Ślunski Cajtung 05/2016

Page 1

GAZETA NIE TYLKO DLA TYCH KTÓRZY DEKLARUJĄ NARODOWOŚĆ ŚLĄSKĄ

CZASOPISMO GÓRNOŚLĄSKIE

Inaksi, jak zawdy

N

aszym czytelnikom od pierwszego numeru może ten Cajtung się nie spodoba. Może uznają, że to odgrzewane kotlety, bo większość tych tekstów już czytali. Jeśli tak, to przepraszamy, ale jednak jubileusz ma swoje prawa. Jak jubileusz, to wspominki. Jednak od 50 numerów czyta nas nie więcej, niż 20 procent czytelników. Dla innych publikacje tego numeru odgrzewanymi kotletami nie będą. A to, co znajdziecie na następnych stronach, na pewno należy do najciekawszych tekstów, jakie na naszych łamach się ukazały. Na przykład na stronie 4 i 5 piszemy o tym, że Polacy („gorole”) nie tylko Śląsk eksploatowali. Że przybysze ze Lwowa (Lwowa, nie całych kresów), przynieśli tu swoją, wysoką kulturę jednego z najważniejszych miast monarchii austro-węgierskiej. I po części zastąpili naszą rdzenną elitę, która w 1945 roku dobrowolnie lub przymusowo wyjechała do Niemiec. Na stronie 5 także publikacja o tym, jak Polska dzieli pieniądze na kulturę. Żeby nie być gołosłownym, iż nas doi i traktuje jak kolonię. A na stronie 12 i 13 Darek Jerczyński rozprawia się z mitem polskich narodowców, że autonomia to tylko pierwszy krok do secesji. Jerczyński tak już ma, że jeśli o czymś pisze lub mówi, lubi powoływać się na konkrety, fakty. Od tych aż w tekście się roi. Tuż za tym tekst o drugiej stronie medalu. O tym, jak radykalizują się nastroje, gdy rządzący próbują przykręcić śrubę mniejszościom etnicznym. A że mogą spróbować – o tym opowiada tekst Polska Smoleńska na stronie 7. Niewiele w tym numerze tekstów zupełnie nowych, ale jednak być muszą, choćby dlatego, że dużo się dzieje. Wydaje się, że obecnie rządzący Polską przybierają wobec Ślązaków ostry kurs. Piszemy o tym na stronach 2 i 9. Ale piszemy także o wręcz śmiesznych zachowaniach polskich narodowców – o czym warto poczytać na str. 8. Niestety, nie zmieścił nam się w tym numerze obszerny tekst o edukacji regionalnej, w sprawie której sporo się dzieje. No ale numer czerwcowy już niebawem. Wierzymy, że będzie jeszcze lepszy, bo wszak życie – gazety też – zaczyna się po pięćdziesiątce! Szef-redachtůr.

NR 6/7 4 (50) 2016r. (42)maj CZERWIEC/LIPIEC 2015r. ISSN 2084-2384 NR INDEKSU 280305 CENA 2,00 ZŁ (8% VAT)

Od 2011 roku upominamy się o to, co dla Ślązaków ważne

Fufcich!- nasz jubileusz

Niŷ wiŷmy, eli idzie zamianować to Abrahamŷm, nale trzīmiesz Czytelniku Cajtung numer 50! Napisali my juże a drukli 50 Cajtungůw. Zaczli my we decembrze 2011 roku, tuż eli by liczyć miesionc po miesioncu, fufcich winno być we styczniu.Ale sztyry razy numer był podwójny, bez tuż je tera, we maju. To piŷrszy nasz redakcyjny fest, a wierzymy też, co zetrwomy, a wy ze nami, do numeru 100. A dali!

J

ubileuszowy numer Cajtunga jest szczególny – składa się bowiem w 2/3 z tekstów, które ukazały się na przestrzeni tych czterech i pół roku. Tekstów, które wywoływały największy oddźwięk, po których mieliśmy w redakcji najwięcej listów i telefonów. Pominęliśmy jednak teksty z ostatniego roku, zakładając, że je jeszcze Czytelniku pamiętasz. Pominęliśmy też te publikacje, które odnosiły się do konkretnych wydarzeń, i dziś, po latach, byłby zwyczajnie zdezaktualizowane. Z drugiej strony nasz nakład w ciągu lat wzrósł prawie trzykrotnie, przybyło nam wielu nowych czytelników, stąd dla wielu z Was te „stare” teksty” są prawie nowe. Daleko nam jeszcze do wymarzonej liczby 10 000 sprzedawanych egzemplarzy, jednak nakład systematycznie (choć powoli) rośnie.

NASZA MISJA

WYWOŁUJEMY EMOCJE „Cajtung” powstał w grudniu 2011 roku, gdy doszliśmy do wniosku, że już czas na rynkową śląską gazetę. Nie bezpłatny biuletyn RAŚ-u, jakim jest „Jaskółka Śląska”, ale prawdziwe czasopismo. Czasopismo dla Ślązaków, o Śląsku i (po części) po śląsku. Czyli po prostu rīchtig Ślůnski Cajtung. Nasze czasopismo od początku wywołuje sporo emocji. Senator Maria Pańczyk-Pozdziej, koncesjonowana Ślązaczka warszawskich elit, zastanawiała się na przykład publicznie, kto nas finansuje, bo w głowie się jej nie mieści, że jedynymi sponsorami gazety są ci, którzy kupują ją w kiosku. Pańczyczka przywykła żyć z publicznych pieniędzy, promować za nie krupniokową R E K L A M A

gdy część z naszych przodków głosowała za Polską – nie mieli do wyboru opcji śląskiej. Mogli wybierać jedynie między państwem polskim, a niemieckim. Dla wielu był to po prostu wybór mniejszego zła. Za PRL-u nie wolno było wspominać o naszej wielowiekowej autonomii (w ramach Czech, cesarstwa niemieckiego , a później krótko Polski). Nie było wolno podkreślać naszej odrębności etnicznej, a naszą godkę starano się unicestwić. Jednak ani piłsudczykowskiej, ani komunistycznej Polsce nie udało się zniszczyć ani naszej śląskiej tożsamości, ani naszego języka. Więc w Polsce demokratycznej upominamy się o to, co dla Ślązaków ważne. Przypominamy naszą prawdziwą historię. Piszemy choćby o polskich obozach koncentracyjnych dla Ślązaków oraz o tym, że tak zwane „powstania śląskie”, to była w rzeczywistości wojna domowa, w którą angażowało się jednak na potęgę przerzucone przez granicę wojsko polskie. Tak jak dziś rosyjskie na Wschodniej Ukrainie. Upominamy się o nasz język, uznanie naszej tożsamości. Piszemy o tym, że wciąż jesteśmy traktowani jak kolonia Warszawy. Która dużo nam zabiera, a niewiele daje.

wizję śląskości – i nie umie zrozumieć, że śląskość ma też o wiele poważniejsze oblicza. Śląskie, a nie polskie. Prawicowi publicyści i politycy często powołują się na Cajtung, jako dowód, że „śląscy separatyści” zwalczają polskość Śląska. Separatystami nie jesteśmy, nigdy na naszych łamach nie pojawił się apel o oderwanie Śląska od Polski, powołania republiki śląskiej, albo przyłączenia naszego hajmatu do Niemiec, Czech, Peru, Nowej Zelandii, ani żadnego innego kraju. Nie negujemy obecnej przynależności Śląska do państwa polskiego – ale nie zgadzamy się

na bajdurzenie o macierzy, o odwiecznie polskim Śląsku.

PRZYPOMINAMY PRAWDĘ O ŚLĄSKU Nasz kraj do 1922 roku nie należał do Polski prawie nigdy, a na pewno nie przez poprzednie 750 lat. Nie było tu też Polaków, a sami Polacy nie uważali nas przez stulecia za swoich rodaków. Zaczęło się to zmieniać dopiero w końcówce XIX wieku, głównie pod wpływem agitacji polskich księży, przybywających na Śląsk. A w 1921 roku,

Taka jest – jak to piszą dzisiejsze firmy – misja Ślůnskigo Cajtunga. Naszą misją jest upominanie się o uznanie naszej odrębności etnicznej, nasz język, naszą autonomię. I nasze granice! Bo my nie chcemy autonomii jakiejkolwiek, tylko śląską. Bez Sosnowca i Częstochowy. Chcemy regionu śląskiego, a nie „Krakowic” – czyli wspólnego z Małopolską, jaki lansują rządzący krajem. Dlatego czasem nam nie po drodze choćby z Ruchem Autonomii Śląska, który chce zachować integralność obecnego województwa, który poparł powstanie „Krakowic”. Nie jesteśmy niczyim organem prasowym. Jedyni, którym chcemy służyć jest Śląsk – i Wy, drodzy czytelnicy. Zespół redakcyjny


2

maj 2016r.

Wojewoda Wieczorek idzie na wojnę ze Ślązakami

Krzewiciel w sieci n Gazeta Wyborcza posługuje się takim zdjęciem wojewody Wieczorka. Trzeba im przyznać, że wyraz twarzy idealnie pasuje do tego, co wygaduje pan wojewoda.

N

ie można bowiem mieszkać na Śląsku, być radnym w śląskim mieście (Gliwicach) i nie wiedzieć, że na Śląsku nie ma organizacji separatystycznych. A na pewno nie jest nią RAŚ, który konsekwentnie, lojalnie wobec państwa polskiego, chce jedynie w ramach Polski autonomii, kulturowej i gospodarczej. Tymczasem wojewoda z Katowic, wbrew oczywistej prawdzie, przypisuje RAŚ-owi tendencje separatystyczne. I zamierza je zwalczać. Mówi wojewoda w wywiadzie: Na pewno nie pozostaniemy bierni. Zadaniem wojewody jest podkreślanie, że Polska jest państwem unitarnym, w którym każdy musi się czuć odpowiedzialny za innych. Bardzo liczę na to, że nowe władze kuratorium oświaty zaangażują się w promowanie polskości w szkołach. Sam też będę wspierał działania społeczne w tym obszarze. Liczę na to, że ten szkodliwy ruch separatystyczny będzie wygasał.

PROMOWAĆ POLSKOŚĆ WŚRÓD… POLAKÓW? „Szkodliwy ruch separatystyczny”. To się prezesowi Kaczyńskiemu musiało podobać. Wojewoda dał jasny wyraz, że wszyscy, którzy nie są za państwem unitarnym, wszyscy, którzy są zwolennikami autonomii, to według niego po prostu gorszy sort. Czy jednak w wywiadzie „wSieci” wojewoda nie wpadł w sidła braku logiki własnej argumentacji. PiS bowiem jednoznacznie stwierdza, że żadnej narodowości śląskiej nie ma, że wszyscy jesteśmy Polakami. Ale jeśli tak, to po co „promowanie polskości

Gazeta nie tylko dla osób deklarujących narodowość śląską

ISSN 2084-2384 Gazeta prywatna, wydawca: Instytut Ślunskij Godki (MEGA PRESS II) Lędziny ul. Grunwaldzka 53; tel. 0501 411 994 e-mail: megapres@interia.pl Redaktor naczelny: Dariusz Dyrda Nie zamówionych materiałów

redakcja nie zwraca.

POLSKA PRESS Sp. z o.o.,

Oddział Poligrafia, Drukarnia Sosnowiec

Nowy śląski wojewoda, Jarosław Wieczorek, był już bohaterem naszych łamów. Ledwie nastał, krytycznie wypowiedział się o śląskich środowiskach. Teraz swoje myśli rozszerzył. Udzielił otóż wywiadu braciom Karnowskim, szefom tygodnika „wSieci”. Odnosi się wrażenie, że ktoś, kto przez lata mieszka na Śląsku, nie może pleść takich o nim farmazonów. Przecież musi choć trochę znać śląską specyfikę. Odnosi się wrażenie, że jedyna myśl, jaka przyświeca wojewodzie, gdy udziela odpowiedzi, to taka, by wywiad spodobał się prezesowi Jarosławowi Kaczyńskiemu. w szkołach”? Przecież promowanie polskości wśród Polaków nie ma sensu. Polonizować można w szkołach tylko te dzieci, których rodziny Polakami nie są. I wierzy wojewoda, że kuratorium oświaty ze szkołami, oraz nim, Wieczorkiem, spowodują, „że ten szkodliwy ruch separatystyczny będzie wygasał.” Mamy dla pana smutną wiadomość panie wojewodo. Zwalczać nasze poczucie odrębności próbował już wojewoda Grażyński, potem Gruppenführer SA, gauleiter prowincji górnośląskiej Fritz Bracht, potem komunistyczny wojewoda-generał Aleksander Zawadzki, Jeszcze później I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR Zdzisław Grudzień z Sosnowca, za którego czasach szkoła szykanowała nasza mówienie po śląsku. I nic panie wojewodo, po każdej takiej akcji polskość staje nam się coraz bardziej obca. Wyłączając akcję Brachta, bo on nas do polskości nie namawiał.

NIC NARZUCONE SIŁĄ NIE JEST PIĘKNE Tymczasem mówi wojewoda: „Śląsk jest dużą wartością dla Polski. Że polskość jest atrakcyjna, piękna, że Ślązacy ginęli za to, by ich ojcowizna była częścią państwa polskiego. To wielkie dziedzictwo, wielkie zobowiązanie. I powiem panom, że ten duch jest na Śląsku żywy”. Owszem, panie wojewodo. My też byśmy chcieli, żeby polskość jawiła nam się piękna. Ale nie jawi się, podobnie jak nie jawił się komunizm – bo też narzucany siłą. Polskość będzie dla nas atrakcyjna, jeśli Polska zechce nas szanować takimi, jacy jesteśmy. Wówczas może i my bylibyśmy gotowi ginąć za to, aby nasza ojcowizna była częścią państwa polskiego. A śląski wojewoda powinien wiedzieć, że jedni Ślązacy walczyli o to, by ich ojco-

wizna stała się częścią państwa polskiego, ale inni o to, by pozostała częścią państwa niemieckiego. On jest wojewodą jednych i drugich! Jeśli polskość będzie nam narzucana siłą, to piękna dla nas nie będzie. Mówi wojewoda o RAŚ-u: „Oceniam, że poparcie dla tego ruchu wynosi 5-7 proc. i od kilku lat utrzymuje się na stałym poziomie. Liczę na to, że ten szkodliwy ruch separatystyczny będzie wygasał.”. A może tak zamiast „oceniania” zerknąć w wyniki wyborcze. Gdzie mamy stałe poparcie na poziomie 10 procent, znacznie wyższe, niż 10 lat temu. Jeśli w szkołach będziecie naszym dzieciom wciskać żołnierzy wyklętych, dla Ślązaków twór zupełnie obcy, jeżeli wnukom żołnierzy Wehrmachtu będziecie wmawiać, że dziadkowie byli zbrodniarzami, to mogę się założyć z panem wojewodą Wieczorkiem, że poparcie dla autonomistów wzrośnie przynajmniej do 20%. A na poziomie 5-7 procent to poparcie będą miały organizacje naprawdę separatystyczne, jakie krzewienie polskości wg Wieczorka zapewne u nas wywoła. Pan wojewoda rozszyfrował, skąd poparcie RAŚ-u. Mówi otóż: „Jednak decyzją Platformy Obywatelskiej, która zawarła z autonomistami śląskimi koalicję w sejmiku wojewódzkim, w rękach jego działaczy znalazła się odpowiedzialność za kulturę w naszym regionie. Jest dla mnie czymś niepojętym, jak można było tak postąpić, ale PO to zrobiła. […] Podkreślam: oni zrobią wszystko, by utrzymać się przy władzy, nadal móc dzielić pieniądze. O nic innego, w moim przekonaniu, tam nie chodzi. Nie interesuje ich interes Polski.” I w ramach tej oddanej RAŚ-owi odpowiedzialności za kulturę, wywalono dyrektora Muzeum Śląskiego, który chciał poka-

W moim odczuciu Jarosław Wieczorek ma szanse być najgorszym wojewodą w ostatnim stuleciu. Po pierwsze zdołał udowodnić, że nie ma poglądów. W sprawie gliwickiej onkologii był zwolennikiem jej odłączenia od centrali, ale nagle zmienił zdanie. Pewnie zbesztali go w Warszawie. A prawdziwi śląscy wojewodowie besztać się Warszawie nie dawali. Nawet Grażyński, na którego Wieczorek próbuje pozować, nazywany był w Warszawie „królewiczem śląskim”. Pozycję miał mocniejszą niż ministrowie. Powojenny wojewoda, generał Aleksander Zawadzki to także jedna z najważniejszych osób w państwie. „Jorg” Ziętek to postać wręcz kultowa, ale bo i umiał Warszawie mówić „nie”. No i Zdzisław Grudzień – nie był wojewodą, lecz I sekretarzem PZPR w Katowicach, ale gdy w swoje

zać prawdziwą historię Śląska… Nie wiem, co interesuje PO i dlaczego jest z RAŚ-em w koalicji, ale wiem, że RAŚ na tej koalicji traci. Bo jako lojalny koalicjant popiera tak nie-śląskie postulaty, jak „Krakowice” czy integralność województwa śląskiego, z Częstochową. Tego wielu śląskich wyborców wybaczyć nie potrafi.

PROPAGANDY, WIĘCEJ PROPAGANDY! „Brak wyraźnie propolskiego tytułu prasowego bardzo rzuca się w oczy. Dlatego liczę na wzmocnienie mediów publicznych. Cieszą mnie zapowiedzi odbudowy siły i pozycji ośrodków regionalnych Polskiego Radia i Telewizji Polskiej. Mamy w Katowicach dużą infrastrukturę, którą można doskonale wykorzystać w dobrych celach. Po to media przecież są. Jeśli pozbawimy je misji, to lepiej je sprywatyzować. Rozrywkę i komercję sprawniej zrobią prywatni nadawcy. Widać to zwłaszcza u nas, na Śląsku. Mediów publicznych – przywiązanych do polskości, zainteresowanych wzmacnianiem polskości, kształtowaniem postaw obywateli – nic nie zastąpi. Trzeba pokazywać, że wizja, iż zostawiony sam sobie Śląsk nagle jakoś niesamowicie rozkwitł, nie jest prawdziwa.” – powiada wojewoda Wieczorek. I jakoś nie przyjdzie mu do głowy, że tu wyraźnie propolskiego tytułu prasowego nie ma, bo mało kto chciałby to kupić. Inaczej, niż Ślůnski Cajtung, który umie utrzymywać się ze sprzedaży. TVP i Radio Katowice mają też coraz mniej chętnych. A po co mu te media? Na koniec sensacja. Chce w nich: „pokazywać, że wizja, iż zostawiony sam sobie Śląsk nagle jakoś niesamowicie rozkwitł, nie jest prawdziwa”. Wojewoda chce wmówić mieszkańcom regionu, iż dobrodziejstwem jest dla

katowickie biurko huknął pięścią, to w Warszawie nerwowo podskakiwali. Po nim nazwiska śląskich wojewodów mało kto pamięta. Ale bo ostatni komunistyczni Paszkowski i Legomski oraz po 1989: Czech, Winkler, Pietrzykowski, Kempski, Jarzębski, Litwa, Łukaszczyk (to już chyba wszyscy) – zajmowali się administrowaniem, ale wojen na Śląsku nie wszczynali. Starali się uczyć Warszawę tego regionu, a nie stosować w nim warszawską urawniłowkę. Jarosław Wieczorek pierwszy wyrusza na bój przeciw Ślązakom. Ciekawe, ile miejsca przypadnie mu na śmietniku historii? Zapewne bardzo niewiele. Tyle, ile warte jest miejsce nie śląskiego wojewody, ale tuby warszawskiego prezesa. Którą Jarosław Wieczorek w wywiadzie tym się określił. Michał Sośnica

nas ręczne sterowanie z Warszawy, a samorządność (autonomia) byłaby zła. Niestety, chyba nie doczytał. Śląsk pozostawiony sam sobie zawsze rozkwitał, mający autonomię też. Rządzony z Warszawy uległ w ciągu ostatnich 70 lat strasznej dewastacji. Jeśli pan wojewoda wierzy w media, które wmówią mieszkańcom regionu, że cyckanie nas jest dla nas idealne – to wierzy, że mieszkańcy województwa śląskiego są durniami absolutnymi. Chyba, że jest mu obojętne, co myślą mieszkańcy, ważne jest, co myśli prezes Kaczyński. Którego wierny wojewoda pokazuje, iż „zakamuflowaną opcję niemiecką” będzie trzymał krótko. Tylko dajcie mu więcej propagandy! Dariusz Dyrda

JERZY GORZELIK, Przewodniczący Ruchu Autonomii Śląska: Odpowiedzią na głoszone przez RAŚ hasła miałoby być, zdaniem wojewody Wieczorka „pokazywanie, że polskość jest atrakcyjna”. I temu postulatowi mogę tylko przyklasnąć. Mam nawet dla pana wojewody, jako członka partii rządzącej, pewną podpowiedź – warto zacząć od zwrotu regionalnej wspólnocie budynku Sejmu Śląskiego, wzniesionego ze środków śląskiego skarbu i zagrabionego przez skarb państwa w 1945 roku. Dziś gospodarzem gmachu jest przedstawiciel Warszawy w terenie, a samorząd wojewódzki pomieszkuje u niego kątem. Uczciwość z pewnością jest atrakcyjna. Następnie sejmikowi należy odebrać zdrobniałą formę, która jest wyrazem jego pośledniej rangi, i przywrócić Sejm Śląski, a wraz z nim prawdziwą samorządność, zwaną autonomią. Samorządzenie również jest atrakcyjne. Gotowość do nauki także jest atrakcyjna. I o tę gotowość szczególnie apeluję do pana wojewody. Mylenie autonomii z separacją, twierdzenie, że Ślązacy zawsze o polskość walczyli, sygnalizują bowiem, że dotychczasowa nauka poszła w las. Warto także wyciągać wnioski z przeszłości. Wywiad, udzielony w okolicach 90. rocznicy zamachu majowego, przeniknięty jest duchem sanacyjnego wojewody Grażyńskiego, który, wraz ze swoimi politycznymi towarzyszami, wprowadzając „dobrą zmianę” dziarsko prowadził Polskę ku katastrofie. Nie warto iść tą drogą, Panie Wojewodo.


3

maj 2016r.

Powrót do tożsamości - drogą dla regionalistów

Autonomia przez język Dariusz Dyrda (Ślůnski Cajtung, listopad 2014)

Przez ostatnie kilkanaście lat Ruch Autonomii Śląska budował swój wizerunek organizacji, która chce dobrobytu dla Śląska. Ten dobrobyt przyniesie autonomia - równie dobra dla Ślązaków, jak i nie-Ślązaków.

R

AŚ „pierwotny”, z czasów przedgorzelikowych (tj. mniej więcej do roku 2000), był organizacją nieco ksenofobiczną, nieco antygorolską - i jako taka, marginalną. RAŚ Jerzego Gorzelika, wysuwając argumenty gospodarcze przed etniczne, szybko zaczął przebijać się do opinii publicznej. Jego popularność rosła. I do 16 listopada 2014 roku można było wierzyć, że jest to jedyna słuszna droga. Chociaż nie brakowało jej krytyków. Ci, którzy porównywali przypadek śląski z katalońskim, szkockim, baskijskim stale podkreślali, że tam autonomię budowano na kanwie tożsamościowej. Że to różnice kulturowe są dla niej podstawą, a ekonomia jedynie uzupełnieniem.

PODSTAWĄ JEST JĘZYK - Katalończycy do swojej szerokiej autonomii doszli zupełnie inaczej. Doprowadzili do tego, że językiem ulicy stał się nie hiszpański, lecz kataloński. Wszechobecny w przestrzeni publicznej. Nawet przybysze z Madrytu, jeśli się tu osiedlali, zaczynali mówić po katalońsku. To język jest wyróżnikiem odmienności regionu, to język prowadzi do autonomii - przekonuje Dariusz Jerczyński, autor „Historii Narodu Śląskiego”, a zarazem wnikliwy obserwator wszystkiego, co dzieje się w europejskich autonomiach. Do 16 listopada 2014 roku można było - ba, należało wręcz - zakładać, że Jerczyński się myli. Że jedyna sensowna droga ku autonomii to propagowanie jej zalet gospodarczych. Jednak tego dnia, podczas wyborów samorządowych, do sejmiku, miast, powiatów - RAŚ poniósł pierwszą wyborczą porażkę. Okazało się, że zwolenników już nie przybywa. Że poparcie wyborcze na Górnym Śląsku ustabilizowało się gdzieś pomiędzy 10 a 15 procent. To zdecydowanie za mało, by autonomię osiągnąć. Przecież każdy warszawski polityk powie: „Wolne żarty. Nawet na Górnym Śląsku tylko jeden człowiek na ośmiu chce tej autonomii. Mamy ją ludziom siłą narzucać?”. Co więcej, polityk ten będzie miał rację. Najwyraźniej retoryka gospodarcza dała już wszystko, co za jej pomocą można było osiągnąć. Jeśli poparcie ma rosnąć, trzeba sięgnąć po inną retorykę. Nie musi tego oczywiście wcale robić Ruch Autonomii Śląska. On może pozostać przy propagowaniu tej idei. Ale w takim razie konieczna staje się inna organizacja, która będzie wyraźnie podnosiła śląską odmienność - etniczną, kulturową, językową, historyczną. No i nie może to być Stowarzyszenie Osób Narodowości Śląskiej. Z tej prostej przyczyny, że wyraźnie dystansuje się ono od polityki. A taka organizacja ma być na wskroś

polityczna. I domagać się kulturowej autonomii dla Śląska.

W HISTORYCZNYCH GRANICACH! Kilka lat temu RAŚ uznał, że aglomeracja katowicka i Altrajch są już tak mocno zrośnięte, że - jeśli tylko Zagłębie zechce - także ono powinno się w przyszłej autonomii śląskiej znaleźć. Obecnie nie wyklucza, że miejsce w niej jest także dla Częstochowy, czy Żywca. Ba, wojewódzcy radni RAŚ zagłosowali w ubiegłym roku za projektem potocznie zwanym „Krakowice”, czyli Strategią Polski Południowej. Rządowe plany zakładają tworzenie wielkich regionów, rzekomo zgodnych z założeniami Unii Europejskiej. Rzekomo, gdyż Unia wskazuje, że powinny one uwzględniać uwarunkowania historyczne. Tymczasem koncepcja wypracowana w resorcie wicepremier Elżbiety Bieńkowskiej (obecnie komisarza europejskiego), zakładała, że region Polska Południowa („Krakowice”) to województwa śląskie, opolskie, podkarpackie. A zaś region „Polska Zachodnia” to województwa opolskie, dolnośląskie, lubuskie, zachodniopomorskie”. O takich dużych regionach jak Śląsk, Małopolska, Wielkopolska, Mazowsze - wicepremier Bieńkowska i jej urzędnicy widać nie słyszeli. Niemniej Strategia Polski Południowej, czyli „Krakowice” jeszcze bardziej rozbija Śląsk, a na-

OPOLSKIE: ŚLĄSKOŚĆ TAK, AUTONOMIA NIE! Słabiutkie wyborcze wyniki RAŚ-u w województwie opolskim stoją pozornie w sprzeczności z ogromną ilością deklaracji narodowości śląskiej w spisie powszechnym. Ale tylko pozornej. Dzisiejszy RAŚ odwołuje się do swojego mitu założycielskiego, jakim jest przedwojenna śląska autonomia. W moim tyskim domu starzyki wspominały ją z rozrzewnieniem. Podobnie było w śląskich domach w Katowicach, Chorzowie, Mikołowie, Rybniku. Ale w Opolu? Ale w Krapkowicach? Tam żadnych wspomnień autonomii nie ma, bo tereny te w latach 1922-39 leżały na terenie Niemiec. Im więc się autonomia z niczym nie kojarzy. Im kojarzy się Śląskość. Są Ślązakami. Górnoślązakami. Ale dlaczego nagle mieliby chcieć tworzyć jakąś bliżej nieznaną im i nieokreśloną autonomię z Sosnowcem? To już wolą zacieśniać kontakty ze stolicą Śląska - Wrocławiem! Tych ludzi może przyciągnąć właśnie hasło województwa śląskiego w historycznych granicach. Ale nie autonomii w granicach obojętnie jakich!

ZACHOWANIE MOWY OJCÓW Kolejnym, ważnym elementem jest język. Dbałość o godka. Sztuki po śląsku (moje, Marcina Melona, Mariana Makuli) biją rekordy frekwencji.

poparcie wyborcze na Górnym Śląsku ustabilizowało się gdzieś pomiędzy 10 a 15 procent. To zdecydowanie za mało, by autonomię osiągnąć. Przecież każdy warszawski polityk powie: „Wolne żarty. Nawet na Górnym Śląsku tylko jeden człowiek na ośmiu chce tej autonomii. Mamy ją ludziom siłą narzucać?”. Co więcej, polityk ten będzie miał rację. wet Górny Śląsk. Opolską jego część wpychając w region Polska Zachodnia, a katowicką - w region Polska Południowa. Nagle Ślązakom z Katowic czy nawet Raciborza, ma być bliżej mentalnie do Krakowa, niż do Opola! „Krakowice” wywołały oburzenie nawet wśród wielu działaczy RAŚ. Zraziły do Ruchu Autonomii Śląska wielu Ślązaków. - Ludzie chcą Śląska w historycznych granicach. Większość oczywiście nie potrafi ich wskazać na mapie, ale doskonale wiedzą, że Sosnowiec to nie Śląsk, że Częstochowa to nie Śląsk. Autonomia z Sosnowcem i Częstochową dla przeciętnego Ślązaka jest nieatrakcyjna. Przecież on chce autonomii właśnie po to, żeby nie być razem z Sosnowcem! - przekonuje Dariusz Jerczyński. Co ciekawe, takie same głosy można usłyszeć w Sosnowcu. Po co więc RAŚ lansuje wizję autonomii z Sosnowcem i (być może) Częstochową? Wierząc, że prościej będzie nadać autonomię województwu w już istniejących granicach, niż najpierw je zmieniać. Czy to jednak nie jest złudna teoria. Nadanie jakiemuś regionowi autonomii, to taka rewolucja w podziale administracyjnym Polski, że w porównaniu z nią korekta granic województwa jest drobiazgiem.

Książki po śląsku coraz lepiej się sprzedają. To jest nasza tożsamość. Dla wielu zachowanie mowy ojców jest ważniejsze niż autonomia. Tymczasem brakuje politycznej organizacji, która godkę wyniosłaby na swoje sztandary. RAŚ wprawdzie to robi, ale jako jeden z mniej ważnych postulatów. A co szkodziło, żeby jeden czy drugi wojewódzki radny RAŚ wystąpił na mównicy sejmiku po ślasku? Zdarzało się to nawet na posiedzeniach komitetu wojewódzkiego PZPR, kiedy któryś towarzysz postanowił jednoznacznie podkreślić swoje śląskie pochodzenie. Nie zdarzyło się w sejmiku. Bo trudno za wystąpienie po śląsku uznać pojedyncze zdania w rodzaju „panie marszałku, niŷ gańba wom?”. Takich śląskich manifestacji chyba brakuje. Bo jedno przemówienie po śląsku o czymkolwiek robi większy efekt, niż dziesięć przemówień po polsku o potrzebie ratowania śląskiej godki.

KONIECZNA „DRUGA NOGA”. I TRZECIA. RAŚ zrobił wiele. Bardzo wiele. Rozbudził dyskusję o śląskości, innej niż krupniokowa - jaką lansował Związek Górnośląski i Maria Pańczyk-Pozdziej. Rozbudził dyskusję o śląskiej tożsamości, rozbudził u wielu marzenia o autonomii. Obecnie

jednak nie jest już w stanie ogarniać samodzielnie wszystkich tych tematów. Bo częściowo są ze sobą sprzeczne. Autonomia polityczno-gospodarcza dla województwa, z pominięciem elementu etnicznego, nie interesuje bardzo wielu Ślązaków. Ale potrafi przyciągać ludzi widzących, że państwo centralistyczne źle jest zarządzane. Dla nich ofertą jest właśnie obecny RAŚ. Jeśli jednak chce swoje poparcie podwoić (albo i potroić) to potrzebuje „drugiej nogi”. Organizacji niosącej śląskie, etniczne, językowe hasła. Te dwie organizacje powinny na co dzień działać niezależnie, ale jednoczyć się w momencie wyborów, tworząc wspólną listę. Z bardzo wyraźnym jednak zaznaczaniem podczas kampanii, który kandydat jest „autonomistą”, a który „narodowcem”. Kwestią pozostaje sama formuła Ruchu Autonomii Śląska. To jego działacze muszą zdecydować, czy chcą pozostać przy obecnej, czy też raczej uczynią z RAŚ-u wyłącznie szyld wyborczy, a aktywność przeniosą do wielu mniejszych stowarzyszeń. Także dlatego, żeby być bliżej mieszkańców swoich gmin. To nie przypadek, że organizacja „Ruch Ślązaków - Świętochłowice” dostaje w tym mieście cztery razy lepszy wynik wyborczy niż Ruch Autonomii Śląska. Bo ci pierwsi mają odniesienie i do śląskości i do najbliższej małej ojczyzny - Świętochłowic. O sprawy miasta walczą. Dzisiejszy RAŚ walczy o śląską tożsamość, ale trochę od spraw miejskich (w tym przypadku świętochłowickich) oderwaną. Może więc droga do wyborczych sukcesów w miastach wiedzie przez małe, lokalne organizacje, które do wyborów na szczeblu wyższym będą się dopiero jednoczyć w RAŚ? Czy też RAŚ pozostanie dużą organizacją autonomistów - ale wtedy na wybory konieczny jest inny szyld, jednoczący różne śląskie nurty, jednoczący i ten RAŚ, i te drobne organizacje, i śląskich narodowców. Lokalne organizacje mogą dać to, czego dziś na listach RAŚ-u brakuje najbardziej. Znane postaci! Wybory 16 listopada pokazały bowiem, że pod szyld „Ruch Autonomii Śląska” znaczące postaci życia publicznego się nie garną. Łatka separatystów - przyklejona przez polskie media - skutecznie odstrasza. Dziś autonomia przeciętnemu Polakowi kojarzy się bardziej z Krymem i Donbasem, niż zamożną Szkocją, Katalonią. Ludzie o ugruntowanej, wysokiej pozycji społecznej, zawodowej, nie chcą być z takim szyldem kojarzeni. Boją się społecznych konsekwencji. Bez znanych zaś postaci na listach ugrać więcej, niż to, co RAŚ ugrywa obecnie, się nie da. Ci znani - rdzenni Ślązacy, przyjdą opowiedzieć się za śląską tożsamością, ale za „separatyzmem” już niekoniecznie. Dlatego dziś wydaje się niezbędne powołanie śląskiej partii narodowej, etnicznej. To ona obok organizacji autonomistów i lokalnych stowarzyszeń powinna być trzecim filarem budowania mocnego śląskiego lobby w naszych samorządach. Tylko dzięki takim trzem filarom RAŚ może wyrwać się z poparcia rzędu 10 procent i sięgnąć w śląskich miejscowościach 40, a może i 50%. Z tym, że bez pomocy i zaangażowania Ruchu Autonomii Śląska powołać się takiej partii nie da. Po prostu nie ma kto tego zrobić. Czy jednak RAŚ dostrzeże taką konieczność?


4

maj 2016r.

Wśród licznych przybyłych na Śląsk goroli, ci byli inni. Przyszli nie tylko brać, ale też dawać

Co Śląsk zawdzięcza Lwowiakom Paula Zawadzka (Ślůnski Cajtung, lipiec 2013)

13 lipiec 2013 roku. W dniu, gdy w Katowicach maszeruje Marsz Autonomii, to na Wołyniu dzieją się obchody Rzezi Wołyńskiej. Podczas II Wojny Światowej UPA w imię jednorodnej etnicznie Ukrainy mordowała Polaków. Po wojnie wiedzieli oni, że nie mają tam czego szukać. Wyruszyli szukać nowej ojczyzny na Zachód. Wielu z nich dotarło na Górny Śląsk.

A

Ślązacy powinni umieć się wczuć w ich położenie. W imię jedności etnicznej, odmawia się im uznania za odrębny naród czy choćby grupę etniczną. Ślązacy mieli swój odpowiednik Rzezi Wołyńskiej - Tragedię Górnośląską. Wielu, podobnie jak Lwowiacy, w poszukiwaniu nowej ojczyzny wyruszyło na Zachód. Dotarło do Westfalii, Bawarii. A Lwowiacy do nas. I lwowscy lekarze, architekci, prawnicy - w dużej części zdołali zastąpić tę inteligencję, która uciekła przed sowietami (i Polską). Za PRL-u na Śląsk zjechało wielu „goroli”. Przywykło się wrzucać ich do jednego wora. Ale to nie jest jeden worek, bo Lwowiacy od reszty zasadniczo się różnili. To nie tylko „hadziaje” z wołyńskich i podolskich wsi, którzy kulturą rolną zdecydowanie ustępowali Ślązakom. To także jedyna taka polska imigracja na Śląsk, która nie tylko przyjechała jedynie brać, habić, grabić i awansować kosztem Ślązaków - ale też przywiozła własną, dość wysoką, austro-węgierską, kulturę. I przywiozła nam kilka wartościowych „gotowych produktów”, jak choćby Opera Bytomska czy Politechnika Lwowska.

TACY, JAK ŚLĄZACY Więc gdy na Śląsku pomstuje się na goroli, warto jednak obiektywnie spojrzeć na tych goroli lwowskich, którzy jakże pozytywnie wyróżniają się od samej reszty. I cierpią, bo chociaż minęło 70 lat, wciąż tęsknią za swoim Lwowem, tak jak wielu Ślązakom w Niemcach cni sie bez ślůnskigo hajmatu.

budynku Zakładów Technicznych, ale to gliwickie gmachy okazały się odpowiedniejsze. Co najważniejsze jednak, profesorowie lwowscy, którzy przybyli do Gliwic, przekazali ogrom wiedzy zdobytej i ukształtowanej na Politechnice Lwowskiej, np. z dziedziny chemii, elektryki, elektrotechniki czy matematyki. Przynieśli tu to, co w nowoczesnym świecie ceni się najbardziej - swoją wiedzę. Władze komunistyczne Polski nie były zainteresowane odtwarzaniem struktur naukowych, pociągi wiozące Lwowiaków skierowane były we wszystkie regiony z Pomorzem łącznie. Za wszelką cenę starano się rozsiedlić kadrę naukową. Na szczęście nie udało się to do końca - sporo z nich wysiadło u nas. To Lwowiakom zawdzięczmy nowoczesną politechnikę!

OPERA ŚLĄSKA

n Politechnika Lwowska - to ona dała początek Politechnice Śląskiej. Warto zauważyć za ś.p. Michałem Smolorzem, że : „(…)choćby nie wiem jak udowadniać różnice między losem wysiedlonego Ślązaka i ekspatriowanego Kresowiaka (…), zawsze będą to światy równoległe, kierujące się identycznymi emocjami i racjami”. W istocie, Lwowiacy i Ślązacy to dwie grupy, które walczą o własną tożsamość. I w jednej i w drugiej widać dwa przeciwstawne fronty: z jednej strony radykalne podejście do swojego pochodzenia i historii, która okazała się niesprawiedliwa, z drugiej strony - niemalże całkowitą asymilację, a może i spolegliwość? O wiele prościej jednak , znaleźć Ślązaków którzy czują się Polakami i np. za autonomią nie głosują, niż Lwowiaków, którzy mówią o sobie: „jo żech jest Ślůnzok”. Co to takiego jest, co sprawia, że to właśnie Lwowiacy są dla Śląska najwar-

prowadzania na Śląsk tego właśnie „gotowego produktu”.

PRZYNOSILI CAŁE SWOJE INSTYTUCJE Lwowiacy na Śląsku organizowali się w sposób kompletny i sprawny. I tak np. Opera Śląska powstała, bo najpierw przybył dyrektor i pięciu solistów, a potem… cała reszta. Śpiewacy, tancerze, kadra techniczna. Przybyli wszyscy i zrobili „wszystko”. To samo z kadrą nauczycielską i szkolnictwem, niemalże identycznie z Politechniką Śląską, z kadrą teatru im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Dlatego śmiało można powiedzieć, że niewątpliwie Śląsk dostał lwowską perełkę ludzi wykształconych, zdolnych i przede wszystkim chętnych do pracy.

bezspornym jest, że Ślązacy zawdzięczają Lwowiakom bardzo dużo. Historię osiągnięć lwowskich na ziemi śląskiej rozpocząć można od Politechniki Śląskiej, której gmachy do dziś dzień przepełnione są studentami. Po wojnie, w Gliwicach ostał się poniemiecki budynek, który idealnie nadawał się na ośrodek dydaktyczny. Był funkcjonalny, No i zostały tu dobrze wyposażone niemieckie laboratoria. Słowem - świetne zaplecze do pracy naukowej. Pierwsi lwowscy naukowcy pojawili się na Śląsku w 1945r. Zdecydowali się pozostać w Gliwicach.

ZATRZYMYWANE POCIĄGI Rok później, kiedy kolejny pociąg wypełniony Lwowiakami wjechał na gliwickie tory, na peronie czekała już kadra przybyła wcześniej. „ Jest gdzie pra-

Po II Wojnie Światowej Śląsk bezwzględnie eksploatowany gospodarczo, zaczął się degradować. O ile liczni polscy przybysze mieli na to wpływ, o tyle Lwowiacy pomagali hamować tę degradację cywilizacyjno - kulturową. A działo się to na zasadzie przyprowadzania na Śląsk „gotowego produktu”. tościowszymi przybyszami po wojnie? Ba, może nawet jedynymi wartościowymi przybyszami? Czym tak bardzo różnili się od innych grup, które osiadły na Śląsku? Zacząć należy od tego, iż po II Wojnie Światowej Śląsk bezwzględnie eksploatowany gospodarczo, zaczął się degradować. O ile liczni polscy przybysze mieli na to wpływ, o tyle Lwowiacy pomagali hamować tę degradację cywilizacyjno - kulturową. A działo się to na zasadzie przy-

Nie jest tak, że pozbawiony nagle w 1945 roku rodzimej inteligencji Śląsk stoczyłby się na samo dno, gdyby nie Lwowiacy, bo przecież region, gdzie są perspektywy zarobkowe (a takowe były, chociażby ze względu na górnictwo) prędzej czy później się rozwinie, ale czy na każdym szczeblu? Region to nie tylko przemysł, a również edukacja, sztuka, kultura, to są elementy konieczne to tworzenia tożsamości, odrębności i historii. Dlatego

cować, mamy dobre miejsce”. Wystarczyło parę zdań i z pociągu wysiadł m.in. prof. Stanisław Fryze, współtwórca podstaw elektrotechniki teoretycznej, profesor Politechniki Lwowskiej i późniejszej Politechniki Śląskiej. Od tamtej pory z pociągów systematycznie wysiadał późniejszy kwiat nauk ścisłych gliwickiej politechniki. Administracyjnie, Politechnika Śląska funkcjonowała krótko w Katowicach, w

Opera Śląska w Bytomiu została zorganizowana przez absolwenta Uniwersytetu Lwowskiego oraz studiów muzycznych we Włoszech, Adam Didur w 1945r. Didur został pierwszym dyrektorem Opery i już wtedy nie był to w środowisku artystycznym byle kto. Dysponował głosem basowym, jednak dobrze czuł się również w niektórych partiach barytonowych, co spowodowało, że w chwili zorganizowania Opery Śląskiej był jednym z bardziej znanych solistów. To, że śpiewał w słynnej La Scali mówi samo za siebie. Poza tym były kontrakty w Ameryce Południowej (Rio de Janeiro, Buenos Aires) no i Teatr Wielki we Lwowie, jedna z najlepszych scen Austro-Węgier i przedwojennej Polski. Didur okazał się równie wielkim dyrektorem, co solistą: wraz z nim na Śląsk początkowo przybyło pięciu śpiewaków, a zaraz potem śpiewaczki, inspicjenci, orkiestra, dyrygenci, z czasem tancerze klasyczni. Początkowo Opera miała być w Katowicach, ale o wiele lepszym miejscem był gmach spalonego, bytomskiego teatru. To tutaj były miejsca do ćwiczeń dla śpiewaków i tancerzy, perukarnia, malarnia, sala widowiskowa. I znów, na miejscu zjawił się „produkt gotowy” cały ceniony teatr. Dlatego opera w Bytomiu tak szybko osiągnęła wysoki poziom. Pierwszym przedsięwzięciem na bytomskiej scenie, wraz z udziałem lwowskich artystów, była „Tosca”. Odbyło się bardzo szybko, bo już 15 września 1945roku, co również dowodzi pracowitości i wytrwałości imigrantów.

LWÓW KOLEBKĄ PIŁKI NOŻNEJ Rudolf Wacek, prezes Pogoni Lwów jeszcze na długo przed wojną miał dużą wiedzę na temat sportu śląskiego. Przyglądając się „pierwszej, niemieckiej przecież”, Polonii Bytom założonej w 1920 r., nie przypuszczał, że 25 lat później, przyjdzie mu odbudowywać drużynę. Polonia Bytom, którą znamy, do lat sześćdziesiątych, m.in. dzięki lwowskim piłkarzom, którzy zasilili jej szeregi, triumfowała, zdobywając dwukrotne mistrzostwo Polski. Nie przypadkiem czołowi polscy trenerzy piłkarscy - Antoni Brzeżańczyk, Ryszard Koncewicz, Michał Matyas, aż po Kazimierza Górskiego - wywodzili się z lwowskiej szkoły.


5

maj 2016r.

Sam Rudolf Wacek słynął ze swoich wypraw na śląskie (a może już lwowskie) podwórka, w poszukiwaniu młodych talentów. Nie tylko piłka nożna prężnie rozwijała się dzięki lwowiakom. Należy pamiętać o bytomskim żużlu, lidze pływania, czy sportach moto-crossowych. Lwowsko- śląskie więzy są tu widoczne po dziś dzień, gdyż barwy klubowe mają kolor niebiesko-czerwony, w nawiązaniu do herbu lwowskiej „Pogoni”.

JAK ŻYĆ RAZEM? Ze Lwowa na Śląsk przybyła niemal cała kadra nauczycielska. Oto lwowscy nauczyciele kształcili śląskie dzieci. Również najwyższe urzędy często piastowali Lwowiacy, co stanowiło kość niezgody między nimi a Ślązakami, którzy ze względu na swoją „narodową niepewność”, byli niedopuszczani do wszelkich stanowisk. Nie było to proste ani dla Ślązaków, któ-

rzy odtąd musieli chodzić do lwowskiego urzędnika, czy zwracać się po poradę do lwowskiego adwokata, ani dla Lwowiaków, którzy nie czuli się „u siebie”. Tak więc, kiedy na Śląsku, w centrach miast, Lwowiacy masowo pootwierali kawiarenki, lokale gastronomiczne, nie tak od razu przychodzili tam Ślązacy. Regułą było, że rdzenni mieszkańcy mieli swoje kawiarnie, a przybysze - swoje. Trzeba przyznać, że klimat jaki panował choćby w Bytomiu, dzięki rozśpiewanym Lwowiakom i równie muzykalnym Ślązakom, był nie do odtworzenia niegdzie indziej. W Bytomiu każda kawiarnia miała swój fortepian lub pianino, a często i muzyków. I powoli przełamywały się te kawiarniane śląsko-lwowskie lody. Bolesław Fotygo-Folański, aktor i śpiewak teatralny przechadzał się od opery do kawiarni, należącej do niejakiej Margot Heldt. Szedł sobie artystycznym krokiem w berecie na

głowie i z laską, podśpiewując, gdy tymczasem w każdą niedzielę o 20:00 Ślązacy nastawiali radioodbiorniki na audycje „Radia Lwów”. Z kolei Lwowiaków bawiła satyra Stanisława Ligonia, toteż ochoczo słuchali „Karlika z Kocyndra”. Zabawna historia miała miejsce w Technikum Gastronomicznym (założonym przez Lwowiaków) założonym przez przybyszy. Lekcja była o gołąbkach, więc przygotowano: farsz (mięso i ryż) oraz liście kapusty. Jednej Ślązaczce nie dawało to spokoju(gołąbki to gołąbki), gdyż zapytała: „ filong już je, a kaj som te ptoki”?

DUŻE WZIĘLI, DUŻO DALI Czas płynął. Centra miast - wysiedlone z dawnym mieszkańców - jak Bytom czy Gliwice zdominowane były przez Lwowiaków, na obrzeżach mieszkali Ślązacy. Lwowiacy zajmowali się handlem, zasilili również kadrę naukową katowickiej Aka-

demii Medycznej. I mnóstwo szkół. Śląskie dzieci odbierały z rąk lwowskich solidne wykształcenie. Kiedy rodzice pragnęli zakończyć edukację dziecka, aby (jak to na Śląsku) poszło do roboty, to właśnie nauczyciele lwowscy rozmawiali, przekonywali, prosili: „ On jest zdolny. Niech się uczy”. I chociaż „ty gorolu” i „ty hanysie” słychać było nieraz, różnice powoli się zacierały. Mimo tego Lwowiacy do dziś pielęgnują pamięć o swojej dawnej ojczyźnie. To jest przyczyna, dla której asymilują się wolniej, niż inni gorole. Ale też trzeba powiedzieć sobie wprost - ci inni przyjechali na Śląsku z terenów o znacznie niższej kulturze, dla nich był to awans cywilizacyjny „z kongresówki” do europejskiego Śląska. Lwowiacy przyjechali z Europy do Europy, oni byli od Ślązaków inni, ale cywilizacyjnie nie gorsi. Dlatego też niech dwa razy zastanowią się Ci, którzy obarczają Lwowiaków

n Adam Didur - Założyciel Opery Bytomskiej. Na jego cześć Opera organizuje co roku Międzynarodowy Konkurs Wokalistyki Operowej im. Adama Didura. za nieszczęścia, które dotknęły Śląsk. Jest to pogląd rażąco niesprawiedliwy i godzący w ludzi, którzy od Śląska dużo wzięli, ale też dużemu dali.

Ten tekst ukazał się ponad dwa lata temu. Ale pod rządami „Dobrej Zmiany” PiS-u nic się nie zmieniło. Jeśli już - to na gorsze Mazowsze na każdego mieszkańca dostaje 90 złotych. My 2 złote. Tak wygląda sprawiedliwość po polsku.

Kultura? Chamstwo raczej Dariusz Dyrda (Ślůnski Cajtung, styczeń 2014)

G

dzieniegdzie czytamy chwalenie się ministrów - na przykład Elżbiety Bieńkowskiej - jak to strumień pieniędzy płynie na Śląsk. No to przyjrzyjmy się, jak jest z tym strumieniem naprawdę. Nie w propagandzie, ale na konkretnym przypadku. Niezbyt skomplikowanym, żeby ogrom liczb nie zamazywał sprawy. Na przykład na jednym wycinku wydatków ministerstwa kultury. W roku 2013 ministerstwo kultury miało do rozdysponowania między instytucje kultury 700 milionów złotych. Na całe państwo. Ponieważ w naszym województwie mieszka około 4,5 miliona ludzi, czyli jakieś 13 procent obywateli państwa to powinniśmy dostać z tej kwoty też około 13 procent. Czyli jakieś 90 milionów. Prawda jest jednak zupełnie inna. Udział w dotacji podmiotowej na instytucje kultury w województwie śląskim to nie 90, lecz zaledwie dwanaście milionów złotych. Dwa procent, a nie 13! A w drugim z górnośląskich województw - opolskim? Poniżej półtora miliona. Mniej niż 1 procent dodatków podmiotowych na kulturę w Polsce. Tylko jedna złotówka z 220 złotych trafia tutaj! Oba górnośląskie województwa razem liczą 15 procent obywateli Polski. Powinny więc dostać proporcjonalnie - ponad sto milionów. Jeśli więc dostają razem 13,5 miliona to trzeba zapytać, kto kradnie przypadające nam statystycznie nasze 90 milionów. Odpowiedź jest taka sama jak zawsze. A znajdujemy ją w tabelce pokazującej, ile które województwo dostało na instytucje kultury w 2013 roku. Czytamy tam: - Mazowieckie - 450 milionów (40 razy więcej, jak śląskie! 300 razy tyle, co opolskie) - Małopolskie - 107 milionów (10 razy więcej jak śląskie, 60 razy tyle, co opolskie)

- Pomorskie - 37 milionów (3 razy więcej jak śląskie) - Dolnośląskie - 36 milionów (3 razy więcej jak śląskie) - Wielkopolskie - 23 miliony (2 razy tyle, co śląskie) Te województwa dostają więcej, niż śląskie. Pozostałe mniej. Ale nie dajmy się zwieść suchym kwotom. Bo nawet te pozostałe województwa są w lepszej sytuacji, niż my. Na przykład lubelskie, kolejne po nas. Dostaje 8,5 miliona (3,5 mniej, niż my), ale mieszkańców ma ciut powyżej 2 milionów. Ta na jedną osobę przypada cztery złote - u nas zaledwie 2,5 zł. Województwo podlaskie? Zaledwie milion ludzi a 5,5 miliona złotych na pla-

wsparcia państwa. Więcej miejsc ważnych dla polskiego dziedzictwa, więcej miejsc wpisanych na światową listę dziedzictwa UNESCO. I l dlatego te większe pieniądze… Niech i tak będzie. Więc przyjrzyjmy się tym dotowanym instytucjom. U nas rzecz jest prosta, bo są dwie: Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia w Katowicach i Muzeum Śląskie. A tam, gdzie strumień płynie szerokim łukiem? W mazowieckim dotowane są 32 instytucje. Teatr Wielki i Opera Narodowa? W porządku, zrozumiałe. Biblioteka Narodowa, Filharmonia Narodowa? Oczywiście. Zamek Królewski czy Filmoteka Narodowa - jak najbardziej. Galeria Zachęta? Niech będzie. Łazienki? OK.

Oba górnośląskie województwa razem liczą 15 procent obywateli Polski. Powinny więc dostać - proporcjonalnie - ponad sto milionów. Jeśli więc dostają razem 13,5 miliona to trzeba zapytać, kto kradnie przypadające nam statystycznie nasze 90 milionów. cówki kultury. 5 złotych „na łebka”. U nas, jak wspomnieliśmy - 2złote i trochę groszy. Ale nie zazdrośćmy biednemu wschodowi Polski. Spójrzmy na tych, którzy naprawdę biorą nasze pieniądze. Mazowsze ma nieco ponad 5 milionów ludzi i dostaje 450 milionów. Prawie 90 złotych na osobę! A my… 2 złote. Małopolskie - 30 złotych na osobę. Pomorskie - 15, dolnośląskie 12. Lubuskie czy zachodniopomorskie (1,5 zł na osobę) dostają wprawdzie na osobę jeszcze mniej, niż my. Ale to ma być powód do zadowolenia? Powie ktoś może, że w tamtych województwach jest więcej instytucji kultury, wymagających

Ale na tej liście znajdziemy też: Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia w Warszawie, Jeśli jest ono, to czemu nie ma Domu Współpracy Polsko-Niemieckiej w Gliwicach? Czy musi się przenieść do Warszawy, by dostać dotację? Instytut Muzyki i Tańca w Warszawie… Co to jest i po co to jest? Czy na pewno jest ważniejsze, od jednej zabytkowej kopalni węgla Guido w Zabrzu? Dom Pracy Twórczej w Radziejowicach? Muzeum Jeździectwa i Łowiectwa w Warszawie? No i aż siedem placówek typu teatralnego (wliczając Operę i Filharmonię). Na całym Górnym Śląsku ani jednej.

Małopolska… Wawel - bez wątpienia. Wieliczka - nie ma sprawy. Muzeum Narodowe - oczywiście. Auschwitz-Birkenau? Bez wątpienia, czapki z głów. Ale Instytut Książki w Krakowie? Ale (!!!) Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha w Krakowie??? To nam, z braku dotacji, giną świadectwa naszej śląskiej tożsamości, nie ma pieniędzy na ani jedną instytucję kultury w zabytku poprzemysłowym, jak choćby Elektrociepłownia Szombierki - ale są pieniądze na krakowskie Muzeum Techniki Japońskiej??? O szogunie, zlituj się nad nimi, bo nie wiedzą, co czynią. We Wrocławiu aż trzy placówki typu teatralnego. A czemuż to Opera Wrocławska jest godna takiej dotacji, a Bytomska nie? Bo pan minister jest z Wrocławia? Choć ten Dolny Śląsk też smuci. Bo tak naprawdę nie dostaje ani grosza poza Wrocław. Wszystkie sześć instytucji z tego miasta, a setki zabytków ogromnej klasy niszczeją. Bo - jak niedawno powiedział jeden krakowski profesor - te w Krakowie są polskie, więc warte ochrony, a tamte poniemieckie… Czasem można usłyszeć z warszawskich ust, ze Górny Śląsk to pustynia kulturalna. To nieprawda. Ale kiedy to usłyszycie, odpowiedzcie: My na naszą kulturę dostajemy od państwa dwa złote na osobę. Wy - 90 złotych. I jeszcze się dziwisz, że my chcemy autonomii? Że my nie chcemy być dojeni przez Warszawę? Nasi radni wojewódzcy cieszą się ze współpracy z Małopolską. Z „Krakowic”. Pokazaliśmy właśnie, jak ta współpraca wygląda. Dla Krakowa jabłko, a dla nas ogryzek. Jeśli tak ma wyglądać ten Region Polska Południowa, wymyślony przez minister Bieńkowską, to my dziękujemy. Bo za parę lat zmienią się statystyki. Będziemy słyszeć, że Region Polska Południowa dostał 150 milionów. I nikt nie doda, że z tego 140 poszło do Krakowa, a do nas raptem 10.


6

maj 2016r.

Tekst ten ukazał się dokładnie trzy lata przed prezydenturą Andrzeja Dudy, ponad dwa lata przed rządami PiS-u. Nie ma już premiera Donalda Tuska, niema prezydenta Bronisława Komorowskiego, ale tekst pozostaje jak najbardziej aktualny. Może nawet teraz bardziej, niż wtedy! Musimy przeczekać Polskę smoleńską - nasza kolej dopiero potem

Narodowość i godka? Za kilkanaście lat N

Dariusz Dyrda (Ślůnski Cajtung, czerwiec 2012 r.)

iemal półtora roku temu założyłem się z Rafałem Adamusem, prezesem stowarzyszenia Pro Loquela Silesiana i sekretarzem RAŚ, że do końca kadencji sejm (2007-11- przyp.red.) nie uzna mowy śląskiej za język regionalny. Wbrew rozsądkowi miałem nadzieję ten zakład przegrać, ale jednak rozum okazał się silniejszy - kadencja minęła jesienią 2011 roku, zaczęła się nowa - i moi koledzy znów wierzą, że tym razem się uda. A ja mam graniczące z pewnością przekonanie, że w ciągu najbliższych 10 albo i 15 lat nie doczekamy się ani uznania języka śląskiego, ani narodowości, ani tym bardziej autonomii. Mam przekonanie, że dziś żaden polski premier ani żaden polski prezydent - chyba, że byłby wariatem - nie poprze naszych śląskich dążeń. A ponieważ ani Donald Tusk ani Bronisław Komorowski wariatami nie są, to na ich poparcie liczyć nie możemy.

NADZIEJE POGRZEBANE 10 KWIETNIA 2010 To, dlaczego tak jest, nie ma większego związku ze Śląskiem, a bardziej z tym co dzieje się na polskiej scenie politycznej i społecznej. Tak naprawdę śląskie nadzieje na uznanie narodowości i języka rozbiły się … 10 kwietnia 2010 roku w katastrofie pod Smoleńskiem. Od tego dnia nasze szanse zaczęły stale maleć, a każda kolejna teoria o spisku, który do katastrofy doprowadził, oddala nas od autonomii i uznania narodowości. Dlaczego? Bo poczynając od 10 kwietnia 2010 roku w narodzie polskim dochodzi do coraz większego pęknięcia. Wrogość pomiędzy wizją Polski PiS a wizją Polski PO zaczęła już narastać po wyborach 2007 roku, ale były to tylko rysy, pęknięcia, które czasem się powiększały, szybko jednak zabliźniając. Ale od Smoleńska stale rośnie, a osią tej wrogości jest przede wszystkim stosunek do tej katastrofy. Jedni widzą w niej wypadek, drudzy spisek, którego celem było zamordowanie polskiego prezydenta.

jaki wyrósł między nim, a tymi czterema-sześcioma milionami. Dla ludzi dziś rządzących Polską problem stanowi Polska smoleńska a nie narodowość śląska. To Polskę smoleńską muszą najpierw uspokoić albo spowodować, by stała się marginalna. Ktoś może powie, że można to robić równolegle, z uznawaniem ślůnskij godki za język, z uznawaniem narodowości śląskiej, z rzeczową dyskusją o autonomii. Sęk jednak w tym, że nie można. Dla Polski smoleńskiej, dla Kaczyńskiego, Macierewicza, Rydzyka, a także dla wielu działaczy PiS żyjących na Śląsku - uznanie narodowości śląskiej to zdrada Polski! Dla nich nawet możliwość wpisania jej w spisie powszechnym była na pograniczu zdrady, a cóż dopiero oficjalne jej zatwierdzenie.

UZNAĆ ŚLĄZAKÓW? KOLEJNA WOJNA! n „Prawdziwi Polacy” manifestują w Poznaniu, w rocznicę Tragedii Smoleńskiej. Dla tych ludzi autonomia Śląska to zdrada, narodowość śląska to zdrajcy. Najpierw trzeba ich uspokoić... ród polski jest przepołowiony jak nigdy, coraz częściej można usłyszeć wręcz obawy wojny domowej, zamachu stanu. Bo Polska smoleńska coraz częściej pokazuje, że nie respektuje zasad demokracji, a spora część Polaków, przynajmniej tak liczna jak elektorat PiS, czuje się dziś w państwie polskim wykluczona, nie utożsamia się z tym państwem.

ŚLĄZAKÓW JEST MNIEJ Podobnie mają o d dawna Ślązacy. Kilkaset tysięcy osób deklarujących narodowość śląską czuje się

niechęć wzmacniają. Wszystko to prawda, i coraz częściej można w śląskich środowiskach usłyszeć, chociaż nadal raczej półżartem, że żyjemy pod polską okupacją. Sęk jednak w tym, że podobnie wyobcowana czuje się Polska smoleńska. Ale w ustach Polski smoleńskiej obecna okupacja nie ma żadnego żartobliwego wydźwięku. Oni o okupacji mówią srogo i poważnie, oni w ogóle nie mają poczucia humoru, jedynie nienawiść. A poza tym ich jest znacznie więcej, zapewne około 4-6 milionów. Jeśli więc z jednej strony jest kilkumilionowy nienawistny tłum, czujący się wyob-

DWIE POLSKI Ci pierwsi rządzą Polską, ci drudzy coraz wyraźniej manifestują, że z taką Polską nic ich nie łączy, że niby żyją w państwie polskim, ale tak naprawdę pod okupacją. Że państwo rządzone przez Donalda Tuska to żadna Polska, tylko kraj polskojęzyczny. Ta retoryka obowiązuje dziś na wszystkich rocznicach smoleńskich i katyńskich, obowiązuje w Rodzinach Radia Maryja, obowiązuje w PiS, a jej główni kapłani, jak chociażby Antoni Macierewicz czy Tadeusz Rydzyk budują dziś skutecznie kolejne mury nienawiści. Staje się nimi sprawa multipleksu dla Telewizji Trwam, sprawa Funduszu Kościelnego, ba, niemal każda sprawa. I dzieje się coś w polityce polskiej dotychczas nieznanego. Wrogość przeradza się w nienawiść, na-

Dla nich, którzy żyją w micie powrotu Śląska do macierzy, w micie wieży spadochronowej, w micie Ślązaków, którzy przez 700 lat poza Polską nie dali się wynarodowić i wciąż są Polakami - dla nich nasze żądania są absurdalne i nie mogą być prawdziwe. Alias, oczywistą oczywistością musi być, że inspirowane są z zewnątrz, z Berlina, Moskwy, w najlepszym razie z Brukseli. Dla nich uznanie godki za język to wręcz zamach na integralność państwa polskiego, a uznanie narodowości i autonomia, to wręcz czwarty rozbiór Polski. I nie ma znaczenia, na ile takie postrzeganie Śląska jest prawdziwe, a na ile bezsensowne. Ważne jest, że kilka milionów ludzi tak tę sprawę widzi. Jeśli więc rządzący dziś krajem chcą zasypywać rów nienawiści pomiędzy sobą a Polską smoleńską, pomiędzy Polakami a Polakami, to nie mogą sobie pozwolić na żadne ustępstwa w sprawie godki, w sprawie narodowości śląskiej, w sprawie autonomii. Jeśli ustąpią, choćby uznając godkę, to otworzą kolejny front na tej polsko-polskiej wojnie. Jeśli chcą wojnę wygaszać, a nie rozpalać, to na kolejne fronty pozwalać sobie nie mogą. Muszą pokazywać, że w kwestiach fundamentalnych, jak ta, że Śląsk jest odwiecznie polski a Ślązacy są Polakami - będą równie nieustępliwi, jak Polska smoleńska. Że każdy ma się określić, czy jest Niemcem czy Polakiem, a godka ponad wszelką wątpliwość jest polskim dialektem.

POLSKA RACJA STANU NA DZIŚ I JUTRO n Dwieście lat temu „polski patriota” protestował tak. A dziś „polscy patrioci” protestują tak… Oni dla autonomistów mają kije bejsbolowe. w Polsce, która tej narodowości nie uznaje - wyobcowana. Lekceważenie naszych potrzeb kulturowych, cywilizacyjnych, naszej potrzeby odrębności - budzi niechęć do tego państwa. To oczywiste. Gesty, jakie ostatnio wykonuje prezydent Komorowski jeszcze tę

cowany z państwa - a z drugiej licząca kilkaset tysięcy grupa, wprawdzie też czująca się wyobcowana, ale nawykła przez dziesięcioleci do tego stanu, no i z natury swojej radosna, to każdy (każdy!) racjonalny polityk będzie starał się przede wszystkim zakopać rów,

Dziś, gdy polskie społeczeństwo jest rozdwojony jak nigdy, rozerwany na dwie połowy, promowanie śląskiej odrębności, śląskiej tożsamości - jest po prostu sprzeczne z polską racją stanu. Bo nas jest po prostu mniej, i dla nas z założenia państwo polskie będzie zawsze trochę obce. Zawsze będziemy w nim mniejszością. Więc naturalnym jest, że z punktu widzenia Rzeczypospolitej Polskiej bardziej trzeba dbać


7

maj 2016r.

o tych, których jest więcej, i którzy na dodatek czują się polskimi patriotami. Ponadto nawet w tej części nie-smoleńskiej jest wiele osób podobnie patrzących na problem śląski. Nawet jeśli po cichu sprzyja nam (powiedzmy) Kaszub Donald Tusk, to we własnej partii znajdzie wielu przeciwników narodowości śląskiej, autonomii, śląskiego języka. Senator Maria Pańczyk, wicewojewoda Piotr Spyra - to tylko nasze śląskie, pierwsze tego przykłady. Wrogów mamy też na lewicy (Napieralski) i innych polskich formacjach. Poparcie nas może kosztować utratę przywództwa w partii. Dlatego w tej, a zapewne też dwóch, trzech następnych kadencjach parlamentu nie wydarzy się nic korzystnego dla śląskiej sprawy. Ale wojna polsko-polska nie może trwać wiecznie, bo obóz smoleńsko-PiSowski albo wygaśnie,

albo przejmie władzę. Jeśli przejmie władzę, to śląskość może wręcz spodziewać się represji, ten obóz bowiem potraktuje nas jako element antypaństwowy. Dla nich będziemy po prostu zdrajcami. Takimi, jak nasi dziadkowie, którzy służyli w Wehrmachcie. Jeśli ten obóz obumrze, wówczas - ale dopiero wówczas - rządzący Polską mogą pochylić się nad kolejną grupą, która w Polsce czuje się wyalienowana, wyobcowana, nie u siebie. Wówczas mogą zechcieć, abyśmy także my czuli się w Polsce dobrze, u siebie. Głosy Ślązaków mogą być ważne w walce o władze. I wówczas, ale dopiero wówczas, politycy partii centrowych i lewicowych mogą zastanawiać się, na ile pozwolić Ślązakom czuć się Ślązakami, pozwolić pielęgnować własną kulturę i mowę.

POKAŻMY, ŻE ZASŁUGUJEMY W moim przekonaniu jednak proces obumierania Polski smoleńskiej to co najmniej dziesięć, jak nie piętnaście lat. Zarazem dla Ślązaków będą to lata próby, na ile nasz ogień jest rzeczywisty, a na ile słomiany. Na ile naprawdę mamy do czynienia z rozbudzeniem narodowym Ślązaków, a na ile tylko z modą. Bo nie oszukujmy się, inne narody europejskie - w tym i Polacy - o swoją podmiotowość walczyli przez wiele dziesiątków lat, jeśli nie przez stulecia. My nie. My mieliśmy krótki, liczący nieco ponad dziesięć lat zryw w okolicach I wojny światowej, a następny dopiero teraz. Od jakichś piętnastu lat. To trochę za mało, żeby być wokół poważnie postrzeganym jako naród.

Jeśli chcemy, żeby tak nas postrzegano , to musimy w dłuższej perspektywie czasowej pokazywać, ze to nie jest chwilowy kaprys, że my naprawdę nie czujemy się Polakami, ale Niemcami czy Czechami też nie. Pokozać, co som my Ślůnzokami a momy włosno ślůnsko godka, swoja historio, włosno kultura! A pszajemy im! A jeśli tego nie zrobimy, jeśli zniechęcimy się niepowodzeniami, to pokażemy, że nie zasłużyliśmy na uznanie nas za narodowość. Bo jak Polacy, którzy w walce o polskość, wywołali liczne powstania (kościuszkowskie, listopadowe, styczniowe, wielkopolskie, warszawskie) mają uwierzyć w narodowość, która nie jest zdolna nie tylko do ofiar, ale nawet do cierpliwości? Jak mają uwierzyć w język, który od momentu ogłoszenia własnej odrębności nie jest w stanie przetrwać dwadzieścia czy trzydzieści lat?

Polskie akty bandytyzmu w okresie powstań i plebiscytu

Nie tylko Kupka, Anhalt też Dariusz Dyrda (Ślůnski Cajtung, kwiecień 2012)

W

iosna to gorący okres w temacie „Powrotu Śląska do Macierzy”. Gorący, bo maj to przecież rocznica wybuchu III, zwycięskiego dla Polski powstania., czerwiec to rocznica rzeczywistego włączenia części Śląska do Polski (w czerwcu 1922 r.). No a rok wcześniej, przed powstaniem, w marcu odbył się na Śląsku plebiscyt, który miał zdecydować Polska czy Niemcy. Tak wiec od marca do czerwca mamy ciągłe świętowanie tego powrotu do macierzy. Chociaż coraz częściej przyznaje się, że nie było powstań - była wojna domowa. Jednak często zapomina się, że działania w tej wojnie nie trwały tylko podczas trzech powstań, nie tylko między żołnierzami z bronią w ręku. Trwały one nieprzerwanie w latach 1919-21, a ich elementem były morderstwa, palenia miejscowości. Każdy, kto interesuje się historią Śląska zna nieprawości, które Polakom wyrządzili Niemcy. Zamordowany ginekolog i działacz polski, dr. Mielęcki, ma w Katowicach swoją znaczną ulicę i pomnik, chociaż na przykład Dariusz Jerczyński, autor książki „Śląski Ruch Separatystyczny” twierdzi, że Mielęckiego zamordowali nie Niemcy, a komuniści. Niemniej jednak niemieckie nieprawości znamy. To jednak nie było tak, że po jednej stronie byli bestialscy Niemcy a po drugiej kochani Polacy. Także strona polska ma na swoich rękach sporo niewinnie i podstępnie rozlanej krwi. Warto o tym też pamiętać.

MIESZKAM W SPALONEJ WSI A tej pamięci nie ma. Sam mieszkam w Hołdunowie, dzielnicy miasteczka Lędziny. To właśnie Hołdunów był miejscowością, którą spalili w 1920 roku polscy bojownicy. Hołdunów był w większości niemiecki, Lędziny w większości polskie. Po 1945 roku z tej niemieckiej populacji pozostało niewiele. I tak powoli pamięć o napadzie oddziałów polskich poszła w zapomnienie. A zdarzyło się to w nocy z 19 na 20 sierpnia 1920 roku. Oficjalna polska hi-

storia powiada, że spalenie Anhaltu (jak wówczas się Hołdunów nazywał) było odwetem za spalenie przez niemieckie bojówki biura polskiego komitetu plebiscytowego w Katowicach. Podpalacze podobno uciekli do Anhaltu, a polscy powstańcy otoczyli wieś i zażądali wydania ich. Gd odmówiono zaczęto palić. Urodzony

mieszkańców Anhaltu nie zginął. Każdy może sam sobie odpowiedzieć, czy podczas napaści na wieś i spalenia jej nikt nie zginął… Tym bardziej, jeśli dochodziło do strzelaniny… Oczywiście od lat obowiązuje wersja polska. Doczekała się nawet literackiej wersji, w powieści „Mat Kurt Kraus” Gu-

n Spalony hołdunowski dom. w 1914 roku rdzenny hołdunowiok Wilhelm Berger był jeszcze wtedy maleńkim dzieckiem, ale przecież świetnie znał zdarzenia swojego dzieciństwa z przekazów rodzinnych. Pokazywał mi, która część wsi została spalona. Twierdził też, że były ofiary śmiertelne.

DWIE WERSJE PRAWDY Sprawa spalenia Anhaltu rozniosła się szerokim echem. Na miejscu zjawili się przedstawiciele Międzysojuszniczej Komisji Plebiscytowej, z jej szefem francuskim generałem Le Rondem na czele. Le Rond - który sprzyjał Polakom - twierdził, że ofiar śmiertelnych tej napaści nie było. Niemcy i Włosi twierdzili inaczej, a starzy mieszkańcy Hołdunowa wskazywali na pobliski Imielin, jako miejsce gdzie w zbiorowym grobie złożono zwęglone zwłoki. Polska strona odpowiadała, że domy zapaliły się podczas strzelaniny a nikt z

stawa Morcinka. Miano strzelać nawet z wieży kościelnej. Nikomu nie przeszkadzało, że propolski Le Rond, ba, nawet Wojciech Korfanty uznali napaść za czyn naganny. Korfanty zadeklarował pastorowi drogą jako zadość uczynienia za straty materialne czek na 32 tysiące marek. Kilka dni później doszło do wydarzeń w Józefówce (Josefstahl) koło Radzionkowa. Z nieznanych przyczyn polscy bojówkarze zabili tu kilku (najprawdopodobniej dziesięciu) Niemców.

KUPKA - BARDZIEJ ŚLĄSKI NIŻ POLSKI Trzecim przypadkiem polskiego terroru jest śmierć Teofila Kupki. Wcale nie niemieckiego działacza plebiscytowego, już bardziej … polskiego. To człowiek z otoczenia Korfantego, rdzenny Ślązak, któremu jednak nie podobało się, że już przed plebiscytem w polskim Komisaria-

cie pierwsze skrzypce odgrywają przybysze z Wielkopolski i Małopolski, a nie miejscowi. Kupka krytykował protekcjonalny stosunek Polaków, którzy Ślązaków zwali „ludkiem śląskim”. Porównywał ten „ludek” z danymi z galicyjskich gazet, które podawały, że około 70% Polaków to analfabeci - podczas gdy ponad 99,5% Górnoślązaków potrafi doskonale czytać i pisać, w tym prawie połowa w dwóch językach. W pewnym momencie Kupka wyraził obawy, że wprawdzie pod niemieckimi rządami jest Ślązakom źle, ale trafienie do Polski może być typowym „z deszczu pod rynnę”. Zaczął domagać się gwarancji, że w autonomicznym Województwie Śląskim, władzę obejmą sami Górnoślązacy, a nie desant administracyjny z Polski. Wojciech Korfanty w odpowiedzi usunął Kupkę z Komisariatu, a wraz z nim odeszło wielu miejscowych działaczy (m.in. Cysarz, Zmuda, Gemander, Szymura, Pietruszka), którzy odcięli się zdecydowanie od Korfantego i jego otoczenia, w większości wywodzącego się spoza Śląska, głównie z Wielkopolski.

POBIĆ CZY ZABIĆ Dalej, jaki pisze Jerczyński „Wysłali Polacy do domu Kupki Henryka Myrcika i Jędrzeja z podległej bezpośrednio

Polskiemu Komisariatowi Plebiscytowemu i Polskiej Organizacji Wojskowej - Bojówki Polskiej. Ci pod pretekstem zamiaru podjęcia pracy w kopalni, gdzie Teofil Kupka był urzędnikiem, dostali się do jego mieszkania, a następnie zastrzelili Kupkę, na oczach jego ciężarnej żony i pięciorga dzieci. Teofil Kupka zmarł wskutek ośmiu ran postrzałowych głowy i klatki piersiowej, przeżywszy zaledwie 35 lat. Współczesny komentarz polskich badaczy w sprawie tego mordu brzmi następująco: Kupka znał doskonale mechanizm kampanii przedwyborczej i najbardziej tajne sprawy (…) Stał się niebezpieczny. „ Wydaje się, że to nie Korfanty zlecił zamordowanie Kupki. Chciał go chyba tylko zastraszyć, a polecenie zabicia mogło wyjść od ówczesnego porucznika Michała Grażyńskiego. Będąc już sanacyjnym wojewodą śląskim zaszczuł on, zamknął do więzienia a następnie doprowadził do śmierci samego Korfantego. Nie opisujemy tego po to, by oskarżać państwo polskie czy kogokolwiek o bestialskie napaści. A jedynie po o, by pokazać, że podczas wojen - tym bardziej domowych - nie ma strony jednoznacznie czarnej i jednoznacznie białej. Dziś, po niemal stu latach rodziny napadniętych w Hołdunowie wymieszały się z rodzinami napadających z sąsiednich wsi. I żyją w zgodzie. Ale trzeba oddać historyczną prawdę jednym i drugim.

DARIUSZ JERCZYŃSKI, autor licznych książek o historii Śląska Czy to możliwe, żeby bojówkarze POW, którzy spalili Hołdunów, oszczędzali mieszkańców, którzy zamiast uciekać, próbowali bronić swych domów? Ze w takiej sytuacji nikt nie zginął w płomieniach? W takiej sytuacji zawsze są ofiary śmiertelne dodajmy, że kilka dni później miał miejsce mord w Józefce. O obydwu wydarzeniach piszą powszechnie autorzy niemieccy, a po polsku na pewno Ewald Stefan Pollok i ja. Obydwa wydarzenia zostały wykorzystane w kompanii plebiscytowej. Polskich optantów straszyły na plakatach dwie mogiły ofiar z napisami Anhalt i Josefstahl na nagrobkach. Na niektórych dołączano jeszcze najbardziej znaną ofiarę polskich bojówek Teofila Kupkę, który zza grobu głosował na Niemcy. Nie wiem dlaczego Polakom zawsze wydaje się nieprawdopodobne, że ich rodacy byli nie mniej brutalni i bezwzględni, niż ich sąsiedzi. Natomiast analizując sytuację z lat 1919-21 trzeba pamiętać, że wówczas była niezwykle popularna trzecia opcja, to znaczy suwerenne państwo śląskie. Jednak w Wersalu nie wyrażono zgody, by w plebiscycie zadano pytanie o ten wariant.


8

maj 2016r.

Uczcili 379 ofiar zamachu majowego – ale wyszło to kiepsko

Niezauważona rocznica Polskie media przeoczyły bardzo ważną rocznicę. Nie śląską, bo do tego przywykliśmy, tylko własną, polską. Otóź 90 lat temu, w dniach 12-14 maja 1926 roku, Józef Piłsudski dokonał wojskowego zamachu stanu, obalając legalnie działający rząd i zastępując demokrację – systemem totalitarnym. Ponieważ część wojska oraz cywilów stanęło w obronie rządu, polała się krew. Podczas zamachu majowego zginęło co najmniej 379 osób, znacznie więcej niż podczas wprowadzaniu przez Wojciecha Jaruzelskiego, stanu wojennego.

P

óźniej pisudczycy przeciwników politycznych wsadzali do więzień, mordowali, zmuszali do emigracji. W więzieniu, najpewniej otruty, zmarł na przykład bohater propolskich Ślązaków, Wojciech Korfanty. A piłsudczycy zaczęli masowo pogwałcać autonomię śląską, zaś na

Piłsudski to dyktator, pozostający w świetnych stosunkach choćby z Hitlerem. Obalił demokrację, nazywał Rzeczpospolitą burdelem, Polaków narodem idiotów – a mimo to ci Polacy go czczą. Na swój sposób w rocznicę zamachu majowego – 14maja – postanowił uczcić

Pisudczycy przeciwników politycznych wsadzali do więzień, mordowali, zmuszali do emigracji. W więzieniu, najpewniej otruty, zmarł na przykład bohater propolskich Ślązaków, Wojciech Korfanty. A piłsudczycy zaczęli masowo pogwałcać autonomię śląską, zaś na czele województwa śląskiego postawili Michała Grażyńskiego (prawdziwe nazwisko Kurzydło), który nie krył się ze swoją niechęcią do wszystkiego co śląskie czele województwa śląskiego postawili Michała Grażyńskiego (prawdziwe nazwisko Kurzydło), który nie krył się ze swoją niechęcią do wszystkiego co śląskie, i rozpoczął brutalną polonizację regionu.

go też Ruch Autonomii Śląska. Zapalając pod jego pomnikiem w Katowicach 379 zniczy. Czyli dokładnie tyle, ile znanych jest ofiar zamachu majowego.

n Manifestacja potępienia Piłsudskiego wyglądała z boku, jak oddawanie mu czci. Napisy na cokole widać było słabo (foto Dawid Buława „Ślůnsko Ferajna”). Zapalaniu zniczy towarzyszyła prezentacja multimedialna, opowiadająca o tym antydemokratycznym zamachu, o ofiarach Piłsudskiego, o tym ile szkody wyrządził Śląskowi. I o tym, z jaką pogardą ten Litwin (choć polski patriota) odnosił się do narodu polskiego. Wyszło to jednak kiepsko. Bardzo kiepsko. Bo czy to z powodu jakości sprzętu, czy koloru obelisku, czy też zbyt wczesnej pory (dopiero zaczynało się zmierzchać), teksty na cokole były niewyraźne. Wyraźnie za to było widać, że ludzie z żółto-modrymi fanami palą znicze pod pomnikiem Piłsudskiego. Niektórzy pa-

trzyli zdumieni. „Jak to, RAŚ, który powinien Piłsudskiego nienawidzić, składa mu taki hołd” – dziwił się starszy pan. I rzeczywiście, chyba lepsze od prezentacji multimedialnej byłyby zwykłe banery, z prostymi wymownymi hasłami. Na przykład „zabił 379 osób, obalił demokrację. Precz z jego pomnikiem”. Niestety, nowe pokolenie PR-owców RAŚ-u musi się jeszcze sporo nauczyć. Bo wprawdzie pomysł happeningu świetny, ale wykonanie na trójkę z minusem. (Magda Pilorz, współpraca Dariusz Dyrda)

Czopka do szpasu – larmo jak pieron

Replika powstańca

T

uż przed rozpoczęciem manifestacji, jeden z jej uczestników otwarł bagażnik swojego auta. Znajdowała się tam replika karabinu mauser i elementy ubioru niezbędne do rekonstrukcji wydarzeń historycznych na Górnym Śląsku. Zaciekawiony lider RAŚ, Jerzy Gorzelik, wziął karabin w rękę, założył na głowę czapkę – i na tle urzędu marszałkowskiego (wojewódzkiego) pstryknął sobie fotę, którą następnie zamieścił w internecie. n To zdjęcie zamieścił Gorzelik na facebooku.

n Postać z reklamy piwa Tyskiego. Jeśli czapka Gorzelika propaguje faszyzm, to ta reklama też!

insygniów, dopatrzyli się dowodu tego propagowania. Trupiej czaszki, której my, stojąc koło Gorzelika, jakoś nie dostrzegliśmy. Poseł Kukiz’15, Tomasz Jaskóła, złożył nawet na Gorzelika doniesienie do prokuratury. Napisał w nim, że Gorzelik „w czasie bliżej nieokreślonym, na ulicy Jagiellońskiej w Katowicach, będąc przebrany w czapkę polową używaną przez służby wojskowe Waffen SS, a także trzymając w ręku karabin typu mauser, propagował faszystow-

krycia głowy nosiły też inne formacje, nie tylko SS. Prawicowe portale wyły, że na czapce tej widzą symbol faszyzmu, trupią czaszkę. My jej tam nie widzieliśmy, ale jeśli trupia czaszka jest symbolem faszyzmu, to trzeba panie pośle Jaskóła, koniecznie napisać doniesienie na producentów denaturatu. A poza tym sposób trzymania przez Gorzelika mausera wskazuje raczej, że propaguje on westerny, a nie „faszystowski ustrój państwowy”. Bo tak

Podczas pstrykania tego zdjęcia żartowaliśmy, że prawicowe, nacjonalistyczne polskie media ogłoszą, iż Gorzelik nawołuje do kolejnego powstania śląskiego. Ludzie ci jednak nas zaskoczyli swoją interpretacją. Zakrzyknęli bowiem, że Gorzelik… propaguje faszyzm, hitleryzm Podczas pstrykania tego zdjęcia żartowaliśmy, że prawicowe, nacjonalistyczne polskie media ogłoszą, iż Gorzelik nawołuje do kolejnego powstania śląskiego. Ludzie ci jednak nas zaskoczyli swoją interpretacją. Zakrzyknęli bowiem, że Gorzelik… propaguje faszyzm, hitleryzm. A na czapce, bez

ski ustrój państwowy, tj. przestępstwo, określone w art. 256 kk.”. Ciekawi nas, jak można „przebrać się w czapkę”? Żeby się przebrać, to trzeba jedno ubranie zdjąć, a inne założyć. Niestety, pan poseł nie poinformował, co zdjął Gorzelik, żeby założyć polową niemiecką czapkę. Niemiecką, bo takie na-

winchestery to trzymali w nich rewolwerowcy, a nie swoją broń faszyści. Gorzelik swoją fotkę na facebooku opatrzył dedykacją, zapewne dla obecnego wojewody Wieczorka. Brzmiała ona: Z dedykacją dla wojewody „kieszonkowego Grażyńskiego”.

n Trupia główka, symbol faszyzmu? Jeśli tak prokuratura powinna ścigać nie tylko producenta Tyskiego, ale też producentów denaturatu. Rozwijajcie się w marszu! Nadmiarowi słów zróbmy pauzę. Uciszcie się wieczne gaduły! Bo słowo ostatnie, ma dzisiaj towarzysz Mauzer. (z wiersza Władymira Majakowskiego) Jeśli cytat z sowieckiego poety uznawać za propagowanie niemieckiego faszyzmu, to cytat z Jana Pawła II trzeba by chyba uznać za propagowanie homoseksualizmu. Dlatego od biedy zrozumielibyśmy, gdyby Gorzelikowi zarzucano nawoływanie do powstania zbrojnego Ślązaków. Ale faszyzmu? Dariusz Dyrda


9

maj 2016r.

Jedynej osoby, która chciała rozmawiać o meritum, nie dopuszczano do głosu

Nie warto rozmawiać!

W ubiegłym miesiącu obszernie pisaliśmy o rezolucji sejmiku śląskiego, o którą rozpętała się awantura. Na tyle duża, że Jan Pospieszalski poświęcił jej 3 maja kolejny odcinek swojego programu „Warto rozmawiać”. Niestety, po jego obejrzeniu nasuwa się tylko jeden wniosek. Nie warto!

P

rogram był o w tej rezolucji sejmiku. A dokładnie o zdaniach: W latach 1919-1921 starły się różne wizje przyszłości regionu (…) Dziś (…) czujemy się w obowiązku przypominać o wydarzeniach sprzed dziewięćdziesięciu pięciu lat i ich uczestnikach, w duchu szacunku, refleksji i pojednania”. Awanturę najlepiej wyrażają słowa byłego wicewojewody i byłego wicemarszałka województwa Piotra Spyry „Ta rezolucja urąga pamięci powstańców śląskich”. Pospieszalski miał program o tym, czy urąga, czy nie urąga. Już jednak na starcie było widać, kto ma „debatę” wygrać. Zwolenników teo-

n Pospieszalski na pewno nie był neutralnym prowadzącym. rii urągania było trzech: tenże Spyra oraz jego kolega, Andrzej Krzystyniak i warszawski „znawca Śląska”, Piotra Semka. Mówili oni znacznie częściej, niż przedstawiciele Ślązaków, wiceprezes RAŚ (i wicemarszałek sejmiku) Henryk Mercik oraz Dariusz Jerczyński, przestawiony przez Pospieszalskiego jako… śląski separatysta. - Trudno mi było zaprotestować. W krótkim epizodzie istnienia Śląskiego Ruchu Separatystycznego byłem wszak jego sekretarzem. Zresztą nie ukrywam, że moim marzeniem jest niepodległa republika śląska, a nie autonomiczne województwo. W cywilizowanych państwach postawa separatystyczna nie jest niczym złym. Nikt w Wielkiej Brytanii nie odżegnuje od czci separatystów szkockich, w Niemczech separatystów bawarskich – mówi Jerczyński. Nie miał jednak okazji powiedzieć tego na wizji, bo gdy Pospieszalski zo-

rientował się, że chce on dyskutować o faktach i liczbach z lat 1919-21, o tym dlaczego obie strony sporu zasługują na szacunek – przestał udzielać mu głosu. Niestety, nie zdołał ciężaru dyskusji unieść Henryk Mercik. Zamiast mówić, dlaczego dla Ślązaków obie strony tej bratobójczej wojny to „nasi”, powtarzał jak mantrę, że wszyscy w sejmiku zgodzili się na taką treść uchwały. Nie wyjaśnił, dlaczego się zgodzili. Nie wyjaśnił, że ci, którzy znają Śląsk po prostu wiedzą, że u nas lata 191921 postrzega się po prostu jako wojnę domową, a nie zryw ludu śląskiego, celem „przyłączenia Śląska do macierzy”. Jedno zdanie, że „staraliśmy się w rezolucji wyważyć tę historię jako Górnoślązacy” to trochę za mało. Zwłaszcza gdy obok siedzi Krzystyniak, który pyta, kogo wyważać, agresorów i powstańców? Zapominając jakby, że Niemcy nijak nie mogli być wtedy agresorem, gdyż Śląsk wciąż leżał w

państwie niemieckim. To Niemcy się bronili, Polacy atakowali. Dyskusję zdominował jednak Piotr Semka, któremu Pospieszalski głos oddawał najczęściej, a którego historia jakby nie interesowała. Ważne dla niego było, ze takie rezolucje nie scalają Śląska z Polską, nie tworzą wspólnego mitu historycznego. „Ten mit nie może istnieć, jeśli będą rezolucje sejmiku, że wszystkie strony miały swoje racje” – mówił z emfazą. Semka ma rację, sęk jednak w tym, że my chcemy nasz „mit założycielski” oprzeć na prawdzie, a nie na kłamstwach. Nie chce przyjąć do wiadomości, że część Ślązaków opowiedziała się za Polską dopiero wtedy, gdy Polska obiecała Śląskowi szeroką autonomię. Pospieszalski nie dał szansy Jerczyńskiemu, by to wy-

jaśnił. Jeśli udzielał mu głosu, to na kilkanaście sekund. Na koniec Pospieszalski powiedział: „Wielki Hołd i szacunek dla powstańców śląskich”. Podkreślając, że dla niego argumenty nie mają znaczenia, liczy się wyłącznie polska polityka historyczna. Program nazywa się „Warto rozmawiać”. Ale czy w warunkach, gdy jest trzech na dwóch, gdy ci trzej mają znacznie więcej czasu antenowego, a prowadzący trzyma ich stronę – naprawdę warto? - Jednak warto – mówi Jerczyński choćby po to, żeby ludzie w Polsce usłyszeli, że wmawiana im wersja historii nie jest jedyną. Jeśli choćby kilku się zainteresuje, to czas nie był zmarnowany. Joanna Noras

Semka twierdząc, że powstania to zryw ludu śląskiego, nagle odniósł się do rezolucji: Dlaczego w tej ustawie nie znalazło się nic, o ochotnikach ze Lwowa, z Sieradza, którzy przedzierali się do powstań. Dziś są obelżywie porównywani do „zielonych rosyjskich ludzików” na wschodzie Ukrainy. Dlaczego nie znalazło się podziękowanie dla nich? No właśnie może dlatego? Może dlatego, że robili dokładnie to, co „zielone ludziki”. Jeśli do wojny domowej na Śląsku przyłączają się polscy żołnierze, to mamy już agresję, a nie wojnę domową. Dlatego my tu, na Śląsku, oddajemy cześć Ślązakom, którzy walczyli po obu stronach, ale nie oddamy jej ani Polakom, którzy przyjechali walczyć o włączenie Śląsk do Polski, ani o Bawarczykom, którzy przyjechali walczyć, by pozostał w Niemczech. Jedni i drudzy wsadzali nos w nie swoje sprawy. Jedni i drudzy chcieli za nas zdecydować o losach naszego hajmatu.

W uchwale, którą sejmik przyjął 18 kwietnia czytamy „W latach 1919-1921 starły się różne wizje przyszłości regionu (…) Dziś jako wspólnota samorządowa czujemy się w obowiązku przypominać o wydarzeniach sprzed dziewięćdziesięciu pięciu lat i ich uczestnikach, w duchu szacunku, refleksji i pojednania”. To o ten fragment rozpętała się awantura.

RAŚ protestował pod TVP, broniąc czegoś, czego od dawna nie ma

Forum Regionów? A co to?

16

maja Ruch Autonomii Śląska zorganizował – wraz z SLD – happening pod ośrodkiem Telewizji Publicznej na katowickim Bytkowie. Protestowali przeciw zdjęciu z anteny programu Forum Regionów, w którym na miejscowe tematy wypowiadali się politycy z partii zasiadających w sejmiku województwa śląskiego. Nowy dyrektor TVP Tomasz Szymborski zastąpił go innym programem, w którym występują przedstawiciele partii parlamentarnych. RAŚ i SLD w sejmiku są, a w sejmie ich nie ma. Stwierdzili więc, że zapraszanie partii parlamentarnych a pomijanie ugru-

n Demonstracja w sprawie programu, którego i tak prawie nikt nie ogląda. powań mocnych w regionie jest sprzeczne z wizją telewizji regionalnej, że jest jej centralizacją. I przeciw takiej „telewizji regionalnej” zaprotestowali, w liczbie około 100 osób (wtorek – środek ty-

godnia – nie sprzyjał większej frekwencji). Protest w zasadzie słuszny, tylko dotyczący… niczego. Ilu z Was, drodzy czytelnicy, oglądało to ”Forum Regionów”? Ilu znacie ludzi, którzy to oglądali? Ilu zna-

cie ludzi, którzy po prostu oglądają telewizję regionalną, TVP Katowice? Pewnie trudno wam takich znajomych znaleźć, nam w redakcji też. A to dlatego, że ta telewizja regionalna jest tylko z nazwy. Od dawna regionalizmu w niej nie ma. Nawet koncesjonowana śląskość w rodzaju „Soboty w Bytkowie” zniknęła przed wielu laty. Zresztą nie może być nawet inaczej, bo nie istnieje region śląsko-częstochowsko-zagłębiowski. Na to nakłada się gwałtowny spadek oglądalności Telewizji Publicznej od czasu, gdy przejęła ją Dobra Zmiana a prezesem TVP został Jacek Kurski, nadworny propagandzista prezesa PiS-u.

Dlatego nie pomylimy się chyba jeśli stwierdzimy, że TVP Katowice ma mniejszy oddźwięk w regionie, niż Ślůnski Cajtung. Czy warto więc kruszyć kopie o bycie w takiej telewizji? Czy nie lepiej ogłosić, że nas po prostu, dla zasady, w „reżimowych nacjonalistycznych polskich mediach” nie będzie? Demonstracja nic nie dała. Dyrektor katowickiego ośrodka TV, Tomasz Szymborski uważa, że nowa ramówka jest lepsza i już. My się w Cajtungu nie wypowiadamy, bo TVP Katowice oglądamy równie często jak islamistyczną telewizję Al. Jazeera. Adam Moćko

n Tomasz Szymborski, dyrektor TVP Katowice z nadania PiS-u. Zdjęcie Jerzego Gorzelika z sąsiedniej strony skomentował jednym słowem „skandal”. I Gorzelik chce występować w kierowanej przez niego telewizji?


10

maj 2016r.

Nojlepsze gŷszynki pode krisbaum! Do cołkij familie i kamratów

35zł

30zł

We Niŷmcach tyż werci sie demonstrować ślůnskość!

45zł

35zł

35zł

A może wybieresz se inkszy tres, abo inszy gadżet?

35zł

35zł

35zł

35zł

5zł

30zł

30zł

5zł

Instytut Ślůnskij Godki, 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53.* adres e-mail: megapres@interia.pl, tel. 535 998 252, konto bankowe 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 Eli kupisz za 100 zł abo lepij (do kupy ze ksionżkami ze ôstatnij strony) – dostawa gratis. Na terenie aglomeracji katowickiej możliwe dostarczenie kurierem i zapłata przy odbiorze.

* Powyższy adres jest jedynie adresem korespondencyjnym. Nie ma tam sklepu!


11

maj 2016r.

Godka - je blank dobrze, abo blank źle

T

rzŷ lata nazod, skuli konkursu „Po naszemu czyli po śląsku” profesor Jan Miodek pedzieli, co tŷn konkurs to je po prowdzie skansen, a godka sie traci. I mieli profesor Miodek recht - możne i Maria Pańczyk, kiero tŷn konkurs godnij, jak 20 lot rychtuje, mo i zocne intencje, nale wcisko godka we skansen. A ze skansenu dali je inoś jedna cesta - do muzeum. I eli godka niŷ stonie sie obycznom godkom, kierom sie godo we robocie, we amcie, we markecie - to pomre. Gibcij abo wolnij, ale pomre. Pytanie inoś, czy juź niě je niŷskoro, czy idzie jeszcze godka zretować. To je wykludzić jom ze skansenu nazod, do życio naszŷj społeczności. Terozki je ôkazjo, coby te pytanie zadać: 21 lutego momy Dziŷń Rodnij Godki. Ŏ godce piszŷmy we Cajtůngu durś. Nale chneda zawdy ô tym, jak je ze uznaniěm jij bez polski sejm, jak ze walkom ô to uznani. A przeca je sprawa ważniejszo: ô to, czy naszo godka zetrwo. Czy za dwaiścia abo trzīiści rokůw bydom ludzie, kierzy poradzom niom ôsprowiać, we nij rajcować, wadzić sie. Abo tyż godka pominie, a ôstanie po nij ino „gŷlynder” „ja?”, „kaj?” a pora inakszych ausdrukůw, wkludzanych go godki polskij. Tak, jako to dzisio robiom rostomaite ślůnskie aktywisty, kiere za godkom skwolajom, nale godać we nij niě poradzom. Tuż trza pytać tego 21 lutego, jak bydzie. Tego pedzieć po prowdzie niŷ idzie, tuż momy starość ôdpedzieć, jako je dziś. Je naszo godka we ofensywie, abo wartko sie traci?

ERZACE MIAST GODKI Niŷ ma prostŷj ôdpowiedzi. Skirz tego, co som symptomy, iże godka się traci - ale som tyż inaksze. Co je ôna we festelnŷj ôfensywie. Ŏ traceniu sie, ô pomijaniu, ani godać niŷ trza. Kożdy, fto choć trocha poradzi godać wiě przeca, iże te rostomaite wicmany, Hanke a Grzegorz Stasiak, muzykanty jak Szołtysik a „Wesołe Trio” wcale niŷ używajom ślůnskij godki, ino jakigoś erzacu, kiery mo jom przed Polokami udować. A dzisio już mało kaj idzie rychtyczno godka posuchać. A tak po prowdzie najlepszym dowOdem na tracenie sie godki je akcjo „Zapomniane Śląskie Słowa” Dziennika Zachodniego. Kiej Dziennik ŏsprawio ô tych przypomnianych słowach a ôroz wyliczo te ôd koła: Pisze DZ: „I tak: „gypehalter” (lub „gypekhalter” i „pakynhalter”) to bagażnik. „Szusblech” - błotnik. „Szpajchy” szprychy. „Lynkiera” (lub „lynsztanga”, „lyngsztanga”) - kierownica. „Brymza” - hamulec. „Blynda” - lampa. „Kurbla” - korba. „Pyndala” - pedał. „Gloczka” dzwonek.” I to je przeca dowód tracenio sie godki. Bo dwaiścia lot nazod ślůnskie karlusy tak ôbycznie godały. Tera do jejch bajtli to już słowa „zapomniane”. I tak je we każdŷj dziedzinie. Baji we kuchnie. Kiery teraz młody Ślůnzok, ze tych, kierzy na fejsbuku piszom, co znajom ślůn-

We rozkroku Tekst zbiorowy (Ślůnski Cajtung, kwiecień 2014) Tekst ten ukazał się raptem dwa lata temu. Wówczas pisaliśmy, że literatury po śląsku nie ma. Dziś to jest już nieprawda. Powieści Marcina Melona, sztuki Dariusza Dyrdy, Grzegorza Sztolera i twórczość wielu innych dowodzą, że pisanie po śląsku to już nie grafomania, lecz prawdziwa literatura. Parę lat temu wrogowie językaśląskiego mówili „pokażcie nam piśmiennictwo po śląsku!” My dziś odpowiadamy: Dyć je! Czytej karlusie. Eli poradzisz!

sko godka, wiě co to je ôwiezina, zozwůr, skurzīca abo kastrol? Znajom nudle a nudelkula, modro kapusta, kołocz, szolka a bysztek - i to juże tela. A przeca jedna kuchnia to je niŷ menij jak 200 ślůnski słůw, inakszych ôd polskich. Fto se ô tym pomedykuje, těn wiě, iże je ale źle.

W OFENSYWIE, ALE BELEJAKO Poranoście lot nazod, kiej boły we szkołach konkursy godki, to jurory pytały bajtli, ô roztomaite ślůnski słowa. Terozki bywo ze tym roztomaicie. Lepij niŷ pytać, skirz tego co pokoże sie, co żoděn ś nich niŷ zno godki. Eli to som ci, kierzy godka majom we zocy, to jak je ze tymi, kierzy jom majom kaś? To je tragiczny ôbroz - nale trza zaro pedzieć, co je tyż wtůro połowina ôbrozka. Festelnie radosno. Ŏ kieryj idzie pedzieć inoś tak: godka je w natarciu! Charakterystyczne jest właśnie to sformułowanie: w natarciu. Dziś trudno znaleźć przestrzeń publiczną, do której się ona nie wdziera. Symbolem tego mogą być opłatomaty, ustawiane przez tyski Urząd Miasta dla mieszkańców. Wśród kilku wersji językowych obsługi urządzenia jest także ta po śląsku. To dowodzi, że nie tylko zapaleńcy-amatorzy, ale też urzędy dostrzegają potrzebę komunikowania się z autochtonami w ich własnej mowie. Czasami na poziomie wyższym, niż ci autochtoni się posługują. Bo opracowują je ci, którzy znają godkę znacznie lepiej, niż przeciętny Hanys. Ale natarcie godki widać przede wszystkim w kulturze. W muzyce od disco polo, przez ballady po metal - śląszczyzny jest pełno. Podobnie jak w kabarecie. W śląskich radiach i telewizjach, które starają się mieć jakieś audycje po śląsku. Eksplozję godki zauważamy w teatrze, gdzie coraz więcej zespołów wystawia sztuki po śląsku i o Śląsku. A gdy na to nałożyć jeszcze setki stron internetowych , gdy nałożyć szkolne konkursy w godce - to można by powiedzieć, że jest świetnie. Można by, gdyby ilość przechodziła w jakość. Ale nie przechodzi. Jeśli w coś przechodzi, to raczej w bylejakość. To ślůnsko godka tych, kierzy po ślůnsku

godać niě poradzom. Chociażby lubiana przez wielu Ślązaków strona internetowa www.gryfnie.com. Bierzemy pierwszy lepszy jej tekst: „W kuchni kożdy może być majster, styknie gryfny fortuch, coby sie niy pokidać i może sie brać do roboty.Naprzód trzeja nahajcować w piecu, chocioż terozki styknie ino naciś knefel (cz. knoflík) i idzie warzić.” I ktoś, kto zna śląską mowę, załamuje ręce. Co to jest „fortuch”? Po śląsku jednak zopaska, ale na „gryfnie.com” uważają widać, że wystarczy w „fartuchu” zmienić „a” na „o”, żeby powstało śląskie słowo. Zresztą identycznie w zdaniu tym stworzono słowo „chocioż”. Nie ma takiego w śląskiej mowie. Dalej czytamy „może brać sie do roboty”? Po jakiemu to jest? Po śląsku? Żart chyba. Po śląsku zdanie to brzmiałoby: „idzie chytać sie roboty”. Bo u nas roboty się nie bierze, tylko chyto czyż nie? I kto po śląsku powie: „można to zrobić”? Przecież zawsze „idzie” a nie „może, można”. „Nahajcować w piecu”? Może i niektórzy tak mówią, ale najczęściej jest to jednak „słożyć w piecu”. No i wreszcie nie „w kuchni” tylko „we kuchni”, prawda? Tak więc jeden dowolny fragment, a błędów bez liku. A przecież www.gryfnie.com słusznie wymieniana jest jako jedna z najlepszych. Na innych stronach, w innych radiach, telewizjach, ta godka wykoślawiona jest o wiele bardziej. Wszelkie rekordy bije tu telewizja TVS, która funduje nam jakąś straszną karykaturę godki, jaka może podobać się w Warszawie i Sosnowcu, ale na pewno nie Ślązakowi, który zna mowę swoich ojców. Ta mowa a’la TVS ma tyle wspólnego ze śląskim, co zdanie „ja z moją sister pójdziemy po lanczu do cinemy” - z językiem angielskim. Angielskie słowa są, języka angielskiego nie ma.

SĄ MIEJSCA, GDZIE GODKA JEST POPRAWNA W muzyce, w teatrze jest często nie lepiej. Choć nie oznacza to wcale, że wszędzie jest tak źle. Bo na przykład w Radiu Piekary jest bardzo dobrze, a tamtejszy felietonista Eugeniusz Kosmała (Ojgen z Pnioków) używa języka, którego Polak „za pierona niŷ wymiarku-

je”. I składnia śląska, i słownictwo, a polonizmów praktycznie nie ma. Co najśmieszniejsze, Kosmała sam uważa się za Ślązaka-Polaka, ale uznaje godkę za język regionalny, a nie gwarę. W Radiu Fest można usłyszeć wiadomości po śląsku w wykonaniu Marka Szołtyska. Szołtysek wręcz twierdzi, że to polski dialekt, ale daj Boże, żeby choć 10 procent zwolenników języka śląskiego mówiło po śląsku tak, jak on. Bo to, czym posługuje się Szołtysek to jest rychtyczno ślůnsko godka. Jest jeszcze lokalna, rudzko-bytomska telewizja Sfera, gdzie duet Swaczyna-Baraniok przygotowuje po śląsku wiadomości. To także próbka prawdziwej śląszczyzny. Ale poza tym mamy do czynienia z jakimiś językowymi pokrakami. W teatrach też bywa różnie, ale trzeba powiedzieć, że poprzeczkę bardzo wysoko podnoszą konkursy „Gazety Wyborczej” na jednoaktówkę po śląsku. Roman Gatys, Leszek Sobieraj, Marcin Melon - by wspomnieć tylko niektórych laureatów, to autorzy którzy swój talent literacki potrafią wyrażać w śląskiej godce. Plus oczywiście Dariusz Dyrda, którego „Marika” bije na śląskich scenach rekordy popularności. Wszyscy oni piszą po śląsku - ciekawie i dobrze językowo. Tylko kto to czyta?

NIE MA JĘZYKA BEZ LITERATURY I tutaj dochodzimy do sedna sprawy. Żaden jeżyk nie rozwija się na ulicy, wśród kibiców na stadionie, w sklepie czy nawet radiu, telewizji, kabarecie. Język rozwija literatura. Tymczasem literatury po śląsku nie ma. Kazimierz Kutz z rozbrajającą szczerością przyznał, że „Piątą stronę świata” napisał po polsku, bo niby kto po śląsku by to czytał? W przypadku Kutza dochodzi jeszcze ten element, że wiekowy reżyser mieszkając od ponad pół wieku w Warszawie, niemal godki zapomniał. Gdy próbuje jej używać, kaleczy prawie tak samo jak TVS. Na wielkiego pisarza wyrasta (a może już wyrósł) Szczepan Twardoch z Pilchowic. Ale także on pisze po polsku, bo to jest intelektualne tworzywo, w którym czuje się najpewniej. Jak wyjaśnia to Je-

rzy Ciurlok, śląski intelektualista: - kożdy, fto słuchoł Masztalskigo, kożdy, fto mie zno wiŷ, co poradza godać. No ale kiej przīchodzi do intelektualnego dyskursu, byda godoł po polsku, skirz tego co to je godka, we kieryj żech sie wyuczył, wybildowoł. To godka mojigo intelektu. I we nij lekcyj wyrazić mi myśl, jak we ślůnskij godce”. Potwierdza to także Dariusz Dyrda. Autor kilku świetnych sztuk (komedii) po śląsku, po polsku pisze jednak swoje powieści. - Polskie zdania buduje się automatycznie, myśl oddaję bez trudu. Po śląsku trzeba się czasem nagłowić, poszukać w pamięci zapomnianego śląskiego słowa. - mówi. Kiedy weźmiemy pod uwagę, że mówi to autor jedynego podręcznika mowy śląskiej, uznany jej ekspert, to rozumiemy skalę problemu. Bo jeśli tak trudno jest po śląsku pisać jemu, to cóż dopiero inni? Chociaż Dyrda dodaje: - Ale mam solenny zamiar w najbliższym czasie zabrać się za pisanie powieści po śląsku. Powieści dla Ślązaków, dotykającej śląskiej duszy. Ale za to już w najbliższym czasie na pewno w druku ukażą się jego sztuki po śląsku. Książka jest już w przygotowaniu.

ŻEBY PISAĆ, KTOŚ MUSI CZYTAĆ Zarazem jednak zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt: - Poza tym problem z literaturą po śląsku nie jest nawet taki, kto ją napisze, tylko kto ją będzie czytał. My wszyscy chętnie słuchamy śląskich tekstów, ale mało kto chce je czytać. Nie mamy nawyku czytania po śląsku, przychodzi nam to z trudem. A literatura potrzebuje obu stron. I pisarzy i czytelników. A jeśli książki po śląsku nie będą czytane, to nie będą pisane. Wtedy mowa będzie obumierać, zostanie skansen. Przeciwdziałać próbuje Stowarzyszenie Osób Narodowości Śląskiej, które zaczęło wydawać „Kanon ślonski”. Sęk w tym, że czasem do tych tłumaczeń literatury światowej na godkę można mieć jeszcze więcej zastrzeżeń, niż do „gryfnie.com”. Dlatego trzeba zadać pytanie, czy jesteśmy skazani na ten skansen. Na umieranie godki. I odpowiedzieć dość smutno: jeśli Ślązacy nie zaczną czytać po śląsku, to tak, to godka obumrze. Godanie na ceście, śpiěwki niŷ styknom. Abo godka rozwinie sie w wersji pisaněj, literackij, abo za poranoście lot bydzie ś niom szlus. Bo kożdo godka musi mieć muster. Mustrŷm polskij godki niŷ som Wojewódzki, Tusk, Doda ino durś Prus, Sienkiewicz, Szymborska, Pilch, Jerzy Urban, ks. Tischner. To ôni kreujom standardy polskij godki. Bez standardůw godka pomijo. A standardůw naszŷj na dzisio niŷ kreuje chneda żodŷn. Latosi Dzień Języka Ojczystego je pod hasłem „Podręcznik do nauki języka”. My napiszemy szerzŷj: ksiůnżka we godce. Ino ksiůnżka poradzi godka zretować przed skansenŷm. Adam Moćko, Joanna Noras


12

maj 2016r.

Przykłady z innych państw pokazują, że nadanie autonomii nie zwiększa tendencji separatystycznych, tylko zmniejsza

Autonomia to nie krok do secesji Dariusz Jerczyński (Ślůnski Cajtung, listopad 2014 r.)

Wszystkie znaczące polskie partie polityczne głoszą, że przywrócenie Górnemu Śląskowi autonomii lub przyznanie etnicznym Ślązakom praw mniejszości etnicznej, czyli autonomii kulturowej, zaowocowałoby w przyszłości dążeniami do secesji, terrorem lub nawet wojną domową. Podają przy tym przykłady Krymu, Donbasu, Kosowa, Kraju Basków, Szkocji i Katalonii.

P

rzyjrzyjmy się więc, czy naprawdę autonomia skutkuje dążeniami do secesji, czy wręcz odwrotnie. Autonomiczne z natury są części składowe państw federacyjnych. Najszerszą autonomią w Europie cieszą się kantony Szwajcarii, ale mimo tak szerokiej autonomii politycznej i autonomii kulturowej wszystkich czterech grup językowych, żaden separatyzm w Szwajcarii nie występuje. Nie ma go również w federacyjnej Austrii, chociaż w Karyntii jest liczna mniejszość słoweńska, a Tyrolczycy, jak wszyscy górale, mają pewne poczucie odrębności. W Niemczech wszystkie kraje związkowe mają nie tylko szeroką autonomię, ale nawet konstytucyjnie zagwarantowane prawo do secesji. Tymczasem nie korzysta z niego nawet Bawaria, gdzie symboliczny i werbalny separatyzm jest dosyć widoczny. Gdy przychodzi do wyborów, Bayern Partei, która chciałaby z tego prawa skorzystać ma poparcie na granicy błędu statystycznego, a najwięcej głosów otrzymuje bawarska CSU, będąca w trwałej koalicji z ogólnoniemiecką CDU i nie mająca najmniejszej ochoty na secesję. Fryzowie i Serbołużyczanie, którzy cieszą się w Niemczech prawami mniejszości, czyli autonomią kulturową, chcieliby również terytorialnej, czyli własnych krajów związkowych, ale nie mają zamiaru odłączać swych historycznych krain od Niemiec i tworzyć własnych państw.

W USA działa Partia Niepodległości Alaski, a jej lider był długoletnim gubernatorem tego stanu, a jednak Alaska ciągle jest częścią tego państwa i nikomu nie przyszło do głowy, by ograniczać jej autonomię. Również wszystkie kanadyjskie prowincje cieszą się szeroką autonomię, a silne tendencje separatystyczne są tylko we frankofońskim Quebecu. Władze kanadyjskie nie tylko nie uderzyły w autonomię tej prowincji, ale nawet nie sprzeciwiały się referendom niepodległościowym w 1980 i 1995, które secesjoniści przegrali. Autonomię Korsyki - zaproponowaną przez władze Francji - storpedowały same partie korsykańskie, obawiając się … spadku dążeń separatystycznych wśród Korsykan. Z powyższych przykładów widać, że autonomia wcale nie przekłada się na dążenia do secesji, a wręcz przeciwnie, nawet te istniejące, historycznie uwarunkowane dążenia hamuje.

W granicach niepodległej Ukrainy autonomiczny Krym stanowił ewenement, bo był to jedyny region, gdzie dominująca część ludności deklarowała narodowość rosyjską, a nie ukraińską. Nawet, gdyby Krym autonomiczny nie był, scenariusz byłby więc podobny, a finał identyczny. War-

ińcy. Gdy rosyjska mniejszość pod płaszczykiem doniecko-ługańskiego separatyzmu rozpoczęła pro-rosyjską irredentę, władze ukraińskie popełniły kardynalny błąd. Zamiast zaproponować Donbasowi „marchewkę” w postaci jakiejś formy autonomii, która usatysfakcjo-

Krym został podarowany Ukrainie nieco ponad pół wieku temu przez Nikitę Chruszczowa, który sam pochodził z Ukrainy. Co jednak ważne - wówczas Ukraina i Rosja były częścią jednego państwa ZSRR- wówczas nie zmieniało granic państwowych, więc przekładając na polskie realia, było to coś w rodzaju przeniesienia z jednego województwa do drugiego. Coś takiego, jak włączenie Częstochowy do województwa Śląskiego. Czy Częstochowa stała się od tego Śląskiem?

CZYM NAS STRASZĄ POLITYCY Spróbujmy to prześledzić na przykładach, których używają polscy politycy. Krym jest tutaj przykładem szczególnym, nijak mającym się do sytu-

to również zauważyć, że przedrosyjscy mieszkańcy Krymu - Tatarzy, korzystający nie tylko z autonomii terytorialnej, ale również kulturowej, do końca pozostali lojalnymi obywatelami Ukrainy, w

Władająca Katalonią prawicowa koalicja partii a także Socjalistyczna Partia Katalonii postulowały jedynie poszerzenie autonomii. Gdy jednak Kortezy (hiszpański sejm) okroiły nowy statut autonomiczny stosunki między Madrytem a Barceloną zaogniły się. W efekcie wytworzyła się koalicja czterech partii niepodległościowych, a władze Katalonii ogłosiły referendum niepodległościowe, które miało się odbyć się 9 listopada 2014. Ostatecznie jednak zostało zamienione w nieformalne konsultacje społeczne, bowiem władze hiszpańskie ogłosiły, że użyją siły, żeby do referendum nie dopuścić. W efekcie nastroje niepodległościowe wśród Katalończyków sięgnęły zenitu. acji w innych historycznych krainach Europy. Został podarowany Ukrainie nieco ponad pół wieku temu przez Nikitę Chruszczowa, który sam pochodził z Ukrainy. Co jednak ważne - wówczas Ukraina i Rosja były częścią jednego państwa ZSRR- czyli nie zmieniało to granic państwowych, więc przekładając na polskie realia, było to coś w rodzaju przeniesienia z jednego województwa do drugiego. Coś takiego, jak włączenie Częstochowy do województwa Śląskiego. Czy Częstochowa stała się od tego Śląskiem?

części bojkotując referendum, w części głosując przeciwko przyłączeniu do Rosji. Ale większość mieszkańców półwyspu z Ukrainą nie utożsamiała się nigdy!

UKRAIŃSKIE I SERBSKI BŁĄD W Donbasie czy Ługańsku sytuacja jest odmienna. Tam większość - podobnie jak na Krymie - stanowi ludność rosyjskojęzyczna, ale połowa z niej to do niedawna zdeklarowani Ukra-

nowałaby większość mieszkańców, zastosowały metodę „kija”, ogłaszając, że ukraiński będzie jedynym językiem urzędowym. Zraziły w ten sposób do siebie przychylną sobie część ludności rosyjskojęzycznej i z pewnością spowodowały, że znaczna część dawnych rosyjskojęzycznych Ukraińców, przeistoczyła się w zdeklarowanych Rosjan. Za ten błąd Ukraińcy płacą wojną domową i nie wiadomo, czy nie zapłacą utratą Donbasu. Kosowo to przykład sztandarowy. W czasach jugosłowiańskich cieszyło się szeroką autonomią w ramach Serbii (podobnie jak Vojvodina), ale po upadku komunizmu w ramach serbskiego szowinizmu Slobodan Miloszević postanowił w 1989 autonomię terytorialną obu regionów ograniczyć niemal do zera, w 1995 uderzył również w autonomię kulturową, rugując albański z Uniwersytetu w Prisztinie, co spowodowało zbrojne wystąpienie kosowskich Albańczyków, obustronne czystki etniczne, interwencję NATO i ostatecznie proklamację niepodległości Kosowa w 2008. Gdyby Serbowie zostawili kosowską autonomię w spokoju, Kosowo do dziś byłoby autonomicznym regionem Serbii. Dojrzałe demokracje postępują dokładnie odwrotnie. Na przykład Amerykanie nie dławili separatyzmu Hawajczyków, nie ograniczyli autonomii terytorialnej stanu Hawaje, ale wręcz przeciwnie, przyznali im jeszcze autonomię kulturową, nadając w 1978 językowi hawajskiemu (używanemu przez zaledwie 2,2% mieszkańców, a ojczystego dla ... 0,2%) status równoprawnego z angielskim języka urzędowego w całym stanie.


13

maj 2016r.

Nadali taki status językowi naprawdę marginalnemu! Ale w prawdziwej demokracji mniejszość też ma prawa.

HISZPANIA - MÓWIENIE „GWARĄ” ZABRONIONE Regiony Hiszpanii to również przykład przeczący argumentacji polskich polityków. Ugrupowania terrorystyczne baskijska ETA i katalońska Terra Lliure, dążące do oderwania siłą od Hiszpanii i utworzenia własnych państw , powstały tam, gdy państwo hiszpańskie było scentralizowane po rządami dyktatury gen. Franco i o autonomii nikt nie śnił, a języki baskijski, kataloński i galisyjski miały status gwar (skąd my to znamy!), których publiczne używanie było zabronione. Po śmierci gen. Franco i przywróceniu demokracji, w 1979 władze hiszpańskie nadały autonomię terytorialną wszystkim regionom, a nie tylko tym dążącym do secesji, nie zmieniając unitarnego charakteru państwa. Poza tym Baskom, Katalończykom i Galisyjczykom przyznały również autonomię kulturową. W tym momencie baskijska ETA straciła poparcie, a w siłę urosła Baskijska Partii Narodowa, dążąca do niepodległości metodami zgodnymi z prawem. W 2008 władze Hiszpanii maksymalnie poszerzyły autonomię Kraju Basków, pozostawiając sobie tylko politykę zagraniczną i obronną. W efekcie spadło poparcie dla secesji, a ETA ograniczyła aktywność, by w 2011 ogłosić ostateczne zakończenie walki zbrojnej. Jej katalońska odpowiedniczka Terra Lliure uległa samorozwiązaniu już w 1995.

ANGLICY MĄDRZEJSI OD HISZPANÓW W Katalonii przez długie lata jedyną dużą partią, opowiadającą się za niepodległością była Lewica Republikańska Katalonii, natomiast władająca regionem prawicowa koalicja partii katalońskich Konwergencja i Unia, a także Socjalistyczna Partia Katalonii postulowały jedynie poszerzenie autonomii. Gdy jednak Kortezy (hiszpański sejm) okroiły nowy statut autonomiczny, uchwalony przez Parlament Katalonii i przyjęty w referendum w 2006, poszerzający - na wzór baskijski - uprawnienia autonomiczne władz katalońskich, stosunki między Madrytem a Barceloną zaogniły się. W efekcie wytworzyła się koalicja czterech partii niepodległościowych, a władze Katalonii ogłosiły referendum niepodległościowe, które miało się odbyć się 9 listopada 2014. Ostatecznie jednak zostało zamienione w nieformalne konsultacje społeczne, bowiem władze hiszpańskie ogłosiły, że użyją siły, żeby do referendum nie dopuścić. W efekcie nastroje niepodległościowe wśród Katalończyków (a za takich uważa się nawet znaczna część ludności napływowej wywodzącej się z całej Hiszpanii i spoza Hiszpanii) sięgnęły zenitu. W manifestacjach niepodległościowych bierze udział 1,5-2 mln ludzi; zarówno Barcelona, jak również mniejsze miasta i miasteczka toną w katalońskich flagach z dodanym symbolem niepodległości (trójkąt z gwiazdą). Takie flagi wiszą nad domami prywatnymi, na balkonach bloków, na plażach, a nawet nad obiektami zabytkowymi. Moim zdaniem wskutek krótkowzroczności i post-frankistowskiego myślenia Madrytu, secesja Katalonii jest już tylko kwestią czasu.

Zupełnie odwrotnie zachowały się władze brytyjskie, które bez oporów zgodziły się na referendum w kwestii niepodległości Szkocji, przekonując Szkotów do głosowania za pozostaniem w Zjednoczonym Królestwie. Gdy w sondażach zwolennicy secesji osiągnęli 51%, brytyjski premier David Cameron sięgnął po „marchewkę” i zaproponował poszerzenie autonomii. Efekt? 55% mieszkańców zagłosowało za pozostaniem Szkocji w Wielkiej Brytanii, z czego - wg sondaży - co czwarty zmienił zdanie pod wpływem oferty premiera. Nietrudno policzyć, że gdyby nie oferta poszerzenia autonomii, Szkocja byłaby już niepodległym państwem.

U NAS TEŻ AUTONOMIĘ ODEBRANO Śląsk miał od XIV do XVII w. szeroką autonomię w ramach Korony Czeskiej, posiadając własny Sejm, który prowadził nawet odrębną od czeskiej elekcję czeskiego monarchy, później był autonomicznym krajem koronnym monarchii Habsburgów. W międzywojniu istniało autonomiczne województwo śląskie w Polsce, a po drugiej stronie granicy Ślązacy zrezygnowali z autonomii kraju związkowego w ramach całych Niemiec, w zamian za poszerzenie autonomii Prowincji Górnośląskiej w ramach samych Prus. Śląskie autonomie nigdy nie prowadziły do secesji. Nawet w XVII w., gdy wybuchło na Śląsku antyhabsburskie powstanie, Ślązacy - mający własny rząd i własną armię - nie odrywali się od Korony Czeskiej, tylko razem z Czechami walczyli przeciw niemieckiemu cesarzowi i dokonali elek-

cji nowego króla. Do niepodległości Ślązacy dążyli jedynie po I wojnie światowej, gdy śląskie ziemie były pod międzynarodowym protektoratem i ważyła się ich przynależność państwowa. PRL brutalnie w 1945 roku autonomię nam odebrał - a w efekcie tendencje pro(zachodnio)niemieckie były wśród większości Ślązaków standardem. Po 1989 poza środowiskiem zdeklarowanych śląskich Niemców, zostały zastąpione przez tendencje autonomistyczne i separatystyczne. Dziś, gdy Ślązacy są świadomi swojej historii i analogii ze Szkocją czy Katalonią, odradzają się śląskie elity, rozwija się śląska tożsamość, proces ten jest nie do powstrzymania. Tym bardziej, że - jak nie bez złośliwości zauważają zapiekli śląscy Polacy - ta śląska odrębność, podobnie jak szkocka, czy katalońska udziela się również po części potomkom ludności napływowej. Pytanie brzmi tylko, czy polskie władze się obudzą i zastosują „marchewkę” w postaci przywrócenia autonomii terytorialnej i nadania kulturowej (w postaci uznania Ślązaków za mniejszość etniczną), czy nadal będą stosować metodę „kija”, która z czasem zaowocuje coraz większym radykalizmem wśród Ślązaków. I tak naprawdę nie wiem czym straszą polscy politycy, bo nawet gdyby dziś na historycznym terytorium Górnego Śląska ogłoszono referendum niepodległościowe (co jest mrzonką), takie jak w Szkocji, to minimum 85% mieszkańców opowiedziałoby się przeciwko niepodległości Górnego Śląska. Dariusz Jerczyński Autor napisał wiele książek o śląskich dziejach, m.in.„Historiię Narodu Śląskiego”.

Anszlusy Wiŷrchnigo Ślůnska

C

zy Górny Śląsk chce się przyłączyć do Starego Reichu ? Jeśli tak, to do jakiego ? Do tego za Brynicą ? Bo przecież Ślązacy mówią na Sosnowiec - Altrajch. A może chodzi o przyłączenie Górnego Śląska do Niemiec ? Czy może plany Ślązaków są jeszcze bardziej dalekosiężne i chcą utworzenia Świěntego Cesarstwa Rzymskigo Ślůnskij Nacyje od Bałtyku po Morze Czarne? Szło sie tego dowiedzieć 1 kwietnia, we Prima Aprilis, we centrum Mysłowic, tuż kole mostu do Sosnowca.. „Anszlus Wiyrchniego Ślōnskŏ do Altrajchu abo do …” zrychtowała Ślůnsko Ferajna. - Chcieli my pokozać a wyśmio absurdy, kere godajom polskie polityki. Zarzucajom nom, że chcemy sie przyłōnczyć do Niěmiec? A jak ôni

ANSZLUS ŚLŮNZOKŮW A NIĚMCŮW Ślůnscy anszlusowcy, których „żądania” odczytał Marian Makula, postanowili utworzyć Świěnte Cesarstwo Rzymskie Ślůnskij Nacyje, które m. in otrzymałoby dostęp do Danzig (Gdańsk), do którego można byłoby jeździć na dancingi, a imprezy uświetniałby zespół „Oberschlesien”. Nie zabrakło również nawiązań do budowy Stadionu Śląskiego, autostrady A 4, uznania ślůnskij godki za język regionalny czy aluzji do aktualnej sytuacji politycznej Polski. Zupełnie inaczej zrozumiała słowo „anszlus” … strona niemiecka. Jej przedstawicielka -„Erika Schweinbach z Związku Zapędzonych” zapropo-

Organizatorzy happeningu chcieli nie tylko wyśmiać absurdalne zarzuty polskich polityków, ale również pokazać zamieszanie i zamęt, do jakiego doprowadzają. I faktycznie podczas poniedziałkowego prima - aprillisowego „anszlusu” zamieszanie było nie lada. se to forsztelujom? Przeciěż to je tak niěmożliwe, jak to wszyjsko co my tu dzisiej godali” padoł ôrganizator imprezy - Peter LANGER ze Ślůnskij Ferajny. Organizatorzy happeningu chcieli nie tylko wyśmiać absurdalne zarzuty polskich polityków, ale również pokazać zamieszanie i zamęt, do jakiego doprowadzają. I faktycznie podczas poniedziałkowego prima - aprillisowego „anszlusu” zamieszanie było nie lada.

nowała Ślązakom transport do Niemiec - na każdą rodzinę przypadałyby cztery balony eskortowane przez oddziały uzbrojonych bocianów. Według zapewnień przewodniczącej - każdy przybywający do Niemiec otrzymałby pojazd do lotów międzyplanetarnych oraz darmowe, miesięczne wakacje na Atlantydzie, zapewnione przez biuro podróży „Plajta”. W ramach rekompensaty za przyłączenie Oberschlesien do Altreichu, Niemcy przekaza-

liby kolonie na Marsie, zamieszkałe - jak wykazał ostatni powszechny spis międzyplanetarny przez 800 tys. Marsjan. Społeczność ta nie przysparza żadnych problemów, gdyż nie domaga się uznania narodowości marsjańskiej, ani też języka marsu-marsu za język międzyplanetarny. Nie są również żadną ukrytą opcją wenusjańską, warchołami i prymitywami. Ich przodkowie nie walczyli w oddziałach Wenusmachtu, nie podpisali żadnej Wenuslisty. Jednym słowem są prawdziwymi Marsjanami - z krwi i z kości.

ANSZLUS ZZA RZŶKI Podczas happeningu pojawił się również przedstawiciel ukrytej opcji śląskiej z Zagłębia, który w jej imieniu domagał się przyłączenia Altrajchu do Górnego Śląska, a co za tym idzie przyznania śląskiego obywatelstwa i narodowości, wymiany dowodów osobistych i innych dokumentów, zmiany nazw ulic oraz wprowadzenia lekcji historii Śląska do szkół, comiesięcznego 3 kilogramowego przydziału krupnioków, żymloków i leberwusztu oraz blachy kołocza ze syrěm dla każdego mieszkańca. I co najważniejsze żeby już nigdy nie wyjeżdżało się z Mysłowic na kole, a wjeżdżało do Sosnowca na rowerze. Uczestnikom happeningu towarzyszyła ukryta opcja niemiecka, która … ukrywała się w papierowym pudle opisanym „warchoły”, „Szwaby”, „pachołki Eriki Steinach”, „volksdeutsche”, „Krzyżacy”. Nie zabrakło również rekwizytu w postaci … żółto-niebieskiego przejścia granicznego nowego Świętego Cesarstwa. Jednym słowem absurd gonił absurd, tak jak absurdalne są zarzuty polityków w stosunku do

śląskich organizacji i stowarzyszeń starających się o uznanie ślůnskij godki za język regionalny, przyznanie narodowości śląskiej czy dążących do autonomii. - To, co czasem ô nos słysza, je tak nierealne, że niŷ nadowo sie ani na Prima Aprilis. Tŷmu ten happening - padoł poseł Marek Plura. Mirella DĄBEK Autorka od roku jest przewodniczącą Rady Górnośląskiej, organizacji zrzeszającej między innymi Ruch Autonomii Śląska, Związek Górnośląski, Ślůnsko Ferajna i inne.


14

maj 2016r.

Pozwólcie nam czuć się w Polsce u siebie!

Chocia roztomaite nacjonalisty padajom, co Ślůnzoki chcom o’derwać swůj hajmat o’de Polski - je to lagraměncko balakwastra! Nikt ze znanych ślůnskich działaczy niě mo takich planůw. Chcemy żyć na polskim Ślůnsku, nale chcemy tyż, coby ta Polska miała nos w zocy, baji tak, jak Niemce, Duńczyki, Holendry majom maluśko nacjo Fryzůw, kiero żyje we wszystkich tych trzech krajach. FRYZYJSKI SPOKÓJ Fryzy tauzen lot nazod były germańskim plemieniem, jak Bawarczycy abo Sasy, Brandenburgi. Ale skirz tego, co bez chneda cołki tauzen lot żyli we inakszym państwie, niże Niemcy, tuż sie Niemcami nie czujom. Inoś Fryzami i styknie. Piěrwěj był Fryzyjski Ruch Narodowy, ale kiej jejch godka trefiła do szkół (1937), do gerichtůw (sądów)(1956) a razěm na uniwersytecie powstała katedra fryzyjskij godki, kiej Fryzy dostały autonomio - tuż Fryzy poczuły, iże Niemce, Francuzy, Duńczyki (we tych państwach żyjom) majom jejch w zocy. I żodnych ruchůw separatystycznych hań ni ma. Tela Fryzy - a terozki o’boczmy, jak je, kiej wielgi państwo niě chce sie z mŷńszościom dogodać…

Po fryzyjsku czy irlandzku? Adam Moćko (Ślůnski Cajtung, lipiec 2013)

PEARSE I POWSTANIE WIELKANOCNE Klasycznym przykładem jest tu Irlandia. Od 1690 roku pozostawała w granicach Wielkiej Brytanii - i zdecydowana większość Irlandczyków nie myślała o własnym państwie. Tych, którzy czasem o nim mówili była garstka. Garstka nie mająca poparcia w ludzie. Wydawało się więc, że państwo irlandzkie nigdy nie powstanie. Wśród tej garstki był też w okresie I wojny światowej Patrick Henry Pearse - syn Irlandki i Anglika. Czuł się jednak wyłącznie Irlandczykiem i do tego irlandzkim patriotą. Mieszkając w Dublinie marzył, aby pewnego dnia powstało państwo irlandzkie. Takich marzycieli było na całej wyspie może 500. Dziś zapewne dałoby się znaleźć tyle samo osób, które śnią o państwie śląskim. Ale 500 to garstka, więc marzenia Pearsa nigdy miały się nie spełnić. Na razie jednak był poetą i nauczycielem, prowadzącym prywatną, powołaną przez siebie szkołę. Widniało nad nią motto ze staro irlandzkiej sagi: „Nie dbam o to, czy jutro nie będzie mnie już wśród żywych, jeżeli sława moich czynów będzie żyła po mojej śmierci.” Tym mottem Pearse przewidział swój niezwykły los. W Wielkanoc 1916 roku nieliczni irlandzcy patrioci wzniecili antybrytyjskie powstanie. Pearse ogłosił się premierem Irlandii. Zrobił to na schodach Liberty Hall, budynku znanego z przedstawień teatralnych. Przechodnie

Maria Pańczyk-Pozdziej, wyrocznia prezydenta RP (Bronisława Komorowskiego przyp. red.) w sprawach języka śląskiego, twierdzi, że języka śląskiego nie ma, bo są jedynie znacznie różniące się od siebie dialekty śląskie. Spójrzmy więc, co wikipedia pisze o uznawanym w trzech państwach języku fryzyjskim: „Język fryzyjski jest podobny do staroangielskiego (także do współczesnego angielskiego), niderlandzkiego i dolnoniemieckiego. Język fryzyjski należy do grupy języków zachodniogermańskich, jest silnie zróżnicowany terytorialnie i nie występuje w postaci jednolitego języka ponaddialektalnego. W Niderlandach, w użyciu jest język zachodniofryzyjski, dzielący się na dialekty: Noordfries, Oostfries i Westerlauwers Fries (tzw. Westfries), używa się również holenderskiego i tzw. fryzyjsko-miejskiego, który jest mieszanką holenderskiego i fryzyjskiego. Istnieje również język literacki (standert frysk). Fryzowie, mieszkający w Niemczech, mówią językami północnofryzyjskim (na zachodnim wybrzeżu Szlezwika - Holsztynu) i wschodniofryzyjskim (w Dolnej Saksonii). Ponadto używają języków niemieckiego, dolnoniemieckiego i duńskiego.” Jak więc widać, dla innych liczne dialekty to nie przeszkoda, żeby uznać język mniejszości.

byli przekonani, że to zapowiedź kolejnej sztuki, pytali uzbrojonych powstańców: “Robicie próbę? Będzie coś dla dzieci?” Powstanie Wielkanocne zostało stłumione bez trudu, siłą zaledwie trzech batalionów. Kilka tysięcy żołnierzy angielskich wystarczyło, bo uspokoić Dublin, Belfast i cały kraj. Jednak w miastach doszło do walk, Dublin ostrzelała artyleria, kilkaset budynków zostało zniszczonych, kilkaset przypadkowych osób zabitych.

PRZED I PO EGZEKUCJI Ogół Irlandczyków był wściekły na durniów, którzy porwali się z motyką na słońce. Ogół Irlandczyków nie czuł potrzeby posiadania własnego państwa. Czuł za to potrzebę posiadania nie zniszczonego Dublina. A tymczasem dureń Pearse spowodował takie spustoszenia… Irlandczycy wściekli byli na Pearsa i jego kolegów. Gdy pojmanych powstańców prowadzono przez miasto, Irlandczycy rzucali w nich błotem, kamieniami, wylewali pomyje, przeklinali. Gdyby Brytyjczycy ich wypuścili, być może znienawidzeni, musieli by uciekać z wyspy, przed gniewem rodaków. Na razie nic nie wskazywało, by Patrick Pearse miał stać się bohaterem Irlandii. Raczej znienawidzonym rozrabiaką.

n Na zdjęciu Patrick Pearse (po irlandzku Pádraig Anraí Mac Piarais), którego bohaterem Irlandii uczynili Brytyjczycy, zabijając go. Wcześniej był przez Irlandczyków znienawidzony. Podobnie to od polskich władz zależy, czy działacze RAŚ będą dla Ślązaków bohaterami narodowymi, czy tylko zwykłymi obywatelami. „Nie dbam o to, czy jutro nie będzie mnie już wśród żywych, jeżeli sława moich czynów będzie żyła po mojej śmierci.” - tym mottem Pearse przewidział swój niezwykły los. wa. Już kilka dni po egzekucji kobiety masowo modliły się za męczenników, bohaterów Irlandii.

Wojny Światowej zaczęli o tym głośno mówić. Historia każdej z trzech nacji potoczyła się inaczej.

Jeśli państwo polskie zechce nam stale wmawiać, że jesteśmy kimś, kim się nie czujemy (czyli Polakami), że nasza godka niee jest wcale naszą godką, tylko gorszą wersją języka polskiego - to taka Polska musi się spodziewać, że nasze wkurzenie, jak Irlandczyków, będzie narastać. Że będzie dla nas coraz bardziej obcym państwem I pewnie byłby to koniec jego kariery, gdyby brytyjski sąd nie postanowił go … rozstrzelać. Jego oraz 15 innych przywódców powstania. Powstanie wybuchło 24 kwietnia, a już 3 maja zostali oni rozstrzelani. Pearse jako pierwszy. Irlandczycy w ciszy słuchali salw plutonu egzekucyjnego. I coś niezwykłego zaczęło się dziać. Zaczął narastać gniew. I ten sam tłum, który przeklinał powstańców, wyszedł na ulicę, oddawać im cześć. Pogrzeb rozstrzelanych to ogromna manifestacja narodo-

Zaczęły powstawać masowo organizacje patriotyczne; to właśnie wtedy powstała IRA, walcząca do dziś w Belfaście. Niepodległość Irlandia uzyskała zaledwie 5 lat później.

A JAK POSTĄPI POLSKA Ot, przypadek Fryzji i Irlandii. Sto lat temu te dwa niewielkie narody nie zgłaszały potrzeby posiadania państwa. Inaczej niż Ślązacy, którzy podczas I

Fryzja ma autonomię i jest zadowolona. Irlandię próbowano upokorzyć, a zamiast tego wyrwano naród irlandzki z marazmu. I tylko u nas rodzi się pytanie, czy Polska pójdzie drogą brytyjską czy holenderską? Nie, nie, oczywiście, że Gorzelika, Długosza, Kutza, Dyrdy nikt nie rozstrzela. Nawet do więzień nie wsadzi. Jednak państwo polskie może wobec nas wybrać drogę dialogu, albo drogę lekceważącej wyższości, jaką obecnie okazuje chociażby prezydent Bronisław


15

maj 2016r.

Komorowski (po zmianie prezydenta na Andrzeja Dudę nic się nie zmieniło - przyp. red. Maj 2016) czy arcybiskup Wiktor Skworc. Droga dialogu, przyznanie naszej godce statusu języka a nam mniejszości etnicznej na pewno pokaże, że państwo traktuje nas jako pełnoprawnych obywateli. Wtedy nawet przez dziesięciolecia możemy się spierać o zakres potencjalnej autonomii. Bo to przebudowa struktury państwa, więc muszą się na nią zgodzić wszyscy, ci z Białegostoku i Kielc też.

POLAKÓW Z NAS NIE ZROBICIE Ale jeśli państwo polskie zechce nam stale wmawiać, że jesteśmy kimś, kim się nie czujemy (czyli Polakami), że nasza godka niee jest wcale naszą godką, tylko gorszą wersją języka polskiego - to taka Polska musi się spodziewać, że nasze wkurzenie, jak Irlandczyków, będzie narastać. Że będzie dla nas coraz bardziej obcym państwem. Państwem, do którego utraciliśmy zaufanie, państwem nam wrogim. W końcu ktoś, nie tylko w żartach, powie: okupacyjnym. Totalitarne państwa lat 30. minionego wieku: faszystowska III Rzesza i Polska sanacyjna mogły ten ruch zdusić w zarodku. Mogła go zdusić komunistyczna Polska. Ale demokratyczne państwo nie może w nieskończoność lekceważyć kilkuset tysięcy (a może ponad miliona) swoich obywateli. Takie lekceważenie w końcu zrodzi bunt. Bo musicie zrozumieć, że my w rubrykę „narodowość” wpisujemy: śląska. Jeśli przez lata sanacji i komuny nie zrobiliście z nas Polaków, to już nie zrobicie. Próba polonizacji zakończyła się fiaskiem. Dlatego zdumiewa postawa abp. Skworca, zdumiewa postawa prezydenta RP Bronisława Komorowskiego. Czy ci mądrzy ludzie naprawdę nie widzą, że naszych oczekiwań nie da się zamieść pod dywan. Że jeśli nie potrafią rozmawiać z demokratycznymi, pokojowymi śląskimi organizacjami to pewnego dnia tacy jak Gorzelik, jak Kutz, jak Smolorz czy Dyrda; humaniści, naukowcy, zostaną zmieceni ze śląskiej sceny politycznej przez radykałów. I wtedy już nie tylko pojedynczy dureń w Internecie napisze „Niech poleje się polska krew”, wtedy pojawią się też takie napisy na murach. Oby nigdy tak się nie stało! Ślązacy w ciągu ostatnich 500 lat sami z siebie wzniecili raptem jedno powstanie. W 1618 roku przeciw austriackim Habsburgom. Poza tym szanują państwo w którym żyją. Tacy już jesteśmy. Ale nasze rozbudzenie językowe, etniczne też jest faktem - więc nie każcie nam udawać kogoś kim nie jesteśmy. Nie każcie nam udawać Polaków. Bo to akurat Polacy są specjalistami od wzniecania powstań. My nie. U nas nie będzie Kraju Basków ani Belfastu. Ale panie prezydencie, naprawdę chce pan być głową państwa, w którym milion obywateli będzie mówić, że żyje pod polską okupacją? Nie lepiej, aby ten milion mówił, że żyjemy we wspólnym domu?

FIKSUM DYRDUM Paula Zawadzka (felieton Ślůnski Cajtung, czerwiec 2013 rok)

Nie przenoście nam Opola do Krakowa Ż eby śląscy radni wybrani przez Ślůnzoków dla Ślůnzoków głosowali wbrew zdrowemu rozsądkowi ? Ba, wbrew historii narodu śląskiego! Tego jeszcze w lokalnej polityce nie grali. Żebym to ja, czeladzka gorolica musiała bronić śląskiej racji stanu!!! O co idzie? Minister rozwoju regionalnego, Elżbieta Bieńkowska lansuje strategię regionów. Wygląda na to, że pani minister zna tylko takie regiony jak północ, południe, zachód, wschód, Polska centralna. Niestety, nie pamięta lub nie wie, że są takie regio-

sób, aby metro jeździło „w kółko”) zaaprobowali niektórzy śląscy radni i ochoczo zagłosowali „za”. Ja rozumiem radnych z PO, z PiS, z SLD i z PSL, bo co im za różnica, jak i tak wszyscy marzą tylko o sejmowym warszawskim stołku. Ale radni RAŚ? Przecież śląscy autonomiści od lat uważają, że najlepiej województwo śląskie rozwijałoby się wspólnie z województwem opolskim. To kawał wspólnej śląskiej historii, Opole do XX w. było stolicą Górnego Śląska! A co mamy wspólnego z Krakusami? Poza historycznymi epizodami , kiedy to zdarzało się, że w

Wygląda na to, że pani minister zna tylko takie regiony jak północ, południe, zachód, wschód, Polska centralna. Niestety, nie pamięta lub nie wie, że są takie regiony jak Śląsk (Górny i Dolny), Małopolska, Mazowsze, Pomorze, Kujawy. ny jak Śląsk (Górny i Dolny), Małopolska, Mazowsze, Pomorze, Kujawy, itd. I, że nie można, planując rozwój regionalny łączyć tego byle jak. Region to region, i sens ma strategia na przykład dla Śląska, ale nie dla regionu południowo-zachodniego. Tymczasem według pani minister istnieje Region zachodni, do którego należą Opole i Szczecin oraz Region Południowy, do którego należą Katowice i Kraków. Moja Czeladź oczywiście też! Projekt, który chyba powstał tak jak plan metra w Moskwie (ponoć Stalin postawił filiżankę na mapie, zrobił się ślad i wspólnie uznano, że to genialny spo-

XII, XIII w. książęta małopolscy na chwilę podbijali Śląsk (i odwrotnie), no to nic więcej. Już prędzej więcej wspólnego Śląsk ma z Oświęcimiem, ale nie w tym rzecz. Nie wiem na co „polecieli” radni i wszyscy zwolennicy tego bezsensownego projektu nazywanego „Krakowice”. Na smoka wawelskiego? Na sukiennice? Na te wszystkie wsie dołączone do Krakowa? No co jest takiego w tym Krakowie, że jest lepsze od Opola? Kto wpadł na pomysł, żeby odwrócić się dupą od pięknej stolicy Górnego Śląska, od opolskiej piosenki, Piastów Opolskich?

Ponoć Uniwersytet Jagielloński jest lepszy od Opolskiego. Może i w rankingach jest lepszy, ale wiecie czemu młodzież chce studiować w Krakowie? Bo tam są najlepsze imprezy. To nie chodzi o UJ , ale o swobodę. Dlatego też „dobrą sławą” jeśli idzie o studenckie chlanie i ćpanie cieszy się Uniwersytet Wrocławski i Warszawski. A tak naprawdę jak ktoś chce studiować, ale w prawdziwym tego słowa znaczeniu, to mu obojętne, Kraków, Opole czy Katowice. W Krakowie nieco lepsza kadra naukowa, za to w Opolu taniej, więc można więcej podręczników po prostu kupić. . No a jak student przypadkiem ma auto - to w Opolu jest gdzie zaparkować. Pomysł „Krakowice” jest tak durny, że zasługuje na upamiętnienie w pseudo literackiej formie. Zauważyłam, że dziś piosenki pisać może każdy. A jak każdy, to ja też. Więc: Nie przenoście nam Opola do Krakowa, Wszak Galicja się przy Śląsku chowa Sukiennice i muzea, Ten krakowski świat powiewa, Pamiątkami i kebabem, Boże chroń! Nie przenoście nam Opola do Krakowa, Niech Krakusy pozostaną tam gdzie są! A my tutaj, i po śląsku , Po opolsku i po polsku, Spróbujemy wybudować śląski dom! Nie przenoście nam Opola do Krakowa, Nawet smoka już od tego boli głowa, Najgoręcej o to prosi, Dobrze ważąc własne słowa Gorolica ze Sosnowca, Paula Z.

TAKO PADO LYJO Leon Swaczyna (felieton, Ślůnski Cajtung, styczeń 2013)

Nawet na swoich felerach niy poradzom sie nauczyć Ł

ońskiego roku miołech ô tym czasie nadzieja, iże poltonie nareście poleku kapujom co porobiěli ze Ślůnzokami i ze Ślůnckiěm. Ŏstatnio niědziela stycznia zamianowano „Dniem Pamięci Tragedii Górnośląskiej” i we kościołach było pora mszy w intěncji ôfiar. Tak i farorze rzykali za Ślůnzokow, a arcybiskup ponoć ôbiecali zgodzić się na tabula, kero by godała, jak to pod juryzdykcyjom ruskom a polskom zakatowano tałzěny Ślůnzokůw, Niěmcůw a Polokůw we 1945 a nostěmpnych rokach. Dzisioj trza padać, co psińco ze tego wyszło! Po piěrwsze tak nacjonaliści świedcy, jak i we sutannach, wszyst-

ki grzěchy sfalajom na Rusůw, a te barzi kumate na komunistow. Ponoć jedni i wtůrzy (nacjonaliści we sutannach a bez, nie zaś Rusy a komunisty)

Z tego szło by wyciongnoć nauka, co na Ślůncku niě ma Prowdy, niě ma Słowa, bo niě ino politykery, kere zapomnieli ô słowie danym Ślůnzokom bez

My by radzi wyboczyć, nale po prowdzie ni ma komu. Nie idzie przeca wyboczyć těmu, wto sie wypiěro! Eli o naszěj Tragedie bydziecie padać „To niě my, to ôni” - tuż i na nos niŷ mogecie liczyć to chrześcijanie i co roku bez świěnta słyszom „Na początku było Słowo …”, a w inkszym czasie iże Prowdą je Ponbůczek.

Sějm Rzeczypospolitej we 1920r ale i polskie (niě mylić z katolickymi) farorze zapomnieli ô przesłaniu Episkopatu Polski Kościoła Rzymskokatolickie-

go z 18 listopada 1965 podczas obrad synodu w kerym przebaczali narodowi niemieckiemu prosząc o wybaczenie (dosłownie: udzielamy wybaczenia i /prosimy/o nie). Prosili o wyboczenie tych, kerym Poloki nawyrzondzali. My by radzi wyboczyć, nale po prowdzie ni ma komu. Nie idzie przeca wyboczyć těmu, wto sie wypiěro! Růbcie tak dali panowie, a Ślůzokow kerzy niě chcom mieć nic wspůlnego ze Polskom bydzie przybywać a przybywać. Eli o naszěj Tragedie a naszych oprawcach bydziecie padać „To niě my, to ôni” - tuż i na nos niŷ mogecie we 100% liczyć.


16

za klopsztanga.eu

maj 2016r.

Ogłoszenie z gazety w 1929 roku. Nie było to nic niezwykłego, ani przed wojną ani po. Huj czy Cipa to u nas były zwykłe nazwiska, a słowa te nic nie znaczyły. Gdy upowszechniła się tu polszczyzna Hujów zmieniano często na Halskich, Halińskich lub Hetmańskich, a Cipy na Kaliszów lub Kurskich. Pewnie dlatego, że cipa po śląsku to kura. Czemu Kaliszów – cholera wie.

Super promocjo do każdego, fto chce wydrukować banery abo plandeki po ślůnsku. - Normalno cena m2 - 17 zł + 23 % VAT (brutto 20,91 zł - i tak jedna z nojniższych cen w regionie) - Cena do wydrukůw po ślůnsku za m2 - 13 zł + VAT (brutto 15,69 zł) Drukujŷmy do szerokości 160 cm (długość wiela trzeba) na nojwyższyj zorty maszynie Roland. Zamůwiŷnie idzie skłodać do redakcji Ślůnskigo Cajtunga - Tel. 0-501-411-994, e-mail: megapres@interia.pl

Nowości wydawnicze

W ofercie mamy trzy nowe świetne książki:

Takim właśnie przykładem jest książka „Dante i inksi” Mirosława Syniawy, będąca antologią wielkich dzieł światowej poezji na język śląski. Tytuł pochodzi od „Boskiej Komedii” Dantego, której fragmenty znajdziemy tam właśnie w godce. Poza tym są jednak wiersze czołowych poetów niemieckich, rosyjskich, francuskich, angielskojęzycznych, a także azjatyckich. Okazuje się, ze w godce brzmi to świetnie! - cena 23 złote

Ślůnskie ksiůnżki w hurcie tanij! Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? „Rychtig Gryfno Godka”? „Pniokowe łôsprowki”? „Asty kasztana ”? Eli ni mosz, terozki festelno szansa kupić je blank tanio. W księgarniach komplet tych książek kosztuje średnio około 135 złotych. U nas razem z kosztami przesyłki wydasz na nie jedynie: !!! 110 złotych !!! Ale możesz je oczywiście kupić także osobno.

„Komisorz Hanusik we tajnyj służbie ślonskij nacyje” to druga część skrzącego się humorem kryminału z elementami fantasy, rozgrywający się na dzisiejszym Śląsku. Jest już w sprzedaży. Autor, Marcin Melon, jest nauczycielem w jednej z tyskich szkół, więc jest to dokładnie ten śląski dialekt, którego używa się na naszym terenie - cena 28 złotych

Koszt przesyłki – 9 złotych. W przypadku zamówienia powyżej 100 złotych – przesyłka gratis. lub telefonicznie 535 998 252. Można też zamówić wpłacając na konto 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 - ale prosimy przy zamówieniu podawać numer telefonu kontaktowego.

Instytut Ślůnskij Godki. 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53

Asty Kasztana, Ginter Pierończyk - „Opowieści o Śląsku niewymyślonym” to autentyczna saga rodziny z Załęża. Jak się żyło w Katowicach śląskim pokoleniom? Historia przeplatana nie tylko zabawnymi anegdotkami,ale też tragicznymi wspomnieniami i pięknymi zdjęciami z prywatnych zbiorów. 92 stron formatu A-5. Cena: 15 złotych.

„Rychtig Gryfno Godka” Dariusza Dyrdy – to jedyny podręcznik języka śląskiego. W 15 czytankach znajdujemy kompendium wiedzy o Górnym Śląsku, a pod każdą czytanką wyjaśnia najważniejsze różnice między językiem śląskim a polskim. Wszystko to uzupełnione świetnym słownikiem śląsko-polskim i polsko-śląskim. 236 stron formatu A-5. Cena 28 złotych.

„Pniokowe Łosprowki” Eugeniusza Kosmały (Ojgena z Pnioków – popularnego felietonisty Radia Piekary) to kilkadziesiąt dowcipnych gawęd w takiej śląskiej godce, kierom dzisio nie godo już żoděn, krom samego Ojgena! 210 stron formatu A-5. Cena 20 złotych.

„Historia Narodu Śląskiego” Dariusza Jerczyńskiego – to jedyna książka opowiadająca o historii Ślązaków z naszego własnego punktu widzenia, a nie polskiego, czeskiego czy niemieckiego. 480 stron formatu A-4. Cena 60 złotych.

„Komisorz Hanusik” autorstwa Marcina Melona laureata II miejsca na śląską jednoaktówkę z 2013 roku. to pierwsza komedia kryminalna w ślunskiej godce. „Chytrzyjszy jak Sherlock Holmes, bardzij wyzgerny jak James Bond! A wypić poradzi choćby lompy na placu” – taki jest Achim Hanusik, bohater książki. Cena: 28 złotych.

Farbą drukarską pachną jeszcze „Ich książęce wysokości”. To dzieje władców Górnego Śląska - a książka wyszła spod pióra Jerzego Ciurloka, znanego bardziej jako wicman Ecik z Masztalskich, ale będącego też wybitnym znawcą kultury i historii regionu - cena 30 zł


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.