gazeta nie tyLKo dLa tych KtÓrzy deKLaruJĄ narodoWoŚĆ ŚLĄsKĄ
czasoPisMo gÓrnoŚLĄsKie
Ślůnsko nacyjo pod stalingradem W numerze tym sporo miejsca poświęcamy historii. Ale mamy właśnie okrągłe rocznice doniosłych wydarzeń. Doniosłych dla Śląska. 70 lat temu, w luty 1943 roku zakończyła się Bitwa Stalingradzka. Być może odmieniła losy II Wojny Światowej, ale co dla nas ważniejsze, tam, na ukraińskich gruzach, śmierć poniosły tysiące śląskich chłopców.
T
am zrozumieliśmy, że przynależność do „narodu panów” wiążę się z ogromną daniną krwi na frontach. No a 10 lat później, w marcu 1953 roku, upokorzono Śląsk, nadając stolicy województwa nazwę niemal identyczną jak Stalingrad czyli Stalinogród. To ważne wydarzenia w naszej historii. Piszemy o nich na stronach 4-6. Wiele ważnego dzieje się też w codzienności. Śmierć rybnickiego senatora Motyczki to konieczność wyborów uzupełniających. A więc kolejna szansa RAŚ-u na mandat senatorski o który ubiegać będzie się Paweł Polok. O Poloku piszemy na stronie a ostatnie wybory senackie RAŚ wspomina też Paula Zawadzka w swoim felietonie na str. 9. Natomiast sam początek roku 2013, przełom stycznia i lutego przebiegł pod znakiem przetasowań w śląskich władzach i kolejnym przesileniu w kwestii Muzeum Śląskiego. O tym na stronie 3, podobnie jak o cywilizacyjnym się cofaniu, czyli eWUŚ-u zamiast naszej karty czipowej. Na kartkach kalendarza minęła oczywiście też kolejna rocznica Tragedii Górnośląskiej, Walentynek – i do obu nawiązujemy, chociaż w kwestii Walentynek wolimy promować nasze własne obyczaje miłosne, czyli Sobótkę. Znacznie bogatszą zwyczajami od anglosaskiego święta Walentego. O tym Piszemy na str. 7. Najważniejsze jest chyba jednak to, że GUS podał kolejną cząstkę wiedzy o narodowości śląskiej, o naszych deklaracjach narodowych z 2011 roku. Okazuje się, że nawet w tak mało śląskich miejscach jak Jastrzębie, ślůnsko nacyjo deklaruje więcej, niż 10 procent ludzi. I deklaracje takie są praktycznie we wszystkich miejscowościach „czarnego górniczego” Śląska. Dla odmiany jednak smutne jest, że śląska świadomość narodowa zniknęła wszędzie tam, gdzie była najmocniejsza na początku XX wieku, na Śląsku Cieszyńskim. 90 lat temu narodowość śląską deklarowało tam w niektórych miejscowościach nawet 90 procent ludzi. Teraz od Bielska po Cieszyn w ani jednej gminie deklaracje takie nie przekroczyły 10 procent ludności. Przed nami więc ambitne zadanie, przypomnieć im, kim są. Tak samo, jak przypomnieli to sobie mieszkańcy Chorzowa, Mysłowic, Rybnika. Bo, jak mo to na swojij fanie Śůnsko Ferajna: „Ślůnsko nacyjo bůła, je a bydzie!” dariusz dyrda szef-redachtůr
nr 2 (15) Luty 2013 issn 2084-2384
nr indeKsu 280305 cena 1,50 zŁ (8% Vat)
Koniec stycznia obchody tragedii
Są ludzie, którzy do niedawna jeszcze żyli i nie chcieli o tym opowiadać. Nic, ani słowa. Potrafili tylko płakać – godoł Aleksander Wyra, burmistrz Łazisk Górnych. I trza pedzieć, co nikt nię pedzioł nic barżyj przejmującego, niż ôn. Skirz tego, co lagramenckigo bestialstwa, kiere trefiło nom sie we rokach 1945-46 ôpowiedzieć niě idzie.
D
Hołd ofiarom składali przedstawiciele śląskich samorządów i organizacji. W tym roku także - po raz pierwszy - Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej.
zień Pamięci o Tragedii Górnośląskiej 1945 roku został ustanowiony świętem województwa dwa lata temu. Sejmik Wojewódzki sąsiedniego województwa opolskiego nie uznał za stosowne dokonać tego samego, choć wydarzenia, których dotyczy dotknęły śląską ludność obu górnośląskich województw. W katowickim jego symbolem był obóz Zgoda, w opolskim jego odpowiednikiem był obóz koncentracyjny w Łambinowicach. Represje dotknęły kilkaset tysięcy osób. O Tragedii Górnośląskiej pisaliśmy obszernie w numerze styczniowym. Teraz więc tylko wspomnijmy, że Dzień Pamięci o Tra-
gedii Górnośląskiej przypada zawsze w ostatnią niedzielę stycznia. Natomiast dzień wcześniej Ruch Autonomii Śląska i inne stowarzyszenia organizują Marsz na Zgodę, tą samą trasą, którą w 1945 pędzono Ślązaków z Katowic do opustoszałego obozu koncentracyjnego w Świętochłowicach. 9-kilometrowa trasa przemarszu to hołd złożony więźniom tego obozu i wszystkim ofiarom obozu Tragedii. Na miejscu głos zabierali ci, którzy mówili o okrucieństwach wszystkich totalitaryzmów. Chociaż zbrodni na Ślązakach dokonywali żołnierze z białym orzełkiem na czapkach, nikt nie oskarżał narodu polskiego o te zbrodnie, nie domagał się od Polski
słów przepraszam. Bo przecież dzisiejsi Polacy nie są w niczym winni okrucieństwu zwyrodnialców sprzed niemal 70 lat. Tak jednak na marginesie warto wspomnieć, że ciągle ktoś opowiada, iż po pierwsze za Tragedię odpowiada nie Polska, tylko komuniści, a po drugie – że Tragedia Górnośląska zaczęła się w 1939 roku. W kwestii komunistów nawet dyskutować nie ma sensu. Tamto państwo, choć komunistyczne, choć wasalne wobec ZSRR, było jednak państwem polskim. A Tragedia od 1939 roku a nie od 1945? Jeśli już, to tragedia ludu górnośląskiego zaczęła się w roku 1918, kiedy światowe mocarstwa zlekceważyły ocze-
Na Zgodzie mówił poseł Marek Plura: - Niewątpliwie była to zbrodnia na narodzie, bo kryterium kaźni wyznaczało bycie Ślązakiem. Nikt nigdy nie wyrównał krzywd tym ludziom. Nikt nie poczuwa się do moralnego i materialnego zadośćuczynienia, ani Polska, ani Rosja. Dlatego ja w imieniu Rzeczpospolitej, dziś wolnej, lecz skalanej w tamtym czasie władzą komunistów, przepraszam Lud Śląski za tę tragedię! Elementem tej tragedii jest także cierpienie milionów Ślązaków niemieckiej narodowości prześladowanych po wojnie i pozbawionych rodzinnego domu. Nie mniejszy ból towarzyszył także tym, których przesiedlono na Śląsk wypędzając ich z ojczystych stron kresowej ojczyzny. Dlatego zachęcam wszystkich, którzy żyją na Śląsku – zapolmy kyrcki we ôknach ô 9 na wieczůr we niedziela, dejmy skozać kożděmu, iże Ślůnzoki swoja historyjo majōům.
kiwania Ślązaków, pragnących własnego państwa. Zamiast tego, nie pytając ich o zdanie, podzielono Górny Śląsk na trzy części, między Niemcy (największą), Polskę i Czechosłowację. To ten moment był początkiem tragedii Górnoślązaków. Natomiast termin Tragedia Górnośląska jest pojęciem prawno-historycznym określającym bardzo konkretny epizod tych wydarzeń, mianowicie to, czego na Śląsku dopuścili się ci, którzy chcą uchodzić za jego wyzwolicieli. Ślůnsko Ferajna, fest aktywno ślůnsko organizacjo poliło kyrczki juże we sobota, 26 stycznia. Zapolili kyrczek genau 2281 – skirz tego, co wele Instytutu Pamięci Narodowej niě menij niż tela ludziůw zabito we mysłowickim koncentracyjnym lagrze we latach 1945-46. - Niě mogěmy jejch przepomnieć! – pado Pyjter Langer, lider Ferajny.
2
rączka
otwar restauracja
Fto widzioł Remigiusza Rączki – we telewizje abo na żywo – těn wie, iże srogi těn chop godo rýchtig po ślůnsku, a i warzy tyż tak.
N
aszo redakcjo blank z bliska klikała na jego robota na jednym ze przedświontecznych kiermaszůw, kaj Rączka rychtował kapusta ze grochěm, warzył siemieniotka, ślůnsko zupa rybno ze zanom a těż smażył kapry. I durś godoł. Godoł o naszěj kuchni a naszych obyczajach. Jo se spominom taki zdani: „I trza tym tomaty poloć ze giskany, kiej bydom już kwiść…”. Słowo „kwiść” ôstatni roz słyszałach, kiej jeszcze żyła moja oma, beztuż padom wom – těn chop poradzi po ślůnsku lepij, niżli niějěden „ekspert” ślůnskij godki. Chocia Rączka nie zajmuje sie godkom a warzěniem. Ze końcem stycznia ôtwar we swoim Wodzisławiu restauracjo. Niě som to Katowice, bez tuż konkurencje Geslerce nie zrobi, nale zdo nom sie, co hańkejszo kuchnia bydzie barżyj ślůnsko, jak u warszawskij kocherblondīny. No i pado, iże bydzie hań jak na restauracja tanio, skirz tego, co ślůnski jodło na beztydzień niě je drogi. Óbiod idzie hań sjeść za 20 złotych. Taki kanon ślůnskij kuchnie bydzie u niego pode mianem „Dania od starki”. Bydzie szło hań baji zjeść chlěb pieczony we restauracji i smażone těż hań tradycyjne kreple. Chocia Rączka pado, że we jego restauracje bydzie nie inoś ślůnsko kuchnia, nale tyż to, co mu posmakowało, kiej rajzowoł po inszych krajach. We restauracje Rączki som zocne kuchorze, ale ôn som pado, iże týż bydzie durś warzył a blikoł, jak warzom inaksi. Bez tuż fto przydzie hań sjeść, okosztuje rychtig kuchni ônego. A my ôbiecujemy recenzjo ze těj restauracje we marcowym numerze Cajtůnga.
Spomnij se godka:
Zana – śmietana Kaper – karp giskana – konewka hańkejszo - tamtejsza
Luty 2013 r.
We miastach Ślůnzoki, wele cieszyna przepomnieli
gus dali nie poradził
zrychtować spisu
Spis powszechny skończył sie we czěrwcu 2011 roku a my dali niě znomy direkt danych, wiela nos je, a tym barżyj kaj nojczěnścij (a kaj na Ślůnsku nojrzadzij) wybiěrano ślůnsko nacyjo. Na konferencji 29 stycznia podali, iże ślůnsko nacyjo wskazało 847 tauzěnůw ludzi, ze czego 376 ino ślůnsko, bez żodnych inakszych. A zaś 431 do kupy ze polskom (reszta zdo sie, iże do kupy ś nimieckom – kasik 30 tauzěnůw).
Na
konferencji 29 stycznia GUS podoł, iże we Polsce je 181 gmin, we kierych godnij, jak 10 procent ludziůw podało inakszo, niźli polsko nacyjo. Niě poradzli za to podać – ni mieli tego narychtowane –jako to nacyjo. Nale i bez tego je pewne, iże we ôpolskij tajli naszego hajmatu bydom to nimiecko a ślůnsko, a zaś we katowickij, inoś ślůnsko. A piszěmy o tym skirz tego, co takich gmin je nojgodnij we województwie ślůnskim, trocha tyż we opolskim. We ôpolskim takich gmin je 36, we tym těż zocniejze miasta, krom Ópola. - Rada bych wiedzieć, wiela tych ludziůw deklarowało nacyjo ślůnsko a wiela nimiecko. A ku těmu chnet co trzeci, kiery deklarował sam u nos nacyjo nimiecko, deklarował těż ślůnsko – pado Justyna Nikodem, szefowo Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej. A zaś we katowickij tajli Wiěrchnigo Ślůnsko nie inoś we meńszych miastach, ale těż tych nojsrogszych ślůnsko nacyjo zadeklarowało wiěncej, kiej 10 procent ludziůw. I sam – podziwejcie sie – niě inoś we tych, kiere se kożdy forszteluje, jako rýchtig ślůnskie (baji Chorzów, Świętochłowice), nale těż we tych, kiere forsztelujěmy se jako gorolski, we Tychach a tyż (!) Jastrżebiu. Nawet hań, kaj zdowo sie, iże Ślůnzokůw ni ma, godnij jak 10 procent zadeklarowało ślůnsko nacyjo. Ze wiěnkszych ślśnskich miast ni ma na těj liście inoś Bielska (-Białej). A sam cołko lista miast na prawach becirku, kaj godnij jak 10 procent deklarowało ślůnsko nacyjo: Katowice, Bytom, Chorzów, Gliwice, Jastrzębie-Zdrój, Mysłowice, Piekary Śląskie, Ruda Śląska, Rybnik, Siemianowice Śląskie, Świętochłowice, Tychy, Zabrze, Żory. Żol inoś, cos GUS nie smůg narychtować precyzyjnych danych, wiela to direk je we kożdym mieście to godnij, kiej 10 procent.
Kiej zaś pofilujěmy na měńsze gminy, we powiatach, to ôboczycie, iże we takich rýchtig ślůnskich powiatach (jak baji bieruńsko-lędziński, mikołowski)- 100 procent gmin mo mocno ślůnsko nacyjo. Niżěj mocie pełno lista gmin, kaj godnij jak 10 procent deklarowało ślůnsko nacyjo:
Becirk gliwicki: Knurów, Pyskowice, Gierałtowice, Pilchowice, Rudziniec, Sośnicowice, Toszek, Wielowieś. Becirk lubliniecki: Lubliniec, Boronów, Ciasna, Herby, Kochanowice, Koszęcin, Pawonków, Woźniki. Becirk mikołowski: Łaziska Górne, Mikołów, Orzesze, Ornontowice, Wyry. Becirk pszczyński: Goczałkowice-Zdrój. Kobiór, Miedźna, Pawłowice, Pszczyna, Suszec. Becirk raciborski: Racibórz, Kornowac, Krzanowice, Krzyżanowice. Kuźnia Raciborska, Nędza, Pietrowice Wielkie, Rudnik. Becirk rybnicki: Czerwionka-Leszczyny, Gaszowice, Jejkowice, Lyski, Świerklany. Becirk tarnogórski: Tar-
nowskie Góry, Kalety, Miasteczko Śląskie, Radzionków, Krupski Młyn, Świerklaniec, Tworóg, Zbrosławice. Becirk bieruńsko-lędziński: Bieruń, Imielin, Lędziny, Bojszowy, Chełm Śląski. Becirk wodzisławski: Radlin, Rydułtowy, Wodzisław Śląski, Godów, Gorzyce, Lubomia, Marlowice, Mszana. Tela nom GUS pedzioł. Nale dali niě wiěmy, wiela ludziůw pado co je Ślůnzokami baji we Katowicach. Godnij, jak 10 procent, to może być 11, a może těż 35. Nom sie zdo, co to 11-13 to bydzie gonau we Jastrżebiu, możne we Tychach, a zaś we Chorzowie abo we Ornontowicach ze 30. Nale spis je po to, coby wiedzieć, a niě, coby zgadować. Tuż kiej entlich poznomy cołki wyniki spisu 2011 roku, eli idzie o ślůnsko nacyjo. Fto przeczytał ta lista, těn widzi, co ni ma sam żodnych gmin ze południowěj tajle Wiěrchnigo Ślůnska, tzw. Ślůnska Ceszyńskigo. I to – trza pedzieć – je festelny sukces polonizacji, kiero idzie sam 90 lot. Bo mało fto těż wiě (a kupa ô tym pisze Dariusz Jerczyński we swojij Historii Narodu Śląskiego), nale to genau hań, wele Cieszyna, Wisły, Skoczowa, Bielska – były bastiony ślůnskij nacyje. To hań narodowe organizacje ślůnskie wygrywały welowania za Starýj Polski a we rokach 1918-45 ludzie durś dopominali sie własnego państwa ślůnskigo. Hań żył a działoł nojzocniejszy slůnski aktywista narodowy Jozef Kożdoń. A terozki hań, kaj piěrwěj chneda wszyjscy padali, co jejch nacyjo je ślůnsko – mianujom sia Polokami. To je, trza pedzieć, wielgi sukces polonizatorůw a tak samo wielko strata Ślůnzokůw. Chocia dwaiścia lot nazod w Katowicach těż mało fto padoł, co je Ślůnzok, niě Polok. Tuż możne we Cieszynie, Skoczowie, Wiśle, Bielsku, Brennej, Istebnej – těż spomnom som, kim rīchtig som. Joanna noras
homo sapiens pedzioł tak
Michał Wójcik, Wojewódzki radny Solidarnej Polski w programie katowickiej TVP Forum Regionów, TVP, o polskich skoczkach narciarskich: Trzymam kciuki za polskich zawodników i namawiam RAŚ, by kibicował Stochowi, Kotowi i Murańce, a nie niemieckim skoczkom.My sie ze radnym Wójcikiem wadzić niě chcemy, ale to ôn a nie my należał do partii, ze kierěj był ten, co na Beenhakkera godoł Benhałer a na Boruca padoł Borubar. Tuż możne pon Wójcik nie bydzie inakszych uczył kibicowanio, ja? A ku
Gazeta nie tylko dla osób deklarujących narodowość śląską ISSN 2084-2384 Gazeta prywatna, wydawca Instytut Ślunskij Godki (MEGA PRESS II) Lędziny ul. Grunwaldzka 53; tel. 0501 411 994 e-mail: poczta@naszogodka.pl Redaktor naczelny: Dariusz Dyrda Druk: Promedia, Opole Nie zamówionych materiałów redakcja nie zwraca.
těmu my pamientomy co padoł lider RAŚ skuli EURo 2012. A padoł, co kibicuje Ślůnzokom, bez tuż kibicuje Klosemu a Podolskimu a kibicuje Polsce, skirz tego, co we polskij kadrze, skirz tego, co hań Ślůnzokůw ni ma. Inoś widzicie panie Wójcik, Ślůnzokiěm był Adam Małysz, ale niě ja ani Stoch, ani Murańka ani nimiecki forgocze, tuż poniekierym Hanysom to je za jedno, fto wygro. A zaś niě zdowo nom sie tyż, coby RAŚ we těj kwestie mioł jakiś oficjalne stanowisko.
Krystian Szulc, Prezes Stowarzyszenia Powstania Śląskie 90:
To nie państwo polskie ponosi odpowiedzialność za Tragedię Górnośląską, ale komuniści, którzy wtedy zostali postawieni u władzy. Panie Krystianie, wyście wierza nie doczytali, ale ci komuniści mieli na myckach biołego orełka, a jejch fana była bioło-szěrwono, godali zaś po polsku. To jak sie wom zdowo, jaki państwo reprezentowali: a) wietnamski; b) albański; c) polski. Prof. Adam Bartoszek, socjolog, Uniwersytet Śląski, dla Dziennika Zachodniego:
Nie ma narodu śląskiego i nie będzie. Kryteria obiektywne "narodu" dla socjologa to: złożona struktura społeczna zdolna do bytowego i politycznego funkcjonowania, język narodowy służący własnej historii, religii oraz przekazowi uniwersalnej kultury i wiedzy. Ŏboczcie se, profesor wróżbiarstwa jak nic! Idzie sie wadzić, czy narôd ślůnski je, czy ni ma. Nale skond ôn wiě, iże niě bydzie, kiej jedne narody powstowajom, a jnaksze sie tracom. Sto lot nazod nie było baji narodu austriackiego a terozki je. Tuż sond Bartoszek wiedzom, że ślůnskigo niě inoś ni ma, ale i niě bydzie. Nom sie zdo, co těn pon mylom swoji nadzieje ze naukom.
Prof. Franciszek Marek, emerytowany rektor Uniwersytetu Opolskiego, dla Naszego Dziennika: Wielkim oszustwem i krzywdą dla powstańców jest przypisywanie Powstaniom Śląskim charakteru wojny domowej. Tam trwały bardzo krwawe walki, w każdej nie-
omal wiosce mamy mogiły poległych powstańców. A grobów walczących z nimi selbstschutzowców, czyli tzw. niemieckiej samoobrony, poza bodajże jednym niewielkim cmentarzem niedaleko Góry Świętej Anny – nie ma. Dlaczego? Bo to nie byli Ślązacy. Nikt wom nie pedzioł profesorze, co taki groby som baji we Wodzisławiu, we Maruszach? A ku těmu nikt wom nie padoł, iże Poloki po II wojnie światowej niszczyli nimiecki kerchofy. Tuż mocie profesorze historii fajno metoda badawczo: nojprzůd zniszczyć smentorze, a razem pedzieć: no ja, jak ni ma smentorzy, to widać ludzi tych też nie było…
3
Luty 2013 r.
stadion za muzeum
– raŚ został w koalicji, ale stracił ukochane dziecko
Nowy marszałek województwa śląskiego, Mirosław Sekuła postawił RAŚ-owi warunki. Możecie pozostać w koalicji, ale oddajecie zarządzanie Muzeum Śląskim, o które od dawna jest tyle wrzawy i rwetesu. W zamian Jerzemu Gorzelikowi będzie podlegał remont Stadionu Śląskiego.
O
bserwatorzy regionalnej sceny politycznej na chwilę zamarli. Lider RAŚ, Jerzy Gorzelik, sprawę muzeum traktuje bowiem priorytetowo i ambicjonalnie. Doskonale wie, że walka o nastroje w kwestii narodowości śląskiej i autonomii zależy w dużej mierze od pokazania mieszkańcom regionu prawdziwej jego historii. I tę właśnie rolę – pospołu z edukacją regionalną – ma wypełnić Muzeum Śląskie ze swoją stałą ekspozycją.
oburzeni politycy bez wiedzy
Ale ta ekspozycja nie przypadła do gustu prawie całej scenie politycznej, od PiS-u po SLD. Niemal wszyscy zapałali świętym oburzeniem, że wystawa ma pokazywać przede wszystkim niemieckie osiągnięcia na Górnym Śląsku. A przecież nic w tym dziwnego, nowoczesny, przemysłowy, bogaty region powstał właśnie wtedy, gdy było tu państwo pruskie. Oburzeni po-
Stadion – taki jest dziś
Problem ze Stadionem Śląskim, nad którym nadzór przejął Jerzy Gorzelik, jest taki, że inwestycja jest coraz droższa. Dzisiaj już wiadomo, że remont ten będzie kosztował około 600 milionów. To niemal tyle samo, ile kosztuje wybudowanie nowego stadionu na jakieś 50 tysięcy widzów. Więc po co był remont starego, jeśli mogły być dwa? Prawdę powiedziawszy cały ten remont, z pękającymi krokodylami dachu, z ciągłymi ekspertyzami, które do niczego nie prowadzą, to jakaś kpina. W normalnym państwie (np. niemieckim) winą za takie wady obciążono by tego, kto zaprojektował niemożliwy do skonstruowania dach – albo tego, kto nie umie dachu wybudować. U nas wciąż obciąża się podatnika. Kiedy policzyć koszty remontu Stadionu i jego pojemność, wychodzi, że zadaszenie jednego miejsca siedzącego na tym obiekcie, to 13 tysięcy złotych (!). Strasznie drogi ten dach. Przy stosunku władz państwa i władz PZPN-u do Stadionu Śląskiego rodzi się pytanie, po co w ogóle tu taki obiekt, jeśli nie ma co liczyć na międzynarodowe rozgrywki, na wielkie mecze, a będący w tym samym mieście legendarny klub (Ruch Chorzów) buduje własny stadion – i jeśli nawet będzie rozgrywał wielkie mecze w europejskich pucharach, to tam. Czy więc nie lepiej postawić na coś innego, niż ten stadion (czytaj też str. 11). Pytanie brzmi, czy dziś, w dobie kryzysu, województwo powinno wywalać kolejne setki milionów na ten dach? I czy stadion naprawdę nie może istnieć bez dachu? To dziś fundamentalne pytanie dla Jerzego Gorzelika. Bo jeśli społeczeństwo uzna, że ta inwestycja to marnotrawstwo pieniędzy, to odium spadnie na tego, kto do końca nadzorował inwestycję, zamiast ją przerwać. Czyli na RAŚ.
Latoś, ôde 1 stycznia momy nowy system rejestracji do dochtora – tzw. eWUŚ. We inakszych tajlach Polski możne je to jakoś nowoczesność, ale trza pedzieć, co u nos, na Wiěrchnim Ślůnsku, je to krok (a możne i dwa kroki) do zadku. U nos za Ślůnskij Kasy Chorych wyrychtowano przeca system, kiery je o wiela nowocześniejszy ôde eWUŚ-a. A momy go juże poranoście lot.
My
chneda niě poradzěmy se forsztelować, jak we cołkij Polsce wyglondała do 2012 roku rejestracja do dochtora. Jak za starěgo piěrwy trza było ze sobom mieć papiůrzano ksionżeczka a ku těmu drugi papiůr, iże sie mo płacone składki. Poloki, kiej widziały, iże my momy we bajtlikach inoś czipowo karta, nie poradziły sie nadziwać, co momy jak we Niěmcach abo Ameryce. Nale juże łońskigo roku NFZ chcioł unieważnić ślůnsko karta i zrychtować nom taki system, jak we cołkij Polsce. Ślůnsko karta uratowali ůwdy RAŚ a a inaksze regionalisty, kiere pikietowały pod siedzibom NFZ. We Polsce juże pora lot padajom, co naszo karta je przestarzało (!), skirz tego, co wszyjstkie dane ô tym zdrowotnym ôbzi-
litycy chcieli aby muzeum pokazywało tęsknoty Ślązaków za Polską. Nie chcą przyjąć do wiadomości, że nie pokazuje, bo takich tęsknot nie było. Nie pokazuje walki Ślązaków o „powrót do Macierzy” – bo jedni walczyli o ten powrót, inni o pozostanie w niemieckim Vaterlandzie, a jeszcze inni marzyli o niepodległej republice śląskiej. Tak więc Muzeum prezentować ma ten okres jako czas wojny domowej a nie polskich powstań. Naukowcy, skupieni w Radzie Muzeum zaakceptowali taki, prawdziwy obraz historii Śląska. Nie znający jej politycy nie chcą go jednak uznać. Przykładem tego może być poseł SLD Marek Balt z Częstochowy, który o historii Śląska nie ma zielonego pojęcia, ale w kwestii muzeum czuje się władny wypowiadać. Nie oburzył się jedynie Ruch Palikota (i tak nie mający przedstawiciela w Sejmiku) i część Platformy Obywatelskiej. A nowy marszałek, chcąc uciszyć spory, postanowił odebrać Gorzelikowi nadzór nad Muzeum.
Możemy wziąć stadion Ku zdumieniu większości obserwatorów – RAŚ w zasadzie wyraził zgodę. Wierząc chyba, że sprawy muzeum zaszły już na tyle daleko, że zawrócić się ich nie da. Za to Gorzelik postanowił pokazać, że formacja autonomistów poradzi sobie nawet ze Stadionem. Jeśli się to uda, będzie mógł też spokojnie obwieścić: tak samo byłoby, gdyby to nam dano w zarząd Koleje Śląskie. Ale tak naprawdę nie mieliśmy z Kolejami nic wspólnego. To nie był projekt autonomistów, tylko centralnej partii PO. Idea owszem, regionalne, ale wykonanie centralistyczne. Tak mógłby opowiadać RAŚ, jeśli Gorzelik zdoła sobie poradzić z remontem na Stadionie Śląskim. A zwłaszcza uczynić z niego znaczącą arenę zmagań sportowych i wydarzeń muzycznych. Ale jest i druga sprawa – RAŚ jest gotowe oddać nadzór nad Muzeum, ale nie nad całą kulturą, promocją i dziedzictwem regionalnym. Bo doskonale wie, że swój wizerunek buduje właśnie dzięki aktywności w strefie kultury. To na wskroś śląskie przedstawienia teatralne, dotowane przez województwo, czasopismo Fabryka Silesia czy Industriada rozbudzają śląskie poczucie godności i odrębności.
rozsądek sekuły Ci sami przeciwnicy, którzy atakują Muzeum, chcieliby odebrać też RAŚ-owi władzę nad kulturą. Wiedzą doskonale, że śląską tożsamość narodową w takim samym stopniu rozbudzają
różne wspierane przez Urząd Marszałka przedsięwzięcia, jak choćby wystawienie w Katowicach sztuki „Miłość w Koenigshutte”. Ale przeciwnicy ci nie mogą zaprzeczyć, że RAŚ-owska wizja kultury świetnie się sprawdza. Region, który do niedawna wydawał się zupełnie nieatrakcyjny turystycznie – teraz rok w rok bije rekordy turystyczne, a śląskie zabytki techniki (te niemieckie!) rywalizują jako atrakcje turystyczne z Wawelem, Wieliczką, Zakopanem. Marszałek Sekuła, gdy jeszcze nie był marszałkiem, negatywnie wypowiadał się o RAŚ, twierdząc, że autonomiści odstraszają inwestorów. Teraz, gdy śląskie bije także rekordy inwestycyjnej atrakcyjności, bezsensownej tezy tej nie powtarza. Co więcej wie, że jeśli zerwie koalicję z RAŚ, to po wyborach 2014 roku Ruch Autonomii Śląska wróci do sejmiku znacznie silniejszy – i to mandatami odebranymi Platformie Obywatelskiej. Sekuła, podobnie jak cała PO w regionie wie, że lepiej mieć tu RAŚ po swojej stronie, niż przeciw sobie. (MP, dd) Napisali w Internecie: (gość), 02.02.13, 10:55:14 Dlaczego RAŚ ma być przysłowiowym kwiatkiem do kożucha ? Co ważnego wydarzyło się dla Śląska podczas koalicji PO-RAŚ ? Może sprawmy przyjemność panu prezydentowi RP i oddajmy kulturę sprawdzonym, miejscowym, etatowym Polakom. Pokażmy Europie jak Polska traktuje podbity naród Śląski.
Polak (gość), 02.02.13, 10:22:29 Społeczność Śląska to 90% Polaków i 10% Ślązaków nietrudno dla mnie w tej dysproporcji odnaleźć stronę dla której układany będzie kształt Muzeum czy też Regionu. Oczywiście niedopuszczalne jest pomijanie w jakikolwiek sposób Historii czy potrzeb Regionalnych Ludzi utożsamiających się z inną kulturą, ale tak jak podkreślam - z zachowaniem tej ogromnej dysproporcji, Pan Gorzelik próbował odwrócić i postawić wszystko do góry nogami.
Wnuk Ślązaka nie powstańca z poznańskiego (gość), 02.02.13, 10:59:58 Jesteście zwykłymi intruzami przybyłymi na Śląsk z sowiecka armią. Poprzez sowieckie osadnictwo i wsparcie Moskwy opanowaliście cały Śląsk. 90% przesiedleńców z Ukrainy,Białorusi i innych dalekich stepów. Muzeum okupanta to chyba jakaś groteska
eWuŚ - to krok do zadku
cherowaniu bydom we dowodzie osobistym. Inoś, różnica je tako, co naszo karta je, a to je inoś berani. Pokozało sie to genau latoś, kiej sztartła ta eWUŚ. Przeca ôn
A ku těmu… We ślůnskich szpitalach spominajom, że we 2001 roku, zanim sztartła naszo karta, bez pora tydni mieli my system podany na eWUŚ. Ze jednom
Niěch se robiom ze swoim geltem, co chcom. Niech udowajom miliony na programy informatyczne, kiere werte som ino tauzěn. Ino – niech to robiom ze swoim geltem. A zaś nasz, ślůnski, niěch ôstawiom nom. Niěch ôddadzom nom naszo tajla i dadzom se zrychtować – jak przůdzij – Ślůnsko Kasa Chorych. ino istuje, fto je ubezpieczony. A ślůnsko karta (kiero potraciła ważność 1 stycznia 2013) ku těmu dowała cołko statystyka fto, we kierěj przychodni a lazarecie był, wiela razy, jakie mu wypisali recepty a tak dali. Wsyjsko to poradziło być we ślunskij karcie.
– ale festelnom růżnicom – nasz za poraset złotych wyrychtował etatowy informatyk Kasy Chorych. Jejch – warszawski – kosztowoł chneda 100 milionůw. Na kożdy złotek udany u nos wychodzi sto tauzenůw wydanych we Warszawie!!! Jak sie udało zrychtować nasze karty.
Łońskigo roku ôsprawioł ô tym Andrzej Sośnierz, downij szef Śląskiej Kasy Chorych: „Zanim centrala na dobre zorientowała się, że chcemy wprowadzić elektroniczne karty, myśmy już je mieli. Próbowali nas hamować, ale było za późno. U nas decyzje zapadały w ciągu godzin. W skali kraju tak się nie da, bo instytucje są ociężałe. Mam wrażenie, że na poziomie kraju chodzi nie o to, żeby coś wdrożyć, ale żeby wdrażać. Wdrażanie daje etaty i spokój. A jak się coś wdroży, zaraz pojawiają się pytania: „A kto na tym zarobił: Zdziśka czy Kazik?”. Politycy są mięczakami, boją się.” (Źródło: http://www.rp.pl). I prowda pedzieć, niěch se robiom ze swoim geltem, co chcom. Niech udowajom miliony na programy informatyczne, kiere werte som ino tauzěn. Ino – niech to robiom ze swoim geltem. A zaś nasz, ślůnski, niěch ôstawiom nom. Niěch ôddadzom nom naszo tajla i dadzom se zrychtować – jak przůdzij – Ślůnsko Kasa Chorych. A tyż kiej by ôstowili u nos ślůnski gelt ze ZUS-u, chneda by sie pokozało, iże nom styko na nasze lazarety, naszych dochtorůw, cołko naszo służba zdrowio. Za Ślůn-
skij Kasy Chorych u nos poziom służby zdrowia był fest wyższy, niźli we roztomaitych Kielcach a Białystokach. I możne těż skuli tego polikwidowali Kasy, coby nom wzionć, a hań dać. Dzisio momy eWUŚ a naszo czipowo karta je już nieważno. Tak Polska pokazuje, iże poradzi popsuć tyż to, co we państwie udało sie zrychtować dobrze. I chocia wszyjscy wiedzom, co nasza Kasa Chorych była lepszo niźli NFZ – nikt nom jej niě oddo. Bo by sie pokozało, co jednako administrowanie we jednym województwie je lepsze, niźli centralne. A to juże wielgi krok do autonomie. Bez tuż Poloki wolom udować, co eWUŚ (kiery ku těmu niě działo), to je wielgi sukces. Inoś, taki nudle to idzie wiěszać we Warszawie, Krakowie, Łodzi. Nale niě u nos, skirz tego, co my wiěmy, jak działom rychtyczny system informatyczny we służbie zdrowia.
Spomnij se godka:
Óbzicherować - ubezpieczyć Istować – potwierdzać Lazaret – szpital
4
Luty 2013 r.
od stalingradu do stalinogrodu
– śląska trauma sprzed 70 i 60 lat
Dwa miasta z imieniem Stalina w nazwie na zawsze wpisały się w historię Górnoślązaków. Jedno 70 lat temu, w lutym 1943 roku, gdy Ślązacy utracili wiarę w niezwyciężone Niemcy, i poczuli co znaczy kanonenfuter – i drugie, dziesięć lat później, w marcu 1953 roku. gdy poczuli jak niewiele znaczą jako zdobyczna dzielnica państwa, które samo jest wasalem sąsiedniego mocarstwa. Dwa razy nazwa miasta z imieniem Stalina bardzo boleśnie dotknęła Ślązaków.
Wielka klęska niezwyciężonych – rok 1943
Od 1922 roku Górny Śląsk został podzielony między dwa państwa – Polskę i Niemcy (niewielka jego część pozostała też w Czechach i na Słowacji). Dla Ślązaków rozdarcie ojczyzny było bardzo bolesne, a dla wielu tych, którzy wiązali swe nadzieje z Polską – podwójnie. Bo sanacyjna Polska wojewody Michała Grażyńskiego ani myślała wywiązywać się ze swoich autonomicznych obietnic, dokonując stałych gwałtów na śląskiej autonomii. Polska bardzo zawiodła Ślązaków.
N
ic więc dziwnego, że we wrześniu 1939 roku tysiące naszych przodków z radością patrzyły, jak znika granica dzieląca region a cały Śląsk trafia znów do państwa niemieckiego. Niemcy jawiły się wówczas, w 1939 roku, jako nowoczesne światowe supermocarstwo, a Ślązacy byli tego mocarstwa obywatelami. Jakaż to różnica, między bogatymi Niemcami, będącymi potęgą gospodarczą, naukową, kulturową, a biedną i zapóźnioną Polską! Chociaż pierwsze dni, tygodnie, miesiące przyniosły sporo rozczarowań. Te Niemcy, na które czekano w Katowicach, Mikołowie, Mysłowicach – nie były państwem prawa cesarza Wilhelma, jakie pamiętano i na jakie czekano. Rozstrzeliwanie i wieszanie bez sądu powstańców śląskich to tylko pierwszy sygnał, że zamiast państwa prawa nastała barbarzyńska III Rzesza.
zdobywcy świata Ale była i druga, jaśniejsza strona medalu. Młodzi chłopcy, służący w Wehrmachcie, przyjeżdżając na urlauby z entuzjazmem opowiadali o wspaniałym blitzkriegu, o błyskawicznych ciosach, jakie niemiecka machina wojenna zadawała Francuzom, Grekom, Skandynawom. Śląscy chłopcy byli w tej wojnie zwycięzcami, dumnie paradowali w mundurach po podbitym Paryżu, Brukseli, Pradze, Belgradzie, Atenach. Panowie Europy! To mogło zawrócić w głowie im i ich rodzinom. Wprawdzie volkslista pokazała, że Ślązacy nie do końca należą do „narodu panów”, ale przecież po wygranej wojnie się to zmieni.
Uderzenie na Sowiecką Rosję było kolejnym etapem tego wspaniałego pochodu. A wręcz etapem szczególnym. Jak opowiadał mój stryj, Hajnel Dyrda: - Za Starěj Polski, jako synek, należoł żech do organizacje Krucjata Antybolszewicka. Siedziba była na farze. Uczyli nos hań, co bolszewiki som nojgorszom zmorom ludzkości. I terozki jo, ze mojom 311 dywizjom Wehrmachtu ruszyli my na bolszewików. I szli my, kiej walec. Kiej żech przyjechoł do dom na przepustka, i szeł żech bez Tychy, to blikali na mie, jak na bohatera. Piera bolszewikůw! Walki były jednak coraz bardziej zacięte. Coraz częściej do jakiejś rodziny stukał briftriger, przynosząc list od dowódcy. Że syn poległ na polu chwały, za fűhrera i niemiecki Reich. Jakoś zawsze ginęli od jednej kulki, nie męcząc się. Ale takie odwiedziny listonosza były wciąż rzadkie i rzadko która matka opłakiwała syna. Niemiecka armia nadal, choć już nieco wolniej, parła do przodu. Straty były znacznie mniejsze niż u przeciwnika. A coraz więcej śląskich chłopców nosiło na mundurach odznaczenia bojowe. Za gromienie tych antychrystów, bolszewików. Teraz brali udział w prawdziwej krucjacie antybolszewickiej. I już niedługo, zdobyli Kijów, Smoleńsk, teraz jeszcze czas tylko Moskwę, Leningrad i Stalingrad. I sowieci padną. III Rzesza będzie panować nad Euroazją. A śląscy chłopcy w mundurach Wehrmachtu będą panami świata. Podobnie jak ich frontowi przyjaciele z Hesji, Brandenburgii, Austrii, Bawarii i innych niemieckich krajów. Nawet jeśli w 1939 roku niektórzy nie mówili po niemiecku, to teraz, w 1942, coraz bardziej czuli się Niemcami. I postrzegano ich jako
W 1942 roku leżący nad Wołgą Stalingrad pod względem wielkości był trzecim miastem Związku Radzieckiego (po Moskwie i Leningradzie), licząc niemal milion mieszkańców. Sowiecka Rosja zbudowała tu spory przemysł, ze sławną Fabryką Traktorów – Krasnyj Oktiabr czy potężnymi zakładami chemicznymi Lazur Stalingrad. Był też najważniejszym na południu ZSRR punktem żeglugi rzecznej. Stalingrad miał fundamentalne znaczenie dla zaopatrzenia kraju i produkcji uzbrojenia. W grudniu 1941 roku na skutek blokady Leningradu i ewakuacji fabryk z Moskwy, stał się Stalingrad sowieckim ośrodkiem produkcji zbrojeniowej numer 1. Nie wiadomo ilu mieszkańców zdołało opuścić miasto, ale spis ludności z 1945 wykazał, że w ruinach mieszka zaledwie 1500 ludzi.
Niecy pod Stalingradem Niemców. W 1942 być w Europie Niemcem – to był powód do dumy! I żeby nie było niejasności. Nie zamierzam tu gloryfikować III Rzeszy, która była państwem zbrodniczym, godnym potępienia. Ale wtedy, w 1942 roku, mało kto w Niemczech wiedział o zaplanowanym i powoli wdrażanym ludobójstwie, o holocauście, o zbrodniczym mordowaniu całych miast, wyniszczaniu narodu żydowskiego czy cygańskiego. Wtedy dla Niemców ich Vaterland jawił się po prostu jako najpotężniejsze, najmocniejsze państwo świata. A komu nie imponuje, że jest obywatelem supermocarstwa? Zwłaszcza, jeśli do niedawna był obywatelem państwa peryferyjnego i biednego… Każdy kocha być zwycięzcą! A ci śląscy chłopcy służący w Wehrmachcie w latach 1938-42 byli zwycięzcami.
Mieli dobić wroga I wtedy nastał Stalingrad… Bitwa, która według niemieckiego dowództwa miała być jednym z ostatnich ciosów zadanych sowietom. Stalingrad był bramą do Kaukazu, a Kaukaz to między innymi ropa naftowa, której Niemcom brakowało. Kaukaz to podporządkowanie sobie Turcji i otwarcie na bogate brytyjskie kolonie, na Persję (Iran) i Indie. Kaukaz to wreszcie jedno z ważnych zapleczy sowieckich, wraz z ojczyzną Stalina, Gruzją. A sam Stalingrad to miasto symboliczne, bo noszące imię samego wodza bolszewików. Potężna fabryka zbrojeniowa. Zdobyć to miasto, to zadać cios taki sam, jak przy zdobyciu Moskwy czy Leningradu. Zdo-
być Stalingrad to prawie wygrać tę wojnę. Tym bardziej, że wiosną 1942 roku front się ustabilizował. Blitzkrieg stanął i trzeba było wybrać miejsce, gdzie ruszy znów w przód. Chociaż niektórzy dowódcy twierdzili, że armia musi odpocząć i oddać ofensywę Armii Czerwonej, żeby ta wykrwawiała się w atakach nie niezwyciężony Wehrmacht. Ale Adolf Hitler nie uznawał takich argumentów, jego odpowiedzią był plan Blau Fall. Zakładał on, że oddziały na północnym i środkowym odcinku frontu miały utrzymać swoje pozycje, natomiast Grupa Armii Południe uderzyć na Kaukaz, po drodze blokując ważny dla ZSRR transport wodny na Wołdze, w okolicach Stalingradu. Działania wojenne nie szły jednak tak dobrze jak założył Hitler, więc dymisjonował kolejnych marszałków i generałów, a w lipcu 1942 roku podzielił Grupę Armii Południe na dwie grupy armijne: A i B. Dowództwo tej drugiej objął generał Friedrich Paulus, bardzo uzdolniony sztabowiec, ale bez charyzmy. Dysponował dwoma armiami niemieckimi (w tym jedną pancerną) oraz wojskami włoskimi, rumuńskimi i węgierskimi. Pod nowym dowództwem Niemcy znów parli do przodu – i to parli na tyle skutecznie, że Hitler uznał, iż Paulus poradzi sobie nawet bez 4 armii pancernej. Zabrał mu ją i skierował na Kaukaz. Ale dyslokacja aż dwóch armii (4. przemieszczała się na południe a 6. musiała zajmować zwalniane przez nią pozycje) wywołała chaos i spowolniła niemiecki marsz. Ponadto 4 armia zabrała Paulusowi większość paliwa czołgowego. Wszystko to przynajmniej na kilkanaście dni wyrwało tygrysowi zęby. I
chociaż Hitler szybko zmienił zdanie, a 4 armia wróciła pod Stalingrad, to jednak niemiecki dyktator swoimi decyzjami dał sowieckiemu generałowi Jeremience czas na uporządkowanie obrony Stalingradu i na linii Wołgi. Choć i tak wydawało się, że losy bitwy są przesądzone. Z jednej strony wciąż bite wojska Jeremienki, z drugiej maszerująca przeciw nim niezwyciężona armia Paulusa, licząca 750 tysięcy żołnierzy.
tysiące stalingradzkich Ślązaków Trudno powiedzieć, ilu w niej było Ślązaków, ale na pewno dużo. Wiosną i latem 1942 roku w całym naszym regionie przeprowadzono dwie duże mobilizacje, a śląski żołnierz masowo trafiał na Ostfront. Do tego momentu Ślązacy byli tam rzadkością, ale od lata 1942 ponad połowa śląskich chłopców trafiała właśnie na wschód. – Kiej patrza po moich kolegach z klasy, to chneda wszyscy trefili na Ostfront - opowiada 88-letni Hubert Goj z Katowic, patrząc na zdjęcie rocznika szkolnego 1936/37 i wymienia: Erwin Mandy, Ostfront, zabity, Jorg Pustelnik, Ostfront, Zeflik Kidera, ôn akurat był chyba we Luftwaffe, jo – Ostrfront. Dali stoi Jonek Miszer, oni byli półżydy, kaś jejch Niemce zamordowali, Pyjter Liszka, Ostfront, zabity, Gerard Strzondała, służył chyba u Rommla we Afryce, Paulek Ciloń, uciek do polskigo wojska we Włochach, Erwin Szymon, Ostfront, Karol Pijanowski, ôni byli Poloki, uciekli we wrześniu 39, Maciej Magdziorz, Ostfront, ôn genau był pod Stalingradem, zabity …
5
Luty 2013 r. W armii Paulusa Ślązaków były tysiące, dziesiątki tysięcy. – Prawie na każdej ulicy, w każdej wsi mieszkała rodzina, której syn służył w 6 albo 4 armii – wspomina mój ojciec, sam wówczas 16-latek, do Wehrmachtu zaciągnięty dwa lata później. A Paulus maszerował między Donem i Wołgą przełamując bez większego trudu śladowy sowiecki opór. Było oczywiste, że wróg szykuje się do obrony Stalingradu, tam ściąga wszystkie siły.
zmagania tytanów Dowodzący obroą Stalingradu generałowie Jeriemienko i Czujkow wydali do wszystkich swoich podwładnych dyrektywę Stalina nr 227 Ani kroku w tył. NKWD miało rozstrzeliwać na miejscu każdego, kto będzie próbował się wycofać. Czujkow, meldując Jeremience stan przygotowań, wskazał na leżącą mu za plecami rzekę: dla obrońców Stalingradu nie ma miejsca po tamtej stronie Wołgi. 62. Armia utrzyma miasto albo w nim umrze. Czujkow nie odważył się walczyć z Wehrmachtem w otwartym polu. Postanowił wydać bitwę na ulicach miasta, bitwę o każdą kamienicę. Niemcy dla odmiany szykowali miastu terror, już zanim nadeszli bombardowały je stukasy. A wreszcie 25 sierpnia 1942 pierwsze niemieckie oddziały wkroczyły w rogatki Stalingradu. Gdy na północy wkraczały niemieckie czołgi, na południu bombardowały miasto samoloty. Miało to trwać dzień i noc, przez kilka miesięcy. Po kilku dniach walki uliczne toczyły się na całej długości miasta. Strategia Blitzkriegu, oparta na wojskach pancernych okazywała się w walkach ulicznych nieskuteczna – jedna butelka z benzyną (koktajl Mołotowa) mogła zniszczyć czołg. Kluczowa więc była piechota. I na nią postawili Rosjanie. O zaciętości walk świadczy fabryka Krasnyj Oktiabr. Chociaż ledwie dwa kilometry od frontu, wciąż produkowała czołgi T-34, które prosto z niej ruszały do walki, czasem z robotnikami jako załogą. Obrońcy otoczeni w maleńkiej dzielnicy, czy jednej kamienicy, nadal się bronili. Obie strony miały wydany rozkaz: ani kroku w tył. Powoli bitwa o miasto stała się sprawą honoru dla Hitlera i Stalina. Przez Wołgę do broniącego się miasta trafiały stałe dostawy (nie otrzymywały ich jednak dzielnice oddzielone od głównych sił obrońców). Do armii Paulusa dostawy dostarczano w dużej mierze drogą lotniczą. Chociaż sowieckie myśliwce zaczęły przełamywać supremację Luftwaffe w powietrzu. O wiele bardziej zażarte walki były jednak na ziemi. Być może tak wyglądałoby Powstanie Warszawskie, gdyby polskiej stolicy broniła kilkusettysięczna armia, dobrze uzbrojona i mająca pod dostatkiem amunicji oraz stałe wsparcie artyleryjskie zza rzeki. Jednak w porównaniu z Bitwą Stalingradzką powstanie w polskiej stolicy było raczej pacyfikacją niepokornego miasta, niż walką. Bo w Stalingradzie nie było siły wyraźnie przeważającej – był cios za cios. Atmosfera w obu armiach była na granicy wyczerpania nerwowego. Dotyczyło to i obu wodzów: Paulus nabawił nerwowego tiku nad okiem, Czujkow miał straszną egzemę na tle nerwowym, tak mocną, że stale bandażował dłonie. A ich armie cierpiały tak samo jak wodzowie. - No i cierpiały rodziny. Teraz briftrigier, kiery przynosił wiadomość o śmierci, trafiał najczęściej do tych rodzin, kiere miały syna w Stalingradzie. Prawie żech sie cieszył, że můj brat Hajnel je pod Moskwom – wspomina mój ojciec.
tak blisko, a tak daleko Paulus był blisko zwycięstwa! Zdobył już prawie 90 procent miasta, Rosjanie bronili się już tylko w pojedynczych, nie-
wielkich dzielnicach. Co więcej, Paulus osiągnął już cel strategiczny: przemysł Stalingradu został zniszczony, Wołga jako rzeka żeglowna zablokowana przez niemiecką artylerię. Można było zatrzymać ofensywę. Gdyby nie rozkaz Hitlera: zdobyć to miasto! Ministerstwo Propagandy Rzeszy przygotowało depesze o upadku Stalingradu, czekając tylko na ostateczną informację od Paulusa, żeby je ogłosić. Bitwą stalingradzką interesował się cały świat. Skala zaangażowanych sił oraz zaciętość wskazywały, że może to być przełomowy punkt w całej wojnie. Ale Czujkow miał kalendarz. Zrywał poszczególne kartki i czekał, aż lód zmrozi Wołgę. Wtedy wsparcie ruszy przez rzekę z potężną siłą. Aż nadszedł październik, listopad. Lód coraz bardziej skuwał rzekę. Początkowo kra utrudniała jeszcze bardziej dostawy barkami, ale rankiem 19 listopada 1942 roku lód był już na tyle mocny, że rozpoczęło się przygotowanie artyleryjskie dla radzieckiej kontrofensywy. Szykowało się do niej około miliona ludzi, 1,5 tys. czołgów, 2,5 tys. ciężkich dział oraz 3 armie lotnicze. Marszałek Rokossowski zaplanował uderzenie perfekcyjnie. Nie na niemieckich weteranów, lecz na flanki obsadzone przez Węgrów, Włochów, Rumunów. Tych złamie bez problemu i odetnie armię Paulusa! Ponadto szybkim atakiem zajął jedyny most na Donie, którym dostarczono zaopatrzenie dla wojsk niemieckich w Stalingradzie.
W okrążeniu - Słuchałem niemieckiego radia i polskiej Wolnej Europy. I podobnie jak wszyscy, zamarłem ze zdumienia. Niepokonany Wehrmacht w okrążeniu. Nie jakiś batalion, nie jakaś dywizja, ale cała
Tyle zostało z niezwyciężoych wojsk pancernych dzieli go od terenów zajmowanych przez Niemców stale rośnie, z początkiem grudnia to już prawie 70 kilometrów. Dla armii bez paliwa to strasznie dużo. A zresztą i tak Hitler Paulusowi zabrania. Każe mu bronić twierdzy Stalingrad, obiecuje wsparcie lotnicze. Dowódca o silnej osobowości, jak Rommel, może zlekceważyłby rozkaz Führera. Ale nie Paulus. Befehl ist Befehl! Rozkaz to rozkaz. Ale żaden rozkaz nie napełni magazynków karabinu a tym bardziej żołądków. Armia Paulusa umiera. Potrzebuje 500 ton zaopatrzenia dziennie, Luftwaffe nie umie
niemcy nie są niezwyciężeni
Paulus idze do niewoli ogromna niemiecka armia. Moi kuzyni, być może brat, bo przecież nie do końca wiedziało się, gdzie kto służy. Pojawił się strach, jak się dalej ta wojna potoczy. To już nie był triumfalny marsz niemieckich wojsk – wspomina mój ojciec. Paulus ma jeszcze silną armię. Prosi o możliwość opuszczenia Stalingradu. Wie, że sowiecki rygiel jest za słaby, żeby go zatrzymać. Pogruchocze go i ruszy na zachód. Ale Hitler zabrania. Ani kroku w tył! Hitler wierzy marszałkowi lotnictwa Hermannowi Göringowi, że lotnictwo zapewni wystarczające dostawy armii w Stalingradzie. A dopóki będzie miała żywność, amunicję i zimowe mundury, jest dość potężna, by wiązać ogromne siły sowieckie – no i blokować ruch na Wołdze. Paulus chce się przebijać 27 listopada, ale znów słyszy „nie”. A odległość jaka
dla III Rzeszy zdolnościach. Niektórzy, jak bohaterski generał, Hans Hube, który nie chciał zostawić swoich wojsk, wywiezieni siłą przez Gestapo. Setki zwykłych żołnierzy same się okaleczały, żeby tylko dostać się do samolotu „na tyły”. Było wiadomo, że ta armia umiera. 24 stycznia wystartowały ostatnie samoloty z oblężonego Stalingradu. Hitler nadal jednak odmawiał Paulusowi zgody na kapitulację, choć ten wyjaśniał: Żołnierze nie mają amunicji, wydawanie rozkazów jest fikcją. Mamy 18 tys. rannych bez medykamentów… Dalsza obrona nie ma sensu. Upadek jest nieunikniony. Armia prosi o zgodę na poddanie się w celu ocalenia jej resztek. Odpowiedź Hitlera: Zabraniam poddania się. 6. Armia będzie trwać na swoich pozycjach do ostatniego człowieka i do ostatniej kuli. Przez swój niezłomny opór wniesie niezapomniany wkład w ustanowienie obronnego frontu i zbawienie zachodniego świata. 26 stycznia niemieckie oddziały zostają rozcięte. Częścią południową dowodzi Paulus, północną gen. Strecker. To już agonia. I rzeczywiście, 31 stycznia skapitulował Paulus, zaś 2 lutego oddziały Streckera. Ale kapitulacji doczekał zaledwie co czwarty żołnierz, który walczył w Stalingradzie. Z 350 tysięcy uczestników bitwy poddało się 90 tysięcy. Reszta nie żyła. 30 stycznia Hitler mianował generała Paulusa marszałkiem polnym. Zaraz dodając, że żaden niemiecki marszałek nie pozwolił wziąć się do niewoli. Była to jawna aluzja, że jeśli Stalingrad upadnie, Paulus ma popełnić bohaterskie samobójstwo. Ale on się poddaje. A po wojnie buduje armię NRD.
dostarczyć nawet 100 ton. Podobnie nieudana była próba przerwania oblężenia, podjęta przez gen von Mansteina od strony Donu. Zresztą nawet gdyby Manstein się przebił, Paulus i tak miał zakaz ewakuacji, Miał bronić Stalingradu! To tu ujawnił się po raz pierwszy militarny obłęd Hitlera, jego oderwanie od rzeczywistości.
Koniec wielkiej armii Pierwszą propozycję kapitulacji Paulus dostał od Rokossowskiego 10 stycznia 1943 roku. Paulus był „za”, ale Hitler stanowczo zabraniał. Więc jego wojska, mające teraz za całą dzienną rację żywności 100 gram chleba – biły się nadal. Miasto opuszczali jednak oficerowie o ważnych
W Niemczech ogłoszono trzydniową żałobę narodową. – Tym razem briftriger nie niósł we swojij taszy listów, że zginął ten czy tamten. Tym razem był to nekrolog całej armii. Armii, w której każdy z nas miał jakiegoś kolegę czy kuzyna. To był straszny cios dla całych Tychów. Dla każdego śląskiego miasta. Naraz przestaliśmy być niezwyciężonym narodem niemieckim,
niepokonaną armią. Nic więc dziwnego, że niektórzy przypomnieli sobie, że przecież mają słowiańskie korzenie, że poradzą nie ino szprechać ale i godać. Jakby co, my nie som Niemce. Naraz w jeden dzień my, chłopcy, dojrzeliśmy. Zrozumieliśmy, że z tej zabawy w wojnę można naprawdę nie wrócić. A przecież był oczywiste, że za rok do Wehrmachtu idzie mój rocznik. Ale po Stalingradzie, po Kursku, nie mogłem już o tym myśleć jako o przygodzie, tak jak w 1941 roku myślał mój starszy brat – opowiada mój ojciec. Zaś Rajmund Kokoszka, który dostał się do sowieckiej niewoli jeszcze w 1941 roku, opowiadał mi przed laty: - My byli tacy zebrani propagandowi. Ruscy mieli mało nimieckich jeńcůw, a chcieli jejch pokazować, coby podbudować morale. Tuż wozili nos ôd miasta do miasta, hań my maszerowali we kolumnie pod ôbstawom, a razěm była chneda gościna, pojedli my, popili.. Byli my cenni, tuż ô nos dbano. Do Stalingradu. Bo ôd tej bitwy nimiecki zebrany to już nie była w Rusyji żodno atrakcjo, trafili my do lagru, kaj miołech głůd aże piszczało. A wrócił żech w 1949 roku… Z jeńców stalingradzkich wrócił mało kto. Szacuje się, że bitwę i niewolę przeżył ledwie jeden na pięćdziesięciu żołnierzy, którzy brali udział w tej operacji. Więc śmierć poniosły też tysiące Ślązaków. Którzy nagle poczuli boleśnie, że przynależność do narodu niemieckiego to może wcale nie jest taki dobry interes. Niemcy wprawdzie inicjatywy jeszcze nie stracili. Od Stalingradu wojna na Ostfroncie stała się bardzo wyrównaną a kolejna wielka bitwa, pół roku później pod Kurskiem, przechyliła szalę na sowiecką stronę, Od tego momentu „niezwyciężony” Wehrmacht już stale się cofał. A śląskie matki opłakiwały kojonych synów, którzy oddawali życie za Reich i Führera. I coraz częściej padały: a co mie obchodzi jejch Reich. Niech mi synka oddadzom!
Spomnij se godka:
Za starěj Polski – w Polsce międzywojennej Kiej – kiedy Blikać – spoglądać Briftriger - listonosz Zebrany – jeniec Mieć głůd – być głodnym
Niemieckie straty pod Stalingradem (za wikipedią) - poległo, zamarzło, zmarło z głodu lub wyczerpania około 2/3 żołnierzy i podoficerów oraz połowa oficerów z sił liczących łącznie 364 tysiące ludzi (Rosjanie zebrali z pola bitwy do 7 listopada 1943 roku ciała 146 300 niemieckich poległych) - wzięto do niewoli – 108 tysięcy (do 29 stycznia 1943 r. 16800 żołnierzy, od 30 stycznia do 2 lutego 1943 r. 91 tysięcy żołnierzy) - zmarli w drodze do obozów jenieckich i w niewoli – około 102 tysiące Z kotła stalingradzkiego w okresie do 24 grudnia 1942 r. ewakuowano drogą lotniczą około 34 tysiące specjalistów i rannych. Z niewoli radzieckiej (do roku 1955, kiedy zwolniono ostatnich jeńców), wróciło zaledwie około 6 tysięcy żołnierzy
6
Luty 2013 r.
cztery lata ze stalinem
T
Stalingrad! Miasto ze Stalinem w nazwie na Śląsku kojarzyło się podwójnie źle. Raz, że region ten wpadł w orbitę wpływów kremlowskiego despoty – dwa, że tam, w stalingradzkich ruinach i postalingradzkiej niewoli, śmierć poniosły tysiące Ślązaków. Stalingrad to było słowo przeklęte.
ymczasem 6 marca 1953 roku zmarł Stalin, najpotężniejszy bodaj dyktator w historii. Zaledwie dzień później, 7 marca, w Warszawie zapadła decyzja o zmianie nazwy Katowic. Na Stalinogród. Nie była ona niczym niezwykłym – bo już za jego życia imię wodza otrzymywały liczne miasta w sowieckim obozie. W 1949 roku bułgarska Warna stała się Stalinem, dwa lata później podobny zaszczyt spotkał rumuński Brasov, a w NRD w 1950 roku zaczęto od podstaw budować miasto Stalinstadt. Podobnie było na Węgrzech a Czesi najwyższy szczyt Tatr (a zarazem Karpat) przemianowali na Stalinov śtit. Zdumiewa raczej, że Polsce aż do śmierci dyktatora udało się uniknąć, że nie nazwano tak ani Nowej Huty ani Tychów – dwóch budowanych od postaw miast. Jednak 7 marca, dzień po śmierci generalissimusa trzeba było pokazać żal. I uczcić miasto jego imieniem. Najwyższe władze partii zdecydowały, że będą to Katowice. Chociaż były też inne propozycje. Częstochowa podobno odpadła, gdy któryś z towarzyszy zauważył, że będzie fatalnie, jeśli ludzie zaczną się modlić d Matki Boskiej Stalinogrodzkiej.
upokorzyć hanysów Jednak prawda była chyba inna. Polskie władze doskonale zdawały sobie sprawę, jak Ślązakom kojarzy się Stalingrad. Doskonale wiedziały, że tysiące wciąż młodych śląskich mężczyzn, walczyły w niemieckich mundurach na Ostfroncie. Nazwanie więc Katowic Stalinogrodem a całego województwa stalinogrodzkim – było kolejnym upokorzeniem. Pokazaniem, że nie macie nic Hanysy do gadania i będzie tak, jak chce Warszawa! Edward Gierek wspominał, że katowiccy towarzysze próbowali wyperswadować centrali te pomysły. Sugerowali właśnie tę Nową Hutę albo Tychy. Nadaremnie. O ile pierwszy telefon z Warszawy był propozycją, o tyle – jak wspominał Gierek – drugi był już wyraźnym poleceniem. Władze Katowic musiały zwrócić się do centrali o zmianę nazwy. I tak się też stało. Tego samego dnia, 7 marca na posiedzeniu Rady Państwa i Rady Ministrów podjęto uchwałę: „Zgodnie z wnioskiem KWPZPR, Prezydium Katowickiej Wojewódzkiej Rady Narodowej i Prezydium Rady Narodowej m. Katowic, miasto Katowice przemianować na Stalinogród a woj. katowickie na stalinogrodzkie”. Ponadto zdecydowano, że pierwszy chłopak urodzony w Stalinogrodzie będzie miał na imię Józef. Urodzonemu 9 marca Józkowi Kędziorowi dopiero trzy lata
później, gdy skończono z kultem Stalina, rodzice mogli zmienić imię, zgodnie ze swoim życzeniem, na Zbigniewa. Wracając jednak do samej nazwy, Ślązacy przeżyli szok. Gdy rano włączyli odbiornik radiowy, naraz, zamiast dobrze znanych słów „Tu Radio Katowice” usłyszeli „Tu radio Stalinogród. Jest godzina 8 rano, 8 marca 1953 roku.” Na skali radioodbiorników z tamtych czasów (Pionier, Mazur, Odra) znajduje się właśnie Stalinogród. Najechawszy na niego łapało się katowickie radio.
Wymazać Katowice z pamięci Podróżni wjeżdżający pociągiem na dworzec już 8 marca od godziny 19.00 słyszeli: „Tu stacja Stalinogród”. Trybuna Robotnicza chwaliła: „Już o 23.00. na byłym katowickim dworcu wszystkie tablice głosiły, że stolica polskiego przemysłu nosi zaszczytną nazwę Stalinogród”. Pojawił się zresztą niemal natychmiast dowcip, którym Ślązacy odpowiadali przyjezdnym w pociągach: - Przepraszam, czy jestem już w Stalinogrodzie? - A kaj! Durś w Katowicach! Dla mieszkańców zachodniej części Górnego Śląska ta zmiana nie była taka bolesna. I tak przeżyli zmianę nazw niemal wszystkich miejscowość. Kosel stało się Koźlem, Groß Strehlitz – Strzelcami Opolskim, więc co im tam jeszcze jedna zmiana. Jednak dla samych Katowiczan, Mysłowiczan, mieszkańców Chorzowa, Mikołowa, Siemianowic i dalszych miast nowa nazwa była trudna do przełknięcia. Brzmiała prawie jak przeklęty Stalingrad. Nawet ci, którzy wierzyli w nowy socjalistyczny ustrój, czytali więc z niechęcią, 11 marca w Dzienniku Zachodnim: „Być obywatelem Stalinogrodu, mieszkańcem województwa stalinogrodzkiego, to znaczy żyć po stalinowsku. To znaczy wcielać w życie mądrą stalinowską naukę walki i zwycięstwa”. Inne gazety pisały podobnie. A oprócz słów były także czyny – gdy w poniedziałek, 9 marca, dzieci przyszły do szkoły, na ścianie wisiała już tabliczka „Szkoła podstawowa w Stalinogrodzie”. Nową nazwę wprowadzano błyskawicznie, każdy bał się, że zostanie oskarżony o opieszałość. Szybko pojawił się publiczny zakaz używania starej nazwy. Wymazywania jej z pamięci.
od Morcinka do odwilży Nazwę musiał jeszcze zatwierdzić Sejm. Zgłoszenia tej propozycji zażądano od znanego śląskiego pisarza, piewcy górniczej
Od 7 marca 1953 do 22 marca 1957 urodzonym w Katowicach dzieciom w metrykach urodzenia wpisyano Stalinogród. Taki dokument wystawiono 16 719 osobom.
W Kronice Filmowej z 1955 roku widzimy m.in. fragment o uroczystej konsekracji katedry Chrystusa Króla w Katowicach. Nazwa Chrystusa Króla tam nie pada, ale dowiadujemy się, że katedra w Stalinogrodzie stalinogrodzka katedra to największa budowla sakralna wzniesiona przez Kościół na ziemiach polskich w ciągu ostatnich 500 lat. Kopułę katedry jednak na wyraźne żądanie władz obniżono, aby nie górowała nad partyjnymi budynkami miasta poświęconego Stalinowi. W Stalinogrodzie budowano też Wojewódzki Park Kultury i Wypoczynku, później administracyjnie przeniesiony do Chorzowa. pracy, Gustawa Morcinka. I rzeczywiście to on z sejmowej mównicy, drewnianym głosem odczytał projekt uchwały o zmianie nazwy Katowic na Stalinogród. Edmund Osmańczyk, jego przyjaciel, wspominał: Gustek wyglądał wtedy jak trup! A sam Morcinek opowiadał po latach: „nakazano mi tylko zreferować z trybuny sejmowej dawno już z góry powziętą uchwałę przemianowania Katowic na Stalinogród. Dobrzy ludzie pomogli mi napisać piękne przemówienie, ja wygłosiłem je i na tym się skończyło. Do dzisiaj zaś nie wiem, kto właściwie był sprawcą tego przemianowania. Zreferowałem więc wtedy jak umiałem wydukać z karteluszka, prasa owo zreferowanie wydrukowała i czytelnik nabrał przekonania, iż to ja jestem owym nieszczęsnym winowajcą. I już wtenczas, gdy z trybuny sejmowej wygłaszałem swoje przemówienie przeczuwałem, że sieję wiatr, by zbierać burzę”. I rzeczywiście, psychicznie Morcinka to złamało. Nie tylko jego. Trzy 17-letnie dziewczyny z Chorzowa (Natalia Piekarska, Zofia Klimonda i Barbara Galas) rozrzuciły po mieście własnoręcznie zrobione ulotki z napisem „Precz ze Stalinogrodem”. Po brutalnym ubeckim śledztwie (zmuszane do ujawnienia nieistniejących podżegaczy) najstarszą Galas skazano na 4 lata więzienia a młodsze na zakład poprawczy. Galas (po mężu Nowakowska) i Piekarska (Poneta) w 2004 roku otrzymały tytuły Honorowego Obywatela Katowic. Klimonda nie doczekała tego zadośćuczynienia.
I tak naprawdę reakcja trzech dziewcząt to był jedyny protest. Reszta zastraszonego społeczeństwa pokornie zmieniała szyldy, tab-
liczki, Tylko przez pierwsze 3 dni przygotowano 5 tysięcy nowych stempli. Jeśli protest był, to raczej bierny. Hubert Raszka z Tychów wspomina: - Jak żech szeł na cug, to już żech woloł kupić bilet na stacja dali, do Sosnowca. Běle nie do Stalinogrodu! Jakoś mało fto kupowoł hań bilet. Sam zaś Stalinogród nie trwał długo. Niemal dokładnie 4 lata, do 22 marca 1957 roku. Gdy w 1956 nowy sowiecki gensek (sekretarz generalny) referatem O kulcie jednostki i jego następstwach ujawnił częściowo prawdę o rządach Stalina i oskarżył go o liczne zbrodnie, a sowiecki komitet centralny przyjął ten referat – stało się oczywiste, że teraz będą szybko zacierane ślady po Stalinie. Burzone jego po-
mniki, likwidowane nazwy ulic a tym bardziej miast. Destalinizacja trwała kilka lat, a już niemal na jej początku Katowice powróciły do swojej pierwotnej nazwy. Tym razem reakcja była jednak nawet szybsza niż oficjalne decyzje. Gdy tylko zaczęła się odwilż 1956 roku, nazwa Katowice powoli wkradała się do różnych dziedzin życia. W kasach znów kupowano bilety do Katowic, taka nazwa miasta pojawiała się w tekstach dziennikarskich. Oficjalna zmiana trwała znacznie dłużej. 21 października 1956 roku Wojewódzka Rada Narodowa podjęła uchwałę o „o przywrócenie miastu Stalinogród nazwy Katowice oraz województwu stalinogrodzkiemu nazwy województwo katowickie”. Jednak Sejm PRL zatwierdził stosowną uchwałę Rady Państwa dopiero 22 marca 1957 roku. Podobnie jak w 1953 roku powołano się na wolę społeczeństwa. Tym razem nie kłamiąc. Ale już na długo przed 22 marca z radiowego głośnika znów popłynęło „Tu Radio Katowice”. Tylko na dworcu oficjalnej nazwy musiano trzymać się do końca. Gustaw Morcinek został ojcem chrzestnym Stalinogrodu nie przez przypadek. Był znanym i szanowanym pisarzem, autorem lektur szkolnych. Posłem Stronnictwa Demokratycznego a nie PZPR, rdzennym Ślązakiem (do tego o bardzo śląskim nazwisku) bez komunistycznego życiorysu. Idealnie nadawał się do udawania, że przemianowanie na Stalinogród jest to oddolne pragnienie mieszkańców miasta i województwa.
7
Luty 2013 r.
Walentynki - nie dla zakochanych
Ślązacy mieli sobótkę
„Cudze chwalicie, swojego nie znacie”. I tak od kilku lat świętujemy choćby amerykańskie Halloween, Mikołaj przestaje przychodzić do nas 6 grudnia, tylko tak jak za oceanem w dzień Bożego Narodzenia, kiedy powinno być Dzeciontko. Pokochaliśmy również Walentynki. Nie do końca wiedząc skąd przyszły i co tak na prawdę symbolizują. 14 lutego kina pękają w szwach, kwieciarnie liczą rekordową sprzedaż w ciągu roku, obdarowujemy się czekoladkami, czerwonymi balkonikami, kolorowymi kartkami, spacerujemy po mieście mocno trzymając się za ręce.
A
Obchody Sobótki były inspiracją dla wielu malarzy, pisarzy i innych artystów jak się to ma do naszych własnych tradycji? Leżący na wschodnim krańcu Śląska Bieruń ma swojego patrona - Walentego. Opiekuje się on miastem oficjalnie od 13 lutego 2003 roku, kiedy do Rada Miasta podjęła taką uchwałę. Ale i wcześniej bieruński kościół św. Walentego miał wielką renomę. Zjeżdżają tam chorzy i zakochani z wielu stron, szukając uzdrowienia u „Walencinka”. Tak mieszkańcy nazywają tu drewnianą świątynię z lat 1623-1626, czyli z czasów wojny 30-letniej. Kościół uznany został za zabytek, posiada relikwie św. Walentego i dokument kościelny z 1961 roku, który świadczy o jej prawdziwości. Podobno dzieją się tam prawdziwe cuda, o nie i to co naprawdę możemy wymodlić u Walentego zapytaliśmy tutejszego proboszcza.
Patron chorych umysłowo i narzeczonych Ksiądz Walery Ogierman rozprawia się z Walentynkami krótko - My nie obchodzimy wa-
lentynek tylko Odpust ku czci świętego Walentego – stanowczo podkreśla. Trend Walentynek to wielka komercja która przyszła do nas z zachodu, to świeckie i pogańskie święto. Święty Walenty który przywędrował do nas z Niemiec jest patronem chorych a wiszące różańce w naszym małym drewnianym kościółku świadczą o uzdrowieniach ciężko chorych. Natomiast anglosaski Walenty- jest faktycznie patronem miłości, małżeństwa, narzeczonych (narzeczonych, nie zakochanych!) i rodzin, stad też w parafii odbywają się dni skupienia dla narzeczonych i młodzieży oraz zawrotna ilość ślubów. Do świętego Walentego modlimy się o uzdrowienie i uświęcenie miłości- wyjaśnia ksiądz. Mało kto dziś pamięta, że słowiański śląski lud miał już tysiąc lat temu swój odpowiednik Walentynek. Podobnie – przed chrystianizacją - sąsiednie ludy germańskie i ugrofińskie. Nasi przodkowie święto zakochanych celebrowali w Sobôtkę - słowiańskie święto związane z letnim przesileniem słońca. U innych plemion słowiańskich nosiła ona nazwę Palinocki lub Nocy Kupały. O mocy tego pradawne-
go świadczy fakt, że na Litwie i Łotwie jest to dziś święto państwowe. Wybitny polski historyk Paweł Jasienica podał, że na Górnym Śląsku ostatni przypadek przedchrześcijańskiego świętowania Sobótki zanotowano w … 1937 roku, a więc już w czasach III Rzeszy! I bogactwo form okazywania miłości jest w Sobótce znacznie większe, niż w Walentynkach. Kościół, nie mogąc wykorzenić Kupały z obyczajowości ludowej corocznych obchodów „pogańskiej” sobótki podjął próbę połączenia święta z obrzędowością chrześcijańską, z Wigilią świętego Jana. Na Śląsku do głównego rytuału adaptowanego należało palenie ognia i kukły. W przypadającą na 23-24 czerwca noc wigilię św. Jana przeprowadzono tzw. obrzęd święcenia wody, ognia i ziół leczniczych. Dziś Noc Kupały ma w Polsce cechy wybitnie towarzyskie, urodzaju, płodności, radości i miłości, jednak obchodzona jest już sporadycznie zazwyczaj w małych wioskach, letnie tańce przy ognisku zamieniliśmy na zimne typowo konsumencie Walentynki.
W Bieruniu kult Walentego ma kilkaset lat i swój kościół, „Walencinek”. Ale to zupełnie inny Walenty, choć też 14 lutego. ligią a modą. Skąd w nas taki zachwyt tym co obce?
Mało kto dziś pamięta, że słowiański śląski lud miał już tysiąc lat temu swój odpowiednik Walentynek. Podobnie – przed chrystianizacją - sąsiednie ludy germańskie i ugrofińskie. Nasi przodkowie święto zakochanych celebrowali w Sobôtkę - słowiańskie święto związane z letnim przesileniem słońca. brońmy własnej tożsamości Coraz częściej przeplatamy zachodnią kulturę z typowo chrześcijańską tradycją, gubiąc się na granicy albo i już poza nią, pomiędzy re-
Odpowiedzi szukał kulturoznawca Bartosz Góra: – o wiele przyjemniej przebierać się w śmieszne potwory i bawić się w pubach w Hallowen niż stać nad grobami z smutnymi minami, tak jak w przypadku święta Wszystkich Świętych – tłumaczy. W dzisiejszych czasach wielu - zwłaszcza młodych - ludzi chłonie oni nową obcą kulturę
jak gąbka wodę. I pomyśleć, że Polacy zarzuca Śląskowi izolowanie się od kraju, tworzenie jakiejś nowej tożsamości. Tak, jakby wszyscy w Polsce ze swojej rdzennej masowo nie rezygnowali, zastępując ją anglosaską. Kiedy Polacy masowo zapominają swojego języka, zastępując choćby procenty „punktami procentowymi” a przejrzystość „transparentnością” – to Ślązacy odwrotnie, zaczynają szukać swoich korzeni, wracać do mowy ojców. Polacy nie chce uznać języka śląskiego, sami zamieniając swój w jakiś polsko-angielski. Może dlatego polscy politycy nie rozumieją śląskiego umiłowania własnej tożsamości – że swojej wyrzekają się bez trudu? Wybierając choćby Walentynki a zapominając o Sobótce…. Walentynki są piękne. Spędziłam e radośnie z mężczyzną. Ale obiecałam też sobie solennie, że w Sobótkę będziemy „zolycić” tak, jak robili to nasi przodkowie przez stulecia. Bo Sobótka jest nasza a Walentynki to tylko import. Erzac naszych własnych obyczajów. aLeKsandra sMoLaK
chcesz lepij godać gotowe za kilka dni!!! po ślůnsku? Już w sprzedaży !!!
Wznowienie kultowej książki
Historia Narodu Śląskiego (autor Dariusz Jerczyński) , wydanie III, poszerzone, 476 stron formatu A-4 – już w sprzedaży od 1 lutego. Cena 60 złotych. Historia Narodu Śląskiego – to jedyna książka, która prezentuje dzieje naszego hajmatu ze śląskiego (a nie polskiego, niemieckiego, czeskiego czy jeszcze innego) punktu widzenia. Trzecie wydanie w porównaniu z poprzednimi zostało bardzo poszerzone, mniej więcej o połowę. Jesteś Ślůnzokiem? Ta ksiůnżka musisz mieć! Historię Narodu Śląskiego można kupić, wpłacając 60 złotych (+ 8 zł koszty przesyłki) na konto: 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 (Instytut Godki Ślunskij Dariusz Dyrda). W przypadku zamówienia 2 i więcej egzemplarzy – przesyłka gratis. Czas realizacji zamówienia do 14 dni. Książkę można zamówić telefonicznie, pod numerem 0-501-411-994 lub na przez pocztę internetową poczta@naszogodka.pl
UWAGA!!! Wszystkich, którym obiecaliśmy sprzedaż książki już od 1 lutego – serdecznie przepraszamy. Termin druku wydłużył się niestety o trzy tygodnie, tak więc dostarczanie książki rozpoczynamy dopiero na przełomie lutego i marca.
„Rýchtig Gryfno Godka” – jedyny podręcznik mowy śląskiej w promocyjnej cenie. „Rýchtig Gryfno Godka” to 15 czytanek po śląsku i polsku, a po każdej czytance omówione różnice pomiędzy gramatyką śląską a polską. Zaś czytanki opowiadają to, co Ślązak o swojej ojczyźnie wiedzieć powinien: o naszej historii, o granicach Górnego Śląska, o śląskich noblistach, o śląskich zwyczajach. Książka zaopatrzona jest również w bogaty słownik polsko-śląski i śląsko-polski. „Rýchtig Gryfno Godka” ” promuje prostą i intuicyjną śląską pisownię opartą o 90-letnią tradycję! „Rýchtig Gryfno Godka”! można kupić, wpłacając 25 złotych (+ 8 zł koszty przesyłki) na konto: 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 (Instytut Godki Ślunskij Dariusz Dyrda). W przypadku zamówienia 2 i więcej egzemplarzy – przesyłka gratis. Czas realizacji zamówienia do 14 dni. Książkę można zamówić telefonicznie, pod numerem 0-501-411-994 lub na przez pocztę internetową poczta@naszogodka.pl
8
Luty 2013 r.
Kolejna szansa raŚ-u do senatua
Polok ale Ślůnzok J
W maju, chociaż dokładnej daty jeszcze nie znamy, odbędą się uzupełniające wybory do senatu w okręgu rybnickim. Zmarł bowiem tamtejszy senator, profesor Politechniki Śląskiej, prof. Antoni Motyczka, kandydujący z listy Platformy Obywatelskiej. Senator Motyczka odszedł 24 stycznia .
choćby GUS, od którego półtora roku po spisie nie umiemy się doczekać pełnego wyniku spisu powszechnego. Wciąż przecież nie wiemy dokładnie w której gminie ile osób deklarowało narodowość śląską.
esienią 2011 roku Antoni Motyczka wygrał wybory dość wyraźnie, zdobywając prawie 41 tysięcy głosów. Dwaj jego najgroźniejsi rywale mieli po 26 tysięcy, z tym, że Tadeusz Gruszka z PiS-u nieznacznie pokonał Pawła Poloka z RAŚ-u. Teraz Motyczki, który był senatorem nieprzerwanie od 2005 roku – przez trzy kadencje – już nie ma. A stał za nim nie tylko mocny znaczek PO, lecz także własna popularność mądrego i prawego człowieka. Drugą taką postać Platformie trudno jednak będzie znaleźć. Czy więc Paweł Polok, który zadeklarował już ponowne kandydowanie z RAŚ, tym razem ma większe szanse? Czy środowiska śląskie będą miały drugiego, oprócz Kazimierza Kutza, naprawdę swojego senatora?
zdobyta forteca
dobry reprezentant Śląska Przydałby się bardzo. Polacy nie rozumieją ani specyfiki Śląska, ani nie mają pojęcia czego chcą autoDARIUSZ DyRDA, który w 2011 roku otrzymał najlepszy wynik spośród wszystkich kandydatów RAŚ do senatu, zdobywając 33% głosów i nieznacznie przegrywając tylko z minister Elżbietą Bieńkowską, jedną z twarzy centralnej kampanii PO: RAŚ to niě je partia inoś stowarzyszenie, ferajn. I skirz tego, kiej som wybory niě stowo sie ôroz werkiěm do jejch wygrywanio. We 2011 roku mie, Pawła a inakszych kandydatůw RAŚ trocha ôstawił, cołko kampanio mieli my na swoich gowach. I tak niewiela brakło, a miali by jeděn, dwa mandaty. Terozki, wierza, bydzie inaczěj, cołki RAŚ bydzie Pawłowi pomogoł. I eli tak bydzie, mogěmy wygrać ze PO, ze PiS-ěm. Tym barżyj, iże we wyborach uzupłniajoncych niě bydzie srogij frekwencje. Zdo mi sie, co do wygranio styknie za tela aby głosůw tych, kierzy deklarujom narodowość ślůnsko. Inoś muszymy mieć storani, aby poszli ôni welować! Coby pokozali, iże do Ślůnzokůw to e rīchtig wożne welowani! Tuż padom: Jesżeś Ślůnzok? Tuż we wybory niě siedź w doma, inoś idź welować za ślůnskom nacyjom, ślůnskom autonomiom, ślůnskom godkom. Za Polokiem ze RAŚ-a.
Ulotka wyborcza Poloka z 2011 roku. nomiści, myśląc na przykład, że celem RAŚ jest oderwanie regionu od Polski. Gdyby w Warszawie był senator Ruchu Autonomii Śląska, można przyjąć, że dość często gościłby w ogólnopolskich stacjach telewizyjnych, radowych. I do takiej roli Polok nadaje się wręcz wyśmienicie. Z kilku przyczyn. Po pierwsze jako autor programów telewizyjnych o historii Górnego Śląska, zna jego zawiłe dzieje jak mało kto. Umie więc tłumaczyć, dlaczego jesteśmy inni od reszty Polski, potrafi wyjaśnić, jak działała śląska autonomia w przedwojennej Polsce i dlaczego nie stanowi zagrożenia dla obecnych polskich granic. Potrafi też całkiem sporo o tej projektowanej autonomii powiedzieć. Co więcej, mówi o tym doskonale. Nie każdy polityk dobrze wypada przed kamerą. Polok, który grał w jednym z seriali oraz prowadził programy telewizyjne, jest zawodowcem o czym świadczy choćby jego dykcja czy sposób wysławiania się. Senator
RAŚ błyszczałby w każdej telewizyjnej politycznej dyskusji. Oczywiście wsparłby w senacie śląskie postulaty Kutza. Tam na miejscu w Warszawie upominałby się o język śląski, narodowość śląską. Kilkadziesiąt lat młodszy od leciwego reżysera mógłby bardziej skutecznie senatorską aktywnością bombardować urzędy centralne,
A wreszcie wygrana Poloka pokazałaby, że autonomiści zdobyli kolejną fortecę. Że już nie tylko współrządzą województwem śląskim, ale też pojawili się w parlamencie RP. Co prawda legislacyjnej wielkiej roli Polok nie odegra, bo jedna osoba ma minimalny wpływ na tworzenie prawa, ale – jak powiada polskie przysłowie – od rzemyczka do koniczka. Tylko czy Polok ma szanse na mandat? Wiele zależy od tego, kogo wystawi PO, bo ostatnie wybory pokazały, że na Górnym Śląsku wszystkie mandaty senatorskie zdobyła ta partia. Jeśli Platforma nie znajdzie wybitnego autorytetu, to Polok ze znaczkiem RAŚ ma szanse pokonać kandydata PO. Podobnie jak kandydata PiS, z którym półtora roku wcześniej przegrał raptem 400 głosami. To jest ilość, którą można śmiało nadgonić. Wspomina się o możliwości kandydowania prezydenta Rybnika Adama Fudalego. Jeśli tak będzie, to Fudali jest groźnym rywalem tylko w Rybniku – a okręg wyborczy obejmuje także powiat rybnicki i powiat mikołowski. Tam znaczek RAŚ jest znacznie mocniejszy niż nazwisko Fudali. Na razie nie wiemy, z kim zmierzy się Polok. Tylko RAŚ podał już oficjalnie nazwisko swojego kandydata – tego samego, który walczył o mandat w 2011 roku. Czy teraz uda mu się go zdobyć, dowiemy się w maju. adaM MoĆKo
O Pawle Poloku było przez chwilę głośno latem ubiegłego roku, gdy muzyk Stanisław Soyka w wywiadzie wyraził się lekceważąco o śląskiej mowie, którą wyniósł z domu. Polok w odpowiedzi spalił płyty Soyki. W polskich mediach natychmiast porównano go z hitlerowcami, którzy palili książki. - A przecież to jakiś idiotyzm – mówi Polok i wyjaśnia: - Hitlerowcy palili książki zabrane z bibliotek, księgarń czy zarekwirowane w prywatnych zbiorach. Niszczyli cudzą własność. Ja przeczytawszy słowa Soyki dotyczące naszych wspólnych śląskich korzeni, uznałem, że nie chcę mieć już z nim nic wspólnego. Zniszczyłem więc jego płyty, ale te, które stanowiły moją własność. Zapłaciłem za nie kiedyś, gdy chciałem Soyki słuchać, więc mogłem teraz z nimi zrobić co zechcę. Każdy od czasu do czasu wywozi stare książki, których już nie chce, na makulaturę. A ja – po jego słowach – nie chciałem już mieć wśród swoich płyt Soyki, i dałem temu wyraz. Po prostu zademonstrowałem, że brzydzę się facetem, który wyparł się śląskości.
o braku wątpliwości i roznoszeniu listów z Pawłem Polokiem rozmawia Jan Popczyk - Jest pan już kandydatem RAŚ na senatora w okręgu rybnickim czy jeszcze nie? - Tak, w wyborach uzupełniających, po śmierci pana senatoraAntoniego Motyczki, będę kandydował do Senatu RP jako oficjalny kandydat Ruchu Autonomii Śląska.
- Było dużo wątpliwości? - Nie, nie miałem ich prawie wcale. Jeśli się powiedziało "A", to trzeba powiedzieć "B". Jeżeli ktoś działa w RAŚ i walczy o autonomię, to trzeba w to wliczyć także start w wyborach. Albo robimy coś na poważnie, albo się bawimy. Półtora roku temu pokazaliśmy w wyborach senackich, że możemy realnie walczyć o mandaty z PiS-em i PO. Teraz czas postawić kropkę nad „i” czyli wygrać.
- Czym chciałby się pan zajmować w Senacie? - Przede wszystkim tym, co leży mi najbardziej na sercu, czyli edukacją regionalną, bo w tej chwili tego brakuje najbardziej. A ponadto
celem jest autonomia
promocją kultury i historii Śląska w mediach. Dla przykładu: w mediach publicznych o Śląsku nie mówi się praktycznie wcale. Jedynym programem telewizyjnym w ciągu ostatnich dwóch lat było niemal dwudziestoletnie autorskie dzieło Michał Smolorza "Stanika Cyronia droga do nieba", którego emisja była zresztą spowodowana tylko i wyłącznie śmiercią autora. Żenujące.
- Jeżeli ma pan zamiar zajmować się promocją kultury Śląska, to od razu padnie standardowy zarzut... - Mianowicie? - "Święta wojna". Serial, w którym pan grał. - A tak, oczywiście. Serial komediowy, na
który wylewa się pomyje. A komedia rządzi się swoimi prawami.
- Ale Ślązaka przedstawiono tam, jako durnia... - Niezupełnie. Warszawiak tak samo grał czasem idiotę, a drugi Ślązak - szwagier Ernest - grał człowieka sukcesu. Zarzuty są więc chybione i wynikają raczej z kompleksów. Poza tym każdy może zaproponować coś lepszego i ja to zrobiłem: cieszący się wielką popularnością program "Tajemnice Śląska", traktujący o skomplikowanych górnośląskich dziejach. - Chciałby Pan, żeby tego typu programów, traktujących o śląskiej historii było więcej?
- Więcej? Chciałbym, żeby się pojawił w publicznej telewizji choć jeden! Przecież teraz nie ma ich wcale.
- A co z edukacją regionalną? - Nie ma jej w szkołach, a jeśli jest, to ogranicza się do wspólnego odśpiewania "Poszła Karolinka" podczas Barbórki. Boję się nawet myśleć, czy młodzież wie cokolwiek o śląskich noblistach czy o Tragedii Górnośląskiej 1945 roku...
- A autonomia? - Autonomia jest i będzie głównym celem: zarówno moim, jak i całego Ruchu. To się nie zmieniło i nie zmieni. To musi wiedzieć każdy: Nasz cel to Autonomia 2020.
- Czy to jest realne? - Oczywiście. Popatrzmy, jaką drogę przebyliśmy w ciągu ostatnich lat. Popatrzmy na coraz lepsze wyniki RAŚ w wyborach. Jesteśmy jedynym ugrupowaniem, które ciągle poprawia swoje notowania. Wszystkie inne partie to sinusoida - raz lepiej, raz gorzej, raz PiS, raz PO. A RAŚ to ciągłe wznoszenie się. I nie chodzi tylko stricte o poparcie - popatrzmy choćby na wyniki spisu powszechnego...
- No właśnie, czy trudności podliczeniem spisu nie obnażają niemocy tego państwa? - Oczywiście, że obnażają. Państwo scentralizowane nie może działać i nie działa skutecznie. Stąd najprostsza czynność urasta do niemalże do cudu. Jak w starym wicu z lat 80.: "Państwa demokracji ludowej bohatersko rozwiązują problemy, które w państwach demokratycznych po prostu nie istnieją". - Dziękuję za rozmowę.
9
Luty 2013 r.
PISANE ZA BRYNICĄ
raŚ w senacie? być może to nierealne
Od dłuższego czasu zastanawiam się nad Pawłem Polokiem, który będzie uczestniczył w wyborach uzupełniających do senatu, gdyż, jak pewnie Państwu wiadomo, 24 stycznia zmarł senator Motyczka i w okręgu rybnickim odbędzie się dogrywka.
K
iedy przypomnę sobie kandydowanie na senatora przez naczelnego tej gazety, krzywię się na samą myśl. Były to te same wybory, w których startował wtedy Polok. Startowało też kilku innych kandydatów RAŚ. Po tamtej kampanii wyborczej , wyrobiłam sobie opinię iż RAŚ jest organizacją niesprawiedliwą, która nie chce pomóc własnym kandydatom, mającym szanse na zwycięstwo. A Dariusz Dyrda tę szansę miał i dopiero z końcem kampanii pękła ona jak bańka mydlana. Przez czas trwania kampanii pomogli nam raptem Leon Kubica z Mysłowic, w niewielkim stopniu koło tyskie i koło bieruńsko – lędzińskie rzecz jasna. Cała reszta sprawę olała. Nie pomógł nikt. Ja osobiście po nocach kleiłam plakaty na dykty i rozwoziłam po okręgu wyborczym w nocy. A za dnia ulotki. Zbijałam młoteczkiem drewniane nóżki, na których następnie umieszczałam materiały wyborcze. Roznosiłam gazety wyborcze po blokowiskach. Odwaliłam kawał dobrej roboty, podobnie jak niektórzy znajomi Darka, nie należący do RAŚ. Tamtej jesieni Paweł Polok miał podobne odczucia co i my. Też czuł się lek-
ceważony przez struktury RAŚ. My mieliśmy dobrą pozycję, gdyż w naszym okręgu nie było pisowskiego kandydata, Polok zaś miał więcej rywali. Ja - gorolica z Sosnowca i Dariusz Dyrda oraz Paweł Polok, osamotnieni w wyborczych bojach pchali ten sam wózek pełen ulotek, sloganów i nadziei na przyszłość warszawskich zmagań o autonomię. Przykro mi jest teraz, kiedy sobie pomyślę, że naraz wszystkie znaki na RAŚ- owskim niebie i ziemi wskazują na fakt, iż RAŚ się
gierów, czyli wszystkich poza kandydatami. Chłopcy, podczas referendów nie potrafili zorganizować drugiej urny, poza tą, którą dla referendum w Lędzinach zrobił mąż mojej koleżanki. A podczas jednego z referendów stracili przy piwie pieczęć RAŚ (jak niektórzy pamiętają pieczęć ocalała w mojej torebce), więc nic dziwnego, że nie potrafią roznosić ulotek, czy kleić plakatów. Tego można się nauczyć, ale solidarność powinno mieć się we krwi. Szczególnie na Śląsku. Tymczasem
Może RAŚ zrozumiał nareszcie, że o autonomię walczy się w Warszawie, w parlamencie RP, a nie w sejmiku, więc te senackie wybory, zlekceważone w roku 2011, są dla niego absolutnie najważniejsze. do wyborów przyłoży. Chcą pomóc Pawłowi Polokowi, być może będzie to sprawa priorytetowa. Jest to oczywiście bardzo miłe, wszak lepiej późno, niż wcale, ale pozostaje zadać sobie pytanie, czy nie jest to hipokryzja? A może RAŚ zrozumiał nareszcie, że o autonomię walczy się w Warszawie, w parlamencie RP, a nie w sejmiku, więc te senackie wybory, zlekceważone w roku 2011, są dla niego absolutnie najważniejsze. Moje osobiste zdanie, jest druzgoczące. Uważam, że wyborczo RAŚ jest niedojrzały. Chłopcy bardziej nadają się na wiejskie festyny, aniżeli do wyborów. Pisząc „chłopcy” mam na myśli poma-
setki działaczy RAŚ uznały wtedy, że jak nie oni kandydują, to po co oni mają biegać z plakatami. Że jak wybrano innego kandydata, niż jego faworyt, to on jest zwolniony z pomagania. Tak mogą bawić się dzieci w piaskownicy, ale nie grupa, która uważa się za poważną organizację polityczną. W związku z powyższym uważam, że Paweł Polok, kandydując na senatora ma zwyczajnie „przerąbane”. Zresztą chyba każdy liczący się kandydat RAŚ, który nie jest Jerzym Gorzelikiem, ma podobną sytuację. Mimo wszystko, życzę powodzenia, Sosnowiec trzyma kciuki! PauLa zaWadzKa
List do redakcji
udowani ze godkom
Szanowna redakcjo! Kaś tak od maja czytom regularnie wasz Cajtung, chocia czasem nie je lekko go we Bytomiu kupić. Ale gazeta mi się fest podobo, tuż mom storani, aby zady jom trefić. Czytom chneda ôd deski do deski – i musza wom przyznać, iże waszo transkrypcjo czyto mi sie na wiela lepij, jak ta, kiero je baji we Nowej Gazecie Śląskiej. Ku temu hań po ślůnsku piszom ludzie, kiere nie za dobrze poradzom. No ale nie chca pisać ô inakszych cajtungach inoś o waszym. Dzięki wom wiem, ô co sie tak genau rozchodzi ze kodyfikacjom ślůnskij godki, ze transkrypcjami, ze cołkim tym larmym, kiere wkole godki je. Inoś kiej to czytom, to mie je gańba, iże Ślůnzoki niě poradzom sie we interesie swojij godki dogodać. Dyć przeca trza siednonć i znonś złoto mita. Jo rozumia, co piszecie sam baji ô panie Rafale Adamusie (we tekście „Godom po ślůnsku. Inoś nie poradza”) , kiej lachocie sie, iże rozdowo nalepki „Godomy po ślonsku” a som po ślůnsku godać niě poradzi. Jo wiěm, mocie recht, posłuchołech se jego godka we internecu i to blank ni ma po ślůnsku. Inoś dejciese pedzieć, co chop kiery godać niě poradzi, a promuje godka, těż werci sie, coby go pochwolić. Inoś nerwuje mie u ônego Adamusaa jego kamratůw jedno –kiej go czytom abo słuchom, to udowajom, iże inoś ôni cosik robiom do godki, co je inoś jedna, jejch transkrypcjo, co nikt inoś ôni wydowajom
ksiůnżki po ślůnsku. I poradza bez tuż zrozumieć redachtora Dyrdy, iże sie tak nerwuje, kiej ô nich pisze. Bo fto lubi cygaństwo a udowani, że inoś jo co robia, a inaksi niě. Wszyjskie ci ludzie tela się nagodali, jak im to bydzie brakować redachtora Smolorza. Tuż wzieni by se do serca to, co Smolorz pisoł. A we felietonie Smolorza „Cadykowie Śląskiej Godki” je jak byk napisane, co som sztěry ośrodki těj godki,a niě inoś jeden. Jeden to těn Adamus a jego kamraty, kiere majom za swojigo firera profesorka Tambor. Drugi – jak padali śp. Smolorz to Szołtysek a zaś trzeci Dyrda. Terozki, kiej Smolorza już ni ma, tym barżyj rośnie ranga Dyrdy a Szołtyska. Bez tuż fto chce rychtować ślůnsko godka bez nich – to działo genau przeciw godce. I jo by był fest rod, kiej by to fto panu Adamusowi a jego kamratom wytuplikowoł. Bo kiej czytom wasz Cajtng to widza, że wy trocha sie na nich boczycie, trocha ś nich lachocie, ale durś wyciongocie gorść do zgody. A zaś ôni udowajom, iże těj gorści niě widzom. Tuż możne ôni niě som Ślůnzoki, inoś podhalański górole. Skirz tego, co to genau ô nich pisali profesor Tischner, co dzielom prowda na włosno prowda i gôwno prowda. Widza, iże cołko ta Komisja Kodyfikacyjno robi genau tak samo. PszocieL godKi (miano do widomości redakcje)
OD ReDAkCJi: Zocny czytelniku, my nikaj niě kwestionowali tego, co Rafał Adamus wiela robi do ślůnskij godki. Nom sie inoś zdowo, co eli niě poradzi ôn do kamery pedzieć aby pora słůw po ślůnsku (możne ôbycznie niě poradzi, a może go steruje kamera), to niě powinien we telewizje promować akcji „Godomy po ślůnsku”, bo to genau idzie se forsztelować, co akcja promuje chop, kiery po ślůnsku niě godo. A to juże je balakwastra!
Mało ci Cajtunga?
Proszěmy na internecowo zajta www.naszogodka.pl. Hań znońdziesz nasze stare, teksty, kiere nojbarżyj podobały sie czytelnikom, komentarze i roztomaite ślůnskie informacje. Tuż dej pozůr: www.naszogodka.pl
FIKSUM DYRDUM
Osiemset lat temu w Europie wykształcone już były niemal wszystkie obecne języki, choć w nieco innej formie niż dziś. Ale ludzie mówili już wtedy po polsku, niemiecku, rusku, duńsku, z mieszaniny celtycko-sasko-francuskiej rodziła się też mowa angielska. A jednak z tamtych czasów nie ma praktycznie literatury po niemiecku (a raczej jest jej bardzo niewiele), po czesku, śląsku, polsku, po angielsku. Językiem literackim była bowiem łacina – i kto chciał coś napisał, pisał to właśnie w lingua Latina.
W
raz z końcem średniowiecza języki narodowe zaczynają powoli wciskać się na literackie salony, ale językiem naukowców jest wciąż mowa starożytnych Rzymian. Na przykład powstały w połowie XVI wieku traktat astronomiczny Mikołaja Kopernika, „O obrotach sfer” napisany jest wszak po łacinie. Do XX wieku i II Soboru Watykańskiego w języku tym odbywała się liturgia katolicka (obecnie tendencja ta
Polsko naszo łacina
wraca) a łacina jest też w Polsce językiem medycyny. Jej student uczy się po łacinie każdej kostki, każdego mięśnia, każdej nazwy choroby. Stąd nawet laik wie zna ła-
szenia Osób Narodowości Śląskiej. Jak jednak ma być inaczej, jeśli literatura śląska prawie nie powstaje. Bo ci, którzy mogliby ją tworzyć, jak Kazimierz Kutz, jak
pokazuje to nojlepij. Słowo „wnerwiać” je jakiś taki sosnowiecki, po naszěmu to je „Niě nerwuj Hanysa” abo „Niě szteruj Hanysa”. Mie sie zdo, co Kutz ôboczył tre-
Dla nas, Ślązaków, dziś odpowiednikiem dawnej łaciny jest polski. Nawet ten felieton jest dowodem, że naszą lingua Latina jest mowa polska. Po polsku swoją gazetę wydaje RAŚ, po polsku obradował kongres Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej. Jak jednak ma być inaczej, jeśli literatura śląska prawie nie powstaje. Bo ci, którzy mogliby ją tworzyć, jak Kazimierz Kutz, jak Szczepan Twardoch – wolą pisać po polsku, aby krąg odbiorców był szerszy. cińskie nazwy niektórych chorób. Bo łacina, choć powoli traci grunt, to przez stulecia była językiem słowa pisanego. Dla nas, Ślązaków, dziś takim językiem jest polski. Nawet ten felieton jest dowodem, że naszą lingua Latina jest mowa polska. Po polsku swoją gazetę wydaje RAŚ, po polsku obradował kongres Stowarzy-
Szczepan Twardoch – wolą pisać po polsku, aby krąg odbiorców był szerszy. Měńszo ô Kutza, skirz tego, co ôn bez 60 lot we Warszawie chneda przepomnioł ślůnskij godki, co widać po tym, jak godajom bohatery „Piątej strony świata”. Jejch ślůnski je taki trocha warszawski. A tyż akcjo Kutza „Nie wnerwiej Hanysa”
sy „Niě nerwuj Hanysa” na Marszu Autonomie, ale niě spamientoł, i bez tuż zrobił plagiat ze felerěm. Nale Szczepan Twardoch – prozaik, kiery dziěpiěro nafasowoł premio tygodnika „Poityka” - po ślůnsku poradzi. A przeca swoja „Morfina”, powieść kiero dzieje sie u nos za wojny, napisoł po polsku. Kutz a
Twardoch padajom, co jejch nacyjo je ślůnsko, nale piszom po polsku. Tuż skond my momy wzionć naszo literatura, kiej nasze literaty piszom we godce Polokůw, we těj naszěj Lingua Latina? A znowu literaturoznawcy uważają, że godka nie jest językiem, bo po śląsku nie ma literatury. No i kółko się zamyka: pisarze nie piszą po śląsku, bo śląski nie jest językiem, a nie jest językiem, bo nie ma literatury po śląsku. Zresztą muszę się przyznać, ja sam jedyną swoją powieść, Operacja Papież (wcale nie o zamachu papieża, lecz m.in.o konklawe) też napisałem po polsku. A po śląsku jedynie kilka sztuk. Z tym, że jednka powolutku literatura po śląsku powstaje. Jest już właśnie kilkadziesiąt sztuk teatralnych w tej godce, kilka na całkiem niezłym poziomie literackim. Korez wystawia Cholonka po ślůnsku a teraz też „Piątą stronę świata”. Powoli pojawiają się niezłe opowiadania, mamy sporo poezji po śląsku, z niezrównanym „Kazaniem na gůrze” Mariana Makule, brakuje jeszcze tylko ze dwóch dobrych powieści, i będzie można powiedzieć, że mamy śląską literaturę. I ciekawe, co wtedy wymyślą różne Midki i Pańczyczki, żeby przekonywać, iż języka śląskiego nie ma? dariusz dyrda
10
Luty 2013 r.
co bajtle wiedzą o Śląsku?
Edukacja regionalna – jakaś tam jest na Śląsku. Jakaś tam zawsze była, nawet w czasach PRL. Nawet ci sami nauczyciele-polonizatorzy, którzy bili naszych ojców i starzyków za godanie po śląsku, też jakąś tam edukację regionalną realizowali: w końcu mówili coś o Śląsku, a konkretnie o jego odwiecznej polskości i mrocznych czasach pruskich. Jeśli ktoś jest zainteresowany jak wyglądała edukacja regionalna na Śląsku za czasów stalinowskich, wystarczy, że posłucha polityków PiS (albo posła Balta z SLD) , którzy mówią do dziś dokładnie to samo.
W
tamtych czasach celem nauczania o Śląsku było zindoktrynowanie młodego pokolenia, przekonanie go, że Śląsk to region bez historii, region powstały w chwili wkroczenia tu wojsk polskich po I wojnie światowej, że Ślązacy stworzeni są do ciężkiej pracy fizycznej, że ślonsko godka to „nieczysta polszczyzna”, bo zbrukana ohydnymi germanizmami. Czy ta edukacja spełniła swoją rolę? Badania przeprowadzone przez Fundację dla Śląska i socjologów z Uniwersytetu Śląskiego nie pozostawiają wątpliwości. Około 90 procent śląskich uczniów nie zna żadnych wydarzeń z historii regionu, jako wybitnych Ślązaków wskazuje między innymi Józefa Piłsudskiego. Coraz gorzej ze znajomością godki. W większości szkół o Śląsku nie uczy się w ogóle, albo uczy się źle. Dlaczego?
siedem grzechów głównych nauczania o Śląsku Po pierwsze, w śląskich szkołach obowiązuje niemal wyłącznie warszawska perspektywa. Polonocentryzm jako powód regionalnej ignorancji uczniów wskazywali autorzy wspomnianych badań, między innymi profesor Tomasz Nawrocki. Po drugie, nauczycielom też brakuje wiedzy. Nic dziwnego, większość z nich zdobywała ją w czasach, gdy Śląsk był tematem tabu. Dlatego przeciętny belfer też nie zna granic regionu, ani jego historii. Po trzecie, wielu nauczycieli nie docenia jak ważne dla rozwoju śląskiego bajtla jest to, aby wiedział kim jest. Tymczasem naukowcy alarmują, że brak poczucia zakorzenienia to źródło wielu zaburzeń rozwojowych. Po czwarte, o Śląsku uczy się nieatrakcyjnie. Aby „odhaczyć” sobie regionalizm, w wielu szkołach robi się akademię barbórkową i zajęcia folklorystyczne. Folklor bywa atrakcyjny dla dzieciaków 8-letnich, ale dla gimnazjalistów staje się obciachowy, czego nie zauważa wiele nauczycielek i skutecznie zraża młodzież do śląskiej tożsamości. Po piąte, system oświatowy nie wspiera i nie promuje tych, którym się chce. Nauczyciel, który chciałby uczyć o regionie, musi często łamać prawo oświatowe. Może też zapomnieć o tym, że ktoś mu za to zapłaci.
Spektakl „O pniokach, krzokach i ptokach” tyskiego teatru szkolnego Bombon . gion to Śląsk, subregion to np. Śląsk Cieszyński, a miasto to np. Tychy. Uczeń powinien mieć wiedzę i na temat swojego miasta, i subregionu, i regionu. Tymczasem w Bielsku i Opolu często nie chcą uczyć o Bytomiu, choć to wciąż ten sam region. Oczywiście w Bielsku nie chcą też uczyć o Opolu, a w Opolu o Bielsku.
rechtory się zrzeszają Niemal rok temu powstało w Katowicach-Piotrowicach Stowarzyszenie na rzecz edukacji regionalnej „Silesia Schola”. Cele ma ambitne: sprawić, by nasze bajtle wiedziały więcej o swoim regionie.
wtórzy już bzdury, że w XV wieku Śląsk był częścią Polski. Agata Cichy pochodzi z małopolskiej Bochni, Ślązaczką jest zatem z wyboru. Od lat działa w Bractwie Oświatowym Związku Górnośląskiego. Pracuje w tyskiej „kornelówce” czyli Szkole Podstawowej nr 37 im. Makuszyńskiego. Dodajmy, że szkoła ta przed dwoma laty wygrała wojewódzki konkurs i uzyskała tytuł szkoły, w której najlepiej uczy się o Śląsku. Agata także wie jak przedstawić treści regionalne w sposób atrakcyjny. Prowadzi zespół teatralny o smakowitej nazwie „Bombon”, który niedawno wystawił sztukę poświęconą problemowi dyskryminacji bajtli godających po ślůsku. Spektakl wygrał
o Śląsku uczy się nieatrakcyjnie. Aby „odhaczyć” sobie regionalizm, w wielu szkołach robi się akademię barbórkową i zajęcia folklorystyczne. Folklor bywa atrakcyjny dla dzieciaków 8-letnich, ale dla gimnazjalistów staje się obciachowy, czego nie zauważa wiele nauczycielek Po szóste, z niewyjaśnionych przyczyn część nauczycieli wciąż boi się śląskości. Starsi belfrzy sądzą, że jeśli powiedzą bajtlom w szkole, że Śląsk nie zawsze był polski, to za chwilę do drzwi zapuka UB czy inne CBŚ i zostaną oskarżeni o działalność antypolską. Te lęki utrwala w nich np. słuchanie polityków PiS atakujących niezależność Muzeum Śląskiego. Po siódme, edukacja regionalna nagminnie mylona jest z edukacją subregionalną lub lokalną. Przypomnijmy: re-
Spójrzmy na założycieli. Tomasz Świdergał (prywatnie „krojcok”) uczy historii w piotrowickim gimnazjum, ale „uczy” to za mało powiedziane. Historia jest całym jego życiem, w wolnych chwilach rekonstruuje średniowieczne dzieje Śląska, podczas corocznych rekonstrukcji bitew pod Grunwaldem (Tannenbergiem) walczy w barwach chorągwi księcia śląskiego Konrada Białego. Oczywiście po stronie krzyżackiej. Takie doświadczenie daje gwarancję, że żaden z jego uczniów nie po-
wojewódzki konkurs przedstawień profilaktycznych, a bajtle zaczęły artykułować potrzebę uczenia się godanio. Nawet te z rodzin nieśląskich. W „kornelówce” pracuje też Marcin Melon, który wpadł na pomysł powołania Klubu Odkrywców Tajemnic Śląska, w ramach którego z uczniami starszych klas tropi sekrety, jakich nie brak w dziejach naszego regionu. Aleksander Uszok, pracownik piotrowickiego „eMDeKu” przypomina swoją obecnością, że szkoły to nie jedyne
placówki, w których dzieci mogą poznawać swój region. Wśród założycieli Stowarzyszenia znalazły się także takie persony jak dr Łucja Staniczkowa, prezes Bractwa Oświatowego Związku Górnośląskiego, Dariusz Walerjański, znany obrońca górnośląskich zabytków oraz profesor Ryszard Kaczmarek, stojący na czele Instytutu Badań Regionalnych.
centrala nie dostrzega, region zaczyna - Z punktu widzenia Warszawy nie ma chyba potrzeby wprowadzania edukacji regionalnej – ocenia przewodniczący „Silesia Schola”, Marcin Melon. Nic dziwnego, reszta Polski ma mniej więcej podobną historię i kulturę, o której uczone są polskie dzieci w polskich szkołach. A że Polska ma być jednolita, to śląskie dzieci też poznają warszawską legendę o złotej kaczce i nazywają Litwę swoją ojczyzną, natomiast warszawskie dzieci nie usłyszą o wojnach śląskich czy Donnersmarckach. – Nie da się ukryć, że Śląsk jest wyjątkowym regionem w skali Polski, nasza historia była zupełnie różna, ta różnorodność musi znaleźć odzwierciedlenie w szkolnej rzeczywistości – mówi Melon. Na razie nauczyciele-regionaliści mogą liczyć na wsparcie władz regionalnych. Od kiedy w skład koalicji rządzącej województwem wszedł Ruch Autonomii Śląska, zaczęły się zmiany na lepsze. Stowarzyszenie „Silesia Schola” nawiązało oficjalną współpracę z Wojewódzkim Ośrodkiem Metodycznym, której efektem są comiesięczne spotkania
Klubu Nauczycieli-Regionalistów. Z kolei w murach Instytutu Badań Regionalnych powołanego przy Bibliotece Śląskiej powstaje pierwszy podręcznik do nauczania o Śląsku. Sami nauczyciele nie czekają oczywiście biernie na rozwój wydarzeń. Na stronie www.edukacjaregionalna.pl członkowie i sympatycy „Silesia Schola” publikują materiały dydaktyczne pomocne dla kolegów po fachu, którzy chcą uczyć o Śląsku, ale nie zawsze wiedzą jak i o czym.
bazylika św. Piotra czy nikisz? Marcina Melona pytamy, czy jego zdaniem stan wiedzy uczniów zmienił się istotnie od roku 2009, gdy przeprowadzano wspomniane wyżej badania Fundacji dla Śląska. – Nie sądzę! To, że poszczególne osoby w poszczególnych szkołach robią wartościowe rzeczy, nie zmienia faktu, że są to wciąż małe wyspy na wielkim oceanie zaniedbania – odpowiada – „Silesia Schola” właśnie rozesłało zapytania do kilkudziesięciu śląskich gmin, jak realizowane jest na ich terenie nauczanie o regionie. Nie brak przykładów pozytywnych, ale wciąż wielu dyrektorów szkół sądzi, że organizując wycieczkę do Warszawy przyczynia się w jakimś stopniu do zwiększenia stanu wiedzy bajtli o Śląsku. Mnie przeraża to, że więcej bajtli widziało Bazylikę świętego Piotra, niż nasz Nikisz. Przed nami wiele roboty, jeśli ma się to zmienić. Magda PiLorz
11
Luty 2013 r.
sport jest śląski, ale do elity idzie gdańsk
MarnoWana hokejowa szansa
Uważni czytelnicy sportowych tekstów Ślůnskiego Cajtunga pewnie doskonale wiedzą, że dużo piszemy tu o hokeju. Ktoś może powie, ze za dużo. Ale wcale nie, my po prostu wiemy i pamiętamy, że sport ten przez dziesięciolecie niemal dorównywał u nas popularnością fusbalowi. Że jest to sport narodowy u naszych braci z południa, Czechów i Słowaków. Że cała Europa pasjonuje się hokejem. A Polska, ustępująca 30 lat temu w Europie tylko Rosjanom, Czechom, Finom, Szwedom i Niemcom – teraz przegrywa niemal ze wszystkimi, ogrywają nas nawet Węgrzy i Brytyjczycy, narody wówczas w hokeju kompletnie egzotyczne.
P
olacy są pod wieloma względami inni od Europejczyków. Również pod tym, że jakoś hokeja nie czują, woląc od niego dziwaczne (według większości Europejczyków) wyścigi motocykli na żużlu. Ale na Śląsku i miastach przygranicznych (Oświęcim, Sosnowiec) hokej nadal cieszy się popularnością. Można wręcz powiedzieć, że hokej w Polsce pozostał niemal zupełnie na Śląsku. Po poza wspomnianymi już dwoma miastami kluby w ekstraklasie są jeszcze w trzech miejscach na Śląsku (Katowice, Tychy, Jastrzębie) i dwoma poza nim, też na południu (Kraków, Sanok). Poza tym profesjonalne hokejowe drużyny są jeszcze na zapleczu ekstraklasy, w I lidze. Znów na Górnym Śląsku (Katowice-Janów, Opole, Bytom), tuż za granicą w Sosnowcu (chociaż to ogólnopolska szkoła mistrzostwa sportowego tam ulokowana) oraz w Nowym Targu, Gdańsku i Warszawie. Znów pół ligi u nas!
dołączyć do mocnej ligi Ta hokejowa mapa Polski dowodzi, że w Polsce niemal tylko na Śląsku są jeszcze ludzie interesujący się tym sportem, którym fascynuje się niemal cała północna półkula. Tym, który w Szwajcarii, Austrii, Niemczech, Norwegii, Danii ustępuje tylko fusbalowi, a w Czechach, Finlandii, Słowacji, Szwecji, Rosji – znaczy nawet od fusbala więcej. Wydawać by się więc mogło, że to na Śląsku pojawią się plany przywrócenia hokejowi blasku. W zasadzie każdy, kto się tym choć trochę interesuje, wie, jak to zrobić. Po prostu polski klub musi zacząć grać w mocniejszej lidze. A problem to nie jest wielki, bo ligi hokejowe niewiele robią sobie z granic państwowych i są często tak naprawdę ponadnarodowe. Pierwszą taką ligą była oczywiście amerykańsko-kanadyjsko NHL, najlepsza na świecie. Drugą rozrastającą się szybko, była austriacka EBEL, która przyjmując liczne drużyny z byłych Austro-Węgier
rania, by zacząć w niej grać już w sezonie 2013-14. Mimo, że ani porządnego klubu dziś tam nie ma, ani areny porównywalnej ze Spodkiem. Gdański stadion zimowy jest jedynie nieco większy od tyskiego, jastrzębskiego.
a potem narzekamy
W KHL grają wielkie gwiazdy światowego hokeja. Na zdjęciu o krążek walczą Jaromir Jagr i Siergiej Fiodorow, kapitanowie reprezentacji Czech i Rosji, gdy te zdobywały mistrzostwo świata. (węgierskie, chorwackie, słoweńskie, włoską a nawet czeską). Na etapie projektu jest jeszcze kilka takich lig. Można więc do ligi zagranicznej – pod pewnymi warunkami – przystąpić. Śląskim klubom byłoby najprościej do czeskiej, zarazem jednej z najmocniejszych na świecie. Ale okazja minęła chyba bezpowrotnie 5-6 lat temu, gdy Czechy nie umiejąc odnieść znaczącego sukcesu w rozgrywkach międzynarodowych uznały, że warto poszerzyć rynek telewizyjny swojej ligi, chociaż by przyjmując jakąś śląską drużynę. Tyski GKS był wówczas na tyle silny, by wzmocniony kilkoma klasowymi czeskimi graczami umieć się w takiej lidze utrzymać. Ale dla włodarzy klubu ważniejsze było odzyskanie tytułu mistrza Polski i nie przystąpili do takich rozmów. A dwa lata później Czesi ponownie, po długiej przerwie, zdobyli znów tytuł mistrza świata i uznali, że ich liga jednak poradzi sobie sama. Dziś o rozszerzeniu jej nawet słyszeć nie chcą.
Zapytaliśmy kilku dużych śląskich biznesmenów o możliwość sponsorowaniu klubu w KHL. Gdy pokazaliśmy im poziom oglądalności tej ligi w europejskich telewizjach; kiedy pokazaliśmy oglądalność finału słabej polskiej ligi w podrzędnej telewizji – a mimo to sięgającą kilkaset tysięcy widzów, to oczywiste stało się dla nich, że bycie sponsorem takiego klubu byłoby świetnym interesem reklamowym. Jeden z biznesmenów zadeklarował, że za logo swojej firmy w nazwie klubu, na koszulce i na tafli byłby gotów dać do 5 milionów euro, licząc dzięki temu na ogromny wzrost sprzedaży w Polsce oraz ekspansję w Europie. A nie zdołaliśmy zapytać naprawdę wielkich: Fiata, Kampanii Piwowarskiej, Opla, ING Banku. Prezydent Katowic czy marszałek województwa mają o wiele większe możliwości w tej materii niż mały miesięcznik. Więc gdyby zainteresowali się oni, pewnie dotarliby do prezesów tych firm. I wówczas naprawdę wielki ligowy sport mógłby zagościć w Spodku.
rosyjskie otwarcie
W międzyczasie jednak w Europie pojawiła się nowa, potężna liga, ustępująca jedynie – i to nieznacznie – amerykańskiej NHL. Otóż Rosjanie otwarli na świat swoją ligę, tworząc KHL Kontynentalną Ligę Hokejową. W KHL grają już nie tylko kluby z byłego ZSRR, ale też ze stolicy Czech i Słowacji, więc hokejowych potęg. Pragnie dołączyć do nich najbardziej znany klub włoski Milano Vipers, i inne z zachodniej Europy. U nas, na Śląsku, próby wspomnienia o przystąpieniu do KHL wywoływały rozbawienie, że tamtejsze kluby mają budżety po 20 milionów euro, a najbogatsze polskie mają poniżej 2 milionów. Chociaż jeśli gdziekolwiek w Polsce, to tylko u nas są kibice znający się na hokeju, liczne grono miłośników tego sportu oraz jedyna hala spełniająca w 100 procentach kryteria obiektu wielkiej ligi. Katowicki Spodek z prawie 8000 miejsc siedzących, była arena mistrzostw świata (1976) jest zbyt wielki, by grała w nim polska liga, ale dla KHL byłby jak znalazł (choć tam należałby do mniejszych). Ponadto jest nawet katowicki klub, który można by do KHL zgłosić, bo przecież na bocznej arenie Spodka gra w polskiej ekstraklasie Gieksa.
temat czują w gdańsku A jednak próby zainteresowania władz Katowic czy województwa tematem KHL spełzały na niczym. Odbierali t, jakby im człowiek proponował wybudowanie
dzielnicy na Marsie. Kompletnie nie dostrzegali, jaką szansą byłby taki klub. Mieć drużynę w KHL to w Europie znaczy tyle samo, co mieć drużynę piłkarską w ekstraklasie angielskiej (a przynajmniej hiszpańskiej) – i spotkania ligowe z Katowic oglądałyby miliony widzów w całej Polsce a ponadto Niemczech, Francji, Czechach, Włoszech. Austrii (i oczywiście Rosji). Bo hokejowa KHL – podobnie jak amerykańska NHL – są oglądane n a całym świecie, tak jak piłkarska Liga Mistrzów. I gdzie jak gdzie, ale na Śląsku urzędnicy od promocji powinni to wiedzieć. Tymczasem wiedzą to, ale w … Gdańsku. Gdzie ligowy hokej upadł dwa lata temu, gdyż nie udało się znaleźć sponsora na milion euro rocznie. Teraz okazuje się, że na markę, jaką jest KHL, można bez problemu znaleźć kilkanaście razy większe pieniądze w biznesie, a i władze miasta też wyrażają gotowość zaangażowania finansowego. Bo posiadanie takiego klubu jest nobilitacją dla każdego miasta w Europie Środkowej. Kilka tygodni temu gruchnęła wieść, że przedstawiciele Gdańska podjęli rozmowy z władzami ligi KHL, a już dziś wiadomo, że czynią sta-
KHL wymaga od nowych klubów gwarancji finansowych sięgający właśnie około 20 milionów euro. I najwyraźniej gdańscy przedstawiciele gotowi są dać te gwarancje. Czyżby więc to, co leży w zasięgu Gdańska, było poza zasięgiem aglomeracji katowickiej? Jeśli tak jest, to może rację mieli ci, którzy mówili, że nie jesteśmy gotowi na piłkarskie Euro. Bo jeśli nie umiemy sami realizować takich sportowych wyzwań, jak Gdańsk – to nie jesteśmy też godni takich jak on sportowych imprez. KHL chce dorównać popularnością lidze amerykańskiej. Rosyjscy działacze wiedzą, że droga prowadzi poprzez rozprzestrzenianie się na całą Europę. Na dołączeniu drużyny polskiej, niemieckiej, włoskiej, austriackiej, francuskiej, duńskiej. Ale – patrząc na dotychczasową praktykę – tylko jednej. Bo w KHL grają już drużyny pięciu innych państw, ale właśnie po jednej z każdego. Ta jedna wystarczy, aby w państwie tym żywo interesowano się KHL. Jeśli więc dołączy do nich Gdańsk, to dla miasta z Górnego Śląska szansy takiej już nie będzie. I gdy w Gdańsku będzie wielki światowy hokej, to my nadal będziemy się kisić na własnym podwórku, walcząc o medale mistrzostw Polski z Sanokiem, a nie medale KHL z Moskwą, Pragą, Kijowem i Budapesztem. A ta liga będzie jeszcze słabsza, bo przecież kilku najlepszych polskich graczy zasili ekipę gdańską. A przecież gdyby KHL dostała oferty z Katowic i Gdańska, porównała potencjał ludnościowy, popularność hokeja, jakość obiektów – wybór padłby bez wątpienia na nas. Okazuje się jednak, że nasze władze umieją narzekać, że zlekceważono śląską ofertę przy wyborze miast Euro – ale tam, gdzie śląska oferta by wygrała, nie potrafią jej złożyć. dariusz dyrda
Dzięki Mariuszowi Czerkawskiemu, Krzysztofowi Oliwie i Henrykowi Gruthowi jedynym klubem hokejowym z Polski, którego nazwa trochę jest w świecie rozpoznawalna, jest GKS Tychy. Jednak sześć lat temu władze tego miasta zdecydowały, że zamiast budować nowe lodowisko na 4-5 tysięcy widzów, wolą remontować dotychczasową arenę. I dziś mają przestarzały obiekt na nieco ponad 2,5 tysiąca widzów. A gdyby miały ten nowy to właśnie Tychy, z tradycyjnie mocnym jak na polskie warunki hokejem (w ciągu ostatnich 10 lat aż 8 medali mistrzostw Polski, w tym 1 złoty i 5 srebrnych) mogłyby rywalizować z Gdańskiem o KHL. Ale z tyską halą nie ma czego szukać w mocnej lidze.
12
Cajtung do bajtli
Luty 2013 r.
historia Śląska, tajla Vii
monarchę węgierskiego Macieja Korwina. Jednocześnie dwóch królów czeskich to oczywista wojna domowa, w której większość książąt śląskich stanęło po stronie Korwina. Spora część wojny toczyła się na Śląsku, W 1471 roku husyta Podiebradczyk umiera, lecz jego zwolennicy wybierają królem polskiego Jagiellończyka – więc wojna trwa nadal. Większość śląskich książąt nie uznała tego wyboru i broniła się dzielnie przeciw potężnej armii Jagiellończyka, która brutalnie pacyfikowała kraj, niszcząc między innymi Olesno czy Kluczbork. Ślązacy w odwecie próbowali najechać Wielkopolskę, ale bez większych sukcesów. A gdy w końcu obaj monarchowie postanowili podzielić się koroną Czeską, część śląska przypadła Węgrowi, nie Polakowi. Śląscy książęta z rodu Piastów nie chcieli mieć z Polską nic wspólnego. Poza tym prowadzili własne wojny o coraz mniejsze książęce dzielnice. Gdy w 1490 roku zmarł Korwin, także węgierska korona przypadła Jagiellonom. Teraz już śląscy książęta musieli uznać ich władzę, ale wywalczyli sobie, że podlegać będą królowi Czech a nie Polski (mimo, że Jagiellonowie zawarli między sobą inny układ). Śląscy książęta wywalczyli także przywilej, że starostą generalnym Śląska może zostać tylko któryś z tutejszych książąt. Poczucie śląskiej wspólnoty mimo dwustu lat rozbicia dzielnicowego było bardzo silne. Z żadnym sąsiednim krajem poczucia wspólnoty Ślązacy nie mieli. W okresie tym zresztą władcy Opola podjęli próbę jednoczenia Górnego Śląska. Bracia Mikołaj II i Jan (Hanus) II Dobry częściowo kupując a częściowo dziedzicząc, weszli w posiadanie księstw brzeskiego, toszeckiego, opawsko-raciborsskie oraz zamek w Prudniku. Zaś w 1497 roku miały miejsce w Nysie wydarzenia, które wiele mówią o historii narodu i języka śląskiego. Otóż książę Mikołaj II nie władał żadnym językiem poza miejscowym narzeczem słowiańskim. Gdy więc Sarkofag księcia górnośląskiego Jana (Hanusa) II Dobrego w opolskiej katedrze Ponieważ w latach 1434-1454 wszyscy śląscy książęta złożyli hołd królowi Czech, to od tego momentu historia dwóch krajów zrosła się jeszcze ściślej, niż dotychczas. A Czechy szarpane były wówczas ciągłymi wojnami religijnymi, bo mimo naporu całej Europy husyci wciąż trzymali się dzielnie, a nie chcąc na tronie katolickiego władcy wybrali sobie monarchą własnego magnata, Jerzego z Podiebradu. Monarcha ten w 1462 roku spotkał się z polskim królem Kazimierzem Jagiellończykiem. Podiebradczyk rzekł się – zgłaszanych przez jego poprzedników – pretensji do Mazowsza, a Jagiellończyk po raz kolejny potwierdził, że Polska nie rości sobie żadnych praw do Śląska. Chociaż w zamian zażądał uznania, iż dwa śląskie księstwa – oświęcimskie i zatorski – stanowią część Polski. I rzeczywiście, od tego momentu już nigdy nie były one częścią Śląska, Czesi dotrzymali też swoich obietnic związanych z Mazowszem. Polacy o Śląsk upomnieli się natomiast niecałe 500 lat później. To w dokumentach z tego spotkania po raz pierwszy użyto pojęcia Górny Śląsk (Silesia Superior) – i od tego momentu mówiono o Obydwóch Śląskach. Królowie nie wymyślili jednak żadnego Śląska Cieszyńskiego a tym bardziej Opolszczyzny czy Podbeskidzia. Opole, Cieszyn, Bielsko były jak najbardziej miastami Górnego Śląska. Jednak był to dalej na Śląsku okres wojen, bo katolicka część szlachty wybrała sobie na króla
książę widział rozmawiających po niemiecku księcia Kazimierza cieszyńskiego i biskupa wrocławskiego, uznał że spiskują przeciw niemu i rzucił się na nich z nożem. Nikomu większej krzywdy nie zrobił, ale postawiono go przed sąd miejskich ławników nyskich, chociaż Mikołaj znając prawa czeskie domagał się, aby jego, jako księcia, postawiono przed sądem królewskim. Prawa te jednak pogwałcono, stawiając przed sądem uległym miejscowemu księciu. Książę ostatecznie domagał się, aby proces odbył się w języku czeskim albo polskim, aby w nim władał jego obrońca, bo czeski był urzędowym językiem jego księstwa, a na co dzień posługiwał się śląskim dialektem. Czeski, śląski i polski były jeszcze wówczas na tyle podobne, że nie istniała między nimi bariera komunikacyjna. Wydarzenia te mówią jednak o dwóch rzeczach – po pierwsze ośmieszają teorię o śląskim jako „staropolszczyźnie”, bo potwierdzają, że już wtedy uważano, że pochodzą one jedynie z tego samego językowego pnia. Po drugie – przeczy tezie, że wszyscy śląscy Piastowie byli wówczas zniemczeni. Linia, która władała wówczas sporą częścią Górnego Śląska nawet nie znała języka niemieckiego, chociaż nie czuła się też ani Polakami, ani Czechami. Jest oczywiste, że Mikołaj i jego brat Hanus czuli się wyłącznie Ślązakami. Wracając do księcia Mikołaja – miejski nyski sąd skazał go na karę śmierci i wyrok ten poprzez ścięcie natychmiast wykonano. Natomiast jego brat Jan (Hanus) stale poszerzał swoje włości (o Niemodlin, księstwo bytomskie, a na koniec raciborskie. Miał już niemal cały Górny Śląsk, poza księstwem opawsko-raciborskim. Co jednak najważniejsze, okazał się monarchą niepospolitym, wyprzedzając o kilkaset lat swoją epokę. Jan II Dobry wydał otóż dwa akty prawne, niespotykane w jego epoce. Pierwszy, Ordunek Gorny – jest ustawą dotyczącą górnictwa. Książę robi w nim rzecz niesamowitą – określa maksymalny czas pracy górników oraz precyzuje płacę minimalną oraz ustanawia kasę chorych. Podobne akty prawne w przemyśle pojawiają się w świecie dopiero 300 lat później! Ordunek Gorny nakazuje też, aby burmistrz Tarnowskich Gór (ówczesnego miasta górniczego) władał językiem niemieckim oraz jednym ze słowiańskich. Książę najwyraźniej znał specyfikę regionu, którym władał i wychodził jej naprze-
Jerzy z Podiebradu był ostatnim koronowanym monarchą Czech i Śląska ze słowiańskiego, rodzimego rodu.
ciw, podobnie też jak jego ścięty brat wiedział, że ludność miejscowa równie dobrze rozumie bardzo podobne czeski i polski, mówiąc dialektem pośrednim między nimi. Drugim – jeszcze donioślejszym - aktem prawnym był wydany w 1531 roku Wielki Przywilej Ziemski Księstwa Opolsko-Raciborskiego zwany powszechnie Przywilejem Hanuszowym. Dokument ten precyzował terytorium, stolicę, symbolikę (herb i sztandar), określała organy władzy ustawodawczej i sądowniczej, ustalała, że niektóre stanowiska są zastrzeżona dla Górnoślązaków. Precyzowała sposób finansowania szkół! Językiem urzędowym (sądowniczym) został czeski. Tak więc Przywilej Hanuszowy był pierwszą w świecie konstytucją! Starszą o 350 lat od amerykańskiej i polskiej 3-go Maja. Władca Górnego Śląska stworzył najnowocześniejsze państwo w Europie. Ale dziś nawet tu mało kto o tym wie – uczą nas w szkołach o konstytucji 3-go Maja, ani słowem nie wspominając o tym, że nasza była o 360 lat wcześniej. I faktu tego nie umniejsza fakt, że księstwo Hanusza nie było wówczas całkiem niepodległym państwem lecz częścią korony czeskiej. A za miesiąc o dalszych próbach jednoczenia Śląska i wybuchu czesko-śląskiego powstania przeciw niemieckiemu cesarzowi.
był karnawał. były bale, tuż kożdy sie przeblěko. Batman to je chop-locopiěrz
Larwa
Princesa
Rys. Patrycja i Kasia Kotlarz
Karnawał się skończył, nale nom pokozało sie, co terozki juże mało fto wiě, jak roztomaite przeběczenia mianujom sie po ślůnsku. Ginglali na nasze mobilowi ze szkołůw a przedszkoli, coby pytać, jak bydzie indianin, czarownica, smok. Tuż chocia je po karnawale, spominomy trocha takij godki.
Heksa
Kamela
Bergmon
Indianer
Drak