Ślunski Cajtung 05/2015

Page 1

Historycy z Instytutu Pamięci Narodowej nie negują faktu, że były to obozy koncentracyjne. Uważają jednak, że … nie należy używać takiej nazwy, bowiem polskiemu społeczeństwu nazwa obóz koncentracyjny kojarzy się z obozem zagłady. Mamy więc do czynienia z kuriozalną sytuacją, że sami naukowcy uważają, że zamiast edukować społeczeństwo, należy dostosować siatkę pojęć naukowych do jego niewiedzy – str. 6-7

Przeciwnicy takiego stanowiska biją na alarm. Tłumacząc, że jeśli kolejne śląskie słowa będziemy zastępować polskimi, kolejne śląskie konstrukcje gramatyczne zastępować gramatyką polską – to godka nie będzie ewoluować, tylko będzie po prostu wypierana przez polszczyznę. Będzie powoli – a może nawet szybko – obumierać. – str. 8-11

GAZETA NIE TYLKO DLA TYCH KTÓRZY DEKLARUJĄ NARODOWOŚĆ ŚLĄSKĄ

CZASOPISMO GÓRNOŚLĄSKIE

Czekali. Ino na co?

C

zekaliśmy z zamknięciem tego numeru Cajtunga do wyników wyborów prezydenckich. Chociaż jednocześnie zastanawialiśmy się, po co to robimy. Przecież żaden (żaden!) spośród kilkunastu kandydatów na prezydenta nie odniósł się w kampanii do śląskich postulatów. Nawet Magdalena Ogórek z Rybnika, która swojego elektoratu powinna szukać tu. Więc tym bardziej było oczywiste, że wody w usta nabiorą dwaj najważniejsi gracze. Oni wciąż wierzą, że śląska sprawa rozejdzie się po kościach. O tym, na jaką partię możemy liczyć, myśląc o realizacji naszych postulatów, piszemy na stronach 4 i 5, przy okazji rocznicy zbierania podpisów pod obywatelskim projektem zmian w ustawie o mniejszościach narodowych i języku regionalnym. Prognozy niestety nie są zbyt dobre. Ale oprócz polityki jest w gazecie też godka. Ba, jest jej więcej, niż polityki, ale to dlatego, ze wbrew politykom w sprawie godki wiele się dzieje. I warto to obserwować, opisywać. Ponieważ jednak aż cztery strony gazety (3 i od 8 do 11) są o ślůnskij godce, to tym razem, po raz pierwszy w historii Cajtunga, tekstów po śląsku jest mało. Mamy nadzieję, że nam wybaczycie. Tym bardziej, że na stronie 13 tekst po śląsku zgoła niezwykły. Nowa współpracownica naszego miesięcznika, Jadwiga Sebesta, daje popis i dowcipu, i znajomości naszej mowy, i obserwacji życia społecznego. Mamy nadzieję, że spodoba Wam się takie urozmaicenie miesięcznika. Kto nie lubi wesołości, tego zapraszamy na strony 6-7, gdzie Dariusz Jerczyński wyjaśnia dobitnie, dlaczego polskie obozy koncentracyjne były polskie. I dlaczego były naprawdę obozami koncentracyjnymi. Bo – wbrew pozorom – nie każdy wie, co to takiego obóz koncentracyjny! Ale mamy też sympatyczniejszy kawałek o historii. Na stronach 14-15 przypominamy arystokratów, którzy wybudowali śląski przemysł. Dziśtych arystokratów tu już nie ma, a przemysł też dziadzieje. Czyżby prawdziwe było hasło, że „pańskie oko gruba tuczy”? A poza tym zapraszamy jak zawsze do naszych felietonów (str. 12) i życzymy miłej lektury. Ponieważ 24 czerwca prezydenta RP nie wybieramy, to z wydaniem czerwcowego numeru tak długo zwlekać nie będziemy. Szef-redachtůr

NR 5 (41) MAJ 2015r.

ISSN 2084-2384 NR INDEKSU 280305 CENA 2,00 ZŁ (8% VAT)

Mamy nowego prezydenta, ale nowego spojrzenie na Śląsk raczej nie należy się spodziewać

Co to zmienia? A nic!

n I Andrzej Duda i Bronisław Komorowski w trakcie kampanii odwiedzili Centrum Dokumentacji Deportacji Górnoślązaków w Radzionkowie. Ani jeden, ani drugi nie zająknął się nawet, że także Polacy odpowiadali za represje wobec Ślązaków. O „przepraszam” już nie wspominając.

Mamy nowego prezydenta. Bronisław Komorowski dokonał rzeczy niebywałej, i z 70% poparcia społecznego w lutym, zamiast wygrać wybory w cuglach, przegrał je z człowiekiem, o którym w tym lutym jeszcze mało kto słyszał!

P

rzed Andrzejem Dudą czapki z głów, a Komorowski i cała PO niech sobie wezmą tę porażkę do serca. Bo wynik ten jest ceną za niedotrzymywanie obietnic, za oderwanie od codziennych spraw obywateli, ale i od ich emocjonalnych oczekiwań. Za lekceważenie nas, i kpienia z nas w żywe oczy. Bronisław Komorowski, lubił, oj lubił, uchodzić za prezydenta wszystkich, za prezydenta dialogu. No to niech wskaże choć jeden przykład dialogu z niemal milionem obywateli, którzy w spisie powszechnym zadeklarowali narodowość śląską! Niech wskaże choć cień dialogu ze 140 000 tysiącami, które podpisały się pod obywatelskim projektem ustawy o mniejszościach etnicznych i języku regionalnym.

Niech wskaże choć cień dialogu z tymi wszystkimi, którzy mieszkając na Śląsku nie do końca czują się Polakami, i chcą śląskiej autonomii. Jeśli nawet na ten temat dialogi jakieś prowadził, to z Marią Pańczyk-Pozdziej i z ex-marszałkiem Mirosławem Sekułą. Może nawet z abp Wiktorem Skworcem. Ale to są przeciwnicy tych idei, a nie zwolennicy. Widać prezydentowi Komorowskiemu zapomnieli powiedzieć, że dialog polega na rozmowie z samymi zainteresowanymi, a nie z kimś innym na ich temat. Albo mu to mówili, ale nie chciał tego słuchać. Bo przecież – podobnie jak całe (pardon, prawie całe, Marka Plury nie dotyczy) – środowisko PO nie musi pytać, sam wie najlepiej. Dokończenie na str. 2

Chcesz okazyjnie kupić ślůnskie gadżety? Tresy, ksiůnżki, abcybildry na auto a inaksze? Przīdź ŏd 8 do 20 czerwca na katowicki Rynek, na Jarmark Świętojański. Trefisz hań rýchtig ślůnski sztand! A na sztandzie bydzie ŏkazjo pogodać ze redachtůrami Cajtunga a niekierŷmi autorami ślůnskich ksiůnżek!


2

maj 2015r.

Konkurs rozstrzygnięty.

Dwie osoby jadą do Brukseli

n Nasza redakcyjna sierotka dokonuje losowania zwycięzców.

T

rzy miesiące temu ogłosiliśmy konkurs, na temat najwybitniejszych postaci w historii Śląska. Wyniki konkursu mają pomóc europosłowi Markowi Plurze w opracowaniu ostatecznego kształtu wystawy o Ślasku, jaka jesienią otwarta zostanie w gmachu Europarlamentu. A dla uczestników naszego konkursu poseł Plura ufundował dwie nagrody w postaci 4-dniowego wyjazdu do Parlamentu Europejskiego, właśnie w trakcie trwania tej wystawy. Kupony konkursowe, zamieszczone w Cajtungu, można było wysyłać do 31 marca. Napłynęło ich ogółem 237 (nie licząc tych, które napłynęły na kuponach skserowanych, nie mogliśmy ich jednak uznać) – i spośród

nich pod koniec kwietnia dokonaliśmy losowania zwycięzców. Okazali się nimi: - Hanna Wójcik z Tychów - Gerard Zgodzaj z Zabrza. Z obojgiem skontaktujemy się telefonicznie. Ponadto, awaryjnie, gdyby któreś z tej dwójki nie mogło, wylosowaliśmy jeszcze trzecią osobę. Jej danych jednak na razie nie podamy, aby nie robić złudnych nadziei. A typy naszych czytelników, dotyczące najwybitniejszych śląskich postaci, przekażemy Markowi Plurze, aby ułatwić mu dobór sylwetek zaprezentowanych na wystawie. Tutaj napiszemy tylko, że najczęściej wskazywaliście na księcia Henryka Brodatego, Josepha von Eichendorffa i Karola Godulę.

SKUP AUT

ZŁOMOWANIE POJAZDÓW tel. 505 346 564, 511 640 508 Gazeta nie tylko dla osób deklarujących narodowość śląską

ISSN 2084-2384 Gazeta prywatna, wydawca: Instytut Ślunskij Godki (MEGA PRESS II) Lędziny ul. Grunwaldzka 53; tel. 0501 411 994 e-mail: megapres@interia.pl Redaktor naczelny: Dariusz Dyrda Druk: Agora Poligrafia, Tychy Nie zamówionych materiałów

redakcja nie zwraca.

Co to zmienia? A nic!

Dokończenie ze str. 1 I teraz zdumiewa się Bronisław Komorowski, że ludzie przy urnach stawiali krzyżyk na rywala. Często nie za Dudą, tylko przeciw Komorowskiemu. Bo nas lekceważył, hrabia z dubeltówką! A tak samo jak nas, Ślązaków, lekceważył wiele innych środowisk w tym państwie. W zasadzie chyba wszystkich, którzy mieli inne poglądy, niż on.

że pojęć „autonomia” i „separatyzm” nie rozróżnia. Nie spełni on oczywiście żadnych śląskich postulatów, podobnie, jak nie spełniłby ich – nawet mając następną kadencję – Bronisław Komorowski. Obaj to tak zwani „prawdziwi Polacy”, których światopoglądowo nic nie różni, no może za wyjątkiem poglądu na przyczyny katastrofy smoleńskiej. Obaj są bardzo polscy

Bronisław Komorowski, lubił, oj lubił, uchodzić za prezydenta wszystkich, za prezydenta dialogu. No to niech wskaże choć jeden przykład dialogu z niemal milionem obywateli, którzy w spisie powszechnym zadeklarowali narodowość śląską! Dlatego Andrzej Duda wzbudza życzliwą ciekawość. Obiecywał w kampanii, że znajdzie czas dla każdego. Nawet dla tych z którymi się nie zgadza i pewnie nie zgodzi. Ale znajdzie czas, aby wysłuchać ich racji, ich argumentów. To przynajmniej uczciwe postawienie sprawy – i jeśli okaże się szczere, jeśli prezydent-elekt go nie zapomni, to może być ciekawie, przekonywać samego prezydenta RP do sensu uznania godki za język. To może być ciekawe, przekonywać prezydenta, że autonomia nie jest zamachem na integralność Rzeczypospolitej. Bo przecież doktor praw nie może rżnąć głupa i udawać,

i bardzo konserwatywni – a to wyklucza przyznanie, że Ślązacy nie są Polakami. Są, bo walczyli o przyłączenie do Macierzy i już! Jak to nie walczyli? To co, samo się walczyło? Ale z Dudą przynajmniej sprawa jest prosta. Nikt nie pokłada w nim śląskich nadziei. PiS to jedyna na polskiej scenie politycznej partia, która mówi wprost, że mamy sobie nasze postulaty wybić z głowy. A raczej wykluczyć należy, że Andrzej Duda, nawet jeśli złoży legitymację partyjną, przestanie mieć PiS-owskie poglądy. Ale lepszy już uczciwy przeciwnik, niż kpiąc z ciebie w żywe oczy, robi ci złudną nadzieję.

Lepszy uczciwy przeciwnik, który nie mami posła na wózku inwalidzkim obietnicami, jakich spełniać nie zamierza. Marek Plura parę razy, gdy PO potrzebowała śląskiego wsparcia, zapewniał nas o życzliwości Komorowskiego. Potem Komorowski pokazywał nam środkowy palec. Więc to on okłamywał Plurę, czy Plura nas? Mając do wyboru zaufać Plurze, albo Komorowskiemu, wybieramy a Cajtungu Plurę. On nam zawsze słowa dotrzymywał. I tylko nam trochę żal, że pewien mieszkaniec Pałacu nie dotrzymywał jemu. Zamiast tego, pokazując Pańczyczkę i mówiąc: to mój ekspert w śląskich sprawach. Andrzej Duda nic nam nie pewnie nie obieca. I będzie uczciwy niczego nie dotrzymując. Dlatego ze śląskiego punktu widzenia 24 maja nie zmieniło się nic. Choć jeśli prezydent zacznie z nami po prostu rozmawiać, to zmieni się dużo. Bo chociaż poczujemy, że dla prezydenta RP jesteśmy równoprawnymi obywatelami, a nie jakimiś Apaczami, których najlepiej zamknąć w rezerwacie. Więc jeśli dotrzyma pan słowa, panie prezydencie: jeśli spotka się pan ze zwolennikami śląskiej autonomii, z przedstawicielami narodowości śląskiej, to pozwoli pan sobie złożyć najserdeczniejsze gratulacje w imieniu redakcji i wszystkich naszych czytelników. I życzenia prezydentury dialogu. Dla dobra Polski i dla dobra Śląska. Redakcja

Homo Sapiens pedzioł tak: Przemysław Jedlecki, dziennikarz (Gazeta Wyborcza), 22 maj: Ślązacy mają żal do formacji, która teraz rządzi Polską. Ani rząd, ani posłowie nie chcą rozmawiać o wzmocnieniu pozycji regionu, jaką dałaby ustawa o stworzeniu z kilkunastu śląskich i za-

głębiowskich miast jednej wielkiej metropolii. Panoczku Jedlecki, kaj wy trefiocie tych „Ślązaków”, kierzy som radzi supermiastu ze Katowicami a Sosnowcem? Nom sie zdo, co inoś we waszŷj redakcje, skirz tego, co wszyjskie Ślůnzoki, kierych my

znomy chcom, coby Ślůnsk boł Ślůnskŷm a zaś Altrajch Altrajchŷm. Żodnych Sosnotowic, tak samo, jak Krakowic Ślůnzoki niŷ chcom. Eli PO a Gazeta kiero mo rada PO niŷ pomiarkuje, czego ludzie rīchtig chcom, to PO durś bydzie welowania przegrywać!


3

maj 2015r.

Kodyfikacja posuwa się, ale…

Po kilku latach przerwy kodyfikacja języka śląskiego zaczęła posuwać się wartko do przodu. A to głównie za sprawą krakowskiego językoznawcy Artura Czesaka, który zdołał zebrać grupę tych, który na kodyfikacji tej najbardziej zależy oraz mowę śląską znają. I intensywnie z nimi pracować.

P

oprzedni zespół kodyfikacyjny nie wyszedł w zasadzie poza literki. Ekipa pod przewodnictwem dr hab. Jolanty Tambor po długich dyskusjach ustaliła wówczas śląski alfabet, tak zwaną transkrypcję „cieszyńską” albo inaczej „ślabikorzową” i odtrąbiła wielki sukces. Jakoś nikt tego sukcesu nie podzielał, bo co to za kodyfikacja, bez gramatyki? To tak, jakby pokazać alfabet angielski, dorzucić do niego słownik oxfordzki i stwierdzić, że to skodyfikowana mowa Szekspira. A gdzie sposób budowania zdań? Gdzie odmiana przez osoby, przez przypadki ? Gdzie czas przeszły, czas przyszły? Gdzie szyk zdania? I tak dalej… Tamten zespół owszem, deklarował dalszą pracę, ale pod warunkiem znalezienia na to finansów. Niemałych zresztą, bo idących w setki tysięcy złotych. Kto i na jakiej podstawie miałby je dać, nie wiadomo. Mógłby budżet państwa, pod warunkiem, że parlament wcześniej uznałby mowę śląską za język regionalny. Tylko umówmy się, że nie uzna. Już nawet nie z przyczyn politycznych – tylko każdy mądry człowiek powie: no dobra, jeśli jest to naprawdę język, to pokażcie jego słowniki (od biedy by się znalazły), pokażcie literaturę w tym języku (sytuacja jest znacznie lepsza niż kilka lat temu), ale przede wszystkim pokażcie zasady gramatyczne. I udowodnijcie, że są inne, niż polskie.

Ǒd „ŷ” do „ī”

Bo jeśli gramatyka jest identyczna z polską, to ile byście tam zapożyczeń z niemieckiego i czeskiego nie mieli – to dalej mamy do czynienia z językiem polskim. Tak więc nie oszukujmy się, na chwilę obecną uznanie godki za język nam nie grozi. Najpierw trzeba ten język opracować. Owszem, jakąś tam szansę dawał projekt ustawy Bronisława Komorowskiego o chronię gwar i dialektów języka polskiego. Bo gdyby ustawa ta weszła, może znalazłyby się fundusze na kodyfikację „dialektu śląskiego”. A po skodyfikowaniu powiedziałoby się, że

rzeczownik, jak budujecie to zdanie, czy dajesz tam „do” czy „ku”, czy mówisz „je” czy „jes”. Z tabelek wypełnianych przez większe grono ludzi posługujących się sprawnie śląskim wyłania się obraz tego, co jest normą, a co jedynie jakimś zwyczajem jednej wsi czy jednego powiatu. To też próbuje wyłapywać, ale jako regionalne odstępstwo od ogólnej normy, a nie jako tę normę. Bo przecież języka nie można opisać na zasadzie „a u nos je inacyj”. Wbrew jednak teorii Marii Pańczyk-Pozdziej i jej pretorianów okazuje się, że zdecydowana większość zespołu wypełnia tabelkę podobnie, w zasa-

Każdy mądry człowiek powie: no dobra, jeśli jest to naprawdę język, to pokażcie jego słowniki (od biedy by się znalazły), pokażcie literaturę w tym języku (sytuacja jest znacznie lepsza niż kilka lat temu), ale przede wszystkim pokażcie zasady gramatyczne. I udowodnijcie, że są inne, niż polskie. „sami popatrzcie, ile różnic z polszczyzną. To nie żaden dialekt, tylko samodzielny język!”. Ale Komorowski w pałacu się już pakuje, a nie wiadomo, czy prezydent Andrzej Duda zechce ten projekt ustawy podtrzymać. Tak więc na publiczne środki nie ma co liczyć, i całe szczęście, że Artur Czesak jest naukowcem z pasją a nie zachłannością – i chce jako badacz naszą mowę rzetelnie zbadać i opisać. Aby zaś zbadać, daje swojemu zespołowi dziesiątki tabelek do wypełnienia. Jak odmieniacie taki czy inny czasownik, jak odmieniacie taki czy inny

dzie identycznie. Okazuje się, że różnice regionalne nie są wcale tak duże, jak by się niektórym zdawało. Wcale nie większe, niż między dialektami języka polskiego – który przecież mimo tych różnic w dialektach, literacką skodyfikowaną formę posiada. Ale przy okazji tabelek stale wyskakuje coś, co zlekceważył zespół „tamborowo-cieszyński”, chociaż zwracano mu na to uwagę. Mianowicie brak liter, określających dźwięki pomiędzy „e” a „y” a „i” a „y”. W tabelkach jeden pisze „dźwierza” a drugi „dźwiyrza”; jeden „richtig” a drugi „rych-

tyg”. Po czym zaczyna się za każdym razem dyskusja, czy dźwięk ten jest bardziej „i” czy bardzie „y”. Dyskusja nie prowadząca do niczego, bo chociaż jedni wymawiają bardziej podobny do „i”, a inny do „y”, to u nikogo nie jest to ani czyste „i”, ani czyste „y”. Po prostu dźwięk pośredni, w języku polskim nie występujący. Podobnie ze słowami, gdzie nie słyszymy (i nie wymawiamy) ani czystego „y” ani czystego „e”. Dlatego brak tych literek coraz bardziej doskwiera wszystkim. I chociaż zespół przyjął na starcie (aby nie zaczynać pracy od awantur), że pracujemy na transkrypcji ślabikorzowo-cieszyńskiej, to jednak konieczność tych liter staje się oczywista nawet dla Rafała Adamusa, prezesa stowarzyszenia Pro Loquela Silesiana, które stale firmuje alfabet cieszyński. Co dla czytelnika Cajtunga akurat nie powinno być żadnym problemem, bo nasza redakcja już na starcie ten problem zauważyła, i obu tych liter używamy. Litery ‘ŷ” na określenie dźwięku pomiędzy „e” a „y”, oraz litery „ī” na określenie pośredniego między „i” a „y”. I wierzymy, że właśnie te litery się przyjmą. My dla odmiany, aby nie mącić czytającym po śląsku za bardzo w głowach coraz bardziej dostosowujemy nasz redakcyjny zapis do „ślabikorzowo-cieszyńskiego”. Bo wierzymy, że kodyfikacja pod kierownictwem Artura Czesaka zaprowadzi znacznie dalej, niż ta pod przewodnictwem Jolanty Tambor. A poza tym – prof. Jolanta Tambor, która jednocześnie język śląski kodyfikuje i jednocześnie pisze dla sejmu ekspertyzy, że jest to język, staje się po prostu niewiarygodna. Jak każdy adwokat własnej sprawy. Niech więc zajmie się przekonywaniem posłów, senatorów i prezydenta, że to jednak język – a kodyfikację niech zostawi innym. A nowego prezydenta może będzie nawet łatwiej przekonać – bo wyrocznią Andrzeja Dudy w sprawach śląskiej godki nie będzie zapewne Maria Pańczyk-Pozdziej, która rolę tę pełniła u Bronisława Komorowskiego. Dariusz Dyrda

Fto barżyj, fto mynij – czyli popadamy w paranoję

Weryfikacja hanysowatości D zieje się to, czego się obawiałem, ba, czego się bardzo bałem. Wśród Ślązaków zaczyna się dzielenie na tych, którzy są „prawdziwymi Ślązakami” i „nieprawdziwymi”. Zupełnie jakby słuchać prezesa jednej z partii, prawda?

Zaczęło się kilka miesięcy temu od zarzucenia Joannie Bartel, że mówi „bartelową ślązczyzną”. Chodzi w skrócie o to, że KZK GOP w swych autobusach postanowił emitować nazwy przystanków po Śląsku i zatrudnił do czytania tychże komunikatów właśnie Joannę Bartel. I tu posypały się zarzuty. Zarzuty o tyle kuriozalne, że Bartelka jest Ślązaczką z dziada - pradziada (a nawet babci - prababci, bo dla jedynych prawdziwych Ślązaków ważne jest zbadanie wszystkich przodków) i dostała do przeczytania tekst, który przeczytała, więc zarzucanie jej, ze tekst był źle napisany, jest pozbawione sensu. To tak, jakby aktorowi, który w Radiu czyta „Potop” zarzucać, że powieść jest nudnawa, a chwilami historycznie nieprawdziwa. Ale to nie wszystko, bo idziemy dalej, a nasze odkrywanie jedynej prawdziwej śląskości dopiero się zaczyna. Otóż z wyżyn swej wiedzy jeden z górnośląskich publicystów orzekł zimą, że

na Śląsku na wigilijnym stole pojawiał się śledź, a nie karp. Karp – ogłosił to tradycja komunistyczna. Wypada w tym miejscu przypomnieć, że rzeczywistość jest dużo bardziej złożona, niż się to niektórym wydaje i tak, jak tłumaczymy od lat polskim nacjonalistom, ze Śląsk się od Polski bardzo różni, tak teraz informuję „Prawdziwych Ślązaków”, że sam Śląsk wewnętrznie także jest podzielony na różne ziemie z różnymi tradycjami. W niektórych częściach Górnego Śląska jedzono przed wojną w wigilijny wieczór śledzie (faktycznie przeważały), w innych np. białą kiełbasę (tereny zamieszkiwane przez protestantów na zachodzie Górnego Śląska), a w jeszcze innych karpie (m.in. Rybnik, który obfitował w stawy i o karpia było tu nietrudno). Do dziś moja babcia (rocznik 1931) wie i z pamięci recytuje, że karpia łowi się tylko w te miesiące, których nazwy kończą się na literę r. A zatem: Januar, Februar, September, November, Dezember. Nie sądzę, by nauczono jej tego w socjalistycznej, polskiej szkole. Faktem jest, ze Boże Narodzenie to okres, w którym tradycje nie raz zależne są wręcz od danej rodziny, stąd też poza podstawowymi, trudno jest mó-

wić o ogólnej specyfice. Strojono choinkę, jedzono ryby (różne!) do tego makówki (nie wszędzie!), moczkę (nie wszędzie!), konopiotkę zwaną też sięmieniotką (nie wszędzie!), obdarowany się upominkami, śpiewano kolędy i to w zasadzie wszystko, gdy idzie o wigilię. Pozostałe zwyczaje zależne były od danej rodziny - zgodnie z zasadą „co kraj to obyczaj, co chałupa to zwyczaj”. To nie wszystko. Generalnie, im bardziej na południe, tym więcej było karpia - dzięki bliskości Austrii, gdzie także je się go w czasie Bożego Narodzenia. I naprawdę mówienie, że karpia przynieśli komuniści wywołuje w Rybniku zrozumiałą konsternację. Ale zostawmy na boku śledzie, karpie, makówki i inne specjały. A nawet Boże Narodzenie, bo wszak czerwiec za pasem. Sprawa jest bowiem poważniejsza. Idzie mianowicie o to, ze próbuje się Śląsk zglajszachtować. I to nie rękami Niemców czy Polaków, ale samych Ślązaków, którzy zresztą robią to z własnej i nieprzymuszonej woli. Co chwila czytam w internecie uczone wywody, ze oto mówi się dzwierze a nie dzwirze (lub odwrotnie), sięmieniotka a nie konopiotka (lub odwrotnie), na wigilie jadło się sledzie, a nie karpia, wodzionka robi się na maśle, a kluski bez dodatku

jajek. A fto robi inaczej, tyn je Hanys jakiś cyganiony. I próżne są wołania sprawiedliwych (a raczej zwyczajnie rozsądnych), którzy przypominają, ze są i były różne tradycje - nawet w ramach jednej wsi. Próżno tłumaczyć, że jedna starka robiła wodzionka na fecie, a inkszo na maśle. Jedna ciotka mo ciasto na kluski z jajkami, inna bez. Z wielkim zdziwieniem niektórzy przyjmują fakt, ze u starzīka jadło się na wilijo grochówka i tylko czekam na ogłoszenie, ze w takim razie nie był prawdziwym Ślązakiem. Cala ta sytuacja może mieć następstwa poważniejsze, niż nam się wydaje. Obawiam się, ze wielu takich poprawiaczy tradycji będzie miało wpływ na standardyzacje śląskiej godki. Beda ja chcieli skomplikować według własnej wizji Śląska i tylko czekam na kazania, ze oto nie mówi się „pisać”, a „szrajbować” albo „szkryflać” i nie „dzwiŷrze”, tylko „dzwirze”. Że siado się „wele studnie” a nie „kole studni”. Raz, że dadzą w ten sposób oręż do ręki przeciwnikom kodyfikacji Śląskiej godki (już widzę radość Pańczyczki, która dopnie swego), a dwa, ze nie będą mieli racji. Godka ma bowiem mnóstwo gwar - tak jak wilijo mnóstwo tradycji.

I co teraz? - zapyta ktoś. Ano nic odpowiadam. Należy opisać wszystkie odmiany, bez wyjątku. Nie jest to wszak jakieś działanie nie z tej ziemi. Język angielski ma skodyfikowanych co najmniej siedem odmian, a czeski pięć. Nikt z tego powodu nie drze szat i dla językoznawców nieskażonych nacjonalizmem jest to sprawa oczywista. Kodyfikacja ta nie sprawiłaby tez większych trudności - po prostu zajmie więcej czasu. Ale sprawa nie jest niemożliwa, a dowodem niech będzie fakt, ze przywołany wyżej język czeski został ustandardyzowany w zasadzie przez jednego człowieka i to w czasach, kiedy komputer i komunikacja elektroniczna były czymś, co nie śniło się nawet filozofom. Tam filozofom, nawet Juliuszowi Verne! Swoja droga ciekawy jest fakt, ze dziś wyznawcy poglądu, ze naszo godka jest „gwara” i „kodyfikacja ja zabije” nie potrafią powiedzieć, jak to się stało, ze kodyfikacja języka czeskiego (powstałego głównie z gwar praskich) nie tylko go nie zabiła, ale wręcz ocaliła. Ale taka już cecha nacjonalistów - absolutna niechęć do faktów i karmienie się mitami. Mitami w stylu: Konkurs „Po naszymu, czyli po Śląsku”. Gdzie każdy wyklina tę kodyfikację, w oparciu o zarzuty równie absurdalne, jak ten, że fto na wilijo je kapra, tyn je socjalistyczny gorol ze Altrajchu. Paweł Polok


4

maj 2015r.

Żaden z kandydatów na prezydenta się nawet o tym nie zająknął Rok temu nasza kampania zbierania podpisów była w pełnym rozpędzie. Pod koniec maja mieliśmy ich 70 000 i było niemal oczywiste, że wymagane 100 tysięcy zbierzemy. Ze znaczną nadwyżką – tak, aby przed 17 lipca złożyć w Sejmie projekt ustawy o śląskiej grupie etnicznej i śląskim języku regionalnym.

To już rok

– a projekt w szafie jeszcze poleży

Na

zebranie tych podpisów pod obywatelskim projektem ustawy było 90 dni. Tyle czasu daje prawo – od momentu poinformowania o rozpoczęciu ich zbierania, do złożenia ich w kancelarii Sejmu. Obserwatorzy nie dawali nam szans, twierdzili, że nierealne jest, by na „tak małym terenie” jak Górny Śląsk, w trzy miesiące zebrać 100 000 podpisów. Tymczasem 17 lipca złożyliśmy ich w Sejmie aż 140 000. Wraz z podpisami złożyliśmy projekt zmian w ustawie o mniejszościach etnicznych i języku regionalnym. Taki, który uwzględnia Ślązaków. I … zaległa cisza. Ale naiwnie było sądzić, że może być inaczej. Sejm owszem, wysłuchał osoby, która ten wniosek referowała – był nią profesor Zbigniew Kadłubek. A

n 18 lipca 2014 roku delegacja Ślązaków zawiozła do sejmu 140 000 podpisów wie 900 tysięcy osób, które w spisie powszechnym zadeklarowały narodowość śląską i mniejsza grupa, która zadeklarowała też język śląski – nie zasługują nawet na zdawkową odpo-

skie postulaty to tylko awanturnictwo małej grupki, która na tych postulatach chce ugrać jakieś polityczne frukta. Ogromna rzesza Polaków ma poglądy nacjonalistyczne i zrazi-

Z jednej strony partie nie chcą jednoznaczną deklaracją „nie” zrazić sobie tych kilkuset tysięcy wyborców – z drugiej boją się zapewne reakcji wielu milionów Polaków, straszonych śląskim separatyzmem; przekonanych, że akceptacja śląskich postulatów to zdrada Polski. Przekonanych, że śląskie postulaty to tylko awanturnictwo małej grupki, która na tych postulatach chce ugrać jakieś polityczne frukta. Ogromna rzesza Polaków ma poglądy nacjonalistyczne i zraziłaby się do partii, która śląską odrębność, nawet jako grupy etnicznej a nie narodowości, zaakceptuje następnie skierował wniosek do konsultacji, w Ministerstwie Administracji i Cyfryzacji oraz sejmowej Komisji Edukacji i Kultury. Czyli projekt trafił do klasycznej sejmowej zamrażarki.

Sprawy śląskiej w kampanii nie było Kiedy kandydaci na prezydenta – zwłaszcza dwaj ostatni, w drugiej turze – tyle opowiadali o budowaniu społeczeństwa obywatelskiego, o relacjach z każdą grupą społeczną, o szanowaniu każdego Polaka, każdego obywatela Polski, można było się zastanawiać, czy grupa 140 000 jest zbyt mała, aby choć jednym zdaniem odnieść się do jej postulatów? Czy pra-

wiedź? Czy tak w rozumieniu kandydatów na prezydenta wygląda dialog ze społeczeństwem? Nie tylko oczywiście w opinii ich – lecz całej polskiej klasy politycznej. Fakt, że projekt ustawy wciąż leży w sejmowej zamrażarce dowodzi, że wszyscy polscy politycy traktują go jak zgniłe jajo, z którym nie wiadomo co zrobić. Można ich nawet zrozumieć. Z jednej strony nie chcą bowiem jednoznaczną deklaracją „nie” zrazić sobie tych kilkuset tysięcy wyborców – z drugiej boją się zapewne reakcji wielu milionów Polaków, straszonych śląskim separatyzmem; przekonanych, że akceptacja śląskich postulatów to zdrada Polski. Przekonanych, że ślą-

łaby się do partii, która śląską odrębność, nawet jako grupy etnicznej a nie narodowości, zaakceptuje. Zresztą pogląd ten wyraził przecież także Sąd Najwyższy, w swojej decyzji dotyczącej Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej. Oczywiste więc, że partie polityczne kalkulują, czy bardziej opłaca im się śląskie postulaty poprzeć, czy odrzucić, czy brać na ich przeczekanie.

PIS na pewno nie, inni – różnie Mowa oczywiście o partiach, które światopoglądowo byłyby w stanie śląską odrębność etniczną zaakceptować. Może Platforma Obywatelska,

może PSL, może lewica. Na pewno nie Prawo i Sprawiedliwość, bo to najbardziej nacjonalistyczna z polskich partii i wielokrotnie dawała wyraz, że śląskie postulaty uważa za sprzeczne z polską racją stanu, a osławiona „zakamuflowana opcja niemiecka” jest najbardziej jaskrawym tego przykładem. Przy czym PiS jest w sytuacji komfortowej! Podczas uzupełniających wyborów do senatu w okręgu rybnickim (aż dwukrotnie w tej kadencji) i tysko-mysłowickim (w lutym tego roku) kandydaci PiS zdecydowanie wygrali – i to zwłaszcza na terenie zamieszkałym przez ludność rdzennie śląską. Okazało się wyraźnie, że dla wyborców tych ważniejsza od tożsamości śląskiej jest tożsamość katolicka – i bardziej lub mniej zakamuflowane wyborcze sugestie farorzy. Tak więc PiS, jako bodaj jedyna partia, może spokojnie negować śląskie postulaty, nie bojąc się utraty swojego śląskiego elektoratu. Elektorat ten, deklarujący się jako narodowość śląska, w wyborach głosuje jednak na największych wrogów tej narodowości. Paradoks? Trochę tak, ale jest on faktem. Pozostałe polskie partie mają sytuację bardziej złożoną. PSL niby bliski jest idei autonomii, bo głosi decentralizację państwa – tylko akurat ta partia na poparciu śląskiego języka i narodowości ma wiele do stracenia a nic do zyskania. Nic do zyskania, bo na Górnym Śląsku jej elektorat jest marginalny, a poza Śląskiem w większości polsko-bogo-ojczyźniany. Elekto-

rat PSL-u, tam, gdzie on jest, śląskich postulatów zupełnie nie rozumie, „nie czuje”, ale też łatwo może uznać, że to „zdrada Polski”. Najtrudniejszą sytuację ma Platforma Obywatelska. Partia rządząca, wciąż wraz z koalicjantem – zwłaszcza przy wsparciu wszystkich posłów, którzy weszli do sejmu z Januszem Palikotem – byłaby bez problemu zmianę ustawy o mniejszościach narodowych i języku regionalnym przeprowadzić. Ba, w partii tej jest sporo zwolenników tej ustawy, na czele przede wszystkim z jej pomysłodawcą, europosłem Markiem Plurą. Z drugiej jednak strony są w tej partii osoby jak wpływowy wicewojewoda Piotr Spyra, który sam będąc rdzennym Ślązakiem intensywnie zwalcza pogląd, że istnieje narodowość śląska czy język śląski. Dla niego jesteśmy Polakami, a nasza mowa jest polską gwarą. Podobnie uważa senator PO Maria Pozdziej-Pańczyk i wielu innych parlamentarzystów . Oraz Bronisław Komorowski. Pogląd ten przede wszystkim podzielają jednak setki tysięcy wyborców Platformy w całej Polsce, a także na Śląsku. Tak więc PO popierając śląski postulat zmian w ustawie – ryzykuje utratę części elektoratu na rzecz niezłomnego w tej kwestii PiS-u. Przy w miarę równym elektoracie obu partii w kraju, to może przeważyć na rzecz Prawa i Sprawiedliwości. A na samym Śląsku wspomniane wybory senackie pokazały, że nawet popierając śląskość – PO niewiele zyska. Bo rdzennie śląski elektorat i tak zagłosuje zgodnie z wolą farorzy, czyli na PiS.


5

maj 2015r.

Do jesieni unikać deklaracji Z drugiej jednak strony Platforma, inaczej niż PiS, nie chce Ślązakom jednoznacznie powiedzieć „nie”. Chce łudzić nadzieją – nadzieją, której symbolami są wierzący w śląską sprawę europoseł PO Marek Plura czy posłanka PO Danuta Pietraszewska. Łudzić przynajmniej do jesiennych wyborów. Po nich trudno przewidzieć, jak się PO zachowa. Może zarówno opowiedzieć się po stronie „klepnięcia” zmian w ustawie, jak i przeciw. Platforma bowiem nie podchodzi do tematu światopoglądowo – jak wrogi wszelkiej śląskiej odrębności PiS – lecz pragmatycznie, zastanawiając się, co może na tym jako partia zyskać, a co stracić. Na kilka miesięcy przed wyborami ryzyko strat jest większe, niż nadzieja zysków. Jednak po jesiennych wyborach kwestia obywatelskiego projektu ustawy wróci. Nie da się go w nieskończoność trzymać w zamrażarce. O ile bowiem poselskie, rządowe, prezydenckie projekty ustaw wraz z końcem ka-

PROMOCJA

Żeby prezydent mógł ustawę podpisać –parlament musi ją uchwalić!

n Wiosną i wczesnym latem ubiegłego roku taki plakacik można było znaleźć w wielu miejscach wę załatwiono by już wtedy. Sęk jednak w tym, że ówcześni śląscy liderzy, na czele z Jerzym Gorzelikiem, wręcz ostentacyjnie brzydzili się jakiejkolwiek współpracy z lewicą. Zresztą jest tak nadal. Chociaż i lewica czasem dolewała oliwy do ognia, jak choćby wówczas, gdy lider SLD, Grzegorz Napieralski, stwierdził, że celem RAŚ jest „oderwanie od Polski kawałka jej terytorium”. Trudno uznać to za cokolwiek innego, niż szczucie Polaków na Ślązaków. Jednak w obecnym parlamencie tylko jedna (!) partia w całości popierała poselski projekt ustawy o języku ślą-

Żadna z partii – może poza PiS-em i częścią lewicy – do jesiennych wyborów o sprawie tej ustawy się nie zająknie. Bo może więcej stracić, niż zyskać. To oczywiste dla każdego, kto rozumie mechanizmy wyborcze. dencji parlamentu idą do kosza na śmieci – o tyle obywatelskie z całą mocą przechodzą na kadencję następną. To zresztą właśnie dlatego zebraliśmy ponad sto tysięcy podpisów i złożyliśmy obywatelski, a nie poselski projekt ustawy, aby parlament nie mógł go przeczekać. W tej kadencji sejm prawie na pewno sprawą się nie zajmie. Ale w następnej? Wiele zależy od tego, jaki będzie układ sił w sejmie i senacie 2015-2019. Jeśli główne skrzypce będzie grał tam PiS – nie mamy się co łudzić, ustawa przepadnie. Ale jeśli PO z innymi partiami, kto wie.

skim. Był to Ruch Palikota. I nawet nie mógł się zachować inaczej – bo to poparcie wprost wynikało z fundamentu doktryny Ruchu Palikota – czyli popierania wszystkich mniejszości. Jeśli wszystkich, to nie tylko seksualnych, o czym było najgłośniej, ale śląskiej oczywiście też. Ruch Palikota jednak się ośmieszył, a potem rozpadł. SLD po źle przyprawionej Ogórkowej ma niestrawność, która może skończyć się komplet-

stiach gospodarczych, na inne tematy się nie wypowiadając. Można więc przyjąć, że w sprawy „śląskiej” ustawy będą gotowi na każdy kompromis – zarówno „za”, jak i „przeciw”, w zamian za ustępstwa w kwestiach, które sami uważają za ważne. Ale żadna z tych partii – może poza PiS-em i częścią lewicy – do jesiennych wyborów o sprawie tej ustawy się nie zająknie. Bo może więcej stracić, niż zyskać. To oczywiste dla każdego, kto rozumie mechanizmy wyborcze.

Kropkę nad „i” postawi prezydent Stąd też trochę śmieszne było składanie przez RAŚ petycji w sprawie obywatelskiego projektu ustawy na ręce Bronisława Komorowskiego czy Andrzeja Dudy – na kilka dni przed drugą turą wyborów prezydenckich. Bo przecież każdy z nich byłby idiotą (a idiotami nie są) gdyby w tak kulminacyjnym momencie powiedział temu projektowi zdecydowane „tak” lub zdecydowane „nie”. Podobnie jak w przypadku partii politycznych – każda taka deklaracja mogła im przynieść więcej złego, niż dobrego. Nawet Dudzie, bo chociaż każdy racjonalny człowiek ma świadomość, że PiS jest przeciw narodowości śląskiej i językowi śląskiemu – to po co kandydat PiS miałby jednak na kilka dni przed wyborami pokazać figę kilkuset tysiącom śląskich wyborców? Jeszcze się iluś tam zrazi. Chociaż oczywistym jest, że losy tej ustawy zależą w takim samym stopniu

Mniejsi mogą zachować się różnie Oczywiście wiele zależy od tego, jakie to będą inne partie. Czy na przykład rzeczywistą siłę parlamentarną zdoła do sejmu wprowadzić Paweł Kukiz. Którego zresztą stosunek do narodowości śląskiej i języka śląskiego pozostaje niewiadomą. Chociaż prawdą też jest, że na zebraniu w Zabrzu deklarował, iż nie uznaje istnienia narodu śląskiego, ale jest jak najbardziej za uznaniem języka regionalnego a być może też grupy etnicznej. Czyli właśnie tego, czego domagamy się my. Wielka szansa, że problemu z poparciem tego postulatu nie będą też widzieć jego anty-systemowi zwolennicy. Tylko niewiadomą jest, jacy ludzie wejdą do sejmu „od Kukiza”. Czy antysystemowcy, czy też raczej „polscy patrioci”, których w jego otoczeniu też sporo. Lewica to tak naprawdę jedyna siła, która od dawna wspiera mniejszości etniczne. To przecież za rządów SLD status języka regionalnego nadano kaszubskiemu. Być może gdyby wówczas Ślązacy dołączyli do Kaszubów, spra-

n Zbieraliśmy wszędzie, na rynkach miast, na festynach, najbardziej ruchliwych ulicach ną zapaścią – wielką więc niewiadomą jest czy i jaka lewica na jesień trafi do sejmu. Czy jednak będzie to lewica Hartmana, Nowickiej i Rozenka, czy też nowa lewica „Razem”, trudno sobie wyobrazić, by partie te, z istoty swojej nastawione na popieranie ruchów oddolnych, potrafiły być przeciwne śląskim aspiracjom. Jeśli jednak nie znajdą tu solidnego zaplecza, mogą uważać sprawę za mało ważną, o którą w sejmie kopii kruszyć nie warto. Sondaże dają jeszcze szanse na wejście do parlamentu formacji „Nowoczesna.pl” firmowanej przez Leszka Balcerowcza i Ryszarda Petru. Oni jednak koncentrują się na kwe-

od parlamentu, jak od prezydenta. Bo nawet jeśli sejm po jesiennych ustawę przyjmie, to niewielką większością głosów. Na tyle małą, że prezydenckie veto może ją skutecznie zablokować. Rodzi się więc pytanie, jak przekonać prezydenta RP, by ją podpisał. I czy to w ogóle realne? A jeśli nierealne – to czy oznacza, że wysiłek zebrania 140 000 podpisów poszedł na marne? Wcale nie. Podpisy te pokazały bowiem, że uznania języka śląskiego i narodowości śląskiej domaga się nie „grupka oszołomów”, lecz ogromne rzesze ludzi. Można zamieść pod dywan projekt ustawy, ale aspiracji tych setek tysięcy zamieść się nie da. Dariusz Dyrda

Kiej akurat ŏbiecoł… K ampania prezydencka na ostatniej prostej przygalopowała na Górny Śląsk. My Ślązacy mieliśmy tu dla obu kandydatów podstawowe pytania: Czy potrafisz być prezydentem wszystkich obywateli Rzeczpospolitej, w tym również nas, których tożsamość etniczna wciąż jest w tym kraju negowana, a nasza mowa pozostaje bez wsparcia, nawet w formule języka regionalnego? Czy akceptujesz odrębność naszej kultury i historii, która uformowała się bez zasadniczych związków z polską państwowością? Czy będziesz strażnikiem mitycznego zagrożenia dla integralności państwa ze strony nas – Ślązaków, wciąż w niektórych środowiskach podejrzewanych o bycie ukrytą opcją separatyzmu? A może chcesz być prezy-

sejmowej komisji mniejszości narodowych nie pozwala mi być dobrej myśli, co do postawy PiS. Tam śląskość z założenia była podejrzana o zdradę stanu, co zawsze wzorcowo komunikuje pani poseł Arciszewska. A PO? – Milczy, dlatego ja i inni posłowie z Górnego Śląska wciąż namawiamy wszystkich: nie bójcie się Ślązaków i nie bójcie się Polaków, bo Polacy są narodem europejskim, potrafiącym cieszyć się etniczną różnorodnością; Polacy nie chcą by Polska zamykała Ślązaków w skansenie. Kampania prezydencka minęła, ale w kampanii parlamentarnej wszystkie te śląskie pytania wybrzmią znacznie donośniej, ukazując wartość miliona głosów Ślązaków - wyborców. Z tego mpowodu już dziś zaczynamy nasza kam-

Wprost pytaliśmy kandydata na prezydenta: czy podpiszesz ustawę wprowadzającą śląski język regionalny lub śląską mniejszość etniczną? Czy będziesz prezydentem naszej wolności? Odpowiedź na te pytania będzie miała jednak sens dopiero, gdy prezydent (teraz już wiemy, że Andrzej Duda) będzie miał co podpisywać, stad też są to tak naprawdę pytania do elit PO i PiS – jak długo jeszcze sprawa śląskiej tożsamości pozostanie w parlamencie bez rozpatrzenia i jaką chcecie dać odpowiedź na nasze projekty? dentem, który przywróci nam wiarę Korfantego, w to że to Polska właśnie uszanuje i wesprze naszą śląską odrębność? Czy uda Ci się nas Ślązaków Polską zauroczyć na nowo, na nowo zbudować nasze do niej zaufanie? W sejmie, jak w letargu, leżą dwa projekty, których jestem autorem, a które są realną odpowiedzią na powyższe pytania, dlatego tak po naszemu, po śląsku bardzo szczerze, praktycznie i wprost pytaliśmy kandydata na prezydenta: czy podpiszesz ustawę wprowadzającą śląski język regionalny lub śląską mniejszość etniczną? Czy będziesz prezydentem naszej wolności? Odpowiedź na te pytania będzie miała jednak sens dopiero, gdy prezydent (teraz już wiemy, że Andrzej Duda) będzie miał co podpisywać, stad też są to tak naprawdę pytania do elit PO i PiS – jak długo jeszcze sprawa śląskiej tożsamości pozostanie w parlamencie bez rozpatrzenia i jaką chcecie dać odpowiedź na nasze projekty? Gdyby obie partie słuchały swoich posłów – Ślązaków, to już dawno ślabikorz byłby w śląskich szkołach. Niestety o tym jaką usłyszymy odpowiedź ze strony głównych partii, nie zdecydują ludzie ze Śląska, choć sprawa Śląska dotyczy. Siedem lat pracy w

panię o uznanie śląskiej tożsamości. Wierzyłem, że Bronisław Komorowski stanie po naszej stronie, czyli po stronie Polski normalnej - wolnej od ślązakofobii. Na kilka dni przed wyborami mi to wreszcie obiecał, przynajmniej jeśli chodzi o język śląski. Kiej akurat ŏbiecoł – niŷ bydzie już můg ŏbiecki wypołnić. Żol… Ale najwyraźniej obiecał za późno, już po przegranej pierwszej turze, przez co ta obietnica mogła zabrzmieć nieszczerze. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że na przykład w powiecie bieruńsko-lędzińskim, gdzie prawie 40 % ludności deklaruje narodowość śląską – w przytłaczający sposób wygrywa Andrzej Duda, czyli patrzenie na śląskość oczami poseł Arciszewskiej? Polacy wybrali 24 maja prezydenta. Nie wygrał mój kandydat. Jednak nowy prezydent obiecywał, że będzie prowadził dialog ze wszystkimi Polakami. I teraz jestem ciekaw, czy z nami też. Bo przypominam panu prezydentowi, że w myśl konstytucji RP Polakami są wszyscy obywatele Rzeczypospolitej. Także ci, którzy w rubrykę narodowość wpisują nie „polska” lecz „śląska”. Plura Marek /PO/ - Poseł ku Ojroparlamyntowi


6

maj 2015r.

Wciąż istnieje ostry spór pomiędzy śląskimi i niemieckimi, a polskimi autorami publikacji historycznych, jakim Chodzi o miejsca, w których przetrzymywano osoby przeznaczone do deportacji oraz poddane procesowi tzw. rehabilitacji (mieszkańcy międzywojennego woj. śląskiego) lub weryfikacji narodowościowej (mieszkańcy międzywojennej Provinz Oberschlesien/od 1934 Regierungsbezirk Oppeln). Czym więc one w istocie były. I były czy nie były czy nie były polskie?

Polskie obozy czy stalinows

P

ierwszą osią sporu jest właśnie przymiotnik „polskie”, bowiem Polacy chcieliby się zdecydowanie odciąć od jakiejkolwiek moralnej odpowiedzialności za te obozy. Przymiotnik „stalinowskie” ma swoje uzasadnienie wyłącznie w przypadku obozów sowieckich, kierowanych przez NKWD (m.in. Toszek, Łabędy, Blachownia, dwa obozy w Oświęcimiu). Natomiast w przypadku takich obozów, jak Świętochłowice-Zgoda, Łambinowice, Mysłowice, Jaworzno, czy trzeci obóz w Oświęcimiu, kierowanych przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego Rzeczpospolitej Polskiej, strzeżonych przez polską milicję, gdzie komendanci i ich zastępcy nosili mundury Wojska Polskiego i najczęściej bezspornie byli Polakami (jak Czesław Gęborski i Ignacy Szypuła w Łambinowicach), nie ma najmniejszej wątpliwości, że były to obozy polskie. Nawet jeśli częściowo zależne od sąsiedniego mocarstwa, było to jednak państwo polskie.

W niemieckiCH wieziono też Niemców, w polskich – Polaków W tym miejscu pojawia się argument, że w takich obozach (np. Jaworzno) byli więzieni również Polacy. Idąc jednak tym tokiem rozumowania, pierwszymi więźniami i ofiarami obozów nazistowskich byli sami Niemcy, ale nikomu nie przychodzi do głowy, żeby z tego powodu nie nazywać obozów nazistowskich - obozami niemieckimi. Były i nazistowskie, i niemieckie. Identycznie jak w obozach niemieckich, gdzie Niemców więziono ze względów politycznych, a pozostałych ze względów etnicznych - w obozach polskich Polaków więziono ze względów politycznych, a Ślązaków, Niemców, Łemków i Ukraińców ze względów etnicznych. No i wreszcie dla Ślązaków ostatecznym warunkiem zwolnienia z takiego obozu

n Media (zdjęcie pochodzi z portalu naszemiasto.pl – internetowego dodatku do Dziennika Zachodniego) szeroko relacjonowały wizytę prezydenta RP Bronisława Komorowskiego na Zgodzie w trakcie kampanii wyborczej. Ale i tam polski prezydent nie zdobył się na słowo „przepraszamy”. było podpisanie polskiego odpowiednika Volkslisty z formułką o „wierności wobec narodu polskiego”, a nie wobec nowego ustroju. Nie żądano

wany wprost obozem koncentracyjnym. Identycznie wiele innych polskich obozów również nosiło oficjalną nazwę obozów koncentracyjnych,

nak, że … nie należy używać takiej nazwy, bowiem polskiemu społeczeństwu nazwa obóz koncentracyjny kojarzy się z obozem zagłady.

Historycy z Instytutu Pamięci Narodowej nie negują faktu, że były polskie obozy koncentracyjne. Uważają jednak, że … nie należy używać takiej nazwy, bowiem polskiemu społeczeństwu nazwa obóz koncentracyjny kojarzy się z obozem zagłady. Mamy więc do czynienia z kuriozalną sytuacją, że sami naukowcy uważają, że zamiast edukować społeczeństwo, należy dostosować siatkę pojęć naukowych do jego niewiedzy. wierności wobec komunizmu, tylko wobec Polski – i choćby to przesądza sprawę, jakimi te obozy były. Drugą osią sporu jest określenie „obozy koncentracyjne”. Obóz koncentracyjny w Jaworznie nosił oficjalną nazwę Centralny Obóz Pracy, ale już np. obóz w Łambinowicach, w stenogramach starostwa powiatowego w Niemodlinie był nazy-

a co najważniejsze właśnie taki miały charakter, nawet jeśli nazywały się oficjalnie obozami pracy.

Koncentracyjny a zagłady Historycy z Instytutu Pamięci Narodowej nie negują faktu, że były to obozy koncentracyjne. Uważają jed-

Mamy więc do czynienia z kuriozalną sytuacją, że sami naukowcy uważają, że zamiast edukować społeczeństwo, należy dostosować siatkę pojęć naukowych do jego niewiedzy. Wyjaśnijmy więc te pojęcia. Obóz zagłady to miejsce, gdzie dokonywano planowej eksterminacji, mordowania jakiejś grupy ludności (w przypadku obozów niemieckich głównie

ludności pochodzenia żydowskiego, wśród której nie brakowało zdeklarowanych Niemców, a nawet niemieckich nacjonalistów), natomiast obóz koncentracyjny to miejsce, gdzie więzi się ludzi bez jakiegokolwiek oskarżenia, procesu i wyroku, gdzie więźniowie często umierają wskutek głodu, przepracowania, epidemii spowodowanych fatalnymi warunkami sanitarnymi lub wskutek sadyzmu obozowych strażników i komendantów. Obozy koncentracyjne to po prostu miejsca odosobnienia o bardzo niskim standardzie życia, gdzie osadza się wszystkich niewygodnych, potencjalnie wrogich. Jeśli umrą – nie szkodzi. I nie wymyślili ich hitlerowcy lecz Brytyjczycy, na dobre kilkadziesiąt lat przed Hitlerem. Pierwsze takie obozy założyli Anglicy w Afryce Południowej w XIX w. i więzili w nich Burów – potomków holenderskich osadników, którzy buntowali przeciwko władzy Imperium Brytyjskiego. Warunki były katastrofalne, a ludzie maso-


7

maj 2015r.

mianem określać powojenne obozy dla ludności śląskiej i niemieckiej. Były to obozy koncentracyjne, czy nie.

koncentracyjne, skie obozy pracy? wo tam umierali. Śmiertelność wynosiła 25 proc. W sumie zginęło w nich 10 proc. całej populacji Burów. O obozach stało się głośno dlatego, że więziono tam nie kolorowych tubylców lecz białych – holenderskich – kolonizatorów. Los czarnoskórych czy czerwonoskórych albo skośnookich nikogo by wtedy w Europie nie przejął.

Obozy koncentracyjne istniały podczas dyktatury Pinocheta w Chile i istnieją do dziś w Chinach i Korei Północnej. Wynalazkiem III Rzeszy są chyba natomiast rzeczywiście obozy zagłady. Pośród obozów niemieckich (hitlerowskich) stanowiły one jednak niewielki procent, a pozostałe były obozami koncentracyjnymi (nawet w

wano tam również dzieci i niemowlęta (strażnik w Łambinowicach Jan F. mordował niemowlęta dla zabawy „po dwa na raz, roztrzaskując główka o główkę”). Nikt mi nie wmówi, że te dzieci i niemowlęta miały tam pracować. Chociaż nikt z mojej rodziny nie zginął w takim obozie, to mam do nich bardzo emocjonalny stosunek. Moi dziadkowie ze strony matki wraz z dziećmi nie wylądowali w polskim obozie koncentracyjnym (najprawdopodobniej byłby to obóz Świętochłowice-Zgoda) – ale wyłącznie dlatego, że dziadek został przez sąsiadów ostrzeżony, iż został przez polskich nacjonalistów fałszywie oskarżony i zdążył ewakuować rodzinę z Wisły do Gorzowa Śląskiego (w rodzinne strony swojej żony). Zdaje sobie więc sprawę, że gdyby nie zdążył, mogłoby mnie dzisiaj nie być na świecie, bowiem cała rodzina ze strony matki mogłaby tego obo-

Drugą osią sporu jest określenie „obozy koncentracyjne”. Obóz koncentracyjny w Jaworznie nosił oficjalną nazwę Centralny Obóz Pracy, ale już np. obóz w Łambinowicach, w stenogramach starostwa powiatowego w Niemodlinie był nazywany wprost obozem zespole obozowym Auschwitz-Birkenau, obok obozu zagłady funkcjonowały również obozy koncentracyjne, które w lutym 1945 wznowiły działalność, jedne pod sowiecką, drugie pod polską kontrolą.

Niemowlaki też miały pracować? Tak więc polskie obozy powojenne wpisują się w długą tradycję tego rodzaju placówek, z tą różnicą, iż mimo braku jakichkolwiek planów eksterminacji ludności śląskiej, odsetek więźniów, którzy nie przeżyli tych obozów był ogromny (komendant Morel za nadmierną umieralność niewolniczej siły roboczej został nawet przez komunistów ukarany … kilkudniowym aresztem domowym). Przeciwko nazywaniu tych obozów koncentracyjnych – obozami pracy, świadczy fakt, że więziono i mordo-

n Koniec XIX wieku, obóz koncentracyjny w dzisiejszej RPA. Anglicy więzili tam Burów. mendantom i strażnikom tych obozów (z oskarżonymi o zbrodnie przeciw ludzkości i ludobójstwo Salomonem Morelem i Czesławem Gęborskim na czele) bardzo wysokie (ponad 5000 pln), kombatanckie emerytury (biorąc na to pieniądze m.in. ze składek emerytalnych ich ofiar!!!). Niezrozumiałe jest dla mnie, że prezydent RP potrafi przeprosić

Żydów za kilkadziesiąt ofiar w Jedwabnem, a nie potrafi przeprosić Ślązaków za dziesiątki tysięcy ofiar polskich obozów koncentracyjnych. Nawet zjawiając się, w ostatnim tygodniu kampanii, w obozie na Zgodzie. Jedyne wyjaśnienie jakie mi się nasuwa to fakt, że dla Polaków Śląsk jest kolonią, a przecież kolonizato-

rzy nie mają w zwyczaju przepraszać tubylców za to, że ich mordują. W tym przypadku nie dziwi mnie pomysł ustawowego karania za używanie nazwy polskie obozy koncentracyjne. Jak widać są w demokratycznej Polsce politycy, którzy tęsknią za totalitarnymi metodami zamykania ludziom ust. Dariusz Jerczyński

zu nie przeżyć. Już w Gorzowie sam dziadek został aresztowany i na krótko osadzony w którymś obozie, ale znaleźli się świadkowie, którzy poświadczyli, że nie miał nic na sumieniu, więc został wypuszczony. Musiał tylko podpisać polską Volkslistę, tak jak cztery lata wcześniej niemiecką, by z Niemca III kategorii, stać się „Polakiem za 25 złotych” (tyle wynosiła opłata za dokument poświadczenia rehabilitacji narodowościowej), czyli podobnej kategorii.

Nie umieją przeprosić Niezrozumiałe jest dla mnie, że III RP, która przejęła cały spadek po PRL (identycznie jak RFN po III Rzeszy), nie chce przyjąć moralnej odpowiedzialności za te obozy. Jest to tym dziwniejsze, że przejęła odpowiedzialność finansową, wypłacając byłym ko-

n Ruiny dawnego więzienia w Berezie Kartuskiej (dziś Białoruś). Polska posiada wcześniejszą – z okresu międzywojennego - tradycję obozów koncentracyjnych. Pierwsze powstały w 1918 i więziono w nich Ślązaków, Czechów, Słowaków i Ukraińców, którzy przeciwstawiali się polskim aspiracjom imperialnym do Śląska, Spisza i Orawy oraz Galicji Wschodniej. W najbardziej znanym ówczesnym polskim obozie koncen-

tracyjnym Kraków-Dąbie więziono w latach 1918-1921 ok. 50 000 osób (w tym apolityczne małżonki działaczy Śląskiej Partii Ludowej ze Skoczowa: Józefa Kożdonia, Pawła Wani i Karola Kreisela), spośród których 1079 zmarło. W okresie międzywojennym istniał obóz koncentracyjny dla przeciwników sanacji w Berezie Kartuskiej.


8

maj 2015r.

W ciągu najbliższych kilku lat zdecyduje się,

Godka na Czytając śląskie gazety, zaglądając do internetu, można by stwierdzić, że godka przebojowo wchodzi na salony, na których wcześniej nigdy nie była. Na Śląsku zawsze językiem oficjalnym był czeski, niemiecki, a od kilkudziesięciu lat polski – a godka była mową domową. Teraz zaczyna szerokim frontem dobijać się do przestrzeni publicznej. Więc można by powiedzieć: jest super!

Z

drugiej strony jeśli posłuchać tych, którzy mowę śląską naprawdę znają – to okazuje się, że wielu z nich załamuje ręce. Bo godka zanika. Bo to, co przedostaje się do przestrzeni publicznej, to tylko erzac, pseudogodka, stylizowana na śląski polszczyzna. Z ogromnym ubóstwem śląskich słów, zastępowanych polskimi odpowiednikami. Choć czasem (rzadko bo rzadko), zastępowanych odpowiednikami niemieckimi. Jak to więc z godką jest? Czy jest w natarciu, czy też gwałtownie się kurczy, skutecznie wypierana przez język polski? Pierwsza odpowiedź, która się nasuwa, brzmi: w natarciu! Tylko ostatnie tygodnie przynoszą nam przecież krzepiące wiadomości. Smartfony Samsunga, jedne z najlepszych na świecie, będą miały dostępne całe menu w mowie śląskiej. Facebook po latach starań wyraził zgodę, aby powstała śląskojęzyczna wersja tego najpopularniejszego portalu społecznościowego. A to przecież tylko część większej całości.

Disco-hanysco i Drach Bo największą eksplozję godki widać w kulturze masowej. W muzyce. Godkę mamy u wykonawców wszystkich rodzajów tej sztuki – od disco polo, poprzez romantyczne ballady, aż po heavy metal. Co więcej, meta-

n Marian Makula w „Pomście”. Makula to samodzielne zjawisko w śląskiej kulturze lowy zespół Obeschlesien zyskał ogólnopolski rozgłos. Chociaż w śląskich domach i na ulicach częściej słychać to disco-polo czy raczej disco-hanysco. W literaturze podobnie. Ostatnio głośno o powieści Szczepana Twardocha „Drach”. Pisana po polsku, ale gdy bohaterowie rozmawiają, to mówią tak, jak u nas się mówiło zawsze: czasem po śląsku (a śląski Szczepana jest bez zarzutu), czasem po niemiecku. Powieść to zresztą bardzo śląska, nie tylko w formie ale i treści. Ale przecież to nie tylko Twardoch czy kutzowa „Piąta strona

te a inksi” udowodnił, że najwspanialszą poezję, łącznie z „Boską Komedią”, można tłumaczyć na godkę, nie tracąc nic z jej ducha. To dowodzi, że jest językiem pełnowartościowym. Gdzieś między literaturą a muzyką są sztuki sceniczne. Tutaj też mamy do czynienia z eksplozją godki. Kabarety, teatry.

Makula – zjawisko samodzielne

- Fikser mie wkurzo! Który przecież można by przy odrobinie staranności przetłumaczyć na śląski z zachowaniem rymu i rytmu (Róża tańcuje? Fikser mie szteruje!) – ale Makula też czasem nie przykłada staranności w godce. Chociaż potrafi jej słownictwem i duchem operować jak mało kto, choćby we wspaniałym

na Górze” (według Ewangelii św. Mateusza): […] Tu stanoł na chwila, sztreknoł sie dwa razy, Ktoś Mu przynios ryczka, by niy dostoł blazy. Siednoł se wygodnie, wejrzoł na czelodka, Luftym się zaciongnoł, zaś rozpoczoł godka. […] Makula to fenomen. Sztuka jego jest na wskroś śląska, chociaż osadzona w tej samej śląskości proletariackiej, co „Cholonek”. „Cholonek”, który zresztą jest fenomenem jeszcze większym! Chłopcem byłem, gdy za czasów Gierka powieść tę („Cholonek czyli dobry pan bóg z gliny”) wydano u nas. Pamiętam, jak czytałem ją z wypiekami na twarzy. Nareszcie jakaś prawdziwa książka! Nie opowiadająca o przygodach ludów, których obyczajów nie rozumiałem, ale stylu życia mojego własnego. Oczywiście tej części lumpiarskiej, ale to nasze śląskie lumpy przecież!

Teatr pełen ślaskości Wtedy „Cholonek” Janoscha – wydany w niewielkim nakładzie – przeszedł jednak bez większego echa a na

No i Marian Makula, który stanowi na śląskiej scenie zjawisko zupełnie samodzielne i niepowtarzalne.

Mirek Syniawa książką „Dante a inksi” udowodnił, że najwspanialszą poezję, łącznie z „Boską Komedią”, można tłumaczyć na godkę, nie tracąc nic z jej ducha. To dowodzi, że jest językiem pełnowartościowym. świata” (zresztą akurat godka Kutza, który hajmat opuścił kilkadziesiąt lat temu jest o dwie klasy gorsza, co chwilę w niej zgrzyta mowa warszawska). Przede wszystkim jest jeszcze „Komisorz Hanusik” Marcina Melona – czyli zbiór opowiadań (tom I) i powieść (tom II) napisane w całości po śląsku. Melon, o ponad pół wieku młodszy od Kutza, mógłby śmiało staremu mistrzowi kina udzielać korepetycji z godki. Przygody Komisorza Hanusika, podobnie jak „Drach” są śląskie i językowo i duchowo. Po prostu czuć w nich tę śląskość. Na drugim literackim krańcu są przekłady na śląski pereł światowej poezji. Mirek Syniawa książką „Dan-

Makula nie jest twórcą, który przejdzie do podręczników sztuki scenicznej. Nic wielkiego, wielkopomnego nie stworzył (choć nie zdziwię się, jeśli jeszcze tego dokona). Ale też nie ma takich ambicji – bo Marian to przede wszystkim genialny adaptator na śląską, proletariacką kulturę, dzieł światowych i polskich. Na kulturę i na język. Pierwszym jego wielkim przebojem była „Pomsta” – czyli adaptacja „Zemsty” Fredry do godki i śląskich realiów. Drugim – ni to operetka, ni to musical „Głos się zrywo” czyli adaptacja „Wesołej wdówki” Lehara. Czasem wprawdzie mamy tam tekst mało śląski, jak na przykład: Zatańczysz Różo?

n Oberschlesien czasami kaleczy śląskie słowa. Nigdy ducha tego języka utworze (prezentowaliśmy go dwa lata temu w Cajtungu) „Kozanie

wznowienie czekaliśmy lat niemal czterdzieści. Odświeżył go jednak ka-


9

maj 2015r.

czy śląska mowa przetrwa. I w jakiej postaci

rozdrożu

towicki teatr „Korez” (ukłony dla dyrektora Mirka Neinerta), wystawiając w 2004 roku adaptację „Cholonka” na swoich scenach. Po śląsku! To było wielkie artystyczne wydarzenie regionu. Godka opuściła estradowe sceny i trafiła – w najlepszym wydaniu – na poważną scenę. I być może zagościłaby na niej na stałe, gdyby następną próbą nie był „Polterabend” Stanisława Mutza, którą wystawił Teatr Śląski. Sztuka po prostu słaba a jej fiasko zamknęło na lata sceny innych teatrów dla godki. Teatrów profesjonalnych – bo amatorskie poczuły wiatr w żagle i zaczęły po godkę sięgać coraz śmielej. Najjaśniej zabłysnęli „Naumiani” z Ornontowic, a piszę to z pewnym skrępowaniem, gdyż dokonali tego z dwoma moimi jednoaktówkami, „Mariką” i „Hebamą”. Tyle, że nie mam fałszywej wiary, że to wielkie dzieła literackie – i „Marika” i „Hebama” to co najwyżej sprawnie napisane komedyjki. Ale i tu dygresja na temat godki. Starałem się je napisać w poprawnej śląszczyźnie – jednak zespół (i reżyser) uznali, że język ten jest jednak zbyt mało znany, nawet na samym Śląsku i zastąpili na przykład „kasarnia” – „koszarami” a „cipki”- „kurzikami”. Nie

Nie znają, czy nie chcą znać

I tu pojawia się problem fundamentalny. Trudno stwierdzić, na ile wykonawcy, twórcy sami godki nie znają, a na ile tworzą pod potrzeby publiki, ale cała ta śląska twórczość jest po prostu… mało śląska. Najbardziej objawia się to w działalności scenicznej, muzycznej. Taki „Kabaret Młodych panów”, taki „Bercik” Handy. Oni występując w Gdańsku albo Warszawie mogą udawać, że to jest po śląsku. Ale przecież nie jest. Podobnie jak różne disco-hanysco czy pseudo-hajmaty ze śpiewkami w rodzaju: „A jo cie tak mocno kochom, że ino buzi mi dej…”. Przecież to kompletnie nie po śląsku. W naszej mowie fraza ta brzmiałaby „A jo ci tak fest pszaja, co ino kuska mi dej”. No tak, tylko czy wtedy zrozumie to warszawiak, krakus? Nie zrozumie, a to dla wykonawców oznaczałoby już poważne straty finansowe, brak zaproszeń na koncerty, koniec z wykonywaniem utworów w kurortach. Więc lepiej tworzyć piosenki po polsku, wrzucając ślaską wymowę, czasem jakieś śląskie słowo – i udawać przed Polakami, że to jest po śląsku.

kultury po prostu) jest rzeczywiście śląską godką, czy też tylko jej polską podróbą. A może nawet, czy kiedykolwiek była rzeczywistą godką! Ot, sięgnijcie po „Bery i Bojki” Stanisława Ligonia. Kto dziś tak umie mówić po śląsku, z takim zasobem słownictwa? A przecież w swoich czasach Ligoń stale słyszał zarzuty, że jego godka jest spolonizowana! Ten przykład unaocznia nam, jak ona szybko obumiera – tej spolonizowanej sprzed 70 lat, dziś nie rozumiałaby spora część Ślązaków.

Początkowo cieszyła nawet spolonizowana Albo Kutz i język jego postaci z „Soli Ziemi Czarnej” i „Perły w koronie” To jest po śląsku? Gdy powstańcy jedzą nie żur lecz… zalewajkę, to jest po śląsku??? Tak więc w zasadzie od 1922 roku, gdy niewielka część Śląska trafiła do Polski, godka zaczęła ulegać polonizacji. Długo jej nie zauważaliśmy – cieszyliśmy się jak dzieci, że ci bohaterowie Kutza po raz pierwszy w polskim filmie mówią po śląsku – choć przecież śląski to wcale nie był. Jedynie język polski z pojedynczymi śląskimi słowami.

n Jola Literska – poezja śpiewana po śląsku - No a jak jest proszę pana po śląsku teściowa? - Szwigermuter! - Nie proszę pana, świekra!

Takich hamulcowych jest całe mnóstwo. Tych, którzy uznają godkę za towar marketingowy, na którym można zarobić. Ale żeby na nim za-

Przeciwnicy takiego stanowiska biją na alarm. Tłumacząc, że jeśli kolejne śląskie słowa będziemy zastępować polskimi, kolejne śląskie konstrukcje gramatyczne zastępować gramatyką polską – to godka nie będzie ewoluować, tylko będzie po prostu wypierana przez polszczyznę. Będzie powoli – a może nawet szybko – obumierać.

mogło być naprawdę po śląsku, bo widz nie zrozumie!

Czy więc ta mowa, która dociera do nas ze świata pop-kultury (a może

Potem była „Sobota w Bytkowie” (TV Katowice) obarczone tym samym błędem a wreszcie konkurs „Po naszemu czyli po śląsku”. Cieszyły nas, bo był to powiew ślaskiej godki – choć godki poddanej ostrej językowej cenzurze. Owszem, zasługi Marii Pańczyk-Pozdziej dla godki są nie do przecenienia. Spowodowała ona, że przestaliśmy się jej wstydzić, jako mowy gorszej. Nagle stała się mową modną a w każdym górnośląskim tygodniku pojawiła się moda na tekściki po śląsku. Gawędy. Ale długo o niczym poważnym, jedynie takie fanzolŷnie o niczym, najlepiej na niskim poziomie intelektualnym. Broń Boże komentarz polityczny czy społeczny po śląsku napisać! Ale i Pańczyczka w swoim konkursie mowę polonizowała na potęgę. Pamiętam rozmowę z uczestnikiem konkursu:

- Pani, eli jo by pedzioł do swojij szigermuter „świekra”, to jak by mi bez pysk gichła…

Hamulcowi i prymusi godki Jurorzy tego konkursu wzięli sobie za ambit rugowanie z naszej mowy germanizmów. A godka bez germanizmów, to jak papież bez tiary, jak kobieta bez biustu, jak krupniok bez krup. Po prostu coś sztucznego, co nie istnieje. Ale działania te przyniosły efekt – bogactwo śląskiej mowy na tych konkursach 25 lat temu i ubóstwo dziś, stanowią koronny dowód, jak godka obumiera. Co zresztą przyznaje jego juror, Jan Miodek, mówiąc, że godka to dziś skansen. I choć Maria Pańczyk-Pozdziej mogła być sztandarową postacią godki, to zatrzymała się w pół drogi, z prekursorki stając się hamulcową.

robić musi być uproszczona, tak, aby jak najwięcej ludzi ją zrozumiało. Jak ci muzycy, choć trzeba tu wspomnieć koniecznie o Joli Literskiej, śpiewającej piękne ballady, naprawdę po śląsku. Choćby tak: na te dinksy, gŷszynki, a na pieszczonki brakuje już rynki, zaś słychać, jak wszandy ludzie beblajom, że durś za mało majom Nieco gorzej jest, gdy Oberschlesien śpiewa „zaś pchajom te fury”, bo przecież „cisnom”, nie „pchajom”, ale kapela ta zachowuje coś istotniejszego – charakterystyczną dla godki składnię, inną od polskiej, i ducha śląskiej mowy. Czyli to samo, co znajdujemy u Melona, u Twardocha, u Makuli. A czego brakuje u 90% disko-hanyskowych wykonawców.


10

maj 2015r.

!!! Zademonstruj swoja narodowość ślůnsko !!! Kup do sia, a do swoich krewnych na gŷszynki tresy, żeście som Ślůnzokoma.

35zł

30zł

We Niŷmcach tyż werci sie demonstrować ślůnskość!

45zł

35zł

5zł

35zł

A może wybieresz se inkszy tres, abo inszy gadżet?

35zł

35zł

35zł

35zł

30zł

30zł

5zł

Instytut Ślůnskij Godki, 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53.* adres e-mail: megapres@interia.pl, tel. 535 998 252, konto bankowe 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 Eli kupisz za 100 zł abo lepij (do kupy ze ksionżkami ze ôstatnij strony) – dostawa gratis. Na terenie aglomeracji katowickiej możliwe dostarczenie kurierem i zapłata przy odbiorze.

* Powyższy adres jest jedynie adresem korespondencyjnym.


11

maj 2015r.

Internetowe dyskusje Ale powoli najważniejszy staje się internet. W nim zresztą trwa wciąż dyskusja: „godka? Ja! Ale jako?” – a zajmująca się właśnie tym, jaką godkę należy promować. Czy tę prawdziwą, sprzed 70-100 lat, z ogromnym zasobem własnego słownictwa, z własną nazwą na każdą roślinę, każdą przyprawę, prawie każde zwierzę, na wszystko co naturalne a nas otacza – czy też uznać, jak chce wielu, że godka żyje, ewoluuje i słownictwo się zmienia. Czy nadal będzie zozwur, skurzica i reż – czy też zastąpi-

cha. Eugeniusz Kosmała czyli „Ojgen z Pnioków” z Radia Piekary, jeden z ostatnich ludzi, którzy swobodnie mówią po śląsku, kwituje to krótko: Poza nowinkami technicznymi da się w naszej mowie powiedzieć wszystko. Śląski to przecież 50 000 własnych słów. Tylko jeśli chce się nim swobodnie operować, trzeba tych słów znać przynajmniej z 5000 a nie 500.

Uboga, oj, uboga Ale jeśli przejrzeć internet, napisy na śląskich koszulkach, jeśli posłuchać Stasiaka czy Handego, po-

II wojnie światowej, czy jeszcze jakąś inną.

Odrodzić można, ale zadanie to arcytrudne Żydzi, gdy po stuleciach postanowili w państwie Izrael odtworzyć język hebrajski, mieli o wiele łatwiej. Bo chociaż nie używali go od tysiącleci (ich językiem był najczęściej jidysz, żydowska odmiana niemieckiego z pojedynczymi hebrajskimi słowami) – to mieli bogaty zasób literacki, na czele ze Starym Testamentem. I dokonali rzeczy niezwykłej, bo dziś język przez stulecia martwy jest języ-

„Ale mocie taki, kiery brymza mo w riktrcie a niŷ w lyngsztandze?”. Gdy sprzedawca nie zrozumiał, rozbawiony ojciec powiedział „chodzi mi o rower, który hamulec ma w tylnej osi, a nie przy kierownicy”. Dla mnie to jest właśnie język śląski. A zdanie : „mocie koło, kiere hamulec mo we zadnij osi a niy we kerownicy” to jedynie jakaś karykatura polskiego. Niestety, takie pewnie zdanie zbudowałoby dziś wielu „mówiących po śląsku”, tak pewnie powiedziałby w „Świętej Wojnie” Bercik, tak powiedzieliby w Kabarecie Młodych Panów. I to zdanie byłoby miarą zaniku godki. my je imbirem, cynamonem i żytem – ale nadal będziemy twierdzić, że to po ślasku. Reż… Ilu dziś śląskich, nawet tych starszych rolników, spojrzy na pszenicę i powie, po śląsku: żyto? A to co polski rolnik nazwie żyto, on zamianuje: reż. Te słowa nawet na wskroś ślaskiej wsi zastąpiono polskimi. Tylko jeśli niemal w całości zmieni się na polskie, to gdzie będzie miejsce na tę odrębną godkę? Czy na końcu o odrębności będzie stanowić jedynie „kaj”, „gelŷnder”, „ołberiba” i nieco inne wymawianie samogłosek? Dyskusja w internecie trwa, a bywa zażarta, bo wśród zwolenników jak największego odróżniania godki od polszczyzny są i tacy, którzy w tym celu tworzą jakąś straszną śląską nowomowę. Przykład ten w Cajtungu padł już parę razy, ale jak znów nie przytoczyć zdania, że będziemy walczyć o wprowadzenie godki do „samoreskierungowego forwaltungu”. To jednak margines i wykluczone jest, by taka nowomowa się przyjęła. Po prostu nikt tak mówić nie będzie, a im ktoś lepiej zna ślaski, z tym większym rozbawieniem tego słu-

słuchać disco-hanysco, to wciąż pojawia się to samo, najdalej 500 śląskich słów. Reszty używa mało kto. Kiedy zaczyna używać, nawet Ślązacy, zwłaszcza młodsi, przestają rozumieć. I to jest druga strona kondycji godki. Niby jest wszechobecna – ale strasznie wykastrowana. Zwolennicy tego kastrowania, pozbywania się z niej dawnego zasobu językowego, twierdzą, że to żywy, obecny język śląski. I nie da się procesom takim stawać w poprzek. Że po prostu trzeba się z tym pogodzić. Przeciwnicy takiego stanowiska biją na alarm. Tłumacząc, że jeśli kolejne śląskie słowa będziemy zastępować polskimi, kolejne śląskie konstrukcje gramatyczne zastępować gramatyką polską – to godka nie będzie ewoluować, tylko będzie po prostu wypierana przez polszczyznę. Będzie powoli – a może nawet szybko – obumierać. W tym momencie rodzi się oczywiście pytanie, którą godkę uznać za tę prawidłową, za jej wzorzec, mówiąc po śląsku: muster. Czy tę z końca XIX wieku, czy tę z okresu tuż po

n Hebama – poza wielkim teatrem, świetnie rozwija się też śląski teatr amatorski

kiem urzędowym żydowskiego państwa, językiem domowym jego obywateli. My niestety tej dawnej literatury nie mamy. Nasi twórcy pisali najczęściej po niemiecku, rzadziej po polsku, czesku, łacinie. My mamy jedynie język mówiony – i to główna przyczyna, dla której językoznawcy nie chcą uznać godki za język. Dla nich

państwo jak na razie rzuca godce kłody pod nogi. A w najlepszym razie nijak jej ratowania nie wspiera. Kwestia tylko, czy powstanie jakieś ciało (instytucja, fundacja, stowarzyszenie), zdolne opiniotwórczo wskazywać, co rzeczywiście jest po śląsku, a co jedynie jest tym erzacem, polską podróbką śląszczyzny. No i wraca pytanie, który śląski ma stać się tym wzorcem. Choć odpowiedź na to pytanie wydaje się oczywista. Na języku sprzed stu lat nie możemy się oprzeć. Z tej prostej przyczyny, że go nie znamy. Brak literatury oznacza dokładnie tyle, że nie wiemy, jak mówiono po śląsku na przełomie XIX i XX wieku. Szczątkowe teksty językoznawców niewiele tu wnoszą – tym bardziej, że ci językoznawcy (nieważne, polscy czy niemieccy) nie znając godki, mogli naknocić w swoich opracowaniach ile wlezie. Mogli też, jak Maria Pańczyk, godkę na swoją modłę poprawiać.

Lepsi badacze czy użytkownicy? Zarzut ten można postawić też wielu badaczom powojennym, a nawet obecnym – jednak tutaj ich opracowaniom można przeciwstawić własną pamięć. Każdy, kto ma lat 50 lub trochę więcej, a wychował się w środowisku, gdzie godka nie była „mową wstydliwą, której lepiej dziecka nie uczyć, żeby mu w życiu było lepiej” – każdy taki znał przecież jeszcze wiele osób urodzonych na początku XX wieku, ludzi przedwojennych. Wielu z tych przedwojennych wciąż żyje

n „Drach” Szczepana Twardocha – powieść na wskroś ślaska, prawdziwa jest tu też śląska godka spowodować, aby Ślązacy chcieli się swojej mowy nazad nauczyć. Kto ma tego dokonać i jakimi metodami? Dziś, gdy najpotężniejszym narzędziem komunikacji jest internet, nośnikiem mógłby być on. Tylko dziś jest nośnikiem najgorszych wzroców godki.

Internet niesie lęk i nadzieję Na przykład na stronie „gryfnie. com” czytamy: „Jeździ tam tako zabytkowo kolejka wonskotorowo”. Po ślasku nie ma ani słowa „tam” (jest „hań”) ani kolejka (bana) ani :wonskotorowo (bo nie „tory” tylko glajzy”). Tak więc strona ta jest przykładem polonizowania godki na potęgę. Kolejna strona www.slonskidizajn, która obwieszcza: „prosto z gruby dupia a niy z tyjatru”. Śląski czasownik

Oryginalna godka jest piękna. Jak dla każdego kto kocha swoją mowę, jest najpiękniejszym językiem świata. Ale polszczyzna z pojedynczymi śląskimi słowami brzmi prostacko. I trudno się dziwić, że Polacy słysząc taką mowę, za prostaków nas mają. to co najwyżej etnolekt, który tym się różni od języka, że ten drugi posiada bogate piśmiennictwo. Nasze śląskie piśmiennictwo dopiero powstaje. Chociaż patrząc na tempo, w jakim się to dzieje, można wierzyć, że już za kilka lat będziemy mieli literaturę całkiem bogatą. Żydzi mieli jeszcze coś, czego my nie mamy. Aparat państwa zainteresowany odtworzeniem języka. Polskie

– i to oni stanowią żywy wzorzec języka śląskiego. Ja sam, mając do wyboru zaufać w sprawie godki językoznawcy, albo własnemu ojcu (rocznik 1926) wybieram ojca. Zwłaszcza, że on nigdy się tej mowy nie wyparł, u nos w doma wdycki godało sie po ślůnsku, na równi z polszczyzną. Zasób słownictwa ojca jest ogromny. Naturalny, oczywisty, nie wymuszony. Nie wiem ilu z tych, którzy dziś domagają się uznania godki za język, zrozumiałoby pytanie ojca do sprzedawcy, gdy kilka lat temu kupował rower: „ale mocie taki, kiery brymza mo w riktrcie a niŷ w lyngsztandze?”. Gdy sprzedawca nie zrozumiał, rozbawiony ojciec powiedział „chodzi mi o rower, który hamulec ma w tylnej osi, a nie przy kierownicy”. Dla mnie to jest właśnie język śląski. A zdanie : „mocie koło, kiere hamulec mo we zadnij osi a niy we kerownicy” to jedynie jakaś karykatura polskiego. Niestety, takie pewnie zdanie zbudowałoby dziś wielu „mówiących po śląsku”, tak pewnie powiedziałby w „Świętej Wojnie” Bercik, tak powiedzieliby w Kabarecie Młodych Panów. I to zdanie byłoby miarą zaniku godki. Jeśli jednak nawet stworzymy muster godki – stanie przed nami zadanie o wiele trudniejsze. Jak

„dupić” odnosił się zawsze wyłącznie do aktu płciowego, a z gruby do dom to można „ciś”, „lyź” „iś” – ale nigdy nie „dupić”. Nie dość, że wulgarnie (mowa śląska jest niezwykła także tym, że wulgaryzmów pozbawiona), to jeszcze z błędem. Nadzieja w śląskim facebooku. Jaki jednak będzie, czas pokaże. Bo literatura śląska wyedukować może językowo elity – ale większość nie uczy się dziś norm językowych z książek, tylko z komputera. Jeśli godka w komputerze będzie prawidłowa, będzie się rozwijać. Jeśli internet zalewać nas będzie jej karykaturą, stanie się jedynie obiektem kpin. A problem to fundamentalny. Bo jeśli jedyną formą godki, jaka pozostanie w obiegu społecznym, będzie ta wykoślawiona polszczyzna – to już może lepiej, żeby ta godka zanikła zupełnie. Niż jedynie wystawiała nas na pośmiewisko, jako tych, którzy po polsku mówią byle jak i niechlujnie. Taka jest bowiem prawda. Oryginalna godka jest piękna. Jak dla każdego kto kocha swoją mowę, jest najpiękniejszym językiem świata. Ale polszczyzna z pojedynczymi śląskimi słowami brzmi prostacko. I trudno się dziwić, że Polacy słysząc taką mowę, za prostaków nas mają. Dariusz Dyrda


12

maj 2015r.

PISANE ZA BRYNICĄ - No chodź, chodź – zachęcała mnie sąsiadka w naszej starej, czeladzkiej kamienicy. Wyraźnie podekscytowana, przeskakiwała sprawnie pilotem od telewizora z kanału na kanał, niczym żabka mieszkająca w jeziorze. Przez chwilę nawet pomyślałam, że o wiele lepiej byłoby, gdyby połowę sprawności jej palców przekazać na schorowane reumatyzmem nogi. „Widocznie nie można mieć wszystkiego” – pomyślałam i zagapiłam się w telewizor.

Śląskie szlagiery Kto mi da samsunga? w Altrajchu F nie tylko mnie granatem od pługa oderwali bo obie moje towarzyszki śmieją się w najlepsze. W końcu trwa jeszcze cisza wyborcza, głosujący przed chwilą oddali ostatnie głosy. „To taki żarcik prowadzącego” – myślę sobie. Ale cóż to. Naraz pan

Uświadamiam sobie kilka faktów. Po pierwsze, że znajdujemy się w Zagłębiu Dąbrowskim i słuchamy hanysowskiej muzyki. Po drugie, że wcale, swoim zwyczajem nie zrzędzę i nie marudzę, że oni nawet nie śpiewają imitacją śląskiego, tylko czystą polszczyzną. Bo i po co mam się mądrzyć i marudzić, skoro jest tak fajnie? Multikulturowe Zagłębie, choć nadal mocno czerwone, jawi mi się niczym otwarty na świat Singapur. Oczom moim ukazał się kanał TV Silesia. Z niedowierzaniem patrzyłam jak mieszkająca całe życie w Zagłębiu, starsza ale rubaszna pani zaciera z zamiłowaniem ręcę. Towarzysząca jej moja babcia (także gorolica) również wierci się i uśmiecha pod nosem. Naraz w ekranie telewizora pojawia się konferansjer i z rozbrajającym uśmiechem informuje, iż gratuluje prezydentowi wygrania wyborów. „Ale któremu” – zastanawiam się w myślach. Coź, widocz-

R

ozbawili mnie moi koledzy, działacze RAŚ, którzy tuż przed drugą turą wyborów prezydenckich postanowili wręczyć obu kandydatom – Bronisławowi Komorowskiemu i Andrzejowi Dudzie – petycje w sprawie obywatelskiego projektu ustawy o języku śląskim i narodowości śląskiej. Rozbawili mnie, bo mimo chęci najszczerszych nie umiem znaleźć sensu tego działania. Bo niby jak? Przez wiele lat Komorowski deklaruje jednoznacznie, że o żadnym języku mowy nie ma, a RAŚ to ciemne siły – a naraz ma ucałować Gorzelika w oba policzki i wyszeptać: „Jorguś, dla ciebie wszystko”? Wprawdzie pan prezydent w ciągu ostatnich dni przed wyporami obiecał wiele rzeczy, które wcześniej zwalczał, ale narazić się nagle wszystkim polskim narodowcom deklaracją poparcia dla Gorzelika. Dla RAŚ-u, którego przedstawiał jako antypolskich separatystów. Oznaczałoby to przecież stanięcie tuż przed drugą turą po stronie tych separatystów. Liderzy PO-owskich elit są wprawdzie oderwani od rzeczywistości, ale nie aż tak. A prezydent-elekt Andrzej Duda, wówczas jeszcze kandydat, jest z PiS-u. Stosunek Prawa i Sprawiedliwości do RAŚ-u jest znany równie dobrze, jak stosunek tej partii do powszechnego przerywania ciąży. Jednoznaczne „nie”. Więc co, miał Duda nagle objąć

Pisze córka naczelnego

dowcipniś zaczyna opowiadać o śląskich szlagierach. Rach, ciach, bum i przed ekranem pojawia się Teresa Werner, kobieta, co do której wszyscy zastanawiają się, ile ma lat. Wiem już, że ma męża biznesmena i że – „Wernerki nic nie przebije”. Głośność nienajnowszego już telewizora zostaje podkręcona na maksa, a ja uświadamiam sobie kilka faktów. Po pierwsze, że znajdujemy się w Zagłębiu Dąbrowskim i słuchamy hanysowskiej muzyki. Po dru-

gie, że wcale, swoim zwyczajem nie zrzędzę i nie marudzę, że oni nawet nie śpiewają imitacją śląskiego, tylko czystą polszczyzną. Bo i po co mam się mądrzyć i marudzić, skoro jest tak fajnie? Multikulturowe Zagłębie, choć nadal mocno czerwone, jawi mi się niczym otwarty na świat Singapur. Pani Werner obsadza swomi pieśniami trzy pozycje na liście szlagierów i nawet jej się nie śni, że w Altrajchu ma tłum rozentuzjazmowanych fanek. Wnet odzywa się sąsiadka: „A Pani Jadzia to się z nas śmieje, że słuchamy wiejskiej muzyki”. Babcia pozostawia to bez komentarza, jej drgające kąciki ust, obdymione skręcanym papierosem i okruszone drożdzową babką są aż nadto wymowne. „I wiecie co ja jej odpowiadam? Że to wcale nie wiejska muzyka, tylko regonalna. Regionalna, bo wiejską muzykę to grają na wsi” – kończy swoją wypowiedź i uśmiecha się do mnie. Przez otwarte okno mieszkania wchodzi kot, wdrapuje się na kuchenny kredens i i znajduje sobie dogodne miejsce. A ja, patrząc na tego kota zastanawiam się, czy przypadkiem i on nie był zasymilować się ze swoimi kocimi kolegami z pobliskich Siemianowic Śląskich. Gorolica Paula Zawadzka

ajnie. Naprawdę fajnie, że w komórce będzie menu po śląsku. Już to widzę: ginglej, ŏdbier, mosz brifa, zasztrabuj nadawcy. Albo: ta funkcjo terozki niŷ funguje! Dla jednych będzie to prawdziwa przyjemność, obsługiwać komórkę w ojczystym języku. Dla innych, znacznie liczniejszych, będzie to fajny lans, a zarazem zademonstrowanie, że ze Śląskiem mnie jednak coś łączy. Coś więcej, niż tylko adres zamieszkania. Tylko… kto to kupi? Oczywiście, wielu moich znajomych, licealistów czy tym bardziej studentów, ma telefony za cenę wyższą niż „najniższa krajowa”. Ale ci, którzy mają komórkę za 2000 złotych, raczej lansują się czymś innym, niż ślůnsko godka. Dla nich lansem (albo po prostu stylem życia) są narty w Alpach, fajna bryka, a jeśli już telefon to iPhonem a nie samsungiem. Są raczej, jak by powiedziała polonistka, kosmopolityczni. Ci, których kręcą śląskie tematy, zazwyczaj są nieco mniej z domu zamożni. Z domu, bo wśród moich rówieśników raczej nikt nie zarabia. Jeśli już, to jakieś drobne za prace w weekendy. Albo – jak ja – za siedzenie w komisji wyborczej przez dwie tury. Ale ja jeszcze przed wyborami zaplanowałam, na co wydam te 400 złotych, które za komisję wyborczą dostanę. Potrzebuję ich na wakacje, nie na smartfona. Mam, jakiego mam, bez nowego Samsunga się jakoś obejdę. Zresztą za cztery stówki to bym mogła chyba kupić do niego futerał! Nowy galaxy s6 samsunga kosztuje od trzech tysięcy złotych w górę. S5 jest o połowę tańszy, ale to nadal 1500 złotych. S4 podobnie. No to

O autonomii zapomnieli? Gorzelika czule i wyszeptać: „no wiecie co chłopaki, jak tylko wygram, to zaraz ogłoszę, że jesteście narodem śląskim, nie polskim. I g… mnie obchodzi, co na to powie Kaczyński, Ziobro, oraz wasi

sygnowanej Radą Górnośląską? Gdzie obok podpisu przedstawiciela RAŚ byłby też podpis szefa Związku Górnośląskiego, szefa organizacji zwącej się z łacińska „Pro Loquela Silesiana”, jakiejś

kazanie się w kilku regionalnych mediach. Wtedy cel osiągnięto. Ale przecież kondycja Ruchu Autonomii Śląska nie jest chyba tak zła, by musiał na siłę przyciągać ku sobie wzrok.

Wybory prezydenckie, zwłaszcza pierwsza tura, pokazały, że Polska dojrzewa do buntu. Że ludzie chce zmian. Chcą inaczej. Nie wiedzą jak, ale inaczej. I mamy organizację do tego wprost wymarzoną. Z samej nazwy: Ruch Autonomii Śląska! A co z tym zrobił RAŚ? Normalnie pomylił role. Nie wiadomo dlaczego postanowił nagle wskoczyć w skórę Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej – i upomnieć się o to, co jest sprawą fundamentalną dla SONŚ-u. Zamiast głośno domagać się tego, co ma w swojej nazwie. Czyli autonomii. miejscowi Piecha, Klocowa, Tobiszowski. A tak w ogóle jak tylko, jako prezydent, złożę legitymację PiS, to w dyrdy wstępuje do RAŚ-a”. Oczywiście, że obaj panowie zignorowali zaczepki Ruchu Autonomii Śląska. Nawet się nie odnieśli, po prostu zignorowali. Bo RAŚ się w Polsce, a także im samym, źle kojarzy. Czy więc nie można było zamiast tego stworzyć petycji

organizacji „Nasz wspólny śląski dom” czy innej „Ślonsko Ferajna”. I jeszcze kilku. Sprawa wyglądałaby na poważną petycję różnych środowisk, a nie zadymę jednego. Jeśli więc chodziło o rzeczywistą odpowiedź, to nowe szefostwo RAŚ popełniło rażący polityczny błąd. Chyba, że chodziło tylko o zamanifestowanie, że wciąż jesteśmy, wciąż działamy – i po-

Aliści… Wybory prezydenckie, zwłaszcza pierwsza tura, pokazały, że Polska dojrzewa do buntu. Że ludzie chce zmian, że dotychczasowy sposób funkcjonowania państwa się obywatelom przejadł. Chcą inaczej. Nie wiedzą jak, ale inaczej. I mamy organizację do tego wprost wymarzoną. Z samej nazwy: Ruch Autonomii Śląska! Organizację, która od swojego

ja się pytam: ilu z tych miłośników śląskiej godki zafunduje sobie telefon za trzy tauzeny? Albo choć za półtora? Kto mi da takiego Samsunga? Dopiero co zdałam prawko (za drugim razem, huraaaaa) i ojciec w cenie 3000 szuka mi pierwszego auta, a nie szóstej albo ósmej w życiu komórki. Widuję przecież tych śląskich pasjonatów. Wielu znam osobiście. Kupili by „Historię Narodu Śląskiego” ale im 60 złotych trochę szkoda. Ma koszulkę „Nie nerwuj hanysa”, dokupiłby drugą „Obcy tyż gorol” – ale znów wydać na koszulkę 35 złotych? Trochę się krzywią, to nie są to zazwyczaj ludzie z wyżyn społecznych. Pani komisarz unijna Elżbieta Bieńkowska ma ich pewnie za idiotów, bo zarabiają mniej niż 6000 miesięcznie, a według niej poniżej tego wynagrodzenia jest przecież idiota. Albo złodziej. Ze złodziejem sprawa jest prostsza. Nie kupi Samsunga, ale ukradnie. O ile mu się uda, bo galaxy są zazwyczaj w marketach i salonach za szybką. Dlatego zastanawiam się, czemu śląskiego menu, niechby nawet w znacznie prostszej formie, nie wypuści jakaś tańsza smartfonowa sieć. Nokia na ten przykład. Motorola, LG. A i (wśród niektórych znajomych trochę obciachowy, ale co tam) MyPhone. Jedyna firma, która swoje mobiloki produkuje na Śląsku –co z tego że Dolnym – więc śląskie menu pasowałoby tam najbardziej. A gdyby taki telefon kosztował nie 1500 ale 300 złotych, to może bym się nawet z rodzeństwem zrzuciła, żeby go dziadkowi kupić na 89 urodziny. Bo kto jak kto, ale August Dyrda by się z takiego śląskiego menu ucieszył. Nawet, gdyby ciągle zapominał, jak to się obsługuje smartfona. Zofia Dyrda

FIKSUM DYRDUM powstania, 25 lat temu, konsekwentnie upomina się o inne zorganizowanie państwa. O państwo, gdzie decyzje zapadają bliżej obywateli, gdzie o służbie zdrowia w Katowicach, posyłaniu sześciolatków do szkoły w Gliwicach, cenach prądu w Rybniku nie decydują polityczno-urzędnicze sitwy z Warszawy. Lecz decyzje zapadają tu na miejscu. Przecież oferta programowa RAŚ to świetna odpowiedź na ten społeczny bunt, którego wyrazem był nie tylko wynik Kukiza. A co z tym zrobił RAŚ? Normalnie pomylił role. Nie wiadomo dlaczego postanowił nagle wskoczyć w skórę Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej – i upomnieć się o to, co jest sprawą fundamentalną dla SONŚ-u. Zamiast głośno domagać się tego, co ma w swojej nazwie. Czyli autonomii. Jestem członkiem i RAŚ-u, i SONŚ-u. Do SONŚ-u należę, bo poczuwam się do narodowości ślaskiej, a do RAŚ-u bo uważam, że najlepszą formą administracyjną mojego hajmatu byłaby (i dla Śląska i dla Polski) autonomia. No ale jeśli RAŚ ma teraz inne, ważniejsze postulaty, niż ta autonomia, to ja już sam nie wiem, jaki jest cel organizacji, do której należę. Ale to pewnie moja wina. Od lutego nie byłem na zebraniu mojego koła RAŚ. Pójdę, to pewnie się dowiem. Dariusz Dyrda


13

maj 2015r.

Wrazidlato reporterka na tropie ôbycznego życio

Kecki z drugij rzīci Elza a Frida szczasły sie bez cufal we Wirku, a że ôbie faronym lubiom klachać, wlazły do kafyjki na tortynsztik z podzimkami, coby sie pogodać i mieć trocha szpasu przī ôkropnie ôszydliwyj pogodzie. Siedziałach kole nich a słuchałach… Elza: Frida, jako z ciebie modydama… i jee! Widza co mosz nowy pelcmantel, szykowny wołniany hut blank choby z woulworta. A pokoż sam ta taśka pod parza… na śrŷbny cwiker (!). To je wszyjsko niymiecki, pra? Frida: Elza dej pokój. Przecajś teroz w Niŷmcach nic niy ma, abo wszyjstko jednake. Jŏ to mom kupione na woga! Elza: Jo cie prosza, niŷ wiŷszej mi nudli na uszach, na woga?! Przecajś na woga to pryndzyj byś kupioła te mole, co ten pelcmantel poradzom zezryć.. Frida: Niŷ być tako! Elza: Dyć jo sie ino dziwuja. Wiysz jo sie ôstatni czos trocha spragdała i kecki mi penkinajom kole rzīci. Durś jes żech godno, a stać mie ino na żymły. Możno beztůż mom rzīć jak kalfas. A we, jak to my kedyś godali, woulworcie, to musiałabych udać cołko pensyjo na jedna gupio kecka. I teroz łaża ino w galotach na gumie. Co za gańba.. Frida: Niy ônac sie. Tako żeś jes fajno rubuśko.. a łachów na cia je w trzī i na zod. Za winklŷm majom nowy towor we czwortki. Musis hań co wysznupać. Elza: Ja, ale jo jes nienaucono sznupać. Downiyj dowało sie sztof do szwocki, szło sie na anprůba i razŷm na niedziela boły elegancki szaty, a na beztydzień kostim z elastiku abo krepstilonu. Frida: Za stary Polski boło lepiyj, możno i za Niŷmca, i co nie je fest pedzane, za Gierka. Teroz trza sie

znoś w nowyj lepszŷj rzeczywistości… z dumom łazić w ôblycach do biŷdokůw. Ale godom ci, wciepniesz je rajn do maszīny, wypieresz, wybiglujesz, poszyjesz zaum, zŷndrujesz, dosz elegancki knefle i mosz ô niŷbo lepsze, jak te chińske szmaty. Elza: Możno i ja, ale niŷ jest żech pewno eli tam wleza. Musi hań smrodlawo woniać. Kupa fuzekli ze swajsfusym, charboły po umrzīkach, pojscane galoty, schacharzone spodnioki z rostflekiŷm ôd jakijś dziadůw. Możno tam i som jakie chroboki.. A idź! Frida: Coś ty sie tako infintlich zrobiyła? Elza: Dyś wiysz co jo je trocha ecieajn. Frida: Musza ci nazdać, Elza. Twůj fater zapychoł ciýnżko na grubie, matka boroka warzyła na farze, a ty sie wymyślosz. Elza: Nie wadźmy sie Frida. Je ciŷnżko. … Frida: Jydz ta torta a jo ci powiŷm, co żech copła we tym lumpie, co go byli ôtwarli we ajnfarcie w ta strzoda. Forszteluj sie, coch dostała kupić blank nowo jupa z kapuzom dlo mojego Jorga, bluza z apnyjerami genau na mie, dlo cery tako kecuszka z krauzkami, corny szakŷt w biołe piski, ino trocha ôbflekowany, westa na ujka Helmuta, laclik dlo małego Oliwiŷra. Elza (po cichu do sia): Ponbůcku, co za gupie miano mu dali (!) Frida: …Dalij wziena żech brůnotno kaja, mycka z ôwczy wołny ze cicikiŷm, houzyntregle, bady-

mantel, koszule reine Baumwolle ze piŷknymi sztulpami, půcienne batki i bisynhalter!

godka miały, żech tyżwartko zapłaciła, a poszła za nimi. Oroz Frida wejrzała na Elza i godo:

Ale skuli niŷch mogymy mieć trocha szpasu i … nojważniŷjsze je to, co sie do krzīwdy jeszcze wiŷnkszych borokůw niŷ dokłodomy Elza: Ty mie cyganisz! Frida: Żodne cygaństwo! I Dała żech za to sztyrdziŷści złotych, kobiŷto! A we piontek wyprzedowali i poleciałach zaro po śniodaniu. I szczewiki na srogim kronfleku żech wysznupała. Jedyn abzac boł trocha suodzony, ale niy żol, bo ino ôziem złoty kostŷn. Wziena żech tyż sztikowano jakla, sztyry bindry dlo Jorga i pukeltasza dlo synka ôd mojygo bracika Achima. Elzka, trza wachować! Jo ci padom! Elza: A půdzie tam wyônacyć jako bluza ze szlajfkom pod karkiŷm, jak som modne? Abo na tŷn przīkłod modry faltŷnrok, abo jako taśka z dugimi hŷnklami, nojlepij mołt…. Jakie zandale dlo Cilki, bo ôna durś kwienko co jejch za gŏrko w szłapy. A nojbarzyj bych chiała tako modno kecka w take roztomajte ôringle ale tako knap i na rajsfeszlus… Frida: No toć Elza, pōdymy zoboczyć! Wyduldej ta kafa i idymy! Ôbie wartkŏ idom, coby im ino ftoś niy chapsnōł tych łachów. Tako fajno

Frida: Po prowdzie Elza musza ci coś pedzieć. Kupowanie łachůw to tako niby ajnfachowo rzec, a jo ci zaro wytuplikuja co ône, te łachy som niŷ ino na woga, ino co ône majom tyż inkszo wŏga skuli tego co sie dzisiok na świŷcie dzieje… Elza: Ô co ci idzie? Niy strosz mie! Frida: Niŷ wiŷm jak ty, ale jo wola ôstowić pniondze we lumpie jak we tych geszeftach, co som w takim srogim necu geszeftůw abo we tonich chinskiŷch fitulitŷngeszeftach…Widzis we tamtych ônych dosz pniondze za poszyte łachy, kere kajsik ftoś wyrychtowoł, a psinco za nie dostoł, razŷm ftoś tukej je przedowo i tyż mo za to niywiela wiŷncyj, ino tyn co mioł blank wypchano kabza i wrzon to prawie darmo razem z tymi ryncami do szycio i przeciep sam, mo z tŷgo pniondze. I tyroz dej pozůr, my som dlo takigo chapona wtůry świat, a te chińske chuderloki dlo nos som choby czeci świat. Kej zaś dosz pniondze za te tukej łachy z drugij rzīci, to wiŷsz, co tyż ftoś piýrwy to wyciep, potym ftoś to wrzon z tego srogiŷgo

hasioka, trocha ôpucowoł, wrzon autok i przedowo u nos – i widzis, dlo takich gizdůw to zaś my som tyn czeci świat. Ale skuli niŷch mogymy mieć trocha szpasu i … nojważniŷjsze je to, co sie do krzīwdy jeszcze wiŷnkszych borokůw niŷ dokłodomy. Elza: Tygo żech niŷ wiydziała, Frida. Trocha mi sie gupie zrobiŷło.. Frida: Poradzymy wiela poradzymy! Świata niŷ zretujesz, ale jŏ sie chnetki forszteluja co my tyż poradzymy wylyź ôblycone lepij jak te dziołchy ze telewizora. I padom ci mogymy beztōůż udować co my som piyrszy świat. Miarkuja, co mom recht Elza… ale musza ci jeszcze coś pedzieć. Ta torta boła niedobro. Ciasto kiciate, kupa margeriny, krejma mdło i ino jedna podzimka w żeleju. Piýrwyj to tako torta bōła tōńszo a woniała, a ajerkuch boł zofcity….. Elza: Downiyj downiyj…. Nie ślimtej Frida, dyć to „piŷrwyj” sie już nigdy niy wrůci. Jadwiga Sebesta Spomnij se godka: Wōlwort (właść. woolworth słowo międzynarodowe, werci się go ześlonszczyć) – robi tukej za miano dlo dōmów towarowych z eleganckiymi łachami spod polskij jegły. Razŷm – potem (nie „razem”!) Mołt – beżowy Wtóry – drugi


14

maj 2015r.

Hrabiowie i książęta, którzy zbudowali górnośląski przemysł

Jaśnie pan na hucie i grubie Poprawiacze historii Śląska z lubością powtarzają, że Niemcy byli tu tylko klasą wyzyskującą bezwzględnie miejscową, słowiańską (tzn, w rozumieniu poprawiaczy – polską) ludność. Że nic wartościowego nie wnosili, po prostu pasożytowali na pracy robotników. Można tych poprawiaczy nawet zrozumieć – bo patrzą na śląskich magnatów z polskiej perspektywy.

A

polska magnateria XVIII, XIX i początków XX wieku to rzeczywiście była klasa bogatych leni, którzy nic nie robili. Tacy, jak hrabia Wielopolski, to wyjątki. Jednak z magnatami śląskimi, najczęściej o niemieckich nazwiskach, było inaczej. Oni swoją pracą zbudowali potęgę przemysłową regionu. Oczywiście fakt, że znajdowały się tu pożądane w XIX stuleciu surowce naturalne – bardzo pomógł w rozwoju ich fortun. Ale oprócz bogactw trzeba mieć pomysł, jak je wykorzystać. Śląscy panowie ten pomysł mieli – dlatego Górny Śląsk rozkwitł. Dziś wiemy o nich niewiele. To znaczy całkiem sporo wiedzą o nich naukowcy, historycy, ale przeciętny śląski inteligent nie. Bo wspólna pamięć historyczna regionu została po 1945 roku zerwana. Dlatego, że w część śląskiej inteligencji uciekła przed Sowietami na Zachód, reszta po wojnie została wysiedlona. Ale, co ważniejsze – uciekła też ta śląska szlachta. Rody, które zbudowały przemysłowy Śląsk, na ponad 50 lat (a raczej na zawsze) znikły stąd. Czasem zaczęli zjawiać się po 1989 roku, ale to już tylko krótkie kurtuazyjne wizyty. Bo przyjeżdżają potomkowie, którzy życia w swoich śląskich majątkach już nie pamiętają. Ale przyjeżdżają i tak nieliczni. A przecież sto lat temu na Śląsku żyła całkiem spora grupa książąt, hrabiów, baronów i szlachty bez tytułów. Czasami były to tytuły dość świeżej daty – ale dla odmiany część tych rodów skoligacona była jeszcze ze śląskimi Piastami.

Jedyni bez przemysłu W zasadzie jedynym magnackim górnośląskim rodem, który specjal-

n Chlodwig voh Hohenlohe, kanclerz Prus nie nie interesował się przemysłem, byli książęta raciborscy. Nie musieli jednak – bo po całej środkowo-wschodniej Europie mieli rozsiane majątki ziemskie, lasy, winnice. Zresztą także dziś potomkowie rodu zamieszkują w dwóch austriackich zamkach. I – co dowodzi ich związków ze Śląskiem – bywają na Ziemi Raciborskiej (zwłaszcza w Rudach), utrzymują kontakty z tutejszym samorządem. Wspominając ten ród wręcz trzeba wspomnieć, że podczas wielkiej epidemii cholery, która w latach 184749 nawiedziła Śląsk, tutejsi książęta sporą część swojego pałacu w Rudach przeznaczyli dla sierot. No i wypada też dodać, że książęta raciborscy należeli do jednego z najstarszych niemieckich rodów arystokratycznych, von Hohenlohe. Henryk III w XIII wieku, a Godfryd w XIV byli wielkimi mistrzami zakonu

n Jan Henryk XV von Hochberg – odziedziczył fortunę i wpływy. Ale okazał się kiepskim biznesmenem i kiepskim politykiem 1847 roku, po wymarłym rodzie Anhalt-Cothen odziedziczyli pszczyńskie wolne państwo stanowe, stali się jednym z bogatszych śląskich rodów. A swój potencjał przemysłowy rozbudowali tak dynamicznie, że tuż przed I wojną światową należeli do kilku najbogatszych magnackich rodów Europy. Pszczyńska księżna Daisy (żona Jana Henryka XV) to bodaj najbardziej znana śląska arystokratka – z racji swej urody, działalności dobroczynnej oraz braku zgody na sztywną pruską dworską etykietę, czym nieraz męża, prawdziwego pruskiego junkra, doprowadzała do furii. Jej mąż z kolei po I wojnie światowej zaangażował się – jak chyba żaden inny śląski arystokrata - w powstanie niepodległego państwa górnośląskiego (siebie widział w roli

n Guido von Donnersmarck – bogatszy w Niemczech był tylko Krupp

n Eva Thiele von Winckler – ślaska „Matka Teresa z Kalkuty”

rzyna II (ta od rozbiorów Polski). Jednak pszczyńscy Anhaltowie nie angażowali się w wielką politykę. Byli za to zawołanymi gospodarzami. To oni rozbudowali tyski browar, do rangi jednego z większych w cesarstwie niemieckim. Co jednak ważniejsze, to właśnie książęta pszczyńscy von Anhalt zaczęli jako pierwsi na potęgę budować u nas huty i kopalnie węgla.

tym nie zyskał. W roku 1807 zmarł w skrajnej biedzie. Ale głównie dlatego, że zarządcą był gorszym niż wynalazcą i w jego sprawozdaniach finansowych nie zgadzało się nic. Więc został zwolniony. Fortuna Anhaltów (i ich następców Hochbergów) rosła błyskawicznie, ale w znaczeniu wynalazku Ruberga połapały się też błyskawicznie inne górnośląskie magnackie rody. Przede wszystkim Donnersmackowie i zarządca Bellestremów, Godulla. A może przede wszystkim hrabia von Reden. Bo to właśnie on, Friedrich Wilhelm von Reden, pruski minister górnictwa sprowadził na Śląsk wiele technicznych innowacji z przodującej wówczas Anglii. Także maszynę parową, o którą taka była awantura przy okazji tworzenia ekspozycji w Muzeum Śląskim. Reden mógłby być wzorem dla obecnych polskich ministrów – jak sensowna władza może wpływać na rozwój gospodarki. Bo chociaż sam przemysłowcem nie był, to jego działania miały ogromny wpływ na rozwój fabryk należących do magnackich, ale też mniejszych rodów.

Pozornie drobny wynalazek (a w zasadzie dwa) Stało się to za przyczyną wynalazku – z dzisiejszej perspektywy może mało ważnego, ale wtedy kluczowego dla światowej gospodarki. Otóż paprocańsko-murckowski inżynier zatrudniony w ich dobrach, Christian Ruberg, na przełomie XVIII i XIX

Panowie na Pszczynie natychmiast docenili wagę wynalazku i już po kilku latach w ich dobrach, zwłaszcza na terenie dzisiejszych Katowic i Mysłowic, licznie dymiły huty cynku, kopalnie z roku na rok potrajały wydobycie węgla. To właśnie od wynalazku Ruberga w dobrach Anhaltów rozpoczął się wielki gospodarczy boom Śląska. I chyba tylko żałować, że sam Ruberg, inaczej niż Godulla czy Baildon, nic na tym nie zyskał. W roku 1807 zmarł w skrajnej biedzie. krzyżackiego, Adolf Karl (z linii mającej siedzibę w Koszęcinie) był premierem Prus w połowie XIX wieku, a w 1894 roku raciborski książę Chlodwig Karl Victor został, niedługo po Bismarcku, kanclerzem Niemiec. Jego akurat trudno uważać za magnata górnośląskiego, bo choć przejściowo posiadał tytuł księcia Raciborza, to zamieszkiwał w bawarskich dobrach rodu.

Książęta, którzy zaczęli huty budować Na drugim niejako krańcu znajdują się panowie na Pszczynie i Książu (dziś dzielnica Wałbrzycha) czyli von Hochberg von Pless. Na Śląsk przybyli w XIII wieku z pobliskiej Miśni, ale przez kilka stuleci nie odgrywali znaczniejszej roli. Dopiero gdy w

premiera). Jednak dyplomatą okazał się równie kiepskim jak gospodarzem. Jego misja na kongres wersalski, gdzie chciał rządy USA i Anglii przekonać do swojej wizji, okazała się kompletnie chybiona, potem zaś swoje księstwo zadłużył tak, że przeszło pod zarząd państwa polskiego. Dlatego mówiąc o tym, jak śląscy magnaci tworzyli potęgę gospodarczą regionu, trzeba raczej zatrzymać się na poprzednikach Hochbergów, czyli rodzie von Anhalt. Porównując ich z rodami polskimi, można chyba pod uwagę wziąć tylko… Piastów. Bo dynastia askańska (tak również bywa nazywana) już w XII wieku panowała w Brandenburgii i Saksonii. Jej założyciel Albrecht Niedźwiedź to wielka postać w historii Niemiec. Z rodu tego pochodziła też bliska krewna pszczyńskich książąt – caryca Kata-

wieku wynalazł przemysłową metodę wytopu cynku. Na owe czasy metalu kluczowego dla gospodarki, a do tego momentu wytapianego tylko metodą rzemieślniczą. I to z miejscowej rudy, galmanu. Co więcej, do wytopu używał, nie jak dotychczas, węgla drzewnego, lecz kamiennego (do tego momentu było to tylko domowe paliwo biedniejszych rodzin). Panowie na Pszczynie natychmiast docenili wagę jego wynalazku i już po kilku latach w ich dobrach, zwłaszcza na terenie dzisiejszych Katowic i Mysłowic, licznie dymiły ich huty cynku, kopalnie z roku na rok potrajały wydobycie węgla. To właśnie od wynalazku Ruberga w dobrach Anhaltów rozpoczął się wielki gospodarczy boom Śląska. I chyba tylko żałować, że sam Ruberg, inaczej niż Godulla czy Baildon, nic na

Bankierzy – hrabiowie przemysłowcy Przede wszystkim jednak Henckel von Donnersmarcków. Nie był to ród rangi Anhaltów czy Hohenlohe. Dość długo byli dość prowincjonalną rodziną, zamieszkałą na Spiszu (dziś Słowacja, w pobliżu Tatr i Pieninów). Musieli być jednak zawołanymi gospodarzami, jeśli w XV wieku pełnili funkcję królewskich bankierów, za co w końcu otrzymali godność szlachecką. W XVI wieku za pożyczanie dużych sum cesarzowi niemieckiemu – ten (mając problemy ze zwracaniem) nadawał im coraz wyższe arystokratyczne tytuły. I tak w stuleciu tym zostali kolejno baronami i hrabiami. Pod zastaw pożyczek dostali także ziemię bytomsko-tarnogórską. I gdy nastał przemysłowy boom – okazji tej nie zmarnowali. Guido, żyjący na przełomie XIX i XX wieku był po Alfredzie Kruppie najbogatszym człowiekiem ówczesnych Niemiec. On wreszcie, po 250 latach,


15

maj 2015r.

znów podniósł arystokratyczną rangę rodu, stając się z woli cesarza Wilhelma – z hrabiego księciem. Donnersmarckowie byli dobroczyńcami Bytomia, fundowali tu szpitale, szkoły. To dzięki nim miasto rozkwitło na pewien czas, jako najbogatsze w tej części Europy. Patrząc na dzisiejszy Bytom – aż trudno uwierzyć.

Dwa ożeniENI: z Piastówną i z …sierotą Schaffgotschowie natomiast pochodzili z Turyngii – i też długo nie odgrywali znaczącej roli. Tak naprawdę piąć się w górę zaczęli na dworze śląskich Piastów, którzy dość hojnie nadawali im kolejne włości w okolicach Jeleniej Góry. Wreszcie w 1614 roku Jan Ulryk ożenił się z piastowską księżniczką (córką księcia legnicko-brzeskiego), co bardzo podniosło rangę rodów. Stali się krewnymi Anhaltów, Wettinów (tych od polskich królów Sasów), Hohenzollernów. Za pokrewieństwem przyszedł i tytuł hrabiego. Ale magnatami nie byli nijak. Jednak mieli coś równie ważnego w tamtych czasach, jak pieniądze. Szlachecki tytuł, koligacje, pozycję społeczną. To wystarczyło by Joanna Grycik, „śląski kopciuszek”, spadkobierczyni fortuny Karla Godulli, wybrała go sobie za męża. Wprawdzie podobno nie pozwalała arystokratycznemu mężowi wtrącać się w zarządzanie swoim przemysłowym imperium. Ale wybór nie był chyba chybiony, bo para przeżyła szczęśliwie

n Pałac Grafenegg, dzisiejsza siedziba rodu Hohenlohe wie. I przyjął się w roku 1801 na służbę do hrabiów Ballestremów. Na tyle wcześnie, by załapać się na sam początek ery wynalazku Ruberga. Godulla w lot zauważył jego znaczenie, i bardzo szybko hutnicze piece i kopalniane szyby Ballestremów zaczęły rywalizować z tymi Hochbergów. Jego zasługi musiały być wybitne, jeśli od 1815 roku hrabiowie nagradzali go nie tylko wypłatą, ale też udziałami w swoich fabrykach. Dzię-

Rosnąca fortuna przypadła ostatecznie jego siostrzeńcowi, synowi Giovanniego, prawie 50-letniemu kapitanowi kawalerii, Karolowi Franciszkowi von Bellestrem. A ten, nie mając pojęcia o zarządzaniu, wynajął sobie do tego Godullę. ponad 50 lat a jej potomkowie należeli do najpotężniejszych panów Górnego Śląska. I pomni założycielki fortuny – Joanny, pochodzącej z prostego ludu – hojnie wspierali wszelką działalność charytatywną. Warto tu jednak wspomnieć, że fortuny budowali nie tylko arystokraci. Joanna wszak odziedziczyła swoją po Karlu Godulli (nazywanym w Polsce Karolem Godulą).

Nie tylko szlachta – bo Godulla też Pochodził „z ludu”. Ale jako wybitnie uzdolniony ukończył gimnazjum w Rudach a następnie liceum w OpaR E K L A M A

ki temu w 1823 roku rozpoczął budowę pierwszej własnej kopalni, a potem budował i kupował następne. W roku 1828 podziękował za służbę Ballestremom, ale żyli nadal zgodnie, zważywszy, że nowobogacki magnat do końca życia mieszkał w domu zarządcy fortuny Ballestremów, chociaż obok… postawił swój własny pałac! Fortunę zapisał jako się rzekło sierocie, którą opiekowała się jego służąca – Joannie Grycik.

Z ziemi włoskiej do śląskiej No ale kiedy już jesteśmy przy Ballestremach, warto wspomnieć i o

nich. Nie był to ród niemiecki, lecz włoski. Jeden z jego członków podczas wojen śląskich walczył w pruskiej armii. Gdy Prusacy Śląsk zdobyli, osiadł tu na stałe, żeniąc się z zamożną miejscową szlachcianką von Stechov z Pławniowic. Givanni Baptista Ballestrem miał jednak zmysł do interesu i szybko zaczął powiększać wiano żony. Choć wydawało się, że swoją historyczną szansę ród utracił, gdy majątek po śmierci Giovanniego i małżonki, wrócił w ręce brata żony, pana von Stechov. Ale ten zmarł bezpowrotnie, i rosnąca fortuna przypadła ostatecznie jego siostrzeńcowi, synowi Giovanniego, prawie 50-letniemu kapitanowi kawalerii, Karolowi Franciszkowi von Bellestrem. A ten, nie mając pojęcia o zarządzaniu, wynajął sobie do tego Godullę. Godulla zbudował własną fortunę, ale majątek Bellestremów wcześniej przekształcił z rolniczego w przemysłowy. Jeden z najpotężniejszych w regionie. Chociaż nawet gdy prawnuk Giovanniego, Franz graf von Ballestrem był przewodniczącym Reichstagu (koniec XIX wieku), jego majątek był 10-krotnie mniejszy niż Donnersmarcków. Ballestremowie niemal prześcigali się ze spadkobierczynią swojego zarządcy, Godulli, w dobroczynności dla pracowników. Hrabia Franciszek ufundował im dom wypoczynkowy, zakładał osiedla, biblioteki. To im zawdzięcza rozwój Ruda Ślaska. W odróżnieniu od większości górnośląskich rodów, nie mieli wło-

ści poza Śląskiem, stąd po II wojnie światowej stali się mimo hrabiowskiego tytułu po prostu niemiecką rodziną mieszczańską. Były oczywiście i rody mniejsze, jak chociażby von Wincklerowie. Którzy zakupili wieś Katowice i uczynili ją miastem. Wnuczka twórcy Katowic, Franza „Matka Ewa” (von Winckler) była przez 40 lat śląskim odpowiednikiem Matki Teresy z Kalkuty – tyle że w protestanckim wydaniu.

Niesłusznie zapomniani Na śląską arystokrację właśnie warto spojrzeć przez pryzmat takich postaci, jak Matka Ewa, jak Joanna Grycik von Schagotsch, jak księżna Daisy, jak Bellestremowie – czyli tych, którzy budowali fortuny, ale też

uważana była przez ruchy lewicowe za najbardziej pasożytniczą i próżniaczą. Chociaż czy nie wynikało to z faktu, że była to po prostu najbogatsza niemiecka arystokracja? Pewną dozę podejrzliwości wobec niej wysuwał też rodzący się pruski nacjonalizm. Podejrzewając śląską szlachtę, iż jest anarodowa i przeciwna zjednoczeniu Niemiec. Brało się to jednak głównie z faktu, że spora część tej szlachty, inaczej niż w reszcie państwa pruskiego, była wyznania katolickiego a do tego blisko skoligacona ze szlachtą austro-węgierską. I tak odium, które przylgnęło do tej grupy, ciąży na niej po trosze do dziś. Przeciętny śląski inteligent wie więcej o Radziwiłłach, Lubomirskich, Poniatowskich, Potockich, Wiśniowieckich – niż o własnej arystokracji, która zbudowała ekono-

Odium, które przylgnęło do tej grupy, ciąży na niej po trosze do dziś. Przeciętny śląski inteligent wie więcej o Radziwiłłach, Lubomirskich, Poniatowskich, Potockich, Wiśniowieckich – niż o własnej arystokracji, która zbudowała ekonomiczną potęgę regionu. dbali, jak mało gdzie na świecie (a na pewno nigdzie w Polsce) o swoich pracowników. O mieszkańców miast, które powstawały przy ich fabrykach. Chociaż w Niemczech II połowy XIX wieku górnośląska szlachta też

miczną potęgę regionu. A wraz z jej odejściem, region zaczął podupadać. I chociaż przypomnienie ich sobie nie przywróci nam czasów świetności, to może warto coś o nich wiedzieć? Adam Moćko


16

maj 2015r.

Nie ma fachowca nad dziewczynę z Sosnowca!

Elżbieta Bieńkowska (komisarz UE):

Nowości wydawnicze

W ofercie mamy trzy nowe świetne książki:

6 tys. zł! (...) To jest niemożliwe, tak? Żeby ktoś za tyle pracował. Albo złodziej, albo idiota Super promocjo do każdego, fto chce wydrukować banery abo plandeki po ślůnsku. - Normalno cena m2 – 17 zł + 23 % VAT (brutto 20,91 zł – i tak jedna z nojniższych cen w regionie) - Cena do wydrukůw po ślůnsku za m2 – 13 zł + VAT (brutto 15,69 zł) Drukujŷmy do szerokości 160 cm (długość wiela trzeba) na nojwyższyj zorty maszynie Roland. Zamůwiŷnie idzie skłodać do redakcji Ślůnskigo Cajtunga – Tel. 0-501-411-994, e-mail: megapres@interia.pl

Takim właśnie przykładem jest książka „Dante i inksi” Mirosława Syniawy, będąca antologią wielkich dzieł światowej poezji na język śląski. Tytuł pochodzi od „Boskiej Komedii” Dantego, której fragmenty znajdziemy tam właśnie w godce. Poza tym są jednak wiersze czołowych poetów niemieckich, rosyjskich, francuskich, angielskojęzycznych, a także azjatyckich. Okazuje się, ze w godce brzmi to świetnie! – cena 23 złote

Ślůnskie ksiůnżki w hurcie tanij! Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? „Rychtig Gryfno Godka”? „Pniokowe łôsprowki”? „Asty kasztana ”? Eli ni mosz, terozki festelno szansa kupić je blank tanio. W księgarniach komplet tych książek kosztuje średnio około 135 złotych. U nas razem z kosztami przesyłki wydasz na nie jedynie: !!! 110 złotych !!! Ale możesz je oczywiście kupić także osobno. Koszt przesyłki – 9 złotych. W przypadku zamówienia powyżej 100 złotych – przesyłka gratis. lub telefonicznie 535 998 252. Można też zamówić wpłacając na konto 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 - ale prosimy przy zamówieniu podawać numer telefonu kontaktowego.

Instytut Ślůnskij Godki. 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53

Asty Kasztana, Ginter Pierończyk - „Opowieści o Śląsku niewymyślonym” to autentyczna saga rodziny z Załęża. Jak się żyło w Katowicach śląskim pokoleniom? Historia przeplatana nie tylko zabawnymi anegdotkami,ale też tragicznymi wspomnieniami i pięknymi zdjęciami z prywatnych zbiorów. 92 stron formatu A-5. Cena: 15 złotych.

„Rychtig Gryfno Godka” Dariusza Dyrdy – to jedyny podręcznik języka śląskiego. W 15 czytankach znajdujemy kompendium wiedzy o Górnym Śląsku, a pod każdą czytanką wyjaśnia najważniejsze różnice między językiem śląskim a polskim. Wszystko to uzupełnione świetnym słownikiem śląsko-polskim i polsko-śląskim. 236 stron formatu A-5. Cena 28 złotych.

„Pniokowe Łosprowki” Eugeniusza Kosmały (Ojgena z Pnioków – popularnego felietonisty Radia Piekary) to kilkadziesiąt dowcipnych gawęd w takiej śląskiej godce, kierom dzisio nie godo już żoděn, krom samego Ojgena! 210 stron formatu A-5. Cena 20 złotych.

„Historia Narodu Śląskiego” Dariusza Jerczyńskiego – to jedyna książka opowiadająca o historii Ślązaków z naszego własnego punktu widzenia, a nie polskiego, czeskiego czy niemieckiego. 480 stron formatu A-4. Cena 60 złotych.

„Komisorz Hanusik” autorstwa Marcina Melona laureata II miejsca na śląską jednoaktówkę z 2013 roku. to pierwsza komedia kryminalna w ślunskiej godce. „Chytrzyjszy jak Sherlock Holmes, bardzij wyzgerny jak James Bond! A wypić poradzi choćby lompy na placu” – taki jest Achim Hanusik, bohater książki. Cena: 28 złotych.

„Komisorz Hanusik we tajnyj służbie ślonskij nacyje” to druga część skrzącego się humorem kryminału z elementami fantasy, rozgrywający się na dzisiejszym Śląsku. Jest już w sprzedaży. Autor, Marcin Melon, jest nauczycielem w jednej z tyskich szkół, więc jest to dokładnie ten śląski dialekt, którego używa się na naszym terenie – cena 28 złotych

Farbą drukarską pachną jeszcze „Ich książęce wysokości”. To dzieje władców Górnego Śląska – a książka wyszła spod pióra Jerzego Ciurloka, znanego bardziej jako wicman Ecik z Masztalskich, ale będącego też wybitnym znawcą kultury i historii regionu – cena 30 zł


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.