STOPKA NACZELNEGO
5 - to liczba przewodnia tego numeru. W końcu to nasz piąty numer, piąty miesiąc tworzenia kilofa, tyle też festiwali zaliczyliśmy tego lata i tyle dni się spóźniliśmy z wydaniem tego numeru - ale Ciii! Po sporym płytowym zastoju, ostatnio przeżywamy jakiś wysyp świetnych albumów, dlatego tak wiele wysokich ocen w recenzjach. Znajdzie się wiele smutów na samotne wieczory, a dla równowagi przygotowaliśmy sporo pozytywnej alternatywy. Szkoła zaczeła się już na dobre, a łączenie jej z gazetą to trochę masakra. Może w końcu zacznę być bardziej zorganizowany (dobree zaksz, dobre!). Nauka chyba musi trochę poczekać, bo za dwa tygodnie Kilofa będzie dwa razy więcej! Oprócz numeru poświęconego Unsound’owi, mamy dla was niemuzyczny bonus, ale to juz niespodzianka ;) See ya! ZAKSZ
W NUMERZE 5 STRONA
3
A N O R T S
Y S W NE
A N O R T S 7
13 TON
PŁYTY NA U K I N Z SWIEC
9 STR
ONA
KONC ERTO 15 A J R C 11 STRONA W O A Y L Z RE RONAJ KŁAD U A P ATRONAT: A Z T D Y Z A
N O R T S
BEN CAPLAN & DIRTY BEAC HES
26 STRON
A
RELACJA Z SACRUM
41 ST
RON
RECE
A
NZJE
53
57
E I N A W O M U S D PO I J C A K WA
ST R
STREFA NEW Y R U T L U K
A
N 29 STRO
KU ONA PŁ LTOW YTA A
60 STRONA
A N O STR
K Y W
I N A OP
Unsound ogłosił program imprezy i udostępnił do kupienia bilety na koncerty. Jakby tego było mało, zapowiedzeli
nowych wykonawców, między innymi KTL, BNNT, Pier-
nikowski, Gathaspar i Jacek Sienkiewicz.
Fisz/Emade/Sobolewski po premierze swojego ostatniego albumu wyraźnie się nie obijają! Niebawem ukaże się nowy album ich garażowego, punkowego wcielenia. Spodziewajcie się kolejnego krążka od
Kim Nowak już w listopadzie!
Nowy utwór od
Bat for Lashes
KILOFO
o nazwie Marylin ujrzał światło dzienne, jest to kawałek z nadchodzącego wielkimi krokami albumu The Haunted Man
Nominacje do prestiżowej brytyjskiej nagrody Mercury Prize wyglądają tym roku strasznie przeciętnie. Jedyna perełka na 12 nazwisk to oczywiście:
Jessie Ware. Na
ogłoszenie wyników musimy poczekać do 1 listopada
3
Beck wydaje tribute poświęcony Ca-
etano Veloso. Już teraz możecie jednak sprawdzić jeden z coverów, utwór „Michelangelo Antonioni” na Soundcloudzie.
John Talabot
opublikował dwa nowe utwory: „Mai Mes” i „Tragedial”. Ukażą się one jako singiel, przedsmak albumu „ƒin Remixes Vol.
Nicolas Jaar nagrał
ostatnio 2 godzinny mix, w klimacie do którego przyzwyczaił nas już na swoim debiucie. Znajdziecie m.in. Feist, która przeplata się z Bill Callahanem i Jonny Greenwoodem. Deszczowo, powolnie, trochę nostalgicznie idealny nastrój na jesienną aurę za oknem
OWE NEWSY
The Weeknd za
pośrednictwem Republic Records wyda kompilację złożoną z zeszłorocznych albumów. House of Balloons, Echoes of Silences i Thursday” plus nowe nagrania. Paczka o nazwie „Trilogy” wyjdzie 13 listopada. Z chęcią byśmu już polecieli do najbliższego sklepu muzycznego po te cacka!
Prawie tydzień temu w Wenecji dobiegł końca 69 festiwal filmowy. Oczywiście nie wspominalibyśmy o tym, gdyby w tle nie chodziło o muzykę. Parę statuetek zdobył film „The Master”, w którym to soundtrackiem zajął się Jonny
Greenwood. Gitarzysta Radiohead do tej pory stworzył
już kilka świetnych ścieżek dźwiękowych m.in do filmu „Aż poleje się krew” czy też „Musimy porozmawiać o Kevinie”.
4
13 TON 1
DIVINE FITS
5
ANGEL OLSEN
9
DISCLOSURE
13
ERROR OPERATOR
5
„FLAGGING A RIDE”
„ACROBAT”
„LATCH”
(ft. Sam Smith)
„33,000FT”
(ft. Shadowbox)
LISTA, LISTA, LISTA PRZEBOJÓW
2
DAVID BYRNE & ST. VINCENT
6
FIDLAR
10
„WHO”
„CHEAP BEER”
JULIA HOLTER + NITE JEWEL
„LIGHT FROM LOS ANGELES”
3
THE XX
7
MENOMENA
11
LAPALUX
„SUNSET”
„PIQUE”
„THE HOURS”
4
ATOMS FOR PEACE
8
BECK
„DEFAULT”
„MICHAELANGELO ANTONIONI”
12
JAY-Z & KANYE WEST & BIG SEAN „CLIQUE”
SIERPIEŃ/WRZESIEŃ
6
PŁYTY NA ŚWIEC
CZYLI CZEGO SŁUCHA SIĘ W REDAKCJI W TAK ZWANYM
The Microphones The Glow, Pt. 2
To jeden z tych albumów, który zawsze jest jakoś przy mnie. Najpiękniejszy folkowy album kiedykolwiek i chyba największe dzieło Elveruma. Kojący głos Phila idealny się sprawdza o każdej porze dnia i nocy, szzczególnie gdy łapie jesienna chandra
ZAKRZ
7
Stina Nordenstam People Are Strange
Slowdive Souvlaki
Za oknem coraz częściej deszcz, a parasole stają się nieodłącznym atrybutem przechodniów. Więc może by tak posłuchać ‘Purple Rain’ w delikatnej, onirycznej, kobiecej aranżacji? A może wbić się w fotel i nie myśleć, może by tak zakochać się w wokalu Stiny, tak jak ja? No raczej, że odpowiedź brzmi TAK. Słuchajcie, polecam.
To pewnie przez tę wiadomość o możliwej reaktywacji, ale Brytyjczycy nie schodzą z mojej listy odtwarzania od ponad tygodnia. Souvlaki, to niesamowita płytazróżnicowana, intrygująca, dopracowana. I do tego najpiękniejsze Dagger. Więcej shoegaze na takim poziomie bardzo proszę.
ALA
KAJA
CZNIKU
M MIĘDZYCZASIE...
Miami Horror Illumination
Smak lata. Choć wakacyjny czas powoli odchodzi w niepamięć, ta płyta nie pozwala mi się z nim rozstać. Lekko, beztrosko, aż chce się tylko drink from the fountain of youth and never age again… Czy wakacje nie mogłyby trwać wiecznie?
ZOŚKA
Roadrunner United The All-Star Sessions 4 kapitanów wybrało 56 muzyków z 45 największych zespołów Roadrunner Records do stworzenia albumu idealnego. Płyta zawiera 18 kompozycji Matta Heafy’ego (Trivium), Roberta Flynna (Machine Head), Joey’a Jordisona (Slipknot) i Dina Cazaresa (Asesino). To zdecydowanie najbardziej zróżnicowany metalowy album, każdy utwór zapewnia zupełnie nowe wrażenia.
RADEK
Erykah Badu Baduizm Erykah jest kobietą, która nawet jeśli przez jakiś czas nie gościła w moim odtwarzaczu, to zawsze wraca. Nie potrafię się w niej tak po prostu odkochać. Leniwe brzmienia w połączeniu z takim głosem to najlepsze, co można zafundować uszom w czasie popołudniowego odpoczynku.
MANIEK
8
KONCERTOWY R ORIGINAL SOURCE
UP TO DATE FESTIVAL
21 IX BIAŁYSTOK, KLUB WĘGLOWA 59zł 69zł
DIRTY BEACHES PATRONAT 23 IX KRAKÓW, ROZRYWKI 3 20zł 25zł
BEN CAPLAN PATRONAT 28 IX KRAKÓW, ROZRYWKI 3 28zł 35zł 9
ROZŁAD JAZDY VENETIAN SNARES 9X
KRAKÓW, KLUB FABRYKA 25zł 35zł
BEACH HOUSE
+HOLY OTHER
11 XI WARSZAWA, STODOŁA 99zł 110 zł
KIM NOWAK 11 X
KRAKÓW, KLUB STUDIO 35zł 40zł 10
DIRTY BEACHES
Front Row Heroes uwiel-
bia Kanadę- o tej fascynacji wiemy nie od dziś. Nic więc dziwnego, że jesienną, koncertową ramówkę otwiera zespół z Montrealu. Zespół, a dokładniej Alex Zhang Hungtai, muzyk tajwańskiego pochodzenia, bo to właśnie on ukrywa się pod tchniętą psychodelą nazwą Dirty Beaches. Surowe lo-fi jest plakietką, którą przypina się mu najczęściej. Do tego wyraźne naleciałości chłodnej nowej fali i rock’n’rollowe
11
momenty. Trzaski, szumy, brudne, niewyjaśnione dźwięki. Coś świeżego i nowego. Unikatowe, niecodzienne brzmienie. Jak sam Hungtai przyznaje, duży wpływ na jego twórczość ma kino, co zresztą słychać- Jego muzyka pasowałaby idealnie jako ścieżka dźwiękowa do Mystery Train, czy Blue Velvet. Ten niezwykle płody, 30letni artysta na swoim koncie ma już wiele EP’ek i kaset. Pod koniec wakacji ubiegłego roku na świat wyszedł Jego
niesamowity debiut-Badlands. Longplay znalazł uznanie wśród krytyków muzycznych, jak i fanów noise oraz zdobył nominację do prestiżowej nagrody Polaris Music Prize. Oprócz tego do sukcesów Alexa można zaliczyć split z gwiazdą OFF Festivalu 2011- Xiu Xiu. Nie znacie? Koniecznie przesłuchajcie. O Nim będzie jeszcze głośno. Zapowiadają się prawdziwie apokaliptyczne koncerty- już 23 września w krakowskich Rozrywkach oraz 24 w warszawskiej Cafe Kulturalna.
KAJA KOZINA
12
BEN CAPLAN
Ooo, nasz ukochany Ben!
Niezapomniany koncert Kanadyjczyka na cudownym Green Zoo Festival. Rock kicks, miliony anegdotek i ta ekspresja na scenie. Ile ten facet ma charyzmy! Jako jeden z niewielu szczęśliwców jestem posiadaczem jego debiutu, który rozszedł się niczym świeże bułeczki. Muzyka Caplana to połączenie brzmienia Toma Waits’a z tym dusznym i zadymionym pubem w tle oraz lekkości i brody młodego Devendry Banharta.
13
Pierwszej płycie Bena nie można odmówić niespożytej energii i temperamentu. Ogromny potencjał radiowy większości utworów i ich niesamowita różnorodność. Szczególną uwagę należy zwrócić na „Seed of Love”, „Drift Apart” oraz „Stranger”. Ten ostatni doczekał się świetnego wykonania live na tegorocznym SXSW. Koniecznie sprawdzić, wtedy w zupełności zrozumiecie, o co mi się tutaj rozchodzi. Ależ ta Kanada pełna talentów.
Nie zaprzepaścicie szansy i 28 września przyjdzie do krakowskich Rozrywek 3 lub dzień później do Cafe Kulturalna. Front Row Hereos nie robi słabych koncertów, a po występie Caplana z pewnością uodpornicie od jesiennej chandry. Maksymalna dawka folkowego optymizmu i mięciutkiej brody Bena gwarantowana!
SZYMON ZAKRZEWSKI
14
TM N 7
Byłem po raz pierwszy na Tauronie i od razu niesamowicie pozytywne zaskoczenie. Przede wszystkim muzycznie. Mało kiedy tego lata zachwycałem się az taką liczba artystów i mało tak de facto przeżyłem tak nie wiele rozczarowań. Poza kwestią artystyczną, to można ponarzekać trochę na ludzi, któych po prostu było brak. Zatracało się momentami ten festiwalowy klimat kiedy podczas Speech Debelle odległość osoby od osoby wynosiła średnio 5 metrów. Mam nadzieję, że za rok organizatorzy dopiszą równie dobrym line-upem, tylko by tym razem przyjechało trochę więcej fanów muzyki elektronicznej i nie tylko. ZAKSZ
15
CHILLY GONZALES
Koncert otwierający był jednocześnie jednym z najbardziej zaskakujących. Chilly zamiast zrobić zwykły i nudny koncert orkiestry, zrobił z niego… kabaret. I to w bardzo dobry sposób, bo uśmiałem się do łez. Oczywiście w międzyczasie zagrał też kilka swoich utworów solo, jak i z udziałem orkiestry. Na koniec Gonazles polecił muzykom dość nietypowe zadanie. Każda grupa instrumentów miała grać inne znane motywy, od Jacksona, aż po Britney Spears. Sam stanął na swoim fortepianie i zaczął stąpać po klawiszach, wybijając rytm. Całość wyszła fajnie, nie powiedziałbym wcześniej, że mix takich wykonawców będzie do posłuchania, a tu proszę. MARIUSZ
16
BEACH HOUSE
Lekko spóźnieni wbiegliśmy na Beach House przy dźwiękach „Norway”. Dostanie się pod samą scenę nie było dużym wyczynem, bo frekwencja nie dopisała i tutaj ogromny minus dla festiwalowej publiki. A jak sam koncert? Pięęękny! Maksymalnie kameralny i nastrojowy. Charakterystyczny głos Victorii przysparzał o ciarki na plecach. I te ciągłe podróże między „Teen Dream”, „Devotion”, a „Bloom”. Materiał z ostatniego krążka na żywo brzmi jeszcze lepiej niż na płycie. Można powiedzieć koncert całkowity. Oprawa, nastrój i sama muzyka. I wtedy zaczęło padać. Miało się ochotę, by ten koncert nigdy się nie skończył ZAKSZ
17
GHOSTPOET
Wydał dopiero jeden album, a zebrał na swój koncert cały namiot ludzi pod Hipno Stage. Wolniejsze kawałki zaaranżował ze swoim zespołem na bardziej energiczne, do których wszyscy skakali i krzyczeli teksty. Po koncercie zbił piątkę ze wszystkimi, którzy tylko chcieli, z każdym zamienił po kilka słów, wyglądał na wzruszonego. Bardzo fajny i otwarty gość, a my z Zakrzem namówiliśmy go na kolejny koncert w Polsce. Z resztą ma do czego wracać, bo fanów ma tutaj naprawdę sporo. Pozostaje czekać na powtórkę! MANIEK
18
JOHN TALABOT
Jak dla mnie najbardziej wyczekiwany koncert festiwalu. Wszystko za sprawą niesamowitego debiutu Hiszpana. Od początku roku zapętlam na odtwarzaczu „ƒin” i nie sądzę by coś się miało w tej kwestii zmienić. Tym bardziej, że w Katowicach duet Talabot – Pional dał świetny popis swoich możliwości. Muzyka Katalończyka idealnie się sprawdza na takich festiwalach jak Tauron. Godzina przetańczona przy kawałkach: „Oro Y Sangre”, „So Will Be Now...”, czy cudownym „Destiny” i aż chciało by się więcej! Występy artystów, którymi się jara na długo przed samym koncertem dają najwięcej radości i nie inaczej było z Talabotem. ZAKSZ
19
FREDDIE GIBBS & MADLIB
O ile samego Madliba potrafiłem sobie wyobrazić na takim festiwalu jak Tauron, to z Freddie’m było troszkę gorzej. Publika nastawiona ogólnie na elektroniczno/eksperymentalne brzmienia i gość, który krzyczy „Fuck Police” i pali jointa na scenie? BOMBA! Specjalnie na występ tego duetu przyjechało sporo hip-hopowych głów, a za tłumem poszła i reszta. Rozkręciła się świetna impreza, pełna tańców i dzikiego skakania. Chyba najbardziej energiczny występ na Main Stage’u. MANIEK
20
SASCHIENNE
Tą perełkę odkryłem parę tygodni przed samym festiwalem. Zakochany w „Unknown” wyczekiwałem trzeciego dnia festiwalu. Było tak jak przewidywałem – pięknie! Sascha Funke zadbał o to by nikt przypadkiem nie stał jak sztywny pal Azji, natomiast sama Julienne czarowała cudowną barwą głosu. I w tym miejscu powinienem wypisać wszystkie „ochy i achy” skierowane do Francuzki po koncercie, ale jako że nie mam na tyle miejsca to pozostanę przy tym, że była zniewalająco urocza. Całe Red Bull Music Academy na dobre się wkręciło w rytmy duetu z Kompaktu, my niestety musieliśmy uciekać na scenę obok na Ghostpoeta. Na szczęście małżeństwo powraca do nas w listopadzie na parę koncertów, więc dla wszystkich nieobecnych pozycja obowiązkowa! ZAKSZ
21
ESKMO
Eskmo to człowiek dosyć niepozorny, który zaciekawił mnie od początku, kiedy wszedł na scenę z całym swoim ekwipunkiem, czyli pustymi butelkami, kawałkami drewna i długo by tu jeszcze wymieniać. Nagrywał dźwięki wydobywane z tych ‘instrumentów’ i na żywo miksował. Dźwięki tych przedmiotów nie różniły się za bardzo od siebie, natomiast samo widowisko było niezłe. Set bardzo fajny i miły dla ucha. Eskmo pozostawił po swoim koncercie sporo dobrych wspomnień. MANIEK
22
KWES.
Po dłuższym wylegiwaniu na hamaku przeszliśmy się na pierwszy koncert drugiego dnia festiwalu. Pustki w Hipno Stage, staliśmy jak jacyś psychofani pod samymi barierkami. Na szczęście z czasem zebrała się większa publika. Brytyjczyk posiada niesamowitą barwę głosu. Momentami miałem wrażenie, że śpiewa niczym James Blake, lecz klimatem przypomina bardziej SBTRKT’a. A przy tym wszystkim to cholernie skromny facet, co dodawało uroku występowi. Kwes w swojej nieskazitelnie zapiętej koszuli zagrał wszystkie single i kawałki z EP’ek, w tym najpopularniejszy „Bashful”. Całość wypadła bardzo ładnie, a moim koncertowym the best został „Igoyh”. Teraz tylko wyczekiwać longplay’a. ZAKSZ
23
TNGHT
Zdecydowanie największa i najlepsza biba na całym Tauronie. Było trochę solowych produkcji, były też grane rzeczy z nowej Epki duetu, a kto choć trochę jest obeznany w temacie, dobrze wie, że Ci goście mają predyspozycje do rozkręcenia żywego koncertu. No i zrobili to tak, jak wszyscy się spodziewali. Na takim nagłośnieniu usłyszałem tak tłuste bity, że po prostu nie dało się ustać w miejscu. Gdyby tacy ludzie grali na imprezach w krakowskich klubach, z pewnością odwiedzałbym je częściej. MANIEK
24
KING KRULE
Piękny ewangelicki kościół. Kremowe wnętrze i kolorowe witraże. Nie można było wybrać lepszego miejsca na koncert King Krula. W promieniach różowego światła Archy z chłopakami zaczął swój ponad godzinny występ. Nieskazitelna cisza i tylko wyjątkowa barwa głosu 18latka rozchodziła się po całym kościele. Pozostała trójka zespołu stworzyła idealną atmosferę do piosenek wokalisty. Może czasem miało się ochotę potupać przy bardziej rockowych aranżacjach, ale ławki nie były takim dużym ograniczeniem. Podczas koncertu byłem całkowicie rozmarzony i owładnięty brzmieniem Marshalla. Po zagraniu pełnego setu, Archy wyszedł na scenę mówiąc, że nie mieli przewidziane więcej kawałków, ale zagra jeszcze jeden. Niezywkłe zakończenie, (świetnego!) tegorocznego festiwalu. ZAKSZ
25
RELACJA
Dziesiątki koncertów w ciągu roku, tysiące w ciągu całego życia. Ten jeden, dwa, jeśli masz szczęście- trzy, które są inne, nadzwyczajne, po których życie wydaje się zupełnie nowe- dużo piękniejsze. Ten taki był. Nie pamiętam, kiedy ostatnio przez cały występ, od pierwszej minuty, w myślach powtarzałam sobie ciągłe- ‘Proszę, błagam- nie kończcie’. Idealny wokal, miażdżące, przygniatające, mocne partie gitarowe (prawie, jak u Swans ) i delikatne, chłodne dźwięki. Brzmienie czystsze i bardziej poruszające, niż na jakiejkolwiek płycie. Piękno, dosłownie, wiszące w powietrzu, niemalże namacalne, które przenikało słuchacza, wypełniało go z każdym zaczerpnięciem powietrza, przepełniało serce, aż tak, że bolało. Gęsta atmosfera mroźnej Islandii i Kombinatu, ciarki przez całe półtorej godziny. Najbardziej znane utwory, jak i te, których nikt się nie spodziewał. Nostalgiczne wizualizacje, Jonsi wykrzykujący ostatnie słowa piosenki w pudło swojej gitary, wyczekiwane „Popplagio” na niezwykłe zakończenie, łzy w oczach. Jestem spełniona, już mogę umrzeć, już nawet nie potrzebuje Radiohead live. Byłam w Hali Ocynownii- 16 września po 21. Mogłam usłyszeć, zobaczyć, poczuć Sigur Ros na żywo- przeżyć to, wyjść bogatsza o milion emocji i uczuć. Dziękuję całemu zespołowi, jak i samemu Sacrum Profanum za koncerty życia- kiedyś Greenwood, teraz Oni. Dziękuję.
27
KAJA
fot. Wojciech Wandzel
SIGUR ROS
SKALPEL
Występ podzielono na 4 sety. Każdy kończył wrocławski duet. Igor Boxx i Marcin Cichy grali mixy 4 Polskich Ikon Muzyki Współczesnej: Pendereckiego, Góreckiego, Lutosławskiego i Kilara. Pomimo doborowych gości z oficyny Ninja Tune, Polacy dali najlepszy koncert w Hali Ocynowni. Ich sety były taneczne, a zarazem wykorzystywały motywy jazzowe oraz cytaty samych kompozytorów. Najbardziej przemyślane i perfekcyjne sample. Radość Igora, który zna już na pamięć cytaty nie do opisania. Czekam na nowa płyte i koncerty. Bo Skalpel jest w świetnej formie! ZAKSZ
KRONOS QUARTET Zaczęli od Pendereckiego i było nieźle, jednak z każdym setem ich powolne aranżacje lekko przynużały. Byłem niesamowicie pozytywnie nastawiony na występ kwartetu, ale musze przyznać, że nie powalili. Drugiego dnia przed Sigur Ros zagrali jeszcze ładną wariacje na temat utworu Islandczyków. Zdecydowanie brakowało mi kompozycji z „Caravan”, Philipa Glassa czy też z kultowego filmu „Requiem dla Snu” - choc fragment. Może następnym razem, na jakimś osobnym koncercie zachwycę się Kronos Quartet live ZAKSZ
28
PODSUMOW W 29
WANIE WAKACJI 30
LETNIE FESTIWALE HEINEKEN OPEN’ER FESTIVAL Tak długie wyczekiwanie, tak wielkie rozczarowanie. To już nie ten okres, w którym uważałam gdyński festiwal za najlepszy. Brak kameralności, atmosfery, leżaczków, koncertu, który wpłynąłby na mnie jak zeszłoroczne Foals, ogromne odległości między scenami. Mimo świetnego line’upu, jedyne co czułam po zakończeniu lipcowej imprezy Ziółkowskiego, to zmęczenie i niedosyt. Przyszłoroczną edycję odpuszczam na rzecz... Pohody? A może Dour Festu? KAJA
COKE LIVE MUSIC FESTIVAL Pewnie w ogóle bym tu nie trafił, gdyby nie nadzwyczaj dobry line-up w tym roku. Oczywiście poza programem dostaje miano „Gimbusiarstwa 2012”, ale nie ma co hejtować. The Roots, Snoop i Placebo zagrali świetnie. Crystal Fighters troche lepsi w katowickiej atmosferze, ale też nieźle. Silent Disco pozamiatało wszystko. A tak w ogóle to fajnie być podrzucany podczas koncertu z okazji swoich urodzin, więc pomimo wszystko tą edycję zapamiętam jeszcze na długo ;) ZAKSZ
31
OFF FESTIVAL Mam nadzieję, że reszta kilofowej drużyny nie pobije mnie za okrzyknięcie OFFa najlepszym festiwalem tych wakacji. Ciągłe bieganie od sceny do sceny żeby nic nie przeoczyć, na szczęście nie aż tak męczące jak na innym festiwalu (zgaduj zgadula…), zdecydowanie się opłaciło. Mało rozczarowań, dużo nowych muzycznych miłości i jeszcze te leżaczki… TO CO OFF! ZOŚKA
TAURON NOWA MUZYKA Idealne zakończenie lata. Koncertowo mistrzostwo świata, z publiką trochę gorzej, ale suma sumarum i tak było świetnie. Sporo muzycznych odkryć i tych wymarzonych koncertów jak Beach House i John Talabota. Wyjątkowy nastrój na King Krulu i kabaret z orkiestrą na Gonalesie. Dużo by tego wszystkiego wymieniać. Po prostu się ciesze, że takim lekkim festiwalem mogłem podsumować jakże intesywne wakacje ZAKSZ
AUDIORIVER FESTIVAL Audioriver z pewnością na długo zostanie w mojej pamięci, może Line-up to nie było spełnienie marzeń, ale było czego posłuchać i przy czym się dobrze bawić. Sama atmosfera tego wydarzenia to jednak zupełnie inny poziom, brakowało mi tych wszystkich imprezowiczów na np. Tauronie. Poza ludźmi to samo miejsce, Płock budzą we mnie miłe uczucia. Małe, ale bardzo przytulne miasteczko, pole namiotowe, jak i cały festiwal na plaży nad Wisłą. Perspektywa wygrzewania na plaży całe dnie, żeby z zachodem słońca zebrać się na imprezę. Może to nie Long Beach, ale na pewno będę wspominał to miejsce z utęsknieniem aż do przyszłego lipca, kiedy to znów się tam pojawię. MANIEK
32
33
PIOSENKI WAKACJI
FRANK „SIERRA
PASSION PIT „CARRIED AWAY”
GOGOL BORDELLLO
DEATH IN VEGAS
„PALA TUTE”
„HANDS AROUND MY THROAT”
JAI PAUL
ARIEL PINK’S HAUNTED GRAFFITI
„BTSU”
„KINSKI ASSASSIN”
+18
BIILY TALENT
„ALL THE TIME”
„VIKING DEATH MARCH”
T.E.E
„TAPES&
IZA LACH
KOBI
„IT’S SUMMER AGAIN”
„WE AR MUTAN
FOUR TET „JUPITERS ”
OCEAN
BLUR
LEONE”
„UNDER THE WESTWAY”
E.D.
&MONEY”
IETY
RE THE NTS ”
TNGHT
JESSIE WARE
SASCHIENNE
„110% ”
„UNKNOIWN”
„HIGHER GROUND ”
SCHOOLBOY Q
KRZYSZTOF KRAWCZYK
CHROMATICS
„PARTY”
IAMAMIWHOAMI „O”
„BO JESTES TY...”
„RUNNING UP THAT HILL”
OF MICE AND MAN
ARCTIC MONKEYS
„THE DEPTHS”
„COME TOGETHER ”
ASKING ALEXANDRIA
ALEXANDER MARCUS
„„RUN FREE””
„ HOMO DANCE”
34
KILOFOWA PRYWATA
Żadne tam tropiki, upały, gorące plaże. Ja zdecydowanie lubię odpoczywać aktywnie, a tak już najbardziej moim serduszkiem zawładnęło żeglowanie. No bo sorry, jeżeli mogę się pochwalić tym, że sama potrafię wyciągnąć miecz albo zaknagować linę, to czuję się serio jak supergeeeerl( + beka jak rzeka z resztą załogi z nowej piosenki Pezeta :D)!. ALA
35
Wakacyjny grafik był napięty, ale znalazł się czas żeby wyskoczyć do LONDYNU. Wystarczył tydzień, a ja teraz ciągle myślę nad tym jak tam wrócić, i nie chodzi tylko o świeżutkie płytki za £5 ZOŚKA
Pola namiotowe sfera temu towa prostu piękne. P wych ludzi, rozkr zy o 7 nad ranem wywalenie brzuc beztroskie opala te rzeczy wywołu uśmiech na moje MANIEK
e i cała atmoarzysząca są po Poznawanie noręcanie imprem, czy wspólne cha do góry i anie, wszystkie ują szczery ej twarzy..
Tu chyba nie trzeba dużo dodawać, w czasie beztroskiego odpoczynku zawsze przydaje się zimna kąpiel w jeziorze, leżak na plaży i grill. MANIEK
Niestety wakacje, to nie tylko lenistwo oraz nadrabianie muzycznych i filmowych zaległości. To także praca. Przecież trzeba mieć za co jeździć na wszystkie festiwale, koncerty, kupować nowe płyty. Rozdawanie cukierków, obmyślanie najlepszego ustawienia wystawy i tworzenie własnego, nowego wzoru lizaków zamieniło mnie w prawdziwą kobietę biznesu.. KAJA
36
KILOFOWA PRYWATA
He he, jestę fotografę. Żarcik, wcale nie jestem, nawet nie aspiruję, ale zdecydowanie zawsze lubię mieć ze sobą mój sfatygowany APARAT, bo zdjęcia to zdecydowanie najlepsze pamiątki. Na tych wakacjach zrobiłam ich milion, 90 procent pewnie jest jakieś beznadziejne, ale u mnie zawsze wywołują uśmiech na twarzy i uwielbiam je oglądać! ALA
KUPNO STOŁU wydaje się prostą sprawą, szczególnie takiego z IKEI. Okazuje się, że wcale nie. Na szczęście już wiem, że trzeba uważać czy kupuje się stół czy stoły i czy instrukcja skręcania nie jest przypadkiem do góry nogami... ZOŚKA
Podróże PKP, to przyjemna, a (ni łączna część fes życia- 11 godzin d Katowic, tłok, p zawsze takie o ja marzyli. Ale to u na peron, truska skim dworcu, no wroty z rozmaza za oknem. No i t małych stacji, ja których, nie wie pociąg robi dług KAJA
37
o chyba najmniej ie)stety nieodstiwalowego do Gdyni, 3 do przedziały nie akich byśmy uczucie wyjścia awki przy gdańostalgiczne poanymi obrazami te dziwne nazwy ak Trzebinia, na edzieć czemu, gi postój.
ŚNIADANIE W SUPERMARKECIE Po nocy pełnej wrażeń muzycznych i nie tylko, nic tak nie smakuje jak świeża bułka zamoczona w serku wiejskim ze szczypiorkiem. Miód!
Piękne uwieńczenie festiwalowego dnia czyli POFESTIWALOWA JAJECZNICA prosto przed wschodem słońca. Ach ten niezapomniany smak, mmm ZOŚKA
MANIEK
38
KILOFOWA PRYWATA
Zgłodniały festiwalowicz posuwa się do odważnych, niebezpiecznych kroków, takich jak połączenie kabanosa z roztopioną katowickim upałem czekoladą. Jak dla mnie największe gastronomiczne odkrycie tegorocznego OFF Festivalu (pomijając Fritz Kolę), które do teraz budzi zniesmaczenie redaktora naczelnego. KAJA
39
Odkrycie tego lata! Mój przyjaciel, który od dawna pasjonuje się chemią wpadł na genialny pomysł. TERMOS Z LODOWATYMI TRUNKAMI. Oczywiście jak głupki pilibyśmy w pociągu ciepłe napoje, gdyby nie geniusz Krzyśka. Taki termos to pozycja obowiązkowa wyjazdów i już kultowa rzecz każdego zbliżającego się Open’era! ZAKSZ
Kiedy burzuje i h Open’erze Some liśmy z Marianem idealny polski za wego trunku. PE to 6% piwo, w kt nutkę goryczy kl rełki, jednak jest orzeźwiająca! ZAKSZ
hipsterzy pili na ersby, my znaleźm na audiorzece astępnik jabłkoERŁA SUMMER tórym czuć ta lasycznej pet maksymalnie
Może nie miałem, aż tak wypasionej jak ta powyżej z Turbokoloru, ale za to jaką unikatową. Znaleziona przez moja prywatna stylistkę Zofie. Mała funkcjonalna NERKA, która schowała starego nikona jak i portfel z kuponami. Festiwalowa podstawa! ZAKSZ
Nie ma nic lepszego niż wakacyjne ognisko ze znajomymi. Czy to na podkarpackiej wsi, czy w mazurskich lasach, ognisko zawsze siądzie, niezależnie od otoczenia. Oczywiście dodajemy pyszne jedzonko (noo ej, normalnie kiełbasa mi nie smakuje!). Na Mazurach zaletą jest też to, że można poznać masę nowych ludzi przy ognisku, zawsze spoko! ALA
40
ALBUMY SIERPNIA ajlepsza płyta w tym roku. Najwyższa przyznana przeze mnie ocena w Kilofie. Najpiękniejsza wokalistka ever za mikrofonem. Najlepszy debiut hmm… dekady? Same naj, kurcze, ta płyta jest po prostu zbyt fajna. Tak na początku wyjaśnijmy sobie z czyim fenomenem mamy tutaj do czynienia. Jessie Ware, czyli zniewalająca brunetka( tą recenzję serio powinien pisać jakiś facet, elo) rodem z deszczowej Anglii, taką stricte świeżynką nie jest. Wcześniej mogliśmy ją wcześniej usłyszeć u SBRKT, czy w duecie z Jokerem, a od lutego tego roku spryciara zaczęła nas bombardować genialnymi singlami. Najpierw zakochałam się w Running, bardzo zmysłowym popowym kawałku z domieszką elektronicznych devotion brzmień. Do tego klimatyczny teledysk, w którym panna Ware prezentuje się jak prawdziwa kobieta z klasą, a wszystko genialnie współgra z nastrojem całego utworu. Zima się skończyła, przyszedł kwiecień, a moja ulubienica idealnie zgadła, co nam zaserwować na tę porę roku. Dostajemy przyjemne, lekkie, rytmiczne 110% z klipem iście letnim, ach te biele i kwiaty! Ostatni singiel, czyli czerwcowe Wildest Moment, to już historia z całkiem innej beczki. To melodyjny utwór, w którym Angielka popisuje się swoim chłodnym głosem. Wszystkie trzy single utrzymane są w dosyć różnej stylistyce, więc propsy za wybór, bo zdecydowanie nudno nie było! W końcu przyszedł wrzesień, upragniona data wydania Devotion. Dostaliśmy 11 pięknych, dopracowanych kawałków i nie wiem jak wy, ale ja się zachwyciłam od pierwszej sekundy. Płyta jest zróżnicowana stylistycznie, wysmakowane ballady przeplatają się tutaj z bardziej energicznymi utworami. Wszystkie piosenki trzymają poziom, a takie najmocniejsze z najmocniejszych to moim zdaniem nasycone emocjami, przejmujące Night Lights, idealnie w każdej sekundzie Sweet Talk i kojarzące mi się z utworami Whitney Hauston Taking The Water (jaki ta Jessie ma głos, wow!). Więc tak, mamy świetny, dobrze wyprodukowany(Julio Bashmore zna się na tej robocie) krążek. Słabych momentów zero. Także tego, jeżeli to dopiero debiut, a ta dziewczyna dostaje u nas piątkę, to chyba musimy się szykować na zwiększenie skali ocen! Ok, nie zanudzam już dłużej, a teraz słuchajcie Devotion, OBOWIĄZKOWO!
JESSIE WARE „ ”
5/5
Ala Pacanowska
41
statnio coraz częściej porównuje ubiegły rok z 2012. I jak na razie trochę posucha pod względem muzycznym. Jest max 15 płyt, którymi się jaram bez reszty, gdzie rok temu miałem takich z 50. Na szczęście wrzesień okazał się miesiącem obfitości i dostajemy takie perełki jak Divine Fits. Supergrupa tworzona przez Dana Boecknera (Wolf Parade, Handsome Furs), Britta Daniela (Spoon) oraz Sama Browna (New Bomb Turks). Z takiego składu nie może powstać nic słabego. Chłopaki nagrali 11 świetnych kawałków, gdzie prawie każdy mógłby zostać singlem. Rockowa klasa, prostota i niesamowita świeżość materiału to największe atuty wydawnictwa. Dodając do tego tą nieodpartą przebojowość, temperament artystów otrzymujemy póki, co „najlepszą płytę indie rockową 2012 roku”.
DIVINE FITS „A Thing Called Divine Fits”
4.5/5
Szymon Zakrzewski
CAT POWER „sun”
3,5/5
o przesłuchaniu promującego singla zacząłem już tworzyć chytre plany typując „Sun” w jakieś pierwszej 10 tego roku. Jeszcze ten remix Nicolasa Jaar’a, no po prostu idealne połączenie. Wróciłem wymordowany z Katowic i akurat trafiłem na stream albumu. Pierwszy odsłuch i lekki zawód. Płyta oczywiście jest niezła, jednak oczekiwałem po Chan Marshal trochę więcej. Oprócz trzech świetnych kawałków: „Cherokee”, „3,6,9” i „Silent Machine” materiał na krążku nie powala. Pewnie z czasem przypadnie mi bardziej do gustu, ale to nic na miarę cudownego „You Are Free”. Pomimo wszystko dobrze, że „Sun” ujrzało światło dzienne. To zawsze niezły pretekst by Cat Power zagościła na najbliższym OFF Festivalu. Szymon Zakrzewski
42
ALBUMY SIERPNIA
HOLY OTHER „held”
5/5
aj 2011- wydanie EPki- With U: młody Brytyjczyk nie miał większych nadziei związanych ze swoją karierą i nikt nie sądził, że Jego wkład w jedną z najdziwniejszych, jednocześnie najbardziej intrygujących części muzyki house, poprzedzoną słowem witch, będzie, aż tak duży. Od tamtego czasu wiele się zmieniło: muzyk ma na swoim koncie współpracę z najgłośniejszymi i najbardziej cenionymi nazwami awangardowej elektroniki, takimi jak Burial, Amon Tobin, czy oOoOO, a facebook’owy fanpage bogatszy o paręnaście tysięcy fanów. Teraz, ciągle pod skrzydłami Tri Angle Records, wydał pierwszy, wyczekiwany debiut długogrający. Wyszło coś niecodziennego, bez wątpienia niezwykłego, niespotykanie prywatnego. Enigmatyczny artysta, który nie ujawnia swojego imienia, wywiadów udziela po uprzedniej obietnicy nie robienia zdjęć, a na koncertach lubi występować z zasłoniętą twarzą, stworzył, co zadziwia, bardzo osobistą płytę, która bazuje na jego własnych historiach. Jak sam przyznaje, głównym tematem i inspiracją podczas nagrywania był związek, a dokładniej jego zakończenie- ból miłości. Wydawnictwo od pierwszej do ostatniej sekundy w całości przesycone jest milionem emocji, w większości- tych mniej pozytywnych, co da się usłyszeć chociażby w „LoveSome1”. Dziwny, nierzadko przygnębiający smutek bijący zza mglistych dźwięków wprawia w prawdziwą hipnozę, a pod koniec odsłuchu następuje nagłe przebudzenie, bolesny powrót do normalnego świata, będąc bogatszym o gamę uczuć Holy Other, która pozostawia po sobie trwały, nieco depresyjny znak. Analizując dzieło od bardziej
muzycznej strony: Manchesterczyk bardziej rozwija warstwę wokalną, ale to oczywiście nie oznacza pełnego, klasycznego tekstu, a - jak w większości utworów eksperymentalnych z pogranicza witch house’u - zbiór sylab, zlepek poszczególnych słów. Zdecydowanie dojrzalsze, aż chce się użyć, już sloganowego - ‘bardziej przemyślane’, brzmienia ocierające się o mroczne, chłodne ambient. Czystość i dopracowanie, wnoszące dużo świeżości- delikatne dzwonienie, uderzająco- niepokojące szumy, przygniatający syntetyzator. Charakterystyczne dla najnowszego albumu są też częste zmiany tempa- artysta to zwalnia, to przyspiesza, rozwija cichy, elektryzujący kawałek, głębokimi, ciemnymi partiami pod jego koniec. Niezmienna pozostaje tylko gęsta, melancholijna, atmosfera. Oczywiście, można się kłócić, można nie uznawać i nie oczekiwać nic więcej od takiego gatunku muzyki, od takiego artysty- ale byłoby to niemądre. Held przekazuje intymną opowieść, która wciąga i oczarowuje swoim nieszczęściem. Prezentuje sobą więcej, niż niejedna słodka, indie płyta. Jestem pewna, że Brytyjczyk i Jego schizofreniczny, pozbawiony nadziei klimat, który unosi się wkoło najnowszego, świetnego longplaya będzie towarzyszył wielu osobom podczas jesiennych, deszczowych wieczorów oraz ciężkich, szarych poranków, na które nadaje się idealnie.
43
Kaja Kozina
our Tet jest nie wątpliwie jednym z najlepszych w swoim gatunku. Każdym kolejnym albumem podnosi sobie poprzeczkę o poziom wyżej. I najwidoczniej kresu swoich możliwości jeszcze nie osiągnął, bo „Pink” jest albumem bardzo dobrym. Longplay może się nie wydawać zbyt długi, bo jest na nim tylko 8 utworów, ale biorąc pod uwagę, że najkrótszy z nich trwa pięć i pół, a najdłuższy 11 i pół minuty, to w sumie jest nieźle. Najnowsze dzieło jednej z głównych gwiazd tegorocznego Taurona jest ciekawą podróżą po kompozycjach wszelakich. Od „Locked”, aż po „Pinnacles”. Nadaje się zarówno do samochodu, jak i do poduszki. Jedynie rozczarowuje, że całość to między innymi zlepek kilku luzem wrzucanych do sieci kawałków, więc ogromnego szału nowymi kawałkami nie ma. Ale mimo to, utwory które usłyszeć można dopiero na tym krążku, trzymają poziom, zachwycają równie dobrze i zlepiają się z resztą w jedną całość, bardzo miłą dla ucha. „Pink” to album charakterystyczny dla Four Tet’a i raczej nie powinien się kojarzyć z innymi wykonawcami . Oprócz tego ten facet odwalił po prostu kawał dobrej roboty. Moim zdaniem ta produkcja powinna zadowolić każdego miłośnika wszelakiej muzyki elektronicznej. w zasadzie to nic dodać, nic ująć. Mocne 4.
FOUR TET „Pink”
4/5
Mariusz Jewuła
FENNNESZ „aun”
5/5
ndless Summer, to jedno z najdoskonalszych dzieł elektroniki i ambient, a Austriacki artysta nigdy nie obniża poziomu kolejnych wydawnictw. Zawsze stara się stworzyć coś jeszcze lepszego. Dowodem na to jest chociażby Jego ostatnia płyta- soundtrack do filmu AUN - The Beginning And The End of All Things. Perfekcyjność bijąca od najnowszego krążka poraża. Chociaż takiego dopracowania można było się spodziewać, bo, czy cokolwiek, co wyszło spod ręki mistrza eksperymentalnych brzmień było niekompletne, amatorskie? Ale świeży album, to przede wszystkim skupisko enigmatycznych, nietuzinkowych utworów, które przeszywają swoim pięknem i oczarowują, nie pozwalając słuchaczowi wyjść z transu. Klasycznie dla Christiana, oprócz komputerowych dźwięków, słyszymy tu też żywe instrumenty, a wiele melodii przysłoniętych jest warstwą delikatnych szumów i zgrzytań. Niezapomniana podróż. Prawie godzinna, muzyczna hipnoza. Nie-sa-mo-wi-te. Kaja Kozina
44
ALBUMY WRZESNIA uż pod koniec zeszłego roku The XX zrobiło nam niezłego smaka wrzucając do sieci demo „Open Eyes”. Potem pierwsze ogłoszone trasy. Ziółek z wypiętą klatą zapowiadał w Radiowej Trójce Brytyjczyków, jako drugą gwiazdę Open’era. Pół roku oczekiwania i w końcu the xx zagrało na zamknięcie gdyńskiego festiwalu. Deszczowa aura idealnie wpisała się w muzykę artystów. Ciepłe uderzenia basu i zróżnicowane sample Jamiego oraz ten perfekcyjny głos Romy i Olivera. Zdecydowanie najpiękniejszy koncert ubiegłej edycji. Wspominam o tym wszystkim, bo po raz pierwszy mieliśmy okazje usłyszeć materiał live z drugiego krążka – Coexist.
THE XX „coexist”
4/5
Koncertowo większą rolę odgrywa Jamie xx, który dodaje całemu spokojnemu nastrojowi, trochę taneczny klimat. Minimalizm na scenie i te ciepłe rozmywające światła dodawały unikalnego charakteru piosenkom. Na żywo nowe utwory sprawdziły się równie dobrze jak znane wszystkim kawałki z debiutu.
Z czasem poznawaliśmy coraz więcej nowych piosenek z płyty, aż pod koniec wakacji zrobił się wielki bum na promocję wydawnictwa. Duże oczekiwania i miłe wspomnienia z Open’era... i brak jakichkolwiek rozczarowań. Coexist to naprawdę bardzo dobry album. Zaczyna się dwoma świetnymi singlami „Angels” i „Chained”. Delikatne wprowadzając do reszty materiału. Największym zarzutem, jaki kierowany jest w stronę drugiej płyty, to identyczne brzmienie. Moim zdaniem the xx, broni się na Coexist. Owszem to nadal ten sam zespół, jednak porównując dwa krążki klimat płyt jest zdecydowanie zróżnicowany. Tutaj otrzymujemy jeszcze delikatniejsze sample, wręcz chłodniejsze. Nastrój utworów już nie przypomina nocnych spacerów, lecz bardziej zachody słońca. Do najpiękniejszych momentów na płycie zaliczyłbym cykl 3 kawałków o rozstaniu: „Sunset, „Missing”, „Tides”. Brakowało mi ostatnio tej wyjątkowej atmosfery, jaką potrafią stworzyć jedynie Brytyjczycy. Można narzekać, że ten album nie zrewolucjonizuje naszego myślenia o muzyce, ja natomiast jestem szczęśliwy, że znów mogę się udać na choćby 40 minut do świata xx. Szymon Zakrzewski
45
ruga część pięknego, spokojnego Clear Moon nie jest tak delikatna i przyjemna, jak jej poprzedniczka. Phil Elverum w Ocean Roar od pierwszej sekundy zaskakuje nas głośnym i szybkim utworem, z którego wybrzmiewa inspiracja muzyką sakralną oraz organową. Kolejne kawałki, utrzymane w takiej samej przytłaczającej atmosferze, atakują do tego stopnia, że gdyby nie charakterystyczny, gdzieniegdzie pojawiający się wokal, trudno byłoby uwierzyć, że to Mount Eerie. Szumy, trzaski, trudne w odbiorze dźwięki. Album, który zamiast czarować i uspakajać- do czego przyzwyczaił nas Amerykanin, męczy. Błogi odpoczynek i ulgę dla uszu oraz głowy odnajdujemy dopiero pod koniec w „I Walked Home Beholding”. Mimo wszystko: ogromny plus dla artysty za odwagę oraz chęć stworzenia czegoś całkiem nowego.
MOUNT EERIE „Ocean Roar”
2,5/5
Kaja Kozina
MENOMENA „Moms”
4/5
hłopaki z Portland, autorzy jednego z fajniejszych koncertów na jakim miałam okazje być ( ile to już offów wstecz?) wracają z nowym albumem. Skoczne, melodyjne kawałki mieszają się tu z dojrzalszymi brzmieniami, a cała płyta jest dużym krokiem wprzód dla zespołu. Menomena próbuje nowych rzeczy i to jest najlepsze! Album idealny na ciężkie poranki, kiedy to zwlekasz się z łóżka, podchodzisz do komputera i masz ochotę zapuścić sobie coś ożywczego. Włącz wtedy Moms, serio, lepsze niż kawa czy tiger! Ala Paconowska
46
ALBUMY WRZESNIA
JJ DOOM „Key To The Kuffs”
4/5
F Doom jest jednym z najbardziej szanowanych i porządanych raperów, jeśli chodzi o alternatywną stronę muzyki hip-hopowej. Jest nie tylko świetnym raperem, ale również producentem, a ilość jego wydawnictw zarówno solowych, jak i w porozumieniu z innymi muzykami wysokiej klasy, jest po prostu ogromna. Współpraca z Jneiro Jarel’em o nazwie JJ Doom zaowocowała bardzo dobrym albumem. „Key to the kuffs” to krążek pełen klasycznych brzmień i surowych bębnów, od których aż bije brud, zapach piwa i przede wszystkim starania świetnego producenta. Przy tej całej prostocie jednak nie odczuwa się jednak jakiejkolwiek powtarzalności, utwory różnią się od siebie dość znacznie, o nudzie po prostu nie ma mowy. Razem z Doom’em to wszystko uzupełnia się w jedną, spójną całość. Taki duet to strzał w dziesiątkę. Charakterystyczny, chropowaty głos i rapowanie bez żadnych technicznych udziwnień, lepszego połączenia być nie mogło. Tak prostego, ale jednocześnie dobrego albumu hip-hopowego nie słyszałem od dłuższego czasu. Słuchając go poraz n-ty cały czas mam wrażenie, jakoby była to produkcja z lat 90tych i słuchałbym jej z zakurzonego i poklejonego od pajęczyn winyla, wygrzebanego ze strychu. Płyta ma swoje mroczne momenty i chwile dosyć neutralne, ale znalazło się też miejsce dla kawałka wręcz wpadającego w ucho i ruszającego nogami do tańca. Mimo tej imprezowości w „Wash your Hands” Doom ostrzega przed sexem z przypadkowymi kobietami, bo nie wiadomo jakie to choróbska się mogą czaić między ich nogami! Czas na krótkie podsumowanie. Album „Key to the kuffs” to album bardzo dobry, ale taką muzykę trzeba lubić. To nie jest taki zwykły rap, jakiego słucha się na co dzień i niektórym osobom może po prostu nie wpaść w ucho. Jednak jestem pewien, że odnajduje swoich wielbicieli nie tylko pośród fanów Doom’a, choć o sukcesie na wielką skalę nie ma mowy, w końcu muzyka alternatywna cechuje się pewną specyficznością. Gość w masce i Jneiro Jarel nie zawiedli i moim zdaniem poraz kolejny mają wielki powód do dumy. Mariusz Jewuła
47
iedługo miną dwie dekady od założenia Deerhoof, a zespół wciąż gra i bynajmniej nie traci formy. Breakup Song jest na to kolejnym dowodem. Choć to już 12 album w ich dorobku ciągle zadziwiają nas świeżością. Mamy tutaj to, za co Deerhoof lubimy najbardziej, czyli niegrzeczny misz masz. Mało który zespół potrafi tak bawić się muzyką, a przy tym robić to zręcznie. Oni nie trzymają się żadnych reguł, ciągle eksperymentują. Są trzaski, zgrzyty, a przy tym ten słodki charakterystyczny głos Matsuzaki. Już po pierwszym utworze, tytułowym Breakup Song, trudno nie polubić tej płyty. Można tańczyć, można krzyczeć, tak jak Deerhoof – można robić to, co nam się podoba. Trochę szkoda, że całość trwa tylko pół godziny, ale jest to muzyka na tyle intensywna, że i tak trudno byłoby wytrzymać dłużej. Zofia Łękawska-Orzechowska
PSY „Best 6th”
2/5
DEERHOOF „Breakup soung”
3.5/5 rzez ostatnie 2 miesiące byliśmy świadkami bardzo ciekawej sytuacji w Internecie. Mam na myśli pierwszego koreańskiego artystę, który zdobył niesamowitą popularność czyli rapera Psy. Wielką sławę zyskał dzięki singlowi „Gangnam style” (znanego już chyba każdemu), który promował album „Best 6th”. Jednak niewiele osób zdaje sobie sprawę, że to już 6 krążek tego wokalisty. „Best 6th” zostało podzielone na 2 części i jak na razie ukazała się tylko pierwsza. Muzyka na najnowszej produkcji Koreańczyka to typowy K-pop. Nie różni się od innych albumów wypuszczanych przez idoli Koreańczyków. „Best 6th” mocno zrzyna z amerykańskiej muzyki popowej, dodając do tego pełno „słodkich” dźwięków typowych w muzyce krajów orientalnych, koreańskiego rapu i angielskich wstawek. Sam album, a raczej jego pierwsza część, specjalnie nie zachwyca i jedyną perełką jest już wspomniany singiel „Gangnam Style”. Na drugą część „Best 6th” jakoś nie czekam bo nie spodziewam się wielkiej rewolucji w świecie muzyki, ale cieszę się z sukcesu Psy, bo dzięki niemu Koreańska muzyka może stać się trochę popularniejsza, a maja naprawdę wiele ciekawych propozycji. Grzesiek Bucholski
48
ALBUMY LIPCA d dłuższego czasu zaczęłam katować się muzyką zamiast czerpać z niej przyjemność. W końcu to jest takie tru i hip(st)ersuper. W gruncie rzeczy brakowało mi muzyki, która byłaby dobra, a jednocześnie wpasowałaby się w mój kisiel zamiast mózgu o 7:00 rano w autobusie, pozwoliłaby mi się oderwać od tych wykrzywionych twarzy i choć trochę wyluzować. Confess spełnia się pod tym względem znakomicie. Jest chyba jedyną płytą w ostatnim czasie, która trafiła do mnie po pierwszym przesłuchaniu i od daty swojej premiery nie chce się znudzić, „wchodzi” o każdej porze dnia i nocy. Po świetnym debiucie Levis kazał czekać na swój drugi krążek dwa lata. Mało kto wierzył, że uda mu się zrobić coś lepszego od Forget. A jednak, chyba się udało. Forget oczarowuje swoim klimatem, dosyć mglistym i sennym, trzymając się przy tym stylistyki lat 80.Confess bynajmniej od tego nie ucieka, syntezatory ciągle w modzie, ale robi się tutaj głośniej, szybciej i intensywniej. Przesłuchując zapowiadający album singiel Five Seconds już można było spodziewać się ostrej jazdy, zarówno muzycznie jak i wizualnie. Okładka również pokazuje, że nie mamy do czynienia z grzecznym chłopcem. Nie oznacza to, że Levis zamienił się w potwora i będzie teraz wyśpiewywał świństwa (czemu nie?). Wręcz przeciwnie, teksty są jeszcze lepsze, głębokie i osobiste.
TWIN SHADOW „confess”
4.5/5
Trudno znaleźć na tej płycie słabe piosenki, ewentualnie można mówić o utworach trochę słabszych od innych. Nic dziwnego, trudno stworzyć 11 takich perełek jak już wspomniane Five Seconds, które cały czas nie chce się ode mnie odczepić. Na Confess mamy zarówno rockowy charakter, „pazur” jak i trochę spokoju, zapach R&B. Nic się tu jednak nie gryzie, wręcz przeciwnie, tworzy świetną całość. Wygląda na to, że Confess, Bloom Beach House i Devotion Jessie Ware prowadzą w moim rankingu płyt 2012. Nie obraziłabym się gdyby znalazł się jakiś dobry konkurent, ale myślę, że wbicie się na podium przy tej mocnej trójce będzie trudne. Zofia Łękawska-Orzechowska
49
ALBUMY WRZESNIA ą takie rzeczy, na które czeka się z mega niecierpliwością, a ich niedostępność denerwuje jak nic innego. Więc gdy w końcu dostajesz je do rąk, cieszysz się jak małe dziecko. Tak właśnie miałam ostatnio z płytą The Sea and Cake, czyli genialnych kolesi z Chicago z Samem Prekopem na czele. Czekałam, czekałam i nie zawiodłam się. Po raz kolejny zespół z Wietrznego Miasta serwuje nam rozbrajającą płytę, a naturalność z jaką potrafią uwieść słuchacza jest iście zadziwiająca. No to co, czas na małą analizę. Na początek dostajemy klasyczny, energetyczny post-rock. Kawałek On and On idealnie się sprawdzi, jeśli akurat przysypiasz, przyjemna pobudka gwarantowana. Później już mój ulubiony, najbardziej kojarzący się z The Sea and Cake easy-listening. Piękne, lekko sypialniane Haras i A Mere to dla mnie istna afirmacja chilloutu, a Prekop, takim pozornie rozleniwionym głosem sprawia, że mam ochotę rzucić wszystko i tylko słuchać, słuchać i słuchać. Czwarty track, czyli The Invitation to taka ekspresyjna perełka. Na początku hipnotyzuje zimnym brzmieniem, a gdy już zaczynamy się mocno wczuwać, nagle, ni stąd ni zowąd wkrada się charakterystyczna gitarka. Lekko zadziwieni, przechodzimy do świetnego Skycraper, przy którym możemy sobie potupać nóżką. Początek siódmego New Patterns to już jednak mały zgrzyt. Nie przemawiają do mnie nakładające się na siebie dwie warstwy dźwiękowe, trochę to takie męczące i nietrafione. No i cóż, nieubłaganie zbliżamy się do końca. Zatrzymajmy się jeszcze przy Pacyfic, pozachwycajmy się klimatem i skocznością tego kawałka, po czym przeskoczmy do zamykającego płytę Runner i pokontemplujmy jeszcze przez chwilę dźwięki. Okej, koniec tych ochów i achów, chociaż o The Sea and Cake mogłabym pisać jeszcze długo. Runner to zdecydowanie piękny, wysmakowany i dopracowany album. Jedyne czego mu można odmówić to innowacyjność. Ja jednaka chyba wolę constans na poziomie aranżacji ziomeczków z Chicago. Takich ich uwielbiam i koniec. Posłuchajcie koniecznie!
THE SEA AND CAKE „runner”
4.5/5
Ala Pacanowska
50
ALBUMY WRZESNIA
PEZET „radio pezet”
3,5/5
rojekt wielokrotnie przekładany, po pewnym czasie pojawiły się wątpliwości, czy w ogóle powstanie, jednak Pezet dogadał się z Sidney’em i wydawnictwo można było znaleźć w sklepach muzycznych już na początku września. Raper z każdą kolejną płytą serwuje coraz to inny typ muzyki, bity i teksty są całkowicie inne, a w przypadku „Radio Pezet” nie jest inaczej. Wyraźnie inspirował się muzyką z wysp, elektroniką na wysokim poziomie. Udało mu się nawet zaprosić do współpracy ludzi stamtąd: Killa Kellę i producenta Supra1. Naobiecywał Professora Green’a, ale niestety się nie udało. Cóż, może innym razem współpraca dojdzie do skutku. Przejdźmy jednak do samego albumu. „Radio Pezet” to krążek jak na naszą rodzimą scenę hip-hopową innowacyjny, bo o ile nie jest to pierwszy taki odskok w stronę elektroniki, to dopiero teraz trafiło to do większej ilości słuchaczy, niż wcześniej. Jest to album z takich, który przy pierwszym odsłuchu rozczarowuje, jednak z każdym kolejnym, jego wartość w moich oczach wzrastała. Bity naprawdę dobre, a Pezet ze swoimi ogromnymi umiejętnościami władania słowem radzi sobie na nich świetnie. Sidney Polak został określony głównym producentem, bo choć autorów bitów na tej płycie jest sporo, to właśnie ten gość zajmował się całym masteringiem i mixami. Tematycznie płyta jest różnorodna. Są imprezowe bangery, są typowe dla Pezeta kawałki o jego nieustannym balowaniu i kobietach na jedną noc, no i są też bardziej emocjonalne utwory, z których „Byłem”
produkcji świętej pamięci Zjawina, podbił moje serce od razu. Uważam mimo wszystko, że „Co mam powiedzieć” i „Shot yourself” z Kamilem Bednarkiem, których podkłady opierają się głównie na gitarach akustycznych, po prostu nie pasują do reszty krążka. Mam wrażenie, że zostały wciśnięte na niego trochę na siłę, jednak drugi z nich ratuje ukryty bonus track „Miejski sound”, do którego momentu za każdym razem przewijam tę piosenkę. Nie można też pominąć ważnego poniekąd aspektu, jakim są goście. Możemy uslyszeć Fokusa w singlowym przeboju „Noc jest dla mnie”, Aś która śpiewa refren w „Byłem”, wspomnianego już Killa Kellę i mojego faworyta na polskiej scenie hip-hopowej, czyli Tego Typa Mesa w pijackim kawałku „Charlie Scheen”, którego tytuł mówi sam za siebie. Podsumowując, nowa płyta jednego z najbardziej rozpoznawalnych raperów w Polsce jest po prostu dobra. Lubię słuchać takich krążków, których autorzy nie boją się eksperymentować i sięgać po świeże rzeczy. Ludzie, którzy czaili się na klasyczne brzmienia i teksty, rozczarują się. Ale po co Paweł miałby nagrywać znów taki sam album, jak jeden z poprzednich? Moim zdaniem to dobry krok w jego muzycznej karierze. Jednak czegoś mi tu brakuje. Jest okej, ale bez rewelacji. Mimo wszystko „Radio Pezet” zasługuje na miejsce w kolekcji płyt słuchaczy z otwartymi głowami. Z resztą 2 miejsce na OLISie mówi samo za siebie.
51
Mariusz Jewuła
illy Talent wreszcie wypuścił na świat czwartą studyjną płytę. Od poprzedniego albumu minęły trzy lata i od razu zauważamy rażącą nowość , jaką jest tytuł płyty – „Dead Silence” zamiast po prostu „Billy Talent IV”. Frontman grupy (nasz w jednej czwartej rodak) - Benjamin Kowalewicz uzasadnia taką postać rzeczy stwierdzeniem, że trzy poprzednie płyty stanowią swego rodzaju zamkniętą trylogię. Czy zatem odstąpienie od tradycji dodawania do nazwy zespołu wraz z kolejnym krążkiem kolejnej liczby porządkowej niesie za sobą zmiany również w stylu Kanadyjczyków? A i owszem, i niestety nie wszystkie na lepsze. Tym, co mnie martwi jest fakt, że w przypadku poprzednich płyt nie miałem problemów z wybraniem najlepszych kawałków na telefon, bo po prostu wszystkie były świetne i zgrywałem cały album. Tu jednak nie jest to takie proste. Najbardziej zbędne na już i tak bogatej płycie są dwa utwory. Pierwszy to „Stand Up And Run”. Ballada z „głębokim” przekazem jak te dla zranionych, biednych nastolatek. Okropnie wieje komercją i jeśli będzie ona później promowana, bardzo się zawiodę. Drugi to „Show Me The Way” do złudzenia podobny do kawałków Green Day, czego za nic nie potrafiłbym im wybaczyć gdyby wokal Bena wszystkiego nie nadrabiał. Mimo, że ballady nie są ich najmocniejszą stroną stać ich przecież na coś dużo lepszego. Trzeba jednak pamiętać, że są to tylko dwie gorsze piosenki na zawierającym 14 utworów świetnym albumie. Dlatego może warto skupić się na tym, co pozostało niezmienne. I tu mam dla fanów Billy’ego dobre wieści, otóż wszystko co najlepsze w ich brzmieniu można znaleźć również na nowym krążku, począwszy od energicznych i szybkich koncertowych kawałków (na DS: „Runnin’ Across the Tracks” i fenomenalny, promujący płytę „Viking Death March”) poprzez wolne i jednocześnie mocne („Cure for the Enemy”), te zawierające pomieszanie wszystkiego (tytułowy „Dead Silence”), aż po spokojne (jak akustyczne intro „Lonely Road To Absolution”). Ben ma nadal ten sam specyficzny, skrzecząco- krzykliwy wokal, który śmiem twierdzić udało mu się nawet nieco udoskonalić. Ian również postarał się żeby na DS nie zabrakło charakterystycznych dla zespołu punkowych riffów, a zarazem dodał kilka trochę bardziej metalowych solówek.
BILLY TALENT „Dead Silence”
4/5
Biorąc pod uwagę, że na tej płycie jest tyle samo najlepszego Billy’ego Talenta, co na poprzednich w zupełności zasługuje ona na solidną czwórkę. Mimo pojawiania się elementu komercji, budujące jest to, że chłopaki z BT nie sprzedali się jak co drugi punkowy zespół, z The Offspring na czele, aby ich kawałki leciały w każdej komercyjnej radiostacji, lecz wciąż trzymają fason. Radek Oksiuta
52
WYKOPANI TU
LIZARD izard to zespół powstały w 1990 w Bielsku Białej. Grupa gra bardzo klasycznego rocka progresywnego inspirując się największymi grupami z tego gatunku takimi jak Emerson, UK czy King Crimson. Sama nazwa zespołu wzięła się właśnie od jednego z albumów King Crimson. Po wielu zmianach personalnych, w skład zespołu wchodzą wokalista Damian Bydliński, gitarzyści Mirosław Worek i Daniel Kurtyka, klawiszowiec Andrzej Jancza, basista Janusz Kanistra oraz perkusista Alek Szałajka. Styl grupy można rozpoznać po bardzo charakterystycznych brzmieniach, od lekkich i lirycznych zwrotek po długie, ciężkie i zwariowane przebiegi instrumentalne. Jednym z ciekawszych i bardziej
53
przykuwających uwagę, elementów muzyki Lizarda jest wokal Damiana Bydlińskiego. Bardzo charakterystyczne brzmienie głosu w połączeniu ze świetnymi i głębokimi tekstami po prostu hipnotyzuje słuchacza zmuszając go do słuchania albumów Lizarda aż do ostatniej nuty. Zespół na swoim koncie ma już cztery longplaye, oraz pełno mini albumów. Każdy z albumów to inna historia. Słychać że zespół nie nagrywał niczego na siłę. Każdy album jest bardzo dobrze przemyślany i pełen świeżych pomysłów. Na wydanym w 1996 roku albumie „W Galerii Czasu” mamy charakterystyczne historie jak np. w utworze „Autoportret”, który jest „Lizardową” interpretacją opowieści o Dorianie Gray’u. Kolejny longplay wydany aż siedem lat później, „Psychopuls” to już
mocno psychodeliczne granie, z pokręconą muzyką i nie mniej pokręconymi tekstami. Stylem chyba najbardziej przypomina muzykę King Crimson. „Tales From The Artichike Wood” z 2005 roku to dalej Lizardowy prog rock ale tym razem z dużą ilością skrzypiec. Na nagranym rok później albumie „Spam” mamy do czynienia chyba z najcięższymi i najostrzejszymi utworami w karierze zespołu. W tej chwili fani zespołu są zmuszeni czekać na nowy album już od dość dawna. Według zapowiedzi, nowe dzieło Lizarda „Master & M”, ma pojawić się jeszcze w tym roku.
Grupa osiągnęła wiele sukcesów na różnego rodzaju festiwalach w kraju oraz za granicą. Chyba jednym z największych było supportowanie progresywnego zespołu Porcupine Tree. Szkoda że taka grupa musi być doceniana przez zagraniczne gwiazdy, kiedy w kraju znani są tylko w środowisku fanów muzyki prog rocka, a bez wątpienia zasługują na dużo większą rozpoznawalność. GRZESIEK BUCHOLSKI
54
WYKOPANI TAM
MATTHEW E. WHITE zęsto robię polowanie na nowości i jak po dłuższym poszukiwaniu nie udaje mi się znaleźć jakiegoś albumu, to wrzucam go do mojego cudownego worka płyt z naklejką - „check 2012”. Tak było z Matthew E. White. Na szczęście, co jakiś czas robię ponowny research i tym o to sposobem trafiłem na folkowe objawienie 2012 roku.
55
Facet o brodzie nie gorszej niż Ben Caplan, głosie łudząco podobnym do Bill Callahana wydał w tym roku debiutancki album. „Big Inner” to czterdzieści minut piosenek o miłości, tak niesamowicie przepełnionych słońcem, że ma się nieodparte wrażenie letniego, leniwego popołudnia. Debiut składa się z siedmiu kawałków o folkowych zabarwieniu, jednak zdecydowanie czuć tu osobisty wkład artysty. Autorskie piosenki White’a nie zawsze są optymistyczne, lecz bije z nich niespożyta radość z życia. To idealna alternatywa na smuty od Matt Elliotta czy Cass McCombs’a. Wystarczy posłuchać kapitalne „One of these days” czy „Big love” by na dobre zakochać się w tym puszystym brodaczu. Pomimo świet-
nych recenzji, mało kto słyszał o jego debiucie - ani na last.fm nie ma jakiegoś splendoru, nawet na fejsie nikt nie pisze. Więc jeżeli nie obcy wam Devendra Banhart czy też od czasu do czasu posłuchacie Microphones to koniecznie sprawdzcie ten album. Każdy, kto chce uodpornić się na zbliżającą chandrą, powinien wziać dwie dawki „Big Inner” dziennie. To optymalna dawka słońca na deszczową i kapryśną jesień. SZYMON ZAKRZEWSKI
56
KULTOWA PŁYTA & FILM zanim jeszcze zacznę, muszę się
Wam do czegoś przyznać. Ouadrophenia, choć uznawana powszechnie za kultowy album, płytę-legendę, w moich głośnikach pojawiła się dopiero niedawno. Nie żebym o niej nie słyszała, ale w „przerabianiu klasyki” nie poświęciłam The Who szczególnej uwagi, sama nie wiem czemu. Wszystko diametralnie zmieniło się w te wakacje, podczas mojego pobytu w UK. Spędziłam kilka dni w Brighton, nadmorskiej miejscowości pod Londynem. Towarzysze, widząc mój zachwyt nad tym miejscem, spytali czy oglądałam Quadrophenię. Słysząc, że nie, byli bardzo zdziwieni. Nie było wyjścia, trzeba było nadrobić braki.
57
Koniec tej prywaty, przejdźmy stricte do Quadrophenii. Pewnie zwróciliście uwagę, że artykuł miał być o płycie, a użyłam słowa „oglądać”. No właśnie, Quadrophenia to nie tylko płyta, ale również film nakręcony na jej podstawie (a nie na odwrót!). Album jest rock operą, opowiadająca historię chłopca, który nie potrafi sobie poradzić z życiem, a przede wszystkim z samym sobą. Pete Townshend chciał zespolić w tej postaci cechy wszystkich czterech członków zespołu: agresję i zdecydowanie (Roger), czułość i romantyzm (John), szaleństwo i spontaniczność (Keith) oraz desperację, ciągłe poszukiwanie, które widział w samym sobie. Stąd tytuł, muzyk przypisał bohaterowi „rozczworzenie” jaźni.
THE WHO „QUADROPHENIA” Mało jest tak prawdziwych, emocjonalnych tekstów jak na Quadrophenii . Townshend przeszedł samego siebie. Nic dziwnego, że tyle osób mówi o niesamowitych właściwościach tej płyty. Sam Eddie Vedder uważa, że uratowała mu życie, będąc jednocześnie inspiracją przy powstawaniu debiutanckiego albumu Pearl Jam –Ten. Quadrophenia to monolog zagubionego młodego człowieka, który nie potrafi zaakceptować tego, co widzi wokół siebie. Nie chce wykonywać niczyich rozkazów. Chce żyć po swojemu, ale jednocześnie nie wie co to znaczy. Męczą go wewnętrzne konflikty, nie może się odnaleźć.
Taki właśnie jest Jimmy – bohater Quadrophenii na dużym ekranie, w którego rolę wciela się Phil Daniels. Żyjący na początku lat 60, przytłoczony przez smutną codzienność, jaką jest nielubiana praca w biurze i ciągłe awantury w domu, ucieka w subkulturę modsów. Zakłada parkę, wsiada na swoją Lambrettę, przełyka niebieska tabletkę i jedzie z kolegami sprać rockersów, z którymi trwa nieustanna wojna. Chce za wszelką cenę zaimponować innym, szczególnie Steph, którą darzy uczuciem. Najważniejsza jest wyprawa do Brighton, tam ma się odbyć starcie gigantów, zjazd obu subkultur.
58
Będzie nawet Ace, najważniejszy ze wszystkich modsów (w tej roli młody Sting). Tam Jimmy w końcu czuje się na miejscu. Podczas rozruchów udaje mu się nawet znaleźć chwilę na intymną sytuację ze swoją miłością, jednak chwilę później zostaje złapany przez policję razem z innymi modsami. Kiedy w końcu wraca do domu, ciągle żyjąc wydarzeniami z Brighton, wszystko pryska: Steph wiąże się z jego przyjacielem, rodzice wyrzucają go z domu, traci pracę, a jego skuter zostaje zniszczony przez ciężarówkę. Załamany postanawia wrócić do Brighton, ale tutaj też wszystko wygląda inaczej. Trafia na Ace’a, który już nie jest idolem tylko normalnym boy’em hotelowym. Jimmy nie może tego wszystkiego znieść, kradnie skuter Ace’a i jedzie na klify (Boże, jak tam jest pięknie!), gdzie przy dźwiękach rozdzierającego kawałka Love, Reign o’er Me kończy się jego historia.
59
Jest to historia smutna i bardzo przejmująca, ale warta obejrzenia i jednocześnie posłuchania. Nie wszystkie piosenki z płyty wykorzystano w filmie, a te które zostały bardzo często są okrojone, jednak nie ma to większego znaczenia, bo muzyka siedzi w głowie podczas całego oglądania. Można mówić o Quadrophenii traktując ją tylko i wyłącznie jako album, ale myślę, że w połączeniu z filmem tworzy jeszcze lepszą całość. Jeżeli są tutaj nieliczne osoby, które nie zaliczyły ani jednego, ani drugiego, radzę zacząć od pierwowzoru, czyli od samej muzyki i zrobić to jak najszybciej! Ze względu na ciągłe zainteresowanie, choć od pierwszego wydania Quadrophenii minęło blisko 40 lat, The Who wydało w zeszłym roku jej reedycję, a od listopada startują z trasą koncertową, która również ma być poświęcona tej kultowej płycie. ZOFIA ŁĘKAWSKA ORZECHOWSKA
STREFA
KULTURY
WOODY ALLEN HANNAH I JEJ SIOSTRY
Hej, hej hejka! Witamy w nowej rubryce. Jak sama nazwa wskazuje będzie tutaj mowa o szeroko pojętej kulturze. Bez spinki i zbytniego patosu będziemy wam tutaj opowiadać o ostatnio obejrzanych filmach, przeczytanych książkach. Jeśli wybierzemy się na jakąś ciekawą sztukę czy wystawę, to też nie omieszkamy wspomnieć. Miłego czytania!
No to co, może na dobry początek dzieło prawdziwego bossa kina, czyli Woody’ego Allena. Mogłabym powiedzieć pewnie o każdym jednym jego filmie, bo w jego dorobku trudno spotkać cokolwiek słabego. Ostatnio jednak zachwyciłam się obrazem Hannah i jej siostry, Filmem Allena z 1986 roku. Dlaczego akurat ten? Ponieważ myślę, że z tym obra-
60
zem można się po prostu utożsamić. Traktuje on o problemach dnia codziennego, różnych rozterkach życiowych, czasami naprawdę poważnych, czasem zupełnie błahych, o strachu przed śmiercią, poszukiwaniu wiary, samotności. Pewnie niejeden film mówiący o tych wszystkich sprawach odebrałby nam dobry humor, ale nie tym razem. Allen zaserwował nam to wszystko okraszone dozą charakterystycznego poczucia humoru i ironii, nieodzownymi dla kina jednego z najsłynniejszych amerykańskich reżyserów. Ja jeszcze na dodatek znalazłam wiele podobieństw między bohaterkami a moim rodzeństwem, to chyba taki aksjomat, że zawsze jedna siostra jest dobra, uczynna i gra rolę podpory rodziny, a inne trochę nie ogarniają :D Dołóżmy do tego doskonałą grę aktorską ( w głównych rolach między innymi Mia Farrow, Barbara Hershey i sam Woody), przyjemną ścieżkę dźwiękową i bardzo ciekawie ukształtowane sylwetki bohaterów. Myślę, że film przypadnie wam do gustu, niejednego na pewno rozbawi ale też skłoni do refleksji. Polecam! ALA PACANOWSKA
61
W NASTEPNYM NUMERZE
UNSOUND FESTIVAL 2012