GAZETA NIE TYLKO DLA TYCH KTÓRZY DEKLARUJĄ NARODOWOŚĆ ŚLĄSKĄ
CZASOPISMO GÓRNOŚLĄSKIE
Dużo historii
K
ażdy, kto w Polsce się urodził i wychował wie, że jak koło 1 września, to trzeba na okrągło trąbić o wybuchu II wojny światowej. No to my nie gorsi, także poświęcamy sporą część numeru tamtym wydarzeniom. Tak więc zaczynamy już na 1 stronie, a kontynuujemy na 4 i 5 opowieść o Wehrmachcie wkraczającym na Śląsk. Gdy napisaliśmy o tym rok wcześniej, zarzucono nam uogólnienia, uproszczenia. No więc tym razem szerzej, bardziej wyczerpująco. A półgłówkom, którzy czytają tylko nagłówki zwracamy uwagę, iż w tekście tym – i sąsiednich – piszemy wielokrotnie, że III Rzesza była państwem zbrodniczym. Więc na pewno nie idealizujemy tego państwa. Ale piszemy także o tym (str. 6-7), że za II wojnę światową ponosił odpowiedzialność Hitler, ale polskie elity też. Parło do niej polskie przywództwo, nie chcąc nawet rozmawiać o propozycjach Niemiec. Propozycjach, które przynajmniej w pierwotnej fazie były uczciwe, a załatwienie tych spraw było dla Niemiec sprawą fundamentalną. Polska mówiąc „nie” de facto wojnę sama sprowokowała. Zrobiła to w oparciu o fatalne rachuby – przeceniała siły swoje a tym bardziej swoich sojuszników, Anglii i Francji. Na stronach 8-9 wracamy do września;39 na Śląsku – i do tego co działo się w Parku Kościuszki. Bo chociaż wszyscy poważni historycy mówią już, że obrona wieży spadochronowej przez harcerzy jest mitem, to jednak ten harcerski rzekomy bój wciąż jest celebrowany. A przecież uznawać powieść Gołby za dokument, to tak, jak za dokument uznawać Harrego Pottera. A przynajmniej Potop Sienkiewicza. Zresztą opisana tam obrona Częstochowy jest taką samą bajką, jak obrona wieży spadochronowej. Na stronie 10 odchodzimy – na chwilę – od historii i wracamy do współczesności. Profesor Kadłubek świetnym esejem wyjaśnia, dlaczego „Cholonek” Janoscha nie ma szans trafić do śląskich szkół. A trochę dalej znów historia… Za to na stronach 2-3 sprawy jak najbardziej aktualne. No ale to już zupełnie inna historia. Szef-redachtůr
NR 6/7 8 (65) 2017r. 2015r. ISSN 2084-2384 NR INDEKSU 280305 CENA 3,00 ZŁ (8% VAT) (42)sierpień CZERWIEC/LIPIEC
A jednak witali radośnie!!!
n Tak Katowice witały wkraczającą 239 dywizję Wehrmachtu
W ubiegłym roku, na przełomie sierpnia i września, nasz tygodnik stał się obiektem nagonki większości prawicowych mediów w Polsce, z TVP na czele. Oskarżano nas – absurdalnie – o nazizm i apoteozę III Rzeszy. A to za sprawą tekstu „U nas witali radośnie”, gdzie opisywaliśmy reakcje mieszkańców Śląska na widok wkraczającego Wehrmachtu. Więc dziś, rok po tamtej awanturze, piszemy z całą mocą: U nas witali radośnie!
N
ajpierw jednak przypomnijmy fragment tekstu sprzed roku. Wbrew temu, co nam zarzucano, napisaliśmy wyraźnie: „Entuzjazm znacznie opadł, gdy zaczęły się pierwsze egzekucje powstańców i innych antyniemieckich aktywistów. Bo Ślązacy oderwani od Niemiec w 1922 roku inne Niemcy zapamiętali. Pamiętali państwo prawa cesarza Wilhelma i kanclerze Bismarcka. Zamiast powrotu państwa prawa nadeszła bestialska III Rzesza”. Bestialska III Rzesza – tak! Ale w roku 1939 nikt nawet nie śnił, jak strasznych zbrodni to państwo się dopuści. We wrześniu 1939 roku Ślązacy radośnie witali
Niemców, za którymi w ciągu ostatnich 17 lat coraz bardziej tęsknili.
UPROSZCZENIE TO NIE KŁAMSTWO
W zmanipulowanych materiałach telewizyjnych zarzucano nam, że to kłamstwo, bo nie wszyscy Ślązacy witali Niemców radośnie; nie wszyscy na nich czekali. Oczywiście, że nie wszy-
Pisaliśmy rok temu, w tekście „U nas witali radośnie” Oczywiście za kilka dni będziemy słuchać, jak to Niemcy zajęli Górny Śląsk. W większości mediów nawet się nie zająkną, że nie Górny Śląsk, tylko niewielki kawałek Górnego Śląska. Reszta przez cały czas należała do Niemiec. Za kilka dni będziemy znów słuchać o bohaterskiej obronie wieży spadochronowej – największej fikcji śląskiej historii, bo takiej obrony nigdy nie było. Wymyślił ją Kaziemierz Gołba, w swojej powieści „Wieża Spadochronowa”. Gdyby taka obrona miała rzeczywiście miejsce, musielibyśmy przecież znać jakieś na-
scy, podobnie jak nie wszyscy warszawiacy cieszyli się z wybuchu powstania, 1 sierpnia 1944 roku. Dokończenie na str. 4-5
zwisko walczącego tam harcerza. Tymczasem absolutnie nul, kompletna anonimowość. Czemu? Bo ich po prostu nie było. Mimo to w Polsce co roku tym mitycznym harcerzom z wieży składa się hołd. Bo takie mity mają przykryć prawdę. Prawdę, ze mieszkańcy tych Katowic witali Wehrmacht entuzjastycznie. Widać to na wielu zdjęciach. Ale to prawda niewygodna, bo wtedy nie da się twierdzić, że ci Ślązacy byli Polakami. Wtedy trzeba przyznać, że Polakami nie byli! Że w najlepszym razie było im wszystko jedno, czy to państwo polskie, czy niemieckie.
2
sierpień 2017r.
Walka o stołki - metropolia No
i dzieje się to, co przewidywaliśmy od lat, gdy tylko politycy wymyślili Metropolię Silesia (obecnie Śląsko-Zagłebiowską). Czyli że nie będzie ona miała żadnych pomysłów na rozwój, nie będzie służyła regionowi, a jedyne czym będzie – to wygodnymi stołkami dla polityków, którym nigdzie wyżej załapać się nie dało. Taką przeczekalnią dla najbliższych wyborów i wymarzonych miejsc w sejmie. Albo w byciu prezentem miasta. Okazuje się, że najgorętsze spory w metropolii, która jeszcze nie zaczęła nawet działać, trwają o stołki. Samorządowcy śląskich miast nijak nie umieją się dogadać, kto w zarządzie tej metropolii miałby zasiadać. O ile przedstawiciel Altrajchu Kazimierz Karolczak i propozycja Tychów, Krzysztof Zamasz, nie budzą większych kontrowersji, o tyle cała reszta budzi gorące spory.
Tak czy inaczej - nie będzie
K
iedy w Wielkiej Brytanii zapadła decyzja o Brexicie, poseł PiS Jerzy Polaczek wraz z prezydentem Katowic Marcinem Krupą zaczęli starania, by niektóre agendy UE, mieszczące się obecnie w Anglii, przenieść do Katowic. Wszak stolicy Metropolii. Rząd zdecydował jednak inaczej, jako siedzibę obu agencji (Europejskiego Urzędu Nadzoru Bankowego (EBA) oraz Europejskiej Agencji Leków (EMA) wskazał Warszawę. Ot, taka polska decentralizacja. Władze Katowic przyjęły tę decyzję, jak zapewniały, ze smutkiem, ale i szacunkiem. Więc zapewniamy was, nie ma się co smucić. Obecnie w UE patrzy się na Warszawę jako na outsidera, który stara się jak może, by Unię opuścić lub z Unii wylecieć. W tej sytuacji ani to miasto, ani żadne inne w Polsce nie ma co liczyć na europejskie agencje u siebie. Po co? Po to by za rok, dwa, trzeba je znów przenosić? DD
Gazeta nie tylko dla osób deklarujących narodowość śląską ISSN 2084-2384 Gazeta prywatna, wydawca: Instytut Ślunskij Godki (MEGA PRESS II) Lędziny ul. Grunwaldzka 53; tel. 0501 411 994 e-mail: megapres@interia.pl Redaktor naczelny: Dariusz Dyrda Nie zamówionych materiałów
redakcja nie zwraca.
POLSKA PRESS Sp. z o.o.,
Oddział Poligrafia, Drukarnia Sosnowiec
NACZELNIKOWI ŚWIECZKĘ I PIS-OWI OGAREK
Najdziwniej gra prezydent Katowic, Marcin Krupa, który z jednej strony toczy z Dobrą Zmianą bój o uratowanie
dent Zabrza, Małgorzata Mańka-Szulik, ale tak naprawdę Ostałowski, dyrektor Urzędu Wojewódzkiego, jest kandydatem PiS-u. Krupa i Mańka uważają, że taki szef metropolii ułatwi jej współpracę z warszawską centralą. Okazuje się
jest to instytucja co najwyżej trzeciej kategorii. Jedynie prezydent Chorzowa próbuje ulokować tam swojego zastępcę, czyli wiceprezydenta. Prezydent Katowic sugeruje swoją skarbniczkę miasta a prezydent Gliwic wręcz zale-
Nazwiska kandydatów do zarządu metropolii to pokazywanie, że jest to instytucja co najwyżej trzeciej kategorii. Jedynie prezydent Chorzowa próbuje ulokować tam swojego zastępcę, czyli wiceprezydenta. Prezydent Katowic sugeruje swoją skarbniczkę miasta a prezydent Gliwic wręcz zaledwie naczelnika wydziału. Ludzie, którzy w swoich miastach pełnią średnie funkcje urzędnicze, mają naraz rządzić kilkumilionową metropolią. pomników i ulic Ziętka, z drugiej stronie podlizuje się jej, lansując na szefa Metropolii polityka PiS-u, i to z trzeciego szeregu, Adama Ostałowskiego. Wraz z nim kandydaturę tę popiera prezy-
więc, że według nich Metropolia nie ma być żadnym samorządem, lecz wydłużonym ramieniem rządzenia centralnego. Pozostałe nazwiska kandydatów do zarządu metropolii to pokazywanie, że
dwie naczelnika wydziału. Ludzie, którzy w swoich miastach pełnią średnie funkcje urzędnicze, mają naraz rządzić kilkumilionową metropolią. Przynajmniej w teorii. W praktyce prezy-
denci doskonale wiedzą, że niczym rządzić nie będą, bo ta metropolitalna ustawa nie dała zarządowi metropolii niemal żadnych uprawnień; nadal będą oni petentem u prezydentów większych miast.
I BĘDZIE NASZA WINA Efekt będzie jak zawsze. Za rok, dwa usłyszymy od warszawskich polityków, podobnie jak kilka lat temu przy Kolejach Śląskich: No sami popatrzcie, metropolia warszawska działa dobrze a Hanysy znowu sobie nie radzą. A autonomii im się zachciewa. I oczywiście żaden się nie zająknie, że ustawa dla Warszawy działa na zupełnie innych zasadach. Choćby takich, że tam prezydenta dla całej Warszawy wybiera ogół mieszkańców a nie burmistrzowie poszczególnych dzielnic. MP
Batalia o Ziętka trwa
S
amorządy mają czas do 2 września – więc w zasadzie już nie mają na dostosowanie się do ustawy dekomunizacyjnej i usunięcie z przestrzeni publicznej (nazw ulic, placów, obiektów, szkół) postaci komunistycznych. Na Górnym Śląsku batalia trwa o jedną postać – Jerzego Ziętka. Chociaż wojewoda Jarosław Wieczorek zapowiada wyraźnie, że skorzysta ze swoich uprawnień, i jeśli miasta Ziętka nie usuną, uczyni to on, to miasta najwyraźniej zamierzają powiedzieć „sprawdzam”, i postanawiają Ziętka pozostawić. Władze Katowic odmówiły na przykład wyliczenia wojewodzie, ile będzie kosztowało usunięcie jego pomnika. „Nie będziemy tego liczyć, bo nie zamierzamy go usuwać” – taką
swojej części budynku. Ponadto marszałek województwa, Wojciech Saługa zapowiada konsultacje w obiektach, gdzie patronem jest Ziętek. Choćby w Centrum Rehabilitacji w Reptach, wybudowanym wszak z jego inicjatywy. – Docierają do nas sygnały, że opinie o nim są pozytywne i ludzie nie życzą sobie zmiany patrona. Jeśli ankieta to potwierdzi, to nie wyobrażam sobie, żeby władza walczyła z mieszkańcami – mówi marszałek Saługa.
ZIĘTKOWE ZA I PRZECIW Przy okazji trwa publiczna dyskusja, czy Ziętek zasługuje na to by być patronem, czy nie zasługuje. Jego przeciwnicy podno-
Docierają do nas sygnały, że opinie o nim są pozytywne i ludzie nie życzą sobie zmiany patrona. Jeśli ankieta to potwierdzi, to nie wyobrażam sobie, żeby władza walczyła z mieszkańcami – mówi marszałek Saługa mniej więcej odpowiedź z miejskiego ratusza otrzymał wojewoda.
CHORZÓW ZA NASZĄ PODPOWIEDZIĄ Władze Chorzowa zamierzają iść tropem, który nasza redakcja podsunęła samorządom w poprzednim numerze. Żeby zmienić Jerzego Ziętka na Jerzego Ziętka, a w nowym uzasadnieniu napisać jedynie, że to wybitna postać. I wtedy nie wiadomo, czy chodzi o generała-wojewodę, czy też o jego wnuka, posła na sejm, a zarazem bardzo znanego lekarze. Zaś urząd marszałkowski postanowił uwolnić wojewodę od uciążliwego dla niego popiersia poprzednika, i przejąć go do
szą, że przecież to aktywny komunistyczny działacz, a przy okazji zniszczył wiele symboli Górnego Śląska, choćby pałac w Świerklańcu. Jego zwolennicy podnoszą natomiast, że przede wszystkim był świetnym włodarzem; prawym człowiekiem, do którego skrzywdzony człowiek mógł udać się po pomoc, oraz – co równie ważne – był na wskroś śląski, swój, rozmawiał z ludźmi _po naszymu, a niŷ po warszawsku”. Przeciwnicy mówią, że brał udział w komunistycznych represjach, zwolennicy, że to on uporczywie zabiegał, by wywiezieni na wschód w 1945 roku Ślązacy mogli wrócić do domu. A wreszcie zwolennicy (czasem także przeciwnicy) podnoszą, że o tym, kto ma być u nas patronem, powinniśmy decydować my sami, a nie Warszawa za nas.
n KOD zbiera w Katowicach podpisy w obronie Jorga. Poza tym ustawa, wojewoda i IPN działają najwyraźniej wybiórczo, bo nie przeszkadza im na przykład Wilhelm Szewczyk, katowicki dziennikarz i literat. Który był wszak PPR-owskim agitatorem, piewcą komuny, przez sześć kadencji posłem PRL-owskiego sejmu i członkiem Komitetu Wojewódzkiego PZPR, a w czasach pierwszej Solidarności nawet jego egzekutywy. A może Szewczyk jest dobry, bo przed wojną nie był komunistą tylko nacjonalistą, działał w ONR i postulował usunięcie Żydów z życia publicznego? Nieco podobny bój jak u nas trwa za miedzą, w Sosnowcu. Tam w zarządzonym przez miasto referendum aż 97% mieszkańców opowiedziało się za pozostawieniem ronda im. Edwarda Gierka. Z którego miasto to jest dumne, a który – o czym często zapominamy – po matce spod Pszczyny też był poł-Ślązakiem, czyli „krojcokiem”. Ciekawe, co na te społeczne protesty wojewoda i jego warszawscy mocodawcy. Wszak obiecywali słuchać suwerena, czyli społeczeństwa…
NA PRZECZEKANIE Samorządowcy nie kryją, że patrzą na kalendarz wyborczy. Wiedzą, że jeśli Jorga nie zmienią, do 2 grudnia uczyni to wojewoda. Wtedy oni zaskarżą jego decyzję do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Wprawdzie on musi opowiedzieć się za ustawą, ale i tę uchwałę można zaskarżyć do Najwyższego Sądu Administracyjnego. W sądach sprawy jak wiadomo się ślimaczą, do tego nasz, śląski WSA może się starać, by termin rozpatrywania był jak najpóźniejszy, i w efekcie sprawy może nie uda się skończyć przed wyborami parlamentarnymi w 2019 roku. A wtedy wcale nie musi wygrać PiS i może nowy parlament na szybko poprawi tę ustawę, która zabrania mieć w mieście takich patronów, jakich się chce. Jeszcze inni boją się, że jeśli sprawę pozostawi się w rękach wojewody, to Ziętka będzie się masowo zamieniać na Lecha i Marię Kaczyńskich. AM
Burmistrz Radzionkowa GABRIEL TOBOR, słynny choćby z tego, że przekłada biblię na język śląski, wyjaśnia, dlaczego broni swojego poprzednika na tym urzędzie, bo wszak właśnie przed wojną w Radzionkowie był Ziętek naczelnikiem gminy: - Możno mioł i Ziŷntek swoji wady, jak kożdy z nos, ale Wy „Ważni, Niŷskazitelni i Nojmondrzejsi” dejcie NOM godać ŏ niym tak, jakiym MY go pamjyntomy. To naszo gmina, naszo historio a naszo pamiŷnć. Ȏstowcie Jorga w pokoju!
3
sierpień 2017r.
Dla ideałów, nie dla stołków Z LEONEM SWACZYNĄ, współtwórcą partii Ślonzoki Razem rozmawia Adam Moćko
- W piątek, 19 sierpnia złożyliście w sądzie rejestrowym dokumenty Partii. Jej założenie zapowiadaliście niemal dwa lata temu. Czemu trwało to tak długo? - Bo to nie wyścigi. Nie chodziło o zebranie tysiąca podpisów, koniecznych do zarejestrowania partii politycznych, bo to się da załatwić w kilka tygodni. Chcieliśmy jednak na spokojnie przemyśleć strukturę partii, a przede wszystkim jej cele. Żeby nie być jak ostatnio promowana Śląska Partia Regionalna. - To znaczy nie być jakim? -No właśnie, nikt nie wie! Znamy dwa nazwiska liderów, ale nie wiemy
O ŚLUNSK NACYJO
-owi, to - wyjaśniał Biedroń – zbyt mało, by budować wspólną partię. Bo ludzi w partii muszą łączyć wspólne przekonania, ideały. Zapamiętałem ten wywiad, bo choć nie podzielam systemu wartości Roberta Biedronia, to podzielam taki sposób patrzenia na politykę. - To znaczy? - W moim przekonaniu partii nie tworzy się po to, by zdobywać mandaty posłów, senatorów, radnych. To tylko środek, a nie cel. Celem jest realizowanie swoich idei, swoich przekonań. I przekonywanie do nich innych. Tylko taka partia jest wiarygodna. Spójrzmy na Platformę Obywatelską. Miała w swoich szeregach i antyklerykała Palikota i kle-
GODKA
nic o ideach tej partii, ich celach, programie. Nie wiemy na czym polega śląskość tej partii. Nie wykluczam, że tylko na tym, iż jej siedziba będzie w Katowicach. - Wam dla odmiany można zarzucić, że ledwo oni zaczęli jednoczyć śląski ruch, wy już go rozbijacie! - Ha ha, a to dobre. Przecież my pierwsi ogłosiliśmy zamiar budowania partii, więc jeśli ktoś rozbija, to raczej oni. Ale to też nie tak – bo oni niczego nie jednoczą, ani niczego nie rozbijają. Podobnie jak my. Czytałem kilka dni temu wywiad z Robertem Biedroniem. Mówił, że nie wyobraża sobie zakładania wspólnej partii z Borysem Budką czy Katarzyną Lubnauer, po prostu z tej przyczyny, że ani oni nie podzielają jego światopoglądu i systemu wartości, ani on – ich. Wspólny front przeciw PiS-
AUTONOMIO
rykała Gowina. Miała w swoich szeregach i bardzo śląskiego Plurę i skrajnie antyśląskiego Spyrę. Efekt? Najpotężniejsza partia w Polsce dziś ma poparcie w okolicach 20%. Bo nie można w każdej sprawie być jednocześnie za i przeciw. Z drugiej strony mamy Jarosława Kaczyńskiego. Od 25 lat mówi nam, jaka Polska mu się marzy, i nie zgadzał się na każdy kompromis, byle mu tylko poparcie rosło. Nie przyjmuje każdego chętnego, a jedynie tych, którzy podzielają jego wizję. I konsekwentnie budował elektorat, nie przejmując się kolejnymi przegranymi. Aż wreszcie wyborcy uwierzyli, że na tej katolickiej stronie (bo nie uważam PiS-u za prawicę) tylko on jest wiarygodny. I dziś realizuje swoją wizję Polski. Mniejsza z tym, czy mi się ta wizja podoba – chodzi mi o to, że on nie zmieniał poglądów. I że robi to, co mówi. Ślonzoki Razem też nie liczą na szybkie sukcesy wyborcze. Zamiast tego zamie-
rzamy konsekwentnie przekonywać Ślązaków do naszych idei. - Więc jakie to idee? - Podstawowa jest taka, że dla nas najważniejszy jest Górny Śląsk. Nie jako miejsce na mapie, ale jako odrębna od reszty Polski cywilizacja. Inna narodowość, inny język, inna kultura, inna historia. Podstawowym naszym celem jest to, by taka odmienna od polskiej śląskość przetrwała. Bo ona jest nasza! To nasza tożsamość, innej nie mamy i mieć nie chcemy. - Jestem pewien, że liderzy Górnośląskiej Partii Regionalnej, też by się pod tym podpisali. - A ja nie jestem. Dla mnie każda polska partia, która nie chce uznać nas za narodowość, nie chce uznać naszego języka, nie chce nadać nam autonomii – jest po prostu wrogiem. Oni z tymi partiami są w koalicji, a jeden z szefów Śląskiej Partii Regionalnej, Grzegorz Franki, to przez wiele lat etatowy pracownik w biurze Platformy Obywatelskiej. Drugi z nich – Henryk Mercik – głosował w sejmiku za Krakowicami, to znaczy za ścisłą współpracą Katowic i Krakowa, co automatycznie oznacza rozluźnienie kontaktów z Opolem. Obaj wspierają Metropolię, w której w jedno coraz bardziej zlewają się miasta Śląska i Zagłębia. A my, Ślonzoki Razem stoimy jednoznacznie na stanowisku, że naszym celem jest połączenie wszystkich ziem górnośląskich w jedno województwo. I to województwo bez zagłębiowskich czy częstochowskich przydatków. My chcemy województwa śląskiego nie tylko z nazwy. Zresztą ja prywatnie wierzę, że kiedyś cały Górny Śląsk, i część polska, i czeska, znajdą się w jednym państwie. I odpowiadając wyprzedzająco na zarzut, że jesteśmy zakamuflowaną opcją niemiecką – nie mam na myśli państwa niemieckiego. - Polityka to sztuka kompromisów! - Ale kompromis to nie zdrada ideałów. Kiedy ponad dwadzieścia lat temu wstępowałem do RAŚ-u, ja, czy Andrzej Roczniok, to o czym teraz mówię, było tam oczywistością. W międzyczasie jednak RAŚ ewoluował i odchodził od tych ideałów. No a Związek Górnośląski Grzegorza Frankiego? Przecież to z niego wywodzi się profesor Franciszek Marek, który mówi, że państwo z RAŚ-em powinno rozmawiać tylko za pośrednictwem prokuratora. To z niego wywodzi się senator Maria Pańczyk, zaprzysięgły wróg języka śląskiego i narodowo-
ści śląskiej. Nie wierzę, że z takimi ludźmi można budować autentycznie śląski ruch. To będzie w najlepszym razie, jak to nazywał dawniej Jurek Gorzelik, ruch „koncesjonowanych Ślązaków”. Dziś sam uczestniczy w tworzeniu partii takich Ślązaków koncesjonowanych. Według mnie takiej śląskiej przybudówki PO. Bo tak postrzegam Śląską Partię Regionalną. - Ale, jak to mówią, w kupie siła… - W kupie to się muchy lęgną. Powtarzam, Zjednoczeni dla Śląska tak się jednoczyli, tak się jednoczyli, tak rośli w siłę od tej kupy, że dostali w wyborach do sejmu 2 procent głosów. I ja Śląskiej
swoich ideałów? Nie interesuje mnie to! Przez niemal 20 lat hojnie dotowałem RAŚ. Dawałem pieniądze, nic nie dostając w zamian. Bo wierzyłem w sens tej organizacji. Ostatnie pięć lat zachwiało moją wiarą, dziś postrzegam RAŚ jako trampolinę do kariery, podobną do PO czy PSL. Brzydzę się polityką uprawianą dla stanowisk, a nie dla ideałów. - Ale ci, którzy znają pana i Andrzeja Rocznioka mówią, że żaden z was nie ma osobowości przywódcy. Trudno zbudować partię bez wyrazistego lidera. - Bardzo trudno. A może nawet wcale się nie da. Tylko kto powiedział, że tym liderem będę ja, albo Andrzej? My po-
APAN
AŻE!
POS
ADY
!
NO
I GO
DKA
Partii Regionalnej wróżę podobny wynik do sejmiku. Bo kto chce być dla każdego, ten jest dla nikogo. Dziś trzeba być wyrazistym, albo się znika. My jesteśmy wyraziści, mówimy jasno, że żądamy edukacji regionalnej, uznania języka, uznania narodowości, autonomii dla Górnego Śląska (a nie województwa śląskiego w obecnym kształcie) – i nie pójdziemy na żadną współpracę z żadną partią polityczną, która tych postulatów nie akceptuje.
stawiliśmy przed sobą cel doprowadzenia do rejestracji partii, a potem do jej pierwszego kongresu. Liderów wybierze ten kongres. I powiem wprost, wierzę, że stery Ślonzoków Razem przejmą ludzie młodsi od nas.
- I uważa pan, że na tych hasłach dostaniecie lepszy wynik do sejmiku, niż Partia Regionalna? - Tego nie wiem. Wiem za to, że tylko tak da się rozbudzić Ślązaków do działania. Inaczej śląski ruch będzie powoli, ale stale obumierał. A uzyskać dobry wynik, dostać się do sejmiku czy rady miasta i za profity finansowe, za stołki prezesów czy dyrektorów, zrezygnować ze
- Czego panu życzyć na koniec rozmowy? - Mnie niczego, zdrowia najwyżej. Natomiast Ślązakom – aby jeszcze raz uwierzyli, że da się walczyć o to, co dla nas ważne. Aby dali się porwać entuzjazmowi i postawili na ruch autentyczny, nie na kabociorzy. Razem poradzymy!
- Kiedy ten kongres? - Najpierw musimy poczekać na potwierdzenie przez sąd, że partia została zarejestrowana. Ale mam nadzieję, że jeszcze w tym roku.
- Dziękuję.
4
sierpień 2017r.
A jednak witali radośnie!!! Dokończenie ze str. 1
Sporo było przerażonych, świadomych, że ten głupi zryw doprowadzi do zniszczenia stolicy Polski i hekatomby jej mieszkańców. A jednak narracja brzmi: „warszawiacy z prawdziwym entuzjazmem przywitali wybuch powstania”.
22 lata wcześniej odbyło się na pruskim Górnym Śląsku referendum (używano wówczas nazwy plebiscyt). Podczas kampanii, którą przed nim rozpętano, Polska sięgnęła po argument najcięższy – nadała całemu Śląskowi autonomię. Szeroką autonomię. To ona miała skłonić Ślązaków do zagłosowania za Polską. Były
III Rzesza nie stanowiła we wrześniu 1939 roku na europejskiej mapie żadnego antydemokratycznego wyjątku. Ustrojowo była państwem jakich wiele – natomiast od całej reszty różniła się doskonałą organizacją Bo ten entuzjazm był najczęstszą postawą mieszkańców Warszawy. Podobnie jak u nas – w polskiej części Górnego Śląska - najczęstszą postawą na widok wkraczającego Wehrmachtu była radość. Radość, że oto oszukańcza Polska się skończyła. Bo przedwojenna Polska oszukała Ślązaków strasznie. Zakpiła z nich i wykorzystała. Ale po kolei.
oczywiście i inne polskie obietnice (każdemu małorolnemu Korfanty obiecywał krowę, obiecywał też, że w Polsce prawie nie będzie podatków), ale kluczową była autonomia. To dzięki niej w referendum aż 40% mieszkańców regionu opowiedziało się za Polską, a tylko 60% za Niemcami. Gdyby Polska autonomii Śląskowi już rok wcześniej nie nadała, Niemcy za-
n Bielsko. Tutaj witano jeszcze radośniej, niż w większości innych miast. Tu także, podobnie jak w Łodzi, Wehrmacht kwiatami witali i Żydzi. pewne wygraliby plebiscyt w sposób druzgocący.
NIEMIECKIE MIASTA ODDANE POLSCE Ale wygrała go i tak w całym górnośląskim okręgu przemysłowym. W Katowicach za Niemcami zagłosowało 85% mieszkańców, w Chorzowie 75%, w Mysłowicach czy Siemianowicach podobnie. Trzeba powiedzieć wprost: po plebiscycie, w którym miasta te pokazały, że są niemieckie, przyznano je … Polsce.
Wehrmacht radośnie witano nie tylko na Śląsku. Podobnie działo się choćby w … Łodzi. I tam na ulicach widać entuzjazm. Trzeba jednak pamiętać, że Łódź w ogromnym stopniu zbudowali Niemcy. Po kilkudziesięciu latach ich potomkowie mówili już po polsku, ale pamiętali o swoich korzeniach i dumni byli, iż Niemcy znów stały się potęgą. Chcieli w tej potędze uczestniczyć, dlatego spora część mieszkańców miasta wyszła na ulice wiwatować na cześć wkraczających wojsk niemieckich. Dziś może wydawać się to absurdalne, ale bramy powitalne dla Wehrmachtu przygotowali też łódzcy i pabianiccy… Żydzi. Im wówczas niemieckie ustawodawstwo antyżydowskie wydawało się niespecjalnie groźniejsze, niż polski antysemityzm. Liczyli natomiast, że okazując radość, wkupią się w łaski nowych panów. Oni, bardziej niż ktokolwiek inny, nie przewidzieli, do jakich zbrodni posunie się hitlerowski reżim.
własnym skarbem i władztwem podatkowym. Władztwo podatkowe oznaczało, że to województwo ściągało wszystkie podatki, i pewną ich część odprowadzało później do Warszawy, ale resztą zarządzało według własnego uznania. Statut Organiczny gwarantował jeszcze jedno. Jakiekolwiek zmiany w autonomii wymagały nie tylko ustawy Sejmu Rzeczypospolitej, ale i zgody Sejmu Śląskiego. Wydawało się więc, że bogaty, i zupełnie nie pasujący do reszty Polski, region będzie mógł „na zawsze” ze swojej autonomii korzystać. Ale rzeczywi-
tycznie stawała się ona fikcją. Okazało się, że nadana autonomia była zwykłym lepem na głosy, wyborczym oszustwem, kłamstwem.
ŚLĄZACY GORSZYM SORTEM Jakby tego było mało Ślązaków zaczęto masowo rugować z urzędów, zastępując ich imigrantami, w większości z Małopolski, skąd zresztą pochodził też sanacyjny wojewoda Michał Kurzydło, którego ojciec – udając szlachcica – zmienił nazwi-
Niemiecka część Górnego Śląska po kryzysie gospodarczym lat 1929-33 szybko się podnosiła i bogaciła, podczas gdy polska część wciąż w tym kryzysie tkwiła, z każdym dniem narastały bieda i bezrobocie. Mieszkańcy leżących w Polsce Chorzowa, Siemianowic, Rudy Śląskiej zaczęli szukać pracy w – leżących w Niemczech – Bytomiu, Gliwicach, Zabrzu. Różnica w poziomie życia w oddalonych zaledwie o kilka kilometrów miastach była taka sama, jak dziś między Polską a Zachodem. A przecież w 1921 – gdy Górny Śląsk dzielono - roku żadnych różnic w poziomie życia między tymi miastami nie było. Mimo to mieszkańcy regionu - także tych miast – przyjmowali w 1922 roku nową Polskę z pewną ufnością. Tę ufność dawała właśnie autonomia, czyli ustawa konstytucyjna dla Śląska (Statut Organiczny), uchwalona nawet wcześniej, niż konstytucja Polski. Gwarantowała ona duże uprawnienia samorządowi tego śląskiego województwa, łącznie z
stość okazała się inna, po przewrocie majowym (1926 r.) piłsudczycy zaczęli autonomię seryjnie pogwałcać, aż po nielegalne rozwiązywanie Sejmu Śląskiego i blokowaniu startu do niego regionalnych ugrupowań. Zabierano Śląskowi znacznie więcej pieniędzy, niż wynikało to ze Statutu Organicznego. Chociaż sanacja formalnie autonomii nie zniosła, to prak-
sko na Grażyński. Michał Grażyński zraził nawet propolskich Ślązaków, szykanując ich przywódcę, Wojciecha Korfantego. A wreszcie, niemiecka część Górnego Śląska po kryzysie gospodarczym lat 1929-33 szybko się podnosiła i bogaciła, podczas gdy polska część wciąż w tym kryzysie tkwiła, z każdym dniem narastały bieda i bezrobocie. Mieszkańcy le-
5
sierpień 2017r.
żących w Polsce Chorzowa, Siemianowic, Rudy Śląskiej zaczęli szukać pracy w – leżących w Niemczech – Bytomiu, Gliwicach, Zabrzu. Różnica w poziomie życia w oddalonych zaledwie o kilka kilo-
co inne. Niemcy bez problemów, w zasadzie bez walk, zajęli polską część Górnego Śląska. Jeśli ktoś miał jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, co do sprawności obu państw, to pierwsze trzy dni września je
ka miesięcy wcześniej, gdy Polska zagroziła ultimatum Litwie, III Rzesza poparła polskie żądania. W Niemczech działał już obóz koncentracyjny Dachau, a w Polsce obóz koncentracyjny Bereza Kartuska.
Wojna zawsze wywołuje lęk u normalnych, spokojnych ludzi. Cieszy tylko fanatyków, nacjonalistów. Nawet wynik tej wojny nie był dla zwykłych ludzi taki oczywisty, bo wszak Polska zapewniała, że nie odda nawet guzika. Jednak już 1 września okazało się, że ta obietnica Polski jest warta tyle samo, co inne. Jeśli ktoś miał jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, co do sprawności obu państw, to pierwsze trzy dni września je rozwiały. metrów miastach była taka sama, jak dziś między Polską a Zachodem. A przecież w 1921 – gdy Górny Śląsk dzielono - roku żadnych różnic w poziomie życia między tymi miastami nie było. Całe to wiarołomstwo Polski, coraz gorsze warunki życia w Polsce i coraz lepsze w Niemczech widzieli Ślązacy. Widzieli też pogardę, jaką darzyli ich nowi, polscy, panowie. I z każdym dniem coraz bardziej tęsknili za państwem, w którym żyli do 1922 roku. Oczywiście znów – nie wszyscy! Ci, którzy działali aktywnie w polskich organizacjach nacjonalistycznych, zwłaszcza zaś w prograżyńskm Związku Po-
rozwiały. Oto nieudolne państwo polskie ustępuje świetnie pamiętanemu z dawnych lat potężnemu państwu niemieckiemu.
III RZESZY NIE POSTRZEGANO WTEDY, JAKO POTWORA Ślązacy pamiętali też, że tamto państwo niemieckie, państwo cesarza Wilhelma, było sprawne, sprawiedliwe i – jak na monarchię – bardzo demokratyczne. Zupełnie inne, niż sanacyjna Polska, w której można było przeciwnika politycznego wsadzić do więzienia nawet bez procesu. Za takim właśnie państwem tęskni-
n Ale kiedy zaczęły się represje (a zaczęły się niemal natychmiast) Ślązacy patrzyli oszołomieni. Nie do takich Niemców przywykli. wstańców, mieli się w miarę dobrze. No i bali się o swój los, gdyby Niemcy wróciły. Niemców bali się też, co oczywiste, ci wszyscy imigranci z Polski, którzy tutaj, na Śląsku, zbudowali swój dobrobyt, o którym w rodzinnych stronach nawet marzyć nie mogli.
li i na powrót takiego państwa liczyli, widząc wkraczający Wehrmacht. Ktoś powie (ten argument ciągle podnoszono przeciw nam rok temu, po tekście „U nas witali radośnie”) że przecież cały świat już wiedział, iż III Rzesza, to nie socjalne państwo prawa Wilhelma II.
Polski ambasador w Berlinie, Józef Lipski, jesienią 1938 roku zapewniał Adolfa Hitlera, że za pomysł rozwiązania kwestii żydowskiej, w Warszawie stanie piękny jego pomnik I widzieli, że nadchodzi wojna. Wojna zawsze wywołuje lęk u normalnych, spokojnych ludzi. Cieszy tylko fanatyków, nacjonalistów. Nawet wynik tej wojny nie był dla zwykłych ludzi taki oczywisty, bo wszak Polska zapewniała, że nie odda nawet guzika. Jednak już 1 września okazało się, że ta obietnica Polski jest warta tyle samo,
Tylko, że może nie cały świat, ale rządzący Polską do III Rzeszy odnosili się przez kilka lat z entuzjazmem. Polski ambasador w Berlinie, Józef Lipski, jesienią 1938 roku zapewniał Adolfa Hitlera, że za pomysł rozwiązania kwestii żydowskiej, w Warszawie stanie piękny jego pomnik. Polska wespół z Hitlerem dokonała w 1938 roku rozbioru Czechosłowacji. Kil-
W Niemczech były antyżydowskie Ustawy Norymberskie, w Polsce antyżydowski Numerus Clausus i getto ławkowe. Nikt wówczas nie przypuszczał, że „pozbycie się Żydów”, będzie w III Rzeszy po prostu oznaczało wymordowanie ich. Zresztą nawet sam Hitler nie miał wtedy takich planów. A w połowie europejskich państw rządzili wówczas dyktatorzy lub junty wojskowe. Dlatego III Rzesza nie stanowiła
n Na temat naszego tekstu sprzed roku wypowiadali się liczni dziennikarze i politycy (m.in. Paweł Kukiz). W TVP odbyła się nawet dyskusja, w której wylano na nas kubły pomyj. Rzecz jednak dziwna, nie raczono na nią zaprosić naszego redaktora naczelnego a zarazem autora tekstu. Takieto standardy dziennikarstwa w TVP… Aha, prawnicy posła Kukiza nie dopatrzyli się w tekście znamion przestępstwa. tych, którzy w czasie śląskiej wojny domowej 1919-21 oraz w okresie międzywojennym dopuszczali się represji na Niemcach. Oraz tych nielicznych imigrantów z Polski, którzy nie zdążyli zwiać ze Śląska
Ślązacy nie traktowali Niemców jako najeźdźców. Po 17 latach polskich rządów nawet wielu z tych, którzy w 1921 roku, w plebiscycie głosowali za Polską, teraz witało wkraczający Wehrmacht kwiatami. A Niemcy nie traktowali Ślązaków jako lud podbity. we wrześniu 1939 roku na europejskiej mapie żadnego antydemokratycznego wyjątku. Ustrojowo była państwem jakich wiele – natomiast od całej reszty różniła się doskonałą organizacją. Oraz – potęgą! Tej właśnie potęgi do końca wielu Ślązaków nie byli pewnych. Chociaż równie wielu - było. Ale ci niepewni przekonali się już 1 września rano, gdy na śląskim niebie zupełnie zapanowały samoloty z czarnym krzyżem. Od tego momentu po prostu czekano na wkroczenie wojsk niemieckich. I faktycznie zjawiły się po kilku – kilkunastu - kilkudziesięciu godzinach. Ludność, zwłaszcza w miastach, czekała, by przywitać je owacyjnie.
BYŁY I REPRESJE Dla rdzennej Polski ta napaść, a tym bardziej następująca po niej 6-letnia okupacja to czasy bardzo mroczne. Hitlerowcy dopuszczali się w Polsce licznych zbrodni, chyba tylko dalej na wschód, na terenach ZSRR były podobne. Ale Górnego Śląska to nie dotyczyło. Ślązacy nie traktowali Niemców jako najeźdźców. Po 17 latach polskich rządów nawet wielu z tych, którzy w 1921 roku, w plebiscycie głosowali za Polską, teraz witali wkraczający Wehrmacht kwiatami. A Niemcy nie traktowali Ślązaków jako lud podbity, tylko jako część narodu niemieckiego (nawet jeśli wprowadzili kilka kategorii volkslisty). Oczywiście, że były i represje. Dotknęły one jednak niemal wyłącznie tych, którzy z bronią w ręku stawali przeciwko niemieckiej władzy na Śląsku; dotknęły
wraz z Grażyńskim. Oczywiście, jak to w czasie wojny, zdarzały się i inne przypadki. Na przykład w Lędzinach rozstrzelano działacza mniejszości niemieckiej Koniecznego, myląc go z powstańcem śląskim o tym samym nazwisku.
LIKWIDACJA SZTUCZNEJ GRANICY Generalnie jednak dla naszego hajmatu to, co stało się we wrześniu było po prostu jego ponownym zjednoczeniem,
nego punktu widzenia przynależność do Niemiec tych terenów w latach 1939-45 to była okupacja, ale mało kto na Śląsku czuł się pod okupacją. Nie przypadkiem po polsku mówi się „podczas okupacji”, ale po śląsku „za Niŷmca”. Ślązacy we wrześniu 1939 roku nie rozpaczali, jak mieszkańcy Warszawy, Krakowa czy Poznania. Witali nowych panów ze spokojem. Owszem, rozpaczała młodzież, wychowana w polskiej, nacjonalistycznej szkole i harcerstwie, ale ci, którzy pamiętali Śląsk sprzed 1922 roku, cieszyli się, że dawny ład powraca. Niestety, nie wiedzieli, że III Rzesza nie jest tym dawnym ładem.
*** Polska z tego, co wydarzyło się u nas we wrześniu 1939 roku nie wyciąga żadnych wniosków. Nadal, zamiast pozwolić nam czuć się po prostu Ślązakami, próbuje przerabiać nas na własną modłę. W przypadku niektórych się to udaje, ale u wielu innych wzbudza niechęć wobec Polski i polskości. A przecież gdyby Polska uznała nasze aspiracje etniczne i językowe, żaden inny władca Śląska na przestrzeni ostatnich kilkuset lat nie był-
Dla naszego hajmatu to, co stało się we wrześniu było po prostu jego ponownym zjednoczeniem, po podziale na część polską i niemiecką w 1922 roku. Wrzesień 1939 roku zlikwidował granicę państwową, która doskwierała tysiącom ludzi na Śląsku. po podziale na część polską i niemiecką w 1922 roku. Wrzesień 1939 roku zlikwidował granicę państwową, która doskwierała tysiącom ludzi na Śląsku. Z praw-
by przez nas tak szanowany, jak ci, którzy nam te prawa nadadzą. Ale polscy politycy nie są w stanie tego zrozumieć. Dariusz Dyrda
Pisaliśmy rok temu: Niektórzy Ślązacy w obronie przed Niemcami łapali za broń. Nieliczni powstańcy śląscy na przykład. Zwłaszcza ci słynący z germanożerstwa. Jak Walenty Fojkis z Siemianowic, który z zimną krwią zastrzelił kilku wziętych do niewoli freikorpsów. Czyn ten wzbudził zażenowanie u towarzyszącego mu polskiego oficera. Owszem, Fojkis musiał bać się powrotu Niemców. Dziś ten człowiek, który strzelał do bezbronnych, ma w Katowicach swoją ulicę! Być może gdyby to wojsko polskie wkraczało do Gliwic –witano by je równie radośnie. Bo też oznaczałoby to ponowne zjednoczenie regionu. Ale jednak chyba nie, wyniki plebiscytu z 1922 roku wskazują, ze więcej Ślązaków było proniemieckich, niż propolskich.
6
sierpień 2017r.
Czytając na spokojnie niemieckie żądania - były one logiczne i uczciwe
Droga do wojny 1 września znów zaleje nas masa informacji, jak to 1 września 1939 roku Niemcy napadły na Polskę i wywołały II wojnę światową. Niemcy napadły na Polskę, to fakt. Ale z tym wywołaniem wojny sprawa nie jest taka prosta. Polska miała w tym swój spory udział. Polska piłsudczyków zachowywała się wobec Niemiec chyba jeszcze bardziej prowokacyjnie, niż obecnie PiS. Nagle – w ciągu kilku miesięcy - z przyjaciela, stając się wrogiem.
M
iędzywojenna polityka Polski była oparta o dwa filary. Pierwszy to sojusz z Francją, wtedy jeszcze mocarstwem, który miał gwarantować bezpieczeństwo państwa. Coś jak dziś sojusz z USA. Drugi to utrzymywanie równowagi w stosunkach z ZSRR i Niemcami. Był i trzeci, próba budowania jakiegoś sojuszu środkowoeuropejskiego, w którym Polska odgrywałaby wiodącą rolę, coś jak dziś Międzymorze. Ponieważ jednak z mniej-
ność, że Polska nie zostanie napadnięta znienacka.
KONCEPCJE PIŁSUDSKIEGO A z Niemcami stosunki stawały się coraz cieplejsze. W 1934 roku Piłsudski odbył bardzo długą rozmowę w cztery oczy z Hitlerem. Hitlerem, który uważał Piłsudskiego za wybitnego męża stanu. Niemal na pewno wówczas obaj panowie zawarli jakieś nieformalne porozumienia, dotyczące przyszłego kształtu Europy. Ale jeśli rozmawiali szczerze, to musieli poruszyć sprawę Gdańska i „Korytarza”. Bo to sprawy kluczowe dla każdego niemieckiego polityka od 1921 roku, a rozwiązać je można było tylko z Polską. Jeśli od tego momentu stosunki Polski i Niemiec się poprawiały, to można przypuszczać, że panowie się dogadali. Zważywszy, że dla Piłsudskiego kresy wschodnie były znacznie ważniejsze od zachodnich, można nawet przypuszczać, że Piłsudski był gotów ustąpić, w zamian za pomoc w odzyskiwaniu Litwy i Ukrainy. Bo przede wszystkim był realistą! Wiedział, że sytuacja międzynarodowa Polski jest zła. Gdy w 1928 roku Niemcy zagwarantowały granice z Belgią i Francją, był to sygnał, że granic z Polską nie uważają za nienaruszalne. W 1932 rozważał więc wojnę prewencyjną z Niemcami. Jednak odpowiedź z Francji była jednoznaczna, Francuzi nie zamierzają w niej uczestniczyć. Co więcej z nieformalnych rozmów wynikało, że w przypadku wojny polsko-niemieckiej Francja nie ogłosi mobilizacji i nie udzieli Polsce pomo-
W tym samym momencie, gdy Niemcy zajmują Austrię, Polska też stosuje politykę siły. Stawia ultimatum Litwie. Litwa prosi o pomoc dyplomatyczną ZSRR i Niemcy. I tu znamienne, sowieci uznają, że polskie ultimatum jest pogwałceniem europejskiego pokoju, podobnie jak anschluss Austrii, Niemcy natomiast doradzają Litwie przyjęcie polskiego ultimatum. Niemcy wspierają polskie agresywne działania, Polska nie protestuje przeciw niemieckim. Pokazują Europie, że grają razem. szymi sąsiadami Polska była skłócona, więc plany te były zupełną mrzonką. Ale dwie pozostałe koncepcje długo realizowano sprawnie. Dość powiedzieć, że w 1932 roku Polska zawarła pakt o nieagresji z ZSRR, a dwa lata później z III Rzeszą. Pakty te nie gwarantowały jeszcze ciepłych stosunków, ale dawały pew-
cy. Do tego senat Wolnego Miasta Gdańska okazywał coraz większą wrogość wobec Polski. W tej sytuacji, po roku 1933, gdy próbował zbudował koalicję antyniemiecką, w 1934 roku, widząc brak szansy na to rozwiązanie – postawił na zbliżenie z Niemcami. Na pewno znając jego cenę: Gdańsk i Korytarz.
NIEMIECKI PARTNER I rzeczywiście, od 1934 roku, mimo śmierci Piłsudskiego, następuje stałe zbliżenie polsko-niemieckie. Chociaż Niemcy pokazują Polsce miejsce w szeregu, pomijając ją w Konferencji Monachijskiej (28-29 wrzesień 1938). Mówiąc wprost: Zachód o przyszłości Czechosłowacji będzie rozmawiał tylko z nami, wasze żądania wobec Zaolzia lekceważy. Jeśli chcecie je wziąć, to tylko za naszą zgodą. Jednak kilka miesięcy wcześniej, w tym samym momencie, gdy Niemcy zajmują Austrię, Polska też stosuje politykę siły. Stawia ultimatum Litwie. Litwa prosi o pomoc dyplomatyczną ZSRR i Niemcy. I tu znamienne, sowieci uznają, że polskie ultimatum jest pogwałceniem europejskiego pokoju, podobnie jak anschluss Austrii, Niemcy natomiast doradzają Litwie przyjęcie polskiego ultimatum. Niemcy wspierają polskie agresywne działania, Polska nie protestuje przeciw niemieckim. Pokazują Europie, że grają razem. No a jesienią 1938 roku oba państwa dokonują rozbioru Czechosłowacji, choć Polsce przypada tylko maleńki jej kawałek. Ale wystarczająco duży, by utwierdzić wszystkich w przekonaniu o cichym niemiecko-polskim porozumieniu. I jest to nawet logiczne. Bo Hitler za swojego największego wroga uważa Francję. Tę Francję, która po I wojnie światowej była najbardziej nieprzejednanym wrogiem Niemiec, najbardziej ze zwycięskiej trójki (Anglia, Francja, USA) dążącym do osłabienia Niemiec. Teraz chce się jej zrewanżować, ale boi się wojny na dwa fronty. Zanim zaatakuje, musi mieć pewność, że na wschodzie nie spotka się z uderzeniem Polski. Jak najlepsze relacje z Polską są więc dla III Rzeszy sprawą najwyższej wagi.
GDAŃSK I KORYTARZ MUSZĄ POWRÓCIĆ Aby tych relacji nic nie mąciło, trzeba załatwić dwie sprawy. Gdańsk i autostradę. Gdańsk był państwem wbrew swojej woli! W 1920 roku gdańszczanie masowo przeciw niemu protestowali – chcieli pozostać częścią Niemiec. Ale alianci uznali, że jeśli Polska dostaje dostęp do morza, to musi mieć też dostęp do portu. Poza Gdańskiem w okolicy były tylko małe porciki rybackie, mariny raczej, więc w rachubę wchodził tylko port w Gdańsku. Dla potrzeb Polski stworzono więc to państwo-miasto. Ale gdy Polska zbudowała Gdynię, wówczas Gdańsk przestał być jej niezbędny. Tym bardziej, że miała z nim od początku złe stosunki. A w roku 1938 sy-
n Joachim von Ribbentrop - wierzył, że z Polską da się dogadać. tuacja była wręcz absurdalna. W Gdańsku absolutną władzę sprawowała NSDAP, inne partie były zdelegalizowane – a na arenie międzynarodowej reprezentowała Gdańsk… Polska. Polska też, a nie Niemcy (którymi rządzi ta
n Józef Beck – minister spraw zagranicznych, który nie rozumiał, że dyplomacja to gra interesów a nie zabawa w honor. Taki Waszczykowski okresu międzywojennego. Drugą kluczową dla Niemiec sprawą była eksterytorialna autostrada i linia kolejowa. Niemcy „właściwe” i Prusy Wschodnie dzieliło raptem trzydzieści ki-
Hitler za swojego największego wroga uważa Francję. Zanim zaatakuje, musi mieć pewność, że na wschodzie nie spotka się z uderzeniem Polski. Jak najlepsze relacje z Polską są więc dla III Rzeszy sprawą najwyższej wagi sama partia, co Gdańskiem!), pozostaje formalnie z Gdańskiem w Unii Celnej. Niemcy w sposób oczywisty chciały przyłączyć to na wskroś hitlerowskie miasto do Rzeszy. Wygraliby w sposób miażdżący każde referendum w tej sprawie. Gdy w 1939 roku Francuzi krzyczeli, że nie chcą jmierać za Gdańsk, nie czynili tego tylko z lęku przed wojną. Dla każdego racjonalnego człowieka było po prostu oczywiste, że Gdańsk powinien wrócić w granice Niemiec.
lometrów polskiego wybrzeża. Ale samochód czy pociąg jadący pół godziny z Niemiec do Niemiec, aż dwukrotnie podlegał polskiej kontroli celnej. Ogromna niedogodność.
ZAŁATWMY SPRAWĘ PO PRZYJACIELSKU Dlatego po rozbiorze Czechosłowacji niemiecki minister spraw zagranicznych Joachim Ribbentrop w przyjacielskiej rozmowie z polskim ambasadorem Józefem
n Wolne Miasto Gdańsk (na zielono) i „polski korytarz”. Niemcy zaczęli od składania ofert, a skończyli na składaniu ultimatów o ten skrawek bałtyckiego wybrzeża.
7
sierpień 2017r.
Lipskim zaproponował, by usiąść do rozmów nad kwestią Gdańska i eksterytorialnej autostrady. Tak – jak mówił – by już nic nie zakłócało przyjacielskich relacji Niemiec i Polski. Sytuacja była inna, niż choćby w przypadku Czechosłowacji. Tam nie było takich przyjacielskich propozycji, tam był od razu brutalny dyktat. Tu nie, Niemcy szukały w Polsce sojusznika, dlatego nie stawiały żądań lecz problem. Wspólny problem do wspólnego rozwiązania. Ribbentrop nie chce Gdańska i autostrady za darmo. Proponuje Polsce bardzo korzystne umowy handlowe, swobodny dostęp do portu w Gdańsku, a według niektórych niemieckich źródeł – także rekompensaty terytorialne. Akurat na Górnym Śląsku, w tych okolicach, gdzie Polska w plebiscycie 1921 roku dostała dobre wyniki, a tereny przypadły Niemcom. Ba, Ribbentrop zaproponował nawet przystąpienie Polski, wraz z Niemcami, Japonią i Włochami do Paktu Antykominternowskiego. Wspólny sojusz z trzema mocarstwami też czyniłby z Polski mocarstwo! A ponadto padały też propozycje odzyskania większości wschodnich granic przedrozbiorowych po pokonaniu ZSRR. A na pewno ogromnych połaci Ukrainy. Lipski przekazał niemieckie sugestie do Warszawy. Odpowiedź jaka przyszła, była dla Ribbentropa zapewne zaskoczeniem. Polska miała do powiedzenia tyle, że chętnie zawrze z Niemcami układ, gwarantujący dotychczasowy sta-
ną wschodnią granicę, to wojna niemiecko-francuska jest tylko kwestią czasu. Dlatego w marcu 1939 roku Francja nagle udziela Polsce gwarancji, potwierdza dawny sojusz, zapewnia, że jeśli Niemcy zaatakują Polskę – Francja przyjdzie z pomocą. Wkrótce robi to i Anglia. Hitler wie, że to bluff. Wie, że Anglia nie ma armii lądowej, zdolnej zagrozić Wehrmachtowi a armia francuska ma uzbrojenie i doktrynę ściśle defensywne i nie jest w stanie prowadzić wojny zaczepnej. Oba państwa nie są w stanie przyjść Polsce z pomocą. Bluffu nie zauważają polscy politycy. Biorą za dobrą monetę te gwarancje i zaczynają jeszcze bardziej lekceważyć niemieckie propozycje.
ROBI SIĘ OSTRO W tej sytuacji Niemcy, widząc, że utkwili w ślepej uliczce, przechodzą od sugestii do żądań. 21 marca 1939 roku Ribbentrop przedstawia Lipskiemu ultimatum. Dotyczy Gdańska i Korytarza. Rozmowy dalej można prowadzić, choć już nie w tak przyjacielskiej atmosferze, jak poprzednio. Ale nie, 28 marca polski minister spraw zagranicznych Józef Beck informuje niemieckiego ambasadora w Warszawie, że jakiekolwiek działania zmierzające do zmiany statusu Gdańska, oznaczają wojnę. Żeby pokazać, że to nie żart, gdy Adolf Hitler wizytuje Kłajpedę, port nad Bałtykiem, niedaleko Gdańska, Polska ogłasza
n Gdy dyplomaci się nie dogadali, 1 września przemówił pancernik Schleswig-Holstein. Wybuchła wojna, w wyniku której stracili i Niemcy, i Polacy. nia wojny ofensywnej przeciw Polsce. Bo wie, że Francuzi i Anglicy nie przyjdą Polsce z pomocą. Ale wie też, że jeśli uderzy na Francję, Polska wywiąże się ze swoich zobowiązań sojuszniczych. Więc aby nie walczyć na dwa fronty, musi najpierw podbić Polskę. Więc 28 kwietnia wypowiada Polsce traktat o nieagresji z 1934 roku. Wyjaśniając, że jeśli Polska zawiera antyniemiecki sojusz wojskowy, to ten traktat jest
Niemiecka inicjatywa nie umknęła Francuzom. Przestraszyli się, że Polska jednak pójdzie po rozum do głowy; uzna, iż niemiecka oferta jest uczciwa i dla Polski korzystna. Wypadnie wtedy z ich strefy wpływów i zawrze sojusz z Niemcami. Przestraszyli się nie na żarty, bo wiedzieli, że jeśli Niemcy będą miały zabezpieczoną wschodnią granicę, to wojna niemiecko-francuska jest tylko kwestią czasu. Dlatego Francja nagle udziela Polsce gwarancji, potwierdza dawny sojusz, zapewnia, że jeśli Niemcy zaatakują Polskę – Francja przyjdzie z pomocą. Hitler wie, że to bluff. Oba państwa (Francja i Anglia) nie są w stanie przyjść Polsce z pomocą. tus Gdańska. Dwa miesiące później Beck, podczas rozmowy z Hitlerem ponownie odrzuca niemiecką propozycję. Polska po prostu zignorowała niemiecką chęć rozmów. Polacy zlekceważyli niemiecką propozycję: siądźmy do stolika! Tak naprawdę Polska na spełnieniu niemieckich życzeń, nie straciłaby nic. Ot, oddałaby pod autostradę i linię kolejową kilkanaście kilometrów kwadratowych (cóż to dla państwa, które ma ich 388 tysięcy!), czyli powierzchnię jednej wsi. A w Gdańsku od dawna nie miała nic do gadania, tam tak czy inaczej niepodzielnie rządził od 1933 roku Adolf Hitler. Natomiast w zamian mogła dostać naprawdę dużo.
NAGŁE FRANCUSKIE GWARANCJE Ale niemiecka inicjatywa nie umknęła Francuzom. Przestraszyli się, że Polska jednak pójdzie po rozum do głowy; uzna, iż niemiecka oferta jest uczciwa i dla Polski korzystna. Wypadnie wtedy z ich strefy wpływów i zawrze sojusz z Niemcami. Przestraszyli się nie na żarty, bo wiedzieli, że jeśli Niemcy będą miały zabezpieczo-
w północnych województwach mobilizację. To już po prostu prowokacja, bo traktat o nieagresji wciąż obowiązuje. A Francja i Anglia natychmiast nabrały wiatru w żagle, jeszcze bardziej wzmacniając gwarancje dla Polski. Otrzymując zresztą wzajemne. Najwierniejszy z wiernych piłsudczyków, Walery Sławek (trzykrotny premier), zapewne znający treść rozmów Hitlera z Piłsudskim, dowiedziawszy się, iż Polska zawiera ścisły – antyniemiecki – sojusz z Anglią, 2 kwietnia strzela sobie w łeb, popełnia samobójstwo. Wie, że w tym momencie wizja polityki zagranicznej Piłsudskiego legła w gruzach? I ze musi się to dla Polski skończyć tragedią.
ZMIANA NIEMIECKICH PLANÓW Jeśli zachodni alianci zamierzali przestraszyć Hitlera, to im nie wyszło. Tyle, że wódz III Rzeszy natychmiast zmienił plany. Do tego momentu w niemieckim sztabie generalnym opracowywano jedynie plany operacji przeciw Francji. Teraz Hitler wydaje dyrektywę opracowa-
bez sensu. To już czytelny sygnał: chcecie wojny, będziecie mieli wojnę! Ale Niemcy wciąż liczą, że Polska się opamięta. Przecież, zwłaszcza po zagarnięciu uzbrojenia armii czechosłowackiej (jednej z najnowocześniejszych na świecie) nikt w Europie nie mógł się z Wehrmachtem mierzyć. Tylko Hitler jest wściekły. Wśród jego politycznych i militarnych planów, poważnie myślał przez lata tylko o dwóch. Pierwszym było odpowiedzenie Francji za upokorzenie Traktatu Wersalskiego, drugim – zbudowanie potężnej koalicji antysowieckiej. Polska, mająca granicę długą z sowietami, miała być ważną częścią tej koalicji. Tymczasem nagle, zamiast sojuszu, zaczyna grozi Niemcom wojną.
CZAS ZMARNOWANY A gdy Józef Beck wygłasza w sejmie sławne przemówienie, w którym padają słowa: „Pokój jest rzeczą cenną i pożądaną. Nasza generacja skrwawiona w wojnach, na pewno na pokój zasługuje. Ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata, ma swoją cenę wysoką, ale wy-
mierną. My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor”- to tak naprawdę wypowiedział Niemcom wojnę. Hitler miał jedynie zdecydować, kiedy armaty zaczną grzmieć. Od początku maja do 1 września minęło jeszcze prawie pięć miesięcy. Miesięcy, które niemal każda ze stron (poza Polską) starała się wykorzystać najlepiej, jak się da. Zarówno Francja z Anglią, jak i III Rzesza zdawały sobie sprawę, że jest tylko jedna armia, zdolna stawić czoła Wehrmachtowi. Sowiecka. Zaczęto więc gwałtowne umizgi wobec izolowanych dotychczas sowietów. Rosjanie chętnie siadają do stołu rozmów. Jednak z Anglikami i Francuzami nie bardzo mają o czym. Nie mają przecież z III Rzeszą wspólnej granicy, więc jeśli mają z nimi walczyć, to muszą uderzyć z terytorium Polski, więc w tym sojuszu Polska jest niezbędna. Sęk w tym, że tak, jak ani rządy PO, ani PiS-u nie gadają dla zasady z Putinem, tak samo Beck, Rydz-Śmigły, Mościcki – nie gadali dla zasady ze Stalinem. Polscy przywódcy uznawali, że różnice między III Rzeszą a ZSRR są tak duże, iż państwa te nie są w stanie się porozumieć i sowiecka Rosja pozostanie na uboczu europejskiej wojny. Hitler jednak jest innego zdania. Wysyła do sowietów Ribbentropa. A ten z nowym (nie tak antyniemieckim jak poprzednik, Maksim Litwinow) sowieckim ministrem spraw zagranicznych zawiera słynny pakt Ribbetrop-Mołotow. Który, inaczej, niż sądzi się w Polsce, wcale nie jest jakoś szczególnie skierowany przeciw naszemu krajowi. Określa on niemieckie i rosyjskie strefy wpływów we wszystkich państwach, które leżą między tymi dwoma imperiami. Czyli także Litwie, Łotwie i Estonii. Polskę akurat dzieli mniej więcej według mającej 20 lat Linii Curzona.
OSTATNIE GODZINY NA PRZEMYŚLENIE 30 sierpnia Niemcy stawiają Polsce ostateczne ultimatum. Ultimatum, powiedzmy to wprost, na wskroś uczciwe. I demokratyczne! Czegóż bowiem chcą Niemcy? Chcą plebiscytu, referendum.
Chcą, by mieszkańcy polskiego Pomorza (jak również wszyscy tu urodzeni) sami wypowiedzieli się, czy chcą należeć do Polski, czy do Niemiec. Chcą, by to suweren zdecydował. W przypadku Gdańska takiej potrzeby nie było, wszak tam ludzie w niedawnych wyborach jednoznacznie poparli NSDAP, dążące do połączenia Gdańska z Rzeszą. Ale nawet jeśli Niemcy to referendum wygrają, to ultimatum dawało Polsce gwarancje, że będzie mogła korzystać z eksterytorialnej autostrady i linii kolejowej do Gdyni, na takich samych zasadach, jakie Niemcy chcieli uzyskać od Polski. Czytając to bez zacietrzewienia, można chyba uznać, że Niemcy uważali tę propozycję za uczciwą, i liczyli, że Polska ją przyjmie. Polska też nie mogła być tą treścią zaskoczona, pokrywała się bowiem z żądaniami, które Niemcy składali od kilku miesięcy. Miała więc czas na jej rozważenie. Hitler licząc na przyjęcie ultimatum, szykował się oczywiście zarazem na jego odrzucenie. Po to wcześniej przygotowano prowokację gliwicką, po to Schleswik-Holstein wpłynął do portu w Gdańsku, po to przesunięto wojska nad polską granicę. Ale przyjęcie ultimatum, nawet w nocy z 31 sierpnia na 1 września pewnie by wojnę wstrzymało.
PRĘŻENIE MUSKUŁÓW DO KOŃCA Polacy jednak zamiast tego woleli cały sierpień opowiadać, że nie oddadzą ani guzika i że wojsko polskie, pod wodzą marszałka Rydza-Śmigłego pomaszeruje na Berlin. A przecież mogli to rozegrać zupełnie inaczej, a nawet – być może – zapobiec wybuchowi wojny światowej. Jarosław Kaczyński lubi stroić się w szaty Józefa Piłsudskiego. Ale Piłsudski wiedział, że międzynarodowa pozycja Polski zależy od jej stosunków z Niemcami i Rosją. Nie wierzył w wartość sojuszy z Anglią, Francją. Wierzył w skuteczną dyplomację z sąsiadami. W grę sił i interesów, a nie honorowe obietnice. Dziś PiS wierzy w obietnice amerykańskie, jak piłsudczycy po śmierci wodza w brytyjskie i francuskie. Oby nie skończyło się tak samo. Dariusz Dyrda
8 Największa organizacja młodzieżowa w Polsce zajmuje się z uporem propagowaniem cygaństwa. Bo trudno inaczej nazwać coroczne obchody obrony Wieży Spadochronowej. Czyli czegoś, co nie miało miejsca. A przynajmniej na co żadnych dowodów nie ma.
sierpień 2017r.
Harcerskie c
O
wszem, harcerze są chociaż o tyle uczciwi, że hucpy, którą każdego roku odgrywają koło Wieży, nie nazywają rekonstrukcją historyczną, lecz inscenizacją. Tylko kto zauważa tę różnicę, jeśli inscenizacji towarzyszy każdego roku (teraz, w dniach 8-10 września będzie już dwudziesty drugi) Rajd Szlakiem Wieży Spadochronowej; jeśli 4 września, w rocznicę rzekomej obrony – kiedy to katowicki Hufiec ZHP, imienia Obrońców Wieży Spadochronowej ma swoje święto – pod wieżą odbywa się uroczysty apel, to każdy obserwator uzna, że chodzi o jak najbardziej autentyczne wydarzenia. Wydarzenia – dodajmy – wymyślone przez katowicką kurię, a raczej jej organ prasowy, „Gościa Niedzielnego”.
GOŁBA(SA) PROPAGANDOWA Całą tę obronę wymyślił dziennikarz tego Gościa, „Ślązak” z Rzeszowa, Kazimierz Gołba, który za pośrednictwem
n Nawet obrazy namalowali… swojej gazety poszukiwał świadków obrony wieży. Podobno z wieloma świadkami się spotkał, rozmawiał i na tej podstawie napisał – lichą zresztą – powieść „Wieża spadochronowa”. Ale dopiero gdy niemal dwadzieścia lat później, powieść Gołby wziął na swój warsztat literat znacznie zdolniejszy, Wilhelm Szewczyk, który swojej wersji nadał tytuł „Ptaki Ptakom” – mit wieży zaczął żyć. I to jak! Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej - wydawca powieści - rekomendował ją: „Książka stanowi swoisty dokument bohaterstwa i ofiarności ludu śląskiego w
Profesor, ale odjechana
n W połowie sierpnia Krystyna Heska-Kwaśniewicz otrzymała nagrodę księdza arcybiskupa katowickiego „Lux ex Silesia”. Nagrodę biskup przyznaje „osobom, które w swej działalności naukowej lub artystycznej ukazują wysokie wartości moralne i wnoszą trwały wkład w kulturę Górnego Śląska”. Faktycznie, wymyślić dwudniową bitwę w Katowicach to trwały wkład w naszą kulturę…
Dokumenty swoje, a baba swoje. Krystyna Heska – Kwaśniewicz , profesor, ale i harcmistrz, „Ślązaczka” z Krościenka nad Dunajcem, pisała w posłowiu do „Wieży Spadochronowej” Gołby: Natomiast przełomowy moment powieści: obronę wieży spadochronowej w parku Kościuszki, przedstawił pisarz jednak niezgodnie z prawdą (w sensie czasowym), gdyż trwała ona przez trzeci i czwarty dzień września. Natomiast w powieści cały ten epizod zmieścił autor w jednym dniu – trzecim września, była to niedziela. Ups! Profesor Krystyna poszła jeszcze dalej niż Gołba i Szewczyk i z jednej salwy uczyniła bój kilkudniowy. Skąd taka konkluzja, czort wie. Ale widać profesor Krystyny tak mają… A może pani profesor znad Dunajca, harcerze z Wieży się z Janosikiem pomylili?
walce z hitlerowskim najeźdźcą”. Mamy do czynienia z fikcją, ale pada tu przecież słowo „dokument”. Mit zaczyna udawać fakty. Naprawdę zaś rozbłysnął w 1976 roku, gdy powstał film (reż. Paweł Komorowski) pod tym samym tytułem. Film, na który szkoły chodziły obowiązkowo. Wtedy nagle fabularny mit stał się… historyczną rzeczywistością, na który nabierali się nawet historycy z tytułami naukowymi. Mit o obronie wieży w PRL-u był obowiązujący. Ale nic dziwnego zważywszy, że autor „Ptaków Ptakom”, Wilhelm Szewczyk był wpływowym działaczem PZPR, agitatorem komunistycznym, przez sześć kadencji posłem na Sejm. Po upadku PRL-u nad tą wieżową bajką pochylili się jednak historycy.
ARCHIWUM PRAWDĘ CI POWIE W zasadzie pochylili się już wcześniej. Niemal 40 lat temu prof.. Andrzej Szefer (ówczesny dyrektor Biblioteki Śląskiej)
odnalazł dziennik bojowy gen, Georga Brandta, z którego jednoznacznie wynikało, że przy zajmowaniu Katowic nie było żadnych znaczących incydentów, żadnego zorganizowanego oporu. Gdy
jednym z niemieckich archiwów raport gen. Ferdinanda Neulinga, dowódcy 239 dywizji Wehrmachtu, która wkraczała do Katowic. O całej tej „bohaterskiej” obronie wieży przez harcerzy, niemiecki generał do powiedzenia ma dokładnie tyle: „Sztab dywizji udaje się na małe wzgórze, z którego widać całe Katowice, wkrótce potem przybywa tu również sztab 3. Odcinka Straży Granicznej. Grupa marszowa rozciągnięta jest na ulicy aż po wzniesienie. Nagle ze wspomnianej wieży w Parku Miejskim otwiera ogień polski karabin maszynowy w kierunku sztabów, na szczęście seria pocisków przeleciała nad głowami. W odpowiedzi zostaje otwarty ogień z armaty przeciwpancernej i jeden z pierwszych strzałów trafia linę windy, winda spada, ogień zostaje wstrzymany”. Generał ani nie wie, kto z wieży strzelał, ani go to specjalnie nie interesuje. Trudno zajmować się każdą serią z karabinu maszynowego, zwłaszcza jeśli nikomu nie wyrządziła szkód. Polscy nacjonaliści nie uznali tego raportu, oraz publikacji Gazety Wyborczej, która odkrycie Kaczmarka opisała. Autorowi, Bartoszowi Wielińskiemu zarzucono nierzetelność, dyletanctwo, złą wolę. I… podważanie polskości Śląska. W odpowiedzi Wieliński udał się do niemieckich archiwów, gdzie znalazł kolejne dokumenty potwierdzające wersję Neulinga/Kaczmarka. Ale środowiska „patriotyczne” nadal krzyczały, że fałsz. Że ma
Mit o obronie wieży w PRL-u był obowiązujący. Ale nic dziwnego zważywszy, że autor „Ptaków Ptakom”, Wilhelm Szewczyk był wpływowym działaczem PZPR, agitatorem komunistycznym, przez sześć kadencji posłem na Sejm. Po upadku PRL-u nad tą wieżową bajką pochylili się jednak historycy jednak Szefer to opublikował (w „Zaraniu Śląskim”, kwartalniku Śląskiego Instytutu Naukowego) – Wilhelm Szewczyk zrugał go publicznie, że niemieckie dokumenty z zasady są niewiarygodne. Do Szewczyka dołączyli inni. I sprawa na 20 lat umarła. W 2003 roku badacz historii Śląska, profesor Ryszard Kaczmarek odnalazł w
n Plakat zapraszający na kolejny, tegoroczny Rajd Szlakiem Wieży Spadochronowej.
to zbadać państwowa instytucja a nie jakiś pismak.
IPN TEŻ: NIE MA ŚLADU PO HARCERZACH I rzeczywiście, w 2004 roku wysłano do niemieckich archiwów grupę historyków z katowickiego Instytutu Pamię-
9
sierpień 2017r.
cygaństwo trwa ci Narodowej. Jednakże nawet oni, zbadawszy zawartość archiwów, nie mogli stwierdzić nic innego, niż to, że nie ma żadnych dowodów na obronę wieży spadochronowej przez jakąś zorganizowaną grupę, a tym bardziej przez harcerzy. Nie ma tym bardziej żadnych dowodów, że Niemcy tych obrońców – jak chcieli Gołba i Szewczyk – wymordowali. Owszem, świadkowie widzieli w parku jakieś trupy, najprawdopodobniej harcerzy, ale od trupów w parku do obrony przez nich wieży - droga daleka. Owszem, historycy, po zbadaniu dokumentów polskich i niemieckich, zgadzają się, że ktoś tej wieży bronił. Bro-
A MY WIEMY LEPIEJ! Ale fakty swoje, a harcerze swoje. Podharcmistrz Agnieszka Witosz, zastępca komendanta hufca, wyjaśniała kilka lat temu, przy kolejnej inscenizacji: - Nie jesteśmy pewni, że było dokładnie tak, więc nie używamy pojęcia rekonstrukcja, lecz inscenizacja. Ale taki przebieg zdarzeń jest prawdopodobny, wiele poszlak wskazuje jednak na to, że wieży bronili katowiccy harcerze. Tylko wśród tych poszlak nie ma jednej podstawowej: jedno, choćby jedno nazwisko obrońcy! Bez niego trzeba rzecz
n Inscenizacja rannych harcerzy. nił jej krótko – i nic nie wskazuje na zorganizowaną walkę. Może pojedynczy powstaniec albo nawet harcerz? Może jakiś rozgoryczony polski żołnierz? A może dwóch pijaczków, którzy komuś ukradli karabin? Tego nie dowiemy się już nigdy. Ale można być pewnym, że gdyby bił się tu jakiś zorganizowany oddział harcerski, to byśmy znali nazwiska uczestników, znali chorągiew, z której byli. Tak jak znamy choćby nazwiska powstańców warszawskich, często wiemy który gdzie i kiedy padł – mimo że ich były tysiące. Bo zawsze ktoś przeżył. A jeśli nawet nie on sam, to jego bliscy, którzy wiedzieli, że tam walczył. Tymczasem w przypadku tych harcerzy z wieży nic: ani rodziców, których dzieci zginęły w tej walce, ani kolegów z harcerstwa, ani jakiegokolwiek śladu. Owszem, ktoś tam podobno widział trupy harcerzy pod wieżą. Ale nawet jeśli jakieś były, czy to dowód, że oni tej wierzy bronili?
n Książka Gołby.
uznać za bajkę. To tylko mit. Bajka taka sama, jak o Popielu, co go myszy zjadły i o Wandzie, co nie chciała Niemca. Mimo tego w obronę mitu angażują się polscy prezydenci, arcybiskupi, ministrowie. Pięć lat temu ówczesny prezydent Polski, Bronisław Komorowski mówił pod wieżą: - Wszyscy pamiętają tę dramatyczną próbę oporu już po przełamaniu frontu pol-
ne, że ten mit potwierdzać ma polski patriotyzm Ślązaków. Mówić „nie” tym, którzy „tracą świadomość pomiędzy Oberschlesien a Górnym Śląskiem”. I w imię tych idei prezydent państwa godzi się na fałszowanie historii, chociaż nie na te słowa, twierdząc, że to przecież tylko inna ocena faktów, że to polityka historyczna. Jeśli robi to prezydent, to cóż się dziwić, że robią to rokrocznie katowiccy harcerze? I tylko zdumiewa logika prezydenta. Bo przecież gdyby ta obrona naprawdę miała miejsce – byłaby raczej koronnym dowodem… braku polskiego patriotyzmu Ślązaków. Tylko dzieci chciały bronić Śląska przed Niemcami, dorośli ich witali radośnie. Gdyby więc harcerze bronili Wieży, wyszłoby na to, że dorośli witają Niemców kwiatami, a jedynie dzieci, wychowane w nacjonalistycznej szkole, podpuszczone przez nauczycieli, idą strzelać do witanych przez rodziców kwiatami wojsk. I to tych dzieci jest garstka, bo przecież nie był to masowy opór. Jeśli w liczącej kilkaset tysięcy ludzi aglomeracji strzela do nadchodzących wojsk niemieckich kilkudziesięciu nawet harcerzy – to cz są oni dowodem polskiego patriotyzmu Ślązaków? A skąd, są raczej dowodem, że prawie nikomu ci nowi panowie nie przeszkadzają. A wielu czekało na nich z utęsknieniem.
POSŁAĆ DZIECI PRZECIW ARMII? WSTYD! Obroną wieży – prawdziwą lub fikcyjną – mogą się szczycić tylko Polacy! Każdy inny naród wstydziłby się dziś, że re-
Historycy, po zbadaniu dokumentów polskich i niemieckich, zgadzają się, że ktoś tej wieży bronił. Bronił jej krótko – i nic nie wskazuje na zorganizowaną walkę. Może pojedynczy powstaniec albo nawet harcerz? Może jakiś rozgoryczony polski żołnierz? A może dwóch pijaczków, którzy komuś ukradli karabin? skiego i odejściu oddziałów polskich. To tu, w Katowicach pod wieżą spadochronową, Ślązacy i polscy patrioci ze Śląska bronili Śląska i Polski. Po co to mówił? Przecież jako historyk bez wątpienia umie odróżniać fakty od legend, a o tym, że to mit bez potwierdzenia, było wtedy już głośno. Jednak w dalszej części wypowiedzi sam wyjaśnił. Mówił bowiem, że odwoływanie się do tych tradycji jest szczególnie ważne w chwili, gdy niektórzy poddają w wątpliwość polski patriotyzm Ślązaków. „A są też tacy, którzy gdzieś tracą swoją świadomość pomiędzy Oberschlesien a Górnym Śląskiem.” No i wszystko jasne. Nieważne, że to tylko mit, z rodzaju tych o Popielu. Waż-
Po co hucpa, kiedy ma się prawdę…
gularne wojsko zwiewało ile sił w nogach, miejscowi czekali na rozwój wypadków, a tylko gromadka dzieci chwyciła za broń. To tak, jakby Niemcy szczycili się, że do obrony miast przed Armią Czerwoną posyłano dzieci z Hitlerjugend. Niemcy się tego wstydzą, nie chwalą. No ale Polacy lubią się chwalić dziećmi idącymi na barykady i ginącymi na nich, zamiast się uczyć. Ta legenda wpisuje się po prostu w taką retorykę – i dzięki niej dzisiejsi katowiccy harcerze mogą czuć się równie ważni, jak warszawscy spadkobiercy batalionu Zośka. Oni też walczyli i ginęli za ojczyznę. I nie pozwolą przekonać się, że to tylko bajka. Adam Moćko
n Wieża gliwickiej radiostacji. Najwyższa drewniana budowla we Europie. Ledwie kilkanaście kilometrów od tej Wieży znajduje się inna, lepsza, bo oryginalna a nie wybudowana po wojnie replika. O dziwo tutaj nie przygotowuje się inscenizacji. A ażby się z polskiego punktu widzenia prosiło. Bo po pierwsze byłaby to rekonstrukcja. Mamy mnóstwo dokumentów opisujących w szczegółach, jak to się działo. Po drugie – to rzeczywiście symboliczne wręcz miejsce dla wybuchu II wojny światowej. Wszak ta prowokacja III Rzeszy była pretekstem wybuchu wojny. Po trzecie – pokazuje ona bestialstwo tego państwa, bo w prowokacji ważnym elementem było morderstwo. A zamordowany nie był bezimienny, wiemy kim był, skąd go gestapo porwało i tak dalej.
Po czwarte – to jest historyczna prawda a nie mit. Chodzi oczywiście o wieżę nadawczą radiostacji gliwickiej (przy okazji, iluż ludzi by się dowiedziało, że to najwyższa drewniana budowla w Europie!). Byłaby więc i promocja turystyczna regionu. Ale przypomnijmy, 31 sierpnia 1939 roku, około godziny 20.00 do budynku radiostacji wdarł się siedmioosobowy oddział, dowodzony przez sturmbannführera (majora) SS Alfreda Naujocksa. Napastnicy byli ucharakteryzowani na powstańców śląskich i odczytali przez mikrofon odezwę „Uwaga, tu Gliwice. Radiostacja znajduje się w rękach polskich…” . Więcej przeczytać nie byli w stanie, bo akcja została spartaczona, studio radiowe było gdzie indziej, na miejscu znajdował się tylko mikrofon burzowy, dający sygnał zaledwie na kilka kilometrów (podczas gdy normalnie zasięg tej radiostacji wynosił kilka tysięcy!). Dla lepszego upozorowania napadu zamordowano tu Franciszka Honioka, powstańca śląskiego, którego napastnicy wcześniej porwali, przywieźli ze sobą odurzonego, z oryginalnymi dokumentami. jako dowód, że napadu naprawdę dopuścili się powstańcy. Zastrzelili go w radiostacji, wskazując: oto załoga zabiła jednego z polskich napastników. Prowokacja gliwicka była rankiem 1 września 1939 niemieckim „newsem dnia”, wyjaśniającym dlaczego III Rzesza rozpoczęła działania wojenne. Czyż nie lepiej zamiast wygłupiać się pod katowicką wieżą – rekonstruować tamte, gliwickie wydarzenia. Przypominając światu za każdym razem, że to Niemcy byli agresorem? Taka rekonstrukcja odbijałaby się echem szerszym i poważniejszym, niż opowiadanie bajek w katowickim Parku Kościuszki. . No i jakże prawdziwe dziś będą słowa: „Uwaga, tu Gliwice. Radiostacja znajduje się w rękach polskich…”. Chodzi chyba jednak o jeden mały szkopuł. Taka rekonstrukcja pokazywałaby wprawdzie podłość III Rzeszy, ale nie pokazałaby bohaterstwa śląskich Polaków. A inscenizatorom chyba na nim zależy bardziej, niż na historycznej prawdzie. DD
CO NAM POKAŻE TVP HISTORIA 4 WRZEŚNIA? OTO ZAJAWKA PROGRAMU: godz 6.40 - Program stanowi przypomnienie wydarzeń z wielu dziedzin, które wydarzyły się tego dnia w różnych krajach oraz różnych epokach. W dniu 4 września 1907 roku zmarł Edward Grieg, w 1939 miała miejsce obrona wieży spadochronowej w Katowicach, a w roku 1955 ukazał się pierwszy numer wznowionego czasopisma „Po Prostu”, symbolu tzw. odwilży. Tu już nie ma wątpliwości. TVP po prostu nada, że ta obrona była!
10
sierpień 2017r.
Dlaczego Janosch nie powinien być autorem szkolnym
Dyskusja o lekturach szkolnych trwa nadal, choć wiadomo, że jest pozbawiona sensu, bo Ministerstwo wie lepiej od każdego obywatela, co jest do czytania dobre, a co złe. Ministerstwo ma pomysł na sformatowanego człowieka polskiego, dla którego jakakolwiek różnica i odmienność to skandal i zdrada stanu. Ministerstwo chce polskiego człowieka, a nie regionalnego, na przykład śląskiego czy kaszubskiego. Ministerstwo chce człowieka pobożnego, a nie wyuzdanego, bo na wyuzdanych ostrzą norze terroryści, jak Ministerstwu wiadomo nie od dziś.
W
te rozmowy o kanonicznych szkolnych lekturach włączyli się naiwnie Ślązacy, którym marzyłyby się jakieś narracje śląskie czytane w szkolnych ławach. Ależ śmieszne są te śląskie pragnienia! Ależ śmieszne!
ŚLĄSKIE MA BYĆ PODPORZĄDKOWANE Bo na przykład gdyby Ślązacy jakimś cudem przeforsowali Janoscha jako szkolnego autora? Co by się wówczas stało? Straszności, na Boga, straszności wielkie! Taki Janosch zmieniałby przecież obraz Górnego Śląska na jeszcze gorszy, odczuwanie zmieniałby plebejskiego śląskiego świata całkowicie, uwrażliwiłby na zmysłowe i widzialne tego, co śląskie. A to, co śląskie nie ma być ani zmysłowe, ani widzialne, ani ludzkie nawet, lecz podporządkowane, uładzone, dostosowane do klisz robociarskich Ślązaków, umazanych węglem i zajadających się na śmierć tłustymi krupniokami (najlepiej z grilla). Ale co więcej, taki Janosch nie nadaje się nawet do żadnej garażowej edu-
kacji regionalnej, prowadzonej w podziemiach przez upartych amatorów śląskości. Edukacja regionalna – jak się to mówi uczenie – jest ważnym elementem rzeczywistości społecznej, który pomaga uczniom w odkrywaniu ich tożsamości kulturowej i własnego miejsca w
HEROIZMU TAM NIE MA. HEROIZMU! Miałby polski uczeń, z Piastów rodu królewskiego czytać o tych ludkach małych, do Hotentotów podobnych, podłych i głupich, obrzydliwych grzesznikach. Ich
Janoscha nie wolno jednakże dać do ręki uczniom. Nawet tych bajek o Tygrysku i Panamie. Wiadomo dlaczego. Bo rozbudzają wyobraźnię i każą tęsknić za jakimś obcym, całkowicie obcym, może dalekim od maryjności i katolicyzmu krajem. A to jest złe! A to jest bezwstydne za-
Miałby polski uczeń, z Piastów rodu królewskiego czytać o tych ludkach małych, do Hotentotów podobnych, podłych i głupich, obrzydliwych grzesznikach. Ich kondycja to coś najbardziej wstrętnego. Zamiast podczaj nabożeństwa majowego śpiewać Litanię Loretańską – pieprzą się u Janoscha w Lasku Gwidona jak norki. Poręba czy też Chlodnitze to miejsca nieuczące niczego heroicznego. Nie ma tu rycerzy, nie ma wyklętych żołnierzy, wszyscy marzą o zakurzeniu cygarety, nażarciu się do syta, wypiciu sznapsa i pieprzeniu za hasiokym. świecie. Jakie miejsce w świecie odkryje młody czytelnik powieści „Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny”? Porębę? Wynaturzoną, ohydną Porębę? Tę zużytą kolonialnie przestrzeń lumpów, którzy nie są w stanie dać dobrego przykładu nikomu?
kondycja to coś najbardziej wstrętnego. Zamiast podczaj nabożeństwa majowego śpiewać Litanię Loretańską – pieprzą się u Janoscha w Lasku Gwidona jak norki (nie obrażając zwierząt futerkowych). Poręba czy też Chlodnitze to miejsca nieuczące niczego heroicznego. Nie ma tu rycerzy, nie ma wyklętych żołnierzy, wszyscy marzą o zakurzeniu cygarety, nażarciu się do syta, wypiciu sznapsa i pieprzeniu za hasiokym. Tego uczniom nie powinno się polecać, tym bardziej, że naród oczekuje od nich postaw całkiem innych. Mają być husarią dwudziestego pierwszego wieku, szlachetnymi Wołodyjowskimi (wzrost odgrywa pewną rolę), a nie upośledzonymi familokowymi śmieciami ludzkości.
JANUSZ ZAMIAST JANOSCHA n „Cholonek” na seksach katowickiego Korezu. Janosch, właśc. Horst Eckert (ur. w 1931 roku w Zabrzu, w rodzinie hutnika-alkoholika ) – pisarz niemieckojęzyczny, autor literatury dziecięcej. Sam o sobie mówi: Czuję się Ślązakiem, to moja narodowość, to moja religia. Na świecie znany jest przede wszystkim z książek dla dzieci o Misiu i Tygrysku. Pierwsza z nich to Ach, jak cudowna jest Panama („Oh, wie schön ist Panama”), w oparciu o które powstały też filmy animowane. Janosch tłumaczony jest na kilkadziesiąt języków a wizerunki jego Misia i Tygryska często pojawiają się na ubrankach dla dzieci. Jednak na samym Śląsku Janosch bardziej znany jest ze swojej bestsellerowej powieści „Cholonek czyli dobry pan bóg z gliny”. Choć wyemigrował ze Śląska w wieku lat 14, świetnie zapamiętał śląski przedwojenny i wojenny świat. Przeplatanie się ludności niemieckiej i śląskiej. „W mojej rodzinie tylko nazwisko Eckert jest niemieckie. Pozostali moi dziadkowie nazywali się Piecha, Morawiec, Głodny” – wyjaśnia. „Cholonek” od kilku lat grany jest z powodzeniem na deskach katowickiego teatru Korez. 26 lat temu, podczas pobytu w Zabrzu, Janosch podarował miastu (i tutejszemu teatrowi) swoją sztukę „Powrót do Usków”.Prezydent miasta dał ją do przetłumaczenia jednemu z miejscowych proboszczów – i powstał skandal, bo okazało się, że sztuka jest antyklerykalna a ponadto krytykuje Jana Pawła II. Sam wiekowy pisarz od wielu lat zammieszkuje na Wyspach Kanaryjskich, a konkretnie Teneryfie.
Ale jest coś, co daje pewną nadzieję. Otóż twierdzę stanowczo, iż sam pseudonim śląskiego pisarza: „Janosch” (jakże niemiecki z tym obrzydliwym „sch”!), może mimo wszystko nie stanowiłby jakiejś wielkiej przeszkody w przyswojeniu dla uczniów szkół polskich, ponieważ bliski jest „Januszowi”, narodowemu bohaterowi typu everyman, który przemierza świat w białych skarpetkach i sandałach w biało-czerwonej pelerynce przeciwdeszczowej. Janusz podbija świat, zdobywa szczyty, wymachując krótką szablą schowaną jednakże w reklamówce z Biedronki, żeby przypadkiem nie wyjść na słowiańskiego dżihadystę. A zatem – jak widzimy – zabrzański artysta Horst Eckert, zwany Janoschem, mógłby zaistnieć, jeśli chodzi o samo swoje pseudonimowi miano.
prawdę! Nie wiadomo zresztą, czy taka na przekład Panama postawiła jakikolwiek pomnik Janowi Pawłowi II. Przecież to karygodne. Jeśli ich nie stać, to niech wystrugają Jana Pawła ze styropianu. Ale pomnik niech mają! Taki Panamczyk, co sobie myśli, że może nie znać największego Polaka w dziejach polskości? No, i widać od razu, że o Panamie marzenie powinno być stanowczo zakazane. Gdyby Janosch te swoje tygryski i kaczki, koty i myszy umieścił w innych realiach. Na przykład gdyby cudownym krajem, do którego Tygrysek wędruje, było-
triotyczny przeczyta w książce Janoscha na przykład takie zdanie: „Co za usrane czasy, żeby nawet śledzi opiekanych nie było”, co sobie pomyśli? Że opiekane śladzie, obco brzmiące bratherringy, są ważniejsze od wartości chrześcijańskich, od strzelnicy, od flagi, od pochodów, od rocznic, miesięcznic, tygodnic? Czy można stawiać wyżej jedzenie, i to jedzenie jakichś gównianych śledzi, od wartości i ducha czasu? Jak można być takim zwierzątkiem, które tylko myśli bezustannie o konsumowaniu? Zaraz widać, że postaci z Janoschowego „Cholonka” nie odznaczają się żadnym hartem ducha i w ogóle się nie nadają pod Grunwald – ani nie byliby zdolni stoczyć żadnej zwycięskiej bitwy. Są tchórzami, którzy w przełomowych momentach dziejów, myślą o żarciu śmierdzących śledzi! Nie nadają się na bohaterów ani szermierzy prawa i sprawiedliwości. Oto dlaczego „Cholonka” nikt nie wpuści do szkoły. Ani do żadnej młodej głowy polskiej. A weźmy jeszcze taką postać z „Cholonka”, naprawdę odpychająca, naprawdę przebrzydłą, jaką jest Świętkowa. Przecież to ona sama odradza czytanie czegokolwiek, gdy mówi: „Diese ganzen Romane sind doch voll von Verrückheiten” – „Wszystkie te powieści są przecież tylko pełne głupot”. No, tego już za wiele! „Krzyżacy” są powieścią pełną
„Janosch” bliski jest „Januszowi”, narodowemu bohaterowi typu everyman, który przemierza świat w białych skarpetkach i sandałach w biało-czerwonej pelerynce przeciwdeszczowej. Janusz podbija świat, zdobywa szczyty, wymachując krótką szablą schowaną jednakże w reklamówce z Biedronki, żeby przypadkiem nie wyjść na słowiańskiego dżihadystę by Mazowsze, sytuacja byłaby zgoła inna. Śliczne pola pszeniczne. Harmonia. Piasek. Wierzbiny. Wtedy uczeń mógłby swój rdzenny rodowód rozpoznawać w takim mazowieckim Janoschowym krajobrazie. Mógłby pokochać jeszcze bardziej Mazowsze. A z Panamą nie da się nic zrobić. Niestety.
BRATHERRING ZAMIAST MIESIĘCZNICY? STRASZNE Wracam jeszcze do samej szkodliwości lektury „Cholonka”. Gdy polski uczeń pa-
głupot? „W pustyni i w puszczy” jest powieścią pełną głupot? „Quo vadis” jest powieścią pełną głupot? Pani Świętkowa, zwracam się teraz do pani: Naganne jest to, co pani prawi. Karygodne i świńskie. Tyle pokoleń czytało te dzieła! Wyrośli na tym! Szlachetni byli! Dzielni! Ginęli! A pani co, pani Świętkowa? Pani co proponuje? – Cyganienie ludzi na targu? Smarowanie dupy niveą? A może czytanie czegoś o tych nieprzyzwoitych śląskich sprawach? Proszę powiedzieć! Zbigniew Kadłubek
11
sierpień 2017r.
Dwa Ślůnski? Po jakiymu? Pamiŷntom, żech za bajtla miōł fest ciynżko spokopić po jakiymu na mapie tyn Ślůnsk, na kery godajōm „Dolny”, je na wiŷrchu, a tyn wtůry, tŷn nasz, je pod nim, chocioż godomy na niego „Gůrny”. Moja bajtlowo logika padała mi, co powinno być blank na ôpach i wtynczos chyba piŷrszy roz pomiarkowoł żech, co jak sie rozchodzi ô ślůnskie sprawy, to małowiela je tukej logiki, a czynsto wszysko je na ôpach.
D
zisio bajtle majōm jednako ciynżko spokopić, po jakiymu „wojewōdztwo ślůnskie” je kaj indzij jak Ślůnsk i po jakiymu „opolszczyzna” mianuje sie inakszyj, kej to je prawie cŷntrum Gůrnego Ślůnska. Nale niŷ ô tym bydzie dzisiej godka, ino ôd tym skōnd sie wziōn podział na Gůrny i Dolny Ślůnsk.
BLANK INSZO GESZICHTA Jużech tukej pisoł ô naszym princu Władysławie, kerego wyciepli samstōnd we dwanostym storoczu, zaczym jeszcze wyciepali Waszych ōupōw i ujkōw i mocka inkszych Ślōnzokōw bez te wszyskie storocza. Borok musioł pitać ôd swojich
robić wszysko, coby mode Ślůnzoki poradziły cosik pedzieć nojprzůd ô swojij włosnyj gyszichcie, a dziepiyro niyskorzyj ô tyj polskij.
sa, fest rod z Bolesława, szafnoł mu, że prziszoł nazod dran za ślůnskigo ksiyncia. Frechowne ujki, kere piyrwyj wyciepły jego ôjca, Władysława, psinco miały teroz-
Dzisio bajtle majōm jednako ciynżko spokopić, po jakiymu „wojewōdztwo ślůnskie” je kaj indzij jak Ślůnsk i po jakiymu „opolszczyzna” mianuje sie inakszyj, kej to je prawie cŷntrum Gůrnego Ślůnska. Fto wiy, możno wtynczos, kej princ Bolesław rajzowoł ze cysorzym kajś do Syrii, to przismyczył na Ślůnsk te szolki, w kerych niyskorzyj świŷntyj Hyjdli woda miyniała
ki do godanio. Nale dejcie pozůr, co durś godka je ô Bolesławie, a dyć przůdzij żech pedzioł, co Władysław Wyciepniynty miōł dwůch synkůw. Tyn drugi mianowoł sie Mieszko i niy bōł z niego taki wyzgerny wojok jak ze Bolesława. Miōł za to swoja ambicyjo i niy chcioł bez cōłke żywobycie być ino tym wtůrym bracikiem. Jak ftoś z Wos miōł modszego bracika to wiŷ, jak to funguje. Tyn wtůry zowdy chce choby kōncek tego, co mo tyn piyrszy. Beztůż Mieszko sie zbuntowoł przeciwko swojymu bracikowi i dogodoł sie z frechownymi ujkami. Prziszło sam ku jeszcze jednyj chaji.
MODSZY BRACIK
n Fryderyk I „Barbarossa” (Rudobrody) Hohenstauf. To dzięki niemu śląscy Piastowie odzyskali tron. frechownych bratōw na Zachůd, do Rajchu (bo kaj niby miōłby iś?). Cōłke swoje żywobycie czekoł i rachowoł, co keryś z cysorzy niymieckich pomoże mu prziś nazod dran za ślůnskigo ksiyncia – nale niy doczkoł. Hań w Niymcach, na zomku Altenburg, chowali sie dwa karluse, bajtle ôd Władysława. Starszy mianowoł sie Bolesław i na zicher tyż czekoł, aże przidzie mu włodać Ślůnskiem. Kronikorze padajōm, co bōł z niego kyns chopa, skuli tego cysorz Konrad III broł go ze sobōm na roztomajte wojny i krucjaty. Dejcie pozůr, to je jedna z tych tajlůw ôd naszyj gyszichty, kero z Polokami niŷ mo nic wspůlnego. Wtynczos, kej cōłko zachodnio Europa chrześcijańsko cisła do Ziŷmi Świyntŷj, coby sie prać z niŷwiernymi, u Polokůw ani niŷ było ô tym godki. Niy pisza tego beztōż, coby my sie mieli skuli czego asić, bo tak po prowdzie to w tych krucjatach małowiela szło znojś świŷntości, nale zowdy muszymy pamiyntać, co naszo historyjo je blank inkszo ôd polskij a
sie we wino, a z kerych jedna terozki idzie ôglōndać we British Museum, kaj robi za jedŷn z nojcynniyjszych eksponatōw.
WYCIEPANI WRACAJOM Po Konradzie za cysorza prziszoł dran Friedrich, na kerego godali „Barbarossa” skuli ryszawyj brody, i terozki Bolesław (wtynczos już bezma trzidziści lot sta-
Yntliś Bolesław musioł ôbiecać Mieszkowi, co do mu kōncek Ślůnska, kery ôd tyj pory bydzie ino jego. Dōł mu dzielnica raciborsko (do keryj niyskorzyj dokuplowali tyż opolsko), ta biŷdniyjszo wschodnio tajla Ślůnska, a som do siebie ôstawił wiŷnkszo tajla zachodnio, kaj bōł Wrocław – stolica. I tak napoczōn sie podział na Ślůnsk Dolny i Gůrny. Borok Bolesław ani by niŷ prziszoł ku tymu, co pod tōm biŷdnōm wschodniōm tajlōm je tela wůnglo, dziynki kerymu Gůrny Ślůnsk kejś bydzie tym kōnckiym Europy, kerego inksze krůle bydōm zowiścić Habsburgōm, a niyskorzyj Hohenzollernōm. I jeszcze jedne: wiycie, co wtynczos kożdy krůl i kożdy hercog dostowoł ja-
n Zamek Altenburg – to sam czakali ślůnskie prince, aże sie los pomiŷni. cysorza Ottona), abo „Gryfny” (choby na krůla francuskigo Filipa). Z tymi ślůnskimi princami było kōncek inakszyj.
SZPASOWNE MIANA KRŮLŮW, PRINCŮW Na Bolesława godomy terozki „Bolesław Wysoki” (pedzieli my już przōdzij, co bōł z niego kyns chopa), a na Mieszka… „Plątonogi” (po polsku) abo „Kreuzbein” (po niymiecku). Ciynżko pedzieć po jakiymu, możno skuli tego, co miōł oły? Kiej godōm to bajtlōm we szkole, to zowdy sie chichrajōm. Mieszko na zicher niy bōłby tymu rod.
Nale przeca inksze chopy tyż dostowały maszketne przydomki. Jak ftoś ôglōndo serial ô „Wikingach”, to wiy, co jedyn z chopcōw ôd Ragnara Lodbroka to bōł „Ivar the Boneless” – „Ivar BezSzłapōw”, skuli tego, co bōł niŷmocny i niŷ poradził som łazić. Tak po prowdzie to chciołbych, coby ftoś narichtowoł taki serial ô naszych ślůnskich princach i krůlach. Możno wtynczos bajtle ustały by sie śmioć z Mieszka – piyrszego gůrnoślůnskigo ksiyncio – i pomiarkowały, jaki to musiōł być chytry, a możno i kōncek demoniczny, chop. Marcin Melon
Zowdy muszymy pamiyntać, co naszo gyszichta je blank inkszo ôd polskij i robić wszysko, coby mode Ślůnzoki poradziły cosik pedzieć nojprzůd ô swojij włosnyj gyszichcie, a dziepiyro niyskorzyj ô tyj polskij. ry) wojowoł wroz z nim. Pojechali miyndzy inkszymi do Italije, kaj, wele Mediolanu, ślůnski princ pokonoł w pojedynku epnego italskigo rycerza. Yntliś Barbaros-
kiś przydomek, pra? Na zicher kożdy z nich za życio rzykoł, coby godali na niego „Lwie Serce” (choby na tego anglickigo krůla Richata), abo „Srogi” (choby na
n Państwo Mieszka Krojcbajna. Noprzůd nafasdowoł ino ksiynstwo raciborskie (żółte), a dali tyż opolskie (zielone). Na som koniec żywobycio boł polskim ksiynciym-seniorem.
12
sierpień 2017r.
POLEMIKA: Zarzucono nam kłamstwa
Nazwiska, nazwiska?! Pan Dariusz Dyrda Szanowny Panie Redaktorze, Czytam Pański Cajtung, bo pisze Pan o sprawach dotyczących Śląska, które reżimowa prasa zupełnie pomija, a wolne gazety obiektywnie niezbyt chętnie podejmują (na przykład o III powstaniu śląskim). W obszernym artykule Rozbiór Śląska (nr 6/2017) pozwolił sobie Pan na pewne nadużycia, które oprócz tego, że są nieprawdą, to jeszcze mogą rodzić podejrzenia co do pozostałej treści, wątpliwość i niechęć co do całego Cajtungu. Pisze Pan: „Niemal jedyni ludzie o polskiej tożsamości to – prawda, że liczni – imigranci z Małopolski do nowoczesnego przemysłu.” - To jest bezczelne kłamstwo! To imigranci, w znacznej części pół- lub analfabeci z Małopolski nie mieli polskiej tożsamości, bo z nastaniem Czechosłowacji, mając do wyboru przyjęcie czeskiego obywatel-
stwa, a więc i w dalszej konsekwencji narodowości, lub powrotną emigrację, raczej się nie zastanawiali. Może Pan spośród tych imigrantów wymienić nazwiska „agitatorów”, o których Pan pisze? Wymienienie w tym kontekście familii Buzków jest dla tej znakomitej rodziny obrazą. Od siebie jeszcze dodam rodziny Michejdów, Cinciałów, Cienciałów, Górnioków, Kotulów, Kubiszów, Stalmachów, Wałachów itd. - czy to oni byli pod wpływem „agitatorów” czy byli świadomi swojego języka - polszczyzny, historii, kultury? To oni byli krzewicielami tego, co w swojej świadomości było dla nich najdroższe. Pisze Pan dalej o narodowości śląskiej - „To tam, w Trzyńcu, Cieszynie, Wiśle, Skoczowie największą siłą była narodowość śląska.” A zna Pan austriackie urzędowe spisy narodowości z początku XX wieku? A słyszał Pan o Radzie Narodowej Księstwa Cie-
szyńskiego i potężnych wiecach jakie odbyły się tu w październiku 1918 roku? „...przetrwał tu żywioł słowiański.” - Zgoda. Tak było wszędzie, zwłaszcza z mniejszościami narodowymi w królestwach, cesarstwach… „W XIX wieku zaczęli się (tu) zjawiać polscy agitatorzy,”… - Nazwiska, nazwiska?! Słyszał Pan o pieszej wyprawie uczniów gimnazjum ewangelickiego w Cieszynie do odległego o 130 km Krakowa, wówczas jeszcze Rzeczpospolitej Krakowskiej? Po co oni tam szli? A nie była to jedyna taka wyprawa. To było jeszcze przed Wiosną Ludów. Byłyby jeszcze dalsze uwagi, ale te wystarczą. Jeśli adresatem Pańskiego artykułu są zadufani ignoranci niezwykle złożonych spraw Śląska, to może Pan osiągać jakieś swoje cele. Ale ostrożnie. Wystarczy prawda, chociaż nie sposób uniknąć jednostronności i subiektywnych interpretacji.
Sprawy patriotyzmu traktuję bez szowinizmu. Ślązacy bywali (są) Polakami, odrębnej narodowości śląskiej, Niemcami, Czechami, w przeszłości Austriakami, kosmopolitami, emigrantami. Mój najserdeczniejszy przyjaciel, starszy oficer LWP, znakomity fachowiec, ma od ćwierć wieku paszport kanadyjski. A kim będą potomkowie obecnej polskiej emigracji, dotychczasowo największej liczebnie i procentowo? Takie jest życie. Czy na to, na co obecnie patrzymy, jedni z obrzydzeniem, a inni z nadzieją opartą na naiwności i głupocie jest jakaś rada? Jest, jeśli to społeczeństwo zna i wyznaje chrześcijaństwo. Wystarczy przestrzeganie dwóch przykazań: VII – Nie kradnij VIII – Nie mów fałszywego świadectwa. Życzę wytrwałości i pracy na poziomie nr 6/2017, ale z uwagami jak wyżej. Jan Puczek
Ponieważ nasz redaktor naczelny i autor tekstu Dariusz Dyrda spędza właśnie Miesiąc Miodowy, poprosiliśmy o odpowiedź DARIUSZA JERCZYŃSKIEGO, autora Historii Narodu Śląskiego i obszernej biografii Józefa Kożdonia, przywódcy narodowości śląskiej na Śląsku Cieszyńskim w pierwszej połowie XX wieku.
No to nazwiska! DARIUSZ JERCZYŃSKI
Na
początku odniosę się do tezy, zawartej w samym artykule, że Ślązacy okazali się „dupowaci”, bo nie postawili na fakty dokonane, jak sąsiedzi. Ślązacy w 1918 nie mogli na Śląsku Cieszyńskim powołać własnych władz, bo po pierwsze stali na stanowisku, że nadal są mieszkańcami autonomicznego kraju Śląsk i obywatelami Austrii, a ich władze istniały, co więcej postulowali przekształcenie Austrii w federację państw związkowych. Zdawali sobie sprawę, że Śląsk Cieszyński z liczbą ludności na poziomie Luksemburga, nie będzie się w stanie obronić przed sąsiadami, których armie były wielokrotnie liczebniejsze, niż ogół jego mieszkańców łącznie z niemowlętami, więc chcieli być częścią silniejszego militarnie organizmu, który byłby w stanie się obronić i w którego federacyjnej strukturze dobrze by się czuli. Federacja Państw Związkowych Austrii i to bez Galicji, a więc
już bez importu polonizatorów, byłaby tu idealna. Była zresztą na terenach post-habsburskich tendencja do federacji (Czecho-Słowacja, Królestwo SHS). Dopiero, gdy stało się jasne, że utrzymanie Śląska Austriac-
lacy z Galicji, por. Klemens Matusiak dokonał puczu i podporządkował go samozwańczej Radzie Narodowej Księstwa Cieszyńskiego i to kilkanaście dni przed postaniem II RP. Tak więc to Polacy posiadali tu armię, organizacje paramilitarne i bojówki,
broni i amunicji nie dysponowała (jej niektórzy członkowie posiadali najwyżej prywatne rewolwery), próbowała postawić na fakty dokonane i rozwiązania siłowe, to zostałaby zmieciona jeszcze szybciej, z czego doskonale zdawała sobie sprawę. Ślązacy
Gdybym ja w kontrze zaczął wymieniać nazwiska rodzin działaczy Śląskiej Partii Ludowej i Śląskiej Partii Socjaldemokratycznej, to wyszłaby mi książka telefoniczna. Zamiast tego podam liczebność ich organizacji kulturowej Związku Ślązaków: 50 241 członków, czyli więcej, niż we wszystkich polskich, czeskich i niemieckich organizacjach na Śląsku Cieszyńskim razem wziętych. I to dowodzi istnienia narodowości śląskiej, co więcej za czwartą narodowość na tym terenie uznali ich w 1919 także alianci kiego w Austrii jest nierealne (wszystkie pozostałe potencjalne podmioty federacji z Austrii wystąpiły), postulowali niepodległą Republikę Śląsk Wschodni pod protektoratem aliantów (wzorem Belgii). Po drugie w cieszyńskim garnizonie, gdzie poza kadrą oficerską dominowali Po-
ROZBIÓR ŚLĄSKA (fragment tekstu Dariusza Dyrdy z nr 6/2017) No bo jak? Południowa część Górnego Śląska od 700 lat nie miała z Polską nic wspólnego. Zawsze z Czechami. Niemal jedyni ludzie o polskiej tożsamości, to – prawda, że liczni – imigranci z Małopolski, do nowoczesnego przemysłu. W Ostrawie, Karwinie, Trzyńcu, Bielsku. I trochę takich, jak familia Buzków (tak, tych od premiera Jerzego), którzy pod wpływem polskich agitatorów Polakami się poczuli.
mogli też w każdej chwili liczyć na posiłki z Galicji i regularne Wojsko Polskie. Czesi też stworzyli tu samozwańcze władze, ale nie armię. Mogli za to liczyć na armię czechosłowacką, która w razie potrzeby w każdej chwili mogła wkroczyć, co zresztą w styczniu 1919 zrobiła. Na Śląsku Opawskim to Niemcy posiadali armię i ogłosili powstanie Sudetenlandu. Błyskawicznie i bez wysiłku ich niewielka armia została zmieciona przez potężną armię czechosłowacką, a Sudetenland włączony do Czechosłowacji. Gdyby Śląska Partia Ludowa, która nigdy organizacji paramilitarnych, ani zbrojnych bojówek nie tworzyła, więc zapasami
nie mają mentalności porywania się z szabelką na czołgi, więc tego nie zrobili. Zdanie D. Dyrdy, że polską tożsamość mieli na Śląsku Cieszyńskim niemal wyłącznie imigranci z Galicji lub spolonizowani przez nich Ślązacy jest przejaskrawieniem. Księża katoliccy polonizowali się
podczas studiów teologicznych na Uniwersytecie Jagielloński, a znaczna część Ślązaków była polonizowana nie tylko przez imigrantów, ale również przez Ślązaków już wcześniej spolonizowanych.
A TERAZ PAN PUCZEK Na wszystkie kwestie poruszone przez J. Puczka odpowiem chronologicznie. Po co szli uczniowie przed Wiosną Ludów do Krakowa? Może żeby zobaczyć zabytki, jak dzisiaj jeździ tam je oglądać cały świat? Na pewno nie był to wyraz polskiej tożsamości narodowej, bo przed Wiosną Ludów czegoś takiego nawet nie było. A i na fali Wiosny Ludów było z tym słabo. Kto w 1848 rozpoczął polski ruch narodowy na Śląsku Cieszyńskim? Było dwóch Ślązaków Paweł Stalmach i Andrzej Cinciała (który stwierdził „naszą ojczyzną nie są Niemcy, tylko Śląsk”, Śląsk, nie Niemcy, ale jak widać również nie Polska!), którzy w Wiedniu byli pod silnym wpływem księcia Lubomirskiego. Był też trzeci - Adam
ROZBIÓR ŚLĄSKA (fragment tekstu Dariusza Dyrdy z nr 6/2017) Ale Ślązacy wtedy właśnie udowodnili swoją dupowatość! Gdy Czesi ogłaszali, że cały ten teren to państwo czeskie, i tworzyli tu czeskie rządy, a Polacy ogłaszali, że to Polska – i tworzyli rządy polskie, to dupowaci Ślązacy nie umieli stworzyć własnego rządu i ogłosić Republiki Śląskiej. Po prostu. A przecież tylko my sami byliśmy w stanie stworzyć tu armię z własnych ochotników. Tworzyć politykę faktów dokonanych.
13
sierpień 2017r.
i manipulację. Więc odpowiadamy Kotula. Był Polak z Galicji Edward Świerkiewicz, był Słoweniec – Antonin Roič. A najwięcej ówczesnych „polskich” działaczy stanowili Czesi, Morawianie i Słowacy: Jan Winkler, Adolf Winkler, Drahotin Nadherny, Josef Fischer, Ludvik Klucky, Stanislav Klucky, Josef Vyskočil, J.B. Salanek, Franciszek Matter, Arnošt Plucar . To były początki „polskiego” ruchu narodowego na Śląsku Cieszyńskim. Podczas Zjazdu Słowiańskiego w Pradze Czesi chcieli ich dołączyć do sekcji czesko-słowackiej, ale zbuntował się Stalmach i zażądał dołączenia do polsko-rusińskiej. Ruch śląski (z wizją zjednoczonego Śląska pruskiego i austriackiego jako niezależnego podmiotu Związku Niemieckiego) był wówczas wielokrotnie silniejszy, ale w swej krótkowzroczności zaczął lansować język polski (konfesyjny na Śląsku dla sło-
stor Leopold Otto z Warszawy, teść miejscowego pastora Franciszka Michejdy. Klan Michejdów, to byli bezspornie polscy nacjonaliści, działacze Stronnictwa Narodowego. Pastorzy z tego rodu grozili nawet swoim wiernym sankcjami kościelnymi za popieranie innych opcji politycznych, niż narodowo-polska, czego skutkiem było, że po roku 1918 powiat sądowy jabłonkowski, jako jedyny na Śląsku Cieszyńskim w zdecydowanej większości popierał przyłączenie się do Polski. Ogólnie jednak zaledwie 10% ewangelików było zdeklarowanymi Polakami, a 75% zdeklarowanymi Ślązakami, 15% otworzyło oczy, gdy Michejdowie przestali być „wiernymi Austriakami”. Znaczące są natomiast słowa Władysława Michejdy z roku 1909: „najlepszym sposobem obrony przeciw renegatom (za jakich uważał stronników Ślą-
W żadnym spisie austriackim nie pytano o narodowość, tylko zawsze o język! Nie uwzględnienie języka śląskiego w spisach powodowało sytuację zabawną. Na przykład śląską rodzinę w Morawskiej Ostrawie zakwalifikowano tak: Mąż spod Cieszyna, został Polakiem, żona z Raciborza Niemką, a ich syn w wieku niemowlęcym Czechem. W rodzinie mówiło się po śląsku, ale wg spisu bez tłumacza ani rusz. wiańskich protestantów, dla cieszyńskich katolików dotąd konfesyjny był morawski) jako antidotum na czeskie dążenia do zjednoczenia Czech, Moraw i Śląska Austriackiego, popierane również przez Stalmacha w zamian za poparcie Czechów dla równoprawności polszczyzny, a później również przez innych polskich działaczy, bowiem pomysł Stalmacha, by przyłączyć Śląsk Austriacki do Galicji został natychmiast storpedowany na Śląsku Opawskim.
PODZIELENI KATOLICY Polska tożsamość narodowa Stalmacha początkowo zupełnie nie znalazła zrozumienia wśród jego współwyznawców ewangelików, chociaż używali od 200 lat używali języka polskiego, jako konfesyjnego. Zdobyła natomiast punkt zaczepienia wśród księży katolickich. Swój „Tygodnik Cieszyński” przekazał więc Związkowi Śląskich Katolików, a sam przed śmiercią przekonwertował na katolicyzm. Znaczące jest jednak, że początkowo nawet polskojęzyczni księża katoliccy byli w obozie śląsko-niemieckim (Paduch, Prutek), a liczebność Związku Śląskich Katolików im bardziej stawał on się narodowo-polski, tym bardziej spadała. Z początkowych kilku tysięcy do 950 członków. Nawet na początku XX w. działacze ZŚK Jan Sztwiertnia i Franciszek Halfar stawali w szranki wyborcze z list śląskich, przeciwko swemu narodowo-polskiemu liderowi ks. Londzinowi. Niemniej ks. Ignacy Świeży i właśnie ks. Londzin zaszczepili polskość wśród sporej części cieszyńskich katolików. Wśród protestantów (i to bardziej wśród części pastorów, niż wśród wiernych) polskość zaszczepił dopiero pa-
skiej Partii Ludowej - przypis DJ) jest zakupywanie ziemi na Śląsku przez Polaków z Galicji (…) Polacy z Galicji staną się na Śląsku ośrodkiem żywego samodzielnego życia narodowego”. Tak więc Michejda widział szanse dla polskości Śląska w sprowadzaniu polskich imigrantów.
POLSKIE RODZINY Rodziny Stalmachów i Cinciałów? Czyli jeden Paweł Stalmach i jeden Andrzej Cinciała, który stwierdził „Naszą ojczyzną nie są Niemcy, tylko Śląsk”. Śląsk!!! nie żadna Polska, więc mimo wpływu Lubomirskiego, czy on aby na pewno miał polską tożsamość? Rodzina Wałachów? Jeden Jan Wałach owszem - przywódca narodowo-polskiej bojówki z Bystrzycy, która w 1920 terroryzowała Łyżbice, stojące po stronie ŚPL, ale inni? Adam Wałach - wójt Ligotki Kameralnej, który w 1890 startował z listy śląskiej przeciwko kandydatom polskim, Gustaw Walach - czołowy działacz ŚPL z Orłowej (rodem z Sibicy), Karol Wałach - działacz ŚPL w Ligotce Kameralnej, Jerzy Wałach - działacz ŚPL w Sibicy. I to była „polska” rodzina? Cienciałowie? Owszem Jerzy Cienciała i Sobiesław Cienciała byli działaczami polskimi, ale już inny - Jerzy Cienciała - był czołowym działaczem Śląskiej Partii Ludowej w Cieszynie; kolejny Cienciała z Wielopola był elektorem śląskiego posła Franciszka Obratschaya, który pokonał kandydatów polskich. Cienciała z Wędryni i Grzegorz Cienciała z Puńcowa też byli działaczami Śląskiej Partii Ludowej. Więc mamy dwóch działaczy polskich i czterech śląskich - coś słabo polska ta „polska” rodzina.
Szkoda, że p. Puczek nie wymienił rodziny Londzinów, bo przywódca polskiego ruchu narodowego na Śląsku Cieszyńskim ks. Józef Londzin z Zabrzegu był czarną owcą w rodzinie. Został Polakiem, bo koledzy w szkole śmiali się z niego, gdy kaleczył niemiecki. Jego kuzyni Rudolf i Ludwik Londzinowie byli czołowymi działaczami Śląskiej Partii Ludowej w pobliskich Dziedzicach. Co do Buzków, Kubiszów, Kotulów, Górnioków się zgadzam, byli polscy działacze o takich nazwiskach, mógłbym dodać wiele innych, ale czy całe rodziny, to już nie byłbym taki pewny.
BYŁABY KSIĄŻKA TELEFONICZNA Gdybym ja w kontrze zaczął wymieniać nazwiska rodzin działaczy Śląskiej Partii Ludowej i Śląskiej Partii Socjaldemokratycznej, to wyszłaby mi książka telefoniczna. Zamiast tego podam liczebność ich organizacji kulturowej Związku Ślązaków: 50 241 członków, czyli więcej, niż we wszystkich polskich, czeskich i niemieckich organizacjach na Śląsku Cieszyńskim razem wziętych. I to dowodzi istnienia narodowości śląskiej, co więcej za czwartą narodowość na tym terenie uznali ich w 1919 także alianci. Najpopularniejszą gazetą był „Ślązak”, tą popularnością się reklamował - i o tym też ze wściekłością donosiła narodowo-polska prasa. Również większość Ślązaków zapytana wówczas o narodowość, odpowiadała „Ślązak| i to też informacja z ... narodowo-polskiej prasy. A w żadnym spisie austriackim nie pytano o narodowość, tylko zawsze o język! Do 1872 były to słowiański i niemiecki, dopiero po tej dacie polski, czeski i niemiecki. Postulatu Józefa Kożdonia, by w spisie 1910 można było podawać język śląski, nie uwzględniono ze względu na Koło Polskie z Galicji, które było w koalicji rządowej. Nie uwzględnienie języka śląskiego w spisach powodowało sytuację zabawną. W tej samej gminie (np. Dąbrowa) odnotowywano na zmianę miażdżącą większość Polaków lub Czechów, chociaż śląski trzon ludności był niezmienny. Jeszcze zabawniej zakwalifikowano śląską rodzinę w Morawskiej Ostrawie. Mąż spod Cieszyna, został Polakiem, żona z Raciborza Niemką, a ich syn w wieku niemowlęcym Czechem. W rodzinie mówiło się po śląsku, ale wg spisu bez tłumacza ani rusz.
RADA OSZUKAŁA WYBORCÓW Rada Narodowa Księstwa Cieszyńskiego? Samozwańcza i przez większość mieszkańców (Ślązaków, Niemców, Czechów) nie uznawana. Jej liderzy posłowie Londzin i Michejda zdobywali mandaty poselskie, korzystając z poparcia czeskich narodowców i niemieckich klerykałów (DCV), jako „wierni Austriacy” i miłośnicy cesarza (zaborcy Polski), którzy nie chcą przyłączenia Śląska Cieszyńskiego do Galicji, ani do Polski. Trzeci Reger zdobył mandat jako przedstawiciel socjalistów (polskich, czesko-słowackich i niemieckich). I ci trzej w 1918 uznali, że daje im to upoważnienie wyborców do przyłączenia
Śląska Cieszyńskiego do Polski. Gdyby w 1918 z takim postulatem wystartowali w wyborach, to żadnego mandatu by nie zdobyli. Londzin i Michejda przegraliby z Kożdoniem, tak samo jak sam Londzin przegrał z nim wybory do śląskiego Sejmu Krajowego, gdy osią podziału nie było klerykał-liberał-socjalista, tylko Ślązak kontra Polak. Zaś Reger przegrałby z internacjonalistyczną koalicją socjalistów polskich, czeskich, śląskich i niemieckich.
IMIGRANCI - AGITATORZY J. Puczek chce nazwisk imigranckich agitatorów? Ależ proszę: Dorota Kłuszyńska z Tarnowa, Zofia Kirkor-Kiedroniowa z Borowa nad Bzurą, Władysław Jeziorski z Krakowa, Józef Kazimierz Piątkowski ze Lwowa, Piotr Kornuta potomek imigranta z Górnych Węgier (dzisiejszej Słowacji), Jan Jaś z Ostrowa Wlkp. to obok Tadeusza Regera z Przemyśla (ur. w Nowym Jorku) i Ryszarda Kunickiego z kongresówki (ur. na Zakaukaziu) imigranckie 37% członków samozwańczej Rady Narodowej Księstwa Cieszyńskiego. Wśród 14 Ślązaków w RNKC znalazł się Franciszek Halfar, wybrany do śląskiego Sejmu Krajowego zarówno głosami Polaków, jak i Ślązaków oraz wcześniej wspomniany Emanuel Chobot, który w imię internacjonalizmu i niepodzielności okręgu węglowego przed plebiscytem poparł Czechosłowację, taki był z niego „polski patriota”. Co więcej jego PPSD wzięła pod swoje skrzydła działaczy ŚPSD, żeby imigranccy socjaliści przestali ich napadać.
skim. To imigranckie bojówki PPS-Regera bestialsko zwalczały utworzoną przez Ślązaków - dotychczasowych działaczy PPS i ŚPL, Śląska Partię Socjaldemokratyczną, która natychmiast zdobyła masę zwolenników m.in. w Ustroniu, Goleszowie i Wiśle. Owszem część imigrantów na zachód od Olzy się sczechizowała, ale dopiero, gdy te tereny ostatecznie przypadły Czechosłowacji i nie tylko imigranci, ale również część Ślązaków. Przyjmowanie przez część osób tożsamości państwowej, jako narodowej, jest dosyć standardowym zjawiskiem.
KONFABULACJA Masowe polskie wiece? W ten 20-tysięczny w Orłowej można by jeszcze uwierzyć, serce okręgu przemysłowego, silne związki zawodowe, chociaż znając tendencje narodowo-polskie prasy do konfabulacji, to liczba została zawyżona. O tym, że w tym w Cieszynie uczestniczyło 40 tys. ludzi, jego uczestnicy mogli przeczytać w „Dzienniku Cieszyńskim” już z samego rana ... zanim on się odbył!!! Absurdalne, ale prawdziwe. A artykuł musiał pójść do druku najpóźniej w przeddzień wieczorem. Mimo uczestnictwa Wojska Polskiego i licznych Sokołów z Galicji frekwencja zupełnie nierealna. A kolejny 100-tysięczny w Cieszynie to już bardziej fantastyka, niż propaganda. Czesi szacowali liczbę zdeklarowanych Polaków na Śląsku Cieszyńskim na 70 tys. i ja się z tymi szacunkami w pełni zgadzam. 20% frekwencja, czyli 14 tys. to już byłby ogromny sukces, ale 150%? Bądźmy poważni! Ruch śląski liczył wg szacunków ba-
Masowe polskie wiece? O tym, że w tym w Cieszynie uczestniczyło 40 tys. ludzi, mieszkańcy mogli przeczytać w „Dzienniku Cieszyńskim” już z samego rana ... zanim on się odbył!!! Absurdalne, ale prawdziwe A poza członkami Rady Narodowej Śląska Cieszyńskiego warto wymienić innych imigranckich agitatorów Do wcześniej wymienionych Świerkiewicza z Myślenic i Matusiaka spod Kęt, trzeba dodać Hilarego Filasiewicza z Rzeszowa, Ignacego Domagalskiego z Płocka, Władysława Zabawskiego - wydawcę „Dziennika Cieszyńskiego” i pastora Otto, obaj rodem z Warszawy. Wymieniłem tylko śmietankę, bo nie mam zamiaru tu pisać książki telefonicznej. Imigranci stanowili trzon PPS na Śląsku Cieszyńskim z jej liderami Tadeuszem Regerem, Ryszardem Kunickim, związkowcami Ludwikiem Lizakiem i Janem Papugą oraz posłem okręgu frysztackiego (19071911) Ignacym Daszyńskim na czele. To oni w 1918 przeszli na pozycje nacjonalistyczne i sojusz z partiami narodowo-polskimi, gdy autentyczny Ślązak Emanuel Chobot stanął na czele PPSD, która pozostała w sojuszu z socjalistami czechosłowackimi i niemieckimi na Śląsku Cieszyń-
daczy niemieckich 100 tys. zwolenników, a jego jedyny wiec w Cieszynie zgromadził 5 tys. osób (w ocenie narodowo-polskiej prasy 500 osób). Zabawne też były informacje o narodowo-polskich wiecach w zamkniętych salach, gdzie podawana przez narodowo-polską prasę frekwencja znacznie przekraczała ich maksymalne możliwe pojemności. Konfabulacje narodowo-polskich agitatorów Józef Kożdoń wykpił następująco: Zejdzie się w Skoczowie lub Jabłonkowie 300500 bab, młodzieży i z ciekawości kilku dorosłych, a i to dopiero na skutek wielkiej reklamy i agitacji paterków i nauczycieli, to oni piszą o manifestacji 6000 osób. Zademonstruje ludność przed zamkiem i obsypie prezydentów (Londzina, Regera i Michejdę) obelgami, to oni piszą do Krakowa, że odbył się „pochód hołdowniczy”. Jeśli p. Jan Puczek ma jeszcze jakieś uwagi, to również chętnie na nie odpowiem.
DARIUSZ JERCZYŃSKI - autor m.in. prac: „Józef Kożoń (1873-1949) przywódca Śląskiej Partii Ludowej a kwestia narodowości śląskiej na Śląsku Cieszyńskim i Opawskim na przełomie XIX i XX w., Zabrze 2011” ; Historia Narodu Śląskiego, Lędziny 2013.
14
sierpień 2017r.
Nojlepszy gĕszynk 35zł
30zł
We Niŷmcach tyż werci sie demonstrować ślůnskość!
45zł
35zł
35zł
A może wybieresz se inkszy tres, abo inszy gadżet?
35zł
35zł
35zł
35zł
5zł
30zł
30zł
5zł
Instytut Ślůnskij Godki, 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53.* adres e-mail: megapres@interia.pl, tel. 535 998 252, konto bankowe 96 1020 2528 0000 0302 0133 9209 Eli kupisz za 100 zł abo lepij (do kupy ze ksionżkami ze ôstatnij strony) – dostawa gratis. Na terenie aglomeracji katowickiej możliwe dostarczenie kurierem i zapłata przy odbiorze.
* Powyższy adres jest jedynie adresem korespondencyjnym. Nie ma tam sklepu!
15
sierpień 2017r.
FIKSUM DYRDUM
KADŁUBEK GOŚCINNY
Lekcje antyhistorii P
o lekku znomy to, ŏ czym bydom we nowych szulach uczyć się ślůnski bajtle. Nojbarżyj poradzi szterować historio. Bo terozki bajtle już chneda wcale niy bydom sie uczyć niŷ inoś geszichty swojigo hajmatu, ale tyż cołkigo welta abo chocia Ojropy. Niŷ bydzie już chneda Aleksandra Macedońskiego, Juliusa Cezara, Karola Srogigo, kajzera Ottona, Husa a Martina Lutra, Napoleona, Komuny Paryskij, kajzera Wilusia abo amerykańskij wojny secesyjnyj. Bydzie za to durś o wojokach wyklyntych, warszawskij rebelie, bitwie ŏ Warszawa we 1920, Grunwaldzie, ŏ tym jak Poloki prały sie z ŏszkliwymi Tatarami, jak zretowali pod Wiedniŷm Ojropa ŏd lagramŷnckich islamistów, i jak ŏszydne Rusy a Niŷmce zrabowali im za to we rozbiorach jejch szlachetne państwo. Ale ŏni we mnogich rebeliach (kościuszkowsko, listopadowo, krakowsko, styczniowo, legiony Piłsudskigo) durś sie ŏ ta Polsko prali, tuż razŷm we 1918 mieli jom nazod, chocia Rusy ze Niŷmcami durś na ta jejch Ojczyzna cichtowali, jak by jom zaś zrabować. Trudno to nawet uznać za naukę historii. Bo nauka historii polega na uczeniu procesów historycznych, pokazywaniu że w historii – tak samo jak w matematyce – jedno wynikało z drugiego, a jeśli jakieś mocarstwo upadało, to nie tyle na skutek podłych sąsiadów, co raczej jego wewnętrznego rozkładu. Albo awanturniczej polityki. Awanturnicza polityka była przyczyną upadku Kartaginy ponad dwadzieścia wieków temu, i III Rzeszy – zaledwie 72 lata temu. Wewnętrzny rozkład i degeneracja państwa była przyczyną upad-
pewnie o bitwie pod Legnicą, a następny już o bohaterskim zrywie powstań śląskich. Uczeń za cholerę nie będzie rozumiał, skąd ten Śląsk wziął się w Niemczech, więc w sposób naturalny będzie sobie dedukował, że trafił tam w ramach zaborów. Podobnie jak Wielkopolska. Tylko w tej sytuacji nijak nie zrozumie, dlaczego te Hanysy nie czują się, inaczej jak Wielkopolanie, tak całkiem Polakami. Albo wręcz wcale się nimi nie czują. Zdrajcy i tyle. No bo jeśli się nie wyjaśni, że my z tą rozebraną Polską szlachecką nie mieliśmy nic wspólnego – to resztę zrozumieć trudno. Jeśli się nie wyjaśni, że my i pod Grunwaldem, i w wojnach napoleońskich biliśmy się po tej drugiej stronie – a z tymi polskimi powstaniami narodowymi nie mieliśmy nic wspólnego – to nasze dzisiejsze poczucie tożsamości będzie nielogiczne. Jeśli się nie opowie, że gdy (raz jedyny) w XVII wieku, wywołaliśmy powstanie przeciw niemieckiemu cesarzowi, to do spółki z tym cesarzem nasze powstanie tłumiły wojsk polskie – to kto pojmie, że dla nas Polska nijak ojczyzną nie była. Ilu w śląskich szkołach jest takich nauczycieli, jak w Tychach Marcin Melon (zapraszam do jego tekstu na str 11), jak na południu Katowic Tomek Świdergał, jak w mysłowickich Kosztowach Tomek Wrona, którzy próbują od lat zaciekawić dzieci prawdziwą historią Śląska? Jak długo państwo PiS-u pozwoli tym, którzy uczą historii prawdziwej, a nie powstańczo-wyklętej papki, opowiadać o Wojnach Śląskich, Donnersmarckach, Redenie. I mówić, że jeśli podczas powsta-
Nasi przodkowie przez 600 lat nic, tylko każdego dnia od rana do wieczora łkali, że nie żyją w państwie polskim. Na szczęście w 1945 roku Śląsk do Polski przyłączyli żołnierze wyklęci, zanim ich Ziętek własnoręcznie wymordował. Potem jednak Solidarność, pod przywództwem braci Kaczyńskich obaliła reżim Ziętka i od tego czasu wszyscy Ślązacy żyją radośnie. Oczywiście poza zakamuflowaną opcją niemiecką ku starożytnego Rzymu (ponad piętnaście wieków temu) oraz polskiej Rzeczypospolitej Obojga Narodów, nieco ponad dwa wieki temu. Gdyby państwa te nie były zdegenerowane, funkcjonowały tak, jak dwieście lat wcześniej – to żadni zewnętrzni wrogowie nie byliby w stanie ich podbić. Tego uczy historia – i tylko takie nauczanie historii ma sens. Ale tego już polska szkoła uczyć nie będzie. Nie będzie żadnej logicznej konsekwencji w historii, tylko bohaterskie zrywy Polaków, którzy – nie wiadomo dlaczego – muszą się ciągle bohatersko zrywać, zamiast spokojnie w swojej ojczyźnie pracować. Takie nauczanie historii musi w uczniach budzić poczucie życia w oblężonej twierdzy, otoczonej przez wrogów. Czyli idealnie wpisującej się w obecną politykę PiS-u wobec sąsiadów. Takie nauczanie historii nie uczy wcale patriotyzmu, lecz rozbudza nacjonalizm. Jeśli ktoś zadał sobie trud przeczytania Mein Kampf, to dokładnie tak samo Adolf Hitler opowiadał o historii Niemiec. Oczywiście w takiej narracji historia Śląska zniknie z polskich podręczników historii jeszcze bardziej, niż dotychczas. Ostatni wpis będzie
nia warszawskiego jakiś Ślązak biegał po tym mieście z bronią, to raczej powstanie tłumiąc… Żeby zakłamać rzeczywistość, trzeba najpierw zakłamać historię. Opowiedzieć, że rzeczywistym przywódcą Solidarności był Lech Kaczyński, a Wałęsa to tylko cienki „Bolek”. Kiedy już lud to kupi, to potem można mu wcisnąć wszystko. Nawet bajki, że nasi przodkowie przez 600 lat nic, tylko każdego dnia od rana do wieczora łkali, że nie żyją w państwie polskim. Na szczęście w 1945 roku Śląsk do Polski przyłączyli żołnierze wyklęci, zanim ich Ziętek własnoręcznie wymordował. Potem jednak Solidarność, pod przywództwem braci Kaczyńskich obaliła reżim Ziętka i od tego czasu wszyscy Ślązacy żyją radośnie. Oczywiście poza zakamuflowaną opcją niemiecką. Ale ta też niech się cieszy, że na razie ma jak ma, bo niedługo będzie miała gorzej. Że co? … Że bez sensu?... Gdyby polska historia miała być sensowna, to trzeba by ją całą napisać od nowa. A jednak od lat jej idiotyzmy pokazuje się jako sukcesy, a jej nieliczne sukcesy, jako zdrady. Więc w czym gorszy ten idiotyzm, który zaprezentowałem powyżej? Dariusz Dyrda
Krwawy Jorg? P
amięć nie pracuje w granicie, spiżu i miedzi. Pamięć wykuwa się, może w DNA? Jeśli usunie się pomnik, nic się wielkiego nie zrobi. Jeśli się pomnik postawi, też nie zrobi się niczego wielkiego. Dyskusja o usuwaniu pamięci o gen. Jerzym Ziętku, w ramach rządowej akcji dekomunizacji, pokazuje, że jesteśmy dziwnie skazani na różne dziedzictwa. Szczególnie tutaj, na Górnym Śląsku. Czy można zresztą wybrać dziedzictwo? Raczej jest przypisane do genealogii – ma się dziedzictwo we krwi,
Panewnik. No, ale ojciec Szojda nic nam nie powie, nie tylko dlatego, że umarł chyba sześć lat temu… Pomniki historycznych osobistości (choć przypominam, że wszyscy jesteśmy osobistościami historycznymi) albo wydarzeń historycznych można by stawiać – jeśli już istnieje taka konieczność albo zapotrzebowanie społeczne – po jakimś weryfikującym czasie, czasie, który weryfikuje wydarzenia albo postaci. Może po stu latach – albo dwustu? Zbyt mała odległość czasowa nie pozwala niczego dobrze ocenić. Pomaga jedynie konstru-
Nie lubię czczenia, mam bowiem problem z czczeniem czegokolwiek: wszystko jedno, czy jest to ikona, obraz, wizerunek, podobizna czy rzeźba. Ale żyję w kraju, w którym stawia się chyba najwięcej pomników na świecie. Kraj, w którym jest dużo pomników, jest krajem, w którym panuje jakiś deficyt prawdy. I na pewno jest krajem, w którym coś niedobrego dzieje się z wolnością można by powiedzieć trochę przesadnie. W wielu kontekstach Górnemu Śląskowi pamięć szkodzi. To oczywiste. W innych dziedzictwo hamuje rozwój Górnego Śląska. Ale w jeszcze innych – jest jedyną szansą identyfikacji wspólnoty śląskiej. Ziętek jest częścią tego, co śląskie, co się tutaj działo. To dziedzictwo też się liczy. Generał Jerzy Ziętek nie był świętym. Do głowy nie przyszłoby mi go czcić. Nie tylko dlatego, że nienawidzę organicznie wszystkiego, co reprezentował PRL. W ogóle nie lubię czczenia, mam bowiem problem z czczeniem czegokolwiek: wszystko jedno, czy jest to ikona, obraz, wizerunek, podobizna czy rzeźba. Ale żyję w kraju, w którym stawia się chyba najwięcej pomników na świecie. Kraj, w którym jest dużo pomników, jest krajem, w którym panuje jakiś deficyt prawdy. I na pewno jest krajem, w którym coś niedobrego dzieje się z wolnością. Wydaje mi się, że Ziętek zostawił po sobie wiele dobrych rzeczy. Nie chodzi tylko o Wojewódzki Park Kultury i Wypoczynku, Spodek katowicki czy Uniwersytet Śląski w Katowicach. Wiele razy słyszałem, trochę jakby przypadkowo, gdy ktoś mówił o Ziętku jako o „naszym chopie”. Bo konkretnie
ować aktualne post-prawdy. Takie jak teraz w Polsce się konstruuje – post-prawdy towarzyszą rodzeniu się faszyzmu i wszelkim autorytarnym rządom. Są tym rządom koniecznie potrzebne. Żyją bowiem z nich. Pewne rzeczy są, bo kiedyś coś się działo. Pewne postaci (niekoniecznie bohaterskie, ale jakoś zapisane głęboko) upamiętniło się i tak to już zostało. Ludzi dziwi, że w Rzymie jest Via Lenin, no ale jest. Albo Viale Carlo Marx – ale też jest w Rzymie. W Czechach (czeskiej części Śląska) pomniki żołnierzy radzickich stoją blisko pomników upamiętniających bohaterstwo żołnierzy Wielkiej Wojny, którzy walczyli w armii pruskiej. Nikomu to nie przeszkadza. Najbardziej zainteresowany pomnikami jest mech: porasta równo wszystkie kamienie. Ludzie jednak tam są mądrzejsi, po czeskiej stronie Śląska (albo mniej historycznie fanatyczni), bo nieszczególnie interesują się zarówno jednymi pomnikami, jak i drugimi. Dziwne rzeczy mówi Timothy Snyder w swoim eseju pt. „O tyranii. Dwadzieścia lekcji z dwudziestego wieku” (2017 w USA i w Polsce), który czyta się z przerażeniem, bólem, a może nawet ze strachem. Jakkolwiek ta mała książeczka przynosi rów-
Nie wiemy, jak wyglądałby Śląsk i Katowice bez Ziętka. Może polskiej i komunistycznej przemocy byłoby u nas jeszcze więcej? Ziętek był, kim był, ale czuł się chyba ojcem i wodzem swojego śląskiego plemienia. Może naiwnie to brzmi, ale tak czuję komuś pomógł, bez spektaklu, po prostu, gdy ten przyszedł do Ziętka i po śląsku wyłuszczył sprawę; jakąś ludzką rzecz, jakąś krzywdę. I to mnie ujmowało i nadal ujmuje, choć coś tyrańskiego było w rysach jego twarzy (przejrzałem sporo zdjęć). Nie wiemy, jak wyglądałby Śląsk i Katowice bez Ziętka. Może polskiej i komunistycznej przemocy byłoby u nas jeszcze więcej? Ziętek był, kim był, ale czuł się chyba ojcem i wodzem swojego śląskiego plemienia. Może naiwnie to brzmi, ale tak czuję. Nie znamy prawdy o człowieku. Tego, co się dzieje w głębi jego serca. Nie znamy treści generalnej spowiedzi Jerzego Ziętka. Znał te tajemnice prawdopodobnie jedynie ojciec Damian Szojda z
nież jakieś pocieszenie. A Snyder mówi rzeczy tak prawdziwe, że włos jeży się na głowie. „Życie jest polityką – powiada Snyder – nie dlatego, że świat przejmuje się tym, co myślisz, ale dlatego, że reagujesz na to, co robisz”. Dlatego uważam, że nie powinniśmy się godzić jako Ślązacy na zburzenie pomnika Jerzego Ziętka. Był nasz, mamy do niego zastrzeżenia, owszem, ale to są nasze śląskie zastrzeżenia. Pokażmy zatem, że reagujemy wspólnie oraz wspólnotowo mądrze. A nawet jeśli warszawscy gorliwcy pomnik Ziętka obalą, przecież nie wysadzą w powietrze Spodka. Ani naszych głów. Choć – tego jestem pewien – będą próbowali. Zbigniew Kadłubek
16
sierpień 2017r.
Książka, na którą wielu z naszych Czytelników długo czekało – już jest. Już ją wysyłamy, rozwozimy po Śląsku. Jeśli zgłosicie się do nas, chętnie zorganizujemy u Was wieczór autorski, NA KTÓRYM Gott mit Uns będzie po promocyjnych cenach.
To sie werci poczytać:
„Dante i inksi” Mirosława Syniawy, to antologia wielkich dzieł światowej poezji na język śląski. Tytuł pochodzi od „Boskiej Komedii” Dantego, której fragmenty znajdziemy tam właśnie w godce. Poza tym są jednak wiersze czołowych poetów niemieckich, rosyjskich, francuskich, angielskojęzycznych, a także azjatyckich. Okazuje się, ze w godce brzmi to świetnie! - cena
Ksiůżka ślůnsko – nojlepszy Ksiůżka ślůnsko – nojlepszy gĕszynk podgĕszynk krisbaum! pod krisbaum 23 złote
Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? Mosz już „Historia Narodu Śląskiego”? „Rychtig Gryfno Godka”? łôsprowki”? „Rychtig Gryfno Godka”? „Pniokowe „Pniokowe łôsprowki”? ”? Eli ni mosz, terozki ”? Eli ni mosz, terozki „Asty kasztana „Asty kasztana festelno kupić je blank tanio. festelno szansa szansa kupić je blank tanio. księgarniach tych książek kosztuje WW księgarniach kompletkomplet tych książek kosztuje średnio około 135 złotych. Uz nas razem z kosztami średnio około 135 złotych. U nas razem kosztami przesyłki wydasz na nie!!!jedynie: !!! przesyłki wydasz na nie jedynie: 110 złotych !!!110 złotych !!! Ale możesz je oczywiście Ale możesz je oczywiście kupić także kupić osobno. także osobno. Koszt –przesyłki – 9 złotych. Koszt przesyłki 9 złotych. Wprzypadku przypadku zamówienia powyżej złotych W zamówienia powyżej 100 złotych – 100 przesyłka gratis. – przesyłka gratis. lub telefonicznie 535 998 252. lub telefonicznie 535 998 252. Można teżwpłacając zamówić wpłacając na konto Można też zamówić na konto 96 2528 1020 2528 0302 0133 9209 96 1020 0000 03020000 0133 9209 - ale prosimy przy podawać zamówieniu podawać - ale prosimy przy zamówieniu numerkontaktowego. telefonu kontaktowego. numer telefonu „Historia Narodu Śląskiego” Dariusza Jerczyńskiego
– to jedyna książka opowiadająca o historii Ślązaków z Instytut Godki. Instytut ŚlůnskijŚlůnskij Godki. naszego własnego punktu widzenia, a nie polskiego, czeskiego czy niemieckiego. 480 stron formatu A-4. 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53 43-143 Lędziny ul. Grunwaldzka 53 Cena 60 złotych.
„Komisorz Hanusik we tajnyj służbie ślonskij nacyje” to druga część skrzącego się humorem kryminału z elementami fantasy, rozgrywający się na dzisiejszym Śląsku. Autor, Marcin Melon, jest anglistą, co w
książce widać szkółŚląskiego” - cena 28 zło-Dariusza Jerc „Historia Narodu – to jedyna książka opowiadająca o historii Ś tych naszego własnego punktu widzenia, a nie czeskiego czy niemieckiego. 480 stron forma Cena 60
„Ich książęce wysokości” - to dzieje „Pniokowe Łosprowki” „Rychtig Dariusza Dyr- Eugeniusza „Rychtig Gryfno Godka” Dariusza Dyr-Gryfno Godka” Kasztana, Ginter- „OpoPierończyk - „OpoAstyAsty Kasztana, Ginter Pierończyk Kosmały (Ojgena dy języka – to śląjedyny podręcznik językaz Pnioków ślą- – popular– to jedyny podręcznik wieści o Śląsku niewymyślonym” todyauwieści o Śląsku niewymyślonym” to aunego felietonisty Radia Piekary) to kilskiego. W 15 czytankach znajdujemy znajdujemy tentyczna sagaz Załęża. rodziny się W 15 czytankach tentyczna saga rodziny Jak zsięZałęża. Jakskiego. dowcipnych gawęd w takiej kompendium wiedzy kadziesiąt o Górnym Śląsku, kompendium wiedzy o Górnym Śląsku, w Katowicach śląskim pokoleniom? żyłożyło w Katowicach śląskim pokoleniom? a podnajważkażdą czytankąśląskiej wyjaśnia a pod każdą czytanką wyjaśnia godce,najważkierom dzisio nie godo Historia przeplatana nie tylko zabawnymi Historia przeplatana nie tylko zabawnymi niejsze różnice między śląskim niejsze różnice między językiem śląskim jużjęzykiem żoděn, krom samego Ojgena! 210 anegdotkami,ale też wspomtragicznymi wspomanegdotkami,ale też tragicznymi polskim. Wszystko toformatu uzupełnione a polskim. Wszystko toa uzupełnione stron A-5. nieniami i pięknymi zdjęciami z prywatnych nieniami i pięknymi zdjęciami z prywatnych świetnym isłownikiem śląsko-polskim i 20 złotych. świetnym słownikiem śląsko-polskim Cena zbiorów. stron formatu A-5. zbiorów. 92 stron92 formatu A-5. polsko-śląskim. 236 stron formatu A-5. polsko-śląskim. 236 stron formatu A-5. Cena: 15 złotych. Cena: 15 złotych. Cena 28 złotych. Cena 28 złotych.
Uns” – ostatni Eugeniusza żołnierze „Gott mitŁosprowki” „Pniokowe Mariana Kulika, to wspomnienia Kosmały (Ojgena z Pnioków – popularostatnich Ślązaków, służących w armii IIIto kilnego felietonisty Radia Piekary) Rzeszy. Stare opy spominajom przedwokadziesiąt dowcipnych gawęd w takiej jenno Polska, służba przī dzisio wojsku i to, co godo śląskiej godce, kierom nie się samkrom dzioło, samego kiej przīszłyOjgena! Poloki a 210 już żoděn, Rusy. Fascynująca stron formatu A-5. lektura. Cena: 2920 złotych. Cena złotych.
władców Górnego Śląska - a książ-
„Komisorz Hanusik” autorstwa Marc
Melona laureata miejsca na ślą ka wyszła spod pióra JerzegoII Ciur-
jednoaktówkę z 2013 roku. to pierw
loka, znanego bardziej jako wickomedia kryminalna w ślunskiej god
„Chytrzyjszy jak Sherlock Holmes, bar man Ecik z Masztalskich, ale będąwyzgerny jak James Bond! A wypić por
lompy na placu” cego teżchoćby wybitnym znawcą kultury– taki jest Ac
Hanusik, bohater książki. Cena: 28 złoty
i historii regionu - cena 30 zł