Ślunski Cajtung 04/2015

Page 1

Uczelnia zapowiada, że będzie kształcić specjalistów od naszego regionu. I czas najwyższy, bo samozwańczy eksperci, w rodzaju Pańczyczki (tj. senator Marii Pańczyk-Pozdziej) już nam się przejedli. Może czas na ekspertów prawdziwych? Na znawców śląskości po prostu. – str. 7

Czy się to polskim politykom podoba, czy nie – rynek nie interesuje się, czy oni uznają godkę za język, czy nie uznają. Firma Samsung wypuszcza właśnie telefony z menu w języku śląskim. Bo kieruje się logiką, nie ideologią – i po prostu wie, że istnieją użytkownicy tego języka. A jeśli są, to warto stworzyć dla nich produkt. – str. 10-11

GAZETA NIE TYLKO DLA TYCH KTÓRZY DEKLARUJĄ NARODOWOŚĆ ŚLĄSKĄ

CZASOPISMO GÓRNOŚLĄSKIE

Bez powstań, bez fany

N

ie można co roku pisać o tym samym. W poprzednich latach w okolicach przełomu kwietnia i maja pisaliśmy o tzw. Powstaniach śląskich, o tym, że w rzeczywistości były śląską wojną domową. Ale ile razy można pisać o powstaniach sprzed lat? Owszem, polskie gazety potrafią co roku koło 1 sierpnia opowiadać nam od nowa powstanie warszawskie, ale my jednak postanowiliśmy dać sobie spokój. Ani słowem też nie wspomnimy poza tym wstępniakiem, o propagowaniu 2 maja jako święta śląskiej fany, a tym bardziej, że można ją też z kirem powiesić 6 maja, w rocznicę odebrania nam autonomii. Kto pamięta, powiesi, ale nie wszyscy muszą. Ba, pewnie nadal wielu naszych czytelników żółto-niebieskiej flagi nie ma. Piszemy za to obszernie o abp. Wiktorze Skworcu, a raczej o wywiadzie, którego udzielił „Dziennikowi Zachodniemu”. Niejeden nasz czytelnik się zachwyca, że arcybiskup nareszcie zrozumiał Śląsk. Przeczytaliśmy ten wywiad uważnie i nasuwa nam się refleksja. Zrozumiał – zgoda, ale czy zaakceptował, to już inna sprawa. Piszemy też obszernie o Stowarzyszeniu Osób Narodowości Śląskiej, które jak na razie wcale nie zamierza się rozwiązywać a wprost przeciwnie – ma na najbliższe miesiące bardzo ambitny plan działania. Jest w nim między innymi mowa o nagrodzie Anzelma Eforyna, pierwszego człowieka, który kilkaset lat temu napisał o sobie: „Ślązak, nie Polak”. Przy okazji piszemy też o Nagrodzie Korfantego, fundowanej przez Związek Górnośląski. Bo dostała ją profesor Joanna Rostropowicz, która pewnie za Eforynem powtarza te słowa. Mamy w gazecie sporo o sporcie. Ale też hokej, w którego gra się poza Śląskiem w zasadzie tylko w Małopolsce, przeniósł swój punkt ciężkości do nas. Mistrz i wicemistrz Polski są z Górnego Śląska, a trzynieckie Ocelari minimalnie przegrało mistrzostwo Czech. Szkoda, bo jak mówią działacze z Trzyńca, ich zwycięstwem cieszyłyby się aż trzy narody: Ślązacy, Morawianie i Polacy. A tak cieszą się tylko Czesi. Jak jednak widać w Trzyńcu nie mają wątpliwości, że istnieje narodowość śląska. A na Uniwersytecie Śląskim wreszcie ruszą studia Silesianistyka. Czas najwyższy, żeby powstała grupa ludzi mających papier potwierdzający, że znają Śląsk – no i żeby znali go naprawdę. Brakuje ich, co świetnie odczuwa nasza redakcja, mająca problem ze znalezieniem obeznanego w tematyce dziennikarza, umiejącego zarazem pisać po śląsku i polsku. Na koniec zaś perełka – smartfon z menu po śląsku już w sprzedaży. O tym wszystkim piszemy w kwietniowym numerze i zapraszamy do lektury. Czasu jest sporo, wszak przed nami majówka. Szef-redachtůr

NR 4 (40) KWIECIEŃ 2015r.

ISSN 2084-2384 NR INDEKSU 280305 CENA 2,00 ZŁ (8% VAT)

W polskim Sejmie mówiono o Tragedii Górnośląskiej, poświęcono jej wystawę

Czyżby nastąpił przełom

To może wprawdzie nic nie znaczyć – ale może znaczyć też bardzo wiele. Pod koniec kwietnia (dokładnie 23) w Sejmie RP odbyła się wystawa i konferencja poświęcona historii Śląska. Nie była to jednak – jakbyśmy się spodziewali w związku ze zbliżającą się rocznicą wybuchu tzw. III Powstania Śląskiego – oficjałka o powrocie Śląska do macierzy, lecz dość w sumie rzetelna i obiektywna uroczystość poświęcona Tragedii Górnośląskiej. Prośba Dariusza Dyrdy

W

ystawa, którą zaprezentowano w Sali kolumnowej Sejmu „Koniec i początek. Rok 1945 na Górnym Śląsku” jest znana, wcześniej prezentowana była w katowickim Urzędzie Marszałkowskim, i w zasadzie niewiele można jej zarzucić. Również konferencja stała na wysokim poziomie. Jej częścią był film „Przemilczana historia” – powstały w radzionkowskim Centrum Deportacji, i głównie o nich opowiadający, ale był też świetny referat dr. hab. Adama Dziuroka z katowickiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. Dziurok to bez wątpienia największy ekspert Tragedii, nie unikający zarazem w kontekście Zgody czy Łambinowic pojęć w rodzaju „polskie obozy koncentracyjne”. Tak więc i referat Dziuroka był rzetelny.Dr Renata Kobylarz-Buła opowie-

działa uczestnikom konferencji o systemie obozów w Polsce po zakończeniu II wojny światowej na przykładzie obozów na Górnym Śląsku (19451956), i były to chyba dwa najważniejsze referaty.

Dyskusja o konfliktach i pojednaniu Równie ważna była dyskusja panelowa pod tytułem: Pamięć o „Tragedii Górnośląskiej” podstawą konfliktów czy pojednania? Brali w niej udział poseł Ryszard Galla z mniejszości niemieckiej, prof. dr hab. Ryszard Kaczmarek, dr Violetta Rezler-Wasielewska, biskup senior Jan Walenty Wieczorek. Konkluzja była prosta – że aby mówić o pojednaniu polsko-śląskim, wiedza o tym, co Polska nam wyrządziła jest niezbędna. Dokończenie na str. 11

Uprzejmie proszę o pilne skontaktowanie się ze mną następujących osób, które podczas mojego kandydowania do senatu w lutym tego roku, dokonały na konto mojego komitetu „Ze Śląska – nie z partii” wpłaty na wsparcie mojej kampanii: Urszula Nawrat-Przybyło, Waldemar Rolnik, Krystian Piperek Sprawa jest bardzo pilna i ważna. Oto mój numer telefonu: 501-411-994, mail: megapres@interia.pl Dariusz Dyrda


2

kwiecień 2015r.

Poprůbuj pisać po ślůnsku

29

maja, we piątek, bydzie juże wtóry dyktand ślůnskij godki. We rybnickich Niedobczychach kożdy, fto chce popróbować, jak mu to idzie, może hań przīść do Domu Kultury, a nojlepij przůdzij zgłosić sie do Józefa Porwoła (tel. . 507 064 749, e- mail jromantyk@poczta. onet.pl). Tekst dyktanda zrychtuje Eugeniusz Kosmała (Ojgen z Pnioków),

stały felietonista Radia Piekary, kiery rozczasěm naszkryflo tyż co do naszego Cajtunga. Czytoł bydzie to profesor Joachim Kozioł. Bydzie tyż tajla artystyczno, za kiero wzion się Marian Makula. Cołko imprezazaczyno sie ŏ piontýj po połedniu. Patroněmn dyktanda je widzany ślůnski poeta Erwin Goj, kiery pisoł pod pseudonimem Ondra Łysohorski.

Homo Sapiens pedzioł tak Katarzyna Domagałę-Szymonek, (dziennikarka Dziennika Zachodniego) zaczęła jeden ze swoich tekstów słowami: „Warto studiować na Śląsku. Przybywa nam atutów, którymi bijemy nawet Wrocław i Kraków”. Paniczko! My zawdy padomy, co Ślůnsk je sto razy lepszy, jak Kraków.

Co u nos, na Ślůnsku, cywilizacjo do 1945 roku boła wyższo, a poziom nauki tyż, na co dowoěm je bali poranoście ślůnskich noblistów, ze fizyki, chemie, medycyny. Ślůnsk mioł wielgi europejskie centrum naukowe – Wrocław. Bez tuż proszymy, niý fanzolcie, co Ślůnsk bije atutami Wrocław. Skirz tego, co Wrocław je, boł a bydzie Ślůnska stolicom!

My na złom, ty do konserwatora

E

li fto mo 157 tauzenůw, mogę se kupić wieżaszybu gruby a postawić na swoim placu! Skirz tego, co Spółka Restrukturyzacji Kopalń mo tako na przedej. Ino chce przedać samo stalowo konstrukcjo, bez placu, na kieryj ŏna stoi, a kiery dzisio je Centralnym Zakładem Odwadniania Kopalń. Wieża je staro, ze 1897 roku. Boła tajlom szybu „Siemianowice III” i dali hań stoi. Ale Spółka Restrukturyzacji Kopalń jij nie chce. Tuż wyceniła na 314 tauzenůw. Ale żoděn kupiec sie niy trefił. Óbniżali cena dwa razy, tera je 157 tauzenůw, to je połowa tego, co na poczontku. Niżýj, jak połowa piěrszyj ceny obniżyć niy idzie. Bedz tuż we Spóce padają: - Jak sie żodŷn niy trefi, pudzie na złom. Ale eli się trefi ftoś, fto chce kupić to, co ŏni dadzom na złom, ůwdy…

„nabywca winien zobowiązać się do zachowania zabytkowego charakteru konstrukcji wieży wyciągowej, wynikającego z ustaleń Śląskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków”. Tuż to je tak – my mogymy dać nazłom, ale ty musisz mieć ŏ nia staranie, tak jak konserwator koże??? Jak to jest, że firma, która należy do państwa polskiego, może zezłomować zabytek polskiego przemysłu, ale jeśli ktoś go kupi, to musi o każdą przeróbkę pytać konserwatora? To przecież państwo powinno dbać w pierwszej kolejności o swoje zabytki. A jeśli jest gotowe oddać je na złom, to czemu ktoś inny nie może jej na przykład pociąć i wziąć sobie tylko samą górę.

A poza tym jeśli Zakład Restrukturyzacji Kopalń ma taki stosunek do zabytkowej wieży, to strach pomyśleć, jak w ich wykonaniu będzie wyglądać dalsza restrukturyzacja.

Współcześnie znaczy po polsku, nawet wobec miejscowości w Czechach

Czy na pewno hit wydawniczy?

K

ilka tygodni temu na rynku pojawił się „Atlas historyczny. Górny Śląsk w XX wieku. Zbiór map edukacyjnych” autorstwa Marcina Kordeckiego i Dawida Smolorza wydany przez Dom Współpracy Polsko–Niemieckiej i Instytut Pamięci Narodowej. Byliśmy bardzo ciekawi zawartości atlasu tym bardziej, że został okrzyknięty prawdziwym hitem, niepowtarzalną publikacją. Słowo wstępne Rafała Bartka – Dyrektora Generalnego Domu Współpracy Polsko–Niemieckiej oraz autorów wydawnictwa napawało optymizmem. Czytamy w nim bowiem: „Z przyjemnością oddajemy w Państwa ręce ko-

Gazeta nie tylko dla osób deklarujących narodowość śląską

ISSN 2084-2384 Gazeta prywatna, wydawca: Instytut Ślunskij Godki (MEGA PRESS II) Lędziny ul. Grunwaldzka 53; tel. 0501 411 994 e-mail: megapres@interia.pl Redaktor naczelny: Dariusz Dyrda Druk: Agora Poligrafia, Tychy Nie zamówionych materiałów

redakcja nie zwraca.

lejne, wyjątkowe wydawnictwo Domu Współpracy Polsko – Niemieckiej „Atlas historyczny. Górny Śląsk w XX wieku. Zbiór map edukacyjnych”, które adresowane jest do szerokiego grona zainteresowanych niezwykłą historią tej ziemi. Zarówno tych, którzy już dobrze znają opisywaną przestrzeń, jak i tych, którzy dopiero rozpoczynają swoją przygodę z unikatowym po względem kulturowym, gospodarczym, politycznym i religijnym regionem Górnego Śląska. Dla tych pierwszych nasz atlas stanie się z pewnością cennym uzupełnieniem dotychczasowej wiedzy, a dla drugich stanowić będzie niezbędną pomoc dydaktyczną w nauce i odkrywaniu historii.”

Nazwy tylko po polsku Bez problemu określiliśmy grupę odbiorców, do której należymy. Po tylu latach odkrywania zapomnianych, przemilczanych i niewygodnych rozdziałów śląskiej historii stwierdziliśmy, że bez wątpienia należymy do pierwszej grupy. I z tej pozycji – z przyjemnością i zaciekawieniem, o której pisał Rafał Bartek oraz autorzy atlasu zaczęliśmy go wertować. Jakież było nasze zdziwienie kiedy zauważyliśmy, iż na wszystkich mapach kiedy Górny Śląsk należał do Niemiec widnieją tylko i wyłącznie polskie nazwy miejscowości. My wiemy jak wyglądała historia naszego regionu i wiemy, że właściwych nazw należy szukać w ostatniej części atlasu – w „Polsko – niemiecko – czeskim skorowidzu nazw śląskich miejscowości”. Ale czy ci, którzy dopiero odkrywają dzieje Śląska nie zostali wprowadzeni w błąd? Czy nie jest to kolejne zakłamywanie historii, kolejne powielanie - tylko w innej formie – haseł, iż Śląsk to „prastare polskie ziemie”? Przecież można było zastosować dwujęzyczne nazwy miejscowości – niemieckie i polskie.

We wstępie czytamy, iż: „Punktem wyjściowym jest współczesny stan nazewniczy, ale w atlasie zastosowano także polskie nazewnictwo historyczne, zarzucając całkowicie stosowanie niemieckich chrztów nazewniczych z okresu hitlerowskiego.” Zrozumiałe, iż nie są stosowane hitlerowskie nazwy, ale współczesny stan nazewniczy jest jakimś ogromnym nieporozumieniem. Tym bardziej, że zasada ta nie jest stosowana w przypadku nazw czeskich – najlepszym przykładem jest

fii „Mowa polska na Śląsku” z 1974 roku. I znowu sięgamy do „Wikipedii” – „w 1952 został profesorem filologii słowiańskiej na Uniwersytecie Wrocławskim, gdzie w 1961 roku objął stanowisko profesora zwyczajnego”. Odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski (1971) i Medalem Komisji Edukacji Narodowej (1980). I ostatnia postać - Karol Dejna – polski slawista, od 1949 roku pracownik naukowy Uniwersytetu Łódzkiego, gdzie pełnił m.in. funkcję prorektora (1956-

Zastanawiamy się bowiem na jakiej podstawie zaznaczono schematyczny zasięg polskich, niemieckich i czeskich gwar. Przykładowo – z oznaczenia kolorystycznego powiatu bielskiego wynika, że dominowały tam gwary niemieckie, ale – w niewielkim stopniu – ludność posługiwała się również polskimi. Natomiast cały powiat gliwicki, raciborski, opolski czy kozielski zaznaczono jako ten, w którym ludność mówiła tylko gwarami polskimi. Z informacji, które posiadamy, a są to nie tylko źródła

„Punktem wyjściowym jest współczesny stan nazewniczy”. Zasada ta nie jest jednak stosowana w przypadku nazw czeskich – najlepszym przykładem jest Trzyniec. Skoro aktualnie należy do Czech to na mapie powinna znajdować się Třinec, a nie – Trzyniec Trzyniec (str. 24). Skoro aktualnie należy do Czech to na mapie powinna znajdować się Třinec, a nie – Trzyniec. Podobnie ma się sprawa z Frysztatem, który na mapie powinien widnieć jako Frýštat

Dialektologia zasłużonych Nasze wątpliwości budzi mapa ze strony 10 – „Polskie, niemieckie i czeskie dialekty i gwary Górnego Śląska na początku XX wieku”. Zasięg gwar został opracowany na podstawie map Kazimierza Nitscha, Stanisława Bąka i Karola Dejny. Przybliżmy postacie tych językoznawców - slawistów. Kazimierz Nitsch – jak czytamy w „Wikipedii” – „polski językoznawca slawista, historyk języka polskiego, dialektolog. Był jednym z współzałożycieli Towarzystwa Miłośników Języka Polskiego i w latach 1919-1958 redagował organ towarzystwa „Język Polski”. W 1953 roku otrzymał nagrodę państwową I stopnia. Stanisław Bąk to autor monogra-

1959), zastępcy dyrektora Instytutu Filologii Polskiej (1970-1979). Jak czytamy w „Wikipedii” „Był laureatem nagród resortowych, Nagrody Miasta Łodzi (1982), nagrody naukowej Łódzkiego Towarzystwa Naukowego (1985); został także odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, Medalem Komisji Edukacji Narodowej oraz tytułem honorowym Zasłużony Nauczyciel PRL.”

Niemieckich nie było? Nasuwa się pytanie – czy autorom tych map nie zależało właśnie na takim, a nie innym pokazaniu naszego regionu ? Czy opracowanie „Polskie, niemieckie i czeskie dialekty i gwary Górnego Śląska na początku XX wieku” nie powinno zatem powstać teraz ? Czy nie byłoby bardziej obiektywne niż te, które powstało w czasach komunistycznych stworzone przez ówczesnych prominentnych pracowników naukowych wyższych uczelni, ludzi zasłużonych dla PRL?

rodzinne, ale wiedza oparta na opracowaniach naukowych wynika, że tak to nie wyglądało.

*** I wracając do wstępu, autorstwa Rafała Bartka, Marcina Kordeckiego i Dawida Smolorza: „Zapraszamy zatem Państwa do przeżycia fascynującej przygody z historią tej ziemi i mamy nadzieję, że nasz atlas stanie się pożytecznym i ciekawym przewodnikiem w jej odkrywaniu.” Atlas miał stać się podręcznikiem edukacyjnym dla wszystkich miłośników i entuzjastów śląskiej historii, tymczasem może stać się powodem zniesmaczenia. Na pewno jest świetnym pomysłem, ale wymaga dopracowania. Zawsze pierwsze wydanie nie jest idealne, dlatego żywimy głęboką nadzieję, że kolejne nie będzie już budzić takich kontrowersji. Mirella Dąbek (autorka jest członkiem Ślōnskij Ferajny)


3

kwiecień 2015r.

!!! Zademonstruj swoja narodowość ślůnsko !!! Kup do sia, a do swoich krewnych na gŷszynki tresy, żeście som Ślůnzokoma.

35zł

30zł

We Niŷmcach tyż werci sie demonstrować ślůnskość!

45zł

35zł

5zł

35zł

A może wybieresz se inkszy tres, abo inszy gadżet?

35zł

35zł

35zł

35zł

30zł

30zł

5zł

Instytut Ślůnskij Godki, 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53.* adres e-mail: megapres@interia.pl, tel. 535 998 252, konto bankowe 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 Eli kupisz za 100 zł abo lepij (do kupy ze ksionżkami ze ôstatnij strony) – dostawa gratis. Na terenie aglomeracji katowickiej możliwe dostarczenie kurierem i zapłata przy odbiorze.

* Powyższy adres jest jedynie adresem korespondencyjnym.


4

kwiecień 2015r.

Nagroda Eforyna, plany wydawnicze, ślůnski harcerswo a niŷ ino

SONŚ ze nowym szwungiým

n 21 marca. Zjazd delegatów SONŚ w Katowicach

Fto se miarkowoł, co kiej polski sondy uznały, iże ŏrganizacja ślůnskij nacyje niŷ moge fungować, ůwdy SONŚ klapnie, tŷn sie ale fest ŏszydził. Niŷ inoś funguje, mo ale aktywne plany dolszego działanio!

We

marcu (genau 21) we katowickim Rondzie Sztuki boł zjazd Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej. Niŷ ino wybrano hań nowe władze, ale tyż naszkryflano nowo cesta, po kieryj SONŚ pudzie. – Batalia ŏ uznanie nos we państwie polskim bydzie chneda ěntlich. Czako nos tera cesta bez eu-

ropejski trybunały, kaj wierza wygromy. Nale to przeca niŷ znaczy, co momy czakać ze założonymi rŷnkoma. Jeszcze bez cołki 2015 rok działomy blank legalnie, a dali bydymy działać jako ŏrganizacjo, kiero we Unie Europejskij mo starość ŏ ůznani nos. Bez tŷn czas mogymy robić wiela, coby rozbudzać naszo ślůnsko tożsamość, coby pokazować, iże to niŷ je inoś jako naszo launa, jaki kaprys, ino rīchtig srogi tauzŷny ludziůw czujom swoja narodowość ślůnsko! – pado nowy-stary prezes SONŚ Pyjter Długosz. We welowaniu na prezesa niŷ mioł rywali.

Nacyjo mo włosno literatura Ta nowo cesta to rostomaite inicjatywy. Nojważniejszo zdo sie jednako ta, po kierŷj SONŚ zaczon iść, kiej ino powstoł. Ksiůnżki po ślůnsku, a ŏ Ślůnsku. – Ni ma ani co rajcować! Eli momy być rīchtig

włosnom grupom etnicznom, muszymy mieć swoja literatura. Ksiůnżki napisane we ślůnskij godce, ksiůnżki, kiere ŏsprawiajom ŏ naszyj historie, blank przeca inakszŷj ŏde polskij. Ludzie muszą wie-

ska – tuplikuje Jerzy Ciurlok, kiery som niŷ weszeł do forsztandu, ale je rzecznikiŷm prasowym SONŚ, a tyż fest interesantne ksiůnżki ŏ historie Ślůnska („Ich książęce wysokości”) pisze.

Czako nos tera cesta bez europejski trybunały, kaj wierza wygromy. Nale to przeca niŷ znaczy, co momy czakać ze założonymi rŷnkoma. Jeszcze bez cołki 2015 rok działomy blank legalnie, a dali bydymy działać jako ŏrganizacjo, kiero we Unie Europejskij mo starość ŏ ůznani nos. Bez tŷn czas mogymy robić wiela, coby rozbudzać naszo ślůnsko tożsamość dzieć niŷ inoś, co czujom sie inaksi ŏde Polokůw, bo przeca to czujom sami ŏd sia, muszą tyż miarkować czamu tak je. A kluczŷm ku tymu je znajomoś historie Ślůn-

Bez tuż SONŚ fest skupio sie na aktywości wydawniczŷj. Ale niŷ ino. – Kożdo organizacjo, kiero chce pokozać swoji ideały nojlepij robi to bez przīznowani nagro-

dy, prymie do tych, kierzy te ideały realizujom. Bez tuż i my winni mieć nako prŷmio. Do tych, kierzy tuplikujom Polsce a światu, czamu my niŷ som Polokoma – klarowoł Ciurlok. Wszyjskie delegaty SONŚ przīkwoliły jego ideje, coby boła to Prŷmio Anzelma Eforyna. Skirz tego, co Eforyn, widzany uczony renesansu, kamrat Erazma ze Rotterdama, jasno ŏkreślił już we XVI storoczu swoja tożsamość. We liście do Erazma podpisoł sie”Silesius, non Polonus”. „Ślązak, nie Polak”! Ale ku tŷmu pokozoł tyż tŷn Eforyn, co Polsce niŷ je niýrod. Skirz tego, co ŏstoł miejskim dochtorěm polskij stolice, Krakowa. Chop, kiery boł ze Ślůnska, czuł sie Ślůnzokiŷm, niŷ Polokiŷm, aletyż Polska mioł rod – to idealny patron do takij nagrody. A przy tŷj okazje idzie tyż spomnieć wielkigo ślůnskigo uczonego, o kierym my trocha przepomnieli. - Tako premio to winna być przeje wszyjskim statuetka. Ale zdo mi


5

kwiecień 2015r.

ma. Wrośli w naszo Ziŷmia a zaczyni jej rīchtig pszoć. I Ziěmi, i jej historie – pado Sebastian Dotan, aktywista SONŚ ze Wrocławio. SONŚ bydzie mioł swój sztand na wrocławskich Targach Stowarzyszeń i Organizacji Pozarządowych a tyż hańkejszym Kalejdoskopie Kultur. – To je do nos fest ważno aktywość. Skirz tego, co we Polsce lansuje się teza, co som rostomaite Ślůnski. Je Ślůnsk ze Katowicami, Dolny Ślůnsk ze Wrocławiŷm, a ku tŷmu Ślůnsk Ópolski a Ślůnsk Cieszyński. A przeca to niŷprowda. Je jeden Ślůnsk, ze stolicom we Wrocławiu, a dziepiŷro ŏn tajluje sie na mýnsze konski, jako Dolny ze Wrocławiŷm a Wiŷrchni ze Ópolŷm, Katowicami, Gliwicami, Cieszynŷm, Ostrawom. I dziepiŷro těn Gůrny tajluje sie na „katowicki”, „cieszyński”, „opolski” (co je

jeszcze inaczýj, skirz tego, co kans „Opolszczyzny”, baji ze Brzegiŷm, je zaś Dolnym Ślůnskiým). Ǒ tym trzeja bildować każdego, fto miyszko na Ślůnsku, i we Wrocławiu i we Katowicach – pado Dariusz Dyrda. SONŚ jednako dali niŷ mo we planach angażować sie we polityka. Sztartować we wyborach – Ǒod tego som inaksze ŏrganizacje, kierych je za tela. Naszo aktywność je nakierowano na to, coby do każdego stało sie jasne, iże narodowość ślůnsko to niý je jaki wic abo launa, ino rychtyczno tożsamość chneda miliona ludziůw na terytorium Rzeczypospolitŷj – tuplikuje Długosz. A zaś ŏ staraniach we europejskich trybunałach, coby Polska musiała SON uznać, bydymy pisać na bieżonco. Magda Pilorz

Weltzla a Eforyna

n SONŚ wie, że o historii tej Ziemi najlepiej przypominają pomniki, tablice pamiątkowe itd. Dlatego będzie dążył, by takich pamiątek, jak chorzowski pomnik grafa Redena było jak najwięcej. Ludzi, którzy zasłużyli się dla śląskiej ziemi, niezależnie od tego jakiej byli narodowości, śląskiej, polskiej, niemieckiej, czeskiej, żydowskiej czy jeszcze innej. Bo to oni stworzyli ten niezwykły region. sie, co niŷ ze bronzu. Mało fto dzisio wiŷ, co Ślůnsk boł światowom potŷngom we produkcje porcelany. A cynku. Bez tuż zdo mi sie, co ta statuetka winna być genau abo ze jednego, abo ze wtůrego – pado Ciurlok. SONŚ na swoim kongresie przījon ta inicjatywa i piŷrsze nagrody bydom prziznowane za rok 2015.

Turystyka, promocja historyczno SONŚ bydzie tyż dali promowoł swoja Odznaka, Górnośląska a Dolnośląska. Som to marki turystyczne, do tych, kierzy zwiedzajom ważne ślůnskie zabytki, kierzy poznowajom naszo ślůnsko Ziŷmia, nasz hajmat. Werci sie sam pedzieć, co Honorowo Oznaka nr 1 mo nasza felietonistka Paula Zawadzko. - Nale niŷ idzie iść ino we zajta tŷj turystyki, jakby to widzieli poniýkierzy, kierzy radzi durś wandrujom po Ślůnsku. Bo ůwdy by my sie stali przeca ino takim ślůnskim PTTK –pado Dariusz Dyrda, kiery tyż znod sie we nowym zarzondzie SONŚ. Bez tuż rod mo iděja,kiero tyż sie pojawiła, coby zrychtować ślůnski harcerstwo. – Nasze bajtle ni majom nijakij ślůnskij ŏrganizacje. A kiej trefiom do polskich, to się im hań wcisko polonistyczno propaganda. Baji „obrona wieży spadochronowej”, kiero przeca je ino mitem, nale pokazywo, jakim to ślůnski bajtle byli niby polskimi patriotami. Zaczynajom fanzolić, co Ślůnsk boł pod jakimiś zaborami. My muszy-

my chować nasze dziecka we umiłowaniu ślůnskigo hajmatu, naszyj godki, naszyj tożsamości. Potrzebno nom ŏrganizacjom do jejch. Klarować im naszo historio, spominać nasze zwyki. A dziepiŷro we wtůryj raje chować we zocy do Polski, we poczuciu, co wszyscy my som Europejczykami – klaruje dali. SONŚ niŷ przepomino jednako o historie. Wszandy, kaj sie do, chce spominać widzanych ślůnskich ludziůw. – Europoseł Marek Plura, członek SONŚ rychtuje we Brukseli srogo wystowka ŏ Ślůnsku, ŏ naszych widzanych ludziach. Nale chneda we kożdym

nać bez tabule na budynkach, bez konferencje ŏ nich, bez pisanie ŏ nich po cajtungach. To sie dzieje, prowda, ale je tego durś mało – pado nowy wiceprezes SONŚ Jerzy Bogacki.

Dolny Ślůnsk niŷ mŷnij ważny Trzeja pedzieć, co SONŚ niý przepomino, iże Wrocław, Legnica, Zielona Góra, to tyż Ślůnsk. Koła ŏrganizacje powstowajom tyż na Dolnym Ślůnsku. – Momy wrocławski, a som tyż chěntni założyć koło wałbrzyski, koło Ziemi Kłodz-

Pojawiła się idŷja, coby zrychtować ślůnski harcerstwo. – Nasze bajtle ni majom nijakij ślůnskij ŏrganizacje. A kiej trefiom do polskich, to się im hań wcisko polonistyczno propaganda. Baji „obrona wieży spadochronowej”, kiero przeca je ino mitem, nale pokazywo, jakim to ślůnski bajtle byli niby polskimi patriotami. Zaczynajom fanzolić, co Ślůnsk boł pod jakimiś zaborami. My muszymy chować nasze dziecka we umiłowaniu ślůnskigo hajmatu, naszyj godki, naszyj tożsamości. Potrzebno nom ŏrganizacjom do jejch. ślůnskim mieści, a niŷjednyj wsi działali ludzie światowego formatu. Mało fto ŏ nich wiŷ, e to bez nich idzie pokozać, jako Ślůnsk przůdzij mioł ranga we świecie. Bez tuż trza jejch tyż spomi-

kij. To je fantastyczno rzecz, co niŷ ino autochtony, kierych hań je tela, co nic, ale tyż erby tych, kierzy przīkludzili siesam po 1945 roku, ze polskich Kresůw a niŷ ino, czujom sie przeje wszyjskim Ślůnzoko-

Nagroda Anzelma Eforyna, którą zamierza wręczać SONŚ jest nieco podobna do nagrody im. Augustla Weltzla, „Śląskiego Tacyta”, którą rokrocznie wręcza Ruch Autonomii Śląska. Jest jednak też spora różnica – „Tacyt” to nagroda za działalność wydawniczo-literacką na polu historii Śląska. Przyznawana jest w dwóch kategoriach, badacz historii i popularyzator historii. Zwłaszcza w tej pierwszej kategorii RAŚ potrafi przyznawać nagrody autorom książek dość niszowych. Natomiast „Eforyn” ma być przyznawany tym, którzy popularyzują tożsamość Ślązaków. Poprzez historię, ale też poprzez promowanie naszej odrębności. Dlatego oczywiście może dostać ją pisarz czy historyk, ale może też ktoś, kto za granicą zorganizuje konferencję na temat Ślązaków, może polityk – który aktywnie działa na rzecz uznania języka czy narodowości śląskiej, może dziennikarz, który uczciwie o śląskości pisze. Może dyrektor teatru, który konsekwentnie wystawia sztuki po śląsku, albo nauczyciel, który w swojej szkole prowadzi konsekwentnie zajęcia regionalne. - Ale też muszą to być postaci znane. Bo z jednej strony nagroda wyróżnia postać, która ją dostaje, z drugiej jednak to znani laureaci przynoszą splendor nagrodzie, którą dostali – mówi Jerzy Ciurlok.

Ci, którzy pilnie obserwują działalność SONŚ i RAŚ bez trudu spostrzegą, że czołowe postaci Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej do niedawna odgrywały takie role w Ruchu Autonomii Śląska. Pyjter Długosz, Jerzy Bogacki, Dariusz Dyrda, Jan Lubos (wszystko obecni członkowie zarządu SONŚ) i kilku innych, to do niedawna najbardziej rozpoznawalni poza Jerzym Gorzelikiem działacze RAS. Czy więc oznacza to jakiś rozłam? - Absolutnie nie. Wszyscy pozostaliśmy członkami RAŚ i aktywnie uczestniczymy w życiu tej organizacji. Zdecydowaliśmy jednak zaangażować się bardziej w SONŚ, bo wydaje nam się, że aktywność na tym polu, na polu tożsamości jest jednak ważniejsza od, na przykład, batalii o „oficera rowerowego” w urzędzie marszałkowskim. Na kole ani do autonomii nie jest bliżej, ani do uznania Ślązaków za narodowość. Poza tym nie przekonuje nas pomysł partii regionalnej, w kierunku której dryfuje Jerzy Gorzelik. Dla nas jest oczywiste, że jeśli Śląsk ma pozostać prawdziwie europejskim regionem, być może kiedyś z autonomią, to musi utrzymać za wszelką cenę swoją tożsamość. A tego nie da się zrobić, jeśli zatracimy poczucie odrębności etnicznej, jeśli zapomnimy naszego języka. Wtedy rzeczywiście będziemy takim samym regionem Polski, jak Mazowsze czy Małopolska. Dlatego uznaliśmy, że kluczowa jest właśnie walka o zachowanie tożsamości Ślązaków. Przy czym, powtórzę, to co robi RAŚ też uznajemy za ważne i w aktywności tej uczestniczymy – wyjaśnia Jerzy Bogacki, przez 12 lat członek zarządu RAŚ a obecnie wiceprezes SONŚ.

Dariusz Dyrda (członek zarządu SONŚ): Nie chcemy, wzorem Polaków, żyć stale swoją martyrologią. Wypominać krzywdy, które nam inni wyrządzili. Owszem, przypominamy o nich, bo to wspomnienie należy się naszym przodkom, ale też dlatego, że zupełnie odmienna od polskiej martyrologia także dowodzi, że jesteśmy kimś innym. Ale nie skupiamy się na niej, bo każdy naród, każda grupa etniczna w Europie takie bolesne rany, zadane przez sąsiadów ma. Skupiamy się na pokazywaniu czemu jesteśmy inni od Polaków, Czechów, Niemców, i czym jesteśmy inni – a nie na wywoływaniu antagonizmów Ślązak-Gorol. Ale żeby tych antagonizmów nie było, musimy się wzajemnie rozumieć. Bo tylko wtedy Śląsk będzie naprawdę naszym wspólnym domem.


6

kwiecień 2015r.

Silesius non Polonus

Stowarzyszenie Osób Narodowości Śląskiej postanowiło utworzyć własną nagrodę. Jej patronem jest Anzelm Eforyn. Jego słynny cytat Silesius non Polonus (Ślązak, nie Polak) można znaleźć na niejednej koszulce. Kim jednak był człowiek, który swój list do przyjaciela, Erazma z Rotterdamu podpisał: „Tuus et suus, Anselmus Ephorinus, Silesius non Polonus”(Twój i swój Anzelm Eforyn, Ślązak nie Polak)?

rzem królewskim, czy też korespondencja z Erazmem z Rotterdamu. To właśnie w jednym z listów do Erazma napisał: Tuus et suus, Anselmus Ephorinus, Silesius non Polonus , co oznacza: Twój i swój własny, Anzelm Eforyn, Ślązak nie Polak. Podpis był odpowiedzią na przypuszczenia Erazma, iż Anzelm mieszkający i kształcący się w Krakowie, jest stuprocentowym Polakiem. Niestety ( a może „stety”) Anzelm miał swój pogląd na temat swojego pochodzenia i narodowej przynależności. Wreszcie, po latach nauki Anzelm Eforyn został mistrzem nauk wyzwolonych. Po roku od ukończenia studiów zrobił docenturę. W trakcie swojej pracy naukowej, odkurzając księgi starogreckie, zmodyfikował metody naukowe. Uczył, jak należy się uczyć. Wykładał dialektykę i logikę. Doprowadził także do wydrukowania dzieł Erazma a także do przedruków z „Historii naturalnej” Pliniusza. Jednakowoż, dzięki znajomości z Bonerami, mógł pozwolić sobie na wieloletnią podróż po Europie.

J

eden z najwybitniejszych europejskich umysłów swojej epoki odrodzenia, zwanej też renesansem. Humanista. Pierwszy lekarz miejski Krakowa. Przyjaciel Andrzeja Frycza Modrzewskiego i Erazma z Rotterdamu. Oto sylwetka Anzelma Eforyna, człowieka, który wprost pisał o sobie, iż jest Ślązakiem a nie Polakiem. Człowieka, który ma być patronem nagrody SONŚ. Propozycję tej nagrody zgłosił Jerzy Ciurlok. Eforyn urodził się najprawdopodobniej ok 1500r. w rodzinie mieszczańskiej, w Mirsku nad Kwisą. To oczywiście Śląsk, chociaż tuż obok zaczynają się Łużyce. Tam ukończył szkołę parafialną. Jego dzieciństwo przypada na niezwykle ciekawe dla Mirska czasy; miasto było wtedy własnością Ulryka von Schaffgotscha, a Mirsk jak i cały

Podróż życia

Aby podreperować studencki budżet - nie pochodził przecież z bogatej rodziny - po przyjeździe do Krakowa Anzelm został guwernerem u bogatej, mieszczańskiej rodziny Bonerów. Z jednym z jej członków miał później wyjechać w niezwykle dla siebie ważną i kształcącą podróż po Europie. W podróż swojego życia. Dwunastoletnie studia owocowały zacieśnianiem kontaktów z ówczesną inteligencją krakowską. Szczególnie interesująca jest przyjaźń z Andrzejem Fryczem Modrzewskim, polskim pisarzem politycznym i późniejszym sekreta-

Erazm z Rotterdamu. To przyjaźń z tym człowiekiem najbardziej uwiarygadnia Anzelma jako wielką postać epoki. To imię zna każdy, kto szerokim łukiem szkoły nie omijał. Ale kim był Erazm? Przeszedł do historii jako bodaj pierwszy prawdziwy humanista po mrokach średniowiecza. Głosił, że człowiek z natury swej jest dobry, a wszelkie zło pochodzi z niewiedzy. Jeszcze przed Marcinem Lutrem namawiał, żeby ludzie świeccy czytali Pismo Święte. To on utorował przekład biblii na języki narodowe. Już w XV wieku uważał, że nauka szkolna ma być prowadzona w sposób przyjemny dla uczniów. Był – wówczas rzadkość – przeciwnikiem monarchii dziedzicznej, uważał że na najwyższe tytuły należy zapraco-

wać, a nie je dziedziczyć. I to on również podzielił wojny na sprawiedliwe (obronne) i niesprawiedliwe (łupieżcze). Głosząc przy tym, że wojna jest sprzeczna z naturą. Z tymi poglądami i w XXI wieku byłby człowiekiem nowoczesnym. Mimo, że wcześnie zrzucił szaty duchowne i był oskarżany o herezję, przyjaźnił się na przykład z kardynałem Janem Fisherem (później świętym) a papież Paweł III proponował mu pod koniec życia kapelusz kardynalski. Erazm odmówił ze względu na zły stan zdrowia. Z takim to człowiekiem przyjaźnił się i wymieniał poglądy Anzelm Eforyn. Czyż to nie wystarczy, żeby przekonać, że sam był humanistą wysokich lotów?

n Erazm z Rotterdamu na obrazie Hansa Holbeina Młodszego.

n Wśród wydanych drukiem korespondencji Erazma z Rotterdamu znajduje się i sławny list Anzelma. To tam znajdujemy słynny podpis. Śląsk były pod panowaniem berła czeskiego. Na tamtejszym, czeskim tronie panował Władysław Jagiellończyk, a jego brat młodszy Zygmunt Stary panował w Polsce. Kwitnął handel śląsko – polski, i był to bodaj ostatni okres do XX wieku, gdy Śląsk i Polskę cechowały dobre stosunki. Lubomierskie i zgorzelskie sukna sprzedawano w Krakowie czy Sandomierzu. Co zdolniejsi i zamożniejsi wyjeżdżali „za nauką” do Krakowa właśnie. Był to najlepszy, i najbliższy Śląskowi ośrodek poważ-

Jerzy Ciurlok: To jeden z wielu chichotów historii. Korespondencja między Erazmem z Rotterdamu a Anzelmem nie była jakimiś towarzyskimi plotkami, lecz wymianą poglądów na temat najważniejszych trendów intelektualnych ówczesnego świata. Poważna rozmowa dwóch intelektualistów. Podpis Eforyna, że nie jest Polakiem, tylko Ślązakiem, był z ich perspektywy mało znaczącym faktem w tej rozmowie. Jednak dziś nikt nie pamięta, o czym pisali ci dwaj myśliciele epoki, dla nas ważniejsza niż treść listu jest podpis, Silesius non Polonus. Ale nie może być inaczej, gdy nagle dowiadujemy się, że narodowość śląską wymyślił RAŚ. Bo podpis Eforyna dowodzi, że niczego nie trzeba było wymyślać, że dla tego intelektualisty sprzed 500 lat było oczywiste, że Ślązacy nie są Polakami. A on jest jednym, z tych Ślązaków.

nej edukacji. Był on też najmniej odbiegającym od zachodnich standardów ze wszystkich okolicznych środowisk. Co prawda, istniały plany założenia uniwersytetu we Wrocławiu, ale rządzący Jagiellonowie nie dopuścili do tego. Przecież wtedy Kraków utraciłby część swojej świetności i renomy. Nie zachowały się informacje na temat rodziców czy rodzeństwa Anzelma; nie wiadomo gdzie stał jego dom. Wiadomo natomiast, iż w mirskiej szkole musiał być dobrym uczniem, lub zaskarbić sobie czyjąś sympatię, gdyż został mu ufundowany, na ówczesne czasy bardzo drogi, strój żaka. Nastał czas studiów.

Około 1529r. Anzelm Eforyn wyjechał w kształcącą podróż po Europie. Zwiedził ośrodki naukowe we Francji czy Włoszech. Tam też, w Padwie uzyskał tytuł doktora medycyny. Było to w 1534r. W międzyczasie, przez pół roku mieszkał u sławnego Erazma. Spotykał się także z innymi uczonymi, np. z Tomaszem Wenetoriusem czy Eobanem Hesse. Po powrocie do Krakowa, został pierwszym w historii tego miasta lekarzem miejskim. Zmarł w 1566r. W przyszłym roku przypada 450-lecie Jego śmierci. W zasadzie nigdy już nie wrócił na Śląsk. Ale to on pierwszy., pisemnie sformułował swoją tożsamość. Ślązak, nie Polak! Cóż więc dziwnego, że to właśnie Eforyn staje się patronem nagrody Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej? Paula Zawadzka

n Anzelm Eforyn Eforyn jest dla nas świadectwem, że tożsamość śląska ma przynajmniej 500 lat tradycji, i że przyznawały się do niej już wtedy wybitne umysły. Dlatego ja dziś, z pełnym przekonaniem, powtarzam za nim: Silesius, non Polonus.

Studia w Krakowie


7

kwiecień 2015r.

Będą studia śląskoznawcze. Powinny być obowiązkowe dla dziennikarzy pisujących na Śląsku i o Śląsku!

Magister od śląskości Musimy uderzyć się w piersi. Byliśmy gotowi twierdzić, że przůdzij nom ołberiba na gorści wyrośnie, niż powstaną studia ślaskoznawcze, i że to tylko medialne bicie piany – ale nie mieliśmy racji. W październiku niemal na pewno ruszy na Uniwersytecie Śląskim silasianistyka. I to jako kierunek magisterski, a nie jakaś tam podyplomowa pseudo-szkółka. Mamy nadzieję, że Dziennik Zachodni pośle na studia te niektórych swoich dziennikarzy. Na przykład redaktor Katarzynę Domagałę-Szymonek.

D

laczego ją? To proste. Pani redaktor swój tekst z 16 kwietnia, w gazecie ukazującej się na Śląsku, zatytułowała: „Warto studiować na Śląsku. Przybywa nam atutów, którymi bijemy nawet Wrocław i Kraków”. Przepuścili to w redakcji wszyscy (bo naiwnie wierzymy, że przed opublikowaniem ktoś to po autorze jeszcze czyta). I nikt w tej redakcji nie miał refleksji, że Śląsk nie może rywalizować z Wrocławiem, a tym bardzie być lepszy od Wrocławia, bo… Wrocław jest stolicą Śląska!

Dziennikarze bez pojęcia – lecz nie tylko oni Takich kwiatków jest więcej. W chwili, gdy powstawał ten tekst (22 kwietnia) program I Polskiego Radia podawał informację, że na Śląsku, w Będzinie, aresztowano 8 strażników miejskich za korupcję. Jednak program I ma siedzibę w Warszawie, więc kiedy im się Będzin myli ze Śląskiem (choć też nie poR E K L A M A

n „Dziennik Zachodni” tekst o studiach śląskoznawczych opatrzył tym zdjęciem. A przecież zespół Śląsk, wykonujący tańce mazurskie, łowickie, góralskie wcale nie jest śląski. Poza tym na studiach tych nie chodzi chyba głównie o folklor. winien) można od biedy zrozumieć. Ale „Dziennik Zachodni”? Wprawdzie kilka lat temu redakcja przeniosła się z Katowic do Sosnowca, ale mimo to jest to gazeta na wskroś śląska, więc jej dziennikarze powinni wiedzieć czym jest Śląsk – a zwłaszcza gdzie leży. Dlatego postulujemy, aby ufundować dla red. Domagały-Szymonek stypendium na podjęcie studiów: silesianistyka. Ruszają już w październiku, a Uniwersytet Śląski wierzy, że uda się zebrać od 25 do 50 studentów I roku. Mają to być studia podyplomowe, ale dawać drugi tytuł magistra. Uczelnia zapowiada, że będzie kształcić specjalistów od naszego regionu. I czas najwyższy, bo samozwańczy eksperci, w rodzaju Pańczyczki (tj. senator Marii Pańczyk-Pozdziej) już nam się przejedli. Może czas na ekspertów prawdziwych? Na znawców śląskości po prostu. Dziś ich nie ma. Owszem, dr Jerzy Gorzelik (a tym bardziej jego szefowa, prof. Irma Kozina) jest wybitnym znawcą sztuki śląskiej –ale już o języku śląskim pojęcie ma mizerne. Prof. Jolanta Tambor z kolei dużo wie o języku, ale o historii Śląska niewiele. Dr Jan Lewandowski (o profesorze prawa Józefie Ciągwie nie wspominając) wie dużo o przedwojennej autonomii, ale niewiele o historii śląskiego przemysłu. Prof. Alfred Sulik wie wszystko o tym przemyśle, ale jako ekonomista. A niewiele o ludziach, którzy go tworzyli… Każdy z nich potrafi przekazać silesianistom swoją wiedzę, ale tylko ktoś, kto zaliczy

wszystkie przedmioty będzie mógł powiedzieć: znam i rozumiem Śląsk. Z braku rzeczywistych ekspertów rolę tę od lat pełnią publicyści. Przede wszystkim śp. Michał Smolorz, po trosze red. Krzysztof Karwat z Dziennika Zachodniego, po trosze nasz red. nasz. Dariusz Dyrda – ale to pasjonaci, a studia dają wiedzę usystematyzowaną i kompletną.

Czas na solidną wiedzę Dlatego wielka chwała Uniwersytetowi Śląskiemu w Katowicach, że podjął wyzwanie. I że szykuje się na otwafrcie takiego kierunku studiów. Już w tym roku. Senat uczelni podjął taką decyzję. Śmiałą. Bo wprawdzie w Polsce istnieją już studia „lokalno-regionalne”. Na Uniwersytecie Jagiellońskim są studia podyplomowe „Dziedzictwo kulturowe Krakowa”, w Warszawie jest varsavianistyka, w Gdańsku – gedanistyka. Ale to roczne studia o mieście, tak naprawdę solidniejszy kurs dla przewodników turystycznych. Studia śląskoznawcze muszą mieć zupełnie inny charakter. Bo Śląsk to nie jakiś Kraków czy Warszawa. To terytorium wielkości niejednego europejskiego państwa, z ilością mieszkańców też większą, niż w mniejszych państwach. Region o historii bardziej złożonej, niż te niewielkie państwa, o niezwykłej specyfice narodowościowej, w średniowieczu będący niepodległym państwem a w XIX wieku fabryką całej, a na pewno środkowej Europy.

To jedyny region w Polsce aspirujący dziś do autonomii – i jedyny, który w przedwojennej RP tę autonomię posiadał. Region, którego spora część mieszkańców nie utożsamia się z narodowością polską, region, który dziś przechodzi transformację gospodarczą na skalę w Polsce nieznaną, region, który wbrew woli warszawskich polityków dorobił się smartfona we własnym języku – i który wciąż na nocnej satelitarnej mapie Europy świeci jak Paryż czy Londyn, a nie jakaś prowincjonalna Warszawa, o Gdańsku i Krakowie nie wspominając.

Wygląda to solidnie Taki region zasługuje na solidną porcję wiedzy o sobie. Na kierunek studiów. Jeśli może być w Polsce iberystyka i slawistyka, to aż się prosi, żeby była też silesianistyka. A dobór naukowców, którzy mają tam wykładać, gwarantuje jednak spory obiektywizm. Bo z jednej strony ma być prof. Andrzej Runge, zaciekły wróg autonomii i narodowości śląskiej, ale demograf o ogromnej wiedzy na temat śląskiego społeczeństwa, jego migracji, wykształcenia itd. – z drugiej prof. Zbigniew Kadłubek, narodowości śląskiej jak najbardziej (to on w sejmie przemawiał za jej uznaniem), filolog, autor przekładów z języka starożytnych Greków na mowę śląską. W środku całe spectrum poglądów na Śląsk. Można więc wierzyć, że nie chodzi o tworzenie jakiejś „polityki historycznej”, którą wobec Śląska wymarzył so-

bie prezydent Bronisław Komorowski, tylko o rzetelną wiedzę. Pozostaje pytanie, kto na te studia pójdzie. Z kogo zostanie skompletowana ta grupa licząca 25-50 osób? I kto ją będzie nauczał. Jakoś nie wierzymy, że wybiorą się na nie ci, którzy w dodatkowych studiach upatrują szanse na wyższe zarobki, na podniesienie swoich kwalifikacji na rynku pracy. Solidna humanistyczna wiedza o Śląsku, jego historii, jego kulturze i folklorze, języku, wkładzie w światową cywilizację – raczej nie da się przełożyć na podwyżkę w pracy. Może poza pojedynczymi miejscami, w rodzaju działy promocji urzędu marszałkowskiego, czy śląskich miast. Stawiamy więc tezę, że – jeśli cena nie będzie zaporowa – wybiorą się na nie głównie pasjonaci, ci którzy i tak Śląsk kochają. Pewnie często się zdarzy, że student wiedzą będzie dorównywał wykładowcy, ba, czasem nawet go przewyższał. Ale taka wiedza samouka jest często nafaszerowanymi dziurami – studia te dziury powinny solidnie zapełnić. Na przełomie kwietnia i maja ma powstać strona internetowa, ze wszystkimi informacjami o studiach – i nazwiskami wykładowców. Według szefostwa UŚ to właśnie te nazwiska zapewnią prestiż i wysoki poziom kierunku. Na pewno wśród wykładowców będzie prof. Czesław Martysz, bodaj najlepszy w Polsce spec od prawa administracyjnego, ale i znawca śląskiej autonomii, historyk Ryszard Kaczmarek, prof. Irma Kozina – historyk sztuki czy znani z aktywności na rzecz języka śląskiego – prof. Jolanta Tambor i narodowości śląskiej – prof. Zbigniew Kadłubek. Nazwiska Kadłubka, Tamborowej, Koziny, ale też Kaczmarka gwarantują, że nie będzie to silesianistyka na jednoznacznie polską modłę. A może też przy okazji tego kierunku studiów bardziej rozwiną się prace badawcze nad wszystkimi przejawami śląskości. Bo choć ostatnio bardzo ich przybyło – to jest nadal zbyt mało. A panią redaktor Katarzynę Domagałę-Szymonek z „DZ” serdecznie namawiam na studiowanie silesianistyki. Niech ją studiuje na Śląsku, w Katowicach, a z czasem może i Wrocławiu. Byle nie zechciała jej studiować na Śląsku w Będzinie. Joanna Noras


8

kwiecień 2015r.

Abp Wiktor Skworc: „Po tych trzech latach lepiej dos

Ekscelencja się nawró

W Wielki Piątek, 4 kwietnia w Dzienniku Zachodnim ukazał się obszerny wywiad z arcybiskupem metropolitą katowickim, ekscelencją Wiktorem Skworcem. Pod długim, ale wymownym tytułem „Nie można bać się silnego Górnego Śląska. Bo silny Śląsk to przecież silna Polska”. Takie słowa mogą tylko cieszyć, bo główny duszpasterz regionu daje jasny wyraz, że chciałby, aby Śląsk był silny. Czego życzyłby sobie każdy, kto Śląskowi pszaje. Pod tytułem tym bez wahania podpisałby się zapewne i lider Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej Piotr Długosz, i lider RAŚ Jerzy Gorzelik.

W

rozmowie ekscelencja Wiktor Skworc wiele miejsca poświęca przemianom społeczno-gospodarczym, które na Śląsku zachodzą i zachodzić będą. Ale autorzy wywiadu, Marcin Zasada i Marek Twaróg, pytają też o kwestie, które my poruszaliśmy wielokrotnie. Pytają: „Wróćmy do słynnego stwierdzenia księdza arcybiskupa sprzed 3 lat: „Żyjemy na Śląsku, ale jesteśmy Polakami”. Ciągną się za księdzem arcybiskupem te słowa. Wielu ma je księdzu za złe.”

Dostrzegać nie znaczy akceptować Zacytujmy następujący po tym pytaniu, obszerny fragment wywiadu na ten temat: Abp Wiktor Skworc: To cytat z jednego z pierwszych wywiadów, których udzieliłem po powrocie na Górny Śląsk po 14 latach posługi w diecezji tarnowskiej, w Małopolsce. Wyraziłem to, co wówczas czułem. Dziennik Zachodni: - Czy dziś, mając w pamięci różnorodność Śląska, różne postawy Ślązaków, ale i delikatność tego zagadnienia, sformułowałby ksiądz arcybiskup tę myśl w taki sam sposób? Abp Wiktor Skworc: Żyjemy w teraźniejszości, ale czerpiemy z przeszłości. Obraz przeszłości zaś, który nosimy w sobie, wywodzi się z doświadczenia własnej rodziny i środowiska. Mój obraz osobisty to dorastanie w Bielszowicach, pomiędzy dwiema wieżami – kościelną i kopalnianą. W moim domu trwała nie tylko pamięć wywózki brata mego ojca na wschód w 1945 roku, ale i świa-

domość, że rodzina optowała za Polską i po plebiscycie przeniosła się z niemieckiego Zabrza do polskiej, dzisiejszej Rudy Śląskiej. Wiedzieliśmy, że jesteśmy Ślązakami, żyjemy na Śląsku, „godomy po ślonsku”, a w szkole uczą nas po polsku. Doświadczając tego wszyst-

wrażliwość ma wiele odcieni? Abp Wiktor Skworc: Mogę stwierdzić, że po tych trzech latach lepiej dostrzegam całą złożoność sytuacji, paletę różnorodności, wielość opcji i opinii, które na Górnym Śląsku są obecne. Powołali się Panowie wcze-

Wypadałoby się cieszyć, ale… czy to jest szczere? „...lepiej dostrzegam całą złożoność sytuacji, paletę różnorodności, wielość opcji i opinii, które na Górnym Śląsku są obecne” – cieszy. Ale nigdzie nie padają słowa, że On tę złożoność akceptuje. kiego, byliśmy też świadomi, że nasza śląska Ojcowizna ulokowana jest w Polsce. Właśnie to chciałem w tamtym wywiadzie powiedzieć. Dziennik Zachodni: - Czy te trzy lata (Wiktor Skworc jest arcybiskupem katowickim od grudnia 2011 r. – przyp. red.) były dla księdza arcybiskupa jakąś lekcją? Że ta śląska

śniej na moją wypowiedź, ale proszę znaleźć jakąkolwiek inną, w której sugerowałbym, że czyjeś odmienne spojrzenie na Górny Śląsk jest rzeczą niewłaściwą. Nie znajdą Panowie takiej. Tyle wywiad. Przy czym, jeśli redaktorzy DZ chcą znaleźć analogiczne, późniejsze wypowiedzi księdza arcybiskupa, które w wymowie są

bardzo podobne, zapraszamy do naszego archiwum. Mówił tak choćby w Piekarach, o czym w „Cajtungu” pisaliśmy. Ale mniejsza z tym, bo trzeba by się tylko cieszyć, że echt Hanys z Bielszowic, po 13 latach w Tarnowie, gdzie był biskupem i trochę śląskiej specyfiki zapomniał – teraz sobie ją przypomina. I widzi, że Śląsk jest jednak kulturowo i etnicznie odmienny od reszty Polski. Ba, dostrzega w tej odmienności, wielokulturowości dostrzega zaletę. Wypadałoby się cieszyć, ale… czy to jest szczere? „...lepiej dostrzegam całą złożoność sytuacji, paletę różnorodności, wielość opcji i opinii, które na Górnym Śląsku są obecne” – cieszy. Ale nigdzie nie padają słowa, że On tę złożoność akceptuje.

Przemilczanie Tragedii Zaś zachowanie na przykład podczas celebrowania Tragedii Górnośląskiej, gdzie arcybiskup do spółki z władzami państwowymi próbuje ją


9

kwiecień 2015r.

strzegam całą złożoność sytuacji na Górnym Śląsku”

ócił, ale nie do końca festują śląskość inną niż ta ludowo-jarmarczna z czasów PRL-u? W tle tego pobrzmiewa autonomia, regionalna tożsamość czy wręcz narodowość śląska. To postawa dzisiaj dość popularna.

Zamiast autonomii i narodowości – metropolia i zgodny chór

ograniczyć do wywózek na Wschód – każe wątpić w szczerość tych intencji. Odmowa zawieszenia w archikatedrze tablicy pamiątkowej o treści zaproponowanej przez RAŚ i zastąpienie ją tablicą wyłącznie o wywózkach, nie pojawienie się na Zgodzie i wielu innych symbolicznych miejscach, też ma swój wydźwięk. My rozumiemy, że z osobistego punktu widzenia arcybiskupa te wywózki są najważniejsze, bo wśród tych wywiezionych był jego bliski krewny – ale arcybiskup powinien kierować się historią całej zbiorowości, a nie tylko własnej rodziny. Rodziny jednoznacznie w całym XX wieku propolskiej – co wśród Ślązaków wcale nie było i nie jest opcją zdecydowanie dominującą. Owszem, cieszy zauważalna zmiana w słowach najważniejszego górnośląskiego kapłana – ale czy ta zmiana nie mogłaby być trochę większa? Zwłaszcza, że w dalszej części wywiadu czytamy i taki fragment: - Jak ksiądz arcybiskup widzi pragnienie tej części Ślązaków, którzy dziś mani-

Abp Wiktor Skworc: Każdy ma prawo do swoich przekonań, ale powinniśmy dążyć do mówienia z Górnego Śląska i o Górnym Śląsku jednym głosem a przynajmniej zgodnym chórem. W innym przypadku ten głos nie będzie słyszalny. Moim zdaniem godne poparcia są postulaty budowania w regionie metropolii opartej na silnej samorządności. Dziennik Zachodni: - Nie udaje się to również dlatego, że Warszawa boi się, że metropolia to pierwszy krok do autonomii. Tak przynajmniej brzmi wymówka naszych, regionalnych polityków, którzy w staraniach o metropolię ponieśli druzgocącą klęskę. Abp Wiktor Skworc: Nie można obawiać się silnego Górnego Śląska, bo on oznacza silną Polskę. Wspomnieliście Panowie autonomię. Wróćmy do 1920 roku, do prawdy historycznej: czy wtedy na Górnym Śląsku była autonomia, czy samorządność? Słowo „autonomia” jest dziś niestety straszakiem, wywołuje ono negatywne odczucia w Warszawie, analogicznie jak w Londynie i Madrycie. Nasuwa się pytanie, czy mamy się kurczowo trzymać takiego określenia, czy nie powinniśmy raczej dążyć do osiągania konkretnych celów? Ksiądz arcybiskup tutaj już nie pozostawia złudzeń – pytania o narodowość śląską jakby nie usłyszał, bo odpowiedzieć nie raczył. Mówi „Każdy ma prawo do swoich przekonań, ale powinniśmy dążyć do mówienia z Górnego Śląska i o Górnym Ślą-

wiązkiem demokratycznego państwa jest uszanować wolę tych ludzi”? Jak ekscelencjo jednym chórem o Śląsku mają mówić ci, którym odmawia się prawa do samookreślenia? Wspólna z Sosnowcem metropolia, bez uznania śląskiej grupy etnicznej, to raczej dla tych setek tysięcy ludzi klęska, niż sukces.

Prawda? Chyba jednak nie No i ta autonomia. Ta „prawda historyczna”. Ekscelencjo, Śląsk w 1920 roku uzyskał od Polski autonomię, a nie żadną samorządność! Doktorat napisał ekscelencja o budowie kościołów w diecezji katowickiej, a nie z nauk politycznych, więc nie musi rozumieć pojęcia autonomii. Zacytujmy więc najczęstszą definicję autonomii politycznej: „Autonomia polityczna oznacza samozarządzanie częścią lub całością terytorium kraju, w zakresie wyznaczonym przez konstytucję. Inaczej: zasada ograniczenia zakresu ingerencji władz państwa w sferę praw zastrzeżonych do kompetencji organów wyłanianych przez mniejszości polityczne. Dzięki autonomii politycznej władze nie mają pełnej kontroli oraz nie mogą ingerować, wtrącając się do praw zastrzeżonych przez ludzi wyłonionych przez mniejszość polityczną. Autonomiczne parlamenty i rządy prowadzą działalność pod nadzorem organów centralnych. Statut autonomii jest ustanawiany i uchwalany przez organ ogólnopaństwowy, najczęściej przez parlament.” I tak księże arcybiskupie, prawda historyczna jest właśnie taka – że właśnie taki status przedwojenny Śląsk miał. Mieliśmy autonomiczny parlament i coś na kształt autonomicznego rządu, choć pod nadzorem władz centralnych. Można oczywiście nazwać to samorządnością, bo autonomia jest formą samorządno-

rzy. Kojarzy się bardzo dobrze. Tamte państwa nie mają nic przeciw autonomicznym regionom. Tylko że Szkocja czy Katalonia autonomię mają, a chcą niepodległości. My nie chcemy niepodległości, chcemy autonomii.

Za kolejne trzy lata? Mówi ksiądz arcybiskup, że autonomia jest dziś straszakiem. To prawda, taką gębę jej przyprawili polscy politycy i dziennikarze – ale któż mógłby lepiej, niż metropolita kato-

Ksiądz arcybiskup nie pozostawia złudzeń – pytania o narodowość śląską jakby nie usłyszał, bo odpowiedzieć nie raczył. Mówi „Każdy ma prawo do swoich przekonań, ale powinniśmy dążyć do mówienia z Górnego Śląska i o Górnym Śląsku jednym głosem a przynajmniej zgodnym chórem”. Więc dlaczego do tego chóru się nie przyłączy, dlaczego nie powie: ”kilkaset tysięcy wiernych w mojej archidiecezji nie czuje się Polakami, lecz Ślązakami. Obowiązkiem demokratycznego państwa jest uszanować wolę tych ludzi”? sku jednym głosem a przynajmniej zgodnym chórem”. Więc dlaczego do tego chóru się nie przyłączy, dlaczego nie powie: ”kilkaset tysięcy wiernych w mojej archidiecezji nie czuje się Polakami, lecz Ślązakami. Obo-

ści, tyle że bardzo szerokiej. Nie jest jednak niepodległością państwową. Autonomiczny region jest nadal częścią państwa! Nieprawda też, że w Londynie czy Madrycie autonomia źle się koja-

wicki mówić głośno, czym naprawdę autonomia ma być? Czyj głos będzie lepiej słyszalny? Mówi ksiądz arcybiskup: „Nasuwa się pytanie, czy mamy się kurczowo trzymać takiego określenia, czy nie

powinniśmy raczej dążyć do osiągania konkretnych celów?”. A niby jakich? Warszawa pokazuje, że traktuje nas jak wewnętrzną kolonię, eksploatując i zostawiając ochłapy. Jakie cele możemy osiągać tak traktowani? Wreszcie dla setek tysięcy ludzi, katolików z tej archidiecezji, takim celem jest uznanie narodowości śląskiej i godki. O tym też mamy, podobnie jak o autonomii zapomnieć? Miesiąc temu, zanim ekscelencja udzielił wywiadu w DZ, pisałem na łamach Cajtunga w swoim felietonie: „Kazać autonomiście wyrzec się idei autonomii, to tak jak powiedzieć chrześcijaninowi: będziemy żyć w zgodzie, każdy może mieć swoje poglądy, tylko ty musisz wyrzec się Chrystusa. A najlepiej jeszcze, jakbyś pokłonił się Allahowi! Który chrześcijanin dobrowolnie przyjmie taki warunek? Oczywiście, że żaden, stąd oczekiwanie, żeby RAŚ zrezygnował ze swojego „doktrynalnego fundamentu” jest śmieszne.” Oczekiwanie więc zgodnego chóru bez uwzględnia partytury tych chórzystów – jest ekscelencjo jedynie dalszym udawaniem, że śląskie postulaty da się zamieść pod dywan. Ale wierzę, że za kolejne trzy lata dowiem się z wywiadu w DZ, że i tę śląską specyfikę górnośląski metropolita katolicki i katowicki już zrozumiał. Dariusz Dyrda


10

kwiecień 2015r.

Mogymy ginglać do sia z mobilnioka

Godka na smartfonie

Wiedzieliśmy od dawna, że te prace trwają, ale dopóki się nie zakończyły, woleliśmy o tym nie pisać. Teraz jednak jest to fakt – ślonska godka staje się językiem smartfonów. Tym sposobem wchodzi w kolejne przestrzenie życia publicznego. I czy się to polskim politykom podoba, ku i niedawno udało nam się ten wania Śląskiej Mowy Pro Loquczy nie – rynek nie cel zrealizować. - wyjaśnia Jaroela Silesiana, a tam idea zostainteresuje się, czy sław Szponar, starszy specjalista ła podchwycona entuzjastyczoni uznają godkę za ds. aplikacji w Samsung, który nie Bo to przecież świetny spokoordynował przygotowanie nasób na promowanie godki. Pracy język, czy nie uznają. kładki w mowie śląskiej. Jak wi- był jednak ogrom, trwały one niedać w Samsungu mówią o języmal rok. Śląską godkę znajdziemy Firma Samsung ku śląskim, nie dialekcie. Zreszna razie na modelach z serii Gatą Samsung ma za sobą wiele talaxy S5 oraz Ace4. Jednak modewypuszcza właśnie kich posunięć. Produkuje smartli z tą funkcją będzie przybywać. telefony z menu w fony z menu w językach katalońJęzyk śląski znajdzie się m.in.na skim czy szkockim. smartfonach GalaxyA3, A5, S6 języku śląskim. Bo oraz Note 4. kieruje się logiką, W ramach projektu trzeba było Prace trwały rok przetłumaczyć około 70 tysięcy nie ideologią – i po haseł i zwrotów wykorzystywaPomysł pojawił się w Samsunprostu wie, że istnie- gu rok temu. Jak mówią przed- nych w telefonach i ich aplikają użytkownicy tego stawiciele firmy, była to odpo- cjach. języka. A jeśli są, to Fōnkcyjŏ „Air view” (po polsku nazywŏ warto stworzyć dla sie tak jak po anglijsku), kere polegŏ nich produkt. na tym, że idzie ôbejrzeć np. cōłki tekst - Śląsk to nie tylko najliczniej zamieszkały region Polski, ale przede wszystkim wyjątkowa tradycja i kultura, której jednym z najbardziej znanych elementów jest język śląski. Wielokrotnie spotykaliśmy się z pytaniami o możliwość stworzenia menu naszych urządzeń w tym języ-

wiadōmości sms, abo jakeś ôbrŏzki, jak sie trzimie palec nad ekranym, nazwali my „Bez tykaniŏ”. Nawet szpecōm ze Samsunga sie to spodobało. wiedź na liczne pytania. Firma skontaktowała się z Towarzystwem Kultywowania i Promo-

- Niby wszyscy na co dzień używamy mobilnioków, ale nie sądziłem, że jest w nich aż tyle infor-

że pierwszy krok został zrobiony. I ważne, że język śląski coraz szerzej chodzi w urządzenia elektroniczne. Jaskółką tych wydarzeń były wpłatomaty w Tychach, których menu można obsługiwać w języku śląskim (tam aplikację tę przetłumaczył nasz redaktor naczelny Dariusz Dyrda – ale też sam przyznaje, że pracy było nieporównywalnie mniej, niż w smartfonie). Śląski powoli pojawia się w niektórych urzędach (na przykład chorzowskim), gdzie widnieje dumna informacja „sam godomy po ślonsku”. Teraz pojawiają się smartfony. Nic więc dziwnego, że coraz głośniej pada hasło: facebook po śląsku!

20 000 petycji do facebooka macji, technicznych, prawnych, medycznych, jak grupy krwi itd. Byłóo to trudne wyzwanie, bo język śląski nigdy nie był urzędo-

I to jest chyba następne wyzwanie. Facebook to absolutnie najpopularniejszy portal internetowy na świecie. Do szefostwa fb

Dojś popularny Flight mode, kery Polŏki przetumaczyli na Tryb Offline, my przetumaczyli na Tryb Fliger. Dyć tyn tryb sie załōnczŏ we telefōnie akurat jak sie leci fligrym. I to niy ôd dzisiej kŏżdy ô tym wiy. wym, ale jakoś daliśmy radę. Poradzili my to zrychtować – mówi z dumą Rafał Adamus, szef Pro Loquela Silesiana.

Czas na kolejne kroki Oczywiście zawsze znajdą się malkontenci, którzy stwierdzą, że niektóre zwroty są źle przetłumaczone na śląski. Może nawet będą mieli rację. Tylko – kiedy się czyta tłumaczenia na polski, w telefonach, w instrukcjach, to też nieraz nie można się nadziwić, jak można było takie bzdurne polskie sformułowania stworzyć. Poza tym coś, co jest zawsze można poprawiać, w kolejnych telefonach można robić lepsze tłumaczenia. Ważne,

wpłynęło już ponad 20 000 petycji w tej sprawie. Takie inicjatywy jak Samsunga prędzej czy później zmuszą portal do opracowania aplikacji w tej sprawie. Oczywiście wymaga to stworzenia wielu nowych śląskich słów, na co senator Maria Pańczyk-Pozdziej będzie się zapewne zżymać, bo według niej mowa śląska zastygła w XIX wieku i już się nie rozwija. Ale jak widać po oprogramowaniu samsungów, da się w niej powiedzieć skomplikowane kwestie techniczne i inne. A każdy, kto naprawdę zna godkę nie ma problemów z ich zrozumieniem. Bo jest to tylko twórcze rozwinięcie znanych śląskich słów. JN, PZ

Pomysł pojawił się w Samsungu rok temu. Jak mówią przedstawiciele firmy, była to odpowiedź na liczne pytania. Firma skontaktowała się z Towarzystwem Kultywowania i Promowania Śląskiej Mowy Pro Loquela Silesiana, a tam idea została podchwycona entuzjastycznie. Bo to przecież świetny sposób na promowanie godki. Oczywiście znanych nie każdemu. Ale dzięki takiej aplikacji wielu ludzi, zwłaszcza młodych, będzie je sobie przypominać. A te podstawowe są zrozumiałe chyba dla każdego, bo czyż Ślązak może mieć problem ze zrozumieniem poleceń „godka do sia”, „sznupacz” „sztartnij jeszcze roz”, „tyknij i zabul”, „tryb głośne godanie”, „próżno bateryjo” .

26 marca 2015, w Katowicach, Samsung Electronics Polska zaprezentował pierwsze smartfony wyposażone w menu w mowie śląskiej. Są w niej obsługiwane wszystkie funkcje smartfonu. Gama modeli wyposażonych w tę funkcję będzie stopniowo rozszerzana. Jako aktualizacja język śląski będzie dostępny między innymi na smartfony Galaxy A3, A5, S5, S6 oraz Note 4.


11

kwiecień 2015r.

Roboty boła mocka

n Na zdjęciu podczas konferencji prasowej promującej śląskie aplikacje w telefonach. Rafał Adamus pierwszy z lewej. Obok dwaj przedstawiciele Samsunga. Foto Jacek Tomaszewski

Rozmowa z Rafałem Adamusem, prezesem stowarzyszenia Pro Loquela Silesiana, które opracowało śląskie menu w smartfonach Samsung. - Ôd czego zaczyła sie spōłprŏca ze Samsungym? - Rok tymu dostali my e-maila z pytaniym ô pōmōc skuli tego, co fachmany ze Samsunga chcieli złōnaczyć coś a’la słownik T9 po ślōnsku. Szło ônym ô to co mieli my podać lista ślōnskojynzycznych ksiōnżek coby ône mogli je potym zeskanować, przepuścić bez swoje ôprogramowanie i w taki sposōb złōnaczyć mapa słōw, jak ône sōm pożyniōne ze inkszymi. Naukowo to sie nazywŏ zwiōnzki frazeologiczne. Ino, że gibko sie ôkŏzało co niy mogymy w tym pōmōc. - A to skirz czego? - Jak pedzieli wiela mŏ być tego tekstu do skanowania (we kōmputerowym formacie .txt), to my se porachowali, że trza by bōło jakeś 1000 ksiōnżek po 300-400 strōn. A dyć cōłko ślōnskŏ literatura, choć ôstatniŏ gibko rośnie, mŏ niywiela wiyncyj jak 100 ksiōnżek, czyli 10 razy mynij. No to my ôdmōwiyli, ale zaproponowali inksze formy spōłprŏcy. W tym tumaczynie menu na nasza gŏdka. W kōńcu dogŏdali my sie co do szczegōłōw i wziyli do roboty. - A jak wyglōndało same przekłodani? - Nŏjprzōd dostali my wielgi plik z wersjōm polskōm i anglijskōm menu. Tego bōło 50 tys. roztōmajtych ausdrukōw-fraz. A jedna fraza to mogło być jedne słowo, ale tyż pŏra abo nawet pŏranŏście zdań. Jak my na to wejrzeli to poprosiyli my jeszcze ô wersyje czeskŏ i niymieckŏ. Dyć ślōnskŏ gŏdka je fest do nich podobnŏ. I to bōł dobry pōmyślōnek, bo - trza pedzieć - polske tumaczynie niy bōło za dobre. Z tego co my widzieli, to nŏjlepsze tumaczynia majōm Czechy. Ale ône tumaczōm wszyjsko jak leci. Nawet włŏsne miana jakichś fōnkcyjōw. Niymce zajś nŏjwiyncyj fraz niy tumaczyli wcale ino ôstawiali anglijskŏ wersyjŏ. Wersyje polskŏ i nasza, ślōnskŏ, leżōm tak postrzōdku. Dojś trocha je przetumaczōne, ale niykere frazy ôstały po anglijsku. Trza

jednak pedzieć, że nasza wersyjŏ je richtich inkszŏ niźli polskŏ. I, tu muszymy sie poasić, po mojymu je lepszŏ ôd polskij. Niykere frazy sōm lepij dobrane i gibcij idzie sie dōmyślić ô co idzie. - Baji? - Angljsjke słowo „tag”, ale już fest rozpowszechniōne postrzōd tych, co ôbsugujōm kōmputery, Polŏki tumaczōm jako „etykieta”, kerŏ może mieć roztōmajte znaczynia i ciynżko sie kapnōńć, że idzie ô „tagi”. Bez to my ôstawiyli „tag” i inksze słowa, kere pochodzōm ôd tego słowa - tagować, ôtagować itd. Abo dojś popularny Flight mode, kery Polŏki przetumaczyli na Tryb Offline, my przetumaczyli na Tryb Fliger. Dyć tyn tryb sie załōnczŏ we telefōnie akurat jak sie leci fligrym. I to niy ôd dzisiej kŏżdy ô tym wiy. - A z czym mieliście problymy bez czas tumaczyniŏ? - Jerōnie! Problymōw my mieli tela, że ciynżko to porachowac wszyjsko. I ôrganizacyjne i jynzykowe. Na sōm poczōntek mieli my tak mało czasu na robota, że feryjōw niy mieli my wcale. Bo akurat bez lipiyń i siyrpiyń robiyli my piyrszŏ tajla tumaczyniŏ. Jŏ bez przikłŏd jak bōło 30 stopni i pōłne słōńce bez jednyj chōrki, żech 100 metrōw ôd morza, z laptopym na kolanach, bo trza bōło zdōnżyć ze wszyjskim na czas. Ale bōły tyż problymy inksze. Anglijske słowo „smart”, kerego je terŏzki wszyndzie pōłno, bo wszyjsko, a już na isto we smartfōnach, je „smart”. Polŏki tumaczōm to jako „sprytny” abo „inteligentny”. Ale nōm sie to niy podobŏ i chcieli my jakeś nasz słowo. Ale Ślōnzŏki kejsiki niy ciyrpieli tych co cosik kōmbinujōm i chcōm se załatwić coś lekszyj niźli inksze. Bez to wszyjske ślōnske ôdpowiedniki „sprytnego”, jak np. „chytry”, majōm zabarwiynie pejoratywne. I to je problym bo abo bydymy mieli w ślōnskij gŏdce polōnizm (bez przikłŏd „szprytny”), kery niy do kōńca je fajny, abo trza bydzie wymyślić coś nowego. Tego my jeszcze niy roztrzignyli i proszy-

my ô pōmoc. Jakby wtoś miōł jakeś pōmysły, niych dŏ nōm znać. - A co bōło fajnego w tym tumaczyniu? - Generalnie to my sie starali niy wymyślać żŏdnych nowych ślōnskich słōw. Jak już trza bōło to my sie starali nadać starym słowōm nowe, choć nŏjczynścij, zbliżōne znŏczynie. Ale ôd czasu do czasu, jak bōło włŏsne miano ôd jakijś fōnkcyji, to mogli my se pozwolić na fantazyjŏ. Tak powstōł „bajtlofōn”, po polsku „wykrywacz płaczu dziecka”. Tyn ausdruk wziōn sie z niymieckigo, kaj sie nazywŏ „babyfon”. Abo fōnkcyjŏ „Air view” (po polsku nazywŏ sie tak jak po anglijsku), kere polegŏ na tym, że idzie ôbejrzeć np. cōłki tekst wiadōmości sms, abo jakeś ôbrŏzki, jak sie trzimie palec nad ekranym, nazwali my „Bez tykaniŏ”. Nawet szpecōm ze Samsunga sie to spodobało. - Jak wōm sie zdŏ? Jake znaczynie bydzie miało dlŏ naszyj gŏdki to, że ôna sie znŏdła w menu telefōnu? - Niy bydymy sie ôszukiwać, że terŏzki ôrŏz wszyjsko sie zmiyni. Że polske polityki we Syjmie ôrŏz pedzōm: „ja, ślōnskŏ gŏdka je jynzykym regijōnalnym”. Ale z drugij strōny niy bydzie tyż tak, że wszyjsko ôstanie po starymu. Dalij bydymy mieli problymy we Warszawie, ale poleku pōjdymy naprzōd. Już niy bydōm mogli w żywe ôczy cyganić, jak terŏzki to robiōm. Za to pod wzglyndym prōmocyjnym je to wielge wydarzynie. Kupa modych, kere terŏzki fest by chcieli gŏdać, ale niy bardzo poradzōm, bo u nich w dōma naschwŏl unikało sie ślōnskij gŏdki, terŏzki chociŏż trocha bydōm sie mogli pouczyć. Rozmawiała Joanna Noras Od redakcji: Ponieważ Rafał Adamus jest jednym z głównych propagatorów tzw. ”cieszyńskiej” transkrypcji mowy śląskiej, zamieściliśmy wywiad w tej formie zapisu. Jesteśmy ciekawi Waszych opinii, czy czyta się to lepiej, czy gorzej, niż transkrypcję Cajtunga.

Czyżby nastąpił przełom Dokończenie ze str. 1 Co jednak ważne, i wystawa i konferencja – która odbywała się pod patronatem marszałka Sejmu Radosława Sikorskiego – wzbudziła spore zainteresowanie posłów, nie tylko ze Śląska. Okazuje się, że coraz więcej z nich chce rozumieć, o co tak naprawdę nam chodzi, i co mamy Polsce za złe. - Ta wystawa ma uświadomić wszystkim jaka jest prawda o tamtych tragicznych dniach. Myślę, że to co się wtedy działo na Górnym Śląsku jeszcze dobitniej pokazuje dlaczego my Polacy nie mamy poczucia, że w 1945 r. zawitała do nas wolność. Górny Śląsk potraktowany został jak terytorium podbite, a najbardziej podczas tych działań ucierpiała ludność cywilna – powiedział marszałek Radosław Sikorski. Marszałek województwa śląskiego, Wojciech Saługa, chociaż sam z Jaworzna, dodawał: Przez lata komunizmu był to temat tabu, a nawet dziś są ludzie, którzy boją się mówić o tych wydarzeniach.

Incydent czy przełom – czas pokaże I dlatego 23 kwietnia 2015 roku może być dla polskiej sprawy bardzo

ważnym dniem. Wydarzenie, które zorganizowali poseł Galla i posłanka Danuta Pietraszewska z PO przełamało pewne tabu – w parlamencie Rzeczypospolitej zaczęto mówić o śląsku głosem śląskim, nie polskim. – Dla nas, Ślązaków to ważne, aby w Polsce poznano naszą historię, przemilczaną w podręcznikach historii – mówiła Pietraszewska. To już nie pojedyncze wystąpienie, to cała uroczystość, która może spowodować, iż nasza historia przestanie być w Polsce przemilczana. Oby. Bo jak powiedział europoseł Marek Plura, obecny na konferencji: - To przejaw polsko-śląskiego pojednania. Wierzę, że za tym krokiem pójdą następne. My też wierzymy, chociaż znaczenia konferencji i wystawy nie można też przeceniać. Takie rzeczy w Sejmie dzieją się ciągle. Tylko tego samego, 23 kwietnia były tam obchody Dnia Ziemi i konferencja „Media polskie na Wschodzie”. Ale teraz i my znaleźliśmy się w tej narracji. I widać było zdumienie Polaków, gdy widzieli, jak nasz hajmat został po „wyzwoleniu” potraktowany. Może więc zaczną słuchać, co do nich mówimy my, a nie co mówią o nas inni. Dariusz Dyrda

List do redakcji Szanowny Panie Redaktorze! Zachęcony, m.in. poprzez artykuł w „Cajtungu”, pojechałem do Opola by tam w Muzeum Śląska Opolskiego obejrzeć wystawę „Dziadek z Wehrmachtu – doświadczenie zapisane w pamięci”. Jechałem podekscytowany bo mój ojciec też służył w Wehrmachcie a ja przez lata, podobnie jak Asia z komentarza Naczelnego, byłem pewien jego pobytu w czasie II Wojny Światowej na robotach w Niemczech. Prawdę o losach ojca w latach 1942- 1946 poznałem właściwie dopiero po jego śmierci. Miałem wtedy 16 lat i nigdy nie dane miło o tym z ojcem porozmawiać. Mama, Niemka, zniszczyła po wejściu wyzwolicieli ze wschodu wszystkie niemal dokumenty z okresu okupacji, tym bardziej że ojciec z niewoli amerykańsko-brytyjskiej wrócił dopiero w 1946 roku. Wystawa zrobiła na mnie duże i pozytywne wrażenie. Zdjęcia, dokumenty, listy i objaśnienia przybliżyły mi losy pokolenia dziadków i ojców z Wehrmachtu. Szczególne do zaangażowanego emocjonalnie zwiedzającego przemówiły nagrania rozmów z bohaterami wystawy i członkami ich rodzin. Ci ludzie, w liczbie dwudziestu kilku, po ponad półwieczu podzielili się wspomnieniami by pamięć o ich losach, na które nie mieli wpływu, nie zaginęła. Zainteresowanie wystawą, jak powiedział mi jeden z oprowadzających, było nikłe. Często wycieczki szkolne oglądały inne ekspozycje, których równolegle w Muzeum było kilka, omijając „Dziadków…”. Nie komentuję tego wiedząc, jaka jest struktura mieszkańców pięknego skądinąd Opola.

Sadzę jednak, że autor artykułu w „Cajtungu” nie był na wystawie i skorzystał z informacji medialnych na jej temat. W artykule pisze się w kilku miejscach o Ślązakach w Wehrmachcie. Wystawa jednak prezentuje dokumenty nie tylko Ślązaków /Górnoślązaków/ lecz także Pomorzan, Warmiaka, czy też „cesaroków”. I to jest właśnie jej główny atut! Autor artykułu skupiając się na Ślązakach, także z tzw. Opolszczyzny, przyczynia się do powszechnie panującej opinii o nasze inności i „niemieckości”. Wspomnienia mieszkańców Torunia, Grudziądza, Wejherowa, Siły / Warmia/ czy Bydgoszczy czynią wystawę bardziej uniwersalną, nie zamykającą się w naszym regionie. Sadzę, że tak potraktowany przez autorów wystawy temat pozwoli mieszkańcom reszty Polski zrozumieć zjawisko, dramat i losy kilkuset tysięcy służących w wojskach III Rzeszy mieszkańców terenów dzisiaj będących w granicach Polski. Jest szansa by wystawa trafiła do innych muzeów w Polsce. Jako członek Rady Muzeum w Rybniku jestem po rozmowie z jego dyrektorem, który wyraził zainteresowanie sprowadzeniem wystawy do Rybnika. Organizatorzy wystawy są zainteresowani udostepnieniem jej innym placówkom muzealnym. Na wystawie można nabyć za jedyne 5 zł. pięknie wydaną dwujęzyczną publikację o niej traktującą /na zdjęciu/. Przestrzeń wystawowa jest duża i spokojnie, nie przeszkadzając innym, można ekspozycję obejrzeć i... przeżyć. Gorąco zachęcam! Krzysztof Kluczniok z Leszczyn


12

kwiecień 2015r.

„Zwolenniczką Korfantego nie jestem”- mówi laureatka jego nagrody

Korfanty dla Rostropowicz W poniedziałek, 20 kwietnia Związek Górnośląski po raz kolejny przyznał swoje nagrody Korfantego. Zasadniczo o nagrodzie tej nie pisujemy, bo zbyt często trafiała ona do ludzi, których jedyną zasługą dla Śląska jest to, że są na nim ludźmi ważnymi i wpływowymi. Tak na przykład ledwo na Śląsk wrócił, dostał ją abp Wiktor Skworc. Tym razem jednak jest inaczej, nagrodę tę otrzymała profesor Joanna Rostropowicz.

To

zresztą o tyle dziwny przypadek, że pani profesor sama zasiada w kapitule, która te nagrody przyznaje. Choć oczywiście w posiedzeniu, podczas którego jej kandydatura była rozpatrywana – nie brała udziału. Choć to zapewne tylko formalność – bo dać jej śląską nagrodę jest równie oczywiste, jak uznać Roberta Lewandowskiego za czołowego polskiego piłkarza. Choć mimo wszystko nagroda trochę zaskoczyła. Joanna Rostropowicz, chociaż sama Związek Górnośląski przed laty zakładała – dziś o wiele bardziej pasuje do nagrody Ruchu Autonomii Śląska, niż tej nagrody Korfantego. Inna sprawa, że RAŚ-owego „Górnośląskiego Tacyta” od trzech lat ma już na koncie. Bo Joanna Rostropowicz jest Ślązaczką niepokorną. Utożsamiając się z narodowością śląską podkreśla, że chyba tylko starożytni Grecy mieli tak wymieszane geny jak my. I nie są to bajania, swoje tezy opiera o badany materiał genetyczny. A że odwołuje się do starożytnych Greków? Każdy, kto ją choć raz spotkał, zrozumie to doskonale – pro-

To

już ponad 30 lat, jak łażę na wybory. Łażę w zasadzie na każde, poza wyborami miss Polonia. Bo tam nigdy ani nie kandydowałem, ani załapać się na jurora czyli wyborcę szans nie miałem – a panny w strojach kąpielowych to już wolę pooglądać na plaży. I różnorodność większa i głupot do mikrofonu nie gadają. Ale na inne wybory chadzam, nawet jeśli sam nie kandyduję. A na prezydenta RP jeszcze nie kandydowałem i pewnie w najbliższych kilkudziesięciu latach nie będę. Jednak zawsze miałem w nich na kogo głosować. Od czasu gdy kandydowali Wałęsa, Tymiński i Mazowiecki zawsze miałem swój typ na I i II turę. Z racji swoich poglądów zazwyczaj, choć też nie zawsze, głosowałem na kandydata lewicy. W ostatnich, przyznaję ze wstydem, postawiłem krzyżyk przy nazwisku obecnie nam panującego,” łączącego się w bulu” Bronisława Komorowskiego. Od mniej więcej 2005 roku głosując w wyborach kieruję się głównie interesem Śląska. Mniej mnie już interesuje kto jest za aborcją, a kto przeciw; kto chce podnieść VAT, a kto obniżyć (tym bardziej, że i tak potem nie dotrzymuje); kto jest za karą śmierci a kto przeciw; kto za jednomandatowymi okręgami wyborczymi, a kto za wyższy-

fesor Rostropowicz mentalnie zakorzeniona jest w starożytności, którą kocha, bada i której naucza. W XXI wieku znalazła się jakby przez przypadek. Ale na szczęście tu jest – i bada też związki między kulturą śląską a antyczną. Tak jest, to nie pomyłka – w naszej kulturze wiele pochodzi jeszcze ze starożytności. Ale bada też pani profesor z Opola kulturę śląską – a wydawane pod jej kierownictwem Zeszyty Eichendorffa są jednym z najlepszych świadectw tej kultury.

O Korfantym cytując Czaję Zresztą odbierając tę nagrodę też pokazała niezależność. Bo jednak trzeba dużej odwagi, by przyjmując Nagrodę Korfantego powiedzieć: - Nie jestem wielką zwolenniczką Korfantego. Zarzucam mu, że podzielił Ślązaków. Zarazem jednak postać ta mnie fascynuje i niepokoi. Jest w Korfantym coś na miarę starożytnej tragedii, na miarę króla Edypa. Obaj nieuchronnie zmierzali do strasznej osobistej klęski, obaj zbliżają się do dramatu. Był jednak Korfanty bohaterem, patriotą w ro-

zumieniu starożytnym. Słowo patriotyzm pochodzi wszak od „terra patriae” – ziemia rodzinna. I ja, po starożytnemu, rozumiem patriotyzm jako miłość do ziemi przodków w takiej postaci, w jakiej odziedziczyliśmy ją po przodkach. Badania śląskich grodów już z XI wieku wskazują, że zgodnie mieszkali w nich Słowianie i Germanie. Bo ta Ziemia zawsze przyjmowała każdego, kto uszanował jej odrębność. I to wszelkie żyjące tu nacje stworzyły jedno społeczeństwo. Dlatego dziś przypisywanie tego społeczeństwa do którejkolwiek z sąsiednich nacji jest nadużyciem. Podczas swojego przemówienia przy odbieraniu nagrody Joanna Rostropowicz delikatnie, intelektualnie kpiła z tej polskości korfanciorzy. Bo mówiąc o Korfantym, stale powoływała się na słowa Herberta Czai. Tego samego, który w ostatnich dniach jest na Śląsku odgrzebany, bo mniejszość niemiecka zamarzyła sobie, by w Skoczowie, na jego rodzinnym domu a dziś szkole, umieścić na fasadzie tablicę ku jego pamięci. Natychmiast podniosło się larum, któremu przewodzą oczywiście wicewojewoda Piotr Spyra i redaktor Tere-

sa Semik, że to hańba, bo Czaja, wieloletni prezes Związku Wypędzonych był (rzekomo) nazistą i wrogiem zachodnich granic Polski. Tymczasem profesor Rostropowicz mówiąc o Korfantym stale powoływała się właśnie na Czaję. Cytując na przykład słowa Czai, że gdyby przyszło im z Korfantym działać w tych samych czasach, to w godzinę doszliby do porozumienia. Dla dobra Śląska.

Oprawa nie zachwyciła Wracając zaś do samej Nagrody Korfantego… Jakże to inna uroczystość, niż RAŚ-owskie „Górnośląskie Tacyty”. Tacyty zawsze wręczane są na dużej auli, przy setkach widzów, laudacje (czyli przedstawienia sylwetki i dorobku kandydata) są przygotowane naukowo i solidnie, po wręczeniu toczy się dyskusja o Śląsku i dorobku laureatów. Związek Górnośląski wręczył swoje nagrody w małej siemianowickiej kawiarence,

Joanna Rostropowicz (ur. 1943), ,profesor zwyczajny.Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, pracuje na Uniwersytecie Opolskim. Kieruje Katedrą Cywilizacji Śródziemnomorskiej, działającą w ramach Instytutu Historii UO. Drugim po starożytności polem jej działań badawczych i publicystycznych jest Górny Śląsk. Szefuje radzie naukowej Górnośląskiego Centrum im. Josepha von Eichenforffa w Łubowicach, gdzie wydawane są „Zeszyty Eichedorffa” – przybliżające nam niemieckojęzyczną śląską poezję. Pod jej kierunkiem powstała też wielotomowa encyklopedia „Ślązacy od czasów najdawniejszych do współczesności”, pokazująca tysiące śląskich sylwetek, z kręgu kultury czeskiej, niemieckiej, polskiej i śląskiej po prostu. Profesor Rostropowicz to także aktywny komentator wydarzeń na Śląsku.

Nie ma na kogo… mi mandatami dla pijanych kierowców. Interesuje mnie za to, jaki kandydat i jego partia mają pomysł na Śląsk, jako stosunek do narodowości śląskiej i języka śląskiego oraz do potencjalnej śląskiej autonomii. W roku 2010 za-

dując z PiS-u, z założenia takich jak ja ma zapewne za zakamuflowaną opcję niemiecką a język śląski za jakąś fanaberię. Może uważa też – wzorem wielu działaczy PiS – że miejsce śląskich autonomistów jest w więzieniu. Tak

o których nawet nie wiem, albo Brauny, o których wiem, i tyle – odpadają na starcie. Tak samo Kukiz. Lubię jak facet śpiewa. Ale Kukiz tak się nadaje na prezydenta państwa, jak ja na primabalerinę. Prezydent jednak musi być choć

Głosując w wyborach kieruję się głównie interesem Śląska. Mniej mnie już interesuje kto jest za aborcją, a kto przeciw; kto chce podnieść VAT, a kto obniżyć; kto jest za karą śmierci a kto przeciw; kto za jednomandatowymi okręgami wyborczymi, a kto za wyższymi mandatami dla pijanych kierowców. Interesuje mnie za to, jaki kandydat i jego partia mają pomysł na Śląsk, jako stosunek do narodowości śląskiej i języka śląskiego oraz do potencjalnej śląskiej autonomii. głosowałem na Komorowskiego, bo poseł Marek Plura zapewniał, że kandydat jest przynajmniej za uznaniem języka. Nie mam do Marka żalu, pewnie czuje się tak samo oszukany jak ja – ale drugi raz już na wroga śląskości nie zagłosuję. Co drastycznie zmniejsza szanse znalezienia kogoś, przy kim mógłbym postawić krzyżyk. No bo Duda kandy-

więc w drugiej turze nie ma nikogo, na kogo mógłbym zagłosować, bo na innych uczestników drugiej tury nie liczę. Chyba po raz pierwszy od czasu gdy wybieramy prezydenta RP, na drugą turę nie pójdę. Pardon, po raz drugi, bo raz Aleksander Kwaśniewski załatwił to już w pierwszej. Problem mam jednak i z pierwszą turą. No bo na kogo? Jakieś Kowalskie,

gdzie miejsc siedzących było dla może 50 osób, laudacja opowiadała o tym że Rostropowicz jest wielka, więc jej się nagroda należy jak mało komu, o dwóch laudacjach dla pozostałych laureatów (jedna pośmiertna) nie wspominając. Z laudacji redaktor Beaty Tomanek z Radia Katowice dowiedziałem się głównie, że razem z tym kto laudację wygłasza znają się od dziecka, bo oboje są z Siemianowic – i że tyle robi dla zwykłych ludzi. Jeśli ktoś nie słucha Radia Katowice, to kompletnie nie dowiedział się, co konkretnie robi, poza tym że robi. W tym kontekście ciekawe jak wypadną, wręczane w przyszłym roku po raz pierwszy nagrody im. Anzelma Eforyna. Czy będzie to styl RAŚ-u czy raczej Związku Górnośląskiego, czy jeszcze jakiś inny. Na pewno natomiast jednym z głównych kandydatów do tej nagrody jest profesor Joanna Rostropowicz. Dariusz Dyrda

trochę dostojny. On ma uosabiać autorytet państwa. Dostojeństwo Kukiza? Hehehe. Tak samo Korwin. Niby o wolnościach człowieka gada z sensem, tylko kiedy słyszę o strzelaniu do górników, to sam bym mu strzelił. W mordę mianowicie. Wreszcie też zgoda na śląskość, na autonomię – wynika z jego światopoglądu, bo on się zgadza na wszystko, co

FIKSUM DYRDUM nie wymaga państwowej kasy. Tylko po co nam autonomia w państwie, gdzie ani to państwo ani władze regionu nie mają nic do gadania. Ani w sprawie służby zdrowia, ani oświaty ani innych. Palikot też się na autonomię zgadza, a pod projektem ustawy o języku śląskim się podpisał. Tyle, że dostojeństwa w nim tyle, co w Kukizie. Pozostaje jeszcze Magdalena Ogórek, która startuje z lewicy, hasła głosi prawicowe, wzięła od SLD pieniądze na kampanię, ale udaje kandydatkę niezależną. Ni pies, ni wydra, a uroda to za mało, bo jak wspomniałem, jedyne wybory na które nie chodzę, to wybory miss. Mimo to chyba zagłosuję z rozpaczy na Ogórek. Chociaż o śląskości w kampanii nie mówi. Jednak jeśli już nie ma dobrego kandydata, to postawię na kandydata stąd. Na dziołcha z Rybnika. Bo zawsze jest szansa, że podczas choćby rodzinnych spotkań trafi na jakiegoś Ślązaka sercem i umysłem, który będzie przy roladzie z kluskami klarował jej, o co nam chodzi. Albo na kolegę. Choć Paweł Polok, który zna ją jeszcze ze szkolnych czasów, na pytanie o Magdę odpowiedział krótko: - Dej mi pokůj! I od tego czasu po raz pierwszy w życiu, gdy myślę o wyborach, kołacze mi w głowie myśl: - Dejcie mi pokůj! Dariusz Dyrda


13

kwiecień 2015r.

PROMOCJA

PISANE ZA BRYNICĄ

Ikony „Świętej wojny”

P

ierwszy raz w życiu dane mi było zobaczyć kilka odcinków serialu, o którym słyszałam bardzo wiele sprzecznych opinii. „Święta wojna” jest prześmieszna, ale i bardzo niesprawiedliwa.

stę ograniczona, iż Bercik nie dostrzega różnicy. Ale nie tylko głupota; również pijaństwo (kto oglądał serial kojarzy z pewnością postać Gerarda). Niestety, ogólnonarodowa, śląska degeneracja

Miło się na to wszystko patrzy, do momentu kiedy nie uświadomimy sobie, że dzięki temu serialowi, Górny Śląsk był pośmiewiskiem całej Polski przez ponad dziewięć lat. 322 odcinki strzelania do Ślązaków; moim zdaniem serial cieszył się powodzeniem dlatego właśnie, że podsycał ogólnopolską drwinę – warszawiacy są cacy, a Ślązacy – tępacy. Główny bohater (w tej roli Krzysztof Hanke), Bercik Dworniok jest gargantuicznym wręcz imbecylem, nie tylko porównaniu do swojego kolegi – warszawiaka Zbigniewa Pyciakowskiego. On po prostu jest tępy, jednakowoż jest to wada wrodzona Bercika; serial z odcinka na odcinek udowadnia twierdzenie, że głupota jest immanentną cechą każdego Ślązaka. Skandaliczne i mocno przejaskrawione są sceny, kiedy np. Bercik myli poziom inteligencji IQ ze sztukami walk: kung-fu czy aikido. Jego postać jest tak przez scenarzy-

ukazana w „Świętej wojnie” jest przepięknie namaszczona dowcipnymi rozmówkami, czasami uroczym hanysko – gorolskim przekomarzaniem się. Miło się na to wszystko patrzy, do momentu kiedy nie uświadomimy sobie, że dzięki temu serialowi, Górny Śląsk był pośmiewiskiem całej Polski przez ponad dziewięć lat. 322 odcinki strzelania do Ślązaków; do ich mądrości, życzliwości, szlachetności, buńczuczności i pracowitości. Moim zdaniem serial cieszył się powodzeniem dlatego właśnie, że podsycał ogólnopolską drwinę – warszawiacy są cacy, a Ślązacy – tępacy.

Zupełnie inną kwestią jest język Bercika czy jego, żony Andzi (Joanna Bartel w tej roli). To nie tylko nie jest język śląski, to nawet nie jest – pseudośląski – czyli zlepek popularnych śląskich słów, używanych aktualnie przez większość młodego, śląskiego pokolenia. Język „Świętej wojny” to polski język, z lekkim, śląskim akcentem i naprawdę pojedynczymi wstawkami śląskich słów. Po takiej transmisji, zupełnie zrozumiałym jest, że Polacy nie widzą potrzeby zalegalizowania języka śląskiego – ba! Nie dostrzegają jego istnienia. Mnie to akurat wcale nie dziwi, bo gdybym była rodowitą radomianką, która z daleka obserwuje pojedyncze śląskie sprawy, a jednocześnie z uśmiechem na ustach obserwowałabym perypetie w „Świętej wojnie” - doszłabym do wniosku, że Ślązacy robią burzę w szklance wody. Co to za język – identyczny niemalże z polskim? Na szczęście jestem z Altrajchu, Siemianowice widziałam z rodzinnego domu przez okno, a od kilku lat bliskie memu sercu są śląskie sprawy. I chociaż może czasami, z braku laku włączę sobie „Świętą wojnę”, to zrobię to tylko wtedy, kiedy zapomnę o śląskości. W innym wypadku – będę oglądała ten serial z taką samą pogardą, z jaką on traktuje Ślązaków. I rozumiem nareszcie, dlaczego Dyrda o „Świętej Wojnie” wypowiada się zawsze ze świętym oburzeniem. Zniesmaczona gorolica Paula Zawadzka

Pisze córka naczelnego

Nie chcę takich Krakowic!

N

ie do końca rozumiałam, co mój ojciec ma przeciw Krakowowi. Miasto fajne, duże – a ja duże miasta lubię. Bo jest gwar i tętni życie. Więc ta bliska współpraca Śląska i Krakowa ani mnie ziębiła ani grzała, chociaż rozumiem, że lepiej, aby Górny Śląsk był razem, niż poszatkowany, trochę z Krakowem, trochę z Wrocławiem. O Wrocławiu zresztą napisać, że go lubię nie mogę, chyba tylko z jednej przyczyny – wcale go nie znam. Ale ostatnio poznaję coraz lepiej Kraków i zaczynam się zgadzać, że lepiej trzymać się od tego miasta z daleka! Jako fotoreporterka Ślůnskigo Cajtunga mam akredytację na mistrzostwa świata w hokeju. Kocham ten sport – co zresztą u każdej koleżanki spoza Śląska wywołuje zdumienie. Hokej??? Zocha, co ty??? Mamy akredytacje, to jedziemy. Wyjdzie nam darmo! Ale… Takie tam darmo. Z Katowic do Krakowa prowadzi najdroższa autostrada Europy. Za pół godziny jazdy – 20 złotych. W dwie strony 40. Jak jednym regionem miałoby być coś, co za każdy kawałek drogi, jak z Katowic do Rybnika, życzy sobie 40 złotych? Miesięcznie 1200! Podjeżdżamy n a parking, Kraków Arena. Parking duży, bo i hala niemała. Byłam już z ojcem na wielkich meczach hokeja. W Bratysławie, w Pradze, w Wied-

niu. Parking był darmowy. Na nartach za granicą jest darmowy (a Polsce się płaci – średnio 7 zł), wszędzie jest za free. Tylko w Wenecji sobie liczą, no ale miasto wielkie, światowa stolica turystyki, ulic nie ma, parking w sumie jeden, to co im tam… Turysta przyjechał tysiąc kilometrów, żeby pałac dożów i kanały zobaczyć, to i kolejne 10 euro da. Ale tu? Parking pod areną w sumie pustawy, ruchu jak na wielkie wydarzenie nie ma, ale cieć woła 30 złotych. Ojciec tłumaczy, że dziennikarze, że akredytacja do odebrania, nieważne 3 dychy trzeba dać. No to Dyrda daje. Przecież nie będziemy dyrdać piechty dwa kilometry, od ostatniego darmowego punktu do zaparkowania. Potem 40 minut (40 minut!) szukamy biura prasowego. Mecz trwa, a my łazimy tam i nazad, bo żaden ochroniarz nie wie, gdzie to jest. Każdy pokazuje w inną stronę. W końcu (przypadkiem) znajdujemy w … podziemnym parkingu. Otwieramy drzwi, za nimi wywiadu udziela Mariusz Czerkawski. Znaczy jesteśmy na miejscu! Hala super (byłam już na pucharze Polski), mecz super, tylko kołacze po głowie: paliwo jakaś stówka, autostrada 40, parking 30. To 170. Jeśli kupić dwa bilety po 120 złotych (tyle sobie winszują za miejsce, z którego coś widać) – to robi się 400 złotych! Za tyle – sprawdziłam – moż-

na obejrzeć wielki mecz w lidze NHL, a nie w sumie prowincjonalny hokej Polska-Japonia . Bo i jedni i drudzy od dowolnej drużyny NHL dostaliby bęcki 10:0 albo lepiej! Ten krakowski turniej miał być promocją hokeja w Polsce. Jaką promocją? Trybuny puste (zajęte jedno na 5 miejsc), ludzi mniej niż na ligowym meczu w Tychach. Na ligowym meczu jest doping, o którym reprezentacja Polski w Krakowie może tylko pomarzyć. Założę się, że nawet przy tych wysokich cenach biletów, w Tychach czy katowickim Spodku byłoby 3 razy więcej ludzi niż w Krakowie. Bo u nas są kibice hokeja, w Tychach, w Bytomiu, w Katowicach, w innych miastach – a nawet w Altrajchu, w Sosnowcu. W Krakowie tych kibiców nie ma. A jednak ten turniej odbywa się w Krakowie, a nie Katowicach. Drogo, daleko i bez atmosfery. Mamy jedne Krakowice, to Spodek przeciw Krakowowi o organizację imprezy nie wystąpił. Zamiast święta hokeja tu, jest święto kasy tam. A ja nie chcę! Bo chcę, żeby imprezy, którymi w Polsce żyje tylko Śląsk, były na Śląsku, nie w Krakowie. W ramach Krakowic stajemy się zaś tylko peryferią Krakowa. Więc ojciec ma rację: sam som my, za Wisłą jesteście wy. I każdy niech gra na siebie! Ciekawe, kto wam do 40 złotych za autostradę, 30 bilet za parking, 120 złotych za bilety… Ile, drogie Krakusy, można nas doić? Zosia Dyrda

Ǒstow sam 1%

- tela momy dzisio autonomie

J

ak by to fajnie było kej by te nasze podatki niŷ szły do Warszawy, ino kej by ostowały tukej, sam u nos, na Ślónsku! – taki jamrani słysza nikedy, ale dycki sie dziwują, że sztyjc tak mało pamiyncymy, iże momy już przeca aby 1% takij naszyj podatkowyj autonomije. Każdy pracujący podatnik, który otrzymał swój formularz PIT może do końca kwietnia nie tylko dokonać rozliczenia podatkowego, ale także wskazać swojemu urzędowi skarbowemu, której organizacji pożytku publicznego urząd ten ma przekazać kwotę równą 1% podatku należnego państwu.

z których zagląda nam w sumienie umierające dziecko, lub wesoły celebryta. To kosztowny przemysł korzystający z fachowych PR-owców, za których płacimy naszymi wpłatami. Oczywiście nadwyżka wpływów nad kosztami jest zapewne przeznaczana na realizację misji organizacji, ale czy w tym przypadku każdy cel uświęca każde środki? Czy wiemy komu i w czym pomagamy? Nie pomogą nam odpowiedzieć na te pytania internetowe przeglądarki, choć to one na ogół mają najczęstszy wpływ na nasze decyzje. Gdy wpiszemy w okienko „szukaj” hasło „1% podatku”

Zachęcam do przekazywania za pomocą mechanizmu 1% pieniędzy organizacjom działającym w naszym regionie. Przekazując często jednak idziemy na skróty i mijamy się z celem. Reagujemy mechanicznie na coraz sprawniej chwytające za serce wideo-klipy i bilbordy, z których zagląda nam w sumienie umierające dziecko, lub wesoły celebryta. To kosztowny przemysł korzystający z fachowych PR-owców. Czy wiemy komu i w czym pomagamy? Mieszkańcy Śląska często i hojnie skorzystali z tego prawa, za co wszystkim serdecznie dziękuję i do czego dalej wszystkich gorąco zachęcam! Zachęcam jednocześnie do przekazywania za pomocą mechanizmu 1% pieniędzy organizacjom działającym w naszym regionie. Sprawdzić może się tu także znakomicie złota zasada: myśl globalnie – działaj lokalnie. Jakże by znakomitym wsparciem działań społecznych w danym mieście byłaby kwota setek tysięcy złotych jaką jego mieszkańcy przekazują na rzecz organizacji, z całego kraju, nie zawsze tu działających. Wspieranie organizacji, których realne, pozytywne działania widzimy wokół siebie, u których namacalnie możemy przekonać się na co zostały wykorzystane przekazane przez nas publiczne pieniądze, jest jak najbardziej odpowiedzialne. Niechaj ten 1% naszej podatkowej autonomii służy naszej lokalnej społeczności. Odpowiedzialne pomaganie wymaga jednak nieco zaangażowania. Przekazując 1% podatku często idziemy na skróty i mijamy się z celem. Reagujemy mechanicznie na coraz sprawniej chwytające za serce wideo-klipy i bilbordy,

to ujrzymy listę tych, którzy najlepiej się pozycjonują, czyli inwestują niemały trud lub pieniądze, aby wyświetlić swoją stronę internetową przed innymi. Każde prawo do autonomicznej decyzji wiąże się z odpowiedzialnością za jej podjęcie i zastosowanie. Inwestujmy zatem swoją odpowiedzialność lokalnie. Dbajmy o jakość naszej podatkowej autonomii – mamy jej aż 1%... Wystarczy tylko zajrzeć na www. baza.pozytek.ngo.pl i w okienku wyszukiwarki wpisać Województwo Śląskie, albo nazwę naszego miasta, a znajdziemy dziesiątki różnych organizacji dbających o nasz region i jego. Może jednak warto dać te pieniądze im, a nie ogólnopolskim gigantom? Mogecie se obrać rostomajnte ferajny. Jedni pomogajom biydnym a inkszym boroczkom, drudzy zaś pomogajom ślonskij godce. Jedni chowiom ptoki, a inksi robiom szport. Tak, abo tak wszyjscy som nasi, tůż se o nich dbejmy! A jeźli fto 1% podatku jeszcze nie doł skozać, to niech gibko pylo ku skarbówce, coby jeszcze na ostatni driker oddać PIT a ostawić trocha piyniyndzy do Ślonska. Marek Plura Poseł ku Ojroparlamentowi


14

kwiecień 2015r.

Po 26 latach finał polskiego hokeja był znów wewnętrzną śląską sprawą

Śląski sport

Taka sytuacja miała ostatni raz miejsce w 1988 i 1989 roku. O tym, kto będzie mistrzem Polski decydował finał, pomiędzy dwoma drużynami z Górnego Śląska. W roku 1988 Polonia Bytom pokonała w finale GKS Tychy, w 1989 zwyciężyła katowicki Naprzód Janów. Potem przez dziesięciolecia finał bywał najczęściej wewnętrzną sprawą Małopolski. Aż do roku 2015.

Bo

właśnie w tym roku znów w finale skrzyżowali kije hokeiści dwóch górnośląskich klubów: GKS-u Tychy i GKS-u JHK Jastrzębie. Jednak nie tylko ten finał pokazuje, że nasz region jest matecznikiem polskiego hokeja. Świadczy o tym przede wszystkim skład ekstraklasy.

Tylko Śląsk i Małopolska A pokazuje on, że hokeja w profesjonalnym wydaniu poza Śląskiem

gdańskich wychowanków gra kilku. Tylko wszyscy reprezentują barwy górnośląskich klubów. W tym jeden klubu z czeskiej strony Śląska.

Sport drogi i biedny

n Po raz pierwszy od 26 lat tytuł mistrza Polski był wewnętrzną, górnośląską sprawą. Finałową batalię wygrał GKS Tychy. JHK Jastrzębie musiało zadowolić się srebrnym medalem. i Małopolską nie ma. Wprawdzie toruńska drużyna od kilku lat próbuje wrócić na hokejowe salony, zdecydowanie wygrywa sezon zasadniczy, ale gdy przychodzi do fazy play-off na zapleczu ekstraklasy, mecze finałowe przegrywa właśnie z jakąś śląską drużyną, lub też, jak w tym roku, z bezpośrednim sąsiadem Śląska – Zagłębiem Sosnowiec. Tak więc w lidze od kilku lat nie ma drużyn spoza południa Polski. Najpierw wypadł z niej Toruń, dwa lata później także Stoczniowiec Gdańsk. Drużyna, która samymi chyba swoimi wychowankami byłaby w stanie walczyć o tytuł mistrza Pol-

Najwięksi polscy hokeiści byli wychowankami śląskich klubów. Krzysztof Oliwa, jedyny polski obywatel, który sięgnął po Puchar Stanleya (najwyższe trofeum w światowym hokeju) czy najbardziej znany polski hokeista Mariusz Czerkawski – to wychowankowie GKS-u Tychy i tutejszego świetnego trenera młodzieży Józefa Zagórskiego. Najwybitniejszy polski hokeista (dziś trener w Szwajcarii) Hneryk Gruth jest z Rudy Śląskiej a hokeja uczył się w GKS Katowice. Obecny weteran polskiego hokeja, mimo lat 40 wciąż czołowy napastnik GKS-u Tychy, a przez lata as polskiej reprezentacji Adrian Parzyszek to „synek z Nikiszowca”, wychowanek Naprzodu Janów. Podobnie jak przez 20 lat podpora polskiej defensywy, Sebasdian Gonera. Legendą są też trzej nieżyjący już bracia Góralczykowie z maleńkiego klubu Fortuna Wyry. Drużyna z tej wsi pomiędzy Tychami a Mikołowem dwukrotnie w swojej historii, tylko wychowankami, awansowała do polskiej ekstraklasy. Dziś jednym z filarów polskiej defensywy jest Michał Kotlorz, tyski wychowanek. Rozmawiając z zawodnikami urodzonymi przed1980 rokiem, ze śląskich klubów, widać, że u nas istniała cała odmienna od polskiej hokejowa terminologia. Przybyły przed laty na Śląsk z Podhala hokeista Adam Worwa wspomina szok, gdy partner z ataku powiedział do niego z pretensją: „Eli byś mi doł gumina szlyjom na kryja, to bych chepnoł pod lata i torman ani niŷ fiknie”. Śląski język istniał więc także w tym sporcie. Niestety dziś nie znają go nawet młodzi hokeiści, o rdzennie śląskim rodowodzie, jak choćby wspomiany Michał Kotlorz…

ski – ale od biedniejącego Stoczniowca tych wychowanków stale podkupy-

biem wychowankowie Stoczniowca w obu drużynach odgrywali zna-

W polskim hokeju nie ma pieniędzy, a to sport wyjątkowo kosztowny. Bo i sprzęt znacznie droższy, niż choćby w fusbalu czy handbalu, i kadra zawodników musi być znacznie szersza, liczyć koło 30 graczy. Tylko kilka ekip ma budżet pozwalający jako tako utrzymywać wyczynowy, zawodowy poziom. To Cracovia, stanowiąca własność biznesmena, profesora Janusza Filipiaka, właściciela firmy Comarch, Sanok (choć po obecnym sezonie może już nie być tak różowo) oraz właśnie dwa śląskie kluby – GKS Tychy, utrzymywany przez miasto oraz JHK Jastrzębie, hojnie finansowane przez Jastrzębską Spółkę Węglową. Pozostałe ekipy są już znacznie biedniejsze. Wprawdzie Pod-

W 10-zespołowej ekstraklasie jest aż sześć z Górnego Śląska. Oprócz wspomnianych Tychów i Jastrzębia, to także Naprzód Janów (nazwa nieco myląca, bo tak naprawdę lodowisko leży w katowickim Nikiszowcu a nie pobliskim Janowie) oraz Orlik Opole, Polonia Bytom i GKS Katowice. Tak to przynajmniej wygląda w teorii, bo kondycja finansowa Gieksy i Polonii jest taka, iż nie wiadomo, czy na sezon 2015/16 zgłoszą się do rozgrywek wały inne, w tym także śląskie kluby. Dość powiedzieć, że w tegorocznym finale pomiędzy Tychami a Jastrzę-

czącą rolę. A w Mistrzostwach Świata dywizji A, które 19 kwietnia 2015 roku rozpoczęły się w Krakowie, tych

hale Nowy Targ zdobyło dopiero co brązowy medal mistrzostw Polski, ale wywalczyło go własnymi młody-

n Hokej jest nieznany w większości dużych polskich miast. Katowice, jako jedyne miasto w Polsce mają nie tylko dwa kluby hokejowe – ale ponadto oba (Gieksa i Naprzód Janów) grają w ekstraklasie. Tak więc tylko w tym mieście mogą się zdarzyć prawdziwe hokejowe derby. Szkoda tylko, że władze miasta niewiele robią, aby ten sport wspierać.


15

kwiecień 2015r.

n Chociaż bezsprzecznie Śląsk jest stolicą polskiego hokeja, jedyny duży nowoczesny obiekt, na którym się grywa w hokeja mieści się w Krakowie. Dlatego Mistrzostwa Świata odbywają się w końcówce kwietnia tam, a nie w katowickim Spodku, jak to dawniej bywało. No ale jeśli porównać krakowską Arenę choćby ze stadionem zimowym mistrza Polski, GKS-u Tychy, to trudno się dziwić. mi wychowankami – bo tam szkolenie młodzieży stało zawsze na jeszcze wyższym poziomie niż w Gdańsku. W zasadzie gdyby nie te dwa ośrodki, to trudno zgadnąć, kim grałaby dziś polska liga. Kim grałyby Tychy, Jastrzębie – bo w mniejszym stopniu dotyczy to reszty drużyn z tej ligi. Śląskich drużyn. A w 10-zespołowej ekstraklasie jest aż sześć z Górnego Śląska. Oprócz wspomnia-

Śląska hegemonia Przy czym ta czołówka się właśnie bardzo kurczy, ale tylko cud może spowodować, że w przyszłorocznym finale nie wystąpi śląska drużyna. Niektórzy wręcz wieszczą, że w polskim hokeju nastała era niepodzielnego panowania tyskiego GKS-u. „To my, królowie Śląska, zna nas cała Polska” – śpiewają od lat tutejsi kibice,

we oparcie w mieście, tyska ekipa jeszcze się wzmacnia, więc kto niby mógłby jej zagrozić?

Problemy górnictwa – problemami hokeja Na pewno nie finałowy rywal – Jastrzębie. Cios, po którym ta drużyna się raczej nie podniesie, zadały jej zawirowania wokół górnictwa. Jastrzęb-

się do Tychów albo Krakowa. Podobne problemy ma Sanok, więc potencjalnym rywalem do złota mają tyszanie tylko w Cracovii. Obie ekipy, nafaszerowane kadrowiczami Polski i mocnymi cudzoziemcami (z Rosji, Czech, Kanady) będą rywalami tylko dla siebie, poza zasięgiem rywali z krajowego podwórka. Może tylko Podhale czasem nawiąże walkę. Ale czy taka liga, z supremacją dwóch,

ma. Gdyby o medale mistrzostw Polski walczyła Legia Warszawa, pewnie byłoby inaczej. Ale półamatorska Legia pałęta się w środku tabeli zaplecza ekstraklasy, nie ma w niej także drużyn z Poznania, Wrocławia, Łodzi. Cóż więc może TV obchodzić finał mistrzostw Polski, w którym grają jakieś tam Tychy z jakimś tam Jastrzębiem? Emitowała to jedynie niszowa TVP Sport. A mimo, że niemal

Hokej trzyma się na Śląsku mocno. To też jakby dowodzi bliskich związków kulturowych naszego regionu z Czechami, zakochanymi w tym sporcie. Zresztą górnośląski klub Ocelari Trzyniec należy do potentatów czeskiej ligi. W wielu europejskich krajach, z naszego kręgu kulturowego, hokej ustępuje popularnością tylko fusbalowi, a nawet go wyprzedza. Tak jest w Czechach, Słowacji, Niemczech, w Szwajcarii, Austrii, Danii.

n Gdzie indziej w Polsce sport ten jest praktycznie nieznany. Na Górnośląskich lodowiskach podczas meczów nieraz trybuny pękają w szwach. nych Tychów i Jastrzębia, to także Naprzód Janów (nazwa nieco myląca, bo tak naprawdę lodowisko leży w katowickim Nikiszowcu a nie pobliskim Janowie) oraz Orlik Opole, Polonia Bytom i GKS Katowice. Tak to przynajmniej wygląda w teorii, bo kondycja finansowa Gieksy i Polonii jest taka, iż nie wiadomo, czy na sezon 2015/16 zgłoszą się do rozgrywek. Janów i Orlik – ligowi średniacy – wprawdzie też mają finansowe problemy, ale ich byt w lidze jest raczej pewny. Podobnie zresztą, jak rywali z Małopolski. Przy czym czwarty z nich – poza wspomnianymi Cracovią, Podhalem i Sanokiem – też znajduje się w mieście, które jeszcze sto lat temu powszechnie uważane było za Śląsk, czyli w Oświęcimiu. Tamtejsza Unia, 20 lat temu potentat polskiego hokeja, od kilku sezonów balansuje między krajową czołówką a średniakami.

ale obecnie ta piosenka jest bardziej prawdziwa niż wcześniej. Nie tylko dlatego, że GKS po 10 latach starań odzyskał mistrzowski tytuł, pokonując w półfinale – mimo kiepskiego początku – Sanok, a w finale (też nie zaczęli najlepiej) rywali z Jastrzębia. Półfinał i finał gra się czterech wygranych meczów. Gdy widziało się dwa pierwsze mecze z Sanokiem, przegrane przez nieporadną tyską drużynę, a następnie cztery zdecydowanie wygrane, różnicą kilku bramek, to odnosiło się wrażenie, że tyszanie bawili się rywalami, być może… (jak podejrzewają niektórzy kibice) obstawiając ich pierwsze zwycięstwa u bookmachera. Podobnie zresztą wyglądał finałowy scenariusz, gdy tyszanie przegrywając z Jastrzębiem w meczach 1:2, w następnych trzech spotkaniach gromili rywali. Teraz w trakcie sezonu transferowego, mająca solidne finanso-

ska Spółka Węglowa, główny sponsor, po głośnej aferze z niegospodarnością, już pod koniec minionego sezonu obniżyła finansowanie, a w przyszłym nie będzie go wcale. Najlepsi gracze z Jastrzębia już przenoszą

trzech drużyn będzie ciekawa dla kibiców? Niestety, przypadek hokeja pokazuje naocznie, że Śląsk traktowany jest w Polsce po macoszemu. W telewizji, w mediach prawie go nie

wszystkie mocne kluby leżą na Górnym Śląsku lub przy jego granicach, siedziba Polskiego Związku Hokeja na Lodzie mieści się jednak w Warszawie. Adam Moćko

Prawdziwie śląski sport

Na

samym Śląsku hokej jest sportem wciąż popularnym, ale poza nim praktycznie nieznanym. 90% kibiców nie zna nazwiska ani jednego polskiego hokeisty. A przecież poziom tej ligi nie jest aż tak niski, jeśli do finału nie zdołał się zakwalifikować Sanok, nafaszerowany kanadyjskimi zawodnikami, w tym także dwoma mającymi bogatą karierę w najlepszej lidze świata, NHL. Przekładając to na realia futbolu, to tak, jakby nagle w Legii Warszawa zjawił się gracz regularnie grywający wcześniej w Realu Madryt! Tymczasem hokejowe transfery i wydarzenia przechodzą u nas bez echa. Kto wie, że pod koniec kwietnia w Krakowie są mistrzostwa świata dywizji, w której gra Polska? Niezależnie jednak od tego, hokej trzyma się na Śląsku mocno. To też jakby dowodzi bliskich związków kulturowych naszego regionu z Czechami, zako-

chanymi w tym sporcie. Zresztą górnośląski klub Ocelari Trzyniec należy do potentatów czeskiej ligi. Tylko czy śląski hokej ma trwać jedynie zawieszony między Tychami a Trzyńcem? Czy władz Katowic, Bytomia nie stać, aby wzorem Tychów postawić na utrzymanie tej dyscypliny, będącej przez dziesięciolecia chlubą śląskiego sportu? W wielu europejskich krajach, z naszego kręgu kulturowego, hokej ustępuje popularnością tylko fusbalowi, a nawet go wyprzedza. Tak jest w Czechach, Słowacji, Niemczech, w Szwajcarii, Austrii, Danii. Oczywiście w Skandynawii. Bo to piękna, szybka, dynamiczna gra. Pełna niespodziewanych zwrotów akcji. Tylko… nie jest popularna w Warszawie. Więc po co komu w Polsce taki sport? Adam Moćko


16

kwiecień 2015r.

Pod patronatŷm Cajtunga oraz burmistrza Pszczyny Dariusza Skrobola

IV Rajd Rowerowy NA KOLE BEZ POLE

Nowości wydawnicze

W ofercie mamy trzy nowe świetne książki:

/mogom tyż jechać Gorole/

R

ajd pojedzie 17 maja, sztartnie kole połednio, a zetrwo ze trzy godziny. Pado organizator Zdzisław Spyra: - Latoś pojadymy przez park, mostki, Rajdwygiem w kierunku Piosku. Minymy bunkier z czasów II Wojny, potym objadymy bana w Czarkowie. Po konsku asfaltu wjadymy w lewo do lasu źdźebko przed downom jednostkom rakietowom (ni ma co sie boć, raczej nic tam nie huknie). W lesie minymy Kościolniok - stowek ło kierym godo miejscowo legynda. Mioł tu sie zapaść cołki kościół drzewiany, a na jego miejscu powstoł tyn stowek. Mijomy bana w Radostowicach i bez Porymba jadymy na Bażantarnia (20 km) i 2 km dalyj Staro Bażantarnia. Stamtąd bez Łącko Grobla i dzi-

ki park do Ośrodka Sportów Wodnych w Łące. Tam bydzie wuszt, krupniok i piwo bezalkoholowe. Wpisowe: dzieci do lat 7 – gratis, dzieci do lat 16 - 5 zł, powyżej lat 16 i dorośli - 15 zł. Zapisy w dniach 11-13.05 w pszczyńskiej restauracji Nova lub mailem na pszczyna@autonomia.pl do 10.05 oraz. W mailu należy podać imię, nazwisko, pesel (do ubezpieczenia) oraz preferowany rozmiar koszulki. Można się zapisać także w dniu rajdu na Rynku w godzinach 10.0012.00, ale wówczas organizatorzy nie gwarantują już otrzymania koszulki rajdowej.

Super promocjo do każdego, fto chce wydrukować banery abo plandeki po ślůnsku. - Normalno cena m2 – 17 zł + 23 % VAT (brutto 20,91 zł – i tak jedna z nojniższych cen w regionie) - Cena do wydrukůw po ślůnsku za m2 – 13 zł + VAT (brutto 15,69 zł) Drukujŷmy do szerokości 160 cm (długość wiela trzeba) na nojwyższyj zorty maszynie Roland. Zamůwiŷnie idzie skłodać do redakcji Ślůnskigo Cajtunga – Tel. 0-501-411-994, e-mail: megapres@interia.pl

Takim właśnie przykładem jest książka „Dante i inksi” Mirosława Syniawy, będąca antologią wielkich dzieł światowej poezji na język śląski. Tytuł pochodzi od „Boskiej Komedii” Dantego, której fragmenty znajdziemy tam właśnie w godce. Poza tym są jednak wiersze czołowych poetów niemieckich, rosyjskich, francuskich, angielskojęzycznych, a także azjatyckich. Okazuje się, ze w godce brzmi to świetnie! – cena 23 złote

Ślůnskie ksiůnżki w hurcie tanij! Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? „Rychtig Gryfno Godka”? „Pniokowe łôsprowki”? „Asty kasztana ”? Eli ni mosz, terozki festelno szansa kupić je blank tanio. W księgarniach komplet tych książek kosztuje średnio około 135 złotych. U nas razem z kosztami przesyłki wydasz na nie jedynie: !!! 110 złotych !!! Ale możesz je oczywiście kupić także osobno. Koszt przesyłki – 9 złotych. W przypadku zamówienia powyżej 100 złotych – przesyłka gratis. lub telefonicznie 535 998 252. Można też zamówić wpłacając na konto 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 - ale prosimy przy zamówieniu podawać numer telefonu kontaktowego.

Instytut Ślůnskij Godki. 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53

Asty Kasztana, Ginter Pierończyk - „Opowieści o Śląsku niewymyślonym” to autentyczna saga rodziny z Załęża. Jak się żyło w Katowicach śląskim pokoleniom? Historia przeplatana nie tylko zabawnymi anegdotkami,ale też tragicznymi wspomnieniami i pięknymi zdjęciami z prywatnych zbiorów. 92 stron formatu A-5. Cena: 15 złotych.

„Rychtig Gryfno Godka” Dariusza Dyrdy – to jedyny podręcznik języka śląskiego. W 15 czytankach znajdujemy kompendium wiedzy o Górnym Śląsku, a pod każdą czytanką wyjaśnia najważniejsze różnice między językiem śląskim a polskim. Wszystko to uzupełnione świetnym słownikiem śląsko-polskim i polsko-śląskim. 236 stron formatu A-5. Cena 28 złotych.

„Pniokowe Łosprowki” Eugeniusza Kosmały (Ojgena z Pnioków – popularnego felietonisty Radia Piekary) to kilkadziesiąt dowcipnych gawęd w takiej śląskiej godce, kierom dzisio nie godo już żoděn, krom samego Ojgena! 210 stron formatu A-5. Cena 20 złotych.

„Historia Narodu Śląskiego” Dariusza Jerczyńskiego – to jedyna książka opowiadająca o historii Ślązaków z naszego własnego punktu widzenia, a nie polskiego, czeskiego czy niemieckiego. 480 stron formatu A-4. Cena 60 złotych.

„Komisorz Hanusik” autorstwa Marcina Melona laureata II miejsca na śląską jednoaktówkę z 2013 roku. to pierwsza komedia kryminalna w ślunskiej godce. „Chytrzyjszy jak Sherlock Holmes, bardzij wyzgerny jak James Bond! A wypić poradzi choćby lompy na placu” – taki jest Achim Hanusik, bohater książki. Cena: 28 złotych.

„Komisorz Hanusik we tajnyj służbie ślonskij nacyje” to druga część skrzącego się humorem kryminału z elementami fantasy, rozgrywający się na dzisiejszym Śląsku. Jest już w sprzedaży. Autor, Marcin Melon, jest nauczycielem w jednej z tyskich szkół, więc jest to dokładnie ten śląski dialekt, którego używa się na naszym terenie – cena 28 złotych

Farbą drukarską pachną jeszcze „Ich książęce wysokości”. To dzieje władców Górnego Śląska – a książka wyszła spod pióra Jerzego Ciurloka, znanego bardziej jako wicman Ecik z Masztalskich, ale będącego też wybitnym znawcą kultury i historii regionu – cena 30 zł


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.