GAZETA NIE TYLKO DLA TYCH KTÓRZY DEKLARUJĄ NARODOWOŚĆ ŚLĄSKĄ
CZASOPISMO GÓRNOŚLĄSKIE
Olimipiada na Ślůnsku?
N
iŷ bydymy mieć leko. Eli nawet dokożŷmy, co bez 700 lot byli my poza Polskom, to mało znaczy. Skirz tego, co państwo polski mo 4000 lot, tuż te siedŷm storoczy, kiej my w nim niŷ byli, to inoś malućki koncek. A ŏ tym, co Polska mo 4000 lot, i boła przůdzij jak Gracjo a Rzym, je chneda tak staro, jak państwo faraonów – piszŷmy na zajtach 8-9. To je ale pieronowy hit! Ale historie momy we Cajtungu mocka, niŷ inoś to. Na zajtach 10-12 jeszcze roz schwolomy ksiůżka „Gott mit uns” a razŷm ze tym momy srogi fragmŷnty spomniŷń jednego ze jej 21 bohaterůw. Fest nietypowego, bo boł polskim wojokiŷm we roku 1939, nimieckim we rokach 1940-42 a razŷm jako wojok Ludowego Wojska Polskiego proł sie pod Lenino a dobywoł Berlina! Zaś na zajtach 4-5 naszo godka ze Markiem Łuszczynom, kiery napisoł ksiůżka „Mała zbrodnia. Polskie obozy koncentracyjne”. Tuplikuje hań precyzyjnie, czamu ŏne som polski, a niŷ komunistyczne abo sowiecki. Ze tŷmatůw teroźnych momy artikel ŏ metropoliach, warszawskij a ślůnskij. A tyż ŏ tym, jak państwo polski inaczej rajcuje nad nimi. I piszymy, co wele nos, sam tyż trza by zrobić plebiscyt (referendum) czy chcŷmy takij metropolie, czy chcymy być supermiastŷm do kupy ze Sosnowcŷm. Zaś na zajcie 3 wielko sprawa we Katowicach – niŷskoro bydzie sam kongres ŏrganizacje ojropejskich nacyj bez państw, to je EFA. Idzie sie poasić, co RAŚ je ŏrganizatorŷm tego kongresu, ale je tyż trocha gańby, skirz tego, co RAŚ niŷ poradzi narychtować informacyj prasowych, bestuż ŏ kongresie w mediach przed nami napisoł inoś… antyślůnski Piotr Spyra. Napisoł jak to ŏn, ŏszydnie… O Spyrze tyż piszŷmy, jaki je kabociorz. Ale je tyż rzecz fest fajno. Dali, jak trzy roki nazod pisali my, co ŏ zimowo olipiada winiŷn mieć starość niŷ Kraków, kiery przeca ani we bergach niŷ je, inoś Jelenia Góra. I dejcie pozůr, napoczła starania ŏ ŏlimipada 2030! Tuż wierza, iże bydziecie tŷmu Cajtůngowi radzi. Szef-redachtůr
NR 6/7 2 (59) 2017r. (42)luty CZERWIEC/LIPIEC 2015r. ISSN 2084-2384 NR INDEKSU 280305 CENA 3,00 ZŁ (8% VAT)
Paszli won, nazad do cepelii!
Nagonka M
edialna nagonka na poczucie śląskiej odrębności, na autonomiczne aspiracje, na śląskie organizacje (ze szczególnym wskazaniem RAŚ-u) trwała w zasadzie w prawicowych mediach zawsze. Okazjonalnie także w innych, bo przecież bardzo negatywnie wypowiadali się też o nas liderzy SLD (ogólnopolski Napieralski i nasz lokalny Balt) czy niektórzy dziennikarze centrowego Dziennika Zachodniego, z niestrudzoną Teresą Semik na czele. Ale to były jednak odosobnione przypadki. Nagonka zaczęła się na początku września ubiegłego roku, gdy brutalnie zaatakowano nasz miesięcznik za tekst „U nas witali radośnie”, o wkraczaniu wojsk niemieckich na Śląsk. Sygnał do nagonki dał dyrektor TVP Katowice, Tomasz Szymborski. W kilkuminutowym materiale o nas zrealizowanej przez TVP Katowice naszą wypowiedź okrojono raptem do kilku sekund i okraszono wyrwanymi z kontekstu zdaniami naszej publikacji, poza tym zaś wypowiedziało się w niej dyżurne grono ślązakożerców. Potem już to grono pojawia się w zasadzie stale. „Polski Ślązak” Piotr Spyra, warszawski „znawca Śląska” Piotr Semka, katowicki radny PiS Piotr Pietrasz, posłowie PiS Pięta i Sobierajski. Ostatnio w komplecie wystąpili w „Magazynie Śledczym” Anity Gargas, dziennikarki PiS-owskiej TVP do zadań specjalnych. 15 lutego wyemitowano odcinek, w którym jesteśmy (RAŚ i nasz miesięcznik) pokazani jako ruch skrajnie antypolski, dążący do dezintegracji państwa, prowadzący działania wymierzone w polskie prawo do Śląska (jak wypowiedział się w programie poseł Pięta). Gdzie i kiedy kwestionujemy prawo do Śląka, jakoś nie wyjaśnia.
Obserwując media zbliżone do PiS-u nietrudno zauważyć, że rozpoczęła się zmasowana nagonka na śląskość. Znów mamy być podejrzanymi obywatelami drugiej kategorii, potencjalnym źródłem informacji dla obcych wywiadów, wrogami państwa i narodu polskiego. A w każdym razie tak ma nas ten naród postrzegać. Przynajmniej jego lepszy sort, czyli ten oglądający TVP, słuchający Radia Maryja, czytający „Nasz Dziennik”. Działania te są w sposób oczywisty skierowane na obrzydzenie śląskich aspiracji pozostałym polskim obywatelom. A juści, jestem Ślonzak z dziada pradziada, ta joj! Dziadzio, widzita, bronił Ślonska przed Germańcami, a tatko się przed nimi na połoninach ukrywał. A jakby dziadzio, powstaniec, usłyszał, że my gadomy nie po polsku, to by takiemu odgadał piknom starośląszczyzną: a paszli swołocz won!
Program jest pełen przekłamań, poczynając od tego, że jako ideologów RAŚ przedstawia pisarza Szczepana Twardocha i naukowca Zbigniewa Kadłubka, którzy nigdy do RAŚ-u nie należeli, ani też żadnych jego dzieł programowych nie stworzyli. Twardoch awansował na ideologa, gdy oburzony odmową rejestracji przez sąd Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej, skwitował to słowami: „pier…l się Polsko!”. Jako działacze RAŚ w programie są zaś pokazani ludzie, którzy z powodu swojej radykalnej posta-
wy sami z organizacji wystąpili, albo zostali z niej usunięci. A ich list do Putina – jednoznacznie potępiony przez RAŚ – pokazywany jako działanie Ruchu Autonomii Ślaska. Ton Gargasowej natychmiast podchwycił „Nasz Dziennik”. Niektóre wypowiedzi są nawet słowo w słowo takie same. O publikacji „Antypolska narracja” piszemy na stronie 15, więc tu już krótko, że TVP i „Nasz Dziennik” wytyczają kierunki ataku wszystkich proPiSowskich mediów, więc pewnie już niebawem znajdziemy
się pod ich wszechstronnym ostrzałem. A osoba Tomasza Szymborskiego, zarazem szefa TVP Katowice i – od kilku dni - członka rady programowej Polskiego Radia Katowice gwarantuje, że także na naszym własnym terenie będziemy bezwzględnie atakowani. Promowany zaś będzie Piotr Spyra, który kiedyś odszedł z PiS-u, ale teraz bocznymi drzwiami, przez partię Gowina, wkrada się nazad do łask. Spyra, faktyczny Ślązak, uznaje jednak śląskość tylko jako wersję polskości, a każdą inną uważa za fałszowanie naszej historii i tożsamości. O Śląsku będą się wypowiadać poza nim sami nie-Ślązacy: Semka, Słomka (postać niemal zapomniana, kiedyś lider parlamentarnej partii KPN), Pięta, Sobierajski, Kawęcki (publicysta Naszego Dziennika i Gościa Niedzielnego). I przedstawiać nas będą jako piątą kolumnę czekającą tylko, żeby doprowadzić do rozbioru Polski. Jeśli pozostawią nam jakieś prawo do śląskości, to tylko cepeliowe, w wykonaniu kucharza Rączki, gawędziarza Marka Szołtyska i Bercika ze „Świętej Wojny”. Ta śląskość, to taka śmieszna polskość z piwem, krupniokami i karminadlami, które jedzą siedzące w familokach prymitywni faceci i ich jeszcze bardziej prymitywne baby. Owszem, taką śląskość będą pokazywać chętnie. Choć może to i dobrze. Wielu Ślązakom – zwłaszcza na wsiach – wydawało się bowiem, że nasze poczucie odrębności da się pogodzić z PiS-owską wizją państwa. Pokazują to wyniki wyborów, w których ci sami ludzie raz głosują na RAŚ, innym razem na PiS. Nagonka uzmysłowi im, że w obecnie promowanej nacjonalistycznej Polsce dla śląskości miejsca nie ma. Dariusz Dyrda
2
luty 2017r.
Złodziej wyklęty?
Wygrali z nacjonalistyczną wizją facebooka
P
oseł PiS z Bielska-Białej, wielki wróg śląskości, Stanisław Pięta, został podczas spotkania z bielskimi licealistami znienacka zapytany, jak to było z tymi kradzieżami w jego młodości. Bo kradł portfele, pieniądze, dokumenty. Pięty, który nie pierwszy raz został o to zapytany, tym razem nie udało się zaskoczyć. Tłumaczył, że włamywał się do aut w pobliżu komisariatów policji, bo miał nadzieję znaleźć w autach milicjantów broń, a chciał wywołać antykomunistyczne powstanie zbrojne. Pieniądze i inne dobra też przecież powstańcom są potrzebne. Pięta przekonywał, że kradł z pobudek patriotycznych. Czy to oznacza, że był on złodziejem wyklętym?
Reduta dobrego szpasu
R
eduta Dobrego Imienia – Polska Liga Przeciw Zniesławieniom to je tako organizacjo, kiero ciepie się choby wancka na grzebiŷniu, kiej fto napisze „Polskie obozy koncentracyjne”. Pora tydni nazod ukozała sie ksiůnżka ŏ takim tytule ( naszo godka ze autorŷm na zajtach 4-5), beztuż Reduta ŏgłosiła, co ksiůżka ta je „obelgą w stosunku do narodu polskiego” a tyż – dejcie pozůr – ”zagraża bezpieczeństwu informacyjnemu kraju”. My som ale fest ciekawi, jak jedna ksiůnżka, i to niŷ za fest znano, poradzi zagrozić bezpieczeństwu państwa, kierego ministrŷm obrony je taki wyzgerny strateg, jak Antoni Macierewicz.
Gazeta nie tylko dla osób deklarujących narodowość śląską ISSN 2084-2384 Gazeta prywatna, wydawca: Instytut Ślunskij Godki (MEGA PRESS II) Lędziny ul. Grunwaldzka 53; tel. 0501 411 994 e-mail: megapres@interia.pl Redaktor naczelny: Dariusz Dyrda Nie zamówionych materiałów
redakcja nie zwraca.
POLSKA PRESS Sp. z o.o.,
Oddział Poligrafia, Drukarnia Sosnowiec
P
rzez kilka dni profil „Jestem narodowości śląskiej” na najpopularniejszym światowym portalu społecznościowym był zablokowany. Grupa ta na fb liczy ponad 14 000 członków, toczą się tam rozmowy o ważnych dla Ślązaków sprawach. Grupa ta na fb powstała przy okazji spisu powszechnego 2011 roku, przekonywano na niej by bez lęku deklarować narodowość
śląską. Istniała przez sześć lat, nagle została przez właściciela portalu zablokowana. - Rzekomo z powodu naruszenia przez nas regulaminu facebooka i standardów jego społeczności. To oczywista bzdura. Moderatorzy fb próbowali nakłonić nas do zmiany nazwy. Nie ma ku temu żadnego powodu – wyjaśniał administrator strony „Jestem narodowości śląskiej” Rafał Surem Biały.
Uczestnicy grupy byli oburzeni, masowo na swoich własnych profilach zastępowali własne zdjęcie żółto-modrą faną, a na 21 lutego zapowiadali protest polegający na rezygnacji z usług fb. Zarazem jednak od decyzji polskich moderatorów odwołali się do ich amerykańskich przełożonych. Zaangażowali też eurodeputowanego Marka Plurę, który także do grupy należy i często w niej publikuje swoje posty.
Prezes go wykpił P
rezes IPN Jarosław Szarek na portalu „wpolityce. pl” udzielił wywiadu czołowemu dziennikarzowi Dobrej Zmiany Michałowi Karnowskiemu. Któremu spędza sen z powiek fakt, że przedstawiciele katowickiego oddziału IPN biorą udział w dyskusjach historycznych, organizowanych przez RAŚ. Pyta więc Karnowski: Dlaczego historycy IPN konsekwentnie biorą udział w debatach przez RAŚ organizowanych? Czy to jest na pewno najwłaściwszy moderator dyskusji o historii polskiego Śląska? (…) Odpowiada prezes: - Co do udziału pracowników IPN na spotkaniach organizowanych czy też współorganizo-
wanych przez RAŚ mogę powiedzieć tyle: Instytut działa na podstawie ustawy w której zapisane są pewne cele. I one nie są zbieżne z ideami, które prezentuje Ruch Autonomii Śląska uderzający w polską racje stanu. I wielokrotnie zwracałem uwagę by do tego ruchu podchodzić z dużym dystansem, ale otwarta, nawet kontrowersyjna debata jest potrzebna. - Może pan jednak zmienić kierownictwo oddziału, które na organizowanie dyskusji przez RAŚ się godzi. Od prowadzenia polityki kadrowej w IPN jest jego Prezes. Dyrektor oddziału IPNw Katowicach nie wspierał takich tendencji i pojedynczych, epizodycznych sytuacji jak udział pracowników IPN w spotkaniach organizowa-
nych przez RAŚ. Z informacji jakie posiadam, ci historycy prezentowali tam poglądy zgodne z polską racją stanu. (…) - Być może jednak najważniejszym zadaniem jakie ma do wykonania ten oddział jest wsparcie polskiej racji stanu na Śląsku, agresywnie atakowanej przez RAŚ. Tego jednak nie robi. - W mojej ocenie to robi. *** No i okazuje się, że rozsądny prezes IPN, mimo że fanem RAŚ-u nie jest, nie widzi nic zdrożnego w tym, że opłacani także z naszych podatków historycy z IPN uczestniczą w debatach RAŚ-u, albo na jego zaproszenie przychodzą na prelekcje, by opowiadać o historii Śląska. Tej prawdziwej, a nie takiej, jaką chciałby widzieć Karnowski. Ta prawdziwa, o czym wie IPN, polega choćby na tym, że w tzw. powstaniach śląskich nasi dziadowie walczyli po obu stronach barykady.
Spyra kabociorz F to to je Piotr Spyra? To je taki chop, kiery je znany ze tego, co regiŷruje ferajnom Polski Śląsk. A zaś ta ferajna je znano ze tego, co jij regiŷruje Piotr Spyra. Poniŷkierym sie zdowo, co tŷn Polski Śląsk to je jako srogo ferajna, bestuż Spyra robi na nim polityczno kariera. Boł już wicemarszałkiym województwa ślůnskigo, a tyż wicewojewodom. Ale kiej sie po-
- Tego dnia w naszym języku, po śląsku, powiemy głośno w sieci „facebook’u nie przaja ci, ty pieroński giździe!” – zapowiadał Plura. I wyjaśnia: – W Polsce coraz wyraźniej próbuje się wręcz delegalizować zwrot „narodowość śląska”. W tę podłą politykę wpisał się też facebook, który przecież wolność słowa ogranicza jedynie do poszanowania praw człowieka. Tak więc to ten, kto zablokował naszą witrynę naruszył standardy facebooka, a nie my! Warto zauważyć, że zablokowanie strony zbiegło się w czasie z medialną nagonką na Ślązaków, o której piszemy na stronie 1. Protest okazał się skuteczny, grupa została jeszcze przed dniem protestu przywrócona a biuro prasowe facebooka za swoją pomyłkę przeprasza. Twierdzi, że to po prostu pomyłka. Trudno jednak tak do końca w tę pomyłkę uwierzyć, najwyraźniej wśród polskich moderatorów znalazł się jakiś nacjonalistyczny nadgorliwiec, który uznał, że nie ma żadnej narodowości śląskiej, więc i takiej strony być nie może. Facebook to firma amerykańska, o wysokich standardach, więc szybko takie nadgorliwości swoich polskich pracowników usuwa. A Surem Biały ogłosił na grupie radośnie: „Grupa Jestem Narodowości Śląskiej durch nadaje! To wszystko dziynki Wom Internauty!” Podziękował też kilku mediom (gazetom, portalom i stacjom radiowym), które natychmiast ujęły się za wolnością słowa w fb. Na koniec Biały żartobliwie przestrzegł przed kolejnymi podobnymi próbami: „Niy poradzymy wszystkich sam policzyć, co nom pomogli. Sorry! Ino niy kapujcie zaś nos z kuli tego do FB, już terozki tam momy swoich”. A my zajcie „Jestem narodowości śląskiej” życzymy nie 14 lecz 140 tysięcy jej członków. Werci się! AM
kazywało, co PO przegrała ze PiS-ym, poszeł Spyra ze Platformy raus. I zaczon łazić kole PiS-u. Żodno mu to nowina. Mało kiery chop mioł tela autokůw, we ilu Spyra boł partiach. Nim trefił do PO, zaczon polityczno kariera z Zjednoczeniu Chrześcijańsko-Narodowym, sztartowoł we wyborach ze Ligi Polskich Rodzin, boł wojewódzkim radnym PiS, na-
leżoł do Prawicy Rzeczypospolitŷj Marka Jurka. Już dobrych pora miesiŷncy zolyci ze PiS. Ale ŏnii mu cheba niŷ poradzom przepomnieć, kiej poszeł ŏd nich do Platformy, bestuż znod se do teroźnyj władzy boczne dźwiyrza. Przīkludził sie do partie Polska Razem Jaroslawa Gowina, kiero je leko liberalnom przībudůwkom PiS-u. Przījyni go w połowinie lutego. Spyra wierzy, co tera zaś mo polityczno przīszłość we regionie. Już mu sie widno mierznie niŷ robić nic, krom pisanio po cajtůngach a portalach na RAŚ.
3
luty 2017r.
Już niebawem impreza w Katowicach, o której nie wie prawie nikt
Kongres EFA - zmarnowana szansa
W dwa ostatnie dni marca odbędzie się w Katowicach impreza znaczącej europejskiej organizacji, mającej 12 eurodeputowanych. Tymczasem w mediach ani mru, mru. Czyżby jej organizator – Ruch Autonomii Śląska – zupełnie zapomniał o konieczności promowania takich wydarzeń?
W
olny Sojusz Europejski (European Free Alliance) zrzesza europejskie narody bez państw. Jedne domagają się suwerenności, inne jedynie autonomii, a jeszcze inne wyłącznie poszanowania dla swojej odmienności, kultury, tradycji. Jedne działają przy aprobacie władz państwowych (na przykład Fryzowie), inni cierpią prześladowania. Niemniej w EFA działają organizacje z 17 państw Unii Europejskiej.
Z POLSKI TYLKO RAŚ Jedyną organizacją z terenu Rzeczpospolitej, należącą do EFA, jest Ruch Autonomii Śląska. O członkostwo ubiega się od niedawna także Kaszëbskô Jednota, co zresztą jest dość zabawne, gdyż często
dzy innymi Alzatczycy, Korsykanie, Bretończycy), z Hiszpanii – siedem (Aragończycy, Katalończycy, Baskowie, ale też na przykład mieszkańcy Majorki), z Niemiec cztery (m.in. Bawarczycy, Łużyczanie, Fryzowie) a spośród naszych najbliższych sąsiadów – czescy Morawianie.
EUROPEJSKA NORMALNOŚĆ I niemal nikogo to w Europie nie szokuje. W demokratycznym ładzie upominanie się o autonomię, a nawet niepodległość swojego regionu jest normą, o ile nie czyni się tego na drodze zbrojnej, lecz politycznej. W zasadzie niemal wszystkie większe demokratyczne państwa mają na swoim terenie regiony autonomiczne, w wielu legalnie działają ruchy separatystyczne. To raczej Polska jest w tej mate-
W zasadzie niemal wszystkie większe demokratyczne państwa mają na swoim terenie regiony autonomiczne, w wielu legalnie działają ruchy separatystyczne. To raczej Polska jest w tej materii na tle Europy nietypowa, a nie RAŚ. To dlatego Parlament Europejski stworzył dla regionów zamieszkujących przez te niewielkie narody osobną ordynację wyborczą, by mogły one też mieść w PE swoich przedstawicieli. nam Ślązakom wytyka się, że nie idziemy drogą Kaszubów, którzy mają oficjalnie swój język, bo jednoznacznie deklarują polskość i nie twierdzą, że są osobną grupą etniczną. A tu proszę, nagle Kaszubi chcą iść śląską drogą i wstąpić, śladem RAŚ, do EFA. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo z niektórych państw jest tam nawet po kilka organizacji. Z Francji aż sześć (mię-
rii na tle Europy nietypowa, a nie RAŚ. To dlatego Parlament Europejski stworzył dla regionów zamieszkujących przez te niewielkie narody osobną ordynację wyborczą, by mogły one też mieść w PE swoich przedstawicieli. Ślązacy na razie z tego nie korzystają, nie są bowiem uznani przez Polskę jako odrębna grupa etniczna. Ale 12 eurodeputowanych (funkcjonujących w jednym klubie z Zielony-
n Mapka pokazuje (nie wszystkie!) europejskie regiony, w których działają organizacje autonomiczne bądź separatystyczne. Źródło: European Free Aliance. mi) to jednak grupa dość spora, by się w Europie stale o śląskość upominać. Bo eurodeputowani EFA występują nie tylko w imieniu tych narodów, z których sami pochodzą, ale wszystkich członków organizacji. To także dlatego RAŚ, wspólnie z eurodeputowanym Markiem Plurą mógł podczas europejskiej debaty o łamaniu prawa w Polsce przeprowadzić skuteczną akcję informacyjną o sytuacji Ślązaków. Polscy nacjonaliści, nazywając czasem śląskich autonomistów… faszystami, nie wiedzą, że to właśnie ustroje totalitarne, faszystowskie, komunistyczne, nie uznawały autonomii regionów. W państwach demokracji parlamentarnej stanowi ona normalność, a jej odmawianie bywa postrzegane, jako łamanie praw człowieka.
ORGANIZATORZY ZAWODZĄ EFA jest naszym ogromnym sprzymierzeńcem, a co więcej szansą, żeby przy okazji kongresu w Katowicach pokazać Polakom, że to, co im się wydaje dziwaczne (żądanie autonomii) – w Europie jest zupełną normą. Ale RAŚ najwyraźniej nie potrafi udźwignąć tego zadania, bo
wiceprzewodnicząca EFA i zarazem RAŚ, Natalia Pińkowska, jest chora i praktycznie nieuchwytna, a w samej organizacji trudno się dowiedzieć, kto się sprawą poza nią zajmuje.Na stronach internetowych RAŚ o kongresie też ani słowa. W tej sytuacji pierwszym, kto poinformował polską opinię społeczną o kongre-
czeń konferencyjnych organizatorom tej kontrowersyjnej imprezy”. Zdumiewa zwłaszcza to ryzyko wynajęcia sali. EFA miewa swoje kongresy regularnie, w różnych krajach Europy, i nigdzie, nigdy nie wydarzyły się ekscesy. Jeśli wydarzą się w Katowicach to chyba tylko dlatego, że podszczuci kibole-naro-
EFA miewa swoje kongresy regularnie, w różnych krajach Europy, i nigdzie, nigdy nie wydarzyły się ekscesy. Jeśli wydarzą się w Katowicach to chyba tylko dlatego, że podszczuci kibole-narodowcy przyjdą z kijami bejs-bolowymi nauczyć europejskich separatystów moresu. sie EFA jest Piotr Spyra, zawzięty wróg autonomii i narodowości śląskiej, niegdyś wicewojewoda śląski, który na proPiS-owskim portalu „wpolityce.pl” złowrogo wieszczy: „Katowickie zgromadzenie European Free Alliance (z RAŚ-em w roli gospodarza) będzie zapewne jawną próbą ingerencji w wewnętrzne sprawy Polski. Mnie ciekawi, jak do tego wydarzenia ustosunkuje się Platforma Obywatelska i kto poniesie ryzyko wynajęcia pomiesz-
dowcy przyjdą z kijami bejs-bolowymi nauczyć europejskich separatystów moresu. I zdumiewa, że RAŚ marnuje taką szansę, by z rzetelnym przekazem o sobie przebić się do polskich mediów. Tak, jakby sami uważali, że trzeba działać w konspiracji. Albo RAŚ potrafi świetnie organizować marsze, pikiety, ale stworzenie sensownego biura prasowego przerasta umiejętności młodych działaczy organizacji. Dariusz Dyrda
4
luty 2017r.
Zbiorowe wyparcie Z MARKIEM ŁUSZCZYNĄ, autorem „Polskich Obozów Koncentracyjnych” rozmawia Dariusz Dyrda
Książka, która ukazała się w styczniu, narobiła dużo zamieszania. Polskie środowiska nacjonalistyczne zawyły, że to jedno wielkie kłamstwo i szkalowanie narodu polskiego. Na Śląsku jednak „Mała zbrodnia. Polskie obozy koncentracyjne” spotkały się z ciepłym przyjęciem, na spotkania z jej autorem przychodzi wiele osób. Sam autor, Marek Łuszczyna jest warszawskim dziennikarzem młodszego pokolenia. Studia dziennikarskie ukończył w 2006 roku na Uniwersytecie Warszawskim, pisywał do Życia Warszawy, Wysokich Obcasów, pracował też dla radiowej Trójki. Ma na koncie kilka książek reportażowych. Jak „Igły. Polskie agentki, które zmieniły historię: i drugą część „Zimne. Polki, które nazwano zbrodniarkami” – książki historyczne, ale też „Radosław Majdan. Pierwsza połowa” o burzliwym związku znanego piłkarza i piosenkarki Dody i innych szczegółach z życia piłkarza. W „Małej zbrodni” Łuszczyna zmierzył się z tematem trudnym i w Polsce wstydliwie skrywanym, wypieranym. Recenzję książki zamieściliśmy w poprzednim numerze. Teraz czas na rozmowę z autorem.
- My na Śląsku mówiący od lat o polskich obozach koncentracyjnych przywykliśmy do tego, że jesteśmy zdrajcy, powinien się nami zająć prokurator i mamy wypieprzać do Niemiec. Czy po ukazaniu się pana najnowszej książki też pan odczuł wobec siebie taki hejt? - Od razu. Naiwnie wierzyłem, że jeśli pojawi się jakaś krytyka, to merytoryczna. Że ci, którzy postawią mi zarzuty, najpierw przeczytają książkę. Ale nie, natychmiast zaczął się zmasowany atak na moją osobę. W internecie, ale nie tylko. Nagle zaczęto szukać na mnie haków, zastanawiać się, czy może jestem resortowe dziecko, żydokomuna, bo antypolska świnia to jestem na pewno. I to, że powinien się mną zająć prokurator, sąd też. Przeraził mnie jednak nie kaliber oskarżeń, ale ich poziom intelektualny, a raczej zupełny jego brak. Ludzie, którzy nie przeczytali ani kartki z mojej książki rościli sobie prawo do wypowiadania się o niej. Miałem nadzieję, że ta książka wzbudzi poważną dyskusję o represjach w powojennej Polsce, ale atak bez argumentów to nie dyskusja. - Ależ jest argument. I pan go doskonale zna, na co wskazuje okładka pana książki. Przy obozach koncentracyjnych słowo komunistyczne jest skreślone i zostaje jedynie „polskie”. Tymczasem środowiska nacjonalistyczne stale powtarzają, że Polska nie była wówczas suwerenna, więc były to obozy sowieckie, albo przynajmniej komunistyczne, ale nie polskie… - Tak, to rzeczywiście ciekawe zjawisko, że kadra Górskiego była polska, dream team lekkoatletów lat 60. z Krzyszkowiakiem, Szewińską i innymi – polski, ale jak coś złego, to już nie polskie, to już komunistyczne. Ale prawda jest inna, tamta Polska była zależna od wielkiego brata zza Buga, miała suwerenności ograniczoną, jednak było to państwo polskie. I nie ma żadnych śladów wskazujących, bo sowieci narzucali, jak polscy komu-
Polakami nie czuli należało, zastraszyć, wypędzić, albo zabić. Stąd szerokie represje wobec Łemków, akcja Wisła wobec Ukraińców, którzy musieli się określić jako Polacy, a wtedy byli przesiedlani pod Opole, albo jako Ukraińcy – ale wtedy przesiedlani do ZSRR. No i oczywiście wobec Ślązaków, z którymi sprawa była propagandowo najprostsza, bo przecież wszystkich ich można było określić strasznym w uszach Polaków słowem „folksdojcz”. Także dziś w kwestii obozów koncentracyj-
Nie ma żadnych śladów wskazujących, bo sowieci narzucali, jak polscy komuniści mają spacyfikować wrogów komunizmu. Tym bardziej nie wskazywali, by ta powojenna Polska prowadziła akcje represyjne wobec mniejszości narodowych, etnicznych. To była już akcja czysto polska, bez sowieckiej inspiracji. Dotyczyła nie tylko Ślązaków, ale też Łemków, Ukraińców. niści mają spacyfikować wrogów komunizmu. Tym bardziej nie wskazywali, by ta powojenna Polska prowadziła akcje represyjne wobec mniejszości narodowych, etnicznych. To była już akcja czysto polska, bez sowieckiej inspiracji. Dotyczyła nie tylko Ślązaków, ale też Łemków, Ukraińców. W założeniu Rzeczypospolita Polska – bo pamiętajmy, że dopiero w 1952 roku zmieniła nazwę na Polską Rzeczpospolitą Ludową – miała być państwem jednolitym narodowościowo. Spoiwem społecznym nie mogła być ideologia, przyjmowana przez większość nieufnie, więc musiał nim być polski patriotyzm. Tak więc wszystkich, którzy się
nych na Śląsku można przeczytać, że na nic lepszego folksdojcze nie zasłużyli. Wracając jednak do obozów, zorganizowało je państwo polskie, starostwa i ministerstwo bezpieczeństwa wewnętrznego. Więc jeśli zgadzamy się, że hitlerowskie były niemieckie, to musimy się zgodzić, że powojenne komunistyczne były zarazem polskie. - W odpowiedzi usłyszy pan, że różnica jest fundamentalna, bo Hitler zdobył władzę demokratycznie, w wyborach, a komunizm został przyniesiony na sowieckich bagnetach, więc polski nie był.
- Kolejny mit. Hitler nie zdobył władzy w sposób demokratyczny, NSDAP uzyskało dobry wynik wyborczy, ale nie na tyle, by przejąć władzę. Hitler sięgnął po nią drogą politycznych szantażów, zastraszania opozycji, a gdy tylko ją zdobył, zaczął tę opozycję błyskawicznie niszczyć, zaraz powstały obozy koncentracyjne dla jego niemieckich wrogów, a żadne następne demokratyczne wybory przez kilkanaście lat się nie odbyły. W rozumieniu liberalnych standardów nie ma więc mowy o demokratycznej legitymizacji władzy hitlerowców w Niemczech. No a w Polsce opór przeciw komunizmowi też wcale nie był tak duży, jak to się dziś sugeruje. Ludzie jednak widzieli, że Warszawa błyskawicznie podnosi się z gruzów, że kraj leczy wojenne rany, a komuniści podarowali chłopom ziemię w reformie rolnej, początkowo nie zwalczali Kościoła. - W 1956 roku wiece poparcia dla Gomułki, czy w 1970 dla Gierka też były szczere i masowe. Ale wracając do ataków na pana, to nie tylko internetowy hejt. Na przykład w Polskiej Agencji Prasowej wprowadzono embargo na informacje o pana książce. - Nie tak od razu. Najpierw Agata Szwedowicz z PAP zrobiła ze mną dość spory wywiad, autoryzowałem go, ale nigdy się nie ukazał, a zamiast niego pojawiło się to embargo. Ma to związek z oświadczeniem w sprawie mojej książki organizacji o nazwie Reduta Dobrego Imienia – Polska Liga przeciw zniesławieniom. Napisali tam, że moja książka jest obelgą dla narodu polskiego i zagraża bezpieczeństwu państwa. Prezesem tejże Reduty jest pan Maciej Świrski, a w środowiskach politycznych można usłyszeć, że jest on bardzo poważ-
5
luty 2017r.
nym kandydatem na stanowisko prezesa Polskiej Agencji Prasowej. Więc w PAP-ie wolą dmuchać na zimne i nie narażać się – być może – nowemu szefowi. - Także politycy, zwłaszcza prawicowi, krytykują pana, podkreślając, że pan najwyraźniej nie wie, o czym pisze a tytuł jest kłamliwy, bo komunistyczne obozy pracy nie były jednak obozami zagłady.
- No właśnie, nas na Śląsku bardziej interesują te, w których lokowano Ślązaków, ale pana książka mówi też o wielu innych obozach koncentracyjnych na terenie Polski. Tym warszawskim, którego niemieccy więźniowie byli wykorzystywani do odbudowy Warszawy, ale i takich w Polsce wschodniej. W stosunku do tamtych termin „polskie” też wydaje mi się mniej uzasadniony, bo tam jednak zamykano ludzi nie z przy-
Hitler nie zdobył władzy w sposób demokratyczny, NSDAP uzyskała dobry wynik wyborczy, ale nie na tyle, by przejąć władzę. Hitler sięgnął po nią drogą politycznych szantażów, zastraszania opozycji, a gdy tylko ją zdobył, zaczął tę opozycję błyskawicznie niszczyć a żadne następne demokratyczne wybory przez kilkanaście lat się nie odbyły. W rozumieniu liberalnych standardów nie ma więc mowy o demokratycznej legitymizacji władzy hitlerowców w Niemczech - To raczej oni nie wiedzą, o czym mówią, nie rozróżniając pojęć obóz zagłady i koncentracyjny. Obozy zagłady w rodzaju Birkenau były faktycznie wynalazkiem III Rzeszy, ale jeśli chodzi o koncentracyjne, to trudno znaleźć w Europie większy naród, który nie fundował ich swoim wrogom. Anglicy nie wypierają się swojego ludobójstwa na Burach, Belgowie w Kongu i Rwandzie, i tak dalej, i tak dalej. Jedynie w Polsce nie należy o obozach mówić, bo to rzekomo szkodzi dobremu imieniu Polski. W moim przekonaniu szkodzi mu zakłamanie, a nie prawda. Ale prawdą też jest, że w Polsce zaraz po wojnie nastąpiło zbiorowe wyparcie wiedzy o tych obozach. I trwa do dziś. Wiąże się to z faktem, że uruchomiono je w ogromnej większości w byłych obozach hitlerowskich. Na Śląsku w Łambinowicach, na Zgodzie i innych miejscach, obok Śląska w Jaworznie, ale i w Warszawie obóz dla Niemców skorzystał z infrastruktury KL Warschau. Tak się głupio przyznać, że skorzystaliśmy z obozowej infrastruktury III Rzeszy.
czyn etnicznych, narodowościowych, lecz po prostu wrogów komunistycznego ustroju i ich rodziny. - Rzeczywiście, ale nie zmienia to faktu, ze nie były sowieckie, lecz polskie. Prześledziłem setki nazwisk ich komendantów, strażników – i nie znalazłem tam ludzi o rosyjskich imionach, nazwiskach. - Za to można usłyszeć dużo o roli Żydów, przy okazji przywoływany jest zawsze złowrogi komendant ze Zgody, Salomon Morel… - Tak, tak, żydo-komuna, wiem. Tylko, poza tym Morelem trudno wskazać innych. Zresztą uważam, ze rola Żydów podczas instalowania w Polsce komunizmu jest mocno przesadzona. Nawiązując jednak do pana wcześniejszych pytań, ten hejt w internecie wobec mnie i mojej książki ma także mocny wydźwięk antysemicki. - Jak już wróciliśmy do hejtu, to z pogróżkami się pan też spotkał?
- Poza internetem prawie nie. Ale owszem, gdy tylko książka się ukazała, to o trzeciej w nocy zadzwonił telefon. Zawsze strach, bo telefon o tej porze zazwyczaj oznacza śmierć lub inną tragedię w rodzinie. Kiedy zadzwonił i nas obudził, podzieliłem się tą myślą z moją partnerką, a ona dodała „no, chyba że ktoś napisał książkę o polskich obozach koncentracyjnych…” - Jak już jesteśmy przy pana bliskich, znajomych, kolegach. Jak odebrali „Polskie obozy koncentracyjne”? To w etnicznej Polsce, inaczej niż na Śląsku, tematyka prawie nieznana. - Sam pan sobie odpowiedział. Zareagowali zdumieniem graniczącym z niedowierzaniem. Ale ja wśród znajomych nie mam narodowców, za to moi znajomi wiedzą, że nie jestem fantastą tylko twardo trzymającym się faktów dziennikarzem, więc raczej spotykam się z gratulacjami, niż jakąkolwiek inną postawą. - Ale zainteresowanie książką jest chyba największe jednak u nas? W katowickim czy tyskim EMPiK-u pana książka jest wyeksponowana wśród bestsellerów, w warszawskim czy poznańskim trudno ją znaleźć. U nas ma pan też chyba najwięcej spotkań autorskich?
- I ostatnie pytanie. Patrząc na polską scenę polityczną nie obawia się pan, że w Polsce znów niebawem zaczną powstawać obozy koncentracyjne? - To jest pytanie prywatne, czy do gazety? - Do gazety. - Hmmm, więc rozumiem, że sens pytania jest taki, czy mamy już w Polsce, albo czy rodzi się u nas totalitaryzm. Wspomniałem wcześniej, że Hitler wcale nie zdobył władzy w sposób demokratyczny. PiS zdobył, w demokratycznych wyborach uzyskał samodzielnie większość parlamentarną, wygrał wybory prezydenta RP. Ma bardzo silną demokratyczną legitymację władzy, władzy tej jednak nadużywa. Ale trzeba dodać, ze póki co te działania nie zamieniły Polski w kraj autorytarny. Czym innym są upadające w Polsce obyczaje polityczne, sposób prowadzenia sporu w parlamencie i poza nim, ale tu wina bywa obustronna. Poza tym wierzę, że w Kaczyńskim, wyrosłym jednak z na wskroś demokratycznych ideałów dawnej Solidarności, w bliźniaku Lecha Kaczyńskiego, który jednak demokrację szanował, że u tego Kaczyńskiego zmysł państwowca w decydującym momencie zwycięży nad mściwością i chęcią dokopania politycznym rywalom, czym aż dyszy jego otoczenie. Tak więc nie wiem, w jakim kierunku potoczy się przyszłość Polski, ale intuicja mi podpo-
Trudno znaleźć w Europie większy naród, który nie fundował ich swoim wrogom. Anglicy nie wypierają się swojego ludobójstwa na Burach, Belgowie w Kongu i Rwandzie, i tak dalej, i tak dalej. Jedynie w Polsce nie należy o obozach mówić, bo to rzekomo szkodzi dobremu imieniu Polski. W moim przekonaniu szkodzi mu zakłamanie, a nie prawda. - Spotkań tak. W kwestii zainteresowania książką nie mam jeszcze żadnych danych jej sprzedaży, więc mogę zgadywać tak samo, jak pan. Jednak rzeczywiście pewnie tak jest, na Śląsku wiedza o polskich obozach jest większa, więc i ciekawość mojej książki też.
wiada, że ani totalitaryzm, ani idące za nim obozy koncentracyjne, nam nie grożą. - Też mam taką nadzieję, bo jeśli się pan myli, to pewnie obaj do nich trafimy. Ja za Cajtung a pan za Polskie Obozy Koncentracyjne.
6
luty 2017r.
Czemu nas nikt nie pyta, jakiej chcemy metropolii?
A w Warszawie się da
Nic nie pokazuje lepiej różnicy stosunku polskich władz do Warszawy i Śląska, niż losy ich ustaw metropolitalnych. Warszawska jest w centrum uwagi sejmu i o jej losach ma zdecydować referendum mieszkańców – nasza ślimaczy się od 10 lat a mieszkańców nikt o zdanie pytać nie zamierza. Metropolia Silesia, która ma nas rzekomo uszczęśliwić, jest wymysłem n Tę mapkę stworzono w Altrajchu. Tam opór przeciwko „silenizacji” i wspólnej metropolii też jest bardzo silny. polityków PO oraz GWAŁT Zwrócił się on miesiąc temu do ministra NA TOŻSAMOŚCI spraw wewnętrznych i administracji Makilku prezydentów riusza Błaszczaka, aby przy ustalaniu naśląskich miast. To, co Pomysłodawcy zapominają, że przy oka- zwy metropolii nie dopuścił do nazwy Sizji chcą dokonać gwałtu na tożsamości lesia, jako niezgodnej ze stanem faktyczo niej myślą mieszmieszkańców tej metropolii – bo po obu nym. – Nie wszystkie miasta planowanej stronach Brynicy i Przemszy istnieje silne metropolii są Śląskiem. Kilka to Zagłękańcy, nie ma dla poczucie odrębności. Ani Zagłębiacy nie bie Dąbrowskie, czyli wschodnia Małopolnich najmniejszego znaczenia. Paryż, Moskwa, Berlin, Londyn są metropo-
K
iedy słuchać zwolenników tej metropolii, odnosi się wrażenie, że wielkie miasto ma powstać tylko po to, by lepiej zorganizować w nim komunikację publiczną i budować drogi. Agitatorzy tej koncepcji jakoś nie zauważają, że Paryż, Moskwa, Berlin, Londyn są metropoliami nie z racji jakości swojej komunikacji, tylko roli jaką odgrywają, jako ośrodki gospodarcze, naukowe, kulturowe. Tworzyć metropolię, żeby autobusy miały wspólny bilet, to jak połączyć kilka kopalń w jedne koncern, żeby ujednolić kolor kasków.
liami nie z racji jakości swojej komunikacji, tylko roli jaką odgrywają, jako ośrodki gospodarcze, naukowe, kulturowe. Tworzyć metropolię, żeby autobusy miały wspólny bilet, to jak połączyć kilka kopalń w jedne koncern, żeby ujednolić kolor kasków chcą być częścią Metropolii Silesia, ani my Ślązacy nie chcemy być w jednym mieście z Sosnowcem i Dąbrową Górniczą. Całkiem sensownie wyartykułował to poseł PiS z Sosnowca, Robert Warwas.
Metropolii nie da się zadekretować, podobnie jak nie da się zadekretować dobrobytu albo lepszego powietrza. Dlatego słuszne jest, że w myśl poprawionej ustawy nie powstaną metropolie Szczecina albo Poznania. To duże miasta, ale nie metropolie. A metropolią się jest, albo nie jest. Regulacje prawne mają tylko pomóc w ich administracyjno-prawnym zarządzaniu. Konurbacja górnośląskich miast jest naturalnym miejscem powołania metropolii, bo wskazuje na to ich potencjał ludnościowy i gospodarczy. Jednak równie ważne jest poczucie więzi, dlatego pytanie czy z Altrajchem czy bez jest absolutnie fundamentalne.
ska, a Jaworzno jest Małopolską po prostu, mimo, że w województwie śląskim. Nazwa Metropolia Silesia stanowi semantyczne oszustwo w stosunku do stanu faktycznego - przekonuje poseł i dodaje, że już od 1999 roku mamy do czynienia z tym oszustwem w nazwie województwa, które nie jest wcale śląskie, tylko śląsko-małopolskie. Dlatego poseł Warwas sugeruje, by rozporządzeniem do ustawy nazwać metropolię śląsko-zagłębiowską. Dodajmy, że w zeszłym roku prezydent Sosnowca Arkadiusz Chęciński sugerował, by siedziba władz metropolii mieściła się w jego mieście.
n Robert Warwas (PiS) Poseł w ocenie stanu faktycznego ma rację. Przecież tak dokładnie jest. Pytanie tylko, czego chcemy my, mieszkańcy aglomeracji, która ma się stać administracyjną metropolią. Czy chcemy metropolii śląsko-zagłębiowskiej, czy też chcemy metropolii śląskiej, bez tych zagłębiowsko-małopolskich przydatków. I jeśli w Warszawie może być referendum o kształt metropolii, to czyż nie można takiego referendum przeprowadzić i u nas.
METROPOLIA POTRZEBUJE PRZESTRZENI Poszerzając przy okazji – także w drodze referendum - jej granice o okolice
Nazwa Silesia jest oszustwem! Knurowa, Mikołowa, Bierunia, Pyskowic. Metropolia warszawska wie, że jeśli ma stać się metropolią nie tylko z nazwy, musi mieć tereny budowlane, inwestycyjne. Wiedzą to nawet władze Opola – i niesmak budzi przecież nie samo poszerzenie tego miasta, tylko chamski sposób w jaki tego dokonano, wbrew woli mieszkańców dołączanych wsi. Jeśli więc Metropolia Silesia ma się stać dynamicznym ośrodkiem miejskim, to potrzebuje tych terenów inwestycyjnych. No tak, ale przecież ona ma powstać po to, żeby autobusy i tramwaje miały jeden bilet, a nie, żeby stać się dynamicznym ośrodkiem… Owszem, metropolia mogłaby podejmować zadania, na które pojedyncze śląskie miasta są za małe. Mogłaby rywalizować z wielkimi europejskimi miastami, jak Sztokholm, Barcelona, Monachium, a na pewno Warszawa o różne wielkie wydarzenia, jak chociażby igrzyska olimpijskie. Ale aby to się stało, metropolia musiałaby się stać po prostu jednym miastem (jak
7
luty 2017r.
wprawdzie być osobna metropolia katowicka, osobna gliwicka (Gliwice, Bytom, Zabrze z przyległościami), osobna rybnicka i osobna zagłębiowska. Nie wykluczone, że cztery te duże miasta dałyby nawet radę sobie z tą wspólną komunikacją masową, będącą mantrą zwolenników metropolii z Sosnowcem. Ale założenie z dwoma milionami jest chyba jednak lepsze, bo co to w Europie za metropolia, pół miliona ludzi? Czy Birmingham, Köln albo Wołgograd są uważane przez kogokolwiek za metropolie? A to przecież wszystko miasta liczące ponad milion mieszkańców. Tak naprawdę rzeczywiste europejskiej metropolie zaczynają się właśnie od 2 milionów ludzi. I śląska może mieć tyle.
A MOŻE BOJĄ SIĘ ODPOWIEDZI, KTÓRA ZBURZY MIT
n Polska widziana nocą z kosmosu. Ta mapka najlepiej pokazuje, gdzie jest prawdziwa metropolia. I to niezależnie od ustawy. metropolia warszawska) z wybieranym przez ogół mieszkańców prezydentem, z jednym ośrodkiem zarządzania. Ale o to, czy chcemy takiego miasta powinno zapytać się nas wszystkich. Jak w Warszawie. I oczywiście powinno w tym referendum paść pytanie, czy chcemy metropolii śląskiej czy śląsko-zagłębiowskiej.
DWA MILIONY BRZMI SENSOWNIEJ Poprawki wprowadzane w ustawie utrudniają co prawda nieco sprawę. W ustawie z 2015 roku Metropolię można było powołać dla obszaru zamieszkiwanego przez pół miliona ludzi. Kryteria ta-
Może chodzi o to, że wynik referendum byłby znów postrzegany jako śląski separatyzm. Tyle, że separatyzm od Sosnowca Bo niby dlaczego, w demokratycznym rzekomo państwie, w tak ważnych kwestiach, cechach tożsamościowych, decyzje za nas mają zapaść ponad naszymi głowami?
kich metropolii spełnia w Polsce dziewięć ośrodków (krakowski, łódzki, wrocławski, trójmiejski, poznański i inne). Po poprawkach jest to jednak dwa miliony, co oznacza, że w Polsce w rachubę wchodzi tylko
Jeśli mamy stanowić jedno supermiasto, to jest jakby oczywiste, że z jednym, wybieranym w wyborach powszechnych prezydentem. I jedną radą tej Silesii, czy jakkolwiek inaczej to miasto nazwiemy (nam podobałaby się nazwa Grody Śląskie). Pytaniem pozostawałoby, jak tę radę miasta powołać. No bo przy okazji ustawy warszawskiej PiS pokazał, że lekceważy nie tylko ustawę o samorządzie, ale też konstytucję RP. Ona bowiem stanowi, że wybory są proporcjonalne. To znaczy, że radnych w różnych okręgach wybiera podobna ilość mieszkańców. Tymczasem w projekcie warszawskim zapisano z grubsza, że jedna dzielnica ma jednego radnego. Oznaczałoby to, że jednego radnego wybiera Mokotów, liczący 200 000 ludzi i jednego Karczew mający 10 000 czy Nieporęt, liczący 11 000. Gdyby zastosować taką zasadę w Metropolii Silesia, jednego radnego miałyby liczące 300 000 ludzi Katowice czy prawie 200 000 ludzi Gliwice, i też po jednym mający nieco ponad 20 000 Bieruń i ponad 30 000 Knurów. To nie ma nic wspólnego nie tylko z zasadą proporcjonalności, ale także że zdrowym rozsądkiem!
metropolia warszawska oraz śląsko-zagłębiowska. Ostatnio ze związku metropolitalnego wycofało się Jaworzno, więc mieści się on już na styk, mając 2,1 miliona ludzi. Odejście Altrajchu zmniejszyłoby tę liczbę do 1,7 miliona. Ale to oczywiście tylko przy założeniu, że granice metropolii na Śląsku nie zostaną poszerzone. A przecież te planowane są absurdalne. Znajduje się w nich na przykład Bieruń, leżący jawnie na uboczu, a nie ma Lędzin, ulokowanych dokładnie w środku miedzy Tychami i Mysłowicami (członkami Górnośląskiego Związku Metropolitalnego) a tym Bieruniem. Do metropolii ma trafić Mikołów, a nie mają trafić leżące raptem trzy kilometry dalej Łaziska Górne, należące zresztą do powiatu mikołowskiego. Zresztą mieszkańcom miast Górnego Śląska, Gliwicom, Zabrzu, Mikołowowi znacznie bliżej – i kulturowo i w codziennej życiowej aktywności – do Rybnika i sąsiednich miast (Żory, Orzesze, Wodzisław Śląski) niż do Dąbrowy Górniczej. Zresztą na mapie też bliżej. Dlaczego więc ta śląska metropolia koniecznie musi być z Dąbrową Górniczą, a nie z Rybnikiem? Pierwotna koncepcja metropolii zakładała wprawdzie, że musi ona obejmować nieprzerwany obszar miejskiej zabudowy – ale przecież gdyby się go trzymać, to podwarszawskie pipidówy njak nie mogłyby się stać częścią metropolii warszawskiej, bo dzieli je od miasta czasem kilka kilometrów lasu. Dokładnie tak, jak
Gliwice od Rybnika, jak Mikołów od Orzesza. Dlaczegóż więc mieszkańców całego tego obszaru nie zapytać,
Dlaczego jednak o jej kształcie mają decydować urzędnicy, warszawscy i samorządowi, a nie mieszkańcy. Dlaczego nie możemy się wypowiedzieć, z kim czujemy się wspólnotą a z kim się nie czujemy? Może chodzi po prostu o to, że i my, na Śląsku, i oni, w Altrajchu, powiemy wyraźnie, że wbrew oficjalnej propagandzie żadną wspólnotą nie jesteśmy? Że mit, iż zrośliśmy się w jeden region to tylko pobożne życzenia teoretyków, a my nadal jesteśmy dwoma sąsiednimi regionami, leżącymi po dwóch stronach rzeki. A wynik referendum byłby znów postrzegany jako śląski separatyzm. Tyle, że separatyzm od Sosnowca… 21 lutego połączone komisje sejmowe „klepnęły” metropolię śląską w kształcie śląsko-zagłębiowskim. Może ruszyć nawet 1 lipca. Ale warszawską też klepnęły, a gdy zrobił się szum, pojawiła się nagle idea referendum, które ma się odbyć 26 marca. Dlaczego więc u nas nikt tego szumu nie podnosi. Czemu radni RAŚ w
Pytanie czego chcemy my, mieszkańcy aglomeracji, która ma się stać administracyjną metropolią. Czy chcemy metropolii śląsko-zagłębiowskiej, czy też chcemy metropolii śląskiej, bez tych zagłębiowsko-małopolskich przydatków. I jeśli w Warszawie może być referendum o kształt metropolii, to czyż nie można takiego referendum przeprowadzić i u nas. czy chcą należeć do Metropolii Silesia. Z jasnym wskazaniem, że Silesia a nie Metropolia śmego i owego. Przy starym założeniu, że metropolia może liczyć pół miliona ludzi mogłaby
sejmiku wojewódzkim, zwolennicy demokracji bezpośredniej, nie podnoszą, żeby w tej kluczowej sprawie zapytać o to ludzi? Magda Pilorz
JAROSŁAW WIECZOREK, wojewoda śląski: Ustawa metropolitalna to najdłużej wyczekiwana ustawa przez nasz region. Jej pierwsze czytanie zostało przyjęte z ogromną akceptacją samorządów, korporacji samorządowych, ale także większości klubów parlamentarnych polskiego Sejmu. To daje nadzieję, że ta ustawa będzie bardzo szybko i merytorycznie przepracowana tak, aby niezwłocznie mogła zostać przedłożona prezydentowi do podpisu. Pan wojewoda ma rację. Ten projekt podoba się samorządom i parlamentarzystom. Pytanie jednak, czy podoba się ponad dwóm milionom ludzi, których bezpośrednio dotyczy.
8
luty 2017r.
Polacy odkryli, że ich państwo ma 4
Bajki do turbole
Pierdoły o „odwiecznie polskim Śląsku” a nawet wieży spadochronowej mogą niebawem okazać się drobiazgiem. Może się zdarzyć, że (nawet gdyby Polacy to przyznali) choć przez ostatnie milenium Śląsk prawie nigdy nie należał do Polski – nie ma to żadnego znaczenia. Bo był jej częścią przez poprzednie trzy tysiące lat. Kiedy to potężne królestwo polskie rozpościerało się od Adriatyku po Bałtyk…
T
ak, tak, to nie żarty. Najlepiej sprzedająca się obecnie książka historyczna nad Wisła to „Słowiańscy Królowie Lechii” Janusza Bieszka. A z niej dowiadujemy się, że państwo Lechitów założył około 1800 lat przed naszą erą król Sarmata, a potem słowiańskim tym państwem – przodkiem Polski – rządziło prawie stu królów. I to nie byle jakich, bo król Lech II Lis pokonał samego Aleksandra Macedońskiego.
Zwiewamus. Lechici są zdenerwowantus!
ków albo Szczecin. Widać Polska była dla nich najważniejsza, bo choć prawie każdy król wybierał sobie na stolicę inne miasto, to wciąż między Odrą i Bugiem.
NIEMIECKI SPISEK! Znany dotychczas Polakom z historii Mieszko I to wcale nie pierwszy władca, tylko… ostatni! Głupek wioskowy, który
li Niemcy, którzy pierwsze swoje państwo stworzyli dopiero w 919 roku (tak, tak), nie umieli znieść, że monarchia polska jest o dobre 3000 lat starsza, że już nawet Aleksander Macedoński po bitwie z Polakami musiał „uchodzić w niesławie”. Wprawdzie 1500 lat później Bolesław Chrobry stworzył cesarstwo polskie, ale też tylko na chwilę. Podstępni Niemcy coraz bardziej wydzierali Lechitom ich dziedzictwo. Ukradli Wiedeń, Monachium, Berlin, a potem już poszło.
Podli Niemcy, którzy pierwsze swoje państwo stworzyli dopiero w 919 roku (tak, tak), nie umieli znieść, że monarchia polska jest o dobre 3000 lat starsza, że już nawet Aleksander Macedoński po bitwie z Polakami musiał „uchodzić w niesławie” Polacy sprali też faraona, a Juliusz Cezar wydał za polskiego króla Leszka Arriowita swoją siostrę i z tego związku narodził się kolejny nasz król, Leszek Awiłło, umiłowany krewniak cezara Klaudiusza. Aha, cezar razem z siostrą oddał Cezar Polakom Bawarię. No a jeśli mieli Bawarię, to chyba oczywiste, że musieli też mieć leżący po drodze do niej Śląsk! Zresztą, czego oni nie mieli… Bałkany, połowa obecnych Niemiec, Austrię, na wschód prawie po Ural, ale choć rządzili takim imperium, to stolicę stale miewali na terenie obecnej Polski. Raz Gdańsk, raz Poznań, innym razem Kra-
zrzekł się samodzielnej królewskiej korony, żeby zostać księciem podległym papieżowi i cesarzowi niemieckiemu. Chociaż trochę musiał, bo podstępni Niemcy za pomocą swojej księżniczki Ryksy, wydanej za króla Popiela wymordowali lechicką (polską) arystokrację w IX i na początku X wieku, żeby podporządkować sobie wspaniałe królestwo Lechitów. Po co? Zacytujmy tegoż Bieszka. Celem była ‚’realizacja geopolitycznej agendy chrześcijańskiej i władz kościelnych’’ , do czego niezbędne było ‚’rozbicie i zniszczenie od wewnątrz słowiańskiego i pogańskiego Imperium Lechitów’’. A poza tym ci pod-
Do tego Lechici – przodkowie Polaków – byli prawi, sprawiedliwi, szlachetni, a przez 3000 lat tylko jeden ich król był podły i zdradziecki. Rządy mieli demokratyczne, tak też wybierali swoich królów, a ich religia była pełna braterstwa
i miłości. Także tę religię, wiarę choćby w Lela i Polela zniszczyli chrześcijańscy misjonarze szwargoczący po niemiecku.
SPISEK WATYKAŃSKI! Turbolechici – bo tak wyznawców odwiecznej Lechii nazywają historycy – nie mają żadnych wątpliwości: Gdyby tylko pozwolono w Polsce na rozległe wykopaliska, archeolodzy potwierdziliby wszystkie te rewelacje. Kopiec Wandy udowodniłby, że królowa sprała Niemcom, kopiec Kraka jeszcze dawniejsze losy Lechii. Ale kopać tam zabraniają sługi Watykanu, gdyż papiestwu nie w smak, że Polska posiada tak wspaniała przedchrześcijańską historię. Cała bowiem wspaniała historia Lechii znajduje się w Tajnych Archiwach Watykanu. Pilnie strzeżona, jako jedna z największych tajemnic papiestwa. Stoją oczywiście za tym w znacznej mierze Niemcy, którzy nie umieją znieść, że za wschodnią granicą mieli przez tysiąclecia znacznie wyższą cywilizację, a przez kil-
kaset lat, gdy ślady Lechii zacierano, to oni rządzili papiestwem. A dobrać się do Tajnych Archiwów Watykanu nijak nie można, bo przecież są tajne. Na szczęście jednak istnieje jeszcze jedno źródło wspaniałej polskiej historii. To kronika biskupa Prokosza. Tenże Prokosz miał być krakowskim biskupem, na dworze Siemomysła, ojca Mieszka I. I miał spisać dzieje Lechii od najdawniejszych. Gdy kilkadziesiąt lat później syn Siemomysła przyjął z niemieckich rąk chrześcijaństwo, nowi misjonarze niszczyli wszystkie ślady dawniejszej cywilizacji. I wydawało się, że zaginęła na wieku.
ŻYD NIEPIŚMIENNY, AUSTRIACKI MASON Ale na początku XIX wieku zdarzył się cud. Otóż na lubelskim bazarze, na straganie, jak podkreślają Turbolechici „niepiśmiennego żyda” znaleziono ocalały egzemplarz Kroniki. Kupił go tam generał napoleoński Franciszek Morawski i spre-
Haplogrupę R1a1 na niektórych terenach północnych Indii ma nawet 73% ludności – podczas gdy na słowiańskich nigdzie więcej, niż 65%. Ta haplogrupa pochodzi po prostu stamtąd i mogli ją na nasze tereny przynieść dowolni wędrowcy z Indii, a wszyscy historycy zgadzają się, że kolejne etapy wędrówki ludów szły właśnie stamtąd
9
luty 2017r.
4000 lat. A niemieckiej ledwie 1100
echickiej potęgi zentował Julianowi Ursynowi Niemcewiczowi. Ten zachwycony wspaniałą historią Polski zaczął ją propagować w Towarzystwie Warszawskim Przyjaciół Nauk. W księdze były wprawdzie niewielkie braki, wyjaśniane, iż ów niepiśmienny żyd wyrywał kartki, aby pakować w nie swoje towary. Ale i tak historia Lechii, znacznie starszej niż Rzym czy starożytna Grecja, równej niemal wiekiem Egiptowi, była dla warszawskich Polaków objawieniem. Ale trwało to krótko, bo niebawem Joachim Lelewel kronikę Prokosza obśmiał, udowadniając też, że jej autorem jest Przybysław Dyjamentowski, XVIII-wieczny fałszerz genealogii magnackich, wywodzących je od starożytności. Lelewel odnalazł nawet oryginał pióra Dyjamnetowskiego. Fałszerz był przebiegły, ponanosił na nim nawet uwagi „czytelników” z XVI stulecia, które miały dowodzić autentyczności. Jakie to jednak ma znaczenie? Obecni Turbolechici wyjaśniają, że przecież Lelewel to mason, dlatego o austriackich korzeniach, więc – jak wszyscy Niemcy – chciał zacierać ślady wspaniałej polskiej historii i ją dyskredytować. Wpisywał się tym zresztą w politykę zaborców, którzy tę wspaniałą historię zacierali na potęgę. Chociaż – wyjaśnią Turbolechici – przedrozbiorowa szlachta polska miała pamięć swej wspaniałej historii. Od pierwszego króla nazywała się przecież Sarmatami, a u Wincentego Kadłubka – kronikarza z XIII wieku – też znajdziemy opowieść o spraniu przez polską królową Aleksandra Macedońskiego. Inni wspomną, że w XVII wieku niejaki Woj-
że był 44 królem, chociaż jakby od Chrobrego nie liczyć, był najdalej 24. Więc jeszcze w XVII wieku znano 20 królów Polski przed Chrobrym. Nie zauważają jednak, że Zygmunt Waza był królem jak najbardziej 44., tyle że nie Polski, a Szwecji. Takie to są ich dowody. Zresztą cała koncepcja jest – poza kronikami Prokosza – zbudowana na strzępkach informacji, które mają ją potwierdzać. Jeśli na przykład we Włoszech odkryto tablicę sprzed 2000 lat, potwierdzającą, że cezar Klaudiusz darzył sympatią
W XVII wieku niejaki Wojciech Dembołęcki, „udowodnił”, że Adam i Ewa mówili w raju po polsku, a ich dzieci i wnuki – Noe i reszta - też! jakiegoś Avillo, to Turbolechici od razu wiedzą, że chodzi bez wątpienia o Leszka Awiłło, polskiego króla, krewniaka cezara. Nawet w hieroglifach Ramzesa, który walczył z jakimiś Laces wykryli, że chodzi o Lachów… Ba, w biblii (księga sędziów, rodział 15, wers 9) czytamy: Wybrali się następnie Filistyni, aby rozbić obóz w Judzie, najazdy zaś swoje rozciągnęli aż do Lechi. To oczywiście też o państwie Prapolaków, bo jakże by inaczej!
GENETYCZNA HOCHSZTAPLERKA W ostatnich czasach przybył im kolejny argument, który zwłaszcza na ludziach nie mających pojęcia o historii, a
Na podobnych – choć nie aż tak bezczelnych – bajkach III Rzesza budowała mit Niemca-űbermenscha. Mity splatano z historią, dla udowodnienia wyjątkowości swojej rasy. Dziś drogą tą kroczą Polacy ciech Dembołęcki, „udowodnił”, że Adam i Ewa mówili w raju po polsku, a ich dzieci i wnuki – Noe i reszta - też! W śląskim dowcipie gdy bóg już porozdawał narodom języki, przyszły do niego skromne, jak zawsze Ślązoki, które się przed innych nie cisły. Bóg się zafrasował, bo już wszystkie języki rozdał, więc w końcu ogłosił: No ja, tuż wy bydziecie godać tak, jak jo. Tyle, że u nas to dowcip, u Turbolechitów niekoniecznie.
NIE WSZYSTKIE ŚLADY ZATARTO Ba, niby poważniejsi, którzy aż tak nie bajdurzą, wskażą, że na warszawskiej kolumnie Zygmunta stoi jak byk napisane,
nieść dowolni wędrowcy z Indii, a wszyscy historycy zgadzają się, że kolejne etapy wędrówki ludów szły właśnie stamtąd. Więc mogły przynieść haplogrupę długo przed Słowianami. Jednak ideolodzy turbolechii świetnie wiedzą, że ich wyznawcy o historii, a tym bardziej jej naukach pomocniczych ( o genetyce nawet nie wspominając) pojęcia mają mniej, niż mizerne. Dlatego żonglują tymi pseudo dowodami, wiedząc, że niewyrobiony czytelnik połknie to jak gąsior kluski. I uwierzy, że oto wywodzi się
tym bardziej genetyce, może robić wrażenie. Tym argumentem jest haplogrupa R1a1, czyli kod genetyczny typowy dla Słowian. Na terenach słowiańskich ma go 50-65% osób. W myśl oficjalnej teorii Słowianie przybyli do Europy jakieś 1500 lat temu – tymczasem haplogrupę tę wykryto na naszych ziemiach w wykopaliskach sprzed niemal 11 tysięcy lat. Czyż to nie dowód, że Słowianie są tu od tak dawna? – pytają Turbolechici, i wydaje im się, że to pytanie retoryczne. A wcale takim nie jest. Bo haplogrupę R1a1 na niektórych terenach północnych Indii ma nawet 73% ludności – podczas gdy na słowiańskich nigdzie więcej, niż 65%. Ta haplogrupa pochodzi po prostu stamtąd i mogli ją na nasze tereny przy-
z narodu, który od 4000 lat tworzy w Europie wspaniałe imperium. Imperium ludzi szlachetnych i prawych. Że Polacy nie tylko Francuzów widelcem jeść uczyli, ale Rzymian nauczyli używać koła, a Greków pisma. Ba, przecież – co odkryli Turbolechici – Homer też był Słowianinem. Naprawdę! To znaczy nie naprawdę odkryli, ale naprawdę w bzdurę tę wierzy coraz więcej ludzi.
BYŁOBY ŚMIESZNE, GDYBY NIE BYŁO GROŹNE Jakże na tym tle słabiutko wypada nasze 700 lat Śląska w oderwaniu od Polski. Cóż to jest 700 lat, przy historii liczonej w kilku tysiącleciach? Tyle, co nic. I czyż warto o takim epizodzie wspominać? Idiotyczne turbolechickie teorie zataczają coraz szersze kręgi. Poważne kiedyś wydawnictwo historyczne Bellona wydaje dzieła Turbolechitów, patronatem obejmuje je – też kiedyś poważne – czasopismo branżowe Mówią Wieki. Z bzdur tych powstają doktoraty na uniwersytetach, choć jak na razie na innych wydzia-
łach, niż historyczne (na przykład na … iranistyce). Wyznawców tych bajek można już liczyć w dziesiątkach, jeśli nie setkach tysięcy. Ludzi, którzy sami zakompleksieni, szukają swojej wartości w wyjątkowości swojego ludu. W czterech tysiącach lat polskiej historii. Psychologia świetnie zna taką postawę, zwaną kompensacją. Ludzie ogarnięci tą postawą własne braki osiągnieć starają się skompensować sobie poprzez urojone, nieswoje wyczyny, zasługi. Budować na tym własną tożsamość. I na wszechobecnej teorii spisku, od zniszczenia starych lechickich ksiąg, aż po zamach smoleński. Oraz drogowe zamachy na prezydenta, premiera, ministra… Za każdym zamachem stoją oczywiście wrogowie wielkiej, odwiecznej Polski. Na podobnych – choć nie aż tak bezczelnych – bajkach III Rzesza budowała mit Niemca-űbermenscha. Mity splatano z historią, dla udowodnienia wyjątkowości swojej rasy. Dziś drogą tą kroczą Polacy, a brak porządnych lekcji historii w szkole, bajki o szlachetnych żołnierzach wyklętych, wieżach spadochronowych dają im pożywkę. Ukrywanie wszelkich polskich wstydliwych spraw, jak choćby powojenne obozy koncentracyjne, też. Zamiast tego tworzy się mit odwiecznie sprawiedliwej, szlachetnej i potężnej Lechii, Sarmacji, Polski. Kraju Lachów. A co może normalny Ślązak, albo i nawet Polak, w tej sytuacji począć? Nic, co najwyżej się z Lachów … lachać. Dariusz Dyrda
n Dowodem, ze w XVII wieku Polacy znali swoją „prawdziwą” historię, ma być… Kolumna Zygmunta. Bo jest na niej napisane, że był 44 królem, podczas gdy z obecnych podręczników wynika, że najdalej 24. Tyle, że Zygmunt III Waza był rzeczywiście 44 królem, ale Szwecji!
SŁOWIAŃSCY KRÓLOWIE LECHII
Książka Janusza Bieszka to fantasy w czystej postaci. Jednak we wszystkich księgarniach przedstawiana jest inaczej. Czytamy tam: „Jest to pierwsza publikacja w polskiej historiografii na temat organizacji władzy i funkcjonowania Lechii, czyli starożytnej Polski, zwanej inaczej Imperium Lechitów, Scytią Europejską lub Sarmacją Europejską. Na podstawie ponad 50 kronik i materiałów źródłowych, polskich i zagranicznych, oraz 36 starych map cudzoziemskich autor opracował, po raz pierwszy, poczet słowiańskich królów lechickich w okresie od XVIII w. p.n.e. do X w. n.e. Dokonał także opisu terytorium Lechii, jej gospodarki, handlu, budownictwa miast, grodów, portów oraz żeglugi, transportu i bitych monet lechickich, a także głównych wojen i bitew, pominiętych dotąd. Powyższe odkrycia były ściśle związane z wynikami najnowszych badań genetycznych Ariów - Słowian, przeprowadzonych w laboratoriach polskich i zagranicznych w latach 2010-2013, według których my Polacy, Ariowie - Słowianie zamieszkujemy tutejsze ziemie od 10 700 lat. Potwierdziły to również ostatnie odkrycia polskich archeologów na terenie grodów, miast, osad obronnych i grobowców, wybudowanych przez naszych przodków, Ariów - Prasłowian, na terenie obecnej Polski”. Po takiej rekomendacji naprawdę można uwierzyć, że to coś więcej, niż bajki. Problem w tym, że takie bajki, udające historię, są świetną pożywką dla nacjonalizmu.
10
luty 2017r.
Gott mit uns - już można kupować!
K
iedy oddawaliśmy ten numer Cajtunga do druku – książka „Gott mit uns”, którą zapowiadaliśmy miesiąc i dwa miesiące temu, też była już w drukarni. Tak więc w pierwszych dniach marca będzie wydrukowana, a w połowie miesiąca zapewne trafi do księgarń. Można ją też już nabywać za pośrednictwem naszego miesięcznika, bo zarówno Cajtung, jak i „Gott mit uns” mają wspólnego wydawcę – Instytut Godki Slůnskij. Przypomnijmy, że książka to wspomnienia 21 żyjących jeszcze w XXI wieku Ślązaków -byłych żołnierzy armii III Rzeszy. I takich, którzy stanowili typowy kanonefuter, i takich z doborowych gwardyjskich jednostek SS. Bo Ślązaków można było spo-
tkać wszędzie, i w Luftwaffe, i na U-bootach, i w Afrikakorps, i broniących Monte Cassino i zdobywających Stalingrad. Dziś, 72 lata po wojnie, z bohaterów tej książki żyje jeszcze tylko trzech. Ale jej autor, Marian Kulik zdołał w latach 2005-2015 porozmawiać jeszcze z całką sporą grupą. Wybraliśmy 21 najciekawszych, w naszej ocenie, życiorysów. Są to jednak życiorysy nie tylko żołnierskie. To także refleksje startych ludzi, którzy pamiętają Śląsk przedwojenny, kampanię wrześniową, Śląsk III Rzeszy i Śląsk PRL-u. I tymi swoimi przemyśleniami o Śląsku, Polsce, Niemcach dzielą się z czytelnikami. Ich refleksje są też różne, bo jedni są z rodzin propolskich, inni z proniemieckich, a jeszcze inni po prostu śląskich. Jed-
ni to prości robotnicy, inni intelektualiści. Ale łączy ich wszystkich ta jedna rzecz. Służyli w wojskach III Rzeszy. I są ostatnimi uczestnikami, którzy mogą o tym opowiedzieć. Ostatni żyjący mają dziś po lat ponad 90. Za kilka lat książka ta nie mogłaby już powstać. Po prostu ostatni żołnierze II wojny światowej odchodzą na wieczny spoczynek. Ci z nich, którzy wierzą w Ponbůczka, pewnie wierzą i dziś, nad grobem, ze „Gott mit uns”. A oto obszerne fragmenty jednych z najciekawszych – od strony militarnej – wspomnień w tej książce. Bo pan Wiktor Nowak walczył od roku 1938 do 1945. Zaliczając po drodze kilka wrogich sobie armii.
Cztery kampanie w trzech armiach Nie wiem, ilu żołnierzy polskich z kampanii wrześniowej walczyło potem w Wehrmachcie. Nie wiem, ilu byłych polskich żołnierzy zdobywało Berlin. Ale nie wykluczam, że jestem jedynym, a na pewno ostatnim żyjącym, który w 1939 roku bronił Polski, w 1942 w mundurze Wehrmachtu patrzył na Kaukaz, a w 1945 jako żołnierz dywizji kościuszkowskiej zdobywał Berlin. Jak jakiś średniowieczny najemnik, który raz walczył po tej stronie, innym razem po tamtej.
(…) Bardzo się ucieszyłem, kiedy 15 marca 1938 roku otrzymałem powołanie do wojska. W tamtym trudnym okresie bycie żołnierzem gwarantowało pewną stabilizację społeczną, a przy dobrych chęciach również możliwość zdobycia większej sprawności w jakimś nowym fachu, które stanowiły najlepszą przepustkę do dobrze płatnej roboty. Moją jednostką docelową był 75 Pułk Piechoty Wojska Polskiego w Chorzowie, gdzie od razu zostałem przydzielony do plutonu w piątej kompanii artylerii konnej, gdzie dowódcą był kapitan Jankowski. Naszym głównym uzbrojeniem było działo kaliber 75mm z roku 1905, produkcji rosyjskiej. Wbrew temu, co sugerowałby rok produkcji, ta nasza armata biła całkiem celnie, o czym mogliśmy się przekonać podczas ostrego strzelania na manewrach, na których miałem okazje dwa razy być. Na samo życie w koszarach nie mogłem narzekać, chyba że na nieco monotonne wyżywienie; głownie razowy chleb, czarna zbożowa kawa, fasola, kasza i od czasu do czasu kartofle. Życie koszarowe stało również się dla mnie lekcją poglądową na relacje
n Ćwiczenia altyreryskie. społeczne, a właściwie przepaść dzielącą szeregowego żołnierza od oficera, który oprócz muru regulaminów starał się robić wszystko, żeby podkreślić
do samochodów i pędem w góry, do Zawoi. W poniedziałek lepiej było takiemu nie wchodzić w drogę, bo można się było upić od samego zapachu,
(…) Wszystko nastąpiło bardzo nagle, bez większego przygotowania, nikt
Bardzo napięta sytuacja między nami, „oswobodzicielami”, a ludnością czeską. Był wyraźny zakaz poruszania się pojedynczo czy wchodzenia do szynków z dala od kwater wojskowych, bo mogło to grozić napadem czy pobiciem, albo czymś groźniejszym. Poza propagandzistami, malującymi w gazetach sielankowy obraz przyłączonych do macierzy ziem, nikt nie miał wątpliwości, że było to posunięcie szkodliwe i nie przynoszące chwały. Miejscowa ludność, poza nielicznymi polskimi działaczami, widziała w nas agresorów a nie wyzwolicieli swoją nieskończoną wyższość nad szeregowcem. I tak przychodziło sobotnie popołudnie, a panowie oficerowie swych eleganckich mundurach myk
ale najpierw zostać bezwzględnie ukarany za jakąś nieistniejącą fałdkę na spodniach, czy za słabo wypucowany orzełek na czapce.
nas specjalnie nie agitował, tylko krótki rozkaz i wymarsz na południe w kierunku granicy z Czechami. Jako, że jesień 1938 roku była bardzo kapryśna,
tośmy nieco musieli odpokutować w porannych chłodach, oczekując przez tydzień przy granicznym moście w Kończycach, aż nadszedł rozkaz wkroczenia do Czech w celu „niesienia wolności uciemiężonej ludność Polskiej zamieszkującej Zaolzie”. Most na Olzie przekroczyliśmy w południe zajmując Bogumin, Frysztat i Karwinę, gdzie potem zostaliśmy zakwaterowani. Nie będę ukrywał, że nasz sprzęt wojskowy w stosunku do wyposażenia armii czeskiej bardziej przypominał eksponaty muzealne wyciągnięte na potrzeby kręcenia jakiegoś filmu historycznego, niż współczesny sprzęt bojowy. Inna sprawa to bardzo napięta sytuacja między nami, „oswobodzicielami”, a ludnością czeską. Był wyraźny zakaz poruszania się pojedynczo czy wchodzenia do szynków z dala od kwater wojskowych, bo mogło to grozić napadem czy pobiciem, albo czymś groźniejszym. Poza propagandzistami, malującymi w gazetach sielankowy obraz przyłączonych do macierzy ziem, nikt nie miał wątpliwości, że było to posunięcie szkodliwe i nie przynoszące chwały. Miejscowa ludność, poza nielicznymi polskimi działaczami, widziała w nas agresorów a nie wyzwolicieli. Na szczęście dla mnie i moich kolegów artylerzystów, nasza bateria już po tygodniu ewakuowała się z powrotem do koszar w Chorzowie.
(…) 1 września od bardzo wczesnych godzin rannych zaczęły nieprawdopodobnie nisko krążyć nad Chorzowem samoloty z dziwnymi, nie polskimi znakami rozpoznawczymi na skrzydłach. I już było wszystko jasne – zaczęła się wojna.
11
luty 2017r.
n W 2002 roku obejrzałem inscenizację bitwy wyrskiej. Co oni zrobili z tej potyczki! Polacy prawie wygrali… A potem o godzinie 10.30 (dobrze pamiętam tę godzinę) przygalopował na koniu nasz kapitan i dał rozkaz do wymarszu. I tak maszerowaliśmy przez ciche i spokojne Katowice, przez nikogo nie niepokojeni w kierunku na Mikołów i Wyry, bo we Wyrach, jak nas zapewniano, wszystko już od dawna było przygotowane, aby się skutecznie bronić przed Wehrmachtem. Do samych Wyr dotarliśmy pod sam wieczór, nie powiem wojska kręciło się tam sporo, ale jakiś specjalnych przygotowań do bitwy widać nie było. Nie wiem, który to był dzień pod Wyrami, ale nagle rozpętała się gwałtowna strzelanina, bateria artylerii z Żor złożona z czterech dział próbowała ostrzeliwać wroga, ale po paru salwach musieli zamilknąć i szybko opuścić zajmowane stanowiska, bo zostali przykryci przez niemiecką artylerię. Napór niemieckiego ognia był ogromy. Ponad 60 lat później obejrzałem inscenizację tej bitwy. Nasza bateria akurat nie brała udziału w tych walkach, więc w sytuacji kiedy rozbili baterię żorską, dowództwo zdecydowało, aby się wycofywać w kierunku na Tychy. Do Tychów, gdzie przybyliśmy z całym pułkiem, zarządzono dłuższy postój, który wykorzystaliśmy aby się napić do syta osławionego tyskiego piwa, które w te suche i upalne dni wrześniowe smakowało wybornie. W Tychach dotarł do pułku kolejny rozkaz – marsz na wschód w kierunku Krakowa, gdzie na linii Wisły od jakiegoś już czasu trwa koncentracja wszystkich polskich wojsk z południa, w celu stawienia wrogowi zdecydowanego oporu. Podbudowani tym optymistycznie brzmiącym rozkazem ruszyliśmy na Kraków. Nie wiem w jakich okolicznościach, ale na pewno za Tychami, zostaliśmy wciągnięci w potyczkę z jakąś jednostką niemiecką. Wtedy też po raz pierwszy zaczęliśmy z naszych armat strzelać, ale nie więcej niż jedna albo dwie salwy, bo zaraz nas nakryli, rozbijając dwa działa i raniąc niegroźnie w nogi dwóch kanonierów. Po tym starciu było jasne , że nie należy się angażować w przypadkowe walki, bez uprzedniego rozpoznania przeciwnika.
W trakcie dalszej wędrówki naszego pułku ku Wiśle, w miarę jak zaczęły do nas dołączać różne na wpół rozbite i zdemoralizowane jednostki, wymieszane z cywilami, już nic nie było w stanie uchronić wojska od plagi maru-
nia się w Urzędzie Pracy, gdzie już na mnie czekało skierowanie do roboty w zakładach zbrojeniowych w Łabędach koło Gliwic. No cóż, w narodowosocjalistycznej III Rzeszy Niemieckiej bezrobocia nie było. Mało tego, jeśli ktoś nie
niż codzienne wielogodzinne dojazdy do i z pracy. Do domu wracaliśmy tylko na niedzielę. Nie będę ukrywał, że robota w Łabędach bardzo mi odpowiadała, dlatego nikomu nic nie mówiąc, po cichu sobie planowałem, żeby tam pracować aż do emerytury. Ale jak to mówi stare śląskie przysłowie „człowiek miŷni, a Ponbůczek czyni” - i tak najpierw powołanie do Wehrmachtu otrzymał mój kuzyn Ludwik, a niewiele później zawezwano i mnie. Oficer w komisji wojskowej przeglądając moje dokumenty z zadowolenia aż sobie z cicha pogwizdywał, a potem niespodziewanie mnie zapytał czy nie mam nic przeciwko temu, jeśli mnie skieruje do jednostki artyleryjskiej. Oczywiście, że miałem, bo mi się w żaden sposób nie uśmiechało znowu iść na wojnę, ale oficjalnie wolałem już dalej być artylerzystą, niż np. piechurem i tyrać po polach jak zając. Po tygodniu już byłem artylerzystą w Wehrmachcie. Tym razem przydzielono mnie do baterii dział 105 mm. Armaty były nowszej generacji, a przez to łatwiejsze w obsłudze i w transporcie. Następnie w miarę bezkolizyjnie przyswoiłem sobie nowe niemieckie komendy i cały nieco odmienny rytuał wojskowy. A tak poza tym to każde wojsko działa podobnie i
Kiedy się przebudziłem stało nad mną dwóch brodatych partyzantów. Wiedziałem, że trzeba szybko wstać i ręce unieść nad głową, co wcale nie powstrzymało jednego z nich żeby mnie próbować zastrzelić i tylko dzięki temu, że na dworze przed chałupą czekało dwóch pilotów niemieckich, również wziętych przez nich do niewoli, nie zostałem zabity na miejscu. Trzech opłacało się zaprowadzić do dowództwa, z jednym żołnierzem nikt by się nie patyczkował. derstwa. Po prostu zaczęło się rozłazić. Dodatkowym problemem był katastrofalny stan dróg, oraz coraz większe braki w zaopatrzeniu w żywność i paszę dla koni, które z tego powodu marniały w oczach. Zobaczyłem wtedy, że wojsko, bez planowych działań, bez sukcesów szybko ulega wewnętrznemu rozkładowi. Na pocieszenie wszyscy sobie powtarzali jak mantrę – byle do Wisły, a potem będą już tylko same zwycięstwa. Nad Wisłę pod Krakowem dotarliśmy już piekielnie wymęczeni, ale jeszcze nie zrezygnowani. Lecz jak zobaczyliśmy całe nabrzeże wiślane zawalone leżącym bezpańsko najprzeróżniejszym mieniem wojskowym, z banderolami nowych, jeszcze nie wprowadzonych do obiegu banknotów, przeznaczonych pierwotnie na jesienną wypłatę żołdu, oraz stosami nieuszkodzonej broni, którą porzuciły docierające tu przed nami już kompletnie zdemoralizowane wojska, to nikt nie miał wątpliwości, że właśnie tak wygląda klęska. Oczywiście nikt już nie miał zamiaru walczyć czy bronić Krakowa, tylko jak najszybciej uciec z tego przygnębiającego miejsca.
chciał pracować, resocjalizowano go w specjalnym miejscu –obozie. Albo (ale to po wybuchu wojny z sowietami) wysyłano na Ostfront. Oprócz mnie, skierowanie do Łabęd otrzymał również mój kuzyn Ludwik Kornas, z którym się kolegowałem. I odtąd razem jeździliśmy, a później i razem mieszkaliśmy na kwaterze, co było bez porównania wygodniejsze,
każdy kto już raz był żołnierzem, o wiele łatwiej potrafi po raz kolejny wcielić się w mundur, niż ktoś, kto zakłada go po raz pierwszy. Latem 1942 roku razem ze swoim regimentem uczestniczyłem w ofensywie na południu Ukrainy. Początek był bardzo obiecujący, Wehrmacht parł do przodu jak stalowy taran, gnając przed sobą rozproszone masy wojsk sowiec-
(…) Okres świąteczny między 1939 a 1940 spokojnie spędziłem w domu, ale w pierwszych dniach stycznia 1940 roku otrzymałem wezwanie do stawie-
n Kaukaz, najwyższe góry, jakie przyszło oglądać żołnierzom Wehrmachtu.
kich. Taktyka była pozornie bardzo prosta ale za to zabójczo skuteczna, czyli nieustanny pęd do przodu, a jeśli trafiali na jakiś opór to go po prostu omijali, zostawiając drugiemu rzutowi, do którego należało moja bateria. A myśmy takie punkty ostrzeliwali czym popadło i jeśli przeciwnik się nie poddawał, to nadchodził trzeci rzut czyli piechota i rozpoczynało się regularne oblężenie, a myśmy maszerowali do przodu i wszystko się powtarzało od nowa. Tym razem dla odmiany nie mogłem narzekać na brak strzelania; nie było dnia żebyśmy nie bombardowali pozycji przeciwnika i to na różne sposoby. Był to czas kiedy nabierałem praktycznego doświadczenia w artyleryjskim fachu. Akurat moja kompania należała do tej grupy wojsk, które w przeciwieństwie do 6 Armii Paulusa maszerowały dalej na południe w kierunku Kaukazu. Tereny przez które przyszło się nam przemieszczać były płaskimi, wyjątkowo suchymi pozbawionymi większych zbiorników wodnych stepami, miejscami przechodzącymi w coś pośredniego miedzy stepem a pustynią, gdzie latem panowała bardzo wysoka temperatura wspomagana suchymi wiatrami. Co powodowało, że maszerujące kolumny wojsk były otulone tumanami żółtawego pyłu, który przy braku wody powodował duszący kaszel u ludzi i zwierząt. Stąd, żeby ulżyć koniom okładaliśmy im nozdrza tylko mokrymi szmatami, bo woda była ściśle racjonowana. Ludzie zamieszkujący te tereny nieco się różnili od Rosjan, ale na bliższe kontakty nie było czasu z powodu nieustannego pędu do przodu, byle tylko bliżej Kaukazu. Wszystko zaczęło się zmieniać kiedy zaczęliśmy się zbliżać do rejonów podgórskich. Problemy z wodą i upałami ustały, ale pojawiły się za to kłopoty z logistyką, z powodu nadmiernego rozciągnięcia naszych linii zaopatrzeniowych powodujących, że żywność przestała regularnie docierać do walczących wojsk. I to w sytuacji kiedy tereny wokół były zupełnie ogołocone z czegokolwiek, co można było zjeść, a zaczynała się zbliżać zima. Przypominam sobie, że było to tam gdzie teraz toczy się
12
luty 2017r.
wojna (chodzi o Czeczenię, gdyż wywiad był przeprowadzony wówczas, kiedy trwały tam walki - przyp. aut.). Nasza bateria było na wysuniętej pozycji, dość daleko od reszty naszych wojsk. Już od dłuższego czasu prawdziwie głodowaliśmy i nie było innego wyjścia jak tylko ruszyć w kierunku najbliższej placówki. I tak też zrobiono. Ja nie mogłem towarzyszyć kolegom, bo
zu, gdzie mi dano do przeczytania ulotkę wydrukowaną w polskim i niemieckim języku zachęcającą do wstępowania do formującego się Wojska Polskiego. Podejrzewam, że wcześniej przejrzeli moje dokumenty, bo oprócz mnie pozostali koledzy nie otrzymali takiej propozycji. Do obozu nad Oką przyjechałem w grupie podobnych jak ja, ludzi wymę-
li. Większość tych nieszczęśliwych ludzi nie miała pojęcia co to jest prawdziwa wojna, dlatego rwała się do walki. Nie wiedzieli, nieszczęśni, że bohaterowie z wojny nie wracają. A potem było Lenino! Bezpośrednio w walce na pierwszej linii nie uczestniczyłem, ale widziałem tę rzeź, gdy niedoświadczeni oficerowie wysyłali albo sami ruszali na czele nie ostrzelanych
A potem było Lenino! Bezpośrednio w walce na pierwszej linii nie uczestniczyłem, ale widziałem tę rzeź, gdy niedoświadczeni oficerowie wysyłali albo sami ruszali na czele nie ostrzelanych żołnierzy przeciwko doświadczonemu przeciwnikowi. Prawdopodobnie część wyznaczonych celów osiągnięto, ale Dywizja przestała być dywizją i skurczyła się do brygady. Żal było patrzeć na tych poranionych młodych ludzi, znoszonych czy zwożonych na furmankach do lazaretów już od jakiegoś czasu kiepsko się czułem, stąd pozostawiono mnie w zabarykadowanym domu, a ja żeby nie myśleć o głodzie po prostu zasnąłem . Kiedy się przebudziłem stało nad mną dwóch brodatych partyzantów. Wiedziałem, że trzeba szybko wstać i ręce unieść nad głową, co wcale nie powstrzymało jednego z nich żeby mnie próbować zastrzelić i tylko dzięki temu, że na dworze przed chałupą czekało dwóch pilotów niemieckich, również wziętych przez nich do niewoli, nie zostałem zabity na miejscu. Trzech opłacało się zaprowadzić do dowództwa, z jednym żołnierzem nikt by się nie patyczkował. W wiosce, która się nazywała obozem jenieckim, na drugi dzień po wzięciu do niewoli straciłem na krótko przytomność. Gdy się ocknąłem, zobaczyłem nad sobą jakiegoś człowieka, który popatrzył mi w oczy i krótko powiedział „tyfus!”.
czonych chorobami i ciężkimi przejściami, ale na pewno szczęśliwych ,że udało się uwolnić z komunistycznego
żołnierzy przeciwko doświadczonemu przeciwnikowi. Prawdopodobnie część wyznaczonych celów osiągnięto, ale
szanowano żołnierze, był to wstrząs. Rosyjską metodę walki zapamiętałem i miedzy innymi dzięki temu wróciłem z wojny. Po tym „krwawym chrzcie” wycofano całą jednostkę z działań bojowych i aż do momentu wkroczenia na tereny etnicznie polskie byliśmy w rezerwie strategicznej co oznaczało pilnowanie zaplecza sojuszniczych wojsk. Będąc na zapleczu ma się więcej możliwości na obserwację, a było co obserwować, szczególnie na Białorusi potwornie zniszczonej przez wojnę, gdzie młodych ludzi w zasadzie nie było, tylko wyniszczone kobiety i wyeksploatowani mężczyźni. Jak przyszliśmy do jakieś wsi, a zobaczyli, że nie jesteśmy Rosjanami, to od razu się żegnali i bez przerwy powtarzali „my tutejsi, my prawosławni”. Co niekoniecznie musiało być prawdą, że ci ludzie są wierzący, ale niewierzący to bolszewik. Więc tak powtarzali na wszelki wypadek, gdyby do wsi wkroczyła jakaś polska grupa „leśnych”, którzy nie prze-
U SOWIETÓW Na wojnie trzeba mieć trochę szczęścia. Moim szczęściem było to, że mnie zaniesiono do lazaretu, który był dużą wiejską izbą, gdzie na glinianej polepie leżeli podobnie jak ja chorzy na tyfus. Od tego momentu zatraciłem poczucie rzeczywistości i zacząłem funkcjonować w stanie pół agonalnym. Tak mi się przynajmniej wydawało; nie wiem czy zapadałem w śpiączkę czy traciłem przytomność. Nie wiedziałem nic, któregoś dnia przyszedł doktor czy felczer i kazał mnie wynieść do takiej komórki, gdzie mnie położono na stos wysuszonych ziół czy trawy w każdym bądź razie mocno pachnących suchych roślin, gdzie przeleżałem sam nie wiem jak długo. Dzień, w którym zaczęła mi wracać świadomość przyszedł niespodziewanie. Do tego stopnia nagle, że nie wiem do dziś co spowodowało moje ozdrowienie. Lekarz, który przyszedł na mnie popatrzeć powiedział „wykurujemy was i pójdziecie rabotać”. Kurowali byle czym , czyli tym co mieli, ale powolutku dochodziłem do siebie.
(…) Pewnego dnia zamiast do roboty kazano mi się udać do komendanta obo-
n Berlin. Nie pomaszerowałem na niego, wbrew obietnicom Rydza Śmigłego w 39, nie widziałem go jako obywatel i żołnierz niemiecki, ale zdobywałem go jako kościuszkowiec. piekła. Mało kto uwierzy, ale obóz nad Oką był budowany cyklicznie przez kolejne grup , które dojeżdżały. „Jak sobie pościeliłeś tak potem spałeś” a zanim stałeś się żołnierzem, to najpierw musiałeś sobie wszystko wypracować. Były problemy z sprzętem żołnierskim i z ciepłą odzieżą, którą najczęściej dosyłano z opóźnieniem. Ale za to karmiono nas jak należy. Biorąc pod uwagę moje wcześniejsze doświadczenie zostałem przydzielony do artylerii, a dokładnie baterii dział 120 mm. Poza niewielką grupą byłych wojskowych pozostała część wstępujących do I Dywizji Tadeusza Kościuszki była zupełnie surowa pod względem wyszkolenia wojskowego i trzeba ich było ćwiczyć od podstaw jak rekruta, co nie było łatwe, bo ci ludzie byli tak wyczerpani, że się bardzo szybko męczy-
Dywizja przestała być dywizją i skurczyła się do brygady. Żal było patrzeć na tych poranionych młodych ludzi, znoszonych czy zwożonych na furman-
padali za czerwonymi i mogli być bardzo okrutni. Dlatego poruszanie się pojedynczo czy bez broni mogło być niebezpieczne.
w sposób modelowy czyli przy jak najmniejszych stratach i po uprzednim zniszczeniu nieprzyjacielskich stanowisk na drugim brzegu. A stało się inaczej. Widziałem na własne oczy jak potężne pontony z kompanią piechoty na pokładzie były zatapiane jednym pociskiem wystrzeliwanym z dobrze zamaskowanych stanowisk. Widziałem czołgi ześlizgujące się z nabrzeży i znikające w wezbranych wiosennymi roztopami odmętach Odry. Forsowanie Odry to była rzeź . Rzeź za sprawą wyższego dowództwa, któremu - jak mi się wydaje - już nie chodziło o ludzi, bo doskonale wiedzieli, że ci którzy są, wystarczą do zdobycia Berlina i dlatego mogli bez ograniczeń szafować żołnierskim życiem. Już po zakończeniu wojny, w zatoczkach czy zakolach Odry można było natknąć się na całe ławice rozkładających się zwłok czy szczątków ludzkich. Zanim moja jednostka dotarła pod Berlin, Armia Czerwona już Berlin niby zdobyła, ale to wcale nie znaczy, że zapanował pokój i braterstwo miedzy ludźmi. Nic podobnego, dopóki nie podpisano kapitulacji, to walki trwały z niezmiennym natężeniem. Centrum już było nasze, ale w wielu dzielnicach Niemcy nadal się bronili. Nie jestem w stanie powiedzieć co to była za dzielnica, bo wszędzie były tylko ruiny albo palące się domy, ale na pewno były to jeszcze peryferie miasta. Tam mieliśmy za zadanie osłaniać flanki posuwającej się do przodu piechoty. To się stało nagle! W pewnym momencie zjawił się łącznik z informacją, że mamy być w pogotowiu bo się zbliża niemiecki kontratak i zaraz potem nadjechał pieroński Tiger i to w dodatku ten najcięższy. Pierwszy pocisk, który wystrzeliliśmy w jego kierunku rykoszetował na jego pancerzu, na drugi nie było czasu, zdążyłem tylko ryknąć do obsługi „kryj się!” a potem był błysk i ciemność. Zdarzenie miało miejsce na dzień przed kapitulacją Berlina. Obudziłem się w wojskowym lazarecie do pół zagipsowany. Byłem ciężko ranny w płuca. Najpierw w gipsie, a potem bez gipsu przeleżałem w szpitalu pięć miesięcy. Wszyscy koledzy z obsługi mojego działa zginęli. Wojsko opuściłem w 1946 roku w stopniu starszego sierżanta sztabowego. Po wojnie przez lata ja byłem bohater, a moi koledzy z Wehrmachtu musieli ten fakt ukrywać. Na starość dowiedziałem się, że przynosiłem Polsce nie wolność, ale kolejne, sowiec-
Zaraz potem nadjechał pieroński Tiger - i to w dodatku ten najcięższy. Pierwszy pocisk, który wystrzeliliśmy w jego kierunku rykoszetował na jego pancerzu, na drugi nie było czasu, zdążyłem tylko ryknąć do obsługi „kryj się!” a potem był błysk i ciemność. Wszyscy koledzy z obsługi mojego działa zginęli kach do lazaretów. Na naszych rosyjskich towarzyszach broni to nie robiło żadnego wrażenia, u nich takie krwawe straty to był standard. Taki był sojusznik i trzeba było się do jego metod walki przyzwyczaić. Dla mnie, wiedzącego jak funkcjonował Wehrmacht, jak
(…) Po zdobyciu Kołobrzegu i uzupełnieniu strat ruszyliśmy w kierunku Odry, gdzie trwały przygotowania do forsowania tej ostatniej przeszkody przed Berlinem. Cała operacja miała się odbyć
kie zniewolenie. Ale za to dla odmiany byłem bohaterskim żołnierzem, który w kampanii wrześniowej w Wyrach walczył z hitlerowskim najeźdźcą. Kiedy pytali o służbę wojskową, trzeba było tylko pamiętać, kto o czym chce słuchać…
13
luty 2017r.
Noc polarna na Śląsku B
n Obserwatorium meteorologiczne na Śnieżce. Jeden z symboli Karkonoszy.
Jelenia Góra!
Byli my prorokami!
P
ora lot nazod – we grudniu 2013 roku – kiej Krakůw mioł starość nafasować zimowo olimipiada 2022 u sia, a we Zakopanŷm, we Cajtungu napisali my tekst: „Lepszo Jelenio Gůra”. Kaj my tuplikowali, iże Karkonosze som ŏ wiela lepsze ku Olimpiadzie ŏd Tater. Niŷ wiŷmy, eli we Jelenij Górze ftoś to przeczytoł, eli niŷ, byli my prorokami. Skirz tego, co miasto to napoczło dziepiŷro co starania o olimpiada 2030. Igrzyska Olimpijski na Ślůnsku, to by boło cosik! Bo chocia stadion we Wrocławiu mo miano olimpijskigo, to żodne konkurŷncje olimpiady 1936 (Berlin) niŷ dzioły się we stolicy Ślůnska. Tera starość ŏ ŏlimpiada majom ślůnski gminy Jelenia Góra, Szklarska Poręba i Karpacz, a do kupy śnimi czeski: Harrachov, Spindlerowy Młyn, Mała Upa, Liberec a Praga. Ale miastŷm flagowym olimpiady ni mo być Praga, ino genau Jelenia Góra. - To nie stało się nagle, o organizacji olimpiady władze Karpacza oraz Szklarskiej Poręby rozmawiają już od półtora roku - pado Tomasz Stanek ze amtu we Karpaczu. Tuplikuje W grudniu 2013 pisaliśmy: Pokazywo sia, jak mo wyglondać ta społu praca miendzy Małopolskom a Ślůnskiěm we dogodanych „Krakowicach”. Ino co, a Kraków sztartnoł do rywalizacje ô organizacjo zimowěj olimpiady we 2022 roku. A my, skuli tych „Krakowic”, muszŷmy mu pomogać. Co je ze festelnom stratom do Ślůnska. Czamu? Po piŷrsze skirz tego, co juże tera Kraków a Małopolska som srogszom atrakcjom turystycznom, jak nasz hajmat. Kiej Polska bydzie promować Igrzyska Zimowe 2022, to ta dysproporcjo jeszcze sztajgnie. Wielgi polski gelt půdzie na krakowskie inwestycje, na hale, na obiekty. Na drogi a na lotnisko. A do nos psinco. Půł miliarda mo kosztować rozbudowa lotniska w Balicach. A my se spominomy, iże ślůnskie rajce, kiej propagowali „Krakowice” to padali, iże flugportem numer 1. bydom nasze Pyrzowice, a Balice takim barżyj rezerwowym. Tera pokazywo sia, iże Balice majom być luftportŷm zaro za Okęciem, a nasze prowincjonalnym do Krakowa. I nom sie zdo, co cołki tŷn „krakowicki” geszeft bydzie tak wyglondoł. Zresztom – pisali my ô tym ôd poczontku.
tyż, iże to mo być olimpiada tanio, za jakie 30 miliardůw złotych. Po olimpiadzie we Soczi świat pado, co trzeja przīść nazod do idei olimpijskigo braterstwa, a niŷ rachować inoś gelt. MKOl tyż już mo za tela gigantomanie. Inaczyj, niż we Krakowie, niŷ trzeja tyż rychtować cołkij bazy. Karkonosze majom doś dobro baza turystyczno a sportowo tyż. Stadiony hokejowe som przeca we Czechach, a kożdy fto choć trocha rod mo sporty zimowe, zno miana Harrachov, Polana Jakuszycka, Spindlarowy Młyn, Karpacz… Ze lotnisk we Wrocławiu abo Dreźnie tyż je niŷ dali, jak z Krakowa do Zakopanego. Na razie trwają negocjacje między miastami, które mają być współorganizatorami imprezy. Wierzymy jednak, że olimpijski znicz, symbol braterstwa, rozbłyśnie we Wrocławiu a zgaśnie w Pradze. Miastach jakże bliskich sobie przez stulecia. Adam Moćko
udnik (niem. Forstlangwasser) już nie ma. Wieś przestała istnieć w zasadzie po II wojnie światowej. A straszna szkoda, bo była to jedyna miejscowość w Europie Środkowej, w której miała miejsce tak zwana pozorna noc polarna. Co to znaczy? Po prostu, położona głęboko w niewielkiej kotlinie, pomiędzy stromymi górami wieś przez 113 dni w roku nie widziała słonecznych promieni. Niskie zimowe słońce od końca listopada do połowy marca nie wznosiło się ponad okoliczne szczyty. Przez cały więc ten okres, ponad trzech miesięcy, osada pozostawała w zupełnym cieniu. Trafiało do niej jedynie rozproszone światło słoneczne. Ale Budniki, które miały ciekawą historię, znikły ostatecznie koło 1953 roku. Chociaż i wcześniej, od 1945 praktycznie nie było tu wsi. Były jednak ściśle chronione sowieckie obiekty przemysłowe, bo zaraz po II wojnie światowej w tej dolnośląskiej wiosce wykryto złoża uranu. Wydobywano je więc, ale było go mało, więc radzieccy po kilku latach teren opuścili. A narodziły się Budniki mniej więcej 330 lat wcześniej, kiedy Śląsk, który poderwał się do walki przeciw wiedeńskiemu cesarzowi, pustoszyły najemne wojska polskie, tak zwani Lisowczycy. Wówczas to wielu mieszkańców okolicznych miejscowości schroniło się przed tymi łupieżcami i gwałcicielami do trudno dostępnej kotliny. Gdy wojna się skończyła, niektórzy pozostali, zakładając wioskę. Wioskę niewielką, ni-
gdy nie przekroczyła 100 mieszkańców, a należała do świetnie znanego też na Górnym Śląsku rodu Schafgottschów. Po wojnach śląskich leżąca tuż obok Karpacza (dziś to teren właśnie tej gminy) wioska stała się nadgraniczną, a jej mieszkańcy od połowy XVIII aż po XX wiek trudnili się przemytem przez granicę prusko-austriacką. Szmuglowali z Austrii do Prus tytoń, dlatego szlak ten do dziś bywa nazywany Tabaczaną Ścieżką. Pozorna noc polarna powodowała, że zimy tu były znacznie cięższe, niż w okolicy. Po prostu śnieg pod wpływem słońca nie topniał, więc było go tyle, że mieszkańcy zimą jako drogi wyjściowej z domów musieli używać… kominów. Ale klimat ten powodował też, że stało się Forstlangwasser popularną miejscowością turystyczną. W niewielkiej wsi były w okresie międzywojennym aż dwa schroniska, stanowiące najczęściej bazę wypadową na Śnieżkę, najwyższy szczyt Sudetów. Dziś Klub Miłośników Budnik organizuje każdego roku „Pożegnanie Słońca” i „Powitanie słońca”. Miejscowość ta leży kilkanaście kilometrów od stolicy planowanej na 2030 rok olimpiady zimowej. I takie ciekawostki, jak Budniki, mogłyby stanowić dodatkowe elementy promocyjne Sudetów, a więc i całej Polski. Jednak polskie władze pewnie będą wolały promować ją żołnierzami wyklętymi. Chociaż każdy normalny wie, że w tej okolicy to działał Wehrwolf a nie polscy Żołnierze Wyklęci. DD
W grudniu 2013 pisaliśmy: Jelenia Góra. Miasto mo 80 000 ludziůw, a kole niego leżom widzane ôśrodki narciarski: Szklarska Poręba, Karpacz, Jakuszyce (polsko stolica lotanio na skijach) a drugi. Po wtůrŷj zajcie granicy Harrachov, kiery tyż zno kożdy, fto rod mo sporty zimowe. 20 kilometrůw od Jeleniej Góry, niě 150 - jak Poprad ôd Krakowa! Hokej? Ino trocha dali je Liberec, a hańkejsze Bílí Tygři Liberec to tyż elita europejskiego hokeja. Olimpiada we Jeleniej Górze (abo we Szklarskij Porębie) byłaby szansom do społupracy trzech ślůnskich województw: dwůch gůrnoślůnskich (po mianach: śląskiego a opolskiego) a dolnośląskiego. Nale to trza chcieć. Zaś Poloki chyba durś niě do końca wierzom, że te ziemie som rýchtig jejch, tuż wolom juże 50 lot lotać za olimpiadom we Tatrach, niźli we Sudetach (abo Beskidach). Chocia sam szanse byłyby duże wiŷnksze – bo chneda kożdy we Europie, fto zno trocha historio, zno tyż miano Sudety. A Tatry? Inoś poniěkierzy. Kraków niŷ je we gůrach, infrastruktura mo bele jako, hańkejszo olimpiada mo być rozciepano we poru miejscach – tuż mogěmy się wetnonć, co Polska olimpiady zimowěj 2022 niŷ nafasuje. I bez to już dziś trza agitować: Olimpiada Zimowo we Polsce? Ja, nale ino na Ślůnsku! Możne 2026, 2030 abo dali. Momy przecz czas! n Przedwojenna pocztówka z Budnik. Na niej jedno z dwóch tutejszych schronisk.
14
luty 2017r.
Nojlepszy gĕszynk 35zł
30zł
We Niŷmcach tyż werci sie demonstrować ślůnskość!
45zł
35zł
35zł
A może wybieresz se inkszy tres, abo inszy gadżet?
35zł
35zł
35zł
35zł
5zł
30zł
30zł
5zł
Instytut Ślůnskij Godki, 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53.* adres e-mail: megapres@interia.pl, tel. 535 998 252, konto bankowe 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 Eli kupisz za 100 zł abo lepij (do kupy ze ksionżkami ze ôstatnij strony) – dostawa gratis. Na terenie aglomeracji katowickiej możliwe dostarczenie kurierem i zapłata przy odbiorze.
* Powyższy adres jest jedynie adresem korespondencyjnym. Nie ma tam sklepu!
15
luty 2017r.
FIKSUM DYRDUM
U Rydzyka mnie nie lubią
J
edno z lutowych piątkowych wydań „Naszego Dziennika” na pierwszej stronie postraszyło swoich nacjonalistycznych czytelników tytułem: „Antypolska narracja”. A jeśli antypolska, to oczywiste, że to znowu te podstępne Hanysy. Najbardziej dostało się Gorzelikowi, ale ojcorydzykowa gazeta nie oszczędziła, piórem jakiegoś Krzysztofa Kawęckiego, również mnie, pisząc: „W 2016 roku, w 77. rocznicę napaści Niemiec na Polskę, w miesięczniku „Ślunski Cajtung” ukazał się artykuł wieloletniego działacza RAŚ Dariusza Dyrdy pt. „U nas witali radośnie”. Autor pisał, że bohaterska obrona Katowic, represje niemieckie na Śląsku, walka harcerzy z wkraczającymi wojskami Wehrmachtu to są mity polskiej historiografii, a po „17 latach polskich rządów” Ślązacy „witali wkraczający Wehrmacht kwiatami”. Ślązacy – pisał – nie traktowali Niemców jako najeźdźców. Przyznał, że na Śląsku byli jednak i tacy, którzy „chwytali za broń, zwłaszcza ci słynący z germanożerstwa”. Dla redaktora tego pisemka „Wrzesień 1939 roku zlikwidował granicę państwową, która doskwierała tysiącom ludzi na Śląsku”. Dariusz Dyrda, autor tych żenujących wynurzeń, był w latach 2010-2011 redaktorem naczelnym miesięcznika „Jaskółka Śląska” – organu Ruchu Autonomii Śląska. Z listy tego ugrupowania startował w wyborach parlamentarnych i samorządowych. Z powodu krytycznej oceny działalności Jerzego Gorzelika, od dwóch lat nie jest już działaczem
RAŚ. Ojciec Dariusza Dyrdy, Augustyn, wieloletni członek PZPR, jest autorem pomnika „Postacie z Międzynarodówką na ustach, pod czerwonym sztandarem” (1970) w Dąbrowie Górniczej oraz pomnika Bohaterów Armii Czerwonej (1968), znajdującego się na cmentarzu żołnierzy sowieckich w Bielsku-Białej.” Mniejsza z tym, że nie umieją nawet poprawnie tytułu naszego czasopisma napisać. Czy ja piszę o nich „Nash Ciennik”? Ale po co o mnie wypisywać takie
by mnie z niego wyrzucono. Więc czemu „Nasz Dziennik” próbuje mnie zaocznie z mojej organizacji wykluczyć? Jeśli już chcieli mi dokopać, w sposób, który mnie w oczach ich czytelników zupełnie zdyskredytuje, to wystarczyło napisać, że mam dzieci z trzema kobietami (i nie dodawać, że wszystkie moje dzieci kocham tak samo i tak samo się o nie troszczę, a z ich matkami pozostaję w przyjaźni), a do kościoła chodzę tylko na pogrzeby.
witali radośnie” – sam był żołnierzem Wehrmachtu, a jego brat (mój stryj) miał nawet ajzeneskrojc. Po prostu rewizjonistyczne folksdojcze i tyle, redaktorze Kawęcki. A pan, po najmniejszej linii oporu przepisał to, co o mnie i tatusiu podała wikipedia, do tego niedokładnie. Jeszcze jednak zabawniej pan Kawęcki pisze o bezpłatnej gazetce RAŚ. Czytamy: „W ostatnim numerze wydawanego przez RAŚ miesięcznika „Jaskółka” ze stycznia 2017 roku wojewodzie Jaro-
Można przecież przy minimalnym wysiłku się dogrzebać, że ten Augustyn Dyrda, którego podły syn pisze „U nas witali radośnie” – sam był żołnierzem Wehrmachtu, a jego brat (mój stryj) miał nawet ajzeneskrojc. Po prostu rewizjonistyczne folksdojcze i tyle, redaktorze Kawęcki. A pan, po najmniejszej linii oporu przepisał to, co o mnie i tatusiu podała wikipedia, do tego niedokładnie bzdury? Jak im to wyszło, że nie jestem działaczem RAŚ? I to nawet wiedzą od kiedy, od dwóch lat. Dziwne to, bo mniej niż dwa lata temu najbardziej znany działacz tej organizacji zaproponował na kongresie moją kandydaturę na przewodniczącego Ruchu Autonomii Śląska. Nie zgodziłem się, bo uważam – mimo wielu faktycznych krytycznych uwag – że jednak na funkcji tej powinien pozostać Jerzy Gorzelik. I jako Darek Dyrda nieraz przewodniczącego krytykuję, ale jako członek RAŚ decyzjom pana przewodniczącego i zarządu dotyczącym organizacji się podporządkowuję. Nic mi nie wiadomo, bym z RAŚ-u wystąpił, lub
To, że mój ojciec wyrzeźbił „Pomnik Hendrixa” (bo tak go w Dąbrowie Górniczej zwą) i pomnik Armii Czerwonej wytropili, ale gdyby się bardziej postarali, znaleźliby też, że ojciec Dyrda – o zgrozo – wydłubał również Stalina, Dzierżyńskiego, Rokossowskiego, Koniewa a nawet, na zamówienie PZPR – popiersie Edwarda Gierka. Pomniki św. Jana Bosko czy medal pamiątkowy Jana Pawła II lepiej było oczywiście przemilczeć. Podobnie jak gratisową konserwację świętych figurek sąsiada-proboszcza. Ale można przecież przy minimalnym wysiłku się dogrzebać, że ten Augustyn Dyrda, którego podły syn pisze „U nas
sławowi Wieczorkowi zarzucono „antyśląską narrację” i „śląskie fobie”, a to z uwagi na fakt, że w jednym z wywiadów podkreślił, że Śląsk jest i był zawsze polski. Na okładce pisma umieszczone zostało zdjęcie wojewody z napisem „Wojewodzie godomy raus”. Ten melanż słowny z niemieckim „raus” to przekroczenie wszelkiej normy dobrego obyczaju”. Gdyby pan Kawęcki wiedział cokolwiek o śląskiej gwarze (bo przecież „śląski język” by mu przez gardło nie przeszedł) to wiedziałby też, że tam, gdzie on niby po polsku, ale naprawdę po rusku mówi „won”, my mamy zapożyczone z niemieckiego „raus”. I „wojewodzie go-
domy raus” nie jest żadnym melanżem z niemieckim, tylko po prostu zdaniem po śląsku. Inna sprawa, że według mnie nieco niestosownym, bo „raus” jest jednak chamskie. Nawet wobec nieuka osadzonego na wysokim polskim urzędzie. Bo przecież powiedzenie o Śląsku, że był zawsze polski, to tak, jak powiedzieć o Tyrolu, że był zawsze włoski albo o Lwowie, że był zawsze ukraiński. Przez 1000 lat swojej pisanej historii Śląsk należał do Polski nie więcej, niż 300. Może więc wojewoda Wieczorek mówić, że Śląsk jest polski, ba, może sobie nawet mówić, że jest słusznie polski, ale kiedy dodaje, że zawsze był polski, to już nie mówi, tylko fanzoli. I takie fanzolenie jest rzeczywiście albo żenującym – jak na śląskiego wojewodę – nieuctwem albo śląską fobią. Ale ja fobie pana wojewody rozumiem. Inni wojewodowie z PiS mają się lekko, mogą ciągle bajdurzyć na wiecach, że nasi pradziadowie walczyli w powstaniu styczniowym, a dziadowie w warszawskim, zaś potem byli żołnierzami wyklętymi. A Wieczorek, gdy staje naprzeciw ludu w Rudzie Śląskiej albo Rybniku, to wie, że nasi pradziadowie walczyli w armii kajzera Wilhelma a dziadowie w Wehrmachcie. A polskie antykomunistyczne podziemie mieli serdecznie w rzīci. Biedny Wieczorek wie, że my jakże często o Czechach i Niemcach myślimy „nasi bracia”, a o Polakach „oni”. No to jak pan wojewoda ma nie mieć fobii. Nie mógł to, zamiast u tych Hanysów, zostać wojewodą w Rzeszowie i mieć święty spokój??? Dariusz Dyrda
PISZE CÓRKA NACZELNEGO
P
Babczysty, matczysty...
arę dni temu znienacka minął światowy dzień języka ojczystego. W Nowym Jorku niezbyt światowy, bo zauważyłam go dopiero wchodząc na polskie portale. I śląskie też. I zaczęłam się zastanawiać, czym niby ten język ojczysty jest? A przede wszystkim chyba matczysty (niemiecki termin muttersprache jest tu o niebo lepszy), bo od czasu gdy pierwsze małpy, tysiące lat temu, zaczęły ze sobą gadać, to dziecko uczy się języka raczej od matki, a nie ojca. No ale cóż to, ten język ojczysty? Bo jeśli to język duszy, język w którym się myśli, to ja, po niemal roku w NY, czytania po angielsku, rozmawiania po angielsku, oglądania TV po angielsku, łapię się na tym, że
nieraz po angielsku myślę. A nawet śnię! Jeśli jednak chodzi o język dzieciństwa, język przodków, to sprawa się
Dyrdzine jednak mówią. Mam więc dwa języki ojczyste? Tym bardziej, że nie wiem, czy ten śląski jeszcze aby istnieje. Mój ojciec
ta”, „banka”, „durś” i jeszcze z 50 innych. A Dyrda w kuchni nie ma cynamonu, tylko skurzica, nie ma imbiru, tylko zozwór, nie ma pomarańczy
Drodzy moi, jeśli naprawdę chcecie twierdzić, że to wasz język ojczysty, to się go – do cholery – uczcie. Bo to śmieszne, że młodzi działacze śląskich organizacji mówią biegle po angielsku i niemiecku, ale w swoim własnym języku, z którym się tak dumnie obnoszą, dwóch zdań do porządku powiedzieć nie umieją. komplikuje, bo dla mnie językiem ojczysto-dziadczystym jest śląski, ale matczysto-babczystym jednak polski. Dyrdowie zasadniczo godajom, ale
używa setek słów śląskich, których już u niemal nikogo, poza nim nie słyszę. Ślonsko godka na ulicy ogranicza się przecież do „kaj”, „cygare-
i brzoskiwni, tylko apylzina i pfyrzicha… Więc który jest śląski, ten jego, czy ten z ulicy, gdzie do polszczyzny wrzuca się pojedyncze śląskie słowa?
Ba, ale mój ojciec stale mówi, że on sam już polonizuje, a po ślonsku rīchtig godo tylko jakiś mityczny Ojgen z Pnioków, którego nie znam. Więc ten prawdziwy ojczysty śląski to język jednego jedynego Ojgena? Sporo na śląskich profilach o tej rocznicy, o dniu „rodnij godki”. Tylko drodzy moi, jeśli naprawdę chcecie twierdzić, że to wasz język ojczysty, to się go – do cholery – uczcie. Bo to śmieszne, że młodzi działacze śląskich organizacji mówią biegle po angielsku i niemiecku, ale w swoim własnym języku, z którym się tak dumnie obnoszą, dwóch zdań do porządku powiedzieć nie umieją. Zofia Dyrda
16
luty 2017r.
NOWO INSTRUKCJO BOR DO WOŻYNIO VIP-ÓW?
Poniŷkierzy padajom, co polski rząd kupił już nowe nimiecki auta do premier Szydło, prezydenta Dudy, ministra Macierewicza. Tuż niŷskoro kolumna rządowych aut bydzie jechać tak?
To sie werci poczytać:
SMOLIĆ SEICENTO A AUTOBUS TYŻ!
Ksiůżka Ksiůżka ślůnsko ślůnsko – nojlepszy – nojlepszy gĕszynk podgĕszynk krisbaum! pod krisbaum Mosz Mosz już „Historia już „Historia Narodu Śląskiego”? Narodu Śląskiego”? „Rychtig „Rychtig Gryfno Gryfno Godka”? Godka”? „Pniokowe „Pniokowe łôsprowki”? łôsprowki”? ”? Eli ni mosz, ”? Eli terozki ni mosz, terozki „Asty „Asty kasztana kasztana festelno festelno szansa szansa kupić je blank kupić tanio. je blank tanio. WW księgarniach księgarniach kompletkomplet tych książek tych kosztuje książek kosztuje średnio średnio około około 135 złotych. 135 złotych. U nas razem Uz nas kosztami razem z kosztami przesyłki przesyłki wydasz wydasz na nie jedynie: na nie!!!jedynie: 110 złotych !!! !!!110 złotych !!! Ale Ale możesz możesz je oczywiście je oczywiście kupić także kupić osobno. także osobno. Koszt przesyłki Koszt –przesyłki 9 złotych. – 9 złotych. W Wprzypadku przypadku zamówienia zamówienia powyżej 100 powyżej złotych – 100 przesyłka złotych gratis. – przesyłka gratis. lub telefonicznie lub telefonicznie 535 998 252. 535 998 252. Można Można też zamówić teżwpłacając zamówić na konto wpłacając na konto 96 1020 96 2528 1020 0000 2528 03020000 0133 9209 0302 0133 9209 - ale prosimy - ale prosimy przy zamówieniu przy podawać zamówieniu podawać numer telefonu numerkontaktowego. telefonu kontaktowego. „Historia Narodu Śląskiego” Dariusza Jerczyńskiego
– to jedyna książka opowiadająca o historii Ślązaków z Instytut Instytut ŚlůnskijŚlůnskij Godki. Godki. naszego własnego punktu widzenia, a nie polskiego, czeskiego czy niemieckiego. 480 stron formatu A-4. 43-143 43-143 Lędziny Lędziny ul. Grunwaldzka ul. Grunwaldzka 53 53 Cena 60 złotych.
„Pniokowe Łosprowki” „Rychtig Gryfno Godka” „Rychtig Dariusza Dyr-Gryfno Godka” Dariusza Dyr- Eugeniusza AstyAsty Kasztana, Kasztana, Ginter Pierończyk Ginter- „OpoPierończyk - „OpoKosmały (Ojgena – to jedyny podręcznik dy języka – to śląjedyny podręcznik językaz Pnioków ślą- – popularwieści wieści o Śląsku o Śląsku niewymyślonym” niewymyślonym” to autodyaunego felietonisty Radia Piekary) to kilskiego. znajdujemy W 15 czytankach znajdujemy tentyczna tentyczna saga rodziny sagaz Załęża. rodziny Jak zsięZałęża. Jakskiego. się W 15 czytankach dowcipnych gawęd w takiej kompendium wiedzy o Górnym kompendium Śląsku, wiedzy kadziesiąt o Górnym Śląsku, żyłożyło w Katowicach w Katowicach śląskim pokoleniom? śląskim pokoleniom? a pod każdą czytanką wyjaśnia a podnajważkażdą czytankąśląskiej wyjaśnia godce,najważkierom dzisio nie godo Historia Historia przeplatana przeplatana nie tylko zabawnymi nie tylko zabawnymi niejsze różnice między językiem niejsze śląskim różnice między jużjęzykiem żoděn, krom śląskim samego Ojgena! 210 anegdotkami,ale anegdotkami,ale też tragicznymi też wspomtragicznymi wspoma polskim. Wszystko toa uzupełnione polskim. Wszystko stron toformatu uzupełnione A-5. nieniami nieniami i pięknymi i pięknymi zdjęciami z prywatnych zdjęciami z prywatnych świetnym słownikiem śląsko-polskim świetnym isłownikiem śląsko-polskim Cena i 20 złotych. zbiorów. zbiorów. 92 stron92 formatu stron A-5. formatu A-5. polsko-śląskim. 236 stron polsko-śląskim. formatu A-5. 236 stron formatu A-5. Cena: 15 złotych. Cena: 15 złotych. Cena 28 złotych. Cena 28 złotych.
„Pniokowe „Komisorz Hanusik” Łosprowki” autorstwa Marcina Eugeniusza Melona laureata z II miejsca na śląską Kosmały (Ojgena Pnioków – popularnegojednoaktówkę felietonisty z 2013 Radia roku.Piekary) to pierwsza to kilkadziesiąt komedia dowcipnych kryminalna w ślunskiej gawęd godce. w takiej „Chytrzyjszy jak Sherlock bardzij śląskiej godce, kieromHolmes, dzisio nie godo wyzgerny jak Jamessamego Bond! A wypić poradzi 210 już żoděn, krom Ojgena! lompyA-5. na placu” – taki jest Achim stronchoćby formatu Hanusik, bohater książki. Cena 20 złotych. Cena: 28 złotych.
„Dante i inksi” Mirosława Syniawy, to antologia wielkich dzieł światowej poezji na język śląski. Tytuł pochodzi od „Boskiej Komedii” Dantego, której fragmenty znajdziemy tam właśnie w godce. Poza tym są jednak wiersze czołowych poetów niemieckich, rosyjskich, francuskich, angielskojęzycznych, a także azjatyckich. Okazuje się, ze w godce brzmi to świetnie! - cena 23 złote
„Komisorz Hanusik we tajnyj służbie ślonskijDariusza Jerc „Historia Narodu Śląskiego” nacyje” to drugaksiążka część skrzącego się humorem o historii Ś – to jedyna opowiadająca naszego punktu widzenia, a nie kryminału zwłasnego elementami fantasy, rozgrywajączeskiego czy niemieckiego. 480 stron forma cy się na dzisiejszym Śląsku. Autor, Marcin Cena 60 Melon, jest anglistą, co w książce widać szkół - cena 28 złotych
„Komisorz Hanusik” autorstwa Marc
Melona laureata II miejsca na ślą „Ich książęce wysokości” - to dzieje władców jednoaktówkę z 2013 roku. to pierw Górnego Śląska - a książka wyszła spod pióra komedia kryminalna w ślunskiej god Jerzego Ciurloka, znanego bardziej jako wic„Chytrzyjszy jak Sherlock Holmes, bar jakale James Bond! man Ecikwyzgerny z Masztalskich, będącego też A wypić por lompyi historii na placu” wybitnymchoćby znawcą kultury regionu– taki jest Ac Hanusik, bohater książki. - cena 30 zł Cena: 28 złoty