Ślunski Cajtung 03/2015

Page 1

To tylko słynna śląska „dupowatość” każe nam się asymilować w polskości, zamiast asymilować ludność napływową. Nie potrzebujemy jałowej partii regionalnej, która powieli wynik RAŚ, a później stanie się folklorem politycznym jak Partia Andaluzyjska, czy Ruch Regionu Sabaudii – str. 6-7

Tak więc spełnia się czarny scenariusz. Pod kuratelą ex-marszałka Sekuły, który utrącił naprawdę neutralną wizję muzeum po prostu śląskiego, będziemy mieć muzeum polskie na Śląsku. Może nie tak nachalne, jak byśmy sobie to umieli wyobrazić, ale jednak słychać to w słowach dyrektor Knast wyraźnie – str. 12-13

GAZETA NIE TYLKO DLA TYCH KTÓRZY DEKLARUJĄ NARODOWOŚĆ ŚLĄSKĄ

CZASOPISMO GÓRNOŚLĄSKIE

Bez entuzjazmu

Za

daleko do Wielkiej Nocy, żeby o niej robić numer gazety – ale za blisko, żeby nie wspomnieć. Więc wesołych świąt, zabranego hazoka, kopy jajec na śniodani, a czego se tam fto winszuje. Moja oma Wichta, kiero boła fest katoliczka padała, co ino ipta winszuje, coby Chrystus zmartwywstoł – skirz tego, co rzeczy pewnych siy niy winszuje. A zaś ino tych, kiere nos mogom trefić, a niŷ muszom. Ale kiej my już som przī Wielgij Nocy, spomnymy nasz apel ze łońskigo roku. Niŷ dejcie sie robić za bozna, co ślůnskim zwyczajŷm je jaki świŷncone. Ślůnzoki tego przůdzij niŷ znali – tŷn zwyk przīszeł ku nom kole 1950 roku, ze piýrszom srogom welom goroli, kierzy sie skludzili na Ślůnsk. Biskupy, farorze, kapelonki ůwdy zaczyny u nos lansować týn polski zwyk. A omy, rodzone jeszcze we XIX storoczu sie dziwały, że przeca niŷ idzie śwŷncić jodła – bo jodło je ôd Ponbůczka, bez to zawdy je świŷnte! Tuż niŷ je po ślůnsku lecieć ze waszkorbŷm połnym wusztu, chleba, jajec do kościoła. Chocia czytom na Interneczajcie www.kuchnia-slaska.pl: „W Wielką Sobotę udawano się również do kościoła ze święconką. W skład koszyka (który zazwyczaj do kościoła niosły dzieci) obowiązkowo wchodziły: chleb, baranek - symbol Chrystusa, jajka - symbol narodzenia, chrzan - symbol męki Chrystusa, szynka na znak kończącego się postu i masło - symbol dobrobytu”. Inoś na tŷj samyj zajcie czytomy, co po ślůnsku kalafior to … łoberiba. Eli we tŷj „kuchnia-slaska.pl” niŷ rozrůżniajom blumkoula ôd ołberiby – to wierza, co im ta zajta zrychtowoł Ślůnzok z Będzina. Prowda pedzieć, dzisio je to wołani na puszczy, bo nawet Lyjo Swaczyna, kiery na 15 zajcie prosi, iżby dać mu pokůj ze nawracanim bez biskupůw na polskoś, bo ôn je katolik rzymski a niŷ polski – tyż mi wyznał, co ze ôbłonczkiŷm leci świýncić. Nale styknie ô Wieljginocy – skirz tego, co numer niŷ ma świonteczny. Piszymy o poru rzeczach rýchtig ważnych. Piszymy ô kongresie RAŚ a Partie Regionalnŷj. Po prowdzie entuzjazmu we tym ni ma, ô czym poczytacie na zajtach 4-5, a zaś na 6-7 Darek Jerczyński tuplikuje, czamu to je zło cesta, a pokazuje sztreka, kiero ôkozała się skuteczno, to je katalońsko. Na zajcie 3 piszŷmy ô ôgryzku, kiery chce nom ciepnonć prezydent Komorowski. Kiej my zebrali 140 tauzŷnůw podpisůw pod językiem śląskim – ôn chce uznać, co momy włosno „gwara”. A Pańczyczka tŷmu ale rada! Na stronach 8-9 przypominamy, jak dekretem z 28 lutego 1945 roku wszyscy Ślązacy zostali zadekretowani wrogami narodu, i jak ich w związku z tym dekretem represjonowano. Oraz o tym, że 28 lutego 2015 roku każdej ofierze tych represji z obozu koncentracyjnego w Mysłowicach zapaliliśmy znicz. I to za prywatne pieniądze, a nie za publiczne, jak mają w zwyczaju miłośnicy żołnierzy wyklętych i innych polskich „bohaterów”. Zaś na stronach 12-13 piszemy o naszych obawach, czy coś śląskiego zostanie w Muzeum Śląskim. Czy też będzie to muzeum polskie na Śląsku. Na koniec – na stronie 15 – jak zawsze porcja felietonów. Szef-redachtůr

NR 3 (39) MARZEC 2015r.

ISSN 2084-2384 NR INDEKSU 280305 CENA 2,00 ZŁ (8% VAT)

Wykluczeni ze społeczeństwa

Rok 2015 to rok Tragedii Górnośląskiej. Oficjalnie, uchwalony takim przez sejmiki województw śląskiego i opolskiego. Sęk w tym, że ci oficjalni próbują Tragedię zarazem czcić i zafałszować. Ograniczyć do sowieckich zbrodni, do wywózek Ślązaków w głąb Rosji. Udawać, że Tragedia innego wymiaru nie miała, że Polacy nie represjonowali Ślązaków.

T

ym ważniejsze było więc przypomnienie dekretu z 28 lutego 1945 roku. Dekretu, z którym sowieci nie mieli nic wspólnego, a który ze wszystkich Ślązaków robił osoby winne, które ze swo-

ich win muszą się tłumaczyć. I albo im zostanie odpuszczone, albo nie. Tym przypomnieniem były tysiące zniczy, zapalone ofiarom tego dekretu. W Mysłowicach i w Rudzie Śląskiej. Odczytywanie nazwisk tysięcy zmar-

łych już po wojnie w obozach koncentracyjnych. W polskich, a nawet śląskich mediach te wydarzenia przeszły jednak niemal bez echa – cała pamięć historyczna w tamtym tygodniu nakierowana była na żołnierzy wyklętych, których uroczyście i państwowo czczono 1 marca. Choć niejeden z nich miał na rękach krew niewinnych ludzi, często zabitych tylko za to, że nie byli Polakami. Dlatego my obszernie przypominamy tych, których 28 lutego objęto dekretem o wyłączenia ze społeczeństwa wrogich elementów. Dekret obejmował w zasadzie ogół Ślązaków.

Czytaj „Zadekretowani jako wrogowie” str. 8-9

R E K L A M A

Ślůnski gadżety na Kiermaszu Wielkanocnym w Rybniku. Půdzie sam kupić tresiki „Niŷ nerwuj Hanysa”, „Gorol o’swojony” a inaksze. Książki po śląsku i o Śląsku w bardzo atrakcyjnych cenach i wiele, wiele innych. Tuż dej pozůr! Nojlepsze ślůnski gyszynki na Hazoka! Rybnicki rynek, ôd 21 marca do 3 kwietnia. Od 10 rano do 6 po połedniu!

Kancelaria Prawna w kieryj z klientem godajom po ślůnsku już chned w Katowicach. Iurisco – specjaliści w prawie spadkowym (polskm, niemieckim a niý ino), medycznym a inakszych. Szczegóły na str. 10


2

marzec 2015r.

Durczok zapłacił za obronę górników?

Akurat po wywiadzie Każdy dziennikarz wie, że w telewizji panują feudalne stosunki. Im większa stacja telewizyjna, tym stosunki bardziej feudalne. Jest pan (wydawca, dyrektor programowy itd.) i jest chłop pańszczyźniany (stażysta, reporter) albo też pańszczyźniana baba. Pan może wszystko, a chłop musi wszystko, co się panu wymyśli. W przypadku baby pańszczyźnianej prawo pierwszej nocy jest jak najbardziej przywilejem pana. Oczywiście nie pisanym, ale jednak znanym każdemu, kto zna relacje wewnątrz stacji telewizyjnych. Ba, jest wręcz zaszczytem dla pańszczyźnianej baby. Może się to nie podobać, może być to niezgodne z prawem pracy i prawem w ogóle – ale tak jest.

O

statnio jednak w materii coś drgnęło, bo gwiazda TV Kamil Durczok został obnażony, najpierw przez „Wprost” a potem i przez własną komisję kontrolną stacji TVN jak pan feudalny, nijak nie przystający do realiów XXI wieku. I zaczęła się wielka nagonka na Durczoka. Nie wiem, na ile Kamil Durczok korzystał ze zwyczajowo przyjętych przywilejów pana feudalnego w TVN. Wiem natomiast, że atak na Durczoka, przez lata pupilków władzy i mediów zaczął się w szczególnym momencie. 14 stycznia w najlepszym czasie oglądalności TVN Kamil Durczok przeprowadził wywiad z premier Ewą Ko-

M ar e k S z o łt y s e k , Polak Śląski (15 marca w Dzienniku Zachodnim): „Przed tygodniem byłem w Czeskim Cieszynie na spotkaniu z czeską

Gazeta nie tylko dla osób deklarujących narodowość śląską

ISSN 2084-2384 Gazeta prywatna, wydawca: Instytut Ślunskij Godki (MEGA PRESS II) Lędziny ul. Grunwaldzka 53; tel. 0501 411 994 e-mail: megapres@interia.pl Redaktor naczelny: Dariusz Dyrda Druk: Agora Poligrafia, Tychy Nie zamówionych materiałów

redakcja nie zwraca.

n Problemy Durczoka zaczęły się chyba od tego wywiadu. pacz. O górnictwie. Ponieważ TVN była telewizją raczej prorządową jest dla mnie niemal pewne, że pytania były chociaż z grubsza ustalone. No ale stało się. W trakcie wywiadu w Durczoku coraz bardziej budził się ślůnski synek, kiery wyrůs kole grub a hołd. Do kierego ślůnski gruby to je hajmat. I zaczął coraz ostrzej przepytywać panią premier o sytuację w branży oraz pomysły na branżę. A im bardziej pytał, tym bardziej okazywało się, że pani premier, poza kilkoma wyuczonymi formułkami nie ma kompletnie nic do powiedzenia. Nie rozumie sytuacji, bo jak ma rozumieć, kiedy jej nie zna. Kamil Durczok ośmieszył premiera polskiego rządu w sposób nieznany historii polskiej telewizji. Ba, nie tylko premiera, bardzo krytycznie ocenił całość działań PO od 2007 roku w górnictwie. Od tego wywiadu minęło ledwie kilkanaście dni, i nagle tygodnik Wprost zaczyna go poszturchiwać za feudalne działania w TVN, a jeszcze tydzień później przypuszcza frontalny atak. Temat podchwytują inne media – i ulubieniec publiczności staje się nagle, niemal z dnia na dzień, czarną owcą. Przypadek? Nie wiem, czy i na ile jest Durczok winien. Nie wiem, czy molestował młode (albo stare)

dziennikarki, czy zażywał narkotyki w mieszkaniu za które nie płacił, czy robił wiele innych rzeczy. Ale wiem, że zbieżność pomiędzy wywiadem z premier Kopacz a zeszmaceniem go w

wizji wszystko wolno, i nikt by o tym nawet nie miauknął. Ale tak to redakorze Durczok już jest. Hanys je do roboty, a niŷ ôd krytykowanio polski-

Durczok zapłacił bardzo wysoką cenę za to, że odważył się być karlusem ze Ślůnska, kiery ôroz upomniał sie o swůj hajmat. Gdyby tego nie zrobił, mógłby pewnie telewizyjnym zwyczajem, być feudalnym panem któremu w swojej telewizji wszystko wolno, i nikt by o tym nawet nie miauknął. moim odczuciu nie jest przypadkowa. Odnoszę nieodparte wrażenie, że Durczok został przewalcowany na polityczne zamówienie, że gdyby nie „karnoł sie grubami” po Ewie Kopacz i Platformie Obywatelskiej, byłby nadal nietykalny. A tak zapłacił bardzo wysoką cenę za to, że odważył się być karlusem ze Ślůnska, kiery ôroz upomniał sie o swůj hajmat. Gdyby tego nie zrobił, mógłby pewnie telewizyjnym zwyczajem, być feudalnym panem któremu w swojej tele-

go władcy. Feudalny pan z katowickij Kostuchny może robić kariera u warszawskich władców, ale musi znać swoje miejsce w szeregu. Jeśli go nie zna, zawsze można sięgnąć po dekret z 28 lutego 1945 roku i wykazać mu, że jest za mało wierny narodowi polskiemu. Albo chociaż zacząć grzebać w jego życiu. A wtedy hak znajdzie się na każdego. Na feudalnego pana z TV zaś na pewno. I to niejeden. Dariusz Dyrda

Homo Sapiens pedzioł tak Polonią, którą nazywa się czasami u nas Zaolziakami, Polakami z Zaolzia, czeskimi Ślązokami, czeskimi cesarkami . Są to Ślązoki ze Śląska Cieszyńskiego, którzy w efekcie wydarzeń polityczno-wojennych wraz ze swymi śląskimi ziemiami niechcący znaleźli się na terenie Czechosłowacji, a teraz są w granicach Republiki Czeskiej. (…) Dla Zaolziaków sprawa jest prosta śląskość Zaolzia jest tym samym, co polskość Zaolzia. O cechach tej polskiej śląskości Zaolzia miałem okazję przekonać się wyraźnie podczas wspomnianego wyżej spotkania, kiedy opowiadając o cechach śląskiej kultury, doszedłem do wątku czeskiego. A kiedy powiedziałem - bo tak uważam - że spora część cech śląskiej kultury ma pochodzenie czeskie, to moi słuchacze nie byli zadowoleni. Jedna pani z Jabłonkowa powie-

działa nawet, że tym zdaniem popsułem jej cały wieczór.” A co wyście panie Szołtysek chcieli? Pojechać na tref z Poloniom i usłyszeć ôd tych, kierzy na taki tref przīszli: my niý som Poloki? Tuż boło jechać na tref ze Ślůnzokami ze Wschidnigo Ślůnska (tak hań na to Ślůnzoki padajom) a niý na tref z Zaolziokami. I niŷ dziwejcie sie tak, co ôni czeskij ślůnskości niŷradzi. „Zaolzioki” zdo sie, to ani nyć niŷ som Ślůnzoki, ino erby polskich gasarbajterůw ze Galicje, kiere sto lot nazod przījechały sam robić na karwińskich grubach. Taki ôbyczne gorole, tela co na cieszyńskim a niŷ katowickim Ślůnsku. Kiej byście trocha lepi poczytali historio tych ziěm, to byscie wierza wiedzieli, co sto lot nazod Ślůnzoki chciały

hań ślůnskigo państwa. A kiej już miały hań wybiŷrać miŷndzy Polskom a Czechami – wybiŷrały Czechy. Za Polskom stoli ino we miastach, kaj boła kupa przībycinůw ze Galicje. Wyście sie trefili ze tymi wtůrymi, erbami imigrantůw ze Galicje, a dziwocie sie, co im tożsamość tych piŷrszych zawadzo.

Rafał Bartek (dyrektor Domy Współpracy Polsko-Niemieckiej w Gliwicach, działacz mniejszości niemieckiej) o wystawie Dziadek z Wehrmachtu: - Wielu nieznajomość historii nie zwalnia ze swobody w interpretowaniu jej. Poza

tym, niestety, w Polsce do historii wciąż wtrąca się polityka. Dla nas zamysłem było pokazanie wspólnego mianownika mamy przecież do czynienia z ludźmi, którzy przez 70 lat byli, a czasem są nadal, lojalnymi obywatelami tego państwa. Byłoby straszliwą niesprawiedliwością, gdyby ci ludzie nie mogli bez skrępowania opowiadać o swoich losach. To nas powinno wzbogacać. „Dziadkowie z Wehrmachtu” na razie opowiadają w Opolu, być może później wystawa trafi do któregoś ze śląskich muzeów. Panoczku Bartek. Herr Bartek! Eli juże Wy, ze myńszości nimieckij na Ślůnsku niŷ wiŷcie, co Opole to je genau Gůrny Ślunsk, tuż fto mo wiedzieć? Bo przeca padocie „Na razie we Opolu a później na Śląsk”. Mogliście ku tymu przīdać: Możne tyż wystawa pokożom w Berlinie a potym tyż we Niŷmcach. Eli chop ze Ślůnska niŷ wiy, co Opole je stolicom Wiŷrchnigo Ślůnska, to ślůnski Nimiec może tyż niŷ wiedzieć, co Berlin je nimieckom stolicom.


3

marzec 2015r.

A ty się gupi Ślůnzoku ciesz!

Komorowski erzac! Niŷ poradzymy wymiarkować, czy prezydent Bronisław Komorowski chce nom ubliżyć, abo tyż się przed welowaniŷm na prezydenta przīchlybić. Kiej – jak padajom poseł ku Sŷjmowi Danuta Pietraszewsko „prezydent RP Bronisław Komorowski jest gotowy wesprzeć zmiany prawa. A konkretnie rozszerzyć ochronę ustawową i do języków regionalnych dodać także gwary, w tym śląską.”

G

wara to moge być „kociewska” (Kaj je to Kociewie?) abo kurpiowsko. Chocia nawet te Kurpie majom ôde 2009 roku swůj dialekt literacki (zrychtowoł jego pisownio prof. Jerzy Rubach). Kiej prof. Rubach się kapnoł, co we tym dialekcie som samogłoski, kierych niŷ zno literacko polszczyzna, zaczon je zapisywać jako ï, é , ë, å. Tuż jak bydzie panie prezydencie, Kurpie mogom mieć dialekt, a zaś my gwara? Możne ôd razu „żargon”!

wać sie gwarom? Eli bydzie to gwara polskij godki, to zaś polonisty, ze Rady Języka Polskiego, bydom wyrokować, co je po ślůnsku, a co niŷ je. Bo normy polskij godki regierujom ôni, pra? Wom się pani poseł rychtig zdowo, co za srebrniki idzie wyrzěc sie włosnŷj godki? I dać sie spodobać prezydentowi skirz tego, co nom Warszawa nasuje trocha geltu na „finansowanie śląskiej kultury”? Co dali padajom poseł Pietraszewsko? „Nie musielibyśmy też kodyfikować języka, tylko moglibyśmy zachować gwary w całej ich różnorodności. Jeślibyśmy nadal tak sztywno obstawali przy swoim i żądali statusu języka regionalnego, niewiele byśmy osiągnęli. Trzeba być pragmatycznym”. Jerombol, a fto pedzioł, co kodyfikacjo godki je naprzeciw zachowanio rostomaitych ślůnskich gwar a dialektůw? Tuż przeca kodyfikacjo je genau po to, coby je zachować! Ino coby tyż ôpisać to, co wszyjskich je spůlne, co je taki nasz korpus godki. Dzisio momy za tela rostomaitych cudokůw, kierzy piszom bele co, bele jak – i mianujom to ślůnskom godkom. Jak ôkreślić, co je rychtig po ślůnsku, a co inoś karykatura godki, eli niŷ bydymy mieli skodyfikowanŷj gramatyki, pisownie itd. Wom wierza pani poseł idzie ô gelt, a nom zaś ô to, coby godka zetrwała.

Prezydencki szlag bez pysk Skodyfikowano, ze porŷncznikami gramatyki, porŷncznikami do uczŷnio zetrwo – skirz tego, co kożdy bydzie się

Padajom poseł Pietraszewsko: „Nie musielibyśmy też kodyfikować języka, tylko moglibyśmy zachować gwary w całej ich różnorodności”. Jerombol, a fto pedzioł, co kodyfikacjo godki je naprzeciw zachowanio rostomaitych ślůnskich gwar a dialektůw? To je szpas. Kiej by jeszcze ôsprowiali ô dialekcie, szło by sie wadzić, je godka – abo niŷ je – polskim dialektŷm. Eli we Rusach byli uczone, kiere padali, co polsko godka je inoś dialektŷm ruskij, tuż widać, co niŷ taki rzeczy idzie dokozać.

Wyrzec sie za srebrniki? Radujom sie posłanka Pietraszewsko” „Nie ukrywam, że to byłby co prawda tylko połowiczny sukces, ale jednak dałby nam pieniądze na finansowanie śląskiej kultury”. Sukces? Co to je za sukces, eli miast piastować swoja godka, momy zaś rado-

mioł z czego we nij bildować. Bez tych porŷncznikůwa wartko sie straci, bo przeca kożdy widzi, co sie traci, co kożde nowe pokolenie używo mynij ślůnskich słůw, używajom miast jejch – polskich. Co młodzi używajom niŷ ślůnskij a polskij już gramatyki. Nojlepi to widać baji na konkursach Pańczyczki „Po naszemu czyli po śląsku”. Dejcie se pozůr, jak fajnie poradzili hań ôsprowiać po ślůnsku jeszcze 20 lot nazod, a jak ańfachowo padajom tera. Nale niŷ do sie godki rozwijać, kiej ôpiěro sie jom ino ô to, jak starka godajom doma. Bez gramatyki, bez literatury… Starka tyż słucho telewizora, radyjoka i coroz to miast starego ślůnskigo słowa zaczyno używać polskigo!

A jakbym im obiecał, że ogłoszę japoński najpiękniejszą gwarą języka polskiego???

kto chce rozdaje bombony, oblyko się w koszulki z napisem typu: „Hanys”, „Godom po ślonsku” czy „Frelko, wejrzyj na mnie”. Byleby to było po śląsku, bez wulgaryzmów i dwuznacznych kontekstów, bez nienawiści. Ślązacy zawsze byli dalecy od tego typu zachowań i tak manifestowanej śląskości”.

„Na mnie” - wele Pańczyczki po ślůnsku!

„Trzeba być pragmatycznym” pani poseł, a „Trzeja sie przedać” to niŷ je jedno! Poraset tauzŷnůw ludzi we spisie powszechnym zadeklarowało „język śląski” a niŷ „gwara”. I do kożdego ś nich tako prezydencko oferta to je inoś szlag bez pysk! To je glajszachtowani ślůnskich aspiracji! Kiejby poseł Pietraszewsko padali, co to je inoś piŷrszy krok, a dali bydymy mieć starość, coby ślůnsko godka nafasowała status języka – szło by dać jij sztama. Ale radować sie, co polski sejm uzno, iże je ślůnsko gwara?

Tani zabieg polityczny Komorowskiego Raduje sie – toć – senator Maria Pańczyk-Pozdziej. Kiero zaś fanzoli ô tym, co „wartością śląszczyzny jest nie jakiś wydumany język, a właśnie śląskie gwary. Ich bogactwo, różnorodność, mnogość, że to one stanowią o pięknie mowy, którą nazywamy, uważamy za najpierwszą. To z gwar powstał język literacki, a nie odwrotnie”. Tuż pokożcie nom pani senator tŷn jynzyk literacki! Pokożcie nom jynzyk, we kierym mo powstoć ślůnsko literatura! Polski, ja? Wyboczom, Pańczyczko, ale to się kupy niŷ trzimie. Padocie, co ślůnski jŷnzyk literacki gwary ino zmarnuje – a zaś polski jynzyk literacki jejch niŷ marnuje? Wom Pańczyczko rīchtig to pasuje? Padajom Pańczyczka do poseł Pietraszewskij: „Po co było mnie odsądzać od czci i wiary za to, że ów pomysł stworzenia języka od początku uważałam za zabieg polityczny, za chęć przypodobania się Ślązakom, którzy często nieświadomi, o co gra się toczy, opowiadali się za językiem, którego powstanie miało rzekomo ratować naszą godkę?” Pańczyczko – a eli ôroz, na

dwa miesionce przed welowaniŷm na prezydenta, Bronisław Komorowski chce posuć geltŷm na gwara, co to je, jak niŷ tani zabieg polityczny? Cuż to je inakszego, niźli „chęć przypodobania się Ślązakom”. Inoś, dejcie se pozůr, niŷskoro! Możne 20 lot nazod by nos to radowało, ale latoś już niŷ! Latoś, kiej my nazbiěrali 140 000 tauzŷnůw podpisůw, za tym coby uznać ślůnsko grupa etniczno a język ślůnski – dować nom taki erzac, jak ślůnsko gwara? Piszom Pańczyczka we „Dzienniku Zachodnim do Pietraszewskij”: „Nikt nie odkrywa Ameryki uznając, że kodyfikacja zuboża mowę najpierwszą. Szkoda, że nazywa się to pragmatyzmem. To był od początku pomysł niedorzeczny”. Padocie Pańczyczko, co skodyfikowanie języka polskiego zubożyło mowy najpierwsze i było niedorzeczno-

Wyboczom Pańczyczko, ale fto wom pedzioł, co kodyfikatory chcom to zrychtować wulgarnie? To genau brak kodyfikacje powoduje, co wtoś na tresku se napisze „Niy wkurwiej Ślonzoka” i udowo, co to je po ślůnsku. Ci, kierzy chcom kodyfikować, piszom rŷchtig po ślůnsku „Niě nerwuj Ślůnzoka”. Sami se ôdpedźcie Pańczyczko, fto promuje wulgarno godka – ci, kierzy chcom zrchtować literacki jŷnzyk ślůnski, abo wy! A zaś „bez nienawiści” – tego wom z cołkigo serca winszujŷmy! I winszujmy wom tyż, cobyście trocha poczytali po ślůnsku. Możne ůwdy uwidzicie, co niŷ „„Frelko, wejrzyj na mnie” inoś „na mie”. Widzicie Pańczyczko, skuli braku kodyfikacji niŷ poradzicie ni jednego zdanio do porządku po ślůnsku napisać! Wele nos Pańczyczko wom idzie ô jedno. Coby ślůnsko godka boła zarazŷm polskom. Eli tak, bydzie wos radować, eli niŷ, bydzie „wydumano”. A nom sie we Cajtůngu zdo, co eli domy sie nabrać na týn

Padajom Pańczyczka do poseł Pietraszewskij: „Po co było mnie odsądzać od czci i wiary za to, że ów pomysł stworzenia języka od początku uważałam za zabieg polityczny, za chęć przypodobania się Ślązakom?” Pańczyczko – a eli ôroz, na dwa miesionce przed welowaniŷm na prezydenta, Bronisław Komorowski chce posuć geltŷm na gwara, co to je, jak niŷ tani zabieg polityczny? ścią? No bo widzicie – abo kodyfikacjo godki je wartościom, aby niŷ je. Ale je, to kożdyj, i ślůnskij, i polskij i kożdyj inakszyj. Ale eli niŷ je – to zaś żodnŷj. Ni ma abo - abo. Piszom Pańczyczka: „dobrze, że dziś zwyciężył rozsądek i niech tam

erzac ze gwarom we ustawie, to niŷ bydzie „wydumano” inoś „wydymano”. Ino czamu na taki tani zabieg polityczny dajom sie tyż chycić poseł Pietraszewsko? Dariusz Dyrda


4

marzec 2015r.

Zapowiadane wielkie zmiany, z realizacją czas pokaże 7 marca w Siemianowicach odbył się VIII kongres Ruchu Autonomii Śląska. Na przewodniczącego kandydowała tylko jedna osoba (drugi zgłoszony kandydat odmówił) – i delegaci przytłaczającą większością głosów na funkcję tę po raz kolejny wybrali Jerzego Gorzelika. „Przecież na Gorzelika można wybrać tylko Gorzelika” – można było usłyszeć w kuluarach.

VIII Kongres RAŚ -

przełom? Budżet przejrzysty i oszczędny

J

ednak sam Jerzy Gorzelik zapowiada zupełnie inny Ruch Autonomii Śląska. Mówi, że czas młodzieńczego, romantycznego entuzjazmu organizacji się skończył, teraz trzeba się sprofesjonalizować, bo RAŚ na stałe lokując się w sejmiku przestał być politycznym marginesem a stał się stałą częścią śląskiej sceny politycznej. Wymaga to solidnej reorganizacji funkcjonowania RAŚ-u, i Jerzy Gorzelik przedstawił delegatom na kongres plan takiej profesjonalizacji. Z powołaniem biura zarządu, przydzieleniem konkretnym członkom tego zarządu konkretnych zadań i tak dalej. Wskazał też osoby, które powinny w tym zarządzie za poszczególne działania odpowiadać. Zgodnie z ich osobistymi predyspozycjami i doświadczeniem zawodowym. Wszyscy ci kandydaci w głosowaniach uzyskali świetne wyniki, co wskazuje, że delegaci ufają swojemu przewodniczącemu. Jest to zarazem spora zmiana pokoleniowa we władzach RAŚ-u, bo w 22-osobowej Radzie Naczelnej są teraz tylko dwie osoby (Gorzelik i Janusz Wita), które należały do organizacji jeszcze w XX wieku. Niemal

nikiem takiego rozwiązania, bo ustawa o partiach politycznych nakład na nie znacznie więcej księgowych, „papierkowych” zobowiązań, niż na stowarzyszenie, jakim jest RAŚ – a za to przy polskim 5-procentowym progu wyborczym w skali państwa, taka partia i tak nie ma szans dostać się do sejmu. - To była prawidłowa diagnoza w ówczesnych warunkach. Ale dziś Śląsk dojrzał już do takiej partii –

Region potrzebuje alternatywy dla ogólnopolskich partii, a to co wydarzyło się na początku tego roku z górnictwem i tzw. plan naprawczy dla Kompanii Węglowej, uzmysławia, że nikt z perspektywy Warszawy nie zbawi Śląska - przekonywał do idei powołania partii Gorzelik. całe kierownictwo to ludzie, którzy pojawili się w Ruchu Autonomii Śląska na przestrzeni ostatnich 6-7 lat.

Partia regionalna – ale RAŚ zostaje Niemal tyle samo czasu, co reorganizacji RAŚ-u Jerzy Gorzelik w swych wystąpieniach poświęcił potrzebie powołania Partii Regionalnej. Jak wyjaśniał, przez lata był przeciw-

przekonywał Gorzelik i wyjaśniał, że partia pozwoli poszerzyć formułę, chociażby o wielu śląskich samorządowców. Burmistrzów, wójtów – choć nie prezydentów dużych miast, bo oni podczas „hołdu śląskiego” jednoznacznie poparli Bronisława Komorowskiego, a więc i PO, stawiając centralizm ponad dbałość o region. - Dla takiej partii silny RAŚ byłby solidnym, zdyscyplinowanym za-

pleczem. Powinna jednak objąć także członków Związku Górnośląskiego i mniejszości niemieckiej. Ale także tych samorządowców, którzy dowiedli swojej niezależności. Region potrzebuje alternatywy dla ogólnopolskich partii, a to co wydarzyło się na początku tego roku z górnictwem i tzw. plan naprawczy dla Kompanii Węglowej, uzmysławia, że nikt z perspektywy Warszawy nie zbawi Śląska

- przekonywał do idei powołania partii Gorzelik. W ocenie lidera RAŚ nie należy partii budować jednak na szybko. Raczej po jesiennych wyborach do parlamentu: - Zróbmy to porządnie, dokładnie, po śląsku – kończył lider RAŚ, chociaż dodawał też, że rozmowy z potencjalnymi partnerami się już toczą i są bardzo obiecujące.

Za burtą Za burtą kierownictwa RAŚ znalazło się kilka osób, które przez lata, jeśli nie dziesięciolecia współtworzyli wizerunek tej organizacji. W Radzie Naczelnej nie ma Jerzego Bogackiego, jednego z liderów RAŚ prze ostatnie 15 lat. Po „wewnętrznej wojnie” w chorzowskich strukturach nie wybrano go nawet delegatem na kongres. Było to dla niego tym bardziej bolesne, iż nie krył, ze zamierza z Gorzelikiem rywalizować o fotel przewodniczącego. Nie ma też Leona Swaczyny, przez kilkanaście lat członka zarządu. On zresztą za swoje bardzo negatywne wypowiedzi na temat RAŚ-u w trakcie wyborów samorządowych (kandydował do sejmiku z konkurencyjnej Nowej Prawicy) jest już w zasadzie poza organizacją. Nie ma nawet w szerokich władzach Grzegorza Gryta (wójta gminy Lyski, gdzie RAŚ w wyborach samorządowych miażdży wszystkich

Szkoda, że na kongresie RAŚ-u nie znaleźli się ci wszyscy, którzy sugerują, iż organizacja finansowana jest z zewnątrz, „bo niby skąd na swoje działania bierze pieniądze”. Skarbnik Rafał Adamus złożył bowiem bardzo przejrzyste sprawozdanie finansowe. Wynika z niego jednoznacznie, że RAŚ ma wprawdzie mały budżet (na poziomie obrotów osiedlowego warzywniaka – jak wyraził się jeden z delegatów), ale też bardzo starannie, szporobliwie nim gospodaruje, a na wydatki administracyjne przeznacza w skali roku poniżej 4 tysięcy złotych czyli 3 procent swojego budżetu. – Przy profesjonalizacji organizacji nie da się oczywiście tego utrzymać, ale większość organizacji przeznacza na administrację po kilkanaście albo i kilkadziesiąt procent wpływów. Nawet więc jeśli będziemy wydawać 10 procent, to nadal będzie bardzo dobry wynik – przekonywał Rafał Adamus. Jeśli zaś chodzi o wydatki, to i te były bardzo precyzyjnie pokazane. Zdecydowaną większość budżetu pochłania bezpłatna gazeta RAŚ-u „Jaskółka Śląska” – redagowana zresztą w czynie społecznym (a koszty to w zasadzie tylko druk), oraz Marsz Autonomii. RAŚ nie ma ani jednego etatowego pracownika, żaden z członków za pracę na rzecz RAŚ nie pobiera żadnych pieniędzy. To absolutny fenomen między tak dużymi organizacjami. Dariusz Dyrda

rywali) , który przez lata był członkiem zarządu i wiceprzewodniczącym. Podobnie jak Piotr Długosz (zarazem lider Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej). Oni obaj jednak sami zdecydowali o wycofaniu się z kierownictwa RAŚ-u. Nie ma wreszcie Krzysztofa Klucznioka, który przed Gorzelikiem był przewodniczącym RAŚ, a ostatnio pełnił funkcję przewodniczącego Rady Naczelnej. On też nie ubiegał się jednak o ponowny wybór do RN. Za burtą kierownictwa znalazł się też Michał Buchta, niedawny sekretarz i druga po Gorzeliku osoba w organizacji. On jednak po swoich skandalicznych „hajlujących dzieciach” (pisaliśmy o tym obszernie w numerze lutowym) wiedział, że nie ma już czego w organizacji szukać i nawet nie pojawił się na kongresie. Tak więc RAŚ po 7 marca ma bardzo zmienione szefostwo. Ciekawe, na ile zdoła ono zrealizować ambitny plan działania, jaki nakreślił Jerzy Gorzelik.


5

marzec 2015r.

Oprócz Jerzego Gorzelika pojawiła się tylko jedna kandydatura na przewodniczącego RAŚ-u. Zgłosił ją… Jerzy Gorzelik, a kandydatem tym był nasz redaktor naczelny, Dariusz Dyrda.

Drugi kandydat odmówił - Ostatnio często pojawiają się odmienne od mojej wizje działania Ruchu Autonomii Śląska. Najczęściej na Radzie Naczelnej spory na ten temat toczył ze mną Dariusz Dyrda, redaktor naczelny

„Ślůnskigo Cajtunga”. Dlatego ja zgłaszam jego kandydaturę – wyjaśniał Gorzelik. Nasz naczelny jednak odmówił kandydowania: - Cieszę się, iż przewodni-

czący dostrzega, że mam nieco inną wizję funkcjonowania RAŚ-u. Ale od kiedy jestem w tej organizacji podkreślam, że nie widzę osoby lepiej nadającej się na tę funkcję, niż Jerzy Gorzelik. Dlatego

nie wyrażam zgody na kandydowanie – powiedział Dariusz Dyrda. Ostatecznie na 95 oddanych głosów, kandydaturę Gorzelika poparła 88, a skreśliło 7 delegatów.

Rozmowa z Dariuszem Dyrdą, który odmówił kandydowania na szefa Ruchu Autonomii Śląska

Nadal wierzę w Jurka - Rzeczywiście to podobno pan podczas dyskusji wewnątrz RAŚ nie zgadzał się z Gorzelikiem, próbując przekonać do swoich racji. Często zresztą skutecznie. Dlaczego więc nie stanął pan z nim w szranki? Bał się pan porażki? - Nie jestem lękliwy. Ale jechałem na ten kongres z przekonaniem, że od 7 lutego chcę być szeregowym członkiem RAŚ-u. Chcę do tej organizacji należeć, bo z całego serca jestem autonomistą, ale Cajtung, pisanie książek i prowadzenie własnej firmy oraz rodzina pochłaniają mnie na tyle, że nie mam już czasu na współodpowiedzialność za RAŚ. Dlatego w styczniu zrezygnowałem z kierowania kołem bieruńsko-ledzińskim i postanowiłem też zrezygnować z Rady Naczelnej. Zgłoszenie mojej kandydatury przez Jurka zaskoczyło mnie. W tej sytuacji odmowa była jedynym sensownym zachowaniem. - Jak pan myśli, dlaczego to zrobił? Po co sam sobie zgłosił rywala? - Rywal nie był groźny. Gdybym chciał kandydować na szefa RAŚ-u, pewnie jeździłbym po kołach, po działaczach, przekonywał do mojej osoby. Nie robiłem tego, bo po wyborach samorządowych postanowiłem skupić się na promowaniu śląskości w Cajtungu, a nie jako działacz RAŚ. Robił to wie-

mu ja, czyli jedyny krytyk niektórych jego poczynań. Chciał pokazać, że wygra nokautującym wynikiem, na przykład 80 do 10. Wierzył chyba, że podejmę tę rękawicę.

zbliżona do mojej. Zagłosowałem z pełnym przekonaniem na Jurka. Choć ku mojemu zdumieniu aż 8 procent delegatów skreśliło tę jedyną kandydaturę …

- Nie podjął pan… - Może i podjąłbym, gdybym wiedział o tym pomyśle 48 godzin przed kongresem. Żebym mógł z kilkoma działaczami porozmawiać. Też przegrałbym, bo

- W tych słowach nadal jest krytyka wielu jego działań. - Ale zarazem jest we mnie wiele nadziei. Jurek na kongresie przedstawił wizję nowego stylu działania RAŚ. Nowoczesnego, profesjonalnego. Zobaczyłem Gorzelika nie opowiadającego, że „jest cacy”, tylko z dawnym żarem w oczach, z planem działania. Gorzelika takiego, jakiego pamiętam sprzed 10 lat. Takiego, jaki mnie przed laty namówił do działalności w RAŚ. A nie tego z ostatnich dwóch lat. Dlatego nadal wierzę w Jurka jako lidera. Jeśli jego nowa wizja organizacji wypali to wierzę, że autonomiści znów pójdą w górę…

Zobaczyłem Gorzelika nie opowiadającego, że „jest cacy”, tylko z dawnym żarem w oczach, z planem działania. Gorzelika takiego, jakiego pamiętam sprzed 10 lat. Takiego, jaki mnie przed laty namówił do działalności w RAŚ. loletni członek zarządu Jerzy Bogacki, ale – nie twierdzę, że na skutek działań Jurka Gorzelika – nawet nie został delegatem na kongres, więc nie mógł kandydować na szefa. Ale w tej sytuacji Gorzelik został na kongresie bez przeciwnika, a chciał pokazać, że jego wizja jest jedyną, która ma poparcie zdecydowanej większości. Więc pozostałem

Jurek to naprawdę ikona RAŚ-u, ale w stosunku na przykład 60 do 30, albo 50 do 40. Wtedy jednak okazałoby się, że nie cały RAŚ kocha wszystko, co robi Gorzelik. A jemu potrzebne było spektakularne zwycięstwo, a nie zwycięstwo po prostu… Nie podjąłem rękawicy, tym bardziej, że nowa wizja działania RAŚ, którą przedstawił, jest bardzo

- Pewnie relacje między panem a Gorzelikiem nie są teraz najlepsze? - To od dawna zdumiewa niektórych działaczy RAŚ. Szukają w nas wrogości. A my czasem kłócimy się, wręcz „żremy”, a potem widzą nas, jak sobie na naradach siedząc koło siebie po ko-

leżeńsku szeptamy. W ciągu ostatnich dwóch tygodni spotkaliśmy się dwukrotnie, w Mysłowicach podczas zapalania zniczy 29 lutego i na kongresie 7 marca – i dwa razy ucięliśmy sobie przyjacielskie pogawędki. Nie ma między nami wrogości. Mamy przecież bardzo zbliżone ideały. Mamy też podobne poczucie humoru, podobne wyczucie ironii. Lubimy ze sobą rozmawiać. Mamy wspólny cel – a że czasem nie zgadzamy się, co do drogi jaką do niego dotrzeć? Liczy się, że chociaż czasem się kłócimy, pchamy wózek w tę samą stronę.

częcia itd. Tylko taka partia umie odebrać ten śląski, ale zarazem „farorzowski” elektorat nacjonalistycznie polskiemu PiS-owi. I zrobić to dla Śląska, ale zarazem szanując światopogląd tych wyborców. A z drugiej strony fajnie gdyby powstała Górnośląska Partia Lewicy, która wśród lewicowych ideałów na pierwszy plan wyniesie jednak mniejszość nie seksualną, ale śląską mniejszość etniczną, język śląski i dbałość o nasze górnictwo, nasz przemysł. Myślę też, że jest miejsce na partię śląskich liberałów. Bądźmy ideowi, ale zarazem śląscy, nie polscy!

- Jerzy Gorzelik na kongresie mówił o partii regionalnej. Ten wózek też panu pasuje? - Zdecydowanie nie! To nie ma sensu. Partia Regionalna Górnego Śląska, głosząca ideały śląskiej samorządności, nie zyska żadnego większego poparcia,

- Wierzy pan w autonomię w 2020 roku? - To jest jedna z tych rzeczy, w kwestii których się z Jurkiem nie zgadzam od poprzedniego kongresu, kiedy to hasło rzucono. Autonomia może stać się faktem w roku 2030 albo… 2016.

Partia Regionalna Górnego Śląska , głosząca ideały śląskiej samorządności, nie zyska żadnego większego poparcia, niż ma RAŚ. Bo kto jest za śląskością, i tak głosuje na RAŚ, a kto ma inne priorytety, chociażby wytyczne farorza, głosuje na partie polskie, PiS, PO czy inne. niż ma RAŚ. Bo kto jest za śląskością, i tak głosuje na RAŚ, a kto ma inne priorytety, chociażby wytyczne farorza, głosuje na partie polskie, PiS, PO czy inne. Ma sens Partia Regionów, gdzie wspólnie z Wielkopolanami Pomorzanami i innymi walczymy o złamanie hegemonii Warszawy, ale taką partię trzeba budować z daleka od RAŚ-u, żeby nie przylgnęła do niej łatka „śląskich separatystów pod zmienionym szyldem”. Dlatego taka partia musi też być daleko od Jurka Gorzelika. Jest też druga możliwość… - Jaka? - Że tu u nas powstanie szereg partii. Powiedzmy Partia Górnośląskich Katolików, bardzo religijna, wręcz klerykalna, bogobojna, „za życiem” od po-

Bo ja nie wierzę, że dojdziemy do niej drogą ewolucyjnych przemian, małymi kroczkami. Jestem przekonany, że Polskę czeka polityczne trzęsienie ziemi, bo przecież obecny bajzel nie może trwać w nieskończoność. A podczas tego trzęsienia ziemi może wyłonić się zupełnie inny system funkcjonowania państwa, na przykład z autonomicznymi regionami. Nie jestem jednak wróżbitą, więc nie powiem, czy stanie się to za rok, czy za lat 15. Nie stanie się to jednak dopóki decydujący wpływ na państwo będą mieli tacy ludzie jak Bronisław Komorowski czy Jarosław Kaczyński, bo oni są gotowi bronić centralizmu jak niepodległości. - Dziękuję za rozmowę. Rozmawiała Magda Pilorz


6

marzec 2015r.

Czy Górny Śląsk ma szansę być drugą Katalonią?

Powtórzyć ich drogę!

Od dłuższego czasu powtarzam jak mantrę, że Ślązacy muszą pójść drogą Katalończyków, żeby cokolwiek osiągnąć. W odpowiedzi słyszę, że Górny Śląsk ma zupełnie inną specyfikę, niż Katalonia, że tam język kataloński i narodowościowa tożsamość katalońska są powszechne. Oczywiście, że tak jest w Katalonii dzisiaj, ale wcale tak nie było zawsze. Historia

Zacznijmy od średniowiecza. Katalończycy odwołują się do tradycji Hrabstwa Barcelony, które nawet nie nazywało się Katalonią, a za panowania Franków w IX w. było kolebką Marchii Hiszpańskiej. W X w. Hrabstwo Barcelony uniezależniło się od Franków, a w XII w. weszło w unię personalną z Aragonią. W XV w. Aragonia (wraz z Barceloną) zjednoczyła się z Kastylią i w ten sposób powstało Królestwo Hiszpanii. Niezależne, niepodległe księstwa śląskie w średniowieczu są więc równie dobrym fundamentem do odwołań historycznych, jak hrabstwo Barcelony. Później Katalończycy mieli walny udział w kolonizowaniu przez Hiszpanię półkuli zachodniej, podczas gdy równolegle Ślązacy współtworzyli federacyjną Koronę Czeską, a nie mieli nic wspólnego z polską Rzeczypospolitą Obojga Narodów, która kolonizowała Ruś. W XVII w. Hiszpania podobnie jak kraje Korony Czeskiej była rządzona przez Habsburgów. Katalończycy, wspierani przez Francuzów, podobnie jak Ślązacy i Czesi

n Marsze Katalończyków i Ślązaków są podobne. Tylko oni lepiej wiedzą, jak iść, żeby dojść. autonomię Śląska, jak i Katalonii. Śląsk z podmiotu federacyjnej Korony Czeskiej z własnym sejmem, zmienił się w dziedziczny kraj Habsburgów, o którym decydowano w Wiedniu. Zaś w Katalonii kolejni monarchowie hiszpańscy ograniczali fueros - autonomię prawną, a po upadku katalońskiego powstania podczas wojny o sukcesję na początku XVIII w. hiszpańscy Bourbonowie fueros znieśli całkowicie, przekazując wszystkie uprawnienia do Madrytu. Zabronili również używania języka katalońskiego w urzędach i szkolnictwie. W ten sposób w XVIII stuleciu cieszącym się dotychczas dużą niezależnością zarówno Ślązakom, jak i Katalończykom przyszło żyć w państwach zcentralizowanych. Podczas wojen napoleońskich Katalonię podzielono na ahistoryczne prowincje, odpadł od niej tzw. Pas Zachodni (dziś w granicach Aragonii). Dopiero na fali XIX-wiecznego tzw. odrodzenia narodowego w 1914 roku prowincje Barcelona, Tarragona, Lleida i Girona powołały Związek Katalonii, który miał tylko symboliczne znaczenie, podobnie

Niezależne, niepodległe księstwa śląskie w średniowieczu są równie dobrym fundamentem do odwołań historycznych, jak hrabstwo Barcelony wspierani przez Anglików wywołali antyhabsburskie powstania, które wpisały się w ogólnoeuropejską wojną 30-letnią. Warto tu przy okazji wspomnieć, że tłumić śląskie powstanie pomagały niemieckiemu cesarzowi wojska poskie! Obydwa powstania upadły, Habsburgowie potwierdzili swoją władzę. Innym skutkiem wojny 30-letniej było podział Katalonii na część hiszpańską i francuską (sto lat później to samo stało się na Śląsku wskutek trzech wojen prusko-austriackich). Upadki tych powstań uderzyły zarówno w ówczesną, szeroką

symbolicznie utworzono Kortezy Katalońskie, które stanowili deputowani katalońscy, wybrani do Kortezów Generalnych. Ustanowiono kataloński rząd, który przywrócił użycie języka katalońskiego, równocześnie rozpoczęto prace nad normatywizacją ortografii. Dopiero wtedy, sto lat temu, zaczęliśmy tracić do Katalonii dystans. A jej rozwój przerwała i tak dyktatura de Rivery w latach 1925-1930. Po upadku dyktatury Hiszpanie zgodzili się na autonomię Katalonii w ramach republiki. No ale i ten kawałek Śląska,

który trafił do Polski, od 1920 roku cieszył się autonomią. W roku 1936 gen. Franco obalił republikę, zniósł autonomię Katalonii, uznał kataloński za gwarę i zabronił jego publicznego używania, podobnie jak używania katalońskiej symboliki narodowej. I tak było przez 42 lata do roku 1978. Na Śląsku nie było większych problemów terytorialnych. Poza przyłączeniem do Prowincji Śląskiej części Górnych Łużyc, Śląsk pozostał w swoich historycznych granicach. Niestety śląskie „odrodzenie” narodowe nie zaowocowało powszechnych użyciem języka śląskiego w życiu publicznym. Posłużono się językiem polskim, co zaowocowało rozwojem polskiego ruchu narodowego. Międzywojenne autonomie części Śląska w ramach Polski, Niemiec i Czechosłowacji nie miały charakteru narodowościowego, jak autonomie Katalonii. Z drugiej strony, chociaż mowę naszą uważano za gwarę, nikt oficjalnie nie zakazywał jej używania. W roku 1939 ostatnią z śląskich autonomii zawiesili naziści, a sześć lat później ostatecznie zlikwidowali komuniści - i podobnie jak Katalończycy na 50 lat znaleźliśmy się pod rządami autorytarnymi, nie uznającymi żadnych odrębności.

JĘZYK Język kataloński wykształcił się w IX w. z ludowej łaciny, jest najbliżej spokrewniony z oksytańskim (etniczny język całego południa Francji, będący językiem literackim o wiele wcześniej, niż francuski, który go później wyparł), a początkowo był nawet jego dialektem. Ma wiele cech wspólnych z kastylijskim (hiszpańskim), francuskim i włoskim. Język śląski wykształcił się w tym samym czasie z prasłowiańskiego. Jest najbliżej spokrewniony z dialektami małopolskim i wielkopolskim, a więc i w konsekwencji utworzonym na ich bazie w XVI w. językiem polskim (bardziej ze staropolskim, niż współczesną polszczy-

zną), stąd identycznie jak kaszubski i wymarły drzewiański (z okolic Hamburga) jest klasyfikowany, jako lechicki. Ma również wiele cech wspólnych z czeskim, a raczej morawskim, który do XIX w. był odrębnym językiem, językami łużyckimi oraz językiem niemieckim (więcej z jego śląskim wariantem Schläsche Sproache-Schlesiche Mundart, niż z li-

ło opatrzone łacińskim przymiotnikiem „polonico” i do dziś jest przedstawiane, jako pierwsze zdanie po polsku, chociaż przymiotnik „brusić” nigdy w polszczyźnie nie występował. Jedynie z Kroniki Augustianów żagańskich z XV w. wiemy, że pojęcie „język śląski” (lingua Slesiana) również w średniowieczu występowało oraz, że ję-

W XIX w. w całej Europie pojawiły się ruchy narodowe, które stawiały na język. Odrodził się język kataloński i zaowocował bogatą literaturą, odrodził się literacki czeski, który wchłonął literacki morawski, powstał literacki słowacki. Na Śląsku również były tendencje do stworzenia literackiego śląskiego terackim niemieckim). Ze względu na źródłosłów prasłowiański można w nim znaleźć również podobieństwa do odleglejszych języków słowiańskich, jak kaszubski, rosyjski, czy nawet bułgarski. Język kataloński był w późnym średniowieczu ważnym językiem basenu Morza Śródziemnego, stąd do dziś występuje na północy włoskiej wyspy Sardynia. Język śląski nigdy nie miał takiego statusu, w Europie Środkowej w średniowieczu dominował środkowo-wysokoniemiecki, w XV w. pod wpływem husytyzmu silną pozycję również na Górnym Śląsku zdobył czeski. Słowiański etnolekt śląski był wówczas nazywany polskim lub morawskim, a decydowały o tym …granice diecezji wrocławskiej (polska prowincja kościelna) i ołomunieckiej (Morawy). Nawet pierwsze zdanie napisane w języku śląskim „Day ut ia pobrusa a ti poziwai” zosta-

zyk śląski posiadał już wówczas swoje dialekty. Niemniej wraz z reformacją to dialekt germańskich osadników na Śląsku przyjął nazwę „język śląski” (Schläsche Sproache), a słowiański język śląski otrzymał niemiecką nazwę „wasserpolnisch”, co sprawiło, że słowiańscy, śląscy protestanci przyjęli polszczyznę jako swój język konfesyjny. Używali bowiem w kościele języków narodowych – nie jak katolicy łaciny – a polski bliższy był ich ojczystego języka, niż niemiecki. Można się zastanawiać, jak potoczyłyby się losy mowy śląskiej, gdyby ktoś wtedy zadał sobie trud przełożenia na śląski biblii…

Odrodzenie narodowo-językowe W XIX w. w całej Europie pojawiły się ruchy narodowe, które stawiały


7

marzec 2015r.

na język. Odrodził się język kataloński i zaowocował bogatą literaturą, odrodził się literacki czeski, który wchłonął literacki morawski, powstał literacki słowacki. Na Śląsku również były tendencje do stworzenia literackiego śląskiego. Prezes cieszyńskiego sądu Karol Lipka pisał okólniki w języku śląskim, ale działacze Związku Ślązaków Austriackich uznali, że najlepszym antidotum na zakusy czeskiego ruchu narodowego, rozwijającego się w okolicach Opawy, będzie przeciwstawienie mu... polszczyzny. Na pruskim Śląsku ks. Antoni Stabik próbował stworzyć literacki śląski, ale nie potrafił poradzić sobie ze zróżnicowaniem dialektalnym, więc jego przyjaciel ks. Józef Szafranek postanowił upodmiotowić słowiańskich Ślązaków ... polszczyzną. Jeszcze w latach 70-tych i 80-tych XIX w. przedstawiciele górnośląskiego kleru ponowili próby stworzenia literackiego śląskiego, ale zaniechali ich. Język śląski wszedł do szkół w roku 1848, ale już w 1850 został wyparty przez wprowadzenie polszczyzny. Wszystkie gazety na Śląsku były po niemiecku, po polsku, po morawsku (powiat raciborski) lub po cze-

że Górny Śląsk to nie Katalonia, bo tu jest 2/3 „goroli”. No i tu mamy clue porównania. Okazuje się, że zaledwie 1417% Katalończyków ma obydwu dziadków urodzonych w Katalonii (co wcale nie oznacza, że ci dziadkowie musieli być Katalończykami), a ok. 50% nie ma jakichkolwiek katalońskich korzeni. Jakim cudem zatem ci napływowi Hiszpanie (tamtejsi „gorole”) głosują na partie katalońskie? Głosują, bo język kataloński jest wszechobecny, bo katalońska tożsamość narodowa jest

n Dzisiejsze Barcelona i Bytom. 150 lat temu Bytom był bez porównania bogatszym miastem od Barcelony co dzień 20%, potrafiło mówić 53%, rozumiało 74%. W 1996 pisało już 45%, mówiło na co dzień 50%, potrafiło mówić 75%, rozumiało 95%. mieszkańców Katalonii.

Po śmierci Franco w 1975 po katalońsku potrafiło pisać 14%, mówiło na co dzień 20%. Dziś śląski jako swój język ojczysty oficjalnie deklaruje 13% mieszkańców Górnego Śląska, podejrzewam, że mówi nim na co dzień dwa razy tyle, tylko nie uważa swojej mowy za język! sku, natomiast po śląsku najwyżej spolonizowane teksty satyryczne w polskojęzycznych. Autonomię w ramach I i II republiki hiszpańskiej Katalończycy wykorzystali w celu normatywizacji swego języka. Prace rozpoczęli w latach 20-tych, a w 1932 mieli już znormatywizowaną ortografię i wstępną kodyfikację. W polskim autonomicznym woj. śląskim, ani w niemieckiej samorządnej Prowincji Górnośląskiej nic takiego nie nastąpiło. Jedynie po stronie czechosłowackiej, już po scaleniu Kraju Śląskiego z Morawami, a więc bez autonomii, pisarz Erwin Goj (znany jako Ondra Łysohorsky) dokonał wstępnej standaryzacji wariantu laskiego języka śląskiego. W czasach komunizmu język śląski był dyskredytowany podobnie jak kataloński, ale za publiczne używanie śląskiego nikt nie szedł do więzienia, jak za użycie katalońskiego. Po śmierci Franco w 1975 po katalońsku potrafiło pisać 14%, mówiło na

W ciągu dwudziestu lat jak widać liczba posługujących się katalońskim wzrosła trzykrotnie, rozumie go tam prawie każdy. Dziś śląski jako swój język ojczysty oficjalnie deklaruje 13% mieszkańców Górnego Śląska, podejrzewam, że mówi nim na co dzień dwa razy tyle, tylko nie uważa swojej mowy za język! Potrafi mówić znacznie więcej (oczywiście w wersji mocno spolonizowanej), a znam też takich, którzy sporo rozumieją, ale po śląsku nie mówią. Nie mamy więc pozycji dużo gorszej, niż Katalończycy w 1975, ale sporo do nadrobienia, bo oni natychmiast po upadku dyktatury dokończyli standaryzację i rozpoczęli masowe upowszechnianie języka (administracja, szkolnictwo, nazwy fizjograficzne), a my 25 lat po upadku komunizmu nadal nie mamy znormatywizowanego języka, ba, nie mamy nawet jednolitej ortografii, więc nawet gdyby dziś pozwolono nam na wprowadzenie śląskiego do

n Katalonia – kraj, którego język i narodowość zdołały się odrodzić

urzędów i szkół oraz nazewnictwa fizjograficznego po śląsku, to nie potrafilibyśmy tego dokonać, wykłócając się zapis każdej głoski. Czas przedyskutować normy wstępnie ustalone 2009 w Cieszynie, poprawić w nich to, co się nie sprawdza (a na pewno nie sprawdza się interdialektalizm) i przyjąć jakąś ostateczną wersję ortografii.

Tożsamość i polityka W kwestiach politycznych w XIX i XX w. sytuacja była podobna. Na Śląsku Pruskim Jan Gajda wyartykułował koncepcję Ligi Śląskiej, która „narodowość śląską popierać będzie”, ale nie poszły za tym czyny. Później na łonie katolickiej partii Centrum była koncepcja utworzenia Górnośląskiej Partii Ludowej, ale jej pomysłodawcy nie wyszli poza ramy partyjnej frakcji. Związek Górnoślązaków powstał na fali dążeń do niepodległości Górnego Śląska, stał się wówczas organizacją masową, ale był organizacją dla wszystkich, więc nic nie uzyskując stał się organizacją dla nikogo i odszedł w niebyt. Związek Obrony Górnoślązaków też chciał być organizacją dla wszystkich i też niczego nie osiągnął. Zupełnie inaczej na Śląsku Cieszyńskim, gdzie Śląska Partia Ludowa była jedną z głównych sił politycznych, a w roku 1920 wraz ze Śląską Partią Socjaldemokratyczną stanowiła najsilniejszy obóz, zdolny wygrać dla Czechosłowacji plebiscyt na terenie, gdzie praktycznie nie mieszkali Czesi! I partia ta mimo, że nic nie osiągnęła tak jak Związek Górnoślązaków, przeżyła kilka rozłamów, to jednak nie rozpadła się i notowała lokalne sukcesy wyborcze. W PRL-u organizacje Ślązaków były w zasadzie nie do pomyślenia. Po 1989 powstał u nas Związek Górnośląski, który miał być organizacją dla wszystkich, a przyjął formułę narodowo-polską i katolicką oraz Ruch Autonomii Śląska, który również miał być dla wszystkich, a w praktyce na zewnątrz jest postrzegany jako narodowo-śląski, a wewnątrz śląskich środowisk jako zbyt propolski. W Katalonii pierwotnie były to idee publicystyczne, partie powstały dosyć późno. Istniejąca do dziś Lewica Republikańska Katalonii powstała w 1931, a wszystkie pozostałe liczące się partie ka-

talońskie w 1978, a jednak w sumie dostają one na swoim terenie 60-70% w wyborach regionalnych państwowych i europejskich. Jedyna z nich Socjalistyczna Partia Katalonii (PSC) nie ma charakteru narodowego, jest skonfederowana z hiszpańską PSOE, ale postuluje poszerzenie autonomii, a ostatnio poparła nawet ideę referendum niepodległościowego. Jej aktualny elektorat waha się od 36% (2009) do 14% (2012). Lewica Republikańska Katalonii ma centrolewicowy, ale za to nie tylko narodowo-kataloński, ale i jednoznacznie niepodległościowy charakter. Jej aktualny elektorat to 9% (2009) do 14% (2012). Głównym rozgrywającym na tamtejszej scenie politycznej od lat jest trwała koalicja CiU. Składa się ona z chadeckiej Unii Demokratycznej Katalonii (UDC) i Konwergencji Demokratycznej Katalonii (CDC), liberalnej w kwestiach światopoglądowych (huma-

wszechobecna, bo trudno żyć w Katalonii i się z nią nie utożsamiać. To tylko słynna śląska „dupowatość” każe nam się asymilować w polskości, zamiast asymilować ludność napływową. Nie potrzebujemy jałowej partii regionalnej, która powieli wynik RAŚ, a później stanie się folklorem politycznym jak Partia Andaluzyjska, czy Ruch Regionu Sabaudii. Człowiek idzie na wybory mając swój światopogląd, jeden lewicowy, drugi chadecki, trzeci liberalny – i nie zagłosuje na formację, która żadnego światopoglądu nie prezentuje, oferując zamiast tego bliżej niesprecyzowaną śląskość. Potrzebujemy partii politycznych na wzór katalońskich ERC, UDC i CDC, które będą miały konkretny światopogląd, zapatrywania gospodarcze i narodowo-śląską tożsamość. Jednej chadeckiej, która przejmie śląski elektorat klerykalny, głosujący dziś na PiS, drugiej

Nie potrzebujemy jałowej partii regionalnej, która powieli wynik RAŚ, a później stanie się folklorem politycznym jak Partia Andaluzyjska, czy Ruch Regionu Sabaudii. Człowiek idzie na wybory mając swój światopogląd, jeden lewicowy, drugi chadecki, trzeci liberalny – i nie zagłosuje na formację, która żadnego światopoglądu nie prezentuje nizm) i gospodarczych. Jak widać różnice światopoglądowe nie przeszkadzają w trwałej koalicji i skutecznym rządzeniu Katalonią. Jej aktualny elektorat to 22% (2009) do 31% (2012). W sumie 45% katalońskich wyborców w 2012 zagłosowało na duże formacje o narodowo-katalońskim charakterze, kolejne 10% na mniejsze (m.in. lewicowa koalicja CUP) o takim samym obliczu narodowym. Kolejne 14% na partię katalońską, która postuluje poszerzenie autonomii, a nawet jest w stanie poprzeć niepodległość, czyli sumując jest to ponad 2/3 katalońskich wyborców. Na główną hiszpańską, konserwatywną Partię Ludową 12-20%. Pewnie od razu odezwą się głosy,

centrolewicowej, która zagospodaruje Ślązaków o poglądach lewicowych oraz centrowych, którzy mając odpowiadającą im partię o śląskim rodowodzie, wybiorą ją, a nie PO. Potrzebujemy takich partii, które najpierw zabiorą partiom ogólnopolskim cały etnicznie śląski elektorat, a następnie tak rozpowszechnią język śląski i śląską tożsamość narodową, że zasymilują większość ludności napływowej i ten elektorat też zagospodarują. Jak widać na katalońskim przykładzie, to jest do zrobienia, jest tylko jeden warunek: trzeba to robić, a nie czekać aż zmieni się rzeczywistość, bo ona sama się nie zmieni! Dariusz Jerczyński


8

marzec 2015r.

28 lutego 1945 roku postawio

Zadekretowani Coraz więcej mówiąc i pisząc o Tragedii Górnośląskiej, często poświęcamy dużo miejsca temu, co działo się natychmiast po wkroczeniu armii czerwonej i ludowego wojska polskiego. O obozach koncentracyjnych dla Ślązaków. Polskie środowiska próbują całą winę za Tragedię zrzucić na sowietów. Tymczasem to nie sowieci a państwo polskie wydało dekret, który wszystkich Ślązaków wstępnie uznał za wrogów. Jest to dekret z dnia 28 lutego 1945 roku o wyłączeniu ze społeczeństwa wrogich elementów.

N

ie chodzi jednak o żadnych „żołnierzy wyklętych” czy innych przeciwników nowego ustroju. Już w preambule czytam o „elementach wrogich Narodowi Polskiemu”. A zaraz potem zaczyna się wyjaśnianie, że chodzi o osoby wpisane do niemieckiej grupy narodowościowej. Czyli tych wszystkich, których objęła volkslista. Czyli – de facto – wszystkich mieszkających przed wojną na terytorium Polski Ślązaków. Choć nie tylko nas, bo także Kaszubów, Mazurów, Pomorzan.

Deklaracja wierności albo obóz i śmierć Zdecydowana większość Ślązaków miała II lub III grupę volkslisty. Cóż o nich mówi dekret? „posiadają peł-

nię praw obywatelskich jeśli wciągnięci zostali na tę listę wbrew swojej woli lub pod przymusem, a swoim zachowaniem się wykazali polską odrębność narodową” (art. 1). Ale pełni praw nie uzyskują automatycznie. Bo artykuł 2 dekretu dodaje: „winni złożyć właściwej władzy administracji ogólnej I instancji deklarację wierności Narodowi i Demokratycznemu Państwu Polskiemu”. A kto nie złoży deklaracji „podlega skutkom przewidzianym w art. 13”, takim samym jak ten, kogo wniosek zostanie odrzucony, czyli ” Sąd grodzki (…) postanawia umieszczenie wnioskodawcy na czas nieoznaczony w miejscu odosobnienia (obozie), poddanie go przymusowej pracy, utratę na zawsze praw publicznych oraz obywatelskich praw honorowych tudzież przepadek całego mienia. Sąd może ponadto postanowić przepadek mienia, żyjących z wnioskodawcą bliskich członków rodziny”.

n Zniczy zapalono tyle, ile było ofiar Ogrodu Róż. Czyli prawie 3000. Ponadto niektórzy uczestnicy zapalali znicze przyniesione przez s

Osoby wpisane do II grupy volkslisty lub do III, wobec których władza niemiecka zrzekła się możliwości odwołania ich niemieckiej przynależności państwowej – musiały dodatkowo, pod sankcją artykułu 13 (patrz wyżej) napisać wniosek o rehabilitację. No i na koniec: „Kto udziela pomocy osobie, która nie złożyła w terminie wniosku o rehabilitację (art. 8) lub której wniosek o rehabilitację został odrzucony (art. 13) w szczególności przez jej ukrywanie, żywienie lub zaopatrywanie w dowody osobiste podlega karze więzienia na czas nie krótszy od 5 lat albo karze śmierci” (art. 26).

Jaki Ślązak potrafił udowodnić polską odrębność narodową? Tak naprawdę dekret ten dotyczył wszystkich Ślązaków, zamieszkujących

przed wojną na terenie polskiej części Górnego Śląska. A na jego podstawie można było represjonować niemal każdego, bo kto w latach 1939-45 „swoim zachowaniem

Dlatego obozy pracy przymusowej (koncentracyjne) dość szybko zapełniły się Ślązakami. Warunki tam były straszne. Ludzie masowo umierali. Nie było to jednak niedo-

Często się dzisiaj słyszy pytanie, dlaczego przez całe lata nikt nie wspominał o żadnej narodowości śląskiej, dlaczego wybuchła ona nagle, po 1989 roku? A jak można było deklarować inną niż polska narodowość w państwie, w którym obowiązywał ten dekret? się wykazywał polską odrębność narodową”? Nawet ci, którzy taką odczuwali (a byli przecież, i to dość licznie) na pewno jej wtedy nie demonstrowali, nie wykazywali jej. Zarzut ten można było więc postawić każdemu, i niemal każdemu go dowieść.

patrzenie – powojenna, niby komunistyczna Polska dość wiernie podążała drogą endeka Romana Dmowskiego, któremu marzyła się Polska jednolita narodowo. A jednolitą narodowo Polskę miały stworzyć właśnie takie akty, jak ten dekret. Który

skutecznie miał zastraszyć Ślązaków, dając im jasną wytyczną: albo przyznajecie się do polskiej odrębności narodowej, a nawet ją wykazujecie swoim zachowaniem, albo odbierzemy wam wszelkie prawa publiczne, a na dodatek wasz majątek też. Jeśli wasza rodzina zechce wam pomagać, zostanie zabita a w najlepszym razie trafi na wiele lat do więzienia. Często się dzisiaj słyszy pytanie, dlaczego przez całe lata nikt nie wspominał o żadnej narodowości śląskiej, dlaczego wybuchła ona nagle, po 1989 roku? A jak można było deklarować inną niż polska narodowość w państwie, w którym obowiązywał ten dekret?

Hołd złożony ofiarom Jednak nie każdy miał tyle szczęścia, że jego deklaracja została rozpatrzona pozytywnie, że dostąpił „re-


9

marzec 2015r.

ono Ślązaków poza prawem

jako wrogowie Kto nie złoży deklaracji „podlega skutkom przewidzianym w art. 13”, takim samym jak ten, kogo wniosek zostanie odrzucony, czyli ” Sąd grodzki (…) postanawia umieszczenie wnioskodawcy obozie, poddanie go przymusowej pracy, utratę na zawsze praw publicznych oraz obywatelskich praw honorowych tudzież przepadek całego mienia. ku przy każdym wyczytanym nazwisku stawiano kolejny zapalony znicz. Tych zniczy zapalono dokładnie tyle, ile było (oficjalnie znanych) ofiar Ogrodu Róż, czyli niemal 3000. Uroczystości towarzyszyła grupa około 100 osób, po części działacze śląskich organizacji, po części też krewnych ofiar. Przypadkowi przechodnie podchodzili pytać, co to za uroczystość, często zastanawiając się, czy ma to coś wspólnego z żoł-

n Zaświadczenie o złożeniu deklaracji ratowało przed obozem. O ile nie uznano, że składający nie wykazał się w swoim zachowaniu polską tożsamością.

siebie. habilitacji”. Obozy stały się zarazem cmentarzyskiem tysięcy ludzi, którzy tego „zaszczytu” ze strony Polski Ludowej nie doświadczyli. W samym tylko mysłowickim Rosengartenie (Ogrodzie Róż) takich potwierdzonych zgonów było ponad 2900. Lu-

dziom tym 28 lutego 2015 roku śląskie organizacje i Ślązacy po prostu złożyli hołd. Na mysłowickim rynku długo odczytywano alfabetyczną listę ofiar Ogrodu Róż. Padało imię po imieniu, nazwiska po nazwisku. Większość bardzo swojsko, śląsko brzmiących: Piechy, Kowoliki, Kołoczki, Grychtoliki. Tylko imiona niemal same polskie, nawet tam, gdzie nazwiska ewidentnie niemieckie. Wi-

n Odczytywanie nazwisk ofiar trwało ponad dwie godziny. Odczytywał między innymi Jerzy Ciurlok dać oprawcy nawet swoim zabitym ofiarom postanowili zmienić przed śmiercią tożsamość na bardziej polską. A może sami spolszczyli swoje imiona, licząc, że wtedy ich deklaracja wierności narodowi polskiemu zostanie uznana? Odczytywanie trwało ponad dwie godziny. Zmieniali się czytający, a był wśród nich i euro deputowany Marek Plura, i znany dziennikarz Jerzy Ciurlok, i mysłowicki radny Tomasz Wrona, i profesor Zbigniew Kadłubek i Jerzy Gorzelik. Przy każdej zmianie czytającego brzmiał żałobny werbel, a na ryn-

nierzami wyklętymi, których święto obchodzono dzień później – 1 marca. Nie drodzy państwo! My składaliśmy hołd tym, którzy chociaż repre-

sjonowani przez ten sam system, stali dokładnie po drugiej stronie barykady, niż żołnierze wyklęci. Bo oni – podobnie jak Pol-

Na mysłowickim rynku długo odczytywano alfabetyczną listę ofiar Ogrodu Róż. Przy każdej zmianie czytającego brzmiał żałobny werbel, a na rynku przy każdym wyczytanym nazwisku stawiano kolejny zapalony znicz. Tych zniczy zapalono dokładnie tyle, ile było (oficjalnie znanych) ofiar Ogrodu Róż, czyli niemal 3000. ska Ludowa – walczyli o państwo jednolite etnicznie, polskie, bez żadnych Ukraińców, Żydów, Litwinów itd. A tu ginęli właśnie ci, którzy nie chcieli lub nie potrafili udowodnić, że są Polakami. Nie wykluczone, że spotkałby ich taki sam los, gdyby władza w państwie trafiła w ręce „żołnierzy wyklętych”. Adam Moćko

PS. Podobna uroczystość odbyła się też w Rudzie Śląskiej, a poświęcona była ofiarom pobliskiego obozu Zgoda.


10

marzec 2015r.

RAŚ będzie mógł robić to, co mu najlepiej wychodzi Rozmowa z Moniką Kassner, wiceprzewodniczącą RAŚ i redaktorem, naczelnym Jaskółki Śląskiej

Foto: Marcin Peła

- Zważywszy że „Jaskółka Śląska” to główna pozycja w budżecie RAŚ-u, jest oczywiste, że redaktor naczelna powinna być w zarządzie. Jesteś w nim od kilku miesięcy. Jednak ta Jaskółka, która na przestrzeni ostatnich dwóch lat zwiększyła nakład z trzech do 20 tysięcy miała być z założenia głównym orężem promocyjnym RAŚ. Tymczasem znaczny wzrost nakładu nie przełożył się na wynik wyborczy w wyborach samorządowych. Czy nie oznacza to, że tak jak Jerzy Gorzelik nakreślił nową wizję działania RAŚ-u, warto by się też zastanowić nad nową formułą Jaskółki? - Rozmawiając o wielkości nakładu „Jaskółki Śląskiej”, muszę podkreślić fakt, że nie od razu osiągnął on ilość ponad 20 tysięcy egzemplarzy, ale rósł w ciągu ostatnich trzech lat sukcesywnie. I jestem przekonana, że jako narzędzie promocyjne, wyborcze gazeta zadziałała. Wystarczy sięgnąć po wyniki RAŚ-u do sejmiku choćby w okręgu cho-

rzowskim, który, mieszkając w Świętochłowicach, znam najlepiej. Tutaj lista Ruchu Autonomii Śląska uzyskała łącznie wynik 20 261 głosów, czyli nieco ponad dwudziestotysięczny nakład naszego miesięcznika. - Ale w skali całego regionu wynik RAŚ w liczbach bezwzględnych był niższy, niż wtedy, gdy Jaskółka miała 3000 egzemplarzy. - Zgadza się. Zastanówmy się jednak nad przyczynami. Najważniejsza jest taka, że od 2010 r. nasz region się poważnie wyludnił. Szacuje się, że pod względem ilości mieszkańców wyemigrowało miasto wielkości Świętochłowic bądź Mysłowic. Stąd zdecydowana większość komitetów, nie tylko nasz, zanotowała spadek liczby bezwzględnej głosów poparcia w stosunku do poprzednich wyborów. Po drugie RAŚ nie niesie ze sobą tej samej politycznej świeżości i tajemnicy, co kadencję wcześniej. Został poznany, oswojony i dziś jest stałym elementem krajobrazu politycznego naszego regionu. Co się z tym wiąże, regionalne media mainstreamowe nie ekscytowały się nami już tak bardzo jak cztery lata temu, robiąc nam wtedy częstokroć lepszą reklamę niż nawet stutysięczny nakład ówczesnej wyborczej „Jaskółki”. Po trze-

cie, staliśmy się już realną siłą polityczną, więc nasi przeciwnicy przed wyborami przypuścili na nas frontalny atak, który odbił się na naszym wyniku. Po czwarte odezwał się brak rzetelnych informacji odnośnie sposobu głosowania. Przypomnijmy sobie 70% wzrost poparcia PSL-u, będącego na pierwszej kartce książeczki. W niektórych gminach, głównie wiejskich, ten sukces PSL-u był znacznie wyższy. W dużym stopniu to nam ludowcy odebrali tam głosy. - Jesteś chyba pierwszą kobietą w zarządzie RAŚ, a na pewno pierwszą wiceprzewodniczącą. Jak sądzisz, czemu dotychczas, przez 25 lat, byli tam sami mężczyźni? Czyżby pokutowało stare niemieckie, ale i śląskie „Kinder, Kirche, Küche” czyli zasada, że miejsce kobiety jest przy dzieciach, w kościele i kuchni? - Szczerze? Nie wiem, nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Mało znam kobiet angażujących się w politykę, zwłaszcza regionalną. Kobiety wolą działalność raczej na niwie kulturalnej niż politycznej. Nie mieszałabym do tego „Kinder, Kirche, Küche”, bo faktem jest, że już od lat równouprawnienie robi swoje. Ale nie czarujmy się, mamy

dużo więcej obowiązków pozazawodowych niż wy mężczyźni i często nie starcza nam na wszystko czasu i sił. - Jako świeżo wybrana wiceprzewodnicząca RAŚ będziesz musiała sporo tego czasu znaleźć. Jak sobie wyobrażasz relacje pomiędzy RAŚ-em organizacją jednego celu, która ma być zarazem zapleczem dla partii regionalnej, a tą Partią? - W moim przekonaniu RAŚ będzie mógł wrócić częściowo do tego, co mu najlepiej wychodzi, na czym zbił kapitał polityczny - inicjatyw kulturalnych, ochrony dziedzictwa kulturowego regionu, ciekawych eventów itd. Ci, którzy wolą działalność polityczną, sprawdzą się w partii regionalnej jako ugrupowaniu łączącym ludzi rekrutujących się z wielu regionalnych stowarzyszeń. Cel, jakim jest autonomia, nie kłóci się z działalnością w partii regionalnej. Autonomia regionalna to samostanowienie o regionie i szeroka samorządność, której przynajmniej częściowe wprowadzanie powinno takiemu ugrupowaniu przyświecać. W końcu partia regionalna powinna działać na rzecz regionu, nie inaczej. Rozmawiał Dariusz Dyrda

R E K L A M A

Iurisco to ja Rozmowa z Edytą Przybyłek, właścicielką kancelarii prawnej Iurisco

- O pani kancelarii głośno jest od jakiegoś czasu we wschodniej części Śląska, od Pszczyny po Mysłowice. Do prawniczki w niewielkich Lędzinach przyjeżdżało coraz więcej ludzi. Dlaczego więc zdecydowała się pani otworzyć kancelarię w Katowicach, gdzie konkurencja jest znacznie większa? - Jo rada ze moimi klientami godom po ślůnsku. I coroz czynścij były telefony: paniczko, jo boł taki rod, cobyście wy poprowadzili moja sprawa spadkowo w Niŷmcach. Ino te Lędziny som kaś na

końcu świata. Niy moglibyście mieć kancelarii we Katowicach? Okazało się więc, że mam coraz więcej klientów z całego Śląska, a dla nich katowicki Brynów jest znacznie lepszą lokalizacją, niż Lędziny. Kupiłam więc budynek na Ptasim Osiedlu i lada dzień główna siedziba Iurisco będzie tu. - Wielu prawników, adwokatów, nawet o śląskich korzeniach, nie używa wcale mowy śląskiej. Skąd więc u pani to zamiłowanie do niej? - Chowałach sie w małym ślůnskim miasteczku. To tu wpojono mi szacunek

do prawa, ale i do człowieka. Jeśli więc widzę, że komuś, kto przyjdzie do mnie po pomoc, łatwiej mówić po śląsku, niż po polsku, to czemu miałabym tak nie rozmawiać. Tylko prostak uważa, że godka jest czymś gorszym od języka polskiego. Oczywiście terminologii prawniczej używam polskiej, choćby po to, żeby klient lepiej rozumiał pisma procesowe, ale kiej mi klaruje, ô co mu się rozchodzi, to godomy tak, jak wygodnij. - Te sprawy spadkowe rodzin, których część mieszka na Śląsku, a

część w Niemczech, stanowią chyba ważną część pani działalności? - Nie tylko w Niemczech. Coraz więcej z nas ma rodziny w Wielkiej Brytanii, więc i tam już otwieram filię kancelarii. Ale rzeczywiście, prawo spadkowe w różnych krajach jest różne, do tego właśnie w tym roku zachodzi w nim wiele zmian na szczeblu europejskim. Po wejściu rozporządzenia stosowana będzie zasada stosowania prawa tego państwa, w którym spadkodawca miał ostatnie miejsce stałego pobytu. Więc ktoś, kto się w nim nie specjalizuje, może mieć spore problemy z ogarnięciem tematu. Do tego często brakuje dokumentów, które trzeba wyszperać w archiwach. A ja to lubię i umiem robić. No i poradza po ślůnsku wyklarować kożdyj omie, co i jak bydymy robić. - Ale z szefami szpitali, przychodni nie rozmawia pani chyba po śląsku? Bo coraz więcej jak widzę ma pani i takich klientów. - Owszem, rozpoczęłam dodatkowe studia podyplomowe z prawa medycznego, obsługuję coraz więcej placówek służby zdrowia. Ale myli się pan, pierwszy szef przychodni przyszedł do mnie ze swoim problemem właśnie dlatego, że mówię po śląsku. A to taki dochtůr ze rychtig ślůnskij familie, kiery tyż rod godo. No i też z Katowic, jest jedną z osób, które bar-

dzo mnie namawiały na otwarcie kancelarii tu. Jednak oczywiście, że większość dyrektorów szpitali czy przychodni, które obsługuję, rozmawia ze mną po polsku. Ja zresztą uważam, że prawnik pracujący na Śląsku powinien znać i mowę polską i śląską. Zresztą nie tylko prawnik – każdy, kto chce tu żyć i pracować! - Takie szpitale t chyba znacznie lepszy klient, niż ktoś, kto przychodzi z rodzinnym problemem prawnym? - Lepiej się na tym zarabia. Ale jo pszaja ludziom, i fest się ciesza, kiej widza, jak pomogłach jakijś familie. Tego uczucia pracując dla biznesu nie ma. Dlatego nie wyobrażam sobie, że mogłabym zostawić zwykłych ludzi i pracować tylko dla instytucji. - Iurisco to jednak znacznie więcej prawników? - Powiem tak, pracy jest dużo, specjalizacji w prawie wiele, więc na potrzeby klientów Iurisco rzeczywiście pracuje sporo prawników, adwokatów, radców. Ale Iurisco to ja, Edyta Przybyłek. Moja autorska koncepcja prowadzenia kancelarii prawnej. Kancelarii, kaj sie idzie jak do dobrego znajomego, a niý jak kogoś, kto klienta odfajkuje, jako kolejną pozycję w kalendarzu spotkań.


11

marzec 2015r.

!!! Zademonstruj swoja narodowość ślůnsko !!! Kup do sia, a do swoich krewnych na gŷszynki tresy, żeście som Ślůnzokoma.

35zł

30zł

We Niŷmcach tyż werci sie demonstrować ślůnskość!

45zł

35zł

5zł

35zł

A może wybieresz se inkszy tres, abo inszy gadżet?

35zł

35zł

35zł

35zł

30zł

30zł

5zł

Instytut Ślůnskij Godki, 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53.* adres e-mail: megapres@interia.pl, tel. 535 998 252, konto bankowe 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 Eli kupisz za 100 zł abo lepij (do kupy ze ksionżkami ze ôstatnij strony) – dostawa gratis. Na terenie aglomeracji katowickiej możliwe dostarczenie kurierem i zapłata przy odbiorze.

* Powyższy adres jest jedynie adresem korespondencyjnym.


12

marzec 2015r.

26 czerwca obejrzymy chyba ie to, na co czekamy

Muzeum Śląskie czyli polsko-neutralne

Po licznych zawirowaniach wiemy już z grubsza, jak będzie wyglądała stała wystawa w nowym Muzeum Śląskim. Jedno chyba można powiedzieć powoli na pewno – historii Śląska będzie tam niewiele. Będzie historia Polski na Śląsku. Tylko może od razu nazwać tę instytucję Muzeum Polskiego Śląska?

wielki niemiecki poeta Goethe przyjechał na Górny Śląsk, żeby zobaczyć pierwszą na kontynencie europejskim maszynę parową. Fakt historyczny… Teraz na maszyna też ma być, ale jako … szklany grawer. Patrząc na tę szklaną rycinę maszyny górnośląski magnat się zastanawia, czy pozostać przy rolnictwie, czy jednak postawić na przemysł.

punktu widzenia. Śląskiego po prostu.

Świadomość narodowa? Tylko polska

Mówi pani Alicja Knast: „Sprawy budzenia się świadomości narodowej, polskiego życia narodowego, religijnego i politycznego są potrakn Alicja Knast towane z całą powagą, z uwzględnieniem złożoności tego zjawiska.”. Znów w ramach neutralności mamy „sprawy budzenia się polskiej Znów tylko świadomości narodowej i życia narodoPowstańcy Śląscy? wego”. A co z budzącą się – w tym saTwierdzi pani Knast w wywiadach mym okresie, a nawet ciut wcześniej – prasowych, że „Funkcją Muzeum Śląśląską świadomością narodową? Ależ i o tym mówi w mediach, a jakże: skiego jest stworzenie miejsca do dia„Nie przyjmuje, jako obowiązującej, logu, a nie zajmowanie stanowiska po żadnej z obecnych i często sprzeczczyjejkolwiek stronie.”. W tym samym wywiadzie (DZ) dodaje jednak ciut danych narracji. W dyskursie publiczlej: „Będą też tablice informacyjne i renym występuje ich kilka. Jedna mówi o nierozerwalnych związkach z niemiecklamowe, wyroby śląskiego przemysłu, broń i odznaczenia z okresu powstań kim dziedzictwem i jego decydującym śląskich.”. wpływie na Górny Śląsk, druga - o odn Nowe Muzeum Śląskie Trzeba więc jasno zapytać, czy wiecznej polskości. Efektem zderze„okres powstań śląskich” to jest neuczerwiec zapowiawy Muzeum Żydów Polskich w Warżeby wystawa nie prezentowała narrania obu tych narracji jest choćby okredane jest otwarcie szawie. Czy to jednak wystarczy, by pocji, która nie jest poparta faktami hitralna narracja? Dziś, gdy nawet już ślenie śląskości jako zakamuflowanej nowej siedziby Mupolscy historycy, w rodzaju profesora opcji niemieckiej. Kolejną jest narrakazać znacznie bardziej złożoną i pełstorycznymi – mówi „Gazecie Wyborzeum. Byłoby zacja autonomistów, a jeszcze inna, ciąpewne znacznie wcześniej, gdyby Legle się pojawiająca, to narracja niepodszek Jodliński nie został przez Platforległościowych ślązakowców.”. No i pro„Będą też tablice informacyjne i reklamowe, wyroby śląskiego mę Obywatelską pozbawiony posady Więc pani dyrektor muzeum wie przemysłu, broń i odznaczenia z okresu powstań śląskich.”. Trzeba szę! dyrektora. No ale Jodliński chciał ponawet, że takie narracje istnieją. Ale więc jasno zapytać, czy „okres powstań śląskich” to jest neutralna ich nie przyjmuje, po prostu „z całą pokazać historię bogatego i ważnego regionu Europy. To się nie spodobało wagą” potraktuje sprawy budzenia się narracja? Dziś, gdy nawet już polscy historycy, w rodzaju profemarszałkowi województwa Mirosławopolskiej świadomości narodowej i życia sora Zygmunta Woźniczki mówią o tym, iż mieliśmy do czynienia narodowego. wi Sekule, który chciał muzeum regioTak więc spełnia się czarny scenanu polskiego, nie europejskiego. Teraz z wojną domową, pani Knast tkwi nadal w retoryce powstań już wprawdzie marszałkiem nie jest, riusz. Pod kuratelą ex-marszałka Seśląskich. Rodzi się więc pytanie, czy będą tam tylko odznaczenia ale nowy marszałek, Wojciech Sałukuły, który utrącił naprawdę neutralną propolskich powstańców, czy proniemieckiego Selbschutzu też? wizję muzeum po prostu śląskiego, bęga, powołał go na funkcję swojego pełnomocnika. Sekuła będzie więc nadal dziemy mieć muzeum polskie na Śląnadzorował Muzeum! sku. Może nie tak nachalne, jak byśmy Zygmunta Woźniczki mówią o tym, iż sobie to umieli wyobrazić, ale jednak ną niuansów Historię Śląska? Czy pani czej” Alicja Knast, która kończy szymieliśmy do czynienia z wojną domosłychać to w słowach dyrektor Knast Knast czuje i rozumie te niuanse? Bo Jaki Śląsk kować wystawę. I taka wypowiedź buwyraźnie. Jodliński czuje. zna Knast dzi obawy. Co ona sugeruje mówiąc, że wą, pani Knast tkwi nadal w retoryce - Wystawa ma być neutralna w tym „żeby wystawa nie prezentowała narpowstań śląskich. Czyli „zrywu Ślązasensie, że jest to wynik aktualnej wieNowa dyrektor muzeum Alicja racji, która nie jest poparta faktami hików celem połączenia się z macierzą” Śląskie Knast to bez wątpienia klasowy muzapewne. Rodzi się więc pytanie, czy dzy na temat Górnego Śląska i jego historycznymi”? A może chodzi o fakczyli jakie będą tam tylko odznaczenia propolzealnik. Była twórcą świetnej wystastorii. W tym duchu staraliśmy się, ty historyczne, których ona nie zna, i znać nie chce? Że już w połowie XIX skich powstańców, czy proniemieckieOczywiście jest jeszcze pytanie funwieku wydano odezwę do narodu ślągo Selbschutzu też? Bo przecież to takdamentalne: historię jakiego regioskiego? Że po I wojnie światowej były u że byli Ślązacy, którzy dla odmiany walnu opowie Muzeum Śląskie? Nawet w Koszt wykonania stałej, historycznej wystawy to nas mocne ruchy niepodległościowe? żartach trudno sobie wyobrazić, by jedczyli o to, by Śląsk pozostał w Niem9.415.000 zł netto (11.580.450 zł brutto). Zwiedzanie jej z Że w średniowieczu istniało niepodleczech. Czy wystawa pokaże wieś Hołnym tchem opowiadało o historii obecprzewodnikiem potrwa 90 minut. głe państwo śląskie a nasz region nigdy dunów, spaloną przez propolskich ponego województwa śląskiego, którego nie był pod żadnym zaborem? Fakty hiczęść była w carskiej Rosji! I tyle miała wstańców? To jest – gdyby pani Knast Na wystawach w nowym Muzeum Śląskim będzie ponad ze Śląskiem wspólnego, co Kopenhaga nie wiedziała – dobrze opisany fakt historyczne, jakie się zna, zależne są od 1,4 tys. eksponatów z ponad 118 tys. znajdujących się w z Niemcami. Ale czy – zgodnie z nazwą książek, które się czyta. storyczny! jego zbiorach. – opowie historię całego Śląska? Czy Wystawa autorska Leszka Jodliń„Neutralna narracja” w Muzeum też chociaż całego Górnego Śląska, z Śląskim powinna być z neutralnego skiego miała się zaczynać sytuacją, gdy

Na


13

marzec 2015r.

Opolem i Opawą? Czy opowie nam, co działo się na tej części, która w latach 1922-45 wciąż należała do Niemiec? I tam, gdzie jest Śląsk, ale nie ma państwa polskiego? Wystawa autorska Leszka Jodlińskiego miała się kończyć śląskim renesansem kulturowym. Tym, że powsta-

Pani dyrektor Knast mówi, że z części ekspozycji stałej, historycznej, musiała zrezygnować, ograniczona ilością miejsca. Dlatego niewiele tam będzie o I wojnie światowej i Ślązakach w pruskiej, cesarskiej armii. Czy naprawdę w Muzeum Śląskim mniej to ważne, niż „Galerię plastyki nieprofesjonalnej” i

Spełnia się czarny scenariusz. Pod kuratelą ex-marszałka Sekuły, który utrącił naprawdę neutralną wizję muzeum po prostu śląskiego, będziemy mieć muzeum polskie na Śląsku. Może nie tak nachalne, jak byśmy sobie to umieli wyobrazić, ale jednak słychać to w słowach dyrektor Knast wyraźnie. ją książki i gazety w godce, że odradza się poczucie etnicznej odrębności od sąsiadów, że śląskość po prostu staje się modna. A czym kończy się wystawa Alicji Knast? „Mikroprocesorem z Bytomia. To najszybszy procesor na świecie. Powstał na Górnym Śląsku. To klamra, która pokazuje, jak bardzo zmienił się region” – odpowiada gazecie. I jak ten mikroprocesor wpływa na Śląsk? Ile miejsc pracy daje, czy dzięki niemu Bytom się rozwija? Czy też może uczciwiej, bardziej „neutralnie” byłoby pokazać Bytom z perspektywy walącego się Karbu i niszczejącej perełki jaką jest Elektrociepłownia Szombierki?

Śląskiej sztuki nie było i nie ma? Na 1400 metrach kwadratowych znajdzie się nie tylko stała ekspozycja poświęcona historii Śląska. Ponadto pięć innych wystaw: „Galerię malarstwa polskiego 1800-1945”, „Galerię sztuki polskiej po 1945 roku”, „Galerię plastyki nieprofesjonalnej”, „Galerię śląskiej sztuki sakralnej” a także „Laboratorium przestrzeni teatralnych - przeszłość w teraźniejszości”. Znów rodzi się pytanie, dlaczego „Galerię malarstwa polskiego 18001945”? Można zrozumieć, że galeria sztuki polskiej po 1945 roku, bo w tym okresie cały Śląsk już do Polski należał. Ale dlaczego w Muzeum Śląskim ma być wcześniejsze malarstwo polskie, a nie śląskie? Dlaczego w tym muzeum mamy oglądać płótna twórców ze Lwowa, Wilna i Kielc, a nie z Wrocławia, Nysy, Opola, Opawy, Bytomia? A ich się do malarstwa polskiego nijak zaliczyć nie da. Ale za to mamy – a jakże – wystawę „Galerię śląskiej sztuki sakralnej”. Czy to aby nie „neutralny”, mający oddziaływać na podświadomość przekaz, jakoby przed 1945 roku na Śląsku nie istniała żadna warta wzmianki sztuka poza sakralną? I to na terenie, gdzie urodziło się dwóch wielkich europejskich rzeźbiarzy XIX wieku: August Kiss (ur. 1802 Paprocany – obecnie część Tychów) i Theodor Kalide (ur. W 1801 roku w Chorzowie). Polska tej klasy rzeźbiarzy nie miała – ale my będziemy mieć galerię sztuki polskiej, nie śląskiej. A był jeszcze o pół wieku od nich młodszy, też wybitny Johannes Boese spod Raciborza. To tylko rzeźbiarze, a malarze też byli tu pierwszorzędni – więc dlaczego nie ma galerii śląskiej sztuki?

„Laboratorium przestrzeni teatralnych - przeszłość w teraźniejszości”? Czy naprawdę wystawy te muszą być w najważniejszym dla muzeum regionie. 26 czerwca, dnia otwarcia tego Muzeum, które miało być Śląskie, trzeba chyba oczekiwać bardziej z lękiem, niż nadzieją. To nie tylko placówka popularnonaukowa, tylko zajmująca się „polską polityką historyczną” jak sobie tego życzył prezydent Bronisław Komorowski i jak pilnuje tego Mirsław Sekuła. No i ciekawy będzie język, w którym wystawa będzie opowiadana. Czytamy, że w językach polskim, niemieckim, angielskim oraz w gwarze śląskiej. Już mniejsza, czy „gwara” czy „język” – ale będzie to prawdziwa mowa Górnoślązaków czy też „gwara” Bercika Hankego. Dariusz Dyrda

Z internetu Kajmanowicz: Ciekawe jak została przedstawiona na wystawie sprawa aneksji części G Śląska przez Polaków, mimo porażki w plebiscycie. Z perspektywy roku, aneksja Krymu przez Rosjan, wykazuje wiele podobieństw, np. „ z urlopowani „ oficerowie i żołnierze którzy stanowili trzon tych niby oddziałów powstańczych. Myslę że po odwiedzinach w tym sanktuarium prawdy o G Śl. będzie więcej tego rodzaju pytań. Do ilu krajów świata eksportujecie to cudo z Bytomia??? grizzly26: Nie myślałem, że to napiszę, ale dobra robota pj. Nareszcie jakieś profesjonalne podejście do tematu. Pani Knast budzi moje zaufanie. To co mówi, jest przekonywujące. Czekamy na wystawę. Ja oczywiście jestem Polakiem i wystawa jest w Polsce, więc perspektywę polską uważam za celną. Historia Górnego Śląska to historia Polski, bo Górny Śląsk jest częścią Polski. Wszyscy, którzy się łudzą, że gwara śląska to jakiś osobny język, a kultura śląska to jakiś wybitnie indywidualny twór odsyłam do bibliotek i obserwacji. Tyle wystarczy. @grizzly26: „Historia Górnego Śląska to historia Polski, bo Górny Śląsk jest częścią Polski”…polska historia (Górnego) Śląska: liczy aż 80 lat z 1100 lat pisanej historii i oznacza katastrofę porównywalną z przejściem Tatarów po Śląsku czy Rosji po Mazowszu. Bo Polak potrafi. Kajmanowicz: @grizzly26 - To że Ty jesteś Polakiem a wystawa jest w Polsce, nie ma żadnego znaczenia. Chodzi o prawdę historyczną która w tym wypadku dotyczy Polski tylko w minimalnym zakresie.

Wystawa ostatnich żyjących Kiedy w Katowicach trwają ostatnie prace przed uruchomieniem „Muzeum Polskiego na Śląsku” – w Muzeum Śląska Opolskiego mamy wystawę, która rzeczywiście pokazuje historię. Dziadków z Wehrmachtu.

O

rganizatorzy wystawy z Domu Polsko-Niemieckiego zorientowali się nagle, że jeszcze nie jest za późno. Że jeszcze można zrobić wystawę o wciąż mieszkających na Śląsku byłych żołnierzach Wehrmachtu. Ale to już ostatni dzwonek, bo najmłodsi z nich mają 88 lat i wykruszają się błyskawicznie. Opowiadają oni o swoich wojennych losach, ale też o tym, jak im się w powojennej Polsce żyło. Jak im się żyło przed wojną. Jak jedni tę wehrmachtowską część życiorysu przemilczali nawet przed bliskimi, a inni

a czasem do wojska polskiego. Gdzie zresztą budzili niechęć i nieufność, tym że są ze „szwabskiej armii”, że byli „folksdojczami”. Wielu podzielało opinię szefa polskiej szkoły podchorążych II Korpusu we Włoszech, porucznika Romualda Kubeckiego (z Wilna), że na razie na tych Ślązaków trzeba przymknąć oczy, bo są potrzebni do zwiększenia liczebności polskich wojsk, ale po wojnie wszystko się rozpatrzy i osądzi.

Pokażą to gdzie indziej? Ciekawe, ile o Ślązakach w Wehrmachcie będzie na wystawie w Muzeum Śląskim. I czy znajdziemy tam informację, że była to normalna powinność młodego mężczyzny wobec państwa, którego był obywatelem? I że powojenna Polska nie miała problemów ze zrozumieniem tego

Wielu podzielało opinię szefa polskiej szkoły podchorążych II Korpusu we Włoszech, porucznika Romualda Kubeckiego (z Wilna), że na razie na tych Ślązaków trzeba przymknąć oczy, bo są potrzebni do zwiększenia liczebności polskich wojsk, ale po wojnie wszystko się rozpatrzy i osądzi. chętnie o niej opowiadali. O tym, jak służąc w armii III Rzeszy nie tylko walczyli, ale też – chłopcy z biednych, robotniczych, rolniczych rodzin – zwiedzali Europę. Paryż, Kopenhagę, Ateny, Rzym, Budapeszt. O tym jak zostawali ranni i jak cierpieli w obozach jenieckich. Po prostu o losach żołnierzy. Opowiadają o tym już nie anonimowo, opowiadają nie tylko oni, ale też ich dzieci i wnuki. Częścią wystawy są bowiem wywiady z opami z Wehrmachtu. Ich uzupełnieniem są militaria, mundury, dokumenty, zdjęcia.

Złożone losy, złożone postawy Oparto się o wspomnienia 48 osób. I to z całego Górnego Śląska – jakby na chwilę zapomniano tam, że przecież wymyślili jakiś Śląsk Opolski. Z drugiej strony ciekawe, czy znaleźli jakiegoś wermachtowca na dolnośląskiej części województwa opolskiego. W Brzegu powiedzmy? Wystawa opowiada o złożoności postaw. Jedni szli przekonani, z pełną wiarą w hitlerowską ideologię. Inni tej wiary nie podzielali, ale szli ze świadomością, że jeśli jest wojna, to trzeba w niej spełnić obywatelski obowiązek. Jeszcze inni zakładali mundur, bo odmowa założenia go to dezercja ze wszystkimi tego konsekwencjami – i dla dezertera i dla jego rodziny. Jedni bili się w Wehrmachcie do samego końca wojny – inni przy okazji uciekali i szli do niewoli,

– akurat za służbę w Wehrmachcie nikt nie był represjonowany, nikomu nie utrudniano kariery. Wehrmachtowcy bywali w PRL-u ministrami,

zajmowali wiele innych wysokich stanowisk. Te relacje ostatnich żyjących rzeczywiście mogłyby wzbogacić rozumienie Śląska przez Polaków. Ciekawe więc, czy wystawa „Dziadkowie z Wehrmachtu” trafi do Wrocławia, Krakowa, Łodzi, Poznania. Zwłaszcza zaś do Warszawy? Może warto, żeby zobaczyli ją posłowie PiS, zwłaszcza ci od „dziadka w Wehrmachcie”. Czy polskie muzea w innych regionach zdobędą się na pokazanie tej wystawy? - Zainteresowanie wykazuje Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Ciekawe, czy rzeczywiście okaże się na tyle otwarte - mówi Rafał Bartek. Adam Moćko

Niepotrzebnie ukrywane Bawi mnie, gdy czytam, że „za komuny” niedobrze było się przyznawać do służby w Wehrmachcie. Mój ojciec nigdy się z tym nie krył – i jakoś nie szkodziło mu to ani w karierze zawodowej, ani w relacjach z władzami. Zresztą wiedziałem przecież, że w Wehrmachcie służyli też ojcowie i dziadkowie moich szkolnych kolegów – na śląskiej wsi nikt tego nie ukrywał. Jednak gdy studiowałem w Moskwie, reakcje tamtejszych uczonych bywały różne, gdy pytali, na przykład, czyj krewny walczył pod Łukiem Kurskim. To podnosiłem rękę, że mój. Że brat ojca Hajnel służył w 311 dywizji Wehrmachtu a pod Kurskiem był ciężko ranny… Był za to w Tychach dziennikarz, dość na Śląsku wpływowy. Kiedyś, bodaj w roku 1986 mówię do jego córki: - Bo wiesz Asiu, kiedy twój tata służył w Wehrmachcie… A ta jak do mnie nie wyskoczy: - Co to za bzdury, mój ojciec był wywieziony na roboty do Niemiec. Do sądu cię odda za takie zniesławienia. Za parę dni spotkałem ich razem, przygotowany na to spotkanie. Więc pytam grzecznie: - „Panie Henryku, co to pan robił podczas wojny?” A on: „- No właśnie, jak pan śmie opowiadać takie oszczerstwa”. Wtedy wyciągnąłem zdjęcie kilku gefrajtrów na tle rosyjskojęzycznej tablicy, zawczasu przygotowane i pytam: „- Panie Henryku, a ten z lewej, obok mojigo ujka Hajnela, to fto bydzie? Bo mie sie zdo, że wy…” Spojrzał na zdjęcie, spojrzał na córkę: - Asiu, ja ci to w domu wytłumaczę. Za dwa lata jego dzieci wyjechały do RFN, na niemieckie pochodzenie. A gdyby nie ja, może nawet nigdy by się nie dowiedziały, że ojciec był żołnierzem Wehrmachtu. Jednak zawsze mnie to wspomnienie bawi. I jego naiwność. Chodził z ujkiem Hajnelem do jednej klasy w tyskiej szkole, służył w Wehrmachcie w jednym plutonie, i sądził, że nikt w Tychach nie wie, iż także on, podobnie jak szkolni koledzy, założył ten mundur… Dariusz Dyrda


14

marzec 2015r.

Co by tu jeszcze scentralizować panowie, co by jeszcze scentralizować?

Karetka na trasie Warszawa-Katowice Mija kilkanaście lat od czasu, gdy centralne władze w Warszawie zlikwidowały Śląską Regionalną Kasę Chorych zastępując ją Narodowym Funduszem Zdrowia. Od tego czasu w służbie zdrowia zaczął się chaos, który stale się pogłębia.

P

oza tym chaosem jako tako działał system ratownictwa medycznego. Ale też pewnie niebawem przestanie, bo władze też chcą go scentralizować. Śląski system ratownictwa ma zostać rozwalony tak samo, jak rozwalono resztę opieki medycznej. Ku chwale centralizacji, panie ministrze! Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji oraz Ministerstwo Zdrowia postanowiły stworzyć centralny System Wspomagania Dowodzenia Państwowym Ratownictwem Medycznym – a pierwszym elementem ma być (bo jakżeby inaczej) nowe oprogramowanie komputerowe. To ciężka kasa na program i na komputery. C zrobić z naszym sprawnie działającym systemem 0 na który wydano z naszej, śląskiej kasy 9 milionów - i obsługującymi go komputerami. Pewnie

n Proszę pani nie wiem, cóż to za dziwna choroba te herc klekoty, pewnie tropikalna. I czemu ten pan Bajtel wciąż kuca. Może niech wstanie. Musiało się pani też coś pomylić, nie istnieje żaden Lubliniec. Ale już wysyłam karetkę do Lublina! Zaraz wyruszy spod Pałacu Kultury. na śmieci – ale gdzie by tam sobie ministerstwo zawracało głowę takimi duperelami. Znów przypomina się kasa chorych i nasza karta chipowa, której zazdrościła nam cała Polska. Program napisali po godzinach, za premię w wysokości dwóch wypłat. zatrudnieni w Kasie informatycy, i hulało aż miło. Ale centralizacja warszawska takiej śląskiej samowoli nie znosi, więc system zastąpiło tysiąc razy droższym sys-

temem EWUŚ, który jest o niebo gorszy. Tylko że teraz sprawa jest jeszcze bardziej skandaliczna, bo własne systemy, jak się okazuje „do kosza” ma już siedem województw. Nie ma jednak kongresówka, która w swoją opiekę medyczną nie inwestowała. Więc teraz nasze ratownictwo się rozwali, żeby choć trochę poprawić to w Kielcach, Rzeszowie, Białymstoku czy Lublinie. Centralny system komputerowy

jest „poważnie” testowany, na jednej (!) karetce w Gdańsku. Aż strach pomyśleć co będzie, gdy ten sprawdzony tak system będzie musiał obsłużyć prawie dwa tysiące karetek w całym kraju. Województwo Śląskie zabrało się za tworzenie takiego systemu po zawaleniu się hali Międzynarodowych Targów Katowickich, gdzie zginęło mnóstwo miłośników gołębi. Pamiętna tragedia. Jest dopasowany do mocno zurbanizowanego regionu, wszystkie karetki mają GPS, dzięki któremu są pod stałą obserwacją dyspozytorni, każdy dyspozytor może sprawdzić, kto jest w załodze karetki, która jest najbliżej miejsca wezwania i tak dalej. Słowem Europa! Co więcej, bez problemu można to połączyć z systemem centralnym, z czym w ciągu dwóch dniówek powinien sobie poradzić średnio zdolny informatyk. Ba, nic nie stoi na przeszkodzie, by inni też skorzystali z naszego, sprawdzonego przecież, rozwiązania. To znaczy na przeszkodzie nie stoi nic – poza brakiem zgody ministerstwa! Aha, śląski system pozwala się automatycznie rozliczać z NFZ, ten centralny takiej opcji nie przewiduje. Więc zważywszy, że na Górnym śląsku karetki są wzywane milion razy w roku, zrobi się kolejny biurokratyczny bajzel. Aha, na śląski system pozyskano część środków z Unii Europejskiej. Czy jeśli pójdzie „na złom” nie będziemy musieli ich oddać. Oczywiście my, nie Warszawa. Aha, gdyby ktoś jeszcze umiał podpowiedzieć warszawskim ministrom, że na Śląsku jest coś, co dobrze działa, więc może warto to spieprzyć, pardon, scentralizować – to plotka głosi, że może liczyć na sowitą nagrodę a może nawet dobre miejsce na liście wyborczej. I zostać reprezentantem Śląska w stolicy. PZ

Niepolskie? To raus! Nadzór górniczy nad przejażdżką łodzią

S

ejmik wojewódzki pochylił się nad statutami Regionalnych Ośrodków Kultury w Częstochowie, Katowicach i Bielsku-Białej. W zakresie tym, czym miały się one zajmować, dopisano „ochronę tradycji i dziedzictwa kulturowego w zakresie ochrony i upowszechniania gwar i dialektów języka polskiego”. Wprawdzie sejmik nie uznał – bo bez woli sejmu nie może – że godka jest językiem regionalnym, a nie żadnym dialektem (czy tym bardziej gwarą), ale w sumie można by się cieszyć. Bo dzięki temu zapisowi te regionalne ośrodki w Katowicach, a po trosze też w Bielsku-Białej powinny się zaangażować w promowanie godki. Może poprzez napisane nią książki, komiksy, może poprzez pogadanki o godce, może jeszcze poprzez inne działania. Istnieje wprawdzie obawa, iż będzie to nurt „pańczykowsko-szołtyskowy” sławiący piękno „starodawnej mowy Reya i Kochanowskiego, ale niechby nawet, byle godka obumierała wolniej. A może też gdzieś sięgnięto by po „Rychtig gryf-

no godka” czy „Komisorza Hanusika” Melona? O dziwo jednak oliwy do ognia dolali radni RAŚ, którzy upomnieli się o języki mniejszości. Nie, nie mniejszości śląskiej, lecz innych. O język Cyganów (romski), niemiecki oraz język wilamowski. Bo Wilamowice, miasteczko w pobliżu Belska-Białej ma własny język, najbliżej spokrewniony z burskim czy flamandzkim, a będący pozostałością po Holendrach, którzy kilkaset lat temu miasteczko to założyli. Dziś wilamowicki obumiera w zatrważającym tempie, więc ochrona by mu się jak najbardziej przydała. Ale nic z tego, zarząd województwa odrzucił ten postulat. Jak widać, w państwie polskim można wspierać różne języki, pod warunkiem, że jest to język polski. I tylko rodzi się pytanie – czy jeśli godka jakimś cudem uzyska status języka regionalnego, to władze wojewódzkie przestaną się zajmować jej ochroną i upowszechnianiem? No bo przecież nie będzie już gwarą ani nawet dialektem języka polskiego. MP

Na

Górnym Śląsku chyba każdy wie o istnieniu Wyższego Urzędu Górniczego. Instytucji państwowej, która nadzoruje kopalnie, także pod kątem bezpieczeństwa i przestrzegania tam przepisów. Kopalni jednak ubywa, urzędników w WUG chyba nie, więc wymyślili sobie sposób, jak nadal mieć intratne zajęcia. Postanowili otóż, że swoim nadzorem obejmą podziemne trasy turystyczne, będące pozostałością p dawnych kopalniach. W podziemnych wyrobiskach górniczych wymaga teraz tego ustawa Prawo Górnicze i Geologiczne, ale poprawka pochodzi pewnie właśnie od ekspertów z WUG. Teraz każda taka trasa turystyczna, na przykład Sztolnia Czarnego Pstrąga w Tarnowskich Górach, wymagać będzie zatrudnienia Kierownika Ruchu Zakładu Górniczego. Co kierownik w tej sztolni miałby dokładnie do roboty – nie wiadomo, ale wiadomo, że musi to być inżynier górniczy z dość wysokimi uprawnieniami, a tacy fachowcy

n Sztolnia Czarnego Pstrąga. Co ma tam do roboty kierownik ruchu zakładu górniczego? Łodzie będzie liczył? tani nie są. Jego zarobki trzeba więc będzie doliczyć do kosztów funkcjonowania sztolni. WUG przekonuje, że chodzi o bezpieczeństwo w razie zagrożenia. Tylko że w żadnej nieczynnej, zwiedzanej kopalni po 1989 roku nie doszło do wypadku, chociaż nie były pod nadzorem WUG. Tymczasem na grubach, które WUG nadzoruje na bieżąco w tym okresie zginęło kilkuset górników. Czy

więc są oni aby na pewno instytucją, która umie zabezpieczyć przed wypadkiem? Stowarzyszenie Miłośników Ziemi Tarnogórskiej, które zarządza Zabytkową Kopalnią Srebra i Sztolnią Czarnego Pstrąga jest zdegustowane. – Od wielu lat nie jesteśmy objęci dozorem górniczym i nie było u nas nawet najmniejszego wypadku. Po co więc poprawiać coś, co działa dobrze! – mówią. AM


15

marzec 2015r.

FIKSUM DYRDUM

R

ozbawił mnie redaktor Marek Twaróg, facet skądinąd porządny i rozgarnięty. Rozważając szanse zaistnienia Partii Regionalnej napisał: „Porozumienie wszystkich śląskich organizacji, a w konsekwencji szerokie poparcie dla takiego ugrupowania, to misja bardzo trudna. Zdaje się, że wszyscy to rozumieją, łącznie z Jerzym Gorzelikiem, (…) Czy jednak jest to misja niewykonalna? No cóż, byłaby do zrealizowania, gdyby RAŚ odkochał się w idei autonomii. To jasne, że - niezależnie od osobistych ambicji liderów - jest to główny punkt niezgody. (…) Czy z tego doktrynalnego fundamentu RAŚ mógłby zrezygnować i złożyć go na ołtarzu ogólnośląskiego porozumienia?” W tej Polsce panuje jakaś obłędna maniera. Stowarzyszenie Osób Narodowości Śląskiej może według sądu istnieć pod warunkiem, że wyrzeknie się słów Narodowość Śląska. To co zostanie, Stowarzyszenie Osób? Ci ludzie zrzeszyli się przecież wokół jednej wspólnej cechy, w spisie

Twaróg wyciska RAŚ powszechnym deklarują narodowość śląską. Teraz znów ludzie, którzy od 25 lat działają mając jeden wspólny cel – wskrzeszenie autonomii Górnego Śląska, nagle mają ją porzucić; jak to pisze red. Twaróg, odkochać się w idei autonomii. Żeby powstał jakiś bezprzymiotnikowy Ruch Śląska, czyli Partia Regionalna. I co ta partia ma mieć za cel? Żeby na Śląsku było dobrze i dostatnio? Pewnie, tylko że RAŚ wskazuje swoją receptę: będzie dobrze i dostatnio, jeśli będziemy mieć autonomię, jeśli będziemy sami gospodarzami w swoim domu. Kazać autonomiście wyrzec się idei autonomii, to tak jak powiedzieć chrześcijaninowi: będziemy żyć w zgodzie, każdy może mieć swoje poglądy, tylko ty musisz wyrzec się Chrystusa. A najlepiej jeszcze, jakbyś pokłonił się Allachowi!

Który chrześcijanin dobrowolnie przyjmie taki warunek? Oczywiście, że żaden, stąd oczekiwanie, żeby RAŚ zrezygnował ze swojego „doktrynalnego fundamentu” jest śmieszne. I do tego byłby to ruch samobójczy, bo jednak spora część Ślązaków tęsknotę za autonomią podziela. Jeśli wyrzeknie się jej RAŚ (pardon, wtedy już RŚ) to natura nie znosi próżni – natychmiast powstanie inna organizacja, która ten sztandar podniesie. Na przykład Ruch Śląskich Autonomistów. Zamiast RAŚ byłby RSA, a ci, którzy by się „doktrynalnego fundamentu” wyrzekli, zostaliby z ręką w nocniku. To oczywiście wariant spokojny. Bo nie wykluczone, że gdyby ze sceny nagle znikł ruch podejrzewany o zamiary separatystyczne – wtedy naprawdę pojawiłaby się organizacja śląskich separatystów, którzy już nie mówiliby o autonomii Śląska w ramach Polski, tylko o secesji,

o powstaniu państwa śląskiego. To by się dopiero pan prezydent Bronisław Komorowski zbólwersował, pardon, zbulwersował. Poza tym z czego jeszcze RAŚ miałby zrezygnować? Dziś jest jedyną znaczącą w regionie organizacją jednoznacznie, bez żadnych „ale” wspierających dążenia do uznania Ślązaków za grupę etniczną a godkę za język. Może i tego należałoby się wyrzec? Bo przecież i te postulaty są zbyt drażliwe dla „wszystkich śląskich organizacji”. Odtwarzam w głowie twarze ludzi z którymi od lat jestem w RAŚ-u i zastanawiam się, co wtedy by nas łączyło? Na narty ani na ryby razem nie jeździmy, niektórzy z nas, ale nie tak znów liczni (ja nie) jeżdżą kibicować na szpile Ruchu Chorzów, nie uprawiamy wspólnie działek ani nie spotykamy się aby pośpiewać karaoke. Co pozostanie? Część członków (ja

TAKO PADO LYJO

PISANE ZA BRYNICĄ

Jak się stanie z chłopa pisorz, to se myśli, że je cysorz

No

właśnie; dokładnie tak jak w tytule – którzy żyjący, śląscy pisarze się aszą? A może po prostu są pyskaci? Mimo wszystko, wydaje mi się, że dobrze na tym wychodzą. Wydawać by się mogło, że ostry język jest w modzie, ale tak naprawdę to tylko symbol wolności słowa, która wprawdzie ma swoje granice w kodeksie karnym, ale umówmy się: jak masz w miarę czyste konto, to za pierwszym razem dostaniesz maksymalnie „zawiasy”. Trzeba nieźle nawywijać, żeby dostać karę za zniesławienie. W innym przypadku – można radośnie faflać, co ślina na język przyniesie, spuszczać nerwy z wodzy i … wywoływać kontrowersje. Innymi słowy: można się nie pilnować, nie mieć oporów przed własnym zdaniem. Doskonale wie o tym Szczepan Twardoch, który absolutnie nie żałuje tego, iż napisał „Pierdol się Polsko” po tym, gdy dowiedział się, że sąd odmówił rejestracji Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej. Myślę, że sprawiło Mu to więcej pożytku aniżeli szkody: ogólnopolskie media przypomniały, że jest taki jeden Twardoch, co to nawet był nagrodzony „Paszportem Polityki”. Potem zaczęły się pytania, dlaczego tak powiedział, czy nie sądzi, że kogoś uraził. A potem było zawiadomienie do prokuratury, ze strony jakiegoś poznańskiego „papugi” (pardon! Skąd w dzisiejszym felietonie tyle grypsery? Chyba i mnie niedługo ubiorą w pasiaki, przynajmniej zostanę pierwszą męczennicą – gorolicą za śląską sprawę, a co!), że niby Twardoch lży Rzeczpospolitą. A tak naprawdę to wszyscy publicznie ją lżą, a już notorycznie robią to PO-PiSowo politycy, przy

okazji ostrzeliwania siebie nawzajem. Tak czy siak, Twardoch zwerbalizował to, co mówi się powszechnie, a że użył wulgaryzmu, to i lepiej go zapamiętano. Na niewiele dalszej pozycji od Twardocha plasuje się nasz naczelny, który dzięki ciętemu języczkowi i bezpardonowemu wyrażaniu opinii ma swoje rzesze przeciwników. Na szczęście ma i Was, drodzy czytelnicy, wie, że jego poglądy podziela kilkanaście tysięcy osób. I to jest argument za tym, ażeby nie zmieniać charakteru Ślůnskiego Cajtunga, że całkiem dobrze płynie w morzu dziennikarskiego kunsztu konkurencyjnych gazet. Jest to także argument za tym, że poglądy są święte, szczególnie jeśli potrafimy ich bronić. I, że - tak a propos świętości – nie trzeba być świętszym od papieża, wystarczy być sobą. I tak np. człowiek przedstawiający się: dzieci kwiaty po andropauzie, Jerzy Ciurlok vel Ecik, nie tylko kabareciarz, ale i rzetelny, skrupulatny, a przede wszystkim niebotycznie oczytany pisarz, niewątpliwie żyje w zgodzie sam ze sobą i to w 100%. Napisałabym w 300, ale takie normy oczytania to tylko przodownicy czytelnictwa socjalistycznego, więc może zaraz wysnułoby to jakieś skojarzenia z lewactwem. Polska to dziwny kraj: nikt nie lubi lewicy, ale wszyscy z rozrzewnieniem powtarzają, że „za komuny było lepiej”. Mnie też wtedy było chyba fajnie, bo kiedy komuna upadała, to ja byłam pierwszym trymestrem ciąży. No ale za to wraz z upadkiem komuny przyszły pampersy i byłam z pierwszego rocznika, który nie musiał leżeć zlany w tetrowych pieluchach. Niedawno Ciurlok, w czasie swojego felietonu w Radiu Piekary również

dał upust swoim emocjom. Wypowiedź sprowadziła się do tego, iż Ślązacy są głupi skoro, mając do wyboru głosowanie na „swoich”, głosują na ludzi z ogólnopolskich partii. Opinia dotyczyła ostatnich wyborów uzupełniających, w których nasz naczelny popisowo wręcz dostał po mordzie, bo uzyskał trzeci wynik w starciu z Czesławem pytającym o Medziugorje Ryszką. No bo warto wspomnieć, że Czesław Ryszka, nowy senator ze Śląska, zamieszkały w Czeladzi napisał bardzo wiele książek. Co prawda ich przeciętna objętość rozmiarowo odpowiada wypracowaniom zadawanym studentom na niesponiewieranych do końca jeszcze kierunkach studiów, ale – to bardzo płodny pisarz i niesłychanie ciekawi mnie jego publikacja pardon – książka – „Pytanie o Medziugorje”. Czy to na jej podstawie nakręcono jeden z odcinków pseudonaukowego programu „Nie do wiary” emitowanego kilkanaście lat temu w TVN? W starciu tym walczył jeszcze Michał – polityczny celebryta – Gramatyka. W ogólnej opinii Darek dostał po mordzie, ale moja prywatna jest taka, że to był pojedynek Dawida z Goliatem i że całkiem zgrabnie te wybory poszły. I, że oczywiście – Ciurlok ma rację, twierdząc, że nie było to mądre (ekhm, ekhm) zachowanie ze strony wyborców. Co poniektórzy zmieszali Ciurloka z błotem. Pewnie tylko przypadkiem ten, który najgłośniej mieszał z błotem jest członkiem tej samej partii ogólnopolskiej, co Michał Gramatyka. Wszakże i o takich opiniach Ślązacy zapominają, czego koronnym przykładem są słowa Kazimierza Kutza: Ślązacy są dupowaci. A może, zbyt krótki czas minął, by roztrząsać słowa naszych trzech pyskaczy: Twardocha, Dyrdy i Ciurloka? Co wolno wojewodzie, to nie Tobie smrodzie? Wesołego Alleluja! Męczennica – gorolica Paula Zawadzka

nie) jeździ na wspólne poncie na Annaberg – no ale wtedy nie będą żadnym RAŚ-em, wtedy mogą spokojnie wstąpić do Bractwa Pielgrzymkowego Związku Górnośląskiego. Tak więc redaktor Twaróg zasugerował wprost, że RAŚ ma się rozwiązać, uznawszy że jego idea jest nierealna. A jeśli nie rozwiązać, to nie przeszkadzać w tworzeniu partii regionalnej. Sęk w tym, że nikt poza RAŚ-em gotowości jej tworzenia nie zgłasza. Dziennikarz Cajtunga Adam Moćko przed miesiącem zapytał wprawdzie prowokująco, czy może nastał czas by sztandar RAŚ wyprowadzić. Chodziło mu jednak o to, by odświeżyć markę, odrzucając przy okazji przyklejone RAŚ-owi łatki – a nie wyrzec się idei autonomii. Wyrzec się jej to bowiem pogodzić się z centralizmem, z warszawskim neokolonializmem, z stałym wysysaniem pieniędzy z regionu. To pogodzić się z degrengoladą Śląska. Receptą na te bolączki jest autonomia. No bo jeśli nie autonomia, to co? Dariusz Dyrda

Papiŷże na szkata

J

ego Świętobliwość Franciszek zapowiedział niemal oficjalnie, że w przyszłym roku zamierza przejść na emeryturę. Bydymy tuż mieli dwóch papiŷży-pynzyjonistůw. Bydom se mogli Benedykt ze Francŷm we szachy pograć, abo we warcaby. Eli za pora lot trzeci papiŷż tyż půdzie na penzyjo – to we szkata. Bajerok Benedykt wierza we szkata grać poradzi. We światowyj szkatowyj elicie som tyż Argentyńczyki, skirz tego co po wojnie boła hań srogo wela nimieckij emigracje. Tuż możne poradzi i Franc. Trzecigo nauczom i to ci dziepiŷro bydzie ôbrozek we telewizje: trzī starzyki we białych szatach a białych myckach grajom grana abo nulowera. Franc je za ubůstwŷm, tuż bydom grać na jaki klepoki… A majom szansa go doczkać. Fto jak fto, ale papiŷże żyjom dugo, i to niŷ ino latoś, kiej się medycyna fest sztajgła. Za ôstatni 150 lot ino dwůch papieży - Benedykta XV a ôroz umarty Jan Paul I (padajom, co ôtruty) kiej umierali miało mynij, jak 80 lot. Cołko reszta (Pius IX, Lyjo XIII, Pius XI, Pius XII, Jan XXIII, Paul VI, Jan Paul II ) żyła dłużyj. Benedykt XVI żyje dali. Dej ônýmu, a Francowi tyż, Ponbůczku życie jak nojdugsze, coby i trzecigo pynzjonisty doczkali… Przechodzenie papieży na emeryturę to nowe zjawisko. Symbol zmieniających się czasów. Ale jak się mają nie zmieniać, kiedy Namiestnik Chrystusa na Ziemi nie jest już monarchą, który siedzi na swoim tronie a wiernym raz na tydzień pomacha przez okienko. Taki papież mógł być stary, zniedołężniały, mamrotać

coś tam niewyraźnie pod nosem, bo o jego upadającej kondycji fizycznej i intelektualnej wiedziało tylko wąskie grono kardynałów, biskupów – no i trochę zobowiązanej do tajemnicy służby. Pontyfikat Jana Pawła II zmienił jednak wizerunek. Papież-wędrownik, papież-pielgrzym przemierzający świat wzdłuż i wszerz, spotykający się z tłumem wiernych musi być w jako takiej kondycji fizycznej. Ani Benedykt, ani Franciszek tego nigdy nie powiedzieli, ale jestem niemal pewien, że widok ostatnich lat życia polskiego papieża natchnął ich myślą o abdykacji. Nie chcieli tak pełnić Piotrowej Posługi. Obaj podtrzymali styl Jana Pawła II, styl papiestwa aktywnego, uznając jednak zarazem, ze gdy sił zaczyna brakować, trzeba oddać pierścień rybaka komuś innemu. A jo durś rzykom! Rzykom, co doczkomy takigo Jego Świontobliwości, kiery przīzwie do sia polskich kardinałůw a biszofůw i zapowiŷ im: styknie tego! Ani Ponbůczek niŷ boł Polokiŷm, ani Polkom niŷ boła Paniŷnka, tuż ustońcie miŷszać swoja nacyjo ze religiom. To je religio katolicko, powszechno, tuż mocie ustoć nawracać inszych na polskoś, a zaczonć nawracać na Ponbůczka. A juże we piŷrszyj raje ustońcie nawracać na polskoś Lyja Swaczyny ze Rudy, bo ôn je zocny katolik, ale Ślůnzok i żodnym inszym być niŷ chce! Wierza co tak bydzie… Nawet eli se papiŷż o Lyju ze Rudy przepomni pedzieć. Lyjo Swaczyna Katolik rzymski – nie polski


16

marzec 2015r.

15 marca 1845 roku, w Radzyminie pod Warszawą, urodził się Jan Niecisław Baudouin de Courtenay, jeden z najwybitniejszych światowych językoznawców. Ten polski arystokrata o królewskim francuskim rodowodzie, w 1922 roku po śmierci Gabriela Narutowicza był też jednym z najpoważniejszych kandydatów do funkcji prezydenta RP. Aż by się prosiło, żeby któryś z obecnych kandydatów na prezydenta, zwłaszcza tych znaczących, zdobył się na takie słowa, jak on:

Nowości wydawnicze

W ofercie mamy trzy nowe świetne książki:

„Żaden warszawski polityk, który chciałby zmienić Kaszubów, Ślązaków czy Białorusinów w Polaków, nie miałby prawa czuć się dotknięty tym, że carska administracja próbowała zmienić Polaków w Rosjan…” Super promocjo do każdego, fto chce wydrukować banery abo plandeki po ślůnsku. - Normalno cena m2 – 17 zł + 23 % VAT (brutto 20,91 zł – i tak jedna z nojniższych cen w regionie) - Cena do wydrukůw po ślůnsku za m2 – 13 zł + VAT (brutto 15,69 zł) Drukujŷmy do szerokości 160 cm (długość wiela trzeba) na nojwyższyj zorty maszynie Roland. Zamůwiŷnie idzie skłodać do redakcji Ślůnskigo Cajtunga – Tel. 0-501-411-994, e-mail: megapres@interia.pl

Takim właśnie przykładem jest książka „Dante i inksi” Mirosława Syniawy, będąca antologią wielkich dzieł światowej poezji na język śląski. Tytuł pochodzi od „Boskiej Komedii” Dantego, której fragmenty znajdziemy tam właśnie w godce. Poza tym są jednak wiersze czołowych poetów niemieckich, rosyjskich, francuskich, angielskojęzycznych, a także azjatyckich. Okazuje się, ze w godce brzmi to świetnie! – cena 23 złote

Ślůnskie ksiůnżki w hurcie tanij! Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? „Rychtig Gryfno Godka”? „Pniokowe łôsprowki”? „Asty kasztana ”? Eli ni mosz, terozki festelno szansa kupić je blank tanio. W księgarniach komplet tych książek kosztuje średnio około 135 złotych. U nas razem z kosztami przesyłki wydasz na nie jedynie: !!! 110 złotych !!! Ale możesz je oczywiście kupić także osobno. Koszt przesyłki – 9 złotych. W przypadku zamówienia powyżej 100 złotych – przesyłka gratis. lub telefonicznie 535 998 252. Można też zamówić wpłacając na konto 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 - ale prosimy przy zamówieniu podawać numer telefonu kontaktowego.

Instytut Ślůnskij Godki. 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53

Asty Kasztana, Ginter Pierończyk - „Opowieści o Śląsku niewymyślonym” to autentyczna saga rodziny z Załęża. Jak się żyło w Katowicach śląskim pokoleniom? Historia przeplatana nie tylko zabawnymi anegdotkami,ale też tragicznymi wspomnieniami i pięknymi zdjęciami z prywatnych zbiorów. 92 stron formatu A-5. Cena: 15 złotych.

„Rychtig Gryfno Godka” Dariusza Dyrdy – to jedyny podręcznik języka śląskiego. W 15 czytankach znajdujemy kompendium wiedzy o Górnym Śląsku, a pod każdą czytanką wyjaśnia najważniejsze różnice między językiem śląskim a polskim. Wszystko to uzupełnione świetnym słownikiem śląsko-polskim i polsko-śląskim. 236 stron formatu A-5. Cena 28 złotych.

„Pniokowe Łosprowki” Eugeniusza Kosmały (Ojgena z Pnioków – popularnego felietonisty Radia Piekary) to kilkadziesiąt dowcipnych gawęd w takiej śląskiej godce, kierom dzisio nie godo już żoděn, krom samego Ojgena! 210 stron formatu A-5. Cena 20 złotych.

„Historia Narodu Śląskiego” Dariusza Jerczyńskiego – to jedyna książka opowiadająca o historii Ślązaków z naszego własnego punktu widzenia, a nie polskiego, czeskiego czy niemieckiego. 480 stron formatu A-4. Cena 60 złotych.

„Komisorz Hanusik” autorstwa Marcina Melona laureata II miejsca na śląską jednoaktówkę z 2013 roku. to pierwsza komedia kryminalna w ślunskiej godce. „Chytrzyjszy jak Sherlock Holmes, bardzij wyzgerny jak James Bond! A wypić poradzi choćby lompy na placu” – taki jest Achim Hanusik, bohater książki. Cena: 28 złotych.

„Komisorz Hanusik we tajnyj służbie ślonskij nacyje” to druga część skrzącego się humorem kryminału z elementami fantasy, rozgrywający się na dzisiejszym Śląsku. Jest już w sprzedaży. Autor, Marcin Melon, jest nauczycielem w jednej z tyskich szkół, więc jest to dokładnie ten śląski dialekt, którego używa się na naszym terenie – cena 28 złotych

Farbą drukarską pachną jeszcze „Ich książęce wysokości”. To dzieje władców Górnego Śląska – a książka wyszła spod pióra Jerzego Ciurloka, znanego bardziej jako wicman Ecik z Masztalskich, ale będącego też wybitnym znawcą kultury i historii regionu – cena 30 zł


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.