GAZETA NIE TYLKO DLA TYCH KTÓRZY DEKLARUJĄ NARODOWOŚĆ ŚLĄSKĄ
CZASOPISMO GÓRNOŚLĄSKIE
Marsz, marsz, marszałku
Z
djęcie obok jest niezwykłe. Marszałek województwa śląskiego, z PiS-u, partii chronicznie nie cierpiącej RAŚ-u, maszeruje w Marszu Autonomii, niesie nawet RAŚ-owski baner. Wprawdzie zdjęcie ma pięć lat, ale czy w takim czasie można aż tak bardzo zmienić poglądy, by z Marszu Autonomii pójść do PiS-u? Nie sądzę, wskazuje to raczej na brak jakichkolwiek poglądów, a raczej wyznawanie tych, przy których najłatwiej dorwać się do koryta. Trzeba przyznać, że marszałkowi Chełstowskiemu wyszło to doskonale, ale trzeba też uznać, że ze swoim zastępcą Kałużą rozumieją się świetnie, bo po prostu są z tej samej gliny ulepieni. Z innej gliny ulepiony jest Łukasz Kohut, który w ubiegłym roku właśnie za wierność swoim ideałom stracił na rzecz tego Kałuży pierwsze miejsce na liście do sejmiku, a Kałuża ideałów nie podnosił już żadnych. Ale dziś Kohut od Kałuży jest dalej, i przez najbliższe pięć lat będzie najważniejszym Ślązakiem, będzie tym, który ruch śląski kreuje. W tym roku na Marszu Autonomii marszałka Chełstowskiego już nie zobaczę, ale Łukasza Kohuta raczej tak. Podobnie jak na obchodach Tragedii Górnośląskiej, w które już się angażuje. Ten numer Cajtunga Kohut w zasadzie zdominował, poświęcamy mu aż trzy strony, ale – jak wspomniałem – to on przez najbliższe lata będzie Ślązakiem najważniejszym, to on będzie budował nasz wizerunek na zewnątrz. A mnie się podoba wizerunek, który kreuje Kohut. Człowieka bardzo nowoczesnego, europejskiego, a zarazem szczerze kochającego nasz hajmat. Poza tym nieco historii, nieco śląskich zabytków – bo wakacje to najlepszy czas na ich zwiedzanie, fragmenty aż dwóch książek, które ukażą się niebawem, oraz oczywiście felietony. Myślę, że choć numer ukazał się dość późno, bona styku czerwca i lipca, to niewielkie spóźnienie nadrabiamy tym, iż chyba jest bardzo ciekawy. Szef-redachtůr
NR 6/7 6/2019r. (76) (42) CZERWIEC/LIPIEC 2015r. ISSN 2084-2384 NR INDEKSU 280305 CENA 3,00 ZŁ (8% VAT)
MARSZAŁEK z banerem RAŚ-u
Zdjęcie pochodzi z Marszu Autonomii w 2014 roku. Pierwszy z lewej, niosący baner tyskiego koła RAŚ-u to Jakub Chełstowski (fakt, że wtedy znacznie szczuplejszy), obecny PiS-owski marszałek województwa śląskiego. Zdjęcie pojawiło się w internecie i natychmiast zrobiło furorę. Bo jak wiadomo PiS ma na punkcie autonomistów obsesję, co najlepiej oddają słowa Jarosława Kaczyńskiego o zakamuflowanej opcji niemieckiej. Chełstowski w jesiennych wyborach samorządowych 2014 roku startował na prezydenta Tychów i bardzo mu na poparciu RAŚ-u zależało, zresztą je otrzymał, a kilku członków organizacji startowała wraz z nim do rady miasta. str. 3
2
nr 6/2019 r.
Wręczyli Tacyty W roku 2008, gdy wręczano pierwsze nagrody Ruchu Autonomii Śląska Górnośląski Tacyt – miało to miejsce w pałacu w Nakle Śląskim. Po dwunastu latach miejsce uroczystości było znów to samo.
W Dzień Dziecka (1 czerwca) odbył się IX Kongres Ruchu Autonomii Śląska.
Na Gorzelika wybrali Gorzelika - Spotykamy się w czasie, w którym musimy dokonać reorganizacji naszego stowarzyszenia. Termin odzyskania autonomii oddalił się, ale cel pozostaje aktualny – stwierdził przewodniczący Jerzy Gorzelik, otwierając obrady i dodał: .- Projekt Śląskiej Partii Regionalnej, w którego powstanie zaangażowało się nasze stowarzyszenie poniósł porażkę, co w konsekwencji osłabiło cały śląski ruch regionalny. Wyjście z impasu jest możliwe przy aktywnej roli autonomistów – dodał. Gdy zarządowi udzielono absolutorium za lata 2015-2019, przystąpiono do wyborów nowych władz. Zgłoszono tylko jedną kandydaturę na przewodniczącego: Jerzego Gorzelika. Ten przed głosowaniem powiedział: Jestem współodpowiedzialny za obecny stan organizacyjny i finansowy stowarzyszenia. Zobowiązuję się do jego naprawienia
i zwołania za dwa lata Kongresu Nadzwyczajnego w celu weryfikacji realizacji tego zadania. Delegaci najwyraźniej mu zaufali, bo na 56 głosujących aż 53 opowiedziało się za powierzeniu mu funkcji szefa RAŚ-u na następną kadencję. Następnie wybrano radę naczelną a ta spośród siebie zarząd. W zarządzie nie znalazł się, podobnie jak w ścisłych władzach Śląskiej Partii Regionalnej, Henryk Mercik, dotychczasowy numer dwa po Gorzeliku. Najwyraźniej to jego przede wszystkim obarczono klęską wyborczą ŚPR. A nowymi wiceprzewodniczącymi RAŚ-u wybrano Waldemara Murka z Katowic i Janusza Witę z ziemi rybnickiej. Obaj byli członkami zarządu także w poprzedniej kadencji. a Wita nawet kilku. AMO, Foto: autonomia.pl
wigilijnejj" Charlesa Dickensa czy "Małego księcia" Antoine’a de Saint-Exupéry’ego. Grzegorz Kulik oprócz tego opracował Korpusu Ślōnskij Mŏwy oraz translator na nią. Natomiast w laudacji dla dr. Tracza prof. Ryszard Kaczmarek zauważył, że jego monografia Gliwic, jest książką po którą sięgnąć mogą nie tylko historycy, ale każdy, ponieważ napisana jest przystępnym językiem. Autorem statuetki Górnośląskiego Tacyta jest Augustyn Dyrda, ojciec redaktora naczelnego naszego miesięcznika. AMO
Na
XII gali w Centrum Kultury Śląskiej w Nakle Śląskim Tacyty otrzymali: w kategorii badacz śląskie historii dr Bogusław Tracz za książkę "Gliwice. Biografia miasta" zaś w kategorii popularyzator Grzegorz Kulik, autor licznych przekładów na język śląski, między innymi "Dracha" Szczepana Twardocha, "Opowieści
Gazeta nie tylko dla osób deklarujących narodowość śląską ISSN 2084-2384 Gazeta prywatna, wydawca: Instytut Ślunskij Godki (MEGA PRESS II) Lędziny ul. Grunwaldzka 53; tel. 0501 411 994 e-mail: megapres@interia.pl Redaktor naczelny: Dariusz Dyrda Nie zamówionych materiałów
redakcja nie zwraca.
POLSKA PRESS Sp. z o.o.,
Oddział Poligrafia, Drukarnia Sosnowiec
Marsz 13 lipca
T
egoroczny Marsz Autonomii, już trzynasty, przejdzie ulicami Katowic w niedzielę 13 lipca. Nie wia-
domo jaki będzie, bo przez ostatnie lata RAŚ, mający swoich przedstawicieli we władzach województwa, był znacznie bo-
gatszy niż obecnie. Teraz, po raz pierwszy, na portalu zrzutka.pl zorganizowano publiczną zbiórkę pieniędzy na ten cel.
Na zrzutka.pl napisano: „Przekaż darowiznę na organizację największej manifestacji regionalnej w Polsce. W Katowicach w połowie lipca jak co roku w radosnej i rodzinnej atmosferze przemaszerujemy ulicami Katowic, by pokazać nasze przywiązanie do Śląska i jego wartości. Marsz łączy pokolenia, różne światopoglądy. Łączy tych, którzy są Ślązakami z urodzenia i tych, dla których śląskość to świadomy wybór miejsca do życia i pracy. Marsz łączy Ślązaków bez względu na to czy dookreślają się jako Polacy czy Niemcy, czy też tych, którzy są Ślązakami-Ślązakami”. Kwota, którą organizacja planuje zebrać, to 10 000 złotych. Na dzień 28.06 udało się zebrać nieco więcej niż połowę: 5 190 zł. 10 000 i tak nie pokrywa wszystkich kosztów marszu, które wyliczono na 13 633 zł. Najdroższą pozycją jest wynajem sceny z nagłośnieniem (prawie pięć tysięcy) oraz wynajem orkiestry z transportem (2650),energia elektryczna (2500) oraz ochrona marszu (niecałe 2 tysiące). Marsz tradycyjnie wyruszy w samo południe. Tegoroczna trasa Marszu Autonomii biegnie od placu Wolności, ulicami 3 maja, św. Jana, Kościuszki, Kochanowskiego, Jagielońską. Na plac Sejmu Śląskiego uczestnicy docierają po ok. 1,5 godziny.
3
nr 6/2019 r.
Chełstowski szedł w Marszu, zabiegał o poparcie autonomistów
Marszałek z banerem RAŚ-u Zdjęcie pochodzi z Marszu Autonomii w 2014 roku. Pierwszy z lewej, niosący baner tyskiego koła RAŚ-u to Jakub Chełstowski (fakt, że wtedy znacznie szczuplejszy), obecny PiS-owski marszałek województwa śląskiego. Zdjęcie pojawiło się w internecie i natychmiast zrobiło furorę. Bo jak wiadomo PiS ma na punkcie autonomistów obsesję, co najlepiej oddają słowa Jarosława Kaczyńskiego o zakamuflowanej opcji niemieckiej.
NA ZDJĘCIE MARSZAŁEK CHEŁSTOWSKI ODPOWIEDZIAŁ PO KILKU GODZINACH SWOIM OŚWIADCZENIEM. OTO ONO: „W latach 2007-2018 byłem członkiem, wiceprezesem i prezesem Stowarzyszenia „Tychy Naszą Małą Ojczyzną”. W tym okresie w latach 2010-2018 pełniłem funkcję Radnego Rady Miasta Tychy, wybranego z Komitety Wyborczego Wyborców „Tychy Naszą Małą Ojczyzną”. W tym okresie – jako stowarzyszenie działając na rzecz lokalnej społeczności - współpracowaliśmy z różnymi organizacjami, instytucjami oraz ugrupowaniami politycznymi m.in. Prawem i Sprawiedliwością, Solidarną Polską czy Ruchem Autonomii Śląska. Zaznaczę, że współpraca z tym ostatnim trwała jednak bardzo krótko. Uczestniczyłem w marszu na zaproszenie Przewodniczącego Koła RAŚ w Tychach kierując się głębokim przekonaniem, że podmiot ten chce działać na rzecz rozwoju gospodarczego miasta i regionu. Niestety wypowiedzi pana Jerzego Gorzelika, jego zachowanie, postawa i próba rewizji historii w naszym regionie budziła wielokrotnie kontrowersje - szczególnie w zakresie polskości Śląska. Z kolei szereg skandalicznych i dzielących mieszkańców wypowiedzi i zachowań lidera RAŚ, który jest wiecznie nastawiony na próbę rewizji faktów historycznych, zamiast pracować na rzecz rozwoju regionu, doprowadziły do tego, że zakończyliśmy współpracę.
członków organizacji startowała wraz z nim do rady miasta. Natomiast niektóre fragmenty tego wyjaśnienia wprawiają w osłupienie. Jakie to niby fakty historyczne rewidować próbuje Gorzelik? Jeśli już to, podobnie jak my w Cajtungu, próbuje przeciwstawić obecnej polskiej mitologii Śląska autentyczną historię, rzeczywiste fakty. Może by pan marszałek zapoznał się choćby z najnowszą książką prof. Ryszarda Kaczmarka – też zresztą tyszanina – na temat powstań śląskich.
A OTO ODPOWIEDŹ JERZEGO GORZELIKA:
Nasze stowarzyszenie podjęło wówczas współdziałanie z Prawem i Sprawiedliwością i stworzyliśmy koalicję w Radzie Miasta Tychy w latach 2014-2018. W 2017 roku odszedłem ze stowarzyszenia wstępując do Prawa i Sprawiedliwości. Z przykrością odnotowuję, że powszechnie znane i wielokrotnie publikowane fakty są dziś wykorzystywane jako medialna sensacja, szczególnie ze strony polityków RAŚ i Platformy Obywatelskiej. Chcę przypomnieć, że oba ugrupowania tworzyły koalicję w Sejmiku Województwa Śląskiego po-
dejmując działania, które niszczyły śląską kulturę. Oświadczam, że w żadnym tego typu marszu nie będę brał udziału. Nasze działania pokazują, że podjęliśmy się realizacji polityki historycznej – czego dowodem jest ustanowienie 2019 roku „Rokiem Stulecia Wybuchu I Powstania Śląskiego”. W 2019, 2020 i 2021 roku chcemy upamiętnić Powstańców Śląskich walczących o polskość Śląska. Serdecznie zapraszam wszystkich do udziału w wielu uroczystościach, piknikach, konferencjach i spotkaniach, które z tej okazji organizujemy".
Mniejsza z tym, że pan marszałek w tym oświadczeniu sam sobie zaprzecza, raz pisząc, że w 2018 był członkiem tyskiego stowarzyszenia, a chwilę później, że odszedł z niego w 2017. Generalnie jednak przyczynę udziału w marszu podał prawdziwą. Ten obok na zdjęciu (niższy, łysawy) to Jerzy Szymonek, szef tyskiego RAŚ-u, a zarazem (przynajmniej wtedy) bliski kolega Chełstowskiego. Chełstowski w jesiennych wyborach samorządowych 2014 roku startował na prezydenta Tychów i bardzo mu na poparciu RAŚ-u zależało, zresztą je otrzymał, a kilku
„To przykre, że pan marszałek Chełstowski na zaproszenie na Marsz Autonomii odpowiedział agresją i pomówieniami. Trudno wytłumaczyć tę emocjonalną reakcję inaczej niż strachem przed warszawskimi mocodawcami. Po ludzku żal mi pana marszałka, bo domyślam się, jak nieprzyjemne musi być to codzienne uczucie lęku o utratę zajmowanej pozycji. Na pewno wyjściem nie jest jednak oskarżanie RAŚ o "niszczenie śląskiej kultury", co zwłaszcza w kontekście ostatniej kompromitacji władz wojewódzkich z PiS w sprawie Teatru Rozrywki brzmi groteskowo. Nasze zaproszenie dla marszałka Chełstowskiego jest aktualne. Apeluję, Panie Marszałku, niech Pan wstanie z kolan! Nasz region, marginalizowany przez władze centralne, potrzebuje liderów z charakterem, a nie posłusznych wykonawców rozkazów z Nowogrodzkiej".
Panteon - Śląsk ma sto lat
Mimo, że z naszych, publicznych, śląskich pieniędzy aż 40 milionów złotych ma być przekazane na Panteon Górnośląski, który ma powstać w katowickiej archikatedrze, to my – podatnicy – w zasadzie zupełnie nie wiemy, na jakich zasadach będzie odbywał się dobór osób do tego panteonu. Niewiele dowiadujemy się jedynie z artykułu w Gościu Niedzielnym, który będąc blisko Kurii, organizatora przedsięwzięcia, jest chyba dobrze zorientowany.
I
tu pierwsze zdumienie, bo okazuje się, że panteon ma obejmować tylko ostatnie sto lat, bo połączono go ze stuleciem odzyskania przez Polskę niepodległości. Tylko czy w takim razie Panteon Górnośląski to właściwa nazwa. Może jednak lepszą, uczciwszą byłoby: Panteon Górnośląskich Polaków?
Z enuncjacji wiemy już, że w panteonie zabraknie miejsca dla Jerzego Ziętka czy Wilhelma Szewczyka. Coś ten panteon podśmierduje więc IPN-em. Jeśli to IPN wraz z kurią arcybiskupią będą ustalali wybitnych – bo przecież panteon to właśnie postaci najwybitniejsze – to pewnie nie tylko tych dwóch, ale i Kazimie-
rza Kutza tam zabraknie, a Ernesta Wilimowskiego to już na pewno. Pojawią się za to jacyś powstańcy czy księża, o których niemal nikt nigdy nie słyszał. W moim przekonaniu prawdziwy panteon górnośląski powinien prezentować te osoby, które ze Śląska promieniowały swoją sławą, swoimi dokonaniami na
cały świat, a w najgorszym razie Polskę czy Niemcy, Czechy. I nie może się zaczynać rokiem 1918 czy 1922, bo nie wtedy historia Górnego Śląska się zaczęła. A przez stulecia mieliśmy wiele postaci wybitnych, o których w świecie było naprawdę głośno. Choćby taki Emin Pasza (Eduard Schnitzer), najbardziej znany biały człowiek w Afryce końca XIX wieku. Można też kilku noblistów dorzucić. Albo taki Franz Waxman z Chorzowa, dwukrotnie nagrodzony Oskarem za muzykę do filmów. On żył w zasadzie w ciągu ostatnich stu lat, więc ciekawe czy znajdzie się dla niego miejsce? Podobnie jak dla Janoscha (ten od „Cholonka”), pisarza genialnego.
Boję się jednak że w podziemiach katedry powstanie panteon polskości na Śląsku. I nawet niech sobie jest, tylko po co nazywać to Panteonem Górnośląskim, kastrując strasznie górnośląskość? Kilka górnośląskich organizacji wyra-
ziło już gotowość wzięcia udziału w konsultacjach, kto zasługuje by być w panteonie. Ale jak na razie nikt, od Związku Górnośląskiego po mniejszość niemiecką, nie dostał odpowiedzi. AMO
4
nr 6/2019 r.
Uznanie godki za język regionalny znowu przepadło
Cyniczna gra
14 czerwca Sejm RP, już po raz piąty, odrzucił projekt ustawy o języku śląskim. Dokładnie, o dopisanie go do ustawy o mniejszościach narodowych i języku regionalnym, jako drugiego takiego na terenie Polski, obok kaszubskiego. Projekt, już w pierwszym czytaniu, nawet bez dyskusji, odrzucono głosami PiS, gdzie była wyraźna dyscyplina klubowa oraz zdecydowaną większością głosów klubu Kukiz’15. Zdumiewa jedynie, że kogoś taka decyzja sejmu zaskoczyła.
B
yło więcej niż oczywiste, że PiS-owski sejm ten projekt ustawy odrzuci. Partia ta jest ideologicznie, doktrynalnie wroga narodowości śląskiej i językowi śląskiemu. We wszystkich chyba polskich partiach parlamentarnych przeciwnicy uznania godki za język stanowią większość, ale żadna nie jest tak nieprzejednana w tej sprawie, jak PiS. I nie dajcie się zwieść, że nagle cała opozycja była za godką. Przecież koalicja PO-PSL miała osiem lat, by język śląski dopisać do ustawy –i za każdym razem wniosek ich głosami upadał. Wrogów języka śląskiego z Platformy Obywatelskiej dzielnie wspierał prezydent Bronisław Komorow-
stwem. Także większość tego klubu opowiedziała się przeciw godce. Sensacyjne oświadczenie w tej sprawie wydał poseł Grzegorz Sitarski z Rybnika: „Głosowałem przeciwko (…) Jeśli się okaże że po wyborach będę nadal posłem sam zgłoszę wznowienie prac nad projektem, który wówczas będzie wolny od zimnej kalkulacji wyborczej. Szczęść Boże”. Poseł Sitarski zasugerował, że wprowadzenie tej ustawy pod obrady właśnie teraz, to wyborcza gra Moniki Rosy. Tyle, że… Rosa projekt ustawy złożyła półtora roku temu! I nie miała żadnego wpływu, kiedy marszałek sejmu z PiS-u wprowadzi go
ności państwa, że takie pomysły są niebezpieczne dla Polski. I oczywiście powiązał je z ideami Ruchu Autonomii Śląska i innych śląskich organizacji. Dlatego postanowił w sejmie uderzyć w śląskość za pomocą leżącego w szufladzie projektu ustawy. I pokazać, że żadnych ustępstw dla regionalnych mniejszości nie będzie. PiS budujący narodowo-patriotyczną narrację, na pograniczu nacjonalistycznej. I do tej narracji, w momencie dyskusji o decentralizacji bardzo mu ustawa o języku śląskim była przydatna. Mógł oto pokazać: spójrzcie Polacy, do czego ta decentralizacja prowadzi, najpierw wymyślili sobie,
Charakterystyczny jest tu przypadek Marii Nowak, która wielokrotnie deklarowała, że gdyby taki projekt uchwały znów się pojawił, a wciąż byłaby posłanką, to by go poparła. Posłanką została teraz, dzień przed głosowaniem nad godką, objęła bowiem mandat po Grzegorzu Tobiszowskim, który został eurodeputowanym. I już dzień później, razem z całym klubem PiS-u zagłosowała przeciw godce (i przeciw swoim deklaracjom). ski. Różnica jedynie taka, że w PO bywali posłowie, którzy aktywnie angażowali się w uznanie godki (np. Danuta Pietraszewska), a nawet sami byli inicjatorami takich projektów ustaw (Marek Plura). W obecnej kadencji sejmowej najbardziej aktywnie w sprawie uznania godki działa posłanka Nowoczesnej Monika Rosa. W oby tych partiach w sprawie głosowania istniała dowolność. Dla odmiany PiS jednoznacznie, jako całość, opowiada się przeciw jej uznaniu.
WOLTA NOWOCZKI, CYGAŃSTWA KUKIZA Charakterystyczny jest tu przypadek Marii Nowak, która wielokrotnie deklarowała, że gdyby taki projekt uchwały znów się pojawił, a wciąż byłaby posłanką, to by go poparła. Posłanką została teraz, dzień przed głosowaniem nad godką, objęła bowiem mandat po Grzegorzu Tobiszowskim, który został eurodeputowanym. I już dzień później, razem z całym klubem PiS-u zagłosowała przeciw godce (i przeciw swoim deklaracjom). Podobnie postąpił jeszcze jeden członek Związku Górnośląskiego, Jerzy Polaczek (także PiS), mimo że ZG wyraźnie opowiada się za uznaniem godki jako języka regionalnego. Również opowieść, którymi przed wyborami europarlamentarnymi Kukiz’15 mamił partię Ślonzoki Razem, że antyśląscy posłowie z klubu odeszli – okazały się kłam-
pod obrady. O tym, że zrobił to kilka miesięcy przed wyborami – zdecydował PiS, a nie Rosa!
PIS-OWSKI TEATR Zastanawiać tylko może, po co PiS na kilka miesięcy przed wyborami wprowadził ten projekt ustawy pod obrady. Nie robił tego tak długo, mógł nie robić dalej, a w październiku projekt po prostu przestałby istnieć – bo poselskie projekty ustaw przepadają wraz z końcem kadencji. A jednak PiS zdecydował się go procedować. To znaczy uwalić natychmiast, w pierwszym czytaniu, nie odsyłając nawet do komisji. Po co więc w ogóle go procedowano? Najwyraźniej PiS chciał, by to głosowanie się odbyło. Najwyraźniej więc skalkulował, że ono mu się opłaca. I to dokładnie w tym momencie. Najprawdopodobniej wiąże się to z dyskusją, jaka pod koniec maja nabrała w Polsce rumieńców – a dotyczy decentralizacji państwa. Koncepcję tę opracowała grupa niezależnych naukowców, Tak naprawdę zbieżna jest ona z tym, co od lat postulują śląskie środowiska – czyli przeniesienie wielu dotychczasowych uprawnień władzy centralnej do regionu. PiS natychmiast rozpoczął kampanię, że to kolejne rozbicie dzielnicowe, że to groźba dla integral-
że ich gwara jest językiem, a oni sami są odrębnym narodem. Kolejnym etapem, po wprowadzeniu decentralizacji, będzie oderwanie Śląska od Polski. Dlatego absolutnie nie wolno zezwolić na decentralizację,
14 czerwca Monika Rosa – daremnie – argumentowała w sejmie: - Ponad pół miliona obywateli zadeklarowało, że mówi w języku śląskim. Te pół miliona prosi was o to, aby uznać język śląski, naszą godkę śląską, za język regionalny. Tak wiele mogło się wydarzyć przez ten rok, kiedy został złożony projekt ustawy, mogła być prowadzona edukacja w tym języku, nauczyciele mogli być szkoleni. Ślązacy mogliby w końcu poczuć, że język, o który dbają, o który się troszczą, który rozwijają dzięki działalności organizacji pozarządowych, liderów społecznych, liderek, jest dla państwa ważny, że doceniacie tę różnorodność i tę tożsamość. Pół miliona Ślązaków i Ślązaczek mówi w tym języku i prosi was o to, byście to uznali, ich tożsamość, ich kulturę. Pamiętajcie, proszę, podczas głosowania o tym, że bez wsparcia państwa ten język wymrze i nie będzie ubogacenia kultury śląskiej, ale także kultury polskiej. To jest sprawa nie tylko Śląska, to jest sprawa ogólnopolska.
A śląskie środowiska zawodzą, że po raz kolejny godka spotkała się z sejmowym odrzuceniem. Jest znacznie gorzej, ona tym razem nawet nie była przedmiotem sejmowej debaty, ona jedynie została do sejmu wrzucona jako coś, co ma brzydzić, i tą swoją brzydotą obrzydzić coś innego. To dowodzi, że państwo polskie godki nie uzna jeszcze długo. Że dla obecnego po-
roparlamentu w województwie śląskim oddała działaczowi śląskich organizacji, bojownikowi o uznanie godki – Łukaszowi Kohutowi. Kohut wykorzystał to idealnie – i jest eurodeputowanym. Teraz zobaczymy, na ile skutecznie z brukselskiej mównicy będzie walczył o śląskie sprawy. Można Biedronia nie cierpieć, można się nim brzydzić – ale nie można za-
PiS mógł oto pokazać: spójrzcie Polacy, do czego ta decentralizacja prowadzi, najpierw wymyślili sobie, że ich gwara jest językiem, a oni sami są odrębnym narodem. Kolejnym etapem, po wprowadzeniu decentralizacji, będzie oderwanie Śląska od Polski. Dlatego absolutnie nie wolno zezwolić na decentralizację, rozbicie dzielnicowe. Tak brzmi niedopowiedziana narracja PiS-u. Niedopowiedziana przez samą partię, bo w prawicowych mediach można ją jak najbardziej znaleźć. Tam zarzut, że twarz koncepcji decentralizacji, prof. Dudek, skumał się z RAŚ, spotkać można jak najbardziej. rozbicie dzielnicowe. Tak brzmi niedopowiedziana narracja PiS-u. Niedopowiedziana przez samą partię, bo w prawicowych mediach można ją jak najbardziej znaleźć. Tam zarzut, że twarz koncepcji decentralizacji, prof. Dudek, skumał się z RAŚ, spotkać można jak najbardziej. I po to zapewne wyciągnięto z zamrażarki sejmowej projekt ustawy o języku śląskim. Żeby „prawdziwym Polakom” przez skojarzenie śląskiego rzekomego separatyzmu i decentralizacji, obrzydzić tę drugą.
kolenia polityków stanowi ona tylko mało istotny element politycznej gry.
NADZIEJA W WIOŚNIE? Choć może się to zmienić. O ile partia Wiosna będzie rosła w siłę. Bo tylko Wiosna Biedronia – jako jedyna partia w Polsce – w swoich podstawowych tezach programowych ma uznanie języka śląskiego. Tylko Wiosna pierwsze miejsce na liście do eu-
przeczyć, że obecnie w Polsce jest tylko jedna prośląska partia, jego Wiosna. I jeśli Wiosna jesienią wejdzie do polskiego sejmu, to znajdzie się w nim partia, która postulat uznania godki będzie traktować nie jako doraźny element wyborczy, ale jako rzeczywistą realizację postulatów śląskiej mniejszości. A wówczas może i inne partie (oczywiście poza nacjonalistycznie polskimi) zaczną o tym rozmawiać poważnie. Adam Moćko
5
nr 6/2019 r.
Uznanie języka nie jest nam do niczego potrzebne
Mało fto godka zno Niektórzy rozdzierają szaty, że znów nie uznano języka śląskiego. A tak naprawdę nie ma się czym martwić. Ma się on tak dobrze, jak nigdy w III RP a także w PRL-u. Wtedy wprawdzie mówiło nim znacznie więcej ludzi, mówiło poprawnie – co dziś jest rzadkością – ale były to jedynie rozmowy prywatne, a jeśli już wystąpienia publiczne, to jedynie dowcipy Masztalskich. - Bardzo chcieliśmy pokazać język śląski, ale ponieważ można było tylko tak, to się zdecydowaliśmy. Zyskaliśmy ogromną popularność, a Polakom godka się spodobała. Ale to były inne czasy, dziś istnieje możliwość publikowania po śląsku, czytania po śląsku i powinniśmy z tej możliwości jak najszerzej korzystać. Z drugiej strony w świadomości Polaków naszo godka pozostała jako język dowcipu, kabaretu i taką akceptują najbardziej. Choć trochę ich rozumiem, bo godka rzeczywiście dla wiców, humoru, kabaretu, komedii jest wyjątkowo wdzięcznym tworzywem – mówi Jerzy Ciurlok, „Ecik” z kabaretu Masztalscy, zarazem wybitny znawca historii i kultury śląskiej.
DZIWACZNE ŚLĄSZCZYZNY Dziś mamy całą plejadę autorów piszących lepiej lub gorzej po śląsku. Większość lepiej. Poza tym, że po śląsku, często jest to bardzo dobrej jakości literatura, Godka pojawia się w gospodarce, w handlu, coraz więcej firm przyciąga nas śląskimi szyldami, śląskimi nazwami towarów. W internecie, na por-
nōw echt mocka cza pedziec ze gut ,stygo jygo 50 tauzenōw to kaś moze 30-40% slonskigo-regional. elektorata. To zo wi zo nŏm daje mask.50 tauzenōw sztymōw”. Mniejsza o literówki, bo te podczas pisania w internecie są normą, ale nietrudno zauważyć, że śląski z pierwszych przykładów i śląski z ostatniego to dwa inne języki! Pierwsze są w zasadzie polszczyzną, ostatni to przypadek, gdy osoba nie umiejąc znaleźć śląskiego słowa, zastępuje go niemieckim. I jest to wybór świadomy, bo autor tych słów posługuje się również swobodnie językiem polskim. Woli jednak godkę germanizować, niż polonizować. Uważając, że tak lepiej chroni ją przez zalewem polszczyzny.
POLONIZOWANA NA POTĘGĘ Bo rzeczywiście, tak jak na przestrzeni XIX i początku XX wieku do śląszczyzny masowo przenikały słowa niemieckie, tak po 1945 nastąpił zalew słów polskich. A nawet, w odróżnieniu od gramatyki niemieckiej, zupełnie jednak innej, także polskich form gramatycznych, podobnych, bo też sło-
ludzie używania godki nie czują, to po co, dla kogo ją ratować?
JĘZYK BEZ NARODU NIE PRZETRWA Ale mały język przetrwa tylko tam, gdzie jest symbolem odrębności, gdzie ściśle wiąże się z dumą narodową. Dlatego przetrwał w Katalonii, bo to on jest dowodem, że Katalończycy nie są, nie chcą być Hiszpanami. Ale widać to i u nas. Ci, którzy twierdzą, że są Ślązakami-Polakami, też niby twierdzą, że kochają „gwarę”, ale ta „gwara” przez nich używana jest o wiele bardziej spolonizowana, niż mowa tych, którzy deklarują narodowość śląską. Bo ci drudzy chcą, by Polacy ich języka nie rozumieli. Nawet nie robią tego świadomie, ów brak zrozumienia stanowi dla nich dowód, że „jo ni ma żech Polok!”. Stąd ogromne kontrowersje wzbudza Grzegorz Kulik, który wykonał pracę tytaniczną, usystematyzował „korpus języka śląskiego”, od tekstów z XVI wieku po współczesne. Ale Kulik nie zwraca uwagi, czy słowo którego używa jest tożsame z polskim, czy nie. Jeśli jest w śląskich tekstach, znaczy że jest śląskie.
Tak jak na przestrzeni XIX i początku XX wieku do śląszczyzny masowo przenikały słowa niemieckie, tak po 1945 nastąpił zalew słów polskich. A nawet, w odróżnieniu od gramatyki niemieckiej, zupełnie jednak innej, także polskich form gramatycznych, podobnych, bo też słowiańskich. Dlatego dziś niebezpieczeństwo roztopienia się godki w języku polskim jest ogromne. talu społecznościowym facebook dyskusje i wypowiedzi po śląsku są już normą, choć czasami jest to śląski dziwaczny, Na przykład taki: „Nikt wywieszanio flag nie zabronio i można ją powiesić wszyndzie i o każdej porze i z innego kraju też” (to jest przecież po polsku, tylko w miejsce „a” wsadzono „o”). Podobnie to: „wątpia, że mioł coś złego na myśli, ale ni moga sie za niego wypowiedzieć. Zdo mi sie jednak, że wysyloł wszystkim coby nas było mocka” i wiele innych. Gdzie indziej dla odmiany znajdujemy mnóstwo słów niemieckich, które nigdy w śląszczyźnie nie występowały, na przykład w tej analizie wyborczej: „Marek dostoł iber 30 tauzenōw sztymōw podug mnie mało ,blak mało,za mało,Łukasz prawei 50 tauze-
wiańskich. Dlatego dziś niebezpieczeństwo roztopienia się godki w języku polskim jest ogromne. W swoim sejmowym wystąpieniu na ryzyko zniknięcia języka śląskiego wskazywała Monika Rosa, także wiele innych osób podkreśla, że jest to język zagrożony, i bez instytucjonalnego wsparcia nie przetrwa. Choćby bez nauczania go w szkołach. Trochę w tym prawdy jest. Z drugiej strony – jeśli ludzie czują potrzebę mówienia, pisania w jakimś języku, to on będzie trwał, na przekór rządom, dyktaturom, politykom. Pokazuje to świetnie przykład języka katalońskiego, za posługiwanie się którym za czasów dyktatury Franco, szło się do więzienia, a dziś na ulicach Barcelony znacznie częściej słyszy się kataloński, niż hiszpański. A jeśli
W Polsce status języka regionalnego ma kaszubski. Kaszubi na jego ochronę co roku otrzymują ok. 80 mln złotych. W Unii Europejskiej językami regionalnymi - poza kaszubskim – są - dolnosaksoński, dolnołużycki i górnołużycki (Niemcy) - Gaelicki i szkocki (Wielka Brytania) - szampański, oksytański, alzacki, bretoński (Francja)
Stąd książki Kulika (choćby przekład „Dracha” Szczepana Twardocha) są zrozumiałe dla Polaka, choć dziwić go może gramatyka, jednak od polskiej nieco odmienna.
JERCZYŃSKI: JAK NAJBARDZIEJ INNY OD POLSKIEGO Inną drogą idzie Dariusz Jerczyński, którego podstawową zasadą jest: śląski od polskiego ma się różnić jak najbardziej. Jeśli więc istnieją dla śląskie synonimy, jeden podobny do polskiego a drugi nie, zawsze użyje tego niepodobnego. Stąd choćby nigdy nie napisze oko, zawsze ślyp. A gdzie słowa odmiennego od polskiego nie ma (lub on go nie zna) gotów jest wymyślić, byle tylko było inaczej niż w polskim. Jednocześnie często dosłownie tłumaczy polskie teksty, stąd jego przetłumaczenie „toczył wojny” jako „kuloł chaje” przeszło już do kanonu żartów ze śląszczyzny Jerczyńskiego. Jerczyński, w odróżnieniu od Kulika, nie ma zaufania do starych tekstów, twierdzi, że ich autorzy starali się pisać nie po śląsku, lecz polsku, że z badaczami też starali się
OTO LISTA POSŁÓW Z GÓRNEGO ŚLĄSKA, KTÓRZY ZAGŁOSOWALI
PRZECIW UZNANIU GODKI ZA JĘZYK REGIONALNY: Okręg wyborczy nr 21 (Opole): Czochara Katarzyna (PiS), Duda Antoni (PiS), Naszkiewicz Jerzy (PiS), Grabowski Paweł (Kukiz15) Okręg wyborczy nr 27 (Bielsko-Biała): Matuszny Kazimierz (PiS), Puda Grzegorz (PiS), Szwed Stanisław (PiS), Pięta Stanisław (PiS), Jachnik Jerzy (Kukiz15) Okręg wyborczy nr 29 (Gliwice): Dziuk Barbara (PiS), Gonciarz Jarosław (PiS), Pyzik Piotr, Szarama Wojciech (PiS) Okręg wyborczy nr 30 (Rybnik): Dutkiewicz Katarzyna (PiS), Glenc Teresa (PiS), Janik Grzegorz (PiS), Matusiak Grzegorz (PiS), Sobierajski Czesław (PiS), Sitarski Krzysztof (niez.) Okręg wyborczy nr 31 (Katowice): Borys-Szopa Bożena (PiS), Nowak Maria (PiS), Polaczek Jerzy (PiS), Sośnierz Andrzej (PiS), Wójcik Michał (PiS)
mówić językiem, który uważali za elegantszy, czyli polskim, skutkiem czego „korpus” jest ocyganiony – więc woli się opierać o własną pamięć, o to, „jak u nos piyrwyj godali”. Gdzieś pośrodku jest człowiek obecnie chyba najlepiej ze wszystkich śląskim władający, Eugeniusz Kosmała, znany czytelnikom jego książek i słuchaczom felietonów jako Ojgen z Pnioków. Ojgen, znacznie starszy od Jerczyńskiego, a od Kulika o dobre dwa pokolenia, pamięta jeszcze język Chorzowa z okresu tuż powojennego, ale zarazem, gdy przeszedł przed laty na emeryturę (był inżynierem hutnikiem) poświęcił się badaniom nad śląską godką. Jednakże, w odróżnieniu od Kulika, potrafi stare teksty filtrować przez swoją pamięć. I u niego polonizmów jest naprawdę niewiele, ale sztuczności – jak u Jerczyyńskiego – nie ma wcale.
LIGOŃ – WTEDY POLONIZOWAŁ, DZIŚ ŚLĄSKI IDEALNY Skalę problemu pokazują przedwojenne „Bery i bojki” Ligonia. Gdy je napisał, zarzucano mu często, że polonizuje. Dziś, po 80 latach, jest to śląszczyzna niemal bez polonizmów, bo przecież te, których używał Ligoń są dziś w normalnym użyciu, a za to u niego mamy nie koszary tylko kasarnia, nie szpital tylko lazaret – i wiele innych. Problem polega na tym, że dziś zagrożeniem nie jest godki zniknięcie – a jej powolne rozpuszczanie się w polszczyźnie. Pokazały to powyższe przykłady z internetu; to już nie jest śląski, to polszczyzna ze śląską wymową. I żaden to argument, że „dzisiej tak się godo”. Bo ci, kierzy tak godajom, iny se miarkują, co godajom po ślůnsku, a tak richtig pedzieć, godajom już po polsku, tela co byle jak. Ani to godka do porzondku, ani poprawny język polski. Taki rzeczywiście język
prostaków, którzy ani po polsku, ani po żadnemu innemu nie umieją. Nic dziwnego, że ten bełkot kabaretów wywołuje salwy śmiechu polskiej widowni.
PSZAJESZ GODCE? SIE JIJ UCZ! Jeśli nie będziemy się uczyli mówić poprawnie po śląsku (a uczyć jest się z czego, bo jak wspomniałem, książek napisanych poprawnym śląskim jest już sporo), to język rzeczywiście zaginie. Mają trochę racji ci, którzy mówią, że rozwiązaniem byłoby nauczanie go w szkołach. Tylko, to i tak będzie przedmiot nieobowiązkowy, ocena z niego na nic nie rzutuje, więc niezmiennie, uczył będzie się i tak tylko ten, kto chce. A kto chce, szkoły nie potrzebuje. Zwłaszcza, że ja nie wierzę, że istnieją nauczyciele śląskiego. Owszem, jest grupka pasjonatów, którzy rzeczywiście go znają. Skupieni w DURŚ. Skupieni w Pro Loquela Silesiana. Oni mogą uczyć w kilku, kilkunastu szkołach województwa. Ale skąd wziąć nauczycieli do kilkuset? Przecież takich nauczycieli nikt nie kształci, a jak wspomniałem, ludzi poniżej 60 roku życia, którzy mają porządną znajomość śląskiego, jest garstka. Więc co z tego, że sejm uchwaliłby śląski język regionalny, jeśli tak naprawdę nic za tym nie poszłoby? To najpierw my sami musimy pokochać nasz język, nauczyć się go. Tak, jak zrobili to mieszkańcy malutkich Wilamowic, na granicy Śląska i Małopolski, którzy swój, zapomniany już w zasadzie język, wydobyli z zapomnienia. Jeśli i my to uczynimy, wtedy nieważne, czy Polska go uzna, czy nie – rozkwitnie. Jeśli tego nie uczynimy, to nasz język obumrze, po prostu dlatego, że jest nikomu niepotrzebny. Dariusz Dyrda
6
nr 6/2019 r.
Śląska scena polityczna po eurowyborach
Chociaż mija już miesiąc od wyborów do Parlamentu Europejskiego, nadal nie wiemy, co to dla śląskości znaczy. W Brukseli – można powiedzieć – obroniliśmy swój stan posiadania. Dotychczas mieliśmy jednego eurodeputowanego, Marka Plurę, teraz też mamy jednego, tyle że zastąpił go Łukasz Kohut.
J
ednak znacznie ważniejsze się, w jakiej kondycji wyszedł śląski ruch z tych wyborów. Ale można chyba powiedzieć, że partia Ślonzoki Razem skompromitowała się zupełnie. Jak skomentował to na facebooku Jerzy Gorzelik: „Dopełniła się degrengolada pewnej niby-śląskiej partii (…). Flirt z Kukiz '15 w wyborach do Parlamentu Europejskiego jeden z liderów tej kanapy - były tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa w PRL - uzasadniał rzekomą zmianą kursu kukizowców w sprawach śląskich. Tymczasem w głosowaniu nad językiem śląskim większość posłów tego ugrupowania była
Łukasz zamiast Marka przeciw, część się wstrzymała, inni asekuracyjnie nie wzięli udziału, a za były ledwie dwie osoby. Coś jeszcze trzeba tłumaczyć?”
SKOMPROMITOWANI FLIRTEM Z KUKIZEM O co chodzi? Ano o to, że kandydatkę Aleksandrę Jelonek, sekretarz tej partii Andrzej Roczniok, cały czas prezentował w kampanii, jako osobę, którą na listę Kukiz’15 wystawiły Ślonzoki Razem. Wskazywało to więc na oczywisty sojusz partii z jawnie antyśląskim ruchem Kukiza. Poseł Grzegorz Długi – szef śląskich struktur Kukiza – zapewniał w rozmowach przed wyborami liderów Ślonzoków Razem, że formacja ta rozstała się z polskimi narodowcami, i teraz nie ma problemów z popieraniem śląskich postulatów, choćby języka regionalnego. Osobiście zapewnieniom tym nie wierzyłem, widząc, że na liście powyżej Jelonkowej jest poseł Grzegorz Sitarski z Rybnika, którego jednoznacznie kojarzę z antyśląskimi narodowcami. Skojarzenie okazało się zresztą słuszne – poseł Sitarski 14 czerwca zagłosował po raz kolejny przeciwko uznaniu godki za język regionalny (czytaj str. 4-5). Muszę się też przyznać, że wynik pani Jelonek mnie zaskoczył. Nie sądziłem, by na liście antyśląskiego Kukiza ta nieznana szerzej bibliotekarka uzyskała więcej, niż 1500, może 2000 głosów. Nie wierzyłem, że zwolennicy Ślonzoków Razem
mogą oddać głosy na listę Kukiza’15. Ja sam przecież w proteście przeciw związaniu się z kukizowacami z partii tej wystąpiłem. Tymczasem – ku mojemu zaskoczeniu – pani Jelonek dostała nieco ponad 5000 głosów, więcej niż będący na liście nad nią wspomniany poseł Sitarski. Wypada pogratulować, bo Kukiz’15, który do europarlamentu nie przekroczył 5%, będzie o ten próg jesienią znów walczył, chyba że wcześniej zostanie wchłonięty przez PiS. I wtedy pani Jelonkowej – z poparciem partii Ślonzoki Razem- mogą znów zaproponować miejsce na liście. Oczywiście nie na tyle wysokie, by nawet jeśli 5% przekroczą, zdobyć mandat, ale każde jest wystarczająco dobre, by Ślonzoków Razem kompromitować aliansem z polskimi narodowcami.
ZOSTAŁO IM 10% STANU SPRZED ROKU Partia ta w wyborach samorządowych 2018 roku miała poparcie na poziomie 60 000 głosów. Teraz skurczyło się do 6000, bo do wyniku pani Jelonek trzeba dodać jeszcze około 1000 głosów, które zdobyła – także jako kandydatka Ślonzoków Razem – Grażyna Swaczyna, na liście Fair Play Gwiazdowskiego. Sama lista zdobyła w skali kraju nieco powyżej 1% poparcia, a Grażyna Swaczyna była kandydatką dziwną, bo nawet na swoim facebookowym profilu nie pochwaliła się, że kandyduje. I kandydowała chyba tylko po to, by nie robić przykrości swo-
jemu ojcu, szefowi Ślonzoków Razem Leonowi Swaczynie. Jednak gdyby obie panie nie wystartowały, Ślonzoki Razem potencjalnym koalicjantom w wyborach nadchodzących jawiliby się jako partner, który w kilku górnośląskich okręgach może przynieść nawet 60 000 głosów. Teraz – ledwie 10% stanu sprzed roku, 10 razy mniej, i już dla żadnej listy poważniejszej niż Kukiz’15 poważnym partnerem nie będą.
DO SENATU BEZ SZANS Leon Swaczyna zapowiada wprawdzie start Ślonzoków Razem do senatu, ale nawet maksymalnie skonsolidowane śląskie środowiska w ciągu ostatnich 8 lat udowodniły, że w jednomandatowych okręgach (takie są do senatu), szans na sukces nie mają. W wyścigu, gdzie mandat senatora zdobywa tylko pierwszy, kandydat środowisk śląskich zajmuje zazwyczaj trzecie miejsce. Tylko raz (akurat ja) udało się zająć miejsce drugie. Ale drugie też nic nie daje. Tym razem kandydaci Ślonzoków Razem, którzy romansem z Kukizem;15 zrazili do siebie sporą część śląskich środowisk i nawet na trzecie wyniki chyba liczyć nie mogą. Tak naprawdę romans z Kukizem'15 chyba oznacza koniec tej partii – nawet jeśli jej liderzy nie zdają sobie z tego jeszcze sprawy.
ŚPR – SŁABA ALE W GRZE
O wiele rozsądniej zachowała się jednak Śląska Partia Regionalna, która wiedząc, że na żadnej z liczących się list (a tak naprawdę w rachubę mogła wchodzić tylko Koalicja Europejska) miejsca nie dostanie, poparła dwóch autentycznych śląskich regionalistów: Marka Plurę (KE) oficjalnie i Łukasza Kohuta (Wiosna) nieoficjalnie, bo popierał go lider partii i wielu innych działaczy. Teraz ŚPR jest dla poważnych partii partnerem przy obsadzaniu list do sejmu. A może gdzieś (w Katowicach, okręgu rybnickim, tyskim, rudzkim czy innym?) przedstawiciel regionalistów będzie wspólnym kandydatem opozycji do senatu? Ślonzoki Razem też mogły w rozmowach o jesiennej koalicji uczestniczyć, bo chciano z nimi o tych wyborach rozmawiać, ale liderzy partii mieli straszne parcie, by wystartować wszystko jedno z kim, byle już do Europarlamentu. Wystartowali, tylko jak się idzie z byle kim, to potem nie można liczyć na związek z kimś poważnym. Po wyborach do europarlamentu wiadomo więc, że śląska scena polityczna się zmieniła. Ślonzoki Razem - mimo świetnego startu jesienią ubiegłego roku - tej wiosny się ośmieszyły, została tylko Śląska Partia Regionalna. A może nawet nie ona, tylko RAŚ, bo okazało się, że szyld ŚPR jest do niczego, nie jest w stanie RAŚ-u zastąpić. Kwestia tylko, czy RAŚ w tych rozgrywkach z powołaniem ŚPR-u też się nie ośmieszył? Dariusz Dyrda
Kohut - śląska nadzieja
Łukasz Kohut jest jednym z trzech kandydatów Wiosny, którzy wywalczyli mandat eurodeputowanego. Jest zarazem bardzo zaangażowany w śląskie sprawy, od momentu założenia kilka lat temu aktywnie działa w Demokratycznej Unii Regionalistów Śląskich (DURŚ), która organizuje śląskie dyktanda i której udało się wprowadzić edukację regionalną do szkół w kilku śląskich gminach.
K
ohut aktywnie angażuje się we wszystkie śląskie przedsięwzięcia. Wydaje się w tym prawdziwszy, niż Marek Plura, bo ten dopiero będąc posłem, jakby szukając poszerzenia swojego elektoratu, zaangażował się w śląskość – Kohut natomiast chyba od śląskości trafił do polityki. Jesienią ubiegłego roku miał być „jedynką” Koalicji Obywatelskiej do Sejmiku Śląskiego w okręgu rybnickim. Nie ukrywał jednak, że angażuje się w tworzenie partii Roberta Biedronia, więc Koalicja zmieniła go na Wojciecha Kałużę. Kałuża zaraz potem, gdy został radnym wojewódzkim, zdradził swoją formację, i w zamian za funkcję wicemarszałka województwa poszedł do PiS-u.
Kohut natomiast został „jedynką” Wiosny w wyborach du europarlamentu. Dostał niemal 50 000 głosów, został eurodeputowanym a prawicowe media od razu zaczęły ostrzyć na nim zęby. Na przy-
walkę w PE o język śląski”. Dalej portal pokazuje wpis na twitterze Kohuta: "Na razie bardzo techniczne spotkania i wdrożenie do pracy w @Europarl_PL. W ciągu tych 5 lat
Kohut natomiast naprawdę zapowiada – i to chyba doprowadza prawicowe media do furii – przeniesienie walki o uznanie języka śląskiego na szczebel europejski kład portal DoRzeczy zawiadamia nas krzyczącym tytułem: „Wcześniej porównał mieszkańców Ślaska do LGBT, teraz zapowiada
będę walczył o: #czystepowietrze #slonskogodka #prawaczłowieka i #świeckiepaństwo. Tutaj i w kraju. That's for sure"
I komentuje go: „napisał Kohut i pochwalił się fotografiami wykonanymi w Brukseli. Na jednym ze zdjęć ma na sobie koszulkę, na której widnieje symbol używany przez Ruch Autonomii Śląska”. Taka to i wiedza polskich portali, że nawet nie wiedzą, iż to nie żaden „symbol używany przez RAŚ” tylko godło Górnego Śląska. Przecież to tak, jakby na przykład o polskim godle napisać, że to „symbol używany przez SLD”. Kohut natomiast naprawdę zapowiada – i to chyba doprowadza prawicowe media do furii – przeniesienie walki o uznanie języka śląskiego na szczebel europejski. Zaś porównanie do LGBT jest… jak najbardziej uzasadnione. Kohut powiedział: „Ślą-
n Łukasz Kohut, w koszulce z orłem, który wg prawicowych mediów jest emblematem RAŚ-u... zacy są jak LGBT, niedostrzegani przez państwo polskie, zostawieni gdzieś na pograniczu, potrzebni kiedy trzeba płacić podatki, kompletnie pomijani w ogólnej świadomości społecznej. Inksi bez prawa głosu w swoim języku - z przemilczaną historią w tle”. I ma rację mówiąc, że Polsce po prostu nie uznaje się praw mniejszo-
ści, ani tych seksualnych, ani etnicznych, narodowych, jak śląska. My, Ślązacy, jesteśmy przez państwo polskie traktowani dokładnie z tą samą pogardą. A nawet większą, bo wbrew wynikowi spisów powszechnych twierdzi ono, że nas po prostu nie ma. To jednak homoseksualiści mają lepiej, bo ich istnienia państwo nie neguje. DD
7
nr 6/2019 r.
Śląsk - kraina pełna pałaców i zamków Najsłynniejsze są zamki nad Loarą, ale to tylko dlatego, że nasze, śląskie, w Polsce popadły w ruinę. Bo gdyby nie to… cały świat przyjeżdżałby zwiedzać dawne fortyfikacje i pałace do nas – bo nigdzie na w Europie nie ma tylu zamków, co na Śląsku. A że mamy wakacje, to może warto zachęcić czytelników, by lepiej poznali nasze zabytki. Zarazem lepiej poznając naszą historię.
Z
acznijmy od średniowiecznych zamków, jakże u nas licznych. Budowali je śląscy książęta głównie przeciwko Polakom, ale i druga strona nie pozostawała dłużna, bo przecież słynna linia polskich zamków, zwana Orlimi Gniazdami, na granicy ze Śląskiem, a dokładnie Górnym Śląskiej jest ulokowana. To malownicze w większości ruiny, ale my zapraszamy jednak do zamków śląskich.
NA PÓŁNOCY GÓRNEGO ŚLĄSKA… I to niekoniecznie tych najbardziej znanych. Weźmy taki pałac w Kamieńcu, który ma historię bardzo długą, bo pierwszą drewnianą warownię zbudowali templariusze. Znacznie późniejszy posiadać zamku, Hubertus von Strachwitz, twierdził, że to właśnie tu twórca krzyżackiej potęgi, wielki mistrz Herman von Salza ukrył swoje skarby oraz że między zamkiem w Kamieńcu oraz warowniami w pobliskich Ziemięcicach i Wieszowie istniały podziemne przejścia. Jednak śladu po nich nie odnaleziono. Później zamek podupadł, a na jego ruinach w XVI wieku starośląski ród Kokorzów, wzniósł renesansowa siedzibę. Jednak i on podupadł, a gdy w XVIII wieku Kamieniec nabył Martina Scholtz von Löwenckron zbudował tu pałac barokowy. W 1750 wspomnia-
cickich, którzy gościli tu choćby króla Jana III Sobieskiego. Śląska szlachta gościła polskiego króla w 1683 roku nad wyraz chętnie, bo wszystkie koszty poniesione na rzecz cesarskiego sojusznika idącego na odsiecz Wiedniowi – mogła sobie odliczyć od podatków. Kto by w takiej sytuacji nie imprezował? Po Kochcickich pałac w Koszęcinie kilkukrotnie zmieniał właścicieli i kształt, a od 1953 roku jest siedzibą Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk” im. Stanisława Hadyny.
… I NA JEGO ZACHODZIE Nad samą zaś czeską granicą, niedaleko Raciborza, ale i Opawy, warto zwiedzić pałac w Krzyżanowicach, wybudowany przez hrabiego Praschma, po którego śmierci w 1708
REZYDENCJE HOCHBERGÓW Kto jeszcze nie był… w Promnicach, musi koniecznie zwiedzić ten maleńki, ale niezwykle urokliwy pałacyk myśliwski, który – mimo, że aktualnie jest w remoncie – zachwyca swoim pięknem. Pierwszą myśliwską siedzibę założyli tu jeszcze w XIII wieku Promnitzowie, ale tak naprawdę obecna budowla powstała dopiero w drugiej połowie XIX wieku, gdy spłonął poprzedni pałac myśliwski, należący już od jakiegoś czasu do potężnego rodu von Hochbergów. W drugiej połowie XIX wieku go odbudowali, a na polowaniach bywali tu cesarzowie. Ostatnich przebudów dokonano na życzenie legendarnej księżnej Daisy, która ze wszystkich pałaców i zamków swojego męża
n Zamek w Krzyżanowicach (a w zasadzie Fürstenstein) kupili na początku XVI wieku i tu przenieśli na całe stulecia swoją rodową siedzibę. W XIX i początku XX wieku bawili tu najmożniejsi świata: car Mikołaj I Romanow, Winston Churchill, a cesarze niemieccy wielokrotnie, bo też książę Hans Heinrich XV był przyjacielem cesarze Wilhelma II. Był też, zaraz po I wojnie światowej, wielkim orędownikiem powstania państwa górnośląskiego, o co czynił zabiegi na konferencji pokojowej w Wersalu. n Książ z daleka i od środka
ny już Strachwitz zdecydował się nieco przebudować zamek - zburzył on baszty i rozbudował rezydencję, zmieniając jej styl na neorenesansowy. Ostatni właściciel, hrabia Günther zu Stolberg-Stolberg, znów przebudował pałac, nadając mu obecny kształt. W 1945 roku majątek Stolbergów przeszedł na skarb państwa polskiego i obecnie znajduje się tu ośrodek rehabilitacyjno-leczniczy dla dzieci. Nieco dalej na północ znajduje się, znany przede wszystkim jako siedziba zespołu Śląsk, pałac w Koszęcinie. Ale sam zespół jest znacznie bardziej znany, niż jego siedziba. Drewniany, pierwotny zamek, został w XVII wieku spalony przez Lisowczyków (o wojnie tej na stronach 8-9), a kilkadziesiąt lat później na jego miejscu powstał pałac Koch-
odziedziczył go baron Karol Gabriel von Wengerski, a kilkadziesiąt lat później dostał się w ręce hrabiów von Lichnowsky, którzy niewiele później uzyskali tytuł książęcy. Lichnowscy byli wielkimi mecenasami sztuki, zwłaszcza muzyki, choćby Chopina, a inni wybitni kompozytorzy, chociaż byLudwig van Beethoven i Franciszek Liszt, bywali gośćmi pałacu w Krzyżanowicach. Również Lichnowscy nadali mu ostateczny, neogotycki kształt. Pojawiły się murowana brama wjazdowa, okrągła wieża i sala rycerska, która później zaczęła pełnieć funkcje kaplicy. W 1930 roku książę Wilhelm von Lichnowsky sprzedał pałac zakonnicom ze Zgromadzenia Franciszkanek, które prowadzą tu klasztor i dom opieki.
najbardziej kochała ten maleńki, leśny, nad Jeziorem Paprocańskim. Wprowadziła do pałacu elektryczność. W Promnicach warto zatrzymać się na obiad, bo dania z dziczyzny serwują tam fantastyczne. A jeśli już przy Hochbergach jesteśmy, koniecznie trzeba wspomnieć pałac w Pszczynie i zamek w Książu. Niewiele pewnie naszych czytelników nigdy nie było na pszczyńskim rynku, i stojącym niemal przy nim –co jest rzadkością – pałacu. Nie będziemy się więc nad nim rozwodzić, przeniesiemy się natychmiast trzysta kilometrów dalej, na Dolny Śląsk, gdzie znajduje się Książ, prawdziwy dowód potęgi rodu von Hochberg. Książ – trzeci największy zamek na terenie obecnej Polski (po Malborku i Wawelu), a zarazem bez wątpienia najpiękniejszy. Trudno na świecie znaleźć inną, równie potężną rezydencję, która zarazem nie była stolicą żadnego udzielnego państwa, a jedynie siedzibą rodu magnackiego. Ale też ci magnaci mieli dochody większe, ze swoich kopalń i hut, browarów, niż niejedno małe państwo. Ale Książ rozrastał się przez wieku, pierwszy murowany zamek wybudował tu pod koniec XIII wieku Bolko Surowy z linii Piastów Dolnośląskich. Hochbergowie Książ
NA WYGASŁYCH WULKANACH Jeśli już będziemy na Dolnym Śląsku, warto zwiedzić kilka zamków (a często ruin), stojących na licznych tu wygasłych wulkanach. Na przykład ten w Grodźcu, który powstał na bazaltowym stromym wzgórzu o wysokości 389 metrów nad poziomem morza. Zamek powstał około XII wieku na rozkaz Bolesława Wysokiego z Piastów i chociaż od czasu wybudowania został wiele razu
n Trosky na wygasłym wulkanie
przebudowany, to i tak warto zwiedzić jego bogate wnętrze. A po czeskiej stronie granicy, ale wciąż na Śląsku, w mieście Czeski Raj, znajduje się niezwykły zamek Trosky, znany czytelnikom „Bożych Wojowników” Andrzeja Sapkowskiego. Ta niezwykła budowla stoi na dwóch kraterach wulkanu, który dymił tu kilkanaście milionów lat temu. A w XVI wieku właściciel tych ziem na dwóch nekach (nek to niezwykle twarde skały, zastygłe w kraterze wulkanu, wciąż stojące, gdy sam wulkan uległ już erozji) postawił dwie wieże. Niższą (47 metrów), ale potężniejszą nazwał Babą, wyższą (57 metrów) i smuklejszą nazwał Panną). Połączone murem obronnym dały początek magnackiej rezydencji, której resztki podziwiać możemy i dziś. To tylko niektóre z jakże licznych śląskich pałaców. Ale jeśli komuś spodoba się ich zwiedzanie, to bez problemu znajdzie informacje o stekach innych. Bo Śląsk, mimo że w Polsce zrujnowany, wciąż jest śliczny Karolina Gąsior
8
nr 6/2019 r.
Przywykłem do hejtu Rozmowa z ŁUKASZEM
- Łukasz, jesteś jedynym eurodeputowanym nadchodzącej kadencji, który deklaruje, że jego hajmatem jest Ślůnsk. Rozbudziłeś nasze nadzieje, że sprawę języka śląskiego, śląskiej tożsamości przeniesiesz na szczebel europejski. Markowi Plurze się to nie udało, więc jak oceniasz swoje szanse?
wać, zamiatać pod dywan. Bo wszyscy będą wiedzieli, co pod tym dywanem jest. Europa solidaryzuje się z małymi narodami, małymi grupami etnicznymi, których prawa są negowane. Ale ona nie wie, że taka grupa żyje, wmówiono jej, że Polska to państwo jednolite etnicznie. Dlatego gdy pierwszy raz zjawiłem się w parla-
KOHUTEM, eurodeputowanym, Ślůnzokiym - Ile byś dla godki i Tragedii nie zrobił, wielu Ślązaków i tak nie wybaczy twojej Wiośnie zapowiadania zamykania kopalń! - Zrobiono aferę z niczego. Przecież hasło o zamykaniu kopalń to tylko próba pobudzenia poważnej dyskusji na ten temat. Poważny temat. Przede wszystkim dlatego, że pol-
Powiedziałem kilka razy, że teraz będę ambasadorem Śląska w Europie, i tak właśnie swoją rolę widzę. Jako eurodeputowany mam nieporównywalne z innymi Ślązakami możliwości propagowania tej wiedzy, w Europie, ale i Polsce, bo Polacy o Śląsku wiedzą zastraszająco mało, a często przez pryzmat tej absurdalnej nagonki, że jesteśmy separatystami, że chcemy się od Polski oderwać. Z tą przyklejoną nam gębą chcę walczyć - Nie wiem, jak działał pan Marek, którego zresztą bardzo szanuję. Ale wiem, że – w odróżnieniu od niego – zanim trafiłem do europarlamentu, dobrze poznałem Europę, mieszkałem choćby kilka lat w Norwegii, Finlandii i Czechach. I wiem, jak ogromne znaczenie ma propagowanie w Europie wiedzy o Śląsku, o tym, że jest taki niezwykły region w Polsce, mający własną kulturę, a jego rodzimi mieszkańcy posługują się własnym językiem. Powiedziałem kilka razy, że teraz będę ambasadorem Śląska w Europie, i tak właśnie swoją rolę widzę. Jako eurodeputowany mam nieporównywalne z innymi Ślązakami możliwości propagowania tej wiedzy, w Europie, ale i Polsce, bo Polacy o Śląsku wiedzą zastraszająco mało, a często przez pryzmat tej absurdalnej nagonki, że jesteśmy separatystami, że chcemy się od Polski oderwać. Z tą przyklejoną nam gębą chcę walczyć, chcę wyjaśniać, dlaczego nasz hajmat zasługuje na poważne traktowanie i szacunek w Polsce i w całej Europie. - Ale to nie jest odpowiedź na pytanie o działania na rzecz języka śląskiego. - Jest! Parlament Europejski nie ma możliwości legislacyjnych angażowania się w sprawę jego uznania. Ale na razie ani przeciętny Europejczyk, ani ten europarlamentarzysta nie wie, że w samym środku Europy jest mniejszość etniczna, której istnienie państwo neguje; jest język, którego istnienie to państwo też neguje. Gdy w Europie, albo chociaż europejskich elitach politycznych, stanie się to wiedza powszechna, wtedy i Polska nie będzie mogła sprawy języka czy śląskiej tożsamości bagatelizo-
mencie europejskim, miałem na sobie polówkę ze śląskim orłem. Wzbudził zaciekawienie. Oczywiście polskie prawicowe media od razu oblały to hejtem, że noszę emblemat śląskich separatystów. Chociaż ten sam orzeł jest herbem województwa, z którego wybrano mnie eurodeputowanym! Gdy już mnie wybrano, udzieliłem wywiadu znanej norweskiej dziennikarce, specjalistce od Polski, napisała o historii naszego kraju trzy książki. O sprawie Falenty wie pewnie więcej, niż 95% polskich polityków. A jednak ze zdumieniem słuchała, gdy opowiadałem jej o Tragedii Górnośląskiej. Może z tego powstanie czwarta jej książka? A przecież nie byłoby tego wywiadu, gdybym nie był eurodeputowanym. - Ale naprawdę nie ma żadnych szans na jakieś skuteczne działanie na rzecz godki na szczeblu europejskim? - Powtórzę, skutecznym działaniem jest nagłośnienie, że istnieje taki problem jak jej nieuznawanie przez państwo polskie. Ale jako eurodeputowany zamierzam się także tu, na miejscu, angażować w jej promowanie, w kodyfikację, o której mówi się od lat, ale nic ponadto się nie dzieje, o jej wprowadzanie do szkół przez samorządy. Robimy to jako DURŚ, ale będąc eurodeputowanym mam większe możliwości wpływania na prezydentów, burmistrzów. Biuro europosła ma też pewne możliwości finansowe z tym związane. Zresztą podobnie angażuję się w przyszłoroczne obchody Tragedii Górnośląskiej, 12 lipca w tej sprawie, wraz z innymi działaczami DURŚ spotykam się z prezydentem Rybnika.
skie złoża dostępnego aktualnie węgla są na wyczerpaniu. Rzadko która kopalnia ma złoża na więcej, niż 15 lat. Dziś nasza energetyka, a nawet piece domowe jadą na węglu rosyjskim i uporczywe trwanie przy węglu jest w interesie wyłącznie Rosji. Druga sprawa jest ciekawa. Zauważ, że wszyscy krzyczą, że kopalń nie dadzą ruszyć, ale wszędzie gdzie pojawia się pomysł budowy nowej, ci sami ludzie gruby u siebie nie chcą. Tak było w ostatnich dwóch-trzech
- Ale cała polska energetyka nastawiona jest na węgiel, jej się nie da przestawić z dnia na dzień. - Oczywiście, to zadanie na kilka dziesięcioleci, ale jeśli zaczniemy już teraz, to może koło roku 2040 Polska będzie w stanie funkcjonować bez węgla. Wszyscy obecni górnicy będą już wtedy na emeryturze, więc to nie jest żadne zagrożenie dla ich miejsc pracy. A młodzi ludzie nie chcą już iść do roboty na gruba. Wierz mi, wiem co mówię, moja mama przez wiele lat była dyrektorem technikum górniczego. - Ale czym węgiel zastąpić? Przeciw elektrowniom atomowym jest u nas duży opór, wiatraki podobno powodują spustoszenie w przyrodzie, górskich rzek, na których można budować elektrownie wodne mamy niewiele… -Nie jestem jakimś wielkim specjalistą od Odnawialnych Źródeł Energii, ale wiem, że ta dziedzina nauki i techniki rozwija się bardzo dynamicznie. Jeszcze kilkanaście lat temu przydomowa pompa ciepła to była ciekawostka z Niemiec czy Japonii, a teraz wokół mojego domu pełno takich. Prężnie rozwija się fotowoltanika. Przy takiej pogodzie jak obecnie każdy właściciel ogniw będzie wręcz sprzedawał nadwyżki energii do sieci. Będę się starał,
- To chyba oczywiste, można się jedynie zastanawiać, jak wielki wpływ na to ma człowiek. - Odpowiedziałem podobnie, a ona do mnie, że w minionej kadencji europarlamentu było sporo posłów z Polski, którzy wprost negowali zmiany klimatu, twierdząc, że to lewackie bzdury. Oczywiście, naukowcy jeszcze długo będą się kłócić, czy na ocieplanie klimatu większy wpływ mają spaliny aut i dymy elektrowni, czy wycinanie olbrzymich lasów, czy może melioracja, która osusza lasy, łąki, ale na pewno każda z tych działalności człowieka jakiś wpływa ma. I musimy się starać wszystkie te elementy ograniczyć. Spalanie węgla, zwłaszcza w domowych kopciuchach jest jednym z nich. Zasoby węgla się kończą, jest on paliwem niezbyt ekologicznym, więc jeśli za dwadzieścia lat nie mamy obudzić się z ręką w nocniku, to tematem trzeba się zająć na poważnie już teraz. Ale przecież oczywiste jest, że nikt się z dnia na dzień nie zdecyduje, by zaprzestać wydobywania węgla, wygasić piece elektrowni. - A jednak za to, że niby Ślonzok, a jest za zamknięciem kopalń, w internecie jesteś ciągle atakowany, hejtowany. Zresztą hejt wobec Wiosny na śląskich profilach internetowych jest mocny, zarzucanie ci „pedalstwa”…
Europa solidaryzuje się z małymi narodami, małymi grupami etnicznymi, których prawa są negowane. Ale ona nie wie, że taka grupa żyje, wmówiono jej, że Polska to państwo jednolite etnicznie. Dlatego gdy pierwszy raz zjawiłem się w parlamencie europejskim, miałem na sobie polówkę ze śląskim orłem. Wzbudził zaciekawienie. Oczywiście polskie prawicowe media od razu oblały to hejtem, że noszę emblemat śląskich separatystów. Chociaż ten sam orzeł jest herbem województwa, z którego wybrano mnie eurodeputowanym! latach w mysłowickich Brzęczkowicach, w gminach na granicy powiatu pszczyńskiego i bieruńsko-lędzińskiego, w rybnickim Paruszowcu, teraz miasto Imielin walczy z planami budowania u nich kopalni. Najwyraźniej chcemy kopalń, ale nie u siebie. A wydobywanie pokładów leżących ponad kilometr pod ziemią jest przy obecnej technologii ekonomicznym absurdem. To nie jest tak, że Wiosna czy ja chcemy odejścia od węgla, to jest po prostu konieczność, chyba że chcemy się w całości uzależnić od jego importu.
by w Parlamencie Europejskim znaleźć się w komisji, która zajmuje się OZE. To jedna z nielicznych, która ma uprawnienia legislacyjne. A trzeba Europie pokazywać, że my także jesteśmy wrażliwi na problemy ekologiczne. - Nie rozumiem. - Już wyjaśniam. Kilka dni temu, gdy pierwszy raz spotkałem się z eurodeputowanymi z innych krajów, Angielka z Labour Party zapytała mnie czy uważam, że następują zmiany klimatyczne…
- Ten wątek szczególnie bawi moja dziołcha. Hejt trochę przygnębia mamę, ale mnie nie, bo przywykłem do hejtu od dzieciństwa, od nazywania mnie kujonem, którym zresztą rzeczywiście byłem. Teraz jestem hejtowany za LGBT, ale rzeczywiście, chociaż sam nie jestem gejem, potrafię zrozumieć tych, którzy przez całe życie są prześladowani, hejtowani, wyśmiewani. Akurat Ślązacy powinni to rozumieć najlepiej, bo my też jesteśmy w Polsce mniejszością nieuznawaną, której potrzeby, choćby ten język, są ignorowane. Kutz nazwał nas
9
nr 6/2019 r.
wiceżydami, a mniejszości seksualne są w takie samej sytuacji. Kutz mówił, że chodzi w paradach równości, bo jest człowiekiem, ja także wybieram się na Paradę w Katowicach ze śląską flagą. Walka o prawa LGBT nie musi jednocześnie być naśmiewaniem się z innych poglądów czy obrażaniem tych uczuć innych. - Czasem także stroje na paradach równości wywołują niesmak. Widziałem zdjęcie faceta w koszulce „Wybacz dziewczyno, ale wolę ssać fiuta”. To wulgarne, a było tam również sporo dzieci… - O tym mówię. To jest już jednak kwestia dobrego smaku czy kindersztuby. Nigdy na paradzie równości nie byłem, ale we wrześniu będzie w Katowicach i wtedy pójdę ze śląską flagą. Żeby zademonstrować właśnie to, że my, Ślązacy, jesteśmy tak samo nieuznawaną przez państwo mniejszością, jak LGBT. Zgodnie z zasadą, że wróg naszego wroga jest naszym przyjacielem, Ślązacy powinni być solidarni z LGBT, tym bardziej, że tamte środowiska są na śląskość bardzo otwarte. To nie przypadek, że w programie Wiosny są i ich problemy i uznanie godki za język. Dla naszej partii to tak samo ważne problemy dwóch różnych
mniejszości. Zresztą nie rozumiem, jak można z jednej strony pomstować, że państwo polskie nie chce w cywilizowany sposób uregulować spraw śląskiej mniejszości, a z drugiej być wrogo nastawionym do innej mniejszości, która boryka się z podobnym proble-
Śląska, przypominać sobie, jakim językiem mówili najstarsi członkowie mojej rodziny. Poczułem z dużą siłą, że to wszystko jest moją tożsamością. Bo przecież człowiek się z nią nie rodzi, tożsamość jest wynikiem świadomych wyborów, pewnego procesu
wzmacniania, rozbudzania tej tożsamości też jakoś będziesz działał? - Owszem, ale może cię zaskoczę, bo na rzecz wszystkich tożsamości naszego województwa, nie tylko śląskiej. Ja nie podzielam poglądu, że lepiej byłoby, gdyby nasze wojewódz-
Rzadko która kopalnia ma złoża na więcej, niż 15 lat. Dziś nasza energetyka, a nawet piece domowe jadą na węglu rosyjskim i uporczywe trwanie przy węglu jest w interesie wyłącznie Rosji mem. To dla mnie niepojęte. Na szczęście też śledzę te śląskie grupy i widzę, że podzielających mój pogląd jest równie dużo, jak tych hejtujących. - Angażuję się w śląskość od wielu lat i wydaje mi się, że ty tak naprawdę zacząłeś pojawiać się na śląskich imprezach jakieś trzy, cztery lata temu. Czemu dopiero wtedy? - Bo dopiero wtedy, gdy wyjechałem do Norwegii, poczułem, że jestem Ślązakiem. Przedtem nigdy nad kwestiami własnej tożsamości się nie zastanawiałem, dopiero tam, bo chociaż Norwegia jest mi miejscem poza Śląskiem najbliższym, zatęskniłem za hajmatem. Zacząłem czytać historię
intelektualnego. Ja pojechał do Norwegii jako obywatel świata, wróciłem jako Ślonzok, śląski patriota. Ale w Norwegii widziałem też jak działa państwo normalne, czyli w moim rozumieniu naprawdę świeckie. I po powrocie do kraju zaangażowałem się w te dwie sprawy. W działania na rzecz państwa świeckiego i na rzecz śląskości. Nie umiem robić niczego na pół gwizdka, zaangażowałem się na całego. Doprowadziło mnie to do miejsca, w którym jestem teraz. Ale to tylko motywuje mnie do dalszej ciężkiej pracy na rzecz idei, które są mi bliskie. - Wspomniałeś, że eurodeputowany ma sporo możliwości, więc na rzecz
two ograniczało się do ziem górnośląskich. Owszem, serce chciałoby, aby znalazło się w nim także Opole, ale uważam, że wspólne województwo z Ziemią Częstochowską, z Zagłębiem, z beskidzkimi góralami, jest bogatsze kulturowo, jest takim tyglem, jak dawny Śląsk, gdy w zgodzie żyli tu Ślązacy, Niemcy, Czesi, Żydzi, Polacy. Takie tygle są zawsze twórcze, a nie jest tak, że tylko my mamy własną odrębną tożsamość, bo ta zagłębiowska też jest coraz mocniejsza. My protestujemy, że Sosnowiec to nie Śląsk, i oni też protestują, tak więc wspólnie możemy Polsce wyjaśniać, co Śląskiem jest a co nie jest. Zamierzam w Sosnowcu uruchomić coś, co roboczo
nazwałem Punktem Styku Kultur, a nad placówką tą zawisną cztery flagi: śląska, zagłębiowska, europejska, polska. Zamierzam też, nie wiem jeszcze czy w Katowicach czy w Brukseli zorganizować Festiwal Kuchni Województwa Śląskiego. Bo z perspektywy kulinarnej najlepiej widać, że nie jesteśmy jednym, lecz kilkoma odrębnymi regionami, a zarazem każdy z nich ma dania naprawdę pyszne. Takie działania, mam nadzieję, uzmysłowią większej ilości Polaków, że województwo śląskie oraz Górny Śląsk to nie jedno i to samo. - Czyli planów i pracy przed tobą dużo… - Tak, ale jak wspomniałem już w szkole byłem kujonem, co oznacza, że jestem człowiekiem pracowitym i systematycznym. Dlatego nie boję się ani wyzwań, które sam sobie postawiłem, ani angażowania się w wiele innych działań, jeśli uznam je za słuszne i sensowne. A fakt, że przez najbliższych kilka lat nie muszę się martwić o sprawy materialne powoduje, że mogę się w całości poświęcić działalności na rzecz społeczeństwa, śląskości, regionalizmu, i wszystkich dyskryminowanych mniejszości. Rozmawiał Dariusz Dyrda
10
nr 6/2019 r.
Najechani przez polskich jeźdźców Apokalipsy
Jedyne prawdziwie śląskie powstanie Coraz głośniej o powstaniach śląskich, a to bębnienie nimi trwać będzie przynajmniej do połowy sierpnia, kiedy to mamy 100 rocznicę wybuchu tzw. I Powstania Śląskiego. Nie można się godzić na to, bo obchodzić i czcić wojnę domową. Naszą śląską, a nie polską, wojnę domową – ale tak naprawdę niewiele w tej sprawie możemy zrobić. Możemy natomiast przypomnieć, że kiedyś, dawno temu, wybuchło prawdziwie śląskie powstanie. Działania wojenne zaczęły się właśnie w czerwcu.
n Bethlen Gabor, książę Siedmiogrodu, był też krótko (1622-26) władcą Górnego Śląska.
A
w powstaniu tym rzuciliśmy rękawicę najpotężniejszemu monarsze ówczesnej Europy, cesarzowi rzymskiemu, zwanemu potocznie niemieckim. W 1618 roku z naszymi braćmi Czechami wypowiedzieliśmy mu posłuszeństwo i wywołaliśmy powstanie. Szło nam tak dobrze, że oblegliśmy nawet cesarską stolicę, Wiedeń. Ale wtedy z pomocą niemieckiemu cesarzowi przyszedł polski król. Zaczęło się 23 maja 1618 roku. Tego dnia czescy dostojnicy wyrzucili z zamku na praskich Hradczanach namiestników cesarza. Dlaczego? Tutaj trzeba wyjaśnić parę faktów i obalić parę mitów. Pierwszy mit to ten, że Śląsk był zawsze katolicki. Otóż nie był. Na początku XVII wieku, podobnie jak Czesi, nasi przodkowie w zdecydowanej większości byli protestantami. Drugi mit to taki, że Śląsk należał wtedy do królestwa czeskiego. Nieprawda, nie należał, był niepodległym państwem, z Czechami połączonym jedynie osobą wspólnego władcy.
NIEPODLEGŁY JAK AUSTRALIA Od XIV wieku niemal wszystkie śląskie księstwa, w większości wciąż w posiadaniu Piastów, ale też na przykład bocznej linii czeskich Przemyślidów (na przykład księstwo opawskie) należały do korony czeskiej, to znaczy składały hołd królowi Czech. Ale król Czech, składał hołd cesarzowi rzymskiemu (potocznie zwanemu niemieckim), a cała
korona czeska, w tym i Śląsk leżała w granicach rzymskiego (niemieckiego) cesarstwa. W koronie czeskiej panował okropny bałagan ustrojowy. Były tu księstwa dynastyczne, należące do władców z wielkich dynastii (jak Piastowie czy Przemyślidzi), były też wolne państwa stanowe, w zasadzie niczym się nie różniące, ale powstałe na skutek przejęcia całego lub części księstwa dziedzicznego przez osobę spoza dynastii panujących. Ich władcy mieli tytuł niższy, i niżej stali w arystokratycznej hierarchii, niż książęta z rodów panujących, ale uprawnienia praktycznie te same. . Były też państwa stanowe mniejsze (status minores) a wreszcie dobra zakonne o różnym statusie, wolne miasta i dobra kościelne, jak chociażby biskupie księstwo nyskie czy należące do biskupa krakowskiego. księstwo siewierskie. Mało kto w Polsce wie, ale księstwo siewierskie formalnie leżało w cesarstwie niemieckim, nie królestwie polskim, wiec biskupi krakowscy, aż do 1790 roku, konsekwentnie używali tytułu księcia Rzeszy! Bałagan ten uporządkował pod koniec XIV wieku król Karol IV Luksemburczyk, przekształcając swoje królestwo w Koronę Czeską, będącą federacją królestwa Czech, księstwa śląskiego oraz dwóch margrabstw: Moraw i Łużyc. W księstwie śląskim najwyższą władzą był nie król, lecz Sejm Śląski. Edykty królewskie nabierały mocy prawnej dopiero, gdy ten sejm je zatwierdził. Króla reprezentował starosta generalny Śląska, wybierany wyłącznie spośród śląskich książąt – ale objęcie przez niego urzędu też wymagało zgody Sejmu Śląskiego. Zdarzało się, że sejm kandydaturę króla odrzucał, wtedy wskazywał on następną osobę. A król czeski, żeby objąć we władanie księstwo śląskie, musiał zjawić się we Wrocławiu, i złożyć przysięgę na śląskie prawa. Jak można w tej sytuacji twierdzić, że Śląsk nie był niepodległym państwem, lecz należał do Czech? To tak samo, jakby dziś powiedzieć, że Kanada, czy Australia nie są niepodległymi państwami! Bo przecież głową i Kanady i Australii jest królowa brytyjska. No jest, ale Australią ma konstytucję, parlament, sąd najwyższy, generalnego gubernatora reprezentującego królową, premiera, rząd, siły zbrojne, dyplomację, wywiad i kontrwywiad. Własną monetę i własny sys-
n Defenestracja Praska. tem fiskalny. Własną pocztę. Wielka Brytania nie ma nad Australią żadnej władzy. Podobnie Śląsk. Pomiędzy XIV a XVIII wiekiem miał: własną konstytucję (tak, najstarszą na świecie, z XVI wieku), sejm, sąd ziemski (jakby sąd najwyższy) Miał starostę generalnego reprezentującego króla (odpowiednik australijskiego gubernatora), kanclerza (odpowiednik premiera) i kancelarię (rząd), miał własne siły zbrojne, dyplomację, wywiad i kontrwywiad. Własną monetę i własny system fiskalny. Oraz własną pocztę. Różnica jest jedna – król (królowa) brytyjski zostaje automatycznie głową Australii i Kanady. A – jak już napisano powyżej – czeski król nie zostawał automatycznie władcą Śląska. Musiał się pofatygować do śląskiej stolicy, Wrocławia. Wychodzi więc na to, że Śląsk XVI wieku był bardziej niepodległy, niż dziś Australia czy Kanada. I panowały w nim ogromne swobody religijne. Do tego stopnia, że chociaż – o czym też było już wyżej – godność starosty generalnego mógł objąć tylko śląski książę, to jednak na początku XVII wieku z grona tego wykluczono biskupów wrocławskich. Bo starosta-biskup nie gwarantował przestrzegania tych swobód. Starostą generalnym mógł być tylko książę świecki.
NIE CHCEMY TEGO KRÓLA! Ale nastał rok 1617. Za namową cesarza czeski sejm nowym królem wybrał jego kuzyna, Ferdynanda I Habsburga, jak się szybko okazało arcyksięcia o poglądach ultrakatolickich, przeciwnika swobód religijnych. Ten od razu zabrał się za prześladowanie innowierców. To właśnie dlatego Czesi wyrzucili przez okno namiestników cesarza. Było oczywiste, że oznacza to wojnę.
Ślązacy natychmiast opowiedzieli się po stronie Czechów. Powołano wodza śląskiej armii, zaczęto ją gromadzić, a powstańcy, wsparci przez księcia Siedmiogrodu Bethlena Gabora, który też chciał zrzucić zależność od cesarza, postanowili nie czekać na wroga u siebie, lecz zaatakować Wiedeń. Jednocześnie rozpoczęto akcję dyplomatyczną, na dworach niemieckich protestanckich książąt oraz w Turcji, pozostającej od dawna w złych stosunkach z Austrią. Cesarz też podjął akcję dyplomatyczną, tyle że w Polsce, której królem był wówczas – równie ultrakatolicki – Zygmunt III Waza. Polski sejm nie zgodził się na udział w wojnie. W tej sytuacji jednak Zygmunt zezwolił cesarzowi na werbowanie w Polsce najemników, tzw. lisowczyków i zapewnił, że na Czechy i Śląsk uderzą też prywatne armie polskich magnatów.
LISOWCZYCY NIE DALI NAM ZDOBYĆ WIEDNIA Magnaci jednak nie uderzyli, bo dyplomacja w Turcji okazała się skuteczna. Gdy tylko lisowczycy napadli na Siedmiogród, Turcja uznała, że to wypowiedzenie przez Polskę wojny (Siedmiogród był lennem tureckim) – więc wojska magnackie wraz z koronnymi wyruszyły przeciw Turkom. Poniosły jednak klęskę pod Cecorą. Jednak Lisowczycy plądrowali już Siedmiogród, więc książę Bethlen Gabor zaprzestał oblegania Wiednia, by wyruszyć bronić własnej ojczyzny. W tej sytuacji, osłabieni jego odejściem, powstańcy śląscy i czescy także zwinęli oblężenie Wiednia i wycofali się do ojczyzny, przechodząc do defensywy. Zresztą także celem obrony przed lisowczykami, którzy zdążyli już napaść na oba kraje.
Lisowczycy byli niezwykłą formacją wojskową. Można by nawet zaryzykować tezę, że nie wojskową, tylko bandycką. Pozbawiona taborów, złożona jedynie z jeźdźców, przemieszczała się w sposób dla XVII wojen niespotykanie szybki. Chyba tylko Tatarzy byli w stanie dorównać im tempa. Lisowczyków werbowano wśród niezbyt zamożnej szlachty polskiej, ot tyle, żeby stać go było na wierzchowca (lepiej dwa, drugi to luzak) i uzbrojenie. Co więcej, lisowczyncy nie pobierali w zasadzie żołdu – utrzymywali się z tego, co udało im się złupić na terenach, gdzie prowadzą walki. A prowadzili walki w sposób w zasadzie łupieżczy, nie tyle staczając bitwy, co wprowadzając terror.
BIAŁA GÓRA ZMIENIA W CZECHACH WSZYSTKO Wielkie czeskie powstanie zakończyło się w zasadzie 8 listopada 1620 roku bitwą pod Białą Górą. Czesi i ich śląscy sojusznicy nie byli skazani na porażkę, ale zmarnowali moment, w którym należało uderzyć, czekając, aż cesarska armia się uformuje. Po bitwie nastały straszne represje, spora część szlachty i inteligencji musiała z Czech emigrować, część zginęła w samej bitwie. Cesarski trybunał skazał na śmierć ponad 600 osób, głównie przedstawicieli czeskiej elity; konfiskowano ich majątki, przekazując je rodom katolickim z Austrii, Hiszpanii i Włoch. Czechy utraciły też niepodległość, do tej pory to czeski sejm wybierał monarchę (choć spośród Habsburgów), teraz stały się dziedziczną posiadłością Habsburgów austriackich. No i utraciły (!!!) 80% swojej ludności, która z 4 milionów spadła do 800 tysięcy. Nawet język czeski praktycznie zaniknął, zastąpiony w miastach przez niemiecki. Przestały ukazywać się jakiekolwiek doku-
11
nr 6/2019 r.
lickie, to przecież jednoznacznie wskazywał też, które katolickie nie są. Gdy go czescy powstańcy w końcu dupadli, śmierć miał rzeczywiście męczeńską. Niemniej w czeskiej historii postrzega się Jana Sarkandra jako ludobójcę. Czyż więc można się dziwić, że kanonizacja go wywołała u nich wzburzenie?
OSAMOTNIENI
n Lisowczyk pędzla Rembrandta. menty po czesku, w efekcie czego język ten w drugiej połowie XIX wieku trzeba było rekonstruować w oparciu o ludowe gwary spod Pragi. Biała Góra to przełom w historii Czech. Od tej bitwy Czesi już praktycznie nigdy nie toczyli wojen, unikali walk. Uważając, że kto nie walczy, ten nie ponosi strat. To dlatego średniowieczna Praga zachwyca, a Warszawa została zniszczona w 1944 roku. Dla każdego Czecha jest oczywiste, że powstańcy warszawscy, podrywając się do walki, dokonali zbrodni na własnym narodzie, na swoim mieście. Biała Góra zmieniła czeską mentalność, czyniąc z nich pragmatyków, zwolenników przeczekania problemów, okupacji. Gdy raz, w 1968 roku, spróbowali postąpić inaczej, znów przekonali się, że metoda na przeczekanie jest najlepsza.
LISOWCZYCY ŚLĄSK PUSTOSZĄ Po bitwie pod Białą Górą wojska śląskie, które nie zostały tam rozbite, wróciły do ojczyzny i … jej nie poznały. Lisowczycy dopuścili się tu nieprawdopodobnych spustoszeń. Nawet jak na warunki XVII wieku, było to wojsko wyjątkowo bestialskie. Nie mając taborów, aprowizacji, żywność zabierali przemocą w miejscach, gdzie akurat wypadł im nocleg. Zresztą mieszkańcom tych miejscowości żywność ta nie była już do niczego potrzebna, bo jeszcze przed rozpoczęciem rabunku byli mordowani. Za wyjątkiem dziewczyn i młodych kobiet, które mordowane były rano, po nocy, podczas której były wielokrotnie gwałcone. Przed opuszczeniem wsi czy miasteczka lisowczycy puszczali go z dymem. Następny nocleg – identyczna sytuacja. Hrabia Maurycy Dzieduszycki tak opisywał ich sposób prowadzenia wojny: „Któż opisze, ilu niewinnych z głodu umarło, ile uczciwych pań i dziewic gwałt i znieważenie poniosło, ile z nich wykradzeniem uniesiono, ile ludzi wszelkiego wieku i płci najokrutniejszymi sposobami męczono? Wielu powrozami na głowę zarzuconymi i ściśnionymi, wielu pałkami i kijami dręczeni, inni obcęgami szarpani, inni świdrami w gardło i inne miejsca wpychanymi katowani, inni na pal i haki wbijani. Że nawet niewiasty i dziewice sprośnymi gwałtami na śmierć przyprawione, a ciężarnym ogniem płód wypędzony; inni wreszcie tak duchowni jak i świeccy, tak starzy, jak i młodzi, tak szlachta jak
i gmin pospolity po domach i drogach najokrutniej dręczeni i rozdzierani” –i jest to opis z Austrii, której byli Lisowczycy sojusznikami! Więc jak zachowywali się na wrogim Śląsku!?! Zresztą wiemy jak, burmistrzowie śląskich miast rozrywano końmi na rynku.
Po bitwie pod Białą Górą Śląsk w walce z cesarzem był niemal osamotniony, dopiero nieco później do wojny XXX-letniej, którą śląsko-czeskie powstanie rozpoczęło, zaczęły przyłączać się kolejne europejskie państwa. Ślązacy rozumiejąc, że sami cesarzowi rady nie dadzą, podpisali więc tzw. Akord Drezdeński. Stany śląskie uznały króla Ferdynanda, w zasadzie tak jak Czechy utraciły swoją niepodległość, zapłaciły cesarzowi kontrybucję wysokości 300 tys. guldenów, a cesarz ogłosił amnestię i ograniczył represje wobec protestantów. Przy czym amnestia nie objęła na przykład głównodowodzącego śląskiej armii, księcia Jana Jerzego Hohenzollerna, który został skazany na banicję. Również magnacki górnośląski ród Kochickich – bardzo w sprawę powstania zaangażowany - musiał ratować
mi chroniła się ona w Saksonii, Polsce, na Węgrzech. Jej miejsce zastępowała lojalna wobec cesarza szlachta niemiecka.
STRASZNIE WYNISZCZONY KRAJ Jednak Akord Drezdeński skończył wojnę XXX-letnia na Śląsku tylko na chwilę. Choć wojska śląskie już w niej udziału nie brały, przez Śląsk, do 1648 roku maszerowały wojska szwedzkie, duńskie, pruskie, hanowerskie, cesarskie i wiele innych. Bo wojna miała dwa główne teatry działań: brandenbursko-pomorski i austriacko-węgiersko-siedmiogrodzki. Najkrótsza droga z jednego do drugiego wiodła przez Śląsk. A każda maszerująca tędy armia kradła, mordowała, gwałciła, paliła. Na Śląsku rozegrały się też dwie wielkie bitwy wojny XXX-letniej. W 1633 roku wojska cesarskie (z walczącą już po ich stronie kawalerią śląską) pokonały pod Ścinawą wojska szwedzko-saskie. W bitwie wzięło udział około 70 000 żołnierzy. Rok później pod Legnicą Saksonia wzięła srogi odwet. W historii niemieckiej Schlacht von Liegnitz dotyczy właśnie tej bitwy, a nie stoczonej przez Henryka Pobożnego z Tatarami. Po wojsnie Śląsk był wyniszczony strasznie, choć nie aż tak, jak Czechy. Na przy-
Jak można w tej sytuacji twierdzić, że Śląsk nie był niepodległym państwem, lecz należał do Czech? To tak samo, jakby dziś powiedzieć, że Kanada, czy Australia nie są niepodległymi państwami! Bo przecież głową i Kanady i Australii jest królowa brytyjska. Różnica jest jedna – król (królowa) brytyjski zostaje automatycznie głową Australii i Kanady. A – jak już napisano powyżej – czeski król nie zostawał automatycznie władcą Śląska. Musiał się pofatygować do śląskiej stolicy, Wrocławia. Wychodzi więc na to, że Śląsk XVI wieku był bardziej niepodległy, niż dziś Australia czy Kanada. Ale gdy wojska śląskie wróciły na Śląsk, lisowczycy nie grabili już i palili bezbronnego kraju. W kwietniu 1620 roku po pościgu w okolicach Głubczyc i Karniowa dragoni śląscy dogonili duży ich oddział i przy pomocy okolicznego chłopstwa wybili niemal wszystkich –zbiegło nie więcej niż 300. 27 złapanych bandytów - wszyscy herbowa szlachta polska – powieszono na rynku we Wrocławiu.
się ucieczką, dobra im odebrano, a jeden z Kochcickich został wbrew akordowi drezdeńskiemu stracony. Zresztą efektem wojny XXX-letniej jest znaczna redukcja śląskiej szlachty o słowiańskich nazwiskach, przed represjami cesarski-
kład Jelenią Górę, mającą przed wojną kilka tysięcy mieszkańców, w roku jej zakończenia zamieszkiwało… 6 rodzin. Lwówek Śląski w roku 1618 liczył 6000 mieszkańców, w 1648 żyło tu 40 osób. Ludność Śląska spadła o połowę, z półtora miliona do ok. 800 00. Choć
SARKANDER – SZPIEG LISOWCZYKÓW Lisowczycy mieli współpracowników wśród katolickiego duchowieństwa. Najsłynniejszego z nich, Jana Sarkandra, Jan Paweł II w 1995 roku kanonizował. W Czechach wywołało to ogromne oburzenie. Bo kim był Sakrander? Ten ksiądz z pogranicza Moraw i Śląska gdy tylko wybuchła wojna XXX-letnia udał się do Polski, do Krakowa. Wrócił do ojczyzny w tym samym czasie, gdy zjawili się tu lisowczycy. Był oczywistym polskim szpiegiem. I jako szpieg wskazywał lisowczykom… No właśnie, tu jest różnica między opiniami polskimi a czeskimi. Czesi twierdzą, że Sarkander wskazywał miejscowości protestanckie, które lisowczycy mordowali. Polski kościół twierdzi, że wskazywał miejscowości katolickie, by lisowczycy je oszczędzili. Ale gdy się zastanowić, wychodzi na jedno i to samo – bo jeśli wskazywał, które są kato-
n Wojna XXX-letnia, wojska plądrujące farmę – obraz z epoki.
i tak można powiedzieć, że mieliśmy szczęście, ludność Czech spadła z 4 milionów do też 800 tysięcy. O 80%. Dla porównania, podczas ludobójczej II wojny światowej, na żadnym terenie populacja nie zmniejszyła się bardziej, niż o 30%. A w śląskich rodzinach jeszcze przez kolejnych 200 lat straszono niegrzeczne dzieci „polskimi wojokami” – chodziło oczywiście o lisowczyków. Nasza śląska ojczyzna przez ponad 150 lat lizała rany po tej wojnie, po wojnie która rozpoczęła się jedynym prawdziwym powstaniem śląskim. W wyniku tej wojny Śląsk, przedtem jeden z najbogatszych regionów Europy, bardzo podupadł. Kolejne przyspieszenie cywilizacyjne przyniosła mu dopiero industrializacja, która – już w państwie pruskim –zaczęła się na przełomie XVIII i XIX wieku. Choć miał Śląsk nieco większe (dzięki Akordowi Drezdeńskiemu) prawa niż Czechy, mogły tu powstać trzy świątynie protestanckie, choć tylko z nietrwałego budulca. Dlatego do dziś zachwycają dwa Kościoły Pokoju (w Świdnicy i Jaworze), największe w Europie budowle z drewna. Trzeci spłonął. Pokój westfalski (1648), kończący wojnę XXX-letnią spowodował także, iż dotychczasowa federacja korony czeskiej stała się fikcją, martwą literą prawa, z którego cesarz robił sobie niewiele – choć formalnie przetrwała aż do zdobycia Śląska przez Prusy. W Polsce, jeśli o wojnie XXX-letniej się wspomina, to zdawkowo, chociaż dotyczyła ona połowy obecnego terytorium Polski – bo nie tylko Śląska, ale praktycznie całego Pomorza i dawnych Prus. Mówi się o niej w Polsce w kontekście wojny religijnej, chociaż katolicka Francja była w sojuszu z kilkoma protestanckimi państwami, walcząc przeciw katolickim Austrii i Hiszpanii. W Polsce o wojnie tej mówi się mało, bo była to tak naprawdę I Wojna Europejska, obejmująca swoim zasięgiem niemal cały kontynent. Ale Polska pozostawała już wtedy poza europejskim nurtem spraw, koncentrując się na swoich wschodnich granicach, na sporach i wojnach z Rosją, z Turcją. Europa niewiele obchodziła Polskę, Polska niewiele obchodziła Europę. A Śląsk był w Europie, nie w Polsce. Dariusz Dyrda
12
nr 6/2019 r.
Nojlepszy gĕszynk 35zł
30zł
We Niŷmcach tyż werci sie demonstrować ślůnskość!
45zł
35zł
35zł
A może wybieresz se inkszy tres, abo inszy gadżet?
35zł
35zł
35zł
35zł
5zł
30zł
30zł
5zł
Instytut Ślůnskij Godki, 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53.* adres e-mail: megapres@interia.pl, tel. 501 411 994, konto bankowe 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 Eli kupisz za 100 zł abo lepij (do kupy ze ksionżkami ze ôstatnij strony) – dostawa gratis. Na terenie aglomeracji katowickiej możliwe dostarczenie kurierem i zapłata przy odbiorze.
* Powyższy adres jest jedynie adresem korespondencyjnym. Nie ma tam sklepu!
13
nr 6/2019 r.
Fascynujące gawędy o śląskiej historii Już w lipcu ukaże się fascynująca książka Jana Lubosa o dawnej historii Śląska. Autor opisując ją sięga po wiele średniowiecznych kronik, które lekceważyli zawsze polscy historycy. I snuje – w oparciu o źródła – historię zupełnie inną, niż ta, której nas uczyli. Oto spory fragment książki:
Po
raz pierwszy termin „Słowianie” (w formie „Sklawinowie”) pojawia się dopiero w IV wieku w dziele Cezariusza z Nazjanzu, jednak do powszechnego użycie wszedł dopiero w wieku VI – Prokopiusz z Cezarei w „Historii wojen” (najazdy Sklawenów na Bizancjum), Jordanes (historyk i kronikarz rzymski) w kronice „Getica” i wielu innych. Co to oznacza? Tylko tyle, że termin „Słowianie” został do literatury wprowadzony dopiero w cesarstwie bizantyjskim z końcem IV wieku. Wtedy, kiedy Słowianie zaczęli pojawiać się w obszarze zainteresowań cesarstwa. Jednak nie pojawili się nagle. Zagadkę ich pozornej wcześniejszej nieobecności wyjaśnia Jordanes w „Getice”: „Wenetowie zaś, (...) pochodząc z jednego pnia, występują dzisiaj pod trzema nazwami: Wenetów, Antów i Sklawenów. (…) od źródeł rzeki Vistuli na niezmierzonych przestrzeniach usadowiło się ludne plemię Wenetów, którzy chociaż teraz przybierają różne miana od rodów i miejsc, w zasadzie są nazywani Sklawenami i Antami”. Podobnie kilkadziesiąt lat później Fredegar w swojej „Kronice Franków” utożsamia Sklavenów z Wenedami (Winidami). Bliżej naszych czasów takie utożsamienie występuje w XII wiecznym „Zwierciadle Saskim” (Sachsenspiegel), tak również nazywali mieszkańców słowiańskiej Karyntii ich germańscy sąsiedzi, tak też do dzisiaj nazywani są przez niemieckich sąsiadów Serbowie łużyccy. A o Wenedach wspominają źródła rzymskie już z I i II wieku, między innymi Pliniusz Starszy, Tacyt, Ptolemeusz Klaudiusz, przy czym najciekawsza jest relacja Tacyta, który pisze o podobieństwie obyczajowym Germanów i Wenetów, wyraźnie jednak ich rozróżniając. Około 1 roku naszej ery na tereny Pomorza Gdańskiego i Środkowego zaczęli napływać skandynawscy Goci i Gepidzi, dając początki tzw. Kulturze Wielbarskiej. Ponownie trzeba podkreślić, iż według ustaleń arche-
ologów Goci osiedlając się najpierw na terenie m.w. dzisiejszych Kaszub, potem stopniowo wędrując wzdłuż Wisły i Bugu oraz dalej w kierunku Morza Czarnego zasiedlali tylko pustki, na ogół respektując stan posiadania ludności tubylczej. Na początku II wieku rozszerzyli swe wpływy na prawobrzeżne Mazowsze, Podlasie, Wołyń i Polesie. Około roku 235 ekspansja Gotów przekroczyła horyzont zainteresowań Bizancjum i odtąd znamy ich losy lepiej. W V wieku, pod naporem Hunów i Awarów Goci wywędrowali dalej na południe. Ich niewątpliwie frapująca obecność na terytorium obecnej północnej i wschodniej Polski ma w tej narracji dodatkowe znaczenie. Przecięli swoim kilkuset kilometrowej szerokości państwem, ciągnącym się od polskiego Pomorza aż po Krym, jednorodne wcześniej ludy wenedyjskie na okres ponad 4 wieków. Wystarczyło to, aby wyraźnie zróżnicować zachodnich Wenedów, trwających pomiędzy państwem Gotów a germańskimi plemionami na zachodzie, od wschodnich, pozostających pod wpływem zarówno Gotów jak i irańskich Sarmatów oraz tureckich Awarów. Antowie – wschodni Słowianie – po odejściu Gotów ruszyli na zachód, zajmując opuszczone przez nich terytoria, a nawet wraz z Awarami spychając swoich pobratymców – zachodnich Słowian - dalej na zachód. Tak jak obecność Wenedów zachodnich dokumentują kronikarze rzymscy i bizantyjscy, tak obecność na wschodzie Europy oraz ekspansję na zachód Antów odnajdujemy w południowoeuropejskich źródłach starożytnych i wczesnośredniowiecznych, a nawet chińskich („Kronika Wczesnej Dynastii Han” ok. r. 138-126 p.n.e. lokuje Yancai - 奄蔡; Antów - między Jeziorem Aralskim a Morzem Kaspijskim). Wspomniany wcześniej Prokopiusz z Cezarei w VI wieku w swojej „Historii wojen” jednoznacznie już dzielił Słowian na wschodnich Antów i zachodnich Sklawenów .
UPORZĄDKUJMY SOBIE POSIADANE INFORMACJE. 1. Na początku ery nowożytnej mamy informacje starożytnych dziejopisarzy o Germanach, żyjących na zachód od Łaby, tudzież o Wenedach, zamieszkujących Europę środkową. 2. Według teorii językoznawców Pragermanie i Prasłowianie musieli przez długi okres czasu zamieszkiwać sąsiednie lub te same tereny, o czym świadczy wspólne lub podobne słownictwo ich zrekonstruowanych języków. Do podobnych wniosków prowadzą wyniki archeologicznych badań projektów Bavaria Slavica i Germania Slavica. 3. Wenedowie (Winidowie) to nazwa, którą plemiona germańskie nazywały swoich nie germańskich sąsiadów. 4. W okresie między I a IV wiekiem ziemie Wenedów (Prasłowian) zostały przecięte państwem Gotów. Nastąpiło zróżnicowanie Wenedów na Sklawenów (Słowian zachodnich) i Antów (Słowian wschodnich). 5. W IV wieku na południu Europy, w Cesarstwie Bizantyjskim, po raz pierwszy pojawia się określenie Sklawinowie (Słowianie). 6. W VI wieku i później niezależnie kilku dziejopisów utożsamia Sklawenów z We-
nedami, jednocześnie odróżniając ich od wschodnich Wenedów – Antów. 7. Pomiędzy V a VIII wiekiem Antowie wraz z Awarami i Hunami prą na zachód i południe Europy, docierając aż do Moraw i Bizancjum. Zapewne zajęli też ziemie w centralnej Polsce, skąd wyparli Gotów.
I. POCZĄTKI ŚLĄSKA 1. Państwo Samona Po raz pierwszy nadodrzańskie ziemie w średniowiecznych źródłach pisanych pojawiają się w kronice Historia Francorum (Historia Franków), spisanej w połowie VII wieku przez dziejopisarza frankijskiego zwanego Fredegarem, jako część państwa Samona. Samo (lub Zamo - imię pochodzenia celtyckiego) był kupcem, który podróżując z towarami prawdopodobnie gdzieś na terenie Moraw trafił w środek zawieruchy wojennej (622 – 625 r.), wywołanej buntem lokalnych plemion przeciwko awarskiemu zwierzchnictwu. Awarowie będący wieloetniczną mieszaniną koczowniczych ludów stepowych (w większości należących do rodziny ludów tureckich) zdołali na pewien czas podporządkować sobie rozdrobnione plemiona zamieszkujące Europę środkową. Narzucili im wiele niewygodnych powinności takich jak płacenie trybutu, dostarczanie posiłków wojskowych na łupieżcze wyprawy na tereny Bizancjum i Franków czy dostarczanie produktów rolnych i furażu dla koni, na których opierała się ich armia. W trakcie walk przeciwko Awarom Samo musiał zdobyć uznanie przywódców plemiennych, ponieważ w Kronice Fredegara nazywany jest potem władcą (a nawet królem: rex) Słowian: „W roku 40 panowania króla Chlotariusza człowiek imieniem Samo rodem z państwa Franków, z okręgu Senonagus, pociągnął za sobą wielu kupców i podążył dla handlu do Sklawenów, zwanych Winidami. Sklawowie już zaczęli się buntować przeciwko Awarom, zwanymi Hunami, i ich królowi kaganowi (…) kiedy Winidowie ruszyli zbrojnie przeciwko Hunom. Kupiec Samo, o którym mówiłem wyżej, podążył z ich wojskiem, tam to okazał się uzdolniony w walce z Hunami, że dziwiono się powszechnie, iż ogromna ich liczba poległa od mieczów Winidów. Winidowie, widząc zdolności Samo, wybierają go sobie na króla (…)”. Państwo Samona było najprawdopodobniej związkiem plemiennym akceptującym jednoosobową władzę Samo, dobrowolną federacją wielu plemion, o czym świadczą zapisane w kronice nie wymuszone przyłączenie się doń Karyntian (księstwo Valuka) i Serbów Łużyckich (księstwo Dervana). Ponownie za Historia Francorum: „Także Dervanus, książę plemienia Surbinów, które należało do plemienia Sklawinów i od dawna należało do królestwa Franków, przyłączył się wraz ze swoim ludem do królestwa Samo.” Już około 633 r. związkowe królestwo Samona rozciągało się ono od obecnej północnej Słowenii, obejmowało zachodnie Węgry, Karyntię, Styrię i Dolną Austrię, Morawy, zachodnią Słowację, Czechy, wschodnie fragmenty Bawarii i Łużyce. Północno-wschodnią granicę stanowiły ziemie wzdłuż dolnej Odry. Najczęściej na mapach obrazujących zasięg władzy Samo
zaznaczany jest tylko Górny Śląsk, jednak moim zdaniem jest to zbyt ostrożna ocena. Dolnym biegiem Odry nazwiemy przecież całą jej część w pierwszej połowie jej biegu od źródeł, a dziwne byłoby nie przyłączenie się do federacji plemion mieszkających nad nią pomiędzy rzeką Bóbr (granicą Serbów łużyckich), a plemionami górnośląskimi. Dla uzupełnienia obrazu trzeba jeszcze dodać ziemie wokół źródeł i początkowego biegu Wisły, również powszechnie uznawane za należące do Państwa Samona. Kronika jednoznacznie określa je państwem słowiańskim, dodatkowo utożsamiając występujące we wielu wcześniejszych pracach określenie Winidowie (Wenedowie, Wenidzi) z późniejszą nazwą Sklaweni (Słowianie). Jednak raczej nie ma wątpliwości, że na jego terenie żyli zgodnie obok siebie przedstawiciele różnych nacji. Przebadane cmentarze w północno-wschodniej Bawarii pokazały wieloletnie, równoczesne pochówki zmarłych Słowian (Wenedów) i germańskich Bawarów (wspólny wróg jednoczy - germańska Bawaria zastała wcześniej podbita przez celtycko-romańskich od początków VI wieku Franków). Świadczy to o ich zgodnym współżyciu, najprawdopodobniej nawet we wspólnych osadach. Z kolei na równinie panońskiej musieli pozostać osadnicy germańskich Longobardów, którzy wywędrowali z tego terenu przed naporem Awarów kilkadziesiąt lat wcześniej. Celtycki władca z pewnością akceptował też obecność swoich etnicznych pobratymców, a wykopaliska na przedmieściach Bratysławy wskazują także nawet na pokojową obecność Awarów w obrębie jego państwa. Konsolidacja plemion wokół morawskiego centrum została wymuszona przez zewnętrznych wrogów. Ze wschodu i południowego wschodu wciąż groźnym przeciwnikiem mimo wcześniejszych klęsk był Kaganat Awarski, z zachodu i północnego zachodu zagrażało potężne państwo Franków. Z królem frankijskim państwo Samona starło się wg kroniki Fredegara dwukrotnie. Wielka wyprawa Franków, pod dowództwem króla Dagoberta I (oraz sprzymierzonych z nimi Alemanów i Longobardów, których wojska nie zdążyły połączyć się z oddziałami Franków, jednak najechały ziemie państwa Samona) została rozbita przez wojska Samona pod Wogastisburgiem w 631 (lub 632) r. W efekcie, o czym pisałem już wcześniej, książę Derevan podległy wcześniej Frankom, mógł oddać swoje ziemie pod opiekę państwa Samona, a wojska Wenedów spustoszyły Turyngię i sąsiednie kraje. Zachodnia granica państwa Franków opierała się odtąd na Soławie i w kronikach – nawet po rozpadzie państwa Samona - nazywana była Limes Sorabicus (Sorbenmark, Granica Łużycka): linia obronna państwa frankijskiego, której późniejszym przedłużeniem dalej na północ była ustanowiona przez Karola Wielkiego w 809 r po ostatecznym pod-
biciu plemion germańskich1 Limes saxonicus (granica saska) – neutralna strefa obronna, pomiędzy państwem Franków a słowiańskimi Obodrzytami. Samo zmarł w 658 r, a jego państwo zadaniem większości historyków prawdopodobnie rozpadło się dwa lata później. Ponad półtora wieku później, na jego miejscu pojawia się Wielka Morawa lub, jak częściej jest nazywana dla podkreślenia federacyjnego charakteru kraju, Rzesza Morawska i jej władca Mojmir I. W Kraju Morawskim, w pobliżu austriackiej granicy, leży mające ponad tysiącletnią historię niewielkie miasteczko Znojmo. Najważniejszym jego zabytkiem jest pochodząca z początku XII wieku (wg niektórych historyków nawet z okresu późno morawskiego) rotunda św. Katarzyny. W 1947 roku w czasie prac konserwatorskich odkryto w niej pod kilkuwiekowymi warstwami farby, malowidła naścienne pochodzące z 1134 r.2 Wśród nich – poczet 24 kolejnych władców Moraw. Znajdujemy tam, podążając wstecz od 1134 r. czeskich Przemyślidów, następnie Mojmirowiców - wcześniejszych, historycznych władców Rzeszy Morawskiej oraz, po portretach kilku nierozpoznanych władców, obraz podpisany ZAMO (Samo). Oznacza to ni mniej ni więcej, że na przełomie XI i XII wieku Czesi i Morawianie uznawali ciągłość dynastyczną Mojmirowiców i wywodzili ich od Samo, a Rzeszę Morawską i wcześniejsze Państwo Samona za ten sam organizm polityczny. Czy jest to możliwe? Pomiędzy ostatnią kronikarską informacją o Państwie Samona, a pojawieniem się w znanych kronikach Rzeszy Morawskiej istnieje luka aż 172 lat. Sporo, ale teoria o przetrwaniu księstwa morawskiego i jego władców, potomków Samona, jest dużo wcześniejsza, nim odkryto znojmeńskie freski. W 1663 roku czeski duchowny, historyk i pisarz Tomas Pesina wydal pięciotomowe dzieło „Moravopis”, zawierające wyczerpującą historię Moraw. Pesina (nie znając zamalowanych dużo wcześniej znojmeńskich obrazów naściennych) wylicza kolejnych, wywodzących się od Samona władców Moraw wraz z latami ich panowania. Wg tego wykazu Mojmir I jest w ósmym pokoleniu potomkiem Samona. Większość historyków nie uznaje tego wykazu za wiarygodny. Nie ma, nie przetrwało ani jedno źródło pisane, na podstawie którego ewentualnie mógł Pesina sporządzić ten wykaz. Jednak należy pamiętać, że poza tym wykazem zarówno ta, jak i pozostałe prace Pesiny uznawane są za wiarygodne, a także, że mógł mieć on dostęp do najstarszych dokumentów kościoła katolickiego obrządku słowiańskiego, zawzięcie niszczonych w XVII wieku przez habsburskich łacinników. Jeden mało wiarygodny przekaz o niczym nie świadczy, ale dwa, całkowicie niezależne, skłaniają do zastanowienia.
1. Jak wiemy z Kronik Widukinda z Korbei, Sasi przez cały VIII wiek toczyli walki z Frankami, jeszcze na początku IX wieku usiłowali zrzucić ich zwierzchnictwo, czasami współdziałając ze Słowianami Połabskimi, w ostateczności szukając u nich schronienia po stłumionych powstaniach. 2. Datowanie fresków na rok 1134 jest pewne. Zostały wykonane, aby uczcić ślub Konrada II Znojemskiego z dynastii Przemyślidów z Marią Serbską. Ich córka, Helena Znojemska została później żoną Kazimierza Sprawiedliwego z dynastii Piastów, była matką Konrada I Mazowieckiego, założyciela najmłodszej linii Piastów.
14
nr 6/2019 r.
Wyjaśnić Polakowi, czym jest Hajmat, to jak wyjaśnić Papuasowi, czym jest bigos. Można próbować, ale po co? I tak nie zrozumie. Bo żeby zrozumieć smak trzeba poczuć; opowiedzieć się nie da ani Papuasowi smaku bigosu, ani Polakowi istoty Hajmatu. Tak jak Papuasowi nic nie powie, że bigos to z grubsza rzecz biorąc uduszona razem kapusta i mięso – plus przyprawy – tak Polak nie pojmie, że Hajmat to ojczyzna ważniejsza od Ojczyzny. Żeby zatrzeć złe wrażenie rodzinnej rozmowy chciałem Weronice pokazać kawałek naszej okolicy. Ona wyobrażała sobie Śląsk jako dymiące kominy fabryk, hut i wszędzie szyby kopalniane. Więc postanowiłem pokazać jej nasze piękne lasy, jezioro, stojące nad nim Promnice. Szarpnąłem się, ale zjedliśmy w Promnicach obiad. Nie powiem, warto było. Weronikę zachwyciła tutejsza pieczona pierś kaczki i nawet powiedziała, że lepszą w Warszawie trudno znaleźć. Ciekawe, skąd może to wiedzieć, jeśli w Warszawie chodzimy do restauracji włoskich, kaukaskich, azjatyckich i wszystkich innych, ale na kuchnię polską rzadko. Zachwycała się też Weronika Promnicami. Patrzyła ze zdumieniem na ten maleńki pałacyk, ale jakże inny od pałaców, które stoją wokół Warszawy czy w Krakowie. Zupełnie inaczej zbudowany. Bibelocik taki cudny – powiedziała. I zapytała, czyj to zamek. Jakiego rodu. – No, książąt pszczyńskich. Podobnie jak tyski browar i wszystko wokoło – odpowiedziałem. - No ale Pszczyńscy to chyba nie nazwisko. Bo nigdy nie słyszałam – odpowiedziała. A skąd ja mam wiedzieć, jak książęta pszczyńscy mieli na nazwisko? Książęta pszczyńscy i tyle. Ale Justyna wiedziała. – To byli książęta von Hochberg. Odziedziczyli księstwo po wymarłych książętach von Anhalt. Z rodu Anhaltów wywodziła się na przykład imperatorowa Rosji Katarzyna Wielka. – wypaliła. Skąd ona wie takie rzeczy? - Niemcy? To pałac zaborców? – zapytała, wcale nie zgorszona Weronika. Justyna się roześmiała, że nie, bo Śląsk nigdy nie był pod żadnymi zaborami. – Jak to nie? cała Polska była! - Polska tak, ale my nie byliśmy Polską. Śląsk od XIII wieku nie miał z Polską nic wspólnego. Leżeliśmy w państwie czeskim, od XVII wieku w austriackim, od XVIII wieku w pruskim, choć południowa część nadal w austriackim. Dlatego nasza śląska szlachta jest pochodzenie czeskiego, jak książęta Lichnowscy, którzy mieli główne posiadłości w okolicach Raciborza, ale w większości niemieckiego, jak książęta von Hohenloche, hrabiowie von Donnersmarck, książęta von Schaffgotsch, Bellestremowie, ale też rodzime, śląskie, jak hrabiowie Promnitz. Księstwo pszczyńskie Anhaltowie odziedziczyli właśnie po Promnitzach, a Promnitzowie spokrewnieni byli z śląskimi Piastami. Dlatego ostatni książę pszczyński, który planował zostać polskim królem, powoływał się, że nosi piastowską krew. Mówił po polsku, ale sam był von Hochberg. Podczas I wojny światowej był adiutantem cesarza niemieckiego, a naczelny sztab niemiecki urzędował w jego zamku w Pszczynie. Tam też cesarzowie Niemiec i Austrii 5 listopada
HAJMAT odc. 6
1916 roku proklamowali powołanie państwa polskiego. Miało być królestwem i książę pszczyński wierzył, że to właśnie jego namaszczą na króla. - Co ty, przewodnikiem turystycznym zostałaś? – wyjąkałem zaskoczony, ale Weronika była wyraźnie zaciekawiona. I zaoponowała, że państwo polskie odrodziło się z zaborów dwa lata później, w listopadzie 1918 roku. - To kłamstwo piłsudczyków, żeby budować jego kult. Od listopada 1916 roku powoli budowano polską państwowość. Powołano radę regencyjną, w skład której wchodziło trzech polskich arystokratów. I tworzono już polską administrację. Piłsudski przyjechał na gotowe. Chociaż oczywiście, cesarze niemiecki i austriacki chcieli odbudować królestwo polskie tylko z ziem zaboru rosyjskiego. Przecież nie ze swoich. No ale przegrali wojnę i Polska powstała także na ich zaborach. A książę pszczyński tracił na znaczeniu. W latach trzydziestych państwo polskie za zaległości podatkowe odebrało mu zarząd nad jego hutami, kopalniami. Ale marząc o polskiej koronie Hochbergowie tak się spolszczyli, że jego syn walczył podczas wojny w polskich siłach zbrojnych na Zachodzie. A żona ojca, angielska arystokratka, księżna Daisy, słynęła z piękności. Chociaż i tak ją rzucił dla też pięknej, ale znacznie młodszej, szlachcianki hiszpańskiej. Wybuchł z tego skandal, bo Hiszpanka sypiała i z ojcem i z synem. Z synem chętniej. - Z tym, co potem służył w polskim wojsku? – romans ten zaciekawił Weronikę. - Nie, z jego starszym bratem, Bolkiem. Bolko został zakatowany w 1936 roku przez gestapo. - Jak to w 1936? Przecież wtedy jeszcze gestapo w Polsce nie było – zaprotestowałem. - Hochbergowie byli magnackim rodem niemieckim, mieli potężna posiadłości po obu stronach granicy. Należał do nich choćby leżący wtedy w Niemczech Wałbrzych, a ich wałbrzyski zamek Książ niewiele ustępuje wielkością Wawelowi. No i jest od Wawelu bez wątpienia ładniejszy. Wybierzcie się kiedyś. - Tylko z tobą jako przewodnikiem. Pięknie o tym opowiadasz. Pewnie o tym Książu umiałabyś tak samo – odpowiedziała Weronika. Najwyraźniej za-
ciekawiła ją historia książąt pszczyńskich. I zapytała, czy ta Pszczyna daleko, bo chciałaby zobaczyć ten zamek, w którym urzędowali cesarze niemiecki i austriacki i w którym proklamowali powołanie królestwa polskiego. Justyna odpowiedziała, że do Pszczyny jest bliziutko, zajedziemy w kwadrans. Nie miałem wyjścia, pojechaliśmy. Po drodze siostra opowiadała narzeczonej, że śląscy magnaci generalnie lubili piękne kobiety. Na przykład hrabia Guido von Donnersmarck, książę bytomski, pan ogromnej przemysłowej fortuny, jeden z najbogatszych ludzi świata, ożenił się bodaj z najpiękniejszą kobietą swoich czasów, Bianką da Paiva. - To dopiero była ciekawa osóbka, ta Bianka – perorowała Justyna, idąc już w stronę pszczyńskiego rynku – Twierdziła, że jest córką moskiewskiego fabrykanta, ale tak naprawdę urodziła się jako Terese Lachmann i była córką żydowskiego krawca z Nysy. Dzięki swojej urodzie, którą hojnie obdarzała mężczyzn z wyżyn społecznych, szybko dostała się na salony Moskwy, Paryża i wielu innych miast. Tak po prawdzie nie wiem, czy była najpiękniejsza, ale na pewno była najdroższą kurwą swoich czasów. Dzięki hojności swoich kochanków zgromadziła sporą fortunkę. W końcu jednak prezenty i pieniądze przestały jej wystarczać i portugalskiego markiza da Paiva przekonała, by się z nią ożenił. A na tej ławeczce przed nami siedzi księżniczka Daisy, o której opowiadałam ci w Promnicach. Weronika zrobiła sobie selfie z Daisy, które zaraz wrzuciła na fejsa. Podpisała, że w Pszczynie kiedyś zachwycała urodą księżna Daisy a dziś robi to samo Weronika Ptaszczyszyn. Kiedy ją poznałem, bawiło mnie nazwisko Ptaszczyszyn. Ją bawiło moje, Paruzel. Mówiła, że kojarzy jej się ze średniowiecznym mnichem. Ja nie odpowiadałem, że mnie jej nazwisko kojarzy się ze szczynami ptaka. Zresztą ptaki podobno nie szczają, tylko leci im razem, rzadkie i gęste. Dlatego ptasie gówno zawsze wygląda, jakby ptak miał sraczkę. Taki ptaszczyszyn. - Książę Guido poznał ją już jako markizę, osobę z wyższych sfer i nawet pewnie nie przypuszczał, że to zwykła dziwka. No, może niezwykła, bo ko-
smicznie droga. A chociaż Bianka była od Guida dziesięć lat starsza, zakochał się w niej bez pamięci. A ona bez wahania porzuciła dla niego markiza. Bo mówiłam już chyba, że Guido należał do najbogatszych ludzi świata. Bo ci Donnersmarckowie to nie był żaden arystokratyczny stary ród. Ot, zwykła szlachta, zresztą pierwotnie bardziej słowacka niż niemiecka, ale gdy z czasem rośli w bogactwa, to niemieccy królowie nadawali im coraz wyższe tytuły. Najpierw barona, potem hrabiego, na końcu księcia. - Bianka bardzo tęskniła za Paryżem, więc Guido wybudował dla niej w Świerklańcu replikę Wersalu, tylko w skali 1:3. Polscy komuniści wysadzili ten pałac jako pozostałość niemieckiego dziedzictwa na śląskiej ziemi. Bianka zginęła tak samo, jak słynna tancerka Isadora Duncan, żyjąca sto lat temu. Tej Duncan biały długi szal, który miała na szyi, wkręcił się w szprychy kabrioleta, którym jechała. I ją udusił albo złamał kark. Bianka tak samo, tylko podczas galopie na koniu. Jej szal zahaczył o gałęź drzewa i ją zadławił. Guido podobno nie pochował jej, tylko przesiadywał w pokoju przy zmumifikowanych zwłokach. - Brrr, makabryczna historia. Najpierw romantyczna a na koniec makabryczna – westchnęła Weronika. – Znasz więcej takich śląskich opowieści? - Pewnie, że znam – opowiadała, w zamkowym już parku, Justyna – Wyobraź sobie, że na Śląsku mieszkał prawdziwy Kopciuszek. Nazywała się Joanna Gryzik, przyszła na świat jako córka służącej, a umierała jako bajecznie bogata księżna… - Dobra, dobra, starczy już tych książąt na dziś. Wracamy do Tychów, bo my się niedługo z Weroniką będziemy zbierać do domu. - Twój dom Słoiku jest w Tychach – parsknęła śmiechem Justyna. - On to faktycznie Słoik, ale ja jestem warszawianką z dziada pradziada. Moi krewni walczyli w Powstaniu Warszawskim – powiedziała dumnie Weronika. - Ja bym się takich krewnych raczej wstydziła. Skazali durnie swoje miasto na zniszczenie a tysiące rodaków na śmierć – odpowiedziała Justyna, i zapadło głuche milczenie. Weronika nie odezwała się do niej aż do Tychów. Ale przy rozstaniu wycałowały się, jak to baby, i Weronika zaprosiła Justy-
nę do Warszawy, Justyna zaś prosiła, byśmy jak najszybciej znów przyjechali do domu. Nagle zawtórował jej dziadek: - Toć, przyjyżdżej Werka ku nom. Som my ci radzi, chocia żeś je gorolica ze Warszawy. Weronika uśmiechnęła się do dziadka.
ROZDZIAŁ XI „Ja bym się takich krewnych raczej wstydziła. Skazali durnie swoje miasto na zniszczenie a tysiące rodaków na śmierć” – powiedziała ta moja siostrzyczka. Oni przecież jedynie poderwali się do wyzwoleńczej walki. A ciekawe, co by Justynka powiedziała, że to nasz krewny tych rodaków zabijał. I to Weronika miałaby się wstydzić?
*** Byłem w Warszawie prawie 45 dni. Dokładnie 44 dni i siedemnaście godzin. Bo ja wszystko pamiętam dokładnie. Tak po prawdzie, to w Warszawie byłem niecałe trzy tygodnie. Potem już w tym, co z Warszawy zostało. Kolejne trzy tygodnie byłem w gruzowisku, które wcześniej było dużym miastem. Ale to gruzowisko wciąż do nas strzelało. Śmieszne to, trafiłem do mojego oddziału z chłopcami takimi jak ja, z lasu, ze wsi. Bo mieszczuchy sobie w leśnej walce z partyzantami nie radzą. No i wyszło na to, że my trafiliśmy walczyć nie do lasu a do środowiska mieszczuchów. Ale radziliśmy sobie. Choć kto wie, jakby było, gdyby ci buntownicy mieli tyle broni co my. I amunicji. Bo widać było, że kiedy my waliliśmy magazynek za magazynkiem, to oni oszczędzali każdy nabój. A Kurt był tchórz. Kiedy przychodziło do strzelaniny, to tyle co lufę wysunął i walił na oślep. Dopiero kiedy się poddali, albo jak się zagarnęło ludność cywilną. Wtedy od razu był pierwszy. Kolbą kogoś zdzielić, zastrzelić, że niby uciekają. Ale najbardziej to szukał takich dziewczynek od 12, 13 lat w górę. Choć i starszymi nie gardził. Gwałcił chyba codziennie. A potem zabijał. Ale nigdy tego nie widziałem. Tylko ten jeden raz, jak zgwałcił i zabił małą dziewczynkę z warkoczykami jak moja siostra. Taka świnia. Aha, widziałem jeszcze raz, jak zgwałcił buntowniczkę, która się w nasze ręce dostała ranna. Miała postrzał szyi i umierała. Umarła chyba pod Kurtem, bo kiedy wstał i podciągał spodnie, to już nie żyła. Ale to mną aż tak nie wstrząsnęło, bo to była już dorosła kobieta. Młoda, ale dorosła. No i nie patrzyłem na to aż tak z bliska. Dopiero potem podszedłem i widziałem, że nie żyje. A Kurt jeszcze zerwał jej z szyi łańcuszek. Złoty chyba. Cdn Dariusz Dyrda
15
nr 6/2019 r.
Na
Uniwersytecie Wrocławskim pracuje profesor Robert Alberski, jest dyrektorem Instytutu Politologii. I ten politolog, pracujący na Śląsku, w czerwcowym wywiadzie dla miejscowej Gazety Wyborczej analizując wyniki wyborów do europarlamentu mówi: „Mapy głosowania pokazują podział na duże miasta i całą resztę. Miasta to wyspy, które głosują odrębnie niż obszary wokół. To widać na Dolnym Śląsku; na 30 powiatów w większości wygrał PiS. Wrocław i Opole przechyliły szalę na rzecz koalicji, ale region robi się PiS-owski. To powinno niepokoić zwłaszcza Platformę”. No to jak już profesorowie politologii ze Śląska nie wiedzą, gdzie leży Górny, a gdzie Dolny, i Opole zaliczają do Dolnego, cóż się dziwić warszawskim dziennikarzom? Co ciekawsze, wrocławski dziennikarz przepytujący tego Alberskiego wiedzę ma większą, bo mówi o okręgu wyborczym dolnośląsko-opolskim. Też to nie do końca poprawnie, bo część Dolnego Śląska leży w województwie lubuskim, ale lepszy rydz niż nic. Ale jeśli według wrocławskich profesorów Opole jest Dolnym Śląskiem, to muszą koniecznie zmieniać wszystkie materiały związane z tzw. powstaniami śląskimi, i pisać, że działy się one na Śląsku Górnym i Dolnym a najważniejsza ich bitwa, o Annaberg, rozegrała się na Dolnym. No bo jeśli Opole leży na Dolnym Śląsku, to Góra św. Anny chyba też? To zresztą ciekawa rzecz. O tych powstaniach mówią śląskie, chociaż dotyczyły tylko Górnego Śląska. O Tragedii
Wolą nie znać mówią Górnośląska, choć dotyczyła całego Śląska. Ale jeśli lider PO na Dolnym Śląsku potrafi powiedzieć, że Dolny Śląsk to nie Śląsk, to najwidoczniej Polacy w Śląsku pogubili się zupełnie, nijak go nie rozumiejąc. I nie mogą, bo nie da się zrozumieć krainy, której historii zupełnie się nie
Nie, że nie chcą – po prostu nie mogą. Jeśli marszałek województwa śląskiego opowieści Jurka Gorzelika o historii tego kraju nazywa negowaniem faktów (a nazywa, o czym na str. 3), oznacza to, że pan marszałek Chełstowski po prostu nie chce poznać historii kraju, którego jest najważniejszym samorządowcem.
tam żadnych autochtonów, którzy by się Polakami nie czuli – nie ma. A na Śląsku, mimo potężnej emigracji do Niemiec, jakiś milion (a może i więcej) nas został. Przynależność Śląska do Polski jest niezagrożona, ale Polacy lubiący uchodzić za naród wiecznie w historii krzywdzony, więc wolą pokazywać Śląsk, jako
Przynależność Śląska do Polski jest niezagrożona, ale Polacy lubiący uchodzić za naród wiecznie w historii krzywdzony, więc wolą pokazywać Śląsk, jako swoje odwieczne ziemie, zamiast przyznać się uczciwie, że mają go po części jako łup wojenny, a po części jako ekwiwalent ziem straconych na wschodzie. zna. Polacy zaś o historii Śląska nie wiedzą nic, za każdym razem się kogoś zaskakuje, gdy słyszy on, że Śląsk nie był pod żadnymi zaborami, a już na pewno nie jako polska kraina. Bo gdy Polska trafiła pod zabory, to my od niemal 600 lat byliśmy poza jej granicami. Jeśli nawet uznać, że trafiliśmy pod zabór pruski, to jako część korony czeskiej, gdy w I połowie XVIII wieku Prusy zdobyły naszą śląską ojczyznę, chociaż kawałek pozostał w Czechach, a dziś jest w nich kawałek jeszcze mniejszy. Nie znając historii Śląska, nie mogą Polacy zrozumieć jego teraźniejszości.
Nie chce, bo gdzieś tam podświadomie, a może i świadomie, wie, że ta prawdziwa historia byłaby dla niego niewygodna, uwierałaby go, bo ona jakby neguje prawo Polski do Śląska. Oczywiście prawo w sensie moralnym, historycznym, bo wynikające z traktatów pokojowych prawo do wszystkich swoich ziem zachodnich Polska ma jak najbardziej. Nie tylko do Śląska, ale nawet do Szczecina, który przecież nigdy przed 1945 rokiem do Polski nie należał, żadni ludzie uważający się za Polaków tam nie mieszkali. Jednak dziś w Szczecinie Polska czuje się pewniej i bezpieczniej, bo
swoje odwieczne ziemie, zamiast przyznać się uczciwie, że mają go po części jako łup wojenny, a po części jako ekwiwalent ziem straconych na wschodzie. Część – niewielka - naszego hajmatu trafiła do Polski jako efekt doskonale zgranej akcji militarno-dyplomatycznej w latach 1919-21. Nie wiem, kiedy Polacy w stosunkach międzynarodowych zdurnieli do obecnego poziomu, bo to, czego dokonali w latach 1919-21 było prawdziwym majstersztykiem. Przecież oni przegrali referendum (plebiscyt), by potem te tereny na których przegrali dostać! Nie wywalczyć zbrojnie, bo powstania, nawet
FIKSUM DYRDUM to trzecie, przegrywali z kretesem, lecz wytargować dyplomatyczną drogą. A resztę Śląska podarował Polsce Józef Stalin, po części jako rekompensatę za ziemie, które jej zabrał na wschodzie, po części po to, by polskich przesiedleńców z Ukrainy, Litwy i Białorusi było gdzie w Polsce ulokować. A po części po prostu dlatego, że nie miał innego pomysłu, co z tym terenem zrobić, zostawić Niemcom nie chciał, Czesi się nawet nie upominali, historyczne prawa mając przecież najmocniejsze, a jakieś małe górnośląskie państewko chyba niespecjalnie go interesowało. Józefa Stalina, dzięki któremu w 1920 roku sowieci nie zdobyli Warszawy, a który w 1939 roku podarował Polsce 1/3 terytorium Niemiec – powinni Polacy uważać za swojego największego dobroczyńcę ery nowożytnej. Zamiast tego lżą go ile wlezie. Gdyby Polacy znali historię Śląska, ten sielankowy nastrój sprawiedliwego odzyskania staropolskich ziem musiałby im prysnąć; wiedzieliby, że tak naprawdę Polska jest największym beneficjentem II wojny światowej. Bo w zasadzie nikt poza Polską żadnych terenów na Niemcach nie zyskał, te kilka skrawków dla Belgii i Rosji (okręg kaliningradzki) jest mniejsze, niż województwo opolskie, a przecież połowa polskich województw leży na dawnych ziemiach niemieckich. I nie chodzi wcale o ziemie zaborowe, tylko o te, które przed 1945 rokiem do Polski nie należały nigdy lub chociaż od baaardzo dawna, bo od średniowiecza. Wolą więc historii Śląska nie znać, zamiast niej tworząc Śląska mitologię. A jakże prosto ją budować, gdy nawet wrocławski profesor politologii nie wie czym jest Śląsk Górny, a czym Dolny. Dariusz Dyrda
PISZE CÓRKA NACZELNEGO
Od
kilku lat, niemal od momentu jak osiągnęłam pełnoletność, zamieszkuję w krajach, będących prawdziwymi tyglami narodowościowymi. Najpierw w Nowym Jorku, a teraz w Londynie, po którym masowo kręcą się ludzie z najróżniejszych stron świata, nie tylko dawnego imperium brytyjskiego. I z zaciekawieniem słucham historii ich narodów, ich ludów. Nie da się być córką Dariusza Dyrdy i jako tako nie znać historii Ślązaków. Zbyt często o niej gada. Jednak ojcu wydaje się, że historia Śląska jest jakaś wyjątkowa, jakaś najlepsza, zarazem może najtragiczniejsza – a ja, kiedy słucham Hindusów, Kurdów, Szkotów i wielu innych, zauważam, że nasza ani najwspanialsza nie jest, ani najtragiczniejsza. Choćby taka Tragedia Górnośląska. Nie mam nic przeciw czczeniu jej ofiar, ale my nawet nie mamy pojęcia, czym są czystki na tle etnicznym. Tamte wydarzenia, w porównaniu z losem wielu innych ludów – nie tylko Żydów – żadnymi poważnymi czystkami nie były, raczej zastraszeniem, trochę zemstą, ale ich celem nie była
Każdy ma historię fizyczna eksterminacja Ślązaków. A ja siaduję przy piwie, pracuję, studiuję z ludźmi narodów, które rzeczywiście takiej tragedii doświadczyły.
nalne, wsiowe. A gdy już Franek na piwie zaczął z dumą opowiadać, jak to Polacy rozgryźli Enigmę, to poszłam, żeby w jego śmieszności nie uczestniczyć.
gdzie była pierwsza po prostu. Że dokonano u nas iluś tam wynalazków? Zgoda, dokonano, ale na pewno nie więcej niż w Anglii czy USA, a i inne rejony ówcze-
A gdy już Franek na piwie zaczął z dumą opowiadać, jak to Polacy rozgryźli Enigmę, to poszłam, żeby w jego śmieszności nie uczestniczyć. Bo co z tego, że Polacy rozgryźli, jeśli żadnego pożytku z tego zrobić nie umieli, dopiero Brytyjczykom się to do czegoś przydało. Owszem, rozbawienie na uczelni wywołują ci Polacy, którzy próbują chełpić się swoją historią, swoimi zwycięstwami, obaleniem komuny i takimi tam – bo nie można w Londynie, stolicy imperium sto lat temu ogromnego, chwalić się sukcesikami, które z tej perspektywy wyglądają na śmieszne, prowincjo-
Bo co z tego, że Polacy rozgryźli, jeśli żadnego pożytku z tego zrobić nie umieli, dopiero Brytyjczykom się to do czegoś przydało. Ale z naszą śląską historią wcale nie jest lepiej. Że u nas była pierwsza na kontynencie europejskim maszyna parowa? Wielkie mi halo, jestem w miejscu,
snych Niemiec Śląskowi nie ustępowały. Nijak wyjątkowi nie jesteśmy, ani my, ani nasza historia. Ślązacy nie są pępkiem świata, i nawet to, że się doprosić uznania swej narodowości czy języka nie umieją, też żadnym wyjątkiem nie jest, bo takich przypadków w świecie można znaleźć wiele.
Czemu o tym piszę? Bo można opowiadać cudzoziemcom o swoim kraju, i to potrafi wzbudzać zainteresowanie, ale pod jednym, kluczowym warunkiem. Że nie robimy tego tak, jakby inni nie mieli własnej historii, własnej kultury, a tylko nasza jest naj, naj, naj. Wtedy popadamy w śmieszność, bo każda nacja jest naj, naj, naj, tyle, że w innej dziedzinie. I gwarantuję wam, że bardziej zaciekawicie przeciętnego człowieka, narodowości obojętnej, opowiadając o własnych waszych życiowych przygodach, niż o wielkopomnych dokonaniach waszego ludu. Zaczęły się wakacje, może spotkacie podczas nich na swojej drodze ludzi z krajów najróżniejszych, może będziecie się umieli z nimi dogadać. A wtedy weźcie sobie te moje rady do serca, bo chociaż jestem od większości czytelników zapewne młodsza, to jednak mniemam, że w tej materii doświadczenie mam większe. Zofia Dyrda
16
nr 6/2019 r.
Książka, na którą wielu z naszych Czytelników długo czekało – już jest. Już ją wysyłamy, rozwozimy po Śląsku. Jeśli zgłosicie się do nas, chętnie zorganizujemy u Was wieczór autorski, NA KTÓRYM Gott mit Uns będzie po promocyjnych cenach.
To sie werci poczytać:
„Dante i inksi” Mirosława Syniawy, to antologia wielkich dzieł światowej poezji na język śląski. Tytuł pochodzi od „Boskiej Komedii” Dantego, której fragmenty znajdziemy tam właśnie w godce. Poza tym są jednak wiersze czołowych poetów niemieckich, rosyjskich, francuskich, angielskojęzycznych, a także azjatyckich. Okazuje się, ze w godce brzmi to świetnie! - cena
Ksiůnżka ślůnsko – nojlepszy gĕszynk pod krisbaum!
23 złote
Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? „Richtig Gryfno Godka”? „Gott mit Uns”? „Asty Kasztana”? Eli ni mosz, terozki festelno szansa kupić je blank tanio. W księgarni komplet tych książek kosztuje średnio około 155 zł. U nas – razem z kosztami wysyłki – wydasz na nie jedynie !!! 120 złotych!!! Ale możesz je oczywiście kupić także osobno. Koszt przesyłki – 9 złotych. W przypadku zamówienia powyżej 100 zł – przesyłka gratis. Można zamówić internetowo: megapres@interia.pl lub telefonicznie: 501-411-994. Można też zamówić, wpłacając należność na konto: 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 Prosimy przy zamówieniu podawać numer telefonu kontaktowego. Instytut Ślůnskij Godki 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53
„Komisorz Hanusik we tajnyj służbie ślonskij nacyje” to druga część skrzącego się humorem kryminału z elementami fantasy, rozgrywający się na dzisiejszym Śląsku. Autor, Marcin Melon, jest anglistą, co w książce widać szkół - cena 28 złotych
„Historia Narodu Śląskiego” Dariusza Jerczyńskiego – to jedyna książka opowiadająca o historii Ślązaków z naszego własnego punktu widzenia, a nie polskiego, czeskiego czy niemieckiego. 480 stron, format A-4, cena 60 zł.
„Asty Kasztana, Ginter Pierończyk – „opowieści o ląsku niewymyślonym”, to autentyczna saga rodziny z katowickiego Załęża. Jak się żyło w Katowicach śląskim pokoleniom? Historia przeplatana nie tylko zabawnymi anegdotami , ale też tragicznymi wspomnieniami i pięknami zdjęciami z prywatnych zbiorów. 92 strony, formak A-5. Cena 15 zł.
„Rychtig Gryfno Godka” Dariusza Dyrdy – to jedyny podręcznik języka śląskiego. W 15 czytankach znajdziemy kompendium wiedzy o Górnym Śląsku, a pod każdą czytanką autor wyjaśnia najważniejsze różnice między śląskim a polskim. Wszystko to uzupełnione świetnym słownikiem polsko-śląskim i śląsko-polskim. 236 stron, format A-5. Cena 29 zł.
„Gott mit Uns - ostatni żołnierze” Mariana Kulika. To wspomnienia ostatnich Ślązaków, służących w armii III Rzeszy. Stare opy spominajom przedwojenno Polska, służba przy wojsko i to, co sie sam dzioło, kiej przīszły Poloki a Rusy. Fascynująca lektura. 240 stron, format A-5, Cena 29 zł.
„Ich książęce wysokości” - to dzieje władców Górnego Śląska - a książka wyszła spod pióra Jerzego Ciurloka, znanego bardziej jako wicman Ecik z Masztalskich, ale będącego też wybitnym znawcą kultury i historii regionu - cena 30 zł