GAZETA NIE TYLKO DLA TYCH KTÓRZY DEKLARUJĄ NARODOWOŚĆ ŚLĄSKĄ
CZASOPISMO GÓRNOŚLĄSKIE
NR 6/7 5 (51) 2016r. 2015r. ISSN 2084-2384 NR INDEKSU 280305 CENA 2,00 ZŁ (8% VAT) (42)czerwiec CZERWIEC/LIPIEC
Fusbal, Brexit a niŷ ino
Ż
ycie zaczyna się po pięćdziesiątce. Zanim więc przejdziemy do zapowiedzenia, co w 51 numerze Cajtunga: dziynki za te wszyjski powinszowania, kiere posłaliście nom internecŷm, bez mobilniok, abo bez briftigiera. Ani my się niŷ spodziewali, co poślecie nom tyż gŷszynki. Co na ta piynćdzisiontka bydziecie chcieli postawić nom piynćdziesiontka abo inszy szpas. Radzi my, co momy takich Czytelników! Cała Europa żyje teraz fusbalŷm. Tuż my też. Ale tekst mamy nie o Lewandowskim, Błaszczykowskim albo Miliku (synek, niŷ rób Ślůnskowi gańby!) – tylko o wielkim Erneście Wilimowskim. Którego setną rocznicę urodzin obchodziliśmy podczas Euro’2016. Piłkarza takiej klasy na tej imprezie nie ma. Cała Europa żyje też Brexitem. Ale my akurat żadnego tekstu o secesji, separatystach ani niczym podobnym nie mamy. No, prawie nie mamy. I nie zamierzamy nawoływać do żadnego Ślexitu. Chociaż podejrzewa nas o to czwórka radnych z Częstochowy, którzy napisali listy do kilku ministrów, ze skargą, jakim prawem na stacjach państwowego koncernu Orlen można kupić separatystyczny Ślůnski Cajtung. Separatystyczni nie jesteśmy, ale też będziemy ustalać, która to firma kolporterska wysyła nasz miesięcznik do Częstochowy. I czamu hań na tanksztelach je, a we Katowicach abo Opolu, Rybniku ni ma. Ani w Kędzierzynie-Koźlu. Kędzierzyn wymieniamy nie przypadkiem, bo nasz współpracownik w swoim eseju pisze, że imigranci byliby szansą dla tego miasta. Dziwna teza, ale ciekawa… Poza tym dwie imprezy RAŚ. Marsz Autonomii, który rozwija się świetnie – i Tacyty, które pikują w dół na całego. O tym, dlaczego tak jest, piszemy na stronie 5. A na 3 o tym, że za rok w Katowicach kongres organizacji narodów bez państw. Gospodarzem – RAŚ. Oj, już widzimy to ujadanie nacjonalistów, że separatyści wzywają posiłki… Na stronie 6 nasz apel: Styknie tego! Eli ftoś niŷ chce wom przedować po ślůnsku, idźcie hań, kaj poradzom. Fto niŷ chce handlować po Ślůnsku niŷch się biere ze gŷszeftym za Wisła, Brynica. Poradzymy! No i nojradośniejszo wieść na zajcie 2. Już latoś we szkołach, na razie Rybnika a Mysłowic, bydzie edukacjo regionalno. Naszo regionalność sie odradzo – i tego sztopnonć niŷ idzie. A na koniec – fto chce pogodać z naszymi redachtůrami, proszymy na Marsz Autonomie, 16 jula. My hań bydymy na zicher. Szef-redachtůr.
Więcej o Marszu na str. 2
2
czerwiec 2016r.
Edukacja regionalna – to się już dzieje
DURŚ w natarciu Przez wiele lat liderzy śląskich organizacji – w tym Ruchu Autonomii Śląska – twierdzili, że edukacji regionalnej nie da się wprowadzić do szkół, bez zmian systemowych w polskiej oświacie. Że wymaga to albo decyzji ministerialnych, albo przeniesienia spraw programowych na szczebel regionu, czyli autonomii przynajmniej w sferze oświatowej. Ostatnie przykłady temu przeczą – edukacja regionalna staje się faktem, od września nauczać jej będą w szkołach w Rybniku i Mysłowicach. A wydaje się, że to dopiero początek.
D
zieje się tak za sprawą stowarzyszenia DURŚ (Demokratyczna Unia Regionalistów Śląskich), które powstało w ubiegłym roku. Ponieważ do DURŚ należy niewielu członków RAŚ, to organizacja ta nie była przesiąknięta przekonaniem, że na szczeblu miasta się nie da. Postanowiła więc spróbować – i udało się!
W RYBNIKU I MYSŁOWICACH W kwietniowym numerze pisaliśmy o tym, jak DURŚ doprowadził do edukacji regionalnej w Rybniku. Na mocy porozumienia z władzami miasta, czwartoklasiści będąmieli godzinę tygodniowo tego przedmiotu, w ramach tak zwanych godzin prezydenckich (pozostających w gestii prezydenta, oczywiście nie prezydenta RP, tylko miasta Rybnika). W razie zainteresowania, program edukacji regionalnej trafi w tym mieście także do gimnazjów. Na początku czerwca do Rybnika dołączyły Mysłowice. Także tutejszy prezydent, Edward Lasok uległ namowom DURŚ oraz Janusza Macka z mysłowickiego koła RAŚ, i wprowadzi godziny prezydenckie z tego przedmiotu. Lekcje będą prowadzone w oparciu o
Gazeta nie tylko dla osób deklarujących narodowość śląską ISSN 2084-2384 Gazeta prywatna, wydawca: Instytut Ślunskij Godki (MEGA PRESS II) Lędziny ul. Grunwaldzka 53; tel. 0501 411 994 e-mail: megapres@interia.pl Redaktor naczelny: Dariusz Dyrda Nie zamówionych materiałów
redakcja nie zwraca.
POLSKA PRESS Sp. z o.o.,
Oddział Poligrafia, Drukarnia Sosnowiec
model metodyczny opracowany w Rybniku. Edukację regionalną będzie wspierało czasopismo edukacyjne „Rechtor” i internetowa platforma edukacyjna „e-Rechtor”.
INNI PÓJDĄ TYM ŚLADEM - Wierza, iże to dziepiŷro poczontek, a razŷm wartko bydom sie ku nom przīkludzać inaksze miasta a gminy – mówi Józef Porwoł, prezes DURŚ.
- Ale jeśli w innych miastach ta podstawa jest opracowana, to może nie warto wyważać otwartych drzwi, a jedynie uzupełnić ją o sprawy tej ojczyzny najmniejszej, naszego miasta, powiatu – mówi burmistrz Wróbel. Wspiera ją dwóch radnych należących do RAŚ, którzy jednak do rady gminy dostali się właśnie z komitetu pani burmistrz. Ciekawe, jak szybko inne gminy pójdą drogą Rybnika i Mysłowic? Szczególnie można liczyć chyba na Pszczynę, której burmistrz Dariusz Skrobol jest człon-
RAŚ – PETYCJA DO MINISTRA
Tymczasem Ruch Autonomii Śląska próbuje ścieżki, którą głosi od lat. W związku z likwidacją gimnazjów, zapowiadaną przez PiS, konieczne będzie opracowanie nowej podstawy programowej dla wszystkich szczebli nauczania. RAŚ opracował więc petycję do ministra edukacji narodowej. Oto jej treść: W związku z prowadzonymi w Ministerstwie Edukacji Narodowej pracami nad nową Podstawą programową kształcenia ogólnego, apelujemy o uwzględnienie w niej zajęć z edukacji regionalnej jako obowiązkowych dla wszystkich typów szkół, na każdym etapie kształcenia. Brak systemowego uregulowania w tym zakresie grozi postępującym wykorzenieniem młodych ludzi. Jak wynika z badań przeprowadzonych wśród uczniów w województwie śląskim, około 90% z nich nie potrafi wymienić żadnego wydarzenia z historii lub też postaci historycznej związanej z regionem. Młodzi ludzie, nieświadomi wartości kulturowych wpisanych w przestrzenie ich małych ojczyzn, nie będą w
Ciekawe, jak szybko inne gminy pójdą drogą Rybnika i Mysłowic? Szczególnie można liczyć chyba na Pszczynę, której burmistrz Dariusz Skrobol jest członkiem RAŚ, oraz gminę Lyski (pomiędzy Rybnikiem a Raciborzem), gdzie do RAŚ należy burmistrz i niemal wszyscy radni I chyba ma rację, bo na przykład burmistrz miasta Lędziny, Krystyna Wróbel już od jakiegoś czasu rozważa wprowadzenie edukacji regionalnej. O opracowaniu podstawy programowej rozmawiała z mieszkańcem sąsiednich Bojszów, Alojzym Lysko, jednym z najbardziej znanych regionalistów.
kiem RAŚ, oraz gminę Lyski (pomiędzy Rybnikiem a Raciborzem), gdzie do RAŚ należy burmistrz i niemal wszyscy radni. Dotychczas było im pewnie niezręcznie, gdyż napotkałyby ich zarzuty, że swój światopogląd wprowadzają do szkół, ale teraz chyba mogą iść za przykładem innych miast?
RAŚ popiera? To raus!
K
atarzyna Cichos była niedawno kandydatką na prezydenta Siemianowic Śląskich. Została tylko radną, ale będąc jednocześnie doktorantem prawa międzynarodowego starała się o pracę w dyplomacji. I rzeczywiście, z początkiem czerwca otrzymała nominację na wicekonsula w Anglii, w Manchesterze. Wówczas jednak prawicowe portale internetowe wykryły, że … jako kandydatka na prezydenta Siemianowic miała poparcie RAŚ-u. „Sprawa jest jednak mocno zagadkowa, bo pani Katarzyna Cichos
to działaczka powiązana z separatystycznym i antypolskim Ruchem Autonomii Śląska.” – pisał portal wpolityce.pl To wystarczyło, by manchesterska Polonia i te portale rozpoczęły nagonkę i nominację dla pani Katarzyny wycofano. - Kandydatura została jeszcze raz sprawdzona i wycofana – czytamy. Okazuje się więc, że poparcie RAŚ-u wystarczy, by zwichnąć komuś karierę w dyplomacji. Czy więc – dla dobra Polski – RAŚ nie mógłby udzielić poparcia ministrowi spraw zagranicznych Witoldowi Waszczykowskiemu?
stanie przejąć odpowiedzialności za swe najbliższe otoczenie. Edukacja regionalna jest w istocie formą dojrzałej edukacji obywatelskiej Trwające w Ministerstwie prace stwarzają okazję do wprowadzenia w zdecydowanie szerszym zakresie nauczania o regionach Rzeczypospolitej Polskiej.
- wprowadzenie edukacji regionalnej do nowej podstawy programowej - spełnienie postulatu gwarantuje wprowadzenie edukacji regionalnej do szkół na każdym etapie kształcenia. Petycję można znaleźć i podpisać na: http://www.petycje.pl/petycja/11885/edukacja_regionalna_w_podstawie_programowej.html
URAŻONA AMBICJA? Poza wszystkim RAŚ chyba pozazdrościł nowej organizacji – DURŚ – sukcesów w walce o edukację regionalną. Trudno bowiem inaczej zinterpretować fakt, że najpierw Mirella Dąbek, przewodnicząca Rady Górnośląskiej, zaprosiła DURŚ do tego ciała skupiającego śląskie regionalistyczne organizacje – a następnie członkowie Rady, na wniosek członka RAŚ Jacka Tomaszewskiego oraz prezesa Związku Górnośląskiego Grzegorza Frankiego, odrzucili wniosek o przyjęcie DURŚ do Rady. Głosujący, mimo iż reprezentują różne organizacje, niemal wszyscy należą jednocześnie do RAŚ lub ZG. - Rzeczywiście, wyszło to trochę niepoważnie i niezręcznie, ale Rada Górnośląska działa demokratycznie. Padł wniosek o nie przyjmowanie nowych organizacji, uzyskał poparcie większości, więc jest wiążący – mówi Mirella Dąbek. (AM)
JÓZEF PORWOŁ, prezes DURŚ: W śląskich sprawach umiemy się dogadać z prezydentami miast, którzy często sami fest Ślůnskowi pszajom. Może udowo nom sie skirz tego, co DURŚ ni mo politycznych ambicji, niŷ chcŷmy sie na ślůnskości lansować, coby nafasować mandaty radych abo burmsitrzůw.
X marsz.
Będzie rekord?
Na
pierwszym, w 2007 roku było około 300 osób. Potem corocznie ich liczba rosła, w 2009 przekraczając 1000, w 20111 – dwa tysiące. W 2014 w Marszu Autonomii maszerowało ulicami Katowic około 5000 ludzi, w 2015 podobnie. Marsz Autonomii odbywa się zawsze około 15 lipca, bo właśnie tego dnia, w 1920 roku Polska nadała Śląskowi autonomię. W 1945 została ona zniesiona
nielegalnie, z naruszeniem prawa, dlatego domagamy się jej przywrócenia. Marsz Autonomii to nie żadna zadyma, ale radosna, rodzinna manifestacja, która na Placu Sejmu Śląskiego przekształca się, w trwający do wieczora, Dzień Górnośląski, z bogatym programem artystycznym i licznymi atrakcjami. Tuż eli pszajesz Ślůnskowi, wierzymy, co 16 lipca przīdziesz na Marsz ty tyż. Sztart ponkt ŏ dwanostŷj, na Placu Wolności.
3
czerwiec 2016r.
Ciekawe, czy jakiś działacz PiS zgłosi to do prokuratury, jako działanie separatystyczne?
Kongres EFA w Katowicach C
W Parlamencie Europejskim ma 12 deputowanych – i jest w Europie traktowany poważnie. Europa, inaczej niż Polska, nie uznaje bowiem narodowości bez państw za zagrożenie, lecz raczej za coś, co nasz kontynent cywilizacyjnie wzbogaca. EFA (European Free Alliance) – bo o niej mowa, swój najbliższy kongres będzie miała w Katowicach.
złonkiem EFA jest Ruch Autonomii Śląska. Dla organizacji utrzymującej się ze składek członkowskich, składka na EFA zazwyczaj bywa największą pozycją w rocznym budżecie – poza kosztami wydawania własnej bezpłatnej gazet-
atę Szydło, dlaczego polski rząd nie chce uznać kilkuset tysięcy osób za mniejszość etniczną, mimo że deklarują to w spisie powszechnym. To wówczas wielu europejskich polityków dowiedziało się, że istnieją jacyś Ślązacy, którzy Polakami się nie czują.
niego także organizacje narodowości, które ze swojej sytuacji, swojej autonomii są zadowolone. Jest więc EFA platformą polityczną tych organizacji, ale też platformą wymiany doświadczeń. Także dlatego przynależność do Wolnego Sojuszu Europejskiego jest dla RAŚ-
Zorganizowanie w Katowicach tej imprezy to ogromny sukces RAŚ-u, bo w takich regionach jak Katalonia właśnie, czy Szkocja, impreza ta odbija się szerokim echem, i dzięki temu śląska sprawa ma szanse stać się w Europie znacznie bardziej znana ki „Jaskółka Śląska”. Ale przynależność do EFA jest dla RAŚ-u kluczowa, bo tylko dzięki tej europejskiej organizacji potrafi przekazać śląski głos europejskiej opinii publicznej. Jak chociażby podczas styczniowej debaty na temat Polski w PE, gdy Katalończyk Jose Maria Terricabras zapytał – w naszym imieniu – premier Be-
WIEDZĄ O NAS CORAZ WIĘCEJ Do EFA należy 46 regionalnych organizacji politycznych, z niemal wszystkich tych regionów, gdzie istnieją narody bez państw. Nie ma żadnych wywrotowych zamiarów – bo też należą do
-u taka ważna. Zresztą należy do niego także Kaszebsko Jednota. Gdy Ślązacy do EFA przystępowali, większość jego członków także o nas nigdy nie słyszała. Przez lata się to jednak zmienia, a dowodem na to jest choćby fakt, że w tegorocznych, kwietniowych wyborach na
wiceprzewodniczącą EFA wybrano Natalię Pińkowską z RAŚ-u. Jeszcze zaś bardziej to, że kongres EFA w 2017 roku odbędzie się w Katowicach.
NACJONALISTOM NIEMIŁE Nie będzie to zapewne impreza mile widziana przez władze państwowe. Nie będzie im się podobać, że na Śląsk zjadą się przedstawiciele Szkotów, Katalończyków, Basków, Korsykan (przewodniczący EFA jest właśnie Korsykaninem), Fryzów, Tyrolczyków i wielu innych – i będą rozmawiać o tym, że autonomia regionu w którym część mieszkańców uważa się za mniejszość etniczna jest normą. I że w demokratycznych państwach szanuje się takie mniejszości. Wielu polskich nacjonalistów zapewne uzna kongres EFA za działa-
nie separatystyczne, a może nawet jakiś działacz PiS, albo innej prawicowej organizacji, złoży na niego doniesienie do prokuratury. Może będą pikiety „prawdziwych Polaków”. Co jednak kongresowi nie zagraża, bo póki Polska jest w UE trudno wyobrazić sobie, by zabroniono u nas kongresu ogólnoeuropejskiej organizacji, mającej 12 eurodeputowanych. Zorganizowanie w Katowicach tej imprezy to ogromny sukces RAŚ-u, bo w takich regionach jak Katalonia właśnie, czy Szkocja, impreza ta odbija się szerokim echem, i dzięki temu śląska sprawa ma szanse stać się w Europie znacznie bardziej znana. Na razie bowiem – nie ma co ukrywać – o ile przeciętny Europejczyk wie o odrębności tych Szkotów czy Katalończykach, to o Ślązakach (a tym bardziej Kaszebach) nigdy nie słyszał. Dariusz Dyrda
Przyjechał, pokadził, pojechał
Gospodarska wizyta P
rezydent Andrzej Duda z gospodarską wizytą nawiedził Śląsk. Opowiedział nam o tym, jak to dzięki bohaterskim powstańcom i Józefowi Piłsudskiemu nasz hajmat wrócił do polskiej macierzy. Tym sposobem Piłsudski, który ogłosił, że tę starą pruską kolonię, Śląsk, ma w dupie – awan-
otruła. A może za to, że był Korfanty dyktatorem powstań wielkopolskiego i śląskiego. Bo ekipa pana prezydenta Dudy lubi chyba słowo dyktator. Z gospodarską wizytą nawiedził też pan prezydent kilka innych śląskich miejscowości. Jego zwolennicy nie mogli się nachwalić, jaki to on elegancji,
Cieszymy się, że według prezydenta RP jesteśmy gospodarni i pracowici. Ale niestety nie jesteśmy ani zaradni, ani kreatywni. Gdybyśmy rzeczywiście tacy byli, to Polska nie mogłaby zbywać nas miłymi słówkami. To musiałaby z nami rozmawiać jak Wielka Brytania ze Szkocją, jak Hiszpania z Katalonią. Jesteśmy – jak to zauważył Kazimierz Kutz – dupowaci. sował na wyzwoliciela Śląska spod niemieckiego jarzma. Nic więc dziwnego, że pan prezydent pod pomnikiem Piłsudskiego złożył kwiaty. Jeszcze przedtem złożył po sąsiedzku kwiaty pod pomnikiem Wojciecha Korfantego. Pewnie w hołdzie za to, że go ekipa Piłsudskiego wsadziła do więzienia a następnie najprawdopodobniej
miły w obejściu i elokwentny. Trudno z tym polemizować, bo nawet najzagorzalsi przeciwnicy pana prezydenta nie zarzucają mu przecież, że mu z ust cuchnie, chodzi w ciuchach z lumpeksu i się wysławiać nie umie. Zresztą gdyby nauczyciela akademicki wydziału prawa z Uniwersytetu Jagiellońskiego nie umiał mówić płynnie, z sen-
sem i na temat – to byłby wstyd nie tyle dla prezydenta, co dla tego krakowskiego uniwerku. Tymczasem co jak co, ale gadana jego absolwenci mają. Czy to Duda, czy Gorzelik. Składając w Tychach kwiaty pod pomnikiem powstańców śląskich (dłuta mojego ojca) powiedział: „„Dziękuję potomkom tych, którzy walczyli o to, by na Śląsku była Polska””. Jestem dumny, że pan prezydent mi podziękował (owszem, mój opa był w „powstaniu”) – ale ci potomkowie, tak samo jak i ci powstańcy, chcą autonomii Śląska. Może więc wdzięczność wykazać spełniając polską obietnicę z 1920 roku, a nie tylko słowami? Pan prezydent starym polskim zwyczajem postanowił połechtać nasze ego. - Na Śląsku mieszkają ludzie gospodarni, pracowici, tworzący nowe miejsca pracy, zaradni i kreatywni. Dziękuję wam ogromnie, że trzymacie tu na Śląsku te właśnie tradycje silnej rodziny, odpowiedzialnego ojca rodziny; że jesteście razem, że się wspieracie, że jesteście solidarni, że ta solidarność trwa. Ona jest dzisiaj Polsce niezwykle potrzebna, w czasach kiedy mamy szansę jeszcze wyżej się podnieść; kie-
n Prezydent Duda w Tychach. Na placu ani jednej żółto-modrej fany. Kaj był tyski RAŚ? dy mamy szansę wyjść na prostą i zdążać w kierunku, w jakim już dawno podążyły społeczeństwa, które dzisiaj są zamożne – mówił, wspominając tego ojca, bo właśnie był jego dzień. Cieszymy się, że według prezydenta RP jesteśmy gospodarni i pracowici. Ale niestety nie jesteśmy ani zaradni, ani kreatywni. Gdybyśmy rzeczywiście tacy byli, to Polska nie mogłaby zbywać nas miłymi słówkami. To musiałaby z nami rozmawiać jak Wielka Brytania ze Szkocją, jak Hiszpania z Katalonią, jak Niemcy z Bawarią. Tymczasem my zamykając się w naszej rodzinie i tra-
dycji, jesteśmy – jak to zauważył Kazimierz Kutz – dupowaci. I nie umiemy się o nasz region upominać. To dlatego prezydenta przywitała demonstracja KOD-u, ale nie przywitała demonstracja Ślązaków z żółto-modrymi fanami, skandująca „autonomia, naród śląski, autonomia, naród śląski”. A przecież każdy polski przywódca zjawiający się u nas powinien spotykać się z takim przywitaniem. Inaczej w Warszawie zawsze będzie wierzył, że ci autonomiści to tylko grupka warchołów bez żadnego znaczenia. Dariusz Dyrda
4
czerwiec 2016r.
Silesius pół roku spóźniony
O Śląsku, ale nie o Ślązakach Pół roku później niż planowano, wystawa Silesius zawitała do gmachu Parlamentu Europejskiego. Opóźnienie związane było z zamachami terrorystycznymi w Brukseli. W międzyczasie pokazano ją w wielu śląskich miastach – i prawdę powiedziawszy u wielu Ślązaków wzbudziła niesmak. Bo „Silesius” to po łacinie Ślązak, tymczasem o Ślązakach jest na niej bardzo niewiele. By nie powiedzieć: NIC.
W
ystawa jest pomysłem eurodeputowanego Marka Plury. To ten polityk, który otwarcie deklaruje narodowość śląską; to ten polityk, który był pomysłodawcą zebrania 100 000 podpisów pod obywatelskim projektem ustawy o śląskiej grupie etnicznej i śląskim języku regional-
zdań o tym, że kiedyś, dawno temu, istniał ruch narodowości śląskiej, dążący do powstania państwa śląskiego. Ale na wystawie wymyślonej przez Plurę – nie ma ani słowa o tych 140 000 podpisów domagających się uznania narodowości śląskiej. Nie ma ani słowa o prawie milionie deklaracji narodowości śląskiej w spisie powszechnym.
Na wystawie wymyślonej przez Plurę – nie ma ani słowa o tych 140 000 podpisów domagających się uznania narodowości śląskiej. Nie ma ani słowa o prawie milionie deklaracji narodowości śląskiej w spisie powszechnym. nym. Można było więc wierzyć, że wystawa pokaże nie tylko wielokulturowe bogactwo Śląska na przestrzeni wieków – ale też fakt, że dzisiejsza Polska odmawia prawie milionowi osób prawa do samookreślenia. Tego jednak na wystawie nie ma.
POMINIĘTO NARODOWOŚĆ ŚLĄSKĄ I prawdę powiedziawszy domyślaliśmy się, że nie będzie, gdy dowiedzieliśmy się, że od strony merytorycznej przygotowuje ją Związek Górnośląski, a konkretnie jego wiceprezes Łucja Staniczek. Bo to typowa koncesjonowana polska Ślązaczka. Na kilkudziesięciu planszach wystawy można więc znaleźć raptem kilka
Jest za to, i owszem, Śląsk pokazany jako region, w którym przez stulecia rodziły się postaci wybitne, oddziałujące na losy światowej nauki. Są pokazani wybitni uczeni, artyści, przedsiębiorcy – którzy z tej ziemi pochodzili, lub się z nią na lata związali. Ma Marek Plura rację, że po 1945 roku Europa o Śląsku zapomniała – i że ta wystawa Europie przypomina Śląsk. To niewątpliwie jej zasługa.
HISTORIA TO ZA MAŁO To pięknie, że przypominamy Europie Ślązaka Witelona – bodaj najwybitniejszego, a zapomnianego, uczonego średniowiecza. Szkoda, że przy okazji wystawa nie wspomniała, że i ten
n W wernisażu wzięły udział przedstawicielka naszej redakcji Zosia Dyrda oraz Hanna Wójcik (z lewej), która wyjazd na wystawę do Brukseli wygrała w konkursie zorganizowanym przez Ślůnski Cajtung i Marka Plurę. Nasz redaktor naczelny zrezygnował z wyjazdu, dając tym wyraz swojej ocenie tej wystawy, którą widział już w Mysłowicach (pisaliśmy o tym w styczniowym Cajtungu).
Kopernik, o którego kłócą się Niemcy i Polacy, tak naprawdę był ze śląskiej rodziny. To piękne, że wystawa pokazuje Europie Eichendorffa, Angelusa Silesiusa, Baildona, ale też przybysza z Kresów, Wojciecha Kilara, który też stał się dziedzictwem śląskiej kultury. Że pokazuje wielkich śląskich sportowców, arystokratów, polityków nawet (choć czemu zapomina, a wielkich niemieckich politykach XIX wieku, wywodzących się stąd?). Historię tego wspaniałego, wielokulturowego regionu, którego wybitnymi postaciami można by podzielić kilka narodów, i jeszcze mogłyby się szczyć tym bogactwem. Tylko poza historią jest też dzień dzisiejszy Silesiusów. Marek Plura mówi, że po 1945 roku Śląsk dla Europy umarł. Tylko, ta wystawa pokazuje właśnie Śląsk umarły. Jakąś mityczną Atlantydę, której już nie ma. Nie pokazuje Silesiusa dzisiejszego. Nie pokazuje tego, że w tej Polsce po 1945 roku jest Śląsk wciąż regionem szczególnym – którego mieszkańcy (oczywiście ci rdzenni, choć nie tylko) wyraźnie odczuwają własną odrębność, odmienność. W którym właśnie z ogromną siłą rozbudza się przytłumiona w latach przedwojennej sanacji i powojennej komuny, śląska tożsamość.
n Na wernisażu przemawiał Henryk Mercik, wicemarszałek województwa śląskiego i wiceprzewodniczący RAŚ-u. Także on nie mówił o lekceważeniu przez Polskę prawie miliona deklaracji obecnych Silesiusów. o dzisiejszym Śląsku politykom parlamentu europejskiego nie powie. W parlamencie tym jest kilkunastu eurodeputowanych EFA, organizacji narodów bez państw. Najbliższy kon-
wybierze się na tę wystawę, by z niej się tego dowiedzieć. Niestety, z „Silesiusa” nie dowie się na ten temat nic. Rozumielibyśmy, gdyby pomysłodawcą wystawy był Jerzy Buzek, albo
Pewnie niejeden polityk europejski chciałby zrozumieć, dlaczego o żadnych Ślązakach, Silesiusach, mających poczucie odrębności, nigdy nie słyszał. Może nawet dlatego wybierze się na tę wystawę, by z niej się tego dowiedzieć. Niestety, z „Silesiusa” nie dowie się na ten temat nic. gres EFA odbędzie się w Katowicach – i pewnie niejeden polityk europejski chciałby zrozumieć, dlaczego właśnie tu, jeśli o żadnych Ślązakach, Silesiusach, mających poczucie odrębności, nigdy nie słyszał. Może nawet dlatego
– powiedzmy – marszałek województwa śląskiego, Wojciech Saługa z Jaworzna. Nie rozumiemy jednak, jak tę dziwną wystawę może firmować Marek Plura. Adam Moćko
ZMARNOWANA SZANSA Mówi Plura, że dzięki wystawie ludzie w Brukseli pomyślą: „A, to trochę jak Alzacja! Tam ludzie mówią po swojemu, mają swoje zasady, swoją kulturę i warto to zobaczyć, bo to jest po prostu ciekawe”. Tylko, że właśnie tego w wystawie Silesius nie ma. Ani tej swojej, odmiennej od polskiej kultury, ani tych zasad. Wreszcie można by pokazać, że Śląsk to właśnie trochę jak Alzacja, a nie jak Szkocja czy Katalonia. Bo Francja, podobnie do Polski, nie chce uznać żadnych odrębności etnicznych. Alzatczyków, Bretończyków, Korsykan. I dlatego my, Silesiusy, chcielibyśmy czuć się bardziej jak w Katalonii czy Szkocji, niż w Alzacji. Tego w wystawie nie ma – i dlatego przechodzi ona w Brukseli bez echa. Gdyby nie autokar ludzi przywiezionych do Brukseli ze Śląska – wernisaż świeciłby pustkami. Bo opowiada o pięknej śląskiej historii, ale nie opowiada o dzisiejszych problemach. Nic
Wystawa Silesius planowana była na początek grudnia 2015 roku. Wtedy jednak miały tam miejsce ataki terrorystyczne i została odwołana. Przez kolejne kilka miesięcy jeździła po miastach Górnego Śląska (pierwszy raz pokazano ją w mysłowickim muzeum). Wreszcie 12 czerwca zaprezentowano ją także w Brukseli.
5
czerwiec 2016r.
Nagroda RAŚ coraz bardziej traci na znaczeniu
Tacyty bez formy
Jest takie powiedzenie, zwłaszcza ludzi młodych, że czego nie ma w internecie, tego nie ma wcale. I powiedzenie to świetnie obrazuje kondycję sztandarowej nagrody Ruchu Autonomii Śląska, „Górnośląskich Tacytów” (oficjalna nazwa Nagroda im. ks. Augustina Weltzla, „Górnośląski Tacyt”).
Bo
tegoroczna edycja tej nagrody miała miejsce w połowie czerwca, a kiedy w wyszukiwarkę gogle wpisać hasło „Górnośląski Tacyt 2016” lub „nagroda im. Ks. Weltzla 2016” – to nie pojawia się w zasadzie niemal nic. Jeśli już, to informacje o Tacycie z lat wcześniejszych, lub pojedyncze wpi-
n Tacyty 2016 wręczono. I tyle… ska. O ile trudno się spodziewać, aby kimś znanym był badacz, o tyle wśród popularyzatorów można znaleźć postaci znane, które przyciągają media. Tak było w latach wcześniejszych, gdy pierwszym „popularyzatorem” (2006 rok) był znany na Śląsku pisarz Henryk Waniek a rok później autorka bestsellerowej książki o Giszowcu i Nikiszu, świetna dziennikarka Gazety
w tym roku? Hmmm, Mariusz Jochemczyk, podobno eseista. Kto, kiedy i gdzie zetknął się z esejami pana Jochemczyka? Gdzie i wśród kogo ten nieznany człowiek popularyzuje wiedzę o historii Śląska? sy działaczy RAŚ na facebooku. Tacyty 2016 przeszły zupełnie bez echa, nie zauważyły ich nawet regionalne media.
KIEDYŚ BYŁY NAZWISKA Trudno jednak się dziwić, bo do tego typu imprez najbardziej przyciągają nazwiska laureatów. A z tym jest coraz gorzej. Tegoroczne są w zasadzie zupełnie anonimowe. Oczywiście, Tacyty to nie nagrody dla celebrytów. Przyznaje się je w dwóch kategoriach: Badacz historii Śląska oraz popularyzator historii Ślą-
kiedy i gdzie zetknął się z esejami pana Jochemczyka? Gdzie i wśród kogo ten nieznany człowiek popularyzuje wiedzę o historii Śląska? Popularyzowanie, jak sama nazwa wskazuje, że coś jest popularne. No więc twórczość laureata Jochemczyka na pewno popularna, a więc i popularyzatorska nie jest. Doktor Mariusz Jochemczyk, naukowiec z Uniwersytetu Śląskiego dostał Tacyta za cykl esejów o Gór-
nym Śląsku „Wobec tradycji. Śląskie szkice oikologiczne”. Sam tytuł też nijak popularyzatorski nie jest, choćby dlatego, że mało kto rozumie słowo „oikologiczne”. No i te eseje nie ukazały się w żadnym poważnym czasopiśmie, ale w książeczce o niszowym nakładzie. Co to za popularyzacja?
WSZYSTKO JUŻ ZBADANE?
„Badaczem” za 2015 rok została dr Barbara Kalinowska-Wójcik za za monografię poświęconą Ezechielowi Zivierowi „Między wschodem i zachodem. Ezechiel Zivier (1868–1925). Historyk i archiwista”. Rzeczony Zivier to żydowski historyk żyjący na przełomie XIX i XX w. archiwista książąt pszczyńskich. Członek kapituły przyznającej nagrodę, dr Tomasz Słupik wyjaśnia, że książka poświęcona jest postaci ważnej, acz zapomnianej, a do tego świetnie napisana. Oraz przybliża rolę Żydów na dawnym Górnym Śląsku. Wszystko to zapewne prawda, tylko jeśli w 2015 roku to była najważniejsza badawcza książka o dziejach Śląska – to albo o tych dziejach wiadomo już prawie wszystko, albo badania nad nimi są w bardzo lichej formie. No i w porównaniu z większością poprzednich laureatów w tej kategorii, pani dr. Kalinowska-Wójcik jest postacią o znacznie mniejszym autorytecie w środowiskach historyków Śląska. Gdzież jej do profesorów Alfreda Sulika, Aleksandra Nawareckiego, czy pierwszej laureatki, Ewy Chojeckiej. Cóż więc się dziwić, że takiej nagrody i takich laureatów media nie dostrzegają. W swojej 10 edycji „Górnośląski Tacyt” pokazuje, że jest w bardzo kiepskiej formie. I nic nie wskazuje na to, by miał w przyszłości tę formę poprawić. Można wręcz odnieść wrażenie, że kapituła nagrody i laureaci to coraz bardziej kółko wzajemnej adoracji. Joanna Noras
Wyborczej Małgorzata Szajnert. Fakt przyznania jej nagrody ściągnął na Tacyty wzrok najpierw Wyborczej, a za nimi wielu innych mediów. Potem nagrodę w kategorii popularyzator otrzymywał na przykład Kazimierz Kutz, i świetnie znani w śląskich środowiskach (a także poza nimi): Alojzy Lysko, Jan F. Lewandowski, Michał Smolorz (pośmiertnie), Krzysztof Karwat, prof. Joanna Rostropowicz.
NIEPOPULARNY POPULARYZATOR A w tym roku? Hmmm, Mariusz Jochemczyk, podobno eseista. Kto,
n W Wikipedii ostatnie uaktualnienie laureatów Tacytów pochodzi z roku 2013. To też dowodzi rangi tej nagrody.
6
czerwiec 2016r.
Dali my sie Poltoniom spodobać – możne tego styknie
Kupuj kaj godajom! - Tu jest Polska, więc może pan powie po polsku o co panu chodzi. Nie umie pan po polsku? – odpowiedziała mi ekspedientka w sklepie przy katowickim rynku, kiedy poprosiłem o sztrachecle, cienki modre cygarety, a ku tŷmu jakiś zelter. Potrafię po polsku, więc odpowiedziałem w tym języku. - Owszem, umiem, ale pani sprzedaje na rynku w Katowicach, więc może warto by się nauczyć podstawowych śląskich słów? – zapytałem grzecznie. Odpowiedź taka grzeczna nie była: - A po co, tu jest Polska, więc język polski wystarczy! To o co panu chodzi?
pizzeria gorolsko, kiero mo wierza jakiś gorol ze Sosnowca. Te przīkłady pokazujom, iże żodŷn nom niŷ nakazuje godać po polsku. Co my sami do wygody godomy tak, jak chcom ŏni. Niŷ momy starości, coby ŏni musieli sie przystosować do nos.
TO ZOLEŻY ŎD NOS
n Fota: Żywiec się zorientował, co reklama po śląsku jest u nas skuteczniejsza. Pokażmy wszystkim, że reklama to za mało. Toć! Eli byda jedŷn – to strata do jejch chneda żodno. Nale eli takich klientów bydzie każdego dnia poru, abo kielanoście, a gŷszeftman sie pokapuje, iże traci gelt, uwdy som zacznie się dopominać, coby personel poradził godać niŷ inoś po polsku. Ino taki protest winno stosować coroz godnij Ślůnzokůw. Niŷch po sklepach, gŷszeftach widzom, co to rychtig funguje. Tako jak na Bajerach, kaj kożdo przedowaczka musi poradzić niŷ inoś we hoch-
Sami wybiŷrocie, we jakij godce majom wos we sklepie obsużyć. I sami pokazujecie, iżeście sie dali spodobać. Nerwujecie się, co wszandy gorolsko godka – ale niŷ robicie nic, coby gorole mieli motywacjo uczyć sie naszyj. Tego było już do mie za tela: - Tak gynau to mi idzie, pra, ŏ cygarety, sztrachecle a jaki zelter. Eli wy mi niŷ poradzicie tego przedać, tuż půda hań, kaj poradzom – ŏdpedziołech, tyż już frechownie. Ich se poszeł do Żabki, tyż na katowickim rynku. Kaj mi frela przedała cygarety, sztrachecle a jakoś ice-tea. I niŷ miała utropy, co godom po ślůnsku. To niŷ boł… piŷrszy, wtóry ani trzeci roz. Kiej żech je na Ślůnsku, to we sklepie abo we szynku godom po naszymu. Eli niŷ poradzom mi przedać – ida ŏto hań, kaj poradzom. Sam je můj hajmat i miarkują, iże mom recht godać po swojimu.
NIŶ DZIWOCZYNI, INO PROTEST To niŷ je inoś dziwoczyni! Mom taki cwek, co eli geszefty bydom tracić kundmanůw, skirz tego, co niŷ poradzom pomiarkować jejch godki, to przedowacze zacznom sami sie we godce bildować.
deutsch, ale tyż po bajersku. Jako we wschodnij Słowacje, kaj kożdo przedowaczka musi poradzić po hungarsku. Eli niŷ poradzi, klienty půdom kaj indzyj.
NIY PORADZI? IDŹ KAJ INDZYJ A my? My się dali Polokom spodobać, co na naszyj ziŷmi momy godać we jejch godce, a we naszyj to inoś w doma, abo ze kamratami. Styknie tego. Bez tuż skwolom wom wszyjskim, czytelnikom Cajtunga, a waszym kamratom, cobyście we sklepach, geszeftach godali po ślůnsku. Eli niŷ poradzom wyrozumieć, szli kaj indzyj. Ja, ja, dyć wiŷm co mie się letko godo. Jo miŷszkom w Lędzinach i sam chneda kożdo przedowaczka poradzi wymiarkować, co godom. Czasŷm aże mie zatko, jak modo frelka kiero na lędzińskim torgu przedowała miŷnso. Przīchodza ku nij i padom gryfnie: - Dobry dziŷń frelko. Dejcie mi tak funt ŏwieziny.
Narychtowany był żech na to, co frelka niŷ spokopi i byda musioł iść do inszyj. Ale kaj, wejrzała na mie i pado: A chcecie tustyj na zupa, abo chudyj do pieczynio? Od kłymbuwki abo antrykot? Widno boło, co do tyj modyj freli ŏwiezina je tak samo oczywistym słowym, jak do mie. Jak ech płacił, tużech jij złotek na lepsze ŏstawił. I już wdycki kupuja sam. A zaś sztand dali z miynsym a wusztami jak ino mie widzom, to sie szterujom. Skirz tego, co baba podłazi i zaczyno: - Pyszne kiełbaski dzisiaj polecam. W promocyjnych cenach. - Jo już wom padoł, co niŷ kupuja kiełbasy, inoś wuszt. Kiej mi polecicie wusztliki abo szpek, to wierza kupia. Kiełbaski to se przedewejcie hań u sia… A jo ida kupić hań do tyj frele, kiero przedowo po mojimu.
TO IDZIE WYMUSIĆ Nojprzůd sie na mie dziwała, chobych był pitomny. Ale coroz wiyncyj ludziůw padało: mo chop recht. Czamu momy kupować po gorolsku! Było tego wiŷncyj, jak půł roku. Od podzima. Ale ŏroz dwa tydnie nazod ida na targ, a ta sama baba, godo – prowda, co mo macha, choby jom kielce bolały: Zapraszam na pyszny preswuszt, krupnioki, leberwuszt. A wuszt śląski mamy w promocyjnej cenie. Podszeł żech hań i kupił. Piŷrszy roz! Niych widzi, co tako postawa sie kali. A tyż żech się podziwoł, co wiŷncyj ludziůw kupowało u nij, niź przůdzij. A inakszo baba, na tym samym torgu powiesiła se tabula: Klajdy we promocji 50%. Ażech jom spytoł. Ośmioła sie i pado oto, iże klajdůw przedowo dwa razy godnij, jak sukienek. Ja, ja, jo wiŷm, co sam u mie narodowość ślůnsko zadeklarowało we spisie 2011 roku aże 37% ludziůw. Co
sam kożdy lepi abo gorży, ale po ślůnsku poradzi. Nawet eli niŷ je ze ślůnskij familie, to się osłuchoł we szkole, przī robocie, na placu. Jo wiŷm, co we Bytoniu abo Glajwicach, Tychach, Żorach ni ma tak letko. Ale wszandy hań je jednako kupa Ślůnzokůw, a i kupa sklepůw, we kierych poradzicie wszyjsko kupić po ślůnsku. Eli bydziecie pokazywać, co wybierocie te sklepy, szynki – ůwdy insi půdom we ich ślady. Abo już idom.
JAK BYDZIE PIZZA PO ŚLŮNSKU? Pora dni nazod trefiłech we Rudzie Ślůnskijna pizzerii tako tabula: „Poszukuję barmanki-kelnerki. Znajomość ślonskij godki mile widziano”. Ażech się sztopnoł. Rod ale i udziwany, co tam zamawiają we godce. Jak to przeca bydzie po ślůnsku „pizza margerita” abo „pizza quadro formagio”? Kaj jak kaj, ale we pizzerie zdo-
Durś słysza spominki: - Kiej jo była modo, to nos za godani po ślůnsku we szkole rechtory prały po rynkach. Tuż padom wom: żodŷn wos we sklepie po rynkach proł niŷ bydzie. Sami wybiŷrocie, we jakij godce majom wos we sklepie obsużyć. I sami pokazujecie, iżeście sie dali spodobać. Nerwujecie się, co wszandy gorolsko godka – ale niŷ robicie nic, coby gorole mieli motywacjo uczyć sie naszyj. A przeca żodŷn człowiek niŷ uczy sie cudzyj godki bez motywacji (no, możne krom uczonych lingwistów). Uczy sie skirz tego, co chce coś z tŷj znajomości mieć. Eli przedowaczka dowiŷ sie, co za ślůnsko godka dostanie lepszy gelt; eli gŷszeftman spokopi, iże za godka bydzie mioł lepszy utarg, uwdy bydom sie we nij bildować. Eli tego mieć niŷ bydom – na co im sie uczyć jynzyka tubylców? Mie by sie tyż niy chciało. Pokapowały to już producenty. Bez tuż idzie już kupić „rychtig ślůnski nudle”, „zymft”, „kopalnioki”. Bez tuż idzie już trefić szyld „szrot” a niŷ auto-złom. Po ślůnsku poradzi reklamować sie Żywiec (a Tyski niŷ poradzi!!!). Na festynach idzie już trefić sznita z tustym (pokapowali sie, co pajda ze smalcem przedowo sie gorzyj). Ale to je mało. To ci, kierzy sami majom inicjatywa. Tera trzeja pokozać, co do tego trendu trza sie dopasować – abo przekludzić z gŷszeftym do Altrajchu.
Żodŷn człowiek niŷ uczy sie cudzyj godki bez motywacji. Uczy sie skirz tego, co chce coś z tŷj znajomości mieć. Eli przedowaczka dowiŷ sie, co za ślůnsko godka dostanie lepszy gelt; eli gŷszeftman spokopi, iże za godka bydzie mioł lepszy utarg, uwdy bydom sie we nij bildować. Eli tego mieć niŷ bydom – na co im sie uczyć jynzyka tubylców? wało mi sie, co to je jedno. Żech wloz i zapytoł. Pokozało sie, co barmanka niŷ poradziła spokopić, kiej bajtel pytoł jom, czy może kupić pizza, ale zapłacić geltym po pinć ceski. A ekspedientka pedziała mu iże niŷ, że abo gotówką abo kartom. Tuż bajtel poszeł… A po cołkim zidlungu ŏzeszło się, co to
Czy tak bydzie, zoleży inoś ŏd nos. Bez tuż kaj ino idzie, kupujcie po ślůnsku. A kiej wom niŷ poradzom przedać – idźcie hań, kaj poradzom. Tera do sia a do hajmatu poradzi zrobić kożdy. A eli wom sie niŷ chce, tuż niŷ fanzolcie, co hajmatowi pszajecie. Dariusz Dyrda
7
czerwiec 2016r.
100 lat temu, 23 czerwca 1916 roku, urodził się najwybitniejszy, w ocenie wielu fachowców, piłkarz wszechczasów. Mimo, że dla reprezentacji Polski dokonywał czynów niezwykłych, przedstawicieli PZPN brakło na jego pogrzebie. Nie tylko dlatego, że Ernest Wilimowski wyraźnie deklarował, że nie jest ani Niemcem, ani Polakiem, tylko Ślązakiem. Polacy nazywali go zdrajcą, folskdojczem, mordercą nawet. A on tylko w piłkę grał.
Ezi - fusbalorz nad fusbalorze
Z
aledwie kilka dni przed jego setnymi urodzinami Polska zremisowała na Euro z Niemcami. Bezbramkowo. W każdej z tych reprezentacji zabrakło po prostu piłkarza jego formatu, bo seryjnie strzelał gole i dla Polski, i dla Niemiec. Dla Polski w 22 meczach reprezentacji strzelił 21 goli. W reprezentacji III Rzeszy zagrał zaledwie 8 razy, ale strzelając aż 13 bramek. A niektóre z jego strzeleckich rekordów nie zostały pobite do dziś. I mało prawdopodobne, by ktokolwiek kiedykolwiek pobił najbardziej niezwykły z nich – na mistrzostwach świata w jednym meczu czterokrotnie trafił do bramki takiej potęgi, jak Brazylia. Piątą bramkę Polska zdobyła z karnego, za faul na Wilimowskim. Mimo wszystko meczem tym skończyła się polska przygoda na Mundialu 1938 – bo Brazylia, prowadzona przez Leonidasa, zdobyła o jednego gola więcej. Mało też prawdopodobne, by ktokolwiek pobił jego rekord z polskiej ligi– 10 bramek strzelonych w jednym meczu. Nawet w okręgówkach, A-klasach się to nie zdarza, a co dopiero w ekstraklasie. Takiego snajpera w polskiej lidze nie było już nigdy – mimo to jednak bał się przyjechać na wielki jubileusz swojego klubu, Ruchu Chorzów. Z powodu nagonki, którą rozpętał Bohdan Tomaszewski, twierdząc, że nie wyobraża sobie, by na jubileuszu polskiego klubu był taki zdrajca jak Wilimowski.
PRANDELLA ZOSTAŁ WILIMOWSKIM Nie rozumiał, że Ezi nnie mógł być polskim zdrajcą, bo nigdy nie czuł się Polakiem. Bo przez całe życie wyraźnie podkreślał, że nie jest ani Polakiem, ani Niemcem lecz Ślązakiem. Za taką postawę bywał z kadry Polski usuwany –
n Gerard Cieślik, druga największa, po Wilimowskim legenda Ruchu Chorzów, zawsze podkreślał, że Ezi był najlepszym piłkarzem, jakiegokolwiek dane mu było oglądać. Podziwiał go jako zawodnika Ruchu i na wielkim meczu Niemcy-Rumunia w Bytomiu. choć pod pretekstem ekscesów alkoholowych. Które zresztą mu się zdarzały, bo na pewno nie prowadził stylu życia, który dziś nazywa-
Prandella, w katowickiej rodzinie. Ojca nie zdążył poznać, gdyż ten, żołnierz niemieckiej armii, zginął na frontach I wojny światowej. Po
dał mu swoje nazwisko i zapewne podczas zmiany z Prandelli na Wilimowskiego, przestał być Ernstem, a stał się Ernestem. I jako Ernest Wi-
Ernest Wilimowski wszedł na zawsze do annałów piłki nożnej, jako postać równorzędna z Maradoną, Pelem, Beckenbauerem. Lewandowskiemu, a nawet Messiemu czy Ronaldo jeszcze do tych sław brakuje my sportowym. Ale i tak Wilimowski był idolem. Za to nie zawsze był Wilimowskim. Urodził się jako Ernst Otto
latach jego matka wyszła za mąż za polskiego urzędnika, przybyłego po 1922 roku na Śląsk – a ten, Roman Wilimowski, przysposobił pasierba,
limowski wszedł na zawsze do annałów piłki nożnej, jako postać równorzędna z Maradoną, Pelem, Beckenbauerem. Lewandowskiemu, a
nawet Messiemu czy Ronaldo jeszcze do tych sław brakuje. No i pozyskiwał tę sławę błyskawicznie. Piłki uczył się w katowickim klubie I FC Kattowitz, należącym do mniejszości niemieckiej. Ale w 1933 roku, za kwotę 1000 złotych przeszedł do potęgi polskiej ligi, Ruchu Hajduki Wielkie (dziś Ruch Chorzów). To jeden z bardzo nielicznych transferów finansowych w przedwojennej polskiej piłce. Poza Anglią i Brazylią zawodowa piłka jeszcze w zasadzie nie istniała. Tymczasem Ruch zdecydował się kupić 17-latka.
8 SNAJPER NAD SNAJPERAMI I nigdy tego nie żałował. Już w trzecim ligowym meczu, z Podgórzem Kraków, ten nowo pozyskany lewy łącznik strzelił pięć bramek. Potem takie wyczyny były normą. W pięciu sezonach w Ruchu zdobył z tą drużyną czterokrotnie mistrzostwo Polski, w 86 ligowych meczach strzelając 112 goli. Niesamowity rekord 10 bramek w meczu przydarzył się w wygranym 12:1 pojedynku z Unionem Łódź. Oczywiście o sukcesach Ruchu decydował nie tylko Wilimowski. Chociaż zdarzały mu się też wpadki, jak przegrana 9:0 z Cracovią. Chorzowska drużyna wyszła na spotkanie to pijana, a jako kozła ofiarnego PZPN wybrał Wilimowskiego i
Powiedzieli o Wilimowskim
FRITZ WALTER, niemiecki piłkarz, mistrz świata 1954: Wilimowski To chyba jedyny piłkarz na świecie, który zdobywał więcej bramek niż miał szans
ANDRZEJ GOWARZEWSKI, twórca cyklów książek Encyklopedia piłkarska Fuji: Gdyby doszło do mistrzostw świata w 1942 roku niewykluczone, że nie mówilibyśmy o Pelé, a mówilibyśmy o Wilimowskim.
BOHDAN TOMASZEWSKI, legendarny dziennikarz sportowy: Zdrajca!
czerwiec 2016r.
wyrzucił go z kadry narodowej na olimpiadę w 1936 roku. Polska zajęła tam 4. miejsce. Gdyby miała swojego najlepszego strzelca, zapewne przywiozłaby medal, może nawet złoty. Bo chociaż miał wówczas lat zaledwie 20, był już najbardziej cenionym polskim piłkarzem. Do reprezentacji narodowej trafił zaledwie parę tygodni po przejściu do Ruchu Hajduki Wielkie. Po prostu tego, co 17-latek wyczyniał na boisku, nie dało się nie zauważyć. Dryblingami ośmieszał rywali, gole strzelał z radosnym uśmiechem na twarzy. Twarzy, która nawet okraszona tym uśmiechem nie była ładna. Bo był Wilimowski ryży, z dużymi odstającymi uszami, krzywymi zębami. Gwiazdorem kina nie zostałby na pewno – gwiazdorem piłki był światowego formatu.
IDOL Z SZÓSTYM PALCEM W tamtych czasach piłkarze nie byli celebrytami, jak dziś. Pierwszym stał się chyba, ponad 20 lat później, Pele. A jednak Wilimowski był rozpoznawalny w całej Europie. W 1938 roku pierwsze na kontynencie czasopismo piłkarskie, niemiecki Kicker, zamieścił jego zdjęcie na okładce. No, ale stało się to właśnie po tym niesamowitym meczu z Brazylią. Po którym Brazylijczycy, i nie tylko oni, proponowali mu zawodowy kontrakt. Samemu piłkarzowi pomysł grania za przyzwoite pieniądze się spodobał. Jednak warszawscy działacze nie wyrazili zgody na wyjazd piłkarza za ocean. Ezi (bo tak nazywali go kibice) ŏstoł sam, w doma. Szczylać do swojich, sam zolycić ze frelami, tukej chodzić z kamratami do szynku. No i błyszczeć w każdym ligowym meczu. - Kiedy do Lwowa, na mecz z Pogonią, przyjeżdżał Ruch wchodziłem na drzewo, aby z niego obserwować grę Wilimowskiego. To co wyczyniał na boisku, przekraczało wyobraźnię – wspominał po latach słynny trener Kazimierz Górski. Sam piłkarz półżartem głosił, że ten niezwykły talent mieści się w … szóstym palcu jego prawej nogi. Bo rzeczywiście miał taką anatomiczną anomalię. Tu drugi wielki Ślązak – po księciu Henryku Pobożnym – który miał u stopy sześć palców. Wracając jednak do niezwykłej techniki, nie brała się z niczego. Ezi – co przed wojną było rzadkością – ćwiczył balanse ciałem, sztuczki piłkarskie. A przede wszystkim grywał w piłkę „na placu”, z nastolatkami. Reguła była jedna „Jo na wos wszyjskich” – i to stale walcząc o piłkę z kilkoma rywalami, nauczył się bezbłędnie nad nią panować. Ale przez pewien czas nie grał, bo za „alkoholowy eksces” w Krakowie został zawieszony na niekreślony czas. Nie tylko w reprezentacji, w lidze też. Na Śląsku mówiło się, że to podstęp goroli, aby osłabić Ruch, który zdominował wówczas polską ligę. Podstęp się jednak
n Ernest Otto Wilimowski, Ernst Willimowski, przydomek Ezi. Urodzony jako Ernst Prandella. (ur. 23 czerwca 1916 w Katowicach, zm. 30 sierpnia 1997 w Karlsruhe w Niemczech) – polski i niemiecki piłkarz grający na pozycji napastnika, Wielokrotny król strzelców ligi polskiej. Reprezentant Polski i III Rzeszy, trener. nie udał – bo Ruch nawet bez Ernesta gromił rywali. Wodarz, Mikunda, Peterek (łowca bramek niewiele gorszy od Wilimowskiego), Giemsa, Brom – byli dość silni, by i bez Ezie-
wrócił do Ruchu i do reprezentacji – poprowadził ją do awansu na MŚ i strzelił na nich cztery bramki Brazylii. Stał się gwiazdą już nie śląską, już nie polską, lecz światową.
czuwalne, bo granica – dzieląca na pół naszą aglomerację - doskwierała wszystkim. Tramwaj podczas godzinnej trasy potrafił siedmiokrotnie ją przekraczać.
Polacy mogli uważać Wilimowskiego za zdrajcę, który gra w armii okupanta. Ale my Ślązacy patrzyliśmy na to inaczej. Przecież byliśmy obywatelami Niemiec, zaliczonymi do niemieckiej grupy narodowościowej, więc oczywiste, że nasz najlepszy piłkarz gra w reprezentacji Niemiec. Już raczej była złość, że trener Herberger nie powołuje nikogo więcej z przedwojennego składu Ruchu go wygrywać. Za to odwołania Ernesta przyniosły skutek; PZPN nie umiał udowodnić, iż był prowodyrem alkoholowej libacji – i dyskwalifikację odwieszono. Wilimowski
DO WIDZENIA POLSKO, GUTEN TAG DEUTSCHLAND A świat stał na granicy wojny. Na Śląsku było to szczególnie wy-
Ale latem 1939 roku piłkarskie życie toczyło się normalnie. Ruch liderował w tabeli, Wilimowski przewodził klasyfikacji strzelców, a w ostatnim reprezentacyjnym meczu, przeciw
9
czerwiec 2016r.
Węgrom popisał się hat-trickiem (Polska wygrała 4:2). A Węgry były świeżo upieczonym wicemistrzem świata! Cztery dni później wybuchła wojna. Sport musiał na chwilę przygasnąć. Na chwilę… Na Śląsku bowiem, inaczej niż na ziemiach rdzennie polskich, niemal natychmiast po przejściu frontu, życie sportowe wróciło do normy. Z tym, że teraz cały Górny Śląsk stanowił jeden okręg piłkarski, w którym powołano górnośląską Gauligę i niższe ligi. Ruch Hajduki Wielkie, mocno związany z organizacjami powstańców śląskich, nie podobał się nowym gospodarzom. W jego miejsce powołano inny klub - Bismarckhütter Sport Vereinigung 1899. Bardzo szybko zaczęli w nim grać niektórzy przedwojenni piłkarze Ruchu, na przykład Gerard Wodarz czy Teodor Paterek. Inni rozeszli się po wielu niemieckich klubach, często wojskowych, bo zaciągnięci zostali do armii. Taki los spotkał na przykład Broma czy Mikundę. Wilimowski jednak stawia się na treningach nowego chorzowskiego klubu.
CHEMNITZ, TSV MÜNCHEN ALE TEŻ KRAKAU Ale BSV’99 w Niemczech nie jest ekipą tej klasy, co przedwojenny Ruch Hajduki Wielkie w Polsce. Wilimowski jest zbyt dobry, by nie sięgnęły po niego mocniejsze niemieckie drużyny. Najpierw trafia do swojego macierzystego klubu, wizytówki przedwojennych Niemców w Polsce – 1.FC Kattowitz. Gra tam jednak tylko sezon, by wylądować w czołowym PSV Chemnitz. W 1941 roku sięga z nim po Puchar Związku Niemiec. I przenosi się do jeszcze mocniejszego TSV 1860 München. Klub w 1942 roku zdobywam Puchar Niemiec, po wygranym 1:0 meczu z Schalke Gelsenkirchen. Strzelcem zwycięskiego gola jest oczywiście Wilimowski, wygrywając zresztą klasyfikację snajperów. Potem gra jeszcze w LSV Mölders Krakau (1943), 1. FC Kattowitz (1944), Karlsruher FV (1944). Wiosną 1945 roku, w związku z sytuacją na froncie, Niemcy już rozgrywek ligowych nie wznawiają. Dopóki jednak rozgrywki się odbywają, Wilimowski zachwyca, jak wcześniej w Polsce. Teraz jest obywatelem niemieckim, nic więc dziwnego, że trener Sepp Herberger powołuje go do reprezentacji III Rzeszy. W 8 spotkaniach zdobywa w niej 13 goli, ze średnią 1,62 bramki na mecz. Niemcy są drużyną mocną (kiedy nie byli?), medalistą mistrzostw świata z 1938 roku, rywale słabsi, ale wynik tak czy inaczej rewelacyjny.
W BYTOMIU PRZECIW RUMUNOM A dla Ślązaków wielkim świętem jest 16 sierpnia 1942 roku. Tego dnia na stadionie im. Marszałka Hindenburga w Bytomiu Niemcy podejmują Rumunię. W składzie oczywiście Wilimowski. Na trybunach zebrało się niemal 60 000 Ślązaków (wśród nich młodzi chłopcy
Był moim idolem Henryk Loska, urodzony w Kostuchnie (dziś dzielnica Katowic) działacz Górnika Zabrze w czasach największych sukcesów tego klubu, a następnie PZPN. Kierownik reprezentacji olimpijskiej na MŚ’74 (Polska zdobyła srebrny medal) i prezes Fundacji Wspierania Kadry Olimpijskiej’92 (Polska na olimpiadzie w Barcelonie zdobyła srebrny medal). Mąż Krystyny Loski, ojciec Grażyny Torbickiej: Ernest Wilimowski przypomniał mi się bardzo intensywnie kilka lat temu, gdy przeczytałem słowa lidera RAŚ-u, Jerzego Gorzelika, że nic Polsce nie przysięgał, więc nic jej nie jest winny. Te proste słowa tłumaczą, dlaczego Ezi nie był zdrajcą Polski. Bo przecież to dokładnie jego postawa. Jego Katowice i Chorzów przyłączono do Polski, gdy miał sześć lat. Nie wiemy, czy jego rodzina głosowała w plebiscycie za Niemcami, czy za Polską, ale zważywszy, że karierę zaczynał w 1.FC Kattowitz, to raczej była proniemiecka. Zresztą sam Ezi po polsku nie rozmawiał, mówił po niemiecku, albo w ślůnskij godce. Tak więc obywatelem polskim był nieco z przypadku, a na pewno Polakiem się nie czuł. Zresztą Niemcem też nie, wielokrotnie pytany o narodowość mówił „Ślązak”. Tak więc ani przedwojenna Polska nie była do końca jego ojczyzną, ani nie były nią Niemcy. Miał dwie ojczyzny: Śląsk i fusbal. Ale, jak to Ślązak, był lojalnym obywatelem państwa, więc było dla niego oczywiste, że kiedy Katowice i Chorzów leżały w Polsce, to grał w reprezentacji Polski, a gdy wróciły do Niemiec – to w niemieckiej. To ze śląskiego punktu widzenia żadna zdrada, tylko zwyczajna postawa obywatelska. Od 50 lat mieszkam w Warszawie, i wiem, że warszawiakom, Polakom, te dla nas, Hanysów, rzeczy oczywiste, wyjaśnić niemal nie sposób. I dlatego trudno wyjaśnić im, że Ezi czuł taką samą dumę z powołania do reprezentacji Polski, jak z powołania do reprezentacji Niemiec. Dla niego Niemcy to nie był żaden okupant. Pamiętam, jak w czasach, gdy jeszcze działałem w Górniku Zabrze. jeden z działaczy PZPN zapytał mnie, czy to prawda, że my, Ślązacy nie uważamy Wilimowskiego za zdrajcę. Odpowiedziałem mu, że jak mogę uważać go za zdrajcę, jeśli wtedy, gdy on strzelał gole dla Niemiec, jak zagrałem w meczu Hitlerjugend Oberschlesien kontra Hitlerjugend Saksonia, i nawet strzeliłem gola. Moim idolem był wówczas Wilimowski, i wierzyłem, że tak jak on, kiedyś przywdzieję koszulkę reprezentanta Niemiec. Potem losy moje i Śląska potoczyły się inaczej, wielkim piłkarzem nie zostałem, więcej osiągnąłem jako działacz, polski działacz, od lat 60. XX wieku mieszkający w Warszawie. Jako Ślązak bardzo się spolonizowałem, ale śląską odrębność rozumiem zawsze. Nawet jeśli sam się już nie do końca do niej poczuwam. Epizodu z 1974 roku nie pamiętam. Słyszałem i czytałem, że Wilimowski przyszedł wtedy do naszego ośrodka i UB-ecy go nie wpuścili, choć musieli wiedzieć, kto to jest. Otóż nie musieli – bo UB-ecy przydzielani do sportowców zazwyczaj się na sporcie nie znali. Tym bar-
n Na zdjęciu Henryk Loska (pierwszy z lewej) z żoną Krystyną, zięciem i córką Grażyną. to jednak uważał, że najwybitniejszym piłkarzem biegającym kiedykolwiek z orłem na piersi był Wilimowski. Kresowiakowi Górskiemu może też trudno było zrozumieć, że potem grał z hakenkrojcem, ale Kaziu po-
jak mogę uważać go za zdrajcę, jeśli wtedy, gdy on strzelał gole dla Niemiec, jak zagrałem w meczu Hitlerjugend Oberschlesien kontra Hitlerjugend Saksonia, i nawet strzeliłem gola. Moim idolem był wówczas Wilimowski
A ja sam? Żałuję, że wtedy, w 1974 roku, nie miałem okazji zapytać go, komu będzie kibicował w pamiętnym meczu, Polsce czy Niemcom. Ale myślę, że miał do tego spotkania podejście typowe dla Ślązaków: gramy My na Naszych. Przecież to jedyny piłkarz, który grał w reprezentacji Polski i Niemiec, i był gwiazdą ich obu. Uważam, że Stadion Śląski lub Stadion Ruchu Chorzów powinny nosić imię Ernesta Wilimowskiego, choć wiem, że tym, którzy Śląska nie rozumieją, trudno byłoby przełknąć takiego patrona. Notował Dariusz Dyrda
dziej na historii sportu, a przecież nazwisko Wilimowski było w Polsce przemilczane. Myślę, że już prędzej jakiś działacz piłkarski zabronił go wpuścić. Na pewno nie Kaziu Górski, bo jakkolwiek by wysoko nie cenił Deyny,
(z panem Henrykiem rozmawiałem w życiu wiele razy, także o Wilimowskim. Jest jednym z bohaterów mojej książki sportowej „Talenty z Sahary”. I chociaż zmarł 4 czerwca, przed 100 urodzinami Eziego, wypowiedź tę sporządziłem w oparciu o notatki z naszych rozmów)
nad wszystko kochał piłkę i Wilimowski był dla niego przede wszystkim genialnym piłkarzem. Tak jak zresztą dla wszystkich z jego i mojego pokolenia. Kaziu chciałby więc na pewno z nim pogadać.
10
czerwiec 2016r.
dawał: Ja jestem Oberschlesier, nie róbcie ze mnie na siłę Niemca”. Ci, którzy znali go jako emeryta, wiedzieli, że cieszy się z każdego sukcesu Ruchu Chorzów, z kolejnych tytułów mistrza Polski, z sukcesów w europejskich pucharach.
WYKREŚLONY Z POLSKICH ANNAŁÓW
Gerard Cieślik i Ernest Pohl), dla których głównym magnesem był Ezi. - Mimo wszystko zawiódł. Strzelił tylko jedną bramkę, w meczu wygranym 7:0. Amy liczyliśmy, że strzeli trzy, cztery… Ale to był jedyny raz, gdy widziałem go na żywo, i nigdy nie zapomnę, z jaką łatwością mijał rywali – mówi wiekowy profesor historii Alfred Sulik, który jako 11-latek też oglądał to spotkanie z trybun. A na piłce się zna, zanim poświęcił się historii, grywał w polskiej ekstraklasie, miał powołanie na zgrupowanie reprezentacji Polski. - Polacy mogli uważać Wilimowskiego za zdrajcę, który gra w armii okupanta. Ale my Ślązacy patrzyliśmy na to inaczej. Przecież byliśmy obywatelami Niemiec, zaliczonymi do niemieckiej grupy narodowościowej, więc oczywiste, że nasz najlepszy piłkarz gra w reprezentacji Niemiec. Już raczej była złość, że trener Her-
berger nie powołuje nikogo więcej z przedwojennego składu Ruchu – dodaje profesor Sulik. Bycie gwiazdą niemieckiej piłki stwarza mu też szansę uratowania matki. W 1942 roku za romans z rosyjskim Żydem trafia ona do obozu koncentracyjnego. Na szczęście Ernest przyjaźni się z pułkownikiem Hermanem Grafem, asem niemieckiego lotnictwa, fanatycznym kibicem futbolu. To znajomości Grafa pozwalają uwolnić matkę. Po wojnie wraz z synem zamieszka ona w Niemczech.
latach 50. przeżywa drugą piłkarską młodość. Mimo, że zbliża się do czterdziestki, w barwach VfR Kaiserslautern w ciągu czterech sezonów (1951–1955) w 90 meczach strzela 70 goli. I liczy na powołanie do reprezentacji Niemiec na mistrzostwa
jąc, nie dało się wytłumaczyć, że nasze stosunki z III Rzeszą były zupełnie inne, niż ich. Że ani Niemcy nas za Polaków nie uważali, ani my się nimi wówczas nie czuliśmy. Ezi powołany do kadry Niemiec postąpił tak, jak zachowałby się na jego miej-
Tęsknił, ale przyjechać nie mógł. Wiedział, że jego nazwisko wykreślono z annałów polskiego futbolu, że jest zdrajcą i już. Wydawało się, że przyjedzie jednak wiosną 1995 roku, na jubileusz 75-lecia Ruchu. Zarząd klubu zaprosił na obchody swoją przedwojenną ikonę. Wilimowski ucieszył się z zaproszenia. Wtedy jednak burzę rozpętał dziennikarz telewizyjny Bohdan Tomaszewski. Grzmiał, że nie wyobraża sobie, by ten zdrajca był jednym z bohaterów jubileuszu klubu na polskim Śląsku. Ton ten podchwycili inni. Wilimowski zrezygnował z przyjazdu. Jeszcze wcześniej, podczas mundialu w Niemczech w 1974 roku, chciał spotkać się z reprezentacją Polski. Jednak działacze nie wyrazili zgody. 1995 rok to była ostatnia szansa odwiedzenia ukochanych Katowic i Chorzowa. Był już wiekowy i schorowany. Dwa lata później, w sierpniu 1997 roku zmarł w Karlsruhe. Tam
świata w 1954 roku. Trener Herberger go jednak pomija, a Niemcy zdobywają mistrzostwo świata. Liderem tej drużyny był napastnik Fritz Walter, partner Wilimowskiego z ataku w VfR Kaiserslautern. Grywali też razem w reprezentacji III Rzeszy. - Szkoda, że Ernst nie zagrał w mundialu 1954 roku. To był piłkarz fenomenalny, jedyny znany mi napastnik, który strzelił więcej goli, niż miał okazji – wspominał po latach Wilimowskiego. Sam Ernest grał w piłkę do 1959 roku, kiedy to ostatecznie w wieku 43 lat, zawiesił buty na kołku. I nie krył, że po wojnie marzył, aby powrócić na Śląsk i grać w Ruchu. Wiedział jednak, że dla Polaków jest już zdrajcą. Że owszem mogą wybaczyć grę w niemieckich klubach Wodarzowi, Peterkowi, Mikundzie; ale nie jemu, przedwojennemu bożyszczu polskich kibiców, który – gdy Niemcy okupowali Polskę grał w koszulce ze swastyką na piersiach.
scu prawie każdy Ślązak – wspominał zmarły niedawno Henryk Loska, czołowy działacz Górnika Zabrze, a potem PZPN-u. Po zakończeniu kariery sportowej Ezi pracował jako urzędnik w Karlsruhe i z pasji trenował piłkarski narybek. Pracy w Niemieckim Związku Piłki Nożnej odmówił. Może miał uraz o ten mundial z 1954 roku? Wilimowski za Śląskiem tęsknił. Protestował, gdy niemieccy dziennikarze pisali go Ernst Willimowski. „Nie Ernst, tylko Ernest, a nazwisko mam przez jedno l – wyjaśniał. I do-
też został pochowany. Na pogrzebie była delegacja niemieckiego związku piłki nożnej. Piłkarz, który dla Polski w 21 meczach strzelił 22 gole, delegacji PZPN-u się nie doczekał. Ale w 100 urodziny Eziego trzeba powiedzieć, że na Śląsku polskiej propagandzie sztuczka ze zdrajcą się nie udała. Coraz częściej wspomina się tu z dumą piłkarza, który był Ślązakiem i nikim więcej. Dlatego bez zdrady mógł grać dla Polski, dla Niemiec i dla każdego innego, któremu w losie przypadłby Śląsk. Dariusz Dyrda
WIĘCEJ GOLI, NIŻ OKAZJI Po klęsce stalingradzkiej, międzypaństwowe mecze piłkarskie III Rzeszy zostały zawieszone, więc po 1942 roku Ernest już w niej nie zagrał. Po wojnie wypadł z jej składu, ale też grywał w słabszych klubach. Chociaż w
Jak dalece Polacy nie rozumieją śląskiej specyfiki, wskazują wpisy w internecie. Na przykład ten: ~Tu jest Polska 2015-06-23 (23:21) Najlepszy w historii piłkarz???? ŚMIECHU WARTE!!! CZY TEN WASZ WILIMOWSKI, KTÓRY W czasie gdy polska lewica, polscy Komuniści przelewali swoją krew krew za Ojczyznę na Szlaku Bojowym od Leniono do Berlina, dla Ojczyzny i Polski narażali się walcząc w oddziałach Gwardii Ludowej, Armii Ludowej i Batalionów Chłopskich przeszedł na stronę wroga, okupanta i oprawcy narodu polskiego był kiedykolwiek KRÓLEM STRZELCÓW MISTRZOSTW ŚWIATA TAKJAK GRZEGORZ LATO? Nie był? Więc w d.... sobie wsadźcie tego zdrajcę! Precz z faszystami! Autor wpisu nie rozumie, że dziś tu jest Polska, ale wtedy były Niemcy, a dla Wilimowskiego nie byli oni żadnymi wrogami i okupantami, podobnie jak Polska nie była żadną ojczyzną. Albo ten: 1944 2015-06-23 (23:16) Tak to jest w Polsce. Z najwiekszego bohatera potrafimy zrobić śmiecia. A z takich typów jak Wilimowski robimy wielkich bohaterów. Rzeczywiście wspaniały sportowiec i wzór do nasladowania dla młodych. Acha jakby faszyści wygrali wojne to większośc Polaków by dostała kulke w łeb a reszta pracowałaby dla Panów Niemców. To tak ad vocen zwolenników Wilimowskiego. Pewnie gdyby Niemcy wygrali wojnę, to by tak było. Bo III Rzesza była państwem zbrodniczym. Ale Ślązaków, w tym i Wilimowskiego, zaliczała do narodowości niemieckiej, nie polskiej. On sam też się nigdy za Polaka nie uważał.
POLAKOM NIE WYTŁUMACZYSZ… - Polakom, także działaczom piłkarskim, o politycznych nie wspomina-
Śląsk na Śląsk W okresie międzywojennym regularnie rozgrywano mecze Polski Śląsk na Niemiecki Śląsk. Miały rangę niemal meczów międzypaństwowych (niem. „kleine Länderspiele”). W latach 1934-39 Wilimowski wystąpił w 6 z nich, strzelając 7 bramek.
Kolega Karola Wojtyły? Córka Wilimowskiego, Sylvia, podczas wizyty w Tarnowskich Górach opowiadała, że w 1938 roku w Nowym Targu ojciec zakolegował się z młodym, świetnie zapowiadającym się klerykiem. Razem jeździli na nartach, razem poszli na pasterkę. Jeśli to prawda, to ciekawe co przyciągnęło tego imprezowego birbanta i kobieciarza Wilimowskiego do Karola Wojtyły. Bo późniejszy papież pewnie, jak każdy, ciekawy był tej gwiazdy fusbala.
11
czerwiec 2016r.
Nojlepsze gŷszynki pode krisbaum! Do cołkij familie i kamratów
35zł
30zł
We Niŷmcach tyż werci sie demonstrować ślůnskość!
45zł
35zł
35zł
A może wybieresz se inkszy tres, abo inszy gadżet?
35zł
35zł
35zł
35zł
5zł
30zł
30zł
5zł
Instytut Ślůnskij Godki, 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53.* adres e-mail: megapres@interia.pl, tel. 535 998 252, konto bankowe 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 Eli kupisz za 100 zł abo lepij (do kupy ze ksionżkami ze ôstatnij strony) – dostawa gratis. Na terenie aglomeracji katowickiej możliwe dostarczenie kurierem i zapłata przy odbiorze.
* Powyższy adres jest jedynie adresem korespondencyjnym. Nie ma tam sklepu!
12
czerwiec 2016r.
UCHODŹCY w Kędzierzynie-Koźlu? Kędzierzyn-Koźle to jedno z najbardziej wielokulturowych i wieloetnicznych miast we współczesnej Polsce. Państwie, które po roku 1945 uczyniono tak niezwykle, niezdrowo homogenicznym. W imię nacjonalizmu etnicznego, który miał zapewnić dobrobyt i bezpieczeństwo wszystkim członkom narodu polskiego, na prawie pół stulecia narodowi komuniści zamknęli kraj na cztery spusty, ograniczając do minimum ściśle nadzorowane wjazdy i wyjazdy. Lecz wszystko się zmieniło po upadku komunizmu w roku 1989, a zwłaszcza po wejściu Polski do Unii Europejskiej piętnaście lat później, w 2004 roku. ONEGDAJ Te półwiecze pod kluczem, to wyjątek od reguły swobodnego przemieszczania się ludzi za chlebem, wolnością, miłością czy też wyborami zawodowymi. Kandrzin (Kędzierzyn) oraz Kosel (Koźle), wyłoniły się, odpowiednio, jako osada smolarzy i miasteczko warowne na szlaku z Krakowa i Lwowa (Lviv) do Breslau (Wrocławia), Praha (Pragi) oraz Leipzig (Lipska) w późnym średniowieczu. Osady te znalazły się na pograniczu między Królestwem Polskim i Ziemiami Korony Czeskiej. Stąd wpływy na tym terenie zarówno języka czeskiego jak i polskiego, pośród ludności stanowej (tj. szlachty i kleru), chociaż do okresu reformacji łacina pozostawała najważniejszym językiem administracji i książek. W okresie od XII do XV wieku, na tereny Ślůnska (zwłaszcza Dolnego) napływali, zapraszani przez miejscowych książąt i opatów, zazwyczaj germańskojęzyczni osadnicy z przeludnionych terenów Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Wraz z nimi zawitał do Ślůnska język niemiecki i nowe technologie, a wyraźnym śladem tej historii, jest, na przykład nazwa podkozielskiej wioski Reńska Wieś/Reinschdorf, założonej – jak wskazuje nazwa miejscowości – przez osadników znad Renu. Od połowy XIV stulecia, całość Ślůnska – jako część Ziem Korony Czeskiej – znalazła się w granicach powyżej wspomnianego Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Podróżni i osadnicy zewsząd w tym państwie (czyli z dzisiejszych Niemiec, Austrii, Czech, Holandii, Belgii, Luksemburga, Liechtensteinu, Szwajcarii, Północnych Włoch, wschodniej Francji, Słowenii, czy Chorwacji) przybywali, a niekiedy i osiadali w Kosel i Kandrzinie. Nikt nie wymagał paszportów i wiz
na granicach, więc tak samo przyjeżdżali oni z terenów Rzeczypospolitej Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego, jak i z Królestwa Węgierskiego (czyli głównie z dzisiejszej Słowacji). Gwałtowne zmiany polityczne, religijne oraz ludnościowe nastąpiły w czasach reformacji oraz kontrreformacji zakończonych bratobójczą wojna trzydziestoletnią (1618-48) (najbardziej niszczycielską na tych obszarach, aż do czasu wojen światowych), w wyniku której w Wiŷrchnym Ślůnsku straciło życie od połowy do dwóch trzecich mieszkańców. Armie i uchodźcy przemieszczali się przez teren całego cesarstwa, a w przypadku Ślůnska, po zakończeniu działań wojennych przypadł on katolickim Habsburgom. Protestanci byli zmuszeni opuścić swoja ojcowiznę. Zastąpili ich osadnicy z innych ziem habsburskich. Los się odwróciły w połowie XVIII stulecia, kiedy Prusy odebrały Wiedniowi większość Ślůnska, wraz z Kosel i Kandrzinem. Pragmatyczna tolerancja wobec katolików zapobiegła wysiedleniom, a do tego zezwalano na osiedlanie się w Ślůnsku protestantów uciekających z ziem habsburskich. Na przykład w okolicach Kosel osiedlili się słowiańsko- oraz germańskojęzyczni Bracia Morawscy zakładając Pavloviznę / Pawlowitzke, czyli dzisiejsze Pawłowiczki, które do niedawna słynęły z założonych przez nich sadów. W połowie XVIII stulecia wybudowano ogromną Festung Kosel (Twierdzę Kozielską), która miała chronić tych nowych i dalekich od Berlina wschodnio-południowych rubieży Prus. Wiązało się to z napływem głównie protestanckich żołnierzy i rzemieślników z różnych zakątków tego państwa od Königsburg (Królewca, czyli dzisiejszego Kaliningradu w Rosji)
po Ostfriesland na granicy z Holandia, czy Bayreuth w dzisiejszej Bawarii.
BLIŻEJ WSPÓŁCZESNOŚCI Wszystko znów poczęło się zmieniać w okresie wojen napoleońskich z początkiem XIX stulecia. W 1807 roku wojska napoleońskie – składające się głównie z oddziałów francuskich oraz bawarskich i württemberskich (z sojuszniczego Związku Reńskiego) – oblegały Festung Kosel, która w końcu, choć niezdobyta, została poddana Napoleonowi. Zmarłych żołnierzy pochowano na tzw. Cmentarzu Bawarskim, na terenie którego wybudowano w Kędzierzynie dawne Kino Marzanna, obecnie zmienione w centrum handlowe przy ulicy Jana Matejki. Inwalidzi pozostali w Kosel i Kandrzynie, gdzie założyli rodziny. Przez pruski Ślůnsk biegła eksterytorialna droga wojenna ze Związku Reńskiego w napoleońskim Cesarstwie Francuskim do francuskiego protektoratu Księstwa Warszawskiego. Zwycięska kampania przeciwko Napoleonowi w latach 1813-15 (zwana w historiografii niemieckiej pod nazwa Wojny Wyzwoleńczej), rozpoczęła się w Ślůnsku pod przewodnictwem Prus. Umożliwił ją wybudowany w latach 1792-1812 Klodnitzkanal (Kanał Kłodnicki), między Gleiwitz (Gliwicami) a portem na Odrze w Kosel, którym spławiono broń i ekwipunek wojenny wyprodukowany w hutach gliwickich do ślůnskiej stolicy w Breslau (Wrocławiu). Przy budowie kanału oraz w rozpoczęciu produkcji przemysłowej uczestniczyli specjaliści oraz robotnicy z całych Prus oraz Europy, na przykład Szkot John Baildon. Teraz zapomniano o tym kanale, popularnie zwanym Starym
Kanałem, po którym współcześnie biegnie obwodnica Kędzierzyna-Koźla. W czasie wojen napoleońskich zaprowadzono w Prusach obowiązek służby wojskowej dla mężczyzn, co miało szczególne znaczenie dla Kosel, jako że stacjonował tam stały garnizon wojskowy aż do początku XXI wieku. Likwidacja twierdzy (w tym i rozburzenie murów miejskich, zamienionych na park biegnący wokół centrum współczesnego Koźla) w roku 1873 nic w tym względzie nie zmieniła. Lecz w międzyczasie, w Prusach zlikwidowano pańszczyznę, zaprowadzono przymusowy obowiązek szkolnych dla wszystkich dzieci oraz po powstaniu Cesarstwa Niemieckiego (1871) pod przewodnictwem Prus, wszystkim mężczyznom nadano równe i powszechne prawo wyborcze. Te zmiany zniosły różnice stanowe, uczyniły z religii kwestię prywatną, a nade wszystko zapewniały mieszkańcom pełna mobilność społeczna oraz przestrzenną na terenie całego cesarstwa, a także – do pewnego stopnia w sąsiednich Austro-Węgrzech. Czyli stworzono strefę wolnego przemieszczania się ludzi, towarów i kapitału od Memel (dzisiejszej Klaipėdy na Litwie) i Czernowitz (współczesnych Czerniwców na Ukrainie) na wschodzie po Strasburg (Strasbourg, obecnie we Francji) i Bregenz (w Austrii) na zachodzie, oraz od Hamburga i Danzig (Gdańska) na północy po Triest (teraz we Włoszech), Ragusę (czyli Dubrovnik w Chorwacji) i Sarajewo (dzisiejszą stolicę Bośni) na południu. Przemieszczanie się z miejsca na miejsce ułatwiała kolej. Jedną z jej najwcześniejszych „nitek” wybudowano w połowie XIX stulecia między Briegem (Brzegiem) a Kandrzinem, dając początek linii z Paryża przez Berlin, Breslau, Kandrzin i Gleiwitz do Krakowa i Lwowa (Lviva), z odgałęzieniem do Wiednia oraz przez wtedy rosyjską Warszawę do St Petersburga. Wcześniej mało znaczący przysiółek Pogorzelletz (Pogorzelec) zrósł się z Kandrzinem, a obydwa wyrosły na najważniejszy węzeł kolejowy Wiŷrchnego Ślůnska, spychając gospodarczo w cień samo Cosel (Koźle). Za kolejarską pracą przyjeżdżano do Kandrzina z całych Niemiec, a często i z Austro-Wegier. Gwałtowny rozwój wiyrchnoślōnskiego zagłębia przemysłowego, jako drugiego największe w kontynentalnej Europie (po Rughrgebiete na zachodzie Cesarstwa Niemieckiego) przyciągał na jego teren kadry techniczne z ziem czeskich (Czechów i Morawiaków), Wielkopol-
ski (Polaków), Galicji (Polaków, Żydów i Ukraińców) oraz z głębi Niemiec (Niemców). Z kolei miejscowy chłopi przedzierzgnięci w robotników wielkoprzemysłowych często wyjeżdżali do Berlina i Rughrgebiete w poszukiwaniu lepszych zarobków. Ich miejsce zajmowali polscy, żydowscy oraz rusińscy (ukraińscy) robotnicy z rosyjskiego Królestwa Polskiego oraz z austro-węgierskiej Galicji.
NACJONALIZMY Wielka wojna z lat 1914-18 diametralnie zmieniła polityczny kształt Europy Środkowej zastępując multietniczne imperia etnicznojęzykowymi państwami narodowymi. Polsko-niemiecki spór o Wiŷrchny Ślůnsk wywołał aż trzy wojny domowe, w których oprócz miejscowej ludności uczestniczyli ochotnicy z całych Niemiec i całej Polski. Spór ten sprowadził też na teren regionu administrację aliancką sprawowaną przez wojska francuskie, włoskie i brytyjskie. Oprócz niemieckiego, ślůnskiego oraz polszczyzny, na ulicach rozbrzmiewała francuszczyzna, jak i język włoski i angielski. Koniec końców region rozdzielono pomiędzy Niemcy i Polskę, a także i Czechosłowację. Cosel i Kandrzin pozostały w Niemczech, ale wielu w odwiedzinach do własnych rodzin musiało teraz przekraczać granice Polski, jak i Czechosłowacji. W okresie międzywojennym około 190 000 osób wyjechało z polskiej części regionu do Niemiec, a ponad 110 000 z niemieckiego Wiŷrchnego Ślůnska do Polski. W czasie II wojny światowej znów wszystko się zmieniło. Berlin z sowieckim Kremlem podzielili między siebie całą Europe Środkową, od Finlandii po Morze Czarne. Całość Wiŷrchnego Ślůnska na powrót znalazł się w granicach Niemiec, już wcześniej powiększonych o ziemie czeskie i Austrię. Polaków i Żydów zaczęto wysiedlać do Generalnego Gubernatorstwa, a na ich miejsce sprowadzać „etnicznych Niemców” z terenów zdobytych przez Związek Sowiecki (czyli głównie z państw bałtyckich i Bukowiny). Z kolei w całych Niemczech czasów wojny, a w tym i w Wiŷrchnym Ślůnsku, pojawili się pracownicy przymusowi z Polski. Po wybuchu walk miedzy Trzecią Rzeszą a Związkiem Sowieckim, obozy pracy przymusowej zapełniły się jeńcami z Armii Czerwonej, którzy wywodzili się z każdej grupy etnicznej zamieszkującej na terenie ZSRS (czyli w każdej z 15 związkowych republik, które po 1991
13
czerwiec 2016r.
n Kędzierzyn-Koźle. Miasto trudno tu znaleźć. roku stały się niepodległymi państwami). Do tych obozów zapędzano też Żydów i Romów, w celu ich eksterminacji. Jeden z większych oddziałów złowieszczego obozu Auschwitz ulokowano w pobliżu Kędzierzyna, między Ehrenforst (Sławięcicami) a Blechhammer (Blachownią) na potrzeby gwałtownie rozwijanych zakładów chemicznych w Blechhammer oraz nowej osadzie przemysłowej Blechhammer-Süd (Azoty). W zakładach tych, strategicznie ukrytych w lasach wiŷrchnoślůnskich, produkowano benzynę z węgla. Od stycznia 1945 roku, było to ostatnie miejsce w Trzeciej Rzeszy, skąd można było uzyskać paliwo nieodzowne do prowadzenia działań wojennych.
PO WOJNIE Po wojnie, w wyniku ogromnych zmian granic Polski i Niemiec, całość Wiŷrchnego Ślůnska znalazła się w Polsce. Miejscową ludność zweryfikowano lub zrehabilitowano narodowościowo jako „autochtonów”, czyli nie w pełni świadomych swej polskości Polaków. De facto władza traktowała ich jako „krypto-Niemców”, lecz nie można było wysiedlić tej ludności, bo nie było ich kim zastąpić w zakładach i kopalniach zagłębia przemysłowego, które do początku lat 50. XX wieku produkowało ponad trzy czwarte całego polskiego PKB. Wysiedlono miejscowe elity, uważane za „niepolonizowalnych” Niemców, czyli nauczycieli, urzędników i kadrę kierowniczą, którzy zamieszkiwali centra miast. Zezwolono jednak pozostać na ojcowiźnie Niemcom - członkom Kommunistiche Partei Deutschlands (KPD, Komunistycznej Partii Niemiec). Skorzystała z tego prawa Paulina Wagner, która mieszkała w rodzinnej Kłodnicy do roku 1956. Nazwano tam jej imieniem ulicę, która po prze-
mianach demokratycznych przemianowano na Plac Richarda Wagnera. Na miejsce wysiedlonych przybyli osadnicy z centralnej Polski, jak i do roku 1958 przyjeżdżali też do Kędzierzyna i Koźla „repatrianci”, czyli etnicznie polscy i żydowscy wysiedleńcy z „Kresów”, a inaczej wschodniej połowy międzywojennej Polski wcielonej do ZSRS (obecnie w granicach Litwy, Białorusi i Ukrainy). Na potrzeby „repatriantów” wybudowano osiedle na Pogorzelcu, do którego – ze względu na terytorialne pochodzenie mieszkańców – przylgnęła nieoficjalna nazwa „Moskwa”. Pozostali przy życiu żydowscy ocaleńcy z Holocaustu, zdecydowali, że nie mogą wracać do siebie po dramatycznych zajściach pogromu kieleckiego z roku 1946. Około 300 000 z nich postanowiło odbudować swoje polsko-żydowskie społeczności (wraz ze szkolnictwem w jidysz) w duchu socjalizmu głównie w Dolnym Ślůnsku. Ale wielu osiadło też po miastach wiŷrchnoślůnskich (w tym i w Kędzierzynie), znajdując tu zatrudnienie w przemyśle, jako specjaliści. Prawdziwi repatrianci, którzy po wojnie wracali do Polski to byli pracownicy przymusowi wywiezieni na zachód jak i przedwojenni emigranci z Francji, Belgii czy Westfalii. Sporo z nich osiadło również w Kędzierzynie i Koźlu. Do końca lat 40. w porcie kozielskim oraz w niektórych zakładach przemysłowych i rolnych było słychać język rosyjski, jako że nadzór nad nimi utrzymywała administracja sowieckich komendantur wojskowych. Z początkiem lat 50. nielicznej grupie ślůnskich jeńców wojennych zwolnionym z sowieckich obozów pracy udało się powrócić do hajmatu. Inni jechali do RFN, a potem starali się ściągać do siebie rodziny z Wiŷrchnego Ślůnska, do czego starały się nie dopuszczać władze komunistyczne. Pomimo to do roku
1952, w ramach akcji łączenia rodzin, wyjechało do RFN wiele tysięcy Ślůnzoków. Rok 1968 zaznaczył się wysiedleniem z Polski prawie 30 000 Żydów, w tym wielu z Wiŷrchnego Ślůnska. Z początkiem kolejnej dekady przymusowo osiedlono w centrach głównie miast „poniemieckich” Romów, aby „odburżuazyjnić” te miasta. Tym samym Cyganie pojawili się zarówno w centrum Koźla jak i Kędzierzyna. W roku 1975, na fali gierkowskiej kampanii sukcesu, połączono Kędzierzyn z Koźlem w nowy twór miejski o dwuskładnikowej nazwie Kędzierzyn-Koźle. W polskim prawodawstwie stanowisko prezydenta zarezerwowane jest dla miast liczących co najmniej 50 000 mieszkańców. A z punktu widzenia statystyki międzynarodowej, takie miasta z prezydentem to po angielsku cities, w odróżnieniu mniejszych z burmistrzami, które definiuje się jako towns (czyli miasteczka). Koźle i Kędzierzyn jako odrębne miasta to były jedynie towns, dopiero Kedzierzyn-Koźle mógł stać się city, miastem z prawdziwego zdarzenia, a i to z trudem. Dlatego w jego granice trzeba było włączyć też miasta Sławięcice i Kłodnica, oraz okoliczne wioski i osady przemysłowe, czyli: Azoty, Blachownię Śląską, Cisowę, Koźle-Port, Koźle-Rogi, Kuźniczki, Lenartowice, Miejsce Kłodnickie i Żabieniec. W następnych dziesięcioleciach wybudowano osiedla bloków wielkopłytowych, czyli Piasty i Osiedle Powstańców Śląskich. Wywołało to paradoks, bowiem Kędzierzyn-Koźle z powierzchnią 123 km2, terytorialnie jest o jedną trzecią większy od wojewódzkiego miasta Opole, którego liczba mieszkańców jest dwa razy wyższa niż ta w Kędzierzynie-Koźlu. Kolejne wojewódzkie miasto, Katowice, ma powierzchnie większą od Kędzierzyna-Koź-
la jedynie o 32 km2, lecz aż sześciokrotnie wyższe zaludnienie. Nie mniej niż dwie trzecie powierzchni Kędzierzyna-Koźla to łąki, lasy, pola i nieużytki rolne. Kiedy się jedzie przez nie, to trudno zauważyć coś co można by nazwać miastem. Ale w roku 1975, planowano, że nowoutworzone miasto do roku 2000 osiągnie zamieszkanie na poziomie 100110 000 mieszkańców, co by doprowadziło do urbanistycznego zrośnięcia się składowych Kędzierzyna-Koźla. Z etniczno-językowego punktu widzenia powojenni osadnicy z centralnej Polski, jak i kresowiacy (oczywiście, teraz to raczej ich potomkowie) zamieszkują w Kędzierzynie, Koźlu i Azotach. Na Piasty i do Osiedla Powstańców Śląskich wprowadziła się ludność zewsząd, lecz w przeważającej mierze etnicznie polska. W Cisowej, Kłodnicy, Koźlu-Rogach, na Kuźniczkach, w Lenartowicach, Miejscu Kłodnickim i na Żabieńcu dominuje ludność miejscowa, czyli Niemcy i Ślůnzocy. Zarówno ci ostatni jak i etniczny Polacy zamieszkują w Blachowni Śląskiej oraz Koźlu-Porcie. Jednak od połowy lat 70. zaczęło ubywać Niemców i Ślůnzoków w całym Kędzierzynie-Koźlu, kiedy w ramach polityki odprężenia między Wschodem i Zachodem, zaczęto im zezwalać na wyjazd do RFN, pomimo tego że oficjalnie wedle Warszawy w Wiŷrchnym Ślōůnsku nie było żadnych Niemców, a jedynie „autochtoni”. Wyjazdy te, wraz z pogłębiającym się kryzysem gospodarczym w PRL-u, nabrały charakteru „masowych ucieczek” z „socjalistycznego raju” zwłaszcza w latach 1979-81 oraz 1989-91.
KONIEC KOMUNIZMU I UNIA EUROPEJSKA W roku 1990 polskie władze uznały istnienie Niemców w Wiŷrchnym Ślůn-
sku. Rok później, wraz z zawarciem Traktatu o dobrym sąsiedztwie przez Warszawę z Bonn, wyjazdy Niemców i Ślůnzoków do RFN powstrzymało nieformalne porozumienie między Niemcami a Polską, mimo tego iż stało w sprzeczności zarówno z polskim jak i niemieckim prawodawstwem, które wtedy zakazywały podwójnego obywatelstwa. Na podstawie tego niepisanego porozumienia wszystkim osobom spełniającym wymogi przywrócenia lub przyznania obywatelstwa niemieckiego ze względu na pochodzenie umożliwiano jego uzyskanie w Polsce, bez konieczności wyjeżdżania na stałe do Niemiec. W owym czasie administracja niemiecka nie dawała sobie rady z absorpcją etnicznych Niemców napływających z państw postsowieckich i Rumunii. A z drugiej strony, Warszawa obawiała się zapaści demograficznej w województwie opolskim, gdyby wyjechali z niego wszyscy potencjalni Niemcy etniczni, którzy wtedy stanowili prawie połowę mieszkańców regionu. Były to uzasadnione obawy, jako że w połowie lat 90. przeprowadzono dramatyczną deindustrializację Wiŷrchnego Ślůnska. Zamknięto większość kopalń i hut. Niemcy i Ślůnzocy potracili robota, co było szokiem dla ślůnskich rodzin, jako że odmiennie niż gdzie indziej w Polsce, prawie wyłącznie mężczyźni pracowali tu zarobkowo. Sezonowe wyjazdy do Niemiec z paszportem niemieckim na zarobek, stanowiły swoisty demograficzny wentyl bezpieczeństwa. Lecz właśnie z tego powodu na większość roku niemieckie i ślůnskie osady i dzielnice Wiŷrchnego Ślůnska (zwłaszcza jego zachodniej części) zamieniały się w osady i dzielnice samych kobiet i dzieci. Mężczyźni wracali doma jeno na Świynta, to jest, na Boże Narodzenie i Wielkanoc. W roku 1992 EWG przekształciła się w Unie Europejską, a niemieckie paszporty automatycznie dały Niemcom i Ślůnzokom z Wiŷrchnego Ślůnska dostęp do rynku pracy w innych krajach UE. Lecz głównie wyjeżdżali oni nie dalej niż do Holandii. Etniczni Polacy dołączyli do tego trendu w roku 2004, kiedy Polska została przyjęta do Unii. Tylko, że dla nich opcja pracy sezonowej pozostała zamknięta aż do roku 2011, kiedy to Niemcy i Austria otworzyły swoje rynki pracy dla obywateli polskich. W momencie wejścia Polski do UE, jedynie Wielka Brytania, Irlandia i Szwecja zezwoliły obywatelom RP na osiedlanie się i podejmowanie pracy w tych krajach. Do roku 2010 wyjechało tam (a także do Holandii, Francji, Norwegii i Islandii) około trzech milionów obywateli Polski. Prawie jedna dziesiąta ludności całego kraju. Te dramatyczne zmiany nie ominęły i Kędzierzyna-Koźla. W momencie utworzenia w roku 1975, miasto liczyło 69 000 mieszkańców. Ich liczba wzrosła do 73 000 w roku 1986, a następnie już sukcesywnie spadała do 59 000 w roku 2015. To oficjalne dane, lecz szacuje się, że co najmniej 10 000 osób przebywa na stałe za granica, chociaż utrzymują zameldowanie w mieście. Stąd realne zaludnienie obecnego Kędzierzyna-Koźla to zaledwie, lub nawet mniej, niż 50 000. Jeśli nic się nie zmieni w tym względzie, po następnym spisie w roku 2021, Kędzierzyn-Koźle spadnie do rangi zaledwie
14
czerwiec 2016r.
miasteczka (town), a prezydenta miasta będzie musiał zastąpić burmistrz. Podobnie rzecz się ma z całym województwem opolskim. W momencie reformy administracyjnej z roku 1999, liczyło sobie ono prawie 1,2 miliona mieszkańców. Oficjalnie zaludnienie spadło poniżej 1 miliona w roku 2015, lecz realnie nastąpiło to już w roku 2010. Obecnie, oficjalnie podaje się, że województwo zamieszkuje 996 000 osób, chociaż rzeczywistą liczba zda się być poniżej 950 000. Powyżej wspomniane nieformalne porozumienie polsko-niemieckie zapobiegło zapaści demograficznej regionu na półtorej dekady. Lecz po akcesji Polski do Unii, zapaść taka nie tylko nastąpiła, ale coraz bardziej przyśpiesza. Demograf Kazimierz Szczygielski z Instytutu Śląskiego, prognozuje, że do roku 2030, liczba mieszkańców województwa spadnie do poziomu zaledwie 866 000.
UCHODŹCY Z wejściem polski do Unii oraz NATO (1999) wiążą się zarówno benefity jak i obowiązki. To truizm. Lecz jakoś rzadko wspomina się o obowiązkach, zastępując je pustosłowiem etnonarodowej retoryki. W wyniku nieprzemyślanej polityki wielkomocarstwowej prowadzonej przez USA i Unię na terenie Bliskiego Wschodu, podczas ostatnich dwóch dekad doprowadzono do poważnej destabilizacji tego regionu. Wywołało to falę uchodźców, którzy desperacko forsują Morze Śródziemne i Egejskie w drodze do Europy. W roku 2014 przybyło do UE 626 000 uchodźców, którzy złożyli aplikacje o azyl. W następnym roku liczba ta wzrosła do 1 256 000. Kolejne pół miliona przybyło do połowy obecnego roku 2016. W sumie ponad 2 miliony uchodźców. Niby ogromna liczba, lecz należy pamiętać o właściwych proporcjach. Na przykład o tym, że Unia liczy sobie pół miliarda mieszkańców. Tak więc, wszyscy ci uchodźcy to zaledwie 0.4% unijnej ludności. W latach 2004-10, więcej – bo prawie 3 miliony – ludzi wyjechało z samej Polski na zachód UE. Unia Europejska, a w tym Polska, nie powinna mieć najmniejszych gospodarczych czy społecznych problemów z absorpcja tak niewielkiej grupy uchodźców. Zawiodła polityka i politycy, którzy poddali się ułudzie „egoizmu narodowego”. Przedstawia się uchodźców jako „zagrożenie” dla Europy. Odzywa się rasizm i ksenofobia, które biorą górę nad zdrowym rozsądkiem. Powojenne Niemcy zniszczone wojną i w znacznie okrojonych granicach potrafiły przyjąć i skutecznie zintegrować kilkanaście milionów Niemców etnicznych wysiedlonych z dawnych terenów niemieckich na wschód od linii Odry i Nysy. W tym samym czasie jeszcze bardziej zniszczona powojenna Polska zdołała przyjąć kilka milionów Polaków etnicznych i Żydów z dawnych Kresów, oraz rozlokować podobną liczbę ludności z Polski centralnej na ziemiach zachodnich i północnych uzyskanych od Niemiec. W samym roku 1989 ćwierć miliona obywateli polskich wyjechało do RFN, gdzie jako Niemcy etniczni otrzymali obywatelstwo niemieckie, lub uzyskali pobyt stały czy też wyjechali dalej do innych krajów Zachodu.
n Wieża dawnego protestanckiego, a teraz protestancko-prawosławnego kościoła w Kędzierzynie-Koźlu. Od końca ubiegłego stulecia wiadomo, że ludność całej UE gwałtownie się starzeje, i wkrótce dramatycznie zacznie spadać wystawiając na szwank międzygeneracyjną umowę, wedle której młodzi zapewniają starszym pokoleniom emerytury oraz opiekę społeczną i zdrowotną. Bowiem w przyszłości sami będą mogli liczyć na podobny układ, jak się zestarzeją. Tylko że rozwiązanie tego typu jest możliwe jedynie wtedy, kiedy osób w wieku produkcyjnym jest więcej niż w wieku poprodukcyjnym. Tą nierównowagę miedzy młodym a starym pokoleniem zasypali w Wielkiej Brytanii czy Irlandii wewnątrzunijni migranci z Polski, Słowacji czy Litwy. Lecz nierównowaga ta szybko postępuje w nowych państwach członkowskich, w tym i w Polsce, a zwłaszcza w Wiŷrchnym Ślůnsku. W roku 2015 w ramach proponowanego systemu rozlokowania uchodźców na terenie całej UE, Bruksela zwróciła się do Polski najpierw o przyjęcie zaledwie 14 000 z nich. Warszawa odrzuciła ta prośbę, proponując w zamian połowę tej kwoty. Bruksela nalegała co najmniej na
kwotę 9 500 uchodźców. W maju 2016 roku, Unia obniżyła tą kwotę do 2 000 uchodźców, ale Warszawa wciąż mówi niet. Żadnych kwot, żadnych uchodźców.
SZANSA DLA KĘDZIERZYNA-KOŹLA I WIŶRCHNEGO ŚLŮNSKA Dwa tysiące uchodźców to tyle co nic. Kędzierzyn-Koźle, aby zatrzymać zapaść demograficzną miasta, potrzebuje przynajmniej 20 000 nowych mieszkańców, województwo opolskie nie mniej niż ćwierć miliona, a cała Polska choćby i z trzy miliony nowych obywateli. Tak szansa jak teraz z uchodźcami z Bliskiego Wschodu może się już nigdy nie powtórzyć. Większość z nich to młodzi, wykształceni, zlaicyzowani oraz gruntownie zwesternizowani mieszkańcy wieloetnicznej i wieloreligijnej Syrii. Nie uciekają do pobliskiej Arabii Saudyjskiej, bo w ich oczach to fundamentalistyczny i tradycjonalistyczny kraj, gdzie nie widzą dla siebie żadnej przyszłości. Podobnie Niemcy i Ślůnzacy z Wiŷrchnego Ślůn-
ska jak wyjeżdżali lub uciekali z PRL-u to chcieli na Zachód, a nie do Związku Sowieckiego. Dla zmodernizowanych Syryjczyków Arabia Saudyjska to taki właśnie islamski „Związek Sowiecki”. W Wiŷrchnym Ślůnsku wciąż trwa wieloetniczność oraz wielojęzyczność, tak typowa dla Europy Środkowej, a kiedyś i dla międzywojennej Polski oraz Rzeczypospolitej Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego. Ślůnzoki to pragmatycy. Na przykład w Kędzierzynie, od powojnia stoi pusty kościół ewangelicko-augsburski przynależny teraz do parafii w Zabrzu. Odbywały się w nim nabożeństwa raz na dwa tygodnie. Starszych wiekiem wiernych wciąż ubywało, a budynek niszczał. Parę lat temu wzięto się na sposób. Prawosławni mieszkający w Kędzierzynie-Koźlu nie mają własnej cerkwi, dlatego udostępniono im ten kościół ewangelicko-augsburski. Prawosławne msze odbywają się w nim co niedziela, a protestanckie nabożeństwa, tak jak kiedyś, raz na dwa tygodnie. Świątynia ożyła. Lecz wciąż jest jeszcze wiele wolnych godzin i dni, które można by wy-
pełnić modlitwami. Muzułmanie też by się tam pomieścili, a wieża tego budynku jako żywo przypomina trochę topornie ciosany minaret. Konstytucja RP, w Preambule, nakazuje „nawiązywać do najlepszych tradycji Pierwszej i Drugiej Rzeczypospolitej”. Jedną z tych tradycji jest wielokulturowość oraz tolerancja religijna. Pośród szlachty polsko-litewskiej największą estymą po katolicyzmie, kalwinizmie i greko-katolicyzmie cieszył się islam. Do dzisiaj przetrwały muzułmańskie gminy wyznaniowe Tatarów polsko-litewskich w Bohonikach, Kruszynianach czy Gdańsku. Wedle Konstytucji błędem byłoby nie dać schronienia Syryjczykom uciekającym z pożogi wojennej, tak jak kiedyś Polska okazała się Polinem – miejscem spoczynku dla Żydów, krajem gdzie można osiąść z nadzieją na spokojne i dostatnie życie. Jeśli etniczni Polacy zapomnieli, lub wolą się wypierać własnej chwalebnej historii oraz tradycji tolerancji w imię ciasnego nacjonalizmu etniczno-językowo-religijnego (zwanego również egoizmem narodowym), tak jak go sformułował Roman Dmowski, to chyba cała nadzieja pozostaje jedynie w wiŷrchnoślůnslkich Niemcach i Ślůnzokach. Że nie wyprą się obowiązków chrześcijan, jak je wyszczególniono i opisano w nowotestamentowym Liście do Rzymian: Nikomu złem za złe nie odpłacajcie. Starajcie się dobrze czynić wobec wszystkich ludzi! Jeżeli to jest możliwe, o ile to od was zależy, żyjcie w zgodzie ze wszystkimi ludźmi! […] Jeżeli [ktoś] cierpi głód - nakarm go. Jeżeli pragnie - napój go! Obowiązki te jeszcze mocniej zaakcentowano w Ewangelii Św. Mateusza: Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata! Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie. Na tej biblijnej podstawie, w Katechizmie Kościoła katolickiego sprecyzowano listę „Uczynków miłosierdzia względem ciała”, a mianowicie: Głodnych nakarmić. Spragnionych napoić. Nagich przyodziać. Podróżnych w dom przyjąć. Więźniów pocieszać. Chorych nawiedzać. Umarłych pogrzebać. I jak tu nie przyjąć uchodźców z Syrii i skąd inąd z Bliskiego Wschodu, a twierdzić, iż nadal pozostaje się chrześcijaninem? Po co intronizować Chrystusa na Króla Polski, zawierzać naród i państwo Matce Boskiej? Jeśli za słowami nie idą czyny, to tylko pustosłowie i czcze bałwochwalstwo. Samookłamywanie się. Tomasz Kamusella 19 czerwca 2016 roku, University of St Andrews, Szkocja (od redakcji: tekst zawiera osobiste przemyślenia autora a nie stanowisko redakcji w kwestii uchodźców)
15
czerwiec 2016r.
FIKSUM DYRDUM
P
rowda pedzieć, za pierona niŷ poradzą wymiarkować, co rostomaite moi kamraty majom przeciw polskimu manszaftowi we fusbalu (abo tyż inakszych szportach) i na internecowych witrynach aszom sie, co Polsce niŷ skwolajom, niŷ kibicujom. Jo poradzą wymiarkować, co kiej Poloki grajom na Niŷmcůw, to do polskich kibicůw je to świŷnto wojna, a do don ino szpil my na naszych. Ale kiej Poloki grajom baji ze Ukrainom, Szwycŷm abo Portugaliom? Widza we internecu, co rostomaite Ślůnzoki (nojwiŷncyj zaś takich, kierzy sami przekludzili sie do Rajchu) padajom, iże Polokom kibicować niŷ bydom, skirz tego, co niŷ kibicujom okupantom. Jo by poradził spokopić tako logika, eli by ŏni niy skwolali tyż za Niŷmcami. Je Polska abo niŷ je okupantŷm Ślůnska – idzie się wadzić. Jedno je pewne, Ślůnzoki Polski do Opolo, Wrocławia, Glajwic, Raciborza niŷ prosili. Sama sam przīszła, nos żodŷn o opinio niŷ pytoł. No ale eli tak, tuż Niŷmce byli genau takim samym
Co ŏni majom przeciw Nawałce? okupantŷm. Tyż my jejch sam niŷ prosili, inoś we XVIII storoczu pobili Rakuszokůw a wziyni Austrie Ślůnsk. Oderwali go ŏde Czech, do kierych przudzij, po włosnyj woli, przīnoleżoł
polskim państwie i mom jego struktura rod abo niŷrod, ale przeca ze jego sukcesów się ciesza. A terozki już Polska żodnych inakszych sukcesów, jak we szporcie ni mo. Genau jak we 1982 roku, kiej
złotka do ausszlusu Anglie, ale jo Brytyjczykom zowiszcza. Niŷ, niŷ Brexitu im zowiszcza, boch rod, co żyja w UE, inoś tego, co ŏni se mogom welować, czy być czy ŏstoć. Czy być w UE wszyj-
Je Polska abo niŷ je okupantŷm Ślůnska – idzie się wadzić. Jedno je pewne, Ślůnzoki Polski do Opolo, Wrocławia, Glajwic, Raciborza niŷ prosili. Sama sam przīszła, nos żodŷn o opinio niŷ pytoł. No ale eli tak, tuż Niŷmce byli genau takim samym okupantŷm. Tyż my jejch sam niŷ prosili, inoś we XVIII storoczu wziyni Austrie Ślůnsk Tuż eli tak blikać, niŷ mogli by mi kibicować ani Polsce, ani Niŷmcom, a ino Austrie a Czechom. 500 lot. Tuż eli tak blikać, niŷ mogli by mi kibicować ani Polsce, ani Niŷmcom, a ino Austrie a Czechom. Ja, ja, wiŷm co to komu kibicują je mojom a ino mojom sprawom. Polski obywatel mo mus płacić Polsce podatki a insze sztrafy, ale skwolać polskim szportowcom – niŷ. Inoś miŷszkom we
fasowali my medal mundialu, a zaś sam boł stan Jaruzelski, abo we 1974, kiej grali my lepij od Brazylie, chocia gospodarka diobli polekku brali. Ter zaś dobrze we fusbal gromy. Czy to niŷ je jaki znok, iże idom do Polski złe czasy? Możne skuli Brexitu? Za pierona niŷ poradzą wymiarkować, co mo kurs
scy, a zaś Szkoty czy chcom być we Wielgij Brytanie. Widno źdżałe demokracje wiedzom, co chałpa je do człowieka, a niŷ człowiek do chałpy. I co ci, kierzy żyjom na jakimś terytorium majom recht sami se decydować, czy chcom być tajlom czego wiŷnkszego, czy chcom secesje abo autonomie. A
stolica im pado: zrobicie jak bydziecie chcieli, ale proszymy wos, ŏstańcie z nami. Zowiszcza Szkotom, co żyjom we rychtig demokratycznym państwie, a niŷ zaś w takim, we kierym dopominani sie o autonomia to chneda zdrada. A kiejby my nawet byli separatysty, to co? We Anglie Szkot-separatysta niŷ je żodyn wyzdrajca, ino chop, kierymu jego hajmat je bliższy, jak cołki faterland. Jak padom, Ślůnsk to je nasz hajmat i zowiszcza Brytyjczykom, co hań o Walie decydujom Walijczyki, o Szkocje Szkoty, o Anglie – Angliki. A niŷ, jak u nos, o wszyjskim Warszawa. To je, mie sie zdo, różnica miŷndzy tom zdżałom zachodniom demokracjom, a krajŷm kiero mentalność erbnoł po ruskim samodzierżawiu. No ale co to mo do fusbala? Bez tuż na autoku fanka mom ino ślůnsko, ale kiej Błaszczykowski szczelił z kapy Szwajcarom, to ażech klacnoł i ryknoł: Jeeeeee! Dobrze, co ni mom za ścianom gorola, bo by se jeszcze sztaunowoł, co taki ”jeeeeee” (a niŷ Jeeeest) to zawodzyni a niy frojda! Dariusz Dyrda
PISANE ZE SZKOCJI
Z
końcem maja 2016 roku do Szkocyje zawitoł Rajzujōncy Ślōnzok. Sztudent w tiszercie w ślōnskich farbach a z wiyrchnoślōnskiym Adlerem na piersi. Wandruje on po cołkiej Ojropie „na stopa” i goda tylko po ślůnsku, abo, kiej fto niy zmorze, to i po anglicku abo miemiecku. W St Andrews, w kafeplacu nad British Golf Museum, z piyknym wiodkiem na morze i klify, porzůndzilismy am bisien nad kafejem und kuchen o noszym Hajmacie w dalekiŷm Wiŷrchnym Ślůnsku. Razym musiōł on gibko chytać bus do Edinburgha, skondś dalyj szoł do westowej Irlandyje pozaglondoć na Gaedhealtachty, eli tom jeszcze lojty godajom po irlandyjsku. Pierwszy raz udało mi się spotkać młodego Ślůnzaka, co nie tylko nie stracił po szkołach i uniwersytetach noszej godki, a przy tym jeszcze jej używa kaj się tylko da. To sukces zarazem polskiej demokracji (jeszcze sprzed obecnej „dobrej zmiany”) jak i ślůnskiego ruchu językowego oraz politycznego, i to pomimo upartego trwania rządu i Sejmu przy opinii, iż Ślůnzokōw R E K L A M A
Ślōnski, abo polski? nie ma, choć ostatni spis z roku 2011 wykazał, że prawie milion lojtōw przynależy do narodu ślůnskiego, a ponad połowa z nich jeszcze godo po ślůnsku. Lecz nie było to łatwe osiągnięcie, a nieustający nacisk asymilacyjny ze stro-
w Polsce za mówienie po ślůnsku i podkreślanie własnej, ślůnskiej tożsamości. Najbardziej, z naszego spotkania, utkwiło mi w pamięci opowieść Rajzujōncygo Ślůnzoka o jego przygodzie na ustnej maturze z języka pol-
Niby logiczne, tylko przecież w Polsce oficjalnie poważa się śląszczyznę za regionalną lub społeczną odmianę języka polskiego. Języka śląskiego nie ma, nie było i być nie może. A tu coś takiego, jedynka na maturze za mówienie po nie-
Na pytanie dlaczego wystawiono mu ocenę niedostateczną, PT Komisja Maturalna odparła, że to egzamin z języka polskiego, a nie z języka śląskiego. Niby logiczne, tylko przecież w Polsce oficjalnie poważa się śląszczyznę za regionalną lub społeczną odmianę języka polskiego. A tu coś takiego, jedynka na maturze za mówienie po nie-polsku, tylko w języku śląskim. ny administracji, instytucji państwowych, czy szkoły zastrasza większość ślōnskoszprachigowych, aby niy rzondziyli po swojemu poza domem. W tej sytuacji Rajzujoncy Ślůnzok to wyjątek, a pewnikiem i przyszły lider ruchu i kultury ślůnskiej. Oby takich więcej. Żeby nie dali się złamać przeciwnościom i niechęci, z którą spotykają się zwłaszcza
skiego. Tak jak jego koledzy i koleżanki przygotował wystąpienie i świetnie je zaprezentował. Lecz i tak oblał egzamin. Dlaczego? Otóż bo ważył się godać po naszymu. Na pytanie dlaczego wystawiono mu ocenę niedostateczną, PT Komisja Maturalna odparła, że to egzamin z języka polskiego, a nie z języka śląskiego.
-polsku, tylko w języku śląskim. W Polsce, na „udowodnienie” odwiecznej polskości ślōnszczyzny często przywołuje się słowa Profesora Jana Miodka, który powtarza, że „mowa śląska to jest piękna skamielina staropolska. Skamielina ciągle żyjąca, która pozwoliła Aleksandrowi Brücknerowi powiedzieć, że to jest mowa Rejów i Kochanowskich”.
Stąd prosty wniosek, że i Rej, i Kochanowski w liceum Rajzujoncygo Ślůnzoka maturę z języka polskiego też by oblalii, chociaż uczniowie muszą czytać utwory tych dwóch poetów jako znamienny przykład wybitnych osiągnięć literatury polskiej, czyli polskojęzycznej. Dlaczego? Paradoks ten można wyjaśnić na parę sposobów. Po pierwsze, może Rej i Kochanowski nie pisali i mówili po polsku, tylko po ślůnsku, a włączenie ich poematów do szkolnych antologii literatury polskiej to pomyłka. Z drugiej strony, możliwe, że to nauczyciele z liceum Rajzujōncygo Ślůnzoka się mylą sądząc, że nie mówi on po polsku, właśnie tak jak Rej i Kochanowski. Albo, co najbardziej prawdopodobne, zarówno Rajzujōncy Ślůnzok jak i jego nauczyciele padli ofiarą politycznej hipokryzji uprawianej w Polsce. Hipokryzji, wedle której Warszawa autorytatywnie stwierdza, że Ślůnzoki mówią po polsku, lecz de facto – bez mówienia o tym głośno – poważa mowę Ślůnzokōw za odrębny, język ślůnski. Tomasz Kamusella Juni 2016, Szkocja
16
za klopsztanga.eu
czerwiec 2016r.
Nowości wydawnicze
W ofercie mamy trzy nowe świetne książki:
Super promocjo do każdego, fto chce wydrukować banery abo plandeki po ślůnsku. - Normalno cena m2 - 17 zł + 23 % VAT (brutto 20,91 zł - i tak jedna z nojniższych cen w regionie) - Cena do wydrukůw po ślůnsku za m2 - 13 zł + VAT (brutto 15,69 zł) Drukujŷmy do szerokości 160 cm (długość wiela trzeba) na nojwyższyj zorty maszynie Roland. Zamůwiŷnie idzie skłodać do redakcji Ślůnskigo Cajtunga - Tel. 0-501-411-994, e-mail: megapres@interia.pl
Takim właśnie przykładem jest książka „Dante i inksi” Mirosława Syniawy, będąca antologią wielkich dzieł światowej poezji na język śląski. Tytuł pochodzi od „Boskiej Komedii” Dantego, której fragmenty znajdziemy tam właśnie w godce. Poza tym są jednak wiersze czołowych poetów niemieckich, rosyjskich, francuskich, angielskojęzycznych, a także azjatyckich. Okazuje się, ze w godce brzmi to świetnie! - cena 23 złote
Ślůnskie ksiůnżki w hurcie tanij! Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? „Rychtig Gryfno Godka”? „Pniokowe łôsprowki”? „Asty kasztana ”? Eli ni mosz, terozki festelno szansa kupić je blank tanio. W księgarniach komplet tych książek kosztuje średnio około 135 złotych. U nas razem z kosztami przesyłki wydasz na nie jedynie: !!! 110 złotych !!! Ale możesz je oczywiście kupić także osobno.
„Komisorz Hanusik we tajnyj służbie ślonskij nacyje” to druga część skrzącego się humorem kryminału z elementami fantasy, rozgrywający się na dzisiejszym Śląsku. Jest już w sprzedaży. Autor, Marcin Melon, jest nauczycielem w jednej z tyskich szkół, więc jest to dokładnie ten śląski dialekt, którego używa się na naszym terenie - cena 28 złotych
Koszt przesyłki – 9 złotych. W przypadku zamówienia powyżej 100 złotych – przesyłka gratis. lub telefonicznie 535 998 252. Można też zamówić wpłacając na konto 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 - ale prosimy przy zamówieniu podawać numer telefonu kontaktowego.
Instytut Ślůnskij Godki. 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53
Asty Kasztana, Ginter Pierończyk - „Opowieści o Śląsku niewymyślonym” to autentyczna saga rodziny z Załęża. Jak się żyło w Katowicach śląskim pokoleniom? Historia przeplatana nie tylko zabawnymi anegdotkami,ale też tragicznymi wspomnieniami i pięknymi zdjęciami z prywatnych zbiorów. 92 stron formatu A-5. Cena: 15 złotych.
„Rychtig Gryfno Godka” Dariusza Dyrdy – to jedyny podręcznik języka śląskiego. W 15 czytankach znajdujemy kompendium wiedzy o Górnym Śląsku, a pod każdą czytanką wyjaśnia najważniejsze różnice między językiem śląskim a polskim. Wszystko to uzupełnione świetnym słownikiem śląsko-polskim i polsko-śląskim. 236 stron formatu A-5. Cena 28 złotych.
„Pniokowe Łosprowki” Eugeniusza Kosmały (Ojgena z Pnioków – popularnego felietonisty Radia Piekary) to kilkadziesiąt dowcipnych gawęd w takiej śląskiej godce, kierom dzisio nie godo już żoděn, krom samego Ojgena! 210 stron formatu A-5. Cena 20 złotych.
„Historia Narodu Śląskiego” Dariusza Jerczyńskiego – to jedyna książka opowiadająca o historii Ślązaków z naszego własnego punktu widzenia, a nie polskiego, czeskiego czy niemieckiego. 480 stron formatu A-4. Cena 60 złotych.
„Komisorz Hanusik” autorstwa Marcina Melona laureata II miejsca na śląską jednoaktówkę z 2013 roku. to pierwsza komedia kryminalna w ślunskiej godce. „Chytrzyjszy jak Sherlock Holmes, bardzij wyzgerny jak James Bond! A wypić poradzi choćby lompy na placu” – taki jest Achim Hanusik, bohater książki. Cena: 28 złotych.
Farbą drukarską pachną jeszcze „Ich książęce wysokości”. To dzieje władców Górnego Śląska - a książka wyszła spod pióra Jerzego Ciurloka, znanego bardziej jako wicman Ecik z Masztalskich, ale będącego też wybitnym znawcą kultury i historii regionu - cena 30 zł