GAZETA NIE TYLKO DLA TYCH KTÓRZY DEKLARUJĄ NARODOWOŚĆ ŚLĄSKĄ
CZASOPISMO GÓRNOŚLĄSKIE
Cały świat żyje piłką, więc my też. Na rozkładówce przypominamy sylwetkę śląskiego piłkarza, który w ocenie wielu ekspertów był lepszy od Pelego, Maradony czy Ronaldo. Niby każdy śląski kibic o nim słyszał, ale wierzymy, że podajemy sporo informacji, które będą dla nich nowością. I przybliżą sylwetkę Ernesta Wilimowskiego. Piłkarza, którego w Polsce skazano na zapomnienie. O fusbalu również w felietonie na stronie 11. Tłumaczę tam, dlaczego nie kibicuję reprezentacji Polski. Piszemy oczywiście też o sprawach znacznie poważniejszych, niż kopanie bala. Na stronach 3-4 piszemy o tym, że państwo polskie nasila inwigilacje mniejszości narodowych. Do zadania tego zaprzęgnięto nie tylko służby specjalne, ale nawet starostów powiatowych. Którym zdarza się samym do tych mniejszości należeć – więc mają inwigilować sami siebie. Na stronie 4 i 5 piszemy o partii Ślonzoki Razem, która w ostatnim czasie została zarejestrowana, jako druga już śląska partia. Piszemy, czym różnią się oni od Śląskiej Partii Regionalnej i dlaczego ich program jest znacznie bliższy naszemu miesięcznikowi. Zaś na stronach 6-7 doskonały tekst Dariusza Jerczyńskiego o tym, że autonomia jest nam… niepotrzebna. Bo Jerczyński pokazuje, jak łatwo nadać nam autonomię, która – jak przed wojną – szybko stanie się autonomii karykaturą. I wyraźnie konkluduje, że autonomia musi być albo jednoznacznie połączona z uznaniem szanowaniem śląskiej mniejszości narodowej, albo żadnego sensu nie ma. To także pokazuje absurd Śląskiej Partii Regionalnej, dla której samorządność jest celem samym w sobie – podczas gdy jest ona jedynie środkiem do realizowania potrzeb mieszkańców. Jednak mimo tekstu Darka serdecznie zapraszamy na najbliższy Marsz Autonomii. Szczegóły na str. 2 Na stronach 11-12 Jerczyński jeszcze raz, tym razem nie jako autor, lecz bohater naszego tekstu. Tekstu znów nawiązującego do spraw godki. A raczej sporu o to, jaka ona naprawdę była i w związku z tym – jaka ma być. To spór przede wszystkim o to,na ile ją niszczymy, importując do niej masowo polskie słowa. A tera idźcie se już blikać na fusbal. Szef-redachtůr
NR 6/7 5 (74) 2018r. 2015r. ISSN 2084-2384 NR INDEKSU 280305 CENA 3,00 ZŁ (8% VAT) (42)czerwiec CZERWIEC/LIPIEC
Mniejszości inwigilowane
Kiedy runą żelaznym wojskiem i pod drzwiami staną, i nocą kolbami w drzwi załomocą... Wojsko zaczyna zbierać informacje o mniejszościach narodowych, ich formalnych i nieformalnych liderach. Danych takich zażyczyło sobie od starostów powiatowych, którzy mają je przekazać do Wojewódzkich Sztabów Wojskowych. Czy nie jest to łamanie prawa? I przede wszystkim – po co wojsku takie dane? Czytaj str.3
2
czerwiec 2018r.
Dożywocie dla Dyrdy?
W
e wtorek 19 czerwca, kilka godzin przed meczem Polska-Senegal, zjawili się u nas policjanci, na okoliczność podejrzenia naszego redaktora naczelnego o popełnienie kilku przestępstw. Policjanci sprawiali wrażenie zażenowanych całą sytuacją, ale prawo jest takie, że ktoś zgłasza podejrzenie popełnienia przestępstwa, to policja musi zbadać co i jak. Mniejsza o to, kto doniesienie złożył, nie będziemy robić darmowej reklamy jakiemuś palantowi. Ważniejsze, o jakie przestępstwa chodzi, a wcale nie byle jakie, bo zagrożone nawet dożywociem! Chodzi o artykuł 127 kodeksu karnego: Zamach stanu § 1. Kto, mając na celu pozbawienie niepodległości, oderwanie części obszaru lub zmianę przemocą konstytucyjnego ustroju Rzeczypospolitej Polskiej, podejmuje w porozumieniu z innymi osobami działalność zmierzającą bezpośrednio do urzeczywist-
czegoś a nie przeciw czemuś. Również z informacji że nie jestem Polakiem nijak nie wynika, że chcę odłączyć Śląsk od Polski. Czy na przykład Polak w Anglii noszący koszulkę, że jestem Polakiem nie Anglikiem – nawołuje do przyłączenia Anglii do Polski? Poszło też o książkę „Gott mit uns” – której autor chyba nawet nie przeczytał, ale już sam tytuł wydał mu się zagrożeniem dla niepodległości Polski. No i poszło o artykuł w kwietniowym Cajtungu „Bezmyślne polskie kabociorstwo”, w
O co chodzi? Na przykład o reklamowane w naszej gazecie koszulki Liberty for Silesia i Jestem Ślązakiem nie Polakiem. Autor donosu wysnuł z tego wniosek, że twórca tych koszulek, czyli nasz redaktor naczelny, koszulkami tymi podejmuje działania dążące do oderwania Śląska od Polski nienia tego celu, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 10, karze 25 lat pozbawienia wolności albo karze dożywotniego pozbawienia wolności. Oraz Art. 133. Znieważenie Narodu lub Rzeczpospolitej Polskiej. Kto publicznie znieważa Naród lub Rzeczpospolitą Polską, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. O co chodzi? Na przykład o reklamowane w naszej gazecie koszulki Liberty for Silesia i Jestem Ślązakiem nie Polakiem. Autor donosu wysnuł z tego wniosek, że twórca tych koszulek, czyli nasz redaktor naczelny, koszulkami tymi podejmuje działania dążące do oderwania Śląska od Polski. Nawet nie zadając sobie trudu, by sprawdzić, że niepodległość po angielsku to indepedence a „liberty” to swoboda, wolność. Wolność do
Gazeta nie tylko dla osób deklarujących narodowość śląską ISSN 2084-2384 Gazeta prywatna, wydawca: Instytut Ślunskij Godki (MEGA PRESS II) Lędziny ul. Grunwaldzka 53; tel. 0501 411 994 e-mail: megapres@interia.pl Redaktor naczelny: Dariusz Dyrda Nie zamówionych materiałów
redakcja nie zwraca.
POLSKA PRESS Sp. z o.o.,
Oddział Poligrafia, Drukarnia Sosnowiec
którym polemizowaliśmy z tezą premiera Mateusza Morawieckiego, że w 1968 roku Polski w ogóle nie było. Udowadnialiśmy, że PRL był o wiele bardziej suwerenny, niż przedrozbiorowa Polska, którą de facto rządził rosyjski ambasador. Jak się porównanie PRL-u do Polski szlacheckiej ma do „znieważania Rzeczypospolitej Polskiej” – mimo najszczerszych chęci, nie potrafimy pojąć. Nie potrafili chyba pojąć tego też policjanci. Ale co będzie, gdy zaczną otrzymywać z MSW albo Ministerstwa Sprawiedliwości instrukcje, że każda polemika ze słowami premiera. Patryka Jakiego, Pana Prezesa czy Ojca Tadeusza z Torunia – jest znieważeniem narodu polskiego? Dowiadujemy się, że coraz więcej śląskich działaczy otrzymuje podobne wezwania (pisaliśmy o tym też w poprzednim numerze). Na razie można się śmiać, że to tylko donosy nacjonalistycznych świrów. Ale wystarczy przyjrzeć się dobrze otoczeniu, by zobaczyć, że nacjonalistów w lawinowym tempie przybywa, że nacjonalizm jest propagowany przez system państwa, państwowe media itd. Jerzy Gorzelik twierdzi, że w tym samym dniu w kilku katowickich podstawówkach dzieci dostały polecenie przyjść do szkoły w stroju biało-czerwonym. Oczywiście nie w związku z przesłuchaniem naszego naczelnego, lecz w związku z meczem Polska-Senegal. Ale póki co mecze reprezentacji Polski nie są polskimi świętami narodowymi, więc niby dlaczego uczeń ma je obchodzić, ubierając się w polskie barwy? Joanna Noras
Przed wojną sanacyjne władze wprowadzały na polskich uczelniach getta ławkowe. Studenci narodowości żydowskiej – obywatele polscy – nie mogli siedzieć w tych samych ławkach, w których ich polscy, aryjscy koledzy. Poza tym był jeszcze numerus clausus, określający maksymalną ilość Żydów w stosunku do innych studentów. Żydów mających obywatelstwo polskie!
Getta ławkowe na Uniwersytecie Śląskim? W PRL-u władze również lubiły wiedzieć, jaką narodowość deklarują obywatele, do jakiej się poczuwają, nawet jeśli oficjalnie jej nie deklarują. Jednak po upadku komuny o narodowość przestano pytać, uznając że to sprawa prywatna, a potem zaczęto używać terminu: dane wrażliwe. Najwyraźniej jednak te czasy mamy już za sobą. Bo oto na Uniwersytecie Śląskim, w ankiecie rekrutacyjnej dla kandydatów na studentów, pojawia się pytanie o narodowość. Po co taka wiedza uniwersytetowi? Oczywistym jest pytanie o obywatelstwo. Bo uczelnia ma prawo, ba nawet obowiązek, wiedzieć, jakiego państwa obywatelami są jej studenci. Ma prawo się szczycić tym, że studiuje na niej – powiedzmy – 50 Brytyjczyków, 70 Francuzów, 20 obywateli Szwecji i 10 Chińczyków. Ale co jej do tego, czy ten obywatel Francji poczuwa się do narodowości francuskiej, czy korsykańskiej albo alzackiej czy baskijskiej? Zwłaszcza, że narodowości nie można wpisać samemu. Trzeba wybrać ją
z listy. Na liście tej nie ma narodowości śląskiej. Czyli narodowości, którą na terenie działania tej uczelni zadeklarowało ponad 20% obywateli polskich. Uczelnia może się bronić, że państwo (a
tów nie jest niczego potrzebna. Jeśli już jednak o nią pyta, powinna uszanować każdą odpowiedź, a nie tylko spośród tej listy narodowości, którą sama sobie uznaje. A nie szanuje.
Uczelni wiedza o narodowości studentów nie jest niczego potrzebna. Jeśli już jednak o nią pyta, powinna uszanować każdą odpowiedź, a nie tylko spośród tej listy narodowości, którą sama sobie uznaje. A nie szanuje. uczelnia jest państwowa) tej narodowości umieścić nie może, bo oficjalnie nie istnieje. Ale nie ma tam również wielu narodowości w świecie uznawanych. Co więc ma wpisać kandydat na studenta, której swojej narodowości nie znalazł? Co ma wpisać osoba, która poczuwa się li i wyłącznie do narodowości śląskiej? Polską, niemiecką czy jakąś inną? Takie pytania to konfliktowanie. Uczelni wiedza o narodowości studen-
Sprawa niepokoi nas jeszcze z jednego powodu. Na sąsiedniej stronie piszemy, że wojsko zwróciło się do starostów z pytaniami o mniejszości narodowe. Czy to przypadkiem nie jest inna strona tej samej akcji? Stygmatyzowania mniejszości, ograniczania ich praw, choćby do studiowania? Czyli czy aby nie jest to przymiarka do getta ławkowego? PiS wszak często lubi nawiązywać do II RP. DD
14 lipca, przypomnienie Autonomii
14
lipca 2018 roku odbędzie się dwunasty już Marsz Autonomii. Jak zawsze wyruszy w samo południe z Placu Wolności w Katowicach i przemieści się na Plac Sejmu Śląskiego. Odbywa się na pamiątkę nadania przez Sejm Rzeczypospolitej w1920 roku autonomii Śląskowi. Wydarzenie to miało miejsce15 lipca, więc Marsz zawsze jest w najbliższą tej daty sobotę. Dwa lata później, 20 czerwca 1922 roku spora część Górnego Śląska trafiła do Polski. Było to właśnie pokłosie nadania Śląskowi autonomii, bo ten akt skło-
nił wielu Ślązaków za opowiedzeniem się po polskiej stronie, zarówno w plebiscycie, jak i później, w wojnie domowej 1921 roku. Jednak Polska swoich autonomicznych obietnic nie dotrzymała, już w okresie międzywojennym wielokrotnie autonomię pogwałcała. A 6 maja1945 roku komuniści, wbrew nawet ówczesnemu polskiemu prawu, dekretem autonomię znieśli. I mimo, że bierutowski dekret był bezprawny, rządy po 1989 roku go nie unieważniły, to jeden z bardzo nielicznych bierutowskich dekretów wciąż pozostający w mocy.
My jednak o autonomii pamiętamy. Dlatego warto wziąć udział w Marszu by przypomnieć, że my z autonomii, obiecanej przez Polskę, nie zrezygnowaliśmy. Że dla nas to wciąż najlepszy pomysł na funkcjonowanie Śląska w Polsce. I chociaż śląskie środowiska są dziś bardzo podzielone, to tego dnia powinny iść razem. Żeby pokazać, że wiele rzeczy nas dzieli, ale żądanie decentralizacji państwa i nadanie autonomii naszemu regionowi- wciąż łączy. Tuż – 14 maja blank w połednie trefiymy sie we Katowicach! AM
3
czerwiec 2018r.
Mniejszości inwigilowane Kiedy runą żelaznym wojskiem i pod drzwiami staną, i nocą kolbami w drzwi załomocą – pisał polski poeta. Być może niebawem zdanie to stanie się doświadczeniem niektórych autorów i czytelników naszego Cajtunga. Bo oto starostowie z zachodniej i południowej Polski dostali od wojska list. Wojsko poleca im zbierać informacje o mniejszościach narodowych, o ich formalnych i nieformalnych liderach.
S
tarostom powiatowym dano na przekazanie informacji czas do września. Wojsko dokładnie sprecyzowało, czego oczekuje. Wojsko oczekuje od powiatowych samorządowców informacji na temat liczebności na ich terenie narodowości innych niż polska, poziomem jej zintegrowania z resztą społeczności, ewentualnych konfliktach i głównych problemach tej mniejszości oraz jej … standardzie życia. Starostowie mają podać też nazwiska formalnych i nieformalnych liderów tych mniejszości. Oraz nazwiska zasadniczo wszystkich, utożsamiających się z inną niż polska grupą etniczną.
STAROSTOWIE MAJĄ BYĆ DONOSICIELAMI Co w praktyce oznacza, że wojsko chce, by starostowie inwigilowali tę społeczność, prowadzili wobec niej działania operacyjne. Bo o ile podanie nazwisk liderów formalnych jest proste – wystarczy sięgnąć do dokumentów rejestrowych stowarzyszeń – o tyle liderzy nieformalni? Na jakiej podstawie starosta ma ocenić, kto takim liderem jest? Na jakiej podstawie starosta ma oceniać poziom zamożności członków mniejszości, poziom jej zintegrowania z resztą społeczeństwa, liczebność mniejszości? Ba, nazwiska członków tych mniejszości. A co najważniejsze, z jakiej racji mają to czynić? W oparciu o jakie przepisy prawne? Bo wojsko na żadne przepisy się nie powołało. Twierdzi tylko enigmatycznie, że informacje te zbiera na potrzeby „teatru działań strategicznych” oraz że interesują je wyłącznie dane ilościowe i jakościowe z poszanowaniem danych wrażliwych. Gdy dziennikarze RMF zapytali o to przedstawicieli Ministerstwa Obrony Narodowej, dowiedzieli się, że wojskowi swoje działania prowadzą „w ramach konstytucyjnego obowiązku ochrony niepodległości, niepodzielności terytorium i nienaruszalności granic”.
DONOSIĆ NA NAJBLIŻSZYCH? Czyli, chociaż nie wprost, powiedzieli, że podejrzewają mniejszości o potencjalne bycie nową V kolumną! To by nawet tłumaczyło pytanie o liderów nieformalnych. W praktyce chodzi o mniejszość niemiecką – i chyba – śląską. Chyba, gdyż mniejszość ta nie jest przez państwo polskie uznawana. Starostowie na Górnym Śląsku będą więc mieli nie lada zgryz, czy mniejszość tę w swoich odpowie-
O ile podanie nazwisk liderów formalnych jest proste – wystarczy sięgnąć do dokumentów rejestrowych stowarzyszeń – o tyle liderzy nieformalni? Na jakiej podstawie starosta ma ocenić, kto takim liderem jest? Na jakiej podstawie starosta ma oceniać poziom zamożności członków mniejszości, poziom jej zintegrowania z resztą społeczeństwa, liczebność mniejszości? Ba, nazwiska członków tych mniejszości. A co najważniejsze, z jakiej racji mają to czynić? dziach dla wojska uwzględniać, czy nie. No bo jak można uwzględniać, coś czego nie ma? Nie można nawet podać nazwisk formalnych liderów, bo wszystkie organizacji mniejszości śląskiej decyzją sądów zostały rozwiązane. Istnieją więc tylko liderzy nieformalni. Starosta tym bardziej nie wie, kto się do innej niż polska grupy etnicznej poczuwa. Chyba, że ktoś, jak Dariusz Dyrda, jednoznacznie i publicznie deklaruje narodowość śląską. Zdecydowana większość ograniczyła się jednak do zadeklarowania jej w anonimowym spisie powszechnym. Starostowie będą mieli bez wątpienia jeszcze jeden zgryz. W województwie opolskim starosta czy burmistrz wybrany z listy mniejszości niemieckiej nie jest niczym niezwykłym. Na całym Górnym Śląsku podczas ostatniego spisu powszechnego narodowość śląską zadeklarował niemal milion ludzi, wśród nich także wielu samorządowców. W niektórych powiatach około 40% mieszkańców. Wiec wśród nich być może także niektó-
rzy starostowie. Teraz mają donosić sami na siebie? Na swoich przyjaciół, krewnych, współpracowników?
ZAGROŻENIE Z ZACHODU? OD SOJUSZNIKA? No i powraca pytanie, po co wojsku, na zachodniej polskiej granicy, takie informacje? Za tą granicą leży sojusznik Polski w NATO, państwo należące wraz z Polską do Unii Europejskiej. Czy wojsko uważa, że z tej strony zagraża coś „niepodległości, niepodzielności terytorium i nienaruszalności granic”? Informacje o mniejszościach narodowych na tych terenach kiedyś już zbierano. Dokładnie, po dojściu do władzy Adolfa Hitlera. Niewiele później mniejszości te, głównie polską, zaczęto represjonować. Czyżby teraz sytuacja miała się powtórzyć, tylko w drugą stronę? Wojsko bez wątpienia swojej akcji nie prowadzi bez porozumienia z decydentami politycznymi, czyli z PiS-em, z ministrem obrony narodowej. PiS swoją polity-
kę opiera między innymi na rozbudzaniu polskiego nacjonalizmu, który nazywa patriotyzmem. A każdy nacjonalizm cechuje represjonowanie a w najlepszym razie stygmatyzowanie mniejszości narodowych i etnicznych. Czy więc owo zbieranie informacji nie jest aby wstępem do takich działań?
PYTANIA O PRAWO I czy jest legalne? Zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem żadnym organom administracji nie wolno pytać obywatela o jego narodowość, wyznanie,
orientację seksualną i tym podobne dane wrażliwe. Jeśli nie wolno o nie pytać, to jakby w oczywistym domyśle jest, że danych takich nie wolno też administracji zbierać. Oczywiście w pojedynczych, uzasadnionych przypadkach mogą to robić służby specjalne, ale cedować takie zadania na cywilną administrację samorządową… Czy to na pewno nie narusza obowiązującego w Polsce prawa? - Podzielam te wątpliwości –powiedział nam poseł mniejszości niemieckiej, Ryszard Galla z Górnego Śląska – Dlatego 8 czerwca zwróciłem się z szeregiem pytań do ministra obrony narodowej i ministra spraw wewnętrznych. Pytam w oparciu o jakie przepisy prawa starostowie mają zbierać te informacje. Czy zbieranie i gromadzenie tych informacji zgodne jest z RODO. Czy zbieranie informacji o formalnych i nieformalnych liderach mniejszości nie narusza ich praw obywatelskich i czy nie będzie skutkować stygmatyzowaniem ich przez organy administracji. I wreszcie o to, jakich restrykcji mogą się spodziewać starostowie, którzy nie będą chcieli przekazać tych danych. Posłowi Galli zdarzało się już jednak zadawać ministrom pytania, na które nie uzyskiwał odpowiedzi. Czy tak będzie i tym razem? Zważywszy, że Wojewódzkie Sztaby Wojskowe zadały takie pytania w zachodniej Polsce, jest oczywiste, że chodzi przede wszystkim o mniejszość niemiecką oraz – zapewne – nie istniejące śląską i kaszubską. Jednak swoje zaniepokojenie wyrażają też mniejszości z Polski wschodniej. Przede wszystkim ta, która etnicznie zamieszkuje Polskę wschodnią, ale na skutek akcji przesiedleń po II wojnie światowej, na zachodzie też jest dość liczna. Ukraińcy.
NAPIĘTNOWANIE OBYWATELI Prezes Związku Ukraińców w Polsce Piotr Tyma jest przekonany, że to forma napiętnowania, podzielenia obywateli na lepsze i gorsze sorty. Dokończenie na str. 4
Niemal zawsze w historii zbieranie informacji o mniejszościach narodowych poprzedzało represjonowanie tych mniejszości. PiS-owska Polska zaczęła je zbierać. To prawdziwe wyzwanie dla Ślązaków. Czy znów, jak niemal zawsze w historii, dla świętego spokoju udamy, że nas nie ma? I podpiszemy deklaracje, że jesteśmy Polakami. Czy może jednak tym razem odważymy się pokazać, że jesteśmy sobą? Nie bójmy się, wszystkich nas nie zamkną! Wszystkich nas represjonować nie zdołają. To w sumie decydujący test, czy istnieje naród śląski czy też – jak głoszą polscy nacjonaliści – jesteśmy tylko bandą tchórzy, którzy służą każdemu, kto ich postraszy…
4 Dokończenie ze str. 3 - Tylko ze względu na to, że np. ktoś jest aktywny w środowisku mniejszości, podważa się jego lojalność wobec państwa polskiego – powiedział dla radia RMF FM.
czerwiec 2018r.
nika, że chodzi o mniejszości narodowe i etniczne. Kto wie, może w dalszej kolejności wojsko zażyczy sobie danych o mniejszościach religijnych. No bo przecież prawosławny może być bardziej podatny na
Na Górnym Śląsku podczas ostatniego spisu powszechnego narodowość śląską zadeklarował niemal milion ludzi, wśród nich także wielu samorządowców. Wiec wśród nich być może także niektórzy starostowie. Teraz mają donosić sami na siebie? Na swoich przyjaciół, krewnych, współpracowników? Tyma obawia się, że narastająca w Polsce niechęć wobec cudzoziemców przechodzi na poziom państwowy i zmienia się w nienawiść sterowaną, zarządzaną i wzbudzaną przez instytucje państwa. Dodaje też, że cała sytuacja przypomina mu najgorsze praktyki z czasów PRL. Swojego zdumienia nie kryje też minister obrony narodowej z czasów PO, Tomasz Siemoniak. Zauważa on, że zadaniem wojska jest ochrona obywateli polskich przed zagrożeniami z zewnątrz. Wszystkich obywateli, niezależnie od ich narodowości. Do tego wojsku nie są potrzebne informacje o narodowości obywateli polskich zamieszkujących dane terytorium.
NARÓD TO OBYWATELE W słowach Siemoniaka jest wiele racji. Konstytucja RP powiada, że naród polski to ogół obywateli RP. W myśl konstytucji więc członkiem narodu polskiego jest mieszkaniec Koźla deklarujący narodowość niemiecką, mieszkaniec Chorzowa, deklarujący narodowość śląską i mieszkaniec Sanoka, deklarujący narodowość ukraińską – ale nie jest nim nie mający polskiego obywatelstwa członek Polonii z Chicago czy Kazachstanu. Narodowość to coś zupełnie innego od narodu, co doskonale rozróżniają nauki społeczne, socjologia, politologia. Narodowość to subiektywne odczucie człowieka, natomiast naród obecnie najczęściej definiowany jest (także właśnie w pol-
wpływy rosyjskie, a ewangelik na niemieckie. Potem przyjdzie kolej na mniejszości seksualne i wszystkie inne. A każdy, absolutnie każdy, należy do jakiejś mniejszości.
ATAK NA WOLNOŚĆ PRASY? W piśmie do starostów jest jeszcze coś, co bardzo zaniepokoiło nasz miesięcznik, ale powinno też zaniepokoić każdego, dla kogo ważne są swobody demokratyczne, wolność słowa. Otóż Wojewódzkie Sztaby Wojskowe zwracają się do starostów także o analizę środowiska informacyjnego, w tym lokalnej prasy, radia, telewizji, portali internetowych. I ich… podatność na różnego rodzaju wpływy. To znów pytania na które odpowiedź wymaga działań operacyjnych. Niepokoi jednak to pytanie o podatność na wpływy. Nawet bez pytania o jakie wpływy chodzi. Czy to wstęp do wsparcia mediów podatnych na wpływy PiS-u oraz likwidacji podatnych na wpływy wszystkie inne? I czy podatność na wpływy jest czymś złym? Każdy z nas podatny jest na jakieś wpływy. No i na koniec pytanie fundamentalne: czy takie pismo do starostów nie jest sygnałem, że oto rodzi się państwo policyjne, państwo totalitarne? Dla nas Ślązaków, ma ono wydźwięk dodatkowy. Nie tak dawno poseł Waldemar Andzel z Sosnowca sugerował, że Wojska Obrony Terytorialnej w pierwszej kolejności powinny powstać w wo-
Informacje o mniejszościach narodowych na tych terenach kiedyś już zbierano. Dokładnie, po dojściu do władzy Adolfa Hitlera. Niewiele później mniejszości te, głównie polską, zaczęto represjonować. Czyżby teraz sytuacja miała się powtórzyć, tylko w drugą stronę? skiej konstytucji) na sposób amerykański, czyli nie jest związany z etnicznością lecz obywatelstwem. I państwo nie ma podstaw podejrzewać swoich obywateli, niezależnie od ich pochodzenia etnicznego i subiektywnego poczucia narodowości o nielojalność wobec państwa. Gdy jednak wsłuchać się w narrację PiS-u, trudno tam znaleźć obywatelskie rozumienie narodu. Naród polski dzieli się tam na obywateli polskich i Prawdziwych Polaków, na lepszy i gorszy sort. Teraz państwo polskie chce przy pomocy wojska tworzyć kartoteki tego „gorszego sortu”. Z wojskowego pisma jasno wy-
jewództwie śląskim, by przeciwdziałać opcji proniemieckiej, do której zaliczył śląskich regionalistów. I umacniać polskość. Do WOT chętnie garną się kibole, stadionowi chuligani i inni nacjonaliści. Co będzie gdy takim, uzbrojonym, ludziom nagle da się do ręki listy formalnych i nieformalnych liderów mniejszości? Runą żelaznym wojskiem i pod drzwiami staną, i nocą kolbami w drzwi załomocą? Dariusz Dyrda Nieformalny lider osób nieistniejącej mniejszości śląskiej. Obywatel polski.
Zareje Ostatnio media karmią nas kolejnymi informacjami, jak to niedawno zarejestrowana Śląska Partia Regionalna wybrała swoje władze. Media te jakoś nie zauważyły, że niemal w tym samym momencie warszawski sąd zarejestrował kolejną śląską partię: Ślonzoki Razem.
Ś
lonzoki Razem jakoś się z tym nie obnoszą, nie biegają po mediach narzekać (jak trzy tygodnie wcześniej ŚPR), że zarejestrowanie trwało kilkanaście miesięcy. Bo jak mówi członek zarządu tej partii, Jerzy Bogacki: My działomy po ślůsku. Langsam aber sicher! Jednak, ponieważ dwie śląskie partie są już zarejestrowane, warto się im przyjrzeć bliżej. Najpierw ta głośniejsza: ŚPR. Początkowo jako swojego lidera promowała Grzegorza Frankiego. Ale Franki, znienacka, za ŚPR podziękował, wybierając działanie w PO. Wtedy ŚPR ogłosiła, że jej liderką jest Ilona Kanclerz, kandydat na prezydenta Katowic. Ale pani Kanclerz sprostowała informacje partii, że wcale nie zdecydowała się ubiegać o tę fuchę. Ostatecznie ŚPR niedawno podała, że jej szefem jest mało znany radny z Katowic Marek Nowara, Kanclerz zaś jest wiceprzewodniczącą, a jedyne znane Ślązakom nazwisko, Jerzy Gorzelik, jest tej partii sekretarzem generalnym. Aha, jest jeszcze Henryk Mercik, członek zarządu województwa, ciągły wicelider partii , który został szefem Rady Politycznej. Mercik słynący z tego, że nie chodzi mu o Śląsk, tylko województwo śląskie w obecnych granicach. Reszta zarządu to niemal w całości ludzie obecnego RAŚ-u. Są jeszcze postaci zaskakujące, jak Józef Porwoł z Rybnika. Który najpierw wraz z Frankim ogłosił, że na partii tej się zawiódł i nie chce mieć już z nią nic wspólnego a nagle jest w jej zarządzie.
BLE BLE BLE – CZYLI PODOBNO PROGRAM Program partii? Najlepiej wyraża go wiceprzewodnicząca Ilona Kanclerz. Która mówi, że program Śląskiej Partii Regionalnej opiera się na czterech filarach: samorządności, dialogu, innowacyjności i tożsamości. Co to znaczy, przekładając z „polskiego na nasze”? Otóż to nic nie znaczy! Samorządność? Każdy samorządowiec powie wam, że jest! Dialog? Kogo z kim? Jak dwoje ludzi rozmawia, nawet prostytutka negocjując z klientem, to też jest dialog. O jaki dialog chodzi pani Kanclerz? Nie wiadomo. Innowacyjność? Wytrych, który stosuje każdy polityk, kiedy nie ma żadnych po-
mysłów. Brakuje tylko kreatywności. „Innowacyjność i kreatywność” - to ulubiony slogan tych, którzy nie umieją powiedzieć nic konkretnego, innowacyjnego i kreatywnego. Tożsamość? Ważna sprawa. Tylko w ustach osoby, która jednocześnie mówi, że jest przeciw autonomii Śląska – trudno nie zapytać, o jaką tożsamość chodzi? A to pytanie fundamentalne, bo nikt nie jest przeciw tożsamości. Tylko dla jednych śląska tożsamość to tożsamość tych, którzy tęsknili za polską macierzą, dla innych – mało licznych – tożsamość niemiecka na Śląsku a dla większości rdzennych mieszkańców regionu to tożsamość ani niemiecka, ani polska, tylko śląska po prostu. Próżno tej śląskości szukać w przekazie ŚPR. Zamiast tego mamy słowa szefa Rady Politycznej, Henryka Mercika, że to partia województwa śląskiego. Od Częstochowy po Żywiec.
ry owszem, mówił o tożsamości, ale od razu dodając, że chodzi o tożsamość narodowości śląskiej. - Mnie nie interesuje jakakolwiek samorządność, mnie interesuje samorządność Górnego Śląska. Województwo śląskie, z Żywcem, Sosnowcem, Częstochową, to dla mnie twór sztuczny. Naszym celem w pierwszej kolejności jest rzeczywiste województwo górnośląskie, z Opolem, ale bez Częstochowy, Będzina, Żywca - mówi Bogacki. Leon Swaczyna, zgłoszony do sądu rejestrowego jako szef tej partii, dodaje: Jeśli mamy się dostać do sejmiku za cenę rezygnacji z tych postulatów, to wolimy się w nim na razie nie znaleźć. I budować partię powoli, ale przekonując, że nasz region jest inny od reszty Polski, choćby dlatego, że tu 30 procent ludzi nie deklaruje narodowości polskiej. Nie udajemy, że jesteśmy partią wszystkich, chcemy być partią Ślązaków i ich interesy reprezentować. My som wdycki u sia!
Program ŚPR? Najlepiej wyraża go wiceprzewodnicząca Ilona Kanclerz. Która mówi, że program Śląskiej Partii Regionalnej opiera się na czterech filarach: samorządności, dialogu, innowacyjności i tożsamości. Co to znaczy, przekładając z „polskiego na nasze”? Otóż to nic nie znaczy! Tak więc poza nazwą, śląskości w ŚPR nie ma. Równie dobrze mogłaby się nazywać Polska Partia Regionalna na Śląsku. I też mieć w programie samorządność, dialog, innowacyjność i tożsamość. Zresztą pod całym tym hasłem i PO się chętnie podpisze, i Nowoczesna. Nawet PiS. Bo rzeczywiście ŚPR niczym się od nich nie różni. Śląskości nie deklaruje, ją jakby mają zapewnić nazwiska. Zwłaszcza ten Gorzelik. No i ponad połowa zarządu -zarazem członkowie kierownictwa RAŚ-u. Teraz ubrani w ŚPR-ową skórkę.
ŚLĄSCY JEDNOZNACZNIE A teraz Ślůnzoki Razem. Z zupełnie inną narracją. Jak mówi Jerzy Bogacki, członek zarządu partii, a wcześniej, przez niemal 20 lat członek najściślejszego kierownictwa RAŚ: - Reprezentowałem ten nurt w RAŚ-u, któ-
Swaczyna rozumie, dlaczego wielkonakładowe gazety i telewizje nie dostrzegają jego partii. – ŚPR to polska partia Ślązaków, my jesteśmy ślůnskom partiom Ślůnzoków. Polakom wygodniej udawać, że takich jak my nie ma, że jest tylko partia pani Kanclerz i pana Mercika, która mówi o innowacyjności a nie narodowości śląskiej. Dla nas jednak ta narodowość jest fundamentem. ŚPR wybrała nowe władze, szykuje różne dokumenty, jak zmieniać Śląsk, a w zasadzie jak zmieniać ustrój państwa polskiego. Ślonzoki Razem nic takiego nie planują. – Do sądu rejestrowego podaliśmy skład władz, bo był taki wymóg. Nie widzę powodu, by przed wyborami samorządowymi przy nim majstrować. Po wyborach, jeśli uda nam się zdobyć gdzieś mandaty do sejmiku, do rad miast, powiatów, może gdzieś w wyborach na burmistrza, zastanowimy się, czy ci nowi re-
5
czerwiec 2018r.
estrowani
prezentanci nie powinni być naszymi władzami. Na razie zadaniem szefostwa partii jest przygotować nas do wyborów. Materiałów programowych też nie przy-
wyjaśniają liderzy partii, im chodzi właśnie o to, by Śląsk pozostał Śląskiem. – My nie kwestionujemy faktu, że nasz region od 1945 roku jest polski. Ale chce-
Swaczyna rozumie, dlaczego wielkonakładowe gazety i telewizje nie dostrzegają jego partii. – ŚPR to polska partia Ślązaków, my jesteśmy ślůnskom partiom Ślůnzoków. Polakom wygodniej udawać, że takich jak my nie ma, że jest tylko partia pani Kanclerz i pana Mercika, która mówi o innowacyjności a nie narodowości śląskiej. gotujemy zbyt wiele. Bo my nie wymyślamy nierealnych planów i wizji. My chcemy być śląscy!
PROGRAM: NARODOWOŚĆ! Program Ślonzoków Razem jest prosty. Koalicja choćby z diabłem, ale za cenę poparcia postulatów uznania narodowości śląskiej i języka śląskiego. Za cenę dobrej śląskiej edukacji regionalnej. Bo jak
my, by nasze dziedzictwo pozostało. By, choćby przy okazji mundialu, szanować tych, którzy kibicują Niemcom, bo to część naszego dziedzictwa. I tych, którzy kibicują (nieobecnym na mundialu) Czechom, bo też część naszego dziedzictwa. My w ramach edukacji chcemy przypominać, że po 1945 roku jesteśmy w Polsce, bo tak zdecydowały wielkie mocarstwa, ale wcześniej byliśmy w Czechach, w Niemczech. Jednak nigdy nie byliśmy ani Czechami, ani Niem-
cami, ani Polakami. Jesteśmy Ślązakami i nikim więcej. Chcemy, by ten głos brzmiał ze Śląska mocno i wyraźnie. Na tyle mocno, by usłyszała go Warszawa – mówi Swaczyna. Który w ścisłym kierownictwie RAŚ-u był chyba niemal równie długo, jak Bogacki. - Byłem aktywnym działaczem RAŚ-u na długo przedtem, zanim zjawił się tam Gorzelik. Wtedy RAŚ głosił właśnie te ideały. Pod kierownictwem Jurka nagle ważniejsze stały się ścieżki rowerowe czy bliska współpraca z Krakowem. Nie mam nic ani przeciw rowerom, ani przeciw Krakowowi, ale nie po to 25 lat temu się organizowaliśmy. Chodziło nam o utrzymanie śląskiej tożsamości. Chodziło mi o to trzydzieści lat temu i o to samo chodzi mi teraz. Nie ma już szans walczyć o te ideały w RAŚ-u, więc walczą o to Ślonzoki Razem! – uzupełnia Bogacki.
CI Z ŚLONZOKÓW WYBORCZO MOCNIEJSI Zabawna rzecz, ale media wolą zauważać ŚPR, jako partię o większym potencjale niż Ślonzoki Razem. Podczas gdy spojrzeć na wyniki wyborcze, to
trzech tylko założycieli Ślonzoków, w ciągu ostatnich ośmiu lat dostało znacznie więcej głosów, niż całe elity ŚPR razem wzięte. W ostatnich wyborach do senatu sam Swaczyna – w okręgu rudzko-chorzowskim – dostał więcej głosów, niż niemal cały RAŚ do sejmiku razem wzięty. W okręgu gliwickim niewiele gorszy wy-
nie na Śląsku, jak ŚPR, z ludźmi w stylu pani Kanclerz, która chce się po prostu dostać do polityki. Startowała już z PSL-u, startowała już z Nowoczesnej, teraz nagle chce robić karierę polityczną na śląskości – mówi. I dodaje: - Nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek zaangażuję się w partię polityczną. Ale gdy słyszę,
Nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek zaangażuję się w partię polityczną. Ale gdy słyszę, że Ślonzoki Razem, to po prostu nie wypada być osobno. nik miał inny członek zarządu, Witold Beruś. Ze wszystkich kandydatów RAŚ na prezydentów śląskich miast to Bogacki dostawał najlepsze wyniki. A siedem lat temu inny założyciel partii, nasz redaktor naczelny, Dariusz Dyrda, w wyborach do senatu w okręgu tysko-mysłowickim o mało nie pokonał wicepremier Elżbiety Bieńkowskiej, obecnej komisarz UE. Idąc pod hasłem: „Ze Śląska – nie z partii:. – Dziś jednak partia jest nam potrzebna. Ale partia prawdziwie śląska a
że Ślonzoki Razem, to po prostu nie wypada być osobno. Oczywiście, wybory mają to do siebie, że każdy może wybrać partię bliższą jego sercu. Nasz czytelnik też. Ale nie ukrywamy, że nam, a Cajtungu, bliżej do Ślonzoków Razem. Nie tylko dlatego, że nasz redaktor naczelny jest współzałożycielem tej partii. Może na odwrót, on jest jej współzałożycielem dlatego, że nam po prostu jej program odpowiada. A ŚPR-u nijak. Adam Moćko
6
czerwiec 2018r.
Czy autonomia sama w sobie jest tym, o co naprawdę nam chodzi?
Narodowość głupcze, narodowość DARIUSZ JERCZYŃSKI
Wyobraźmy sobie sytuację, że PiS dzięki hojnej polityce socjalnej i umiejętnej propagandzie medialnej ma wygrane każde wybory. Czując się pewnie, dekomunizuje dekret z 1945 o zniesieniu Statutu Organicznego Województwa Śląskiego. Następnie jako dobroczyńca Ślązaków wygrywa w przedbiegach wybory do Sejmu Śląskiego. W końcu Śląska Partia Regionalna okazała się nieskuteczna, a jej cel zrealizowali polityczni przeciwnicy, więc jej dalsze działanie traci sens. Zostaje PiS.
Na
czele autonomicznych władz wojewódzkich stają ludzie pokroju posła Pięty z Bielska-Białej, który stwierdził, że Korfanty kazałby do nas strzelać, oraz posła Andzela z Zagłębia Dąbrowskiego, który przeciwko nam chce tworzyć Wojska Obrony Terytorialnej. Pieniądze zostają na miejscu, tyle, że w rękach ludzi, którzy wykorzystają zgodnie z zaleceniami z Warszawy, z którymi zresztą w 100% się zgadzają. Zatem fundusze ze Skarbu Śląskiego poświęcą na wybudowanie pomnika Korfantego w każdym większym, śląskim i polskim mieście, a do tego muzea i pomniki powstańców, obrońców wieży spadochronowej, Śląskiego Okręgu Armii Krajowej, żołnierzy wyklętych, Lom-
Można sobie wyobrazić taki scenariusz:
No przecież mówię wyraźnie: nadajcie Śląskowi autonomię, a kiedy już wybierzecie ten śląski sejm, to niech on uchwali, że każdy, kto deklaruje narodowość śląską zostaje pozbawiony praw publicznych i obywatelskich.
py, Stalmacha i innych działaczy XIX-wiecznych, kanapowych polskich organizacji na Śląsku Do tego ucieczki polskich Wazów na Śląsk przed szwedzkim potopem, pobytu armii Sobieskiego na Śląsku itp. podobnych „dowodów” odwiecznej polskości Śląska oraz odwiecznej śląskości Sosnowca i wspólnego dziedzictwa przemysłowego woj. śląskiego od Częstochowę po Żywiec (przepraszam, to ostatnie to przecież akurat „szlachetna” inicjatywa lidera ŚPR Henryka Mercika, a nie PiS). Następnie wprowadzą edukację regionalną, w ramach której szkolne wycieczki będą się indoktrynowały w tych wszystkich miejscach w duchu narodowo-polskim, by śląska młodzież weszła w dorosłe życie, jako twardy elektorat PiS. No i do tego konkursy gwarowe „po naszymu, czyli po polsku”, festiwale (pseudo-)”śląskich szlagierów” i inne krupniokowe imprezy w każdym większym mieście zamieszkałym przez Ślązaków, żeby poczuli, że władza o nich dba. W efekcie „dobra zmiana” dałaby Ślązakom wszystko to, czego ... oczekiwali (?): autonomię woj. śląskiego (w 52% nieśląskiego), historię Śląska (jej narodowo-polską wersję), edukację regionalną (w duchu pol-
skości) i uhonorowanie „najwybitniejszego Ślązaka, ojca autonomii” (czytaj karierowicza Korfantego, który się dorobił lukratywnych posadek na trupach ofiar tzw. powstania) w całym woj. śląskim i w całej Polsce oraz promocję maksymalnie spolszczonej „gwary” śląskiej.
AUTONOMIA NIE MOŻE BYĆ CENTRALNIE STEROWANA Mnie taka autonomia woj. śląskiego, jak w międzywojniu rządzonego przez ogólnopolskie partie sterowane z War-
chową i Żywcem, nie jest do niczego potrzebna. Ba, ja takiej autonomii nie chcę! Oczywiście, że centralistyczny PiS nie dokona dekomunizacji dekretu zniesienia autonomii, bo jest na to zbyt zacietrzewiony. Chcę natomiast zwrócić uwagę, że autonomia woj. śląskiego i tak nic nam nie da, jeśli autonomicznym regionem będzie rządziła partia, którą centralnie steruje z Warszawy jej prezes. Autonomia ma naprawdę sens w państwach, gdzie jest taka tradycja ustrojowa (np. USA, Kanada, Niemcy, Szwajcaria), a władze nie zajmują się zwalczaniem toż-
regionalnych o takiej właśnie tożsamości (Baskijska Partia Narodowa, Szkocka Partia Narodowa, Lewica Republikańska Katalonii, Partia Walii, Nowy Sojusz Flamandzki – na przykład). W obecnym woj. śląskim nie ma na to szans już chociażby ze względu na jego granice. Fakt, że RAŚ z zaledwie czterema radnymi - w roli języczka uwagi - jest w koalicji, tworzącej zarząd województwa, to tylko ślepy traf. Jeśli PiS będzie partią rozdająca karty w sejmiku - to ŚPR (nawet jeśli do niego wejdzie) będzie ledwie marginesem opozycji. Zatem głównym
Autonomia woj. śląskiego nic nam nie da, jeśli autonomicznym regionem będzie rządziła partia, którą centralnie steruje z Warszawy jej prezes. Fakt, że RAŚ z zaledwie czterema radnymi - w roli języczka uwagi - jest w koalicji, tworzącej zarząd województwa, to tylko ślepy traf. Jeśli PiS będzie partią rozdająca karty w sejmiku - to ŚPR (nawet jeśli do niego wejdzie) będzie ledwie marginesem opozycji. szawy i dyskryminująca śląską grupę narodową, a do tego jeszcze w przeciwieństwie do tamtego w ahistorycznych granicach z Zagłębiem Dąbrowskim, Często-
samości narodowej, odrębnej od państwowej lub tam, gdzie trwałą władzę lub przynajmniej współwładzę w regionach mają przedstawiciele silnych ugrupowań
celem śląskiej partii powinna być nie autonomia, tylko rewizja granic wojewódzkich, tak aby w przybliżeniu pokrywały się z terytorium zamieszkałym przez jej
7
czerwiec 2018r.
potencjalnych wyborców oraz poszerzanie śląskiej tożsamości narodowej, żeby wzrósł jej twardy elektorat. Tymczasem Henryk Mercik lider Śląskiej Partii Regionalnej na wstępie ogłosił, że śląska w nazwie partii oznacza ... woj. śląskiego!!!
miecki, podkreślając, że nie istnieje żaden naród Ukraińców, tylko polską grupa etnograficzna Rusinów. Jerzy Gorzelik ma w pracy swój rozdział, dotyczący historii sztuki, więc będzie ją chwalił, a to, że akurat kwestia ślą-
Wszyscy przedstawiali Katowice i Górny Śląsk, jako miejsca zamieszkałe przez Polaków i Niemców, katolików, ewangelików i żydów, ale osób, które były wyłącznie Ślązakami nie zauważył nikt. Jerzy Gorzelik coś napomknął żartobliwie o
W kwestii promocji historii, Jerzy Gorzelik podaje obszerne opracowanie Historia Górnego Śląska pod redakcją Bahlckego, Kaczmarka i Gawreckiego. Książka z perspektywy poszerzania śląskiej tożsamości narodowej jest wręcz strzałem we własną stopę!!! Bowiem oprócz świetnych rozdziałów o średniowieczu i wojnie 30-letniej, akurat w części dotyczącej Śląskiej Partii Ludowej i Związku Górnoślązaków, które właśnie śląską tożsamość narodową uznały za podstawę działalności, praca jest bardzo kiepska. I stronniczo antyśląska. Nie dziwi zatem, że za swój sukces na rzecz „śląskiej” tożsamości uważa on inicjatywę ochrony wspólnego dziedzictwa przemysłowego woj. śląskiego „od Częstochowy po Żywiec”. W 1992 roku wybory prezydenta USA wygrał Bill Clinton, prawidłowo definiując cele swoich wyborców. Kampanię poprowadził pod hasłem „gospodarka głupcze, gospodarka!”. Nie mam żadnej wątpliwości, że celem Ślązaków jest śląskość, utrzymanie naszej tożsamości, a nie województwo śląskie.
PROMOWANA ANTYŚLĄSKA KSIĄŻKA Śląskiego charakteru ŚPR broni Jerzy Gorzelik, przypominając zebranie 140 tys. pod obywatelskim projektem poszerzenia ustawy o mniejszościach o Ślązaków. Był to sukces medialny i nieudany krok w kierunku ochrony naszej tożsamości, natomiast w celu jej poszerzania, trzeba promować jej fundamenty, czyli język i historię. Językiem śląskim zajmuje się stowarzyszenie Pro Loquela Silesiana, niemniej radni RAŚ nie korzystają ze swojego statusu, by ten język promować. W kwestii zaś promocji historii, Jerzy Gorzelik podaje obszerne opracowanie Historia Górnego Śląska pod redakcją Bahlckego, Kaczmarka i Gawreckiego. Książka nawet po przecenie kosztuje 125 zł, a więc do szerokiego odbiorcy nie trafi, a z perspektywy poszerzania śląskiej tożsamości narodowej jest wręcz strzałem
skiej odrębności narodowej została tam zupełnie zdyskredytowana, to już dlań niestety zupełnie nieistotne, no chyba, że chodziło właśnie o to, żeby pokazać, że Górny Śląsk zamieszkiwali Polacy, Niemcy i Czesi, a nie żadni Ślązacy.
ANTYŚLĄSKIE W ZASADZIE TACYTY Kolejna inicjatywa, którą szczyci się przewodniczący RAŚ to Górnośląskie Tacyty, czyli nagrody tej organizacji przyznawane corocznie osobom zasłużonym dla badań historii Górnego Śląska oraz jej popularyzacji. Inicjatywa bez wątpienia szczytna, tylko czy aby w jakimkolwiek stopniu służy poszerzaniu śląskiej tożsamości narodowej? Faktem jest, że poza mną trudno znaleźć osobę, która prowadziłaby badania historii Górnego Śląska pod kątem odrębnej śląskiej tożsamości i spopularyzowała to w formie książkowej - więc nie za bardzo było kogo uhonorować. Rozumiem, że profesorskie jury mnie uhonorować nie chce, bo tytułu profesora, ani nawet magistra, nie mam. Tylko szkoda, że RAŚ w ogóle nie zainteresował zawodowych historyków tym tematem, bo do zbadania jest jeszcze sporo wątków, których istnienie mnie się udało ledwie zasygnalizować. Może jednak przynajmniej wśród laureatów, fundatorów i kapituły Górnośląskich Tacytów istnienie takiej tożsamości jest artykułowane i trafia do gości tej uroczystości? 29 maja gościłem na uroczystości
miejscowych „Aborygenach”, nie pamiętam już nawet w jakim kontekście, ale zdecydowanie nie takiego zaznaczenia naszej odrębności oczekiwałem. A okazji nie brakowało, bowiem obiektem badań prof. Szewczyk był August Scholtis, który pozostawił po sobie również taką myśl: „Tragedia Górnoślązaka polega na tym, że nie jest on ani Polakiem ani Niemcem, ale właśnie Górnoślązakiem, i że w każdym przypadku robi mu się krzywdę, gdy zalicza się go do Polski albo do Niemiec”. Wystarczyło o tym napomknąć i już nasza
wręczania Górnośląskich Tacytów prof. Grażynie Szewczyk za wieloletnie badania górnośląskiej literatury oraz Remigiuszowi Lisowi za koordynację prac Śląskiej Biblioteki Cyfrowej. Miałem okazję wysłuchać wstępu Jerzego Gorzelika, laudacji prof. Ryszarda Kaczmarka i prof. Zbigniewa Kadłubka, wystąpień obojga laureatów oraz dyskusji pomiędzy autorami laudacji i laureatami na temat wielokulturowości Katowic. Laureaci bez wątpienia zasłużeni, laudacje fachowe, dyskusja merytoryczna, a mnie jednak naszła bardzo smutna refleksja.
ŚPR – DALSZE ROZWADNIANIE ŚLĄSKOŚCI Skoro radni wojewódzcy RAŚ przez 8 lat nie zrobili niczego w celu poszerzenia śląskiej tożsamości narodowej, ograniczając się do działań pozorowanych lub wręcz rozmywających śląską tożsamość, jak inicjatywa Mercika, to łatwo zrozumieć dlaczego Śląska Partia Regionalna rozwadnia się jeszcze bardziej, niż RAŚ. Twardy śląski elektorat ewolucyjnie wy-
dbań radnych wojewódzkich RAŚ w kwestiach tożsamościowych może ŚPR bardzo drogo kosztować.
NIE WYSTARCZY MARZYĆ Wbrew marzeniom Jerzego Gorzelika, Polska nigdy nie przekształci się w państwo federacyjne, jak USA, Niemcy, USA, czy Szwajcaria, bo nie ma takich tradycji, a okres tzw. rozbicia dzielnicowego, który był korzystny dla rozwoju poszczególnych księstw piastowskich, kojarzy się Polakom jak najgorzej, bo doprowadził do zniknięcia Królestwa Polskiego z map Europy na ponad stulecie i trwałego rozwodu z nim Śląska i Pomorza. Natomiast, żeby się spełniło przynajmniej marzenie działaczy Śląskiej Partii Regionalnej o przekształceniu Polski w państwo regionalne, jak Hiszpania, Włochy, czy Wielka Brytania, to muszą istnieć silne partie etno-regionalne, gdzie celem przynajmniej części z nich będzie secesja. Istnienie takich właśnie tendencji skłoniło władze tych państw do autonomizacji, by rozwodnić te dążenia do secesji. Międzywojenna autonomia woj. śląskiego miała charakter gospodarczy i niczego nie dawała Ślązakom, którzy byli wówczas dyskryminowani przez wojewodów oraz dziesiątki tysięcy urzędników i nauczycieli rodem z Małopolski. Bu-
przy sylwetce śląskiego poety o pseudonimie Ondra Łysohorsky, laureatka (nagrody RAŚ-u!) przedstawiła go jako ... Czecha. Nikt nie sprostował, że Erwin Goj - bo tak się naprawdę nazywał - nigdy nie uważał się za Czecha, identyfikował się wyłącznie ze Śląskiem. Czesi napisali o nim „Kożdoń na parnasie”, czyli uznali go za poetyckie alter ego przywódcy Śląskiej Partii Ludowej. Jeśli któryś z gości uroczystości RAŚ-u miał wątpliwości, czy narodowość śląska istnieje, to bez wątpienia wyszedł z twardym przekonaniem, że takiej tożsamości nigdy nie było. dyskryminowana w dyskursie historycznym tożsamość by się przebiła. Podobnie przy sylwetce śląskiego poety o pseudonimie Ondra Łysohorsky, ale niestety laureatka przedstawiła go, jako ... Czecha. Nikt nie sprostował, że Erwin Goj - bo tak się naprawdę nazywał - nigdy nie uważał się za Czecha, identyfikował się wyłącznie ze Śląskiem i pisał o na-
Tacyty, sztandarowa nagroda RAŚ-u? Wszyscy przedstawiali Katowice i Górny Śląsk, jako miejsca zamieszkałe przez Polaków i Niemców, katolików, ewangelików i żydów, ale osób, które były wyłącznie Ślązakami nie zauważył nikt we własną stopę!!! Bowiem oprócz świetnych rozdziałów o średniowieczu i wojnie 30-letniej, akurat w części dotyczącej Śląskiej Partii Ludowej i Związku Górnoślązaków, które właśnie śląską tożsamość narodową uznały za podstawę działalności, praca jest bardzo kiepska. I stronniczo antyśląska. Obie organizacje są tam dyskredytowane jako wytwory niemieckie, według sprawdzonego wzorca z nacjonalistycznej, polskiej i czeskiej historiografii. Dokładnie na takiej samej zasadzie, jak w międzywojniu ukraiński ruch narodowy przestawiano, jako wytwór nie-
Dyskusję spuentował Remigiusz List stwierdzeniem, że „Śląsk jest jak Ameryka, wszyscy tu skądś przybyli”. Skoro nawet dla środowiska naukowego, które ma styczność z RAŚ, jesteśmy równie niezauważalni pośród Polaków, Niemców i Czechów na Śląsku, jak Indianie w USA pośród potomków imigrantów z Europy, to co dopiero wśród mniej wyedukowanej części górnośląskiego społeczeństwa. Jeśli któryś z gości tej uroczystości miał wątpliwości, czy narodowość śląska istnieje, to bez wątpienia wyszedł z twardym przekonaniem, że takiej tożsamości nigdy nie było. Słynny teoretyk narodu Ernest Renan napisał, że „istnienie narodu jest codziennym plebiscytem”. Jerzy Gorzelik 7 lat temu sparafrazował to zdanie, ale gołym okiem widać, że udział w tej swoistej kampanii plebiscytowej w ogóle go nie interesuje.
rodzie laskim (nazwa od jednego ze śląskich dialektów, na bazie którego stworzył własny mikrojęzyk literacki), należącym do śląskiej ziemi, odwoływał się do śląskiego zbójnika Ondraszka i śląskiego poety Angelusa Silesiusa, a także opisał m.in. napaść polskiej bojówki na działacza Śląskiej Partii Ludowej i jego żonę w ich własnym domu. Czesi napisali o nim „Kożdoń na parnasie”, czyli uznali go za poetyckie alter ego przywódcy Śląskiej Partii Ludowej. Czyżby nawet dla prof. Kadłubka odrębna tożsamość poety była zupełnie nieistotna?
miera, a jego wnuki w koszulkach husarii, żołnierzy wyklętych i z hasłem „polski honor, śląska duma” na ustach, to już elektorat narodowców i PiS. Elektorat – dodajmy - który RAŚ pomógł wyhodować, lansując mit Korfantego. Jednak zamiast zawrócić z tej błędnej drogi, ŚPR liczy, że z nieba spadnie jej elektorat PO, dla którego RAŚ był drugim wyborem, a co najśmieszniejsze, szuka go również w małopolskiej części województwa. Moim skromnym zdaniem dla elektoratu PO również ŚPR będzie drugim wyborem, bowiem nie ma żadnego racjonalnego powodu, by elektorat silnej partii ogólnopolskiej przeniósł swoje sympatie na słabą partię regionalną. Wyborców z małopolskiej części województwa frazesami samorządności i innowacyjności też nie pozyska, a część twardego śląskiego elektoratu straci. Już w 2014 RAŚ dostał od wyborców żółtą kartkę, bo jego wynik spadł z 8,5% do 7,2%, chociaż pierwsze w historii przekroczenie 5% progu wyborczego powinno zaowocować znaczącym wzrostem i politolodzy wróżyli RAŚ wynik nawet na poziomie 15%. Jak widać - identycznie jak PO - nie wyciągnął z tego spadku poparcia żadnych wniosków. Niewykorzystane okazje - w polityce, jak w piłce nożnej - lubią się mścić, więc te 8 lat zanie-
dowano autonomię wówczas w woj. śląskim tylko dlatego, że rywalizowano z niemiecką Prowincją Górnośląską, która się świetnie rozwijała, mając też nie tylko sporą autonomię (wprawdzie węższą, niż kraj związkowy, za to szerszą, niż inne pruskie prowincje), ale również wsparcie władz pruskich, jako „zagrożony bastion niemczyzny”. Gdyby jednak nie dążenia do niepodległości artykułowane w roku 1919 przez Śląską Partię Ludową i Związek Górnoślązaków, odwołujące się do odrębności narodowej Ślązaków, nikt ziemiom śląskim żadnej autonomii, jako kiełbasy plebiscytowej, by nie oferował. Dziś autonomia jest nam potrzebna, ale taka jak w Katalonii, Kraju Basków, Szkocji, Walii i Flandrii, czyli broniąca przede wszystkim naszej odrębnej tożsamości, a nie taka, jak w międzywojniu, gdy decydowali przedstawiciele partii ogólnopolskich, mający większość w Sejmie Śląskim. Tak, jak mają ją dziś i w sejmiku. Ktoś, kto do tego sejmiku wybiera się nie z postulatami uznania narodowości śląskiej lecz poszerzenia samorządności, tak naprawdę nie reprezentuje nikogo. A na pewno nie takich śląskich patriotów, jak ja. (tytuł i śródtytułu pochodzą od redakcji)
8
czerwiec 2018r.
W ocenie wielu ekspertów najwybitniejszy piłkarz w historii
Ronaldo z Katowic
Mundial, mundial, mundial… Trudno o lepszą okazję, by przypomnieć sylwetkę największego piłkarza w historii Śląska, w historii Polski, Niemiec – a może i całego świata. Wprawdzie niemal każdy na Śląsku o Erneście Wilimowskim słyszał, ale wiele rzeczy, o których tutaj piszemy, zapewne was zaskoczy. I zobaczycie „Eziego” w znacznie szerszym świetle.
O
ddajmy najpierw głos profesorowi Alfredowi Sulikowi, byłemu prorektorowi Akademii Ekonomiczne w Katowicach. Sulik w młodości grał w ekstraklasie, otrzymał nawet powołanie na zgrupowanie reprezentacji narodowej, więc o fusbalu pojęcie ma. I wspomina, że gdy był chłopcem i grał w mysłowickiej Turn und Sport Verein 1861 - jak każdy kolega marzył, by być drugim Wilimowskim. - W 1942 roku zelektryzowała nas wieść, że na stadionie w Bytomiu Niemcy, oczywiście z Wilimowskim w składzie zmierzą się z Rumunią. Musiałem tam być. Tak długo suszyłem głowę rodzicom, aż dostałem na bilet. Pamiętam ten mecz jak dziś, mogę
n Ezi w akcji natychmiast wymienić cały skład niemieckiej jedenastki. Ale grą jednego piłkarza byłem oczarowany, podobnie jak cały stadion. Zresztą dla niego tam przyszliśmy. Potem na żywo i w telewizji widziałem wielu świetnych piłkarzy. Z innymi, jak Gerard Cieślik, grywałem. W TV widziałem Pelego, Maradonę, dawnego Ronaldo brazylijskiego i obecnego Ronaldo portugalskiego, Messiego, Beckhama i i wielu innych. Ale żaden z nich nie strzelał goli i nie mijał rywali z taką łatwością jak Wilimowski. Jak dla mnie piłkarz absolutny, najlepszy w dziejach tego sportu.
FRUSTRACJA Z BRAKU MAJSTRA Alfred Sulik jest jednym z ostatnich żyjących na Śląsku, którzy widzieli Wilimowskiego w akcji. W Niemczech takich ludzi jest znacznie więcej, no ale w niemiec-
Ślązacy w kadrach obu krajów W mundialowych kadrach Niemiec i Polski zawsze grało dużo Ślązaków. W 15-osobowej kadrze na mundial 1938 było ich aż ośmiu, czyli ponad połowa. Ślązacy byli także we wszystkich niemieckich drużynach, które zdobywały mistrzostwo świata. W ostatnim czasie to oczywiście Miroslav Klose i Lucas Podolski. Reprezentacja Polski w czasach świetności też Ślązakami stała. Gerard Cieślik, Stanisław Oślizło, Lucjan Brychczy, Henryk Latocha (o którym Skaldowie śpiewali, że „Niech wie Latocha, za co Polska go kocha”), bramkarz Hubert Kostka byli filarami reprezentacji jeszcze przed erą Górskiego. Ale i u Górskiego w jego złotej drużynie, była plejada Ślązaków, by wspomnieć tylko tych najważniejszych, Zygmunt Maszczyk, Jerzy Gorgoń, Henryk Wieczorek, Henryk Kasperczak, Jan Rudnow (jeden z asów, ale kontuzja wyeliminowała go z mundialu) i Andrzej Fisher, wszyscy pochodzący ze Śląska. W 1982 roku u pierwszego śląskiego selekcjonera biało-czerwonych Antoniego Piechniczka, mundialowe medale zdobyli choćby Andrzej Buncol, Andrzej Pałasz, Waldemar Matysik i Piotr Mowlik. W gorszych latach 90. głównym bramkarzem był Józef Wandzik a później Jerzy Dudek. A było jeszcze wielu, wielu innych, którzy w reprezentacji Polski grywali. Koniecznie trzeba też dodać, że całkiem sporo Ślązaków grało też w kadrze Czechosłowacji i Czech.
kich klubach grał do 1959 roku. W 1954 roku obraził się na niemiecką federację, gdy jego, współlidera klasyfikacji strzelców (grał wówczas w czołowym niemieckim klubie Kaiserslautern) pominięto w składzie na mistrzostwa świata. W zasadzie dlatego, że miał już lat 38, i dziś wiek dla napastnika niemal starczy, wówczas wręcz
tak, jak kilkanaście lat później Pele. Ale jego zawodniczą karierę właśnie ta wojna zniszczyła. Co w tym tragikomiczne, Polacy na długie wymazali go ze swojej historii właśnie z powodu tej wojny, która jemu zniszczyła karierę. A i dziś nierzadko mówią o nim zdrajca. Ale jeszcze wcześniej, gdy miał lat raptem osiemnaście stał się zdrajcą dla Niemców.
przypadło Polsce. I rósł mały Ernest Pradella w niemieckim otoczeniu polskich Katowic, kibicując klubowi niemieckiej mniejszości Erster Fussball-Club Kattowitz (częściej pisane jako 1.FC Kattowitz). Drużyny mocnej, zdobywającej wicemistrzostwo Polski. Mały Ernest nie tylko jej kibicuje, ale chyba zaczyna i trenować w jej szkółce. Błyszczeć w niej. Bo nagle, gdy w 1929 roku klub ma ogromne problemy finansowe i organizacyjne i w składzie na jeden jedyny mecz 14 kwietnia 1929 roku pojawia się zawodnik o nazwisku Pradelok. Mały Ernest rzeczywiście miał taką ksywkę, a jeśli to był naprawdę on, oznacza to, że w meczu ekstraklasy zadebiutował nie mając jeszcze 13 lat! Nigdy później żadnego Pradeloka nie było, ale też niemal w tym samym momencie Ernest przestał być Pradellą a stał się Wilimowskim. Jego matka wyszła bowiem za mąż za byłego powstańca, Romana Wilimowskiego, a ten usynowił chłopca i nadał mu swoje nazwisko. Chłopiec się odwdzięczył, na zawsze zapisując je w annałach światowego futbolu. Niemniej nigdy już nie pojawi się na boisku Pradella ani Pradelok, za to będzie Ernest Wilimowski. Na początku lat 30. Ten 14 i 15-latek jest już czołowym zawodnikiem 1.FC Kattowitz, ale klub wyraźnie osłabł i nie
Wielu ekspertów uważa, że gdyby nie wybuchła II wojna światowa, to fenomenalny Wilimowski byłby na ustach całego świata, tak, jak kilkanaście lat później Pele. Ale jego zawodniczą karierę właśnie ta wojna zniszczyła. Co w tym tragikomiczne, Polacy na długie wymazali go ze swojej historii właśnie z powodu tej wojny, która jemu zniszczyła karierę. A i dziś nierzadko mówią o nim zdrajca. Ale jeszcze wcześniej, gdy miał lat raptem stał się zdrajcą dla Niemców. nieprawdopodobny. Ale Wilimowski czuł się w gazie a skreślono go z powodu metryki. Tym bardziej nie rozumiał tej decyzji, że selekcjoner tej kadry, Sepp Herberger był przez lata ogromnym fanem jego talentu. To on ściągnął go w 1941 roku do klubu, który trenował, to on w tym samym roku wziął go do kadry III Rzeszy. A teraz, gdy Niemcy jadą na Mundial a on, mimo wieku, wciąż jest w formie –Herberger go nie chce. Gdy Niemcy zdobyły mistrzostwo świata – frustracja wzrosła. No bo przecież to była ostatnia szansa na to, o czym marzył przez całe życie. I do czego miał wszystkie predyspozycje.
ZDRAJCA, KTÓRY NIKOGO NIE ZDRADZIŁ Wielu ekspertów uważa, że gdyby nie wybuchła II wojna światowa, to fenomenalny Wilimowski byłby na ustach całego świata,
Zawiłe te jego zdrady? Więc trzeba wyjaśnić. Urodziła go, jako panna, Paulina Pradella. W akcie urodzenia nie widnieją personalia ojca. Najprawdopodobniej narzeczony czy chłopak panny Pauliny zginął, gdy była w ciąży, na froncie I wojny światowej. Rodzina Pradellów była bardzo niemiecka, opowiadała się za pozostaniem Śląska w Niemczech, ale w 1922 roku rodzinne miasto Ernesta, Katowice,
grywa w najwyższej klasie rozgrywek. A gdy Ernest ma lat 18 mistrz Polski, Ruch Hajduki Wielkie proponuje katowiczanom przejście Wilimowskiego do ich składu. To chyba pierwszy znany na Śląsku piłkarski transfer za gotówkę. Ruch zapłacił za Ernesta 1000 złotych (dziesięć wypłat robotnika) oraz dwa mecze między klubami, z całością wpływów za bilety dla kasy 1 FC. Kattowitz.
Marek Wawrzynkowski, dziennikarz Wirtualnej Polski próbował wyjaśnić nienawistny stosunek polskich kibiców i polskich powojennych władz do Eziego: „Ruch ogrywał w tym czasie niemieckie drużyny w meczach sparingowych, które wówczas miały prestiżowe znaczenie. Chorzowski walec pokonał i Bayern Monachium, i VFB Stutgart. Polacy w Ezim byli tak rozkochani, że dostał za to nawet specjalny order od Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Ludzie patrzyli na niego jak na wizerunek płaczącego Chrystusa, który nagle objawił się w oknie przydrożnej wiejskiej chaty. I może właśnie dlatego tak bardzo zabolała ich informacja, że Wilimowski zdecydował się na „transfer”. Biało-Czerwone barwy zostawił, ale teraz w innej konfiguracji, z czarnym krzyżem z załamanymi końcami pośrodku”
9
czerwiec 2018r.
Niemniej to właśnie za ten transfer Ernest stał się pierwszy raz zdrajcą. Bo oto odszedł z klubu mniejszości niemieckiej do bardzo polskiego Ruchu, działacze NSDAP na niemieckiej części Górnego Śląska głośno zapowiadali, że jak już Katowice wrócą do niemieckiej macierzy, Wilimowski będzie chodził z wielką literą P na plecach.
POLSKIEJ PIŁKI NUMER 1! Na razie jednak stawał się sławny na całą Polskę. Ruch rok po roku (za wyjątkiem 1937) zdobywa mistrzostwo Polski, a ogromny udział ma w tym wysunięty najbardziej do przodu filigranowy, ryszawy napastnik, który obrońców i bramkarzy rywali doprowadza do furii nawet nie łatwością, z jaką zdobywa gole, ale tym, że robi to z uśmiechem
wiedzieć. Cygareta też nie jest mu obca. Ale on nie jest od tego, by po boisku ciągle biegać i mieć płuca jak ze stali. On ma dostać piłkę, zrobić dwa zwody i z nieprawdopodobnej pozycji strzelić gola. I robi to tak cudnie, że wszyscy kibice patrzą jak zaczarowani. A obrońcy rywali stają zaszokowani, że jak to się stało, iż przecież zablokowali strzał, a piłka jest w siatce. - Tela sie słyszy o brazylijskich wirtuozach piłki, technikach. A żodŷn ś nich niŷ równoł sie technikom ze Ernestŷm – mówił mi prawie 30 lat temu Ewald Dytko, jego partner z polskiej reprezentacji. Wilimowski często strzelał właśnie po jego podaniach. Dytko był dla odmiany typem boiskowego wyrobnika. To on miał biegać, by Ezi mógł strzelać. Bo oczywiste, że ten perfekcyjny łowca goli szybko trafia do reprezentacji Polski. Zadebiutował w niej niemal natych-
Jak powiedział Fritz Walter, mistrz świata w 1954 roku, był to jedyny piłkarz, który strzelał więcej goli, niż miał okazji. A wiedział chyba najlepiej co mówi, w latach 50. grywał z Ernestem w jednym klubowym ataku Kaiserlautern. We dwóch stanowili najlepszy atak ligi. na ustach. Bo uśmiech rozjaśniał jego twarz, gdy czuł, że gol jest blisko. A Ezi – jak jest teraz nazywany – niemal co roku zostaje królem strzelców polskiej ligi. Pierwszy raz, z 33 trafieniami, jeszcze jako 18-latek. Nie jest jednak typem boiskowego pracusia, raczej czeka z przodu na podanie. Ale gdy je dostaje… Jak powiedział Fritz Walter, mistrz świata w 1954 roku, był to jedyny piłkarz, który strzelał więcej goli, niż miał okazji. A wiedział chyba najlepiej co mówi, w latach 50. grywał z Ernestem w jednym klubowym ataku Kaiserlautern. We dwóch stanowili najlepszy atak ligi, i to właśnie też Wilimowskiego bolało, że Walter na mundial pojechał, a on nie. Ezi nie jest pracusiem boiskowym, nie prowadzi też – jak byśmy dziś powiedzieli – sportowego trybu życia. Powiedzieć, że nie stroni od sznapsa, to nic nie po-
miast po tym, jak trafił do Ruchu. Ówczesny trener reprezentacji Polski Józef Kałuża mecze chorzowskiej drużyny oglądał stale, wszak to jej zawodnicy stanowili szkielet jego drużyny. No i ledwo zobaczył Wilimowskiego, wiedział, że chce go mieć w kadrze. Ezi zadebiutował w niej nie mając jeszcze 18 lat. Żeby się nie rozwodzić, w 22 meczach w kadrze strzelił 21 goli, czyli miał średnią niemal gol na mecz. Ale do historii futbolu przeszedł oczywiście w spotkaniu z Brazylią na mundialu. Mistrzostwa rozgrywano od razu zasadą pucharową, a Polacy już w pierwszym meczu wylosowali Brazylię, słynącą z nieprawdopodobnej techniki gry. Na mistrzostwach świata we Francji tłumy kibiców przyszły popatrzeć na ich techniczną wirtuozerię. Po meczu wszystkie gazety pisały tylko o dwóch wirtuozach. Jeden nazywał się Leonidas
Wspomnienie Górskiego W 1974 roku na mistrzostwach świata w Niemczech do polskiego trenera Kazimierza Górskiego podszedł starszy pan. Przedstawił się: Nazywam się Ernest Wilimowski, wie pan kim jestem? Tak tę rozmowę relacjonował Górski dziennikarzowi Gazety Wyborczej, Pawłowi Czado: - Wiem kim pan jest, widywałem pana przed wojną na meczach. - Bo tak źle o mnie mówili i pisali u was, to nie było tak, ja nic złego nie zrobiłem. - Dlaczego mi pan to mówi? Niech pan zwróci się do naszych dziennikarzy akredytowanych w RFN, jest też konsulat, jeśli uważa pan, że u nas nie znają o panu całej prawdy. - Nie wierzą mi, a pan, były piłkarz oraz wielki trener… Zrozumie mnie. - Ja się zajmuję sportem, mam przed sobą ważne zadanie, udział w mistrzostwach świata drużyny, którą kieruję, nie potrafię panu pomóc. - Rozumiem, życzę panu powodzenia. - Panie Wilimowski, jeśli pan nic złego nie zrobił, jak pan mówi, dlaczego pan nie wrócił do kraju, może nie od razu, na fali emocji, ale potem, i nie spróbował się wytłumaczyć, oczyścić z zarzutów? - Bałem się... Górski nie powiedział Wilimowskiemu całej prawdy o tym „przed wojną”. Gdzie indziej wspominał, że zdarzało mu się jeździć pociągiem ze Lwowa do Katowic, 400 kilometrów, tylko po to, by podziwiać grę Wilimowskiego. „Żeby zobaczyć tego zabawnie wyglądającego piłkarza, rudego z odstającymi uszami, który był piłkarskim fenomenem”.
n Polska-Brazylia, ostatni gol. Mundial 1938 i rzeczywiście był Brazylijczykiem. Drugi nazywał się Ernest Wilimowski. Mecz skończył się wynikiem 4:4, więc zarządzono 30-minutową dogrywkę. Z tych czterech bramek w zasadniczym czasie aż trzy strzelił Wilimowski. Czwartą Fryderyk Scherfke, z karnego. Z karnego podyktowanego za faul na Wilimowskim. W dogrywce Ezi dorzuca jeszcze jednego gola, ale niestety, dwa Leonidas. Polska przegrywa 5:6, Wilimowski strzela cztery gole, a Leonidas trzy. Niemniej Wilimowski jest na pierwszych stronach gazet. A zawodowe kluby ze świata chcą go u siebie. Sytuacja jest komiczna, bo prosto po meczu trener jednej z zawodowych drużyn francuskich zaprasza go na kolację do eleganckiej restauracji. Jest alkohol, są dziewczęta. Rano, jeszcze na kacu, Ezi wybiera się podpisać zawodowy kontrakt z brazylijskim klubem. Ku swojemu zaskoczeniu dowiaduje się, że już w nocy, w knajpie, podpisał, z francuskim. Ale Polacy protestują, że on ma ważny kontrakt z Ruchem Hajduki Wielkie, więc tamte są nieważne. Więc do wybuchu wojny gra w Ruchu i w reprezentacji Polski. Na trzy dni przed wojną Polacy grają mecz towarzyski z wicemistrzami świata, Węgrami. Węgrzy już prowadzą 2:0 (jak jakiś Senegal), ale Wilimowski strzela hat-tricka i Polska wygrywa 3:2.
sa Franka nad Polakami, że teraz najlepszy polski piłkarz, ikona polskiego sportu, gra dla Niemiec. Sam Ezi chyba boi się o swoje życie w Krakowie, bo robi wszystko, co może, by wrócić na Śląsk, do 1.FC Kattowitz. Wojnę kończy jednak jako piłkarz z Karlsruhe. Po sukcesach w Pucharze Niemiec otrzymał powołanie do reprezentacji III Rzeszy. Polscy komentatorzy lubią baj-
grali w klubach wojskowych, ale kluby wojskowe – jak w PRL-u Legia Warszawa czy Śląsk Wrocław po prostu starały się, by powołani do wojska dobrzy piłkarze trafiali do nich. Raczej żaden z nich nie odmówiłby gry w reprezentacji Niemiec. Ale III Rzesza chciała do swojej reprezentacji tylko największego przedwojennego śląskiego asa – Ernesta Wilimowskiego, a w zasadzie teraz Willimowskiego.
Prosto po meczu trener jednej z zawodowych drużyn francuskich zaprasza go na kolację do eleganckiej restauracji. Jest alkohol, są dziewczęta. Rano, jeszcze na kacu, Ezi wybiera się podpisać zawodowy kontrakt z brazylijskim. durzyć, jak to nie mógł tej oferty odrzucić, bo jego matka trafiła do obozu koncentracyjnego, więc zgodził się grać, by ją wyciągnąć. Trudno o większą bzdurę. W dobrych niemieckich klubach grała niemal cała czołówka przedwojennych polskich piłkarzy, spora część przedwojennej polskie kadry narodowej. Po prostu teraz byli narodowości niemieckiej i mieli niemieckie obywatelstwo. Na przykład inny gwiazdor Ruchu i reprezentacji, Mikunda, też dochodził ze swoimi klubami daleko w rozgrywkach pucharowych, inni
Prawdą zaś jest, ze jego matka trafiła do obozu koncentracyjnego. Za romans z rosyjskim Żydem. Polka zostałaby za to rozstrzelana, Niemkę jedynie skazano na obóz (Auschiwtz), w którym zresztą była pokojówką jednego z oficerów SS. Ernest dzięki pomocy asa niemieckiego lotnictwa a zarazem wielkiego kibica, pułkownika Luftwaffe Hermana Graffa wyciąga mamę z obozu. Teorie jednak, jakoby miało to coś wspólnego z grą w reprezentacji III Rzeszy, są wyssane z palca. Dokończenie na str. 10
NIEMCY – REPREZENTACYJNE REKORDY A potem kończą strzelać piłkarze, zaczynają strzelać armaty. Do Chorzowa wkraczają Niemcy, a Ezi, jak wszyscy normalni Ślązacy otrzymuje volkslistę. Początkowo gra w chorzowskim klubie, przemianowanym na Bismarckhütter SV potem, żeby zmazać zdradę z 1934 roku wraca do 01. FC Kattowitz. Ale źle się czuje na Śląsku, więc wstępuje do policji, wyjeżdża do Saksonii i gra w tamtejszym mocnym policyjnym klubie z Chemnitz, z którym w 1941 roku zdobywa Puchar Rzeszy. Po tym sukcesie przechodzi do TSV 1860 Műnchen, z którym zdobywa Puchar Niemiec, a sam Ezi z 14 trafieniami zostaje królem strzelców tych rozgrywek. Stamtąd nagle, już jako as niemieckiej reprezentacji, zostaje przeniesiony do LSV Molders Krakau, niemieckiego klubu w Krakowie. Nie wykluczone, że było to psychiczne znęcanie się Han-
Henryk Loska (mąż spikerki Krystyny Loski, ojciec Grażyny Torbickiej), kierownik reprezentacji Polski w czasach Górskiego i na olimpiadzie w 1992roku, gdy zdobyli srebrny medal mówił mi w 2007 roku: Gdy mając lat 10-11 grałem w drużynie Hitlerjugend Oberschlesien, na ataku, moim idolem był oczywiście Wilimowski. Mogłem po sto razy oglądać fragmenty niemieckich kronik filmowych, w których zdobywał on gole. Nigdy jednak nie miałem okazji go poznać, więc gdy w 1974 roku Kazimierz Górski na mundialu powiedział mi, że właśnie rozmawiał z nim przed hotelem, natychmiast tam pobiegłem. Uścisnąć dłoń największego piłkarza w historii, do tego tak jak ja, Ślązaka. Ale jego już tam nie było. Nigdy jednak nie zapomnę tego dryblingu, tego niezbyt mocnego, ale precyzyjnie mierzonego strzału. Może to tylko magia dzieciństwa, ale potem już nigdy żaden piłkarz nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Ezi to był bóg futbolu.
10
czerwiec 2018r.
roku działacze Ruchu Chorzów chcieli go zaprosić na 75-lecie klubu, a on chciał przyjechać, sprawę załatwił legendarny polski komentator sportowy, Bohdan Tomaszewski, ogłaszając, że lepiej, żeby ten zdrajca do Polskie nie przyjeżdżał. Ezi od 1945 roku bał się zjawić w Polsce, wiedział, że ma etykietę zdrajcy. Myślał, że po 1989 roku Polska się zmieniła, ucywilizowała. Tomaszewski uzmysłowił mu, ze nie zmieniło się nic. Ernest Pranella-Wilimowski-Willimowski nie mógł być polskim zdrajcą, bo nigdy nie czuł się Polakiem. Urodził się w proniemieckiej śląskiej rodzinie, potem wychowywał go ojczym, Polak. Raz grał w klubach proniemieckich (1.FC Kattowitz), innym razem propolskich (Ruch Hajduki Wielkie), ale on czuł się tylko i wyłącznie Ślązakiem. Był lojalnym obywatelem państw, których był obywatelem i chciał grać w piłkę, najlepiej jak potrafi, w jak najlepszych klubach. Zdobywać puchary, mistrzostwa. Gdy był obywatelem polskim, grał w reprezentacji Polski, gdy był obywatelem Niemiec, grał w re-
Obrażony na niemiecką federację za Mundial 1954 odmówił pracy w jej strukturach i został mało znaczącym urzędnikiem. Popołudnia jednak poświęcał na szkolenie młodzieży i kilku świetnych graczy wyszło spod jego ręki.
Ronaldo w meczu z Hiszpanią. Czterech nie strzelił nikt. Tym bardziej nikt nie pobił jego rekordu ligowego. 21 maja 1939 roku, podczas meczu polskiej ekstraklasy Ruch Hajduki Wielkie – Unia Turing Łȏdż Ernest Wilimowski
Językoznawcze teorie, iż jeśli dwie mowy są wzajemnie zrozumiałe, to mamy do czynienia z dialektem jednego języka – nie mają potwierdzenia w praktyce. Oprócz lingwistów na temat języka wypowiadają się bowiem także socjolodzy. Dla nich sprawa wydaje się oczywista, ale zupełnie inna, niż dla polonistów. Oni otóż uważają, że o tym, czy coś jest językiem, czy dialektem innego języka, decydują sami użytkownicy.
n Wilimowski Dokończenie ze str. 9 „Z niewolnika nie ma pracownika” – mówi piłkarskie przysłowie. Natomiast Ezi w kadrze III Rzeszy gra tak dobrze, jak nigdy przedtem i nigdy potem. W 8 meczach reprezentacyjnych strzela 13 goli. Wynik 1,61 gola na mecz jest do dziś chyba niedościgły dla wszystkich europejskich piłkarzy, lepszy miał chyba tylko Pele. Inna sprawa, że Niemcy rozgrywają te mecze ze swoimi satelitami, i chyba ani Słowacy, ani Rumuni ani inni nie są specjalnie zainteresowani, by wygrać.
Drugim najbardziej znanym, po Wilimowskim, wychowankiem klubu 1. FC Kattowitz jest Richard Hermann, który grał we tym klubie w latach 1934-45. W 1954 roku był graczem drużyny, która zdobyła dla Niemiec mistrzostwo świata. Jego bratanek, Edward, w latach 60 i 70 grał w polskiej ekstraklasie, w barwach Ruchu Chorzów (w 1968 zdobył z nim mistrzostwo Polski) i GKS-u Tychy. W polskiej ekstraklasie strzelił 74 gole. W okresie II wojny światowej w 1.FC Kattowitz grali dwaj inni reprezentanci Polski na mundialu’38: Ewald Dytko i Erwin Nyc. Ich jednak – inaczej niż Wilimowskiego – za zdrajców się nie uważa. Tylko dlatego, że nigdy nie otrzymali powołania do reprezentacji Niemiec. Gdyby otrzymali, to oczywiście, że by w niej grali!
Zresztą gdy losy wojny zaczynają się odwracać, Niemcy jakby tracą zainteresowanie tymi międzypaństwowymi meczami towarzyskimi. Przygoda w kadrze Niemiec zaczyna się więc dla Eziego w 1941 roku a kończy już w 1942. Potem kopie piłkę tylko w klubach.
POLSKA ETYKIETKA Ale w Polsce etykiet zdrajcy ma już na zawsze. Do tego stopnia, że gdy w 1995
prezentacji niemieckiej. Gdy wojna się skończyła, znów chciał tylko grać w piłkę. Do domu, do Katowic, bał się wrócić, bo byłby zdrajcą, więc został w Niemczech. I znów chciał grać w jak najlepszych klubach i w reprezentacji. Nie dlatego, żeby czuł się Niemcem, tylko dlatego, że był obywatelem Republiki Federalnej Niemiec. Postawę taką bez problemu rozumie niemal każdy Ślązak, niezrozumiała jest dla Polaka.
Zmarł w 1997 roku a na jego pogrzebie byli przedstawiciele wielu europejskich federacji piłkarskich. Zabrakło polskiej, kraju, dla którego w jednym meczu na mundialu, strzelił Brazylii 4 gole. Przez kilkanaście kolejnych mistrzostw świata nikt nie zdołał dokonać czegoś takiego, by czołowej drużynie świata w jednym meczu strzelić cztery gole. Po trzy się zdarzało, choćby Bońkowi z Belgią w 1982 czy kilka dni temu
strzelił 10 goli! Był po prostu fenomenem. Liczne śląskie środowiska od lat zabiegają, żeby Stadion Śląski nosił miano Ernesta Wilimowskiego. No ale sprawy nie da się przeforsować. Bo dla Polaków – to zdrajca. Chociaż jego polityka, narodowości, państwowość zgoła nie interesowały. Nie całował ani polskiego, ani niemieckiego orzełka. On jedynie chciał piłkę kopać. Dariusz Dyrda
W okresie międzywojennym rozgrywano regularnie mecze pomiędzy niemiecką a polską reprezentacją Śląska. Niemiecka prasa nazywała je „kleine Länderspiele” (Małe Międzypaństwowe), ale u nas po obustronach granicy budziły nawet żywsze emocje niż te Duże. Ogółem odbyło się dwadzieścia takich spotkań. 24 marca 1935 taki mecz odbył się na wybudowanym kilka miesięcy wcześniej Adolf Hitler Kampfbahn (do niedawna stadion stadion Górnika Zabrze). Trzy gole dla polskiego Śląska zdobył Ernest Wilimowski. W ostatnim meczu - 8 stycznia 1939 roku naboisku aż roiło się od reprezentantów Niemiec i Polski. W reprezentacji polskiego Śląska wystąpili kadrowicze Ernest Wilimowski, Jerzy Wostal, Teodor Peterek, Gerard Wodarz, Ryszard Piec, Ewald Dytko oraz Edmund Giemsa. W niemieckiej bramkarz Otto Mettke, Richard Kubus, Wilhelm Koppa, Florian Bismor, Hubert Renk – strzelec dówch goli i Adolf Obstoj. Niemiecki Śląsk wygrał 5:3. Po wojnie reprezentacja Śląska też grywała, nawet mecze z reprezentacjami narodowymi, ale nie niosły one już takich emocji. Zagrała jednak sześć razy z reprezentacją Polski pierwszy raz w 1933 roku a ostatni w 2006. Jednak niemal w każdym z tych spotkań najlepsi śląscy piłkarze grali przeciw Śląskowi. Jednak Wilimowski konsekwentnie grał w kadrze Śląska.
Z internecu:
Gerard Cieślik: Wilimowski to najlepszy piłkarz, jakiego widziałem w życiu. Przed wojną specjalnie przychodziłem na treningi, żeby go zobaczyć. Strzał miał nie za mocny, ale ten drybling. On po boisku poruszał się jak hokeista.
Asser 13-05 08:5001 Zdrajców jest więcej, taki Kozakiewicz czy Michalczewski za kas stał sie niemcem. To tłumaczeni Wilimowskiego tez kretactwo zrobił to dla kasy i dobrobytu. Dla mnie ten co występuje pod inną flagą ,słucha innego hymnu to po prostu nie Polak. I ma pan „Asser” sto procent racji. Ernest Wilimowski nigdy i nigdzie nie powiedział, że jest Polakiem. Był jedynie przez pierwsze lata życia obywatelem polskim. To jednak spor różnicamiędzy nim a Michalczewskim i Kozakiewiczem.
11
czerwiec 2018r.
Nojlepszy gĕszynk 35zł
30zł
We Niŷmcach tyż werci sie demonstrować ślůnskość!
45zł
35zł
35zł
A może wybieresz se inkszy tres, abo inszy gadżet?
35zł
35zł
35zł
35zł
5zł
30zł
30zł
5zł
Instytut Ślůnskij Godki, 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53.* adres e-mail: megapres@interia.pl, tel. 535 998 252, konto bankowe 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 Eli kupisz za 100 zł abo lepij (do kupy ze ksionżkami ze ôstatnij strony) – dostawa gratis. Na terenie aglomeracji katowickiej możliwe dostarczenie kurierem i zapłata przy odbiorze.
* Powyższy adres jest jedynie adresem korespondencyjnym. Nie ma tam sklepu!
12
czerwiec 2018r.
Kulanie haje - czyli sporu o godkę ciąg dalszy
Sytuacja staje się powoli komiczna. Z jednej strony zabiegamy, by uznać naszą godkę za język regionalny, z drugiej strony coraz poważniejszy jest spór jaka ta godka jest i jaka być powinna. Bo rzeczywiście, gdyby komuś spoza Śląska pokazać teksty na przykład Dariusza Jerczyńskiego i Grzegorza Kulika – nigdy nie uwierzyłby, że obaj twierdzą, iż piszą w śląskiej godce. Do tego, żeby było śmieszniej, w tym samym wielkoprzemysłowym dialekcie tej godki.
Co
najśmieszniejsze, obaj panowie twierdzą, że dążą do odpolonizowania śląskiej godki. Że ich celem jest zachowanie w własne formie, a nie zalanie jej polonizmami. Bo w polonizmach się roztopi. Więc Jerczyński użycie w śląskim tekście jakiegokolwiek słowa polskiego, którego nie ma w śląszczyźnie, uważa za językową zbrodnię przeciw godce. I krytykuje –podobnie jak nasz Cajtung, teksty pojawiające się choćby na portaliku Wachtyrz.eu. Trudno się z Jerczyńskim nie zgodzić. Sami przed miesiącem pokazywaliśmy fragment Wachtyrza z naszym ko-
sty, jak powyżej są właśnie stylizowaną na śląski polszczyzną, a nie śląską godką.
DZIWACTWA I NEOLOGIZMY Dariusz Jerczyński drze szaty, że teksty w rodzaju tych z Wachtyrza, to błyskawiczna polonizacja godki. Że jeśli będzie się promować teksty, których autor wszędzie, gdzie nie znajduje śląskiego słowa, będzie używał polskiego – to za kilkanaście lat żadnej godki nie będzie, pozostanie jedynie polszczyzna, i jej regionalna śląska odmiana, gdzie poręcz to gylynder, a kalarepa to ołberiba.I niewiele więcej.
własne słowa. Twierdzi, że tylko tak można stworzyć język śląski zdolny opowiadać w sposób naukowy, poważny. Zarazem unika słów tożsamych z polskim, wybierając świetnie znane Ślązakom słowa potoczne. Nie ma więc u niego słowa „oko”, jest „ślypie”, nie ma nosa, jest kichol, nie ma monet, są klepczoki. Nie ma wreszcie wojny, jest haja.
JERCZYŃSKI – NIEWOLNIK POLSKIEGO I o tę haję zrobiła się haja. W jednym ze swoich tekstów historycznych Jerczyński przetłumaczył polski idiom „toczyli
Kulik zarzucił Jerczyńskiemu, że właśnie on jest po prostu niewolnikiem języka polskiego. Bo tłumaczy z polskiego na śląski dosłownie. A tego w tłumaczeniach robić absolutnie nie wolno, bo każdy język ma swoje idiomy, swoją logikę. Jerczyński – twierdzi Kulik – używa śląskich słów ale jego gramatyka jest polska i cała jego opowieść jest po polsku, tyle, że z użyciem śląskich słów mentarzem, Przypomnijmy jedno i drugie: „Do całyj sprawy trza podyjść pōmału i bez dziwoczynio. Wyciōngnyty na świyży luft motor trza ôbadać ôd strōny mechaniki: posmarować wszystkie dinksy i wichajstry; podokryncać śruby; sprawdzić akumulator eli go nie trza naładować; dopōmpować luftu do ôpon, żeby nie jechać na fleku, bo ôdpowiednie ciśniynie mo wielki wpływ na bezpieczyństwo rajzy”. Polonizowanie w formie czystej! Po śląsku nie ma „smarowania” – bo nie ma smaru tylko jest szmyra. Nie istnieje po śląsku słowo „ładować” (jest „folować”), nie ma „pompować” (jest „plompać”), nie ma „śruby” (jest „szruba”), nie ma „odkryncać”, z tej prostej przyczyny, że i „kryncić” nie ma (jest „zwyrtać”), nie ma „odpowiedniego” (jest choćby „zgodny”) i nie ma „ciśnienia” (jest „druk”), a w zasadzie „ciśniŷnie” po śląsku jest, ale znaczy tyle, co polskie „pchanie”. Nie ma słowa „wielki” (może być „wielgi” albo „srogi”). No i nie ma „bezpieczeństwo”, bo u nas bezpieczny to „zicher”, bezpiecznik to „zicherung”. Końcówka tego zdania powinna więc po śląsku brzmieć jakoś tak: „Zgodny druk je fest ważny, coby rajza boła bez przīkrości” (bo „przīkry” to po śląsku niebezpieczny a nie przykry). Tek-
Potem nawet gylynder o ołberiba znikną. Więc Jerczyński bije na alarm: nie wolno tego robić! Problem tkwi w tym, że Jerczyński, gdy nie umie znaleźć słowa innego niż polskie, sam seryjnie tworzy neologizmy. W efekcie swoje teksty historyczne pisze po śląsku tak (przykład pierwszy z brzegu): We 1167 abo 1168 zasztrabōwali ônygo miltyrinterwyncyjo. Dziepiyro we 1172 Kandziowaty efektiwny angrif na szprajcōwany Ślōnsk machnył a ślōnskigo hercoga Bolesława Dugigo z Breslau wyciep. Rechtōwy pōn ôd Ślōnska znod dekōng we Erfurcie – hauptsztadzie ôd Turingōw.” Każdy Ślązak przeczyta to zaszokowany. To ma być po ślasku? „efektiwny angrif na szprajcōwany”? Niemal każdy Ślązak powie: Przeca żodŷn, nikej, tak po ślůnsku niŷ godoł! Jerczyński broni swojego tekstu, zgadzając się, że faktycznie żodŷn nikej tak niŷ godoł, ale śląskiej mowie brakuje naukowego słownictwa, więc on je tworzy. Tworzy – co stale podkreśla – unikając jak ognia słów polskich. Jeśli nie zna oryginalnego, śląskiego, zaczyna szukać, jak sam mówi, w słownikach czeskich i niemieckich czegoś, co mu się kojarzy. Gdy nic takiego nie znajdzie, tworzy
wojny” na ”kulali haje”. Bo, jak wyjaśnia, toczyć to po śląsku kulać. A on swoje teksty najpierw pisze po polsku, a potem na śląski tłumaczy, więc „toczyli wojny” na „kulali haje” właśnie przetłumaczył. Wtedy jednak nie wytrzymał Grzegorz Kulik, który na śląski przetłumaczył coś tam Dickensa, coś tam Twardocha i parę innych rzeczy. Kulik zarzucił Jerczyńskiemu, że właśnie on jest po prostu niewol-
polska i cała jego opowieść jest po polsku, tyle, że z użyciem śląskich słów. Oraz wielu słów, których po śląsku nie ma, które Jerczyński sobie wymyślił. Co więcej – dowodzi – wymyśla nowe słowa nawet tam, gdzie śląska terminologia od dawna istnieje.
KORPUS KŁAMIE? Kulik podobnie jak wielu innych, stawia na tzw. „korpus” czyli zebrane stare słowa i teksty wskazujące na autentyczną śląską gramatykę. Jest jednym z tych, którzy usilnie je gromadzą, porządkują. Sęk w tym, że Jerczyński kwestionuje korpus. Mając w tym wiele racji. Uzasadnia, że powstał on w oparciu o dwa rodzaje tekstów. Pierwsze, to zebrane przez polskich antropologów i językoznawców. Zapisywali oni – przekonuje Jerczyński – usłyszane słowa tak jak im się kojarzyły, a nie tak słyszeli. To w najlepszym przypadku, w najgorszym tak, aby za pomocą zebranego materiału udowadniać polskość „gwary” śląskiej. Drugi rodzaj tekstów to te, które pisali sami Ślązacy. Najczęściej listy do bliskich. Jednak ludzie prości kiedy piszą, starają się używać słów bardziej „eleganckich”, niż te, których używają na co dzień. Sięgali więc po polskie, które właśnie bardziej eleganckie im się wydawały. Podobnie zresztą ci prości Ślązacy, którzy rozmawiali z naukowcami. Starali się wysławiać „ładnie”, czyli w ich rozumieniu jak najbardziej ta-
REJESTR POLSKI NIE JEST ŚLĄSKIM Poruszając zresztą – także przewijającej się w dyskusji nad kształtowaniem języka śląskiego – bardzo istotny problem tzw. rejestru wysokiego i rejestru niskiego języka. Najprościej rejestr niski to mowa potoczna, a rejestr wysoki to mowa naukowa, elegancka, literacka. Gdy Jerczyński używa słów w rodzaju: ślypia, kichol, szłapa – to jego oponenci twierdzą, że to śląski rejestr niski, ale w wysokim będą oczy, nos, noga. Czyli tak samo, jak po polsku. - Czyli dla nich ten śląski, którym mówimy jest śląskim niskim, a śląski wysoki jest niemal identyczny z polszczyzną. Przyznają więc niejako, że dla nich żaden język śląski nie istnieje, że jest tylko slangową, górnośląską wersją polszczyzny. Czyli mówią dokładnie to samo, co wrogowie uznania języka, twierdzący że godka to tylko zepsuta germanizmami staropolszczyzna – broni swoich racji Dariusz Jerczyński.
SŁOWNICTWO CZY GRAMATYKA Jego – liczni – oponenci twierdzą, że o odrębności języka śląskiego od polskiego decyduje gramatyka a nie słownictwo. Że tak, jak przedtem język śląski nie zniknął, wchłaniając mnóstwo słów niemieckich, tak samo obecnie nie zniknie, przyswajając ogromną ilość leksyki polskiej. Bo decyduje gramatyka!
Tak zwany korpus języka śląskiego powstał on w oparciu o dwa rodzaje tekstów. Pierwsze, to zebrane przez polskich antropologów i językoznawców. Zapisywali oni usłyszane słowa tak jak im się kojarzyły, a nie tak słyszeli. Drugi rodzaj tekstów to te, które pisali sami Ślązacy. Najczęściej listy do bliskich. Jednak ludzie prości kiedy piszą, starają się używać słów bardziej „eleganckich”, niż te, których używają na co dzień. Sięgali więc po polskie, które właśnie bardziej eleganckie im się wydawały. nikiem języka polskiego. Bo tłumaczy z polskiego na śląski dosłownie. A tego w tłumaczeniach robić absolutnie nie wolno, bo każdy język ma swoje idiomy, swoją logikę. Jerczyński – twierdzi Kulik – używa śląskich słów ale jego gramatyka jest
kim językiem, jak ten naukowiec. A on to spisywał, jako ich mowę. – Dlatego te teksty z korpusu niewiele mają wspólnego z rzeczywistym śląskim, jakim ci ludzie się posługiwali – przekonuje Jerczyński.
Z tym już nijak nie można się zgodzić. Nawet największa ilość niemieckich słów nie mogła spowodować zaniku śląszczyzny, bo godka ma gramatykę na wskroś słowiańską, więc musiała te niemieckie słowa przerobić, by do słowiańskiej gra-
13
czerwiec 2018r.
matyki dopasować. Dokładnie tak samo, jak obecnie wnikające do polszczyzny masowo słowa angielskie jej nie szkodzą, bo też trzeba je dopasować do gramatyki słowiańskiej. Tak rodzą się słowa w rodzaju „transparentny”. Z przenikaniem do godki słów polskich jest inaczej. Gramatyka śląska jest podobna do polskiej czy do czeskiej. To w zasadzie słownictwo decyduje, że są to dwa osobne języki. Poza tym gdy przyjmuje się słowa z podobnego języka, to najczęściej przyjmuje się je wraz z jego formami gramatycznymi. Jerczyński bije więc na alarm, że masowe importowanie do godki polskich słów – zabija ją. Dlatego nawet w tekstach poważnych, jak sam twierdzi, naukowych – nie boi się używać słów z rejestru niskiego. Bo przekonuje, że to co jest rejestrem wysokim a co niskim – jest tylko kwestią umowną. Czeskie słowa z rejestru wysokiego śmieszą Polaków, polskie słowa z rejestru wysokiego śmiesznie brzmią dla Czechów. Ba, kilkaset lat temu słowo „kobieta” była po polsku w rejestrze niskim, jako pogardliwe określenie nawiązujące do kobyły, a w rejestrze wysokim mówiło się „białogłowa”. Dziś, gdyby ktoś chciał mówić o równouprawnieniu białogłów, brzmiałby komicznie, bo to kobieta trafiła do rejestru wysokiego. - Ślůnsko godka nigdy nie dorobiła się rejestru wysokiego, była językiem potocznym. Jej rejestrem wysokim będzie to, co sami tam wsadzimy, i absurdem byłoby oglądać się przy tym na język polski – przekonuje Jerczyński. Znów trudno się nie zgodzić.
NA SZCZĘŚCIE LOS GODKI NIE OD NICH ZALEŻY Problem z Dariuszem Jerczyńskim jest jedynie taki, że świetnie definiuje problemy, kiepsko wychodzi mu natomiast z ich rozwiązywaniem. Unikając polszczyzny wpada w wiele pułapek. Przede wszystkim – jak już wspomnieliśmy – tłumaczy z polskiego na śląski dosłownie. Poza tym tworzy ogromną ilość słów, których nigdy w mowie śląskiej nie było. I form gramatycznych też. Dlatego jego krytycy podkreślają, że to, czym pisze Jerczyński, może rzeczywiście różni się bardzo od języka polskiego, ale od ślůnskij godki też. Że jest to po prostu język jerczyński. Zespoły kodyfikujące język śląski funkcjonują od kilkunastu lat. Jerczyński uczestniczy w zasadzie w pracach wszystkich. Niektórzy jego krytycy też. Jeśli różnice zdań między nimi są tak fundamentalne, to mamy najlepszy dowód, że te zespoły do żadnej kodyfikacji nie prowadzą. Na szczęście coraz więcej autorów, piszących po śląsku sztuki, powieści, opowiadania, wiersze, teksty dziennikarskie i wiele innych rzeczy – niewiele robi sobie z tych sporów. I po prostu tworzą współczesny literacki język śląski. Bo będzie nim tako godka, w jakiej powstanie literatura (wysoka, a nie śpiewki disco-hanysco), a nie taka, jakiej chciałby Grzegorz Kulik czy Dariusz Jerczyński. Będzie oparta o autentyczną pamięć Ślązaków o tej godce, a nie o korpusy spisane przez polskich badaczy ani neologizmy produkowane seryjnie przez Jerczyńskiego i kilku jemu podobnych. Dariusz Dyrda
FIKSUM DYRDUM
F
usbal znów u nas rozpalił emocje. I nie chodzi mi o emocje sportowe – bo tych jak na razie (piszę te słowa dzień po meczu Polski z Senegalem i trzy dni po meczu Niemiec z Meksykiem) nie z wiele. Jeżeli już to raczej jest zdumienie, że ci, którzy mieli być tak mocni, są tak słabi. U Polaków wiąże się to z jakimś rozgoryczeniem, jakby to każdy z nich właśnie na boisku strzelił sobie samobójczego gola albo podał piłkę do napastnika rywali. Nigdy nie rozumiałem ludzi, którzy osobiście podchodzą do tego, jak sporto-
Nie kibicuję Polsce! rońsko frojda, przeca manszaft, kierŷmu sie kibicuje mało kiej medali niŷ biere. Ale kibicowaliśmy też Polsce. Kiedy jednak Polska, już niby demokratyczna, zaczęła nam okazywać lekceważenie, odmawiając uznania naszej narodowości, odmawiając uznania naszego języka, coś się zmieniło. Mnóstwo śląskich kibiców ostentacyjnie ogłasza, że kibicuje Niemcom, a Polsce nigdy. Jak kilka godzin przed meczem Polska-Senegal napi-
nam jedynie ogłosić, że nie kibicujemy Polsce. Za noszenie koszulki, że Jestem Ślązakiem nie Polakiem, doniesiono już na mnie, że rzekomo popełniam jakieś przestępstwo – i na kilka godzin przed meczem Polska-Senegal w tej sprawie odwiedziła mnie policja. Również koszulka Liberty for Silesia wywołała furię jakiegoś polskiego nacjonalisty – i także w tej sprawie na mnie doniósł. Policjanci okazali się ludźmi rozsądnymi, ale nie
Do Polokůw ta niemiecko fana piŷrszy roz stała się szokiŷm we roku 1954, kiej Niŷmce ôroz zrobili weltmajstra. Kiej arbiter ôdgwizdoł kůniec szpilu,w chneda kożdyj ślůnskij wsi, w chneda kożdym familoku zaczon się srogi fest. Ludzie se winszowali, dowali kusiki, polŷwali sznapsa. Nasi wygrali! wy występ wyszedł daleko w świecie komuś tam, kto ani mi brat, ni swat. I kto za to, mniej lub bardziej udolne kopanie, zarabia więcej, niż wszyscy mieszkańcy mojej ulicy razem wzięci. Przy okazji mundialu okazało się jednak ponownie, że mniej ważne jest nawet jak kto w Moskwie kopie, ale ważne, kto przy tej okazji jaką wiesza flagę. Na swoim stadionie, na swoim aucie, na swoim facebookowym profilu. Że ta fana określa nasze relacje z otoczeniem. Nagle okazuje się, że obywatelem gorszego sortu staje się, wieszając inną fanę, niż biało-czerwona. A obywatelem najgorszego sortu staje się wieszając flagę niemiecką. Do Polokůw ta niemiecko fana piŷrszy roz stała się szokiŷm we roku 1954, kiej Niŷmce ôroz zrobili weltmajstra. Kiej arbiter ôdgwizdoł kůniec szpilu,w chneda kożdyj ślůnskij wsi, w chneda kożdym familoku zaczon się srogi fest. Ludzie se winszowali, dowali kusiki, polŷwali sznapsa. Nasi wygrali! UB i partia niŷ wiedzieli co poradzić, ani se forsztelowali, co sam nimiecki sentymenty som tu durś taki mocne. I niŷ idzie ani ludzi przīzwać, pokozać im, co dali swůj unter-
sał jeden z nich: Dziś jestem Senegalczykiem! Polacy nie chcą tego zrozumieć. Ci o niekorzystnej masie mózgu do masy mięśni krzyczą: zdrajcy! Ci nieco mądrzejsi pytają, jak można nie kibicować pań-
każdy ma ochotę na takie wizyty nawet rozsądnych policjantów. Natomiast prosty komunikat „Nie kibicuję Polsce!” – na pewno pod żadne paragrafy nie podpada. To dlatego Grzegorzu nie kibicuję Polsce. Niby dlaczego mam kibicować?
Kibicowaliśmy też Polsce. Kiedy jednak Polska, już niby demokratyczna, zaczęła nam okazywać lekceważenie, odmawiając uznania naszej narodowości, odmawiając uznania naszego języka, coś się zmieniło. Mnóstwo śląskich kibiców ostentacyjnie ogłasza, że kibicuje Niemcom, a Polsce nigdy. Jak kilka godzin przed meczem Polska-Senegal napisał jeden z nich: Dziś jestem Senegalczykiem! stwu, którego jest się obywatelem. Brutalnie, ale prawdziwie odpowiedział im w internecie pan Robert Wesolny: a wy kibicowaliście Rosji, kiedy byliście pod jej zaborem? Przecież byliście Rosji obywatelami! Swoje zdziwienie wyraża też Grzegorz Franki, lider Związku Górnośląskiego, dyrektor biura Marka Plury i działacz PO w jednym. Pyta, po co ogłaszać publicznie, komu się nie kibicuje. On rozumie,
Ja sam powstrzymywałem się od komunikatu Nie Kibicuję Polsce! Zasadniczo Mundial po prostu niewiele mnie obchodzi. Ale gdy zobaczyłem te absurdalne zarzuty w internecie, że jak można Polsce nie kibicować, jak można „w takiej chwili” zawiesić inną niż polska (znaczy niemiecka) flagę, wówczas też postanowiłem ogłosić Nie Kibicuję Polsce! Bo jestem winien państwu polskiemu - jako jego obywatel – lojalność. Jestem
Jeśli Polacy mogą gloryfikować swoją totalitarną i nieudolną II RP, jeśli mogą gloryfikować swoje głupie powstania, z warszawskim na czele, to czemu ja nie mogę gloryfikować tych czasów, gdy Śląsk był częścią Prus? Albo tych, gdy był częścią Korony Czeskiej? I uważać, że wtedy Śląskowi było lepiej, niż teraz szrift pod deklaracjom wieroności narodowi polskimu - bo co mo radowanie sie ze rezultatu szpilu do deklaracje wierności tŷj abo inszyj nacyje. We 1954 roku media niŷ podały, co Ślůnzoki sie radowały. Ino jeszczy barżyj polskie władze miały nos za zakamuflowano opcjo nimiecko. W 1974 roku zaś radowali my sie ze wygranio Niŷmcůw, ale ze medalu Polokůw tyż. Radowoł nos medal Polokůw we 1982,a radowało, co Niŷmce chneda wdycki abo miały majstra, abo chocia we finale grały. Kibicować Niŷmcom to je pie-
na czele, to czemu ja nie mogę gloryfikować tych czasów, gdy Śląsk był częścią Prus? Albo tych, gdy był częścią Korony Czeskiej? I uważać, że wtedy Śląskowi było lepiej, niż teraz. Pisałem to już nieraz, napiszę znów. Polska, nas Ślązaków, traktuje nie jak matka, ale jak zła macocha. Która nie pozwala nam na to, na czym najbardziej nam zależy, bo nie i już, mamy robić a nawet myśleć tak, jak chce ona. Kto normalny staje po stronie takiej macochy, gdy popada ona konflikt z innymi, choćby i z zupełnie obcymi nam osobami? Nic z tych rzeczy – wprost przeciwnie, cieszymy się, gdy ktoś złej macosze dokopie. I na tej zasadzie mamy ubaw po pachy, gdy Polska przegrywa z Senegalem. Dodając radośnie: no i pokazało się, że jesteście sto lat za murzynami. Ale nie, nie cieszę się z porażki polskich piłkarzy. Po prostu im nie kibicuję. Nie życzę Polsce źle, wprost przeciwnie, życzę jej jak najlepiej. Choćby z przyczyn bardzo osobistych. Bo moja śląska ojczyzna leży w państwie polskim, jeśli w Polsce będzie dobrze, to i na Śląsku będzie
że można ogłaszać, komu się kibicuje, on rozumie, że można kibicować komu się chce, ale po co ogłaszać, że się nie kibicuje Polsce. A czemu nie ogłaszać, że nie kibicuje się Eskimosom albo Estonii? To dramatyczne, gdy lider górnośląskiej organizacji nie rozumie tak oczywistego przekazu. Gdy nie mamy już w zasadzie żadnej innej możliwości, żeby zademonstrować, że czujemy się przez Polskę oszukani; gdy nie mamy żadnej innej możliwości, by pokazać, że państwo które nami tak pomiata, nie jest państwem, z którym się utożsamiamy – pozostaje
zobowiązany przestrzegać jego praw, nawet tych, które uważam za szkodliwe, także dla samej Polski. Ale wśród tych praw nie ma obowiązku kibicowania polskim kopaczom, ani żadnym innym sportowcom też nie. Ba, wśród tych praw nie ma nawet zakazu kibicowania Niemcom czy Czechom, poprzednim posiadaczom Śląska. Czechów na tym mundialu nie ma, więc kibicować im nie mogę. Ale Niemcom? Czemu nie? Jeśli Polacy mogą gloryfikować swoją totalitarną i nieudolną II RP, jeśli mogą gloryfikować swoje głupie powstania, z warszawskim
dobrze, a jeśli dobrze ma całe otoczenie, to dobrze mam i ja. Ale ponieważ za cholerę nie wiem, co dobrego, poza wzrostem polskiego nacjonalizmu, mógłby przynieść Polsce sukces kopaczy Nawałki, więc im nie kibicuję. Martwi mnie za to, że tego samego wieczoru, gdy Senegal dokopał Polsce, stała się rzecz naprawdę dla Polski smutna. Przywódcy Niemiec i Francji zdecydowali, że Europa dwóch prędkości staje się faktem, że UE będzie miała dwa budżety, jeden dla tych naprawdę europejskich, drugi dla tych- jak Polska – którzy w Europie są tylko geograficznie i na podstawie tej przesłanki pochopnie ich do Unii przyjęto. I owszem, kibicuję Polsce, żeby jej się udało tę tendencję odwrócić. Żeby nie była peryferiami Europy, bo to prędzej czy później oznacza bycie satelitą Rosji, ale by dołączyła do tej prawdziwej Europy. Ja wiem, że to wymaga zmiany rządzących Polską, ale jeśli są tacy, którzy wierzą, że Polska po porażce z Senegalem może wyjść z grupy, to czemu ja nie mam wierzyć, że cztery lata rządów PiS-u nie zaprzepaściły naszych europejskich szans na zawsze. Dariusz Dyrda PS. Felieton musiałem napisać dłuższy niż zazwyczaj, bo inni nasi felietoniści mają właśnie nawał zajęć. Jedna sesja na uczelni, inny remont w domu. Ale żadnych więcej szczegółów, no bo RODO!
14
czerwiec 2018r.
Z Bierunia i nazod Wśród naszych czytelników żywy oddźwięk wywołały fragmenty książki Gott mit Uns, czyli wspomnień Ślązaków z armii III Rzeszy. Sama książka też cieszy się żywym oddźwiękiem. Jednak jej autor, Marian Kulik, po jej napisaniu nie przestał zbierać wspomnień ostatnich żyjących Ślązaków z armii III Rzeszy. Tym razem trafił na osobę niezwykle ciekawą. Bo jego wcześniejsi rozmówcy w wybuchu wojny byli nastolatkami, patrzyli więc na ten okres oczami dziecka. Pan Jan Norek z Bierunia ma dziś lat 102, więc gdy wybuchła wojna był już dorosłym, żonatym mężczyzną. I do dziś świetnie pamięta swoją młodość. Do tego mówi takim śląskim, jakiego dziś się już nie słyszy. Godni Świŷnta heringi, znaczy śledzie, i to tela. Mama tyż z płonek rychtowała apfŷlmus i cołko zima jedli my go ze chlebŷm abo z ajerkuchami. Do szkoły powszechnej pan Jan zaczął uczęszczać jeszcze w języku niemieckim, ale niebawem w Bieruniu nastały polskie porządki. W rolę nauczycieli wcieliło się dwóch urlopowanych polskich oficerów Czaja i Kalibabka, którzy mieli szerzyć polskość pośród ludu śląskiego. Po jakimś
noł żech se piŷrszy ancug. Jak jo się nim asił, niŷ każdy karlus w Bieruniu mioł ancug! No ale kiej robota się skończyło, nowŷj niŷ boło. Tŷn pieroński kryzys! Mając lat kilkanaście Hanik (jak wówczas na Śląsku wołano na Janka) wstąpił do Oddziałów Młodzieży Powstańczej. Powstańcem oczywiście nie był – podczas III śląskiej wojny domowej miał przecież 5 lat – ale ojciec, chociaż pod przymusem, powstańcem jednak był. Poćwiarto-
gdzie kładziono betonowe płyty. Pracę wykonywano niemal w całości tylko za pomocą mięśni, ale Hanik był nawykły do ciężkiej roboty, ważne że była wypłata. Popracował jednak raptem dwa tygodnie. 1 września poszeł żech, jak każdego dnia, na szósto rano do roboty. Ale ino my zaczli, ôroz furkot i wszandy lotajom fligry. Jo se myśloł, co to polski, ale ftoś ryczy, co przeca majom na krzīdłach czorne krzīże. Ftoś tam jeszcze padoł,
Ôjciec som mioł ôstać powstańcŷm. Niŷ chcioł, wajoł, co już mu styknie wojowanio, ôko na wojnie potracił, ale ôni go, jak to padajom, wcielili do powstań przīmusowo. Z gywerom co mo wybiŷrać, abo-abo. No i tak ôjciec ôstali powstańcym. Musioł pojechać naszom furom, swoimi końmi, ze wojokami Korfantego ku Odrze. Skludził się nazod za dwa tydnie, bez fury i koni.
U
rodziłech sie 10 listopada 1916 roku roku w Bieruniu Starym, jako pierwsze dziecko swoich rodziców. Potym urodziło się jeszcze siedmiu braci ī trzī siostry, do kupy jedenoście bajtli, kiere trza wykarmić i ôblyc. Niy było leko, tata wrócili w wojny światowej bez ôka, byli uwaliciorz, po polsku inwalida, za co przīznano mu 45 zł pynzyje. Szło za to kupić stokilowego wieprzka, ale co to taki wieprzek, roz na miesiąc, na familio 13 ludzi? Mama, jak to ůwdy kobiyty, niy pracowała. Zresztą jak pracować, jak się co rok bajtel rodzi? Tym, co najbardziej mu utkwiło w pamięci z czasów wczesnego dzieciństwa, był epizod z Powstaniami w 1921 roku, kiedy przyszli do ojca tak zwani powstańcy z zabitym żubrem.
O LOSACH PRZESĄDZIŁ ŻUBR U nos podzielili go na porcje miŷnsa i tŷn flajsz na potrzeby powstanio ôjciec mieli wiŷźć powstańcom. Na ta przīleżytość ôjciec som mioł ôstać powstańcŷm. Niŷ chcioł, wajoł, co już mu styknie wojowanio, ôko na wojnie potra-
cił, ale ôni go, jak to padajom,wcielili do powstań przīmusowo. Z gywerom co mo wybiŷrać, abo-abo. No i tak ôjciec ôstali powstańcym. Musioł pojechać naszom furom, swoimi końmi, ze wojokami Korfantego ku Odrze. Skludził się nazod za dwa tydnie, bez fury i koni. Razym już wdycki niŷrod spominoł ta polsko rebelio. A kiej nastała Polska, boło nom fest ciynżko. Z renty wyżyć się nie dało, ze spłachetków pola też ciężko, więc ojciec pana Jana znalazł pracę na kopalni w Katowicach Nikiszowcu, dokąd codziennie dojeżdżał. Zaś gdy zwolniono z powodu kryzysu gospodarczego (i zmniejszania wydobycia) rodzina utrzymywała się wyłącznie z pracy na polu, Było go niewiele, pół hektara własnego i co najmniej drugie tyle dzierżawionego. - Uprawiali my kartofle, kapusta, reż a żyto (uwaga, po śląsku reż to żyto, a polska pszenica to śląskie żyto!) i gymiza. To, co boło potrzebne aby pojodłać, pośniodać, poôbiedać i na wieczerzo. Ku tymu chowali my tyż gadzina: dwie kalŷmby (krowy), cigi (kozy), barany a tyż kury, perliczki, kaczki, pulki. Gadzina dowała nom miŷnso a mlyko, z pola przinosili my reszta. Naszo familio, jak kupa inakszych, jodła niŷ kupowała. Na
czasie oficerów zmieniły dwie nauczycielki z Krakowa, panny Marysia i Helenka Kwaszczykówny. - Nasz koncek Ślůnska boł tera polski, tuż we szkole uczyli nos po polsku. Niŷ wszyjsko szło w tŷj godce ôroz spokopić, tym barżyj, co w doma a we wsi żodŷn po polsku niŷ godoł, wszyjscy po ślůnsku. Ani rechtory niŷ poradziły wyrozumieć, ô co nom się rozchodzi, ani my jejch. Ale poleku, poleku, coroz lepi my się dogadywali. Nie był to czas łatwy dla całej rodziny. Pan Jan, jako najstarszy spośród rodzeństwa musiał już jako dziecko pracować na równi z dorosłymi. Wracając ze szkoły jeszcze nie zdążył dobrze zamknąć furtki, a matka już wołała że poszedł zrobić to czy tamto. Robotą był karmiony częściej niż obiadem. Po skończeniu szkoły powszechnej o dalszej nauce nie było mowy, bo była kosztowna, a niewielkie pieniądze zawsze szły na ważniejsze, ogólnorodzinne wydatki. - Piŷrsze dwa roki po szkole robiłech u nos na polu, a czasŷm na polu jakigo zabranego bauera, kiery mie najon do roboty. Ino ôni płacili kartoflami, kapustom, chneda nikej geltym. A jo po leku chcioł mieć swůj taszgelt. Tuż znodech se robota na bauplacu we Katowicach. Budowali my kamiŷnica. Lotali my po drabinach ze cegłami na takich drzewianych nosidłach, szczynście co się żodŷn niŷ zabił. Robiłech 12 godzin na dziŷń, za 5 złoty. Niŷ boło to dużo, tym barżyj co i tak wiŷncyj jak połowina oddowołech mamie, ale i tak zanim miołech 19 lot, lajst-
wany żubr i stracone konie z furą dały po latach jego synowi szansę wstąpienia do tej sanacyjnej, polskiej organizacji, która dla swoich członków miała bogatą ofertę. Dawni powstańcy byli w rozbiciu. Część z nich popierała sanacyjne polskie władze i wojewodę Grażyńskiego, wroga śląskiej autonomii. To dla nich były festyny, imprezy, w miarę przyzwoite stanowiska. Część wciąż stała murem za Korfantym, konsekwentnie propolskim, ale antysanacyjnym. Część czuła się przez Polskę oszukana. Ci skupiali się w Związku Obrony Górnoślązaków. Bieruń i okoliczne gminy (w tym przede wszystkim pobliski Imielin) były jego matecznikiem. W Bieruniu Nowym w 1926 roku wygrali oni wybory samorządowe. W Bieruniu Starym też byli widoczni. Tych, podobnie jak ”korfancioków” usuwano z posad, urzędów. Oczywiście ofertę dla młodzieży mieli tylko ci pierwsi. Związek Młodzieży Powstańczyj to boła do mie wielgo rzecz. Na rostomaitych festach a inszych uroczystościach mogłech se pojeść a popić na koszt organizacje. To niŷ boło bele co, w doma biŷda. Ku tymu klub taneczny. Mieli my tyż kupa politycznŷj propagandy, ale ta żech smolił. Wiedziołech ôd ôjca, co myśleć ô tych powstaniach…
NIŶMCE IDOM! Latem 1939 roku, po dłuższym pauzowaniu, udało mu się znaleźć pracę przy budowie drogi w kierunku Oświęcimia,
co możne alianty,Francuzy, ale insi napoczli się śmioć, że przeca czorne krzīże majom Niŷmce. Oroz my wszyjscy pomiarkowali: wojna. Ciepli my robota i kożdy polecioł wartko do dom. A w Bieruniu – sumeryjo! Cołkom drogom cisnom ludzie, piechty, z wuzykami, poniŷkierzy na furach. I padajom, co Niŷmce juże w Mikołowie, a kożdymu wydłubujom ślypia, A ucinajom gowa. Tuż uciekajom. Aże sie we gowie niŷ mieściło, chcieli my to ze kamratŷm ôboczyć. Siedli my na koła i pojechali, bez Kostuchna, do Mikołowa. Ale dojechali my ino do Kostuchny. Hań sztopły nos polski wojoki! Obu młodzieńców, podejrzewanych o szpiegostwo, polskie wojsko zamknęło w chlewiku. Po około dwóch godzinach postanowili wyjrzeć. Okazało się, że wojska już nie ma. Ich rowerów też nie. Ruszyli więc pieszo, przez las, do domu. Dotarli po trzech godzinach. A w Bieruniu rajwach jak pieron! Polskigo wojska już ni ma, uciekiniery tyż się kaś potraciły a za to na rynku połno takich, kierzy majom narychtowane fany ze hakŷnkrojcŷm i ryczom Haj Hitla. Znołech ich przeca, to ci, kierzy i przudzij byli Polsce niŷradzi. Tyż ci, kierzy prali sie ze powstańcami we Freikorpsach. Byli tacy w Bieruniu, toć, co byli. Tera sie radowali, co Niŷmce wracajom. Niŷskoro bydom tyż u nos. A powstańce się kaś potracili. Boli sie, co tera bydzie. Wierzyli - gupieloki – co polski wojsko pomaszeruje na Berlin. Na niemieckie wojsko długo czekać nie trza było. Forpoczty nie do końca wiedzia-
15
czerwiec 2018r.
d - dookoła świata ły, czy ten tłum to na ich cześć, czy przeciw nim. Oddali więc ostrzegawcze strzały, ktoś nawet został ranny. Kiedy jednak zorientowali się, że to po prostu spontaniczny komitet powitalny, zaczął się festyn miejscowych z udziałem żołnierzy. Kto nie uczestniczył w okresie międzywojennym w organizacjach antyniemieckich, przyłączał się do zabawy. Ludzie sie śmioli, co „ułani. ułani malowane dzieci, uciekli ze strachu przed wojnom jak dzieci”. My jednako w doma byli wylynkani. Skuli żubra abo i niy skuli żubra, ale ôjciec boł powstaniec a jo we tŷj Młodzieży Powstańczŷj. I mieli my recht, niŷskoro a przīszli po ôjca – skuli tego żubra - i wziŷni go do kościoła, kiery tera boł harestŷm. Mie mama na wieczór posłała, cobych mu zaniůs wieczorzo. I tyż mie zawarli. Ale rano przůdzij wypuścili mie, a kole połednio ôjca. Niŷ ukrzīwdzili mu, bo chocia powstaniec, ale boł uwaliciorz i niemiecki weteran z I wojny. Przīszli my do dom - i boło po wojnie, boł sam nazod, jak przed 1922 rokiŷm, nimiecki rajch. A życi wartko wracało do normy. Po prowdzie to niŷ, stowało sie blank inaksze. Do każdego boła robota i to robota, za kiero zocnie płacili. „Rozliczanie krzywd” w okolicy trwało jednak jeszcze czas jakiś. Ci, którzy dotychczas dopuszczali się represjonowania obywateli proniemieckich, nagle sami stali się ofiarami prześladowań. Ktoś tam trafił do więzienia, ktoś do obozu koncentracyjnego. Jednak rodziny Norków to nie dotyczyło. Za Niŷmca robota boła do każdego, a fto niŷ chcioł robić, dostowoł sztrofy. Fatrowi a mie nakozali robić we Bytomiu. On nafasowoł robota we hucie Johanka a jo na grubie. Ino niŷ mogli my
a nimiecki rajch. Ale niŷ za czŷnsto, bo podwiela Rusy niŷ zaczły Niĕmcůw prać, mało fto w nimieckim wojsku ginoł.
WOJOK ZA NIMIECKI RAJCH Kopalnia odraczała od wojska, więc Hanik mógł czuć się bezpieczny. Do Wigilii 1943. Wtedy bowiem wykazał się humanitaryzmem, za który zapłacił powołaniem do armii. A było temu tak: w międzyczasie na kopalni awansował na kopalnianego sygnalistę. I jako ten sygnalista odpowiadał za pilnowaniae czasu zjazdu i wjazdy górników. A na dole pracowali też jeńcy wojenni i robotnicy przymusowi. Na górze czekali na nich wachmani, by odprowadzić do obozu. 24 grudnia 1943 roku Jan Norek dostał zgodę sztygara by wypuścić ich nieco wcześniej. Niech też poczują, że są święta. Wachmani zrobili jednak awanturę, że to wbrew regulaminowi, działanie Norka jest nielegalne. Na kopalni odbyła się rozprawa dyscyplinarna i chociaż nawet dyrektor bronił sygnalisty, to jej efektem był bilet mobilizacyjny. Johann Norek ma się zgłosić na dworzec w Mikołowie, skąd uda się do swojej jednostki. I tak w styczniu 1944 roku wyruszył pociągiem pełnym Ślązaków do Brzegu. We Brzegu, po nimiecku Brieg, musztry boło niŷ za tela. Trocha nos wyszkolili w obsłudze maszinyngywery a dali ech trefił kole Breslau, Wrocławia, kaj mie zaczli szkolić za pioniera, to je sapera. Tyż pora tydni i cisnymy do cuga. Momy jechać do Grecyje, coby prać sie ze partyzantami. Ale do Grecyje ech niŷ dojechoł, bo pomiŷniali plany i oficery padajom, co jadymy do Francyje. Tyż piŷkny
ki, bo już boło widać, jak wali amerykańsko artylerio. Razŷm poszli my na front, pod Nettuno, kaj już boło fest gorko. Niŷdaleko ôd Anzio, kaj my Amerykonůw sprali, ale tera już boło inaczŷj, my się bronili, a koncek dali boło Monte Cassino, nasz festung, to je twierdza. Do kupy ze Cassino byli my jednom lionom frontu.
kraj, ale i hań my niŷ dojechali, bo kasik we Bawarie oficery padajom, co we Italie Amerykony zrobili desant i jadymy wartko do Italie. Jeszczech nikaj niŷ dojechoł, a miołech już w planach zrajzowano cołko połedniowo Europa! Piŷrszy plac, kaj ech trefił we Italie, to boła Florencjo. Banhof boł zbombardowany, tuż musieli my iś piechty na Albano, kiej mieli my czakać Amerykonůw. Niŷ boł to do mie leki czas, bo ôd italskigo jodła, nudli ze baranim miŷnsŷm a kompotŷm ze suszek dostołech fest laksyrki. We Albano dali nom amunicjo a drut ze kolcami, coby zrychtować zasie-
Międzynarodowego Czerwonego Krzīza, kiery ůwdy wszyjscy mieli we zocy. Te „krzīżoki” przījechały, zrobiły apel, kozały nom sie poseblykać do batek i bali nos, badali. Jednych zaroz posuwali do lazaretu, inakszych przenoszono kaj indzyj, bo lagier wartko zawarli a tŷn komendant pono mioł fest ôstuda. Zaś jo se můg wybiŷrać, kaj chcą jechać. Nazod do
Poszli my na front, pod Nettuno, kaj już boło fest gorko. Niŷdaleko ôd Anzio, kaj my Amerykonůw sprali, ale tera już boło inaczŷj, my się bronili, a koncek dali boło Monte Cassino, nasz festung, to je twierdza. Do kupy ze Cassino byli my jednom lionom frontu. JENIEC W AMERYCE Gdy alianci zdobyli Monte Cassino, jednostka pana Jana zaczęła się wycofywać na północ. Podczas odwrotu szczęśliwie przeżył bombardowanie samochodu, którym jechał z kolegami. Jego jednostka była kilkukrotnie przegrupowywana, nim wreszcie rzucono ją do walki z wrogiem. Podczas jednego starcia z US Army został ciężko ranny w lewą nogę i bok ciała, a zaraz potem wzięty do niewoli. Amerykanie jednak dobrze opiekowali się rannymi jeńcami – po kilku szpitalach i kilku operacjach wrócił do zdrowia. Wtedy trafił do obozu jenieckiego a stamtąd na pokład statku. Statek, nim wypłynął w pełne morze stał przez jakiś czas na redzie któregoś z portów. W końcu jednak wyruszył w długą 28-dniową morską podróż, podczas której nawet na najdalszym horyzoncie nie majaczył żaden ląd.
Na niemieckie wojsko długo czekać nie trza było. Forpoczty nie do końca wiedziały, czy ten tłum to na ich cześć, czy przeciw nim. Oddali więc ostrzegawcze strzały, ktoś nawet został ranny. Kiedy jednak zorientowali się, że to po prostu spontaniczny komitet powitalny, zaczął się festyn miejscowych z udziałem żołnierzy. Kto nie uczestniczył w okresie międzywojennym w organizacjach antyniemieckich, przyłączał się do zabawy. ôstać we Bytomiu komornikami (możne zaś skuli żubra?), tuż każdego dnia trzeja było jechać do dom. Nale niŷ zetrwało to dugo, bo Niŷmcy nazod otworzīli gruba Fürstengrube, po polsku Wesoła, kierom Poloki zaloły w 1939 roku. Zaro przījonech się hań do roboty. I jużech můg z doma jeździć na gruba na kole. Piŷrszy roz we moim żywobyciu niŷ było głodu, boł fajny geltag, trefiłech fajno dziołcha i niŷskoro byłech żyniaty. I mieli my bajtla a moja zaś boła zacionżono. Żyło sie dobrze i niŷ czuli my wojny. Tela, co rozczasŷm briftiger przīsmyczył komu list, co jejch syn pominoł za firera
niec wojenny i zakludzili do cugu, kaj dali nom – piŷrszy roz we Ameryce – jeś. Jodło boło jak na weselu, abo lepij. Eli ôni tak dowajom jeść zebranym, to jak jedzom sami??? Pociąg zawiózł Jana Norka do Hudson w Teksasie, gdzie witała ich niemiecka jeniecka orkiestra wojskowa i kolejna uczta. Sam Norek trafił jednak w między-
Żodŷn nom niŷ pędził, kaj płynymy, ale było klar, co kaś daleko. Po sztyrech tydniach ftoś woło, co hań daleko widzi jakie słupy abo wieże. Kiej my podpłŷnyli bliży, pokozało się, co to sztokowce Nowego Jorku. Jerombol, Ameryka! Niŷ idzie pedzieć, Ameryka to boła richtiś Ameryka, bogato ale tyż dziko kraina. Nojprzůd my się trocha boli, bo kiej my złazili ze statku, wszyjskie Amerykony ryczały Victoria, Victoria. A nos zawieźli wartko do srogich łaźni, kaj nos ôdwszyli, bo kożdy po tych lagrach mioł wszy, ôblŷkli we amerykański wafŷnroki ôsztymplowane w PW, co znaczyło, że je-
czasie na kwarantannę do Colorado, bo okazało się, że podczas rejsu i wysiadając ze statku miał anginę. Niebawem jednak wrócił do swojego baraku w Hudson i do obozowej kuchni, gdzie wraz z innymi Ślązakami codziennie piekł dla wszystkich jeńców śląski kołocz. Anich se myśloł, co tak idzie zebranych traktować.Prowda, robili my ciynżko, ale tyż dowali nom dobrze jeść, cygarety i geltag, 30 dolarůw. A mie zoperowali ślepo kiszka. Tak, co już na trzeci dziŷń grołech we ping-ponga. Ale robota boła ciynżko. Zbiŷrali my ôrzeszki ziŷmne, baumwolla, cukrowo trzcina. A ŷntlich pojechali my do Luizjany, chytać ryby we Missisipi. Dwa latach boł we tŷj Ameryce i to boło sanatorium a niŷ jŷniecki lagier. Kiejby niŷ to, że w doma czekała mie baba i bajtle, to by mi żol boło, kiej ôroz pedzieli, co styknie tego, jadŷmy do Europy. Direkt do Normandie. Europa… Europa w odróżnieniu od Ameryki wciąż żyła traumą wojny – a niemiecki żołnierz był wciąż osobnikiem gorszego sortu. Wszyscy jeńcy prosto ze statku zostali pod strażą odprowadzeni do obozu jenieckiego, w którym ciągle ktoś od strasznego głodu popełniał samobójstwo. Wydawało się więc Norkowi, że przenosiny do innego obozu, w Darmstadt na terenie Niemiec, to było wybawienie. Okazało się jednak, że trafił z czyśćca wprost do piekła. Ani betów niy boło, ino betnonowy zol, na kierym kożdy kłod deka, kiero robiła mu za materac i pierzīna. Jodło na cołki dziŷń to boł koncek suchego chleba a gorczek wody. Rozczasŷm tyż jakie heringi abo zupa, we kierŷj gymizy boło tela co nic, a miŷnsa żodŷn niŷ widzioł. Hań tyż durś się ftoś wiyszoł, a ôwo ôbwieszŷni obznajmioł nom dzwon. Komendant, amerykański oficer, to boł ale gizd. Kożdego dnia mioł taki rytuał, że zaczym sie ôżar, musioł kogo skopać. Potŷm szoł spać.
DO DOM! Może bych hań ôstoł na wieki, kiejby niŷ jedŷn ksiŷnżoszek, kiery przīchodził ku nom ze posługom. To ôn doł znać do
Ameryki, do Australie, do Kanady, bele kaj w Niŷmcach abo do Polski. Amerykach mioł rod, ale w Bieruniu boła moja baba a moje bajtle. Jada do familie! Takich, którzy wybrali Polskę, było sporo. Zawieziono ich pociągiem do Czechowic Dziedzic i przekazano delegacji oficerów radzieckich i polskich, którzy od razu wypisywali dokumenty, dzięki którym mogli pojechać każdy w swoja stronę. Do domu Jan Norek wrócił jesienią 1947 roku. I przeżył dramat. Co tu godać. Jo w doma, a mojij ni ma i ni ma. Na koniec pokozało sie, co mie się za niom tak cniło, a ôna mo byka. Ale niŷ byda nieboszczce wypominoł, jak to padajom, krew niŷ woda, baba młodo, a mie sztyry roki przeca niŷ było! Ani niŷ wiedziała, czy aby wrůca, tuż nima się co dziwać. Powiŷm tela, co boło trocha ciŷnżko, ale ŷntliś zeszli my sie i niŷ ino hańte dwa bajtle wychowali, ale tyż nowe mieli. Robiłech na grubie i zaś żyło się fajnie. Mogom godać co chcom, a za komuny we Polsce boło sto razy lepi, jak za staryj Polski. Do Bierunia, we kierym tera je srogo gruba, zjechało sie kupa Polokůw, ale świat sie miŷnio. Marian Kulik (współpraca Dariusz Dyrda)
SŁOWNICZEK Jan Norek po śląsku używa słów, które już mało kto pamięta. Stąd mini-słowniczek: Uwaliciorz - inwalida Na przīleżytość – z powodu, na okoliczność Razym – później Reż – żyto Żyto – pszenica Kalymba – krowa Ciga – koza Pulka – indyczka Płonka – jabłko Apfylmus – powidła jabłkowe Zabrany – bogaty Lajstnonć se – zafundować sobie Komornik – osoba wynajmująca mieszkanie Briftiger – listonosz Wafynrok – mundur Zebrany –jeniec Posuwać – posyłać
16
czerwiec 2018r.
Książka, na którą wielu z naszych Czytelników długo czekało – już jest. Już ją wysyłamy, rozwozimy po Śląsku. Jeśli zgłosicie się do nas, chętnie zorganizujemy u Was wieczór autorski, NA KTÓRYM Gott mit Uns będzie po promocyjnych cenach.
To sie werci poczytać:
„Dante i inksi” Mirosława Syniawy, to antologia wielkich dzieł światowej poezji na język śląski. Tytuł pochodzi od „Boskiej Komedii” Dantego, której fragmenty znajdziemy tam właśnie w godce. Poza tym są jednak wiersze czołowych poetów niemieckich, rosyjskich, francuskich, angielskojęzycznych, a także azjatyckich. Okazuje się, ze w godce brzmi to świetnie! - cena
Ksiůżka ślůnsko – nojlepszy Ksiůżka ślůnsko – nojlepszy gĕszynk podgĕszynk krisbaum! pod krisbaum 23 złote
Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? „Rychtig Gryfno Godka”? łôsprowki”? „Rychtig Gryfno Godka”? „Pniokowe „Pniokowe łôsprowki”? ”? Eli ni mosz, terozki ”? Eli ni mosz, terozki „Asty kasztana „Asty kasztana festelno kupić je blank tanio. festelno szansa szansa kupić je blank tanio. księgarniach tych książek kosztuje WW księgarniach kompletkomplet tych książek kosztuje średnio około 135 złotych. Uz nas razem z kosztami średnio około 135 złotych. U nas razem kosztami przesyłki wydasz na nie!!!jedynie: !!! przesyłki wydasz na nie jedynie: 110 złotych !!!110 złotych !!! Ale możesz je oczywiście Ale możesz je oczywiście kupić także kupić osobno. także osobno. Koszt –przesyłki – 9 złotych. Koszt przesyłki 9 złotych. Wprzypadku przypadku zamówienia powyżej złotych W zamówienia powyżej 100 złotych – 100 przesyłka gratis. – przesyłka gratis. zamówienie e-mailem (megapres@interia.pl) lub telefonicznie 535 998 252. lubMożna telefonicznie: 998 252. też 535 zamówić wpłacając na konto Można też zamówić wpłacając na konto 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 - ale prosimy przy zamówieniu podawać - ale prosimy przy zamówieniu podawać numer telefonu kontaktowego. numer telefonu kontaktowego.
„Historia Narodu Śląskiego” Dariusza Jerczyńskiego
– to jedyna książka opowiadająca o historii Ślązaków z Instytut Godki. Instytut ŚlůnskijŚlůnskij Godki. naszego własnego punktu widzenia, a nie polskiego, czeskiego czy niemieckiego. 480 stron formatu A-4. 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53 Cena 60 złotych.
„Komisorz Hanusik we tajnyj służbie ślonskij nacyje” to druga część skrzącego się humorem kryminału z elementami fantasy, rozgrywający się na dzisiejszym Śląsku. Autor, Marcin Melon, jest anglistą, co w
książce widać szkółŚląskiego” - cena 28 zło-Dariusza Jerc „Historia Narodu – to jedyna książka opowiadająca o historii Ś tych naszego własnego punktu widzenia, a nie czeskiego czy niemieckiego. 480 stron forma Cena 60
„Ich książęce wysokości” - to dzieje „Pniokowe Łosprowki” „Rychtig Dariusza Dyr- Eugeniusza „Rychtig Gryfno Godka” Dariusza Dyr-Gryfno Godka” Kasztana, Ginter- „OpoPierończyk - „OpoAstyAsty Kasztana, Ginter Pierończyk Kosmały (Ojgena dy języka – to śląjedyny podręcznik językaz Pnioków ślą- – popular– to jedyny podręcznik wieści o Śląsku niewymyślonym” todyauwieści o Śląsku niewymyślonym” to aunego felietonisty Radia Piekary) to kilskiego. W 15 czytankach znajdujemy znajdujemy tentyczna sagaz Załęża. rodziny się W 15 czytankach tentyczna saga rodziny Jak zsięZałęża. Jakskiego. dowcipnych gawęd w takiej kompendium wiedzy kadziesiąt o Górnym Śląsku, kompendium wiedzy o Górnym Śląsku, w Katowicach śląskim pokoleniom? żyłożyło w Katowicach śląskim pokoleniom? a podnajważkażdą czytankąśląskiej wyjaśnia a pod każdą czytanką wyjaśnia godce,najważkierom dzisio nie godo Historia przeplatana nie tylko zabawnymi Historia przeplatana nie tylko zabawnymi niejsze różnice między śląskim niejsze różnice między językiem śląskim jużjęzykiem żoděn, krom samego Ojgena! 210 anegdotkami,ale też wspomtragicznymi wspomanegdotkami,ale też tragicznymi polskim. Wszystko toformatu uzupełnione a polskim. Wszystko toa uzupełnione stron A-5. nieniami i pięknymi zdjęciami z prywatnych nieniami i pięknymi zdjęciami z prywatnych świetnym isłownikiem śląsko-polskim i 20 złotych. świetnym słownikiem śląsko-polskim Cena zbiorów. stron formatu A-5. zbiorów. 92 stron92 formatu A-5. polsko-śląskim. 236 stron formatu A-5. polsko-śląskim. 236 stron formatu A-5. Cena: 15 złotych. Cena: 15 złotych. Cena 28 złotych. Cena 28 złotych.
Uns” – ostatni Eugeniusza żołnierze „Gott mitŁosprowki” „Pniokowe Mariana Kulika, to wspomnienia Kosmały (Ojgena z Pnioków – popularostatnich Ślązaków, służących w armii IIIto kilnego felietonisty Radia Piekary) Rzeszy. Stare opy spominajom przedwokadziesiąt dowcipnych gawęd w takiej jenno Polska, służba przī dzisio wojsku i to, co godo śląskiej godce, kierom nie się samkrom dzioło, samego kiej przīszłyOjgena! Poloki a 210 już żoděn, Rusy. Fascynująca stron formatu A-5. lektura. Cena: 2920 złotych. Cena złotych.
władców Górnego Śląska - a książ-
„Komisorz Hanusik” autorstwa Marc
Melona laureata miejsca na ślą ka wyszła spod pióra JerzegoII Ciur-
jednoaktówkę z 2013 roku. to pierw
loka, znanego bardziej jako wickomedia kryminalna w ślunskiej god
„Chytrzyjszy jak Sherlock Holmes, bar man Ecik z Masztalskich, ale będąwyzgerny jak James Bond! A wypić por
lompy na placu” cego teżchoćby wybitnym znawcą kultury– taki jest Ac
Hanusik, bohater książki. Cena: 28 złoty
i historii regionu - cena 30 zł