Niewielkie stowarzyszenie DURŚ, o powstaniu którego pisaliśmy w listopadzie, sprawę załatwiło. Na razie w Rybniku, ale jak mówią, to tylko początek. Zajęcia z edukacji regionalnej dla czwartoklasistów będą obowiązkowe, z oceną na świadectwie – str. 3
Jedno jest pewne – z każdej rewolucji, z każdej wojny domowej państwo wychodzi zupełnie inne, niż do niej weszło. Inne ustrojowo, czasami też o innym kształcie terytorialnym. Jeśli taka wojna, rewolucja, zdarzy się u nas – też może wyłonić się z niej wszystko. Nawet niepodległe państwo śląskie, nawet Sanok należący do Ukrainy, a Białystok do Litwy – str. 4-5
Żadnego chrztu Polski raczej nie było. Owszem, wraz z małżeństwem Mieszka i Dobrawy zaczął się powolny okres chrystianizacji kraju; proces który trwał kilkaset lat, bo jeszcze parę razy wybuchały antychrześcijańskie powstania. Najpewniej było tak, że Mieszko do końca życia pozostał przy starych chrześcijańskich wierzeniach. A chrzest Śląska? – str. 8-10
GAZETA NIE TYLKO DLA TYCH KTÓRZY DEKLARUJĄ NARODOWOŚĆ ŚLĄSKĄ
CZASOPISMO GÓRNOŚLĄSKIE
Alleluja
T
en numer Cajtunga ukazuje się tuż przed Świętami Wielkiej Nocy. Wypada więc zacząc od życzeń. Tuż winszujŷmy wom: zabranego hazoka, kustnego jajca, i coby my wdycki mogli fajrować sam Wielkanoc a niŷ islamski ramadan. Alleluja. Planując ten numer tematów mieliśmy takie zatrzęsienie, że aż trudno było zdecydować, o czym pisać, a co „o’stawić na zaś”. Sprawy nie ułatwił nam mieszkający w Szkocji profesor Tomasz Kamusella, który w Wielki Wtorek przysłał nam świetny esej. Po prostu trzeba go było zamieścić i dlatego z gazety wypadły publikacje na temat chociażby tego, że u nas, na Śląsku więcej w marcu mówiło się o polskich żołnierzach wyklętych, których tu w zasadzie nie było, niż o tym, jak w tym samym okresie państwo polskie traktowało Ślązaków. Zabrakło też miejsca dla tekstów o kolejnych już planach budowy Kanału Śląskiego, łączącego Wisłę z Odrą (który to już raz…), czy o tym, że województwo śląskie i opolskie nareszcie zaczynają współpracę kulturalną – w czym zasługa śląskiego wicemarszałka Henryka Mercika z RAŚ-u. Uznaliśmy jednak, że najważniejszym tekstem numeru będzie… chrzest Polski, którego 1050 rocznicę państwo będzie hucznie świętowało 14 kwietnia. Gdy my dwa lata temu świętowaliśmy 1150 rocznicę chrztu Śląska, zarzucano nam, że to bajki, że to sobie wymyśliliśmy. Więc zapraszamy do lektury, który fakt bardziej wymyślono: chrzest Polski, czy chrzest Śląska. Tekst zaczyna się na str.8. Uznaliśmy, że na święta powinno być więcej kultury, więc tekst o wyśmienitej książce po śląsku i o Śląsku dla dzieci – choć nie tylko. Za miesiąc konkurs, w którym nagrodą będą właśnie egzemplarze „Zdarzīło sie na Ślonsku” z imienną dedykacją autora dla zwycięzców. Przy Wielkiej Nocy życzymy wam życia w spokojnych czasach, choć na takie się nie zanosi. Nastroje społeczne, skłócenie społeczeństwa, jakiego Polacy nie zaznali chyba nigdy w ciągu ostatnich stu lat – każe obawiać się najgorszego, coraz częściej słyszy się wręcz o groźbie wojny domowej, o tym, że poleje się krew. Oby do tego nie doszło, ale ustrojowe trzęsienie ziemi jest w Polsce chyba nieuniknione. A to wcale nie musi być dla Śląska aż takie złe. O tym piszemy na stronach 4-5. I odpowiadając na liczne pytanie czytelników: Niŷ, żodŷn nom Cajtůnga niŷ zawiyro. Chocia, eli ŏroz ustanŷmy sie ukazować, pokoże sie, co z tym pytaniŷm mieliście recht. Szef-redachtůr
NR 6/7 2 (48) 2016r. 2015r. ISSN 2084-2384 NR INDEKSU 280305 CENA 2,00 ZŁ (8% VAT) (42)MARZEC CZERWIEC/LIPIEC
Minęło 95 lat od plebiscytu 20 marca 2016 roku na Górnym Śląsku niemal niepostrzeżenie przeszła rocznica plebiscytu, który miał zdecydować o losach tej krainy. Bodaj żaden ważny polski polityk – a jakże lubują się oni w historycznych rocznicach – nie wypowiedział się na ten temat. Niewiele było w mediach, a jak traktują one tę rocznicę świadczy fakt, że największy polski dziennik, „Gazeta Wyborcza”, nie stworzył nawet redakcyjnego tekstu, lecz posłużył się materiałem Polskiej Agencji Prasowej.
M
ateriał ten dowodzi zresztą, że w Polsce wciąż utrwala się kłamstwo, jakie na temat plebiscytu pokutuje w świadomości historycznej. Czytamy tam otóż o wynikach plebiscytu: „Wśród przyczyn tego wyniku wymienia się przewagę ludności niemieckiej na znacznej części obszaru plebiscytowego, a także dopuszczenie udziału emigrantów i zwożenie ich na głosowanie specjalnymi pociągami przez obie strony (z Polski w mniejszym zakresie). Dzięki zabiegom rządu niemieckiego w głosowaniu mogły wziąć udział osoby, które urodziły się na terenie plebiscytowym, a potem z niego wyemigrowały. Niemcy ściągnęły 182 tys. tzw. emigrantów, Polska - 10 tys. Łącznie takie osoby stanowiły 19,3 proc. Głosujących”.
IMIGRANCI PRZYBYLI NA POLSKI WNIOSEK Tymczasem było dokładnie na odwrót. To strona polska na konferencji pokojowej w Wersalu domagała się, by do plebiscytu dopuścić emigrantów ze Śląska, czyli wszystkich, którzy urodzili się na obszarze terenu plebiscytowego, choć już tam nie mieszkają. Polacy wierzyli, że Ślązacy, którzy pracują w Zagłębiu Ruhry przyjadą, i masowo zagłosują za Polską. Rzeczywiście, przyjechali, ale… zagłosowali za Niemcami. Jednak stało się to na wyraźny wniosek strony polskiej, nie niemieckiej. Polskie źródła niemal nigdy nie
podają też, że aby głosować w plebiscycie, trzeba było zamieszkiwać na tym terenie od co najmniej 16 lat. Tak więc cała masowa imigracja z Niemiec, która przybyła tu na początku XX wieku, w czasie boomu gospodarczego na Górnym Śląsku, nie mogła w plebiscycie wziąć udziału. Mimo to w plebiscycie wyraźnie zwyciężyli zwolennicy Niemiec (60 procent do 40 procent). Przemilcza się jednak starannie fakt, że i strona niemiecka i polska bojkotowały propozycję, bo w plebiscycie pojawiło się i trzecie pytanie: „czy jesteś za niepodległą republiką ślą-
n Wyniki plebiscytu. Im bardziej niebiesko, tym wyraźniej wygrali Niemcy, im bardziej czerwono - Polacy. Jeśli miejscowość jest zaznaczona na niebiesko - wygrali w niej Niemcy, jeśli na czerwono - Polska. osobna Provinz Oberschlesien ze stolicą w Opolu, a w Polsce autonomiczne województwo śląskie.
Tak więc jeszcze przed II wojną światową obydwie strony złamały umowę, którą w czasie plebiscytu zawarły z lu-
To strona polska na konferencji pokojowej w Wersalu domagała się, by do plebiscytu dopuścić emigrantów ze Śląska, czyli wszystkich, którzy urodzili się na obszarze terenu plebiscytowego, choć już tam nie mieszkają. Polacy wierzyli, że Ślązacy, którzy pracują w Zagłębiu Ruhry przyjadą, i masowo zagłosują za Polską. Rzeczywiście, przyjechali, ale… zagłosowali za Niemcami. ską?”. Zamiast tego jedni i drudzy woleli obiecywać Śląskowi szeroką autonomię.
WIAROŁOMSTWO NIEMCÓW, WIAROŁOMSTWO POLAKÓW Ba, Polska ją nadała jeszcze przed plebiscytem, nie dysponując wówczas nawet kawalątkiem Śląska. Bez tej autonomii głosów za Polską padłoby pewnie o połowę mniej. I tak, w ramach przedplebiscytowych obietnic w Niemczech powstała
W 1935 r. przyjęto w RP konstytucję (tzw. kwietniową), pozwalającą na likwidację autonomii bez zgody Sejmu Śląskiego - co było sprzeczne ze statutem organicznym województwa śląskiego, jaki 15 lipca 1920 przyjął Sejm Rzeczypospolitej Polskiej. Gwarantował on, że żadne zmiany dotyczące statusu Śląska nie mogą zostać dokonane bez zgody Sejmu Śląskiego. Natomiast Niemcy po dojściu do władzy hitlerowców, w 1938 zlikwidowali Prowincję Górnośląską.
dem Górnośląskim. Niemcy swojego wiarołomstwa nie naprawią już nigdy, bo od 1945 roku cały obszar plebiscytowy leży w granicach państwa polskiego. Jednak i państwo polskie najwyraźniej nie poczuwa się do realizacji składanych Ślązakom obietnic. Jak w dokładnie w 95 rocznicę plebiscytu napisał Jerzy Gorzelik: „Wychodzi na to, że jesteśmy największymi frajerami Europy Środkowej” MP.
2
marzec 2016r.
We ślůnskich familiach tego zwyku niŷ znali
Z jednej strony narzekamy, że od wojny (a nawet przedwojnia) jesteśmy na siłę polonizowani. Że przez dziesięciolecia za używanie godki można było spotkać się z nieprzyjemnościami, a nawet drobnymi represjami. Że nie uczy się nas historii Śląska, lecz polskich kresów wschodnich. Z drugiej sami jakże chętnie się polonizujemy. I przyjmujemy polskie zwyczaje, jakich nasze omy a starzīki niŷ znali.
K
lasycznym tego przykładem może być koszyczek ze święconym. Z jajkiem, wędliną, chlebem, jaki obecnie setki tysięcy Ślązaków noszą w Wielką Sobotę do kościoła, celem ich poświęcenia. - „Święcone nie było znane na większości ziem Górnego Śląska. Zaczęło się upowszechniać dopiero w latach 60., 70. i 80. ubiegłego stulecia. Zwyczaj przynieśli
To nie nasze! przybysze z innych regionów, zachęcali do tego księża.” – przekonuje dr Maria Lipok-Bierwiaczonek, etnograf, emerytowana dyrektor Muzeum Miejskiego w Tychach. I ma sto procent racji. Z tymi latami 80. może nieco przesadziła, wówczas święcono już u nas dość powszechnie, ale żyjące jeszcze wtedy omy urodzone pod
Zwyczaj jest nie tyle katolicki, co polski – nie znają go przecież Włosi, Hiszpanie, Francuzi i inne katolickie narody. Poza Polską spotkać go można na niektórych terenach dawnych Austro-Węgier (Słowenia, południowa Austria). A ponieważ jest polski, to w ramach polonizowania Ślązaków księża zaczęli w la-
omy urodzone pod koniec XIX wieku sarkały, że przecież „jodła niŷ idzie świŷncić, jodło je dane ŏd Ponbůczka i bez to je świŷnte samo we siebie”. Rzeczywiście zwyczaj ten był u nas nieznany, przybył z gorolami, którzy zjeżdżali się z całej Polski koniec XIX wieku sarkały, że przecież „jodła niŷ idzie świŷncić, jodło je dane ŏd Ponbůczka i bez to je świŷnte samo we siebie”. Rzeczywiście zwyczaj ten był u nas nieznany, przybył z gorolami, którzy zjeżdżali się z całej Polski. To właśnie ci imigranci zaczęli 50 lat temu chodzić do kościołów ze święconką, wzbudzając zaciekawienie Ślązaków.
tach 60. minionego wieku przekonywać śląskich wiernych, żeby też przychodzili do kościołów z koszyczkami. „Bo to polski zwyczaj, a wy jesteście Polakami”. I przyjęło się, złapało. I tak wielu Ślązaków, także działaczy śląskich organizacji etnicznych, z jednej strony narzekając na polonizację – z drugiej w Wielką Sobotę popyla do kościoła,
aby celebrować polski zwyczaj. Każdy, kto tak postępuje powinien sobie zadać pytanie, czy rzeczywiście jest polonizowany wbrew sobie, czy też sam w tym polonizowaniu bierze udział. Bo święconka wca-
le nie jest nieodłączną częścią katolickich świąt wielkanocnych. 90 procent katolików na całym świecie nawet o takim zwyczaju nie słyszało. Bo to nie katolicyzm, tylko po prostu polski folklor.
Z WIKIPEDII: Zwyczaj ten jest znany powszechnie od wieków w Polsce. W zachodnich regionach współczesnej Polski, które znalazły się w jej granicach po II wojnie światowej, święcenie potraw było jednak prawie nieznane. Przed 1945 rokiem na Kaszubach tylko zamożniejsi gburzy i szlachcice w wielką sobotę przywozili końmi proboszcza dla poświęcenia pożywienia świątecznego. Podobnie na Śląsku święcenie potraw w Wielką Sobotę odbywało się na dworach szlacheckich. Na Śląsku zwyczaj święconki upowszechnił się dopiero na przełomie lat 70. i 80. XX wieku, docierając tu razem z mieszkańcami centralnej Polski.
Tela dobrze, że nos do Rusůw niŷ wciepali
Piwo austro-węgierski, bo z Tychów…
T
o ci dziepiŷro. Komapania Piwowarska szafnŷła nowo reklama piwa Tyskigo. No i my sie ze tŷj reklamy zwiedzieli, aże zwiedzieli. Pokozało sie, co tyskim kajzerŷm niŷ boł Wiluś ino Franc Jozef! Kompania Piwowarsko niŷ poradziła u nos reklamować Tyskigo, jako rŷchtig ślůnskigo piwa. A ku tymu ta reklama: „Tyskie. Z Polski”. Abo staro reklama Tyskigo, kaj ŏroz Czech skuli tego piwa pado: Moja babiczka po-
Gazeta nie tylko dla osób deklarujących narodowość śląską
ISSN 2084-2384 Gazeta prywatna, wydawca: Instytut Ślunskij Godki (MEGA PRESS II) Lędziny ul. Grunwaldzka 53; tel. 0501 411 994 e-mail: megapres@interia.pl Redaktor naczelny: Dariusz Dyrda Nie zamówionych materiałów
redakcja nie zwraca.
POLSKA PRESS Sp. z o.o.,
Oddział Poligrafia, Drukarnia Sosnowiec
charzi z Chrzanowa”. Co mo Chrzanów do Tychów? Beztuż we Żywcu sie kapli, iże przī takij reklamie smogom na ślůnskich hasłach ŏni wlyźć na nasz rynek. I zrychtowali plakaty, kaj jejch piwo je reklamowane po ślůnsku. „Żywiec. Kali się” – to możne niŷ za wiela, jednako i to stykło, coby przedoż Żywca u nos sztajgła. No i Kompanio Piwowarsko, kierom o swůj forsztand we Poznaniu uznała, co ŏdpowiŷ tradycjom. Tradycjom Tyskigo. Co pokożom reklama, we kierŷj Tyskie je nojlepszym piwŷm we cołkim cŷsorstwie. Idyja możne i fajno, inoś wyłonaczynie! We jejch reklamie Tychy som we Cesarstwie Austro-Madziarskim a niŷ nimiec-
kim. Lojtnant von Stein pado we reklamie, co Tyski to nojlepsze piwo w cesarstwie austro-węgierskim. Im się hań we tym Poznaniu zdowo, co my momy sentyment do cysorza Franca Jozefa a niŷ Wilusia. No i eli fto rychtuje taki felery we reklamie, to ino se marka kompromituje, pra. Eli ŏni tak warzom piwo, jak robiom reklamy, to jejch piwa strach pić! Narychtowali taki reklamy do telewizje. Inoś ŏroz sie kapli, co ino gańby a ostudy narobią, tuż to sztopli. Ale niŷ smogli blank tego schować, i reklama idzie ŏboczyć w internecu na zajcie https://www.youtube.com/ watch?v=i8SviErNg5Q&feature=youtu.be. Abo styknie wlyźć na yuotube i wklupać Obwieszczenie Cesarsko-Królewskie. (MP)
n Podpis pod zdjęcie: To tylko w Poznaniu mogli wymyślić, że Tychy leżały w Austro-Węgrach. No ale w Polsce uczą historii Wilna i Lwowa, a nie ziem, które dziś leżą w państwie polskim.
Homo sapiens pedzioł tak: MAGDALENA MIKRUT-MAJERANEK (DZIENNIKARKA, DZIENNIK ZACHODNI 20.03.2016): W Bytomiu uczczono 95. rocznicę plebiscytu na Górnym Śląsku. 20 marca 1921
roku zdecydowano o podziale ziem i włączeniu części z nich, w tym Bytomia, na długie lata do Niemiec. Paniczko redachtůrko, wom sie ale rīchtig zdaje, co idzie „włączyć” do Niŷmiec coś,
co wdycki w Niŷmcach boło? Możne wom żodŷn niŷ pedzioł, nale te tereny, ze Bytomiŷm, bezma 600 lot boły tajlom jednego, a razŷm wtůrego casarstwa nimieckiego. ToPolska miała starość, coby Ślůnsk
skuli plebiscytu nafasować, Niŷmce zaś, coby go niŷ potracić. Bez tuż ŏni Bytomia w 1922 roku niŷ „włączyli”, on przī Niŷmcach jeszcze do 1945 roku ŏstoł, a zaś Polska nafasowała Katowice.
3
marzec 2016r.s
Edukacja regionalna w Rybniku. Na początek
Niŷ godajom. Robiom!
Od wielu lat mówi się u nas o konieczności wprowadzenia edukacji regionalnej do szkół. Mówią o tym politycy, samorządowcy, dziennikarze. Marcin Melon, szef stowarzyszenia Silesia Schola ubolewa, że 90% śląskich dzieci nie potrafi wskazać ani jednej postaci czy wydarzenia z historii Śląska. Ruch Autonomii Śląska i cała Rada Górnośląska, skupiająca poza RAŚ-em także Związek Górnośląski, Ślonsko Ferajna i kilka innych organizacji, dawno wyniosły edukację na swoje sztandary. I nic.
Za
to niewielkie stowarzyszenie DURŚ, o powstaniu którego pisaliśmy w listopadzie, sprawę załatwiło. Na razie w Rybniku, ale jak mówią, to tylko początek. Zajęcia dla czwartoklasistów będą obowiązkowe, z oceną na świadectwie. Zaczną się w rybnickich szkołach od września. DURŚ czyli Demokratyczna Unia Śląskich Regionalistów założona została niespełna rok temu. Nie ma ambicji politycznych, za to jako cel postawiła sobie krzewienie mowy śląskiej, śląR E K L A M A
skich zwyczajów, śląskiej historii. – To nawet ni ma takie ważne, czy ftoś mo godka za język, czy za dialekt abo gwara. Ważne coby poradził godać, a w godce niŷ robił samych felerów – wyjaśnia Józef Porwoł, szef DURŚ-u. Ale jak ich nie robić, kiedy starzīki, kiery rīchtig godajom, powoli wymierają, a młodsze pokolenia mówią coraz gorzej. – Uznanie godki za jynzyk regionalny to melodio przīszłości. Bez tuż trzeja nom mieć ŏ nia starość baji we szkole – dodaje Porwoł.
WŁADZE RYBNIKA POWIEDZIAŁY: TAK Chociaż oczywiście język to tylko jedna sprawa, z którą działacze DURŚ przyszli do władz Rybnika, prezydenta i rady miasta. I natrafili na podatny grunt. Okazało się, że w ramach tak zwanych godzin prezydenckich edukację regionalną da się w szkole wprowadzić. - Nie wiedziałem, czy się śmiać czy płakać. Od różnych śląskich działaczy słyszałem, że tego nie da się załatwić na poziomie gminy, powiatu, że potrzebne są rozwiązania systemowe. Że bez ustawy o mniejszości etnicznej sprawy nie posuniemy. A tu proszę, wystarczy dobra wola samorządu, do którego nasz prezes i wiceprezes poszli z propozycją – mówi Martin Grabowski, członek zarządu DURŚ. Dodaje, że jest coś symptomatycznego w fakcie, że miastem tym jest Rybnik, miejsce gdzie powstał RAŚ. Ale zorganizować edukacji regionalnej RAŚ-owi się tu nie udało. Nowej organizacji tak. – Może dlatego, że my nie jesteśmy nastawieni na wojnę z prezydentami, wójtami, tylko na zgodną współpracę? Może dlatego, że nas się nie postrzega, jako politycznego konkurenta, tylko jako autentycznych śląskich pasjonatów – dodaje.
PROGRAM JEST GOTOWY Mirosław Górka, wiceprezes DURŚ, odpowiedzialny z ramienia organizacji za wdrażanie projektu edukacji regionalnej podkreśla, że ważne jest, iż do władz miasta poszli z gotowym projektem, jak takie zajęcia mają wyglądać.
Po prostu z planem zajęć, z podstawą nauczania, opracowaną przez naukowców z Uniwersytetu Śląskiego. W centrum programu znajduje się wielokulturowość Śląska. I można by dodać, jego niepowtarzalność, odmienność od innych regionów Polski i świata.
sze szkolenie dla nauczycieli, którzy poprowadzą lekcje z edukacji regionalnej. Rozdano im między innymi scenariusze przykładowych lekcji. Program wyraźnie zakłada, że posługiwanie się godką nie jest obowiązkowe, ale jeśli dzieci zechcą w niej pisać swoje pra-
nalizm jest wartością. Edukację regionalną najlepiej zacząć od najmłodszych lat. Wierzę, że współpraca miasta i stowarzyszenia DURŚ pokaże regionalizm jako wartościowy dla młodych ludzi. Drugi z wiceprezydentów Wojciech Świerkosz dodaje: - Zastanawialiśmy
Nie wiedziałem, czy się śmiać czy płakać. Od różnych śląskich działaczy słyszałem, że tego nie da się załatwić na poziomie gminy, powiatu, że potrzebne są rozwiązania systemowe. Że bez ustawy o mniejszości etnicznej sprawy nie posuniemy. A tu proszę, wystarczy dobra wola samorządu „Rybnik na Górnym Śląsku” bo tak gotowy program DURŚ się nazywa, obejmuje pięć kręgów tematycznych: moja rodzina, mój dom, moje sąsiedztwo, okolica, szkoła. - Po reformie oświaty ta tematyka, jeśli nawet jest, została rozrzucona po historii, geografii, języku polskim, wiedzy o społeczeństwie. Naszym celem jest pokazać, jak wszystkie one na szczeblu regionu, miasta się splatają. Ze sobą, i losami ludzi tu żyjących. I tych, którzy żyją tu od pokoleń i tych, którzy zjawili się niedawno – wyjaśnia Józef Porwoł. - Ja sam wychowany na Śląsku, pod koksownią Dębieńsko, studiowałem potem na Podyplomowych Kwalifikacyjnych Studiach Pedagogicznych (UŚ), gdzie jednym z przedmiotów była edukacja regionalna. Niby wychowałem się w domu, gdzie książek o Rybniku i Śląsku było sporo, ale ten przedmiot uzmysłowił mi jak ważne jest, by tą wiedzę porządkować, systematyzować. Więc czemu już nie od najmłodszych lat? – dodaje wiceprezes DURŚ, Rafał Rzepka.
SĄ KOLEJNI CHĘTNI Na razie przedmiot obejmie Rybnik, ale działacze DURŚ próbują przekonywać do niego inne gminy. – Są i takie, które usłyszawszy o programie same się do nas zgłaszają – cieszy się Porwoł. Pod koniec lutego w zabytkowej rybnickiej kopalni Ignacy odbyło się pierw-
ce, będzie świetnie. – Poza tym jednak chcemy z naszą mową trochę oswoić tych, którzy nie znają jej z domu. Jeśli ktoś mieszka na Śląsku, to dobrze jest, by rozumiał o czym mówią inni – półżartem dodaje Porwoł. Wiceprezydent Rybnika Piotr Kuczera jest entuzjastą tej inicjatywy. – Sporo rybnickich rodzin w domu pielęgnuje śląskie tradycje, przekazując z pokolenia na pokolenie. Ale to dziedzictwo trzeba pokazywać szerzej, bo regio-
się, na jakim etapie edukacji ją wprowadzić. Doszliśmy do wniosku, że najlepsza jest podstawówka. Wtedy dzieci mają naturalną ciekawość i jeśli uda się nakierować ją na Rybnik i Śląsk, a wierzę że się uda, to potem już będą same te zainteresowania rozwijać. Oczywiście nie wykluczamy, że także na dalszych szczeblach edukacji będziemy te zajęcia kontynuować, ale już jako pozalekcyjne. Magda Pilorz
Jednocześnie z przygotowaniami do rybnickich lekcji edukacji regionalnej DURŚ przygotowała pierwszy numer darmowego kwartalnika “Rechtor”. Ma to być czasopismo dla nauczycieli, pomocne w prowadzeniu lekcji edukacji regionalnej, ale także dla tych którym leży na sercu śląski język. – Będę sięcieszył, jeśli „Rechtor” przyjmie się też jako magazyn dla wszystkich mieszkańców Górnego Śląska, którzy chcą aktywniej uczestniczyć w życiu społecznym naszej małej ojczyzny – mówi wiceprezes DURŚ Mirosław Górka. Drugi numer „Rechtora” ma się ukazać na kolejne Dyktando Godki Śląskiej im. Óndry Łysohorskygo, które odbędzie się 27 maja 2016 roku w Domu Kultury Niedobczyce.
4
marzec 2016r.
Widmo wojny domowej zaczyna krążyć nad Polską
Autonomia 2020? To prawdopodobne Gdy kilka lat temu RAŚ rzucił hasło „Autonomia 2020” – wydawało się to tylko pobożnym życzeniem czy raczej marzeniem. Tym bardziej, że Ruch Autonomii Śląska zakładał, iż dojdziemy do niej drogą ewolucyjnych przemian ustrojowych. Obecnie jednak coraz bardziej wydaje się prawdopodobny scenariusz, że do autonomii możemy dojść nagle, ale na drodze przemian rewolucyjnych. Może nawet – oby nie – wojny domowej.
H
asło „Autonomia 2020” pojawiło się na kongresie Ruchu Autonomii Śląska w roku 2011, chociaż zaczęto o nim mówić rok wcześniej. Ale na kongresie, odbywającym się bezpośrednio po tym, jak RAŚ dostał się po raz pierwszy do sejmiku województwa śląskiego, wytyczono „mapę drogową” dochodzenia do autonomii. Zakładała ona stopniową decentralizację Polski. Ponieważ jednak ta decentralizacja nie następuje, można było uznać, że autonomia w roku 2020 jest zupełnie nierealna.
ROŚNIE KONFLIKT, ROŚNIE NIENAWIŚĆ I było tak aż do roku 2016. A może do grudnia 2015. Wtedy bowiem w Polsce doszło do pierwszych przesileń związanych z Trybunałem Konstytucyjnym. Przesileń, które trwają do dziś, a które powodują, że coraz więcej ludzi i instytucji poza Polską, a co ważniejsze także w Polsce, zadaje sobie pytanie, czy jesteśmy jeszcze krajem demokratycznym, czy też zmierzającym ku dyktaturze. Prawo i Sprawiedliwość wygrało jesienią 2015 roku wybory i – jako pierwsze w historii Polski po 1989 roku – uzyskało samodzielną większość parlamentarną, samodzielnie sformowało rząd. Jednak działania, jako PiS-owski parlament podejmuje, przede wszystkim w sprawie Trybunału Konstytucyjnego, postrzegane są coraz częściej, jako skrajnie niedemokratyczne. Jako zamach na demokrację po prostu. Bo to ten Trybunał ma stać na straży demokracji, to on ma decydować, czy kolejne sejmowe ustawy są zgodne, czy niezgodne z konstytucją, bę-
n Manifestacja w sprawie autonomii i w obronie Trybunału – kiedyś mogą ruszyć razem, choć na razie im jakby nie po drodze. Na razie większość „obrońców demokracji” chce jej dla siebie, ale niekoniecznie dla Ślązaków. Ale to się może zmienić. dącą ostoją demokracji. To dlatego Trybunał, pozornie nie mający znaczenia dla naszego codziennego życia, jest tak ważny. Gdyby tylko opozycja podnosiła larum, że działania PiS-u wobec Trybunału są niedemokratyczne, można by uznać, że to zwyczajna gra pokonanych
w kraju, w którym przestrzegano reguł demokratycznych, wiedza o jej istnieniu była nam zbyteczna. Co nie znaczy, że w kraju działo się dobrze. Gdyby tak było, wówczas PiS nie zdobyłoby miażdżącej przewagi w wyborach. Owszem, Platforma Obywatelska działała w ramach demokracji, ale jej polity-
Mimo, że w wyniku wyborów PiS uzyskał pełnię władzy w Polsce, to zagłosowało na niego zaledwie 19% dorosłych obywateli Polski. To mniej, niż co piaty obywatel. O woli suwerena – narodu – trudno więc mówić, co najwyżej o woli wyborców w wyborach. Że, jak często mówią politycy PiS-u, przegrani nie umieją pogodzić się z porażką. Od przynajmniej 20 lat kolejne opozycyjne partie zarzucają kolejnym rządom, że działają niedemokratycznie. Ale teraz po raz pierwszy do głosu polskiej opozycji dołączają się ostoje światowej demokracji: Unia Europejska i administracja USA, zaniepokojone tym, co dzieje się w Polsce. Albo Komisja Wenecka, która stwierdza jednoznacznie, że działania w sprawie Trybunału naruszają demokrację. Jeszcze do niedawna zdecydowana większość z nas nie wiedziała o istnieniu jakiejś Komisji Weneckiej, bo
cy jakże często traktowali Polskę jak prywatny folwark, popisywali się arogancją i wielkopaństwem. Koalicjanci z PSL-u dzielnie im w tym sekundowali. I jeśli nawet ich ustawa w kwestii Trybunału Konstytucyjnego była niezgodna z konstytucją, to jednak nikt jej nie zaskarżył. Czyżby PiS już wtedy uznał, że lepiej poczekać, a potem „poprawiając” ustawę sparaliżować Trybunał? Niewykluczone, bo zwolennicy Jarosława Kaczyńskiego mają rację – to świetny, przewidujący kilka ruchów do przodu, polityczny gracz. Mógł wcześniej taki scenariusz zaplanować.
WOLA SUWERENA? NIEZNANA Jeśli jednak nawet tak było, nie przewidział chyba skali protestów społecznych, albo – co równie prawdopodobne – wciąż je lekceważy. Zapominając jednak, wbrew temu co mówi on i inni politycy PiS-u - działania tej partii to jednak wcale nie wola suwerena, czyli narodu. Mimo, że w wyniku wyborów PiS uzyskał pełnię władzy w Polsce, to zagłosowało na niego zaledwie 19% dorosłych obywateli Polski. To mniej, niż co piaty obywatel. O woli suwerena – narodu – trudno więc mówić, co najwyżej o woli wyborców. I teraz pojawia się kluczowe pytanie – jak w nowej rzeczywistości zachowa się suweren? Jeśli naród w zdecydowanej większości opowie się po stronie KOD-u i reszty opozycji, wówczas PiS będzie musiał szybko ustępować, bo żaden rząd nie odważy się zastosować rozwiązań siłowych nie mając za sobą przynajmniej sporej części opinii publicznej. Bo taki rząd - jak uczy historia - najczęściej kończy przed plutonem egzekucyjnym. W scenariusz taki zdają się wierzyć liderzy KOD-u czy Platformy Obywatelskiej. Trudno bowiem inaczej interpretować słowa szefa PO Grzegorza Schetyny, o możliwości „polskiego Majdanu” czy lidera Komitetu Obrony Demokracji, Mariusza Ki-
5
marzec 2016r.
jowskiego, zapowiadającego, że „albo zaczniemy robić brzydkie rzeczy, albo zaczniemy się naradzać”. To mniej lub bardziej zawoalowane groźby opozycji przeciw rządowi, groźby działań już nie parlamentarnych, ale czegoś na kształt powstania, rewolty, rewolucji. Jednak wypowiadający te słowa zapominają o jednej bardzo ważnej rzeczy. Jeśli wierzyć sondażom, PiS wciąż cieszy się bardzo dużym poparciem społecznym. Porównywalnym do tego, jakie miał jesienią ubiegłego roku, kiedy wygrywał wybory parlamentarne. A to oznacza, że scenariusz „polskiego Majdanu” jest nierealny. Bo tam naród wystąpił przeciw władzy. Tu naród jest podzielony, część władzę popiera – a druga część uważa, że obecną władzę należy jak najszybciej postawić przed Trybunał Stanu.
MUR NIENAWIŚCI A między oboma tymi grupami wyrasta mur nienawiści, który powoli wyklucza porozumienie. Świetnie zobrazował to wypadek, który zdarzył się na autostradzie prezydentowi RP Andrzejowi Dudzie. W normalnie funkcjonującym państwie większość obywateli po prostu odetchnęłaby z ulgą, że prezydent wyszedł z tej sytuacji bez szwanku. U nas jednak naród natychmiast się podzielił. Jedni od razu zaczęli węszyć spisek na życie prezydenta i zamach – drudzy mieli ubaw po pachy a i smutek, że prezydent Duda w wypadku tym karku nie skręcił. Bo niestety prezydent na pewno nie jednoczy – wbrew wyborczym zapowiedziom – Polaków, a wypowiedzi o opozycji, że „ojczyznę dojną racz nam zwrócić Panie” raczej dolewają oliwy do ognia, niż rozładowują napięcie.
Zresztą oliwy do ognia dolewa wielu polityków PiS, wskazując na przeciwników ich rządów to jako na „resortowe dzieci”, to jako „Polaków najgorszego sortu”, odsądzając od czci i wiary. Druga stroną chętniej odpowiada ironią, ale jest to też ironia coraz bardziej agresywna. Porozumienie jest coraz mniej prawdopodobne, na kompromis przy tej skali nienawiści powoli nie ma miejsca. Dlatego wydaje się, że rozwiązania siłowe zbliżają się w Polsce dużymi krokami. Trudno dziś przewidzieć, jak dokładnie (jeśli w ogóle) do nich dojdzie. Zapewne jednak po prostu na drodze eskalacji
I wcale nie jest tak, że ”służby” opowiedzą się jednoznacznie po stronie rządzących. Ich funkcjonariusze są równie skłóceni, jak reszta narodu. A jeśli część z nich opowie się po stronie rządzących a część po stronie opozycji, wówczas przed najgorszym scenariuszem nie uchroni nas nic.
NIC NIE JEST TAKIE JAK PRZEDTEM Wojna domowa jest rzeczą straszną, a my Ślązacy wiemy to dobrze, bo w latach 1920-1921 taka właśnie wojna toczyła się u nas. Jej skutkiem był po-
Nikt przy zdrowych zmysłach nie marzy o autonomii za cenę wojny domowej. Cena jest po prostu zbyt wysoka. Jednak wiele – przede wszystkim narastająca wzajemna nienawiść - wskazuje, że losy Polski w ciągu roku, dwóch potoczą się właśnie w tym kierunku przemocy, bo tak zawsze wybuchają rewolucje. Najpierw dojdzie do starć demonstrantów, potem demonstrantów z policją. Potem poleje się krew, potem przerażony policjant użyje ostrej amunicji, potem jakieś oddziały policji czy wojska przejdą na stronę demonstrantów. A potem już tylko wojna domowa. Nie musi tak być – i oby nie było – ale scenariusz taki jest coraz bardziej prawdopodobny. Widać bowiem, że na konsensus sił parlamentarnych, na złagodzenie sporów chyba nie ma co liczyć. Polityczna wojna o Trybunał Konstytucyjny może stać się wojną po prostu.
dział Górnego Śląska między dwa państwa, jej skutkiem była nienawiść, która podzieliła wielu Ślązaków. Podobnie jednak jak wówczas, teraz też nikt nie może przewidzieć, czym wojna ta się skończy. Jedno jest pewne – z każdej rewolucji, z każdej wojny domowej państwo wychodzi zupełnie inne, niż do niej weszło. Inne ustrojowo, czasami też o innym kształcie terytorialnym. Jeśli taka wojna, rewolucja, zdarzy się u nas – też może wyłonić się z niej wszystko. Nawet niepodległe państwo śląskie, nawet Sanok należący do Ukrainy, a Białystok do Litwy. Celowo ominąłem przykład „nawet Wrocław do
Niemiec”, żeby nie było, że marzy mi się oderwanie śląska od Polski. Jednak rozpad państwa nawet w takiej sytuacji jest o wiele mniej prawdopodobny, niż zmiana jego organizacji. Zważywszy, że na wyborczych mapach wyraźnie widać, gdzie większym poparciem cieszy się obecna władza a gdzie opozycja – „powojenny” układ administracyjny zapewne dopasowano by do tej mapy. Niewykluczone, że z takiej wojny Polska wyszłaby jako państwo federacyjne, państwo regionów. Wtedy nadanie Śląskowi autonomii w ramach Rzeczypospolitej jest bardzo prawdopodobne. Dowodzi tego przykład licznych polskich, czeskich czy sowieckich opozycjonistów z czasów komuny. Większość z nich jeszcze koło 1987 roku nie wierzyła, by ustrój ten miał upaść za ich życia. Wydawał im się mocny i niewzruszony. Minęły raptem dwa lata rewolucyjnych przemian i po komunie (oraz niektórych komunistycznych dyktatorach, w rodzaju rumuńskiego Ceausescu) pozostało tylko wspomnienie. Więc ci, którzy teraz mówią, że o autonomii w najbliższych latach nie ma co marzyć – muszą mieć świadomość, że rację mają tylko w przypadku Polski stabilnej. W Polsce rewolucyjnej zdarzyć się może wszystko, autonomia Śląska też. Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach nie marzy o autonomii za cenę wojny domowej. Cena jest po prostu zbyt wysoka. Jednak wiele – przede wszystkim narastająca wzajemna nienawiść - wskazuje, że losy Polski w ciągu roku, dwóch potoczą się właśnie w tym kierunku. Wtenczas postulat Autonomia 2020 może stać się faktem – choć jak wspomniałem na wstępie, kiedy RAŚ go zgłaszał na pewno nie myślał o takim rozwoju wypadków. Dariusz Dyrda
Na tropie zamachu RAŚ na prezydenta RP
Fto szczyloł ze szlojdra?
T
yn gizd, kery łazioł wele autobany ze szlojdrym, to niy bołech jo – poinformował na swoim internetowym profilu, w sobotę 5 marca, Jerzy Gorzelik. Niefrasobliwie wskazując trop komisji a zarazem narażając licznych działaczy śląskich organizacji na przesłuchania. No bo jeśli Gorzelik nie miał nic
jaki sam możliwości do komisje, kiero powoło baji minister Macierewicz! Dejcie se pozůr: auto nimiecki, autobana do Niŷmiec, a rajfa szpryngła genau hań, kaj zaczyno sie region, we kierym miŷszko zakamuflowano opcja niŷmiecko. Może to być cufal? No i jeszcze gdzie jechał prezydent RP Andrzej Duda, gdy wybuchła opo-
Dejcie se pozůr: auto nimiecki, autobana do Niŷmiec, a rajfa szpryngła genau hań, kaj zaczyno sie region, we kierym miŷszko zakamuflowano opcja niŷmiecko. Może to być cufal? z tym wspólnego, to niby skąd wiedział, że jakiś gizd łaził wele autobany ze szlojdrŷm? Trop wcale nie gorszy niż sztuczna mgła w sprawie katastrofy smoleńskiej. Mamy pękniętą oponę samochodu prezydenta Andrzeja Dudy i mamy kogoś, kto twierdzi, że wele autobany łażono ze szlojdrŷm. Pieron wiŷ, eli tako rajfa poradzi szpryngnonć ŏd szlojdra – ale
na? Do Wisły jechał. A co jest w Wiśle? W Wiśle jest willa prezydenta Rzeczypospolitej. Willę tę w okresie międzywojennym ówczesnemu prezydentowi Ignacemu Mościckiemu podarowało autonomiczne województwo śląskie. Więc prezydent Andrzej Duda, który o autonomii śląskiej nawet słyszeć nie chce, jechał na weekend do willi, którą dostał od śląskiej autonomii. Czy to nie mogło autonomistów rozsierdzić? Czyż
nie mogli zaczaić się więc z procą na prezydencką limuzynę? I z tego szlojdra próbować ustrzelić prezydenckie BMW? I do tego Gorzelik się przyznał do wiedzy, że ktoś się z procą koło autostrady czaił. No bo jak inaczej wyjaśnić słowa: „Tyn gizd, kery łazioł wele autobany ze szlojdrym, to niy bołech jo”? Znaczy wie, że ktoś był; tyle, że nie on. Ci, którzy podejrzewają śląskich regionalistów o wrogość wobec państwa
polskiego, zamiar oderwania się od tego państwa, separatyzm – powinni koniecznie podążyć tropem wypowiedzi Gorzelika. Sensu nie będzie w tym więcej, niż w dotychczasowych pomawianiach regionalistów o finansowanie z Niemiec, czy w przypisywaniu nam zamiarów przyłączenia Śląska do Niemiec – ale przynajmniej po raz kolejny uda się namącić w głowach, że Ślązacy są wobec
Polski zdolni do wszystkiego co najgorsze. Nawet do strzelania ze szlojdra do prezydenta Rzeczypospolitej. Shlojdrok Holmes Z ostatniej chwili: Podobno 5 marca jakaś grupka Ślązaków wybierała się do Wisły, mówiąc w pociągu, że mają nadzieję w górach „trefić prezydenta Dudy”. Trwa ustalanie, z czego chcieli go trafić.
6
marzec 2016r.
Nie czyń drugiemu, co Tobie niemiłe
Wbrew swoim ideałom
W poprzednim (styczniowo/lutowym) Cajtungu pisaliśmy, że wojewódzcy radni RAŚ być może dobili targu. Za poparcie przez sejmik dla ustawy o języku śląskim i śląskiej grupie etnicznej, oni dla odmiany będą głosowali za integralnością województwa śląskiego. Czyli przeciw powołaniu województwa częstochowskiego. No i lutowa sesja sejmiku potwierdziła nasze obawy: sejmik także głosami Ruchu Autonomii Śląska, przyjął taką właśnie rezolucję.
Co
prawda nazwa województwa częstochowskiego tam nie pada. Ale oczywiście, że chodzi o nie, gdy czytamy: „Sejmik Województwa Śląskiego wyraża dezaprobatę dla koncepcji reformy administracyjnej państwa, której celem nie jest polepszenie funkcjonowania samorządu, lecz warunkowana polityczną koniunkturą destabilizacja władzy samorządowej”. Tak więc sejmik wypowiedział się negatywnie. Twierdząc na przykład, że „W szczególności niepokoi niebezpieczeństwo utraty
funduszy unijnych na rozwój regionalny w perspektywie 2014-20”. Wyjaśniał to marszałek województwa Wojciech Saługa (PO); - Dyskusja o podziale terytorialnym niesie za sobą konsekwencje nie tylko administracyjne, ale przede wszystkim finansowe. Jesteśmy w trakcie nowej perspektywy unijnej, podpisane są już umowy, wiele dotyczy inwestycji wieloletnich. Przerwanie tego jest ryzykowne.
DECYDOWAĆ ZA INNYCH To prawda. Tylko… dlaczego pan Saługa z Jaworzna oraz radni RAŚ z Katowic, Chorzowa czy Rybnika chcą decydować za częstochowian? Czy to nie powinna być ich decyzja. I czy radni Ruchu Autonomii Śląska głosowaniem tym nie zaprzeczyli samej idei założycielskiej swojej organizacji? Nie chodzi bowiem o to nawet, że gdy jest szansa pozbycia się z naszego województwa ziem nieśląskich – oni są przeciw. Chodzi o rzecz znacznie poważniejszą. Fundamentalną. RAŚ domaga się od samego początku swojego istnienia, żebyśmy to my – w ramach autonomii - mogli sami o sobie stanowić. Teraz nagle mówi mieszkańcom Częstochowy: „My tak, ale wy nie. My chcemy autonomii dla naszego hajmatu, ale wy o swoim hajmacie nie będziecie decydować, my zdecydujemy za was”. RAŚ będąc organizacją walczącą o
n Tako wizja województwa częstochowskigo momy w redakcje radzi! Z jednom korektom – sam konsek powiatu lublinieckigo trefi do Częstochowy. A przeca to Ślůnsk! (propozycja kształtu województwa Dziennika Zachodniego).
W SEJMIKU CO INNEGO, NA PROFILU CO INNEGO Trudno to zrozumieć, zważywszy, że na internetowym profilu RAŚ czytamy nieco późniejszy niż rezolucja, bo z 11 marca tego roku, manifest: „Niektórzy uważają,
GARNĄ KASIORĘ KU SOBIE. JESTEM CAŁYM SOBĄ ZA PODZIAŁEM ŚLĄSKIEGO I ODEBRANIEM CZĘŚCI KASY TYM EGOISTYCZNYM ZŁODZIEJOM. I proszę, w efekcie tego głosowania mieszkańcom Częstochowy wychodzi na to, że to nie my jesteśmy „wewnętrz-
RAŚ domaga się od samego początku swojego istnienia, żebyśmy to my – w ramach autonomii - mogli sami o sobie stanowić. Teraz nagle mówi mieszkańcom Częstochowy: „My tak, ale wy nie. My chcemy autonomii dla naszego hajmatu, ale wy o swoim hajmacie nie będziecie decydować, my zdecydujemy za was”. RAŚ będąc organizacją walczącą o prawo regionu do jak największej samodzielności, odmawia tego prawa innym! prawo regionu do jak największej samodzielności, odmawia tego prawa innym! Bo do tego sprowadza się ta rezolucja o „utrzymaniu integralności województwa śląskiego”.
Ślasko-Małopolskie?!? Sprawa ma jeszcze jeden wymiar. Sejmik sobie, ale samorządowcy z Bielska-Białej, Częstochowy i Altrajchu powołali inicjatywę Porozumienie CBS (czyli Częstochowa, Bielsko-Biała, Sosnowiec). Czyli nieśląskich części województwa, bo radni z Bielska uważają, że miasto to nie leży na Śląsku. Ich cel jest jeden: odślązaczyć Śląskie. O ile Bielsko i Częstochowa mają ambicje wojewódzkie, to radni z Zagłębia chcą, by zmienić nazwę województwa. Na przykład na śląsko-zagłębiowskie albo śląsko-małopolskie. A to byłby już kolejny – po Krakowicach – krok do integracji województwa śląskiego z małopolskim, a nie z ziemiami górnośląskimi wokół Opola. No a śląsko-zagłębiowskie to po prostu gańba. Arytmetyka wyborcza jest taka, że jeśli w kolejnej kadencji wojewódzcy radni z tych terenów będą grali razem, przy wsparciu „prawdziwych Polaków” ze Śląska – to zmiany te uda im się przeprowadzić. Po odpadnięcu Częstochowy byłoby to bez szans. To jeszcze jeden powód, dla którego w naszym interesie jest, by Częstochowa „poszła na swoje”.
że śląskości w województwie śląskim jest za dużo. My jesteśmy przeciwnego zdania - dlatego chcemy jednego górnośląskiego i prawa do samostanowienia dla mieszkańców nieśląskiej połowy województwa.”. Więc jak to? RAŚ chce prawa do samostanowienia dla mieszkańców nieśląskiej części województwa, ale lider RAŚ Jerzy Gorzelik i wicelider Henryk Mercik głosują w sejmiku przeciw temu prawu Częstochowy do samostanowienia??? Przecież to jest zaprzeczanie samemu sobie. Chyba, że dopiero po głosowaniu zrozumieli, jaką gafę palnęli. Że dopiero po głosowaniu zorientowali się, że domagając się samostanowienia dla nas, odmawiają tego samostanowienia innym. I że w Częstochowie jest to odbierane w taki sposób, jak napisał pewien internauta. MAREK STONOGA: ZACHŁANNE HANYSY BĘDĄ PRZECIW - NIE MA SIĘ CO DZIWIĆ. KATOWICE ZAPOMNIAŁY O POZOSTAŁYCH REGIONACH I TYLKO
ną kolonią” Warszawy, tylko Częstochowa „wewnętrzną kolonią” Hanysów. Takie głosowania powodują, że zamiast zyskiwać w innych regionach zwolenników dla idei autonomicznego Śląska – tworzymy sobie wrogów, którzy myślą o nas jako o egoistycznych złodziejach.
WOJEWÓDZTWO CZĘSTOCHOWSKIE TO ŚLĄSKI INTERES A przecież to właśnie śląskie organizacje powinny ze wszystkich sił wspierać ideę oderwania się Częstochowy od województwa śląskiego. To leży w naszym interesie jeszcze bardziej, niż w interesie mieszkańców Częstochowy. A poza tym RAŚ powinien myśleć też wyborczo. Jego reprezentacja w sejmiku jest słaba, bo przecież radni Ruchu Autonomii Śląska wybierani są tylko w śląskiej części województwa. Nikt ich nie
wybierze w Sosnowcu, Częstochowie, Żywcu. Wybierają za to w Katowicach, Gliwicach, Rybniku. Im więc tych nieśląskich ziem będzie w województwie mniej – tym bardziej wpływowy w sejmiku będzie RAŚ. Jeśli natomiast ktoś na Śląsku mówi, że Częstochowa jest zbyt słaba, by podołać zadaniom województwa, to można mu odpowiedzieć: to problem Częstochowy, nie nasz. My bez niej nadal będziemy jednym z najludniejszych i najbogatszych województw. Jeśli ktoś mówi, że powołanie województwa częstochowskiego zakłóci unijną perspektywę 2016-2020, to po pierwsze nie wiadomo, czy ma rację, ale nawet jeśli – decyzja o pozbyciu się Częstochowy zaowocuje na znacznie dłużej, niż cztery lata! I pilnować tylko trzeba, by Częstochowa, jeśli do jej oderwania dojdzie (głos sejmiku nie ma żadnego prawnego znaczenia), nie zechciała zabrać przy okazji części górnośląskich ziem, leżących w województwach śląskim i opolskim, a które do 1998 roku leżały w województwie częstochowskim. Przede wszystkim – choć nie tylko – powiatu lublinieckiego. Ale o tym szerzej pisaliśmy w dwóch poprzednich numerach. Inną sprawą jest pomysł województwa „podbeskidzkiego”, który pojawia się w Bielsku-Białej. Bo województwo to z założenia byłoby takim potworkiem, jak obecne śląskie. W połowie na ziemiach śląskich (samo Bielsko, Cieszyn, Skoczów, Wisła, Czechowice Dziedzice), w połowie na ziemiach małopolskich (Biała, Żywiec, Szczyrk). Takie województwo nie ma żadnego uzasadnienia, poza aspiracjami elit z Bielska-Białej. Aspiracjami podobnymi do elit opolskich, które województwo to wywalczyły, zamiast ziemie górnośląskie połączyć z województwem śląskim a ziemie dolnośląskie – z dolnośląskim. Tam akurat trzeba stanowczo protestować, że twórzcie sobie co chcecie, ale bez ziem górnośląskich. Adam Moćko
Z INTERNETU: CZY WAM SIĘ TO PODOBA , CZY NIE - TO NASZE CZĘSTOCHOWSKIE POWSTANIE! ZAPAMIĘTAJCIE SOBIE RAZ NA ZAWSZE, MY W CZĘSTOCHOWSKIM NIE JESTEŚMY ŚLĄSKIEM I NIGDY NIE BĘDZIEMY! NAS NIE PYTANO, CZY CHCEMY BYĆ ŚLĄZAKAMI!!! ZOSTAŃCIE Z BOGIEM NA TYM WASZYM ŚLĄSKU I NAS W CZĘSTOCHOWIE TEŻ ZOSTAWCIE Z BOGIEM! TO JEST NAJDELIKATNIEJ, JAK WAM „HANYSY” MOGĘ NAPISAĆ, A MOGĘ DUŻO OSTRZEJ! Czy gdyby zamienić słowo Częstochowa na Śląsk, a Śląsk na Warszawa- nie brzmiałoby to identycznie, jak postulaty RAŚ-u? Brzmiałoby – co jednoznacznie udowadnia, że radni RAŚ zagłosowali przeciw temu, o co sami dla śląska walczą.
7
marzec 2016r.
Nojlepsze gŷszynki pode krisbaum! Do cołkij familie i kamratów
35zł
30zł
We Niŷmcach tyż werci sie demonstrować ślůnskość!
45zł
35zł
35zł
A może wybieresz se inkszy tres, abo inszy gadżet?
35zł
35zł
35zł
35zł
5zł
30zł
30zł
5zł
Instytut Ślůnskij Godki, 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53.* adres e-mail: megapres@interia.pl, tel. 535 998 252, konto bankowe 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 Eli kupisz za 100 zł abo lepij (do kupy ze ksionżkami ze ôstatnij strony) – dostawa gratis. Na terenie aglomeracji katowickiej możliwe dostarczenie kurierem i zapłata przy odbiorze.
* Powyższy adres jest jedynie adresem korespondencyjnym. Nie ma tam sklepu!
8
marzec 2016r.
Kiedy chrzest Śląska, kiedy chrzest Polski?
Wydarzenia,
których nie było Gdy dwa lata temu w gliwickiej katedrze odbywało się nabożeństwo z okazji 1150 rocznicy chrztu Śląska, wielu polskich historyków, polityków i innych narodowców twierdziło, że to tylko mit, że żadnych dowodów na chrzest Śląska przed chrztem Polski nie ma. Że hipoteza, jakoby chrztu udzielał nam sam Metody, brat Cyryla, lub któryś z jego uczniów ma zbyt wiele luk. Przede wszystkim nie ma dowodu, że Śląsk należał wówczas do Państwa Wielkomorawskiego, które wtedy z rąk Metodego chrzest przyjmowało.
Z
goda – dowodów specjalnie nie ma. Tylko – już za kilka tygodni, 14 kwietnia, będziemy obchodzić chrzest Polski. Sęk w tym, że za nim dowodów przemawia… jeszcze mniej. A nawet odwrotnie, istnieją liczne dowody, że w 966 roku żadnego chrztu Polski nie było I nie chodzi wcale o to, że ochrzcił się tylko sam Mieszko, a nie ochrzcili
jego poddani. Sęk w tym, że Mieszko też raczej chrztu nie przyjął .
CHRZEST MIESZKA? NIE BYŁO! W uproszczeniu oficjalnie naucza się tak: państwo Mieszka (w domyśle Polska) otoczona była przez chrześcijan i władca rozumiał, iż w pogaństwie nie da się trwać. Z Niemcami prowadził wojny, więc nie chciał przyjąć chrztu z ich rąk. Dlatego ochrzcił się za pośrednictwem Czechów, pojmując jednocześnie czeską, chrześcijańską księżniczkę Dubrawę za żonę. Sam chrzest zaś miał miejsce (najpewniej, bo żaden dokument tego nie potwierdza) 14 kwietnia 966 roku. Sęk w tym, że w tej historyjce nie-
mal wszystko jest nieprawdą. Po pierwsze państwo Mieszka wcale nie było otoczone chrześcijanami.
wiańskie, wyznające swoje dawne wierzenia. Ludy te zostały podbite przez Niemców lub Czechów na przestrzeni
Polski”. Na południu byli wprawdzie chrześcijańscy już Czesi ( i być może przodkowie Ślązaków), ale zaraz za
Czemu Bolesław nie czynił starań o kanonizację ojca? Najpewniej dlatego, że wiedział, iż ojciec nigdy chrztu nie przyjął. Wskazuje na to zresztą epitafium nagrobne samego Bolesława. Zniszczone zostało w XVIII wieku, ale istnieją liczne odpisy. I co w nich czytamy. Otóż na nagrobku Bolesława Chrobrego widniało: „ z perfidnego ojca i wierzącej matki! Wprost przeciwnie, granic z nimi miał niewiele. Na zachodzie graniczył tylko w niewielkim stopniu z chrześcijańskimi Niemcami, większość jego zachodnich sąsiadów to plemiona sło-
kolejnych 100 lat. Na wschodzie i północy graniczył z pogańskimi Litwinami i Prusami oraz Rusią, której władca Włodzimierz przyjął chrzest dopiero w 988 roku, a więc 22 lata po „chrzcie
nimi Węgrzy, o których religia ta przyjmowała się bardzo opornie. Uznaje się, że na dobre zaprowadził ją dopiero król Stefan, rówieśnik Bolesława Chrobrego, kilkadziesiąt lat po „chrzcie Pol-
9
marzec 2016r.
wiany jako perfidny. Na nagrobku syna! Perfidny, czyli przewrotny, zdradliwy. Czym sobie na to zasłużył? Wyjaśnienie może być tylko jedno – przewrotnie nie dotrzymał obietnicy chrztu. Nie był – inaczej niż Dobrawa – wierzący. I to tłumaczy dlaczego nie istnieje w żadnej kronice z jego czasów żadna, najmniejsza nawet wzmianka o tym chrzcie. O tym kiedy się odbył, gdzie
kronikarze odnotowywali także burzenie przy okazji chrztu pogańskich bożków. Słowem, całkiem solidny opis ceremonii. W przypadku „chrztu Polski” nie ma po tym wszystkim nawet śladu w pisanym słowie. Nie zauważyli go kronikarze państw sąsiednich, którzy inne chrzty władców skrzętnie odnotowywali. Tak więc rok 966 to tylko próba wy-
Pewne jest, że 13 stycznia 845 roku w Ratyzbonie (proszę, dokładna data, dokładne miejsce!) ochrzczono 14 czeskich książąt. Na logikę było wśród nich kilku książąt śląskich. Bo przecież Śląsk leżał wówczas w kręgu kultury czeskiej/morawskiej się odbył, kto był rodzicami chrzestnymi. Kiedy chrzczono władców, to dla ówczesnego świata chrześcijańskiego było to wielkie, europejskie wydarzenie. Czynili to biskupi, ojcami chrzestnymi byli władcy, ceremonia była opisywana.
liczenia, kiedy się Mieszko z Dobrawą żenił – przyjmując, że wtedy też przyjął chrzest. A data 14 kwietnia pojawiła się nagle… bodaj w XIX wieku. I wyparła inne, na przykład 6 marca 965. Jednak historycy przyznają, że tę datę „przyjmuje się”.
n Tak Mieszka I wyobrażał sobie malarz Jan Matejko. Wygląd Mieszka jest równie prawdopodobny, jak jego chrzest… ski”. Tak więc państwo Mieszka wcale nie było otoczone przez chrześcijan, wprost przeciwnie, wyznawcy tej religii wśród jego sąsiadów stanowili zdecydowaną mniejszość.
POTRZEBNY SOJUSZNIK Sęk w tym, że Mieszko przegrywał wojnę z leżącym na zachodzie (dzisiejsza Saksonia) plemiennym państwem słowiańskich, pogańskich Lutyków. Gdyby ją całkiem przegrał, jako nieudolny wódz zapewne zostałby obalony. Kluczem do pokonania Lutyków był sojusz poprzez małżeństwo z Czechami, ale ich władca nie chciał oddać córki pogańskiemu księciu. Więc Mieszko obiecał, że się ochrzci, i z czeską pomocą Lutyków pobił. Ale czy się ochrzcił? Raczej nie! Przemawiają za tym trzy fakty. Po pierwsze władcy pogańscy przyjmu-
mi! A przynajmniej zyskiwał przydomek Wielki. Tak było z królem czeskim Waclawem, tymże księciem Włodzimierzem z Rusi (święty Kościoła Prawosławnego i Katolickiego!), królem Węgier Stefanem (imię to przyjął na chrzcie, wcześniej był Walkiem), Erykiem z Danii, czy z anglosaskim władcą Ethelbertem. Wszyscy zostali Świętymi, albo chociaż Wielkimi. Mieszko żadnego z tych przydomków nie uzyskał. Ba, jego syn Bolesław Chrobry, nie czynił starań, by ojca kanonizować, choć zabiegał, by godność świętego uzyskać dla kilku innych osób, m.in. biskupa Edelberta-Wojciecha Sławkowica. Czemu Bolesław nie czynił starań o kanonizację ojca? Najpewniej dlatego, że wiedział, iż ojciec nigdy chrztu nie przyjął. Wskazuje na to zresztą epitafium nagrobne samego Bolesława. Zniszczone zostało w XVIII wieku, ale istnieją liczne odpisy. I co w nich czyta-
Najpewniej było tak, że Mieszko do końca życia pozostał przy starych chrześcijańskich wierzeniach, a Dobrawa wychowywała dzieci w swojej chrześcijańskiej religii. Dlatego Bolesław Chrobry był już chrześcijaninem, ale4 doskonale wiedząc, że ojciec nim nie był
n Podpis pod zdjęcie: św. Cyryl i Metody – to zapewne oni dobre sto lat przed Mieszkiem zaczęli chrystianizację Śląska
jąc chrzest zazwyczaj przyjmowali też jakieś chrześcijańskie imię. Tak było przecież z Jagiełłą (który na chrzcie stał się Władysławem), ale tak też było ze wspomnianymi Włodzimierzem władcą Rusi i Stefanem, władcą Węgier. Tymczasem Mieszko pozostał Mieszkiem! Ponadto i ten Włodzimierz i ten Stefan u uznaniu chrystianizacji swoich państw zostali ogłoszeni święty-
Tak się ma sytuacja z tym Włodzimierzem, z tym węgierskim Stefanem, Erykiem Duńskim i innymi. Z władcami Czech i Moraw. O chrzcie Mieszka ani słowa, a co więcej przyciśnięci do muru historycy przyznają, że rok 966 jest przypuszczalny, a data 14 kwietnia zupełnie wymyślona, pojawiła się dobre 800 lat po rzekomym chrzcie. Nie znał jej ani Gall Anonim, ani Kadłubek, ani Jan Długosz, ani kronikarze państw ościennych. W innych krajach
my. Otóż na nagrobku Bolesława Chrobrego widniało: „Perfido patre tu es, sed credula matre„ czyli z perfidnego ojca i wierzącej matki!
MIESZKO I PERFIDNY Najwyraźniej ojciec przeciwstawiany jest wierzącej matce. I to przeciwsta-
Czytając stare dokumenty krytycznie, na logikę a nie na wiarę – trzeba stwierdzić, że żadnego chrztu Polski raczej nie było. Że owszem, wraz z małżeństwem Mieszka i Dobrawy zaczął się powolny okres chrystianizacji
kraju; proces który trwał kilkaset lat, bo jeszcze parę razy wybuchały antychrześcijańskie powstania. Najpewniej było tak, że Mieszko do końca życia pozostał przy starych chrześcijańskich wierzeniach, a Dobrawa wychowywała dzieci w swojej chrześcijańskiej religii. Dlatego Bolesław Chrobry był już chrześcijaninem, ale doskonale wiedząc, że ojciec nim nie był, nie próbował zabiegać o kanonizację Mieszka. A przecież ojciec z przydomkiem „święty” zamiast „perfidny” bardzo by mu się w polityce przydał. I żeby tylko sprawę ubarwić, ojciec Dobrawy, czeski książę Bolesław, zdobył tron jako … przywódca buntu antychrześcijańskiego, obalając swojego brata Wacława, który w 925 roku przyjął chrzest (tak, tak, znamy miejsce, datę, wiemy jaki biskup go chrzcił, a sam Wacław za ten chrzest został podniesiony do rangi świętego Kościoła Katolickiego). Jeśli jednak ojciec Dobrawy sam dowodził przewrotem antychrześcijańskim, to pewnie w głębi ducha niespecjalnie się martwił, że zięć Mieszko ociąga się z przyjęciem chrztu.
CHRZEST ŚLĄSKA? NAWET KILKA No a teraz chrzest Śląska, którego 1150 rocznicę (a więc o 103 lata starszą od chrztu Polski) obchodzono w 2013 roku. Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że „rocznica” jest pojęciem tak samo umownym, jak w przypadku chrztu Polski. Też nie ma żadnych dokumentów potwierdzających chrzczenie się książąt Opolan, Goleszyców, Ślężan. Ba, nie znamy nawet imion tych książąt, nie wiemy czy tacy książęta istnieli. Ale jest niemal pewne, że już w IX wieku Śląsk należał do Państwa Wielkomorawskiego, a nieco później do państwa czeskiego. Pewne też jest, że 13 stycznia 845 roku w Ratyzbonie (proszę, dokładna data, dokładne miejsce!) ochrzczono 14 czeskich książąt. Na logikę było wśród nich kilku książąt śląskich. Bo przecież Śląsk leżał wówczas w kręgu kultury czeskiej/morawskiej. Pewne jest też, że Rzesza Wielkomorawska, państwo poprzedzające powstanie Czech, przyjęła chrzest jeszcze wcześniej. Jej władca, Mojmir I przyjął chrzest w 831 roku z rąk biskupa Pasawy Reginhara (tak, tak wiemy kto chrzcił, gdzie chrzcił, kiedy chrzcił!). Z tym, że był to chrzest władcy, a chrystianizacja państwa szła opornie. Za to lepiej szła jego rozbudowa, i zapewne w połowie IX wieku w granicach Państwa Wielkomorawskiego znalazł się Śląsk.
CYRYL I METODY W roku 863 do państwa wielkomorawskiego przybyli Cyryl i Metody, dwaj misjonarze z Bałkan, prowadzący litur-
SENAT: CZEŚĆ CZY HOŁD Pod koniec stycznia w senacie miała miejsce debata nad treścią uchwały na cześć 1050 rocznicy chrztu Polski. Senatorowie pokłócili się, czy Mieszko był dobrym czy złym chrześcijaninem, a w związku z tym czy oddać mu hołd czy tylko cześć.
10 gię w języku słowiańskim. Jako czwartym na świecie, po hebrajskim, grece i łacinie! Wtedy to chrystianizacja państwa wielkomorawskiego – ze Śląskiem – nabrała tempa, i dlatego rok przybycia do niego Cyryla i Metodego uznawany jest często za początek chrystia-
marzec 2016r.
ślech [ zapewne Wiśle – przyp. D.D.)], urągał wielce chrześcijanom i krzywdy im wyrządzał. Posławszy zaś do niego [kazał mu] powiedzieć [Metody]: Dobrze będzie dla ciebie synu ochrzcić się z własnej woli na swojej ziemi, abyś nie był przymusem ochrzczony na ziemi
Chrystianizacja państwa wielkomorawskiego – ze Śląskiem – nabrała tempa, i dlatego rok przybycia do niego Cyryla i Metodego uznawany jest często za początek chrystianizacji Śląska, symboliczny chrzest Śląska nizacji Śląska, symboliczny chrzest Śląska. Metody do końca życia pozostał biskupem na Morawach, ale niemieckie duchowieństwo zwalczało nauczanie braci w języku słowiańskim, oskarżając ich o herezję. Za to dość wcześnie obaj zostali kanonizowani, a 1100 lat później papież Jan Paweł II ogłosił ich patronami Europy. Ślązacy tym świętym przypisują swoją chrystianizację – i przesłanek ku temu jest więcej, niż do uznania roku 966 za chrzest Polski. Gdyby jednak nawet przyjąć, że Śląsk trafił do państwa wielkomorawskiego później, to i tak tylko nieznacznie później. Pod koniec IX wieku, prawie sto lat przed Mieszkiem, jakaś siła zniszczyła plemię Golęszyców, ich gro-
cudzej, i będziesz mnie [wtedy] wspominał. I tak też się stało. Mamy więc przekaz, że książę Wisły, zapewne z plemienia Golęszyców, na Śląsku, przyjął chrzest na żądanie Metodego. Wprawdzie polscy historycy często twierdzą, że władca Wiślech panował w Małopolsce – ale jeśli Metody narzucił chrzest odległej Małopolsce, to tym bardziej musiał narzucić pobliskiemu, leżącemu na drodze do Małopolski, Śląskowi. Na pewno wojska Wielkomorawskie maszerowały przez Śląsk (Górny) w 874 roku i (Dolny) w 885 roku. Jest też niemal pewne, że uczeń Metodego imieniem Osław chrystianizował na przełomie IX i X wieku Śląsk. To on miał wyświęcić pierwszy ko-
Wratysław jest tym księciem, od którego nazwę wzięła stolica Śląska, Wrocław. Jeśli więc żyjący niemal 100 lat przed Mieszkiem Wratysław był chrześcijaninem, to czy należący do niego Wrocław mógł nie być chrystianizowany? dy w Raciborzu, Starym Cieszynie, Syryni, Lubomii (każdy mieszkaniec Ziemi Rybnickiej zna te nazwy wsi) oraz grody Wiślan (w obecnej Małopolsce). Dokonać tego mogła jedynie najazdem potężna Rzesza Wielkomorawska. Wiślanie jednak swoje grody odbudowali, a śląscy Golęszyce nie, z czego można wnosić, że stali się częścią państwa wielkomorawskiego. Zaś w Żywocie św. Metodego czytamy: „Był zaś w nim [Metodym – przyp. D.D.] także dar proroczy, tak że spełniało się wiele przepowiedni jego, z których jedną lub dwie opowiemy. Książę pogański, silny bardzo, siedzący w Wi-
ściół w Rybniku. I byłoby to wprawdzie nie 1150, ale 1130 lat temu, czyli dobre 80 lat przez wątpliwym chrztem Polski.
CHRZEŚCIJAŃSCY CZESI ZAŁOŻYLI WROCŁAW Jednak Małopolska po upadku Państwa Wielkomorawskiego wróciła do pogaństwa, a Śląsk niemal natychmiast stał się częścią Czech – jak wspomnieliśmy w części schrystianizowanych już w 845 roku, a pierwszego czeskiego Przemyślidę, dziadka św. Wacława czyli Borzywoja ochrzcił sam Metody (rok
Cała koncepcja chrztu Polski opiera się o Rocznik Kapituły Krakowskiej z 1266 roku, w którym czytamy: DCCCCLXV Dubrouka ad Meskonem venit. DCCCCLXVI Mesco dux Polonie baptizatur Czyli: 965 Dubrowka przybyła do Mieszka 966 Mieszko książę Polski został ochrzczony Sęk w tym, że ten rocznik jest o równe 300 lat późniejszy. Wpisy są bardzo lapidarne. A żaden z żyjących w czasach Mieszka europejskich kronikarzy nie odnotował znaczącego przecież dla chrześcijańskiej Europy wydarzenia. Z chrztów władców innych państw, choćby pobliskich Czech, Węgier, Danii, Rusi są wręcz relacje. A o chrzcie Mieszka ani słowa!
n Lisowczycy – sprzymierzone z niemieckim cesarzem wojsko polskie, które na Śląsku dopuściło się licznych zbrodni na protestantach. jest niepewny, około 885, ale znamy i biskupa, który udzielał chrztu i miejsce!). Syn Borzywoja a ojciec św. Wacława – Wratysław – jest tym księciem, od którego nazwę wzięła stolica Śląska, Wrocław. Jeśli więc żyjący niemal 100 lat przed Mieszkiem Wratysław był chrześcijaninem, to czy należący do niego Wrocław mógł nie być chrystianizowany? Co więcej, na Śląsku Opawskim (obecnie republika czeska) znaleziono cmentarze z IX wieku, które uważa się za chrześcijańskie. Tak więc dowody na chrystianizację Śląska przez chrystianizacją Polski są więcej niż solidne. I tylko Czesław Sobierajski, poseł PiS z Rybnika ma jeden argument przeciw wcześniejszemu chrztowi Śląska: - Ta data nie spaja z Polską…
NIE ZAPOMNIANO O DAWNYM BOGU Inną zupełnie sprawą jest to, że chrześcijaństwo przyjmowało się opornie i przez stulecia. O wydarzeniach z 1038 roku Gall Anonim pisze: „(...) niewolnicy powstali na panów, wyzwoleńcy przeciw szlachetnie urodzonym, sami się do rządów wynosząc, i jednych na odwrót zatrzymali u siebie w niewoli, drugich pozabijali, a żony ich pobrali sobie w sprośny sposób i zbrodniczo rozdrapali dostojeństwa (...). Nadto jeszcze, porzucając wiarę katolicką – czego nie możemy wypowiedzieć bez płaczu i lamentu – podnieśli
Najcenniejszym polskim rocznikiem jest Rocznik kapituły krakowskiej, który jest odpisem, sporządzonym w 1266 r., starszego, zaginionego rocznika. Otóż w Roczniku kapituły krakowskiej, wyliczającym lawinę wydarzeń z dziejów najpierw państwa Karolingów, a później Ottonów, pod rokiem 965 i 966 nieoczekiwanie znajdujemy dwie zapiski o państwie polskim: DCCCCLXV Dubrouka ad Meskonem venit. DCCCCLXVI Mesco dux Polonie baptizatur. 965 Dubrowka przybyła do Mieszka 966 Mieszko książę Polski został ochrzczony. Proszę zauważyć, jak lakoniczna jest ta informacja. Każdy wykształcony Polak jest gotów wiele opowiedzieć o Dobrawie i chrzcie Polan, a tu zaskoczenie: dwie krótkie zapiski, w dodatku w wersji pochodzącej z rękopisu powstałego dokładnie 300 lat po wyda
bunt przeciwko biskupom i kapłanom Bożym (...)”. W XII stuleciu pogrzeby często odbywały się jeszcze w sposób pogański, poprzez palenie zwłok na stosie. Wiele przedsłowiańskich obrzędów – na przykład Noc Kupały, obchodzono jeszcze w XVIII stuleciu. A według Pawła Jasienicy także w … 1937 roku. I gdzie? Na Górnym Śląsku, w okolicach Opola. Wreszcie po wierzeniach naszych przodków do dziś powstał ślad w naszej mowie. „O Pieronie!” – czyż nie jest to zawołanie niemal identyczne, jak „O boże!”. Jest, bo też Pieron (Perun), władający piorunami, był właśnie naj-
to powstanie religijne. Mieszkańcy Śląska, Czech, Moraw i Łużyc wypowiedzieli posłuszeństwo niemieckiemu, katolickiemu cesarzowi z Wiednia, nie godząc się na rekatolizację. Armie powstańcze ruszyły na Wiedeń, a konflikt szybko przerodził się w wojnę o ogólnoeuropejskim wymiarze, znaną jako Wojna XXX-letnia. Wojna, która bardziej spustoszyła Europę (Śląsk szczególnie), niż I i II wojna światowa. W tłumieniu śląskiego powstania niemieckiemu cesarzowi pomagał polski król Zygmunt Waza (ten od kolumny Zygmunta), a polskie wojska, tzw.
Po wierzeniach naszych przodków do dziś powstał ślad w naszej mowie. „O Pieronie!” – czyż nie jest to zawołanie niemal identyczne, jak „O boże!”. Jest, bo też Pieron (Perun), władający piorunami, był właśnie najpotężniejszym ze śląskich, przedchrześcijańskich bogów. Perun wyparty został z wierzeń, ale inwokacja do niego w mowie pozostała. potężniejszym ze śląskich, przedchrześcijańskich bogów. To dlatego pierońsko (należący do Peruna, pochodzący od Peruna) oznacza potężnie, znacząco. Perun wyparty został z wierzeń, ale inwokacja do niego w mowie pozostała.
KATOLICYZM? RAPTEM 350 LAT A i dzieje religii chrześcijańskiej na Śląsku były inne, niż się powszechnie sądzi. Śląsk nie był „zawsze katolicki”. W XV stuleciu ogromne wpływy uzyskał tu czeski husytyzm, w XVI stuleciu jeszcze większe luteranizm. Na początku XVII stulecia niemal cała śląska ludność była wyznania protestanckiego. Prawdziwe Pierwsze Powstanie Śląskie wybuchło w roku 1618. I było
Lisowczycy, dopuściły się na naszych ziemiach wielu zbrodni. Ostatecznie powstanie upadło a wiedeński cesarz rozpoczął przymusową rekatolizację Czech, Moraw i Śląska. I rzeczywiście, na Górnym Śląsku sztuka ta mu się udała, a dziś, po 350 latach wydaje nam się, że nasi przodkowie od 1150 lat byli w zdecydowanej większości katolikami. Jednak fakt, że śląski katolicyzm jest głębszy, jakby mniej powierzchowny od tego z polskiej kongresówki wynika właśnie z bliskich związków z protestantyzmem. Fakt, że śląski Ponbóczek lubi ludzi robotnych, a polski Pan Bóg – modlących się, to także pozostałość po protestantyzmie. Ale to już temat na zupełnie inną opowieść, niż chrzest Śląska i Polski. Dariusz Dyrda
11
marzec 2016r.
FIKSUM DYRDUM
S
łuchając Polaków coraz częściej zauważam, że zaczynają domagać się metod, jakie stosowała III Rzesza. Niemcy się tego jeszcze nie domagają – pewnie o tych metodach nie słyszeli. Ale sądzę, że niedługo sobie przypomną. Oni, Belgowie, Anglicy, Francuzi, Duńczycy… Podczas II wojny światowej spacerujący po Warszawie niemiecki żołnierz mógł czuć się w miarę bezpieczny. Owszem, był przez Polaków znienawidzony, ale Polacy wiedzieli, że za zabicie jednego Niemca rozstrzelanych zostanie 100 (200czy 500 – niepotrzebne skreślić) Polaków. Wziętych w łapance, na chybił trafił. To dlatego Polacy tylko w akcie najwyższej desperacji – jak chociażby zamach na gruppenfuehrera SS Kutscherę czy Akcji pod Arsenałem – decydowali się strzelać do Niemców. Wiedząc, że okupią to śmiercią tysięcy rodaków. Gdyby nie ta polityka III Rzeszy, w okupowanej Polsce nie czuli by się Niemcy wcale okupantami, lecz zwierzyną łowną. Tam, gdzie do nich nie strzelano zza węgła, takich metod nie stosowali, czego dowodem Czechy – żadna AK tam nie działała, ale też Niemcy przez 6 lat okupacji wymordowali raptem jedną wieś, Lidice. Wymordowanie Lidic było odpowiedzią na zamach na Reinharda Heydricha. No i rozsądnym Czechom się zamachów odechciało. Bestialski bo bestialski, ale skuteczny terror III Rzeszy przypo-
Kredkami w terrorystę mniał mi się, gdy oglądałem obrazki, jak brukselczycy w odpowiedzi na zamachy… malują kredkami na swoich ulicach różne pierdoły. Że kochają Belgię, demokrację, że są zszokowani. Do zszokowania przyznał się prezydent Andrzej Duda i premier Beata Szydło, podobnie
rzyć w te środowiska. Nie zastanawiając się, czy wśród winnych nie znajdą się też niewinni. Piszę te słowa jako Ślązak, przyznający się do narodowości śląskiej, przez Polskę nie uznawanej. Jako zwolennik autonomii Śląska, czyli przedstawiciel „zakamuflowanej
skiego, gdyby na taki „śląski terror” nie odpowiedziało represjami wobec głoszących śląskość. Wobec kibiców Ruchu Chorzów, którzy wywieszają transparent „To my, naród śląski” Tymczasem w Europie, gdzie fala islamskiego terroru narasta, można wojujący islam głosić swobod-
Wymordowanie Lidic było odpowiedzią na zamach na Reinharda Heydricha. No i rozsądnym Czechom się zamachów odechciało. Bestialski bo bestialski, ale skuteczny terror III Rzeszy przypomniał mi się, gdy oglądałem obrazki, jak brukselczycy w odpowiedzi na zamachy… malują kredkami na swoich ulicach różne pierdoły inni europejscy politycy. Jeśli ich te zamachy naprawdę szokują, to są zwykłymi durniami. Bo bezczynność Europy po zamachach paryskich - wprost zaprasza do następnych. Na przykład podczas nadchodzących Światowych Dni Młodzieży w Polsce. Państwo nie po to utrzymuje za nasze podatki aparat represji, żeby go nie używać. Uderzać należy tam, gdzie wróg werbuje swoich kolejnych terrorystów. Jeśli werbuje ich ze środowisk islamskich, to państwo dbające o swoich obywateli powinno ude-
opcji niemieckiej”. Piszę je ze świadomością, że gdyby nagle w warszawskim sejmie wybuchła bomba, zginęli ludzie, a do akcji przyznałby się jakieś „Śląski Front Wyzwolenia Narodowego” albo „Wolni Ślązacy” – to najdalej za parę godzin u mnie, u Gorzelika, u Jerczyńskiego, Swaczyny, Rocznioka czy Pawła Poloka zjawili się polscy komandosi, żeby nas dokładnie odpytać. Może i prewencyjnie aresztować. Gdyby zamachy się nasilały, akcja ta pewnie zataczałaby coraz szersze kręgi. Straciłbym resztki szacunku dla państwa pol-
nie. A politycy, zamiast huknąć pięścią w stół i powiedzieć „Dość tego!” są … zszokowani. Politycy francuscy czy belgijscy mówią, że są w stanie wojny, tylko nie bardzo wiadomo z kim. Z tymi terrorystami, którzy już sami zabili się w samobójczych zamachach? Wojna polega na tym, że się uderza w zaplecze wroga, niszczy jego potencjał, gospodarczy, społeczny. Wojna polega na tym, by wroga przerazić, bo wtedy wygrać o wiele łatwiej. Malowanie kredkami i listy kondolencyjne dokróla Belgii niewiele tu zdziałają.
Tak na marginesie, czy prezydent Andrzej Duda, tak kochający Polskę, nie mógłby w swojej kancelarii zatrudnić choć jednej osoby, znającej język polski? Bo otóż do króla Belgii napisał: „Proszę przyjąć, w imieniu Narodu Polskiego i moim własnym, wyrazy najgłębszego współczucia”. To znaczy co, król belgijski ma przyjąć wyrazy współczucia w imieniu narodu polskiego? A jakie to prawo Filip I ma do występowaniu w imieniu polskiego narodu? Może panu prezydentowi – i jego doradcom – ktoś powinien wyjaśnić, że w imieniu narodu polskiego on może kondolencje przyjąć (jeśli składa je ktoś inny), albo złożyć (gdy składa je ktoś na jego ręce). Ale on, Andrzej Duda, nie może przyjąć kondolencji w imieniu narodu belgijskiego, podobnie jak Filip I w imieniu narodu polskiego. Moim językiem ojczystym jest wprawdzie śląski (którego istnienia pan prezydent nie uznaje), ale jako obywatel chętnie służę kancelarii prezydenta RP, niemal nieodpłatnie, redakcją tekstów, które z Polski wychodzą w świat. A wszystkich polityków, których zamach zszokowały, proszę aby przyjęli w imieniu ofiar, życzenia świąt Wielkiej Nocy. Dariusz Dyrda
PISZE CÓRKA NACZELNEGO
J
ak ja lubię Rynek… Krakowski Rynek, ale też mikołowski, tyski Plac Baczyńskiego (niby Rynek jest ciut dalej, ale funkcję rynku pełni właśnie ten), rynek mikołowski, rynek we Kruszwicy i wszędzie indziej, gdzie byłam. Jest w rynku coś magicznego! Znam jednak jeden jedyny rynek, gdzie zamiast magii są toy-toye! I owszem, mieszkańcu tego co i ja województwa, zgadłeś – chodzi o rynek tej naszej stolicy, Katowic. Bywam tam ostatnio często, przy różnych okazjach, albo i zgoła bez okazji. Kiedy toczyła się dyskusja o kształt tego rynku (której ślady znalazłam w internecie) miałam lat 10, i bardziej interesował mnie kształt spódniczki Hannah Montany – eh, to był kicz, znaczy Hannah, choć spódniczka też – niż rynek Katowic. Może więc i poniewczasie, ale w tej dyskusji postanowiłam zabrać głos i ja. Mądrzejsza od ówczesnych dyskutantów, bo oni wypowiadali się o tym, jak wyglądać powinien, a ja o tym, jak jest.
Ale wiocha! Mogę powiedzieć wprost – katowicki rynek to jedyne takie miejsce na świecie, którego nie lubię. Głównie dlatego, że próżno szukać tam rynku. Strona od wschodu, od Szopienic jeszcze jako tako: stoi sobie
Na północy zaś jedynie ulica i tory tramwajowe. Tory tramwajowe! To chyba jedyny rynek na świecie, gdzie idąc sobie, trzeba się ciągle rozglądać, czy tramwaj człowieka nie przeje-
Rynek… W każdym mieście, o metropoliach nawet nie wspomnę, ba, nie wspomnę Rybnika czy Mikołowa, ale nawet w tej Kruszwicy mogę na rynku wejść do kafejki, kawy się napić, piwa. A co mogę na rynku w
Tory tramwajowe! To chyba jedyny rynek na świecie, gdzie idąc sobie, trzeba się ciągle rozglądać, czy tramwaj człowieka nie przejedzie. Jarmark Świąteczny z jednej, afisze śląskich sztuk teatralnych z drugiej, neony 3 Maja nęcą z trzeciej – a ty Zośka nic, ino filuj na lewo, na prawo, na lewo, na prawo, żeby cię sztrasbanka nie rozjechała uroczy teatr, mamy widok na ulicę Warszawską, obok kamieniczki i nawet ten Zenit szpeci tylko trochę. Ale strona zachodnia i północna. Dawny budynek „prasy” a obecnie Urząd Miasta i Skarbek są szkaradne, i żadna szklana winda na to nie pomoże.
dzie. Jarmark Świąteczny z jednej, afisze śląskich sztuk teatralnych z drugiej, neony 3 Maja nęcą z trzeciej – a ty Zośka nic, ino filuj na lewo, na prawo, na lewo, na prawo, żeby cię sztrasbanka nie rozjechała.
Katowicach? Skorzystać z toya (nie wiem jak wy, ja się brzydzę), albo łazić po betonowej płycie. Do tego łazić uważnie, bo spartolona i obcasy połamać łatwo. Ja się pytam pana prezydenta Katowic, czy zna drugie tej wielkości miasto na świecie,
w którym na rynku nie ma nic poza urzędami i supermarketami. Takimi zresztą supermarketami made by PiS, bo nieczynnymi w niedzielę i w sobotnie popołudnie. Czy zna drugie miasto, gdzie młody człowiek (stary nie wiem – może se gołębie karmi?) nie ma nic do roboty? Panie prezydencie, ja wiem, że żeby odnieść sukces PR-owy, trzeba się wyróżnić. Ale czemu od razu tak? Pisałam tu już parę razy, że jestem fanką hokeja. No i właśnie za trzy tygodnie w Katowicach mistrzostwa świata w hokeja. Wprawdzie tej grupy słabszej, ale jednak. Przyjedzie parę tysięcy zagranicznych kibiców. Jak wyjdą ze Spodka, niedaleko zobaczą miasto. Pójdą, a może nawet tramwajem podjadą. Wysiądą, rozejrzą się i ani chybi pomyślą: O fuck! Ale wiocha! Rozmyślam nad tym stojąc na rynku, na jarmarku wielkanocnym, i przeglądając pocztówki „Dawne Katowice”. Piękne były. I nie umiem zrozumieć: Polacy kochani, czym Katowice zawiniły, że je aż tak postanowiliście oszpecić? Zofia Dyrda
12
marzec 2016r.
Krótka historia Ślązaków w okrutnym XX stuleciu widziana przez pryzmat technik prześladowania grupowego
W Europie to nic nowego
Niemieckie państwo narodowe powstało w roku 1871, a jego polski odpowiednik 47 lat później, w roku 1918. Obydwa, wzorując się na Francji, jako normatywny model organizacji państwowości przyjęły ideę totalnej homogeniczności (jednorodności) językowo-etnicznej. Niemcy miały być państwem dla ludzi niemieckomówiących, a najlepiej jeszcze wyznania protestanckiego. Tak samo Polska miała stać się państwem wyłącznie dla Polaków, czyli wszystkich mówiących po polsku, i najlepiej także katolików.
W
ielojęzyczni Ślązacy, w domu i po swoich miejscowościach mówiący po śląsku, w urzędach i szkole po niemiecku, a w kościele po łacinie i po polsku - zupełnie nie pasowali do tego modelu. Wedle „prawdziwych Niemców” posługiwali się „niepoprawnie” niemczyzną, a ich język był postrzegany z Berlina jako mieszanka słowiańsko-germańska, taki sobie „wasserpolski”. Podobnie widzieli Ślązaków „prawdziwi Polacy”, wedle których ci pierwsi mówili „po chłopsku” jakąś tam „zepsutą”, lub „zanieczyszczoną” polszczyzną. Ponadto w roku 1922, pod międzynarodowym nadzorem Ligii Narodów, podzielono Górny Śląsk między Niemcy i Polskę. Społeczność międzynarodowa, w tym i Francja, narzuciły niechętnym temu rozwiązaniu Berlinowi i Warszawie, obowiązek poszanowania praw mniejszości. Z tym, że w zapisach na ten temat wyszczególniono jedynie Niemców, Polaków i Żydów. Ślązacy zostali pominięci, bowiem nie mieli własnego państwa (jak Polacy i Niemcy) ani też międzynarodowego lobby (jak Żydzi), które by się wstawiło za nimi. Polska i Niemcy postąpiły więc ze Ślązakami podobnie, jak państwo rosyjskie a potem polskie z Ukraińcami. Wedle cyrkularza wałujewskiego z roku 1863, zadecydowano w Imperium Rosyjskim, że języka małoruskiego (tj. ukraińskiego) nie ma, nie było i być nie
może. Że to nic innego jak tylko chłopski język rosyjski „zanieczyszczony” przez polszczyznę. Stąd wypłynął wniosek, iż małoruski to chłopsko-regionalny dialekt języka wielkoruskiego (to jest rosyjskiego), który najlepiej „uwolnić” z „nieodpowiednich wpływów pańsko-polskich” przez zakaz wydawania publikacji w tymże języku. Z kolei zwolennicy Dmowskiego (endecy) uważali Ukraińców i Białorusinów za bezwolną „masę etnograficzną”, która w ciągu jednego pokolenia zostanie zasymilowana przez „polską kulturę wyższą”.
POSZLI DROGĄ CARA Idąc tym tropem, w niemieckiej części Górnego Śląska ogłoszono, że wasserpolski to nic innego niż „kulturowy dialekt” języka niemieckiego, a szkoła niemiecka, wkrótce nauczy Ślązaków mówić i pisać poprawną niemczyzną. Podobnie po polskiej stronie granicy ogłoszono, że „śląska popsuta polszczyzna” to dialekt języka polskiego, a wkrótce polska szkoła go naprawi. Liga Narodów gwarantowała polskie szkolnictwo mniejszościowe w Niemczech oraz jego niemiecki odpowiednik w Polsce. Berlin stopniowo ograniczał to pierwsze, aż do jego zaniku tuż przed wybuchem II wojny światowej. Warszawa postępowała podobnie, lecz nie miała instrumentów prawnych do przeprowadzenia likwidacji prywatnego szkolnictwa nie-
Przykładem absurdów, do jakich prowadzi opisywana polityka narodowościowa jest najwybitniejszy sztangista w historii. Starsi kibice pamiętają świetnie, gdy na światowych podestach złote medale zaczął zdobywać Bułgar Naim Sulejmanow. W pewnym momencie, po opisanej w tekście reformie, zniknął z pomostu Naim Sulejmanow i pojawił się… Naum Szałamanow, też Bułgar. Kilka lat później złoto olimpijskie zdobył łudząco podobny do niego reprezentant Turcji… Naim Süleymanoğlu. Nim osiągnął 21 lat mężczyzna ten nosił aż trzy różne imiona i nazwiska, bo dopasować się do żądań władz. Ślązacy aż tak źle nie mieli. Lecz często bywało bardzo podobnie na przestrzeni kilku pokoleń. Fatra autora artykułu, kiedy ten pierwszy przyszedł na świat w Michałkowicach (dziś dzielnica Sie-
mieckojęzycznego, hojnie wspieranego z Niemiec. Lecz – o czym się rzadko wspomina - od zaprowadzenia dyktatury w roku 1926 w Polsce, administracja państwowa zakazywała śląskim rodzicom posyłania dzieci do szkół niemieckojęzycznych, argumentując, że jak rodzice „mówią po polsku” (jak interpretowano fakt używania śląszczyzny) to muszą zapisywać dzieci do szkół polskich. W międzyczasie, w polskiej części Górnego Śląska, nie oglądając się na prawo i wolę mieszkańców, wszystkie nazwy miejscowe i geograficzne spolonizowano już w roku 1922. Podobny proces zastępowania nazw „zbyt słowiańskobrzmiących czysto niemieckimi” po niemieckiej stronie granicy rozpoczął się po zaprowadzeniu dyktatury nazistowskiej w roku 1933. Jednak zmiany te dokonywano stopniowo przy współudziale mieszkańców i samorządu. Jednak ani w Polsce, ani w Niemczech nawet na chwilę nie rozważano możliwości wprowadzenia śląskojęzycznych form nazw miejscowych. W obu częściach podzielonego regionu naciskano też na ludność, żeby zmieniała imiona i nazwiska na „bardziej odpowiednie”, tj. na „czysto polskie” w Polsce oraz „czysto niemieckie” w Niemczech. Jako wzór dla tych procesów administracyjnych wzięto germanizację szkolnictwa, nazw miejscowych oraz imion i nazwisk w Alzacji pod władzą Niemiec
mianowic Śląskich) polskie władze województwa śląskiego, bez oglądania się na życzenia rodziców oraz ciągłość dokumentacji urzędowej, zarejestrowały w księdze metrykalnej jako „Jan Szczepan Kamsela”. Jednak nazwisko
w latach 1871-1918, a następnie paralelny proces ufrancuszczania tychże, po przejęciu tego regionu przez Francję w okresie międzywojennym.
OBYWATELSKIE TAM I NAZAD Powyżej opisane procesy germanizacji oraz polonizacji w Górnym Śląsku zostały znacznie ułatwione przez wymianę ludności, oficjalnie zwaną „prawem opcji”. W polskiej części regionu osoby czujące się Niemcami mogły zadeklarować przynależność do narodu niemieckiego i tym samym zachowywały obywatelstwo niemieckie, jednak po pewnym ustawowym okresie musiały opuścić Polskę. Tak samo działo się w przypadku osób deklarujących przynależność do polskiego narodu w niemieckiej części regionu, z tą różnicą, że owe osoby traciły wtedy obywatelstwo niemieckie oraz nabywały polskie. Tą drogą, głównie w latach 20. XX wieku, około 110 tysięcy osób wyjechało z polskiego Górnego Śląska do Niemiec oraz około 100 tysięcy z niemieckiej części regionu do Polski. Wzorem dla tego rozwiązania była umowa z roku 1919 o wymianie ludności między Grecja i Bułgaria, oraz szerzej znana - z roku 1923 o wymianie ludności pomiędzy Grecją a Turcją. Wcześniej, w ostatnich dwóch dekadach wieku XIX, jednostronnie usuwano z Cesarstwa Niemieckiego „nielegalnych obcokrajowców”, głównie etnicznych Polaków (katolików) bądź Żydów będących poddanymi rosyjskiego cara oraz austrowęgierskiego kajzera, jak i Duńczyków, poddanych króla Danii. „Oczyszczanie” czyli etniczno-językowe „ujednorodnianie” państw narodowych Europy Środkowej przeszło w fazę gigantycznych czystek etnicznych oraz ludobójstwa w latach II wojny światowej i zaraz po niej. W 1939 roku cały Górny Śląsk ponownie znalazł się w granicach Niemiec.
jego rodziców nadal zachowało oryginalną formę „Kamusella”. W czasie wojny, niemieckie władze pozwoliły rodzicom na sprostowanie imienia i nazwiska ich syna na „Stephan Kamusella”. W roku 1947 polskie władze komunistyczne zmieniły synowi i jego rodzicom nazwisko na „Kamuzela”, dodatkowo przywracając temu pierwszemu przedwojenną formę imion, tj. „Jan Szczepan”. W roku 1963 spolonizowano imiona jego rodziców z „Katherine” i „Paul” na „Katarzyna” i „Paweł”. W końcu, w roku 1994 Fater odzyskał swoje imię i nazwisko, które poważał za właściwe, tj. „Stephan Kamusella”. Ale „z papierów” nigdy nie wynikało, że był dzieckiem własnych rodziców. No i rzecz oczywista, doma po ślonsku Fatra wołano zowsze „Szte(j)fek”, a jego Elternów „Kejda” a „Paulek”.
We wcześniej polskiej części regionu natychmiast zastąpiono polszczyznę niemczyzną w funkcji języka oficjalnego, zlikwidowano szkolnictwo polskojęzyczne, zgermanizowano wszystkie nazwy miejscowe i geograficzne oraz zakazano posługi duszpasterskiej po polsku, jak i wydawania jakichkolwiek publikacji w tym języku. Z terenu byłej polskiej części Górnego Śląska wygnano ponad 80 tysięcy osób (w przeważającej części etnicznych Polaków z Galicji), które (lub ich rodzice) nie legitymowały się obywatelstwem niemieckim przed rokiem 1922. Pozostała ludność, czyli głównie Ślązacy, zostali podzieleni na cztery grupy (I, II, III i IV) mające odzwierciedlać ich bliskość lub oddalenie kulturowo-etniczne od narodu niemieckiego. Ten proces klasyfikacyjny, oficjalnie znany pod mianem niemieckiej listy narodowej (DVL, Deutsche Volksliste), - nie był wymysłem niemieckim, o czym rzadko się wspomina, lecz wzorowano go na podobnej klasyfikacji etniczno-kulturowej na cztery grupy (A, B, C i D), jaka Paryż zaprowadził w roku 1918 na terenie odzyskanej Alzacji, celem przeprowadzenia épuration („oczyszczenia”) tego regionu z Niemców. Po zakończeniu II wojny światowej cały Górny Śląsk znalazł się w granicach powojennej Polski. Alianci zadecydowali w Poczdamie, że z terenów niemieckich włączonych do Polski oraz ZSRS, jak i z obszaru Czechosłowacji i Węgier zostaną wysiedleni wszyscy Niemcy. Proces ten określono w umowie poczdamskiej eufemizmem „transfer ludności” (population transfer).
ŚLĄZACY BYLI ZBYT POTRZEBNI Jednak nie zastosowano tego wysiedlenia w Górnym Śląsku, jako że nie zniszczony w czasie wojny górnośląski przemysł, w drugiej połowie lat 40. XX stulecia, wytwarzał od 3/4 do 1/3 całości polskiego Produktu Krajowego Brutto. Bez tej produkcji odbudowa Polski, a tym bardziej jej unowocześnienie, byłoby o wiele powolniejsze i trudniejsze, o ile w ogóle możliwe. A przemysł ten potrzebował wysoce (jak na tamte czasy) wyspecjalizowanej siły roboczej, której przedwojenna Polska nie posiadała nigdzie indziej poza Górnym Śląskiem. Stąd podjęto decyzję o zatrzymaniu całej ludności Górnego Śląska. W tym celu wykorzystano DVL na terenie przedwojennej polskiej części tego regionu, a w niemieckiej części przeprowadzono klasyfikację ludności na trzy grupy. Proces ten zwano „rehabilitacją narodową” w pierwszy przypadku oraz „weryfikacja narodową” w dru-
13
marzec 2016r.
gim. Wysiedlono jedynie niewielką grupę „Niemców”, którą te obydwa procesy „ujawniły”. Za to zachowano w kraju (często poprzez uniemożliwienie im upragnionego wyjazdu do Niemiec) ponad milion „zrehabilitowanych” oraz prawie milion „zweryfikowanych”. „Zweryfikowanych” często określano nowym biurokratyczno-politycznym terminem „autochtoni”. W popularnym użyciu termin ten często rozciągano także i na „zrehabilitowanych”. Oficjalnie autochton to była osoba narodowości polskiej, jednak niedostatecznie świadoma swej polskości. Państwo miało dopomóc autochtonom w „odzyskaniu” tej ich „prawdziwej świadomości” (oczywiście, bez względu na ich własne poglądy i życzenia w tym względzie) poprzez „repolonizację” dla „zrehabilitowanych” oraz „odniemczanie” dla „zweryfikowanych”. Polegało to na natychmiastowej likwidacji szkolnictwa niemieckojęzycznego, zastąpieniu niemczyzny polszczyzną w funkcji języka urzędowego, polonizacji wszystkich nazw miejscowych i geograficznych, oraz imion i nazwisk autochtonów bez prawa do odwołania. Zniszczono (czy też jak oficjalnie mawiano „usunięto”) wszystkie „ślady niemieckości”, czyli pomniki, biblioteki, książki i czasopisma w zbiorach domowych, napisy na budynkach, urządzeniach, maszynach oraz grobach (czasem razem z grobami). Zakazano też posługiwania się publicznie i prywatnie językiem niemieckim. Opornych karano mandatami, wyrzuceniem dzieci ze szkoły, zwolnieniem z pracy, oraz utratą mieszkania czy gospodarstwa. A dla „upartych przestępców językowych” zorganizowano specjalny obóz pracy przymusowej w Gliwicach.
GRECKI WZORZEC Takie systematyczne i gruntowne niszczenie „śladów” innej narodowej czy też etnicznej przeszłości danego obszaru znane jest z Grecji, gdzie od lat 30. XIX stulecia w podobny sposób „rozprawiono się” z otomańską przeszłością, czyli książkami pisanymi pismem arabskim, meczetami, nagrobkami muzułmańskimi itp. Zgrecyzowano też wszystkie nazwy miejscowe i geograficzne oraz imiona i nazwiska ludności. W „wymianie ludności” z roku 1923 gros muzułmanów wygnano do Turcji, skąd w zamian przyjęto tamtejszych prawosławnych. Lecz wkrótce okazało się, że nie każdy prawosławny mówi po grecku. Tak więc zakazano mówienia oraz wydawania publikacji po albańsku, arumuńsku, słowiańsku czy też turecku. Zlikwidowano też nieliczne szkoły używające tych języków. Określenia „język słowiański” używano, aby nie mówić o języku bułgarskim czy południowym serbsko-chorwackim (lub macedońskim, jakbyśmy go dziś nazwali). Podobnie też, żeby nie wspominać o albańszczyźnie, mowę prawosławnych Albańczyków przemianowano na arvanatik. Ponadto, kiedykolwiek zaszła konieczność ograniczonego użycia w piśmie arvanatiki, słowiańskiego lub tureckiego, czyniono to wyłącznie literami greckiego alfabetu.
Wszyscy zostali Grekami, choć niektórzy przez jakiś czas byli nie-greckojęzycznymi Grekami. Dopóki ich dzieci nie nauczyły się „porządnie po grecku”. To tak jak Ślązacy w międzywojennych Niemczech, którzy często byli określani pojęciem eigenesprachige Deutsche, czyli „nie-niemieckojęzyczni Niemcy” związanymi z narodem niemieckim poprzez wspólnotę kultury niemieckiej. A zastąpienie etnonimu Niemiec lub Ślązak na Górnym Śląsku biurokratycznym określeniem „autochton”, jako żywo przypomina grecką praktykę nazywanie języka albańskiego „arvantiką”, a języków bułgarskiego i macedońskiego „językiem słowiańskim”.
POLSKA NIE BYŁA WYJĄTKIEM W wewnętrznych dokumentach partyjnych i państwowych często mawiano o autochtonach jako „krypto-niemcach” (tak, zaraz po wojnie słowo „niemiec” pisano z małej litery), co pokazywało jak polska władza ludowa rzeczywiście postrzegała Ślązaków. Do roku 1990 zupełnie zakazano używania etnonimu Niemiec w odniesieniu do kogokolwiek z autochtonów na Górnym Śląsku. Oficjalnie w PRL-u nie było żadnych miejscowych Niemców, i stąd żadnej mniejszości niemieckiej, a tym bardziej w autochtonicznym przecież Górnym Śląsku. Instytut Śląski w Opolu przewodził w badaniach, które „jasno udowadniały oczywiste” nie-istnienie mniejszości niemieckiej w Polsce. Górnośląscy Niemcy i Ślązacy mogli być tylko i wyłącznie autochtonami. Sytuacja ta była podobna do tej z zakazem używania etnonimu „Kurd” oraz lingwonimu „język kurdyjski” w Turcji od lat 30. XX wieku do początku drugiego dziesięciolecia XXI stulecia. W tym to okresie wszyscy Kurdowie w Turcji byli znani pod oficjalnym mianem „górskich Turków”, czyli zostali regionalną grupą etnicznojęzykowo zdefiniowanego narodu tureckiego. Sformułowanie to nie pozostawiało miejsca dla języka kurdyjskiego, który miał zostać zlikwidowany przez szkolnictwo i mass media tureckojęzyczne przy walnym udziale systemu dotkliwych kar za mówienie po „nie-turecku”. Podobnie jak to miało miejsce z językiem niemieckim w Górnym Śląsku za komunizmu. Takie „znikanie” mniejszości etnicznojęzykowych stosowano na wzór Polski, Grecji i Turcji także w ludowej Bułgarii lat 80. XX wieku. Wtedy to wszystkim Turkom (muzułmanom) przymusowo zmieniono „arabsko-islamskie” imiona i nazwiska na „czysto bułgarsko-słowiańskie, oraz „zniknięto” wszystkich Turków ze statystyk i życia publicznego. Z dnia na dzień stali się swojskimi „Bułgarami wyznania mahometańskiego”. A wyznanie to nie stanowiło żadnego problemu, bo w tym samym czasie zamknięto wszystkie meczety i zakazano praktykowania świąt i obrzędów muzułmańskich, włącznie z obrzezaniem chłopców oraz „tradycyjnym ubiorem mahometańskim” (zwłaszcza dla kobiet). Równolegle zakazano posługiwania się „obcymi języ-
kami”, co było określeniem-kodem na „turecczyznę”, żeby nie wymieniać jej zakazanego miana. Niewdzięczni jednak „Bułgarzy-mahometanie”, na fali pierestrojki, w maju 1989 roku, podjęli serię szerokich protestów, głodówek i demonstracji, dlatego latem tamtego roku, 360 tysięcy z nich wygnano do Turcji.
ŚLĄZACY MIELI JAK TURCY Oficjalnie do granicy byli wciąż Bułgarami, ale w momencie jej przekroczenia, w Turcji stawali się Turkami, łącznie z prawie automatyczną utratą obywatelstwa bułgarskiego przy równoczesnym nabyciu obywatelstwa tureckiego. Podobnie rzecz się miała z autochtonami górnośląskimi po zakończeniu poczdamskich wysiedleń w roku 1950. Do granicy byli Polakami, ale po jej przekroczeniu, w RFN, stawali się Niemcami, chociaż biurokratycznie określanymi jako Aussielderzy („przesiedleńcy”). Tak samo jak w bułgarskim przypadku, na granicy zarówno tracili obywatelstwo polskie, jak i nabywali niemieckie. W latach 1950-1992 około 800 tysięcy górnośląskich autochtonów „wyjechało” (de facto głównie uciekali przed przymusową asymilacją i związanymi z nią prześladowaniami, oraz z powodu PRLowskiej biedy) do RFN, dołączając tam do podobnej liczby Ślązaków i Niemców górnośląskich, którzy już wcześniej, w latach 1944-1950, uciekli, zostali ewakuowani lub wysiedleni z własnego hajmatu. W roku 1990 uznano istnienie mniejszości niemieckiej w Polsce, i okazało się, że wbrew zaklęciom za czasów PRL i wysiłkom naukowców z Instytutu Śląskiego w Opolu, gros członków tejże mniejszości zamieszkuje na Górnym Śląsku, a zwłaszcza w jego zachodniej połowie. Stąd wniosek, że większość członków tejże mniejszości wywodzi się spośród „zweryfikowanych”. W latach 90. XX stulecia, około 300-400 tysięcy uznanych Niemców zamieszkiwało na Górnym Śląsku. Jako że do dziś nie odtworzono niemieckojęzycznego szkolnictwa mniejszościowego, nie istnieje w Polsce nawet najmniejsza wioska lub dzielnica miejska, gdzie niemczyzna byłaby językiem dnia codziennego. Stąd w ogromnej większości Niemcy z Górnego Śląska to eigenesprachige Deutsche, czyli „nie-niemieckojęzyczni Niemcy związani z narodem niemieckim poprzez pamięć o niemieckiej wspólnocie kulturowo-językowej”. Językiem ich dnia codziennego jest śląszczyzna (a coraz częściej i standardowy język polski). W związku z normatywnym przywiązaniem do etnicznojęzykowej definicji narodu w Europie Środkowej oraz z powodu stopniowego odchodzenia najstarszego pokolenia, które jeszcze uczęszczało do szkół niemieckich przed rokiem 1945, w ćwierćwieczu po upadku komunizmu, coraz więcej członków młodszych generacji mniejszości niemieckiej poczęło się identyfikować jako Ślązacy, Ślązacy-Niemcy, Ślązacy-Polacy, Ślązacy-Europejczycy oraz Ślązacy-Niemcy-Polacy. Spowodowało to spadek liczby Niemców do około 150 tysięcy.
Pierwszy postkomunistyczny spis z roku 2002 już odzwierciedla tą tendencję, choć z drugiej strony został silnie zmanipulowany w zakresie deklaracji języka śląskiego oraz przynależności do narodu śląskiego. Przecież jak nie ma już Niemców to pozostali, jak uważa się w Warszawie, powinni być już „po prostu” Polakami. To na podobną modłę swobodne podejście do danych jak w sanacyjnym spisie z roku 1931, kiedy to „udowodniono”, że z etnicznej perspektywy województwo śląskie było wtedy … „najbardziej polskim” ze wszystkich polskich województw. Lecz już wkrótce okazało się, jak o tym pisałem powyżej, że w czasie wojny mieszkały tam wyłącznie osoby legitymujące się wpisem na niemiecką listę ludnościową (tzw. Volksdeutsche, folksdojcze), które za PRL-u przemianowano na „zrehabilitowanych autochtonów”.
AUTOCHTONI NIE CHCĄ ZNIKAĆ Drugi postkomunistyczny spis z roku 2011, rzetelniej przeprowadzony po napomnieniach z samego ONZ, wykazał ponad 800 tysięcy osób przynależnych do narodu śląskiego oraz ponad pół miliona osób śląskojęzycznych. Ale Warszawa postanowiła nie uznawać tych wyników, a tym bardziej przyjąć do wiadomości fakt istnienia śląskiej mniejszości narodowej oraz języka śląskiego. Jako żywo sytuacja ta przypomina tą z pierwszego postkomunistycznego spisu w Bułgarii z roku 1992. Na południe od Sofii, w gminie Jakoruda i okolicy prawie 40 tysięcy osób zadeklarowało się jako Turcy. Wzburzeni tą „zdradą” nacjonaliści bułgarscy przeprowadzili dochodzenie parlamentarne, w trakcie którego „odkryto”, że deklaracje przynależności do narodu tureckiego złożyli słowiańskojęzyczni muzułmanie. Stąd wyciągnięto „logiczny wniosek”, że o ile nie mówią po turecku, to nie mogą być Turkami. Na tej podstawie, w roku 1993, nie oglądając się na wolę samych zainteresowanych oraz na zasady demokracji, Parlament Bułgarii unieważnił wyniki spisu dla Jakorudy i odgórnie zaklasyfikował tamtejszych Turków jako „Bułgarów-mahometan”. W Polsce, jak i w Bułgarii, oficjalnie szanuje się prawa mniejszości, bowiem tego wymaga od Warszawy (i So-
fii) Unia Europejska. W roku 1993 UE na szycie w Kopenhadze, przyjęła postanowienie o tzw. trzech kryteriach kopenhaskich, które państwa kandydackie musza spełnić zanim Unia będzie mogła rozpocząć z nimi negocjacje członkowskie. Kryterium polityczne, między innymi, stanowi, że państwo kandydackie musi szanować prawa mniejszości. Polska czyni to względem Karaimów, Litwinów, Tatarów, Ormian, Romów czy Niemców. Jednak wszystkie te oficjalnie uznane w Polsce mniejszości, liczbowo nie przekraczają 1 procenta ludności całego kraju. A osoby, które faktycznie znają i posługują się językami tychże mniejszości to mniej niż pół procenta populacji. Uznanie mniejszości śląskiej oraz jej języka śląskiego spowodowałoby „dramatyczny wzrost” etnicznych nie-Polaków i osób nie-polskojęzycznych do 2-3 procent. A to, według polskich nacjonalistów etnicznojęzykowych (tzw. endeków), którzy obecnie kształtują polska politykę, na pewno stanowiłoby już „poważne zagrożenie jedności i spójności Polski oraz samego istnienia państwa”. Dogmat konieczności ciągłego umacniania jednorodności Polski i Polaków wciąż trwa. Dlatego w tej sytuacji Ślązacy oraz śląszczyzna musza – w myśl endeckiej ideologii - pozostawać poza nawiasem prawa. Bowiem przestrzeń liczbowo-statystyczną dla mniejszości, co mogą liczyć na uznanie w Polsce wyznaczają z jednej strony kryteria kopenhaskie, a z drugiej zasada jednego procenta. Dla Ślązaków oraz śląszczyzny „siłą rzeczy” zabrakło miejsca na tej krótkiej ławce. Dlatego w wypadku Ślązaków Warszawa wzoruje się na tureckim „rozwiązaniu” dla „problemu kurdyjskiego”. Wedle administracji państwowej Ślązacy to nic innego niż „grupa regionalno-etnograficzna” lub „grupa społeczna” (inaczejmówiąc „robotnicy oraz chłopo-robotnicy” i ich zstępni z Górnego Śląska) narodu polskiego, a ich mowa to taka tam sobie poślednia i godna jedynie zapomnienia „gwara” języka polskiego. Dùn Dèagh / Dundee Wielki Tydzień 2016 Dr hab Tomasz Kamusella Reader in Modern History University of St Andrews Szkocja
Dr hab. Tomasz Kamusella jest Ślązakiem z Kędzierzyna-Koźla. Absolwent Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach (anglistyka) i doktorem nauk humanistycznych z zakresu nauk politycznych. Naukowo zajmuje się polityką językową Europy Środkowej ze szczególnym uwzględnieniem Śląska, teorią narodu i nacjonalizmu (szczególnie etnicznojęzykowego), integracją europejską, a także socjolingwistyką, jak i mniejszościami etnicznymi i narodowymi. Głównie zajmuje się wpływem języka na udział w procesach narodowotwórczych. Jest członkiem rzeczywistym brytyjskiego Królewskiego Towarzystwa Historycznego. Pracował m.in. na Uniwersytecie Opolskim, Trinity College w Dublinie i Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Obecnie jest profesorem na Uniwersytecie w St Andrews w Szkocji. Jego książka Polsko-angielsko niemiecki Glosariusz regionalny Województwa_ Opolskiego została ocenzurowana w 2004 roku przez Urząd Marszałkowski, a jej 2000 egzemplarzy zostało spalonych.
14
Na
marzec 2016r.
rynku wydawniczym od dawna brakowało książki adresowanej dla młodego czytelnika, która by w przystępny, zabawny, po prostu fajny sposób przybliżała wielkie postaci z naszego regionu. Wielkich Ślązaków i ich dzieło. A czasem po prostu Ślązaków niezwykłych. Brakowało takiej książki, ale już nie brakuje. Bo na księgarskich półkach pojawiło się „Zdarziło sie na Ślonsku” (podtytuł: Łopowieści niysamowite niy ino dlo bajtli). Autor, Waldemar Cichoń, jest już dość znany ze swoich książek dla dzieci o kocie Cukiereczku. One jednak były po polsku, natomiast „Zdarziło sie” jest książką dwujęzyczną. Każda z gawęd
Zdarziło sie… napisana jest i po śląsku i po polsku. I to napisana doskonale, bo Cichoń to bardzo sprawny dziennikarz, a jak widać, także pisarz. Wśród wybitnych postaci, o których opowiada książka jest i monarsza para - św. Jadwiga Śląska, jej syn Henryk Pobożny, i przemysłowiec Karol Godulla (niestety, według książki jest to spolszczony Godula) i wybitny budowniczy lokomotyw Robert Hermann Garbe, i sławny ze swojego
kremu nivea Oskar von Troplowitz, i bohater kilku narodów Henryk Sławik. Są i Ślązacy w Teksasie, a z książki Cichonia dowiadujemy się, że wcale nie było im tak różowo na emigracji. Księdza Moczygębę, który ich do tej rajzy namówił, chcieli na miejscu powiesić… Książka jest wyśmienita. Owszem, robi Cichoń sporo błędów w śląskiej godce (który zresztą autor ich nie robi?), ale zachowuje to samo co Marcin
Melon czy Marian Makula – swoistą logikę godki, jej niepowtarzalny styl, jakże inny od języka polskiego. Tuż eli ni mocie cweku na Hazoka do swojigo bajtla, bydzie to gyszynk idealny. A sami tyż radzi poczytocie. Na 70 stronach książki formatu A-4 mamy 11 gawęd, po śląsku i polsku, z bardzo sympatycznymi, kolorowymi ilustracjami. Książka jak na tę objętość nie jest wprawdzie tania (30 złotych), ale za to wydana jest elegancko, na kredowym papierze, w twardej obwolucie.
Zredukowany język Rozmowa z WALDEMAREM CICHONIEM - Waldek, znam cię jako dziennikarza od niepamiętnych czasów, znam cię jako autora świetnych książek dla dzieci o kocie Cukiereczku, ale nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek pisywał po śląsku… - Też sobie nie przypominam. To był impuls. Wybrałem się z rodziną na wycieczkę do chorzowskiego parku. Jechaliśmy sobie nową ”elką”, a one, jak pewnie wiesz, mają nazwy od znanych śląskich postaci. Siedzieliśmy w gondoli Wilimowski” ze starszym śląskim małżeństwem, tak w wieku moich rodziców, i nagle pani pyta pana: ”Te, a fto to boł tyn Wilimowski?”. Na co on odpowiada: „A pieron wiy. Możne jaki powstaniec, polityk, abo fto…”. Nie jestem jakimś szczególnym miłośnikiem sportu, zwłaszcza fusbala, ale poraziło mnie, że ślůnski chop może nie znać nazwiska „Ezigo” Wilimowskiego. Wtedy zrozumiałem, jak mało wiemy o naszym regionie. Postanowiłem, że moje dzieci nie będą miały tych luk w wykształceniu. Ale kiedy wróciłem do domu i zacząłem szukać fajnej książki dla młodego czytelnika o wielkich Ślązakach i wielkich wydarzeniach o Śląsku, widziałem wokół siebie coraz większą pustkę. - Przecież literatura na ten temat jest coraz bogatsza! - Niby jest, ale to książki naukowe czy popularno-naukowe, a ja jak wiesz pisuję dla młodego i bardzo młodego czytelnika. Tę lukę niby wypełnia Marek Szołtysek, ale właśnie jego obraz Śląska niezbyt mi się podoba. - Za bardzo polski? - To też, bo Szołtysek należy do tych, którzy wszędzie na Śląsku poszukują tej odwiecznej polskości. Ale bardziej chodzi mi o to, jaki obraz Śląska pokazuje. Właśnie ten, na który się nie godzę, czyli cepeliowy, że gromy se w szkata, śpiywomy se, pojymy se krupnioków abo rolady z modrom kapustom, a nasze dziołchy som nojgryfniejsze na świecie… A przecież
ciężka praca, godziny w bibliotekach, pisanie, konsultacje. Szukanie klucza według jakiego te postaci dobiorę, bo jak wspomniałem jest ich ogromne bogactwo. - No właśnie, czemu akurat ci, a nie inni? - Nie pracuję byle jak, żeby było. Więc dobór wynika właśnie z klucza, a raczej kilku kluczy. Śląsk to region wielokulturowy, więc chciałem żeby był ktoś z kręgu kultury niemieckiej i z kręgu kultury polskiej. Oraz żydowskiej. Chciałem, żeby był sportowiec i naukowiec, wynalazca i odkrywca, władca i przedsiębiorca. Oczywiście w ramach klucza trzeba było dobrać jeszcze odpowiednie postaci. Wybierałem takie, których życiorysy są naprawdę niezwykłe, by nie rzec, niesamowite. Każda z tych postaci to temat na świetny film fabularny.
Jako zbiorowość (nie chcę używać słowa naród, bo nie jestem pewien, czy stanowimy odrębny naród) posiadamy niezwykle bogatą historię, a wybitnymi postaciami moglibyśmy obdzielić kilka narodów, mających własne państwa i jeszcze by się szczycili tym bogactwem. Tymczasem młodego Ślązaka zamiast zaznajamiać z tym bogactwem, karmi się w najlepszym przypadku Szołtyskiem, a w najgorszym serialem „Święta Wojna”, w którym Ślązak to nierozgarnięty głupek. Pomyślałem więc, że jest miejsce na książkę o wielkich Ślązakach i wielkich śląskich wydarzeniach my jako zbiorowość (nie chcę używać słowa naród, bo nie jestem pewien, czy stanowimy odrębny naród) posiadamy niezwykle bogatą historię, a wybitnymi postaciami moglibyśmy obdzielić kilka narodów, mających wła-
sne państwa i jeszcze by się szczycili tym bogactwem. Tymczasem młodego Ślązaka zamiast zaznajamiać z tym bogactwem, karmi się w najlepszym przypadku Szołtyskiem, a w najgorszym serialem „Święta Wojna”, w
którym Ślązak to nierozgarnięty głupek. Pomyślałem więc, że jest miejsce na książkę o wielkich Ślązakach i wielkich śląskich wydarzeniach. No i tak powstał pomysł na „Zdarziło się na Ślonsku”… Potem oczywiście była
- Napisałeś to po śląsku i po polsku. Dlaczego w obu tych językach? - Najpierw napisałem to tylko po śląsku. Nie było to łatwe, bo to, jak wspomniałeś na wstępie, mój debiut jeśli chodzi o pisanie w tej mowie domowej, naszej godce, etnolekcie, dialekcie, języku, czy jak tam go nazwiemy. Napisałem po śląsku, bo to było dla mnie oczywiste. Jeśli mówimy o wielkich postaciach, które łączy tylko jeden wspólny mianownik, ten, że byli Ślązakami, to niby w jakim języku miałbym to napisać? - Więc czemu książka jest też po polsku? - To dość zabawna historia. Ilustrator, z którym współpracuję, jest z Łodzi. Żeby książkę zilustrować, musiał ją najpierw przeczytać. Więc musiałem ją na jego potrzeby przetłumaczyć. Wspomniałem jednak, że nie lubię wykonywać pracy byle jak, więc nie był to tylko taki konspekt dla rysownika, ale te same historie opowiedziane od A do Z po polsku. No, a kiedy już napisałem tę drugą wersję pomyślałem, że żal,
15
marzec 2016r.
aby się zmarnowała. I że książka, gdzie obok siebie idą teksty po śląsku i polsku będzie fajna. Zresztą przecież tak samo napisałeś kilka lat temu swoją „Rychtig gryfno godka”, tak samo napisany jest najnowszy „Hanusik”. Tym sposobem poszerzamy przecież krąg odbiorców o tych, którzy nie rozumieją śląskiego, uczą się go lub próbują sobie po latach przypomnieć. - Tłumaczenia nie są wierne… - Porzekadło mówi, że z tłumaczeniem, jak z kobietą. Piękne nie jest wierne, wierne nie jest piękne. Język polski i śląszczyzna mają zupełnie inną logikę, więc i opowiada się inaczej. Ale dlatego te dwie wersje językowe mają dodatkowy walor – pokazują nie tylko różne słownictwo, różną gramatykę, ale właśnie te dwie różne logiki języka. - Jeśli już jesteśmy przy języku. To mój konik, stale ubolewam nad tym, że mało fto poradzi dzisio rychtig po ślůnsku. W twojej książce także znalazłem sporo polonizmów… - Zarzuty o pisanie źle po śląsku ma chyba zagwarantowane każdy, kto próbuje w mowie tej pisać. Dla odmiany pewna dość znana pani etnograf zarzuciła mi, że w książce jest za dużo germanizmów. Nie podobało jej się na przykład słowo „tajla”. A ja pisałem takim śląskim, jaki znam z rodzinnego
jakichkolwiek ustaleń daleko. Poza tym tego zapisu ślabikorzowego po prostu nie czuję. Owszem, czasem jest problem, jak zapisać jakieś słowo, by oddać jego rzeczywiste brzmienie… - … Na przykład „rīchtig”? - Na przykład. Jednak uważam, że im więcej nowych liter, tym ciężej czytać. Ludzie i tak narzekają, że ciężko im czytać po śląsku, nawet jeśli godkę dobrze znają. Pewnie wiesz o tym lepiej niż ja. Czytamy bowiem wzrokowo, nasz mózg jest nauczony rozpoznawać polskie słowa bez składania liter. Naraz pojawiają się inne tych liter kombinacje, i mózg się buntuje. Jeśli oprócz innych kombinacji liter pojawiają się dodatkowe, nieznane litery, trudność narasta. Dlatego zdecydowałem się jednak na polską transkrypcję. Zresztą już po napisaniu książki Henryk Waniek powiedział mi w katowickim radiu, że zastosowałem transkrypcję Ligoniową. Bardzo mnie ucieszył. - A jakieś inne problemy z pisaniem po śląsku? - Też je pewnie znasz. Śląski nie jest językiem literackim. Jest takim językiem dość zredukowanym, gdzie brakuje synonimów, a czasem po prostu brakuje słowa. U nas od dawna mamy na to protezy, różne dinksy, wihajstry, łonaczyć. I musimy ich używać coraz częściej, bo masz rację, że z pokole-
Z tłumaczeniem, jak z kobietą. Piękne nie jest wierne, wierne nie jest piękne. Język polski i śląszczyzna mają zupełnie inną logikę, więc i opowiada się inaczej. Ale dlatego te dwie wersje językowe mają dodatkowy walor – pokazują nie tylko różne słownictwo, różną gramatykę, ale właśnie te dwie różne logiki języka domu, na tyskim Żwakowie. Dziś trudniej tu godkę usłyszeć, ale jeszcze za bajtla, nim wokół powstały blokowiska, była tu wszechobecna. - Za dużo germanizmów? Akurat na tyskich wsiach (i ja się przecież na takiej wychowałem) było ich znacznie mniej, niż w Rudzie Śląskiej, Chorzowie czy samych Katowicach. Kiedy jednak mówię o polonizmach, chodzi mi bardziej o zastępowanie starych śląskich, słowiańskich słów, polskimi. Na przykład wielokrotnie piszesz „nikt”, „nikogo”, chociaż przecież u nas przudzij tego słowa nie używano. Był „żodyn” i „żodnego”. - Fakt! No cóż, takich rzeczy się istotnie nie zauważa na etapie pisania i korekt. Jednak na co dzień piszę po polsku, pewne odruchy istnieją. - Pisząc zdecydowałeś się nie na żadną śląską transkrypcję, tę którą używam ja, lub tak zwaną ślabikorzową, lecz na zapis fonetyczny za pomocą polskich liter. Czemu? - Bo jest bardziej uniwersalny. Przyglądam się trochę tym dyskusjom na temat zapisywania godki i widzę, że do
nia na pokolenie zapominamy śląskich słów, jak wspomniałem język się redukuje. I stajemy przed problemem, albo szukać po słownikach (najczęściej lichych!), albo użyć polonizmu. Wierzę, że literatura zatrzyma ten proces obumierania godki. I cieszę się, że będę miał też w tym swój udział. - Udział jednorazowy, czy planujesz dalej pisać po śląsku? - Wspomniałem, że dobór postaci do książki był bardzo trudny, bo na Śląsku było tylu wspaniałych ludzi. Dlatego już pracuję nad drugim tomem. Na pewno znajdą się w nim Emin Pasza, Matka Ewa, Baildon i Religa. Do tego Grupa Janowska jako bohater zbiorowy, i na trochę podobnej zasadzie fenomen śląskiego bluesa. No i fiat 126 p, który zmienił oblicze Polski. - Czyli wśród osób piszących po śląsku pojawiła się nowa postać, Waldemar Cichoń. Inna nieco niż choćby Marcina Melona, bo ty masz już spory dorobek, tyle że w języku polskim. - Oba uważam za ojczyste. Rozmawiał Dariusz Dyrda
Sam tajla ksionżki „Zdarziło sie na Ślonsu”. Skirz tego, co idom świynta Wielgij Nocy, wybrali my konsek o świŷntyj. Patronce Ślůnska, św. Hyjdli. We ksiůnżce tekst je po ślůnsku a po polsku, u nos ino we ślůnskij wersje.
Świynto Hyjdla po bosoku J
ak sie powiy we klaperlacie łobsz„ślonsko świyntalować! to”, to łod razu Tak go to szterowszyscy myślom ło wało, że niy strzimoł. świyntyj Barbarze, Poszeł do kapelonka, pra? Ale ślonskich kiery boł spowiedniświyntych jest wiynkiym Hyjdli. cyj, a nojwiynkszo z – Ksiynżoszku moj nich je świynto Hyjkochany, poradzdla, patronka Śloncie co, spomożcie ska. Jak łoboczymie, niych ta moja cie kajś na łobrozku te szczewiki łoblyświynto we habicie, ko! Jo mom jom rod, po bosoku i ze szczeale mie je gańba! To wikami w rynce abo sie niy godzi, coby na karku – bydźcie ksiynżno po bosopewni, że to łona. ku lotała! Niych mi A wiycie, czamu łona niy robi łostujom malujom po body! soku? Niy? Toż po– Niy frasujom sie słuchejcie… – łodpedzioł mu kaUrodziyła sie w pelonek i mrugnoł 1178 roku w Baślypiym. – Jo to złowarii nad jeziorym nacza! Już jo jom łoAmer. Jeji fater był buja! tam srogim grofym, Hyjdla nic niy łodale takim blank sropedziała, kiej po spogim – mioł zomek, wiedzi dostała łod fol ziymi, wojokow, ksiynżoszka pora gowiydzi. Już za bajdoprowdy primowtla Hyjdla niy boła skich szczewikow. zwyczajnom dziołszO książce powiedzieli: Spowiednik poprosił kom: niyrada bawin Prof. Ryszard Kaczmarek, historyk: Pomysł pokazania młodym czytelpiyknie, coby je łodła sie graczkami, niynikom kilkunastu śląskich postaci, pozwalający im rozpocząć odkrywanie tond łoblykała. Przerada sie sztiglowała i własnej małej ojczyzny, uważam za niezwykle ważny. (…) A pisać tak, aby ciyż dobro krześciszaciła, za nic miała zainteresować młodego czytelnika zagadnieniami, których w ogóle nie zna janka niy bydzie sie klajdziki, piestrzonki – to dziś zupełny wyjątek. wadzić z ksiyndzym, i załośniczki, niyrapra? Kiwnyła ino goda klachała abo klen Prof. Zbigniew Kadłubek, filolog klasyczny, badacz śląskości: Są to może wom… kotała. Cingiym ino baśni, może gawędy, a może powiastki filozoficzne. (…) Te teksty w dosko– Ja, byda nosić… rzykała! nały sposób promują, afirmują, wywyższają, na wyżyny wznoszą (bo kończy jak tak piyknie proDziołszki z rycersię tekstem o Kukuczce) cały Górny Śląsk. sicie – łodpedziała. skich rodow dowali Jak jom ksiynżonałonczas na nauka do klosztornych paniyn. Tak było tyż z szek łobejrzoł na drugi dziyń, to sie o mało niy wykopyrtnoł. Hyjdlom. W klasztorze nauczyła sie niy ino heklować i sztryToć, miała szczewiki… ale niy na szłapach ino przewieszokować, ale tyż czytać i pisać, łosprawiać o Piśmie Świyntym i ne bez kark! Dyć kapelonek niy pedzioł kaj gynał mo te klaje tłomaczyć ludziom, no i starać sie o niymocnych. perlacie zakłodać, pra? Jak miała ino dwanoście lot to sie wydała. Ja, za starego Ksionże Henryk przody sie śmioł, a potym poszkopił, iże piyrwy łojce gibko wydawali dziołszki, a najgibcij te, kiere Hyjdla sie już niy zmiyni i doł pokoj. boły ksiynżniczkami abo szlachciankami. I nojczyńścij boło Moc dobrego zrobiła dlo naszego Ślonska świynto Hyjdla! tak, iże tako dziołszka wcale a wcale przyiszłymu chopu niy Kozała stowiać kościoły, klasztory, szpitale i szkoły dlo biydpszoła ani łon jij! Małżyństwo to boł barzij taki geszeft miynnych, dbała o niymocnych, niy dozwoliła krzywdzić borokow, dzy łojcami. jak prziszeł głod to kozała za darmo dować im jodło. Łojce Hyjdli mieli sztyrech synkow i sztyry cery. Jedna wyZe swojym chopym pszoli se barzo! Jak Hynryka Brodali za krola Francji, drugo – za krola madziarskiego, trzecio datego porwoł i zawar w hereszcie ksionże Konrad ze Maposzła dlo klosztoru. zowsza, poszła – piechty i po bosoku – do Płocka, coby pro– A cia wydom za piastowskiego ksiyncia ze Ślonska – posić o wypuszczynie swego chopa. I tak dugo wierciła porydzioł Hyjdli łojciec. waczowi dziura w brzuchu, aż do uwolniynio Hynryka doPosłuszno łojcom przyjechała do Wrocławia, kaj urzyndoprowadziła. woł ślonski ksionże Hynryk, kierymu potym dali przimianek Świynto Hyjdla niy miała lekigo życio, oj niy miała! Pada„Brodaty”. Ludzie na Ślonsku łod razu zaczyni nowyj ksiynżjom: jak Ponboczek komuś pszaje, to go doświadczo, pra? nyj pszoć – bo drap nauczyła sie godać po naszymu i miała Tak było z naszom Hyjdlom. Przeżyła prawie wszystkie swostaranie ło biydokow i niymocnych. Nojbarzij jom szterowało je dzieci – a miała ich aże siedmioro. W dalszyj rodzinie tyż to, iże ludzie sam som biydni. Niywtorzy niy mieli nawet na niyszczyńść niy brakło. Przeżyła tyż swojego chopa. Kiedy szczewiki, toż cołki rok lotali po bosoku. umrził w 1238 roku, poszła do klosztoru i tam spyndziła resz– Jak łoni niy majom szczewikow, to jo tyż niy byda mieć ta życio – mało jadła, mało spała, rzykała i chwoliła Ponbocz– pedziała. I tyż zaczyna chodzić po bosoku! ka. Skiż tego Hynryk był fest niyrod. W 1267 roku papiyż Klemens IV łogłosił jom świyntom. – Po jakiymu łona tak dziczy, po jakiymu sztyjc po bosoku Świynto Hyjdla czczom dzisiej niy ino na Ślonsku - tyż w loto? – frasowoł się i jargoł. – Śmioć sie ze mie bydom, iżech Niymcach, Czechach, u Madziarow. Je patronkom cołkigo ksionże, a mie niy stykać, coby Swojij choby jakie ańfachoŚlonska, Polski, małżyństw i krześcijańskij familje.
16
za klopsztanga.eu
marzec 2016r.
Nowości wydawnicze
W ofercie mamy trzy nowe świetne książki:
Super promocjo do każdego, fto chce wydrukować banery abo plandeki po ślůnsku. - Normalno cena m2 – 17 zł + 23 % VAT (brutto 20,91 zł – i tak jedna z nojniższych cen w regionie) - Cena do wydrukůw po ślůnsku za m2 – 13 zł + VAT (brutto 15,69 zł) Drukujŷmy do szerokości 160 cm (długość wiela trzeba) na nojwyższyj zorty maszynie Roland. Zamůwiŷnie idzie skłodać do redakcji Ślůnskigo Cajtunga – Tel. 0-501-411-994, e-mail: megapres@interia.pl
Takim właśnie przykładem jest książka „Dante i inksi” Mirosława Syniawy, będąca antologią wielkich dzieł światowej poezji na język śląski. Tytuł pochodzi od „Boskiej Komedii” Dantego, której fragmenty znajdziemy tam właśnie w godce. Poza tym są jednak wiersze czołowych poetów niemieckich, rosyjskich, francuskich, angielskojęzycznych, a także azjatyckich. Okazuje się, ze w godce brzmi to świetnie! – cena 23 złote
Ślůnskie ksiůnżki w hurcie tanij! Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? „Rychtig Gryfno Godka”? „Pniokowe łôsprowki”? „Asty kasztana ”? Eli ni mosz, terozki festelno szansa kupić je blank tanio. W księgarniach komplet tych książek kosztuje średnio około 135 złotych. U nas razem z kosztami przesyłki wydasz na nie jedynie: !!! 110 złotych !!! Ale możesz je oczywiście kupić także osobno.
„Komisorz Hanusik we tajnyj służbie ślonskij nacyje” to druga część skrzącego się humorem kryminału z elementami fantasy, rozgrywający się na dzisiejszym Śląsku. Jest już w sprzedaży. Autor, Marcin Melon, jest nauczycielem w jednej z tyskich szkół, więc jest to dokładnie ten śląski dialekt, którego używa się na naszym terenie – cena 28 złotych
Koszt przesyłki – 9 złotych. W przypadku zamówienia powyżej 100 złotych – przesyłka gratis. lub telefonicznie 535 998 252. Można też zamówić wpłacając na konto 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 - ale prosimy przy zamówieniu podawać numer telefonu kontaktowego.
Instytut Ślůnskij Godki. 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53
Asty Kasztana, Ginter Pierończyk - „Opowieści o Śląsku niewymyślonym” to autentyczna saga rodziny z Załęża. Jak się żyło w Katowicach śląskim pokoleniom? Historia przeplatana nie tylko zabawnymi anegdotkami,ale też tragicznymi wspomnieniami i pięknymi zdjęciami z prywatnych zbiorów. 92 stron formatu A-5. Cena: 15 złotych.
„Rychtig Gryfno Godka” Dariusza Dyrdy – to jedyny podręcznik języka śląskiego. W 15 czytankach znajdujemy kompendium wiedzy o Górnym Śląsku, a pod każdą czytanką wyjaśnia najważniejsze różnice między językiem śląskim a polskim. Wszystko to uzupełnione świetnym słownikiem śląsko-polskim i polsko-śląskim. 236 stron formatu A-5. Cena 28 złotych.
„Pniokowe Łosprowki” Eugeniusza Kosmały (Ojgena z Pnioków – popularnego felietonisty Radia Piekary) to kilkadziesiąt dowcipnych gawęd w takiej śląskiej godce, kierom dzisio nie godo już żoděn, krom samego Ojgena! 210 stron formatu A-5. Cena 20 złotych.
„Historia Narodu Śląskiego” Dariusza Jerczyńskiego – to jedyna książka opowiadająca o historii Ślązaków z naszego własnego punktu widzenia, a nie polskiego, czeskiego czy niemieckiego. 480 stron formatu A-4. Cena 60 złotych.
„Komisorz Hanusik” autorstwa Marcina Melona laureata II miejsca na śląską jednoaktówkę z 2013 roku. to pierwsza komedia kryminalna w ślunskiej godce. „Chytrzyjszy jak Sherlock Holmes, bardzij wyzgerny jak James Bond! A wypić poradzi choćby lompy na placu” – taki jest Achim Hanusik, bohater książki. Cena: 28 złotych.
Farbą drukarską pachną jeszcze „Ich książęce wysokości”. To dzieje władców Górnego Śląska – a książka wyszła spod pióra Jerzego Ciurloka, znanego bardziej jako wicman Ecik z Masztalskich, ale będącego też wybitnym znawcą kultury i historii regionu – cena 30 zł