Ślunski Cajtung 03/2018

Page 1

GAZETA NIE TYLKO DLA TYCH KTÓRZY DEKLARUJĄ NARODOWOŚĆ ŚLĄSKĄ

CZASOPISMO GÓRNOŚLĄSKIE

NR 6/7 2 (71) 2019r. 2015r. ISSN 2084-2384 NR INDEKSU 280305 CENA 3,00 ZŁ (8% VAT) (42)marzec CZERWIEC/LIPIEC

W marcu, czyli w lutym K

alendarzowo rzecz ujmując drugi numer Cajtunga powinien się ukazać w lutym. Zgodnie z naszą praktyką 27 lub 28 lutego. Ale wielu czytelników narzekało, że gazeta z datą luty w kiosku 1 marca ich myli, że to stary numer. Więc postanowiliśmy zmienić cykl wydawniczy i wydawać Cajtung zawsze w pierwszej dekadzie miesiąca. Ale żeby numer marcowy nie ukazał się 10 dni po lutowym, lutowego po prostu nie było. Tak więc numer 2 jest marcowy. Numer 11 pewnie ukaże się na początku grudnia a numer 12, świąteczny – tuż przed Bożym Narodzeniem. A w przyszłym roku już normalnie, o ile Dobra Zmiana w międzyczasie nie uzna, że w „wolnej, demokratycznej” Polsce na takie gazety miejsca nie ma. O patrzeniu przez Dobrą Zmianę na świat, Polskę i Śląsk na stronach 5, 7 i 15. Żeby nie było monotematycznie, na stronie 3 o manewrze, jaki właśnie wykonuje Związek Górnośląski a na stronach 8-9 o manewrze zupełnie innym. Tym mianowicie, jaki w 1945 roku wykonał marszałek Koniew, do zachapać śląski przemysł niezniszczony. Przy okazji dowiecie się tam, że dla ekonomistów III Rzeszy utrata Górnego Śląska oznaczała koniec wojny. Na stronie 11 o tym, czy olimpiada zimowa na Śląsku ma szanse, I sens. A na stronie 4 o niezwykłych Ślązakach, których odkryto w Serbii. Wyemigrowali niemal 200 lat temu i nie mieli pojęcia, że są Polakami, ale kilkanaście lat temu dotarli do nich polscy uczeni i zamiast ich tożsamość badać, już im polskość zaszczepili. No cóż, zdążyli przed śląskimi emisariuszami. Strony 12-14 to dwa pierwsze rozdziały powieści „Saga Śląska” pióra Mariana Kulika (autora Gott mit Uns). Jeśli wam się spodoba, w lecie wydamy ją w formie książkowej. Nam się w redakcji podoba, ale nasz klient, nasz pan. Poza tym – na różnych stronach -dużo o nachalnej rządowej polityce historycznej, która nie pozostawia pola do dyskusji i na przykład Żołnierzy Wyklętych uznała bez zastrzeżeń za bohaterów, chociaż wielu ma ich za bandytów. No ale jeśli sama partyzancka walka z komunistami jest powodem do chwały, to my na str. 2 pokazujemy mniej znanych żołnierzy, ale z naddatkiem wypełniających tę definicję. Tylko nikt ich jakoś do wspaniałych Wyklętych nie zalicza… Bo będąc przy zdrowych zmysłach trudno za bohaterów uznać fanatycznych hitlerowców. No i oczywiście Marcin Melon po swojemu opowie o kolejnym śląskim Piaście. Czytejcie, się werci! Szef-redachtůr.

ŚLĄSCY ŻOŁNIERZE NIEZŁOMNI...

Innych - choćbyśmy chcieli - nie mamy

str. 2


2

marzec 2018r.

Nie zaakceptowali faktu, że w ramach porządku jałtańskiego ich ukochana ojczyzna ma trafić w sowieckie szpony. Nie złożyli broni, lecz w konspiracji strzelali do każdego, kto kolaborował z komunistami, z sowietami. Bez szans na zwycięstwo walczyli do końca za swe ideały.

Podwójne

Werwolf standardy Plury niezłomny Marek Plura to wielki bojownik o prawa mniejszości. Śląskiej mniejszości etnicznej, mniejszości posługującej się językiem śląskim, wreszcie o prawa takich jak on, niepełnosprawnych, inwalidów. Okazuje się jednak, że domaga się praw tylko dla tych mniejszości, do których sam należy. Do pozostałych ma takie samo podejście jak PiS, co udowodnił w głosowaniu nad poprawką dotyczącą „leczenia konwersyjnego” homoseksualistów.

P W

iecie, o kogo chodzi? Oczywiście, dziś w Polsce każdy wie. Żołnierze Niezłomni, Żołnierze Wyklęci. Historycy mówią, że na Górnym Śląsku ich nie było. Ale to nieprawda. Byli! Tylko mówili po niemiecku, nie po polsku. Bo to byli niemieccy żołnierze wyklęci, tak zwany Werwolf. Swoją nazwę wzięli od wilkołaka, który nocą kąsa swe ofiary. Co prawda wymyślony przez Himmlera Werwolf nigdy organizacyjnie nie zaistniał. Ale tą szeroką nazwą przywykło się obejmować wszystkie niemieckie formacje, które po przejściu frontu kontynuowały walkę partyzancką z sowiecką armią i komunistyczną administracją cywilną. Na Śląsku, zwłaszcza przedwojennej części niemieckiej, takie jednostki były. Złożone z SS-manów, fanatycznych członków Hitlerjugend, żołnierzy Wehrmachtu, który nie chcieli się poddać, ujawnić. Byli w okolicach Tarnowskich

Gór, Raciborza. Im dalej na północ i zachód Śląska, tym było ich więcej. Strzelali zza winkla do tych, którzy kolaborowali z nową, komunistyczną władzą. Czy więc i oni byli Żołnierzami Wyklętymi? Czy i oni mają święto 1 marca? Czy też Wyklęty musi być Polakiem? My nie wiemy, ale wiemy, że innych Wyklętych na Śląsku nie było. Jeśli więc śląska autostrada, od Katowic do Legnicy, nosi miano Wyklętych, to chyba chodzi o tych… My ich nie czcimy. Uważamy za bandytów. No ale my w Cajtungu nie jesteśmy miarodajni, bo większość tzw. Wyklętych uważamy za bandytów a nie bohaterów. Ciekawi więc jesteśmy opinii IPN-u. Czy ludzie ci byli bohaterami (walczyli wszak z komuną), czy też jednak bandytami (bo walczyli z biało-czerwoną komuną). Na pewno nie walczyli z państwem polskim, bo jak powiedział pan premier, PRL to nie było państwo polskie… DD

oprawka miała zabronić właśnie takich „terapii”. Nauka już bowiem ponad wszelką wątpliwość ustaliła, że homoseksualizm nie jest chorobą a co więcej – że wyleczyć się go nie da. Można homoseksualistów nie lubić, można się nimi brzydzić, ale leczyć nie można, bo to ma taki

ki podobają. Nikomu krzywdy nie czyni, dlatego w odróżnieniu od choćby pedofila, żadnego zagrożenia dla społeczeństwa nie stanowi. Każdy, kto ma w sobie choć odrobinę empatii, wczucia się w drugiego człowieka, powinien to wiedzieć. Wydawałoby się więc oczywiste, że dla eurode-

Można homoseksualistów nie lubić, można się nimi brzydzić, ale leczyć nie można, bo to ma taki sam sens, jak uleczyć kogoś z tego, że jest bardzo wysoki. Albo że jest człowiekiem wierzącym (albo niewierzącym). Nie da się, po prostu uroda jednego taka, że ma 210 cm wzrostu, a drugiego taka, że mu się chłopcy a nie dziewczynki podobają. sam sens, jak uleczyć kogoś z tego, że jest bardzo wysoki. Albo że jest człowiekiem wierzącym (albo niewierzącym). Nie da się, po prostu uroda jednego taka, że ma 210 cm wzrostu, a drugiego taka, że mu się chłopcy a nie dziewczyn-

putowanego na wózku inwalidzkim, do tego posługującego się nie uznawanym przez własne państwo językiem – wczucie się w sytuację homoseksualisty powinno być tym prostsze. A jednak nie, Plura w głosowaniu tym zachował się

tak samo jak ultrakonserwatywni Legutko, Czarnecki i inni, a inaczej, niż zdecydowana większość posłów Europejskiej Partii Ludowej (z Polski do tej frakcji należą PO i PSL). Ludzie, którzy uważają, że homoseksualistów można, a może i trzeba leczyć. Byłaby to prywatna sprawa pana europosła. Byłaby, gdyby nie to, że jest on pewnym sztandarem Ślązaków w walce o swoje prawa. Ale czy wiarygodne są postulaty kogoś, kto żąda praw dla swojej odrębności, nie umiejąc uszanować odmienności innych? Czy pan Plura nie rozumie, że zachował się dokładnie tak samo, jak ci, którzy nie chcą uznać języka śląskiego, bo jego istnienie nie pasuje do ich światopoglądu? Ledwie kilka miesięcy temu zrugał profesora Zbigniewa Kadłubka, że jeśli ten w boga nie wierzy, to jest nikim i Plura go usuwa z narodowości śląskiej. Teraz znowu to. Plura powoli zaczyna byś postrzegany jak facet z Ciemnogrodu, który łatwiej znalazłby wspólny język z Krystyną Pawłowicz, niż szanującymi wolność innego człowieka. Taki ambasador może śląskiej sprawie wyrządzić więcej złego, niż dobrego DD

Szałot ze Melona

„Ty wiŷsz co? Tyn nowy film, kery Ryan Gosling narichtowoł, pra? Ty wiŷsz, co ône w nim sztyry razy pedzieli ô naszym Nowym Jorku?! Richtiś! Jezderkusie! Take epne hollywoodzke producynty, a spomnieli sie ô naszym Nowym Jorku! Tako reklama nom zrobi-

Gazeta nie tylko dla osób deklarujących narodowość śląską ISSN 2084-2384 Gazeta prywatna, wydawca: Instytut Ślunskij Godki (MEGA PRESS II) Lędziny ul. Grunwaldzka 53; tel. 0501 411 994 e-mail: megapres@interia.pl Redaktor naczelny: Dariusz Dyrda Nie zamówionych materiałów

redakcja nie zwraca.

POLSKA PRESS Sp. z o.o.,

Oddział Poligrafia, Drukarnia Sosnowiec

Richtiś Epno Metropolia li! Naprowdy! Katać bych cie cyganił?! Jo durś łaża choby bamontny, tak mie to fechtło! Nasz Nowy Jork, tela razy pedzieli miano naszego miasta! Niy Waszyngtonu, niŷ Los Angeles, ino prawie nos! Jerona, terozki muszymy sie skuli tego asić na prawo a lewo!” Umicie sie forsztelować tako godka we manhattańskim Starbucksie? Bo jo niŷ. Po jakiymu niŷ? Dyć to je epno metropolia, hań ludzie niŷ majom kompleksůw i żodŷn niŷ jszczo po szłapach, kej keryś szauszpiler ciepnie bez cufal miano „Nowy Jork” w kerymś filmie. Kożdy wiŷ wiela jejich metropolia je wert. Gańba by im było robić tako ôstuda. Nale poczkejcie! Dyć my na Ślůnsku tyż mōmy – oficjalnie już terozki – metropolio. No to co je louz? Właża na nec-zajta nojwiynkszego regionalne-

go cajtunga i czytom (tela co po polsku) take cosik: „Jezderkusie! Sztyry razy! Niŷ roz, niŷ dwa, ani nawet niŷ trzi! Sztyry razy pedzieli miano „Katowice” we nowym

do szesnostyj, ôziymnostyj, dwudziestyj-szwortyj i trzīdziestyj-drugij minuty. A w trzīdziestyj-szůstyj minucie tyn epny szauszpiler, ja, tyn gryfny, wiycie kery, szczylo tako macha, choby tyż

co my istniejŷmy. Tako fajno promocyjo! To możno my niŷ sōm aże take pamponie ôstatnie, jak nōm sie zdowało? Jak godocie?” Tyn cytat to, wiadomo, niŷ ma blank gynau. Nale jak żech zoboczył tyn artikel, to jużech widzioł tego dziŷnnikorza, kery rozpultuje na siebie cołki kafyj, kej ino posłyszoł miano naszyj ślůnskij metropolie we tefałenowskim serialu. No,

Terozki to my już bydymy Richtiś Epno Metropolia (a możno tyn REM to by było dobre oficjalne miano?). Tako Richtiś Epno Metropolia, choby Nowy Jork. Abo Sandomierz, po kerym tŷn kapelonek loto i chyto gizdōw ôdcinku tego epnego tefałenowskigo serialu! Tako reklama! Dejcie sie pozůr! Niŷ pedzieli ô Warszawie wtynczos, ani ô Krakowie, ino ô nos! Jerōna, jake my som ważne! Choby prawdziwe Poloki! Niy ôglondocie tego serialu? Niŷ szkodzi, ôbejrzījcie ino tyn jedyn ôdcinek w Internecu. Przewińcie ôd razu

miōł pedzieć „Katowice” (piōnty roz by to było!), nale yntliś psinco godo… Jerōna! Forsztelujcie sie to ino! Taki epny tefałenowski serial, dyć to ludzie ôglōndajōm we cōłkij Polsce! We Warszawie to nawet ôglondajom! A tukej pedzieli miano naszyj metropolie! Terozki we cōłkij Polsce bydom wiydzieć,

terozki to już my niŷ sōm ańfachowo metropolio. Terozki to my już bydymy Richtiś Epno Metropolia (a możno tyn REM to by było dobre oficjalne miano?). Tako Richtiś Epno Metropolia, choby Nowy Jork. Abo Sandomierz, po kerym tŷn kapelonek loto i chyto gizdōw… Marcin Melon


3

marzec 2018r.

Franki reaktywacja czyli kompletna klapa ŚPR

Grają Ślązacy, wygrywa PO Kongres Związku Górnośląskiego wybrał prezesem tej organizacji na kolejne cztery lata Grzegorza Frankiego. To jasny sygnał w jakim kierunku organizacja ta zamierza iść – a zarazem czytelna informacja, że Śląska Partia Regionalna zanim zaistniała, straciła sens swojego istnienia.

Ś

PR była pomysłem na zjednoczenie śląskich środowisk. Na wspólną reprezentację, zwłaszcza w walce o mandaty do sejmiku województwa śląskiego. Szansą na to porozumienie był fakt, że partię zakładał lider ZG Grzegorz Franki i wicelider RAŚ Henryk Mercik. Pozostali założyciele to też w zdecydowanej większości członkowie tych dwóch organizacj,i a w zasadzie ich pierwszoplanowi działacze. Jednak kilka miesięcy temu Franki wybrał inną drogę, został wiceszefem katowickich, miejskich Platformy Obywatelskiej. Co było poniekąd logiczne, bo przecież cały czas był etatowym pracownikiem PO i członkiem PO (chociaż przez pewien czas zapewniał, że członkostwo w tej partii zawiesił). W tym momencie dał jasny sygnał, że liczy na dobre miejsce na listach wyborczych PO a nie ŚPR. Byłoby jeszcze pół biedy, byłaby to jego osobista decyzja, ale zaraz za nim z ŚPR wystąpili niemal wszyscy inni członkowie Związku Górnośląskiego a także niektórych innych śląskich organizacji (na przykład Józef Porwoł, lider DURŚ).

ŚPR TRACI ELEKTORAT Ci, którzy pozostali w ŚPR robili dobrą minę i głosili, że oto odpadły najsłabsze ogniwa. Ale to nieprawda, odejście środowiska ZG oznacza, że partii tej pozostał jedynie żelazny elektorat RAŚ-u. Tyle, że pomniejszony, bo część tego elektoratu zniechęciła za mało śląska retoryka ŚPR. Gdy lider tej partii Henryk Mercik mówi, że chce reprezentować całe województwo śląskie a nie Górny Śląsk, to Dariusz Jerczyński (autor Historii Na-

n Kongres Związku Górnośląskiego czy wojewódzkich struktur PO? W dolnym rzędzie Marek Plura (europoseł PO), w górnym od lewej: pierwszy Grzegorz Franki (szef ZG, działacz PO, pracownik biura PO, trzecia Ewa Kołodziej – posłanka na sejm (PO), piąta Urszula Koszutska – radna sejmiku (PO), szósty – marszałek województwa Wojciech Saługa (PO), ósmy prezydent Mysłowic Edward Lasok (sympatyzuje z PO). Pozostałych osób ze zdjęcia nie znamy, aż tak dalece nie mamy rozpracowanych struktur PO i ZG. Zdjęcie pochodzi z internetowego profilu eurodeputowanego PO Marka Plury, członka Związku Górnośląskiego. rodu Śląskiego) odpowiada: - Od 20 lat konsekwentnie głosuję na RAŚ, nawet gdy przestałem być członkiem Ruchu Autonomii Śląska. Bo to organizacja dążąca do jak największej podmiotowości mojej ojczyzny, Górnego Śląska. Moim marzeniem jest, by oddzielić nas od Zagłębia, by powstało województwo naprawdę górnośląskie, z Opolem, ale bez Sosnow-

ratu RAŚ. Część z niego (pytanie tylko jak dużą) przejmie zapewne partia Ślonzoki Razem, będąca obecnie na tym samym etapie rejestracji, co ŚPR. Bardzo jednoznacznie śląska, stojąca na stanowisku konieczności powołania jednego górnośląskiego województwa (z Opolem, ale za to bez ziem nieśląskich!), domagania się dla niego auto-

bez pieniędzy i bez dostępu do wysokonakładowych mediów zdoła zaistnieć w świadomości Ślązaków.

ZWIĄZEK GÓRNOŚLĄSKIEJ PLATFORMY OBYWATELSKIEJ Pytaniem raczej nie jest, w jakim kierunku pójdzie Związek Górnośląski pod

ŚPR nie zyskała nowego elektoratu związanego z ZG, straciła za to na starcie sporą część elektoratu RAŚ. Część z niego (pytanie tylko jak dużą) przejmie zapewne partia Ślonzoki Razem, będąca obecnie na tym samym etapie rejestracji, co ŚPR. Bardzo jednoznacznie śląska, stojąca na stanowisku konieczności powołania jednego górnośląskiego województwa (z Opolem, ale za to bez ziem nieśląskich!), domagania się dla niego autonomii, na gruncie żądania uznania narodowości i języka śląskiego ca, Żywca, Częstochowy. Jeśli jednak dziś lider ŚPR a zarazem wicelider RAŚ Henryk Mercik mówi, że dla niego ta jedność z Częstochową jest ważna, to ja się muszę poważnie zastanowić, czy oddać na nich jeszcze raz swój głos. Podobnie Jerzy Bogacki, przez ponad dziesięć lat członek najściślejszego kierownictwa RAŚ: - Dzisiejszy RAŚ sprzeniewierza się swoim ideałom, swoim dokumentom programowym. To już nie są autonomiści górnośląscy, lecz autonomiści województwa śląskiego w obecnych granicach. Tracą poparcie, więc próbują przemalować szyld na ŚPR. Ale to nic nie da, oni przestali być dla Ślązaków wiarygodni. Może niech budują swoje struktury w Sosnowcu. Efekt jest taki, że ŚPR nie zyskała nowego elektoratu związanego z ZG, straciła za to na starcie sporą część elekto-

nomii, na gruncie żądania uznania narodowości i języka śląskiego. Pytanie tylko, na ile partia ta, bez znanych liderów, REKLAMA

nowym-starym kierownictwem Grzegorza Frankiego. Kierunek ten świetnie ilustruje zdjęcie z kongresu, na któ-

rym obok Frankiego (działacza PO), widzimy europosła PO Marka Plurę, posłankę PO Ewę Kołodziej, marszałka województwa śląskiego Wojciecha Saługę (PO) i sympatyzującego z PO prezydenta Mysłowic Edwarda Lasoka. Identyczne zdjęcie można by więc zrobić na wojewódzkim kongresie PO – co chyba oznacza, że Związek Górnośląski mocno wesprze w wyborach Platformę Obywatelską a liderzy ZG pewnie z jej list będą startowali do sejmiku, później może też sejmu. Chociaż rzecz nie jest aż tak prosta, bo w ZG są też działacze PiS, na przykład posłanka kilku kadencji Maria Nowak. Związek Górnośląski to w zdecydowanej większość Ślązacy o polskiej orientacji, nawiązujący do „korfanciorzy”, przedwojennych zwolenników Wojciecha Korfantego, dyktatora tzw. III Powstania Śląskiego, polityka antyniemieckiego, traktującego autonomię śląską instrumentalnie. Gdy był ważnym warszawskim politykiem, chciał jej likwidację, gdy piłsudczycy wprowadzili swoją dyktaturę, ustroił się w piórka obrońcy autonomii. ZG dziś lansuje go na bohatera wszystkich Ślązaków, tak samo, jak PiS na bohaterów wszystkich Polaków lansuje „żołnierzy niezłomnych”. Ale wbrew zapowiedziom jeszcze z początku zeszłego roku, o samodzielnym starcie ZG w wyborach samorządowych i z końca ubiegłego roku o wspólnej liście ŚPR – nie zostało już nic. Jeśli lider związku jest wysokim rangą działaczem PO, do tego na etacie w PO, to trudno sobie jakoś wyobrazić, by sam startując z list PO, jednocześnie kierował kampanią konkurencyjnej listy. Trudno też sobie wyobrazić, by ZG wystawiło listę walczącą o mandat ze swoim szefem. Tak więc członkowie Związku Górnośląskiego, jak zawsze dotychczas, będą startowali przeciw sobie z list różnych partii i lokalnych komitetów wyborczych. Dla których śląskie sprawy są drugorzędne. I chyba w organizacji tej nie ma innego pomysłu na działanie, jeśli jedynym liderem na szefa w latach 2018-22 był Grzegorz Franki, a w wyborach poparło go 85% delegatów na kongres. Adam Moćko


4

marzec 2018r.

Jak śląscy Tołkowie w kilka lat Polakami zostali.

150 lat Ślązaków w soczewce

Niemal każdy zna opowieść o Ślązakach, którzy w połowie XIX wieku wyemigrowali do Teksasu. Senator Maria Pańczyk-Poździej lubi bajdurzyć, że są oni dowodem na polskość Ślązaków. Bo konsekwentnie uważają się do dziś za potomków polskich osadników. Teraz okazuje się, że to chyba jednak nieprawda. Dowodzą nam tego Tołkowie.

n Ewangelicki (czyli Tołtów) kościół w Osjtojicevie. Prawosławny i katolicki są znacznie starsze, ale niewielkiej społeczności Tołtków przez półtora stulecia nie było stać na własny.

olscy uczeni odkryli ich w 2005 roku. Zamieszkują w prowincji serbskiej Wojwodina. To część znacznie większej krainy Banat, związanej z historią Węgier. No i na początku XXI wieku polscy uczeni dowiedzieli się, że mieszkańcy wsi Ostojićevo mówią … po śląsku. „Znaczy się Polacy” – ucieszono się, że znaleziono kolejną grupę po tej w Teksasie. I postanowili ją zbadać.

niósł się na Bałkany. Trochę to zresztą śmieszne, że gdy Polacy walili za robotą na Górny Śląsk, to ci Ślązacy postanowili szukać jej aż na Bałkanach. Polski portal balkanistyka.pl dowiedziawszy się o odkryciu obwieścił radośnie: „Do Serbii przyjeżdżali w lecie, a późną jesienią wracali do swoich domów w Polsce. Później zaczęli kupować domy w tej miejscowości. We wsi znajduje się polski Kościół katolicki, a

P

Znaczy się Polacy” – ucieszono się, że znaleziono kolejną grupę do tej w Teksasie. I postanowili ją zbadać. Rzeczywiście mówią oni cieszyńską odmianą języka śląskiego, ale nijak nie utożsamiają się z Polską. Pytani o to spoglądali, jakby ktoś ich zapytał, czy są z Marsa. Na miejscu okazało się jednak, że … klops. Badaczka z Uniwersytetu Śląskiego Katarzyna Marcol stwierdziła wprawdzie, że rzeczywiście mówią oni cieszyńską odmianą języka śląskiego, ale nijak nie utożsamiają się z Polską. Pytani o to spoglądali, jakby ktoś ich zapytał, czy są z Marsa. - My som Tołty – wyjaśniał jej pan Gustaw Cieślar, czyli o bardzo cieszyńskim nazwisku.

ZA CHLEBEM, ALE NIE Z POLSKI Rodzina jego, i kilkadziesiąt innych wywodzą się z Wisły i Drogomyśla koło Skoczowa. W pierwszej połowie XIX wieku tutejsi saletrarze, czyli górnicy kopiący saletrę, regularnie wybierali się na fedrunek do Banatu. W 1838 roku zdecydowali, by się tam osiedlić na stałe. Z całym (niewielkim) ruchomym dobytkiem, żonami, dziećmi. Ot, kawałek Wisły prze-

przy nim działa wspólnota, dzięki której mieszkańcy doskonalą swój język polski, uczą się polskich pieśni, zabaw i wierszy”. „Wracali do swoich domów w Polsce!” Wisła od początków XIII wieku (a i przedtem też niezbyt często) do 1920 roku nigdy w Polsce nie leżała, więc mówienie o domach w Polsce to zwykłe bajdurzenie. Opuszczali swoje domy na Śląsku, i wracali do domów na Śląsku. Można by od biedy napisać, że w Czechach, bo najdłużej w czeskiej koronie akurat się znajdowała, ale w Polsce?

ZAMIAST BADAĆ – INDOKTRYNOWALI I właśnie tego dowodzili mieszkańcy Ostojićeva, gdy ich polscy badacze odkryli. Owszem, wiedzieli, że są z Wisły, z której przybyli baaardzo dawno temu, ale nijak nie kojarzyli tej Wisły z Polską, swoje-

go pochodzenia z polskością. A swoją własną nazwę „Tołt” wywodzą z węgierskiego słowa „toth” czyli przybysz z ziem słowiańskich. Słowianami się czuli Tołtowie, a nie żadnymi Polakami. No ale Polacy natychmiast zaczęli ich urabiać na swoją modłę. Uczeni zaczęli im „tłumaczyć”, że Ślązacy są Polakami (nie dodając, że dwie wsie od Wisły są już… Czechami), polska ambasada na szybko uznała ich za polską mniejszość narodową i zaczęła wspierać różnymi darami, a także raczyć historią Polski i języka polskiego. Podobnie do mniejszości zaliczyły ich władze Serbii, za czym poszły kolejne profity. Uruchomiono „Dom Polski” Tołckie dzieci na wakacje przywożone są do Wisły, gdzie opowiada im się o wspaniałej polskiej historii i o tym, że tu wszyscy zawsze czuli się Polakami. Tołccy aktywiści przyjeżdżają na spotkania Polonii. Ba, w miejscowości, gdzie ci „Polacy” są ewangelikami a katolikami są Węgrzy powstał… polski kościół katolicki! Efekt? Ktoś, kto jeszcze 15 lat temu na sugestię, że jest Polakiem, unosił jedynie zdziwiony takim posądzeniem brwi – teraz sam zapytany o to, kim jest, mówi że Polakiem. Mówiąc wprost, aktywność rozpoczęta przez polskich etnografów nie tyle ich enklawę zbadała, co raczej zindoktrynowała. Wystarczyło 10 lat, od rozpoczęcia badań przez dr Marcol, by Tołtowie zmienili swoją tożsamość na polską. Katarzyna Marcol zauważa jednak, że ma to swoje mankamenty. - – Gdy po raz pierwszy przyjechałam do Ostojićeva, Tołtowie funkcjonowali jako zwarta grupa, bez większych napięć na poziomie społecznym czy ideologicznym. Od tamtego czasu wiele się zmieniło. Nie wszyscy mieszkańcy mogą w równym stopniu korzystać ze wspomnianych profitów, co rodzi napięcia i konflikty – mówi.

EKSPERYMENT POKAZAŁ, SKĄD NA ŚLĄSKU WZIĘLI SIĘ POLACY Proces ten jak w wehikule przyspieszającym czas pokazuje, co na Śląsku stało się w ciągu ostatnich 200 lat. Na początku XX wieku w tej Wiśle, w Rybniku czy Tarnowskich Górach zapytany o to, czy jest Polakiem, zachowałby się tak samo, jak Tołt Gustaw Cieślar w roku 2008. Zdumieniem, ze ktoś może go do polskości zaliczyć. Już prędzej do Słowaków, bo nabożeństwa odprawiają po słowacku. Język to zresztą bliższy tołckiemu, niż polszczyzna (choć pewnie prof. Jan Miodek „wyjaśniłby”, ze to pięknie zakonserwowana staropolszczyzna) nie zetknął. Znają zresztą jeszcze kilka innych języków, bo we wsi mieszkają wspólnie z Wę-

rzy, przekonujący, że Ślązacy to Polacy. Na pruskim Śląsku nawet wcześniej, bo już w połowie XVIII wieku czeskich duchownych i nauczycieli zaczęto masowo zastępować polskimi. Tak więc tym, którzy wyemigrowali do Banatu, zaczęto powtarzać do znudzenia że są Polakami w roku 2008, nam dobre 150 lat wcześniej. Ponieważ język śląski nie dorobił się wersji pisanej, więc językiem słowiańskim, w jakim czytali Ślązacy był najczęściej polski. A tam stale ta sama mantra o polskości Śląska. I powoli, powoli, na zasadzie, że kropla drąży skałę, coraz więcej Ślązaków zaczęło się do tej polskości poczuwać. Dziesięcioletni eksperyment indoktrynacji Tołtów pokazał, skąd nagle sto lat temu na Śląsku pojawiło się pełno Polaków. Podobnie jak poczuwają się do polskości Ślązacy w Teksasie, bo i ich przywódcami duchowymi byli tam polscy księża. Tołtów polscy księża nie mogli indoktrynować, z tej prostej przyczyny, że byli ewangelikami. No i Tołtowie jednak naocznie pokazali, że Ślązak, który się z tą polską indoktrynacją (zaczęła się na dobre po Wiośnie Ludów, czyli ok. 1850 roku) – żadnych związków z Polską nie czuje. Ze Śląskiem - tak, z Polską- nie!

JESZCZE TYLKO PAŃCZYCZKI TAM BRAKUJE I to był fantastyczny przypadek dla badaczy tożsamości, dla szukania, kiedy w Ślązakach pojawiło się poczucie polskości. Ale nie, polscy „badacze” postanowili to eksperymentalne miejsce zniszczyć, wmawiając Tołtom, że są Polakami. Jak znam życie, za jakieś 3 lata wybierze się tam Maria Pańczyk-Pozdziej i zrobi wzruszającą audycję o tym, jak to Tołtowie przez niemal 200 lat zachowali polskość. Na koniec powie, że oto koronny dowód polsko-

Polacy natychmiast zaczęli ich urabiać na swoją modłę. Uczeni zaczęli im „tłumaczyć”, że Ślązacy są Polakami (nie dodając, że dwie wsie od Wisły są już… Czechami), polska ambasada na szybko uznała ich za polską mniejszość narodową i zaczęła wspierać różnymi darami, a także raczyć historią Polski i języka polskiego. Uruchomiono „Dom Polski”. Efekt? Ktoś, kto jeszcze 15 lat temu na sugestię, że jest Polakiem, unosił jedynie zdziwiony takim posądzeniem brwi – teraz sam zapytany o to, kim jest, mówi że Polakiem. grami i Serbami. I mówią wszystkimi tymi językami. Zresztą podział przebiega tam religijnie. Jak ktoś jest prawosławny – to Serb, jak katolik – to Węgier, jak ewangelik (sami mówią po śląsku „wanielik”, a jakże) – Tołt. Wracając jednak na Śląsk. W końcu XVIII wieku a jeszcze bardziej w XIX wieku zaczęli się tu masowo pojawiać polscy robotnicy, a za nimi polscy agitato-

ści Ślązaków. Może nawet jakiś mały Tołt na konkursie „Po śląsku, po naszemu” wygłosi płomienną orację, że „My wdycki ta Polska tak kocholi, tak kocholi, co my każdego wieczora rzykali do polskij Najjaśniejszyj Panienki ze Czynstochowy”. I tylko niektórzy zrobią zdumione oczy, że jak ewangelik mógł się modlić do Maryji. Dariusz Dyrda


5

marzec 2018r.

Wice-żydzi? Fajnie by było Kazimierz Kutz napisał kilka lat temu, że z braku Żydów w obecnej Polsce to Ślązacy stali się tymi winnymi wszelkiego zła. Takimi wice-żydami. Niestety, to bardzo optymistyczna teza. Bo Żydzi właśnie pokazali, jak niebezpiecznie ich zaczepiać. A z nami Polska może zrobić, co chce. Za nami nikt się nie ujmie.

Ż

ydzi właśnie pokazują PiS-owi (bo nie Polsce przecież) swoją siłę. PiS chyłkiem wycofuje się z nowelizacji ustawy o IPN, w której próbował zadekretować swoją

Polsce kilkanaście lat temu wydania człowieka oskarżonego o zbrodnie ludobójstwa. Bo Izrael swoich obywateli – jakimi zbrodniarzami by nie byli - nie wydaje. A ten zbrodniarz, Salomon Morel był komendantem obozu koncentracyjnego. Sam mówiąc, zwożonym tu Ślązakom i Niemcom, że w porównaniu z tym, co dla nich przygotował, Auschwitz to pestka. Mógłby premier Morawiecki opowiedzieć nieco o wyrafinowanych metodach tortur komendanta Morela. Wtedy słowa o żydowskich zbrodniarzach zabrzmiałyby zupełnie inaczej. No tak, ale to najpierw trzeba wiedzieć o tym, czym była Zgoda. I trzeba by przed całym światem przyznać, że i Polska w 1945 roku stworzyła obozy koncentracyjne, do których wsadzano wyłącznie za przynależność etniczną. I że to były obozy polskie, bo Morel nosił nie sowiecki i nie komunistyczny mundur, tylko polski! Żadnej by to Polsce ujmy nie przyniosło, wprost przeciwnie, świat szanuje każdego kto umie się przyznać, że jego historia nie zawsze była świetlana. Gdy belgijski monarcha przeprosił za belgijskie zbrodnie ludobójstwa w Afryce, nikt nie zaczął Belgią pogardzać. Anglicy też nie wypierają

wnątrzpolskie spacyfikowanie Solidarności – dla tego Jaruzelski będzie bohaterem. I tego zdegradowanie go do szeregowca nie zmieni. A kto uważa, że so-

MOŻNA BYŁY WYSTRZELIĆ MORELEM Przy okazji premier Mateusz Morawiecki dolał oliwy do ognia na słynnej już konferencji prasowej w Berlinie, kiedy wystrzelił, że byli też zbrodniarze żydowscy. Oczywiście, że byli! Ale taką wypowiedź trzeba najpierw przygotować. Gdyby premier zaczął słowami, że Izrael odmawiał

się, że to oni, a nie Niemcy, obozy koncentracyjne wymyślili. Wprost przeciwnie takie przyznanie się do własnych ciemnych kart podnosi wiarygodność. Ale kiedy zamiast tego bajdurzy się, że w 1968 roku nie było państwa polskiego, to wszyscy odbiorcy już wiedzą, że mają do czynienia z kimś, kto o swoich mitach opowiada, a nie o historycznej prawdzie.

HISTORYCZNA PRAWDA OBJAWIONA Świata nie interesuje, kiedy w Polsce podobnie dekretuje się inne elementy własnej historii. Kiedy sejm podejmuje ustawę o zdegradowaniu generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka. I nawet nie o samą ustawę tu chodzi, tylko o wypowiedzi posłów PiS, że trzeba zdecydować, kto był bohaterem a kto zdrajcą. Bo właśnie o to chodzi, że wcale nie trzeba. To są sprawy subiektywne, osobistej oceny historii przez każdego z nas. Kto uważa, że jedynym ratunkiem przed sowiecką interwencją było we-

swojej tożsamości. Tak samo, jak zrobili to polscy komuniści w roku 1945. PiS o Ślązakach myśli tak samo, jak oni, czym dowodzi najbardziej dobitnie, że tamty-

Pan prezydent Duda Andrzej powiadomił nas 1 marca, że teraz już cały naród wie, iż Żołnierze Wyklęci to byli bohaterowie. A psinco – panie prezydencie! To kwestia punktu widzenia. Kto uważa, że dla Polski po wojnie najważniejsza była odbudowa zniszczeń i spokój – dla tego pozostaną bandytami. Kto zaś uważa, że najważniejsze było pokazanie, Polacy dobrowolnie komunizmu nie przyjmą – dla tego Wyklęty jest bohaterem wieckiego zagrożenia nie było, a Jaruzelski po prostu ratował swój stołek za cenę wolności narodu – dla tego pozostanie on kanalią i zdrajcą. Nie ważne, czy jako generał, czy jako szeregowiec. Podobnie z żołnierzami wyklętymi. Pan prezydent Duda Andrzej powiadomił nas 1 marca, że teraz już cały naród wie, iż to byli bohaterowie. A psinco – panie prezydencie! To znowu kwestia punktu widzenia. Kto uważa, że dla Polski po wojnie najważniejsza była odbudowa zniszczeń i spokój – dla tego Niezłomni, Wyklęci po-

Mógłby premier Morawiecki opowiedzieć nieco o wyrafinowanych metodach tortur komendanta Morela. Wtedy słowa o żydowskich zbrodniarzach zabrzmiałyby zupełnie inaczej. No tak, ale to najpierw trzeba wiedzieć o tym, czym była Zgoda. I trzeba by przed całym światem przyznać, że i Polska w 1945 roku stworzyła obozy koncentracyjne, do których wsadzano wyłącznie za przynależność etniczną. wersję historię Polski, karząc za głoszenie innej. Pech PiS-u polegał na tym, że w ustawie szczególny nacisk położono na stosunki polsko-żydowskie. Żydzi na całym świecie uznali, że takie dekretowanie historii oznacza brak zgody na dyskusję o niej, a więc w praktyce jej urzędowe fałszowanie. I zrobili taki raban, że polski premier ogłosił, iż na razie ustawa będzie „zamrożona”. Tak przy okazji ośmieszając państwo polskie i jego organy władzy. Bo premier nie ma żadnego prawa „zamrażania” sejmowych ustaw. Jego konstytucyjnym obowiązkiem jest te ustawy wykonywać!

ogłosił, że także Żydów to dotyczy, wówczas świat pogroził PiS-owi palcem. I teraz PiS się wije, żeby z jednej strony spełnić żądania świata (głównie USA) a z

zostaną bandytami a w najlepszym razie wichrzycielami. Kto zaś uważa, że najważniejsze było pokazanie, że Polacy nie idą dobrowolnie pod sowiecki but, że Polacy dobrowolnie komunizmu nie przyjmą – dla tego Wyklęty, Niezłomny jest bohaterem.

drugiej przed własnymi wyznawcami nie przyznać, że właśnie został upokorzony, że pokazano mu miejsce w szeregu.

NAS NIKT NIE OCHRONI My, Ślązacy, niestety, wbrew teoriom Kutza, Wice-żydami nie jesteśmy. Za nami się żadne światowe potęgi nie ujmą, kiedy na przykład PiS kolejną ustawą ogłosi, że Ślązacy zawsze byli Polakami i przez stulecia dążyli do połączenia się z macierzą – a kto ośmiela się twierdzić inaczej, tego czeka kara więzienia do lat trzech. Co najwyżej, może zaprotestują Czechy, bo tam też żyje kilkaset tysięcy Ślązaków, którzy nigdy o polskiej ich macierzy nawet nie słyszeli. Może parę pomruków rozlegnie się z Niemiec, bo tam żyje ponad milion Ślązaków, których ta ustawa ubodzie do żywego. Ale Czechami Polacy nigdy się nie przejmowali, z Niemcami i tak mają stosunki złe, więc się protestami nie przejmą. Zwłaszcza, że ani Niemcy ani Czesi o tak brutalne zawłaszczenie śląskości wojny Polsce nie wypowiedzą, nawet stosunków dyplomatycznych nie zerwą. Dlatego to, co w kwestii dekretowania historii robi dziś PiS, najbardziej niebez-

mi nie żadna komunistyczna, lecz polsko-narodowa ideologia kierowała, gdy zastraszali i represjonowali Ślązaków. Owszem, inne polskie rządy nie były dla nas wiele łaskawsze. Sąd Najwyższy w czasach PO też orzekł, że narodowości śląskiej nie ma. Jak się wczytać w uzasadnienie, to wychodzi na to, że jej nie ma, bo paniom i panom sędziom najwyższym w głowach się nie mieści, żeby mogła być. A jeśli nie ma takiej narodowości, to i Stowarzyszenie Osób Narodowości Śląskiej też istnieć nie może. Zamordyzm czystej wody, to prawda, ale to było orzeczenie sądu a nie ustawa. Orzeczenie krzywdzące dla kilkuset tysięcy ludzi, którzy tę narodowość w spisie powszechnym zgłosili. Teraz, w świetle ustawy o IPN czytamy, że kto „niezgodnie z prawdą historyczną” i potem paragrafy. Tylko kto będzie wyrokował, co jest prawdą historyczną? Sędzia? Wiedzy o tym nie ma, więc jako ekspertów pewnie powoływał będzie pracowników IPN-u. I tym sposobem – jak u Orwella, w słynnej powieści „1984” – IPN stanie się Ministerstwem Prawdy! Jedyną i ostateczną wyrocznią, co jest historyczną prawdą, a co nie jest. W tym momencie jakiekolwiek badanie historii, jakiekolwiek dyskutowanie o niej przestanie mieć sens. Bo po pierwsze po co, jeśli istnieje tylko jedna obowiązująca wersja,

Nam PiS może zabronić przyznawania się do swojej tożsamości. Tak samo, jak zrobili to polscy komuniści w roku 1945. PiS o Ślązakach myśli tak samo, jak oni, czym dowodzi najbardziej dobitnie, że tamtymi nie żadna komunistyczna, lecz polsko-narodowa ideologia kierowała, gdy zastraszali i represjonowali Ślązaków Rządzący nie może narzucać jednej, jedynej obowiązującej interpretacji historii. Dopóki PiS robił to na krajowym podwórku, świat się tym średnio przejmował. Ot, uznawał, że Polska odchodzi od standardów demokratycznych w kierunku białoruskim, rosyjskim, z czasem może i północnokoreańskim. Ale gdy PiS

pieczne jest dla nas. Nie dla Jaruzelskiego i Kiszczaka, bo im pewnie obojętnie, że będą się rozkładali pod nagrobkami, na których jest napis szeregowy a nie generał. Nie dla Żydów, bo ci już pokazali, że nie pozwolą sobie na podporządkowanie się polskiej narracji. Nam natomiast PiS może zabronić przyznawania się do

taka prawda ojbjawiona? A po drugie głoszenie innej, choćby najlepiej udokumentowanej, staje się przestępstwem. Żydzi już sobie załatwili, że ich to nie dotyczy. Śląskich Wice-Żydów dotyczy, bo nie istnieją Wice-USA, które mogłyby się za nami wstawić. Dariusz Dyrda


6

marzec 2018r.

Nojlepszy gĕszynk 35zł

30zł

We Niŷmcach tyż werci sie demonstrować ślůnskość!

45zł

35zł

35zł

A może wybieresz se inkszy tres, abo inszy gadżet?

35zł

35zł

35zł

35zł

5zł

30zł

30zł

5zł

Instytut Ślůnskij Godki, 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53.* adres e-mail: megapres@interia.pl, tel. 535 998 252, konto bankowe 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 Eli kupisz za 100 zł abo lepij (do kupy ze ksionżkami ze ôstatnij strony) – dostawa gratis. Na terenie aglomeracji katowickiej możliwe dostarczenie kurierem i zapłata przy odbiorze.

* Powyższy adres jest jedynie adresem korespondencyjnym. Nie ma tam sklepu!


7

marzec 2018r.

Nie dajmy się oszukiwać. U nas AK to Afrika Korps

Bajka o partyzantach Najnowsza historia Polski pisana od nowa trafia także na Śląsk. Dowiadujemy się otóż z kilku profili na fb, ale i od polskich historyków, że polskie państwo podziemne na Górnym Śląsku liczyło w 1940 roku aż 12 000 żołnierzy. Toż to cała dywizja! I ta cała dywizja nie przeprowadziła ani jednej akcji zbrojnej? Poza strzelaniną, gdy kilku z nich próbowano aresztować?

P

olska propaganda wmawia nam dziś, że Ślązacy masowo organizowali się dziś, w walce z hitlerowskim okupantem. III Rzesza była państwem zbrodniczym i wielu ludzi, także Niemców, dążyło do obalenia tego systemu. Ale polska propaganda próbuje nam wmawiać, że te rzekome rzesze organizowały się w imię polskości. Dziś dowiadujemy się, że w 1940 roku Związek Walki Zbrojnej (przekształcony później w Armię Krajową)

wojny akces do narodowości niemieckiej. W tym samym czasie w regionie zdecydowanie podniósł się standard życia. Przede wszystkim zniknęło bezrobocie, plaga przedwojennej Polski. O przedwojennej niemieckiej części Górnego Śląska nie ma nawet co wspominać, bo choć i tam mieszkali ludzie o polskiej tożsamości narodowej, to oni od dawna nauczyli się zachowywać ją dla siebie. I nawet dziś nikt nie sugeruje, bo istniała tam jakaś poważniejsza polska konspiracja.

dania nakreślonego mu przez centralę – przejęcie administracji od Niemców i na wypadek powstania wytrzymanie przez 6 dni”. W 1940 roku, gdy III Rzesza stała u szczytu potęgi, działacz polskiego podziemia w regionie, który w plebiscycie opowiedział się w większości za Niemcami raportował polskim przełożonym, iż ruch oporu jest w stanie utrzymać Śląsk przez 6 dni. To jedno zdanie powinno wystarczyć, by raport uznać w całości za niewiarygodny. Ale tak się nie dzieje, polscy histo-

Na Śląsku polska konspiracja powstać po prostu nie mogła. Gestapo miało tutaj sieć 2000 agentów. Inaczej niż w Polsce nie wszyscy z nich donosili ze strachu lub dla korzyści materialnych – część po prostu była lojalnymi obywatelami III Rzeszy. W regionie, gdzie sympatie polskie i niemieckie przebiegały nawet w poprzek rodzin, gdzie zagorzali niemieccy aktywiści i polscy patrioci mieszkali od pokoleń po sąsiedzku i żenili się między sobą, razem pracowali – w takim regionie polski ruch oporu nie mógł realnie zaistnieć, nawet jeśli spora grupa mieszkańców się z polskością utożsamiała. Ich wpadka była kwestią czasu, nierzadko krótkiego. liczył u nas… 12 000 członków. Więcej, niż w okręgu warszawskim! W regionie, gdzie 95% deklarowało narodowość niemiecką, nagle wyrasta polska partyzantka… Jak się nie śmiać. Jeszcze 20 lat temu nikt takich głupot nie głosił, bo żyło mnóstwo Ślązaków pamiętających II wojnę światową. Ich świadectwo byłoby najlepszym dowodem kłamstwa.

NIEMAL WSZYSCY PRZYJMOWALI NIEMIECKOŚĆ Polska propaganda podnosi, że to rząd londyński i polski biskup Adamski namawiali ludzi by volkslistę przyjęli, żeby narażać się na represje. Rozmawiałem z setkami ludzi, którzy ją przyjęli. Podawali różne motywy (najczęściej podziw dla Niemiec, czasem chęć pozostania w domu, bo istniała obawa, że tych bez DVL wysiedlą do Generalnej Guberni), ale nigdy nie słyszałem, by motywem był apel polskiego rządu. Owszem, niektórzy pamiętali apel biskupa Adamskiego, ale też tylko tyle, że wypełniajcie volkslistę, a nie, że przed czymś to was uchroni… Adamski to polski bohater, ale Ślązakiem nie był. Myślał po polsku, nie po śląsku. Tak więc 95% mieszkańców polskiego Górnego Śląska zgłosiło na początku

Ale o to w internecie niejaki „Prawy Prosty SilesIa” zawiadamia nas: „Polskie Państwo Podziemne na Górnym Śląsku. Mało kto zapewne zdaje sobie sprawę z faktu, że Okręg Śląski ZWZ w roku 1940 należał do najsilniejszych w kraju (zrzeszał trzy razy więcej ludzi niż Okręg Warszawa!). Paweł Ulczok, podówczas łącznik komendy Okręgu, w swej relacji tak opisał stan organizacyjny Polskich Sił Zbrojnych, jak na Śląsku nazywano Związek Walki Zbrojnej, latem 1940 roku: „PSZ stały się podziemnym państwem polskim na Śląsku. Śląsk był gotowy do zadania nakreślonego mu przez centralę – przejęcie administracji od Niemców i na wypadek powstania wytrzymanie przez 6 dni. Organizacja liczyła wówczas na pewno około dwunastu tysięcy ludzi zorganizowanych. Najsilniejszy był inspektorat katowicki liczący około siedmiu tysięcy ludzi, następnie szły inspektoraty rybnicki i cieszyński.”

MEGALOMANIA NA POKAZ O megalomanii rzeczonego Ulczoka (nota bene w pewnym momencie przeszedł na niemiecką stronę) najlepiej świadczą słowa „Śląsk był gotowy do za-

rycy wszystko, co dowodzi ówczesnej polskości Śląska biorą za dobrą monetę. Nawet jeśli zdają sobie sprawę z absurdalności zdań takich, jak to. Tymczasem na Śląsku polska konspiracja powstać po prostu nie mogła. Próba jej zbudowania zakończyła się w roku 1940 kompletną klapą, aresztowano niemal 500 osób. Część stracono, reszta trafiła do Auschwitz. Profesor Ryszard Kaczmarek w swoich opracowaniach wyjaśnia, dlaczego się tak stać musiało. Gestapo miało tutaj sieć 2000 agentów. Inaczej niż w Polsce nie wszyscy z nich donosili ze strachu lub dla korzyści materialnych – część po prostu była lojalnymi obywatelami III Rzeszy, niektórzy o hitlerowskich przekonaniach. W Warszawie czy Krakowie Polak wchodzący do siedziby gestapo był z założenia podejrzany, na Śląsku wizyty tam były czymś normalnym. Tenże Ulczok ze swoimi wizytami na katowickim gestapo nie krył się zupełnie. W regionie, gdzie sympatie polskie i niemieckie przebiegały nawet w poprzek rodzin, gdzie zagorzali niemieccy aktywiści i polscy patrioci mieszkali od pokoleń po sąsiedzku i żenili się między sobą, razem pracowali – w takim regionie polski ruch oporu nie mógł realnie zaistnieć, nawet jeśli spora grupa mieszkańców się z polskością utoż-

samiała. Ich wpadka była kwestią czasu, nierzadko krótkiego. Zresztą fakt, iż tymi donosicielami okazywali się wysocy rangą konspiracyjni oficerowie, często ci, którzy powstanie konspiracji inspirowali – może dowodzić tylko jednego. Tego, że tym sposobem Gestapo dokonywało na Śląsku dodatkowej weryfikacji narodowościowej, wyłapując tych, którzy volkslistę podpisali nieszczerze. Wracając jeszcze do owych 12 000 konspiratorów. Wszystko wskazuje na to, że twórcy tych struktur chcieli się pochwalić przed przełożonymi liczebnością, więc wpisywali do składów osobowych całe organizacje, w tym przedwojennych harcerzy. Tak więc niejeden „polski konspirator” nawet nie wiedział, że to tej konspiracji należy. A okręg „Śląsk” obejmował także Sosnowiec czy Żywiecczyznę i tam rzeczywiście polska konspiracja działała. To także ten teren miał wpływ na chwalenie się polską konspiracją na Śląsku.

TYLU ICH A ŻADNEJ AKCJI? Która nie działała, nie przeprowadziła żadnej akcji zbrojnej czy znaczniejszej dywersji. Niewielkie działające grupki były świetnie rozpracowane przez gestapo. Profesor Kaczmarek twierdzi o agentach enigmatycznie: „Byli mocno osadzeni w swoim środowisku. Doskonale wiedzieli, kto ze znajomych miał za sobą propolską przeszłość i co robił w czasie wojny”. A

Józef Porwoł (szef Demokratycznej Unii Regionalistów Śląskich)” U nas w dzielnicy Rybnika-Niewiadom do ZWZ należało trzech chopa, z tego po 1946 r zostało dwóch (po walce wewnętrznej o przywództwo).

nas byli jacyś „żołnierze niezłomni” walczący z bolszewikami. Co już będzie bzdurą absolutną, bo jedynymi „niezłomnymi” był tu Werwolf, rzeczywiście prowadzący dywersję wobec nowych, polskich i sowieckich, komunistycznych władz.. Ograniczały się też niemal wyłącznie do przedwojennego niemieckiego Śląska. Ale i jego działania były tylko incydentalne i szybko się skończyły, wraz z zastraszeniem Ślązaków proniemieckich, masową ich deportacją i osadzaniem w obozach koncentracyjnych. A dziesiątki tysięcy śląskich chłopców, żołnierzy Wehrmachtu zwolnionych z obozów jenieckich, chciały nareszcie spokoju i pokoju, a nie biega-

Tym wszystkim śląskim chłopcom, którzy dziś noszą koszulki z żołnierzami wyklętymi, można dziś powiedzieć tylko jedno: plujecie na groby swoich dziadków. może po prostu wystarczy napisać, że byli Ślązakami, byli u siebie, w swojej ojczyźnie. A Polska była dla nich państwem kojarzącym się jak najgorzej. Wracając do polskiej konspiracji – ponieważ nie przejawiała aktywności, gestapo zostawiało ją w spokoju. Lepiej mieć rozpracowaną, niż zlikwidować i szukać nowej. Gdy jednak front zbliżał się na Śląsk, nastąpiła druga po 1940 roku fala aresztowań i jakakolwiek polska konspiracja się tu skończyła. To ważne, bo kiedy słyszymy o tej potężnej strukturze polskiego państwa podziemnego na Śląsku w latach 193944, to może zaraz się dowiemy, że i u

nia z gywerom po lasach. Cokolwiek by bowiem nie bajdurzyli polscy propagandziści, śląscy mężczyźni w latach 1940-45 służyli w armii niemieckiej a nie tworzyli struktury polskiego państwa podziemnego. Dopóki to pokolenie żyło, u nas skrót AK oznaczał Afrika Korps a nie Armię Krajową. Niejeden Ślązak bowiem służy Rzezy właśnie na saharyjskich paskach. Dlatego tym wszystkim śląskim chłopcom, którzy dziś noszą koszulki z żołnierzami wyklętymi, można dziś powiedzieć tylko jedno: plujecie na groby swoich dziadków. Dariusz Dyrda


8

marzec 2018r.

Czas straszny Koniec zimy i początek wiosny 1945 roku to był na Górnym Śląsku czas straszny. Chociaż, trzeba to powiedzieć, jakby się Ruskich nie lubiło, że gdyby nie ich genialny manewr oskrzydlający, to byłby jeszcze straszniejszy. Bo wtedy wydarzenia, które określamy mianem Tragedii Górnośląskiej pewnie poprzedzone byłyby krwawymi walkami o każde miasteczko, a od początku Mysłowic po koniec Gliwic prawie o każdą kamienicę. A o każdą fabrykę to już na pewno. A Tragedia i tak by potem nastała.

Bo

Górny Śląsk był kluczowy! Był ostatnią nadzieją Niemiec na zakończenie tej wojny bez bezwarunkowej kapitulacji. Dawał jakąś szansę. Dawał szansę na dalszą walkę. Albert Speer, genialny minister uzbrojenia III Rzeszy, 30 stycznia 1945 roku pisał w raporcie dla Hitlera: „Z chwilą utraty Górnego Śląska niemiecki przemysł zbrojeniowy nie będzie w stanie zaspokoić nawet najbardziej niezbędnych potrzeb frontu w zakresie amunicji, broni czołgów”. Nie dodał, że paliwa dla tych czołgów też. Ale z raportu Speera wynika jasno, choć wprost tego nie wyartykułował, że utrata Górnego Śląska oznacza według niego konieczność natychmiastowej kapitulacji. Że III Rzesza bez tej swojej ogromnej fabryki nie będzie w stanie toczyć dalszej wojny.

na miejscu, a które fabryki można rozebrać i wywieźć do Związku Radzieckiego. By tam ponownie je uruchomić. Nierzadko za pomocą ich śląskich pracowników, których razem z fabrykami pakowano do wagonów na wschód.

MANEWR KONIEWA

NIE ZBOMBARDOWANY Gospodarcza potęga Niemiec okresu międzywojennego, a tym bardziej po roku 1939 opierała się o dwa potężne, niemal bliźniacze, okręgi przemysłowe. Zagłębie Ruhry i Górny Śląsk. Jednak już od 1943 Ruhra ulegała stałym potężnym nalotom bombowców amerykańskich i brytyjskich, w efekcie czego jej potencjał tracił na znaczeniu. Już jesienią 1944 jedynym okręgiem przemysłowym, która pozwalała Niemcom toczyć wojnę, produkować broń i amunicję, był właśnie Górny Śląsk.

n Wyzwolenie. wadliwa amunicja, żadne części czołgów czy samolotów nie miały felerów… I dygresja druga – Niemcy po II wojnie światowej w ramach Planu Marshalla nie odbudowały swojego przemysłu. One zbudowały zupełnie nowy, bo ten, który pozwolił im przez kilka lat

cym zwiększyć zasięg samolotów. Na obiekty dla III Rzeszy kluczowe, rafinerie w Czechowicach i Kędzierzynie, gdzie hitlerowcy produkowali syntetyczną benzynę dla swoich czołgów i samolotów. Niemcy dostępu do ropy naftowej nie mieli już nigdzie, poza

Albert Speer, genialny minister uzbrojenia III Rzeszy, 30 stycznia 1945 roku pisał w raporcie dla Hitlera: „Z chwilą utraty Górnego Śląska niemiecki przemysł zbrojeniowy nie będzie w stanie zaspokoić nawet najbardziej niezbędnych potrzeb frontu w zakresie amunicji, broni czołgów”. Z raportu Speera wynika jasno, że utrata Górnego Śląska oznacza według niego konieczność natychmiastowej kapitulacji. Tu dwie ważne dygresje. Pierwsza taka, że polska propaganda opowiada, iż na Śląsku był mocny polski ruch oporu. Wielce to dziwne, że ten polski ruch oporu potrafił nawet przeprowadzać akcje sabotażowe znacznie dalej na zachód, a tutaj jakoś nic, kompletne nul, z żadnej fabryki nie wychodziła

toczyć wojnę z niemal całym światem, przypadł Polsce. I sowietom. Nienaruszony! Nienaruszony, gdyż nasz hajmat był trochę zbyt daleko dla alianckich bombowców. Okazjonalnie podejmowały one tak dalekie rajdy to tylko z niewielkim ładunkiem bomb, pozwalają-

niezbyt wydajnymi polami naftowymi w Rumunii. Zniszczenie śląskich rafinerii to był klucz do unieruchomienia niemieckich dywizji pancernych. Mimo więc odległości, próbowano nalotów, ale bombowce lecące tu zabierały lewie ¼ swej ładowności, by zdołać dolecieć tak daleko i zwięk-

szyć szybkość, wszak musiały lecieć bez osłony myśliwców - żaden myśliwiec nie miał takiego zasięgu. Ale to był dla aliantów cel strategiczny. Dlatego zresztą zaciekle bronili instalacji w Czechowicach i Kędzierzynie – więc mimo nalotów nie udało się ich zniszczyć. A w pewnym momencie Stalin chyba zażądał przerwania tych nalotów – wiedząc, że instalacje i tak lada chwila wpadną w jego ręce. Nie bombardowało też Śląska lotnictwo sowieckie. Z dwóch przyczyn. Po pierwsze – Rosjanie inaczej niż alianci nie mieli lotnictwa zdolnego do prowadzenia bombardowań taktycznych, nalotów dywanowych. Ich siłą były wojska pancerne i artyleria, a nie lotnictwo. Druga przyczyna była praktyczna. Dzień po tym, gdy Albert Speer wysłał swój raport do Hitlera, rozkaz w sprawie śląskiego przemysłu wydał Józef Stalin. Nakazał sporządzać dokładną ewidencję śląskiego przemysłu. Bo on już wiedział, że cały region wpadnie w jego strefę wpływów. I chciał wiedzieć, co niebawem będzie mu służyć

Albert Speer słusznie pisał, że gdy Niemcy stracili Górny Śląsk, nie uda się już niczego zmienić. Dlatego Niemcy szykowali się od lata 1944 roku do obrony naszego regionu. Stawiano zapory przeciwczołgowe, szykowano liczne punkty oporu. Ale rozkazu Hitlera sprzed dwóch lat, że „ani kroku w tył” nikt, łącznie z SS, nie brał już poważnie. Przy potężnej przewadze w sprzęcie sowietów trzeba się było albo stale cofać, w sposób zorganizowany stawiając opór, albo zostać zmiecionym. Jednak w kwestii Górnego Śląska rozkaz wydawał się ważniejszy, niż gdzie indziej. Oddać ten region znaczy na 100% przegrać wojnę!!! A jednak sowieci zdecydowali, że zdobędą go bez walki! Plan był prosty. Trzeba wojska niemieckie na Górnym Śląsku oskrzydlić. Od Stalingradu (2 lata wcześniej) było wiadomo, że jeśli duże zgrupowanie wojsk niemieckich dostanie się w sowiecki kocioł, okrążenie się zamknie, to już się nie przebije. Więc teraz sowieci zastosowali ten manewr. Postanowili zamykać okrążenie nagle, aby dać Niemcom mało czasu na wycofanie się i ewentualne niszczenie przemysłu. Bo owszem, Hitler wydał Speerowi i taki rozkaz, aby zostawiać za sobą spaloną ziemię (inna sprawa, że Speer rozkaz ten po cichu bojkotował). Zaczęli okręg przemysłowy okrążać od północy. Już 20 stycznia zdobyli Lubliniec, 22 stycznia Strzelce Opolskie, 24 stycznia Opole i Gliwice. Stali na zachód (w kierunku na Berlin) od wojsk mających bronić okręgu przemysłowego. Jeszcze tylko szybkie uderzenie południem i kilkanaście niemieckich dywizji będzie w kotle. Jeśli mają się wydostać, to zostaje im jeszcze tylko jedna możliwość. Natychmiast cofać się przez Rybnik na Ostrawę. I takie też rozkazy wydano. Obronę regionu pozostawiając volksturmowi, którego wartość bojowa była jednak znikoma. I na


9

marzec 2018r.

szybko formowanym jednostkom z żołnierzy, na przykład Ślązaków przebywających na urlopach, którzy już nie mają szans dotrzeć do swoich macierzystych jednostek. Ale ich wartość bojowa była niewiele wyższa. Niewielu ludzi, gdy spojrzą na mapę, uwierzy, że Auschwitz i Bieruń wyzwolono później, niż zdobyto Opole. Oświęcim leży wszak po wschodniej stronie Wisły a Opole nad Odrą. Niemniej armia czerwona najpierw szybkim północnym rajdem oskrzydliła wojska niemieckie. Potem, właśnie od Opola, zaczęła się zbliżać do Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego. Od południa zajęła Słowację. Dla Niemców realnym zagrożeniem stało się, że gdzieś w okolicach Raciborza-Opawa ten ogromy kocioł się zamknie a ogromny Festung (Twierdza) Oberschlesien stanie się faktem. Ale oni już nie mieli sił, do bronienia twierdzy mającej prawie 50 000 km2. Zapadła więc decyzja: wycofanie wojska. A wojska cofały się tak szybko, że nawet nie miały czasu na przemysłu tego niszczenie. Nie, nie było żad-

Wywoływało to efekty dramatyczno-komiczne, bo Katowice, których 85% mieszkańców podczas plebiscytu 1921 roku wybrało Niemcy, i w których

two to przypisywali frontowym ranom. Trzeba to powiedzieć wprost, na Górnym Śląsku w latach 1940-44 mnie było praktycznie większych represji, bo

ców Górnego Śląska, posiadało DVL, czyli z punktu widzenia polskich władz było folksdojczami. I tylko od kaprysu urzędnika zależało, jak ktoś zostanie

Nie bombardowało Śląska lotnictwo sowieckie. Z dwóch przyczyn. Po pierwsze – Rosjanie inaczej niż alianci nie mieli lotnictwa zdolnego do prowadzenia bombardowań taktycznych, nalotów dywanowych. Ich siłą były wojska pancerne i artyleria, a nie lotnictwo. Druga przyczyna była praktyczna. Dzień po tym, gdy Albert Speer wysłał swój raport do Hitlera, rozkaz w sprawie śląskiego przemysłu wydał Józef Stalin. Nakazał sporządzać dokładną ewidencję śląskiego przemysłu. Bo on już wiedział, że cały region wpadnie w jego strefę wpływów. volksturm rzeczywiście się bronił – uznano za miejscowość polską i hulanki sołdatów w nich nie było, a w podbytomskich Miechowicach, które w plebiscycie zagłosowały za Polską, ale znalazły się po niemieckiej stronie granicy – dopuszczono się na miejscowej ludności strasznych zbrodni.

tu wszystkich uważano za Niemców. Dla Śląska represje zaczęły się w lutym 1945 roku.

POLSKA VOLSKLISTA Poza tym akcja weryfikacji narodowościowej na przedwojennej polskiej

potraktowany. A ten kaprys nierzadko związany był z dawnymi sąsiedzkimi zatargami. Nowymi polskimi urzędnikami byli przecież często powstańcy śląscy (lub nawet „nawróceni” działacze hitlerowscy), którym udało się przetrwać wojnę. Ludzie miejscowi. Wszyscy pełnoletni mieszkańcy przedwojennej polskiej części Górnego Śląska, jeśli chcieli pozostać na ojcowiźnie, musieli podpisać „Deklarację wierności narodowi polskiemu”. Co ciekawe, najgorzej potraktowano tych, którzy wzięci na zachodnim froncie do niewoli, zdecydowali się zmienić mundur niemiecki na polski. I po wojnie wracali do Polski jako żołnierze Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Ich represjonowano bardziej nawet, niż byłych członków NSDAP czy SS. Bo jak wyjaśnił wojewoda ślą-

W PRL-u w wielu śląskich miastach były ulice Iwana Koniewa. Z punktu widzenia Polski logiczne, bo to dzięki jego manewrowi tutejszy przemysł przetrwał nienaruszony przetaczający się front. Koniew dał Polsce region przemysłowo bogatszy, niż cała reszta państwa. Ale już od 1989 roku stał się „niesłuszny”, więc na własną rękę usuwały go samorządy. Obecnie usuwać go nakazuje ustawa dekomunizacyjna. Tymczasem, nieważne z jakich pobudek, ale Koniew ocalił Górny Śląsk przed takim samym zrujnowaniem, jakiego doznały Warszawa, Wrocław, Berlin. Czy za to nie należy mu się tu szacunek?

jechały do ZSRR. Nowa Polska wywoływała więc na Śląsku spory lęk i nieufność. Było u nas wprawdzie spokojniej, niż dalej na wschód, na Śląsku nie działała bowiem podczas wojny polska partyzantka, więc i po wojnie nie było „żołnierzy wyklętych”, podobnie jak w

Spokój u nas wracał szybciej, ale był to spokój w którym Ślązak jeszcze długo był obywatelem polskim drugiej kategorii, gorszego sortu, taką zakamuflowaną opcją niemiecką n Sowieci w Gliwicach. nej polskie partyzantki, która by go broniła, po prostu nie mieli czasu. Uciekli. Najbogatszy teren Rzeszy sowieci zajęli niemal bez walk.

W SOWIECKO-POLSKICH RĘKACH Do końca stycznia cały Górny Śląsk był w ich rękach. Sami się tu gubili. Bo jak się nie pogubić? Region jednolity, z którego niemal wszyscy mężczyźni w wieku męskim służą w Wehrmachcie. Cała ludność ma obywatelstwo niemieckie (fakt, że gorszej, III kategorii). Więc po porostu Niemcy „wraża Giermania”! A jednak część tego terenu mają traktować jako Polskę, a drugą część jako podbite Niemcy, i mogą sobie hulać do woli. Jak wytłumaczyć niepiśmiennemu kałmukowi w mundurze kaprala Armii Czerwonej, że ta kamienica w Rudzie Śląskiej to jeszcze Polska, i ma być grzecznym sojusznikiem, a ta sąsiednia jest już w Bytomiu i tu już może robić, co chce! że w tej pierwszej ma się w miarę hamować, a w tej drugiej może gwałcić, mordować i co sobie tam chce…

Chociaż fachowców wywożono na wschód niezależnie od tego, po której stronie granicy mieszkali – nawet na wschodniej granicy Górnego Śląska, w Bieruniu na cmentarzu stoi obelisk upamiętniający kilkudziesięciu wywiezionych. Sowieci, przy pomocy miejscowych pomagierów, wyłapywali też

części Górnego Śląska – prowadzona już przez władze polskie - przypominała nieco hitlerowską volkslistę. Zresztą często nazywana była polską volkslistą. Z tą różnicą, że od przyznanej kategorii DVL (deutschevolksliste) można się było odwołać, a od polskiej decyzji nie. Mnóstwo mieszkańców wszystkich nie-

ski, gen. Aleksander Zawadzki: „Kto zdradził raz, może zdradzić znowu”. Jak widać dla niego zdrada niemieckiego munduru była czymś groźniejszym, niż tkwienie w nim do końca. Bo zdrada to zdrada. Ale oni, wracając później, uniknęli przynajmniej wywózki na wchód. Inaczej niż kilkaset tysięcy Ślązaków i kilkaset śląskich zakładów przemysłowych, które po rozmontowaniu też po-

czasach wojny nie było polskiej partyzatki. Do formacji tych wszak trudno byłoby zwerbować byłych żołnierzy Wehrmachtu. Spokój u nas wracał szybciej, ale był to spokój w którym Ślązak jeszcze długo był obywatelem polskim drugiej kategorii, gorszego sortu, taką zakamuflowaną opcją niemiecką. Niektórzy twierdzą zresztą, że nie zmieniło się to do dziś. Dariusz Dyrda

Jak wytłumaczyć niepiśmiennemu kałmukowi w mundurze kaprala Armii Czerwonej, że ta kamienica w Rudzie Śląskiej to jeszcze Polska, i ma być grzecznym sojusznikiem, a ta sąsiednia jest już w Bytomiu i tu już może robić, co chce>! że w tej pierwszej ma się w miarę hamować, a w tej drugiej może gwałcić, mordować i co sobie tam chce byłych żołnierzy Wehrmachtu (czytać można o tym w książce „Gott mit Uns” Mariana Kulika). Nierzadko zabijany był niejeden górnik-inwalida, który stracił podczas pracy na grubie rękę czy nogę – bo krasnoarmiejscy kalec-

mal śląskich miejscowości osadzano więc w obozach koncentracyjnych czy wysiedlano. Orientacja narodowościowa wysiedlanych często odgrywała mało istotną rolę. Wszak ponad 95% mieszkań-

n W takich wagonach Ślazacy jechali na wchód, ponownie uruchomić nasze fabryki.


10

marzec 2018r.

Przemysław Noszak, chop, kery łazić niy poradził, a zaszoł furt daleko

Pamiyntocie tyn epny jubel we dwa tysionce szwortym, kej Polska właziła do Unie Ojropejskij? Trocha to było, choby we starym wicu ô modyj porze, w kerym mody pon myśli sie: „Jerona, ale mōm gryfno baba!”, a modo pani myśli: „No, yntliś terozki moga być już rubo…” Wtynczos cōłko Europa była rada, co nasze (to je jejch) ojropejski wartości przidōm tyż dran za Żelozny Forhang, a Poloki byli rade, bo dostanom w pierōny piŷniyndzy.

Co

ze tego richtig przīszło, kożdy widzi. Ojropa nerwuje sie na Polokōw, kere majōm w rzīci demokracyjo i tolerancyjo, arabskich poniŷwiyrokůw nafutrować niy chcom, a ciŷngiym ino wajajom i chcom, coby cołki świot nic, ino rzykoł choby ône. Poloki piŷniōndze wziynli, pobudowali sztadiony i autobany, a terozki nerwujom sie, bo w tyj Ojropie to ino „same buzyranty, muzułmony i inksze gizdy-liberały”. Nale tak to je terozki, a sztyrnoście lot do zadku bōł epny jubel i fajer. Cajtungi larmowały, co Polska yntliś włazi do Eu-

n Herb Noszaka, tylko trochę inny od obecnych orłów cieszyńskich. ropy, a te Ślůnzoki, kere znajom trocha swoja gyszichta, klupali sie po gowach. „Po jakimu mieli by my sie hajcować skuli włażynio do Europy? A przōdzij to kaj my niby byli? Dyć w naszych kościołach momy freski arturiańskie, a turnieje rycerske rŷchtowali my, kej Poloki ani niy wiedzieli, co to je. No i te haźle! Nōm Europa niy ma dziwno! Dyć my byli tajlōm państwa Andegawenůw, Luksemburczykůw, Habsburgůw a Hohenzollernůw. My ŏd XIII do XIX storocza byli tajlom Cesarstwa Rzymskigo, na kiere poniekierzy padali tyż Nimiecki, ale tak po prowdzie boła to tako troszka Unia Ojropejsko. Polska boła na wschůd a půłnoc ȏd nij. Poniŷkierzy padajom, co a dzisio tak je.

DYPLOMATA LEPSZŶJ ZORTY Mōmy być rade skuli tego, co mogymy terozki na polskim auswajsie ciś do Lon-

Przemysław Noszak był trzecim księciem cieszyńskim i Piastem stuprocentowym, po ojcu Kazimierzu z linii Piastów cieszyńskich, po matce Eufemii z mazowieckich. Urodził się około 1335 roku jako trzeci syn książęcej pary, ponieważ jednak obaj starsi bracia zmarli w młodości, to jemu przypadł cieszyński tron. A chociaż w tytulaturze używa się tylko nazwy „Cieszyński” to jednak jego państewko było znacznie większe, gdyż ożenił się w córką księcia bytomsko-kozielskiego i w 1359 roku odziedziczył większość księstwa (gdy jego syn zginął wracając z Gliwic to nie była żadna zagraniczna podróż, tylko właśnie objazd własnego księstwa, do którego należał niemal cały obecny górnośląski okręg przemysłowy. Przejściowo panował też nad księstwem siewierskim, władał więc na całym, śląskim i zagłębiowskim, terytorium obecnej aglomeracji). Stał się też na mocy dyplomatycznych zabiegów i rozgrywek dynastycznych, władcą księstw oświęcimskiego, zatorskiego, raciborskiego, toszeckiego. Dlatego, choć w tytulaturze ma Cieszyński, można śmiało mianować go księciem górnośląskim. W tym czasie, gdy jego daleki kuzyn Opolczyk był najpotężniejszą postacią na dworze króla węgierskiego, on był najważniejszym współpracownikiem króla czeskiego. Dla odmiany nie kuzynów a braci. Przez sporą część życia zmagał się z podagrą, która w stosunkowo wczesnym wieku uniemożliwiła mu niemal całkowicie chodze-

dynu myć gorki, kej już we sztŷrnostym storoczu nasz hercog rozstowioł po ekach ojropejskich krůlůw? Poczkejcie, eli żech trocha niy pofurgoł? Możno po ekach to ôn ich niŷ rozstowioł, nale kożdy go suchoł, kej godoł. Kogo? Przemysława Noszaka, ślůnskigo hercoga z Cieszyna. Uwaliciorza, kery łazić niy poradził (wszandy go nosili, beztůż take miano), a i tak zaszoł furt daleko.

rol Szworty Luksemburg hned przīszoł dran za kajzera, to ôroz ôdemkły sie Ślůnzokům dźwiŷrze do epnych karier we cołkij Ojropie. Przemysław mioł prawie grajfka do dyplomacje. Kajzer Karol Szworty, a niyskorzyj tyż Wacław Szworty, gibko to zmiarkowali i napoczli spuszczać sie na ȏnego, kej rozchodziło sie ô nojciŷnższe misje dyplomatyczne. Nojprzůd posłali go do Francyje, coby przegodoł jejich krōlowi, co niŷ śmiy sie kamracić z papieżym we Awinionie (tako była wtynczos ôstuda: papiŷżōw było dwōch, jedyn urzyndowoł w Rzymie, a wtůry, na kierego poniŷkierzy padali tyż antypapiŷż, we Awinionie, I ȏba papiŷże sztyjc sie chajali). Niŷskorzyj Przemysław rajzowoł do Londynu, coby godać z krōlym Richatŷm Drugim Plantagenetym. To ôn wydowoł czesko ksiŷnżniczka Ana za Richata. We Krakowie zakludzom wos do restauracje ole Rynku „Wierzynek” i bydom ȏsprawiać, co teeeeela lot nazod boł tam choby „szczyt Unie Ojropejskij”, trefiło sie wiela nojważniejszych ludziůw Ojropy. No, tuż Noszak jod hań ś nimi a ś nimi uradzoł.

UNIWERSYTECKI PLAN Chocioż tela rajzowoł po cōłkij Europie, dowoł tyż pozůr na to, co je louz u

n Gdyby ktoś zechciał zapalić mu świeczkę, spoczywa w tym kościele.

FILMOWY BOHATŶR NIŶ MUSI BYĆ RAMBO! Fajno gyszichta, musicie to uznać. No to możno rube ujki ze Hollywood, kere po jakiymuś durś niŷ chcōm ekranizować biografie ôd Godule ani Guido von Donnersmarcka, weznom i nakrŷncōm cosik ô Przemysławie Noszaku. „Ino co to je za bohatŷr, kery łazić niy poradził, ino inksze musieli go dźwigać i kludzić bele kaj?” – możno spyto sie keryś istny. A jo Wōm wtŷczos powiŷm, co mocie sie wejrzeć na epny serial Michaela Hirsta ô Wikingach, kaj pokozali karlusa, na kerego godali Ivar Bez Kości abo Ivar Bez Szłapůw. Tyn gizd tŷż łazić do porzōndku niŷ poradził, a kożdy sie go boł i miōł go w zocy.

My byli tajlōm państwa Andegawenůw, Luksemburczykůw, Habsburgůw a Hohenzollernůw. My ŏd XIII do XIX storocza byli tajlom Cesarstwa Rzymskigo, na kiere poniekierzy padali tyż Nimiecki, ale tak po prowdzie boła to tako troszka Unia Ojropejsko. Polska boła na wschůd a půłnoc od nij. Poniŷkierzy padajom, co a dzisio tak je. Chop bōł wybildowany fest: godoł po polsku, czesku, niŷmiecku, łacinie, angelsku, francusku i uhersku tyż. Jego fater ôddoł hołd krůlowi czeskimu, a że Ka-

n Nagrobek księcia Noszaka. nie. A zmarł 23 sierpnia 1410 roku, być może na wieść, że sojusznicze krzyżacko-śląskie armie zostały zmiażdżone pod Grunwaldem? Albo samym faktem, że do bitwy tej doszło, bo jego ostatnią misją dyplomatyczną było doprowadzenie do pokoju polsko-krzyżackiego. Noszaka szanowali bowiem i Jagiełło i Krzyżacy. Pochowany jest w kościele dominikanów w Cieszynie.

niego we Hajmacie. Sztartnōł Zwiōnzek Ślůnski, kery miōł staraniy ô to, coby żodyn niy miōł strach rajzować po naszych cestach. Kludził tyż na Ślůnsk baumajstrōw, bildhauerōw i architektōw, miōł nawet plan wystawiŷnio we Cieszynie uniwersytetu. Ȳnliś Uniwersytet na Ślůnsku, kiery mianowoł się Leopoldina, powstoł dziepīŷro 300 lot niŷskorzŷj we Wrocławiu. A – werci sie wiedzieć, co ȏd połowiny XIX storocza aże do lot. 40 XX storocza był to jedŷn ze nojlepszych unwersytetůw we cołkim świecie. Kaj tam Uniwersytetowi Warszawskimu, Jagellońskimu abo Lwowskimu, kierym Poloki się tak aszom. Wiela jego profesorów miało Prŷmio Nobla – to aże porachować ciŷnżko! Zaś we Cieszynie je ino filio Uniwersytetu Ślůnskigo. No ale idymy curik, do Noszaka. Ludzie som, wiadomo, zowistne, beztůż niŷ kożdy boł rod karierze ślůnskigo hercoga. Zarozki na poczontku piŷtnostego storoczo przīszło ku chaje z hercogami z Opawy. Wtŷnczos zaciukali nojstarszego synka ôd Przemysława, kerego napadli podle Rybnika, kej prawie jechoł nazod z Glajwic do Cieszyna.

Blank choby ślōnsskigo hercoga Przemysława Noszaka. Abo taki Stephen Hawking. Boć sie go możne żodŷn niŷ boi, ale ni ma inszego naukowca,kierego świot miołby tak we zocy, a przeca tŷn blank sparaliżowany chop kulo się wszandy na elekstrycznym wůzyku. Tak naprowdy to kożdy z nos wiŷ po jakiymu Noszak niŷ mo swojij ulicy we wiŷnkszości ślůnskich miast, a Mickiewiczōw, Słowackich, Janōw Pawłōw i Kaczyńskich je w pierony. Bo Przemysław „tańcowoł po europejskij binie”, wtynczos kej Ślůnsk ôd downa bōł tajlōm tyj Europy, a z polskom gyszichtom psinco mo spůlnego. A że wiŷnkszość ślůnskich politykůw ciŷngiym lynko sie Cŷntrale, a zaś chneda wszyjskie polityki sam niŷ znajom historie Ślůnska, i znajom rostomaitych Wiśniowieckich, Koniecpolskich a Radziwiłłůw, a zaś ȏ Noszaku nikej niŷ słyszeli - to beztůż bydymy mieć sto-piŷtnosto ulica Kaczyńskigo i dwiesta-sztŷrdziysty-drugi plac Wojtyły, a ô Przemysławie Noszaku poradzicie poczytać ino w porzondnych ślůnskich cajtungach. Marcin Melon


11

marzec 2018r.

Jesteśmy prorokami, albo co?

Olimpiada na Śląsku

Niemal 5 lat temu, gdy Kraków i Nowy Targ ubiegały się o olimpiadę zimową, pisaliśmy, że to absurd, że jedyne miejsce w Polsce, które może się o nią ubiegać z nadziejami na zwycięstwo, jest Jelenia Góra. I to pod warunkiem współpracy ze stroną czeską. Dziś okazuje się, że byliśmy prorokami. Bo Szklarska Poręba i Harrachov rzeczywiście się o nią ubiegają. Olimpiada 2030 to tam teraz nośne hasło.

N

ie jesteśmy megalomanami; nie sądzimy, że to nasz tekst natchnął władzę tych gmin. Raczej po prostu doszli do tych samych wniosków, co my. Że tylko oni mają szanse. Zarazem mają i poten-

nazwy Karkonosze’30 a nie Sudety’30. A z Sudetami i Karkonoszami jest właśnie tak, jak z Karpatami i Tatrami. Karkonosze to tylko jedno z sudeckich pasm, poza Polską i Czechami tę nazwę mało kto kojarzy. Zaś Sudety są znane, a przy tym na tyle małe, że nikt nie będzie szukał olimpiady gdzieś daleko od Jeleniej Góry.

JELENIA LEPSZA OD SZKLARSKIEJ

cuch górski, leżący na terenie 9 państwa, a mający 1200 km długości. Podzielony na wiele pasm, których nazw nigdy nie słyszeliśmy. Ich odpowiednikiem nie są Tatry lecz Karpaty. Łańcuch też leżący w 8 państwach, 1500 km długości, porównywalny z Alpami, lecz niższy. Też dzielący się na wiele pasm, jak choćby, znane w Polsce, Pieniny, Bieszczady, Beskidy. I najwyższy z nich, Tatry. Ale to tylko kawałeczek Karpat. A kto wie, jak nazywa się pasmo, w którym leży najwyższy szczyt Alp? Nikt niemal! Tak samo jest z Karpatami. Europejczyk o Tatrach nie słyszał, on zna Karpaty. Olimpiada w Krakowie i Zakopanem byłaby olimpiadą w Karpatach. I tyle! Europejczyk chce wiedzieć, gdzie jest olimpiada zimowa. Owszem, nie znamy gór Azji czy Ameryki, więc Salk Late City,

Najpoważniejszym jednak problemem było to, że w Europie nikt nie wie, co to Tatry! Polakom może się wydawać, że Tatry to jak Alpy, tylko nieco mniejsze. Ale nic bardziej błędnego cjał sportowy i cywilizacyjny, by ubiegać się o olimpiadę z szansami na sukces. Przypomnijmy na starcie nasze argumenty sprzed kilku lat. Po pierwsze Kraków jako stolica olimpiady zimowej jest bez sensu, bo tam nawet gór nie ma. Do tego tamtejsza infrastruktura kolejowa i drogowa. Pociąg z Krakowa do Zakopanego (dwie stolice olimpiady) mimo 60 ledwie kilometrów, jedzie trzy godziny. Drogą w sezonie zimowym – dłużej. Zakopianka zatkana zawsze. A i tak połowę imprez trzeba by rozgrywać po słowackiej stronie, w Liptovskim Mikulasu.

TATRY? CO TO? Najpoważniejszym jednak problemem było to, że w Europie nikt nie wie, co to Tatry! Polakom może się wydawać, że Tatry to jak Alpy, tylko nieco mniejsze. Ale nic bardziej błędnego. Alpy to wielki łań-

Sapporo albo Pjongczang są gdzieś tam. Ale jeśli w Europie, to człowiek znający jako tako geografię chce wiedzieć, o jakie miejsce chodzi.

SUDETY? OCZYWIŚCIE! I tę odpowiedź daje Jelenia Góra. Stolica Sudetów. Bo Sudety nie są pasmem czegoś większego. Są znacznie mniejszym od Alp czy Karpat, ale samodzielnym łańcuchem gór. Jak Alpy, jak Karpaty, jak Pireneje czy Góry Harzu. I każdy wykształcony Europejczyk wie, że istnieją Sudety, prawie na pewno słyszał o Sudetenland. Sudety to, inaczej niż Tatry, a tak jak Alpy, pewien symbol. Poza tym okolice śląskiej Jeleniej Góry to miejsce na zimowe igrzyska idealne! Tam tylko lodowisk do hokeja czy łyżwiarstwa figurowego i curlingu nie ma, ale i to mały problem. Bo po czeskiej stronie

granicy hal lodowych jest kilka, o rzut beretem jest choćby Liberec z Tipsportareną – jednym z najlepszych stadionów zimowych w tej części Europy. a po polskiej też by się przydało ożywić hokej. Choćby w Wałbrzychu. Hokej, jedna z najbadziej widowiskowych dyscyplin drużynowych (fakt, że droga) dziś tak naprawdę istnieje tylko na Górnym Śląsku (pół ekstraklasy), Małopolsce (drugie prawie pół ekstraklasy), na Wybrzeżu – i już. Dobrze by mu zrobiło zagoszczenie na Dolnym Śląsku. Polanę Jakuszycką zna każdy miłośnik biegania na nartach w Europie. Podobnie jak skocznie w Harrachovie są chyba bardziej znane, niż zakopiańskie. Tereny do narciarstwa alpejskiego to i Szklarska Poręba I Karpacz i Spindlarowy Młyn. Trzy czwarte obiektów olimpijskich tu już jest. Podobnie jak nowoczesny tor saneczkowy w Spindlarowym Młynie. A władze Karpacza chcą rozebrać stary i wybudować nowy. – Na świecie jest raptem kilkanaście nowoczesnych torów, więc bez problemu wskoczymy w kalendarz Pucharu Świata –przekonuje Radosław Jęcek, burmistrz tego miasta. W ministerstwie sportu przychylniejszym okiem patrzą jednak podobno na budowę toru w bieszczadzkim Arłamowie. Nad samą ukraińską granicą, gdzie każdy ma daleko. A najbliższe porządne lotnisko jest w Krakowie, dobre 200 kilometrów. Jest jeszcze Rzeszów, ale tamtejsze lotnisko nadaje się tylko do czarterów, regularnych lotów tam na lekarstwo. I głównie do Anglii. Zaś Jelenia Góra w odległości kilkudziesięciu kilometrów ma nowoczesne lotniska we Wrocławiu i Libercu, a do lotniska w Pradze ma znacznie bliżej, niż z Arłamowa do Krakowa. Nawet do Berlina jest niewiele dalej! Bo śląskie Sudety to naprawdę Europa Środkowa a nie jakieś zadupie. Jeśli tu, niedaleko od Pragi, Berlina (że o mniejszych miastach nie wspomnimy) powstanie nowoczesna baza sportów zimowych, to ma szansę stać się alternatywą dla Alp. Prażanin czy Berlińczyk mogą tu przyjeżdżać na wypad weekendowy czy nawet jeden dzień.

INWESTYCJA NA LATA Bo tak naprawdę budowanie bardzo kosztownej infrastruktury olimpijskiej (ostrożne szacunki mówią o 20 miliardach euro, po połowie po stronie polskiej i czeskiej) ma sens tylko wówczas, jeśli przez kolejnych wiele lat będzie ona służyła sportowi masowemu, jeśli region dzięki temu stanie się atrakcyjny turystycznie dla sporej części Europy. Dla Śląska, inaczej niż dla Soczi, nie muszą to być wyrzucone pieniądze. One mogą napędzać rozwój regionu na dziesięciolecia. Wiedzą to świetnie Słowacy, dlatego naciskają, by z projektem olimpiady w Krakowie (i Tatrach) spróbować jeszcze raz. Mimo tego, że sami mieszkańcy stolicy Małopolski odrzucili w referendum ten pomysł. Krakowowi taka promocja niepotrzebna, zresztą infrastruktura powstałaby daleko od niego. Co cie-

Do której, jeśli poprowadzi się nową drogę od niemieckiej granicy (raptem 40 km) będzie można komfortowo dojechać z niemal każdego kierunku. No i drugi według nas błąd to pomysł na stolicę olimpiady w Szklarskiej Porębie a nie Jeleniej Górze właśnie. Bo ta pierwsza to mimo oficjalnego statusu miasta, jest bardziej wsią turystyczną, z 7000 mieszkańców. Podobnych wsi-miast jest w okolicy kilka: Karpacz, Świeradów Zdrój i inne. Leżą one wokół Jeleniej Góry właśnie, miasta jednak prawie stutysięcznego, a do niemal każdej z tych turystycznych wsi jest mniej, niż 10 km. To praktycznie przedmieścia Jeleniej. I tylko w tym mieście ma sens tworzenie potężnej bazy noclegowej, gastronomicznej, obiektów w rodzaju lodowiska. Olimpiada w Szklarskiej Porębie wypromuje tylko to maleńkie miasteczko, olimpiada w Jeleniej Górze – całe Karkonosze a może i Sudety. Cały Śląsk. Bo igrzyska w Jeleniej Górze (czy nawet w Szklarskiej Porębie) to igrzyska na Śląsku. Tak jednak czy inaczej, bez państwowego wsparcia, na igrzyska w Sudetach nie ma szans. Samorządy tego nie udźwigną. Państwo polskie było gotowe łożyć na olimpiadę w Krakowie. Przy okazji pew-

Każdy dziennikarz, który zechce przy okazji olimpiady przybliżyć swoim odbiorcom to miejsce, skonstatuje ze zdziwieniem, że tu całe dziedzictwo kulturowe jest niemieckie, a tereny te nigdy przed 1945 rokiem nie były polskie. I znów trzeba będzie nowelizować ustawę o IPN, postraszyć, że kto kwestionuje odwieczną polskość tych ziem, będzie ścigany kawe, z drugiego największego słowackiego miasta, Koszyc, jest w Tatry równie daleko, jak z Krakowa. A jednak Słowacy nie myślą o olimpiadzie w Koszycach. Bo oni wiedzą, że miejsce igrzysk musi się z czymś kojarzyć. A Tatr, ani Koszyc nie kojarzy w Europie prawie nikt. Kojarzy się Kraków i Sudety. My o idealnej lokalizację na zimową olimpiadę w Jeleniej Górze pisaliśmy pięć lat temu. Półtora roku temu pomysł ten podchwycili (albo też niezależnie od nas przyszedł im do głowy) miejscowi pasjonaci i samorządowcy. Problem chyba tylko w tym, że organizatorzy uparli się używać

nie opowiadając, że to tu jest zamek polskich królów, to tu Kościuszko i tak dalej. Niestety, w przypadku Karkonoszy sprawa już nie jest dla Polski tak fajna. Każdy dziennikarz, który zechce przy okazji olimpiady przybliżyć swoim odbiorcom to miejsce, skonstatuje ze zdziwieniem, że tu całe dziedzictwo kulturowe jest niemieckie, a tereny te nigdy przed 1945 rokiem nie były polskie. I znów trzeba będzie nowelizować ustawę o IPN, postraszyć, że kto kwestionuje odwieczną polskość tych ziem, będzie ścigany… Joanna Noras


12

marzec 2018r.

Marian Kulik, autor powoli bestsellerowego „Gott mit Uns. Ostatni żołnierze” zauważył, że podobnie jak nie ma spisanych wspomnień Ślązaków z armii III Rzeszy (a niebawem napisać się ich nie da, bo ci ostatni wymrą), tak samo dostrzegł, że w literaturze brak prawdziwie śląskiej sagi rodzinnej. Jedyna istniejąca, a nawet sfilmowana jako serial, „Blisko coraz bliżej” Albina Siekierskiego opowiada o losach - w latach 1963-1945 - śląskiej rodziny tęskniącej za Polską. To bardziej dzieło propagandowe, niż literackie, bo taka postawa była wówczas na Śląsku rzadkością. Dlatego Kulik zaczął pisać powieść pod tytułem po prostu „Saga śląska”, bo opowiadającą „bez narodowej tezy” o rodzinie po prostu śląskiej. Z jej codziennym życiem, ale też w sposób naturalny uwikłanej w wielką światową politykę, bo przecież jej synowie walczą w różnych, najczęściej niemieckich, mundurach. Saga zaczyna się w roku 1870, gdy bohater powieści Szymon, jako pruski żołnierz, wyrusza na wojnę Zipcichajnonzipcich. Z czasem pojawiają się tam jego dzieci, wnuki… My prezentujemy dziś początek powieści. A nakładem naszego wydawnictwa jej pierwsza część, doprowadzona do roku 1918, ukaże się jeszcze w tym roku.

Saga śląska ROZDZIAŁ I ZIPCICH-AJNONZIPCICH W dzień wyjazdu do wojska, Szymon długo żegnał się ze swoimi rodzicami, najpierw na placu przed domem. A potem już na drodze ostatnie pożegnanie . Najdłużej Szymona matka że-

niało, to burza jasnych lokatych, czyli poskręcanych w naturalne loki, włosów na głowie. Których mu wszyscy zazdrościli, jak mężczyźni tak i kobiety. Rocznik Szymona Kopocza był tym pechowym rocznikiem, któremu przyszło odbywać służbę wojskową w latach 1869-72, podczas której następu-

trzebny”. Zanim został zwolniony, całemu regimentowi, sam generał podziękował za postawę żołnierską i wręczył odznaczenia tym, którzy się wyróżnili. Między innymi i Szymon został odznaczony za swoją szramę na głowie. Jakby miał jakąś zasługę w tym, że dostał pałaszem przez łeb.

Wojskowy lazaret to nie cywilny szpital, tam pobyt bywa ograniczony do koniecznego minimum. Tak też było z naszym wojakiem, kiedy mu zdjęto opatrunek, chirurg wojskowy tylko zerknął i zakomenderował „Wypisać!”, a patrząc na Szymona ciepło powiedział: „Tobie już nie lazaret, ale dom jest potrzebny”. Zanim został zwolniony, całemu regimentowi, sam generał podziękował za postawę żołnierską i wręczył odznaczenia tym, którzy się wyróżnili. Między innymi i Szymon został odznaczony za swoją szramę na głowie. Jakby miał jakąś zasługę w tym, że dostał pałaszem przez łeb. gnała, a to mu coś dołożyła do węzełka, a to mu jeszcze coś ze łzami w oczach przykazywała, tak że ojciec - cały czas nerwowo kopcąc fajką - zniecierpliwiony i psychicznie wyczerpany, powiedział „dej żysz mu już pokůj, bo jeszcze na cug zniŷskorzy”. Szymon ucałował mamulkę, uścisnął rękę ojcu i ruszył przed siebie, pylistą drogą oblaną porannym słońcem. Sąsiadka, która obserwowała całe zdarzenie powiedziała do drugiej sąsiadki „ale se im tyn synek udoł”. Mówiąc to wodziła rozmarzonym wzrokiem wyposzczonej kobiety za znikającym Szymonem, tak aż ją musiała druga sąsiadka opamiętać. Szturchając łokciem w bok, wyzywająco pytała „co ty Angela, ni mosz doma chopa? Kej tak patrzysz cielycymi łoczami za samotnym karlusŷm!”. Ta jednak westchnęła tylko żałośnie. Szymon mógł się podobać, był wysoki, mocno zbudowany o silnych zahartowanych pracą rękach, a co go szczególnie wyróż-

je wybuch wojny francusko –pruskiej w 1870 roku. Więc i Szymon z pruskim wojskiem, wyrusza na wojnę by bić się z Francuzami, wrogami króla Prus Wilhelma I. Wraz ze swoim regimentem, dociera do Francji pod miasto Sedan, gdzie wojska francuskie zostają otoczone i gdzie dochodzi do krwawej bitwy w trakcie której francuska kawaleria atakuje pruskie regimenty. W wyniku czego zostaje on ranny i ląduje w lazarecie polowym, z raną ciętą głowy. Burza lokatych włosów teraz by już nikogo nie zachwycała, posklejane zaschniętą posoką strąki wyglądają jak futro ubitego zwierza. Wojskowy lazaret to nie cywilny szpital, tam pobyt bywa ograniczony do koniecznego minimum. Tak też było z naszym wojakiem, kiedy mu zdjęto opatrunek, chirurg wojskowy tylko zerknął i zakomenderował „Wypisać!”, a patrząc na Szymona ciepło powiedział: „Tobie już nie lazaret, ale dom jest po-

Akurat był środek nocy, kiedy wysiadł z pociągu, który go przywiózł na Górny Śląsk. Chwilę postał delektując się rześkim powietrzem, czekając aż go na

nią i rozpoczął marszrutę w kierunku domu, która miała trwać parę godzin .Dla kogoś tak zaprawionego w wielokilometrowych forsownych marszach to był standard, który w końcówce przeszedł w marszobieg. Jak potem powie ,nawet żech niŷ czuł tŷj drogi tak mie cisło ku chałpie”. Gdy dotarł na znajome wzniesienie zwane „ Ponbůczkowom gorkom”, z którego było widać cała wieś i słychać swojskie pianie kogutów, usiadł powoli na mokrej od porannej rosy trawie. I zapłakał. Tak wzruszył się widokiem rodzinnych miejsc, tonących w porannej mgle. Pierwszym kto go przed chałupą powitał, był pies Rino, który ze radosnym ujadaniem, rzucił się pod nogi. Zaraz potem wyszedł ojciec, a za nim wybiegła matka, i od razu się rozpłakała. Dzień był powszedni, zwyczajny, ale w rodzinie zrobiło się święto. A Szymon, jak to każdy po długim niebycie, rozsiadł się na ryczce i opowiadał. O dalekiej Francji opowiadał, o wojnie, o tym jak przez łeb zebrał. Ale i jak pobili Francuzów. Medalem się pochwalił. Ojciec słuchał jego opo-

albo i podziwem, kto ją tam wie - kręciła głową. Po świątecznie sytnym obiedzie Szymon nic nie mówiąc wstał i podszedł do swojego wojskowego rugzaka (plecaka), który z paroma innymi rzeczami przyniósł z wojska. I wyciągnął z niego dwa zawiniątka. Uroczyście trzymając je w rękach powiedział „ jo niy przīchodza z wojska jak syn marnotrawny ze průznymi rynkami ale prziwiůz żech wom gyszynk.” To mówiąc wręczył ojcu blaszane pudełko z zewnątrz tłoczone i malowane w pstre kolory, a w środku wywalcowane waismetalem i wypełnione kubańskimi cygarami. A matce jedwabną chustkę na głowę w pastelowych kolorach. Wykorzystując nieuwagę rodziców, żywo komentujących podarunki, niepostrzeżenie wyszedł na dwór i dał pieskowi wiązkę wusztu, jeszcze z wojskowego prowiantu, a następnie patrząc jak pies pałaszuje kiełbasę, z zadowoleniem pomyślał: o nikim nie zapomniałem. Dobrze, że rodzice nie wiedzieli ile żołdu musiał poświęcić, żeby kupić wcale nie tak tanie prezenty, bo by się na pewno tak nie radowali.

Szymon fraternizując grzecznie tytoń wziął, ale nie zapalił, dzieci posiadały u nóg mężczyzn; kobiety, których parę przygnała nie skrywana ciekawość, odurzone jeszcze im nie znaną wodą kolońska, stały z boku zbite jak stadko kuropatw, ale nie zapomniały dokładnie zlustrować, każdego szczegółu w wyglądzie niedawnego wojaka. Sąsiadka Angela, która tak czułym wzrokiem go żegnała, gdy szedł do wojska, teraz aż poczuła dziwne mrowienie w podbrzuszu i wyraźnie się zarumieniła. Dobrze, że nikt nie zauważył. Szkoda, że Szymon też nie zwrócił na nią uwagi. Tak by chciała. dobre otrzeźwi z wagonowego letargu, potem sprawnie rozprostował kości , trzeszczące po długim zastoju jak grzechotka, popatrzył na miesiączek, który miał być tej nocy jego jedyną latar-

wieści wesoło pykając fajkę; a matka gotując obiad, na tą okazję składający się z dwóch tłustych dań, co jakiś czas podchodziła ku nim, słuchała, co jakiś czas z niedowierzaniem –

Na drugi dzień ,już od rana zaczęli przychodzić znajomi i sąsiedzi, żeby zobaczyć i posłuchać wojaka , który jak wieść niosła „aże we Francyi wojowoł” i na pewno różne dziwy widział .


13

marzec 2018r.

ROZDZIAŁ II ANGELA

Szymon nie dał na siebie długo czekać, wyszedł przed chałupę, wygolony rozsiewając zapach wody kolońskiej, w bielusieńkiej koszuli, granatowych spodniach zgrabnie wiszących na honzytregrach i wysokich lakierowanych butach do kolan. Wcale nie swój, wiejski, ale światowy jakiś taki, może i francuski. Jak go znajomi ujrzeli, to zamilkli z wrażenia i z zakłopotaniem czekali na jego ruch, a on siadając na ryczce pod lipą, z uśmiechem zaprosił wszystkich ku sobie. Mężczyźni od razu posiadali w krąg częstując się wzajemnie tytoniem. Szymon fraternizując grzecznie tytoń wziął, ale nie zapalił, dzieci posiadały u nóg mężczyzn; kobiety, których parę przygnała nie skrywana ciekawość, odurzone jeszcze im nie znaną wodą kolońska, stały z boku zbite jak stadko kuropatw, ale nie zapomniały dokładnie zlustrować, każdego szczegółu w wyglądzie niedawnego wojaka. Sąsiadka Angela, która tak czułym wzrokiem go żegnała, gdy szedł do wojska, teraz aż poczuła dziwne mrowienie w podbrzuszu i wyraźnie się zarumieniła. Dobrze, że nikt nie zauważył. Szkoda, że Szymon też nie zwrócił na nią uwagi. Tak by chciała. Było już południe, i słońce grzało niemiłosiernie. A choć lipa była rozłożysta, dając kojący cień, to i pod nią panowała spiekota, która najwidoczniej słuchającym nie przeszkadzała, bo wszyscy siedzieli nie poruszeni, tylko od czasu do czasu wydając różne głosy, to zdziwienia to znów niedowierzania, tak jakby siedzieli nie przed Szymonem, ale przed ekranem kinowym. Gdyby było już wtedy kino. Ale nie było, zamiast tego siedział on, opowiadając o krótkotrwałej wojnie, którą już zaczynano nazywać Zipcich-ajnonzipcich, czyli 70/71. Datę tę wymawiano zawsze po niemiecku, bo gdyby ktoś powiedział o wojnie siedemdziesiąt-siedemdziesiątjeden, to nawet nikt by nie skojarzył, o co chodzi. Zbliżając się powoli, do momentu kulminacyjnego swej opowieści, Szymon wyciągnął z sakwy swój wojsko-

wy skórzany pikielhaub (hełm) położył go na trawie przed sobą i nie odrywając od niego wzroku ciągnął dalej: „to boło piontkowe popołednie, kiej my przīszli do małej wsi, co się u jejch mianuje farma. Oficyry drab przīszli i pedzieli szykujcie kwatery, do jutra dychocie. Nom się już niŷ chciało ani godać,tak my byli utyra-

idom mu na retonk. I tŷż zaro my ruszyli całym regimŷntym we trzī raje. Przīszli my pod tako kympka, i pomału spinomy się na wiŷrch, aż tu nogle z drugij strony tyj kympki, na som wiyrch, wyjeżdżajom na koniach francuske kirasjery, ze wyciągniętymi szablami prosto na nos. Jo blikom, a jedyn jedzie gynau na mie, na piersi i

przůd mie oguszył, a niŷskoro jak ech się ŏpamiytoł, to mi przed ŏczami tyrały szerwone płachty, a to īno była krew co mi leciała z głowy. Kiejby mie wtynczos kamraty niy wyniyśli na plecach, to by mie te pierońskie kirasjery końskimi kopytami wdeptali w ziymia, boch zaroz zymdloł. A dali już w lazarycie to mi dochtor wyszczig wło-

Festung Sedan! A w nim skryty cŷsorz francuski Napoleon der dritty, i teraz půdymy odegnać furt Francuzůw, co idom mu na retonk. I tŷż zaro my ruszyli całym regimŷntym we trzī raje. Przīszli my pod tako kympka, i pomału spinomy się na wiŷrch, aż tu nogle z drugij strony tyj kympki, na som wiyrch, wyjeżdżajom na koniach francuske kirasjery, ze wyciągniętymi szablami prosto na nos. Jo blikom, a jedyn jedzie gynau na mie, na piersi i plecach mo blachy, na głowie hełm z grzebyniem, czorne skorzane boty aż za kolana, skórzane glazyje aż do łokci, gymba otwarto, bo chyba coś ryczał pod nosym. Fonsy mioł ŏd ucha do ucha i czorne złe ŏczy. Co by niŷ godoać, ŏpowogi mu stowało. Jo tyż nic, ŷno giwer nastawiom choby pika, a ŏn koniym ŏkrycił, i szablom cŷluje prosto w moja głowa. Tela dobrze, że mie cion bez koński łeb, już ni mioł takij siły, bo inacyj to by mi głowa z karku sleciała, choby tomata ze żerdki. Nejprzůd mie oguszył, a niŷskoro jak ech się ŏpamiytoł, to mi przed ŏczami tyrały szerwone płachty, a to īno była krew co mi leciała z głowy. Kiejby mie wtynczos kamraty niy wyniyśli na plecach, to by mie te pierońskie kirasjery końskimi kopytami wdeptali w ziymia, boch zaroz zymdloł ni tom wojaczkom, īno kożdy lygoł kaj mog. Na wtůry dziŷń, we sobota, dali nom dużyj poleżeć, a zaś razŷm rozdali kawa i suchy prowiant. Nale we połednie, tropyjty zaczyny grać stowanego, a oficyrki tyrajom i poganiajom nos. Kiej my się uformowali w kolumny, to przijechoł hauptman na koniu i pedzioł, co przed nami jest obcinglowanyprzez nasze wojska festung Sedan! A w nim skryty cŷsorz francuski Napoleon der dritty, i teraz půdymy odegnać furt Francuzůw, co

plecach mo blachy, na głowie hełm z grzebyniem, czorne skorzane boty aż za kolana, skórzane glazyje aż do łokci, gymba otwarto, bo chyba coś ryczał pod nosym. Fonsy mioł ŏd ucha do ucha i czorne złe ŏczy. Co by niŷ godoać, ŏpowogi mu stowało. Jo tyż nic, ŷno giwer nastawiom choby pika, a ŏn koniym ŏkrycił, i szablom cŷluje prosto w moja głowa. Tela dobrze, że mie cion bez koński łeb, już ni mioł takij siły, bo inacyj to by mi głowa z karku sleciała, choby tomata ze żerdki. Nej-

sy i szył skora, choby mamulka mantel szyła, a na koniec pedzioł, keby niy hełm to byś boł już u Ponbůczka”. To mówiąc z czułością, jakby w rękę brał pisklę a nie pikielhaub, pokazuje wszystkim przecięty jak jabłko hełm, a potem spokojnym jakby od niechcenia ruchem odgarnia włosy, i cicho mówi „tu mie cylła francusko szabla, i żebych niy zapomnioł to mi zostawiła tyn sznit” . I tak już mu zostało. Bez wiela lot we wsi padali ŏ nim Szymon Sznit.

Nie minęły nawet dwa miesiące od powrotu Szymona z jego wojskowych wojaży, a on już na powrót wrósł w swoje poprzednie wiejskie życie, jakby się nigdy z nim nie rozstawał. Tak też został odebrany i na powrót zaakceptowany przez całą wiejską społeczność, spowszedniał, co w owych czasach było bardzo istotne, gdyż każda wieś była autonomicznym środowiskiem, funkcjonującym wg własnych zasad, wypracowanych przez poprzednie pokolenia, wielokrotnie już archaicznych ale praktycznych i gwarantujących stabilizację, dlatego ówczesny wsiowy narodek nie tolerował żadnych odmieńców, usiłujących podważyć czy zakłócić istniejący porządek Najbliżsi Szymona czyli jego rodzice szybko się zorientowali, że jego niektóre nowe przyzwyczajenia odbiegają od tych, do których byli dotychczas przyzwyczajeni, dlatego tłumiąc w sobie te spostrzeżenia pocieszali się, że wonionce mydło, którego stosunkowo często – czyli przed każdym posiłkiem - używał, raczej prędzej niż później się skończy. Podobnie myśleli, patrząc z politowaniem, jak co dziennie się goli, i co trzeci dzień masuje twarz wodą kolońską, której zapach unosił się po całej chałpie . Matka obserwując jego codzienne zabiegi z brzytwą, kiedyś nie wytrzymała i wybuchła, że „cůż to za chop bez włosow na gymbie, tak choby baba, jo by takigo chopa niy chciała, bo bych myślała że lygom z babom a niy ze chopym” a gdy Szymon zaczął się masować wodą kolońską to szybko wstała i zaczęła otwierać drzwi i okna. Wtedy z kolei on nie wytrzymał i zawołał: cůż to matka tak luftujecie, jeszcze przeziombna skuli tych przeciongoůw, a matka robiąc swoje odpowiedziała niyŷ chca coby skuli twoigo wonidła ludzie nos na jŷnzyki wziyni. To co tak bardzo raziło matkę nie koniecznie musiało razić innych, a szczególnie młode i bardzo młode dziewczyny, które jak każda kobieta były chłonne na wszystkie nowinki płynące z innego świata, niż ten, który one dotychczas znały. Zwłaszcza jednej sąsiadce, tęsknie za nim spoglądające, ten nowy zapach wydawał się wielce pociągający. Szymon Sznit, jak każdy młody mężczyzna, czując na sobie ciekawe i po trochu wyzywające spojrzenie kobiet, nabierał próżnej pewności siebie. Gdy przychodziła niedziela, to już od wczesnych godzin rannych, glansował swoje wysokie buty, a potem szczotkował i trzepał ciemno modre sukienne wojskowe spodnie, które ubierał tylko idąc do kościoła. Po kościele już było tradycją, że mężczyźni zbierali się w szynku, żeby obgadać miniony tydzień, wymieniając się przy okazji lokalnymi nowościami, racząc się piwem czy gorzałką, ale stale się kontrolując żeby się nie ŏżrać, bo niedzielny obiad to prawdziwy rytuał w towarzystwie całej rodziny pod kierownictwem żony, która by nie darowała, że głowa rodziny w ten dzień siada do stołu pod wpływem alkoholu, burząc ustalony od pokoleń porządek. Jak wszystko co dobre, tak i niedziela


14 szybko mijała i rozpoczynał się nowy tydzień, wypełniony znojną pracą . Pomimo, że Kopocze zaliczali się do tych familii, którzy mieli nieco więcej niż inni, to rytuał codziennych zajęć był ten sam, jak u pozostałych mieszkańców. Krótko przed świtem wszyscy wstawali, i ruszali do swoich obowiązków; matka zajmowała się przygotowa-

marzec 2018r.

wa lokalna szeptana gazeta, ale jeśli by się ktoś przypatrzył szczegółowo Angeli to by się zorientował, że od czasu do czasu ukradkiem zerkała na Szymona, który również spod burzy lokatych blond włosów rzucał zainteresowane spojrzenia. Sąsiadka wychodząc, po raz ostatni spojrzała w sposób bardzo wymowny w stronę Szymona, któ-

a ona coraz bardziej czuła, że prawdziwy chłop jej potrzebny. Taki, który znienacka weźmie ją na snopku podczas żniw, czasem w stodole przy młóceniu, albo nawet nagle, od tyłu, w oborze. Dziwne by to było – pomyślała kiedyś – gdyby tak w oborze zmieszały się wonie tam normalne, krowie, z zapachem wody kolońskiej i jeszcze delikat-

Sąsiadka wychodząc, po raz ostatni spojrzała w sposób bardzo wymowny w stronę Szymona, który szybko wstał i powiedział: to jo wos ŏdkludza do dom. Ale matka niespodziewanie stanęła między nimi, i rozkazująco oznajmiła: rob swoje, my se jeszcze pogodomy na placu. Wieczorem będąc już tylko z mężem powiedziała: ta Angela Mo się cosik do naszego Szymona, a ŏn tyż tak patrzī na nia jak kokot na kureczka. Mąż tylko wzruszył ramionami i kryjąc śmiech powiedział, ŏna jest baba jak ŏgiyń i potrzebuje fojermana co by go kożdego dnia gasił a mo īno mamlasa miast chopa. Eli ŏn je taki do roboty we lyżu, jak we polu, to mie ni ma dziwne, co tak na Szymona przībaduje. niem posiłków i karmieniem drobiu, który się przemieszczał po placu jak horda szukająca ziarna, ojciec z Szymonem zajmowali się końmi i bydłem. Gdy zwierzęta były nakarmione, wtedy dopiero oni zasiadali pośniadać. U biedniejszych sąsiadów był to niemal zawsze chlyb z tustym, w tym domu jednak i jajecznica się zdarzała, i kupione u masorza oplerki, a zamiast smalcu na chlebie często gościło masło. Już od niepamiętnych czasów, okres żniw to była wyjątkowa pora roku, kiedy decydowało się, czy następne miesiące będą miesiącami sytymi, czy też trzeba będzie głodować, dlatego cała wieś starała się jak najszybciej skosić, a następnie zwieźć skoszone zboża do stodół, gdzie przez następne miesiące trwała żmudna młócka. oni Pomagano sobie po sąsiedzku, Szymon z ojcem nieraz ruszali w pole sąsiadki, bo oni mieli konie i sprzęt, a ona była sama tylko ze swoim mężem nieudacznikiem. Angela bo tak się nazywała owa sąsiadka, zajrzała do Szymonów obgadać wzajemne żniwa, gdy padał deszcz bo miała pewność, że zastanie przynaj-

ry szybko wstał i powiedział: to jo wos ŏdkludza do dom. Ale matka niespodziewanie stanęła między nimi, i rozkazująco oznajmiła: rob swoje, my se jeszcze pogodomy na placu. Wieczorem będąc już tylko z mężem powiedziała: ta Angela Mo się cosik do naszego Szymona, a ŏn tyż tak patrzī na nia jak kokot na kureczka. Mąż tylko wzruszył ramionami i kryjąc śmiech powiedział, ŏna jest baba jak ŏgiyń i potrzebuje fojermana co by go kożdego dnia gasił a mo īno mamlasa miast chopa. Eli ŏn je taki do roboty we lyżu, jak we polu, to mie ni ma dziwne, co tak na Szymona przībaduje. Angela była nie wysoką, przysadzistą brunetką o wyzywająco kobiecych kształtach, które wywołują u mężczyzn gwałtowny skok ciśnienia. W przeciwieństwie do innych mężatek bez ogródek prowokowała mężczyzn, swoim na poły śmiejącym, a na poły lubieżnym wzrokiem, pod wpływem którego niemal każdy się topił jak kostka lodu. Czasem dla wzmocnienia efektu, idąc kołysała tymi i owymi częściami swego ciała. I mężczyzna stawał się na-

nym, spod uniesionej jej kiecki. Jak by to tyż woniało? A zapachem wody kolońskiej mógł całość uzupełnić tylko jeden mężczyzna we wsi. Po czerwcowych deszczach, nastały lipcowe upały i pola się zaroiły od żni-

gle wulkanem tuż przed erupcją. I ta kwintesencja kobiecości miała w domu męża hipochondryka , który albo już był albo dopiero zamierzał być chory. Na wsi mówili na takich karwiyńczok czyli ktoś, kto już zapomniał czym jest bardziej, mężczyzna czy kimś lub zgoła czymś innym. Angelę wyswatali za niego rodzice, gdy miała lat osiemnaście, ale od tego czasu kilka już lat minęło

się wypierać). ucichła i znieruchomiała, jak słup soli. Nie minęły dwa dni od tej słownej przepychanki. Szymon intensywnie się przygotowywał do wieczornego wyjścia, już ubrany ale jeszcze bosy czegoś gorączkowo szukał, w końcu nie wytrzymał i zapytał głosem wielce zniecierpliwionym: kaj som moje szczewiki? A matka stojąc do niego tyłem i patrząc pod nogi cicho wymruczała: jo jejch widziała pomału iś do Angeli ale bez ciebie. Musiała go zaboleć ta ingerencja w jego osobiste sprawy, dodatkowo jeszcze omaszczona szyderstwem, bo zrobił się blado-zielony, milcząc usiadł i zapalił fajkę cesarkę, która mu sięgała prawie do pasa. Obserwując go jak drżącymi rękami, najpierw nabija tytoń do porcelanowego cybucha, a następnie tonie w sinym dymie, matka pojednawczo powiedziała: nima to jak się podychać kurzu z fajfki, zaroz wiŷm, co je chop w doma. Na drugi dzień, już wcześnie rano, ojciec prowadząc konie do wozu powiedział do Szymona: idz sie wartko ŏblŷc, pojadamy do lasa po drzewo. Wracając po paru godzinach z furą pełną suchego drzewa, natknęli się na grupę chłopców wracających ze szkoły. Jeden z nich widząc Szymona siedzącego na furze, zanucił przyśpiewkę „ pod tą naszą szopkom, lygoł ech tam z ciotkom, a tera mie gańba, jak sie z ciotkom spo-

Angelę wyswatali za niego rodzice, gdy miała lat osiemnaście, ale od tego czasu kilka już lat minęło a ona coraz bardziej czuła, że prawdziwy chłop jej potrzebny. Taki, który znienacka weźmie ją na snopku podczas żniw, czasem w stodole przy młóceniu, albo nawet nagle, od tyłu, w oborze. Dziwne by to było – pomyślała kiedyś – gdyby tak w oborze zmieszały się wonie tam normalne, krowie, z zapachem wody kolońskiej i jeszcze delikatnym, spod uniesionej jej kiecki. Jak by to tyż woniało? wiarzy, którzy - poczerniali od kurzu, spaleni przez słońce, otępiali ze zmęczenia - pracowali w pocie czoła, od rana do późnego popołudnia. Szymon z ojcem, już trzeci dzień siekli zboże, ręce już zaczynały boleć i drętwieć od ciągłego machania kosą, ale dorodne łany dojrzałego żyta działały jak bal-

Konfrontacja była nie unikniona, gdyż droga była wąska a z boku pola. Matka Szymona podchodząc do Angeli, już z daleka zaczęła wrzeszczeć: ty niewstydnico jedna, ni ma cie gańba tyrać za samotnym karlusym, miast chopu ŏbiod uwarzyć. A Angela głowę podniosła hardo i nie zatrzymując się krótko ripostowała: byda dalij za nim tyrała, bo mi dowo to czego w doma ni mom , a jo bez tego lekarstwa niy umia żyć, a wszyjsko insze mom w rzīci. Matka usłyszawszy odpowiedź zgoła inną niż się spodziewała (sądziła wszak, że Angela będzie się wypierać). ucichła i znieruchomiała, jak słup soli. mniej kogoś. Nie pomyliła się, w chałupie był nie tylko ktoś, ale nawet wszyscy. Szymon siedział na środku izby i naprawiał końską uprząż, ojciec pod oknem i coś majstrował przy petronelce, jak tu lampy naftowe zwano, a matka działała na maśniczce mleko, i siedząc zaprosiła sąsiadkę ku sobie. Obie kobiety od razu zaczęły się wymieniać wsiowymi ciekawostkami, taka typo-

zgięte plecy, patrzyła łapczywie w kierunku jednego z koszących i wtedy jej oczy paliły się dziwnym blaskiem. A w podbrzuszu rozlewało się dziwne ciepło, takie samo jak wtedy, gdy Szymon na wojnę wyruszał i gdy pod lipą opowiadał o swojej wojaczce. A potem jeszcze wiele razy. Szymon musiał poczuć na swoich plecach parzący wzrok Angeli, bo się zatrzymał i zaczął zastanawiająco długo brusić swoją kosę. ona tymczasem do niego podeszła i patrząc mu w prosto w oczy powiedziała, niskim, cichym głosem: Ida się napić zimnŷj kiszki Sznit ….do moji stodoły. I poszła, zmysłowo poruszając swoimi naprężonymi pośladkami. Szymon przez chwilę patrzył wzrokiem wygłodzonego drapieżcy, jak się oddala, okryta tylko cienką płócienną koszulą, która, mokra od potu, ściśle przyległa do jej pełnego dyszącego jędrnością ciała, wabiąc swoimi ruchomymi wypukłościami. Westchnął, wolno wbił kosę w ziemię i zawołał do ojca: Leca po woda i puścił się biegiem ku stodole. Gdy dzień miał się już ku zachodowi, grupy wymęczonych ale dumnych ze swojego trudu żniwiarzy powoli schodziły z pól, matka oglądając się na boki pyta ojca, kaj je Szymon, kej jego kosa już długszy czas stoi samotnie wbito w ziymia, jak komin z orzeskiej huty. Oj-

sam na zmęczonych żniwiarzy, powodując, że szybko zapominali o zmęczeniu i kontynuowali swoje dzieło. Kobiety, które dreptały schylone za mężczyznami, wiążąc zsieczone zboże w snopy, były jeszcze bardziej wyczerpane od nich, co było widać po przekrwionych oczach i szarych, spoconych twarzach. Angeli również zmęczenie doskwierało, jednak co jakiś czas prostując

ciec wolno akcentując każde słowo wysylabizował, poszoł po woda do ….stodoły. Matka spojrzała w tym kierunku akurat wtedy, gdy jednym wyjściem wyszła Angela, a drugim wyszedł Szymon. Na ten widok matka plasnęła w ręce i powiedziała, ze złością ale i podziwem: A to bestyio jednak mie ubieg! Po epizodzie ze stodołą, Szymon stał się jak gdyby innym człowiekiem, chodził zamyślony, mało mówił a jak już coś powiedział to byle co. I ciągle się dokądś spieszył. Rodzice, a szczególnie matka szybko się zorientowała, że to nie był tylko epizod i postanowiła się rozmówić. Najpierw z winowajczynią całego zamieszania. Obydwie kobiety spotkały się twarzą w twarz, gdy jedna szła z kościoła a druga szła do kościoła. Konfrontacja była nie unikniona, gdyż droga była wąska a z boku pola. Matka Szymona podchodząc do Angeli, już z daleka zaczęła wrzeszczeć: ty niewstydnico jedna, ni ma cie gańba tyrać za samotnym karlusym, miast chopu ŏbiod uwarzyć. A Angela głowę podniosła hardo i nie zatrzymując się krótko ripostowała: byda dalij za nim tyrała, bo mi dowo to czego w doma ni mom , a jo bez tego lekarstwa niy umia żyć, a wszyjsko insze mom w rzīci. Matka usłyszawszy odpowiedź zgoła inną niż się spodziewała (sądziła wszak, że Angela będzie

tkom”. Ojciec słysząc tą złośliwą aluzję powiedział: już ludzie napoczŷni berać ŏ ciebie, nojlepi jak byś się napasowoł kero swobodno frela, a niŷ żyniato baba… Przez najbliższe miesiące w rodzinie wszystko powoli wróciło do poprzedniego stanu, Szymon będąc przekonany, że romans z mężatką jest bez perspektyw i niedopuszczalny przez wiejską społeczność, powoli ale systematycznie schładzał swój stosunek do Angeli. W drugi dzień Świąt Wielkiej Nocy wraz z grupą kolegów wybrał się do odległej wsi na zabawę. Wrócił krótko przed świtem bez rękawa i guzików w marynarce z okiem w kolorze dojrzałej śliwki, ale pomimo tego bardzo zadowolony. Następnego tygodnia w sobotę już od samego rana zachowywał się tak jakby chodził po gorących węglach, skrupulatnie szczotkował spodnie, wielokrotnie zaglądał do lustra, a gdy na zegarze wybiła szósta, wypadł z domu jak z katapulty . Ojciec, który obserwował to nietypowe zachowanie zawołał za nim: żeby ci tak pilno tyż do żyniaczki było! I ku swojej uciesze usłyszał odpowiedź: A może mocie recht. Powtórzył tę krótką rozmowę żonie i siedli razem pod lipą marząc o wnukach. Marian Kulik


15

marzec 2018r.

FIKSUM DYRDUM

P

ytają mnie na lewo i prawo. Pytają telefonicznie, na maila, na trefach rostomaitych a nawet na ulicy: i co teraz będzie? Będzie wolno pisać, mówić o prawdziwej historii Śląska, czy też takie teksty od razu podpadną o ustawę IPN? Czy za „polskie obozy koncentracyjne” pójdzie się siedzieć? A ja sam nie wiem. Wiem, że Wprost (a może Newsweek, pewny nie jestem) przegrał proces o „Polskie obozy koncentracyjne” co jest zresztą komiczne, bo pisali jedynie o książce Marka Łuszczyny pod takim tytułem. Ja już nawet rozumiem, gdyby nawiedzeńcy napisali pozew przeciw Łuszczynie, ale przeciw temu, kto o jego popularnej książ-

Sobą jestem. I tyle. Aż tyle przedwojenną Berezę Kartuską, bo akurat tego, kto hitlerowskie obozy nazywa polskimi, sam bym w pysk strzelił. Choć z drugiej strony tak sobie myślę: A Getto Warszawskie? Czy to aby też nie podpada pod te paragrafy. Bo przecież ono było hitlerowskie a nie Warszawskie. W Warszawie tylko ulokowane. Więc dlaczego ono – jako ulokowane w Warszawie - może być Warszawskie, a Majdanek, ulokowany w Polsce, nie może być polski? Oba te przymiotniki mówią tylko o lokalizacji a nie o tym, kto je stworzył.

Ja tam do sądu za Polskie Obozy Koncentracyjne chętnie pójdę. Oczywiście za te polskie, powojenne, i za przedwojenną Berezę Kartuską, bo akurat tego, kto hitlerowskie obozy nazywa polskimi, sam bym w pysk strzelił ce napisał??? No ale Łuszczyna w sądzie precyzyjnie by wyjaśnił, dlaczego one były polskie. A adwokat Wprostu (albo Newsweeka) na takie politologiczno-historyczne spory przygotowany pewnie nie był. Ja tam do sądu za Polskie Obozy Koncentracyjne chętnie pójdę. Oczywiście za te polskie, powojenne, i za

Wracając jednak do tych pytań: o prawdzie trzeba mówić. Głośno i dobitnie! Kto się boi, ten już zgodził się być niewolnikiem. A ja, nawet gdyby mnie skazali, wolę być aresztantem, niż niewolnikiem. Wolę mieć zniewolone ciało, niż umysł. I jeśli mam się wyrzec sypiania z moją żoną i jedzenia jej pysznych obiadów na rzecz harestu, albo

wyrzec się mojej tożsamości, mojej śląskości, to jednak wolę to pierwsze. Bo hasło to wyświechtane, ale w lustro będę mógł patrzeć z zadowoleniem. Mordy szczególnie urodziwej nie mam, nie za wielu ludzi tak na nią patrzy, to chociaż sam chcę. Swoją drogą, zasługą PiS-u jest to, że 37 lat po wprowadzeniu stanu wojennego, przypomnieli ludziom, co znaczy bać się władzy. Nigdy nie rozumiałem mojej omy, która prowadziła gyszeft za Bieruta i Gomułki, że na widok pisma z urzędu skarbowego albo z sądu bladła ze strachu. Co mi mogą zrobić, jeśli ja prawa przestrzegam? Teraz wiem, że mogą istnieć prawa, których prawemu człowiekowi przestrzegać nie wypada. Jeszcze się nie boję, ale już wiem, o co chodzi. Aha, drodzy moi polscy znajomi i nieznajomi. Ta akurat moja oma, choć w latach 1940-45 nosiła znaczek P (nie miała volkslisty, była jedynie tzw. Wehrmachtfrau czyli żoną żołnierza Wehrmachtu) – jakoś nigdy nie wspominała lęku przed Niemcami. Tylko przed Polakami, jej rodakami. To a propos niemieckiej „okupacji” na Śląsku. Druga z babć moich akurat nigdy o Polakach szczególnego mniemania nie była, choć Ziętek, gdy jako staruszka prosiła go o paszport do Berlina Zachodniego kokietował ją: „Dyrdzino, ty gdowa po dwóch powstańcach chcesz do ger-

manów jechać?” A co Dyrdzino winna, że najpierw powstaniec Dyrda jej w stodole dziecko zrobił (honorowy był, to się ożenił i dorobił jeszcze czworo) a

tem nie byliśmy na tyle głupi by przeciwstawić się władzy polskich komunistów. Ale to nie koniunkturalizm, to jedynie zdolności przystosowawcze. Ko-

Ojczym mojego ojca, wielki powstaniec śląski, spalił memu ojcu niemieckie dokumenty wojskowe, bo „u mie takich germańskich papiurůw niŷ bydzie!”. Własnym synom jednak nie spalił, tylko dobrze ukrył, i za Gierka „na niemieckie pochodzenie” wyjechali do Rajchu. jako samotnej wdowie z czwórką dzieci oświadczył się kolejny powstaniec (mający dzieci niewiele mniej). Jednako, ona, gdowa po dwóch powstańcach, wdycki nojbarżyj rada godała po nimiecku. Drugi z jej mężów, ojczym mojego ojca, spalił memu ojcu niemieckie dokumenty wojskowe, bo „u mie takich germańskich papiurůw niy bydzie!”. Własnym synom jednak nie spalił, tylko dobrze ukrył, i za Gierka „na niemieckie pochodzenie” wyjechali do Rajchu. Nam, Ślązakom, „Prawdziwi Polacy” próbują przyklejać łatkę, że służymy każdemu, kto jest u władzy. Bo nie widzieliśmy wroga w Niemcach. A po-

niunkturalistą był ojczym mojego ojca (niech nazwisko jego będzie zapomniane), który gębę miał pełną frazesów o odwieczną tęsknotą Ślązaków za polską macierzą i swojej walki o powrót do tej macierzy. Polska – i sanacyjna, i komunistyczna - mu to hojnie wynagradzała ale on tak na wszelki wypadek trzymał niemieckie papiery synów. Dziś synowie, wnuki i prawnuki tego polskiego patrioty są Niemcami. A ja, tak jak mój ojciec, dziadek i pradziadek, jestem tylko i wyłącznie Ślązakiem. I trzymam się tego, choć na to nigdy nie ma koniunktury. Jeden powie: wariat. Drugi powie: patriota. A ja tylko chcę być tym, kim jestem. Dariusz Dyrda

Polok, ale nie Polak

S

mogowa histeria jak każdej zimy sięgała w zimnym lutym zenitu. Samorządy prześcigają się w deklaracjach, że to problem, że nie może tak być itp., dziennikarze mają nośny temat za darmo, a co modniejsi obywatele chodzą po centrach miast w antysmogowych maseczkach. Byłoby taniej, gdyby chodzili na spacer do lasu, w którym smogu nie ma, ale w lesie trudno się lansować, bo w lesie modną panią w maseczce zobaczy co najwyżej gajowy.

Węgiel jest spoko Państwo myślicie, że żartuję? Nie. W Krakowie już wprowadzono zakaz palenie w przydomowych kotłach węglem i drewnem. Sądzę, że dużej części Czytelników nie muszę tłumaczyć, że to kuriozalne zakazy, bo duża część Czytelników to ludzie z wykształceniem technicznym - i to porządnym. Ale na wszelki wypadek

Gęsty dym wylatujący z niektórych kominów nie jest wynikiem spalania węgla czy drewna, ale efektem NIEODPOWIEDNIEGO spalania węgla lub drewna! Dziennikarze zresztą nie postępują wcale mądrzej, bo mylą stężenia chwilowe z dobowymi, plączą normy i generalnie piszą to, co naczelny kazał. A co kazał? Ano mniej więcej to samo, co robi samorząd, czyli: jest źle, trzeba działać. Jak działać? Najlepiej uchwałą i zakazem. Napiszemy, że nie wolno palić flotem i będzie super. Nie jest? Ciekawe. A miało być. No to zakażemy jeszcze drewna i węgla. Zrugamy władze centralne i samorządowe, że nie zakazują…

wytłumaczę, bo może ktoś na chemii nie uważał (tak jak ja) i musi się doszkolić (tak jak ja, jakiś czas temu). Gęsty dym wylatujący z niektórych kominów nie jest wynikiem spalania węgla czy drewna, ale efektem NIEODPOWIEDNIEGO spalania węgla lub drewna! Odpowiednio lub nieodpowiednio można spalić każde paliwo: gaz, gumę, węgiel, a nawet śmieci. Odpowiednie spalanie węgla naprawdę nie jest trudne, choć zapewne trudniejsze, niż od-

powiednie spalanie gazu. W każdym razie przeciętny człowiek po półgodzinnym szkoleniu poradzi sobie z tym bez trudu. No właśnie. Szkolenia. Takie instruktaże są łatwe i tanie. Dlaczego więc samorządy ich nie organizują, ani nawet nie promują? Dlaczego narracja mainstreamu to „węgiel jest be”, a nie „złe spalanie jest be”? Trudno oprzeć się wrażeniu, które swego czasu w krótkich słowach wypowiedział jeden z byłych dyrektorów jastrzębskiej kopalni: „mamy do czynienia z planowym niszczeniem górnictwa - śląskiego i polskiego”. Jeśli ktoś nie wierzy, to mam pytanie: dlaczego w majestacie prawa PO wraz z PiSem zamknęła doskonale prosperującą kopalnię Makoszowy? Dlaczego w obliczu niedostatku energii elektrycznej nie zwiększamy wydobycia, tylko importujemy węgiel? Toż to wprowadzenie w życie zasady gospodarki socjalistycznej, o której w latach 80. opowiadano wice: gdyby na Saharze wprowadzić socjalizm, to po roku trzeba by było importować tam piasek. W tej chwili u nas jest podobnie: śpimy na węglu, zmniejszamy wydobycie i importujemy go pozwalając, żeby zarobili wszyscy dookoła, tylko nie my. Kto cie-

kaw, może sobie wyguglować, jak duże jest wydobycie w Rosji, Chinach czy USA (i ciągle rośnie). W tę planową likwidację górnictwa problem smogu wpisał się doskonale. Tak doskonale, że aż można przypuszczać,

Śląska, a nie kogo innego; o innych niech dbają ich działacze!). Zdziwi się, bo o to na portalach społecznościowych szefostwo RAŚ wygłasza płomienne przemowy o tym, jak to węgiel się przeżył i teraz trzeba stawiać na nowe technologie, które będą podporą śląskiej gospodarki. Panowie! Po pierwsze węgiel się nie przeżył, o czym świadczy choćby wydobycie węgla w Czechach (nadal na poziomie z końca XX wieku, a nawet wyższe!), a po drugie:

W tę planową likwidację górnictwa problem smogu wpisał się doskonale. Większym problemem jest fakt, że tę narrację podtrzymują również czołowi działacze niektórych górnośląskich organizacji - np. RAŚ. Znamienne, że zwykle ci bez wykształcenia technicznego. że ta spirala nakręcona jest celowo... Ale odłóżmy spiski na bok. Większym problemem jest fakt, że tę narrację podtrzymują również czołowi działacze niektórych górnośląskich organizacji - np. RAŚ. Znamienne, że zwykle ci bez wykształcenia technicznego. Zdziwi się ten, kto przypuszcza, że górnośląscy działacze powinni dbać o gospodarczą pozycję regionu - nawet kosztem innych (bo są reprezentantami Górnego

może najpierw znajdźmy nową podporę gospodarki, a dopiero później rezygnujmy ze starej - zgodnie z zasadą, że najpierw kupuję nowe buty, a dopiero później wyrzucam stare. I już tak zupełnie na koniec: jeśli w regionie, w którym niemal każdy ma w rodzinie górnika - chcecie wygrać wybory jeżdżąc po węglu jak po łysej kobyle, to życzę powodzenia. Będzie Wam potrzebne. Paweł Polok


16

marzec 2018r.

Książka, na którą wielu z naszych Czytelników długo czekało – już jest. Już ją wysyłamy, rozwozimy po Śląsku. Jeśli zgłosicie się do nas, chętnie zorganizujemy u Was wieczór autorski, NA KTÓRYM Gott mit Uns będzie po promocyjnych cenach.

To sie werci poczytać:

„Dante i inksi” Mirosława Syniawy, to antologia wielkich dzieł światowej poezji na język śląski. Tytuł pochodzi od „Boskiej Komedii” Dantego, której fragmenty znajdziemy tam właśnie w godce. Poza tym są jednak wiersze czołowych poetów niemieckich, rosyjskich, francuskich, angielskojęzycznych, a także azjatyckich. Okazuje się, ze w godce brzmi to świetnie! - cena

Ksiůżka ślůnsko – nojlepszy Ksiůżka ślůnsko – nojlepszy gĕszynk podgĕszynk krisbaum! pod krisbaum 23 złote

Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? „Rychtig Gryfno Godka”? łôsprowki”? „Rychtig Gryfno Godka”? „Pniokowe „Pniokowe łôsprowki”? ”? Eli ni mosz, terozki ”? Eli ni mosz, terozki „Asty kasztana „Asty kasztana festelno kupić je blank tanio. festelno szansa szansa kupić je blank tanio. księgarniach tych książek kosztuje WW księgarniach kompletkomplet tych książek kosztuje średnio około 135 złotych. Uz nas razem z kosztami średnio około 135 złotych. U nas razem kosztami przesyłki wydasz na nie!!!jedynie: !!! przesyłki wydasz na nie jedynie: 110 złotych !!!110 złotych !!! Ale możesz je oczywiście Ale możesz je oczywiście kupić także kupić osobno. także osobno. Koszt –przesyłki – 9 złotych. Koszt przesyłki 9 złotych. Wprzypadku przypadku zamówienia powyżej złotych W zamówienia powyżej 100 złotych – 100 przesyłka gratis. – przesyłka gratis. lub telefonicznie 535 998 252. lub telefonicznie 535 998 252. Można teżwpłacając zamówić wpłacając na konto Można też zamówić na konto 96 2528 1020 2528 0302 0133 9209 96 1020 0000 03020000 0133 9209 - ale prosimy przy podawać zamówieniu podawać - ale prosimy przy zamówieniu numerkontaktowego. telefonu kontaktowego. numer telefonu „Historia Narodu Śląskiego” Dariusza Jerczyńskiego

– to jedyna książka opowiadająca o historii Ślązaków z Instytut Godki. Instytut ŚlůnskijŚlůnskij Godki. naszego własnego punktu widzenia, a nie polskiego, czeskiego czy niemieckiego. 480 stron formatu A-4. 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53 Cena 60 złotych.

„Komisorz Hanusik we tajnyj służbie ślonskij nacyje” to druga część skrzącego się humorem kryminału z elementami fantasy, rozgrywający się na dzisiejszym Śląsku. Autor, Marcin Melon, jest anglistą, co w

książce widać szkółŚląskiego” - cena 28 zło-Dariusza Jerc „Historia Narodu – to jedyna książka opowiadająca o historii Ś tych naszego własnego punktu widzenia, a nie czeskiego czy niemieckiego. 480 stron forma Cena 60

„Ich książęce wysokości” - to dzieje „Pniokowe Łosprowki” „Rychtig Dariusza Dyr- Eugeniusza „Rychtig Gryfno Godka” Dariusza Dyr-Gryfno Godka” Kasztana, Ginter- „OpoPierończyk - „OpoAstyAsty Kasztana, Ginter Pierończyk Kosmały (Ojgena dy języka – to śląjedyny podręcznik językaz Pnioków ślą- – popular– to jedyny podręcznik wieści o Śląsku niewymyślonym” todyauwieści o Śląsku niewymyślonym” to aunego felietonisty Radia Piekary) to kilskiego. W 15 czytankach znajdujemy znajdujemy tentyczna sagaz Załęża. rodziny się W 15 czytankach tentyczna saga rodziny Jak zsięZałęża. Jakskiego. dowcipnych gawęd w takiej kompendium wiedzy kadziesiąt o Górnym Śląsku, kompendium wiedzy o Górnym Śląsku, w Katowicach śląskim pokoleniom? żyłożyło w Katowicach śląskim pokoleniom? a podnajważkażdą czytankąśląskiej wyjaśnia a pod każdą czytanką wyjaśnia godce,najważkierom dzisio nie godo Historia przeplatana nie tylko zabawnymi Historia przeplatana nie tylko zabawnymi niejsze różnice między śląskim niejsze różnice między językiem śląskim jużjęzykiem żoděn, krom samego Ojgena! 210 anegdotkami,ale też wspomtragicznymi wspomanegdotkami,ale też tragicznymi polskim. Wszystko toformatu uzupełnione a polskim. Wszystko toa uzupełnione stron A-5. nieniami i pięknymi zdjęciami z prywatnych nieniami i pięknymi zdjęciami z prywatnych świetnym isłownikiem śląsko-polskim i 20 złotych. świetnym słownikiem śląsko-polskim Cena zbiorów. stron formatu A-5. zbiorów. 92 stron92 formatu A-5. polsko-śląskim. 236 stron formatu A-5. polsko-śląskim. 236 stron formatu A-5. Cena: 15 złotych. Cena: 15 złotych. Cena 28 złotych. Cena 28 złotych.

Uns” – ostatni Eugeniusza żołnierze „Gott mitŁosprowki” „Pniokowe Mariana Kulika, to wspomnienia Kosmały (Ojgena z Pnioków – popularostatnich Ślązaków, służących w armii IIIto kilnego felietonisty Radia Piekary) Rzeszy. Stare opy spominajom przedwokadziesiąt dowcipnych gawęd w takiej jenno Polska, służba przī dzisio wojsku i to, co godo śląskiej godce, kierom nie się samkrom dzioło, samego kiej przīszłyOjgena! Poloki a 210 już żoděn, Rusy. Fascynująca stron formatu A-5. lektura. Cena: 2920 złotych. Cena złotych.

władców Górnego Śląska - a książ-

„Komisorz Hanusik” autorstwa Marc

Melona laureata miejsca na ślą ka wyszła spod pióra JerzegoII Ciur-

jednoaktówkę z 2013 roku. to pierw

loka, znanego bardziej jako wickomedia kryminalna w ślunskiej god

„Chytrzyjszy jak Sherlock Holmes, bar man Ecik z Masztalskich, ale będąwyzgerny jak James Bond! A wypić por

lompy na placu” cego teżchoćby wybitnym znawcą kultury– taki jest Ac

Hanusik, bohater książki. Cena: 28 złoty

i historii regionu - cena 30 zł


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.