GAZETA NIE TYLKO DLA TYCH KTÓRZY DEKLARUJĄ NARODOWOŚĆ ŚLĄSKĄ
CZASOPISMO GÓRNOŚLĄSKIE
Ruch w polityce! Ślůnzoki zaś osobno
Cajtung ukazał się tym razem z kilkudniowym opóźnieniem. Choć formalnie lipcowy, do kiosków trafił już w sierpniu. Nie stało się to jednak na skutek naszego lenistwa – celowo kilka razy przesuwaliśmy jego druk, bo w śląskiej polityce działo się na przełomie lipca i sierpnia tak dużo rzeczy tak ważnych, że chcieliśmy o nich jeszcze w tym numerze napisać. Co też się stało. Przede wszystkim - zaczyna się kolejna wojna śląskich organizacji. Bitewny pył po wyborach samorządowych, w których ŚPR startowała osobno a Ślonzoki Razem też osobno – opadł. Opadł i pył po wyborach europejskich, w których Ślonzoki Razem startowały i z Kukizem i z Gwiazdowskim, a RAŚ i ŚPR trzymały się od nich z daleka. Latem, z inicjatywy Dietmara Brehmera, zaczęliśmy się spotykać w Radzie Górnośląskiej i pojawiła się nadzieja, że śląski ruch uda się zjednoczyć. Ale ta nadzieja właśnie umarła. Bo RAŚ i ŚPR z mniejszościami niemieckimi zawarły porozumienie wyborcze i pobiegły do PO aby razem coś wyborczo wytargować. Wytargowały kandydaturę do senatu dla Henryka Mercika w okręgu rudzko-chorzowskim. Czyli w tym, w którym od ubiegłego roku start do senatu zapowiada Leon Swaczyna, lider Ślonzoków Razem. Dla Swaczyny zaś to Porozumienie miało propozycję, by się do nich przyłączył i z zapowiadanego od dawno startu zrezygnował. Propozycja była obraźliwa, więc się Swaczyna obraził. Tym bardziej, że okazał się wytrawniejszym graczem. Wytargował porozumienie w myśl którego działaczom jego partii PSL oddał na Górnym Śląsku jedynki. A Swaczyna jest wspólnym kandydatem do senatu Ślonzoków Razem i PSL-u. O tym wszystkim piszemy na stronach 2 i 5, a o nadchodzących wyborach także na 6. Poza tym piszemy o dwóch powstaniach, bo właśnie o nich głośno. Czyli o warszawskim, które dowodzi jakże innego rozumienia świata przez Polaków i Ślązaków – oraz o tym, co je ze Śląskiem łączy. Oraz o tzw. I powstaniu śląskim, zrywie komicznym, któremu także próbuje się nadać mitologiczny charakter. Przy okazji próbujemy ustalić, gdzie ono wybuchło, bo na pewno nie –jak chcą jego czciciele – w Mysłowicach. A rzekomo na jego cześć już za kilka dni w Katowicach defilada. Piszemy o tej Defiladzie, ale i o Marszach. O Marszu Autonomii, który miał miejsce 13 lipca, ale i Marszu Równości, który we wrześniu dobędzie się w Katowicach. Wielu ludzi (w tym ja, choć homoseksualistą nie jestem) zapowiada w nim udział ze śląską flagą. No i rozgorzał spór, czy godzi się nieść ślůnsko fana, idąc w imprezie „pedałów”. O tym sporze na stronie 4. No i mamy jeszcze jeden tekst o tożsamości, a mianowicie o tożsamości języka śląskiego, o tym kto i po co go wulgaryzuje. Jest więc co czytać. Szef-redachtůr
NR 6/7 7/2019r. (87) (42) CZERWIEC/LIPIEC 2015r. ISSN 2084-2384 NR INDEKSU 280305 CENA 3,00 ZŁ (8% VAT)
Premier spadochroniarz
NA DEFILADZIE Czytaj str. 5
l Ślonzoki Razem jedynkami na listach PSL-u str 2 l Sprawa tożsamości str. 4 l Mysłowickie cygaństwo str. 7 l Ciulna ci, boś wdupił str. 13
2
nr 7/2019 r.
Śląska partia podpisała pierwsze poważne porozumienie
Kosiniak-Kamysz na Zgodzie Śląskie organizacje – głównie RAŚ - przez wiele lat próbowały rozmawiać o współpracy z polskimi partiami. Zawsze jednak te polskie partie do rozmów wysyłały mało znaczący przedstawicieli, proponujących Ślązakom niewiele. Ale coś się zmieniło. Ślonzoki Razem negocjowały współpracę nie z jakimś lokalnym działaczem PSL-u, tylko z samym szefem partii, Władysławem Kosiniakiem-Kamuszem. Wynik negocjacji jest niesamowity, PSL w nadchodących wyborach oddaje śląskiej partii „jedynki”.
n Aleksandra Jelonek, ze Ślonzoków Razem, będzie liderem listy PSL w okręgu katowickim.
A
by zrozumieć, warto wrócić do wspomnień naszego redaktora naczelnego, Dariusza Dyrdy. W roku 2007 był on negocjatorem RAŚ-u w rozmowach z PSL-em, o wspólnym starcie. Wtedy mówiono o „dwójkach” dla RAŚ-u w okręgach śląskich. Ale „za pięć dwunasta” PSL zmienił stanowisko, zaproponował jedną trójkę a reszta jeszcze gdzieś dalej. Dyrda rozmowy zerwał; - PSL wtedy, podobnie jak teraz, w aglomeracji górnośląskiej nie istnieje. Mandaty poselskie mogli tu zdobywać tylko dzięki głosom górnośląskim. Ale jak o nie walczyć, gdy nasz kandydat jest na piątej pozycji?wspomina.
PSL STAWIA NA ŚLONZOKÓW Po latach zrozumiał to i PSL, który od ponad 20 lat na Górnym Śląsku nigdy mandatu nie zdobył, chociaż
nieprzerwanie od obalenia komuny w 1989 roku, w polskim sejmie jest. I porozumiał się ze Ślonzokami Razem, oddając im na pewno jedynkę w okręgu katowickim a zapewne też rybnickim. Gdy oddawaliśmy gazetę do druku, rzecz była tylko zaplanowana, ale na poniedziałek, 5 sierpnia, w Katowicach została zapowiedziana wspólna konferencja prasowa liderów Ślonzoków Razem i Władysława Kosiniaka-Kamysza, lidera PSL. Potem panowie mieli w planach wspólne złożenie kwiatów pod pomnikiem Korfantego w Katowicach i bramą lagru na świętochłowickiej Zgodzie. - Korfanty nie do końca jest człowiekiem z mojej bajki, ale to ukłon w stronę PSL-u. Z drugiej strony, nigdy żaden lider polskiej znaczącej partii nie zjawił się na Zgodzie. Żaden premier, żaden minister. A pan prezes Kosiniak-Kamysz złoży tam kwiaty na grobach Ślązaków represjonowanych przez Polskę. To przecież przełom! – przekonuje Leon Swaczyna, lider Ślonzoków Razem. Na poniedziałkowej konferencji przewidziano też podanie do publicznej wiadomości informacji o współpracy obu partii. Być może także o „jedynkach” na listach. Jest niemal pewne, że jedynką PSL-u w wyborach parlamentarnych w okręgu katowickim będzie Aleksandra Jelonek, liderka listy Ślonzoków w wyborach do sejmiku oraz kandydatka do europarlamentu z listy Kukiz’15.
NA SALONACH A NIE W PRZEDPOKOJU - Wiem, że w okręgu, gdzie jedynką PiS-u jest sam premier Morawiecki a jedynką PO Borys Budka jestem postacią praktycznie nieznaną, ale wierzę, że śląski elektorat da mi dobry wynik – mówi ona sama. Zaś sekretarz Ślonzoków Razem, Andrzej Roczniok, ostro krytykowany (także przez nasz Cajtung) za mariaż z Kukizem w eurowyborach, tłumaczy swoje działania: - Kilkanaście lat temu odszedłem z RAŚ-u, bo Gorzelik brzydził się propozycjami różnych pragmatycznych koalicji. Wolał stać na politycznym marginesie, niż pójść z listy mocnej wtedy Samoobrony. To idiotyczna droga. Nigdy nie było nam po drodze z Kukizem’15, ale dostali-
zapewne na długo miejscowym parterem PSL-u. A oddanie im przez PSL jedynek wskazuje, że także oni myślą o tym politycznym związku poważnie. - Jurek Gorzelik zawsze chciał iść z tymi, którzy nas nie chcieli. A w polityce, jak w życiu, w tym cały jest
Andrzej Roczniok: - Kilkanaście lat temu odszedłem z RAŚ-u, bo Gorzelik brzydził się propozycjami różnych pragmatycznych koalicji. Wolał stać na politycznym marginesie, niż pójść z listy mocnej wtedy Samoobrony. To idiotyczna droga. Nigdy nie było nam po drodze z Kukizem’15, ale dostaliśmy od nich propozycję, skorzystaliśmy, a wynik był na tyle dobry, że teraz przyszło poważniejsze PSL. Oddając nam jedynkę, podczas gdy Gorzelik u PO stoi nadal w przedpokoju, czekając na audiencję. w tym okręgu dostanie wynik znacznie lepszy, niż w latach poprzednich, to nie tylko ono zacznie widzieć w nas cennego sojusznika.
ZAWSZE ZA DECENTRALIZACJĄ Warto tu wspomnieć, że PSL to jedyna polska partia parlamentarna, która już kilkanaście lat temu wpisała w swój program decentralizację Polski. To dlatego RAŚ kilka razy rozmawiał z nią o wspólnych listach. Zawsze jednak był zwodzony, PSL nie dotrzymywało obietnic. Teraz dotrzymuje. Oczywiście, że samo walczy o przetrwanie, o przekroczenie progu wyborczego 5%; Ale jeśli mu się to uda, to jest szansa na wymarzoną od dawna koalicję, na wzór niemieckiej CDU/CSU. Gdzie jest partia ogólnoniemiecka, ale w Bawarii struktur nie buduje zostawiając ją regionalnemu partnerowi. Jeśli kandydaci Ślonzoków Razem zrobią przyzwoity wynik, to staną się
ambaras, żeby dwoje chciało na raz. Ślonzoki Razem w wyborach samorządowych i do europarlamentu pokazały, że potencjał mają, kilka procent, ważnych kilka procent. Umiemy je zdobyć. I pojawił się poważny partner. Nawet teraz widać, że PO ich traktuje jak mało znaczących petentów, a nas PSL jak ważnego partnera. Oczywiście PO jest potężniejsza od PSL-u, ale sami musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy lepiej stać w przedpokoju u dość silnego, czy siedzieć przy stole ze słabszym, ale też liczącym się. My w poniedziałek spotkamy się z Kosiniakiem-Kamyszem jak równy z równym. Z RAŚ-em Schetyna się nie spotka, co najwyżej posyłając tam mało ważnych delegatów – podsumowuje Leon Swaczyna. Jeśli PSL się do sejmu jesienią nie dostanie, to cały układ pryśnie. Ale jeśli się dostanie, to Ślonzoki Razem staną się znacznie ważniejszym regionalnym graczem, niż SPR. Dariusz Dyrda
To jest barbarzyństwo
Gazeta nie tylko dla osób deklarujących narodowość śląską
P
remier Mateusz Morawiecki i marszałek województwa Jakub Chełstowski przynoszą do nas najgorsze polskie wzorce. My, Ślązacy, nigdy nie postępowaliśmy jak Polacy (choćby w Powstaniu Warszawskim) albo Niemcy (w 1945 roku), nie posyłaliśmy do walki dzieci. Dla nas dzieci idące walczyć są dowodem barbarzyństwa ich rodzin i całego społeczeństwa.
ISSN 2084-2384 Gazeta prywatna, wydawca: Instytut Ślunskij Godki (MEGA PRESS II) Lędziny ul. Grunwaldzka 53; tel. 0501 411 994 e-mail: megapres@interia.pl Redaktor naczelny: Dariusz Dyrda Nie zamówionych materiałów
redakcja nie zwraca.
POLSKA PRESS Sp. z o.o.,
Oddział Poligrafia, Drukarnia Sosnowiec
śmy od nich propozycję, skorzystaliśmy, a wynik był na tyle dobry, że teraz przyszło poważniejsze PSL. Oddając nam jedynkę, podczas gdy Gorzelik u PO stoi nadal w przedpokoju, czekając na audiencję. Nie wiem, czy Ola zdobędzie mandat poselski, ale wiem, że jeśli PSL
n Barbarzyńskie zdjęcie.
Inaczej w Polsce, kult Małego Powstańca jest częścią narracji o polskich powstaniach narodowych. Polacy szczycą się wręcz tym, że posyłali dzieci do walki, choćby w 1939 roku harcerzy, czy właśnie w Powstaniu Warszawskim. I taki schemat postanowili wprowadzić też u nas.
Marszałek województwa i premier państwa sfotografowali się otóż z dziećmi przebranymi za powstańców śląskich. - Tego nie można nazwać normalnością – komentuje Jerzy Gorzelik, lider RAŚ-u. AMO
3
nr 7/2019 r.
O co się upominamy!
Marsz podobny do ostatnich
Tegoroczny Marsz Autonomii odbył się 13 lipca. Cieszyć na pewno może, iż ilość uczestników się już nie zmniejsza, choć do pięciu tysięcy sprzed kilku lat jest bardzo daleko. W tym roku, podobnie jak w ubiegłym, wzięło w nim udział około tysiąca osób.
T
rasa była tradycyjna, z Placu Wolności, na Plac Sejmu Śląskiego, tam też tradycyjnie, festyn oraz przemówienie Jerzego Gorzelika. Odniósł się w nim do zaplanowanej na 15 sierpnia defilady wojskowej w Katowicach, mówiąc: - Tekturowe państwo pręży swoje muskuły. Państwo, w którego miastach powietrze jest trucizną; państwo, gdzie kolejki do specjalistów są tak długie, że dostęp do publicznej służby zdrowia od dawna stał się już fikcją; państwo, w którym wciąż bardziej opłaca się zatrudnić w magazynie niż w szkole - to właśnie państwo, tutaj, na Górnym Śląsku, w Katowicach będzie demonstrować wobec nas swoją siłę, siłę mierzoną nie skutecznością w rozwiązywaniu realnych problemów obywateli, ale liczbą czołgów i samolotów.
SŁUŻBA ZDROWIA PRZYKŁADEM Było to celne spostrzeżenie, bo ledwie dwa tygodnie po tych słowach dyrektor szpitala w Chorzowie poinformował, że jeśli w ciągu najbliższych miesięcy nie znajdzie przynajmniej dwóch specjalistów, to tutejszy – jeden z najlepszych – oddział hematologii i onkologii dziecięcej trzeba będzie zamknąć. A już teraz jego działanie zostało zawieszone, chore dzieci przetransportowane do innych placówek, na przykład do Chorzowa. I to jest jeden z tych rzeczywistych naszych problemów, których defilada nijak nie rozwiąże. Ja osobiście uważam, że właśnie takie problemy umiałoby rozwiązać autonomiczne województwo. Umiałoby zresztą i państwo polskie, ale politykom, niezależnie od orientacji politycznej brakuje odwagi. Odwagi, by skończyć z bezpłatnymi studiami. Ich absolwenci, na przykład lekarze, po ich skończeniu a najdalej po zrobieniu specjalizacji, wyjeżdżają masowo za granicę. Wychodzi więc na to, że Polska za swoje pieniądze kształci lekarzy na potrzeby znacznie bogatszych krajów. Podobnie rzecz się ma choćby z informatykami. A przecież istnieje proste rozwiązanie – wprowadzenie studiów płatnych, oczywiście o różnej cenie dla różnych zawodów, bo wykształcenie lekarze, przy licznych laboratoriach, klinikach, jest znacznie droższe, niż choćby socjologia. I studia lekarskie powinny kosztować powiedzmy milion złotych, ale student ich oczywiście nie płaci, bo kogo byłoby stać? Więc państwo pożycza studentowi te pieniądze, a gdy skończy studia, za każdy rok przepracowany w kraju w zawodzie uma-
rza, powiedzmy 5% tej kwoty. Po 20 latach – o ile lekarz pracuje w kraju – kredyt jest spłacony. Jeśli chce wyemigrować, musi spłacić zobowiązanie natychmiast. Obserwacja pokazuje, że lekarze po 45 roku życia emigrują już rzadko, bo specjalista w tym wieku zarabia już w Polsce tak, że wyjazd przestaje go interesować. A kiepski lekarz niech sobie jedzie… W przypadku absolwentów innych studiów (na przykład tego socjologa) – jeśli nie ma w zawodzie pracy w kraju, kredyt zostaje umorzony i niech sobie jedzie. Jedno proste rozwiązanie załatwiłoby największą bolączkę polskiej służby zdrowia! To rzeczywista reforma szkolnictwa wyższego, a nie szamotanina wicepremiera Gowina.
TAKŻE INNI DOSTRZEGAJĄ SENS DECENTRALIZACJI Jeśli nie chce tego zrobić państwo, rozwiązanie takie mogłoby wprowadzić województwo, gdyby miało autonomię i samo było właścicielem Śląskiej Akademii Medycznej oraz samo organizowało u siebie służbę zdrowia. Oczywiście wtedy taki lekarz z kredytem musiałby pracować w województwie a nie wyemigrować, powiedzmy, do Warszawy. To tylko jeden z obszarów dowodzących że scentralizowane państwo jest gorzej rządzone, niż zdecentralizowane. Zaś akurat defilada, czyli polityka obronna, musi oczywiście pozostać w gestii władzy centralnej. Dzieje się tak nawet w najbardziej zdecentralizowanych państwach świata, w USA, w Szwajcarii, w Niemczech. Ma Jurek Gorzelik rację, tekturowe państwo, nie umiejące sobie radzić z problemami, pręży muskuły. Ma rację, że im ono jest bardziej scentralizowane, tym bardziej jest tekturowe. Budowanie armii, defilady, wojskowe, czołgi – w czasie pokoju nie załatwiają żadnych ważnych dla państwa spraw. A na żadną wojnę z udziałem Polski się nie zanosi. Chyba że Polska swoim awanturnictwem politycznym ją wywoła. Ta defilada jest z powodu Święta Wojska Polskiego (związanego z Bitwą Warszawską) oraz – podobno - rocznicy wybuchu tzw. I Powstania Śląskiego. I nawet się zgadza, bo oba te wydarzenia były skutkiem polskiego awanturnictwa politycznego sprzed stu lat. W obu przypadkach Polską miała ogromne szczęście. Bitwę Warszawską wygrała tylko dlatego, że Józef Stalin, który miał na Warszawę od południa uderzyć równocześnie z Tuchaczewskim (ten atakował od wschodu) nie usłuchał rozkazów, i zamiast maszerować na Warszawę, pomaszerował na Lwów.
A tzw. Powstania Śląskie nie skończyły się katastrofą dla Polski tylko z powodu postawy Francuzów. A przecież wojny z bolszewikami Polska w 1920 roku wcale nie musiała toczyć, podobnie jak Powstań Śląskich nie musiała wywoływać, bo plebiscyt i tak już był postanowiony. Oba te działania były politycznymi awanturami – i rzeczywiście, państwo, które szczyci się swoimi wojskowymi awanturami musi pokazywać swoją armię jako dowód, że do kolejnych takich awantur jest gotowe. PiS szczyci się, że Polska w Europie niemal największą część swojego PKB przeznacza na wojsko. Tylko czy jest się czym szczycić? Czy nie lepiej, jak inni, pieniądze te przeznaczać na opiekę zdrowotną, na edukację i wiele innych dziedzin naprawdę ważnych dla obywateli? O takie działanie państwa upominają się każdego roku uczestnicy Marszu Autonomii. Nie są żadną zakamuflowaną opcją niemiecką (choć oczywiście, że między Ślązakami i takich jest sporo), nie jest to już nawet re-
sentyment za autonomią przedwojenną w RP, bo tych, którzy ją pamiętają, jest już garstka, wszyscy przekroczyli 90 rok życia. Jednak my, Ślązacy, przez większość swojej historii żyliśmy w państwach, w których mieliśmy autonomię, i wiemy, jak dobra to forma ustrojowa. I cieszy bardzo, że obecnie w Polsce świadomość, że decentralizacja jest konieczna, staje się coraz powszechniejsza. W zasadzie, poza partiami marginalnymi, wrogość wobec decentralizacji deklaruje obecnie tylko PiS. Można więc mieć nadzieję, że w
Udany Dzień Fany
n Fana zawisła m.in. na mysłowickim ratuszu.
N
iemal natychmiast po Marszu Autonomii a w zasadzie równocześnie z nim rozpoczęły się obchody Dnia Ślůnskij Fany – czyli Dnia Flagi Śląskiej. Bo dotyczy tego samego wydarzenia, uchwalenia 15 lipca 1920 przez Sejm RP autonomii dla Śląska. Dlatego Marsz idzie zawsze w sobotę najbliższą 15 lipca, a święto fany jest dokładnie tego dnia. Fany zawisły jednak w wielu śląskich miastach już w sobotę, 13 lipca. Ideą przyświecającą świętu jest propagowanie wiedzy o górnośląskich barwach i
symbolice, wprowadzanie ich jak najszerzej do przestrzeni publicznej. Poseł, a potem europoseł Marek Plura lansował przez pewien czas Dzień Ślůnskij Fany 2 maja, ale to data dziwaczna, bo to Dzień Flagi Polskiej, nie mający żadnego odniesienia do śląskiej historii. My w Cajtungu cały czas propagowaliśmy na ten dzień 15 lipca i cieszymy się, że to nasza propozycja się przyjęła. Przyjęła na dobre, bo choć nie jest to święto oficjalne, włącza się w nie także coraz więcej samorządów. W tym roku przyłączyć się do akcji zdecydowała już całkiem spora ilość miejsco-
kolejnych latach na Marszach Autonomii pojawiać się będzie coraz więcej polityków PO, lewicy i innych. Pierwsi już przychodzą. Dariusz Dyrda PS. Wiele osób zapytało mnie, dlaczego w tym roku, po raz pierwszy, nie zjawiłem się na Marszu Autonomii. Więc aby uciąć spekulacje odpowiadam: do RAŚ-u wprawdzie już nie należę, ale idea autonomii jest mi niezmiennie bliska. Na Marszu nie zjawiłem się z przyczyn zdrowotnych (rwa kulszowa). DD
wości, flagi zawisły na budynkach miejskich w (w kolejności alfabetycznej): Chorzowie, Gierałtowicach, Gostyni Śląskiej, Katowicach, Kobiórze, Łaziskach Górnych, Mikołowie, Mysłowicach, Ornontowicach, Piekarach Śląskich, Pilchowicach, Pszczynie, Rudzie Śląskiej, Rybniku, Siemianowicach Śląskich, Świerklanach, Świerklańcu, Tworogu, Wyrach, Zabrzu. Śląskie organizacje (głównie koła RAŚ-u) udostępniały samorządom flagi za darmo. Z gmin, które taką propozycję otrzymały, propagowaniem śląskiej flagi nie były zainteresowane jedynie Racibórz i Orzesze. Dlatego działacze RAŚ postanowili w tym drugim mieście podarować je tym mieszkańcom, którzy zadeklarowali wywieszenie ich na swoich posesjach. Więc i tam zrobiło się żółto-niebiesko. Tak troszkę na marginesie. W okolicznościowym tekście RAŚ na swojej stronie internetowej napisał: „Złoty orzeł na niebieskiej tarczy pojawił się po raz pierwszy w 1222 roku na pieczęci księcia Kazimierza I opolskiego”. Drodzy wy moi koledzy z RAŚ-u, kolorowe pieczęcie pojawiły się dopiero w XX wieku! Orzeł na pieczęci Kazimierza był, ale nijak złoty na niebieskiej tarczy, bo przecież tę pieczęć w wosku odciskano i kolor wosku miała! Ale rzeczywiście w tym samym czasie taka kolorystyka pojawiła się w śląskiej heraldyce. Dariusz Dyrda PS. U mie ślůnsko fana wisi bez cołki rok.
4
nr 7/2019 r.
Kto ma prawo do żółto-modrej fany?!?
Sprawa tożsamości
Potężną dyskusję w internecie, ale też na żywo w śląskich środowiskach, wywołał świeży eurodeputowany, Łukasz Kohut, ogłaszając, że na wrześniowym Marszu Równości w Katowicach pójdzie ze śląską flagą. Zaraz potem podobny zamiar ogłosiłem ja, a po mnie wielu działaczy RAŚ, DURŚ, Ślonzoków Razem i innych śląskich organizacji.
I
zaczęła się dyskusja, a nawet nie tyle dyskusja, co kłótnia. Pewna śląska dyskutantka internetowa napisała mi: „A jeszcze se jajca pomaluj”., inny dyskutant dodał: „oni mają wlasno fana i własne poglądy, nie dotyczy to slunskosci, mniejszość etniczna, nie ma związku z ludźmi co mają odmienne myślenie o sexie”, Zaś mysłowicki działacz RAŚ i mój kolega Krzysztof Mondry napisał na facebooku: Darek Dyrda Nie widziałem Cię na Marszu Autonomii z .... tęczową flagą.. ani z żadną inną”. I to oznacza zupełny brak zrozumienia dla sprawy. Zrozumienia nie tego, czemu tam pójdę, ale czemu ze śląską flagą.
CZEMU TAK IDĘ Z FANĄ? Nigdy do te pory na żadnym marszu równości nie byłem, bo ich tematyka nijak mnie nie dotyczy. Jestem absolutnie heteroseksualny, mam czworo dzieci, podniecają mnie kobiety, a gdy wyobrażę sobie mężczyznę uprawiającego seks z drugim facetem – to po prawdzie bierze mnie obrzydzenie. Ale dopóki nie próbują uprawiać go ze mną, nie robią nikomu krzywdy i są ze sobą szczęśliwi – nic mi do tego. Nieprawdą jest również, że homoseksualizm jest wbrew naturze, bo ludzi tych tak właśnie ukształtowała natura. Orientacja seksualna jest narzucona każdemu z nas przez naturę tak samo jak kolor włosów czy oczu. Kolor włosów można zmienić farbą, kolor oczu szkłami kontaktowymi, podobnie jak niektóre osoby homoseksualne ukrywają swoją prawdziwą orientację. Ale czy wtedy mogą być szczęśliwe? Tak naprawdę współczuję im, że się urodzili takimi a nie innymi. Ale to nie jest powód pójścia na ten Marsz.
re też są logiczne i sprawiedliwe. Idąc więc w Marszu Równości ze śląską faną wysyłam czytelny sygnał, że jako przedstawiciel mniejszości śląskiej solidaryzuję się z innymi nie traktowanymi poważnie mniejszościami - w tym z homoseksualną też. Co więcej widzę, że środowiska LBGT są wobec naszych śląskich postulatów życzliwe – więc czy chociażby na zasadzie wzajemności nie należy im się odwdzięczyć. Mniejszościami, jeśli będą ze sobą solidarne, trudniej pomiatać. Zapytałeś mnie Krzysiu, czemu na Marszu Autonomii nie szedłem z tęczową flagą. Nie szedłem, bo nie jestem homoseksualistą, moja fana jest żółto-niebieska, nie tęczowa. Ale jeśli na nasze śląskie imprezy przyjdzie grupa LBGT, pokazać, że się z naszymi dążeniami solidaryzuje – będę się cieszył! Bo będę się cieszył z każdego obywatela Polski, który poprze moje dążenia do uznania narodowości i języka śląskiego.
ZAWSZE STANĘ PO STRONIE PRZEŚLADOWANYCH
n Łukasz Kohut ze śląską faną. Niektórzy uzurpują sobie prawo decydowania, gdzie wolno z nią iść, a gdzie nie wolno... Uważam otóż, że przysługują im prawa takie same jak innym obywatelom. Jeśli jakaś para spędza z sobą całe życie, to nieważne, czy jest heteroseksualna czy homoseksualna, powinna mieć prawo po sobie dziedziczyć, razem rozliczać się przed fi-
bez sensu. Bo ja bardziej dla tej fany niż dla homoseksualistów tam idę. Idę widząc, jak państwo polskie, nietolerancyjne, pomiata mniejszościami seksualnymi. Jak pomiatają nimi polscy narodowcy, kibole. Bo to dokładnie te same grupy, które pomiatają nami,
Grzegorz Franki, szef Związku Górnośląskiego napisał mi: „Idąc Twoim tokiem myślenia Darek, to czy mam się Ciebie spodziewać ze naszom fanom np. na jakiejś demonstracji poparcia dla osób niepełnosprawnych (przecież to państwo ewidentnie dyskryminuje tę grupę społeczną)? A może przyjedziesz dziś do Michałkowic, aby ze żółto-modrom wyrazić swą dezaprobatę dla polityki rządu?” (było to dzień przed wizytą Mateusza Morawieckiego w tym mieście – przyp. D.D.). Odpisałem mu, że do Michałkowic nie przyjadę, bo mam dzień zaplanowany inaczej, ale jeśli jacyś bandyci podobni do tych z
Rozumiejąc więc nierówność osób homoseksualnych wobec prawa –współczuję im. Ale nie na tyle, by uczestniczyć w ich marszach czy paradach. Pójście na Marsz Równości bez śląskiej flagi byłoby więc dla mnie bez sensu. Bo ja bardziej dla tej fany niż dla homoseksualistów tam idę. Idę widząc, jak państwo polskie, nietolerancyjne, pomiata mniejszościami seksualnymi. Jak pomiatają nimi polscy narodowcy, kibole. Bo to dokładnie te same grupy, które pomiatają nami, Ślązakami. Mniejszością inną, bo etniczną, ale też mniejszością. Jeśli będziemy przyglądać się z boku, jak grupy bandytów atakują Marsz Równości, to za rok może okazać się, że ta sama banda zaatakuje Marsz Autonomii skusem i tak dalej. Jestem za legalizacją ich związków, choć przeciw nazwaniu ich małżeństwami, bo ja, człowiek słowa, jednak lubię kiedy słowo znaczy co znaczy, i na tej zasadzie małżeństwo to dla mnie rzeczywiście związek mężczyzny i kobiety, podobnie jak bigos to potrawa z mięsa i kapusty, a nie z czegokolwiek. Rozumiejąc więc nierówność osób homoseksualnych wobec prawa –współczuję im. Ale nie na tyle, by uczestniczyć w ich marszach czy paradach. Pójście na Marsz Równości bez śląskiej flagi byłoby więc dla mnie
Ślązakami. Mniejszością inną, bo etniczną, ale też mniejszością. Jeśli będziemy przyglądać się z boku, jak grupy bandytów atakują Marsz Równości, to za rok może okazać się, że ta sama banda zaatakuje Marsz Autonomii. Bo ludzie nietolerancyjni są tacy dla wszystkich mniejszości, im wszystko jedno: pedał, ciapaty czy Hanys – każdemu z nich warto dać w mordę. Podobnie państwo polskie, nie chce uznać postulatów LBGT, które ja uważam za logiczne i sprawiedliwe, tak samo jak nie chce uznać postulatów mniejszości śląskiej, któ-
Białegostoku zjawią się na demonstracji niepełnosprawnych wykrzykując na przykład: „Won zdechlaki!” – wówczas tak, wówczas na następnej demonstracji niepełnosprawnych ze śląską flagą się zjawię. Jako śląska mniejszość solidaryzować się z tamtą prześladowaną mniejszością.
PRZYWŁASZCZONA FLAGA Najbardziej zdumiewają mnie jednak komentarze, w internecie liczne, wyrażające
sprzeciw wobec udziału w Marszu ze śląską flagą. Sprzeciw przeciw udziałowi Kohuta czy mojemu. Ludzie ci uzurpują sobie prawo do decydowania, gdzie ze śląską faną można iść, a gdzie nie można. Co śmieszniejsze ci sami ludzie potrafią się szczycić wielowiekową tolerancją Ślązaków – jednocześnie okazując zupełny brak tolerancji. Plotą jakieś androny, że Śląsk był zawsze chrześcijański, katolicki, i takich świństw jak LGBT nigdy tu nie było. Otóż mylicie się moi drodzy – osób homoseksualnych było zawsze u nas tyle samo, co w każdym innym zakątku świata. Jeśli się ze swoją orientacją nie ujawniali – to przez brak tolerancji. Wasz brak tolerancji. Głosząc takie hasła niczym nie różnicie się od nacjonalistów, faszystów i bandytów, którzy prześladują mniejszości. Mniejszość żydowską, mniejszość śląską, mniejszość homoseksualną. Ja jeszcze potrafię zrozumieć niechęć do Arabów, bo wielu wśród nich islamistów, narzucających w agresywny sposób otoczeniu swoje normy religijno-moralne. Ale widzieliście kiedyś homoseksualistę, który próbuje innym narzucać swoją orientację seksualną? Nie, bo orientacji tej narzucić się nie da, rodzimy się z taką nie inną, i jej się ani wyleczyć ani zmienić nie da. Zaś ci, którzy próbują LGBT zwalczać przypominają mi właśnie islamistów, którzy świat innych ludzi próbują przerobić na swoją modłę. Nieważne, czy jest to modła Allah Bismallah czy Ojcze Nasz, któryś jest w niebie. Dla mnie stwierdzenie, że pójście ze śląską faną na Marsz Równości jest pohańbieniem tej śląskiej fany (a i takie komentarze czytałem) – jest zamanifestowaniem, że śląska fana jest symbolem nienawiści i braku tolerancji. Więc ja się z kolei na takie jej kojarzenie nie godzę.
7 WRZEŚNIA TAM BĘDĘ Dlatego, chociaż nie jestem homoseksualistą, 7 września 2019 roku będę wraz z nimi maszerował przez Katowice. I będę niósł flagę mojej ojczyzny, Śląska, która w odróżnieniu od Polski słynęła niemal zawsze z tolerancji, z otwartości na innych ludzi, jeśli tylko ci inni sami nikogo nie krzywdzą. I dumny jestem, że tylu moich śląskich znajomych zapowiedziało, że też się tam zjawią! Tak na marginesie, wy którzy godzicie się na prześladowanie LGBT – czy wiecie, że w średniowieczu seks między kobietą a mężczyzną, jeśli uprawiany był od tyłu, „na pieska” – to karany był śmiercią? Bo to in modo bestiarum, na sposób zwierząt. Jak więc widać rozumienie co jest w seksie dopuszczalne a co nie zależy wyłącznie od naszej tolerancji! Pójdę 7 września, choć niektóre ich zachowania na tych paradach budzą u mnie mieszane uczucia. Widziałem w TV na przykład mężczyznę w koszulce z napisem: „Wybacz dziewczyno, ale wolę ssać fiuta”. Bo to po prostu wulgarne, a wokół dodatkowo było pełno dzieci. Ale czy między homoseksualistami nie może się także zdarzyć prymitywny cham? Nikogo, kto ma inne poglądy do udziału w tym Marszu nie namawiam. Ale jeśli sami ich prześladujecie – choćby tylko słownie – to nie dziwcie się, nie miejcie pretensji, że inni prześladują mniejszość śląską! Dariusz Dyrda
5
nr 7/2019 r.
Wyborczy bój o śląską duszę rozpoczęty
Defilada dla Morawieckiego 15 sierpnia przez Katowice przejedzie defilada z okazji Święta Wojska Polskiego. W Katowicach podobno dlatego, że mamy okrągłą rocznicę wybuchu tzw. I Powstania Śląskiego. Ale to ściema, powód tej defilady jest zupełnie inny, i znamy go od połowy lipca. Bo wtedy PiS ogłosił, że „jedynką” jego listy w okręgu katowickim będzie premier Mateusz Morawiecki. Ta defilada to po prostu część jego kampanii wyborczej. Ważna część.
Na
Górnym Śląsku ostatnie wybory PiS przegrał. W okręgu katowickim także, chociaż w jego wschodniej części, zwłaszcza w powiecie bieruńsko-lędzińskim, wysoko wygrał. Ale w miastach przegrał dość wyraźnie, więc teraz rzuca tu swój najcięższy kaliber, premiera, polityka od którego w PiS-ie tylko Jarosław Kaczyński jest ważniejszy i bardziej znany. To Morawiecki ma zapewnić dobry wynik. A nie jest to zadanie łatwe.
SPADOCHRON NAGLE ŚLĄSK POKOCHAŁ Nie dlatego, jak krzyczy PO, że Morawiecki to spadochroniarz z Warszawy, który z katowickim okręgiem wyborczym nie ma nic wspólnego. Takich spadochroniarzy było u nas kilku, polityków rangi ogólnopolskiej, choć wcale nie
udaje, że on Ślązak, tyle że ze Śląska Dolnego, chociaż nagle ogłasza, że „w gwarach lokalnych ukryta jest miłość do tradycji, do kultury i bardzo to szanuję. W gwarze śląskiej ukryta jest piękna staropolska mowa, piękna polszczyzna. Niektórzy powiedzą, że to relikt, ja bym powiedział, że to jest polski skarb” – to brzmi to bardzo fałszywie, bo gdzie pan był, panie premierze, gdy temu polskiemu skarbowi próbowano nadać status języka regionalnego, by go przed obumieraniem, przed zanikiem chronić? Otóż jak cały PiS odmówił pan godce pomocy w przetrwaniu. Mateusz Morawiecki reprezentuje najbardziej antyśląską ze śląskich partii. Politycy PiS-u jak jeden odmawiają nam uznania języka, to lider PiS-u powiedział pamiętne, że śląskość to ukryta opcja niemiecka i że na Śląsku natężenie patologii jest bardzo duże. Ślązacy
LGBT, o którym opozycja ubzdurała sobie, że może nim wygrać wybory. Podczas gdy osób o konserwatywnych, klerykalnych poglądach jest w Polsce znacznie więcej niż homoseksualnych, i ludzie ci, nawet jeśli im z Prawem i Sprawiedliwością nijak nieraz po drodze, nie głosowali na Koalicję, która to LGBT wyniosła na sztandary. W samym środowisku obecnych i byłych RAŚ-owców znam przynajmniej 20 osób, które z tej przyczyny nie na Koalicję lecz na Konfederację w maju zagłosowało. Tak naprawdę głosując więc na najmocniejszego, czyli na PiS.
SŁABE JEDYNKI OPOZYCJI Teraz, gdy Koalicja idzie osobno i lewica osobno, a konserwatywny PSL jeszcze osobno – każda z tych formacji może się skupić na
i wielu Ślązaków właśnie dlatego na Wiosnę zagłosowało. Teraz takich śląskich liderów na listach lewicy nie ma, a poza Wiosną też żadna z lewicowych partii jednoznacznie poparcia dla choćby języka śląskiego nie zgłosiła. Za to przed laty wielu polityków SLD o śląskich aspiracjach wyrażało się bardzo krytycznie.
PROŚLĄSCY NA LISTACH PO PO tego problemu nie ma. Do parlamentu z list tej partii ubiegać się będą i Marek Plura, polityk najbardziej z walką o śląskie postulaty kojarzony, i Monika Rosa, bardzo aktywnie w mijającej kadencji Sejmu zabiegająca o uznanie języka śląskiego. Zresztą w ostatnim czasie Platforma Obywatelska bardzo zmieniła swoją optykę patrzenia na sprawy śląskie, niemal w ca-
W przedpokoju Platformy stoją działacze Ruchu Autonomii Śląska i Śląskiej Partii Regionalnej, licząc że i dla nich miejsca na listach się znajdą. Albo jako wspólny kandydat do senatu. Tylko po co Platformie taki choćby Henryk Mercik (członek władz RAŚ i ŚPR), jeśli oni mają własnych, bardziej kojarzonych z walką o śląskość Plurę, Pietraszewską, Rosę? Po co im brać na listy polityczny plankton, który w wyborach do sejmiku w skali całego województwa zdobył raptem 50 tysięcy głosów? ze Śląska – i dostawali oni bardzo dobre wyniki. Choćby Leszek Balcerowicz, choćby Janusz Korwin-Mikke. Gdzieś tam czujemy się mile połechtani, że jednak polityk, który mógł być jedynką w niemal każdym polskim okręgu – wybiera katowicki. Wydaje nam się złudnie, że wybrany tutaj będzie nasz region reprezentował. Co się zresztą nigdy nie sprawdza, czego najlepszym przykładem wspomniany Balcerowicz, który jako poseł z Katowic zdjął finansowanie z Parku im. Ziętka i musiał go na szybko marszałek województwa od administracji rządowej przejmować. Ale o tym mało kto pamięta, więc też mało kto będzie miał za złe, że PiS wystawił tu spadochroniarza, co najwyżej Jurek Gorzelik trochę popsioczy. Problem, z jakim Morawiecki będzie się musiał zmierzyć, to śląskość. Nie zna naszego regionu, nie rozumie, i chociaż teraz niemal
– przy czym mam tu na myśli Ślązaków świadomych – słów tych nie zapominają i można być pewnym, że wszystkie śląskie organizacje w tej kampanii stosunek do śląskości będą Morawieckiemu i PiS-owi wypominać. To znacznie większe obciążenie, niż spadochroniarstwo polityczne.
PROGRAMY ZAMIAST POSPOLITEGO RUSZENIA Innym jego problemem jest to, że opozycja nie idzie teraz w jednym bloku, lecz przynajmniej w kilku. Gdy bowiem wszyscy startowali razem pod szyldem Koalicji Europejskiej, to ich przekaz był rozmyty, niejasny, pozbawiony jakiegokolwiek programu poza „Pokonać PiS!”. Ułatwiali tym tylko PiS-owi zadanie, bo on i o własnym programie mówił, i ostro zwalczał opozycję środowiskiem
swoim programie. Nim starając się przyciągnąć wyborców. Zwłaszcza, że innych atutów mają niewiele. PO Morawieckiemu jako swoją jedynkę w okręgu katowickim przeciwstawia Borysa Budkę, też niby polityka rangi ogólnopolskiej, ale jednak nie tej ligi co Morawiecki. Natomiast SLD popełnia jakieś personalne harakiri, rezygnując w okręgu tym z jedynego swojego znanego szerzej na Śląsku polityka, Zbyszka Zaborowskiego. W ramach wewnątrzpartyjnej wojenki prowadzonej na lewicy Zaborowski chyba wcale się na listach do sejmu nie znajdzie. Kto więc ma listę lewicy pociągnąć? Owszem, lewica akurat – w której znajduje się i Wiosna Biedronia – kartą LGBT grać może, ale ile nią ugra? W wyborach do europarlamentu jej jedynką był śląski działacz, Łukasz Kohut, wielki orędownik języka i narodowości śląskich,
łości popierając w Sejmie uznanie godki za język. W przedpokoju Platformy stoją działacze Ruchu Autonomii Śląska i Śląskiej Partii Regionalnej, licząc że i dla nich miejsca na listach się znajdą. Albo jako wspólny kandydat do senatu. Tylko po co Platformie taki choćby Henryk Mercik (członek władz RAŚ i ŚPR), jeśli oni mają własnych, bardziej kojarzonych z walką o śląskość Plurę, Pietraszewską, Rosę? Po co im brać na listy polityczny plankton, który w wyborach do sejmiku w skali całego województwa zdobył raptem 50 tysięcy głosów? I to na szyld, nie nazwiska. Bo rozpoznawalnych nazwisk, poza Jerzym Gorzelikiem, ani ŚPR ani RAŚ też nie mają. Nawet zawarte pod sam koniec lipca porozumienie między ŚPR, RAŚ-em i mniejszością niemiecką o wspólnym stanowisku w wyborach bardziej atrakcyj-
nymi ich nie czyni, bo przecież PO doskonale pamięta katastrofę wyborczą sprzed czterech lat komitetu tych samych ludzi, pod nazwą Zjednoczeni dla Śląska. Jednocześnie PiS wie, bo przecież analizuje wyniki, że – paradoksalnie – tam, gdzie w spisie powszechnym było najwięcej deklaracji narodowości śląskiej, tam właśnie PiS wygrywa. Czyli najwyraźniej sporej grupie deklarującej tę narodowość, nie przeszkadza to zagłosować na najbardziej antyśląską spośród polskich partii.
CUD GOSPODARCZY I POWSTANIA ŚLĄSKIE Dlatego PiS rzucił na Śląsk Morawieckiego. On nie będzie podjudzał przeciwko wrogom polskości i katolicyzmu, czyli LGBT (i wszystkim, którzy aspiracje „pedałów” popierają). Od tego są pomniejsi działacze, krzykacze i spora część kleru. Rzekomym zagrożeniem dla moralności mają mobilizować elektorat do pójścia na wybory i zagłosowania na PiS. Sam Morawiecki ma inne zadanie. Ona ma roztaczać przed nami wizję państwa błyskawicznie się rozwijającego – oczywiście w oparciu o śląski węgiel kamienny (choć obecnie na ogromną skalę importujemy go z Rosji), wizją budowy Kanału Odra-Dunaj (choć cała Europa od Kanałów powoli odchodzi), wizją miliona samochód elektrycznych i stu tysięcy mieszkań dla młodych. Wizją ulg dla przedsiębiorców, choć przedsiębiorcy na
te „ulgi” psioczą ile wlezie. Mateusz Morawiecki ma nam opowiadać, jaką to rzekomo nowoczesną i bogatą Polskę (i Śląsk) jego partia buduje. I temu celowi służy też katowicka defilada. Pokazaniu, że Śląsk jest dla PiS-u ważny, że się z nim liczy, że chce o niego dbać. Zarazem zamanifestowaniu polskości Śląska. Zresztą to ich stałe powtarzanie, że Śląsk jest polski trochę śmieszy. Powtarzają, jakby sami nie do końca w to wierzyli, jakby się chcieli stale w tym upewniać. Bo słyszeliście kiedyś, że Mazowsze jest polskie, że Małopolska jest polska, że Mazury są polskie, Polesie jest polskie? Nie, tylko ten Śląsk i Śląsk. I nie jest to przypadek, oni wiedzą, że prawie milion ludzi deklaruje tu narodowość śląską – i oni o naszych postulatach nie chcą dyskutować, oni je chcą po prostu zakrzyczeć. Defilada polskiego wojska to także element tej polskiej demonstracji siły. Defilada ma przypominać o tzw. I Powstaniu Śląskim, rzekomym zrywie ludu śląskiego by połączyć się z polską macierzą. To nie ma nic wspólnego z historią, to jedynie polska mitologia Śląska. Ale PiS wie, że kto zawładnie pamięcią historyczną, kto zawładnie przeszłością, ten zawładnie też przyszłością. Dlatego tą defiladą wynosi na sztandary powstania śląskie. Liczy – i pewnie nie bezpodstawnie – że chociaż częściowo wśród Ślązaków zneutralizuje tym postulaty uznania naszego języka, zgłaszane przez PO i Wiosnę. Dariusz Dyrda
6
nr 7/2019 r.
Zjednoczeni dla Śląska-bis czyli powtórka z farsy?
Mercik wynegocjował miejsce dla... Mercika Pod sam koniec lipca cztery śląskie organizacje podpisały Śląskie Porozumienie Wyborcze. Niektórzy się śmieją, że podpisali sami ze sobą, bo wśród tych czterech są RAŚ i Śląska Partia Regionalna, których władze w dużym stopniu się pokrywają, a ponadto dwie organizacje mniejszości niemieckiej. Porozumienie to jako żywo przypomina więc komitet Zjednoczeni dla Śląska, który w roku 2015 poniósł sromotną klęskę w wyborach do Sejmu. nak chyba raczej nie, bo nic o tym nie wiedzą śląscy posłowie PO. Wiedzą jednak, że kandydatem do senatu popieranym przez PO w okręgu chorzowsko-rudzkim ma być Henryk Mercik. Wychodzi więc na to, że jedyne, co negocjował i wynegocjował Mercik jest miejsce dające szanse na mandat parlamentarny jemu samemu. Może więc podpisany sojusz nie powinien nazywać się Śląskie Porozumienie Wyborcze lecz Porozumienie Wyborcze Henryka Mercika? A PO może być zadowolona, bo bardzo tanio kupiła oficjalne poparcie śląskich regionalistów (a przynajmniej ich części) oraz mniejszości niemieckiej. n Swaczyna: Na pewno nie ustąpię na rzecz Mercika
P
rzypomnijmy, że w roku 2015 śląscy działacze, a w zasadzie RAŚ w ramach porozumienia z mniejszością niemiecką wystartowali pod szyldem Zjednoczeni dla Śląska, formalnie zarejestrowanym jako komitet mniejszości niemieckiej, więc nie dotyczył go próg 5% w skali kraju, aby dostać się do sejmu. Wystarczyło tylko wywalczyć mandat w dowolnym śląskim okręgu, by mieć swojego posła. Jednak komitet w skali całego województwa śląskiego zdobył ledwie 19 000 głosów, w okręgu katowickim 11 000, raptem 2%, trzy razy mniej niż trzeba, by myśleć o poselskim mandacie. Czy więc mniejszość niemiecka i RAŚ realnie myślą o powtórce z tamtej sytuacji?
UBOGI PARTNER PO W RAŚ-u chyba jeszcze wierzą, że niekoniecznie. Jerzy Gorzelik mówi, że obecnie blisko im do PO. Nie dlatego, ze RAŚ się zmienił, tylko że zmieniła się Platforma, coraz częściej mówiąca o potrzebie decentralizacji państwa, czyli o tym, co od lat głosi RAŚ. Tak więc RAŚ – czy teraz już Śląskie Porozumienie Wyborcze – chętnie wstawiłby swoich kandydatów na listy PO. Oraz może w którymś okręgu chciałby, by to ktoś z Porozumienia był wspólnym z PO kandydatem do senatu. Nieoficjalnie dowiadujemy się, że Śląskie Porozumienie Wyborcze do negocjacji z PO wydelegowało Henryka Mercika, który z racji iż całkiem niedawno był wicemarszałkiem województwa, z większością liderów śląskiej PO się zna. I Mercik wynegocjował… Trudno dziś (przełom lipca i sierpnia) jednoznacznie stwierdzić, czy wynegocjował jakiekolwiek miejsce na listach do Sejmu. Jed-
SZPIL DO CHAJE Co jednak ważniejsze, taki ruch to klasyczny szpil do chaje, kolejna odsłona wojny pomiędzy śląskimi organizacjami. Bowiem lider Ślonzoków Razem, Leon Swaczyna, od ubiegłego roku ogłasza, że w tego-
Swaczyna mówi dalej, że w zamian za rezygnację zaproponowano mu bardzo dobre (może nawet pierwsze) miejsce na liście Śląskiego Porozumienia Wyborczego do sejmu. Co dodatkowo wskazuje, że porozumienie to w sprawie sejmowych wyborów nijak się z PO nie dogadało i zamierza wystartować do sejmu – znowu jako komitet mniejszości niemieckiej – samodzielnie.
ONI NIE MAJĄ DOBRYCH MIEJSC - Tylko że na takiej liście nie ma dobrych miejsc, co wyraźnie wskazują wyniki Zjednoczonych dla Śląska sprzed czterech lat – mówi Swaczyna i dodaje: - O takim projekcie mogliśmy rozmawiać w zimie, do czego namawiałem. Moglibyśmy nawet teraz, gdyby oni przystali na jednoznaczną nazwę Ślonzoki, co zaproponowałem podczas ostatniej rozmowy. Ale komitet o nazwie w rodzaju Śląskie Porozumienie Wyborcze jest równie nijaki jak tamten Zjednoczeni dla Śląska
n Porozumienie wyborcze kilku śląskich organizacji.
MERCIK ODDAJE SENAT PIS-OWI? Jedno jest pewne. Nawet jeśli Swaczyna mandatu senackiego nie zdobędzie, nawet jeśli dostanie gorszy wynik niż cztery
Taki ruch to klasyczny szpil do chaje, kolejna odsłona wojny pomiędzy śląskimi organizacjami. Bowiem lider Ślonzoków Razem, Leon Swaczyna, od ubiegłego roku ogłasza, że w tegorocznych wyborach ponownie zamierza walczyć o mandat senacki, i oczywiście w tym samym (swoim) okręgu wyborczym rudzko-chorzowskim. Tak więc Śląskie Porozumienie Wyborcze postanowiło wystawić jednego śląskiego regionalistę (Mercika) przeciw innemu (Swaczyna) rocznych wyborach ponownie zamierza walczyć o mandat senacki, i oczywiście w tym samym (swoim) okręgu wyborczym rudzko-chorzowskim. Tak więc Śląskie Porozumienie Wyborcze postanowiło wystawić jednego śląskiego regionalistę (Mercika) przeciw innemu (Swaczyna). - Wysłali nawet do mnie negocjatora – mówi Swaczyna – Negocjator Marek Polok (sam w 2015 roku startował z Zjednoczonych dla Śląska – przyp. red.) zaproponował mi, żeby Ślonzoki Razem przystąpiły do tego Porozumienia a ja żebym … zrezygnował z kandydowania do senatu. Ośmieszyłbym się tym przecież i przed własną partią i przed wyborcami, bo jeszcze przed wyborami samorządowymi mówiłem, że dla nas start w nich to tylko taka próba, a rzeczywistym naszym celem jest senat. W wyborach 2015 roku w okręgu tym do senatu zdobyłem ponad 28% głosów, nieznacznie przegrywając z kandydatami PO i PiS-u. I teraz mam zrezygnować dla Mercika? Żart jakiś!
i poniesie równie spektakularną porażkę. Jeśli nie dogadali się z PO w sprawie miejsc na listach do sejmu, to przystępowanie do tego komitetu nie ma sensu. A już ustąpienie miejsca Mercikowi tym bardziej, przecież w roku 2015 pokazałem, że jestem liczącym się w walce o mandat kandydatem. Ja chętnie zacznę rozmawiać z RAŚ-em i mniejszością niemiecką o wspólnym starcie do parlamentu, ale w roku 2023. Teraz na zmianę orientacji jest za późno, zwłaszcza, że jesteśmy już dogadani z PSL-em, że wzajemnie się popieramy. Zresztą dla konserwatywnego śląskiego wyborcy PSL jest dość wiarygodnym partnerem. Więc musiałem negocjatorowi RAŚ-u powiedzieć wyraźnie, że ja ze startu do senatu nie zrezygnuję. Jeśli są naprawdę poważni to zrezygnuje na moją rzecz Mercik. Udowodni wtedy, że chodzi mu o Śląsk a nie o własną karierę. A Platforma Obywatelska też taką zmianę zaakceptuje – kończy Swaczyna. Nie jest zresztą tajemnicą, że obaj panowie się szczerze nie cierpią.
lata temu, to rozbije śląskie głosy na tyle, że Mercik nie sięgnie po nie. A wtedy słaby to kandydat także z punktu widzenia Platformy Obywatelskiej.
Zwłaszcza, że nie wykluczone, iż psikusa wyborczego zafunduje mu jeszcze jedna osoba. Grzegorz Franki, szef Związku Górnośląskiego i działacz Platformy Obywatelskiej brany był pod uwagę jako kandydat na senatora właśnie w tym okręgu (też w nim mieszka). Jednak gdy Mercik wynegocjował to miejsce dla siebie, kandydatura Frankiego w PO oczywiście przepadła. Ale on sam być może, żeby pokazać, że nie zgadza się na takie traktowanie, też wystartuje jako kandydat niezależny. I też odbierze Mercikowi część głosów, nie tylko śląskich. Nawet głosów wyborców PO, bo oni bardziej Frankiego niż Mercika kojarzą z tą partią. I co wtedy? Wtedy – gdy głosy się porozbijają – wybory do senatu w okręgu tym prawie na pewno wygra kandydat PiS-u. Ciekawe, czy PiS podziękuje za to Henrykowi Mercikowi, twórcy całego tego zamieszania. Którego osobiste ambicje spowodowały, że za kilka tygodni, w trakcie kampanii wyborczej, śląskie organizacje znowu wezmą się za łby. Adam Moćko
SLD strzylo ajgyntora
J
eszcze bardziej szaleńczą politykę uprawia jednak na Górnym Śląsku lewica. W okręgu katowickim, niezwykle ważnym, na który zwrócone będą oczy całego kraju, bo tu startuje premier Mateusz Morawiecki, katowickie struktury Sojuszu Lewicy Demokratycznej zaproponowały na jedynkę Zbyszka Zabon Z. Zaborowski rowskiego. Propozycja jakby oczywista, bo Zaborowski to obecnie ikona lewicy na Śląsku, jedyny działacz SLD o powszechnie rozpoznawalnym nazwisku. W odpowiedzi rada wojewódzka SLD… rozwiązała katowickie struktury Sojuszu. A dla Zaborowskiego miejsca na liście po prostu nie ma. Dla ikony SLD na Śląsku, dla człowieka który zarazem jest ogólnopolskim zastępcą przewodniczącego swojej partii! Dlaczego? To nie tajemnica. Bo Marek Balt, który siedem lat temu pokonał Zaborowskiego w partyjnych wyborach i został szefem partii w naszym województwie, chce ostatecznie wykończyć politycznie rywala. Tak to Balt z Częstochowy zdecydował, że jego własna partia w okręgu katowickim dostanie znacznie słabszy wynik niż mogłaby. Balt, którego marzeniem jest województwo częstochowskie, co jednak nie przeszkadza mu mieszać w śląskich sprawach. I strzelił śląskiej SLD ajgyntora, czyli mówiąc po polsku bramkę samobójczą. DD
7
nr 7/2019 r.
Co i gdzie zaczęło się w 1919 roku?
Mysłowickie cygaństwo Mysłowice ozdobiły ogromne billboardy, że to na tutejszej kopalni w sierpniu 1919 roku wybuchło I powstanie śląskie. Państwo polskie powtarza tę mysłowicką narrację. Wymyśloną w PRL-u, bo komunistom była wygodna. I lepiej im było nie przypominać, jak z wybuchem tego powstania było naprawdę. Bo to historia iście szwejkowska.
D
oskonale to widać we wspomnieniach Jana Kędziora, jednego z przywódców powstania w powiecie pszczyńskim, przytoczonych m.in. przez profesora Ryszarda Kaczmarka. Kędzior pisał: „Pamiętam ową sobotę 16 sierpnia 1919 roku. (…) W pewnej chwili do pokoju, w którym byłem zajęty wstąpił Fizia (szef Polskiej Organizacji Wojskowej w powiecie pszczyńskim – przyp. red.) i wręczając mi świstek papieru zapisany ołówkiem powiedział: - przeczytaj to i powiedz mi, czy na taki rozkaz dałbyś hasło do powstania. Był to rzeczywiście świstek papieru jakby oderwany od kartki papieru. Przejrzawszy go zapytałem Fizię, czyście wy nie mieli umówionego hasła? – otrzymałem odpowiedź, że nie. Pytam dalej, czy nie poznaje osoby z rękopisu. Odpowiedź była ta sama. Indaguję dalej, czy zna kuriera, który ten rozkaz przywiózł. Fizia znów zaprzeczył i dodał, że nic a nic nie przypomina, by tego człowieka kiedyś widział. (…) Oświadczyłem zatem Fizi, że ja bym w takich okolicznościach „rozkazu” nie usłuchał i hasła do powstania nie wydał. Fizia przytaknął mi i dodał: - Tego samego zdania jestem i ja.” Mimo tej rozmowy, rozkaz wydano. Ale i tak wykonano go byle jak. Momentem wybuchu powstania miał być wybuch bomby o godzinie 2 w nocy. Wybuch nastąpił, ale godzinę później, spora część potencjalnych powstańców wcale go nie usłyszała, inni gdy o drugiej detonacji nie było, doszli do wniosku, że powstanie (nie pierwszy już raz) odwołano, więc przygotowani do walki powstańcy udali się do domów. Tak naprawdę do walki poderwali się dopiero następnego dnia rano.
ROZRUCHY SPOŁECZNE, NIE NARODOWE Ale wróćmy do , gdzie rzekomo powstanie się zaczęło. Tutaj 15 sierpnia doszło do masakry robotników. Cały Górny Śląsk był
runki policji, rozbrajając je. Największy sukces odniosły w Tychach, gminie podówczas wiejskiej, ale już o typowo miejskiej infrastrukturze, którą nawet na kilka godzin opanowały. Gdy przybyły oddziały mocniejsze, powstańcy zwiali za Wisłę, do Oświęcimia, do Polski. Mysłowice akurat do powstania dołączyły dwa dni później, ale też faktycznie tutaj, między Mysłowicami, Szopienicami, Janowem, Nikiszowcem, Bogucicami i Rozdzieniem, powstanie trwało najdłużej, czyli… siedem dni. Ostatecznie upadło 24 sierpnia, choć już cztery dni wcześniej niemieckie dowództwo zawiadamiało przełożonych w Berlinie, że rewolta została stłumiona, pozostają tylko pojedyncze punkty oporu. Zresztą niemal wszystkie na granicy z Polską, zasilane z niej bronią i ochotnikami. Polska próbowała interweniować u aliantów, opowiadając o represjach, ale ci odpowiedzieli, że siły niemieckie postępują zgodnie z prawem.
n Mysłowicki billboard wówczas oficjalnie objęty stanem oblężenia. Ale nie chodziło o zagrożenie polskie, lecz rewolucją komunistyczną. Od początku 1919 roku regionem stale wstrząsały strajki generalne, powstawały, na wzór sowiecki – rady robotnicze, chłopskie, wojskowe. Związek Spartakusa – organizacja komunistyczna – cieszył się ogromną popularnością. Niemcy ze zdemobilizowanych jednostek wojskowych tworzyli freikorpsy, ale nie do walki z Polakami, lecz z komunistyczną rewolucją. Podobnie nastawione były nieliczne jednostki wojska niemieckiego. A same Niemcy nie wykluczały wprawdzie polskiej agresji na Górny Śląsk, ale zupełnie nie obawiały się propolskiego powstania. Wiedziały o istnieniu POW, ale wiedziały też, że organizacja ta nie ma ani dość ludzi, ani tym bardziej broni, by wy-
CO CZCIĆ?
n Powstańcy 1919. masakra mysłowicka. Tylko – wydarzenia te nie miały podłoża narodowego, lecz społeczne. To był zwykły konflikt właściciel kopalni – pracownicy kopalni. W XIX i na początku XX wieku wcale nie tak rzadko zdarzały się przy takich okazjach masakry. Zresztą ostatnia miała miejsce na kopalni Wujek w 1981 roku. Nawet licz-
li się przywódcy śląskiej Polskiej Organizacji Wojskowej. Tak więc masakra mysłowicka z wybuchem powstania nie miała nic wspólnego. Dowodzi tego zresztą świetna faktograficznie, wydana raptem trzy miesiące temu książka prof. Kaczmarka „powstania śląskie 1919-1920-1921. Nieznana wojna polsko-niemiecka” gdzie jeden z
I taka jest prawda o tzw. I powstaniu śląskim. Wywołane nie wiadomo z czyjego rozkazu, trwające kilka dni, a w większości miejsc kilka godzin, przez ludzi bez uzbrojenia – chyba że za uzbrojenie uznać siekiery, widły i sztachety. Piszę to ja, wnuk powstańca śląskiego, który zdezerterował do niego z armii niemieckiej, a jego największy powstańczy sukces to zdybanie na sianie w czasie powstania mojej babci, której wtedy zrobił pierwsze dziecko wołać skuteczne powstanie. Groźba komunistycznej rewolucji była o wiele bardziej realna. I wtedy, 15 sierpnia, gdy cały region był w stanie oblężenia, a wojsko w gotowości bojowej, w mysłowickiej kopalni tłum robotników, domagający się wypłaty, wyłamał bramę kopalni. Profesor historii Alfred Sulik, wybitny znawca historii śląskiego przemysłu, a zarazem mysłowiczanin mówi, że z tego tłumu robotników padł wtedy pojedynczy strzał, na co niemieccy żołnierze odpowiedzieli ogniem. Padali zabici, zdarzenie przeszło do historii jako
ba zabitych podobna. Jednak ani na Wujku, ani w Mysłowicach nie szło o sprawy narodowe. Tylko o idee, o ustrój, o sprawiedliwość.
W PSZCZYNIE CZYLI W TYCHACH Zresztą wydarzenia w Mysłowicach miały miejsce 15 sierpnia po południu. A decyzja o wybuchu powstania zapadła dzień wcześniej, w Piotrowicach, niedaleko Cieszyna, gdzie na ziemiach kontrolowanych przez państwo polskie spotyka-
podrozdziałów nie tytuł „kiedy wybuchło I powstanie śląskie?” I w jego rozważaniach słowo Mysłowice wcale nie pada. Wariantów jest kilka, ale Mysłowic wśród nich nie ma. Owszem, Kaczmarek zauważa masakrę mysłowicką, aje jedynie kontekście sytuacji na Śląsku latem 1919 roku. Nijak (nijak!) jej z wybuchem powstania nie łącząc. Na miejsce wybuchu powstania wskazuje raczej powiat pszczyński, a dokładnie wsie leżące wokół Tychów, Czułów, Paprocany. Gdzie rzeczywiście w nocy z 16 na 17 sierpnia oddziały powstańcze zaatakowały gminne poste-
I taka jest prawda o tzw. I powstaniu śląskim. Wywołane nie wiadomo z czyjego rozkazu, trwające kilka dni, a w większości miejsc kilka godzin, przez ludzi bez uzbrojenia – chyba że za uzbrojenie uznać siekiery, widły i sztachety. Piszę to ja, wnuk powstańca śląskiego, który zdezerterował do niego z armii niemieckiej, a jego największy powstańczy sukces to zdybanie na sianie w czasie powstania mojej babci, której wtedy zrobił pierwsze dziecko. Potem mieli jeszcze czworo, w tym mojego ojca. Dziadek i jego bracia, tez powstańcy, przeklinali dzień, w którym się w polską rebelię zaangażowali. Takie było I powstanie śląskie. O ile trzecie, przygotowane w polskim sztabie, z przerzuconymi z Polski licznymi żołnierzami, odnosiło jakieś tam sukcesy (choć i tak przegrywało), o tyle pierwsze było po prostu śmieszne. Postrzelali kilka godzin i pitnęli za rzekę – to tyle. Co tu czcić, nawet będąc polskim patriotą? Ale legenda zrywu jest mocna. Mysłowice i władze miasta nawet ogłaszają, że zaczął się u nich. Władze Tychów ogłaszają to samo, mając w sumie więcej racji, bo pierwsze za broń sięgnęły wsie będące dziś częścią tego miasta. Tak jednak czy inaczej, postrzelali kilka godzin i pitnęli. Co czcić? Trzeba powiedzieć wprost, że to powstanie skutków nie miało dla Polski żadnych. Ani pierwsze, ani drugie. Dopiero plebiscyt (o którym już przed I powstaniem było wiadomo, że się odbędzie) i powstanie trzecie miały wpływ na kształt granicy polsko-niemieckiej. To trzecie Polska czcić powinna, pięć razy bardzie niż choćby warszawskie. Ale Pierwsze, nieudane, komiczne? Tylko głupcy czczą głupotę. Powtórzę, piszę to ja, wnuk powstańca z I powstania. Dariusz Dyrda
8
nr 7/2019 r.
Za tela! Już tego bełkotu o Powstaniu Warszawskim słuchać niŷ idzie!
Z szaleństwa robią cudo
Znowu 1 sierpnia zawyły syreny. Rzecz niby nie dotyczy Śląska – ale tylko pozornie. Po pierwsze bowiem Śląsk jest w państwie, które z niezwykłą pompą celebruje kolejną rocznicę tego szaleństwa. Po drugie – kiedy Polacy w szaleńczym zrywie doprowadzili do zniszczenia swojej stolicy, to na Ślązaków spadł największy ciężar jej odbudowy. To nasze huty i fabryki musiały realizować hasło „Cały naród odbudowuje swoją stolicę”. A co więcej, w śląskich miastach rozbierano kamienice, aby ze starej cegły odbudowywać warszawską starówkę. Tak więc gdy media, politycy, szkoła zasypują nas masą dziwnych informacji o tym powstaniu, warto napisać, jak było naprawdę.
P
rawdy w tym tyle, że Armia krajowa poderwała się przeciwko armii prawdziwej, jednej z najpotężniejszych armii świata. Na rozkaz Adolfa Hitlera w odpowiedzi za ten zryw postanowiono Warszawę zrównać z ziemią, a całą ludność wymordować. Wydaje się, że niemieccy dowódcy, przynajmniej niektórzy, rozkaz o wymordowaniu całej ludności torpedowali. Zostawmy na boku polskie opowieści o tym, że powstanie pozwoliło zachować polskiego ducha narodowego, polską godność i tożsamość. Być może. Zawsze twierdziłem, że nie rozumiem polskiej natury, więc nie będę wnikał, czy rzeczywiście do podtrzymywania swojej tożsamości Polacy muszą raz na kilkadziesiąt lat prowadzić swoją mło-
ła. Okulicki miał powstrzymać bezsensowne atakowanie Niemców, zwłaszcza w Warszawie. Tymczasem to właśnie on przeforsował… ideę rozpoczęcia powstania 1 sierpnia 1944 roku. Powstania całkowicie nieprzygotowanego. Plan AK „Burza” zakładał, że na niektórych terenach kraju Armia Krajowa będzie atakowała Niemców, aby Sowieci wkraczali na terenu już pod polską jurysdykcją. Plan ten nie obejmował Warszawy, więc zmagazynowane tu zasoby broni Polacy przerzucali na przykład na teren Białostocczyzny, która była w planie Burza ujęta. Broń z Warszawy wywożono potajemnie jeszcze kilka dni przed wybuchem powstania. Dlatego znajdujące się w Warszawie oddziały Armii Kra-
n Nazywany w Polsce bohaterskim, ale na szczęście też czasem obłędem, najbardziej idiotycznym bojem II wojny światowej. rządów – że każe im odmienić założenia i wyrwie Polskę ze strefy wpływów sowietów.
Plan Burza nie obejmował Warszawy, więc zmagazynowane tu zasoby broni Polacy przerzucali na przykład na teren Białostocczyzny, która była w planie Burza ujęta. Broń z Warszawy wywożono jeszcze kilka dni przed wybuchem powstania. Dlatego 1 sierpnia 1944 roku zdolność bojowa warszawskiej AK była znacznie niższa, niż kilka miesięcy wcześniej dzież na rzeź. Jeśli naprawdę tego potrzebują, to zrobili to wręcz wzorcowo.
OSAMOTNIENI MILITARNIE I POLITYCZNIE Żeby nie zanudzać nazwiskami, szczegółami, datami: polski rząd w Londynie po rozmowach z Amerykanami i Anglikami doskonale wiedział, że powstanie na żadną pomoc aliantów liczyć nie może. Ich odpowiedzi na sugestie powstania były jednoznaczne: musicie wszystko uzgadniać z Armią Sowiecką i z nią koordynować jakiekolwiek działania zaczepne waszej armii podziemnej przeciw Niemcom. Na naszą pomoc nie liczcie. Tak więc polski rząd w Londynie był przeciwny wykrwawianiu AK w beznadziejnej walce. Tu jedno nazwisko jest niezbędne. W maju 1944 na spadochronie zrzucono do Polski pułkownika Leopolda Okulickiego, mianowanego zresztą natychmiast na genera-
jowej były niemal bez uzbrojenia. 1 sierpnia 1944 roku zdolność bojowa warszawskiej AK była znacznie niższa, niż kilka miesięcy wcześniej. Wiedzieli o tym wszyscy – łącznie z Okulickim – którzy decydowali o wybuchu powstania. Co więcej, 30 lipca emisariusz z Londynu, Jan Nowak-Jeziorański informował szefostwo AK, że na pomoc aliantów (w tym desant polskiej Brygady Spadochronowej) nie mają co liczyć, a wpływ powstania na światową opinie publiczną i nacisk na zachodnie rządy będzie znikomy. Taka burza w szklance wody.
CHYBIONE RACHUBY To akurat powinno przemówić do przywódców powstania. Oni bowiem nie do końca liczyli na militarny sukces powstania. Wierzyli jednak, że szaleńczy zryw Warszawy pobudzi sumienie świata i zachodnich
I otóż Nowak-Jeziorański, w imieniu polskiego londyńskiego rządu mówił im jasno: żadnego sumienia świata nie pobudzicie, a rządu angielskiego i amerykańskiego nie zmusicie do zmiany porozumień ze Stalinem. To powstanie politycznie nic nie da.
ły się na zachód rozbite niemieckie jednostki. Ale trwało to zaledwie kilka dni. 27 lipca przez miasto znów ciągnęły niemieckie wojska. Tym razem jednak nie rozbite, ale doborowe. I nie na zachód, tylko na wschód. Armia III Rzeszy pokazywała, że nadal jest potęgą i że właśnie na przedpolach Warszawy szykuje się do kontrofensywy. Niemcy nad Wisłą gromadzili wszystkie siły, które mogli. I trudno się dziwić – bo Wisła była ostatnią dużą naturalną przeszkodą przed terenami rdzennie niemieckimi. Następna duża rzeka, Odra, leżała już wewnątrz etnicznych Niemiec. To nad nią znajdował się przecież Breslau, jedno z najważniejszych niemieckich miast. Jeśli więc chcieli Niemcy zatrzymać sowietów przed terenami zamieszkanymi już przez ludność niemiecką – to mogli to uczynić tylko na Wiśle! A jeśli bronić Wisły, to przede wszystkim bronić Warszawy!
większego trudu dziesięciokrotnie większy zryw zbrojny. Ten, kto w takiej sytuacji wydawał rozkaz powstania w Warszawie, skazywał to miasto na rzeź!
LUDOBÓJSTWO NALEŻAŁO PRZEWIDZIEĆ I rzeczywiście, rzeź zaczęła się. Ale czyż mogło być inaczej? Na przełomie lipca i sierpnia sierpnia znów słuchaliśmy ostatnich żyjących powstańców, mówiących, że przecież „nikt nie mógł się spodziewać takiego bestialstwa”, „mordowania ludności cywilnej nie można było przewidzieć”. Otóż takiego bestialstwa i mordowania ludności cywilnej należało się spodziewać! Latem 1944 roku Niemcy byłe już bite na wszystkich frontach. W ich naczelnym dowództwie musiała istnieć obawa, ze na tere-
Niemcy nad Wisłą gromadzili wszystkie siły, które mogli. I trudno się dziwić – bo Wisła była ostatnią dużą naturalną przeszkodą przed terenami rdzennie niemieckimi. Następna duża rzeka, Odra, leżała już wewnątrz etnicznych Niemiec. Jeśli więc chcieli Niemcy zatrzymać sowietów przed terenami zamieszkanymi już przez ludność niemiecką – to mogli to uczynić tylko na Wiśle! Jeszcze kilka dni wcześniej można było wierzyć w sukces militarny. 21 lipca wydawało się, że Niemcy są rozbici i niezdolni do dalszej walki. Przez Warszawę przeprawia-
Tak więc teorie przywódców powstania, że niemiecki garnizon warszawski jest słaby dowodziły ich dyletanctwa. Niemcy wokół miasta gromadzili siły, które złamałyby bez
nach wciąż okupowanych wybuchną powstania. Jeśli w Warszawie wybuchło naprawdę, należało potraktować ją jako zastraszający przykład, aby na pomysł powstania nie wpa-
9
nr 7/2019 r.
n Warszawa w 1945 roku i Berlin w 1945 roku. Obie stolice do ruiny doprowadziło szaleństwo przywódców. O Adolfie Hitlerze jednak każdy wie, że był paranoikiem dążącym do władzy nad światem i zbrodniarzem. O tych, którzy do takiego stanu doprowadzili Warszawę, mówi się: bohaterowie. dli mieszkańcy Paryża, Pragi, Brukseli. Los Warszawy miał przerazić chętnych do naśladowania! Kto jak kto, ale Polacy w roku 1944 doskonale wiedzieli, że III Rzesza jest państwem zbrodniczym. Przecież w tejże Warszawie na porządku dziennym było rozstrze-
mieli. Jednak nawet takie jednostki wystarczyły z naddatkiem, by powstanie stłumić. Przykład Warszawy miał odstraszyć wszystkich potencjalnych naśladowców. Nic więc dziwnego, że rozkaz Hitlera mówił, iż miasto ma być zrównane z ziemią. Że te budynki, które powstanie przetrwały, były po
sprawia, że staje się on osią naszej historii walki o niepodległość. Tym właśnie było powstanie.” Nie wyjaśnił, bo tego nie jest wyjaśnić w stanie nikt, jak powstanie, które ani na krok nie przybliżyło Polaków do niepodległości – może być osią walki o niepodległość. Tym
tynuować ofensywy po zdobyciu Warszawy? A jeśli nie była w stanie, to po co miała iść na pomoc powstańcom. Powstańcom, którzy nie kryli, że sowietów uważają za wro-
- We Wrocławiu rozbierano budynki, a uzyskane miliony cegieł przewożono do Warszawy, by ją odbudować – potwierdza, znaną na Śląsku prawdę, varsavianista Jan
Byli bohaterscy, ale to jedyna prawda, jaką słyszymy o nich. Ginęli bez sensu, bez szansy na jakikolwiek sukces; polityczny, militarny. Ginęli bohatersko, a każdy z ginących powstańców zabierał ze sobą do grobu kilkudziesięciu niczemu niewinnych cywilów. Członków własnego narodu. Ginęli bohatersko, unicestwiając swoje ukochane miasto. liwanie ludzi z łapanek – jako aktu odpowiedzialności zbiorowej za zabicie niemieckiego żołnierza. I ludzie, którzy regularnie czytali na afiszach długie listy rozstrzelanych, bez sądu, bez wyroku,, bez żadnej winy – ci ludzie musieli się spodziewać, że hitlerowcy wobec warszawiaków zastosują odpowiedzialność zbiorową za powstanie! Ci ludzie, od generała do ostatniego żołnierza AK i Szarych Szeregów musieli brać to pod uwagę. Albo też byli ograniczeni umysłowo, niezdolni do logicznego myślenia. Owszem, byli bohaterscy, ale to jedyna prawda, jaką słyszymy o nich. Ginęli bez sensu, bez szansy na jakikolwiek sukces; polityczny, militarny. Ginęli bohatersko, a każdy z ginących powstańców zabierał ze sobą do grobu kilkudziesięciu niczemu niewinnych cywilów. Członków własnego narodu. Ginęli bohatersko, unicestwiając swoje ukochane miasto. Odbierając krajowi tych, którzy po skończonej wojnie powinni ten kraj odbudowywać. Wojny jednak wygrywają nie bohaterscy, lecz mądrzy, przebiegli. Oni byli tylko bohaterscy. Ginęli, bo uroili sobie, że jakieś warszawskie struktury AK potrafią stawić czoła tej armii, która kilka lat wcześniej rzuciła wyzwaniu niemal całemu światu. A przecież nie walczyli nawet z tą armią! Niemcy do tłumienia powstania w niewielkim stopniu użyli regularnego wojska, w tym weteranów zaprawionych w walkach ulicznych wielu sowieckich miast. Do stłumienia powstania rzucono jednostki policji oraz osławione zbrodnicze oddziały w rodzaju tych osławionego pułku Dirlewangera. Zwyrodnialców, powyciąganych z niemieckich więzień, do pacyfikowania ludności cywilnej. Ale oni doświadczenia bojowego nie
jego upadku unicestwiane jeden po drugim. Zbrodni tej dokonała III Rzesza – ale zbrodni tej by nie było, gdyby nieodpowiedzialni dowódcy i równie nieodpowiedzialni podkomendni! Wszystkie bogate narody zachowujące się racjonalnie (jak Czesi, Francuzi, Holendrzy) – przywódców tego powstania, generała Okulickiego (ps. Niedźwiadek), generała Chruściela (ps. Monter) , generała Pełczyńskiego (ps. Grzegorz) skazałyby na wieczną hańbę a być może też na karę śmierci. Za spowodowanie ludobójstwa na własnym na-
bardziej, że tak naprawdę od tej pełnej suwerenności Polskę raczej oddaliło, bo w powstaniu straciły życie tysiące ludzi, którzy po 1945 roku sprawie tej mogłyby służyć. Inni politycy zbliżeni do PiS snują nawet wizję, że powstanie warszawskie uratowało Europę przed zalaniem przez komunizm. Bo sowieci, czekając aż się wykrwawi, na dwa miesiące zatrzymali swoją ofensywę na Zachód. Gdyby nie czekali pod Warszawą, doszli by może i do Paryża… To się już zupełnie kupy nie trzyma. Nawet gdyby przyjąć, że Armia Czerwona nie
n Stalin, Roosevelt. Churchill. O losach naszej części kontynentu decydowała ta trójka, a w zasadzie pierwszy z lewej – Stalin, a nie warszawscy chłopcy z pistolecikami. gów, podobnie jak Niemców? Jaki wódz przy zdrowych zmysłach szedłby na pomoc tym, o których wie, że po wspólnym zwycięstwie natychmiast zwrócą się przeciw niemu? Sowieci nie idąc na pomoc Warszawie, zacho-
Dziś naszym śląskim dzieciom media, szkoła, politycy wmawiają, że powstanie warszawskie było wspaniałym, wzniosłym, patriotycznym czynem. Podczas gdy powinny, jak ich starzīki i omy wiedzieć, że wspaniale i wzniośle to je robić do swojigo hajmatu, rozwijać go, a niŷ nieprzemyślanymi decyzjami doprowadzać do ruiny. Tak zawsze myśleli Ślązacy. Nawet jeśli Polakom się takie myślenie nie podoba rodzie. W Polsce ludzie ci wynoszeni są dziś do rangi bohaterów… Polaka tylko Polak jest chyba w stanie pojąć. Jak można tak wykrwawić własny naród bez szansy na sukces, i jeszcze zostać za to bohaterem?
BAJKI O POWSTANIU Tymczasem polski minister obrony narodowej mówił: „Muzeum Powstania Warszawskiego przywraca kolejnym pokoleniom pamięć waszego czynu. Przywraca i
była wykrwawiona ofensywą wiosenną i potrzebowała odpocząć, nim przekroczy linię Wisły – bo tak sugerują ci prawicowcy – to kto mógł zabronić Armii Czerwonej atak na innych odcinkach Wisły? Na Kraków, Częstochowę na południu, na Toruń na północy… I dalej przeć na zachód, okrążając Niemców w Warszawie? Jeśli, jak chcą prawicowi politycy, sowieci byli tak potężni, to czemu tego nie zrobili? Czemu wszystkie te miasta padły w sowieckie ręce później, niż Warszawa? Może po prostu armia czerwona nie była w stanie kon-
wali się logicznie ,zgodnie ze swoją racją stanu. Trudno winić ich o to, że dbali o interes swój, a nie – wrogie im - polityczne kombinacje generała Okulickiego.
ŚLĄZACY – MY OBY TAK NIGDY! Jak wspomniałem na początku, sprawa niby Śląska nie dotyczy. Ale tylko niby – bo natychmiast gdy minęła wojenna zawierucha, śląski przemysł zaprzęgnięto do odbudowy stolicy.
Mencwel. Może warto dodać, że dotyczyło to też innych obiektów. Wielu Ślązaków skierowano do prac przymusowych przy odbudowie Warszawy. Tak więc w jakimś, niewielkim stopniu, także my ucierpieliśmy za szaleństwo tego powstania. Ale ważniejsze jest coś innego. Dziś naszym śląskim dzieciom media, szkoła, politycy wmawiają, że powstanie warszawskie było wspaniałym, wzniosłym, patriotycznym czynem. Podczas gdy powinny, jak ich starzīki i omy wiedzieć, że wspaniale i wzniośle to je robić do swojigo hajmatu, rozwijać go, a niŷ nieprzemyślanymi decyzjami doprowadzać do ruiny. Tak zawsze myśleli Ślązacy. Nawet jeśli Polakom się takie myślenie nie podoba, lepiej dla Ślązaków, żeby pozostali przy swoim pragmatycznym (a nie romantycznym) nastawieniu. Dlatego mam nadzieję, że Ślązacy nigdy nie nabiorą szacunku do powstania warszawskiego. Bo jeśli się coś szanuje, może zechce się to naśladować. Głęboko w to wierzę, że nigdy żaden śląski szaleniec nie poprowadzi własnego narodu na rzeź. Dariusz Dyrda Tekst powyższy jest przeróbką artykułu, który ukazał się w Ślůnskim Cajtungu w sierpniu 2016 roku.
10
nr 7/2019 r.
Jesteśmy krainą biedy Miesięcznik samorządu terytorialnego Wspólnota opublikował ranking samorządów pod względem dochodów na jednego mieszkańca.
S
amodzielną kategorię stanowią miasta na prawach powiatu i ten ranking najlepiej wskazuje, do jakiego poziomu Polska doprowadziła Górny Śląsk. Oto ranking od dołu, czyli siedem najbiedniejszych miast na prawach powiatu w Polsce! 1. Świętochłowice 3400 zł/mieszkańca 2. Piekary Śląskie 3662 3. Mysłowice 3735 4. Sosnowiec 3738 5. Siemianowice Śl.3739 6. Bytom 3743 7. Zabrze 3827 Siedem najbiedniejszych miast w całości leży w Metropolii Silesia. Nasze miasta, sto lat temu nieporównywalnie bogatsze od tych na Mazowszu, w Małopolsce, dziś są od nich biedniejsze. Premier Mateusz Morawiecki niedawno powiedział, że nie ma silnej Polski bez silnego Śląska. No więc nie ma silnej Polski wcale, bo Polska doprowadziła Śląsk do nędzy! AMO
n W Metropolii jest aż 11 górnośląskich miast na prawach powiatu. Siedem z nich to najbiedniejsze takie miasta w Polsce!
NIEMIECCY
terroryści z Opola?!? W
Ministerstwie lek dodał też, że stosunek Finansów podo mniejszości narodowych wstał dokument jest probierzem demokracji "Krajowa ocenie ryzyka w państwie. prania brudnych pienięPrzy okazji tego dokudzy oraz finansowania termentu działacze mniejszości roryzmu" omawiający zaniemieckiej przypomnieli, grożenia dla państwa polże wcześniej Ministerstwo skiego pod tym kątem. SpoObrony Narodowej planoro miejsca poświęca on rawało zbieranie informacji dykalizacji mieszkających o mniejszościach, ich lideu nas wyznawców islamu. rach, samorządowcach, akJednak obok nich pojawia tywności. Co też sugerowasię… mniejszość niemiecło, że stanowią one jakieś ka. I inne mniejszości naniebezpieczeństwo. Teraz rodowe. drogą tą idzie Ministerstwo Ryszard Galla, poseł n Ryszard Galla: - Jesteśmy tym dokumentem Finansów, a chociaż jego mniejszości niemieckiej nie poważnie zaniepokojeni. rzecznik prasowy Paweł Jukryje oburzenia: - Przesarek pisze, że "Wymienienie dzili, nie jesteśmy terrorystami, pojawienie się w dokumniejszości narodowych w najmniejszym nawet stopniu mencie tym w takim sąsiedztwie, w kontekście zagronie oznacza, że są one uznawane jako niebezpieczne. Dla żeń związanych z finansowaniem terroryzmu, jest dla zachowania spójności merytorycznej przedstawiono jak nas niebywale niepokojącym sygnałem. Zadajemy sowygląda w Polsce skład narodowościowy i etniczny. Nie bie pytanie: Co jest powodem, że się w takim dokumennależy tego łączyć z jakąkolwiek oceną mniejszości" – cie znaleźliśmy? to jednak trudno dawać wiarę tym słowom, zważywszy, Inny działacz mniejszości, Roman Kolek mówił Dzienże dokument nosi tytuł: "Krajowa ocenie ryzyka prania nikowi Zachodniemu: - Stanowczo protestujemy przeciwbrudnych pieniędzy oraz finansowania terroryzmu", więc ko takiej narracji. Teza o zagrożeniu terrorystycznym ze na logikę, to co z praniem brudnych pieniędzy i terrorystront mniejszości niemieckiej jest absurdalna, ale może zmem nie ma żadnego związku, wcale nie powinno się w paść na podatny grunt, szczególnie przed wyborami. Konim znaleźć. AMO
Narodowość w spisie będzie Na 2021 rok zaplanowano w Polsce kolejny spis powszechny. Padną więc zapewne pytania o język i narodowość. W Głównym Urzędzie Statystycznym zapytał o to Piotr Długosz, lider Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej. I otrzymał odpowiedź, że GUS aktualnie opracowuje metodologię tego spisu oraz jego zakres. Planuje się w nim zadanie pytania o przynależność narodowo-etniczną, ale nie planuje pytania o język ojczysty. Cytując odpowiedź GUS-u: “nie będzie stosowany żaden zamknię-
ty katalog dopuszczalnych rodzajów narodowości (etnonimów) czy rodzajów języka, a konstrukcja pytania w formularzu umożliwi wyrażenie dowolnej – pojedynczej lub podwójnej – identyfikacji narodowo etnicznej oraz wskazanie dowolnych języków kontaktów domowych, w tym jednego lub dwóch języków niepolskich.” Najwyraźniej więc spis będzie w tym względzie będzie podobny do poprzedniego, będzie można deklarować narodowość śląską oraz język śląski, choć nie jako ojczysty a domowy. Ostateczna wersja pytań nie jest jednak jeszcze zatwierdzona.
W ostatnim spisie powszechnym, z 2011 roku, narodowość śląską zadeklarowało w Polsce 846,7 tysięcy osób, w tym 375,6 tys. jako jedyną, a 435,8 tys. jako pierwszą. Język śląski jako domowy wybrało 529,4 tysięcy osób, z czego 126,5 tysięcy zadeklarowało, że w domu mówi w domu wyłącznie po śląsku. Zgodnie ze spisem Ślązacy stanowią w Polsce największą grupę etniczną, liczniejszą niż wszystkie pozostałe mniejszości razem wzięta. Mimo to jesteśmy jedyną mniejszością przez państwo polskie nie uznawaną. JN
11
nr 7/2019 r.
Fascynujące gawędy o śląskiej historii Już za kilka dni ukaże się fascynująca książka Jana Lubosa o dawnej historii Śląska. Autor opisując ją sięga po wiele średniowiecznych kronik, które lekceważyli zawsze polscy historycy. I snuje – w oparciu o źródła – historię zupełnie inna, niż ta, której nas uczyli. Miesiąc temu opublikowaliśmy jeden, teraz drugi fragment książki:
P
iastowie przenieśli swoją stolicę do Poznania, a następnie, po podbiciu Małopolski, do Krakowa. Przywiązywali zdumiewająco wielką wagę do Śląska i Małopolski, zdecydowanie większą, niż do rodzinnej Wielkopolski. Średniowieczny kronikarz polski Gall Anonim zapisał w 1113 roku w swojej Kronice Polskiej słowa wypowiedziane jakoby przez Władysława I Hermana „Bolesław zaś, prawy syn mój, obejmie główne stolice królestwa we Wrocławiu, w Krakowie i w Sandomierzu”, starszemu zaś, ale prawdopodobnie naturalnemu jedynie synowi Zbigniewowi przydzielając północne części swojego księstwa łącznie z Wielkopolską, Kujawami i Mazowszem. Przy czym o ile Małopolska opanowana została przez Piastów trwale, to Śląsk do końca XI wieku był polem nieustannej rywalizacji Piastów i Przemyślidów. Bolesław III Krzywousty, mimo wielu kontrowersyjnych działań, był wybitnym władcą, poszerzając znacznie obszar którym władał. Skutecznie też realizował swoje międzynarodowe ambicje. W swoim testamencie podzielił swoje władztwo pomiędzy synów. Wydzielił dzielnice każdemu z synów oraz osobną dzielnicę senioralną ze stołecznym Krakowem, niedziedziczną, którą zawsze miał władać najstarszy z rodu. Władysław II Wygnaniec otrzymał Śląsk (ponownie to najstarszy, pierworodny syn miał władać Śląskiem). Jego młodsi, przyrodni bracia otrzymali pozostałe dzielnice. Spory pomiędzy rodzeństwem zainicjowała matka młodszych, Salomea z Bergu, zwołując wiec możnych i duchowieństwa bez wiedzy i zgody Władysława II, co spowodowało jego zbrojną interwencję. Późniejsza czasowa zgoda skończyła się po jej śmierci. Dziedzinę, która była jej wdowią oprawą (księstwo łęczyckie) najpierw przejęli jej synowie Bolesław i Mieszko. Dopiero po kolejnej interwencji zbrojnej Władysława została zgodnie z wymogami ustawy sukcesyjnej Krzywoustego przyłączona do dzielnicy senioralnej. W końcu Władysław II zdecydował się siłą usunąć sprawiające ciągły kłopot młodsze rodzeństwo. Po stronie młodszych synów Krzywoustego stanął wówczas wszechwładny palatyn Bolesława Krzywoustego, Piotr Włostowic. Wprawdzie Władysław II uwięził palatyna, a następnie go oślepił i zmusił do wyjazdu na Ruś. To jednak później spowodowało odmowę wysłania posiłków Władysławowi przez księcia Wsiewołoda Kijowskiego spowinowaconego z Włostowicem i w efekcie młodsi bracia wygnali Władysława. Ten zwrócił się o pomoc do króla Niemiec Konrada III, jednak jego źle zorganizowana wyprawa nie dotarła nawet za Odrę. Jednocześnie najstarszy z juniorów, przewodzący im Bolesław IV Kędzierzawy, prowadził działania wzmacniające przeciwników Konrada III w Niemczech. Wspierał i pomagał miśnieńskim Wettynom. Najbliższym jego sojusznikiem był jednak słynący z brutalności margrabia sa-
ski Albrecht Niedźwiedź, z którym spotkał się już prawdopodobnie w czasie tak zwanej Krucjaty Połabskiej1, a któremu później pomógł także podbić słowiańskich Wieletów, co finalnie osadziło Sasów na lewym brzegu Odry i doprowadziło do powstania Marchii Brandenburskiej. Dopiero nowy, energiczny król i cesarz Fryderyk Barbarossa unormował wszystkie kwestie sporne. Upokorzony Bolesław IV musiał w worku pokutnym publicznie błagać o przebaczenie oraz złożyć hołd lenny Barbarossie (co uczyniło na pewien czas ziemie Piastów ponownie częścią Świętego Cesarstwa Rzymskiego; wcześniej podobny hołd złożył Barbarossie Wygnaniec). Barbarossa przekazał oba niezależne prawa lenne Królowi Czech Władysławowi II Przemyślidzie, co w 1158 r. zatwierdził Sejm Rzeszy w Ratyzbonie. Te długotrwałe zabiegi polityczne i militarne doprowadziły w końcu z jednej strony do powrotu synów Wygnańca na Śląsk, z drugiej na trwale rozdzieliły ród Piastów na dwie osobne linie dynastyczne. Główną, senioralną, potomków Władysława II Wygnańca – Piastów Śląskich i młodsze, najczęściej dzielone na linie Piastów Wielkopolskich – potomków Mieszka III Starego (linia wygasła w 1296 r na Przemyśle II) , Małopolskich – potomków Kazimierza II Sprawiedliwego (tą linię zakończył bezpotomny Bolesław Wstydliwy, zmarły w 1279 r.), Kujawskich – potomków Kazimierza I (linia wymarła na Władysławie Białym w 1388 r.) oraz Mazowieckich – potomków Konrada I Mazowieckiego. Ziemowit III Mazowiecki w latach 1351-1370 był lennikiem króla Polski Kazimierza Wielkiego, a po jego śmierci niezależnym władcą Mazowsza. Linia wygasła na Januszu III Mazowieckim w 1526 r. Dopiero po jego śmierci Mazowsze zostało przyłączone do Polski. Główna, śląska linia Piastów przetrwała najdłużej. Ostatnim księciem z linii Piastów Górnośląskich2 był zmarły w 1625 r. Fryderyk Wilhelm Cieszyński. Książęca linia Piastów Dolnośląskich wygasła na Jerzym IV Wilhelmie (Georg Wilhelm I), księciu legnicko-wołowsko-brzeskim. Jednak ostatnim męskim przedstawicielem Piastów Śląskich był Ferdynand II Freiherr (Wolny Pan – tytuł odpowiadający mniej więcej baronowi) von und zu Hohenstein, zmarły w 1706 r. Ferdynand II był wnukiem Wacława Gotfryda, naturalnego, uznanego syna Adama Wacława Cieszyńskiego. Objęcie władzy nad Śląskiem przez główną linię Piastów zakończyło bezpośrednią rywalizację obu dynastii o ten kraj. Nie sposób jednak nie wspomnieć o późniejszym politycznym podporządkowaniu śląskich Piastów Przemyślidom, oraz o późniejszej bezpośredniej, prawie dwu i półwiecznej władzy Przemyślidów nad Księstwami Opawskim i Raciborskim.3 Jak wspomniałem na początku, pochodzenie Piastów nie jest znane. Jest wiele hipotez na ten temat, przy czym pra-
wie wszyscy akcentują ich obce pochodzenie. W ostatnich latach coraz większą popularność zdobywa sugestia o ich południowym, wielkomorawskim pochodzeniu. Najczęściej wskazuje się, że najstarsze zachowane elementy architektoniczne mają wyłącznie południowo europejskie pochodzenie. Jednak jest znacznie więcej poszlak prowadzących do Rzeszy Morawskiej. Na przykład charakterystyczna, nie występująca jakoby nigdzie indziej zbrojna drużyna pierwszych Piastów jest kopią zbrojnej drużyny Świętopełka Mojmijowica. „Mieszko (…) ma on 3000 zbrojnych w pancerze podzielonych na oddziały, a setka ich znaczy tyle co dziesięć secin innych wojowników” „władca władców, nazywany jest Świętopełkiem. (...) Ma pięknych żołnierzy w pancernych zbrojach, którzy są potężni i odważni…” Gdyby nie imiona władców, można by pomylić te dwie relacje. Pierwszą, Ibrahima ibn Jakuba, zapisał w XI wiecznej kronice „Księga dróg i królestw” arabski kronikarz z półwyspu pirenejskiego Al-Bekri. Drugą, o kilkadziesiąt lat starszą, zapisał Ibn Mahmúd Gardízí w swojej kronice „Ozdoba Historii”. Obie drużyny były, jak dzisiaj można by powiedzieć, „wojskiem zawodowym” – rzecz bardzo niezwykła w ówczesnych realiach środkowoeuropejskich – utrzymywanym przez władców z podatków. Takich śladów, kierujących poszukiwaczy pochodzenia Piastów w kierunku Rzeszy Morawskiej jest więcej: zadziwiająca zbieżność dat upadku Rzeszy Morawskiej i rozbudowy Giecza, będącym preludium do opanowania Wielopolski, zawzięte dążenie do opanowania dawnych ziem Rzeszy (Śląska, Moraw, Łużyc), „podbicie” przez Bolesława I Chrobrego Moraw bez użycia siły i ewidentna sympatia, z jaką spotkał się na Morawach, pewna obecność chrześcijaństwa w rycie cyrylo-metodiańskim w państwie Piastów co najmniej do 1022 r (wygnanie przez Chrobrego mnichów tego obrządku, w tym św. Andrzeja Świerada) i wiele innych.
PIOTR WŁOSTOWIC Piotr Włostowic (Piotr, syn Włosta) urodził się prawdopodobnie około lub nieco przed 1080 r. we Wrocławiu. W służbie Bolesława Krzywoustego osiągnął god-
ność palatyna książęcego – drugiej osoby w księstwie. W realiach piastowskich palatyn w zastępstwie księcia sprawował nadzór nad sądami, wojskiem, podatkami. W czasach zawziętej i bezpardonowej walki o władzę, mogła taką funkcję sprawować tylko osoba mająca absolutne zaufanie władcy. Ożenił się z Marią, córkę Olega Michała, Księcia Kijowskiego. Piotr pojechał do Marii jako swat w imieniu księcia Bolesława, swojego przyjaciela, owdowiałego po śmierci Brzetysławy Światopełkówny, siostry Marii. Jednak tak przypadli sobie z Marią do gustu, że zakończyło się to ich ślubem. Dzięki temu mariażowi Piotr Włostowic stał się szwagrem Bolesława Krzywoustego i jednocześnie zięciem Księcia Kijowskiego. Do legendy przeszła jego samotna wyprawa do Księstwa Przemyskiego i pojmanie podstępem księcia Wołodara, wroga Krzywoustego. Włostowic był bajecznie bogaty, mógł sobie pozwolić na zrezygnowanie na rzecz Krzywoustego ze swojej części gigantycznego okupu, które za Wołodara musiało zapłacić Księstwo Przemyskie. Zięciem Włostowica był Jaksa z Kopanicy - Książę Stodorzan, którego stolica Kopanica (Copnik – kopa, góra, hałda), najprawdopodobniej znajdowała się na obszarze dzisiejszej dzielnicy Berlina Köpenick. Jako udzielny władca Stodorzan Jaksa bił (we Wrocławiu) własną srebrną monetę, tzw. dzisiaj brakteaty Jaksy. We wszystkich dokumentach, w których się pojawia (jako świadek), zawsze wymieniany był na pierwszym miejscu z tytułem dominus względnie dux. Stałym miejscem pobytu Jaksy był Wrocław. Włostowic, jako palatyn Krzywoustego, sprawował nadzór nad realizacją ustawy sukcesyjnej Krzywoustego, dlatego sprzeciwił się podjętej przez Władysława II próbie wyrugowania książąt – juniorów z przydzielonych im dzielnic. Za karę został pojmany, oślepiony i wyrwano mu język. Spowodowało to skutek nie przewidziany przez Władysława II. Znieważenie powszechnie szanowanego palatyna wywołało bunt możnych księstwa, oraz odmowę pomocy wojskowej przez tradycyjnego sojusznika – Księcia Kijowskiego (szwagra Włostowica) – przy kolejnym buncie młodszych braci. W efekcie Władysław II zdobył przydomek Wygnaniec. Po wygnaniu z księstw Piastów Władysława II, Piotr wrócił do Wrocławia. Zmarł w 1153 roku, został pochowany obok żony
w opactwie św. Wincentego na Ołbinie we Wrocławiu. Życie i działalność Włostowica budziły wielkie emocje u jego współczesnych, o czym świadczy napisany już między 1153 a 1163 rokiem przez benedyktyna o imieniu Maur, pochodzącego z ufundowanego przez Piotra klasztoru Św. Wincentego we Wrocławiu, łaciński poemat epicki „Carmen Mauri” (Pieśń Maura) o jego tragicznych losach. To typowy epos rycerski, w którym idealnym rycerzem jest Piotr Włostowic, posiadający jednocześnie cechy męczennika znoszącego swoje cierpienie w imię ocalenia najgłębszych wartości moralnych. Oryginalny tekst eposu zaginął. Dlaczego powinniśmy pamiętać o Piotrze? Jego bogactwo, działalność fundacyjna czy książęce koligacje – z książętami piastowskimi, kijowskimi i Stodorzan – to dużo, ale za mało, by warto tutaj o nim pisać. Jest jednak coś jeszcze… Do początku X wieku centrum ziem Ślężan stanowiły ziemie wokół góry Ślęzy, a ich stołecznym grodem najprawdopodobniej była Niemcza. Po połączeniu Dolnego Śląska z Rzeszą Morawską było do niej niebezpiecznie blisko z przełęczy Bardzkiej, stanowiącej granicę między Ślężanami a Czechami, formalnie podległym wrogim Rzeszy Frankom. Prawdopodobnie dlatego tuż przed lub około 880 r. wzniesiono obok Niemczy gród obronny (w Gilowie), ze stacjonującą tam załogą wielkomorawską. Po upadku Rzeszy Morawskiej w 907 r. załoga opuściła gród, co przywróciło i spotęgowało możliwość niespodziewanego ataku Czechów. Jest możliwe, że budowa Wrocławia (powszechnie przyjmowane początki ok. 915 r.) była efektem przeniesienia stolicy Ślężan dalej od niebezpiecznych sąsiadów. Rodzina Piotra Włostowica była właścicielem ziem wokół góry Ślęży. Sam Piotr Włostowic był właścicielem wrocławskiej wyspy Piasek4 oraz wrocławskiego Ołbinowa. Jego brat Bogusław – ziem na lewym brzegu Odry. Jeśli połączymy zarówno książęce koligacje Włostowica, łatwe akceptowanie go przez najlepsze książęce rody słowiańskie, z ziemiami w centrum Wrocławia tudzież wokół góry Ślęży, nasuwa się tylko jeden wniosek: Piotr był potomkiem książąt Ślężan, a jego przodek – pradziad noszący prawdopodobnie imię Wratisław – musiał być tym, który przeniósł stolicę z Niemczy do założonego przez siebie Wrocławia.
1) Krucjata prowadzona przez Albrechta Niedźwiedzia przeciwko pogańskim plemionom połabskim. W jej trakcie podbito też chrześcijańskie Księstwo Kopanickie – okolice Berlina. Kopanica w owym czasie silnie związana była ze Śląskiem. We wrocławskiej mennicy biła własną monetę z „rozbarskiego srebra” sprowadzanego z Górnego Śląska (z bytomskiego Rozbarku?). Na terenach Wieletów powstała później Brandenburgia. Ciekawostką może być fakt, że Albrecht Niedźwiedź został wybrany na patrona NSDAP. 2) Trwałą rozdzielność dynastyczną śląskich Piastów, czyli trwały podział na Piastów Dolno – i Górnośląskich (określenia dużo późniejsze) wprowadziła umowa między Henrykiem Brodatym (linia dolnośląska) a Mieszkiem Plątonogim (linia górnośląska) z 1201 r, potwierdzona przez papieża Innocentego III w 1202 r. 3) Dokładniej można prześledzić losy śląskich Piastów w dwutomowej książce Jerzego Ciurloka „Ich książęce wysokości”. 4) Sprawę pochodzenia i majętności Piotra Włostowica definitywnie rozstrzyga bulla papieża Celestyna III z 9 kwietnia 1193 zatwierdzająca posiadłość opactwa NMP na Piasku. Bulla ta stwierdzała, że opactwo otrzymało od Piotra dziesięciny z posiadłości, które ten prawnie odziedziczył po ojcu i dziadku. Tak więc co najmniej od dwóch pokoleń przodkowie Piotra mieli majętności w okolicach dzisiejszego centrum Wrocławia.
12
nr 7/2019 r.
Nojlepszy gĕszynk 35zł
30zł
We Niŷmcach tyż werci sie demonstrować ślůnskość!
45zł
35zł
35zł
A może wybieresz se inkszy tres, abo inszy gadżet?
35zł
35zł
35zł
35zł
5zł
30zł
30zł
5zł
Instytut Ślůnskij Godki, 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53.* adres e-mail: megapres@interia.pl, tel. 501 411 994, konto bankowe 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 Eli kupisz za 100 zł abo lepij (do kupy ze ksionżkami ze ôstatnij strony) – dostawa gratis. Na terenie aglomeracji katowickiej możliwe dostarczenie kurierem i zapłata przy odbiorze.
* Powyższy adres jest jedynie adresem korespondencyjnym. Nie ma tam sklepu!
13
nr 7/2019 r.
Ci, którzy promują godkę poprzez wulgaryzmy, w rzeczywistości ją niszczą
Je taki bardzo popularny w internecie wic, jako je różnica miyndzy warszawiankom a Ślůnzoczkom? Jak powiysz babie „odpierdol się” to Ślůnzoczka się wystroi a warszawianka obrazi. I ten wic doskonale obrazuje problem godki. Niektórzy próbują popularyzować ją poprzez wulgaryzmy. Co więcej wulgaryzmy, które nigdy w godce nie występowały. Bo gdyby to były jeszcze autentycznie śląskie, mniejsza z tym, też stanowią część języka.
A
le na przykład słowo „pierdolić” ( a więc także wpierdolić, przypierdolić, zapierdolić itd.) pojawiło się na Śląsku wraz z napływem goroli. Wcześniej Pierdola to było dość popularne u nas nazwisko, które potem pod wpływem polszczyzny zmieniano. Podob-
Ci ciulna, boś mi karminadla wdupił! JĘZYK PRYMITYWÓW?
Wielokrotnie słyszałem, że „śląska gwara to język prymitywów”. Gdybym czerpał wiedzę o śląskim etnolekcie i o samych Ślązakach z tych memów i tych skeczów – podzielałbym to zdanie! Ino, jo znom rychtyczno ślůnsko godka, kieryj żodyn gorol ani nikej niy słyszoł, tuż wiym, co ŏna je blank inakszo,niż im się zdowo. Mom ale tyż taki cwek, co jejch forsztelowani ŏ godce niy biere się ze tego, jako ŏna richtig je, ino ze tego, jak jom słyszom. A słyszom godka soroni. Soroń! Jedyne słowo, jakie przychodzi mi na myśl o autorach tych memów, wiców. Ludzie, którzy próbują narzucić nam ten wulgarny wariant godki. Opowiadając, że przecież tak się godo na placu, tak godajom chopy na grubie. Ja, godajom, ino fto promuje godka polsko niy tym, jak godajom literaci, ino więzenną grypserą? Slangiem bandytów z warszawskiej Pragi? Słusznie nawołuje więc Tomasz Wrona, znany regionalista z Mysłowic: kej momy pokazować slůnsko mowa, to slůnsko a niy chacharsko ani menelsko. Jeżeli chcemy żeby nas inni szanowali to zacho-
dzimy. Otóż nieprawda. Słowo pierdzieć jest polskie, Ślůnzok niy pierdzi, ino purto. Ale owemu raperowi wydaje się, że jak coś brzmi kulturalnie, to jest po polsku, jeśli zaś choć odrobinę wulgarnie - to po śląsku. I jeszcze jest z tego dumny!
LEPIEJ PO CHAMSKU NIŻ PO SOROŃSKU A przecież prawda jest zupełnie inna. Gdy nawet Ślązak z dziada pradziada ciągle słyszy, że te wszystkie wdupiać, pierdolić i inne są po śląsku, to woli przejść na kulturalną polszczyznę, niż posługiwać się językiem chamów i prostaków. Bo nie każdy zajmuje się zawodowym badaniem języków, nie każdy musi wiedzieć, że to brednie. Że to nie po śląsku, tylko wulgarne wtręty polszczyzny. Odpowiedź, że tak przeca godajom na grubie jest śmieszna, bo ponad 50% grubiorzy to niy Ślůnzoki, ino dziecka a wnuki wulców, tuż godajom pomiyszanom godkom swoich fatrůw ze Kielec a Białegostoku ze tymi słowami ślůnskimi, kiere do godki se wkludzili. Znam takich, którzy głoszę tezę, że godej po ślůnsku, niyważne jak poradzisz, ale godej. Nie zgadzam się z takim posta-
Znam takich, którzy głoszę tezę, że godej po ślůnsku, niyważne jak poradzisz, ale godej. Nie zgadzam się z takim postawieniem sprawy! Ono jest dobre w przypadku języka obcego, angielskiego, niemieckiego. Jedziesz tam, i nieważne jak godosz, ważne, żeby się porozumieć. Ale nie w przypadku języka, o którym twierdzi się, że jest ojczysty, że jest mutterszprachy. Tym należy władać poprawnie, albo lepiej gęby w nim nie otwierać! nie jak popularnym nazwiskiem był Chuj i Cipa. Bo te słowa w języku śląskim nie znaczą nic. Są wulgaryzmami polskimi (i rosyjskimi), nie śląskimi – wprowadzane więc do śląszczyzny nie tylko ją wulgaryzują, ale ponadto językowo zubażają, przyspieszają jej upadek. Kolejny wic, a w zasadzie mem mamy na obrazku z kotem. Kot godo: Jedna rolada żech wdupił. Ale to nie tylko memy anonimowych internautów. Kabaret Smile potrafi śpiewać, że cały familok nom wdupiło, inne kabarety posługujące się niby śląskim, także chętnie sięgają po polskie wulgaryzmy lżejszego kalibru, wcześniej w naszej mowie nieznane. Nie możemy nikomu zabronić w skeczach czy filmach (jak choćby sławny pod tym względem serialu : „Święta Wojna”) pokazywać Ślązaków jako prymitywów. Podobnie jak w USA, w dowcipach z serii polisch jockes pokazuje się Polaków. Ale nie musimy w tym sami uczestniczyć.
wajmy chociaż minimum kultury języka! Inaczej starania o uznanie języka śląskiego są bezcelowe, kto cywilizowany będzie chciał mówić w języku, w którym co drugie słowo to wulgaryzm. I ma rację. Podobnie jak Ilona Raczyńska-Ciszak, przez wiele lat szefowa biura posła a potem europosła Marka Plury: Jestem rocznik 56, Ślązaczka z Chorzowa drugiego. Gdybym w domu powiedziała, że ktoś "wdupiał" pewnie bym po prostu oberwała. A jeśli nie, to pewnie by mi wytłumaczono, że tak godajom ino chachary a niy porządne ludzie. Pomijając to, że takiego słowa w ogóle nie znałam! I żeby nie było: mieszkałam w blokach, chodziłam do SP 17. Cały wolny czas spędzałam wśród rówieśników, "na placu". Nie dajmy sobie wmówić, że to po śląsku. Niestety, dziś przyjęło się uważać, że po śląsku to wulgarnie. Jeden ze śląskich raperów śpiewa, porównując mowę śląską z polską, że wy wiatry puszczacie a my pier-
wieniem sprawy! Ono jest dobre w przypadku języka obcego, angielskiego, niemieckiego. Jedziesz tam, i nieważne jak godosz, ważne, żeby się porozumieć. Ale nie w przypadku języka, o którym twierdzi się, że jest ojczysty, że jest mutterszprachy. Tym należy władać poprawnie, albo lepiej gęby w nim nie otwierać! Tak, to nie jest
łatwe, bo my wszyscy godki zapomnieliśmy. Ale jeśli ma się ograniczyć do paru autentycznie śląskich słów, okraszonych licznie polskimi wulgaryzmami, to czy warto, by w takiej wersji przetrwała? Czy warto by przetrwała dla ludzi, którzy w interecie piszą: „Jak Ci nie pasi to se przenieść do kółka różańcowego . Żodyn ci tego czytać nie korze” co dowodzi, że twórcy takiego śląskiego zasadniczo uważają, że śląski to taka odmiana polszczyzny, która nie ma żadnych zasad gramatycznych i ortograficznych. Przywołam jeszcze raz słowa Tomka Wrony: „zachowajmy chociaż minimum kultury języka! Inaczej starania o uznanie języka śląskiego są bezcelowe, kto cywilizowany będzie chciał mówić w języku, w którym co drugie słowo to wulgaryzm”. Zwłaszcza, że prawdziwa śląszczyzna i bez polskich wulgaryzmów potrafi być mową bardzo dosadną. Jednak zamiast tego modny zespół Frele śpiewa nam taką piosenkę, pod tytułem Achim, kaj żeś je:
Achim, kaj żech je? Jo tu siedza już za długo Ciebie czekom fest Achim, pieronie Tyś mówił, ze zaroz przyjdzesz … Ty gorolu z Sosnowca Wdupia ci Mom dla ciebie rolada Kluski modro kapusta Robiony makaron przez maszynka Mom bajzel na blacie Od rana ważyłam Achim, pójdź! Nie dość, że wulgarnie, to jeszcze rzeczy w rodzaju „Robiony makaron przez maszynka”. Makaron, nie nudle! A Frele są i tak lepsze językowo od większości niby-śląskich muzykantów, z Oberschlesien na czele. Więc jeśli ci, którzy żyją ze śpiewania po śląsku, nie chcą się godki nauczyć, to czy warto się o nią bić? Dariusz Dyrda
Rozważamy w redakcji powołanie Fundacji Ślůnskij Godki. Która będzie wspierać teksty i książki napisane w dobrej, autentycznej godce. Ale aby to miało sens, na konto fundacji musi wpływać miesięcznie nie mniej niż 2-3 tysiące złotych. Dlatego pytamy czytelników, czy widząc sens takiej fundacji czy są gotowi na jej konto przekazywać miesięcznie kwotę od 5 do 20 złotych. Jeśli takich osób będzie więcej niż 50, powołanie fundacji ma sens. Na wasze odpowiedzi czekamy pod nr. tel. 501-411-994 i e-mailem megapres@interia.pl.
14
nr 7/2019 r.
Wyjaśnić Polakowi, czym jest Hajmat, to jak wyjaśnić Papuasowi, czym jest bigos. Można próbować, ale po co? I tak nie zrozumie. Bo żeby zrozumieć smak trzeba poczuć; opowiedzieć się nie da ani Papuasowi smaku bigosu, ani Polakowi istoty Hajmatu. Tak jak Papuasowi nic nie powie, że bigos to z grubsza rzecz biorąc uduszona razem kapusta i mięso – plus przyprawy – tak Polak nie pojmie, że Hajmat to ojczyzna ważniejsza od Ojczyzny. Choć i Krankl był nie lepszy. Krankl był Austriak. I też gwałcił. Ale nie tak, jak Kurt. Bo Krankl ciągnął dziewczynę gdzieś na ubocze, do mieszkania jeszcze nie całkiem zburzonej kamienicy. I tam. Czasem szedł z nim ktoś jeszcze. No i Krankl tych dziewczyn nie zabijał. Dołączały potem do jeńców. Choć po twarzy było widać, że jest straszna krzywda spotkała. Oczy miały takie puste. A twarz często opuchniętą i zakrwawioną, było widać, że jak się broniły, to Krankl walił pięścią. No i nie gwałcił dzieci. Krankl siedział w więzieniu za morderstwo rabunkowe. Od 1938 siedział a do dirlewangerowców trafił tak jak ja, w czerwcu 44. To choć parę lat za zbrodnię posiedział. Inni byli jak ja. Latoschek był przygłupawy. Był ze wsi gdzieś koło Sagan, teraz się to nazywa Żagań. I ukradł kurę. Nawet nie z głodu chyba, tylko dla zabawy. Złowił ją na wędkę. Na haczyku zawiesił glizda, kura połknęła i Latoschek doholował ją na żyłce jak rybę. Może jakby kura nie zdechła od tego szarpania i haka, to by mu odpuścili. Ale zdechła. Złapali go i dostał rok obozu, jak ja.. Z tego obozu też wyszedł jak ja. A znowu Winckler to był w strasznej pogardzie u Kurta, bo go złapali, że ukrywa Żyda. Żyd był za republiki wajmarskiej wspólnikiem ojca Wincklera. Ale jak się wydało, to ojciec i syn trafili do obozu. Ojciec tam zmarł, a Klaus trafił do nas. Kurt się śmiał, że Winckler jest miłośnik żydów. Ein Liebhaber die Juden. Kurt mówił, że za samo to należy mu się kulka w łeb. Ale mówił tak za jego plecami, bo się Wincklera bał. Kurt był tchórz a Klaus Winckler był silny i bardzo odważny. Jak było trzeba to strzelał. Strzelał celnie, mierzył spokojnie i dokładnie. Ale gdy trzeba było zabić bezbronnych, to się krzywił. Krzywiliśmy się prawie wszyscy. A Gruber za każdym razem odchodził na bok, płakał i się modlił. Gruber był synem pastora z Aachen. Nie wiem, za co do nas trafił. Może wiedziałem, ale nie pamiętam. Ale tacy jak Krankl albo Kurt to się nie krzywili. Świnie byli i bydlaki. Choć nie za dużo tych bezbronnych zabiliśmy. Potem czytałem, że mordowaliśmy cywilów masowo. Nie wiem, co się z tymi cywilami działo, ale my prawie zawsze odsyłaliśmy ich na tyły. Jednego dnia w pobliżu broniącej się barykady złapaliśmy chłopca, lat ze dwanaście. Lischke kazał mu pokazać, co ma w kieszeniach. Bo u nich taki brzdąc umiał mieć pistolet albo granat. Mały płakał i nie chciał. W końcu, gdy Lischke przyłożył mu walthera do głowy, chłopak płacząc wyjął z kieszeni szlojder. Po polsku proca. Parsknęliśmy śmiechem a Lischke kazał dać mu naszego gulaszu. SS-mański gulasz bywał wyborny. Gdy mały pałaszował, aż mu grdyka chodziła, Lischke powiada: Jak już sobie pojesz, idź do kolegów i powiedz, że my do tak uzbrojonych wrogów nie strzelamy. Niech przyjdą z tobą, wszyscy dostaniecie gulaszu a potem bezpiecznie odeślemy was na tyły. Mały poszedł, ale nie wrócił, ani sam, ani z kolegami.
HAJMAT odc. 7
Pod wieczór poszliśmy do szturmu na tę barykadę. Strzelali z niej i z okien na wpół zburzonej kamienicy. Zginął Prandella, Helmut Weiss i chyba ktoś jeszcze. Rauch był ciężko ranny, nie wiem, czy przeżył. Ale obrońcy zginęli chyba wszyscy. A między trupami leżał też ten chłopiec. Rany żadnej, żeby mocno krwawiła, nie miał. Pewnie zginął od wybuchu granatu. No i między obrońcami leżała, w skórzanej kurtce i bryczesach piękna dziewczyna. Niesamowicie piękna. Aż Lischke, jak ją zobaczył, drżącymi rękami zapalił papierosa i patrząc na nią wzdychał. A ta świnia Kurt patrząc na nią biodrami obscenicznie ruszał się w przód i tył. I macał po jajach. Aż się zlękłem, że tym razem zgwałci tego trupa. Choć chyba lepiej zgwałcić trupa, niż małą dziewczynkę. Dla trupa lepiej i dla tej małej dziewczynki. Bo trupowi wszystko już jedno, a tej małej nie. Ale nagle świsnęły kule i Kurt rzucił się za mur. Ja przyklęknąłem i odpowiedziałem serią. Inni też. I ruszyliśmy do przodu. Zdobywać kamienicę po kamienicy. Po chwili zrobiło się łatwiej, bo nadjechała panthera. I waliła z działa do tych domów, z których strzelali. Do wieczora zdobyliśmy ze trzysta metrów tej ulicy. Szeroka była, chyba jedna z głównych w Warszawie. Nazywała się Marschallstrasse. I było przy niej kino Apollo. Szyld zapamiętałem, zanim go panthera nie zdmuchnęła.
*** Kino Apollo… Pamiętam stare zdjęcia przedwojennej Warszawy. Stało przy Marszałkowskiej. No tak, Marschallstrasse. Więc Ujek Richat brał udział w ataku na Śródmieście, pewnie też na Stare Miasto. Zabijał bohaterów z Zośki, z Parasola. W sumie to mało wiem o historii mojej rodziny. Gdyby nie ten pamiętnik, nigdy bym nie przypuścił, że ktoś z niej był w niemieckim wojsku. Choć niby wiem, że Ślązaków wcielano do niego przymusowo. Jak będę w Tychach, muszę zapytać o mojego pradziadka. W zasadzie trzech pradziadków, bo przecież wszyscy byli Ślązakami, ale wiem, że pradziadek Czardybon umarł już przed wojną. Babcia Ruta opowiadała, że wychowywała się bez ojca. A babcia Ruta była bardzo stara, znacznie starsza od dziadka Erwina. Teraz ma już pewnie więcej, niż 80 lat. Dawno jej nie widziałem, ale jakoś mi do tych Bojszów nie po drodze. A babcia mieszka tam u mo-
jego kuzyna Dominika. A w zasadzie Dominik mieszka u babci, bo to jej dom. Pojechał bym do babci, ale mnie ten prymitywny ryl Dominik denerwuje. Fedruje ten swój węgiel i ciągle chce jakichś przywilejów. Czy ja mam jakąś trzynastą a tym bardziej czternastą wypłatę? Wszyscy dopłacamy do węgla, wszyscy, a tym niewdzięcznym rylom ciągle mało. Ale babcia Ruta na pewno o rodzinach w tamtych czasach wie najwięcej. No bo jest najstarsza. No a jej mąż, dziadek Ludwik, to miałby pewnie teraz lat ze sto, bo był od babci dużo starszy. Hmmm, to może i on był w wojsku niemieckim? Tylko po co mi ta wiedza? Lepiej nie wiedzieć takich rzeczy. Jestem przecież Polakiem, a Niemcy to nasi wrogowie. No teraz niby przyjaciele, ale wróg to i tak wróg. Zamyśliłem się. Przypomniałem sobie, jak w czasach podstawówki po każdych wakacjach z klasy znikały jedna albo i więcej osób. Komunikat był krótki: pojechali do Rajchu. No tak, przecież mama też przekonywała tatę, żeby wyjechać. Mówiła, że mamy przecież niemieckie papiery a tam inny świat. I nie ma goroli – mówiła. Ale ojciec coś stale odpowiadał, że tu jest jego… Zaraz, zapomniałem co tu jest jego… Majha? Tajmah? Hajmah? No tak jakoś, całkiem jakby po hindusku a nie po śląsku. Ojciec mówił, że on tego tajmachu nie opuści. Nie wiem, ale chodziło mu chyba o ojcowiznę. Ale jak będę w Tychach spytam taty albo dziadka, co to jest ten tajmach. No a potem mama zachorowała i rodzice o wyjeździe przestali rozmawiać. A potem mama umarła. No tak, to właśnie wtedy babcia Ruta mnie tuliła, że wie, jak mi ciężko, bo ona też od dziecka była półsierotą. Nie lubiłem, jak mnie tak tuli, bo zawsze czuć od niej było moczem. A w jej sypialni to już w ogóle. No i szczypała mnie w policzki, żeby były rumiane. Bo jak policzki rumiane, to dziecko zdrowe. Kiedy pojedziemy zapraszać z Weroniką na ślub, musimy wybrać się i do babci Ruty. Nawet do tego buraka Dominika. Babcia i Weronika pewnie przypadną sobie do gustu, obie są przecież takie wesołe. No chyba że babcia w międzyczasie dostała alzheimera, kto ją tam wie. A Weronika pewnie spyta, co to za dziwaczne imię Ruta. Po prawdzie to sam nie wiem. Nigdy żadnej innej Ruty nie spotkałem. Moje rozmyślania przerwała Weronika. – Co czy tam czytasz?
Myślałem, że wróci z pracy dużo później, więc czytałem pamiętnik ujka Richata w domu, siedząc na fotelu. I przyłapała mnie na tym. - A nic, takie tam, kupiłem na bazarze na Kole. Wspomnienia przedwojennego kupca. Pomyślałem, że porównam, jak handel pracował wtedy a jak teraz. Ale niewiele z tego wynika, bo on głównie opisuje, co grają w kinach i że panna Helena wciąż nie chce przyjąć jego oświadczyn. O handlu tyle, co kot napłakał. Udało mi się ją zbyć. Wymyśliłem to na szybko, ale wiedziałem, że taką tematyką nie wykaże zainteresowania. Rzeczywiście, podeszła do mnie, siadła na kolana, nie zerknąwszy nawet na pamiętnik wyjęła mi go z ręki i odłożyła na stolik. Kiedy ona odkładała pamiętnik, ja wkładałem rękę pod spódniczkę. Jesteśmy ze sobą już kilka lat, a podnieca mnie tak samo jak pierwszego dnia. Przed nikim się nie przyznam, ale nigdy nie byłem z inną kobietą. I nie mam wcale na inne ochoty. Czasem, kiedy kumple się chwalą, że na wyjeździe służbowym, szkoleniu, albo tak po prostu, na imprezce, bzyknęli tę czy tamtą, zawsze się zastanawiam, czy to ja jestem nienormalny, że nie szukam okazji, by się przespać z kimś innym niż Weronika, czy nienormalni są oni. Sama Weronika twierdzi, że to kwestia moralności. Ale moi kumple nie są przecież niemoralni. Kilkanaście minut później, gdy Weronika leżała do mnie przytulona, nagle odezwała się: - Może byśmy w przyszły tydzień pojechali do Tychów? - Do Tychów??? A po co? - Nie pamiętasz? – Roześmiała się - Oni tam są mi radzi, chociaż jestem gorolica. A ja też jestem im rada. Dobrze to powiedziałam po śląsku? Spojrzałem osłupiały. - No dobrze, czy nie dobrze? - Nie dobrze. Jo im je rada, a nie ja jestem im rada. - No to jo im je rada. Pojedziemy w przyszły weekend do Tychów! Wstała i poszła do łazienki. A ja leżałem osłupiały. Co to jest? Weronika chce nagle mówić w gwarze? Po co? No i po co chce jechać do Tychów? Tylko dlatego, że dziadek ją polubił. No i z Justyną też się chyba w końcu polubiły. Trochę to dziwne, bo gdy wcześniej Justyna wpadała czasem odwiedzić mnie w Warszawie, wydawało się, że mają do siebie dystans. Jakoś zniknął chyba w tej Pszczynie.
ROZDZIAŁ XII Tęskniłem. Za mamą, za ojcem, za domem, za lasem. I za Pszczyną. Pszczyna to było prawdziwe miasto, dla mnie, dziecka z Kobióra prawdziwa metropolia. W Pszczynie był zamek, w którym mieszkał książę. Jak w bajce. No i od dziecka słyszałem o skandalach w książęcej rodzinie. Ludzie nawet we wsi plotkowali, że księżną rżnął i stary książę i młody. U prostych ludzi takie rzeczy się nie zdarzały. Tak przynajmniej myślałem wtedy, bo z czasem przekonałem się, że u prostych zdarzają się równie często, tylko co to za powód do plotek? Poplotkuje parę sąsiednich chałup i tyle. A jak się dzieje u księcia to plotkują od Opola po Bielsko. A może i dalej, może w Warszawie, w Berlinie i Wiedniu. Tak, jakby była różnica, czy syn i ojciec bzykają księżnę czy zwykłą chłopkę. Księżna się inaczej nadstawia, czy jak? Tęskniłem za Pszczyną a jeszcze wcześniej marzyłem o Pszczynie. W 1939 roku dostałem się do pszczyńskiego gimnazjum i miałem w nim rozpocząć naukę 1 września. Pszczyńskie gimnazjum im. Bolesława Chrobrego to było coś. Tu też uczyli się prawdziwi książęta. Tacy Radziwiłłowie albo Zamoyscy. Mieszkali w szkolnym internacie, choć tak sobie myślę, że często odwiedzali zamek naszego księcia. Ja na internat nie miałem co liczyć, wiedziałem że będę chodził do szkoły i ze szkoły piechotą. Lasem i przez Piosek, 6 kilometrów w jedną stronę, 6 kilometrów nazad. Inni by się może przez las bali, ale dla mnie las był jak dom. Bo i czego się bać? Wilków w naszym lesie nikt nie widział od chyba stu lat a inna zwierzyna dla człowieka niegroźna. I tak się cieszyłem, że ja, zwyczajny synek z Kobióra, dostałem się do gimnazjum. Chyba pierwszy od pięciu lat, bo kiedy ja miałem tam iść, to poprzedni był już w seminarium duchownym. No, mnie na pewno na księdza nie wykierują. W Krakowie są podobno studia leśnicze. Jakbym został leśnikiem po studiach, to bym może został z czasem zarządcą wszystkich lasów księcia. Jadał bym czasem z księciem obiad a ojciec mógłby kłusować ile chce. Bo jaki gojny zechce podpaść oberleśniczemu? Ale do dupy poszedłem, nie do gimnazjum. 1 września zamiast pierwszego dnia roku szkolnego był pierwszy dzień wojny. Zamiast dźwięku szkolnego dzwonka słyszałem dźwięk niemieckich samolotów. I artylerii, gdzieś z zachodu, od Rybnika. Artyleria ucichła szybko, potem jeszcze tylko te samoloty. Armaty postrzelały jeszcze parę dni później, jak się Poloki postawiły Niemcom pod Gostynią. Tyle, co trzy kilometry przez las, to wybraliśmy się z sąsiadami, rok starszym Karlikiem Piechą i rok młodszym Szymonem Kotlorzem popatrzeć z lasku na bitwę. Wtedy wydawała mi się ogromna, ale w porównaniu z bitwami w których sam uczestniczyłem, to była tylko taka pukawka. Muszę dodawać, że Niemcy wygrali? Cdn. Dariusz Dyrda
15
nr 7/2019 r.
FIKSUM DYRDUM
1
sierpnia w mojej miejscowości nie zawyły syreny. Zlekceważyliśmy rocznicę wybuch powstania warszawskiego. Co więcej, dnia tego, po południu była sesja rady miasta. Kilku radnych zapowiedziało przewodniczącej, że jeśli zaproponuje minutę ciszy w związku z tą rocznicą, to oni wyjdą z sali obrad. Radny Edward Urbańczyk (członek Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej) powiedział krótko: - Jeśli w Warszawie będą wyły syreny z okazji powstań śląskich, to niech u nas wyją w okazji warszawskiego. Ale jeśli Warszawa traktuje nas z buta, to ja z buta traktuję Warszawę. Co ciekawe, SONŚ. Którego członkiem jest Edek, ale ja też, nigdy nie darzyła estymą powstań śląskich. Dla nas były one dowodem, że owe mocarstwa znów w 191819 roku nie chciały pytać o zdanie Ślązaków, chcących wtedy państwa śląskiego, a jedynie dały nam wybór Niemcy albo Polska. Jedni więc chwycili za broń, by pozostać w Niemczech, inni chwycili za broń, by trafić do Polski. Zaczęła się bratobójcza wojna. Ale jeśli o wydarzeniach tych będzie się mówić dużo, to padnie w dyskusji mit, jakoby nasi dziadkowie i pradziadkowie nic, tylko marzyli o połączeniu się z polską macierzą. Wtedy Polacy może zrozumieją Śląsk. Na razie zrozumieć nie chcą, ta macierzowa narracja wciąż obowiązuje, nawet w książce prof. Kaczmarka, choć już znacznie bardziej wyważona, wciąż jest. Ale każe nam się świętować wybuch I powstania śląskiego, zrywu cokolwiek komicznego. Pokazującego dobitnie, że większość Ślązaków wtedy do Polski nie chciała. Że dla naszych przodków
Macierz twoja mać wybór Polska albo Niemcy, to był wybór mniejszego zła, wybór między dżumą a cholerą. Ale mimo wszystko chcemy, by o tych powstaniach poważnie rozmawiać, bo tylko przy takiej okazji w Polsce może się odbyć poważna rozmowa o aspiracjach Ślązaków sprzed stu lat. Tak, jak wycie syren I sierpnia jest okazją do poważnych rozmów o powstaniu
podległe Czechy, Estonia i wiele innych państw, które jednak w 1944 roku swojej stolicy nie zniszczyły. Na tej samej zasadzie jeśli zacznie się poważna rozmowa o powstaniach śląskich, to będziemy o nich wiedzieć prawdę, a nie bajki. A prawda o tzw. I powstaniu jest banalna. Jeszcze bardziej idiotyczne niż to warszawskie. Na większości terenu trwało kil-
nię. Jak Anglik, który 80 lat temu mówił, że siła Anglii wynika z dobrej gospodarki Indii, angielskiej kolonii. Dziś Indie znaczą znacznie więcej, niż Anglia. Polscy politycy stale nas zapewniają, że Śląsk jest polski. Tak, jakbyśmy nie mieli map, jakbyśmy nie wiedzieli, w jakim państwie żyjemy. Jak byśmy nie wiedzieli, że przecież prawie cały Górny Śląsk
Polscy politycy stale nas zapewniają, że Śląsk jest polski. Tak, jakbyśmy nie mieli map, jakbyśmy nie wiedzieli, w jakim państwie żyjemy. Jak byśmy nie wiedzieli, że przecież prawie cały Górny Śląsk jest w Polsce, bo kawałek jest też w Czechach. I rodzi się pytanie, kogo oni stale upewniają o tej polskości Śląska. Nas, czy może raczej siebie? Sami w to nie wierzą, że ciągle powtarzają, jakby zaklinając rzeczywistość? warszawskim. I coraz bardziej do świadomości ogółu przebija się wiedza, że było to najgłupsze z polskich powstań, że nie przyniosło nic poza zniszczeniem polskiej stolicy, śmiercią ogromnej ilości jego mieszkańców. Polacy świętują swój wygłup, ogłoszony jako moralne zwycięstwo, twierdząc, że dzięki niemu w1989 roku mogła powstać niepodległa Polska. Jakoś się ne zastanawiając, że takiego wygłupu nie mieli ani Czesi, ani Estończycy, a w tym samym czasie odrodziły się nie-
ka godzin, po czym powstańcy pitneli za Wisłę. Przemszę i Odrę, do Polski. I tam szykowali się do powstań następnych. Co tu czcić, na okazję czego majstrować w Katowicach defiladę? Wygłupu? Jednak się to robi. Polska napnie w Katowicach muskuły, a premier znów powtórzy, że nie ma silnej Polski bez silnego Śląska. I prawdę powie, ale co w tym za interes, nie dla Polski, tylko dla Śląska. On z perspektywy polskiej patrzy, a nie śląskiej. On wciąż nas traktuje, jak podbitą kolo-
jest w Polsce, bo kawałek jest też w Czechach. I rodzi się pytanie, kogo oni stale upewniają o tej polskości Śląska. Nas, czy może raczej siebie? Sami w to nie wierzą, że ciągle powtarzają, jakby zaklinając rzeczywistość? Bo tak, Śląsk jest w Polsce, ale nie jest polski! Nie jest i nie będzie tak długo, dopóki Polska nas, Ślązaków, nie przekona, że to jest dla nas dobre. Bo nawet jeśli dziś na Śląsku mieszka więcej Polaków niż Ślązaków, to wielu z tych Polaków też
przechodzi na stronę śląskiej tożsamości. I dopóki Polska nas nie uzna, to będzie dla nas Anglią w Indiach, będzie USA dla Komanczów, a nie ojczyzną, z którą się utożsamiamy. To od Polaków, polskich polityków zależy, czy zaczniemy Polskę postrzegać jako państwo, w którym jesteśmy z wy boru, czy też kraj w którym jesteśmy, nie pod okupacją, ale pod zaborem może. Chciałbym dumnie mówić cudzoziemcom, że jestem z Polski, nie Polakiem wprawdzie, ale Ślązakiem, którego Polska szanuje. Ale obecnie mówię, że jestem ze Śląska, obecnie pod polską administracją. I nie ma w tym, panie prezesie Kaczyński, żadnej zakamuflowanej opcji niemieckiej. Gdybyśmy jakimś cudem byli obecnie w państwie niemieckim, pisałbym, że jestem ze Śląska, pod obecną administracją niemiecką. Bo mnie, polska czy niemiecka, za jedno. Oceniam ją na podstawie tego, na ile moją śląską odrębność szanuje. Polska jej nie szanuje, więc i ja – na zasadzie wzajemności – nieszczególnie szanuję Polskę. Choć oczywiście jestem jej obywatelem, staram się być obywatelem wobec państwa lojalnym. Ale zazdroszczę Szkotom, Katalończykom zazdroszczę, którym nikt nie próbuje już wmawiać, że są Hiszpanami czy Anglikami. Tam się ich tożsamość szanuje, chciałbym więc, by Polska szanowała moją. Za dużo chcę? Dariusz Dyrda
PISZE CÓRKA NACZELNEGO
M
ało co do mnie z Polski dociera, bo po prawdzie coraz mniej jestem Polski ciekawa. A chociaż Polacy śmieją się z nowego brytyjskiego premiera Borisa Johnsona (a w zasadzie głównie z jego wyglądu), to jednak pan premier dowodzi solidności brytyjskiej klasy politycznej. Johnson, w odróżnieniu od Donalda Trumpa nie jest człowiekiem z politycznego niebytu. Ci, którzy się dziwią, że taki dziwny facet został premierem Wielkiej Brytanii jakoś nie zauważają, że wcześniej był Wielkiej Brytanii ministrem spraw zagranicznych, a jeszcze wcześniej, przez niemal 10 lat, burmistrzem Londynu. Więc nie jest to królik z kapelusza. A co więcej, na politykę był niejako skazany od dziecka, jego ojciec był członkiem Parlamentu Europejskiego i wysokim urzędnikiem Unii Europejskiej a dziadek był przewodniczącym Europejskiej Komisji Praw Człowieka. Ma też korzenie królewskie, jest potomkiem potężnej dynastii hanowerskiej, ale przede wszystkim to Europejczyk z krwi i kości, wśród jego przodków są Anglicy, Francuzi, Litwini, Rosjanie, Czerkiesi i Turcy. Przy tej mieszance aż dziwi jego blond fryzura a Polaków pewnie boli, że brytyjski premier ma wszystkich możli-
Każdy ma historię wych przodków, poza Polakami. I zamiast przyglądać się, jak w normalnym kraju przebiega polityczna kariera, wolą śmiać się z jego fryzury oraz – fakt, że się zdarza – głupkowatej miny.
pan premier. Tam pan prezes zostaje premierem i basta. Jak nie chcesz być premierem, to się i na prezesa na pchaj. Wiele razy pytali mnie znajomi Brytyjczycy, jaką to funkcję ma Jarosław Kaczyński, że
wet Śląsk mnie coraz mniej obchodzi. Mam lat 22,od trzech przebywam poza kontynentem europejskim, najpierw mieszkałam w USA, teraz na Wyspach Brytyjskich, myślę o przeprowadzce do Australii
Mam lat 22,od trzech przebywam poza kontynentem europejskim, najpierw mieszkałam w USA, teraz na Wyspach Brytyjskich, myślę o przeprowadzce do Australii albo Nowej Zelandii – i nie zamierzam do końca życia każdemu, tam na antypodach, tłumaczyć, że jest w Europie taka kraina, którą Czesi, Polacy, Niemcy…Mnie śląskość ani polskość, ani europejskość nijak nie definiują, no, może definiują mnie na tyle, że jestem blondynką o niebieskich oczach Mnie jednak podoba się co innego. Brytyjska oczywistość. Partia konserwatywna wygrała w Wielkiej Brytanii wybory. Boris Johnson 23 lipca został przewodniczącym tej partii, więc dzień później za automatu został brytyjskim premierem. Bo tam nie ma rządzenia z tylnego siedzenia, nie ma pana prezesa, którego musi słuchać
może premiera i prezydenta po kątach rozstawiać. Kiedy im mówiłam, że formalnie jest tylko jednym z 460 posłów, nie potrafili zrozumieć. Bo po prawdzie zrozumieć się tego, nie będąc Polakiem, nie da. Polacy bowiem umieją wszystko zagmatwać. Wracając jednak do spraw polskich, coraz mniej mnie to wszystko obchodzi. Na-
albo Nowej Zelandii – i nie zamierzam do końca życia każdemu, tam na antypodach, tłumaczyć, że jest w Europie taka kraina, którą Czesi, Polacy, Niemcy…Mnie śląskość ani polskość, ani europejskość nijak nie definiują, no, może definiują mnie na tyle, że jestem blondynką o niebieskich oczach. Ale poza tym definiują mnie poglą-
dy, styl życia – a nie to w jakiej krainie leży szpital, w którym na świat przyszłam. I w której na świat przyszli moi rodzice. Człowiek nie jest tym, skąd jest, tylko jaki jest. Uświadamiam to sobie coraz bardziej i przestaję już pytać ludzi, jakiej są narodowości, a pytam co myślą o małżeństwach heteroseksualnych, czy są wegetarianami, czy wolą narty czy tenisa i takie tam. Tak dobieram znajomości a nie na tle rasowym, etnicznym, bo jo je Hanys a tyś je Katalończyk, tuż oba my som prześladowane. Nigdy nikt mnie nie prześladował i kwestie etniczne stają się dla mnie mało ważne. Dlatego nudzi mnie właśnie śmiertelnie Polska, gdzie wciąż na wszystkie możliwe przypadki powtarza się patriotyzm. A Ślązacy wpadli w tę polską pułapkę i o śląskim patriotyzmie gadają. Odpuście sobie. Dbajcie o Hajmat, jako o miejsce na ziemi, w którym przyszło wam żyć. Ale nie róbcie z niego diabli wiedzą czego, bo to naprawdę tylko jedno z wielu miejsc na ziemi. Zgoda, Wasze (nasze), więc dla was ważne, ale nic ponadto. Zofia Dyrda
16
nr 7/2019 r.
Książka, na którą wielu z naszych Czytelników długo czekało – już jest. Już ją wysyłamy, rozwozimy po Śląsku. Jeśli zgłosicie się do nas, chętnie zorganizujemy u Was wieczór autorski, NA KTÓRYM Gott mit Uns będzie po promocyjnych cenach.
To sie werci poczytać:
„Dante i inksi” Mirosława Syniawy, to antologia wielkich dzieł światowej poezji na język śląski. Tytuł pochodzi od „Boskiej Komedii” Dantego, której fragmenty znajdziemy tam właśnie w godce. Poza tym są jednak wiersze czołowych poetów niemieckich, rosyjskich, francuskich, angielskojęzycznych, a także azjatyckich. Okazuje się, ze w godce brzmi to świetnie! - cena
Ksiůnżka ślůnsko – nojlepszy gĕszynk pod krisbaum!
23 złote
Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? „Richtig Gryfno Godka”? „Gott mit Uns”? „Asty Kasztana”? Eli ni mosz, terozki festelno szansa kupić je blank tanio. W księgarni komplet tych książek kosztuje średnio około 155 zł. U nas – razem z kosztami wysyłki – wydasz na nie jedynie !!! 120 złotych!!! Ale możesz je oczywiście kupić także osobno. Koszt przesyłki – 9 złotych. W przypadku zamówienia powyżej 100 zł – przesyłka gratis. Można zamówić internetowo: megapres@interia.pl lub telefonicznie: 501-411-994. Można też zamówić, wpłacając należność na konto: 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 Prosimy przy zamówieniu podawać numer telefonu kontaktowego. Instytut Ślůnskij Godki 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53
„Komisorz Hanusik we tajnyj służbie ślonskij nacyje” to druga część skrzącego się humorem kryminału z elementami fantasy, rozgrywający się na dzisiejszym Śląsku. Autor, Marcin Melon, jest anglistą, co w książce widać szkół - cena 28 złotych
„Historia Narodu Śląskiego” Dariusza Jerczyńskiego – to jedyna książka opowiadająca o historii Ślązaków z naszego własnego punktu widzenia, a nie polskiego, czeskiego czy niemieckiego. 480 stron, format A-4, cena 60 zł.
„Asty Kasztana, Ginter Pierończyk – „opowieści o ląsku niewymyślonym”, to autentyczna saga rodziny z katowickiego Załęża. Jak się żyło w Katowicach śląskim pokoleniom? Historia przeplatana nie tylko zabawnymi anegdotami , ale też tragicznymi wspomnieniami i pięknami zdjęciami z prywatnych zbiorów. 92 strony, formak A-5. Cena 15 zł.
„Rychtig Gryfno Godka” Dariusza Dyrdy – to jedyny podręcznik języka śląskiego. W 15 czytankach znajdziemy kompendium wiedzy o Górnym Śląsku, a pod każdą czytanką autor wyjaśnia najważniejsze różnice między śląskim a polskim. Wszystko to uzupełnione świetnym słownikiem polsko-śląskim i śląsko-polskim. 236 stron, format A-5. Cena 29 zł.
„Gott mit Uns - ostatni żołnierze” Mariana Kulika. To wspomnienia ostatnich Ślązaków, służących w armii III Rzeszy. Stare opy spominajom przedwojenno Polska, służba przy wojsko i to, co sie sam dzioło, kiej przīszły Poloki a Rusy. Fascynująca lektura. 240 stron, format A-5, Cena 29 zł.
„Ich książęce wysokości” - to dzieje władców Górnego Śląska - a książka wyszła spod pióra Jerzego Ciurloka, znanego bardziej jako wicman Ecik z Masztalskich, ale będącego też wybitnym znawcą kultury i historii regionu - cena 30 zł