Ślunski Cajtung 07/2014

Page 1

GAZETA NIE TYLKO DLA TYCH KTÓRZY DEKLARUJĄ NARODOWOŚĆ ŚLĄSKĄ

CZASOPISMO GÓRNOŚLĄSKIE

NR 7 (32) LIPIEC 2014

ISSN 2084-2384 NR INDEKSU 280305 CENA 1,50 ZŁ (8% VAT)

Marsz 140 000 podpisów, z podpisami

P

yrsk! Tyle się na Śląsku ostatnio działo, że nie wiedzieliśmy, czy tematem numeru ma być relacja z Marszu Autonomii, czy też artykuł o zebraniu grubo ponad 100.000 podpisów pod projektem ustawy o mniejszościach. W związku z tym dylematem, tematem głównym zostały Górnośląskie Tacyty, które w tym roku dostali – dla badacza – dr Grzegorz Bębnik i dla popularyzatora – Alojzy Lysko. Oceniając doczesnych i ubiegłorocznych nagrodzonych, jak nagradzających widzimy potrzebę stworzenia takiej rychtig ślůnskiej nagrody, którą mógłby dostać każdy wybitny Ślązak – a nie tylko naukowiec czy pisarz. Nawiązując do światowych wydarzeń, w swoim artykule „Separatyści. Czyli oni i my” dostrzegamy pewną historyczną analogię, a mianowicie, to iż Rosja robi dziś na Ukrainie to samo, co Polska w 1921 roku robiła na Śląsku . Mało tego! Polski ostracyzm, a wręcz polityczny lincz na Rosji odbiega od w kwestii zestrzelonego, malezyjskiego samolotu, aby poczekać z osądem i ostrożnie traktować ukraińskie dowody. Polacy i polscy politycy są jednak tak zaślepieni wrodzoną rusofobią, że nie potrafią zachowywać się dyplomatycznie. Co do dyplomacji! Na Marszu Autonomii był jeden zgrzyt. Jeden z handlarzy sprzedawał koszulkę „Gorole raus”, co jest niedopuszczalne, zwłaszcza, iż podczas całego marszu propagowane były hasła poszanowania dla różnic kulturowych oraz ta oczywista prawda, iż autonomia ma być dla mieszkańców regionu, nie tylko więc dla Ślązaków. Za karygodne handlowanie w koszulce sprzecznej ze śląskimi ideami powinny zostać wyciągnięte wobec handlującego sankcje, w postaci zakazu handlu na imprezie w przyszłym roku. A może nawet należałoby go zgłosić do prokuratora, za podżeganie do nienawiści na tle etnicznym. Co jeszcze? Ano wybory w okręgu rybnickim. Piszemy o tym, jak PiS, przesuwając Piechę ze stanowisk posła i senatora, bezmyślnie naraża państwo na koszty. Przypominamy też, iż nie ma z PiS-u kandydata będącego za Śląskiem. To tylko zakamuflowane, (anty)- śląskie opcje w postaci choćby Izabeli Kloc. Przypominamy także sylwetkę Andrzeja Sośnierza, który stara się zostać dyrektorem śląskiego oddziału NFZ. Za swoją przekorność i talent organizacyjny jest jednak ”niewybieralny”. Czy na pewno? Zapraszam do lektury. Paula Zawadzka

Marsz i byt tylko teoretyczny

Polscy nacjonaliści zaniemówili. Śmiali się, że „ślązakowcy” nie mają żadnych szans zebrania 100 000 podpisów pod projektem ustawy o śląskiej grupie etnicznej i języku śląskim. Że „udajemy naród” a w rzeczywistości jest nas podobno garstka.

W

ięc 18 lipca, gdy zawieźliśmy do Warszawy 140 000 podpisów nagle przestali się na ten temat wypowiadać. Bo co mogli by powiedzieć? A w zasadzie przestali nawet kilka dni wcześniej, 12 lipca. Wtedy – na VIII Marszu Autonomii ogłosiliśmy, że mamy podpisów pod dostatkiem. Teraz ruch należy do polskiego sejmu, polskiego państwa. Zobaczymy, czy wreszcie potraktuje nas poważnie, czy nadal, wzorem Sądu Najwyższego, będzie utrzymywał, ze nas nie ma, że to tylko chwilowe złudzenie. Ale drodzy posłowie, to według polityka rządzącej partii państwo polskie istnieje tylko teoretycznie. My, narodowość śląska, istniejemy jak najbardziej praktycznie.

Prawda jest jednak też taka, że RAŚ nie startuje w wyborach senackich w Rybniku, bo jest zmęczony akcją zbierania podpisów. Od kwietnia do lipca organizacja działała na najwyższych obrotach. Od września trzeba się zająć kampanią wyborczą do samorządów. Więc chyba postanowiono w końcówce lipca i sierpniu trochę wolnego. W końcu ile razy w ciągu roku można gonić do akcji ludzi, którzy robią to społecznie? – czytaj str. 3

Separatyści! Tym słowem wszyscy w Polsce nazywają rosyjskich bojowników z Donbasu, Doniecka. Tylko jeśli jest to złe – dlaczego ci sami polscy politycy i dziennikarze nie potępią powstań śląskich. Zwłaszcza trzeciego. Bo część Ślązaków chciała oderwać swoją ojczyznę od Niemiec i przyłączyć do Polski. Czyli byli kim? Separatystami! Polskimi separatystami na Śląsku. Jako separatyści zaatakowali oddziały legalnego rządu w 1919 roku i 1920 roku. Więc terroryści! Czym różnili się od Rosjan w Doniecku? – czytaj str. 10 i 11

Nagroda Tacyta pokazuje, jak działa RAŚ. Nie dla chwilowego poklasku, nie dla budowania politycznego wizerunku – tylko dla rzetelnego pokazania Śląska. Jego przeszłości, teraźniejszości, jego szans na przyszłość. I zagrożeń. RAŚ tworząc nagrodę dobrał kapitułę, która ocenia dorobek na podstawie wyłącznie naukowej. Jakże inna to kapituła, niż Nagrody Korfantego, przyznawanej przez Związek Górnośląski – czytaj str. 4-5


2

LIPIEC 2014r.

Marsz jak marsz, ale Dzień Śląski udany jak nigdy

Około 5000 ludzi

- Szafnŷli my te sto tauzŷnůw! – powiedział z mównicy Jerzy Gorzelik. Dotychczas, gdy przemawiał po polsku, nacjonalistyczne polskie media ironicznie pytały, czemu lider „ślązakowców” nie mówi po śląsku. Teraz powiedział, i efekt w mediach zaraz był. Zaraz go cytowali „szarpneli my te sto tauzenów”. „Szarpneli”…

To

wyjaśnia dlaczego nie mówimy publicznie po śląsku. Żeby Polacy nie znający śląskiego, ale myślący, że rozumieją, nie przekręcali naszych wypowiedzi! Tegoroczny Marsz Autonomii był inny od wszystkich wcześniejszych. Tamte stanowiły akcję samą w sobie, ten oprócz tego był zwieńczeniem wielkiej mobilizację zbierania podpisów pod projektem ustawy o śląskiej grupie etnicznej i języku regionalnym. Na Marszu ogłoszono, że podpisy mamy. I to nie tylko 100 000, ale wyraźną nadwyżkę. Cóż więcej można dodać do samego Marszu? Jak zawsze ruszył z Placu Wolności w Katowicach i podążał na Plac Sejmu Śląskiego. Żółto-modry pochód liczył tym razem gdzieś około 5000 osób, więc był albo największym w ośmioletniej historii marszów,

albo drugim największym, po zeszłorocznym. Jak zawsze wznoszono hasła, z których najlepsze brzmi chyba „Au-to-no-mia jest wspa-nia-ła, Śląsk sy-ty i Pols-ka ca-ła”.

ŻÓŁTO-MODRY I BIAŁO-CZERWONY

Jak od kilku już lat naprzeciw Urzędu Wojewódzkiego czekała na niego kontr pikieta złożona ze zwolenników PiS, działaczy Ligi Suwerenności, Rodzin Radia Maryja i podobnych organizacji, wznosząc obraźliwe hasła i machając biało-czerwonymi flagami. Tym razem miny nieco im zrzedły, bo nadchodzący pochód oprócz flag żółto-modrych niósł też biało-czerwone. To głównie młodzi polscy narodowcy, którzy wprawdzie nie popierają idei narodowości śląskiej, ale są jak najbardziej za nadaniem regionom autonomii. Bo państwo federacyjne rządzi się lepiej i skuteczniej.

Gdy Marsz przyszedł na Plac Sejmu Śląskiego, czekała na niego kolejna atrakcja. Armata. Odprzodkowa armata z czasów przednapoleońskich, której wystrzał na wiwat obwieścił światu, że podpisy zebrane. – Momy 124 000 – ogłosił Gorzelik. dziej, niż to, co działo się tu w trzech poprzednich latach. Wtedy jednak odpowiadali za niego młodzi działacze RAŚ, Adrian Górecki i Dawid Biały, i dopasowali program do swoich gustów. O gustach się nie dyskutuje, ale śląskości było w tym niewiele. W roku 2014 za Dzień Górnośląski odpowiadał działacz RAŚ średniego pokolenia, Jerzy Bogacki. Do współpracy zaprosił więc Mariana Makulę i orkiestry dęte. I okazało się to strzałem w dziesiątkę. Makuli kabaret i „zicpolki” znacznie lepiej pasowały do biesiadowania, niż ostry rock wcześniejszych lat.

I JEDEN ZGRZYT Jak zawsze było też sporo stoisk ze śląskimi gadżetami. Wśród sztandów znalazł się i taki, który nawoływał do nienawiści etnicznej. Można było na nim znaleźć koszulkę „Gorole raus”. – To skandal – pieklił się Bogacki i dodawał: - Większość handlujących znam, to członkowie RAŚ, i za ich towar ręczę. Ta firma jest spoza naszego środowiska, ale chciała się wystawić i wyraziliśmy zgodę. Dopilnuję jednak, by w przyszłym roku jej na placu nie było. Wśród stoisk był natomiast namiot Ślůnskigo Cajtunga. Wszystkim, którzy podeszli do nas podzielić się refleksjami na temat naszej gazety, serdecznie dziękujemy.

Lody „Bravita” - sprawa znakomita!

Od 2007 roku w sobotę najbliższą 15 lipca środowiska autonomistów urządzają Marsz Autonomii. Dzieje się tak na pamiątkę 15 lipca 1920 roku, kiedy to Sejm Ustawodawczy Rzeczypospolitej Polskiej nadał Śląskowi autonomię. Tak więc Marsz Autonomii obchodzony jest ku czci Śląska ale też mądrości tamtego polskiego sejmu. Jakże inne są obecne. Wśród twórców i liderów autonomii śląskiej był Wojciech Korfanty Józef Buzek (brat dziadka Jerzego Buzka) – dziwi więc wrogość Buzka wobec ukochanej idei jego krewnego. Autonomię często pogwałcali w okresie międzywojennym piłsudczycy, a ostatecznie w 1945 roku zlikwidowali ją – często uważa się że z naruszeniem prawa – komuniści. Od 1990 roku śląskie środowiska dążą do jej przywrócenia.

poleońskich, której wystrzał na wiwat obwieścił światu, że podpisy zebrane. – Momy 124 000 – ogłosił Gorzelik. Tłum wiwatował.

FESTYN W ŚLĄSKIM KLIMACIE I pozostał na placu do późnego popołudnia. Najwyraźniej program artystyczny przypadł do gustu o wiele bar-

Na

szczęście i w tym roku na Marszu Autonomii zawitały „Lody Bravita- lody z rolniczej zagrody”. Pogoda dopisała, więc lodowych klientów nie brakowało. Pojawiły się przepyszne lody borówkowe, bardzo dobry był też sorbet cytrynowy. To ważne, że najsmaczniejsze lody produkowane są przez rodzinną firmę Janusza Wity, radnego sejmiku z RAŚ-u, bo to oznacza, że mamy nasze rychtig ślůnskie lody. I to bez barwników i konserwantów! To chyba jedyne na rynku lody z naturalnych składników, z mleka od własnych krów. Bravita ma w ofercie same naturalne smaki, a nie takie dziwactwa jak lody smerfowe czy o smaku gumy balonowej. Lody mleczne, sorbety i lody jogurtowe to rarytas dla podniebienia, a przede wszystkim dbałość o zdrowie. Zakład produkcyjny znajduje się w Rybniku, więc ci mieszkają bliżej niech pędzą drap po sorbet malinowy czy pyszne lody kawowe! Mniam!

Stanie pomnik Cieślika

Gazeta nie tylko dla osób deklarujących narodowość śląską ISSN 2084-2384 Gazeta prywatna, wydawca: Instytut Ślunskij Godki (MEGA PRESS II) Lędziny ul. Grunwaldzka 53; tel. 0501 411 994 e-mail: poczta@naszogodka.pl Redaktor naczelny: Dariusz Dyrda Druk: Promedia, Opole Nie zamówionych materiałów redakcja nie zwraca.

- Zawsze chcieliśmy, żeby w Marszu obok flag śląskich były też polskie. Jednak każdy przychodził tu manifestować swoją śląskość, nie polskość, więc chętnych do niesienia jej było niewielu. Tym razem nasi polscy przyjaciele nas tym wyręczyli – mówił Jerzy Bogacki, organizator Marszu. Także prowadzący go Marian Makula wyrażał się o udziale biało-czerwonych flag z uznaniem. – Niŷ som my przeca przeciw Polsce. To ino polski polityki, kierzy niŷ rozumiom, ô co nom idzie, som przeciw autonomii – wyjaśniał. Gdy Marsz przyszedł na Plac Sejmu Śląskiego, czekała na niego kolejna atrakcja. Armata. Odprzodkowa armata z czasów przedna-

Rada Miasta Chorzowa w zasadzie już decydowała, że stanie tu pomnik Gerarda Cieślika. Jednego z największych śląskich piłkarzy, zarazem ikony Ruchu Chorzów. No i niemal symbolu śląskości. Pytaniem pozostaje, jak będzie ten pomnik wyglądał. Czy będzie to „ławeczka

Cieślika” – zgodnie z projektem rzeźbiarza Tomasza Wenklar, który otrzymali radni? Czy coś zupełnie innego? Wenklar, młody twórca tyskiego pomnika Ryśka Riedla udowodnił, że umie stworzyć ciekawą rzeźbę. Czy jednak piłkarz przymocowany piłką do ławeczki nie wygląda śmiesznie? Czy nie powinien być bardziej dynamiczny? Pytaniem też było, gdzie Cieślik stanie. Czy na Cichej, koło stadionu Ruchu, swojego ukochanego miejsca, czy też w centrum miasta, przy ulicy Wolności. Ostatecznie wybrano to drugie

miejsce. Rzeźba powinna zjawić się w mieście do końca bieżącego roku. Wtedy też naprawdę okaże się, jak przyjmą ją mieszkańcy miasta. Z drugiej jednak strony rzeźba Cieślika jeszcze dobitniej pokaże, jak wzgardzono w naszym regionie Ernestem Wilimowskim. To jednak „Ezi” w ocenie fachowców był najlepszym śląskim piłkarzem, był też wzorem śląskiego patriotyzmu. A musiał sporą część życia spędzić na obczyźnie, gdzie zmarł. Polscy nacjonaliści zbojkotowali nazwanie Stadionu Śląskiego jego imieniem. Czy

więc nie powinien się doczekać swojej rzeźby, w Katowicach albo Chorzowie, jednym z dwóch miast w których grał. Do 2014 roku Polacy mogli szczycić się, że nikt nie strzelił na mundialu Brazylii w jednym meczu tyle goli, co Polska. W roku 1938 aż pięć. Od tego lata rekord nieaktualny, bo Niemcy strzelili siedem. Ale Wilimowski nadal pozostaje jedynym zawodnikiem, który w jednym meczu nastrzelał tyle goli Brazylijczykom, bo dla Niemców strzelało kilku graczy. Więc czy choćby za ten mecz nie należy mu się pamięć także od Polaków? Może więc gdy stanie już Ceślik, władze Katowic lu Chorzowa pomyślą też nad Wilimowskim?


3

LIPIEC 2014r.

W Rybniku znów wybierają senatora – aż dwóch śląskich kandydatów

RAŚ nie startuje

Wiosną 2013 roku w okręgu rybnickim odbyły się wybory do senatu, po zmarłym senatorze Antonim Motyczce. PiS potraktował wybory bardzo poważnie i wystawił do nich swojego śląskiego tuza, rybniczanina, posła Bolesława Piechę. Piecha zdeklasował rywali, ale senatorem był raptem nieco ponad rok, po czym wystartował w wyborach do europarlamentu. Wygrał, więc znów trzeba robić w Rybniku wybory.

Z

achowanie PiS-u w tej sprawie oburza wielu ludzi. Nazywają je skandalicznym i niepoważnym. Bo naraża państwo na duże koszty związane z dodatkowymi wyborami. No i jest lekceważące wobec wyborców. Gdyż w 2011 wybrali oni Piechę posłem. Wiosną 2013 roku poseł Piecha postanawia zostać senatorem. Jest popularny i ceniony, więc wygrywa.

września trzeba się zająć kampanią wyborczą do samorządów. Więc chyba postanowiono w końcówce lipca i sierpniu trochę wolnego. W końcu ile razy w ciągu roku można gonić do akcji ludzi, którzy robią to społecznie?

HELIS – RYWAL O ŚLĄSKIE DUSZE

Ślązacy przed złożeniem 140 000 podpisów. Pierwszy z prawej poseł Chmielowski

KLOC – ANTYŚLĄSKA ŚLĄZACZKA Zwolniony fotel po Piesze trzeba obsadzić. PiS znów podchodzi do sprawy bardzo poważnie, zgłaszając kandydaturę kolejnej poseł, Izabeli Kloc. Nie jest może tak popularna jak Piecha, ale to bez wątpienia postać numer dwa tej partii w regionie rybnickim. No

Izabela Kloc należy do wąskiego grona działaczy PiS, którzy umieją świetnie udawać działania na rzecz śląskości. Chętnie opowiada o swojej aktywności śląskiej regionalistki. I tylko zapomina dodać, że jej partia próbuje ten regionalizm zepchnąć do skansenu. Że śląskość ma być przy krupnioku i prymitywnych śpiewkach. Że dążenie do autonomii jej partia uważa niemal za zdradę państwa. Podobnie jak język śląski i narodowość śląską. Składa mandat posła, obejmuje senatora. Ale na rok. Gdyż zaraz potem jest „jedynką” na śląskiej liście PiS-u do europarlamentu. Dostaje się, więc składa mandat senatora. Trzeba rozpisać nowe wybory. - To niesmaczne. Nie tylko dlatego, że trzeba drugi raz przeprowadzić kosztowne wybory do senatu. Opłacić lokale, komisje wyborcze, druk kart do głosowania. Przede wszystkim dlatego, że ktoś, kto kandyduje, niejako obiecuje wyborcom, że będzie pełnił ten mandat. Porzucenie w ciągu roku z kawałkiem dwóch mandatów – posła i senatora – by zostać europosłem jest więc kpieniem i z państwa, i z wyborców – ocenia Paweł Polok, sam niedawny rywal Piechy. Teraz w wyborach nie zamierza brać udziału. – Przegrałem te wybory dwa razy. Widocznie lepszy ze mnie artysta estradowy i dziennikarz, niż kandydat. Nie będzie więc trzeciego razu.

i w odróżnieniu od Piechy nie udało jej się wywalczyć mandatu europosłanki. Więc ma dla swojej partii wygrać rybnickie wybory, udowodnić, że popularność PiS stale rośnie. Szanse ma ogromne, tym bardziej, że Izabela Kloc należy do wąskiego grona działaczy PiS, którzy umieją świetnie udawać działania na rzecz śląskości. Chętnie opowiada o swojej aktywności śląskiej regionalistki. I tylko zapomina dodać, że jej partia próbuje ten regionalizm zepchnąć do skansenu. Że śląskość ma być przy krupnioku i prymitywnych śpiewkach. Że dążenie do autonomii jej partia uważa niemal za zdradę państwa. Podobnie jak język śląski i narodowość śląską. Że celowo myli dążenia do autonomii i separatyzm. Izabela Kloc poradzi godać. Ale ślůnskgo ducha w niej nie ma. Platforma Obywatelska potraktowała te wybory poważniej, niż wiosenne. Wystawia w nich także posła, Marka Krząkałę. Kloc i Krząkała stoczą pewnie za-

żartą walkę. W roku 2011 oboje byli: „dwójkami” swoich list do sejmu. Krząkała dostał wynik dwukrotnie lepszy od Kloc, ale od tego czasu popularność PO w okręgu maleje a PiS-u rośnie. Z lewicy również wystartuje poseł, Piotr Chmielowski. W wyborach 2011 roku Chmielowski jako rybnicka „jedynka” Ruchu Palikota dostał się do sejmu, ale rychło ogłosił, że wojujący antyklerykalizm jest dla niego nie do przyjęcia, i przeszedł do bardziej umiarkowanego Sojuszu Lewicy Demokratycznej.

CHMIELOWSKI – ZAMIAST RAŚ Chmielowski jeśli ma się liczyć w tym wyścigu, musi sięgnąć nie tylko po elektorat lewicy, ale także śląski. Ma ogromny atut – ze wszystkich 460 posłów to właśnie on, zaraz po Marku Plurze, najbardziej angażuje się w śląskie akcje. Jest za autonomią. Z całego serca popiera uznanie godki za język regionalny a Ślązaków za grupę etniczną. Stał obok Plury i Gorzelika i w momencie, gdy rozpoczynano zbieranie stu tysięcy podpisów – i gdy składano je u marszałka Sejmu. Izabela Kloc zaangażowanie w śląskość udaje, Chmielowski angażuje się naprawdę. Jednak czy to wystarczy, by odebrać jej liczne śląskie głosy? Start Chmielowskiego jest zapewne związany też z tym, że swojego kandydata nie wystawia RAŚ. Nie wystawia, bo dobrego nie ma. Kandydat z wyborów 2011 i 2013, Paweł Polok nie uzyskał zadowalających wyników, ani razu nie włączają się realnie w walkę o mandat. Do tego w grudniu 2013 opuścił szeregi RAŚ. Polok po delegalizacji SONŚ nazwał Polskę „bękartem wersalskim”. Liderzy RAŚ uznali taką wypowiedź za niedopuszczalną, więc Polok, oburzony na RAŚ, opuścił organizację.

Innego kandydata, który miałby szansę w starciu z posłami, organizacja nie ma. Tym bardziej, że nie może wystartować Janusz Wita, radny sejmiku z ziemi rybnickiej. Uchwała RAŚ mówi bowiem, że jeśli piastuje się jeden mandat z wyborów, nie można ubiegać się o inny. – To bardzo szlachetna uchwała, ale jeszcze bardziej niepraktyczna. Duże partie do kolejnych walk wystawiają swoich najlepszych zawodników. RAŚ natomiast mając krótką ławkę nie wystawia liderów, gdzie tylko się da. Powinni się uczyć od Korwina-Mikkego, który szykując się do euro wyborów, sam wystartował w zeszłym roku w wyborach rybnickich. Przypomniał o sobie podczas tamtej kampanii. Przyciągnął uwagę opinii publicznej. Dlatego uważam, że RAŚ w tych uzupełniających wyborach powinien wystawić któregoś ze swoich liderów. Może „jedynkę” w jesiennych wyborach do sejmiku. Może przyszłego kandydata na prezydenta Rybnika czy choćby burmistrza Mikołowa. A najlepiej samego Gorzelika – uważa politolog Maciej Pawłowski.

Niemniej pod nieobecność RAŚ sporą szansę sięgnięcia po elektorat autonomistów ma właśnie Chmielowski. Chociaż będzie musiał się zmierzyć z dawnym działaczem RAŚ, Pawłem Helisem. O ile Helisowi uda się zebrać 2500 podpisów (w ubiegłym roku się nie udało), koniecznych do rejestracji kandydata. No i pytaniem pozostaje, na ile Helis zdoła uzyskać poparcie śląskich organizacji, skupionych w Radzie Górnośląskiej. Desygnowany on został bowiem przez Stowarzyszenie Nasz Wspólny Śląski Dom, które do tej Rady należy. Helis jest śląskim autonomistą z najgłębszego przekonania. Był szefem RAŚ w Rybniku. Współorganizował ostatnio pierwsze dyktando po śląsku. Helis jest kandydatem Komitetu Wyborczy Wyborców Kochających Śląsk. W jego komitecie są bardzo niegdyś znani działacze RAŚ, Rudolf Kołodziejczyk (pierwszy przewodniczący) i Andrzej Roczniok. Trudno jednak przyjąć, żeby kandydaturę tę w jakikolwiek sposób poparł RAŚ. Cała trójka panów jest z obecnym szefostwem organizacji mocno skłócona. Do tego stopnia, że zarząd RAŚ w 2011 roku zdecydował o usunięciu Helisa i Kołodziejczyka z organizacji. Teraz mieliby popierać wyrzuconego? Nawet jeśli Helis stale podkreśla, że nigdy nie widział dokumentu o usunięciu go z Ruchu, mimo, że wielokrotnie o niego prosił. Niemniej jednak o wybór do senatu będą zabiegać aż dwie osoby deklarujące narodowość śląską: Chmielowski i Helis. Ktoś mógłby powiedzieć, że to źle. Że to rozbijanie głosów. My jednak nie podzielamy tej opinii. Realnie rzecz ujmując, walka rozegra się między Klocową a Krząkałą. Reszta kandydatów będzie dla nich tłem. A jeśli tak, to dobrze, że ze śląskimi ideami do rybnickich i mikołowskich

RAŚ jest zmęczony akcją zbierania podpisów. Od kwietnia do lipca organizacja działała na najwyższych obrotach. Od września trzeba się zająć kampanią wyborczą do samorządów. Więc chyba postanowiono w końcówce lipca i sierpniu trochę wolnego. W końcu ile razy w ciągu roku można gonić do akcji ludzi, którzy robią to społecznie? Kandydata wystawia też Kongres Nowej Prawicy. Nazywa się on Maciej Urbańczyk. Tak więc ze znaczących graczy śląskiej ceny politycznej, zrezygnował tylko RAŚ. Prawda jest jednak też taka, że RAŚ jest zmęczony akcją zbierania podpisów. Od kwietnia do lipca organizacja działała na najwyższych obrotach. Od

wyborców będą docierać aż dwa komitety. Szansa dotarcia, szansa przekonania jest większa. Szansa pokazania, jak bardzo w swojej istocie antyśląski jest PiS. I może za półtora roku uda się wyłonić jednego kandydata śląskich środowisk, który skutecznie powalczy tu o mandat do senatu. Magda Pilorz (współpraca DD)


4

LIPIEC 2014r.

Tacyt jest wartościowy, ale brakuje jeszcze jednej nagrody

Statuetka z niedosytem

Każda szanująca się organizacja społeczna przyznaje swoje nagrody. Otrzymują je ci, którzy robią rzeczy ważne z punktu widzenia tej organizacji. Dobra nagroda działa jednak dwukierunkowo. Z jednej strony promuje osobę, którą ją dostała. Z drugiej jednak wybitni laureaci podnoszą rangę samej nagrody, więc pośrednio i organizacji, która ją przyznaje. DARIUSZ DYRDA

T

rochę zapomniał o tej prawidłowości Ruch Autonomii Śląska, który w roku 2007 stworzył nagrodę Górnośląski Tacyt. Od tego czasu przyznawana jest ona co roku dwóm osobom: jednemu badaczowi historii Śląska i jednemu jej popularyzatorowi.

NAGRODY DLA NIEZNANYCH I tu tkwi pewien problem. Badacze, którzy nagrody dostają są to bowiem ludzie niemal kompletnie – poza swoimi środowiskami naukowymi - nieznani. No bo kto słyszał o dr. Jerzym Polaczku, prof. Aleksandrze Nawareckim, prof. Wojciechu Kunickim, dr Beacie Gabik? To ludzie, którzy badają śląskie dzieje i piszą o nich rzetelnie, nie na polityczne zamówienie, ale te nazwiska splendoru samej nagrodzie nie przydadzą. W każdym razie nie szybko. Inaczej nagroda dla popularyzatora. Dostał ją na przykład Kazimierz Kutz (za „Piątą stronę świata”), dostał pisarz Henryk Waniek (za świetną powieść „Finis Silesiae”), dostała

warszawska dziennikarka Małgorzata Szejnert (za wyśmienitą, epicką książkę o losach Giszowca i Nikiszowca „Czarny ogród”), dostali świetni publicyści Krzysztof Karwat i Michał Smolorz (ten drugi pośmiertnie). Ale nagrodę dla popularyzatora dostał też znany dość szeroko śląskiej inteligencji Jan F. Lewandowski, Bardziej ceniony jako filmoznawca, będący na przykład inicjatorem założenia Filmoteki Śląskiej oraz Centrum Sztuki Filmowej w Katowicach. Ale Tacyta dostał za wyśmienitą biografię Wojciecha Korfantego. Czy autor takiej książki nie mógłby być nagrodzony jako badacz, a nie popularyzator? Podobnie profesor Joanna Rostropowicz, wielka badaczka śląskości. Ona też dostała nagrodę „popularyzator”. A przecież to takie osoby powinny dostawać nagrodę badacza, a popularyzatora przeznaczyć dla osób naprawdę znanych, które zrobiły coś (niechby niewielkiego) dla popularyzowania prawdziwej historii Śląska.

re nagrodę dostały, czyli profesor Ewa Chojecka (pierwsza edycja, za 2007 rok) i profesor Irma Kozina (2012). Obie są historykami sztuki, zajmującymi się głównie sztuką i architekturą Śląska i zabierającymi często ja jej temat głos w mediach. Fakt, iż obie te panie dostały nagrody Tacyta - a nikt tego nie skrytykował - jest dowodem wysokiego poziomu merytorycznego nagrody. Tak się bowiem składa, że obie kolejno szefują jednostce naukowej, w której zatrudniony jest Jerzy Gorzelik, szef RAŚ, a Chojecka to także promotorka jego doktoratu. Mimo tego nawet wrogowie RAŚ nie twierdzą, że Gorzelik po znajomości dał im nagrody. Śląski dorobek obu pań jest bowiem nie do podważenia.

KAPITUŁA Z PRAWDZIWEGO ZDARZENIA

ZNANI BEZ NAGRODY Jak choćby Andrzej Sapkowski, najbardziej chyba znany żyjący polski pisarz, autor bestsellerowej sagi o wiedźminie Geralcie. Geralt to fantasy, ale Sapkowski jest też autorem „Bożych Wojowników”, powieści historycznej (chociaż też z elementami fantasy), dziejącej się w XV wieku, w Czechach i na Śląsku. To od

Statuetkę Górnośląskiego Tacyta wyrzeźbił dla Ruchu Autonomii Śląska, za honorarium wyłącznie symboliczne, Augustyn Dyrda, najbardziej znany śląski rzeźbiarz. wszystkich nagrodzonych badaczy razem wziętych. Nagrodę dla popularyzatora historii Śląska mógłby też dostać pisarz Ingmar Villquist (Jarosław Świerszcz), po trosze za swoją sztukę „Miłość w

Andrzej Sapkowski, autor bestsellerowej sagi o wiedźminie Geralcie, jest też autorem „Bożych Wojowników”, powieści historycznej dziejącej się w Czechach i na Śląsku. To od niego setki tysięcy polskich czytelników dowiedziały się, że w średniowieczu Śląsk do Polski nie należał, a Ślązacy nie czuli się Polakami, lecz – jak główny bohater powieści – Ślązakami po prostu. Wpływ Sapkowskiego na wiedzę Polaków o historii Śląska jest pewnie większy, niż wszystkich nagrodzonych badaczy razem wziętych. niego setki tysięcy polskich czytelników dowiedziały się, że w średniowieczu Śląsk do Polski nie należał, a Ślązacy nie czuli się Polakami, lecz – jak główny bohater powieści – Ślązakami po prostu. Dowiedzieli się, że także śląscy Piastowie byli wobec Polski wrogo nastawieni. Wpływ Sapkowskiego na wiedzę Polaków o historii Śląska jest pewnie większy, niż

Tegoroczne statuetki “Górnośląskiego Tacyta” wręczono 26 czerwca, w chorzowskiej „Sztygarce”. Nagroda dla badacza przypadła dr. Grzegorzowi Bębnikowi - z Biura Edukacji Publicznej IPN w Katowicach - za książkę “Wrzesień 1939 r. w Katowicach”. Nagroda ta, jak większość dotychczasowych „dla badacza” nie wzbudziła większego zainteresowania. Wątpliwe, by na Sali na której znajdowało się kilkaset osób, książkę tę przeczytało więcej, niż dwadzieścia. Albo choć o niej słyszało. Inaczej z nagrodą dla popularyzatora. Tę za całokształt dokonań otrzymał Alojzy Lysko. Przy czym niby za całokształt dokonań, ale z laudacji wynikało jednak, że za cykl książek „Duchy Wojny”, opowiadający o losach Ślązaków w Wehrmachcie. Chociaż temat nie jest już tabu, to Lysko pokazał wszechstronnie te losy, nie zapominając zarazem o rozterkach, dylematach, lękach młodych ludzi na froncie. To ujmujące książki o losach młodych mężczyzn rzuconych w machinę zabijania.

Königshütte”, a bardziej za wymyślenie konkursu jednoaktówek po śląsku, bo większość z tych sztuk popularyzuje najnowszą historię regionu. I to tę przemilczaną w podręcznikach. Popularyzatorów można by znaleźć znacznie więcej, a nagrody dla badaczy przeznaczyć właśnie naukowcom, jak Rostropowicz czy – mający wszak tytuł naukowy doktora – Janusz Le-

wandowski. Wtedy nie tylko popularyzatorzy, ale też badacze byliby szerzej znani opinii publicznej, podnosiliby prestiż nagrody.

SULIK I DWIE SZEFOWE GORZELIKA Bo jak dotychczas ogółowi – i to w swoim mieście – znany jest tylko jeden z nagrodzonych badaczy. Sędziwy profesor Alfred Sulik jest niekwestionowanym autorytetem Mysłowic, a chociaż przez większość zawodowego życia zajmował się badaniem historii gospodarczej Górnego Śląska, to jednak nagrodę dostał za wspaniałą historię rodzinnego miasta. Historię nie, jak to jest u nas w zwyczaju „udowadniającą polskość” Mysłowic, lecz miasta śląskiego, dla którego mieszkańców przez stulecia polskość była tylko jedną z opcji, a Polska to leżała za Przemszą i niekoniecznie dobrze się kojarzyła. Nieco bardziej znane od pozostałych badaczy są też dwie kobiety, któ-

Tacyty 2014

Ale też trudno się dziwić, że tak widzi to Lysko – tak naprawdę książka powstała na bazie jego osobistych poszukiwań. Szukał miejsca, gdzie w mundurze Wehrmachtu zginął jego ojciec. Dotarł do jego frontowych kolegów, odtworzył wojenny szlak. Prawdopodobne miejsce śmierci. I wszystko to przekazał w fabularyzowanym dokumencie. A potem poszedł za ciosem i stworzył kolejne tomy „Duchów Wojny”. Dzieło to jest w środowisku śląskim znane, a Alojzy Lysko też. Już na emeryturze przebił się do grona śląskich autory-

Ale przede wszystkim nikt doboru laureatów nie krytykuje dlatego, że nagród Tacyta nie przydziela przy kawiarnianym stoliku jakieś towarzystwo z RAŚ, ani inna polityczno-towarzyska ekipa. Kapituła nagrody składa się z naprawdę znanych postaci śląskiego życia naukowego. Jej przewodniczący - profesor Ryszard Kaczmarek - to chyba najwybitniejszy z żyjących badaczy dziejów Śląska. Na znamienitego znawcę śląskiej literatury wyrósł już prof. Zbigniew Kadłubek. A innym, równie dobrym znawcą śląskiej kultury w dawnych czasach jest prof. Joanna Rostropowicz, zaś prof. Tomasz Nawrocki to czołowy socjolog badający Śląsk. Kapitułę uzupełnia dr hab. Piotr Greiner, dyrektor Archiwum Państwowego w Katowicach oraz grono młodszych, ale mających już duży dorobek naukowców z uniwersytetów Śląskiego i Opolskiego. Jak chociażby Tomasz Słupik, czołowy obecnie politolog w regionie. To bardzo mocny naukowo skład. Ale – paradoksalnie – ta jego naukowa moc może być słabością. Bo w efekcie bardzo ciekawe prace popularno-naukowe (jak Lewandowskiego czy Rostropowicz) nie są uznawane jako prace badaczy. Tak więc im przyznaje się nagrody dla popularyzatorów, a świetnym popularyzatorom (jak wspomniany Sapkowski) nie przyznaje się wcale.

tetów, wychodząc poza Ziemię Pszczyńską, gdzie jego aktywność była znana od 30 lat. W dojrzałych latach dorobił się też warsztatu pisarskiego, którego we wcześniejszych pracach nie widać. 72-letni Lysko to pisarz całą gębą i zebrani w Sztygarce o tym wiedzieli. A po wręczeniu nagród odbyła się – już tradycyjnie – dyskusja panelowa. Tym razem zastanawiano się, czy opowiadanie historii może być na Górnym Śląsku niebezpieczne. Nawiązywano więc choćby do afery z Muzeum Śląskim. Dla nas pewnym zgrzytem była obecność w wąskim gronie dyskutantów Marka Szczepańskiego. Ten profesor socjologii przez Gazetę Wyborczą czy Dziennik Zachodni promowany jest przy każdej okazji, ale RAŚ dotychczas raczej umiał unikać chodzenia owczym pędem. Teraz się poddał, tak, jakby nie dało się do stołu zaprosić osób mających do powiedzenia może więcej, a nie koniecznie prawiących – jak Szczepański – komunały.


5

LIPIEC 2014r. Zarazem jednak nagroda Tacyta pokazuje, jak działa RAŚ. Nie dla chwilowego poklasku, nie dla budowania politycznego wizerunku – tylko dla rzetelnego pokazania Śląska. Jego przeszłości, teraźniejszości, jego szans na przyszłość. I zagrożeń. RAŚ tworząc nagrodę dobrał kapitułę, która ocenia dorobek na podstawie wyłącznie naukowej. Jakże inna to kapituła, niż Nagrody Korfantego, przyznawanej przez Związek Górnośląski. W trzyosobowym gremium zasiada na przykład Julian Gembalski. Z całym szacunkiem, jest to wybitny organista, i byłby na miejscu w kapitule przyznającej nagrody z muzyki organowej, ale nie dotyczące śląskości. W tej materii Gembalski dorobku nie ma. Ale też nagroda Korfantego jest na wskroś polityczna i wręcz populistyczna. A może lizusowska?

KORFANTEGO KAŻDEMU BISKUPOWI Bo niejako z automatu dostaje ją każdy biskup z Górnego Śląska. Abp Wiktor Skworc też już dostał, a że urzęduje w Katowicach od grudnia 2011 roku, raptem dwa lata, więc można powiedzieć, że dostał ją natychmiast, jak tylko się na Śląsku zjawił. Poza tym nie ma roku, by nagrody Korfantego nie dostał jakiś ksiądz. Ale też antyklerykał, jak Kazimierz Kutz (fakt, że dawno, bo w 195 roku). I wiele znanych nazwisk, jak chociażby Miodek, Pańczyk-Pozdziej, Henryk Mikołaj Górecki, Wojciech Kilar, Dorota Simonides, Marek Szołtysek, Adolf Dygacz, Józef Skrzek. Część nagród (Kutz, Karwat, Lysko) pokrywa się zresztą z nagrodami Tacyta. Nagrody Związku Górnośląskiego mają przypominać o jego istnieniu. Czasem służą celom politycznym (w tym roku, roku wyborów samorządowych, dostał ją prezydent Siemianowic, postać dość kontrowersyjna, ale związana z ZG).

JAKI PATRON, TAKIE STANDARDY RAŚ wybierając na patrona nagrody Augustina Weltzla, niejako wskazał jej styl. Weltzel nie był, jak Korfanty (patron nagród ZG) postacią z pierwszych stron gazet, nie był politykiem, nie angażował się w walki ideologiczne. Ten najwybitniejszy chyba badacz historii Górnego Śląska już przez współczesnych nazywany był „śląskim Tacytem”. Bo – tak jak Tacyt – starał się być absolutnie neutralny w swoich opisach, nie udowadniał niemieckości, śląskości, polskości, czeskości Śląska. Opowiadał historię, a nie komentował. Dla prezydenta RP Bronisława Komorowskiego byłby więc postacią negatywną, bo wyżej cenił historyczne fakty niż politykę historyczną (czyli ich tendencyjny dobór i interpretację). Weltzel to skromny ksiądz, którego pasją była historia Śląska. Wybierając go na patrona swojej nagrody RAŚ wskazał, że głównym kryterium przyznawania jest obiektywizm laureatów. Ich brak zaangażowania w spory światopoglądowe, ideologiczne. Po prostu nagroda Weltzla jest inna, niż większość nagród przyznawanych w Polsce. Ale zarazem nie wypełnia luki, którą powinien wypełnić RAŚ. Nagroda ta pozostawia bowiem niedosyt. Niedosyt, który niejako „z

urzędu” powinien zaspokoić RAŚ. Chodzi o brak nagrody dla tych, którzy działają na rzecz autonomii Śląska, na rzecz jego rozwoju, na rzecz języka i narodowości śląskiej, na rzecz edukowania Ślązaków we własnej historii, kulturze.

BRAKUJE NAGRODY TAKIEJ RÝCHTIG ŚLŮNSKIJ Brakuje po prostu przeciwieństwa dla Nagrody Korfantego. Tamta jest, w pewnym uproszczeniu, dla tych, którzy głoszą odwieczną polskość Śląska (gdy Kutz w 1995 roku odbierał Korfantego, też był jeszcze znany

dlatego że jest śląski, a nie dlatego, że polski. Brakuje nagrody, którą można by uhonorować wybitne śląskie postaci życia społecznego, nie historyków. Dla pisarza Szczepana Twardocha (za całokształt) i pisarza Marcina Melona (za pierwszą powieść po śląsku). Dla świetnej rysowniczki-ilustratorki książek Joanny Furgalińskiej, za jej fantastyczne promowanie śląskości na facebooku, serią rysunków „Slonsko godka dla hanysów i goroli”, dla Marka Plury za całokształt działań na rzecz śląskości. Taką nagrodę może stworzyć RAŚ, może SONŚ, może ktoś inny.

Fakt, iż obie panie dostały nagrody Tacyta - a nikt tego nie skrytykował - jest dowodem wysokiego poziomu merytorycznego nagrody. Tak się bowiem składa, że obie kolejno szefują jednostce naukowej, w której zatrudniony jest Jerzy Gorzelik, szef RAŚ przede wszystkim ze swoich bardzo polskich „Perły w Koronie” i „Soli Ziemi Czarnej” czy „Na straży swej stać będę”. Do narodowości śląskiej Kutz, jak wielu innych, dojrzewał długo ). Brakuje nagrody da tych, którzy działają dla Śląska. Którzy kochają go

Nawet – bo czemuż by nie – nasza redakcja. Ale brakuje jej bardzo. Bo chociaż jest nagroda Tacyta, są nagrody Fundacji Silesia za edukację regionalną, są nagrody Pszociela Ślůnskij Godki, to brakuje tej jednej.

W 2013 roku Tacyta otrzymał prof. Alfred Sulik, niekwestionowany autorytet mysłowiczan. Brakuje nagrody do widzanego Ślůnzoka. Takigo, kierym kożdy, fto pszaje Ślůnskowi, może sie asić. Nagrody za śląskość. I mniejsza z tym, czy nazwiemy ją nagrodą im. Michała

Smolorza, czy im. Barbary Blidy, czy im. Józefa Kożdonia czy im. Joanny Gryzik-Schaffgotsch. Fakt pozostaje faktem, takiej nagrody nie ma. A jest bardzo potrzebna.

Historia choć trochę prawdziwa Z ALOJZYM

- Nie pamiętasz ojca. Ale wiem też, że jako mały chłopiec po całych dniach przesiadywałeś obok furtki, czekając na tatę. Czekając, że jak inni wermachtowcy z Bojszów, on też wróci z niewoli. Ale Twój ojciec nigdy nie wrócił. Musiało to mocno w Tobie siedzieć, jeśli na starość zrobiłeś o poszukiwaniach grobu ojca film, napisałeś Duchy Wojny… - Rzeczywiście, tkwiło to we mnie. Im byłem starszy, tym mocniej. Jako dziecko czekałem na tatę, a potem coraz bardziej chciałem wiedzieć, dlaczego nie wrócił. Jak zginął i kiedy. Mój tata ledwie wszedł w wiek męski, ledwie zakosztował dorosłego życia, a już je oddał w żołnierskim mundurze. Miałem wobec niego obowiązek, aby zrozumieć co czuł w tym wojsku, co czuł, gdy musiał zostawić żonę i małego syna i pojechać na ten Ostfront. Co czuł on, jego frontowi koledzy ze śląskich wsi. Do tych, którzy przeżyli, dotarłem. Więc wiem, co myślał, co czuł, tam, na tej ruskiej ziemi. On i wielu jemu podobnych. Całe życie nosiłem tę traumę, że nie znałem ojca. Gdy napisałem Duchy Wojny, poczułem spokój. Pismo powiada Czcij Ojca Swego. Ja mu tą książką oddałem należną ojcu cześć. - Polacy powiedzą, że został wcielony do Wehrmachtu… - To prawda, został wcielony. Ale umówmy się, że każda mobilizacja to jest wcielanie do wojska. Każdy „bilet do wojska” jest przecież wcielaniem. Żołnierze na wojnie dzielą się na ochotników, których jest niewielu, oraz na wcielonych. Ślązaków wcielano do Wehrmachtu tak samo jak Bawarczyków, Brandenburczyków, Austriaków. I byli w tej armii takimi samymi żołnierzami. Walczyli wprawdzie nie za swoją sprawę, ale to też nic nadzwyczajnego. Zwłaszcza dla kogoś, kto uważa, że żadna sprawa nie jest warta tego, by zostawić dla niej rodzinę, dzieci. Ale nie zostawić, to znaczy wydać na nich i na siebie wyrok. Więc trzeba było na wojnę iść. To straszny dramat mojego ojca, ale także milionów innych żołnierzy. W mundurach niemieckich, sowieckich, amerykańskich, polskich i innych. - Duchami Wojny napisałeś historię tych żołnierzy. W ocenie tych, którzy czytali, tak-

LYSKO rozmawia Dariusz Dyrda

ojciec ze swoim kolegą Sosną z Miedźnej wymieniają po śląsku części fury. Obawiam się Alojz, że jesteś ostatnim pokoleniem, które byłoby w stanie taką rozmowę odtworzyć. Bo kto z dzisiejszych nastolatków, nawet na śląskiej wsi, zna te słowa w rodzimej mowie? - Także dlatego piszemy po śląsku, ja i ty, żeby ją zachować od zapomnienia. Ja jestem synek ze wsi, więc znam śląskie słownictwo. Za to ktoś z Katowic pewnie lepiej orientuje się w nazewnictwie sztrasbanek, ańfartów i tak dalej.

że mojego ojca, byłego żołnierza Wehrmachtu, ta historia jest bardzo prawdziwa. - Mam nadzieję. Z twoim ojcem przegadałem setki godzin. Także na temat wojny. Słuchałem go chciwie, bo August ma dar opowiadania, a ja dowiadywałem się od niego, co czuł w tym Wehrmachcie. Wyobrażałem sobie, co mógł czuć mój ojciec. Oczywiście rozmawiałem także z wieloma innymi niemieckimi żołnierzami, czytałem ich listy, listy taty, i wczuwałem się. Wierzę, że udało mi się napisać historię prawdziwą. Choć trochę prawdziwą. - Dlaczego „choć trochę”? - Bo prawdziwa historia jest prawie nie do odkrycia. Historia bardzo szybko staje się mitologią. Każdy przerabia ją i poprawia na swoje potrzeby. Jeśli tą potrzebą jest propaganda, to mamy do czynienia z fałszowaniem historii. Moją potrzebą było zrozumienie własnego ojca, więc nie miałem potrzeby fałszować. Istnieje więc szansa, że napisałem prawdziwy obraz. - Od siebie dodam, że ważny historycznie, ale i językowo. W którymś tam miejscu twój

- Ale nie pokusiłeś się, by całe Duchy Wojny napisać po śląsku. - Jeszcze chyba nie czas. To jest język serca, język którym rozmawiam z moją ziemią ojczystą. Ale sam powiedziałeś, że nie jest problemem to, kto napisze śląską literaturę, tyko kto ją będzie czytał. I to jest pierwsza przyczyna wyboru polszczyzny. Napisanie książki po śląsku ogromnie zawęziłoby krąg czytelników. Po drugie nasz zasób śląskich słów jest jednak uboższy, niż polskich. Pisanie po śląsku to ogromny wysiłek. Radosny, ale jednak wysiłek. Ale nie wyobrażam sobie, by dialogi między ojcem a Sosną czy innymi Ślązakami mogły być po polsku. To jednak, aby było prawdziwe, musiało być w naszej mowie. - Tacyt to dla ciebie szczególne wyróżnienie? - Na pewno. Kiedyś, jak niemal każdy z nas, czułem się Polakiem. Ale im głębiej sięgałem do śląskiej tożsamości, tym szybciej kolejne warstwy polskości spadały, aż poczułem się wolny, poczułem się tylko, no, powiedzmy że prawie tylko, Ślązakiem. Nagroda od RAŚ to nagroda od tych, którzy o tę śląskość walczą. Od tych, którzy podobnie jak ja wierzą, że śląska autonomia tu wróci. To nagroda szczególna, bo od ludzi bliskich mi duchem. Od swoich! No i nie bez znaczenia dla mnie jest, że autorem statuetki jest August Dyrda. Bo przecież wyrzeźbił ją były żołnierz Wehrmachtu a zarazem wybitny rzeźbiarz i mój dobry znajomy. Taka statuetka też czyni nagrodę cenniejszą. Foto: NetTG.pl


6

LIPIEC 2014r.

!!! Zademonstruj swoja narodowość ślůnsko !!! Kup do sia, a do swoich krewnych na gŷszynki tresy, żeście som Ślůnzokoma.

35zł

30zł

We Niŷmcach tyż werci sie demonstrować ślůnskość!

45zł

35zł

5zł

35zł

A może wybieresz se inkszy tres, abo inszy gadżet?

35zł

35zł

35zł

35zł

30zł

30zł

5zł

Instytut Ślůnskij Godki, 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53. www.naszogodka.pl, adres e-mail: poczta.naszogodka.pl, tel. 0-507-694-768, konto bankowe 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 Eli kupisz za 100 zł abo lepij (do kupy ze ksionżkami ze ôstatnij strony) – dostawa gratis. Na terenie aglomeracji katowickiej możliwe dostarczenie kurierem i zapłata przy odbiorze.


7

LIPIEC 2014r.

Poradzili my! 140 000 tauzŷnůw podpisůw pojechało do Sějmu. Terozki polski parlamentarzysty pokożom, kaj majom marzenia Ślůnzokůw. We zocy abo we rzici.

A padali, co niŷ domy rady

- Co szło zrobić we sějmie, to żech zrobił. Erklerowołech posłom, dowołech do podpisanio projekty ustaw, skwolołech, tuplikowołech premierowi a ministrom. Ale kaj! Poselski projektu ustaw o narodowości ślůnskij abo ô godce pod obrady sejmu niŷ trefiom. Eli chcěmy, coby Sějm sie nimi zajon, muszymy zrychtować obywatelski projekt ustawy. Ino pod takim musi podpisać sie 100 000 ludziůw. Niŷ wiým, domy aby rady zebrać tela unterszriftůw… - godali jeszcze łońskigo roku poseł Marek Plura. I genau ůwdy ciepli pomysł: - postarějmy się! Eli nom sie udo, bydzie wielgo sprawa! JOANNA NORAS

Łońskigo roku przýszeł ze tym do Rady Gůrnoślůnskij, we kierŷj je pora organizacji, baji RAŚ, SONŚ, Związek Górnośląski, Ślůnsko Ferajna a inaksze. Rada posłuchała Plury i pedziała: - Dobre! Chytomy sie tego!

Pojechaliśmy złożyć podpisy do Warszawy dużą grupą, dumnie, jak świadomi swoich praw obywatele. No i RAŚ zrychtowoł cołki plan akcje. Nojprzůd ôgłosił akcjo „13 stycznia. Godzina Ś”. We grudniu a na samym poczontku latosigo roku redachtůry radiůw, telewzijůw, cajtůngůw pytały: „co je louz?”. I durś słyszeli: dowiýcie sie 13 januara. Genau tego dnia na preskoferencji, na kieryj byli lider RAŚ-a Jerzy Gorzelik, senator Kazimierz Kutz, poseł Marek Plura, lider SONŚ Pyjter Długosz, a inaksze zocne perzony, ôgłoszono akcjo: - Zbierýmy 100 000

podpisůw. Zaniesymy do Sejmu obywatelski projekt ustawy! Tego dnia pokozano tyż koordynatora akcje, Jacka Tomaszewskigo. - Z jednyj zajty byłech pieronowo rod, że mie przýpadło tak ważne zodani. Z drugij zajty alech sie trocha boł. Co eli sie niŷ udo, eli niŷ zbierymy, to ft bydzie winiŷn? Kordynator, znaczy jo – spomino dzisio Tomaszewski. Ŏ randze akcji świadczy fakt, co we RAŚ-u zawdy wszyjscy robiom wszyjsko darmo, bez geltu, jesz-

WERKIÝM BOŁ RAŚ Nale kożdy wiedzioł, co wszyjsko zoleży ôde RAŚ-a. Myńsze organizacje mogom pozbiěrać po dwa, piěnć, Ferajna a SONŚ po dziesiŷnć tauzěnůw. Ale godnij jak połowa musi zebrać RAŚ, abo nic ze tego niŷ bydzie. Bo ino RAŚ mo poraset aktywnych aktywistůw na Wiŷrchnim Ślůnsku. - Zapisanych dziesięć razy tela. Nale takich, na kierych idzie liczyć przý robocie poraset. Ftoś może se miarkować, co to je mało. Ale taki ftoś niŷ zno życio. Żodno partio polityczno na Ślůnsku ni mo tela ideowych ludziůw do roboty. PiS, PO, SLD w takich Rudzie Ślůnskij majom może po piěnciu, ôźmiu. Abo i tego niŷ. RAŚ mo sam kaś 15 ludziůw, kierzy kiej som potrzebni, przīdom – klarujom Lyjo Swaczyna, członek zarządu RAŚ-a a ku tymu aktywista ze Rudy (genau ze Halŷmby).

Redaktor naczelny Ślůnskigo Cajtunga sam zebrał prawie 1000 podpisów

cze dokłodajom. A sam Tomaszewski mioł płacone. - Ŏd grudnia do lipca chop nic inakszego niŷ robił, inoś abo koordynował zbiýranie, abo som zbiŷroł, ôd rana do wieczora. Tuż przeca za coś musioł żyć. Ale boł to lichy gelt, chneda żodýn by za to bez siedým dni we tydniu niý robił. A ôn był każdego dnia do dyspozycje, ôd 8 rano do 10 po ćmoku – tuplikujom Gorzelik.

MARSZAŁEK ZRABOWAŁA TRZĪ DNI Ŏd grudnia do aprila promowano akcjo we mediach. We kwietniu zebrano 1000 podpisůw, skirz tego, co tela trzeba, coby u marszałka sejmu zarejestrować komitet obywatelskiego projektu ustawy. Ŏd dnia, kiej marszałek go uzno, je 90 dni na zebranie 100 000 unterszriftůw. Marszałek Ewa Kopacz miała czas do 22 kwietnia, wtorku po Wielgij Nocy, coby uznać, iże papiůry som narychtowane jak noleży. No i ôroz pokozała, co bydzie nom szkodzić, jak iność poradzi. Ůznała, co je OK. we Wielgi Piontek, we wieczůr. Ŏd tego momentu było genau 90 dni, na zebranie podpisůw. Nale przeca we wieczůr we Wielgi Piontek żodýn ô tym Tomaszewskimu niý doł ze Sejmu znać. Dziepiýro we pyńdziałek, 22 kwietnia. Tym knifěm marszałek Ewa Kopacz zrabowała nom trzī dni. Na zebranie podpisůw ôstało inoś 87. - Wiedzieli my, co 100 000 bydzie

mało. Poniekierzy źle podadzą swůj pesel. Inaksi wpiszom sie pora razy i bydom jejch wykreślać. Jeszcze inaksi źle napsziom adres, abo tak naszkryflajom, co żodýn niý ôdczyto, jak sie mianujom. Te podpisy ôstanom we Sejmie ôdciepane. Beztuż wiedzieli my, co muszymy mieć niŷ 100 a 120 tauzŷnůw – ôsprawio Tomaszewski, a przīdowo: - Papiůry trzeja zawiěźć do Warszawy 18 lipca. Tuż wszyjsko trza mieć narychtowane a porachowane niý dali, jak 16 lipca. Momy 85 dni. A to znaczy, że każdego dnia muszymy zbiěrać niŷ mynij, jak 1428 podpisůw. I genau, kożego dnia ze tego mie rozliczoł Gorzelik, a jo rozliczoł cołki RAŚ. Kożdego dnia, kożde miejski abo powiatowe koło RAŚ-a raportowało, wiela mo. - Ja, ja, to niý był polski bajzel, inoś genau ślůnsko ôrganizacjo roboty – spominajom hyrsko Lyjo Swaczyna.

NA KOŻDYM FESTYNIE, ÔDPUŚCIE, PLACU Zbiyrali wszandy. Kożdego chneda dnia na stałych placach. Baji na ulicy Stawowŷj we Katowicach. A Jerzy Bogacki, kandydat RAŚ na burgemajstra Chorzowa każdego dnia som zbiýroł na ceście Wolności we tym mieście. – Zebrołech som pora tysiýncy. A wielach ludziom wyklarowoł, ô co idzie ze autonomiom, to ani niý porachuja. Chocia czasym trza się tyż było wadzić ze polskim nacjonalistom – ôsprawiajom Bogacki. Dokończenie na str. 8


8

LIPIEC 2014r.

Dokończenie ze str. 7 Zbiŷraczy szkryfek idzie trefić chneda na kożdym ślůnskim festynie, na kożdym ôdpuście, wszandy hań, kaj je mocka ludziůw. Tuż na torgach, na plażach wele rostomaitych stawůw. Pod marketami. Inaksi łażom ôd chałpy do chałpy. Jeszcze inaksi rozdowajom kartki kamratom a kamratkom: podpisz sie ty, a cołko familio. „Ślůnski Cajtung” wysłał listy do 160 swojich czytelnikůw, kierych mo adresy. We kożdym trzī kartki do podpisanio, koperta zwrotno ze markom, instrukcjo co, jak i do kiej. Chneda 50 listůw nom wróciło, we nich 760 podpisůw. Werciło się!

Drugi 20 listůw a we nich chneda 350 podpisůw przīszło już po 17 lipca, to je niýskoro. – We instrukcje pisałach, coby wysłać nazod do 10 lipca. Ae ludzie syszeli we radiu, czytali we cajtungach, co akcjo je do 17. Tuż wysyłali nom listy 16, 17. Tera momy je na pamiontka – ôsprawio nasza felietonistka, Paula Zawadzko, kiero zajmowała sie akcjom we redakcji. - A my, kiej ino wiedzieli, co kaj je festyn, zaro wyruszali we rajza. We kożdy dziýń przīwozili my ôd 100 do 500 podpisůw – przidowo Pyjter Langer, lider Ślůnskij Ferajny. Ferajna niý głosiła koordynatorowi Tomaszewskimu wiela mo, ino składała se na kupka.

MOMY NIŶ 120 A 140 000! Plan był taki, coby na Marszu Autonomie, 12 lipca, ôgłosić, iże mo sie już 120 000. – Kole połowy szŷrwca bołech sie, co się niý udo. Byli my fest zniěskorzýni. Nale ôstatnie trzī tydnie to faroński finisz. Bez dwa ôstatnie weekendy przed Marszem zbierali my po 4-5000 dziýnnie! I tak kole 7 lipca już ech wiedzioł, że te 120 000 bydzie. A jeszcze na Marsz rostomaite ludzie przīniěśli 4300 szkryfek. Jeszcze swoje przīniesła Ferajna. Gorzelik ogłaszoł ze biny, że momy 124 tauzeny podpisůw. Bo tela było porachowane, direkt posprawdzane. Ale jo już wiedzioł, że z tymi nowymi mom

już 130 000. Abo i lepij – spomino Tomaszewski. A razým jeszcze trzī dni, kiej coroz to nowe podpisy trefiajom do koordynatora. Ŏstatni blank rano, 18, kole autobusa do Warszawy. Tym autobusým jedzie kole 40 aktywistůw RAŚ, coby być przī przekazywaniu jejch do Sejmu. – Niý půdymy hań we dwůch, jo a Jacek, choby jakie przībłyndy. Půdymy hyrsko, ze transparntěm. Jako świadomi swoich praw obywatele państwa – klarowali, na co ta rajza, Gorzelik. 18 lipca, kole połednia, 140 000 podpisůw trefiło do biura marszałka Sějmu. – Niých se rachujom, jak chcom. Niých wyciepujom kożdy niýczytelny. I tak no styknie – lachajom sie Jorg Bogacki. A Lyjo Swaczyna przīdowo: - Tera pol-

ski parlament musi się zajonć projektem ustawy ô ślůnskij grupie etnicznýj. I domy pozůr, kaj polski parlamentarzysty majom marzenia Ślůnzokůw. We zocy abo we rzici. Współpraca: Adam Moćko SPOMNIJ SE GODKA Erklerować, tuplikować – wyjaśniać Unterszrifft (szkryfka) – podpis Miarkować – myśleć Latoś – w tym roku co je louz? - co chodzi hyrsko – dumnie Drugi – następny, kolejny (nie: drugi!) Znieskorzony – spóźniony Razým – wkrótce, niebawem (nie: razem)

Być może Andrzej Sośnierz znów zostanie dyrektorem skansenu. Tym razem zdrowotnego

Ludzie chcą Sośnierza

O śląskim oddziale NFZ mówi się źle. Albo bardzo źle. Chyba jeszcze gorzej, niż o całym NFZ. Kiedy wejdą nowe przepisy, wszystkim będzie sterował minister zdrowia z Warszawy. Czy wobec tego ważne jest, kto będzie nowym dyrektorem śląskiego funduszu, skoro i tak za kilka miesięcy, w myśl nowych przepisów, człowiek ten będzie marionetką ministra?

D

la Ślązaków jest to bardzo ważne. W końcu to tutaj, na Górnym Śląsku w latach 1999-2002 powstała karta chipowa dla pacjentów

Choćby studentów. Po ukończeniu 18 roku życia, rodzice dzieci kontynuujących naukę winni przypisać je do ubezpieczenia. Jeśli tego nie zrobili, system wykreślał studentów. A jeśli studenci byli dopisani do ubezpieczenia, a przypadkiem na wakacje dorabiali sobie, choćby na umowę zlecenie, przezorny eWuś też ich wykreślał. Tym sposobem, przychodząc do poradni czy szpitala, pacjenci dowiadywali się, że nie są ubezpieczeni i za leczenie czy wyczekany zabieg, zapłacą z własnego portfela. I to słono. Teoretycznie polscy pacjenci mogli w patowej sytuacji, złożyć oświadczenie, że są ubezpieczeni. Gdyby wiedzieli, to by je złożyli, ale uprzejme panie rejestratorki nie zawsze informowały o tej możliwości. Jest nawet taki dowcip: Czy panie rejestratorki są zawsze niemiłe? Nie. Tylko

Sośnierz za niewielkie pieniądze usprawnił system śląskiej służby zdrowia. Informatyk, który opracował karty chipowe, dostał za to premię w wysokości dwóch miesięcznych pensji. Po latach, Narodowy Fundusz Zdrowia wpadł na podobny pomysł informatyzacji. Kosztujący jedenaście milionów złotych eWuś okazał się bublem. z województwa śląskiego, która zresztą obowiązuje do dziś. Dyrektorem Śląskiej Kasy Chorych był Andrzej Sośnierz. Zakładając bazę informatyczną, wdrożył do niej rejestr pacjentów, odebrawszy zresztą za to nagrodę „Lidera Informatyki 2002”. Rozwiązaniem tym wyprzedził resztę Polski o przynajmniej 20 lat. Polska mu tego nie zapomniała – za kartę chipową ciągała go po sądach. Sośnierz - z wykształcenia lekarz, z powołania menager, a z pasji – koneser zabytków za niewielkie pieniądze usprawnił system śląskiej służby zdrowia. Za jak niewielkie? Etatowy informatyk kasy chorych, który stworzył program obsługi kart chipowych, dostał za to premię w wysokości dwóch miesięcznych pensji. Kilka tysięcy złotych

KOSZTOWNY eWUŚ Po latach, Narodowy Fundusz Zdrowia wpadł na podobny pomysł informatyzacji. Kosztujący jedenaście milionów złotych eWuś (plus 22 miliony rocznie jego utrzymanie) nie spodobał się Polakom. Bo okazał się bublem. Na dzień dobry wykreślił grupy ubezpieczonych osób, uznając je za nieubezpieczone.

wtedy, kiedy są w pracy. Do dziś dzień eWuś nie sprawuje się wzorowo, zawieszając się i powodując awarie. W tym czasie śląska karta chipowa triumfuje. Od 12 lat hula bez większych wpadek. Czy trzeba lepszego dowodu, że Andrzej Sośnierz to najlepszy menadżer w polskiej służbie zdrowia?

MARIONETKOWY PREZES Po wejściu w życie nowych przepisów, prezes NFZ ma być powoływany i odwoływany przez ministra zdrowia. To samo kierownicy regionalnych oddziałów. Czy to znaczy, że teraz wszystko będzie zależało od ministerstwa? Tak! Całkiem prawdopodobne, iż śląskie placówki służby zdrowia będą się miały gorzej, niż teraz, ponieważ de facto wszystkie najważniejsze aspekty decyzyjne będą skupione w ręku jednej osoby. Co się stanie, jeżeli dyrektor śląskiego NFZ, okaże się być niezłomnym i koncepcyjnym managerem? Co jeśli, będzie miał inną wizję zarządzania aniżeli warszawska? Z pewnością, prędzej czy później (raczej prędzej) pożegna się ze stanowiskiem. Wykazując jednak wolę dobrego gospodarza, może nadal jako dy-

rektor sporo zdziałać. – Dlatego, chociaż możliwości działania takiej osoby są bardzo ograniczone, zdecydowałem się wystartować w konkursie – mówi Sośnierz.

SOŚNIERZ-TYP NIEPOKORNY Wszyscy wiedzą, że to najlepszy kandydat. Człowiek z osiągnięciami, wizjoner. „Tata” śląskiej karty chipowej nie jest szczególnie lubiany przez polityków z Platformy Obywatelskiej, ponieważ rzucił nią kiedyś na rzecz Prawa i Sprawiedliwości. Przede wszystkim jednak jest naprawdę, jak na dzisiejsze, „kolesiowskie” warunki typem nieokrzesanym, mającym własne zdanie. Kierując Śląską Kasą Chorych, a później NFZ, regularnie spierał się z ministrami zdrowia. Manifestował z Ruchem Autonomii Śląska przeciwko likwidacji kart chipowych. Zresztą Sośnierz nie ukrywa, że RAŚ cieszy się jego sympatią. No ale też trudno, aby było inaczej – to właśnie Śląska Kasa Chorych pod jego rządami była dowodem wyższości autonomii nad centralizmem. Sośnierz lubi RAŚ a nie lubi PO. Dlatego też „Gazeta Wyborcza” uznała, że

jest on, pomimo kompetencji „niewybieralny”. Sośnierz przyznał z uśmiechem, iż „wierzy w uczciwie przeprowadzane konkursy”. My też lojalnie z Sośnierzem, aktualnym dyrektorem Górnośląskiego Parku Etnograficznego wierzymy, że są w tym kraju uczciwie przeprowadzane konkursy. Zaciskając kciuki „na szczęście” zastanawiamy się jednak nad tym, czy po objęciu funkcji dyrektora śląskiego NFZ, nie będzie szefował, dokładnie temu, czemu

szefuje teraz, czyli skansenowi. Tym razem skansenowi zdrowia, albowiem nowe przepisy nie zapowiadają niczego dobrego. Będzie jeszcze gorzej niż jest. I chyba jedyna pociechą jest to, że zgodnie z unijnymi przepisami możemy jeździć leczyć się na czeską część Górnego Śląska, a NFZ musi nam za to leczenie zapłacić. Bo Czesi jakoś umieją stworzyć normalnie funkcjonującą służbę zdrowia. Paula Zawadzka

Antyśląski bubel Projekt zmiany ustawy o marionetkowych dyrektorach NFZ (albo jak kto woli ś ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych) jest bublem samym w sobie, oddaje bowiem prawie całkowitą władzę nad NFZ w ręce Ministra Zdrowia i nieprzystosowanych do tego urzędników. Jakie zmiany zajdą w prawie? Czy któreś z nich godzą w śląską ideę samorządności i gospodarności, którą pokazał choćby Sośnierz , wprowadzając karty chipowe? Jak najbardziej! Przede wszystkim Prezes NFZ ma być powoływany i odwoływany przez ministra zdrowia. Urzędnicy tegoż ministerstwa tłumaczą, iż dotychczasowy sposób wyboru (wybiera premier, nadzoruje minister) jest niekonsekwentny. Tylko, że ta niekonsekwencja jeszcze bardziej się pogłębi! Do uprawnień szefa resortu zdrowia będzie należało także powoływanie i odwoływanie zastępców prezesa, członków rady funduszu oraz rad oddziałów wojewódzkich, a także dyrektorów oddziałów NFZ. Kierownicy wojewódzkich oddziałów pracodawcę będą mieli w Warszawie, będą odpowiadać bezpośrednio przed ministrem, co oznacza, że nowa rola prezesa NFZ będzie marginalna. Oto prezes NFZ nie będzie mógł egzekwować swoich poleceń i wyciągać konsekwencji od regionalnych kierowników, bo ci będą nominowani przez ministra. To będą ludzie ministra, szef NFZ nie będzie miał wpływu na (teoretycznie swoje) kadry. Tylko, że on też będzie „od ministra”, jeżeli wykaże choć trochę kreatyw-

ności, własnego zdania i organizowania NFZ-u po swojemu to po prostu pożegna się z pracą. To nie koniec. Pod kontrolą będą kryteria wyboru ofert obowiązujące w konkursach dla instytucji medycznych. Do tej pory zajmował się tym NFZ (centralnie lub przez kierowników oddziałów), teraz wszystko przejdzie na ręce niedoświadczonych urzędników ministerstwa, którzy do tej pory czymś takim się nie zajmowali. Wszystko to zmierza (pomimo zapewnień ministra Arłukowicza, że będzie odwrotnie) w kierunku potężnej centralizacji. Cała służba zdrowia będzie w rękach jednego ministra i jego kadry. Możemy się spodziewać, że śląskim dyrektorem, prędzej czy później zostanie warszawska kukła, mająca odgórne dyspozycje. Już teraz w śląskich placówkach służby zdrowia dzieje się źle. Przez centralizację będzie jeszcze gorzej. Co zabawne, NFZ nie zostanie zlikwidowany. Będzie funkcjonował, z prezesem powoływanym przez ministra. W tym nowo otwartym teatrzyku z główną rolą Ministerstwa Zdrowia, NFZ będzie klakierem potulnie oklaskującym farsę. Za dużą kasę. Tak w praktyce wygląda decentralizacja państwa według polskich partii politycznych. Mówią o zwiększaniu samorządności, a zwiększają centralizm. I dziwią się, że państwo rozłazi się coraz bardziej.


9

LIPIEC 2014r.

PISANE ZA BRYNICĄ

TAKO PADO LYJO

Alter ego Korfantego Podpisy we skworcowym hajmacie

W

ielki, żółty balon z napisem: „Ruch Autonomii Śląska” lekko dobił do jego stóp. Już wcześniej, rozwrzeszczane, aczkolwiek grzeczne towarzystwo dało o sobie znać za pomocą megafonów, banerów, żółto-niebieskich flag i przeraźliwego huku armaty, który obwieścił całemu światu, że autonomiści rozpoczęli na dobre coroczną zabawę na Placu Sejmu Śląskiego. Jak dla niego, wystrzał z armaty był chyba zbyt głośny. Korfanty w końcu swoje lata miał. Słyszał na tym Placu wiele, skandowania, wrzaski, klaksony. „Ale żeby z armaty…” zadumał się na chwilę.

ka za ciężka. Zrywający się co chwila mocniejszy wiatr, na oczach Korfantego, samowolnie siał popłoch na straganach. Do lotu podrywały się niebiesko-żółte koszulki i flagi, a tymczasem handlarze łapali je, chociaż z daleka wydawać by się mogło, że puszczają latawce. „I taki sam nieporządek panuje w Polsce. Zaufałem jej mocno, a tymczasem i Śląsk i ja zwiedzeni zostaliśmy okrutnie”- pomyślał starzec. Żółty balon musnął był Korfantego po raz drugi, a po chwili młodzi chłopcy zaczęli się ustawiać do zdjęć. Starszy pan, w tej chwili niezauważalny zarówno dla fotografowanych jak i dla fotografującego (w czasach aparatów

Bądź co bądź, strzelać mieli o co. Domagając się autonomii, tak jak on sam kiedyś. Chcieli autonomii w Polsce – tak jak on sam kiedyś. Tak jak on sam kiedyś, tak i oni teraz walczyli o tę ideę, z tą różnicą, że teraz nie było konieczne odrywanie Śląska od sąsiedniego państwa, a jedynie jego usamodzielnienie gospodarcze, większa samorządność. Oni walczą o tę ideę, którą on na początku lat 20. wywalczył. Jakaś dziewczynka, stojąca obok kolubryny, chwytając się za uszy, rozpłakała się rzęsiście. Jemu też powoli zbierało się na płacz. Bądź co bądź, strzelać mieli o co. Domagając się autonomii, tak jak on sam kiedyś. Chcieli autonomii w Polsce – tak jak on sam kiedyś. Tak jak on sam kiedyś, tak i oni teraz walczyli o tę ideę, z tą różnicą, że teraz nie było konieczne odrywanie Śląska od sąsiedniego państwa, a jedynie jego usamodzielnienie gospodarcze, większa samorządność. Oni walczą o tę ideę, którą on na początku lat 20. wywalczył. Gdyby mógł, w tej chwili pokiwałby ze zrozumieniem głową, ale była na to z lek-

cyfrowych niekoniecznie fotografa) spróbował lekko uśmiechnąć się do zdjęcia, ale po chwili dał sobie spokój. Przychodziło mu to bowiem z olbrzymim trudem. „Dobrze, że nie jestem z kamienia” - pomyślał Korfanty, a tymczasem pierwsza kropla mającego nie trwać zbyt długo, letniego deszczyku spłynęła po jego policzku, niczym zwykła, człowiecza, łza. Wieczorem niemal wszyscy autonomiści odeszli. Został tylko on. Niezłomny. Człowiek z brązu, ze spiżu – który stoi tu aby przypominać o utraconej śląskiej autonomii. Chociaż, co zabawne, ci którzy go postawili, są autonomii wrogami. Paula Zawadzka

Z

biŷranie unterszriftůw skończůne. Papiůry do Warszawy zasmyczone. Teroski trza pedzieć, czy to sie werciyło dać tela roboty, geltu a czasu. Jo myśla, co momy wielgi uzysk, choby skuli tego, iże szło z rostomaitymi noszymi ziomolami sie trefić, trocha pogodać, wywiedzieć sie, co ôni tak rýchtīg myślom ô tym, jako Ślůnzokůw Polska traktuje.

padać – biskup Wiktor sie witli i to fest. Delikatne ôdzywy to te: „Týmu naszymu we tym Tarnowie cosik chyba się pogorszyło”, „Przeca ôn mo ô Ponbůczku godać, a niý nos na Poltoni przerobiać”, „ Jo tymu mojīmu kuzynowi przī gyburstaku godoł, co mo ôn nic niý godać, bo ýno straci. A jak już musi, to nich godo za sia, a niŷ za nos, bo jo żoděn Poltoń niě je.”

Pojechołech tyż ze kamratami ze SONŚ a RAŚ do Biělszowic, ze kerych wywodzi sie nosz arcybiskup katowicki Skworc. Co hań jego somsiody a powinowate, a nawet kamraty za bajtla godały, to chyba niě chcioł by Wiktor Skworc słyszeć. Som żech tych podpisůw zebroł setki, godołech ze setkami, i bez tuż wiŷm, jako do noszego dziedzictwa podłażom miýnszkańce Wiěrchnigo Ślůnska. Tak ci, kierzy sam sům ôd pokoleń, jako i ci, kerzi tukej ôstali przŷgnani abo sami przībrali. Nasomprzůd musza sie przīznać, iże miołech srogigo stracha, co niŷ szafněmy tych 100 tauzěnůw unterszriftůw - i bydzie srogo gańba. Beztůż jak īno do mie dotarła wiadomość, jak mo wyglůndać lista, zarozkich jům sbajslowoł ze placým na 15 mianůw, a poczůn żech jům ôzdować kamratkom a kamratom, coby zbiŷrali, kaj się īno do. Po poru dniach te, na kerych jeszcze niý bůło szrajbnitych, wycofołech a dołech take ze 10 placami, genau jak minister nakozoł. Jak īno nosi we Rudzie ruszyli z celtŷm, coby we wszyskich tajlach noszego sztada fechtować szrifty, robiůłech co ýno żech můg, coby sie ô tym dowiedziało jak nojwiyncy ludzi. Ale dali miołech stracha, co nům to niŷ wyńdzie, a kej īno mogech, toch zbiŷroł ze noszymi ekipami. Pojechołech tyż ze kamratami ze SONŚ a RAŚ do Biělszowic, ze kerych wywodzi sie nosz arcybiskup katowicki Skworc. Co hań jego somsiody a powinowate, a nawet kamraty za bajtla godały, to chyba niě chcioł by Wiktor Skworc słyszeć. Trza

Z tego widać, co we Biělszowicach katolikůw Rzymskich je mocka – nale Polskich katolikůw niŷwiela. Co prowda, z cołki Rudy na „Anty-Marsz Autonomie” przijechało poranoście perzonůw, dowajůnc cojgnist swoij nienawiści do Ślůnzokůw, prowdy ai Sějma Rzeczypospolityj (Sějm, kery uchwolił 15 lipca 1920 r. jednogłośnie Statut Organiczny). Niě wiěm czy te ludzie zdajům sie sprawa, co tako postawa to postawa antykatolicko w rozumieniu Rzymskigo kościoła. A eli tako niý ma, to niý ýno jo, nale mocka Ślůnzokůw zacznie ôazić na mszo kaj indzi. Do ewangelikůw, czeskich husytůw, abo kaj? Abo bydymy musieli pisać do fatra Francika, coby na zicher wiedzieć, co Ślůnzoki mogům być Katolikami Rzymskimi, niŷ polskimi. No a tera trza sie padać, iże mimo zawieźiynio do Syjma RP hołda wiyncy jak 100 tys. unterszriftow (140 tauzŷnůw) to Sějm Polski, antyŚlůski, (a jak niý to Prezyděnt RP) noszych racyji niý uznajům. Pamiyntajcie - nic to! Ýno jak bydymy welować, to niŷch kożdymu Ślůnzokowi, kery za rýchtīg Ślůnzokym niŷ zaweluje to niŷch mu uschnie – no wiŷcie co. Lyjo Swaczyna - Katolik Rzymski, niě Polski.

FIKSUM DYRDUM

Jedni na policję, drudzy na ruskich

P

rzez kilka lipcowych dni pod wrocławską kliniką pikietowali licealiści. Nie godząc się, żeby ich kolegę Kamila odłączyć od aparatury. Nie chcieli przyjąć do wiadomości, że Kamil nie żyje. Diagnozy lekarskie były jednoznaczne, śmierć mózgu, trup. Ale co tam wybitnie lekarze, ci uczniowie z pokolenia, które matury zdać nie potrafi, wiedzą lepiej, czy chłopak żyje, czy nie. Żyje i już! Przez kilka lipcowych dni pod zawierciańską policją pikietuje spora grupa młodych ludzi. Oskarżają policję o śmiertelne pobicie ich kolegi, Adriana. Nie przyjmują do wiadomości wyniku sekcji, że mężczyzny, pod wpływem alkoholu i narkotyków, udusił się własnymi wymiocinami. Co ich obchodzą ustalenia prokuratury i lekarzy, oni wiedzą lepiej. Adriana zatłukły psy. I już! Trudno się im jednak dziwić. Przykład idzie z góry. Z samej góry. Tak samo zachowuje się prezydent RP, premier RP, minister spraw zagranicznych. Przyszło nam żyć w państwie, którego władze lekceważą fakty. Po prostu wiedzą swoje i już. I tym to państwo różni się od wszystkich są-

siadów, bliższych i dalszych. Od Niemiec, Czech, Holandii, Wielkiej Brytanii. Chodzi o zestrzelony malezyjski samolot. Cały świat podejrzewa Rosję, ale też podkreśla, że są to na razie podejrzenia. Że dowodów nie ma. A te, które są należy traktować z dużą nieufnością, pochodzą bowiem od państwa, która jest z Rosją niemal w stanie wojny. Więc dowody mogą być sfabrykowane. I dopóki się tych dowodów nie potwierdzi ponad wszelką wątpliwość, to żaden poważny światowy polityk nie oskarży o zbrodnię Rosji. Po prostu fundamentalna zasada prawa przyjętego w kręgu kultury europejskiej mówi, że wszelkie wątpliwości przemawiają na korzyść podejrzanego. I dlatego trzeba powiedzieć, że polscy politycy – wraz z prezydentem – nie zachowują się jak poważni europejscy politycy, tylko jak te dzieci pod wrocławskim szpitalem; jak ta żulia pod zawierciańską policją. Tak samo jak oni, nie respektują Komorowski z Sikorskim ustaleń. Oni wiedzą, że ruscy i już. A skąd wiedzą? Wiedzą i już! Być może za kilka miesięcy wina ruskich będzie niewątpliwa. Być

może jednak nie udowodniona zostanie nigdy. A wtedy polscy przywódcy wyjdą na warchołów. Im to może obojętne, bo wywodzą się z polskiej kultury szlacheckiej, do której przymiotnik „warcholska” przywarł już chyba

Gd o tym piszę na facebooku, odpowiadają mi: „musisz być dziadu rosyjskim agentem, albo chociaż rusofilem!”. Więc odpowiadam grzecznie, że agentem nie jestem, ale rusofilem jak najbardziej. Podobnie jak czecho-

Polacy to jakaś taka dziwna nacja, która o wszystkich sąsiadach myśli źle. Czech? Wiadomo, głupkowaty Pepik. Niemiec? Hitlerowska świnia. Rosjanin? Brudny i podstępny kacap. Białorusin? Gorsza wersja ruskiego. Słowak? Gorsza wersja Czecha. Tylko Ukrainiec, też kacap do niedawna, do tego wredny banderowiec, w ostatnim roku wyładniał, bo się napieprza z Rosjanami. A jak bije ruskich, to swojak! No i umiera za ojczyznę, a Polaka umieranie za ojczyznę podnieca bardziej, niż najpiękniejszy biust na zawsze. Dla nic może bycie warchołem nie jest niczym złym. A może nie dostrzegają, że to co robią, jest warcholstwem. Ja jednak mam tego pecha (albo szczęście), że wychowałem się w tradycji śląskiej. Tradycji poszanowania dla państwa, dla prawa. Tradycji państwa prawa Otto von Bismarcka, na którym do dziś wzorują się prawnicy całego świata. I mnie boli, że państwo, którego jestem obywatelem, tak ośmiesza się przed światem.

filem a zwłaszcza germanofilem. Bo ja lubię i szanuję wszystkie sąsiadujące z Polską narody. „Ja to? Nie tylko ruskich kacapów, ale nawet szwabów, hitlerowców? To ty zdrajca jesteś!”. No i rozszyfrowali mnie. Jestem zdrajca, bo nie chcę nienawidzić ani Niemców, ani nawet Rosjan. Bo kocham Czechów. Tymczasem Polacy to jakaś taka dziwna nacja, która o wszystkich sąsiadach myśli źle. Czech? Wiadomo, głupkowaty Pepik. Niemiec? Hitlerowska świnia. Rosjanin? Brudny i podstępny kacap. Bia-

łorusin? Gorsza wersja ruskiego. Słowak? Gorsza wersja Czecha. Tylko Ukrainiec, też kacap do niedawna, do tego wredny banderowiec, w ostatnim roku wyładniał, bo się napieprza z Rosjanami. A jak bije ruskich, to swojak! No i umiera za ojczyznę, a Polaka umieranie za ojczyznę podnieca bardziej, niż najpiękniejszy biust, cieszy bardziej, niż milion w toto-lotka. Na studiach miałem jeszcze zajęcia wojskowe. W dniu Ludowego Wojska Polskiego koledzy wypchnęli mnie, abym pułkownikowi, szefowi studium, to ja złożył życzenia z tej okazji. A ja zakpiłem: „życzę panu pułkownikowi awansu na generała i śmierci na polu chwały”. Myślałem, że mnie wyrzuci za drzwi. A on tak się rozczulił, że aż mu łzy poleciały. „Nikt nigdy nie złożył mi piękniejszych życzeń” - wyszeptał. Zatkało mnie. I zatyka do dzisiaj, gdy o tym myślę. Tak samo, gdy zatyka mnie, gdy prezydent RP bez dowodów oskarża o zbrodnię sąsiednie mocarstwo. I tak sobie myślę, że nawet gdybym chciał, to ja nie mogę być Polakiem. Bo ja po prostu Polaków za cholerę nie rozumiem! Dyrda


10

LIPIEC 2014r.

Polska opowieść o Ukrainie jest równie fałszywa, jak ta o Śląsku. Więc po co grać na polską nutę?

Separatyści. Czyli oni i my Polscy powstańcy śląscy napadli wieczorem, 31 sierpnia 1939 roku na niemiecką radiostację gliwicką. Nadali sygnał, że ją zdobyli, że teraz teren ten należy do Polski. Taką wersję Niemcy jeszcze tego samego dnia podali światu. Przedstawili dowody. Koronnym dowodem na polską agresję był trup bojownika o polskość Śląska, Franciszka Honika, oraz kilku zabitych w walce przy radiostacji. polskich żołnierzy. W eter poszedł z niej sygnał po polsku: Uwaga, tu Gliwice. Radiostacja znajduje się w polskich rękach… DARIUSZ DYRDA

P

olska napaść na Gliwice (i kilka innych, obecnie już zapomnianych) miały urobić światową opinię publiczną. Pokazać, że to Polska jest agresorem. Ale świat dał się oszukać tylko na krótko. Dowody były mało przekonujące i bardzo szybko to, co stało się nocą w radiostacji, nazwano „prowokacją gliwicką”. Stało się jasne, że za tą akcją i morderstwem tym stoi III Rzesza. A już po wojnie – podczas procesów norymberskich - dokładnie ustalono, jaki był przebieg akcji, jaki oficer SS nią dowodził. I tak dalej. Że Franciszka Honika naziści uprowadzili dzień wcześniej, aby zabić w radiostacji. A „polscy żołnierze” których trupy tam sfotografowano, to w rzeczywisto-

mów między separatystami? A dopiero, kiedy miały wszystko to gotowe, zestrzeliły pasażerski samolot? Licząc, że opinia międzynarodowa, którą i tak mają po swojej stronie, uwierzy w tę prowokację? To wariant mało prawdopodobny. Ale jednak nie wykluczony. Dlatego zachodni świat jest powściągliwy w rzucaniu oskarżeń wobec Rosji. Domaga się od niej – podobnie jak od Ukrainy – pomocy w śledztwie. Nawet premier Holandii, 23 lipca, w dniu żałoby narodowej (pierwszej od 50 lat w tym kraju!) nie oskarża Rosjan. Mówi, że trzeba ustalić, kto ponosi za to winę. Bo wcale nie wie, kto strzelał.

ŚWIAT CHCE ZBADAĆ, POLSKA WIE BEZ BADANIA Zachód wie, czym są prowokacje polityczne, prowokacje wojenne. To dziw-

Dziś wiele wskazuje na Rosję. Ale w Gliwicach w 1939 roku też wiele wskazywało na Polskę. Więc jeśli to, podobnie jak w przypadku radiostacji gliwickiej, tylko starannie zaplanowana prowokacja? Jeśli to ukraińskie służby specjalne sfabrykowały dowody przeciw Rosjanom, licząc, że opinia międzynarodowa, którą i tak mają po swojej stronie, uwierzy w tę prowokację? To wariant mało prawdopodobny. Ale jednak nie wykluczony. ści przebrani w polskie mundury i zamordowani więźniowie obozu koncentracyjnego.

GLIWICKA JAK MALEZYJSKI Prowokacja gliwicka przyszła mi na myśl, gdy słuchałem o zniszczeniu malezyjskiego samolotu nad wschodnią Ukrainą. I gdy od razu, natychmiast, wiedziano kto jest winny. Bez żadnego poważnego dowodu. Zestrzelenie pasażerskiego samolotu to straszna zbrodnia. Świat powinien dołożyć wszelkich starań, żeby winni ponieśli karę. Ale najpierw starannie ustalić winnych. Dziś wiele wskazuje na Rosję. Ale w Gliwicach w 1939 roku też wiele wskazywało na Polskę. Więc jeśli to, podobnie jak w przypadku radiostacji gliwickiej, tylko starannie zaplanowana prowokacja? Jeśli to ukraińskie służby specjalne stworzyły profil fb, na którym rzekomo jakiś Igor Striełkow przyznał się do zestrzelenia samolotu? A może ten Striełkow nawet nie wiedział, że ma profil na fb? Jeśli to ukraińskie służby specjalne spreparowały nagrania roz-

ne, że nie wie tego Polska. Kraj, który w 1939 roku sama padł ofiarą takiej prowokacji. Dziś jest łatwowierny jak dziecko, gdy sąsiednie państwo przedstawia lichej jakości „dowody”. I nawet nie próbuje ich weryfikować, tylko za dobrą monetę bierze każde ukraińskie słowo. Bo polscy politycy i dziennikarze, na prezydencie RP Bronisławie Komorowskim poczynając a lokalnych pismakach kończąc, nie czekają na rozstrzygnięcia. Nie czekają na wyniki międzynarodowego śledztwa. Oni już wiedzą: „Ruscy są winni. Kacapy!”. Jako pewnik głosi to doradca prezydenta ds. międzynarodowych Witold Kuźniar, minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, że o Jarosławie Kaczyńskim czy Antonim Macierewiczu nie warto nawet wspominać. Bo dla nich ruscy chyba zestrzelili wszystkie samoloty pasażerskie, które kiedykolwiek spadły na ziemię. Poza tym świat wie, że niezależnie od tego, czy samolot zestrzelili żołnierze ukraińscy czy rosyjscy – nie można jeszcze obwiniać państwa. W sierpni 2007 roku polscy żołnierze ostrzelali z moździerzy iracką wioskę Nangar Chel.

Tak manipuluje się informacją. Ta fotografia obiegła świat. W Polsce wywołała falę oburzenia. Oto separatysta podnosi pluszową małpkę, zabawkę jednej z małych ofiar zestrzelonego boeinga. Jak wojenne trofeum. Bydlak. Prawda jest jednak inna. Na filmie, którego to zdjęcie jest częścią separatysta ukraiński pokazuje maskotkę i mówi: „Wszystkich zabili, nikogo nie żałowali”. A potem ostrożnie, z szacunkiem, odkłada zabawkę, zdejmuje czapkę, żegna się. Tego już jednak nie pokazano. Wsłuchując się w filmik nie ma się wątpliwości, iż separatyści ci uważają zestrzelenie samolotu za amerykańską prowokację. Zabijali cywilów. Sądzeni byli żołnierze, którzy dopuścili się ataku na ludność cywilną. I zostali uniewinnieni, gdyż sędzia uznał, że nie ma dowodów celowego zaatakowania cywilów. Nikt poważny

ni się, że zestrzelono go na rozkaz Moskwy. To pozwala zrozumieć, dlaczego nikt poważny na świecie o zbrodnię zestrzelenia samolotu nie obwinia Rosji. Bo

W sierpni 2007 roku polscy żołnierze ostrzelali z moździerzy iracką wioskę Nangar Chel. Zabijali cywilów. Sądzeni byli żołnierze, którzy dopuścili się ataku na ludność cywilną. I zostali uniewinnieni, gdyż sędzia uznał, że nie ma dowodów celowego zaatakowania cywilów. Nikt poważny na świecie za tę zbrodnię nie obwiniał jednak państwa polskiego. To pozwala zrozumieć, dlaczego nikt poważny na świecie o zbrodnię zestrzelenia samolotu nie obwinia Rosji. Bo państwo nie ponosi odpowiedzialności za każdego żołnierza. A jedynie za swoje rozkazy. na świecie za tę zbrodnię nie obwiniał państwa polskiego. Bo państwo nie ponosi odpowiedzialności za każdego żołnierza. A jedynie za swoje rozkazy. Rosja będzie winna zabicia 300 cywilów w samolocie dopiero wtedy, gdy udowod-

nawet jeśli dokonali tego donieccy separatyści, to oni nie są Rosją. Podobnie jak tych kilku żołnierzy w Iraku nie było Polską. Kiedy więc pytacie, czemu świat nie uruchamia wobec Rosji sankcji to musicie znać odpowiedź: bo nie

ma żadnych dowodów jej winy. Są tylko przypuszczenia.

SEPARATYŚCI = POWSTAŃCY Przy tej okazji warto jednak zastanowić się nad polską nagonką na „separatystów”. Nagonki tej też nikt w Europie specjalnie nie podziela, nawet kraje dawniej zależne od sowietów, jak Czechy czy Węgry pozostają z Rosją w dobrych stosunkach, nie wtrącają się w ukraińskie sprawy. Polska tak – co jest o tyle dziwne, że Rosja robi dziś na Ukrainie to samo, co Polska w 1921 roku robiła na Śląsku. Można by nawet powiedzieć, że Rosja nauczyła się wspierania separatystów od Polski! Separatyści! Tym słowem wszyscy w Polsce nazywają rosyjskich bojowników z Donbasu, Doniecka. Polscy politycy i dziennikarze wypominają, że nielicz-


11

LIPIEC 2014r. nych miejscowych separatystów wspomagają licznie przerzucani z Rosji wyszkoleni żołnierze. Ma to być coś złego. Tylko jeśli jest to złe – dlaczego ci sami polscy politycy i dziennikarze nie potępią powstań śląskich. Zwłaszcza trzeciego. Przypomnijmy, że po I Wojnie Światowej niemal cały Śląsk, za wyjątkiem kawałka Cieszyńskiego, miał pozostać w Niemczech. Ale Polacy przekonali aliantów do plebiscytu. To Polska de facto dyktowała jego zasady. Polska na przykład ustaliła powiaty, w których ma się plebiscyt odbyć (nie było go w najbardziej zachodnich powiatach Górnego Śląska, bo Polacy wiedzieli, że poniosą tam druzgocą klęskę). Polska - nie Niemcy - zażyczyła sobie, by głosować mogli przyjechać wszyscy urodzeni na Śląsku (potem polska propaganda obwiniała Niemców, że wygrali głosami tych przybyszów). Bo część Ślązaków chciała oderwać swoją ojczyznę od Niemiec i przyłączyć do Polski. Czyli byli kim? Separatystami! Polskimi separatystami na Śląsku. Jako separatyści zaatakowali oddziały legalnego rządu w 1919 roku i 1920 roku. Więc terroryści! Czym różnili się od Rosjan w Doniecku? Ano różnili się wyraźnie. Ci Rosjanie w Doniecku chcieli referendum. Plebiscytu. Nie umieją się go doprosić. Śląscy separatyści plebiscyt dostali. Od-

Polacy patrzą na ten konflikt przez pryzmat swojej nienawiści do Rosjan. Ale co do tego Ślązakom? Nam przez stulecia Ruscy nie robili nic złego. Owszem, doświadczyliśmy od nich okrucieństw w latach 1945-48. Ale Tragedię Górnośląską zgotowali nam do spółki z Polakami. Jedni i drudzy tworzyli dla Ślązaków obozy koncentracyjne, jedni i drudzy nas represjonowali. Czemu więc Ślązacy dają sobą manipulować polskiej propagandzie? Nie można się naturalnie wygłupić. Jak Związek Ludności Narodowości Śląskiej (nie mylić z SONŚ, a tym bardziej z RAŚ) , i pisać listu do Putina, aby nie celował swoimi rakietami w Śląsk. Ale można powiedzieć: my rozumiemy tych, którzy czują się w państwie obywatelami drugiej kategorii. My rozumiemy, że Rosjanie na wschodzie Ukrainy chcieli autonomii. A jeśli jej nie dostali - to rozumiemy, że mając poparcie leżącej za granicą ojczyzny, sięgnęli za broń.

NAS TEŻ NAZYWAJĄ SEPARATYSTAMI Wreszcie… polskie elity polityczne i tak zrównują nas z donieckimi powstańcami. Chociaż nikt o zdrowych zmysłach na Śląsku nie zgłasza postulatu oderwania regionu od Polski, stale

Rosja robi dziś na Ukrainie to samo, co Polska w 1921 roku robiła na Śląsku. Można by nawet powiedzieć, że Rosja nauczyła się wspierania separatystów od Polski! Bo część Ślązaków chciała oderwać swoją ojczyznę od Niemiec i przyłączyć do Polski. Czyli byli kim? Separatystami! Co jednak najważniejsze, Polska nie przyglądała się bezczynnie działaniom buntowników. Przerzuciła przez granicę kadrę dowódczą oraz tysiące żołnierzy, uzbrojonych ale udających cywilów. Czy to się czymś różni od wschodniej Ukrainy w 2014 roku? był się w 1921 roku. Polscy separatyści przegrali go – za Niemcami zagłosowało 60 procent, za Polską tylko 40 procent. Jednak separatyści nie uszanowali plebiscytu. Wywołali kolejne zamieszki, kolejną falą terroru zalali region. Co jednak najważniejsze, Polska nie przyglądała się bezczynnie działaniom buntowników. Przerzuciła przez granicę kadrę dowódczą oraz tysiące żołnierzy, uzbrojonych ale udających cywilów. Ci przerzuceni przez granicę stanowili główną siłę w walkach z wojskami legalnego rządu. Czy to się czymś różni od wschodniej Ukrainy w 2014 roku?

NASZ BOHATER, ICH BANDYTA Owszem, różni się. Nazewnictwem. Ci na Śląsku chcieli przyłączyć swój region do Polski. Więc w polskich mediach, przez polskich historyków są nazywani powstańcami, bojownikami, bohaterami. Ci w Zagłębiu Donieckim, nad Donem, chcą przyłączyć swój hajmat do Rosji, więc są separatystami, najemnikami, żołdakami, bandytami… Ja rozumiem, że taką terminologię wobec nich stosuje Ukraina. Wroga trzeba pokazać w czarnych barwach. Ale po co robią to Polacy? A tym bardziej czemu Polakom dała się też ogłupić część Ślązaków? Czemu nie posłują niemieckiego radia? Albo angielskiego, holenderskiego, czeskiego? Tam już nie ma tej nagonki na separatystów. Tam jest mowa o normalnej wojnie domowej w której walczą dwie strony. Jedni chcą utrzymać Ługańsk przy Ukrainie, drudzy przyłączyć do Rosji. I w dojrzałych demokracjach raczej się nie wyrokuje, którzy z nich mają rację.

Prawnik po ślůnsku

jesteśmy nazywani separatystami. Stale o RAŚ pisze tak pro-pisowski portal „w Polityce”. Podobnie inny „W sieci”. O zamiar oderwania Śląska od Polski oskarżał RAŚ lider SLD Napieralski. W nieco podobnym tonie wypowiadał się prezydent Komorowski. Więc jeśli ci separatyści z Ukrainy są takimi separatystami, jak zwolennicy RAŚ, takimi samymi jak ci wszyscy, którzy deklarują narodowość śląską – to może oni po prostu walczą o słuszną sprawę? Może walczą o swoją wolność? A Zachód to zrozumiał, dlatego cichcem wycofuje się z sankcji wobec Rosji. Tylko Polska wciąż się na wojnę z Rosją wybiera. I zapłaci za to wysoką, gospodarczą cenę. Polska polityka zagraniczna postrzegana jest w Unii Europejskiej jako awanturnicza. Histeryczne zachowanie wobec ukraińskiego konfliktu jest tylko tego kolejnym dowodem. Niestety, nawet mając autonomię będziemy na polską politykę skazani, gdyż region autonomiczny nie prowadzi własnej polityki zagranicznej. Ale warto pokazywać światu, że my, Hanysy, nic z tym awanturnictwem wspólnego nie mamy. Że także tym różnimy się od Polaków. Zachodni świat patrzy na tę sprawę z dużo większym dystansem. W naszych mediach można znaleźć tylko to, co wskazuje na winę separatystów. W mediach światowych także to, co wskazuje, iż samolot zestrzelili Ukraińcy. Zachodni świat mówi: Wina Rosjan jest bardziej prawdopodobna, ale winy Ukraińców też wykluczyć nie można. Zachodni świat kieruje się faktami, a nie rusofobią, nienawiścią wobec Rosjan. Może uczmy się od Europy, a nie od kongresówki?

Rozmowa z EDYTĄ PRZYBYŁEK, prawniczką, która ze swoimi klientami rozmawia po śląsku - Paniczko, idzie z wami rychtig pogodać po ślůnsku, ja? - Toć. Chocia czasým musza chwila pmiarkować, ô co sie rozchodzi. Pora tydni nazod ô szôstýj rano ôroz ginglo můj mobilok. Budzi mie. Jerombol, fto to dzwoni tak wczas? Chytom go: halooo? - Pani prawniczka, ja? - No ja… - Pani, moja mo luja! - Co? - No luja mo. Moja! - Przez pora sekund myślałach, jako zaś leluja? Co za leluja. Dziepiýro ôroz skapłach sie, co ôn mi sie żali, iże jego baba mo kochanka. Luja znaczy. O můj rozmůwca dali nawijo, iże stoi ze kamratami kole gruby, po szychcie, i pyto jejch, co mo zrobić. Zasztyletować luja? Rozyńść sie z babom? I jeden ze kolegůw doł mu telefon do mie. Tuż zadzwonił… - I co mu poradziliście? - W materii sztyletowanio to nic. Ale pokozało sie, co problem je inakszy. Bo ôn sie chce rozwieść ze niewiernom żonom, ale majom do kupy kredyty na auto, hipoteczny na miýnszkani, wspólnota majontkowo. I chop mo starość, co bydzie z tym wszyjskim. Tuż zadzwonił do mie, poradzić sie. Bo przeca wiŷ, iże kiej przýdzie do adwokata ze Kielec, a powiŷ „moja mo luja”, to hańtŷn spyto: „Proszę? Czy może pan mówić po polsku?”. A ôn ni może. Niby poradzi, ale kiej je znerwowany to godo ino po ślůnsku. I chce, coby rozumiano to, co godo. A ku tymu chce, żeby prawnik czuł jego system wartości. W jego rychtig ślůnskij familie żodŷn się nikej niŷ rozchodził ze babom. Ŏn piýrszy. To go tyż fest szteruje. - Ludzie fest wos chwolom. Czy ino za to, co godocie po ślůnsku?

- A kaj! Jo niŷ chca godać, co jo je lepszym prawnikiem ôd inakszych. Ale mom tako jedna ślůnsko cecha. Jo je ale robotno baba. Jo niŷ je do lansu, do aszŷnio sie nowom kieckom za pora tauzŷnůw. Jo rada po cołkich dniach siedza we archiwach, we papiůrach i sznupia za tym jednym papiůrŷm, kiery do mi załatwić sprawa tak, jak chce můj klient. - Tuż niŷ rozwodnik? - Niŷ. Nojwiýncyj spraw mom majontkowych, spadkowych. Ludzie miŷszkajom we Faterlandzie, abo we Anglii, a ôroz spadek po ujku, we Mikołowie, abo we Tarnowskich Górach. Ale trza wyrychtować ksiŷngi wieczyste, hipoteka, procedura spadkowo. Kupa tego. I to się abo zrobi akuratnie, abo potym bydzie kupa problŷmůw. Tego niŷ idzie zrobić wartko. Ale jak ech pedziała, jedyn rod siedzi w kawiarni, a inkaszy we kinie. Jo rada siedza we archiwum i sznupia za papiůrami. A ku tymu rada słuchom ludzi. - A to ważne? - I to jeszcze jak! Roz przýjeżdżo ku mie, do kancelarie, chop kiery mo festelno zwada ze somsiodoma ô chałpa postawiono we grenicy. I niý poradzi ôbjaśnić, ô co je ta swada. Traci sie, miŷszo, nic z tego nię wiŷm. Za drugim razem pado, co ś

nim przŷjechała somsiodka, Hilda. I Hilda mi wszyjsko lepij wytuplikuje! Pado: Hilda je ôbco i niŷkarano. Pytom go, co to mo do rzeczy, a ôn na to, że niŷ wiŷ, ale bliko na serial Sędzia Anna Maria Wesołowska, a hań zawsze trzeja pedzieć, co świadek je ôbcy a niŷkarany. Tuż Hilda tyż tako je… - No i co? - No i pani Hilda objaśniła mie tak, co my za para tydni sprawa wygrali. Ino godała polekku, wszyjsko po raji, rzeczy ważne a nieważne. Na koniec pedziała, co chciała to wszystko wyklarować już trzem adwokatom, ale ci jij godali „szybciej, do rzeczy, szybciej, do rzeczy”. A ôna tak niŷ poradzi… - Eli mocie tela czasu do klientůw, to muscie być drodzy? - No i to je trzecio rzecz. Jo biera měnij, jak inaksze kancelarie prawne. Jo je ye skromnŷj familie, niŷ potrzebuja dorobić sie jednyj willi we Alpach a drugij na Majorce. Do mie prawo to służenie ludziom. A niŷ kożdy mo wielgi gelt na prawnikůw. Tuż eli przīdzie wielgo korporacjo, licza jak inaksze kancelarie. Ale eli przýdzie tako zwykło baba na pěnzyji, to wezna wiela może dać. Jo je tak na Ślůnsku wychowano. I to tyż je týn system wartości, bez kiery poradza sie ze ślůnskimi klientami dogodać.


12

LIPIEC 2014r.

Historia po wakacjach Na prośbę kilkunastu czytelników na czas wakacji zawieszamy drukowanie kolejnych odcinków śląskiej historii niezakłamanej. Bowiem nasi czytelnicy wyjeżdżają na wakacje, a wielu z nich zbiera wszystkie wycinki i boi się, że wakacyjne przeoczy. Zarazem wszystkich którzy pytają, czy można dostać archiwalne numery z brakującymi im odcinkami informujemy, że planujemy jeszcze sześć odcinków. Po tym czasie (około lutego-marca 2015) wydamy je w małej broszurce, której koszt nie powinien przekraczać 7-8 złotych.

15 lipca - dziýń naszŷj fany

Je to iděja posła Marka Plury, kiery promuje 15 lipca jako Dziěń Ślůnskij Fany, i spomino tym, co 15 lipca 1920 roku Sejm Rzeczypospolitěj nadoł Ślůnskowi autonomio. Zaczon ôn ôńskigo roku, kiej rozdowoł fanki we chorzowskim Parku, kaj fanka můg wzionć kożdy, fto chcioł. – Niě mocie durś ślůnskij fany? Tuż biercie, ta je darmo - skwolali akcja wolontariusze, kierych nojgodnij było ze Ślůnskij Ferajny. I trza pedzieć, co ludzie fany brali, aże brali. Kiej by fan było trzý tauzeny – tyż by poszły. - Mie się zdo, co 2 maja winiŷn być festŷm fany polskij. A zaś naszŷj, 15 lipca, Bo 15 lipca, Dziýń Autonomie, to jak na razie najważniejsze ślůnski świŷnto. (md)

Redakcja poszukuje agentów reklamowych, telefon: 507-694-768

Będziemy na Dniach Pszczyny!

Tradycyjnie, Dni Pszczyny odbędą się w przedostatni weekend sierpnia. 23 i 24. VIII zapraszamy więc na nasze firmowe stoisko, gdzie będzie można kupić ślůnskie treski, książki i gadżety, a także naszą gazetę. Zapraszamy!

Tako srogo reklama możesz mieć we Cajtungu

120

za złotych! Eli mosz jako rychtig śllůnsko oferta, żodŷn niŷ trefi ś niom lepi do Ślůnzokůw, jak my!

Ślůnskie ksiůnżki w hurcie tanij! Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? „Rychtig Gryfno Godka”? „Pniokowe łôsprowki”? „Kamasutra po śląsku”? Eli ni mosz, terozki festelno szansa kupić je blank tanio. W księgarniach komplet tych książek kosztuje średnio około 135 złotych. U nas razem z kosztami przesyłki wydasz na nie jedynie: !!! 110 złotych !!! Ale możesz je oczywiście kupić także osobno. Koszt przesyłki – 9 złotych. W przypadku zamówienia powyżej 100 złotych – przesyłka gratis. Zamawiać można internetowo na poczta@naszogodka.pl lub telefonicznie 507-694-768. Można też zamówić wpłacając na konto 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 - ale prosimy przy zamówieniu podawać numer telefonu kontaktowego.

Instytut Ślůnskij Godki. 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53

Asty Kasztana, Ginter Pierończyk - „Opowieści o Śląsku niewymyślonym” to autentyczna saga rodziny z Załęża. Jak się żyło w Katowicach śląskim pokoleniom? Historia przeplatana nie tylko zabawnymi anegdotkami,ale też tragicznymi wspomnieniami i pięknymi zdjęciami z prywatnych zbiorów. 92 stron formatu A-5. Cena: 15 złotych.

„Rychtig Gryfno Godka” Dariusza Dyrdy – to jedyny podręcznik języka śląskiego. W 15 czytankach znajdujemy kompendium wiedzy o Górnym Śląsku, a pod każdą czytanką wyjaśnia najważniejsze różnice między językiem śląskim a polskim. Wszystko to uzupełnione świetnym słownikiem śląsko-polskim i polsko-śląskim. 236 stron formatu A-5. Cena 28 złotych.

„Pniokowe Łosprowki” Eugeniusza Kosmały (Ojgena z Pnioków – popularnego felietonisty Radia Piekary) to kilkadziesiąt dowcipnych gawęd w takiej śląskiej godce, kierom dzisio nie godo już żoděn, krom samego Ojgena! 210 stron formatu A-5. Cena 20 złotych.

„Historia Narodu Śląskiego” Dariusza Jerczyńskiego – to jedyna książka opowiadająca o historii Ślązaków z naszego własnego punktu widzenia, a nie polskiego, czeskiego czy niemieckiego. 480 stron formatu A-4. Cena 60 złotych.

„Kamasutra po śląsku” Richarda Handtucha – do wierszowane, świetnie ilustrowane, fest sprośne, „nasze nojlepsze sztelongi”. 66 stron formatu A-6. Cena 10 złotych.

„Komisorz Hanusik” autorstwa Marcina Melona laureata II miejsca na śląską jednoaktówkę z 2013 roku. to pierwsza komedia kryminalna w ślunskiej godce. „Chytrzyjszy jak Sherlock Holmes, bardzij wyzgerny jak James Bond! A wypić poradzi choćby lompy na placu” – taki jest Achim Hanusik, bohater książki. Cena: 28 złotych.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.