyjnym znaczeniu, chciałam pokazać zestaw ikonowych, wyprzedzających trendy basic’ów. Zaprojektowałam kolekcję ready-to-wear wraz z akcesoriami, które moim zdaniem każda kobieta powinna mieć w swojej garderobie: wyrafinowaną i szykowną.” 7
8
9
10
TO, CO NAJWAŻNIEJSZE – CENA! Najtańsze dodatki kosztują 59,99 zł. Ubrania (np. koszule, wełniane swetry i żakiety) kosztują od 99,99 do 349, 99 zł. Najdroższe są spodnie ze skórzanymi elementami – to koszt rzędu 699,99 zł.
11
Fashion TRIP O modzie pisze ALINA BORAK Trudno się z tym pogodzić, ale stało się – przyszła jesień! Na szczęście, jeżeli chodzi o trendy, to nadchodzące miesiące mają być bardzo przyjemne. Na salony znowu wracają pastele, ku mojej radości, a gazeta „Elle” ogłosiła koniec kryzysu w modzie. Jak pisze redaktor naczelna Monika Stukonis: „Dziś w modzie wszystkie chwyty dozwolone”. Zatem w najbliższym czasie niech każdy z nas da ponieść się wyobraźni - od kwiatów przez militaria aż do oversize`owych płaszczy i futer. Oczywiście ta ostatnia opcja, pamiętajmy, tylko w wersji sztucznej!
Do tego dobieramy oczywiście odpowiednie obuwie z motywem zwierzęcym, który robi furorę na wybiegach. Według modowych źródeł wracają także (o zgrozo!) białe kozaki. Dla mnie były one, i są dalej, wyznacznikiem kiczu, muzyki disco polo i tipsów... ale głęboko wierzę, że w zestawie z prostymi stylizacjami, obalą ich ówczesny stereotyp. Mam nadzieję również, że szalone lata 60. i 70. sprawdzą się w praktyce.
Co jeszcze, oprócz białych kozaczków, w modzie piszczy?
W
nadchodzącym czasie rządzić ma zabawa i radość. A co proponują nam sklepy? Ja zajrzałam do dwóch sieciówek i już wiem, że moim numerem jeden w tym sezonie będzie H&M i Stradivarius. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta – klasyka wraca i to w najlepszym wydaniu. Szwedzka firma odzieżowa w swoim asortymencie ma przede wszystkim ramoneski, luźne swetry, bluzy, a także rurki, czyli wszystko to, co jest niesamowicie uniwersalne i sprawdzone. Stradivarius natomiast proponuje absolutny powrót do lat 60. i 70. Sztuczne futra, luz, zwiewne tkaniny, jeansy z wysoką talią i spodnie, które kiedyś robiły furorę, czyli dzwony. Tak szerokie, że można nimi spokojnie zamiatać ulice. Pamiętam czasy, gdy były one obowiązkowym szkolnym strojem dla wszystkich dziewczyn w klasie. Kolekcja prezentuje się naprawdę fajnie.
12
Pisząc ten artykuł, zrobiłam małą prasówkę, żeby być na bieżąco ze wszystkim, bo jak wiadomo, trendy są jak kobieta – niesamowicie zmienne. I okazało się, że ten czas należeć ma również do kozaków powyżej kolan. Projektanci proponują nam przede wszystkim zamsz na szpilce. A jeżeli już o szpilkach mowa, to ostatnio odbyłam małą podróż (wirtualną oczywiście) do Nowego Jorku, Paryża i Londynu. Uwielbiam podziwiać modę uliczną, jaka panuje podczas pokazów mody. To właśnie ulica daje nam najwięcej inspiracji i pomysłów. Królowały szpilki, które większość fashionistek łączyła ze… skarpetkami! Kiedyś byłoby to nie do pomyślenia, dzisiaj natomiast właśnie takie łączenia wyznaczają nowe trendy. Szpilki to podstawa, więc może czasami warto być „innym” i z czegoś klasycznego stworzyć coś oryginalnego? Moda to zabawa, zatem bawmy się nią.
13
W DRODZE DO SŁAWY tekst: ALINA BORAK
Jedni go pokochali, inni znienawidzili. O kim mowa? O Kubie Bartniku z programu „Projekt Runway”. Laureat konkursu OFF Fashion, dzięki któremu rozpoczął naukę na największej skandynawskiej uczelni – TEKO w Danii – od samego początku dał się we znaki innym uczestnikom programu. Nie bał się podejmować ryzyka, bronił jak lew swoich pomysłów i tworzył rzeczy niebanalne. Takie, które podbiły serca nie tylko Anji Rubik, ale także Joanny Przetakiewicz i Mariusza Przybylskiego, należącego do czołówki krajowych twórców luksusowej mody.
Prace Kuby publikowane były m.in. w magazynach „Vogue”, „Glamour”, „Harper’s Bazaar”. Być może dzięki temu wiara w jego umiejętności była tak potężna. Nie tak dawno mogliśmy również podziwiać sesję jego finałowej kolekcji w magazynie „ELLE”. Jaką miał wizję podczas tworzenia swoich kreacji? „Nowy minimalizm”. I ten minimalizm widoczny był podczas wszystkich odcinków programu. W pokazie finałowym wykorzystał klasyczną biel, szarości i beże. Jego kolekcja odzwierciedlała wszystko to, co obecnie dzieje się w świecie mody. Pokaz, który mogliśmy zobaczyć, był uniwersalny i dostępny dla każdej kobiety. Dodatkowo wykorzystał wszechobecny motyw kraty, seksowne przezroczystości, a także, ulubione przez niego, materiały nowoczesne.
14
Jego marka – Jacob Birge Vision – istnieje od półtora roku i to właśnie w nią będzie inwestował młody projektant. Chce tworzyć ubrania do noszenia nie tylko na pokazach mody, ale także do biura czy na lunch. Marzy także, aby jego kolekcje ukazywały się dwa razy do roku. Jak mówi sam o sobie: „Zaczynam od Warszawy, a chciałbym skończyć na Paryżu”. I patrząc na edukację, którą nabył, na jego gotowość techniczną i emocjonalną, można śmiało stwierdzić, że ten chłopak ma niesamowitą szansę, aby się wybić. Kuba jest piekielnie utalentowany, ambitny i przede wszystkim pewny swojego talentu. On wie, że żeby coś osiągnąć, nie wystarczy być „jakimś”. Trzeba wyjść przed szereg i dążyć do tego, aby ktoś nas w końcu zobaczył.
WIOSNA/LATO JESIENIĄ? PRZED NAMI JESIEŃ I DŁUGA ZIMA. PISAŁAM WCZEŚNIEJ O TRENDACH NA NADCHODZĄCE MIESIĄCE. ALE NIE KAŻDY, TAK JAK JA, ŻYJE „TU I TERAZ”. W GŁOWACH PROJEKTANTÓW JUŻ RODZĄ SIĘ POMYSŁY NA WIOSNĘ I LATO. KIEDY MY SZUKAMY GRUBYCH KURTEK, CZAPEK I SZALIKÓW, ONI PREZENTUJĄ NA WYBIEGACH LETNIE SUKIENKI I NOWĄ KOLEKCJĘ STROJÓW KĄPIELOWYCH.
tekst: ALINA BORAK Foto: FOTOLIA
Z
a nami fashion week w Nowym Jorku, Londynie, Paryżu. Jak było? Ciekawie, różnorodnie, swobodnie, kolorowo. Panowała młodość i zabawa. Był folklor kreujący niezwykle nową i modną kolekcję stworzoną przez Chloé. Była kobieca i seksowna kolekcja Givenchy, w której prym wiodły długie za kolano obuwie, skórzana spodnie i przezroczyste sukienki. Była również pastelowa i elegancka Nina Ricci. Jej modelki na wybiegu zaprezentowały przede wszystkim przepiękne suknie w delikatnych i kobiecych odcieniach. Muszę przyznać, że większość tych ubrań śmiało można przenieść prosto z wybiegu na nasze ulice. Skromne i proste. Idealne dla współczesnych kobiet. Kolejnym projektantem, który zwrócił moją uwagę był na pewno Alexander Wang, uciekający się do klasycznych sportowych looków. O jego perfekcjonizmie świadczyć może przede wszystkim staranność dobrania materiałów najlepszej jakości. Przybyli na jego pokaz goście mogli podziwiać m.in. kurtki typu bomber, sukienki w motyw geometryczny i spodnie z wysokim stanem, które, jak pisałam wcześniej, wróciły na sklepowe półki Stradivariusa. Nie zabrakło także polskich akcentów. Gosia Baczyńska, diva polskiej sceny modowej, również miała swoje „5 minut”. Projektantka pokazała zwiewne, plisowane sukienki, koszule z kołnierzykami, koronkowe spodnie oraz topy. To zdecydowany synonim elegancji. Tej niewymuszonej. Kolekcje Baczyńskiej podbijają nie tylko paryskie wybiegi, ale także serca coraz większej ilości naszych rodaczek. Uważam, że to wielki zaszczyt, gdy wśród tylu zagranicznych nazwisk, można ujrzeć kobietę z kraju nad Wisłą. Wszyscy ci, którzy kochają modę, powinni być dumni. Bo w końcu słychać o Polsce. I to w naprawdę dobrym wydaniu.
15
WYPRZEDAŻE ZWIERZĘCĄ NATURĄ CZŁOWIEKA
WE WSZYSTKICH GALERIACH I SKLEPACH ZAWSZE PRZYCHODZI CZAS NA WYPRZEDAŻE. GDZIE SIĘ NIE SPOJRZY, TAM WIDAĆ CHARAKTERYSTYCZNE REKLAMY, A NA NICH 30, 50, 70 PROC. ZNIŻKI… MOŻNA POMYŚLEĆ, ŻE TAK NAPRAWDĘ W WIĘKSZOŚCI SKLEPÓW ASORTYMENT KOSZTUJE PÓŁDARMO ALBO JAKIEŚ 20 PROC. CENY. CZY HASŁA NA WITRYNACH SĄ ODZWIERCIEDLENIEM TEGO, JAKIE RZECZYWIŚCIE SĄ CENY?
tekst: TOMASZ REPETA Foto: FOTOLIA
W
szystko to podstępnie działa na ludzką psychikę. Sztab marketingowy dba o to, żeby firma straciła jak najmniej, a tak naprawdę, by przez ludzką głupotę zyskała dwa razy więcej. Mowa o zjawisku promocyjnego szału i tłumu ludzi, którzy na widok przecen zamieniają się w zwierzęta. Co gorsze, czasami dochodzi do walki, gdy dwa osobniki zainteresują się jednym przedmiotem. Niewątpliwie można porównać taką sytuację do praw natury w przyrodzie. Wygra ten, kto jest silniejszy i to do zwycięzcy będzie należeć zdobycz! Czy to wszystko jest warte zachodu? Oczywiście nie byłbym tego taki pewien. Wystarczy wejść do pierwszego lepszego sklepu, gdzie było napisane, że na cały asortyment jest 50 proc. zniżki. A przy kasie potencjalny klient dowiaduje się, że jednak wybrana rzecz z nowej kolekcji nie jest objęta promocją. Pomyśleć można, co za niefart! Albo nie czytamy ze zrozumieniem, albo znowu mamy do czynienia – nie z chwytem – a z małym kłamstwem marketingowym, któ
16
ry ma na celu ściągniecie jak największej ilości konsumentów. I właśnie na to nabiera się 90 proc. konsumentów. Fascynujące są podstępy marketingowe, ale także zwierzęcy instynkt, który występuje u ludzi. Duży odsetek społeczeństwa zakupy traktuje jako rozrywkę i jest to pewien sposób odskoczni od szarej rzeczywistości – szczególnie dla płci pięknej. Niemniej człowiek, widząc takie plakaty z promocjami i zachętą do zakupów, wpada w szał i czasami jest pozbawiony racjonalnego spojrzenia na sytuację. Zazwyczaj kupuje jeszcze więcej i ostatecznie wychodzi tak, że w rzeczywistości wielka promocja okazuje się dwa razy większym wydatkiem. Wszystko prowadzi do tego, że należytym byłoby zachować trzeźwy umysł, sprawdzać wszystkie ceny i dopytywać się o to, jak naprawdę wygląda promocja, a nie bezmyślne kupować kolejne rzeczy.
17
FashionPhilosophy Fashion Week Poland XI. EDYCJA 22-26 PAŹDZIERNIKA 2014 ZA NAMI JEDENASTA EDYCJA NAJWIĘKSZEGO MODOWEGO WYDARZENIA W POLSCE. JAK BYŁO? KOLOROWO, CIEKAWIE I ZASKAKUJĄCO. NA ŁÓDZKI FASHION WEEK ZJECHALI ZNAJOMI PROJEKTANCI, BLOGERZY, LUDZIE ZE ŚWIATA TELEWIZJI, A TAKŻE PASJONACI MODY. Relację z XI. Edycji FashionPhilosophy przygotowała ALINA BORAK
Piątkowe pokazy otworzyła kolekcja Nanko. Szarość, biel oraz czerń opanowały cały wybieg. Do tego świeżość i nowoczesność. Stylizacje były proste, inspirowane architekturą. To moda dla każdego, kto ceni sobie oryginalność. Następnie zgromadzona publiczność zapoznała się z kolekcją Bajer Ola-Bola. Stylizacje te porównywane były do sztuki. Marka absolwentki ASP w Katowicach istnieje na polskim rynku od 2009 roku i odnosi już spore sukcesy. Patrząc na to, co zostało zaprezentowane w Łodzi, mogę śmiało stwierdzić, że Ola jest skazana na sukces. Geometria w połączeniu z mocną czerwienią, bielą i czernią wyglądała zjawiskowo. Projektantka z pewnością postawiła na indywidualność i wygodę. Kolekcja przeplatana była głównie srebrnymi i złotymi elementami, co dodawało całości szyku. Dodatkowo wielkim plusem była różnorodność ukazanych materiałów – od jedwabiu po bawełnę, a skończywszy na wełnie. Jeżeli chodzi o akcesoria, dominowały modne daszki
18
ozdobione włosami, a także okulary przeciwsłoneczne. Kolekcja spójna i nietuzinkowa. Wielki ukłon w stronę tak dużego talentu. Malgrau to kolekcja, która również nie zawiodła. Prosta forma, do tego skupiono się przede wszystkim na szarościach, bieli i pudrowym róży. Wszystko łączone z kaszmirem i jedwabiem. Kolekcja wyrazista i nietypowa. Gniecione tkaniny, printy oraz futrzane elementy stanowiły bazę dla delikatnych i jednobarwnych okryć. Do tego wspaniałe, natapirowane fryzury modelek, które dodały stylizacjom drapieżności. Duże emocje wzbudził także starożytny Rzym widziany oczami Natashy Pavluchenko. Modelki zaprezentowały głównie maksi-spódnice oraz luźne dzianiny, łączone z gladiatorkami i widoczną, blaszaną biżuterią. Projektantka pokazała również, jak łączyć owe spódnice z grubymi swetrami. Publiczność mogła podziwiać projekty odkrywające niektóre części ciała, które idealnie spódni-
cy do spodni. Historia mody męskiej”. Wykład nie był długi, ale długo o nim dyskutowano w kuluarach. Było to spotkanie pełne pasji i zaangażowania, którego chciało się słuchać i czuło się niedosyt, gdy padło ostatnie słowo. Dodatkową zaletą takich pokazów jest możliwość przebywania w strefie Showroom, gdzie można kupić, przymierzyć oraz podziwiać kolekcje projektantów. To również miejsce, gdzie między stoiskami jest możliwość spotkania się i porozmawiania z różnymi ludźmi, dobrze znanymi nam z portali internetowych i pierwszych stron gazet. Wśród gości byli m.in.: Maffashion, Katarzyna Sokołowska, Ewa Szabatin czy Krzysztof „Jankes” Jankowski z Radia Eska. Kolejny Fashion Week już w kwietniu, i myślę, że wiele osób już odlicza do niego czas. Bo jest na co czekać. To bez wątpienia niesamowite wydarzenie, które z roku na rok ma coraz większą rzeszę wielbicieli. To świat, w którym każdy chociaż na chwilę chce się znaleźć. Świat ludzi barwnych, umiejących bawić się modą, pasjonatów z prawdziwego zdarzenia. wpisują się w trendy na wiosnę 2015 roku. Dominowały różnego rodzaju wycięcia w bluzkach czy koszule odsłaniające brzuch. Jeżeli chodzi o kolorystykę, Natasha postawiła na biel, oranż, a także czerń. Każda z tych kolekcji była bez wątpienia niesamowita. Każda wniosła coś nowego, była indywidualna i nowatorska. Jednak zdecydowana większość miłośników mody czekała na godzinę 22:00. To wtedy swoją kolekcję Basic zaprezentował Łukasz Jemioł – jeden z ulubionych projektantów gwiazd i ludzi show-biznesu. Na widowni zabrakło miejsc siedzących, ale nie przeszkodziło to nikomu w oglądaniu show. Bo to było show, a nawet spektakl. To pokaz nie tylko nowej kolekcji, ale i fryzur, gry świateł, dobrej muzyki, zachwytu publiczności i przede wszystkim makijażu. O piękno modelek podczas 11. edycji Polskiego Tygodnia Mody zadbała firma Eveline Cosmetics. Kilka minut po 22:00 na wybiegu zapanował miejski szyk dopracowany w każdym calu! Wełniane swetry, podarte jeansy i obszerne bluzy z kapturami to coś, co z powodzeniem można przenieść na polskie ulice. Niebieska kolorystyka przeplatana z szarościami oraz idealnie dobrane, dobrej jakości tkaniny, które aż chce się nosić. To moda na co dzień. Zwiewne sukienki czy spódnice, bluzy oraz szorty z nieco obniżonym krokiem z pewnością trafią w gust każdej wyzwolonej hipiski. Furorę robił slogan „LOVE is BASIC, SEX is BASIC, AIR is BASIC!”, pojawiający się na t-shirtach z kolekcji. To linia, którą każdy może mieć w swojej szafie. Był to pokaz, na który wszyscy czekali z zapartym tchem i aż trudno uwierzyć, że trwał tak krótko. Fashion Week to nie tylko podziwianie nowych kolekcji. To miejsce, w którym każdy znajdzie coś dla siebie. Przed pokazami można wziąć udział w różnorakich wykładach. Ja bardzo miło będę wspominać czas spędzony z Krzysztofem Łoszewskim – projektantem i znawcą mody męskiej. Opowiadał on m.in. o swojej książce „Od
19
20
21
MISTRZOWIE DRUGIEGO PLANU,
czyli kto reżyserował pokazy mody podczas XI. edycji FashionPhilosophy Fashion Week Poland BACKSTAGE STAJE SIĘ RÓWNIE INTERESUJĄCY DLA ODBIORCÓW JAK TO, CO DZIEJE SIĘ NA WYBIEGU. PRÓBY DŹWIĘKU, ŚWIATŁA, PRZYGOTOWANIE MODELEK, PRZEKAZANIE WIZJI PROJEKTANTA TO DŁUGIE TYGODNIE, A CZASEM MIESIĄCE PRACY WIELU OSÓB. ŻEBY WSZYSTKO BYŁO PERFEKCYJNIE PRZYGOTOWANE, NA ICH CZELE STOJĄ PROFESJONALIŚCI. NIEKWESTIONOWANA IKONA TEJ BRANŻY –WALDEK SZYMKOWIAK, KTÓRY WZIĄŁ UDZIAŁ W JESIENNEJ EDYCJI FASHION WEEK POLAND. BACKSTAGE TO JEGO KRÓLESTWO, TO STAMTĄD KONTROLUJE, CZY WSZYSTKO ZOSTAŁO DOPIĘTE NA OSTATNI GUZIK.
Reżyser pokazu mody to osoba, której zadaniem jest dopilnowanie wszystkich elementów składowych pokazu tak, by wyszedł idealnie. Pracuje nad stworzeniem unikalnej koncepcji – od scenografii, oprawy muzycznej, po choreografię i oświetlenie. Jednym z najbardziej utalentowanych reżyserów, który odpowiadał za oprawę pokazów podczas jesiennej edycji Fashion Week Poland jest Waldek Szymkowiak, znany i ceniony na arenie międzynarodowej choreograf pokazów mody. Posiada wieloletnie doświadczenie w branży. Reżyserował pokazy podczas największych wydarzeń świata modowego – Fashion Week w Mediolanie, Paryżu, Tokio, Londynie czy Berlinie. Swoją karierę zaczynał już w trakcie studiów, gdzie tworzył koncepcje zarówno pokazów mody i teledysków, jak i produkcji telewizyjnych. Obecnie prowadzi agencję Choreografitti, realizującą m.in. choreografie pokazów mody, koncepcje eventów oraz filmów artystycznych. Na przestrzeni ostatniej dekady Szymkowiak pracował dla uznanych, międzynarodowych domów mody, takich jak: Bottega Veneta, Cavalli, Christian Dior, Dolce & Gabbana, Michalsky. Szymkowiak w swojej pracy inspiruje się synergią obrazów i dźwięków, co pozwala na odpowiednie prowadzenie wizji artystów i projektantów. W zawodzie reżysera pokazów mody pokerowa twarz i umiejętność zachowania zimnej krwi to podstawa. Obecnie backstage nie jest już tak niedostępny jak jeszcze kilka lat temu. Ten szybki, nerwowy, ale równocześnie barwny i dynamiczny świat przyciąga i ciekawi wiele osób, a dziennikarze podglądający i opisujący pracę ekipy produkcyjnej to norma. FashionPhilosophy
22
Fashion Week Poland to szczególne wyzwanie. Przez kilka dni w hali pokazowej, co godzinę prezentowana jest nowa kolekcja. Wymaga to od reżyserów dużej kreatywności i zaangażowania. Podczas tego wydarzenia moda łączy się z biznesem, dba się o to, by każdy szczegół był na najwyższym poziomie. Reżyseria wymaga przygotowania pokazu w najdrobniejszych szczegółach. Dzięki takim wydarzeniom jak FashionPhilosophy Fashion Week Poland, sukcesywnie rozwija się rynek mody w Polsce i na całym świecie.
23
Jeremy Scott znany jest z zaskakujących pomysłów, oryginalnego poczucia humoru i interpretowania mody na swój własny sposób. Mimo że na początku tego roku projektant został nowym dyrektorem kreatywnym Moschino, nadal współpracuje z Adidas Originals. Sportowa marka właśnie udostępniła najnowszy lookbook na sezon jesień-zima 2014/2015. Co znajdziemy w sklepach? Nie zabraknie butów ze skrzydełkami, bluz i spodni sportowych z grafikami, a także plecaków w rozmiarze XXL.
24
Lookbook jesienno-zimowej kolekcji Adidas Originals 2014/2015 by Jeremy Scott
25
26
27
28
29
30
31
Wielkość nie ma znaczenia, czyli jak połączyć przyjemne z pożytecznym ***
SPOWIEDŹ ANONIMOWEJ PROSTYTUTKI Materiał jest na tyle mocny, że nie potrzebuje oprawy graficznej! (Z Anną rozmawiała KINGA TACZAŁA)
32
KAŻE SIĘ NAZYWAĆ ANNĄ, CHOĆ WIEM, ŻE TO NIE JEST JEJ PRAWDZIWE IMIĘ. DROBNA, NIEWYSOKA BRUNETKA. WYRÓŻNIA SIĘ Z TŁUMU SPOSOBEM, W JAKI SIĘ PORUSZA, PEWNYM KROKIEM, WYSOKO PODNIESIONĄ GŁOWĄ I ŚWIETNYMI UBRANIAMI. W RĘCE TELEFON KOMÓRKOWY I SKÓRZANA TECZKA. PIERWSZE SKOJARZENIE? BUSINESSWOMAN. WSZYSCY PATRZĄ NA NIĄ Z PODZIWEM, BO WYGLĄDA JAK PRAWDZIWA KOBIETA SUKCESU. DOKŁADNIEJ: SUCKCESU.
*** Kinga Taczała: Nie bardzo wiem, jak Cię sklasyfikować. Jak nazwać osobę, która uprawia seks za pieniądze? Poza wulgarnymi i tendencyjnymi, czy jest jakieś określenie, które określałoby Twój zawód? Anna: Nie myślę o sobie w kategoriach dziwki lub prostytutki, wolę raczej określać to, co robię, mianem przyjaciółki lub damy do towarzystwa. Z mojego punktu widzenia wygląda to tak, że poświęcam czas mężczyznom, którzy tego potrzebują. Oferuję im nie tylko swoje ciało, ale także rozmowę, zainteresowanie, uwagę i to wszystko, czego im brakuje w relacjach z partnerką. Zapewniam Cię, że wychodząc ode mnie, czują się nie tylko zaspokojeni seksualnie, ale przede wszystkim zrelaksowani i odprężeni, jak po spotkaniu z najlepszym kumplem. A ewentualny dyskomfort związany z patrzeniem w lustro rekompensuje mi stan mojego konta. Poza tym nie nazywam swoich gości „klientami”, bo nasze relacje wykraczają poza prosty schemat transakcji pieniądze-seks. Jak zostałaś „damą do towarzystwa”? To historia banalna, jak wiele innych. Pochodzę w małego miasteczka, w zasadzie ze wsi z drugiego końca Polski, w której wychodzi się za mąż w wieku dwudziestu lat i przejmuje gospodarstwo po rodzicach. Bez perspektyw i nadziei na lepsze życie. Nigdy nie chciałam, jak moi rodzice, liczyć każdej złotówki, więc inwestowałam w naukę. To było o tyle ciężkie, że musiałam pomagać w domu, zresztą ciężko się skupić, kiedy dokoła biega gromada dzieciaków. Szczerze mówiąc, nie liczyłam na to, że kiedykolwiek uda mi się stamtąd wyrwać, bo dobre stopnie to jedno, a utrzymanie się w obcym mieście to drugie. Tak czy inaczej, to była moja jedyna szansa, nie miałam wiele więcej. Wyprowadziłam się z domu zaraz po maturze i przysięgłam sobie, że nigdy tam nie wrócę. Egzaminy na studia zdałam nieźle, dostałam się na wymarzony kierunek i pozostawała kwestia utrzymania się. Wyjeżdżając z domu, miałam przy sobie tylko kilkaset złotych, tyle, żeby opłacić pierwszy miesiąc pobytu w akademiku. Szukałam pracy, ale nie oszukujmy się, nikt nie przyjmie do pracy panienki z prowincji, która potrafi jedynie wydoić krowę. Któregoś dnia dałam się namówić znajomym z akademika na imprezę w klubie, a że miałam w kieszeni ostatnie dziesięć złotych, większość czasu podpierałam ścianę. W pewnym momencie podszedł do mnie wysoki, dobrze ubrany mężczyzna i wręczył mi wizytówkę, mówiąc przy tym, że wyglądam na dziewczynę, która lubi się ostro zabawić, więc jeśli miałabym ochotę dorobić do „kieszonkowego”, powinnam zadzwonić. Był koniec września, więc ostatecznie po tygodniu zadzwoniłam. To nie jest tak, że się usprawiedliwiam, ale wiedziałam,
33
że muszę zrobić wszystko, żeby nie wrócić do domu. Nie chcę wdawać się w szczegóły; z tym facetem spotkałam się tylko raz, ale podsunął mi pomysł na to, jak szybko zdobyć pieniądze. Nie chciałam wiązać się z żadną agencją, dzielić pieniędzmi z alfonsem i nie móc decydować, z kim sypiam. Zadłużyłam się u koleżanki, wynajęłam niewielką kawalerkę, kupiłam trochę seksownej bielizny i zaczęłam rozkręcać własny seksbiznes. Zaczęło się od ogłoszeń w prasie, bo wtedy internet nie był tak popularny, jak teraz. Szybko znalazłam klientów, głównie dzięki poczcie pantoflowej. Pamiętasz pierwszego? Co czułaś? Pamiętam tylko, że był wysoki, około trzydziestoletni i zbyt mocno uperfumowany. Na dworze było już dość zimno, ale bez otwartego okna trudno było wytrzymać. Zresztą szybko doceniłam wpływ zimna, bo nic tak nie kręci mężczyzn jak namacalny dowód, że kobieta ich pragnie. Twarde sutki są bardzo wymowne i tylko podkręcają atmosferę. Zanim nauczyłam się kontrolować ciało, ratowałam się w ten sposób, musiałam być wiarygodna. Po wyjściu pierwszego starałam się nie myśleć o tym, co się stało, skupiłam się bardziej na kalkulacji, ile dam radę zarobić w ciągu dnia. W ciągu miesiąca. Roku. Być może pieniądze szczęścia nie dają, ale stwarzają wiele możliwości. Co czułam? Być może zabrzmi to mało przekonująco, ale niewiele. A z pewnością nie były to wyrzuty sumienia. Może dlatego, że potrafiłam przekonać samą siebie, że to, co robię, jest słuszne. Przede mną otwierały się drzwi do nowego, lepszego świata. To, że sprzedaję ciało za pieniądze, nigdy nie spędzało mi snu z powiek. Ciężko się do Ciebie dodzwonić, Twój telefon jest stale zajęty, masz aż tyle pracy? Nie ukrywam, że dużo pracuję. Zasadniczo dla „gości” jestem dostępna przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, pięć dni w tygodniu. Bywa, że między jedną a drugą wizytą mam piętnaście minut przerwy, akurat tyle, żeby wziąć szybki prysznic i poprawić rozmazaną szminkę. Zawszę informuję klienta, że musi z góry wiedzieć, ile czasu chce u mnie spędzić. Grunt to organizacja. Jak sądzę, często słyszysz o problemach w związku czy małżeństwie, potem idziesz ze swoim gościem do łóżka i tym samym pośrednio przyczyniasz się do zdrady. Nie masz wyrzutów sumienia, nie boisz się, że kiedyś Ciebie może spotkać coś podobnego? Goście dzielą się na dwie grupy. Pierwsza, mniejsza, to mężczyźni, którzy przychodzą tylko na seks. Wchodzą, płacą z góry i bez ogródek mówią, czego ode mnie oczekują. Takie
wizyty zwykle trwają maksymalnie trzydzieści minut i nie ma sensu się nad nimi rozwodzić, bo to czysty biznes. Z kolei druga grupa to goście, którzy potrzebują towarzystwa. Czasami jest to rozmowa, czasami leżenie w milczeniu. Mężczyźni przychodzą się wygadać, bo wiedzą, że ich nie ocenię. Najczęściej takie wizyty kończą się seksem, ale jest on delikatny i subtelny. Prawie romantyczny. Wiem, że to, co mi mówią, często jest subiektywne i mocno podkolorowane, ale to niewiele zmienia. Nie mam wyrzutów sumienia, bo zdaję sobie sprawę z tego, że część tych małżeństw istnieje tylko na papierze. Poza tym, jeśli kobieta odmawia zrobienia czegoś w łóżku i nawet nie próbuje się przełamać w imię miłości do swojego faceta, to jak silna jest ta miłość? I czy taki facet musi być sfrustrowany, bo nie zaznał nigdy seksu oralnego? Jestem rozwiązaniem, które nikogo nie boli i nie rani. W każdym razie nic mi nie wiadomo, żeby z mojego powodu rozpadł się czyjś związek. Sama jestem w związku i potrafię zadbać o to, żeby mój facet nie szukał satysfakcji gdzieś indziej. Wie, czym się zajmujesz? Nie pyta, skąd masz pieniądze? Nie odwiedza Cię w mieszkaniu, nigdy nie nabrał podejrzeń? Jak już powiedziałam, grunt to organizacja. Więcej nie mogę zdradzić, bo równie dobrze mogłabym Ci podać moje imię i nazwisko. W ogłoszeniu na jednym z erotycznych portali twierdzisz, że znasz trzy języki. To chwyt marketingowy czy fakt? Fakt. Angielskim posługuję się płynnie, rosyjski i niemiecki znam w stopniu dobrym. Skończyłam też studia. Uprzedzę Twoje pytanie o to, czemu z takimi kwalifikacjami nie pracuję w zawodzie. Po pierwsze, nigdy nie zarobiłabym tyle, ile w tej chwili. Po drugie, nie mam żadnego doświadczenia, bo nie miałam kiedy go zdobyć, a podejrzane byłoby, gdybym zaczęła zdobywać je teraz. Po trzecie, kiedyś to może nie był przyszłościowy kierunek, ale przynajmniej praca była pewna. Teraz ten zawód utracił dawny prestiż, ze znalezieniem zatrudnienia też jest ciężko. Aha, to ogłoszenie jest już nieaktualne. Teraz przyjmuję tylko sprawdzonych gości, poleconych przez stałych klientów. Jestem już na takim etapie, że mogę sobie na to pozwolić. Co z zarobkami? W tym samym ogłoszeniu jest napisane, że godzina spędzona z Tobą kosztuje sto pięćdziesiąt złotych, a cała noc nie przekracza dwóch tysięcy. Biorąc pod uwagę zarobki innych dziewczyn z tej strony, nie jest to wygórowana kwota. Większość stron z anonsami erotycznymi twierdzi, że ma aktualne ogłoszenia, ale w tym wypadku tak nie jest. Pewnie zwróciłaś uwagę na brak opinii klientów. Faktycznie takie były początkowe kwoty, kiedy wyrabiałam sobie „markę”. Jestem profesjonalistką, umiem zadbać o zadowolenie gościa. Poza tym życie kosztuje, ceny wszystkiego idą w górę, a to usługa jak każda inna. Dobry seks to towar deficytowy, przyjemność, która ma swoją cenę. Skoro jesteś z drugiego końca Polski, co robisz w Szczecinie? Czemu nie Warszawa, Kraków, Wrocław? Po wyprowadzce z domu i skończeniu studiów zaczęłam się dusić w mieście, w którym żyłam. Potrzebowałam czegoś nowego, być może udowodnienia sobie, że potrafię poradzić sobie w miejscu, w którym nikogo nie znam. Miałam już sporo oszczędności, więc nie zaczynałam od zera, ale mimo wszystko ten krok wymagał odwagi. *
34
W tamtym miejscu zdążyłam się już zakorzenić, miałam duże grono znajomych, a wolałabym uniknąć sytuacji, w której gościem okazuje się mąż koleżanki. Miałaś taką sytuację? Brak odpowiedzi też jest odpowiedzią. Rozumiem. Czerpiesz przyjemność z pracy? Lubię seks, ale początkowo bardzo starałam się stłumić wszelkie doznania. Potrzebowałam czasu, żeby nauczyć się, jak cieszyć się dobrym seksem bez ryzyka, że się zaangażuję. Moi goście to zadbani mężczyźni z klasą. Wiedzą, jak sprawić kobiecie przyjemność. W przeszłości zdarzało się, że klient chciał mnie tylko „przelecieć”, nie dbając zupełnie o moje potrzeby, ale teraz mam z tego, co robię, podwójną korzyść. Mimo wszystko dalej staram się nie zapominać o tym, że jestem profesjonalistką i liczy się przede wszystkim przyjemność moich gości. Na orgazm i pełne oddanie się pozwalam sobie rzadko, głównie wtedy, gdy klient jest wyjątkowo przystojny. Mężczyźni są wzrokowcami, więc musisz wyglądać idealnie. Nie wątpię, że to trudne i czasochłonne, a jednak wyglądasz świetnie. Jak o siebie dbasz? Zdrowo się odżywiam. Wiem, jak to brzmi, ale naprawdę tak jest. Nie mogę powiedzieć, że jem posiłki o stałej porze, ale staram się, żeby były zbilansowane i pożywne. Nie jem mięsa, nie palę papierosów, rzadko piję. Niewiele sypiam, ale nie odbiło się to jeszcze na mojej skórze. Wiesz, czym się zajmuję, uwierz, to świetnie wpływa na sylwetkę. Używam dobrych kosmetyków, raz w tygodniu chodzę do kosmetyczki. To chyba wszystko. Nie stosuję specjalnych diet ani kuracji, bo uważam na to, co jem i dużo się ruszam. [śmiech] Ale jest kilka rzeczy, które traktuję prawie jak rytuał. Czerwone paznokcie u dłoni i stóp to podstawa. Powiedzenie, że dłonie są wizytówką kobiety, w tym przypadku sprawdza się idealnie. Facet, widząc krwistoczerwone, długie paznokcie, mimowolnie zaczyna wyobrażać sobie, jak w ekstazie drapię go po plecach lub karku. Nie wszyscy to lubią, ale zdecydowaną większość to kręci. Kolejna sprawa to depilacja. Preferuję brazylijską, czyli usuwanie wszystkich włosów z „tamtych” okolic. To nie tylko praktyczne ze względu na higienę, ale też ewidentnie kojarzy się z aktorkami filmów porno. Nie oszukujmy się, większość kobiet często używa golarki swojego partnera, która nie tylko powoduje podrażnienia i wrastanie włosów, ale też jest bardzo nietrwała. Depilacja woskiem czy pastą cukrową jest dość bolesna i przy tym wymaga wizyty u kosmetyczki. Daje za to efekt, jaki uwielbiam, tym bardziej, że widzę, jak działa na facetów. No i ostatnia sprawa to lewatywa. Absolutna konieczność przy seksie analnym. Nic tak nie zabija atmosfery, jak, hmm... no wiesz. Szczerze polecam, bo to nie tylko polepsza samopoczucie, ale jest też zdrowe. No i wyklucza możliwość pojawienia się „niespodzianki”. Co najbardziej lubią goście ze Szczecina? Czy mają jakieś szczególne upodobania, fetysze, fantazje? Jaka była najbardziej wyuzdana rzecz, o którą poprosił Cię klient? W standardowy zakres usług wchodzi seks oralny, klasyczny i analny, dokładnie w tej kolejności. Jeszcze jakiś czas temu głównym życzeniem był seks oralny z tak zwanym finałkiem, czyli wytryskiem w usta, na twarz, brzuch czy piersi. Teraz jest to w zasadzie nieodłączny element gry wstępnej. Goście bardzo często proszą też o seks analny, głównie ze względu na opory, jakie budzi on w ich żonach
czy partnerkach. Zupełnie tego nie rozumiem. Wystarczy trochę lubrykantu czy wazeliny i odprężająca atmosfera. Nie boli. Coraz więcej gości życzy sobie także, aby pieścić ich „od tyłu”. Prostata jest bardzo wrażliwa, więc jeśli zrobisz to umiejętnie, gwarantuję Ci, facet oszaleje. Najbardziej popularne pozycje to ta na jeźdźca, klasyczna, no i oczywiście 69. Ciężko prześledzić krok po kroku, jakie pozycję przyjmuję, bo to jest żywioł. Dobry seks polega na tym, żeby nie było przestoju, żeby cały czas coś się działo. Gra wstępna to moment, w którym wzbudzasz namiętność, rozpalasz kochanka. Mimo że często przychodzą do mnie już „gotowi”, to im dłużej przeciągam chwilę, kiedy pozwolę im osiągnąć orgazm, tym silniejszy on jest. Zatem podczas gry wstępnej dozwolone jest wszystko, co podgrzewa atmosferę. Kostki lodu, czekolada, miód, wosk, zresztą opowiem Ci o tym za chwilę. Najpopularniejsza pozycja to 69, w różnych konfiguracjach, chociaż najczęściej oboje leżymy na boku. Wbrew obiegowej opinii, że prostytutki się nie całują, ja zawsze to robię. To nie tylko sposób na rozpalenie faceta, ale też coś, co pozwala gościowi zapomnieć, że przed chwilą zapłacił mi za seks. „Seks właściwy” to w zasadzie szereg pozycji, które zmieniają się co chwila. To są zwykle te, które już wymieniłam, ewentualnie trochę urozmaicone, jak „odwrócona kowbojka”. Zdarzają się fetyszyści, ale to delikatne dewiacje, zazwyczaj dotyczą butów, stóp, seksownej bielizny czy lateksowych gorsetów. Nie zgadzam się na zabawy sado-maso, pissing [oddawanie moczu na partnera — przyp. K.T.] i innych z tego gatunku. Czasem przebieram się za uczennicę lub srogą nauczycielkę. Znam upodobania swoich gości, więc łatwo mogę przewidzieć, na co mają w danym momencie ochotę. Fantazjują o tym, żebym ich zdominowała, albo żebym była uległą, niewinną dziewczynką. Spełniam chętnie te zachcianki, bo dla mnie to też dodatkowy bodziec. Nie zgadzam się na trójkąty ani na seks z kobietami. Nie pozwalam się związać, za to sama chętnie przywiązuję do łóżka. Najbardziej wyuzdana rzecz, hmm... to chyba gość, który przyniósł habity zakonników, dla siebie i dla mnie, i zażądał, żebyśmy pobawili się w klasztor. Być może Cię to nie szokuje, ale dla mnie to obrazoburcze. Moimi gośćmi zresztą są nie tylko Polacy, ale też obcokrajowcy, chociaż tu nie ma o czym za bardzo mówić. Standard. Wielkość ma znaczenie? Średnia długość w Polsce to około szesnastu centymetrów, a czy Twoi goście mają się czym pochwalić? Biorąc pod uwagę Twoje międzynarodowe doświadczenie, jak wypadają Polacy na tle innych narodowości? Nie zdarzyło mi się jeszcze spotkać gościa, który miałby członek poniżej średniej, zazwyczaj jest to właśnie ta statystyczna długość. Bywają większe, ale tak naprawdę to grubość ma tu kluczowe znaczenie. I technika. Wiadomo, że jeśli penis ma dziesięć centymetrów, to zabawa może być utrudniona, ale możliwości w łóżku są praktycznie nieograniczone. Polacy ciągle jeszcze nie potrafią wyzbyć się zahamowań i pruderii. Ale mają dużo chęci i szanują kobiety. Z pewnością są lepsi od Niemców czy Anglików. Więcej nie mogę powiedzieć. Co z konkurencją? Poszperałam trochę i okazało się, że na terenie Szczecina podobną działalność prowadzi około dwustu kobiet. Oczywiście wzięłam pod uwagę tylko dziewczyny niezrzeszone w żadnej agencji, pracujące na własny rachunek. Jak wyglądają relacje między Wami, jesteście znajomymi z branży czy rywalkami? Polecacie sobie nawzajem klientów, wymieniacie się nimi? Liczba dziewczyn stale się zmienia, chociaż nie znam staty-
35
styki. Nie utrzymujemy ze sobą kontaktów, bo po pierwsze, nie ma na to czasu, a po drugie, mimo wszystko chodzi tutaj o to, żeby jak najwięcej zarobić, więc hodowanie sobie wroga to dość ryzykowna sprawa. Każdej z nas zależy na tym, żeby zdobyć jak najwięcej stałych gości, którzy będą wracać i chociaż zabrzmi to paradoksalnie, dziwkom nie można wierzyć. Chociaż z drugiej strony, tak naprawdę w branży liczy się tylko kilka najlepszych dziewczyn. Oglądałaś film „Wyznania gejszy”? Tak to mniej więcej wygląda. Liczy się czołówka. Może nie jesteśmy względem siebie aż tak agresywne, ale walczymy o swoje miejsce w rankingu. W sumie są jeszcze dziewczyny z autostrady i panienki z agencji, ale to zupełnie inna liga. Dlatego nie orientuję się, ile z nas obecnie pracuje. Tak jak nie utożsamiam się z innymi dziewczynami. Każda z nas ma swoje standardy i mimo że oferty wyglądają podobnie, różnica jest podobno ogromna. Wiem to od moich gości, którzy szukając idealnej „przyjaciółki”, kilka zdążyli już wypróbować. Nigdy nie polecamy sobie klientów, to byłoby zawodowe samobójstwo. Nawet jeśli grafik pęka w szwach, nie odsyłamy do innych dziewczyn. Na tym polega też umiejętny marketing, tak zachęcić samą tylko obietnicą spotkania, żeby nie tylko poczekał, ale też wrócił. Często jest tak, że zadowolony klient poleca nas swojemu znajomemu, ten kolejnemu i tak to się kręci. W tej chwili umawiając się, zawsze pytam, od kogo gość ma mój numer i kto mnie polecił. Nie znamy swoich imion i nazwisk, ale posługujemy się zdrobnieniami lub czymś na kształt kryptonimów, więc ta metoda się sprawdza. Nikt przypadkowy do mnie nie trafia. Ostatnie pytanie. Jak długo zamierzasz pozostać w branży? Masz jakiś plan na przyszłość? Rodzina, dom z ogrodem pod miastem? Jestem tradycjonalistką, ale w najbliższej przyszłości nie planuję niczego zmieniać. Jedyne, co wiem na pewno, to że spędzę starość w bujanym fotelu w otoczeniu męża, dzieci i wnuków. Z labradorem w kolorze czekolady u stóp. Dziękuję za rozmowę.
MAJĄC DWADZIEŚCIA PARĘ LAT, NIEWIELE Z NAS MYŚLI O STABILIZACJI I RODZINIE. DOPIERO WCHODZIMY W ŻYCIE, WIĘC CHCEMY KORZYSTAĆ Z NIEGO PEŁNĄ PARĄ, IMPREZOWAĆ, ROBIĆ KARIERĘ I ZARABIAĆ PIENIĄDZE. CO JESZCZE WPŁYWA NA TO, ŻE ODKŁADAMY DECYZJĘ O MAŁŻEŃSTWIE LUB W OGÓLE NAM ONO NIE W GŁOWIE I ŻYJEMY „NA KOCIĄ ŁAPĘ”? tekst: ANNA KRĘPCZYŃSKA foto: FOTOLIA
I
le ludzi, tyle opinii. Jednym ślub nie jest do życia potrzebny, drudzy zgodnie twierdzą, że to „normalka”, gdy się kogoś kocha i chce dzielić z nim życie. Jedni stają przed ślubnym kobiercem, żeby ludzie nie gadali, drudzy decydują się na małżeństwo z pełną świadomością i przez długie lata zbierają pieniądze na suknię i limuzynę, na widok których oko sąsiadce zbieleje. Jedni mówią, że „papierek” dużo ułatwia i krzywdy nie robi, drudzy – po co to komu? Do szczęścia żadne dokumenty im nie są potrzebne. Czy to na pewno prawda? Żoną miałam być, miał być ślub Jeszcze jakiś czas temu sama myślałam, że zanim „złoty krążek wcisną mi na rękę i powiozą mnie windą do nieba” minie sporo czasu, albo w ogóle do tego nie dojdzie. Mimo tego, że pochodzę z bardzo tradycyjnej rodzi-
36
-ny i ślub to rzecz naturalna, a nawet i konieczna. Dziadek, odkąd skończyłam 21 lat, co roku życzy mi przy każdej możliwej okazji szybkiego zamążpójścia, a babcia nerwowo wyczekuje na prawnuki. A ja im starsza, tym bardziej się buntowałam i ogłaszałam wszem i wobec, że żadnego ślubu i wesela na 300 osób nie będzie. Wolałabym za pieniądze przeznaczone na ten cel pojechać na bezludną wyspę i tam cieszyć się swoją miłością. Powodów, żeby tak myśleć było wiele. Ani nie miałam wzorca idealnego małżeństwa, ani sama nie poznałam też kogoś, kto wart byłby mojego uczucia. Tak wielkiego, by żyć w nim do grobowej deski, razem zaciągać długi i kochać jego mamę jak swoją. Potem nastąpiła zmiana frontu. Małżeństwo to niegłupia sprawa, o ile podejmuje się decyzję o jego zawarciu z głową.
*
Czy ten pan i ta pani? Będąc „młodym i głupim”, może nam się wydawać, że cały świat przed nami i damy radę być już dorośli. Kiedy jedna z moich koleżanek przyjmowała pierścionek od swojego chłopaka, myślała, że jest najszczęśliwszą osobą na świecie. Pół roku po tym wydarzeniu odważyła się w końcu powiedzieć to, o czym wiedziała już wcześniej – ślub i dzieci nie są dla niej, przynajmniej w tym momencie. W sumie to on nalegał, a ona się zgodziła, bo nie chciała kończyć tego, na co ciężko pracowali przez dwa lata. Mieli wrócić do tematu ślubu po jej studiach, ale jemu widocznie bardzo się spieszyło do bawienia się w dom, posadzenia drzewa i spłodzenia syna. Szybko wyszło na jaw, że czekanie jest zwyczajną zmyłką i on w tym ciągłym gadaniu o ślubie ledwo zauważył, że narzeczona z nim zrywa. Ona dopiero dzisiaj jest najszczęśliwszą osobą pod słońcem, już z kimś innym u boku. Czasem nie warto spieszyć się z zaręczynami i ślubem, bo wkrótce czas i tak nam pokaże, ile warte są nasze decyzje. A miało być tak pięknie Co sprawia, że młodzi ludzie nie decydują się na ślub? Winna jest przede wszystkim zmiana myślenia społeczeństwa. Czasy się zmieniły, stare panny i starzy kawalerowie już nie są wybrykami natury, a taki status życiowy wręcz staje się normą. Wcześniej ludzie czuli się spełnieni, gdy byli dobrymi rodzicami i małżonkami, obecnie fajnie jest być singlem lub żyć w tzw. otwartym związku i mieć wszystko z głowy. Oparcie znajdujemy w tym, że mamy stabilizację materialną i zawodową, wspinamy się po szczeblach kariery i stać nas na wczasy pod palmami. Jak pokazują wyniki badań przeprowadzone przez CBOS, mężczyźni w większości nie zakładają rodziny, bo wolą życie bez zobowiązań, boją się trudności finansowych lub z mieszkaniem, zaś 29% z nich nie spotkało właściwej osoby. Preferują też nieformalne związki, boją się rozczarowania lub obowiązków, jakie niesie za sobą rodzicielstwo. *
37
Inaczej na całą sprawę patrzą kobiety. Aż dwie piąte z nich boi się, że małżeństwo będzie nieudane. Jedna trzecia ma trudności ze znalezieniem odpowiedniego partnera, spora część obawia się, że ograniczy się ich swobodę i wygodny tryb życia. Według mnie nie każdy stworzony jest do życia rodzinnego i to również trzeba wziąć pod uwagę. Jak świat stary, zawsze niektóre kobiety nie wychodziły za mąż, a mężczyźni się nie żenili. Czemu nie miałoby tak być teraz? Mamy siebie, mamy tak wiele Jednak ślub to nie tylko przysięga i obrączki, które potem nam przypominają, żeby nie podrywać ratownika, barmanki czy urzędników w banku. Wbrew pozorom „papierek” otwiera małżonkom wiele drzwi, chociażby tych od szpitala. Co wtedy, gdy nasz partner zachoruje lub zostanie poszkodowany w wypadku? Żona czy mąż ma moc decydować o losie chorego i znać stan jego zdrowia, a tzw. konkubent może co najwyżej stać pod oknami szpitala i czekać na znak z niebios, że wszystko jest w porządku. Oprócz tego związek małżeński zapewnia ochronę prawną i szereg przywilejów, jakich normalne pary nie mają, w tym prawo dziedziczenia, wspólną własność i możliwość dysponowania nią razem. A co najważniejsze, obrączka na palcu to nie tylko GPS i odstraszacz adoratorów. To znak, że ktoś nas kocha, traktuje poważnie i „nie jesteśmy na chwilę”. Przysięga złożona przed ołtarzem lub w urzędzie stanu cywilnego zobowiązuje i nie ma wyjścia awaryjnego, bo „może trafi się ktoś lepszy”. Która z tych opcji sprawdzi się najlepiej i próbę czasu? Na to nie ma reguły. Znam pary, które bez ślubu są w stanie oddać za siebie życie, a znam też takie, które pobrały się i powodem rozwodu były niedopieczone ciasteczka lub zdrada żony, co ciekawe z najlepszym kolegą męża. Żyjmy tak, jak chcemy. Ważne tylko, żeby potem nie żałować swoich decyzji i nie budzić się codziennie koło kogoś, do kogo uczucie zgasło nam zaraz po miesiącu miodowym.
CZY WARTO WZDYCHAĆ DO NIEOSIĄGALNYCH IDEAŁÓW? FRANK SINATRA POWIEDZIAŁ, ŻE CAŁE ŻYCIE SZUKAŁ IDEALNEJ KOBIETY. KIEDY JUŻ JĄ ZNALAZŁ, OKAZAŁO SIĘ, ŻE ONA… SZUKA IDEALNEGO MĘŻCZYZNY. ZDECYDOWANIE NIE BYŁ NIM ON. ILE RAZY NAM ZDARZYŁO SIĘ PĘDZIĆ ZA TYMI, KTÓRYCH NIE DA SIĘ DOGONIĆ? CZASEM ROZSĄDEK MÓWI NAM, ŻEBY ODPUŚCIĆ, CHOĆ SERCE PODPOWIADA COŚ INNEGO. ZWŁASZCZA, GDY JEST SIĘ SINGLEM I SZUKA SWOJEJ „DRUGIEJ POŁÓWKI”. WTEDY KAŻDY MOŻE WYDAWAĆ SIĘ WYJĄTKOWY. SĘK W TYM, ŻE NAM SIĘ TO TYLKO WYDAJE… IDEALNYCH LUDZI NIE MA, WIĘC CZY WARTO ŻYĆ MARZENIAMI O SPOTKANIU ICH NA SWOJEJ DRODZE? tekst: ANNA KRĘPCZYŃSKA foto: FOTOLIA
Samotność w sieci Gdy odbywałam staż w jednym z serwisów randkowych, do centrali zadzwoniła pewna pani, która miała wielkie pretensje, że „nikt do niej nie pasuje”. Konsultantka spokojnie wyjaśniała jej, na jakiej zasadzie dopasowywane są osoby, że trzeba wypełnić test, podać swoje wymagania, itd. i być może ustaliła zbyt wąski przedział „wymogów”, skoro ją z nikim nie sparowało. Pani singielka widocznie nie zrozumiała, że nie wynika to z błędu serwisu, lecz może to z nią jest coś nie tak. Krzyczała jeszcze przez parę ładnych minut, aż w końcu konsultantce udało się ją uspokoić i wytłumaczyć ponownie, jak działa portal. Tamta pani wpadła w typową pułapkę – szukając „księcia z bajki”, zderzyła się z brutalną rzeczywistością. Pewnie do tej pory zastanawia się, jak to możliwe… Partner idealny Jaki jest w oczach kobiet? Oczywiście musi być wysoki, przystojny, ogólnie atrakcyjny fizycznie. Do tego stabilny finansowo, z dobrą pracą, z porządnym samochodem. Ma kochać zwierzęta, wycieczki krajoznawcze po sklepach i naszą matkę. Koniecznie musi mieć jakąś pasję, być ciekawym świata i uprawiać sporty (jedzenie pączków na czas się nie liczy!). Przy tym ma być inteligentny, poukładany, odpowiedzialny, opiekuńczy, towarzyski, z poczuciem humoru etc. Papier dobrej uczelni? Dziękuję, byłoby miło. Czego chcą mężczyźni od idealnej kobiety? W skrócie – wyglądem może przypominać modelkę Victoria’s Secret. No chociaż troszeczkę... Taką, która i dobry obiad ugotuje, i posprząta, i wyprasuje ulubioną koszulę. Taką, z którą konie można by kraść, którą nie będzie wstyd przedstawić rodzicom, która będzie umiała jeść małże i raki. Da za siebie zapłacić w restauracji, umie chodzić na szpilkach i nie słucha disco polo. I nie byłoby w tym nic dziwnego, że mamy tyle oczekiwań, gdyby nie to, że nasz idealny partner ma je mieć… wszystkie naraz.
38
W pogoni za perfekcją Zwykle bywa tak, że gdy stworzymy sobie w głowie taki piękny obrazek i coś się w nim nie zgadza, czujemy się z tym źle. A potem odrzucamy każdego, kto nie spełnia chociaż jednego z tych kryteriów. Z czasem wydaje nam się, że wokół nie ma nikogo interesującego, umawiamy się z kimś bez przekonania („a nuż to ten”) i następuje kolejne rozczarowanie, bo zaczynamy dostrzegać jego wady – zwykłe detale, które nie pasują do naszej układanki. I znów zamiast księcia, pojawia się żaba… Owszem, powinniśmy wymagać od siebie i kogoś nam bliskiego jak najwięcej, ale pójście w drugą stronę to nie najlepsze wyjście z sytuacji. Tym sposobem lista naszych oczekiwań (którym często nie da się sprostać) rośnie, a ilość potencjalnych partnerów wprost proporcjonalnie maleje… Jaka jest na to recepta? Idealnie nie musimy czuć się z kimś, kto ma miliony na koncie i wyglądać jak gwiazda filmowa. Ja perfekcyjnie czuję się z kimś, przy kim uśmiech nie schodzi mi z twarzy i mogę być sobą. Gdy akceptuję tego człowieka takim, jaki jest naprawdę – z wszystkimi jego niedoskonałościami i chorymi przyzwyczajeniami. I gdy on akceptuje mnie, z moimi „wadami fabrycznymi”. Idealni-nieidealni Miłości nie zawsze od razu towarzyszą „motyle w brzuchu” jak w filmie i czasem trzeba kogoś lepiej poznać, żeby zrodziło się prawdziwe uczucie. A odrzucenie kogoś na starcie czy po pierwszej randce, bo coś poszło nie po naszej myśli, nie ułatwia nam tego. Człowiek to z natury istota ciekawska i póki czegoś nie doświadczy na własnej skórze bądź nie zobaczy, nie uwierzy. Więc uwierz, że idealny partner to nie ten, który ma zestaw „jedynych i słusznych” cech, ale ten, który będzie kochał cię nad życie, takim, jakim jesteś, pomimo twoich słabostek i niedoróbek. Tak, ty też je masz…
Kalendarz DĹźentelmeni 2015, fot. mat. prasowe
39
40
41
„Chcę robić to, co uwielbiam i w czym jestem dobra. Nie ma sensu tracić czasu na coś, do czego kompletnie się nie nadaję.”
Od kiedy usłyszałem Cię po raz pierwszy – czyli od przesłuchania piosenki „Mum&Dad” – od razu wiedziałem, że muszę przeprowadzić z Tobą wywiad. Urzekła mnie Twoja wrażliwość oraz pewnego rodzaju naiwność, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Jesteś niejako fenomenem na naszym polskim muzycznym podwórku. Czujesz, że trochę namieszałaś swoją obecnością? Hmm, czy namieszałam? Nie wiem. Jak namieszałam to dobrze. [śmiech] Dziwne słowo – namieszać. [śmiech] Masz bardzo nietypową barwę głosu – brzmieniowo przypominasz małe dziecko – co jest oczywiście komplementem i sporym plusem. Dzięki temu jesteś unikatowa, a Twój wokal od pierwszych dźwięków jest rozpoznawalny. [śmiech] Dla mnie jest to zupełnie naturalne i nigdy nie patrzyłam na to w takich kategoriach. Jeżeli ludzie odbierają go jako unikatowy to super. Bardzo się z tego cieszę. Skąd u tak młodej dziewczyny tyle smutku i dojrzałych emocji? Co się takiego wydarzyło w Twoim życiu, że emocjonalnie wyprzedasz swoich rówieśników? Już jako mała dziewczynka dogadywałam się lepiej z dziećmi starszymi ode mnie. Tak już mam. [śmiech] To, że napisałam jeden czy dwa utwory o takiej tematyce, nie oznacza, że nagle cała moja osoba jest wulkanem smutku. Może tego nie widać, ale jest we mnie mnóstwo radości i optymizmu. Całe zło, które się wydarzyło, już dawno temu minęło. [śmiech]
42
Skąd wziął się Twój pseudonim sceniczny i co on oznacza? Mam on swoją historię, czy powstał przez przypadek? Powstał zupełnie przez przypadek. Mój przyjaciel jest ogromnym fanem mangi, anime i ogólnie fascynuje się Japonia. Wpisując jeden z odcinków Bleach’a w Google’a, przez przypadek wpisał „Bleax”. Dołożyłam do tego „K” i stwierdziłam, że fajnie to razem współgra i chciałabym się tak nazywać – więc się nazywam. Popraw mnie, jeśli się mylę – sama piszesz teksty, sama komponujesz, tak? Tworząc opierasz się na własnych doświadczeniach czy również tego, co dzieje się wokół Ciebie? Sam jestem tekściarzem i początkującym muzykiem, tym bardziej ciekawi mnie, skąd czerpiesz inspirację. Tak, sama komponuję i piszę teksty. Teksty wychodzą prosto z mojej głowy, a skąd mój mózg czerpie natchnienie do tekstów, tego nie wiem. Na pewno jakąś inspiracją są artyści, których słucham i obserwuję, np. FKA twigs lub Gaga. Inspiruję się również ludźmi. Ludźmi, których widzę w metrze lub w sklepie. Ludźmi ładnymi oraz dziwnymi. Myślę też, że fajnie jest zostać czasami zranionym przez drugiego człowieka, lub przeciwnie – usłyszeć coś miłego. Te wszystkie momenty życia codziennego są dla mnie mega inspiracją. W jaki sposób odbywa się proces komponowania utworów? Sposób, w jaki komponuje, za każdym razem jest inny. Nie mam ustalonej reguły. Czasami po prostu mam tzw. wenę i wtedy tworzę. Tak było w przypadku piosenki np.
43
„Mum&Dad”, lecz czasami po prostu planuję napisać utwór i to robię. Te utwory są zupełnie inne od tych, które powstały w towarzystwie weny. Jaki będzie ten album? Czy będzie to muzyka dla wszystkich, czy dla jakiegoś konkretnego odbiorcy? Stawiasz na młodzież – Twoich równolatków – czy nie zakładałaś podczas pisania muzyki, do kogo ona trafi? Nie wiem jeszcze, jaki będzie nadchodzący album. Na pewno będzie to kontynuacja tego, co już powstało. W swojej muzyce przedstawiam odbiór rzeczywistości poprzez pryzmat mojej wrażliwości oraz własnych obserwacji. Uważam, że wyznacznikiem, do kogo trafi moja muzyka, jest indywidualna emocjonalność oraz wyobraźnia słuchacza. Kiedy planujesz wydać album? Premiera planowana jest na początek 2015 roku. „Survival” to Twój debiut, przyznam, że jeden z lepszych – elektroniczne brzmienie z lekkim wokalem świetnie ze sobą współgrają. Czemu akurat ta piosenka stała się singlem? Dziękuje kochany. „Survival” stał się singlem, ponieważ najbardziej mi na niego pasował. Tak właśnie wyobrażałam sobie mojego pierwszego singla, wiec oto i on. [śmiech] Jaki jest odbiór singla? Otrzymujesz więcej pozytywnych czy negatywnych komentarzy? Powiem to, oczywiście bez żadnej kokieterii – kupiłaś mnie tym numerem. Otrzymuję więcej pozytywnych komentarzy, co mnie trochę zdziwiło. Oczywiście bardzo się cieszę i dziękuję za wszystkie opinie. Dlaczego Cię to zdziwiło? Pojawił się jeden ciekawy artykuł na temat mojej osoby, z nagłówkiem „Czy Polska jest na nią gotowa?”. Przed wypuszczeniem klipu, również zadałam sobie to pytanie. Teledysk nie jest bardzo kontrowersyjny, ale trochę tej kontrowersji jednak się w nim pojawiło. Tekst piosenki poniekąd walczy z samą akcją, jaka dzieje się w klipie. Śpiewam o tym, jak bardzo nie akceptuję przemocy, a za chwilę sama przywiązuję sarnę do drzewa. Ten efekt był oczywiście zamierzony, więc byłam bardzo ciekawa, jak ludzie w Polsce go odbiorą. Został przyjęty mega pozytywnie, także rewelacja! Nie spodziewałam się takiego odbioru, cieszy mnie to bardzo. Zastanawiałaś się choć przez chwilę, czy Twoja muzyka będzie w ogóle puszczana w radiach? Starasz się wpasować w panujące trendy, czy podążasz za głosem serca? A może za rozumem?
44
Wchodząc do studia, wiedziałam, co dokładnie chcę nagrać. Wydaje mi się, że nikt nie nagrywa muzyki po to, aby nie była nigdzie grana. Chciałam, aby moja była obecna w radiach i tak jest. Cieszę się, że udało mi się to osiągnąć, zachowując przy tym swój styl muzyczny. Lubię, kiedy klip nie przyćmiewa piosenki, a staje się jedynie jej dopełnieniem. Skąd więc pomysł na tak futurystyczny teledysk? Była to Twoja wizja czy ekipy, z którą współpracowałaś? Tak poza muzyką, to chciałem Ci powiedzieć, że prezentujesz się przepięknie, bardzo dobrze się na to patrzy. Dziękuję kochany! Nie pochlebiaj mi za dużo, bo się rozbestwię. [śmiech] Wizja była wspólna, ale tak naprawdę wiele zawdzięczam Alanowi, z którym nagrywałam teledysk. Nadawaliśmy na tych samych falach, stąd też powstał taki efekt finalny. Jak się czułaś, kiedy usłyszałaś swoją piosenkę w radiu? Tak na marginesie, premiera w Programie 3 Polskiego Radia to spore wyróżnienie. Zadebiutowałaś u najlepszych! Byłam szczęśliwa, że ten dzień wreszcie nadszedł! Jestem mało cierpliwa… Sam rozumiesz. [śmiech] Słuchając siebie w radiu, czułam się bardzo naturalnie. Grają Cię też na Wyspach? Jaki jest tam odbiór Twojej muzyki? Bo wiem, że w naszym kraju zostałaś zauważona i doceniona. Ogólny odbiór mojej osoby i mojej muzyki jest bardzo pozytywny, ale w Wielkiej Brytanii otrzymuję go w mniejszej ilości. Z wiadomych względów. Co jest dla Ciebie ważniejsze – muzyka czy kariera, a może jedno i drugie? Zdecydowanie jedno i drugie. A jakie są Twoje plany na najbliższą przyszłość? Muzyka. Chcę robić to, co uwielbiam i w czym jestem dobra. Nie ma sensu tracić czasu na coś, do czego kompletnie się nie nadaję. Zgadzam się z Tobą w stu procentach. Dziękuję za rozmowę i życzę Ci wszystkiego dobrego i samych sukcesów. To ja dziękuję. [śmiech]
45
WIRTUALNY AMBARAS NA FACEBOOKU FACEBOOK STAŁ SIĘ CHLEBEM POWSZEDNIM NA CAŁYM ŚWIECIE. POSTY, ZDJĘCIA I WSZYSTKIE INNE CUDEŃKA, KTÓRE MOŻNA OPUBLIKOWAĆ, WSTAWIANE SĄ NIEMAL CODZIENNIE. SAM PORTAL OCZYWIŚCIE NIESIE ZA SOBĄ WIELE KORZYŚCI, ALE TAKŻE POSIADA SWOJE CIEMNE STRONY. GRUNT W TYM, ŻEBY W RAMACH PRZYZWOITOŚCI KORZYSTAĆ ZE STRONY TAK, ABY WIRTUALNY ŚWIAT NIE STAŁ SIĘ BARDZIEJ ATRAKCYJNY OD RZECZYWISTOŚCI I ŻEBY NIE PRZERODZIŁO SIĘ TO W UZALEŻNIENIE.
tekst: TOMASZ REPETA foto: FOTOLIA
Względem Facebooka i osób, które z niego korzystają, wymienić można kilka irytujących i denerwujących rzeczy, potrafiących wyprowadzić z równowagi nawet najbardziej spokojną istotę. To dość ciekawe zjawisko, które pielęgnowane jest przez samych użytkowników. Spośród sporej listy dziś prezentujemy trzy najbardziej zauważalne. „Sweet 46” w każdym ujęciu Dość szeroko można rozpatrywać proces wstawiania zdjęć przez użytkowników. Fotografie to jedne z piękniejszych możliwości ujęcia chwili. Gorzej, jeśli facebookowa tablica staje się wylęgarnią wszelkiego rodzaju tzw. sweet foci. I z góry, i z dołu, z prawego i lewego boku, z chłopakiem, dziewczyną, psem i wszystkim, co możliwe. Z reguły zdjęcia te są fatalnej jakości i w zasadzie nie powinny ujrzeć światła dziennego. Po co zrobić jedno dobre zdjęcie z koncertu, skoro można milion zamazanych...? Zagraj w grę na Facebooku Na drugi rzut, bez wahania można wymienić zaproszenia do gier. Nieważne, jaka to gra. Logujemy się i od razu „wyskakuje” nam spora lista zaproszeń. Od wujka czy cioci, brata czy nawet nauczyciela ze szkoły. Na szczęście w przypadku niechęci oglądania takiej ilości zdjęć i dostawania zaproszeń do zagrania w grę, można obie rzeczy skutecznie zablokować. Facebookowy plac zabaw i telenowela brazylijska I na sam koniec to, co jest tworzone na skalę światową. Facebookowe zabawy i miłosne rozterki. Za każdy „lajk” dostaniesz odpowiedź, czy ktoś Cię lubi, czy nie, „lajkując” dostaniesz 3 fakty o sobie, zaś przycisk „Lubię to” zamienia się w pomoc charytatywną dla dzieci z Afryki. A cios poniżej pasa to obnażanie swojego życia prywatnego. Bezgraniczna i idealna miłość, kłótnie, zdrady i cała telenowela brazylijska. Emisję „Mody na Sukces” zawieszają, ale z pewnością jakąś cząstkę z tego każdy odnajdzie w gąszczu informacji umieszczanych na portalu.
46
Najbardziej irytuje wypisywanie na profilach użytkowników wszystkich, nawet najmniejszych szczegółów ze swojego życia. Podawane są praktycznie wszystkie dane osobowe. Gdzie studiujesz, gdzie pracujesz itd. Oprócz tego, uważam, że wirtualny świat doprowadza do zanikania relacji międzyludzkich. – tłumaczy użytkownik serwisu, Łukasz Smoczyk.
To trzy subiektywnie najbardziej dziwne i irytujące rzeczy, które wynikają z użytkowania Facebooka. W zasadzie to trudno, żeby w sieci było dość normalnie, skoro po ulicach grasują najdziwniejsze postaci, przybywające z odległego kosmosu. Pewny fakt to ten, że Facebook, jest kampanią absurdów, które często ciężko wytłumaczyć i zrozumieć.
47
48
49
„Nie postrzegam swojej muzyki w kategoriach produktu czy grupy docelowej. Moja muzyka jest taka, jak ja. Ma moją wrażliwość i duszę. Jest kobietą. Kobietą, która odnalazła samą siebie.”
Dlaczego zdecydowałaś się tworzyć pod pseudonimem, a nie pod własnym nazwiskiem? Chciałaś zacząć od nowa, być czystą, muzyczną kartką? I najważniejsze – kim jest LARI LU? To, kim jest LARI LU, zaszyfrowałam już na płycie, ale dobrze czujesz. Potrzebowałam postawić wyraźną granicę między tym, co było, a tym, kim jestem dziś. Nie tylko muzycznie. Nazwa LARI LU też nie jest przypadkowa, tak jak i płyta „11”, która jest pełna znaczeń. Pamiętasz swoje pierwsze zetknięcie z muzyką? Jak to się stało, że zajęłaś się tą właśnie dziedziną? Kiedy byłam mała, moja mama pięknie śpiewała mi do snu… To było moje pierwsze zetknięcie z muzyką, może dzięki temu zaczęłam śpiewać. Opolskie debiuty, sala kongresowa, koncerty plenerowe i klubowe oraz wielkie trasy koncertowe. Które z tych miejsc, czy raczej scen, lubisz najbardziej? Scena to miejsce, które samo w sobie już jest dla mnie jednym z ulubionych. Mam teraz marzenie, aby zagrać swój koncert premierowy w którymś z warszawskich teatrów i dać kiedyś koncert na Open’erze. To miejsca, w których zwykle stoję pod sceną. Może tą płytą to zmienię. [śmiech] O Twoim odejściu z Varius Manx dowiedzieliśmy się za pośrednictwem oficjalnego profilu zespołu na Facebooku. Ogłaszając zawodowe rozstanie, lider zespołu zapewniał wszystkich, że „rozwód” przebiegł bezboleśnie i że do tej pory utrzymujecie dobre stosunki. Czy to prawda, czy Pan Robert podkoloryzował fakty? To temat zamknięty przeze mnie kilka lat temu, wolę porozmawiać z Tobą tylko na ten, który jest dla mnie aktualny. A jest nim mój pierwszy solowy projekt: LARI LU. OK. w takim razie skreślam kolejne pytania. [śmiech] Patrząc na Ciebie z punktu widzenia artystki, można dość do wniosku, że jesteś lub starasz się być
50
perfekcjonistką. Czy to prawda, czy tylko mylne spostrzeżenie? Mój przyjaciel powiedział mi niedawno: „Nie martw się o perfekcję, nigdy jej nie osiągniesz”. Dobrze powiedział. [śmiech] Masz tremę przed wyjściem na scenę? Jeśli tak, to jak ona się objawia? Trema jest zawsze, dzisiaj potrafię sobie z nią radzić. U mnie objawia się zwykle lekką nerwówką w drodze na koncert. W momencie, kiedy już stoję na scenie, trema zupełnie znika i nie ma już nawet mnie… Ale zdarzały się chwile, że w noc przed jakimś ważnym wydarzeniem męczyła mnie bezsenność. Miała ona jednak związek z jakimś wywiadem czy tą całą otoczką, która towarzyszy muzyce, bardzo rzadko ze sceną. Na scenie mogę właśnie wyładować wszystkie stresy. Schodzę z niej oczyszczona. To dla mnie święte miejsce. Serio. Dla artysty wydanie płyty jest jednym z największych marzeń. Czy właśnie to wydarzenie było tym, o którym marzyłaś od dziecka? Czy może jest coś, do czego w dalszym ciągu dążysz? W dzieciństwie miałam wiele marzeń, chciałam być oczywiście piosenkarką, ale też aktorką, zakonnicą, policjantką i chirurgiem. Dopiero w wieku 16 lat, kiedy przeprowadziłam się z Kielc do Warszawy, uświadomiłam sobie, że muzyka zaczyna być dla mnie nie tylko miłością, ale też czymś, czym mogę zająć się na poważnie. Pomimo wielu muzycznych projektów, w których brałam udział, zawsze szukałam środków, aby wyrazić przede wszystkim siebie. To pragnienie, wtedy niezrealizowane, stało się dla mnie ciężarem. Marzyłam o takiej płycie jak „11”… W którymś momencie poczułam, że moje „naczynie” jest już wystarczająco pełne, że emocjom i dźwiękom czas nadać kształt i formę. To się udało. Ale mam jeszcze wiele marzeń. Cały czas się czegoś uczę, odkrywam programy, syntezatory i efekty. Ciągle mam także wrażenie, że wciąż tak mało potrafię. Że tak wiele jest jeszcze do odkrycia! Natomiast wszystko kręci się teraz wokół „11”. Przed nami koncerty!
51
Kto najbardziej pomagał Ci w pracach nad powstawaniem albumu i w fazie nagrywania? Marcin Pchałek (osoba związana z projektem United States of Beta), Random Trip – producent części elektronicznej „11”, Robert Amirian – współproducent i realizator nagrań. Michał Przytuła, Paweł Lipski. Muzycy, z którymi gram – bracia Zalewscy i Maciek Gołyźniak. Gościnnie Ragaboy i Marcin Rumiński. Za chwilę dołączy do nas moja siostra. Premiera Twojej solowej płyty tuż-tuż. Czy po przesłuchaniu „Nad ziemią” możemy się domyślać, w jakim klimacie będzie utrzymany cały krążek? A może masz asa w rękawie i nas czymś zaskoczysz? „Nad ziemią” jest jednym z kolorów tej płyty. Wiele czasu i uwagi poświęciłam na każdy z nich. W tym staram się być szalenie uczciwa. Chciałabym zaskakiwać przede wszystkim siebie. Pierwszy raz staję przed sytuacją, że za chwilę premiera płyty, a ja jestem podejrzanie spokojna. Wiem, że to, na co miałam wpływ, zrobiłam najlepiej jak potrafię, że dałam z siebie wszystko… Ta płyta to połączenie elektroniki z instrumentami takimi jak viola da gamba, sitar, cymbały, gitary czy perkusja. W jednej piosence zagram też na akordeonie! No i przede wszystkim będę śpiewać po polsku, bo polski jest piękny. Brawa dla Ciebie! Jestem jak najbardziej za tym, aby tworzyć muzykę w ojczystym języku. Powiedz mi, gdybyś miała wybrać jedną piosenkę z płyty, z której jesteś szczególnie dumna, to która by to była i dlaczego? Najbardziej dotyka mnie chyba „Rana”, ta piosenka napisała się sama. Po tytule możemy domyślać się, że będzie to nostalgiczna, przepełniona emocjami ballada chwytająca za serce. Czy mogłabyś nam opowiedzieć historię tej piosenki? Ojej, akurat historii tego kawałka chyba nigdy nikomu nie opowiem! Jeszcze się wstydzę. „11”. Dlaczego akurat taki tytuł krążka? Znaczeń jedenastki jest wiele. Jedenastka to moja liczba. Jest bliska i już od dawna przeplata się przez mój życiorys… Nie mogło jej zabraknąć na płycie. Jakbyś zareklamowała swój album? To muzyka dla wszystkich czy dla jakiegoś konkretnego odbiorcy? Nie postrzegam swojej muzyki w kategoriach produktu ani grupy docelowej. Moja muzyka jest taka, jak ja. Ma moją wrażliwość i duszę. Jest kobietą. Kobietą, która odnalazła samą siebie.
52
Czy w związku z premierą albumu szykujesz jakąś fetę, na którą możemy czuć się zaproszeni? [śmiech] Niespodzianka! [śmiech] W Polsce jest wielu „garażowych muzyków”, którzy często mają wielkie ambicje, ale brakuje im możliwości rozwijania swoich pasji. Co byś im doradziła? Każdy ma do przejścia własną drogę. Dlatego nie mam złotych rad… Sama walczę każdego dnia o swoją pasję, a tak się składa, że znowu jestem na starcie. Podobnie jak oni… Jak reagujesz na krytykę? Na konstruktywną krytykę staram się reagować. Czy z perspektywy czasu żałujesz jakichś swoich muzycznych decyzji? Wstydzisz się czegoś? Wszystko to, co było, zaprowadziło mnie do miejsca, w którym jestem dziś. Wiele o tym myślałam… Aż zrozumiałam, że mojej przeszłości muzycznej należy się szacunek. Że jestem sumą tych wszystkich ludzi, których spotkałam na swojej drodze. W mniejszym lub większym stopniu, ale jestem. Wstyd jest dobry, jeśli prowadzi do zmian. Co sądzisz o polskiej popkulturze czy, jak wolisz, rodzimym show-biznesie? Potrzeba naprawdę wielkiej miłości do muzyki, aby pomimo 84 mln wyświetleń piosenki disco polo na YouTubie nie zmienić zawodu. [śmiech] Jak spędzasz wolny czas? W kapciach przed telewizorem i kieliszkiem czerwonego wina czy na imprezach w towarzystwie przyjaciół? Często mylę czas wolny ze stratą czasu. A kiedyś na pewno byłaby to impreza i dużo wina… Lubisz swoje życie? Pracuję nad tym. Czego pragnie LARI LU? Nie mam tu na myśli celów i pragnień zawodowych. W życiu prywatnym najbardziej pragnę zgody i harmonii z samą sobą. Dziękuję za rozmowę i życzę samych sukcesów. Dzięki wielkie. [śmiech]
53
54
55
„Pięćdziesiąt twarzy Greya” seksualna rewolucja Długo opierałam się zbiorowej histerii dotyczącej sagi, która opisuje seksualne zmagania niejakiego Greya o pięćdziesięciu twarzach. Nie skusiły mnie obrazki na kwejku, przedstawiające przedstawicieli wszelkich możliwych grup wiekowych i etnicznych, zaczytujących się w książce z charakterystycznym „niewidocznym” na okładce. Teraz wiem, że to coś, to srebrzysty krawat służący do krępowania nieposłusznej, acz uległej głównej bohaterki, jednak na pierwszy rzut oka ciężko stwierdzić, co właściwie przedstawia okładka książki. W każdym razie mnie nie powala i nie zachęca do kupna.
tekst: KINGA TACZAŁA
Biblioteczka Biedronki zadziałała nieco skuteczniej, jako że jestem fanką tego typu inicjatyw, zatrzymałam się przy rzeczonej książce trochę dłużej. Zdążyły już dotrzeć do mnie plotki o rzekomym majstersztyku tej pozycji, w którym autorka bez krępacji, wbrew konwenansom i przyjętym normom społecznym, wprowadza czytelników w mroczny świat seksualnej rozpusty. Jednak nie tym razem, Biedronka nie podołała z marketingiem. To nie jest tak, że jestem oportunistką i neguję wszystko, co modne i masowe. Jeśli świat bierze na tapetę kolejny bestseller do zachwycania się, czuję, że zweryfikowanie tego z własnym gustem i przekonaniami to mój obywatelski obowiązek. Muszę jednak przyznać, że nic mnie bardziej nie zniechęca jak nachalna reklama, eksploatowanie produktu do granic krytycznych i fakt, że cokolwiek muszę. „Nie czytałaś jeszcze tej książki?! No to MUUUSISZ ją przeczytać”. Kolejny cios przyszedł, gdy najmniej się go spodziewałam. Poniedziałkowy poranek, jak zawsze, przeznaczam na sprawdzenie horoskopu na jednym z popularnych portali dla kobiet. Kobiet w sieci. Mimo plotek głoszą-
56
cych, że horoskopy pisane są przez redaktorów „za karę”, muszę przyznać, że ten sprawdza się zawsze, jestem mu wierna od czasu pierwszej poprawki z historii literatury polskiej. Wracając do meritum – horoskop przestał być ważny, kiedy moją uwagę przykuł artykuł o seks-gadżetach Greya. Zanim dowiedziałam się, jakich zabawek lubi używać główny bohater, okazało się, że (to zdanie szokuje, wrażliwych uprasza się o przejście do kolejnego akapitu): „Jej popularność także w naszym kraju potwierdza pewną śmiałą tezę, że – uwaga – kobiety też mogą lubić seks!”. To cenne spostrzeżenie, zwłaszcza, że gdybym (o zgrozo!) nie skusiła się na przeczytanie tego tekstu, nigdy bym się nie dowiedziała, że mam społecznie przyzwolenie na to, by lubić coś, czego najwidoczniej lubić nie powinnam. Brakowało mi tylko jednego – własnego egzemplarza książki. Tylko tak mogłam zwiększyć jej popularność w naszym kraju i tym skórze przekonać się, jak dalece opiniotwórcza i wpływowa jest ta książka, skoro potrafi zmieniać spetryfikowaną obyczajowość. Seks-gadżety przestały być ważne, musiałam na własnej skórze przekonać się, jak dalece opiniotwórcza i wpływowa jest ta książka,
skoro potrafi zmieniać spetryfikowaną obyczajowość. Mimo opinii cytowanego wcześniej portalu, że książka „Pięćdziesiąt twarzy Greya” samym potwierdzić tę szokującą i bardzo odważną tezę.
skoro potrafi zmieniać spetryfikowaną obyczajowość Mimo opinii cytowanego wcześniej portalu, że książka „Pięćdziesiąt twarzy Greya” stała się najbardziej niechcianym prezentem na święta, udało mi się znaleźć ją pod choinką. Autorka zarobiła już na tyle dużo, że jedna miażdżąca krytyka w języku, którego i tak nie zrozumie, nie powinna zrobić jej różnicy. Po pierwsze, język i styl. Jestem w stanie zrozumieć, że książka mająca szokować treścią i wzruszać masy w różnym wieku, powinna być pisana prosto i przejrzyście, tak, by być zrozumiałą dla wszystkich. Rozumiem także, że zawoalowane metafory, wielokrotnie złożone, naszpikowane trudnymi słowami pseudointelektualne zdania w stylu Curtiusa (pozdrawiam filologów) męczą i po prostu ciężko się to czyta. Całość jawi nam się z perspektywy pierwszoosobowego narratora, trochę głupiutkiej, jednak silącej się na elokwencję, głównej bohaterki o kuszącym imieniu Anastasia. Wrażenia nie poprawia fakt, że inspiracją do napisania zarówno tej części, jak i kolejnych dwóch, była saga „Zmierzch”. Tam, podobnie jak tu, wszystko kręci się wokół zwykłej, ciapowatej i nijakiej bohaterki, która mimo wszystko zwraca na siebie uwagę niezwykle przystojnego, niesamowitego głównego bohatera. Dobra, nie czepiam się, inspiracja i powielanie dobrze sprzedających się schematów to standard i w zasadzie nie powinnam się dziwić. Jedyne, co mnie irytuje to fakt, że naprawdę ciężko jest polubić Anę, bo jest zwykła, nudna i przewidywalna. Z kolei tytułowy Grey to bożyszcze. Nieprzyzwoicie bogaty, atrakcyjny, odnoszący sukcesy, hedonistyczny i skrywający mroczą tajemnicę. Nieznoszący sprzeciwu jest jednocześnie czuły i dbający o swoją uległą. Jest także hojny, czego dowodem są kosztowne prezenty, takie jak laptopy, samochody, telefony i ubrania. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że imię i nazwisko inspirowane były innym znanym hedonistą, Dorianem Grayem, co dowodziłoby, że jest tu jednak jakiś intelektualny haczyk dla spostrzegawczych. Kwestię języka i stylu mamy już chyba za sobą. Proste, nieskomplikowane zdania. Ostatecznie można to było podciągnąć pod hemingwayowską powściągliwość, choć to spore nadużycie. Bezbarwne, nudne i zachowawcze dialogi. Nie. Po prostu. Kolejna kwestia to fabuła. Nie chcąc zdradzać zbyt wiele, by nie zrazić tych, którym to arcydzieło nie wpadło jeszcze w ręce, wspomnę tylko, że dotyczy zwykłej studentki i biznesmana, którzy nawiązują szalony romans. On ma lekko sadystyczne skłonności, lubi sprawować kontrolę i karać za nieposłuszeństwo, do czego służy mu pokój wypełniony szpicrutami, kajdankami i urządzeniami do wymuszania posłuszeństwa. Z kolei ona jest niedoświadczoną, pozornie cnotliwą intelektualistką. Dziewica, co okazuje się nie tyle przeszkodą, a dodatkowym bodźcem, który sprawia, że Anastasia jest tak łakomym kąskiem
57
dla Christiana. Mimo braku doświadczenia i początkowych zahamowań, Anastasia okazuje się kochanką doskonałą, rozbudzoną seksualnie i zawsze gotową na przyjęcie swojego Pana. Żeby nie dopuścić do nieporozumień w kwestii przekraczania granic, oboje podpisują umowę wyszczególniającą i jasno określającą, na co oboje mogą sobie pozwolić. Przyznam szczerze, że ani razu nie poruszyły mnie seksualne ekscesy bohaterów, pewnie nie dorosłam. Książka jest zwyczajnie nudna i przewidywalna. Z założenia mająca pobudzać zmysły i wyzwolić (głównie) kobiety spod presji przykrego obowiązku małżeńskiego, w moim przypadku zupełnie nie spełniła swojej roli. Jednak statystyka jest nieubłagana. Jak dowiadujemy się z okładki, w ciągu pierwszych trzech miesięcy sprzedaż w Stanach Zjednoczonych wyniosła 15 milionów egzemplarzy, w Wielkiej Brytanii rozeszła się w nakładzie 100 tys. egzemplarzy w tydzień od premiery. Wydawca zachwala hit wydawniczy tak: „Romantyczna, zabawna, głęboko poruszająca i całkowicie uzależniająca powieść pełna erotycznego napięcia”. Nie ma napięcia, erotycznego tym bardziej, romantyzm objawia się tylko w obsesyjnej i z lekka psychotycznej fascynacji seksem bohaterki. Nie uzależniła mnie w najmniejszym stopniu, a erotyczne napięcie, cóż… jest średnio wyczu-
walne. Jednak z jakiegoś powodu miliony ludzi potraktowały tę książkę jako swoistą Biblię i sposób na poprawę jakości życia. Na czym polega jej sukces? Schemat jest prosty i wymagający tylko dwóch podstawowych składników: bazowaniu na marzeniach pozbawionych realizmu i rzeczywistości oraz na skandalu obyczajowym. Pozbawione szarości i codzienności życie bohaterów, którzy nie muszą martwić się o pieniądze, rachunki i przyziemne ludzkie sprawy, skoncentrowane głównie wokół dylematów czysto seksualnych, w przypadku kobiet uderza szczególnie w głęboko zakorzenioną potrzebę posiadania księcia z bajki. Takiego, który będzie dysponował nie tylko wszystkimi cechami Christiana, ale też zapewni nieustającą ekscytację, podniecenie i nieprzemijające „motyle w brzuchu”. Kolejna kwestia to rzekoma obrazoburczość i wyuzdanie książki. Chociaż nie ma w niej w zasadzie nic szokującego, utarło się, że wszelkie pamiętniki narkomanek, zakupoholiczek czy nimfomanek burzą społeczne konwenanse, są niepoprawne i przez to pożądane. Wychodzi na to, że receptą na sukces jest prosta, nieskomplikowana fabuła, trochę miłości, dużo seksu oraz odrobina czegoś sprzecznego z obowiązującymi normami. Ostatecznie, przecież nie każdemu zależy na Noblu.
foto: MATERIAŁY PRASOWE
58
59
PIĘKNIE ZAGRANA, POPRAWNIE PRZEKAZANA, A NAJWAŻNIEJSZE – NIEPRZEWIDYWALNA HISTORIA. KAŻDA SCENA JEST NASYCONA NIEWIAROGODNĄ, SZALEŃCZĄ ENERGIĄ AWANTURNICTWA. „AMERICAN HUSTLE” (2013) – TO KOLEJNA TRAGIKOMEDIA OD TWÓRCY PORADNIKA „POZYTYWNEGO MYŚLENIA” (2012). NAJNOWSZE DZIEŁO DAVIDA O. RUSSELLA KRYTYCY OCHRZCILI JEDNYM Z KLUCZOWYCH PRETENDENTÓW DO OSCARA I BYŁA TO JUŻ TRZECIA PRÓBA TWÓRCY, ABY UZYSKAĆ NAJWAŻNIEJSZĄ NAGRODĘ ZA REŻYSERIĘ. TYM RAZEM RÓWNIEŻ SIĘ NIE UDAŁO. tekst: KASIA MAMALYHA
F
abuła oparta jest na prawdziwych wydarzeniach, a dokładniej – na specoperacji, którą kierowali agenci FBI pod koniec lat 70. i na początku 80. XX wieku. Nazywała się ona „Arabska sprawa” czy też „Abscam”. Najpierw sprawa dotyczyła tylko oszustwa, lecz potem przerodziła się walkę z korupcją. Najbardziej znany oszust tamtych czasów, Irving Rosenfeld (Christian Bale), razem ze swoją kochanką Sydney Prosser (Amy Adams) sprzedawali fałszywe obrazy. Żeby uniknąć więzienia, Rosenfild i Prosser zgadzają się współpracować z agentem FBI Richie DiMaso (Bradley Cooper), który wprowadza ich do świata bossów mafii i wpływowych polityków. Wszystko ułożyłoby się dobrze, gdyby nie Rosalyn Rosenfeld (Jennifer Lawrence) – zwariowana żona Irvinga Rosenfelda – po której można spodziewać się wszystkiego. Wszyscy oni posiadają swoje prywatne sprawy, dziwactwa, uniesienia, chybienia i miłości, przez co zmieniają potencjalnie zimną historię na trochę cyniczną, ale jednak ciepłą i uduchowioną kryminalną tragikomedię. Z naciskiem na słowo „komedia”. Wiadomo, że film oparty jest praktycznie na pełnej improwizacji aktorów, dlatego wygląda tak żywo. Dużo można mówić o zasługach odtwórców, bo wszyscy są dobrani do nie do końca charakterystycznych dla siebie ról, ale dzięki temu ciągną ten film do przodu. Emocjonalne napięcie w stosunkach tej czwórki iskrzy napięciem, tak, że można akumulatory ładować. Christian Bale dla tej roli nabrał 18 kilogramów. Jego postać Irving Rosenfeld – to szachraj, lecz odnosimy się do niego z szacunkiem i sympatią. Traktuje on swoich bliskich z wielkim szacunkiem.
60
Irving Rosenfeld, chociaż jest oszustem, ma sumienie i nie potrafi spokojnie zdradzić przyjaciół. Jennifer Lawrence w roli żony głównego bohatera naprawdę urzeka. Być może taki efekt został osiągnięty dzięki wspomnianej improwizacji. Amy Adams w roli Sydney Prosser zagrała jedną z lepszych ról w swojej karierze. Świetnie łączy w sobie czułość i ostrożność, zmysłowość i intelekt. Na ceremoni wręczenia Złotych Globów dostała nagrodę dla najlepszej aktorki. Obie dziewczyny systematycznie pojawiają się w dekolcie do pępka i na pewno mocno odwracają uwagę męskiej publiczności od korupcji i finansowych przekrętów. Bradley Cooper grający niezrównoważonego agenta FBI pokazał najwyższą klasę. Richie DiMaso zdaje się być bardziej impulsywnym niż Rosalyn. Gdyby na miejscu Russella zasiadał inny reżyser, najprawdopodobniej zobaczylibyśmy oskarżycielski dramat o przekupnych politykach i sprawujących władzę aferzystach. Lecz inscenizator postąpił niestandardowo – skupił się nie na ujawnieniu oszustwa, a na wrzących stosunkach bohaterów. Filmy Russella mają jakąś niepowtarzalną lekkość. On niczym magik wyciąga z rękawów króliki, chusteczki, kwiaty i inne drobiazgi, wywołując u widza zachwycenie. Prawie dwie i pół godziny filmu rozśmieszają, dziwią, zaczepiają, pokazując wydarzenia przez pryzmat każdego z bohaterów. Jawnie przekazane jest przesłanie produkcji, które może być zrozumiałe tylko po obejrzeniu całości – „być oszustem to szczególne wielka sztuka”. Dowodzi tego zaskakujący finał. Czterdziestomilionowy budżet został wydany na aktorów i dekoracje, nic innego tu po prostu nie ma. Jednak David O. Russell wie, na co wydawać pieniądze – wszyscy czterej kluczowi artyści jego filmu zostali nominowani do Oscara, a oprócz tego, gdyby były jeszcze jakiekolwiek aktorskie nominacje (typu, „najlepszy aktor trzeciego planu”), możecie być pewni, że w „American Hustle” znalazłby się aktor, który aspirowałby i do nich. Niestety dla Akademii było to za mało. Film łączy wszystko, co potrzeba do dobrego odbioru historii – nieśpieszne opowiadanie, dokładne szczegóły każdego działania, pokazanie prawdziwych emocji, muzykę, która przenosi nas do innej epoki oraz świetna grę aktorów.
61
62
Bluzka WHITE HOUSE Szorty WHITE HOUSE Buty STUART WEITZMAN
63
Sp贸dnica WHITE HOUSE Top STRADIVARIUS Buty ZARA Naszyjnik WHITE HOUSE
64
65
Sukienka IMPERIAL
FOTOGRAF: Mateusz J. Kostoń MODELKA: Alexa
66
fotograf: Mateusz Kostoń modelka: Aleksandra Herbst stylistka: IMAGO STYLE wizażystka: Adrianna Pawłowicz biżuteria: LEWANOWICZ
67
SZEPNĘ CI TYLKO SŁÓWKO, BĘDĘ SŁODKĄ TAJEMNICĄ Nie od dzisiaj wiadomo, że nic tak nie pociąga kobiet, jak niedostępni i pełni tajemnic mężczyźni. Niby by chciał, a w ostatniej chwili się wycofuje. Niby z nami rozmawia o wielu sprawach, ale w innych pozostawia sporo niedomówień. Im więcej niejasności, tym kobieta bardziej się interesuje takim osobnikiem. I o ile niektórzy stosują takie triki specjalnie, by upolować „zwierzynę”, to są też tacy, którzy nawet nie wiedzą, jak wielką moc mają niedopowiedzenia i robią to nieświadomie. Seksapil – to nasza broń kobieca. Czym mierzą w nas mężczyźni? tekst z bloga: CO NAS KRĘCI, CO NAS PODNIECA
W filmach czy książkach zawsze nam się podobają ci bohaterowie, którzy pojawiają się na chwilę, wprowadzą nutkę niepewności, a potem nagle znikają i wracają w najmniej oczekiwanym momencie. Najczęściej, by jeszcze bardziej namieszać. Tak właśnie postępują wyrachowani dranie, których niejedna z nas spotkała pewnie na swojej drodze. Nigdy nie mówią, czego tak naprawdę oczekują, co mają na myśli, co im siedzi w głowie. No i potem rób, co chcesz i płacz po nocach, że źle zrozumiałaś jego intencje. A on doskonale wiedział, jakie miał zamiary i co chciał powiedzieć, bo nie raz już użył swojej taj(em)nej broni. Rozpylić feromony, zarzucić przynętę i zasiać ziarno niepewności, by potem prowadzić wojnę podjazdową. Zasady są bardzo proste: atakować i uciekać. Historia prawdziwa – kolega podchodzi do baru, mówi przelotne: „Cześć” i odchodzi – działa lepiej niż godzinne podchody, stawianie drinków i opowiadanie nowo poznanej dziewczynie o swojej pracy, studiach, odbytych chorobach i planach, gdyby jutro miał być koniec świata. To podryw, a nie rozmowa kwalifikacyjna! Gdy haczyk zostanie połknięty, jesteś panem świata i możesz wszystko. Także wszystko wmówić. My kobiety mamy ciekawską naturę. Choć będziemy się zapierać i oświadczać wszem i wobec, że nas to nie interesuje, zawsze jest pokusa, by wiedzieć, co dzieje się u nielubianej koleżanki, chłopaka, z którym się spotykałyśmy lub brata kuzynki sąsiadki, o którym kiedyś nieustannie słyszałyśmy. Z tym się nie da wygrać. I nic tak nas nie denerwuje, jak półprawdy. Prawda musi być naga (ale nie na nasz temat!). Gdy dostajemy za mało informacji i nie możemy włączyć trybu CSI, czujemy się źle i drążymy temat. Jak nie „ten” nam udzieli informacji, to może „tamten”. Bo przecież KTOŚ musi wiedzieć! Świat jest mały, na pewno wkrótce wszystko się wyjaśni. I nagle poznajemy pana, przy którym rozwiązanie kodu Leonarda da Vinci czy złamanie Enigmy, to sprawy na 5 minut. Mniej więcej tyle trwa też standardowe spotkanie z takim panem. Szepnie do ucha jedynie drobne słowo, rzuci: „Ja tylko na chwilę, pięknie wyglądasz, muszę lecieć – zbawiać świat” i znika. A, i że ładny sweter miałaś. On nigdy nie chce się narzucać, nie
68
chce przeszkadzać, ale obiecuje (!), że kiedyś wpadnie, że kiedyś się spotkacie, że kiedyś… kiedyś… kiedyś… Czyli nigdy. Barbara Stanisławska, autorka biografii Marka Hłaski, zapytana o to, czy mogłaby zakochać się w tym pisarzu, odpowiedziała: „Kochać mężczyznę, który uwodzi każdą kobietę, ale nie kocha żadnej? Lubię być jedyną!”. I taki właśnie jest zimny drań, niegrzeczny chłopiec o niewinnej buźce. Ktoś, kogo dystans nas bardziej przyciąga, niż odpycha – wbrew logice i powszechnych prawom fizyki. Przecież on nic nie obiecywał, to my sobie wyobrażałyśmy za dużo. I sto innych kobiet również. Przecież nie przysięgał, nie rezerwował miejsca w naszym sercu, nie żądał, byśmy i my to zrobiły. Wcale mnie to nie dziwi – jest popyt na drani, jest i podaż. Mimo że wiemy, jaką reputację mają tacy faceci, jak ciężko ich zmienić (o ile to w ogóle możliwe) i jak wiele kobiet już przez niego wylało morze łez (i alkoholu), to i tak pchamy się relacje, związki i układy z nimi. Bo może tym razem będzie inaczej? Każdy ma gorsze i lepsze chwile, teraz nasz „ukochany” na pewno zmądrzał. W końcu wybrał nas, spośród wielu. Tylko takich „nas” było już parę lub paręnaście, a on jak był głupi, tak jest dalej. I my razem z nim. Dobrej recepty na tę chorobę chyba nie ma. Nasza wrodzona ciekawość nie pozwoli nam na stanie w miejscu, nierozwiązywanie zagadek, jakie serwują kobietom mężczyźni i nieleczenie ich kalekich duszyczek. W końcu panów też bardziej intryguje, gdy kobiecie zalotnie zsunie się ramiączko od stanika, odkrywając to, co zakazane dla oczu, niż gdyby zaświeciła gołym biustem. Lepiej kosztować coś po kawałku, czekoladka po czekoladce. Zjedzenie całej bombonierki zaspokoi nasz głód i poprawi samopoczucie, ale po jakimś czasie pozostaną tylko „halucynacje z niedożywienia”. Za to smak tajemnicy jest niezastąpiony. W najlepszej cukierni by nim nie pogardzili. Jest tak lepki, że wszystkie dają się uwieść i tak słodki, że komplementy brzmią jak poezja. Mnie już bolą od tego zęby, omijam dział ze słodyczami szerokim łukiem.
MUMU La Rossa Nerra, fot. Błażej Żuławski
69
DEGLASOWANIE, LUZOWANIE I TRANŻEROWANIE zaostrz kuchenny nóż i język
Kiedy rozpoczynasz swoją przygodę z gotowaniem, najczęściej robisz to, bo musisz. Sama zaczynałam gotować, kiedy – mając 15 lat i dwie młodsze siostry – musiałam zastąpić mamę w kuchennych obowiązkach podczas jej wielogodzinnych dni pracy. Pamiętam swoje pierwsze kotlety mielone przygotowywane na tzw. gorącej linii, przez którą moja mama krok po kroku instruowała mnie telefonicznie, co i jak powinnam zrobić. Pamiętam też pierwszą zupę ogórkową, której nauczył mnie wujek, gdy chlipałam z rozpaczy nad zmętniałym rosołem w sobotnie popołudnie, chwilę przed wyjściem na randkę z czarnowłosym przystojniakiem. Dziś jedno i drugie robię już po swojemu, a czarnowłosy bóg okazał się mniej pasjonujący niż rozgotowana owsianka na mleku. Tekst: ANNA CIEŚLIK Foto: FOTOLIA
G
dy już zaczniesz gotować z obowiązku, warto spróbować zrobić krok dalej. Po pierwsze, zacząć myśleć o gotowaniu. Myśleć znaczy nie tylko poznać, ale też spróbować je zrozumieć. Bo wiele bliżej jest gotowaniu (temu w fazie początkowej) do tradycyjnej nauki niż do improwizowanych sztuk plastyczno-muzycznych. Gotowanie to chemia, fizyka i geografia zamknięte w jednej dyscyplinie. Improwizować zaczniesz później. I choć z gotowaniem rzeczywiście jest trochę jak z muzyką — wszystko już w nim było, a poszczególne motywy przenikają się wzajemnie – to jednak warto na początek poznać te podstawy, które pozwolą na stworzenie chociażby przyjemnej (a raczej zjadliwej) uwertury. Jakie elementy wiedzy kulinarnej należą do absolutnych podstaw? Przede wszystkim sposoby krojenia produktów i nazwy potraw, a także elementarna wiedza dotycząca smaku produktów i ich łączenia ze sobą oraz właściwe operowanie nazwami procesów przygotowywania. Do podstawowych procesów zaliczamy te, które zdają się być najbardziej oczywiste: gotowanie, duszenie, smażenie, pieczenie i grillowanie. Co jednak zrobić, gdy uśmiechnięta Nigella Lawson wspomni o karmelizowaniu papryki, a apodyktyczny Gordon Ramsey da rozkaz do flambirowania? Być może kilka kolejnych zdań nieco nam w tej kwestii pomoże.
70
DEGLASOWANIE: polega na „ściągnięciu” z rozgrzanej patelni pozostałości po smażeniu przy pomocy płynu (wina lub bulionu) o zdecydowanie niższej temperaturze, co powoduje „odklejenie się” wszystkich smaków od powierzchni smażącej. Takie podlanie mięsa lub warzyw pozwala na przygotowanie aromatycznego sosu. LUZOWANIE: proces wyjmowania kości (najczęściej kręgosłupa i żeber) z drobiu, bez przecinania skóry na mięsie. Najczęściej w procesie luzowania pozostawia się kości w udkach i skrzydełkach. Jest to dość skomplikowane zadanie, chociaż wprawionym osobom potrafi zająć zaledwie kilkanaście minut. TRANŻEROWANIE: to nic innego jak porcjowanie i podział mięsa, drobiu, dziczyzny i ryb na poszczególne elementy. Brzmi jednak tajemniczo, prawda? KARMELIZOWANIE: w przypadku cukru jest to podgrzewanie go w suchym garnku bez dodatku tłuszczu, aż do momentu jego rozpuszczenia się i zbrązowienia, ale nie przypalenia. Karmelizowanie to również podsmażanie np. warzyw i owoców, aby „wyciągnąć” z nich naturalną słodycz i dodatkowy aromat.
FLAMBIROWANIE: jeden z najbardziej widowiskowych procesów kuchennych. Polega na skropieniu potrawy wysokoprocentowym alkoholem, a następnie na jej podpaleniu, w celu nadania dodatkowego aromatu. GARNIROWANIE: to precyzyjne wycinanie, układanie i wyszukane ozdabianie potraw, a także talerzy, na których są podawane. Najczęściej do tego celu używa się warzyw i owoców, a także sosów i świeżych ziół. Garnirować można również szklanki z napojami, najczęściej wykorzystuje się do tego plastry owoców lub np. kryształki cukru. POSZETOWANIE: jest to bardzo powolny proces gotowania potraw, najczęściej jaj lub mięsa, w bulionie lub wodzie poniżej temperatury wrzenia, najczęściej w temperaturze o zakresie od 75–98oC. BLANSZOWANIE: polega na przelaniu produktów wrzątkiem lub krótkim ich obgotowaniu. Stosuje się je do ryb, warzyw i ziół oraz grzybów, żeby przygotować je do dalszego przechowywania, np. mrożenia. HARTOWANIE: jest to nagłe przerwanie procesu gotowania przy pomocy bardzo zimnej wody lub zanurzenia w wodzie z lodem, po to, by zachować jędrność i naturalny kolor produktów (np. brokułów).
71
I chociaż listę tę można by rozwijać jeszcze na wielu kolejnych stronach, to może nie warto odzierać całej sztuki kulinarnej z jej sekretów tak od razu, na pierwszej randce. Odsyłam zatem do licznych blogów i programów kulinarnych, w celu zaspokojenia narastającego głodu wiedzy o przyrządzaniu potraw, oraz do szukania rozwiązań kolejnych kuchennych zagadek w następnym numerze.
72
CD 1.
Paryskie historie ZAZ
Już 10 listopada ukazał się nowy album piosenkarki ZAZ. Wokalistka tym razem postanowiła swoją muzyką oddać hołd francuskiej stolicy. ZAZ, a właściwie Isabelle Geffroy, to francuska piosenkarka urodzona w Tours. Mieszanka jazzu i soulu, tak można określić muzykę, jaką zajmuję się ZAZ. Wokalistka debiutowała w 2001 roku w formacji Fifty Fingers. Jeszcze jako mało znana piosenkarka grywała na ulicy na Montmartrze, na chodniku przy Placu du Tertre. W 2009 roku ZAZ została laureatką 3. edycji konkursu Le Tremplin Génération France Bleu/Réservoir. Jej głos jest porównywany do wielkiej francuskiej gwiazdy Edith Piaf. Wokalistka ma już na swoim koncie dwa albumy. Pierwszy, „ZAZ” z 2010 roku, który pokrył się w Polsce podwójną platyną, a także wylądował na szczycie OLISU-u. Ostatni, „Recto Verso” z 2013 roku, doczekał się nakładu 1,5 miliona sztuk na świecie. Nowy album oddaje hołd miastu, w którym piosenkarka czuje się najlepiej na świecie. Sympatia wokalistki do jej ukochanego miasta spowodowała, że nowy album będzie nosił tytuł „Paris”. ZAZ do współpracy zaprosiła kanadyjską piosenkarkę Nikki Yanofsky, ale największą niespodzianką będzie duet ZAZ z Charlesem Aznavourem, który nazywany jest francuskim Frankiem Sinatrą. Isabelle Geffroy to pierwsza francuska piosenkarka od lat, która zrobiła międzynarodową karierę, aż na tak dużą skalę. Nad nowym albumem będzie czuwał amerykański producent Quincy Jones, który współpracował m.in. z „Królem Popu”, Michaelem Jacksonem.
2.
A jednak sztuką jest słuchać...
„Sztuka słuchania filmów. Przeboje” to zbiór największych filmowych hitów, za wybór których odpowiedzialny jest słynny dziennikarz filmowy, Tomasz Raczek. Premiera albumu: 3 listopada. Celem albumu jest zwrócenie uwagi na film z perspektywy dźwięków, które tak wiele do niego wnoszą. Miłośnicy muzyki filmowej będą mieli okazję odbyć muzyczną wyprawę po różnych zakątkach świata. Tomasz Raczek, muzyką obecną na tej płycie, stara się przełamać stereotyp, że historia kina to tylko Hollywood. Na nowym albumie nie zabraknie polskiego akcentu. Dziennikarz do grona wybranych przez siebie przebojów dodał
73
dodał wspaniały utwór „Roztańczone nogi” z filmu „Hallo Szpicbródka”, w fenomenalnym wykonaniu Ireny Kwiatkowskiej. Dodatkową niespodzianką dla koneserów kina będą do tej pory mało znane ciekawostki dotyczące przebojów oraz filmów, które przygotował Tomasz Raczek. Na albumie znajdą się przeboje, m.in. z filmów takich jak: „Deszczowa piosenka”, „Hallo Szpicbródka” czy też „Slumdog. Milioner z ulicy”. 3.
Królewski powrót legendy
10 listopada miała miejsce premiera nowego albumu legendarnego zespołu Queen. Na płycie znajdą się m.in. trzy wcześniej niewydane utwory. Queen to brytyjska grupa rockowa, która powstała w 1971 roku. Na początku zespół tworzyli: Freddie Mercury (wokal i fortepian), Brian May (gitara, klawisze i wokale), John Deacon (gitara basowa i klawisze) oraz Roger Taylor (perkusja, klawisze i wokale). Ich utwór „Bohemian Rhapsody” stał się rockowym hymnem. Album „A Night at the Opera”, z którego pochodził ten utwór, w Wielkiej Brytanii dostał status platynowej płyty, a w Stanach Zjednoczonych doczekał się statusu potrójnie platyny. Zespół Queen w 2007 roku została wybrany przez słuchaczy BBC Radio drugą najlepszą brytyjską grupą wszech czasów. Nowy album będzie nosił nazwę „Queen Forever” i znajdą się na nim nowe interpretacje wielkich hitów legendy rocka. Płyta zostanie wydana w dwóch formach: pojedyncze CD z 20 utworami oraz dwupłytowy zestaw 36 piosenek z 24-stronicowę książeczką. Niespodzianki na nowym albumie to: poprzednio niedokończony utwór Freddiego Mercury’ego „Let Me In Your Heart Again”, duet zespołu z Michaelem Jacksonem w piosence „There Must Be More to Life Than This” oraz nowa wersja hitu Freddiego Mercury’ego „Love Kills”. Album „Queen Forever” to wielki hołd dla legendarnej rockowej grupy za ich wspaniałą muzykę.
4.
Nowy plan Natalii Kukulskiej
…a konkretnie, to będzie „Ósmy plan”. Wokalistka pracuje nad nowym albumem, którego premiera jest zaplanowana na luty 2015 roku.
Polska wokalistka, córka piosenkarki Anny Jantar i kompozytora Jarosława Kukulskiego. Swoją muzyczną karierę rozpoczęła już w dzieciństwie, a jej wykonanie piosenki „Puszek okruszek” cieszyło się wielką popularnością. Wielokrotnie nominowana do Fryderyków, a jej album „Puls” z 1997 roku uzyskał status platynowej płyty. Natalia Kukulska znana jest z takich utworów, jak „Im więcej ciebie, tym mniej”, „Czy ona jest” oraz „Sexi Flexi”. Jej piosenka do filmu „Och, Karol 2” pod tytułem „Wierność jest nudna” została nagrodzona tytułem Złotego Przeboju Roku 2011. Nowy album będzie zapowiadać maksisingel zawierający dwa utwory: „Pióropusz” i „Na koniec świata”. Michał Dąbrówka, mąż wokalistki, jest współautorem muzyki do utworów pochodzących z maksisingla, którego premiera odbyła się 3 listopada. Nie jest to pierwsza taka muzyczna współpraca wokalistki z mężem. Nad ostatnim albumem pod tytułem „CoMix” wokalistka również pracowała z Michałem. Nowy album powstaje w domowym studiu Natalii Kukulskiej i będzie już ósmym solowym albumem artystki. 5.
Powrót do muzycznych opowieści Edyty Bartosiewicz
Jedna z najbardziej utalentowanych polskich wokalistek wraca z reedycją debiutanckiej płyty. Nowy album ukazał się 27 października. Znana z utworów takich, jak „Skłamałam” czy też „Jenny”. Jest pięciokrotną laureatką Fryderyków, a jej drugi album z 1994 roku pt. „Sen” dostał status potrójnej platyny. Edyta Bartosiewicz ma na swoim koncie współpracę m.in. z Krzysztofem Krawczykiem, Kazikiem Staszewskim oraz zespołem Acid Drinkers. Jej ostatni album „Renovatio”, z którym wróciła po długiej przerwie, uzyskał status platyny i sprzedał się w liczbie ponad 30 tys. nośników. Podwójny album „Love&More…” będzie reedycją debiutanckiej płyty Edyty Bartosiewicz, zawierającym oryginalne materiały z 1992 roku. Fani będą mieli okazję wrócić do koncertu w legendarnym klubie „Akwarium” oraz posłuchać akustycznego wykonania „Have To Carry On” z telewizyjnego programu „Luz”, który był popularny w latach 90. Nowością będzie utwór „Nie zabijaj miłości”, którego premiera odbyła się 15 wrzśnia. Album „Love& More…”, wydany
KSIĄŻKI przez Agencję Muzyczną Polskiego Radia, jest zaproszeniem Edyty Bartosiewicz do wspólnej podróży po jej muzycznej twórczości. 6.
Koncertowa historia społu Coldplay
„Pozostawieni” Tom Perrotta 2.
ze-
„Ghost Stories Live 2014” dokumentuje koncert z marca 2014 roku, zorganizowanego dla największych fanów brytyjskiej grupy. Premiera płyty odbędzie się 24 listopada. Coldplay to brytyjski zespół, grający muzykę rockową, który powstał 1996 roku. Debiutancki album grupy pt. „Parachutes” z 2000 roku szybko stał się najlepiej sprzedawanym albumem w Wielkiej Brytanii. Na debiutanckiej płycie znalazły się przeboje takie jak: „Yellow”, „Trouble” i „Shiver”. Premiera ich ostatniego albumu „Ghost Stories” odbyła się 19 maja, a płytę promowały utwory „Magic” oraz „A Sky Full Of Stars”. Obecnie krążek posiada status platyny. Zespół tworzą: Chris Martin (wokal, fortepian, keyboard, gitara), Jonny Buckland (gitara prowadząca, harmonijka ustna, chórki), Guy Berryman (gitara basowa, syntezator, harmonijka ustna, chórki) oraz Will Champion (perkusja, fortepian, chórki, gitara akustyczna). Za nagranie koncertu odpowiedzialny był nominowany do Grammy reżyser Paul Dugdale, który współpracował z zespołem The Rolling Stones, wokalistką Adele oraz zespołem The Prodigy. Płyta zawiera także fragmenty koncertów w Londynie, Sydney, Paryżu, Kolonii, Nowym Jorku i Los Angeles. Dodatkową niespodzianką, która znajdzie się na płycie, będą dwa wcześniej niepublikowane teledyski. Występ zespołu ukaże się w formacie Blu-ray oraz na DVD.
3.
4.
5.
Tekst przygotowała MAŁGORZATA SAWA
1.
74
6.
Czy 2% to dużo, czy mało? Wszystko zależy od punktu odniesienia. Zakładam, że gdyby jakakolwiek firma obniżyła wynagrodzenia o 2%, z dużym prawdopodobieństwem musiałaby liczyć się ze strajkiem. Z kolei informacja na opakowaniu makaronu „Teraz 2% więcej!” wzbudziłaby raczej uśmiech politowania niż euforię. Wyobraźcie sobie następującą sytuację – z dnia na dzień znika 2% ludzkości. To dużo czy mało? Właśnie z takim problemem zetknęli się bohaterowie książki „Pozostawieni”. Tom Perrotta w swojej powieści doskonale oddaje poczucie totalnego zagubienia mieszkańców niewielkiego miasteczka Mapleton, trzy lata po tajemniczym zniknięciu. Co prawda książka koncentruje się na jednej, konkretnej rodzinie, jednak za jej sprawą uzyskujemy interesujący obraz całej lokalnej społeczności. Dla niektórych 2% oznacza o wiele więcej, niż można sobie wyobrazić. Los bowiem nie jest szczególnie sprawiedliwy – jednej kobiecie może odebrać zarówno małżonka, jak i całe potomstwo, inną rodzinę pozostawić zaś nienaruszoną. Takie rodziny mogą czuć się wyróżnione, choć niekoniecznie szczęśliwe. Ogólna atmosfera żałoby udziela się również jej członkom. Pojawia się niewytłumaczalna potrzeba rozpaczania z powodu utraty kogokolwiek, nawet jeśli miałby to być mało lubiany kolega z piaskownicy, z którym od lat nie miało się kontaktu. Wszystkich dręczy pytanie, dlaczego zniknęły właśnie te, a nie inne osoby. Nic więc dziwnego, że powstają coraz to nowe teorie, a wraz z nimi coraz to nowe grupy, niebezpiecznie przypominające sekty... Rodzina Garvey należy do tych, które choć los postanowił oszczędzić, nadal
bardzo intensywnie przeżywają tragiczne wydarzenia z przeszłości. Głowa rodziny, Kevin, pełniący funkcję burmistrza, próbuje wyprowadzić miasteczko z całkowitego zastoju i poczucia bezradności. Niestety nawet we własnym domu nie może on liczyć na odrobinę zrozumienia i wsparcia. Jego żona opuszcza dom, by dołączyć do jednej z najbardziej prężnie działających sekt o nazwie „Pozostali Winni”. Również jego syn wyrusza w świat, próbując na nowo się określić. W domu pozostaje jedynie jego córka, jednak i jej życie całkowicie się zmienia. Zagubiona w nowej, skomplikowanej rzeczywistości, opuszczona przez matkę, z sumiennej uczennicy przeobraża się w rasową imprezowiczkę. Czy ta czwórka kiedykolwiek znajdzie sposób, by ponownie się odnaleźć? „Pozostawieni” to powieść, o której zrobiło się głośno za sprawą serialu, w którym pojawiło się paru znaczących aktorów. Bardzo cieszy jednak fakt, że tym razem mamy do czynienia z czymś więcej niż samym szumem medialnym. Książka podejmuje naprawdę interesujący temat, a pisarz wykazał się sporym talentem. Co może wydawać się zaskakujące, czytelnika wcale nie dręczy pytanie, w jaki sposób doszło do tajemniczego zniknęcia i co stało się z zaginionymi osobami. Losy „pozostawionych” są na tyle zajmujące, że pogrążamy się w nich bez reszty. Sama tematyka może wydawać się ciężka, jednak Perrotta pisze z dużą lekkością i polotem, dzięki czemu w żaden sposób nie przytłacza, choć z całą pewnością zachęca do pewnej refleksji. Jeżeli miałabym wskazać jakąkolwiek wadę książki, byłby to jej finał. Jestem przekonana, że niejedna osoba po zakończeniu lektury zaczęła poszukiwać informacji na temat jej kontynuacji. Tu spotyka nas srogie rozczarowanie, kontynuacji póki co nie ma, a zakończenie „Pozostawionych” poniekąd zawiesza nas w próżni, z całą masą pytań, na które nie otrzymamy odpowiedzi. Być może jest to celowy manewr, czyli zaostrzenie apetytu czytelników przed ogłoszeniem informacji o kontynuacji. Z drugiej jednak strony, być może właśnie tak miało być. Podobnie jak bohaterowie książki, musimy zmierzyć się z sytuacją, w której wiele spraw jest niejasnych. Każdy byłby wdzięczny za kilka gotowych odpowiedzi, jednak musi jakoś się odnaleźć bez nich. Jedno jest pewne – pomimo iż powieść wybiła się na fali komercyjnego serialu, sama w sobie stanowi zręcznie napisaną, intrygującą pozycję, której warto poświęcić uwagę.
75
Autor: Tom Perrotta tłumaczenie: Anna Gralak tytuł oryginału: The Leftovers wydawnictwo: Znak Literanova data wydania: 30 czerwca 2014 ISBN: 9788324025503 liczba stron: 368 ebook dostępny na Woblinku
„Motyl” Lisa Genova
Każdy z nas przeczytał w życiu parę książek. Niektóre z nich zapomnieliśmy na chwilę po zakończeniu lektury, inne były na tyle udane, że pozostały w naszej pamięci na dużej. Raz na jakiś czas zdarza się również książka, która wywiera na czytelniku tak ogromne wrażenie, że jeszcze długo po zakończeniu lektury będzie on powracał do niej myślami, a każdy taki powrót będzie dla niego bardzo emocjonalny. Właśnie do tej kategorii należy niewątpliwie „Motyl”. Książka, która wyciska na nas głębokie piętno, nie tylko ze względu na piękną fabułę, ale również dlatego, że podobna historia może kiedyś dotknąć każdego z nas... Główną bohaterką jest pięćdziesięcioletnia Alice Howald, którą śmiało możemy nazwać kobietą sukcesu. Alice jest specjalistką w dziedzinie lingwistyki, której umiejętności są znane i cenione na całym świecie. Wykłada psychologię kognitywną na Harwardzie, regularnie pisze artykuły dla prasy fachowej, często proszona jest o przygotowanie przemówienia na cenione spotkania. Również jej życie prywatne można uznać za niezwykle udane, ma kochającego męża, wspaniałe dzieci, czego można chcieć więcej? W idealnym życiu Alice pojawia się jednak drobna rysa. Kobieta zauważa, że coraz częściej zdarza jej się o czymś
zapomnieć, doświadcza uczucia dezorientacji, miewa krótkotrwałe napady paniki. Początkowo wszystkie te symptomy próbuje tłumaczyć sobie przepracowaniem i brakiem wystarczającej ilości snu, ewentualnie menopauzą, gdy jednak zaczynają się nasilać, postanawia zasięgnąć opinii specjalisty. Jego diagnoza brzmi niczym wyrok i w pewnym sensie jest nim naprawdę. U Alice zostaje zdiagnozowany Alzheimer we wczesnym stadium. Co to oznacza? Każdego dnia będzie obserwowała, jak umiera jej błyskotliwy umysł. Będzie musiała znaleźć sposoby, by, pomimo choroby, nadal prowadzić aktywne życie. Będzie musiała poinformować o chorobie rodzinę, ponieważ już niedługo będzie od niej coraz bardziej zależna. Co gorsza, być może już niedługo przestanie rozpoznawać twarze tak drogiej jej osób... Nowa sytuacja jest co najmniej obezwładniająca, a świadomość tego, co nieuchronne, wprost paraliżuje. Będąc świadoma tego, że już w wkrótce może utracić swoją tożsamość, Alice przygotowuje dla siebie instrukcję działania na wypadek, gdyby choroba pozbawiła ją najbardziej podstawowych wspomnień. Zapisana w komputerze pod nazwą „Motyl”, cierpliwie czeka na chwilę, gdy błyskotliwa Alice odejdzie na dobre... Choć od lektury książki minęło dobrych parę dni, myśl o niej nadal nieco mnie paraliżuje. Choroba Alzheimera z reguły kojarzy się z osobami w bardzo zaawansowanym wieku, które i tak są już zależne od pomocy drugiego człowieka. Świadomość, że może się z nią zmagać również niezwykle inteligentna, aktywna zawodowo osoba, jest co najmniej wstrząsająca. Co prawda istnieją już sposoby, by uchronić przed chorobą potomstwo osoby, która nosi w sobie zalążek choroby, jednak w jak wielu przypadkach Alzheimer zostaje zdiagnozowany zbyt późno bądź w ogóle? Osoby w każdym wieku zachęca się do wykonywania różnego rodzaju prac umysłowych, dzięki czemu mamy cieszyć się dobrą pamięcią aż do późnej starości. Niestety Alzheimer zdaje się kpić z naszych wysiłków, jemu niestraszne jest wysokie IQ czy też jakiekolwiek stopnie naukowe. Choroba wykryta we wczesnym stadium jest dla chorego podwójnym obciążeniem. Człowiek nie tylko musi pogodzić się z faktem, że doświadcza choroby, przed którą na dobrą sprawę nie może się obronić, ale również staje się świadkiem obumierania własnego mózgu, utraty tożsamości. Jak straszne musi być uczucie, gdy człowiek czuje się jeszcze w pełni sprawny, a mimo to słyszy od
lekarza słowa: „Możesz nie być wiarygodnym źródłem informacji o samej sobie”? Jestem pod ogromnym wrażeniem, jak Lisa Genova podeszła do tego niezwykle trudnego tematu. Z jednej strony napisała niezwykle poruszającą i wciągającą historię, z drugiej – zdołała „przemycić” bardzo wiele fachowych informacji dotyczących Alzheimera. Na kolejnych stronach powieści będziemy obserwowali coraz bardziej zaawansowane stadia choroby i konsekwencje, jakie za sobą niesie. Pisarka nie ograniczyła się jedynie do postaci samej Alice. Pokazała również całe spektrum reakcji osób z otoczenia kobiety. Sąsiedzi dość szybko zaczynają postrzegać ją jako wariatkę. W gruncie rzeczy trudno im się dziwić, skoro Alice jest w stanie pojawić się w ich domach i zachowywać tak, jakby należały do niej. Rodzina kobiety jest w stanie dostrzec o wiele więcej, bez trudu rozpoznaje jej lepsze momenty, jak i chwile totalnego zagubienia. Co jednak szczególnie ciekawe, każde z jej dzieci ma inne wyobrażenie na temat choroby i tego, w jaki sposób pomagać matce. Jedna osoba jest zdania, że tylko regularne ćwiczenia pamięci będą w stanie w jakimś stopniu zahamować rozwój Alzheimera, inna, że chora powinna po prostu zdać się na najbliższych, którzy zadbają, by nie stała się jej krzywda. Jeszcze inna osoba próbuje zorganizować jej „pomoce”, jak np. listę z terminami w telefonie, tak by chora mogła w każdej chwili sprawdzić, czy aby przypadkiem nie jest z kimś umówiona. Jeszcze ciekawiej przedstawia się męża Alice. Mężczyzna stoi przed perspektywą objęcia lukratywnego stanowiska, co niestety wiąże się z przeprowadzką. Czy wolno mu oderwać żonę od wszystkiego, co było jej bliskie, nawet jeśli być może już wkrótce przestanie cokolwiek rozpoznawać? „Motyl” to książka tak wyjątkowa, że nie jestem w stanie wytknąć jej jakichkolwiek wad. Autorka wykazała się niebywałym wyczuciem i kompetencją, nakreśliła historię, która wywołuje szereg głębokich doznań. Wszechstronny opis pozwala czytelnikowi lepiej zrozumieć niezwykle złożoną chorobę, jaką jest Alzheimer. Co więcej, uświadamia nam, że osoby nią dotknięte, choć coraz bardziej bezradne, nie chcą być sprowadzane do poziomu przedmiotów, którymi jedynie się steruje. Ich życie drastycznie się zmienia, jednak nie oznacza to, że bezczynna wegetacja w domu jest dla nich jedynym rozwiązaniem. One również potrzebują kontaktów z innymi osobami, szeregu rozrywek, różnorodnych
76
wrażeń, nawet jeżeli już po kilku godzinach miałyby zapomnieć, że w ogóle w nich uczestniczyły. Życie z osobą dotkniętą Alzheimerem to ogromne wyzwanie, jednak nie oznacza jedynie poświęceń. Bywa, że choroba staje się bodźcem, by stara, rodzinna więź na nowo odżyła. Niejedna osoba może nagle uświadomić sobie, że chora stała się jej o wiele bliższa, niż w czasie, gdy była zupełnie zdrowa. „Motyl” to przepiękna opowieść, która nie tylko na długo zapada w pamięć, ale również zmienia nasze spojrzenie na świat. Z powieściami równie przejmującymi i wartościowymi czytelnik nie spotyka się każdego dnia, tym goręcej zachęcam do jej przeczytania.
Autor: Lisa Genova tłumaczenie: Łukasz Dunajski tytuł oryginału: Still Alice wydawnictwo: Filia data wydania: 16 kwietnia 2014 ISBN: 9788379880522 liczba stron: 350
„Ofiara” Pierre Lemaitre
Pierre Lemaitre to jeden z najbardziej utalentowanych, współczesnych, francuskich autorów powieści kryminalnych. W jego dotychczasowym dorobku znajdziemy zaledwie parę książek, mimo to Lemaitre zdążył zyskać uznanie na międzynarodowej scenie, co potwierdzają liczne nagrody, choćby Prix du polar européen za europejski kryminał 2010 roku, CWA International Dagger 2013 i Nagroda Goncourtów 2013. Jego najnowszy kryminał, zatytułowany „Ofiara”, to zakończenie trylogii, której głównym bohaterem jest Camille Verhoeven, mierzący zaledwie 145 cm wzrostu paryski komisarz.
Polscy czytelnicy mieli już przyjemność poznać drugą część tej serii – „Alex”. Niestety nie dane im było zaznajomić się z częścią pierwszą, co jest mocno odczuwalne podczas lektury „Ofiary”, ale o tym nieco później. Natomiast już w tej chwili przestrzegam przed opisem książki na jej okładce, który zdradza zdecydowanie za dużo istotnych faktów i w dużym stopniu psuje przyjemność lektury. Anne Forestier to zupełnie przeciętna kobieta, która za sprawą niekorzystnego zbiegu okoliczności, natyka się na bandytów przymierzających się właśnie do napadu na jubilera w pasażu handlowym. To przypadkowe spotkanie kończy się dla niej bardzo dramatycznie – zostaje brutalnie pobita, żeby nie powiedzieć skatowana, i tylko cudem unika śmierci. Ponieważ kobieta zdołała przeżyć, jej sprawa nie należy do najbardziej naglących. Prawdopodobnie szybko zostałaby odłożona na półkę, gdyby nie fakt, że właśnie ta kobieta jest nową partnerką komisarza Verhoevena. Sprawa boleśnie przypomina mężczyźnie o tragicznych wydarzeniach z jego przeszłości, tym bardziej zależy mu na doprowadzeniu przestępców przed wymiar sprawiedliwości, nawet jeśli oznacza to złamanie wszelkich zasad obowiązujących w policji. Verhoeven nie ma jeszcze pojęcia, że śledztwo, którego właśnie się podejmuje, kryje w sobie wiele bardzo nieprzyjemnych niespodzianek. Osoby, które miały przyjemność czytać „Alex”, szybko doszukają się pewnych podobieństw pomiędzy drugą i trzecią częścią trylogii. Nie oznacza to jednak, że ostatnia część nie dostarcza sporej dawki wrażeń, choć w bezpośrednim porównaniu „Alex” wypada jednak zdecydowanie lepiej. Obie książki cechuje niesamowita dokładność i wymyślność okrucieństw, jakim poddawane są ofiary. Gdy czytelnikowi wydaje się, że nie może być już brutalniej czy makabryczniej, pisarz po raz kolejny przechodzi samego siebie. Niejeden czytelnik wręcz zapragnie, by żywot ofiary dobiegł wreszcie końca i by w śmierci znalazła ukojenie. Lemaitre ma jednak wobec nich zupełnie inne zamiary. Jego kryminały to najlepszy dowód na to, że nie potrzeba szeregu ofiar śmiertelnych, by „wcisnąć czytelnika w fotel”. Drugie zasadnicze podobieństwo to skłonność autora do komplikowania tego, co z reguły w kryminałach uznawane jest za pewnik. W niemal każdym kryminale znajdziemy ofiarę przestępstwa bądź kryminalną zagadkę, a fabuła obraca się wokół poszukiwań sprawcy. Fran cuski pisarz jak ognia unika wszelkich schematów, dlatego czytelnik z góry
powinien nastawić się na spektakularne niespodzianki. W przeciwnym razie bardzo szybko zostanie wywiedziony w pole. Wspomniane przeze mnie podobieństwa sprawiają, że „Ofiara” dostarczy największych emocji osobom, które jeszcze nie poznały zręcznego pióra Lemaitre’a. Każdy jednak powinien docenić jego ogromny talent, a lektura z pewnością dostarczy wielu mocnych wrażeń. Sama fabuła „Ofiary” jest naprawdę świetnie przemyślana, choć być może nieco bardziej stonowana i mniej dynamiczna niż jej znakomita poprzedniczka. To, co jednak tym razem przeszkadzało mi najbardziej, to fakt, że nie miałam szansy, by wcześniej poznać pierwszą części trylogii. W „Ofierze” pojawia się szereg istotnych spraw z przeszłości komisarza, które stanowią treść początku serii. Co prawda czytelnik zostaje wprowadzony we wszystkie istotne sprawy, niemniej o wiele bardziej ekscytujące byłoby uprzednie poznanie całej treści pierwszej książki. W tej chwili, nawet jeśli ktoś zechciałby wydać ją na polskim rynku, znając jej „streszczenie” długo zastanawiałabym się, czy w ogóle po nią sięgnąć. Że tak się stało, bo mając za sobą lekturę trzech książek pisarza, jestem niemal pewna, że również ta pierwsza byłaby znakomita. Drugim zasadniczym mankamentem może być zastosowana tu narracja w czasie teraźniejszym, która z początku nieco doskwiera. Zaręczam jednak, że drobny wysiłek naprawdę się opłaca. Z czasem czytelnik do tego stopnia wciąga się w fabułę, że zupełnie zapomina o stosowanej narracji. Kilka mniej lub bardziej istotnych niedociągnięć to zaledwie drobiazgi w obliczu niezaprzeczalnych zalet kryminału. Doskonale wykreowana, intrygująca postać komisarza, dopracowana w każdym szczególe fabuła, pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji i mocnych wrażeń oraz przewrotna dwuznaczność opisywanych sytuacji, sprawiają, że „Ofiara” stanowi wspaniałą ucztę literacką dla każdego miłośnika powieści kryminalnych. Gorąco polecam, a sama z niecierpliwością wyczekuję kolejnych, mam nadzieję, równie znakomitych książek francuskiego pisarza. Autor: Pierre Lemaitre tłumaczenie: Joanna Polachowska tytuł oryginału: Sacrifices wydawnictwo: Muza data wydania: 4 czerwca 2014 ISBN: 9788377587140 liczba stron: 352 ebook dostępny na Woblink
77
78
79
80
81
BIRDY BOY ***
PHOTO: wojciech jachyra WEBSITE: wojciech jachyra photography MODEL: wojtas zajÄ…c
panda models STYLIST: dorian dandis MAKE-UP & HAIR STYLE: dorian dandis accessories: agnieszka bukowska
82
83
KAMPANIA W TROSCE O CZYSTOŚĆ RĄK „Zatroskani o czystości rąk” – jak siebie nazywają – postanowili stworzyć kampanię, która ma na celu uświadamianie Polaków w zakresie higieny rąk. Regularne mycie dłoni jest bowiem nadzwyczaj istotne, ale niewielu Polaków o tym pamięta i nie robi tego prawidłowo. tekst: TOMASZ REPETA foto: MATERIAŁY PROMOCYJNE ZAKAŻENIA, ZATRUCIA I INFEKCJE Bakterie są niemal wszędzie. Jesteśmy narażeni na nie korzystając z przedmiotów użytku publicznego, a także używając telefonu, witając się z kimś oraz pisząc na klawiaturze. Należy pamiętać o tym, że mimo tego, iż bakterii nie widać, to niosą za sobą skutki w postaci groźnych chorób, czasem stanowiących zagrożenie nie tylko dla zdrowia, ale i życia, jak wirusowe zapalenie wątroby. Zakażenie skóry, zatrucia pokarmowe, infekcje oczu czy nieżyt żołądka – to m.in. właśnie te choroby spowodowane są przez bakterie, które znajdują się na ludzkich rękach i które należy skutecznie niszczyć. Po to jest ta kampania – kieruje się ją głównie do tych, którzy „umywają ręce od mycia rąk” i zapominają o utrzymywaniu higieny. MYJ I DOŁĄCZ DO AKCJI Idea jest tak samo prosta, jak mycie rąk. Pomysłodawcy krok po kroku uświadamiają użytkowników mediów społecznościowych o problemach i konsekwencjach wynikających z braku higieny dłoni. Dane dotyczące tego zagadnienia są bowiem szokujące. Z badań przeprowadzonych przez „Journal of Environmental Health” wynika, że w sposób skuteczny nie myje rąk aż 95% ludzi. Zdecydowana większość osób przeznacza na tę czynność jedynie 6 sekund, zamiast minimalnych 20. Ponadto przez stan polskich łazienek, który pozostawia wiele do życzenia, aż 55% osób wchodzących do toalety w miejscu pracy boi się zarażenia chorobami. Twórcy kampanii apelują o to, żeby myć ręce przez minimum 20 sekund, korzystając z odpowiednich środków antybakteryjnych, które skutecznie usuną zanieczyszczenia znajdujące się na dłoni. Przy myciu rąk należy pamiętać przede wszystkim o używaniu ciepłej wody, o dokładnym czyszczeniu i starannym opłukaniu oraz ich wysuszeniu, a najlepiej wytarciu w jednorazowy papier. Stosowanie tych poleceń z pewnością zapewni powodzenie i usunie większość bakterii. Dzięki temu można się uchronić od wielu bardzo groźnych chorób. 84
Pomyśleć można, że mycie rąk jest z reguły banalną czynnością, ale nie zmienia to faktu, iż niezwykle ważną w codziennym życiu. „Zatroskani o czystość rąk” nie pozostawiają nam wyboru – poprzez wstrząsające dane publikowane na profilach najpopularniejszych kanałów społecznościowych zachęcają do przyłączenia się do akcji w słusznej sprawie. Wiele humorystycznych materiałów, sporo danych z instytucji zajmujących się zdrowiem oraz ciekawe multimedia – tym właśnie twórcy kampanii chcą edukować Polaków.
Cała Polska myje ręce! Kampania ruszyła 15 października 2014 roku i prowadzona jest głównie w mediach społecznościowych. Posty, tweety, zdjęcia, infografiki, memy i materiały video z hashtagiem #myjemyrece obecne są m.in. w takich serwisach społecznościowych, jak: Facebook, Instagram, YouTube, Pinterest, Blogspot czy Twitter.
85
86
87
88