GAZetA NIe tYLKO dLA tYcH KtÓrZY deKLArUJĄ NArOdOWOŚĆ ŚLĄSKĄ
cZASOPISMO GÓrNOŚLĄSKIe
GUS choby Hitchcock
T
ych, którzy czekają na kolejny odcinek historii Śląska na ostatniej stronie, serdecznie przepraszamy. Jej autor wyjechał na wakacje w Egipcie i śle rozpaczliwe sms-y, że w hotelu nie ma Internetu, a w związku ze stanem wyjątkowym zaostrzono przepisy i do innych hoteli pójść nie umie. Tak więc w tym numerze na ostatniej stronie historii nie ma. Na to, co działo się u nas po wojnach napoleońskich, musicie poczekać jeszcze miesiąc. Ale myślę, że pasjonaci historii nie poczują się zawiedzeni. Tekst o tym, jak we wczesnym PRL-u tysiącom Ślązaków zmieniono nazwiska, na pewno poszerza wiedzę o historii naszego hajmatu. A często i własnej rodziny. Piszemy o tym na stronach 4 i 5. A na 10 i 11 Leszek Jodliński, były dyrektor Muzeum Śląskiego opowiada, dlaczego bronił Goethego na śląskiej wystawie – jak niepodległości. Z równą jak on ciekawością czekamy co teraz z tego muzeum wypadnie. Ale obawiamy się, że wypadnie typowo po polsku. Chociaż oba te teksty są duże, to jednak nie one są wydarzeniami tego numeru. Na pewno przez długi czas jeszcze będzie nas pasjonował spis powszechny 2011. GUS buduje nam napięcie, niczym Alfred Hitchcock w swoich thrillerach, podrzucając coraz to nowe informacje o narodowości śląskiej. Dziś wiemy już, gdzie deklaracji śląskich było najwięcej. Może nas smucić utrata śląskości Bielska, ale cieszyć, że taka Wisła czy Cieszyn są chyba jeszcze do uratowania. Nad tymi wynikami powinien się też pochylić RAŚ. Bo jeśli w powiecie rybnickim i mikołowskim narodowość śląską deklaruje 40 procent ludzi, a na RAŚ głosuje procent 13, to organizacja ta gdzieś rozmija się z oczekiwaniami świadomych swej odrębności Ślązaków. O tym wszystkim piszemy na stronach 6 i 7. Jeszcze poważniejszy problem ma jednak Związek Górnośląski, który oficjalnie popiera dążenie o uznanie narodowości śląskiej, ale prezes Związku, Andrzej Stania, publicznie głosi, że taka narodowość nie istnieje. ZG ma chyba do wyboru: albo odesłać Stanię do lamusa, albo iść tam razem z nim. Do tekstu o Stani zapraszamy na stronie 3. No a na „ósemce” anty-Stania, czyli nowa gwiazda śląskiej polityki, burmistrz Zdzieszowic czyli Dieter Przewdzing. O ile Stani za jego wypowiedź życzymy tego lamusa, o tyle Przewdzingowi życzymy realizacji politycznych planów. Życza wom lektury, a jo tyż się pakuja i jada na urlaub. Bo sie lato polekku kończy. SZef-redAcHtůr
Nr 8 (21) SIerPIeŃ 2013 ISSN 2084-2384 Nr INdeKSU 280305 ceNA 1,50 ZŁ (8% VAt)
Za nami latosi Marsz Autonomie
Lipcowy numer Cajtůnga wydali my genau na latosi Marsz Autonomii, kiery był 13 lipca. Wiela ô nim pisać niě bydymy – inoś tela, co za wszystkich Marszůn latoś piěrszy roz cołki dzień loł deszcz. – Tuż boli my sie, wiela ludzi przýdzie. Nalo niě było sie co boć, pokozało sie, co deszcz niě deszcz, każdego roku bijěmy rekordy frekwencji. Latoś było nos godnij, jak sztěry tauzeny – pado członek zarządu RAŚ, Janusz Wita.
- Ja, 4000 ludzi – przýkwolo Jerzy Gorzelik, lider RAŚ, a razěm sie lacho: - Zarozki wicewojewoda Piotr Spyra padoł, co wele niego było nos 700. Za pora dni polski nacjonalisty padały, co 300. Czekom, kiedy pedzom, że hań szeł ino jo, a moja familio. Mało manifestacjo polskich nacjonalistůw próbowała zrachować kontrmanifestacjo, ale co mogli, kiej stoło jejch możne 50 na tretuarze, a zaś Marsz szeł długi na kilometer! Piěrsi dochodzili juże do Francuskij, a koniec dziepiěro wyszeł z Placu Wolności! Marsz jak zawdy szeł ze Placu Wolności na Plac Sejmu Śląskiego. Hań
stała bina na kierěj grali muzykanty III Dnia Górnośląskiego. Chocia wielgij publiki niě mieli, nale tyż ni ma sie co dziwać, skirz pogody. Trocha godnij ludzi przýszło inoś na legendarne SBB. To 4o lot nazod była wielgo kapela, kiero grała blues-rocka i jazz-rocka, trocha podany na Hendrixa. I takij muzyki przýszli posłuchać ludzie. Mieli po 50, 60 lot, tuż to stare fany SBB. Nale kiej posłuchali, jak dzisio Józef Skrzek, lider SBB niě gro już tego, ino jakisikej taki „rock penderecki”, tuż posłuchali pora minut i szli do dom. SBB grało, ale ze kożdom minutom na placu było měnij ludzi. –
Patrząc na naszą mapę nie znajdziemy granicy między województwem śląskim i opolskim. Wbrew zwolennikom „Opolszczyzny” nie będącej rzekomo Górnym Śląskiem, tak daleko jak sięga Górny Śląsk, deklaracji śląskich jest całkiem sporo. Powiaty opolski, krapkowicki i strzelecki mają deklaracji śląskich ponad 20 procent. Strzelecki prawie 30, więc nieco więcej, niż sąsiednie, leżące w województwie śląskim lubliniecki i gliwicki, a tylko trochę mniej, niż tarnogórski. – czytaj. Str 6-7
Po wojnie my sie rzadko widywali i ôroz trefili my sie na weselu brata Rudolfa. Ino pokozało sie, że ôn niě je Rudolf Schmidt ino Ryszard Kowalski. Jo, Egon Schmidt je Eugeniuszem Kowalem, a zaś nasz brat Albert je Wojciechem Kowalczykiem! Entlich przyjechoł nasz brat Hubert, kiery tyż był Wojciechem, tela że Szmilskim. – czytaj str. 4-5
Aktywiści Związku Górnośląskiego to zazwyczaj zarazem członkowie ogólnopolskich partii politycznych, obecnie najczęściej Platformy Obywatelskiej. Członkowie wierni, wasalni wobec warszawskich liderów. Pisząc, że narodowości śląskiej nie ma, Stania nie krył tego nawet, dodając w kolejnym zdaniu: „Walka o narodowość autonomię tylko przeszkadza w rozwoju regionu, bo działa na góry partyjne w Warszawie jak płachta na byka”. - czytaj str. 3-4
Może to Przewdzing stworzy w Polsce partię regionów? Ma na to szansę. W ciągu kilkunastu dni nieznany burmistrz małego miasteczka stał się postacią rozpoznawalną w kraju, celebrytą. Setki burmistrzów, wójtów, prezydentów miast obserwuje jego akcję z zainteresowaniem. Nie kryją, że jeśli uznają, iż sprawa ma szanse, przyłączą się.- czytaj str. 8
Blank niě trefili ze gwiazdom wieczora. To niě je taki SBB, jaki jo spominom – pedzioł jeděn ze słuchaczy. Rýchtig wydarzeniěm wieczora była zaś „Marika”, kiero na tym samym placu zagrano o 21.oo w ramach „Letniego Ogrodu Teatralnego”. Po brawurowěj jednoaktůwce Dariusza Dyrdy ludzie długo bili brawo. – Ta komedia je těj samej klasy, co „Cholonek” – padoł Jan Michonek z Chorzowa. Na Dniu Górnośląskim licytowano tyż piěrszo Honorowo Odznaka Górnośląska utworzono bez Stowarzyszenie Osób Narodowości Śląskiej. Licytacja była fest wesoło, i wszyjscy czekali, fto jom wygro: Ślůnsk, abo Altrajch. Skuli tego, co licytowali Jerzy Gorzelik, aktywista RAŚ ze Mysłowic Bernard Skórok a nasza felietonistka Paula Zawadzka ze Czeladzi. Wygrała Paula Zawadzka, a odznaka przypinał jij konferansjer imprezy a rzecznik prasowy RAŚ Jarzy Ciurlok (fto jeszcze pamiěnto „Ecika” z Masztalskich?). Chocia durś loło, VII Marsz Górnośląski sie udoł, a my wos już dzisio proszymy za rok. We sobota kole 15 lipca.
2 Nauczyli się! Działania różnych śląskich organizacji, które stale zwracają uwagę, gdzie leży Górny Śląsk, zaczynają przynosić efekty. Coraz częściej media, także ogólnopolskie, nie mylą go z województwem śląskim. Na przykład podczas Tour de Pologne komentatorzy mówili, że wyścig wyjeżdża z Sosnowca i lada moment wjedzie na Górny Śląsk. Jeszcze dwa lata temu ci sami komentatorzy opowiadali o Sosnowcu na Śląsku. Taka terminologia niestety nadal używana jest w tabloidach, w kwestii „Madzi z Sosnowca na Śląsku”.
P
odobnie 5 sierpnia podczas programu TVP o kradzieży trakcji kolejowej. Pokazywano tam mapki regionów, gdzie jest ona kradziona najczęściej. Nas zdumiała mapka Górnego Śląska. Nie województwa śląskiego, lecz Śląska w historycznych granicach. Wspólnie katowickiej i opolskiej części, a bez Zagłębia czy Brzegu leżącego w woj., opolskim a będącego Dolnym Śląskiem. - Coś takiego w programie informacyjnym zobaczyłem pierwszy raz. Brawo. A tego, że na Śląsku, Górnym i Dolnym, kradną trakcję częściej niż gdzie indziej, szczególnie bym się nie wstydził. U nas po prostu sieć kolejowa jest o wiele bardziej rozbudowana niż w innych regionach państwa. A Polska na wielu z tych tras zawiesiła kursowanie pociągów. Cóż więc się dziwić, że złomiarze uważają tę trakcję za nikomu niepotrzebną – mówi Bolesław Kokot z Lędzin mieszkający w Lędzinach niedaleko torów. Żaden pociąg nie jeździ tam od dawna. Wracając do tematu – także w tej kwestii ogromną przysługę oddał sprawie burmistrz Zdzieszowic Dietmar Przewdzing, (piszemy o nim na str. 8). Bo chociaż mieszka niedaleko Opola, ogólnopolskie media mówiąc o nim, muszą używać pojęcia Górny Śląsk. Stąd w Polsacie padło na przykład zdanie „Na części Górnego Śląska leżącej w województwie opolskim”. Okazuje się więc, że Polaków można nauczyć, gdzie leży Górny Śląsk! Może w dalszej kolejności zrozumieją też jego specyfikę.
SIerPIeŃ 2013 r.
co my momy do Warszawskij rebelie?
Styknie tych buczkůw
P
Niech buczy na grad a nie rebelio z 1944 - Pora tydni nazod szła na nos srogo burza, z graděm, ze tornadami. Ůwdy buczki były cicho, chocia przeca szło ludzi upozornić tymi buczkami. Kiej by zawyły, a by człowiek widzioł, jak sie niebo wartko ćmi, to by szukoł kaj schować siebie a swoi auto. Ale kaj, syrena była cicho. A zaś 1 sierpnia ôroz zaczěna wyć. Gupota a tela – przýdowajom Patrycja Muchoń z Tychůw. Idzie genau ô to, że kożdego roku pīerszego sierpnia o 17.00 we cołkij Polsce wyjom syrěny alarmowe. Trwo to 3 minuty. Je to – padajom - průba systemu alarmowego, a buczki uruchamiane som ze siedziby wojewody. Nale ta „průba” to ino
Homo Sapiens pedzioł tak
W Mysłowicach poradzili mieć cicho
pretekst, kożdy wiě, że wyjom skuli rocznicy wybuchu Powstanio Warszawskigo. Rebelio ta wybuchła genau o 17.00, we, tak zamianowano, godzina W.
Chocia trza pedzieć, co kiej we Mysłowicach prezydentem był Grzegorz Osyra, to i 1 sierpnia sam nic niě buczało. – No ja, buczało we cołkij Polsce, inoś niě u nos. U nos zawdy co sie popsuło i niě szło tego dnia ze gabinetu wojewody buczka sztartnonć. Ale juże na 2 sierpnia my go zawdy mieli zrychtowany, zreperowany – lacho sie a dzisio Osyra. I pado, co eli we Warszawie smolom ślůnski powstania, to ôn, jako prezydent Mysłowic,
Kiej roz trefi sie tragedia a zawyjom buczki, to my je wszyjscy ôsmolěmy, bo se pomyślěmy, że to zaś jako rocznica. Buczki niě som ôd tego! I my poradzymy wymiarkować, iże te buczki wyjom we Warszawie, a niechby na cołkim Mazowszu, abo cołkij tajli Polski, kiero ůwdy była we Generalněj Gubernie. Nale co nom do tego? My ůwdy byli nimiecki Rajch, a nasze opy były we Wehrmachcie. Poniěkiere możne nawet szły tłumić warszawsko rebelio. Tuż co nom do tego? Kiej już buczki majom wyć skuli Rebelie, to lepij, coby hań wyły skuli warszawskij a u nos skirz trzecij ślůnskij, skuli kierěj tajla Ślůnska trefiła do Polski. Nale razinku na cołkim Ślůnsku buczki wyjom 1 sierpnia, kiej wybuchła Rebio Warszawsko, a niě 2 maja, kiej wybuchło III Powstani Ślůnski. A baji we Mysłowicach mogłyby tyż zabuczeć 17
smolił warszawski. – Jo pora razy prosił prezydenta Lecha Kaczyńskigo, coby przýjechoł do Mysłowic, na fest skuli 1 powstanio ślůnskigo. Jego kancelario zaś mi pisała na to, co ni może, ale sztyjc jeździ na Ślůnsk, baji do … Dąbrowy Górniczej! – lacho sie Osyra, nale widno tyż, co mu żol. Chop, kiery był kontrowersyjny możne i barżyj, jak Kaczyński. Nale jedno trza mu skwolić: kiej był we Mysłowicach burgemajstrěm, to 1 sierpnia buczki hań były cicho. Tuż sie do! Tuż proszěmy burgemajstrůw a fojtůw ze ślůnskich gmin. Miejcie storani, aby i wos 1 sierpnia 2014 roku te buczki sie popsowały. I niech bydom popsute choby godzina, kaś kole piontej po połedniu. (MP)
- Jo sie mom za Poloka, ale juże mi mierznie celebrowani tego powstanio. Wiela idzie festować gupota tych, kierzy skozali Warszawa na tako katastrofa? – pyto Eugeniusz Kosmala ze Chorzowa, widzany felietonista Radia Piekary, „Ojgen z Pniokůw”.
W dużych salonach prasowych właśnie pojawił się czwarty (a drugi w tym roku) numer kwartalnika Fabryka Silesia. Czasopismo o znacznie wyższym poziomie niż korfanciarski miesięcznik „Śląsk” cechuje się tym, że numery są tematyczne.
T
en aktualny w całości poświęcony jest kondycji języka śląskiego (tak, tak, inaczej niż w miesięczniku „Śląsk” – tu mówi się o języku). Na dokładnie 100 stronach gazety rozpatruje się go pod każdym względem: językoznawczym, społecznym, pisze się o literaturze po śląsku, o kłopotach z transkrypcją i wielu innych sprawach. Wśród autorów plejada największych znawców śląskiej godki: językoznawcy Wyderka, Czesak, Syniawa, Jaroszewicz; pisarze Lysko i Dyrda, socjolodzy i politolodzy Szmeja i Kamusella oraz inni. To grono naprawdę o godce wie wszystko. Więc każdemu, kogo ta tematyka interesuje, namawiamy do kupienia Kwartalnika Silesia o wiodącym tytule numeru „Kłopot z językiem”. Tym bardziej, że w naszym przekonaniu, jest to najlepszy numer kwartalnika.
Zmiana lidera SONŚ W Stowarzyszeniu Osób Narodowości Śląskiej nastąpiła zmiana prezesa. 6 sierpnia z funkcji tej zrezygnowała Justyna Nikodem, która pełniła ją od początku istnienia stowarzyszenia. Jak sama wyjaśnia, nie jest w stanie w stanie dobrze kierować stowarzyszeniem, pracując jednocześnie na półtora etatu i zaocznie studiując. Poza tym 24-letnia dziewczyna musi mieć też przecież czas na życie osobiste.
Andrzej Stania, prezes Związku Górnośląskiego (dla Dzennika Zachodniego): W ogóle nie interesują mnie wyniki dotyczące deklaracji narodowości śląskiej publikowane przez Główny Urząd
Gazeta nie tylko dla osób deklarujących narodowość śląską ISSN 2084-2384 Gazeta prywatna, wydawca Instytut Ślunskij Godki (MEGA PRESS II) Lędziny ul. Grunwaldzka 53; tel. 0501 411 994 e-mail: poczta@naszogodka.pl Redaktor naczelny: Dariusz Dyrda Druk: Promedia, Opole Nie zamówionych materiałów redakcja nie zwraca.
sierpnia, kiej genau sam sztartło piěrszě powstani. Nale ůwdy „průby” ni ma a buczki som cicho.
Zaś, jak co roku, 1 sierpnia, genau w pienć po połedniu we cołkij Polsce zawyły buczki. – Zatrzymołech sie nerwowo ze autěm i blikom, co zaś za tragedia nos trefiła. Jaki chemiczne skażěnie, abo co? Bo przeca niě wojna! I dziepiero za pora chwil żech spokopił, że rýchtig wojna, inoś ta ze 1944 roku. Że to zaś Warszawsko Rebelio! – padajom Roman Pielotek ze Świętochłowic.
ielotek godajom, co buczek słyszy po prowdzie ino roz na rok, genau 1 siěrpnia. Buczki we amtach som po to, coby upozorniać na zagrożenia. – Kiej wyje buczek, trza wartko dować pozůr, co nom grozi, pra? Inoś niě we Polsce! Sam buczki som inoś do spominanio martyrologie. I bez tuż kiej roz trefi sie tragedia a zawyjom buczki, to my je wszyjscy ôsmolěmy, bo se pomyślěmy, że to zaś jako rocznica. Buczki niě som ôd tego!
fabryka o godce
Statystyczny, bo takiej narodowości po prostu nie ma. No ja, eli ftoś fto podpisoł dokument w kwestii uznanio ślůnskij nacji pado ôroz, co jij ni ma, to těn ftoś musi mieć rubryka „Homo Sapiens pedzioł tak: ino do śia. O tym, co pedzioł Stania piszěmy na zajtach 3 a 4)
Z
arząd jednogłośnie wybrał na jej miejsce Piotra Długosza. Każdego, kto choć trochę zna SONŚ jego wybór nie dziwi. Długosz jest pomysłodawcą SONŚ i od początku najaktywniejszym członkiem. Jednak przewodniczącym być nie chciał. – Jestem członkiem zarządu RAŚ, a lepiej by SONŚ-em kierował ktoś, kto do RAŚ nie należy. Bo ważne, żeby wszyscy, zwłaszcza media, nie mylili tych organizacji – wyjaśniał wtedy. Teraz już nie ma tych oporów: - Dziennikarze rozróżniają te dwie organizacje. A dla naszych wrogów i tak na zawsze jedni i drudzy pozostaniemy separatystami i zakamuflowaną opcją niemiecką – śmieje się Długosz.
Piotr Długosz prowadzi bieruński, wiosenny kongres SONŚ. Nikodem i Długosz tak naprawdę jedynie zamienili się funkcjami w zarządzie. On, dotychczasowy skarbnik, został prezesem a ona objęła funkcję skarbnika. W zarządzie znalazł się też pierwszy przedstawiciel województwa śląskiego (Długosz, Nikodem i dotychczasowa reszta zarządu mieszkają w opolskim). Jest nim Rafał Szyma z Katowic.
3
SIerPIeŃ 2013 r.
Związek Górnośląski musi zdecydować – czy nie istnieje narodowość śląska, czy też nie istnieje prezes Andrzej Stania
Według Stani nie ma!
W maju ubiegłego roku powołano Radę Górnośląską. Skupia ona śląskie organizacje, które zamierzają wspólnie dążyć do uznania narodowości i języka śląskiego. Jeśli jakaś organizacja z tymi celami się nie zgadza, do RG nie należy. Związek Górnośląski należy jak najbardziej – przystąpił jako członek założyciel, decyzją swojego zarządu. Podpis na dokumencie w imieniu ZG złożył prezes tej organizacji, Andrzej Stania. Podpisując się pod dążeniami do uznania narodowości śląskiej i języka śląskiego.
W
lipcu 2013 roku ten sam Andrzej Stania, komentując dla Dziennika Zachodniego coraz dokładniejsze wyniki spisu powszechnego, mówi: „W ogóle nie interesują mnie wyniki dotyczące deklaracji narodowości śląskiej publikowane przez Główny Urząd Statystyczny, bo takiej narodowości po prostu nie ma.” Stania, który podpisał się pod dążeniem do uznania przez Polskę narodowości śląskiej, teraz twierdzi, że nie istnieje!
Oficjalnie, nie prywatnie To jeszcze nic. Można by powiedzieć, że dokument w sprawie powołania Rady Górnośląskiej to oficjalne stanowisko Związku Górnośląskiego, a wypowiedź dla DZ to prywatne poglądy Andrzeja Stani. Ale nic z tych rzeczy – bo swoją wypowiedź dla gazety podpisuje on wyraźnie i jedno-
ważnili go do takich wypowiedzi. Gdy ZG przystępował do Rady Górnośląskiej, wówczas decyzję taką podjął przecież zarząd organizacji. Związek Górnośląski wprawdzie długo sprzeciwiał się jakimkolwiek udziałom w zabieganiu o uznanie śląskiej narodowości. Stał na stanowisku „odwiecznej polskości” Ślązaków, nawiązując do spuścizny ideowej po Wojciechu Korfantym. Poprzedni szef (a obecny wiceszef) ZG Józef Buszman twierdził, że nigdy nie poprze teorii, że Ślązacy są mniejszością etniczną – bo musiałby uznać, że na swoim Śląsku należy do mniejszości. Pierwotnie – mimo zaproszenia - zarząd ze Stanią i Buszmanem nie zamierzał też przystąpić do Rady Górnośląskiej. Zdecydowali
ZG, upadający gigant Na zmianę stanowiska wpłynęły dwa czynniki. Pierwszy to naciski
W roku 2011 Andrzej Stania podpisał się pod dążeniem do uznania przez Polskę narodowości śląskiej, W lipcu 2013 roku ten sam Andrzej Stania, komentując dla Dziennika Zachodniego coraz dokładniejsze wyniki spisu powszechnego, mówi: „W ogóle nie interesują mnie wyniki dotyczące deklaracji narodowości śląskiej publikowane przez Główny Urząd Statystyczny, bo takiej narodowości po prostu nie ma.” znacznie: Andrzej Stania, prezes Związku Górnośląskiego. Daje więc wyraźny sygnał, że wypowiada się nie tylko w swoim imieniu, lecz także organizacji, której szefuje. I pozostaje tylko pytanie, czy członkowie Związku Górnośląskiego upo-
od szeregowych działaczy organizacji, od przewodniczących kół. Ludzie ci coraz częściej sami deklarowali narodowość śląską, uczestniczyli w Marszach Autonomii – i coraz wyraźniej domagali się, aby ZG szedł w tę samą stronę, w którą po-
Rafał Adamus, przewodniczący Rady Górnośląskiej: Wypowiedź Andrzeja Stani to nie jest problem dla naszej Rady, tylko dla Związku Górnośląskiego. My mamy deklarację zarządu Związku, że podpisują się pod celami rady, że będą dążyć do uznania narodowości śląskiej, języka śląskiego, do wprowadzenia edukacji regionalnej. Jeśli nagle lider Związku opowiada publicznie coś innego, to naraża na śmieszność ni Radę, lecz Związek Górnośląski, który staje się niewiarygodny, zaprzeczając sam sobie. Dlatego to ZG, a nie my, musi się zastanowić, co począć z tą wypowiedzią i jej autorem. Ja sam traktuję wypowiedź Andrzeja Stani jako prywatną. Ale nie mogę też wykluczyć, że w oparciu o nią pojawi się wniosek usunięcie Związku Górnośląskiego z naszej Rady. Zwłaszcza, jeśli żaden organ nadrzędny wobec prezesa, na przykład zarząd Związku, nie zajmie w tej sprawie stanowiska. Bo ich milczenie można będzie też interpretować jako akceptację dla wypowiedzi Andrzeja Stani.
dążają śląskie nastroje. A nie przeciw nim. Druga przyczyna jest konsekwencją działań szefostwa ZG. Organizacja ta się kurczyła, traciła wpływy. Ponad dwadzieścia lat temu na tyle potężna, że obsadzająca fotel wojewody, mająca w swoich szeregach licznych prezydentów i wiceprezydentów śląskich miast, szefa KZK GOP i setek innych ważnych dla województwa firm – w roku 2012 znalazła się niemal zupełnie na marginesie społecznego życia. Ostatnim jej prezydentem miasta był właśnie Andrzej Stania – od 2000 d0 2010 roku w Rudzie Śląskiej. Ale i on w 2010 roku przegrał wybory. Związek Górnośląski marginalizował się, bo tracił społeczne poparcie. Gdy powstał, zajmował się propago-
waniem śląskiej kultury, folkloru, oraz godki traktowanej jako śląska gwara,
Ślązacy uznali, że czas najwyższy upomnieć się o coś więcej. O autonomię Śląska, o śląski język, narodowość. ZG sprzeciwiające się temu, traciło na poparciu, zyskiwał Ruch Autonomii Śląska a ostatnio także Stowarzyszenie Osób Narodowości Śląskiej. Wreszcie liderzy ZG zrozumieli, że jeśli nie przyłączą się do tych postulatów, to ich organizacja stanie się zupełnym marginesem. Rzecz jest o tyle zabawna, że to właśnie Związek Górnośląski powinien od początku swego istnienia być wielkim zwolennikiem autonomii. Jawnie powołuje się przecież na dziedzictwo Wojciecha Korfantego, a on przez ostatnie 15 lat życia walczył z piłsudczykami o utrzymanie tej autonomii. Został za to wtrącony do więzienia a może nawet zamordowany (otruty). Kontynuatorzy idei Korfantego nie popierający autonomii mają więc taki sam sens jak kontynuatorzy Jana Pawła II odcinający się od katolicyzmu! Jednak jakimś cudem kolejni szefowie ZG umieli to pogodzić. Coraz trudniej jednak przychodziło to szeregowym członkom – więc organizacja obumiera. Zrozumiawszy to, zarząd ZG zadeklarował w roku
Aktywiści Związku Górnośląskiego to zazwyczaj zarazem członkowie ogólnopolskich partii politycznych, obecnie najczęściej Platformy Obywatelskiej. Członkowie wierni, wasalni wobec warszawskich liderów. Stania nie krył tego nawet, dodając: „Walka o narodowość, autonomię tylko przeszkadza w rozwoju regionu, bo działa na góry partyjne w Warszawie jak płachta na byka”. dialekt języka polskiego. W 1990 roku to nam wystarczało. Ale w ciągu 20 lat coraz więcej Ślązaków uznało, że śląskie śpiewki, fanzolěnie przy krupnioku albo nawet na konkursie „Po naszemu” – to trochę mało.
to oni powinni walczyć o autonomię
2012 przystąpienie do Rady Górnośląskiej i poparcie idei narodowości i języka śląskiego.
Na partyjnym sznurku Ale rzecz nie jest taka prosta. Ak-
4 tywiści ZG to zazwyczaj zarazem członkowie ogólnopolskich partii politycznych, obecnie najczęściej Platformy Obywatelskiej. Członkowie wierni, wasalni wobec warszawskich liderów. Pisząc, że narodowości śląskiej nie ma, Stania nie krył tego nawet, dodając w kolejnym zdaniu: „Walka o narodowość autonomię tylko przeszkadza w rozwoju regionu, bo działa na góry partyjne w Warszawie jak płachta na byka”. On właśnie tak postrzega rolę Śląska w kraju – jako wasalne czekanie, aż nam coś z warszawskiego stołu spadnie! I jeszcze dziwi się, że przegrał wybory w Rudzie Śląskiej. W mieście, gdzie ponad 35% osób deklaruje narodowość śląską! Tę wasalną postawę od lat zresztą reprezentują też inni liderzy Związku. Na przykład współzałożyciel Związku Górnośląskiego, wieloletni poseł PO, Jan Rzymełka. W sierpniu roku 2011 pisał on: "Stowarzyszenie narodowości śląskiej się skończyło. (...) Gorzelik chce zarejestrować nową mniejszość aby nie mieć progu wyborczego i wejść do Sejmu. Nikt w Unii Europejskiej nie chce separatyzmów bazujących na fobiach antypolskich czy antyniemieckich. (...) Autonomia to utopia. Pech Rzymełki polega na tym, że cztery miesiące później sąd zarejestrował stowarzyszenie narodowości śląskiej, a za autonomią opowiada się coraz więcej ludzi. Wychodzić zaczęło na to, że nie narodowość
SIerPIeŃ 2013 r. śląska się skończyła – tylko, że skończyli się Stania i Rzymełka. Który zresztą w 2011 roku też się do sejmu nie dostał. Bo Ślązacy już na takich jak on nie głosują, a innego elektoratu nie miał.
Próba ratowania twarzy Takie wypowiedzi, jak ta Rzymełki z 2011 roku i Stani z 26 lipca 2013 – powodują błyskawiczne obumieranie Związku Górnośląskiego. A nawet
do określonego narodu. W naszym prawie nie ma narodowości ani mniejszości śląskiej. Są organizacje które zabiegają o uznanie śląskiej narodowości współpracując z fachowcami i biorą udział w pracach "Śląskiego Stołu". Póki co taka narodowość w polskim ustawodawstwie nie istnieje, choć nie jest wykluczone, że tak się kiedyś stanie.” Teraz Stania, używając slangu „rżnie głupa”. Udaje, że „narodowość nie istnieje” a „państwo narodowości nie uznaje” – to jedno i to samo. Że chodziło mu tylko o to, iż państwo
Teraz Stania, używając slangu „rżnie głupa”. Udaje, że „narodowość nie istnieje” a „państwo narodowości nie uznaje” – to jedno i to samo. Że chodziło mu tylko o to, iż państwo polskie nie uznaje narodowości śląskiej. bunt w jego szeregach. Bo wielu członków się z tym nie zgadza. - Mnie ta wypowiedź zbulwersowała. To jest działanie na szkodę Ślązaków. Natomiast nie jestem zaskoczona, bo już wcześniej, protestując przeciw stylowi działania prezesa Stani, zrezygnowałam z kierowania kołem Związku Górnośląskiego – mówi wieloletnia szefowa ZG w Chełmie Śląskim, Maria Janota. Stania też zorientował się, jaką gafę strzelił. I próbował z tego wybrnąć, udzielając 9 sierpnia wywiadu Dziennikowi Zachodniemu udając – jakże typowo w Polsce – że powiedział co innego, niż powiedział. I tłumaczy nagle: „Narodowość to przynależność
Marcin Melon, Przewodniczący Stowarzyszenia na rzecz edukacji regionalnej „Silesia Schola”, wiceprzewodniczący Rady Górnośląskiej: Przewodniczący Związku Górnośląskiego, Andrzej Stania z pewnością jest poważnym śląskim działaczem i na pewno dobrze wie, co mówi. Dlatego nie czuję się osobą odpowiednią do interpretowania jego słów. Prawdopodobnie, twierdząc, że „narodowość śląska nie istnieje” odnosił się do kwestii prawnych, bo nie wierzę, by chciał tym samym kilkuset tysiącom rodaków oznajmić, że nie wiedzą kim są. Nie to jest jednak najważniejsze w całej tej sprawie. Najważniejsza w idei powstania Rady Górnośląskiej była jedność wszystkich Górnoślązaków. Sądzę, że wiele złego śląskim sprawom zrobiło dzielenie nas, w tym dzielenie na Ślązaków opcji śląskiej, polskiej i niemieckiej. Ten podział naturalnie istnieje i będzie istniał, wynika on chociażby z historycznych doświadczeń naszych rodzin. Ale fakt identyfikowania się z tą czy inną narodowością nie wyklucza bynajmniej skutecznego działania na rzecz naszego regionu. Taki „urok” mieszkania w regionie pogranicza, można być Ślązakiem narodowości śląskiej, polskiej lub niemieckiej, można być katolikiem, protestantem lub ateistą, można mieć poglądy prawicowe lub lewicowe, ale, jeśli chodzi o nasze kluczowe interesy, musimy występować razem. Te kluczowe kwestie to, moim zdaniem, przede wszystkim promowanie naszej tożsamości, godki, edukacji regionalnej, dbanie o interesy gospodarcze regionu i decentralizacja. Aby jednak je osiągnąć, musimy zjednoczyć siły. To zaś możliwe jest tylko przy okazywaniu szacunku dla ludzi o innych poglądach. Czymś innym jest mówienie: „Jestem narodowości śląskiej”, a czymś innym: „Jestem narodowości śląskiej i twierdzę, że nie istnieje narodowość polska, ani niemiecka na Śląsku”. To drugie to już jest pewna forma słownej agresji wobec Ślązaków opcji polskiej i niemieckiej, a w efekcie skłócanie naszej regionalnej społeczności. To jest, moim zdaniem, działanie na szkodę Śląska. Analogicznie: tak samo nie spodobałoby mi się twierdzenie: „Jestem Ślązakiem narodowości niemieckiej i twierdzę, że nie istnieje narodowość polska lub śląska”, czy wreszcie: „Jestem Ślązakiem narodowości polskiej i twierdzę, że nie istnieje narodowość śląska czy niemiecka”. Wszyscy znamy rzymską maksymę „Dziel i rządź”. Myślę więc, że pora skończyć z dzieleniem Ślązaków, możemy się pięknie różnić we własnym gronie, ale, gdy przychodzi bronić interesów całego regionu, musimy mówić jednym głosem. Inaczej wciąż będziemy pozwalać sobą rządzić, a politycy nieżyczliwi naszej tożsamości będą wykorzystywać przeciwko nam nasze wewnętrzne podziały.
polskie nie uznaje narodowości śląskiej. Przypomnijmy więc jeszcze raz, co powiedział dwa tygodnie wcześniej: „W ogóle nie interesują mnie wyniki dotyczące deklaracji narodowości śląskiej publikowane przez Główny Urząd Statystyczny, bo takiej narodowości po prostu nie ma”. W lipcu Stanię nie interesowało, czy ktoś czuje się narodowości śląskiej czy nie. Bo jej nie ma i szlus. Naraz udaje, że chodzi tylko o brak tego zapisu w prawie.
Obiecał zabiegać o jej uznanie!
To kpiny zważywszy, że Rada Górnośląska, do której od ponad roku należy, podkreśla, iż wyniki spisu powszechnego dowodzą właśnie, że narodowość śląska istnieje i należy po prostu dopisać ją do ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych. Stania przystępując do Rady, potwierdził, że będzie zabiegał o uznanie narodowości śląskiej. W lipcu 2013 roku nagle ten sam Stania dał jasny wyraz, że jest wrogiem takiej zmiany w prawie. A w sierpniu 2013, przestraszywszy się co powiedział, próbuje się z tego cichcem wycofać. Bo nie można wykluczyć, że słowa te będą kosztowały go utratę szefowaniu w Związku Górnośląskim. Dla niedawnego prezydenta miasta ten ZG to ostatni argument w politycznych ambicjach – a właśnie może go przegrać. Bowiem Związek Górnośląski sam musi zastanowić się, co z tym fantem począć. Czy znów wraz ze swoim szefem – Andrzejem Stanią – iść w zaparte, że narodowość Śląska nie istnieje, a Ślązacy są po prostu Polakami. Licząc się z faktem, że taka retoryka kompletnie pogrąży ich w opinii społeczności śląskiej. I trzeba powiedzieć wprost – jakiekolwiek udawanie Stani, że powiedział coś innego, nikogo nie przekona. Nie przekonuje zresztą wielu działaczy ZG, którzy słowami lidera są oburzeni.
Muszą wybrać: Ślązacy albo Stania Czy też może Związek Górnośląski zdecyduje się pokazać, że stoi po śląskiej stronie. Zdecyduje się powiedzieć, że narodowość śląska istnieje. Ale
Powrotu do nazwisk raczej nie będzie
Jaskulski
Wojciech Jaskulski ma lat 92. Rocznik 1921. Przez całe dziesięciolecia pamiętał, że na imię mu Wojciech, a na nazwisko Jaskulski. Ale przyszła skleroza i dziś pytany jak się nazywa, mówi: Albert Schwalbe. Bo tak nazywał się w młodości, a te czasy pamięta najlepiej. Jaskulskim jest dopiero od 1947 roku. Miał wówczas 26 lat.
- I dziěpiero wrócił z wojny, ze lagru we Anglie. Szukoł roboty, we Wehrmachcie był za szofera, to mioł prawo jazdy. Poszeł na gmina, żeby mu dali polski, a oni pa-
my już jako wnuki Wojciecha Jaskulskiego. Chociaż w doma i na osiedlu sąsiedzi godali do niego Albert. Ale dopiero gdy byłem dorosły, dowiedziałem się, że nazwisko też było inne.
Zostawić czy wrócić do starego Rajmund i Karolina Jaskulscy mieszkają na Śląsku, on w Rybniku, ona w Żorach. Ale ich brat w Kőln – gdzie wyjechał w 1988. I wrócił do nazwiska Schwalbe. Podobnie jak dwaj inni mieszkający w Niemczech kuzyni. – Połowa familii mianuje sie Schwalbe a wturo połowa Jaskulski – mówi Karolina. I przyznaje, że także ona zastanawia się, czy nie wrócić do pierwotnego nazwiska. Była nawet w tej sprawie w urzędzie, ale tam tylko zdziwiono się: - Po co to pani? I wyjaśniono, że musiałaby przejść całą urzędniczą procedurę. - I tera nad tym medykuja. Bo z jedněj zajty Schwalbe to moie rychtyczne miano, a Jaskulski takie trocha pocyganione. Nale zaś z drugij jo ni ma Schwalbe, jo mom 45 lot i zawdych była Jaskulsko. Wiela razy mi to padali: - ty musisz być gorolica, bo przeca żoden Ślůnzok ni mo na miano
Józef Bem: - Jak ech się chcioł ôżenić, to na gminie pedzieli: Bőhma nie ożenimy. Ma się pan nazywać po polsku”. Nazwiska nie zmienił, jedynie spolszczył pisownię. A było to w roku 1965, gdy podobno już od dawna nie naciskano na zmianę nazwisk. dajom: dostanie pan prawo jazdy , jeśli zmieni nazwisko. Ŏpa pado: - A czamu, przeca to je moje! Tak, ale niemieckie, a tu jest Polska i niemieckich nazwisk nie ma. Albo pan zmieni, albo dokumentów panu nie wyrobimy. Co mieli tata zrobić, zmienili. Tak jak ta urzędniczka pedziała, na Jaskulskiego – opowiada wnuczka pana Wojciecha, Karolina Jaskulska. A jej brat, Rajmund, dodaje: - Powiedzieli mu też, żeby zmienił imię, bo Albert też niemieckie. No i tak nasz tata urodził się w 1945 jako syn Alberta Schwalbe, a
Jaskulski. No ale jo je Jaskulsko i mój tata, kiery już pominoł, tyż cołki życie był Jaskulski. Pociepać to Jaskulski, to je pociepać życie swoji a tatinka. No i jak jo, Schwalbe, byda chodziła na směntorz do taty a opy Jaskulskich? – pani Karolina mówi śląszczyzną tak dobrą, jaką dziś słyszy się rzadko. jak sama mówi, mo starosć, coby godać rychtig po ślůnsku, tak jako piěrwyj godali. Pielęgnuje śląskie tradycje, narodowość podaje jednoznacznie: śląska. I tylko to nazwisko jest zadrą. Jest fałszem na jej śląskości. Ale z drugiej
Wilhem Szewczyk, nadworny pisarz i dziennikarz śląskich komunistów, po zmianie ustroju – w 1989 roku - opowiedział historię „Generał A. Zawadzki proponował mi zamienić moje imię na Wiesław, obiecując, iż moje oświadczenie, dlaczego zmieniłem imię z niemieckiego na polskie, wydrukowane w tysiącach egzemplarzy poleci rozrzucić z samolotu nad miastami śląskimi. Kiedy oparłem się, tłumacząc, iż przed wojną debiutowałem literacko pod tym imieniem, że byłem więźniem hitlerowskim tak się nazywając, wreszcie będąc podówczas jeszcze kierownikiem redakcji literackiej rozgłośni radiowej, postanowiłem tę grę o imię rozstrzygnąć najcięższym atutem mówiąc; - Mój zwierzchnik radiowy w Warszawie nazywa się Wilhelm Bilig...” Na to generał: - No tak, jemu wolno, on jest Żydem”. Niemniej Szewczykowi pozwolono przy imieniu pozostać. Jednak tysięcy Ślązaków nikt o zdanie nie pytał. Nikt im wyboru nie dawał.
5
SIerPIeŃ 2013 r.
chce być Schwalbe nakłaniania ich do wszczęcia postępowania a w wypadkach sprzeciwu winni o tym donieść Starostwu". Miesiąc później – w listopadzie – mamy opatrzoną klauzulą tajności korespondencję między Zawadzkim a biskupem katowickim Stanisławem Adamskim na temat sposobów "usunięcia wszelkich przejawów nawrotu niemczyzny, względnie pozostałości niemieckich" oraz uczestniczenia w tej działalności duchowieństwa. O tym, jaką rolę państwo polskie przywiązywało do tych zmian, świadczą kolejne zarządzenia wojewody z 1950 roku czy Zarządzenia nr 72 Prezesa Rady Ministrów z 7 IV 1952. Dotyczyło ono zresztą także Kaszubów i Mazurów.
W Internecie losy swojej rodziny opisuje Wacław Osadnik z Woźnik. Jego rodzina zawsze pisała się przez dwa „ss”. Ale w ramach zmieniania nazwisk po wojnie Michael Ossadnik sam miał poprosić o przemianowanie go na Michała Osadnika. strony fałszem tak głęboko zakorzenionym, że już staje się prawie prawdą.
Nie ma co wracać do przeszłości Karolina Jaskulska nad tym wielokrotnie rozmyśla. Inni nie – po prostu wzruszają ramionami. Tak im kiedyś nazwiska zmieniano i tak już pozostało. Jak czołowy śląski hokeista lat 70. Józef Bem: - Jak ech się chcioł ôżenić, to na gminie pedzieli: Bőhma nie ożenimy. Ma się pan nazywać po polsku”. Nazwiska nie zmienił, jedynie spolszczył pisownię. A było to w roku 1965, gdy podobno już od dawna nie naciskano na zmianę nazwisk. Rzecz ciekawa tym bardziej, że przecież od kilku lat co tydzień gazety drukowały jego nazwisko w składach meczowych. A tu nagle w gazetach zniknął Bőhm a pojawił się Bem. Niektórzy nawet nie wiedzieli, że to ten sam gracz. - Jo je wychowankiem Fortuny Wyry, małego klubiku, który grywoł w ekstraklasie polskigo hokeja. I nie jo jeden mioł taki problem. Nasz powojenny lider, Walter Mańka, mioł powołanie do kadry narodowej. Ale mu zapowiedzieli, że bydzie
byłem Bemem. Co innego, gdyby ojcu zmieniono nazwisko na jakiegoś Cwiarcikiewicza. Ale tak? A zdumiewających zmian było sporo. Z woli urzędnika, nie wiadomo dlaczego Schmidt z bytomskich Szombierek stał się nie Kowalem lub Kowalskim lecz Płaczkiewiczem (możne bez to, że oma byli z doma Placzka – zastanawia się) a Krasse z Pszczyny został nagle Siewierskim. – Chocia tata prosił, że jak już, to niech chocia bydzie Kraś abo Kraśka – wspomina jego córka.
A proces zmieniania nazwisk był masowy. Do 1948 roku zmieniono je aż 25 000 mieszkańców Zabrza, 11 700 mieszkańców Katowic, po 7300 w Tar-
Każdy brat inne nazwisko Wracając jednak do okresu powojennego, zmiana nazwisk przeprowadzona była chaotycznie. Opowiada o tym 88letni Eugeniusz Kowal z Katowic, ostatni i najmłodszy z ośmiu braci Schmidtów– Już przed wojnom nos trocha rozciepało, bo jo mieszkoł z ôjcami w Katowicach, ale dwůch braci mieszkało w Łaziskach,
dekrety Zawadzkiego i ie tylko Polacy zaczęli masowo zmieniać Ślązakom nazwiska tuż po wojnie, w 1945 roku. 10 listopada 1945, Dekret o zmianie i ustalaniu nazwisk z 10 listopada opublikowano w "Dzienniku Ustaw RP" 16 grudnia 1945 r. Ale już wcześniej, bo 22 marca korfanciorski dziennikarz Bolesław Surówka na łamach Dziennika Zachodniego przypuścił atak: na „brzydki zapach” niemieckich imion i nazwisk, na które przed wojną trzeba było patrzeć przez palce, ale teraz niezbędne jest wydanie „nowej ustawy
Terozki nasze wnuki mianujom sie Schmidt, Szmit, Kowalski, Kowalczyk i Kowal. I fto im uwierzy, że som po synach jednego starzyka Augusta Schmidta!? groł jako Wincenty, bo do Waltera w reprezentacji Polski miejsca ni ma. A najlepszy wyrski hokeista lot 50, Walter Ludwig też nigdy nie zagroł w kadrze skuli tego, jak sie nazywoł. To nie była ino naszo historia, tak mioł chneda kożdy ślůnski klub. Syn Józefa, Dariusz Bem, też grał w ekstraklasie polskiego hokeja, ale na przełomie lat 80. i 90. Wyjechał do Niemiec. Nie zdecydował się jednak na powrót do prawdziwej pisowni: - Po co? Bem też nie sprawia Niemcom problemu z wymówieniem, nie razi obcością. A ja całe życie
Na masową skalę
Urzędnicy potwierdzają, że przypadków powrotu do nazwisk sprzed ich przymusowej polonizacji jest niewiele. Jeśli już, to bardziej w opolskiej części Górnego Śląska. No i dotyczy to bardziej tych, którzy deklarowali narodowość niemiecką. To oni dość masowo na początku lat 90. wracali do niemieckich nazwisk. Jeszcze częściej niemieckiej pisowni: - Gała nazad stawał się Gallą, Król – Krullem. Zmiana pisowni była znacznie częstsza, niż zupełna zmiana brzmienia – wspomina emerytowana urzędniczka z Opola.
bądź wydania rozporządzenia umożliwiającego szybkie dokonanie zmian". Ale na dekrecie z 1945 się nie skończyło. W okólniku z 2 września 1947 roku wojewoda śląsko-dąbrowski Aleksander Zawadzki zarządził: "postępowanie w sprawach spolszczenia niemieckich nazwisk i imion włącznie z dostosowaniem zniekształcanej (niemieckiej) pisowni nazwisk polskich do zasad pisowni polskiej, musi odbyć się w trybie przyspieszonym". Dalej poszła zawoalowana groźba” "W wypadkach ociągania się petentów, urzędnicy odnośni winni dołożyć wszelkich starań
nowskich Górach i Opolu. I tak przez cały Śląsk, przy czym im dalej na zachód, tym zmian więcej. - Odwołać się nie było kaj. Był mus i już. Musieli my zmienić nazwisko, bo inaczej nie dostali by my kartek żywnościowych, żodnych papiůrůw, nic. Moimu pedzieli, że abo zmienio miano, abo raus ze roboty. A w doma dwoje małych dziecek. To co było robić? – opowiadała mi przed wielu laty siostra mojego ojca, Helena, która wraz z mężem musiała zmienić nazwisko z Friedrich na Fabian. Po wielu latach jej wnuk na krótko stał się w Niemczech nazad Friedrichem. Ale teraz jest Fabianem. – Z nazwiskiem Friedrich nie wiążą się żadne moje rodzinne wspomnienia. Zawsze byłem Fabianem. Ojciec też, bo przecież zmienili nazwisko, gdy był w kołysce. Więc już przy Fabianie zostaniemy.
jeden w Chorzowie a trzech po nimieckij stronie grenicy. Po wojnie my sie rzadko widywali i ôroz trefili my sie na weselu brata Rudolfa. Ino pokozało sie, że ôn niě je Rudolf Schmidt ino Ryszard Kowalski. Jo, Egon Schmidt je Eugeniuszem Kowalem, a zaś nasz brat Albert je Wojciechem Kowalczykiem! Entlich przyjechoł nasz brat Hubert, kiery tyż był Wojciechem, tela że Szmilskim. Chcieli my to po amtach załatwić, coby my wszyjscy mianowali sie tak samo, ale to darěmne. Aha, brat
Hajnel na zawdy ôstoł Szmitem, chocia mieszkoł ino poranoście chałp ôd Rudolfa, kiery ôstoł Kowalskim. No ale Hajnel ôżěnił sie z cerom wielgigo powstańca, to mu dali pokůj, tela co napisali Szmita polskimi literami. No a Rudolf jak wyjechoł do Rajchu, to się nazod przemianował na Rudolfa Schmidta. Tuż terozki nasze wnuki a jejch bajtle mianujom sie Schmidt, Szmit, Kowalski, Kowalczyk i Kowal. I fto im uwierzy, że som po synach jednego starzyka Augusta Schmidta!? Córka pana Eugeniusza (w domu wszyscy mówią niezmiennie opa Egon) dodaje, że można by się pośmiać, gdyby nie sprawy spadkowe. Wyjaśnianie urzędnikom, że Schmidt, Szmit, Kowalski, Kowalczyk i Kowal są synami Schmidta – jest drogą przez mękę. Zwłaszcza, że dokonano też fałszerstw w metrykach urodzenia, i Kowalski jest w niej synem Augusta Kowalczyka a nie Schmidta, Kowal – Kowala a nie Schmidta i tak dalej. Jeśli sędzia jest Ślązakiem albo mieszka tu od dawna, tę specyfikę rozumie. Ale jeśli jest przybyszem, uważa, że to jakieś mataczenie, aby zaciemnić sprawę.
Mama sie do taty skradała Traumatyczne wspomnienia ma też Karol Lisiecki, rok urodzenia 1939. Wtedy nazywał się Fuchs, syn Johanna Fuchsa, zaginionego na Ostfroncie. Wdowa po nim i pięcioro dzieci musieli w 1946 roku zmienić nazwisko. W tym samym roku okazało się, że Jhann przeżył i jest w niewoli, w kopalniach Donbassu – a w 1955 wrócił do domu. Wtedy jednak największy szał zmieniania nazwisk minął, i do końca życia pozostał Janem Fuchsem. – No i wychodziło na to, że jo i cołki moje rodzeństwo, som my nieślubne, co nos matka miała z jakimś inszym chopem. Była żeniato z Fuchsem, a dziecka jij robił jakiś Lisiecki! A roz my pojechali na wakacje, we 1961 roku, do Łeby. Ůwdy były takie przepisy, że we jednym pokoju hotelowym może spać ino mąż z żoną. Taty Fuchsa i mamy Lisieckiej nie chcieli do kupy zameldować. I sie mama musiała zakradać wieczorem do taty, jak jako motyka. Niektórzy natomiast dowiadywali się po latach, znienacka, że nazywają się inaczej, niż sądzili. Bo starostowie powiatowi swoimi decyzjami dokonywali tych zmian. I dopiero odbierając metrykę urodzenia czytali tam co innego, niż sądzili. Chociaż to częściej dotyczyło usunięcia imion niemieckich, lub zastąpienia ich polskimi. Często usuwano taką decyzją jedno. Na przykład Albert Hugo stawał się naraz tylko Albertem. Dlatego nieraz stare Ślązaczki, pytane w urzędach o imię i nazwisko, wyciągały dokumenty mówiąc: - A przepiszcie se, bo jo niě poradza spamiętać, jak sie to terozki mianuja. dArIUSZ dYrdA
Mieczysław Hess, wybitny geograf, był w latach 80-tych rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jednak jego koledzy z tyskiej podstawówki, z lat 30. I 40. XX wieku – doskonale pamiętają nie Mieczysława a Friedricha Hessa. Jednak jeśli chciał uczyć się, studiować, bezwzględnie musiał zmienić nazwiska.
6
SIerPIeŃ 2013 r.
Jeden rzut oka na mapę wystarczy, żeby zobaczyć, gdzie leży Górny Śląsk. Po prostu tam mieszkają Ślązacy
Najwięcej w rybnickim - ale Bielsko stracone
N
Długo to trwało! Ponad dwa lata. Tyle czasu potrzebował Główny Urząd Statystyczny, by policzyć deklaracje narodowości śląskiej z podziałem na powiaty. Na informacje, jak wypada to w poszczególnych gminach nadal czekamy. Ale już wiemy, gdzie narodowości śląskiej jest najwięcej, a gdzie niemal zupełnie znikła.
arodowy Spis Powszechny zakończył się w czerwcu 2011 roku. Od tego czasu GUS kilkakrotnie poprawiał liczbę osób deklarujących narodowość śląską.
Zaczął od 809 tysięcy (liczbę tę zresztą też podał dopiero po kilku miesiącach), by ostatecznie dojść do 846 tysięcy. Trzeba zarazem pamiętać, że środowiska śląskie twierdziły, iż te dane są niewiarygodne.
Po prostu dlatego, że ten „spis” nie był żadnym spisem, tylko sondażem. Bo przepytano mniej więcej co 20 osobę. Do celów statystycznych zupełnie wystarczy, ale jeśli spis ma nazwę „powszechny” to
powinien być „powszechny”, a nie wybiórczy. Ponadto w wielu śląskich gminach zwracano uwagę, że rachmistrze częściej odwiedzali dzielnice „goroli” niż „hanysów”. Ponadto wiele osób informowało, że próby spisania się w internecie (była taka możliwość) zawodziły podczas zaznaczania narodowości śląskiej. Nagle program się zacinał. A do tego –jak przyznała się jedna z pracownic GUS – podczas spisu telefonicznego, gdzie ilość pytań była zmniejszona, rozmówcy z automatu przypisywano narodowość polską.
w dwóch największych gminach powiatu, Bieruniu i Lędzinach. Mimo tego narodowość śląską zadeklarowało w naszym powiecie 37 procent ludzi – cieszy się wiceprzewodniczący Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej w powiecie bieruńsko-lędzińskim Edward Urbańczyk. A przewodniczący Dariusz Dyrda (zarazem nasz redaktor naczelny) dodaje: - Jak widać kongres SONŚ w naszym powiecie nie był przypadkiem. Mimo, że leżymy nad Wisłą, na samej granicy z Małopolską, nie zapominamy, kim jesteśmy. Tego „nie zapominamy” dowodzi też
Chociaż przez ostatnie kilkadziesiąt lat państwo polskie robi, co tylko się da, żeby wymazać go ze świadomości mieszkańców, także dziś wystarczy spojrzeć na mapę narodowości śląskiej, żeby wiedzieć, gdzie leży Górny Śląsk. Bo wszędzie na nim deklaracje narodowości śląskiej wynoszą od kilku procent w górę. Wszędzie poza nim jest poniżej 1 procenta. W tej sytuacji trudno dziwić się opiniom, że gdyby spis był naprawdę powszechny, śląskich deklaracji byłoby znacznie ponad milion. Ale i to 846 tysięcy to więcej, niż wszystkich uznawanych w Polsce mniejszości razem wziętych! A Ślązaków państwo uznać nie chce!
Śląskość ważniejsza od światopoglądu
Na mapie przedstawiono wszystkie powiaty i miasta na prawach powiatu. Ich listę ułożono na podstawie procentowego udziału deklaracji śląskich. (Wyniki te – na jego wniosek - Stowarzyszeniu Osób Narodowości Śląskiej przekazał Główny Urząd Statystyczny )
1. pow. rybnicki 41,5% (31.554 deklaracje narodowości śląskiej) 2. pow. mikołowski 40,5% (38.140) 3. pow. bieruńsko-lędziński 36,9% (21.318) 4. Piekary Śląskie 36,5% (21.147) 5. Ruda Śląska 35,8% (50.971) 6. pow. wodzisławski 34,3% (54.319) 7. Chorzów 33,8% (37.782) 8. Pow. tarnogórski 32,7% (45.178) 9. Świętochłowice 32,2% (17.119) 10. pow. pszczyński 30,1% (32.468) 11. Siemianowice 29,7% (20.832) 12. pow. strzelecki 29,0% (22.317) 13. Rybnik 27,% (39.323) 14. pow. lubliniecki 27,4% (21.142) 15. Mysłowice 26,3% (19.836) 16. pow. gliwicki 26,1% (30.050)
17. pow. krapkowicki 25,9% (17.058) 18. Katowice 24,4% (78.838) 19. pow. raciborski 22,8% (25.049) 20. pow. opolski ziemski 20,3% (27.019) 21. Żory 18,5% (11.504) 22. Bytom 17,6% (31.109) 23. Tychy 16,5% (21.342) 24. Zabrze 14,6% (26.438) 25. pow. kędzierzyńsko-kozielski 13,3% (13.175) 26. pow. oleski 13,2% (11.688) 27. pow. prudnicki 10,5% (6.074) 28. Jastrzębie-Zdrój 9,9% (9.108) 29. Gliwice 9,7% (18.169) 30. pow. cieszyński 5,5% (9.653) 31. pow. kluczborski 4,5% (3.042) 32. Opole 3,7% (4.593) 33. pow. bielski 1,9% (2.442) 34. pow. będziński 1,1% (1.690) 35. Bielsko-Biała 0,8% (1.323) 36. Sosnowiec 0,7% (1.434) 37. Kraków 0,5% (2.089) 38. Wrocław 0,3% (2.029) 39. Warszawa 0,2% (3.048)
Wracając jednak do wyników spisu z podziałem na powiaty i miasta na prawach powiatu – wielkich zaskoczeń tu nie ma. Chociaż kilka niespodzianek – owszem. Nie dziwią bardzo wysokie wyniki deklaracji śląskich w powiatach rybnickim, mikołowskim i bieruńsko-lędzińskim. Narodowość śląską deklarowało tu mniej więcej 4 na 10 badanych. 40 procent ludności – o takim wyniku mniejszość niemiecka, litewska na terenach gdzie mieszka może tylko pomarzyć. Jeśli to są średnie dla powiatów, to jest oczywiste, że są też gminy, gdzie deklaracji tych jest ponad 50 procent. - W naszym powiecie mamy przecież duże blokowiska przy kopalniach Piast i Ziemowit oraz Fiacie, gdzie ściągano robotników z całej Polski. Ich mieszkańcy znacząco zmniejszyli ilość deklaracji śląskich
przecież wynik Dariusza Dyrdy do senatu w 2011 roku. Inni kandydaci RAŚ próbowali wabić jakimś programem gospodarczym – on jednoznacznie mówił, że chce być senatorem, aby walczyć o uznanie śląskiego języka i narodowości. I to „było to”. W efekcie uzyskał w powiecie bieruńsko-lędzińskim 46 % głosów, wygrywając tu wyraźnie z minister Elżbietą Bieńkowską. Mandat senacki przegrał z nią w bardzo „gorolskich” Tychach. – To dowodzi, jaki śląskość ma u nas potencjał wyborczy. Przy jednym warunku, że będziemy jednoznacznie opowiadać się za śląskością, a nie jakimiś Krakowicami, regonem śląsko-małopolskim. Że nasi przedstawiciele będą mówili o Śląsku a nie o swoich wizjach gospodarczych. My najpierw musimy zdobyć status narodowości ze swoim językiem i autonomię. A dopiero potem w tej autonomii spierać się o gospodarkę. Ale już na autonomicznym Śląsku, ze śląskim skarbem, śląskimi ministerstwami – przekonuje działacz SONŚ i RAŚ, Leon Swaczyna.
Ślązak nie zawsze za rAŚ Przekonują o tym również wyniki do senatu w okręgu rybnickim. Ilość deklaracji
Oba nasze województwa, śląskie i opolskie, wyludniają się. Paradoksalni e, dla nas może to być pozytywne zjawisko. Demografowie potwierdzają bowiem, że przybysze „gorole” łatwiej podejmują decyzję o imigracji, niż autochtoni. Ponadto z Niemiec na Śląsk wraca sporo naszych pobratymców. W efekcie tych zmian demograficznych procent Ślązaków wśród mieszkańców może rosnąć i już za dziesięć lat w kilku powiatach przekroczyć 50 procent, a w samych Katowicach 30.
7
SIerPIeŃ 2013 r.
śląskich jest tu nawet wyższa, niż w powiecie bieruńsko-lędzińskim. W powiecie rybnickim 41,5 procent, w mikołowskim 40,5 procent. Mimo to kandydat RAŚ w roku 2011 uzyskał tu 22% poparcia, a w uzupełniających w 2013 – zaledwie 13 procent. On jednak odwoływał się do innej retoryki, niż śląsko-narodowa. Jak więc widać, osoby deklarujące się jako narodowość śląska wcale niekoniecznie popierają RAŚ. I RAŚ sobie musi na ich poparcie zapracować. Na pewno nie robi tego, gdy radni wojewódzcy podnieśli rękę za tzw. „Krakowicami” wspólną strategią dla województw małopolskiego i śląskiego. Ale ostatnio RAŚ wyraźnie skręca na zachód, w stronę Opola. Bo wynik z podziałem na powiaty potwierdził to, że Górny Śląsk, mimo że rozdarty między dwa województwa, wciąż pozostaje jednością. Chociaż przez ostatnie kilkadziesiąt lat państwo polskie robi, co tylko się da, żeby wymazać go ze świadomości mieszkańców, także dziś wystarczy spojrzeć na mapę narodowości śląskiej, żeby wiedzieć, gdzie leży Górny Śląsk. Bo wszędzie na nim deklaracje narodowości śląskiej wynoszą od kilku procent w górę. Wszędzie poza nim jest poniżej 1 procenta.
i opolskim. Wbrew zwolennikom „Opolszczyzny” nie będącej rzekomo Górnym Śląskiem, tak daleko jak sięga Górny Śląsk, deklaracji śląskich jest całkiem sporo. Powiaty opolski, krapkowicki i strzelecki mają deklaracji śląskich ponad 20 procent. Strzelecki prawie 30, więc nieco więcej, niż sąsiednie, leżące w województwie śląskim lubliniecki i gliwicki, a tylko trochę mniej, niż tarnogórski. Tam, gdzie w województwie opolskim na mapie jest biało, mamy po prostu Śląsk
Patrząc na naszą mapę nie znajdziemy granicy między województwem śląskim
Utracone Bielsko, ale Wisła nie Ta mapa dowodzi, że na Górnym Śląsku wciąż mieszka mnóstwo Ślązaków. Którzy odpowiednio zmobilizowani, mogą sku-
Sonda Dziennika Zachodniego: Czy Twoim zdaniem Narodowy Spis Powszechny właściwie policzył Ślązaków?
TAK 9% NIE, bo w rzeczywistości jest ich więcej 79% NIE, bo w rzeczywistości jest ich mniej 12% Dolny, a nie Górny. To powiaty namysłowski i brzeski. I nyski i głubczycki, które wprawdzie kiedyś były Górnym Śląskiem, ale w 1945 roku wysiedlono stąd niemal całą rdzenną ludność, zastę-
Jeśli RAŚ chce przekonać do siebie tych Ślązaków, którzy dziś na niego nie głosują - musi być jednoznacznie, śląsko wyrazisty. Śląski elektorat nie łatwo wybacza takie rzeczy, jak „Krakowice” albo jak głosowanie w Rudzie Śląskiej za rondem Jarosława Kaczyńskiego, zamiast jakiegoś śląskiego działacza. Śląski elektorat będzie głosował za śląskim reprezentantem wówczas, gdy będzie wiedział, że ten nie przehandluje granic regionu za jakiś inny polityczny „towar”, za zobowiązania koalicyjne.
Opolszczyzny nie ma. Jest Górny Śląsk
chcą być „Opolszczyzną”. Bo innej małej ojczyzny nie mają. W samym Opolu jednak kilka procent Ślązaków jest. A można liczyć, że będzie ich przybywać.
pując ją przybyszami ze wschodu. Dlatego w Nysie czują się dziś chyba bardziej Dolnoślązakami i nic na to poradzimy. A powiat głubczycki, który od Dolnego Śląska leży dość daleko, a Górnym się nie czuje, to chyba jedyny, poza samym Opolem, kawałek Górnego Śląska, gdzie ludzie
Zgodnie z dokumentami GUS „narodowość (przynależność narodowa lub etniczna) jest deklaratywną (opartą na subiektywnym odczuciu) cechą indywidualną każdego człowieka, wyrażającą jego związek emocjonalny (uczuciowy), kulturowy lub genealogiczny (ze względu na pochodzenie rodziców) z określonym narodem”.
tecznie walczyć o swoje prawa. O ile będą mieli oczywiście swoją reprezentację polityczną. W tej chwili najbliżej tej roli jest RAŚ. Zarówno on, jak i Stowarzyszenie Osób Narodowości Śląskiej powinni się z uwagą nad tą mapą pochylić. I wycisnąć z niej wnioski. A wniosek jest na przykład taki, że Górny Śląsk definitywnie utracił już Bielsko-Białą i Nysę. W obu tych miastach ilość deklaracji śląskich jest poniżej 1 procenta. W Bielsku praktycznie tyle, ile w Sosnowcu! Mieszkańcy Nysy utożsamiają się z Dolnym Śląskiem, Bielska z Małopolską. Czym innym jest natomiast powiat bielski. Ilość deklaracji na poziomie 1,9 procenta wskazywałaby, że tamtejsze okolice też się kompletnie spolonizowały. Tylko trzeba pamiętać, że tylko niewielka część powiatu leży na Śląsku. Miasto Czechowice-Dziedzice, gminy Jasienica, Jaworze i już. To zaledwie 1/3 powierzchni powiatu, gdzie mieszka mniej niż połowa jego ludności. Reszta jest „od zawsze” Małopolską. Ale wynika z tego, że w śląskiej części narodowość śląską deklaruje około 5 procent ludzi. Czyli podobnie, jak w powiecie cieszyńskim. I na te dwa powiaty śląskie organizacje
powinny szczególnie zwrócić wzrok. Są tam jeszcze ludzie, którzy pamiętają, że są Ślązakami a nie żadnymi, za przeproszeniem, podbeskidzianami. Jeśli będą mieli wsparcie, aby przekonywać do swoich racji, żeby przypominać historię Śląska, to może się tam zdarzyć takie śląskie rozbudzenie, jak w okręgu przemysłowym. Przecież na jego terenie w ciągu 10 lat, pomiędzy spisami 2002 a 2011, ilość śląskich deklaracji wzrosła pięciokrotnie. Więc podobnie może być i tam, w Czechowicach, w Wiśle, Istebnej, Skoczowie, Cieszynie. Musimy tylko stale przypominać, że wprawdzie Szczyrk to Małopolska, ale Wisła, Koniaków, Ustroń – to Śląsk. Górny Śląsk!
Je nos mocka! Mogymy być politycznom siłom Patrzącego na tę mapę bawić muszą słowa abp. Wiktora Skworca w Piekarach Śląskich o tym, że wszyscy jesteśmy Polakami. Bo akurat te Piekary są miastem na prawach powiatu, gdzie deklaracji śląskich jest najwięcej. Bardzo śląski Chorzów jest dopiero trzeci, wyprzedza go jeszcze Ruda Śląska, z 36 procentami deklaracji. Ta Ruda, której niedawny prezydent a zarazem prezes Związku Górnośląskiego, Andrzej Stania, niedawno ogłosił, że narodowość śląska nie istnieje. Jak widać Stania, który przez 10 lat był prezydentem tego miasta, nie ma pojęcia, kim czują się
jego mieszkańcy. Patrzącego na tę mapę zdumiewać mogą takie miasta jak Tychy, Bytom, Zabrze czy Żory. Wydawałoby się „gorolskie”, pozbawione rdzennych Ślązaków – a jednak mamy tam około 15 procent i więcej śląskich deklaracji. Nawet Jastrzębie-Zdrój czy Gliwice mają około 10 procent takich deklaracji. Oznacza to tyle, że jeśli Ślązacy zechcą w wyborach głosować na swoją reprezentację etniczną, a nie różne polskie partie, to w każdym większym górnośląskim mieście (poza Opolem) mogą być znaczną siłą polityczną. A takimi miastami jak Piekary, Chorzów, Ruda, Siemianowice czy nawet Rybnik, mogliby po prostu rządzić. Podobnie jak powiatami rybnickim (tam akurat RAŚ ma największy klub radnych), mikołowskim, bieruńsko-lędzińskim czy wodzisławskim, tarnogórskim, pszczyńskim. Nawet w Katowicach, gdzie narodowość śląską zadeklarował co czwarty mieszkaniec, taka etniczna formacja mogłaby być bardzo mocna. I dopominać się z pozycji samorządów o uznanie języka, narodowości. Pod jednym warunkiem, że Ślązacy będą popierali taką listę, a nie polskie partie. I że taka formacja powstaniem albo, że RAŚ zdoła przekonać do siebie tych Ślązaków, którzy dziś na niego nie głosują. Ale aby to zrobił, musi być jednoznacznie, śląsko wyrazisty. Śląski elektorat nie łatwo wybacza takie rzeczy, jak „Krakowice” albo jak głosowanie w Rudzie Śląskiej za rondem Jarosława Kaczyńskiego, zamiast jakiegoś śląskiego działacza. Śląski elektorat będzie głosował za śląskim reprezentantem wówczas, gdy będzie wiedział, że ten nie przehandluje granic regionu za jakiś inny polityczny „towar”, za zobowiązania koalicyjne. Jeśli taka formacja zdoła zawrzeć jakąś ogólnopolską koalicję, a Ślązacy na nią lojalnie zagłosują, to w sejmie zamiast dwóch posłów upominających się o narodowość śląską – będziemy ich mieć ze dwudziestu. A wówczas państwo polskie będzie musiało poważnie traktować nasze postulaty. Ale istnieje też zagrożenie sytuacji odwrotnej. Jeśli w roku 2015 wybory parlamentarne wygra PiS i sformuje rząd, to trzeba się liczyć z wyraźną antyśląską ofensywą państwa, które skieruje się przeciw „zakamuflowanej opcji niemieckiej”. Nasz dzisiejszy problem polega na tym, że antyśląskie są i PO i PiS. I tak naprawdę ten, dla kogo sprawa śląska jest ważniejsza, niż spory światopoglądowe, nie ma na kogo głosować. Bo Ruch Palikota jest zbyt antyklerykalny, by zagłosowało na niego wielu śląskich katolików. AdAM MOĆKO, JOANNA NOrAS
Różni pseudo-eksperci, nierzadko z naukowymi tytułami, kiedy ogłoszono wyniki spisu powszechnego twierdzili, że to po prostu protest przeciwko nazwaniu przez Jarosława Kaczyńskiego Ślązaków „zakamuflowaną opcją niemiecką”, a tak naprawdę ludzi czujących się Ślązakami a nie Polakami prawie nie ma. Jednak mapa deklaracji przeczy temu. Ilość deklaracji w miastach nieśląskich, jak Kraków czy Sosnowiec jest na granicy błędu statystycznego, ilość deklaracji w ginach śląskich, ale mocno „zgorolizowanych” wynosi od 4 do 20 procent, zaś w pozostałych od 20 do 42 procent. Tak więc wyraźnie widać, że narodowość śląską deklarowali Ślązacy, a nie oburzeni na Koaczyńskiego Polacy. A te pół procenta w Krakowie, 0,7 w Sosnowcu, 1,1 w powiecie będzińskim? To proste, przecież wszędzie tam żyje śląska imigracja. Im bliżej Górnego Śląska, tym liczniejsza. Sosnowiec czy Czeladź leżące na granicy są często miejscowościami, gdzie Ślązacy zawierają związki małżeńskie, gdzie dostawali mieszkania. Dlatego też nie ma nas w Częstochowie, bo ona jest dla migracji nieatrakcyjna, więc się tam Ślązacy nie osiedlają. Ale jest także w Warszawie. A wiele z tych osób poczuwa się do narodowości śląskiej.
8
SIerPIeŃ 2013 r.
czy dieter Przewdzing stworzy nareszcie partię regionów?
Dieter Przewdzing, burmistrz Zdzieszowic w województwie opolskim, z dnia na dzień stał się postacią publiczną, niema celebrytą. Rzucił wyzwanie ustrojowi państwa. Twierdząc, że Warszawanas rozkrada i czas z tym skończyć.
- U nas autonomię górnośląską, a oni tam niech utworzą sobie choćby Księstwo Warszawskie! – ni to kpi, ni to mówi poważnie.
My dla konstytucji czy ona dla nas?
W
ustach członka RAŚ słowa ostre, ale w zasadzie normalne. Ale Przewdzing nie jest członkiem RAŚ. Nigdy nie uczestniczył w żadnym Marszu Autonomii, ani żadnych happeningach autonomistów. Jest z Mniejszości Niemieckiej, a ta jak wiadomo do autonomistów sympatią nie pała. Bo autonomiści chcą w jednym województwie zjednoczyć cały Wiěrchni Ślůnsk, a mniejszość chce, żeby maleńkie województwo opolskie trwało, bo tylko w takim może być poważną siłą. Niemniej jednak to Przewdzing właśnie dziś mówi najwyraźniej, ostrzej niż RAŚ: niech żyje autonomia Śląska, dość rozkradania nas przez Warszawę! Warszawa zrobiła z nas biedaków. To słowa znamienne, bo jeszcze żaden samorządowiec ze Śląska, żaden prezydent miasta, burmistrz, wójt nie powiedział tego tak dobitnie. Wprawdzie RAŚ ma swoich wójtów, ale nawet oni są ostrożniejsi w słowach. Przewdzing nie jest: - Pracuję w zdzieszowickim urzędzie jako naczelnik od 1975 roku. To już niemal 40 lat. I widzę jak Górny Śląsk ubożeje a Warszawa się na nas pasie. Najwyższy czas na autonomię Górnego Śląska. A oni niech sobie zrobią Księstwo Warszawskie.
Liczby są wymowne Burmistrz pokazuje liczby: W 2000 budżet Zdzieszowic wynosił 24 miliony, w 2006 – 52 miliony. Dziś tylko 40. A dlaczego? Bo polskie prawo faworyzuje firmy, które przenoszą siedzibę do Warszawy. I nawet jeśli u
- Jeden czy drugi polityk mówi mi też, że autonomii nie da się wprowadzić, bo jest sprzeczna z konstytucją Polski. No to ja się pytam, czy my jesteśmy dla konstytucji, czy konstytucja dla nas? Konstytucja to nie Pismo Święte, że nie można tam dokonywać zmian. Od czasu, gdy kieruję Zdzieszowicami zmieniano polską konstytucję kilka razy, więc co to za argument, że autonomia do niej nie pasuje? To się ją zmieni i tyle. Ale cieszę się, że moja aktywność zmusiła kilku polskich parlamentarzystów, aby zajrzeli do konstytucji – mówi zdzieszowicki burmistrz. Przewdzing rządzi Zdzieszowicami, leżącymi u podnóża Annabergu, świętego miejsca Ślązaków. Mimo, że reprezentuje mniejszość niemiecką wie, iż co czwarta osoba w jego powiecie zadeklarowała narodowość śląską. Więcej, niż niemiecką. Zresztą samo nazwisko burmistrza wskazuje, że jest on Łużyczaninem, a więc jego przodkowie przybyli z drugiej strony Odry, gdzie żył słowiański lud bardzo zbliżony do Ślązaków. Dziś ich resztki próbują tam pielęgnować swój język, mając udogodnienia, o których Ślązacy mogą tylko marzyć. Ale Przewdzinga autonomia kulturalna niespecjalnie interesuje.
Zbudujmy ruch autonomistów - Nie mówię, że jest nieważna. Ale dla mnie najważniejszym argumentem za autonomią regionu są finanse Nie możemy pozwolić się bezkarnie doić. A ponieważ to samo dzieje się na Dolnym Śląsku, w Wielkopolsce, Małopolsce, Wybrzeżu, to wierzę, że uda się zbudować ruch domagający się federalizacji, podobnej do niemieckiej – mówi. I zapowiada, że właśnie zaczyna tę akcję. – Kto, jeśli nie ja? Od 1975 roku kieruję gminą. Jako naczelnik a następnie burmistrz szefowałem tej gminie za Gierka, Jaruzelskiego, Balcerowicza, za rządów ZChN,
Od czasu, gdy kieruję Zdzieszowicami zmieniano polską konstytucję kilka razy, więc co to za argument, że autonomia do niej nie pasuje? To się ją zmieni i tyle. Ale cieszę się, że moja aktywność zmusiła kilku polskich parlamentarzystów, aby zajrzeli do konstytucji – mówi zdzieszowicki burmistrz. nas jest zakład produkcyjny, to podatki płacą tam. W efekcie Zdzieszowice to gmina, która nie ma bezrobocia, a szybko biednieje. Z naszej pracy płacone jest rocznie trzysta milionów podatków. Gdybyśmy mieli taki ustrój, jak Niemcy, to do gminy wróciłoby 100 milionów. W Polsce wraca 40. I kiedy ja mówię o autonomii, to mam na myśli właśnie tę gospodarczą. Chcę, żeby podobnie jak w Niemczech, z trzystu milionów zdzieszowickich podatków u nas zostało sto, kolejne sto pozostało na rozwój regionu a tylko to trzecie sto trafiło do Warszawy. W obecnej Polsce Warszawa bierze więcej, niż połowę. I na to się po prostu nie zgadzam – mówi Przewdzing. I zapowiada, że rozpocznie aktywną kampanię na rzecz tworzenia autonomii.
SLD, AWS, znów SLD, PiS a teraz PO. Rządzący państwem się zmieniają, a mnie mieszkańcy Zdzieszowic obdarzają zaufaniem od 38 lat. Bo widzą, jak rzetelnie i skutecznie im służę. Dziś, u schyłku tej kariery, chcę coś zrobić dla całego Śląska a może i Polski, a nie tylko swojej gminy. Zwłaszcza, że ta warszawska Polska zjada swój własny ogon! Może więc to właśnie on stworzy w Polsce partię regionów? Ma na to szansę. W ciągu kilkunastu dni nieznany burmistrz małego miasteczka stał się postacią rozpoznawalną w kraju, celebrytą. Setki burmistrzów, wójtów, prezydentów miast obserwuje jego akcję z zainteresowaniem. Nie kryją, że jeśli uznają, iż sprawa ma szanse, przyłączą się.
- Kiedy prezydenci dużych miast budowali dwa lata temu blok „Obywatele do senatu”, wyglądało to na lobby, które chcą sobie stworzyć w Warszawie, żeby walczyć o te duże miasta. O Wrocław, ale też Gliwice, Tychy. Nie chodziło o żadne zmiany ustrojowe, tylko o to, żeby samemu mieć lepszy dostęp do koryta. Z Przewdzingiem jest inaczej. On naprawdę mówi o zmianach w państwie, on naprawdę dąży do tego, aby nasze pieniądze zostawały u nas. Jeśli słowa padną na podatny grunt myślę, że może liczyć na poparcie setek takich, jak ja – mówi burmistrz jednego z wielkopolskich miasteczek. Na razie chce pozostać anonimowy, bo nie wie, czy media nie zrobią ze zdzieszowickiego burmistrza oszołoma i zdrajcy. Ale jeśli Przewdzing zdoła się przed atakiem obronić, może stać się liderem nowej siły społecznej. Jak przed nim Andrzej Lepper, Roman Giertych czy Janusz Palikot. Którzy mocno zaistnieli w polityce.
Partia Polski Powiatowej - I mogli się w niej zadomowić na dobre, ale brakło im programu, wizji zmian w państwie. Socjalne obietnice Leppera, klerykalizm Giertycha czy antyklerykalizm Palikota to za mało. Przewdzing ma nad nimi przewagę, bo od lat obserwuje zza biurka burmistrza jak funkcjonuje państwo. On i tacy jak on wiedzą, jak powinno funkcjonować, by lepiej żyło się nie tylko warszawiakom, ale mieszkańcom Polski powiatowej. I tacy powiatowi liderzy są w stanie stworzyć potężny ruch polityczny,
PiS i PO się kompromitują Tymczasem polskie partie polityczne, zgodnie z przewidywaniami, chcą zrobić z Przewdzinga zdrajcę państwa i oszołoma. PiS domaga się jego dymisji, Poseł PiS Sławomir Kłosowski mówi: - Złożę zawiadomienie do prokuratury, by zbadała wypowiedzi burmistrza pod kątem nawoływania do waśni na tle narodowościowym oraz by sprawdziła, czy nie kwestionują one ustroju RP. A Wojciech Kowalski z miejscowego powiatowego PiS dodaje: - Wzywamy go do natychmiastowej dymisji! Przewdzing tylko macha ręką: - Mamy demokrację, każdy może składać dowolny wniosek do prokuratury. Jeśli poseł chce się kompromitować, wolna droga. Ale wstyd, żeby przedstawiciel narodu nie wiedział, że agitowanie za zmianą konstytucji nie jest żadnym przestępstwem. Co on robi w Sejmie, jeśli myśli, że przestępstwem jest zmienianie prawa, czyli to, czym Sejm się zajmuje? PiS na 30 sierpnia pod zdzieszowickim urzędem szykuje pikietę. Będą mieć transparent z napisem „Tu jest Polska”. Burmistrz spokojnie odpowiada, że sam jest gotów pod takim transparentem się sfotografować. Tylko co to ma do rzeczy? Zarząd Powiatu PO w Opolu też zabrał głos w tej sprawie. Stwierdził w oświadczeniu: „Szerzenie tez, że autonomia jest remedium na wszystkie bolączki samorządów, jest szkodliwe i opiera się na utopijnej wizji państw bez różnic w rozwoju regionów i lokalnych struktur samorządowych. (…) Koszty społeczne, w przypadku lokowania dochodowej produkcji o wysokiej uciążliwości dla środowiska, są nieraz bardzo wysokie,
Może to właśnie on stworzy w Polsce partię regionów? Ma na to szansę. W ciągu kilkunastu dni nieznany burmistrz małego miasteczka stał się postacią rozpoznawalną w kraju, celebrytą. Setki burmistrzów, wójtów, prezydentów miast obserwuje jego akcję z zainteresowaniem. Nie kryją, że jeśli uznają, iż sprawa ma szanse, przyłączą się. domagający się autonomii – mówi politolog Zbigniew Kręzołek. Pytanie tylko, czy jeśli taka partia powstanie, to RAŚ stanie się jej częścią? Pyjter Długosz, członek zarządu RAŚ mieszkający niedaleko Zdzieszowic, studzi zapały: - Z całego serca popieram postulaty burmistrza Przewdzinga, bo przecież są zbieżne z programem RAŚ, ale na razie to my jesteśmy poważną siłą polityczną, mającą struktury w całym regionie. Myślę jednak, że z naszej współpracy może urodzić się sporo dobrego. - Jestem za tym, aby mieszkańcy Śląska, nie partie polityczne czy Ruch Autonomii Śląska albo Mniejszość Niemiecka, ale całe społeczeństwo zadbało o autonomię śląską. Rząd polski i parlament rządzi dla Warszawy i w Warszawie zajmuje się różnymi związkami partnerskimi, transwestytami. To jest ważne, ale ważniejsze od tego są sprawy oświatowe i gospodarcze - odpowiada zdzieszowicki burmistrz.
a korzyści dla lokalnych społeczności niewielkie. Tak jest w przypadku Zdzieszowic. Jednakże oderwanie Śląska od Polski nie da oczekiwanych przez burmistrza rezultatów”. Przewdzing znów puka się w czoło: - A kto mówi o oderwaniu od Polski? Wicelider RAŚ Grzegorz Gryt (skądinąd też wójt niewielkich Lysek) komentuje smutno: - Podobnie jak my, burmistrz Przewdzing jeszcze nieraz będzie atakowany kłamliwymi oskarżeniami, że chce oderwać Śląsk od Polski i przyłączyć do Niemiec. Ciekawe, jak sobie z tym poradzi. Jako działaczowi mniejszości niemieckiej może mu być jeszcze trudniej niż nam. Na razie jednak Przewdzing jest „w gazie”. Wierzy, że jest w stanie poderwać tę „Polskę powiatową”, nakłonić ją do stworzenia nowej potężnej siły politycznej, zdolnej – jak w 1989 roku Solidarność – zmienić państwo. Oby jego zapał poderwał też innych. JOANNA NOrAS
Zdzieszowice do niedawna były „Kuwejtem Górnego Śląska”. Rozwijały się dynamicznie, jak rzadko która gmina. Zmieniła to ustawa z 2003 roku, która daje możliwość meldowania się właścicieli zakładów obojętnie gdzie. Na jej skutek zdzieszowicka koksownia, należąca do światowego koncernu Mittala, płaci teraz podatki nie tu, lecz w stolicy. Wyniosła się też duża miejscowa firma "Zarmen". Zdzieszowice z tego tytułu tracą 15 milionów rocznie. Podobne problemy dotykają niemal każde śląskie miasto. Płacenie podatków w regionie, gdzie leży zakład, i pozostawianie ich w tym regionie, byłoby pierwszym, ważnym krokiem do gospodarczej autonomii
9
SIerPIeŃ 2013 r.
N
astały czasy straszne, albowiem już dawno zakończyła się epoka masowego chodzenia do teatru, czy opery. Zwyczaj ten został wyparty przez chodzenie do kina, gdzie można zachowywać się swobodniej, nie trzeba ładnie się ubierać, ani za dużo myśleć. Cena, też nie jest bez znaczenia. Prawdę powiedziawszy dźwięk kolejno otwieranych puszek piwa dobiegający z głębi ciemnej sali, za chwilę skwitowany dorodnym beknięciem i rubasznym śmiechem, zawsze skłania mnie do refleksji, czy aby nie jestem w osiedlowym, spelunowatym barze i czy aby zaraz nie dostanę tą puszką w łeb. Dlatego ja osobiście chadzam do kina w godzinach porannych, wtedy buractwo (po waszemu: soroństwo) jeszcze smacznie śpi, hen daleko w betonowych, wielopiętrowych klocach. Prawda odnośnie kina jest jednak jeszcze boleśniejsza, gdyż jak powszechnie wiadomo, wszyscy masowo ściągają filmy z internetu. Na Górnym Śląsku kin i teatrów nie brakuje, ale poza nimi możemy jeszcze w ramach rozrywek kulturalnych: A. Za Wielkim Wodzem RAŚmanów Jerzym G. podążać barokowym tropem do pałaców i pałacyków, zahaczając też o barokowe kościoły. B. Za Wielkim Wodziem RAŚmanów Jerzym G. podążać do starej kopalni, elektrowni, czy huty. C. Za Wielkim Wodzem RAŚmanów Jerzym G. podążyć na Stadion Ruchu Chorzów. Ja owszem, słuchałam kiedyś wykładu Gorzelika o barokowym malarstwie i byłam zauroczona. Słuchałam go, kiedy opowiadał o dziedzictwie przemysłowym, i było to niezwykle ciekawe. Zdumiałem się, gdy opowiadał mi, że sławni ar-
We
szwortek, 15 sierpnia, był Fest Wniebowziěncio Paniěnki. We Polsce dziěń wolny ôde roboty, tuż ech sie z kamratami trefił na brydża. Nasz brydż tym je inakszy ôd brydża we Krakowie abo Sosnowcu, że kiej niě styko nom szwortego, to mieniomy karty i gromy we szkata. Barżyj rod mom brydża, nale w szkata tyż rod grom. Nale ôroz przý tym szkacie můj kamrat, Polok, nale chowany na ślůnskim Zydlungu pyto: - A chlusta pamiętasz? – No toć! – To przypomnij mi, bo właśnie uczę syna gier karcianych i chciałbym też śląskich. Skata pamiętam sam, ale chlusta trochę zapomniałem. Jak te chlusty szły po kolei? Kiej żech mu już spomnioł, że dupki, asy, trůmfy, krojce, griny, herce, szele i citki (a wszyjsko z citom krojc abo bez, a kiej kr ojcowo je na budzie, to citom grin!) tuż
tAKO PAdO LYJO
PISANe ZA BrYNIcĄ
trochę tu nudą wieje J chitekci Nikiszowca i Giszowca zaprojektowali też w mojej Czeladzi… nie, pewnie że nie dworzec, ale budynki kopali Saturn. To wszystko piękne, ale mam nadzieję że Jerzy G. swoich małych córek nie brał zwiedzać kościołów i hut, tylko proponował im normalne dla dzieci rozrywki. I wtedy musiał się nieźle nagłówkować, bo tu ich zwyczajnie nie ma! Dla przykładu, od lat na całym świecie furorę robią miejsca nawiedzone. Domy, w których straszy – czy to opuszczone, „prawdziwe”,
Owszem jest miasteczko Twinpigs w Żorach, czy Park Dinozaurów w Krasiejowie (opolskie), ale to stanowczo za mało. Braków nie nadrobią jedno czy drugie ZOO, czy tor kartingowy w Katowicach, gdyż nie wszyscy mają samochody, by jeździć z Krasiejowa do Żor i nazad. Uważam, że każde centrum rozrywki, czy to karuzele, czy huśtawki typu „małpi gaj”, parki owadów, dinozaurów, galerie strachu, aquaparki, i inne tego typu miejsca, powinny powstawać masowo, z możliwością dofinansowania ze
od lat na całym świecie furorę robią miejsca nawiedzone. Domy, w którychstraszy. I w Zagłębiu Dąbrowskim (kamienica w Będzinie, dom w Ząbkowicach) i na Dolnym Śląsku, pełno jest takich miejsc, ale na Górnym Śląsku próżno szukać upiora. Choć dla rydzykowców z racji wieku i poglądów może jest nim Kutz? czy też celowo urządzone galerie strachu. I w Zagłębiu Dąbrowskim (kamienica w Będzinie, dom w Ząbkowicach) i na Dolnym Śląsku, pełno jest takich miejsc, ale na Górnym Śląsku próżno szukać upiora. Choć dla rydzykowców z racji wieku i poglądów może jest nim Kutz? Za straszące miejsce jedynie może służyć Śląskie Wesołe Miasteczko. Kiedy tam ostatnio byłam, przeraziłam się liczbą nie działających karuzeli, porozkręcanych, z wyłamanymi podestami. Jakby właśnie stoczono tu jakąś bitwę. Ktoś może mi zarzucić czepianie się, ale kiedy tylko zobaczy się choćby Prater w Wiedniu, do głowy nasuwa się myśl, że te w Chorzowie, to stare (pewnie poniemieckie) graty, którymi powinni zająć się przedsiębiorczy panowie zbierający złom. Właściwie to nie ma na Górnym Śląsku dużego parku rozrywki.
strony państwa, samorządu lub na bazie rozwijającego się partnerstwa publiczno-prywatnego (długoletnia umowa między gminą a partnerem prywatnym, z której obie strony czerpią korzyści), gdyż odciągają one od komputera, czy internetu, pobudzają wyobraźnię, poprawiają koordynację ruchową oraz wpływają na wizerunek danego regionu. A nasz niestety (no, poza Żorami, które na każdym kroku udowadniają, że „chcieć” znaczy „móc”) nie przedstawia się kolorowo: z grubsza mamy do zaoferowania do zwiedzania stare szyby kopalnianie i poprzemysłowe hale. Dobre i tyle, ale aż łezka się w oku kręci, kiedy inne regiony stają na głowie i co rusz w telewizji oglądamy spoty typu: „Dolny Śląsk. Nie do opowiedzenia. Do zobaczenia”. Eh… Szkoda słów. PAULA ZAWAdZKA
cuda cuda ogłaszajom...
ak ech boł mody i piŷkny to ôsprawiali taki wic: „Trefioł do Ponbůczka prymas Wyszyński i tŷn sie go pyto, jako tam je na we welcie sytuacjo. Tuż kardynał godajom, co Ameryka się zbroji bo sie boji, Rusy sie zbrojom bo sie bojom, Niŷmcy tyz sie zbrojom, bo tyż sie bojom. A na to Ponbůczek: a co Poloki? – No, My sie niŷ zbrojěmy, ani niě bojemy! No ja! Zasik na mie liczom te elwry – pado stwůrca. Myślołech zowdy iże to ino wic, ale po ôstatnich wypowiedziach jednego z polskich biskupůw, co Rusy we 1920 spode Warszawy uciekali, bo postraszoła jejch Przenajswiěntszo Frela, to widza co to je prowda. 93 lata nazod richtich boł nad Wisłom Cud! Ŏbjawił sie tym, co towarzysz Ziutek Piłsudski, mianowany bez jednego z przedwojennych biszofow „bandytom spod Bezdan”, citnoł, przýstowajonc wporzodzi na „plan gen Tadeusza Rozwadowskiego”, kerŷmu Poloki i Europa zawdzieczajom, co komonizm nad Łaba trefioł dziepiěro 25lot půźni. Trza tyż pedzieć ô kryptologach, kere złomali szyfry ôd Rusow i dziŷnki tymu Rozwadowski mioł pełno wiedza ô sytuacje - i dziŷnki tymu můg wygrać rozum i streategio nad siłom hord. Tuż niŷ mogą spokopić pojakymu wykształcone Poloki swoje rych-
Niŷ mogą spokopić pojakymu wykształcone Poloki swoje rychtyczne sukcesy sfalajom na siły nadprzyrodzone a niy na swoich genau bohaterůw. Przeca jakby tak rŷchtich Ponbůczek chcioł wystraszyć Rusůw, to posłoł by słup ôgnia abo Archaniołůw abo Trompyjta Jerychońsko. Mo ku těmu roztomaite plagi, ale niŷ wizerunek nojlepszy z matek Matka Ponbůczka. Przeca Paniěnka to niě je jako maszkara, coby niom straszyć ludzi, choby i były to bolszewickie wojoki. tyczne sukcesy sfalajom na siły nadprzyrodzone a niy na swoich genau bohaterůw. Przeca jakby tak rŷchtich Ponbůczek chcioł wystraszyć Rusůw, to posłoł by tak jak na Synaju słup ôgnia abo Archaniołůw a w nojgorzszym wypadku jakoś Trompyjta Jerychońsko czy inkszyo nawałnica! We Starym Testamencie momy roztomaite bajszpile, jak ludzi straszy Stwůrca. Mo ku těmu roztomaite plagi, ale niŷ wizerunek nojlepszy z
Szpajza przý chluście
pado: - Jak tak, to przypomnij mi jeszcze grę w psa. Zaczon żech: - Przeca to je tako prosto gra. Rozdowosz po… - i tela. Przepomniołech gry w psa.
mogło, że dziś podczas mody bejsbola ta jego pierwotna wersja powinna być popularna na każdej łące, a jednak gry, którą znam z dzieciństwa nie widziałem na żywo od lat. Albo kiepki? Dziecinna gra w dupka?
Polonizujemy nasze obyczaje na potęgę, a to, że Ślązacy chodzą w Wielkanoc ze „święconym” jest tego dowodem poważnym, bo przecież naszych dziadków-katolików, polskie święcone jedynie śmieszyło. Ale zaniknięcie karcianych chlusta i psa jest tak samo symptomatyczne, jak to święcone. I to nie chodzi tylko o grę w psa. W tym momencie po raz kolejny uświadomiłem sobie, jak szybko odchodzą w niepamięć nie tylko nasze śląskie tradycje poważne, ale też zabawy, gry. Kto dziś pamięta choćby, jak się gra w palanta? Wydawać by się
Polonizujemy nasze obyczaje na potęgę, a to, że Ślązacy chodzą w Wielkanoc ze „święconym” jest tego dowodem poważnym, bo przecież naszych dziadków-katolików, polskie święcone jedynie śmieszyło. Ale zaniknięcie karcianych chlusta i psa jest tak
matek Matka Ponbůczka. Przeca Paniěnka to niě je jako maszkara, coby niom straszyć ludzi, choby i były to bolszewickie wojoki. Paniěnka pokazuje się, coby ludzi pocieszyć, a niŷ – choby dioboł – postraszyć! Tak na koniec jako katolik, to się pytom, kaj sprawiedliwość we Polsce je? Tŷn co na czas těj bitwy pitnoł i wrůcioł jak boło po wszystkim do Warszawy mo pomniki a cesty we cołkij Polsce, a tŷn co tak rýchtich poprowadzioł wojokow do Wiktori a tyż ci, co mu w tym pomogli, ôstali zapomnieni. Przeca tego, kiery uciěk, Piłsudskigo, momy nawet na pomniku w Katowicach, kaj siedzi na klaczy z pulikiem! Ja, ja, możecie se wejrzeć, we Katowicach sławno Kasztanka mo pulika! A fto pamiěnto, kim boł Rozwadowski? Chocia widza, co do arcybiskupa ze Warszawy Henryka Hosera niě liczy sie ani jeděn,ani drugi, inoś Paniěnka. Tuż możne biskupie Hoser we waszŷj diecezje niěch 15 sierpnia niě bydzie ani Wniebowziěnciem Paniěnki, ani nawet Matki Boskij Zielněj, ino Matki Boskij, Kero Rusůw Straszy! To ci dziepiěro bydzie katolicki świěnto… Terozki aże widza, na wiela lepszy ôde prasko-warszawskigo biskupa Hosera, je arcybiskup Skworc, chocia tyż miěszo religio z narodowościom. I żech pierońsko rod, co nasz Kościůł na Ślůnsku niě ôsprawio baji, jak to Paniěnka Piekarsko abo oma Ponbůczka ze Anabergu
samo symptomatyczne, jak to święcone. Powoli nasze zwyczaje niczym nie różnią się od polskich, jedyną odmiennością została godka, więc jeśli i ją zatracimy, to nie pozostanie nic. Powie ktoś „etos”, ale to nieprawda. Owszem, jesteśmy czystsi i pracowitsi od mieszkańców kongresówki, ale już Polacy z Wielkopolski nie muszą mieć wobec nas w tej materii kompleksów. Przybysze ze Lwowa (nie mylić z przybyszami z Wilna albo Podlasia) – też! Coraz mniej różnimy się od Polaków, więc jeśli chcemy utrzymać swoją tożsamościową odrębność, to musimy wracać do tradycji. Pewnie nie da się wrócić do gry w chlusta i psa, bo bajtle wolą w sieci grać w różne żółwie ninja – ale może na przykład wrócić do sztuki kulinarnej. Skirz tego jo, po ôbiedzie 15 sierpnia, po
pognały we 1945 roku Niěmcůw raus, za Odra. Chocia kiej słuchom biskupa Hosera, to sie boja, czy jednego dnia jaki inszy polski biszof i tego niŷ ogłosi. A pisza tak skirz tego, co niěstety, zdowo mi sie, iże poltońsko polityka „historyczno” choćby boła zacyganiono, to bydzie sztyjc wspierano bez Polski Kościůł, coroz myni Katolicki. LYJO SWAcZYNA KAtOLIK rZYMSKI, NIě POLSKI
fIKSUM dYrdUM roz piěrszy ôd lot, miołech niě lody ino szpajza. Tako rýchtig szpajza, ze uciěranych jajec, citronowo-szokuladowo. Moja cera pedziała: - Ale to dobre… I dopiero wówczas skojarzyłem, że moja 16-letnia córka pierwszy raz w życiu jadła szpajza. Już wiem, że w najbliższym czasie na kolacja będzie dostawać hekele a na śniadanie nie ino musli, ale też cwibak. Bo przecież nie jest tak – jak myślała moja Zośka – że śląska sztuka kulinarna ogranicza się do rolady z kluskami i kapustą, żuru, wodzionki, brat kartofli i ciaperkapusty, karminadla, szałotu oraz świątecznych moczki i makówek. Ja od kilku lat wiem, że jeśli nie ocalimy naszego dziedzictwa, to rozmyjemy się w polskim żywiole. Przy czym dla mnie szpajza jest równie ważnym śląskim dziedzictwem, jak huty cynku i dwa turmy w Świętochłowicach. A może nawet ważniejszym. dArIUSZ dYrdA
10
SIerPIeŃ 2013 r.
Propaganda Komedia z Muzeum trwa Nowy dyrektor dziwi, stary tworzy historyczny portal
wygrała z historią
Wybitni nie chcą być służącymi
K
Jodliński – stary dyrektor
iedy marszałek Mirosław Sekuła postanowił pozbyć się dyrektora Muzeum Śląskiego – zaczęła się komedia z obsadą tego stanowiska. Konkurs na dyrektora wywołał rozbawienie każdego, kto go obserwował. Komisja konkursowa za fachowca lepszego od Jodlińskiego uznała bowiem poetę, którego największym dorobkiem w kulturze są … erotyczne wiersze. Poza tym ma pojęcie w zarządzaniu, ale hurtowniami. Żadna to tajemnica, że komisja działała w myśl hasła: każdy, byle nie Jodliński. Bo koncepcja stałej wystawy w Muzeum Śląskim, jaką stworzył Jodliński, wywoływała palpitację serca u tzw. prawdziwych Polaków. Nie opowiadała bowiem o „prastarych piastowskich polskich zie-
Ale nawet Sekuła nie był w stanie zaakceptować poety Lesława Nowary na stanowisku dyrektora. Więc mimo, że ten wygrał dziwaczny konkurs, nie powołał go. Zamiast tego zapowiadając, że do kierowania Muzeum Śląskim zjawi się jeden z najwybitniejszych polskich muzealników. Chyba jednak nawet ci z nich, którzy są za prezentowaniem „prawdziwie polskiej” historii Śląska – nie zdecydowali się na posadę w Katowicach, gdzie od razu byłoby wiadomo, że zostali przywiezieni w teczce, by zniszczyć to, co już stworzono. Że są służącymi polityków. Zwłaszcza, że przed nowym dyrektorem stoi ogromne wyzwanie. Na Muzeum poszły duże fundusze z Unii Europejskiej, ale też oczekiwania dużej ilości zwiedzających. Jeśli zwiedzających nie będzie – to pieniądze trzeba oddać. A można w ciemno przyjąć, że Ślązacy poszliby na wystawę taką, jaką chciał im pokazać Jodliński, ale na kolejne opowieści o prastarych polskich ziemiach i powstańczym zrywie – nie pójdą. Po prostu nie są jej ciekawi. A bez zwiedzających Ślązaków to muzeum będzie jednak świecić pustkami.
Wybitni muzealnicy nie zdecydowali się na posadę w Katowicach, gdzie od razu byłoby wiadomo, że zostali przywiezieni w teczce, by zniszczyć to, co już stworzono. Że są służącymi polityków. Zbojkotowali więc ten polityczny zaciąg na dyrektora. Teraz niby udaje się, że tym wybitnym jest nim świeżo powołany dyrektor Dominik Abłamowicz miach”, o „odwiecznej tęsknocie Ślązaków za Polską”, o „powstańczym antyniemieckim zrywie”, o „powrocie do macierzy” – lecz o tym, jak biedny region nagle, w XIX wieku, stał się wiodącym w Europie. Oczywiście w czasach niemieckich. Tego „prawdziwi Polacy” przeboleć nie umieli i zaczęła się nagonka na Muzeum. Zaczęli ją redaktor Teresa Semik z Dziennika Zachodniego i wicewojewoda Piotr Spyra, podjął marszałek Adam Matusiewicz, a po jego dymisji dokończył następca Mirosław Sekuła. Nikogo nie interesowało, że Jodliński budując nową siedzibę muzeum dotrzymuje terminów, czyniąc zarazem wielomilionowe oszczędności.
Tak więc okazało się, że o żadnym wybitnym muzealniku nie ma mowy. Zbojkotowali oni ten polityczny zaciąg na dyrektora. Teraz niby udaje się, że tym wybitnym jest nim świeżo powołany dyrektor Dominik Abłamowicz. Ale to oczywista próba ratowania twarzy, bo Abłamowicz kilka lat temu konkurs na dyrektora przegrał właśnie z Jodlińskim, a potem, po konflikcie, odszedł z pracy. Trzy lata temu został dyrektorem Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu, ale wiele tam nie zwojował. Sprzeciwiał się połączeniu obu muzeów, twierdząc, że mają inną misję. Teraz, gdy ma być szefem tego większego, stał się podobno zwolennikiem tego połączenia.
Rozmowa z LeSZKIeM JOdLIŃSKIM, byłym dyrektorem Muzeum Śląskiego
Abłamowicz – nowy dyrektor
Portal – gestem rozpaczy Jodliński od czasu do czasu swoimi działaniami szokuje opinię publiczną. Tak było, gdy pewien kolekcjoner zjawił się w muzeum z eksponatami, które legalnie kupował na aukcjach. A dyrektor nasłał na niego policję. Natomiast zaledwie kilka tygodni temu oddał na makulaturę książki naukowca, który nieco wcześniej rozstał się z Muzeum. Książki makulaturą raczej nie były, zważywszy, że tuż po tym trafiły na aukcje, wystawione za dość pokaźne sumy. Trudno nie odnieść wrażenia, że zadziałał po prostu charakter dyrektora Abłamowicza. Sęk w tym, że w Muzeum podobno potrzebny był dyrektor inny niż Jodliński, bo ten jest konfliktowy. Tylko akurat to chyba jedyna cecha łącząca obu panów. No oczywiście poza tą, że obaj są muzealnikami. Ciekawe też, jak będzie wyglądała wystawa firmowana przez Abłamowicza. Wiadomo tyle, że konsultowano jej założenia w urzędzie marszałkowskim. Czyżby sam Mirosław Sekuła pisał tam swoją wersję historii Śląska? A co na to Jodliński? Odpowiada: Jeśli nie ma szansy na realne, to czas na budowę wirtualnego Muzeum Historii Górnego Śląska. Wierzy, że w Internecie politycy nie zawłaszczą historii regionu. Portal ten mają tworzyć pasjonaci regionu i historycy nie godzący się na „politykę historyczną” a la prezydent Komorowski i marszałek Sekuła zamiast rzetelnej historii regionu. – Gdy tylko zgłosiłem taki pomysł, pojawili się pierwsi chętnie do współpracy – zdradza Leszek Jodliński. Ale nie ma się co oszukiwać, portal to jednak nie prawdziwe muzeum. To tylko ges rozpaczy, że nadal oficjalnie obowiązywać będzie „patriotyczna” historia, zamiast tej prawdziwej.
- Odwołano pana między innymi za pomysł rozpoczęcia wystawy Muzeum o Śląsku niemieckim poetą, Goethem. Czy nie można było zrezygnować z tego Goethego, z kilku innych postaci najbardziej drażliwych - a mimo to stworzyć wystawę, prezentującą w ciekawy sposób prawdziwą historię Śląska? - Scenariusz każdej wystawy, to pewna koncepcja ideowa, programowa i artystyczna. To poszukiwanie syntezy, momentów narracyjnie istotnych, ale zarazem tego, co współcześnie jako widzowie cenimy. Decyzja o wyborze XIX i XX wieku jako okresów dla Górnego Śląska najważniejszych wydaje mi się oczywista. Ta wcześniej mało znacząca europejska kraina, właśnie wtedy wyrosła na gospodarczą i cywilizacyjną potęgą. Dlatego to w początkach tej industrializacji trzeba było poszukać symbolicznego „momentu pierwszego”. Rozpoczynającego opowieść. Szukałem tego, czym jest słowo w przekazie biblijnym. I znalazłem: maszyna! Maszyna ogniowa, parowa. Oczywiście nie jakakolwiek, ale dokładnie ta tarnogórska – pierwsza na Śląsku, pierwsza w Europie. To, że w tle tego momentu pojawia sie Johann Wolfgang Goethe jest ważne, bo pokazuje, że śląską industrializację obserwowała ówczesna
sie tych postaci było konieczne. - Padał też zarzut braku wybitnych śląskich Polaków. - Ci, którzy nim szermowali albo scenariusza wystawy nie czytali, albo świadomie kłamali. Histeria jaka rozpętano w tej sprawie jest nieracjonalna, gdy na przykład wytykano brak postaci Wojciecha Korfantego, a był on w tych wytycznych do scenariusza uwzględniony. Pomijanie dokonań osób dotąd nieobecnych w historii Górnego Śląska, lub niedocenianych takich jak chociażby Godulla, czy nawet Korfanty, odbyłoby sie ze strata dla jakości narracji wystawy. Tak samo jak na wstawie miał być Wincenty Pstrowski, by pokazać absurd i nieludzki wymiar socjalistycznego współzawodnictwa pracy, ale też tego jak zniszczono ethos pracy, choć na Śląsku miał i ma swoje znaczenie.
- Umknął pan jednak trochę od jednoznacznej odpowiedzi, czy nie można było zrezygnować z jednego czy drugiego wątku, aby tylko móc pokazać prawdziwą historię Śląska. Chyba że przyjął pan, iż jeśli zacznie ustępować przed żądaniami polityków, pojawią się kolejne. I tak bez końca, aż wystawa zostanie całkowicie wykastrowana?
To w początkach tej industrializacji trzeba było poszukać symbolicznego „momentu pierwszego”. Szukałem tego, czym jest słowo w przekazie biblijnym. I znalazłem: maszyna! Maszyna ogniowa, parowa. Ta tarnogórska – pierwsza na Śląsku, pierwsza w Europie. To, że w tle tego momentu pojawia sie Johann Wolfgang Goethe jest ważne, bo pokazuje, że śląską industrializację obserwowała ówczesna Europa. Więc jeśli mówimy o pierwszej (pierwszej!) maszynie parowej na kontynencie, to pominięcie Goethego byłoby koszmarnym błędem, bo jego osoba ukazuje rangę i oddziaływanie tego zdarzenia! Europa. Wielki europejski poeta przyjechał do Tarnowskich Gór zobaczyć na własne oczy maszynę parową! I nadal uważam początek wystawy za doskonały. Pyta pan, czy można było zrezygnować z Goethego? Dobrze, tylko czym go zastąpić? Jaki inny „moment pierwszy” wybrać, żeby zaciekawić. Zastanawiałem się nad tym wielokrotnie i niczego choćby w przybliżeniu równie dobrego nie znalazłem. Nie tylko ja zresztą. A jeśli uznajemy ten początek za najlepszy, to usunięcie go jest niepowetowaną stratą dla wystawy.
- A inne postaci? - Jakie? Musimy pamiętać, że dwieście lat temu Śląsk stał się miejscem tworzenia sie historii nowoczesnej, przemysłowej Europy. Możemy oczywiście udawać, że tu nie było wybitnych niemieckich przemysłowców, inżynierów, tylko przecież to oni stanowią o naszym poczuciu europejskości tej ziemi? Poza tym wymazać Niemców z historii śląskiego górnictwa i hutnictwa, to tak, jak wymazać Żydów z historii włókienniczej Łodzi. Nawet wielka polska powieść „Ziemia Obiecana” Reymonta pokazuje, że to Żydzi zbudowali potężną, przemysłową Łódź. Powstawanie górnośląskiego przemysłu nie doczekało się powieści tej klasy, ale to nie znaczy, że można dziś manipulować tą historią. Właśnie z tych powodów pojawienie
- Odpowiedzi na pytanie, to wyjaśnienie okoliczności tworzenia muzealnej wystawy. Dzisiaj wystawa to pewna konstrukcja, zadanie pytania i udzielenie kilku sugestii odpowiedzi, zostawienie widza z "pracą własna" do wykonania. Jako oś narracji wybrałem industrializację. Bo jest nowoczesnym ujęciem tematu – historii Górnego Śląska - widzianego właśnie z tej perspektywy, bo jest atrakcyjna dla odbiorcy, który historii Śląska nie zna, a jest karmiony stereotypami i obrazami, które po prostu sie zużyły lub (w świetle ostatnich 20-30 lat pracy historyków) nie są pełne, nie są obiektywne, wyrastają z ducha propagandy polskiej - głównie PRl-u ale tez obrazów historyków niemieckich, czy czeskich. Ta wystawa miała zerwać z propagandą a pokazywać historię. Dzieje się na odwrót. Z punktu widzenia dramaturgii wystawy i tematu, obraz musi być spójny. Więc jeśli mówimy o pierwszej (pierwszej!) maszynie parowej na kontynencie, to pominięcie Goethego byłoby koszmarnym błędem, bo jego osoba ukazuje rangę i oddziaływanie tego zdarzenia! Dla mnie jako twórcy wystawy nie miało znaczenia, jakiej narodowości był ten poeta. Ważne jest, że to nazwisko zna każdy w miarę wykształcony Europejczyk. To myślę jasna odpowiedź. Z drugiej strony zarzut o „niemieckiej” wystawie był bezsensowny, bo scenariusz zakładał pokazanie też niedocenianych aspektów międzywojennych w
11
SIerPIeŃ 2013 r. podobnie jak nie powinni się mieszać do tego, jak wybudować autostradę czy zoperować prostatę. To zadania dla zawodowców, specjalistów. Zwraca na to uwagę w swoim niedawnym stanowisku Międzynarodowa Rada Muzeów i Stowarzyszenie Muzealników Polskich, apelując o właściwe zarządzanie muzeami w Polsce i z niepokojem obserwując to, co sie z nimi dzieje w zakresie form nadzoru i oddziaływania przez
gdzie w oparciu o pierwotne skonfrontowane z opiniami ekspertów wytyczne do scenariusza, opowiemy historię wolną od wytycznych polityków i tych, którzy dzisiaj chce tak instrumentalnie traktować historię. - Na koniec pytanie, w jakim według pana kierunku pójdzie muzeum pod dyrekcją Dominika Abłamowicza?
foto: Adam Korzeniowski
Spowoduje to utratę zaufania do instytucji muzeów, nie tylko Muzeum Śląskiego, jako miejsca w którym powinna odbywać sie debata na temat naszej przeszłości. Muzea przygotowują nas do zmierzenia sie z przyszłością, w oparciu o kapitał tego, co buduje naszą tożsamość. Tu tę okazję zmarnowano. Nie wiem, jak ten proces potrwa długo i czy szansa ta jest tracona bezpowrotnie. Na pewno stracimy kilka lat.
Polsce, jak choćby jakość życia artystycznego i społecznego na Śląsku w II Rzeczypospolitej, rozwój urbanistyki tego czasu. Taka wystawa wyrasta z aktualnej wiedzy o historii i nie jest realizowane na zamówienie żadnej formacji politycznej. Upraszczanie tych spraw mnie nie interesuje, bo za wysoką cenę zapłaciłem za swoja pryncypialność w tym wszystkim. Czy wystawa może być bezkarnie zmieniana? Cięta, poprawiana w nieskończoność, by osłabić
zestawem tablic, map, nie jest podręcznikiem. Operuje obrazem, obiektem i emocjami. Tak dzisiaj sie robi wystawy pobudzające odbiorców. Na inne ludzie po prostu nie chodzą! Trzeba tu powiedzieć też jasno, że wytyczne i charakter tej wystawy spotkały sie z bardzo dobrym przyjęciem specjalistów, a krytyka poszła ze strony środowisk konserwatywnych i nie znających warunków współczesnego muzealnictwa.
Minister kultury Bogdan Zdrojewski w swoim wywiadzie dla Rzeczypospolitej z 2 sierpnia apeluje o to by muzea obywały się bez propagandy historycznej. Jak niestety widać jego partyjny kolega w Katowicach, marszałek Sekuła, ma inną wizję niż polski minister kultury. charakter? Absolutnie! Jeśli chcemy zachować spójność, charakter, dynamikę, to wystawa nie może być bezkarnie i bezmyślnie zmieniana, bo na przykład ktoś uważa, ze wystawa powinna się zacząć od roku, powiedzmy, 1815 albo Piastami. Wystawa nie jest też, jak chcieliby niektórzy politycy i osoby nie znające sie na muzealnictwie,
- Rozumiem. A czy w pana odczuciu istnieje szansa na taką wystawę, dopóki w muzealnictwo będą się mieszać politycy? Nie tylko w rodzaju marszałka Sekuły, ale jacykolwiek? - Czy do tworzenia wystaw muzealnych powinni się mieszać politycy. Oczywiście, że nie,
establishment polityczny w Polsce. Minister kultury Bogdan Zdrojewski w swoim wywiadzie dla Rzeczypospolitej z 2 sierpnia apeluje o to by muzea obywały się bez propagandy historycznej. Jak niestety widać jego partyjny kolega w Katowicach, marszałek Sekuła, ma inną wizję niż polski minister kultury.
- Więc w pana odczuciu szansa na taką wystawę została zmarnowana na lata, jeśli nie bezpowrotnie? - Nie wiem, jaka będzie ta wystawa, która ostatecznie ujrzy światło dzienne. Wiem o wprowadzonych do scenariusza zmianach. Są złe i jednoznacznie sugerują, że politycy zlekceważyli postulat o nie mieszanie się do budowania obiektywnego przekazu historycznego. Nie jest to scenariusz, pod którym mogę się podpisać i zapewne wiele z osób uczestniczących w tym procesie będzie i jest już podobnego zdania. Górny Śląsk bezpowrotnie traci szansę, by w tym momencie, w ramach nowej wystawy, wyjść poza przekaz historii regionu utrwalony w przestrzeni stereotypu i historiografii polskiej doby PRL-u. Spowoduje to utratę zaufania do instytucji muzeów, nie tylko Muzeum Śląskiego, jako miejsca w którym powinna odbywać sie debata na temat naszej przeszłości. Muzea przygotowują nas do zmierzenia sie z przyszłością, w oparciu o kapitał tego, co buduje naszą tożsamość. Tu tę okazję zmarnowano. Nie wiem, jak ten proces potrwa długo i czy szansa ta jest tracona bezpowrotnie. Na pewno stracimy kilka lat. Odpowiedzią na taką sytuację jest zaproponowane przeze mnie Wirtualne Muzeum Górnego Śląska,
- Odpowiedź nie jest możliwa. Nikt z opinii publicznej nie zna koncepcji zarządzania nowym Muzeum Śląskim. Nie została ona zaprezentowana także w toku konkursu, w którym obecny dyrektor Muzeum w Bytomiu nie uczestniczył, ani w ramach innej otwartej formy jej prezentacji. To żenująca sytuacja, w której opinia publiczna zostaje pozbawiona możliwości odniesienia sie do tego, co można nazwać budowaniem nowoczesnego muzeum w warunkach współczesnej doktryny muzealnej. To absolutne zachwianie standardów muzealnictwa! Powiedzmy wprost: dokonano zawłaszczenia Muzeum przez część środowiska politycznych. I to oni - wraz z realizującą ich wytyczne programowe osobą - będą odpowiadali przed opinią publiczną za dalsze losy placówki. Ciekawe, jak w tej sytuacji personalnej będzie przebiegał proces łączenia obu placówek: w Bytomiu (gdzie Abłamowicz jest dotychczas dyrektorem – przyp. red.) i Katowicach (gdzie nim właśnie został). Jeszcze dwa lata temu Dominik Abłamowicz był przeciwnikiem łączenia muzeów, a poprzedni marszałek deklarował populistycznie, że Województwo stać na dwa muzea, co spotkało się z entuzjastycznym przyjęciem przez tego pana. Mieszkańcy Bytomia będą zapewne obserwować ten test wiarygodności dyrektora Abłamowicza z wielkim zainteresowaniem. Negatywne, a w istocie miażdżące wyniki kontroli NIK z 2008 roku odnoszące sie do pracy pana Abłamowicza na stanowisku kierownika działu Archeologii w Muzeum Śląskim i jego blisko trzyletnia praca na stanowisku dyrektora w Bytomiu nie pozwalają mi na wysnuwanie jakichkolwiek opinii poza wyżej wyrażone wątpliwości. rOZMAWIAŁ dArIUSZ dYrdA
chcesz lepij godać JUż W SPrZedAżY!!! po ślůnsku? Wznowienie kultowej książki!
U nas promocyjna cena!
Historia Narodu Śląskiego (autor Dariusz Jerczyński) , wydanie III, poszerzone, 476 stron formatu A-4 – już w sprzedaży od 1 lutego. Cena 60 złotych. Historia Narodu Śląskiego – to jedyna książka, która prezentuje dzieje naszego hajmatu ze śląskiego (a nie polskiego, niemieckiego, czeskiego czy jeszcze innego) punktu widzenia. Trzecie wydanie w porównaniu z poprzednimi zostało bardzo poszerzone, mniej więcej o połowę. Jesteś Ślůnzokiem? Ta ksiůnżka musisz mieć! Historię Narodu Śląskiego można kupić, wpłacając 60 złotych (+ 8 zł koszty przesyłki) na konto: 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 (Instytut Godki Ślunskij Dariusz Dyrda). W przypadku zamówienia 2 i więcej egzemplarzy – przesyłka gratis. Czas realizacji zamówienia do 14 dni. Książkę można zamówić telefonicznie, pod numerem 0-501-411-994 lub na przez pocztę internetową poczta@naszogodka.pl.
„Rýchtig Gryfno Godka” – jedyny podręcznik mowy śląskiej w promocyjnej cenie. „Rýchtig Gryfno Godka” to 15 czytanek po śląsku i polsku, a po każdej czytance omówione różnice pomiędzy gramatyką śląską a polską. Zaś czytanki opowiadają to, co Ślązak o swojej ojczyźnie wiedzieć powinien: o naszej historii, o granicach Górnego Śląska, o śląskich noblistach, o śląskich zwyczajach. Książka zaopatrzona jest również w bogaty słownik polsko-śląski i śląsko-polski. „Rýchtig Gryfno Godka” ” promuje prostą i intuicyjną śląską pisownię opartą o 90-letnią tradycję! „Rýchtig Gryfno Godka”! można kupić, wpłacając 25 złotych (+ 8 zł koszty przesyłki) na konto: 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 (Instytut Godki Ślunskij Dariusz Dyrda). W przypadku zamówienia 2 i więcej egzemplarzy – przesyłka gratis. Czas realizacji zamówienia do 14 dni. Książkę można zamówić telefonicznie, pod numerem 0-501-411994 lub na przez pocztę internetową poczta@naszogodka.pl
12
SIerPIeŃ 2013 r.
rodzinne lody taaaki sztelongi! z rolniczej zagrody
Na pierwszej stronie widnieje relacja z Marszu Ruchu Autonomii Śląska, dla mnie jednak, najważniejszym punktem tego dnia były sprzedawane tam „lody z rolniczej zagrody”, czyli lody Bravita.
K
iedy je spróbowałam - poczułam, prawdziwy smak owoców i mleka. Producent (zarazem działacz RAŚ, a jakże) poinformował mnie, że nie ma w nich konserwantów i sztucznych barwników. I rzeczywiście tak było. Lody były niesamowicie smaczne, właściwie były to najlepsze lody jakie kiedykolwiek jadłam. Kiedy weszłam na stronę internetową lodów Bravita, uśmiechnęłam się od ucha do ucha. Wreszcie zobaczyłam, że jakiś producent żywnosci podziela moją ideę kulinarnego regionalizmu i naturalnych składników. Do wyboru mamy lody mleczne, jogurtowe i sorbety. Wszystkie składniki pochodzą z rodzinnego gospodarstwa w Połomi niedaleko Wodzisławia, a produkowane są w Rybniku-Ligocie. Zachęcam do odwiedzenia strony internetowej lodyzrolniczejzagrody-bravita.com i oczywiście do zakupu, gdyż moim zdaniem (a jestem typem „francuskiego pieska”) Pan Grycan i jego baby przy tych lodach mogą się schować! Czytelnicy do kuchennego boju Jednocześnie, nawiązując do felietonu Darka Dyrdy, chcę poinformować, że rozpoczynamy przygotowania do napisania wraz naszymi czytelnikami śląskiej książki kucharskiej. Mnie, jako osobie z Zagłębia ze Śląskiem przede wszystkim kojarzy się śląska kuchnia, którą uważamy za dziedzictwo kulturowe, dlatego też zwracamy z prośbą o nadsyłanie przepisów kuchni śląskiej. Przetestujemy wszystkie, a te najsmaczniejsze i najbardziej śląskie opublikujemy w gazecie, a w przyszłości w
Dla przykładu lody czekoladowe. Skład: mleko pełne, żółtka jaj, śmietana, cukry, białko mleka, mączka chleba świętojańskiego, kakao w proszku, karmel, wanilia. I nic więcej, żadnych E-252, żadnej waniliny, żadnych aromatów identycznych z naturalnymi, żadnych regulatorów kwasowości ani śladowych ilości orzechów arachidowych czy aspartamu. Mniam! książce. Będziemy chcieli odwiedzać najlepszych pomysłodawców i podglądać ich przy pracy w kuchni. To będzie nasza wspólna książka kucharska, czytelników i redakcji. Zachęcam wszystkich panów czytających gazetę, do podsunięcie tego artykułu żonom, córkom, matkom, aby mogły wziąć udział w tworzeniu książki kucharskiej. Pomysły, rady i sugestie proszę przesyłać drogą pocztową na adres redakcji : 43-143 Lędziny, ul. Grunwaldzka 53, lub mailem: kuchnia@naszogodka.pl Nie dajmy się kebabom, do boju! Za kuchnia naszo i waszo! PAULA ZAWAdZKA
Eli mocie purytański charakter – dejcie se z tom ksiůnżkom pokůj. Nale eli kiej słyszycie „sztelong” i „kamasutra” – już wom sie gěmba lacho, ůwdy bydziecie jom mieli fest radzi.
„Kamasutra po śląsku czyli nasze najlepsze sztelongi” – to poradziesiont uciesznych wierszykůw ô tym, jak idzie „to” robić na klopsztandze, giskanie, bigělbrecie, klawiěrze abo we zogrůdku czy ainfarcie. A niě ino. Napisane to je trocha rymami częstochowskimi, ale tak, że kożdy fto czyto, to abo je zbulwersowany (rzadko) abo sie lacho! „Kamasutra po śląsku” je wydano we dwůch wersjach. Jedna – rýchtig po ślůnsku, ze ślůnskom transkrypcjom. Wtůro, napisano je polskimi buchsztabami, a zaś kaj-niěkaj godka je barżyj spolonizowano, do tych, kierzy gorżyj godajom po ślůnsku. Autor Richard Handtuch to je ino pseudo – a nieoficjalnie wiěmy, co rychtyczno autorka mo już swoji gody i baji juże za Gomułki sztelongi trenowała. Tuż wiě o czym pisze! „Kamasutra po śląsku” (wydawnictwo Stasikówka, Katowice) ma 56 stron formatu A-6, jest w całości kolorowa,
jej stała cena wynosi 9,95 złotych. Można ją kupić w niektórych księgarniach albo w naszym wydawnictwie internetowym poczta@naszogodka.pl, (U nas tylko wersja ze śląską pisownią!). Cena u nas 9 zł oraz koszty przesyłki 8 złotych.
Dej pozůr!!! „Pniokowe Łosprowki” w promocji!!!
się już niemal nie słyszy, skrzących się humorem, a opowiadających o śląskiej historii najnowszej, obyczajach ale i życiowych przygodach Ojgena. Wydawcą jest Instytut Ślůnskij Godki, książka ma 207 stron formatu A-5 . Dotychczasowa cena to 26 złotych. Nowa cena 20 złotych.
Ojgen Kosmała, stały felietonista Radia Piekary kończy pisać swoją nową książkę. W związku z tym ostatnią, czyli „Pniokowe łosprowki abo pnioki na wyrymbowisku” do końca roku 2013 sprzedajemy w promocji. „Pniokowe Łosprowki” to 37 gawęd w świetnej śląskiej mowie, jakiej dziś
Uwaga! W przypadku zakupu łączonego książek „Historia Narodu Śląskiego” (60 zł), „Rychtig Gryfno Godka” (25 zł), „Pniokowe Łosprowki” (20 zł) oraz „Kamasutra po śląsku” (9, 95 zł) cena łączna wynosi nie 114,95 zł (plus koszty przesyłki czyli razem 126 złotych) lecz 110 złotych razem z kosztami przesyłki. U nas zapłacisz 110 złotych, w każdej księgarni za te cztery książki dasz nie mniej, niż 130 złotych.
chneda bajtle idom do szkoły. Tabula
Kręgiel
Rechtůrka Fějderbiksa (fějderkastla)
Bombony
Banka
Blajsztift
Kugelszrajběr
Pukeltasza Filok
Tyta
Szkolorz
Rys. Patrycja i Kasia Kotlarz
Terozki kożdy ôblěko sie jako chce, nale piěrwyj trza było mieć chocia bioły kragiel. Nale i dzisio kiej fto idzie piěrszy roz, to mo ale kupa rzeczy do kupiěnio. Nojprzůd tyta, na kiero Poloki padajom „róg obfitości”. Nale to i tak inoś u nos, skirz tego, co hań, we Polsce, tyty chneda nikaj niě znajom. We tycie som bombony a insze maszkiety. Dali trza kupić hefty a tyż filok a blajsztift. Kugelszrajbrěm we piěrszyj klasie sie niě pisze. Wszyjsko to trzýmie szkolorz we fějderbiksie, na kiero padajom tyż fějderkastla. No i trza tyż kupić gryfno pukeltasza. Starsze szkoloki chodzom zaś ze rukzakiěm. No a siedzom bajtle we szkole we bankach. Zaś rechtůrka pisze im na tabuli.