Ślunski Cajtung 03/2019

Page 1

GAZETA NIE TYLKO DLA TYCH KTÓRZY DEKLARUJĄ NARODOWOŚĆ ŚLĄSKĄ

CZASOPISMO GÓRNOŚLĄSKIE

NR 6/7 3/ 2019r. (73) (42) CZERWIEC/LIPIEC 2015r. ISSN 2084-2384 NR INDEKSU 280305 CENA 3,00 ZŁ (8% VAT)

45 lat twórczości Mariana Makuli,

twórcy śląskiego teatru, śląskiej operetki. czytaj str. 12-13

Na zdjęciu: Makula w „Pomście”.


2

nr 3/2019 r.

Polityka jest wszędzie N

umer wydawany na sam koniec marca zawiera dużo polityki. Ale trudno się dziwić, przecież wybory do europarlamentu zbliżają się szybkimi krokami. Optyka polska może być inna, ale my zawsze, poza latami 1922-2004 (kiedy Polska stała się częścią UE) leżeliśmy w Europie. Gdy polityka polska skierowana była na Rosję, Tatarów i Turków, my – Śląsk - byliśmy częścią Świętego Cesarstwa Rzymskiego (Heiliges Römisches Reich) obejmującego sporą część cywilizowanej Europy. Ale mieliśmy w nim sporą autonomię, czasami wręcz bywaliśmy niepodległym państwem w ramach tego cesarstwa, które właśnie federacją, unią było. Potem, gdy ono zniknęło, zastąpione dwoma innymi, cesarstwem austriackim i niemieckim, nasz region, podzielony między nie, wciąż był w centrum spraw europejskich. I my byliśmy Europejczykami, podobnie jak jesteśmy teraz. Dlatego Europa jest dla nas ważna. I w wyborach do tej Europy szanse na mandat ma przynajmniej dwóch ludzi świadomych swojej śląskiej, ale i europejskiej tożsamości. Łukasz Kohut i Marek Plura. To dla nas szansa, aby swoją, dotychczasową jednoosobową (Plura) reprezentację w europarlamencie podwoić. Owszem, docierają do mnie informacje, że jacyś ludzie deklarujący jednoznacznie narodowość śląską będą się też ubiegać o mandaty od jakiegoś Kukiza, od jakiegoś Gwiazdowskiego, ale umówmy się, że na tych listach dalekie miejsce daje takie same szanse na mandat, jak powołanie do kadry Polski piłkarza A-klasowego Ogrodnika Cielmice. O naszychkandydatach do europarlamentu piszemy na str. 4 Polityką jest też tekst na stronie sąsiedniej(5) o katowickim placu Wilhelma Szewczyka, który teraz jest placem Marii i Lecha Kaczyńskich. Dekomunizacja przybiera rozmiary karykaturalne, i trudno się dziwić, bo zawsze się tak dzieje, gdy wyznawcy jednej ideologii rugują pozostałości poprzedniej. Jak tak dalej pójdzie, to ogłoszą ustawę, że kolor czerwony jest w Pol-

Gazeta nie tylko dla osób deklarujących narodowość śląską ISSN 2084-2384 Gazeta prywatna, wydawca: Instytut Ślunskij Godki (MEGA PRESS II) Lędziny ul. Grunwaldzka 53; tel. 0501 411 994 e-mail: megapres@interia.pl Redaktor naczelny: Dariusz Dyrda Nie zamówionych materiałów

redakcja nie zwraca.

POLSKA PRESS Sp. z o.o.,

Oddział Poligrafia, Drukarnia Sosnowiec

sce zabroniony, poza jedynym przypadkiem, gdy jest tuż poniżej białego, bo wtedy ten biały z czerwonym staje się już wyrazem uwielbienia, ustępującego tylko uwielbieniu Maryji. Polityka, ale już w naszym śląskim wydaniu, także na stronie 8. Bo choć przedsięwzięcie miało być apolityczne, jednoczące śląskie środowiska, to lider RAŚ-u Jerzy Gorzelik wraz z liderem ŚPR-u Rafałem Adamusem, spróbowali zbijać na nim własny polityczny kapitał. U Gorzelika takie działania to norma, widać Adamus uczniem jest zdolnym. Polityka, w europejskim wydaniu także na stronie15, w moim felietonie. Bo Acta2 to akcja na wskroś polityczna, to ordynarna cenzura w interesie tylko i wyłącznie polityków! Gdzieś w okolicach polityki kręcą się też teksty ze stron 10-11, dotyczących Związku Górnoślaskiego. Wygląda na to, że po latach miałkości wraca on mocny, z bardzo wyraźnym ślůnskim przesłaniem. Brzmiącym bardziej racjonalnie, niż RAŚ czy ŚPR. Tym bardziej, że RAŚ/ŚPR po wyborczej klęsce, naraz przypomniało sobie swój dawny program, którego całkiem niedawno się wręcz wypierał, i wygląda to na próbę odzyskania utraconych zwolenników. Ale jak się raz zaufanie straciło, odbudować je trudno. Wie o tym świetnie SLD, wie Petru, wie Komorowski. Nie sądzę, by tym razem było inaczej, i myślę, że po latach przewagi RAŚ znajdzie się w cieniu Związku Górnośląskiego. Poza polityką mamy i kulturę, bo Marian Makula, który był bodaj pierwszym tworzącym po śląsku artystą, obchodzi 45lecie pracy scenicznej. Choć i tu polityka regionalna jest, bo Marian w wywiadzie od niej nie ucieka. Mamy też historię. Tekst mój, choć wyjątkowo przedruk z tygodnika Echo, gdzie też jestem redaktorem naczelnym. Opowiadający o plebiscycie, który odbył się u nas 20 marca 1921 roku. Większość z nas mało o tym plebiscycie wie – a jeśli wie, to tylko z polskiego punktu widzenia. A ja postarałem się spojrzeć na niego obiektywnie, tak jak na plebiscyt ten w 1921 roku patrzyłby korespondent gazety amerykańskiej na przykład – który po żadnej stronie nie stoi, tylko opisuje to, co się wokół dzieje. Zapraszam też oczywiście do kolejnego odcinka powieści Hajmat – i życzę miłej lektury. Szef-redachtůr

Niektórzy zapowiadają, że ta książka będzie przełomem. Inni nie wierzą, twierdząc, że Ryszard Kaczmarek wprawdzie rzetelniej niż inni autorzy pokazuje losy Śląska – ale nadal z polskiego a nie śląskiego czy po prostu niezależnego punktu widzenia. Już za kilka dni przekonamy się, jak jest naprawdę, bo 3 kwietnia rusza promocja i sprzedaż książki prof. Ryszarda Kaczmarka „Powstania Śląskie 1919, 1920, 1921. Niewypowiedziana wojna polsko-niemiecka”.

Powstania Kaczmarka od 3 kwietnia

M

oże budzić wątpliwości już sam tytuł. Obiektywnie byłoby na odwrót: „Niewypowiedziana wojna polsko niemiecka. Tzw. powstania śląskie 1919, 1920, 1921”. No ale i tytuł książki „Polacy w Wehrmachcie” był mylący, a sama książka bardzo rzetelna. Więc może i tym razem tak będzie. – Powstania śląskie odbierane są jako powstania narodowe, ja jednak staram się w swojej książce udowodnić, że to była raczej wojna. Nazywam ją niewypowiedzianą albo nieznaną wojną, ponieważ wynikała ze specyficznej sytuacji, w jakiej znalazły się Polska i Niemcy po I wojnie światowej. W sprawie Górnego Śląska, mimo ratyfikacji traktatu wersalskiego, nie było po obydwu stronach konfliktu chęci do kompromisu. Cechowało to nie tylko polityków, ale także społeczeństwa w obydwu krajach. Zaangażowanie militarne po obu stronach hamowały zapewne tylko ograniczenia międzynarodowe i obawa przed interwencją zwycięskich mocarstw – mówi autor. I dodaje: - – Powstańcy nie mieli jednolitych poglądów i wizji przyszłości. Trzy powstania też nie były takie same. Pierwsze zaplanowano po to, żeby przez demonstrację wojskową doprowadzić do faktów dokonanych przed plebiscytem na wzór Wielkopolski. Drugie wynikało z niepowodzenia polskiej ofensywy przeciwko Rosji bolszewickiej i groźby upadku państwa polskiego, co chcieli wykorzystać Niemcy. Trzecie natomiast było efektem plebiscytu i miało zapobiec temu, aby granica po plebiscycie była taka, jaką zaproponowano w pierwotnym planie angielsko-włoskim – Polska otrzymałaby wówczas maksymalnie trzy powiaty, i to powiaty poza Górnośląskim Okręgiem Przemysłowym, a o to tak naprawdę ten spór się toczył.

We wstępie książki czytamy: „Dla Polski dowodem na to, że doprowadzenie do rozstrzygnięcia zbrojnego jeszcze przed rozwiązaniem politycznym jest najlepszą drogą, było powstanie wielkopolskie, po którym już nikt nie kwestionował przyłączenia prowincji poznańskiej do odrodzonej Rzeczypospolitej. Dla Niemców z kolei nadzieje rozbudziła chwiejna postawa Wielkiej Brytanii na konferencji paryskiej: najpierw premier Lloyd George wycofał się z pierwotnych obietnic przyznania Polsce Gdańska i Górnego Śląska, a potem, w 1919 r. wielkie mocarstwa zaakceptowały stłumienie przez Niemców siłą pierwszego powstania śląskiego. Obydwie strony konfliktu - Polacy i Niemcy - mimo podpisania traktatu wersalskiego 28 czerwca 1919 r. nie wyrzekły się wykorzystania w przyszłości sił zbrojnych do przeforsowania korzystnych dla siebie rozwiązań granicznych”.

Autor wyjaśnia też,czym dla Polski był Śląsk i dlaczego był dla niej tak ważny: - W województwie śląskim w 1938 r. było najmniej zarabiających tygodniowo poniżej niezbędnego minimum (czyli 20 zł) — tylko 27 proc. Miasta Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego już wówczas tworzyły olbrzymią konurbację. Większość budynków dysponowała dostępem do wodociągów, kanalizacji, elektryczności i gazu. W Katowicach i Chorzowie takie udogodnienia miało aż dwie trzecie mieszkań (około 67 proc.), podczas gdy średnia ogólnopolska była wówczas sześciokrotnie niższa (10 proc.). Nawet w innych wielkich miastach Polski, poza Poznaniem, te współczynniki zdecydowanie ustępowały górnośląskiej metropolii (Poznań — 64 proc., Warszawa — 44 proc., Lwów — 36 proc., Kraków — 48 proc., Lublin — 8 proc.). W województwie śląskim nie było już analfabetów, kiedy w skali całej Polski nadal problem ten dotyczył prawie jednej czwartej ludności, a w poszczególnych województwach czytać i pisać nie potrafiło od 30 do 50 proc. mieszkańców”, Jednak dopiero po przeczytaniu dowiemy się, na ile Kaczmarek pokazał racje Berlina i Warszawy, a na ile dramat regionu, którego mieszkańcy tak naprawdę chcieli przede wszystkim spokoju i nie dzielenia go między dwa państwa. Na ile wspomni, że była też silna, trzecia opcja - niepodległego Śląska, którą wielkie mocarstwa w interesie Polski i Niemiec zignorowały zupełnie. Jedno jest jednak pewne, Ryszard Kaczmarek to badacz historii najnowszej Śląska rzetelny i bardzo dokładny, więc książkę tę przeczytać powinien każdy, kto chce lepiej poznać historię naszego regionu. Janie umiem się już doczekać 3 kwietnia. Joanna Noras

W każdą środę w Tychach, Mysłowicach, powiecie bieruńsko-lędzińskim, mikołowskim i pszczyńskim a od połowy października także w południowych dzielnicach Katowic. To się werci czytać.


3

nr 3/2019 r.

Panteon Górnośląski Światło ze Śląska – tak ma nazywać się miejsce, które powstanie w podziemiach katowickiej archikatedry Chrystusa Króla. List intencyjny w tej sprawie podpisali arcybiskup Wiktor Skworc, wicepremier Piotr Gliński, marszałek województwa Jakub Chełstowski oraz prezydent Katowic Marcin Krupa. Problem w tym, że gdy się wsłuchać w ich słowa, chodzi o coś zupełnie innego. O panteon polskości na Śląsku.

C

hoćby dlatego, że jak sami mówią, to jeden z elementów obchodów setnej rocznicy powrotu części Górnego Śląska do Polski.

ULUBIONA FRAZA: TRUDNA HISTORIA

– Panteon Górnośląski ma być miejscem opowiadającym o trudnej, ale i pięknej historii Śląska. To szczególnie istotne w perspektywie obchodów stulecia Powstań Śląskich i powrotu tych ziem do macierzy. Jesteśmy winni wybitnym Ślązakom nie tylko

Panteon manipulacji ści do Polski w 1922 roku. Przecież to tylko jeden z epizodów w śląskiej historii, i to nawet niezbyt ważny. Tak naprawdę zdecydował o losach zaledwie kawałka Śląska, i to wszystkiego na 17 lat. Bo potem to o przynależności Śląska do Polski zdecydował Józef Stalin a nie te powstania. Celebrowanie tych powstań brać może się tylko stąd, że Polacy zasadniczo powstania kochają. Być może dziś narodem są tak skłóconym pełnym wzajemnej nienawiści, że nie mają przeciw komu powstania wywołać. No i wreszcie - czy my naprawdę tworząc śląski panteon musimy szczycić się nie naszymi sukcesami, ale wojną domową? Największe moje obawy wzbudza jednak zdanie: „Jesteśmy winni wybitnym Ślązakom nie tylko wdzięczność za ich wkład w rozwój regionu i kraju”. Bo z niego wynika chyba, że panteon będzie tylko dla tych Ślązaków, którzy na rzecz Polski działali. Że wybitni śląscy uczeni, jak Maria Geppert-Meyer; wybitni artyści, jak Franz Waxman; wybitni sportowcy, jak Ernest Wilimowski; wybitni przemysłowcy, jak Guido von Donnersmarck – nie zostaną w nim uwzględnieni. Za to pewnie znajdzie się jakiś „wybitny” śląski żołnierzy wyklęty. Albo inny jakiś wybitny, którego cała wybitność polega na tym, że go hitlerowcy rozstrzelali albo komuniści zakatowali.

OPOWIEDZIEĆ POLSCE NIEPRAWDĘ Gdybyśmy jeszcze mieli wątpliwości, rozwiewa je arcybiskup Skworc, mówiąc, że Śląsk pozostaje dla reszty Polski ziemią nieznaną, dlatego: „To miejsce będzie opowia-

kolory czeskiej, z której do Prus trafił. Nikt na świecie nie postrzegał w 1918 roku Górnego Śląska jako polskich ziem.

CEL? FAŁSZOWANIE HISTORII

LUX ZAPOMNIANY, POMINIĘTY Kolosalnie zakpili więc z tego Światła ze Śląska, po łacinie Lux ex Silesia. Pierwszy raz użyto go w XIII wieku, w stosunku do dominikanina Jacka Odrowąża, jednak termin był w użyciu przez kolejnych kilka stuleci, bo ze Śląska na całą Europę promieniowało światło nauki i sztuki. Ze Śląska, który z

Wybitni śląscy uczeni, jak Maria Geppert-Meyer; wybitni artyści, jak Franz Waxman; wybitni sportowcy, jak Ernest Wilimowski; wybitni przemysłowcy, jak Guido von Donnersmarck – nie zostaną w nim uwzględnieni. Za to pewnie znajdzie się jakiś „wybitny” śląski żołnierzy wyklęty. Albo inny jakiś wybitny, którego cała wybitność polega na tym, że go hitlerowcy rozstrzelali albo komuniści zakatowali. wdzięczność za ich wkład w rozwój regionu i kraju, ale także pamięć. To ich życiorysy są najlepszą lekcją historii dla młodego pokolenia – mówi marszałek Jakub Chełstowski. Co oni przede wszystkim mają z tą trudną historią Śląska? W czym nasza jest trudniejsza od historii Bawarii, Czech, Alzacji? Trudną historię to miała Polska, kraj zacofany na rubieżach Europy, ale nie Śląsk, który przez stulecia promieniował na tę Europę nauką, sztuką, gospodarką! Wyniszczających wojen było u nas przez stulecia stosunkowo niewiele, okresów wspaniałego rozkwitu za to dużo. Trudne panie marszałku, to jest najwyżej udowadnianie, że Polska jest dla Śląska macierzą. Wtedy zamiast opowiadać o historii Śląska, trzeba się rzeczywiście wokół niej wić.

POWSTANIA? NIEWIELE ZNACZĄCY EPIZOD No i to ciągłe łączenie historii Śląska z powstaniami śląskimi oraz przyłączeniem czę-

dać o historii tej ziemi przez życiorysy jego mieszkańców: powstańców, społeczników, samorządowców, ofiar totalitaryzmów, artystów, naukowców, duchowieństwa i o dobru jakie wnieśli w odbudowę i rozwój Polski. Podziemia katowickiej archikatedry są jednym z symboli odradzania się państwowości polskiej na Śląsku, dlatego stanowią idealne miejsce, by o tych trudnych losach opowiadać”. Powtarza więc, że chodzi o tych, którzy mają swój wkład w odbudowę i rozwój Polski. Reszta ich nie interesuje. O samorządowców, ofiary totalitaryzmów, powstańców. No to faktycznie, ani Goeppert-Meyer, ani Waxman, ani Wilimowski, ani von Donnersmarck się nie łapią. Arcybiskupie kochany – toż opowiadając taką historię Śląska, dopiero uczynisz ją dla Polaków nieznaną. Bo nie dowiedzą się o niej niczego, co czyniło Śląsk naprawdę regionem w Europie wyjątkowym. Zamiast pokazać Lux ex Silesia, Ty chcesz pokazać polską prowincję, kolonię Warszawy!

Polską nic wspólnego nie miał. Naraz okazuje się, że Lux ex Silesia, światło ze Śląska to ci, którzy symbolizują odradzanie się na Śląsku polskiej państwowości. Więc nie chodzi

która jest immanentnie związana z Polską”. Zdanie to byłoby prawdziwe, gdyby dodał, że dotyczy to tylko ostatnich 100 lat śląskiej historii. Wtedy faktycznie i heroiczna, i trudna, i nawet immanentnie z Polską związana. Gliński powiedział jednak także prawdę: „Jest to ważny, pierwszy krok, o którym warto głośno mówić, bo warto głośno mówić o pięknym polskim Śląsku, o ludziach, którzy go tworzą i tworzyli przez ostatnie sto lat. To jest cel powołania tej instytucji: oddać hołd ludziom kształtującym polski Górny Śląsk”. Tu już nie ma udawania, że chodzi o panteon górnośląski, tylko o panteon polskości Górnego Śląska.

KRUPA… PRZYRŻNĄŁ PRZYGŁUPA Prezydent Katowic Marcin Krupa powtarzając, jak oni wszyscy, że historia Śląska nie była prosta, dodał, że panteon pozwoli pokazać, że dążenie Ślązaków do Polski była bardzo mocne i silne. Przypomniał także Wojciecha Korfantego, który 25 października 1918 r. w niemieckim parlamencie za-

Rozbawił mnie w całym tym kontekście komentarz portalu www.infokatowice. pl: „Nadrzędnym celem powstania Górnośląskiego Panteonu jest rzetelny przekaz historyczny, obejmujący ważne osoby z historii regionu”. Otóż właśnie nie – nadrzędnym celem przedsięwzięcia jest fałszowanie historii regionu a przynajmniej jej przemilczanie, przynajmniej w tych okresach, gdy z Polską nie miał wiele wspólnego. Czyli niemal całej jego historii. Dla was, dla Skworca, Glińskiego, Krupy, Chełstowskiego, Śląsk w roku 1919 pojawił się nagle, jak jakaś wyspa, która wynurzyła się z oceanu, a co najśmieszniejsze, na wyspie tej żyli już jacyś ludzie, pracowały jakieś nowoczesne fabryki, artyści tworzyli wspaniałe dzieła, naukowcy wynalazki. Tylko wszystko, co stworzyli przed rokiem 1919, jeszcze pod wodą, jest obrośnięte niemiłym wam, niepolskim szlamem. Więc o tym cicho sza. Wrocław już umiał się tej narracji wyzbyć, teraz szczyci się tą wielowiekową, wcale nie polską historią – nasi włodarze wciąż w niej głęboko tkwią, a wicepremier Gliński pewnie o historii regionu szczególnego pojęcia nawet nie ma. Wrocław ma jednak lepiej, tam żadnych powstańców śląskich ani Armii Krajowej i „wyklętych” nie było, żadnej polskości do 1945 roku nie było, więc mając ich z głowy, mogą się odwoływać rzeczywiście do postaci wybitnych. Rodzą się oczywiście i inne pytania. Jak w tej ekspozycji w katolickiej archikatedrze pokaże się śląskich ewangelików czy ludzi wyznania mojżeszowego. Przecież także oni w znacznym stopniu budowali górnośląską tożsamość. Czy wśród tych społeczników znajdzie się miejsce choćby dla „mateczki” Ewy von Thiele, która gdyby była katoliczką, za swą działalność dobroczynną – z którą tylko siostra Teresa z Kalkuty może się równać pewnie dawno zostałaby świętą, ale wybrała religię ewangelicką? O samym kształcie nowej katowickiej instytucji kultury wiadomo na razie niewie-

Dla dla Skworca, Glińskiego, Krupy, Chełstowskiego, Śląsk w roku 1919 pojawił się nagle, jak jakaś wyspa, która wynurzyła się z oceanu, a co najśmieszniejsze, na wyspie tej żyli już jacyś ludzie, pracowały jakieś nowoczesne fabryki, artyści tworzyli wspaniałe dzieła, naukowcy wynalazki. Tylko wszystko, co stworzyli przed rokiem 1919, jeszcze pod wodą, jest obrośnięte niemiłym wam, niepolskim szlamem. Więc o tym cicho sza. o żaden panteon górnośląski, o żadne Lux ex Silesia, tylko ciąg dalszy polskiej propagandy, wymazującej z historii Śląska, wszystko, co nie polskie. Zresztą dał temu wyraz wicepremier Gliński mówiąc: „„Panteon Górnośląski będzie się odwoływał to tej pięknej, a jednocześnie heroicznej i trudnej historii Górnego Śląska,

żądał, przyłączenia do Polski wszystkich polskich ziem zaboru pruskiego. Prezydent Katowic tylko udaje czy naprawdę nie wie,, że jego miasto nie było w żadnym zaborze pruskim? Bo zabory to pojęcie ściśle związane z rozbiorami Polski, a Górny Śląsk już 600 lat przed tymi rozbiorami przestał do Polski należeć, stając się potem na lat kilkaset częścią

le. Raptem tyle, że będzie podzielona na trzy części: wprowadzającą, ekspozycyjną i sakralną. Sama wystawa będzie czteroczęściowa: kulturalną, społeczeństwo, bohaterowie (???) i ludzie kościoła. Prace budowlane mają się zakończyć jesienią 2012 roku, a całość ma kosztować 40 milionów. Dariusz Dyrda


4

nr 3/2019 r.

Dwóch prawdziwych regionalistów na listach do Parlamentu Europejskiego

Ślůnzoki majom na kogo welować Wiemy już dużo, ale nie wszystko, o śląskich kandydatach do europarlamentu. Śląskich, czyli takich, dla których śląska tożsamość, język śląski - są ważne, a nie tylko urodzili się na Śląsku, lub nawet w śląskich rodzinach, ale śląskości jako pewnej odrębności od polskości, się wyparli. Dziś wiemy, że przynajmniej dwóch Ślązaków ma realne szanse na mandat eurodeputowanego. PLURA DALEKO Pierwszy to oczywiście Marek Plura, który stara się o reelekcję. Najwyraźniej jednak nie stara się, by znów zjawił się w PE jego własna partia, Platforma Obywatelska, bo przesunięto Plurę na jeszcze dalsze miejsce, niż pięć lat temu – czyli na szóste (poprzednio był piąty). To rzadki przypadek, by urzędujący eurodeputowany był tak nisko. Można to oczywiście tłumaczyć, że w ramach szerokiej koalicji trzeba było oddać część miejsc przedstawicielom innych partii, ale nawet wśród kandydatów PO Plura jest dopiero czwarty. Wyprzedza go nie tylko na jedynce Jerzy Buzek i na czwórce Jan Olbrycht (obaj też aktualni eurodeputowani) – ale także na trójce posłanka Mirosława Nykiel z Bielska-Białej. Swoją drogą ciekawe, czy niemal 80-letni Buzek znów okaże się lokomotywą listy. Też niby Ślązak, ale śląskości wrogi. W jego rozumieniu śląskość to polskość. Plurę wyprzedzają też na dwójce Marek Balt – szef SLD w naszym województwie, oraz na miejscu piątym posłanka Barba-

n Marek Plura, obecny eurodeputowany i aktywny działacz na rzecz uznania języka śląskiego. ra Dolniak (Nowoczesna) z Altrajchu. Swoją drogą, ciekawe, czy SLD ma jeszcze choć tyle poparcia, by swojemu Baltowi zapewnić kilkadziesiąt tysięcy głosów, gwarantujących mandat do Brukseli? Listę zamykają na siódemce Grażyna Kulik z Zielonych, za nią jest starosta kłobucki Henryk Kiepura (PSL), Joanna Sekułą, też z Altrajchu, a na samym końcu poseł Paweł Kobyliński z Gliwic. Oboje z PO. Nie jest wielką tajemnicą, że różne śląskie środowiska próbowały na tę listę wepchnąć swojego kandydata, jednak bezskutecznie, najwyraźniej Koalicja uznała, że jeden Plura jako kandydat Ślůzoków jej wystarcza. Na pewno też na konkurencie ze śląskich środowisk nie zależało samemu Plurze. Po przecież jeśli chce powalczyć o mandat, musi liczyć przede wszystkim na śląskie głosy. Na pewno w wielu śląskich środowiskach je ma, choćby w Ślonskij Ferajnie czy Związku Górnośląskim. Bo Plura dla śląskości zasług ma wiele, chociażby tę, że to głównie za jego sprawą w polskim sejmie dwukrotnie debatowano nad uznaniem naszej godki za język regionalny. Plura jest też jedynym politykiem tej rangi, który często publicznie w naszym języku mówi. Pojawia się na śląskich uroczystościach.

KOHUT NA JEDYNCE!!! Ale tym razem może mieć trudniej, niż pięć lat temu, bo Wiosna Biedronia jedynką w naszym województwie uczyniła młodego jeszcze, ale znanego śląskiego regionalistę z Rybnika, Łukasza Kohuta. Wiosna to jedyna

Próżno natomiast szukać śląskich regionalistów na jakiejkolwiek liście do Parlamentu Europejskiego, w okręgu obejmującym województwo dolnośląskie i opolskie. Kto z tamtej części województwa opolskiego chce jednak zagłosować na śląskiego regionalistę, może dopisać się do listy wyborców w którejś z gmin województwa śląskiego. W urzędzie gminy (miasta) powiedzą mu, jak to zrobić. Tylko trzeba się spieszyć, bo nie można zrobić tego w ostatniej chwili. AMO

n Łukasz Kohut - po raz pierwszy prawdziwy śląski regionalista jest jedynką dość mocnej listy, nie tylko do Sejmu, ale nawet do Europarlamentu. To pokazuje, że partia Wiosna traktuje śląskie aspiracje poważnie.

n Na liście PiS-u ludzi starających się o uznanie odrębności etnicznej Ślązaków i odrębności naszego języka nie ma. Ale od biedy za regionalistkę można uznać posłankę Izabelę Kloc. Więc jeśli już ktoś na tej liście – to ona!

polska partia, która w swoje dokumenty programowe, jako jeden z najważniejszych priorytetów wpisała właśnie uznanie języka śląskiego. A Kohut jest w tej partii naszego języka największym agitatorem – zresztą dzia-

ście PiS-u po tym, jak ostatecznie jej partia przeniosła Patryka Jakiego do województwa małopolskiego. Ale „śląskość” Klocowej jest śląskością w czysto polskim wydaniu. Dla niej nasza godka to nie język, lecz polska

Głosując na PiS – na pewno głosuje się zarazem przeciw śląskości. Bo dla tej partii śląskość to zdrada Polski.

U INNYCH – NIE WIADOMO Do niedawna wydawało się, że jest tak i dla Kukiza. Ale on, po rozstaniu z narodowcami, wyraźnie zmienia optykę i zabiega, by na jego liście do europarlamentu znalazł się jakiś znany reprezentant śląskich środowisk. Nieoficjalnie dowiadujemy się także, że proponuje partii Ślonzoki Razem długotrwały sojusz – przynajmniej do jesiennych wyborów parlamentarnych. W ramach tego sojuszu jest gotów w niektórych okręgach górnośląskich oddać jej do sejmu jedynki, w innych dwójki, a ponadto wpisać do porozumienia wspólne poparcie dla języka śląskiego i edukacji regionalnej. Jest jednak pytanie, ilu śląskich wyborców byłoby gotowych zaufać tej deklaracji Kukiza – czyli formacji, która do spółki z PiS-em odrzuciła w sejmie projekt ustawy o języku śląskim już w pierwszym czytaniu. Kukizowcy twierdzą jednak, że wtedy zrobili to pod naciskiem narodowców, z którymi wtedy byli w jednym klubie, a gdy ich drogi się rozeszły, z poparciem dla języka śląskiego nie mają żadnego problemu. Jednak decyzje, czy część śląskich organizacji pójdzie „z Kukizem” jeszcze nie zapadła, wśród części ich działaczy opór przeciw temu rozwiązaniu jest duży. Choć mają świadomość, że poza Koalicją Obywatelską, PiS-em i Wiosną – tylko Kukiz lokuje się stale w sondażach ponad progiem wyborczym, dając spore szanse na

Plura dla śląskości zasług ma wiele, chociażby tę, że to głównie za jego sprawą w polskim sejmie dwukrotnie debatowano nad uznaniem naszej godki za język regionalny. Plura jest też jedynym politykiem tej rangi, który często publicznie w naszym języku mówi. Pojawia się na śląskich uroczystościach. ła od lat w różnych śląskich organizacjach, głównie DURŚ, mającej ogromne zasługi we wprowadzaniu edukacji regionalnej do szkół. Jedynka dla Kohuta pokazuje, że partia Biedronia traktuje śląskość bardzo poważnie. A ponieważ partia ta stabilnie we wszystkich sondażach przekracza próg wyborczy 5% szanse Łukasza na mandat są duże. Niektórzy śląscy działacze mają mu wprawdzie trochę za złe, że fotografuje się na tle flagi biało-czerwonej a nie żółto-modrej, ale jego sytuacja jest inna, niż choćby Plury. Plura, daleko na liście, musi szukać swojej niszy, swojego – w tym przypadku śląskiego – elektoratu. Kohut, będąc jedynką a więc twarzą partii w okręgu obejmującym całe nasze województwo, wraz z jego nieśląską częścią, musi zachęcać do głosowania na Wiosnę nie tylko richtig Hanysów, którzy w województwie a nawet na Śląsku stanowią mniejszość, ale też wszystkich innych, Ale wszyscy, którzy go znają wiedzą, jak śląskość jest dla Kohuta ważna.

KLOC – PRAWIE REGIONALISTKA Że śląskość jest dla niej ważna, powie oczywiście także Izabela Kloc, trójka na li-

gwara, choć nie można jej odmówić starań o „gwary” tej zachowanie. Jeśli już ktoś z czytelników Cajtunga w województwie śląskim chce głosować na PiS, to w naszym przekonaniu Klocowa jest lepszym wyborem, niż jakikolwiek inny na tej liście. Bo PiS także kształtem listy pokazuje, co myśli o śląskości. Otwiera ją Jadwiga Wiśniewska z Częstochowy, drugi jest wiceminister Grzegorz Tobiszowski, Ślązak, ale całkowicie spolonizowany, trzecia Kloc, spolonizowana jakby ciut mniej, dalej jej kolega z Rybnika Bolesław Piecha, który początkowo chciał już sobie dać spokój z polityką, ale uległ partyjnym naciskom (dostawał zawsze bardzo dobre wyniki), A za Piechą… Waldemar Andzel, czyli ten poseł PiS-u z Altrajchu, który uważał, że u nas trzeba tworzyć najszybciej wojska obrony terytorialnej, przeciw… śląskim separatystom i zasadniczo śląskim organizacjom. Za nim na liście jeszcze Andrzej Sośnierz (co śmieszne, jego syn będzie otwierał najpewniej listę Korwina), Na kolejnych miejscach znaleźli się: Józef Kubica, Wioletta Koper-Staszowska oraz Bożena Szydlik, zamyka ją jedyna w końcówce listy szerzej rozpoznawalna osoba, wiceminister pracy, Stanisław Szwed.

mandaty i w parlamencie europejskim i w polskim. Jeśli Kuki dogada się, na co wiele wskazuje, z Bezpartyjnymi Samorządowcami, poparcie dla tego komitetu może bardzo wzrosnąć. Do Ślązaków uśmiechają się również różne marginalne komitety, jak choćby Fair Play Roberta Gwiazdowskiego. Marginalne, bo ich poparcie w sondażach oscyluje na poziomie1%, więc kilkadziesiąt tysięcy śląskich głosów byłoby dla nich ogromnym poparciem. Pozostaje pytanie, czy Ślązacy mogą ugrać cokolwiek na takich sojuszach. Program Gwiazdowskiego jest bardzo podobny do tego, który głosi Korwin-Mikke, więc podzielą się oni niewielkim, skrajnie liberalnym elektoratem. Wielu śląskich działaczy przez całe dziesięciolecia popierało Korwina i dziś widać, że był to czas stracony. Gwiazdowski, podobnie jak Korwin, nie ma dla śląskości żadnej sensownej oferty. Ale co ważniejsze, związanie się z Gwiazdowskim, czyli wyborczym planktonem, byłoby równoznaczne, z uczynieniem planktonem także siebie. Wypada więc mieć nadzieję, że żadna śląska organizacja taką drogą nie pójdzie. Adam Moćko


5

nr 3/2019 r.

Wygłupy z Szewczykiem Nie, tym razem nie uważam, że wygłupił się wojewoda. Wygłupił się polski sejm, wygłupił się IPN, wygłupił się wreszcie samorząd Katowic, ale akurat wojewoda postąpił tak, jak urzędnik postąpić powinien. Czyli za wszelką cenę wdrażał obowiązujące prawo. A PiSowskie prawo w IPN-owskim wydaniu nakazywało usunięcie z Katowic placu Wilhelma Szewczyka. Podobnie jak z Sosnowca ronda Edwarda Gierka.

U

stawa weszła w życie wiosną 2016 roku, jej zasady były jasne i czytelne. Jeśli IPN uzna jakiegoś patrona ulicy czy placu (szkoły, teatru itd.) za komunistycznego, samorząd ma obowiązek go zmienić. Jeśli tego we wskazanym w ustawie terminie nie uczyni – obowiązek ten spoczywa na wojewodzie. Co więcej, to ustawa też precyzowała, jeśli dokona tego wojewoda, samorząd nie może ponownie zmienić nazwy na inną, chyba że za zgodą wojewody.

to plac Szewczyka. Ale rada miasta nazwy placu nie zmieniła. Więc musiał to zrobić wojewoda. A Jarosław Wieczorek jest wojewodą PiS-owskim, więc było wiadomo, że jak on wymyśli nazwę, to będzie to albo Plac Żołnierzy Wyklętych, albo Ofiar Zamachu Smoleńskiego, albo Lecha i Marii Kaczyńskich, albo czegoś podobnego. Wieczorek wybrał ten ostatni wariant. Za to możemy go oceniać, ale za sam fakt likwidacji placu Szewczyka nie. Nie wolno mieć pretensji do urzędnika, że wykonuje swoje obowiązki!

WIECZOREK DO SĄDU IŚĆ MUSIAŁ Ośmieszają się natomiast ci wszyscy, którzy wieszają na nim psy, że przeprowadził całą procedurę prawną, aby jego decyzja stała się prawomocna. Do tego też ustawa go zobowiązywała. Ośmieszają się

Katowicki samorząd Wilhelma Szewczyka nie zmienił – więc musiał (musiał!) zrobić to wojewoda Jarosław Wieczorek. Oczywiście, nie musiał zmieniać na Marię i Lecha Kaczyńskich, mógł choćby na Szewczyka Dratewkę – wtedy nadal byłby to plac Szewczyka. Ale rada miasta nazwy placu nie zmieniła. Więc musiał to zrobić wojewoda. A Jarosław Wieczorek jest wojewodą PiS-owskim, więc było wiadomo, że jak on wymyśli nazwę, to będzie to albo Plac Żołnierzy Wyklętych, albo Ofiar Zamachu Smoleńskiego, albo Lecha i Marii Kaczyńskich, albo czegoś podobnego. Wieczorek wybrał ten ostatni wariant IPN UZNAŁ, TRZEBA BYŁO DZIAŁAĆ Katowicki IPN uznał, że Wilhelm Szewczyk był symbolem ustroju totalitarnego. Mniejsza na razie, czy IPN miał rację, czy nie. W tym momencie ustawowo było wszystko jasne: albo nazwę placu w Katowicach zmieni rada miasta, albo – jeśli ona tego nie zrobi – uczyni to wojewoda. Który ma taki ustawowy obowiązek! Katowicki samorząd Wilhelma Szewczyka nie zmienił – więc musiał (musiał!) zrobić to wojewoda Jarosław Wieczorek. Oczywiście, nie musiał zmieniać na Marię i Lecha Kaczyńskich, mógł choćby na Szewczyka Dratewkę – wtedy nadal byłby

ci, którzy krzyczą, że to niedopuszczalne, by Warszawa zmieniała nam nazwy plac czy ulic. Nie zrobiła tego Warszawa, zrobił to katowicki IPN i wojewoda śląski. Rola „Warszawy” skończyła się na uchwaleniu tej stawy. Wojewódzki Sąd Administracyjny uchylił wprawdzie w maju ubiegłego roku decyzję wojewody, stwierdzając rozsądnie, że kluczową jest ocena, czy dana osoba stanowi symbol ustroju komunistycznego. Według sędziego rozpatrującego sprawę Szewczyk symbolem komunizmu nie jest. Tylko pan sędzia zapomniał, że w myśl ustawy to nie on, lecz Instytut Pamięci Narodowej jest najwyższą i jedyną instancją mającą prawo wskazywać,

kto symbolem komunizmu jest. IPN ma w Polsce w moim przekonaniu władzę niezgodną z konstytucją, bo jednoinstancyjną, od jego decyzji w zasadzie odwołać się nie można. Za to on może każdą osobę wynieść na piedestał albo zeszmacić. I czyni to chętnie, w poczuciu jakiejś szaleńczej misji. Wojewoda wiedząc to, znów postąpił zgodnie z obowiązującymi go przepisami. Odwołał się do Naczelnego Sądu Administracyjnego i tam wygrał, gdyż tamtejszy sędzia może i o Szewczyku nigdy nie słyszał, ale wie, że nie on jest w Polsce od oceniania, kto jest symbolem komunizmu, a kto nie.

WPROWADZALI TO GŁUPIE PRAWO POWOLI Gdyby patronem ulicy nie mógł być zbrodniarz komunistyczny, wtedy sędzia miałby dużo do powiedzenia. Prokurator z IPN-u mógłby sporządzić akt oskarżenia, ale to sędzia decydowałby, czy ta osoba była zbrodniarzem, czy nie. I raczej żaden sędzia na świecie nie uznałby poczciwego Wilusia Szewczyka za zbrodniarza. Ale w myśl polskiego prawa wystarczy być symbolem – a sądy nie zajmują się dla zasady tym, kto jest czego symbolem. W Polsce od tego jest IPN. Winę za zmianę nazwy placu przy katowickim dworcu nie ponosi PiS. A przynajmniej nie tylko on. Już przedtem liczne rządy stworzyły pod to podwaliny. Najpierw powołując IPN, któremu nadano rangę swoistego Ministerstwa Prawdy. Potem dopisując do ideologii zakazanych komunistyczną, choć każdy kto czytał Marksa i Engelsa wie, że nie komunizm jest totalitarny, tylko jego sowieckie i wokół sowieckie wypaczenia. Sam komunizm jest

ekonomiczną doktryną infantylną, naiwną, niemożliwą do realizacji, co okazywało się, gdy próbowano go wprowadzać, więc komuniści ratując się coraz bardziej ograniczali demokrację, prześladowali przeciwników. Ale to – inaczej niż choćby w hitleryzmie – nie ideologia była zbrodnicza, lecz wykonanie. Natomiast w ideologie faszystowskie zwłaszcza nazizm, zbrodnia wpisana jest z założenia.

mi symbolami byli Aleksander Zawadzki czy Zdzisław Grudzień. Już nawet nie Ziętek, bo to symbol (mniejsza czy słuszny) dobrego gospodarza a nie komunisty. Wilhelm Szewczyk natomiast był na Śląsku symbolem… polskości. Był gorliwym agitatorem nowych władz, ale jeszcze gorliwszym polskości Śląska. Jego „powrotu do macierzy”. Nie jest to człowiek z mojej bajki, ale jeśli Szewczyka

Winę za zmianę nazwy placu przy katowickim dworcu nie ponosi PiS. A przynajmniej nie tylko on. Już przedtem liczne rządy stworzyły pod to podwaliny. Najpierw powołując IPN, któremu nadano rangę swoistego Ministerstwa Prawdy. Potem dopisując do ideologii zakazanych komunistyczną, choć każdy kto czytał Marksa i Engelsa wie, że nie komunizm jest totalitarny, tylko jego sowieckie i wokół sowieckie wypaczenia Jednak uznanie ideologii komunistycznej za zbrodniczą zaowocowało idiotyzmem – ściganiem niemal każdego, kto w partii komunistycznej działał, choć, co widać po przykładach, jeśli następnie wstąpił do PiS-u, to tym swoje zbrodnie wymazał. Szewczyk na swoje – w kwestii tego placu - nieszczęście postąpił odwrotnie. W młodości był narodowcem, endekiem, a do komunistów przystał dopiero po 1945 roku. Był ich na Śląsku skutecznym propagandzistą, prawda. Ale w żadnych zbrodniach systemu nie uczestniczył, i żadnym symbolem komunizmu tu nie był, bo taki-

uznawać za symbol komunizmu, to trzeba też za niego uznać choćby piłkarza Kazimierza Deynę, który był oficerem LWP i dla Polski komunistycznej zdobywał medale olimpijskie i mistrzostw świata. Szewczyk dla polskości na Śląsku jest ważny. Dla mnie jest obojętny. Nie przeszkadza mi, że w Katowicach nie ma jego placu. Ale ci, którzy go chcieli zachować, mieli działać rozsądnie, mądrze, a nie teraz mieć pretensje do wojewody, że postąpił tak, jak musiał. Nawet gdyby nie był PiS-owcem. Dariusz Dyrda


6

nr 3/2019 r.

Nojlepszy gĕszynk 35zł

30zł

We Niŷmcach tyż werci sie demonstrować ślůnskość!

45zł

35zł

35zł

A może wybieresz se inkszy tres, abo inszy gadżet?

35zł

35zł

35zł

35zł

5zł

30zł

30zł

5zł

Instytut Ślůnskij Godki, 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53.* adres e-mail: megapres@interia.pl, tel. 501 411 994, konto bankowe 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 Eli kupisz za 100 zł abo lepij (do kupy ze ksionżkami ze ôstatnij strony) – dostawa gratis. Na terenie aglomeracji katowickiej możliwe dostarczenie kurierem i zapłata przy odbiorze.

* Powyższy adres jest jedynie adresem korespondencyjnym. Nie ma tam sklepu!


7

nr 3/2019 r.

Obchody Tragedii – uczcimy. Będzie komitet!

Dziwne rozgrywki

Tekst ten powstaje kilka dni wcześniej, ale najprawdopodobniej 1 kwietnia kilka śląskich organizacji podpisze wspólną deklarację powołania Komitetu Obchodów Tragedii Śląskiej. Wśród tych, którzy podpiszą w pierwszej kolejności nie będzie ani Śląskiej Partii Regionalnej, ani Ruchu Autonomii Śląska, Oczywiście, że zostaną zaproszone, aby się też podpisały, aby też uczestniczyły. Ale nie tego dnia. Dlaczego?

T

utaj konieczna jest opowieść Leona Swaczyny, lidera partii Ślonzoki Razem: - Rafał Adamus, nowy szef ŚPR zaprosił mnie na rozmowę. O współpracy. Wspomniałem mu, że papierkiem lakmusowym będzie komitet obchodów tragedii górnośląskiej, który przygotowujemy. Bo w 2020 jest 75 rocznica. Nic nie odpowiedział. Dosłownie kilkanaście godzin później zobaczyłem w internecie apel, podpisany przez niego i Jerzego Gorzelika, że ŚPR i Ruch Autonomii Śląska wspól-

z tylnego krzesła kieruje tym Jerzy Gorzelik, a przedstawiciele rzekomo różnych śląskich organizacji w rzeczywistości są członkami władz RAŚ-u. Że ta Rada, mająca rzekomo być polem wymiany poglądów, przez RAŚ jest zdominowana. I tenże Lis powiada do mnie przez telefon, że Rada Górnośląska chce powołać komitet obchodów tragedii górnośląskiej. Ja mu na to, że się spóźniła, bo ten komitet już praktycznie jest, dogrywamy szczegóły. Skonsternował się Zenek. I coś mi jeszcze pró-

Przez dobrych 10 lat dałbym się za Jurka Gorzelika pokroić. Mnie też na to nabrał. Ale teraz wiem, że postawa, którą prezentuje, jest moralnie obrzydliwa. Zresztą podobną opinię mam o jego życiu osobistym, ale o nim w gazecie opowiadać nie będę. Kto wie, ten wie, o co chodzi, a kto nie wie – temu powiem tyle, że życzę Jurkowi w nowym związku szczęścia. nie zapraszają wszystkie śląskie organizacje do tworzenia tego komitetu. Wynika z tego, że inicjatywa wyszła od nich, a my możemy przystąpić. Jeśli współpraca ma polegać na kradzieży pomysłów i inicjatyw partnera, to ja za taką współpracę dziękuję. Trudno się ze Swaczyną nie zgodzić. Kilka śląskich organizacji już od kilku dni konsultowało treść wspólnego apelu. Którego kluczem miało być to, że nie jest to niczyja inicjatywa, niczyje zaproszenie, że mamy wspólny cel i działamy wspólnie. Nawet nazwy organizacji miały być w kolejności alfabetycznej, żeby nie wskazywać, która bardziej, a która mniej ważna. Szef ŚPR dowiedziawszy się o tym od Swaczyny, podzielił się tym z liderem Ruchu Autonomii Śląska, i spróbowali sami wyjść na pomysłodawców. Czym te kilka organizacji wzburzyli.

PRÓBA ROZWALENIA INICJATYWY A Gorzelik z Adamusem jednak brną dalej. Poczułem to i ja. Najpierw zadzwonił do mnie Zenon Lis, wiceprzewodniczący ŚPR, informując, że odradza się Rada Górnośląska. Ciało skupiające kilkanaście śląskich organizacji. Obumarła, bo wszyscy widzieli, że

bował, że pod auspicjami Rady będzie lepiej, ale jak lepiej, kiedy ta rada okazała się niewydolna, a komitet praktycznie już działa, choć dokumentów jeszcze nie podpisano. I to tyle. Dzień później zadzwonił Dietmar Brehmer, szef tej obumarłej rady. Wiedząc już, że organizacje się podpisują pod inną inicjatywą , niż RAŚ/ŚPR postanowił jednak ratować tamten pomysł, zapraszając mnie do podpisania deklaracji Rady Górnośląskiej. Nie jako organizację, tylko jako Dariusza Dyrdę, jeden z górnośląskich autorytetów. Cieszę się, że pan Brehmer, którego bardzo szanuję za działalność charytatywną, ma mnie za górnośląski autorytet, ale to połechtanie mojej dumy nie wystarczy, żeby nie zauważyć dalszej kreciej roboty.

GORZELIK: JAK SIĘ UDA, TO JA, JAK SIĘ NIE UDA, TO KTO INNY Bo mam z panem Brehmerem i takie wspomnienie. W roku 2015 z gronem znajomych wymyśliliśmy pomysł na start w wyborach do sejmu jako komitet Zjednoczeni dla Śląska. Próg wyborczy miał go nie obowiązywać, bo oficjalnie miał to być komitet mniejszości niemieckiej. Jej działacze jednak uznali, że trzeba doprosić Brehmera,

bo on ma swoją własną organizację mniejszości niemieckiej, więc jeśli się go pominie, to może, choćby na złość, zarejestrować drugi jej komitet. Brehmera doprosiliśmy, ale on przyprowadził ze sobą Gorzelika, który świetny pomysł rozwalił zupełnie. Choćby tym, że na pierwsze miejsce listy zamiast rzeczywistego znanego lidera wepchnął Zbigniewa Kadłubka. Kadłubek to człowiek więcej, niż mądry, profesor literatury klasycznej, ale jaki profesor greki znajdzie wspólny język z górnikiem? Żaden, dlatego za sprawą Brehmera i Gorzelika lista poniosła spektakularną porażkę. Brehmer okazał się nie tyle osobą niezależną, co kolejnym narzędziem Jerzego Gorzelika. I teraz dzwoni do mnie ten sam Brehmer, przekonywać mnie, że Rad Górnośląska, nie działająca od jakichś dwóch lat, nagle się zbiera i mnie zaprasza (nigdy wcześniej nie zapraszała!) do wspólnego podpisania deklaracji. Oczywiście tej na zaproszenie RAŚ i ŚPR. Tekst tej deklaracji, które 1 kwietnia podpisuje kilka śląskich organizacji, napisałem ja. Ale nie ja jestem pomysłodawcą, ja jedynie ubrałem w słowa to, co mi te organizacje zleciły. I nagle przychodzi Brehmer i mi mówi, że mam to rzucić i lecieć, na Radę Górnośląską, podpisać się pod inicjatywą Gorzelika i Adamusa, która powstała znacznie później, ukradziona komu innemu. Bo taki jest śląski interes.

Z GORZELIKIEM SIĘ NIE DA! Ja jestem za jednoczeniem ruchu śląskiego, ale Rafale (do Adamusa), Jurku (do Gorzelika) – wasze działania to szpil do chaje, a nie żadne wyciąganie ręki. Wy zrozumcie, że jeśli mamy być jednością, to najpierw coś razem ustalamy a potem razem ogłaszamy, a nie kradniemy cudze pomysły i ogłaszamy jako własne, zapraszając innych do współpracy. Dziś wiem, dlaczego Grzegorz Franki, szef Związku Górnośląskiego, wycofał się z tworzenia Śląskie Partii Regionalnej. Bo nagle, jako szara eminencja pojawił się tam Gorzelik! Gorzelik, który uwielbia się w nowych inicjatywach nie afiszować, działać przez osoby z drugiego szeregu, ale gdy się udadzą, mówić, że to wszystko jego zasługa, a gdy się nie udadzą, odcinać się od nich, że to nie on, nie RAŚ, że oni tylko wspierali, ale organizował i spieprzył kto inny.

Przez dobrych 10 lat dałbym się za Jurka Gorzelika pokroić. Mnie też na to nabrał. Ale teraz wiem, że postawa, którą prezentuje, jest moralnie obrzydliwa. Zresztą podobną opinię mam o jego życiu osobistym, ale o nim w gazecie opowiadać nie będę. Kto wie, ten wie, o co chodzi, a kto nie wie – temu powiem tyle, że życzę Jurkowi w nowym związku szczęścia. Owszem, zgoda, ja mam drugą żonę, ale ja tej pierwszej nie przysięgałem przed ołtarzem, tylko w USC – i nie obnoszę się z wartościami chrześcijańskimi, nie noszę prawie zakonnego habitu. Ale tak naprawdę nic mnie jego życie osobiste nie obchodzi – obchodzi mnie za to, że od wielu la stara się nie dla Śląska dzia-

nie wiedzieli, że są tylko kartami w grze szulera. Jak przedtem wiele innych osób. Jak 90% tych, którzy założyli partię Ślonzoki Razem. Po prostu bycie częścią tej szulerskiej gry przestało im odpowiadać. Przecież gdyby nie instrumentalne traktowanie współpracowników i szmacenie ich, gdy przestali mu być potrzebni – partia Ślonzoki Razem nigdy by nie powstała. Jej trzon to, w różnych okresach, najbliżsi współpracownicy Gorzelika. Teraz próbuje on kontrofensywy. Szef Rady Górnośląskiej, Dietmar Brehmer, zaprosił mnie na spotkanie 5 kwietnia. Żeby tam Gorzelik, nawet jeśli przez osoby podstawione, mógł znów przejąć inicjatywę. Pojadę, bo zaproszeniom w interesie Śląska nie

Wierzę, że Zenek Lis i Dietmar Brehmer działali w dobrej wierze. Że ich telefony były szczere. Tylko obaj nie wiedzieli, że są tylko kartami w grze szulera. Jak przedtem wiele innych osób. Jak 90% tych, którzy choć by założyli partię Ślonzoki Razem. Po prostu bycie częścią tej szulerskiej gry przestało im odpowiadać. Przecież gdyby nie instrumentalne traktowanie współpracowników i szmacenie ich, gdy przestali mu być potrzebni – partia Ślonzoki Razem nigdy by nie powstała. Jej trzon to, w różnych okresach, najbliżsi współpracownicy Gorzelika. łać, tylko ruch śląski sobie podporządkować. Ostatnio mu się coraz gorzej udaje, więc stąd te nerwowe ruchy z Radą Górnośląską.

KARTY SZULERA Ja wiem, a przynajmniej wierzę, że Zenek Lis i Dietmar Brehmer działali w dobrej wierze. Że ich telefony były szczere. Tylko obaj

odmawiam. Ale wiem, że porozumienie w kwestii komitetu obchodów Tragedii Śląskiej podpisano już 1 kwietnia. I wszyscy, którzy chcą ruch śląski jednoczyć, a nie rozbijać, powinni się dopisać do niego. Jak powiedział Leon Swaczyna: Bo to papierek lakmusowy, komu chodzi o naszą o tożsamość, a komu tylko o własne polityczne frukty. Dariusz Dyrda


8

nr 3/2019 r.

Tekst ten, choć autorstwa naszego redaktora naczelnego, ukazał się 26 marca w tygodniku Echo. Zachęcamy naszych czytelników z Tychów, Mysłowic, powiatów bieruńsko-lędzińskiego, mikołowskiego i pszczyńskiego do czytania Echa. Bo ukazuje się co tydzień, i też jest, zgodnie z nazwą Tygodnikiem Górnośląskim.

Zlekceważony plebiscyt Nasze władze – rządowe, wojewódzkie, samorządowe – zapowiadają huczne obchody rocznic powstań śląskich. W tej sytuacji trochę dziwne, że zupełnie przemilczano rocznicę plebiscytu na Górnym Śląsku. Przeprowadzono go 20 marca 1921 roku, a 27 marca jego wyniki były już znane. I nie zaskoczyły żadnej ze stron, za to frekwencja wyniosła (!!!) 97,5%. PIERWSZY, JEDYNY RAZ Plebiscyt – albo jak byśmy dziś powiedzieli referendum – był pierwszym i jedynym przypadkiem w historii Górnego Śląska, kiedy mieszkańcy regionu sami, w sposób w pełni demokratyczny, wypowiedzieli się na temat przynależności państwowej swojego regionu. Choć bez możliwości głosowania za wariantem, który wtedy cieszył się chyba największą popularnością. I choć wynik tego głosowania został w sumie zlekceważony. Przedtem przez 1000 lat nikt ich specjalnie o to nie pytał, podobnie zresztą potem. Decyzje zapadały zawsze ponad śląskimi głowami, nawet tutejsi władcy często niewiele mieli do powiedzenia, jak choćby bajecznie bogaty Jan II Dobry, pan większości Górnego Śląsk, którego rocznica śmierci (27 marca 1532 roku) też właśnie przypada. Niemiecki cesarz zgodził się zaakceptować jego testament tylko pod warunkiem, że wszystkie ruchomości, w tym skarbiec - bogatszy od cesarskiego - pojedzie do Wiednia. Jan II Dobry, ostatni opolski Piast, był zresztą pod wieloma względami władcą niezwykłym. Jako pierwszy na kontynencie europejskim stworzył coś na kształt konstytucji (Przywilej Hanuszowy) i – wbrew teorii o zgermanizowanych do szpiku kości śląskich Piastach – najprawdopodobniej nie znał języka niemieckiego, z jego kancelarii dokumenty wychodziły po czesku, a na dworze mówiono też po polsku. Utrzymywał zresztą bliskie kontakty z krakowskim dworem. Ale… swoje ziemie zapisał Hohenzollernowi, władcy innej części Górnego Śląska. Naj-

widoczniej jednoczenie regionu pod jednym berłem było dla niego ważniejsze, niż interes dynastyczny, bo przecież w Cieszynie władała jeszcze tamtejsza linia górnośląskich Piastów. Inna sprawa, że ci cieszyńscy ponosili winę za zamordowanie ukochanego brata Jana… Wracając jednak do Plebiscytu z 1921 roku, poprzedziła go potężna akcja agitacyj-

MARZENIA O PAŃSTWIE ŚLĄSKIM Początkowo bardzo prawdopodobna wydawał się wariant trzeci – czyli powstanie republiki górnośląskiej. Pomysł takiego „śląskiego państwa węgla i stali” bardzo podobał się choćby prezydentowi USA, a na samym Śląsku cieszył się największym popar-

dzie premierem), jak i niezwykle szanowany tyski prałat, ks. Jan Kapica. Idea państwa górnośląskiego upadła, podobnie jak koncepcja, by w plebiscycie były trzy warianty odpowiedzi (a. Pozostanie w Niemczech, b. powstanie państwa górnośląskiego, c. przyłączenie do Polski) Stało się to przy bardzo stanowczym i solidarnym sprzeciwie Francji, Niemiec i Polski i częściowo

Idea państwa górnośląskiego upadła, podobnie jak koncepcja, by w plebiscycie były trzy warianty odpowiedzi (a. Pozostanie w Niemczech, b. powstanie państwa górnośląskiego, c. przyłączenie do Polski) Stało się to przy bardzo stanowczym i solidarnym sprzeciwie Francji, Niemiec i Polski i częściowo Anglii. Francji bowiem zależało, bo jak najwięcej śląskiego przemysłu przypadło Polsce, w której upatrywała przyszłego sojusznika. Anglia natomiast obawiała się, że zbyt osłabione Niemcy nie będą w stanie zapłacić ogromnych kontrybucji wojennych. Powstanie więc państwa śląskiego nikomu nie było na rękę. na obu stron. Poprzedziło go też tzw. II powstanie śląskie, którego celem nie było zresztą przyłączenie Śląska do Polski, lecz lepsza pozycja przed plebiscytem – czyli zastąpienie niemieckiej policji plebiscytowej mieszaną niemiecko-polską. Cel ten osiągnięto.

ciem. Jego orędowniczka, Śląska Partia Ludowa, miała pół miliona członków, więcej niż wszystkie polskie i niemieckie organizacje polityczne razem wzięte. Zwolennikami tej idei byli zresztą książę pszczyński Jan Henryk XV (wierzył, że w państwie tym bę-

Anglii. Francji bowiem zależało, bo jak najwięcej śląskiego przemysłu przypadło Polsce, w której upatrywała przyszłego sojusznika. Anglia natomiast obawiała się, że zbyt osłabione Niemcy nie będą w stanie zapłacić ogromnych kontrybucji wojennych. Powsta-

nie więc państwa śląskiego nikomu nie było na rękę. Większość wcześniejszych śląskich niepodległościowców opowiedziała się wówczas po którejś z dwóch plebiscytowych stron. Ksiądz Kapica na przykład zaangażował się bardzo po stronie polskiej (był zastępcą komisarza plebiscytowego na powiat pszczyński), a książę Jan Henryk po stronie niemieckiej. Zorganizował i wyposażył na własny koszt kompanię Selbstschutz Oberschlesiens (Samoobrony Górnego Śląska), która walczyła z Polakami podczas III Powstania Śląskiego.

TERROR To jednak też było nieco później, na razie zbliżał się Plebiscyt, a kampania propagandowa i terroru prowadzona była przez obie strony na ogromną skalę. Tak, chociaż temat jest przemilczany, terror nie tylko niemiecki, polski też był. Jego przykładem jest choćby zamordowanie Teofila Kupki. Kupka był działaczem polskiego komisariatu plebiscytowego, ale nie ukrywał, że najbliższa jest mu wizja górnośląskiej państwowości. Widząc, jak już w tym komisariacie, Ślązacy są „Polakami gorszej kategorii”, zmienił opcję i opowiedział się po stronie niemieckiej. W efekcie w jego mieszkaniu 20 listo-


9

nr 3/2019 r.

pada 1920 roku zjawili się dwaj bojówkarze Polskiej Organizacji Wojskowej i zastrzelili go na oczach jego ciężarnej żony i pięciorga dzieci. Symbolem polskiego terroru było też spalenie w trakcie II powstania Anhaltu (obecnie Hołdunów, dzielnica Lędzin) przez propolskich bojówkarzy. Anhalt był osadą o proniemieckich sympatiach, więc powstańcy napadli ją w nocy 20 sierpnia 1920 roku i częściowo spalili. Rano przepraszać za ten czyn zjawił się tu Wojciech Korfanty.

NIE KWESTIE NARODOWOŚCIOWE Niewiele później, w plebiscycie oddano tu 294 głosy za Niemcami i 76 za Polską. To zresztą pokazuje, że głosowanie nie przebiegało na linii narodowościowej, że przesłanki były zupełnie inne. W odróżnieniu od większości mieszkańców Górnego Śląska, którzy polskiej tożsamości narodowej nie mieli jak w sobie wykształcić (od XII wieku leżał on poza Polską), ci z Hołdunowa mogli ją mieć jak najbardziej. Anhalt założyli bowiem w 1770 roku przybysze z Rzeczypospolitej Polskiej, ze wsi Kozy (10 km na wschód od Bielska-Białej), którzy będąc wyznawcami kalwinizmu uciekli tu wtedy z Polski przed prześladowaniami religijnymi. Ale im właśnie z wojującym katolicyzmem się Polska kojarzyła i dlatego jej nie chcieli. Bo podczas kampanii plebiscytowej Kościół Katolicki odegrał ogromną rolę. Wrocławski kardynał Adolf Bertram wydał wprawdzie duchownym polecenie, by nie angażowali się w spór niemiecko-polski, ale… dostosowali się do niego tylko duchowni proniemieccy (choć też nie wszyscy), jak ksiądz Paweł Dudek z Nikiszowca, postać, którą pięknie opisała Małgorzata Szajnert w bestsellerowej książce o Giszowcu i Nikiszowcu „Czarny Ogród”. Ale inni, jak właśnie w okresie poprzedzającym plebiscyt prałat Kapica – za Polską agitowali zdecydowanie. Oni doskonale wiedzieli, że w odradzającej się Polsce Kościół Katolicki będzie wielką siłą, także polityczną, podczas gdy w Niemczech do powiedzenia poza sprawami duchowymi miał niewiele. A na śląskiej wsi proboszcz był wówczas autorytetem chyba jeszcze większym, niż obecnie.

GOSPODARKA I AUTONOMIA A NIE PATRIOTYZM Polska kampania agitacyjna w niewielkim stopniu odwoływała się do patriotyzmu. Wiele mówiła za to o tym, że państwo niemieckie po przegranej wojnie ma do zapłacenia zwycięzcom ogromne kontrybucje. I że ciężar ich spłaty będzie spoczywał w dużej mierze na bogatym Śląsku. Chyba, że nie będzie on w Niemczech. Polska za to – podkreślała ta kampania – nadała Śląskowi szeroką autonomię, więc Warszawa nie będzie mogła ciągnąć śląskich bogactw bez ograniczeń. Wreszcie polska kampania nastawiona była na argumenty ekonomiczne – wskazywała, że jeśli nie będzie niemieckich kapitalistów, to ludowi będzie żyło się lepiej. Wojciech Korfanty dorzucał do tego obietnicę, że każdy na wsi dostanie od Polski krowę i … nie będzie płacił podatków. Bo Polska będzie krainą mlekiem i miodem płynącą. Kampania niemiecka podnosiła natomiast, że Polska jest krajem zacofanym, do którego nowoczesny Śląsk po prostu nie pasuje. Wskazywała, że region od stuleci z Polską nie ma nic wspólnego, zrośnięty jest za to z ca-

łym kręgiem kultury niemieckiej. Pytała, czy Ślązacy wolą niemiecki porządek, czy polski bałagan. Wreszcie też obiecywała autonomię (ale tylko obiecywała, podczas gdy Polska 15 lipca 1920 roku ją Śląskowi nadała!). Także tu nuty patriotycznej było niewiele.

GŁOSUJĄCY EMIGRANCI NA POLSKIE ŻĄDANIE W takiej gorącej atmosferze trwały poprzedzające plebiscyt miesiące. Ale czyniono też różne starania, by swój wynik poprawić. Ponieważ w referendum mógł brać udział każdy na Śląsku urodzony, sprowadzano Ślązaków także z dalekich stron. Ci, którzy masowo przybyli z Niemiec, za Niemcami zagłosowali. O tym uczą w polskich szkołach. Ale już nie uczą, że ci emigranci ze Śląska – głównie do Westfalii - mogli głosować na wyraźne żądanie strony polskiej! Trudno wymyślić, dlaczego strona polska uważała, że opowiedzą się oni za Polską, dlaczego upierała się, by mogli przyjechać i zagłoso-

No i nadszedł dzień 20 marca 1921 roku.. Uprawnionych do głosowania było 1 220 524 osób. Wśród głosujących wspomniani wyżej emigranci stanowili 19,3%.

WIEŚ ZA POLSKĄ, MIASTO ZA NIEMCAMI Gdy prześledzić wynik głosowania, jedna tendencja jest oczywista: miasta zagłosowały gremialnie za Niemcami, Polska wygrywała na wsiach, choć też nie wszystkich. Zasadniczo na wsiach im dalej na zachód i północ, tym poparcie dla Polski mniejsze, choć i to nie jest tendencja absolutna, bo Polska wygrywała także na niektórych wsiach na zachód i północ od Opola. Tendencję tę widać doskonale na naszym terenie. W powiecie pszczyńskim (obejmującym wtedy także choćby Mikołów czy Tychy) wynik Polski był najlepszy na całym obszarze plebiscytowym. Zagłosowało tu za nią 74,2%. Drugi najlepszy wynik za Polską 65% padł w powiecie rybnickim.

wówczas wsi wokół tego miasta) za Polską padło 56% głosów, ale już w Katowicach mieście tylko 15% (85% za Niemcami). Podobnie Bytom wieś 59% za Polską, Bytom miasto – 75% za Niemcami. Niemcy w wielu miejscach wygrywali znacznie wyżej niż rekord Polski w powiecie pszczyńskim (75%). Rekord po stronie niemieckiej padł w powiecie głubczyckim – 99,6% za Niemcami, drugi w Opolu95%, ale w wielu miastach za pozostaniem w Niemczech opowiedziało się ponad 70% głosujących.

JAK TO PODZIELIĆ? Przyznanie każdemu z państw tych terenów, na których wygrał, było niemożliwe. Trudno przecież, by wsi wokół Pszczyny, Rybnika, Katowic, Bytomia przyznać Polsce, a w środku byłyby liczne należące do Niemiec wyspy tych miast. Takie dziesiątki Berlinów Zachodnich w NRD. Tym bardziej

Większość głosujących i regionalnych polityków naiwnie sądziła, że wynik plebiscytu zostanie potraktowany całościowo. Że Górny Śląsk nie zostanie podzielony między dwa państwa. Gdyby tak się stało, cały pozostałby w Niemczech, bo ogółem opowiedziało się za nimi 59,6% głosujących (708 tysięcy), a za Polską 40,4% (479 tysięcy). Oddano też 3 882 nieważne głosy. Co ciekawe, gdyby Polska nie uparła się sprowadzić emigrantów, przegrałaby minimalnie (48% do 52%) wać… Efekt był inny, z tych przybyszy jedynie 10 120 osób zagłosowało za Polską, zaś za Niemcami opowiedziało się 182 288 osób. Na Śląsku niemal wszyscy wierzyli, że Plebiscyt rozstrzygnie o dalszych losach regionu. Ale innego zdania byli wojskowi i politycy, w Warszawie i Berlinie. W Warszawie sztab generalny opracowywał plan zbrojny, na wypadek niekorzystnego wyniku plebiscytu. W Berlinie odpowiadano podobnymi działaniami.

Ale same miasta głosowały inaczej. W Pszczynie za .Niemcami zagłosowało 2843 osób (76%), za Polską 910 (24%). Podobnie w Mikołowie (56% za Niemcami) czy Mysłowicach (również 56% za Niemcami). Natomiast w największej ówczesnej wsi powiatu - Tychach – 83,5% głosów padło za Polską. Tendencje miasto-wieś widać też doskonale gdzie indziej. W okręgu głosowania Katowice wieś (czyli dziś dzielnice Katowic, a

trudno, by nieliczne wsi na opolskiej części Górnego Śląska, które zagłosowały za Polską, przyłączyć do niej, jako wyspy polskie w państwie niemieckim. Większość głosujących i regionalnych polityków naiwnie sądziła, że wynik plebiscytu zostanie potraktowany całościowo. Że Górny Śląsk nie zostanie podzielony między dwa państwa. Gdyby tak się stało, cały pozostałby w Niemczech, bo ogółem opowiedziało się za nimi 59,6% głosujących (708 tysię-

cy), a za Polską 40,4% (479 tysięcy). Oddano też 3 882 nieważne głosy. Co ciekawe, gdyby Polska nie uparła się sprowadzić emigrantów, przegrałaby minimalnie (48% do 52%). W Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej na Górnym Śląsku na czele której stał francuski generał Henri Le Rond, pojawiły się jednak natychmiast dwie koncepcje podziału regionu. Wielka Brytania i Włochy proponowały, by Polsce przyznać tylko te tereny, gdzie wygrała, czyli powiat pszczyński, rybnicki i część katowickiego, a całą resztę pozostawić w Niemczech. Francuzi stali na stanowisku, by jednak podzielić region mniej więcej proporcjonalnie do wyniku plebiscytu, czyli 40% dla Polski a 60% dla Niemiec. Przy czym w koncepcji tej praktycznie cały górnośląski przemysł, jako leżący bardziej na wschód, przypadłby Polsce, a Niemcom pozostałaby głównie rolnicza, opolska część. Kompromisu nie udało się wypracować.

ZDECYDUJĄ ARMATY Wybitny niemiecki teoretyk wojskowości Carl von Clausewitz napisał słynne zdanie, że Wojna jest jedynie kontynuacją polityki innymi środkami. I to też stało się w tym momencie. Przygotowane w warszawskim sztabie generalnym plany zaczęto wcielać w życie. Przez granicę na Śląsk zaczęto przerzucać najpierw grupy dywersyjne Wawelberg, następnie duże ilości uzbrojenia, sprzętu, żołnierzy. Poderwano istniejącą na Śląsku Polską Organizację Wojskową. I nie czekając na rozstrzygnięcia mocarstw wybuchła wojna, zwana III Powstaniem Śląskim. Akcja miała pokazać – niejako wbrew wynikom plebiscytu – że lud śląski chce do Polski. Niemcy oczywiście również na szybko mobilizowali jednostki, zarówno miejscowe (Selbschuts Oberschlesien), jak i ochotników z całego państwa (Freikorpsy). Zaczęła się wojna. Ale o tym już w którymś z numerów majowych. Dariusz Dyrda


10

nr 3/2019 r.

Kongres kursu na śląskoś

Niezłomny jest Związek Przez dwa marcowe weekendy odbywał się kongres Związku Górnośląskiego. Pierwsza część była dyskusyjna, w czterech różnych panelach, w drugiej ZG podjął uchwałę programową na najbliższych kilka lat. Z której jedno wynika na pewno, organizacja ta mocno skręca w stronę autentyczne śląskości. STAWIAJĄ NA JĘZYK Pierwszą, przełomową sprawą jest, że z dokumentu wynika, iż ZG przestaje uznawać termin „gwara śląska”. Związek jednoznacznie deklaruje istnienie śląskiego języka regionalnego oraz poparcie starań dążących do jego uznania. To zapewne cios, dla dawnych działaczy Związku, jak senator Maria Pańczyk-Pozdziej czy profesor Franciszek Marek, dla których nasza mowa to wciąż „piękna staropolszczyzna Reya i Kochanowskiego”, a nie odrębny śląski język. Teraz ZG przestaje używać tych terminów, a w uchwale czytamy: „Wyrażając szacunek dla przekonań o śląszczyźnie jako etnolekcie, Związek Górnośląski stoi na stanowisku, że mowa śląska istnieje i wymaga kodyfikacji jako język regionalny przy całym swoim pięknym zróżnicowaniu. Dla jego zachowania i rozwoju Związek Górnośląski postuluje, żeby: - wspierać starania legislacyjne posłów, zwłaszcza sejmowej Komisji Mniejszości Narodowych i Etnicznych o uznanie śląszczyzny jako języka regionalnego; - wspierać prace językoznawców przygotowujących merytoryczne podstawy rozstrzygnięć parlamentarnych;

- promować twórców i wielką literaturę śląską, zwłaszcza taką, w której występuje śląski język. Ważne jest, by posługiwać się językiem śląskim w sytuacjach oficjalnych i towarzyskich, zwłaszcza w organizacjach śląskich, a Związek Górnośląski ma dawać dobry przykład”.

IDĄ DALEJ, NIŻ RAŚ Takich dokumentów nigdy nie podjął Ruch Autonomii Śląska, nigdy nie wybrzmiał tam postulat, by językiem śląskim posługiwać się w sytuacjach oficjalnych i towarzyskich. Owszem, wielu członków RAŚ tak robiło i robi, ale to ich własna inicjatywa, a nie oficjalne stanowisko organizacji. Inną sprawą jest praktyka, zobaczymy na ile członkowie ZG mową śląską w sytuacjach oficjalnych będą się rzeczywiście posługiwać. W części panelowej kongresu mowie śląskiej poświęcono zresztą wiele uwagi. Ważnym elementem był spór pomiędzy posłanką Dorotą Pietraszewską a prof. Jolantą Tambor. Tambor przekonywała, że śląski spełnia wszelkie językoznawcze kryteria samodzielnego języka regionalnego, Pietraszewska odpowiadała, że to nie ma znaczenia, bo nie ist-

n Gośćmi kongresu było mnóstwo gości ze świata polityki, nauki, kultury. Wśród nich Jerzy Buzek. najbardziej potrafią dostarczyć ich ci, którzy językiem śląskim dobrze władają. Bo nic nie przekona polskiego polityka bardziej, niż słuchanie języka, którego nie rozumie, a który na pewno jest jednak językiem zachodniosłowiańskim.

sobie życia, często mamy do czynienia z wyborem tożsamości narodowej czy etnicznej. Mówi się wręcz o chaosie tożsamości. Tożsamość śląska to kwestia świadomego wyboru zarówno tzw. Ślązaków od pokoleń, posługujących się śląskim dialektem czynnie lub

To zapewne cios, dla dawnych działaczy Związku, jak senator Maria PańczykPozdziej czy profesor Franciszek Marek, dla których nasza mowa to wciąż „piękna staropolszczyzna Reya i Kochanowskiego”, a nie odrębny śląski język. Teraz ZG przestaje używać tych terminów, a w uchwale czytamy: „Wyrażając szacunek dla przekonań o śląszczyźnie jako etnolekcie, Związek Górnośląski stoi na stanowisku, że mowa śląska istnieje i wymaga kodyfikacji jako język regionalny przy całym swoim pięknym zróżnicowaniu nieją żadne sztywne kryteria języka, a o tym, czy coś językiem regionalnym jest czy nie, decyduje wola polityczna a nie językoznawcy. Dlatego postulowała tworzenie jak najszerszego poparcia dla języka wśród polityków. Ma niby rację, ale tak naprawdę jednak politycy muszą dostać argumenty, a tych potrafią dostarczyć im językoznawcy. Chociaż

n Gośćmi kongresu było mnóstwo gości ze świata polityki, nauki, kultury. Wśród nich Jerzy Buzek.

TOŻSAMOŚĆ – POJĘCIE OTWARTE Kolejną ważną kwestią, do której kongres ZG się odniósł, jest śląska tożsamość. W uchwale czytamy: „tożsamość regionalną należy pielęgnować. Wobec wielkiego przyspieszenia zmian, jakie dokonują się w spo-

biernie, wychowanych w tradycji i kulturze właściwej temu regionowi, jak i tych, którzy tu przybyli i wybrali Śląsk jako miejsce dla siebie i swoich potomków, choć dzieje ich rodzin związane są z innymi regionami, o innej kulturze i historii. Akceptowanie Ślązaków z wyboru to nie tylko część historii Górnego Śląska, ale i jego przyszłość.” Owszem, w dokument wkradła się niekonsekwencja. W innym miejscu czytamy o śląskim języku i śląskim etnolekcie, a tu znów mamy dialekt. Najwyraźniej siła starych przyzwyczajeń. Jednak mamy też bardzo silnie akcentowaną tożsamość. Śląską tożsamość. Owszem, ZG nigdy nie będzie lansował narodowości śląskiej, organizacja ta powstała wszak na fundamencie „korfanciorstwa”, stojącym na stanowisku, że Ślązacy to inni wprawdzie od reszty, ale jednak Polacy. Ale jednak akcenty są tym razem rozłożone inaczej. W tym dokumencie nie ma nic o tej polskości, on ją po prostu pomija, mówiąc tylko o tożsamości śląskiej. W ten sposób ZG w zasadzie akceptuje wszystkie jej odcienie, od bardzo niemieckiej, przez wyłącznie śląską, aż po śląsko-

-polską. To jednak w Związku Górnośląskim pewna nowość. Ważna nowość.

EDUKACJA, ALE JAKA Związek Górnośląski w swej uchwale mocno akcentuje też potrzebę edukacji regionalnej. Trudno zresztą, żeby było inaczej, jeśli w tworzeniu podstawy programowej do jej nauczania brało udział wielu członków ZG. Znów fragment uchwały: „Edukację regionalną Związek Górnośląski postrzega jako potrzebną we wszystkich regionach Polski, opartą na programach uwzględniających specyfikę danego regionu, mającą charakter interdyscyplinarny, realizowaną w formie projektów na rzecz regionu i jego mieszkańców, wyzwalającą inicjatywę i przedsiębiorczość, kształtującą postawy obywatelskie. Tak rozumiana edukacja regionalna ma chronić przed depopulacją, umacniać tożsamość i poczucie własnej wartości”. Trudno określić, co ZG rozumie przez interdycyplinarny charakter edukacji regionalnej. Jeśli to, że na jej lekcjach ma być trochę o folklorze, trochę o języku, trochę o kulturze, trochę o historii, trochę o kulinariach, trochę o przyrodzie – będzie to nudny groch z kapustą. Na świecie tam, gdzie edukacja regionalna jest prowadzona wzorcowo, nauczana jest rzeczywiście interdyscyplinarnie. To znaczy na przykład, że gdy na fizyce mówi się o fizyce jądrowej, należy wspomnieć o wybitnych jej śląskich przedstawicielach, noblistach z tej właśnie dziedziny. Gdy na lekcjach z literatury i sztuki (w polskim systemie nauczania jest to język polski) mówi się o romantyzmie, to oprócz Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, Norwida, trzeba też na Śląsku poświęcić trochę czasu Eichendorffowi, wielkiemu poecie romantyzmu stąd właśnie. I dodać, że dwóch wielkich rzeźbiarzy z tej epoki stąd właśnie pochodzi: jeden z


11

nr 3/2019 r.

Chorzowa, drugi z podtyskich Paprocan. Gdy na biologii mówi się o odkryciu bakterii, to trzeba mówić u nas o wkładzie w to śląskich uczonych. I tak dalej, i tak dalej. Na tym polega interdyscyplinarne połączenie nauki o regionie z pozostałym programem nauczania. I tego nie załatwia „wyprodukowanie” nauczycieli nauczania regionalnego. To wymaga przeszkolenia nauczycieli wszystkich przedmiotów, pracujących na Śląsku. Bo oni nawet ze studiów (chemicznych, fizycznych, biologicznych, polonistycznych) wiedzy tej nie wynieśli. Niestety, zdanie z uchwały, że ZG „będzie inicjował i realizował przedsięwzięcia z zakresu edukacji regionalnej, współpracował w opracowaniu programów i materiałów dydaktycznych, wspierał kształcenie nauczycieli w tej dziedzinie” oznacza, że zamierza działać w tym gorszym kierunku. Ale lepszy rydz, niż nic.

DECENTRALIZACJA! W swojej uchwale programowej ZG odniósł się także do gospodarki i ekologii. Stanowi ona m.in. „Wyrażamy szacunek dla górniczego trudu i poświęcenia przez pokolenia. Obecnie jest to jeden z najatrakcyjniejszych inwestycyjnie regionów przemysłowych Europy. Jednak wskaźniki makroekonomiczne pozwalają wnioskować, iż produktywność i innowacyjność gospodarki tego obszaru jest niższa niż innych, silnych gospodarczo niestołecznych obszarów metropolitalnych. Efekt tzw. zależności od starej ścieżki rozwoju umacniany jest przez koniunkturalne podejście do kwestii ochrony środowiska i transformacji energetyki w Polsce – a co za tym idzie, do przyszłości górnictwa”. Oznacza to chyba tyle, że ZG jest za odchodzeniem od górnictwa, ale powolnym i przemyślanym. I wreszcie Związek, który bardzo hołubi Jerzego Buzka, nie omieszkał wrzucić kamyczka i do jego ogródka, podkreślając, że „reforma administracyjna z roku 1998 (czyli właśnie reforma Buzka - przyp. red.) rozdzieliła regiony między różne województwa. Ustanowiła granice powiatów niejednokrotnie wbrew długoletniej współpracy społeczności lokalnych. Idea regionu jako wspólnego dobra straciła na znaczeniu, osłabły relacje powiatowe, gminne i sąsiedzkie oparte na racjonalnej solidarności i wspólnocie interesów”. Uchwała podkreśla też, że reforma samorządowa z 1990 roku nigdy nie została dokończona, a sam Związek Górnośląski „wspierać będzie ideę państwa zdecentralizowanego”. To jakby nawiązanie do idei autonomii.

WAŻNE, CO POMINIĘTO Wygląda to na zupełnie nowe otwarcie w działalności Związku Górnośląskiego. Tym bardziej, że w dokumencie – co też znamienne – nie pada ani słowo o powstaniach śląskich, które do tej pory „korfancioki” traktowały jako swoją świętość, a przypominanie o nich niemal za sens swojego istnienia. Teraz okrągła, setna rocznica, a o nich ani słowa. To też dowód, że ZG skręca w stronę śląskości, dla której te powstania były wojną domową, a nie polskości na Śląsku. Bo w takich dokumentach czasami trzeba umieć czytać między wierszami. To, że coś pominięto, jest czasem ważniejsze, niż fakt, że coś zamieszczono. Adam Moćko

Jesteśmy pragmatyczni, chcemy być skuteczni Rozmowa z GRZEGORZEM FRANKIM, prezesem Związku Górnośląskiego - Po waszym ostatnim nadzwyczajnym kongresie można odnieść wrażenie, że upodabniacie się programem do RAŚ-u. Podobne postulaty, choć bez autonomii. Inna sprawa, że z marzeniami o autonomii trzeba poczekać na lepsze czasy. - Autonomia… Przecież rodzinne wspomnienia o niej bliskie są każdemu Ślązakowi. Związek Górnośląski od początku swojego istnienia czci przecież Korfantego czy Wolnego, a więc tych, którzy tę autonomię w Polsce dla Śląska w 1920 roku realnie wywalczyli. Ale i w 1990 roku i w 2019 jako pragmatycy wiemy, że dla niej nie ma właśnie dobrych czasów. A samo słowo Polakom z innych regionów kojarzy się źle, jako zamiar oderwania Śląska od Polski. Nieważne, że to bzdura, ważne, że oni tak myślą. I do tego trzeba się dopasować. W kwestii zaś naszego rzekomo nowego skręcania, mogę pokazać kilka dokumentów z lat 90. Będziesz pewien, że to dokumenty RAŚ-u, tymczasem były to dokumenty programowe Związku Górnośląskiego. - Ale ZG nigdy dotychczas nie włączał się zbyt aktywnie choćby w starania o język śląski. - Czyżby? Przypomnę, że od dawna działamy w Radzie Górnośląskiej, a fundamentem uczestnictwa w niej jest właśnie uznanie, że nasza godka jest odrębnym etnolektem, językiem regionalnym. Wielu naszych członków zbierało podpisy pod obywatelskim projektem ustawy o języku śląskim, a w sejmie referował go profesor Zbigniew Kadłubek, członek Związku Górnośląskiego, a nie RAŚ-u. Posłowie, którzy składali projekty poselskie, też często byli właśnie z nami związani. My jednak postulatu tego nie łączymy z autonomią, bo jak mówię, na polskich polityków słowo to działa jak płachta na byka. Zorientował się w tym nawet RAŚ, chowając w ostatnim czasie słowo autonomia i zastępując go decentralizacją. Tyle, że trudno chować autonomię, jeśli ma się ą w nazwie organizacji. Natomiast ZG za decentralizacją jest od początku swojego istnienia. Podobnie jak za samorządnością. I trudno żeby było inaczej, nawet nie potrafię wyliczyć, ilu członków ZG było prezydentami czy wiceprezydentami naszych miast, także tych największych, Katowic, Rudy Śląskiej, Tychów. Zdarzało się, że ten prezydent jest zarazem prezesem ZG. I co, prezydent miasta ma nie być za rozszerzeniem samorządności? - Zamierzacie powołać coś na kształt rady języka śląskiego, złożonej z językoznawców, choć zarazem zgadzasz się, że uznanie języka regionalnego jest decyzją polityczną, a nie językoznawczą. Więc po co ta rada? - Próby kodyfikacji języka śląskiego podjęto dobre dziesięć lat temu, i prawdę powiedziawszy niewiele posunęliśmy się do

n Górny Śląsk od ponad 1000 lat jest częścią Europy. I nasze miejsce jest w zjednoczonej Europie. przodu. Bo to już musi mieć oparcie w poważnym ciele naukowym. Ale – wracając do tej decyzji politycznej – polski polityk ciągle słyszy, że śląski o nie żaden ję-

- Ale zaraz zjawi się inny profesor, choćby Miodek i powtórzy swoją śpiewkę, że to nie żaden język, tylko archaiczna polska gwara.

Autonomia… Przecież rodzinne wspomnienia o niej bliskie są każdemu Ślązakowi. Samo słowo Polakom z innych regionów kojarzy się źle, jako zamiar oderwania Śląska od Polski. Nieważne, że to bzdura, ważne, że oni tak myślą. I do tego trzeba się dopasować zyk, tylko polska gwara. Słyszy o tym od dziecka, to mu się utrwaliło, że tak powiem, wdrukowało. Więc teraz musi słyszeć ciągle, że to jednak język. Ale nie tylko od innego polityka, także od profesorów językoznawstwa, ekspertów w tej dziedzinie. Wtedy go będzie łatwiej przekonać. Wtedy inny polityk, namawiający go w sejmowych kuluarach, aby poparł język, będzie miał mocniejsze argumenty. Bo jeśli grono profesorskie będzie mu mówiło, że jednak język, to przestanie wierzyć tym, którzy będą przekonywać, że to tylko fanaberia Hanysów.

- Owszem, ale gdy profesor Miodek będzie mówił tak, a inni profesorowie, że jednak język, to też da politykom do myślenia. Zresztą odnoszę wrażenie, że profesor Jan Miodek w swoich poglądach na temat języka śląskiego też ewoluuje. Podobnie, jak wcześniej na temat kaszubskiego. Przecież początkowo też twierdził, że to polski dialekt, by ostatecznie poprzeć jednak uznanie go za odrębny język regionalny. I chętnie widziałbym go w gronie dyskutujących o tym profesorów.

- Zmieńmy nieco temat. W waszej uchwale dużo jest też o gospodarce, ekologii. - Owszem, bo przecież nie można żyć samą tożsamością, językiem. W naszym regionie wciąż silny jest przemysł ciężki, zwłaszcza górnictwo, energetyka, więc gospodarka i ekologia są tu ściślej związane, niż gdzie indziej. I my sami, tutaj, musimy znaleźć dalszą drogę rozwoju Śląska. Mamy silny etos pracy, a nam się marzy, czemu dajemy wyraz w uchwale programowej, aby przełożył się on też na etos nauki, edukacji. Już dziś mamy tu wiele bardzo nowoczesnych gałęzi przemysłu iw miarę ich rozwoju będzie można górnictwo stopniowo wygaszać. Choć nie mam nic przeciwko istnieniu kopalń, zwłaszcza dochodowych, jeśli będą węgiel na przykład eksportować. Polska, więc w tym także śląska, energetyka będzie jeszcze długo oparta na węglu. Trzeba szukać złotego środka, pomiędzy tymi, którzy chcą na gwałt zamykać wszystkie kopalnie, jak i tymi, którzy chcą na potęgę kopać węgiel jeszcze przez wiele dziesięcioleci. Co ciekawe, zauważ, jedni i drudzy są najczęściej spoza Śląska. Ale to oni chcą narzucać nam wizję rozwoju naszego regionu. A Związek Górnośląski stoi na stanowisku, że powinno się brać bardzo poważnie głosy płynące stąd. Przecież właśnie na tym polega decentralizacja, zaryzykowałbym nawet tezę, że decydujący głos regionu w takich sprawach to właśnie… autonomia. I Związek Górnośląski ma ambicję być słyszalnym i poważnie traktowanym wyrazicielem tego głosu płynącego ze Śląska. - Jak zamierzacie to realizować? - W latach 90. XX wieku Związek Górnośląski był potężną i wpływową organizacją. Potem znalazł się nieco w cieniu RAŚ-u, ale teraz znów nabieramy wiatru w żagle. Widać to choćby po tym, jacy goście zjawili się na naszym nadzwyczajnym kongresie. Poza niektórymi politykami PiS-u nie ma na Górnym Śląsku niemal nikogo znaczącego, kto nie byłby jego gościem. Mamy wyrazisty program, mamy jasno postawione cele, a fiasko takich inicjatyw, jak choćby Autonomia 2020 pokazuje, że my, w odróżnieniu od innych organizacji, nie jesteśmy fantastami, lecz twardo stąpającymi po ziemi pragmatykami. Dążymy do celów realnych, a nie mrzonek, nawet jeśli to piękne mrzonki. Jeśli na naszym kongresie są eurodeputowani, posłowie na polski Sejm, najważniejsze postaci śląskiej nauki czy kultury – to sam sobie odpowiedz, jakie mamy możliwości realizowania naszych celów. ZG zawsze miał taką metodę działania, że wokół tych celów starał się budować lobby, ponad politycznymi, światopoglądowymi podziałami. Teraz, po latach gorszych, pokazujemy, że znowu jesteśmy w tym skuteczni. Rozmawiał Dariusz Dyrda


12

nr 3/2019 r.

Teatr mój widzę górnośląski Z MARIANEM MAKULĄ, z okazji 45-lecia jego działalności scenicznej i literackiej rozmawia Dariusz Dyrda - Drugą sztuką o ile pamiętam, były „Zolyty”, na kanwie „Ożenku” Gogola? Ale kolejny przełom w twojej twórczości to chyba rok 2010, gdy wystawiłeś operetkę. Chociaż Michał Smolorz w felietonie napisał „źle się bawisz Marian”, to publiczność była zachwycona. Wiem, bo byłem na premierze w bytomskiej operze. - Szkoda, że Michała już nie ma, bo czasem miał celne uwagi, ale uważam, że często był upierdliwy w propagowaniu swojej wizji śląskości. Razem z Michałem zrobiłem parę rzeczy, wspomniany Elwer Szoł, czy Festiwal Humoru Śląskiego. Michał wykupił do Zolyt prawa producenckie, jako ze spektakle nie szły za dobrze, odkupiłem je nazad. W 2010 r wystawiłem operetkę na kanwie „Wesołej Wdówki” Lehara pod śląskim tytułem „Glos się zrywo dusza spiewo”. Z kilkoma czołowymi głosami śląskiej operetki.

- Marian, obchodzisz jubileusz. Od jakiej daty go liczysz? - Tak po prawdzie jest trochę umowny, bo od żadnej konkretnej. W 1972 r wróciłem z wojska, a że na scenę ciągnęło mnie od dziecka, to dość szybko, zapewne wiosną 1973 zameldowałem się w Domu Kultury kopalni Bielszowice i szybko założyliśmy tam kabaret Magodrepa. Od nazwisk Makula, Gołąb, Dreszer, Pająk. Ten układ liter zaczynał się mną, ale to dlatego, że po prostu fonetycznie był najlepszy, bo nie ja tam grałem pierwsze skrzypce. Byłem przecież nowicjuszem, a Gołąb choćby związany był wcześniej z Piwnicą pod Baranami. I w tym gronie robiliśmy okazjonalne występy kabaretowe. Potem jednak się rozpadło, także dlatego, że Dreszer wyjechał do Niemiec, obecnie wykłada tam w szkole filmowej. Więc potem założyliśmy, w innym składzie kabaret CMOK czyli Centralę Metodycznego Obrabiania Klienteli. Był to kabaret literacko-polityczny, i pierwszy z moim udziałem, który zaczął zbierać nagrody. Nasza popularność szybko rosła, ale … Ostatni występ daliśmy 12 grudnia 1981r wieczorem, a rano się dowiedziałem, że w Polsce jest stan wojenny. Nam dano do zrozumienia, żebyśmy sobie z satyrą polityczną dali spokój. - Zadziałało? - Na krótko, reaktywowaliśmy się w 86 roku i od razu na największym krajowym przeglądzie kabaretów PAKA bodajże w 1987 r dostaliśmy wyróżnienie. Potem przyszły i nagrody, ale w 1989 roku znów się rozpadło, bo kolejny sceniczny partner wyjechał do Niemiec. - Ale to były kabarety po polsku, nie po śląsku? - Po polsku, choć czasem jakieś śląskie słowo wrzuciliśmy. W śląską stronę mocniej ruszyliśmy, gdy zacząłem współpracę z Krzysiem Hanke i jego kabaretem RAK. Po kilkuletniej współpracy przygotowali-

śmy 5-godzinne widowisko kabaretowo muzyczne z moim scenariuszem i reżyserią: Elwer Szoł. To był prawdziwy hit, kasety VHS nagrane przez Antenę Górnośląską Michała Smolorza sprzedawaliśmy w ogromnych nakładach, a refren jednej z piosenek „Przijedź Hilda do lagru, przijedź do mie, komm hier” - nuciłi Ślązacy którzy wyjeżdżali do Niemiec. W tym programie wystąpił mało jeszcze wtedy znany Marcin Daniec i tylko kwestie finansowe zadecydowały o tym że nie umieszczono jego popisu na kasetach. Od tego czasu śląskość kabaretu Rak stała się oczywistością. W 1993 roku, zorganizowaliśmy wspólnie z Antena Górnośląską pierwszy Festiwal Humoru Śląskiego, a media warszawskie ochrzciły nas po pierwszych programach w telewizji „Śląskimi Trojaczkami” Zainteresował się nami Jan Pietrzak, który wówczas był największą gwiazdą polskiego kabaretu. Aż żal wspominać, gdy się go słucha obecnie… - Ale wciąż jesteśmy przy kabaretach, a dla mnie przełomem było, kiedy zacząłeś wystawiać sztuki po śląsku! - Właśnie do tego dochodzimy. Podczas koncertu w Lidzbarku Warmińskim Agata Młynarska namówiła kabaret, żeby przetłumaczył na śląski jakąś literaturę. Zacząłem z partnerami z Raka od bajek Krasickiego, a potem już samodzielnie przetłumaczyłem pisanie listu z „Zemsty” Fredry, które to zobaczyła znana kompozytorka Kasia Gaertner, podczas wręczania Hanysów w 1996 roku i poprosiła bym przetłumaczył całą komedię, oferując skomponowanie muzyki. Olbrzymi sukces musicalu umożliwił mi rezygnację z prowadzenia warsztatu samochodowego i poświęceniu się pracy artystycznej - Bo Pomsta to był prawdziwy hit. Nagle mamy sztukę po śląsku. Teraz niby nic, grywa je katowicki teatr Korez, grywają inne teatry, grono autorów pisujących śląskie sztuki jest całkiem spore, ale

w roku 1997 można powiedzieć, że wyprzedziłeś epokę! - No powiedzmy że byłem jednym z pierwszych. Pomiędzy 1997 a 2001 rokiem zagraliśmy ją ponad sto razy. Potem była przerwa, wznowiliśmy jej wystawianie w 2007 roku. Jeszcze w ubiegłym roku zagraliśmy ją dziewięć razy, dzięki dotacji Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Oczywiście bardzo zmieniła się też obsada. Choćby Cześnik. Pierwszym był Krzysiu Hanke, potem Adam Bauman, trzecim Toluś Skupiński i wreszcie teraz Krzysiu Wierzchowski. Ale przecież grali w niej i Bogdan Kalus i Robert Talarczyk i nieżyjący już Andrzej Lipski oraz Jacenty Jędrusik. To był

- Jak choćby Naira Ayvazyan. Fantastyczna rzecz, ta Ormianka po polsku mówiła jeszcze słabo, a arię wesołej wdówki śpiewała ze śląską wymową! - Naira nawet nauczyła się bardzo trudnego zwrotu w naszej godce „Rzynzisz jak zaruściały zygyjblat przy rżniyńciu szperplaty”. Wracając do operetki to, że nie użyłem tytułu oryginalnego „Wesoła Wdówka”, wynikło z powodu praw autorskich, które dopiero wygasły w zeszłym roku i zamierzam do tej sztuki powrócić - I chyba po premierze operetki, zacząłeś mówić o potrzebie powołania teatru górnośląskiego. Chociaż chyba robiłeś błąd, lansując swój teatr autorski, a nie różnych śląskich autorów. - Przecież wtedy tych autorów piszących po śląsku było bardzo mało! Co myśmy mie-

lat, gdy za teatrem zaczynałem chodzić, dobre teksty, głównie jednoaktówki się pojawiły, głównie za sprawą organizowanego od 2011 roku, między innymi przez Korez i Gazetę Wyborczą, konkursu na jednoaktówki. Śląskie sztuki zaczęły grać teatry zawodowe i amatorskie. Ale przecież to kwestia ostatnich 5-6 lat, przedtem była pustynia! - Może na ten rozwój śląskiego teatru miał wpływ fakt, że od 2010 roku województwem współrządził RAŚ, odpowiadając właśnie za kulturę? - Chyba żartujesz! Wstąpiłem do RAŚ-u nieco wcześniej, zresztą za namową kilku jej ówczesnych liderów, bo przeca jeżech echt Ślůnzok, idee autonomii są mi bliskie, znam je z przekazów rodzinnych, ale wstąpiłem głównie z potrzeby serca i pióra , po to, by wspomóc tę prężną wówczas organizację pracą organiczną, w promowaniu twórczości w naszym języku. Ale okazało się później , że w RAŚ-u nikogo z liderów to specjalnie nie interesuje. Jako prezes stowarzyszenia SWAT (Stowarzyszenie Wykonawców Animatorów a Twórców Górnego Śląska) otrzymałem co prawdaż z Regionalnego Instytutu kultury podlegającemu Marszałkowi Mercikowi pieniądze na przeprowadzenie Dnia Górnośląskiego w kilku kolejnych latach, ale sumy te wystarczyły jedynie do pokrycia istniejących już produkcji, a nie stworzenia czegoś nowego, dodatkowo narzucono mi większość wykonawców, ze znikomą możliwością tworzenia czegoś nowego. Gwoli prawdy dodam, ze otrzymałem dotację na wznowienie widowiska Elwer Szoł w wysokości 6000 zł, co jest suma śmieszną w porównaniu do kosztów tej realizacji. - Wróćmy jednak do Teatru Górnośląskiego. Szło ci jak po grudzie…

Autorów piszących po śląsku było bardzo mało! Co myśmy mieli? W 2004 roku Korez zaczął wystawiać „Cholonka”, gdzie zresztą zostałem poproszony do konsultacji językowej. W roku chyba 2008 Teatr Wyspiańskiego wystawił Polterabend Mutza – i to chyba wszystko. Ja akurat wierzyłem, że jeśli powołam taki teatr, to pojawią się autorzy. Ale na początku ze względów pragmatycznych trzeba go było oprzeć o moje sztuki dla których posiadałem licencje. Choć rzeczywiście, przez te kilka lat, gdy za teatrem zaczynałem chodzić, dobre teksty, głównie jednoaktówki się pojawiły, głównie za sprawą organizowanego od 2011 roku, między innymi przez Korez i Gazetę Wyborczą, konkursu na jednoaktówki. Śląskie sztuki zaczęły grać teatry zawodowe i amatorskie. Ale przecież to kwestia ostatnich 5-6 lat, przedtem była pustynia! już ten okres, gdy umiałem zapewnić swoim przedstawieniem doborową obsadę, a współpraca muzyczna z Katarzyną Gaertner, ikoną polskiego kompozytorstwa rozrywkowego, stawała się coraz ważniejszą częścią tej twórczości. Mogę powiedzieć, że choć nie był to teatr w pełni zawodowy, to na pewno nie był też amatorski. Tak zresztą zostało do dzisiaj. Daję szansę zdolnym amatorom, ale przedstawienie ciągną zawodowcy.

li? W 2004 roku Korez zaczął wystawiać „Cholonka”, gdzie zresztą zostałem poproszony do konsultacji językowej. W roku chyba 2008 Teatr Wyspiańskiego wystawił Polterabend Mutza – i to chyba wszystko. Ja akurat wierzyłem, że jeśli powołam taki teatr, to pojawią się autorzy. Ale na początku ze względów pragmatycznych trzeba go było oprzeć o moje sztuki dla których posiadałem licencje. Choć rzeczywiście, przez te kilka

- Oj, co prawda, to prawda. Nie umiałem znaleźć sensownej siedziby, choć aby wspomóc te działania powołałem wspomniane już stowarzyszenie SWAT, optymistycznie na temat teatru wypowiedział sie Kazimierz Kutz, miałem też obietnice kilku prezydentów miast i teoretycznie wsparcie kilku parlamentarzystów różnych partii, jak Plura, Tobiszowski, Pietraszewska, Rzymełka – ale na obietnicach i ściskaniu dłoni się kończyło.


13

nr 3/2019 r.

- W końcu znalazłeś siedzibę w bytomskiej restauracji Belford. Ale i to nie na długo. - Nie tyle w restauracji, co w dużej sali widowiskowej nad nią, bo mieści się w dawnym domu kultury huty Zygmunt. Dogadaliśmy się z właścicielem Robertem Jońcą, który też się zapalił, bo to też Ślązak, ale wietrzył w tym także interes. Z ministerstwa dostaliśmy dotację na sprzęt , 60 000 złotych przy zaangażowaniu własnych środków w wysokości 20 000 zł , i zaczęliśmy teatr urządzać. Jońca jednak zwlekał z podpisaniem umowy, zmieniając przy tym wcześniejsze ustalenia, a na dodatek gdy zaczęliśmy działać, okazało się, że z tych samorządowych obietnic zostały tylko słowa. Profesjonalny teatr, ze sztukami w repertuarze, w których gra po kilkanaście osób, nie utrzyma się z biletów, no może w centrum Warszawy, ale nie w bytomskich Łagiewnikach. Było coraz trudniej z kosztami, a w końcu Jońca stwierdził, że on chciał na tym zarabiać, a nie dokładać. Ja zresztą też już ledwo robiłem finansowymi bokami, więc zawiesiliśmy działalność. Inna sprawa, że teraz spotykamy się w sądach, bo Jońca nie oddał sprzętu, na który dofinansowanie dostało przecież stowarzyszenie SWAT, a nie on. - Nie odpuściłeś jednak idei Teatru Górnośląskiego? - Nie, choć nauczony doświadczeniami zmieniłem formułę. Uważam teraz, że Teatr Górnośląski musi być bliżej widza, a to oznacza, że nie widz ma do teatru przyjechać, tylko teatr do widza. Do Rybnika, Mikołowa, Tarnowskich Gór, Mysłowic, Kędzierzyna-Koźla. Przecież wszędzie są odpowiednie sale. Ale pozostaje problem kosztów. Marzy mi się, by każda śląska gmina wykupiła cztery przedstawienia w roku.

- Każda cztery? Marian, przecież to dobrze ponad czterysta na całym Śląsku. - Jest coraz więcej dobrych sztuk, a kto mówi, że w ramach tej inicjatywy nie mógłby też gościnnie zagrać gdzieś „Cholonka” Korez, czy Wyspiański, gdzie co roku przybywa Śląskich tytułów, czy wreszcie niektóre czołowe teatry amatorskie jak Reduta czy Naumiony, albo wiele innych. Że wtedy rzeczywiście nie zaczęlibyśmy masowo wystawiać tych świetnych jednoaktówek zapoczątkowanych przez Gazetę Wyborczą i Mirka Najnerta z Korezu? Ale ja oczywiście wiem, że o takim idealnym modelu nie ma co marzyć, zwłaszcza, że niektórymi górnośląskimi gminami rządzą ludzie, którzy śląskość mają w rzyci. A pod jej przykrywką chcą płaszczyć jedynie swoje jestestwa w samorządowych zicach. W każdym razie, jeśli co druga gmina wykupi dwa spektakle czy koncerty w roku, to też mamy kilka przestawień w tygodniu i Teatr może działać. Wiem, że to ambitne przedsięwzięcie, że będę musiał kolędować po urzędach, ale przecież gdy powiedziałem, że wystawię operetkę po śląsku, też niektórzy pukali się w czoło, że to się nie ma prawa udać, wcześniej podobnie było z Pomstą. Ale ja się łatwo nie zniechęcam. - Można też usłyszeć głosy, że po prostu jesteś bardzo pazerny na pieniądze! - No przecież mnie trochę znasz. Jeżdżę zabytkowym 17-letnim „super luksusowym” mondeo, wartym najmniej ze siedem tysięcy polskich złotych, mieszkam w super willi wartości pół melona, które spłacam kredytem za swoją super emeryturę ponad dwa kola na miesiąc, więc musze jeszcze dorobić ze dwie banie, żeby moc pohulać na wyspach Hula Gula Makula, których jestem właścicielem. A tak na poważnie: gdyby mi chodziło o kasę, to pozostał-

bym przy kabarecie, gdzie koszty są znacznie niższe, i koncertów dużo i szmalu sporo I trzepałbym kasę jak każdy dzisiejszy celebryta z samorządowych funduszy. Ale teatr jest niestety zabawą bardzo kosztowną, a ja uważam, że my Ślązacy zasługujemy na teatr w naszej godce. Więc chodzę i zbieram jałmużnę na ten cel. Tyle się mówi o uznaniu jej za język, a przecież taki teatr po śląsku tym staraniom pomógłby, pokazałby, że w naszym języku wystawiamy sztukę wyso-

- Częsta jest opinia, że brak ŚPR w sejmiku to ogromna szkoda dla śląskiej kultury. Też tak to widzisz? - Przecież gdyby się tam dostał, to byliby ci sami ludzie, co wcześniej: Gorzelik, Mercik. A mówiłem już, że oni się kulturą śląską interesowali tylko w spektakularnym wymiarze. Myślę, że czy tam są, czy ich tam nie ma, dla rozwoju śląskiej kultury, literatury, teatru – nie ma większego znaczenia. Jeśli już, to tylko takie, że teraz jesteśmy przynajmniej

gmatwanej historii naszego hajmatu w granicach Rzeczypospolitej . - To się na pewno spodoba obecnym władzom, pompatyczny polski zryw celem połączenia z polską macierzą… Oni to lubią. - Nie wiem, czy się spodoba. Kanwą przedstawienia są dawne pieśni śląskie, w tym powstańcze i przecież trudno mi ingerować w ich słowa. Ale komentarze głównych aktorów przeglądających pamiątki rodzinne,

Uważam teraz, że Teatr Górnośląski musi być bliżej widza, a to oznacza, że nie widz ma do teatru przyjechać, tylko teatr do widza. Do Rybnika, Mikołowa, Tarnowskich Gór, Mysłowic, Kędzierzyna-Koźla. Przecież wszędzie są odpowiednie sale. Ale pozostaje problem kosztów. Marzy mi się, by każda śląska gmina wykupiła cztery przedstawienia w roku. ką, a nie tylko ją piszemy. Bo tekstów pisanych jest sporo, ale w XXI wieku odbiorca sztuki jest bardziej widzem, niż czytelnikiem. - Czy także dlatego zaangażowałeś się dość czynnie w politykę? Byłeś choćby w kierownictwie Śląskiej Partii Regionalnej. - Zaangażowanie w ŚPR wynikało jakby automatycznie z wcześniejszej działalności w RAŚ-u. Wierzyłem, że ŚPR zjednoczy wszystkie śląskie środowiska. Ja jednak w polityce nigdy głęboko nie siedziałem, więc nawet nie analizowałem głębiej faktu , że jednocześnie powstaje inna partia, Ślonzoki Razem, którą, żeby było śmieszniej, zakładają moi bliscy znajomi. Gdy powstały obie, i obie wybierały się do wyborów samorządowych, byłem od początku orędownikiem bliskiej współpracy. Ale w ŚPR nie było takiej woli, chociaż byłem członkiem jej Rady Politycznej, to głos mój i jeszcze dwóch-trzech osób był wołaniem na puszczy. Ślonzoków Razem w ŚPR zlekceważono, byli traktowani bez należytej empatii. A gdy nagle Ślonzoki Razem zrobili lepszy wynik niż ŚPR, to ich tam i w RAŚ-u zaczęto obarczać wyborczą klęskę ŚPR. Gdy ta konfrontacyjna opcja zwyciężyła też na marcowym konwencie ŚPR, już podczas niego zrezygnowałem z członkostwa w partii. To chyba koniec mojej przygody z polityką, działalność artystyczna wychodzi mi chyba zdecydowanie lepiej.

pozbawieni złudzeń, że oni nam pomogą. Tą partią powinni rządzić ludzie oddani sprawie, niezależnie od osobistych korzyści czy pryncypiów, a w wybranym obecnie zarządzie ja ich nie dostrzegam - Zostawmy więc politykę i wróćmy do sztuki. Często zapomina się, że jesteś też poetą, a twoje „Kozanie na górze” na kanwie biblii, to w moim odczuciu perełka śląskiej poezji. Ja zawsze się czepiam, że w tekście są polonizmy, tam też je wskażę, ale utwór jest przepojony śląskim poczuciem humoru, śląskim sposobem opowiadania, po prostu duchem języka śląskiego, a język wypływa wprost z duszy danego ludu. - Napisałem wiele wierszy, wierszowanych skeczy, ale masz rację, że ten należy do najbardziej udanych. Choć prawdą też jest, że te wiersze są moją jak dotychczas nieco uboczną działalnością. -To wróćmy do teatru. Jest rok twojego jubileuszu, nie wierzę, byś nic nie szykował. - A owszem, pierwszy projekt, to musical-bajka „Królowa Smogu” na bazie Królowej Śniegu, ale w naszych obecnych górnośląskich zadymionych realiach. Premiera będzie miała miejsce zapewne w Teatrze Ziemi Rybnickiej. We wrześniu zaś planuję „Koncert warkoczem pleciony”, na kanwie śpiewogry „Pozłacany Warkocz”, nawiązujący do rocznicy powstań śląskich i stuletniej za-

a oparte na opowieściach familijnych, zasłyszanych prze ze mnie będą testem na aktualną świadomość historii, niekoniecznie wpisująca się w polską patriotyczną narrację. To te rozmowy między pieśniami, komentowanie tych pieśni, jest właśnie naszą śląską opowieścią o powstaniach śląskich. Taką, jaką wynieśliśmy z domu, a nie z polskich podręczników. Choć od razu też dodam, że gdy słyszę, jakoby rdzenni Ślązacy stali po stronie Niemiec, a powstania wywołali przybysze z Polski, to ja się na taką narrację nie godzę! Moja familia była propolska, zaangażowana w te powstania. To, że się potem na Polsce srodze zawiodła, jest już zupełnie inną sprawą. Myślę, że to też z Pozłacanego Warkocza wybrzmi. - No to co, masz 45-lecie pracy twórczej, więc chyba na koniec rozmowy wypada ci życzyć udanego 50-lecia! - Przecież to już niebawem. Bądź kolega, życz chociaż udanego 60-lecia pracy twórczej, w dobrym zdrowiu i kondycji artystycznej. Kilkanaście lat to lepsza perspektywa. - Niech będzie. Więc mam nadzieję Marian, że spotkamy się na benefisie 70-lecia twojej pracy twórczej, I że będziesz wtedy przygotowywał przedstawienie o Tragedii Górnośląskiej. - A pisma o dotację będę wysyłał w języku śląskim… Rozmarzyłem się. Rozmawiał Dariusz Dyrda


14

nr 3/2019 r.

Wyjaśnić Polakowi, czym jest Hajmat, to jak wyjaśnić Papuasowi, czym jest bigos. Można próbować, ale po co? I tak nie zrozumie. Bo żeby zrozumieć smak trzeba poczuć; opowiedzieć się nie da ani Papuasowi smaku bigosu, ani Polakowi istoty Hajmatu. Tak jak Papuasowi nic nie powie, że bigos to z grubsza rzecz biorąc uduszona razem kapusta i mięso – plus przyprawy – tak Polak nie pojmie, że Hajmat to ojczyzna ważniejsza od Ojczyzny. ROZDZIAŁ III - Richat, Richat, leć wartko, ojciec prziniós dwa hazoki i fazana. Trzeja je wartko sprawić, coby gojny niy uwidzioł. Fater sie bojom, co go gojny widzioł, tuż zaro sam bydzie – kobieta wołała nastolatka grającego się na podwórzu z młodszymi braćmi w chlusta. Grali o to, kto jutro będzie sprzątał w obórce, gdzie stały trzy kozy i świnia. Richat słowa mamy przyjął z prawdziwym niesmakiem, miał bowiem w tym rozdaniu dwa kiery i dziesiątkę trefl. „Herce z citą krojc” to wprawdzie raczej chlust niski, ale jednak chlust, więc szansa na wygranie rozdania duża. A tu trzeba karty odłożyć. Mama nie znosi lekceważenia jej poleceń. Zwłaszcza, że polecenie musiało być pilne. Inaczej nagle nie zmieniłaby języka: Richat, ich Gestagt, schnell! Vater kann nicht warten! Słowa te wyraźnie wskazywała, że w pobliżu mógł być ktoś obcy, ktoś kto mógłby donieść, że u Pielów w domu mówi się po polsku. Najpewniej gojny, bo choć jego familia mówiła tak samo, to Pielów serdecznie nienawidził. Jeszcze za starej Polski próbował przyłapać ich na kłusownictwie. Teraz za Niemca – tym bardziej. Bo Ortsgruppenleiter bardzo się o to kłusownictwo wściekał. Dopiero co się obudziłem – a śniła mi się właśnie ta scena. Brat mojego pradziadka, Richat, gra w chlusta. Chlust… Prawie nie pamiętam, wiem, że starsi kuzyni próbowali mnie uczyć za dziecka tego śląskiego odpowiednika pokera. Dziwna gra, jak cały ten ich Śląsk, który wspominają z taką nostalgią. Rozdaje się po trzy karty, potem można dobrać jak w pokerze. Jak przyszły układy promowane (chlusty), to ważne kto ma wyższy. Znów – po śląsku, dziwacznie – trzy walety czyli dupki są wyższe od trzech asów. Trzy króle, trzy damy albo trzy dziewiątki się nie liczą. Ale już trzy dziesiątki, nie wspominając o trzech waletach i asach (dupkach i tuzach) tak. Co najśmieszniejsze, dziesiątka trefl (cita krojc, brrrr) pełni funkcję jokera. Jeszcze można mieć jeden cały kolor, czyli też chlusta. I też z citą krojc. Kolejność kolorów też dziwaczna, na samej górze trefle, potem piki, kiery i kara. Już nie pamiętam, jak się po śląsku nazywają, tyle wiem, że trefl, to krojc. No nie, jeszcze wyżej trumfy, czyli kolor jedynej odsłoniętej karty. I też z tą citą krojc mogą być. A najśmieszniejsze jest to, że jak nikt nie ma chlusta, to się rozgrywa, jak w tysiąca. Bo przecież nie powiem, że jak w brydża. Brydż to królewska gra, a chlust to… No ale scena mi się przyśniła, bo tuż przed snem sięgnąłem po pamiętnik tego SS-mana. Na pewno nie powiem o nim „ujek Richat”. Jeszcze czego, jakiś hitlerowiec, który mordował powstańców warszawskich ma być moim wujkiem??? Czytałem jego pamiętnik w pednolino i gdy przysnąłem, przyśniła mi się ta scena. Opisywał ją tak dokładnie. Jasna cholera, co za bydlak! Jakąś grę w chlusta opisuje dokładniej, niż to jak mordował polskich patriotów. A ten pamiętnik leży koło mnie, Pierwszy zeszyt, bo sobie na drogę wziąłem poczytać. Weronice nie pokażę. Albo pokażę, że znalazłem, ale nie powiem, że to mój krewny. Albo zaniosę do Muzeum Powstania Warszawskiego. Przecież to opis jednego z tych zbrodniarzy. Szkoda, że po polsku. No i zaczną pytać, skąd mam. Prze-

HAJMAT odc. 3

cież nie przyznam się, że znalazłem w rodzinnym domu, bo to mój krewny. Taki obciach. Nie mógł być moim krewnym Anoda, Zośka, albo innych z tych wspaniałych chłopców, tylko niemiecki bydlak? Choć prawdę powiedziawszy, jak się wczytałem w pamiętnik, nie taki znów bydlak. No ale do Powstańców strzelał. Jakby był OK, to by do nich przystał. Każdy ma wybór, on też miał…

ROZDZIAŁ IV Nie miałem wyboru! Musiałem zgłosić się do SS. Ale po kolei. Chlust, nie chlust, a mama każe iść, pomóc ojcu obedrzeć dwa hazoki i fazana. To idę. Ale tyle, co zaczęliśmy … Gojny wszedł do obórki akurat, gdy oporządzaliśmy zająca, po naszemu hazoka. No i gojny, jak się u nas mówiło na gajowego, nie był sam. Był z nim Kischka, aktywista SA. Straszny skurwysyn. Przed wojną był polskim urzędnikiem w Pszczynie i kazał nam śpiewać „Marszałek Śmigły-Rydz, nikt nam nie zrobi nic, bo z nami jest marszałek Śmigły-Rydz”. Opowiadał, że wojsko polskie pomaszeruje na Berlin. We wrześniu na chwilę zniknął, ale w październiku się pojawił, w mundurze SA. Okazało się, że jego kuzyn to ważna szycha u hitlerowców, w NSDAP od 1934. Nie zdołał zostać w Katowicach gauleiterem, ale zdołał załatwić Kiszce awans. Teraz już Kischce. No i Kischka był szara eminencja. Prawdziwie szara, bo mordę zawsze miał szarą taką, chory podobno. Ale teraz udowadniał swoją niemieckość na każdym kroku. Sam widziałem, jak na targu w Pszczynie uderzył kobietę w twarz i krzyknął: Sie spricht polnisch. Dollmetscher, kommen Sie, ich ferstehe nicht. „Ich ferstehe nicht”! On, który na wszystkich 11 listopadach przemawiał w Pszczynie po polsku, sławiąc Piłsudskiego i Rydza, naraz po polsku nie rozumie. Dolmeczera (tłumacza) wzywa! Biedna kobieta, co sobie trochę czosnku chciała sprzedać, trafiła do Dachau. A Kischka, razem z gojnym, polowali na ojca. Bo ojciec polował. Gojny był ideowy leśnik, dla niego kłusownik to wróg. Ale Kiszka las miał w dupie. Jeszcze przed wojną zagadywał do ojca, że lubi dziczyznę i chętnie tanio kupi. Ojciec go obśmiał, że też by dzika zjadł, ale to nasze kłusowanie to tylko plotki. I że niech sobie Kiszka zje kiszkę. Z kartoflami. Nic więcej nie jest warty. Wiem, że Polacy mówią kiszka na krupnioki. Ale po naszemu kiszka to kwaśne mleko. I się Kiszka obraził na ojca, że ma kartofle z kiszką żreć. I że ojciec kpi z jego nazwiska. A pamiętliwy był. Za Polski straszył ojca Berezą, ze Niemca - Dachau. Kiszka był pamiętliwy. I naraz w naszej szopce stoi gojny i Kiszka. A my nad tym hazokiem, któremu skórę zdzieramy. Obok dru-

gi, jeszcze nie obdarty. Dwa hazoki, dowód naszego przestępstwa. No i jeszcze fazan. Śmieszne, Poloki na fazana mówią bażant. Jak oni takie słowa wymyślają? No ale jest jak jest. Kischka się drze na gojnego, że wzywać policję, kripo. Gojny coś tam jąka, że może sztrafa, kara w markach wystarczy, ale jak Kiszka nie ryknie, wcale nie po niemiecku: - Ty mi nie pierdol! Ja tym gnojom obiecałem, że w kryminale zgniją. I zgniją, jakem Kiszka. Zastanowił się chwilę i dodał: Oder ich bin nicht Kischka! Przyjechało Kripo. Szybko nawet, na kołach Siemensa. Dwóch, ale razem z gojnym i Kischką to czterech. A Kischka pistoletem wymachuje i krzyczy „banditen, wildereren, banditen”. Skuli mnie, ojca i powiedli, jak faktycznych bandytów, do amtu w Pszczynie. I za szafą znaleźli naszą flintę, cośmy z nią polowali. Urzędnik patrzy na mnie, na ojca, na mnie. Niemłody był, i nie znałem go, musiał z Reichu przyjechać. Chyba nawet chciał załagodzić, ale Kischka strasznie darł ryja. Wreszcie urzędnik mówi do ojca: - Ty obozu nie przeżyjesz. Syn młody, silny, dostanie rok, dwa i wróci do domu. Po niemiecku mówił, ale przecież zrozumiałem. Ojciec próbował protestować, że strzelał on, ale urzędnik znowu swoje, takim spokojnym głosem, że ojciec ma nie być durniem. Ma pięcioro dzieci, jak pójdzie siedzieć, to zapanuje w domu głód. A ja jestem mocny, przetrzymam. Szturchnąłem: - Fater, oni majom recht. Dbej o familio a jo wróca. Mosz moja obiecka! Wróciłem, ale co to był za powrót! Na razie jednak sąd w Katowicach. Richter, sędzia znaczy, patrzył zdumiony na naszo flinta. – Z tego strzelałeś – pyta, oglądając zabytek. – Z tego! – mówię z dumą, bo przecież to nasza ukochana drejserka. Gadał, gadał, gadał. Nie wszystko zapamiętałem, nie wszystko zrozumiałem. Zrozumiałem koniec. Konzentrationlager, zwei jahre. Jezus Maria, dwa lata obozu koncentracyjnego. Za dwa hazoki i fazana??? Okazało się, że Dachau. O czym tu pisać. Lagry koncentracyjne opisane aż za dobrze. Po sześciu miesiącach (raz dwa tygodnie w izolatce, dwa ciepłe posiłki przez ten czas) byłem wrak. I tak dobrze, bo mi słupka nie zrobili. Słupek to było wieszanie za ręce od tyłu. Wyrywało stawy i ręce były potem do niczego. No ale żyłem, ręce miałem całe. Tylko wiedziałem, że ja, synek z puszczy, dwa lata tu nie przetrwam. Mylił się richter, zdechnę. Raz nam się udało! Kolega zwędził z kuchni udko kurczaka. Kiedy kombinowaliśmy, czy zeżreć na surowo (sześciu nas do niego było) czy spróbował jakoś uwarzyć, nagle głos kapo: - Piela, do komendantury!

Zeszczałem się! Od razu… Bo iść do komendantury… Słupek pewny, albo coś gorszego, choćby rura. Kto stamtąd wychodził na własnych nogach? No ale befehl to befehl, idę. Wchodzę, na lewo jakieś biura, potem gabinet komendanta. Jeśli aż tam, to strach pomyśleć. Ale kazali wejść do pokoju po prawej. Wszedłem, słońce przez okno świeciło mocno, prosto w twarz. Dopiero po chwili zauważyłem że na biurku leży czapka oficera SS. On sam stoi przy oknie. Odwrócił się. Jezus Maria! Komendant to był taki zwykły człowieczek z nadwagą, jakby nie to, że komendant obozu, to bym powiedział, że lokaj u naszego księcia. Nijaki. A ten… Ten był wysoki, i choć w mundurze, widać, że same mięśnie. I ta twarz. Twarda. Oczy świdrujące (nie mylić ze świdrzącymi, po śląsku), widziałem takie na jakimś obrazie, ale myślałem, że prawdziwi ludzie takich nie mają. Podszedł do mnie. Spojrzał na plamę na spodniach, poszczany przecież byłem, ale nic nie powiedział. Patrzył… - Znasz las? – zapytał, oczywiście po niemiecku. - Który? – wydukałem przerażony. - Las jest las! Czujesz się w nim, jak w domu? Bo mieszczuchy boją się lasu! - Ja się boję miasta. Las to mój dom – wydukałem, bo co miałem powiedzieć. Prawdę powiedziałem. - Chcesz do lasu? – zapytał. - Do lasu? – jęknąłem przerażony, że mnie tam wywiozą i zastrzelą. – Ale po co? - Bandytów tropić i bić! Z leśnymi bandytami chłopcy z miasta sobie nie radzą. Co innego ty. Zgłosisz się do SS to zaraz cię stąd zabieram, dostaniesz dobrze jeść, dobrą broń i pogonimy z lasu bandytów. Nie zgłosisz się, to po drugiej stronie korytarza, drugie drzwi… Drugie drzwi na lewo? Jezus Maria! Tam urzęduje Rottenführer Schimachel! Spec od słupka. Jak mnie dorwie, jestem trup. Nie miałem wyboru. „Chcę do lasu. Zgłaszam się do SS!” – wykrzyczałem prawie temu oficerowi (stopnia nie pamiętam). Spojrzał na moje obejszczane spodnie. Zawołał. Przynieśli nowe, wojskowe. I bluzę. Założyłem. Potem wsiedliśmy do auta. I do dziś nie wiem, co z tą nogą kurczaka. Zjedli na surowo, czy dali radę uwarzyć. Tak czy inaczej, pewnie się cieszyli, że jest ich do niej nie sześciu a pięciu. A ja? Ja za dwie godziny jadłem pyszny gulasz wołowy. Z kartoflami, sałatą. Dwie dokładki. Wybrałem. Ale czy miałem jakiś wybór?

ROZDZIAŁ V Pendolino dojeżdżał do Warszawy. Jeszcze tylko metro i zobaczę się z Weroniką. Wszyst-

kie dokumenty mam, możemy iść na nauki przedślubne. Tylko ten pamiętnik wsadzę głębiej do torby. Opowiem jej o nim, ale kiedy indziej. Nie zrozumie, że ja miałem takiego wujka. Po prawdzie, sam nie rozumiem. A zresztą, czy brat pradziadka to jeszcze wujek? Obcy człowiek! Nawet pradziadka prawie nie znałem, a tym bardziej brata. Tylko dziadek mówi, że „ujek Richat to człowiek prawy”. Jezu, muszę z dziadkiem pogadać, że jak przyjedzie Weronika, to zgodzi się na mówienie dziadek, a nie to „godej mi opa”. Co by sobie o mnie pomyślała??? I o mojej rodzinie… Pieprzyć rodzinę. Weronika czeka. Trochę mnie wkurza, że postanowiła wyhodować sobie to futro, nawet jeśli tylko wąziutki pasek. Bo lubię jak ma cipkę wygoloną, ale na kaprys nie poradzisz. Pobzykamy się z tymi włosami, a wierzę, że jej przejdzie, i znowu wygoli. Kur… Te dziewczynki, które gwałcił ten Kurt, na pewno nie goliły… Jezu. O czym ja myślę! Chili con carne. Weronika z byle czego umie zrobić pyszny obiad. Kuchnia włoska, hiszpańska, meksykańska, francuska, świat cały. Nie to co u mamy. Żur, karminadle, w niedzielę rolada. Choć… Choć trzeba przyznać, że ta rolada jest taka pyszna. Tylko mama umie taką robić. No i nawet karminadle. Weronika mówi na nie klopsy. Może i dobrze, że inaczej mówi, bo karminadle mamy są pyszne, a u jej mamy klopsy to… klopsy. No ale moja mama nigdy nie słyszała o chili con carne. Też pyszne. Weronika napisała sms-a że dziś robi. Super. Ale karminadel też byłby super. Nawet bardziej. I jutro rano, pokrojony na kromkę, z musztardą. Jak to dziadek mówi? Ze zymftym? Już widzę, jak mówię Weronice: a karminadle ze zymtym zrychtować poradzisz? Odpowiedziałaby: Oj, ty głupi hanysie, kiedy ty wreszcie staniesz się normalny? Kocham Weronikę. Tak naprawdę dopiero ona nauczyła mnie polskości. Pamiętam ten wstyd… „Głębiej!” „No cisna!”. „Co robisz???”. „Pcham kochanie, pcham”. Cisna… Taki wstyd. Czemu człowiekowi te straszne śląskie słowa przychodzą ciągle do głowy. I jeszcze w takich chwilach… Pcham, nie cisna! Ale jednak, rolada, nie zraz. Nie zgadzam się na nazwanie rolady zrazem. Na szczęście już nawet w telewizji mówią rolada śląska. Też coś wnieśliśmy do kultury. A przynajmniej sztuki kulinarnej. Już! Stoję pod domem. Kocham ten mural. „Tu batalion Parasol bronił Warszawy”. Pomnik naszej dumy. Tylko co, jeśli „ujek Richat” tu zdobywał Warszawę? Która historia jest moja? Stanąłem, zamyśliłem się. Tylko przez chwilę. Moja historia jest ta, którą wybieram. Tu batalion Parasol bronił Warszawy! Jestem Polakiem! Powstanie Warszawskie to moja narodowa duma! Tylko pamiętnik Richata schowam głębiej do torby. Schowałem. Zanim przekręciłem klucz, Weronika je otwarła. W legginsach, koszulce. Jak ja ją kocham! Najpierw okazałem jej miłość: chili con carne było potem. A potem znowu miłość. Opowiedziała mi, że kibice Legii są tacy szanowani na Jasnej Górze. Bo to patrioci. Pokiwałem głową, przytaknąłem, spać mi się chciało. Usnąłem. Cdn. Dariusz Dyrda


15

nr 3/2019 r.

FIKSUM DYRDUM

J

edna z podstaw prawa, ale i sensownego życia społecznego, politycznego, pochodząca jeszcze ze starożytnego Rzymu powiada „Pacta sund servanda” czyli umów należy dotrzymywać. W Polsce nieszczególnie się przyjęła, co widać po tutejszym życiu politycznym czy gospodarczym. Za swoisty fenomen uznać trzeba, że Polacy na niedotrzymanie umów używają czasownika „oszwabić”, choć akurat Niemcy, wraz z Żydami i Chińczykami uważani są (poza Polską rzecz jasna) za narody wyjątkowo umów dotrzymujące. Sam jestem zwolennikiem dotrzymywania umów, i boli mnie, że w państwie, w którym przyszło mi żyć, zasadniczo trzeba je zawierać na piśmie, albo potem nagle dowiadujemy się, że żadnej umowy nie było. Ostatni raz na masową dość skalę doświadczyłem tego jesienią ubiegłego roku. Z dość dużą grupą członków i zwolenników ŚPR pozakładałem się, że partia ta do sejmiku nie wejdzie, progu wyborczego nie przekroczy. Zakład był standardowy, o butelkę dobrej whisky, co o tyle niema sensu, że tej szkockiej gorzały nie lubię, więc po wyborach zastanawiałem się, co ja zrobię z tymi kilkudziesięcioma flaszkami „wódy na myszach”. Ale problem rozwiązał się sam, bo ani jeden z tych, co się ze mną założyli, jakoś o zakładzie nie pamięta. Jak widać, bliższe im polskie niż niemieckie podejście do zasady pacta sund servanda. Ale opowiadać o śląskiej rzetelności i uczciwości to lubią, oj lubią. Podobnie jak umów, wypada przestrzegać prawa, bo to też umowa, tyle że zawarta na nieco innych zasadach. Przez głosowanie „wybrańców”. Co jednak, gdy prawo jest oszałamiająco głupie, jak Acta2? I żeby nie było niejasności, jestem absolutnym zwolennikiem srogiego karania za łamanie czyichś praw autorskich, za bezwzględnym ściganiem piratów, kradnących cudzy dorobek intelektualny. Czasem robiących to zresztą w … dobrej wierze. Pewien mój poczciwy znajomy pochwalił mi się na przykład, że maso-

Acta sund servanda? wo kseruje moje teksty z gazety, by jak najwięcej ludzi mogło się z nimi zapoznać. Kiedy go zapytałem, czy wie, że mogę go za to oddać do sądu, zdumiał się, że niby za co? A za powielanie i kolportowanie bez zgody cudzego dzieła, chronionego prawem autorskim! On mi na to, że przecież działa pro publico bono, żeby jak najwięcej ludzi to przeczytało. Niby tak, ale drukarnia gazety (czy

zacytowanie, to już naruszenie czyichś praw autorskich. I trzeba za to płacić – a nie wiadomo nawet, w jakiej wysokości. I to już absurd zupełny. Bo wyobraźcie sobie, że chcę w internecie skomentować idiotyczną wypowiedź premiera, którą wyemitowała TVP. Mogę oczywiście opisać ją swoimi słowami, ale wtedy zaraz mi ktoś odpisze: „niemożliwe, żeby gadał takie bzdury,

Internet jest potęgą! 18 lat temu, gdy wyleciały w powietrze dwie wieże World Trade Center, polska telewizja robiła przebitkę, jak entuzjastycznie cieszą się z tego Arabowie w Palestynie. Dopiero po latach dowiedziałem się, że to właśnie było ogromne oszustwo, bo filmik z Palestyny był o kilka miesięcy starszy, a Arabowie cieszyli się tam z zupełnie innej okazji. Dziś, gdyby ja-

Sam jestem zwolennikiem dotrzymywania umów, i boli mnie, że w państwie, w którym przyszło mi żyć, zasadniczo trzeba je zawierać na piśmie, albo potem nagle dowiadujemy się, że żadnej umowy nie było. Ostatni raz na masową dość skalę doświadczyłem tego jesienią ubiegłego roku. Z dość dużą grupą członków i zwolenników ŚPR pozakładałem się, że partia ta do sejmiku nie wejdzie, progu wyborczego nie przekroczy. Zakład był standardowy, o butelkę dobrej whisky.Ani jeden z tych, co się ze mną założyli, jakoś o zakładzie nie pamięta książki) dla dobra publicznego za darmo nie wydrukuje, a autor ze sprzedaży tego dzieła żyje. Jeśli zaczną je rozdawać za darmo, gazeta upadnie a autor pójdzie na zasiłek. A jednak w Polsce na uczelniach studenci nie zdają sobie nawet sprawy, że masowo kserując książki, tak naprawdę kradną cudze prawa! Tak więc jestem za ochroną praw autorskich. Ale Acta2 to nie ochrona praw autorskich, tylko kneblowanie ust! Przepisy te, dotyczące internetu, mówią na przykład w artykule 11, że autor będzie miał prawo do czerpania z zysku przy powoływaniu się na jego materiały. Że „podlinkowanie” albo nawet

daj linka”. Więc daję, zamieszczam filmik z tą wypowiedzią. Ale gdy Acta2 wejdą w życie, nie będę już mógł dać filmiku, więc nie będę potrafił udowodnić, że mówię prawdę. Bo masowe wrzucanie cudzych treści często służy obnażaniu kłamstwa, czy głupoty. Jak chociażby filmik z kampanii Patryka Jakiego, który opowiadając o warszawskiej Pradze, ilustrował go… Pragą, stolicą Czech. Gdybym tego na filmiku nie zobaczył, w życiu bym nie uwierzył. I teraz ten, kto sprawę obśmiał, pokazał źródło, ma płacić za „licencję” patałachowi? Albo kto pokaże oszustwo jakiejś telewizji – płacić oszustowi za to, że jego oszustwo obnażył.

kaś telewizja zrobiła coś takiego, internauci wyłapaliby to natychmiast i za dwie godziny huczałby o tym światowy internet, a telewizja stałaby się pośmiewiskiem. Dziś, dzięki internetowi, widzimy wiele filmików, których telewizje z różnych przyczyn, wyemitować nie chcą, znajdujemy właśnie w internecie. Owszem, wiele z nich to fałszywki, tzw. fake newsy, ale i one zostają szybko rozszyfrowane. Internet to pełniejszy obraz świata, obraz natychmiast demaskujący oszustów – a Acta2 to mechanizm skutecznie tych oszustów chroniący! Bo kto ujawni oszusta, wiedząc, że będzie musiał za to oszustowi zapłacić… honoraria???

Jak mówi mój 13-letni syn, gdy prawo to wejdzie w życie, za winklem będzie go zaczepiał diler, i konwencjonalnym szeptem pytał: Hej, mały, chcesz kupić trochę memów? Jeszcze groźniejszy wydaje się artykuł 13. Mówi on, że za treści zamieszczane na serwisach, portalach itd., odpowiadać będą ich właściciele. Wszystkie treści, czyli wpisy internautów też. To tak, jakby za treści w gazecie karać nie wydawcę, a drukarnię! Bo portal, to tak jak papierowa gazeta, jedynie papier, nośnik. I odpowiedzialność powinien ponosić ten, kto treść tworzy, a nie ten, kto dostarcza nośnik. W gazetach jest to jasne, tworzy je redakcja i ona odpowiada, bo drukarnia jedynie produkuje, w treść nie wnikając. Ale w internecie, gdzie swój wpis (choćby w dyskusji) może zamieścić każdy, karać za niego właściciela portalu??? Co zrobi taki właściciel? Dla świętego spokoju zablokuje każdego, kto umieszcza treści choć trochę kontrowersyjne, bo po co się narażać, ryzykować. W efekcie niebawem znajdziemy na portalach społecznościowych tylko treści „prawomyślne”, bo każda inna będzie ryzykowna dla ich właścicieli. Czyli wróci cenzura w najgorszym możliwym wydaniu. A wydawało się, że w państwach demokratycznych w dobie internetu cenzura jest już niewykonalna… Tylko po co ona? I tak w każdym kodeksie karnym i każdym cywilnym istnieją kary dla osób szkalujących innych, bezpodstawnie narażających na szwank ich dobre imię. Po numerze ip komputera można praktycznie każdego autora takich treści namierzyć. I jego należy karać, a nie nakładać idiotyczny kaganiec na internet. Dariusz Dyrda

PISZE CÓRKA NACZELNEGO

Co

oni mi nerwów napsuli! Od czasu, jak miałam siedem lat jestem fanką hokeja. Sama też ten sport uprawiałam, ale bez wielkich sukcesów. Ale kibicuję śląskim klubom, a tyskiemu – wszak to moje miasto – w szczególności. W tym sezonie na ani jednym ligowym meczu nie byłam, z Anglii trochę za daleko, ale już od listopada cieszyłam się, że jak w roku ubiegłym będzie śląski finał . Bo GKS Tychy i GKS Katowice zdecydowanie odstawały klasą od reszty stawki, i tylko do ostatniej kolejki nie było wiadomo, kto ligę wygra, a kto będzie drugi. Ostatecznie Katowice zgromadziły 102 punkty, Tychy – 101, a trzecia drużyna (Podhale) raptem 90. Potem jest play-off, system pucharowy, ośmiu najlepszych drużyn. Wygląda to tak, że pierwszy gra z ósmym, drugi z siódmym i tak dalej. Do czterech wygranych meczów. I żal było patrzeć, jak ta pierwsza „gieksa” męczy się w ćwierćfinale z ósmą Unią Oświęcim (w sezonie ligowym punktów raptem 57) a Tychy z ciut tylko lepszym Gdańskiem. I Tychy, i Katowice swój ćwierćfinał rozstrzy-

Hokejowe pół na pół gały na styk, a dupa się trzęsła, że odpadną. Za to piąta w sezonie Cracovia gładko odprawiła 4:0 czwarte po lidze Jastrzębie.

do finału nie dotarł. Tychy dotarły, ale też męczyły się z Podhalem niemiłosiernie, w najgorszym momencie przegrywając w meczach

pozwalał im jesienią zdobywać punkty w europejskiej Lidze Mistrzów, gdzie grały przeciw najmocniejszym klubom naszego konty-

Tychy są najlepszy w Polsce górnośląskim klubem hokejowym. Bo najlepszym w ogóle jest Ocelari Trzyniec, z miasteczka o tej samej nazwie, będącego przedmieściem Cieszyna. Po raz kolejny walczy on o mistrzostwo znacznie mocniejszej ligi czeskiej. A ja nie potrafię zrozumieć, dlaczego tam, gdy Ślązacy grają przeciw Czechom, na trybunach jest pełno śląskich flag. A u nas, zamiast śląskich, jacyś żołnierze wyklęci czy przyjaźń z Jagiellonią Białystok. I w półfinale ta piąta Cracovia dość łatwo poradziła sobie z mistrzem sezonu zasadniczego. Główny kandydat do złota, GKS Katowice (zagrozić mogły teoretycznie tylko Tychy)

2:3.Dwa ostatnie jednak wygrały, pierwszy po trwającej ponad 60 minut dogrywce (gra się do „złotego gola” do oporu, karnych nie ma) a dopiero w ostatnim pokazały poziom, który

nentu. Ograli Podhale gładko 7:1, było (widziałam tylko w internecie) czuć różnicę klas. Teraz znów w Polsce, jak to w ciągu ostatnich 20 lat najczęściej bywa, Tychy muszą

bronić honoru i pozycji górnośląskiego hokeja. To od 2006 roku będzie już siódmy finał Cracovia-Tychy. Wszystkie dotychczasowe wygrała Cracovia, ale za każdym razem była ona drużyną ze ścisłego czuba tabeli. Tym razem Tychy były drugie, a Cracovia w tabeli tej środku, piąta. I wierzę, że mistrzostwo Polski zostanie u nas. I że hokej stanie się u nas coraz popularniejszy, bo do początku lat 90. Ustępował na Ślasku tylko fusbalowi, a nie jakimś skokom, siatkówce czy żużlowi, gdzie dzieje się niewiele więcej, niż na szachownicy. Ale napisałam, że Tychy są najlepszy w Polsce górnośląskim klubem hokejowym. Bo najlepszym w ogóle jest Ocelari Trzyniec, z miasteczka o tej samej nazwie, będącego przedmieściem Cieszyna. Po raz kolejny walczy on o mistrzostwo znacznie mocniejszej ligi czeskiej. A ja nie potrafię zrozumieć, dlaczego tam, gdy Ślązacy grają przeciw Czechom, na trybunach jest pełno śląskich flag. A u nas, zamiast śląskich, jacyś żołnierze wyklęci czy przyjaźń z Jagiellonią Białystok. Czy w Białymstoku grają hokeja??? Zofia Dyrda


16

nr 3/2019 r.

Książka, na którą wielu z naszych Czytelników długo czekało – już jest. Już ją wysyłamy, rozwozimy po Śląsku. Jeśli zgłosicie się do nas, chętnie zorganizujemy u Was wieczór autorski, NA KTÓRYM Gott mit Uns będzie po promocyjnych cenach.

To sie werci poczytać:

„Dante i inksi” Mirosława Syniawy, to antologia wielkich dzieł światowej poezji na język śląski. Tytuł pochodzi od „Boskiej Komedii” Dantego, której fragmenty znajdziemy tam właśnie w godce. Poza tym są jednak wiersze czołowych poetów niemieckich, rosyjskich, francuskich, angielskojęzycznych, a także azjatyckich. Okazuje się, ze w godce brzmi to świetnie! - cena

Ksiůnżka ślůnsko – nojlepszy gĕszynk pod krisbaum!

23 złote

Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? „Richtig Gryfno Godka”? „Gott mit Uns”? „Asty Kasztana”? Eli ni mosz, terozki festelno szansa kupić je blank tanio. W księgarni komplet tych książek kosztuje średnio około 155 zł. U nas – razem z kosztami wysyłki – wydasz na nie jedynie !!! 120 złotych!!! Ale możesz je oczywiście kupić także osobno. Koszt przesyłki – 9 złotych. W przypadku zamówienia powyżej 100 zł – przesyłka gratis. Można zamówić internetowo: megapres@interia.pl lub telefonicznie: 501-411-994. Można też zamówić, wpłacając należność na konto: 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 Prosimy przy zamówieniu podawać numer telefonu kontaktowego. Instytut Ślůnskij Godki 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53

„Komisorz Hanusik we tajnyj służbie ślonskij nacyje” to druga część skrzącego się humorem kryminału z elementami fantasy, rozgrywający się na dzisiejszym Śląsku. Autor, Marcin Melon, jest anglistą, co w książce widać szkół - cena 28 złotych

„Historia Narodu Śląskiego” Dariusza Jerczyńskiego – to jedyna książka opowiadająca o historii Ślązaków z naszego własnego punktu widzenia, a nie polskiego, czeskiego czy niemieckiego. 480 stron, format A-4, cena 60 zł.

„Asty Kasztana, Ginter Pierończyk – „opowieści o ląsku niewymyślonym”, to autentyczna saga rodziny z katowickiego Załęża. Jak się żyło w Katowicach śląskim pokoleniom? Historia przeplatana nie tylko zabawnymi anegdotami , ale też tragicznymi wspomnieniami i pięknami zdjęciami z prywatnych zbiorów. 92 strony, formak A-5. Cena 15 zł.

„Rychtig Gryfno Godka” Dariusza Dyrdy – to jedyny podręcznik języka śląskiego. W 15 czytankach znajdziemy kompendium wiedzy o Górnym Śląsku, a pod każdą czytanką autor wyjaśnia najważniejsze różnice między śląskim a polskim. Wszystko to uzupełnione świetnym słownikiem polsko-śląskim i śląsko-polskim. 236 stron, format A-5. Cena 29 zł.

„Gott mit Uns - ostatni żołnierze” Mariana Kulika. To wspomnienia ostatnich Ślązaków, służących w armii III Rzeszy. Stare opy spominajom przedwojenno Polska, służba przy wojsko i to, co sie sam dzioło, kiej przīszły Poloki a Rusy. Fascynująca lektura. 240 stron, format A-5, Cena 29 zł.

„Ich książęce wysokości” - to dzieje władców Górnego Śląska - a książka wyszła spod pióra Jerzego Ciurloka, znanego bardziej jako wicman Ecik z Masztalskich, ale będącego też wybitnym znawcą kultury i historii regionu - cena 30 zł


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.