Ślunski Cajtung 05/2018

Page 1

GAZETA NIE TYLKO DLA TYCH KTÓRZY DEKLARUJĄ NARODOWOŚĆ ŚLĄSKĄ

CZASOPISMO GÓRNOŚLĄSKIE

M

aj! Maj to nie jest dobry miesiąc dla śląska. W zasadzie dwie z trzech katastrof cywilizacyjnych, które wydarzyły nam się w XX wieku, miały miejsce właśnie w maju. Ta trzecia, wkroczenie wojsk polsko-sowieckich wydarzyła się zimą 1945 roku. Ale dwie pozostałe… W maju 1921 roku wybuchła wojna domowa. A w zasadzie ostatnia odsłona tej wojny, bo tliła się już od 1918 roku. Ale ostatnia odsłona była najgorsza. Po obu stronach prawie 150 000 ludzi z bronią, którzy walczyli o swoją wizję Śląska. Obie strony Ślązaków już wiedziały, że ta opcja im najbliższa, czyli niepodległy Śląsk nie wchodzi w rachubę. Trzeba wybrać mniejsze zło, dla jednych Polska, dla drugich Niemcy. Tak myśleli Ślązacy. Dla tych, którzy w maju 1921 roku przybyli walczyć ze stron dalekich, sprawa była prostsza. Polacy bili się o Śląsk dla Polski, Niemcy dla Śląsk niemiecki. I jedni i drudzy opinię samych Ślązaków mieli w dupie. Co najwyżej akceptowali tych autochtonów, którzy opowiedzieli się po ich stronie. O tym piszemy na stronach 3 i 4. Na stronie 2 przypominamy akt 6 maja 1945 roku. Wtedy polscy komuniści odebrali nam autonomię. Polscy, nie sowieccy, bo do dziś Polska ten komunistyczny akt szanuje i uznaje. Uznawanie aktu Bieruta w sprawie Śląska jest dla nas koronnym dowodem, że obecna Polska wcale nie chce zerwać z czasami Bieruta. To, co jej z tych czasów pasuje, bierze bez zastrzeżeń. Ale najważniejsza w numerze jest godka – czyli nasz, śląski język. Mija 10 lat konferencji w tej sprawie, spotkań, narad, projektów ustaw. I dalej jesteśmy tam, gdzie byliśmy w 2008 roku. Polacy (po bierutowsku) godki uznać nie chcą. Na stronach 7=11 zastanawiamy się czy ona bez pomocy państwa polskiego może przetrwać. I nawet mamy odpowiedź: przetrwa, ale jeśli sami uznamy ją za język. W którym piszemy, czytamy. Ksiůnżki po ślůnsku już som –ino trza je czytać, I po ślůnsku niŷ je biblio Tabora, to je soroński polski dialekt! To mocie na zajtahc 7-11, ale na inszych tŷż werci się poczytać. Trocha polityki. trocha horroru… Tuż zocnyj lektury. Szef-redachtůr

Dramaty majowe Polska ulotka plebiscytowa.

Kiedy innym kwitną kasztany

NR 6/7 4 (73) 2018r. (42)maj CZERWIEC/LIPIEC 2015r. ISSN 2084-2384 NR INDEKSU 280305 CENA 3,00 ZŁ (8% VAT)

W 1920 i 1921 roku nie chodziło o żadne poczucie narodowości. Tym ogłpiono nielicznych, reszta grała o wielką kasę, najbogatszego regiony Europy. Czytaj str 3


2

maj 2018r.

6 maja - pamiętamy!

Muzeum Partactwa W

okół powstania Muzeum Śląskiego było wiele burz politycznych. Głównie wokół tego, czy ma pokazywać historię Śląska prawdziwą, czy też zgodną z „polską polityką historyczną”. Wygrała ta druga opcja, w efekcie czego w 2013 roku RAŚ nawet wystąpił z koalicji rządzącej województwem. Teraz okazało się, że muzeum jest… bublem. Mimo, że ma ledwie kilka lat, stale – w zasadzie od początku swojego istnienia – dostaje się do niego woda. Wielokrotne usuwanie usterek nie przyniosło efektów, budynek jak przeciekał, tak przecieka. Wykonawca (Konsorcjum Budimex – Ferrovial Agroman) twierdzi, że jest to wynik nie wady wykonania, lecz wad projektowych. Dyrektor Muzeum, Anna Knast jest innego zdania i pozwała wykonawcę o odszkodowanie w wysokości 122 milionów złotych. Kwota ta wskazuje, z jak dużą skalą wad mamy do czynienia. W pozwie pada zdanie, że „„obecny stan budynku nie pozwala na jego dalszą eksploatację zgodnie z przeznaczeniem””. Ba, można nawet było spotkać się z ekspertyzą, że budynek jest w takim stanie, że najlepiej byłoby go rozebrać. Sprawa w sądach będzie pewnie ciągnąć się latami. Wykonawca będzie obwiniał projektantów, więc trzeba będzie powoływać wielu biegłych, którzy przeanalizują projekt. Fakt pozostaje jednak faktem, że gdy kilka lat temu inżynierowie górnicy słyszeli o tej inwestycji,

Gazeta nie tylko dla osób deklarujących narodowość śląską ISSN 2084-2384 Gazeta prywatna, wydawca: Instytut Ślunskij Godki (MEGA PRESS II) Lędziny ul. Grunwaldzka 53; tel. 0501 411 994 e-mail: megapres@interia.pl Redaktor naczelny: Dariusz Dyrda Nie zamówionych materiałów

redakcja nie zwraca.

POLSKA PRESS Sp. z o.o.,

Oddział Poligrafia, Drukarnia Sosnowiec

to uśmiechali się ironicznie. Bo kto normalny na szkodach górniczych, na terenie porytym przez kopalnię jak szwajcarski ser, stawia długi na kilkaset metrów podziemny monument? Jest oczywiste, że podczas ruchów górotworu musi dojść w nim do rozszczelnień. Dla górników jest też oczywiste, że podczas eksploatacji poziom wód podziemnych opada, alegdy eksploatacja ustanie, podnosi się ponownie. A w tym miejscu od kilkunastu lat węgla się już nie kopie… Kto przy zdrowych zmysłach w zagrożonych zalaniami ogromnych piwnicach wymyśli muzeum, między innymi zbiory malarstwa. Dla nich wilgotność pomieszczenia to kwestia fundamentalna, i muzea mają potężne systemy, by tę wilgotność utrzymywać na pożądanym poziomie. Ale systemy te nie przewidują przeciekających ścian! To czy owe wystające z ziemi szklane pudełka są arcydziełem architektury, czy też po prostu szkaradzieństwem – pozostawiamy do osobistej oceny każdego. To, czy nawiązują (takie było założenie) do dawnej przemysłowej architektury – też. Ale to, że budując muzeum w ogromnych piwnicach na szkodach górniczych nie pozostawia już wątpliwości, że właściciel obiektu – zarząd województwa śląskiego – sam prosił się o kłopoty. No i kłopoty są. Takie, że niebawem pewnie żadne muzeum na świecie nie zechce temu wypożyczyć swoich obrazów i innych eksponatów na wystawy tematyczne. Jedynym chyba wyjściem jest zmienić nazwę obiektu z Muzeum Śląskiego na Muzeum Partactwa. Najważniejszym eksponatem będzie samo Muzeum. Można tu zebrać zbiory bubli z całego świata. Muzeum na pewno będzie cieszyć się zainteresowaniem. A stan obiektu to także potężny argument dla przeciwników decentralizacji. Bo oni powiedzą: pokażcie jedno muzeum budowane przez władze centralne, w którym dzieją się takie jaja! Oni powiedzą: województwo śląskie samo chciało stworzyć własne Koleje Śląskie i przez rok kolej w regionie stale szwankowała. Samo zbudowało muzeum, które od samego początku przecieka. I taki – region –powiedzą, chce mieć autonomię? Region, którego władze niczego porządnie zrobić nie potrafią? I co im wtedy odpowiedzieć? DD

Polska PiS-owska dekomunizuje się na potęgę. Wszystko, co komunistyczne, jest złe. Ale jeden bierutowski dekret wciąż jest dobry, nawet bardzo dobry. Ten, który zniósł autonomię Śląska.

B

ierutowskie dekrety zaczęto powoli usuwać już od 1989 roku (niektóre nawet wcześniej). PiS bardzo przyspieszył wprowadzając dekomunizację, czyli likwidację wszystkich reliktów komunizmu. Jednak także PiS utrzymuje w mocy jeden z dekretów Krajowej Rady Narodowej, uchwalony 6 maja 1945 roku. Dekret tym bardziej skandaliczny, że sprzeczny nawet z prawem, który komuniści przyjęli. Odrzucili oni bowiem konstytucję sanacyjną z 1935 roku (tzw. kwietniową), jako wprowadzoną po zamachu stanu, a przywrócili konstytucję z 1921 roku, tak zwaną marcową. To ona obowiązywała do uchwalenia Małej Konstytucji z roku 1947. Tymczasem w myśl konstytucji marcowej żadna centralna polska władza nie mogła znieść autonomii Śląska. W myśl konstytucji marcowej, którą Polska Ludowa do 1947 roku uznawała za najwyższe obowiązujące polskie prawo, jakakolwiek zmiana w zapisach autonomii Śląska wymagała zgody Sejmu Śląskiego. Więc tym bardziej likwidacja tej autonomii. Jednak komuniści niewiele sobie robili z praw, których rzekomo przestrze-

gali. 6 maja 1945 roku Krajowa Rada Narodowa swoim dekretem zlikwidowała Autonomię Śląska . Dokładnie tę samą, którą gwarantowała obowiązująca ich konstytucja. Nie było jednak wtedy w Polsce Trybunału Konstytucyjnego. O dziwo, ten najwyższy sąd badający zgodność działania władz z konstytucją wprowadzono )do konstytucji!) za Stanu Wojennego. Wcześniej, przez niemal 40 lat PRL-u nikt nie badał, czy władza nie łamie konstytucji. Po 6 maja 1945 roku nikt nie protestował. Bo i jak protestować, gdy władzę w regionie sprawują sowieccy komisarze wraz z polskimi komunistami, a każdy, kto powie choć słowo sprzeciwu, jako „germaniec” trafi do obozu koncentracyjnego, Łambinowic, Zgody, Ogrodu Róż albo innego. Potem też nikt nie protestował. W PRL-u protestować nie było wolno. O przedwojennej autonomii opowiadano tylko w domowym zaciszu. Ani w 1980 podczas strajków, anio w 1989 też nikt o niej nie wspominał. Wydawało się, że są sprawy ważniejsze. Wywalczmy demo-

krację, obalmy komunę, a wtedy przywróci się i obowiązujące prawo. Komunę obalono, demokrację wywalczono, tylko ta polska, warszawska demokracja ani słyszeć nie chciała, i nie chce do dziś, o Statucie Organicznym Województwa Śląskiego, Gdy wejść na akty prawne RP, niemal przy wszystkich bierutowskich dekretach czytamy „uchylony”. Przy tym o likwidacji autonomii znajdziemy zapisek „w mocy”. PiS twierdzi, że PRL to nie było państwo polskie, że oni są spadkobiercami II RP, z lat 1918-39. I tu znów zgrzyt, bo tamto państwo nadało Śląskowi autonomię i do 1939 roku ją uznawało, choć pozwalało sobie na jej pogwałcanie. Dopóki więc polski parlament nie przywróci Śląskowi autonomii, możemy mówić śmiało: żadni z was spadkobiercy II RP, na Śląsku wciąż realizujecie linię towarzysza Bieruta. Tak, towarzyszu Kaczyński, towarzyszu Ziobro, towarzyszu Jaki. W sprawie patrzenie na Śląsk nijak nie pasujecie do II RP, pasujecie jedynie do Bieruta. Bo gracie tą samą narodową kartą, co on! DD

Partię zarejestrowali Po

181 dniach od złożenia dokumentów warszawski sąd zarejestrował Śląską Partię Regionalną. Trwało to długo, bo sąd kwestionował wiele spośród niezbędnych do rejestracji 1000 podpisów. Czasem nie zgadzał się pesel, czasem adres. Trzeba było więc dozbierać. Wszystko wskazuje więc na to, że środowiska skupione wokół RAŚ-u pójdą do wyborów pod szyldem ŚPR. Który to szyld trochę się już ośmieszył. Najpierw gdy okazało się, że lider partii, Grzegorz Franki jest zarazem członkiem Platformy Obywatelskiej. Ostatecznie Franki z zakładania

ŚPR wystąpił. Potem ogłoszona przez nowego lidera Henryka Mercika jako kandydat ŚPR na prezydenta Katowic Ilona Kanclerz zabłysnęła tym, że nie jest zwolenniczką autonomii, co się głosującym na RAŚ nie mogło spodobać. Na sam koniec ta Kanclerz stwierdziła, że wcale jeszcze nie zdecydowała się walczyć o urząd katowickiego prezydenta. Czyżby więc ogłoszono jej kandydaturę bez konsultacji z samą zainteresowaną? ŚPR generalnie chce iść do wyborów głosząc potrzebę zwiększenia uprawnień samorządów (wojewódzkich, powiatowych, gminnych) oraz przekazywaniu do ich budżetów czę-

ści podatków VAT. Cele sensowne, ale ludzie lubią głosować na programy jednoznaczne i wyraziste, a o taki w przypadku ŚPR trudno. No i do jesieni trudno będzie im wylansować na razie niezbyt rozpoznawalny szyld. Może więc okazać się, że ŚPR dostanie znacznie gorsze wyniki, niż dostawał RAŚ. Zwłaszcza jeśli zdąży się też zarejestrować i wystartować w wyborach partia Ślonzoki Razem, której proram to walka o językową i etniczną tożsamość Ślązaków, o edukację regionalną i nauczanie prawdziwej śląskiej historii. Czyli o to, co większości Ślązaków w duszy gra. AM


3

maj 2018r.

Majowa wojna domowa Podczas obchodzenia, już od stycznia, hucznych obchodów 100-lecia niepodległości Polski, stale jakoś przemilcza się, że ten region, który trafił do odrodzonej Rzeczypospolitej najpóźniej, bo dopiero w 1922 roku – stał się jej częścią w wyniku wojny domowej i decyzji zachodnich mocarstw.. A niezgodnie z wolą zadeklarowaną przez mieszkańców Spora część Górnego Śląska nie trafiła do Polski dlatego, że tak chcieli Ślązacy, tylko dlatego, że tak chcieli politycy francuscy. Oraz dlatego, że Polska przeprowadziła na Śląsku zakrojona na ogromną skalę akcję dywersyjną, zwaną III Powstaniem Śląskim.

T

ym Śląsk różnił si od reszty Polski. Wszędzie dalej na wschód (i częściowo na północ) wola bycia w państwie polskim była wszechobecna. U nas tę wolę precyzyjnie określił plebiscyt. Za Polską było 40% mieszkańców. Mniejszość! A i to – dodać trzeba – dopiero gdy z referendum wykluczono pytanie o niepodległe państwo śląskie. Taki wariant wygrałby zdecydowanie – czego dowodzi fakt, że gdy w maju 1921 roku doszło do zbrojnego starcia, wcześniejszych orędowników niepodległego Śląska widzimy licznie i po polskiej i po niemieckiej stronie. I jedni i drudzy gdy upadła tak koncepcja, wybierali w ich przekonaniu mniejsze zło. Dla jednych mniejszym złem była Polska, dla innych Niemcy. Jeszcze wcześniej podobna sytuacja miała miejsce na dawnym Śląsku austriackim. Tu koncepcja republiki górnośląskiej cieszyła się jeszcze większą popularnością; i tu także Polska i Czechosłowacja nie dopuściły do takiego wariantu, walcząc pomiędzy sobą, by jak największy kawał regionu wyrwać dla siebie. Tu do wojny domowej nie doszło.

ŻADNE POWSTANIA! Na Śląsku pruskim wydarzenia miały o wiele bardziej dramatyczny przebieg. Tak zwane Trzy Powstania Śląskie są wielkim oszustwem. Pierwsze nie było żadnym powstaniem, tylko próbą wywołania rewolucji komunistycznej. Polscy aktywiści jednak zręcznie przechwycili stery przedsięwzięcia i zaczęli udawać, że to zryw polskiego robotnika przeciwko niemieckiemu kapitaliście. Tymczasem był to po prostu zryw robotnika przeciw kapitaliście – taki sam, z jakim mieliśmy wtedy do czynienia w Rosji i w wielu regionach Niemiec. Drugie „powstanie” było polską zagrywką taktyczną, przez zbliżającym się plebiscytem. Rzeczywiście, przed nim pozycja stron była nierówna, bo teren plebiscytowy kontrolowała niemiecka policja Sicherheitspolizei, która tolerowała działanie niemieckich bojówek . Celem powstania (zbrojnej manifestacji raczej) było wyłącznie zastąpienie jej policją mieszaną – i cel ten osiągnięto, bo Komisja Międzysojusznicza postanowiła w miejsce Sicherheitspolizei powołać mieszaną policję niemiecko-polską. Ponieważ zaś nadzorujące (okupujące?) teren wojska francuskie sprzyjały Polsce, tym razem to polska strona była

uprzywilejowana. W takiej sytuacji zbliżał się plebiscyt.

PLEBISCYT NIE PO POLSKIEJ MYŚLI Mimo bardzo dużej akcji agitacyjnej Polska obawiała się o jego wynik. Wykonując czasem absurdalne ruchy. To na jej wniosek dopuszczono do głosowania ludzi urodzonych na Śląsku, ale tu nie zamieszkujących. Lwowski profesor geografii Eugeniusz Romer, polski ekspert w rokowaniach wersalskich, uroił sobie bowiem, że Ślązacy pracujący w Niemczech przyjadą na plebiscyt by… głosować za Polską. I rzeczywiście, przybyło ich niemal 200 000, ale też niemal wszyscy z nich zagłosowali za Niemcami. Warto o tym wspominać, bo polskie podręczniki przez lata bajdurzyły nam, że to Niemcy ściągnęli na głosowanie tych emigrantów. Tymczasem przybyli na wyraźne żądanie strony polskiej.

takim wariantem zainteresowani, mówiąc, że kartoflisk to Polska ma pod dostatkiem, a chodzi jej o przemysł. I mimo, że wszystkie duże przemysłowe miasta wszystkie zagłosowały za Niemcami, Francuzi dla odmiany cały ten teren chcieli oddać Polsce. Ponieważ Międzysojusznicza Komisja nie umiała się dogadać, wysłała obie wersje do Rady Najwyższej Konferencji Pokojowej w Wersalu. Koncepcja włosko-brytyjska była bardziej logiczna, więc Polacy obawiali się, że w Wersalu to ona zostanie przyjęta.

KIM BYLI WALCZĄCY… Postanowili działać i w nicy z 2 na 3 maja 1921 roku wybuchło „powstanie”. Termin ten nie przypadkiem jest w cudzysłowie. Zaczęło się bowiem od wysadzenia siedmiu mostów łączących Górny Śląsk z resztą Niemiec. Aktu tego

Polscy autorzy opracowań dla odmiany starają się wyolbrzymiać ilość ochotników z Niemiec, którzy walczyli o utrzymanie całego Śląska w granicach tego państwa. Można jednak chyba stwierdzić z całą stanowczością, że nie mniej, niż ¾ Selbschutzu (Samoobrony) stanowili autentyczni Górnoślązacy. W odróżnieniu od strony polskiej także kadra dowódcza (wraz z głównodowodzącym, gen. Karlem Hoeferem z Pszczyny) w znacznej mierze wywodziła się stąd. Tak czy inaczej, śmiało można przyjąć, że nie mniej niż połowa z ponad 100 000 żołnierzy uczestniczących w walkach po obu stronach – to autochtoni. Niemal z każdej wsi, zwłaszcza na zachodniej części Górnego Śląska, był ktoś kto walczył po stronie niemieckiej i ktoś kto walczył po polskiej. Sąsiedzi, często krewni. W tej sytuacji nazywanie tych walk jakimiś powstaniami, a nie wojną domową, jest nadużyciem. Tym

W czasie niemieckiej kontrofensywy część autentycznie śląskich dowódców liniowych domagała się od dyktatora „powstania” Wojciecha Korfantego, by proklamował niepodległe państwo śląskie. Wiedzieli po prostu, że druga strona w tym momencie przestanie być wrogiem a stanie się sojusznikiem w obronie tego państwa. Polska plebiscyt przegrała, a wyniki głosowania wskazują wyraźnie, że im ludność lepiej wykształcona, tym poparcie dla Polski mniejsze. Najlepiej wypadła na wsiach, wygrywając w wielu takich okręgach głosowania, dobrze wypadła w wielu małych miasteczkach, ale we wszystkich dużych miastach wygrali Niemcy. W niektórych przytłaczająco: w Katowicach za Niemcami zagłosowało ponad 85%, w Opolu niemal 95%, w Bytomiu i Zabrzu odpowiednio 75 i 79%. W Chorzowie też 75%. Niemcy wierzyli, że wynik plebiscytu zostanie potraktowany całościowo, podobnie jak nieco wcześniej miało to miejsce w Szlezwiku, gdzie był wybór pomiędzy Niemcami i Danią. Większość zagłosowała za Niemcami i cały region pozostał w Niemczech. Jednak zwycięskie mocarstwa decydowały inaczej. Wielka Brytania i Włochy chciały mniej więcej przestrzegać wyników plebiscytu i przyznać Polsce te kawałki obszaru plebiscytowego, gdzie opcja polska wygrała, i które graniczyły z Polską. Chodziło w zasadzie o rolnicze powiaty pszczyński i rybnicki. Polscy politycy nie byli jednak

zaś dokonali, przerzuceni w tym celu przez granicę, zawodowi polscy oficerowie. Zupełnie jak rosyjskie akcje na Krymie czy w Donbassie. Ale nie byli to jedyni polscy żołnierze, którzy w tym czasie znajdowali się już na Śląsku. Od kilku miesięcy Francuzi przymykali oko, gdy Polska przerzucała przez granicę na Przemszy i Brynicy ludzi, uzbrojenie i amunicję. Plan „spontanicznego zrywu ludu śląskiego” został starannie opracowany przez polskich sztabowców ze Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Znawcy spierają się, czy w szeregach „powstańczych” autentycznych Ślązaków było mniej niż 50%, czy też może więcej, niż 80%. Bez wątpienia jednak cała plejada znanych później polskich wysokich oficerów, pułkowników, generałów, ba, marszałków nawet, przebrana za cywilów walczyła w „powstaniach śląskich”. Bez wątpienia do szeregów „powstańczych” przerzucono wprost kilka tysięcy żołnierzy, innych zwalniając ich wcześniej ze służby (manewr świetnie znany obecnie w wykonaniu Rosjan na Ukrainie). A za tymi pociągnęły rzesze ochotników z całej Polski.

bardziej, że trudno mówić o powstaniu, gdy obie walczące strony mają wsparcie z zewnątrz.

STRONA PRONIEMIECKA WYGRYWA, ALE… Walki trwały przez cały maj i sporą część czerwca. Stronie polskiej dzięki zaskoczeniu udało się początkowo zająć większą część obszaru plebiscytowego, ale gdy obrońcy niemieckości Śląska się otrząsnęli z zaskoczenia, przeszli do kontrofensywy. Po bitwie pod Górą św. Anny (St. Annaberg) w dniach 2126 maja, inicjatywa była już zupełnie po ich stronie. Przed kompletną klęską stronę propolską uchroniła tylko nierozstrzygnięta bitwa nad Olzą, w okolicach Raciborza (ze strony polskiej dowodził, a jakże, przerzucony przez granicę podpułkownik z Wielkopolski, Bronisław Sikorski). Ale zwycięstwo strony proniemieckiej i tak było już przesądzone, dlatego Polacy przekonali Komisję Międzysojuszniczą do rozejmu i wycofania wszystkich oddziałów obu stron z całego terenu plebiscytowego.

Symbol „Grupy Wawelberga”, polskiego oddziału dywersyjnego (dziś powiedziano by raczej terrorystycznego), który w nocy z 2 na 3 maja 1921 roku dał sygnał do „Powstania” wysadzając mosty łączące okręg przemysłowy z zachodnią częścią Górnego ląska.

Koniecznie trzeba tu wspomnieć, o czym kompletnie zapomniał abp Wiktor Skworc (czytaj str. 5), że w czasie niemieckiej kontrofensywy część autentycznie śląskich dowódców liniowych domagała się od dyktatora „powstania” Wojciecha Korfantego, by proklamował niepodległe państwo śląskie. Wiedzieli po prostu, że druga strona w tym momencie przestanie być wrogiem a stanie się sojusznikiem w obronie tego państwa. Korfanty na ten krok jednak się nie zdecydował. Część z tych oficerów, na czele z Franciszkiem Merikiem założyła jeszcze w 1921 roku Związek Dawniejszych Powstańców na rzecz Górnośląskiej Niepodległości. Co ciekawe, gdy okazało się, że cel jest nierealny, ci niedawni „powstańcy śląscy”, na czele z Merikiem, opowiedzieli się za szeroką autonomią całego obszaru plebiscytowego, , ale w ramach … Niemiec. W wyniku „powstania” wyrażającego rzekomo wolę ludu śląskiego, zachodni sojusznicy zdecydowali się przyznać większość okręgu przemysłowego Polsce. To jej przypadły miasta, których mieszkańcy w ogromnej większości zagłosowali, że do Polski nie chcą. Bo trzeba powiedzieć wprost: to nie była żadna wojna o podłożu narodowym, etnicznym. Chodziło tylko o to, kto opanuje jeden z najbogatszych i najnowocześniejszych wówczas okręgów przemysłowych świata. Polityczny gracze wszystkich stron myśleli tylko o tym, jedynie „mięso armatnie” wierzyło, że chodzi o jakieś ideały. Adam Moćko


4

maj 2018r.

Arcybiskup znów fałszował historię Śląska

Pomylił homilię z familią 3 maja arcybiskup Wiktor Skworc wygłosił w katowickiej archikatedrze homilię. Tak przynajmniej twierdzi katowicka kuria, bowiem homilia ma objaśniać religię chrześcijańską, natomiast ksiądz arcybiskup po raz kolejny wykorzystał ją do agitacji narodowej, politycznej. Przy okazji fałszując historię Śląska i Ślązaków. Polski, a nie o własne autonomiczne państewko”.

ŚLĄSCY POWSTAŃCY Z KIELC

n Arcybiskup który mili homilię z familią.

P

onieważ 3 maja przypada okrągła rocznica wybuchu ostatniej odsłony bratobójczej śląskiej wojny domowej, Wiktor Skworc stwierdził: „Powstańcy walczyli o przyłączenie Górnego Śląska do

W zasadzie sporo w tym racji. Ale tylko dlatego, że ogromna część „powstańców” to nie byli żadni Ślązacy, tylko przybysze z całej Polski. Po części po prostu przebrane w cywilne mundury wojsko polskie, przerzucone przez granicę (Francuzi mający strzec tu porządku przymykali na to oko), po części żołnierze nieco wcześniej zwolnieni z wojska, po to by do „powstańców” dołączyć, a po części polscy ochotnicy z Łodzi, Lwowa, Rzeszowa, Kielc, słowem całej Polski. I rzeczywiście, ci „powstańcy śląscy” walczyli o przyłącze-

Internauci nie zostawili suchej nitki na tej homilii arcybiskupa. Najobszerniej komentowano ją na internetowej stronie Dziennika Zachodniego. Głosy poparcia można było na palcach policzyć, głosów krytyki było mnóstwo. Oto niektóre z nich: Ciekawe? Kilofek (gość) 06.05.18, 20:09:00: Te Skworc a Ty żes tam był i łoni Ci to pedzieli? Ja? pora sie wypisac Mati (gość) 05.05.18, 23:25:26: Mom dość patriotycznie pobudzonych klechów. Przepisuja sie do protestantow. Fałszowanie historii plastus22 (gość) 04.05.18, 14:57:04: To się nazywa fałszowanie historii, albo jest niedouczony , albo rżnie głupa ten klecha. Może zadał by sobie trochę trudu i sprawdził co było powodem 3 powstania i kto w nim uczestniczył , większość to spadochroniarze z Polski i przekręcone Ślązoki którym naobiecywano mannę z nieba !!!! niech się lepiej ten matoł nie odzywa. Czy to była w ogóle homilia? Bertrand (gość) 03.05.18, 22:19:01: Nie byłem na tej mszy św. jednak z fragmentów przytoczonych w DZ wynika, że raczej nie mamy do czynienia z homilią, gdyż „polityczny czy historyczny” wykład nią z natury nie jest. Poniżej to co o homilii mówił Prymas J. Glemp: Homilia jest usankcjonowaniem postanowień Soboru Watykańskiego II dotyczących porządkowania nauczania w Kościele, jest integralną częścią Liturgii Słowa a zatem, jak stwierdza „Sacrosanctum concilium” jest „nauczaniem, w którym z biegiem roku liturgicznego wykłada się na podstawie tekstów świętych tajemnice wiary i zasady życia chrześcijańskiego”. Prawda jest tylko jedna. I abp Skworc akurat jej nie głosi... zak1953 (gość) 03.05.18, 21:36:11: jako, że abp Skworc nie wyjaśnił wiernym, skąd się wzięło kilka tysięcy polskich ochotników, głównie dowodzących ludźmi walczącymi o przyłączenie Śląska do Polski. A także dlaczego kwatera kierownictwa powstań miała swą siedzibę poza Śląskiem, na ziemi polskiej za Brynicą? Do tego demontaż śląskiej autonomii rozpoczął się już w II RP, za czasów Kurzydły-Grażyńskiego. Dla Polski skok na górnośląski przemysł był największym osiągnięciem po darowanej jej niepodległości.zw Na portaliku Silesion.pl tylko jeden komentarz, ale też w tym tonie: Matylda Geisner: Może na początku, potem wychodziło to wszystkim bokami do dziś. Skworc wypier... do Tarnowa a od nas się odczep raz i na zawsze. Gdybyś był prawdziwym Ślązakiem to byś wiedział że o tej bratobójczej walce na Śląsku się nie mówi bo w odróżnieniu do prawdziwych polaczków nie epatujemy się krzywdą i krwią .Więc proszę o nie wycieranie sobie gęby naszymi przodkami. Bo choć minęło od tego czasu prawie sto lat, dalej boli. Hieny macie tyle historii tak zwanych bohaterów, że od naszych się odczepcie i dajcie im spoczywać w pokoju. Ba! Nawet na portalu Kresy.pl (a więc Ślązaków tam raczej nie ma), oprócz wpisów w rodzaju: Gaetano @Gaetano: Zacne słowa abepe, zwłaszcza w kontekście działalności m.in. rasia. Są i takie: jwu@jwu: I niech mi ktoś zarzuci, że ludność Donbasu robi coś innego niż powstańcy śląscy? Różnica tkwi w nazewnictwie, ci piersi są nazywani terrorystami, a drudzy patriotami. Słowem, nikt myślący, nie tylko Ślązak, ale i Polak, nie zgadza się z taką interpretacją historii, jaką arcybiskup zafundował wiernym na mszy 3 maja. W 1921 roku Ślązaków skłócono, arcybiskup robi wszystko, co można, by te animozje wciąż podgrzewać.

nie jednego z najbogatszych regionów świata do ich biednej ojczyzny. Z prawdziwymi, śląskimi powstańcami, którzy poparli polskie aspiracje, sprawa miała się zupełnie inaczej. Wystarczy spojrzeć na polskie ulotki okresu plebiscytu, by zobaczyć, że polska propaganda wcale nie do patriotyzmu Ślązaków się odwoływała. Natomiast motyw autonomii, którą Śląsk będzie miał w Polsce pojawiał się tam stale. Polska propaganda grała też motywami ekonomicznymi. Choćby takim, że Niemcy po przegranej wojnie mają do spłacenia ogromne kontrybucje wojenne. Jeśli Śląsk – najbogatszy region Niemiec – w państwie tym pozostanie, to na jego barki w największym stopniu spadnie spłacanie tych kontrybucji. Jeśli trafi do Polski, to mając autonomię, zdecydowaną większość wypracowanego tu majątku, pozostawi u siebie. O to walczyli najczęściej ci Ślązacy, którzy z bronią w ręku opowiedzieli się po polskiej stronie. W ocenie wielu fachowców, stanowili oni mniejszość w oddziałach „powstańców śląskich”. Akurat w rodzinie abp. Skworca mogło być inaczej, czego dowodzi chyba fakt, że po podzieleniu regionu granicą w 1922 roku familia Skworców przeniosła się ze strony niemieckiej na polską – ale postawa taka była rzadkością. I nie ma abp żadnego, ani logicznego, ani moralnego prawa, rozciągać poglądów swojego dziadka na całe śląskie społeczeństwo.

ENTUZJAZM MNIEJSZOŚCI W tej samej homilii stwierdził: „W 1922 roku przy entuzjazmie mieszkańców Górnego Śląska wojsko polskie weszło na Górny Śląsk”. Wielce to ciekawe. W plebiscycie 1921 roku ponad 80% mieszkańców Katowic opowiedziało się za pozostaniem w Niemczech. I rok później to 80% katowiczan z entuzjazmem wita wojsko państwa, do którego należeć nie chciało? Owszem, większość mieszkańców mogła się z tego cieszyć w Pszczynie czy Tychach, gdzie plebiscyt wygrała Polska, ale w miastach entuzjazm okazywała jedynie garstka mieszkańców. Na pewno mniej, niż 17 lat później radośnie witało powracające wojska niemieckie. Abp Skworc niby zauważył znaczenie faktu, że w 1920 roku Polska nadała Śląskowi autonomię. „Chociaż status autonomiczny woj. śląskiego był ważną kartą przetargową w kam-

panii plebiscytowej” – wspomniał. Czyli, chyba tylko po to, by choć słowo prawdy powiedzieć, przyznał, że Ślązakom o tę autonomię chodziło, że to ona zdecydowała, iż w plebiscycie za Polską zagłosowało aż 40 a nie – powiedzmy 20% mieszkańców regionu. Dla nich to „autonomiczne państewko” było ważne. Dla większości „powstańców” nie było, bo nie byli to Ślązacy. I ani słowem ksiądz arcybiskup nie wspomniał, że owo przyłączenie Śląska do Polski miało miejsce wbrew woli samych Ślązaków, wyrażonej w demokratycznym akcie wyborczym – plebiscycie. Zamiast tego wmawiał zebranym, że ci, którzy gło-

KAPICA – MANIPULACJA ARCYBISKUPA Powołał się w swojej homilii na księdza Jana Kapicę, ogromnie w tym czasie szanowanego na Śląsku prałata z Tychów, który 20 czerwca 1922 roku witał wkraczające na Śląsk oddziały polskiego wojska. Kapica witając wojsko polskie, powiedział: „Witaj nam Ojczyzno, zobacz twoje dzieci! 700 lat byliśmy rozłączeni, ale jeszcze nie zapomnieliśmy języka ojczystego, nie zapomnieliśmy polskiego pacierza”. Warto tu zwrócić uwagę, że Kapica w 1922 roku twierdził, że Śląsk od 700 lat był poza Polską. Czyli mówił dokład-

W rodzinie abp. Skworca mogło być inaczej, czego dowodzi chyba fakt, że po podzieleniu regionu granicą w 1922 roku familia Skworców przeniosła się ze strony niemieckiej na polską – ale postawa taka była rzadkością. I nie ma abp żadnego, ani logicznego, ani moralnego prawa, rozciągać poglądów swojego dziadka na całe śląskie społeczeństwo sowali za Niemcami, teraz odczuwali entuzjazm, że trafili do Polski. Powiada abp Skworc, że powstańcy walczyli o przyłączenie do Polski a nie o „autonomiczne państewko”. Nie mówił nic o tym, czego chcieli mieszkańcy regionu. Bo oni zaraz po I wojnie światowej nawet nie autonomicznego państewka, ale po prostu państwa śląskiego chcieli. Śląskie partie niepodległościowe były zaraz po wojnie najmocniejszymi siłami politycznymi na Górnym Śląsku, od Opawy i Cieszyna aż po północne krańce okręgu przemysłowego.

nie to samo, czemu dziś przeczą polscy historycy, a co pisze choćby Dariusz Jerczyński w „Historii Narodu Śląskiego”. To mianowicie, że związki Polski ze Śląską zakończyły się już na początku XIII wieku, a nie 150 lat później. A mówił tak Kapica, bo znał historię Śląska, bo był śląskim, a nie polskim patriotą. Może arcybiskup Skworc nie zna jego życiorysu, a może świadomie go przemilcza, ale akurat Kapica zaraz po I wojnie światowej był jednym z wielkich orędowników państwa śląskiego. Dopiero gdy zwycięskie mocarstwa w

n W roku 1922 bram powitalnych dla wojska polskiego wybudowano kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset. Ale tych entuzjastycznych tłumów jakoś tam nie ma.


5

maj 2018r.

Wersalu postanowiły, że taka opcja nie wchodzi w rachubę, że Górny Śląsk zostanie podzielony między Niemcy, Polskę i Czechosłowację – pragmatyk Kapica zrezygnował z dążeń do niepodległości Śląska i opowiedział się za przyłączeniem jak największej jego części (wraz z Tychami) do tego państwa, które gwarantowało Śląskowi autonomię, czyli do Polski.

NIE DRUGIEJ KATEGORII Kapica był mądrym człowiekiem. Zdawał sobie sprawę, że kiepsko to wypadnie, gdy się ogłosi, że jego część Górnego Śląska przypadła Polsce, bo tak po prostu chciały zachodnie mocarstwa, zwłaszcza Francja. Lepiej pokazać to jako akt sprawiedliwości dziejowej. Gdyby przyznać, że Ślązacy trafili nie tam, gdzie chcieli, od razu byliby obywatelami drugiej kategorii. A ponieważ sam był kapłanem w Tychach, gdzie większość opowiedziała się za Polską, więc witając w 1922 roku, wkraczającego na czele wojsk polskich generała Szeptyckiego, wygłosił te słowa, które wspomniał Skworc: „„Witaj nam Ojczyzno, zobacz twoje dzieci! 700 lat byliśmy rozłączeni, ale jeszcze nie zapomnieliśmy języka ojczystego, nie zapomnieliśmy polskiego pacierza”. Kto by tam roztrząsał, że to 700 lat wcześniej o żadnym polskim pacierzu mowy nie było, najstarszy polski tekst Ojcze Nasz jest o 200 lat późniejszy.

W plebiscycie 1921 roku ponad 80% mieszkańców Katowic opowiedziało się za pozostaniem w Niemczech. I rok później to 80% katowiczan z entuzjazmem wita wojsko państwa, do którego należeć nie chciało?

Czołowy polityk „Dobrej Zmiany” ustawiał prowokacje???

Jaki prowokator

Kilka lat temu w internecie pojawił się filmik „Prowokator raśiu” (pisownia oryginalna). Na filmie tym młody mężczyzna podbiega do kontrmanifestacji Marszu Autonomii, złożonej z kilkunastu osób z biało-czerwonymi flagami i transparentami Liga Obrony Suwerenności i zachowując się prowokacyjnie, wykrzykuje w ich stronę: „Górny Śląsk – Deutschland!” Wszystko trwa zaledwie chwilę, grupa ochroniarzy odprowadza owego osobnika pod mur Urzędu Wojewódzkiego, gdzie filmik się urywa.

P

rzesłanie filmu było jednoznaczne: oto RAŚ, oficjalnie deklarując niezmienność polskich granic, nieoficjalnie zgłasza postulat oderwania Śląska od Polski i przyłączenie go do Niemiec. Czyli jakby potwierdza, że Jarosław Kaczyński, mówiący o zakamuflowanej opcji niemieckiej, miał rację. Filmik nie cieszył się ani wtedy, w 2012 roku (nakręcono go właśnie podczas Marszu’2012) specjalną oglądalnością, ani tym bardziej teraz. RAŚ nie prostował – bo i po co – że nikt w organizacji osobnika tego w niebieskiej koszulce i czarnej czapeczce nie zna, nigdy wcześniej ani później nie widziano go też na Marszu Autonomii. Owszem, ktoś tam wspominał, że twarz tę kojarzy, jako jednego z kiboli katowickiej Gieksy.

SPRAWA ODŻYŁA O sprawie więc zawsze mało kto wiedział, a tym bardziej dziś o niej mało kto pamięta. Pamięta jednak sam „prowokator”. I postanowił się swoimi wspomnieniami podzielić. Bo dziś stają się one ważne, być może bowiem pokazują ulubioną metodę działania bardzo znanego obecnie polityka, który jesienią stanie się być może najważniejszą postacią polskich wyborów samorządowych. Chodzi o wiceministra sprawiedliwości, Patryka Jakiego z

pracą nie przepada, ale jakoś od lat wiąże koniec z końcem mieszkając w swojej katowickiej kawalerce. Nie zawsze ma jednak na piwo i cygarety.

SPOTKANIE PRZY PIWIE Tak właśnie było z początkiem lipca 2012 roku. Pod pobliskim sklepem spotkał człowieka, który zaproponował, że napiją się piwa. Kupił kilka flaszek i panowie siedli w plenerze. W trakcie rozmowy Damian trochę skarżył się, że stracił pracę w myjni i nie bardzo ma się jak piwem zrewanżować. Wtedy nowy kamrat zaproponował mu, że może łatwo zarobić tysiąc złotych. – Na dowód doł mi tak za nic, piynć dych, kupił paczka marlboro i wzion mój numer telefonu. Że w sprawie tego tauzyna bydzie dzwonił. I rzeczywiście, dzwoni 13 lipca. Każe Damianowi być w południe na ulicy Stawowej w Katowicach. Kiedy Damian się tam zjawi, ma do niego zadzwonić, tamten Damiana znajdzie. – Przīszeł żech na Stawowo i dzwonia. Richtig, ôd stolika jednyj z kafejek on macho mi rynkom. Podchodza, siedzi ich hań sztyrech. Ten Mój pedzioł do nich, że idymy na bok załatwić ta sprawa i my we dwóch ôdeszli. Tamtych trzech żech niŷ znoł, ale wszyscy byli młodzi, takie studenciki. W bramie nowy kamrat wyjaśnia Damianowi, że jego zadanie jest bardzo pro-

Skworc nie wie, albo zapomniał powiedzieć, iż Kapica powiedział także do Szeptyckiego: „„My Ślązacy nauczymy się od Was, kochani bracia Polacy z innych dzielnic, ładnie mówić, Wy zaś nauczycie się od nas ładnie pracować” Nie omieszkał więc dyskretnie zwrócić uwagi na różnice cywilizacyjne.

PÓŁPRAWDY ARCYBISKUPA n W roku 2012 Damian Mizera wywołał prowokację na Marszu Autonomii. W swoim przemówieniu (bo trudno ten polityczny występ homilią nazwać), katowicki arcybiskup dopuścił się tylu półprawd, uproszczeń i dobierania faktów pod tezę, że trudno nazwać to inaczej, niż fałszerstwem historii. Skworc powiedział, że każdy śląski powstaniec był polskim patriotą. A to nieprawda. Z faktu, że było tak w familii Skworca nie wynika, że w każdej. Skworc po prostu pomylił homilię i familię. Dariusz Dyrda

Opola, który z ramienia PiS-u ubiegać się będzie o stołek prezydenta Warszawy. Ten, który wykrzykiwał „Górny Śląsk – Deutschland” nazywa się Damian Mizera i rzeczywiście jest kibicem Gieksy oraz – też rzeczywiście – zalicza się do Ślązaków o proniemieckich poglądach. – Jo je fest za Niymcami, niŷ ino skuli tego, co muti już tela lot w Niŷcach miŷszko – wyjaśnia. Poza tym Damian jest też, mówiąc po śląsku, elwrem. Za

ste. Gdy pod urząd wojewódzki podejdzie Marsz, on wskaże miejsce, gdzie Damian ma zacząć podskakiwać i wykrzykiwać: „Górny Śląsk, Deutschland, Górny Śląsk-Deutschland”. – Aż mi sie wierzyć niŷ chciało, ze za coś takigo do mi tauzyn. Ale ôn z kapsy ywciongo piŷnć stów. – Mioł być tauzyn – padom, ale ôn na to, że drugo połowa dostana po robocie. Pedzioł, że trefiymy sie pod urzŷndym. I poszeł ku tym swoim kamratom. Kiej im go-

doł, że wszyjsko załatwione przījrzołech sie im jeszcze roz. Na zicher żodnego ś nich wcześnij żech niŷ widzioł.

PROWOKACJA MIEJSCE MIAŁA Wszystko potoczyło się jak było umówione. W pewnym momencie zleceniodawca podszedł do Damiana i powiedział. „Teraz, dokładnie tu!” I odszedł. Resztę widać na filmiku. Damian chwilę krzyczy, potem szamotanina, jak się okazuje z policjantami po cywilu. Trafia na komisariat, dostaje mandat za zakłócanie porządku. Po wyjściu dzwoni o drugie pięć stów. Ale telefon Kamrata milczy. Milczał będzie już zawsze. Damian go nigdy więcej nie spotka. Jest mu trochę wstyd, że w internecie występuje jako „prowokator z RAŚ-u”. Nagle jednak od roku 2015 z coraz większym zdziwieniem patrzy w telewizor. Bo wśród czołowych polityków „Dobrej Zmiany” rozpoznaje jednego z tych „studencików”, którzy siedzieli przy stoliku na Stawowej. Nie ma żadnych wątpliwości, że Patryk Jaki to jeden z tych, którzy 14 lipca 2012 roku przyjechali do Ka-

n Takiego Patryka Jakiego zapamiętał na Stawowej Damian Mizera

NIYCH WIEDZOM, JAKI JE JAKI! - Długoch milczoł. Ale jak teraz słysza, że chop, kiery tela godo o przestrzeganiu prawa, ściganiu chuliganów i różne takie, niŷ doś, że je ministrŷm, to jeszcze mo być prezydentŷm Warszawy, toch niŷ strzimoł. Musza ô tym ôpowie-

Pokazują ulubioną metodę działania bardzo znanego obecnie polityka, który jesienią stanie się być może najważniejszą postacią polskich wyborów samorządowych. Chodzi o wiceministra sprawiedliwości, Patryka Jakiego z Opola, który z ramienia PiS-u ubiegać się będzie o stołek prezydenta Warszawy. towic, by zmajstrować antyrasiowską prowokację. Niewiele z niej wyszło, filmik miał niską popularność, media tematu nie zauważyły, ale próba udowodnienia, że RAŚ jest antypolski i proniemiecki była na pewno. Damian Mizera twierdzi, że na pewno stał też za nią Patryk Jaki. Jest to nawet logiczne. Jaki, jeszcze jako polityk z Opola, nie krył swojej wrogości wobec śląskich organizacji, RAŚ-u i Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej. Także jako wiceminister dawał wyrazy antyniemieckich fobii, choćby przy okazji poszerzania granic Opola. Jednak poglądy, nawet dziwaczne i wrogie, to jedno, a majstrowanie prowokacji – zupełnie coś innego. Zwłaszcza, kiedy ma się do czynienia z osobą pełniącą obecnie funkcję wiceministra sprawiedliwości.

dzieć, jaki to je typ – mówi Damian. Pytany, czy jest pewny, że to Jaki siedział przy stoliku na Stawowej, stanowczo potwierdza. – Pooglondołech se w inernecie jego fotki z 2012 roku. To był na zicher tŷn chop! Nie ma oczywiście gwarancji, że Mizera się nie myli. Nie ma gwarancji, że nie fantazjuje. Tylko po co? Od dziennikarza w zamian za opowieść żadnego honorarium nie sugerował, nawet na piwo i cygarety. Ciągle podkreślał, że robi to, żeby ludzie wiedzieli, do jakich chwytów posuwa się Jaki. Twierdzi też, że od czasu, gdy władzę w państwie przejął PiS, czuje się dyskretnie inwigilowany. Boi się, ale tylko trochę. Nie na tyle, by milczeć. Dariusz Dyrda


6

maj 2018r.

Nojlepszy gĕszynk 35zł

30zł

We Niŷmcach tyż werci sie demonstrować ślůnskość!

45zł

35zł

35zł

A może wybieresz se inkszy tres, abo inszy gadżet?

35zł

35zł

35zł

35zł

5zł

30zł

30zł

5zł

Instytut Ślůnskij Godki, 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53.* adres e-mail: megapres@interia.pl, tel. 535 998 252, konto bankowe 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 Eli kupisz za 100 zł abo lepij (do kupy ze ksionżkami ze ôstatnij strony) – dostawa gratis. Na terenie aglomeracji katowickiej możliwe dostarczenie kurierem i zapłata przy odbiorze.

* Powyższy adres jest jedynie adresem korespondencyjnym. Nie ma tam sklepu!


7

maj 2018r.

Między gwarą a językiem

Mniej więcej sześć lat temu nieodżałowany Michał Smolorz napisał felieton „Cadykowie śląskiej godki”. O mnie, i kilku innych postaciach. Gdyż według tego śp. Michała każdy z nas uznaje się za jedyny autorytet śląskiej mowy, w niczym innym ustąpić nie chce – co dla mowy tej jest ze stratą.

n Znana rysowniczka Joanna Furgalińska w zabawny sposób pokazuje, na ile język polski i godka są „wzajemnie zrozumiałe.

Z

abawnie pisał Smolorz o Marku Szołtysku: „ponieważ jego dzieło - jak sam skromnie przyznaje - jest prekursorskie, najlepsze, najgłębiej przemyślane, najlepiej przyswajalne i jako jedyne odpowiada potrzebom odradzającej się śląskości. Też opracował swoją autorską pisownię, napisał własną literaturę od baśni do biblii, stworzył własne interpretacje dziejów, swoje przekłady i wykłady, własną

dopuszczalne pole manewru polega na przyłączeniu reszty Górnego Śląska do panaszołtyskowej republiki, czego wykluczyć nie można”.

SKANSENOWA PAŃCZYCZKA Niezwykle celnie jest o senator Marii Pańczyk: „wyróżnia się tym, że wraz ze swym sanhedrynem pragnie utrzy-

skość może jedynie obumierać, bo pasuje tylko do festynów, a ileż można trwać w festynowej tożsamości? Mogą, owszem, zakopiańscy górale, ale oni wcale nie kryją, że im tam folklorystyczna tożsamość, przeliczalna zresztą na dutki od ceprów, wystarcza. Ale też pielęgnują ją o wiele lepiej, niż pańczykowcy swoją, bo zakopiański góral z warszawskim dziennikarzem rozmawia po góralsku, a senator Pańczyk słyszał kto kiedy do Polaka po śląsku go-

Zespół ten niczego poza (dość lichym zresztą) alfabetem nie stworzył. Ba, stworzyła go tak naprawdę Jolanta Tambor, a oni przestraszeni, że im odmówi swego naukowego autorytetu, przyklepali wszystko co kazała. I męczą się dzisiaj z tą nienaturalną, dziwną, ślabikorzową transkrypcją, robiąc dobrą minę do złej gry. filozofię i jej autorską egzegezę, swoją geografię, matematykę, fizykę i biologię. Słowem otrzymaliśmy dzieło kompletne, niewymagające dalszej reinterpretacji ani tym bardziej konfrontacji. Jedyne

mać śląskość w PRL-owskich ryzach ludowości, ubierać w cepeliowskie kubraczki i hodować w rezerwacie aż do naturalnej i nieuniknionej śmierci”. Istotnie, jej skansenowa krupniokowo-kościelna ślą-

dać? Uporczywe jej trwanie przy poglądach, że mowy śląskiej nie da się skodyfikować, ustandaryzować, bo każda wieś godo trocha inaczej – musi prowadzić do zamierania godki.

Bo języki nie ustandaryzowane znikają. Co zresztą zgodne jest z dalszą tezą Pańczyczki, iż standardem ślůnskij godki jest literacka polszczyzna. A jeśli tak, to w jej logice, godka prędzej czy później musi ustąpić pola polszczyźnie. Potwierdza to zresztą jej kompan z konkursu „Po naszymu czyli po śląsku”Jan Miodek, twierdzący, że godka to zanikający skansen. Bo jako polska gwara zaniknąć musi, a w najlepszym razie zamknąć się w skansenie, tak jak gwara góralska zamknęła się w skansenie zakopiańskich Krupówek.

CHOCHOLI TANIEC WIECZNYCH KONFERENCJI Smolorz sześć niemal lat temu zauważył i czwartego, zbiorowego cadyka, pisząc: „Na przeciwległym biegunie jest klub stowarzyszeń skupionych wokół pani prof. Jolanty Tambor, który miał ambicje stworzyć naukowe podstawy godki i promować ją w parlamencie. Organizował konferencje, wizytował Sejm i wydawało się, że zrodzi się z tego poważne dzieło o naukowych podstawach. Niestety, po wydaniu „Ślabikorza” impet tej grupy osłabł i owoców dalszej pracy nie widać”.

Cadyk – to w ortodoksyjnej odmianie judaizmu człowiek prawy, będący ostoją świata, ponieważ żyje według swojej wiary. To mistrz, przywódca duchowym swojej społeczności, nauczającym o niezgłębionych tajemnicach wiary za pomocą opowiadań i przypowieści. Stanowił ogniwo łączące Żyda z Bogiem. Wierzono w wielką moc duchową cadyka, dzięki której mógł nawet pouczać Boga, jak postępować ze światem ludzi. Cadyk nie podlegał krytyce swoich zwolenników. Wielu z nich było także ludźmi bardzo uczonymi. Tak więc śp. Michał Smolorz nazywając kilka osób i środowisk cadykami śląszczyzny troszkę kpił. Ale tylko troszkę, bo każdy z „cadyków” śląskiej godki wierzy głęboko, iż zna metodę jej uratowania. No i każdy (nawet Pańczyczka) jest dla sporej grupy niepodważalnym autorytetem w tej materii.


8

maj 2018r.

ale pogadać sobie można, a on i tak zrobi po swojemu”. Nie przypominam sobie, bym drzwiami trzaskał, ale przypominam sobie, że o standaryzowanie godki z ludźmi, którzy po ślůnsku niŷ poradzom – było dla mnie oczywistą stratą czasu. I więcej rzeczywiście na spotkania nie chodziłem, co okazało się słuszne, bo zespół ten niczego poza (dość lichym zresztą) alfabetem nie stworzył. Ba, stworzyła go tak naprawdę Jolanta Tambor, a oni przestraszeni, że

dzie można mówić dopiero wówczas, gdy powstawać będzie wystarczająco dużo dzieł literackich w godce, żeby człowiek chcący w niej czytać – miał stale coś do czytania. I żeby zarazem kolejne książki nie różniły się diametralnie składnią, gramatyką, a i słownictwem. No i wreszcie, żeby godka stała się językiem, konieczny jest jeszcze jeden, ale kluczowy element. Musi być wystarczająco duże grono odbiorców, którzy po śląsku czytać będą chcieli.

CZYTO SIĘ CIYNŻKO! Prawdę powiedziawszy ta sama zasada panuje i w Cajtungu. Mnóstwo naszych czytelników twierdzi, że teksty po śląsku źle im się czyta. Nie dlatego, by godki nie rozumieli, tylko „tak się godo, ale czytać to ciynżko”. Prawda oczywista, podobnie jak niemal każdy 6-latek całkiem sprawnie już mówi, ale czytać mu „ciynżko”. Bo on zna dźwięki, a dopasowywać lite-

Języka śląskiego nie ustandardyzują naukowcy ani tym bardziej kółka wzajemnej adoracji, zwące się komitetami, zespołami, stowarzyszeniami – lecz artyści! Tak, jak standard języka polskiego stworzyli Rey, Kochanowski, Mickiewicz, Sienkiewicz, Prus, Słonimski, a nie żadni naukowcy. Dziś standard polszczyzny rozwijają reklamy, telewizja, politycy nawet, ale przecież nie Rada Języka Polskiego, która jedynie czasem zatwierdzi to, co stało się już oczywistą normą języka im odmówi swego naukowego autorytetu, przyklepali wszystko co kazała. I męczą się dzisiaj z tą nienaturalną, dziwną, ślabikorzową transkrypcją, robiąc dobrą minę do złej gry.

KANON JĘZYKA TWORZĄ PISARZE n Jedna z dwóch popularno-naukowych książek Waldemara Cichonia, dla dzieci. O wspaniałych śląskich postaciach i wydarzeniach. Nabyć ją można choćby za pośrednictwem Ślůnskigo Cajtunga. Zapis fonetyczny – to największe oszustwo tych, którzy zapisują godka za pomocą polskiego alfabetu. Z tej prostej przyczyny, że w polskim alfabecie nie ma samogłosek, występujących w śląskiej mowie. Tak więc za pomocą polskich liter fonetycznie godki zapisać się nie da! Przykładami „fonetycznego” zapisu godki są książki Marka Szołtyska, świetne książeczki dla dzieci Waldemara Cichonia, oraz Biblia przetłumaczona rzekomo na godkę przez radzionkowskiego burmistrza Gabriela Tobora. O ile jednak Szołtysek godką operuje znakomicie, o tyle przekład Tobora ma z nią wspólnego niewiele, to tylko lekko stylizowana polszczyzna. Dziwią więc zachwyty ludzi rzekomo godkę kochających, że papież Franciszek uhonorował naszą mowę. Podziękował On (a w zasadzie nie Franciszek, tylko watykańska kuria) bowiem Toborowi za „przekład na język śląski”. Z całym szacunkiem, ale czy papieski asesor Paolo Borgia, który pismo to podpisał, jest w stanie ocenić, na ile biblia ta jest po śląsku? Zakładam się, że gdyby wysłać mu biblię po słowacku i napisać, że to przekład na język łużycki, Paolo Borgia też w imieniu papieża podziękowałby za biblię w języku łużyckim!

Tu znów docenić trzeba wnikliwość Smolorza. Minęło kolejnych kilka lat a ambicje naukowych podstaw godki są w miejscu dokładnie tym samym. Tamborka dochrapała się na tej popularności profesury, jej zespół się rozpierzchł, i czasem próbuje się znów zebrać, to pod skrzydłami dr. Artura Czesaka, to pod

jestem jedynym godki cadykiem prawdziwym? Pisał Smolorz: „Autorytetu ani jednej, ani drugiej grupy (tzn. ani pańczykowców, ani tamborowców – przyp. D.D.) nie uznaje nieprzejednany cadyk Dariusz Dyrda, redaktor Ślůnskigo Cajtůnga. Jak głosi anegdota, Dyrda poszedł raz na spotkanie „uczonych”, z którego

Złej gry! Gra bez wątpienia się toczy – i w to sposób, jaki przewiduję od lat. Bo od lat twierdzę, że języka śląskiego nie ustandardyzują naukowcy ani tym bardziej kółka wzajemnej adoracji, zwące się komitetami, zespołami, stowarzyszeniami – lecz artyści! Tak, jak standard języka polskiego stworzyli Rey, Kochanowski, Mickiewicz, Sienkiewicz, Prus, Słonimski, a nie żadni naukowcy. Dziś standard polszczyzny rozwijają reklamy, telewizja, politycy nawet, ale przecież nie Rada Języka Polskiego, która jedynie czasem zatwierdzi to, co stało się już oczywistą normą języka. Tyle, tylko tyle i aż tyle, mogą zrobić naukowcy. Ale język tworzą artyści! Ci, których dzieła chce czytać odbiorca; ci, które sztuki chce oglądać; ci, których piosenek chce słuchać. Jeśli napisane po śląsku powieści o Komisorzu Hanusiku Marcina Melona, z taką samą radością i przyjemnością czyta Ślązak spod Cieszyna, z Raciborza, z Lublińca i z Mysłowic – to o różnorodnościach regio-

O powstaniu kanonu, standardu mowy śląskiej będzie można mówić dopiero wówczas, gdy powstawać będzie wystarczająco dużo dzieł literackich w godce, żeby człowiek chcący w niej czytać – miał stale coś do czytania. I żeby zarazem kolejne książki nie różniły się diametralnie składnią, gramatyką, a i słownictwem. No i wreszcie, żeby godka stała się językiem, konieczny jest jeszcze jeden, ale kluczowy element. Musi być wystarczająco duże grono odbiorców, którzy po śląsku czytać będą chcieli innymi, ale z tych nieustannych trefów nic zgoła – poza hajami, że „Tak się niy godo!” – nic zgoła nie wynika. Pod sam koniec czerwca grupa ta zwołała kolejną, nic nie wnoszącą konferencję. O niej jednak tekst na sąsiedniej stronie. Więc może faktycznie, choć podobnie jak Smolorz kilka lat temu, tak i ja teraz, traktując to z przymrużeniem oka,

wyszedł z hukiem i z mocnym postanowieniem, że nigdy tam nie wróci - ponieważ stwierdził, że komisja do spraw śląskiej godki nie mówi po śląsku, tylko po polsku. Opracował więc własną pisownię, słownictwo i reguły gramatyczne śląskiego języka, który promuje w swojej gazecie i uznaje za jedynie słuszne. Owszem, czasami dopuszcza wymianę poglądów,

nalnych nie ma już mowy. Dla nich ten Melon staje się, podobnie jak Sienkiewicz dla Polaków – językowym kanonem. Oczywiście jeden Marcin Melon nie wystarczy, nie wystarczy nawet pięciu ani dziesięciu. O powstaniu kanonu, standardu mowy śląskiej (mniejsza o to, czy na razie nazwiemy ją dialektem, czy językiem) – bę-

Czytać! Niestety, na chwilę obecną, kanonu – inaczej niż w języku polskim – nie są nam w stanie współtworzyć piosenkarze czy aktorzy. Twórcy reklam. Z tej prostej przyczyny, że ich celem jest dotarcie do jak największej ilości odbiorców. Odbiorców, którzy ich zrozumieją. Dlatego w „śląskich” szlagrach żodŷn żodnŷmu niŷ pszaje, bo zamiast „pszaja” momy „jo cie kochom” (Polak nie dość, że zrozumie, to jeszcze myśli, ze to po śląsku), mamy w nich „spotkać sie” a nie „trefić sie”… I można by tak jeszcze długo. To już nie jest po śląsku, to jedynie stylizowana, i do dość kiepsko, polszczyzna. Ale cóż się dziwić, jeśli już kilkadziesiąt lat temu, w sławnym filmie Kutza, stary górnik częstuje „powstańców” posiłkiem ze słowami: „Mocie tu zalewajka”. Zalewajka! Zalewajka, to słowo kielecko-łódzkie, w dawnej kongresówce znane, więc i w Sosnowcu. Fakt, że Kutz się urodził i wychował od Sosnowca raptem ze dwa kilometry, ale żeby Ślůnzok do Ślůnzoków sto lat temu zamiast żur powiedział zalewajka? To się zdarzyć nie mogło, no ale artysta mowę śląską na polską poprawił, żeby polscy widzowie poczuli, że ci powstańcy naprawdę do Polski chcieli. I tak się do dziś kręci, że ślůnsko godka ma język polski przypominać, bo jeszcze polscy widzowie (klienci) oleją artystę… Nie dziwię się więc, że Szczepan Twardoch woli pisać po polsku, niż po śląsku. Pisząc po śląsku byłby pisarzem zapewne równie wybitnym, ale niszowym. Podobnie, jak Kutz, gdyby swoją „Piątą Stronę” po śląsku napisał. Choć czy mieszkając od ponad 50 lat w Warszawie, po śląsku by jeszcze umiał? Wiele jego wypowiedzi wskazuje, że nie. Twardoch by pewnie umiał. Ale męczyłby się niemiłosiernie, bo przecież jak każdy z nas, Ślązaków żyjących z pióra, z humanistyki, po polsku czyta setki książek, a po śląsku przeczytał może z pięć. Po polsku o sprawach abstrakcyjnych myśli, więc gdy o nich po polsku pisze, to słowa same się układają, a gdy trzeba po śląsku, to każde zdanie jest męką. Zwłaszcza, gdy ma to być śląski prawdziwy, a nie „bercikowo godka”, gdzie w języku polskim jest równie mało śląszczyzny, co mięsa w kiełbasie pewnej sosnowieckiej firmy.

ry, które widzi, do tych dźwięków, to sprawa zupełnie inna. My, dorośli, Ślůnzoki, poradzymy godać, ale czytać (i pisać) nauczeni jesteśmy po polsku, więc gdy nagle trafia nam się tekst śląski, z innymi literami, ze słowami nie układającymi się w polskie słowa, to mamy problem. Prawie jak półanalfabeci. Czyto się ciynżko! Niestety, zapis „ślabikorzowy” nie wyszedł naprzeciw tym przyzwyczajeniom. Cztery różne „o” to tylko jeden z przykładów nieintuicyjnego czytania. Oczywiście, gdy ktoś zna godkę, to po kilku, najdalej kilkunastu stronach te „ptoszki” nad literami przestają przeszkadzać, ale umiejący po śląsku i bez tych „ptoszków” by sobie świetnie poradził. Wie to doskonale Szołtysek, dlatego „ptoszków” nie stosuje. Pisząc – jak twierdzi – fonetycznie, ale jest to kłamstwo, bo polskimi literami śląskiej fonetyki oddać się nie da. Bo w godce istnieją samogłoski nieznane współczesnej polszczyźnie. Oczywiście, gdy ktoś godkę zna, to i Szołtyska przeczyta poprawnie, bo wie, jak to słowo się wymawia. Ale jeśli „ptoszki” i brak „ptoszków” jest tylko dla tych, kierzy poradzom, to po co się w „ptoszki” bawić? Owszem, po nic. Bo dodatkowe znaki są dla tych, którzy nie wiedzą, jak przeczytać! I w tym zawiły zapis „ślabikorzowy” nie pomaga. Bo zbyt zawiły! Do tego najlepszy jest zapis sprzed stu lat profesora Steuera, który my, w Cajtungu, po niewielkich poprawkach stosujemy. Ten „ślabikorzowy” a w zasadzie „tamborowy” jest ukłonem w stronę polszczyzny, a nie ślůnskij godki. Dlatego nie rozumiemy zachwytów „ślabikorzowców” nad biblią po śląsku, pióra burmistrza Radzionkowa, Gabriela Tobora. Chyba, że o podobieństwo nazwiska z Jolantą Tambor chodzi. Bo tenże Tobor, nie dość, że przełożył biblię na język polski, z lekka tylko stylizowany na śląski, to jeszcze zastosował polski zapis. Rzekomo fonetyczny (patrz wyżej). Jakże to więc, facet zapisuje mowę śląską po polsku, do tego z felerami, a wy się cieszycie, jakby było z czego? To tak, jakby Anglik się cieszył, że ktoś pisze po angielsku: „Aj, łit maj sister, lajking goł tu sinema, on oll łikends”. Myślicie, że ten Anglik by uznał, że to ktoś jego język propaguje, „bo u niego tak się godo”, a do tego tylko zapisując go fonetycznie? Czy raczej uznałby, że ktoś mu język ośmiesza!


9

maj 2018r.

JĘZYK ROZTAPIANY Anglik nie ma powodu bać się ośmieszania jego języka. Mówią nim na świecie setki milionów (jeśli nie miliardy) ludzi, korzysta z prawnej ochrony, powstaje w nim połowa światowej literatury. Angielskiemu czy nawet polskiemu, czeskiemu, litewskiemu, takie ośmieszanie nie zagraża. Nie spowoduje wykoślawiania, a w perspektywie zanikania języka. Co innego ślůnsko godka. Ona jest zagrożona roztopieniem się w polszczyźnie. Traceniem coraz większej ilości własnych słów i form gramatycznych, zastępowaniem ich polskimi. Z czasem, gdy z całej godki zostanie „kaj, gelender, radiska i szolka tyju na byfyju” – to już nie tylko o języku

bre, byśmy chcieli je czytać, byśmy na sztuki po śląsku chcieli chodzić.

LITERATURA PO ŚLĄSKU POWSTAJE SZYBKO I jest tu promyk nadziei dla godki. Bo tych tekstów przybywa w trybie niemal lawinowym. O ile dziesięć czy nawet pięć lat temu człowiek atakowany przez Polaków: „Jeśli to jest język, to pokażcie literaturę w tym języku!” - mógł wskazać raptem kilka sztuk teatralnych (w tym moją Marikę) i przedwojenne „Bery i Bojki” Ligonia (który to zresztą Ligoń uważał godkę za polską gwarę), o tyle tylko tej wiosny w śląskich teatrach zagrano cztery świetne monodramy po śląsku, powieści i opowiadań śląskich przybywa, mamy

Jakże to więc, facet zapisuje mowę śląską po polsku, do tego z felerami, a wy się cieszycie, jakby było z czego? To tak, jakby Anglik się cieszył, że ktoś pisze po angielsku: „Aj, łit maj sister, lajking goł tu sinema, on oll łikends”. Myślicie, że ten Anglik by uznał, że to ktoś jego język propaguje, „bo u niego tak się godo”, a do tego tylko zapisując go fonetycznie? Czy raczej uznałby, że ktoś mu język ośmiesza! śląskim, ale nawet o śląskim dialekcie nie będzie mowy. Będą pojedyncze słowa, jak w gwarze krakowskiej, gdzie przecież też polski kafel jest flizą, a polska czekoladka jest pomadką. I dlatego mowy śląskiej nie uratuje żaden zespół naukowców, nawet gdyby spisali wszystkie jej słowa i wszystkie jej gramatyczne zasady. Bo spisana jest greka, spisana łacina, eksperci znają różne, dawne języki, ale są to języki martwe, którymi nikt się nie porozumiewa. A historia ludzkości zna bodaj tylko jeden język niemal martwy, który się odrodził – hebrajski. Ale wymagało to ogromnego wysiłku państwa Izrael. Bez zaangażowania państwa o takim odrodzeniu mowy nie ma. A gdy godka zaniknie, żadne państwo nie będzie się angażować, by się odrodziła. Nie zaniknie zaś jedynie, gdy będziemy w niej czytać! Nie, nie wystarczy godać! Ci, którzy bajdurzą, że to język domowy, rodzinny – tak naprawdę, świadomie lub nie, skazują godkę na zagładę. Powolną, ale zagładę. Bo z każdym rokiem, może nawet z miesiącem każdym, w tym naszym domowym języku słowa śląskie są wypierane przez polskie. Nasze formy gramatyczne są zastępowane polskimi. Nasze omy na wrzos, ważkę, cynamon, kukurydzę, kaloryfer, odkurzacz, grypę i tysiące innych rzeczy – używały śląskich, a nie polskich słów. Ilu z nas jeszcze ich używa? Używa – bo rozumie pewnie znacznie więcej, ale używają już tylko polskich, więc tych śląskich nikomu nie przekazują. Stają się zapomniane. A teksty po śląsku (jeśli naprawdę są po śląsku) słowa te nam przypominają. Literackie czy dziennikarskie teksty po śląsku przypominają nam naszą własną składnię, odmienną od polskiej logikę naszego języka. One, i tylko one, pozwolą mu przetrwać. O ile oczywiście będą na tyle do-

już i przekłady na śląski światowej poezji („Dante i inksi”), i przełożonego na śląski „Dracha” Twardocha i – nawet – przełożoną na śląski starogrecką tragedię, Ajschylosa. Gdy w roku 2010 pytającemu o śląską literaturę można było pokazać ze dwie, trzy książeczki, to teraz jest to już całkiem duża szafka z książkami, w której znajdziemy i prozę, i poezję, i przekłady literatury światowej, i rodzime opowiadania, powieści, sztuki. Mamy nawet popularno-naukowe teksty dla dzieci Waldemara Cichonia. Co bodaj jeszcze ważniejsze, poziom językowy tych tekstów jest coraz wyższy. Poziom literacki też. Owszem, nie ma

n U Furgalińskiej można też znaleźć bogate, a zupełnie inne od polskiego, słownictwo. była nim łacina. Teksty naukowe z medycyny, fizyki kwantowej czy molekularnej – nie są po śląsku do niczego potrzebne. Choć wspomniany Cichoń pokazuje, że popularno-naukowe i z tych dziedzin po śląsku pisać można. Bo w prawdziwym, żywym języku powinno się dać opowiedzieć i wyjaśnić wszystko.

POLONIZACJA NA KAŻDYM KROKU Ale po śląsku, nie po polsku ze śląskimi końcówkami, jak to nieraz spotkać można. Ot, choćby na portalu www. wachtyrz.eu - gdzie znaleźć można też poprawne po śląsku teksty - są i takie: „Do całyj sprawy trza podyjść pōmału i bez dziwoczynio. Wyciōngnyty na świyży luft motor trza ôbadać ôd strōny mechaniki: posmarować wszystkie dinksy i

z tej prostej przyczyny, że i „kryncić” nie ma (jest „zwyrtać”), nie ma „odpowiedniego” (jest choćby „zgodny”) i nie ma „ciśnienia” (jest „druk”), a w zasadzie „ciśniŷnie” po śląsku jest, ale znaczy tyle, co polskie „pchanie”. Nie ma słowa „wielki” (może być „wielgi” albo „srogi”). No i nie ma „bezpieczeństwo”, bo u nas bezpieczny to „zicher”, bezpiecznik to „zicherung”. Końcówka tego zdania powinna więc po śląsku brzmieć jakoś tak: „Zgodny druk je fest ważny, coby rajza boła bez przīkrości” (bo „przīkry” to po śląsku niebezpieczny a nie przykry). Teksty, jak powyżej są właśnie stylizowaną na śląski polszczyzną, a nie śląską godką. Oczywiście, można jak chociażby językoznawca Henryk Jaroszewicz twierdzić, że to jest właśnie dzisiejsza ślůnsko godka i ją trzeba uznać za aktualny język śląski.

Godka nie zaniknie zaś jedynie, gdy będziemy w niej czytać! Nie, nie wystarczy godać! Ci, którzy bajdurzą, że to język domowy, rodzinny – tak naprawdę, świadomie lub nie, skazują godkę na zagładę. Powolną, ale zagładę. Bo z każdym rokiem, może nawet z miesiącem każdym, w tym naszym domowym języku słowa śląskie są wypierane przez polskie. Nasze formy gramatyczne są zastępowane polskimi. Nasze omy na wrzos, ważkę, cynamon, kukurydzę, kaloryfer, odkurzacz, grypę i tysiące innych rzeczy – używały śląskich, a nie polskich słów. Ilu z nas jeszcze ich używa? Używa – bo rozumie pewnie znacznie więcej, ale używają już tylko polskich, więc tych śląskich nikomu nie przekazują. Stają się zapomniane po śląsku tekstów naukowych. I bodaj nigdy nie będzie. Każdy, kto ma w rodzinie naukowca innej dziedziny, niż polonista, ten wie, że naukowiec ten czyta przynajmniej tyle samo po angielsku, ile po polsku. Dziś nie da się być naukowcem, angielskiego nie znając, bo przynajmniej 50% wartościowych prac naukowych w tym języku powstaje. Za kilka lat będzie to nie 50 a 80% i tak naprawdę angielski stanie się jedynym językiem nauki. Tak, jak przed wiekami

wichajstry; podokryncać śruby; sprawdzić akumulator eli go nie trza naładować; dopōmpować luftu do ôpon, żeby nie jechać na fleku, bo ôdpowiednie ciśniynie mo wielki wpływ na bezpieczyństwo rajzy”. Polonizowanie w formie czystej! Po śląsku nie ma „smarowania” – bo nie ma smaru tylko jest szmyra. Nie istnieje po śląsku słowo „ładować” (jest „folować”), nie ma „pompować” (jest „plompać”), nie ma „śruby” (jest „szruba”), nie ma „odkryncać”,

Można też, jak Dariusz Jerczyński, autor Historii Narodu Śląskiego przekonywać, że jedynym ratunkiem dla śląszczyzny jest kreować ją tak, by jak najbardziej odróżniała się od polszczyzny. Bo tylko gdy Polacy rozumieć jej nie będą, są w stanie uznać, że to jednak nie polski dialekt. W tym celu Jerczyński tworzy wiele śląskich neologizmów, czerpiąc choćby z czeskiego czy niemieckiego. Jedne jego neologizmy są udane, inne – znacznie częściej – zgrzytają w uszach.

A można znaleźć złoty środek. Czyli po prostu znać ślůnsko godka. Owszem, sięgać po słowa obce, niechby i polskie, wtedy, gdy naszego, śląskiego nie ma. Sięgać po polską (czeską, niemiecką) formę gramatyczną – gdy śląskiej brakuje. Ale gdy się godkę zna naprawdę, nie brakuje prawie nigdy. Bo to język bardzo bogaty i obrazowy. Jeśli ktoś wątpi, warto poczytać albo posłuchać Ojgenaz Pnioków (Eugeniusz Kosmała, autor choćby „Pniokowych O’sprowek”), który po śląsku, bez polskich zapożyczeń, potrafi mówić prawie o wszystkim. Ale Ojgen zna 40 000 śląskich słów, tych, którymi mówiły omy. Zna i używa. Można więc jak dr Jaroszewicz twierdzić, że godką jest to, czego większość nie zapomniała. Można – jak Jerczyński – tworzyć nowe, rzekomo śląskie słowa. A można po prostu se godka spomnieć. Ta prawdziwo. Ale to znów, albo trzeba sznupać samemu, albo czytać śląśką literaturę. Tam te słowa i formy gramatyczne są.

BEZ POLONIZOWANIA, ALE I UDZIWNIANIA Owszem, jestem cadykiem śląszczyzny. Bo nie godzę się na jej polonizowanie, ale nie godzę się też na jej udziwnianie. Marzę, by brzmiała ona tak, jak 50 czy nawet 100 lat temu. Som mom starość tak godać i pisać. I wierza, co eli nom się to udo, to niŷskoro kożdy uzno, co to je richtiś naszo godka. Niŷ polsko, ino ślůnsko. Podano na polsko, czesko, morawsko, ale jednako inakszo. A jeśli będziemy ją do polskiej coraz bardziej upodabniać, to w niej zniknie, jak krzaczki truskawek w zachwaszczonym ogrodzie. Których jest coraz mniej, jeszcze przez jakiś czas niby są, ale już nie owocują. Godanie to ino taki zachwaszczony zogrůdek, a czytani ślůnskich kionżek, to richtiś dbałość. Tako pado cadyk. Dariusz Dyrda


10

maj 2018r.

Każdy znający temat choć trochę, wie, że to jedno wielkie oszustwo

Nie językoznawcy decydują Państwo polskie, gdy tylko w sejmie pojawia się kolejny projekt ustawy proponującej uznanie śląskiej godki za język regionalny – pyta o zdanie polonistów, Radę Języka Polskiego. Doskonale wiedząc, jakiej udzielą oni odpowiedzi. Odpowiedzi idealnie zgodnej z duchem polskiego nacjonalizmu.

R

zecz jest zasadniczo prosta. Na gruncie lingwistyki dwie mowy uznaje się za dialekty tego samego języka, jeśli są wzajemnie do zrozumienia. Na tym gruncie właśnie stojąc, Rada Języka Polskiego niezmiennie odpowiada, że godka jest polskim dialektem. I mniejsza już nawet o to, na ile godka w swojej czystej, a nie obecnej, spolonizowanej formie, jest zrozumiała dla

tego? Języki czeski i słowacki tak do siebie są podobne, że trudniej w nich znaleźć różnice, niż podobieństwa. Ba, państwa nie wymagają wzajemnie tłumaczenia swoich dokumentów. Bo i po co, jeśli są niemal identyczne. Podobnie rzecz się ma z językami słowiańskimi na Bałkanach. Jak śmieją się ci, którzy dawno temu skończyli slawistykę, że nauczyli się kiedyś jednego języka, serbsko-chorwackiego, a teraz znają ich całe mnóstwo: serbski, chorwacki, słoweński, macedoński, bośniacki. Paradoksalnie, chociaż na zachodnich Bałkanach istniały niegdyś trzy dialekty słowiańskie, wszystkie te języki oparte są w zasadzie o jeden z nich: sztokawski. Żeby rzecz jeszcze bardziej zagmatwać, Bułgar też nie ma problemów z rozumieniem któregokolwiek z tych języków. A wszyscy ich użytkownicy czytają książki i gazety, oglądają telewizję w każdym z nich, jest im to zupełnie bez różnicy. Podobnie rzecz ma się i na drugim krańcu Europy. O tym, czy coś jest duńskim, czy norweskim, czy szwedzkim decyduje głównie to, w jakim państwie leży. Szwed z Norwegiem bez wątpienia łatwiej się dogada, niż Ślązak z Polakiem (o ile oczywiście Ślązak postanowi mówić po śląsku, a nie polsku). Przykłady można by mnożyć. Okazuje się więc, że językoznawcze teorie, iż jeśli dwie mowy są wzajemnie zrozumiałe,

odrębnym od czeskiego nie dlatego, że nagle Czesi przestali go rozumieć (bo nie przestali), tylko dlatego, że sami Słowacy tak postanowili. Język bośniacki powstał nagle ćwierć wieku temu tylko dlatego, że Bośniacy chcieli mieć język własny, a nie serbsko-chorwacki. Chorwaci też zresztą postanowili mieć po prostu swój, bez tego serbskiego przedrostka. O wiele ciekawiej ma się rzecz z językiem niemieckim. Niemiec z Lubeki bez problemu rozumie język holenderski, a jednak holenderski dialektem niemieckim nie jest od dobrych 500 lat. Dla od-

JĘZYKI BYWAJĄ BARDZO PODOBNE No ale przyjmijmy nawet, że śląski jest dla Polaków zrozumiały. I cóż z

to mamy do czynienia z dialektem jednego języka – nie mają potwierdzenia w praktyce.

DECYZJA UŻYTKOWNIKÓW, NIE JĘZYKOZNAWCÓW Oprócz lingwistów na temat języka wypowiadają się bowiem także socjolodzy. Dla nich sprawa wydaje się oczywista, ale zupełnie inna, niż dla polonistów. Oni otóż uważają – od Tokio po Nowy Jork – że o tym, czy coś jest językiem, czy dialektem innego języka, decydują sami użytkownicy. Słowacki stał się językiem

DR HENRYK JAROSZEWICZ (Instytut Filologii Słowiańskiej Uniwersytetu Wrocławskiego): Poloniści w odróżnieniu od slawistów, komparatystów, socjolingwistów, najczęściej nie czytają niczego, co nie zostało napisane po polsku. Stąd wąskie horyzonty i polonocentryczny punkt widzenia przeradzający się często w kabaretowe „XYZ a sprawa języka polskiego”.

Ślązacy są Polakami, nawet jeśli dość podejrzanej, zbyt skoligaconej z Niemcami, konduity. Taki gorszy sort Polaków. Ale jednak Polaków.

ZAGROŻONA NARRACJA Gdy nagle pojawił się, kilkanaście lat temu, postulat uznania godki za język, a Ślązaków za odrębną narodowość – cała ta budowana przez sto lat konstrukcja stała się zagrożona. Zagrożone stało się moralne prawo Polski do Śląska.

Językoznawcze teorie, iż jeśli dwie mowy są wzajemnie zrozumiałe, to mamy do czynienia z dialektem jednego języka – nie mają potwierdzenia w praktyce. Oprócz lingwistów na temat języka wypowiadają się bowiem także socjolodzy. Dla nich sprawa wydaje się oczywista, ale zupełnie inna, niż dla polonistów. Oni otóż uważają, że o tym, czy coś jest językiem, czy dialektem innego języka, decydują sami użytkownicy. miany mieszkańcy Niemiec czy Austrii nie rozumieją Szwajcara, który twierdzi, że mówi w szwajcarskim dialekcie języka niemieckiego. Ale ponieważ ten Szwajcar chce, by jego mowę uznawać za język niemiecki, to Niemcy taką decyzję szanują. Niemiec znad Bałtyku ma problem ze zrozumieniem Bawarczyka, ale

Uparte twierdzenie polonistów z profesorskimi tytułami, że śląski jest polskim dialektem, nie bierze się jednak z nich braku wiedzy. Może raczej z solidnego jej posiadania. Przy czym nie chodzi wcale o wiedzę językoznawczą. Poloniści z profesorskimi tytułami świetnie wiedzą, że w państwach, gdzie naród jest kategorią etniczną, a nie obywatelską – taki naród ma dwa spoiwa. Wspólną historię i wspólny język. To właśnie historia i język integrują Polaków. W tym kontekście uznanie języka śląskiego polski nacjonalista musi postrzegać jako niebezpieczeństwo. Polaka. Wystarczy iść na targ i poprosić polskiego sprzedawcę o radiski, tomaty, ołberiba i gymiza na zupa – by przekonać się, że nie jest. Wystarczy pójść do sklepu rowerowego i spytać o koło z brymzom w riktricie a niŷ lyngsztandze, by przekonać się, że Polak nic z tego nie zrozumie (inna sprawa, ile z brymzy w lyngsztandze zrozumie młodsze pokolenie Ślązaków).

ka śląskiego polski nacjonalista musi postrzegać jako niebezpieczeństwo. Teorie, że Śląsk to prastara polska macierz nie wytrzymają żadnej próby dyskusji. Nawet jeśli przyjąć za dobrą monetę opowieści o dawnych piastowskich ziemiach, nawet wówczas trzeba przyjąć, że najpóźniej w pierwszej połowie XIV wieku Śląsk stracił jakiekolwiek więzi z Polską. Ba, Polski król wyrzekł się pretensji do niego po wsze czasy. I przez kolejne 600 lat historia Śląska i Polski toczyły się obok siebie. My nie mieliśmy nic wspólnego z Polską Jagiellonów, z Ba-

obaj twierdzą, że mówią po niemiecku. Uznają, że jest to jeden język, chociaż o wzajemnym rozumieniu (czyli o jednym języku w rozumieniu polonistów) mówić trudno.

JĘZYK NA USŁUGACH POLITYKI Uparte twierdzenie polonistów z profesorskimi tytułami, że śląski jest polskim dialektem, nie bierze się jednak z nich braku wiedzy. Może raczej z solidnego jej posiadania. Przy czym nie chodzi wcale o wiedzę językoznawczą. Poloniści z profesorskimi tytułami świetnie wiedzą, że w państwach, gdzie naród jest kategorią etniczną, a nie obywatelską – taki naród ma dwa spoiwa. Wspólną historię i wspólny język. To właśnie historia i język (w mniejszym stopniu religia) integrują Polaków. W tym kontekście uznanie języ-

torym pod Pskowem, zwycięstwem pod Kircholmem, Dzikimi Stepami, Rzeczpospolitą Szlachecką, Konstytucją III Maja, rozbiorami i kolejnymi polskimi powstaniami. To wszystko działo się za granicą, i to za granicą – co trzeba dodać – która Śląsk i Ślązaków mało obchodziła. My w innych, europejskich, wojnach braliśmy udział, inne mieliśmy wzorce polityczne, kulturowe, cywilizacyjne. Polska kulturowo skierowana była na wschód, my na zachód. Tak więc na wspólnej historii – której nie było - nie dało się zbudować narracji o polsko-śląskiej wspólnocie, o tym, że Ślązacy są Polakami. Gdy Polacy pod koniec XIX wieku zainteresowali się Śląskiem, gdy zaczęli swoją polską agitację, oparli ją na wspólnocie języka. Zaczęli twierdzić (a taki prof. Jan Miodek mówi to do dziś), że Ślązacy przez stulecia zachowali staropolski język. I ten język ma być ich dowodem wspólnoty z resztą Polaków. Tak naprawdę tylko na języku oparli po I wojnie światowej swoje roszczenia do Śląska, bo przecież żaden normalny zachodni polityk nie uznałby bajdurzenia o staropiastowskiej macierzy. Wschodni zresztą też nie. Pozostał tylko język! Jeśli wszyscy uwierzą, że Ślązacy mówią po polsku, to naturalną konsekwencją jest – że są Polakami. A jeśli są Polakami, to ich miejsce jest w państwie polskim. Żadnych innych podstaw, by Śląsk trafił do Polski, nie było ani w roku 1918, ani w 1945. Dlatego w najżywotniejszym interesie państwa polskiego było w I połowie XX wieku z uporem maniaka twierdzić, że godka jest po prostu zakonserwowaną staropolszczyzną. Zaś po roku 1945, gdy państwo polskie miało być (inaczej niż przedwojenna II RP) państwem jednolitym narodowościowo – tym bardziej trzeba było utrzymywać, że godka to polska gwara, a

Nie polityczne, ale moralne. Nie polityczne, bo nikt nie rozpocznie z Polską wojny o Śląsk, nikt na arenie międzynarodowej nie będzie podnosił postulatów odłączenia Śląska od Polski. Ale stanie się jednak coś, na co Polacy są bardzo wrażliwi. Nagle okaże się, że Śląsk nie jest częścią Polski a jedynie państwa polskiego. Dla państw i narodów pewnych swojej pozycji, wartości – żadnego zagrożenia w tym nie ma. Przecież nikt nie nakazuje Szkotom czuć się Anglikami, ani Morawianom czy czeskim Ślązakom uważać się za Czechów. Ale jeśli już się uzna, że jakaś inna od wiodącej narodowość w państwie istnieje – trzeba zacząć ją szanować. Jak Anglia, która w pewnym momencie zmieniła swoją nazwę na Wielka Brytania, żeby okazać szacunek innym, niż angielska, narodowościom, państwo to zamieszkującym. I pozwolić tym narodowościom na pielęgnowanie swojej tożsamości i kultury według własnych wzorców, a nie tak, jak Anglicy by sobie tego życzyli. Szkoci w Wielkiej Brytanii mogą świętować rocznice swoich antyangielskich powstań, szczycić się nimi. Bo oni tam wiedzą, na tych Wyspach Brytyjskich, że prawdziwe porozumienie można budować jedynie na wolności każdej ze stron, na jej prawie do własnej historii. Polska inaczej. Kilkadziesiąt (nijak nie 123) lat zaborów, potem hitlerowska okupacja, wreszcie zależność od ZSRR rozbudziła w Polakach lęk, że ich państwo jest oblężoną twierdzą, na którą stale ktoś czyha. Lęk irracjonalny, ale jest. Polacy na wszelkie zagrożenia od ponad stu lat mają tylko jedną receptę: musimy jako naród być jednością! Na zagrożenia irracjonalne ich recepta jest taka sama, więc ta jedność narodowa jest dla nich wartością ogromną. A polscy językoznawcy, profesorowie polonistyki, podzielają te


11

maj 2018r.

lęki wszystkich Polaków. I wydaje im się, że jeśli przyznają, iż godka jest odrębnym językiem, to przyniosą jakieś ogromne zagrożenie dla Polski. Więc robią wszystko, by udowadniać, że mowa Ślązaków jest polskim dialektem.

OJCZYZNA -POLSZCZYZNA Zresztą dla profesorów tych polszczyzna też jest częścią ich ojczyzny. I dbają, by ojczyzna ta była jak największa. Gdy Midek prowadził program „Ojczyzna-Polszczyzna” zupełnie poważnie dawał wyraz tej więzi ojczyzny z językiem. Odebranie jej każdego dialektu w profesorów przekonaniu zmniejsza granice tej ich językowej ojczyzny. Więc bronią jej, jak niepodległości. Kilkanaście lat temu z taką samą zaciekłością bronili kaszubskiego dialektu języka polskiego. Udowadniali w mądrych elaboratach, że kaszubski nie jest odrębnym językiem, a jedynie polskim dialektem. Znienacka jednak Sejm RP – zdominowany wówczas przez lewicę – wbrew opinii profesorów z Rady Języka Polskiego, nagle ci sami profesorowie przyjęli zasadę, że „na władzę nie poradzę” i zaczęli udowadniać, że mowa Kaszubów spełnia wymogi osobnego języka, ale mowa Ślązaków absolutnie nie spełnia. Czyli pogodzili się z utratą terytorium kaszubskiego swojej językowej ojczyzny, ale nadal uparcie bronią językowego terytorium śląskiego. Jednak przede wszystkim robią to z obawy, że za uznaniem języka pójdzie żądanie – naturalna w sumie konsekwencja – uznania śląskiej grupy etnicznej, a za tym autonomii kulturalnej dla Ślązaków. Że nagle okaże się, że ten niemal milion osób, które w spisie powszechnym podały narodowość śląską, ale państwo to zignorowało, trzeba będzie potraktować poważnie. Że ten milion osób będzie miał prawo do swojej, a nie polskiej, historii; do swojej, a nie polskiej kultury. Że trzeba będzie się z nim podzielić właśnie pieniędzmi na kulturę, na film, oddać mu do dyspozycji jeden kanał telewizji publicznej. I tak dalej, i tak dalej. Polacy od prawie 150 lat stu lat prowadzą aktywną polonizację Ślązaków, a od niemal 100 lat zaprzęgli do tego swoje państwo. Nie bez sukcesów, bo jednak ogromna rzesza rdzennych mieszkańców Śląska się dziś z polskością utożsamia. Po młodym pokoleniu, zakochanym choćby w polskich żołnierzach wyklętych, widać, że ten odsetek rośnie, że polonizacja przynosi efekty. Uznanie języka śląskiego mogłoby zatrzymać lub wręcz odwrócić ten proces. Polska, rozumiana jako państwo etniczne, a nie obywatelskie (a tak traktuje ją większość Polaków), nie ma więc żadnego interesu w uznaniu języka śląskiego. Ale głupio się przyznać, że nie uznaje się go z przyczyn politycznych. Lepiej rżnąć głupa, plotąc, że mowa Ślązaków nie spełnia lingwistycznych wymogów języka. Chociaż żadne lingwistyczne wymogi, określające, co jest językiem, a co dialektem, nie istnieją. To zawsze jest wyłącznie decyzja polityczna. Polska decyzja polityczna brzmi: nic Ślązakom dać nie musimy, więc nic nie damy! Dariusz Dyrda

Ôstoł wom sie ino żur

„W piontek, w romach festiwalu „Do you speak gŏdka?” ôdbyła sie w Katowicach kōnferyncyjŏ Ślōnskŏ gŏdka – już język czy jeszcze gwara? Widać we zalu było, iże Ślōnzŏkōw moc interesuje to, co dzieje sie teroz ze ślōnskōm mŏwōm, bo ciynżko było znojś wolny stołek.” - tak godo Grzegorz Kulik na Wachtyrz.eu. My dodomy ôd sia, co idzie ô piątek 26 aprila.

No i panie oraz panowie z konferencji, pozwolę sobie zadać kilka pytań. Pierwsze: Czy konferencja odpowiedziała na pytanie zadane w tytule tej konferencji? Drugie: Czy zaspokoiła zainteresowanie obecnych? Trzecie: Jaki był cel tejże konferencji? Moje zainteresowanie przyciągnął tytuł konferencji, bo wydaje mi się, że go znam. Znam go jako tytuł prawdopodobnie należący do Marcina Melona. Mogę się jednak mylić! Chciałbym się mylić… Chciałbym się mylić z jednego prostego powodu, konferencje są bądź podsumowaniem, bądź sprawozdaniem, bądź inicjowaniem. Zawsze jednak powinny mieć cel. Czy potrafi mi kto jeżeli nie zdefiniować, to przybliżyć cel tego spotkania? Czy konferencja była jakąś formą nawiązania do konferencji sprzed dziesięciu lat? Mnie się wydaje, że postulaty sprzed lat dziesięciu nie zostały zrealizowane. W obecnej konferencji zabrakło mi jakichkolwiek postulatów. Zabrakło mi celu. Cele wskazuje się między innymi po to, aby określać miejsce, w którym organizatorzy konferencji, jej uczestnicy, zainteresowani problematyką się znajdujemy w drodze do osiągnięcia celu.

WIELA IDZIE BEBLAĆ? Latoś zaś napoczli ôsprowiać ô godce, ô mowie, ô etnolekcie: Język czy gwara? Kiej umrzi… Kodyfikacyjo, ortografio, Ślabikorz. Durś a ciŷngiym godo sie. Godo sie, godo sie, godo sie. A tak rīchtiś, to się niŷ godo, niŷ rządzi, niŷ ôsprawio – ino się mówi. Płynie słów potok, taki słowotok. Ślinotok. Mowy trza sie uczyć i tela – jako i wszyjskiego… i trza jeji używać, uży-

n W czerwcu 2008 roku pod patronatem wicemarszałek senatu Krystyny Bochenek odbyła się w Sali Sejmu Śląskiego konferencja w sprawie godki. Co się od tego czasu zmieniło? wać i tela. Fto niŷ godo, tŷn niŷ poradzi, fto niŷ poradzi, tŷn niŷ godo gryfnie, bogato po ślůnsku – ino żargonuje, gwarzy. A dyć, co tŷn ślůnski paradny, bogaty, echt szwarny, mo swoji gwary/dialekty, żargony i idiolekty. Na konferyncyji godali, piyknie godali, prawie wszyscy… aliści niŷ w godce, niŷ po naszymu. Po polsku godali. Jako godka, takie spokupiŷni. Co mosz w gowie, to na jynzyku… Jedne cioruchy ciorajom gwarom, inksze panoczki aszom sie śląszczyznom. Skuli mie? Mie sie jamrować niŷ werci! Ōba majom recht, tako mie sie zdo. Niŷ je to ajnfach, pedzieć: skuli mie! Ciynżko ôbstoć to klachani, bo

farmazonić o godce - amtuje boroczek i już je … lingwista. Już mu sie widzi, iże poradzi godać, ôsprawiac, szkryflać. Poradzić poradzi, aliści niŷroz jego godka to ino żargon, kery do szpasu jo mianuja plac-ślůnskim i tela. Bo mowy naszyj uczyć sie trza niŷ īno ôde starki i na placu. Starka zemrzi, na placu autoki postawiom. I ze godkom bydzie szlus. Bez tych dziesiyńć rokůw, ôde konferencje we roku 2008, u mie na wsi starek zemrziło a zemrziło… placów ubyło a ubyło. Mowa uczono ôde w mowie urodzonych eli ôde godki naumionych, to je muster i mus i tako mowa, to jŷnzyk, a

1.……………..................…………… 2……….................………………….. 3.……….................…………………. 4……….................………………….. 5………...............…………………… Konkluzyjo: Drab beamcioki i partyjnioki majom napoczońć robota, ichnio robota: - Nalyźć fachmanów, echt fachmanów ôd godki, spytać ich ô cesta do godki – niŷ do śląszczyzny i niŷ do gwary. Szafnońć marszruta i pomogać, pomogać. Fachmanów je wiŷncyj niźli tych, co byli w Katowicach i tych, co niŷ wygrali tego szpilu bez dziesiyńć lot. Do szpilu niŷ styknie szczewiki wygutalinować, trza torůw naszczylać i to niŷ do swojego tora! Gryfnie szprechać poradzili i we 2008 i we 2018, to wiym, i co s tego, co s tego? Szwarne poezyje poradzi napisać i stary i trzebiony – dzieckůw s tyj poezyje ni ma i niŷ bydzie. Niŷ labiŷdzić, niŷ jowejczeć, czas kabot seblyc, haraburzi wyprzontać, jegla znojść a kapenyczka po kapenyczce sztopfować, co sie bez tych dziesiyńć lot „dobryj ślonskiyj zmiany” wytargaôuo, podziurawiôuo.

NOCNO MARA Gruntem tego mojego perorowanio boł byzuch. Byzuchy u nos majom waga i glans. Ja, ja, miouech byzuch, nawiydzioła mie nocno Mara. No powiŷm, niŷ powiŷm, gryfno ś niyj

Mowy trza sie uczyć i tela – jako i wszyjskiego… i trza jeji używać, używać i tela. Fto niŷ godo, tŷn niŷ poradzi, fto niŷ poradzi, tŷn niŷ godo gryfnie, bogato po ślůnsku – ino żargonuje, gwarzy. A dyć, co tŷn ślůnski paradny, bogaty, echt szwarny, mo swoji gwary/dialekty, żargony i idiolekty. Na konferyncyji godali, piyknie godali, prawie wszyscy… aliści niŷ w godce, niŷ po naszymu. Po polsku godali. Jako godka, takie spokupiŷni trzeby tak spolŷgliwie nazdać godoczom ôde gwary i godoczom ôde śląszczyzny. Możno tyn ślonski je kiej strom, co mo asty. Jako tyn strom paradny, takie i jego asty. Niŷ wiŷm, eli taki strom sie do kodyfikować? Niŷ wiŷm, eli taki strom sie do deskrybować? Utropa s tymi ciorusami i i utropa s tymi estetami. Ciorusy wargolom belajak, estety o śląszczyźnie mówią polskim językiem publicznym. Publicznym, bo literackim niŷ poradza go mianować. Języka a godki trza sie uczyć, uczyć… To roboty moc. Suchać, czytać, parlować, deliberować. Robotom sie dzielić.

UCZYĆ SIE, UCZYĆ! BILDOWAĆ! Amtuje kery, abo we urzyndzie, abo we ferajnyj, to niŷch amtuje ze zyskiym do wszyjskich, bo to amt publiczny! Niych mu sie zarozki niŷ zdowo, iże je we prawie bałamoncić, za bozna robić,

ciorano niby-godka to gwara tyj mowy eli inkszyj: żargon, idiolekt. Wiela je tych naumionych? Trocha jest! Wiela ich bôuo we Katowicach na konferyncyji? No Alojzy… Lysko, Alojzy Lysko. No i tyn, no tyn… Grzegorz Kulik… Dziŷsiynć lot nazod dospomogali sie ô naszo mowa - dziŷsiynć lot nazod. Terozkich usłyszou, co je lepi, moc, moc, festylnie moc je… inakszi. Tak pedzieli we Katowicach! Trzim pysk, je inaczej! Aliści to wiŷmy ôd Demokryta – wszyjsko pływie. Ino kaj, fto i za czyje? Pejter Długosz za swoje, Marcin Melon za swoje, Eugeniusz Kosmała za swoje, Mirosław Neinert za swoje, Alojzy Lysko za swoje, Grzegorz Chudy za swoje, Darek Dyrda za swoje, Andrzej Roczniok za swoje, Grzegorz Kulik za swoje – to som drziki. (Tukej dopiszcie tych, co jo ich niŷ spomnioł, eli jeszcze jakigo znocie) ....................................... A tukej naszkryflejcie miana tych, co ino ô tym drzistajom:

boła dzioucha: wielgo, blond, jedŷn tyn mioua na prawo, a wtůry tŷn miôua na lewo – przī kożdym jedŷn modnie ôblycony, co z tyj Mary met i mlyko cyckou. Trzeci ftoś jom niŷwolił, niŷwolił, niŷwolił. Ôna mioła to rada, widno, do sie przać i przaniu na siła, aliści lichom sztimom ryczała cosik ô wolności, ô równości, ô gender – możno ino tak na schwol, coby zodŷn nie spokopioł, co ôna to mo rada, co ôna niŷ poradzi stanowić o jeji żiwobyci, co ôna downo tak żyje. Mie sie takie ônaczyni niŷ widzi, bez tuż toch naszkryflôu. Niŷ widzi mi sie ônaczyni o godce przez godki do godki. Bez tych dziesiyńć rokōw rolady, modry kraut a kluski zeżarli, fana zmazali, buchōw niy czytali - a ôstôu sie ino żur. Niŷ wia, eli go styknie do konferencyje we 2028, bo to 3657 dni i nocy, kiej bez dziŷń a kożdyj nocy Mara-mowa bydzie cyckano i ônacono. Aleksander Lubina


12

maj 2018r.

Śląska Saga odc. 3

Nic nie zapowiadało, że akurat te święta Wielkiej Nocy będą wyjątkowe i niepowtarzalne, tak bardzo wyjątkowe, że nawet sam Szymon nie był w stanie nad wszystkim zapanować, ulegając rodzącym się fascynacjom. Wielkanoc zwyczajowo rozpoczynała okres hucznych zabaw, kiedy to wszystkie szanujące się karczmy czy szynki szeroko otwierały swoje podwoje, witając muzyką wszystkich chętnych do zabawy, a tych nie brakowało szczególnie wśród młodych, wyjałowionych czterdziestoma dniami postu, którego skrupulatnie przestrzegano.

S

zymon, jako że już należał do tej nieco przerośniętej młodzieży, temat świątecznych tańców omawiał wespół z kamratami w szynku, gdzie wśród gromkich śmiechów wspominano poprzednie zabawy, równocześnie snując plany wobec tegorocznych, zbliżających się uciech, wszystko podlewając piwem czy gorzołkom. Po wielogodzinnych negocjacjach ustalono, że w tym roku udadzą się całą ferajną do pobliskiej wsi, gdzie, jak powszechnie było wiadomo, co druga, to szwarno dziołcha na wydaniu. Jak uradzili tak zrobili. Po świątecznym sytym obiedzie, wesołą gromadą wyruszyli w kierunku mitycznego kobiecego eldorado. Po ledwie godzinnej wędrówce, jako że szli na przimo, młodzieńcy wyszli z lasu na drogę gruntową, biegnącą zygzakiem między polami w kierunku ledwo widocznych zabudowań, leżących na skraju szaro burych pól. Dochodził stamtąd stłumiony odgłos skocznej muzyki. Prawdopodobnie wiosenne podniecenie i wypita w lesie gorzałka spowodowały, że któryś zawołał: „Fto piŷrszy doleci do szynku, tymu wszyscy fundnom sznapsa!” Ruszyli pylną drogą jak na złamanie karku, wznosząc za sobą tuman kurzu. Po pół godzinie, byli na miejscu, stając przed rozległym, a przysadzistym budynkiem z czerwonej cegły, osnutym pajęczyną dzikiego wina i przykrytym - dochodzącym aż do samych okien - spadzistym dachem, pokrytym czerwono krwistą dachówką. Co sprawiało, że wydawał się niższy i jakby wrośnięty w ziemię. Całe zaplecze karczmy tworzył zespół budynków gospodarczych, które były tak zgrabnie usytuowane, że nie raziły oczu karczemnych konsumentów brzydotą swoich starych murów pokrytych płatami liszai. Cały ten karczemny kompleks, był ogrodzony drewnianym płotem ze sztachet, pomalowanych na zielony kolor. Gdy Szymon wraz z kamratami, wszedł otwartą bramą na plac, pierwszym co się im rzuciło w oczy, była ręczna pompa do wody, którą widzieli pierwszy raz w życiu, a o której już wielokrotnie słyszeli jako o czymś bardzo praktycznym i nowoczesnym. Owo cudo było w całości odlane z metalu i mocno zakotwiczone w ziemi. Na dłuższe oględziny nie było czasu i możliwości, gdyż wokół pompy tłoczyła się rozgorączkowana wataha wyrostków, którzy jak przystało w śmigus dyngus pra-

cowali przy niej w pocie czoła czerpiąc wodę, którą potem obficie oblewali uciekające z piskiem dziewczyny, których całe stada jak przepiórki fruwały zalotnie po placu, prowokując do zalotów rozochoconych synków, którzy już

Do karczmy, wchodziło się po czterech szerokich kamiennych schodach, latami wyszlifowanych podeszwami szukających w szynku zabawy i napitku, a ze schodów po przekroczeniu wysokiego dębowego progu, szeroki-

ną cegłą. Cała frontowa ściana była zajęta przez szynkwas, za którym krążył jak pancernik potężny szynkarz, z gębą okrągłą choćby miesiączek, ozdobioną wąsami sterczącymi na prawo i lewo jak dwa semafory na orzeskim banho-

Cała frontowa ściana była zajęta przez szynkwas, za którym krążył jak pancernik potężny szynkarz, z gębą okrągłą choćby miesiączek, ozdobioną wąsami sterczącymi na prawo i lewo jak dwa semafory na orzeskim banhofie - jednoczenie napełniając sprawnie jednym klientom kieliszki klarowną gorzałką, innym kufle pienistym piwem. Przy szynkwasie kłębił się podpity tłumek, do którego zmierzał również Szymon z kamratami, aby się pokrzepić i popatrzeć na frelki, które już albo wirowały w tańcu, albo jeszcze stały zbite w paroosobowe stadka, przebierając zgrabnie w takt muzyki gołymi łydkami, co było niemym sygnałem dla każdego karlusa: czekam na ciebie! czuli pociąg do zolytów ale jeszcze nie wiedzieli, że woda śmiergustowa jest tylko do prowokowania ,a nie do bliższych kontaktów.

mi drzwiami otwartymi w ten dzień na oścież, bezpośrednio do ogromnej niskiej sali z drewnianą podłogą, na ten dzień wyczyszczoną do białości tłuczo-

fie - jednoczenie napełniając sprawnie jednym klientom kieliszki klarowną gorzałką, innym kufle pienistym piwem. Przy szynkwasie kłębił się podpity tłu-

mek, do którego zmierzał również Szymon z kamratami, aby się pokrzepić i popatrzeć na frelki, które już albo wirowały w tańcu, albo jeszcze stały zbite w paroosobowe stadka, przebierając zgrabnie w takt muzyki gołymi łydkami, co było niemym sygnałem dla każdego karlusa: czekam na ciebie! Szymon zdążył wypalić dwa cygara, wypić dwa sznapsy, kiedy wyłowił z gromadki jedną frelkę. Miała ona długi warkocz blond włosów aż do samych pośladków, którymi maszketnie poruszała w takt skocznej muzyki i dyskretnie się do niego uśmiechała. Kolejny sznaps, który kupili kamraty pozostał nie tknięty, bo Szymon już tańcował, mając na ramieniu warkocz swej partnerki. Ulka - bo tak jej było na miano - miała jasnomodre wyzgerne oczy i niesamowicie zgrabną sylwetkę, która wyróżniała ją od innych dziewcząt. O tym, że była córką właściciela karczmy, Szymon dowiedział dużo później. Już po pierwszym tańcu, obydwoje byli sobą zauroczeni, wcale się z tym nie


13

maj 2018r.

kryjąc, co się już nie mogło podobać miejscowym karlusom, którzy przecież nie mieli zamiaru pozwolić, żeby ktoś z inszej wsi, bezkarnie zrywał najdorodniejsze kwiatki z ich ogródka. O północy, pomimo, że zabawa trwała w najlepsze Ulka poprosiła Szymona, żeby ją odprowadził do wyjścia, tłumacząc że musi iść do domu. Na pożegnanie zaprosiła go na następną niedzielę. Po takim zakończeniu Szymon już cały w skowronkach leciał, jak na skrzydłach, żeby się pochwalić kamratom nowo poznaną frelą. A tu jak z pod ziemi, wyrosło przed nim kilkanaście groźnie wyglądających postaci. Nawet nie zdążył pomyśleć, co się dzieje, a już był w środku wrogiego kręgu, intuicyjnie wyczuwając, że jest bardzo źle. Głowę wciągnął między ramiona, a dłonie mocno zacisnął w pięść, bardziej gotowy do obrony niż ataku. Pierwszy cios otrzymał w głowę. Zachwiał się ale nie upadł. Ale to tylko rozwścieczyło jego prześladowców, którzy rozpoczęli go tłuc z wielką wprawą. Nie wiadomo jak by się skończyła dla Szymona ta „młócka”, gdyby nie jego kamraci, którzy krótko po nim również wyszli na chwilę się dychnąć. Najpierw któryś zawołał: chopy biją sznita! - a potem już dało się słyszeć charakterystyczne traach!, traach! wyrywanych sztachet z zielonego płotu. Ci, którzy jeszcze przed momentem bezkarnie bili Szymona Sznita, teraz sami stali się bitymi. Sztachety lały ich po grzbietach, głowach, rękach. Sami więc też skoczyli ku sztachetom. Ale szymonowi nadal byli górą.

Szymon, który przed chwilą został dosłownie wypluty z tego żywego, kąsającego się wzajemnie wiru, klęcząc na kolanach i wypluwając resztki krwi z rozbitych warg, szybko doszedł do siebie i za-

szlagring, który jeszcze pamiętał czasy służby wojskowej. Ulka doskonale się orientowała, co może grozić jej nowemu wybrankowi, kiedy spotka jej dawnych wielbicie-

Nie wiadomo jak by się skończyła dla Szymona ta „młócka”, gdyby nie jego kamraci, którzy krótko po nim również wyszli na chwilę się dychnąć. Najpierw któryś zawołał: chopy biją sznita! - a potem już dało się słyszeć charakterystyczne traach!, traach! wyrywanych sztachet z zielonego płotu. Ci, którzy jeszcze przed momentem bezkarnie bili Szymona Sznita, teraz sami stali się bitymi. Sztachety lały ich po grzbietach, głowach, rękach. Sami więc też skoczyli ku sztachetom. Ale szymonowi nadal byli górą Pozornie nie istotne zajście „egzekucji” na Szymonie, szybko się przerodziło w grupową bijatykę - zaczęto się okładać, czym popadnie i gdzie popadnie. I tak plac przed szynkiem zamienił się w pole bitwy, gdzie pośród wrzasków i krzyków, bijący przemieszczali się na wzór monstrualnego wiru, który zasysał każdego, kto się nieopatrznie (albo i celowo) znalazł w jego zasięgu. Tak dynamiczny rozwój bijatyki, mogącej trwać długo, zapewne nikomu by nie wyszedł na zdrowie dla wszystkich uczestników awantury. Jednak jeden z wyrostków, który dotąd bezpiecznie siedząc na płocie kibicował całemu zajściu, teraz widząc, jaki prawy przybierają obrót, zeskoczył z płotu i wpadł na salę z rykiem: na placu jest haja! Cudze pachoły biją naszych synków! Sala na moment zamarła, a potem wybuchł wielki ryk i wszyscy, których alkohol nie zamroczył jeszcze na tyle, że umieli się podnieść,ruszyli na pomoc swoim. Jedni tylko wymachując pięściami, inni z tym co akurat mieli w zasięgu ręki.

uważył, że jeszcze chwila, a wysypujący się na majdan tłum , rozniesie go i jego kamratów na pięściach. Zdążył tylko krzyknąć: Uciekomy! I ruszyli jak stado ogierów na Wielkiej Paradubickiej. Zatrzymali się dopiero w lesie, gdzie, już bezpieczni, zaczęli ze zmęczenia padać na trawę jak podcięte sosny, po dłuższej chwili leżakowania ociężale wstawali, żeby się dowlec do przydrożnego stawu, gdzie dokonywali wstępnych ablucji ciała, pełnego sińców i zadrapań, śmiejąc się i wzajemnie obnażając ubytki w ubraniach, które wyglądały dużo gorzej niż ich ciała. Cały następny tydzień zajęło Szymonowi - przy pomocy różnych domorosłych specyfików - usuwanie śladów awantury, ale gdy przyszła niedziela w zasadzie oznak bójki na nim nie było. Czując w brzuchu coś, choćby pełno grających szmaterloków - biegł na spotkanie. Mając na uwadze wydarzenia sprzed tygodnia, tak na wszelki wypadek, do jednej kieszeni włożył flaszka gorzołki, żeby przekupić, a do drugiej - jeśli gorzałka nie poskutkuje - włożył

li. Wyszła więc mu naprzeciw, żeby zademonstrować jego adwersarzom kogo wybrała, obejmując tym samym Szymona immunitetem wiejskim nietykalności. Szymon aż przykląkł z wrażenia, gdy ją niespodziewanie zobaczył w letniej pastelowej sukience, z wiankiem świeżych polnych kwiatów na głowie, idącą wąską miedzą miedzy soczyście

isz? Wszystkie następne wizyty u Ulki odbywały się bezkonfliktowo, a były coraz częstsze, tak że w Zielone Świątki idąc wspólnie z kościoła, Szymon niespodziewanie zapytał: pszajesz ty mi Ulka? A ona przystanęła, popatrzyła na niego tymi swoimi modrymi oczami i drżącym z emocji głosem pedziała: - Jużech sie myślała, że sie mie niy spytosz, a dyć ci pszaja i to fest! - No to bydziesz moja? - dalej uparcie pytał, - No toć, co byda ŷno twoja! - i mu zawisła na szyi. Ustalili, że się pobiorą na Matki Boskiej Zielnej. Pozostała jeszcze kwestia poinformowania rodziców, ale tu uzgodnili, że to każde z nich indywidualnie przeforsuje to ze swoimi. Rodzice Szymona, gdy dotarła do nich ta wieść, zamarli z wrażenia. Ojciec tradycyjnie w takich sytuacjach milcząc, wykurzył pod rząd dwiefajki, a matka podparła ręką brodę i zafrasowana stwierdziła: Jednego my go mieli, a tera bydymy yno sami… Szymon rozdrażniony i podenerwowany całym zajściem wydukał: Dyć że-

się z córką zamożnego szynkarza, zamiast – jak jeszcze niedawno – przynosić familii wstyd z mężatką Angelą. Ojciec Ulki jako doświadczony i sprytny szynkysz, kwestię postanowił rozwiązać będąc sam na sam z żoną. Udając, że głośno myśli ciągnął: „mogła się napasować tyż jakigoś szynkorza, tak jak my, choć ȏjca ȏd Szymona Sznita znom, chop robotny i akuratny”, a matka szybko dodała: Szymon jest szwarny karlus, to się nasza dziołcha niŷ bydzie musiala gańbować za niŷgo. Ojciec, widząc, że są zgodni, podsumował: Zrobiymy dziołsze wesele szumne i tyż ją wywianujymi po pańsku, żeby wszyjscy widzieli, co sie dziołcha ȏd szynkorza wydowo, a niŷ ȏd jakigoś chaderloka. Matka klasnęła z aprobatą w ręce, kończąc rozmowę: A dyć! I tak jak planowali, na początku września, połączyli się w małym drewnianym kościółku stając się od tej pory jednym ciałem które nosiło dwa imiona Szymon i Ulka, aż do śmierci,. A potym była muzyka, kaj krůlowały czorne ancugi, cylindry, biołe szuszczące szaty; kaj złomało sie pora szpa-

Ulka doskonale się orientowała, co może grozić jej nowemu wybrankowi, kiedy spotka jej dawnych wielbicieli. Wyszła więc mu naprzeciw, żeby zademonstrować jego adwersarzom kogo wybrała, obejmując tym samym Szymona immunitetem wiejskim nietykalności. Szymon aż przykląkł z wrażenia, gdy ją niespodziewanie zobaczył w letniej pastelowej sukience, z wiankiem świeżych polnych kwiatów na głowie, idącą wąską miedzą miedzy soczyście zielonym żytem, a łąką pełną gysipymków i tylko wyjąkał: aleś mie wylykała zielonym żytem, a łąką pełną gysipymków i tylko wyjąkał: aleś mie wylykała. Ulka, śmiejąc się, wzięła go pod rękę mówiąc: teraz to się już chyba nie bo-

ście mie już nagabywali, żebych się jako lipsta napasowoł, a tera stynkocie, jak tu się przī wos niŷ auwrygować. Po prawdzie matka cieszyła się, że syn związał

cyrsztokow na plecach czy gorących głowach karlusów. cdn Marian Kulik


14

maj 2018r.

Śląskie horrory

Ząbkowice Śląskie, niewielkie miasteczko leżące na Śląsku Dolnym, ale blisko Górnego, znalazło kilka lat temu świetną metodę na swoją promocję. Jest nią niemiecka nazwa miejscowości – Frankenstein – i przypuszczenia, że właśnie tutejszy proces grabarzy z XVII wieku zainspirował angielską pisarkę Mary Shelley do napisania powieści o tym samym tytule. Historię Frankensteina zna chyba każdy, więc opowiadać jej tu nie warto. Warto natomiast dodać, że Ząbkowice promują się na tej postaci doskonale. Można to zwiedzić Laboratorium Doktora Frankensteina, od 20 już lat odbywa się Upiorny Weekend z Frankensteinem. W promocji istnieje taka zasada: „wyróżnij się albo giń!”. Ząbkowice doskonale wyróżniają się Frankensteinem.

O

ddalone od nich zaledwie o kilkanaście kilometrów – i leżące już naprawdę na granicy Górnego Śląska – Ziębice mogłyby na tym patencie pojechać jeszcze lepiej. Nie tylko z racji tego, że przez pewien czas ich niemiecka nazwa brzmiała Monsterberg, czyli Góra Potwora. Raczej dlatego, że potwór żył tu na początku XX wieku naprawdę. Nazywał się Karl Denke i mógłby rywalizować z samym powieściowym Hannibalem Lecterem.

czulka Denke znali przecież dobrze, a Vincenta, który zjawił się w Ziębicach dzień wcześniej, pierwszy raz widzieli na oczy. Ten jednak wyjaśnił, że zjawił się w miasteczku dzień wcześniej w poszukiwaniu pracy, noc spędził w miejscowym schronisku, a gdy poprosił o jałmużnę pana Denke, ten obiecał mu 20 fenigów za napisanie listu do brata. - Adolf,ty tłusty bebechu – zaczął dyktować stojący za piszącym Denke. Rozbawiony niezwykłym początkiem Vicent

pecie dokumenty osób, których zaginięcie zgłoszono jakiś czas temu. Poza tym całkiem sporo ludzkich szczątków, kości, kończyn. Zresztą ostateczny dowód dostarczył sam Karl Denke – na wieść o inspekcji policyjnej w jego mieszkaniu natychmiast powiesił się w celi. Niemiecka policja świetnie udokumentowała zbrodnie ziębickiego Hannibala Lectera. Mamy zdjęcia narzędzi, którymi dzielił swoje ofiary na części i haków, na których wieszał ich fragmenty. Bo chociaż

Policjanci byli sceptyczni jednak oględziny jego domu nie pozostawiły żadnych wątpliwości. W szafach pokrwawione ubrania, na parapecie dokumenty osób, których zaginięcie zgłoszono jakiś czas temu. Poza tym całkiem sporo ludzkich szczątków, kości, kończyn Denke był człowiekiem poważnym pobożnym i szanowanym. Z powodu swojej dobroci dla wszystkich bezdomnych i żebraków duszy nazywany bywał Ojczulkiem Denke. Trochę wprawdzie w jego domu zapewne śmierdziało, ale to przecież norma u kogoś, kto zajmuje się przerabianiem mięsa i produkcją wyrobów ze skóry. Sąsiadom więc ani ten smród ani dźwięki piłowania czy rąbania nie wydawały się dziwne.

ZAKRWAWIONY WŁÓCZĘGA Aż do 21grudnia 1924 roku, gdy na posterunek policji wpadł zakrwawiony niejaki Vincent Olivier. Krzycząc, że przed chwilą Denke próbował go zamordować. Policjanci nie bardzo chcieli wierzyć, Oj-

spojrzał na dyktującego – i to uratowało mu życie. Bo zdołał uchylić się przed wymierzonym w jego potylicę ciosem motyką. Vincentowi udało się uciec z domu Denkego i pobiec prosto na policję.

MAKABRYCZNE ZNALEZISKA Policjanci byli sceptyczni, zamknęli nawet Vincenta w areszcie za włóczęgostwo, ale jest zgłoszenie, trzeba sprawdzić. Zwłaszcza, że wezwany lekarz stwierdził, iż rany są poważne i wyglądają na zadane narzędziem. Denkego też zatrzymano do wyjaśnienia a ten tłumaczył, że owszem, uderzył motyką Vincenta, bo ten chciał go okraść. Jednak oględziny jego domu nie pozostawiły żadnych wątpliwości. W szafach pokrwawione ubrania, na para-

motywy jego działalności nie są do końca jasne, czy zabijał dla przyjemności czy z chęci zysku – to na pewno zysk z tego procederu miał. Mięso swoich ofiar przerabiał na przetwory i sprzedawał je na przykład na ziębickim i wrocławskim targu. Z ludzkiej skóry wyrabiał gustowne paski i szelki, z włosów plótł sznurówki.

CO NIEZWYKŁE, TO CIEKAWE W oparciu o zebrane dowody niemiecka policja ustaliła, że zabił co najmniej 20 osób, ale mogło ich też być 40 lub więcej. Dziś wrocławscy spece od kryminalistyki chętnie zabrali by się za domostwo Denkego i dokładnie je zbadali. Mając wiele nieznanych w 1924 roku technik, chociażby badania DNA, mogliby wykryć nie-

jedną tajemnicę. Na pewno bowiem jeszcze po wojnie, już polscy osadnicy, wykopywali na ogródku Denkego ludzkie kości. Cóż, kiedy obecni właściciele domu nie chcą się zgodzić. Z jednej strony trudno im się dziwić, po co przypominać sobie stale, że się mieszka w domu kanibala – z drugiej strony gdyby się odrobinę zakrzątnęli, mogliby nieźle na tym zarabiać. Bo chociaż ani właściciele domu ani władze miasta Denkem się nie chwalą – to jednak do Ziębic stale przyjeżdżają z Polski i Niemiec miłośnicy prawdziwych horrorów, by obejrzeć ślady po Denkem. Bo co niezwykłe, to ciekawe. A seryjny zabójca handlujący mięsem swoich ofiar jest przerażający, ale ciekawy też. Pracownicy miejskiego Muzeum pokażą nawet teczkę z wycinkami prasowymi i celę, w której Denke się powiesić. Ale oni woleliby opowiadać, że Ziębice były przez pewien czas nawet stolicą księstwa, że tu urodziła się Edyta Górniak i Janusz Kamiński, nagrodzony Oscarem operator filmowy samego Stevena Spielberga. A turyści przyjeżdżają tylko śladami Denkego. Ząbkowice poczuły, że Frankenstein to dobry produkt promocyjny. Ziębice leżą nawet w powiecie ząbkowickim, miasta oddalone są od siebie raptem o kilkanaście kilometrów. Mogliby się więc spokojnie pod ząbkowicką promocję podpiąć, bo kto lubi weekendy z Frankensteinem, temu weekend z Denkem też się na pewno spodoba. Ale komuś w Ziębicach brakuje wyobraźni. Brakuje wyobraźni choćby, by w miejscowej knajpie serwować wątróbki a’la Denke czy Pasztet Mistrza Denkego. Niejeden turysta by się skusił. Ludzi z czarnym poczuciem humoru jest mnóstwo. Magda Pilorz

Radzionków poza Radzionkowem Na początku 2016 roku na łamach Ślůnskigo Cajtůnga w artykule „Cidrów już niy bydzie” przy okazji wspomnień dotyczących pierwszego szpilu Ruchu Radzionków w ekstraklasie, pisaliśmy o beznadziejnej sytuacji klubu spowodowanej możliwością utraty boiska wraz z budynkiem klubowym. Komornik sprzedał bowiem klubowe obiekty. Dziś mamy już tragifarsę. Klub z Radzionkowa, jeden z najstarszych na Śląsku, obchodzi właśnie stulecie swojego istnienia. Po licznych zawirowaniach ta, niegdyś ekstraklasowa, drużyna odbiła się od dna i wszystko wskazuje na to, że swój jubileusz uczci awansem do III ligi. A zaraz potem przestanie istnieć – bo nie będzie miała gdzie piłki kopać. Klubów piłkarskich, które popadły w finansowe tarapaty, jest mnóstwo. Obecne Cidry to jednak zupełnie nie ten przypadek. Chodzi po prostu o to, że w Radzionkowie nie ma porządnego boiska do piłki nożnej. O czymkolwiek,

co można by nazwać stadionem, nawet nie wspominając. I teraz Ruch Radzionków jest Radzionkowem tylko z nazwy, bo swoje mecze rozgrywa w Bytomiu, w oddalonej o kilka kilometrów od Radzionkowa dzielnicy Stroszek. Ale dla władz Bytomia nie jest to żadna ważna sprawa

miał czasu na poważne zajęcie się potrzebami klubu, który jak żadne inne przedsięwzięcie rozsławił Radzionków. Bo kluby z miasteczek tej wielkości (Radzionków ma 16 000 mieszkańców) grające w ekstraklasie, w całej historii RP można na palcach policzyć. Cidry były Radzionkowa chlubą i dumą. Dla

Szkole Mistrzostwa Sportowego a nie Ruchowi, po drugie spełnia standardy co najwyżej IV ligi, więc klub po awansie grać na nim by nie mógł, po trzecie wciśnięte jest w osiedle, gdzie kibice, jeśli będzie ich więcej niż stu, o zaparkowaniu samochodów mogą jedynie pomarzyć.

Radzionkowski burmistrz, Gabriel Tobor, tak zajęty był przez lata tłumaczeniem biblii na Śląski, że nie miał czasu na poważne zajęcie się potrzebami klubu, który jak żadne inne przedsięwzięcie rozsławił Radzionków a boisko to nijak nie spełnia wymogów III ligi. Tak naprawdę bytomscy włodarze chcą się chyba pozbyć z miasta klubu sąsiada. I klub nie ma się gdzie podziać. Bo dla odmiany radzionkowski burmistrz, Gabriel Tobor, tak zajęty był przez lata tłumaczeniem biblii na Śląski, że nie

obecnych władz miasta są najwyraźniej kłopotem. Owszem, od lat markowane są jakieś działania. Nawet ostatnio odbył się przetarg na budowę wielofunkcyjnego boiska – tyle, że został unieważniony. Zresztą boisko to niewiele by załatwiło, bo po pierwsze ma być dedykowane

Niedaleko znajdują się tereny, na których mógłby powstać stadion. Władze miasta wiedzą o nim, ale przez dłuższy czas będzie on jeszcze niedostępny, bo do roku 2029 jest wydzierżawiony. Magistrat jakoś nie kwapi się do poważnych negocjacji z dzierżawcą, by czas ten skrócić. Po co, kiedy można

mówić, że w budżecie miasta pieniądze na obiekt by się znalazły, ale nie ma go gdzie wybudować. Dziwne to, bo trudno znaleźć drugie miasto, które nie umie u siebie znaleźć kilku hektarów na boisko. Warto pamiętać, że w takich sytuacjach aktywni włodarze miast załatwiali nawet zmiany granic z miastami sąsiednimi. Tak się stało chociażby ze Stadionem Ludowym w Sosnowcu – na ten cel przed lat Szopienice przekazały swoje północne łąki Sosnowcowi. Ot, taki ładny przykład śląsko-zagłębiowskiej koegzystencji. Można? Można! Ale kiedy się ma na głowie tak ważne sprawy dla burmistrza, jak przekład biblii, to trudno sobie jeszcze jakimś boiskiem głowę zawracać. Szefostwo klubu zapowiada granie mimo wszelkich przeciwności, nawet gdyby wszystkie pojedynki miały się odbywać na obiektach rywali. Tylko czy o to chodzi, by klub z Radzionkowa grał wszędzie tylko nie w Radzionkowie? JN


15

maj 2018r.

FIKSUM DYRDUM

To

cudowne, że Polska po kilkudziesięciu latach odzyskał niepodległość. Kilkudziesięciu, bo 123 nijak nie da się doliczyć. Po pierwsze dlatego, że Królestwo Polskie lat 1815-1831 było mniej zależne od Rosji, niż obecna (suwerenna przecież!) od USA, Unii Europejskiej i Watykanu. A za to, rzecz śmieszna, Polska przedrozbiorowa za Augusta III Sasa i Stanisława Poniatowskiego była bardziej chyba zależna od Rosji, niż ta pod zaborem. To cudowne, że Polska może swoje sto lat niepodległości obchodzić, tylko nijak nie rozumiem, dlaczego ten rok 1918 obchodzi się tak hucznie w Katowicach, a tym bardziej w Opolu, Wrocławiu czy Szczecinie. Katowice trafiły przecież do tej Polski cztery lata później, wcale nie z woli ich mieszkańców, tylko jako terytorium zdobyczne, po bratobójczej wojnie domowej połączonej ze zbrojną polską interwencją. No a Opole, Wrocław, Szczecin trafiły do Polski 27 lat później, po II wojnie światowej, decyzją Józefa Stalina. W żadnym z tych miast w 1918 roku Polska się nie odrodziła. Tutaj można co najwyżej świętować przyłączenie do Polski. Jeśli ktoś uważa, że jest co świętować. Wielka polska pisarka, Maria Dąbrowska, pisała kilka lat po wojnie w swoim pamiętniku: „Ziemie odzyskane dostaliśmy wzorowo i po mistrzowsku zagospodarowane przez Niemców. Jeszcze i dziś wszystko, co tam jest, resztka niemieckiej cywilizacji, tchnie ładem, zamożnością, szczęśliwością ludzi, których nawet podły system hitlerowski nie zdołał uczynić zdeprawowanymi nędzarzami. Żeby zjednać sobie autochtonów tych ziem, winniśmy byli przyjść tam nie z wrzaskiem o końcu nędzy kapi-

My, naród talistycznej, ale z jeszcze lepszą kulturą i cywilizacją, z jeszcze wyższą organizacją życia, z jeszcze większą szansą na zamożność. A my? Cośmy przynieśli tym ziemiom? Rosyjski brud i smród, polskie bezprzykładne szabrownictwo, zaniedbanie, zdziczenie ogrodów, odłogi, ogonki, biedę, a teraz niemal głód. Boleję nad tym, że to aż tak źle poszło! Taka szansa. Tyle rzeczy na-

nadal czują się Niemcami – uznała, a tych, którzy Niemcami być nie chcą, zmusza, by byli Polakami. Konstytucja polska powiada, że naród polski to ogół obywateli RP. „Naród Polski – wszyscy obywatele Rzeczypospolitej”! I w tym rozumieniu to każdy z nas jest członkiem narodu polskiego. Tyle, że w tym rozumieniu częścią narodu polskiego nie jest Polonia: amerykańska, li-

radoksy. Bo ten dziwaczny zapis zgapiono trochę z konstytucji USA, ale tam nikt nikomu nie broni odczuwania przynależności do jakiejkolwiek grupy etnicznej – i stowarzyszania się wokół tej cechy. Ślązakom zaś Polska prawa tego odmawia, choćby poprzez brak zgody na rejestrację Związku Ludności Narodowości Śląskiej czy Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej. Odmawia, chociaż

Wielka polska pisarka, Maria Dąbrowska, pisała kilka lat po wojnie w swoim pamiętniku: „Ziemie odzyskane dostaliśmy wzorowo i po mistrzowsku zagospodarowane przez Niemców. Jeszcze i dziś wszystko, co tam jest, resztka niemieckiej cywilizacji, tchnie ładem, zamożnością, szczęśliwością ludzi, których nawet podły system hitlerowski nie zdołał uczynić zdeprawowanymi nędzarzami prawdę do wygrania i tak już nie przegrane, ale przesrane!” Mogą Polacy nie rozumieć naszego rozgoryczenia, ale to, co zauważyła Dąbrowska, tym bardziej widzieli nasi przodkowie, ci autochtoni o których ona wspomina. Jak mogliśmy się w Polsce zakochać, jeśli ona właśnie taka do nas przyszła? Jak mogliśmy się w Polsce zakochać, jeśli stale okazywała nam i nadal okazuje pogardę? Jak możemy się w Polsce zakochać, jeśli nie pozwala nam nawet być tym, kim się czujemy? Paradoksalnie tych, którzy wbrew polonizacji

tewska, białoruska i każda inna. Czy więc bycie Polakiem i bycie członkiem narodu polskiego oznacza dwie różne rzeczy? Najwyraźniej tak, ale z paradoksu tego nawet niewielu Polaków zdaje sobie sprawę. Nie zdają sobie sprawy, że w myśl najwyższego polskiego prawa można być członkiem narodu polskiego ale nie być Polakiem. I można być Polakiem, ale nie być członkiem narodu polskiego. Ma rację prezydent Duda, że konstytucję trzeba zmienić. Ale akurat choćby po to, by wyjaśnić takie pa-

prawie milion obywateli RP taką narodowość w spisie powszechnym zadeklarowało. Mogą więc istnieć jedynie organizacje kulturowe czy polityczne Ślązaków. Ale one jednoczą wokół pewnego programu, nie wokół etnicznej tożsamości. Tak, jak zarejestrowana z początkiem maja– po pół roku starań – Śląska Partia Regionalna. Sęk w tym, że jej program nijak śląski nie jest i mogłaby się po prostu nazywać Partia Regionalna. Bo staranie o poszerzanie samorządności każdy region może wpisać w swój program.

Dlatego uważam, że zarejestrowanie tej partii to wielka strata dla Śląska. Gdyby RAŚ poszedł do wyborów samorządowych pod własnym szyldem, szyldem w którym jednak wyraźnie brzmi odwołanie do śląskie autonomii, mógłby ponownie uzyskać dobry wynik wyborczy. Partii, która odwołuje się do niczego, takiego wyniku nie wróżę. Bo co za różnica, czy partia jest centralna czy regionalna, jeśli nie wynosi na sztandary swojej odrębności kulturowej, cywilizacyjnej, etnicznej? Jeśli nie to ją wyróżnia, to już sensowniej zagłosować na tę partię centralną, która najbliższa nam jest światopoglądowo czy gospodarczo. Obawiam się więc, że w 100-lecie Odrodzenia Polski, w Sejmiku Województwa Śląskiego zabraknie reprezentacji Ślązaków. I to będzie prawdziwe święto dla polskich nacjonalistów na Śląsku. Zdobędą nasz hajmat nie tylko terytorialnie ale i cywilizacyjnie. Chyba, że zdarzy się cud jakiś. A cuda się w polityce zdarzają. Bo przecież wiosną 1914 roku nikt nie dałby złamanego szeląga za to, że nie minie pięć lat, a Polska pojawi się na mapach świata. W 1985 roku nikt nie postawiłby złamanego szeląga na to, że nie minie pięć lat, a komuna upadnie. Ale żeby taki cud wykorzystać, trzeba być na niego stale gotowym. Dla mnie ŚPR jest zaprzeczeniem tej gotowości. Dariusz Dyrda

PISZE CÓRKA NACZELNEGO

S

iedząc sobie w angielskim akademiku przyglądam się szumowi, a raczej brakowi szumu wokół Brexitu. Odnoszę takie dziwne wrażenie, że dumnym Anglikom głupio się po prostu przyznać, że nie bardzo wiedzą co zrobić z tym piwem, którego sami sobie nawarzyli. Najwyraźniej chowają głowy w piasek licząc chyba, że sprawa jakoś rozejdzie się po kościach. Anglia ma dokładnie inaczej niż Polska. Polska obchodzi odzyskaną niepodległość, Anglia mogłaby jedynie stale obchodzić obkurczanie się. Gdy Polska niepodległość odzyskiwała, Anglia od kilkudziesięciu już lat była u szczytu potęgi, pępkiem świata była. A spory kawał świata na jej dobrobyt pracował. Nawet po II wojnie światowej, gdy jej imperium zaczęło się kurczyć, wciąż

Rozważania w Luton

była potęgą. A chociaż tak jak Polska, musiała się sporo nastarać, żeby zostać członkiem Unii Europejskiej (która na początku nazywała się Europej-

Teraz z tej Europy sama się autuje. I może naprawdę sama, bo Szkoci jednak nie kryją, że chcą do niej należeć i przy pierwszej prawnej okazji powtó-

że ten właśnie czynnik zdecydował, iż opcja niepodległościowa wybory przegrała. Jeśli jednak z UE i tak cała Brytania wychodzi, to Szkoci mogą liczyć,

Tu, na Wyspach, w obliczu Brexitu widać jednak, iż bycie we Wspólnocie jest wielką wartością. Z którą, jak ze zdrowiem Reya, nie wiemy jak smakuje, aż się nie popsuje. ska Wspólnota Gospodarcza), bo jej tam Francja nie chciała, to jednak niezmiennie stanowiła jedno z wielkich centrów Europy.

rzą swoje niepodległościowe referendum. Podczas poprzedniego straszono ich, że jak wystąpią z Wielkiej Brytanii, to wylecą też z UE. Eksperci uważają,

że mając niepodległość do Unii szybko wrócą. Bo tu, na Wyspach, w obliczu Brexitu widać jednak, iż bycie we Wspól-

nocie jest wielką wartością. Z którą, jak ze zdrowiem Reya, nie wiemy jak smakuje, aż się nie popsuje. Ja sama czuję się już przede wszystkim obywatelką UE, a dopiero potem obywatelką Polski i Ślązaczką. Dopóki mam papiery, że jestem Europejką, czuję się bezpiecznie. A poza tym to wiosna w Anglii też jest jakaś taka jesienna. Chociaż nawet w tę pogodę, zamożność, zbudowaną przez Imperium widać na każdym kroku. I pomyśleć, że po Brexicie i ewentualnym rozwodzie ze Szkocją, spadnie Anglia do poziomu państewka średniej wielkości… Zosia Dyrda


16

maj 2018r.

Książka, na którą wielu z naszych Czytelników długo czekało – już jest. Już ją wysyłamy, rozwozimy po Śląsku. Jeśli zgłosicie się do nas, chętnie zorganizujemy u Was wieczór autorski, NA KTÓRYM Gott mit Uns będzie po promocyjnych cenach.

To sie werci poczytać:

„Dante i inksi” Mirosława Syniawy, to antologia wielkich dzieł światowej poezji na język śląski. Tytuł pochodzi od „Boskiej Komedii” Dantego, której fragmenty znajdziemy tam właśnie w godce. Poza tym są jednak wiersze czołowych poetów niemieckich, rosyjskich, francuskich, angielskojęzycznych, a także azjatyckich. Okazuje się, ze w godce brzmi to świetnie! - cena

Ksiůżka ślůnsko – nojlepszy Ksiůżka ślůnsko – nojlepszy gĕszynk podgĕszynk krisbaum! pod krisbaum 23 złote

Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? „Rychtig Gryfno Godka”? łôsprowki”? „Rychtig Gryfno Godka”? „Pniokowe „Pniokowe łôsprowki”? ”? Eli ni mosz, terozki ”? Eli ni mosz, terozki „Asty kasztana „Asty kasztana festelno kupić je blank tanio. festelno szansa szansa kupić je blank tanio. księgarniach tych książek kosztuje WW księgarniach kompletkomplet tych książek kosztuje średnio około 135 złotych. Uz nas razem z kosztami średnio około 135 złotych. U nas razem kosztami przesyłki wydasz na nie!!!jedynie: !!! przesyłki wydasz na nie jedynie: 110 złotych !!!110 złotych !!! Ale możesz je oczywiście Ale możesz je oczywiście kupić także kupić osobno. także osobno. Koszt –przesyłki – 9 złotych. Koszt przesyłki 9 złotych. Wprzypadku przypadku zamówienia powyżej złotych W zamówienia powyżej 100 złotych – 100 przesyłka gratis. – przesyłka gratis. lub telefonicznie 535 998 252. lub telefonicznie 535 998 252. Można teżwpłacając zamówić wpłacając na konto Można też zamówić na konto 96 2528 1020 2528 0302 0133 9209 96 1020 0000 03020000 0133 9209 - ale prosimy przy podawać zamówieniu podawać - ale prosimy przy zamówieniu numerkontaktowego. telefonu kontaktowego. numer telefonu „Historia Narodu Śląskiego” Dariusza Jerczyńskiego

– to jedyna książka opowiadająca o historii Ślązaków z Instytut Godki. Instytut ŚlůnskijŚlůnskij Godki. naszego własnego punktu widzenia, a nie polskiego, czeskiego czy niemieckiego. 480 stron formatu A-4. 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53 Cena 60 złotych.

„Komisorz Hanusik we tajnyj służbie ślonskij nacyje” to druga część skrzącego się humorem kryminału z elementami fantasy, rozgrywający się na dzisiejszym Śląsku. Autor, Marcin Melon, jest anglistą, co w

książce widać szkółŚląskiego” - cena 28 zło-Dariusza Jerc „Historia Narodu – to jedyna książka opowiadająca o historii Ś tych naszego własnego punktu widzenia, a nie czeskiego czy niemieckiego. 480 stron forma Cena 60

„Ich książęce wysokości” - to dzieje „Pniokowe Łosprowki” „Rychtig Dariusza Dyr- Eugeniusza „Rychtig Gryfno Godka” Dariusza Dyr-Gryfno Godka” Kasztana, Ginter- „OpoPierończyk - „OpoAstyAsty Kasztana, Ginter Pierończyk Kosmały (Ojgena dy języka – to śląjedyny podręcznik językaz Pnioków ślą- – popular– to jedyny podręcznik wieści o Śląsku niewymyślonym” todyauwieści o Śląsku niewymyślonym” to aunego felietonisty Radia Piekary) to kilskiego. W 15 czytankach znajdujemy znajdujemy tentyczna sagaz Załęża. rodziny się W 15 czytankach tentyczna saga rodziny Jak zsięZałęża. Jakskiego. dowcipnych gawęd w takiej kompendium wiedzy kadziesiąt o Górnym Śląsku, kompendium wiedzy o Górnym Śląsku, w Katowicach śląskim pokoleniom? żyłożyło w Katowicach śląskim pokoleniom? a podnajważkażdą czytankąśląskiej wyjaśnia a pod każdą czytanką wyjaśnia godce,najważkierom dzisio nie godo Historia przeplatana nie tylko zabawnymi Historia przeplatana nie tylko zabawnymi niejsze różnice między śląskim niejsze różnice między językiem śląskim jużjęzykiem żoděn, krom samego Ojgena! 210 anegdotkami,ale też wspomtragicznymi wspomanegdotkami,ale też tragicznymi polskim. Wszystko toformatu uzupełnione a polskim. Wszystko toa uzupełnione stron A-5. nieniami i pięknymi zdjęciami z prywatnych nieniami i pięknymi zdjęciami z prywatnych świetnym isłownikiem śląsko-polskim i 20 złotych. świetnym słownikiem śląsko-polskim Cena zbiorów. stron formatu A-5. zbiorów. 92 stron92 formatu A-5. polsko-śląskim. 236 stron formatu A-5. polsko-śląskim. 236 stron formatu A-5. Cena: 15 złotych. Cena: 15 złotych. Cena 28 złotych. Cena 28 złotych.

Uns” – ostatni Eugeniusza żołnierze „Gott mitŁosprowki” „Pniokowe Mariana Kulika, to wspomnienia Kosmały (Ojgena z Pnioków – popularostatnich Ślązaków, służących w armii IIIto kilnego felietonisty Radia Piekary) Rzeszy. Stare opy spominajom przedwokadziesiąt dowcipnych gawęd w takiej jenno Polska, służba przī dzisio wojsku i to, co godo śląskiej godce, kierom nie się samkrom dzioło, samego kiej przīszłyOjgena! Poloki a 210 już żoděn, Rusy. Fascynująca stron formatu A-5. lektura. Cena: 2920 złotych. Cena złotych.

władców Górnego Śląska - a książ-

„Komisorz Hanusik” autorstwa Marc

Melona laureata miejsca na ślą ka wyszła spod pióra JerzegoII Ciur-

jednoaktówkę z 2013 roku. to pierw

loka, znanego bardziej jako wickomedia kryminalna w ślunskiej god

„Chytrzyjszy jak Sherlock Holmes, bar man Ecik z Masztalskich, ale będąwyzgerny jak James Bond! A wypić por

lompy na placu” cego teżchoćby wybitnym znawcą kultury– taki jest Ac

Hanusik, bohater książki. Cena: 28 złoty

i historii regionu - cena 30 zł


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.